16214
Szczegóły |
Tytuł |
16214 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16214 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16214 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16214 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Anna Kamie�ska
Deszczowe lato
WYDAWNICTWA �ALFA" WARSZAWA 1985
RePd^ranie graf'CZne 7 ***** ?'-v* Redaktor / Hlibma l.uba�sku
ksi��ek Pa�stwowego instytutu Wydawniczego
ISBN 83-7001-090-9
e Copyright
by Anna Kamie�ska Warszawa ]980
?^? ^�[
??
Spis tre�ci
Na mi�o�� si� nie umiera ................. 5
Ciemno�� ........................ 20
Macierzy�stwo...................... 27
Mi�o��.......................... 31
jedna �za........................ 34
Trzecie oko ....................... 37
Sen o Januszu Korczaku ................. 42
Zimny dzie�....................... 45
Ko�o samotno�ci..................... 52
Panjezus ......................... 55
Chwila......................... 57
Deszczowe lato ...................... 62
Stacja.......................... 76
Wolno�� ......................... 83
Motyl .......................... 86
Wakacje we Florianowie.................. 90
Oczekiwanie ........................ 103
Spotkanie w podr�y ................... 108
List ........................... 113
Ksi��ka Ernesta ..................... 117
Wtajemniczenie...................... 120
Cisza ........................,.124
Jubileusz ........................ 127
Powr�t ......................... 135
Na mi�o�� si� nie umiera
� Pani nazwisko?
� Ros�onka
� Tu w papierach jest Helena Ros�oniec. Wi�c jak pani si� w�a�ciwie nazywa? �
zapyta� urz�dnik.
� Ros�onka. � Zawstydzona spu�ci�a g�ow�. Wpatrywa�a si� w pod�og�, kt�ra pod
sto�em by�a ciemniejsza i b�yszcz�ca. Oko �lizga�o si� po jej blasku.
� Czy pani pracowa�a? Wzruszy�a ramionami.
� Na co pani choruje?
Po chwili podnios�a oczy pe�ne zdziwienia, ale nie odpowiedzia�a.
� Pani jest m�oda. Tak, tu wszystko jest w papierach.
Kobieta sta�a nieruchomo, nagle odtr�cona i niepotrzebna. Wszystko o niej jest w
papierach. Ona sama nie ma znaczenia. Jakby by�a tylko dziwn� emanacj� tego, co
jest w papierach i co jest jedynie wa�ne. Kierownik zag��bi� si� w jej
dokumentach, skierowaniach i za�wiadczeniach lekarskich. Tak przypuszcza�. Taka
m�oda � to na pewno albo niedorozw�j, albo padaczka, albo jedno i drugie razem.
Do zak�adu kieruje j� gmina. Jest sierot�. �y�a z zapom�g, ale s�siedzi uwa�ali,
�e jest niebezpieczna. Mo�e nagle upa��, zanieczy�ci� klatk� schodow�. Albo
podpali� dom. Odkr�ci� gaz. Z tak� wszystko mo�liwe. Do szpitala si� nie nadaje.
By�a w szpitalu. Tak. Nawet d�ugo.
� By�a pani w szpitalu?
I Ros�onka zaraz przypomina sobie parapet na korytarzu, na kt�rym przesiedzia�a
ten czas w szpitalu.
� Cztery miesi�ce � podpowiada jej kierownik.
_ 5 _
Ona sama nie wiedzia�a, jak d�ugo tam by�a. Nie liczy�a czasu. Pami�ta tylko, �e
wiele razy zaganiano j� do sali, gdy nadchodzi� orszak ludzi w bia�ych
fartuchach. Obch�d. Przysiada�a na brzegu ��ka. Nie zalicza�a si� do le��cych.
� Jak si� pani czuje? � pyta� lekarz. Wzrusza�a ramionami. Raz uda�o jej si�
wykrztusi�: � Dobrze. � Nie mia�a trudno�ci z wymow�, nie, z tym to nie. Ale nie
chcia�o jej si� m�wi�. Co tu m�wi�? Po co? I tak b�dzie to samo, b�dzie to, co
ma by�. Nie by�a to �adna filozofia, ale wiara, kt�ra pomaga�a jej znosi�
wszystko, co na ni� spada�o. A wszystko, co si� dzia�o, mia�o w�a�nie ten
charakter. Wszystko na ni� spada�o. Kiedy� dawno, dawno temu spad� na ni� garnek
z gor�cymi kartoflami. D�ugo by�a poparzona i zdawa�o si�, �e ze strachu
zapomnia�a m�wi�. Ale potem odzyska�a mow�. A po poparzeniach zosta�y tylko
szpetne blizny na nogach i r�kach. No to matka uszy�a jej d�ug� sukienk� z
r�kawami. �eby zakry� te blizny. Bo my�la�a, �e dziewczynka si� komu spodoba i
p�jdzie z domu. Potem jednego dnia, kiedy le�a�a w ��ku, spad�o na ni� co�
ogromnego i ci�kiego. Run�o jej na brzuch. Po oddechu pozna�a, �e ojciec,
Zawsze sz�o od niego w�dk�. Jego r�ce gmera�y pod ko�dr�, odsun�y koszul�
dziewczyny, dotyka�y cia�a, tam gdzie mia�a w�osy. Zamar�a w straszliwym
oczekiwaniu, ale nagle ojciec zachrapa� i jego g�owa spad�a na jej chud� pier�.
Ba�a si� poruszy�. I nie wie, co by�o dalej. Ale rano ju� go nie by�o. Spa� w
str��wce. By� dozorc� przy sk�adzie odpadk�w, szmat i makulatury.
Potem, kiedy umar�, spad�o na ni� wieko trumny. Wieko sta�o oparte o drzwi, kto�
je potr�ci� i spad�o na ni�. Wtedy po raz pierwszy, a mo�e to by� ju� ten drugi
raz, straci�a czucie. Budzi�a si� ze zdziwieniem i przera�eniem. Ju� go zabrali,
ju� nie by�o ojca. A ona le�a�a na ��ku, cho� to wcale nie by� poranek.
A potem ile razy spada�a na jej g�ow� pi�� matki. C�rka przeszkadza�a, nie
ka�dy, kto przychodzi�, lubi� rozbiera� si� i k�a�� z ni� do ��ka przy �wiadku.
Musia�a wychodzi�. Czasem d�ugo w noc sta�a na schodach pod �cian�, a� ciemno��
spada�a jej na czo�o, a ona osuwa�a si� i zasypia�a. Wychodz�cy nad ranem
potr�ca� nog� k��bek ga�gan�w. Po �mierci matki w domu zrobi�o si� cicho, ale
nie by�o co je��. Podrzucali jej s�siedzi, a to kotlet z obiadu, a to kawa�ek
ciasta albo nawet torebk� suchych kromek chleba. Moczy�a je w wodzie i �u�a
przed�u�aj�c przyjemno�� gryzienia i po�ykania. Wtedy wypad�y jej z�by, zosta�o
tylko kilka na przodzie. Gryz�a nimi jak wiewi�rka. Obraca�a kromk� doko�a. By�y
dnie, kiedy nic nie dosta�a. Ale wtedy spa�a, mog�a spa� du�o i nie czu�a g�odu.
Raz znalaz�a w szafce ko�o zlewu bu-
� 6 �
telk� z p�ynem na dnie. Chcia�o si� jej pi� i wypi�a. Zapiek�o mocno. Potem
d�ugo g�owa jej ko�ysa�a si� i chwia�a nad wiadrem. My�la�a, �e wypluje z siebie
ca�y �o��dek. Od tamtej pory, od oddechu ojca � nie znosi�a w�dki. Nie pami�ta�a
swojego �ycia, nie mia�a nic nikomu za z�e. Uwa�a�a, �e wszystko, co si� jej
przytrafia, jest oczywiste i konieczne. Tak jest, bo tak musi by�. Albo raczej:
tak by� musi, bo tak jest. Skoro to zrozumia�a, �y�o jej si� dobrze. Czas nie
budzi� jej l�ku. Unosi� si� teraz �agodnie � od rana do zmierzchu i znowu do
rana. By�y w nim zreszt� wielkie dziury snu i bezczucia, kiedy czasu po prostu
nie by�o wcale. Wi�c czego si� tu l�ka�. Wed�ug papier�w mia�a ju� trzydzie�ci
lat, ale mimo braku z�b�w wygl�da�a m�odo, bo �y�a poza czasem. Spok�j, cisza i
bierno�� to jedyne sposoby przeciw przemijaniu i staro�ci. Ludzie niepotrzebnie
tyle m�wi�, robi� tyle gest�w, machaj� r�kami. A� �al czasem, bo wygl�daj�,
jakby si� strasznie m�czyli. Nawet ta pani, kt�r� przyprowadzi�a s�siadka, pani
z opieki, co si� nam�czy�a przy niej! Siad�a przy stole, jej kaza�a si��� po
drugiej stronie. Wyj�a jakie� papiery i nu� co� pisa� i rozgl�da� si�. Pyta�a o
tyle rzeczy tak natarczywie, �e dziewczyna nie mog�a jej odpowiedzie� na �adne
pytanie, nawet gdyby chcia�a. Bo ju� zanim pytanie dotar�o do niej, pani bieg�a
dalej i zasypywa�a j� s�owami. Znowu przywalona stosem tych s��w, jak stosem
suchych li�ci, siedzia�a obezw�adniona i oniemia�a. A� straci�a czucie. I
dlatego znalaz�a si� w szpitalu. A potem przywie�li j� tutaj. I kierownik
zapyta�:
� Pani nazwisko?
� Ros�onka.
Tak j� nazwali w szpitalu. I to zapami�ta�a. Kiedy� mia�a imi�, ale ju� dawno je
straci�a. My�la�a, �e imi� maj� tylko dzieci. Ojciec do matki nie m�wi� po
imieniu. S�owo na �k" nie jest przecie� imieniem. To rozumia�a. A w ka�dym razie
wiedzia�a, �e to nie jest jej imi�. Gdy si� do niej tak zwracano, nie reagowa�a,
jak pies nie reaguje na obce miano. I dlatego �adne wzgardliwe s�owo nie mog�o
jej obrazi�. Wyros�a z imienia, kt�rego i tak nikt nie pami�ta�, bo by�o
niezauwa�alne jak ona sama. A teraz by�a czym� tak osobnym i czystym, �e nie
mog�o jej dotkn�� nawet niczyje zainteresowanie. Tak samo zdawkowe by�y pytania
lekarzy w szpitalu jak pytania kierownika tu, gdzie j� przywieziono. Nie czekali
odpowiedzi na te swoje pytania. Wszystko o niej by�o zapisane tam, w papierach.
Ale wobec tego ona sama by�a prawd� nieosi�galn�. Mo�e dlatego, �e chroni�a j�
g�sta zas�ona snu. Ros�onka chodzi�a w niej jak w kokonie. Spa�a w�a�ciwie stale.
Budzi�a si�, gdy dawali je�� i wtedy na chwil� wychyla�a si� z siebie i
ukazywa�o si� obcym co� z jej wn�trza,
jej �ar�oczno��. Wpycha�a w siebie jad�o, przetrzymywa�a jedzenie
w ustach, �eby d�u��, napawa� si� �wiatem. �wiat ofiarowywa� sie iei w misce
zupy i kawa�ku mi�sa z kapust� i kartoflami. �wiat nrzvchn dzi� w chlebie
posmarowanym margaryn�. Okazywa�o si� wtedy �e �w;�, jest jej potrzebny. Ze
ch�onie go chciwie. Jedzenie by�o dla ni ' H sposobem ch�oni�cia �wiata.
Przyjmowa�a go jak komuni� - ocJchE z nape�nionym brzuchem ,ak z cia�em Boga w
prze�yku; z r�koma ^o zonymi na piersiach. Lubi�a wtedy by� sama. A cho�
w�asaSHawst by�a sama, bo ludzie dla me, nie istnieli, lubi�a wtedy zaszl�T
g��biej aby nikt nie widzia� jej szcz�cia, syto�ci i traUen J D^ ????? pych
jedzenie ma warto�� wszystkiego, co mo�na wzi�� od ??????? ,e, dawali
ludzie; ,acys om. Nie widzia�a ich twarzy, tyL re�e nol talerz. Raz r�ka
dotkn�a jej g�owy. Siostra pozwoL sobie n! ^
z lito�ci dla tego cichego, pokornego stworzenia??to� li ch ? ?" cia w�os�w,
kt�re by�y �adne. Wszystko by�o w rT* C tkni�'
czajne. Tylko te w�osy. Br�zowe i lsWe ??Z ** ^ * ZWy~
? �upiny kasztana. Dotknie s os^ Lrtno toZT ^^^ pad�a na zawsze l�ni�c� pod�og�,
po ??????^??? h ? & "^ ??? Zreszt� w zak�adzie Ros�onka Se ?^ ? �^�^ stko, co o
niej napisano w ^??^??^? ?� �2?" W ��ku, w jednymi ��ek, kt�re- idemTd �ci " ^
^ �rodek sali _ w wypranej koszuli V^DT�Ztc * �%� ? czc w�osami le��cymi na
poduszce - St ??2? ?? W �?�-dziewczyna, ta m�oda kobieta w�r�d zgSahtht ^ *?
?�? ? ta
.horych, kt�re robi�y pod siebi, m:�z^s7z:L; zTni:
pacierzy wydobywaj�cych si� z bezz�bnych ust !* !� � ? Syk Jaz�w w kiszkach,
kaszel. ��ka sta�y ??? S^E^S? cilo si� na sali. Ros�onka nie odmawia�a nacie�
ul i CS"
tuczy�, �a si� �wi�tym obrazkom ? ??? ??^?^? pbietom s�uZ� r�a�ce. My�la�a, �e
do zabawy Ona sam* T* 7
* ??? albo na krzese�ku ko�o swego ��ka przekuwa�a w my fach ^ 2,arna. Mo�e to
w�a�nie s� chwile, z kt�rych sk�ada ,;, ?�? � 'akies A mo�e tak w�a�nie dzia�o
si� w n ej sennT �vh/ C KC CZaSU' sypuj�x j� sam� z nocy w
LCp^ZL^ZT ** ??2?'
* cz�owieku pada� deszcz. Raz sbleczy�T sf�^i zoSftJn" ^ deszcz kapi�cy z jej
palca. Nie przestraszy�a sie By�o t1 '^^ st, Ten czerwony deszcz, ten sam, co
�cfeka z'nie z mfel '^ �P^ Kie rozumia�a, dlaczego wszyscy doko�a ?^'?%????? i
zaraz poprowadzili � do siostry, kt�ra palec ?^^^
� 8 �
bia�� pian�, i obanda�owa�a. Teraz dopiero zabola�o, ale b�l by� tak�e znanym i
oczywistym mieszka�cem jej cia�a.
� Ros�onka, Ros�onka, obud� si�! � �mia�y si� z niej kobiety. Zw�aszcza jedna
uwzi�a si� na ni�, stara Majcherka. Nazywa�a si� Majchrzakowa, ale nazywano j�
Majcherka. Nie by�a jeszcze taka stara, tylko �e tu wszystkie pr�cz Ros�onki
wydawa�y si� jednakowo stare. Przysiad�a kiedy� ko�o Ros�onki, przysun�a si� do
niej blisko, a� Ros�onka poczu�a nie�wie�y oddech.
� A mia�a� ty ch�opa, co? � zapyta�a przymilnym szeptem. Ros�onka nie
odpowiada�a. � M�czyzn�, znaczy si�, mia�a�? Wiesz, jak to jest? � wierci�a j�
pytaniami. I dmucha�a jej w ucho gor�cym, przy�pieszonym oddechem. Ros�onka
spojrza�a na ni� oboj�tnie i sennie. � S�owo wam daj� wrzasn�a Majcherka � to
prawiczka! Nic nie wie. Trzeba by j� skuma� z kt�rym� ch�opem. Mo�e si�
przebudzi.
Kobiety �mia�y si�, wzdycha�y. Ci�ko chora w k�cie obr�ci�a si� do nich plecami.
To wszystko by�o ju� poza ni�.
� O Jezu � knu�a Majcherka. � Naraj� jej ch�opa, zobaczycie. B�dzie si� co�
dzia�o. � I wysz�a, jakby mia�a zamiar ju� zaraz spe�ni� swoj� gro�b�.
Ale nic si� nie dzia�o. Dalej szed� dzie� po dniu. Wynoszono i przynoszono
nocniki ob�o�nych. Przynoszono i odnoszono miski zupy, talerze z chlebem i kubki
z zabielan� kaw�. Ros�onka jad�a i spa�a. Czasem, gdy by�a pogoda, wychodzi�a na
dw�r za innymi, ale trzyma�a si� osobno wed�ug swego zwyczaju i nie widzia�a
nikogo. Kobiety mieszka�y na parterze, a na pi�trze m�czy�ni. Te� byli starzy.
Chodzili wolno, zgarbieni, niekt�rzy opierali si� na laskach albo na kulach.
Byli szarzy, wtapiali si� w ziemi�, kt�ra na jesie� szarza�a i ukazywa�a spod
trawy swoje �ysiny. U m�czyzn by�o ciszej i spokojniej ni� u kobiet. Czasem
tylko dobiega� stamt�d jaki� tupot, brz�k, krzyk i znowu wszystko cich�o. Ale i
tak Ros�onka nie zauwa�a�a nic z tego. Przechadza�a si� owini�ta w sw�j sen jak
w ciep�� chust�. Czasem musn�a r�k� li�� �ywop�otu, by� ostry, zadrapa� jej
sk�r�. Ale cz�ciej dotkni�cia by�y �agodne, mi�kkie, niezauwa�alne. Jaka�
ga��zka musn�a j� po w�osach, li�� zaszele�ci� pod nog�. Ptak przefrun�� przez
powieki i przelecia� przez g�ow� na drug� stron�, gdzie by�a cisza i nie
dochodzi� nawet �opot skrzyde�. Raz w tej w�dr�wce zabrn�a na podw�rze, nagle
zobaczy�a co�, co omal nie wyrwa�o jej ze snu. Oczy jej b�ysn�y. By�a to ma�a
r�owa �winka. Wprawdzie brudna, utyt�ana w gnoju po kolanka, ale r�owy
pyszczek by� czysty i niewinny. Prosi� sta�o i bezbarwnymi oczami wpatrywa�o
_ 9 _
si� w kobiet�. Wyci�gn�a r�k�, mo�e mia�a nawet ochot� dotkn�� je, poczu� na
palcach szorstko�� szczeciny i ciep�o sk�ry, ale wtedy prosi� porwa�o si� i
odbieg�o, k�api�c w p�dzie r�owymi uszami. Wtedy sta�o si� co� dziwnego. Znowu
co� upad�o na Ros�onk�. Omal si� nie przewr�ci�a. Deska uderzy�a j� w czo�o i
odskoczywszy run�a u jej n�g. Z chlewa wysz�a stara kobieta. To ona rzuci�a
desk�. Ros�onka by�a tu intruzem, mo�e chcia�a porwa�, zabra� jej prosiaka.
Kobieta bluzn�a przekle�stwami, nie wiedzia�a, �e s�owa nie mog� dotkn��
Ros�onki. S�owa jej nie dotycz�. Deska odbi�a si� od niej, ale pozostawi�a guza
niedaleko skroni. �winiarka te� by�a pensjonariuszk� zak�adu, ale nie chcia�a
spa� ze wszystkimi w sali. Upodoba�a sobie chlew, a wszystkie �winie w nim
uzna�a za swoje w�asne. Prosiaki by�y jej dzie�mi. Karmi�a je z ust. Spa�a
mi�dzy nimi na brudnej s�omie. Nie by�o na ni� rady. Ani k�pieli, ani czystego
ubrania. Cuchn�a �wi�mi. Wreszcie kierownik i opiekunka zak�adowa dali za
wygran�. Wydawa�a si� szcz�liwa w�r�d swoich �wi�. Tylko kiedy zabierano kt�r��
na zabicie, biega�a w k�ko i lamentowa�a, jakby zabierano jej kogo�
najdro�szego z rodziny. Nie przeszkadza�o jej to potem cieszy� si� z miski
�wie�ej w�troby �wi�skiej albo kaszanki. Jad�a �ar�ocznie, jakby mog�a cho� w
ten spos�b odzyska� swego ukochanego �winiaka.
To ona uderzy�a Ros�onk� desk� i zmusi�a do omijania podw�rza w jej w�dr�wkach
po dworze.
�winka jednak, skoro raz wesz�a Ros�once w oko, zapad�a tam mi�kko jak w
pieluch� snu. Tkwi�o w niej to co� r�owego, cielesnego, zagnie�d�a�o si� w niej,
porusza�o si� p�ynnie jak p��d, zapada�o g��biej, a� tam, gdzie le�� �r�d�a
majak�w sennych; tych obraz�w mglistych i natarczywych otaczaj�cych g�ow� le��c�
na poduszce, pogr��on� we �nie. A� raz zjawi�o si�, wy�oni�o si� stamt�d, z
samej g��bi. By�o dzieckiem o pyszczku �winki. Ros�onka tuli�a je do siebie, a
brodawki piersi odezwa�y si� szarpi�cym b�lem, jakby prosi� ssa�o jej pier�.
Nakarmi�a je i ukry�a z powrotem w samej g��bi, aby nikt go nie wypatrzy�.
Nosi�a t� tajemnic�, a� zapomnia�a o niej. W zapomnieniu objawia si� to, co
najwa�niejsze. Jesie� przynios�a ostatnie mo�e dni ciep�a i s�o�ca. Drzewa
p�on�y. Stare z�oto za�ciela�o alejki ogrodu. Ros�onka w troch� za du�ych
butach sz�a zas�uchana w szelest, kt�ry zlewa� si� z wewn�trznym szelestem
przemijania. By�a troch� nazbyt okr�g�a, ci�kawa od tego objadania si� po
okresie g�odu, cia�o mia�a bia�e, nie chwytaj�ce s�o�ca. Jej ciemne w�osy
zaczesane g�adko, przyli-zane nad bardzo bia�� twarz� tworzy�y jakby zaw�j. By�a
leniwa, senna
� 10 �
i oci�a�a. Mo�na by j� wzi�� za wschodni� kobiet� z haremu. Gdyby nie te
niezgrabne buty, suknia nie przykrywaj�ca dobrze blizn po oparzeniach na nogach,
ruchy pozbawione wdzi�ku. R�ce zaplecione na piersiach czyni�y j� jakby
przygarbion�, ale pomaga�y jej utrzyma� w sobie stan sennego skupienia.
Usiad�a na �awce stoj�cej w ko�cu alei. St�d dom wydawa� si� pi�kny jak pa�ac,
nie wida� by�o jego przeznaczenia, wype�niaj�cej go od pod��g do sufitu staro�ci,
choroby, oczekiwania � bez nadziei oczekiwania, twarzy w oknach, oczu wlepionych
w �wiat, kt�ry ju� by� nie do zdobycia dla nie chodz�cych. Dom mia� swoj� twarz.
Mia� czo�o, brwi, oczy, nos i usta � rozdziawione drzwi kuchenne. I t� swoj�
twarz� wpatrywa� si� w Ros�onk�. Ta twarz nie by�a ani u�miechni�ta, ani
wsp�czuj�ca, ale nie by�a te� straszna. By�a tak oboj�tna, jak twarz
urz�dnika w biurze zak�adu, kt�ry pyta� j� o nazwisko, jak twarz kierownika, jak
wszystkie twaize, od kt�rych mo�e wiele zale�y, ale kt�re zaraz odp�ywaj�, wi�c
nie s� wa�ne. Dom patrzy� i gapi� si� na Ros�onk�, a ona patrzy�a oboj�tnie na
jego oboj�tno��. I ju� mia�a wsta� i odej��. Mo�e nied�ugo zaczn� znowu dawa�
je��. Pragnienie jedzenia nie by�o dla niej g�odem, ale niejasnym poruszeniem
t�sknoty. Chcia�a ju� wsta�, ale sta�o si� nagle co� strasznego. Jaka� obca,
niewiadoma r�ka uchwyci�a jej d�o�, przytrzyma�a. Ciep�ym, niewiarygodnym
ci�arem, przygniot�a jej r�k� do �awki. Zdawa�o si�, �e gest ten jest i mocny,
i delikatny. Mog�a wyrwa� r�k�, wsta� i odej��. Ale jednocze�nie czu�a, �e �adna
si�a nie uwolni jej d�oni schwytanej w ten mi�kki potrzask. Czeka�a. Obok niej
siedzia� m�czyzna. Jeszcze nie zd��y�a go zobaczy�, nie zd��y�a mu si�
przyjrze�, kiedy ju� wyczu�a lekki, ale dobrze znajomy zapach, jaki bi� od niego.
Zapach ojca. Zapach m�czyzny i w�dki. Nagle d�o� m�czyzny, jakby drocz�c si� z
ni�, cofn�a si�, uwolni�a j�. Ale ona teraz zastyg�a w bezruchu. Gdzie� z dna
pami�ci wyp�yn�� smak podobnego oczekiwania. Wprawdzie ��czy� si� z nim skurcz
l�ku, ale mo�e to l�k w�a�nie by� samym j�drem, samym �rodkiem oczekiwania. I
nagle wr�ci�o. R�ka zn�w po�o�y�a si� na wyczekuj�cej d�oni. Powt�rzy� si�
spazm zaskoczenia, niemal szloch. Ros�onka zadr�a�a. Przez jej senne cia�o
przebieg� jakby pr�d elektryczny, kt�ry bieg� po wszystkich cz�onkach i budzi�
je. Obudzi�a si�. Jeszcze nigdy nie by�a tak obudzona. Je�li dot�d chodzi�a w
kilku warstwach snu, to teraz nagle zosta�a jakby wy�uskana z ostatniej warstwy,
jakby wydana dopiero na �wiat. Uderzy� j� po oczach �wiat. Wciska�a si� pod
powieki czerwie� i z�oto jesieni, ziele� dojrza�a, jesienna bi�a w nozdrza,
parowa�o powietrze tak rozedrgane jak cia�o. Uszy wierci�
� 11 �
�oskot wszystkich zespolonych g�os�w, kt�rych dot�d nie s�ysza�a. Trzepot ptaka
nie przalatywa� ju� przez jej g�ow�, lecz wi� w niej gniazdo. Wchodzi�o w ni�
szczekanie psa i nawo�ywanie perliczek gdzie� za p�otem, i pianie koguta, i
turkot wozu, i krzyk od strony domu, i w t� nagle wzniesion� orkiestr� wmiesza�
si� ca�kiem blisko g�os, kt�ry szepn��:
� Jeste� sama?
Niewa�ne. Cokolwiek by powiedzia�, g�os jego zlewa� si� z g�osem ca�ego �wiata,
kt�ry nagle si� objawi� i przyp�yn��. Przyj�a ten g�os w siebie, jak
przyjmowa�a chleb i zup�. .
� Jak si� nazywasz?
� Ros�onka.
� �adnie. A ja Zenon. Zenek mo�esz m�wi�. Musimy si� zaprzyja�ni�. Dobrze?
Nie protestowa�a. Nie protestowa�a, kiedy przysun�� si� bli�ej i wyra�niej
jeszcze poczu�a zapach ojca. I jaki� �ar bij�cy od niego. Mog�aby si� spali� w
tym �arze i nie poczu�aby b�lu.
� Chcesz? � kusi� g�os.
Nie odpowiada�a, a raczej odpowiada�a ca�� osob�, ca�ym poddaj�cym si�, os�ab�ym,
obudzonym nagle cia�em.
� Ros�onka musi ju� i�� � rzek�a. M�wi�a o sobie w trzeciej osobie, tak jak
m�wi� dzieci. � Ros�onka przyjdzie.
Wtedy spojrza�a na niego. Mia� twarz star�, pooran�, wargi za�linio-ne, nos na
ko�cu czerwony, oczy za�zawione. By� prawie �ysy. Jeden pozosta�y rzadki kosmyk
w�os�w zaczesywa� do przodu. Ros�onka stara�a si� poprzez t� sk�r� przedrze� si�
w g��b, do samej istoty tego cz�owieka. Unios�a lekko d�o�. Wyobrazi�a sobie, �e
dotyka palcami tego czo�a i wyg�adza na nim zmarszczki, i przesuwaj�c ko�ce
palc�w rze�bi t� twarz na nowo, aby sta�a si� m�oda i pi�kna. I ju� taka by�a.
Ros�onka � znalaz�a w nim odblask czego�, co uczyni�o go pi�knym. Wtedy
u�miechn�� si� ukazuj�c rz�d sztucznych z�b�w.
Ros�onka ju� sz�a do domu i czu�a, �e m�czyzna odprowadza j� wzrokiem. Wskutek
tego alejka zrobi�a si� strasznie d�uga, dom oddali� si�, a ona sz�a i sz�a, i
nios�a w sobie co�, czego dot�d nie zna�a. Jakie� �wiat�o. Pewno by�o to
widoczne dla wszystkich, bo kiedy wreszcie dosz�a i usiad�a na ��ku, s�siadka
zapyta�a j�:
� Co� taka dziwna. Ros�onko? Co� ci si� wydarzy�o?
Ale cho� obudzona ze wszystk<ch swoich sn�w, nie odpowiada�a.
� Pewnikiem co� ci si� wydar y�o, bo si� u�miechasz.
� 12 �
� Patrzcie no � zawo�a�a druga � Ros�onka ca�a ja�nieje. S�o�ca nabra�a czy co?
� Mo�e si� zakocha�a � rzek�a Majcherka. � Ju� wiesz, jak to si� robi... �
szepta�a tonem zawodowej rajfurki.
Ale Ros�onka tylko u�miecha�a si�, u�miecha�a si� nie do nich, ale do tego
czego�, co przynios�a ze sob� id�c d�ug� alejk� ogrodu.
Tego dnia nawet jedzenie nie tak jej smakowa�o. Nie mog�a zje�� wszystkiego.
Zostawi�a po�ow� ziemniak�w.
� Co ci si� sta�o, Ros�onka, nie masz apetytu? � pyta�a salowa. Ale Ros�onka
dumnie milcza�a. To wiedzia�a, tego by�a pewna, �e
milczenie jest teraz jej jedyn� obron� przed natr�ctwem ludzi, przed ich
zaborcz� ciekawo�ci�, przed ich czekaj�cym tylko na okazj� okrucie�stwem.
Przedtem tak�e milcza�a. Czyni�a to z nawyku. Chroni�y j� wszystkie b�ony jej
snu. I w sobie nie mia�a nic pr�cz przesypywania si� ziaren bycia. Nie musia�a
milcze�. Teraz musi. Obudzona mog�aby przem�wi�, krzycze�, �piewa�. Ale teraz
musi milcze�. Jej skarb jest bezbronny.
Tymczasem stare kobiety wyczu�y, �e mo�e b�d� mog�y cho� za po�rednictwem tej
g�upiej prze�y� co� jeszcze, co� za�apa� z �ycia, kt�re dla nich ju� si�
sko�czy�o. Zazdro�ci�y tej m�odej nawet krwi miesi�cznej.
� Po co takie m�ode darmozjady tu przysy�aj�. Posz�aby gdzie do pracy. Robi�
si� nie chce, za to je��, je��.
Tylko chora w k�cie pomstowa�a.
� Szkoda jej, szkoda dla was wszystkich. Mog�aby �y� jak cz�owiek, a wsadzili
j� tu do umieralni. Co ona tu ma z �ycia?
Ta odrobina m�odo�ci w Ros�once dra�ni�a i niepokoi�a. Ju� pogodzi�y si� prawie
ze swoj� dol� i �e jedna im dola. A tu � ta Ros�onka. Z jednej strony lepiej �
mo�e nie jest z nimi jeszcze tak �le, skoro i m�ode tu trafiaj�. Ka�demu si�
wida� mo�e zdarzy�. Ale z drugiej strony � gorzej, bo ta leniwa m�odo�� w �rodku
sali ci�gnie gdzie� wstecz, niepotrzebnie rozj�trza i przypomina.
A jeszcze poganka taka � nie m�wi pacierza. A harda � nawet si� nie odezwie.
Ros�onka. Imi� jakie� poga�skie, niepobo�ne. I do tego bogata. Co miesi�c
dostaje dwie�cie z�otych ze swojej renty inwalidzkiej, kt�r� jej jeszcze w
szpitalu wyrobili. Nic nie wydaje, nic nie potrzebuje, tylko sk�ada te pieni�dze.
Obliczaj�. Ju� niez�a sumka jej si� uzbiera�a. Na noc chowa pod poduszk�. W
dzie� nosi pod stanikiem jak wiele
� 13 �
kobiet. Pod poduszk� chowa si�, co najdro�sze. A to r�aniec. A to �wi�ty
obrazek, a to fotografi� syna, kt�ry matk� tu przywi�z� i zostawi�, bo w domu
miejsca nie ma. Fotografi� czasem si� wyjmuje, wpatruje w ukochan� twarz. Zawsze
ma inny wyraz. To si� u�miecha, obiecuje. Mo�e przyjedzie, zabierze albo cho�
powie co� dobrego, powie dobre s�owo, a mo�e r�k� po�o�y na ramieniu. Dotyka�
nie lubi. Pieszczoty, dotkni�cie to dla �ony. A czasem zn�w twarz na fotografii
ma wyraz daleki, surowy. Nie. Nie przyjedzie. Nie odezwie si�. Zapomnia�.
� Przyjedzie. Przyjedzie. � pocieszaj� przyjaci�ki. � Na pogrzeb przyjedzie.
Zobaczy�, ile mamusia nazbiera�a na ksi��eczce. � Wtedy fotografia zaraz w�druje
z powrotem na swoje miejsce, pod poduszk�. Ukochane oczy ju� nie patrz�.
Na drugi dzie� sz�a Ros�onka na swoj� �awk� jak zaczarowana. Nie patrzy�a wprost,
ale wiedzia�a, �e on tam jest.
� Przysz�a�, Ros�onka, przysz�a�.
Skin�a g�ow�, jak robi� to siostry na korytarzu. Mo�e podpatrzy�a u nich ten
oboj�tny gest powitania.
Usiad�a na brzegu �awki, cho� przecie� po to przysz�a, aby usi���. Ale
wzruszenie mog�oby by� zbyt silne, aby je wytrzyma�. Tak mog�a si� �atwiej
zerwa� do odlotu.
� Uczesa�a� si�.
Tak. To jeszcze zmieni�o si� w Ros�once opr�cz tego, �e ubra�a si� w �wiat�o.
Tego ranka d�ugo czesa�a i uk�ada�a w�osy. Zrobi�a to tak, jak kiedy� dawno
uczesa�a j� matka, gdy mia� do domu przyj�� kto� wa�ny i matka chcia�a si� ni�
popisa�. Zaplot�a swoje ci�kie w�osy w dwa warkocze i owin�a je wok� g�owy.
Ruchliwe �wiat�o, przesiane przez li�cie, rozpryskiwa�o si� na splotach warkoczy
tworz�c wok� du�ej g�owy Ros-�onki rozedrgan� aureol�.
� Uczesa�a� si�.
Czy trzeba odpowiedzi. Sk�oni�a g�ow�. G�owa znalaz�a si� zbyt blisko jego
ramienia. Musia�a spr�bowa� tego oparcia. M�czyzna zacz�� g�aska� j� po w�osach
szepcz�c co� szybko, z czego zdo�a�a wy�uska� tylko niekt�re s�owa. S�owa:
kochana, dziecina, pi�kna i znowu dziecko, dziecko.
Jakby nagle ca�e odebrane, zmarnowane, skrzywdzone dzieci�stwo powr�ci�o i
przywr�ci�o j� jej samej. I jeszcze: ty, ty, ty. To s�owo powtarzane jak
zakl�cie, jak urok zadziwi�o j�. Wi�c i ona by�a jakim� ja, by�a kim�. Kto�
przywo�ywa� j� tak gor�co, tak natarczywie. To zakl�cie m�wi�o jej: sta� si�!
B�d�! Dotychczas nie istnia�a�. Zaistniej! Ty, ty, ty!
� 14 �
Z piersi dziewczyny wyrwa� si� nagle skowyt. Tak skowycz� psy.
� P�aczesz? P�aczesz? �le ci, kiedy ci� g�aszcz�?
Podnios�a g�ow� i mo�e po raz pierwszy z tak bliska i tak prawie nie umykaj�c
wzrokiem w bok spojrza�a mu w oczy.
� Ros�onka odda ci wszystko, co ma.
O tak, posz�aby z nim teraz na koniec �wiata. Rozejrza�a si�. Nawet gdyby chcia�
j� zaci�gn�� w szpaler kukurydzy w ko�cu ogrodu. Wsz�dzie.
On wiedzia� o tym. M�czy�ni zawsze maj� w�adz�. Ale nie skorzysta� z niej. Mo�e
by� ju� za stary, a mo�e mimo wszystko ba� si� skrzywdzi� to ciel�ce oddanie, t�
g�upot� �my lec�cej do �wiat�a.
Powiedzia� tylko umy�lnie ozi�ble:
� Czy mog�aby� mi po�yczy� dwadzie�cia z�otych?
� Zaraz, zaraz, mog�. � Ros�onka si�gn�a za wyci�cie sukni i wydoby�a zza
stanika, z wg��bienia mi�dzy piersiami zawini�tko. Dr��ce palce zacz�y gorliwie
rozpl�tywa� zwi�zan� szmatk�.
� Ros�onka ci da. Ile chcesz. Masz.
Przyj�� z godno�ci�. W nagrod� chcia� znowu j� pog�aska�, ale schowawszy w�ze�ek
z powrotem, wsta�a i odesz�a. To wszystko wyczerpa�o j�. Ba�a si�, �e znowu
straci poczucie. Tu. Przy nim.
� Obrazi�a� si�?
� Ros�onka przyjdzie �? powiedzia�a jak za pierwszym razem, jak kr�lowa, kt�ra
obiecuje i jest pewna, �e dotrzyma obietnicy.
Przysz�a. M�czyzna trzyma� j� za r�k�, kt�ra dygota�a w jego d�oni jak li��.
Ale on chyba nie czu� tego dr�enia. By� pijany. Mamrota� co�, z czego zrozumia�a
tylko:
� Zenek. Powiedz: Zenu�.
Nie, tego nie umia�aby zrobi�. Nawet pijany by� od niej niesko�czenie wy�szy i
wspanialszy. To on by� kim�, kto m�g� powiedzie� jej, Ros�once: sta� si�. Nie
�mia�aby zwr�ci� si� do niego po imieniu. W jej sercu imi� to le�a�o jak skarb,
kt�rego si� nie otwiera.
Nagle g�os m�czyzny zmieni� si� zupe�nie. Us�ysza�a: z�a, harda, pieni�dze,
stary pijak i zn�w pieni�dze, stary pijak i zn�w pieni�dze, pieni�dze.
Te s�owa spada�y na ni�.
� Ile? � zapyta�a i nagle w tym swoim g�osie us�ysza�a g�os w�asnej matki
przyjmuj�cej m�czyzn u siebie w domu, targuj�cej si� z nimi przy w�dce, zanim
poszli do ��ka.
� Sto z�otych � odpowiedzia�.
� 15 �
Powt�rzy�o si� �arliwe rozpl�tywanie w�ze�ka. Ros�onka my�la�a, �e pieni�dzmi da
si� od�egna� ch��d, szorstko��, ciosy tego ostrego g�osu, aby sta� si� znowu
�agodny, mi�kki, ciep�y, dotykaj�cy swoim: ty, ty, ty. Tamto �ty" tak�e j� bi�o,
ale tak jak si� bije k�osem trawy. Jak si� dotyka �d�b�em, aby �agodnie
przebudzi� �pi�cego na trawie.
Zamkn�� w d�oni banknot i natychmiast zacz�� szuka� jej ust. Chcia� j�
wynagrodzi�. Ale oddanie Ros�onki w samym ge�cie wydobywania, wy-sup�ywania
pieni�dzy by�o ju� tak pe�ne, �e nie znios�aby wi�cej. A zreszt� oddech
m�czyzny by� oddechem ojca. I tak jak u niego g�os rozp�ywa� si� w mamrotanie.
Wystarczy�o jej, �e by�y w nim znowu poszarpane s�owa: ty, dziecko, kochana.
Dotychczas Ros�onka strzeg�a swego skarbu na piersiach i pod poduszk�. Ale nie
potrzebowa�a go. Nie kupowa�a nic. Nawet herbatnik�w ani cukierk�w, jak robi�y
to inne. Wystarcza�o jej jedzenie z kot�a. By�o go du�o. By�o g�ste i gor�ce. Od
posi�ku do posi�ku brzuch mia�a pe�ny i nie odczuwa�a g�odu. Kawa by�a a� g�sta
od cukru. Ale teraz instynktem., mo�e odziedziczonym po matce, zrozumia�a, �e za
ten skarb mo�e kupi� co� bezcennego, ? co� nadaj�cego blask �yciu. Mo�e kupi�
g�os pieszcz�cy j� i przywracaj�cy dzieci�stwo. G�os ojca i zarazem obcego,
nieznajomego m�czyzny, kt�ry sprawuje nad ni� w�adz�. G�osem mo�e j� straszy�
albo unicestwi�. I ma t� w�adz�. I tej w�adzy u�ywa. G�os potrafi by� �agodny,
pieszczotliwy i potrafi by� ostry, odpychaj�cy.
Za tym �agodnym g�osem p�jdzie wsz�dzie, wsz�dzie i odda sw�j skarb, �eby
przekupi� i u�agodzi� g�os osch�y i surowy.
Nazajutrz wsta� dzie� chmurny, dzie� jesienny. Wiatr rozgania� li�cie po alejach.
� Ros�onka przysz�a.
� Widz� � w jego g�osie by�a nowa nuta. G�os za�ama� si� jakby �kaniem. � Widz�,
ale nie mo�esz mi pom�c. Nie mo�esz mnie uratowa�.
� Ros�onka mo�e.
� Nie, nie, nie! � ju� prawie szlocha�, pochylaj�c teraz swoj� �ys� g�ow�,
k�ad�c j� niemal na jej brzuchu.
W jej �onie poruszy�a si� �wineczka-dziecko. Odwa�y�a si� dotkn�� jego g�owy
ko�cami palc�w.
� Nie, nie, nie! � j�cza� m�czyzna.
Ros�onk� mo�e by przerazi� ten wybuch. Mo�e wsta�aby i odesz�a, jak wczoraj i
przedwczoraj, ale dziecko-prosiaczek ci�gle porusza�o si� w jej brzuchu, kt�remu
ci��y�a �ysa g�owa. Nie mog�a wsta�.
� 16 �
__ Ros�onka mo�e � powt�rzy�a. I zaraz jak tylko uni�s� g�ow�,
zacz�a wydobywa� ze stanika sw�j skarb. Ale tym razem nie rozsup�y-wa�a
zawini�tka. Ca�e wcisn�a w r�ce m�czyzny.
� Ros�onka mo�e.
� Moja, moja, moja � �ka� m�czyzna, ale zaraz przesta� i zacz�� m�wi� co�
bardzo pr�dko, czego me mog�a poj��. Zrozumia�a tylko, �e nie chce wzi�� jej
pieni�dzy, �e chce je odda�. To by�oby odtr�ceniem
jej. O Bo�e, nie!
� Ros�onka co daje � rzek�a. I mo�e pierwszy raz w �yciu roze�mia�a si�,
zadowolona i szcz�liwa.
" Szcz�cie chodzi�o z ni� do wieczora. A w�a�ciwie to ona chodzi�a w szcz�ciu.
By�a szcz�liwa. Jak niewielu ludziom dane jest szcz�cie. Czu�a mi�dzy
piersiami ch��d, w miejscu zawsze ogrzanym przez zawini�tko. To j� czyni�o
szcz�liw�. Odda�a. Odda�a wszystko. Ros�onka odda�a. Wi�c teraz b�dzie mia�a
zawsze ten g�os �agodny na zawo�anie, ma go, kupi�a sobie. S�odszy od wszystkich
s�odyczy, kt�re kupuj� sobie w miasteczku staruszki. �mia�a si� do siebie cicho,
szcz�liwie. Nic jej nie obchodzi�o, �e kto� mo�e patrzy na ni� i �mieje si� z
niej. Szcz�cie jest tak�e zbroj� przed �wiatem. Jest tak�e snem, ale i
przebudzeniem. Ros�onka zobaczy�a biedne staruszki, kt�re by�y nieszcz�liwe.
Nie mog�y by� szcz�liwe jak ona. Po tej le��cej w k�cie wynios�a basen. Innej
pomog�a wsta� z ��ka. Teraz zacz�y jej rozkazywa�, wydawa� polecenia. Nagle
odkry�y, �e mo�na by u�y� dla siebie jej m�odo�ci i szcz�cia.
Zr�b to. Przynie� tamto.
Robi�a. Krz�ta�a si�. Pomaga�a. Wreszcie usiad�a na ��ku i u�miechni�ta,
zas�uchana w g�os, kupiony g�os, w�asny � zacz�a powoli rozplata� warkocze. Ale
nic nie k�ad�a pod poduszk�. One w lot to wyniu-
cha�y.
� Nie ma nic. Odda�a wszystko. Odda�a temu dziadycue.
� Temu pijakowi.
� Op�ta� j�. Zakocha�a si�.
� Zakocha�a� si�, Ros�onka?
Potrz�sn�a g�ow� przecz�co. Przecie� to nie by�o to. Jej szcz�cie nie mia�o
nic wsp�lnego z tym, co ludzie nazywaj� tym s�owem, co ob-�liniaj�, co robi�a
jej matka. Niem�dre, niedobre stare kobiety.Nie uda im si� zniszczy� �wiat�a,
kt�re w niej zamieszka�o. Zasn�a u�miechaj�c si� nadal.
fcJeTlr�g^ dzie� nie przyszed�. Mo�e dlatego, �e pada� deszcz.
f-$De�$& lato* \ � 17 �
Wraca�a z mokrymi w�osami. Po twarzy �cieka�y krople deszczu. Ale to nie by�y
�zy.
Z t�go, co m�wiono, zrozumia�a, �e go nie ma, wyjecha�. Nie wr�ci� na noc. Teraz
pozna�a szcz�cie t�sknoty. Jej s�odki b�l. Bo przecie� on wr�ci. Dotknie r�k�
jej w�os�w. Nazwie swoim dzieckiem.
By�. Wr�ci�. Za��da� pieni�dzy.
� Ros�onka odda�a wszystko.
� Wi�c nie masz ju� nic? � I spad�o na ni� s�owo, na kt�re dotychczas nigdy nie
reagowa�a, jak pies nie reaguje na nie swoje imi�.
� Ros�onka nie ma. Ros�onka da, jak b�dzie mia�a. � Ale nie dla niego obietnice.
Chwyci�a jego r�k�, chcia�a j� przyci�gn�� do ust. Wyszarpn�� r�k�.
� Nie ma. Nie trzeba. � I teraz on odszed� zostawiaj�c j� sam�, wpatrzon� w
jego oddalaj�ce si� plecy.
Nast�pnego dnia nie przyszed�. Ros�onka stan�a przed domem i zapatrzy�a si� w
okna pierwszego pi�tra, w okna m�czyzn. Jaki� stary cz�owiek siedzia� na
parapecie i palcem upycha� tyto� do fajki.
� On?
� Czego chcesz? � zapyta�. � ??'?? -= Z�Ti�n:'
Na chwil� ukaza�a si� w oknie jego g�owa.
� Jaki ja tobie Zenon? Id�.
� Nie gniewaj si�. Ros�onka nie ma. Ros�onka da, jak b�dzie mia�a. Ros�onka
da�a wszystko.
� Id�, ty...! � I znowu upad�o na ni� z g�ry s�owo. I ostry �miech obu m�czyzn.
� Ros�onka nie ma. Ros�onka da, jak b�dzie mia�a � szepta�a. S�owa\ powtarza�y
si� ju� w niej szelestem dawnego sennego �ycia, dawnego przemijania. Jaki�
mechanizm nagle uruchomiony zgrzytn�� i obraca� si� ju� bezsensownie i
bezustannie. Ju� nikt nie m�g� zatrzyma� jego szeptu.
Ros�onka nie jad�a obiadu. To zdarzy�o si� po raz pierwszy. Ona, taka zawsze
nienasycona. Kiedy przebrzmia�a muzyka w�zk�w do rozwo�enia obiadu, talerzy,
�y�ek i widelc�w, zrobi�a si� cisza. Ros�onka jeszcze nie s�ysza�a takiej ciszy.
Siedzia�a na krzese�ku w pokoiku mi�dzy sypialni� a kuchenn� cz�ci� domu. Ten
przej�ciowy pokoik nazywa� si� �wietlic�. Siedzia�a i czu�a, �e ta cisza wyci�ga
z niej wszystkie g�osy, jakie jeszcze w niej zosta�y i ka�de �d�b�o �wiata,
kt�re wdar�o si� w ni� kiedykolwiek przez oczy, uszy i ko�ce palc�w. Na to
miejsce nap�ywa�a
� 18 �
ciemno��. Nie widzia�a nic. Ani ludzi przechodz�cych przez �wietlic�, ani
wielkiego gard�a g�o�nika na �cianie, ani rozgrzanego do czerwono�ci ��elaznego
pieca, kt�rym odp�dzano ch��d domu zbudowanego ze starycn grubych mur�w. By�a
�lepa i lekka. Ciemno�� w niej nie wa�y�a nic. Nagle �ciana zacz�a chrz�ka�,
trzeszcze�, a potem pop�yn�a z niej cicha muzyka. Ros�onka unios�a si�, jakby
chcia�a ulecie�, nawet roz�o�y�a kr�tkie skrzyde�ka �okci.
� Ros�onka ta�czy. Ros�onka ta�czy.
Rzeczywi�cie ta�czy�a, po omacku, powolutku, a potem coraz pr�dzej. Co� ni�
ta�czy�o, co� ni� obraca�o, jakby by�a wrzecionem, kt�re niewiadoma r�ka
wprawi�a w ruch. Tak. Tak. Niekt�re z kobiet zacz�y klaska� w rytm obrot�w.
Oklaski podci�y j� jak bat. Wirowa�a, trz�s�y si� jej troch� ju� obwis�e piersi,
rozsypa�y si� w�osy. Sukienka nie ukrywa�a grubych blizn na �ydkach i udach.
Taniec obna�y� jej dawne dzieci�stwo, okaleczon� m�odo��.
� Dobrze. Ros�onka. Dobrze.
Ale ta�czy�a nie dla nich. Szuka�a r�kami powietrza po omacku, ale nie mog�a si�
ju� zatrzyma�. Powietrze wymyka�o si� z jej r�k. Szybciej. Szybciej. Szybciej.
Pad�a. Padaj�c zawadzi�a o piecyk. Run�� na ni�. Stan�a w p�omieniu sukienki i
w�os�w. I krzyku. Czyjego� krzyku.
Pogotowie odwioz�o Ros�onk� do szpitala. Nawet nie by�a tak bardzo poparzona,
tylko atak trwa� d�ugo.
W biurze zadzwoni� ostro telefon. Przyj�� sam kierownik.
� Zmar�a. Tak. Nie. Nie mia�a nikogo./zajmiemy si� pogrzebem. Od�o�y� s�uchawk�.
� Umar�a Ros�onka � powiedzia� do urz�dnika, kt�ry zatrzyma� pi�ro uniesione w
r�ku.
� I pomy�le� � doda� � m�wi�, �e nie mo�na umrze� z mi�o�ci.
Zabor�w, sierpie� 1977
Ciemno��
Usi�uj� sobie przypomnie�, kiedy ostatni raz przed wojn� widzia�em* Andrzeja.
Nie,' nie mog� sobie przypomnie�. Nie pami�tam go jako dorastaj�cego ch�opca.
Jedyne wspomnienie to to najdalsze, kiedy Andrzej by� dzieckiem. Ja by�em wtedy
�wie�o po ostatnich egzaminach, otumaniony pierwsz� wolno�ci�.
No tak, po prostu upili�my si� w kole�e�skim gronie, korzystaj�c z dojrza�o�ci,
jak si� da�o. By�y tam tak�e dziewczyny, a raczej, jak si� wtedy m�wi�o,
panienki. Oszo�omieni alkoholem i flirtami postanowili�my z koleg�, z kt�rym
dzieli�em w czasie studi�w sublokatorski pokoik, przej�� si� troch�, no, nie
mniej ni� trzydzie�ci, czterdzie�ci kilometr�w,' tak �eby �by nam zd��y�y
wystygn��. By� czerwiec, pocz�tek upalnego lata. Ranek jeszcze zawiewa�
�wie�o�ci�. Szli�my przed siebie, nie planuj�c �adnego kierunku, ale oczywi�cie
szli�my w g�ry. Z naszego miasta wszystkie drogi prowadzi�y w g�ry, cho�by nie
wiem jak dookolnie.
Szli�my, wlekli�my si� nawet i urz�dzali�my biegi do r�nych kolejnych cel�w.
Zachowywali�my si� jak wariaci. Pulsy mocno wali�y, m�odo�� po prostu i
dos�ownie nas rozsadza�a. To spad�o na nas jak atak Nie pami�tam ju� p�niej
takiego intensywnego prze�ywania siebie, takiej wariackiej, bezsensownej rado�ci.
Tarzali�my si� po jakich� mokrych ��kach, staczali�my si� po zboczach,
ciskali�my kamienie do rzek, pili�my ustami wprost z zimnych strumieni.
I dopiero kiedy wyg�odnieli�my, a s�o�ce zacz�o przypieka�, przypomnia�em sobie,
�e mam tu gdzie� ciotk� czy kuzynk�. Dalekie pokrewie�stwo, ale przecie� rodzina.
W tych czasach, zw�aszcza w naszej patriarchalnej rodzinie, to si� liczy�o.
Oczywi�cie, ta daleka kuzynka b�dzie obowi�zana postawi� przed nami natychmiast
i bez wahania ja-
� 20 �
jecznic� z dziesi�ciu jaj, mleko i owoce, to wszystko, czym bogata wie� pod
koniec czerwca. Samo przez si� zrozumia�e, �e odrobimy to, pomagaj�c przy
sianokosach albo gracuj�c ogr�d. Postaramy si� jako� przyda�. To nale�a�o
r�wnie� do rodzinnych obyczaj�w. Ciotka czy te� kuzynka zemdleje z zachwytu na
sam nasz widok. Spieszno nam by�o j� u�ciska�. Podobno by�a �adna.
Te ostatnie dziesi�� kilometr�w biegli�my niemal wzd�u� toru, przeskakuj�c po
niebieskich od smo�y kolejowych podk�adach.
Wreszcie � typowe, drewniane zabudowania letniskowej miejscowo�ci, rozrzucone
w�r�d rzadkiego lasu. �ciany koloru nagietk�w, werandy, ganeczki, wszystko nieco
stare, rozklekotane, po�amane, nurzaj�ce si� w chwastach podokiennych, w
malinach, w dzikich r�ach. Nazywa�o si� to Marianopol. Kto by tam zliczy�
podobne Marianopole, Adampole, Krystynopole?
No i co? Oczywi�cie, �e by� zachwyt i podziw, i krz�tanina go�cinno�ci, i
ogl�danie ze wszystkich stron, i szukanie rodzinnych podobie�stw, i jajecznica,
i zsiad�e mleko, i zielony agrest, i szkliste jasno-czerwone wi�nie. W du�ej
sypialni by�o ch�odno, bzyka�y muchy i jak to na wsi, roje domownik�w
przebiega�y gdzie�, spiesz�c do malin, do uli,' do mas�a.
I Mecia tak�e wybiega�a, zostawia�a nas samych i znowu wraca�a, przepraszaj�c i
t�umacz�c si� gor�cym czasem i gospodarstwem. I wreszcie odrzuci�a wielki
niebieski fartuch, siad�a ko�o nas i patrzy�a, przechylaj�c w ty� g�ow�
obci��on� ciemnymi warkoczami zwini�tymi na uszach, co nadawa�o jej wygl�d
jagni�cy i tak pasowa�o do jej owczego imienia. Mecia? No tak, Matylda, to by�o
nasze rodzinne �e�skie imi�, imi� jakiej� tam pra-pra, matki rodu, z okresu
powstania styczniowego. Moja matka chowa�a z tego czasu fotografie i listy.
Mo�e niepotrzebnie to wszystko opowiadam. Te szczeg�y nie maj� ostatecznie
chyba nic wsp�lnego z tym, co chcia�em opowiedzie�, to znaczy z tym, jak
o�lep�em. �lepy. �lepiec � s�owa, kt�rych si� wstydzimy. Zast�pujemy j� ch�tniej
s�owem � niewidomy. Wymy�lili�my nawet patetyczne s�owo � ociemnia�y. Unikamy
jak ognia jeszcze innych s��w: s�owa � oczy, s�owa � widzie�, s�owa � obraz. A
w�a�ciwie to nie my ich unikamy, ale ludzie z naszego otoczenia. Boj� si� tych
s��w � boj� si�, �e te s�owa mog� nas rani� i przypomina� nam hasze kalectwo.
Wi�c i my sami zaczynamy tych s��w unika� i uwa�a� je za wstydliwe. Ale wtedy
nie by�em jeszcze �lepy ani troch�, a zw�aszcza na staro�wieck�, wsiow� urod�
mojej kuzynki ????. Mia�a ju� m�a i dziecko, ale wcale
na to nie wygl�da�a, a m�a w domu ani �ladu. Mia� swoje, pozadomo-we zaj�cia.
Tak, teraz nie potrzebuj� ju� przecie� nawet przymyka� oczu, aby j� widzie�
przed sob�. To nie by�a uroda do miasta. Na pewno nie wygl�da�aby najlepiej w
naszych kawiarniach, gdzie pili�my ogniste alasze, ani na tych prywatnych
studenckich popijawach w wynajmowanych pokoikach. Ona by�a �adna w�a�nie tylko
dla tego domu z drewna, ton�cego w wybuja�ym zielsku, dla swojej kuchni i
spi�arni, i ch�odnej jadalni z brykaniem much, dla swojego ogrodu i uli, i
fantastycznej studni z kieratem. Kobieca, nawet dziewcz�ca, a jednocze�nie jakby
m�ska, energiczna, przywyk�a do fizycznej pracy, opalona i nic a nic nie udawana.
Ju� wtedy m�ode kobiety szminkowa�y wargi i podkre�la�y w�glem oczy, ale Mecia
by�a taka, jak� j� Pan B�g stworzy�, a jej usta by�y ciemnoczerwone, niemal
br�zowe.
Zjedli�my. W porywie wdzi�czno�ci rzuci�em si� znowu �ciska� kuzynk�, chc�c by�
bli�ej tajemnicy tych mocno czerwonych warg. Tak, dla nas by�y to tajemnice.
Kuzynka oczywi�cie odwr�ci�a g�ow�, a moje usta trafi�y w koniuszek jej ucha. I
wtedy-w�a�Hie poczu�em, �e kto� mnie z ty�u szarpie i jakie� ma�e, ale silne
pi�ci bij� mnie po plecach. Odwr�ci�em si� i podnios�em wysoko to chuchro,
kt�re rzuci�o si� na mnie z pi�stkami.
� Andrzejku! To wujek � rzek�a Mecia. Chuchro patrzy�o teraz na, mnie z wysoka
gniewnymi oczami przys�oni�tymi ��t� grzywk� � i pomy�la�em, �e po raz pierwszy
widz� takie oczy, kt�re pal� si�, dos�ownie pal� si� jak latarki.
� On jest zazdrosny � powiedzia�a Mecia. Wszyscy bardzo�my si� �miali z ma�ego.
Jego oczy zgas�y i wtedy postawi�em go na ziemi. M�g� mie� sze�� lat, mo�e
siedem. Nie zna�em si� na dzieciach.
Tak w�a�nie po raz pierwszy zobaczy�em Andrzeja i niewiele wi�cej z tego
pami�tam. Zasypiali�my w go�cinnym pokoju, s�ysz�c jeszcze domow� krz�tanin�,
wieczorne rozmazanie dziecka, kt�re zmuszano do mycia. Chyba dobrze, �e zjawi�
si� ten syn ????. Ale za to poca�uj� j� na po�egnanie.
Zostali�my tam z tydzie�. Ju� po egzaminach. Do czego by�o si� spieszy�?
Poganiali�my kuca id�cego w kieracie, tak si� codziennie dwa razy ci�gn�o wod�.
Rano i po po�udniu. Grabili�my siano. R�bali�my drzewo do kuchni. Rwali�my, a
nawet drylowali�my wi�nie. Towarzyszy�em ???? do pszcz� i poci�y mnie
porz�dnie mimo siatki i p�achty na g�owie. Ale nie wypada�o si� skar�y�. W
ch�odnej spi�arni robi�o si� mas�o w drewnianej ch�opskiej maselnicy. Pami�tam
orze�wiaj�cy smak
� 22 �
wsz�dzie by� Andrzej o �miesznych, zapalaj�cych si� jak latarenki oczach.
Dopiero kiedy nazajutrz po przybyciu poznali�my m�a ????, milcz�cego, z
rudawymi w�sami i z wielkimi oczami otwartymi jak u dziecka, zrozumieli�my, sk�d
te oczy Andrzeja. W��czy� si� ju� odt�d za nami albo je�dzi� nam na ramionach.
� Wujku! Wujku! � mieli�my tego pe�ne uszy.
Tylko tydzie�? A mo�e to by�o d�u�ej? Mieli�my z Andrzejem nasze wsp�lne
tajemnice. Ju� spiskowa� z nami przeciwko matce. Wiedzieli�my pierwsi o
planowanej wyprawie do lasu i na ��ki, ale to on zostawia� przy jej ��ku na
dobranoc najpi�kniejsze, zebrane przez nas ogromne iTfuny w ch�odnych
krobeczkach z d�bowych li�ci.
Tak, na ??'.??? ? potem, gdy by� starszy, widzia�em jeszcze Andrzeja, a jego
g�os nosi�em w �ChU- Inaczej nie pozna�bym go przecie�, gdy us�ysza�em nagle na
placu przed koszarami g�os m�wi�cy z szeregu:
� Wedle rozkazu!
'�-?-? munduru by�a nie zapi�ta. Krzykn��em: Jedna kuili4� �
� Zapi�� mundur!
� Wedle rozkazu! � odpowiedzia� mi ten g�os. Podnios�em oczy i zobaczy�em
utkwione w sobie rozb�ys�e oczy
Andrzeja.
� Andrzejku! To ty? Sk�d tutaj?
� Wedle rozkazu! Ochotnik! � odpowiedzia� mi Andrzej i jego latarki zgas�y pod
powiekami. Wstydzi� si� i ba�. Ja jaden wiedzia�em, �e mia� dopiero szesna�cie
lat. Na pewno ich nawet nie sko�czy�. Powinienem go natychmiast odes�a� na ty�y.
Wi�c tak to by�o. To nasze pokrewie�stwo z Meci� by�o bardzo, bardzo dalekie, a
moje wujostwo mocno naci�gane, ale nie wiem, czy bardziej wstrz�sn��by mn� widok
w�asnego syna w tym szarozielonym wojennym szeregu wyruszaj�cym jutro na rze�.
Ci wszyscy ch�opcy byli mi oddani pod komend�, zale�ni ode mnie, a ja zwi�zany z
nimi swoj� za nich odpowiedzialno�ci�. Tak, ka�dy z nich mia� ojca, matk�, wuja.
Wi�kszo�� nie zd��y�a jeszcze zmy� z palc�w szkolnego atramentu. A jutro ka�dy
mo�e sta� si� och�apem lub je�li kto woli � bohaterem, nad kt�rym schyla� si�
b�dzie �o�nierski krzy�yk, a kiedy� dzieci ze szko�y powiesz� wianuszek z
b�awatk�w. Tak. Ka�dy z nich. I ja tak�e. Ale ???! Andrzej? Syn ????? Dzieciak
siedz�cy mi jeszcze wczoraj na ramionach i paplaj�cy swoje: �Wujku! wujku!" Nie
mo�na by�o ju� tego zmieni�. Dzi�, zaraz mieli�my ruszy� nad granic�. Nasze
miasto by�o ju�
� 23 �
pali�. Gorzkie k��by dymu zawiewa�y a� tutaj na podw�rze koszar. Mia�em czas
zapyta� tylko:
� Co z matk�?
� W porz�dku. W domu.
� Wie o tobie?
� Uciek�em w nocy.
Wyje�d�ali�my podwodami. Niekt�re by�y jednokonne, niekt�re dwukonne. Noc�
jedyn� nie zdobyt� jeszcze szos� na po�udnie pe�z�y nasze baterie. A na jednej z
nich kiwa� si� w szesnastoletnim �nie Andrzej Zatey.
Ile to lat up�yn�o od tamtych wakacji? Andrzej by� chyba najwy�szy w szeregu. W
jaki spos�b nagle zbieg�o si� wszystko do t?Cy szalonego wrze�nia i do tej
chwili, gdy ujrza�em w ????=^??? szeregu p�on�ce oczy tego malucha?
� Zapi�� mundur.
� Wedle rozkazu!
_ .,�Mo�e ? ??? ??? hv�r. �.�'.'
? - ? - ~j*~ w Lej przerwie, kt�ra nazywa�a si� przez
tyle lat
�yciem? Mo�e nie by�o to �ycie, ale oczekiwanie w�a�nie na to, w�a�nie
na t� chwil�?
Trz�s�em si� na mojej podwodzie i my�la�em n ;*�� *�*<�-. , , . _ ,
____,^6u �miesznie d�u-
0.J-, ..jiuain�iycn nogach i cienkiej szyjce z wystaj�c� grdyk�, i o tym ma�ym
�ebku, tym samym dziecinnym �ebku ze s�omian� grzywk�, zakochanym w matce i
zazdrosnym o ni�.
Widzia�em drewniany dom ton�cy w nagrzanym zielsku ogrodu. Widzia�em Mecie
siedz�c� przy stole w jadalni i wpatrzon� w swoje splecione mocno r�ce.
Tak� w�a�nie widzia�em j� w trzy miesi�ce potem.
Widzia�em! To �mieszne. Ju� wtedy tylko czu�em j� tak�. .Jej obraz zamazywa� mi
si� w oczach, by�a m�tn� mg�� znieruchomia�� po drugiej stronie sto�u. Kiedy
nachyla�em si� przy po�egnaniu nad jej r�k�, wyt�y�em wzrok, �eby j� ujrze�,
ujrze� naprawd�, jak dawniej, i zamajaczy�o mi przed oczami co� bia�ego. Me�ia
by�a siwa.
Ale przedtem siedzia�em na wprost tej mg�y, kt�ra m�wi�a:
� Chc� wiedzie� wszystko. Opowiedz wszystko. Wszystko! Jej g�os by� nami�tny,
gdy m�wi�a:
� Wszystko!
Opowiedzia�em umy�lnie sucho, prawie fachowo, jakbym opowiada� �o�nierzowi
znaj�cemu si� na rzeczy:
� 24 �
� Przyszed� rozkaz odwrotu. Tam, gdzie mieli�my i��, front by� ju� przerwany.
Mogli�my si� jeszcze przyda� tylko w obronie miasta. Wracali�my tymi samymi
podwodami. Obj�li�my stanowiska ko�o strzelnicy i za wzniesionymi przez ludno��
barykadami na przycz�ku mostu kolejowego. Uzupe�nili�my i wzmocnili�my te
barykady, i przesiedzieli�my za nimi pi�� dni, robi�c zasadzki i wypady poza
nasze pozycje. Niemcy byli ju� na g�rze, gdzie le�a�y cmentarze � katolicki i
�ydowski, odgrodzone od siebie tylko niewysokim murem. Ten nocy wypad mia� na
celu wyparcie nieprzyjaciela z cmentarza. Prowadzi�em t� wycieczk�.
Biwakowali�my w Domu Inwalid�w oczekuj�c nocy. Andrzej by� w naszej grupie. By�
markotny, niesw�j, nie reagowa� na �arty.
� Jak si� czujesz, Andrzejku? � zapyta�em.
� Zjad�bym ciastko, napoleonk� � odpowiedzia�.
Mg�a naprzeciwko mnie poruszy�a si� i st�a�a jeszcze bardziej. Powiedzia�em mu
tylko:
� Poczekaj, jak wr�cimy z wojny, kupi� ci tak� napoleonk�! Andrzej szed�
w pierwszym plutoniCTia lewym skrzydle. Tym
skrzyd�em dowodzi� podchor��y K. By�o gor�co. Na wzg�rzu pracowa�y niemieckie
cekaemy. Odparli�my ich cz�ciowo. O p�nocy zwo�a�em apel dla sprawdzenia
naszych szereg�w.
� Gdzie Andrzej?
� Nie ma go.
Mg�a naprzeciwko mnie nie drgn�a, zamieni�a si� jakby "w zbiela�� ska��, po
kt�rej spacerowa�y czerwone c�tki mojej �lepoty.
� *�"CIc, ????? ju� zrobi�o si� widno, wzi��em czterech �o�nierzy i poszli�my go
szuka�. Znale�li�my le��cego na w�skiej �cie�ce mi�dzy grobami, twarz� do ziemi.
Kiedy odwr�cili�my cia�o, twarz by�a zsinia�a. Pozna�em go po lilijce i po tych
��tych w�osach. Nie mieli�my wiele czasu. Otulili�my go p�aszczem.
� Zjad�bym ciastko, napoleonk�. � Tak m�wi� tam na s�omie w Domu Inwalid�w.
� Jak si� czujesz, Andrzejku? � zapyta�em.
� Zjad�bym ciastko, napoleonk� � odpowiedzia�. By� smutny. Mieli�my ma�o czasu.
Gr�b wykopali�my p�ytki, tak na trzydzie�ci
cent/metr�w. Owin�li�my go p�aszczeni.
D�uga cisza zapanowa�a mi�dzy mn� i mg��, kt�ra siedzia�a po drugiej stronie
sto�u. Wreszcie by�o dosy� tej ciszy.
� A jak to si� sta�o z tob�? Z oczami?
� Na drugi dzie�, a w�a�ciwie na drug� noc przysypa�o mnie
� 25 �
ziemi�. Odwali�em si� jako�, wylaz�em z tego leja i nawet nie poszed�em do
szpitala. Opatrzyli mnie w lazarecie. To si� sta�o potem. Pora�enie
nerwu
Mecia zacz�a dzia�a� z w�a�ciw� sobie gospodarsk� energi�. Ta energia kobiet w
obliczu �mierci zawsze mnie przera�a. Miasto by�o ju� dawn