5695
Szczegóły |
Tytuł |
5695 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5695 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5695 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5695 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
A. E. VAN VOGT
MISJA MI�DZYPLANETARNA
(Przek�ad: Katarzyna Przyby�, Bartosz Skierkowski, Wojciech
Szypu�a)
Fordowi McCormackowi
1
Coeurl bez wytchnienia przemierza� wielkie przestrzenie w poszukiwaniu �eru.
Daleko po lewej, ciemna, bezksi�ycowa i niemal zupe�nie bezgwiezdna noc
ust�powa�a
niech�tnie przed czerwonawym �witem. Ponury blask nie ni�s� w sobie obietnicy
ciep�a, za to
z wolna wydobywa� z mroku koszmarny krajobraz.
Gdy blade s�o�ce wychyli�o si� zza horyzontu, jego promienie pad�y na czarn�,
pust�
r�wnin�, poznaczon� poszarpanymi ska�ami. Smugi �wiat�a powoli w�lizgiwa�y si�
mi�dzy
nocne cienie.
Coeurl na dobre zgubi� trop stada stworze� emanuj�cych id, za kt�rym pod��a� od
blisko stu dni. Zatrzyma� si�, pora�ony �wiadomo�ci�, �e zn�w nic nie zje.
Pot�ne przednie
�apy drgn�y, ostre jak brzytwa pazury wygi�y si�, wyrastaj�ce z bark�w grube
macki za-
falowa�y spazmatycznie. Pokr�ci� masywnym, kocim �bem, a k�pki w�osk�w
czuciowych w
uszach zadr�a�y w poszukiwaniu jakiego� przelotnego powiewu, czy
najdrobniejszych cho�by
wibracji id.
Na pr�no jednak; nie doznawa� znajomego, delikatnego uk�ucia w swoim
skomplikowanym uk�adzie nerwowym. Nie wyczuwa� najmniejszego �ladu obecno�ci
istot,
kt�rych organizmy zawieraj� id, jedynego �r�d�a jego po�ywienia. W rozpaczy
przysiad� na
tylnych �apach. Na tle czerwieniej�cego nieba jego kocia sylwetka upodobni�a si�
do dziwnie
zdeformowanego tygrysa kryj�cego si� w�r�d cieni. Zgubi� �lad i by� przera�ony.
A przecie�
zazwyczaj zmys�y pozwala�y mu wykry� obecno�� organicznego id z odleg�o�ci wielu
kilometr�w! Dzia�o si� co� z�ego. Niepowodzenie ostatniej nocy dobitnie
�wiadczy�o, �e traci
si�y i zapada na �mierteln� chorob�, o kt�rej ju� kiedy� s�ysza�. W ci�gu
ostatnich stu lat
siedem razy spotyka� chore coeurle, zbyt os�abione, by si� rusza�. Ich w�a�ciwie
nie�miertelne
cia�a by�y wychudzone i wyniszczone g�odem. �ar�ocznie rzuca� si� na nie mog�ce
stawia�
oporu ofiary i posila� resztk� id, jaka jeszcze si� w nich tli�a.
Zadr�a� z podniecenia na wspomnienie tamtych posi�k�w i rykn�� dono�nie. Echo
ponios�o po�r�d ska� jego wibruj�cy g�os, instynktowny wyraz woli �ycia.
Nagle znieruchomia�. Wysoko nad horyzontem dostrzeg� male�ki, l�ni�cy punkcik,
kt�ry r�s� w oczach, a� przybra� posta� metalicznej kuli, a w�a�ciwie ogromnego,
okr�g�ego
statku. Srebrzysta kula przemkn�a ze �wistem niedaleko Coeurla i, lec�c coraz
wolniej, za-
cz�a opada� ku ciemnej linii wzniesie� po prawej stronie. Na moment zawis�a w
bezruchu,
po czym skry�a si� za wzg�rzami. Coeurl otrz�sn�� si� z odr�twienia i z i�cie
tygrysi�
szybko�ci� rzuci� si� mi�dzy ska�y. W jego okr�g�ych, czarnych oczach p�on��
ogie�.
Rozpaczliwie pragn�� zaspokoi� g��d. W�oski czuciowe w uszach, cho� nie tak
sprawne jak
kiedy�, dr�a�y gor�czkowo, sygnalizuj�c obecno�� ogromnych ilo�ci id W ca�ym
ciele poczu�
bolesne uk�ucia.
Odleg�e s�o�ce zd��y�o por�owie� i wspi�� si� wysoko na purpurowo-czarne niebo,
zanim Coeurl wdrapa� si� z powrotem na ska�y. Ukryty w cieniu g�az�w, spojrza�
na
rozci�gaj�ce si� przed nim ruiny. Srebrny statek nie by� ma�y, ale wobec ogromu
starego
miasta prezentowa� si� niepozornie. Jednak dzi�ki aurze �ywotno�ci i dynamizmu
wybija� si�
z t�a i dominowa� na pierwszym planie. Spoczywa� w zag��bieniu, jakie w�asnym
ci�arem
wycisn�� w kamienistej r�wninie, kt�ra rozci�ga�a si� tu� za granicami martwej
metropolii.
Coeurl widzia�, jak z wn�trza pojazdu wychodz� dwunogie istoty i zbieraj� si�
zaraz w
grupkach u st�p trzydziestometrowego trapu, opuszczonego z jasno o�wietlonego
w�azu. G��d
sprawi�, �e w gardle czu� dusz�c� grud�; umys� zasnuwa�y mu wizje b�yskawicznej,
bezlitosnej szar�y na delikatne figurki, emanuj�ce wibracjami id.
Zanim jednak zadzia�a�, zanim impuls elektryczny dotar� z m�zgu do w�a�ciwych
mi�ni, powstrzyma�a go mgie�ka wspomnie�. Przypomnia� sobie, �e w zamierzch�ej
przesz�o�ci jego w�asna rasa dysponowa�a niszczycielskimi maszynami i w�ada�a
energiami
dalece przewy�szaj�cymi moce jego organizmu. Te wspomnienia niemal go
sparali�owa�y.
Zd��y� ju� tak�e dostrzec, �e obce istoty okrywaj� swoje prawdziwe cia�a jak��
b�yszcz�c�,
przezroczyst� materi�, odbijaj�c� promienie s�o�ca.
Po chwili odzyska� jednak sw�j zwyk�y spryt i zdrowy rozs�dek, a wtedy nadesz�o
zrozumienie: oto mia� przed sob� ekspedycj� naukow� z innego �wiata. Naukowcy
b�d� tylko
prowadzi� badania, nie zamierzaj� niczego niszczy�. Nale�y wi�c s�dzi�, �e
powstrzymaj� si�
od zabicia go, dop�ki sam nie zaatakuje. Naukowcy s� na sw�j spos�b g�upi i
naiwni.
G��d doda� Coeurlowi pewno�ci siebie, wi�c opu�ci� kryj�wk�. Natychmiast zosta�
zauwa�ony. Figurki odwr�ci�y si� i gapi�y na niego. Jedna z nich, najmniejsza w
grupie,
doby�a z pochwy przy pasie t�po zako�czony, metalowy pr�t.
Coeurl poczu� niepok�j, ale szed� dalej. By�o za p�no, �eby si� wycofywa�.
Elliott Grosvenor nie ruszy� si� z miejsca, kt�re zajmowa� - z ty�u, tu� obok
trapu.
Zaczyna� si� ju� przyzwyczaja� do tego, �e zawsze pozostaje z boku. By� jedynym
neksjalist�1 w za�odze �Gwiezdnego Ogara". Inni specjali�ci ignorowali go, nie
za bardzo
wiedz�c, czym zajmuje si� neksjalizm - i niespecjalnie chc�c si� tego
dowiedzie�. Grosvenor
mia� zamiar zmieni� t� sytuacj�, ale na razie nie nadarzy�a si� �adna po temu
sposobno��.
Nagle wbudowany w jego he�m komunikator o�y�. Rozleg� si� wybuch �miechu i
m�ski g�os:
- Ja wola�bym nie ryzykowa� z takim wielkim stworem.
Grosvenor rozpozna� Gregory'ego Kenta, szefa dzia�u chemicznego, drobnego
cz�owieczka o wybuja�ej osobowo�ci. Kent mia� na pok�adzie licznych przyjaci� i
poplecznik�w i zg�osi� ju� swoj� kandydatur� w zbli�aj�cych si� wyborach na
cywilnego
szefa, czyli g��wnego koordynatora ekspedycji. Tylko on si�gn�� po bro� widz�c
zbli�aj�ce
si� zwierz�.
W s�uchawkach zabrzmia� inny g�os, g��bszy i spokojniejszy. To by� Hal Morton,
obecny koordynator.
- Mi�dzy innymi dlatego tu jeste�, Kent. Nie lubisz ryzykowa� -zauwa�y�
przyja�nie,
jakby zapominaj�c, �e Kent jest jego przeciwnikiem w walce o stanowisko.
Chocia� kto wie... rozmy�la� Grosvenor. Mo�e to tylko zagranie polityczne,
maj�ce
utwierdzi� co bardziej naiwnych w przekonaniu, �e nie �ywi niech�ci do rywala.
Grosvenor
nie w�tpi�, �e koordynator jest zdolny do takiej subtelno�ci; Morton by�
sprytny, szczery,
bardzo inteligentny i w wi�kszo�ci sytuacji reagowa� tak sprawnie, jak dobrze
zaprogramowany automat.
Teraz Morton wyszed� kilka krok�w przed pozosta�ych. By� postawny i barczysty,
wydawa�o si�, �e z trudem mie�ci si� w przezroczystym metalitowym skafandrze.
Stan��
nieruchomo i przygl�da� si�, jak podobny do kota ogromny stw�r zbli�a si� do
statku. Ze s�u-
chawek dobiega�y komentarze innych naukowc�w, stoj�cych na czele poszczeg�lnych
dzia��w.
- Nie chcia�bym spotka� tego przyjemniaczka noc� w ciemnej uliczce.
- Przesta�, przecie� wida�, �e to inteligentna bestia. Mo�e nawet przedstawiciel
dominuj�cej rasy.
- Wygl�d sugeruje raczej zwierz�cy charakter adaptacji do �rodowiska -wtr�ci�
Siedel,
szef psycholog�w. -Chocia�, z drugiej strony, kiedy patrz�, jak si� do nas
zbli�a, jestem
prawie pewny, �e to nie jest zwierz�, i �e rozpoznaje w nas istoty inteligentne.
Popatrzcie
tylko, jak sztywno i ostro�nie si� porusza. To �wiadczy o napi�tej uwadze. On
wie, �e
jeste�my uzbrojeni. Ch�tnie obejrza�bym z bliska te macki. Gdyby okaza�o si�, �e
s�
zako�czone czym� w rodzaju rak albo chocia� przyssawkami, mogliby�my za�o�y�, �e
mamy
przed sob� potomka mieszka�c�w tego miasta. - Siedel przerwa� na chwil�. -
�wietnie by
by�o, gdyby�my zdo�ali si� z nim porozumie�, ale tak mi�dzy nami m�wi�c mam
wra�enie, �e
to zdegenerowany osobnik, kt�ry cofn�� si� w rozwoju.
Coeurl zatrzyma� si� trzy metry przed najbli�sz� z istot. Cierpia� g�odowe m�ki,
kt�re
lada chwila mog�y ow�adn�� jego umys�em, pozbawiaj�c go kontroli nad w�asnym
zachowaniem. Niebezpiecznie lawirowa� ju� na kraw�dzi ca�kowitego rozkojarzenia
i tylko z
najwi�kszym wysi�kiem zdo�a� si� opanowa�. Czu� si� tak, jakby p�ywa� w m�tnym
p�ynie.
Nie m�g� skupi� wzroku.
Wi�kszo�� ludzi podesz�a bli�ej. Coeurl zauwa�y�, �e ogl�daj� go z niek�amanym
zaciekawieniem. Przez przezroczyste pokrywy he�m�w widzia�, jak poruszaj�
wargami.
Doszed� do wniosku, �e musz� si� w ten spos�b porozumiewa�, i to na
cz�stotliwo�ci, kt�r�
bez trudu mo�e odbiera�. Nic nie rozumia�, ale chc�c zrobi� wra�enie przyja�nie
nastawionego pokaza� jedn� z macek na siebie, a w�oskami w uszach wyemitowa�
swoje imi�.
- Morton, w radiu co� zatrzeszcza�o, kiedy poruszy� tymi w�oskami � dobieg�
Grosyenora nieznajomy, niski g�os. - My�lisz, �e...
Dopiero kiedy Morton w odpowiedzi u�y� nazwiska rozm�wcy, Grosvenor
zorientowa� si�, �e to Gourlay, g��wny ��czno�ciowiec. Ucieszy� si�, gdy�
nagrywa� ka�d�
rozmow�, a teraz, dzi�ki stworowi, mia� szans� zebra� nagrania g�os�w
najwa�niejszych os�b
na statku. Zabiega� o to od samego pocz�tku podr�y.
- No w�a�nie - odezwa� si� zn�w psycholog. - Macki s� zako�czone przyssawkami.
Je�eli tylko ma wystarczaj�co rozwini�ty uk�ad nerwowy, m�g�by kierowa� dowoln�
maszyn�.
- Mo�e wr�cimy na pok�ad i zjemy lunch - zaproponowa� Mor-ton. - Potem czeka nas
sporo pracy. Przyda�by mi si� raport na temat rozwoju tej rasy, ze szczeg�lnym
uwzgl�dnieniem czynnik�w, kt�re doprowadzi�y do jej zag�ady. Dawno temu na
Ziemi,
jeszcze przed powstaniem cywilizacji galaktycznej, na gruzach jednej kultury
zawsze
wyrasta�a nast�pna, po kt�rej upadku pojawia�y si� nowe. Mo�e tutaj dzia�o si�
podobnie.
Niech ka�dy dzia� zajmie si� swoj� dziedzin� bada�.
- A co z naszym kociakiem? - zapyta� kto�. - Chyba chcia�by p�j�� z nami.
Morton parskn�� �miechem, ale zaraz odpar� powa�nie:
- Nie mam nic przeciwko temu, chocia� wola�bym go do tego nie zmusza�. Kent, co
o
tym s�dzisz?
Niski chemik zdecydowanie pokr�ci� g�ow�.
- W tutejszej atmosferze jest o wiele wi�cej chloru ni� tlenu, cho�, prawd�
m�wi�c,
obu jest niewiele. Tlen na statku by�by dla jego p�uc jak dynamit.
Ale kotopodobny stw�r nie pomy�la� chyba o rym niebezpiecze�stwie. Grosvenor
patrzy�, jak w �lad za dwoma pierwszymi lud�mi wje�d�a po ruchomych schodach i
znika we
w�azie. M�czy�ni obejrzeli si� na Mortona, kt�ry tylko machn�� r�k�.
- Dajcie mu �ykn�� troch� naszego powietrza, a zaraz wyskoczy ze statku.
Po chwili jednak w g�osie koordynatora zabrzmia�o szczere zaskoczenie.
- Do diab�a! Nawet nie zauwa�y� r�nicy! Albo nie ma p�uc, albo nie oddycha
chlorem. Na pewno mo�e wej�� na statek. Smith, to prawdziwy skarb dla biologa, i
ca�kowicie nieszkodliwy, o ile zachowamy nale�yt� ostro�no��. Co za metabolizm!
Smith by� wysokim, chudym m�czyzn� o poci�g�ej, ponurej twarzy. Jego pot�ny
g�os ostro kontrastowa� z w�t�� postur�.
- Uczestniczy�em ju� w paru wyprawach badawczych i zetkn��em si� jedynie z
dwoma rodzajami rozwini�tych form �ycia: jedne potrzebuj� chloru, drugie tlenu?
bo tylko
przy udziale tych pierwiastk�w mo�e zachodzi� spalanie. S�ysza�em co� o istotach
oddychaj�cych fluorem, ale do tej pory ich nie spotka�em. Got�w by�bym i�� o
zak�ad, a
stawiam moj� reputacj�, �e �aden z�o�ony organizm nie by�by w stanie
przystosowa� si� do
korzystania jednocze�nie z obu tych gaz�w. Morton, za wszelk� cen� musimy zbada�
tego
kota. Koordynator roze�mia� si� g�o�no i zauwa�y�:
- Chyba sam ma ochot� z nami zosta�.
Wjecha� po schodach na g�r� i wszed� do �luzy razem z Coeurlem oraz oboma
m�czyznami. Grosvenor przyspieszy� kroku i do��czy� do nich wraz z kolejnymi
kilkunastoma osobami. W�az zamkn�� si� i powietrze z sykiem zacz�o s�czy� si�
do wn�trza.
Nikt nie zbli�a� si� do istoty, kt�r� Grosvenor obserwowa� z narastaj�cym
niepokojem.
Przysz�o mu na my�l kilka rzeczy, kt�rymi najch�tniej od razu podzieli�by si� z
Mortonem.
Powinien mie� tak� mo�liwo��, gdy� przepisy obowi�zuj�ce na statkach badawczych
zapewnia�y �atwy dost�p do koordynatora wszystkim kierownikom dzia��w. Jako
kierownik
dzia�u neksjalizmu (kt�rego zreszt� by� jedynym cz�onkiem) tak�e Grosvenor
powinien mie�
wbudowany w skafander dwustronny komunikator. Ale nie: mia� tylko odbiornik i
przywilej
s�uchania wa�niejszych od siebie, kiedy ci zajmowali si� swoj� prac�. Gdyby
chcia� si� z
kim� porozumie�, czy chocia�by da� zna�, �e znalaz� si� w niebezpiecze�stwie,
m�g� tylko
prze��czy� si� na kana� ��cz�cy go z operatorem. Jednak nie kwestionowa�
zasadno�ci sto-
sowania takiego systemu. Na pok�adzie znajdowa�o si� bez ma�a tysi�c ludzi i nie
do
pomy�lenia by�o, �eby ka�dy z nich mia� na ��danie bezpo�redni� ��czno�� z
cywilnym
szefem ekspedycji.
Wewn�trzne drzwi �luzy otwar�y si� i Grosvenor przepchn�� si� do wyj�cia wraz z
innymi. Po chwili stali ju� przy windach kursuj�cych na wy�ej po�o�one poziomy
mieszkalne.
Morton i Smith rozmawiali jeszcze przez chwil�, po czym Morton zadecydowa�:
- Je�li b�dzie chcia�, niech sam jedzie na g�r�.
Coeurl nie mia� nic przeciwko temu, przynajmniej do chwili, gdy drzwi windy
zatrzasn�y si� za nim i zamkni�ta klatka wystrzeli�a w g�r�. Wtedy zawarcza� i
zakr�ci� si� w
miejscu; resztki rozs�dku ust�pi�y miejsca panice. Rzuci� si� na drzwi z takim
impetem, �e
metal si� odkszta�ci�. B�l jeszcze bardziej go rozw�cieczy�. By� w pu�apce.
Przednimi �apami
j�� uderza� w �cian�, mackami oddziera� kolejne arkusze zespawanych blach.
Rozleg� si�
zgrzyt i wind� zacz�o szarpa�, gdy si�a pola magnetycznego silnik�w
przezwyci�a�a op�r
stawiany przez tr�ce o �ciany wystaj�ce strz�py metalu. W ko�cu winda dotar�a na
miejsce i
stan�a. Coeurl jednym ciosem unicestwi� do reszty drzwi i wypad� na korytarz,
gdzie czekali
ju� uzbrojeni ludzie.
- Zachowali�my si� jak idioci - odezwa� si� Morton. - Trzeba mu by�o pokaza�, co
to
jest. Pewnie pomy�la�, �e go wrobili�my. -Pomacha� do stworzenia.
Gdy Morton na pokaz kilkakrotnie otworzy� i zamkn�� drzwi windy, Grosvenor
zobaczy�, �e dziki p�omie� ust�puje z czarnych jak sadza oczu. Wreszcie Coeurl
uzna� lekcj�
za zako�czon� i przeszed� do du�ej sali z boku korytarza. Po�o�y� si� na
wy�cielonej dy-
wanem pod�odze i spr�bowa� uspokoi� napi�te do granic mo�liwo�ci nerwy i
mi�nie. By�
z�y, �e da� po sobie pozna� strach. Straci� w ten spos�b przewag�: nie m�g� ju�
udawa�
�agodnej, spokojnej istoty. Jego si�a z pewno�ci� ich zaskoczy�a i przerazi�a. A
to, niestety,
oznacza�o, �e jego zadanie sta�o si� podw�jnie niebezpieczne. Zamierza� bowiem
opanowa�
statek, gdy� na planecie, z kt�rej przybyli obcy, zasoby id musia�y by�
niewyczerpane.
1 Nexus (�ac.) - splot, powi�zanie (przyp. t�um.).
2
Coeurl nie spuszcza� z oka dw�ch ludzi zaj�tych usuwaniem gruzu sprzed
metalowych
wr�t starej, olbrzymiej budowli. Cz�onkowie za�ogi posilili si�, po czym
za�o�ywszy
kombinezony opu�cili statek i teraz kr�cili si� po ca�ej okolicy, pojedynczo i
grupkami. Wi-
docznie nadal badali wymar�e miasto.
Jego my�li zaprz�ta�o ju� tylko jedno: jedzenie. Pragnienie �wie�ego id
przyprawia�o
go o fizyczny b�l, mi�nie mu dr�a�y, pa�a� ��dz� wyruszenia w po�cig za
istotami, kt�re
zag��bi�y si� w ruiny. Jedna z nich posz�a tam zupe�nie sama.
Podczas lunchu ludzie zaproponowali Coeurlowi w�asn� �ywno��, kt�ra jednak nie
mia�a dla niego �adnej warto�ci. Najwyra�niej nie zdawali sobie sprawy z tego,
�e karmi si�
�ywymi stworzeniami; id to co� wi�cej ni� substancja od�ywcza - to substancja o
okre�lonych
w�asno�ciach i mo�na j� uzyska� wy��cznie z tkanek, kt�re wci�� pulsuj� �yciem.
Up�yn�o dziesi�� minut. Coeurl wci�� si� powstrzymywa�. Le�a� tylko i patrzy�,
�wiadomy, �e wiedz�c jego obecno�ci. Wej�cie do budynku blokowa� ogromny g�az,
wi�c
sprowadzono ze statku metalow� maszyn�. Coeurl bacznie obserwowa� wszystkie
posuni�cia
ludzi, tote� mimo szarpi�cego mu wn�trzno�ci g�odu nie usz�o jego uwagi, jak
obs�uguje si�
maszyn�, i jak proste jest jej dzia�anie.
Wiedzia� czego si� spodziewa�, gdy aparatura plun�a ogniem, kt�ry w�ar� si� w
ska��, ale z rozmys�em podskoczy� i zawarcza�, udaj�c strach.
Grosvenor �ledzi� rozw�j wydarze� z pok�adu ma�ej kapsu�y patrolowej. Sam wzi��
na
siebie obowi�zek ci�g�ego obserwowania Coeurla kiedy okaza�o si�, �e nie ma nic
do roboty,
bo nikt z �Gwiezdnego Ogara" me potrzebuje pomocy jedynego neksjalisty w
za�odze.
Po usuni�ciu ostatniej przeszkody drzwi zosta�y otwarte i Mor-ton wszed� do
�rodka w
towarzystwie kt�rego� z naukowc�w. Grosvenor �ledzi� ich rozmow� dzi�ki
s�uchawkom.
- Niez�a rze�nia - odezwa� si� nieznajomy. - Musieli toczy� wojn�. Wida�, do
czego
s�u�y�y im te wszystkie maszyny, ale to sprawa drugorz�dna. Bardziej interesuje
mnie jak si�
nimi kierowa�o i jak dzia�a�y.
- Chyba niezupe�nie rozumiem, o co panu chodzi - przyzna� si� Morton.
- To proste. Do tej pory uda�o si� nam znale�� jedynie narz�dzia. Ale i tak ca�y
sprz�t,
czy to bro�, czy te� bardziej niewinne instrumenty, wygl�da tak samo: wszystkie
zawieraj�
przetworniki odbieraj�ce energi�, zmieniaj�ce jej posta� i umo�liwiaj�ce jej
wykorzystanie.
Ale gdzie by�y �r�d�a tej energii? Mam nadziej�, �e znajdziemy jakie� informacje
w
bibliotekach. Co takiego mog�o si� sta�, �e pad�a tak rozwini�ta cywilizacja?
- Tu Siedel - odezwa� si� psycholog. - S�ysza�em pa�skie pytanie, panie Pennons.
Zwykle s� dwie przyczyny wyludnienia zamieszka�ych teren�w: g��d albo wojna.
Grosvenor ucieszy� si�, �e Siedel u�y� nazwiska swojego rozm�wcy; kolejny
zidentyfikowany g�os w kolekcji. Pennons by� naczelnym in�ynierem na statku.
- Ale�, drogi panie psychologu - sprzeciwi� si� Pennons. -Nauka powinna by�a
umo�liwi� im rozwi�zanie k�opot�w z wy�ywieniem, przynajmniej w wypadku
niewielkiej
populacji. A nawet je�li im si� nie uda�o, to czemu nie wyruszyli w kosmos w
poszukiwaniu
po�ywienia?
- Niech pan spyta Gunliego Lestera - doradzi� Morton. - Ju� przed l�dowaniem
wysnu�
teori� na ten temat. Astronom natychmiast skorzysta� z okazji.
- Na razie czeka mnie jeszcze weryfikacja wszystkich danych, ale jedna z nich,
musicie panowie to przyzna�, ma szczeg�ln� wag�. Znajdujemy si� w opustosza�ym
�wiecie, i
jest to jedyna planeta tego �a�osnego s�o�ca. W uk�adzie nie ma nic poza ni�,
ani ksi�yca, ani
nawet pasa asteroid. A poniewa� najbli�szy uk�ad gwiezdny znajduje si� w
odleg�o�ci
dziewi�ciuset lat �wietlnych, dominuj�ca na planecie rasa musia�aby od razu
rozwi�za�
zagadnienie lot�w mi�dzygwiezdnych. Prosz� sobie natomiast przypomnie�, jak
wolno u nas
nast�powa� post�p w tej dziedzinie. Zacz�li�my od Ksi�yca, p�niej przysz�a
kolej na
planety. Sukces rodzi� sukces i wreszcie, po wielu latach, polecieli�my do
najbli�szej
gwiazdy. A potem doczekali�my si� nap�du grawitacyjnego i mogli�my zacz��
podr�e po
galaktyce. Dlatego te� s�dz�, �e �adna rasa nie potrafi�aby wynale�� nap�du
umo�liwiaj�cego
loty mi�dzygwiezdne bez uprzedniego do�wiadczenia z lotami wewn�trzuk�adowymi.
Posypa�y si� dalsze komentarze, ale Grosvenor ju� nie s�ucha�. Rozejrza� si� w
poszukiwaniu wielkiego kota, kt�ry znikn�� ze swojego punktu obserwacyjnego.
Zakl�� pod
nosem z�y, �e pozwoli� sobie na moment dekoncentracji, po czym zatoczy� ko�o nad
terenem,
gdzie prowadzono badania Bez skutku jednak: panowa�o zamieszanie, wsz�dzie
pi�trzy�y si�
zas�aniaj�ce widok budynki i sterty gruzu. Wyl�dowa� i zagadn�� kilku
zapracowanych
technik�w, ale pami�tali tylko, �e ostami raz widzieli stwora .jakie�
dwadzie�cia minut temu".
Niezadowolony wr�ci� do stateczku i wzni�s� si� ponad miasto.
Chwil� wcze�niej Coeurl opu�ci� swoje stanowisko i, kryj�c si� za gmachami i
nier�wno�ciami terenu, zaczaj przemyka� od jednej grupy ludzi do drugiej,
nerwowo i
szybko, jak k��bek czystej energii. W pewnej chwili drog� zajecha� mu niewielki
pojazd, a
zamontowany na nim aparat bzykn�� i zrobi� mu zdj�cie. Obok, na skalistym kopcu,
pot�na
maszyna wiertnicza zaczyna�a w�a�nie wgryza� si� w grunt. W umy�le Coeurla
rejestrowane
k�tem oka obrazy zla�y siew rozmazan� smug�; interesowa� go tylko samotny
cz�owiek, kt�ry
znikn�� w ruinach miasta.
Nie potrafi� si� ju� d�u�ej kontrolowa�. Na pysk wyst�pi�a mu piana. Kiedy
uzna�, �e
nikt go nie obserwuje, skoczy� za kamienny nasyp i rzuci� si� biegiem. Sadzi�
wielkimi
susami, niemal szybuj�c nad ziemi�. Zapomnia� o wszystkim, co nie wi�za�o si�
bezpo�rednio
z celem polowania, jakby kto� magiczn� szczotk� wyczy�ci� mu umys�. Mkn��
opustosza�ymi
ulicami, p�dzi� na skr�ty przez dziury ziej�ce w os�abionych up�ywem czasu
murach, i przez
korytarze rozsypuj�cych si� dom�w. Wreszcie, gdy w�oski czuciowe w uszach
zarejestrowa�y
wibracje id, zwolni� i posuwa� si� naprz�d na ugi�tych �apach.
Zatrzyma� si� i wyjrza� zza kopca pokruszonych kamieni. Dwu-noga istota sta�a
przed
otworem, kt�ry kiedy� musia� by� oknem, i zagl�da�a do mrocznego, roz�wietlanego
tylko
promieniem latarki wn�trza. Potem rozleg�o si� pstrykni�cie, latarka zgas�a, a
masywnie
zbudowany m�czyzna oddali� si� spr�ystym krokiem, czujnie rozgl�daj�c si� na
boki.
Coeurlowi nie podoba�a si� ta jego czujno�� -sugerowa�a mo�liwo�� b�yskawicznej
reakcji na
zagro�enie i zwiastowa�a k�opoty.
Poczeka�, a� cz�owiek zniknie za rogiem, a potem wyskoczy� z ukrycia i pobieg�.
Mia�
prosty plan. Jak duch w�lizn�� si� w boczn� uliczk� i przemkn�� do najbli�szej
przecznicy.
Nie zwalniaj�c kroku skr�ci�, jednym skokiem pokona� odkryt� przestrze� i na
brzuchu
wczo�ga� si� mi�dzy budynek i wielk� stert� gruzu. Poni�ej, przed sob�, mia�
�lep� alejk�
prowadz�c� mi�dzy dwiema pod�u�nymi ha�dami kamieni, kt�ra ko�czy�a si�
dok�adnie pod
jego now� kryj�wk�.
W decyduj�cym momencie chyba za bardzo si� pospieszy�. Kiedy cz�owiek doszed�
do miejsca zasadzki, spod �ap Coeurla posypa�a si� stru�ka piasku i drobnych
kamyk�w.
M�czyzna natychmiast zadar� g�ow�. Przez jego twarz przebieg� grymas i cz�owiek
si�gn��
po bro�.
Coeurl uderzy� z ca�ej si�y w b�yszcz�cy, przezroczysty he�m. Rozleg� si� d�wi�k
rozdzieranego metalu. Trysn�a krew. Cz�owiek zgi�� si�, skurczy� w sobie jak
sk�adany
teleskopowo pr�t Przez kr�tk� chwil� jego ko�ci i mi�nie w niewyt�umaczalny
spos�b
utrzymywa�y go jeszcze w pozycji stoj�cej, po czym run�� na ziemi� przy wt�rze
metalicznego �oskotu pr�niowego skafandra.
Jednym b�yskawicznym skokiem Coeurl spad� na ofiar�, natychmiast aktywuj�c pole
przeciwdzia�aj�ce uwolnieniu id do krwiobiegu. Zada� kolejny cios; trzasn�y
ko�ci, j�kn��
metal, strz�py mi�sa rozbryzn�y si� na wszystkie strony. Zanurzy� pysk w
ciep�ej krwi, a
przyssawki na mackach zacz�y wydobywa� id z kom�rek umieraj�cego cia�a.
Pogr��y� si� w
tym cudownym zaj�ciu bez reszty. Jednak nie min�y nawet trzy minuty, gdy k�tem
oka
zauwa�y� jaki� ruch. Od zachodu nadlatywa� statek patrolowy. Na u�amek sekundy
Coeurl
zamar� w bezruchu, ale zaraz p�ynnym ruchem skry� si� za kamiennym kopcem.
Patrolowiec przez chwil� leniwie ko�ysa� si� niedaleko jego kryj�wki, a potem
zacz��
zatacza� ko�a. Zanosi�o si� na to, �e niebawem go odkryje, wi�c Coeurl, cho�
w�ciek�y, �e
przerwano mu �erowanie, porzuci� zdobycz i zawr�ci� w stron� srebrzystego statku
bazy.
P�dzi� jak zwierz� umykaj�ce przed �miertelnym niebezpiecze�stwem
I zwolni� dopiero na widok pierwszej grupy robotnik�w. Ostro�nie podszed� bli�ej
i,
korzystaj�c z faktu, �e nikt nie zwraca na niego uwagi, przycupn�� nieopodal.
Nie mog�c znale�� Coeurla, Grosvenor coraz bardziej si� niecierpliwi�. Miasto
by�o
zbyt rozleg�e; nie s�dzi�, �e napotka a� tyle ruin, a� tyle potencjalnych
kryj�wek dla stwora.
W ko�cu postanowi� wr�ci� na �Gwiezdnego Ogara". Poczu� niek�aman� ulg�, gdy
dostrzeg�
wielkiego kota wygrzewaj�cego si� na s�o�cu. Wyl�dowa� w dogodnym punkcie
obserwacyjnym, nieco powy�ej g�azu, kt�ry upodoba� sobie Coeurl.
Dwadzie�cia minut p�niej ze s�uchawek dobieg�a mro��ca krew w �y�ach
wiadomo��, �e kt�ra� z przeszukuj�cych miasto grup natkn�a si� na zmasakrowane
zw�oki
doktora Jarveya, jednego z chemik�w.
Grosvenor uda� si� we wskazanym kierunku i posadzi� kapsu�� na miejscu wypadku.
Niemal od razu zauwa�y�, �e Morton nie uczestniczy w ogl�dzinach.
- Sprowad�cie szcz�tki na statek - ponuro poleci� koordynator przez radio.
Wok� zw�ok zebrali si� przyjaciele Jarveya, zdenerwowani i w�ciekli. Grosvenor
poczu�, jak na widok jatki �o��dek podchodzi mu do gard�a.
- Psiakrew, �e te� musia� i�� sam! - rzuci� Kent zduszonym g�osem. Grosvenor
przypomnia� sobie, �e kierownika dzia�u chemicznego ��czy�a z najbli�szym
asystentem
za�y�a przyja��. Kto� musia� co� powiedzie� na kanale zastrze�onym dla chemii,
bo Kent
doda�:
- Tak, zrobimy sekcj�.
Grosvenor u�wiadomi� sobie, �e je�li nie uda mu si� w��czy� w dyskusj�, szybko
przestanie si� orientowa� w sytuacji. Z�apa� najbli�ej stoj�cego m�czyzn� za
r�kaw.
- Mog� si� przez ciebie pod��czy� do pasma chemik�w?
- Jasne.
Zaraz us�ysza� czyj� dr��cy g�os:
- Najgorsze, �e to wygl�da na bezsensowne morderstwo. Cia�o jest rozsmarowane
jak
galaretka, ale chyba niczego nie brakuje.
- Zab�jca zaatakowa� Jarveya i pocz�tkowo zamierza� go po�re� - wtr�ci� na
kanale
og�lnodost�pnym biolog Smith, kt�rego ko�ska twarz wygl�da�a jeszcze smutniej
ni� zwykle.
- Potem stwierdzi�, �e cia�o jest dla niego niejadalne. Tak jak ten kot: te� nie
tkn�� �arcia,
kt�re mu podsun�li�my... - Smith na chwil� zamy�li� si�, po czym wolno
kontynuowa�: - No
w�a�nie. Przecie� jest na tyle du�y i silny, �eby �apami zabi� Jarveya.
- Pewnie wszyscy na to wpadli - zauwa�y� Morton, kt�ry najwyra�niej
przys�uchiwa�
si� dyskusji. - W ko�cu jest jedyn� �yw� istot�, na jak� si� natkn�li�my, ale
przecie� nie
mo�emy go zabi� nie maj�c �adnego dowodu przeciw niemu.
- Poza tym ca�y czas kr�ci� si� w pobli�u nas - dorzuci� kto� inny.
Zanim Grosvenor zd��y� zabra� g�os, na og�lnym kanale odezwa� si� Siedel.
- Morton, rozmawia�em tu z lud�mi i wszyscy m�wili to samo: z pozoru wydaje im
si�, �e ani na moment nie spu�cili go z oka, ale jak ich przycisn��, to
przyznaj�, �e na chwil�
m�g� si� wymkn��. Sam mia�em wra�enie, �e ci�gle jest tu� obok, a teraz, jak si�
nad tym
zastanawiam, by�y takie okresy, nawet d�ugie, po kilka minut, kiedy nikt go nie
widzia�.
Grosvenor westchn�� i postanowi� si� nie odzywa� - po co, skoro kto� inny
przedstawi� ju� jego pogl�d na spraw�?
- Powtarzam, nie ma sensu niepotrzebnie ryzykowa� - przerwa� milczenie
rozz�oszczony Kent. - Podejrzewamy drania, wi�c zabijmy go zanim wyrz�dzi dalsze
szkody.
- Korita, jest pan tam? - zapyta� Morton.
- Tak, przy zw�okach.
- Rozgl�da� si� pan troch� po mie�cie z Cranessym i Van Hornem. Jak pan s�dzi,
czy
nasz kociak jest potomkiem tutejszej dominuj�cej rasy?
Grosvenor dostrzeg� archeologa za Smithem, otoczonego przez koleg�w z dzia�u.
- Panie koordynatorze - zacz�� wysoki Japo�czyk, powoli z szacunkiem. � Mamy tu
do rozwik�ania pewien sekret. Panowie, prosz� tylko spojrze� na ten
majestatyczny krajobraz,
na tutejsz� architektur�. Mieszka�cy planety zbudowali miasto, ale pozostali w
bliskim
zwi�zku z ziemi�. Budynki nie s� po prostu przyozdobione, lecz ozdobne same w
sobie: oto
odpowiednik doryckiej kolumny, tam piramida egipska, tu zn�w gotycka katedra,
strzelaj�ca
wprost w niebo, �arliwa, pot�na. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e ten pusty �wiat
zajmowa�
szczeg�lne miejsce w sercach mieszka�c�w, by� dla nich tym, czym dla nas Matka
Ziemia.
Kr�te uliczki dodatkowo podkre�laj� ten efekt. Maszyny, kt�re znale�li�my,
dowodz�, �e
znali si� na matematyce, przede wszystkim jednak byli artystami. Dlatego te� nie
budowali
wyrafinowanych i zgodnych z prawid�ami geometrii metropolii. Z nieregularnego,
niematematycznego planu miasta przebija prawdziwa artystyczna swoboda, g��boka
rado��
tworzenia, poczucie prawo�ci, boska wiara we w�asn�, wewn�trzn� s�uszno��. To
nie by�a
jaka� um�czona wiekami istnienia, dekadencka cywilizacja, lecz m�oda, pe�na
�ycia kultura,
silna i pewna siebie. I w takiej chwili przesta�a istnie�, tak jakby przegra�a
w�asn� bitw� pod
Tours, po kt�rej to upad�a staro�ytna cywilizacja islamska. Albo jakby jednym
skokiem
pokona�a stulecia rozwoju i osi�gn�a stadium wojuj�cych pa�stw.
Nigdzie jednak we wszech�wiecie nie zachowa�a si� cho�by najmniejsza wzmianka o
jakiejkolwiek kulturze, kt�rej udzia�em sta� si� tak gwa�towny rozw�j;
przeciwnie, zawsze
mamy do czynienia z powolnym procesem. Zawsze zaczyna si� od bezlitosnego
zakwestio-
nowania wszystkiego, co dot�d uwa�ano za �wi�te. Autorytety padaj�, nie podawane
dot�d w
w�tpliwo�� s�dy nie wytrzymuj� konfrontacji z okrutnymi pytaniami �cis�ych,
analitycznych
umys��w. Cz�owiek staje si� niepoprawnym sceptykiem. Ot� moim zdaniem tutejsza
cywilizacja run�a w gruzy w szczytowym momencie rozwoju, co rodzi okre�lone
skutki
natury socjologicznej: nast�pi� zanik wszelkiej moralno�ci, upadek idea��w, a
ich miejsce
zaj�o bestialskie okrucie�stwo i oboj�tno�� wobec �mierci. Je�eli ten... Je�eli
kot jest
potomkiem takiej w�a�nie rasy, nale�y si� spodziewa�, �e b�dzie przebieg�ym
z�odziejem i
morderc�, kt�ry z zimn� krwi� poder�n��by gard�o w�asnemu bratu, gdyby mia�o mu
to
przynie�� korzy��.
- Sko�cz pan z tym wyk�adem! - przerwa� ostro Kent. - Panie koordynatorze,
ch�tnie
wykonam wyrok.
- O nie - wtr�ci� si� Smith. - Panie Morton prosz� pos�ucha�, na razie nie
tkniecie kota
palcem, nawet je�li zabi� Jarveya. Dla biologa to prawdziwy skarb.
Kent i Smith patrzyli sobie w oczy, nie kryj�c w�ciek�o�ci.
- Kent, m�j drogi, rozumiem, �e chemicy najch�tniej upakowaliby kociaka do
retort i
przyrz�dzili ciekawe odczynniki z jego krwi i mi�sa - ci�gn�� wolno Smith. - Z
przykro�ci�
wi�c informuj� ci�, �e troch� si� zap�dzi�e�. W dziale biologicznym potrzebujemy
go
�ywego, nie martwego, a poza tym mam wra�enie, �e i fizycy chcieliby si� z nim
bli�ej
zapozna�. Wygl�da wi�c na to, �e jeste� ostatni na li�cie i dobrze by by�o,
gdyby� zaczaj
oswaja� si� z t� my�l�. Nie dostaniesz go pr�dzej, ni� za rok.
- W tej sprawie nie przyjmuj� naukowego punktu widzenia -odpar� twardo Kent.
- A powiniene�. Zw�aszcza teraz, gdy Jarveyowi ju� nie mo�na pom�c.
- Jestem przede wszystkim cz�owiekiem, a dopiero potem naukowcem.
-1 by�by� got�w z powod�w emocjonalnych zniszczy� tak cenny okaz?
- Zabi�bym tego potwora, bo stanowi zagro�enie. Nie mo�emy ryzykowa� dalszych
ofiar.
- Konta, sk�aniam si�, ku przyj�ciu pa�skiej hipotezy jako podstawy do dalszych
docieka� - z namys�em odezwa� si� Morton, przerywaj�c k��tni�. - Mam tylko jedno
pytanie.
Czy jest mo�liwe, by tutejsza cywilizacja by�a na tej planecie tworem
p�niejszym ni� nasza
w skolonizowanym przez nas wszech�wiecie?
- Bez w�tpienia - odrzek� Japo�czyk. - Ca�kiem mo�liwe, �e mamy do czynienia z
przedstawicielem kt�rej� kolejnej kultury, jaka narodzi�a si�. w tym �wiecie.
Nasza natomiast,
o ile ustalenia naukowc�w s� s�uszne, jest �sm� cywilizacj� rozkwit�� na Ziemi.
Ka�da
powstawa�a, rzecz jasna, na gruzach poprzedniczki.
- A w takiej sytuacji kociak nie powinien zdawa� sobie sprawy z naszego
sceptycyzmu, kt�ry ka�e nam podejrzewa� go o morderstwo, prawda?
- Owszem, to dla niego najprawdopodobniej czysta magia. Morton roze�mia� si�
ponuro.
- W porz�dku, Smith - powiedzia�. - Kotek b�dzie �y�, a skoro wiemy do czego
jest
zdolny, dalsze ewentualne nieszcz�cia wynikn� wy��cznie z braku ostro�no�ci.
Oczywi�cie
mo�emy si� myli�; tak jak Siedel, ja r�wnie� mam wra�enie, �e kociak ca�y czas
by� w
pobli�u i kto wie, czy teraz nie krzywdzimy go naszymi oskar�eniami.
Niewykluczone, �e s�
tu jeszcze inne niebezpieczne stwory. Kent, co zamierza pan zrobi� z cia�em
Jarveya? -
zapyta� po kr�tkiej przerwie.
- Na razie nie b�dzie pogrzebu - odpar� sztywno naczelny chemik. - Przekl�ty
potw�r
potrzebowa� czego� z jego cia�a. Niby niczego nie brakuje, ale z pewno�ci� to
tylko pozory.
Zamierzam dowiedzie� si� ca�ej prawdy i udowodni� ponad wszelk� w�tpliwo��, �e
to on go
zabi�.
3
Po powrocie na statek Elliott Grosvenor uda� si� do swojej pracowni. Za drzwiami
z
tabliczk� �Neksjalizm" znajdowa�o si� pi�� pokoi, zajmuj�cych ��cznie przestrze�
o
wymiarach dwana�cie na dwadzie�cia cztery metry i wyposa�onych z rz�dowych
pieni�dzy w
niemal komplet sprz�tu, o jaki prosi�a Fundacja Neksjalizmu. Skutkiem tego
prywatne zacisze
Grosvenora sta�o si� raczej ciasne.
Usiad� przy biurku i zabra� si� do przygotowywania raportu dla Mortona.
Przeanalizowa� prawdopodobn� budow� fizyczn� kotowatego mieszka�ca zimnej,
pustej
planety; zwr�ci� przy tym uwag�, �e stwora nie wolno traktowa� wy��cznie jako
�skarbu dla
biologa". Takie podej�cie mo�e sprawi�, �e ludzie zapomn�, i� bestia kieruje si�
w�asnymi
pop�dami i potrzebami, wynikaj�cymi z odmiennego metabolizmu.
- Zgromadzi�em ju� wystarczaj�co wiele fakt�w - m�wi� do dyktafonu - by wyda�
to,
co my, neksjali�ci, nazywamy �Deklaracj� zamierze�".
Opracowanie dokumentu zaj�o mu kilka godzin. Uda� si� nast�pnie do sekcji
stenograficznej z pro�b� o natychmiastowe przepisanie i, jako kierownik dzia�u,
zosta�
obs�u�ony bez zw�oki. Dwie godziny p�niej dostarczy� sko�czony raport do biura
koordynatora i od podsekretarza odebra� pokwitowanie. W poczuciu dobrze
spe�nionego
obowi�zku wpad� do kantyny na sp�niony obiad, a przy okazji wypyta� kelnera czy
nie wie,
gdzie podziewa si� olbrzymi kot. Kelner nie by� wprawdzie pewien, ale
najprawdopodobniej
nale�a�o stwora szuka� na g�rze, w g��wnej bibliotece.
Przez godzin� Grosvenor siedzia� w bibliotece i obserwowa� Coeurla kt�ry,
wyci�gni�ty wygodnie na grubym dywanie, nawet si� nie poruszy�. Wreszcie jedne
drzwi
otworzy�y si� i do �rodka wesz�o dw�ch ludzi, nios�c du�� misk�. Zaraz po nich
zjawi� si�
Kent z rozpalonymi podnieceniem oczyma. Wyszed� na �rodek pomieszczenia i
zm�czonym,
cho� ostrym g�osem zakomunikowa�:
- Prosz� pa�stwa o uwag�.
Mimo �e jego s�owa odnosi�y si� do wszystkich obecnych, zwr�ci� si� twarz� do
grupy najwa�niejszych naukowc�w, siedz�cych w specjalnie wydzielonej sekcji
biblioteki.
Grosvenor wsta�, �eby zajrze� do misy. Okaza�o si�, �e zawiera brunatn� papk�.
Smith, naczelny biolog, r�wnie� podni�s� si� z krzes�a.
- Zaraz, zaraz, Kent. W innej sytuacji nie odwa�y�bym si� kwestionowa� tego, co
robisz, ale wygl�dasz fatalnie. Jeste� przem�czony. Masz od Mortona pozwolenie
na ten
eksperyment?
Kent odwr�ci� si� wolno, Grosvenor za�, kt�ry zd��y� ju� z powrotem usi���,
zauwa�y�, �e Smith uj�� prawd� w nader �agodne s�owa. Szef dzia�u chemicznego
mia� si�ce
pod oczami i zapadni�te policzki.
- Prosi�em go, �eby tu przyszed� - odpar�. - Ale odm�wi�. Uwa�a, �e je�eli ten
zwierzak z w�asnej woli zrobi to, o co mi chodzi, nikomu swoim post�powaniem nie
wyrz�dz� krzywdy.
- Co tam masz? Co jest w misce?
- Zidentyfikowa�em brakuj�cy w zw�okach pierwiastek. To potas. W ciele Jarveya
zosta�y dwie trzecie... no, mo�e trzy czwarte jego normalnej ilo�ci. Wiecie, �e
w kom�rkach
ludzkiego cia�a potas jest zwi�zany z du�� cz�steczk� bia�ka, co pozwala
przechowywa�
�adunek elektryczny. Ma to podstawowe znaczenie dla podtrzymania �ycia.
Zazwyczaj po
�mierci potas z kom�rek zostaje uwolniony do krwiobiegu i zatruwa krew. Uda�o mi
si�
wykaza�, �e potas, kt�rego brakuje w ciele Jarveya, nie trafi� do jego krwi. Nie
jestem jeszcze
do ko�ca pewien, co to znaczy, ale tego w�a�nie zamierzam si� dowiedzie�.
- A co z t� misk�? To jedzenie? - przerwa� mu kto�. Wszyscy obecni w bibliotece
odk�adali przegl�dane ksi��ki i czasopisma, z zainteresowaniem przys�uchuj�c si�
dyskusji.
- �ywe kom�rki z potasem w naturalnej postaci. Umiemy sztucznie utrzyma� je w
odpowiednim stanie. Mo�e nie chcia� naszego jedzenia, kt�rym cz�stowali�my go
podczas
lunchu w�a�nie dlatego, �e zawarty w nim potas by� dla niego bezu�yteczny. Mam
nadziej�,
�e teraz poczuje zapach, czy wykorzysta inny zmys�, kt�rego u�ywa zamiast
w�chu...
- On chyba reaguje na wibracje - wtr�ci� Gourlay. - Czasem, kiedy porusza tymi
czu�kami w uszach, odbieram wyra�n�, siln� fal� zak��ce�, kt�ra natychmiast
zanika. Chyba
szybko przesuwa si� w stref� ni�szych albo wy�szych cz�stotliwo�ci.
Najprawdopodobniej
mo�e je dowolnie kontrolowa�, chocia� na razie zak�adam, �e sam ruch w�osk�w nie
generuje
fal.
Wyra�nie zniecierpliwiony Kent da� Gourlayowi sko�czy�, po czym m�wi� dalej.
- Dobrze, w takim razie wyczuwa wibracje. Dowiemy si�, jak reaguje na odbierane
fale, kiedy popatrzymy, co zrobi. Co pan o tym s�dzi, Smith? - zapyta� uprzejmie
na koniec.
- Pa�ski plan ma trzy s�abe punkty - odrzek� biolog. - Po pierwsze zak�ada pan,
�e to
tylko zwyk�e zwierz�. Po drugie, czy nie przysz�o panu do g�owy, �e po zabiciu
Jarveya - o ile
rzeczywi�cie to zrobi� - kociak mo�e nie by� g�odny? A poza tym s�dzi pan, �e
nie wzbudzi
jego podejrze�, prawda? Mniejsza z tym; prosz� poda� mu misk�. Mo�e my dowiemy
si�
czego� z jego zachowania.
Przygotowany przez Kenta eksperyment wygl�da� jednak sensownie, mimo
oczywistych emocji, jakie kierowa�y jego tw�rc�. Grosvenor analizowa� sytuacj�.
Stworzenie
udowodni�o ju�, �e pod wp�ywem nag�ych bod�c�w potrafi reagowa� bardzo
gwa�townie; nie
wolno by�o zapomina� o jego zachowaniu w windzie.
Coeurl patrzy� czujnie na m�czyzn, kt�rzy postawili przed nim naczynie i szybko
si�
wycofali. Kent post�pi� krok naprz�d, a Coeurl rozpozna� w nim osobnika, kt�ry
rankiem
mierzy� do niego z broni. Przez chwil� obserwowa� dwunog� istot�, a p�niej
skoncentrowa�
si� na misce. W�oski czuciowe rozpozna�y emanacj� id, cho� s�abiutk� i tak
niewyra�n�, �e
m�g�by jej nie zauwa�y�, gdyby nie po�wi�ci� jej ca�ej uwagi. W dodatku id by�o
utrzymywane w stanie zawieszenia w spos�b, kt�ry czyni� je niemal bezu�ytecznym.
Nat�-
�enie wibracji nie pozostawia�o jednak w�tpliwo�ci co do intencji ludzi. Coeurl
z
warkni�ciem poderwa� si� z dywanu, zaopatrzon� w przyssawki mack� chwyci�
naczynie i
wytrz�sn�� jego zawarto�� m�czy�nie prosto w twarz. Kent krzykn�� i cofn�� si�.
Olbrzymi kot b�yskawicznie odrzuci� misk� na bok i grub� jak okr�towa cuma mack�
opl�t� przeklinaj�cego m�czyzn� w talii. Nie zawraca� sobie g�owy zwisaj�c� mu
z pasa
broni� - wyczu�, �e jest to zwyk�y pistolet wibracyjny z atomowym zasilaniem, a
nie
dezintegrator. Cisn�� wij�cego si� Kenta w k�t, i nagle sykn�� ze z�o�ci:
powinien by� go roz-
broi�! Teraz b�dzie musia� ujawni� swoje prawdziwe mo�liwo�ci.
W�ciek�y Kent jedn� r�k� otar� papk� z twarzy, drug� za� si�gn�� po bro�.
Wycelowa�
i z lufy strzeli� w�ski snop o�lepiaj�co bia�ego �wiat�a, trafiaj�c wprost w
masywny �eb
stwora. W�oski w u-szach Coeurla zahucza�y cicho, automatycznie poch�aniaj�c
energi�
strza�u; czarne oczy zw�zi�y si� na widok pozosta�ych m�czyzn, si�gaj�cych po
pistolety
wibracyjne.
- Spok�j! - rozkaza� stoj�cy przy drzwiach Grosvenor. - Je�eli zachowamy si� jak
banda histeryk�w, wszyscy b�dziemy tego �a�owa�.
Kent wy��czy� bro� i przez rami� rzuci� mu zdumione Spojrzenie. Coeurl
przykucn�� i
wpatrywa� si� w chemika, z�y, �e ludzie dowiedzieli si� o jego umiej�tno�ci
kontrolowania
przep�ywu energii poza obr�bem w�asnego cia�a. Nie pozosta�o mu nic innego, jak
zachowa�
czujno�� i czeka�, co si� wydarzy dalej.
Kent jeszcze raz popatrzy� na Grosvenora. Zmarszczy� brwi.
- A co ty sobie do diab�a wyobra�asz? Kim jeste�, �eby wydawa� rozkazy?
Grosvenor nie odpowiedzia�. Jego rola si� sko�czy�a. Zdiagnozowa� sytuacj�
kryzysow� i wypowiedzia� w�a�ciwe s�owa odpowiednim, nie znosz�cym sprzeciwu
tonem.
Fakt, �e ludzie, kt�rzy go pos�uchali, kwestionowali teraz jego autorytet, by�
bez znaczenia.
Kryzys zosta� za�egnany i nie mia�o to nic wsp�lnego z kwesti� winy czy
niewinno�ci
Coeurla. Bez wzgl�du na wyniki jego interwencji, decyzj� o dalszym losie stwora
powinno
podj�� grono uprawnionych do tego os�b, nie za� jeden cz�owiek.
- Kent, nie wierz�, �eby� faktycznie straci� panowanie nad sob� -zmitygowa�
chemika
Siedel. � Przeciwnie, usi�owa�e� z rozmys�em zabi� kodaka, wiedz�c, �e Morton
kaza�
zachowa� go przy �yciu. Powinienem z�o�y� raport w twojej sprawie i nalega�,
�eby� poni�s�
konsekwencje. Wiesz co mam na my�li: utrat� pozycji w dziale i zakaz
kandydowania na
kt�rekolwiek z dwunastu obieralnych stanowisk.
W grupie ludzi, kt�rych Grosvenor zidentyfikowa� jako poplecznik�w Kenta,
rozleg�y
si� niezadowolone pomruki.
- Nie wyg�upiaj si�, Siedel - rzek� jeden z nich. Drugi, bardziej cyniczny,
zauwa�y�:
- We� pod uwag�, �e s� i tacy, kt�rzy b�d� �wiadczy� na korzy�� Kenta.
G��wny chemik popatrzy� ponuro w twarze zebranych.
- Korita mia� racj� m�wi�c, �e nasza cywilizacja osi�gn�a wysoki stopie�
rozwoju.
Wi�cej, popada w dekadencj�. Na Boga, czy naprawd� nie ma w�r�d was nikogo, kto
by�by w
stanie dostrzec okropno�� tej sytuacji? - Kent zapala� si� coraz bardziej. -
Jarvey zgin��
zaledwie przed paroma godzinami, a ten stw�r, o kt�rym wszyscy wiemy, �e jest
winien jego
�mierci, le�y sobie tutaj spokojnie i planuje nast�pne morderstwo. Morderstwo,
kt�rego ofiara
prawdopodobnie znajduje si� w tym pokoju. Co z nas za ludzie? Idioci, cynicy czy
hieny
cmentarne? A mo�e na tym etapie rozwoju cywilizacji tak g��boko pogr��yli�my si�
ju� w
odm�tach zdrowego rozs�dku, �e potrafimy bez �ladu emocji dyskutowa� o
zab�jstwie? -
Wbi� wzrok w Coeurla. - Morton mia� racj�. To nie jest zwierz�, to szatan z
najg��bszego
kr�gu piek�a na tej zakazanej planecie.
- Nie pr�buj z nami takich melodramatycznych zagra� - ostrzeg� go Siedel. -
Twoja
analiza sytuacji jest niestabilna pod wzgl�dem psychologicznym. Nie jeste�my ani
hienami
cmentarnymi, ani cynikami, lecz naukowcami, kt�rzy zamierzaj� zbada� tego oto
kociaka.
Teraz, kiedy w/budzi� nasze podejrzenia, w�tpi�, �eby m�g� nas jeszcze
zaskoczy�. Poza tym
mamy tysi�ckrotn� przewag� liczebn� -rozejrza� si� po pokoju. - Poniewa� nie ma
z nami
Mortona, proponuj� to przeg�osowa�. Czy wszyscy si� ze mn� zgadzaj�?
- Niezupe�nie, Siedel - odpowiedzia� Smith. Psycholog nie ukrywa� zaskoczenia,
ale
szef dzia�u biologicznego m�wi� dalej. - W tym zamieszaniu chyba nikt nie
zwr�ci� uwagi na
to, �e Kent trafi� t� istot� w g�ow�, ale nie wyrz�dzi� jej najmniejszej
krzywdy!
Siedel powoli przeni�s� wzrok na Coeurla, po czym wr�ci� spojrzeniem do Smitha.
- Jest pan tego pewien? Rzeczywi�cie, wszystko wydarzy�o si� tak szybko... Kiedy
kociakowi si� nic nie sta�o doszed�em do wniosku, �e Kent po prostu spud�owa�.
- Strzeli� mu prosto w pysk. Oczywi�cie, z pistoletu wibracyjnego nawet
cz�owieka nie
zabije si� od razu, ale mo�na go zrani�. A po kotku nie zna� ani �ladu obra�e�,
nawet si� nie
trz�sie. Nie twierdz�, �e ten fakt wszystko wyja�nia, ale w obliczu naszych
w�tpliwo�ci...
- Mo�e jego sk�ra jest dobrym izolatorem - zauwa�y� Siedel.
- To mo�liwe, ale poniewa� mamy pewne zastrze�enia, uwa�am, �e nale�y zwr�ci�
si�
do Mortona z pro�b� o zamkni�cie kotka w klatce.
Psycholog zmarszczy� brwi, ale to Kent odpowiedzia� Smithowi:
- Nareszcie m�wi pan do rzeczy.
- To znaczy, �e zanikni�cie go w klatce zadowoli pana, czy tek? -wtr�ci� szybko
Siedel.
- Tak - odpar� niech�tnie Kent. - Je�eli nie powstrzyma go dziesi�� centymetr�w
mikrostali, to lepiej od razu oddajmy mu statek.
Stoj�cy z ty�u Grosvenor nie bra� udzia�u w dyskusji. Kwesti� trzymania Coeurla
w
zamkni�ciu poruszy� ju� w raporcie dla Mortona i uzna� klatk� za
niewystarczaj�c�, przede
wszystkim z powodu mechanizmu zamykaj�cego.
Siedel podszed� do zainstalowanego w �cianie komunikatora, �ciszonym g�osem
zamieni� z kim� kilka s��w, po czym wr�ci� do zebranych.
- Koordynator wyrazi� zgod� pod warunkiem, �e uda nam si� kotka zwabi� do klatki
bez u�ycia si�y. Je�eli b�dzie to niemo�liwe, mamy zamkn�� go w pomieszczeniu, w
kt�rym
akurat si� znajduje. Co o tym s�dzicie?
- Do klatki! - zakrzykn�li ch�rem pozostali. Grosvenor odczeka� chwil� a�
zapadnie
cisza, a potem zaproponowa�:
- Na noc mo�na go wypu�ci� ze statku. Daleko nie odejdzie. Wi�kszo�� naukowc�w
zignorowa�a te s�owa, tylko Kent spojrza� prosto na niego.
- Co� nie mo�e si� pan zdecydowa�. Najpierw ratuje mu pan �ycie, a zaraz potem
uznaje, �e jest niebezpieczny.
- Sam uratowa� sobie �ycie - odci�� si� Grosvenor. Kent odwr�ci� si� i wzruszy�
ramionami.
- Zamkniemy go w klatce, bo to morderca.
- Skoro podj�li�my ju� decyzj�, nale�a�oby si� zastanowi�, jak si� do tego
zabierzemy? - rzuci� Siedel.
- Jeste�cie pewni, �e ma trafi� do klatki? - upewni� si� Grosvenor. Nie
oczekiwa�
odpowiedzi i nie pomyli� si�. Podszed� do Coeurla i dotkn�� najbli�szej macki.
Stw�r
podkurczy� j� lekko, ale Grosvenor nie ust�powa�: z�apa� mocniej i drug� r�k�
pokaza� na
drzwi. Zwierz� waha�o si� jeszcze przez chwil�, ale wreszcie ruszy�o we
wskazanym
kierunku.
- Trzeba to dobrze zgra� w czasie - krzykn�� jeszcze neksjalista. - Przygotujcie
si�!
Chwil� p�niej Coeurl, drepcz�c pos�usznie za Grosvenorem, znalaz� si� w
kwadratowym pokoju o metalowych �cianach. W przeciwleg�ej �cianie zobaczy�
kolejne
drzwi, przez kt�re przeszed� prowadz�cy go cz�owiek. Kiedy Coeurl ruszy� za nim,
wyj�cie
zamkn�o mu si� przed nosem. W tym samym momencie zza plec�w dobieg� go
metaliczny
szcz�k. Okr�ci� si� w miejscu, by stwierdzi�, �e i drzwi, przez kt�re wszed�,
zatrzasn�y si� na
g�ucho. Poczu� przep�yw energii, gdy zasuwa elektrycznie sterowanego zamka
w�lizn�a si�
na miejsce. Znalaz� si� w pu�apce. Ograniczy� si� do w�ciek�ego grymasu, zdaj�c
sobie
spraw� z tego, �e reaguje zupe�nie inaczej ni� poprzednio, gdy zosta� zamkni�ty
w ma�ym
pomieszczeniu. Od setek lat interesowa�o go wy��cznie zdobywanie po�ywienia,
teraz jednak
w jego m�zgu budzi�y si� tysi�ce wspomnie� z jeszcze wcze�niejszej przesz�o�ci.
Jego cia�o
dysponowa�o mocami, z kt�rych dawno ju� nie korzysta�. Przypomina� sobie, co
potrafi, a
jego umys� automatycznie dopasowywa� mo�liwo�ci dzia�ania do obecnej sytuacji.
Coeurl przysiad� na masywnych tylnych �apach i korzystaj�c z w�osk�w czuciowych
w uszach zbada� rodzaje energii w otoczeniu. Potem, zadowolony, po�o�y� si� na
pod�odze.
Co za g�upcy!
Mniej wi�cej po godzinie us�ysza�, jak jeden z m�czyzn -Smith - majstruje przy
jakim� mechanizmie na suficie klatki. Sp�oszony zerwa� si� na r�wne nogi.
Przysz�o mu na
my�l, �e b��dnie oceni� ludzi i zaraz zostanie zg�adzony, a liczy�, �e b�dzie
mia� wi�cej czasu i
spokojnie przeprowadzi sw�j plan.
Zagro�enie wystraszy�o go i gdy nagle wyczu� dzia�anie promieniowania znacznie
poni�ej progu widzialno�ci, przygotowa� sw�j system nerwowy na
niebezpiecze�stwo.
Dopiero po kilkunastu sekundach zrozumia� co si� dzieje: kto� fotografowa�
wn�trze jego
cia�a.
M�czyzna znikn�� i do Coeurla dociera�y tylko odg�osy krz�taj�cych si� gdzie�
daleko ludzi, zaj�tych swoimi sprawami. Stopniowo ha�asy cich�y, a wielki kot
cierpliwie
czeka�, a� statek u�nie. W dawnych czasach, jeszcze przed osi�gni�ciem wzgl�dnej
nie�mier-
telno�ci, Coeurle r�wnie� przesypia�y noce; obserwuj�c drzemi�cych w bibliotece
ludzi
przypomnia� sobie o tym zwyczaju.
Jeden d�wi�k jednak nie znika�. D�ugo po tym, jak na pok�adzie zapanowa�a cisza,
coeurl wyra�nie s�ysza� stukot dw�ch par st�p, kt�re rytmicznym krokiem
przemierza�y
korytarz obok celi, oddala�y si�, po czym wraca�y. Niestety, stra�nicy nie
chodzili razem: naj-
pierw klatk� mija� jeden, a potem jakie� dziesi�� metr�w za nim, przechodzi�
drugi
wartownik.
Coeurl przez d�ug� chwil� s�ucha� i ocenia�, ile czasu zajmuje stra�nikom
obch�d.
Wreszcie uzna�, �e ju� to wie i jeszcze raz odczeka�, a� go min�, po czym
przestawi� zmys�y z
nas�uchu czynionych przez ludzi ha�as�w na znacznie szerszy zakres. Pulsuj�cy
ukryt� moc�
stos atomowy w maszynowni budzi� w jego uk�adzie nerwowym rytmiczne echa,
pr�dnice
bucza�y st�umion� pie�� czystej energii. Coeurl czu�, jak p�ynie ona przewodami
w �cianie
klatki i trafia do elektrycznego zamka. Zmusi� swoje napi�te, dr��ce cia�o do
absolutnego
bezruchu, usi�uj�c si� dostroi� do sycz�cego k��bowiska energii; w�oski w uszach
zadr�a�y,
dopasowuj�c si� do zewn�trznego pola.
Rozleg� si� metaliczny szcz�k i Coeurl delikatnym pchni�ciem otworzy� drzwi.
Wyszed� na korytarz. Przez chwil� na powr�t zala�a go fala pogardy dla ludzi i
mi�e uczucie
wy�szo�ci, kiedy rozmy�la� o g�upcach, kt�rzy chcieli go przechytrzy�. Nagle
u�wiadomi�
sobie, �e na planecie �yj� jeszcze inne coeurle. My�l ta by�a dziwna i zgo�a
nieoczekiwana -
dot�d nienawidzi� ich przecie� i bezlito�nie t�pi�, teraz jednak zrozumia�, �e
ta kurcz�ca si�
grupka to jego bracia. Gdyby da� im szans� na rozmno�enie si�, nikt - a ju� z
pewno�ci� nie
ci ludzie - nie m�g�by si� im oprze�.
Pogr��ony w takich rozmy�laniach poczu� nagle brzemi� w�asnych ogranicze�,
samotno�ci, potrzeby kontaktu z innymi coeurlami: jest sam, ma tysi�c
przeciwnik�w, a gra
toczy si� o dost�p do ca�ej galaktyki. Niepohamowana, drapie�na ambicja pcha�a
go ku
gwiazdom. Je�eli mu si� nie uda, nie b�dzie mia� drugiej szansy; w �wiecie,
gdzie wci��
brakuje po�ywienia nigdy nie zdo�a zg��bi� sekretu podr�y kosmicznych. Nawet
budo