2477

Szczegóły
Tytuł 2477
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2477 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2477 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2477 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Eddings Rubinowy rycerz Ksi�ga druga dziej�w Elenium Prze�o�y�a Maria Duch PROLOG Historia rodu Sparhawka z kronik Zakonu Rycerzy Pandionu W dwudziestym pi�tym stuleciu hordy Othy, cesarza Zemochu, w swoim marszu na zach�d najecha�y zachodni obszar Eosii, pustosz�c ogniem i mieczem kr�lestwa Elen�w. Otha par� naprz�d niezwyci�ony, a� w ko�cu dosz�o do ostatecznego spotkania z po��czonymi armiami kr�lestw Zachodu, wspieranymi przez oddzia�y Rycerzy Ko�cio�a, na rozleg�ej, spowitej dymami r�wninie nad jeziorem Randera. Powiadaj�, �e na tym polu bitwy w centralnej Lamorkandii walka trwa�a kilkadziesi�t dni i nocy. Zemoscy naje�d�cy zostali odparci i zmuszeni do ucieczki w kierunku w�asnej granicy. Eleni odnie�li ca�kowite zwyci�stwo, ale ich armie liczy�y swoich zabitych na tysi�ce, a wi�cej ni� po�owa spo�r�d Rycerzy Ko�cio�a poleg�a w bitwie. Kiedy zm�czeni zwyci�zcy powr�cili do swych dom�w, musieli stawi� czo�o wrogowi jeszcze gro�niejszemu. Nasta� g��d, jedno z najcz�stszych nast�pstw wojny. Kl�ska g�odu w Eosii zaw�adn�a �yciem ca�ych pokole�, z czasem powoduj�c wyludnienie kontynentu. To z kolei doprowadzi�o do rozpadu �adu spo�ecznego i w kr�lestwach Zachodu zapanowa� polityczny chaos. Baronowie jedynie z tytu�u byli nadal lennikami swych kr�l�w. Ich prywatne wa�nie cz�sto przeradza�y si� w straszliwe, lokalne wojny. Coraz �mielej poczynali sobie te� zb�jcy. Tak mia�y si� sprawy a� do pocz�tku dwudziestego si�dmego stulecia. W tych burzliwych czasach u bram klasztoru w Demos stan�� m�odzieniec pragn�cy zosta� cz�onkiem naszego zakonu. Nauczyciele niemal od pierwszej chwili poznali si� na nim. Spostrzegli, �e m�ody kandydat o imieniu Sparhawk jest cz�owiekiem nieprzeci�tnym. Szybko prze�cign�� w umiej�tno�ciach innych nowicjuszy, a nawet m�odszych rycerzy. Wyr�nia� si� nie tylko sprawno�ci� fizyczn�, ale by� r�wnie� obdarzony wyj�tkow� bystro�ci� umys�u. Nauczyciel sekret�w ze szczeg�ln� przyjemno�ci� obserwowa� �atwo��, z jak� m�odzieniec zg��bia� tajniki magii, cho� leciwy Styrik wymaga� od niego daleko wi�cej, ni� zwyk� to czyni� w przypadku rycerzy Zakonu Pandionu. Patriarcha Demos tak�e by� pod wra�eniem jego inteligencji i dzi�ki niemu pan Sparhawk, nim zdoby� ostrogi, naby� r�wnie� bieg�o�ci w prowadzeniu zawi�ych dysput filozoficznych i teologicznych. Mniej wi�cej w tym samym czasie, gdy pana Sparhawka pasowano na rycerza, w Cimmurze na kr�la Elenii koronowano m�odego Antora i wkr�tce, dzi�ki zrz�dzeniu losu, koleje �ycia obu m�odych ludzi splot�y si� z sob� nierozerwalnie. Kr�l Antor by� m�odzie�cem z natury pop�dliwym, a nawet lekkomy�lnym. Coraz �mielsze poczynania zb�jc�w w pobli�u p�nocnych granic kr�lestwa doprowadzi�y do tego, �e zapominaj�c o ostro�no�ci m�ody monarcha stan�� na czele s�abo wyszkolonej armii i wyruszy� na te tereny, by wypleni� zb�jectwo ze szcz�tem. Kiedy wie�� o tym dotar�a do Demos, mistrz Zakonu Pandionu wys�a� natychmiast na p�noc oddzia� rycerzy, aby wesprze� kr�la. Sparhawk by� w�r�d nich. W kr�tkim czasie kr�l Antor straci� panowanie nad sytuacj�. Chocia� nikt nie m�g� zarzuci� mu braku odwagi, to niedostatek do�wiadczenia sprawia�, �e cz�sto pope�nia� taktyczne i strategiczne b��dy. Niepomny na poczucie solidarno�ci mi�dzy baronami p�nocnych marchii, kt�rzy trudnili si� rozbojem, cz�sto prowadzi� swoich ludzi przeciwko jednemu z nich nie bacz�c na to, i� najpewniej inni po�piesz� swojemu pobratymcowi z pomoc�. Na domiar z�ego wojska kr�la Antora, zdziesi�tkowane w bitwach, by�y n�kane niespodziewanymi podjazdami. Kr�l, �lepy i g�uchy na wszystko, par� jednak z uporem naprz�d, a baronowie P�nocy ochoczo ponawiali wypady na ty�y i skrzyd�a jego armii, zadaj�c dotkliwe straty. Tak� sytuacj� zasta� pan Sparhawk i pozostali rycerze Zakonu Pandionu po dotarciu do teren�w, na kt�rych toczy�y si� walki. Wojownicy, kt�rzy tak dotkliwie n�kali armi� m�odego kr�la, stanowili w wi�kszo�ci s�abo wyszkolony i niezdyscyplinowany mot�och, rekrutuj�cy si� spo�r�d cz�onk�w lokalnych band. Wobec nowego uk�adu si� baronowie wycofali si�, aby przemy�le� dalsze poczynania. Nadal mieli przewag� liczebn�, jednak�e nie mogli lekcewa�y� sprawno�ci bojowej rycerzy Zakonu Pandionu. Kilku z nich, rozochoconych poprzednimi zwyci�stwami, ponagla�o swoich pobratymc�w do ponownego ataku, ale starsi i rozs�dniejsi byli przeciwni zbyt pochopnym decyzjom, zalecaj�c ostro�no��. Wielu baron�w prawdopodobnie �ywi�o narastaj�ce przekonanie, �e droga do tronu Elenii stoi przed nimi otworem. Gdyby kr�l Antor poleg� w bitwie, jego korona z �atwo�ci� mog�a przypa�� w udziale temu, kto b�dzie na tyle silny, by wyrwa� j� z r�k swoich kompan�w. Pierwszy atak baron�w na po��czone si�y Zakonu Rycerzy Pandionu i oddzia�y kr�la Antora by� pr�b�, maj�c� na celu sprawdzenie si� i odwagi Rycerzy Ko�cio�a oraz kr�lewskich woj�w. Wydawa�o si�, �e po��czone armie broni�y si� jedynie, wi�c baronowie ponawiali ataki z coraz wi�ksz� si��, a� w ko�cu dosz�o do wielkiej bitwy w pobli�u granic z Pelosi�. Gdy tylko sta�o si� jasne, �e napastnicy rzucili do walki wszystkie swoje oddzia�y, pandionici odpowiedzieli ze swoj� zwyk�� zaci�to�ci�. Postawa obronna, kt�r� przyj�li w czasie pierwszych pr�bnych atak�w, okaza�a si� jedynie podst�pem, maj�cym na celu wci�gni�cie baron�w do walnej bitwy. Przez znaczn� cz�� wiosennego dnia trwa�a za�arta walka. P�nym popo�udniem, w jasnych promieniach s�o�ca, kr�l Antor pozosta� bez swej stra�y przybocznej. Straci� konia i zmuszony by� zewsz�d odpiera� ataki, jednak�e postanowi� nie oddawa� tanio swojego �ycia. W tym momencie do walki w��czy� si� pan Sparhawk. Szybko utorowa� sobie drog� do kr�la i obaj, wsparci o siebie plecami, w stylu tak starym jak sama historia wojen, stawili czo�o nieprzyjacio�om. Po��czenie brawury kr�la Antora z umiej�tno�ciami pana Sparhawka pozwala�o im trzyma� napastnik�w na odleg�o�� klingi dop�ki, nieszcz�liwym zrz�dzeniem losu, nie z�ama� si� miecz dzielnego pandionity. Z triumfalnymi okrzykami napastnicy, chc�c obu rycerzy pozbawi� �ycia, otoczyli ich i napierali coraz mocniej. Okaza�o si� jednak, i� pope�nili fataln� w skutkach pomy�k� my�l�c, �e zwyci�stwo jest w zasi�gu r�ki. Pan Sparhawk wyrwa� jednemu z poleg�ych kr�tk�, bojow� w��czni� o szerokim ostrzu i natar� na szeregi wroga. Punktem kulminacyjnym potyczki by� moment, w kt�rym przewodz�cy atakowi smag�olicy baron rzuci� si� na dotkliwie poranionego Antora i pad� ugodzony w��czni� Sparhawka. �mier� barona znacznie os�abi�a ducha walki jego ludzi, kt�rzy wycofali si� i ostatecznie uciekli z pola bitwy. Kr�l Antor by� niemal �miertelnie ranny, pan Sparhawk niewiele l�ej. W zapadaj�cym zmierzchu obaj rycerze wyczerpani padli obok siebie na zbroczon� krwi� ziemi�. Nie spos�b dociec, o czym w ci�gu owego wieczoru rozmawiali, jako �e to, co mi�dzy nimi zasz�o, na zawsze pozosta�o tajemnic�. Wiemy jedynie, �e w pewnej chwili zamienili si� swym or�em. Kr�l Antor przekaza� miecz w�adc�w Elenii panu Sparhawkowi, a w zamian przyj�� od niego bojow� w��czni�, kt�r� rycerz uratowa� mu �ycie. Do ko�ca swych dni kr�l darzy� t� prost� bro� szczeg�lnymi wzgl�dami. Oko�o p�nocy ranni dostrzegli w ciemno�ciach zbli�aj�ce si� �wiat�o pochodni. Nie wiedz�c, wr�g to czy przyjaciel, pod�wign�li si� na nogi, ostatkiem si� przygotowuj�c si� do obrony. Jednak�e przybysz nie by� Elenem, lecz Styriczk� odzian� w bia�� szat�. Niewiasta, kt�rej twarz by�a niewidoczna spod kaptura, w milczeniu opatrzy�a im rany. Nast�pnie �piewnym g�osem wyrzek�a kilka s��w i ofiarowa�a dwa pier�cienie, kt�re po wsze czasy mia�y symbolizowa� ich przyja��. Zgodnie z przekazem, w chwili gdy je otrzymali, owalne kamienie osadzone w pier�cieniach by�y czyste jak diamenty, ale splamione ich wsp�ln� krwi� po dzi� dzie� pozosta�y ciemnoczerwone niczym rubiny. Tajemnicza Styriczka nie odezwa�a si� ju� wi�cej. Odesz�a w mrok nocy, a jej bia�a szata po�yskiwa�a w �wietle ksi�yca. Kiedy mglisty poranek rozja�ni� ciemno�ci, stra� przyboczna Antora wesp� z kilkoma rycerzami Zakonu Pandionu odnalaz�a obu rannych. Zostali z�o�eni na nosze i przetransportowani do Demos, do siedziby naszego zakonu. Wracali do zdrowia przez kilka miesi�cy i nim nadszed� czas powrotu, byli ju� przyjaci�mi. Nie �piesz�c si� wr�cili do stolicy kr�lestwa Antora, do Cimmury, a tam w�adca wyda� zdumiewaj�ce o�wiadczenie. Og�osi�, �e od tej pory pan Sparhawk, rycerz Zakonu Pandionu, b�dzie jego obro�c�, Obro�c� Korony, i dop�ki oba ich rody nie wygin�, dop�ty jego potomkowie, z tym samym tytu�em, b�d� s�u�y� w�adcom Elenii. W owym czasie dw�r kr�lewski w Cimmurze pe�en by� intryg, jednak widok surowego oblicza pana Sparhawka ostudzi� nieco zwa�nione strony. Po kilku nieudanych pr�bach skaptowania go do kt�rego� ze stronnictw, dworzanie z niezadowoleniem doszli do wniosku, �e Obro�ca Korony jest nieprzekupny. A co wi�cej, przyjaciel kr�la, rycerz Zakonu Pandionu, zosta� wkr�tce jego powiernikiem i osobistym doradc�. Jak ju� wspominali�my, pan Sparhawk obdarzony by� wyj�tkow� bystro�ci� umys�u. Z �atwo�ci� przejrza� intrygi r�nych dworskich urz�dnik�w i zwr�ci� na nie uwag� swojego mniej przebieg�ego przyjaciela. W ci�gu roku dw�r kr�la Antora zosta� w zdumiewaj�cy spos�b oczyszczony z korupcji dzi�ki temu, �e panu Sparhawkowi uda�o si� narzuci� w�asne surowe zasady moralne ca�emu otoczeniu. Coraz wi�kszy niepok�j r�nych politycznych ugrupowa� budzi� jednak fakt rosn�cego znaczenia Zakonu Pandionu. Kr�l Antor by� g��boko wdzi�czny nie tylko panu Sparhawkowi, ale r�wnie� ca�emu bractwu zakonnemu, kt�rego cz�onkiem by� Obro�ca Korony. Monarcha wraz ze swoim przyjacielem cz�sto odwiedza� Demos, by zasi�gn�� rady mistrza naszego zakonu, a wi�kszo�� politycznych decyzji cz�ciej by�a podejmowana w murach klasztoru ni� w sali posiedze� rady, gdzie dworzanie ustalaj�c kierunki kr�lewskiej polityki bardziej mieli na wzgl�dzie swoje w�asne interesy ni� dobro pa�stwa. B�d�c w �rednim wieku pan Sparhawk o�eni� si� i wkr�tce �ona powi�a mu syna. Zgodnie z wol� Antora dziecku nadano imi� Sparhawk, zapocz�tkowuj�c tradycj�, kt�ra przetrwa�a a� po dzie� dzisiejszy. Gdy m�ody Sparhawk osi�gn�� odpowiedni wiek, przyby� do siedziby naszego zakonu, aby zdoby� wykszta�cenie stosowne do pozycji, kt�r� mia� w przysz�o�ci zaj��. M�odzieniec ten i syn Antora, nast�pca tronu, ku zadowoleniu obu ojc�w, jeszcze w dzieci�stwie bardzo si� zaprzyja�nili, gwarantuj�c tym samym, �e wi� mi�dzy monarch� i Obro�c� Korony nie zostanie zerwana. Pe�ne chwa�y �ycie kr�la Antora dobiega�o ko�ca. Spoczywaj�c na �o�u �mierci, kr�l przekaza� rubinowy pier�cie� i kr�tk� w��czni� o szerokim ostrzu swojemu synowi; w tym samym czasie s�dziwy pan Sparhawk przekaza� sw�j rubinowy pier�cie� i kr�lewski miecz swojemu synowi. Ten obyczaj tako� przetrwa� do dnia dzisiejszego. W�r�d prostego ludu Elenii panuje przekonanie, �e dop�ki rodzin� kr�lewsk� i r�d Sparhawka ��czy� b�dzie przyja��, dop�ty w kr�lestwie b�dzie panowa� dobrobyt, a z�e si�y nie zbli�� si� do jego granic. Jak w wielu przes�dach, tak i w tym tkwi�o ziarenko prawdy. Potomkowie pana Sparhawka r�wnie� byli nieprzeci�tnymi lud�mi. Opr�cz tradycyjnego wyszkolenia rycerzy Zakonu Pandionu pobierali tak�e staranne wykszta�cenie w sztuce rz�dzenia pa�stwem i dyplomacji, aby jak najlepiej sprosta� swoim dziedzicznym obowi�zkom. W ostatnich czasach pojawi� si� jednak�e pewien rozd�wi�k mi�dzy rodzin� kr�lewsk� a rodem Sparhawka. S�abowity kr�l Aldreas, zdominowany przez swoj� ambitn� siostr� i prymasa Cimmury, zaofiarowa� panu Sparhawkowi ni�sz�, a nawet do pewnego stopnia uw�aczaj�c� jego pozycji funkcj� opiekuna ksi�niczki Ehlany - prawdopodobnie w nadziei, �e Obro�ca Korony poczuje si� tym tak ura�ony, i� zrzeknie si� swoich dziedzicznych praw. Jednak�e pan Sparhawk powa�nie potraktowa� swoje nowe obowi�zki. Zaj�� si� wykszta�ceniem dziecka, kt�re pewnego dnia mia�o zosta� kr�low� Elenii, staraj�c si� nauczy� j� wszystkiego, co mog�oby by� jej potem pomocne w sprawowaniu w�adzy. Kiedy sta�o si� oczywiste, �e pan Sparhawk dobrowolnie nie zrzeknie si� swojego stanowiska, Aldreas, za namow� swojej siostry i prymasa Anniasa, skaza� rycerza na zes�anie do kr�lestwa Rendoru. Po �mierci kr�la Aldreasa na tron wst�pi�a jego c�rka Ehlana. Na wie�� o tym pan Sparhawk powr�ci� do Cimmury. Zasta� m�od� w�adczyni� z�o�on� �mierteln� chorob�. Ehlan� utrzymywa�o przy �yciu zakl�cie rzucone przez styrick� czarodziejk�, Sephreni�, czar nie m�g� jednak zachowa� swej mocy d�u�ej ni� przez rok. Po naradzie mistrzowie czterech zakon�w Rycerzy Ko�cio�a postanowili podj�� wsp�lne dzia�ania w celu zdobycia leku na chorob� kr�lowej Ehlany, by przywr�ci� jej zdrowie i w�adz�, a skorumpowanemu prymasowi Anniasowi pokrzy�owa� plany zdobycia tronu arcypra�ata. Ostatecznie mistrzowie alcjonit�w, cyrinit�w i genidianit�w polecili swoim najlepszym rycerzom towarzyszy� pandionitom panu Sparhawkowi i jego przyjacielowi z dzieci�stwa, panu Kaltenowi - w poszukiwaniu lekarstwa, kt�re uzdrowi nie tylko kr�low�, ale i ca�e jej kr�lestwo, zagro�one w swym bycie przez �mierteln� chorob� w�adczyni. A oto jak si� sprawy maj� w istocie. Przywr�cenie zdrowia mi�o�ciwej Ehlanie jest spraw� niezmiernej wagi nie tylko dla Elenii, ale i innych kr�lestw, jako �e nie ulega w�tpliwo�ci, i� wraz z obj�ciem tronu arcypra�ata przez prymasa Anniasa w kr�lestwach Eosii zapanuje niepok�j, a przecie� nasz odwieczny wr�g, Otha z Zemochu, ju� czeka u wschodnich granic, gotowy wykorzysta� ka�d� oznak� chaosu. Jednak�e pr�ba odszukania lekarstwa dla bliskiej �mierci kr�lowej mo�e okaza� si� zbyt trudna nawet dla Obro�cy Korony i jego dzielnych towarzyszy. M�dlmy si�, bracia, za powodzenie ich misji, albowiem je�eli ponios� kl�sk�, ca�� Eosi� ogarn� wojny, a nasza cywilizacja przestanie istnie�. CZʌ� I Jezioro Randera ROZDZIA� 1 By�o dobrze po p�nocy. G�sta, szara mg�a wype�z�a znad rzeki Cimmury, wymiesza�a si� z wszechobecnym dymem dobywaj�cym si� z tysi�cy komin�w i otuli�a miasto, zacieraj�c kontury wyludnionych ulic. Pomimo to Sparhawk, rycerz Zakonu Pandionu, zachowywa� si� bardzo ostro�nie, kryj�c si�, gdy tylko m�g�, w g��bokim mroku. Pochodnie otoczone bladymi, t�czowymi aureolami bez wi�kszego powodzenia pr�bowa�y o�wietli� l�ni�ce od wilgoci ulice, po kt�rych o tej porze nie wa��sa� si� nikt obdarzony cho�by odrobin� zdrowego rozs�dku. Sparhawk szed� wzd�u� ledwie majacz�cych w g�stym mroku dom�w. Bardziej ni� oczom ufa� swoim uszom, jako �e w t� ciemn� noc s�uch o wiele lepiej ni� wzrok potrafi� ostrzec przed zbli�aj�cym si� niebezpiecze�stwem. To nie by� najodpowiedniejszy czas na spacery. W ci�gu dnia Cimmura nie by�a bardziej niebezpieczna ni� inne miasta, ale w nocy jej uliczki zamienia�y si� w d�ungl�, w kt�rej silniejszy po�era s�abszego czy nieostro�nego. Sparhawk do tych ostatnich nie nale�a�. Pod swoim prostym, podr�nym p�aszczem mia� kolczug�, u pasa zwisa� mu ci�ki miecz, w d�oni trzyma� kr�tk� w��czni� bojow� o szerokim ostrzu. Co wi�cej, swymi umiej�tno�ciami przewy�sza� ka�dego pieszego rozb�jnika, a na dodatek w tym momencie wszystko w nim wrza�o. Ponury m�czyzna o z�amanym nosie niemal pragn��, aby jaki� g�upiec odwa�y� si� go zaatakowa�. Sparhawk sprowokowany potrafi� by� zupe�nie nieobliczalny, a ostatnimi czasy wiele rzeczy go dra�ni�o. Rycerz by� �wiadom tego, i� zajmowa� si� nie cierpi�c� zw�oki spraw�. Wiedzia�, �e chwilowa satysfakcja, jakiej dostarczy�aby mu potyczka z przygodnymi bandytami, nie powinna wzi�� g�ry nad poczuciem odpowiedzialno�ci. Jego blada, bliska �mierci kr�lowa milcz�co ��da�a od Obro�cy Korony absolutnej wierno�ci. Nie mo�e jej zawie��, umieraj�c przypadkow� �mierci� w jakim� b�otnistym rynsztoku. Z pewno�ci� nie przys�u�y�by si� tej, kt�rej poprzysi�g� broni�. Dlatego te� porusza� si� ostro�nie, stawiaj�c stopy ciszej, ni�by to robi� p�atny morderca. Gdzie� przed sob�, w oddali, dostrzeg� zamglone, dr��ce �wiat�o pochodni i dobieg� go odg�os miarowych krok�w. Zakl�� pod nosem i ukry� si� w cuchn�cym zau�ku. Obok przemaszerowa�o sze�ciu m�czyzn w zroszonych mg�� czerwonych mundurach. Ka�dy ni�s� d�ug� pik� opart� na ramieniu. - To jest to miejsce na ulicy R� - aroganckim tonem m�wi� oficer - w kt�rym pandionici pr�buj� ukry� swoje bezbo�ne praktyki. Oczywi�cie wiedz�, �e ich obserwujemy, ale nasza obecno�� ogranicza ich ruchy pozwalaj�c jego wielebno�ci, prymasowi Anniasowi, na swobod� dzia�ania. - Znamy powody, poruczniku - powiedzia� znudzonym g�osem kapral. - Zajmujemy si� tym ju� od roku. - Ach, tak... - Porucznik najwyra�niej si� speszy�. - Chcia�em si� tylko upewni�, �e wiecie, o co chodzi. - Tak jest - odpar� beznami�tnie kapral. - Zaczekajcie tutaj - rozkaza� oficer, staraj�c si� nada� swojemu ch�opi�cemu g�osowi szorstkie brzmienie. - Rozejrz� si�. - Odszed� g�o�no uderzaj�c obcasami o wilgotny bruk. - Co za osio�! - mrukn�� kapral do swoich towarzyszy. - Daj spok�j, kapralu - rzek� stary, siwow�osy gwardzista. - P�ac� nam za s�uchanie rozkaz�w, wi�c swoje opinie zachowajmy dla siebie. R�bmy, co do nas nale�y, a oficerom pozostawmy wyg�aszanie opinii. Kapral odburkn�� co� skwaszony. - By�em wczoraj w pa�acu - powiedzia�. - Prymas Annias wezwa� do siebie b�karta Lycheasa, a ten g�upiec koniecznie chcia� i�� z eskort�. Nie uwierzycie, ale porucznik omal nie liza� but�w szczeniakowi. - Tak, to porucznicy potrafi� robi� najlepiej. - Stary wiarus wzruszy� ramionami. - To urodzeni lizusi, a poza tym b�kart jest przecie� ksi�ciem regentem. Nie jestem co prawda pewien, czy dzi�ki temu jego buty lepiej smakuj�, ale porucznikowi pewnie i tak zesztywnia� j�zyk. - �wi�ta prawda. - Kapral roze�mia� si�. - Ale by�by chyba zaskoczony, gdyby kr�lowa wyzdrowia�a i okaza�o si�, �e p�aszczy� si� na darmo? - Oby tak si� nie sta�o, kapralu - odezwa� si� inny z gwardzist�w. - Je�eli kr�lowa si� obudzi i przejmie skarbiec z powrotem, Annias nie b�dzie mia� pieni�dzy na �o�d dla nas za nast�pny miesi�c. - Zawsze przecie� prymas mo�e si�gn�� do ko�cielnej szkatu�y. - Bez �cis�ego rozliczenia si� nie mo�e. Hierarchia z Chyrellos wyciska z funduszy ko�cielnych ile tylko si� da. - W porz�dku! - zawo�a� zza mg�y m�ody oficer. - Zajazd pandionit�w jest tu� przed nami. Zwolni�em trzymaj�cego wart� �o�nierza, a wi�c chod�my zaj�� nasze miejsce. - S�yszeli�cie - powiedzia� kapral. - Ruszamy. Gwardzi�ci odmaszerowali, nikn�c we mgle. Sparhawk u�miechn�� si� w ciemno�ci. Rzadko mia� okazj� przys�uchiwa� si� zwyk�ej rozmowie nieprzyjaci�. Od dawna podejrzewa�, �e gwardzistami prymasa powodowa�a bardziej chciwo�� ni�li pobo�no�� czy poczucie lojalno�ci. Wyszed� z zau�ka, ale natychmiast cofn�� si� bezszelestnie, poniewa� zn�w dobieg� go odg�os zbli�aj�cych si� krok�w. Nie wiadomo dlaczego puste zwykle noc� ulice Cimmury roi�y si� od ludzi. Kroki by�y g�o�ne, a wi�c ktokolwiek to by�, nie stara� si� nikogo �ledzi�. Sparhawk silniej zacisn�� d�o� na kr�tkim drzewcu w��czni. Z mg�y wy�oni� si� m�czyzna w ciemnym cha�acie, z du�ym koszem na ramieniu. Wygl�da� na zwyk�ego tragarza, ale nie mo�na by�o mie� co do tego pewno�ci. Sparhawk odczeka�, a� przejdzie i kiedy odg�os krok�w ucich� w oddali, ponownie wyszed� na ulic�. Szed� ostro�nie, mi�kkie podeszwy jego but�w nie czyni�y wiele ha�asu na mokrym bruku, a okr�cony ciasno szary p�aszcz t�umi� dzwonienie kolczugi. Przeszed� na drug� stron� pustej ulicy, aby omin�� smug� dr��cego, ��tego �wiat�a lamp, dobywaj�c� si� wraz z pijackimi �piewami z otwartych drzwi karczmy. Prze�o�y� w��czni� do lewej d�oni i jeszcze mocniej naci�gn�� na czo�o kaptur, by os�oni� twarz przed zamglonym �wiat�em. Przystan��. Nas�uchiwa� wpatruj�c si� w g�st� mg��. Zd��a� w kierunku wschodniej bramy, ale nie trzyma� si� �ci�le kierunku. �atwo ustali� cel, do kt�rego zmierzaj� ludzie id�cy prosto przed siebie, a dzi�ki temu nietrudno ich schwyta�. Sparhawk musia� opu�ci� miasto niepostrze�enie, nawet je�eli mia�oby to zaj�� mu ca�� noc. Gdy ju� nabra� pewno�ci, �e ulica jest pusta, ruszy� dalej trzymaj�c si� w jak najg��bszym mroku. Pod �cian� domu na rogu, pod zamglon� pochodni� rzucaj�c� pomara�czowe �wiat�o, siedzia� obdarty �ebrak. Oczy przes�ania� mu banda�, a nogi i r�ce pokrywa�y rany wygl�daj�ce na prawdziwe. Sparhawk doskona�e wiedzia�, �e nie jest to najodpowiedniejsza na �ebranie pora, a zatem ten cz�owiek musia� tu by� w innym celu. Wtem na ulic�, tu� obok miejsca, w kt�rym sta� pandionita, spad�a dach�wka. - Lito�ci! - zawo�a� zdesperowanym g�osem �ebrak, chocia� mi�kkie obuwie Sparhawka nie czyni�o ha�asu. - Dobry wiecz�r, ziomku - powiedzia� cicho ros�y rycerz przechodz�c na drug� stron� ulicy. Wrzuci� kilka monet do miski �ebraczej. - Dzi�kuj�, hojny panie. Niech B�g ma ci� w swej opiece. - Nie powiniene� okazywa�, �e mnie widzisz, ziomku - przypomnia� mu Sparhawk. - Sk�d niby masz wiedzie�, czy jestem panem? - P�no ju� - usprawiedliwia� si� �ebrak - i jestem troch� �pi�cy. Czasami si� zapominam. - To du�e niedopatrzenie. Przyk�adaj si� lepiej do pracy. A tak przy okazji, pozdr�w ode mnie Platima. - Platim by� budz�cym groz� grubasem, kt�ry �elazn� r�k� rz�dzi� �wiatem z�oczy�c�w w Cimmurze. �ebrak uni�s� banda�e i patrzy� na Sparhawka szeroko otwartymi oczyma. Ku swojemu zdumieniu rozpozna� go. - I powiedz swojemu przyjacielowi na dachu, �eby si� tak nie gor�czkowa� - doda� Sparhawk. - Niech lepiej uwa�a, gdzie st�pa. Ta dach�wka, kt�r� ostatnio zrzuci�, omal mnie nie trafi�a. - On jest nowy. - �ebrak westchn��. - Musi si� jeszcze wiele nauczy�, dostojny panie. - Tak, musi - przyzna� rycerz. - Mo�e m�g�by� mi pom�c, ziomku. Talen opowiada� mi o ober�y w pobli�u wschodnich mur�w miasta. Zdaje si�, �e jest tam poddasze, kt�re ober�ysta czasami wynajmuje. Wiesz mo�e, gdzie to jest? - To w zau�ku Kozioro�ca, dostojny panie. Szyld przypomina ki�� winogron. Nie spos�b go przegapi�. - �ebrak przymru�y� oczy. - A gdzie ostatnio podziewa si� Talen? D�u�szy czas ju� go nie widzia�em. - Chyba zaj�� si� nim ojciec. - Nie wiedzia�em, �e Talen mia� ojca. Ten ch�opak daleko zajdzie, je�li go przedtem nie powiesz�. Jest chyba najlepszym z�odziejem w Cimmurze. - Wiem, kilka razy zw�dzi� mi sakiewk�. - Sparhawk wrzuci� jeszcze kilka monet do miski. - B�d� wdzi�czny, je�li zachowasz dla siebie fakt, i� mnie dzisiejszej nocy widzia�e�, ziomku. - Nigdy ci� nie widzia�em, dostojny panie. - �ebrak wyszczerzy� z�by w u�miechu. - A ja nigdy nie widzia�em ciebie i twojego przyjaciela z dachu. - A wi�c obu nam jest to na r�k�. - Te� tak uwa�am. Powodzenia w interesach. - Nawzajem. Sparhawk u�miechn�� si� i ruszy� w d� ulicy. Kr�tkie spotkanie z przedstawicielem gorszej cz�ci spo�eczno�ci Cimmury jeszcze raz si� op�aci�o. Chocia� Platim nie by� przyjacielem w dos�ownym tego s�owa znaczeniu, to jednak on i z�oczy�cy, kt�rymi rz�dzi�, bywali wielce pomocni. Sparhawk skr�ci� w jak�� uliczk�, aby upewni� si�, czy niezdarny z�odziej nie �ledzi go, pod��aj�c za nim po dachach. Jak zawsze, gdy by� sam, tak i teraz my�li rycerza pow�drowa�y w kierunku kr�lowej. Zna� Ehlan� jako dziecko, potem nie widywa� jej przez dziesi�� lat, kt�re sp�dzi� na wygnaniu w Rendorze. Wreszcie po dziesi�ciu latach zobaczy� w�adczyni� siedz�c� na tronie otoczonym diamentowym kryszta�em. Na samo wspomnienie tej sceny �ciska�o mu si� serce. Zaczyna� �a�owa�, �e nie skorzysta� z okazji, kt�ra nadarzy�a mu si� wcze�niej tej nocy, i nie zabi� prymasa Anniasa. Truciciele zas�uguj� na pogard�, ale ten, kto otru� kr�low�, narazi� si� na �miertelne niebezpiecze�stwo. Sparhawk zawsze wyr�wnywa� swoje rachunki. Wtem us�ysza� za sob� szybkie kroki, wi�c ukry� si� w bramie. Zamar� w bezruchu. By�o ich dw�ch. - Widzisz go nadal? - szepn�� jeden do drugiego. - Nie. Mg�a g�stnieje coraz bardziej. My�l�, �e jest tu� przed nami. - Jeste� pewien, �e to pandionita? - Gdy popracujesz tu r�wnie d�ugo jak ja, nauczysz si� ich rozpoznawa�. To kwestia tego, jak chodz� i trzymaj� ramiona. Na pewno jest pandionit�. - Co robi na ulicy o tej porze? - Tego w�a�nie mamy si� dowiedzie�. Prymas chce mie� dok�adne raporty o ich wszelkich ruchach. - Ogarnia mnie lekki niepok�j na my�l, �e w t� mglist� noc skradamy si� za pandionit�. Oni wszyscy pos�uguj� si� czarami i potrafi� wyczu� czyj�� obecno��. Nie chcia�bym, aby jego miecz zatopi� si� w moich trzewiach. Czy ty w og�le widzia�e� jego twarz? - Nie. Mia� naci�gni�ty kaptur, wi�c twarz by�a ukryta w cieniu. Obaj skradali si� ulic� nie zdaj�c sobie zupe�nie sprawy z faktu, �e ich �ycie zawis�o na w�osku. Gdyby kt�ry� z nich przyzna�, �e widzia� twarz Sparhawka, obaj byliby martwi. W tych sprawach Sparhawk by� bardzo pragmatyczny. Odczeka�, a� kroki ucichn� w dali, skierowa� si� do skrzy�owania i skr�ci� w boczn� uliczk�. W ober�y nie by�o nikogo poza w�a�cicielem, drzemi�cym z nogami na stole i r�koma za�o�onymi na brzuchu. Ober�ysta by� m�czyzn� t�gim, nie ogolonym, odzianym w brudny kitel. - Dobry wiecz�r, ziomku - zagadn�� go Sparhawk. Ober�ysta otworzy� jedno oko. - Bardziej pasowa�oby: dzie� dobry - mrukn��. Sparhawk rozejrza� si� dooko�a. Ta ober�a by�a typowym miejscem, gdzie zbiera�o si� posp�lstwo. Niska, belkowana powa�a pociemnia�a od dymu, w g��bi izby sta� szeroki szynkwas. Sto�ki i �awy by�y mocno sfatygowane, a trocin pokrywaj�cych pod�og� nie zmiatano i nie wymieniano od miesi�cy. - Zdaje si�, �e to spokojna noc - zauwa�y� rycerz. - Zawsze jest spokojnie o tej porze, przyjacielu. Czego sobie �yczysz? - Masz arcja�skie czerwone? - Arcium s�ynie ze swej winoro�li. Nikomu nigdy nie zbraknie czerwonego arcja�skiego. - Ober�ysta z pe�nym znu�enia westchnieniem wsta� i nala� wina do pucharu. - P�n� por� wybra�e� sobie na przechadzki, przyjacielu - zauwa�y�, podaj�c rycerzowi puchar, kt�ry - jak Sparhawk dostrzeg� - od dawna nie by� myty. - S�u�ba nie dru�ba. - Pandionita wzruszy� ramionami. - Pewien znajomy powiedzia� mi, �e masz tu na g�rze poddasze. Ober�ysta spojrza� na niego spod oka podejrzliwie. - Nie wygl�dasz na kogo�, kto mia�by do za�atwienia nie cierpi�cy zw�oki interes na poddaszu - rzek�. - Czy ten tw�j znajomy ma imi�? - Nie takie, kt�re chcia�by podawa� do publicznej wiadomo�ci. - Sparhawk poci�gn�� t�gi �yk wina. Okaza�o si� wyj�tkowo po�lednie. - Przyjacielu, nie znam ci� i nie podoba mi si� twoje nazbyt pa�skie obej�cie. Dopij wino i id� st�d! Chyba �e potrafisz przypomnie� sobie jakie� odpowiednie imi�. - M�j znajomy pracuje dla cz�owieka o imieniu Platim. Pewnie s�ysza�e� o nim. - Platim musi by� sp�ukany. - Ober�ysta spojrza� z nieco wi�kszym zainteresowaniem. - Nie wiedzia�em, �e ma co� wsp�lnego ze szlachetnie urodzonymi... oczywi�cie poza okradaniem ich. Sparhawk wzruszy� ramionami. - Ma wobec mnie pewne zobowi�zania - mrukn��. Zaro�ni�ty m�czyzna wci�� patrzy� podejrzliwie. - Ka�dy mo�e wyciera� sobie buzi� Platimem - stwierdzi�. - Ziomku - rzek� Sparhawk bezbarwnym g�osem i odstawi� puchar - to zaczyna by� nudne. Albo wejdziemy na twoje poddasze, albo p�jd� rozejrze� si� za stra�ami. Jestem pewien, �e bardzo ich zainteresuje tw�j szynk. Ober�ysta spos�pnia�. - To ci� b�dzie kosztowa�o p� srebrnej korony - zdecydowa� wreszcie. - W porz�dku. - Nawet nie zamierzasz si� potargowa�? - Troch� mi si� �pieszy. Nast�pnym razem mo�emy posprzecza� si� o cen�. - Zdaje si�, �e bardzo zale�y ci na opuszczeniu miasta, przyjacielu. Nie zabi�e� chyba nikogo dzisiejszej nocy t� w��czni�? - Jeszcze nie - powiedzia� Sparhawk spokojnie. Ober�ysta g�o�no prze�kn�� �lin�. - Poka� mi pieni�dze - za��da�. - Oczywi�cie, ziomku. A potem p�jdziemy na g�r� rozejrze� si� po okolicy. - Musimy by� ostro�ni. Przy tej mgle nie spos�b dostrzec nadchodz�cych stra�nik�w. - Zajm� si� tym. - Tylko bez zabijania! Ta karczma jest ca�kiem mi�a, dzi�ki niej mam co w�o�y� do garnka. A je�eli kto� zabije tu stra�nika, b�d� musia� j� zamkn��. - Nie martw si�, ziomku. Nie mam zamiaru nikogo zabija� dzisiejszej nocy. Poddasze by�o zakurzone i sprawia�o wra�enie rzadko u�ywanego. Ober�ysta ostro�nie otworzy� okno w szczytowej �cianie i usi�owa� co� dojrze� w g�stym oparze. Za jego plecami Sparhawk zaszepta� po styricku i uwolni� zakl�cie. Wyczu� tam, we mgle, obecno�� cz�owieka. - Ostro�nie - powiedzia� cicho. - Nadchodzi stra�nik. - Nikogo nie widz�. - S�ysz� go - rzek� Sparhawk. Nie by�o potrzeby wdawa� si� w zawi�e wyja�nienia. - Masz dobry s�uch, przyjacielu. Czekali obaj w ciemno�ci, dop�ki zaspany stra�nik nie przeszed� mimo i nie znikn�� we mgle. - Pom� mi. - Ober�ysta d�wign�� jeden koniec ci�kiej belki na parapet. - Przerzucimy j� na mur i przejdziesz po niej. Potem rzuc� ci koniec tej liny. Jest tu umocowana, a wi�c b�dziesz m�g� si� po niej ze�lizn��. Przesun�li belk� nad uliczk� przylegaj�c� do muru otaczaj�cego miasto. - Dzi�ki, ziomku - rzek� Sparhawk. Wspi�� si� na belk� i centymetr po centymetrze, ostro�nie dotar� do jej ko�ca. Potem z�apa� zw�j liny, kt�ra wy�oni�a si� z mglistej ciemno�ci. Spu�ci� j� z muru i zsun�� si� na d�. Po chwili by� ju� za miastem. Lina znikn�a wessana we mg�� i dobieg� go odg�os wci�ganej belki. - Bardzo sprytne - mrukn�� do siebie, oddalaj�c si� chy�kiem od miejskich mur�w. - Musz� zapami�ta� to miejsce. Mg�a troch� utrudnia�a okre�lenie kierunku, ale trzymaj�c si� majacz�cego po lewej stronie muru m�g� mniej wi�cej zorientowa� si�, dok�d idzie. Ostro�nie stawia� kroki. Noc by�a spokojna i panuj�ca dooko�a cisza zwielokrotni�aby ka�dy uczyniony nierozwa�nie ha�as. Wtem przystan��. Instynkt nigdy go nie zawodzi�. Wiedzia�, �e jest obserwowany. Powoli wyci�gn�� miecz z pochwy uwa�aj�c, aby nie zadzwoni�. Z mieczem w jednej, a w��czni� w drugiej r�ce sta� usi�uj�c wzrokiem przebi� mg�� i ciemno�ci nocy. Wreszcie to ujrza�: Ledwie �arzy�o si� w ciemno�ci. By�o tak s�abe, �e wi�kszo�� ludzi nie zwr�ci�aby na to uwagi. Ognik zbli�y� si� i rycerz stwierdzi�, �e mia� zielonkawy odcie�. Sparhawk zamar� w bezruchu i czeka�. Przez mg�� sz�a jaka� posta�, niewyra�na, ale rzeczywista. Wydawa�o si�, �e jest odziana w czarn� szat� z kapturem, spod kt�rego s�czy� si� �w s�aby blask. Posta� by�a do�� wysoka i sprawia�a wra�enie nienaturalnie chudej, prawie szkieletu. Sparhawkiem wstrz�sn�� zimny dreszcz. Zamrucza� po styricku, poruszaj�c palcami na r�koje�ci miecza i drzewcu w��czni. Uni�s� w��czni� i uwolni� zakl�cie. Zakl�cie by�o stosunkowo proste i mia�o pom�c w zidentyfikowaniu majacz�cego we mgle kszta�tu. Sparhawk z trudem si� opanowa�, by nie krzykn�� ze zgrozy, gdy poczu� z�o emanuj�ce z postaci ukrytej w mroku. Cokolwiek to by�o, nie by�o istot� ludzk�. Po chwili z mrok�w nocy dobieg� go upiorny, metaliczny chichot. Posta� zawr�ci�a i oddali�a si�. Sz�a pokracznie, jakby jej kolana zgina�y si� do ty�u. Rycerz nie ruszy� si� z miejsca, dop�ki wra�enie z�a nie odp�yn�o. Czymkolwiek to by�o, odesz�o. - Zastanawiam si�, czy to nie jest kolejna niespodzianeczka Martela - mrukn�� Sparhawk pod nosem. Martel by� renegatem, wykl�tym rycerzem Zakonu Pandionu. On i Sparhawk niegdy� przyja�nili si�, ale to by�o dawno temu. Teraz Martel pracowa� dla prymasa Anniasa i to w�a�nie on dostarczy� trucizn�, kt�r� Annias omal nie zabi� kr�lowej. Sparhawk bezszelestnie pod��a� dalej, nadal trzymaj�c w pogotowiu miecz i w��czni�. W ko�cu dostrzeg� pochodnie znacz�ce zamkni�t� wschodni� bram� miasta i dzi�ki nim ustali�, �e cel, do kt�rego zmierza�, jest ju� blisko. Nagle us�ysza� za sob� ciche sapanie, przypominaj�ce odg�osy wydawane przez w�sz�cego psa. Ponownie dobieg� go metaliczny chichot. Przeszuka� po�piesznie zakamarki pami�ci w poszukiwaniu lepszego okre�lenia. To by� nie tyle chichot, co rodzaj po�wistywania; d�wi�k je��cy w�osy na g�owie. Jeszcze raz dotar�o do niego uczucie wszechogarniaj�cego z�a i odp�yn�o znowu. Sparhawk skr�ci� nieznacznie, oddalaj�c si� od mur�w i zamglonych pochodni przy miejskiej bramie. Po blisko pi�tnastu minutach ujrza� majacz�cy tu� przed nim zarys siedziby Zakonu Pandionu. Po�o�y� si� na mokrym od mg�y torfie i pocz�� ponownie splata� zakl�cie penetruj�ce. Uwolni� je i czeka�. Nic. Wsta�, schowa� miecz i ostro�nie ruszy� naprz�d. Siedziba zakonu, przypominaj�ca swoim wygl�dem warowny zamek, by�a jak zawsze obserwowana. Gwardzi�ci prymasa, przebrani za brukarzy, obozowali niedaleko g��wnej bramy. Wok� ich namiot�w ostentacyjnie u�o�ono piramidy z kamieni s�u��cych do budowy drogi. Sparhawk obszed� obozowisko, skierowa� si� do tylnej �ciany zamczyska i ostro�nie ruszy� przez g��bok�, naszpikowan� palami fos�. Lina, po kt�rej zsun�� si� na d� opuszczaj�c siedzib� zakonu, nadal dynda�a ukryta za krzakami. Szarpn�� j� kilkakrotnie upewniaj�c si�, �e jej g�rny koniec nadal mocno si� trzyma. Nast�pnie zatkn�� w��czni� za pas, uj�� lin� w d�onie i poci�gn�� mocno w d�. Z g�ry dobieg� go zgrzyt haka wbitego w kamienny mur. Rozpocz�� wspinaczk�. - Kto tam jest? - us�ysza� nad sob� ostry g�os. Brzmia� m�odzie�czo i znajomo. Zakl�� pod nosem. Wtem poczu�, �e kto� szarpie lin�. - Bericie, nie ruszaj! - rzuci�, wspinaj�c si� co si�. - Pan Sparhawk? - zapyta� zdumiony nowicjusz. - Nie szarp liny. Te pale, tam poni�ej, s� bardzo ostre. - Pomog�, dostojny panie. - Dam sobie rad�. Tylko nie rusz tego haka - mrukn�� Sparhawk. Berit chwyci� go za rami� i pom�g� wdrapa� si� na mur. Rycerz, mokry od potu, dysza� ci�ko. Wspinaczka po linie, kiedy ma si� na sobie kolczug�, wymaga sporo wysi�ku. Berit by� wielce obiecuj�cym nowicjuszem w Zakonie Pandionu. Wysoki, solidnie zbudowany m�odzieniec, odziany w kolczug� i prosty p�aszcz, dzier�y� w d�oni ci�ki top�r bitewny. By� dobrze wychowany, tote� nie zadawa� �adnych pyta�, chocia� oczy p�on�y mu ciekawo�ci�. Sparhawk spojrza� w d�, na dziedziniec klasztoru. W dr��cym blasku pochodni ujrza� Kurika i Kaltena. Obaj przypasywali miecze, a odg�osy dobiegaj�ce ze stajni �wiadczy�y, i� siod�ano im w�a�nie konie. - Nie oddalajcie si�! - zawo�a�. - Sparhawku, co ty tam robisz? - spyta� zdumiony Kalten, pot�ny, jasnow�osy m�czyzna w czarnej zbroi pandionity. - Sprawdza�em, czy nadaj� si� na w�amywacza - odpar� ros�y rycerz oschle. - Zosta�cie tam. Zaraz do was zejd�. Bericie, chod� ze mn�. - Powinienem pe�ni� wart�, dostojny panie Sparhawku. - Wy�lemy kogo�, �eby ci� zast�pi�. Sprawa jest powa�na. - Sparhawk poprowadzi� go do kamiennych schod�w wiod�cych z mur�w na dziedziniec. - Gdzie by�e�, Sparhawku? - dopytywa� si� nerwowo Kurik, gdy znale�li si� na dole. Giermek Sparhawka by� jak zwykle ubrany w sk�rzany d�ugi kaftan bez r�kaw�w, a jego muskularne ramiona i barki po�yskiwa�y w pomara�czowym �wietle pochodni rozja�niaj�cych dziedziniec. M�wi� przyciszonym g�osem, tak jak zwykle rozmawiaj� ludzie noc�. - Musia�em i�� do katedry - rzek� Sparhawk spokojnie. - Czy�by� si� nagle sta� pobo�ny? - zapyta� Kalten z niedowierzaniem. - Niezupe�nie. Pan Tanis umar�. Jego duch odwiedzi� mnie oko�o p�nocy. - Pan Tanis? - Kalten by� wyra�nie poruszony. - Tak, jeden z dwunastu rycerzy, kt�rzy towarzyszyli Sephrenii podczas rzucania zakl�cia na Ehlan�. Jego duch, nim odda� mateczce sw�j miecz, poleci� mi uda� si� do krypty pod katedr�. - I poszed�e�? Noc�? - To by�a nie cierpi�ca zw�oki sprawa. - Co tam robi�e�? Pl�drowa�e� grobowce? Czy to tym sposobem zdoby�e� t� w��czni�? - Niezupe�nie - rzek� Sparhawk. - Otrzyma�em j� od kr�la Aldreasa. - Aldreasa? - W�a�ciwie od jego ducha. Zagubiony pier�cie� jest ukryty w drzewcu. - Sparhawk zmieni� temat. - A dok�d wy si� teraz wybieracie? - Szuka� ciebie - wyja�ni� Kurik wzruszaj�c ramionami. - A sk�d wiedzieli�cie, �e opu�ci�em klasztor? - Zagl�da�em do ciebie kilka razy - powiedzia� giermek. - My�la�em, �e wiesz, i� mam taki zwyczaj. - Ka�dej nocy? - Najmniej trzykrotnie - potwierdzi� Kurik. - Robi�em to co noc od czas�w twojego dzieci�stwa - z wyj�tkiem lat, kt�re sp�dzi�e� w Rendorze. Dzisiejszej nocy, kiedy zajrza�em do twej celi za pierwszym razem, m�wi�e� przez sen. Za drugim razem - tu� po p�nocy - nie zasta�em ciebie. Znikn��e�. Rozejrza�em si� dooko�a, a gdy nigdzie ci� nie znalaz�em, zbudzi�em Kaltena. - My�l�, �e powinni�my obudzi� pozosta�ych - rzek� Sparhawk pos�pnie. - Aldreas to i owo mi powiedzia� i musimy podj�� konkretne decyzje. - Z�e wie�ci? - zapyta� Kalten. - Trudno oceni�. Bericie, powiedz tym nowicjuszom ze stajni, aby zast�pili ci� na murach. To mo�e zaj�� nam troch� czasu. Zebrali si� w komnacie mistrza Vaniona, w po�udniowej wie�y. Sparhawk, Berit, Kalten i Kurik, a tak�e Bevier, rycerz Zakonu Cyrinik�w z Arcium, Tynian, rycerz Zakonu Alcjonu z Deiry, i Ulath, wspania�y rycerz Zakonu Genidianu z Thalesii. Tych trzech - najdzielniejszych z dzielnych rycerzy - przys�a�y bratnie zakony, aby towarzyszyli Sparhawkowi i Kaltenowi, poniewa� uznano, i� przywr�cenie zdrowia kr�lowej Ehlanie jest spraw� jednako wa�n� dla wszystkich. Sephrenia, drobna, krucha, ciemnow�osa Styriczka, kt�ra wtajemnicza�a rycerzy Zakonu Pandionu w sekrety magii, siedzia�a przy kominku razem z ma��, mo�e pi�cioletni� dziewczynk�, niemow�, zwan� Flecik. Przy oknie przeciera� zaspane oczy Talen. Ch�opak mia� zdrowy sen i nie lubi�, gdy go budzono przed �witem. Vanion, mistrz Zakonu Rycerzy Pandionu, siedzia� za sto�em pe�ni�cym r�wnie� rol� biurka. Jego komnata by�a wygodna i przytulna, mia�a niski, belkowany strop i poka�ny kominek, na kt�rym zawsze p�on�� ogie�. Jak zwykle na gzymsie kominka sta� paruj�cy imbryczek Sephrenii. Vanion, wyrwany ze snu w �rodku nocy, nie wygl�da� najlepiej. Mistrz o surowym, zatroskanym obliczu, ubrany by� w prost�, bia�� szat� styrick� z samodzia�u. Sparhawk obserwowa�, jak z biegiem lat w jego nauczycielu i przyjacielu zachodzi�y powolne i nad wyraz osobliwe zmiany. W miar� up�ywu czasu mistrz Zakonu Rycerzy Pandionu, jedna z podp�r Ko�cio�a, coraz bardziej upodabnia� si� do Styrika. Obowi�zkiem Sparhawka, jako Elena i Rycerza Ko�cio�a, by�o powiadomienie w�adz ko�cielnych o poczynionych obserwacjach. Zdecydowa� jednak tego nie czyni�. Lojalno�� wobec Ko�cio�a by�a jedn� spraw�, przykazaniem bo�ym. Lojalno�� wobec Vaniona by�a zupe�nie innej, bardziej osobistej natury. Mistrz mia� twarz poszarza�� ze zm�czenia, a r�ce mu nieznacznie dr�a�y. Najwyra�niej brzemi� przej�te od Sephrenii, na kt�re sk�ada�y si� miecze trzech zmar�ych rycerzy, ci��y�o mu bardziej, ni� si� tego spodziewa�. Zakl�cie, kt�rego Sephrenia u�y�a w sali tronowej i kt�re utrzymywa�o przy �yciu kr�low�, wymaga�o uczestnictwa dwunastu rycerzy Zakonu Pandionu. Wiadomo by�o, �e ci rycerze b�d� kolejno umiera�, a ich duchy dostarcz� miecze Sephrenii. Po �mierci ostatniego z dwunastu zbrojnych m��w czarodziejka r�wnie� b�dzie musia�a pod��y� do Domu �mierci. Poprzedniego wieczoru Vanion nak�oni� Sephreni�, aby przekaza�a mu otrzymane wcze�niej miecze. Ale to nie fizyczny ci�ar broni sprawia�, i� brzemi� tak go przyt�acza�o. Wi�za�y si� z tym i inne sprawy, kt�rych Sparhawk nie by� si� w stanie nawet domy�li�. Vanion bardzo nalega�, aby czarodziejka przekaza�a mu miecze, stara� si� racjonalnie umotywowa� sw� decyzj�, ale Sparhawk w duchu podejrzewa�, i� g��wnym powodem by�a ch�� oszcz�dzenia Sephrenii. Sparhawk wierzy�, �e pomimo wszelkich surowych zakaz�w, jakie obowi�zywa�y w ich zakonie, Vanion kocha� t� drobn�, kruch� niewiast�, kt�ra od pokole� kszta�ci�a ca�e zast�py pandionit�w w sekretach styrickiej magii. Wszyscy rycerze Zakonu Pandionu kochali i wielbili Sephreni�. Sparhawk mia� wra�enie, i� Vanion w swej mi�o�ci i uwielbieniu posun�� si� o krok dalej. Zauwa�y� r�wnie�, �e i Sephrenia zdawa�a si� darzy� mistrza specjalnymi wzgl�dami, wykraczaj�cymi o wiele dalej poza uczucia, jakimi nauczyciele obdarzaj� swoich uczni�w. O czym� takim Rycerz Ko�cio�a powinien niezw�ocznie powiadomi� hierarchi� w Chyrellos. Ale i tym razem Sparhawk postanowi� tego nie czyni�. - Po co zebrali�my si� o tej niezwykle wczesnej porze? - odezwa� si� Vanion s�abym g�osem. - Chcesz sama mu o tym powiedzie�, mateczko? - zapyta� Sparhawk Sephreni�. Styriczka w bia�ej szacie westchn�a i odwin�a z p��tna d�ugi przedmiot, kt�ry okaza� si� kolejnym mieczem rycerza Zakonu Pandionu. - Tanis odszed� do Domu �mierci - rzek�a smutno do Vaniona. - Tanis? Kiedy to si� sta�o? - pyta� Vanion g�osem pe�nym udr�ki. - Jak wnosz�, niedawno. - Czy to dlatego zebrali�my si� dzisiejszej nocy? - mistrz zwr�ci� si� do Sparhawka. - Niezupe�nie. Pan Tanis, zanim uda� si� ze swoim mieczem do Sephrenii, z�o�y� mi wizyt� - a raczej uczyni� to jego duch. Powiedzia�, �e kto� z krypty kr�lewskiej w katedrze chce si� ze mn� widzie�. Poszed�em wi�c do katedry, gdzie stan��em przed duchem Aldreasa. Kr�l wyjawi� mi par� spraw i da� to. - Sparhawk odkr�ci�. drzewce w��czni i wytrz�sn�� ze schowka rubinowy pier�cie�. - A wi�c to tu ukry� go Aldreas - powiedzia� Vanion. - Chyba by� m�drzejszy, ni� my�leli�my. Rzek�e�, �e wyjawi� ci par� spraw. O czym m�wi�? - O tym, �e zosta� otruty. Prawdopodobnie t� sam� trucizn�, kt�r� podali Ehlanie. - Czy to by� Annias? - zapyta� ponuro Kalten. - Nie. - Sparhawk potrz�sn�� g�ow�. - To by�a ksi�niczka Arissa. - Jego rodzona siostra? - wykrzykn�� Bevier. - To potworne! - Bevier, szczup�y m�odzieniec o oliwkowej cerze i kruczoczarnej czuprynie, pochodzi� z Arcium i jak ka�dy Ark mia� wpojone surowe zasady moralne. - Arissa to prawdziwy potw�r - przyzna� Kalten. - Nie nale�y do os�b, kt�re toleruj� najmniejsze przeszkody na swojej drodze. Jak jednak�e uda�o jej si� wydosta� z klasztoru w Demos, by otru� kr�la? - Annias to zorganizowa� - odrzek� Sparhawk. - Zabawia�a si� z Aldreasem w sw�j zwyk�y spos�b, a gdy by� ju� zm�czony, poda�a mu zatrute wino. - Nie bardzo rozumiem. - Bevier zmarszczy� brwi. - Zwi�zek ��cz�cy Ariss� z Aldreasem by� o wiele g��bszy ni� ten, jaki zwykle ��czy brata i siostr� - wyja�ni� mu delikatnie Vanion. Bevier otworzy� szeroko oczy, a jego �niada twarz poblad�a, gdy dotar�o do niego znaczenie s��w Vaniona. - Czemu go zabi�a? - zapyta� Kalten. - Z zemsty za zamkni�cie w klasztorze? - Nie, nie s�dz� - rzek� Sparhawk. - My�l�, �e by�o to cz�ci� planu, kt�ry u�o�y�a wesp� z Anniasem. Najpierw otruli Aldreasa, a potem Ehlan�. - W ten spos�b b�kart Arissy mia�by woln� drog� do tronu? - domy�li� si� Kalten. - To wydaje si� logiczne - przyzna� Sparhawk. - Dowiedzia�em si� jeszcze, �e Lycheas jest synem Anniasa. Wszystko wi�c do siebie pasuje. - Lycheas jest synem prymasa Ko�cio�a? - odezwa� si� zaskoczony Tynian, skory do �art�w alcjonita o okr�g�ej, dobrodusznej twarzy. - Czy�by mieszka�c�w Elenii obowi�zywa�y inne prawa ni� pozosta�ych Elen�w? - Niezupe�nie - odpar� Vanion. - To tylko Annias wydaje si� my�le�, �e stoi ponad prawem, Arissa za� �ama�a je dla w�asnej przyjemno�ci. - Arissa nie przywi�zywa�a zbytniej wagi do przestrzegania dobrych obyczaj�w - doda� Kalten. - Plotki m�wi�, �e zadawa�a si� niemal ze wszystkimi m�czyznami w Cimmurze. - To chyba lekka przesada. - Vanion wsta� i podszed� do okna. - Przeka�� t� informacj� Dolmantowi, patriarsze Demos - rzek�, spogl�daj�c w mglist� noc. - By� mo�e zrobi z tego u�ytek, kiedy nadejdzie czas wyboru nowego arcypra�ata. - Prawdopodobnie i hrabiemu Lendzie przyda si� ta wiadomo�� - zasugerowa�a Sephrenia. - Rada Kr�lewska jest wprawdzie skorumpowana, ale jej cz�onkowie chyba jednak si� przeciwstawi�, gdy wyjdzie na jaw, i� Annias pr�buje posadzi� na tronie swego w�asnego b�karta. - Spojrza�a na Sparhawka. - Co jeszcze wyjawi� ci Aldreas? - Tylko jedno jeszcze. Wiemy ju�, �e potrzebujemy jakiego� magicznego przedmiotu, by uleczy� Ehlan�. Kr�l powiedzia� mi, czego mamy szuka�. To Bhelliom, jedyna rzecz na �wiecie maj�ca wystarczaj�c� moc. Sephrenia poblad�a jak p��tno. - Nie! - krzykn�a. - Nie Bhelliom! - Tak mi powiedzia�. - To nie jest �atwe zadanie - mrukn�� Ulath. Ten pot�ny, wysoki - o g�ow� wy�szy od Sparhawka - genidianita o jasnych w�osach splecionych w dwa grube warkocze, rzadko zabiera� g�os. - Bhelliom zagin�� jeszcze w czasach wojny z Zemochem. Nawet je�eli poszcz�ci si� nam i znajdziemy go, to i tak nie zaw�adniemy jego moc�, dop�ki nie b�dziemy mie� pier�cieni. - Jakich pier�cieni? - spyta� Kalten. - Bhelliom jest dzie�em kar�owatego trolla Ghweriga - wyja�ni� Ulath. - Ghwerig wyku� te� dwa pier�cienie, kt�re by�y kluczem do jego mocy. Bez tych pier�cieni Bhelliom jest bezu�yteczny. - My ju� mamy te pier�cienie - powiedzia�a Sephrenia w zamy�leniu, ze stroskanym wyrazem twarzy. - Mamy? - zdumia� si� Sparhawk. - Nosisz jeden z nich, a dzisiejszej nocy Aldreas da� ci drugi. Sparhawk zaskoczony spojrza� na rubinowy pier�cie� zdobi�cy jego lew� d�o� i podni�s� wzrok na swoj� nauczycielk�. - Jak to mo�liwe? Jak m�j przodek i kr�l Antor weszli w posiadanie tych pier�cieni? - pyta�. - Ja im je da�am. - Mateczko, to by�o trzysta lat temu! - Tak - zgodzi�a si� - w przybli�eniu trzysta lat. Sparhawk popatrzy� na ni� szeroko otwartymi oczyma, po czym g�o�no prze�kn�� �lin�. - Trzy stulecia? - Nie m�g� w to uwierzy�. - Sephrenio, w takim razie ile ty masz lat? - Wiesz, m�j drogi, �e nie odpowiem na to pytanie. Kilkakrotnie wyja�nia�am ci ju� dlaczego. - A jak zdoby�a� te pier�cienie? - Da�a mi je moja bogini Aphrael, ale nie dla mnie by�y przeznaczone. Bogini powiedzia�a mi, gdzie znajd� twojego przodka i kr�la Antora oraz poleci�a mi dostarczy� im te pier�cienie. - Mateczko... - zacz�� Sparhawk, ale zaraz przerwa�, widz�c jej poblad�e oblicze. - Cicho, m�j drogi - poleci�a mu czarodziejka i zwr�ci�a si� do wszystkich obecnych: - Cni rycerze, tego, co teraz powiem, nie b�d� wi�cej powtarza�. Nasze poczynania nara�� nas na gniew Starszych Bog�w. Nie�atwo im si� przeciwstawi�. Wasz B�g, B�g Elen�w, wybacza; M�odsi Bogowie Styricum daj� si� przeb�aga�. Jednak�e Starsi Bogowie ��daj� ca�kowitej uleg�o�ci wzgl�dem swoich kaprys�w. Sprzeciwi� si� poleceniom Starszego Boga Styricum to gorzej jak rzuci� wyzwanie �mierci. Mszcz� si� na tych, kt�rzy o�mielili si� im stawi� czo�o, mszcz� w spos�b, kt�ry trudno sobie nawet wyobrazi�. Czy naprawd� pragniecie, aby Bhelliom jeszcze raz ujrza� �wiat�o dzienne? - My musimy to zrobi�! - wykrzykn�� Sparhawk. - To jedyny spos�b na uratowanie Ehlany, a tak�e ciebie, mateczko, i mistrza Vaniona. - Annias nie b�dzie �y� wiecznie, Sparhawku, a Lycheas jedynie troch� zawadza. Vanion i ja r�wnie� jeste�my �miertelni, tak jak - bez wzgl�du na twoje osobiste uczucia - Ehlana. �wiat nie b�dzie zbyt d�ugo op�akiwa� naszej �mierci. - G�os Sephrenii by� niemal ca�kiem pozbawiony wyrazu. - Co innego jednak Bhelliom... i Azash. Je�li nie powiedzie si� nam i kamie� wpadnie w plugawe r�ce tego okrutnego boga, to zgubimy �wiat na zawsze. Czy warto podj�� takie ryzyko? - Jam jest Obro�ca Korony i Rycerz Kr�lowej - przypomnia� jej Sparhawk. - Musz� uczyni� wszystko, co le�y w mej mocy, by uratowa� �ycie Ehlanie. - Wsta� i podszed� do czarodziejki. - Niech mnie m�j B�g wspomaga. Nie zawaham si� wywa�y� bramy piekie�, Sephrenio, aby uratowa� t� dziewczyn�. Sephrenia westchn�a. - On czasami jest taki dziecinny - zwr�ci�a si� do Vaniona. - Nie wiesz, kiedy wydoro�leje? - Prawd� powiedziawszy, zastanawia�em si� w�a�nie, czyby mu nie towarzyszy� - odpar� mistrz z u�miechem. - Mo�e Sparhawk pozwoli mi potrzyma� sw�j p�aszcz, gdy b�dzie kopa� w t� bram�. W ko�cu nikt nie uniknie piek�a. - Ty r�wnie� my�lisz tak jak on. - Czarodziejka zakry�a d�o�mi twarz. - O, m�j drogi. Trudno, musz� si� zgodzi� - powiedzia�a z rezygnacj�. - Wszystkim wam tak na tym zale�y, wi�c spr�bujemy, ale pod jednym warunkiem. Je�eli znajdziemy Bhelliom, natychmiast po uzdrowieniu Ehlany musimy go zniszczy�. - Zniszczy�?! - wybuchn�� Ulath. - To� to najcenniejsza rzecz na �wiecie! - I najniebezpieczniejsza. Je�li kiedykolwiek Azash wejdzie w jej posiadanie, �wiat b�dzie zgubiony, a ca�a ludzko�� popadnie w najohydniejsz� z mo�liwych niewoli. Szlachetni rycerze, ja musz� przy tym obstawa�. W przeciwnym razie uczyni� wszystko, by przeszkodzi� wam w odnalezieniu tego kamienia. - Zdaje si�, �e nie mamy zbyt du�ego wyboru. - Ulath zwr�ci� si� do towarzyszy. - Bez jej pomocy mamy niewielkie szanse na zdobycie Bhelliomu - powiedzia� grobowym g�osem. - Och, kto� go na pewno znajdzie - rzek� Sparhawk z przekonaniem. - Aldreas oznajmi� mi, i� nadszed� ju� czas, aby Bhelliom ponownie ujrza� �wiat�o dzienne i nie ma si�y, kt�ra mog�aby temu zapobiec. Dr�czy mnie jedynie pytanie, czy znajdzie go jeden z nas, czy te� jaki� Zemoch, kt�ry zaniesie go prosto do Othy. - A mo�e sam o w�asnych si�ach wyd�wignie si� z ziemi - za�artowa� Tynian. - Czy m�g�by to uczyni�, Sephrenio? - Chyba tak. - Jak zdo�a�e� wymkn�� si� z klasztoru uchodz�c uwagi prymasowskich szpieg�w? - zapyta� Kalten z ciekawo�ci�. - Ze�lizn��em si� po linie spuszczonej z tylnego muru. - A co z dostaniem si� do miasta i umkni�ciem ze� po zamkni�ciu bram? - Dzi�ki czystemu przypadkowi bramy byty jeszcze otwarte, gdy zd��a�em do katedry. A opuszczaj�c miasto skorzysta�em z innej drogi. - To poddasze, o kt�rym ci wspomina�em? - domy�li� si� Talen. Mia� dopiero jedena�cie lat, a ju� wyra�ali si� o nim z uznaniem wszyscy z�odzieje i �ebracy w Cimmurze. Sparhawk skin�� g�ow�. - Ile od ciebie wzi��? - zapyta� ch�opak. - P� srebrnej korony. Talen by� zaszokowany tym, co us�ysza�. - I oni mnie nazywaj� z�odziejem! Wystrychn�� ci� na dudka, dostojny panie! - Musia�em si� wydosta� z miasta. - Rycerz wzruszy� ramionami. - Powiem o tym Platimowi. On dostanie z powrotem twoje pieni�dze. - Ch�opiec uni�s� si� gniewem. - P� korony?! To oburzaj�ce! Wtem Sparhawk przypomnia� sobie o czym� jeszcze. - Sephrenio, gdy wraca�em, co� we mgle mnie �ledzi�o. To chyba nie by� cz�owiek. - Damork? - Nie jestem pewien, ale to co� sprawi�o na mnie dziwne wra�enie. Azash ma chyba na swoich us�ugach nie tylko damorki? - Nie. Damorki s� najpot�niejsze z nich, ale przy tym g�upie. Inne stwory nie maj� ich mocy, s� za to m�drzejsze. Pod wieloma wzgl�dami mog� by� nawet gro�niejsze. - Sephrenio - odezwa� si� Vanion - my�l�, �e powinna� mi teraz przekaza� miecz Tanisa. - M�j drogi... - Czarodziejka z udr�k� wyzieraj�c� z jej twarzy chcia�a zaprotestowa�. - Ju� raz tej nocy nad tym dyskutowali�my - przypomnia� jej mistrz Zakonu Rycerzy Pandionu. - Nie zaczynajmy od nowa. Sephrenia westchn�a. Oboje zgodnym ch�rem zaintonowali monotonn� pie��