5695

Szczegóły
Tytuł 5695
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5695 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5695 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5695 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

A. E. VAN VOGT MISJA MI�DZYPLANETARNA (Przek�ad: Katarzyna Przyby�, Bartosz Skierkowski, Wojciech Szypu�a) Fordowi McCormackowi 1 Coeurl bez wytchnienia przemierza� wielkie przestrzenie w poszukiwaniu �eru. Daleko po lewej, ciemna, bezksi�ycowa i niemal zupe�nie bezgwiezdna noc ust�powa�a niech�tnie przed czerwonawym �witem. Ponury blask nie ni�s� w sobie obietnicy ciep�a, za to z wolna wydobywa� z mroku koszmarny krajobraz. Gdy blade s�o�ce wychyli�o si� zza horyzontu, jego promienie pad�y na czarn�, pust� r�wnin�, poznaczon� poszarpanymi ska�ami. Smugi �wiat�a powoli w�lizgiwa�y si� mi�dzy nocne cienie. Coeurl na dobre zgubi� trop stada stworze� emanuj�cych id, za kt�rym pod��a� od blisko stu dni. Zatrzyma� si�, pora�ony �wiadomo�ci�, �e zn�w nic nie zje. Pot�ne przednie �apy drgn�y, ostre jak brzytwa pazury wygi�y si�, wyrastaj�ce z bark�w grube macki za- falowa�y spazmatycznie. Pokr�ci� masywnym, kocim �bem, a k�pki w�osk�w czuciowych w uszach zadr�a�y w poszukiwaniu jakiego� przelotnego powiewu, czy najdrobniejszych cho�by wibracji id. Na pr�no jednak; nie doznawa� znajomego, delikatnego uk�ucia w swoim skomplikowanym uk�adzie nerwowym. Nie wyczuwa� najmniejszego �ladu obecno�ci istot, kt�rych organizmy zawieraj� id, jedynego �r�d�a jego po�ywienia. W rozpaczy przysiad� na tylnych �apach. Na tle czerwieniej�cego nieba jego kocia sylwetka upodobni�a si� do dziwnie zdeformowanego tygrysa kryj�cego si� w�r�d cieni. Zgubi� �lad i by� przera�ony. A przecie� zazwyczaj zmys�y pozwala�y mu wykry� obecno�� organicznego id z odleg�o�ci wielu kilometr�w! Dzia�o si� co� z�ego. Niepowodzenie ostatniej nocy dobitnie �wiadczy�o, �e traci si�y i zapada na �mierteln� chorob�, o kt�rej ju� kiedy� s�ysza�. W ci�gu ostatnich stu lat siedem razy spotyka� chore coeurle, zbyt os�abione, by si� rusza�. Ich w�a�ciwie nie�miertelne cia�a by�y wychudzone i wyniszczone g�odem. �ar�ocznie rzuca� si� na nie mog�ce stawia� oporu ofiary i posila� resztk� id, jaka jeszcze si� w nich tli�a. Zadr�a� z podniecenia na wspomnienie tamtych posi�k�w i rykn�� dono�nie. Echo ponios�o po�r�d ska� jego wibruj�cy g�os, instynktowny wyraz woli �ycia. Nagle znieruchomia�. Wysoko nad horyzontem dostrzeg� male�ki, l�ni�cy punkcik, kt�ry r�s� w oczach, a� przybra� posta� metalicznej kuli, a w�a�ciwie ogromnego, okr�g�ego statku. Srebrzysta kula przemkn�a ze �wistem niedaleko Coeurla i, lec�c coraz wolniej, za- cz�a opada� ku ciemnej linii wzniesie� po prawej stronie. Na moment zawis�a w bezruchu, po czym skry�a si� za wzg�rzami. Coeurl otrz�sn�� si� z odr�twienia i z i�cie tygrysi� szybko�ci� rzuci� si� mi�dzy ska�y. W jego okr�g�ych, czarnych oczach p�on�� ogie�. Rozpaczliwie pragn�� zaspokoi� g��d. W�oski czuciowe w uszach, cho� nie tak sprawne jak kiedy�, dr�a�y gor�czkowo, sygnalizuj�c obecno�� ogromnych ilo�ci id W ca�ym ciele poczu� bolesne uk�ucia. Odleg�e s�o�ce zd��y�o por�owie� i wspi�� si� wysoko na purpurowo-czarne niebo, zanim Coeurl wdrapa� si� z powrotem na ska�y. Ukryty w cieniu g�az�w, spojrza� na rozci�gaj�ce si� przed nim ruiny. Srebrny statek nie by� ma�y, ale wobec ogromu starego miasta prezentowa� si� niepozornie. Jednak dzi�ki aurze �ywotno�ci i dynamizmu wybija� si� z t�a i dominowa� na pierwszym planie. Spoczywa� w zag��bieniu, jakie w�asnym ci�arem wycisn�� w kamienistej r�wninie, kt�ra rozci�ga�a si� tu� za granicami martwej metropolii. Coeurl widzia�, jak z wn�trza pojazdu wychodz� dwunogie istoty i zbieraj� si� zaraz w grupkach u st�p trzydziestometrowego trapu, opuszczonego z jasno o�wietlonego w�azu. G��d sprawi�, �e w gardle czu� dusz�c� grud�; umys� zasnuwa�y mu wizje b�yskawicznej, bezlitosnej szar�y na delikatne figurki, emanuj�ce wibracjami id. Zanim jednak zadzia�a�, zanim impuls elektryczny dotar� z m�zgu do w�a�ciwych mi�ni, powstrzyma�a go mgie�ka wspomnie�. Przypomnia� sobie, �e w zamierzch�ej przesz�o�ci jego w�asna rasa dysponowa�a niszczycielskimi maszynami i w�ada�a energiami dalece przewy�szaj�cymi moce jego organizmu. Te wspomnienia niemal go sparali�owa�y. Zd��y� ju� tak�e dostrzec, �e obce istoty okrywaj� swoje prawdziwe cia�a jak�� b�yszcz�c�, przezroczyst� materi�, odbijaj�c� promienie s�o�ca. Po chwili odzyska� jednak sw�j zwyk�y spryt i zdrowy rozs�dek, a wtedy nadesz�o zrozumienie: oto mia� przed sob� ekspedycj� naukow� z innego �wiata. Naukowcy b�d� tylko prowadzi� badania, nie zamierzaj� niczego niszczy�. Nale�y wi�c s�dzi�, �e powstrzymaj� si� od zabicia go, dop�ki sam nie zaatakuje. Naukowcy s� na sw�j spos�b g�upi i naiwni. G��d doda� Coeurlowi pewno�ci siebie, wi�c opu�ci� kryj�wk�. Natychmiast zosta� zauwa�ony. Figurki odwr�ci�y si� i gapi�y na niego. Jedna z nich, najmniejsza w grupie, doby�a z pochwy przy pasie t�po zako�czony, metalowy pr�t. Coeurl poczu� niepok�j, ale szed� dalej. By�o za p�no, �eby si� wycofywa�. Elliott Grosvenor nie ruszy� si� z miejsca, kt�re zajmowa� - z ty�u, tu� obok trapu. Zaczyna� si� ju� przyzwyczaja� do tego, �e zawsze pozostaje z boku. By� jedynym neksjalist�1 w za�odze �Gwiezdnego Ogara". Inni specjali�ci ignorowali go, nie za bardzo wiedz�c, czym zajmuje si� neksjalizm - i niespecjalnie chc�c si� tego dowiedzie�. Grosvenor mia� zamiar zmieni� t� sytuacj�, ale na razie nie nadarzy�a si� �adna po temu sposobno��. Nagle wbudowany w jego he�m komunikator o�y�. Rozleg� si� wybuch �miechu i m�ski g�os: - Ja wola�bym nie ryzykowa� z takim wielkim stworem. Grosvenor rozpozna� Gregory'ego Kenta, szefa dzia�u chemicznego, drobnego cz�owieczka o wybuja�ej osobowo�ci. Kent mia� na pok�adzie licznych przyjaci� i poplecznik�w i zg�osi� ju� swoj� kandydatur� w zbli�aj�cych si� wyborach na cywilnego szefa, czyli g��wnego koordynatora ekspedycji. Tylko on si�gn�� po bro� widz�c zbli�aj�ce si� zwierz�. W s�uchawkach zabrzmia� inny g�os, g��bszy i spokojniejszy. To by� Hal Morton, obecny koordynator. - Mi�dzy innymi dlatego tu jeste�, Kent. Nie lubisz ryzykowa� -zauwa�y� przyja�nie, jakby zapominaj�c, �e Kent jest jego przeciwnikiem w walce o stanowisko. Chocia� kto wie... rozmy�la� Grosvenor. Mo�e to tylko zagranie polityczne, maj�ce utwierdzi� co bardziej naiwnych w przekonaniu, �e nie �ywi niech�ci do rywala. Grosvenor nie w�tpi�, �e koordynator jest zdolny do takiej subtelno�ci; Morton by� sprytny, szczery, bardzo inteligentny i w wi�kszo�ci sytuacji reagowa� tak sprawnie, jak dobrze zaprogramowany automat. Teraz Morton wyszed� kilka krok�w przed pozosta�ych. By� postawny i barczysty, wydawa�o si�, �e z trudem mie�ci si� w przezroczystym metalitowym skafandrze. Stan�� nieruchomo i przygl�da� si�, jak podobny do kota ogromny stw�r zbli�a si� do statku. Ze s�u- chawek dobiega�y komentarze innych naukowc�w, stoj�cych na czele poszczeg�lnych dzia��w. - Nie chcia�bym spotka� tego przyjemniaczka noc� w ciemnej uliczce. - Przesta�, przecie� wida�, �e to inteligentna bestia. Mo�e nawet przedstawiciel dominuj�cej rasy. - Wygl�d sugeruje raczej zwierz�cy charakter adaptacji do �rodowiska -wtr�ci� Siedel, szef psycholog�w. -Chocia�, z drugiej strony, kiedy patrz�, jak si� do nas zbli�a, jestem prawie pewny, �e to nie jest zwierz�, i �e rozpoznaje w nas istoty inteligentne. Popatrzcie tylko, jak sztywno i ostro�nie si� porusza. To �wiadczy o napi�tej uwadze. On wie, �e jeste�my uzbrojeni. Ch�tnie obejrza�bym z bliska te macki. Gdyby okaza�o si�, �e s� zako�czone czym� w rodzaju rak albo chocia� przyssawkami, mogliby�my za�o�y�, �e mamy przed sob� potomka mieszka�c�w tego miasta. - Siedel przerwa� na chwil�. - �wietnie by by�o, gdyby�my zdo�ali si� z nim porozumie�, ale tak mi�dzy nami m�wi�c mam wra�enie, �e to zdegenerowany osobnik, kt�ry cofn�� si� w rozwoju. Coeurl zatrzyma� si� trzy metry przed najbli�sz� z istot. Cierpia� g�odowe m�ki, kt�re lada chwila mog�y ow�adn�� jego umys�em, pozbawiaj�c go kontroli nad w�asnym zachowaniem. Niebezpiecznie lawirowa� ju� na kraw�dzi ca�kowitego rozkojarzenia i tylko z najwi�kszym wysi�kiem zdo�a� si� opanowa�. Czu� si� tak, jakby p�ywa� w m�tnym p�ynie. Nie m�g� skupi� wzroku. Wi�kszo�� ludzi podesz�a bli�ej. Coeurl zauwa�y�, �e ogl�daj� go z niek�amanym zaciekawieniem. Przez przezroczyste pokrywy he�m�w widzia�, jak poruszaj� wargami. Doszed� do wniosku, �e musz� si� w ten spos�b porozumiewa�, i to na cz�stotliwo�ci, kt�r� bez trudu mo�e odbiera�. Nic nie rozumia�, ale chc�c zrobi� wra�enie przyja�nie nastawionego pokaza� jedn� z macek na siebie, a w�oskami w uszach wyemitowa� swoje imi�. - Morton, w radiu co� zatrzeszcza�o, kiedy poruszy� tymi w�oskami � dobieg� Grosyenora nieznajomy, niski g�os. - My�lisz, �e... Dopiero kiedy Morton w odpowiedzi u�y� nazwiska rozm�wcy, Grosvenor zorientowa� si�, �e to Gourlay, g��wny ��czno�ciowiec. Ucieszy� si�, gdy� nagrywa� ka�d� rozmow�, a teraz, dzi�ki stworowi, mia� szans� zebra� nagrania g�os�w najwa�niejszych os�b na statku. Zabiega� o to od samego pocz�tku podr�y. - No w�a�nie - odezwa� si� zn�w psycholog. - Macki s� zako�czone przyssawkami. Je�eli tylko ma wystarczaj�co rozwini�ty uk�ad nerwowy, m�g�by kierowa� dowoln� maszyn�. - Mo�e wr�cimy na pok�ad i zjemy lunch - zaproponowa� Mor-ton. - Potem czeka nas sporo pracy. Przyda�by mi si� raport na temat rozwoju tej rasy, ze szczeg�lnym uwzgl�dnieniem czynnik�w, kt�re doprowadzi�y do jej zag�ady. Dawno temu na Ziemi, jeszcze przed powstaniem cywilizacji galaktycznej, na gruzach jednej kultury zawsze wyrasta�a nast�pna, po kt�rej upadku pojawia�y si� nowe. Mo�e tutaj dzia�o si� podobnie. Niech ka�dy dzia� zajmie si� swoj� dziedzin� bada�. - A co z naszym kociakiem? - zapyta� kto�. - Chyba chcia�by p�j�� z nami. Morton parskn�� �miechem, ale zaraz odpar� powa�nie: - Nie mam nic przeciwko temu, chocia� wola�bym go do tego nie zmusza�. Kent, co o tym s�dzisz? Niski chemik zdecydowanie pokr�ci� g�ow�. - W tutejszej atmosferze jest o wiele wi�cej chloru ni� tlenu, cho�, prawd� m�wi�c, obu jest niewiele. Tlen na statku by�by dla jego p�uc jak dynamit. Ale kotopodobny stw�r nie pomy�la� chyba o rym niebezpiecze�stwie. Grosvenor patrzy�, jak w �lad za dwoma pierwszymi lud�mi wje�d�a po ruchomych schodach i znika we w�azie. M�czy�ni obejrzeli si� na Mortona, kt�ry tylko machn�� r�k�. - Dajcie mu �ykn�� troch� naszego powietrza, a zaraz wyskoczy ze statku. Po chwili jednak w g�osie koordynatora zabrzmia�o szczere zaskoczenie. - Do diab�a! Nawet nie zauwa�y� r�nicy! Albo nie ma p�uc, albo nie oddycha chlorem. Na pewno mo�e wej�� na statek. Smith, to prawdziwy skarb dla biologa, i ca�kowicie nieszkodliwy, o ile zachowamy nale�yt� ostro�no��. Co za metabolizm! Smith by� wysokim, chudym m�czyzn� o poci�g�ej, ponurej twarzy. Jego pot�ny g�os ostro kontrastowa� z w�t�� postur�. - Uczestniczy�em ju� w paru wyprawach badawczych i zetkn��em si� jedynie z dwoma rodzajami rozwini�tych form �ycia: jedne potrzebuj� chloru, drugie tlenu? bo tylko przy udziale tych pierwiastk�w mo�e zachodzi� spalanie. S�ysza�em co� o istotach oddychaj�cych fluorem, ale do tej pory ich nie spotka�em. Got�w by�bym i�� o zak�ad, a stawiam moj� reputacj�, �e �aden z�o�ony organizm nie by�by w stanie przystosowa� si� do korzystania jednocze�nie z obu tych gaz�w. Morton, za wszelk� cen� musimy zbada� tego kota. Koordynator roze�mia� si� g�o�no i zauwa�y�: - Chyba sam ma ochot� z nami zosta�. Wjecha� po schodach na g�r� i wszed� do �luzy razem z Coeurlem oraz oboma m�czyznami. Grosvenor przyspieszy� kroku i do��czy� do nich wraz z kolejnymi kilkunastoma osobami. W�az zamkn�� si� i powietrze z sykiem zacz�o s�czy� si� do wn�trza. Nikt nie zbli�a� si� do istoty, kt�r� Grosvenor obserwowa� z narastaj�cym niepokojem. Przysz�o mu na my�l kilka rzeczy, kt�rymi najch�tniej od razu podzieli�by si� z Mortonem. Powinien mie� tak� mo�liwo��, gdy� przepisy obowi�zuj�ce na statkach badawczych zapewnia�y �atwy dost�p do koordynatora wszystkim kierownikom dzia��w. Jako kierownik dzia�u neksjalizmu (kt�rego zreszt� by� jedynym cz�onkiem) tak�e Grosvenor powinien mie� wbudowany w skafander dwustronny komunikator. Ale nie: mia� tylko odbiornik i przywilej s�uchania wa�niejszych od siebie, kiedy ci zajmowali si� swoj� prac�. Gdyby chcia� si� z kim� porozumie�, czy chocia�by da� zna�, �e znalaz� si� w niebezpiecze�stwie, m�g� tylko prze��czy� si� na kana� ��cz�cy go z operatorem. Jednak nie kwestionowa� zasadno�ci sto- sowania takiego systemu. Na pok�adzie znajdowa�o si� bez ma�a tysi�c ludzi i nie do pomy�lenia by�o, �eby ka�dy z nich mia� na ��danie bezpo�redni� ��czno�� z cywilnym szefem ekspedycji. Wewn�trzne drzwi �luzy otwar�y si� i Grosvenor przepchn�� si� do wyj�cia wraz z innymi. Po chwili stali ju� przy windach kursuj�cych na wy�ej po�o�one poziomy mieszkalne. Morton i Smith rozmawiali jeszcze przez chwil�, po czym Morton zadecydowa�: - Je�li b�dzie chcia�, niech sam jedzie na g�r�. Coeurl nie mia� nic przeciwko temu, przynajmniej do chwili, gdy drzwi windy zatrzasn�y si� za nim i zamkni�ta klatka wystrzeli�a w g�r�. Wtedy zawarcza� i zakr�ci� si� w miejscu; resztki rozs�dku ust�pi�y miejsca panice. Rzuci� si� na drzwi z takim impetem, �e metal si� odkszta�ci�. B�l jeszcze bardziej go rozw�cieczy�. By� w pu�apce. Przednimi �apami j�� uderza� w �cian�, mackami oddziera� kolejne arkusze zespawanych blach. Rozleg� si� zgrzyt i wind� zacz�o szarpa�, gdy si�a pola magnetycznego silnik�w przezwyci�a�a op�r stawiany przez tr�ce o �ciany wystaj�ce strz�py metalu. W ko�cu winda dotar�a na miejsce i stan�a. Coeurl jednym ciosem unicestwi� do reszty drzwi i wypad� na korytarz, gdzie czekali ju� uzbrojeni ludzie. - Zachowali�my si� jak idioci - odezwa� si� Morton. - Trzeba mu by�o pokaza�, co to jest. Pewnie pomy�la�, �e go wrobili�my. -Pomacha� do stworzenia. Gdy Morton na pokaz kilkakrotnie otworzy� i zamkn�� drzwi windy, Grosvenor zobaczy�, �e dziki p�omie� ust�puje z czarnych jak sadza oczu. Wreszcie Coeurl uzna� lekcj� za zako�czon� i przeszed� do du�ej sali z boku korytarza. Po�o�y� si� na wy�cielonej dy- wanem pod�odze i spr�bowa� uspokoi� napi�te do granic mo�liwo�ci nerwy i mi�nie. By� z�y, �e da� po sobie pozna� strach. Straci� w ten spos�b przewag�: nie m�g� ju� udawa� �agodnej, spokojnej istoty. Jego si�a z pewno�ci� ich zaskoczy�a i przerazi�a. A to, niestety, oznacza�o, �e jego zadanie sta�o si� podw�jnie niebezpieczne. Zamierza� bowiem opanowa� statek, gdy� na planecie, z kt�rej przybyli obcy, zasoby id musia�y by� niewyczerpane. 1 Nexus (�ac.) - splot, powi�zanie (przyp. t�um.). 2 Coeurl nie spuszcza� z oka dw�ch ludzi zaj�tych usuwaniem gruzu sprzed metalowych wr�t starej, olbrzymiej budowli. Cz�onkowie za�ogi posilili si�, po czym za�o�ywszy kombinezony opu�cili statek i teraz kr�cili si� po ca�ej okolicy, pojedynczo i grupkami. Wi- docznie nadal badali wymar�e miasto. Jego my�li zaprz�ta�o ju� tylko jedno: jedzenie. Pragnienie �wie�ego id przyprawia�o go o fizyczny b�l, mi�nie mu dr�a�y, pa�a� ��dz� wyruszenia w po�cig za istotami, kt�re zag��bi�y si� w ruiny. Jedna z nich posz�a tam zupe�nie sama. Podczas lunchu ludzie zaproponowali Coeurlowi w�asn� �ywno��, kt�ra jednak nie mia�a dla niego �adnej warto�ci. Najwyra�niej nie zdawali sobie sprawy z tego, �e karmi si� �ywymi stworzeniami; id to co� wi�cej ni� substancja od�ywcza - to substancja o okre�lonych w�asno�ciach i mo�na j� uzyska� wy��cznie z tkanek, kt�re wci�� pulsuj� �yciem. Up�yn�o dziesi�� minut. Coeurl wci�� si� powstrzymywa�. Le�a� tylko i patrzy�, �wiadomy, �e wiedz�c jego obecno�ci. Wej�cie do budynku blokowa� ogromny g�az, wi�c sprowadzono ze statku metalow� maszyn�. Coeurl bacznie obserwowa� wszystkie posuni�cia ludzi, tote� mimo szarpi�cego mu wn�trzno�ci g�odu nie usz�o jego uwagi, jak obs�uguje si� maszyn�, i jak proste jest jej dzia�anie. Wiedzia� czego si� spodziewa�, gdy aparatura plun�a ogniem, kt�ry w�ar� si� w ska��, ale z rozmys�em podskoczy� i zawarcza�, udaj�c strach. Grosvenor �ledzi� rozw�j wydarze� z pok�adu ma�ej kapsu�y patrolowej. Sam wzi�� na siebie obowi�zek ci�g�ego obserwowania Coeurla kiedy okaza�o si�, �e nie ma nic do roboty, bo nikt z �Gwiezdnego Ogara" me potrzebuje pomocy jedynego neksjalisty w za�odze. Po usuni�ciu ostatniej przeszkody drzwi zosta�y otwarte i Mor-ton wszed� do �rodka w towarzystwie kt�rego� z naukowc�w. Grosvenor �ledzi� ich rozmow� dzi�ki s�uchawkom. - Niez�a rze�nia - odezwa� si� nieznajomy. - Musieli toczy� wojn�. Wida�, do czego s�u�y�y im te wszystkie maszyny, ale to sprawa drugorz�dna. Bardziej interesuje mnie jak si� nimi kierowa�o i jak dzia�a�y. - Chyba niezupe�nie rozumiem, o co panu chodzi - przyzna� si� Morton. - To proste. Do tej pory uda�o si� nam znale�� jedynie narz�dzia. Ale i tak ca�y sprz�t, czy to bro�, czy te� bardziej niewinne instrumenty, wygl�da tak samo: wszystkie zawieraj� przetworniki odbieraj�ce energi�, zmieniaj�ce jej posta� i umo�liwiaj�ce jej wykorzystanie. Ale gdzie by�y �r�d�a tej energii? Mam nadziej�, �e znajdziemy jakie� informacje w bibliotekach. Co takiego mog�o si� sta�, �e pad�a tak rozwini�ta cywilizacja? - Tu Siedel - odezwa� si� psycholog. - S�ysza�em pa�skie pytanie, panie Pennons. Zwykle s� dwie przyczyny wyludnienia zamieszka�ych teren�w: g��d albo wojna. Grosvenor ucieszy� si�, �e Siedel u�y� nazwiska swojego rozm�wcy; kolejny zidentyfikowany g�os w kolekcji. Pennons by� naczelnym in�ynierem na statku. - Ale�, drogi panie psychologu - sprzeciwi� si� Pennons. -Nauka powinna by�a umo�liwi� im rozwi�zanie k�opot�w z wy�ywieniem, przynajmniej w wypadku niewielkiej populacji. A nawet je�li im si� nie uda�o, to czemu nie wyruszyli w kosmos w poszukiwaniu po�ywienia? - Niech pan spyta Gunliego Lestera - doradzi� Morton. - Ju� przed l�dowaniem wysnu� teori� na ten temat. Astronom natychmiast skorzysta� z okazji. - Na razie czeka mnie jeszcze weryfikacja wszystkich danych, ale jedna z nich, musicie panowie to przyzna�, ma szczeg�ln� wag�. Znajdujemy si� w opustosza�ym �wiecie, i jest to jedyna planeta tego �a�osnego s�o�ca. W uk�adzie nie ma nic poza ni�, ani ksi�yca, ani nawet pasa asteroid. A poniewa� najbli�szy uk�ad gwiezdny znajduje si� w odleg�o�ci dziewi�ciuset lat �wietlnych, dominuj�ca na planecie rasa musia�aby od razu rozwi�za� zagadnienie lot�w mi�dzygwiezdnych. Prosz� sobie natomiast przypomnie�, jak wolno u nas nast�powa� post�p w tej dziedzinie. Zacz�li�my od Ksi�yca, p�niej przysz�a kolej na planety. Sukces rodzi� sukces i wreszcie, po wielu latach, polecieli�my do najbli�szej gwiazdy. A potem doczekali�my si� nap�du grawitacyjnego i mogli�my zacz�� podr�e po galaktyce. Dlatego te� s�dz�, �e �adna rasa nie potrafi�aby wynale�� nap�du umo�liwiaj�cego loty mi�dzygwiezdne bez uprzedniego do�wiadczenia z lotami wewn�trzuk�adowymi. Posypa�y si� dalsze komentarze, ale Grosvenor ju� nie s�ucha�. Rozejrza� si� w poszukiwaniu wielkiego kota, kt�ry znikn�� ze swojego punktu obserwacyjnego. Zakl�� pod nosem z�y, �e pozwoli� sobie na moment dekoncentracji, po czym zatoczy� ko�o nad terenem, gdzie prowadzono badania Bez skutku jednak: panowa�o zamieszanie, wsz�dzie pi�trzy�y si� zas�aniaj�ce widok budynki i sterty gruzu. Wyl�dowa� i zagadn�� kilku zapracowanych technik�w, ale pami�tali tylko, �e ostami raz widzieli stwora .jakie� dwadzie�cia minut temu". Niezadowolony wr�ci� do stateczku i wzni�s� si� ponad miasto. Chwil� wcze�niej Coeurl opu�ci� swoje stanowisko i, kryj�c si� za gmachami i nier�wno�ciami terenu, zaczaj przemyka� od jednej grupy ludzi do drugiej, nerwowo i szybko, jak k��bek czystej energii. W pewnej chwili drog� zajecha� mu niewielki pojazd, a zamontowany na nim aparat bzykn�� i zrobi� mu zdj�cie. Obok, na skalistym kopcu, pot�na maszyna wiertnicza zaczyna�a w�a�nie wgryza� si� w grunt. W umy�le Coeurla rejestrowane k�tem oka obrazy zla�y siew rozmazan� smug�; interesowa� go tylko samotny cz�owiek, kt�ry znikn�� w ruinach miasta. Nie potrafi� si� ju� d�u�ej kontrolowa�. Na pysk wyst�pi�a mu piana. Kiedy uzna�, �e nikt go nie obserwuje, skoczy� za kamienny nasyp i rzuci� si� biegiem. Sadzi� wielkimi susami, niemal szybuj�c nad ziemi�. Zapomnia� o wszystkim, co nie wi�za�o si� bezpo�rednio z celem polowania, jakby kto� magiczn� szczotk� wyczy�ci� mu umys�. Mkn�� opustosza�ymi ulicami, p�dzi� na skr�ty przez dziury ziej�ce w os�abionych up�ywem czasu murach, i przez korytarze rozsypuj�cych si� dom�w. Wreszcie, gdy w�oski czuciowe w uszach zarejestrowa�y wibracje id, zwolni� i posuwa� si� naprz�d na ugi�tych �apach. Zatrzyma� si� i wyjrza� zza kopca pokruszonych kamieni. Dwu-noga istota sta�a przed otworem, kt�ry kiedy� musia� by� oknem, i zagl�da�a do mrocznego, roz�wietlanego tylko promieniem latarki wn�trza. Potem rozleg�o si� pstrykni�cie, latarka zgas�a, a masywnie zbudowany m�czyzna oddali� si� spr�ystym krokiem, czujnie rozgl�daj�c si� na boki. Coeurlowi nie podoba�a si� ta jego czujno�� -sugerowa�a mo�liwo�� b�yskawicznej reakcji na zagro�enie i zwiastowa�a k�opoty. Poczeka�, a� cz�owiek zniknie za rogiem, a potem wyskoczy� z ukrycia i pobieg�. Mia� prosty plan. Jak duch w�lizn�� si� w boczn� uliczk� i przemkn�� do najbli�szej przecznicy. Nie zwalniaj�c kroku skr�ci�, jednym skokiem pokona� odkryt� przestrze� i na brzuchu wczo�ga� si� mi�dzy budynek i wielk� stert� gruzu. Poni�ej, przed sob�, mia� �lep� alejk� prowadz�c� mi�dzy dwiema pod�u�nymi ha�dami kamieni, kt�ra ko�czy�a si� dok�adnie pod jego now� kryj�wk�. W decyduj�cym momencie chyba za bardzo si� pospieszy�. Kiedy cz�owiek doszed� do miejsca zasadzki, spod �ap Coeurla posypa�a si� stru�ka piasku i drobnych kamyk�w. M�czyzna natychmiast zadar� g�ow�. Przez jego twarz przebieg� grymas i cz�owiek si�gn�� po bro�. Coeurl uderzy� z ca�ej si�y w b�yszcz�cy, przezroczysty he�m. Rozleg� si� d�wi�k rozdzieranego metalu. Trysn�a krew. Cz�owiek zgi�� si�, skurczy� w sobie jak sk�adany teleskopowo pr�t Przez kr�tk� chwil� jego ko�ci i mi�nie w niewyt�umaczalny spos�b utrzymywa�y go jeszcze w pozycji stoj�cej, po czym run�� na ziemi� przy wt�rze metalicznego �oskotu pr�niowego skafandra. Jednym b�yskawicznym skokiem Coeurl spad� na ofiar�, natychmiast aktywuj�c pole przeciwdzia�aj�ce uwolnieniu id do krwiobiegu. Zada� kolejny cios; trzasn�y ko�ci, j�kn�� metal, strz�py mi�sa rozbryzn�y si� na wszystkie strony. Zanurzy� pysk w ciep�ej krwi, a przyssawki na mackach zacz�y wydobywa� id z kom�rek umieraj�cego cia�a. Pogr��y� si� w tym cudownym zaj�ciu bez reszty. Jednak nie min�y nawet trzy minuty, gdy k�tem oka zauwa�y� jaki� ruch. Od zachodu nadlatywa� statek patrolowy. Na u�amek sekundy Coeurl zamar� w bezruchu, ale zaraz p�ynnym ruchem skry� si� za kamiennym kopcem. Patrolowiec przez chwil� leniwie ko�ysa� si� niedaleko jego kryj�wki, a potem zacz�� zatacza� ko�a. Zanosi�o si� na to, �e niebawem go odkryje, wi�c Coeurl, cho� w�ciek�y, �e przerwano mu �erowanie, porzuci� zdobycz i zawr�ci� w stron� srebrzystego statku bazy. P�dzi� jak zwierz� umykaj�ce przed �miertelnym niebezpiecze�stwem I zwolni� dopiero na widok pierwszej grupy robotnik�w. Ostro�nie podszed� bli�ej i, korzystaj�c z faktu, �e nikt nie zwraca na niego uwagi, przycupn�� nieopodal. Nie mog�c znale�� Coeurla, Grosvenor coraz bardziej si� niecierpliwi�. Miasto by�o zbyt rozleg�e; nie s�dzi�, �e napotka a� tyle ruin, a� tyle potencjalnych kryj�wek dla stwora. W ko�cu postanowi� wr�ci� na �Gwiezdnego Ogara". Poczu� niek�aman� ulg�, gdy dostrzeg� wielkiego kota wygrzewaj�cego si� na s�o�cu. Wyl�dowa� w dogodnym punkcie obserwacyjnym, nieco powy�ej g�azu, kt�ry upodoba� sobie Coeurl. Dwadzie�cia minut p�niej ze s�uchawek dobieg�a mro��ca krew w �y�ach wiadomo��, �e kt�ra� z przeszukuj�cych miasto grup natkn�a si� na zmasakrowane zw�oki doktora Jarveya, jednego z chemik�w. Grosvenor uda� si� we wskazanym kierunku i posadzi� kapsu�� na miejscu wypadku. Niemal od razu zauwa�y�, �e Morton nie uczestniczy w ogl�dzinach. - Sprowad�cie szcz�tki na statek - ponuro poleci� koordynator przez radio. Wok� zw�ok zebrali si� przyjaciele Jarveya, zdenerwowani i w�ciekli. Grosvenor poczu�, jak na widok jatki �o��dek podchodzi mu do gard�a. - Psiakrew, �e te� musia� i�� sam! - rzuci� Kent zduszonym g�osem. Grosvenor przypomnia� sobie, �e kierownika dzia�u chemicznego ��czy�a z najbli�szym asystentem za�y�a przyja��. Kto� musia� co� powiedzie� na kanale zastrze�onym dla chemii, bo Kent doda�: - Tak, zrobimy sekcj�. Grosvenor u�wiadomi� sobie, �e je�li nie uda mu si� w��czy� w dyskusj�, szybko przestanie si� orientowa� w sytuacji. Z�apa� najbli�ej stoj�cego m�czyzn� za r�kaw. - Mog� si� przez ciebie pod��czy� do pasma chemik�w? - Jasne. Zaraz us�ysza� czyj� dr��cy g�os: - Najgorsze, �e to wygl�da na bezsensowne morderstwo. Cia�o jest rozsmarowane jak galaretka, ale chyba niczego nie brakuje. - Zab�jca zaatakowa� Jarveya i pocz�tkowo zamierza� go po�re� - wtr�ci� na kanale og�lnodost�pnym biolog Smith, kt�rego ko�ska twarz wygl�da�a jeszcze smutniej ni� zwykle. - Potem stwierdzi�, �e cia�o jest dla niego niejadalne. Tak jak ten kot: te� nie tkn�� �arcia, kt�re mu podsun�li�my... - Smith na chwil� zamy�li� si�, po czym wolno kontynuowa�: - No w�a�nie. Przecie� jest na tyle du�y i silny, �eby �apami zabi� Jarveya. - Pewnie wszyscy na to wpadli - zauwa�y� Morton, kt�ry najwyra�niej przys�uchiwa� si� dyskusji. - W ko�cu jest jedyn� �yw� istot�, na jak� si� natkn�li�my, ale przecie� nie mo�emy go zabi� nie maj�c �adnego dowodu przeciw niemu. - Poza tym ca�y czas kr�ci� si� w pobli�u nas - dorzuci� kto� inny. Zanim Grosvenor zd��y� zabra� g�os, na og�lnym kanale odezwa� si� Siedel. - Morton, rozmawia�em tu z lud�mi i wszyscy m�wili to samo: z pozoru wydaje im si�, �e ani na moment nie spu�cili go z oka, ale jak ich przycisn��, to przyznaj�, �e na chwil� m�g� si� wymkn��. Sam mia�em wra�enie, �e ci�gle jest tu� obok, a teraz, jak si� nad tym zastanawiam, by�y takie okresy, nawet d�ugie, po kilka minut, kiedy nikt go nie widzia�. Grosvenor westchn�� i postanowi� si� nie odzywa� - po co, skoro kto� inny przedstawi� ju� jego pogl�d na spraw�? - Powtarzam, nie ma sensu niepotrzebnie ryzykowa� - przerwa� milczenie rozz�oszczony Kent. - Podejrzewamy drania, wi�c zabijmy go zanim wyrz�dzi dalsze szkody. - Korita, jest pan tam? - zapyta� Morton. - Tak, przy zw�okach. - Rozgl�da� si� pan troch� po mie�cie z Cranessym i Van Hornem. Jak pan s�dzi, czy nasz kociak jest potomkiem tutejszej dominuj�cej rasy? Grosvenor dostrzeg� archeologa za Smithem, otoczonego przez koleg�w z dzia�u. - Panie koordynatorze - zacz�� wysoki Japo�czyk, powoli z szacunkiem. � Mamy tu do rozwik�ania pewien sekret. Panowie, prosz� tylko spojrze� na ten majestatyczny krajobraz, na tutejsz� architektur�. Mieszka�cy planety zbudowali miasto, ale pozostali w bliskim zwi�zku z ziemi�. Budynki nie s� po prostu przyozdobione, lecz ozdobne same w sobie: oto odpowiednik doryckiej kolumny, tam piramida egipska, tu zn�w gotycka katedra, strzelaj�ca wprost w niebo, �arliwa, pot�na. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e ten pusty �wiat zajmowa� szczeg�lne miejsce w sercach mieszka�c�w, by� dla nich tym, czym dla nas Matka Ziemia. Kr�te uliczki dodatkowo podkre�laj� ten efekt. Maszyny, kt�re znale�li�my, dowodz�, �e znali si� na matematyce, przede wszystkim jednak byli artystami. Dlatego te� nie budowali wyrafinowanych i zgodnych z prawid�ami geometrii metropolii. Z nieregularnego, niematematycznego planu miasta przebija prawdziwa artystyczna swoboda, g��boka rado�� tworzenia, poczucie prawo�ci, boska wiara we w�asn�, wewn�trzn� s�uszno��. To nie by�a jaka� um�czona wiekami istnienia, dekadencka cywilizacja, lecz m�oda, pe�na �ycia kultura, silna i pewna siebie. I w takiej chwili przesta�a istnie�, tak jakby przegra�a w�asn� bitw� pod Tours, po kt�rej to upad�a staro�ytna cywilizacja islamska. Albo jakby jednym skokiem pokona�a stulecia rozwoju i osi�gn�a stadium wojuj�cych pa�stw. Nigdzie jednak we wszech�wiecie nie zachowa�a si� cho�by najmniejsza wzmianka o jakiejkolwiek kulturze, kt�rej udzia�em sta� si� tak gwa�towny rozw�j; przeciwnie, zawsze mamy do czynienia z powolnym procesem. Zawsze zaczyna si� od bezlitosnego zakwestio- nowania wszystkiego, co dot�d uwa�ano za �wi�te. Autorytety padaj�, nie podawane dot�d w w�tpliwo�� s�dy nie wytrzymuj� konfrontacji z okrutnymi pytaniami �cis�ych, analitycznych umys��w. Cz�owiek staje si� niepoprawnym sceptykiem. Ot� moim zdaniem tutejsza cywilizacja run�a w gruzy w szczytowym momencie rozwoju, co rodzi okre�lone skutki natury socjologicznej: nast�pi� zanik wszelkiej moralno�ci, upadek idea��w, a ich miejsce zaj�o bestialskie okrucie�stwo i oboj�tno�� wobec �mierci. Je�eli ten... Je�eli kot jest potomkiem takiej w�a�nie rasy, nale�y si� spodziewa�, �e b�dzie przebieg�ym z�odziejem i morderc�, kt�ry z zimn� krwi� poder�n��by gard�o w�asnemu bratu, gdyby mia�o mu to przynie�� korzy��. - Sko�cz pan z tym wyk�adem! - przerwa� ostro Kent. - Panie koordynatorze, ch�tnie wykonam wyrok. - O nie - wtr�ci� si� Smith. - Panie Morton prosz� pos�ucha�, na razie nie tkniecie kota palcem, nawet je�li zabi� Jarveya. Dla biologa to prawdziwy skarb. Kent i Smith patrzyli sobie w oczy, nie kryj�c w�ciek�o�ci. - Kent, m�j drogi, rozumiem, �e chemicy najch�tniej upakowaliby kociaka do retort i przyrz�dzili ciekawe odczynniki z jego krwi i mi�sa - ci�gn�� wolno Smith. - Z przykro�ci� wi�c informuj� ci�, �e troch� si� zap�dzi�e�. W dziale biologicznym potrzebujemy go �ywego, nie martwego, a poza tym mam wra�enie, �e i fizycy chcieliby si� z nim bli�ej zapozna�. Wygl�da wi�c na to, �e jeste� ostatni na li�cie i dobrze by by�o, gdyby� zaczaj oswaja� si� z t� my�l�. Nie dostaniesz go pr�dzej, ni� za rok. - W tej sprawie nie przyjmuj� naukowego punktu widzenia -odpar� twardo Kent. - A powiniene�. Zw�aszcza teraz, gdy Jarveyowi ju� nie mo�na pom�c. - Jestem przede wszystkim cz�owiekiem, a dopiero potem naukowcem. -1 by�by� got�w z powod�w emocjonalnych zniszczy� tak cenny okaz? - Zabi�bym tego potwora, bo stanowi zagro�enie. Nie mo�emy ryzykowa� dalszych ofiar. - Konta, sk�aniam si�, ku przyj�ciu pa�skiej hipotezy jako podstawy do dalszych docieka� - z namys�em odezwa� si� Morton, przerywaj�c k��tni�. - Mam tylko jedno pytanie. Czy jest mo�liwe, by tutejsza cywilizacja by�a na tej planecie tworem p�niejszym ni� nasza w skolonizowanym przez nas wszech�wiecie? - Bez w�tpienia - odrzek� Japo�czyk. - Ca�kiem mo�liwe, �e mamy do czynienia z przedstawicielem kt�rej� kolejnej kultury, jaka narodzi�a si�. w tym �wiecie. Nasza natomiast, o ile ustalenia naukowc�w s� s�uszne, jest �sm� cywilizacj� rozkwit�� na Ziemi. Ka�da powstawa�a, rzecz jasna, na gruzach poprzedniczki. - A w takiej sytuacji kociak nie powinien zdawa� sobie sprawy z naszego sceptycyzmu, kt�ry ka�e nam podejrzewa� go o morderstwo, prawda? - Owszem, to dla niego najprawdopodobniej czysta magia. Morton roze�mia� si� ponuro. - W porz�dku, Smith - powiedzia�. - Kotek b�dzie �y�, a skoro wiemy do czego jest zdolny, dalsze ewentualne nieszcz�cia wynikn� wy��cznie z braku ostro�no�ci. Oczywi�cie mo�emy si� myli�; tak jak Siedel, ja r�wnie� mam wra�enie, �e kociak ca�y czas by� w pobli�u i kto wie, czy teraz nie krzywdzimy go naszymi oskar�eniami. Niewykluczone, �e s� tu jeszcze inne niebezpieczne stwory. Kent, co zamierza pan zrobi� z cia�em Jarveya? - zapyta� po kr�tkiej przerwie. - Na razie nie b�dzie pogrzebu - odpar� sztywno naczelny chemik. - Przekl�ty potw�r potrzebowa� czego� z jego cia�a. Niby niczego nie brakuje, ale z pewno�ci� to tylko pozory. Zamierzam dowiedzie� si� ca�ej prawdy i udowodni� ponad wszelk� w�tpliwo��, �e to on go zabi�. 3 Po powrocie na statek Elliott Grosvenor uda� si� do swojej pracowni. Za drzwiami z tabliczk� �Neksjalizm" znajdowa�o si� pi�� pokoi, zajmuj�cych ��cznie przestrze� o wymiarach dwana�cie na dwadzie�cia cztery metry i wyposa�onych z rz�dowych pieni�dzy w niemal komplet sprz�tu, o jaki prosi�a Fundacja Neksjalizmu. Skutkiem tego prywatne zacisze Grosvenora sta�o si� raczej ciasne. Usiad� przy biurku i zabra� si� do przygotowywania raportu dla Mortona. Przeanalizowa� prawdopodobn� budow� fizyczn� kotowatego mieszka�ca zimnej, pustej planety; zwr�ci� przy tym uwag�, �e stwora nie wolno traktowa� wy��cznie jako �skarbu dla biologa". Takie podej�cie mo�e sprawi�, �e ludzie zapomn�, i� bestia kieruje si� w�asnymi pop�dami i potrzebami, wynikaj�cymi z odmiennego metabolizmu. - Zgromadzi�em ju� wystarczaj�co wiele fakt�w - m�wi� do dyktafonu - by wyda� to, co my, neksjali�ci, nazywamy �Deklaracj� zamierze�". Opracowanie dokumentu zaj�o mu kilka godzin. Uda� si� nast�pnie do sekcji stenograficznej z pro�b� o natychmiastowe przepisanie i, jako kierownik dzia�u, zosta� obs�u�ony bez zw�oki. Dwie godziny p�niej dostarczy� sko�czony raport do biura koordynatora i od podsekretarza odebra� pokwitowanie. W poczuciu dobrze spe�nionego obowi�zku wpad� do kantyny na sp�niony obiad, a przy okazji wypyta� kelnera czy nie wie, gdzie podziewa si� olbrzymi kot. Kelner nie by� wprawdzie pewien, ale najprawdopodobniej nale�a�o stwora szuka� na g�rze, w g��wnej bibliotece. Przez godzin� Grosvenor siedzia� w bibliotece i obserwowa� Coeurla kt�ry, wyci�gni�ty wygodnie na grubym dywanie, nawet si� nie poruszy�. Wreszcie jedne drzwi otworzy�y si� i do �rodka wesz�o dw�ch ludzi, nios�c du�� misk�. Zaraz po nich zjawi� si� Kent z rozpalonymi podnieceniem oczyma. Wyszed� na �rodek pomieszczenia i zm�czonym, cho� ostrym g�osem zakomunikowa�: - Prosz� pa�stwa o uwag�. Mimo �e jego s�owa odnosi�y si� do wszystkich obecnych, zwr�ci� si� twarz� do grupy najwa�niejszych naukowc�w, siedz�cych w specjalnie wydzielonej sekcji biblioteki. Grosvenor wsta�, �eby zajrze� do misy. Okaza�o si�, �e zawiera brunatn� papk�. Smith, naczelny biolog, r�wnie� podni�s� si� z krzes�a. - Zaraz, zaraz, Kent. W innej sytuacji nie odwa�y�bym si� kwestionowa� tego, co robisz, ale wygl�dasz fatalnie. Jeste� przem�czony. Masz od Mortona pozwolenie na ten eksperyment? Kent odwr�ci� si� wolno, Grosvenor za�, kt�ry zd��y� ju� z powrotem usi���, zauwa�y�, �e Smith uj�� prawd� w nader �agodne s�owa. Szef dzia�u chemicznego mia� si�ce pod oczami i zapadni�te policzki. - Prosi�em go, �eby tu przyszed� - odpar�. - Ale odm�wi�. Uwa�a, �e je�eli ten zwierzak z w�asnej woli zrobi to, o co mi chodzi, nikomu swoim post�powaniem nie wyrz�dz� krzywdy. - Co tam masz? Co jest w misce? - Zidentyfikowa�em brakuj�cy w zw�okach pierwiastek. To potas. W ciele Jarveya zosta�y dwie trzecie... no, mo�e trzy czwarte jego normalnej ilo�ci. Wiecie, �e w kom�rkach ludzkiego cia�a potas jest zwi�zany z du�� cz�steczk� bia�ka, co pozwala przechowywa� �adunek elektryczny. Ma to podstawowe znaczenie dla podtrzymania �ycia. Zazwyczaj po �mierci potas z kom�rek zostaje uwolniony do krwiobiegu i zatruwa krew. Uda�o mi si� wykaza�, �e potas, kt�rego brakuje w ciele Jarveya, nie trafi� do jego krwi. Nie jestem jeszcze do ko�ca pewien, co to znaczy, ale tego w�a�nie zamierzam si� dowiedzie�. - A co z t� misk�? To jedzenie? - przerwa� mu kto�. Wszyscy obecni w bibliotece odk�adali przegl�dane ksi��ki i czasopisma, z zainteresowaniem przys�uchuj�c si� dyskusji. - �ywe kom�rki z potasem w naturalnej postaci. Umiemy sztucznie utrzyma� je w odpowiednim stanie. Mo�e nie chcia� naszego jedzenia, kt�rym cz�stowali�my go podczas lunchu w�a�nie dlatego, �e zawarty w nim potas by� dla niego bezu�yteczny. Mam nadziej�, �e teraz poczuje zapach, czy wykorzysta inny zmys�, kt�rego u�ywa zamiast w�chu... - On chyba reaguje na wibracje - wtr�ci� Gourlay. - Czasem, kiedy porusza tymi czu�kami w uszach, odbieram wyra�n�, siln� fal� zak��ce�, kt�ra natychmiast zanika. Chyba szybko przesuwa si� w stref� ni�szych albo wy�szych cz�stotliwo�ci. Najprawdopodobniej mo�e je dowolnie kontrolowa�, chocia� na razie zak�adam, �e sam ruch w�osk�w nie generuje fal. Wyra�nie zniecierpliwiony Kent da� Gourlayowi sko�czy�, po czym m�wi� dalej. - Dobrze, w takim razie wyczuwa wibracje. Dowiemy si�, jak reaguje na odbierane fale, kiedy popatrzymy, co zrobi. Co pan o tym s�dzi, Smith? - zapyta� uprzejmie na koniec. - Pa�ski plan ma trzy s�abe punkty - odrzek� biolog. - Po pierwsze zak�ada pan, �e to tylko zwyk�e zwierz�. Po drugie, czy nie przysz�o panu do g�owy, �e po zabiciu Jarveya - o ile rzeczywi�cie to zrobi� - kociak mo�e nie by� g�odny? A poza tym s�dzi pan, �e nie wzbudzi jego podejrze�, prawda? Mniejsza z tym; prosz� poda� mu misk�. Mo�e my dowiemy si� czego� z jego zachowania. Przygotowany przez Kenta eksperyment wygl�da� jednak sensownie, mimo oczywistych emocji, jakie kierowa�y jego tw�rc�. Grosvenor analizowa� sytuacj�. Stworzenie udowodni�o ju�, �e pod wp�ywem nag�ych bod�c�w potrafi reagowa� bardzo gwa�townie; nie wolno by�o zapomina� o jego zachowaniu w windzie. Coeurl patrzy� czujnie na m�czyzn, kt�rzy postawili przed nim naczynie i szybko si� wycofali. Kent post�pi� krok naprz�d, a Coeurl rozpozna� w nim osobnika, kt�ry rankiem mierzy� do niego z broni. Przez chwil� obserwowa� dwunog� istot�, a p�niej skoncentrowa� si� na misce. W�oski czuciowe rozpozna�y emanacj� id, cho� s�abiutk� i tak niewyra�n�, �e m�g�by jej nie zauwa�y�, gdyby nie po�wi�ci� jej ca�ej uwagi. W dodatku id by�o utrzymywane w stanie zawieszenia w spos�b, kt�ry czyni� je niemal bezu�ytecznym. Nat�- �enie wibracji nie pozostawia�o jednak w�tpliwo�ci co do intencji ludzi. Coeurl z warkni�ciem poderwa� si� z dywanu, zaopatrzon� w przyssawki mack� chwyci� naczynie i wytrz�sn�� jego zawarto�� m�czy�nie prosto w twarz. Kent krzykn�� i cofn�� si�. Olbrzymi kot b�yskawicznie odrzuci� misk� na bok i grub� jak okr�towa cuma mack� opl�t� przeklinaj�cego m�czyzn� w talii. Nie zawraca� sobie g�owy zwisaj�c� mu z pasa broni� - wyczu�, �e jest to zwyk�y pistolet wibracyjny z atomowym zasilaniem, a nie dezintegrator. Cisn�� wij�cego si� Kenta w k�t, i nagle sykn�� ze z�o�ci: powinien by� go roz- broi�! Teraz b�dzie musia� ujawni� swoje prawdziwe mo�liwo�ci. W�ciek�y Kent jedn� r�k� otar� papk� z twarzy, drug� za� si�gn�� po bro�. Wycelowa� i z lufy strzeli� w�ski snop o�lepiaj�co bia�ego �wiat�a, trafiaj�c wprost w masywny �eb stwora. W�oski w u-szach Coeurla zahucza�y cicho, automatycznie poch�aniaj�c energi� strza�u; czarne oczy zw�zi�y si� na widok pozosta�ych m�czyzn, si�gaj�cych po pistolety wibracyjne. - Spok�j! - rozkaza� stoj�cy przy drzwiach Grosvenor. - Je�eli zachowamy si� jak banda histeryk�w, wszyscy b�dziemy tego �a�owa�. Kent wy��czy� bro� i przez rami� rzuci� mu zdumione Spojrzenie. Coeurl przykucn�� i wpatrywa� si� w chemika, z�y, �e ludzie dowiedzieli si� o jego umiej�tno�ci kontrolowania przep�ywu energii poza obr�bem w�asnego cia�a. Nie pozosta�o mu nic innego, jak zachowa� czujno�� i czeka�, co si� wydarzy dalej. Kent jeszcze raz popatrzy� na Grosvenora. Zmarszczy� brwi. - A co ty sobie do diab�a wyobra�asz? Kim jeste�, �eby wydawa� rozkazy? Grosvenor nie odpowiedzia�. Jego rola si� sko�czy�a. Zdiagnozowa� sytuacj� kryzysow� i wypowiedzia� w�a�ciwe s�owa odpowiednim, nie znosz�cym sprzeciwu tonem. Fakt, �e ludzie, kt�rzy go pos�uchali, kwestionowali teraz jego autorytet, by� bez znaczenia. Kryzys zosta� za�egnany i nie mia�o to nic wsp�lnego z kwesti� winy czy niewinno�ci Coeurla. Bez wzgl�du na wyniki jego interwencji, decyzj� o dalszym losie stwora powinno podj�� grono uprawnionych do tego os�b, nie za� jeden cz�owiek. - Kent, nie wierz�, �eby� faktycznie straci� panowanie nad sob� -zmitygowa� chemika Siedel. � Przeciwnie, usi�owa�e� z rozmys�em zabi� kodaka, wiedz�c, �e Morton kaza� zachowa� go przy �yciu. Powinienem z�o�y� raport w twojej sprawie i nalega�, �eby� poni�s� konsekwencje. Wiesz co mam na my�li: utrat� pozycji w dziale i zakaz kandydowania na kt�rekolwiek z dwunastu obieralnych stanowisk. W grupie ludzi, kt�rych Grosvenor zidentyfikowa� jako poplecznik�w Kenta, rozleg�y si� niezadowolone pomruki. - Nie wyg�upiaj si�, Siedel - rzek� jeden z nich. Drugi, bardziej cyniczny, zauwa�y�: - We� pod uwag�, �e s� i tacy, kt�rzy b�d� �wiadczy� na korzy�� Kenta. G��wny chemik popatrzy� ponuro w twarze zebranych. - Korita mia� racj� m�wi�c, �e nasza cywilizacja osi�gn�a wysoki stopie� rozwoju. Wi�cej, popada w dekadencj�. Na Boga, czy naprawd� nie ma w�r�d was nikogo, kto by�by w stanie dostrzec okropno�� tej sytuacji? - Kent zapala� si� coraz bardziej. - Jarvey zgin�� zaledwie przed paroma godzinami, a ten stw�r, o kt�rym wszyscy wiemy, �e jest winien jego �mierci, le�y sobie tutaj spokojnie i planuje nast�pne morderstwo. Morderstwo, kt�rego ofiara prawdopodobnie znajduje si� w tym pokoju. Co z nas za ludzie? Idioci, cynicy czy hieny cmentarne? A mo�e na tym etapie rozwoju cywilizacji tak g��boko pogr��yli�my si� ju� w odm�tach zdrowego rozs�dku, �e potrafimy bez �ladu emocji dyskutowa� o zab�jstwie? - Wbi� wzrok w Coeurla. - Morton mia� racj�. To nie jest zwierz�, to szatan z najg��bszego kr�gu piek�a na tej zakazanej planecie. - Nie pr�buj z nami takich melodramatycznych zagra� - ostrzeg� go Siedel. - Twoja analiza sytuacji jest niestabilna pod wzgl�dem psychologicznym. Nie jeste�my ani hienami cmentarnymi, ani cynikami, lecz naukowcami, kt�rzy zamierzaj� zbada� tego oto kociaka. Teraz, kiedy w/budzi� nasze podejrzenia, w�tpi�, �eby m�g� nas jeszcze zaskoczy�. Poza tym mamy tysi�ckrotn� przewag� liczebn� -rozejrza� si� po pokoju. - Poniewa� nie ma z nami Mortona, proponuj� to przeg�osowa�. Czy wszyscy si� ze mn� zgadzaj�? - Niezupe�nie, Siedel - odpowiedzia� Smith. Psycholog nie ukrywa� zaskoczenia, ale szef dzia�u biologicznego m�wi� dalej. - W tym zamieszaniu chyba nikt nie zwr�ci� uwagi na to, �e Kent trafi� t� istot� w g�ow�, ale nie wyrz�dzi� jej najmniejszej krzywdy! Siedel powoli przeni�s� wzrok na Coeurla, po czym wr�ci� spojrzeniem do Smitha. - Jest pan tego pewien? Rzeczywi�cie, wszystko wydarzy�o si� tak szybko... Kiedy kociakowi si� nic nie sta�o doszed�em do wniosku, �e Kent po prostu spud�owa�. - Strzeli� mu prosto w pysk. Oczywi�cie, z pistoletu wibracyjnego nawet cz�owieka nie zabije si� od razu, ale mo�na go zrani�. A po kotku nie zna� ani �ladu obra�e�, nawet si� nie trz�sie. Nie twierdz�, �e ten fakt wszystko wyja�nia, ale w obliczu naszych w�tpliwo�ci... - Mo�e jego sk�ra jest dobrym izolatorem - zauwa�y� Siedel. - To mo�liwe, ale poniewa� mamy pewne zastrze�enia, uwa�am, �e nale�y zwr�ci� si� do Mortona z pro�b� o zamkni�cie kotka w klatce. Psycholog zmarszczy� brwi, ale to Kent odpowiedzia� Smithowi: - Nareszcie m�wi pan do rzeczy. - To znaczy, �e zanikni�cie go w klatce zadowoli pana, czy tek? -wtr�ci� szybko Siedel. - Tak - odpar� niech�tnie Kent. - Je�eli nie powstrzyma go dziesi�� centymetr�w mikrostali, to lepiej od razu oddajmy mu statek. Stoj�cy z ty�u Grosvenor nie bra� udzia�u w dyskusji. Kwesti� trzymania Coeurla w zamkni�ciu poruszy� ju� w raporcie dla Mortona i uzna� klatk� za niewystarczaj�c�, przede wszystkim z powodu mechanizmu zamykaj�cego. Siedel podszed� do zainstalowanego w �cianie komunikatora, �ciszonym g�osem zamieni� z kim� kilka s��w, po czym wr�ci� do zebranych. - Koordynator wyrazi� zgod� pod warunkiem, �e uda nam si� kotka zwabi� do klatki bez u�ycia si�y. Je�eli b�dzie to niemo�liwe, mamy zamkn�� go w pomieszczeniu, w kt�rym akurat si� znajduje. Co o tym s�dzicie? - Do klatki! - zakrzykn�li ch�rem pozostali. Grosvenor odczeka� chwil� a� zapadnie cisza, a potem zaproponowa�: - Na noc mo�na go wypu�ci� ze statku. Daleko nie odejdzie. Wi�kszo�� naukowc�w zignorowa�a te s�owa, tylko Kent spojrza� prosto na niego. - Co� nie mo�e si� pan zdecydowa�. Najpierw ratuje mu pan �ycie, a zaraz potem uznaje, �e jest niebezpieczny. - Sam uratowa� sobie �ycie - odci�� si� Grosvenor. Kent odwr�ci� si� i wzruszy� ramionami. - Zamkniemy go w klatce, bo to morderca. - Skoro podj�li�my ju� decyzj�, nale�a�oby si� zastanowi�, jak si� do tego zabierzemy? - rzuci� Siedel. - Jeste�cie pewni, �e ma trafi� do klatki? - upewni� si� Grosvenor. Nie oczekiwa� odpowiedzi i nie pomyli� si�. Podszed� do Coeurla i dotkn�� najbli�szej macki. Stw�r podkurczy� j� lekko, ale Grosvenor nie ust�powa�: z�apa� mocniej i drug� r�k� pokaza� na drzwi. Zwierz� waha�o si� jeszcze przez chwil�, ale wreszcie ruszy�o we wskazanym kierunku. - Trzeba to dobrze zgra� w czasie - krzykn�� jeszcze neksjalista. - Przygotujcie si�! Chwil� p�niej Coeurl, drepcz�c pos�usznie za Grosvenorem, znalaz� si� w kwadratowym pokoju o metalowych �cianach. W przeciwleg�ej �cianie zobaczy� kolejne drzwi, przez kt�re przeszed� prowadz�cy go cz�owiek. Kiedy Coeurl ruszy� za nim, wyj�cie zamkn�o mu si� przed nosem. W tym samym momencie zza plec�w dobieg� go metaliczny szcz�k. Okr�ci� si� w miejscu, by stwierdzi�, �e i drzwi, przez kt�re wszed�, zatrzasn�y si� na g�ucho. Poczu� przep�yw energii, gdy zasuwa elektrycznie sterowanego zamka w�lizn�a si� na miejsce. Znalaz� si� w pu�apce. Ograniczy� si� do w�ciek�ego grymasu, zdaj�c sobie spraw� z tego, �e reaguje zupe�nie inaczej ni� poprzednio, gdy zosta� zamkni�ty w ma�ym pomieszczeniu. Od setek lat interesowa�o go wy��cznie zdobywanie po�ywienia, teraz jednak w jego m�zgu budzi�y si� tysi�ce wspomnie� z jeszcze wcze�niejszej przesz�o�ci. Jego cia�o dysponowa�o mocami, z kt�rych dawno ju� nie korzysta�. Przypomina� sobie, co potrafi, a jego umys� automatycznie dopasowywa� mo�liwo�ci dzia�ania do obecnej sytuacji. Coeurl przysiad� na masywnych tylnych �apach i korzystaj�c z w�osk�w czuciowych w uszach zbada� rodzaje energii w otoczeniu. Potem, zadowolony, po�o�y� si� na pod�odze. Co za g�upcy! Mniej wi�cej po godzinie us�ysza�, jak jeden z m�czyzn -Smith - majstruje przy jakim� mechanizmie na suficie klatki. Sp�oszony zerwa� si� na r�wne nogi. Przysz�o mu na my�l, �e b��dnie oceni� ludzi i zaraz zostanie zg�adzony, a liczy�, �e b�dzie mia� wi�cej czasu i spokojnie przeprowadzi sw�j plan. Zagro�enie wystraszy�o go i gdy nagle wyczu� dzia�anie promieniowania znacznie poni�ej progu widzialno�ci, przygotowa� sw�j system nerwowy na niebezpiecze�stwo. Dopiero po kilkunastu sekundach zrozumia� co si� dzieje: kto� fotografowa� wn�trze jego cia�a. M�czyzna znikn�� i do Coeurla dociera�y tylko odg�osy krz�taj�cych si� gdzie� daleko ludzi, zaj�tych swoimi sprawami. Stopniowo ha�asy cich�y, a wielki kot cierpliwie czeka�, a� statek u�nie. W dawnych czasach, jeszcze przed osi�gni�ciem wzgl�dnej nie�mier- telno�ci, Coeurle r�wnie� przesypia�y noce; obserwuj�c drzemi�cych w bibliotece ludzi przypomnia� sobie o tym zwyczaju. Jeden d�wi�k jednak nie znika�. D�ugo po tym, jak na pok�adzie zapanowa�a cisza, coeurl wyra�nie s�ysza� stukot dw�ch par st�p, kt�re rytmicznym krokiem przemierza�y korytarz obok celi, oddala�y si�, po czym wraca�y. Niestety, stra�nicy nie chodzili razem: naj- pierw klatk� mija� jeden, a potem jakie� dziesi�� metr�w za nim, przechodzi� drugi wartownik. Coeurl przez d�ug� chwil� s�ucha� i ocenia�, ile czasu zajmuje stra�nikom obch�d. Wreszcie uzna�, �e ju� to wie i jeszcze raz odczeka�, a� go min�, po czym przestawi� zmys�y z nas�uchu czynionych przez ludzi ha�as�w na znacznie szerszy zakres. Pulsuj�cy ukryt� moc� stos atomowy w maszynowni budzi� w jego uk�adzie nerwowym rytmiczne echa, pr�dnice bucza�y st�umion� pie�� czystej energii. Coeurl czu�, jak p�ynie ona przewodami w �cianie klatki i trafia do elektrycznego zamka. Zmusi� swoje napi�te, dr��ce cia�o do absolutnego bezruchu, usi�uj�c si� dostroi� do sycz�cego k��bowiska energii; w�oski w uszach zadr�a�y, dopasowuj�c si� do zewn�trznego pola. Rozleg� si� metaliczny szcz�k i Coeurl delikatnym pchni�ciem otworzy� drzwi. Wyszed� na korytarz. Przez chwil� na powr�t zala�a go fala pogardy dla ludzi i mi�e uczucie wy�szo�ci, kiedy rozmy�la� o g�upcach, kt�rzy chcieli go przechytrzy�. Nagle u�wiadomi� sobie, �e na planecie �yj� jeszcze inne coeurle. My�l ta by�a dziwna i zgo�a nieoczekiwana - dot�d nienawidzi� ich przecie� i bezlito�nie t�pi�, teraz jednak zrozumia�, �e ta kurcz�ca si� grupka to jego bracia. Gdyby da� im szans� na rozmno�enie si�, nikt - a ju� z pewno�ci� nie ci ludzie - nie m�g�by si� im oprze�. Pogr��ony w takich rozmy�laniach poczu� nagle brzemi� w�asnych ogranicze�, samotno�ci, potrzeby kontaktu z innymi coeurlami: jest sam, ma tysi�c przeciwnik�w, a gra toczy si� o dost�p do ca�ej galaktyki. Niepohamowana, drapie�na ambicja pcha�a go ku gwiazdom. Je�eli mu si� nie uda, nie b�dzie mia� drugiej szansy; w �wiecie, gdzie wci�� brakuje po�ywienia nigdy nie zdo�a zg��bi� sekretu podr�y kosmicznych. Nawet budo