15128

Szczegóły
Tytuł 15128
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15128 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15128 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15128 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SYN GONDORU Część trzecia Ścieżka Umarłych Rozdział I Rogaty Gród - Pozbierajcie swoje rzeczy - Aragorn stanął między Merrym a Boromirem. - Ruszymy dalej, nie zwlekając, tak jak Gandalf przykazał. Do świtu zostało wprawdzie kilka godzin, ale wątpię, byśmy zdołali zasnąć. Odpoczniemy w Helmowym Jarze. Jeśli dobrze pójdzie, staniemy tam w południe. Merry, pozbierasz koce? My z Boromirem pójdziemy po konie. Hobbit pokiwał głową i zabrał się do pracy. Wciąż poruszał się jak we śnie, składanie koców szło mu opornie, czuł się, jakby miał dwie lewe ręce. Wszystko stało się tak szybko. Jeszcze nie docierało do niego, tak do końca, że Pippin na dobre odjechał. I że mogą się już nigdy nie zobaczyć. Nigdy. Czy to właśnie czuje Boromir, kiedy martwi się o brata? Złożył koce na jeden stos, przypasał swój mieczyk i sakiewkę. Ustawił obok kociołek, miski i kubki, żeby o nich pamiętać i spytać Obieżyświata czy będą im jeszcze potrzebne. Gimli mrucząc coś pod nosem pakował swoje sakwy i rzemieniami mocował koce. Legolas jako pierwszy był gotowy i z grzbietu Aroda obserwował zwijanie obozu. - Czy zechcesz dotrzymać mi towarzystwa, mości hobbicie? Merry odwrócił się. Za nim stał Boromir trzymając w ręku wodze Lossara. Gondorczyk uśmiechnął się i ruchem głowy wskazał na siodło. Kompletnie odruchowo, bez udziału świadomości, wzrok Merry’ego przeskoczył na nadchodzącego Obieżyświata i, niestety, Boromir to zauważył. Jego uśmiech zgasł. - Chyba, że wolisz jechać z Aragornem - oświadczył chłodno. - Nie, nie - skłamał Merry szybko. - Chętnie pojadę z tobą. - Na pewno? - Tak - Merry miał nadzieję, że w świetle księżyca nie będzie widać tego, że zaczyna się czerwienić. Hobbit zdecydowanie wolał jechać z Aragornem, ale tak bardzo bał się urazić Boromira, że nie potrafił zdobyć się na szczerość. - Po prostu przywykłem, że zawsze jeździłeś z Pippinem - dodał, uśmiechając się przepraszająco. Boromir wciąż patrzył na niego nieco podejrzliwie, a przynajmniej tak się Merry’emu zdawało, więc hobbit brnął dalej: - Dziękuję za zaproszenie. Chętnie skorzystam, zwłaszcza, że mam do ciebie parę pytań - palnął bez zastanowienia. Boromir uniósł jedną brew, zdziwiony, a Merry zaczął się zastanawiać, po co, u licha, to powiedział. - W porządku zatem - Boromir przerzucił Lossarowi wodze przez łeb i podniósł dwa koce. - Jesteś spakowany? - zapytał, zwijając je i przytraczając do siodła. - Tak, nie wiem tylko co z kociołkiem i naczyniami. - Ja wezmę kociołek. Niech każdy zabierze swój kubek i miskę - zarządził Obieżyświat. Merry poroznosił więc naczynia przyjaciołom i każdy dopchnął je do swoich sakw. - Myślałem, że pojedziemy w pięciu – ciągnął Obieżyświat, pakując koce. - Ale Theoden też chce ruszyć z nami. Będziemy więc mieli towarzystwo w drodze do Helmowego Jaru. - A co dalej? - odezwał się Legolas. - Dalej do Minas Tirith. Theoden chce zwołać swych Jeźdźców na odsiecz Gondorowi, ruszając na przełaj przez stepy Rohanu, ale ja nie zdecydowałem jeszcze o mojej drodze - odparł Obieżyświat mocując koce przy przednim łęku swego siodła. Merry dostrzegł, że Boromir marszczy czoło, odwracając się ku Strażnikowi. - A czy zechcesz podzielić się z nami swymi planami?- spytał, mrużąc oczy. - Jaką inną drogę masz na myśli? Lotem ptaka? - Kiedy będę pewien mej decyzji, dowiecie się jako pierwsi – odpowiedział Obieżyświat poważnie. - Moja godzina jeszcze nie nadeszła, więc póki co zachowam swe plany dla siebie. Boromir prychnął cicho, włożył stopę w strzemię i jednym szybkim ruchem podciągnął się do góry. - Daj mi rękę, Merry - rozkazał. Hobbit posłusznie wyciągnął ramiona, a Boromir schylił się i chwytając go za dłonie podciągnął do góry, tak, że aż Merry’emu w stawach zatrzeszczało. Chwilę trwało nim usadowili się obaj w miarę wygodnie, poprawiając płaszcze, koce i trocząc sakwy do małych, mosiężnych pierścieni, przymocowanych do przedniego łęku. Wreszcie Gondorczyk ujął wodze w obie dłonie. Merry westchnął i oparł się o niego plecami. Zbliżała się najzimniejsza godzina przed świtem, z pysków koni biły kłęby pary, a każdemu oddechowi hobbita towarzyszył niewielki obłoczek. Dzwoniąc kolczugą i ozdobami przy końskim rzędzie podjechał ku nim Eomer. - Wjeżdżamy w stepy, na równą drogę - powiedział. - Przez chwilę rozstępujemy konie, a potem ruszymy galopem. Za pozwoleniem - Rohańczyk skłonił głowę przed Aragornem i Boromirem - ja poprowadzę zastęp. Znam drogę. Nim Obieżyświat zdążył odpowiedzieć, Boromir szerokim gestem wskazał mu drogę na znak, że puszcza go przodem. Rohańczyk wykrzyknął krótką komendę w swoim własnym języku. Jego koń ochoczo zatańczył w miejscu zarzucając łbem. Ruszyli. Merry musiał przyznać, że na Lossarze jedzie się całkiem wygodnie, dużo bardziej stabilnie niż na nerwowym i rozedrganym Arodzie. W odróżnieniu od wierzchowca Legolasa, wielki gniadosz kroczył pewnie i dostojnie, by nie rzec flegmatycznie. Merry szybko odprężył się, czując się bezpiecznie, mimo wysokości, z której spoglądał na świat. Boromir też, jak widać, ufał Lossarowi, bo ujął wodze luźno w prawą dłoń, a lewą oparł na kolanie. Trawy szeleściły pod kopytami koni, co jakiś czas rozlegały się parsknięcia, ale wśród jeźdźców panowała cisza. Merry spojrzał na wielki łeb Lossara, który zasłaniał mu drogę i pobiegł myślami do domu, do własnej stajni. Miał nadzieję, że jego kuce, Beza i Karmel zdrowo się chowają i zgodnie z jego zaleceniami Rob nie pozwala na nich jeździć kuzynostwu, a zwłaszcza Berilakowi. Merry tęsknił za swymi ulubieńcami, ale z drugiej strony cieszył się, że nie posłuchał głosu serca i nie wziął ich na tę wyprawę. Lepiej im będzie w domu. Jeśli wszystko dobrze poszło Beza powinna się już oźrebić i hobbit był dziko ciekawy, czy i tym razem będzie to kasztanek. Klacz, sama będąc gniadą, dwukrotnie dochowała się już kasztanowatego potomstwa, choć za każdym razem ojcem był ten sam srokaty ogierek wuja Merimaka. Merry po cichu miał nadzieję, że tym razem źrebak okaże się łaciaty. Podobało mu się takie umaszczenie, a poza tym czekał na godnego następcę wiernego Karmelka. Wprawdzie siwek był bardzo krzepki jak na swoje dziesięć lat, ale trzeba by pomału pomyśleć o odchowaniu i ułożeniu nowego wierzchowca. Gdyby źrebak był srokaty, mógłby zwać się na przykład... na przykład... Makowiec? Nie. Torcik? Pudding? Merry uśmiechnął się pod nosem. Był bardzo dumny ze swoich pomysłów - siwy Karmelek i gniada Beza były swojego rodzaju manifestem, bowiem Tukowie mieli w zwyczaju nadawać swoim koniom okropnie sztywne i nadęte imiona. Ulubiony kuc Pippina był kary (oczywiście) i zwał się Piorun (ku wściekłości Tuka Merry z lubością nazywał go Piołunem). Kare były też wymuskane wałachy ojca Peregrina, które razem chodziły w zaprzęgu- Grom i Agat. Imiona pretensjonalne i bez polotu. Choć i tak lepsze niż sławny Brzeszczot Paladina, czołowy ogier Wielkich Smajali. Przez długi czas ulubionym zajęciem dziadka Merry’ego było wyśmiewanie zarówno tego imienia, jak i właściciela konia. „Trzeba mieć owsiankę zamiast mózgu, żeby tak nazwać zwierzaka. „Brzeszczot”? A czemu od razu nie „Sekator”? „Tylko Tuk może siadać okrakiem na Brzeszczocie” i tak dalej i tak dalej. W nieskończoność. Ojciec Merry’ego pozwolił sobie kiedyś na uwagę, że Tukowie nie mogli sprawić Dziadziowi większej radości i chyba specjalnie dla niego nazwali swego ogiera. Dlatego Merry z upodobaniem wymyślał zwariowane i nie pasujące imiona dla zwierząt, a rodzina z rezygnacją i z rozbawieniem zarazem pogodziła się z tym jego zwyczajem. I tak, pies Brandybucków zwał się na przykład Mech (Tuków dla porównania – Bestia), a koty Serek i Ogórek. Ogórek była rudą kotką, ale Merry twierdził, że to nieistotny szczegół. Dla kontrastu kocur siostry Tuka nazywał się Ryś i oczywiście był do rysia z umaszczenia podobny. Ojciec Merry’ego jeździł na Sikorce, ojciec Peregrina na Demonie. Dziadek Merry’ego z satysfakcją upatrywał w tych groźnie brzmiących imionach dowodów na tukową manię wielkości. Coś w tym było - kiedy się bowiem siedzi na Torciku, nie sposób popaść w megalomanię. Natomiast dosiadać Demona to nic innego, jak zadzieranie nosa i przerost formy nad treścią. Zwłaszcza, gdy Demon jest zapasionym wałachem. - Boromirze? - Tak? - Masz jakieś swoje konie w Minas Tirith? - Dwa, czy trzy. - A masz jakiegoś ulubionego? - Owszem, jest taki jeden, szybki i niepłochliwy. Zostawiłem go Faramirowi. - Kary?- Merry uśmiechnął się leciutko. - Skąd wiesz?- zdziwił się Boromir. Ha! - A, tak tylko zgaduję. A jak ma na imię? – drążył Merry, nastawiając się na coś w stylu: Agat lub Błyskawica. A może Mordor. - Na imię ma Koń. - Jak to „Koń”? - Merry zadarł głowę, by spojrzeć na Boromira. - Po prostu. Koń - Gondorczyk wzruszył ramionami. - A wolno spytać, jak w takim razie nazywają się pozostałe? - Pozostałe nie mają imion - w oczach Boromira błysnął wesoły ognik. Merry parsknął śmiechem. - Po Prostu Koń - powtórzył. - Tak skromnie? Nie „Piorun”, „Grom” albo „Gniew Gondoru”? Teraz Boromir zaczął się śmiać. -„Gniew Gondoru”! Zlituj się mości hobbicie, Gniew Gondoru nie powinien tarzać się na grzbiecie ani ciągnąć ludzi za kieszenie. Koń to koń, a imiona w stylu Piorun czy Demon uważam za pretensjonalne. - Ojciec Pippina jeździ na Demonie, a Pip na Piorunie - oświadczył Merry z wielką uciechą. - Żartujesz. - Nie. Oba są kare, dodam. - Och, a więc wygląda na to, że popełniłem gafę - odparł Boromir z uśmiechem. - Nie mów nic Pippinowi. - Ani słowa. - Skoro już jesteśmy przy imionach, zdradź mi jak też się nazywa twój koń, Meriadoku Brandybuck. -Zgadnij. - Mmm .. Fajeczka? - Nie, Karmelek. Ale, hej, wiesz, co? Fajeczka mi się podoba - Merry wyprostował się entuzjastycznie. - Fajeczka, Fajka. Świetne! Jeśli Beza sprezentuje mi kobyłkę nazwę ją Fajka. Dziękuję za podpowiedź. - Proszę bardzo - odparł Boromir z rozbawieniem. - A jeśli to będzie ogierek nazwij go Cybuch. - Cybuch, he he. Dobre. Mojemu ojcu się spodoba - Merry chciał opowiedzieć Boromirowi historię Brzeszczota, ale nie zdążył, bowiem Eomer dał komendę do galopu. Hobbit mógłby przysiąc, że Lossar westchnął z rezygnacją, kiedy majestatycznie ruszał do przodu. Był to najdłuższy galop w jeździeckiej historii Merry’ego. Zaczynał już rozumieć, dlaczego konie Rohanu były takie niezwykłe. Żaden kuc nawet na krótkim dystansie nie dotrzymałby im kroku. Galopowali równym tempem, narzuconym przez Eomera, step umykał im spod kopyt, konie parskały ochoczo i byłaby to wyjątkowo przyjemna przejażdżka, gdyby nie to, że przy każdym podskoku Merry ocierał się łydką o klamrę przy puślisku Boromira, a ozdobny pas Gondorczyka wbijał mu się w krzyż. Hobbit nie miał jak zmienić pozycji, a nie śmiał prosić o zatrzymanie zastępu, by poprawić się w siodle. Dlatego z ulgą powitał głos Eomera, wzywający wreszcie do zatrzymania. Konie zwolniły same z siebie, słysząc tę komendę, choć widać było, że chętnie jeszcze by pogalopowały. Zastęp przeszedł do kłusa, a potem do stępa. Lossar miał lekko wilgotną sierść na szyi – jedyny ślad po tak długim biegu. - Królu mój! - Rohańczyk z tylnej straży podjechał ku nim galopem. - Jacyś jeźdźcy nas gonią! Dopędzają nas, jadą ostro. Eomer natychmiast zajął miejsce u boku swego króla, Aragorn dobył Andurila, a Rohańczycy zawrócili konie, by stawić czoła przybyszom. - Merry - Boromir przełożył wodze do jednej ręki i, ujmując hobbita pod boki, postawił go na siodle przed sobą - przejdź do tyłu i usiądź za mną. Muszę mieć swobodę ruchów. Hobbit odetchnął z ulgą – w pierwszej chwili przeraził się bowiem, że Gondorczyk chce go zestawić na ziemię, a to wcale mu się nie uśmiechało. - Śmiało, przytrzymaj się mnie i przechodź – Boromir przechylił się na bok, by ułatwić hobbitowi przejście. Czepiając się ramion Gondorczyka, Merry dokonując karkołomnych sztuk przedostał się za jego plecy i usiadł, tak jak mu kazano. Gdzieś z głębi stepu pobrzmiewał narastający odgłos kopyt. Wielu kopyt. - Obejmij mnie w pasie - polecił Boromir. - Mocno. Żebyś mi nie spadł. I nic się nie bój, będę cię osłaniać. Merry chciał odmruknąć, że się nie boi i przypomnieć, że on też ma miecz i nie jest bezwolnym tobołkiem, ale zrezygnował. Posłusznie objął człowieka w pasie, opierając policzek o jego plecy. Boromir poruszył się i Merry wyczuł bardziej niż dostrzegł, że Gondorczyk dobywa miecza. W zasadzie nic z tego miejsca nie widział, więc zdał się na słuch. Pościg był tuż tuż, Lossar zarżał, jakby pytająco i któryś z nadciągających koni mu odpowiedział. Merry zacisnął palce na kaftanie Boromira. Kto za nimi jechał? Na pewno nie orkowie, bo ci nie dosiadają koni. W Isengardzie Merry nie widział innych wierzchowców niż wilki. W pierwszym, naiwnym odruchu pomyślał, że to Gandalf wraca z Pippinem, prowadząc paru napotkanych Rohańczyków, ale to nie mógł być czarodziej – wierzchowce Rohirrimów z daleka rozpoznawały Cienistogrzywego i witały go entuzjastycznym rżeniem. Teraz jednak stały spięte i czujne. Jeśli jednak nie Gandalf i nie Isengardczycy, to kto? Chyba nie... Czarni Jeźdźcy? Któryś z Rohańczyków, Eomer chyba, krzyknął gromko, nakazując obcym zatrzymać się i opowiedzieć kto zacz i czego szukają na polach Rohanu. Przybysze osadzili konie i po chwili rozległ się donośny, lekko chrapliwy głos, na ucho ludzki: - Rohan, powiadacie? Znakomicie. Jedziemy z daleka, a naszym celem jest ten właśnie kraj – głos brzmiał coraz wyraźniej i Merry domyślił się, że jeździec podjechał ku nim. - Tak, to Rohan - Eomer sprawiał wrażenie rozdrażnionego. - Przekroczyliście jego granice podczas przeprawy przez rzekę. Jesteście na ziemiach króla Theodena i obyście mieli na to jego pozwolenie. Coście za jedni?! - Jestem Halbarad, Strażnik Północy - odparł tamten. - Szukamy Aragorna, syna Arathorna. Doszły nas wieści, że przebywa w Rohanie. - I znaleźliście go! - zawołał Obieżyświat rozradowanym głosem. Zabrzmiał szczęk miecza chowanego do pochwy, a po nim szelest traw. Merry uniósł głowę, usiłując wyjrzeć zza pleców Boromira, by zorientować się co się dzieje, ale na próżno. Widział tylko kilka sylwetek ludzi z obcego oddziału. Ich konie mocno parowały. - Halbarad! - głos Obieżyświata był jakby przytłumiony i hobbit domyślił się, że mężczyźni objęli się na przywitanie. - Wszystkiego się spodziewałem, ale nie ciebie! Wszystko w porządku! - dorzucił głośno, zwracając się najwyraźniej do króla i swoich przyjaciół z Drużyny. - To moi krewniacy, z kraju w którym dotąd mieszkałem. I zaraz, mam nadzieję, wyjaśnią nam co tu robią i w jakiej sile przybywają. - Jest nas trzydziestu - odpowiedział Halbarad. - Tylu, ilu udało się skrzyknąć naprędce. Przyłączyli się też do nas lordowie Elladan i Elrohir chcąc wziąć udział w tej wojnie. Elladan i Elrohir?! - Merry aż podskoczył. - Elfi bracia Obieżyświata? Ci od pieśni na bobry? I po raz kolejny, bez powodzenia, hobbit spróbował wyjrzeć zza pleców Boromira. - Spieszyliśmy co tchu, by jak najszybciej stawić się na twoje wezwanie - ciągnął tymczasem Halbarad. - Ale ja was nie wzywałem! - odparł Obieżyświat ze zdumieniem. - Owszem, moje myśli często się ku wam zwracały, ale nie wysyłałem żadnego gońca. Nie czas jednak, by o tym rozprawiać, pilno nam w drogę. Jeśli król Theoden zezwoli przyłączcie się do nas. Zmierzamy do Rogatego Grodu. - Rad przyjmuję tę propozycję - odezwał się Theoden. - Jeśli twoi krewniacy podobni są do ciebie Aragornie, to trzydziestu takich wojowników jest potęgą, której nie sposób nie docenić. Dopiero teraz Merry poczuł, jak Boromir odpręża się, rozluźniając napięte jak stal mięśnie. Hobbit też zwolnił uchwyt na jego pasie, zniecierpliwiony, oparł mu ręce na ramionach i zdecydowanym ruchem podciągnął się do góry, stając za nim na siodle. Teraz nareszcie mógł się rozejrzeć porządnie. Halbarad wyglądał jak rasowy Strażnik i zarówno z twarzy, jak i ubrania przypominał Obieżyświata. Jego towarzysze byli rosłymi wojownikami o surowych twarzach i ciemnych włosach. Dwie postacie wyróżniały się spośród nich – raz, bo ich konie były siwe, a dwa-jeźdźcy ci byli podobni do siebie jak dwie krople wody. I byli elfami. Merry zafascynowany przylgnął wzrokiem do synów Elronda. Wcześniej tylko raz mignęli mu na uczcie w Rivendell i nie zdążył się im dobrze przyjrzeć. To niesamowite, do jakiego stopnia wyglądali jak swoje własne, lustrzane odbicia. Mieli tak samo związane, długie i proste włosy i nawet ubrani byli podobnie. Hobbit był ciekaw, czy ktokolwiek, włączając w to ich rodziców, jest w stanie ich odróżnić. Nagle jeden z braci podniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Elf uśmiechnął się i lekko skłonił głowę na przywitanie. Merry zmieszany, odpowiedział tym samym i opuścił wzrok. Jego uwagę odwrócił ruch Boromira – Gondorczyk zdecydował się schować miecz. Merry zauważył, że zrobił to jako ostatni, nawet Rohańczycy osłaniający króla wcześniej poopuszczali już włócznie. Zastęp Rohanu ruszył na polecenie króla. Aragorn zajął miejsce u boku Halbarada i obaj Strażnicy pogrążyli się w ożywionej rozmowie. - No i co, mości hobbicie?- Boromir wyczekująco zerknął na niego przez ramię. - Zamierzasz podróżować tak dalej, na stojąco, czy też wracasz na dawne miejsce przede mną? - Wracam - mruknął Merry i przecisnął się pod ramieniem człowieka, by z jego pomocą usadowić się z przodu. Boromir zawrócił Lossara i dołączył do Rohańczyków. Wkrótce zrównał się z nimi Obieżyświat z Halbaradem. - To jest Boromir z Gondoru, syn Denethora - Obieżyświat przedstawił go towarzyszowi. - Miałem już zaszczyt spotkać się z nim w Rivendell - Halabarad skłonił się lekko. Boromir w odpowiedzi pochylił głowę po czym wskazał na Merry’ego. - A to jest Meriadok Brandybuck, syn Saradoka, nasz dzielny towarzysz - oświadczył. Merry pokłonił się Strażnikowi, zaskoczony i zarazem mile połechtany tym, że Boromir zapamiętał imię jego ojca i że nazwał go dzielnym. -Tylko jeden hobbit podróżuje z wami?- zapytał Strażnik. - Drugi jest w drodze do Minas Tirith - odparł Obieżyświat. - A oto moi bracia – ciągnął, zwracając się do Boromira i Merry’ego i ani słowem nie wspominając o Frodzie i Samie. - Elladan – ruchem ręki wskazał elfa jadącego bliżej nich. – I Elrohir – skinął ku drugiemu. Urodziwi synowie Elronda uśmiechnęli się na przywitanie. Merry zdołał wypatrzyć, że Elladan, w odróżnieniu od brata ma kołczan. Przynajmniej teraz wiedział, jak ich rozróżnić. -A teraz opowiedz mi o wieściach z Północy - Obieżyświat zwrócił się do Halbarada. Ten posłusznie zaczął opowiadać o zdarzeniach z ostatnich dwóch miesięcy, ale Merry szybko się znudził, bo Strażnicy wymieniali między sobą wiele nazw i słów, które hobbitowi nic nie mówiły. Ziewnął dyskretnie i przetarł oczy, które niepokojąco zaczynały mu się kleić. Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie zdrzemnąć się troszeczkę, kiedy zastęp znów ruszył galopem. Tym razem zdołał usadowić się tak, że klamra mu nie przeszkadzała, więc jazda nie była tak dokuczliwa jak poprzednio. Dla odmiany jednak rozbolała go głowa. Pewnie z niewyspania i od tego, że Lossar miał wyjątkowo ciężki i twardy chód. Kiedy po dłuższym czasie znów zwolnili, by dać odpocząć koniom, Merry sięgnął po swój bukłak i ugasił pragnienie. Zaczynał być też głodny. - Mogę?- rozległ się mu nad uchem głos Boromira, więc zamiast zakorkować bukłak podał go do góry. - Ojciec kazał powtórzyć ci te słowa: „Dni są policzone. Jeśli się spieszysz, pamiętaj o Ścieżce Umarłych”- rozległ się melodyjny głos z prawej strony. Merry, oparty plecami o pierś Boromira poczuł, jak Gondorczyk zakrztusił się, słysząc to, choć, jak się okazało, słowa nie były adresowane do niego. Elf bez kołczana, a więc Elrohir, patrzył na Obieżyświata. - Zawsze odnosiłem wrażenie, że brakuje mi dni - mruknął Strażnik. - Ale naprawdę musiałbym się bardzo spieszyć, żeby skorzystać z tej drogi. - Myślę, że wkrótce wszystko się wyjaśni - odparł elf. - Ale lepiej nie rozprawiać o szczegółach w otwartym polu. Obieżyświat skinął głową i spojrzał na Halbarada. - A cóż takiego tam wieziesz, mój krewniaku?- zapytał. Merry wyciągnął szyję i dopiero teraz dostrzegł, że Strażnik zamiast włóczni dźwiga tajemnicze drzewce, u góry zamotane czarnym suknem. - Wiozę dar dla ciebie od Pani z Rivendell - odparł Halbarad, uśmiechając się po raz pierwszy od początku spotkania.- Pracowała nad nim w tajemnicy przez wiele godzin. Przesyła ci również te słowa : „Wybija godzina naszego przeznaczenia. Niebawem rozstrzygnie się, czy nasza nadzieja spełni się, czy też nastąpi kres świata. Dlatego ślę ci ten dar, dzieło mych rąk. Bądź zdrów, Kamieniu Elfów.” - Wiem, co to jest - powiedział Obieżyświat cicho, wyraźnie poruszony. - Ale proszę, byś jeszcze przez czas jakiś trzymał go przy sobie. - A cóż to takiego?- spytał Boromir, ale Obieżyświat chyba go nie dosłyszał, bo wciąż w zamyśleniu patrzył w dal. Gondorczyk nie powtórzył zaś pytania i po chwili, może przypadkiem Lossar wydłużył krok i wmieszał się w zastęp Rohirrimów. Merry zauważył z jak wielkim szacunkiem Jeźdźcy usuwają się na boki, by zrobić Boromirowi miejsce. Hobbit myślał, że Gondorczyk chce podjechać do króla albo do Eomera, ale syn Denethora poprzestał na zajęciu miejsca nieco na uboczu. Merry westchnął – wolałby jechać dalej koło Obieżyświata, ale oczywiście jego zdanie się nie liczyło. Coraz bardziej zaczynał czuć się jak niepotrzebny bagaż. Ciekawe, który z nich miał gorzej – Pippin czy on. Jechali tak dalej w milczeniu, a hobbit robił się coraz bardziej zły. I głodny. Wszystko zaczynało go denerwować - to, że Boromir bębnił palcami po kolanie, jakby wybijał rytm jakiejś tylko sobie wiadomej melodii i to, że troczki od sakw łaskotały go w stopy i ten przeklęty pas Gondorczyka, który wywiercał mu dziurę w krzyżu, niezależnie od pozycji, jaką hobbit przybierał. W końcu, by sobie poprawić humor, zdecydowanym ruchem sięgnął do swojej sakwy po podpłomyk, który wczoraj wieczorem przezornie zapakował na zapas. Miał gdzieś to, że nikt dookoła nie jadł, on był głodny. Po pewnym czasie Boromir poruszył się i ziewnął potężnie. - Świta - oznajmił. Rzeczywiście, niebo nad horyzontem pojaśniało. - Mhm - mruknął Merry, zajęty podpłomykiem. - Kiedy rozjaśni się na dobre powinniśmy być już w Rogatym Grodzie - ciągnął Boromir. - Tak szybko?- hobbit uniósł brwi. - To niedaleko, a do tego jedziemy przez większą część nocy. - To dobrze. Mam nadzieję, ze zdołam się tam wreszcie wyspać po hobbicku - Merry skończył z podpłomykiem i otrzepał palce. Przez moment poczuł wyrzuty sumienia, że nie zaproponował Boromirowi kawałka, ale trudno. Nawet nie zauważył, jak pochłonął tę przekąskę. - Nie liczyłbym na to - Boromir uniósł rękę do ust, by stłumić kolejne ziewnięcie. - Dlaczego? Myślałem, że się tam chwilę zatrzymamy. - Na chwilę zapewne tak. Ale tylko na chwilę. I zaraz potem mamy ruszyć dalej. - Dokąd? Do Edoras? I chyba nie tego samego dnia - jęknął Merry. - Obawiam się, że tego samego. Ale dokąd konkretnie, nie wiem. To nie mnie powinieneś pytać. Ja się o wszystkim dowiaduję ostatni w tym towarzystwie.- mruknął Gondorczyk z przekąsem. Jakbyś się, mości Boromirze, tak ostentacyjnie nie odseparowywał to z pewnością wiedziałbyś wszystko – podsumował Merry w myślach, a na głos powiedział : - Nieprawda. To ja zawsze dowiaduję się ostatni. I proszę mi tu nie uzurpować mojego miejsca na szarym końcu. - Z całą pewnością nie jesteś na szarym końcu - sprzeciwił się Boromir. - Jestem!- odparł Merry z mocą. - Nawet nie mam wpływu na to, w którą stronę idzie koń na którym jadę! - A, to proszę bardzo - Boromir nachylił się i wcisnął mu wodze do ręki. - Miej swój wpływ, skoro ci zależy. - I mogę jechać tam gdzie chcę?- upewnił się Merry ujmując rzemienną plecionkę w obie ręce. - Droga wolna. - Świetnie! – Merry rozejrzał się, wypatrzył Obieżyświata, z tyłu i nieco z prawej i pociągnął za wodzę, wkładając w to dużo siły, może nawet za dużo, ale zależało mu na tym, żeby Lossar posłuchał. Ku jego wielkiej satysfakcji gniadosz posłusznie skręcił w prawo, pozwalając sobą sterować. Nie minęło dużo czasu, a znów jechali u boku Obieżyświata. - Co cię tak bawi, Boromirze?- zagadnął Strażnik z zainteresowaniem. - To, że teraz naprawdę jestem na szarym końcu - odparł syn Denethora pogodnie. Merry wykręcił głowę, by na niego spojrzeć i uspokoił się widząc rozbawienie na jego twarzy. - Nie rozumiem.- Obieżyświat zmarszczył brwi. - Nawet nie mam wpływu na to, w którą stronę idzie mój koń - wyjaśnił mu Boromir, a Merry parsknął śmiechem. Mina Obieżyświata świadczyła o tym, że nie do końca rozumie o co im chodzi, ale woli się nie zagłębiać. Zresztą wkrótce Halbarad odwrócił jego uwagę, pytając o jakąś strażnicę w Hollinie. Merry rozejrzał się w poszukiwaniu synów Elronda i dostrzegł dwa siwe konie zamykające teraz tyły pochodu. Korzystając z tego, że Obieżyświat zajęty był rozmową, hobbit wykręcił głowę tak, by widzieć twarz Gondorczyka. - Boromirze? - Tak? - Powiedz mi, ale tak szczerze - zaczął, zniżając głos do szeptu - kiedy nam przedstawiano Elladana i Elrohira to czy też od razu pomyślałeś sobie o pieśni na bobry? Przyznaj się. Kącik ust Boromira drgnął w uśmiechu. - Nie - odrzekł zdecydowanie, przenosząc wzrok gdzieś w dal. Merry przez moment szacował go, mrużąc oczy. - Kłamiesz - oznajmił zuchwale. Boromir roześmiał się i potargał mu czuprynę, tak jak to zwykł był czynić Pippinowi. Merry z zadowoloną miną usiadł prosto, bo od tego wykręcania się do tyłu rozbolały go plecy. - Wiedziałem - oświadczył triumfalnie. -Też nie mogłeś opędzić się od bobrów. - Strzeż się, Meriadoku Brandybuck - Boromir nachylił mu się do ucha i groźnie obniżył głos. - Jeszcze żaden śmiałek nie odważył mi się otwarcie zarzucić kłamstwa. - Czy to oznacza, że twoi poddani są aż tak zastraszeni?- Merry postanowił podokuczać mu trochę. W zastępstwie Pippina. I dla zasady. - Bezczelny Tuk!- powiedział Boromir odruchowo. - To jest... chciałem powiedzieć Brandybuck. - poprawił się szybko, a potem zaczął się bezradnie śmiać – Obaj jesteście niemożliwi - dodał. Merry też się roześmiał. Może kiedy indziej to przejęzyczenie by go zirytowało, teraz jednak wydało mu się zabawne. - No i jak tu nie czuć się na szarym końcu - stwierdził wesoło. - Ty to masz dobrze. Przynajmniej z nikim cię nie mylą. - Przepraszam, Merry - Boromir klepnął go w ramię. - Ale jak się stosuje Tukowe zagrywki to nie należy się dziwić takim pomyłkom. - Czyli to moja wina, tak? - A czyja? - Jasne. A można wiedzieć co to są „tukowe zagrywki”? - Chwyty poniżej pasa - odparował Boromir, a Merry, słysząc to, rozchichotał się na dobre. - My też chcemy się pośmiać - oświadczył Gimli, wraz z Legolasem pojawiając się po ich lewicy. - O czym rozmawiacie? O faflunach może? - O tukowych chwytach poniżej pasa - odparł Merry z uciechą, a widząc okrągłe oczy krasnoluda dodał skwapliwie. - Boromir wie coś niecoś na ten temat - kątem oka zauważył, że Gondorczyk zrobił taki ruch, jakby zamierzał trzepnąć go w ucho, tak jak Pippina przy podobnych okazjach, ale się powstrzymał. - Zapewniam was, że nie chcecie znać szczegółów - odparł Boromir bardzo poważnie, ku radości Merry’ego przyłączając się do zabawy. - Te sprawy tyczą się wyłącznie śmiertelników - dorzucił Merry. - Zaraz, ja przecież też jestem śmiertelnikiem!- zauważył Gimli. - Ale innym - zbył go Merry. - To prawda. Jesteś śmiertelny inaczej - zgodził się z nim Boromir. - Od dawna powtarzam, że z tymi dwoma hobbitami nie sposób dojść do ładu - zwrócił się Gimli do Legolasa. - Ej, ej! - Boromir wyprostował się groźnie. - O, patrz jak się napuszył, nasz pan hobbit inaczej - krasnolud wyszczerzył zęby. - O, nie! Merry, zsiadaj! - zażądał Boromir zdecydowanie. - Dosyć tego. Nikt nie będzie mnie obrażał bezkarnie. Tu trzeba więcej dyscypliny! - O-ho-ho!- ucieszył się Gimli. - Dlaczego mam zsiadać?- zaprotestował Merry. - Żebyś przypadkiem nie oberwał. Kiedy się zdenerwuję, nie ręczę za siebie. - Będziecie walczyć z koni, czy na piechotę?- zaciekawił się Legolas. - Czy i ja mam zsiąść?- zapytał, zerkając przez ramię na Gimlego. - Na litość Eru, kto tu chce walczyć z koni i dlaczego?! – Obieżyświat przerwał rozmowę z Halbaradem i patrzył na nich ze zdumieniem. - Boromir będzie się bił z Gimlim - poinformował go Merry radośnie. - Z powodu tukowych chwytów poniżej pasa. Ku jego zachwytowi Obieżyświat zaniemówił. - Ej, Merry! - zaoponował Boromir. - Nie szalej! Nie o to poszło. - Pośrednio tak. - Słowo daję, jesteś jeszcze gorszy od Tuka, mości Brandybucku! - Tak, wiem. Bo stosuję *te* chwyty. - A mógłbyś nam jakiś zaprezentować?- zaproponował Gimli. - Nie, bo Boromir tego bardzo nie lubi - zaśmiał się hobbit. - Aj! - dodał, bo Boromir jednym szybkim ruchem chwycił go oburącz, unosząc z siodła. - Macie! - Gondorczyk zwrócił się do Gimlego i Legolasa, zamierzając im podać hobbita. - Weźcie sobie to coś i ćwiczcie do woli wasze chwyty. - Nie możesz tego zrobić, Boromirze! - ostrzegł go Merry. - Oczywiście, że mogę! - A nie zapomniałeś o czymś? - O czym? - Że to ja trzymam wodze, he he. Jeśli mnie przesadzisz na Aroda to będziesz miał duży problem. - Zaraz ci je wyrwę, razem z rękami! Gimli i Legolas zanieśli się śmiechem. - Czuję się w obowiązku stanąć w obronie gnębionego niziołka! - oświadczył krasnolud zdecydowanie. - Nie wiem, jak wy, ale ja bardzo nie lubię, kiedy pomiata się kimś niskiego wzrostu. Jeśli ktoś jest niski to nie oznacza to od razu, że jest gorszy i można mu grozić. I jeśli pewien przerośnięty hobbit tknie choć jednym palcem mojego małego przyjaciela, to będzie szukał swoich rąk w trawie. - Coś ty powiedział?- Boromir posadził Merry’ego z powrotem w siodle i wziął się pod bok. - Powtórz to. - Co?- krasnolud łypnął na niego znacząco. - Już ty wiesz co! - Mam zsiąść?- dopytywał się Legolas entuzjastycznie. - Drużyno moja! - Obieżyświat nieco podniósł głos i cztery pary niewinnie patrzących oczu zwróciły się ku niemu. - Cokolwiek w was wstąpiło, posłuchajcie mnie uważnie. Ostrzegam bowiem, że ten kto mnie zignoruje, srogo za to zapłaci – Obieżyświat starał się zapanować nad rozbawieniem i mówić surowym tonem. Tak sobie mu to wychodziło. - I nie będę tego powtarzać dwa razy. Boromirze, nie wyrywaj rąk Merry’emu. Gimli, nie wyrywaj rąk Boromirowi, Merry nie stosuj chwytów, a ty Legolasie... - Obieżyświat zawahał się na moment. - Nie podżegaj - dopowiedział Boromir. - O, wypraszam sobie! - oburzył się elf. - Ja nic nie mówię. Jestem jedynie bezstronnym obserwatorem. - O, nie, mój drogi - zaprzeczył Gondorczyk. - Twoja milcząca aprobata jest aż nazbyt hałaśliwa. - Wybacz mój drogi, ale to ty grozisz wszystkim dookoła. - Ja nikomu nie grożę, ja jedynie ostrzegam, że mam prawo bronić swojego honoru. I uprzedzam, że jeśli jeszcze raz ktokolwiek nazwie mnie... - - Boromirze! - Obieżyświat uśmiechnął się lekko, ale głos jego brzmiał już zupełnie poważnie. - Czy nie zechciałbyś zapytać Eomera, ilu konnych zamierza zabrać ze sobą z Rogatego Grodu? I dowiedz się, ile czasu zajmie mu przegląd sił Helmowego Jaru. - Tak jest - ucieszył się Legolas. - Należy pozbyć się wichrzycieli, brawo nasz dowódca. Nim Boromir zdążył zareagować, Obieżyświat zwrócił się do elfa. - Legolasie, podjedź na tyły oddziału i przekaż Elladanowi, że chcę z nim zamienić słowo. Nie zatrzymuję cię, mój drogi. Elf zaśmiał się cicho i posłusznie zawrócił Aroda. - I po coś się odzywał?- dobiegło ich gniewne mruczenie Gimlego. – Wy, elfowie, nie wiecie, kiedy trzeba trzymać gęby na kłódki. A tak ciekawie się robiło. - I ot, za karę porozstawiano nas po kątach - podsumował Boromir. - To co, mój sterniku, kierunek : czoło oddziału?- zwrócił się do hobbita. - Tak jest, kapitanie. - Niech tylko zgadnę - Boromir spojrzał na Obieżyświata. - Nasz srogi wódz nie zauważył, oczywiście, kolejnego zmasowanego ataku na uciskaną mniejszość, czyli moją skromną osobę? - Nie - Strażnik uniósł brwi w udawanym zdziwieniu. - Niczego takiego nie zauważyłem. - To typowe. - Zauważyłem natomiast, że wyżej wspomniana uciskana mniejszość grozi kolejno przedstawicielom wszystkich ras. - Teraz ja nie wiem o czym mówisz - Boromir wzruszył ramionami. - Spodziewałem się takiej odpowiedzi. - Prawda bowiem świeci jasno i sama podsuwa się wątpiącym. - To jakiś cytat?- zainteresował się Merry. - Owszem. Ze mnie - odpowiedział Boromir uprzejmie. - Sam go właśnie stworzyłem dla potrzeb tej chwili. Całkiem zgrabny, nieprawdaż? - Ładnie brzmi, to prawda. Nie rozumiem jednak do końca, jak się on ma do argumentacji - drążył Obieżyświat. - Och, doprawdy - Boromir żachnął się z przesadnym zmęczeniem. - Skoro spodziewałeś się takiej odpowiedzi, to znaczy, że jest ona oczywista. A jest oczywista, bo jest zgodna z prawdą, która to prawda i tak dalej. -Ach, w ten sposób - Obieżyświat uprzejmie skinął głową. - Nie inaczej. - A zatem sugerujesz, że to co jest oczywiste jest też zarazem prawdziwe, czy tak? - upewnił się Obieżyświat, szykując się do kontrataku. -W tym przypadku tak. - A cóż takiego szczególnego jest w tym przypadku? - Jam to jest - oznajmił Boromir z zadowoleniem. - Jako przedmiot i zarazem podmiot tej dyskusji uzurpuję sobie prawo do autorytarnych sądów na swój własny temat. Któż bowiem nie zna mnie lepiej niż ja sam? - Jestem pod wrażeniem, mości Boromirze - Merry spojrzał na niego z uznaniem. - Ba! - Boromir niedbale machnął ręką. - Mając w domu przemądrzałego braciszka, który uważa się za filozofa, człowiek, chciał nie chciał, uczy się tego i owego. - Bez urazy - wtrącił się Obieżyświat. - Ale ten wywód można obalić od ręki. - Spróbuj - zachęcił go Boromir. - Z góry uprzedzam tylko, że czego byś nie próbował i tak w końcu dojdziemy do złotej zasady filozofii Gondoru i koło się zamknie. - A jaka jest ta złota zasada?- zapytał Merry. - „Boromir ma zawsze rację”- wypalił Gondorczyk z satysfakcją. - Hola, hola!- Obieżyświat uniósł ostrzegawczo dłoń.- Zauważam tu pewną herezję – a dlaczego nie „Denethor ma zawsze rację”, hmm? - Filozofia ojca i moja są zbieżne - odpalił Boromir od niechcenia. - Ach, tak - Obieżyświat uniósł brew i chciał to skomentować, ale przerwał mu głos Gimlego: - A ci dwaj jeszcze tutaj! No pięknie! Nas to się pozbywa, ale innych wichrzycieli trzyma przy sobie, jakby nigdy nic! I nie mówcie mi, że to nie jest przejaw jawnej dyskryminacji! Merry odwrócił się i ujrzał Legolasa i krasnoluda nadjeżdżających w towarzystwie jednego z bliźniaków. - No właśnie, mój sterniku - Boromir zwrócił się do hobbita. - Zauważ, że nadciąga ku nam okręt piracki, ewidentnie w poszukiwaniu zaczepki. Dlaczego nie odbijamy? - Bo nie mamy wiatru w żagle, kapitanie - wyjaśnił Merry grzecznie. - Hm? - Łydka - syknął Merry znacząco.- Ja przecież nie dosięgam. - A, oczywiście - Gondorczyk trącił Lossara piętą. - Grunt to działanie zespołowe, zawsze to powtarzałem - oznajmił Merry, kiedy kierował Lossara w lewo, na poszukiwanie Eomera. Kątem oka dostrzegł, że Obieżyświat kręci głową, patrząc za nimi. Eomer był łatwy do rozpoznania przez białą kitę zdobiącą hełm. Nim przedostali się do niego, Merry przytrzymał Lossara przechodząc do stępa i zadarł głowę, by spojrzeć na Boromira. - Mam do ciebie prośbę. Mógłbyś przesunąć na bok swój pas. Ta klamra niedługo przepiłuje mi kręgosłup. - Oczywiście - Boromir sięgnął do pasa. - Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - Bo teraz zaczęła mi dokuczać dotkliwiej - odparł Merry wymijająco. - Tak może być? - O, tak jest w porządku. - Przepraszam, że o tym nie pomyślałem. Pippinowi nie przeszkadzała. - Tukowie bywają gruboskórni - wyjaśnił Merry. - My, Brandybuckowie, jesteśmy ulepieni z lepszej i delikatniejszej gliny. - Ach, tak - powiedział Boromir z rozbawieniem. - Czym mogę ci służyć, panie?- Eomer zauważył, że nadjeżdżają i wstrzymał konia, by na nich zaczekać. Grzecznie też skłonił się hobbitowi. - Aragorn, za moim pośrednictwem, pyta ilu wojowników planujesz zabrać z Rogatego Grodu i ile czasu zajmie przegląd sił w Helmowym Jarze, mości marszałku - odrzekł Boromir. - Wszystko to będzie zależało od decyzji króla. Jeśli mój pan zechce wprost z Rogatego Grodu udać się do Harrowdale, a mnie odeśle do Edoras, wtedy trzeba będzie rozdzielić zastęp. Nie ukrywam, że duże znaczenie ma tu też ilość koni, jaką będziemy mieli do dyspozycji. Wojna z Sarumanem a potem bitwa o Rogaty Gród znacznie przerzedziły nasze stada. Nie wiem, ile dokładnie koni z Helmowego Jaru nadaje się dalszej drogi. Setka? Może mniej. Sprawdzimy na miejscu. Teraz mogę szacować na wyrost, że zabierzemy około stu wojowników, czyli wszystkich tych, którzy będą mieli wierzchowce. Skoro bowiem czas nas goni, piesi będą opóźniać nas w marszu. - Czyżbyście nie mieli jakiś zapasowych stad, jak choćby na stepach na północ stąd?- dopytywał się Boromir. - Tak, około trzech setek koni pasie się na równiach Północnej Bruzdy. Zaraz po bitwie posłaliśmy po nie, ale to potrwa, nim przygna się i ogarnie tak duże stado. - Rozumiem - Boromir pokiwał głową. - A przegląd sił? - Postaramy się zrobić to jak najszybciej. Zarówno król Theoden jak i Aragorn chcą ruszyć jeszcze tego samego dnia - tłumaczył Eomer. - Nie ukrywam, że i mnie jest pilno do Edoras, z wieściami o zwycięstwie. Moja siostra niecierpliwie wyczekuje naszego powrotu. - A, właśnie. Jak się miewa księżniczka Eowina?- wtrącił Boromir. Merry mógłby przysiąc, że oczy Rohańczyka zalśniły, jakby się żywo ucieszył z tego pytania. - Dziękuję, zdrowie jej dopisuje. Gorzej natomiast z cierpliwością. Moja siostra to żywe srebro i ciągnie ją w otwarte stepy, na swobodę - odparł młody marszałek, starannie dobierając słowa. - Opowiadała mi, że się spotkaliście ubiegłego lata, kiedy miała zaszczyt gościć cię w Edoras. - Byłem tam jedynie przejazdem. Spieszno mi było w dalszą drogę, więc nie mieliśmy okazji, by porozmawiać swobodnie. - Niemniej ona ciepło wspomina to spotkanie - Eomer uważnie obserwował Boromira. - Długo mi o nim opowiadała. Widocznie...- młody Rohańczyk zawahał się na mgnienie oka - musiałeś zrobić na niej wrażenie, panie - uśmiechnął się, niby to żartując, ale jego oczy bacznie śledziły reakcję Gondorczyka. Merry uniósł brew, zaciekawiony. Chyba zaczynał rozumieć, co się tutaj dzieje. - Tak?- spytał Boromir w nieco roztargniony sposób. - No cóż, ze swej strony muszę przyznać, że księżniczka Eowina wyrosła na bardzo piękną dziewczynę - dodał uprzejmie. - Prawda?- podchwycił ucieszony marszałek. - Może nie powinienem zachwycać się tak otwarcie własną siostrą, ale z dumą muszę przyznać, że nie ma piękniejszej kobiety w Rohanie - oświadczył, kładąc nacisk na słowo „kobieta”, nie „dziewczyna”. - Z pewnością - zgodził się Boromir łaskawie, choć jego ton sugerował, że jest daleko myślami. - Wielu młodzieńców wodzi za nią wzrokiem, marząc o niej. - Nie wątpię. - Ale Theoden chce oddać jej rękę jedynie najgodniejszemu z godnych. - Ze wszech miar słusznie. Hobbit z dzikim zainteresowaniem śledził tę dyskusję i bez cienia zawstydzenia na dodatek, jako, że Eomerowi najwyraźniej nie przeszkadzała jego osoba, więc czuł się bardziej jak pełnoprawny świadek niż podsłuchujący intruz. A najzabawniejsze było to, że podobnie rzecz się miała w Shire. Zwyczaj nakazywał, by w obecności osoby trzeciej, najczęściej kogoś z rodziny, lub przyjaciela domu prowadzić swobodną i na oko niezobowiązującą dyskusję na temat walorów panny, tudzież kawalera. Merry był jednocześnie zadziwiony i rozbawiony, że u Dużych Ludzi wygląda to tak samo. Bo w to, że marszałek Rohanu usiłuje swatać swoją siostrę z dziedzicem Gondoru nie wątpił ani chwili. Eomer patrzył na syna Denethora z jawnym podziwem i Merry poszedłby na dowolny zakład, że chętnie by przystał na takiego szwagra. Nie mówiąc już o politycznych korzyściach płynących z takiego małżeństwa. Tymczasem, ku uciesze hobbita, gra toczyła się dalej. - Powiadają, że urodą przewyższa nawet sławną Morwenę - rzucił Eomer niedbale. - Zapewne - Boromir skinął głową. - Choć ja nie jestem znawcą kobiecej urody - zastrzegł od razu. Naprawdę cię to nie rusza, Boromirze? Czy też grasz tak starannie? Merry zwrócił wzrok na Eomera czekając na ripostę. - My, mężczyźni, nie musimy być znawcami, by docenić piękno niewiasty, czyż nie?- ponieważ Boromir nie odpowiedział, marszałek ciągnął dalej: - Moja siostra jednakże ma to szczęście, że los obdarzył ją nie tylko urodą, ale i mądrością. Z pewnym też zawstydzeniem dodam, iż w polowaniu z sokołem przewyższa wszystkich, w tym mnie. A ty, panie, w jakim polowaniu gustujesz najbardziej? No nie bądź taki, powiedz, że w polowaniu z sokołami, no... – kibicował Merry. - Na orków - odparł Boromir z uśmiechem. Ueeee... - Eowina jest dobra w mieczu - zauważył Eomer znacząco. - Mając siedemnaście wiosen ścięła swojego pierwszego orka. Byłem przy tym. - Naprawdę?- po raz pierwszy od początku tej dyskusji w głosie Boromira zabrzmiało zainteresowanie i Gondorczyk spojrzał na Eomera pytająco. Patrzcie go, piękna kobieta go nie interesuje, ale dajcie jej miecz do ręki i od razu inna rozmowa. Merry z trudem opanował chęć, by się uśmiechnąć. Eomer też zauważył zmianę w tonie Boromira i uchwycił się tematu kurczowo. - Eowina ma talent. Jest szybka, zwinna. Wiem coś o tym, bo sam ją uczyłem. - Hmmm - brzmiała odpowiedź Boromira i Merry aż się odwrócił, by spojrzeć na niego. Na twarzy Gondorczyka malowało się rozbawienie i sceptycyzm zarazem. - Moja siostra pokonała kilku mężczyzn w pojedynkach - dorzucił Eomer, lekko urażonym tonem. -A nie było przypadkiem tak, że dali jej wygrać?- powątpiewał Boromir. Oj, Boromirze, doprawdy... - Cóż za pomysł! - oburzył się marszałek. - Daruj, Eomerze, ale jeszcze nie słyszałem, by kobieta dorównała mężczyźnie w sztuce walki - zauważył Boromir spokojnie. - To po prostu niemożliwe. - Może więc powinieneś sprawdzić to osobiście, panie - w oku Eomera błysnęła szelmowska iskra. - Eowina będzie zaszczycona mogąc zmierzyć się z przesławnym Pierwszym Mieczem Gondoru. Ha! I tu cię ma! Boromir roześmiał się lekko. - Ja nie walczę z kobietami - odparł. - Czyżbyś obawiał się przegranej, mój panie?- Eomer podpuścił go zuchwale. He he, no właśnie? - No, no! - Boromir na żarty pogroził mu palcem. - Nie przegranej się obawiam, a farsy – wyjaśnił, poważniejąc. - Dajmy na to, że stanę naprzeciw twej siostry na udeptanej ziemi. Z całym szacunkiem, ale śmiem wątpić, by Eowina dorównywała mi siłą i doświadczeniem. A zatem będę musiał powściągać ramię i markować ciosy z obawy, by jej nie wyrządzić krzywdy. Innymi słowy walka będzie z mojej strony pozorowana, a co za tym idzie nie będzie uczciwa. Uczciwa wobec Eowiny przede wszystkim. To żaden honor wygrać pojedynek, w którym przeciwnik nie walczy na całego. I to żaden honor dla mnie pokonać niewiastę. Poza tym zbyt wiele bitew stoczyłem, zbyt wiele krwi przelałem i nie wiem, czy potrafię jeszcze walczyć na niby. Wolę nie sprawdzać tego na twojej siostrze. Dwadzieścia lat temu pewnie chętnie podjąłbym takie wyzwanie, choćby z ciekawości, ale dziś...- Boromir umilkł na chwilę. Eomer i Merry też milczeli. Słowa Gondorczyka zrobiły na hobbicie spore wrażenie. - Dziś rzadko staję do pojedynków dla przyjemności, mając orków i Haradrimów w nadmiarze na co dzień. - A zdarzyło ci się kiedyś mieć kobietę za przeciwnika?- zapytał Merry. - Dzięki Valarom, nie. Chodzą słuchy, że w szeregach Południowców trafiają się kobiety, ale ja na szczęście nigdy się z żadną w walce nie spotkałem. Chyba, że kryła twarz pod hełmem, a kształty pod zbroją. Jeśli tak było, to dobrze, że o tym nie wiedziałem. - Dlaczego? - Nie wiem, czy potrafiłbym zabić kobietę, Merry. I niech Valarowie mają mnie w opiece, bym nigdy się tego nie dowiedział. Umilkł i zapadła cisza. Merry wciąż jednak myślał nad tym, co właśnie usłyszał. - A wolno spytać - nie wytrzymał - czy w takim razie przyjąłbyś kobietę do swojego oddziału? - Na Białe Drzewo, cóż to? Noc Ciężkich Pytań?- roześmiał się Boromir. - Przyjąłbyś, czy nie? - Raczej nie. Wojowanie nie jest dla kobiet. To musiałby być jakiś szczególny przypadek. - A czy w armii Gondoru były kiedykolwiek jakieś kobiety?- Merry nie dawał za wygraną. - Bardzo rzadko. Za mej pamięci była kiedyś łuczniczka w Ithilien. I niejaka Carte zwana Pliszką, goniec konny. - A czy... - - Widzisz ten masyw górski przed nami?- Boromir pochylił się i wskazał kierunek ręką. - Tak - Merry pokiwał głową. - A ten zębaty wyłom, tam? Merry ponownie przytakn