15656

Szczegóły
Tytuł 15656
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15656 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15656 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15656 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

COLIN FORBES SIOSTRY PRZE�O�Y�A ANNA ZDZIEMBORSKA Tytu� orygina�u The Sisterhood Colin Forbes co roku pisze powie��. Od dwudziestu czterech lat utrzymuje si� wy��cznie z pracy pisarza. Odwiedza wszystkie miejsca, kt�re ma zamiar umie�ci� w nowej powie�ci. Wed�ug Forbesa: "Obejrzenie miejsca, w kt�rym umieszczam akcj� mojej ksi��ki ma pierwszorz�dne znaczenie. Jedynie w ten spos�b jestem w stanie stworzy� szczeg�ln� atmosfer� wybranych miejsc akcji".. Zwiedzi� wi�ksz� cz�� Europy, Wschodnie i Zachodnie Wybrze�e Ameryki, odby� podr�e do Afryki i Azji. Ka�da z jego nowych ksi��ek trafia na wszystkie znacz�ce listy bestseller�w. Ankiety wykaza�y, i� w�r�d jego czytelnik�w jest tyle samo m�czyzn co kobiet. Mojej c�rce - JANET Od Autora Wszystkie postaci przedstawione w ksi��ce s� wy��cznym tworem wyobra�ni autora i nie maj� zwi�zku z �adnymi �yj�cymi osobami. Ta zasada dotyczy wszystkich opisanych rezydencji, zar�wno w Wielkiej Brytanii, jak i w Europie. R�wnie� hotel "Chateau d'Avignon" powsta� w wyobra�ni autora i w rzeczywisto�ci nie istnieje. Ciemno�� by�a jej przyjacielem - i wrogiem. Paula Grey znalaz�a si� na Annagasse w Wiedniu po zapadni�ciu mroku. Boczna uliczka by�a opustosza�a. Po obu stronach, niczym �ciany kanionu, wznosi�y si� zabytkowe kamieniczki. Panowa�a przejmuj�ca cisza, a gumowe podeszwy jej but�w nie czyni�y najmniejszego ha�asu na bruku. Otworzy�a ma�e drzwi, b�d�ce cz�ci� pot�nej bramy. W dawnych czasach bram� wje�d�a�y konne powozy na obszerny dziedziniec. Zamkn�wszy bezszelestnie za sob� drzwi, przystan�a, rozgl�daj�c si� wok� i nas�uchuj�c. Zn�w ta z�owroga cisza. Wykute w szarym kamieniu schody po trzech stronach dziedzi�ca prowadzi�y do trzech r�nych klatek schodowych. Paula spojrza�a w g�r� i dostrzeg�a �wiat�o przebijaj�ce si� przez zaci�gni�te zas�ony w mieszkaniu Norberta Engela. Tweed wys�a� j�, �eby ostrzeg�a jedynego m�a stanu, zdolnego uchroni� Niemcy od totalnego chaosu, �e jego �ycie znajduje si� w niebezpiecze�stwie. Wci�� ukryta w cieniu, sprawdzi�a godzin� na pod�wietlonej tarczy zegarka. Jedenasta. Celowo zjawi�a si� wcze�niej na um�wione przez telefon spotkanie. Zn�w spojrza�a w g�r� i dostrzeg�a, jak kto� wysoko podnosi zas�on�. W oknie pojawi�y si� ramiona i g�owa Engela, kt�ry spojrza� w d� i po chwili cofn�� si�, opuszczaj�c zas�on�. Zupe�nie jakby Niemiec spodziewa� si� kogo� jeszcze przed spotkaniem z ni�. W tym momencie us�ysza�a, jak otwieraj� si� drzwi od ulicy. Wsun�a si� do niszy w �cianie i patrzy�a zdumiona. Pod latarni� przemkn�a kobieta. Od st�p do g��w ubrana by�a w czarn� arabsk� szat�, a twarz i g�ow� skrywa�a pod czarnym welonem. Paula sta�a jak sparali�owana, podczas gdy kobieta wesz�a na schody prowadz�ce do mieszkania Engela na czwartym pi�trze, po czym znikn�a wewn�trz budynku. Czy�by owdowia�y Engel mia� potajemn� schadzk� z przyjaci�k�? Mo�e by�a m�atk� - to t�umaczy�oby jej niezwyk�y str�j. Paula nadal czeka�a, w nieprzyjemnej ciszy na podw�rzu, oddzielonym bram� od t�tni�cego �yciem Wiednia. W czerwcu miasto roi�o si� od turyst�w. Pi�� minut p�niej zamaskowana kobieta pojawi�a si� znowu, zatrzyma�a si� na moment, zanim wysz�a na podw�rze, po czym po�piesznym krokiem dotar�a do bramy i wysz�a na ulic�. Paula ponownie spojrza�a w okna mieszkania Engela. Zas�ony wci�� by�y zaci�gni�te, a �wiat�o nadal zapalone. Czemu ogarn�o j� uczucie niepokoju? Zamaskowana kobieta mog�a odwiedza� kogo� w innym mieszkaniu - tylko �e �wiat�a pali�y si� jedynie u Engela. Spojrza�a na zegarek i podj�a decyzj�: b�dzie wcze�niej ni� si� zapowiedzia�a. Zdecydowanym krokiem przemierzy�a podw�rze i wspi�a si� po tych samych stopniach, co zamaskowana kobieta. Schody by�y zabytkowe, wytarte po�rodku, w miejscu, w kt�rym od stuleci ludzie najcz�ciej stawiali kroki. Cisza w budynku dzia�a�a jej na nerwy - zupe�nie jakby mieszka� w nim tylko Engel. Ale w ko�cu jest lato. Lokatorzy mogli wyjecha�, uciekaj�c przed t�umami turyst�w zwiedzaj�cych miasto. Klatka schodowa by�a okr�g�a, wi�a si� w g�r� pod kamienn� �cian�. Paula zatrzyma�a si� na p�pi�trze i, po chwili nas�uchiwania, podj�a wspinaczk�. Klatk� o�wietla�y s�abe �ar�wki kinkiet�w, daj�ce niewiele �wiat�a, a jedynie rzucaj�ce gro�ne cienie. Dotar�a na czwarte pi�tro. Tego dnia rano Paula z�o�y�a kr�tk� wizyt� w domu Engela, sprawdzaj�c jego po�o�enie, ewentualne miejsca, gdzie mog�aby si� ukry�, gdyby okaza�o si�, �e jest �ledzona. Zatrzyma�a si� nagle, wpatruj�c si� w obite blach� drewniane drzwi prowadz�ce do mieszkania. By�y otwarte. Szparka mia�a zaledwie kilka centymetr�w, akurat tyle, by wydostawa� si� przez ni� strumie� �wiat�a. Instynktownie wsun�a d�o� do specjalnej kieszeni w torebce, kt�ra pozwala�a jej z �atwo�ci� wyj�� Browninga kalibru 0,32 cala. Z pistoletem w d�oni podesz�a bli�ej do uchylonych drzwi. Odnios�a wra�enie, �e kto� wyni�s� si� st�d w po�piechu. Jej wzrok pad� na niewielki kawa�ek materia�u, kt�ry zaczepi� si� o porowat� powierzchni� kamiennej futryny. Lew� r�k� delikatnie odczepi�a materia� i schowa�a go do kieszeni. Nas�uchiwa�a przez chwil�, czy z mieszkania nie dochodz� odg�osy, �wiadcz�ce o czyjej� obecno�ci. Grobowa cisza. Lew� r�k� pchn�a szerzej drzwi, delikatnie - na wypadek gdyby zawiasy nie by�y naoliwione. Wci�� cisza. Pcha�a dalej, a� poczu�a, jak opieraj� si� o �cian�. Zajrza�a do �rodka. Za drzwiami znajdowa� si� salon po��czony z jadalni�. G��wne miejsce zajmowa� jakobi�ski st� otoczony sze�cioma drewnianymi krzes�ami. Za nim znajdowa� si� wysoki i okr�g�y piec kaflowy, �r�d�o ciep�a podczas zim w starych wiede�skich mieszkaniach. Kamienn� posadzk� cz�ciowo przykrywa� perski dywan. Zwinnie przemkn�a po kamiennych p�ytkach, dotar�a do dywanu i okr��y�a st�. Po prawej stronie dostrzeg�a p�otwarte drewniane drzwi. Zatrzyma�a si�, nas�uchuj�c najmniejszych oznak �ycia. Bez powodzenia. Trzymaj�c przed sob� Browninga obiema r�kami, zbli�a�a si� do drzwi, czekaj�c na jaki� d�wi�k. Nic. Gdy dotar�a do drzwi, rzuci�a okiem przez rami�, upewniaj�c, �e nikt si� nie czai za plecami. Zajrza�a przez otwarte drzwi i zamar�a. Norbert Engel siedzia� za du�ym zabytkowym biurkiem. P�ki wype�nione ksi��kami pozwala�y si� domy�la�, i� jest to jego gabinet, gdy odwiedza Wiede�. Zajrza�a za drzwi, �eby si� upewni�, czy nikt si� tam nie ukrywa. Pusto. Wolno podesz�a do biurka, rozgl�daj�c si� wok�, lecz sylwetka Niemca wci�� przyci�ga�a jej wzrok. Engel siedzia� na obrotowym sk�rzanym krze�le. Jego tu��w le�a� na biurku, a w pot�nej d�oni �ciska� pistolet Luger kalibru 7,65 mm. Biurko pokrywa�a krew i roztrzaskane ko�ci czaszki. Paula obesz�a go i zobaczy�a nogi bezw�adnie le��ce pod biurkiem. Mia� na sobie ciemno-niebieski wyj�ciowy garnitur i bia�� koszul�, powalan� krwi�. Do lufy Lugera przykr�cony by� t�umik. To t�umaczy�o, czemu z podw�rza nie s�ysza�a strza�u. Szkoda czasu na sprawdzanie pulsu. Schowa�a Browninga do skrytki w torbie i wyj�a ma�y aparat fotograficzny, kt�rym zrobi�a cztery zdj�cia, ka�de z innej strony. Gdy schowa�a aparat, wyj�a z torby par� r�kawiczek chirurgicznych, kt�re zawsze nosi�a przy sobie. Z szuflady po prawej stronie zw�ok wystawa� ledwo widoczny kawa�ek papieru. Otworzy�a szuflad� i wyj�a kartk�. Widnia� na niej nag��wek INSTITITT DE LA DEFENSE. Odczyta�a list� nazwisk. Siedem z nich wykre�lono d�ugopisem. Wszyscy zostali zamordowani. Jedno nazwisko wprawi�o j� w zdumienie. - Tweed, jej szef w siedzibie brytyjskiego wywiadu SIS przy Park Crescent. Po raz ostatni spojrza�a na Engela i dotkn�a jego lewej r�ki d�oni� w r�kawiczce. St�enie po�miertne jeszcze si� nie zacz�o. Bezg�o�nie poruszy�a ustami. - Biedaku. Jeste� numerem �smym. Kolejnym na li�cie samob�jc�w... Zanim wysz�a z mieszkania, z�o�y�a kartk� na p� i schowa�a do torby, po czym chusteczk� wytar�a z zewn�trz drzwi, usuwaj�c swoje odciski palc�w. Potem rozpocz�a stresuj�c� w�dr�wk� kr�tymi schodami w d�. Odnios�a wra�enie, �e budynek zamyka si� wok� niej, gdy schodzi�a z jednego p�pi�tra na drugie. Wci�� ani �ladu czyjejkolwiek obecno�ci w budynku. Niesamowita aura. Jak w mauzoleum. Sz�a ca�y czas z Browningiem w d�oni, cz�sto przystawa�a i nas�uchiwa�a, ale otacza�a j� niezmiennie grobowa cisza. Po wyj�ciu na podw�rze, zatrzyma�a si� po raz ostatni. Potem szybkim krokiem podesz�a do ma�ych drzwi, wychodz�cych na boczn� uliczk�. Zdj�a ju� r�kawiczki i nie zada�a sobie trudu, �eby r�wnie� z tych drzwi zetrze� swoje odciski. Zbytnio jej zale�a�o, aby znale�� si� ju� na ulicy, w�r�d ludzi. Noc by�a gor�ca i parna. Annagasse wygl�da�a na opustosza�� Dlaczego zatem tak si� denerwowa�a? W po�owie drogi do Karntnerstrasse, g��wnej ulicy handlowej, obejrza�a si� ukradkiem - akurat w momencie, kiedy na podw�rze, z kt�rego w�a�nie wysz�a, wszed� jaki� m�czyzna. Co� poruszy�o si� w cieniu. Przy�pieszy�a kroku, ledwo si� powstrzymuj�c, �eby nie zacz�� biec. Przy wylocie do g��wnej ulicy, odwr�ci�a si� nieznacznie i spojrza�a za siebie. M�czyzna -niewysoki, pot�nie zbudowany, ubrany w wiatr�wk� i beret, szed� po�piesznie w jej stron�. Wysz�a na Karntnerstrasse i przedwcze�nie odetchn�a z ulg�. Je�li od razu wr�ci do hotelu "Sacher", dowiedz� si�, gdzie si� zatrzyma�a. Skr�ci�a wi�c w prawo i zacz�a i�� �rodkiem deptaka, zamkni�tego dla samochod�w. Panowa� na nim o wiele mniejszy ruch, ni�by sobie tego �yczy�a. Rozgl�da�a si� na prawo i lewo, udaj�c, �e ciekawi� j� pod�wietlone wystawy luksusowych, zamkni�tych o tej porze, sklep�w. Po jej prawej stronie szed� kr�py m�czyzna, kt�ry zd��y� zdj�� beret. Rozmawia� przez telefon kom�rkowy, trzymaj�c si� blisko witryn sklepowych. Po lewej kroku dotrzymywa� jej wysoki, lekko przygarbiony m�czyzna z haczykowatym nosem. Osaczyli j�. Co planowali? Czy podejm� pr�b� porwania na ko�cu Karntnerstrasse, gdzie zaczyna� si� ruch samochodowy? Uwag� Pauli przyku�a kobieta id�ca przed ni�. Mia�a kasztanowe g�ste w�osy, si�gaj�ce do ramion. Ubrana by�a w bia�� bawe�nian� bluzk� bez r�kaw�w, granatow�, prost� sp�dnic�, a w d�oni trzyma�a reklam�wk� Chanel. Mog�a mie� oko�o trzydziestu lat. Gdy obejrza�a si� za siebie, Paula zauwa�y�a �e jest bardzo pi�kna i porusza si� z pe�n� gibko�ci elegancj�. Dwukrotnie widzia�a zawoalowan� kobiet�, kt�ra przed ni� odwiedzi�a mieszkanie Engela. Czy�by by�a to ta sama kobieta? Im d�u�ej si� jej przygl�da�a, tym wi�kszej nabiera�a pewno�ci, �e to ona, cho� kobieta zaledwie raz obejrza�a si� za siebie. Co si� sta�o z jej czarn� szat� i woalk�? Paula zacz�a si� waha�, kiedy ponownie rzuci�a wzrokiem na reklam�wk� Chanel i utwierdzi�a si� w przekonaniu, �e ma racj�. Nagle zaczepi� j� ten kr�py m�czyzna. - Przepraszam, co� pani wypad�o - powiedzia� z obcym akcentem. - Wi�c prosz� to podnie��... - odpowiedzia�a Paula, nie zwalniaj�c kroku.. Odsun�� si� od niej i kontynuowa� marsz. Paula spojrza�a przed siebie. Kobieta o kasztanowych w�osach znikn�a bez �ladu. Nigdzie jej nie by�o. !! Odwr�cono jej uwag�, tak, by tajemnicza posta� mog�a znikn��. Dotar�a do ko�ca Karntnerstrasse, gdy tu� przy niej zatrzyma�a si� d�uga czarna limuzyna. Szofer przechyli� si� i otworzy� tylne drzwi. Paula poczu�a, �e na jej ustach zacisn�a si� od ty�u czyja� spocona d�o� i kto� usi�uje wepchn�� j� do samochodu. Paula wiedzia�a, i� jedyna szansa ucieczki w trakcie porwania istnieje w momencie, gdy zaczyna si� atak. Wi�a si� jak w��, dop�ki nie znalaz�a si� twarz� w twarz z kr�pym napastnikiem, Unios�a nog�, przycisn�a obcas pantofla do jego �ydki i kopn�a z ca�ej si�y do do�u. Napastnik zacharcza� z b�lu. Poderwa�a do g�ry prawe kolano i uderzy�a go w krocze. Gdy zgi�� si� wp�, j�cz�c przera�liwie, zauwa�y�a, �e chudy z haczykowatym nosem szykuje si� do ataku z link� w d�oniach. Pr�bowa�a si�gn�� po Browninga, gdy po lewej pojawi� si� trzeci m�czyzna, wielki gorylowaty typ. R�ka z si�� imad�a zacisn�a si� na jej prawym �okciu. Zrozumia�a, �e to ju� koniec. - Tego bym nie robi�, stary. Tak nie traktuje si� damy. Znajomy arystokratyczny g�os - spokojny, z lekko ironicznym zabarwieniem. Marler. Bliski wsp�pracownik z SIS. D�o� agenta uderzy�a w szyj� gorylowatego typa i zmia�d�y�a mu tchawic� - z wyba�uszonymi oczami osun�� si� na ziemi�, uwalniaj�c Paul� z u�cisku. G�os odezwa� si� znowu. - Mo�e by� si� zaj�a szoferem, Paulo? Poci�gnij go za j�zyk. Paula skoczy�a do okna od strony kierowcy z Browningiem w d�oni. Okno by�o otwarte. Wycelowa�a pistolet w szofera, m�czyzny o lisiej twarzy. - Zosta�o ci dziesi�� sekund �ycia - powiedzia�a. - Wy��cz silnik, Grzeczny ch�opiec. Sze�� sekund �ycia, potem nacisn� spust. Kto jest twoim szefem? - Assam - wykrztusi� szofer. Coraz wyra�niej s�ycha� by�o wycie policyjnej syreny. Marler kolb� swojego Walthera og�uszy� napastnika z haczykowatym nosem. Wrzuci� obydwa cia�a na tylne siedzenie samochodu, zatrzasn�� drzwi, podbieg� do przodu, gdzie przera�ony facet o lisiej twarzy wci�� wpatrywa� si� w luf� pistoletu Pauli. Otworzy� drzwiczki, wyci�gn�� kluczyki ze stacyjki, a drug� r�k� uderzy� m�czyzn� w skro� i ten osun�� si� na kierownic�. - Zmywamy si� - zakomunikowa� Marler. Przebiegli na drug� stron� ulicy, gdzie wznosi�a si� iglica katedralnej wie�y. Marler wbieg� do budynku Do&Co, przyk�adu nowoczesnej architektury, gmachu o niezwyk�ym frontonie z r�nobarwnego szk�a. Zanim Paula zorientowa�a si�, co si� dzieje, byli ju� w windzie. Marler nacisn�� guzik i pojechali do restauracji na ostatnim pi�trze. Po chwili weszli do nowoczesnego lokalu. Siedz�c przy stolikach ustawionych przy oknach, mo�na by�o podziwia� widok na katedr�. Ogromny, zabytkowy ko�ci� wznosi� si� wysoko nad nimi. Marler zam�wi� drinki. Uwa�nie wys�ucha� relacji Pauli z jej ostatniej przygody. Pokaza�a mu kawa�ek czarnego woalu, kt�ry zdj�a z kamiennej �ciany, a nast�pnie zdj�cia, kt�re jej aparat automatycznie wywo�a� i wydrukowa�. - Co� tu nie gra i to bardzo - doszed� do wniosku Marler. - Jutro z samego rana zadzwonimy do Tweeda. Rozdzia� 1 Tweed, zast�pca dyrektora SIS, jad� w�a�nie angielskie �niadanie w "Summer Lodge", pierwszorz�dnym wiejskim hotelu w Dorset, na skraju wsi o nazwie Evershot. W posi�ku towarzyszy� mu Bob Newman, znany zagraniczny korespondent, kt�ry dawno temu zosta� agentem brytyjskiego wywiadu i pomaga� Tweedowi w wielu niebezpiecznych operacjach. - My�lisz, �e Willie mia� co� wsp�lnego z t� seri� morderstw na kontynencie? - spyta� go Tweed przyciszonym g�osem. Tweed by� m�czyzn� �redniego wzrostu, w nieokre�lonym wieku, zawsze g�adko ogolony, z okularami w rogowych oprawkach na nosie, czyli osob�, kt�r� oboj�tnie mija si� na ulicy - co wielokrotnie mu si� przyda�o. Emanowa� z niego spok�j i �elazna samokontrola, bez wzgl�du na okoliczno�ci, a bystrym oczom ukrytym za szk�ami nie umkn�� �aden szczeg�. - Masz na my�li kapitana Williama Wellesleya Carringtona? - zapyta� Newman. - Sprawdzi�em go. Jak wiesz, jest w�a�cicielem posiad�o�ci w Shrimpton. Ponadto handluje broni� na mi�dzynarodow� skal�. Wiemy, �e by� cz�onkiem si� specjalnych SAS. Przedstawia si� jako kapitan, �eby zaimponowa� kontrahentom, cho� w rzeczywisto�ci by� podoficerem. Nie mog� jednak ustali�, sk�d pochodz� jego pieni�dze. Mo�e z handlu broni�? Wiem na pewno, �e ich nie odziedziczy�. Newman mia� niewiele ponad trzydziestk�, sto siedemdziesi�t siedem centymetr�w wzrostu, r�wnie� g�adko ogolon� twarz i g�st� p�ow� czupryn�. Wiele kobiet uwa�a�o go za atrakcyjnego m�czyzn�, cho� on rzadko reagowa� na ich zainteresowanie. Mia� na ca�ym �wiecie kontakty w najlepszych kr�gach, z kt�rych Tweed ch�tnie korzysta�. - Zatem przy Williem stawiamy znak zapytania - powiedzia� zamy�lonym g�osem Tweed. - Otto Kuhlmann donosi z Niemiec, �e Willie odwiedzi� Stuttgart, gdzie tydzie� p�niej mia�o miejsce jedno z morderstw. Nadinspektor Loriot powiedzia� mi, �e Willie by� w Pary�u tu� przed zamordowaniem innego cz�onka europejskiej elity - w�a�nie w Pary�u. Od Arthura Becka, szefa szwajcarskiej policji federalnej w Bernie, dowiedzia�em si�, �e Willie by� w tym mie�cie na tydzie� przed morderstwem, kt�re mia�o tam miejsce. Raz czy dwa to m�g� by� zbieg okoliczno�ci. Trzy razy, to o jeden raz za du�o. Jak wiesz, nie wierz� w istnienie przypadku. A co z Tin� Langley, dziewczyn� Williego? Podobno jest tak pi�kna, �e wi�kszo�� facet�w odda�aby par� lat �ycia, �eby j� pozna�. - Ol�niewaj�ca Tina znik�a jak kamie� w wod�. Nie odwiedza swoich ulubionych pub�w ani restauracji, w kt�rych przesiadywa�a od tygodni. - To mi brzydko pachnie. Mamy jeszcze Amosa Lodgea, ekscentrycznego stratega, kt�ry doradza rz�dom na ca�ym �wiecie. Co� nowego o nim? - Tak. Mieszka w ma�ym domku w okolicy Shrimpton. - Znowu Shrimpton. Chcia�bym zwiedzi� t� wiosk� po zapadni�ciu zmroku. - Tylko w moim towarzystwie - powiedzia� stanowczo Newman. - Poranna gazeta, prosz� pana - powiedzia�a kelnerka do Tweeda. - Przepraszam, ale dostarczono j� dzi� troch� p�niej ni� zwykle. - Dzi�kuj�. Roz�o�y� gazet� i jego wzrok przyci�gn�� nag��wek: NORBERT ENGEL POPE�NI� SAMOB�JSTWO NIEMCY W STANIE SZOKU - Sp�jrz na to. - Tweed wr�czy� Newmanowi gazet�. - Musimy zabiera� si� do roboty. - Samob�jstwo? - Newman przybra� ponury wyraz twarzy. - Nie wierz� w ani jedno s�owo. �mier� pozosta�ych siedmiu te� sklasyfikowano jako samob�jstwa. - Ale policja nieoficjalnie traktuje je jak morderstwa. Tweed przerwa� na moment, poniewa� ponownie pojawi�a si� kelnerka. - Przepraszam, ale jest telefon do pana. Pani przedstawi�a si� jako Monika. - Odbior� w swoim pokoju. - Tweed podni�s� si� z krzes�a. Poczeka�, a� kelnerka oddali si�. - To pewnie nie jest miejsce, w kt�rym ka�dy w centrali pods�uchuje, ale na wszelki wypadek id� i zagadaj telefonistk�, kiedy b�d� rozmawia�... - Jasne. Tweed pobieg� na g�r�, do swojej gustownie urz�dzonej sypialni, z widokiem na hotelowy ogr�d i przyleg�e pola. Podni�s� s�uchawk�, zak�adaj�c, �e do tej pory Newman dotar� ju� do centralki. - M�wi Tweed. - Mia�am pilny telefon od twojego przyjaciela, Otto Kuhlmanna. Chce, �eby� oddzwoni� do niego w ci�gu godziny. P�niej odlatuje do ojczyzny walc�w. Marler czeka na drugiej linii. Sugerowa�abym, �eby� najpierw oddzwoni� do Kuhlmanna. - Dzi�ki. Tweed wyczu� nutk� zdenerwowania w g�osie Moniki, jego od wielu lat kompetentnej i zaufanej asystentki w budynku przy Park Crescent. Od�o�y� s�uchawk� i podni�s� j� ponownie, z pami�ci wybieraj�c prywatny numer Otto Kuhlmanna w Wiesbaden. Szef niemieckiej policji kryminalnej odezwa� si� natychmiast swoim zachrypni�tym g�osem, Po angielsku m�wi� perfekcyjnie. - Kto m�wi? - Tweed. Monika przekaza�a mi twoj� wiadomo��. - S�ysza�e� nowiny? - W�a�nie przeczyta�em w gazecie. - Samob�jstwo. Wolne �arty. Zaraz po tym telefonie lec� do Wiednia. Znam tamtejszego szefa policji - w ko�cu ofiara jest obywatelem niemieckim. - Paula i Marler tam s�. - Jak mog� si� z nimi kontaktowa�? - Obydwoje mieszkaj� w hotelu "Sacher". Otto, nie aresztuj nikogo. Je�li zaczniesz kogo� podejrzewa�, ka� go �ledzi�. - Dobrze. Musz� lecie�. Dos�ownie... Po��czenie zosta�o przerwane. Tweed od�o�y� s�uchawk� i ponownie j� podni�s�. Zadzwoni� do Moniki. - Marler wci�� czeka na drugiej linii - poinformowa�a go niezw�ocznie. -Prze��czam ci�. Przy telefonie czeka�a Paula. Zwi�le opowiedzia�a mu, co si� jej przydarzy�o od momentu, gdy wesz�a do budynku przy Annagasse. Doda�a jeszcze, �e od szofera wycisn�a nazwisko Assam. Tweed mocniej �cisn�� s�uchawk�, gdy opisywa�a mu pr�b� porwania. - Dzi�ki za oddelegowanie Marlera do pilnowania mojej osoby. Nie mia�am poj�cia, �e jest w Austrii. - I tak mia�o by�. Inaczej nie by�aby� zadowolona. - Racja. Dzi�ki Bogu, �e wpad�e� na ten pomys�. - Rozmawia�em z Otto. W�a�nie do was leci. Powiedzia�em mu, �e obydwoje zatrzymali�cie si� w hotelu "Sacher". Macie czeka�, a� si� z wami skontaktuje. To rozkaz. - Rozumiem. Dotar�o do ciebie, �e kartka, kt�r� ze sob� zabra�am z mieszkania Engela, zawiera pe�n� list� cz�onk�w Institut de la Defense? - Dotar�o. - Jakie� post�py u ciebie? A mo�e nie powinnam pyta�? - W�a�nie to zrobi�a� - zwr�ci� jej uwag�. - Co� mi tu nie pasuje. Jeszcze nie wiem, co. Musz� ko�czy�. Uwa�aj na siebie. Trzymaj si� Marlera. - Obiecuj�. Na linii pojawi�a si� Monika, kt�ra przys�uchiwa�a si� rozmowie, co nale�a�o do jej obowi�zk�w. - Dalsze instrukcje? - Tak. Zadzwo� do Loriota, a potem do Arthura. Przeka� im, co tu s�ysza�a� oraz moje polecenie. Nie aresztowa� �adnych podejrzanych - �ledzi� ich poczynania. - Nie roz��czaj si�, Tweed. Howard chce zamieni� s�owo z Bobem Newmanem. - Zosta� na linii. Tweed wyszed� z pokoju, zamkn�� drzwi na klucz i zbieg� na d�. Howard by� pompatycznym szefem SIS, przed kt�rym Tweed cz�sto maskowa� swoje poczynania. Jednak w kryzysowych sytuacjach Howard wiedzia�, co si� �wi�ci. Tweed wszed� do pomieszczenia, w kt�rym Newman oczarowywa� dziewczyn� obs�uguj�c� central�. - Bob, mam Howarda na linii. Chce z tob� m�wi�. Tu masz klucz do mojego pokoju. Gdy Newman wyszed�, Tweed zacz�� gaw�dzi� z telefonistk�, pytaj�c j�, gdzie sp�dzi�a wakacje. Tymczasem w jego pokoju Newman podni�s� s�uchawk�. - Bob... - W d�wi�cznym g�osie Howarda pobrzmiewa�a nutka napi�cia. -Mam do ciebie wielk� pro�b�. Czyta�em dzi� rano gazety i uzyska�em informacje od jednego z moich osobistych informator�w. Czy m�g�by� nie spuszcza� Tweeda z oczu? W�sz� spisek. B�d� dobrym kumplem i zr�b to dla mnie. - Tweedowi to si� nie spodoba. - Wiem. Nie m�w mu o tym. W razie konieczno�ci b�d� szata�sko przebieg�y. Mog� na ciebie liczy�? - Tego pytania nie powiniene� by� zadawa�. Dzi�ki za ostrze�enie. - B�d� spa� spokojniej. Na razie. Co jest, do diab�a, grane? - zastanawia� si� Newman, wolno schodz�c po schodach. Nigdy przedtem nie widzia�, �eby Howard by� tak przej�ty. Tweed porozmawia� z dziewczyn� jeszcze przez kilka minut i wyszed� z Newmanem. - Bob, przejd�my si� troch�. - Gdy kierowali si� do rozleg�ego ogrodu, zada� pytanie, kt�rego spodziewa� si� Newman. - Czego chcia� Howard? - Upewni� si�, �e nie przyjm� nag�ego zlecenia od tygodnika "Der Spiegel". Uwa�a, �e sytuacja jest na tyle powa�na, �e obydwaj powinni�my si� ni� zaj��. - Rozumiem - powiedzia� Tweed, kt�ry rozumia�, a� za dobrze. - Mam ci wiele do powiedzenia... Poda� Newmanowi szczeg�y rozm�w telefonicznych. Do��czy� do tego informacje przekazane przez, Paul�. Newman s�ucha� w milczeniu. Spacerowali po wspania�ym, otoczonym murem ogrodzie "Summer Lodge". Kr�ta, wyk�adana kamieniem �cie�ka prowadzi�a do odleg�ego wyj�cia, a w zasi�gu wzroku nie by�o nikogo. Okolica by�a przepi�kna. - Dlaczego poleci�e� Arthurowi Beckowi oraz Kuhlmannowi i Loriotowi, �eby nie aresztowali podejrzanych, tylko ich �ledzili? - Poniewa� czuj�, jak zaciska si� wok� nas tajemnicza p�tla. Przypomnij sobie pr�b� porwania Pauli, ludzi, kt�rzy j� �ledzili na Karntnerstrasse, faceta z telefonem kom�rkowym, z kt�rego wezwa� w�z do jej porwania. Teraz ja organizuj� moj� w�asn� siatk�, kt�ra ma ustali�, kto stoi za tymi wydarzeniami, wi���cymi si� niew�tpliwie z o�mioma morderstwami. - Co to jest Institut de la Defense? - Rodzaj klubu zrzeszaj�cego najwi�ksze m�zgi Europy - ludzi, kt�rzy nie tylko wiedz�, i� co� zagra�a Europie, ale r�wnie� u�ywaj� swoich wp�yw�w do odbudowania systemu obronnego. Zanim b�dzie za p�no. - Kim jest wr�g? - Nie wiemy. Nie Rosja - tyle uda�o nam si� ustali�. - Nam? S�ysza�em o Instytucie, ale nie wiedzia�em, �e te� do niego nale�ysz. - Staramy si� zachowywa� dyskrecj�. Prawdopodobnie dzi�ki swoim mi�dzynarodowym kontaktom jeste� jedn� z niewielu os�b, kt�ra w og�le o nas s�ysza�a. Opr�cz mnie, nale�y do niego elita kontynentu. �aden z cz�onk�w nie zajmuje oficjalnego stanowiska - jak wiesz, Norbert Engel nigdy nie by� cz�onkiem niemieckiego rz�du. Ale czyni� post�py w przekonywaniu Bonn, �e Niemcy powinny rozbudowa� swoj� armi�, zakupi� najnowocze�niejsz� bro� na �wiecie. Uwa�am, �e przyda�oby si� rozejrze� si� po tej wiosce Shrimpton. Co� mi tam nie gra. I chcia�bym zamieni� s�owo z Williem i z Amosem Lodge. - Zawioz� ci� tam. Ciekawe, co s�ycha� u Pauli i Marlera? Nie maj� praktycznie �adnego wsparcia. Tego samego dnia po po�udniu Otto Kuhlmann wkroczy� do s�ynnego na ca�y �wiat hotelu "Sacher" w Wiedniu. Niewysoki, z pot�n� klatk� piersiow�, wygl�da� jak aktor Edward G. Robinson. Mia� du�� g�ow�, szerokie usta, z kt�rych wystawa� jego znak firmowy: wielkie cygaro. Jego wygl�d onie�miela� tych, kt�rzy dobrze go nie znali. Energicznym krokiem podszed� do recepcji, wbi� wzrok w pracownika hotelu i machn�� mu przed oczami odznak�. - Nadinspektor Kuhlmann z Kriminalpolizei - warkn��. - Prosz� mi pokaza� rejestr go�ci, kt�rzy zameldowali si� w ci�gu ostatnich siedmiu dni - powiedzia�. - Pan nie jest z austriackiej policji - wyj�ka� m�czyzna w recepcji. - Tu jest list od szefa policji wiede�skiej. - Kuhlmann rzuci� na blat kopert� pokryt� oficjalnie wygl�daj�cymi piecz�ciami. - Upowa�nienie do dzia�a� na tym terenie. Niech pan nie marnuje mojego czasu czytaj�c to. Prosz� da� mi rejestr. A potem niech pan zmarnuje sw�j czas i przeczyta ten cholerny list, skoro ju� pan musi. Nie zadaj�c dalszych pyta�, recepcjonista pchn�� rejestr go�ci po ladzie. Kuhlmann znalaz� numer pokoju Marlera, a nast�pnie Pauli. Odepchn�wszy ksi��k� recepcjoni�cie zgromi� go wzrokiem. - Mog� donie�� o pa�skiej niech�ci do wsp�pracy. Ani s�owa o tym co tu zasz�o. Inaczej b�dzie pan mia� powa�ne k�opoty... Po czym skierowa� si� do windy. W pokoju Marlera nikt nie odpowiada� na jego pukanie. Poszed� do Pauli i zastuka� do drzwi. - Kto tam? - Otto Kuhlmann. Marler z Waltherem w prawej d�oni otworzy� drzwi, wpu�ci� Niemca do �rodka, zamkn�� je i przekr�ci� klucz w zamku. Kuhlmann spojrza� na bro� i zapyta� z udanym rozbawieniem. - Zamierzasz mnie zastrzeli�? - Jeszcze nie. Kuhlmann zauwa�y� Paul�, siedz�c� na kanapie - szczup�a, o ciemnych w�osach do ramion, pi�knej twarzy i �wietnych nogach. By�a ubrana w kremow� bluzk� i ciemno-niebiesk� sp�dnic�, a jedyn� jej bi�uteri� stanowi� wisiorek z zielonym kamieniem. Kuhlmann u�miechn�� si� szeroko, podszed� prosto do niej i poca�owa� j� w policzek. - S�ysza�em, �e by�a� w niez�ych opa�ach. Wiede� to niebezpieczne miasto. - Zaczynam tego do�wiadcza� na w�asnej sk�rze. Sk�d wiedzia�e�? Szybko tu si� znalaz�e�. - Mam swoje sposoby. - Usiad� na kanapie obok niej i zgasi� cygaro. -Podobnie jak ty. Tweed opowiedzia� mi o twojej wizycie na Annagasse i t� histori� z porwaniem. By�em na miejscu zbrodni i w kostnicy, do kt�rej zabrali cia�o Engela. Kto� podaj�cy si� za niego, zadzwoni� na posterunek miejscowej policji i poprosi� o ochron� przed podejrzanym osobnikiem, kr�c�cym si� ko�o jego domu. - O kt�rej to mog�o by�? - spyta�a cicho Paula. - O p�nocy. - Wi�c "podaj�cy si� za" to odpowiednie okre�lenie. Znalaz�am jego zw�oki oko�o jedenastej. Po co ta mistyfikacja z telefonem? - Ach, to proste. - Kuhlmann machn�� wielk� d�oni� - Oni - kimkolwiek s� - chcieli, aby ta sensacja ukaza�a si� w dzisiejszej prasie. S�ysza�em od Tweeda, �e by�a� na tyle rozs�dna, �eby zrobi� Engelowi par� zdj��. - Prosz�. - Wyj�a je z torby. - Nie jestem pewna, czy dobrze zrobi�am. - Dobrze post�pi�a�. - Kuhlmann podni�s� g�os, po czym wsta� i w��czy� telewizor. - Je�li w pokoju s� pluskwy, tym zag�uszymy nasz� rozmow�. - A czemu mia�by tu by� pods�uch? - zapyta� Marler. Kuhlmann przyjrza� si� opartemu o �cian� m�czy�nie z d�ugim papierosem w ustach. By� szczup�y, oko�o stu osiemdziesi�ciu centymetr�w wzrostu. Zawsze dobrze ubrany, g�adko ogolony, o jasno-br�zowych w�osach; opanowany facet, zaliczany do najlepszych strzelc�w w Europie. M�wi� lekko ironicznym tonem i nic go nigdy nie wytr�ca�o z r�wnowagi. Mia� na sobie kremow� p��cienn� marynark� i w tym kolorze spodnie. Kuhlmann darzy� go uczuciem przyja�ni z domieszk� podziwu. - Od dw�ch dni mieszkacie tu w osobnych pokojach. Przeciwnik mia� mn�stwo czasu, �eby wej�� tu podczas waszej nieobecno�ci. - A kt� to, je�li wolno spyta�, jest naszym przeciwnikiem? - Mnie samego bardzo to interesuje. Nikt w policji nie ma poj�cia, podobnie ludzie z wywiadu. Moim zdaniem szykuje si� co� powa�nego - jak na razie zabito osiem czo�owych umys��w �wiata. Kto� przygotowuje fundamenty pod katastrof� o globalnym zasi�gu. Przynajmniej ja tak uwa�am. By� mo�e nie zosta�o nam wiele czasu, �eby si� dowiedzie�, kto za tym stoi. - Dok�adnie to samo m�wi� Tweed - zauwa�y�a Paula. - A zatem musz� mie� racj�. - Kuhlmann wzi�� zdj�cia od Pauli i roz�o�y� je na stoliku do kawy. - Zak�adam, �e je ogl�da�e�? - spyta� Marlera. - Tak, - Wi�c obydwoje przyjrzyjcie si� tym. - Z kieszeni marynarki wyj�� kilka fotografii i po�o�y� je obok tych zrobionych przez Paul�. Pochyli�a si� i zmarszczy�a brwi. Marler zerka� jej przez rami�. Przedstawia�y Engela, le��cego na biurku - tylko �e tym razem jego prawa r�ka zwisa�a z biurka, a Luger le�a� na pod�odze. - Nie tak wygl�da�, kiedy go widzia�am - zauwa�y�a Paula. - Co potwierdzaj� moje zdj�cia. Niczego nie rozumiem. - A ja tak - powiedzia� ponuro Niemiec. - Zab�jca spartaczy� robot�. Je�li Engel odstrzeli�by sobie ty� g�owy, Luger nie le�a�by tak �adnie na biurku. R�ka zwisa�aby mu wzd�u� cia�a i wypu�ci�by bro�. Za�o�� si�, �e cz�owiek, kt�rego widzia�a�, jak wchodzi� do budynku przy Annagasse po twoim wyj�ciu, sprawdza� robot�. Zauwa�y� b��d, zrzuci� d�o� Engela z biurka i po�o�y� Lugera na pod�odze. Tweed m�wi, �e by�a� tam oko�o jedenastej w nocy. - To prawda. - Te zdj�cia zosta�y zrobione przez policyjnego fotografa, gdy grupa dochodzeniowa dotar�a na miejsce zdarzenia po telefonie od faceta, kt�ry podawa� si� za Engela. Przyjechali tam oko�o p�nocy. Samob�jstwo? Daj spok�j. - Ja te� podejrzewa�am, �e to morderstwo - powiedzia�a Paula cichym g�osem. - Podobnie jak siedem poprzednich, kt�re te� upozorowano na samob�jstwa - ci�gn�� ponuro Kuhlmann. - Sprawdzi�em w aktach. Powszechne s� przypadki samob�jstw, kiedy ofiara wk�ada�a luf� do ust lub przyk�ada�a do skroni. Ale jak mo�na by� pewnym zabicia si� poprzez strza� w potylic�? Spr�bowa�em tego na sobie z nie na�adowanym Lugerem - pozycja jest cholernie niewygodna. Nikt by jej nigdy nie spr�bowa�. No i mamy t� zawoalowan� kobiet�, kt�r� potem widzia�a� w normalnym ubraniu na Karntnerstrasse. Nie mog� doj��, o co w tym wszystkim chodzi? Potrzebujemy punktu zaczepienia - chocia� jednego. Co wy tu robicie? - spyta� znienacka. - Tweed kaza� mi trzyma� si� blisko Marlera i zosta� w Wiedniu - odpar�a Paula. - Podoba mi si� pierwsza cz��, ale co do drugiej: nie by�bym taki pewien - powiedzia� Kuhlmann. - Faceci, kt�rzy usi�owali ci� porwa�, uciekli z wi�zienia, po krwawej akcji. Nie m�wi�em ci o tym. - No to mo�e by� to zrobi�? - zasugerowa� Marler. - Wczoraj w nocy policja aresztowa�a trzech m�czyzn, kt�rzy pr�bowali porwa� Paul�. Starali�my si� co� z nich wyci�gn��. �aden nie pisn�� ani s�owa. Nie mogli�my ustali� ich to�samo�ci. Zatrzymali�my ich na noc. W trzech s�siaduj�cych ze sob� celach. Nie by� to najm�drzejszy pomys�. Nadszed� �wit. Du�y facet, kt�ry, wed�ug relacji szefa aresztu, wygl�da� jak King Kong... - Gorylowaty - wtr�ci�a Paula. - Pasuje do opisu, kt�ry otrzyma�em. Nad ranem Gorylowaty zaczyna drze� si� wniebog�osy, �e jest chory. By� ranny, mia� k�opoty z chodzeniem. Stra�nicy wypu�cili go. Dwie pozosta�e cele otworzy�y si� od wewn�trz - musieli majstrowa� przy zamkach. Ma�y, kr�py facet wyci�gn�� sk�d� pistolet maszynowy i zabi� trzech stra�nik�w. Gorylowaty nie m�g� si� rusza� z powodu zranionej nogi. Ma�y facet zabi� r�wnie� jego. Wydostali si� na wolno��. Na zewn�trz czeka� samoch�d. Wskoczyli do �rodka i znikn�li. - Ociupink� bezwzgl�dne - zauwa�y� Marler. - Zabi� jednego ze swoich, tylko dlatego, �e nie mo�e biega�. - Nie mam poj�cia, jak sobie z nimi poradzili�cie we dw�jk� podczas tego porwania - powiedzia� Kuhlmann. - Wiem, �e oboje jeste�cie dobrzy, ale mieli�cie przeciwko sobie pierwszorz�dnych fachowc�w. - Nie byli�my zbyt mili - przyzna� Marler. - Jak ju� m�wi�em, potrzebuj� cho� jednego punktu zaczepienia. Mo�e w�a�nie go mamy. Ma�y facet pr�bowa� spu�ci� co� w toalecie, ale to, co chcia� zniszczy�, utkn�o w syfonie. Jeden ze stra�nik�w, kt�rzy prze�yli, odnalaz� to i da� do dezynfekcji. Przekona�em mojego przyjaciela, szefa tutejszej policji, aby mi to da�. Informator hotelowy. Oto on. Wr�czy� Marlerowi pomarszczon� ksi��eczk�. Ten spojrza� na ni� i przekaza� j� Pauli. - To mo�e by� nasz �lad. Hotel "Burgenlandia" w Eisenstadt. Burgenlandia to najbardziej wysuni�ta na wsch�d prowincja Austrii. Graniczy ze S�owacj�, od p�nocy, z W�grami od po�udnia i wschodu. Dzikie, odludne tereny. - Warto by si� tam wybra� - powiedzia�a spokojnym tonem Paula. - Nie radzi�bym - ostrzeg� j� Kuhlmann. - Wci�� nie mog� oswoi� si� z my�l�, �e Engel zgin�� z r�k kobiety. - W dobie r�wnouprawnienia, kobiety mog� by� bardziej bezwzgl�dne od m�czyzn - powiedzia�a mu Paula. Rozdzia� 2 Sfatygowane Volvo kombi z du�� pr�dko�ci� przemierza�o rozleg�� r�wnin� na wsch�d od Wiednia, gdzie rozci�ga�a si� Burgenlandia. Metalowa karoseria by�a pogi�ta, okna pomazane graffiti, dzi�ki czemu nie wida� by�o pasa�er�w. Na rozje�dzie na pustkowiu samoch�d skr�ci� na p�noc, kieruj�c si� w stron� wzg�rza, wznosz�cego si� na sto metr�w ponad r�wnin� Na szczycie wzniesienia sta� d�ugi parterowy budynek. Na siedzeniu za kierowc� o haczykowatym nosie siedzia�a kobieta ubrana w d�ug� czarn� szat�. Czarny materia� zakrywa� j� od czubka g�owy, a twarz zas�ania�a woalka. Nerwowo �ciska�a bia�e d�onie. Odwr�ci�a si� do kr�pego i zaro�ni�tego m�czyzny, kt�ry siedzia� obok niej. - Dok�d jedziemy? - rzuci�a pytanie. - Zamknij si�. Pope�ni�a� b��d - warkn��. Nie potrafi�a odgadn�� po akcencie, z kt�rych stron pochodzi. - Co za uprzejmy ch�opczyk - zauwa�y�a. - W ka�dej sytuacji - odpowiedzia�, mylnie odczytuj�c jej wypowied�. - Zalatujesz prochem. Zabili�my dzisiejszego ranka par� os�b, co? - szydzi�a z niego. Niezamierzona celno�� jej uwagi rozw�cieczy�a go. Zacisn�� ow�osion� d�o� w pi��. Mia� ogromn� ch�� uderzy� j� w twarz i na zawsze oszpeci� t� wyj�tkow� twarz. Musia� si� jednak opanowa�. Hassan by go zabi�, gdyby j� cho� tkn��. - Koniec gadania - rzuci� przez zaci�ni�te z�by. - Dlaczego? Bardzo lubi� rozmownych m�czyzn. Szczeg�lnie prawdziwych m�czyzn. Rzuci�a okiem na wsp�pasa�era, jej stra�nika, i rozkoszowa�a si� jego zak�opotaniem. Wiedzia�a, �e ma�y opryszek da�by si� jej wodzi� za nos. Wrodzona bezczelno�� przyt�umi�a strach. Samoch�d zwolni�, gdy kierowca przemyka� si� przez nie strze�one przej�cie graniczne z Austrii do S�owacji, nie ucz�szczan� boczn� drog�. Kobieta patrzy�a przed siebie przez czyst� przedni� szyb�, ustalaj�c, jak� jad� tras�. Droga pi�a si� spiralnie po zachodniej stronie samotnego wzniesienia. Na szczycie zobaczy�a d�ugi parterowy budynek, w kt�rym przesz�a szkolenie, i teraz wiedzia�a ju�, kogo spotka. Zdawa�a sobie spraw�, �e nie popisa�a si� w domu przy Annagasse, ale mia�a wtedy wra�enie, �e kto� j� obserwuje. Potwierdzi� to p�niej Roka, kr�py m�czyzna, siedz�cy obok niej. Wypyta� j� o wszystko w samochodzie, kt�ry zabra� j� z cichego hoteliku w Wiedniu. Pr�bowa� j� zastraszy�, ale tylko j� rozbawi�. - Co za kobieta �ledzi�a ci� na Karntnerstrasse? - Nie wiedzia�am, �e kto� mnie �ledzi�. - Obejrza�a� si� za siebie... - Oczywi�cie, �eby si� upewni�, �e mnie ochraniasz. Zauwa�y�am znak m�wi�cy; �e mam si� ulotni� z g��wnego deptaka. Skoro zareagowa�am natychmiast, to czego gl�dzisz, bucu? - Gl�dzisz? - Bucu? Obra�asz Rok�? - Tak cz�sto, jak si� da... Rozmowa urwa�a si�, kiedy samoch�d zatrzyma� si� przy wej�ciu do dziwnego budynku z lekko spadzistym dachem. Dom by� otynkowany i pomalowany na w�ciek�y zielony kolor. Mia� tylko kilka ma�ych okien, a ka�de z nich zas�oni�te by�o przez sfatygowane okiennice. Gdy tylko Roka otworzy� centralne zamki, wyskoczy�a z samochodu, podnosz�c do g�ry czarn�, szat�, �eby si� nie potkn��, i znalaz�a si� w pal�cym s�o�cu. Tylko nie okazuj strachu, m�wi�a sobie. Zreszt�, wcale nie ba�a si� Hassana. Po prostu, traktowa�a z ostro�no�ci� jego dziecinne triki. Podesz�a do solidnych drewnianych drzwi, kt�re kto� przed ni� otworzy�. Przez woalk� dostrzeg�a szczup�ego m�czyzn� o jasno-br�zowej sk�rze, kt�rego jego podw�adni bali si� jak diab�a. - Witaj - powiedzia�. - Wcale nie chcia�am tu przyje�d�a� - rzuci�a. - Przywieziono mnie pod eskort�, jak wi�nia, i to mi si� bardzo nie podoba. - Przyjmij moje najszczersze przeprosiny - powiedzia� g�adko, nisko si� jej k�aniaj�c. - Przez to, co si� sta�o na Annagasse, pomy�la�em sobie, �e potrzebujesz troch� pomocy, a raczej szkolenia. I prania m�zgu, doda�a w my�lach. Opanowa�a si�, �eby nie powiedzie� tego g�o�no. - Nie zdejmuj, prosz�, szaty i woalki - doda�. - A teraz, b�d� tak dobra i chod� ze mn�; Wiedzia�a, dok�d idzie i co j� czeka. Jednak nie da�a po sobie pozna�, jak mierzi j� to wszystko. Hassan wyj�� klucz, poprowadzi� j� szerokim korytarzem o kamiennej posadzce, otworzy� drzwi i wpu�ci� j� do niedu�ego pomieszczenia. W jedn� ze �cian wbudowano trzy pot�ne reflektory. Umieszczono je na wysoko�ci oczu i skierowano na wysoki sk�rzany fotel, znajduj�cy si� na �rodku pokoju. Na �cianie za fotelem, do bia�ego pulpitu przytwierdzono dwa filmowe projektory. Do obydwu opar� fotela przyczepiono kajdanki. Ju� przez to przechodzi�a. Zanim Hassan zd��y� wyda� jej polecenie, sama usiad�a w fotelu. Gdy tylko to zrobi�a, zrozumia�a, �e nie powinna okazywa� takiej pewno�ci siebie i oboj�tno�ci. Spojrza�a ukradkiem na Hassana, kt�ry pochyli� si�, aby zaku� jej d�onie w kajdanki. Na jego twarzy nie rysowa�o si� zdziwienie - za�o�y�, �e w duchu kuli si� ze strachu i dlatego poddaje si� wszystkiemu z pokor�. Nie jest zbyt bystry, pomy�la�a. - Wiesz, co si� teraz stanie - szepn�� jej do ucha. - Tak... - wyszepta�a z udawanym przera�eniem. - A zatem, moja droga, zostawi� ci� na chwil�. Us�ysza�a trza�ni�cie zamykanych drzwi i zgrzyt klucza w zamku. Teraz nie mog�a ju� wsta� z ci�kiego przy�rubowanego do pod�ogi fotela. Z ukrytych g�o�nik�w pop�yn�a psychodeliczna muzyka - dzika i og�uszaj�ca. Stroboskopowe �wiat�a zacz�y miga� na niebiesko, czerwono i zielono. Na �cianach pojawi�y si� dziwne obrazy, ludzkie postaci poruszaj�ce si� w rytm muzyki. Jej nozdrza wype�ni� zmys�owy zapach, intensywny, powoduj�cy zawroty g�owy. Pogryz�a silnie mi�towego dropsa, kt�rego wsun�a do ust, wysiadaj�c z samochodu: zneutralizowa� osza�amiaj�ce zapachy. Prymitywne pranie m�zgu, pomy�la�a. Obliczone na ca�kowite zdezorientowanie ofiary. Z p�przymkni�tymi powiekami, zacz�a sobie wyobra�a� �cie�k� prowadz�c� na kamienist� pla�� w Devon, kt�r� cz�sto spacerowa�a. Przywo�a�a w pami�ci ka�dy zakr�t, fale morza bij�ce o brzeg, frachtowiec, toruj�cy sobie drog� do najbli�szego portu.. Zag�uszy�a muzyk�, ws�uchuj�c si� w uderzenia fal o brzeg, zneutralizowa�a szalone obrazy, wiruj�ce po �cianach, koncentruj�c si� na kolejnych etapach rejsu frachtowca. Zignorowa�a migaj�ce stroboskopowe �wiat�a, wyobra�aj�c sobie spacer po pla�y. Nagle wszystko usta�o. Nadal siedzia�a nieruchomo, kiedy us�ysza�a otwieranie drzwi. Obok niej pojawi� si� Hassan. Bez s�owa odpi�� kajdanki. Pozostawi�a r�ce bezw�adnie le��ce na oparciu fotela. Uderzy� j� lekko w policzki, �eby si� ockn�a. Dalej siedzia�a niczym woskowa lalka. Pochyli� si� i szepn�� jej do ucha: - Mo�esz wsta�. Podnios�a si� powoli, jakby kosztowa�o j� to wiele wysi�ku. Silnymi palcami �cisn�� j� za rami�, a ona z trudem ukry�a obrzydzenie. Poprowadzi� j� do nast�pnych drzwi, otworzy� je i wci�� trzymaj�c j� za �okie�, zacz�� m�wi� tym swoim o�lizg�ym g�osem. - Dobrze si� czujesz, Moja droga? Do diab�a z tym twoim "moja droga". - Jak najbardziej - odpar�a normalnym g�osem. - Nie zdejmuj szaty ani woalki. We� to. Wr�czy� jej Lugera. Zacisn�a palce na broni, z kt�r� wiele godzin sp�dzi�a na strzelnicy. Sprawdzi�a - by�a na�adowana. - Pope�ni�a� du�y b��d na Annagasse - oznajmi� jej ponuro. - W tym pokoju znajdziesz manekin. Ju� tu by�a�. Poka� mi, jak powinna� to by�a za�atwi� z Engelem. Bezszelestnie wesz�a do pomieszczenia, na pod�odze kt�rego zazwyczaj le�a� dywan. Tym razem nie by�o go, tylko kamienna posadzka. Po�o�y�a Lugera na najbli�szej kanapie i w�o�y�a gumowe r�kawiczki, kt�re wyj�a z ukrytej kieszeni w czarnej sukni. Nak�adaj�c je wpatrywa�a si� w potylic� manekina - wygl�da� niemal jak �ywy za antycznym biurkiem. Wiernie zrekonstruowali gabinet Engela. Wzi�a do r�ki Lugera i, uwa�nie stawiaj�c kroki, ruszy�a do przodu, podobnie jak w domu przy Annagasse, sprawdzaj�c, czy pod�oga nie zaskrzypi i nie zwr�ci uwagi jej celu. Przystan�a i szybko spojrza�a za siebie. Sprawdzi�a, czy w pokoju nie ma nikogo. Hassan sta� plecami do drzwi, kt�re ukradkiem zamkn��. Skrzy�owa� ramiona, a po jego twarzy b��ka� si� szata�ski u�mieszek. Gestem d�oni kaza� jej kontynuowa�. Manekin przy biurku ani drgn��. Poczu�a si� nieswojo - Engel, cz�owiek znany ze swojej zdolno�ci koncentracji, te� siedzia� nieruchomo jak ten manekin, czytaj�c jaki� dokument. W pewnym momencie wrzuci� czytan� kartk� do szuflady i z trzaskiem j� zamkn��. Przy�pieszy�a, przestraszona, �e j� us�ysza�. Teraz porusza�a si� du�o szybciej. Trzymaj�c koniec lufy centymetry od g�owy ofiary, nacisn�a spust. T�umik zag�uszy� odg�os wystrza�u. G�rna po�owa g�owy eksplodowa�a, rozbryzguj�c po ca�ym biurku i pod�odze kawa�ki ko�ci, w�osy i krew. Cia�o zsun�o si� na blat biurka z szeroko roz�o�onymi ramionami, Podobnie jak Engel. Nieco zszokowana, zareagowa�a jednak odpowiednio, zdaj�c sobie spraw�, �e Hassan wci�� j� obserwuje. D�oni�, w r�kawiczce podnios�a jego praw� r�k� za r�kaw i opu�ci�a, tak �e wisia�a wzd�u� cia�a. Pochyli�a si� i odcisn�a palce jego prawej d�oni na pistolecie. Nast�pnie po�o�y�a bro� na pod�odze, w niedu�ej odleg�o�ci od d�oni. Gdy si� podnios�a, zmuszaj�c dygocz�ce kolana do pos�usze�stwa, podszed� do niej Hassan. Obj�� j� ramieniem. Spojrza�a na niego i zobaczy�a, �e wci�� si� u�miecha. - Bardzo dobrze, moja droga. Zarobi�a� swoje sto tysi�cy dolar�w. Poda� jej grub� zaklejon� paczk�. Pochwyci�a j� i, patrz�c przez woalk�, przekona�a si�, �e w jego u�miechu pojawi� si� cie� szata�skiej satysfakcji. - Zn�w zabi�am prawdziwego cz�owieka - powiedzia�a stalowym g�osem. -To by� test psychologiczny. Kim by�? - Nikim wa�nym, moja droga. Nikt nie b�dzie za nim t�skni�. Oczywi�cie, by� pod dzia�aniem narkotyk�w, dlatego si� nie rusza�. - Zn�w zabi�am cz�owieka - powiedzia�a spokojnie. A potem zrobi�a co�, co zaszokowa�o nawet bezwzgl�dnego Hassana - zachichota�a. Rozdzia� 3 Tweed podj�� decyzj�. Om�wi� j� z Newmanem, gdy ponownie wyszli na spacer do ogrodu "Summer Lodge". - Od�o�ymy do jutrzejszego wieczoru nasz� wizyt� u Williego i Amosa Lodgea. - Rozumiem, �e masz pow�d, �eby czeka� do jutra? - zapyta� niecierpliwie Newman. - Tak. Po pierwsze, ludzie s� mniej skoncentrowani pod koniec dnia, jest wi�ksza szansa, �e co� im si� wypsnie. Szczeg�lnie przy tak pi�knej pogodzie, jak�. Si� obecnie cieszymy. Chcia�bym dotrze� tam, gdy miejscowi b�d� siedzieli w pubach. Mo�emy si� od nich dowiedzie� czego� o ludziach, kt�rych chcemy odwiedzi�. - Brzmi rozs�dnie. Ale czuj�, �e istnieje jeszcze jaki� pow�d. - Rzeczywi�cie, czytasz w moich my�lach. Chc� by� tu uchwytny przez reszt� dnia. - Co� ci� martwi. - Paula i Marler. Jak wiesz, Kuhlmann zadzwoni� do mnie z Wiednia. Doni�s� mi, �e tych dwoje chce p�j�� za tropem. A mogli na co� wpa��, jest pewne miejsce o nazwie Eisenstadt w Burgenlandii... Przekaza� Newmanowi, czego dowiedzia� si� od Niemca na temat informatora hotelowego, kt�rego stara� si� pozby� przed ucieczk� z aresztu jeden z opryszk�w bior�cych udzia� w pr�bie porwania. - Wygl�daj� na twardzieli - zauwa�y� Newman. - Je�li zamieszani s� w t� spraw� ludzie tego pokroju, to znaczy, �e mamy do czynienia z profesjonalistami. Chc� powstrzyma� Paul� i Marlera przed zapuszczaniem si� na w�asn� r�k� na tak niebezpieczne tereny. Dzwoni�em do hotelu "Sacher", ale �adnego z nich nie by�o. Zadzwoni� jeszcze raz. Newman poszed� do hotelu za nim, a nast�pnie uda� si� do baru, natomiast Tweed wszed� na g�r� do swojego pokoju. Newman zam�wi� podw�jn� szkock� i usiad� na kanapie niedaleko baru. S�cz�c whisky analizowa�, to, czego dowiedzia� si� do tej pory. Brakowa�o jakiego� wa�nego elementu, lecz nie potrafi� go umiejscowi�. Tweed tymczasem zadzwoni� z telefonu w swoim pokoju do "Sachera", a nast�pnie do Moniki. Mia�a spokojny g�os, ale czu� w nim by�o ulg�, �e dzwoni. - Nigdy nie zgadniesz, kto do mnie przed chwil� zadzwoni� na bezpiecznej linii... - Nie lubi� zgadywanek. - Przepraszam. Philip Cardon! Mog� ci� z nim po��czy� w ka�dej chwili. - Daj go. Przez trzydzie�ci sekund nie b�dzie mnie w pokoju. Tweed od�o�y� s�uchawk� na stolik przy szafce, zbieg� na d�, po czym zwolni� przed pokojem, w kt�rym znajdowa�a si� centralka telefoniczna, i zajrza� do �rodka. Zobaczy�, �e telefonistka, kt�ra pe�ni�a te� obowi�zki recepcjonistki, zaj�ta jest rozmow� z potencjalnym go�ciem. - Przykro mi, prosz� pana. Nie mamy wolnych pokoi. Ale bior�c pod uwag�, �e jest pan naszym sta�ym go�ciem, spr�buj� co� znale��. To mi zajmie par� minut. Mo�e pan poczeka�? �wietnie. Tweed pobieg� z powrotem na g�r�. Podni�s� s�uchawk� i Monika poinformowa�a go, �e Cardon jest na linii. - Nie mam zbyt wiele czasu, Tweed. Dzwoni� z Wiednia. Kurierzy lec� t�dy przez Zurych na Heathrow. Ka�dy ma ze sob� pewn� sum� pieni�dzy. Got�wk�. Do przekazania tej informacji sk�oni� mnie ciekawy go��, zreszt� tw�j znajomy. Mam na my�li Emilia Vitorelliego. Musz� ko�czy�. - Dzi�kuj�. Odnalaz� Newmana siedz�cego w barze ze szkock�. Tweed odezwa� si� przyciszonym g�osem. - Nowe okoliczno�ci. Jeszcze jeden spacerek po ogrodzie. Zabierz ze sob� drinka... Przekaza� Newmanowi, czego si� dowiedzia� z rozmowy telefonicznej. Podczas spaceru po �cie�kach pomi�dzy schludnymi trawnikami przybra� ponury, dobrze znany Newmanowi, wyraz twarzy. - Co� ci� trapi? - spyta� Newman. - Dwa razy dzwoni�em do "Sachera", �eby powstrzyma� Paul� i Marlera przed wycieczk� do Burgenlandii. Za pierwszym razem ich nie zasta�em, jak ju� wiesz. Za drugim razem poinformowano mnie, �e oboje wymeldowali si�. Co znaczy, �e wprowadzaj� sw�j plan w �ycie. Chcia�bym by� razem z nimi. Podejm� wyj�tkowe �rodki ostro�no�ci. Butler i Nield lec� do Burgenlandii jako wsparcie. - Nie dostan� si� tam w pi�� minut. B�d� musieli polecie� do Zurychu, potem przesi��� si� do samol