15603

Szczegóły
Tytuł 15603
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15603 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15603 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15603 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wernic Wies�aw W Nowej Fundlandii Kres d�ugiej podr�y � Bo to by�o tak. W dawnych, bardzo dawnych czasach, nim do tego kraju przyby�y blade twarze, Indianie wierzyli (a i dzi� poniekt�rzy wierz�), �e ka�da ska�a i rzeka, ka�de drzewo i ptak, i czworon�g maj� swe duchy. Niekt�re z tych duch�w s� dobre, niekt�re z�e. O tych duchach, kt�re przybiera�y postacie olbrzym�w lub czarownik�w, a niekiedy zwierz�t, Indianie opowiadali zdumiewaj�ce historie, zwane atookwakuns, co znaczy: cudowne opowie�ci. Wed�ug tych opowie�ci na pocz�tku �wiata istnia�y jedynie las i morze. Nie by�o ani ludzi, ani zwierz�t. I oto pewnego dnia pojawi� si� olbrzym o ludzkich kszta�tach. Nazywa� si� Gluskap. Gdzie si� urodzi� i kiedy, nikt nie wie. Wiadomo tylko, �e przyw�drowa� z nieba wraz ze swym bratem-bli�niakiem, Malsumem. Pojawili si� na ziemi P�nocnej Ameryki, na obszarze po�o�onym najbli�ej wschodz�cego s�o�ca. Zakotwiczywszy u brzeg�w swe kanoe Gluskap ruszy� w g��b granitowej wyspy, kt�r� nazwa� Uktamkoo. To w�a�nie by�a ta ziemia, na kt�rej dzi� mieszkamy, dawna siedziba olbrzyma, Nowa Fundlandia. Gluskap wygl�da� jak przeci�tny Indianin, by� jednak dwa razy wy�szy i dwa razy silniejszy od najwi�kszego i najsilniejszego z p�niejszych wojownik�w. Nigdy nie chorowa�, nie starza� si� i nie umar�. I posiada� sk�rzany magiczny pas, kt�ry dawa� mu czarodziejsk� moc. Ale u�ywa� jej jedynie po to, by czyni� dobro. Jego brat natomiast, Malsum, r�wnie pot�ny wzrostem i si��, bardzo r�ni� si� wygl�dem od Gluskapa. Na ludzkim ciele mia� osadzon� g�ow� wilka, a swej si�y u�ywa� dla czynienia z�a. Obaj zjawili si� na wyspie w ciep�ej porze roku, kiedy powietrze wype�nia�y mi�e wonie kwiat�w i zi�, a morze szumia�o �agodnie. Gluskap przyst�pi� do pracy. Najpierw stworzy� Ma�y Lud: czarownik�w, zwanych p�niej przez Indian: Megumoowesoos. By�y to niewielkie, w�ochate stwory, mieszkaj�ce w�r�d ska� i graj�ce na fletach. Podobno taka muzyka rzuca czar na ka�dego, kto jej s�ucha. Nie wierzy pan, doktorze? Ja r�wnie�. Chocia� w ka�dej legendzie india�skiej tkwi ziarno prawdy. Nie mam racji? � Na pewno tak � odpar�em. � Ot� Gluskap z grona tych ma�ych stwor�w wybra� sobie s�u��cego, Kun�. Z kolei zaj�� si� tworzeniem ludzi. Z wielkiego �uku wypu�ci� dwie strza�y, trafiaj�c w dwa pnie jesion�w. Wtedy z wn�trza pni wyszli m�czy�ni i kobiety. By� to mocny i pi�kny lud o jasnobr�zowej sk�rze i l�ni�cych czarnych w�osach. Gluskap nazwa� ich Wabanaki, co znaczy: �ci, kt�rzy �yj� tam, gdzie wstaje dzie�". Z czasem Wabanaki opu�cili Uktamkoo (Now� Fundlandi�) i podzielili si� na plemiona. Dzi� stanowi� cz�� narodu Algonkin�w. Jednak�e w tamtych odleg�ych czasach tylko plemiona Micmac, Malecite, Penobscot i Passamaquoddy, �yj�ce obecnie w lasach wschodniej Kanady i Stan�w Zjednoczonych, nale�a�y do ludu Gluskapa. Gdy przybyli tu osadnicy francuscy, s�owo: Wabanaki zacz�li wymawia� nieco inaczej. M�wili: Abenaki. I tak ju� zosta�o. Dlatego obecnie lud Gluskapa znany jest pod tym zmienionym imieniem. Nie nudz� pana, doktorze? Zaprzeczy�em bardzo szczerze. � Cieszy mnie, �e kogo� interesowa� mog� stare india�skie legendy. Ale wracam do tematu. Gluskap, obejrzawszy dok�adnie swe dzie�o, wyda� okrzyk rado�ci, od kt�rego pot�ne pnie pochyli�y si� niczym �odygi traw. Zgromadzi� ludzi, by oznajmi�, �e jest ich Wielkim Wodzem i �e b�dzie rz�dzi� nimi z mi�o�ci� i sprawiedliwie. Potem nauczy� ich budowania wigwam�w z kory brzozowej, lekkich �odzi, jaz�w na rzekach, aby mogli �owi� ryby, oraz rozpoznawania ro�lin u�ytecznych jako leki. Na koniec wyjawi� ludziom imiona wszystkich gwiazd na niebie, kt�re by�y jego bra�mi. Uczyniwszy to, Gluskap przyst�pi� do tworzenia zwierz�t. Najpierw stworzy� wiewi�rk�, z kolei �osia i nied�wiedzia. A nast�pnie wszystkie inne zwierz�ta, kt�re do dzi� �yj� na preriach, w lasach lub w g��bi w�d naszej pi�knej ziemi. To wszystko opowiedzia� mi przed laty Chebec, stary Indianin z p�nocnych puszcz wschodniego wybrze�a. Prosz� wybaczy�, je�li j�zyk mej opowie�ci by� nieco chropawy i niezbyt poprawny. Nie mia�em okazji nauczy� si� pi�knych s��wek i g�adkich zda�, jakimi �wiergoc� ludzie wielkich miast po�udnia. By�em traperem i przez ca�e lata przebywa�em w�r�d traper�w. �; Ale� wr�cz przeciwnie � zaprzeczy�em. � Interesuj�ca to legenda i zgrabnie opowiedziana. Na pewno wzbogaci moj� wiedz� o �yciu czerwonosk�rych plemion. � Przyjemnie mi to us�ysze�... No, ja ju� sobie p�jd�. � Nie poczeka pan na syna? � Ju� zmierzcha, a obieca�em zi�ciowi nar�ba� drew przed noc�. Podni�s� si� z pnia, na kt�rym obok mnie siedzia�. Chcia�em r�wnie� wsta�, lecz po�o�y� mi sw� ci�k� d�o� na ramieniu i przytrzyma�. � Po co te ceregiele? Niech pan siedzi, doktorze. Nadwer�enie �ci�gna to paskudny przypadek. Nie nale�y forsowa� nogi, chyba �e pragnie pan bez ko�ca tkwi� przed t� cha�up�. Hej! � krzykn�� w kierunku domostwa. � Kitty, bywaj! Mo�e jutro zn�w pana odwiedz� � doda� jeszcze. � Bardzo prosz� � odrzek�em. � B�d� czeka� na pana. U�miechn�� si� i ruszy� w�sk� steczk� ku brzegowi jeziorka, potem skr�ci� w prawo, a� zas�oni�y go roz�o�yste krzewy i g�sto rosn�ce drzewka. Zosta�em sam. Co prawda, w g��bi domu, kt�ry wznosi� si� za moimi plecami, krz�ta�a si� Kitty, czyli Katarzyna Grant, ale oczy moje zwr�cone by�y w stron� b�yszcz�cej w s�o�cu tafli jeziorka. Siedzia�em na obalonym grubym pniu drzewa, o kilkadziesi�t krok�w od ma�ego, z desek zbitego tarasu, przez kt�ry wchodzi�o si� do mieszkalnego budynku. Wok� mnie rozci�ga�o si� niewielkie kolisko udeptanej, ja�owej ziemi. Spod jej powierzchni gdzieniegdzie wystawa�y jakie� fragmenty pot�nych g�az�w, a doko�a ros�y g�ste krzewy, w�r�d kt�rych pieni�a si� le�na czarna jagoda. Dalej bieg�a w�ska, wyboista steczka. Tam w�a�nie potkn��em si� wczoraj, nadwer�aj�c �ci�gno lewej stopy. Siedzia�em wi�c okrakiem na pniu, z nog� zabanda�owan� w kostce, z wilgotnym ok�adem pod banda�em. Fatalna dla mnie �cie�ka w ko�cowym swym biegu przedziera�a si� przez sk�py zagajnik, aby wreszcie utkn�� na brunatnym pa�mie wilgotnej gliny. O krok dalej zaczyna�y si� wody jeziorka. K�pa�em si� w nim wczoraj, lecz dzi� musia�em zrezygnowa� z tej przyjemno�ci. Nie stara�em si� nawet doku�tyka� do brzegu. Jeziorko by�o pod�ugowate. Nawet bardzo kiepski p�ywak m�g�by bez wielkiego wysi�ku osi�gn�� jego przeciwleg�y brzeg. W prawo natomiast i w lewo wody rozlewa�y si� na odleg�o�� mili*. Na prawo �jak zdo�a�em to stwierdzi� przed dwoma dniami � jeziorko ogranicza�a dzika ��czka przeci�ta poln� drog�, a raczej �ladem drogi. Rzadko z niej korzystali piesi i konni � koleiny woz�w ledwo znaczy�y kierunek szlaku. Na lewo za� jeziorko stopniowo si� zw�a�o a� do szeroko�ci ma�ej rzeczki, leniwie pluskaj�cej o p�askie brzegi, by wreszcie zgin�� w mrocznym wn�trzu pierwotnego boru. Jeziorko nie mia�o nazwy, podobnie jak rzeczka. Nazwy nie posiada zreszt� ca�a okolica. Taki zagubiony �wiat. Spojrzawszy w kierunku sp�ywu rzeczki, dostrzeg�em dwie ciemne sylwetki zd��aj�ce w moim kierunku. Oczywi�cie mogli to by� jedynie moi przyjaciele � bo kt� by inny � Karol Gordon i Maks Grant, m�� Kitty, powracaj�cy z �owieckiej wycieczki. Oto Karol wyci�gn�� r�k� pokazuj�c sw�j �up: zaj�ca- bielaka, jeszcze z k�pkami bia�ej sier�ci na �apach, zwanych przez my�liwych skokami. Zaj�c-bielak jest nieco mniejszy od swego krewniaka-szaraka, a zasadnicza r�nica polega na tym, �e bielak dwukrotnie w ci�gu roku zmienia sier��. Pod koniec jesieni jego futro zaczyna ja�nie�, a w pocz�tkach zimy staje si� tak bia�e, jak okrywaj�cy ziemi� �nieg. Jedynie na czubkach uszu pozostaj� dwie czarne k�pki. Z pocz�tkiem wiosny bielak szybko traci swe zimowe okrycie. Jego nowe, letnie futro ma barw� szarobr�zow�. Takiego w�a�nie zaj�ca pokazywa� mi ju� z daleka Karol. � Jak tam twoja noga, Janie? � zapyta�, gdy stan�� przy mnie. � Nie�le � odpar�em. � Mam nadziej�, �e za dzie� lub dwa b�d� m�g� porusza� si� r�wnie sprawnie jak ty. U�miechn�� si�. � Widz�, �e jeste� dobrej my�li. Cieszy mnie to. Przecie� nie �ci�gn��em ci� tu po to, aby� tkwi� bezczynnie nad t� ka�u�� � pogardliwie okre�li� jeziorko. � No, ale tak znakomity lekarz jak ty, kt�ry potrafi wyleczy� ka�dego pacjenta, da sobie rad� z w�asn� nog�. � Zwichni�cie wydaje mi si� b�ahe. A ty, Karolu, daj spok�j uszczypliwo�ciom, do kt�rych, jak zauwa�y�em, masz ostatnio sk�onno��. � Przepraszam � za�mia� si� Karol i usiad� obok mnie, a zaj�ca zabra� Maks Grant i znikn�� z nim w g��bi domu. Zapalili�my fajki, gapi�c si� na s�o�ce, kt�re ju� po�ow� swej czerwieniej�cej tarczy zd��y�o skry� si� poza korony ciemnogranatowych �wierk�w. Ptaki ucich�y, wiatr ucich�, ziemi� powoli okrywa�a wieczorna cisza. Na wschodniej stronie ju� g�stnia�a ciemno��, ale zach�d jeszcze gorza� r�owym blaskiem, niby �un� dalekiego po�aru. I co z t� �odzi�? � przerwa�em milczenie. Ano, nic. Spoczywa w tym samym "miejscu co przedtem. Grant zastanawia� si�, czy jej -nie przyci�gn�� tutaj. Nie powinien tego robi�, wio�larz mo�e wr�ci� lada godzina. Powiedzia�em mu to samo, wi�c zrezygnowa� z zamiaru. � I s�usznie. A tropy? � Poza tymi, kt�re odkryli�my poprzednio, nowych nie ma. My�l�, �e za dzie�, dwa i one si� zatr�. � Ta ��d� mnie nieco niepokoi, Karolu � pykn��em k��bem dymu. � Czy jej posiadacza nie spotka� nieszcz�liwy wypadek? Mo�e potrzebuje pomocy? � Nieszcz�liwy wypadek... � powt�rzy� przeci�gle Karol. � Oczywi�cie, bra�em to pod uwag�, lecz nic na to nie wskazuje. Przecie� razem z Maksem przeszukali�my spory szmat lasu. � Ale powierzchownie. �: Bo i nie by�o powodu do jakich� drobiazgowych bada�. Dzi� przy okazji polowania przemierzyli�my dobry kawa� pobrze�a rzeczki i ze dwie mile boru. � Przy okazji polowania � po�o�y�em nacisk na s�owo �okazja", lecz Karol nie zrozumia� czy te� nie chcia� zrozumie� ironii. Machn�� tylko r�k�, jakby op�dzaj�c si� przed dokuczliwym komarem. � Pos�uchaj, Janie. Przed chwil� sam powiedzia�e�, �e nieznany nam wio�larz mo�e wr�ci� w ka�dej chwili. Rozmawia�em na ten temat z Grantem, kt�ry twierdzi, �e nawet miesi�czna nieobecno�� w�a�ciciela �odzi nie daje powod�w do niepokoju. Kraj jest rozleg�y i miejscami dziki, tote� nikt niedo�wiadczony nie pr�buje penetrowa� jego g��bi. Mo�e si� na to zdecydowa� jedynie stary wyga, kt�ry potrafi wyj�� ca�o z ka�dej opresji. � Obaj jeste�cie optymistami � stwierdzi�em. � Teoretycznie tw�j wyw�d jest s�uszny, lecz sam dobrze wiesz, �e na takich rozleg�ych i dzikich terenach mog� si� zdarzy� niebezpieczne przygody nawet najbardziej do�wiadczonym traperom i przebiegaczom �cie�ek. Pora wyja�ni�, o co w�a�ciwie chodzi�o w naszym sporze. Ot� przed trzema dniami, podczas beztroskiej przechadzki wzd�u� brzegu rzeczki, w odleg�o�ci jakiej� p�torej mili od le�nicz�wki natrafili�my na wyci�gni�t� na piasek ��dk�. Typowe india�skie kanoe z brzozowej kory, wzmocnione poprzecznymi drewnianymi przegrodami. Wewn�trz spoczywa�o kr�tkie wios�o o dwu pi�rach. I nic wi�cej. Sprawna ��d� porzucona na rzecznym brzegu, w�r�d ca�kowitego pustkowia � to wprost nieprawdopodobne! Kanoe nie spad�o z nieba. Gdyby wyrzuci�y je na brzeg fale rzeczki, musia�oby wyp�yn�� z jeziorka, nad kt�rym mieszkali�my. A przecie� nie by�o tu innej �odzi, poza cz�nem stanowi�cym w�asno�� Maksa Granta. Z tego wynika logiczny wniosek: kto� tu przyp�yn�� z do�u rzeczki. Lecz kto? Zaciekawieni, jaki to go�� zawita� w nasze odludzie, postanowili�my cierpliwie czeka�. Skoro zostawi� ��d�, musi wr�ci�. Ba, lecz takie rozumowanie pasuje raczej do okolic g�ciej zaludnionych/A tu, na pustkowiu, mo�na ��d� pozostawi� i wcale po ni� nie wr�ci� albo wr�ci� po miesi�cach �jak twierdzi� Maks Grant � byle przed zim�, nim mr�z zetnie lodem rzeczne koryto. Roz�o�yli�my si� na piaszczystej �asze tu� obok tajemniczej �odzi i �mi�c fajeczki czekali�my na nieznanego przybysza. Ten czas oczekiwania zu�y�em na zadawanie Marksowi kolejnych pyta�. Ciekawo�ci swej w pe�ni jednak nie zaspokoi�em, chocia� uzyska�em sporo interesuj�cych informacji. O co pyta�em? O tym � p�niej. Po trzech godzinach daremnego wyczekiwania ruszyli�my na poszukiwanie tajemniczego przybysza. Pocz�tkowo szli�my brzegiem rzeczki, p�niej skr�cili�my w g��b lasu, bo w domu Maksa Granta kominka w kuchni nie by�o. Jego miejsce zajmowa� wielki metalowy piec na czterech niskich n�kach, z fajerkami i piekarnikiem � nowo��, kt�r� ku rado�ci kobiet powoli wypiera�a z farmerskich domostw niewygodne, k�opotliwe kominki. Drugim ulepszeniem by�a studnia... w kuchni! Tak, tak. Oto wzd�u� jednej ze �cian umieszczono bardzo d�ugi st�, a w jego rogu znajdowa� si� okr�g�y otw�r o �rednicy sporej beczki. Karol zwr�ci� mi na to uwag�. Spojrza�em w g��b otworu. Drewniane obr�cze, jedna pod drug�, spada�y prostopadle w d�, by znikn�� w czarnym lustrze wody. Zagadn��em Maksa, co najpierw zbudowano: dom czy studni�. Odpar�, �e oczywi�cie studni�, kt�ra p�niej zosta�a obudowana �cianami kuchni. Doda�, �e we wsi, z kt�rej pochodzi�, sporo chat zosta�o wyposa�onych w takie wewn�trzne studnie, co bardzo u�atwia �ycie gospodyniom, zw�aszcza zim� i podczas jesiennych szarug. Tu dodam, �e piec kuchenny by� jedynym w ca�ym domu. Zimow� por� oba pokoje stawa�y si� bezu�yteczne. Mieszka�cy korzystali tylko z kuchni, gdzie w piecu bez przerwy buzowa� ogie�. Ano, przecie� w styczniu temperatura w tych okolicach spada czasem do 22 stopni poni�ej zera! Brak piec�w w pokojach nie by� dla mnie niczym zaskakuj�cym. We wszystkich znanych mi domach farmerskich tak by�o. Po prostu ze wzgl�d�w oszcz�dno�ciowych, a i r�wnie� technicznych � nowy piec wymaga� nowego przewodu kominowego. Po kolacji, kt�ra trwa�a tak d�ugo, a� pani Kitty musia�a zapali� naftow� lamp�, gadali�my jeszcze, pykaj�c z fajeczek, a gdy gwiazdy ukaza�y si� na niebie, udali�my si� na spoczynek. Taki tu ju� panowa� zwyczaj. Wstawa�o si� natomiast, kiedy czerwone zorze rumieni�y �wiat. Przyznam, �e tego rodzaju zwyczaje wcale mnie nie zachwyca�y. Wprawdzie nikt mnie rankiem nie �ci�ga� z ��ka, lecz skoro gospodarze ju� krz�tali si� po obej�ciu, a Karol, chlapi�c si� nad stawem, wywrzaskiwa� jak�� trapersk� piosenk� (te� pomys�!), nie wypada�o przecie� wylegiwa� si� d�u�ej. Powiadam: �nie wypada�o". Czy� doprawdy w tej g�uszy nale�a�o si� liczy� z tym, co �wypada" i co �nie wypada"? A jednak nie by�y to jedynie miejskie nawyki cz�owieka, o kt�rym m�wi si�, �e jest �dobrze wychowany". Kiedy�, gdy w samym �rodku skalistej pustyni pad� mi ko� z pragnienia, a ja ledwo wlok�em si� w kierunku �r�d�a odkrytego cudownym zrz�dzeniem losu, napotka�em pora�onego � podobnie jak ja � pragnieniem w�drowca. Do �r�d�a on doczo�ga� si� pierwszy. I co? Czy rzuci� si� na ziemi� i zanurzy� g�ow� w przywracaj�cym �ycie nurcie? Nic podobnego! Odpi�� manierk� wisz�c� u pasa, nape�ni� wod�, podszed� do mnie i wr�czy� mi j�. A potem cierpliwie czeka�, a� j� opr�ni�. Dopiero w�wczas pad� plackiem na wilgotny brzeg i d�ugo, powoli gasi� pragnienie. Nigdy, przenigdy tego nie zapomn�. Wspania�y gest zaiste wspania�ego cz�owieka! Dlaczego tak post�pi�? Przecie� by� nie mniej spragniony ni� ja. Wida� uzna�, �e �nie wypada" post�pi� inaczej, �e nakazywa�o mu tak poczucie w�asnej godno�ci. A przecie� �jak si� wkr�tce dowiedzia�em � by� to cz�owiek, kt�ry nigdy w �yciu nie ogl�da� wielkiego miasta i kt�remu nikt nigdy nie t�umaczy�, co �wypada", a co nie... Wczesne wstawanie mia�o i swe dobre skutki, przede wszystkim te, �e wieczorem zasypia�em szybko i �e spa�em bez przerw, bez nocnych majak�w i nag�ych przebudze�. Wi�c i teraz natychmiast zapad�em w nico��. Pora wyja�ni�, jak do tego dosz�o, �e w po�owie wiosny Karol Gordon i ja znale�li�my si� w tej dzikiej puszczy. By� rok 1893. Przed dwunastu laty ujrza�em po raz pierwszy Karola. W moim rodzinnym mie�cie Milwaukee, w szpitalu, gdzie pracowa�em jako lekarz. Tak, poznali�my si� przed dwunastu, a mo�e nawet przed trzynastu laty. Jak ten czas leci! Karol Gordon, m�odociany kowboj, pracowa� ongi� na farmie o pi�tna�cie mil na p�noc od Chicago. Po kilku latach ruszy� samotnie na poszukiwanie z�ota. Bowiem w�wczas w�a�nie odkryto z�ote �y�y na dzikim obszarze Czarnych G�r, co wkr�tce doprowadzi�o do dewastacji tych pi�knych teren�w i do krwawych walk z plemionami Indian. Tych, kt�rzy Czarne G�ry uznawa�y, i s�usznie, za ziemie nale��ce do nich od wiek�w. Powr�ciwszy szcz�liwie z wyprawy, wzbogacony o z�oto, Karol uda� si� z karawan� osadnik�w do Teksasu i tam przeobrazi� w farmera. Lecz kl�ska suszy trwaj�ca trzy lata, kt�ra orn� ziemi� zamieni�a w tward� jak kamie�, sp�kan� polep�, wygna�a go na p�noc. Zosta� traperem. Pozna�em Karola, kiedy �le zagojona rana po spotkaniu z szarym nied�wiedziem doprowadzi�a go w ko�cu do szpitala. Tak to si� zacz�o. A znajomo�� lekarza z pacjentem przeobrazi�a si� z czasem w trwa�� przyja��. Jesieni� 1880 roku Karol nam�wi� mnie na my�liwsk� wypraw� w g�usz�, dzicz i bezludzie. Nast�pnego roku wyruszyli�my na ziemie po�udniowo-zachodniej Kanady. Odt�d rokrocznie z nadej�ciem wiosny opuszcza�em Milwaukee przy boku Karola, najcz�ciej w siodle, cho� zdarzy�o si� dwukrotnie, �e nie konno, lecz �odzi� wyruszyli�my na wypraw�. Gordon znika� na ca�� zim�. W��czy� si�, przewa�nie ze sztucerem, po p�nocnych kra�cach Kanady, gdzie zwierzyny jeszcze nie brakowa�o, zw�aszcza tej futerkowej. Na srebrnych i b��kitnych lisach, na sobolach, kunach i skunksach zbi� wcale niema�y maj�tek, ale �e by� z usposobienia w��cz�g�, nie za�o�y� rodziny, nie mia� domu, a do gospodarki farmerskiej rozczarowa� si� raz na zawsze. Zosta� traperem i by� nim nadal, chocia� m�g� to wszystko rzuci� w diab�y. Ale nie rzuca�. Bo za bardzo pokocha� to traperskie �ycie w�r�d surowej, pierwotnej przyrody, na prerii szumi�cej �agodnym wiatrem, w�r�d puszczy i potok�w przedzieraj�cych si� z pluskiem przez skaliste pustkowia g�r. Karol Gordon �le znosi� pobyt w mie�cie. Nic dziwnego. Przecie� i ja po ka�dym powrocie z trzymiesi�cznej wyprawy musia�em przez d�ugie tygodnie na nowo przyzwyczaja� si� do gwaru i kurzu miejskich ulic. W ko�cu marca tego roku, podczas ostatniej zawieruchy �nie�nej, kt�ra raz jeszcze wybieli�a ulice i dachy dom�w Milwaukee, pewnego ranka energicznie zapukano do drzwi mego mieszkania. Zanim Katarzyna � moja d�ugoletnia gospodyni� posz�a otworzy�, wiedzia�em ju� z ca�� pewno�ci�, �e oto wr�ci� z dalekiego szlaku Karol. I nie pomyli�em si�. Za progiem sta�, ca�kowicie obsypany �niegiem, m�j przyjaciel. Z d�ug� broni� ukryt� w futerale i z wielkim t�umokiem na plecach. Padli�my sobie w obj�cia jak dwaj bracia roz��czeni losem przez lata, chocia� rozstali�my si� raptem przed kilkoma miesi�cami. Ale tak ju� wesz�o nam w zwyczaj to wzajemne �ciskanie si� i poklepywanie z rado�ci po plecach. Zwykle z rozja�nionym obliczem przygl�da�a si� temu Katarzyna. Zna�a Karola prawie tak dawno, jak ja. Po takim przywitaniu ci�g dalszy zawsze wygl�da� jednakowo: Karol goli� si� moj� brzytw�, co zwyk�e trwa�o bardzo d�ugo, jako �e wraca� do Milwaukee zaro�ni�ty niczym nied�wied�. Kt� by si� goli� podczas traperski, gdy temperatura spada do dwudziestu stopni poni�ej zera? Ogolony, Karol burzy� wod� w wannie, energicznie szoruj�c si� szczotk�, aby na koniec zasi��� naprzeciw mnie przy nakrytym obrusem stole. Siedzia� i teraz, z apetytem zajadaj�c szynk�. Musia� by� porz�dnie wyg�odnia�y, wi�c nie zadawa�em mu �adnych pyta� czekaj�c, a� sam przerwie milczenie. Lecz kiedy wreszcie m�j go�� od�o�y� n� i widelec i rozpar� si� wygodnie w fotelu, zagadn��em: � Jak posz�o? Mrugn�� do mnie jednym okiem: � Nie�le, Janie. Wcale nie�le. Kilka sk�rek mam w tobole. Dla przyjaci�, a wi�c przede wszystkim dla ciebie. Podzi�kowa�em. � A reszta? � Sprzeda�em w faktorii hudso�skiej kompanii. Za czeki na tutejszy bank. W Milwaukee dosta�bym na pewno wi�cej, ale nie chcia�o mi si� d�wiga� tobo��w. Pewnie cz�owiek si� starzeje. Na takie stwierdzenie wzruszy�em ramionami. Wydawa�o mi si� zupe�nie nieprawdopodobne, aby Karol m�g� si� kiedykolwiek zestarze�. � Nie wzruszaj ramionami. Prze�y�em przygod�, kt�ra potwierdza moje podejrzenia. Niewiele brakowa�o, a kiepsko by�oby ze mn�. � Co takiego? � zdziwi�em si� szczerze. � Wstyd si� przyzna�, lecz zwierz� ci si� w tajemnicy, �e okaza�em si� durniem na poziomie greenhorna. Ba, gorzej jeszcze! � Nie przesadzaj, Karolu! � Nie przesadzam. Wyobra� Sobie... To by�o na po�udniu prowincji Quebec, kilka mil od jeziora Magpie. Zupe�ne bezludzie, a przecie� trafi�em tam na francusk� wiosk� o wdzi�cznej nazwie Kaczy D� czy co� w tym rodzaju. Mieszka�cy porozumiewali si� przedziwn�, staro�wieck� francuszczyzn�, ale nawet gdyby nie by�a przedziwna ani staro�wiecka, i tak niewiele bym rozumia�. Na szcz�cie kilku m�odszych rolnik�w nieco zna�o angielski. Ale mniejsza z tym. Natomiast wyobra� sobie, �e tam hoduj� os�y! � Os�y? To rzeczywi�cie nieco dziwne. Lecz co z tego? � u�miechn��em si�. � Podobno to tradycja si�gaj�ca stuleci, przywieziona z dalekiej Francji. Napatrzy�em si� na te os�y, mn�stwo os��w. A po dw�ch dniach ruszy�em na wsch�d. Wspi��em si� na ob�y pag�rek, z kt�rego wiatr zwia� cienk� pow�ok� �niegu i sk�d wida� by�o bia��, poprzerywan� czarnymi pasmami ziemi p�aszczyzn�, a dalej czarnogranatow� lini� lasu. I w�a�nie na tej pustej p�aszczy�nie zauwa�y�em szar� sylwetk� zwierz�cia. Przy�o�y�em lornetk� do oczu i parskn��em �miechem. To by� osio�. M�ody osio�, kt�ry przyw�drowa� tu z pobliskiej wsi. Uzna�em za sw�j obowi�zek, w podzi�ce za go�cin�, zagna� czworonoga tam, gdzie m�g� znale�� straw� i ciep�y k�t w stajni. W�r�d tej pustki czeka�aby go niechybnie �mier� z g�odu, z zimna lub od wilczych k��w. Zszed�em z pag�rka i powoli ruszy�em przez p�aszczyzn�, mijaj�c malutkie zaspy �niegu i odwiane skiby rudawej, skamienia�ej gleby. Zwierz� kr��y�o to tu, to tam, a ja zbli�a�em si� do niego. Weso�y i beztroski, bo s�o�ce grza�o przyjemnie... Chyba oczy moje straci�y ostro�� widzenia. Bo jak inaczej wyt�umaczy�? Wyobra� sobie, Janie, �e dopiero z odleg�o�ci kilkunastu krok�w zauwa�y�em, �e to nie osio�. � Tylko m�ody �oszak! � przerwa�em rozweselony. � Zgad�e�. M�ode �oszaki z du�ej odleg�o�ci nieco przypominaj� os�y. Lecz ja znajdowa�em si� zupe�nie blisko zwierz�cia, gdy spostrzeg�em sw� pomy�k�. Ha�ba i wstyd! � westchn�� zabawnie. � No, ale w mgnieniu oka przesta�em by� greenhornem. Bo greenhorn na pewno ucieszy�by si� widokiem cielaczka i w podskokach zbli�y�by si�, �eby go pog�aska�. Ja podskoczy�em, ale do ty�u. Tam gdzie przebywa �oszak, na pewno w pobli�u znajduje si� i �osza. A to przestaje by� zabawne Piekielnie otwarta r�wnina nie dawa�a �adnej os�ony. Pocz��em si� cofa� na tamten ob�y pag�rek, kt�ry opu�ci�em ku swemu nieszcz�ciu, a �oszak powolutku, uporczywie kroczy� moimi �ladami. Tak mnie nagle pokocha�. By� lekki mr�z, a przecie� spoci�em si� niczym ruda mysz dostrzeg�szy, jak z lasu wyskoczy� na r�wnin� i gna� ko�ysz�cym si� krokiem wielki czworon�g. Jak przewidywa�em, stara �osza bieg�a na ratunek swemu dziecku! Rozumiesz? � Doskonale rozumiem. Lecz w ostateczno�ci mog�e� strzela�. � Pomy�l, Janie! Czy mog�em zabi� matk� tego ciel�tka? Sze�ciomiesi�cznego malca skaza� na �mier�? �osie rodz� si� przewa�nie w maju, a w�wczas by� pocz�tek listopada. � W obronie w�asnej mia�e� prawo strzela� i z takiego czynu rozgrzeszy�by ci� ka�dy traper. � Hm... ale ja nie rozgrzeszy�bym sam siebie. C� mi pozosta�o? Jedynie odp�dzi� cielaka, by wr�ci� do matki. Nie mia�em pod r�k� nic, czym m�g�bym rzuci�, nawet kamienia. W ostatecznej desperacji odwr�ci�em si� i pocz��em biec co si� w nogach ku pag�rkowi, co zreszt� r�wnie� by�o czynem nierozs�dnym, bo czworonogi malec m�g� za mn� pogoni�. Ano, straci�em rozs�dek. Gdy ci�ko dysz�c dotar�em na szczyt wzniesienia, obejrza�em <si�. �oszak znajdowa� si� tu�-tu� za mn�, a jego rozsierdzona mama niewiele dalej. Skoczy�em wi�c w d�, potkn��em si� i upad�em, potem stoczy�em si� jak �nie�na kula pod kraniec zbocza. Troch� mnie to oszo�omi�o i zapewne musia�o min�� nieco czasu, nim zdo�a�em si� podnie��. Spojrza�em na szczyt pag�rka, spodziewaj�c si� ujrze� tam �oszaka. Nie by�o go jednak. Odczeka�em jeszcze ze dwie minuty i wiedziony ciekawo�ci�, wdrapa�em si� z powrotem. Wtedy odetchn��em z ulg�. Poprzez za�nie�on� p�aszczyzn� w�drowa�a stara �osza ze swym ma�ym, oddalaj�c si� w kierunku lasu. Tak to si� wszystko szcz�liwie dla mnie zako�czy�o, lecz mimo to straci�em serce do polowania w tamtych stronach. Zawr�ci�em. Najpierw do �o�lej" wioski, p�niej na wsch�d do najbli�szej stacji kolejowej. Sam nie bardzo rozumiem i trudno to wyt�umaczy�, ale co� mnie p�dzi�o z tamtych stron. Mo�e to jakie� przeczucie... � Ho, ho, Karolu! Mo�e ty naprawd� si� starzejesz, tyle �e inaczej, ni� my�lisz. Stajesz si� przes�dny! Karol zlekcewa�y� moj� uwag� i m�wi� dalej: � Mia�em odrobin� szcz�cia. W p� godziny po moim przybyciu na samotn� stacyjk� nadjecha� poci�g. � Dok�d chcia�e� jecha�? � W�wczas jeszcze nie wiedzia�em � roze�mia� si� m�j przyjaciel. � Dziwne, co? Ale tak w�a�nie by�o. � I co dalej? Dalej... by�a Nowa Fundlandia. Co takiego?! � wykrzykn��em zaskoczony. � Jakie licho ci� tam zagna�o?. � Nie licho, tylko poci�g. � Przecie� nie dojecha�e� do Nowej Fundlandii poci�giem! � Oczywi�cie, �e nie. To tylko skr�t my�lowy. Poci�giem dotar�em najpierw do Halifax. Co� mi wtedy w ucho pocz�o �piewa� o Nowej Fundlandii. Nigdy przecie� tam nie by�em. Ruszy�em wi�c znowu kolej�, na sam� p�noc Nowej Szkocji, a stamt�d promem na wysp� Cape Breton, do miejscowo�ci Sydney, wreszcie z Sydney, znowu promem, do Portaux-Basques, le��cego na po�udniowym wybrze�u Nowej Fundlandii. Tak si� zako�czy�a moja bardzo d�uga podr�. Ale nie �a�uj�. Uff! Rozgada�em si�, pozw�l, �e chwil� odsapn�. � Oczywi�cie. My�l�, �e nawet przyda�oby ci si� odsapn�� w ��ku. Wygl�dasz na bardzo zm�czonego. Do jutra. Nie zaprotestowa�, a wi�c nie myli�em si�. Daleka podr� musia�a nieco nadszarpn�� jego si�y. Napisa�em �nieco", poniewa� ju� nazajutrz nie znalaz�em na jego obliczu ani �ladu poprzedniego zm�czenia. Przegadali�my od �niadania do lunchu i gadaliby�my zapewne d�u�ej, gdyby nie pojawi� si� pierwszy w tym dniu pacjent. Po nim drugi, trzeci... a� marcowy zmrok wtargn�� do mego gabinetu, a wraz z nim Katarzyna z zapalon� naftow� lamp�. Dopiero gdy ksi�yc srebrn� smug� wdar� si� do mieszkania, spotkali�my si� na nowo z Karolem i zasiedli przed kominkiem, w kt�rym trzaska�y p�omieniem sosnowe polana. Nie ma nic przyjemniejszego ni� siedzie� przed takim kominkiem w ciszy i cieple, gwarz�c z przyjacielem. Zapadli�my w g��bokie fotele �mi�c fajki i maj�c w zasi�gu r�ki na blacie okr�g�ego stolika szklaneczki z lodem, wype�nione ��taw� whisky. - No i c�, Janie? Widz�, �e masz powodzenie. Naliczy�em a� o�miu pacjent�w. � Prawda � przytakn��em. � S� dni, podczas kt�rych ju� od po�udnia co chwila kto� puka do drzwi. Nieco to m�cz�ce. � Powiniene� ograniczy� godziny przyj��. � Ba, ju� o tym my�la�em, lecz wstrzymuje mnie od tego poczucie lekarskiej odpowiedzialno�ci. Wielu z moich pacjent�w przychodzi tu dos�ownie w ostatniej chwili. C� za nierozs�dni ludzie! Kiedy� przywl�k� si� tu starszy jegomo�� z tak wysok� temperatur�, �e gdybym go w�wczas nie; poratowa� i nie odwi�z� do domu powozem, sprawa sko�czy�aby si� tragicznie. � Przecie� s� jeszcze inni lekarze. Zreszt�... i tak wkr�tce b�d� ci� musieli wyr�cza� przez kilka miesi�cy. Nastawi�em uszu. � Zaplanowa�e� co� nowego? A jak�e � o�ywi� si� Karol. � Jeszcze jest marzec, jeszcze mr�z na przemian z pluch�, lecz za dwa, trzy tygodnie nadejdzie wiosna i by�oby zbrodni� tkwi� w tych zakurzonych murach. � Dwukrotnie pykn�� z fajeczki i doda�: Co s�dzisz o Nowej Fundlandii? O Nowej Fundlandii? � powt�rzy�em zdziwiony. � Nigdy tam nie by�em, ale przecie� dopiero stamt�d wr�ci�e�. W�a�nie dlatego s�dz�, �e Nowa Fundlandia pi�knie si� prezentuje na wiosn� i w lecie. Tak jak ka�dy inny obszar p�dzikiej przyrody. Niezupe�nie. Ta wyspa posiada specyficzn� atmosfer�. Chcia�bym tam by� znowu, gdy drzewa wypuszczaj� nowe p�dy, a trawy pachn� w promieniach gor�cego s�o�ca. Nowa Fundlandia... � zamy�li�em si�. � No c�? Skoro mogli�my wlec si� po wertepach Arizony czy Oklahomy, sk�ro wybrali�my si� na dalek� p�noc, by ujrze� Wielkie Jezioro Nied�wiedzie, nie widz� przeszk�d, by odwiedzi� Now� Fundlandi�. Karol klasn�� d�oni� w kolano. Co za post�p, Janie! � zawo�a�. � Po raz pierwszy nie sprzeciwiasz si� mej propozycji! Twierdz�c tak, nieco mija� si� z prawd�. Bo chocia�, istotnie, cz�sto oponowa�em przeciw jego planom, w ko�cu jednak najcz�ciej zgadza�em si� na jego wyb�r. � No, to popatrzmy na map� � wydoby�em z podr�cznej biblioteczki stary atlas P�nocnej Ameryki, zerkn��em na t� niby malutk� odleg�o�� dziel�c� Milwaukee od brzeg�w Nowej Fundlandii i zaraz opad�y mnie w�tpliwo�ci: � � Ej�e, Karolu, przecie� my tam nie dojedziemy nawet w ci�gu dwu miesi�cy! � Przesadzasz. Ja dotar�em znacznie szybciej. Poci�gi je�d�� coraz lepiej, szlaki kolejowe s� coraz g�stsze. Ani si� spostrze�esz, jak pewnego dnia wysi�dziesz z promu w Port-aux-Basques na pi�knej fundlandzkiej ziemi. � Ani si� spostrzeg� � powt�rzy�em nieco markotnie, bo przypomnia�em sobie nasze wsp�lne wyprawy, podczas kt�rych na ko�skim .grzbiecie p�dzi�em poprzez faluj�ce zielone trawy bezkresnej prerii. A teraz, zamiast w siodle, mia�em tkwi� wiele dni na twardej �awce w zakurzonym i ha�a�liwym wagonie kolejowym. Karol, jakby odgadywa� moje my�li: � No c�, przecie� niejeden raz skracali�my sobie drog� poci�giem. � Prawda � przyzna�em � lecz p�niej przesiadali�my si� na konie. � No, no, patrzcie, jaki si� z ciebie je�dziec zrobi�! Niestety, tym razem musimy wyrzec si� koni, bo konna w�dr�wka trwa�aby rzeczywi�cie ze dwa miesi�ce albo i d�u�ej. � To znaczy, �e koni w og�le nie b�dzie? � chcia�em si� upewni�. � A nie b�dzie. Znowu odezwa�a si� w tobie dusza �yciowego oponenta. Je�li proponuj� Now� Fundlandi�, czyni� to dlatego, �e po pierwsze: sp�dzi�em tam kilka miesi�cy, po drugie: tamtejszy krajobraz na pewno i tobie przypadnie do serca. Dobrze ci� znam. Powiedz, czy kiedykolwiek po powrocie z naszych w�dr�wek �a�owa�e� mojego wyboru? � Nigdy � o�wiadczy�em zgodnie z prawd�. � No widzisz. Wi�c i teraz nie po�a�ujesz. � Ale ta piekielnie d�uga podr� � westchn��em. � W zamkni�tym, dusznym pudle wagonu. � Jak ci b�dzie duszno, otworzysz okno albo wyjdziesz na pomost � za�artowa� Karol. � A poza tym... zobaczysz morze, przejedziesz si� promem. Sze�� godzin trwa podr� z Sydney w Nowej Szkocji do Port-aux-Basques w Nowej Fundlandii. A p�niej... co za lasy i jakie mn�stwo zwierzyny! A ryby! Ryby i w�dkarstwo to hobby Karola i przyzna� musz�, �e mia� nieprawdopodobne szcz�cie. Potrafi� z�owi� wspania�e okazy na zgi�t� szpilk�, na agrafk� przyczepion� do postronka, bez tych wszystkich wymy�lnych urz�dze�, w kt�re wyposa�aj� w�dki r�ni sprytni producenci. � No wi�c, Janie? Zgadzasz si�? � Pozw�l, �e si� zastanowi�. Przez noc. Po�o�y�em si� do ��ka z ksi��k� geograficzn�. Jedn� z wielu, jakie posiada�em. Ta traktowa�a o Kanadzie. Pocz��em szuka� Nowej Fundlandii i w�wczas przypomnia�em sobie: � do licha! Przecie� Nowa Fundlandia nie nale�y do Kanady! Nie jest prowincj� kanadyjskiego dominium. Jest to mo�liwe? Ano... mo�liwe, lecz aby to wyja�ni�, trzeba chocia� pokr�tce zna� dzieje tej krainy. Wsta�em z ��ka i odszuka�em inny tomik. Taki, jakiego potrzebowa�em. Historia Nowej Fundlandii wi��e si� z �yciem g�o�nego podr�nika, Johna Cabota. Ot� John Cabot by� W�ochem i nazywa� si� naprawd� Giovanni Caboto. Urodzi� si� w Genui w 1450 roku. Po trzydziestu czterech latach przeni�s� si� do Londynu wraz z rodzin�, zmieniaj�c nazwisko na Cabot. Niezale�nie od Krzysztofa Kolumba doszed� do wniosku, �e wobec kulisto�ci ziemi najkr�tszej drogi z Europy do Azji nale�y szuka� �egluj�c na wsch�d, nie na zach�d. Pomys�em tym zainteresowali si� angielscy kupcy z Bristolu. W roku 1496 kr�l Anglii Henryk VII nada� Cabotowi patent upowa�niaj�cy go oraz trzech jego syn�w do poszukiwania (na w�asny koszt!) nieznanych l�d�w. 2 maja 1497 roku, wraz z synami i za�og� licz�c� osiemnastu ludzi, Cabot wyruszy� na zach�d na licz�cym zaledwie pi��dziesi�t ton wyporno�ci statku �Mateusz". Po d�ugiej i szcz�liwej podr�y wyl�dowa� najprawdopodobniej na wyspie Cape Breton, stanowi�cej obecnie cz�� prowincji Nowa Szkocja, lub te� � sprawa nie zosta�a ostatecznie rozstrzygni�ta � na wybrze�u Nowej Fundlandii. Ju� 24 czerwca 1497 roku, w dniu �wi�tego Jana, Cabot mia� dop�yn�� do miejsca, gdzie wznosi si� dzi� stolica Nowej Fundlandii, miasto St. John's. Cabot s�dzi� jednak, �e to kt�ra� z wysp Japonii. Kiedy wr�ci� do Anglii, kr�l Henryk VII, kt�ry spodziewa� si� co najmniej transportu z�ota, niezbyt zadowolony z wynik�w wyprawy, wynagrodzi� podr�nika sum� zaledwie dziesi�ciu funt�w szterling�w. Wyrazi� jednak zgod� na drug� ekspedycj�, wyposa�aj�c Cabota w dwa statki oraz trzystu �udzi za�ogi. W roku 1498 Cabot powt�rnie dotar� do brzeg�w Ameryki i op�yn�� wybrze�e dzisiejszych p�nocno-wschodnich, nadmorskich stan�w. Powr�ci� do Bristolu jesieni� tego� roku i wkr�tce zmar�. Tyle w�a�nie wyczyta�em z geograficznego podr�cznika. Nale�y jeszcze doda�, �e w roku 1583 Humphrey Gilbert og�osi� brytyjsk� suwerenno�� nad odkryt� przez Cabota wysp�. W ten spos�b Nowa Fundlandia sta�a si� pierwsz� koloni� angielsk� w p�nocnej Ameryce. I jest ni� do dzi�! A co zd��y� mi ju� opowiedzie� Karol? W�druj�c po Nowej Fundlandii � raz kolej�, raz pieszo, raz przypadkowo napotkanym wozem � dotar� do pot�nego kompleksu las�w na zachodniej cz�ci wyspy. I tam, na skraju tych las�w, trafi� na wie� o nazwie Norris (pochodzenia tej nazwy nikt z mieszka�c�w nie zna�). Mia� zaiste du�o szcz�cia. Przypadkowo spotka� starego farmera, Stephena Granta. Okaza�o si�, �e by� on dawniej traperem, obie�y�wiatem, bywalcem prerii, dzikich puszczy i g�r. Tak oto Karol znalaz� bratni� dusz�. Poniewa� m�j przyjaciel kr�ci� nosem na. propozycj� zamieszkania we wsi, dzi�ki temu spotkaniu zakwaterowa� si� o trzy mile dalej na zach�d, na skraju wysokopiennego lasu, w domku le�nika, kt�ry by� synem starego Granta. Karol przyzna� si�, �e pocz�tkowo, po kilku dniach odpoczynku, mia� zamiar ruszy� dalej, jednak Maks (syn starego Granta) przypad� mu do serca, a jego �ona Kitty okaza�a si� niezwykle go�cinn� i uprzejm� gospodyni�. To ona w�a�nie, gdy Karol zbiera� si� do dalszej w�dr�wki, zacz�a go namawia�, by pozosta� d�u�ej. Twierdzi�a, �e dalej na zach�d Karol znajdzie tylko pustk� i g�usz�, co nawet dla do�wiadczonych przebiegaczy las�w stanowi powa�ne niebezpiecze�stwo, zw�aszcza w zimie. � Tam nie ma nic, poza zwierzyn� � twierdzi�a z uporem. � Prosz� zapyta� m�a. Maks potwierdzi� ten pogl�d. � A Indianie? Przecie� chyba istniej� tu wioski czerwonosk�rych? Nieraz korzysta�em z ich go�ciny w czasie, polowa�, wi�c... � Nic z tego � przerwa� mu le�nik. � Dla jednych smutna, dla innych radosna to prawda, �e na Nowej Fundlandii Indian nie ma. Po takiej informacji Karol �jak wnioskuj� z jego relacji � niemal os�upia� ze zdumienia. �Jak to nie ma?" � wykrzykn��. �A tak, nie ma. Niegdy� Now� Fundlandi� � Wyja�ni� mu le�nik � zamieszkiwa�o jedynie india�skie plemi� Beothuk. Opowiada� mi pewien bardzo m�dry cz�owiek, a ojciec to potwierdzi�, �e s�owo �beothuk" oznacza�o w j�zyku czerwonosk�rych �cz�owiek" lub �istot� ludzka". Pierwsi biali koloni�ci uznali to s�owo za nazw� plemienia. Nadali temu plemieniu r�wnie� drug� nazw�: �czerwoni Indianie", poniewa� tubylcy smarowali swe cia�a czerwon� ochr�, maj�c� chroni� przed uk�uciami owad�w. Europejscy rybacy, kt�rzy osiedlili si� na pobrze�ach wyspy, bezlito�nie t�pili miejscow� ludno��. Francuscy koloni�ci wyznaczali nagrody za india�skie g�owy. Wreszcie, w pocz�tkach XIX wieku, z Nowej Szkocji przybyli na Now� Fundlandi� wojownicy wrogiego plemienia Micmac i rozpocz�li wojn� z Beothukami, kt�rzy uzbrojeni jedynie w �uki i dzidy nie potrafili przeciwstawi� si� podw�jnemu atakowi: ze strony bia�ych i ze strony czerwonosk�rych nieprzyjaci�. Wygin�li ca�kowicie, chocia� niekt�rzy twierdz�, �e kilka rodzin Beothuk�w zdo�a�o uciec z wyspy i znalaz�o schronienie w�r�d plemienia Montagnais na Labradorze. Czy to prawda, nie wiem, lecz s�ysza�em, �e zmar�a w St. John's w roku 1829 kobieta by�a ostatni� przedstawicielk� plemienia Beothuk". Ta sm�tna informacja doprowadzi�a Karola do wniosku, �e musi nie tylko zrezygnowa� z samotnych wypraw w g��b puszczy, ale w og�le zrezygnowa� z polowa� na ziemi, na kt�rej po jej pierwotnych mieszka�cach pozosta�y ju� tylko groby. Zastanawia� si�, czyby nie uda� si� gdzie� dalej na po�udnie b�d� na p�nocny zach�d � mo�e na Labrador, mo�e na pobrze�a zatoki Ungawa? Oczami wyobra�ni widzia� ju� bezdro�a pokryte �niegiem. Ale o linii kolejowej czy jakiej� innej mo�liwo�ci transportu nie by�o co marzy�. Pozostawa�yby sanie ci�gnione przez niezmordowane husky. Lecz takie sanie nale�a�oby wynaj��, a w dodatku dobrze zap�aci� w�a�cicielowi. Je�li w og�le znalaz�by si� ch�tny do wynaj�cia, bo r�nie z tym bywa. Karol doszed� w ko�cu do wniosku, �e na p�noc dotar�by zapewne dopiero wtedy, gdy przejdzie pora zimowych polowa�. Odrzuci� wi�c ten projekt i pozosta� w Nowej Fundlandii. Maks Grant okaza� si�, mimo m�odego wieku, do�wiadczonym znawc� tajnik�w puszczy, chocia� przebywa� tu dopiero od roku. Dobrze pozna� knieje, nim zaproponowano mu posad� le�nika. By� to zreszt� traf losu. Poprzedni le�nik, samotny, w �rednim wieku m�czyzna, po prostu zagin��. � Jak to: zagin��? � zdziwi�em si� przerywaj�c opowiadanie Karola. � Interesowa�em si� tym, Janie, lecz to, co mi odpowiedziano, brzmi nieco dziwnie i nic nie wyja�nia. Po prostu przez kilka dni nie pojawia� si� w Norris w miejscowym sklepiku. Po tygodniu jeden z rolnik�w, um�wiony na ten dzie� z le�nikiem, nie zasta� go w domu, mimo �e drzwi by�y otwarte. Czeka� przez cztery godziny, na pr�no, wi�c zostawi� kartk�, �e przyjdzie nast�pnego dnia. Ale nast�pnego dnia sytuacja si� powt�rzy�a. Up�yn�� drugi tydzie�, a nikt nigdzie le�nika nie spotka�. Kilku zaniepokojonych mieszka�c�w wioski przeszuka�o okolic� le�nicz�wki. Bez rezultatu. Zawiadomiono zarz�d las�w. Przybyli funkcjonariusze s�u�by le�nej i policjanci z psami, szukali przez wiele dni, lecz zaginionego nie odnaleziono. Zreszt� niepotrzebnie tyle m�wi� o tej sprawie. Nie ma ona nic wsp�lnego z moimi zimowymi �owami ani z nasz� wiosenn� wypraw�. Wa�ne, �e le�nikiem jest tam teraz Maks. D�ugo nie mog�em usn��, rozmy�laj�c o tym, co opowiedzia� Karol, i o tym, co wyczyta�em z ksi��ek. Nowa Fundlandia � sm�tna wyspa, na kt�rej dokonano masakry Indian. Wprawdzie nie tylko tam, nigdzie jednak na obszarze Ameryki nie przeprowadzono tego r�wnie skutecznie. I to w�a�nie tak niech�tnie usposobi�o mnie do podr�y na t� ziemi� grob�w (poza perspektyw� d�ugiej podr�y w dusznym wagonie). Pierwotny b�r, le�nicz�wka jako sta�e miejsce pobytu i co najwy�ej � piesze spacery. Czy� to nie zbyt monotonne sp�dzanie wiosennych i letnich dni? Odpowied� mia� mi przynie�� czas, kt�ry jak�e cz�sto kryje niespodzianki. Dmuchn��em knot naftowej lampy. Natychmiast ciemno�� ogarn�a pok�j, cho� nieca�kowicie. Od kominka a� do ��ka bieg�a po pod�odze r�owa smuga jasno�ci � odblask �aru dopalaj�cych si� sosnowych bierwion. Zasn��em. �ni�y mi si� ciemne g��bie bor�w, pe�no tajemniczych uroczysk i jakich� ledwo dostrzegalnych postaci ludzkich, kt�re zza grubych, kostropatych pni wypuszcza�y ku mnie pierzaste strza�y. Jedna z nich utkwi�a w mej piersi, chwyci�em za drzewce i... obudzi�em si�. Mokry od potu z przera�enia. S�o�ce b�yszcza�o za okienn� szyb�, a w jego �wietle pierzch�y nocne mary. S�ysza�em kroki Karola, p�niej szum wody w �azience. Spojrza�em na zegarek. Dochodzi�a dziewi�ta. Wyskoczy�em z po�cieli z szybko�ci� cz�owieka uciekaj�cego przed grzechotnikiem. Dzie� by� pogodny, prawdziwe przedwio�nie zapowiadaj�ce rych�e nadej�cie najpi�kniejszej pory roku. Zapomnia�em o swych w�tpliwo�ciach i podr� na Now� Fundlandi� wyda�a mi si� interesuj�c� przygod�. Zaniecha�em wi�c spor�w z Karolem. W�tpliwo�ci ogarn�y mnie na nowo dopiero w kolejowym wagonie. Z Milwaukee pognali�my pro�ciutko na p�noc, a p�niej ku wschodowi, by w miejscowo�ci Sault St. Marie przeskoczy� cie�nin� oddzielaj�c� jezioro G�rne od jeziora Huron i znale�� si� w Kanadzie. Pierwszy etap podr�y okaza� si� fraszk� w por�wnaniu z tym, co czeka�o nas p�niej. Zmieniaj�cy si� krajobraz � to widok urzekaj�cy, zw�aszcza gdy ten krajobraz nie jest jednostajny. Ba, lecz po kilkunastu godzinach jazdy widok z okna wagonu poczyna nu�y�, pasa�er robi si� senny, a ko�ysanie i monotonny stukot k� po szynach sk�aniaj� do drzemki. Wi�c si� niby drzemie, niby budzi, a przez ca�y czas ziewa. Jak�e pi�kna jest w por�wnaniu z tak� podr� jazda w siodle! Lecz o siodle i koniu nawet nie mog�em marzy�. W takim to ospa�ym nastroju (mimo �e Karol usi�owa� obudzi� we mnie energi� i podziw dla przemykaj�cego za oknem �wiata) przejechali�my przez Sudbury, Pembroke, by w Ottawie przesi��� si� do innego poci�gu i pogna� dalej na wsch�d, a p�niej na p�noc przez Montreal, Quebec, Edmundston, Moncton. Tam � znowu przesiadka i dalsza droga poprzez r�wniny Nowej Szkocji, a� do portu Sydney, gdzie po raz pierwszy owion�� mnie orze�wiaj�cy wiatr od morza. Promem dobili�my do przystani w Port-aux- Basques. Po kr�tkiej morskiej podr�y czeka�a nas znowu podr� kolej�, na szcz�cie niezbyt d�uga. � No � wykrzykn�� Karol � prawi� �e dobrn�li�my do celu! By�o wczesne popo�udnie, gdy za oknem wagonu przesun�� si� daleki, granatowy szczyt �jak si� p�niej dowiedzia�em, nowofundlandzkie pasmo g�rskie, Long Rang�. � Nied�ugo wysiadamy, Janie � poinformowa� mnie Karol. � Co, znowu przesiadka?! � j�kn��em. � Raczej... wysiadka. Za godzink� poci�g zatrzyma si� na przystanku Norris. Mniej wi�cej o p� mili od niego znajduje si� wioska o tej samej nazwie, a trzy mile dalej le�nicz�wka, o kt�rej ci opowiada�em. Ale nie b�dziemy do niej maszerowa�. Podwioz� nas dobrzy ludzie. S�owa Karola sprawdzi�y si�. Po godzinie i kilku minutach poci�g zatrzyma� si� przed czym�, co mia�o by� przystankiem, a by�o drewnianym dr�giem, do kt�rego przybito desk� z namalowanym napisem �Norris". Od tego dr�ga bieg� przez kilka jard�w prymitywny peron � nasyp z piachu i �wiru. Wyskoczyli�my na ten peron jako jedyni podr�ni. Kierownik poci�gu machn�� r�k� w stron� parowozu i poci�g odjecha� pozostawiaj�c nas obu na tym pustkowiu. S�o�ce ja�nia�o na sk�onie nieba, a jego gor�ce promienie �agodzi� lekki wietrzyk. Przede mn�, po drugiej stronie toru, r�s� wysokopienny las tak g�sty, �e wzrok nie si�gn�� w jego g��b, mrok wszystko przys�ania�. � Gdzie� u licha ta wioska? � zapyta�em. � Sp�jrz w drug� stron� � odpar� Karol. Odwr�ci�em si�. Tu krajobraz by� ca�kowicie odmienny. Zamiast ciemnej �ciany boru mia�em przed sob� dalek� ziele� p�l. Ujrza�em dachy zabudowa�, a nawet szare smugi dym�w unosz�ce si� nad kominami. Dalej za�, na horyzoncie, lini� lasu. Nieco na lewo od peronu stacji Norris zaczyna�a si� do�� szeroka droga � przetarty ko�ami i ko�skimi kopytami szlak zasch�ego rudego b�ota. � Idziemy, Janie! I poszli�my. Pr�cz broni nie�li�my jedynie podr�czne sakwy, niezbyt ci�kie, wi�c w�dr�wka do wsi Norris okaza�a si� przyjemnym spacerkiem. W przeciwie�stwie do ogl�danych dot�d przeze mnie gospodarstw farmerskich, le��cych od siebie w znacznej odleg�o�ci, wie� by�a zwarto zabudowana. Chaty stoj�ce szeregami po obu stronach drogi przedzielone by�y jedynie ma�ymi ogr�dkami. Orne pola, niekt�re ju� pokryte wiosenn� runi�, inne b�yszcz�ce w s�o�cu skibami rudawej gleby, ci�gn�y si� za domami. My�l�, �e ten typ zabudowy, wzorowanej na europejskich wsiach, zosta� tu przeniesiony przez osadnik�w francuskiego pochodzenia. Nie brak�o ich przecie� w Nowej Fundlandii. P�niej doszuka�em si� w wiosce kilku nazwisk, kt�re potwierdzi�y moje przypuszczenie. Nikt jednak nie w�ada� ju� mow� swych pradziad�w. Gdy dotarli�my do pierwszego op�otka, ozwa�y si� psy z dwu s�siednich domk�w, a przed werand� jednego z nich wyszed� wysoki m�czyzna. Przystan�� w ogr�dku, a gdy ju� mijali�my furtk�, zawo�a�: � Karol! Hej, Karol! Obejrza�em si� s�dz�c, �e w pobli�u znajduje si� jaki� imiennik mego przyjaciela. Nie by�o nikogo. Karol roze�mia� si�: � To mnie wo�aj� � a odwr�ciwszy si� odkrzykn��: � Halo, Jack! Jak si� masz? Pozna�e� mnie? Pytanie by�o zb�dne. Nieznajomy, czyli Jack, odemkn�� furtk� i prawie wybieg� na drog�. Przez dobre dwie minuty na przemian z Karolem poklepywali si� po plecach. Przyjrza�em mu si� dok�adnie. By� w �rednim wieku, nosi� na sobie wy�wiechtane szare farmerki (p��cienne spodnie stanowi�ce jedn� ca�o�� z kamizelk�). Str�j taki przewa�nie obfituje w du�� ilo�� r�nych rozmiar�w kieszeni wszytych w nogawki, w kamizelk� i w og�le gdzie si� da. G�owa Jacka przypomina�a kul� bilardow�, tak by�a idealnie okr�g�a i tak l�ni�ca. Gdy sko�czyli si� poklepywa�, Jack odwr�ci� si� ku mnie. � Witaj, doktorze! � krzykn��. � Jestem Jack Bender. Wiele o panu s�ysza�em od Karola. Od razu si� domy�li�em, �e to pan. To powiedziawszy u�cisn�� mi d�o� z si�� �elaznych kleszczy. � Czy wiesz, Jack � zapyta� Karol � gdzie mo�e by� stary Grant? � Jak zwykle, u Dalton�w. � No, to chod�my. Ruszyli�my wzd�u� op�otk�w, spoza kt�rych obszczekiwa�y nas wioskowe kundle. � To tu � powiedzia� do mnie Karol uchylaj�c furtk�. Znale�li�my si� w ma�ym ogr�dku przed domem mieszkalnym bli�niaczo podobnym do cha�upy Jacka Bendera. Na nasze powitanie wybieg�y a� trzy osoby: m�oda kobieta, m�ody m�czyzna oraz starzec o siwych w�osach, lecz krzepko si� trzymaj�cy, co pozna�em z jego energicznych ruch�w i m�odzie�czego g�osu. Po raz drugi sta�em si� �wiadkiem radosnego powitania. M�j przyjaciel wida� zjedna� tu sobie ludzkie serca. W jaki spos�b doszed� do takiej za�y�o�ci, sp�dzaj�c przecie� wi�kszo�� czasu w puszczy, nigdy si� nie dowiedzia�em. Zaproszono nas do wn�trza domu, gdzie poczu�em si� dziwnie osamotniony. Dlaczego? Bo rozmowa � jak�e chaotyczna, sk�adaj�ca si� z mn�stwa niezrozumia�ych dla mnie pyta� i odpowiedzi � toczy�a si� wy��cznie mi�dzy Karolem a gospodarzami. Siedzia�em jak mysz pod miot��, nie wa��c si� pisn�� s��wka. Na szcz�cie m�j przyjaciel uci�� ten dyskurs o�wiadczaj�c, �e jeszcze dzi� pragnie dotrze� do le�nicz�wki. I mimo protest�w postawi� na swoim. Przed rozstaniem pocz�stowano nas zimnym mlekiem i jeszcze ciep�ym, znakomitym chlebem. To mi nieco poprawi�o humor. Jeszcze bardziej powesela�em ujrzawszy na drodze bryczk� zaprz�on� w jednego konia. Wraz z Karolem, Stephenem Grantem (owym krzepkim starcem, ojcem le�nika) i Noelem, jego zi�ciem, ruszyli�my umiarkowanym k�usem, mijaj�c kolorowe op�otki i stoj�ce za nimi bli�niaczo podobne domki, stodo�y i obory. Wreszcie ostatnia zagroda zosta�a za nami. Przed nami rozci�ga� si� obszar ornych p�l oraz ��k, na kt�rych pas�y si� stada byd�a i koni. Dalej widok z prawej strony zas�oni� g�sty b�r sosnowo-�wierkowy, z lewej � przestrze� pozosta�a nadal otwarta a� po horyzont. Jechali�my tak chyba ze trzy mile po czym�, co by�o lich� namiastk� wiejskiej drogi. Kiedy �ciana lasu urwa�a si�, a jej miejsce zaj�o owalne w kszta�cie i po�yskuj�ce rdzawo niewielkie jeziorko, ujrza�em le�nicz�wk�. Objechali�my jeziorko i bryczka zatrzyma�a si� przed domem, kt�ry na d�ugie miesi�ce mia� si� sta� nasz� siedzib�. Sta� samotnie na skraju wysokopiennego lasu, roz�wietlony czerwonymi promieniami zachodz�cego s�o�ca. Nie dostrzeg�em ani stajni, ani corralu (zagrody dla koni). Przed domem czeka�y na nas dwie osoby. - To Maks Grant i jego �ona Kitty � szepn�� Karol i pierwszy wyskoczy� z bryczki. Tak wi�c nareszcie zako�czy�a si� moja d�uga podr�: kolej�, promem, bryczk�. Mimo woli westchn��em. Chyba nikt tego nie zauwa�y�, jako �e okrzyki powitalne zag�uszy�y wszystko, nawet szczekanie psa, kt�ry nagle pojawi� si� w pobli�u. Zmusi�em si� do u�miechu i wygramoli�e