SYN GONDORU Część trzecia Ścieżka Umarłych Rozdział I Rogaty Gród - Pozbierajcie swoje rzeczy - Aragorn stanął między Merrym a Boromirem. - Ruszymy dalej, nie zwlekając, tak jak Gandalf przykazał. Do świtu zostało wprawdzie kilka godzin, ale wątpię, byśmy zdołali zasnąć. Odpoczniemy w Helmowym Jarze. Jeśli dobrze pójdzie, staniemy tam w południe. Merry, pozbierasz koce? My z Boromirem pójdziemy po konie. Hobbit pokiwał głową i zabrał się do pracy. Wciąż poruszał się jak we śnie, składanie koców szło mu opornie, czuł się, jakby miał dwie lewe ręce. Wszystko stało się tak szybko. Jeszcze nie docierało do niego, tak do końca, że Pippin na dobre odjechał. I że mogą się już nigdy nie zobaczyć. Nigdy. Czy to właśnie czuje Boromir, kiedy martwi się o brata? Złożył koce na jeden stos, przypasał swój mieczyk i sakiewkę. Ustawił obok kociołek, miski i kubki, żeby o nich pamiętać i spytać Obieżyświata czy będą im jeszcze potrzebne. Gimli mrucząc coś pod nosem pakował swoje sakwy i rzemieniami mocował koce. Legolas jako pierwszy był gotowy i z grzbietu Aroda obserwował zwijanie obozu. - Czy zechcesz dotrzymać mi towarzystwa, mości hobbicie? Merry odwrócił się. Za nim stał Boromir trzymając w ręku wodze Lossara. Gondorczyk uśmiechnął się i ruchem głowy wskazał na siodło. Kompletnie odruchowo, bez udziału świadomości, wzrok Merry’ego przeskoczył na nadchodzącego Obieżyświata i, niestety, Boromir to zauważył. Jego uśmiech zgasł. - Chyba, że wolisz jechać z Aragornem - oświadczył chłodno. - Nie, nie - skłamał Merry szybko. - Chętnie pojadę z tobą. - Na pewno? - Tak - Merry miał nadzieję, że w świetle księżyca nie będzie widać tego, że zaczyna się czerwienić. Hobbit zdecydowanie wolał jechać z Aragornem, ale tak bardzo bał się urazić Boromira, że nie potrafił zdobyć się na szczerość. - Po prostu przywykłem, że zawsze jeździłeś z Pippinem - dodał, uśmiechając się przepraszająco. Boromir wciąż patrzył na niego nieco podejrzliwie, a przynajmniej tak się Merry’emu zdawało, więc hobbit brnął dalej: - Dziękuję za zaproszenie. Chętnie skorzystam, zwłaszcza, że mam do ciebie parę pytań - palnął bez zastanowienia. Boromir uniósł jedną brew, zdziwiony, a Merry zaczął się zastanawiać, po co, u licha, to powiedział. - W porządku zatem - Boromir przerzucił Lossarowi wodze przez łeb i podniósł dwa koce. - Jesteś spakowany? - zapytał, zwijając je i przytraczając do siodła. - Tak, nie wiem tylko co z kociołkiem i naczyniami. - Ja wezmę kociołek. Niech każdy zabierze swój kubek i miskę - zarządził Obieżyświat. Merry poroznosił więc naczynia przyjaciołom i każdy dopchnął je do swoich sakw. - Myślałem, że pojedziemy w pięciu – ciągnął Obieżyświat, pakując koce. - Ale Theoden też chce ruszyć z nami. Będziemy więc mieli towarzystwo w drodze do Helmowego Jaru. - A co dalej? - odezwał się Legolas. - Dalej do Minas Tirith. Theoden chce zwołać swych Jeźdźców na odsiecz Gondorowi, ruszając na przełaj przez stepy Rohanu, ale ja nie zdecydowałem jeszcze o mojej drodze - odparł Obieżyświat mocując koce przy przednim łęku swego siodła. Merry dostrzegł, że Boromir marszczy czoło, odwracając się ku Strażnikowi. - A czy zechcesz podzielić się z nami swymi planami?- spytał, mrużąc oczy. - Jaką inną drogę masz na myśli? Lotem ptaka? - Kiedy będę pewien mej decyzji, dowiecie się jako pierwsi – odpowiedział Obieżyświat poważnie. - Moja godzina jeszcze nie nadeszła, więc póki co zachowam swe plany dla siebie. Boromir prychnął cicho, włożył stopę w strzemię i jednym szybkim ruchem podciągnął się do góry. - Daj mi rękę, Merry - rozkazał. Hobbit posłusznie wyciągnął ramiona, a Boromir schylił się i chwytając go za dłonie podciągnął do góry, tak, że aż Merry’emu w stawach zatrzeszczało. Chwilę trwało nim usadowili się obaj w miarę wygodnie, poprawiając płaszcze, koce i trocząc sakwy do małych, mosiężnych pierścieni, przymocowanych do przedniego łęku. Wreszcie Gondorczyk ujął wodze w obie dłonie. Merry westchnął i oparł się o niego plecami. Zbliżała się najzimniejsza godzina przed świtem, z pysków koni biły kłęby pary, a każdemu oddechowi hobbita towarzyszył niewielki obłoczek. Dzwoniąc kolczugą i ozdobami przy końskim rzędzie podjechał ku nim Eomer. - Wjeżdżamy w stepy, na równą drogę - powiedział. - Przez chwilę rozstępujemy konie, a potem ruszymy galopem. Za pozwoleniem - Rohańczyk skłonił głowę przed Aragornem i Boromirem - ja poprowadzę zastęp. Znam drogę. Nim Obieżyświat zdążył odpowiedzieć, Boromir szerokim gestem wskazał mu drogę na znak, że puszcza go przodem. Rohańczyk wykrzyknął krótką komendę w swoim własnym języku. Jego koń ochoczo zatańczył w miejscu zarzucając łbem. Ruszyli. Merry musiał przyznać, że na Lossarze jedzie się całkiem wygodnie, dużo bardziej stabilnie niż na nerwowym i rozedrganym Arodzie. W odróżnieniu od wierzchowca Legolasa, wielki gniadosz kroczył pewnie i dostojnie, by nie rzec flegmatycznie. Merry szybko odprężył się, czując się bezpiecznie, mimo wysokości, z której spoglądał na świat. Boromir też, jak widać, ufał Lossarowi, bo ujął wodze luźno w prawą dłoń, a lewą oparł na kolanie. Trawy szeleściły pod kopytami koni, co jakiś czas rozlegały się parsknięcia, ale wśród jeźdźców panowała cisza. Merry spojrzał na wielki łeb Lossara, który zasłaniał mu drogę i pobiegł myślami do domu, do własnej stajni. Miał nadzieję, że jego kuce, Beza i Karmel zdrowo się chowają i zgodnie z jego zaleceniami Rob nie pozwala na nich jeździć kuzynostwu, a zwłaszcza Berilakowi. Merry tęsknił za swymi ulubieńcami, ale z drugiej strony cieszył się, że nie posłuchał głosu serca i nie wziął ich na tę wyprawę. Lepiej im będzie w domu. Jeśli wszystko dobrze poszło Beza powinna się już oźrebić i hobbit był dziko ciekawy, czy i tym razem będzie to kasztanek. Klacz, sama będąc gniadą, dwukrotnie dochowała się już kasztanowatego potomstwa, choć za każdym razem ojcem był ten sam srokaty ogierek wuja Merimaka. Merry po cichu miał nadzieję, że tym razem źrebak okaże się łaciaty. Podobało mu się takie umaszczenie, a poza tym czekał na godnego następcę wiernego Karmelka. Wprawdzie siwek był bardzo krzepki jak na swoje dziesięć lat, ale trzeba by pomału pomyśleć o odchowaniu i ułożeniu nowego wierzchowca. Gdyby źrebak był srokaty, mógłby zwać się na przykład... na przykład... Makowiec? Nie. Torcik? Pudding? Merry uśmiechnął się pod nosem. Był bardzo dumny ze swoich pomysłów - siwy Karmelek i gniada Beza były swojego rodzaju manifestem, bowiem Tukowie mieli w zwyczaju nadawać swoim koniom okropnie sztywne i nadęte imiona. Ulubiony kuc Pippina był kary (oczywiście) i zwał się Piorun (ku wściekłości Tuka Merry z lubością nazywał go Piołunem). Kare były też wymuskane wałachy ojca Peregrina, które razem chodziły w zaprzęgu- Grom i Agat. Imiona pretensjonalne i bez polotu. Choć i tak lepsze niż sławny Brzeszczot Paladina, czołowy ogier Wielkich Smajali. Przez długi czas ulubionym zajęciem dziadka Merry’ego było wyśmiewanie zarówno tego imienia, jak i właściciela konia. „Trzeba mieć owsiankę zamiast mózgu, żeby tak nazwać zwierzaka. „Brzeszczot”? A czemu od razu nie „Sekator”? „Tylko Tuk może siadać okrakiem na Brzeszczocie” i tak dalej i tak dalej. W nieskończoność. Ojciec Merry’ego pozwolił sobie kiedyś na uwagę, że Tukowie nie mogli sprawić Dziadziowi większej radości i chyba specjalnie dla niego nazwali swego ogiera. Dlatego Merry z upodobaniem wymyślał zwariowane i nie pasujące imiona dla zwierząt, a rodzina z rezygnacją i z rozbawieniem zarazem pogodziła się z tym jego zwyczajem. I tak, pies Brandybucków zwał się na przykład Mech (Tuków dla porównania – Bestia), a koty Serek i Ogórek. Ogórek była rudą kotką, ale Merry twierdził, że to nieistotny szczegół. Dla kontrastu kocur siostry Tuka nazywał się Ryś i oczywiście był do rysia z umaszczenia podobny. Ojciec Merry’ego jeździł na Sikorce, ojciec Peregrina na Demonie. Dziadek Merry’ego z satysfakcją upatrywał w tych groźnie brzmiących imionach dowodów na tukową manię wielkości. Coś w tym było - kiedy się bowiem siedzi na Torciku, nie sposób popaść w megalomanię. Natomiast dosiadać Demona to nic innego, jak zadzieranie nosa i przerost formy nad treścią. Zwłaszcza, gdy Demon jest zapasionym wałachem. - Boromirze? - Tak? - Masz jakieś swoje konie w Minas Tirith? - Dwa, czy trzy. - A masz jakiegoś ulubionego? - Owszem, jest taki jeden, szybki i niepłochliwy. Zostawiłem go Faramirowi. - Kary?- Merry uśmiechnął się leciutko. - Skąd wiesz?- zdziwił się Boromir. Ha! - A, tak tylko zgaduję. A jak ma na imię? – drążył Merry, nastawiając się na coś w stylu: Agat lub Błyskawica. A może Mordor. - Na imię ma Koń. - Jak to „Koń”? - Merry zadarł głowę, by spojrzeć na Boromira. - Po prostu. Koń - Gondorczyk wzruszył ramionami. - A wolno spytać, jak w takim razie nazywają się pozostałe? - Pozostałe nie mają imion - w oczach Boromira błysnął wesoły ognik. Merry parsknął śmiechem. - Po Prostu Koń - powtórzył. - Tak skromnie? Nie „Piorun”, „Grom” albo „Gniew Gondoru”? Teraz Boromir zaczął się śmiać. -„Gniew Gondoru”! Zlituj się mości hobbicie, Gniew Gondoru nie powinien tarzać się na grzbiecie ani ciągnąć ludzi za kieszenie. Koń to koń, a imiona w stylu Piorun czy Demon uważam za pretensjonalne. - Ojciec Pippina jeździ na Demonie, a Pip na Piorunie - oświadczył Merry z wielką uciechą. - Żartujesz. - Nie. Oba są kare, dodam. - Och, a więc wygląda na to, że popełniłem gafę - odparł Boromir z uśmiechem. - Nie mów nic Pippinowi. - Ani słowa. - Skoro już jesteśmy przy imionach, zdradź mi jak też się nazywa twój koń, Meriadoku Brandybuck. -Zgadnij. - Mmm .. Fajeczka? - Nie, Karmelek. Ale, hej, wiesz, co? Fajeczka mi się podoba - Merry wyprostował się entuzjastycznie. - Fajeczka, Fajka. Świetne! Jeśli Beza sprezentuje mi kobyłkę nazwę ją Fajka. Dziękuję za podpowiedź. - Proszę bardzo - odparł Boromir z rozbawieniem. - A jeśli to będzie ogierek nazwij go Cybuch. - Cybuch, he he. Dobre. Mojemu ojcu się spodoba - Merry chciał opowiedzieć Boromirowi historię Brzeszczota, ale nie zdążył, bowiem Eomer dał komendę do galopu. Hobbit mógłby przysiąc, że Lossar westchnął z rezygnacją, kiedy majestatycznie ruszał do przodu. Był to najdłuższy galop w jeździeckiej historii Merry’ego. Zaczynał już rozumieć, dlaczego konie Rohanu były takie niezwykłe. Żaden kuc nawet na krótkim dystansie nie dotrzymałby im kroku. Galopowali równym tempem, narzuconym przez Eomera, step umykał im spod kopyt, konie parskały ochoczo i byłaby to wyjątkowo przyjemna przejażdżka, gdyby nie to, że przy każdym podskoku Merry ocierał się łydką o klamrę przy puślisku Boromira, a ozdobny pas Gondorczyka wbijał mu się w krzyż. Hobbit nie miał jak zmienić pozycji, a nie śmiał prosić o zatrzymanie zastępu, by poprawić się w siodle. Dlatego z ulgą powitał głos Eomera, wzywający wreszcie do zatrzymania. Konie zwolniły same z siebie, słysząc tę komendę, choć widać było, że chętnie jeszcze by pogalopowały. Zastęp przeszedł do kłusa, a potem do stępa. Lossar miał lekko wilgotną sierść na szyi – jedyny ślad po tak długim biegu. - Królu mój! - Rohańczyk z tylnej straży podjechał ku nim galopem. - Jacyś jeźdźcy nas gonią! Dopędzają nas, jadą ostro. Eomer natychmiast zajął miejsce u boku swego króla, Aragorn dobył Andurila, a Rohańczycy zawrócili konie, by stawić czoła przybyszom. - Merry - Boromir przełożył wodze do jednej ręki i, ujmując hobbita pod boki, postawił go na siodle przed sobą - przejdź do tyłu i usiądź za mną. Muszę mieć swobodę ruchów. Hobbit odetchnął z ulgą – w pierwszej chwili przeraził się bowiem, że Gondorczyk chce go zestawić na ziemię, a to wcale mu się nie uśmiechało. - Śmiało, przytrzymaj się mnie i przechodź – Boromir przechylił się na bok, by ułatwić hobbitowi przejście. Czepiając się ramion Gondorczyka, Merry dokonując karkołomnych sztuk przedostał się za jego plecy i usiadł, tak jak mu kazano. Gdzieś z głębi stepu pobrzmiewał narastający odgłos kopyt. Wielu kopyt. - Obejmij mnie w pasie - polecił Boromir. - Mocno. Żebyś mi nie spadł. I nic się nie bój, będę cię osłaniać. Merry chciał odmruknąć, że się nie boi i przypomnieć, że on też ma miecz i nie jest bezwolnym tobołkiem, ale zrezygnował. Posłusznie objął człowieka w pasie, opierając policzek o jego plecy. Boromir poruszył się i Merry wyczuł bardziej niż dostrzegł, że Gondorczyk dobywa miecza. W zasadzie nic z tego miejsca nie widział, więc zdał się na słuch. Pościg był tuż tuż, Lossar zarżał, jakby pytająco i któryś z nadciągających koni mu odpowiedział. Merry zacisnął palce na kaftanie Boromira. Kto za nimi jechał? Na pewno nie orkowie, bo ci nie dosiadają koni. W Isengardzie Merry nie widział innych wierzchowców niż wilki. W pierwszym, naiwnym odruchu pomyślał, że to Gandalf wraca z Pippinem, prowadząc paru napotkanych Rohańczyków, ale to nie mógł być czarodziej – wierzchowce Rohirrimów z daleka rozpoznawały Cienistogrzywego i witały go entuzjastycznym rżeniem. Teraz jednak stały spięte i czujne. Jeśli jednak nie Gandalf i nie Isengardczycy, to kto? Chyba nie... Czarni Jeźdźcy? Któryś z Rohańczyków, Eomer chyba, krzyknął gromko, nakazując obcym zatrzymać się i opowiedzieć kto zacz i czego szukają na polach Rohanu. Przybysze osadzili konie i po chwili rozległ się donośny, lekko chrapliwy głos, na ucho ludzki: - Rohan, powiadacie? Znakomicie. Jedziemy z daleka, a naszym celem jest ten właśnie kraj – głos brzmiał coraz wyraźniej i Merry domyślił się, że jeździec podjechał ku nim. - Tak, to Rohan - Eomer sprawiał wrażenie rozdrażnionego. - Przekroczyliście jego granice podczas przeprawy przez rzekę. Jesteście na ziemiach króla Theodena i obyście mieli na to jego pozwolenie. Coście za jedni?! - Jestem Halbarad, Strażnik Północy - odparł tamten. - Szukamy Aragorna, syna Arathorna. Doszły nas wieści, że przebywa w Rohanie. - I znaleźliście go! - zawołał Obieżyświat rozradowanym głosem. Zabrzmiał szczęk miecza chowanego do pochwy, a po nim szelest traw. Merry uniósł głowę, usiłując wyjrzeć zza pleców Boromira, by zorientować się co się dzieje, ale na próżno. Widział tylko kilka sylwetek ludzi z obcego oddziału. Ich konie mocno parowały. - Halbarad! - głos Obieżyświata był jakby przytłumiony i hobbit domyślił się, że mężczyźni objęli się na przywitanie. - Wszystkiego się spodziewałem, ale nie ciebie! Wszystko w porządku! - dorzucił głośno, zwracając się najwyraźniej do króla i swoich przyjaciół z Drużyny. - To moi krewniacy, z kraju w którym dotąd mieszkałem. I zaraz, mam nadzieję, wyjaśnią nam co tu robią i w jakiej sile przybywają. - Jest nas trzydziestu - odpowiedział Halbarad. - Tylu, ilu udało się skrzyknąć naprędce. Przyłączyli się też do nas lordowie Elladan i Elrohir chcąc wziąć udział w tej wojnie. Elladan i Elrohir?! - Merry aż podskoczył. - Elfi bracia Obieżyświata? Ci od pieśni na bobry? I po raz kolejny, bez powodzenia, hobbit spróbował wyjrzeć zza pleców Boromira. - Spieszyliśmy co tchu, by jak najszybciej stawić się na twoje wezwanie - ciągnął tymczasem Halbarad. - Ale ja was nie wzywałem! - odparł Obieżyświat ze zdumieniem. - Owszem, moje myśli często się ku wam zwracały, ale nie wysyłałem żadnego gońca. Nie czas jednak, by o tym rozprawiać, pilno nam w drogę. Jeśli król Theoden zezwoli przyłączcie się do nas. Zmierzamy do Rogatego Grodu. - Rad przyjmuję tę propozycję - odezwał się Theoden. - Jeśli twoi krewniacy podobni są do ciebie Aragornie, to trzydziestu takich wojowników jest potęgą, której nie sposób nie docenić. Dopiero teraz Merry poczuł, jak Boromir odpręża się, rozluźniając napięte jak stal mięśnie. Hobbit też zwolnił uchwyt na jego pasie, zniecierpliwiony, oparł mu ręce na ramionach i zdecydowanym ruchem podciągnął się do góry, stając za nim na siodle. Teraz nareszcie mógł się rozejrzeć porządnie. Halbarad wyglądał jak rasowy Strażnik i zarówno z twarzy, jak i ubrania przypominał Obieżyświata. Jego towarzysze byli rosłymi wojownikami o surowych twarzach i ciemnych włosach. Dwie postacie wyróżniały się spośród nich – raz, bo ich konie były siwe, a dwa-jeźdźcy ci byli podobni do siebie jak dwie krople wody. I byli elfami. Merry zafascynowany przylgnął wzrokiem do synów Elronda. Wcześniej tylko raz mignęli mu na uczcie w Rivendell i nie zdążył się im dobrze przyjrzeć. To niesamowite, do jakiego stopnia wyglądali jak swoje własne, lustrzane odbicia. Mieli tak samo związane, długie i proste włosy i nawet ubrani byli podobnie. Hobbit był ciekaw, czy ktokolwiek, włączając w to ich rodziców, jest w stanie ich odróżnić. Nagle jeden z braci podniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Elf uśmiechnął się i lekko skłonił głowę na przywitanie. Merry zmieszany, odpowiedział tym samym i opuścił wzrok. Jego uwagę odwrócił ruch Boromira – Gondorczyk zdecydował się schować miecz. Merry zauważył, że zrobił to jako ostatni, nawet Rohańczycy osłaniający króla wcześniej poopuszczali już włócznie. Zastęp Rohanu ruszył na polecenie króla. Aragorn zajął miejsce u boku Halbarada i obaj Strażnicy pogrążyli się w ożywionej rozmowie. - No i co, mości hobbicie?- Boromir wyczekująco zerknął na niego przez ramię. - Zamierzasz podróżować tak dalej, na stojąco, czy też wracasz na dawne miejsce przede mną? - Wracam - mruknął Merry i przecisnął się pod ramieniem człowieka, by z jego pomocą usadowić się z przodu. Boromir zawrócił Lossara i dołączył do Rohańczyków. Wkrótce zrównał się z nimi Obieżyświat z Halbaradem. - To jest Boromir z Gondoru, syn Denethora - Obieżyświat przedstawił go towarzyszowi. - Miałem już zaszczyt spotkać się z nim w Rivendell - Halabarad skłonił się lekko. Boromir w odpowiedzi pochylił głowę po czym wskazał na Merry’ego. - A to jest Meriadok Brandybuck, syn Saradoka, nasz dzielny towarzysz - oświadczył. Merry pokłonił się Strażnikowi, zaskoczony i zarazem mile połechtany tym, że Boromir zapamiętał imię jego ojca i że nazwał go dzielnym. -Tylko jeden hobbit podróżuje z wami?- zapytał Strażnik. - Drugi jest w drodze do Minas Tirith - odparł Obieżyświat. - A oto moi bracia – ciągnął, zwracając się do Boromira i Merry’ego i ani słowem nie wspominając o Frodzie i Samie. - Elladan – ruchem ręki wskazał elfa jadącego bliżej nich. – I Elrohir – skinął ku drugiemu. Urodziwi synowie Elronda uśmiechnęli się na przywitanie. Merry zdołał wypatrzyć, że Elladan, w odróżnieniu od brata ma kołczan. Przynajmniej teraz wiedział, jak ich rozróżnić. -A teraz opowiedz mi o wieściach z Północy - Obieżyświat zwrócił się do Halbarada. Ten posłusznie zaczął opowiadać o zdarzeniach z ostatnich dwóch miesięcy, ale Merry szybko się znudził, bo Strażnicy wymieniali między sobą wiele nazw i słów, które hobbitowi nic nie mówiły. Ziewnął dyskretnie i przetarł oczy, które niepokojąco zaczynały mu się kleić. Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie zdrzemnąć się troszeczkę, kiedy zastęp znów ruszył galopem. Tym razem zdołał usadowić się tak, że klamra mu nie przeszkadzała, więc jazda nie była tak dokuczliwa jak poprzednio. Dla odmiany jednak rozbolała go głowa. Pewnie z niewyspania i od tego, że Lossar miał wyjątkowo ciężki i twardy chód. Kiedy po dłuższym czasie znów zwolnili, by dać odpocząć koniom, Merry sięgnął po swój bukłak i ugasił pragnienie. Zaczynał być też głodny. - Mogę?- rozległ się mu nad uchem głos Boromira, więc zamiast zakorkować bukłak podał go do góry. - Ojciec kazał powtórzyć ci te słowa: „Dni są policzone. Jeśli się spieszysz, pamiętaj o Ścieżce Umarłych”- rozległ się melodyjny głos z prawej strony. Merry, oparty plecami o pierś Boromira poczuł, jak Gondorczyk zakrztusił się, słysząc to, choć, jak się okazało, słowa nie były adresowane do niego. Elf bez kołczana, a więc Elrohir, patrzył na Obieżyświata. - Zawsze odnosiłem wrażenie, że brakuje mi dni - mruknął Strażnik. - Ale naprawdę musiałbym się bardzo spieszyć, żeby skorzystać z tej drogi. - Myślę, że wkrótce wszystko się wyjaśni - odparł elf. - Ale lepiej nie rozprawiać o szczegółach w otwartym polu. Obieżyświat skinął głową i spojrzał na Halbarada. - A cóż takiego tam wieziesz, mój krewniaku?- zapytał. Merry wyciągnął szyję i dopiero teraz dostrzegł, że Strażnik zamiast włóczni dźwiga tajemnicze drzewce, u góry zamotane czarnym suknem. - Wiozę dar dla ciebie od Pani z Rivendell - odparł Halbarad, uśmiechając się po raz pierwszy od początku spotkania.- Pracowała nad nim w tajemnicy przez wiele godzin. Przesyła ci również te słowa : „Wybija godzina naszego przeznaczenia. Niebawem rozstrzygnie się, czy nasza nadzieja spełni się, czy też nastąpi kres świata. Dlatego ślę ci ten dar, dzieło mych rąk. Bądź zdrów, Kamieniu Elfów.” - Wiem, co to jest - powiedział Obieżyświat cicho, wyraźnie poruszony. - Ale proszę, byś jeszcze przez czas jakiś trzymał go przy sobie. - A cóż to takiego?- spytał Boromir, ale Obieżyświat chyba go nie dosłyszał, bo wciąż w zamyśleniu patrzył w dal. Gondorczyk nie powtórzył zaś pytania i po chwili, może przypadkiem Lossar wydłużył krok i wmieszał się w zastęp Rohirrimów. Merry zauważył z jak wielkim szacunkiem Jeźdźcy usuwają się na boki, by zrobić Boromirowi miejsce. Hobbit myślał, że Gondorczyk chce podjechać do króla albo do Eomera, ale syn Denethora poprzestał na zajęciu miejsca nieco na uboczu. Merry westchnął – wolałby jechać dalej koło Obieżyświata, ale oczywiście jego zdanie się nie liczyło. Coraz bardziej zaczynał czuć się jak niepotrzebny bagaż. Ciekawe, który z nich miał gorzej – Pippin czy on. Jechali tak dalej w milczeniu, a hobbit robił się coraz bardziej zły. I głodny. Wszystko zaczynało go denerwować - to, że Boromir bębnił palcami po kolanie, jakby wybijał rytm jakiejś tylko sobie wiadomej melodii i to, że troczki od sakw łaskotały go w stopy i ten przeklęty pas Gondorczyka, który wywiercał mu dziurę w krzyżu, niezależnie od pozycji, jaką hobbit przybierał. W końcu, by sobie poprawić humor, zdecydowanym ruchem sięgnął do swojej sakwy po podpłomyk, który wczoraj wieczorem przezornie zapakował na zapas. Miał gdzieś to, że nikt dookoła nie jadł, on był głodny. Po pewnym czasie Boromir poruszył się i ziewnął potężnie. - Świta - oznajmił. Rzeczywiście, niebo nad horyzontem pojaśniało. - Mhm - mruknął Merry, zajęty podpłomykiem. - Kiedy rozjaśni się na dobre powinniśmy być już w Rogatym Grodzie - ciągnął Boromir. - Tak szybko?- hobbit uniósł brwi. - To niedaleko, a do tego jedziemy przez większą część nocy. - To dobrze. Mam nadzieję, ze zdołam się tam wreszcie wyspać po hobbicku - Merry skończył z podpłomykiem i otrzepał palce. Przez moment poczuł wyrzuty sumienia, że nie zaproponował Boromirowi kawałka, ale trudno. Nawet nie zauważył, jak pochłonął tę przekąskę. - Nie liczyłbym na to - Boromir uniósł rękę do ust, by stłumić kolejne ziewnięcie. - Dlaczego? Myślałem, że się tam chwilę zatrzymamy. - Na chwilę zapewne tak. Ale tylko na chwilę. I zaraz potem mamy ruszyć dalej. - Dokąd? Do Edoras? I chyba nie tego samego dnia - jęknął Merry. - Obawiam się, że tego samego. Ale dokąd konkretnie, nie wiem. To nie mnie powinieneś pytać. Ja się o wszystkim dowiaduję ostatni w tym towarzystwie.- mruknął Gondorczyk z przekąsem. Jakbyś się, mości Boromirze, tak ostentacyjnie nie odseparowywał to z pewnością wiedziałbyś wszystko – podsumował Merry w myślach, a na głos powiedział : - Nieprawda. To ja zawsze dowiaduję się ostatni. I proszę mi tu nie uzurpować mojego miejsca na szarym końcu. - Z całą pewnością nie jesteś na szarym końcu - sprzeciwił się Boromir. - Jestem!- odparł Merry z mocą. - Nawet nie mam wpływu na to, w którą stronę idzie koń na którym jadę! - A, to proszę bardzo - Boromir nachylił się i wcisnął mu wodze do ręki. - Miej swój wpływ, skoro ci zależy. - I mogę jechać tam gdzie chcę?- upewnił się Merry ujmując rzemienną plecionkę w obie ręce. - Droga wolna. - Świetnie! – Merry rozejrzał się, wypatrzył Obieżyświata, z tyłu i nieco z prawej i pociągnął za wodzę, wkładając w to dużo siły, może nawet za dużo, ale zależało mu na tym, żeby Lossar posłuchał. Ku jego wielkiej satysfakcji gniadosz posłusznie skręcił w prawo, pozwalając sobą sterować. Nie minęło dużo czasu, a znów jechali u boku Obieżyświata. - Co cię tak bawi, Boromirze?- zagadnął Strażnik z zainteresowaniem. - To, że teraz naprawdę jestem na szarym końcu - odparł syn Denethora pogodnie. Merry wykręcił głowę, by na niego spojrzeć i uspokoił się widząc rozbawienie na jego twarzy. - Nie rozumiem.- Obieżyświat zmarszczył brwi. - Nawet nie mam wpływu na to, w którą stronę idzie mój koń - wyjaśnił mu Boromir, a Merry parsknął śmiechem. Mina Obieżyświata świadczyła o tym, że nie do końca rozumie o co im chodzi, ale woli się nie zagłębiać. Zresztą wkrótce Halbarad odwrócił jego uwagę, pytając o jakąś strażnicę w Hollinie. Merry rozejrzał się w poszukiwaniu synów Elronda i dostrzegł dwa siwe konie zamykające teraz tyły pochodu. Korzystając z tego, że Obieżyświat zajęty był rozmową, hobbit wykręcił głowę tak, by widzieć twarz Gondorczyka. - Boromirze? - Tak? - Powiedz mi, ale tak szczerze - zaczął, zniżając głos do szeptu - kiedy nam przedstawiano Elladana i Elrohira to czy też od razu pomyślałeś sobie o pieśni na bobry? Przyznaj się. Kącik ust Boromira drgnął w uśmiechu. - Nie - odrzekł zdecydowanie, przenosząc wzrok gdzieś w dal. Merry przez moment szacował go, mrużąc oczy. - Kłamiesz - oznajmił zuchwale. Boromir roześmiał się i potargał mu czuprynę, tak jak to zwykł był czynić Pippinowi. Merry z zadowoloną miną usiadł prosto, bo od tego wykręcania się do tyłu rozbolały go plecy. - Wiedziałem - oświadczył triumfalnie. -Też nie mogłeś opędzić się od bobrów. - Strzeż się, Meriadoku Brandybuck - Boromir nachylił mu się do ucha i groźnie obniżył głos. - Jeszcze żaden śmiałek nie odważył mi się otwarcie zarzucić kłamstwa. - Czy to oznacza, że twoi poddani są aż tak zastraszeni?- Merry postanowił podokuczać mu trochę. W zastępstwie Pippina. I dla zasady. - Bezczelny Tuk!- powiedział Boromir odruchowo. - To jest... chciałem powiedzieć Brandybuck. - poprawił się szybko, a potem zaczął się bezradnie śmiać – Obaj jesteście niemożliwi - dodał. Merry też się roześmiał. Może kiedy indziej to przejęzyczenie by go zirytowało, teraz jednak wydało mu się zabawne. - No i jak tu nie czuć się na szarym końcu - stwierdził wesoło. - Ty to masz dobrze. Przynajmniej z nikim cię nie mylą. - Przepraszam, Merry - Boromir klepnął go w ramię. - Ale jak się stosuje Tukowe zagrywki to nie należy się dziwić takim pomyłkom. - Czyli to moja wina, tak? - A czyja? - Jasne. A można wiedzieć co to są „tukowe zagrywki”? - Chwyty poniżej pasa - odparował Boromir, a Merry, słysząc to, rozchichotał się na dobre. - My też chcemy się pośmiać - oświadczył Gimli, wraz z Legolasem pojawiając się po ich lewicy. - O czym rozmawiacie? O faflunach może? - O tukowych chwytach poniżej pasa - odparł Merry z uciechą, a widząc okrągłe oczy krasnoluda dodał skwapliwie. - Boromir wie coś niecoś na ten temat - kątem oka zauważył, że Gondorczyk zrobił taki ruch, jakby zamierzał trzepnąć go w ucho, tak jak Pippina przy podobnych okazjach, ale się powstrzymał. - Zapewniam was, że nie chcecie znać szczegółów - odparł Boromir bardzo poważnie, ku radości Merry’ego przyłączając się do zabawy. - Te sprawy tyczą się wyłącznie śmiertelników - dorzucił Merry. - Zaraz, ja przecież też jestem śmiertelnikiem!- zauważył Gimli. - Ale innym - zbył go Merry. - To prawda. Jesteś śmiertelny inaczej - zgodził się z nim Boromir. - Od dawna powtarzam, że z tymi dwoma hobbitami nie sposób dojść do ładu - zwrócił się Gimli do Legolasa. - Ej, ej! - Boromir wyprostował się groźnie. - O, patrz jak się napuszył, nasz pan hobbit inaczej - krasnolud wyszczerzył zęby. - O, nie! Merry, zsiadaj! - zażądał Boromir zdecydowanie. - Dosyć tego. Nikt nie będzie mnie obrażał bezkarnie. Tu trzeba więcej dyscypliny! - O-ho-ho!- ucieszył się Gimli. - Dlaczego mam zsiadać?- zaprotestował Merry. - Żebyś przypadkiem nie oberwał. Kiedy się zdenerwuję, nie ręczę za siebie. - Będziecie walczyć z koni, czy na piechotę?- zaciekawił się Legolas. - Czy i ja mam zsiąść?- zapytał, zerkając przez ramię na Gimlego. - Na litość Eru, kto tu chce walczyć z koni i dlaczego?! – Obieżyświat przerwał rozmowę z Halbaradem i patrzył na nich ze zdumieniem. - Boromir będzie się bił z Gimlim - poinformował go Merry radośnie. - Z powodu tukowych chwytów poniżej pasa. Ku jego zachwytowi Obieżyświat zaniemówił. - Ej, Merry! - zaoponował Boromir. - Nie szalej! Nie o to poszło. - Pośrednio tak. - Słowo daję, jesteś jeszcze gorszy od Tuka, mości Brandybucku! - Tak, wiem. Bo stosuję *te* chwyty. - A mógłbyś nam jakiś zaprezentować?- zaproponował Gimli. - Nie, bo Boromir tego bardzo nie lubi - zaśmiał się hobbit. - Aj! - dodał, bo Boromir jednym szybkim ruchem chwycił go oburącz, unosząc z siodła. - Macie! - Gondorczyk zwrócił się do Gimlego i Legolasa, zamierzając im podać hobbita. - Weźcie sobie to coś i ćwiczcie do woli wasze chwyty. - Nie możesz tego zrobić, Boromirze! - ostrzegł go Merry. - Oczywiście, że mogę! - A nie zapomniałeś o czymś? - O czym? - Że to ja trzymam wodze, he he. Jeśli mnie przesadzisz na Aroda to będziesz miał duży problem. - Zaraz ci je wyrwę, razem z rękami! Gimli i Legolas zanieśli się śmiechem. - Czuję się w obowiązku stanąć w obronie gnębionego niziołka! - oświadczył krasnolud zdecydowanie. - Nie wiem, jak wy, ale ja bardzo nie lubię, kiedy pomiata się kimś niskiego wzrostu. Jeśli ktoś jest niski to nie oznacza to od razu, że jest gorszy i można mu grozić. I jeśli pewien przerośnięty hobbit tknie choć jednym palcem mojego małego przyjaciela, to będzie szukał swoich rąk w trawie. - Coś ty powiedział?- Boromir posadził Merry’ego z powrotem w siodle i wziął się pod bok. - Powtórz to. - Co?- krasnolud łypnął na niego znacząco. - Już ty wiesz co! - Mam zsiąść?- dopytywał się Legolas entuzjastycznie. - Drużyno moja! - Obieżyświat nieco podniósł głos i cztery pary niewinnie patrzących oczu zwróciły się ku niemu. - Cokolwiek w was wstąpiło, posłuchajcie mnie uważnie. Ostrzegam bowiem, że ten kto mnie zignoruje, srogo za to zapłaci – Obieżyświat starał się zapanować nad rozbawieniem i mówić surowym tonem. Tak sobie mu to wychodziło. - I nie będę tego powtarzać dwa razy. Boromirze, nie wyrywaj rąk Merry’emu. Gimli, nie wyrywaj rąk Boromirowi, Merry nie stosuj chwytów, a ty Legolasie... - Obieżyświat zawahał się na moment. - Nie podżegaj - dopowiedział Boromir. - O, wypraszam sobie! - oburzył się elf. - Ja nic nie mówię. Jestem jedynie bezstronnym obserwatorem. - O, nie, mój drogi - zaprzeczył Gondorczyk. - Twoja milcząca aprobata jest aż nazbyt hałaśliwa. - Wybacz mój drogi, ale to ty grozisz wszystkim dookoła. - Ja nikomu nie grożę, ja jedynie ostrzegam, że mam prawo bronić swojego honoru. I uprzedzam, że jeśli jeszcze raz ktokolwiek nazwie mnie... - - Boromirze! - Obieżyświat uśmiechnął się lekko, ale głos jego brzmiał już zupełnie poważnie. - Czy nie zechciałbyś zapytać Eomera, ilu konnych zamierza zabrać ze sobą z Rogatego Grodu? I dowiedz się, ile czasu zajmie mu przegląd sił Helmowego Jaru. - Tak jest - ucieszył się Legolas. - Należy pozbyć się wichrzycieli, brawo nasz dowódca. Nim Boromir zdążył zareagować, Obieżyświat zwrócił się do elfa. - Legolasie, podjedź na tyły oddziału i przekaż Elladanowi, że chcę z nim zamienić słowo. Nie zatrzymuję cię, mój drogi. Elf zaśmiał się cicho i posłusznie zawrócił Aroda. - I po coś się odzywał?- dobiegło ich gniewne mruczenie Gimlego. – Wy, elfowie, nie wiecie, kiedy trzeba trzymać gęby na kłódki. A tak ciekawie się robiło. - I ot, za karę porozstawiano nas po kątach - podsumował Boromir. - To co, mój sterniku, kierunek : czoło oddziału?- zwrócił się do hobbita. - Tak jest, kapitanie. - Niech tylko zgadnę - Boromir spojrzał na Obieżyświata. - Nasz srogi wódz nie zauważył, oczywiście, kolejnego zmasowanego ataku na uciskaną mniejszość, czyli moją skromną osobę? - Nie - Strażnik uniósł brwi w udawanym zdziwieniu. - Niczego takiego nie zauważyłem. - To typowe. - Zauważyłem natomiast, że wyżej wspomniana uciskana mniejszość grozi kolejno przedstawicielom wszystkich ras. - Teraz ja nie wiem o czym mówisz - Boromir wzruszył ramionami. - Spodziewałem się takiej odpowiedzi. - Prawda bowiem świeci jasno i sama podsuwa się wątpiącym. - To jakiś cytat?- zainteresował się Merry. - Owszem. Ze mnie - odpowiedział Boromir uprzejmie. - Sam go właśnie stworzyłem dla potrzeb tej chwili. Całkiem zgrabny, nieprawdaż? - Ładnie brzmi, to prawda. Nie rozumiem jednak do końca, jak się on ma do argumentacji - drążył Obieżyświat. - Och, doprawdy - Boromir żachnął się z przesadnym zmęczeniem. - Skoro spodziewałeś się takiej odpowiedzi, to znaczy, że jest ona oczywista. A jest oczywista, bo jest zgodna z prawdą, która to prawda i tak dalej. -Ach, w ten sposób - Obieżyświat uprzejmie skinął głową. - Nie inaczej. - A zatem sugerujesz, że to co jest oczywiste jest też zarazem prawdziwe, czy tak? - upewnił się Obieżyświat, szykując się do kontrataku. -W tym przypadku tak. - A cóż takiego szczególnego jest w tym przypadku? - Jam to jest - oznajmił Boromir z zadowoleniem. - Jako przedmiot i zarazem podmiot tej dyskusji uzurpuję sobie prawo do autorytarnych sądów na swój własny temat. Któż bowiem nie zna mnie lepiej niż ja sam? - Jestem pod wrażeniem, mości Boromirze - Merry spojrzał na niego z uznaniem. - Ba! - Boromir niedbale machnął ręką. - Mając w domu przemądrzałego braciszka, który uważa się za filozofa, człowiek, chciał nie chciał, uczy się tego i owego. - Bez urazy - wtrącił się Obieżyświat. - Ale ten wywód można obalić od ręki. - Spróbuj - zachęcił go Boromir. - Z góry uprzedzam tylko, że czego byś nie próbował i tak w końcu dojdziemy do złotej zasady filozofii Gondoru i koło się zamknie. - A jaka jest ta złota zasada?- zapytał Merry. - „Boromir ma zawsze rację”- wypalił Gondorczyk z satysfakcją. - Hola, hola!- Obieżyświat uniósł ostrzegawczo dłoń.- Zauważam tu pewną herezję – a dlaczego nie „Denethor ma zawsze rację”, hmm? - Filozofia ojca i moja są zbieżne - odpalił Boromir od niechcenia. - Ach, tak - Obieżyświat uniósł brew i chciał to skomentować, ale przerwał mu głos Gimlego: - A ci dwaj jeszcze tutaj! No pięknie! Nas to się pozbywa, ale innych wichrzycieli trzyma przy sobie, jakby nigdy nic! I nie mówcie mi, że to nie jest przejaw jawnej dyskryminacji! Merry odwrócił się i ujrzał Legolasa i krasnoluda nadjeżdżających w towarzystwie jednego z bliźniaków. - No właśnie, mój sterniku - Boromir zwrócił się do hobbita. - Zauważ, że nadciąga ku nam okręt piracki, ewidentnie w poszukiwaniu zaczepki. Dlaczego nie odbijamy? - Bo nie mamy wiatru w żagle, kapitanie - wyjaśnił Merry grzecznie. - Hm? - Łydka - syknął Merry znacząco.- Ja przecież nie dosięgam. - A, oczywiście - Gondorczyk trącił Lossara piętą. - Grunt to działanie zespołowe, zawsze to powtarzałem - oznajmił Merry, kiedy kierował Lossara w lewo, na poszukiwanie Eomera. Kątem oka dostrzegł, że Obieżyświat kręci głową, patrząc za nimi. Eomer był łatwy do rozpoznania przez białą kitę zdobiącą hełm. Nim przedostali się do niego, Merry przytrzymał Lossara przechodząc do stępa i zadarł głowę, by spojrzeć na Boromira. - Mam do ciebie prośbę. Mógłbyś przesunąć na bok swój pas. Ta klamra niedługo przepiłuje mi kręgosłup. - Oczywiście - Boromir sięgnął do pasa. - Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - Bo teraz zaczęła mi dokuczać dotkliwiej - odparł Merry wymijająco. - Tak może być? - O, tak jest w porządku. - Przepraszam, że o tym nie pomyślałem. Pippinowi nie przeszkadzała. - Tukowie bywają gruboskórni - wyjaśnił Merry. - My, Brandybuckowie, jesteśmy ulepieni z lepszej i delikatniejszej gliny. - Ach, tak - powiedział Boromir z rozbawieniem. - Czym mogę ci służyć, panie?- Eomer zauważył, że nadjeżdżają i wstrzymał konia, by na nich zaczekać. Grzecznie też skłonił się hobbitowi. - Aragorn, za moim pośrednictwem, pyta ilu wojowników planujesz zabrać z Rogatego Grodu i ile czasu zajmie przegląd sił w Helmowym Jarze, mości marszałku - odrzekł Boromir. - Wszystko to będzie zależało od decyzji króla. Jeśli mój pan zechce wprost z Rogatego Grodu udać się do Harrowdale, a mnie odeśle do Edoras, wtedy trzeba będzie rozdzielić zastęp. Nie ukrywam, że duże znaczenie ma tu też ilość koni, jaką będziemy mieli do dyspozycji. Wojna z Sarumanem a potem bitwa o Rogaty Gród znacznie przerzedziły nasze stada. Nie wiem, ile dokładnie koni z Helmowego Jaru nadaje się dalszej drogi. Setka? Może mniej. Sprawdzimy na miejscu. Teraz mogę szacować na wyrost, że zabierzemy około stu wojowników, czyli wszystkich tych, którzy będą mieli wierzchowce. Skoro bowiem czas nas goni, piesi będą opóźniać nas w marszu. - Czyżbyście nie mieli jakiś zapasowych stad, jak choćby na stepach na północ stąd?- dopytywał się Boromir. - Tak, około trzech setek koni pasie się na równiach Północnej Bruzdy. Zaraz po bitwie posłaliśmy po nie, ale to potrwa, nim przygna się i ogarnie tak duże stado. - Rozumiem - Boromir pokiwał głową. - A przegląd sił? - Postaramy się zrobić to jak najszybciej. Zarówno król Theoden jak i Aragorn chcą ruszyć jeszcze tego samego dnia - tłumaczył Eomer. - Nie ukrywam, że i mnie jest pilno do Edoras, z wieściami o zwycięstwie. Moja siostra niecierpliwie wyczekuje naszego powrotu. - A, właśnie. Jak się miewa księżniczka Eowina?- wtrącił Boromir. Merry mógłby przysiąc, że oczy Rohańczyka zalśniły, jakby się żywo ucieszył z tego pytania. - Dziękuję, zdrowie jej dopisuje. Gorzej natomiast z cierpliwością. Moja siostra to żywe srebro i ciągnie ją w otwarte stepy, na swobodę - odparł młody marszałek, starannie dobierając słowa. - Opowiadała mi, że się spotkaliście ubiegłego lata, kiedy miała zaszczyt gościć cię w Edoras. - Byłem tam jedynie przejazdem. Spieszno mi było w dalszą drogę, więc nie mieliśmy okazji, by porozmawiać swobodnie. - Niemniej ona ciepło wspomina to spotkanie - Eomer uważnie obserwował Boromira. - Długo mi o nim opowiadała. Widocznie...- młody Rohańczyk zawahał się na mgnienie oka - musiałeś zrobić na niej wrażenie, panie - uśmiechnął się, niby to żartując, ale jego oczy bacznie śledziły reakcję Gondorczyka. Merry uniósł brew, zaciekawiony. Chyba zaczynał rozumieć, co się tutaj dzieje. - Tak?- spytał Boromir w nieco roztargniony sposób. - No cóż, ze swej strony muszę przyznać, że księżniczka Eowina wyrosła na bardzo piękną dziewczynę - dodał uprzejmie. - Prawda?- podchwycił ucieszony marszałek. - Może nie powinienem zachwycać się tak otwarcie własną siostrą, ale z dumą muszę przyznać, że nie ma piękniejszej kobiety w Rohanie - oświadczył, kładąc nacisk na słowo „kobieta”, nie „dziewczyna”. - Z pewnością - zgodził się Boromir łaskawie, choć jego ton sugerował, że jest daleko myślami. - Wielu młodzieńców wodzi za nią wzrokiem, marząc o niej. - Nie wątpię. - Ale Theoden chce oddać jej rękę jedynie najgodniejszemu z godnych. - Ze wszech miar słusznie. Hobbit z dzikim zainteresowaniem śledził tę dyskusję i bez cienia zawstydzenia na dodatek, jako, że Eomerowi najwyraźniej nie przeszkadzała jego osoba, więc czuł się bardziej jak pełnoprawny świadek niż podsłuchujący intruz. A najzabawniejsze było to, że podobnie rzecz się miała w Shire. Zwyczaj nakazywał, by w obecności osoby trzeciej, najczęściej kogoś z rodziny, lub przyjaciela domu prowadzić swobodną i na oko niezobowiązującą dyskusję na temat walorów panny, tudzież kawalera. Merry był jednocześnie zadziwiony i rozbawiony, że u Dużych Ludzi wygląda to tak samo. Bo w to, że marszałek Rohanu usiłuje swatać swoją siostrę z dziedzicem Gondoru nie wątpił ani chwili. Eomer patrzył na syna Denethora z jawnym podziwem i Merry poszedłby na dowolny zakład, że chętnie by przystał na takiego szwagra. Nie mówiąc już o politycznych korzyściach płynących z takiego małżeństwa. Tymczasem, ku uciesze hobbita, gra toczyła się dalej. - Powiadają, że urodą przewyższa nawet sławną Morwenę - rzucił Eomer niedbale. - Zapewne - Boromir skinął głową. - Choć ja nie jestem znawcą kobiecej urody - zastrzegł od razu. Naprawdę cię to nie rusza, Boromirze? Czy też grasz tak starannie? Merry zwrócił wzrok na Eomera czekając na ripostę. - My, mężczyźni, nie musimy być znawcami, by docenić piękno niewiasty, czyż nie?- ponieważ Boromir nie odpowiedział, marszałek ciągnął dalej: - Moja siostra jednakże ma to szczęście, że los obdarzył ją nie tylko urodą, ale i mądrością. Z pewnym też zawstydzeniem dodam, iż w polowaniu z sokołem przewyższa wszystkich, w tym mnie. A ty, panie, w jakim polowaniu gustujesz najbardziej? No nie bądź taki, powiedz, że w polowaniu z sokołami, no... – kibicował Merry. - Na orków - odparł Boromir z uśmiechem. Ueeee... - Eowina jest dobra w mieczu - zauważył Eomer znacząco. - Mając siedemnaście wiosen ścięła swojego pierwszego orka. Byłem przy tym. - Naprawdę?- po raz pierwszy od początku tej dyskusji w głosie Boromira zabrzmiało zainteresowanie i Gondorczyk spojrzał na Eomera pytająco. Patrzcie go, piękna kobieta go nie interesuje, ale dajcie jej miecz do ręki i od razu inna rozmowa. Merry z trudem opanował chęć, by się uśmiechnąć. Eomer też zauważył zmianę w tonie Boromira i uchwycił się tematu kurczowo. - Eowina ma talent. Jest szybka, zwinna. Wiem coś o tym, bo sam ją uczyłem. - Hmmm - brzmiała odpowiedź Boromira i Merry aż się odwrócił, by spojrzeć na niego. Na twarzy Gondorczyka malowało się rozbawienie i sceptycyzm zarazem. - Moja siostra pokonała kilku mężczyzn w pojedynkach - dorzucił Eomer, lekko urażonym tonem. -A nie było przypadkiem tak, że dali jej wygrać?- powątpiewał Boromir. Oj, Boromirze, doprawdy... - Cóż za pomysł! - oburzył się marszałek. - Daruj, Eomerze, ale jeszcze nie słyszałem, by kobieta dorównała mężczyźnie w sztuce walki - zauważył Boromir spokojnie. - To po prostu niemożliwe. - Może więc powinieneś sprawdzić to osobiście, panie - w oku Eomera błysnęła szelmowska iskra. - Eowina będzie zaszczycona mogąc zmierzyć się z przesławnym Pierwszym Mieczem Gondoru. Ha! I tu cię ma! Boromir roześmiał się lekko. - Ja nie walczę z kobietami - odparł. - Czyżbyś obawiał się przegranej, mój panie?- Eomer podpuścił go zuchwale. He he, no właśnie? - No, no! - Boromir na żarty pogroził mu palcem. - Nie przegranej się obawiam, a farsy – wyjaśnił, poważniejąc. - Dajmy na to, że stanę naprzeciw twej siostry na udeptanej ziemi. Z całym szacunkiem, ale śmiem wątpić, by Eowina dorównywała mi siłą i doświadczeniem. A zatem będę musiał powściągać ramię i markować ciosy z obawy, by jej nie wyrządzić krzywdy. Innymi słowy walka będzie z mojej strony pozorowana, a co za tym idzie nie będzie uczciwa. Uczciwa wobec Eowiny przede wszystkim. To żaden honor wygrać pojedynek, w którym przeciwnik nie walczy na całego. I to żaden honor dla mnie pokonać niewiastę. Poza tym zbyt wiele bitew stoczyłem, zbyt wiele krwi przelałem i nie wiem, czy potrafię jeszcze walczyć na niby. Wolę nie sprawdzać tego na twojej siostrze. Dwadzieścia lat temu pewnie chętnie podjąłbym takie wyzwanie, choćby z ciekawości, ale dziś...- Boromir umilkł na chwilę. Eomer i Merry też milczeli. Słowa Gondorczyka zrobiły na hobbicie spore wrażenie. - Dziś rzadko staję do pojedynków dla przyjemności, mając orków i Haradrimów w nadmiarze na co dzień. - A zdarzyło ci się kiedyś mieć kobietę za przeciwnika?- zapytał Merry. - Dzięki Valarom, nie. Chodzą słuchy, że w szeregach Południowców trafiają się kobiety, ale ja na szczęście nigdy się z żadną w walce nie spotkałem. Chyba, że kryła twarz pod hełmem, a kształty pod zbroją. Jeśli tak było, to dobrze, że o tym nie wiedziałem. - Dlaczego? - Nie wiem, czy potrafiłbym zabić kobietę, Merry. I niech Valarowie mają mnie w opiece, bym nigdy się tego nie dowiedział. Umilkł i zapadła cisza. Merry wciąż jednak myślał nad tym, co właśnie usłyszał. - A wolno spytać - nie wytrzymał - czy w takim razie przyjąłbyś kobietę do swojego oddziału? - Na Białe Drzewo, cóż to? Noc Ciężkich Pytań?- roześmiał się Boromir. - Przyjąłbyś, czy nie? - Raczej nie. Wojowanie nie jest dla kobiet. To musiałby być jakiś szczególny przypadek. - A czy w armii Gondoru były kiedykolwiek jakieś kobiety?- Merry nie dawał za wygraną. - Bardzo rzadko. Za mej pamięci była kiedyś łuczniczka w Ithilien. I niejaka Carte zwana Pliszką, goniec konny. - A czy... - - Widzisz ten masyw górski przed nami?- Boromir pochylił się i wskazał kierunek ręką. - Tak - Merry pokiwał głową. - A ten zębaty wyłom, tam? Merry ponownie przytaknął. - To ściana Rogatego Grodu - wyjaśnił Boromir. - Już?- ucieszył się Merry. - Tak. I proponuję, żebyś teraz pomęczył trochę Eomera na ten temat, skoro masz okazję. Rogaty Gród ma bardzo ciekawą historię. - Chętnie odpowiem na twoje pytania, mości hobbicie - wtrącił się Eomer z uśmiechem. - Cieszę się, bo mam ich sporo - Merry od dawna zamierzał spytać skąd się wzięła nazwa Helmowy Jar i dlaczego Rogaty Gród wygląda tak , a nie inaczej. - Świetnie - podsumował Boromir. – Rozmawiajcie sobie zatem, a ja się tymczasem zdrzemnę. W świetle wstającego dnia Rogaty Gród wyglądał imponująco. Rozjaśniło się już na tyle, że widać było ciemniejsze punktu otworów okiennych, zębate blanki i zwały gruzu ze zburzonego muru. Merry nie zdołał wypytać Eomera o wszystko, co go interesowało, ponieważ marszałek został wezwany przez króla. Hobbitowi pozostało zatem jedno, stałe źródło informacji. - Boromirze? Śpisz? - Tak - rozległa się definitywna odpowiedź tuż nad jego uchem. - A mogę cię o coś spytać? - Nie. Merry zawahał się na moment, ale przypomniał sobie, że Pippin w takiej sytuacji puszczał mimo uszu sprzeciw Boromira i dalej pytał o co chciał, a Gondorczyk zawsze mu odpowiadał. Postanowił więc pójść w ślady Tuka, by, korzystając z nieobecności Eomera, zaspokoić ciekawość. - Możesz mi powiedzieć jak wygląda księżniczka Eowina? - A dlaczego cię to interesuje?- zdziwił się Boromir. - Jestem ciekaw i tyle – Merry wzruszył ramionami. - Dużo o niej słyszałem. No, więc, jak wygląda? - Ano, zwyczajnie - Gondorczyk się zawahał. - Ładna, młoda. Długie, jasne włosy. - I? - I tyle - syn Denethora ze znużeniem przetarł twarz. - Jak to „i tyle”? „Długie, jasne włosy” to wszystko, co umiesz o niej powiedzieć? A oczy? - Oczy też ma - oświadczył Boromir z przekonaniem. - No, ale jakie? - A skąd mam wiedzieć?- odparł Gondorczyk ze zniecierpliwieniem. - Nie przyglądałem się jej oczom. - A można wiedzieć na co w takim razie patrzyłeś, kiedy z nią rozmawiałeś?- Merry pozwolił sobie na odrobinę zuchwałości, skoro aż się o nią prosiło. - Co ty mi tu sugerujesz, mości hobbicie?- Boromir wychylił się w bok, by groźnie spojrzeć mu w twarz. - Ja?- Merry udał niewinne zdziwienie. - Ja niczego nie sugeruję. Ja się tylko usiłuję czegoś dowiedzieć o wyglądzie księżniczki Eowiny. - Wytrzymaj zatem jeszcze trochę, w Edoras ją zobaczysz. - Jest wysoka?- Merry się nie poddawał. - Na pewno jej nie przeoczysz. - Bo co? Bo taka jest duża? -Valarowie, dajcie mi cierpliwość. - A jak się ubierają kobiety w Rohanie? - Szybko - warknął Boromir. - Skąd wiesz?- odparował Merry błyskawicznie. - Niania mi mówiła. Hobbit zachichotał. - A czy... - - Merry, męczysz mnie. - Przepraszam - hobbit opanował się nieco. - Pytam o to wszystko, bo mnie bardzo zaciekawiło, czy kobiety-wojowniczki ubierają się w spodnie i noszą jak mężczyźni. - To, że kobieta umie posłużyć się mieczem, nie czyni z niej jeszcze wojowniczki, Merry. - A co czyni z kobiety wojowniczkę? - Może powinniśmy zacząć od tego, że kobieta -wojownik to absurd sam w sobie. -Dlaczego? - Wydawało mi się, że już to tłumaczyłem. Nie będę sobie zdzierał gardła po próżnicy. - No, tak - Merry potarł nos wierzchem dłoni. - Tak sobie tylko myślę, że to musi być okropnie niewygodnie walczyć w sukni. Nie sądzisz? - Nie wiem, nie zwykłem nosić moich sukni na polu bitwy. Merry zaśmiał się i pytał dalej, nie zważając na kąśliwy ton przyjaciela. - A Eowina miała na sobie spodnie czy suknię, kiedy się z nią widziałeś? Boromir westchnął ciężko. - Suknię. - A jaką? - Nie przyglądałem się - odparł Boromir ze zmęczeniem. Merry wykręcił się w siodle, by na niego spojrzeć. - Boromirze, czy ty się kiedyś w ogóle przyglądałeś jakiejś kobiecie?- zapytał, marszcząc brwi. - Na litość Nienny! Jakbym słyszał mojego ojca! - zdenerwował się Gondorczyk. - Nie złość się. Ja tylko usiłuję ustalić, jakie kobiety są w twoim typie. - Te, których mi na siłę nie swatają. - A wolisz jasnowłose czy ciemnowłose? - A ty, Merry?- Boromir nieoczekiwanie przeszedł do kontrataku. - Porozmawiajmy teraz o twoich gustach. Przyznaj się mój drogi, jakaż to hobbicka piękność czeka na ciebie w Shire? - Na mnie?- Merry stropił się nieco. - Nie, żadna na mnie nie czeka. - Nie wierzę. Taki przystojny hobbit na pewno już złamał niejedno dziewczęce serce. No, więc jak, Merry? Jaka to panna wpadła ci w oko, co? - i Boromir wychylił się, by spojrzeć mu w twarz. - Żadna mi jeszcze nie wpadła...- bąknął Merry, zakłopotany. - Czerwienisz się, mój drogi. Widzę zatem, że nie odpowiadasz zgodnie z prawdą. No dalej, Merry, śmiało, jak ona ma na imię? - Oj, daj spokój - mruknął Merry, po raz pierwszy błogosławiąc w duchu fakt nieobecności Pippina. - Czy to przypadkiem nie ta Stokrotka, która się tak podoba Samwise’owi Gamgee?- nie ustępował Boromir. - Różyczka - poprawił go Merry. - I nie, to nie jest Różyczka Cotton - odparł odruchowo, ani się spostrzegając, jak popełnia poważny błąd strategiczny. - A więc kto? – Boromir przyparł go do muru. - Nikomu nie powiem, możesz mi zaufać. No, tak między nami hobbitami? Merry roześmiał się, poddając. - Rubi - odparł zawstydzony. - Rubi Burrows. I jeśli powiesz o tym Pippinowi, albo Samowi zabiję cię! - dorzucił szybko. Gdyby Tuk dowiedział się o Rubi, Merry nie miałby życia. Hobbit do tej pory nie zdradził się ze swoją sympatią i przyjaciele nic nie podejrzewali. To ciekawe, że właśnie Boromir to z niego wyciągnął. - Nic im nie powiem - Boromir uśmiechnął się. - Ładna, domyślam się? - Śliczna - rozmarzył się Merry. – Różyczka nie może się z nią równać... a, właśnie, skąd ty właściwie wiedziałeś o Samie i Różyczce? - Chyba żartujesz. Po tym, jak przez całą drogę dręczyliście nieszczęśnika z jej powodu? Wiem nawet, jak panna Cotton wygląda, gdzie mieszka i czym zajmuje się jej ojciec. Wystarczyło tylko posiedzieć chwilę z wami przy ognisku bez zatykania uszu. Swoją drogą, pozwolę sobie zauważyć, że byliście z Pippinem dość bezlitośni. - Nie tylko my - zaprotestował Merry. - Frodo też Samowi dokuczał. - Ale nie tak jak wy. No dobrze, powiedz mi jak Rubi wygląda. Ma jasne włosy, niech zgadnę i...- - Wcale, że nie, bo brązowe. Ciemnobrązowe i puszyste. I sięgają jej do pasa. A oczy ma zielone. - Mmm - powiedział Boromir. - Lubię taki zestaw. - Ja też. A jeszcze jak do kompletu założy tę swoją żółtą sukienkę w kwiatuszki to wygląda zupełnie jak motyl z bajki - Merry rozmarzył się na dobre. - A jak świetnie jeździ konno... - Mam nadzieję, że dostanę zaproszenie na ślub - stwierdził Boromir, a potem roześmiał się widząc rumieniec wykwitający na policzkach hobbita. - Czy można wam przeszkodzić?- rozległ się za nimi znajomy głos. – Boromirze - ciągnął Obieżyświat równając się z nimi - kiedy prosiłem cię, byś spytał Eomera o ilość wojska i przegląd sił zakładałem, że powrócisz do mnie z tą informacją. Jak widzę, nie wyraziłem się dostatecznie jasno - na jego twarzy malowało się rozbawienie raczej, a nie przygana. - Kiedy wysyłałeś mnie do Eomera zakładałem, że chcesz się mnie po prostu pozbyć - odparł Boromir, też uśmiechnięty. - I że doskonale znasz odpowiedzi na te pytania. - Nie, nie znam. - A zatem już spieszę z wyjaśnieniem. Wojowników będzie około setki, a przegląd odbędzie się tak szybko, jak tylko się da. Wszystko zależy od decyzji króla Theodena, czy dalsza droga poprowadzi wprost do Edoras, czy przez Harrowale. - Rozumiem. A można spytać o czym z takim zacięciem dyskutowaliście? - O kobietach - odparł Boromir swobodnie. - Ach, tak. Chętnie posłucham - Obieżyświat skrzyżował ręce opierając przeguby na przednim łęku. - Ustaliliśmy właśnie z Merrym, że obu nam podobają się ciemnowłose niewiasty o jasnych oczach - ku zaskoczeniu hobbita Boromir kontynuował. - To zupełnie tak, jak mnie - uśmiechnął się Obieżyświat. - Uwaga, piraci - syknął Merry, z ulgą witając widok nadjeżdżających Legolasa i Gimlego. Zaczynał się czuć trochę skrępowany tą rozmową, zwłaszcza, że nie był pewny, czy syn Denethora się nie wygada o Rubi. - Można się przyłączyć?- zagadnął elf. - Proszę bardzo. Rozmawiamy właśnie o tym, jakie kobiety się nam podobają - Boromir zachęcił ich ruchem ręki do zajęcia miejsca obok niego. - I wychodzi nam na to, że ciemnowłose. A jaki kolor włosów ma twoja narzeczona, mości krasnoludzie?- zagadnął. Merry przeniósł wzrok na Gimlego, dziko zainteresowany. - Nie mam narzeczonej! - oburzył się krasnolud.- Zwariowałeś, mości Boromirze? Przecież jestem jeszcze na to za młody! - A ty Legolasie?- Boromir, kryjąc uśmiech, spojrzał na elfa. - Ja też jestem jeszcze za młody - Legolas mrugnął lekko. - Ale jeśli mogę wyrazić swą opinię, wolę jasnowłose. - No, proszę - podsumował Obieżyświat. - Mamy tu czterech kawalerów na schwał do wzięcia. - Nie czterech - poprawił go Boromir. - Trzech. Merry...- - Boromirze, obiecałeś! - przerwał mu hobbit przerażony. - O?- zainteresował się Gimli żywo. - Czyżby nasz mały Brandybuck był zakochany? - Ale chyba nie w Różyczce Cotton ?- dorzucił Legolas, a Merry spłonął kolejnym rumieńcem. - Nie!- jęknął, chcąc zapaść się pod ziemię. Co oni wszyscy z tą Różyczką! Jakby nie było innych dziewczyn w Shire. Z opresji wybawił go Eomer i hobbit miał ochotę uściskać go za to. Król Theoden prosił Obieżyświata na słowo. - Chodź, Boromirze - Strażnik skinął ręką na Gondorczyka. - Prosi ciebie, nie mnie - zauważył Boromir uprzejmie. - Ręce opadają - Obieżyświat uniósł wzrok ku niebu. - Nie wzywał mnie, więc nie widzę potrzeby, bym miał jechać - ciągnął Boromir z uporem. -A jeśli cię poproszę, pojedziesz ze mną? -A po co? - Chcę omówić z tobą parę spraw. -A nie możesz teraz? - Wolałbym w obecności króla. - On mnie nie wzywał. Obieżyświat wyprostował się, rzucając Gondorczykowi ostre spojrzenie. Nie odezwał się, zawrócił Hasufela i pogalopował za Eomerem. Merry skulił się lekko, zmartwiony tą rozmową i wyrazem, jaki odmalował się na twarzy Obieżyświata. Będzie niedobrze, jeśli Strażnik straci cierpliwość do humorów syna Denethora. Gimli i Legolas też się nie odzywali. I tak, dalszą drogę, aż do bramy Rogatego Grodu przebyli w milczeniu. * - Merry? Merry! Obudź się, jesteśmy na miejscu - głos Boromira dobiegał jak spod wody. Hobbit zamrugał oczami i potrząsnął głową, nagle wyrwany z drzemki. Półprzytomny, przez krótką chwilę nie mógł sobie przypomnieć gdzie jest i dlaczego siedzi na koniu. Światło dnia dotkliwie zakłuło go w oczy. Byli już na wewnętrznym dziedzińcu Rogatego Grodu, choć – jak mu się wydawało - dopiero co sennie przyglądał się majaczącym na horyzoncie zewnętrznym murom. Wcale nie zamierzał zasypiać, a już szczególnie nie jak dziecko w objęciach Boromira, ale cóż poradzić, zmęczenie go zmogło. Teraz do koszmarnego bólu głowy dołączyło poczucie kompletnego rozbicia i wrażenie gorącego piasku pod powiekami. Jeszcze raz przetarł twarz i oczy i mrugając rozejrzał się dookoła. Posępne mury, wrastające w skalne zbocza górowały nad nimi przytłaczając swym ogromem. Dziedziniec był nieduży, a mury nieproporcjonalnie wysokie i stąd brało się wrażenie uwięzienia na dnie studni. Niewielki kwadracik błękitnawego nieba jaśniał w górze. Hobbit wyprostował się i rozmasował kark. - Trzeba mnie było obudzić wcześniej - mruknął. - Nie chciałem odmawiać ci tej odrobiny snu. W naszej sytuacji każda chwila odpoczynku się przyda - stwierdził Boromir, a Merry postanowił darować sobie uwagę, że tak krótki sen tylko dodatkowo rozbija zamiast pomóc. Na komendę Eomera jeźdźcy zaczęli zsiadać. Merry rozejrzał się, ale nie widział nigdzie Theodena. - Gdzie jest król?- zapytał - W drodze do swoich komnat - odpowiedział mu Obieżyświat, podchodząc.- Chodź, Merry, pomogę ci zsiąść - to rzekłszy, wyciągnął ręce. Hobbit odrzucił płaszcz na bok, przełożył prawą nogę nad łękiem i zsunął się z siodła, opierając dłonie na ramionach Strażnika. Obieżyświat postawił go na ziemi, obok sakw i kociołka, które zdążył już odtroczyć od swej kulbaki. - Jestem nieprzytomny - jęknął Merry, dotykając dłonią czoła. Wciąż nie mógł się otrząsnąć z resztek snu i cała ta krzątanina dookoła wydawała mu się dziwnie nierealna. - Przygotowano dla nas komnatę i proponuję, żeby ci, którzy nie mają teraz nic do roboty skorzystali z okazji, by się przespać – Strażnik wskazał kierunek ruchem głowy. - Idźcie odpocząć. - A ty?- spytał Boromir, zsiadając. - Ja muszę jeszcze porozmawiać z Halbaradem. - Ja nie jestem zmęczony - odparł lekko Legolas, zarzucając na ramię swoją sakwę. - Chętnie bym się przeszedł po okolicy. Trzeba coś zrobić z tak mile rozpoczętym dniem. Boromir zmierzył go wymownym spojrzeniem, od stóp do głów. - Czasami mnie przerażasz, mości elfie - oznajmił. - Dlaczego? - Legolas spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Czy ty nigdy nie bywasz zmęczony? - Oczywiście, że bywam. Ale co to ma do rzeczy? Tak piękny poranek należy...- - ...starannie przespać! - dokończył Boromir, wchodząc mu w słowo. Merry pokiwał głową, przyznając mu rację. - Trzeba się nim nacieszyć - oświadczył elf z naciskiem. - A czym tu się cieszyć? - Boromir wzruszył ramionami. - Słońce świeci, ciepło, niebo błękitne, ani jednej chmury na horyzoncie. To wszystko wydaje mi się razem jakieś podejrzane. Jest za ładnie. Lepiej się ukryć i przespać to wszystko. Może po południu będzie jakaś burza albo wichura... - Teraz ja się zaczynam ciebie bać - stwierdził Legolas z uśmiechem. - Idź spać - rozbawiony Obieżyświat klepnął Boromira w plecy. - I ty, Merry też. Widzę, że ledwo trzymasz się na nogach, mój drogi hobbicie. Odpocznijcie. Król Theoden też poszedł do swojej komnaty. Obudzimy was, kiedy wstanie i będzie już wiadomo co dalej. Tamten młody człowiek was zaprowadzi.- skinął na Rohańczyka, który czekał nieopodal, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Widząc, ze wszystkie oczy zwracają się na niego chłopak skłonił się sztywno i wskazał czarne, okute drzwi. - Weźcie nasze rzeczy na górę, żeby się nie zapodziały w tym zamieszaniu - przykazał jeszcze Obieżyświat i wtopił się w tłum. - No i tradycyjnie już, jedni do garów a drudzy na naradę - mruknął Boromir schylając się po kociołek. Merry usłyszał ten komentarz, ale nie miał siły się odzywać. Podniósł koc i odebrał swoją sakwę z rąk Legolasa, a następnie ruszył za Rohańczykiem, mijając Gimlego. Komnata była niewielka i panował w niej dotkliwy ziąb, jak to w kamiennych murach. Na podłodze leżały trzy sienniki, z których dwa wyposażone były w wałki, służące jako zagłówki. I na tych zagłówkach, bogato zdobionych jakimś roślinnym ornamentem, kończyło się udekorowanie komnaty. Pod wąskim oknem stał stół i jedno krzesło. Na ścianach nie było ani jednej makatki, szarej kamiennej podłogi nie ocieplał żaden dywan, a o obrusie można było jedynie pomarzyć. Jedynie parę koców w paskudnym buraczkowym kolorze leżało na sienniku po lewej stronie, starannie złożonych w kostkę. Już bardziej przytulnie było w komnacie strażników w Isengardzie, choć i tam wystrój pozostawiał wiele do życzenia. Ciekawe, czy upodobanie do surowych, niczym nie ozdobionych wnętrz łączy wszystkich Dużych Ludzi? Merry nagle nabrał chęci, by zobaczyć pokój Boromira. Jakoś nigdy wcześniej o tym nie pomyślał. Jak też Gondorczyk ozdobił swoje komnaty, jeśli w ogóle? Boromir nie wyglądał na osobę, która zawiesza w oknie zasłony, a na stole stawia kwiatki. Pewnie ma mnóstwo broni na ścianach. A obrazy? Jeśli są, to na pewno batalistyczne. A na półce piętrzą się traktaty o sztuce wojowania. Ciekawe. Zaraz, co też takiego powiedział Pippinowi? Że ma nie zaglądać do szafy w sypialni. Merry nagle nabrał chętki, by zapytać o tę szafę. Pohamował się jednak, odłożył swoje tobołki pod ścianę i usiadł na najbliższym posłaniu. Odpiął pas, ściągnął płaszcz i poluzował kaftan pod szyją, a potem z westchnieniem ulgi osunął się na plecy, okrywając kocem. Boromir, Legolas i Gimli złożyli rzeczy obok sakw hobbita. Gondorczyk ziewnął i z rozmachem usiadł na sienniku obok Merry’ego. - Może przejdziemy się do jaskiń? - zapytał krasnolud, zwracając się do elfa. - To tylko my dwaj się kładziemy? - zdziwił się Boromir. - Skoro zamiast spać gadaliście wczoraj do późna to nie dziwota, że teraz jesteście nieprzytomni - zauważył Legolas. - Wypraszam sobie, ja nie gadałem - zaprotestował Boromir. - Mój drogi, było już dobrze po północy, kiedy słyszałem twój głos, opowiadający o jakiś posągach - uśmiechnął się elf. - Nie chcę źle mówić o nieobecnych, ale taki jeden nie dał mi spać! - No to wykorzystaj okazję, mości Boromirze i bierz przykład z tu obecnego hobbita, który zdaje się już śpi, nieprawdaż?- odezwał się Gimli. - Uhm - odparł Merry nie otwierając oczu. - Obudzimy was za parę godzin - dodał Legolas. - Nie zapomnimy o was, bez obaw. - Ależ ja nie mam nic przeciwko temu, by pozostać tu w błogim zapomnieniu - mruknął Boromir, szeleszcząc posłaniem. - Możecie mnie obudzić następnego dnia po upadku Nieprzyjaciela, proszę bardzo - dodał łaskawie. - A dlaczego następnego dnia a nie tego samego? - roześmiał się Gimli. - Nie lubię pobitewnego chaosu - wyjaśnił syn Denethora. - Dobranoc. A raczej dobry dzień. - Słodkich snów - powiedział elf. - Chodź, Gimli. Zaskrzypiały zamykane drzwi i w komnacie zaległa cisza. Na krótko. Boromir zamruczał coś pod nosem, jego posłanie zaszeleściło, a potem odgłosy szurania przeniosły się pod ścianę. - Co robisz?- wymruczał Merry po chwili. Te szelesty nie dawały mu zasnąć. - Jestem wściekle głodny - burknął Boromir. - Szukam czegoś do jedzenia. - Jest w tej brązowej sakwie z czarnymi rzemieniami - odparł Merry, uśmiechając się sennie. Już mu zaczynało brakować Pippinowego zrzędzenia. To bardzo zabawne, że Boromir przejmował rolę Tuka. - A, tu. Już mam. Chcesz coś? - Nie, dziękuję. Śpię. - A to przepraszam. - Proszę bardzo. Dobran... dzień dobry, Boromirze. - Dzień dobry, Merry. Hobbit wtulił policzek w koc, układając się wygodnie. Jednakże coś wciąż nie dawało mu spokoju. W końcu nie wytrzymał: - Boromirze? - Tak? - Dlaczego zabroniłeś Pippinowi zaglądać do twojej szafy w sypialni? - Ponieważ nikomu poza mną nie wolno naruszać spokoju Świętego Kłębu - dobiegła go poważna odpowiedź. Merry parsknął śmiechem i otworzył jedno oko, by z sympatią spojrzeć na Gondorczyka. Boromir leżał na wznak, z głową wspartą na zagłówku i obracał w palcach podpłomyk, dzieląc go na mniejsze kawałki. - Eee, myślałem, że może tam przechowujesz głowy zabitych wrogów, albo co. Boromir zaśmiał się cicho. - Głowy wrogów trzymam pod łóżkiem - oświadczył, opanowując wesołość. - A wolno spytać, co w takim razie kryje się za drzwiczkami biurka? - O tym nawet ja wzdragam się mówić. - A jeśli w międzyczasie wkroczyła tam służba i zrobiła porządek?- zapytał hobbit. - Tego się właśnie obawiam. Zawsze tak robią - odparł Boromir niewyraźnie, pakując sobie do ust spory kawałek. – I znowu po powrocie nie będę mógł niczego znaleźć. * - No, śpiochy! Wstawać, dość tego wylegiwania się. Południe już dawno minęło, przegląd wojsk w toku, wypadałoby wreszcie wstać - tubalny głos krasnoluda zagrzmiał tuż nad głową Merry’ego. Hobbit jęknął i spróbował narzucić koc na głowę, ale okrycie zostało bezceremonialnie ściągnięte. - Do góry uszy to i zadek musi - ciągnął krasnolud wesoło. Merry niechętnie otworzył oczy i usiadł, ziewając szeroko. Był w zasadzie tak samo zmęczony, jak przed położeniem się i jego kondycja zaczynała go niepokoić. Naprawdę było już po południu? Czuł się tak, jakby przespał zaledwie parę minut. Spojrzał w bok. Ku jego zaskoczeniu Boromir też jeszcze nie wstał. Spał zakopany po kocem tak, że widać było tylko plątaninę ciemnych włosów z jednej strony, a kawałek buta z drugiej. - Boromirze, obudź się - Legolas nachylił się i dotknął ramienia człowieka. Koc poruszył się, wędrując w górę i szczelnie zakrywając głowę, but wsunął się głębiej, znikając z pola widzenia i całość ponownie znieruchomiała. Merry uśmiechnął się. - No już, Boromirze, pobudka - Legolas nieco mocniej potrząsnął za ramię, skryte pod kocem. W jego głosie brzmiało lekkie zdziwienie; rzeczywiście, zazwyczaj Boromirowi nie trzeba było powtarzać, że pora wstawać. Budził się od razu, przeciągał energicznie i wstawał bez gadania. - Dobrze się czujesz? - elf uniósł brzeg koca i zajrzał do środka. - Mhm. - To wstawaj. - M-m. Chcę spać - dobiegł ich niewyraźny pomruk. - Południe minęło. - Wygraliście już wojnę? - Boromir wciąż nie otwierał oczu. - Ale się uwinęliście. - Jeszcze nie wygraliśmy - odparł rozbawiony Legolas. - Ale mam wiadomość specjalnie dla ciebie. Niebo na wschodzie się chmurzy i pogoda się psuje, będziesz zachwycony. Wstawaj, Eomer pytał o ciebie. Boromir zamruczał coś i przekręcił się na plecy. - A co robi Aragorn?- zapytał, ziewając. - Zaraz po przyjeździe zamknął się ze Strażnikami i synami Elronda w komnacie na wieży i od tamtej pory jeszcze nie wyszli - odpowiedział krasnolud. - Nie może być - mruknął Boromir z przekąsem. – A to ci niespodzianka. - W sali na dole czeka na was zupa, a w komnacie naprzeciwko możecie się umyć - wyjaśnił elf, postanawiając zignorować ten komentarz i ten ton. - Na stole leży grzebień. Bez obrazy, ale przyda się wam obu. - Zupa! - oczy Merry’ego zalśniły i humor od razu się poprawił. Odruchowo przyklepał też swoją czuprynę. - Całkiem zjadliwa, muszę przyznać - oświadczył Gimli, sadowiąc się na krześle. - Grochówka, jak trzeba. I z wielkimi kawałami wędzonki. - Nieeee - jęknął Merry zakrywając twarz dłonią, a Boromir uśmiechnął się pod nosem. - Wszystko, tylko nie ta wędzonka! - Dlaczego nie?- zdziwił się krasnolud. - Jest wyborna. - Mówisz tak, bo nie widziałeś ceremonii uboju - rzucił Merry z westchnieniem. - Jakiej ceremonii? - Ceremonii uboju trolli. Eo..eo... jak to się tu nazywa, Boromirze? - Eorthygein - odparł Boromir z powagą, choć oczy mu się śmiały. Gimli jednakże tego szczegółu nie zauważył. - Chcecie mi powiedzieć, że ta wędzonka jest z trolla?- zdumiał się. Merry z podziwem musiał przyznać, że Legolas, jak nikt inny, umie panować nad wyrazem twarzy. Nawet błysk humoru nie mącił chłodnego zainteresowania, jakie malowało się na jego obliczu. Merry bał się, że jeśli się odezwie wybuchnie śmiechem, więc w ramach odpowiedzi pokiwał tylko głową. Gimli zwrócił zdumiony wzrok na Boromira, ale ten również współczująco przytaknął. Gimli zmarszczył brwi i na moment zamilkł, przetrawiając tę informację. Trzy pary oczu obserwowały go w napięciu. Wtem krasnolud wzruszył ramionami. - No proszę - oświadczył, wstając. - Kto by pomyślał, że skurczybyki są takie smaczne. Zaczekamy na was w jadalni na dole. Chodź, Legolasie. Ogarnijcie się i zejdźcie zaraz, dobrze? - Dob-uhm-dobrze - Boromir z trudem zapanował nad łamiącym mu się z rozbawienia głosem. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za Gimlim i Legolasem i hobbit i człowiek parsknęli śmiechem. - Mała rzecz, a cieszy - Boromir pokręcił głową i odrzucił na bok koc. – „Smaczne skurczybyki”. To dobre. A z ciebie też niezłe ziółko, Meriadoku Brandybuck. - Mam dobrego nauczyciela - Merry uśmiechnął szeroko, ale jego uśmiech szybko zgasł. Hobbit pytająco zmarszczył brwi, widząc, że Gondorczyk krzywi się i dotyka dłonią czoła. - Naprawdę dobrze się czujesz?- zapytał ostrożnie. Boromir nie wyglądał najlepiej. Był blady i miał okropnie podkrążone oczy. -Tak, tylko głowa mnie boli. Jestem po prostu niewyspany - Boromir wstał i sięgnął po grzebień. - Miałeś złe sny? Znowu te wizje? - Nie, to nie były wizje. Ot, zwykłe sny. Nazwijmy je nieprzyjemnymi. - Może powinieneś jednak... - zaczął Merry nieśmiało, ale Boromir nie dał mu dokończyć. - To zwykłe, nieprzyjemne sny - oznajmił, energicznie rozczesując włosy. - I życzyłbym sobie, żebyś nie zawracał tym głowy Aragornowi, zrozumiano? - Jak chcesz - westchnął Merry bezradnie. - Idę się myć. Zaraz wracam - Boromir rzucił grzebień na stół, wziął swój płaszcz i wyszedł, zdecydowanym ruchem zamykając za sobą drzwi. -„I życzyłbym sobie, żebyś nie zawracał tym głowy Aragornowi, jasne?”- powiedział sobie Merry pod nosem, z przekąsem naśladując głos człowieka. - Jasne, panie nieuleczalny. A żebyś wiedział - ciągnął ze złością, składając swój koc – wezmę to lekarstwo od Obieżyświata i wleję ci je do zupy. Nawet się nie zorientujesz, bo ta wędzonka zabije cały smak. I do twojego wina też ci doleję, zobaczysz, siłą cię wyleczymy - przerwało mu pukanie do drzwi, szybkie trzy uderzenia, a potem klamka się ugięła. Na moment zamarł, wystraszony, że to Boromir wraca, usłyszawszy jego gniewną tyradę, ale to nie był syn Denethora, a Eomer w towarzystwie sługi. - Witaj, mości niziołku – marszałek uśmiechnął się na przywitanie. - Powiedziano mi, że lord Boromir tu jest, ale widzę, że się rozminęliśmy. - Myje się w komnacie naprzeciwko - wyjaśnił Merry. - A zatem nie będę przeszkadzać. Chcę mu tylko przekazać, to znaczy tobie też i wszystkim przyjaciołom z Drużyny, zaproszenie od króla na obiad w sali zamkowej tuż przed zachodem słońca. - Stawimy się niezawodnie - Merry skinął głową i z trudem powstrzymał chęć, by spytać jakich dań mogą się spodziewać. Nie chciał wyjść na prostaka i dopytywać się nachalnie, choć poraziła go nagła wizja półmisków z nieszczęsną wędzonką, piętrzących się wszędzie wokół. - Zostawiam też to - Eomer skinął na sługę, który wystąpił naprzód i złożył na stole naręcze ubrań. - Niewielki to wybór - mówił marszałek przepraszającym tonem - ale ciężko było znaleźć odpowiedni rozmiar. Mam nadzieję, że lord Boromir znajdzie coś pasującego. Oczywiście, jeśli zechce, może zatrzymać wszystko. - Przekażę mu - powiedział Merry i skłonił głowę w odpowiedzi na ukłon marszałka. Drzwi zaskrzypiały i hobbit został sam. Z ciekawością zerknął na ubrania. Były poskładane, więc trudno było orzec, czy to koszule, czy spodnie. To niebiesko-żółte na wierzchu to chyba kaftan, a to czerwone na dole to koszula. Co do reszty, ciężko było stwierdzić. Kolory były przeróżne i Merry był ciekaw, co też Boromir wybierze. Obstawiam brąz albo czerń. - Nawet nie wiesz, jaka to przyjemność ogolić się dobrze naostrzoną brzytwą - oznajmił Boromir wkraczając do komnaty. - Masz rację, nie wiem - odparł Merry popijając podpłomyk wodą. W oczekiwaniu na powrót Gondorczyka zorganizował sobie symboliczne śniadanie, jako wstęp do zupy. Boromir schylił się do swojej sakwy, sięgnął do rzemieni, ale nagle znieruchomiał. - Powiedz mi, Merry, jak to jest, tak zupełnie nie mieć zarostu?- zapytał. - I zawsze chodzić z... nagą twarzą? Merry roześmiał się, ubawiony tym doborem słów. - Myślę, że nie dziwniej niż z nagimi stopami - odparł wesoło. - Kto to w ogóle widział mieć kompletnie łyse stopy? Toć to przeczy naturze. - Sugerujesz, że to moje stopy są wybrykiem natury?- Boromir uśmiechnął się przekornie. - Mój drogi, przypominam ci, że to nie moje stopy rozrabiały w Isengardzie. - No tak, punkt dla ciebie - przyznał Boromir. - Zapomniałem, że bywają nieobliczalne, kiedy przeholują z winem. A cóż to?- zapytał, gdy jego widok padł na ubrania złożone na stole. - Nudziłem się czekając na ciebie, więc dla zabicia czasu uszyłem ci parę strojów - Merry spróbował zażartować, ale widząc zdumione spojrzenie Boromira dodał szybko: - Eomer tu był i zostawił je dla ciebie. Możesz sobie wziąć co tylko chcesz. Aha, i jesteśmy zaproszeni na obiad do sali zamkowej, przed zachodem słońca. - No, proszę - Boromir wstał i zabrał się za przeglądanie ubrań. - Ciekawe, czy cokolwiek się nadaje – stwierdził, podchodząc do stołu. - Czy Eomer mówił coś więcej?- rzucił przez ramię. - Nie, tylko przekazał ci, znaczy się nam, zaproszenie do sali zamkowej. - Nic nie mówił o przeglądzie wojsk? Nie chciał, żebym przyszedł? - Nie, nic nie mówił - odparł Merry ostrożnie, bojąc się następnych pytań i reakcji Gondorczyka, ale Boromir pokiwał tylko głową i wziął pierwsze ubranie ze stosu. - A tego nie przymierzysz?- Merry szybko zmienił temat widząc, że człowiek odrzuca na bok brązowo-żółty kaftan z niebieską lamówką. - Jest całkiem całkiem. Może się zmieścisz. - Nie lubię pstrokacizny. - Wcale nie jest pstrokate. Mi się podoba. - Będę wyglądał jak siódmy syn stróża. Zobaczmy następne. - Co ty z tym stróżem, doprawdy? Ooo, czekaj, ta koszula jest niezła i jakie ma zabójcze konie na froncie. Pokaż! O, rany. No, ej, nie wyrzucaj jej, przymierz chociaż! Boromir westchnął i przyłożył ją do siebie. - Nie jest taka zła - zawyrokował Merry, przyglądając się krytycznie. - Dla syna stróża w sam raz. - E, nie, jest zbyt szykowna, moim zdaniem. Spójrz na te grzywy ze złotych nici. I te oczka z guziczków - hobbit zachichotał. - No właśnie. Syn stróża na dorocznej paradzie. Nie - Boromir cisnął ją na bok. - Mój ojciec umarłby, gdyby mnie w tym zobaczył. - Przesadzasz. - Tak? To może ty ją przymierz. Daję ci ją w prezencie. - Nigdy w życiu, dziękuję - Merry uniósł dłonie w obronnym geście. - A, widzisz. A poza tym, drogi hobbicie, czy ty aby nie masz ochoty się umyć? - Skoro mnie wyrzucasz... - Nie wyrzucam cię, ale czekają tam na nas na dole, więc wypadałoby się pospieszyć. Umyj się, a ja w tym czasie się przebiorę. Może w to?- Boromir rozłożył czarny, skórzany kaftan, bez rękawów. - Powodzenia - oświadczył Merry, wychodząc. - Zaczekaj, łap! Hobbit odwrócił się i w tej samej chwili dostał zwiniętą koszulą w pierś. - Tam był tylko jeden ręcznik i przemoczyłem go kompletnie. Wytrzyj się w nią. - Gdzieżbym śmiał - Merry z powątpiewaniem spojrzał na haftowane konie. - Śmiało. Nie zamierzam w tym chodzić - odparł Boromir, ściągając swój kaftan przez głowę. - A Rohańczycy nie będą urażeni, że się wycieram w konie? - Przecież nie będziesz się wycierał publicznie. Zresztą możesz ją przewrócić na lewą stronę. - Po lewej też je widać. A poza tym, co sobie pomyślą, kiedy ją znajdą całą mokrą? - Powiemy, że się na nią wylała woda z bukłaka. O, i dlatego nie mogłem jej założyć. Cóż za pech straszliwy. - Sprytnie. - Nieprawdaż? No już, zabierz ją stąd, bo moje wrodzone poczucie estetyki cierpi. - No, no. Jestem pod wrażeniem - Merry zatrzymał się w drzwiach. - Może tak być? - Boromir spojrzał na niego pytająco. - Zdecydowanie może - hobbit z aprobatą pokiwał głową. Boromir miał na sobie tunikę w kolorze głębokiej czerwieni, wykończoną złotą nicią, a na to szary, prosty kaftan bez rękawów, rozcinany po bokach i sięgający kolan. Całości dopełniały brązowe spodnie i Merry musiał przyznać, że owa całość robiła wrażenie. - Wolałbym ten czarny kaftan, ale się w nim nie dopinam - tłumaczył Boromir, sięgając po swój złoty pas. - Nie, tak jest dobrze - Merry zamknął za sobą drzwi. - Księżniczka Eowina zemdleje na twój widok. Przepraszam - dodał szybko, przyszpilony groźnym spojrzeniem. - Zwłaszcza, kiedy na jej oczach zgubię te spodnie - mruknął Boromir, ciasno zapinając pas. - Nie wiem, skąd Eomer je wziął i co to za monstrum chodziło w nich wcześniej. Mogę się nimi dwa razy okręcić w pasie, słowo daję. Nie masz jakiegoś zapasowego rzemienia? - Obawiam się, że nie. - No, cóż. Przejdę się w nich i zobaczę, czy ta prowizorka wytrzyma. W razie czego założę moje stare. No, jak, możemy iść? - Możemy - Merry schylił się po swój płaszcz. - Wiesz, gdzie jest jadalnia? - Nie, ale trafimy po zapachu. Wędzonka nas doprowadzi. Rzeczywiście, trafili bez trudu. Niestety w sali było duszno i ciasno, mimo iż poza Legolasem i Gimlim siedziało tam ledwie trzech ludzi ludzi, a stoły świeciły pustkami. W głębi krzątała się niewiasta w czepku, spod którego wystawał jasny, gruby warkocz. Nie uszło uwadze hobbita, że dziewczyna wpadła na framugę, zagapiwszy się na Boromira. - Poprosimy o dwie miski zupy dla tych panów - zagrzmiał Gimli, kiedy tylko usadowili się za stołem. Krasnolud zmierzył Gondorczyka wzrokiem. - Jakiś ślub dzisiaj, albo święto, o którym nie wiem? - Jaki ślub?- zdziwił się Boromir. - To czegoś się tak wystroił? - Założyłem, co mi dali, bo moje ubranie nadaje się do wyrzucenia. Co, źle?- człowiek spojrzał po sobie. - Nie, skąd - Gimli mrugnął do Legolasa. - Chłopak jak malowanie, nieprawdaż? Boromir zmrużył oczy i posłał mu lodowate spojrzenie. Dziewczyna w czepeczku pojawiła się nie wiadomo skąd i usłużnie przetarła stół. - Piwa, wielmożny panie?- zagadnęła Boromira. - Chętnie. Dla wszystkich?- Boromir pytająco spojrzał po kompanach, a widząc potakiwania dodał: - Cztery poprosimy. - Już przynoszę - dziewczyna furknęła spódnicą i już jej nie było. - Popatrz no - krasnolud przygładził swoją brodę. - A mnie nikt piwa nie proponował. Chyba też się przebiorę. Legolas i Merry zaśmieli się cicho. - Mam coś w sam raz dla ciebie - odparł Boromir jadowicie. - Piękna koszula z wyszukanym ornamentem. Szyta z myślą o tobie, jak nic. Chcesz? - Jest tylko trochę mokra - zauważył Merry. - W istocie. Wiesz co?- Boromir zmarszczył brwi spoglądając na hobbita. - Szkoda, że wcześniej na to nie wpadłem. Mogłem ją wziąć w prezencie dla Faramira. Jako pamiątkę z Rohanu. Bardzo chciałbym zobaczyć jego minę, podczas rozpakowywania prezentu. - Jeszcze możesz ją wziąć. Niedługo wyschnie. - Chyba tak zrobię. W rewanżu za rybaków. - Jakich rybaków?- zapytał Merry, zabierając łokcie ze stołu, by nie przeszkadzać dziewczynie w rozstawianiu piwa. - A przywiózł mi czas jakiś temu taką ohydę z Dol Amroth. Nie wiem, co go napadło. Co prawda on miewa takie ataki osobliwego humoru, więc nie powinienem się dziwić. Dwóch rybaków na łódkach na drewnianych falach, a dookoła muszelki. Jak się ciągnęło za sznureczki od dołu to się na zmianę schylali do sieci, znasz ten typ zabawki? No właśnie. Szkaradne jak mało co. Cieszył się jak dziecko, kiedy mi to wręczał. Od tamtej pory szukam czegoś, co tym rybakom dorówna, ale nie mogłem znaleźć niczego wystarczająco obrzydliwego. Ta koszula powinna wyrównać rachunek. Postawiono przed nimi miski i Merry sięgnął po łyżkę. Dziewczęta (bo teraz były już dwie) skłoniły się i wycofały w głąb sali. -Uwijajcie się z tą zupą panowie, to zdążymy jeszcze zajrzeć do grot i zwiedzić Helmowy Jar - wtrącił się krasnolud. - Obawiam się, że do grot już nie zdążymy - Legolas potrząsnął głową. – Zresztą takich miejsc nie powinno się oglądać w pośpiechu. Ale przejść się po murach możemy, jeśli nie macie żadnych planów? Boromirze? - Mogę się przejść - odparł Boromir spokojnie. - Jak się okazuje jestem tu kompletnie zbędny i nikomu do niczego nie potrzebny. Mam dużo wolnego czasu. Legolas zmarszczył brwi, ale nie się nie odezwał. - Chcesz może ode mnie wędzonki?- wtrącił się Merry, unosząc łyżkę z wyłowionym kawałkiem. - Nie jadam trolli – odrzekł Boromir. - Zresztą zobacz, ile mi tego nałożyli, rozum im odjęło? Mam w zasadzie gulasz zamiast zupy. Nie jesteś głodny, Gimli? - Naprawdę tego nie chcecie?- zdziwił się krasnolud. - No to dajcie mi tu - to mówiąc, podsunął im swoją pustą miskę. - Słowo daję, wydelikaceni jesteście, aż...- nagle urwał i spojrzał w bok. Zebrani przy stole podążyli za jego spojrzeniem i zobaczyli malutką dziewczynkę, która stała nieopodal, wpatrzona w Boromira. Miała zadarty nos, piegi i włosy do ramion, zaplecione w dwa nierówne warkoczyki. Merry przyjrzał się jej zafascynowany, bo pierwszy raz widział ludzkie dziecko z bliska. Najbardziej zdumiewające było to, że gdyby nie wzrost, spokojnie można by ją było wziąć za małą hobbitkę, przy tej bujnej czuprynce i okrągłej buzi. Primula Bolger, wypisz wymaluj. Dziecko wydawało się kompletnie nieskrępowane faktem, że ściąga na siebie uwagę, tylko starannie taksowało Gondorczyka wzrokiem. - Zabiłeś kogoś dzisiaj? - zapytała z przejęciem, dłubiąc w nosie. - Jeszcze nie - odparł Boromir grzecznie. - A mój tata zabił już stu od rana. On jest bardzo pracowity.- powiadomiła go dziewczynka z dumą. - Ukłony dla taty - Boromir wrócił do jedzenia. - Dlaczego nosisz miecz na wierzchu?- mała rączka dotknęła rękojeści broni leżącej na ławie. - Jak to na wierzchu? - No, bez bruisbe. - A, o to ci chodzi. Pochwa razem z pasem utopiła się podczas powodzi w Isengardzie, z którego to powodu ubolewam do dziś. - Aha. Dziewczynka obeszła stół i wdrapała się na ławę, sadowiąc się naprzeciw niego, obok Gimlego. - Moja siostra mówi, że jesteś nieożeniony - drążyła dalej. - Kiedy weźmiesz ślub? Dzisiaj? Zebrani przy stole wybuchnęli śmiechem, podczas gdy Boromir z jękiem wsparł czoło na dłoni. - No właśnie, mości Boromirze, kiedy?- Merry wyszczerzył zęby. - Dzisiaj chyba już nie zdążę - westchnął syn Denethora. - Może jutro, kiedy będę dostatecznie pijany. - Tata mówił, że jego przyjaciel też nie chciał być małżeństwem, ale musiał - wtrąciła dziewczynka ze zrozumieniem. - A dlaczego musiał?- zainteresował się Boromir, popijając piwo. - Żeby mieć szczęście ślubne!- dziecko spojrzało nań pobłażliwie, zdziwione jego niewiedzą. - Ja też chcę mieć szczęście ślubne i dlatego ożenię się z Loftą, jak będę duża. - Jak to z Loftą?- Boromir udał zdumienie. - A ja? Myślałem, że ożenisz się ze mną! - Z tobą nie - odparła dziewczynka definitywnie. - Dlaczego? - Masz za dużo włosów. Boromir zaniemówił na moment, a za stołem rozległa się kolejna salwa śmiechu. - Na Białe Drzewo - Gondorczyk pokręcił głową. - Z tego powodu jeszcze żadna mi nie odmawiała - To rzekłszy, uśmiechnął się i przechylił nad blatem. - Powiedz tylko słowo, a obetnę - oznajmił. - Daj mi chociaż szansę! - Ale twoje włosy są czarne! - To źle? - Mama mówi, że chłopy z czarnymi włosami to dranie. - Ukłony dla mamy - wtrącił się Legolas, uśmiechnięty od ucha do ucha. Boromir łypnął na niego, po czym znów zwrócił się dziewczynki. - Ale ja nie jestem draniem. Jestem bardzo miły - oświadczył. - Skąd wiesz?- dziecko wbiło w niego surowy wzrok. - Jak to skąd wiem? Taki już jestem: sympatyczny i kochany. - Boromirze, doprawdy, co za desperacja - roześmiany Gimli przewrócił oczami. - Twoje podchody robią się żałosne, aż przykro słuchać. Radzę ci wycofaj się z honorem, póki jeszcze możesz. - Gdybym nie był uosobieniem dobroci i wykwintnych manier powiedziałbym ci, gdzie możesz sobie... co myślę o twoich radach – Boromir poprawił się, uśmiechając się ze słodyczą. - Osoba nie posiadająca mej łagodności z pewnością uniosłaby się gniewem i powiedziała ci, że masz pilnować własnego nosa. Ale nie ja, skądże znowu. Bo taki już jestem: do rany przyłóż - podkreślił ostatnie słowa, spoglądając na dziewczynkę. - Jesteś bandażem?- dziecko skrzywiło się podejrzliwie. Merry parsknął śmiechem. - Mogę być i bandażem, jeśli tylko zechcesz - odparł Boromir skwapliwie. - Dla ciebie wszystko. Dziewczynka zmarszczyła nos i przyjrzała mu się uważnie. - Ile masz koni?- zapytała. - W tej chwili? Żadnego, obawiam się. Ale mam bogatego tatę i duży dom i... - Bez koni nie można być małżeństwem - mała potrząsnęła głową, aż warkoczyki uderzyły ją w policzki. - A Lofta ma konie? - Tyle - dziewczynka uniosła obie dłonie do góry, demonstrując dziesięć palców. - Dlatego się z nim ożenię. - No i znowu dostałem kosza - Boromir westchnął ciężko, opierając podbródek na dłoni. - Rozumiecie już, dlaczego nie jestem małżeństwem? Nie mam ślubnego szczęścia po prostu - znowu westchnął, grzebiąc łyżką w zupie. - A wszystko dlatego, że nie mam koni. - Nie martw się - pocieszyła go dziewczynka. - Nie jesteś bardzo brzydki i kiedyś się żona w tobie zakocha. - Dziękuję za słowa otuchy. Ale wiesz, że właśnie złamałaś mi serce? Merry ukradkiem otarł łzę, bo w międzyczasie spłakał się ze śmiechu. Legolas i Gimli też nie przestawali chichotać. Dziewczynka jednak nie zwracała na nich uwagi, zajęta rozmową z Boromirem. - Ale nie będziesz płakał? – upewniła się ostrożnie. - No, nie wiem. Strasznie mi smutno - Boromir wyłowił kawałek wędzonki i wrzucił go do miski Gimlego. - Lofta mówi, że tylko mięczaki płaczą. - Chyba go nie lubię, tego twojego Lofty. - Ja też go nie lubię - oznajmiło dziecko poufnie. - Zaraz, przecież chcesz się z nim ożenić - zdziwił się Boromir. - Tak. - No, ale skoro go nie lubisz... - Chcę mieć jego konie. - Pozostawmy to bez komentarza – Boromir wyłowił kolejny kawałek i pozbywszy się go, nabrał pełną łyżkę grochówki. - Pozwolisz, ze skończę zupę? Bo mi całkiem wystygnie. I przestań dłubać w nosie, bardzo cię proszę. Na moment za stołem zapadła cisza. Dziewczynka przyjrzała się wszystkim po kolei i zatrzymała wzrok na krasnoludzie. - Jak masz na imię?- zapytała zdecydowanie. - Jestem Gimli, syn Gloina, do usług. A ty? - A ja nie - odpowiedziała i radośnie wyszczerzyła zęby, zachwycona falą wesołości, jaką wywołała. - A to jest twoja żona? - stwierdziła domyślnie, spoglądając na Legolasa. Boromir zakrztusił się tak, że Merry musiał walnąć go w plecy. - Ilke!- dziewczyna w czepeczku, burakowa na twarzy podbiegła do stołu i porwała dziecko na ręce. - Co ty wyprawiasz?! Najmocniej dostojnych panów przepraszam... Boromir, wciąż kaszląc, machnął ręką na znak, że nic się nie stało. - Ile razy mam ci tłumaczyć, że nie wolno zaczepiać gości! Błagam o wybaczenie...- - Ja tylko poszłam zapytać, czy on na pewno jest nieożeniony, bo mówiłyście, że trzeba się dowiedzieć...- - Ilke!!! - To prawda. Jestem nieożeniony - potwierdził Boromir z powagą, podnosząc wzrok dziewczynę. Nieszczęsna spłonęła rumieńcem aż po czubki uszu i uciekła, unosząc w ramionach protestującą małą. - No! - Boromir odłożył łyżkę. - Nie wiem, jak wam, ale mi ta zupa wyszła nosem, w przenośni i dosłownie. Może chodźmy się przejść. Skończyłeś, Merry? No to świetnie. Gimli, weź swoją...- - Uważaj!- Legolas uniósł ostrzegawczo dłoń, a oczy zalśniły mu groźnie. - ...brodę pod rękę i chodźmy. Na murach wiał przyjemny, ciepły wiatr, co w połączeniu z niedawno spożytą zupą sprawiło, że Merry odżył i poczuł się całkiem rześko. To go uspokoiło, bo rano zaczął się obawiać, że osiągnął kres swoich sił i najzwyczajniej w świecie kondycyjnie nie da rady dalej wędrować. Od pobytu w Źródlanej Sali nie miał okazji, by odespać zmęczenie i brak snu zaczął robić swoje. Na szczęście nie było jeszcze aż tak źle, jak się obawiał. Nadal był zmęczony, ale okropne wrażenie kompletnego rozbicia znikło. Zresztą nic tak nie dodaje animuszu, jak myśl o sutym obiedzie. Zakładając, że będzie suty i nie ujrzę już więcej na oczy tej wędzonki. Ani jej nie powącham... - To właśnie tędy wdarła się pierwsza fala orków – Gimli wskazał ręką wielkie rumowisko po lewej. Dalej nie mogli już iść, bo mur urywał się raptownie. Merry przytrzymał się ręką wystającego kamienia i ostrożnie wychylił się, by spojrzeć w dół. Z tej wysokości ludzie krzątający się wśród głazów na dole wyglądali jak mrówki. - A tam jest Kopiec Śmierci, jak go nazwali Rohirrimowie. Tam huornowie zgromadzili ciała zabitych orków - Legolas skinął głową w stronę majaczącego w oddali posępnego wzgórza. - Jaki wielki - szepnął Merry cicho. - Co za okropny widok. - Dlaczego okropny ?- Boromir przysunął się do niego i wychylił się, opierając łokcie na murze. - Moim zdaniem to widok krzepiący i miły dla oka. - Chyba żartujesz?- Merry spojrzał na niego ze zdumieniem. - Ta góra spalonych trupów? - Trupów *wrogów* - podkreślił syn Denethora. - Patrz na Kopiec Śmierci jak na znak porażki Tamtego. Nic tak nie raduje serca wojownika, jak pole bitwy usłane ciałami nieprzyjaciół. - Na Lobelię, Boromirze, chyba nie mówisz poważnie. I przestań się tak uśmiechać, bo zaczynam się ciebie bać! – Merry odsunął się nieco. - Boromir ma rację - Gimli oparł się bokiem o mur. - Taki widok napawa otuchą i satysfakcją. - Aczkolwiek mogliby usypać ten Kopiec nieco dalej - Legolas wzruszył ramionami. - Ale w sumie nic mi do tego. Nie ja będę go codziennie oglądał z okien, nie moja sprawa. - Boromirze, gdzie jest Minas Tririth? Pokaż mi kierunek - poprosił Merry. - Tam - Gondorczyk wyciągnął rękę w stronę równiny i pasma gór majaczącego na horyzoncie. - Myślisz, że Pippin z Gandalfem już dojechali? - Wątpię. - Cienistogrzywy to niezwykły koń - wtrącił Legolas. - Nie aż tak niezwykły, by drogę, która zajmuje tydzień pokonać w jedną noc - Boromir zdecydowanie zakończył dyskusję. - Chodźcie, zerkniemy jeszcze z tamtego miejsca na Zieloną Roztokę - zaproponował krasnolud. Wrócili wąskim przejściem po murze, aż do miejsca w którym szaniec zakręcał w bok. Tam przystanęli, by spojrzeć na krzątaninę na dole. Dunlendingowie pracowali na pobojowisku naprawiając szkody. Wozy wyładowane gruzem kursowały w tą i z powrotem, ale mimo tego całego ruchu, pokrzykiwań i hałasów dolina była dziwnie spokojna. Merry nie za bardzo potrafił określić na czym polega ten spokój, ale powietrze przypominało to po burzy. Zupełnie jakby Helmowy Jar odpoczywał, ciesząc się zwycięstwem i wolnością. - A oni dokąd? - Boromir wychylił się ryzykownie. Merry podążył wzrokiem za jego spojrzeniem, a ponieważ stał bliżej zakrętu, więc miał lepszy widok na gościniec – z bramy Rogatego Grodu wynurzył się spory oddział pieszych i maszerując dziarsko ruszył na południe. Za nim podążył drugi. A potem trzeci. - Może ktoś mi kiedyś raczy wyjaśnić, co tu się dzieje - oświadczył Boromir kwaśnym tonem, śledząc wzrokiem wymarsz. - Myślę, że Theoden wysyła przodem tych, którzy będą poruszać się wolniej niż konnica. Zmierzają do Edoras zapewne - Legolas przysunął się i też wyjrzał. - Mieli zaczekać aż posłańcy przygnają konie - zauważył Boromir. - Jak widać zdecydowali inaczej. - Jak widać - Boromir pokiwał głową. - Dobrze przynajmniej, że widać, bo w przeciwnym wypadku i o tym nic bym nie wiedział. Merry nabrał tchu i otworzył usta, ale zaraz je zamknął – nadal nie potrafił zebrać się na odwagę i powiedzieć co o tym wszystkim myśli: mianowicie, że trudno jest prosić na naradę nieobecnych. Jeśli ktoś, pierwsza rzecz po przyjeździe, idzie spać, znikając na długie godziny to rozumie się samo przez się, że albo ten ktoś jest krańcowo wyczerpany i w takiej sytuacji trudno go prosić o pomoc i radę, albo też nie jest zainteresowany udziałem w przeglądzie wojsk, więc tym bardziej nie należy go fatygować. Na miejscu Rohirrimów Merry tak właśnie by sobie pomyślał. Gospodarze i tak wykazali dużo dobrej woli - przygotowali im kwaterę, kąpiel, ubrania, zaprosili na obiad. A przecież wcale nie musieli tego robić – wszak dopiero co stoczyli tu ciężką bitwę i mieli pełne ręce roboty. Musieli zająć się rannymi, przygotować wojsko do wymarszu i zabrać się za naprawianie zniszczeń. Taki Eomer na przykład z pewnością miał wiele pilniejszych spraw, niż szukanie ubrań dla Boromira, ale zadał sobie ten trud, kazał przygotować stroje, co więcej przyniósł je osobiście. Wszystko to dla komfortu syna Denethora, by ten nie musiał chodzić w zniszczonym i brudnym ubraniu. Ale tych dowodów szacunku Boromir zdawał się nie dostrzegać. Nie. Jedyne co widział to to, że pominięto go w naradzie. Z min Legolasa i Gimlego można było wywnioskować, że oni też mają dosyć tych boromirowych uwag, ale wbrew nadziejom hobbita, żaden z nich nie zareagował. Merry westchnął. Tu trzeba by Pippina i jego tukowej obcesowości. O, tak. On by zaraz przywołał Boromira do porządku i ukrócił te bezsensowne dąsy. I nagle, boleśnie niemal, Merry zatęsknił za przyjacielem. Brakowało mu go i to coraz bardziej, w miarę jak rosła odległość między nimi. Brakowało mu niegasnącego humoru Tuka i jego wygłupów. Zniósłby nawet te idiotyczne docinki na temat opętania przez koszulę, co ciekawe, teraz – we wspomnieniach – nie wydawały mu się wcale aż tak męczące. Wiele by dał, by Pippin był tu teraz, na tych murach. Gdzie teraz jesteś, Peregrinie Tuku? - Wracajmy - Boromir wyprostował się zdecydowanie. - Gapieniem się nic nie wskóramy. Wieje coraz bardziej, proponuję wrócić do naszej kwatery. Może Aragorn w międzyczasie raczył na powrót zstąpić pomiędzy śmiertelników. - Boromirze - wtrącił się Legolas dość ostrym tonem. – Jeśli Aragorn nie pojawia się tak długo to znaczy, że ma ku temu powody. Każdy ma prawo do rozważenia swych planów w samotności. - On nie jest sam. Nie zapominaj, że towarzyszą mu synowie Elronda i ci jego Strażnicy - odparował Boromir. - Tylko Halbarad - podkreślił elf. - Tak czy inaczej naradę w czterech trudno nazwać przebywaniem w samotności. - Jak myślicie, dlaczego synowie Elronda tu przyjechali? - wtrącił Merry pospiesznie, bo nie podobała mu się ani mina Legolasa ani zimny błysk w oczach Boromira. Czuł, że jeszcze chwila, a dojdzie do kłótni i Boromir usłyszy parę ostrych słów na swój temat. Z jednej strony Merry chciał, żeby się tak stało, ale z drugiej podejrzewał, że teraz nic to nie da, a wprost przeciwnie, tylko doleje oliwy do ognia i dołoży się do rozgoryczenia Gondorczyka. - Nie słyszałeś? - odezwał się Gimli.- Podobno stawili się na wezwanie. Przekazano im, że Aragorn potrzebuje wsparcia w Rohanie. Myślę, że to Gandalf ich wezwał. - Raczej Galadriela - odparł Legolas. - To ona zapowiadała przybycie Szarej Drużyny z Północy. Wiedziała, że przyda się nam pomoc. - Masz rację - Gimli uśmiechnął się lekko. - Piękna Pani ze Złotego Lasu umie czytać w sercach i zgaduje ich pragnienia. Przez twarz Boromira przemknął nagły grymas, tak jakby coś go zabolało. Merry pytająco uniósł brwi, ale syn Denethora widząc jego spojrzenie odwrócił wzrok. - Wracajmy, proszę - powiedział z trudem. - Wszystko dobrze?- Legolas ostrożnie dotknął jego ramienia. - Jesteś strasznie blady. - Zakręciło mi się w głowie. To z niewyspania - Boromir wziął głębszy wdech i wyprostował się. - To nic. Już przechodzi - spróbował się uśmiechnąć na potwierdzenie swych słów, ale nie wyszło mu to szczególnie wiarygodnie. - Usiądź lepiej na chwilę - zażądał Gimli, wskazując na niszę w murze. - Nic mi... - - Siadaj, mówię - krasnolud chwycił go za nadgarstek i stanowczo pociągnął w dół, tak, że człowiek nie miał innego wyjścia, jak przysiąść na kamiennej ławce. - Masz, napij się - przykazał Gimli, wciskając mu do ręki swoją manierkę. - No już, nie rób min, tylko pij. To wprawdzie woda, a nie to twoje isengardzkie wino, ale dobrze ci zrobi. Boromir westchnął, darowując sobie spory, posłusznie odkorkował manierkę i wypił parę łyków. - Dziękuję – powiedział, oddając ją Gimlemu i zabierając się do wstania, ale krasnolud położył mu dłoń na ramieniu i przytrzymał na miejscu. - Posiedź no spokojnie przez moment, mój chłopcze - rozkazał. - Nie jestem twoim chłopcem! - warknął Boromir, próbując zdjąć dłoń krasnoluda ze swojego ramienia. - A czyim?- zapytał pogodnie Gimli. - Ojca mego, jeśli już - Boromir wysilił się na jadowity ton, ale efekt popsuł uśmiech, nad którym nie zdołał zapanować. - A zatem posiedź chwilę, chłopcze ojca swego - krasnolud mrugnął okiem. - Nie zrywaj się tak gwałtownie, bo znowu zakręci ci się w głowie. Posiedź, odpocznij. Już niedługo zjemy porządny obiad, a to powinno postawić cię na nogi. - Chciałem zauważyć, że stałem na nogach, zanim mnie przygniotłeś do muru - odparł Boromir uprzejmie. - To z troski o twoje dobro. - Jestem wzruszony do łez. - Ale nie będziesz chyba płakał? - Gimli wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Lofta by tego nie pochwalił, wiesz przecież. Merry i Legolas parsknęli śmiechem. Boromir zwiesił głowę i podparł czoło dłońmi. - Jesteście okropni -oznajmił śmiejąc się cicho. Gimli przyjaźnie poklepał go po plecach. - Jeszcze kiedyś docenisz naszą subtelną pomoc - stwierdził z przekonaniem. - Subtelną?- Boromir podniósł głowę i znacząco spojrzał na dłoń krasnoluda, wciąż przyciskającą jego ramię. - Za chwilę zapewne ogłuszysz mnie młotem, żeby mi się lepiej odpoczywało! - Kuszące, kuszące - Gimli przygładził brodę. - Może jednak innym razem. Ale skoro już mówimy o młotach – dorzucił skwapliwie - nie przypuszczałem, że aż tak cię one interesują, mości Boromirze. - Ja też nie przypuszczałem - zgodził się Boromir, nieco zdezorientowany. - Przyznaję, iż podzielam twoją fascynację – ciągnął Gimli ochoczo - więc z wielką radością pogwarzę z tobą o ciosaku dziobowym. Co ty na to? Boromir powoli przymknął oczy, po czym otworzył je i uśmiechnął się mężnie. - Też się cieszę – krasnolud przysiadł się do niego. - A tak między nami – dodał, trącając go w bok - czegoś taki nieśmiały? Żebym od Peregrina musiał się dowiadywać, że chciałbyś pogadać o kamieniarskiej robocie? Nie mogłeś od razu przyjść do mnie? Merry musiał kaszlnąć, żeby zamaskować śmiech. Legolas też nagle odwrócił się, udając zainteresowanie szczeliną w murze. - Nie chciałem ci zawracać głowy - zaczął Boromir desperacko - więc... - - Jakie tam zawracanie głowy, toż to czysta przyjemność ponapawać się wspólnie tak zacnym narzędziem. Między nami koneserami: wiesz, że ciosak to zaledwie jeden rodzaj... - - Tak, tak, wiem - w głosie Boromira zabrzmiała rezygnacja. – Są jeszcze dłuta kamieniarskie. I rozłupniaki i te tam, na „p”. Ale to oddzielna historia, jak się domyślam. - No, proszę - ucieszył się Gimli. - Wreszcie ktoś, z kim można sensownie porozmawiać. Muszę ci powiedzieć, Boromirze, że przywracasz mi wiarę w rodzaj ludzki. Jeszcze nie spotkałem człowieka, któryby się interesował kamieniarką. - Ja też takiego nie spotkałem - Boromir robił wszystko, by jego uśmiech był szczery i sympatyczny. - Chociaż...- dorzucił szybko, jakby poruszony nagłą myślą - nie jestem wyjątkiem w mej rodzinie. Tak, byłbym zapomniał. Mój brat jest prawdziwym pasjonatem. Ty draniu - Merry uśmiechnął się skrycie, kręcąc głową. - Powinieneś porozmawiać z Faramirem - ciągnął Boromir z błyskiem w oku. - On godzinami potrafi kontemplować mury Minas Tirith. Niestety, ja ze swą skromną wiedzą nie potrafię zaspokoić jego ciekawości co do techniki obróbki kamienia. Miałbym więc do ciebie prośbę... - Tak? - Obiecaj, że znajdziesz czas, żeby się z nim podzielić twym doświadczeniem. - Chętnie. - Dziękuję w imieniu brata. Będzie zachwycony. O, i znakomicie się składa, bo Pippin też mnie wypytywał o zabudowę Minas Tirith. Będziesz mógł porozmawiać z nimi obydwoma za jednym zamachem. A właśnie, skoro już mowa o Pippinie – on również wyrażał zainteresowanie dla ciosaka dziobowego, więc tak sobie pomyślałem, że będzie mu przykro, jeśli ta rozmowa go ominie. Może zaczekamy do spotkania z nim... - Czemu nie, mogę zaczekać - krasnolud zgodził się życzliwie. - Wielce to zacne z twojej strony, że o nim pomyślałeś. A zatem, z żalem przekładamy naszą pogawędkę o ciosakach na później, tak? Boromir skinął głową i uśmiechnął się triumfalnie. - W zamian za to, opowiem ci o genezie rozłupniaków. Uśmiech Boromira zgasł. - Teraz?- upewnił się. - A dlaczego nie? Wrócimy sobie spacerkiem do jadalni i po drodze wyłożę ci moją teorię. To, jak, możemy iść? - Wiesz, Gimli, jakoś tak nagle znowu poczułem się trochę słabo - Boromir przeczesał włosy palcami. - Chyba tu jeszcze sobie posiedzę. Idźcie, a ja niedługo was dogonię, dobrze? - Pozwól, że dotrzymam ci towarzystwa - zaoferował się krasnolud. - Taką niemoc czasem dobrze jest zagadać. Chcesz wody? - Wolałbym coś mocniejszego. - Bukłak z winem został w naszej komnacie. - Więc chodźmy po niego - Boromir wstał. - Mówiłeś, że ci słabo - zdziwił się Gimli. - Tak, więc muszę się szybko napić. - Żebyś tylko nie zemdlał na po drodze - zaniepokoił się Gimli. - A, to jest niewykluczone - Boromir zauważył, że Merry chichocze na boku i spiorunował go wzrokiem. - Ale odwagi. Myśl o winie doda mi sił, grunt to się napić. Chodźmy. - Jak chcesz. W razie czego oprzyj się na mnie – Gimli ruszył przodem. - No więc, od czego by tu zacząć? Otóż najstarszy rozłupniak pochodzi z czasów, kiedy to moi praprapradziadowie...- - No, to obu panów na jakiś czas mamy z głowy - Legolas mrugnął do Merry’ego. I bardzo dobrze - pomyślał hobbit podążając za elfem. - Może to odwróci uwagę Boromira od narad i przeglądu wojska. Ale tak naprawdę, w głębi serca, nie bardzo w to wierzył. I bał się, że prędzej czy później uraza, którą Boromir tak starannie pielęgnował, wybuchnie z potężną siłą. I niestety wszystko wskazywało na to, że cały impet skierowany będzie w jedną stronę, a raczej w jedną osobę. W Obieżyświata. Sala zamkowa wyglądała zupełnie inaczej niż to sobie Merry wyobrażał. Przede wszystkim była niewielka i mieściła tylko jeden długi stół ustawiony wzdłuż ściany, w której wykuto wąskie otwory okienne. Dawały one niewiele światła i mimo że na zewnątrz panował jasny dzień, w komnacie paliło się wiele pochodni powtykanych w uchwyty na ścianach. Hobbit, który na hasło “sala zamkowa” wyobraził sobie ogromną salę, wspartą na filarach i wielkie stoły, ustawione w tradycyjną podkowę, nieco się zdziwił, widząc tę raczej skromną komnatę, ale zdziwienie szybko ustąpiło miejsca entuzjazmowi, kiedy powitały ich niezwykle smakowite zapachy. Służba kończyła właśnie wnosić jadło. Boromir, Legolas, Gimli i Merry byli ostatnimi gośćmi – król już siedział u szczytu stołu, a na ich widok skinął ręką, zapraszając do zajęcia wolnych miejsc koło niego. Ku wielkiemu zaskoczeniu hobbita, Theoden posadził go po swojej lewicy. Wiele zaciekawionych oczu spoczęło na hobbicie i Merry w pierwszej chwili stropił się i spiął, czując, że ściąga na siebie uwagę biesiadników, ale już po chwili uspokoił się – ich spojrzenia bowiem były życzliwe i przyjazne. Ten i ów Rohańczyk uśmiechnął się do niego i Merry odpowiedział tym samym. Jacy mili i grzeczni ludzie.- pomyślał, słuchając wyjaśnień króla, który ubolewał, iż musi znamienitych gości podejmować w tak skromnych warunkach i zapewniał, iż w Meduseld jest znacznie bardziej wystawnie. Hobbit, który pierwszy raz znalazł się tak blisko Theodena mógł mu się przyjrzeć dokładniej. Dopiero teraz zauważył, że oczy króla są jasnobrązowe, a nie niebieskie czy zielone, jak większości Jeźdźców. Co więcej, było w nich coś dziwnie znajomego. Merry zmarszczył brwi, starając się dyskretnie przyjrzeć uważniej. Theoden patrzył teraz prosto na niego. Jego oczy miały kolor orzecha i pobłyskiwały w nich jaśniejsze złote plamki; z nagłym uciskiem serca Merry uświadomił sobie, co mu to przypomina. Zupełnie jakby czas się cofnął i hobbit patrzył w oczy Dziadka. Ten sam kolor, ten sam wyraz, pełen dobroci i ciepła, który stary Rorimak rezerwował jedynie dla swego wnuka. Theoden uśmiechnął się i znajoma sieć zmarszczek przecięła jego twarz. Nagłe wzruszenie wezbrało w piersi hobbita, musiał na moment odwrócić wzrok, by zapanować nad łzami, które nieoczekiwanie napłynęły mu do oczu. Jakże rozpaczliwie zatęsknił za rodziną! Naprzeciw niego Boromir, zasiadający po prawicy króla, rozprawiał z Eomerem. Może to, że uwolnił się od towarzystwa Gimlego i rozłupniaków, a może pełne honorów potraktowanie go przy stole poprawiło mu humor, grunt, że Gondorczyk sprawiał wrażenie całkiem zadowolonego z życia. Zorientował się, że Merry patrzy na niego i uśmiechnął się lekko, ale nim Merry zdążył odpowiedzieć, na powrót zwrócił się do marszałka. - Zdecydowałem, że ruszymy zaraz po obiedzie, chcę jak najszybciej stanąć w Dunharrow – powiedział Theoden, zwracając się ku Merry’emu. - Czy zechcesz pojechać ze mną? Rad będę, jeśli dotrzymasz mi towarzystwa. W pierwszej chwili hobbit zaniemówił. Nie spodziewał się takiego zaproszenia. Nie wiedział co ma odpowiedzieć; miał wielką ochotę jechać z królem, ale czyż może porzucić przyjaciół? Odruchowo spojrzał na Boromira, ale ten tłumaczył coś Eomerowi, coś zabawnego zapewne, bo obaj mężczyźni roześmieli się, pogrążeni we własnym świecie. Hobbit zerknął też w bok, ale Legolas zajęty był dyskusją z Gimlim. Też mi Drużyna. Wszyscy się odseparowali. Każdy zajęty swoimi sprawami. Obieżyświat nawet nie zszedł na obiad. I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, Merry poczuł rosnący bunt. - To wspaniale! - oznajmił, zwracając się do Theodena. - Jestem zaszczycony. Chciałbym się do czegoś przydać i jestem gotów zrobić wszystko, naprawdę - i tak też myślał. Miał już szczerze dosyć roli bagażu, humorów Boromira, izolowania się Legolasa i Gimlego i nieobecności Obieżyświata. - Cieszę się - odparł król. - Kazałem wyszukać dla ciebie kucyka. Czeka w zachodniej stajni. To dzielny wierzchowiec o wielkim sercu, choć mały. Nie da się prześcignąć dużym koniom na górskich ścieżkach. - Dziękuję! - oczy Merry’ego rozbłysły. - Jak ma na imię? - Stybba. - A maść?- dociekał hobbit, okropnie przejęty. - Jak jest umaszczony? Król uśmiechnął się widząc jego entuzjazm. - Jest siwy, o ile mnie pamięć nie myli. Siwy! Jak Karmel! – Merry rozpłynął się kompletnie. Miał ochotę uściskać Theodena, ale, rzecz jasna, nie ośmielił się tego uczynić. - Nie wiem, jak mam dziękować, miłościwy panie - powiedział żarliwie. Na samą myśl, że wreszcie będzie niezależny, będzie miał własnego wierzchowca zamiast telepać się na czyimś siodle, poczuł się uskrzydlony. - Nie ma za co, mój drogi hobbicie - Theoden spojrzał na niego ciepło, zupełnie tak jak Dziadek. - Jeśli zechcesz, będziesz moim giermkiem. Merry zamarł w niedowierzaniu. Giermek króla?! On? Meriadok Brandybuck? Nie potrafił dobyć z siebie głosu, więc tylko pokiwał głową na znak zgody. - Eomerze! - Theoden zwrócił się do swojego marszałka. - Czy znajdzie się tu zbroja stosowna dla mojego przybocznego giermka?- zapytał wskazując na Merry’ego. Marszałek przerwał rozmowę z Boromirem i zmierzył hobbita spojrzeniem. - Zbrojownia jest tu bardzo skromna - Eomer potarł podbródek dłonią. - Lekki hełm może się znajdzie, ale obawiam się, ze zbroją i mieczem na miarę może być kłopot. - Miecz mam - odparł Merry i tknięty nagłą myślą zeskoczył ze stołka. Dobył ostrze z pochwy i przyklęknął na jedno kolano. - Królu Theodenie! Czy pozwolisz, bym na twoich kolanach złożył miecz Meriadoka z Shire’u? Czy przyjmiesz moje usługi?- zapytał zwracając miecz rękojeścią ku królowi. Sam nie wiedział, skąd bierze się u niego ta śmiałość i te słowa. - Szczerym sercem przyjmuję - odpowiedział Theoden, kładąc obie dłonie na głowie Merry’ego. W tle szum rozmów ścichł raptownie, jakby biesiadnicy zorientowali się, ze oto dzieje się coś doniosłego. Następne słowa król wypowiedział uroczyście w języku Rohanu i serce hobbita podpowiedziało, że jest to błogosławieństwo. - Wstań, Meriadoku, rycerzu Rohanu, domowniku królewskiego domu w Meduseld. Weź swój miecz i niech ci służy szczęśliwie i godnie - zakończył król we Wspólnej Mowie, podnosząc dłonie z głowy hobbita. Nim jednak zdołał je wycofać, Merry pod wpływem impulsu uchwycił jego rękę i ucałował ją z czcią. - Będziesz mi ojcem, miłościwy królu - szepnął. W pierwszej chwili chciał powiedzieć „dziadkiem”, ale pomyślał, że to może zabrzmieć co nieco dziwnie. Wyprostował się i schował miecz do pochwy. Gwar rozmów na nowo wypełnił salę. Rycerz Rohanu i giermek królewski! Pippin padnie, jak się o tym dowie... Z tą myślą usadowił się za stołem. Powitało go przenikliwe spojrzenie szarych oczu. Boromir z uśmiechem wzniósł puchar w niemym toaście. Merry rozpromienił się, odmrugnął i sięgnąwszy po swój kielich upił parę łyków. Dawno nie czuł się tak wspaniale. W dodatku potrawka, jaką mu podano, była wyśmienita, zapiekane jabłka pyszne, a kiedy okazało się, że na deser jest ciasto – prawdziwe, drożdżowe ciasto z kruszonką na wierzchu, Merry poczuł się najszczęśliwszym hobbitem na świecie. Ostatni raz jak takie ciasto w... w... czy to możliwe, że w Shire? We wrześniu ubiegłego roku – aż tak dawno temu. Żadne wyrafinowane desery, jakimi raczyli ich elfowie w Rivendell czy Lorien nie mogły się równać z tym smakiem. Merry kończył już drugi kawałek i zastanawiał się, jak by tu sięgnąć po trzeci – i czy to aby nie będzie tu uznane za obżarstwo. Ale widok Rohańczyka, który nakłada sobie na talerz kawał ciasta wielkości sporego bochenka chleba pozbawił go tych oporów. Gdybym nie był hobbitem, mógłbym być Rohańczykiem. – pomyślał wyciągając rękę po trzecią dokładkę. - Jeśli pozwolisz, miłościwy panie - rozległ się głos Boromira - chciałbym oddalić się na chwilę. - Czuj się, jak u siebie, lordzie Boromirze - Theoden skinął ręką na znak zgody. Syn Denethora skłonił głowę i odsunął krzesło. - Dokąd się wybierasz?- zapytał Legolas. - Idę poszukać Aragorna – odparł Boromir zdecydowanie. - Zaczynam się niepokoić. Może on na przykład zasłabł ze zmęczenia i leży gdzieś nieprzytomny, a my tu tymczasem myślimy, że jest zajęty obradami. Pójdę, sprawdzę czy żyje. Energiczne pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia. Aragorn drgnął i uniósł głowę. Halbarad spojrzał na niego pytająco, a widząc przyzwalające skinienie dłoni, wstał i podszedł do drzwi. Stuknął odsuwany skobel i zaskrzypiały zawiasy. - Szukam Aragorna - rozległ się znajomy głos z mroku korytarza. Halbarad bez słowa cofnął się, ustępując z drogi i syn Denethora wkroczył do komnaty, schylając głowę, by nie zawadzić o framugę. - Postanowiłem sprawdzić, co u ciebie - oznajmił, podchodząc bliżej. - Na Białe Drzewo! Co ci się stało? Wyglądasz fatalnie!- dodał ze zdziwieniem, marszcząc brwi. - Dziękuję - Aragorn przetarł twarz dłonią. - Ty zaś dla odmiany prezentujesz się wybornie – zauważył, przesuwając wzrokiem po nowym stroju Boromira. - Gdzie tu dają takie ubrania? - Dostałem od Eomera - Boromir przygładził dłonią kaftan na froncie i bez pytania przysunął sobie krzesło, siadając okrakiem i kładąc łokcie na oparciu. Halbarad, który w ten sposób pozbawiony został swego miejsca, stanął przy oknie, zakładając ręce na piersi. - Zostało jeszcze kilka wolnych ubrań – ciągnął Boromir - nie chcesz przypadkiem nowej koszuli? Ma bardzo fascynujący haft. - Nie dziękuję, zostanę przy swojej. - Szkoda. Tamta jest naprawdę jedyna w swoim rodzaju. Chyba rzeczywiście wezmę ją dla Faramira w prezencie - Boromir rozejrzał się po komnacie. - A gdzie lordowie Elladan i Elrohir?- zapytał. - Nie wiem - odparł Aragorn, odchylając się na oparcie. - Wyszli czas jakiś temu. Dlaczego pytasz? - Tak sobie, ciekawością wiedziony – Boromir wzruszył ramionami. – Przyszedłem przekazać ci, że Theoden zamierza zaraz ruszyć dalej, do Dunharrow. Chce tam stanąć dziś wieczorem - oznajmił. - Jeśli się pospieszysz może zdążysz jeszcze coś zjeść. Uczta dobiega końca i masz mało czasu - Boromir lekko przymrużył oczy. – Zakładając oczywiście, że zamierzasz stąd dziś wyjść - dodał. - Zamierzam - odparł Aragorn chłodno, a potem przeniósł wzrok na Halbarada. - Zwołaj naszych i zajrzyj do koni. Strażnik skłonił głowę i wyszedł, zostawiając ich samych. Na chwilę zaległa cisza. Obaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem, jakby czekali na jakiś ukryty sygnał. Boromir pierwszy przerwał milczenie. - Naprawdę źle wyglądasz - stwierdził. - Jesteś blady jak trup. Spałeś choć trochę? Aragorn potrząsnął przecząco głową i przetarł czoło dłonią. - Brawo - skwitował syn Denethora. - Zamierzasz, jak widzę, spaść z siodła podczas podróży do Dunharrow. - Moje zamiary są inne - odpowiedział z naciskiem Strażnik. - Ano właśnie, twoje zamiary – podchwycił Boromir natychmiast, nie przejmując się surowym spojrzeniem Aragorna. - skoro już przy nich jesteśmy, możesz mi zdradzić, czym się zajmowałeś przez cały dzień? - Rozmyślałem. - Ach, tak. A wolno spytać do jakich wniosków doszedłeś?- Boromir przechylił lekko głowę. Aragorn przez chwilę rozważał odpowiedź, obserwując towarzysza w milczeniu. Nie miał teraz ochoty wspominać o palantirze, ale z drugiej strony, wkrótce będzie musiał wyjawić swe plany. Skoro więc i tak czeka go rozprawa z Boromirem, to lepiej jej nie odwlekać i skorzystać z okazji, że są sami. Zwłaszcza, że w tonie i spojrzeniu syna Denethora było coś, co bardzo mu się nie podobało. Ten cień wrogości podszytej kpiną. Trudno było przewidzieć, w jakim kierunku potoczy się nadciągająca rozmowa i może dobrze, że będzie odbywać się bez świadków. Aragorn nie miał teraz czasu, by się zastanawiać, jaka jest przyczyna zachowania syna Denethora, co ważnego przeoczył i kiedy. Zaczął więc mówić, od razu przechodząc do rzeczy: - Gondorowi grozi wielkie niebezpieczeństwo i to z nieoczekiwanej strony. Wielka flota zbiera się na południu, w Pelargirze. Korsarze ruszą na miasto lada dzień. - Skąd wiesz?!- Boromir wyprostował się raptownie. - Widziałem tę flotę... - Jak to „widziałeś”?! Żarty sobie ze mn....- - ...w palantirze - dokończył Aragorn spokojnie. - Jak to w palantirze?- Boromir z rozpędu mówił gniewnie dalej. - Chcesz powiedzieć, że... w palantirze?- urwał nagle i ze zdumieniem spojrzał na niego, szerzej otwierając oczy. - *Zajrzałeś* w ten przeklęty kryształ?! - Tak. Pokazałem Sauronowi ostrze przekute na nowo. Przekazałem mu, że spadkobierca Isildura powraca, by bronić swego dziedzictwa. Boromir nie odrywał od niego osłupiałego spojrzenia. - Rozmawiałeś z Nieprzyjacielem?- wykrztusił w końcu, jakby ciągle nie dowierzał. - Nie, nie rozmawiałem - Strażnik pokręcił głową. - Nie odezwałem się do Tamtego ani słowem i w końcu nagiąłem kryształ do mej woli.. To była ciężka walka i ... - nie zdołał dokończyć, bo Boromir nagle zerwał się z krzesła. - Czyś ty oszalał?!! - wykrzyknął, wymachując nad nim rękami. - Jak mogłeś to zrobić?! Po tym, co się przydarzyło Pippinowi?! Po tym jak Gandalf ci zabronił?! - Zapominasz do kogo mówisz! - Aragorn również wstał i wbił w niego surowy wzrok. - Kryształ należy do mnie i nikt, łącznie z czarodziejem, nie może mi zabronić go używać! Jestem spadkobiercą Elendila, Boromirze, mam prawo do tego palantiru! Nie zapominaj o tym! - A gdyby ci się nie udało... - zaczął Boromir z pasją. - Udało mi się - przerwał mu Strażnik zdecydowanie. - Choć – dodał szczerze - przyznaję, że sił mi ledwie wystarczyło w tej konfrontacji. - Otóż to! - uniósł się Boromir. - O tym mówię! A co, gdyby nie wystarczyło ci sił?! Zgubiłbyś nas wszystkich. Dla głupiego kaprysu... - Boromirze! - odezwał się Aragorn ostro. - ...podjąłeś tak wielkie ryzyko, stawiając na szali losy Gondoru! Żeby to był kto inny, ale ty? Ta zabawa z kryształem mogła się skończyć katastrofą! A gdybyś przegrał? Skąd wiesz, że Tamten nie odczytał twoich myśli? Mogłeś nas zdradzić, wydać na pastwę Mordoru! Naraziłeś Froda i jego misję! O mały włos, a przez ciebie... - nagle urwał i zamarł, jak rażony gromem. Aragorn obserwował go uważnie. Nie powiedział nic. Tylko patrzył. Wypowiedziane przed chwilą słowa zawisły między nimi i cisza stała się niemalże namacalna. Boromir przełknął nerwowo, zaczerwienił się, odwrócił wzrok i bez słowa osunął się z powrotem na krzesło, garbiąc się i podpierając czoło dłonią. Aragorn stał dalej. Czekał. - Przepraszam - powiedział Boromir cicho, nie podnosząc głowy. - Nie mam prawa, by komukolwiek czynić wyrzuty. Nie wiem, co we mnie wstąpiło...przepraszam – ostatnie słowa wypowiedziane zostały szeptem i Aragorn musiał wytężyć słuch, by je dosłyszeć. Strażnik odetchnął głębiej, rozluźnił napięte ramiona i sięgnął po stojący na stole dzban. Napełnił pusty puchar Halbarada, dolał też wina sobie i usiadł obok Boromira, trącając go w ramię. Syn Denethora uniósł głowę, bez słowa przyjął od niego kielich i wypił prawie wszystko, duszkiem. - Jeszcze?- spytał Aragorn, widząc, że Boromir spogląda na dzban. - Jeśli można - syn Denethora podstawił swój puchar. Tym razem pił już bardziej powściągliwie. Strażnik też upił parę łyków, a potem, na chwilę i ukradkiem, przyłożył zimny puchar do skroni. Głowa bolała go tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Nic dziwnego, po doświadczeniach dzisiejszego dnia... Gdy cofał rękę dostrzegł, że Boromir krzywi się i opiera czoło o swój kielich. Oto dwaj wielcy wodzowie, nadzieja Gondoru. – pomyślał gorzko.- A bitwa jeszcze się nawet nie zaczęła... - Bardzo ci dokucza? - spytał, a kiedy Boromir spojrzał na niego, dodał wyjaśniająco – Ból głowy. Gondorczyk zawahał się na mgnienie oka, ale zaraz potem potaknął. - Ja też zaraz z bólu zacznę widzieć podwójnie - przyznał Aragorn. - Trzeba by temu zaradzić. Możesz mi podać tamtą sakwę, która stoi za tobą? Boromir posłusznie sięgnął za siebie. Aragorn odstawił swój puchar na stół, położył sobie sakwę na kolanach i po chwili poszukiwań wydobył fiolkę z zielonego szkła. Odmierzył na oko ilość leku odpowiadającą płaskiej łyżeczce i wsypał biały proszek do swojego wina. Zamieszał starannie, odstawił naczynie na bok i wyciągnął rękę po kielich Boromira. - Poproszę - zażądał. Tak, jak przypuszczał, syn Denethora, który starannie śledził jego poczynania, nie podał mu swego pucharu. - Co to?- burknął, podejrzliwie spoglądając na fiolkę. - Lekarstwo na ból głowy.- wyjaśnił Aragorn cierpliwie. - Z czego? - A jak ci powiem, że jest to livorus zmieszany z hypericum i hyzopem to będziesz usatysfakcjonowany? Boromir rzucił mu pełne irytacji spojrzenie. - A jak to działa?- drążył dalej. - Błyskawicznie. Ani się obejrzysz, jak porośniesz sierścią - odparł Aragorn ze znużeniem. - Jak to porosn...- Boromir wybałuszył oczy, ale zaraz się zreflektował. - Przestań, nie żartuj sobie ze mnie - powiedział niby to z przyganą, ale uśmiechał się przy tym. - Pytam poważnie! - No więc, poważnie, działa to następująco - zniecierpliwiony Aragorn przechylił się i wyjął mu z ręki puchar.- Bierze się naczynie z wodą albo z winem, wsypuje doń odpowiednią dawkę, tyle mniej więcej, no, może jeszcze odrobinę - o, tak, miesza się, miesza, następnie wypija i po pewnym czasie głowa przestaje boleć. A niektórzy porastają dodatkowo sierścią, taki mały efekt uboczny, którym nie należy się przejmować. Proszę. Boromir wziął od niego puchar i przyjrzał się zawartości z powątpiewaniem. - Ja nie biorę leków - oznajmił. - Rozumiem. Znajdujesz upodobanie w cierpieniu. - Nie znajduję! - A jak inaczej to nazwać? Ból rozsadza ci czaszkę, masz w ręku lekarstwo, ale z niego nie skorzystasz i uparcie będziesz się dalej męczyć. Nie uważasz, że to trochę bez sensu? - A jakie mam gwarancje, że mi to pomoże? - Może ci wystarczy słowo człowieka, który przez lata pobierał nauki u mistrza uzdrowicieli, w Rivendell? Jeśli nawet ból nie ustąpi całkiem, to przynajmniej zelżeje i poczujesz się lepiej. - Nie wypiję tego. - Twoja wola. Uświadamiam ci tylko, że zaraz czeka nas ostra galopada górskimi drogami i kolejna noc bez snu. Nie mówiąc już o nadciągających bitwach. Sam ocenisz, na ile ból głowy będzie ci w tym przeszkadzał. Ja nie zamierzam się osłabiać - Aragorn sięgnął po swój puchar. - Nadciąga ciężka próba i muszę być w pełni sił. - Mój brat nazywa to braniem pod włos - Boromir przymrużył oczy. - Co? - To, co mi właśnie robisz. - Mój drogi, nic ci nie robię. Sam zadecydujesz, czy chcesz być w formie. - O to, to, klasyczna riposta. Niby zostawia mi się wybór, ale tylko pozornie, bo jeśli tego nie wypiję, to wyjdę na idiotę, który celowo się osłabia, zaniedbując tym swoje obowiązki wobec kraju. - Ty to powiedziałeś, nie ja - odparł Aragorn z uśmiechem. - Mhm, tradycyjne zdanie na zamknięcie rozdania. Jeszcze tylko powinienem usłyszeć, że tchórzę i w zasadzie rozmowę mamy z głowy. - Ależ, proszę bardzo, wedle życzenia - Aragorn uniósł swój kielich do góry, jak do toastu. - To jak, ryzykujemy, czy tchórzymy?- zapytał, unosząc brew. Stuknęli się pucharami i wypili. - Paskudztwo - podsumował Boromir i hojnie dolał sobie wina. - Kiedy zacznie działać? - Niedługo poczujesz swędzenie na całym ciele, a podszerstek pojawi się dzień później - Aragorn nie mógł się powstrzymać. - Powiadają, że przesiadywanie w zamkniętych pomieszczeniach przytępia humor. I zaprawdę mają rację - Syn Denethora spojrzał nań z wyrzutem. - Czy możesz normalnie odpowiedzieć na moje pytanie? - Mój dociekliwy przyjacielu, kiedy głowa przestanie cię boleć to znak, że lekarstwo zaczyna działać - wyjaśnił mu Aragorn uprzejmie. - Nie potrafię ci tego precyzyjniej wytłumaczyć. - Boli mnie wciąż tak samo - stwierdził Boromir nieco oskarżycielskim tonem. - Cierpliwości. - I co, tak po prostu przestanie boleć? - Tak. - Bez żadnego ostrzeżenia? Aragorn spojrzał badawczo na swego towarzysza. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem Boromir uśmiechnął się kącikiem ust. - Ty się ze mną specjalnie droczysz - Strażnik zmarszczył brwi. - Opowiadałem ci już może, jak doprowadziłem Pierwszego Uzdrowiciela do płaczu?- w głosie Boromira pobrzmiewała satysfakcja. - Nie, ale nie musisz, bo jestem sobie w stanie to dokładnie wyobrazić. I wcale się mu nie dziwię - Aragorn przymknął oczy i odchylił głowę na oparcie krzesła. Siedzieli tak obok siebie czas jakiś, słuchając dobiegających z dziedzińca pokrzykiwań ludzi i rżenia koni. - Flota z Umbaru, powiadasz?- mruknął Boromir po chwili. - Czy to znaczy, że losy Minas Tirith są już przesądzone? - Nic nie jest przesądzone na tym świecie. Ale jeśli nie dotrzemy na czas z odsieczą, miasto rzeczywiście będzie zgubione. - Nie widziałem żadnej floty w moich snach - syn Denethora zapatrzył się w dal. - A co widziałeś? - Ogień, pożary. Orków na ulicach Miasta, ludzkie głowy usypane w stosy... - Boromir przygryzł wargę i potrząsnął głową. - A dziś, o czym śniłeś?- Aragorn spojrzał na niego uważnie. - Nie pamiętam - odparł Boromir szybko i widać było, że woli o tym nie mówić. Strażnik zmarszczył brwi, ale postanowił nie drążyć tematu. Może był to błąd, ale zwyczajnie nie miał na to siły. Odgłosy dobiegające z dziedzińca świadczyły o tym, że przygotowania do wymarszu idą pełną parą. Jeśli miał zdążyć coś zjeść, powinien się szybko zbierać. Brak snu i jedzenia to fatalna kombinacja. - Możesz opowiedzieć mi coś więcej?- Boromir zerknął na niego wyczekująco. - Przerwałem ci, kiedy zacząłeś mówić o palantirze, więc gdybyś zechciał... Aragorn westchnął w duchu. - To była bardzo ciężka walka - powiedział, opierając puchar na poręczy krzesła.- I zmęczenie po niej jeszcze nie minęło. Ale nie żałuję, że to zrobiłem. Dla Saurona sam fakt, że wydarłem mu panowanie nad kryształem będzie bolesną porażką. Poza tym zobaczył mnie. Mnie i ostrze przekute na nowo do walki z nim. On nie zapomniał Isildura ani miecza Elendila – Boromir słuchał go uważnie, nie przerywając. - A poza tym zdobyłem kilka użytecznych informacji: o tej flocie pod czarnymi żaglami, o armiach maszerujących przez równiny Mordoru, o posiłkach z Haradu. Jeśli Minas Tirith zostanie zaatakowana jednocześnie ze wschodu i z południa, nie zdoła się obronić. Musimy się spieszyć. - Co radzisz? - spytał Boromir cicho. - Trzeba się rozdzielić. Theoden musi jak najszybciej ruszyć z odsieczą do Gondoru. Niech podróżuje lekko, bez taboru, przynaglając i ludzi i konie. Ja zamierzam podążyć inną drogą. - Jaką?- syn Denethora przymrużył oczy. Aragorn odetchnął głębiej, decydując się postawić sprawę jasno. - Ścieżką Umarłych. Ku jego zaskoczeniu nazwa ta nie wywarła takiego wrażenia, jakiego się spodziewał. Oczekiwał zdumienia i protestów, na miarę tych o palantirze, a tymczasem syn Denethora skinął tylko głową. - Ile czasu można w ten sposób zaoszczędzić?- zapytał rzeczowym tonem. - Do kilku dni. Zamierzam ściągnąć po drodze sojuszników i wezwać wiarołomców do wypełnienia dawnej przysięgi. Biorę na siebie Pelargir i korsarzy... - przerwało mu pukanie do drzwi. - Wejść!- rozkazał krótko. Do środka zajrzał Halbarad. - Król dał rozkaz do wymarszu. Rohańczycy wyprowadzają i siodłają konie - powiedział. - Już schodzimy - Aragorn dopił swój puchar i wstał. - Co było na obiad?- zwrócił się do Boromira lekkim tonem, chcąc rozproszyć ten ponury nastrój, jaki zapanował między nimi. - Nieśmiertelna grochówka, pieczeń i ciasto - wyliczył Boromir, skwapliwie przystając na zmianę tematu. - Jak się pospieszysz, to zdążysz jeszcze coś zjeść. Na ciasto nie licz, bo Merry’emu bardzo smakowało. Może ci w czymś pomóc, spakować coś? – syn Denethora podniósł na niego pytający wzrok. Nie było w nim już śladu wrogości i hardości, zupełnie tak, jakby Aragorn zaczynał rozmowę z kim innym. Boromir był teraz przyjazny, opanowany, żeby nie powiedzieć – potulny i ciężko było sobie uprzytomnić, że ten sam człowiek niedawno ciskał się i wykrzykiwał gniewne oskarżenia. Zupełnie tak, jakby w synu Denethora walczyły dwa sprzeczne nastawienia, jakby on sam nie mógł się zdecydować, czy Aragorn jest jego przyjacielem czy wrogiem... Strażnik zorientował się nagle, że w zamyśleniu nie odpowiedział na zadane pytanie. Boromir wciąż patrzył na niego wyczekująco. - Nie, dziękuję - odparł i położył mu rękę na ramieniu, przy okazji sterując nim do drzwi. Wyszli razem na korytarz. - Jeśli ja z kolei mogę ci coś zasugerować, zajrzyj jeszcze do zbrojowni. Może znajdzie się dla ciebie jakaś kolczuga. Wyglądasz niewątpliwie zacnie, ale sam wygląd cię nie osłoni. - Myślisz, że tam nie byłem?- odparł Boromir, puszczając go przodem na schodach. - Ale w nic się nie mieszczę. Jedna kolczuga może i by się nadała, ale trzeba ją przerobić, a na to nie ma czasu. Jeden z żołnierzy zaofiarował mi wprawdzie swoją, ale odmówiłem, bo nie chcę nikogo pozbawiać uzbrojenia. - No i widzisz, po co rosłeś taki duży?- rzucił Aragorn przez ramię. - Teraz masz same kłopoty. - A masz może jakiś napój od którego troszeczkę się skurczę?- zagadnął Boromir nieoczekiwanie. - Chyba się przesłyszałem! - Aragorn aż się zatrzymał na schodach i odwrócił, by spojrzeć na towarzysza. - Chcesz się napić mojego napoju? Z własnej, nieprzymuszonej woli? Bez brania pod włos? - Oczywiście, że nie - Boromir uśmiechnął się szeroko. - Paskudztwo w winie mi wystarczy. I tak na marginesie, głowa jeszcze nie przestała mnie boleć. Pytałem tak sobie, żeby się z tobą podroczyć. - To już drugi raz. Lepiej mi się nie narażaj, bo zrealizuję pewną groźbę o wlewaniu lekarstwa przez nos - ostrzegł go Aragorn, ruszając dalej w dół. - To się może skończyć źle dla nas obu - zauważył Boromir. - Dlatego też właśnie cię ostrzegam; nigdy nie drocz się z głodnym i niewyspanym Strażnikiem. - Tak jest. A niech to, zaczekaj... Aragorn odwrócił się, unosząc brwi. - Mój wynalazek się nie sprawdza, tak jak się obawiałem -wyjaśnił Boromir, poprawiając pas. - Zaraz zgubię te spodnie. A teraz na dodatek nie zdążę zszyć starych. Wiedziałem, że tak będzie. Masz może jakiś zapasowy rzemień? Aragorn uśmiechnął się. - Porządny Strażnik... - zaczął -... zawsze ma przy sobie zapasowy rzemień – dokończył Boromir. - Oczywiście. Głupie pytanie. Czy zatem Porządny Strażnik... - ... z przyjemnością użyczy go Biednemu Żołnierzowi - Aragorn skłonił głowę. - Mam teraz wrócić na górę, czy dasz sobie radę do wyjazdu? - Jakoś sobie dam. Co ja bym bez ciebie zrobił? - Chodziłbyś bez spodni, za to z brodą do pasa, jak sądzę. Boromir roześmiał się. - Póki co, trzymają się - oznajmił. - Możemy iść. - Można spytać co tu się w międzyczasie działo?- Aragorn przymrużył oczy wychodząc na dziedziniec, bo światło zachodzącego słońca zaświeciło mu prosto w twarz. - O, mnóstwo rzeczy - Boromir też przysłonił oczy dłonią. - Legolas został żoną Gimlego, Merry giermkiem Theodena, a ja podjąłem ważną życiową decyzję. - Słucham?! - Aragorn zagapił się na niego w osłupieniu, przystając po raz kolejny. - Jak to „żoną”? Co ty pleciesz, Boromirze? - Elf się tego wypiera, ale możesz go spytać, jeśli cię to nurtuje - Boromir z poważną miną wzruszył ramionami. - W każdym razie ja wolę nie drążyć tematu. Nie jestem specjalistą od żon, zwłaszcza, że dopiero co dostałem kosza. - Jakiego kosza? – Aragorn zamrugał oczami. - Czy ja o czymś nie wiem? Chcesz mi powiedzieć, że się tu komuś oświadczyłeś? - Oświadczyłem się i zostałem brutalnie odrzucony - Boromir zrobił smutną minę. - Tak się wystroiłem i wszystko na nic. Ale - dorzucił z satysfakcją. - przynajmniej będę mógł powiedzieć ojcu, że próbowałem. Przez jedno bicie serca Aragorn miał wrażenie, że świat zwariował. Zawahał się, spoglądając na paradny strój towarzysza, ale błysk w oku Boromira rozwiał jego wątpliwości. - Ktoś tu chyba za dużo wypił w trakcie uczty – stwierdził, kręcąc głową. - Prawie w ogóle nie piłem - zapewnił go Boromir. - A oświadczałem się przy świadkach, możesz spytać choćby Merry’ego. - Nie omieszkam go spytać. A można wiedzieć komu się oświadczyłeś? I ostrzegam, że jeśli usłyszę, że Legolasowi... - Ależ skąd! - oburzył się Boromir. - Za kogo ty mnie uważasz? Moja niedoszła oblubienica ma na imię Ilke. I właśnie tak sobie myślę, że chyba popełniłem błąd strategiczny. Powinienem uderzyć do jej siostry. - A z jakiego rodu są obie panny?- spytał Aragorn z rozbawieniem. - A któż to wie? - Taak. A Merry został giermkiem króla, powiadasz? Jak widzę nie próżnowaliście w czasie mej nieobecności. - Cóż zrobić, nudziliśmy się, pozbawieni naszego dowódcy - Boromir uśmiechnął się, ale zaraz potem spoważniał. - No właśnie, to mi przypomniało, że chciałem cię o coś spytać. Wybacz mą ciekawość... - zaczął ostrożnie.- Może nie powinienem się wtrącać, ale nie daje mi to spokoju... - Tak?- Aragorn patrzył na niego uważnie, lekko zaskoczony. Boromir nie zwykł robić takich wstępów przy pytaniu o cokolwiek. - Zajrzałeś w palantir i widziałeś w nim ... Tamtego - syn Denethora ciągnął dalej. - A zatem wiesz jak On wygląda... Czy możesz go opisać? Aragorn nagle ucieszył się, że to pytanie zostało zadane w blasku dnia, na pełnym ludzi dziedzińcu. Wspomnienie grozy było jeszcze zbyt świeże i natychmiast nieproszone stanęło mu przed oczami. Chyba nie zapanował do końca nad wyrazem twarzy, bo Boromir dodał pospiesznie: - Wybacz, w zasadzie nie mam prawa o to pytać i nie chciałem cię...- -Masz pełne prawo, by o to pytać, Boromirze - Aragorn wszedł mu w słowo. - Rozumiem doskonale, że chce się poznać oblicze odwiecznego wroga. Tyle, że nie jest mi łatwo Go opisać. - Powiedziałeś „oblicze”. Czyli on ma twarz, czy tak? - dopytywał się Boromir - Nie jest tylko wielkim okiem, jak utrzymują niektórzy z naszych? - Ma twarz i postać podobną do ludzkiej - Aragorn starał się nie przypominać sobie szczegółów. - Ale we wspomnieniach pozostają głównie oczy. To tak, jakby nienawiść i złość przybrały widzialną postać. - Cielesną, czy tak?- upewnił się syn Denethora. - Tak. - To dobrze - oświadczył Boromir z ponurą satysfakcją. - Dlaczego?- Aragorn spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Bo ciało można zabić - wyjaśnił Boromir. - Można odrąbać mu ręce, które wyciąga w stronę Minas Tirith. To w pewnym sensie krzepiąca świadomość. Bałem się, że walczymy z jakąś bezcielesną zjawą, mitem, a skoro Tamten jest realny... - znacząco zawiesił głos. - Jest jak najbardziej realny - zgodził się Aragorn. - Na nasze szczęście i nieszczęście zarazem. Nie liczyłbym jednak na to, że zdołamy go zabić w walce. Cała nadzieja we Frodzie. Nasi przodkowie zdołali wprawdzie kiedyś pokonać Nieprzyjaciela w pojedynku i odebrali mu Pierścień, ale to były inne czasy. - Czasy inne, ale miecz ten sam - Boromir uśmiechnął się nagle. - I byłoby lepiej, gdyby ten-co-go-nosi wreszcie coś zjadł, żeby mieć siłę do walki. - Ten-co-go-nosi dawno już by jadł zasłużony obiad, gdyby nie ten-co-zadaje-tyle- pytań - zauważył Aragorn łagodnie. - No dobrze, już dobrze, powiedz to - Boromir z rezygnacją machnął ręką. - Co? - No, śmiało, masz to przecież wypisane na twarzy. Nie krępuj się. - Ale co takiego? - Że jestem wścibski jak hobbit. Aragorn roześmiał się szczerze, po raz pierwszy tego dnia i z wdzięcznością spojrzał na Boromira. Bo tak po prawdzie to właśnie tego mu trzeba było - lekkiej rozmowy i odprężenia po wyczerpującej konfrontacji z Nieprzyjacielem. Chciał choć na chwilę nie myśleć o czekającej go drodze, o flocie w Pelargirze. Boromir też, jak widać, usiłował odsunąć od siebie czarne myśli, stąd te żarty i wymyślanie głupot na temat oświadczyn. Aragorn postanowił więc iść tym samym tropem, czemu nie - chętnie posłucha o tajemniczej Ilke i szczegółach pasowania Merry’ego na giermka. Choć o tym ostatnim powinien dowiedzieć się od młodego Brandybucka, hobbici uwielbiali opowiadać o sobie i Merry będzie z pewnością zawiedziony, jeśli nie będzie mógł pochwalić się osobiście. Boromir gestem wskazał mu drogę do jadalni. - Czy masz teraz coś konkretnego do roboty?- zagadnął Strażnik. - Nie. - Dotrzymaj mi zatem towarzystwa. Rad bym na chwilę oderwać się od ponurych myśli i usłyszeć parę szczegółów o twych oświadczynach. I choć, aż boje się spytać, to jednak przyznaję, że zżera mnie iście hobbicka ciekawość co do twej wspomnianej życiowej decyzji. - A, tak. Istotnie podjąłem takowąż - Boromir pokiwał głową. - No i? - Po powrocie do domu zakładam stadninę. - Chciałeś chyba powiedzieć „rodzinę”? - Mój drogi Strażniku – odpowiedział Boromir zmęczonym głosem - tyle już lat stąpasz po tym świecie, a nie znasz podstawowej życiowej mądrości. - Jakiej to? - Bez stadniny nie ma rodziny. SYN GONDORU Część trzecia Ścieżka Umarłych Rozdział II Dunharrow Jazda na własnym kucyku niewątpliwie miała wiele zalet. Miała też jedną wadę – przez większą część drogi Merry oglądał głównie rozwiany ogon Śnieżnogrzywego. Górskie ścieżki były wąskie i rzadko kiedy mógł zająć miejsce u boku Theodena. Jechał więc za nim, pilnując, by Stybba nie wpakował się królewskiemu wierzchowcowi pod nogi. Było to niełatwym zadaniem, ponieważ mały kucyk okazał się niezmiernie ambitny i za każdym razem, gdy ścieżka poszerzała się nieco, z uporem godnym lepszej sprawy usiłował wyprzedzić Śnieżnogrzywego. Po drugiej godzinie jazdy, kiedy to jego energia trochę się rozładowała, przestał brykać i napierać na wodze z taką siłą, jak na początku, ale i tak Merry musiał stale mieć się na baczności. Hobbitowi zależało na tym, by król zobaczył w nim dobrego jeźdźca, trzymał więc Stybbę żelazną ręką i uśmiechał się mężnie, kiedy Theoden odwracał się, by na niego spojrzeć. Miał nadzieję, że uda mu się z królem porozmawiać w trakcie podróży, ale zdołali zamienić raptem parę słów. Tempo jazdy było ostre, bo Theoden chciał wykorzystać ostatnie chwile kończącego się dnia. Zmierzchało, ale wciąż jeszcze było na tyle widno, że miejscami oddział szedł galopem. Do Dunharrow było ponoć niedaleko i Merry tęsknie zaczynał wyglądać zza każdego zakrętu, bo choć nadrabiał miną, jazda dawała mu się we znaki. Siodło było całkiem wygodne, to prawda, ale zmorą podróży stały się strzemiona. Były za szerokie i za duże, jak na hobbicką stopę, nogi Merry’ego ślizgały się w nich, a przy każdym kroku Stybby, szczególnie w kłusie, hobbit boleśnie obijał sobie kostki o metal. Po raz pierwszy w życiu Merry zapragnął mieć buty. Strzemiona, jakich używano w Shire, były innej konstrukcji, o mniejszym łuku i z plecionego rzemienia. O tym, że “ludzkie” strzemiona się dla niego nie nadają nie pomyślał, kiedy to entuzjastycznie przyjmował prezent w postaci kucyka. Teraz musiał przyznać, że jazda z Boromirem miała swoje plusy, pal licho niezależność. No nic, w Dunharrow spróbuje czymś te strzemiona owinąć, bo długo tak nie wytrzyma. Król uniósł dłoń do góry na znak, że zwalniają do stępa i Merry, który się na moment zagapił, musiał z całej siły zaprzeć się w strzemionach i ściągnąć wodze, bo Stybba i tym razem, tradycyjnie, postanowił popróbować szczęścia w wyprzedzaniu. Konie parskały, mocno już zgrzane. Biła z nich para, unosząc się w powietrzu jak srebrzysty dym. Jechali teraz w dół, a drobne kamyki grzechocząc osuwały się spod końskich kopyt. Przebrnęli przez strumień, ten sam, wzdłuż którego jechali przez większą część drogi, i za kolejnym zakrętem oczom Merry’ego ukazała się dolina Dunharrow. Była nieduża, szeroka może na milę, nie więcej. Pojedyncze skupiska drzew majaczyły w dole, a na wprost widniał mroczny masyw Dwimorbergu, góry, jak się potem hobbit dowiedział, zwanej Nawiedzaną. Droga rozszerzyła się znacznie, a kamienie zaczęły ustępować miejsca trawie. Ciasny szyk kolumny rozluźnił się, Merry nie zdążył jednak podjechać do Theodena. - No i jak ci się drobi na tym twoim maleństwie?- dobiegło go pytanie z wysoka. - Dziękuję, dobrze - odparł, zadzierając głowę, by spojrzeć na Boromira, który na swoim Lossarze wyrósł nad nim niczym góra. - Aczkolwiek odkryłem pewną interesującą prawidłowość. - Tak? - Kiedy wędruję na piechotę, marzę o koniu. Kiedy jadę konno, wzdycham za łodzią, a kiedy płynę łodzią myślę sobie, że chętnie bym się dla odmiany przeszedł. - Te refleksje nie są mi obce - powiedział Boromir z uśmiechem. - Szczęśliwie docieramy już na miejsce, gdzie odpoczniemy i posilimy się. Oto twierdza w Dunharrow. Merry pobiegł spojrzeniem za jego gestem i ujrzał warownię bardzo podobną do Rogatego Grodu, lecz mniejszą i bardziej toporną. W wąskich oknach pobłyskiwały światełka, zębate blanki odcinały się od szarzejącego nieba. Droga wiła się ku niej stromymi zakosami, kilkaset stóp w górę, aż do skalnej półki będącej podstawą warowni. - Ta twierdza należała kiedyś do Gondoru. Ale oddaliśmy ją Rohirrimom we władanie - wyjaśnił Boromir. - To jedno z najbezpieczniejszych miejsc po tej stronie gór. Merry pokiwał głową i wytężył wzrok. - A co tam stoi? Ta ciemna sylwetka?- zapytał, wskazując kierunek palcem. - To jeden z Pukeli, posągów wyciosanych przed wiekami przez Ludzi z Gór - odparł Boromir. - Zobaczysz ich jeszcze wiele podczas drogi, stoją na każdym niemal zakręcie. Ludzie z Gór mieli stanowczo za dużo wolnego czasu. - Tak sądzisz?- Merry parsknął śmiechem. - I wyobraźnią też nie grzeszyli. Te posągi prawie niczym się od siebie nie różnią, wszystkie są identycznie szkaradne. Wymyśliliśmy kiedyś z Faramirem teorię, że to był rodzaj kary rozpowszechnionej w tym rejonie. Zapomniałeś o rocznicy ślubu – stawiałeś Pukela, wróciłeś do domu po nocy i na rauszu – stawiałeś dwa. I tak dalej i tak dalej. Idealna pokuta. Czego jak czego, ale kamieni to tu nigdy nie brakowało. Nic tylko ciosać Pukele dla zabicia nudy i dla świętego spokoju. - Słyszę, że rozmawiacie tu na bardzo interesujące tematy - rozległ się znajomy, niski głos i po prawicy Merry’ego pojawił się Gimli we własnej o sobie, rozparty za plecami Legolasa. - O, nie, wymówiłem słowo „ciosać”- jęknął Boromir, przykładając dłoń do czoła. Merry raptownie potarł nos, by powstrzymać wybuch śmiechu. - Ja też, wyimaginujcie sobie, nie mogę oczu oderwać od tutejszych kamieni - poinformował ich Gimli. - Są po prostu niezwykłe. - A co może być niezwykłego w kamieniu?- powiedział Boromir odruchowo, po czym zreflektował się błyskawicznie: – nienienie, cofam to pytanie... - zaczął w panice. - Jak to co? – uniósł się Gimli -Takiego granitu nie widuje się często...- - COFAM to pytanie, naprawdę, przejęzyczyłem się i...- - Widzę jeźdźców zmierzających ku nam - odezwał się nagle Legolas. - Jeźdźcy! - ucieszył się Boromir. Rzeczywiście kilkunastu konnych pędziło ku nim od pobliskiego brodu. Musieli kryć się wśród drzew i dlatego wcześniej ich nie dostrzeżono. Na kilkaset kroków przed nimi zwolnili, jakby w niedowierzaniu. - Król! - zakrzyknęli radośnie. - Król Theoden! Król Marchii powrócił!!! Jeden z nich zadął w róg, aż echa poszły po dolinie. Odezwały się inne rogi i światełka zapłonęły po drugiej stronie brodu. I wtem z góry spłynął głos trąb, zlewając się w jeden chór z echami, aż Merry’emu dreszcz pomknął po krzyżu i włosy zaczęły się jeżyć z wrażenia. Oto Dunharrow witało swego zwycięskiego króla. Przeprawili się przez bród i pojechali dalej drogą, która odbijała na wschód, w poprzek doliny. Tam też natrafili na posłańców z warowni, przewodził im barczysty wojownik o wąsach tak bujnych, że zdawały się żyć własnym życiem, gniewnie oplątując twarz swego właściciela. Merry przyjrzał się mu z zainteresowaniem, bo takiego zarostu jeszcze nie widział, nawet na Boromirze -Beornie. Rohańczyk zaczął swe powitanie w rodzimym języku, ale na znak króla przeszedł na Wspólną Mowę i dopiero wtedy Merry skupił się na jego słowach. Wojownik wspomniał o wizycie Gandalfa i o skrzydlatym cieniu, który przeleciał nad Edoras, wydając okrzyk mrożący krew w żyłach. Merry wzdrygnął się mimo woli. Theoden wysłuchał raportu uważnie, pochwalił za posłuchanie rady czarodzieja co do nie zapalania ognisk i wezwał wszystkich dowódców na naradę. Ruszyli dalej, dziarskim kłusem. Im bliżej było do twierdzy tym bardziej roiło się od ludzi. Setki namiotów majaczyły w mroku, na trawiastej równinie. Nigdzie nie migało choćby jedno światełko ognisk, oddziały koczowały w ciemności i choć trudno było ocenić rozmiar obozowiska, hobbit śmiało szacował, że jest tu parę tysięcy ludzi. Ani się obejrzał jak dotarli pod urwisko. Szlak mocno odbijał tu pod górę i hobbit unosząc głowę, rozdziawił usta ze zdumienia. Nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego – droga wykuta była w skale, zygzakami pnąc się ku twierdzy. Była szeroka i równa, na tyle, ze można było podążać nią i konno i wozem. Jakąż potęgą musieli dysponować ludzie przed wiekami, skoro potrafili skonstruować coś takiego, naginając kamień do swej woli ! Na każdym zakręcie tej drogi tkwił Pukel. Boromir miał rację- posągi były paskudne i prawie niczym się od siebie nie różniły. Wyglądały jak przycupnięte niezdarnie trolle o wielkich głowach, krótkich, grubych udach i koślawych rękach, skrzyżowanych na brzuchu. Wiele z nich miało pozacierane twarze, zamiast oczu widniały ciemne dziury. Merry nie mógł od nich oderwać wzroku, tak żałośnie wyglądały. Wyjechali w końcu na ostrą grań, z której rozciągał się znakomity widok na dolinę. Merry nie spodziewał się ujrzeć zieleni na tej wysokości, zdziwił się więc widząc rozległą halę, porośniętą trawą i wrzosem. Tu również bieliły się namioty, od urwiska, aż po linię świerków. Przez środek tej rozległej łąki ciągnął się podwójny rząd wielkich głazów, tworzących coś na podobieństw drogi, niknął on w ciemnościach, wiodąc ku zalesionym zboczom Dwimorbergu. Było coś niepokojącego w tym szpalerze, coś, co nieoczekiwanie przywołało wspomnienie Kurhanów. Część kamieni spękana i poprzewracana leżała w trawie, inne godziły w niebo niczym zęby. Merry wzdrygnął się, mając nadzieję, że nie tędy wiedzie ich droga. Zauważył też, że w pobliżu szpaleru nie było żadnych namiotów, tak jakby niewidzialna granica broniła ludziom przystępu do głazów. Od strony największego z namiotów ruszył ku nim samotny jeździec. Merry pchnął Stybbę piętą i podjechał do pierwszej linii, chciał bowiem widzieć coś więcej poza końskimi zadami. - Witaj, władco Marchii - rozległ się dźwięczny, kobiecy głos. - Serce moje raduje się z twego powrotu! - Witaj, Eowino!- odparł król. - Wszystko w porządku? Eowina! Merry drgnął i podniósł zaciekawiony wzrok na tę, którą z daleka wziął za wojownika. Nic dziwnego zresztą, księżniczka miał na sobie zbroję i hełm, a u jej boku połyskiwała rękojeść miecza. Długie, jasne warkocze kołysały się za nią na wietrze, jej koń chrapał i tańczył w miejscu, przytrzymywany wprawną ręką. Rysów twarzy nie sposób było dostrzec w mroku, Merry widział jedynie błyskające pod hełmem oczy. Głos jednak miała przyjemny i melodyjny, kiedy z radością zapewniała, że wszystko jest w porządku i zapraszała do twierdzy na wieczerzę. Ha! Kobieta w zbroi i z mieczem. I w spodniach, o ile mnie wzrok nie myli. Ciekawe, co Boromir na to... Aragorn zsiadł i poklepał Roheryna po pysku, dziękując mu za jazdę. Przekazał wodze młodemu Rohirrimowi i skinął głową Eowinie, która przywitawszy się z królem, ruszyła w jego stronę. Księżniczka uśmiechnęła się nieśmiało, co dziwnie kontrastowało z jej zbroją i wyglądem wojownika. - Witaj w Dunharrow, panie - powiedziała, dziewczęcym gestem dotykając warkocza i zaraz potem puszczając go, by oprzeć dłoń na głowicy miecza. Wyprostowała się przy tym, przybierając dumną postawę. Aragorn obserwował ją, pilnując, by nie pokazać po sobie życzliwego rozbawienia – Witaj - powtórzyła. - Rada cię widzę w dobrym zdrowiu... - wtem umilkła, a jej oczy minęły Strażnika, biegnąc gdzieś dalej. Odwrócił się, by podążyć wzrokiem za jej spojrzeniem i uśmiechnął się skrycie. Kilkanaście kroków dalej, Boromir ściągał właśnie swoją sakwę z siodła Lossara i jednocześnie tłumaczył coś Merry’emu, który poluzowywał Stybbie popręg. Klejnot na szyi Gondorczyka i jego złoty pas skrzyły się w świetle pochodni, wiatr rozwiewał mu włosy i płaszcz. W zestawieniu z hobbitem, syn Denethora wydawał się wręcz nierealnie ogromny. Aragorn opanował uśmiech i odwrócił się do Eowiny. - Witaj, pani. I ja rad cię widzę. Moja radość jest tym większa, że przynoszę dobre wieści. Bitwa wygrana i zdrajca Saruman pokonany. - Wiem, król właśnie mi o tym powiedział. Lecz nie mam nic przeciwko temu, by tak wspaniałej nowiny wysłuchać po raz drugi - Eowina uśmiechnęła się do niego, lecz znów mimo woli, spojrzenie uciekło jej w bok. Rozległ się odgłos kroków i u boku Aragorna wyrósł Boromir. - Witaj, księżniczko - powiedział syn Denethora. - Piękna... zbroja - dodał uprzejmie. - Dziękuję, lordzie Boromirze - Eowina lekko pochyliła głowę. - Pozwól, że ci przedstawię mojego towarzysza, dzielnego Meriadoka z rodu Brandybucków, giermka króla Theodena. Wiele o tobie słyszał, pani, i nie mógł się doczekać, by cię poznać. No, nie chowaj się, Merry, chodź tu - Boromir przyciągnął do siebie opierającego się hobbita, postawił go przed sobą i położył mu dłonie na ramionach. - Merry, oto księżniczka Eowina. - Witaj, pani - bąknął stropiony hobbit, wbijając wzrok w ziemię. - Miło mi cię poznać - Eowina spojrzała na niego ciekawie. - Myślałam, że niziołki istnieją wyłącznie w legendzie. -To interesujące, ale Merry myślał to samo o kobietach-wojowniczkach. Jest nimi bardzo zafascynowany - ciągnął Boromir z miłym uśmiechem. - Boromirze... - jęknął Merry błagalnie, ale syn Denethora nie zwracał na niego uwagi. - Meriadok jest też zapalonym hodowcą koni - mówił dalej. - Myślę, że znajdziecie wiele wspólnych tematów do dyskusji - dodał, akcentując ostatnie słowo klepnięciem w ramię hobbita. W tej właśnie chwili Aragorn uznał za stosowne zlitować się nad Merrym i postanowił wkroczyć do akcji. - Lord Boromir nie bez powodu sprowadza tę rozmowę do hodowli koni, księżniczko - oświadczył poufnym tonem. - Ma w tym swój własny cel. Otóż wyjawił mi niedawno, że planuje założyć w Minas Tirith wielką stadninę. Osobiście pokieruje hodowlą, więc przydadzą mu się rady kogoś, kto zna się na rzeczy. Strzeż się, pani, bo ani się obejrzysz, jak zasypie cię gradem pytań. - Doprawdy?.- Eowina z spojrzała na Boromira z nagłym zainteresowaniem. -Taka stadnina to duże wyzwanie. - To jeszcze bardzo odległe plany - Boromir puścił Merry’ego i ukradkiem zabił Aragorna spojrzeniem. - Nie takie znowu odległe - wtrącił Merry z mściwym błyskiem w oku, ochoczo podejmując wątek. - Boromir myśli o stworzeniu nowej rasy koni. No, co tak patrzysz, to chyba nie tajemnica... - Jakiej rasy?- zapytała żywo księżniczka. - Mmm - Boromir zawahał się, rozpaczliwie szukając w myślach ratunku. - No powiedz, jakiej - drążył Merry niewinnym tonem. - Długowłosej - odparł Boromir, uśmiechając się do hobbita tak, jak mógłby uśmiechać się kot do myszy, gdyby to potrafił. Eowina wybuchnęła śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Korzystając z chwili jej nieuwagi, Boromir błyskawicznie wyciągnął rękę ku hobbitowi, ale Merry był szybszy i przesunął się tak, że Aragorn odgradzał go od Gondorczyka. Strażnik opiekuńczym gestem położył Meriadokowi dłoń na ramieniu. - Każdy hodowca ma swoje tajemnice, których zazdrośnie strzeże -podsumowała Eowina z uśmiechem, a następnie zapraszającym ruchem ręki wskazała oświetlone pochodniami wejście do twierdzy. - Kwatery przygotowane, jadło gotowe. Zły to gospodarz, który trzyma swych gości w zimnie, na progu. Pozwólcie za mną, dostojni panowie. Eowina zdawała się odmieniona, kiedy tak krzątała się po sali, wskazując gościom miejsca i dyrygując służbą. Aragorn, który we wspomnieniach wciąż widział smutną i zrozpaczoną dziewczynę nie mógł się nacieszyć tej zmianie. Księżniczka z wypiekami na twarzy przysłuchiwała się opowieściom o bitwie, oczy jej lśniły i tylko nieobecność brata, który pozostał w Rogatym Grodzie czekając na posiłki z północy, przyćmiewała nieco jej radość. Nie mogła się też napatrzeć na tylu znamienitych gości. Zerkała na Elladana i Ellrohira, popatrywała na Strażników. Jednak najczęściej jej wzrok zatrzymywał się na dwóch twarzach - Aragorna i Boromira. Dyskretnie przyglądała się im obu, jakby nie mogła się zdecydować, który fascynuje ją bardziej. Aragorn miał nadzieję, że wybór nie padnie na niego. Pamiętał jej pełne adoracji spojrzenie, jakim go odprowadzała w Edoras, przed wyjazdem do Rogatego Grodu. Musiałby być ślepy, by nie zauważyć, że zrobił na niej wrażenie, teraz zresztą też jej spojrzenie mówiło wiele i pytało o wiele. Aragorn konsekwentnie nie odpowiadał na to nieme zapytanie. Nie chciał skazywać dumnej dziewczyny na męki nieodwzajemnionej miłości. Jego serce biło dla jednej jedynej kobiety i Eowina choćby nie wiadomo jak piękna i urocza nie mogła liczyć na nic więcej jak na jego życzliwość i przyjaźń. Celowo więc starał się unikać wszelkich poufałości w rozmowie, był rzeczowy, miły - ale nie przesadnie, wciąż utrzymując dystans. Obecność Boromira była mu bardzo na rękę. Miał nadzieję, że syn Denethora odwróci uwagę Eowiny od jego osoby. Nie mógł też powstrzymać się od obserwacji, że byłaby to bardzo ciekawa para – dziedzic Gondoru i Biała Księżniczka Rohanu. Wyglądali bardzo malowniczo, kiedy tak siedzieli koło siebie przy stole - Eowina w bieli i srebrze, Boromir w czerwieni i złocie. Włosy jasne jak słoma obok czarnych jak skrzydło kruka, ich oczy - lód i stal. Przy paradnych pasach sztylety, na szyi Boromira biały kamień, na szyi Eowiny srebrny medalion. Aragorn był bardzo ciekaw, czy Denethor rozważał możliwość takiego sojuszu – małżeństwo jego syna z siostrzenicą Theodena z pewnością przypieczętowałoby związek między dwoma krajami. W okolicy nie było zbyt wielu panien wysokich rodów na wydaniu, królewska córa na pewno była brana pod uwagę, jako jedna z kandydatek na żonę dla przyszłego namiestnika. Aragorn już dawno miał ochotę spytać Boromira o jego plany małżeńskie, ale jakoś nie było ku temu okazji, a relacje między nimi nie były jeszcze na tyle bliskie, by dociekać tak osobistych spraw. Teraz jednak musiał przyznać, że go to zaczynało intrygować. Boromir i Eowina aż się prosili, by ich swatać, a po szeptach i spojrzeniach biesiadników sądząc, nie tylko Aragorn myślał o tym w tej chwili. Wydawać by się mogło, że tyle tych dwoje łączy. Oboje uwielbiani byli przez swych rodaków, oboje znajdowali radość w czynach, kochali miecz i wojenną sławę. Oboje byli niezależni, dumni, kryjący wielką pasję i temperament za maską chłodu. Mieli też własne zdanie na każdy temat i bardzo nie lubili, kiedy mówiło się im, co mają robić. Pod wieloma względami Boromir i Eowina byli do siebie bardzo podobni. Byłoby to niewątpliwie małżeństwo na miarę tych czasów. Czyli - burzliwe, niespokojne i zakończone wielką, krwawą bitwą.- dodał w myślach Aragorn, uśmiechając się lekko.- Przy ich charakterach pozabijaliby się jeszcze przed upływem miesiąca miodowego. – podsumował, przysłuchując się, jak Boromir poucza Eowinę co do zaopatrzenia konnych oddziałów, a księżniczka z gniewnie ściągniętymi brwiami dowodzi mu, że z całym szacunkiem, ale jest właśnie akurat zupełnie odwrotnie, niż on to mówi. - Z *całym szacunkiem* - przerwał jej Boromir stanowczo - ale co kobieta może wiedzieć o organizacji wojskowego zaplecza? Eowina zarumieniła się z gniewu i dumnie uniosła głowę. - Sugerujesz mój panie, że jako kobieta powinnam poruszać się jedynie na obszarze kuchnia – pralnia, czy tak?- zapytała chłodno. - Sugeruję jedynie - odparł Boromir lekko pobłażliwym tonem - że istnieje pewien porządek na tym świecie. I każdy ma w nim swoje miejsce. Jak byś się czuła, moja pani, gdybym zaczął pouczać cię w kwestii, powiedzmy, techniki haftu? - Rozumiem – Eowina przymrużyła oczy. - Siadaj kobieto do swojego szycia i sprzątania. Siedź cicho i zajmij się rodzeniem dzieci. - Ależ to bardzo pożyteczne zajęcie - Boromir uśmiechnął się. - Ktoś musi to robić. Mimo najszczerszych chęci, my mężczyźni sami nie urodzimy sobie synów. - Czy mogę przerwać wam na chwilę? – wtrącił się Aragorn, nim Boromir pogrąży się całkowicie.- Czy król Theoden określił czas swojego powrotu z obchodu doliny? Chciałbym zamienić z nim słowo przed odjazdem. - Wróci najdalej jutro w południe, mój panie - odparła Eowina. - Zdążysz więc z nim porozmawiać do woli. - Obawiam się, że jutro rano już mnie tu nie będzie - odpowiedział Aragorn. - Jak to?- Eowina spojrzała na niego ze zdumieniem. - Czas nagli, księżniczko - wtrącił się Boromir. - Musimy czym prędzej ruszać dalej, do Minas Tirith. Aragorn zmarszczył brwi. „My”? Czyżby się przesłyszał? Boromir nie myśli chyba o wkroczeniu na Ścieżkę Umarłych... Wydawało mu się, że to jasne, iż syn Denethora pozostanie z Rohirrimami. Co prawda nie powiedział mu tego wprost, ale sądził, iż jest to oczywiste. Kiedy mówił Boromirowi, że muszą się rozdzielić, zakładał, że on powiedzie swych Strażników Ścieżką Umarłych, a syn Denethora pospieszy z odsieczą do Minas Tirith u boku Theodena. Zdaje się, że wyrażając się nieprecyzyjnie popełnił poważny błąd. Jeśli Boromir naprawdę myśli o Ścieżce Umarłych to oznacza to, że Aragorna czeka niebawem kolejna rozprawa z Gondorczykiem. Była to ostatnia rzecz, na jaką w tej chwili miał ochotę i siły, zwłaszcza, że od czasu rozmowy w Rogatym Grodzie wyjątkowo dobrze się między nimi zaczęło układać. Nie chciał tego psuć. - W takim razie zbłądziliście, panowie, tracąc czas - oznajmiła Eowina, marszcząc brwi. - Stąd nie ma drogi na wschód ani na południe. Będziecie musieli zawrócić i podążyć tą samą ścieżką, która was tu przywiodła. - Nie, nie zabłądziłem - odrzekł Aragorn spokojnie. - Znam tę ziemię, po której chodziłem, zanim ty, o pani, urodziłaś się ku jej ozdobie. Jest droga z tej doliny i zamierzam z niej skorzystać. O świcie pojadę Ścieżką Umarłych. Za stołami zapadła głucha cisza. Ktoś upuścił puchar, który z przeciągłym brzękiem zaczął toczyć się po stole. Przez chwilę był to jedyny dźwięk w sali. - Czy szukasz śmierci, panie? - wyszeptała wreszcie pobladła Eowina. – Bo tylko śmierć tam znajdziesz. Umarli nie przepuszczą nikogo z żyjących. - Mnie przepuszczą - odparł Aragorn z naciskiem. - Muszę podjąć to ryzyko. Nie ma dla mnie innej drogi. - To szaleństwo! - wybuchnęła Eowina, zaciskając dłonie na krawędzi stołu i spoglądając na Boromira, jakby miała nadzieję, że on ją poprze. - Są z tobą sławni i mężni rycerze, których nie w cień śmierci, a na pole walki godzi się prowadzić! - Prawdziwe męstwo nie ulęknie się legend i upiorów, szlachetna pani - zauważył Boromir. - Zamierzamy skorzystać z wygodnego skrótu, skoro los nam go zsyła. A więc jednak. Aragorn odetchnął ciężko. Kolejna poważna rozmowa... - Błagam, zostańcie - Eowina wodziła wzrokiem od Strażnika do Boromira. - Jutro zejdzie tu mój brat. Podążycie wraz z nim i królem do Edoras. Wasza obecność pokrzepi serca i doda wszystkim otuchy. To szaleństwo ryzykować życiem swoim i innych! - Nie popełniam szaleństwa - Aragorn spojrzał na nią surowo. - Wstępuję na ścieżkę, na którą zostałem wezwany. Ci, którzy idą za mną, robią to z własnej, nieprzymuszonej woli. Jeśli ktoś ma wątpliwości, może zostać z królem. Ja pójdę moją drogą, choćby sam. A teraz wybacz, pani, muszę przygotować się do wyjazdu - to mówiąc wstał, wyminął wzburzoną księżniczkę i nachylił się nad Boromirem, kładąc mu rękę na ramieniu. - Wyjdź ze mną na chwilę - powiedział mu do ucha. - Teraz? Dlaczego?- syn Denethora spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Bo nie chcę się z tobą kłócić na oczach wszystkich. - Będziemy się kłócić? - Boromir uniósł brwi. - Nie pojedziesz ze mną Ścieżką Umarłych. Boromir zaciął usta, a oczy mu zalśniły mu złowrogo. Aragorn wyprostował się i wskazał mu drzwi ruchem ręki. Syn Denethora z brzękiem odstawił puchar i gwałtownie odpychając się od stołu wstał i ruszył przed siebie, bez słowa. Strażnik skłonił się Eowinie i podążył za nim. Kątem oka dostrzegł wystraszone spojrzenie Merry’ego. Kiedy tylko wyszli na korytarz, gwar rozmów w sali wybuchnął ze zdwojoną siłą. Dopiero teraz biesiadnicy rzucili się komentować zasłyszane nowiny. Odeszli kawałek w lewo, by oddalić się od krążącej przy wejściu służby. Tuż za zakrętem Boromir raptownie odwrócił się ku niemu. - Do twojej wiadomości – zaczął ostro - podjąłem już decyzję i...- Aragorn podniósł dłoń chcąc mu przerwać, ale Gondorczyk mówił dalej: - ...i nikt mi nie będzie mówił, co mam robić..- - Boromirze...- - ...a czego nie. Nie ty tutaj... - - Boromirze, wysłuchaj mnie! - Aragorn zmuszony był podnieść głos. - Proszę cię, żebyś najpierw mnie wysłuchał, nim padną tu słowa, których, być może, obaj będziemy żałować. Syn Denethora odetchnął głębiej i umilkł, choć opanowanie się przyszło mu z trudem. Skrzyżował ręce na piersi i wbił w Aragorna lodowaty wzrok. - Nie pojedziesz ze mną Ścieżką Umarłych – mówił Aragorn spokojnie i dobitnie – ponieważ nie mogę cię narażać na tak wielkie...- - Nie boję się Umarłych - przerwał mu Boromir natychmiast. - I nie wierzę w te bujdy o duchach. - I *właśnie* dlatego nie powinieneś jechać - Strażnik spojrzał mu w oczy. - I nie pojedziesz. - Nie możesz mi rozkazywać! Jeszcze nie...- - Boromirze - Aragorn westchnął i, chcąc rozładować napięcie, zbliżył się i ujął go za ramiona. - To nie rozkaz, a prośba – powiedział łagodnie. - Proszę cię, jak przyjaciela i brata. Zaufaj mi. - Chcesz się mnie pozbyć! - oskarżył go Boromir gorzko. - Chcę cię ochronić przed straszną i niebezpieczną drogą. Nie, nie przerywaj mi, jeszcze nie skończyłem. Moja decyzja to krok desperacki, nie wiem, czy wyjdę z tej próby żywy, ale muszę spróbować. Jeśli mi się uda – dopełnię mego przeznaczenia, jeśli nie – ty poprowadzisz Gondor do walki. Nie rozumiesz?- Aragorn zacisnął palce na jego ramionach. - Nie możemy narażać się obaj! Jeden z nas musi przeżyć, by dotrzeć do Białego Miasta z odsieczą. Zostań. Jesteś potrzebny Rohirrimom. - Mylisz się. Nikomu nie jestem potrzebny. W tym sęk - Boromir zwiesił głowę. Cała jego wściekłość ulotniła się nagle, ustępując miejsca rozżaleniu. - Theoden sam potrafi poprowadzić swoje wojsko, ma Eomera, ma swoich dowódców. Nic tu po mnie. - To nieprawda. - Od pewnego czasu - Boromir spojrzał na niego smutno - mam takie wrażenie, jakby nigdzie nie było dla mnie miejsca. Jestem tylko kłopotliwym tobołem. Dziedzic bez Rogu, wódz bez armii... - - Gondor czeka na pomoc z Rohanu. Przyprowadzisz odsiecz dla Białego Miasta. - Theoden ją przyprowadzi. - A ty wraz nim. - Chcę jechać z tobą - Boromir przełknął ślinę, a jego spojrzenie przypominało teraz błagalny wzrok Eowiny sprzed paru chwil. Na miecz Elendila! Nie patrzcie tak na mnie, myślicie, że mi nie jest ciężko podejmować takie decyzje? - Nie możesz. Nie przeżyjesz tej drogi - odparł stanowczo. - Takiś pewien? - Na tyle, że nie postawię twojego życia na szali. - A Gimlego i Legolasa weźmiesz ze sobą? - Jeśli zechcą mi towarzyszyć. - Sugerujesz więc, że ja jestem za słaby... - - Nie o to chodzi. Dawniej bym ci nie odmówił, ale teraz sytuacja się zmieniła. - Jak to „dawniej”?- Boromir przechylił głowę. - Dawniej czyli kiedy, jeśli wolno spytać? - Przed Amon Hen. Boromir zamarł, przygryzł wargę i siląc się na spokój pokiwał głową. - Rozumiem - powiedział z trudem, spuszczając wzrok. - Nie ufasz mi. W sumie, nie dziwię ci... - - To zupełnie nie o to chodzi! - Aragorn przerwał mu szybko, ponownie kładąc mu rękę na ramieniu. – Ufam ci, przyjacielu. Ale pamiętasz co się z tobą działo, kiedy Nazgul przeleciał nad Dol Baran? Spójrz na mnie. Pamiętasz? Boromir skrzywił się i skinął głową. - Właśnie dlatego boję się o ciebie. Pod Amon Hen dotknęła cię ręka Nieprzyjaciela, na krótko, ale jednak byłeś pod wpływem Pierścienia. Sam tak to określiłeś. Jestem pewien, że Cień pogłębi się w krainie umarłych. Jesteś wyczerpany i osłabiony. Jeśli wejdziesz na Ścieżkę Umarłych twoje sny... same twoje sny mogą cię zabić. Albo też postradasz zmysły. Boromirze! Gondor nie może sobie pozwolić, by cię teraz stracić, a ja nie mogę mieć cię na sumieniu. Jeśli nie wrócę – wraz ze mną zginie ostatnia linia królów. Nie będzie już dziedzica Isildura, nie będzie roszczeń. Tobie przypadnie Białe Miasto, tobie i twojemu rodowi, na wieki. Wiem, że będziesz bronił Gondoru ze wszystkich sił. Ufam ci, bracie. I proszę, byś i ty odpowiedział mi takim samym zaufaniem. Czy zostaniesz? - A mam inny wybór?- spytał Boromir cicho. Aragorn krzepiąco zacisnął mu palce na ramieniu. - Bądź zdrów - powiedział ciepło. - Uważaj na siebie. I opiekuj się Merrym. Boromir opuścił wzrok i nie odpowiedział. * Merry nic a nic nie rozumiał z tego całego zamieszania wokół Ścieżki Umarłych. Wiedział tylko tyle, że Obieżyświat po krótkiej naradzie z Gimlim i Legolasem kazał siodłać konie. On – Merry - zostawał ponoć w Dunharrow, razem z Boromirem. Sam nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Nie miał okazji, by porozmawiać z Gondorczykiem, bo ten zniknął gdzieś i Merry nie widział go od czasów wieczerzy. Z jednej strony hobbit odczuwał niewytłumaczalną ulgę na wieść, że nie wyrusza na ową tajemniczą Ścieżkę Umarłych, z drugiej był zły, że nikt nie zapytał go o to, czy chce jechać. Jak zwykle decyzję podjęto za niego. Żałował, że nie pojechał z Theodenem na obchód doliny, ale skąd mógł przypuszczać, że tak się potoczą wypadki tego wieczora. Szczerze mówiąc wolałby być teraz z królem, niż obijać pięty o ścianę korytarza. Nie znał tu kompletnie nikogo i chyba nigdy w życiu nie czuł się tak zbędny i nie na miejscu. Oddałby wszystko za to, żeby Pippin tu był razem z nim. Dlaczego Gandalf nie zabrał ich obu? Merry był zmęczony, oczy mu się kleiły, ale mógł pójść spać, bo po pierwsze nie miał gdzie ( w przydzielonej Drużynie kwaterze zamknął się Obieżyświat z krasnoludem i elfem), a po drugie chciał wiedzieć co ostatecznie zostanie postanowione. I gdzie, na Lobelię, jest Boromir? Boromir przyszedł na dziedziniec jako jeden z ostatnich. Pojawił się nie wiadomo skąd i stanął z tyłu, niedaleko Merry’ego. Obieżyświat oddawał właśnie puchar Eowinie i po raz kolejny odpowiadał, że tak, jest pewien swej decyzji. I nie, Eowina nie pojedzie razem z nim. Nagle, ku zaskoczeniu zebranych, księżniczka osunęła się na kolana. - Błagam cię, Aragornie! Obieżyświat pochylił się i ujmując jej dłonie podniósł ją, odpowiadając coś krótko. Hobbit nie usłyszał jego słów. Strażnik skinął jej głową i odwrócił się, odszukał wzrokiem najpierw Merry’ego, a potem Boromira. - Bądźcie zdrowi! Do zobaczenia w Minas Tirith. - Do zobaczenia – Merry uniósł dłoń. Obieżyświat dosiadł swojego konia, Szara Drużyna poszła za jego przykładem. Merry pomachał ręką Legolasowi i Gimlemu, odpowiadając na ich uśmiechy. Konie parskały i niespokojnie drobiły w miejscu, a z pysków buchały im kłęby pary. Rozmigotane światła pochodni dodawały całej scenie dziwnie nierealnego wyglądu. Wtem Halbarad uniósł do ust wielki róg i zadął weń potężnie, budząc rozliczne echa. Merry drgnął i odruchowo poszukał wzrokiem Boromira. I serce mu się ścisnęło. Dźwięk rogu przeszył Gondorczyka niczym strzała, a na jego twarzy odmalował się taki ból, jakby, jakby człowiek był śmiertelnie ranny. Przez tę jedną chwilę Boromir wyglądał tak, jakby raptownie przybyło mu lat, rysy ściągnęły my się, oczy przygasły. Merry w przypływie współczucia zrobił krok w jego stronę, by spróbować dodać mu otuchy, ale jego uwagę odwrócił grzmot kopyt. Dźwięk rogu jeszcze nie przebrzmiał, kiedy koń Obieżyświata wyrwał przed siebie, a cały oddział podążył za nim . Szara Drużyna przemknęła przez dziedziniec, jak chmura rozwianych płaszczy i grzyw. Merry chciał odprowadzić ich wzrokiem do samego końca, kiedy jednak zerknął na Boromira dostrzegł, że ten gwałtownie odwraca się na pięcie i odchodzi. Rzuciwszy więc ostatnie pożegnalne spojrzenie na Obieżyświata, hobbit podążył za Gondorczykiem. Boromir szybko wbiegł po schodach na górę, ale zamiast wejść do twierdzy, skręcił w bok. Minął rząd pochodni powtykanych w ziemię i wszedł na półkę skalną. Postał tam przez chwilę, a potem usiadł ciężko. Merry widział jego sylwetkę, odcinającą się od nocnego nieba jak czarna plama. Hobbit cofnął się w mrok, odsuwając z kręgu światła pochodni. Instynkt podpowiadał mu, że lepiej teraz zostawić Boromira samego. Odwrócił się więc i cicho odszedł z postanowieniem, że odczeka chwilę, znajdzie coś na przekąskę i niebawem wróci. Skorzystał z okazji, by zajrzeć do komnaty. Zostawił tam swój hełm, który od dłuższego czasu niepotrzebnie taszczył pod pachą. Przygotował sobie posłanie i wziął płaszcz Boromira, który wisiał przerzucony przez oparcie krzesła. Zdmuchnął świecę i ruszył na poszukiwanie kuchni. Zagadnął młodego, piegowatego chłopaka o drogę, a ten od razu zaproponował, że go zaprowadzi. Przy okazji Merry musiał zdementować parę plotek i z żalem rozczarował swego przewodnika, stwierdzając, że nie ma żadnej armii niziołków maszerującej na odsiecz Gondorowi. I nie, niziołki nie dosiadają wilków. I orłów też nie. Chociaż, zaraz, to nie do końca prawda. Bilbo Baggins podróżował wszak na orle. Chłopakowi zaświeciły się oczy na tę wieść, więc Merry chętnie streścił mu ten epizod wujowych przygód. Chciał też wspomnieć o podróżowaniu beczką i walce z pająkami, ale nie zdążył – do kuchni nie było daleko. Tam bez problemu wyprosił sobie kawałek ciasta. Nie było tak okazałe, jak to w Rogatym Grodzie, ale zawsze coś. Dostał też duży kufel grzanego piwa. Zaopatrzony w ten sposób podziękował służkom i sympatycznemu chłopakowi i powędrował z powrotem. Chwilę trwało nim dotarł do wyjścia, po drodze upił wprawdzie parę łyków, ale wciąż kufel był pełen. Musiał iść bardzo wolno, bo nie chciał rozlać piwa, a nawet w świetle pochodni nie widział wyraźnie gruntu pod nogami. Tak jak przypuszczał Boromir nadal siedział na skale. Dawniej Merry pewnie by się zawahał przed zakłócaniem mu spokoju w takiej sytuacji, ale teraz o dziwo nie miał takich oporów. Był zły. A złość w jego przypadku zawsze nadawała mu śmiałości. Zdołał jakoś dotrzeć na półkę i nie rozlać piwa. Bez słowa podał płaszcz Boromirowi i usiadł. Gondorczyk też się nie odezwał, nie podziękował, nie powitał go choćby jednym słowem. Merry postawił sobie kufel na kolanie, zawiniątko z ciastem położył obok i oparł głowę o skałę. Przez chwilę słuchał jak szumi wiatr, a potem odezwał się, kierując słowa w przestrzeń. - Nie cierpię tego - oświadczył. - Nienawidzę. Kątem oka dostrzegł, że Boromir zwraca ku niemu głowę. - Wszyscy o mnie zapomnieli - mruknął Merry, wciąż patrząc w dal. - To paskudne uczucie, kiedy się wie, że jest się kompletnie nieważnym i nikt się z tobą nie liczy. Gandalf postanowił, że tak będzie najlepiej, więc zabrał Pippina, nie pytając czy on ma ochotę się ze mną rozstawać. Obieżyświat pojechał swoją Ścieżką i nie zapytał mnie, czy chcę mu towarzyszyć. Został mi tylko jeden towarzysz z Drużyny, ale i on ma mnie gdzieś. Bo kto by sobie zawracał głowę jakimś tam hobbitem. Boromir odetchnął głębiej. - To nie tak, Merry - powiedział ze znużeniem. - A jak? - Merry upił łyk piwa. Było wyjątkowo dobre. - Ty też mnie olałeś. Jak wszyscy. - Merry, jak ty się wyrażasz! - skarcił go Boromir. - Wyrażam się tak, jak się czuję. A czuję się podle. Odseparowałeś się, bo wolisz się martwić w samotności. A pomyślałeś może, że ja nie chcę być sam? Że też chciałbym, żeby mi ktoś wyjaśnił co się tu dzieje. Ale nie. Nawet moje zmartwienia są mniej ważne od twoich. - Merry, proszę - Boromir ze zmęczeniem przetarł twarz. - Bez obaw, już skończyłem - Merry sięgnął po zawiniątko i położył je między nimi. - Tu jest ciasto - oznajmił. - Wracam do pokoju i bardzo proszę, żebyś postarał się być w miarę cicho, kiedy będziesz się kładł, o ile w ogóle planujesz wrócić do naszej kwatery. Te drzwi okropnie skrzypią, a ja mam kłopoty z ponownym zaśnięciem, kiedy coś mnie nagle obudzi. Zostawię zapaloną świeczkę, żebyś się nie tłukł po omacku. Dobranoc. - Merry, zaczekaj. - Tak? Boromir zawahał się przez moment. - A kufla mi nie zostawisz? - zapytał i o ile Merry’ego wzrok nie mylił, uśmiechnął się w ciemności. - Jeszcze czego - Merry też się uśmiechnął, ale jego głos wciąż brzmiał kategorycznie – Zamierzam utopić w nim mój smutek i samotność. Dobranoc. - Zaczekaj, no - Boromir przytrzymał go za rękaw. -To piwo, prawda? - Skąd wiesz? - Czuję. Dobre? - Przeznakomite. - Zostań jeszcze chwilkę. Merry uśmiechnął się pod nosem i usiadł. - No i co?- spytał Boromir po chwili. - Nie podzielisz się ze mną? - Nie. - Dlaczego? - Bo cię nie lubię. Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem. - A można wiedzieć za co? - Za to, że nikt się ze mną nie liczy. Za to, że Obieżyświat nie spytał mnie, czy chcę z nim jechać. - Rozumiem. Mnie też nie spytał, jeśli cię to interesuje. - Więc wiesz, jak się czuję. - Wiem. Znowu zapadła cisza. Boromir okręcił się płaszczem. - Czy miałeś kiedyś takie uczucie – westchnął człowiek po chwili - że wszystko jest nie tak, jak być powinno? Że gdzieś popełniłeś błąd, tylko nie wiesz jaki i gdzie i teraz wszystko dzieje się na opak? Zadawałeś sobie może pytanie „co ja tu w ogóle robię”? - Tak, wiele razy - przyznał Merry. - A szczególnie ostatnio. - Nie potrafię się w tym wszystkim odnaleźć - mówił Boromir cicho. - Nic nie rozumiem. Czuję się jak we śnie – grzęźniesz gdzieś i nie możesz się wydostać, wszyscy inni robią swoje, a ty zastanawiasz się, czy to z tobą jest coś nie tak, czy z nimi. Życie toczy się obok, na wyciągnięcie ręki, ale nie możesz do niego dosięgnąć. Merry podał mu kufel. - Chciałeś jechać z Aragornem, prawda?- zapytał cicho. - Tak – Boromir pociągnął solidny łyk. - Problem w tym, że on nie chciał jechać ze mną. Rzeczywiście dobre to piwo, dziękuję, trzymaj. - Powiedział dlaczego? - Podobno to dla mnie zbyt niebezpieczne - Boromir wzruszył ramionami. - Przynajmniej wiesz, dlaczego nie jedziesz. Czego nie można powiedzieć o mnie - Merry napił się i ujął kufel w obie ręce, by nieco je ogrzać. Piwo było już ledwo letnie i szybko stygło na wietrze. - Miejsce giermka jest przy jego królu - zauważył Boromir. - Szczególnie wtedy, gdy król go odsyła do warowni a sam jedzie na obchód obozu - prychnął Merry. - Jutro wróci, a wtedy podejmiesz swoje obowiązki. - Zobaczymy - burknął Merry i poprawił płaszcz, opatulając się szczelniej. - Tęsknię za Pippinem - powiedział nagle. - Ja też - Boromir wyjął mu z ręki piwo. - Ku własnej zgrozie - mruknął. - Dobrze, że o tym nie wie - Merry pokiwał głową. - Strasznie by się puszył. - Mhm - głos Boromira stłumiony był przez kufel. - Dziwnie mi bez niego - ciągnął Merry cicho. - Odkąd sięgnę pamięcią, zawsze kręcił się obok mnie. Nie pamiętam już czasów, kiedy go nie znałem. Nie mogę znaleźć sobie miejsca. To niewiarygodne, ale zdaje się, że brakuje mi tej jego nieustannej paplaniny. - A ja nie mogę zasnąć bez jego łokcia wbijającego mi się w żebra. To dopiero jest dramat - Boromir oddał mu piwo i przeciągnął się. Merry parsknął śmiechem. - Ot, zgubne skutki przyzwyczajenia –podsumował. - No nic, ja wracam do kwatery. Po co tkwić na wietrze, skoro można na nim nie tkwić. Idziesz? - A piwo też idzie? - Tak. - To idę - Boromir klepnął się w kolana i wstał. - To miło, że tak ci zależy na moim towarzystwie. Weź ciasto. - Masz na myśli to miękkie coś, na czym właśnie stanąłem? - No, nieee! - Merry’emu opadły ręce. - Nie wierzę!!! Rozdeptałeś je?! - Powiedzmy, że ulepszyłem - powiedział Boromir ostrożnie unosząc but. - Jak mogłeś?! Moje ciasto! - Trzeba było mi go nie kłaść po ciemku pod nogami - Boromir schylił się po zawiniątko. - A takie świeże było! Prosto z pieca! - Po co te nerwy, przecież nadal jest świeże. Tylko, że chyba nie ma sensu go zbierać. - Ugh. Wiesz, co? - Tak, wiem. Nie wybaczysz mi tego do końca życia, tak, jak Pippin żeberek - Boromir wstał i otrzepał ręce. Poprawił płaszcz i ruszył w stronę twierdzy, oglądając się przez ramię. - No co, będziesz tak nad nim stał? Nie martw się, to była szybka i prawie bezbolesna śmierć, gwarantuję. No jak, idziesz czy mam cię zostawić, żebyś się z nim pożegnał w samotności? - Boromirze? - Tak? - Mogę ci zadać niedyskretne pytanie? - Nie. - Czy ktoś cię kiedyś zlał, tak porządnie? Oprócz ojca, znaczy się. - Interesujące pytanie. I ileż nadziei w głosie. Mój brat próbował. - I co? - I nic. Próbował, powiedziałem. Dlaczego pytasz? - Tak sobie - mruknął hobbit, narzucając kaptur na głowę i ruszając za Boromirem. Zeszli z półki skalnej, a gdy byli na wysokości rzędu pochodni, Gondorczyk odezwał się niespodziewanie: - Merry? - Mhm? - Dziękuję... za płaszcz. - Proszę bardzo. * Siennik znów zaszeleścił. Merry westchnął i otworzył oko. W świetle pochodni, padającym przez uchylone drzwi, dostrzegł zarys sylwetki Boromira. Człowiek siedział na posłaniu i pił wodę. - Wszystko w porządku? – szepnął hobbit. – Dobrze się czujesz? - Duszno tu. Muszę wyjść na powietrze - Boromir odłożył bukłak na bok i wstał. - Pójdę z tobą - Merry wykopał się spod swojego koca. - Nie wychodź. Spróbuj jeszcze zasnąć. - Teraz już nie zasnę, a poza tym muszę i tak udać się na stronę. - Strasznie mi przykro, że cię obudziłem, przep... - - Boromirze - Merry przerwał mu zdecydowanie. - Mówiliśmy już nie raz, żebyś nie przepraszał za to, że śnią ci się koszmary. I tak bym się pewnie niebawem obudził celem wyskoczenia na chwilę. To wieczorne piwo się na mnie mści. Na zewnątrz było jeszcze zupełnie ciemno, jeśli nie liczyć jaśniejszej smugi nieba na wschodzie. Wiatr trochę się uspokoił. Do świtu było już niedaleko. Znaleźli sobie w miarę zaciszne miejsce przy murach i usiedli. Boromir odetchnął głęboko. - Powiesz mi, co ci się śniło?- zagadnął Merry. Gondorczyk przecząco potrząsnął głową. - Opowiedz, będzie ci lżej - Merry spojrzał na niego zachęcająco, a widząc, że Boromir się zawahał, pytał dalej: - Znowu ogień i Faramir? - Nie -mruknął człowiek. - Tym razem to było coś innego. Zaczęło się wizjami upadku Minas Tirith, jak zwykle, ale potem sceneria się zmieniła. Patrzyłem na bitwę, tak jakbym był na polu walki, ale nie brałem w niej udziału. Nie mogłem się ruszyć, ale wszystko widziałem. Na moich oczach jakiś Południowiec zamierzył się na kogoś toporem, nie wiem na kogo, ale nagle zdjęła mnie ogromna trwoga. Chciałem krzyknąć, ostrzec tamtego, ale nie mogłem z siebie dobyć głosu. Nie mogłem się ruszyć, nic, patrzyłem tylko bezsilnie, jak ostrze zatacza łuk... - Boromir urwał i potrząsnął głową. - Zauważyłem, że wszystkie te moje koszmary koncentrują się wciąż na jednym, niezależnie od wizji i tego, co pokazują - zawsze spóźniam się w nich z pomocą. Ktoś jest w wielkim niebezpieczeństwie, mój brat, ojciec, ja o tym wiem, biegnę co tchu na ratunek i nigdy nie mogę zdążyć na czas. - Podobno koszmary często żerują na tym, czego się sami najbardziej boimy - powiedział Merry cicho. - Może tak bardzo denerwujesz się tym, że nie zdążysz do Minas Tirith, że potem w nocy przeżywasz to dalej we śnie. - Może i tak jest. A jeśli te wizje pochodzą z zewnątrz, to byłbym bardzo wdzięczny temu komuś, kto szczodrze mi je zsyła, za bardziej precyzyjne informacje. Naprawdę, zrobię co w mojej mocy, tylko chciałbym wiedzieć *CO* mam zrobić - w głosie Boromira narastała złość. - Jasno i wyraźnie, poproszę. Co to za bitwa, kogo mam uratować i kiedy. W końcu jestem tylko człowiekiem i łatwo mogę się zgubić w plątaninie mętnych wskazówek. Jeśli mam zadanie do wykonania to nie zaszkodzi sformułować go wprost. Na przykład „znajdź miecz, co był złamany”. Proszę bardzo - konkret. Pojechałem, znalazłem. Tak trudno jest zesłać zdanie, które składa się z pięciu słów? Chyba nie, z przepowiedni sądząc - Boromir zakończył swą gniewną przemowę, kierowaną do horyzontu. - Mówisz o tej przepowiedni, przez którą wyruszyłeś z domu? - Tak. Zaczynała się właśnie od słów: „Znajdź miecz, co był złamany, Imladris kryją go jary”. Merry pokiwał głową. Zapadła cisza. - To zabawne - odezwał się wreszcie Boromir, wciąż patrząc gdzieś przed siebie. - Ruszyłem na tę wyprawę, żeby rozwiązać zagadkę i znaleźć odpowiedź na tajemnicze pytania. Ale tak naprawdę - *tak naprawdę* - jechałem po ten miecz. I wiesz, coś ci teraz wyznam - Gondorczyk spojrzał na niego swymi przenikliwymi oczami, robiąc krótką, znaczącą pauzę. Merry pytająco uniósł brwi. - Byłem przekonany, że on jest dla mnie - Boromir uśmiechnął się krzywo, jak z kiepskiego żartu. - Dla mnie, albo dla mojego brata. Bo przecież nie bez powodu, ja, wojownik, dostaję takie wskazówki, prawda? Oto nie księgi mam szukać, nie klejnotów ani skarbów, ale miecza. A właśnie mieczy potrzebujemy teraz w Minas Tirith najbardziej. Czyż to nie zadziwiający zbieg okoliczności? Sądziłem, że w Imladris czeka na mnie broń, która pomoże mi odeprzeć atak Mordoru. I że zostałem wezwany, ponieważ uznano mnie godnym tego oręża. Ta myśl dodawała mi sił w drodze. Bałem się tylko, czy aby na pewno taki miecz istnieje, czy to nie przypadkiem tylko legenda. Okazało się, że istnieje, a jakże, zobaczyłem go na własne oczy. Tylko, już na miejscu, okazało się, że jest drobny szczegół, o którym jakoś w przepowiedni nie było mowy. Taki drobiazg, którego nie mogłem przewidzieć. Otóż do rękojeści dołączony jest przyszły król w ramach kompletu. - Boromir uśmiechnął się gorzko. - A moja rola ogranicza się do tego, by dziedzicowi Isildura towarzyszyć w drodze. I to tyle. Cała moja wyprawa była po nic. Byłem potrzebny tylko po to, by Aragorn dostał znak, że nadchodzi jego czas. Nie można tego było prościej rozwiązać, zamiast ciągać mnie przez pół świata? Wystarczyło zesłać tę przepowiednię jemu... - Nie znam się na przepowiedniach - odparł Merry - jestem tylko małym hobbitem, który chciał pomóc swemu kuzynowi w trudnej wyprawie, a skończył gdzieś w górach, jako giermek króla Rohanu. Ale, osobiście, jestem wdzięczny tej przepowiedni, która cię ściągnęła do Rivendell, bo gdyby nie ty, zostałbym na wieki pogrzebany pod śniegami Karadhrasu, razem z Pipinem i resztą Drużyny. I wiem, że to bardzo egoistyczne z mojej strony, ale cieszę się, że mogłeś być, jak to określiłeś, znakiem. Boromir uśmiechnął się i trącił go po przyjacielsku łokciem. - Dalibyście sobie radę beze mnie - oznajmił. - Taka dzielna Drużyna na pewno by nie zginęła pod śniegiem. - No, fakt, zamarzlibyśmy dużo wcześniej. Ty jeden pamiętałeś, żeby wziąć drewno na ognisko. - No cóż, wiem coś niecoś o podróżowaniu w górach - odparł Boromir, mile połechtany słowami hobbita. - No właśnie. I dlatego bardzo się cieszę, że byłeś tam z nami. Boromir westchnął i nie odpowiedział. - Co ja mam robić?- szepnął po dłuższej chwili. - Jak mam znaleźć dla siebie miejsce? Jaka jest moja rola w tym wszystkim? - Pewnie niedługo się dowiesz - odparł Merry, obejmując kolana ramionami. - A w tej twojej przepowiedni nie było żadnych innych wskazówek? Boromir w zadumie pokręcił głową. - A możesz mi powiedzieć, jak ona brzmiała w całości?- zainteresował się Merry. - Nigdy jej nie słyszałem. Boromir wyrecytował mu więc krótki wiersz-zagadkę. Hobbit słuchał uważnie, a na zakończenie uśmiechnął się lekko. - Jaki optymistyczny finał - oznajmił. - Niziołki górą. - Pierwszy raz usłyszałem wtedy o niziołkach - mruknął Boromir, zadumany. - Myślałem, że to tylko legenda. - A można spytać, jak sobie nas wyobrażałeś? - Czy ja wiem? Podobnych do krasnoludów, tylko mniejszych. W każdym razie rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania - Boromir z uśmiechem skłonił się Merry’emu. - Ja myślę. Powiedz mi jeszcze raz ten wiersz. - Po co? - Chcę ułożyć sobie to wszystko po kolei. Boromir wyrecytował go ponownie. - A więc tak, co my tu mamy?- Merry wyprostował się ochoczo, bo nikt tak jak hobbici nie przepada za rozpracowywaniem zagadek. - Po pierwsze znaleźć miecz. To raz – Meriadok uniósł dłoń i zaczął zaginać kolejne palce, dla zaakcentowania słów. - Dwa, wysłuchać narady. Swoją drogą to bardzo krzepiące, że Imladris jest potężniejsze od Morgulu, nie uważasz? Trzy- co tam było? - Znak, że zbliża się godzina przeznaczenia. - A, właśnie. Trzy- zobaczyć znak. To Pierścień nim był, prawda? - Tak sądzę. - Cztery. Zaufać niziołkom. - Tam nic nie było o zaufaniu.- poprawił go Boromir. - Czytam między wierszami. - Skoro tak, to może wyczytasz, jaka jest moja rola w tym wszystkim?- Boromir oparł podbródek na dłoni i spojrzał na niego z rozbawieniem. - I co mam dalej robić? Powiadają, że najgorsze burze rodzą się z małych chmur, a największe rany zadaje nie miecz, a nierozważne słowo. Merry’emu często przydarzało się, że mówił różne rzeczy bez zastanowienia i potem żałował tego, co powiedział. Jego niewyparzona gęba nie raz ściągała na niego kłopoty, ale do tej pory szczęśliwie nie wyrządził nikomu żadnej krzywdy, ot, nałykał się wstydu i tyle. Teraz jednak stało się inaczej. I odtąd, za każdym razem, kiedy wracał wspomnieniami do tej chwili, choćby nie wiadomo ile lat od niej upłynęło, nieodmiennie odczuwał zimny dreszcz. Bo nie ulegało wątpliwości że, gdyby nie jego głupota, losy Śródziemia potoczyłyby się inaczej. Czy lepiej, czy gorzej - trudno orzec. Ale na pewno inaczej. - Jak dla mnie jest to zupełnie jasne - odparł Merry beztrosko. - Ach, tak? - No, bo zobacz - ciągnął bezmyślnie - Miałeś znaleźć miecz, prawda? Miecz jest tu moim zdaniem najważniejszy, bo od niego przepowiednia się zaczyna. Ufaj radom Elronda, a problem Zguby Isildura zostaw niziołkom. Tak ja to rozumiem. Twoim zadaniem było odnalezienie miecza. I Aragorna. A skoro zostałeś wysłany z Minas Tirith po ten miecz właśnie, to z nim powinieneś też powrócić. Nie wiem, doprawdy, nad czym się tu zastanawiać, bo to jasne jak słońce. - Tak sądzisz?- Boromir uniósł brwi, a rozbawienie, malujące się do tej pory na jego twarzy, ustąpiło miejsca nagłemu skupieniu. Ale Merry nie zwrócił na to uwagi, paplając dalej. - No, przecież. Przepowiednia mówi ci, że masz znaleźć miecz. Można z tego śmiało wnioskować, że znalazłszy, powinieneś przywieźć go do domu, razem z Aragornem w komplecie, jak to grzecznie byłeś łaskaw wcześniej ująć. Reprezentujesz Gondor, a miejsce przyszłego namiestnika jest u boku przyszłego króla, czyż nie? Boromir zmarszczył czoło i raptownie odwrócił głowę, przetrawiając zasłyszane słowa. - Masz rację, Merry... -powiedział cicho, ze zdziwieniem. - Pewnie, że mam - odparł Merry nieuważnie, zadowolony z siebie. - Skoro Aragorn chce zostać królem, a ty -z tego, co rozumiem- jesteś z urzędu opiekunem tronu, to powinieneś czuwać przy Dziedzicu Isildura, niezależnie od tego, czy ci się podobają jego roszczenia czy nie. Takie jest twoje zadanie, moim skromnym zdaniem. - Masz rację! - powtórzył Boromir i dopiero widząc jego roziskrzony wzrok, Merry poczuł pierwsze ukłucie niepokoju. - No, tak, ale teraz jest i tak po fakcie - odparł, wzruszając ramionami. - Aragorn odjechał w swoją drogę, a ty... - nie zdążył dokończyć, bo Boromir poderwał się gwałtownie. - Jeszcze zdążę go dogonić! - rzucił Gondorczyk gorączkowo. Merry zamarł. - Nie, czekaj! - wykrztusił - Nie mówisz poważ.. - - Założę się, że Aragorn nie wszedł nocą na tę Ścieżkę Umarłych! - mówił Boromir szybko, jakby do siebie, kompletnie nie zważając na hobbita. - Na pewno rozbił obóz u wrót, żeby odpocząć z dala od zgiełku twierdzy. Musi też trochę odespać, bo nie kładł się od dwóch dni. Jeśli się pospieszę, to mam duże szanse, żeby go dogonić! To tylko parę mil. - Boromirze, nie! - Merry w popłochu poderwał się i złapał go za rękaw. - Ja tylko tak gadałem bez sensu, nie bierz tego... - - Merry!- Boromir przykląkł i ujął go za ramiona. - Dziękuję, twoje słowa otworzyły mi oczy. Muszę jechać. Wybacz, że cię tu zostawiam, ale na pewno sobie poradzisz..- - Nieee!!! - Merry złapał go kurczowo za nadgarstki i zacisnął palce z całych sił. - Nie możesz tego zrobić! To przecież dla ciebie zbyt niebezpieczne! - To ja zdecyduję co jest dla mnie niebezpieczne, a co nie! Puść mnie, Merry. - Nie! Nie możesz jechać! Zwariowałeś?! Aragorn ci zabronił! - krzyknął Merry w desperacji i natychmiast umilkł widząc wyraz twarzy Boromira. - Zapominasz się, mości Meriadoku - wycedził Boromir, a jego spojrzenie przeszyło hobbita na wylot. Merry pobladł i odruchowo odchylił się do tyłu, zwalniając uchwyt na nadgarstkach człowieka – *Aragorn* nie może mi niczego zabraniać. Jest bowiem , jak na razie, jedynie pretendentem do tronu, a nie królem, pamiętaj o tym, Meriadoku Brandybuck! Gondorem włada mój ojciec, a ja go reprezentuję! Aragorn jest, póki co, przybyszem znikąd i będzie musiał udowodnić swoje prawa. Posiadanie miecza Isildura to jeszcze nie wszystko! I to moje słowo, nie jego, jest tu rozkazem. Jako dziedzic Denethora mam prawo żądać posłuszeństwa od samego Theodena, bo królowie Rohanu są wasalami namiestników, nie odwrotnie! – Boromir puścił osłupiałego Meriadoka i wstał. - I chyba nadszedł czas, by wszyscy sobie o tym wreszcie przypomnieli! – dodał, a hobbit skulił się, bo nigdy przedtem Boromir nie wydawał mu się tak ogromny. - Straż!!! - głos Gondorczyka odbił się echem w górach. - Do mnie!!! Od strony wejścia podbiegł ku nim wystraszony Rohańczyk, pobrzękując kolczugą. - Wyjeżdżam - powiadomił go Boromir. - Potrzebuję dobrego, szybkiego konia. Natychmiast! - Tak, jest - wyjąkał strażnik.- ale koniuszy śpi jeszcze... - - To go obudź, człowieku!!! - ryknął Boromir. - Idę teraz po moje rzeczy na górę, a kiedy wrócę koń ma na mnie czekać, zrozumiałeś? - Tak, panie... - To dlaczego tu jeszcze stoisz?! - Tak jest! - Rohańczyk obrócił się na pięcie i pobiegł co sił. Boromir spojrzał na Merry’ego. - Idź do kuchni i zorganizuj mi jakiś prowiant - rozkazał. - Spotkamy się za chwilę na dziedzińcu - i nie czekając na odpowiedź, ruszył do twierdzy powiewając płaszczem. Merry, wciąż jeszcze osłupiały, odprowadził go wzrokiem. Nie potrafił ruszyć się z miejsca. Wreszcie powolnym ruchem przyłożył dłoń do skroni. - Co ja najlepszego zrobiłem - jęknął. - Co ja zrobiłem... SYN GONDORU Część trzecia Ścieżka Umarłych Rozdział III Głaz na Erech Leżał tak, jak padł, twarzą do ziemi, z podkurczonymi nogami. Do samego końca nie poddawał się i nie wypuścił z rąk miecza. Ostrze było wyszczerbione, a na kamiennych wrotach rysowały się ślady jego ostatniej, rozpaczliwej walki – najwyraźniej w przedśmiertnej panice usiłował wyrąbać sobie przejście. Na próżno. Palce lewej dłoni wciąż czepiały się kurczowo zagłębienia w ścianie, a jego złoty pas iskrzył się w świetle pochodni - w jaskini było na tyle sucho, że szlachetny metal nie ściemniał. Aragorn przykucnął nad trupem, uważając by go nie dotknąć i przyświecił sobie pochodnią. - Dlaczego chciałeś otworzyć te wrota, Baldorze?- mruknął, spoglądając na głowicę miecza, wysadzaną granatami, bogatą kolczugę i pozłacany, ozdobny hełm. Po stroju sądząc, patrzył na zaginionego syna króla Brega, który jak wieść niesie, założył się, że przejdzie Ścieżką Umarłych. - Tego już się raczej nie dowiemy - szepnął Elladan, nachylając się ze swoją pochodnią. Aragorn westchnął i wstał. - Biedny nieszczęśnik - rzekł. - Kwiaty simbelmyne nie zakwitną mu do końca świata. - Chyba nie mamy czasu, żeby go pochować?- odezwał się Gimli ostrożnie. - Nie - Aragorn pokręcił głową. - Nawet, gdyby nam nie było spieszno, nie powinniśmy go dotykać. On należy do Umarłych. Krasnolud skwapliwie przytaknął, oddychając z ulgą i otarł czoło z potu. Aragorn omiótł wzrokiem swych towarzyszy, pokrzepiając się widokiem nieulękłych, zdeterminowanych twarzy. Wtem, jego wzrok padł na Legolasa, który zamykał pochód. Elf stał odwrócony do nich plecami, z lekko przechyloną głową, czujny i spięty. - Legolasie, co...-? - Szszsz! - elf uciszył go gwałtownym uniesieniem ręki, nie odrywając wzroku od mrocznego korytarza.- Ktoś idzie. Strażnicy popatrzyli po sobie, marszcząc brwi. W kilku krokach Aragorn był przy elfie. - Umarli?- spytał Gimli, próbując zamaskować drżenie głosu. - Nie. Słyszę stukot kopyt. Jeden koń i najprawdopodobniej jeden jeździec - odpowiedział Legolas. Aragorn wytężył słuch, ale niczego nie wyłowił. Ufając jednakże uszom elfa dobył Andurila. Po dźwiękach w tle sądząc, kilku Strażników poszło za jego przykładem. Korytarz w oddali zaczął się stopniowo rozjaśniać. Istotnie, ktoś się zbliżał, przyświecając sobie pochodnią. Wkrótce wśród ciemności zamajaczyła odległa sylwetka. - To Boromir - oznajmił elf ze zdziwieniem. Aragorn spojrzał w głąb tunelu, nie wierząc własnym uszom. Intruz był jeszcze zbyt daleko, by mógł go rozpoznać, ale skoro Legolas zobaczył w nim Boromira... Strażnik poczuł, jak zalewa go fala gniewu i bezwiednie zacisnął palce na rękojeści Andurila. Jeszcze przez moment łudził się, że to pomyłka, ale już po chwili wiedział, że elf miał rację. To był Boromir, prowadzący konia. Aragorn rozpoznawał już jego strój, sylwetkę i charakterystyczny błysk klejnotu na szyi. Syn Denethora też ich dostrzegł, bo zwolnił na chwilę, ale zaraz potem znów pociągnął za sobą opornego wierzchowca. Mimo wściekłości Aragorn poczuł coś na kształt niechętnego podziwu – wymagało nie lada odwagi, by samotnie przekroczyć czarne Wrota. Nawet w grupie nie było łatwo wstąpić w mroki Ścieżki, a co dopiero w pojedynkę. Wprawdzie odwagi Boromirowi nigdy nie brakowało, to fakt. W przeciwieństwie do rozumu. I co ja mam teraz począć? Syn Denethora zbliżył się na kilkanaście kroków i zatrzymał niepewnie, przyszpilony surowymi i chłodnymi spojrzeniami zebranych. Ulga, jaka odmalowała się na jego twarzy po odnalezieniu Drużyny szybko ustąpiła miejsca wyrazowi determinacji i uporu, dobrze Aragornowi znanemu. Z tą dumną postawą kontrastowało jednak drżenie ręki zaciśniętej na wodzach, mokre od potu włosy klejące się od twarzy i groza malująca się w spojrzeniu, której nie do końca potrafił ukryć. Przez krótką chwilę nikt się nie odzywał. Aragorn rozmyślnie przeciągnął to milczenie, niespiesznie i starannie taksując go wzrokiem. Po chwili przeniósł wzrok na konia. Ciemnosiwy wierzchowiec Boromira był zlany potem, aż para buchała z niego w zimnie jaskini. Cały łeb miał szczelnie owinięty płaszczem Gondorczyka, widocznie podobnie jak Arod, sprawiał problemy przy przekraczaniu Wrót.. - Można wiedzieć, co tutaj robisz?- zapytał Aragorn lodowatym tonem. - zukam skarbów - prychnął Boromir. - A jak myślisz? - Nie wiem – Aragorn z trudem panował nad gniewem. - Ponieważ ustaliliśmy, że nie pojedziesz ze mną, ciekaw jestem co cię tu sprowadza. Boromir dumnie uniósł głowę. - Zmieniłem zdanie - odparł. - Przemyślałem sobie wszystko. Moje miejsce jest przy mieczu Elendila. - Wydawało mi się, że wyjaśniałem ci już, gdzie jest twoje miejsce. - Nie ty o tym decydujesz - Boromir zmrużył oczy i wbił w niego wyzywający wzrok. Aragorn zmarszczył brwi i przyjął to wyzwanie. Nagle świat skurczył się do nich dwóch. Zniknęli Strażnicy, elfowie, pochodnie przestały syczeć w tle. Tylko ich dwóch. - Zapominasz, że władcą Gondoru jest mój ojciec, a ja jestem jego dziedzicem - oczy Boromira lśniły w blasku ognia. - I jeśli ktokolwiek może tu rozkazywać to na pewno nie ty! - Ja niczego nie zapominam, Boromirze - odezwał się Aragorn przenikliwym szeptem. - Ale tak się składa, że w tym miejscu to ja wydaję rozkazy. Władza twojego ojca tu nie sięga, twoja tym bardziej, zwłaszcza, że przecież zamierzasz zrzec się namiestnictwa, czyż nie? Ja decyduję, kto ze mną pójdzie i zapewniam cię, że nikt nie wejdzie na Ścieżkę bez mojego zezwolenia. - A zatem ja będę pierwszy. I nic ci do mojego namiestnictwa! - syknął Boromir, wpijając się w niego spojrzeniem. A Aragorn wziął głębszy wdech, bo nagle zorientował się, że patrzy w oczy Denethora. Po raz pierwszy od spotkania w Rivendell pokrewieństwo ujawniło się z taką siłą. Boromir przypominał nieco swego ojca z wyglądu, ale brakowało mu tego ostrza i głębi, jaka kryła się w spojrzeniu Namiestnika. Aż do teraz. Podobieństwo było łudzące i gniew Strażnika zapłonął tym mocniej. - Nie, nie pierwszy - Aragorn wskazał ręką za siebie. - Tam leży trup śmiałka, który spróbował przejść Ścieżką Umarłych bez zezwolenia dziedzica Isildura. Zawróć, jeśli nie chcesz do niego dołączyć. - Mam lepszy pomysł. Daj mi swoje zezwolenie i problem sam się rozwiąże. - Tłumaczyłem ci już, dlaczego nie możesz wejść na Ścieżkę Umarłych i nie zamierzam... - - Chciałbym ci uświadomić, że już na niej jestem - przerwał mu Boromir jadowicie. - Stoję na niej - skinął pochodnią pod nogi. - Widzisz? I żyję. Nie cofnę się. - Głupcze!- warknął Aragorn. - Jeśli chcesz popełnić samobójstwo zrób to gdzie indziej! - Gandalf kazał mi podróżować z tobą, pamiętasz?- Boromir wciąż wyzywająco patrzył mu w oczy. – „Jedź z Aragornem” powiedział. - Nie o to mu...- - I ostrzegam, że jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie głupcem, pożałujesz. Aragorn ruszył do przodu, błyskawicznie pokonując dystans między nimi. - Aragornie... - dobiegł go z tyłu niespokojny głos Legolasa. Nie zwrócił nań uwagi. - Wracaj. Natychmiast - rozkazał, stając przed Boromirem. - Nie. Przez jedną, krótką chwilę Aragorn naprawdę rozważał podjęcie drastycznych kroków. Wciąż trzymał w ręku Andurila i przez moment zaświerzbiły go palce - ogłuszyć tego durnia, skrępować i przemocą odstawić do Dunharrow. Jest sam, nie ma szans. Jedno skinienie ręki, a Strażnicy ruszą wykonać rozkaz. Boromir chyba odczytał ten zamiar, bo jego ręka puściła wodze i spoczęła obronnie na rękojeści miecza. Oczy mu rozbłysły, a cała postać spięła się w oczekiwaniu na pierwszy zwiastun ataku. Czas zwolnił raptownie swój bieg i nagle Aragorn zorientował się, że nie są już sami. Jaskinię wypełniły rozliczne szepty, słyszane gdzieś na obrzeżach świadomości. Gniew i kłótnia obudziły Umarłych i ściągnęły ich jak ćmy do ognia. Z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej. Czekali na walkę, chcieli jej, pożądali. Aragorn się opamiętał. Jeśli dojdzie tu do potyczki i uchowaj Eru, poleje się krew, cała misja przepadnie, a ich życie znajdzie się w niebezpieczeństwie. A jeśli nawet uda się Boromira pokonać szybko i bez problemów, co było raczej mało prawdopodobne, pozostanie kolejny problem – nie można go związać i zostawić tu samego. Trzeba by odesłać go z eskortą, co oznacza utratę co najmniej jednego towarzysza z Drużyny. Aragorn nie mógł sobie na to pozwolić. A poza tym czas gonił. Strażnik odetchnął głęboko i odstąpił o krok, chowając miecz. Niemal fizycznie odczuł rozczarowanie Umarłych. - Tracę tylko czas - powiedział. - Nie chcesz posłuchać mojej rady, twoja wola. I twoje życie. Ostrzegałem cię nie raz. Przy świadkach powtarzam, że nie biorę odpowiedzialności za to, co się z tobą stanie. - I słusznie, bo każdy powinien być odpowiadać za siebie -wtrącił Boromir triumfalnie. - Mylisz się - Aragorn potrząsnął głową. - Ci, którzy wchodzą na Ścieżkę z moim pozwoleniem oddają się tym samym w moją opiekę. Ciebie nie będę w stanie chronić, z powodów, o których ci już mówiłem. Masz teraz ostatnią szansę, by wykazać się rozsądkiem. Zawróć. - Nie. - Masz świadomość, że być może, z własnej woli, właśnie podpisujesz na siebie wyrok śmierci? - Całe moje życie spędzam w cieniu śmierci. To nic nowego. Jeśli ty możesz tędy przejść to ja też. - Zobaczymy. Obyś miał rację - Aragorn odwrócił się gwałtownie. - Przybywajcie! - zakrzyknął gromko. - Zachowajcie swoje skarby i swoje tajemnice, zrodzone w Czarnych Latach, ja nie żądam niczego prócz pośpiechu! Przepuście nas! Wzywam was pod Głaz na Erech! Szepty ścichły, jak nożem uciął, ale wrażenie wrogiej obecności stało się nagle nie do zniesienia. Aragorn poczuł, jak skóra na przedramionach i głowie zaczyna go mrowić. Niektóre konie zachrapały trwożnie, błyskając przerażonymi oczami. Cień Aragorna zaczął drgać i podskakiwać na ścianie, Strażnik obejrzał się – to ręka Boromira dzierżąca pochodnię trzęsła się coraz silniej. Przez kilkanaście uderzeń serca panowała złowroga cisza, aż nagle mroźny podmuch wionął w podziemiu, niczym lodowaty oddech. Pochodnie zachybotały się i zgasły pogrążając zebranych w absolutnej ciemności. Boromir zaklął cicho, któryś z koni zakwiczał. - Spokój! - rozkazał Aragorn. - Zostańcie na swoich miejscach. Zapalcie pochodnie. Za jego plecami rozległ się szelest, a potem charakterystyczne stukanie krzesiwa. - Co się dzieje?- warknął Boromir po chwili. - Nie daje się zapalić! Rzeczywiście, krzesane iskry gasły zaraz po pojawieniu się, jakby niewidzialne usta z uporem je zdmuchiwały. Aragorn nachylił się i po omacku wyjął mu z rąk krzesiwo. -Przysuń tu pochodnię – zakomenderował. - Nie tak, nachyl ją niżej. Po kilku próbach i on musiał się poddać – nie sposób było na nowo skrzesać ognia. - Ćśśś! - Boromir w ciemności złapał go kurczowo za rękę. Miał lodowatą dłoń. - Słyszysz?! Podziemie wypełnił narastający szmer, jakby echo kroków. Był w nim dziwny rytm przypominający maszerujące wojsko. - Nadciągają - powiedział Aragorn cicho. Boromir ze świstem wciągnął powietrze do płuc. - Aragornie! - odezwał się Halbarad gdzieś z ciemności po lewej. - Pochodnie nie dają się rozpalić. - To przez nich - dodał drugi głos, chyba Elladana. - Umarli nie życzą sobie światła w swoim królestwie. - Zobaczcie! - zawołał nagle Legolas. W głębi pieczary korytarz rozjaśnił się nieznacznie bladym, trupim światłem, które uformowało się w kształt ludzkiej sylwetki. Aragorn dojrzał zarys hełmu i naramienniki. Umarły stał przez chwilę, jakby upewniając się, że wszyscy go dostrzegli, a potem niczym dym zawirował, odwracając się i podążył w głąb czeluści. - Za mną! - rozkazał Aragorn ruszając energicznie do przodu, śladami widmowego przewodnika. Halbarad przekazał mu wodze Roheryna i cała Drużyna ustawiła się dwójkami, bo korytarz był, jak na razie, szeroki. Ruszyli. - Zaczekaj! - rozległ się z tyłu głos, w którym złość mieszała się z rozpaczą. - Co się dzieje?- zapytał Aragorn, odwracając się przez ramię. - Mój koń... to piekielne bydlę... nie mogę go ruszyć z miejsca! – głos Boromira rwał się, widocznie Gondorczyk nie przestawał się szarpać ze swoim wierzchowcem. - Niech...ktoś mi pomoże...- ostatnie słowa wypowiedziane zostały z trudem, Boromirowi nie było łatwo prosić o pomoc w obecności tylu osób. - Ostrzegam!- dodał zaraz, gniewnie. - Jeśli mi nie pomożecie i tak pójdę za wami! Choćby i bez konia. Aragorn spojrzał w głąb korytarza, w którym blade światło zaczynało przygasać. Bez konia Boromir przepadnie na pewno. Nie było czasu, każda chwila zwłoki mogła ich drogo kosztować. Zresztą, Umarli nadciągali i droga powrotna była już odcięta. - Pomóż mu - westchnął, wskazując Legolasowi tyły oddziału. Elf bez słowa skinął głową, oddał wodze Gimlemu i wtopił się w ciemność. Aragorn ruszył zaś przed siebie szybkim krokiem. Roheryn podążył za nim bez oporów, przy okazji trącając go pyskiem, jakby chciał mu przekazać, że nie zamierza sprawiać kłopotów i można na nim polegać. Strażnik odruchowo poklepał go po mokrej szyi i całkowicie skupił się na drodze. Z chwilą, gdy postawił pierwszy krok w korytarzu, poczuł się tak, jakby próbował się przebić przez ogromną pajęczynę. Niewidzialna zasłona oplotła go, blokując dopływ powietrza. Zaczerpnął tchu i odezwał się przez zaciśnięte zęby: - Przepuście mnie! - z tymi słowami zrobił następny krok, prąc do przodu, choć nogi grzęzły mu w smole, a płuca rozpaczliwie domagały się powietrza. Jeszcze jeden krok, okupiony wielkim wysiłkiem, zupełnie jakby przytroczono mu do nóg ogromne ciężary. Blade światło zgasło, a otoczenie znów wypełniły szepty. Ale Aragorn ich nie słuchał – wyobraził sobie białe wieże Minas Tirith, a potem rozświetlone oczy Arweny. Przypomniał sobie spotkanie w Lorien. Cichy śmiech, hebanowe włosy opływające smukłą twarz i szyję, kiedy przechylała głowę w charakterystycznym dla niej ruchu. I jej usta, milczące, gdy wyjeżdżał z Rivendell – i spojrzenie mówiące wszystko. - Przejście dla Dziedzica Isildura!- zakrzyknął z mocą. Pajęczyna pękła, chłodny powiew omiótł mu twarz, następne kroki przyszły już bez trudu. - Za mną! Godziny stały się wiecznością, a ciemność całym światem. Czas nie miał już znaczenia – liczyło się tylko to blade światło w oddali. Jedynym dźwiękiem były kroki towarzyszy i stukot końskich kopyt, ciężkie oddechy i pobrzękiwanie kolczug. Szepty Umarłych wciąż ich otaczały, ale poza tą obecnością, nikt nie próbował już Aragornowi przeszkadzać, gdy tak przemierzali bezkresne podziemia. I gdy w końcu do uszu wędrowców dobiegł szmer strumienia wydało się to tak nierealne, jak z innego świata. Trupie światełko zaczęło przygasać, nieprzenikniona jak dotąd ciemność korytarza przybrała kształt wysoko sklepionej bramy. Plusk strumienia nasilił się, a mocny powiew świeżego powietrza zburzył im włosy. Aragorn chciwie zaczerpnął tchu i podświadomie przyspieszył kroku. Obok, Roheryn parsknął radośnie, rozdymając chrapy i unosząc łeb. Przeszli pod bramą i znaleźli się w wąskim wąwozie, pod otwartym niebem. Zmysł czasu mówił Aragornowi, że jest dopiero południe, mimo to panowała głęboka noc, a nad nimi świeciły gwiazdy. Strażnik odprowadził oddział dalej od bramy i zatrzymał się, powierzając Roheryna Halbaradowi. Szybko przeszedł się między towarzyszami, upewniając się, czy wszystko w porządku. Na twarzach Strażników malowało się wielkie zmęczenie, ale i determinacja, połączona z dumą. Wyglądało na to, że wszyscy przetrwali pierwszy etap podróży bez większych szkód... ...nie, nie wszyscy. Kiedy dotarł na tyły oddziału, dostrzegł, że Elrohir trzyma dwa konie – Aroda i wierzchowca Boromira. Pochód zamykał Gimli, prowadzący siwe ogiery bliźniaków. Pomiędzy nimi zaś stali Elladan i Legolas, u boku syna Denethora. Elladan obejmował Gondorczyka w pasie, tak jak podtrzymuje się rannego. Legolas widząc pytające spojrzenie Aragorna, przygryzł wargę i dyskretnie pokręcił głową na znak, że nie jest dobrze. - Boromirze?- Aragorn zbliżył się do syna Denethora i wyciągnął rękę. Gondorczyk uchylił się, jak oparzony. - Spokojnie - Elladan, wzmocnił swój chwyt i przytrzymał człowieka w miejscu. - Spokojnie. Aragorn cofnął rękę i przyjrzał się przyjacielowi uważnie. Boromir oddychał z trudem. Pot kapał mu z czoła i kleił włosy do czoła i policzków. Aragorn miał wrażenie, że syn Denethora go nie poznaje – jego szeroko otwarte oczy miały dziki, błędny wyraz, palce prawej dłoni kurczowo ściskały rękaw szaty Legolasa. Wyglądał, tak jakby sam był jednym z Umarłych. Strażnik westchnął ciężko. Tego się właśnie obawiał. - Boromirze, co z tobą? Syn Denethora nie odpowiedział, tylko wykręcił głowę, próbując obejrzeć się za siebie. - Nie odpowie ci - wtrącił Legolas cicho. - Od jakiegoś czasu próbujemy z nim porozmawiać i nic, nie reaguje. Dobrze przynajmniej, że idzie do przodu. - Jak zniósł drogę?- zapytał Aragorn. - Sam widzisz - odparł elf. - Byliście przy nim cały czas? - W zasadzie tak. Od pierwszego załamania. - To znaczy? - Twierdził, że Umarli go wzywają, próbował zawrócić. Mówił coś o ojcu i bracie. Musieliśmy go wlec siłą przez jakiś czas. Potem się trochę uspokoił. Aragorn pokiwał głową. - Zaczekajcie chwilę - przykazał i szybko wrócił do Roheryna. Odczepił od siodła niewielki bukłak z kordiałem – darem Elronda i skierował się ponownie na tyły oddziału. - Podciągnijcie popręgi - rzekł po drodze swoim Strażnikom. – Zaraz ruszamy dalej. - On potrzebuje odpoczynku - zauważył Legolas niespokojnie. - Wiem - Aragorn odkorkował bukłak. - Podobnie jak my wszyscy. Ale nie możemy tu zostać. Jeszcze dziś musimy stanąć na Erech. Boromirze, wypij trochę. To kordiał, pokrzepi cię i rozjaśni umysł. Boromirze? Syn Denethora zignorował go i znów wykręcił głowę, by obejrzeć się za siebie, w ciemność ziejącą pod bramą, z której przed chwilą wyszli. Sprawiał wrażenie odurzonego. Nagle zrobił taki ruch, jakby zamierzał ruszyć z powrotem ku korytarzowi. - Nie! - rzekł ostro Elladan i przytrzymał go. - Boromirze - Aragorn ujął Gondorczyka za podbródek i siłą zwrócił ku sobie jego twarz. - Ocknij się! - rozkazał potrząsając nim solidnie. Boromir zamrugał oczami. - Musisz to wypić. To miruvor. Pamiętasz? Piliśmy go pod Karadhrasem. Doda ci sił - wyglądało na to, że Strażnik równie dobrze mógł używać Quenyi: syn Denethora zdawał się nie rozumieć ani słowa, z tego co się do niego mówiło. Nie mając wyjścia, Aragorn zmienił chwyt i ucisnął palcami jego policzki w miejscu złączenia szczęk. Boromir odruchowo otworzył usta, a wtedy Strażnik wlał mu do gardła parę łyków. Boromir szarpnął się w pierwszej chwili, ale Legolas i Elladan przytrzymali go i Gondorczyk przestał się wyrywać. Zakrztusił się wprawdzie i Aragorn musiał chwilę odczekać, ale potem już pił posłusznie. - Lepiej?- Aragorn otarł mu brodę grzbietem ręki i zakorkował bukłak. Boromir potrząsnął głową, jakby odpędzał od siebie resztki snu. - Musimy jechać dalej. Dasz radę? Boromir podniósł głowę. Miał już nieco przytomniejsze spojrzenie. Rozejrzał się dookoła, spojrzał na Elladana, potem na Legolasa, a na koniec poszukał wzrokiem swego wierzchowca. - Musimy jechać - powtórzył Aragorn. Boromir spojrzał na niego, otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale nie zdołał, więc skinął tylko głową, raz, na znak zgody. Nadal zachowywał się jak błędny, ale przynajmniej jego spojrzenie koncentrowało się już na rozmówcy, zamiast półprzytomnie przenikać przez niego, jak przez powietrze i Aragorn nabrał nieco otuchy. Kordiał elfów potrafił działać cuda. Odebrał wodze boromirowego siwka od Elrohira, szybko sprawdził popręg i skinął na Gondorczyka. Elladan z Legolasem podprowadzili człowieka bliżej. - Wsiadaj - Aragorn pokazał mu siodło. Boromir ponownie skinął głową, ale nie zrobił najmniejszego ruchu. Wydawało się, że rozumie co się do niego mówi, ale jednocześnie nie potrafi się zdobyć na jakiekolwiek działanie. Tak, jakby nie panował nad własnym ciałem, a jego wola stopniała - żałosny widok, zważywszy na to, jakim energicznym człowiekiem był normalnie. Jeśli oddam go Denethorowi w takim stanie, namiestnik wypowie mi otwartą wojnę. Doprawdy, tylko tego mi jeszcze trzeba!- Aragorn westchnął ciężko – Dlaczego ten nieszczęśnik musi ciągle wszystko komplikować? Miejmy nadzieję, że to minie, kiedy tylko oddalimy się od tego przeklętego miejsca.- w tym momencie uświadomił sobie, że przecież czeka ich jeszcze ciężka, o ile nie najcięższa próba – Głaz Na Erech. - No, już. Chodź! - Aragorn otrząsnął się z niewesołych myśli i przyciągnął Boromira za ramię, ustawił bokiem do konia i podniósł jego lewą rękę, kładąc ją na przednim łęku. - Stopa w strzemię, proszę, raz-dwa! – a odwracając się przez ramię ku Strażnikom dorzucił: - Na koń! Legolas przytrzymał Boromirowi strzemię i człowiek, jak marionetka, posłusznie podciągnął się do góry, popchnięty parą silnych rąk. Usiadł w siodle, ale po wodze nie sięgnął. Elladan wskoczył lekko na swojego Olfira, podjechał do boku Gondorczyka. - Ja się tym zajmę – powiedział, wyciągając rękę. Aragorn przerzucił więc wodze przez łeb siwka i podał je bratu. - Wskakuj na Roheryna, my tu sobie poradzimy - Elladan uśmiechnął się do niego. - Dziękuję - Strażnik zacisnął palce na jego przedramieniu, a na odchodnym sprawdził jeszcze, czy Boromir włożył drugą stopę w strzemię. Okazało się, że, owszem, włożył, ale rzemień puśliska był skręcony, więc Aragorn wysunął mu stopę i poprawił, żeby było jak należy. - Dziś wieczorem odpoczniemy - powiedział, krzepiącym gestem opierając mu dłoń na kolanie. - Chciałem... zauważyć... - powiedział Boromir z wysiłkiem.- ...że jest noc. Aragorn uśmiechnął się, biorąc jego odezwanie się za dobry znak, mimo iż w słowach tych była pretensja a nie żart. - Jesteśmy w krainie Umarłych - wyjaśnił. - Tu zawsze jest noc. W naszym świecie jest dopiero wczesne popołudnie. Boromir nie skomentował tej wiadomości, więc Aragorn odwrócił się i pospieszył do Roheryna. Wszyscy Strażnicy czekali już w siodłach. - Naprzód! - rozkazał, wsiadając. Roheryn zarżał i ruszył z kopyta. Pierwszy, krótki postój Aragorn zarządził u wylotu wąwozu, tam gdzie rzeka Morthonda zakolami wrzynała się w skalne zbocze. Niebo zmieniło się z nocnego na szare, typowe dla zmierzchu. Cała dolina, która otwierała się przed nimi jak okiem sięgnąć była dziwnie pozbawiona koloru. Góry były szare, rzeka była szara i trawa też. Tu i ówdzie, w oddali migotały ogniki domostw – dolina była żyzna i zamieszkiwało ją wielu ludzi. Aragorn zawrócił Roheryna stając przed swym oddziałem. W oddali, za plecami Elrohira, który jechał ostatni tłoczyły się cienie, trzepotały widmowe, poszarpane sztandary. Umarli podążali za Drużyną, posłuszni jego wezwaniu. Aragorn spojrzał na Boromira. Gondorczyk wyglądał na skrajnie wyczerpanego, ale dzielnie trzymał się w siodle. Po jego lewicy zajął miejsce Elladan, po prawicy zaś Legolas z Gimlim. Strażnik miał nadzieję, że to wsparcie wystarczy – czekał ich bowiem bardzo forsowny etap wędrówki. - Przyjaciele! - odezwał się gromko.- Musimy zapomnieć o zmęczeniu! Jeśli mamy stanąć na Erech jeszcze dziś, trzeba ruszać naprzód. Przed nami daleka droga! Będziemy galopować, póki koniom starczy sił. Ja poprowadzę, trzymajcie się za mną, nie wyprzedzajcie. Kilku Strażników uniosło dłonie na znak, że rozumieją i zastosują się do rozkazów. - Wybacz, stary druhu - Aragorn pochylił się nad końską szyją i pieszczotliwie poklepał Roheryna po łopatce. - Muszę cię znowu poprosić o galop - szepnął, dociskając lekko pięty. Koń parsknął, położył po sobie uszy i ruszył doliną na przełaj, przechodząc w cwał po kilku susach. Aragorn pochylił się w kulbace, wiatr zaświstał mu w uszach. Na Erech! Umarli otoczyli ich ciasnym kołem, tworząc coś na podobieństwo wojskowego obozu. Zapadające raptownie ciemności wchłonęły widmowe sztandary, jeźdźców i konie, ale choć niewidoczni - byli obecni i ta obecność nie pozwalała zmrużyć oka. Świadomość, że tuż obok, pod osłoną nocy krążą Umarli przeszywała lodem nawet najbardziej waleczne serca. Niepokój potęgowała jeszcze cisza, sprawiająca wrażenie oddechu wstrzymywanego przed wielką burzą. Królewski sztandar, dar Arweny, jeszcze niedawno dumne trzepoczący na wietrze, wisiał teraz bez ruchu. Każde końskie parsknięcie, każdy ludzki szept rozlegały się w ciemnościach jak krzyk. Umarli milczeli, ale otaczała ich taka aura wyczekiwania i dzikości, że chyba lepiej by było, gdyby szeptali. Do ich głosów można się było przyzwyczaić jak do brzęczenia much, natomiast tę głęboką, znaczącą ciszę ciężko było znieść. Do tego wszystkiego, Głaz otaczała dziwna, blada poświata, przypominająca księżycową, tworząc na trawie jaśniejszy krąg, szeroki na kilkadziesiąt stóp. Twarze towarzyszy były w tym świetle chorobliwie blade, a miecze i kolczugi słały zimne odblaski. Dalej, poza tym kręgiem, ciemności były już nie przeniknione. Drużyna rozłożyła się obozem wewnątrz kręgu i zgodnie z zaleceniami Aragorna nikt nie wypuszczał się poza obręb tej świetlnej granicy, która zdawała się wyznaczać dwa światy – ludzi i upiorów. Wewnątrz tego kręgu czuli się bezpieczni, ale z drugiej strony byli też wyraźnie widoczni, co dawało mocno nie komfortowe poczucie - mieli świadomość, że są obserwowani, sami zaś nie mogli niczego dostrzec. Aragorn zdecydował, że spędzą tu noc. Nie obawiał się zagrożenia ze strony Umarłych – wiarołomcy uznali jego władzę. Mimo to nie pozwolił rozpalać ognisk. Posłuszeństwo posłuszeństwem, ale lepiej go nie wystawiać na próbę; skoro Umarli tak nienawidzili ognia, nie widział potrzeby by ich drażnić. Nie pierwsza i nie ostatnia to noc bez ciepłej strawy. Strażnicy porozsiadali się na ziemi, okręcając kocami. Niektórzy położyli się, ale nie spał nikt. Aragorn przeszedł się między nimi, zatrzymując się, by uścisnąć czyjeś ramię, zamienić kilka słów, uzgodnić szczegóły drogi. Kiedy dotarł do Halbarada, ten skinął głową za siebie. Aragorn spojrzał we wskazanym kierunku i westchnął. Boromir siedział na ziemi, oparty o głaz. Kolana podciągnął pod brodę i ciasno objął się ramionami, jakby próbował zniknąć i odciąć się od otaczającego go świata. Aragorn poczuł nagłe ukłucie wyrzutów sumienia – w drodze nie miał możliwości ani czasu, by się towarzyszem zająć. Jedyne, na co mógł sobie pozwolić to zerkanie, co jakiś czas, jak Boromir sobie radzi. Ku jego wielkiej uldze radził sobie i to całkiem dobrze. Widocznie ostry wysiłek fizyczny pomógł mu przełamać ten dziwny stan otępienia. Po pierwszym cwale przejął wodze od Elladana i od tamtej pory jechał już samodzielnie. Teraz jednak zmęczenie i ta potworna cisza zaczynały na nowo dawać mu się we znaki. Aragorn przysiadł się do niego, otulając się płaszczem. Gondorczyk spojrzał na niego niepewnie i zamiast powitać go swym zwykłym surowym i wyzywającym spojrzeniem, niespokojnie odwrócił wzrok. To była nowość, którą Aragorn zaobserwował pierwszy raz tu, przy Głazie właśnie, kiedy to wzywał Umarłych do wypełnienia przysięgi. Nie, nie wtedy. Dokładnie, było to w chwili, kiedy ogłosił się Elessarem i kazał rozwinąć sztandar, a Umarli skłonili się, uznając jego roszczenia . Na moment złowił wtedy wzrok Boromira i ku swojemu zaskoczeniu zobaczył bojaźń i coś na kształt podziwu. Teraz też wyrażało to się w całej jego pozie. Aragorn domyślał się, że Boromirowi ciężko było uporać się ze świadomością, iż, wbrew swym przechwałkom, na Ścieżce okazał się najsłabszy i zależny od pomocy innych. A to, że Umarli potwierdzili prawa Aragorna do tronu było zapewne jeszcze cięższym doświadczeniem. - Jak się czujesz?- zapytał Aragorn cicho. Boromir wzruszył lekko ramionami, zapatrzony w ciemność przed nimi i jeszcze bardziej skulił się w sobie. - Zjadłeś coś? Przeczący ruch głowy. - A może zjesz coś teraz? Znowu zaprzeczenie. - Musisz coś zjeść. O świcie ruszymy dalej i tempo będzie równie forsowne, jak dziś. Boromir bez słowa wsparł czoło o kolana i ciaśniej objął się ramionami. Trząsł się. Aragorn wyciągnął rękę i położył mu dłoń na ramieniu. Boromir drgnął i rzucił mu kolejne, nerwowe spojrzenie. Otarł czoło z potu i spróbował uspokoić się paroma głębszymi oddechami. - Zjedz coś - Aragorn ponowił prośbę. - Dam ci jeszcze łyk miruvoru. Zjemy mój przydział lembasów na spółkę, co ty na to? Boromir spojrzał na niego wyraźnie zbierając się do pytania, które ciężko było mu zadać. Aragorn pytająco uniósł brwi. Syn Denethora nabrał tchu. - Jak ty to robisz?- szepnął, a właściwie to jęknął cicho. Zęby mu dzwoniły. - Co? - Że się nie boisz? Aragorn uśmiechnął się lekko. - Boję się, jak każdy, zapewniam cię. Ale jednocześnie wierzę w przepowiednię. Jestem dziedzicem Isildura, a oni są mi winni posłuszeństwo. Boromir przełknął ślinę i spojrzał przed siebie, próbując przebić wzrokiem ciemność. - Oni nas nienawidzą - szepnął. - Chcą, żebyśmy do nich dołączyli, żebyśmy się stali tacy, jak oni. Umarli. - Nie, Boromirze - zaprzeczył Aragorn. - Oni nienawidzą swojego losu. I siebie. My jesteśmy dla nich szansą na odzyskanie spokoju. Nie zrobią nam krzywdy. - Nienawidzą nas! - upierał się syn Denethora. - Chcą naszej krwi, naszej śmierci. Słyszysz, jak wołają?- szeptał gorączkowo. - Nie. - Nie słyszysz?- Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Nie. Powiedz mi, co wołają. - Chcą, żebym do nich przyszedł - Gondorczyk zaczynał się trząść coraz silniej. - Mówią, że miejsce zdrajcy jest wśród nich. Śmieją się. Nie wytrzymam tego! - nagle zakrył sobie uszy. Aragorn objął go ramieniem, mocno. - Boromirze, uspokój się, to tylko twoja wyobraźnia, nie słuchaj tych... - Nie wytrzymam tego! Aragorn oderwał mu dłoń od ucha. - Uspokój się, posłuchaj co ci powiem, te głosy... Ale Boromir nie dał mu dokończyć. - Duszę się - jęknął, odpychając Aragorna. - Niech oni przestaną na mnie patrzeć! Nie mogę oddychać! Muszę stąd iść! Strażnik przytrzymał go siłą. - Boromirze, uspokój się! Nie możesz nigdzie iś...- -Puść mnie! Kątem oka Aragorn dostrzegł, że Halbarad zwraca się ku nim i w tym samym momencie odczuł, że w otaczającej ich ciemności coś się zmieniło – Umarli ożywili się i zacieśnili krąg. Zimny podmuch wiatru zakołysał sztandarem. Konie zaczęły kręcić się niespokojnie. Strażnicy, zaalarmowani, unieśli głowy, kilku sięgnęło po broń. Korzystając z chwili nieuwagi Aragorna Boromir wyrwał się i wstał. Strażnik czym prędzej podniósł się i złapał go za ramię i płaszcz. - Stój! Nie wychodź poza krąg światła! - Duszno mi... Muszę iść. Tam jest mój ojciec, widzę go! - To tylko przywidzenie! Boromirze, nie możesz oddalać się od Głazu! Umarli cię nie przepuszczą, słyszysz? Uspokój się i usiądź, bo ściągasz ich uwagę! Umarli zaszeptali coś radośnie, wiatr wzmógł się, Arod i siwy koń Boromira zakwiczały i zaczęły napierać na postronki. Kilku Strażników skoczyło, by je uspokoić i przytrzymać. W ciemności zaczęły rozbłyskiwać blade punkciki – upiory podchodziły coraz bliżej, a ich oczy świeciły jak iskry. - Puszczaj! - Boromir odepchnął Halbarada, który próbował pomóc go przytrzymać i szarpnął się potężnie, usiłując wyswobodzić prawą rękę z uchwytu Aragorna. Oczy Umarłych błyszczały już tuż-tuż za granicą kręgu. Arod stanął dęba, miotając łbem, Legolas dopadł go, ryzykownie nurkując pod bijącymi powietrze kopytami i chwycił za uzdę. Pozostałe konie też zaczęły się płoszyć. - Boromirze, przestań!!! - Zostaw mnie!!! – syn Denethora wyszarpnął rękę i sięgnął do pasa, po miecz, którego na szczęście tam nie było, bo broń stała oparta o Głaz za nimi. Aragorn nie miał innego wyjścia. Odstąpił o krok, wziął szeroki zamach i wymierzył Boromirowi solidny cios w twarz, aż zabolała go dłoń, a Gondorczyk zatoczył się, zaskoczony. Uderzenie, głośne jak trzask bata, niczym ostatni akord przypieczętowało chaos - wiatr ucichł, Umarli zatrzymali się a ich szepty urwały się raptownie. Boromir odzyskał równowagę i z kompletnym osłupieniem spojrzał na Strażnika, bezwiednie unosząc dłoń do policzka. Szeroko otworzył oczy i zamarł, a Aragorn pojął, że ma przed sobą człowieka, którego jeszcze nikt w ten sposób nie uderzył. Przez tę jedną krótką chwilę Boromir wyglądał bardzo młodo, jak zdumiony, skrzywdzony chłopak. - Siadaj i uspokój się! Natychmiast! – rozkazał Aragorn ostro, przywołując cały swój autorytet. Syn Denethora spojrzał na niego z nagłym lękiem, jego nogi ugięły się, jakby bez udziału woli i usiadł ciężko na ziemi, wciąż z dłonią przy policzku, patrząc tępo przed siebie. Jeśli kiedykolwiek miałem szansę, by zostać jego przyjacielem to właśnie ją straciłem... Aragorn wziął głęboki wdech i powiódł spojrzeniem po zebranych. Strażnicy zaczęli odkładać broń i sięgnęli po koce. Gimli odwrócił wzrok. Legolas wciąż szeptał uspokajające słowa w języku elfów głaszcząc Aroda po spoconej szyi. Koń przestał szaleć, strzygł jedynie uszami i węszył niepewnie. Oczy świecące w ciemnościach zgasły, Umarli wycofali się. - Wyciągnijcie prowiant i przygotujcie posiłek - przykazał Aragorn, biorąc głęboki wdech i dotykając dłonią czoła. Postał tak przez chwilę, a potem spojrzał w dół, na Boromira i po zastanowieniu wyciągnął swą sakwę spośród innych, złożonych na stos przy Głazie. Wrócił na miejsce i usadowił się ponownie u boku Gondorczyka. Odsznurował troczki i zaczął szperać w środku. Boromir konsekwentnie nie patrzył na niego, tylko siedział w milczeniu w swej dawnej pozycji, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Aragorn wydobył paczuszkę z lembasami i odczepił podręczny bukłak z kordiałem. - Zjedz jednego - powiedział, wyciągając rękę ku Boromirowi. - Nie, dziękuję - Boromir nadal z uporem patrzył w dal. - Musisz coś zjeść. - Nie jestem głodny. - Więc zmuś się - rozkazał Aragorn tonem nie znoszącym sprzeciwu i wcisnął mu do ręki suchara. - Tu jest bukłak z kordiałem, proszę. Jeden solidny łyk ci wystarczy. Bez dyskusji. Boromir zawahał się, łypnął na niego, ale zaraz odwrócił wzrok i niechętnie uniósł bukłak do ust. Wypił, bez słowa oddał go Strażnikowi i zabrał się za lembas z miną, którą świadczyła, o tym, że równie dobrze mógł to być udziec z trolla. Nie protestował jednak i jadł, choć z wyraźnym obrzydzeniem. W innej sytuacji Aragorn może i by się ucieszył z tego nowo pozyskanego posłuchu, ale teraz daleko mu było od poczucia satysfakcji. Oczywiście chciał zyskać respekt w oczach Boromira, ale miał nadzieję, że wypracuje go sobie poprzez przyjaźń i wzajemny szacunek, a nie tak – nie po pokazie siły. A już na pewno nie zamierzał podnosić na niego ręki. Nawet mu to przez myśl nie przeszło. Przez chwilę zastanowił się, czy Boromirowi przyjdzie kiedyś do głowy, że ten cios był równie przykry dla niego - dla Aragorna. Pewnie nie. Odetchnął głębiej. Nie czas teraz na sentymenty, co się stało, to się nie odstanie. Skoro w ten sposób zyskał sobie posłuch, powinien go teraz konsekwentnie wykorzystać. - Spróbuj się przespać - przykazał, kiedy już Boromir uporał się ze swoim lembasem. - Co mówisz?- dodał, pochylając się nieco, by dosłyszeć, co też takiego Gondorczyk wymruczał pod nosem. - Głośniej proszę. - Mówię, że nie zdołam - burknął Boromir, patrząc na swoje buty. - Z otwartymi oczami i na siedząco z pewnością - zgodził się Aragorn. - Połóż się. Gondorczyk przecząco potrząsnął głową. - Bez snu nie wytrzymasz jutrzejszego tempa -oświadczył Strażnik spokojnie. - Więc mnie zostawisz - powiedział Boromir bardzo cicho. - Ja nikogo nie zostawiam, Boromirze - odparł z naciskiem. - Nie należę do twojej drużyny. - Teraz już tak - Aragorn uśmiechnął się lekko. - Nawet jeśli przyłączyłeś się wbrew mej woli, dotarłeś aż tutaj, do miejsca, w którym Umarli uznali moją władzę. Od tej pory mogę cię chronić. Jesteś pod moją opieką – mówiąc to z przykrością zauważył, że Boromir, spogląda na niego z niedowierzaniem, odruchowo sięga dłonią do policzka, by w połowie gestu zorientować się i opuścić rękę. - Ale i tak nie zasnę - szepnął Gondorczyk po chwili wahania, ponownie wbijając wzrok w buty. - Nie tutaj. Zamilkli obaj. Aragorn zmarszczył czoło i rozważył dostępne rozwiązania. Miał wprawdzie przy sobie cały zestaw ziół nasennych, ale do przygotowania naparu potrzebował wrzątku. Niestety rozpalenie ognia nie wchodziło w grę. Umarli dopiero co się uspokoili i nie chciał na nowo ściągać ich uwagi. Pozostawały mu zatem Łzy Irma. Miał jeszcze z pół buteleczki tego cennego olejku, którego używał przy bardzo ciężkich przypadkach, kiedy to rannych trzeba było uśpić przed zabiegiem. Było to dość radykalne rozwiązanie, ale Boromir, skrajnie wyczerpany, bezwzględnie potrzebował snu i jego brak mógł się okazać fatalny w skutkach. Łzy Irma usypiały szybko, a pacjenci spali po nich mocno i głęboko. Może dzięki temu Boromir odpocznie od męczących wizji. A jeśli nawet nie, to i tak wszystko jedno, zważywszy na fakt, że właśnie przeżywał koszmar na jawie. Aragorn podjął decyzję i wydobył z sakwy małą buteleczkę, a z bocznej kieszeni kawałek płótna. - Dam ci środek nasenny - powiadomił towarzysza, wstrząsając buteleczką. - Sprawdzony i skuteczny. - Ale ja nie...- zaczął Boromir i zaraz umilkł, przyszpilony surowym spojrzeniem. Aragorn złożył płótno na cztery i poluzował korek. Syn Denethora obserwował go nieufnie. - Pokropię tym materiał i przyłożę ci do nosa. Odetchniesz parę razy i zaśniesz - tłumaczył Strażnik spokojnie. Wystarczyło tylko spojrzeć na Boromira, by wiedzieć, jak bardzo mu się to nie podoba. - Obudzę cię o świcie - ciągnął Aragorn, nie zwracając uwagi na jego minę. – Masz koc? Boromir zerknął na stos bagaży przy Głazie, a Aragorn podążając za jego spojrzeniem wypatrzył charakterystyczną sakwę Gondorczyka i koc z Rogatego Grodu. Wyciągnął pled i podał go towarzyszowi. - Nie chcę zasypiać - powiedział Boromir cicho, kładąc koc na kolanach. - Musisz odpocząć, jeśli chcesz się na coś przydać - Aragorn nie ustępował. Celowo wspomniał o przydatności, mierząc w czuły punkt. Gondorczyk przygryzł wargę i niespokojnie spojrzał w otaczającą ich ciemność. Aragorn zauważył to i rzekł: - Nie musisz się ich obawiać. Przy mnie jesteś bezpieczny – Aragorn spojrzał mu w oczy i dodał cieplejszym, łagodniejszym tonem: - Zaufaj mi. Boromir spojrzał na niego bezradnie, a na jego twarzy odmalowało się wahanie i niepewność. Widać było, że nie chce poddawać się tej „kuracji”, ale też nie ośmiela się Aragornowi przeciwstawić. Przez chwilę walczył ze sobą, wreszcie westchnął, garbiąc się z rezygnacją, jakby uznawał, że jest na przegranej pozycji. Aragorn przysunął się bliżej, pokropił płótno, szybko zatkał buteleczkę, a następnie objął Boromira, przyciskając jego głowę do swego ramienia i przykładając mu płótno do nosa i ust. Syn Denethora spiął się i odruchowo złapał go za nadgarstek, zaciskając palce. - Spokojnie. Oddychaj - polecił Strażnik. - Głęboko. Raz, dobrze, dwa. I trzy. Głęboko. Aragorn uznał, że tyle wystarczy i cofnął rękę. Boromir nieco chwiejnie usadowił się z powrotem, potrząsnął głową i dotknął dłonią czoła. Strażnik roztrzepał płótno i odrzucił je od siebie, żeby wywietrzało. Rozłożył koc na trawie i przyciągnął Boromira za rękę. - Połóż się - przykazał. Boromir ciężko osunął się na niego ramieniem, Aragorn przytrzymał go i odsunął się tak, by towarzysz mógł ułożyć się na lewym boku, z głową wspartą na jego udzie. Halbarad, który od czasu szamotaniny przy Głazie obserwował ich dyskretnie, gotowy do interwencji, gdyby dowódca potrzebował pomocy, teraz nachylił się nad nimi i przykrył Boromira swoim kocem, wręczając Aragornowi drugi, zapasowy pled. Strażnik podziękował i zarzucił go sobie na ramiona. - A..gonie... - dobiegło go z dołu niewyraźne mamrotanie -...mdli mnie... ja chyba zaraz... ....zw-... Aragorn spojrzał na niego bacznie, ale Boromir nie powiedział już nic więcej. Spał. Strażnik przyłożył mu palce do szyi i sprawdził tętno. Było równe i wolne. Dotknął też dłonią jego czoła, upewniając się, że Boromir nie ma gorączki. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Gondorczyk oddychał miarowo i powoli, a jego mięśnie rozluźniły się. Aragorn poprawił więc pled, usadowił się wygodniej i odchylił głowę, by oprzeć ją o Głaz. Przymknął oczy i postarał się odegnać wszelkie myśli i troski. Nie zamierzał zasypiać. Póki czuwał był pewien, że Umarli nie tkną obozu. Tę jedną bezsenną noc powinien jeszcze wytrzymać. Odetchnął głęboko i odprężył się, zapominając na chwilę o otaczającym go świecie. Odpoczywał tak przez czas jakiś. W końcu otworzył oczy i jego wzrok pobiegł w górę, ku sztandarowi, który zwieszał się nad nim. Blade światło wydobywało wyszyte srebrną nicią godło. Białe Drzewo. Siedem gwiazd. I korona Elendila. *Moja* korona. Powiódł wzrokiem po towarzyszach, a potem spojrzał w ciemność, gdzie czaiły się zastępy Umarłych. Wojsko Dziedzica Isildura - pomyślał, pogrążony w zadumie, a potem przeniósł wzrok w dół, na swą dłoń bezwiednie spoczywającą na głowie śpiącego. Boromir miał wpół-otwarte usta, a długie pasmo włosów opadało mu na oko i policzek, unosząc się przy każdym wydechu. Musiało go łaskotać, bo co jakiś czas się krzywił, zabawnie marszcząc nos. Aragorn odgarnął mu z twarzy ten kosmyk. Syn Denethora poruszył się, moszcząc wygodniej, podrapał się po nosie i na powrót znieruchomiał, oddychając głęboko. Strażnik uśmiechnął się lekko, kręcąc głową. I mój namiestnik... Aragorn odszedł od Głazu, rozcierając ręce i ramiona, by choć trochę się ogrzać. Ta noc wydawała się nie mieć końca. Z ust biły mu kłęby pary. Świetlna granica między światem ludzi a upiorów stawała się coraz mniej wyraźna i trzeba się było uważnie przyglądać trawom, by zauważyć jej powoli zanikający zarys. Ziemia, mokra od rosy, wyglądała w tym dziwnym świetle tak, jakby to gwiazdy się w niej odbijały. Sądząc z dojmującego zimna nadciągał świt, choć wciąż było jeszcze ciemno. Zaszeleściły lekko trawy i u jego boku pojawił się Elrohir, jak to on – wypoczęty, świeży i zadowolony z życia. Sąsiedztwo Umarłych nie robiło na nim większego wrażenia. Elrohir, w odróżnieniu od swego bardziej refleksyjnego brata bliźniaka, miał zadziwiająco optymistyczne podejście do świata i był tym strasznym przykładem osoby, która zawsze jest w dobrym humorze. Wyjątek stanowiło spotkanie z orkami – wtedy, z beztroskiego na pozór księcia, zmieniał się w zawziętego i straszliwego wojownika, któremu lepiej było schodzić z drogi. Elf przeciągnął się i za przykładem Aragorna rozejrzał się dookoła. - Co widzisz? – zapytał Strażnik z przyzwyczajenia. - Widzę ciemność - jego brat błysnął zębami w szerokim uśmiechu. - Chwała elfom i ich sokolemu wzrokowi - westchnął Strażnik. Powinien spodziewać się takiej odpowiedzi. - Świta - zauważył Elrohir beztrosko. - Elfia spostrzegawczość także nie ma sobie równej - kontynuował Aragorn z rezygnacją. - Co robi twój brat? - Wymądrza się, wypatrując wzrok w ciemnościach. - Pytam o Elladana - Aragorn był uosobieniem cierpliwości; w końcu od dziecka oswajał się z osobliwym poczuciem humoru starszego z bliźniaków. - Ach, *ten* brat. Wymądrza się, wypatrując wzrok w ciemnościach - odparł Elrohir z uciechą. - Niedługo ruszymy - oznajmił Aragorn, poddając się. - Tylko patrzeć, a niebo na wschodzie się rozwidni. Elrohir pokiwał głową. - A jak tam nasz Niespodziewany Problem? Śpi?- zainteresował się nagle. - Boromir? Tak, śpi. Jak dziecko - Aragorn obejrzał się przez ramię. – Na szczęście. - Mam go obudzić? - Nie, ja to zrobię. Powiedz wszystkim, żeby pomału szykowali się do drogi. - Tak jest! - Elrohir ochoczo obrócił się na pięcie. - Bracie? - Tak? - Powiedz mi, tak szczerze, skąd ty czerpiesz te nadmiary energii?- Aragorn ponownie rozmasował ramiona, bo po plecach przemknął mu kolejny, lodowaty dreszcz. - Jakiej energii? – zdziwił się elf. - Nie mam żadnych nadmiarów energii, zawsze taki byłem. To ty się wydelikaciłeś, życie Strażnika cię rozpuściło. Spójrz prawdzie w oczy, Estelu - zestarzałeś się i tyle. - Co ty powiesz - Aragorn uniósł brwi. - Dziękuję ci, bardzoś miły. - Proszę bardzo - Elrohir mrugnął do niego, skłonił się lekko i odmaszerował ku Głazowi. No dobrze – pomyślał Aragorn z westchnieniem. - Czas spróbować postawić nasz Niespodziewany Problem na nogi. Obudzenie Boromira wymagało nieco wysiłku, ale jak na tak głęboki i sztucznie wywołany sen, przyszło łatwiej, niż Aragorn zakładał. Strażnik pomógł Gondorczykowi usiąść, czekając aż ten całkiem oprzytomnieje. Boromir przetarł oczy, mrugając, rozejrzał się dookoła i mina mu zrzedła. - Niestety - rzekł Aragorn ze współczującym uśmiechem. - To nie był sen. Jesteśmy na Erech. - Spałem?- Boromir spojrzał na niego półprzytomnie. Miał tak zachrypnięty głos, że ledwo mówił. - Spałeś - potwierdził Aragorn. - I zgodnie z obietnicą budzę cię o świcie. - Już... świta? - Tak. Jak się czujesz? - Nie... wiem - Boromir przeczesał włosy palcami i przetarł twarz, próbując się dobudzić. - Głowa cię nie boli? - Wszystko... mnie... boli - Gondorczyk skrzywił się, prostując plecy. - Niedługo ruszamy - powiadomił go Strażnik. - Mmmm - powiedział Boromir rozmasowując kark i zamykając oczy. - Zechciałbyś wyrażać się jaśniej? – Aragorn uniósł brew, a nie doczekawszy się odpowiedzi, rzekł - Przyniosę ci jeszcze miruvoru. Ostatni raz, póki co. Powinien cię otrzeźwić. W międzyczasie zrób porządek z tymi kocami, proszę. - Aragorn wstał i ruszył po bukłak, ale po drodze coś go tknęło i obejrzał się przez ramię, by ujrzeć jak Boromir naciąga pled na plecy i na nowo układa się do snu. - Nie, nie, nie, mój drogi! - oświadczył, zawracając. – Wstajemy! - zdecydowanie ściągnął z niego koc, chwycił go za rękę i posadził z trudem, bo Boromir zdawał się ważyć tonę. - Gimli? Chodź tutaj i przypilnuj go, żeby nie zasypiał. Krasnolud, który krzątał się nieopodal, porzucił zwijanie swego posłania i zbliżył się. - Dzień dobry, mości Boromirze - zagrzmiał swym tubalnym głosem. - Zimno mi - wychrypiał Gondorczyk, rozglądając się za kocem, ale Aragorn zapobiegawczo wziął go ze sobą. - Masz tu swój płaszcz - krasnolud schylił się i podał go człowiekowi. - Okryj się. Ale, hej, nie tak! Nie kładź się, tylko go załóż! - Gimli potrząsnął Boromirem za ramię i obejrzał się na Aragorna. - Co z nim jest? Zupełnie jakby był pijany. - To skutki wyrwania z bardzo głębokiego snu. Zaraz dojdzie do siebie - odparł Strażnik powracając z bukłakiem. - Boromirze, wypij trochę - przykazał, przyklękając przed Gondorczykiem i podając mu kordiał. - Lepiej?- Aragorn obserwował, jak Boromir przytomnieje po wypiciu paru łyków - Pamiętasz, gdzie jesteśmy i co się wczoraj wydarzyło?- upewnił się. Czasami po Łzach Irma pacjenci mieli problemy z odtworzeniem ostatnich wydarzeń. Boromir zmarszczył brwi, raptownie trzeźwiejąc. Wyprostował się sztywno i posłał Aragornowi chłodne spojrzenie. Pamiętasz – zauważył Strażnik w myślach, a na głos rzekł : - Gdybyś źle się poczuł, miał zawroty głowy albo mdłości, powiedz mi o tym. Boromir skinął głową, ale Strażnik znał go już na tyle, by wiedzieć, że to gest na odczepnego. Boromir nie zamierzał nic mu mówić, choćby go skręcało z bólu. - Wkrótce ruszamy. Zjedzcie coś - Aragorn wstał i rozejrzał się w poszukiwaniu Halbarada. Odchodząc usłyszał jeszcze głos Gimlego. - To jak? Chłopcze swego ojca? Masz ochotę na lembas? A może na lembas dla odmiany? Co mówisz? Tak, podzielam twe zdanie, elfowie powinni zostawić gotowanie innym rasom. Jadłeś może kiedyś chleb krasnoludzki?... Aragorn troczył właśnie sakwy do siodła Roheryna, kiedy Legolas podszedł do nieopodal stojącego Boromira. - A co się stało z Lossarem? - zapytał elf, wyciągając rękę, by pogłaskać siwego wierzchowca po pysku. - Oddałem go właścicielowi - odparł Boromir, wzruszając ramionami. - Potrzebowałem szybkiego konia, a Lossar się do takich nie zaliczał. Poza tym ten Rohirrim wzrokiem wypalał mi cały czas dziurę w plecach, pilnując czy aby dobrze traktuję jego pupila. Miałem tego dosyć. - Jak się zatem zwie twój nowy koń?- wtrącił się Aragorn, zerkając ku nim ponad grzbietem Roheryna, - Nie wiem - Boromir ponownie wzruszył ramionami. - Zapomniałem spytać, kiedy odjeżdżałem. - W takim razie nazwij go jakoś.- zaproponował Legolas. - Masz pomysł na jakieś imię? - Proponuję „Lembas”- odezwał się Gimli, siedzący na zwiniętych kocach. - Mam lepszy pomysł. Nazwę go Koń - stwierdził Boromir, podciągając popręg. -„Koń”?- Legolas uniósł brwi. - Tak. Proste, dźwięczne, łatwe do zapamiętania. - Ale... to klacz - zauważył elf ostrożnie. - To co?- Boromir spojrzał na niego wyzywająco, dopinając drugą klamrę. Koń, która w ten sposób zyskała sobie nowe imię, stuliła uszy i niecierpliwie przestąpiła z nogi na nogę. - Nic, w zasadzie - Legolas rzucił rozbawione spojrzenie Aragornowi. - Chyba mogę nazwać mojego konia jak chcę? - Możesz, możesz - Legolas pojednawczo uniósł dłoń. Poklepał Koń po szyi i odszedł zająć się Arodem. Aragorn skończył troczyć sakwy, wsiadł na Roheryna i zaczekał, aż Halbarad weźmie sztandar i dołączy do niego. - Ruszamy ku Przesmykowi Tarlanga - odezwał się głośno, by wszyscy dobrze go słyszeli. - A stamtąd przez Lamedon do brodu na Ringlo. Na razie pojedziemy spokojnym tempem. Kiedy tylko przedostaniemy się przez Przesmyk, ruszymy ile sił w koniach. Będziemy jechać ostro przez cały dzień i jeśli zdołamy, przez większą część nocy. Jakieś pytania? Nie było żadnych. Strażnicy dosiedli koni, gotowi do wymarszu. Aragorn kątem oka złowił cienie poszarpanych sztandarów – armia Umarłych gromadziła się za Drużyną. - A zatem naprzód! SYN GONDORU Część trzecia Ścieżka Umarłych Rozdział IV Lamedon Noc ustąpiła miejsca szarości wstającego dnia, ale słońce się nie pokazało. Tak, jakby z krainy mroku przeszli w krainę cieni. Krajobraz dookoła był przygnębiająco bezbarwny. Po lewej, Góry Białe, wbrew swej nazwie rysowały się szarą plamą na tle szarego nieba. Ptaki milczały, nawet najmniejsza trawka nie kołysała się w tej bezwietrznej aurze. Aragorn miał wrażenie, że poruszają się wewnątrz namalowanego obrazu, w którym wszystko jest niezmienne, a tylko oni, intruzi, żyją. Po drodze nie napotkali żadnego zwierzęcia, nie licząc istnych rojów wielkich czarnych much, które opadły ich nieopodal Przesmyku, pchając się namolnie do oczu i ust. Z ich powodu Aragorn zarządził galop już przy zjeździe w głąb jaru; pomknęli naprzód na złamanie karku i dzięki temu pozbyli się tej plagi, pozostawiając ją z tyłu. U wylotu jaru przeszli do kłusa i zmienili szyk na gęsiego. Droga zasłana była kamieniami, zwężała się w tym miejscu, uniemożliwiając szybszą jazdę. Kiedy jednak tylko wydostali się na wyżyny Lamedonu z miejsca pchnęli konie w cwał. Aragorn zwolnił dopiero wtedy, kiedy Roheryn, mokry z wysiłku, zaczął chrapać. Za jego przykładem jeźdźcy pozsiadali z koni, by ulżyć im i przez pewien czas prowadzić je w ręku. Pierwszy postój wypadł im nad rzeką Kiril. Napoili konie, pożywili się i wkrótce ruszyli dalej, przez wydawałoby się niezmienny, pogrążony w wiecznym śnie świat. Było już ciemno, gdy dotarli do Ethringu. Aragorn zdecydował, że odpoczną tu kilka godzin. Nie zamierzał zwlekać całą noc, ale uznał, że choćby symboliczny odpoczynek jest niezbędny. Nie chciał przeforsować ludzi i zwierząt już pierwszego dnia. Kazał rozkulbaczyć konie, uprzedzając towarzyszy, że wkrótce po północy ruszą dalej. Boromir był tak zmordowany, że ograniczył się jedynie do ściągnięcia siodła z grzbietu klaczy i nie kłopocząc się odczepianiem sakw, padł, tak jak stał, nie odpiąwszy nawet pasa z mieczem. Nie uwiązał też swojego wierzchowca, zostawiając Koń samą sobie, nie odezwał się do nikogo ani słowem, tylko z miejsca zasnął, zwinięty na boku, z głową opartą o rzucone na ziemię siodło. Legolas więc zajął się klaczą, wytarł jej grzbiet wiechciem trawy i podprowadził do Aroda, by Koń mogła popaść się w towarzystwie drugiego, rohańskiego wierzchowca. - Może odpiąć mu ten miecz? - Gimli przystanął nad Boromirem ze swoim kocem pod pachą. - Jak myślisz? Będzie cały połamany, jak się na nim prześpi. Aragorn pokiwał głową, więc krasnolud rzucił koc w trawę i przyklęknął, by ostrożnie rozpiąć pas przyjaciela. Boromir spał jak zabity. Musiał być naprawdę wyczerpany, skoro nie zareagował na dotknięcie choćby nawet pomrukiem. - Pomóc ci? - Aragorn stanął nad nimi. - Gdybyś mógł wyciągnąć miecz, a ja go uniosę odrobinę - zaproponował Gimli szeptem. Wspólnymi siłami wyciągnęli spod Boromira broń z pasem i odłożyli na bok. Gondorczyk nawet nie drgnął, więc Aragorn odpiął mu klamrę po szyją i ściągnął z niego płaszcz, by porządniej go okryć. - Moja babka mawiała : „nie śpij, bo cię okradną”- mruknął Gimli do Gondorczyka i sięgnął nad jego głową, by odwiązać koc, przytroczony do tylnego łęku siodła. - Można by cię śmiało ze wszystkiego obrać, nawet byś się nie zorientował. Dobrze, że tu sami swoi dookoła. - Byłaby z ciebie znakomita niania, Gimli, synu Gloina - zauważył wesoło Legolas, przyglądając się, jak krasnolud starannie okrywa Boromira dodatkowym kocem. Gimli uniósł głowę, a oczy mu rozbłysły. Przez moment Aragorn obawiał się, że zaraz wybuchnie ognisty spór, jak za dawnych czasów, ale krasnolud nieoczekiwanie rozjaśnił się w uśmiechu. - Cóż poradzić - westchnął. - Hobbici we wszystkich budzą opiekuńcze uczucia. Został nam już tylko jeden, więc tym bardziej trzeba o niego dbać. - Masz szczęście, że on tak mocno śpi - Aragorn pogroził mu palcem, podczas gdy Legolas śmiał się cicho. - Na twoim miejscu uważałbym z takimi uwagami w zasięgu jego rąk. - Tak - Legolas z powagą spojrzał na Gimlego. – Pamiętaj, że hobbici bywają drażliwi na swój temat i nie lubią nadmiernej opiekuńczości. Zrezygnowany Aragorn z uśmiechem pokręcił głową. Nie potrafił orzec, kto z Drużyny Pierścienia był najbardziej niemożliwy. Pominąwszy Gandalfa (który, jak na czarodzieja przystało, też bywał nieprzewidywalny) oraz Froda z Samem, cała reszta, ze szczególnym uwzględnieniem Peregrina Tuka, szła łeb w łeb w tej paradzie charakterów. - Dlaczego nazywacie go hobbitem?- zainteresował się Elladan, siedzący nieopodal ze skrzyżowanymi nogami. - Bo nim jest - odparł Gimli, jakby zdziwiony tak oczywistym pytaniem. - Trochę duży jak na niziołka - Elladan ze starannie odegranym sceptycyzmem, zmierzył śpiącego wzrokiem. - Bo to niziołek numenorejski - odparł Legolas tonem wyjaśnienia. - Z Południa. Kilku Strażników roześmiało się cicho. Aragorn też nie wytrzymał i parsknął śmiechem, ale zaraz się opanował. - No już, spokój - przykazał. - Nie godzi się tak pastwić nad śpiącym. Zwracam ci uwagę, że raczej byś się nie ośmielił powiedzieć mu tego prosto w twarz, mój drogi. Dość już tej zabawy, odpocznijcie, póki możecie. - Wedle rozkazu - Legolas skłonił się i wyciągnął na plecach na trawie obok Gimlego, podkładając ręce pod głowę. Aragorn okrył się kocem, rozprostowując obolałe nogi. Jego wzrok na moment zatrzymał się na Boromirze. Niziołek numenorejski.- pomyślał i uśmiechnął się mimo woli. Musiał przyznać, ze to określenie coś w sobie ma i obawiał się, że powołując je do życia, Legolas skomplikował życie nieszczęsnemu synowi Denethora. Zwłaszcza, jeśli „niziołek numenorejski” dotrze do uszu niejakiego Peregrina Tuka. Aragorn nie chciałby być w pobliżu, gdy ktoś powie tak do Boromira... Wyruszyli zaraz po północy. Przebyli bród na Ringlo i zagłębili się w stepy po drugiej stronie rzeki. Z powodu otaczających ich ciemności poruszali się głównie stępem, od czasu do czasu tylko przechodząc do kłusa. Nocna podróż minęła spokojnie, bez żadnych niespodzianek, dopiero o świcie pojawiły się pierwsze problemy. Było już jasno, kiedy zupełnie nieoczekiwanie konie zaczęły się płoszyć. - Estelu!!! - dobiegł go z tyłu głos Elladana. - Umarli nas doganiają!!! Strażnik osadził Roheryna i odwrócił się, marszcząc brwi. Istotnie, widmowe wojsko, które do tej pory trzymało się kilkadziesiąt metrów za nimi, teraz ruszyło do przodu z kopyta. Nie minęło kilka uderzeń serca, a drużyna znalazła się w szarej mgle, otoczona ze wszystkich stron. Oczy Umarłych płonęły, a dłonie wzniosły w górę miecze i włócznie. - Zachowajcie spokój!!! - krzyknął Aragorn do towarzyszy. - Trzymajcie się razem! Nie! Schowaj broń! – polecił Argelebowi, najmłodszemu ze Strażników, który dobył miecza. Pierwsza fala Umarłych wyprzedziła ich, kierując się wprost przed siebie, Aragorn krzyknął na Roheryna i puścił się cwałem. Przegonił ich i zawrócił, aż furknęły kłęby darni, wyrwanej końskimi kopytami. Roheryn przysiadł na zadzie, a Aragorn stanął w strzemionach, zwrócony twarzą ku nadciągającym upiorom. - Staaaać!!! - ryknął, ile sił w płucach, unosząc rękę. - Zatrzymać się!!!! Szary tłum zwolnił, ale miecze wciąż błyskały, a chorągwie unosiły się wysoko. - Dokąd to?! - zagrzmiał Aragorn. Do bitwy. Po zapłatę. Walczyć. – zimny głos odpowiedział mu w jego własnych myślach. - Ja o tym decyduję! Jeszcze nie nadszedł wasz czas! - odparł Aragorn przesuwając wzrokiem po widmowych jeźdźcach. - Wkrótce staniecie do bitwy, cierpliwości. A tymczasem wracajcie na tyły. Widmowy wódz zawahał się, jego oczy wciąż lśniły kiedy pożądliwie zerkał na wschód. - Właśnie wydałem wam rozkaz! - Aragorn groźnie ściszył głos. - Nie radzę wam ściągać na siebie gniewu Dziedzica Isildura. Przypominam, że przysięgliście mi posłuszeństwo. Macie się wycofać, natychmiast! Umarli zawrócili niechętnie i ustawili się za Szarą Drużyną. Aragorn podjechał ku towarzyszom, witany pełnymi podziwu spojrzeniami. - Wszystko w porządku?- zapytał. Strażnicy pokiwali głowami. Elladan skłonił się z szacunkiem, przytykając dłoń do czoła. Elrohir natomiast puścił do niego oko. Aragorn spojrzał na Boromira. Gondorczyk natychmiast wbił wzrok w końską grzywę i nie odezwał się słowem. U jego boku Legolas ruchem głowy dał znać, że wszystko w porządku. - Pokłusujemy teraz przez chwilę - oznajmił Strażnik - a potem pojedziemy galopem, aż do tamtego jaśniejszego pasa traw na horyzoncie. Tam planuję krótki popas. Krajobraz wciąż był irytująco monotonny. Szare stepy, jak okiem sięgnąć, rozciągały się ku wschodowi aż po horyzont. Po lewej majaczyły cienie Gór Białych. Pogoda nadal była bezwietrzna, a nieustający szelest traw pod końskimi kopytami działał usypiająco. Aragorn przeciągnął się, przetarł twarz i rozmasował kark. Południe minęło i Strażnik musiał zrewidować swe plany. Wbrew jego nadziejom potrzeba było dwóch dni, by przebyć odległość od Ethringu do Linhiru. Mimo iż tempo mieli ostre, daleko jeszcze było do źródeł Gilrainy. Aragorna korciło, by zarządzić kolejny cwał, ale rozsądek podpowiadał, że lepiej być w Linhirze nieco później, niż zajeździć konie. Zwierzęta były zmęczone i należało mądrze gospodarować ich siłami. Kilka krótkich galopów i kłus na paromilowych odcinkach to wszystko na co mogli sobie pozwolić. Obejrzał się przez ramię. Umarli, tak jak im przykazał, trzymali się w bezpiecznej odległości od Drużyny. Strażnicy tworzyli luźną grupę, a tylną straż stanowił jak zwykle Elrohir. Elf, z nisko pochyloną głową, jechał w pewnym oddaleniu, kilka metrów za oddziałem. Aragorn marszcząc czoło przyjrzał mu się uważniej i nieoczekiwanie uśmiechnął się szeroko – jego brat, kompletnie nie zwracając uwagi na armię upiorów tłoczącą się za nim, pochłonięty był lekturą jakiejś niewielkiej księgi, którą opierał o przedni łęk siodła. Jak na syna Elronda przystało, Elrohir zawsze zabierał w podróż lekturę, nawet na polowania jeździł z książką. Jednym z obrazów, jakie Aragorn pamiętał z młodości i wspólnych wypraw z braćmi, był Elrohir przy ognisku, z podbródkiem opartym na dłoni, przekładający pożółkłe stronice, często aż do samego świtu. Teraz też, korzystając z chwili stępa, elf z pasją zatopił się w lekturze, choć jak Aragorn przypuszczał, treść księgi od dawna znał już na pamięć; w końcu biblioteka Elronda, choć ogromna, nie była nieskończona. Pewnie czyta o jakiś niezwykłych przygodach...- pomyślał Aragorn i nagle poczuł, jak wzbiera w nim fala ciepła i przywiązania. Zawsze dziękował losowi za takich braci, ale dziś szczególnie był wdzięczny za ich obecność, za zrównoważonego Elladana, na którym zawsze mógł polegać i na Elrohira, który swą osobą rozpraszał nawet mroki Ścieżki Umarłych. Odwracając się na powrót w kierunku jazdy, Aragorn przesunął wzrokiem po twarzach towarzyszy i nagle westchnął, pochmurniejąc. Boromir jechał w połowie oddziału, ostentacyjnie spoglądając w bok. Aragorn wyprostował się w siodle i przetarł szczypiące od niewyspania oczy. Przypływ dobrego humoru spowodowany widokiem Elrohira ulotnił się równie szybko, jak się pojawił. Oprócz niepokoju, czy zdążą na czas, sprawa Boromira była tym, co skutecznie zatruwało Aragornowi podróż. Od wydarzeń przy Czarnym Głazie syn Denethora przygasł, zamknął się w sobie i nie odzywał się do nikogo, chyba, że o coś go zapytano. Trzymał się z dala od Aragorna, unikał też Halbarada. Zapewne miało to związek z tym, że Strażnik pomagał przytrzymać go podczas szamotaniny na Erech i Boromir łączył z nim pełne upokorzenia wspomnienie. Co ciekawe natomiast, chętnie witał u swego boku Elladana i odnosił się do elfa z wielkim szacunkiem. Widocznie nie pamiętał, kto się z nim szarpał na Ścieżce (a może nie chciał tego pamiętać). Grunt, że młodszy syn Elronda był - nie licząc Legolasa i Gimlego - jedynym członkiem Szarej Drużyny, w którego towarzystwie w miarę swobodnie się czuł. Elladan chyba o tym wiedział i dlatego często był w pobliżu, oferując dyskretną pomoc i dobre słowo. Młodszy syn Elronda miał rzadki dar – potrafił opiekować się kimś w taki sposób, że osoba ta często nie zdawała sobie z tego sprawy. Jego spokój się udzielał, a rozsądek krzepił. Elladan nie był gadatliwy, kiedy się odzywał, mówił rzeczowo i ciekawie. Był idealnym towarzyszem podróży. Dzięki niemu Boromir odzyskał nieco ze swej dawnej pewności siebie, ale, no właśnie, tylko nieco. Mur, który dzielił go od Strażników i Aragorna nadal zdawał się być nie do przebicia, a Boromir zachowywał się w sposób wyraźnie podkreślający podział - jest Drużyna i jest on, syn Denethora, jadący oddzielnie, tyle, że w tym samym kierunku. Przypominało to jako żywo sytuację z pierwszych tygodni Wyprawy, kiedy to, nieufny i zjeżony, separował się od reszty wędrowców, dopóki młodsi hobbici go nie oswoili Aragorn z jednej strony mu współczuł, a z drugiej był też na niego zły. To był jego czas - czas Dziedzica Isildura - do tej misji przygotowywał się całe swoje życie, nie po to, by w kluczowej chwili denerwować się przepaścią, jaka na nowo wyrosła między nimi dwoma. Próbował o tym nie myśleć, ale nie było to łatwe, bo każdy rzut oka na Gondorczyka przypominał mu o przykrym zajściu pod Głazem; na twarzy Boromira widniał bowiem paskudny siniak, ciągnący się od kącika ust przez cały policzek, niemal aż do ucha – jawne świadectwo kłótni i siły ciosu. Aragorn doskonale zdawał sobie sprawę, że nie miał wyjścia i absolutnie nie zamierzał Boromira przepraszać, ale ubolewał nad tym, co się stało. Wciąż też powracało do niego męczące pytanie – co stanie się, kiedy dotrą do Minas Tirith. Porozumienie z Boromirem, wbrew wcześniejszym nadziejom, wydawało się teraz niemożliwe. Co prawda, Gondorczyk bez protestów wypełniał jego rozkazy i robił wszystko to, czego Aragorn od niego zażądał, ale było to posłuszeństwo bierne, pełne rezerwy i dystansu. Boromir nie wtrącał się do żadnych decyzji, ani razu nie wystąpił z własną propozycją dotyczącą drogi czy postoju. Samo to było już do niego niepodobne, zważywszy na jego zwyczaj wyrażania własnego zdania na każdy temat i przy każdej możliwej okazji. Teraz dla kontrastu sprawiał wrażenie całkowicie podporządkowanego woli Dziedzica Isildura. Aragorn obawiał się jednak, że wypowie to posłuszeństwo, kiedy do gry wkroczy Denethor. Ale tym będziemy się martwić w Minas Tirith. Aragorn uśmiechnął się posępnie. Spór z Denethorem był wariantem optymistycznym, bo zakładał, że Białe Miasto przetrwa i będzie się o co kłócić. Jeśli pojutrze nie dotrą do Pelargiru, pytanie po której stronie opowie się Boromir, stanie się jednym z najmniej istotnych. - Kłuseeem! Zmierzch zastał ich w stepie, podjechali jeszcze kawałek, ku ciemnej linii niewysokich krzewów i tam Aragorn zarządził krótki postój. Konie łapczywie zabrały się za ogryzanie świeżych, zieleniących się pędów, a jeźdźcy poluzowali im popręgi i porozsiadali się w trawie, wyciągając prowiant. Jedynie Elladan ściągnął siodła z grzbietów siwych ogierów i rozłożył czapraki, by podeschły. Młodszy syn Elronda słynął z troski o konie, na każdym postoju porządkował grzywę swojego Olfira, sprawdzał mu kopyta, często zajmując się też przy okazji wierzchowcem brata. Nie wiadomo też, jak to robił, ale oba siwki były zawsze idealnie czyste, ich biel aż biła w oczy. Wiecznie zmierzwiony Roheryn, którego sierść niezależnie od ilości zabiegów pielęgnacyjnych i tak była niezmiennie matowa, wyglądał przy Olfirze jak końskie nieszczęście. Aragorn był przekonany, że jego koń ma tę właściwość, iż przyciąga do siebie cały kurz i wszystkie śmieci z drogi. Teraz też mimo zapadających ciemności na jego nogach i bokach widać było całą masę jasnych paprochów. Początkowo Aragorn próbował ściągać z niego te nasiona traw, ale szybko się poddał, bo po kilkunastu krokach Roheryn obłaził nimi na nowo. Mimo to Strażnik nie zamieniłby go na żadnego innego konia. Roheryn był wierny, odważny i niezmiernie wytrzymały. I to tak naprawdę liczyło się najbardziej. Legolas wyminął konie i odszedł kilkanaście kroków w step. - Widzę błysk rzeki - oświadczył. - Rzeka! - ucieszył się Gimli. - Słyszysz, Aragornie? To pewnie ta twoja Gilraina. Podjedźmy tam, zamiast tkwić w krzakach. - Obawiam się, że trzeba brać poprawkę na elfi wzrok - uśmiechnął się Aragorn, sięgając po swój bukłak. – Legolasie, ile to mil, tak mniej więcej? - Jakieś pięćdziesiąt - doleciała ich odpowiedź elfa. - Może więcej. - Pięćdziesiąt? – żachnął się krasnolud. - Nie mogłeś tego powiedzieć od razu, zamiast robić nam nadzieję? Elfy i ich oczy. Żadnego pożytku z nich... mówię o elfach leśnych, oczywiście - dodał nieco grzeczniejszym tonem, widząc, że obserwuje go rozbawiony Elladan. - Oczywiście - przytaknął syn Elronda. - No właśnie. I do tego jeszcze ten nieszczęsny lembas - burczał krasnolud gniewnie, grzebiąc w sakwie. - Już mi kołkiem w gardle staje. Zrobiłbym wszystko, żeby dostać choć kawałeczek normalnego jedzenia. Do tego wszystkiego zaczynam mieć przywidzenia, bo przysiągłbym, że przed chwilą poczułem kiełbasę. W tym momencie został popukany w ramię sporym i apetycznym pętkiem. - Proszę - powiedział Boromir, wręczając mu wędlinę. - Co to jest?- Gimli wytrzeszczył oczy. - Kiełbasa - wyjaśnił Boromir grzecznie i usiadł obok, poluzowując troczki swej wypchanej sakwy. - Skąd...skąd ją wziąłeś? - Z sakwy. - Chcesz powiedzieć, że przez cały ten czas nosisz w torbie kiełbasę?! - wybuchnął krasnolud. - I nic nie powiedziałeś? - Nie zaglądałem jeszcze do sakwy z prowiantem - odparł Boromir, wydobywając kolejny pakunek, zawinięty w płótno. - Dopiero teraz robię przegląd. - Jak to nie zaglądałeś?! Trzymajcie mnie!!! Syn Denethora nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami i odwinął płótno. - I jeszcze jeden kawałek, proszę bardzo. – Rzucił kolejne pętko w trawę. – I chleb. To dlatego ta sakwa była taka ciężka. Ciekawym, co to... - Jak to się stało, że nie wiesz, jaki masz prowiant? - zapytał Aragorn, spoglądając na dobra kolejno wykładane na trawę. - ...ugh, wędzonka, weź ją sobie - Gondorczyk wręczył krasnoludowi zawiniątko. - Spieszyłem się i wziąłem co mi dali. Nie zaglądałem do środka.- odparł zwracając się do Aragorna. - To Merry pakował tę torbę. Ktoś ma ochotę na jabłko? Albo na ciasto? Trochę płaskie, ostrzegam. - Nie chcemy cię objadać - rzekł Legolas. - Koń będzie miał.. miała lżej - odparł Boromir. - A poza tym trzeba zjeść to ciasto. Mam jeszcze wino, o ile nie skwaśniało. - Masz wino?- zdziwił się Gimli. - On ma wino!! - Ano mam. - Boromir podniósł głowę. - Można spytać, dlaczego tak cię to dziwi? Co to za problem wziąć wino? Przecież wyruszyliście parę godzin przede mną, więc chyba nie zjedliście już wszystkiego. Mam rozumieć, że wzięliście tylko lembasy i wodę? - Niestety tak! I suszone mięso na deser - zdenerwował się Gimli. - Wziąłem sobie kawałek goloneczki i trochę piwa, ale zjadłem przed wejściem na Ścieżkę. - Błąd, mój drogi, błąd - rzucił Boromir od niechcenia. - Łatwo ci tak mówić! Nie każdy ma hobbita, który go pakuje! A niech mnie, on ma jeszcze suszone owoce. I podpłomyki. - Iście hobbicki prowiant - wtrącił się Legolas wesoło. - Jak przystało na... - urwał pod ostrzegawczym spojrzeniem Aragorna. - Na kogo?- Boromir podejrzliwie zmarszczył brwi. - Na Merry’ego - wyjaśnił swobodnie elf. Dzięki łaskawości Boromira zjedli najlepszą przekąskę od uczty w Dunharrow. Nie było szans, by wszyscy się najedli, bo na głowę przypadała połówka cienkiej kanapki lub podpłomyka z paroma krążkami kiełbasy, symboliczny kawałeczek ciasta i garstka suszonych owoców, tym niemniej zagryziona lembasami sprawiła pozór przyzwoitej kolacji, tym milszej, bo nieoczekiwanej. Na zakończenie Elladan wzniósł toast za Boromira, zaś Aragorn nie zdążył powstrzymać Legolasa przed kolejnym toastem „za zdrowie niziołków z Południa”. Na szczęście ostatnie słowo zostało zagłuszone przez zbiorowe „Zdrowie!!!”, więc burza została odroczona. - Kiedy zamierzasz ruszyć?- zagadnął Aragorna Elladan. - Niedługo. Odczekamy tylko chwilę po kolacji - Strażnik wyciągnął się na plecach na całą długość. - W takim razie zdążę jeszcze dać Olfirowi garść obroku - Elladan zrobił ruch, jakby zamierzał wstać, ale nagle się rozmyślił, oglądając się przez ramię na brata, który siedział pod krzakiem z nieodłączną książką w ręku. Zapadające ciemności, jak widać, nie przeszkadzały mu w lekturze. Czy widział cokolwiek w tej szarówce pozostawało zagadką, tym niemniej zarówno Aragorn jak i Elladan nauczyli się, że nie warto zdzierać gardła prośbami, by zapalił sobie choć świeczkę. Kiedy Elrohir czytał, nie zniechęcały go żadne przeszkody, ani ciemność ani hałas. Świat zewnętrzny przestawał dla niego istnieć. - Mógłbyś raz, dla odmiany, zająć się końmi! - zauważył Elladan, marszcząc brwi. - Elrohirze, synu Elronda, mówię do ciebie!. - Mhm - odmruknął Elrohir, nie podnosząc głowy. - Worek z obrokiem leży przy moim siodle - objaśnił Elladan. - Mhm - padło w odpowiedzi, a głos sugerował, że mówiący znajduje się w innym czasie i innym miejscu. Elladan przymrużył oczy. - Stoi za tobą Balrog z ognistym biczem - oświadczył. - Mhm. - Co on właściwie tak czyta?- zainteresował się Aragorn, poprawiając sobie koc pod głową. - Z okładki sądząc, opowieść o dzieciństwie ojca w Sirionie - wyjaśnił Elladan. - Tak?- zwrócił się z pytaniem do brata. - Mhm. - Pamiętasz, że masz zająć się końmi? - Mhm. - Może ja się nimi zajmę?- zaproponował Legolas. - Siedź!- przykazał Elladan niespodziewanie ostro. - Nikt go nie będzie wyręczał. No już, bracie, oderwij się na chwilę. Nie denerwuj się, nasz małoletni ojciec przeżyje atak synów Feanora, a Elwinga skoczy do morza z Silmarilem na szyi i Ulmo zamieni ją w mewę. Rusz się. - Zdradziłeś mi zakończenie! - Elrohir z trzaskiem zamknął księgę i z pretensją spojrzał na brata. - Popsułeś mi lekturę! Znowu! – to mówiąc, wstał, odszukał miejsce w którym skończył czytać, starannie założył stronicę długim źdźbłem trawy i pomaszerował po sakwę z obrokiem. - Zawsze tak - westchnął Elladan. - Całe życie nieobecny. Żeby się z nim porozumieć trzeba go szukać w Pierwszej Erze, w Beleriandzie najlepiej. - Zupełnie, jak mój Faramir - odezwał się nagle Boromir z poziomu trawy. - Bez przerwy z nosem w książce. Znam to. - Faramir to twój brat, tak? – zapytał Elladan, układając się wygodniej na wznak i podpierając na łokciach. - Tak. - Młodszy, wnioskując z tego, że ty jesteś dziedzicem namiestnika? - Młodszy. O pięć lat. - A zatem, nieszczęsny, ty też spędziłeś najpiękniejsze lata twego dzieciństwa niańcząc żółtodzioba? - elf spojrzał na niego przyjaźnie. - Owszem - potwierdził Boromir, uśmiechając się po raz pierwszy w trakcie tej wyprawy. - I powiadasz, że też, jak mój, jest molem książkowym?- głos Elladana był pełen współczucia. - Gdyby mógł, zamieszkałby w bibliotece.-pokiwał głową Boromir. - Kochasz go, choć chwilami doprowadza cię do szaleństwa? - O, tak. - Używa na co dzień słów takich jak „iluzoryczny” i „procedencja”? - I „progenitura”! – ucieszył się Boromir. - Potrafi wyliczyć wszystkie prawnuki Beora... -Elladan wyczekująco zawiesił głos. - ...ale nie może zapamiętać, że te brązowe rękawice są twoje - dokończył Boromir. Aragorn z rozbawieniem obserwował, jak obaj rozmówcy ożywiają się z każdym słowem. Zauważył też, że mówią sobie na “ty”. Jeszcze niedawno, bo podczas poprzedniego postoju, zwracali się do siebie wyłącznie w formalny sposób z uwzględnieniem tytułów i wszelkich form grzecznościowych. Po incydencie przy Głazie Boromir szczególnie zaczął tego pilnować, powracając do sztywnej maniery wysławiania się gondorskiej szlachty, którą posługiwał się po przyjeździe do Rivendell i na początku Wyprawy (a której potem zaniechał – wystarczyły bowiem dwa tygodnie wędrowania w towarzystwie hobbitów, by nawet Gandalf zaczął posługiwać się prostszą wersją Wspólnego). Tak więc fakt, że syn Denethora, dzięki Elladanowi, zaczyna znowu rozmawiać w zwykły codzienny sposób, przestając podkreślać na każdym kroku swój dystans, było niewątpliwie bardzo dobrym znakiem. - Odkąd się pojawia, całe twoje dzieciństwo jest mu podporządkowane - ciągnął Elladan z błyskiem w oku. - Smarkacz wszędzie za tobą łazi, a jak nabroi, ty zbierasz cięgi, bo go źle pilnowałeś? I te wszystkie : „bo powiem mamie”... - ... i „jak mnie nie zabierzesz, to będę płakał” - Boromir uśmiechnął się szerzej, podkładając ręce pod głowę. - I to nieustanne zbieranie jego zabawek z podłogi... - I ciśnięcie się w jednym łóżku we dwóch, bo znów, wbrew zakazom, czytał przed zaśnięciem o niewoli Berena - ciągnął dalej Elladan. - Tak! Tak!- podekscytowany Boromir aż usiadł, przytakując z entuzjazmem. - Ten fragment o wilkołaku, który przychodził i zjadał ich po kolei, noc w noc! Aragorn z trudem zwalczył atak śmiechu. - Tak jest, a jego oczy tak strasznie świeciły w ciemnościach - dopowiedział Elladan, też siadając. - I w związku z tym braciszek boi się być sam i musi z tobą spać przez najbliższy tydzień. - Przy zapalonej świecy. - Obowiązkowo. - I ściąga z ciebie pościel, chociaż ma swoją... -...i budzisz się w środku nocy cały skostniały. - Co to? Licytacja ofiar losu?- Elrohir stanął nad nimi z ręką opartą na biodrze. - Możesz mi wyjaśnić - dodał, spoglądając na brata - co rozumiesz przez słowa „niańczenie” i „smarkacz”, w odniesieniu do faktu, iż jesteśmy bliźniakami? I tego, że jestem od ciebie starszy? - To nie wiek się liczy, a stan umysłu - odparł spokojnie Elladan. - Ja jestem starszy mentalnie. - Co ty powiesz? - Byłbym pierworodnym, gdybyś mnie przytrzymał, wbijając mi łokieć w żołądek. - Gdybym czekał, aż pierwszy zechcesz pofatygować się na ten świat nadal tkwilibyśmy w łonie matki. Młodsi bracia! - westchnął Elrohir, spoglądając na Boromira. - Można przez nich osiwieć. Syn Denethora uśmiechnął się ze zrozumieniem. Pozostali – Legolas, Gimli, Halbarad i reszta Strażników - przysłuchiwali się rozmowie z fascynacją. Było coś niezwykłego i frapującego w fakcie, że choć nieśmiertelni i z najwspanialszego królewskiego rodu, synowie Elronda tak zwyczajnie i od niechcenia wiedli rozmowę znaną wszystkim braciom od początku świata. Było w tym coś dziwnie krzepiącego. I krzepiący był też widok Boromira, którego wspomnienia o wyczynach rodzeństwa – własnego i cudzego - zdawały się przywracać do życia. Syn Denethora wprost chłonął tę rozmowę, oczy my błyszczały, a uśmiech nie schodził mu z ust, zwłaszcza, że co i rusz któryś z książąt zwracał się do niego, jako do eksperta, stawiając go tym samym w centrum wydarzeń, czyli tam, gdzie Boromir lubił przebywać najbardziej. Dyskusja wciąż trwała. - Ja przynajmniej wykazywałem wybitny talent muzyczny - dowodził Elladan. - Oszczędzę zebranym opisu, co przeżywało Rivendell, kiedy uparłeś się, że zostaniesz flecistą. Wszyscy raptownie postanowili odwiedzić krewnych w Lorien. - Wiem coś o tym – wtrącił się Boromir ze znawstwem. - Faramir uczył się kiedyś grać na trąbce. I nie przesadzę, jeśli powiem, że to były to najcięższe cztery tygodnie w moim życiu. - Tylko cztery tygodnie, tak krótko? Dlaczego przestał grać? - zainteresował się Elrohir. - Trąbka, jak się okazało, miała w środku takie małe, ważne coś i to coś wypadło i zgubiło się bezpowrotnie - wyjaśnił Boromir z powagą. - Tak zupełnie przypadkiem wypadło? -upewnił się Elrohir. - Tak - trzeba było przyznać Boromirowi, iż idealnie panował nad twarzą. -Niestety nie było w pobliżu drugiej trąbki, więc na pocieszenie zdobyłem dla niego czerpany papier oprawiony w formie księgi i podsunąłem mu pomysł, żeby zaprowadził zielnik. Taki z prawdziwego zdarzenia, z opisami we Wspólnym i sindarńskim. Ładny, cichy zielnik. Zajął się tym z wielkim entuzjazmem i szybko zapomniał o trąbce. Jakiś czas potem zabrał się za lutnię, ale w owym czasie byłem już bezpieczny w garnizonie w Osgiliath. - Bardzo mi przykro, że przerywam wam te frapujące opowieści - westchnął Aragorn, siadając. - Ale czas na nas. Dokończycie w drodze. - A skoro już mowa o braciach.-odezwał się Elrohir z uśmiechem. - To ten był najgorszy – stwierdził, wskazując Aragorna ruchem głowy. - Taaak? A co robił?- zapytał Boromir żywo. - Na przykład obrażał się o wszystko. A obrażony miał w zwyczaju się chować, nam na złość, i to tak, że niełatwo było go znaleźć. A jak się go już znalazło nie chciał wyjść. - Nie wstyd ci tak zmyślać? - Aragorn pokręcił głową, dopinając popręg Roherynowi. - A jaki zacięty był – Elrohir go zignorował. - Raz cały dzień spędził w kufrze, bo tak się na mnie obraził. Nawet nie wiem za co. - Ale ja wiem - Aragorn pogroził mu palcem. - Za to, że mnie uderzyłeś. - Ja?! – uniósł się Elrohir. - Ja cię nigdy nie uderzyłem!!! Nigdy!!! No wiesz!!! - To ja ci przylałem - wyznał Elladan z niejakim zawstydzeniem. - To był mój miecz. - Naprawdę?- zdumiał się Aragorn, przerywając porządkowanie sakw. - Zawsze myślałem, że to był Elrohir! Chcecie mi wmówić, że od ponad siedemdziesięciu lat gniewam się nie na tego brata, co trzeba?! - A co z tym mieczem? - dociekał Boromir. - Nic. Nie rozumiem o co cały ten szum, doprawdy - Aragorn wzruszył ramionami, choć w głębi serca rozumiał doskonale. - O to, że czyściłem go przez trzy dni! – wybuchnął Elladan. - Ja chciałem to zrobić, ale mi nie pozwoliłeś - wytknął mu Aragorn. - Bo musiałbym na głowę upaść, żeby ci go dać ponownie do rąk. To był mój najlepszy miecz! A ty go wysmarowałeś maścią z kory dębowej! - Jako Turin musiałem mieć Gurthanga, a Gurthang był czarny. To bardzo istotny szczegół. - To doprawdy wielkie szczęście, że ci go odebrałem zanim się nim przebiłeś, drogi Turinie. - Byłem dopiero przy Nargothrondzie. Miałem przed sobą jeszcze trochę życia. - Ślub z własną siostrą też planowałeś? - Jako, że nie mam siostry, postanowiłem ożenić się z twoją - odciął się Aragorn z satysfakcją. - W sumie się zgadza - ucieszył się Elrohir. - Jesteś naszym bratem, więc nasza siostra jest też twoją siostrą. I w ten sposób wszystko pozostaje w rodzinie. - Chyba się zgubiłem - zauważył Boromir ostrożnie. - Nie zwracaj na nich uwagi - Elladan machnął ręką i przywołał Olfira. - W każdym razie ty mnie zrozumiesz, prawda? Miecz to świętość. - O, tak. - Założę się, że ty nigdy nie wpadłbyś na taki pomysł względem własnego miecza. - Własnego... nie - odparł Boromir przeciągle, walcząc z rozbawieniem. - Nie - Elladan odwrócił się od konia. - Proszę, nie mów mi, że też byłeś Turinem z Gurthangiem. - Owszem - odparł Boromir z dumą. Aragorn spojrzał na niego pytająco, myśląc, że żartuje, ale nie. Boromir mówił zupełnie poważnie. Uśmiechnęli się do siebie. To był naprawdę niezwykły zbieg okoliczności. Choć w zasadzie może nie aż tak nieprawdopodobny – chyba nie było chłopca, który by kiedyś nie bawił się w Turina... - Z Gurthangiem wysmarowanym na czarno?- upewnił się Elladan. - A jakże – przytaknął Boromir z zadowoleniem. ...co prawda nie każdy chłopiec wpadał na pomysł, by farbować miecz... - Czarna klinga to podstawa - ciągnął Boromir, wymieniwszy kolejny, pełen zrozumienia uśmiech z Aragornem. - Wszystkie chłopaki mi zazdrościły. Krótko, ale jednak. Zrobiłem wrażenie i o to chodziło. - I co twój brat na to? - To był miecz wuja, a brat mi kibicował. - O, śmiertelnicy, plemię nieszczęsne! - jęknął Elladan z niedowierzaniem. - Jakiej maści użyłeś?- zapytał Aragorn Boromira. - Wziąłem pastę do butów. - O, proszę, jakie proste. Na to nie wpadłem. Przylali? - Nie. Nakrzyczeli, pozbawili deseru i kazali czyścić. - Przynajmniej miałeś nauczkę.- skwitował Elladan. - Dlaczego?- Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Grunt to się dobrze bawić w każdych warunkach. Stałem się Turinem, Który Czyści Miecz z Krwi Glaurunga. - Możecie mi wytłumaczyć, dlaczego ludzkie dzieci znajdują upodobanie w zabawie w Turina? - drążył Elladan. - Toż to był przeklęty przez los nieszczęśnik! - I zarazem najsławniejszy wojownik swoich czasów - odparł Boromir. - A możesz mi wyjaśnić, drogi bracie - Aragorn włożył stopę w strzemię i odbił się od ziemi - dlaczego elfie dzieci znajdują upodobanie w zabawie w Maedhrosa, z uporem usiłując walczyć lewą ręką? Przecież to był - pozwól, że zacytuję – „przeklęty przez los nieszczęśnik”- kontynuował już z siodła. - Ponieważ był to największy wojownik, jaki kiedykolwiek chodził po Ardzie - Elladan dosiadł swojego ogiera. Aragorn roześmiał się bezradnie. - Gimli? A w co bawią się dzieci krasnoludzkie?- zapytał Boromir, trocząc sakwę do siodła. - Bawią się w złap-orka-i-wypruj-mu-flaki - odparł Gimli beznamiętnie, sadowiąc się za Legolasem. - I co się robi w tej zabawie? - Łapie się orka i wypruwa mu flaki. - Gimli, synu Gloina - powiedział Boromir uroczyście, kiedy już przebrzmiały śmiechy. - Lubię cię. Ruszali dalej w humorach, jakich od dawna nie mieli. Konie też szły żwawiej, po popasie przy krzewach. Jechali całą noc, aż do świtu i pierwszą rzeczą, jaką dostrzegli w szarym świetle poranka, był błysk wód Gilrainy na horyzoncie. I bitwa tocząca się u brodu. SYN GONDORU Część trzecia Ścieżka Umarłych Rozdział V Linhir - Ludzie walczą z ludźmi - relacjonował Legolas, mrużąc oczy. - Nie widzę żadnych orków ani trolli. Wojownicy w czerwieni mają przewagę. - Południowcy - mruknął Aragorn, wypatrując oczy. Musiał zaufać elfowi, z tej odległości walczący tworzyli ciemną masą, kłębiącą się nad rzeką. Było na tyle daleko, że nawet jego wyczulone ucho Strażnika nie łowiło jeszcze żadnych dźwięków. - Ludzie z Lamedonu dostaną wsparcie, jakiego się nie spodziewali - uśmiechnął się, przywołując Halbarada ze sztandarem. - Za mną!!! Konie szły ostro. W nocy głównie stępowali, więc teraz mogli pozwolić sobie na szarżę z prawdziwego zdarzenia. Step umykał spod kopyt, bezkształtna masa walczących rosła w oczach, rozdzielając się na poszczególne grupki. Strażnicy rozciągnęli się szeroką ławą, a Umarli otoczyli ich półkolem, pilnując, by nie wysforować się przed dziedzica Isildura. Kiedy byli już na tyle blisko, że można było dostrzec pojedynczych ludzi Aragorn dobył Andurila. - Elendil!! – zakrzyczał gromko, ile tchu w piersi, kierując ostrze ku walczącym. - Gondor!!! – zawtórował mu dobrze znany głos i Aragorn uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od bitwy. - Celebrian!!! – bliźniacy, galopujący po lewicy Strażnika, jednakowym ruchem dobyli swych mieczy. Ich ogiery zachrapały i niecierpliwie naparły na wodze, przyspieszając. Znad wody doleciały głosy rogów. Zostali dostrzeżeni. Gdyby jakiś dobry duch mógł spełniać marzenia, Aragorn życzyłby sobie, by każda bitwa wyglądała tak, jak ta u brodów Gilrainy. Przeciwnik błyskawicznie pokonany, żadnych strat we własnych szeregach (nikt z jego towarzyszy nie został nawet draśnięty). Zwycięstwo było szybie i miażdżące. Do pełni szczęścia brakowało jedynie tego, by Gondorczycy pozostali na swoich miejscach, zamiast na widok Aragorna rzucać się do ucieczki, ramię w ramię z napastnikami. Strażnik musiał w ostatniej chwili zrezygnować z ataku, ponieważ mieszkańcy Lamedonu w panice przemieszali się z Haradrimami, pierzchając na boki i wpław. Bał się, że niechcący stratuje własnych poddanych. - Król Umarłych!!! – wrzeszczeli ludzie, rzucając broń. - Król Umarłych!!! Tym sposobem było po bitwie nim ktokolwiek z Drużyny zdołał choć raz użyć miecza. - Tośmy sobie powalczyli - podsumował Gimli, wciąż z nadzieją ściskając swój topór i rozglądając się dookoła. - Dlaczego nie strzelasz?- zapytał Legolasa, który z niesmakiem schował strzałę do kołczana. - Przecież nie mogę strzelać ludziom w plecy - odparł elf, potrząsając głową. - To nie to samo, co orkowie. - Strasznie płochliwi ci Lamedończycy - zauważył Gimli. - Nie na co dzień atakuje ich armia upiorów - wtrącił się Boromir, podjeżdżając. - Przecież ich nie atakowaliśmy! - Oni tego nie wiedzieli. - Estelu, zbliża się ku nam jakiś oddział - Elladan wskazał w bok. Istotnie, zbliżało się ku nim kilkunastu konnych. Zatrzymali się jednak, widząc, że przybysze odwracają się ku nim. - To barwy Angbora - powiedział Boromir i wyczekująco spojrzał na Aragorna. - A zatem przywitajmy się z władcą Lamedonu - Strażnik trącił Roheryna piętą. Angbor był szczupłym, szpakowatym mężczyzną o wydatnym nosie. Przez policzek ciągnęła mu się długa blizna, rzucająca się w oczy. Kolejną rzeczą rzucającą się w oczy było jego zdenerwowanie, które zdawał się podzielać cały oddział za nim. Nawet konie Lamedończyków chrapały i trwożnie drobiły w miejscu, mimo iż Umarli na rozkaz Aragorna trzymali się z dala. Ledwo kilkunastu wojowników wytrwało u boku swego pana, reszta rozpierzchła się w panicznej ucieczce. - Witaj, Angborze z Lamedonu - Aragorn odezwał się jako pierwszy, a na dźwięk jego głosu władca oderwał się od nabożnego studiowania królewskiego sztandaru, który łopotał nad głowami Drużyny.- Nazywam się Aragorn, syn Arathorna, zwą mnie również Elessarem, Kamieniem Elfów i Dunadanem z Północy. Jestem Dziedzicem Isildura i prowadzę armię na odsiecz Minas Tirith. Angbor zamrugał oczami, otworzył usta i zamknął je. Jego żołnierze też sprawiali wrażenie ogłuszonych. - To moi towarzysze, książęta Elladan i Elrohir, synowie Elronda z Rivendell - Aragorn przedstawił swych braci, widząc, że Angbor nie może od nich oderwać wzroku. Władca Lamedonu miał ów charakterystyczny wyraz twarzy człowieka, który nigdy w życiu nie widział elfa i teraz musi skonfrontować z rzeczywistością swe dotychczasowe przekonanie, że Pierworodni istnieli tylko w legendach. - A to jest Legolas, syn króla elfów z Mrocznej Puszczy. - I Gimli, syn Gloina, do usług - zagrzmiał krasnolud, wychylając się zza pleców towarzysza. O ile to w ogóle możliwe oczy Angbora zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe. - Towarzyszy nam również Boromir, syn Denethora - Aragorn skinął w lewo, przyzywając jednocześnie Gondorczyka ruchem ręki. Boromir trącił Koń piętą i wyjechał zza Elladana i Elrohira. I dopiero na jego widok Angbor odzyskał głos. - Lord Boromir!!! - zakrzyknął z niedowierzaniem, a wśród jego żołnierzy przebiegł radosny szmerek. - Wielka to dla nas radość i niespotykany zaszczyt! - ciągnął Angborn z wielką ulgą, jak ktoś kto w świecie chaosu odnalazł nagle coś znanego i krzepiącego. Aragorn dostrzegł to i zostawił inicjatywę Boromirowi. - I ja rad jestem z naszego spotkania - odparł syn Denethora. - Upłynęło dziesięć lat od mojej wizyty w Pelargirze. Cieszę się, że zastaję cię, panie, w dobrym zdrowiu. I cieszę się, że zdołaliśmy przybyć na czas, by wspomóc was w potrzebie. A jeśli wolno mi coś zasugerować, proponowałbym schować już miecz. - Wybaczcie, dostojni panowie - Angbor ocknął się, orientując, że wciąż ściska broń w ręku i pospiesznie wsunął ostrze do pochwy. - Ale nie spodziewaliśmy się ujrzeć sojuszników. Nie wśród armii.... upiorów – dodał, ściszając głos i spoglądając na południe, gdzie Umarli, przesłaniając horyzont niczym mgła, czekali na rozkazy. - To wiarołomcy spod Erech - tłumaczył Boromir, nie zważając na zduszone okrzyki rozlegające się wśród Lamedończyków. - W służbie Dziedzica Isildura. Nie obawiajcie się, nic wam z ich strony nie grozi. Kiedy Korsarze się pojawili?- dodał, zmieniając temat. - Zostaliśmy napadnięci dziś o świcie – odparł Angbor, oglądając się przez ramię na rzekę. - Korsarze podpłynęli tu nocą. Nie daliśmy się zaskoczyć, ale ich liczba znacznie nas przewyższyła. Zjawiliście się w ostatniej chwili. Czy pozwolicie, że zaoferuję wam gościnę w Linhirze? - dodał, pytająco spoglądając na Boromira. - Z pewnością jesteście zdrożeni. - Decyzja nie należy do mnie - powiedział Boromir spokojnie, przenosząc wzrok na Aragorna. Ten podziękował mu ruchem głowy. - Z żalem muszę odmówić - odparł. - Czas ucieka, najpóźniej jutro musimy stanąć w Pelargirze. - Ależ, panie, port został zajęty przez Korsarzy! - wykrzyknął Angbor. - I właśnie dlatego tam podążamy - zauważył Aragorn z naciskiem. - Jakimi siłami dysponuje Lamedon? - Wyruszałem do bitwy z czterema setkami, z tego dwustu konnych, ale... - Angbor zawahał się, patrząc bezradnie dookoła. - Nie widzę tylu zabitych na pobojowisku, wnioskuję zatem, że się rozpierzchli - ciągnął Aragorn, również omiatając wzrokiem brzegi rzeki. Angbor zaczerwienił się. - Uciekli przed grozą Umarłych - mruknął, spuszczając wzrok. - Zbierz tylu, ilu się da - polecił Aragorn. - Niech ci, którym starczy odwagi, pociągną za nami. Pod Minas Tirith przyda się każdy żołnierz. - Jak rozkażesz, panie - Angbor skłonił się skwapliwie. - Sam poprowadzę oddział. - Dogonicie nas - Aragorn skinął mu głową. - Będziemy jechać bez odpoczynku, aż do Pelargiru. Chcę przegonić uciekinierów, tak by nikt nie zdążył ostrzec Korsarzy przed naszym przybyciem. - Dołączymy jak najspieszniej - Angbor skłonił się raz jeszcze, tym razem Boromirowi i zawrócił konia, wykrzykując rozkazy swoim żołnierzom. - Do brodu! - Aragorn uniósł dłoń i ruszył przed siebie galopem. Szara mgła na horyzoncie zawirowała i popłynęła za nimi. Pokonali płyciznę wśród rozbryzgów wody i na drugim brzegu zatrzymali się, by napełnić bukłaki i napoić konie. Niebo na wschodzie było jednolicie czarne, a posępne chmury niczym palce wyciągały się ku nim. Nagle na tym ciemnym tle zaczęły się pojawiać jasne punkty, bijące w oczy swą bielą, a powietrze przeszył znajomy i charakterystyczny krzyk. - Mewy! - zawołał Legolas. - Mewy...- powtórzył, jak zahipnotyzowany wpatrując się w niebo. Jego ręka powędrowała w górę, by spocząć na wysokości serca. - Ano, mewy - zgodził się Boromir, jadący po jego prawicy. - Do morza niedaleko, to i mewy się kłębią. Co w tym takiego dziwnego? - Morze... - na twarzy Legolasa odmalował się nagły ból. Aragorn spojrzał na niego ze współczuciem. Powiadają, że kiedy elf usłyszy zew morza nie zazna już spokoju w Śródziemiu. Legolas, urodzony i wychowany w Leśnym Królestwie, był wolny od tej męki. Aż do teraz. - Tak, morze. Porty morskie mają to do siebie, że leżą nad morzem - tłumaczył Boromir ostrożnie, jak małemu dziecku. - Nigdy wcześniej nie słyszałem mew... - Legolas nie zwracał na niego uwagi. - Naprawdę?- zdziwił się Boromir. - A ja wprost przeciwnie. Spróbuj postać na murach Minas Tirith przez chwilę i nie usłyszeć jakiejś. Że już o Dol Amroth nie wspomnę. - Pani z Lorien nie na darmo mnie przed nimi ostrzegała - szepnął Legolas, szeroko otwartymi oczami śledząc krążące po niebie świetliste sylwetki. - Przed *mewami*? - Boromir uniósł brwi, wymieniając zdziwione spojrzenia z Gimlim. - A co takiego strasznego mogą robić mewy, poza tym, że drą się w niebogłosy i paskudzą gdzie popadnie? - Boromirze - Aragorn skinął na niego dłonią. - Pozwól tu do mnie na chwilę - to rzekłszy, zaczekał, aż syn Denethora podjedzie do niego. - Krzyk mew jest dla elfa wezwaniem do opuszczenia Śródziemia - wyjaśnił, ściszając głos. - Budzi w nich ogromną tęsknotę, której nie sposób wytłumić. Dopóki nie odpłyną na Zachód nie zaznają ukojenia. Boromir z niedowierzaniem obejrzał się na Legolasa, wciąż pogrążonego w swej cichej kontemplacji. - Czy to znaczy, że on...- - Będzie musiał odpłynąć?- dokończył Aragorn. - Tak. I im później się na to zdecyduje, tym dłużej będzie cierpiał. - Dlaczego więc nie odpłynie od razu? - Bo kocha Śródziemie i swoje lasy. Ale teraz, kiedy usłyszał zew, nie zazna już spokoju w Mrocznej Puszczy. - I nie ma na tę tęsknotę ratunku? - upewniał się Boromir cicho. - Nie. Czas elfów dobiega końca. A jeśli któryś nie posłucha wezwania, ta tęsknota go zabije. Boromir umilkł i zatonął w myślach, obserwując Legolasa. - Powiadają, że moja Matka... - zaczął niespodziewanie i równie niespodziewanie urwał. - Cóż takiego?- Aragorn spojrzał na niego wyczekująco. - Nic - Boromir potrząsnął głową. Aragorn nie wypytywał go dalej. Jechali w ciszy, przerywanej tylko skrzypieniem uprzęży i jękliwym zawodzeniem mew. Ruszyli galopem, gdy na horyzoncie dostrzegli pierwszych uciekinierów. Było ich ośmiu. Na piechotę nie mieli żadnych szans umknąć konnej pogoni. Zresztą nawet nie próbowali biec, zaczekali, aż jeźdźcy ich otoczą. Wtedy rzucili broń i poklękali na znak, że się poddają. - Co mamy z nimi zrobić? - spytał Elladan. Aragorn nie odpowiedział. Zastanawiał się. Czas naglił i nie mogli wziąć jeńców ze sobą, takie opóźnienie nie wchodziło w grę. Honor nie pozwalał, by zabić poddających się wojowników, zaś rozsądek nakazywał, by nie zostawiać wrogów za plecami. - Któryś z was mówi w naszym języku? - zapytał. Nikt mu nie odpowiedział. Przyjrzał się im po kolei i wybrał krępego wojownika, który wyróżniał się jaskrawym strojem. Wszyscy mężczyźni z Haradu mieli w zwyczaju obwieszać się ozdobami i biżuterią, ten jednak miał wyjątkowo dużo bransolet i naszyjników, nawet jak na Haradrima. W uszach kołysały się pokaźne, okrągłe kolczyki z kości mumakila, a pierścienie skrzyły się na wszystkich palcach, założone na wierzch, na rękawice. Widocznie był ważny, albo takim się czuł. - Ty! - Aragorn wskazał go palcem. - Jak cię zwą? Haradrim zerknął na niego niespokojnie. - Nahnyt! – zawołał, unosząc dłonie do góry w obronnym geście. - Emmekhe silti hanta, hengita azhsyvaan! Nahnyt, korak! - Nahnyt! Nahnyt! - powtórzyli pozostali, pochylając głowy i naśladując jego gest. Aragorn przymrużył oczy. Albo istotnie nie znali Wspólnej Mowy, albo tak dobrze udawali. On sam nigdy wcześniej nie spotkał się z tym dialektem. Skoro ci Południowcy nie znają Westronu, może któryś z nich mówi po sutrońsku. Spróbował więc, przywołując z pamięci obco brzmiące słowa: -Rahda vir uzbul?- zapytał. - Khash tru slaukhe? Zamiast jednak odpowiedzieć skąd jest i jak ma na imię, Południowiec zagapił się na niego pytająco, marszcząc brwi, a następnie wyrzucił z siebie kolejny potok słów. Wszystko wskazywało na to, że mają przed sobą przedstawiciela któregoś z osiedlonych daleko na południu plemion. Podobnie jak orkowie, Południowcy żyli na co dzień odseparowani w swoich enklawach i stworzyli tyle języków, co szczepów. I tak jak orkowie, by się porozumieć między sobą musieli używać odmian Westronu (wbrew nadziejom Saurona Czarna Mowa się nie przyjęła, ludzie i orkowie zaadaptowali jedynie pojedyncze słowa do swoich gwar). Tak więc szansa, że ktoś będzie rozumiał akurat tę... - Mita-te munthasaure? – odezwał się niespodziewanie Boromir i wszystkie oczy, zarówno towarzyszy, jak i Haradrimów zwróciły się na niego. - Ihmisen tehda Haradin, korak - odparł Południowiec, przykładając zwiniętą w pięść dłoń do piersi. - Varo, Ihmisen – syn Denethora skinął głową. - Mutto ansa Boromir tehda Gondor, tahan vai Minas Tirith. Olet mitata hashen-korak? - Rauhotu! – Haradrim rozłożył ręce. - Niko on kuollut, nusta tahdotte, johtajaa nyt hakeman, tule murtunut...- - Chor! - Boromir przerwał mu stanowczo, unosząc dłoń. - Mówi, że zwie się Ihmisen. I twierdzi, że nie wie, gdzie przepadł ich dowódca. - wyjaśnił Aragornowi. - Reszty nie zrozumiałem - przyznał. - Potrafisz go spytać, czy okręty stały w porcie, kiedy ruszali na Linhir, czy może już wypłynęły?- spytał Aragorn, pod wrażeniem. Boromir był ostatnią osobą, którą by podejrzewał o znajomość jakichkolwiek słów z języka Haradrimów. Cóż, w przeszłości niejeden raz zmuszony był rewidować swe poglądy co do starszego syna Denethora. Tak było i teraz. Problem z Boromirem polegał na tym, że on do tego stopnia wyglądał i zachowywał się jak rasowy wojownik, iż łatwo było zapomnieć, że to jest to starannie wyszkolony dziedzic namiestnika - wyszkolony nie tylko w sztuce walki. - Jak mi powiesz, jak są po ichniemu „okręty” i „port” to spytam - oznajmił Boromir. - Spróbuj zapytać o „korvatta”- zaproponował Aragorn. - Może w ich dialekcie brzmi to podobnie jak po sutrońsku. Boromir zmarszczył czoło, zastanawiając się przez chwilę. - Pari-en teke vanhasta korvatta har Pelargir?- zwrócił się do Haradrima. - Kesken?! - Południowiec wytrzeszczył oczy. - Kor –vat- ta - Boromir rozłożył ręce, próbując sobie pomóc gestami, tyle, że niestety okręt niełatwo było pokazać. - Onko “korvatta”, korak? Har Pelargir?!- Haradrim spojrzał po swoich towarzyszach, którzy odpowiedzieli mu wzruszeniem ramion i zdumionymi spojrzeniami. - Kesken hakim? - Korvatta har Pelargir - spróbował Boromir raz jeszcze. - Kwai? - Kwai-he korvatta?! - zdumiony Południowiec ostrożnie uniósł dłoń. - Seik...ahen?- zaryzykował. - Jesteś pewien, że korvatta oznacza okręty?- Boromir spojrzał na Aragorna z powątpiewaniem. - Bo mam dziwne przeczucie, że właśnie robię z siebie idiotę. - Sądziłem, że dobrze zapamiętałem. No nic, dajmy spokój okrętom - Aragorn machnął ręką. - Co jeszcze potrafisz powiedzieć w ich języku? - Mam wyliczyć? – Boromir spojrzał na niego przekornie. – Proszę bardzo. Mogę go jeszcze spytać, czy jego siostra jest ładna. Mogę też powiedzieć, jaka jest pogoda i że nie mam złota. Znam parę komend. I to wszystko. A nie, jeszcze Faramir mnie nauczył „Jesteście na ziemi Gondoru. Wycofajcie się, albo zginiecie”. - Doskonale. Powiedz mu to. - On to chyba wie. - Nie szkodzi. Powiedz im. - Herra tuhonut ei-hanta Gondor - zaczął Boromir groźnie, a kiedy skończył mówić Południowcy znów wznieśli ręce wołając : - Nahnyt! Nahnyt! - I co dalej?- Boromir niespodziewanie uśmiechnął się do Aragorna. - Jak chcesz, mogę im jeszcze coś powiedzieć – zaproponował, sprawiając wrażenie, że z każdą chwilą bawi się coraz lepiej. - Umiem na przykład przetłumaczyć: „przepraszam bardzo, ale to wino jest kwaśne”. Aragorn przywołał go do porządku surowym spojrzeniem, Boromir odchrząknął i opanował się. - Musimy ruszać dalej - oznajmił Dziedzic Isildura. - Zostawię ich Angborowi. - To niezbyt rozsądne - zauważył Boromir. - Wiem, ale nie mam wyboru – zgodził się Aragorn. - Daję ci wolną rękę: jeśli podejmiesz się popodrzynać im gardła, to proszę bardzo. - Nie, nie podejmę się. -A masz inny pomysł poza puszczeniem ich wolno? - Nie mam. - No właśnie. Zbierzcie ich broń - Aragorn polecił Strażnikom. - Nahda tushamete! – rozkazał Boromir i jeńcy posłusznie zamarli. Trzech Strażników pozbierało pięć szabli o szerokich klingach, dwie włócznie i dwa łuki. - Połamcie łuki - przykazał Aragorn. - Broń weźmiemy ze sobą i pozbędziemy się jej po drodze. Ruszajmy! - Uskallate uhata! - rzucił Boromir władczo na odjezdnym. Zdezorientowani jeńcy popatrzyli po sobie, nie rozumiejąc dlaczego schwytano ich po to, by chwilę później ich wypuścić. - Co im powiedziałeś?- zawołał Gimli, kiedy przechodzili do galopu. - Żeby wracali do domu! - odkrzyknął Boromir. - Mam nadzieję - dodał pod nosem. Po drodze spotkali jeszcze dwie grupki uciekinierów, którzy podobnie jak pierwsi również się poddali. Tradycyjnie już Południowcy zostali rozbrojeni i pozostawieni swemu losowi. Drużyna nie marnowała czasu na wypytywanie jeńców, tylko pospieszyła w dalszą drogę. Kolekcja zdobycznej broni rosła, więc z ulgą pozbyli się jej w bagnistej rozpadlinie przecinającej step. Za tą rozpadliną właśnie ujrzeli kolejną grupę zbiegów, liczniejszą od poprzednich, lecz tak samo jak one pieszą. Ruszyli ku nim z kopyta i szybko przekonali się, że ci Haradrimowie, wbrew pierwszemu wrażeniu, nie zamierzają się poddać. Kiedy jeźdźcy byli blisko, Południowcy niespodziewanie poderwali z ziemi łuki. - Estelu!- zawołał Elrohir wyrywając strzałę z kołczana. - Widzę!- Aragorn ponaglił Roheryna i pochylił się w siodle. Nie mieli wyboru, byli w zasięgu łuków, musieli szarżować. Zmrużył oczy, kiedy pierwsza strzała świsnęła mu koło ucha, szczęśliwie nie trafiając nikogo za nim. W odpowiedzi zaśpiewały łuki Legolasa i bliźniaków. Trzech Haradrimów padło, jak rażonych gromem. Posypały się kolejne strzały, gdzieś z tyłu dobiegł koński kwik, a potem okrzyk bólu człowieka. Aragorn zagryzł zęby i dobył Andurila. - Elendil! - Gondor! - Boromir na swej siwej klaczy wysforował się do przodu. Haradrimowie rzucili łuki i dobyli broni. Olfir Elladana wydał z siebie mrożący kwik bojowy i skoczył, taranując Południowca, który stał na jego drodze. Aragorn wychylił się do przodu i zręcznie odbił włócznię, godzącą w Roheryna. Obok Boromir szerokim zamachem pozbawił głowy Haradrima w czarnym płaszczu. Przejechali przez linię wrogą niczym kosa, która kładzie łan zboża, wryli konie w ziemię i zawrócili. Ledwo kilku wrogów przeżyło pierwszy atak. Druga szarża dokończyła dzieła. - Estelu! Tam są następni! - krzyknął Elladan, powstrzymując rozbuchanego Olfira. Aragorn błyskawicznie obejrzał się za siebie. Musieli trafić na cały oddział, wśród traw zaroiło się od sylwetek w czerni i czerwieni. Widocznie wróg skrył się w jarze, a teraz na odgłos walki wyległ na równinę. Aragorn nie wahał się ani chwili. Wzniósł Andurila ku górze i nabrał tchu w piersi: - Na Głaz na Erech!!! Do mnie!!! Przez chwilę nic się nie działo, a potem trawy położyły się płasko pod niewidzialnym podmuchem. Biegnący ku Drużynie Haradrimowie zatrzymali się raptownie i po chwili pędzili już w przeciwnym kierunku, na złamanie karku. Nie zdołali uciec daleko. Widmowi wojownicy minęli Drużynę niczym huragan i niespełna kilka uderzeń serca później, jak burzowe chmury spadli na uciekinierów. Przeraźliwe krzyki ludzi wtopiły się w szarą mgłę i wkrótce potem było już zupełnie cicho. Aragorn obejrzał się i ujrzał Dirhaela podtrzymywanego przez Halbarada. W ramieniu Strażnika tkwiła czerwonopióra strzała. Koło rannego krzątał się już Elladan, więc Aragorn mógł się zając pozostałymi. - Czy ktoś jeszcze jest ranny?- zapytał, wodząc wzrokiem od twarzy do twarzy. - Nie - odparł Halbarad. - Ale Belegorn stracił konia. Aragorn skrzywił się. Mieli wprawdzie dwa juczne konie, ale wierzchowiec Belegorna był jednym z najlepszych. - Padł na miejscu?- spytał, szukając niefortunnego jeźdźca wzrokiem. - Nie - odparł Belegorn z kamienną twarzą. - Musiałem go dobić. - Weź tamtego luzaka - polecił Aragorn, ruchem głowy wskazując jucznego deresza. - Niech Kruk i Gorlim rozdzielą między siebie sakwy. - Pójdę po kulbakę - mruknął Belegorn, kierując się w stronę zabitego konia. - Pomogę ci - odezwał się Gorlim i obaj Strażnicy ruszyli w step. - Jak ręka?- Aragorn podjechał do rannego. Elladan zdążył już wyjąć strzałę i teraz sprawnie bandażował ramię Dirhela. - W porządku - zlany potem Strażnik uśmiechnął się blado. - Kolejna dziura do kolekcji. - Nie będziemy więcej ryzykować - oświadczył Aragorn. - Rozkażę Umarłym, by jechali przodem. - I tym sposobem będzie to najszybszy odwrót w historii Haradrimów - skomentował Boromir zsiadając i starannie czyszcząc miecz o płaszcz jednego z zabitych. Obok niego Legolas wyciągał z trupów swe strzały. - A ty, Boromirze, synu Denethora - Aragorn wycelował w Gondorczyka palcem - pamiętaj, że nie masz na sobie kolczugi, więc na przyszłość nie wyrywaj mi się tak do przodu, zrozumiano? - Mam za to tarczę, synu Arathorna - zaprotestował Boromir - której, pozwolę sobie zauważyć, ty z kolei nie masz. A sam szarżujesz w pierwszej linii. Nim Aragorn zdążył mu odpowiedzieć odezwał się Legolas. - A ten, Boromirze? Jest, to znaczy był, prawie twojego wzrostu. Spojrzeli na wskazywanego przez elfa Południowca, który leżał nieco z boku. Wojownik istotnie był rosły i krzepki. I miał na sobie całkiem porządną kolczugę. - Przymierz ją - rozkazał Aragorn. Boromir skrzywił się, ale schował miecz i nachylił się nad zabitym. - Pomogę ci go obrać - oznajmił Gimli, podchodząc. - Pospieszcie się - Aragorn uniósł głowę i spojrzał na niebo. Czy mu się wydawało, czy niebo na wschodzie jeszcze bardziej pociemniało i chmury się rozrosły? SYN GONDORU Część trzecia Ścieżka Umarłych Rozdział VI Pelargir Roheryn, mokry od potu, przeskoczył nad większą kępą trawy i potknął się, tak, że aż jeźdźcem zakołysało w siodle. Ogier wyrównał krok, ale po chwili znowu zahaczył o coś kopytem, raz i drugi. Aragorn nie miał serca dłużej zmuszać go do galopu. Na horyzoncie majaczyła wprawdzie kolejna spora grupa uciekinierów – tym razem konnych, ale teraz już było jasne, iż mimo wysiłku, nie zdołają ich dogonić. Konie Strażników ciągnęły resztkami sił, opadały z nich płaty piany, a dystans między Haradrimami a Szarą Drużyną nie zmniejszał się ani o ligę. - Do stępaaa! - Aragorn uniósł dłoń do góry i zastęp stopniowo wyhamował. Wszystkie wierzchowce mocno parowały i robiły bokami, większość smętnie pospuszczała łby. Roheryn wydał z siebie przeciągłe parsknięcie, które zabrzmiało jak jęk. Aragorn poklepał go po mokrej szyi. - Poprowadzimy je w ręku przez jakiś czas - oznajmił, zatrzymując oddział. - Z koni! Nie, Dirhelu, ty nie zsiadaj. Jesteś ranny, odpocznij w siodle. - Mogę się kawałek przejść, wsiądę, gdy się zmęczę - sprzeciwił się Strażnik. - Jak uważasz - Aragorn zeskoczył na ziemię, przerzucił wodze przez łeb Roheryna i sięgnął po bukłak. - Może by tak zrobić jaki postój krótki, co? - zapytał Gimli, dyskretnie masując krzyż. - Wolałbym nie - Aragorn pokręcił głową. - Posilcie się w marszu. Południe już dawno minęło, ani się obejrzymy, jak będzie zmierzchać. A jeszcze sporo drogi przed nami. - Jeśli wolno coś wtrącić - odezwał się Boromir prowadzący obok zmęczoną Koń - dlaczego nie poślesz Umarłych za tymi Południowcami, tylko pozwalasz im uciec? Uprzedzą swoich w Pelargirze, że nadciągamy. - Wolę nie ryzykować - odparł Aragorn, spoglądając na szarą mgłę przed nimi. - To tak, jak z ostrym, dzikim psem. Kiedy prowadzisz go uwięzi i w kagańcu masz pewność, że panujesz nad sytuacją. Ale kiedy spuścisz go ze smyczy bez kagańca – wszystko może się wydarzyć. Wolę ich mieć na oku i pod kontrolą. Może się zdarzyć, że tam, na równinach są Lamedończycy, a ja nie mam pewności, czy Umarli odróżnią przyjaciół od wrogów. Boromir pokiwał głową na znak, że rozumie i akceptuje decyzję dowódcy. Przez dłuższą chwilę maszerowali w milczeniu, a Aragorn zajął się próbą obliczenia, gdzie też dokładnie są i ile dziś ujechali. Nie było to łatwe, bo na trasie nie było żadnych charakterystycznych punktów, żadnych osad, tylko stepy, jak okiem sięgnąć i pasmo gór na horyzoncie. - Jak kolczuga?- zagadnął Boromira, poprzestając na ustaleniu, że muszą być mniej więcej w połowie drogi między Gilrainą a Pelargirem. - W porządku. Mogłaby być wprawdzie dłuższa, ale darowanemu koniowi... - Boromir zawiesił głos i odruchowo poklepał Koń po szyi.-Myślisz, że dotrzemy dziś do portu? - Trudno powiedzieć. Zobaczymy. Znów chwilę szli w milczeniu. - Czy mi się wydaje – mruknął nagle Boromir - czy oni zrobili się wyraźniejsi? Aragorn spojrzał na niego, a Gondorczyk wskazał mu podbródkiem zastęp Umarłych przed nimi. Rzeczywiście. Cienie sztandarów nabrały ostrzejszych kształtów, z szarej masy zaczęły się wyróżniać poszczególne sylwetki. - Też to zauważyłem - odezwał się Gimli. - Czy to dlatego, że do Mordoru jest coraz bliżej? - To możliwe - zgodził się Aragorn. - Grunt, że nabierają mocy, cokolwiek jest powodem. - A nie boisz się, że silny pies zerwie się z łańcucha?- zapytał Boromir, niby od niechcenia. - Wiąże ich przysięga. - Jedną już złamali. - Tej nie złamią. - Skąd ta pewność? - Bo łańcuch jest mocny, a ja go nie zamierzam go wypuścić - Aragorn uśmiechnął się. Boromir przyjrzał mu się nieodgadnionym wzrokiem, a potem odwrócił głowę i zapatrzył się widmowe wojsko przed nimi. Aragorn sądził, że już się więcej nie odezwie, był więc zaskoczony, kiedy usłyszał: - Mogę cię o coś spytać? Przyzwalająco skinął głową. - Dużo nad tym myślałem. O naszej rozmowie w Isengardzie - zaczął Boromir, a Aragorn uniósł brwi. - Powiedziałeś, wtedy, że dobrze będzie sprawić, by Nieprzyjaciel pomyślał, że to ja mam... no, wiesz. Że to odwróci jego uwagę od F... od innych spraw. Ale on zaraz potem zobaczył w palantirze Pippina. A potem ty mu się pokazałeś i rzuciłeś mu wyzwanie. Nie obawiasz się, że to wzbudzi jego podejrzliwość i wzmoże czujność? A co jeśli pomyśli, że coś ukrywamy i za wszelką cenę chcemy odwrócić jego uwagę? - Cóż, trudno powiedzieć, co Nieprzyjaciel sobie pomyśli. Nikt z nas nie może tego przewidzieć, bo nie mamy umysłów przeżartych przez zło - odparł Aragorn, odruchowo przenosząc spojrzenie na czarne chmury na wschodzie. - Ale im większy zamęt zdołamy rozpętać wokół... sedna sprawy, tym lepiej. Grunt, by jego myśli odwróciły się od Mordoru. Kto wie, może właśnie teraz siedzi i zastanawia się, dlaczego zmusiłeś hobbita do zajrzenia w palantir. - Ja?- Boromir szeroko otworzył oczy. - A któż inny? Ty zniszczyłeś Isengard, więc logiczne jest, że i palantir udało ci się zagarnąć. I w ramach zabawy, zmusiłeś jednego z towarzyszących ci hobbitów do spojrzenia w kryształ. Wiesz wszakże, że on poszukuje niziołka, więc postanowiłeś się z nim podroczyć i pokazać, kto tu rządzi. Obawiam się, że myśli o tobie bardzo często. I z dużą niechęcią. - I dobrze - mruknął Boromir, uśmiechając się pod nosem. - No, a twoje pojawienie się? Skoro ja mam palantir, to co w nim robi dziedzic Isildura? - Zapewne tłumaczy sobie, że kolejny pionek wkroczył do gry. Pionek z apetytem na władzę. Teraz wypada zaczekać, aż obecny posiadacz skarbu i on rzucą się sobie do gardła - wyjaśnił Aragorn spokojnie. - Mógł pomyśleć, że mnie pokonałeś i teraz ty masz skarb - zauważył Boromir. - Myślę, że to akurat mógł wyczuć podczas naszej konfrontacji w krysztale. - To, że masz skarb? - Nie, to, że go nie mam. - Można spytać, o czym wy w ogóle rozmawiacie?- zniecierpliwił się Gimli. - Ot, takie gdybanie – Aragorn wzruszył ramionami. Nie miał siły tłumaczyć mu wszystkiego od początku. Boromir też milczał, widocznie dochodząc do tego samego wniosku. Krasnolud machnął na nich ręką i zajął się grzebaniem w sakwie. Wyjął swoją paczuszkę z lembasami i westchnął ciężko. - Nie masz tam może jakiej kiełbasy, mój chłopcze?- zagadnął Boromira tęsknym głosem, spoglądając na juki przy siodle Koń. Syn Denethora przymrużył oczy. - Prosiłem, żebyś mnie tak nie nazywał - oznajmił. - Zapomniałem. Wybacz, chłopcze ojca swego. - Tak też mnie nazywaj! - Dlaczego? - Bo mnie to denerwuje. - Ale samo mi się tak mówi. - To niech samo ci się przestanie. W przeciwnym wypadku zacznę się do ciebie zwracać... na przykład „mój drogi krasnalku”. - Spróbuj, a zginiesz. - Że wam jeszcze chce się kłócić - Legolas pokręcił głową. - Ja tam nie mam siły. - Koniec świata - Boromir w udanym zdumieniu pokręcił głową. - Nasz elf pierwszy raz w historii przyznaje, że nie ma na coś siły. Trzeba to zapisać w kronikach. - Tak z ciekawości, mój zacny Boromirze, można wiedzieć, czemuż to zawdzięczamy twój obecny kwaśny humor? – zapytał Legolas. - Mój „kwaśny” humor?- Boromir spojrzał na niego wymownie ponad szyją Koń. - Proszę uprzejmie, już wyjaśniam. Jest zmęczony, głodny i niewyspany, ta kolczuga śmierdzi, przed nami pół dnia marszu i bitwa, a moje miasto lada chwila zaleje armia Nieprzyjaciela. Bardzo cię przepraszam, ale nie jestem w nastroju, żeby ćwierkać. Legolas nie byłby sobą, gdyby porzucił tak obiecujący temat. - Chcesz powiedzieć, że kiedy masz dobry humor, to ćwierkasz?- zapytał natychmiast. - Czasami - burknął Boromir gniewnie, ewidentnie na odczepnego, ale Legolas nie zrażał się łatwo. - Jakoś odkąd cię poznałem, nie słyszałem, żebyś kiedykolwiek ćwierkał - zauważył. - Czy to znaczy, że od jesieni jesteś nie w humorze? - Tak -odpowiedział krótko Boromir. - Aha. A czy jest szansa, że usłyszę kiedyś twoje ćwierkanie?- drążył dalej Legolas. - Nie wiem - warknął Boromir. - Bardzo jestem go ciekaw. - Co ty powiesz - Boromir miał taką minę, że Aragorn zawahał się, czy nie wkroczyć i nie załagodzić sytuacji, ale niespodziewanie odezwał się Elladan: - Estelu! Widzę łunę na horyzoncie. Wszelkie rozmowy natychmiast ustały. Aragorn spojrzał w dal, lecz niczego jeszcze nie widział – elfowie sięgali wzrokiem na setki lig. - I ja ją widzę - Legolas przymrużył oczy. - Podpalili stepy?! - Boromir spojrzał niespokojnie na Elladana. - Raczej port - odparł syn Elronda. - Albo okręty - dodał Aragorn posępnie. - To znaczy, że o nas wiedzą - mruknął Boromir do siebie. - Wcześniej, niż zakładałem - Aragorn zmarszczył brwi. - Na koń! Ruszyli kłusem. Wprawdzie Roheryn, czując zdenerwowanie swego pana, sam przeszedł do galopu, ale Aragorn go przytrzymał. Za krótko konie odpoczywały w stępie, by ponownie je popędzać. Jechali w milczeniu, jedynym odgłosami były szelesty traw, uderzenia kopyt o ziemię i pobrzękiwanie broni. Po kłusie zrobili dłuższy odcinek stępa, a potem Aragorn zaryzykował kolejny galop, zdając się na Roheryna. Liczył na to, że kiedy koń będzie miał dosyć, zwolni. Znacząco poluzował mu wodze, pozwalając dyktować tempo. Co jakiś czas oglądał się przez ramię na inne wierzchowce. Póki co, wszystkie dotrzymywały kroku Roherynowi, nawet Koń, o którą Aragorn obawiał się najbardziej. Boromir był najcięższy z nich wszystkich i klacz miała najtrudniejsze zadanie. Na szczęście okazała się równie wytrzymała, jak otaczające ją ogiery. Galopowała równo, choć pot zlał ją tak obficie, że z siwej stała się szara, zbliżając się odcieniem do Cienistogrzywego. Chrapanie Roheryna stawało się coraz głośniejsze. Po pewnym, dość długim czasie znów się potknął, ale nie zwolnił i Aragorn zorientował się, że wierny koń zamierza dać z siebie wszystko i galopować, dopóki nie padnie. Strażnik natychmiast ściągnął mu wodze i nakazał przejść wszystkim do stępa, zły na siebie, że tak się zagapił. Powinien przewidzieć, że uparty Roheryn nie zwolni, mimo zmęczenia. Za jego plecami rozległy się ciche jęki ulgi. Ludzie też mieli dosyć takiego tempa. I nie tylko ludzie. - Aragornie! - odezwał się nagle Gimli.- Ponieważ w tym dumnym gronie, każdy prędzej umrze niż poprosi o postój, biorę na siebie to niewdzięczne zadanie i w imieniu wszystkich, jak sądzę, proponuję zatrzymać się na chwilę. W odróżnieniu od ciebie bowiem, nie jesteśmy ze stali. - To prawda - poparł go Elladan. - Musimy napoić i nakarmić konie. Gimli wymownie wskazał syna Elronda dłonią, na znak, że oto znalazł się kolejny rozsądny. Aragorn spojrzał na krwawą łunę, teraz już wyraźnie widoczną na tle ciemniejącego nieba. Od Pelargiru nie mogło ich dzielić więcej niż kilkanaście mil. Istotnie dobrze będzie nabrać nieco sił przed przybyciem do portu. - Zgoda - Aragorn rozejrzał się jeszcze, ale nigdzie w zasięgu wzroku nie było lepszego miejsca na postój. Równie dobrze mogli zatrzymać się tutaj. - Boromirze, wszystko w porządku?- upewnił się, widząc, że syn Denethora wyrzucił nogi ze strzemion, skrzyżował ręce na przednim łęku i pochylił się do przodu tak, że prawie opierał się czołem o końską grzywę. - Uhm. Tak - odparł Boromir niewyraźnie, nie zmieniając pozycji. - Z koni! Boromir zsiadł jako ostatni, a po jego powolnych ruchach widać było, jak bardzo jest zmęczony. - Nie ściągajcie siodeł - polecił Aragorn. - Poluzujcie tylko popręgi. I rozdzielcie między sobą obrok, żeby konie dostały po równo. Po chwili zamieszania związanego z przeglądem worków i wymianą, wierzchowce dostały swoje porcje. W ten sposób Drużyna zużyła swoje zapasy obroku. Jeźdźcy popadali w trawę, aż zadudniło, jedynie Elladan i Elrohir krzątali się jeszcze przy koniach. Aragorn usiadł na ziemi i rozejrzał się po towarzyszach. Żaden z nich słowem się nie poskarżył, ale widać było po nich trudy tej szaleńczej wyprawy. Szczególnie Boromir wyglądał na zmordowanego, leżał na plecach z szeroko rozrzuconymi rękami, miał zamknięte oczy i oddychał płytko. Jego rysy wyostrzyły się, a cienie pod oczami pogłębiły. W słabnącym świetle dnia wyglądał jak trup. Aragorn zastanowił się, czy nie zaproponować mu jeszcze miruvoru, ale zdecydował, że może lepiej nie. Niewiele go już pozostało, a poza tym cudowne właściwości kordiału były równie pomocne, co zdradliwe. Miruvor na krótko dodawał sił, ale stan wycieńczenia organizmu pozostawał bez zmian. Był to jeden z powodów, dla których elfowie niechętnie użyczali napoju innym rasom, ponieważ szczególnie ludzie mieli tendencję do nadużywania kordiału w myśl zasady : „skoro daje siłę, należy czerpać aż do dna”. Elrond twierdził, że był kiedyś taki przypadek, że jakiś wojownik, człowiek oczywiście, pozornie będąc w pełni sił dzięki cudownemu kordiałowi, umarł z wyczerpania – jego serce ponoć nie wytrzymało wysiłku. Dlatego też miruvor był starannie wydzielany. Boromir pił go już kilkakrotnie podczas ostatnich dni, lepiej, by poprzestał na wodzie. Aragorn westchnął cicho. Jak tu przekonać dumnego Gondorczyka, żeby pamiętając o swojej kondycji nie wyrywał się w pierwszej linii do bitwy? Teoretycznie mógł mu wydać rozkaz, ale wolał nie naciągać cienkiej struny, na której zawisły ich wzajemne relacje. Z braku pomysłów na rozwiązanie tej sprawy przymknął oczy i osunął się na plecy. Po całym dniu jazdy bezruch był dziwacznym doświadczeniem. Aragorn miał wrażenie, że cały świat zaczyna się obracać razem z nim, coraz szybciej i szybciej. Wrażenie było tak silne, że już już miał otworzyć oczy, kiedy nagle stało się coś kompletnie nieoczekiwanego. Czarny zastęp orków przelewający się przez mur – Rammas Echor?!- jak fala, zmiatający wszystko, co stało mu na drodze. Mumakile taranujące umocnienia, deszcz płonących strzał. Ogień i śmierć. I cienie Nazguli... na białych murach... Aragorn poderwał się ze stłumionym okrzykiem. Zamrugał oczami. Wizja zniknęła równie nagle, jak się pojawiła. Została jedynie groza i przeświadczenie, ze lada chwila będzie za późno. - Co się stało?- zapytał Elladan niespokojnie. - Minas Tirith jest już oblężone! - Aragorn wstał i spojrzał ku wschodowi. - Co?! Jak to?!- Boromir zerwał się na równe nogi i niemal natychmiast zatoczył się, blednąc. - Ostrożnie - Aragorn podtrzymał go. - Nie zrywaj się tak gwałtownie, bo zemdlejesz. - Jak to „otoczone?”- syn Denethora spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. - Tak szybko?! - Tak. Właśnie to zobaczyłem. To znak, że musimy się spieszyć. Boję się, że przybędziemy za późno. Na koń!!! Nikt nawet nie zaprotestował. Boromir wskoczył na siodło jako pierwszy. - Nie mamy wyboru. Musimy jak najszybciej dotrzeć do Pelargiru, nawet za cenę zajeżdżenia koni. Jeśli wierzchowce padną, będziemy biec. Naprzód! – i z tym okrzykiem Aragorn pchnął Roheryna do galopu. Nie zatrzymali się aż do samego portu. To doprawdy był cud, że mimo takiego tempa, żaden z koni nie padł i żaden z jeźdźców nie zasłabł. Valarowie czuwali nad nimi. Umarli, na rozkaz Aragorna, trzymali się teraz z tyłu, bo Strażnik chciał widzieć co się przed nim działo. A działo się wiele. Aragorn uniósł dłoń w górę i wrył Roheryna w ziemię. - Na brodę Durina! - jęknął Gimli wychylając się zza pleców Legolasa. Powitał ich kompletny chaos. W porcie stało z pięćdziesiąt okrętów. Kilka jednostek pod pełnymi żaglami usiłowało ujść z portu w górę rzeki. Na innych, zakotwiczonych jeszcze trwała gorączkowa krzątanina. Dwa okręty, te najbliżej nabrzeża, płonęły żywym ogniem, najmniejsze cztery już się dopalały. Pożar strawił też drewniane umocnienia portu i osadę w oddali. Haradrimowie robili wszystko, by przeszkodzić nadciągającym wrogom. Przy brzegu miotał się jeszcze spory oddział. Kilkanaście szalup, wypełnionych ludźmi po brzegi, ile sił w wiosłach płynęło ku największemu z okrętów, majestatycznie sunącemu pod czarnymi żaglami. W powietrzu szybowały setki mew; w łunie pożaru ptaki zdawały się być krwistoczerwone. Nowa fala wrzasków zalała port i Aragorn zrozumiał, że ich dostrzeżono. Zaśpiewał Anduril, dobywany z pochwy, a pozostałe miecze wnet do niego dołączyły. - Naprzód! Ruszyli z kopyta. Południowcy w popłochu rozstąpili się przed nimi. Aragorn podjechał w stronę nadbrzeża i tam osadził konia, rozglądając się pilnie. Wyglądało na to, że w port został całkowicie opanowany przez Haradrimów, jak okiem sięgnąć nigdzie nie było widać barw Lamedonu. To dobrze, mógł zatem kazać Umarłym, by... wtem zorientował się, że zrobiło się dziwnie cicho. Wrzaski umilkły, tylko trzask ognia i przeciągłe nawoływania mew zakłócały tę mrożącą krew w żyłach ciszę. Ze wszystkich stron spoglądały na nich wrogie oczy. Haradrimowie ochłonęli i zatrzymali się. Nienawiść walczyła w ich spojrzeniach z niedowierzaniem, kiedy tak spoglądali ponad Drużyną. Aragorn obejrzał się przez ramię i zrozumiał powód zdumienia – za nimi nie było nikogo. Umarli, którzy w szarży trzymali się z tyłu, zniknęli. Być może zasłaniało ich wzgórze, zza którego przed chwilą wyłoniła się Drużyna. W każdym razie wyglądało to tak, jakby przeciwko kilku setkom wojska stanęła trzydziestka ludzi, trzech elfów i jeden krasnolud, na spienionych zmordowanych koniach. Haradrimowie też dokonali tego przeliczenia, bo nagle, jak na komendę, z setek gardeł dobył się dziki, szyderczy śmiech. Śmiali się Południowcy na nabrzeżu i ci na łodziach, które mozolnie zaczęły zawracać. Zza spalonych zabudowań zaczął się wyłaniać liczny, dobrze uzbrojony oddział, odcinając im drogę. Byli otoczeni. Olbrzymi wojownik w szkarłatnym płaszczu, stojący na najbliższym pomoście, wyszarpnął broń zza pasa i wskazał na nich z rykiem. W tej samej chwili świsnęło kilka strzał, jedna z brzękiem odbiła się od tarczy Boromira, a od rzeki runęła ku nim fala atakujących. I tak jak wcześniej Południowcy tratowali się w ucieczce, tak teraz przepychali się wzajemnie, by jak najszybciej dopaść łatwego łupu. Aragorn stanął w strzemionach i wznosząc Andurila ku niebu zawołał najgłośniej jak potrafił: - Do mnie!!! Na Czarny Głaz, zaklinam, do mnie!!! - jego głos wzbił się ponad bitewną wrzawę, ale nie zdążył już obejrzeć się wstecz, czy wezwanie poskutkowało - musiał odbić cios wymierzony w szyję Roheryna - krąg napastników błyskawicznie zamknął się wokół Drużyny, zadźwięczały miecze. Walczyli z koni przeciw pieszym, co przy braku miejsca do manewru, sprawiało dodatkowe utrudnienie – jeźdźcy musieli zasłaniać nie tylko siebie, ale i wierzchowce, bo to w nie w pierwszej kolejności godzili napastnicy. Aragorn przebił mieczem jednego Południowca i ściął drugiego. Jak na złość Haradrimowie wciąż zachodzili go od lewej. Mając ograniczone pole manewru, Aragorn spróbował wykręcić nieco Roherynem, by zyskać swobodniejszy rozmach, a zarazem nie przeszkadzać walczącemu obok Elladanowi. I właśnie wtedy stało się nieszczęście. Powietrze przeszył przeraźliwy koński kwik. Aragorn, słysząc rozpaczliwy krzyk Elladana, spojrzał w prawo i w tym samym momencie biała grzywa Olfira rozmazała mu się w oczach. Oszalały siwy ogier wystrzelił do góry stając dęba, a potem runął w bok, zderzając z zaskoczonym Roherynem, który właśnie szykował się do zwrotu. Elladan wywinął się jak kot i zdołał zeskoczyć na ziemię, Aragorn jednak był unieruchomiony - prawa noga uwięzła mu między końskimi bokami. Roheryn próbował się jeszcze ratować przed upadkiem, ale zawadził kopytami o ciało zabitego Południowca i podobnie jak Olfir runął na ciężko na bok. Aragorn w ostatniej chwili wyszarpnął nogi ze strzemion, ale nie zdołał złagodzić impetu – od uderzenia o ziemię pociemniało mu w oczach, a Anduril wypadł mu ze zdrętwiałej ręki. - Araaagooooorn!!! - usłyszał krzyk Boromira. Osłaniając głowę ramieniem przetoczył się w lewo. Roheryn stęknął i wsparł się przednimi kopytami o ziemię, próbując wstać. Aragorn też się właśnie podnosił, sięgając po Andurila, kiedy kątem oka ujrzał, jak haradzki wojownik wyrywa topór z szyi Olfira i rzuca się ku niemu, szczerząc opiłowane zęby. Południowiec był szybki, niczym zwijający się wąż. Wyminął oba konie i wzniósł topór do góry. Nie było szans, by tak potężny zamach powstrzymać mieczem, Aragorn rzucił się więc w bok, uchylając przed ciosem. Ostrze topora minęło go o włos i siłą rozpędu wbiło w plecy leżącego na ziemi Południowca, tego samego, o którego potknął się Roheryn. Aragorn zerwał się na nogi i korzystając z okazji ciął płasko mieczem, mierząc w nieosłoniętą hełmem głowę wojownika, ale ten przewidział jego ruch i uchylił się błyskawicznie, jednocześnie wyrywając topór. Aragorn cofnął się, by zyskać więcej miejsca do walki i w tym samym momencie zderzył się z kimś plecami. Stracił równowagę i zatoczył w bok, odruchowo wpierając na mieczu. Haradrim nie marnował czasu i zamierzył się do kolejnego ciosu, a Aragorn w błyskawicznym przebłysku zrozumiał, że tym razem nie zdoła się uchylić. Ale cios nie spadł. Haradrim zachwiał się, a potem zamarł w bezruchu, wciąż z toporem uniesionym ku górze i w bezbrzeżnym zdumieniu zagapił się na skrwawione ostrze wystające mu z piersi. Aragorn odzyskał równowagę i na wszelki wypadek uniósł obronnie Andurila, ale - niepotrzebnie. Ostrze, które przebiło Południowca na wylot, płynnie cofnęło się i znikło, by pojawić się w postaci poziomej, rozmazanej smugi. Pozbawiony głowy trup runął na ziemię, odsłaniając stojącego za nim Boromira. - W porządku?- wydyszał Gondorczyk. Aragorn otwierał usta, by podziękować, kiedy nagle targnął nimi znany już, lodowaty podmuch. Pociemniało raptownie, mewy zamilkły. Wokół rozległy się kolejne krzyki, ale tym razem brzmiało w nich przerażenie, nie tryumf. Aragorn, za przykładem innych obejrzał się i ujrzał poszarpane sztandary łopocące na wietrze. Umarli przybyli na wezwanie. W mgnieniu oka pole wokół Drużyny opustoszało. Upiorom towarzyszyła taka groza, że nikt nie ośmielił się stawić im czoła. Południowcy rzucili się do ucieczki, ciskając broń, gdzie popadnie. Boromir z rozpędu ściął jeszcze jednego Haradrima, który przebiegał koło niego, a Strażnicy szybko rozprawili się z tymi, którzy w przypływie straceńczej odwagi spróbowali szczęścia w walce z ludźmi. Ale większość atakujących pierzchła na sam widok nadciągającej armii upiorów. - Gimli, wracaj na siodło! - krzyknął Aragorn na krasnoluda, który zgodnie ze zwyczajem swego ludu wolał walczyć pieszo i gdy tylko nadarzyła się okazja w czasie tej potyczki, natychmiast zeskoczył na ziemię, by tam siać zniszczenie swoim toporem. Legolas zręcznie zawrócił Aroda, schylił się i wyciągnął dłoń ku krasnoludowi, a Gimli odbiwszy się potężnie, siłą rozpędu wylądował za jego plecami. Obaj zrobili to tak sprawnie, jakby ćwiczyli od lat. Najwyraźniej nabierali coraz większej wprawy w podróżowaniu razem. -Twój koń! - Halbarad podjechał do Boromira, trzymając wodze niespokojnej klaczy. Aragorn klepnął Gondorczyka w ramię odsyłając go po wierzchowca, a sam obejrzał się na Rohryna. Ogier stał tuż obok, czekając na wezwanie. Wyglądało na to, że nic mu nie jest i Aragorn odetchnął z ulgą. Kiedy zbierał wodze, koń trącił go pyskiem, jakby chciał przeprosić za to, co się stało. Aragorn pogłaskał go szybko po mokrym nosie i wskoczył na siodło. Jego wzrok padł na Olfira, leżącego na pobojowisku, jak ścięty, biały kwiat w błocie. Nieszczęsny Elladan. Niespokojnie rozejrzał się za bratem i odprężył nieco widząc go siedzącego za plecami Elrohira. Wyglądało na to, że nikt z Drużyny nie ucierpiał poważnie. - A wy dokąd? - krzyknął, widząc, że Legolas, Gimli i Boromir ruszają w stronę przystani. - Tłuc psubratów! - ryknął Gimli, wymachując toporem. - Spokój! Umarli zrobią swoje. Nie narażajcie się bez potrzeby - rozkazał Aragorn. - No ale... - Gimli wymownie wskazał pierzchających Haradrimów. - Zaczekajcie!- powtórzył Aragorn z naciskiem, podjeżdżając do przodu, by mieć lepszy widok, na to co działo się w porcie. Reszta Drużyny ustawiła się za nim, patrząc w milczeniu, jak widmowe wojsko, niczym fala przypływu, zalewa port. Była to najdziwniejsza i najbardziej przerażająca bitwa, jaką Aragorn miał okazję oglądać, tym dziwniejsza, że szarża Umarłych odbywała się w ciszy. Jedynie wsłuchując się uważnie można było dosłyszeć rozliczne szepty, coś na podobieństwo odległego echa rogów i zawołań bojowych. Wszędzie błyskały blade miecze, ale nie słychać było metalu uderzającego o metal, sztandary nie trzepotały, końskie kopyta nie dudniły. Wszystko to razem można by przyrównać do echa jakiejś zapomnianej bitwy z Dawnych Dni, do bladego wspomnienia, gdyby nie to, że naprawdę ginęli w niej ludzie. Haradrimowie stratowani przez widmowe konie padali, by już się nigdy nie podnieść. Ci nadziani na cienie włóczni umierali z krzykiem. Widmowe miecze zdawały się przenikać przez nich bez szkody, ale mimo to trup ścielił się gęsto. Południowcy, którzy zdołali przetrwać pierwszą szarżę, z wrzaskiem skakali do wody. Aragorn spojrzał na wielki okręt, który z trudem manewrując między płonącymi żaglowcami, usiłował ujść w górę rzeki. Na innych jednostkach też trwała szaleńcza krzątanina, żagle sunęły do góry, z otworów nad wodą zaczęły wysuwać się wiosła. Zacumowane na środku nurty okręty wszystkie naraz zaczęły podnosić kotwice. Tyle, że w takim tłoku, jedynie przeszkadzały sobie wzajemnie w ucieczce - dwa mniejsze żaglowce zderzyły się burtami, w akompaniamencie trzasku łamanych wioseł i krzyku ludzi. Widać było, ze korsarze w panice kompletnie potracili głowy. Ostatni Haradrimowie na łeb na szyje rzucili się wpław ku okrętom. Widmowe wojsko zatrzymało się. Pod największym sztandarem, wódz upiorów odwrócił się ku Aragornowi, jakby w niemym zapytaniu, co dalej ma robić. Ostrze Andurila wskazało im okręty. - Zdobyć flotę!!! - rozkazał Aragorn. Wojsko rozdzieliło się sprawnie, część ruszyła wzdłuż nabrzeża, by dostać się na zacumowane jeszcze statki, reszta popłynęła ponad wodami jak mgła, przelewając się przez pokład okrętu flagowego, a z niego dalej ku innym okrętom. - To niesamowite. Pokonaliśmy Mordor jego własną bronią - oświadczył Boromir, szeroko otwartymi oczami patrząc na to, co działo się w porcie. Oszalali z przerażenia piraci skakali za burty. Wody rzeki wkrótce zaroiły się od ludzi. Większość płynących kierowała się w stronę przeciwległego brzegu, mimo iż niewielkie mieli szanse, by tam dotrzeć, nie w tym chaosie. - No i znów zabrakło nam przeciwników przed końcem bitwy - podsumował Gimli, głaszcząc tęsknie ostrze swego topora. - Za mną! - Aragorn skinął na drużynę dłonią i poprowadził zastęp ku samej rzece, w stronę sporego okrętu, który cumował najbliżej. Na pokładzie nie było nikogo. - Tam mogą być galernicy przykuci do wioseł - zauważył Boromir. - O nich właśnie myślę - Aragorn skinął głową. - Elladanie, Elrohirze, zechcecie sprawdzić? Halbaradzie, idź z nimi - nie musiał dodawać, by uważali. Cała trójka zeskoczyła z koni i szybko po trapie przedostała się na pokład i znikła im z oczu. Po chwili pojawił się z powrotem Elrohir. - W porządku - oznajmił. - Tam na dole jest około pięćdziesięciu ludzi, skutych łańcuchami. Są półżywi z przerażenia. Mój brat i Halbarad usiłują ich uspokoić i uwolnić. - Mogę pomóc w rozkuwaniu łańcuchów - zaoferował się Gimli. - Aragornie? Ten uniósł dłoń na znak, żeby mu nie przerywać i szybko dokończył liczenie okrętów, które zdobyli Umarli. Tak się szczęśliwie składało, że na jednego Strażnika wypadał jeden żaglowiec. To znacznie ułatwiało jego plany. Rozejrzał się jeszcze, by upewnić się, że Haradrimowie nie stanowią zagrożenia. Pojedyncze niedobitki, bez broni umykały na piechotę w stronę morza. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek z ocalałych myślał o walce. - Na razie zrobimy tak: - rzekł Aragorn - chcę, by na każdym, większym okręcie znalazł się jeden ze Strażników. Spróbujcie uspokoić galerników. Powiedzcie im, że Gondor odzyskał Pelargir i wkrótce zostaną uwolnieni. Gorlim, Dagnor, Beregond... - zaczął wskazywać swoim ludziom poszczególne okręty i Strażnicy jeden po drugim odjeżdżali. W ten sposób rozesłał wszystkich. Przy jego boku pozostali jedynie Legolas z Gimlim i Boromir. - A my?- spytał elf. - A my – Aragorn uśmiechnął się lekko - my weźmiemy sobie ten - to rzekłszy, wskazał ręką okręt flagowy. - A jak się tam dostaniemy? - zapytał Boromir. Aragorn spojrzał na niego i mimowolnie się uśmiechnął. Syn Denethora patrzył na niego w swój charakterystyczny, poważny i zarazem lekko ironiczny sposób, unosząc jedną brew lekko do góry, jakby chciał dodać „no śmiało, słucham propozycji”. Aragornowi natychmiast stanął przed oczami Pippin, który w podobnych sytuacjach zwykł był przybierać identyczną minę. Swoją drogą, ciekawe, kto od kogo przejął tę manierę. Najprawdopodobniej hobbit podpatrzył to u człowieka, choć nie można było wykluczyć drugiej możliwości, ponieważ sposób bycia Tuka udzielał się dość nachalnie. - Łodzią, mój przyjacielu - odpowiedział Aragorn lekko. - A skąd ją weźmiemy? Haradrimowie wszystkie zabrali. - Nie wszystkie. Tam, gdzie teraz stoi Elrohir, jest jeszcze jedna szalupa. Niewielka, ale wystarczy na nas czterech. Boromir spojrzał na okręt, na który posłano bliźniaków i Halbarada. - A co zamierzasz zrobić z końmi? - drążył dalej. Aragorn uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zaczynał przyzwyczajać się do tych pytań i nieustannego nadzoru ze strony Boromira, co więcej, zaczynał to nawet lubić. W końcu dobrze jest mieć koło siebie kogoś, kto czuwa nad wszystkim, martwiąc się za dwóch. - Co znowu? - Boromir zmarszczył brwi, widząc jego uśmiech. - Boromirze, mój druhu - oświadczył Aragorn ciepło i z przekonaniem - będzie z ciebie idealny namiestnik. Legolas i Gimli roześmieli się, syn Denethora zaś zmieszał się, spuścił wzrok i wymamrotał coś pod nosem. - A odpowiadając na twoje pytanie - ciągnął Aragorn pogodnie. - Zostawimy konie pod opieką moich braci. Myślę, że wszystkie wierzchowce bez większego problemu przejdą po trapie na pokład, bo nie jest stromy. Chodź, Roherynie. Pokażesz pozostałym, że podejście nie jest takie straszne, na jakie wygląda. Elladan wyszedł im na spotkanie, kiedy wprowadzali konie na górę. - Łańcuchy są tak starannie umocowane, że nie zdołaliśmy uwolnić ludzi. Halabarad został z nimi na dole - oznajmił, wyciągając rękę, by bezwiednie przeczesać palcami grzywę Roheryna. - Mogę pomóc! - zaoferował się Gimli natychmiast. - Wielu spośród nich to Gondorczycy, wzięci do niewoli podczas poprzednich wypraw - dorzucił Elladan. - Pójdę do nich - Boromir na tę wieść z miejsca ruszył przed siebie, ale Aragorn schwycił go za ramię. - Nie teraz. Muszę zakończyć, to, co rozpocząłem... - Ale przecież trzeba ich uwolnić.. - zaczął syn Denethora, ale Strażnik wzniósł dłoń, na znak, żeby mu nie przerywać i Boromir umilkł posłusznie. - Spodziewam się, że lada moment nadciągnie Angbor ze swymi oddziałami - ciągnął Aragorn. - Wyruszył wkrótce po nas, a konie ma wypoczęte. Jemu powierzę uwalnianie jeńców. Chodźcie, trzeba spuścić szalupę. - Rusz się i pomóż! - Elladan nieoczekiwanie podniósł głos, odwracając się ku Elrohirowi, który w pewnym oddaleniu, w swobodnej pozie opierał się u burtę. - I... no, nie!!! Schowaj tę książkę, ale już!!! Jak cię jeszcze raz z nią zobaczę to nie ręczę za siebie, słyszysz!!! - No co?- Elrohir obronnie rozłożył ręce, zdziwiony. - Przecież chwilowo nie mam nic do roboty. - Teraz już masz! A poza tym, odrobinę wyczucia, na litość!!! Trwa bitwa, dookoła giną ludzie! W ogóle cię to nie obchodzi?!- gorączkował się Elladan. Aragorn podszedł i objął go ramieniem. Mocno. Elf odetchnął głęboko i umilkł. Elrohir pospiesznie upchnął książkę do podręcznej sakwy i zbliżył się do nich. - Przepraszam - mruknął, a potem przyciągnął brata do siebie i ucałował go w czoło. - A, odejdź - Elladan odsunął go, niby to ze wstrętem, ale napięcie, jakie się w nim wyczuwało, zelżało znacznie. - Co mam robić? - zapytał Elrohir. - Trzeba spuścić szalupę - odrzekł Elladan i obaj bracia zajęli się studiowaniem lin. Aragorn sprawdzał właśnie, czy w łodzi są wiosła, kiedy zauważył, że do Elladana podchodzi Boromir. - Jeśli mogę coś powiedzieć - zaczął syn Denethora ostrożnie, gdy elf zwrócił na niego pytający wzrok. - Wiem, że... nic ci go nie zastąpi, ale pomyślałem, że może zechciałbyś moją Koń... to znaczy mojego konia? Co prawda w porównaniu z nim jest brzydka i toporna, ale to szybka, silna klacz. Jeśli tylko zechcesz – jest twoja. Elladan spojrzał na niego z niedowierzaniem, odruchowo przeniósł wzrok na Koń, a potem znów na Boromira. - To nazbyt hojny dar - odparł poważnie. - Nie mogę go przyjąć. Ale wzruszony jestem twoją propozycją, dziękuję ci. - Jesteś pewien decyzji?- dociekał Boromir. - Pomyśl, to rzadka okazja. Na pewno nie chcesz konia z wysypką? - Jaką wysypką?!- Elladan szerzej otworzył oczy. - No przecież sam widzisz. Piegowata jest. - To się nazywa „hreczka” - wyjaśnił Elladan z uśmiechem. - Brzmi bardzo zaraźliwie - podsumował Boromir, a elf roześmiał się lekko i położył mu rękę na ramieniu. - Dziękuję - powtórzył. - Bardzoś zacny. Ale to twój koń. A poza tym, wolę ogiery. - No, cóż - Boromir uśmiechnął się nagle. - W sumie, nawet dobrze się składa, bo się do niej zdążyłem przyzwyczaić, piegowata czy nie - wyznał. - No to dlaczego chciałeś mi ją oddać?- zapytał Elladan ze śmiechem. - W dowód przyjaźni - odparł Boromir szczerze. - Tym bardziej jestem wzruszony – rzekł Elladan ciepło, a potem spojrzał ponad jego ramieniem na Legolasa, który pomagał Gimlemu przejść do szalupy. -Widzę, że nasi towarzysze sadowią się już w łodzi. Wsiadaj, opuścimy was na wodę. - Te liny są mocne - powiedział Aragorn, widząc, że Boromir krytycznie przygląda się mocowaniom szalupy. - Wskakuj. Syn Denethora ostrożnie wszedł do środka i usiadł obok Legolasa. - I znowu łodzie - mruknął. - Wspominałem już może, że nie lubię łodzi? - Tak - rzekł elf lekko. - Kiedy płynęliśmy Anduiną nie było dnia, żebyś o tym nie wspomniał. - Ano, właśnie - potwierdził Boromir, nie przejmując się uwagą Legolasa. - Człowiek winien przemieszczać się na własnych nogach. Albo końskich. Zgodnie z naturą. - O tym też już wiemy - zauważył elf z uśmiechem. - I pamiętamy, że „ręka, ułożona do miecza nie pasuje do wiosła”. - Z ust mi to wyjąłeś, mości elfie. - Wiem. Liny zaskrzypiały i łódź zaczęła sunąć w dół. Gdy tylko dotknęła wody Gimli i Boromir pochylili się i wzięli po parze wioseł. - Ja też umiem wiosłować - zauważył Legolas. - Chętnie was któregoś z was zmienię. Boromirze? Nie musisz tego robić. - Muszę. Siła przyzwyczajenia, rozumiesz - Boromir westchnął i usadowił się na środku deski, wsuwając wiosła w dulki. Gimli też nie zamierzał oddać swoich, więc Legolas wymienił tylko porozumiewawcze spojrzenie z Aragornem i ograniczył się do wzruszenia ramionami. - Uwaga! Rzucam wam linę! - rozległ się z góry głos Elladana. Legolas złapał ją, a Aragorn odczepił drugą, która przytwierdzona była z drugiej strony – od rufy. Uwolniona szalupa zaczęła z wolna dryfować z prądem. - Wiosłuj - powiedział Boromir, widząc, że krasnolud ogląda się na niego. - Ja się dostosuję do twojego tempa. I popłynęli. Umarli rozstąpili się kiedy Aragorn wszedł na pokład i na jego znak wycofali ku rufie. - Boromirze, Gimli, mam do was prośbę. Człowiek i krasnolud spojrzeli na niego pytająco. - Widzicie tamte surmy?- Aragorn wskazał dłonią za siebie. - Zechcecie w nie zadąć? Ile sił w płucach. Dajcie z siebie wszystko - dodał. Krasnolud skwapliwie pokiwał głową, natomiast Boromir rzucił mu wymowne spojrzenie z rodzaju: proszę-mnie-nie-pouczać-jak-dąć-w-róg. Chwilę później przenikliwy zew surm wypełnił powietrze i poszybował nad wodami budząc rozliczne echa. Pierwsze odpowiedziały mu mewy, a zaraz potem zaśpiewały surmy na okręcie bliźniaków. I tak, jedna za drugą do chóru dołączały kolejne, gdy każdy ze Strażników obwieszczał zwycięstwo ze swego pokładu. Aragorn na moment przymknął oczy, słuchając tej niezwykłej pieśni, pozwalając się jej ogarnąć. W końcu odetchnął głęboko i uniósł dłoń, dając towarzyszom znak, by zamilkli. Boromir i Gimli opuścili surmy i uśmiechnęli się do siebie. Pieśń zaczęła stopniowo cichnąć, aż umilkła kompletnie, a jej echa przejęły port we władanie. Umarli posłusznie wycofali się na brzeg i zamarli w oczekiwaniu – szare cienie o jarzących się czerwienią oczach wśród czerni pogorzeliska; dopiero teraz Aragorn zauważył, że nie odbijali się w wodzie. Zaczekał, aż zamilkną ostatnie echa i zagrzmiał donośnym głosem: - Słuchajcie, co wam oznajmia Spadkobierca Isildura! Dopełniliście przysięgi! Wracajcie do swej siedziby i już nigdy nie nawiedzajcie dolin! Odejdźcie w pokoju! Wódz upiorów postąpił krok do przodu. Wyciągnął przed siebie włócznię, jakby chciał ją zaprezentować Drużynie zebranej na okrętach, a potem złamał broń w rękach jak suchą gałąź. Z setek widmowych gardeł dobyło się coś na kształt zbiorowego westchnienia. Wódz Umarłych cisnął szczątki włóczni na ziemię, głęboko skłonił się Aragornowi i odwrócił się, by odejść. Po kilku krokach zaczął tracić kontury i wkrótce cało wojsko w absolutnej ciszy rozpłynęło się niczym mgła. W momencie, gdy zniknęli odezwały się mewy, wody znów zaczęły pluskać o nabrzeże, żagle załopotały. Świat budził się ze snu. - Zejdę pod pokład - powiedział Boromir, tłumiąc ziewnięcie. - Zobaczę, co z galernikami. Aragorn skinął głową na znak zgody. - Pójdę z tobą - zaofiarował się Gimli. - Dobrze - Boromir ruszył w stronę najbliższej klapy, ale po kilku krokach zawahał się i obejrzał na Aragorna. - A którędy się schodzi pod pokład? - zapytał ostrożnie. Strażnik z uśmiechem wskazał mu właściwą klapę. - Pochodzisz z plemienia Numenorejczyków i nie wiesz?- zdziwił się krasnolud. Boromir spiorunował go wzrokiem. - Czasy się zmieniają. Numenorejczycy też. Może mi łaskawie wyjaśnisz po czym mam żeglować? Po polach Pelennoru? A może po zboczach Białych Gór?- Boromir wzruszył ramionami. - Ze dwa razy w życiu byłem na pokładzie okrętu, jako mały chłopiec w Dol Amroth, ale żaglowce wuja wyglądały inaczej niż te. - Tłumacz się, tłumacz - mruknął Gimli. Boromir przymrużył oczy i wyglądało na to, że zaraz wybuchnie, ale niespodziewanie uśmiechnął się lekko. - Zresztą, w zasadzie to ja nie powinienem znać się na okrętach - oznajmił. - A dlaczegóż to?- Gimli podparł się pod bok. -Bo wtedy byłbym chodzącym ideałem, a to zbyt pretensjonalne nawet jak na mój gust - wyjaśnił mu Boromir spokojnie, z zadowoleniem odnotowując fakt, iż Gimli zaniemówił. – Chodźmy! - rzucił. - Niziołki górą - podsumował Legolas ściszonym głosem, kiedy tylko człowiek i krasnolud zniknęli pod pokładem. - Legolasie, miej litość - Aragorn pokręcił głową. - No, co?- elf wzruszył ramionami. - Przecież sam widzisz, ile cech hobbickich on co krok wykazuje. - Na przykład? - Na przykład przyznał otwarcie, że nie lubi łodzi. A to typowe dla hobbitów. Oni z natury nie są wodniakami. Pamiętasz, jak Sam źle znosił spływ Anduiną? - Ale Merry dla kontrastu dobrze się bawił. Jego rodzina od pokoleń związana jest z Brandywiną - zauważył Aragorn. - I tak, tak, z góry wiem, co mi odpowiesz. Że Merry jest wyjątkowym hobbitem. - Otóż to! - przytaknął radośnie elf. - Tak samo jak Boromir. Aragorn machnął na niego ręką. - Co zamierzasz robić? - zapytał Legolas. - Zaczekam na Angbora. A potem odpocznę - odparł Aragorn, spoglądając w dal. Jak okiem sięgnąć, nie widać było jeszcze nadciągających wojsk Lamedonu. Port pogrążył się w ciszy. Słońce chyliło się ku zachodowi, wody czerwieniły się w jego świetle niczym krew. - Chyba też zejdę pod pokład - Aragorn przeciągnął się i pomasował kark. - Zostaniesz na straży i będziesz wypatrywał posiłków? - Chętnie. Zawołam cię, kiedy ujrzę Angbora. Zakładając oczywiście, że mówisz o Lamedończykach a nie o kolacji - elf mrugnął do niego. - Jak widzę, hobbickie cechy stają się prawdziwą plagą - Aragorn klepnął go w ramię. - Tymczasem, niziołku leśny - dodał nie mogąc się powstrzymać i ruszył w stronę zejścia, odprowadzany śmiechem Legolasa. Kilkudziesięciu mężczyzn przykutych było do wioseł w ciasnocie i brudzie. Ostry zapach potu wypełniał to duszne i ciemne pomieszczenie. Wchodzącego do środka Aragorna powitała fala radosnych okrzyków i wiwatów. Galernicy mówili jeden przez drugiego, gorączkowo komentując zasłyszane nowiny. Kilka rąk wyciągnęło się do niego, uścisnął wszystkie po kolei, potwierdzając, że jeńcy są wolni i że Gondor odniósł wielkie zwycięstwo. W głębi pomieszczenia Boromir pochylał się właśnie nad jednym z galerników. Siwiejący, krzepki mężczyzna płakał otwarcie, ściskając ręce syna Denethora. - Trzy lata, mój panie! Trzy lata! - powtarzał w kółko. Boromir z uśmiechem zapewnił go, że to już koniec poniewierki, w odpowiedzi na co niewolnik zaczął go całować po rękach. - To Telias z Osgiliath. Służył w moim garnizonie przed laty - wyjaśnił syn Denethora, odwracając się ku nadchodzącemu Aragornowi i łagodnie próbując wyswobodzić się z kurczowego uścisku. - To dzieje się naprawdę?- płakał galernik. - To nie sen? To naprawdę ty, mój panie? - To ja - Boromir potaknął. - Jesteście wolni. I jak tam, Gimli?- obejrzał się na krasnoluda, który trzonkiem topora próbował podważyć wielki, żelazny uchwyt wbity w ścianę na wysokości jego głowy. Przez to koło przechodził główny łańcuch spinający poszczególne okowy. Gdyby udało się wyrwać to mocowanie, jeńcy zyskaliby swobodę ruchów. - To paskudztwo strasznie mocno siedzi, a ja nie mogę się dobrze zaprzeć - stęknął krasnolud. - Pokaż - Boromir wreszcie zdołał wyswobodzić ręce z uścisku Teliasa i podszedł bliżej. - Tu nie ma nic do pokazywania - odparł krasnolud. - Muszę poszukać jakiś narzędzi. - Odsuń się - zażądał Boromir. - Nic nie uradzisz bez narzędzi. - Odsuń się. Krasnolud cofnął się i podparł w bok. - No i co zamierzasz zrobić, ciekaw jestem – oświadczył, obserwując, jak Gondorczyk oburącz chwyta za koło. - Tu trzeba porządnego lewara i...- Boromir oparł prawą stopę o ścianę, tuż pod uchwytem i szarpnął, wyginając plecy w łuk. Rozległ się głośny trzask drewna i syn Denethora zatoczył się do tyłu z kołem w ręku. - Na moją brodę... - jęknął Gimli w osłupieniu, ale jego głos został zagłuszony przez wybuch entuzjazmu wśród jeńców. Aragorn z uśmiechem przyjął żelazne koło od Boromira i zabrał się za wyciąganie łańcucha. Kolejny trzask w tle był znakiem, że syn Denethora zajął się drugim uchwytem w sąsiednim rzędzie. Wkrótce galernicy zaczęli wstawać. Mieli wprawdzie poskuwane nogi, ale mogli poruszać się małymi, niezdarnymi kroczkami. Aragorn stanął u wejścia i uniósł dłoń do góry, na znak, że chce przemówić. - Jak już wiecie, flota korsarzy została przejęta przez Dziedzica Isildura. Jesteście wolni. Kto chce, może wyjść na pokład. Rozkujemy was z więzów, kiedy nadciągnie Angbor z Lamedonu. Do tego czasu musicie zaczekać na pokładzie - odpowiedziały mu skinienia głów i pomruki aprobaty. Aragorn odwrócił się i wszedł po stromych stopniach na górę. W międzyczasie zrobiło się ciemno, słońce schowało się już za horyzont i tylko niewielki czerwonawy pas rozjaśniał nocne niebo. Legolas siedział nieopodal na relingu, z nogami przełożonymi na drugą stronę burty. - Są jeszcze daleko - oznajmił nie pytany. - Sądzę, że dotrą do portu za jakąś godzinę. Angbor zebrał sporo wojska. - To dobrze - Aragorn rozejrzał się. Na sąsiednich okrętach zapłonęły małe latarenki. Wiatr ucichł kompletnie, tylko fale rzeki cicho pluskały o burty. Noc była wyjątkowo ciepła. Uwolnieni galernicy wysypali się na pokład brzękając łańcuchami. Ze zdumieniem rozglądali się dookoła – spodziewali się ujrzeć wielką armię, a tymczasem zobaczyli opustoszały port, dwóch ludzi, elfa i krasnoluda, a na innych okrętach pojedyncze sylwetki. Zdezorientowani, zaczęli szeptać między sobą. Po namyśle większość usadowiła się na deskach pokładu, inni, którzy najwyraźniej odczuwali potrzebę ruchu zaczęli przechadzać się tu i tam. - Gdzie zgubiłeś naszego ćwierkającego niziołka numenorejskiego?- zapytał Legolas widząc, że Gimli nadchodzi sam. Krasnolud zaśmiał się cicho, a Aragorn wzniósł oczy ku niebu. - Powiedział, że jest głodny i poszedł pobuszować po okręcie - odparł Gimli. - Typowe hobbickie zachowanie - Legolas wymownie spojrzał na Aragorna. - Mam nadzieję, że nie zje wszystkiego sam. - Niech je na zdrowie - stwierdził krasnolud z powagą. - Pamiętaj, mości elfie, że „głodny hobbit to straszny hobbit”. - Słowo daję, jesteście gorsi od Merry’ego i Pippina - Aragorn pokręcił głową, nie próbując nawet ukryć irytacji. Zaczynał mieć dosyć tego nieustającego żartowania. Jego myśli krążyły wokół tej strasznej wizji, jaka mu się objawiła kilka godzin temu, a przed oczami wciąż przesuwały mu się obrazy płonącego Białego Miasta. Mimo wygranej bitwy dręczył go niepokój i jego nastrój daleki był od ... od ćwierkania. Pojedyncze żarty z pewnością pomagały rozładować atmosferę, ale istniały granice manifestowania dobrego humoru. Legolas i Gimli sprawiali wrażenie, jakby w ogóle do nich nie docierała groza sytuacji. Po prostu dobrze się bawili i dawali temu wyraz na każdym kroku. Aragorn zdecydowanie miał już tego dosyć. Towarzystwo pochmurnego i milczącego Boromira wydało mu się nagle zdecydowanie bardziej odpowiednie. - Pomogę Boromirowi w poszukiwaniach - oświadczył, zdecydowanym gestem odpychając się od burty. - Nie musisz - zauważył Legolas, wskazując podbródkiem za niego. Aragorn odwrócił się i ujrzał Boromira, nadchodzącego ku nim, z nadgryzionym jabłkiem w jednym ręku i czymś co wyglądało na jakiś placek w drugim. - Kapitan tego okrętu zgromadził zapasy godne hobbickiej spiżarni - oznajmił syn Denethora, odgryzając pół jabłka za jednym zamachem - Szybko wróciłeś - stwierdził krasnolud. - Bo mam głowę na karku, mój drogi i zajrzałem od razu za najbardziej ozdobne drzwi - odpowiedział Boromir chrupiąc jabłko. - I zgodnie z mym przypuszczeniem była to kapitańska kajuta, z haradzkim iście przepychem i zapasem jedzenia. - Zostawiłeś coś dla nas?- zainteresował się Legolas. Boromir, zajęty jabłkiem, wskazał za siebie ruchem głowy. - Stół zastawiony, panowie - rzekł z pełnymi ustami. - I wino zacne czeka. - Skąd wiesz, że zacne? - zapytał Aragorn. Boromir dał mu znak, ze odpowie, jak tylko przełknie, więc zaczekał cierpliwie. - Bo spróbowałem - powiedział wreszcie Gondorczyk. - Południe Haradu słynie ze swych winnic. - A nie bałeś się, że wino może być zatrute?- zauważył Aragorn. - Bardzo się bałem - przyznał syn Denethora uśmiechając się tak, jakby Strażnik powiedział coś bardzo zabawnego. - Ale musiałem spróbować. - Bo? - Aragorn wiedział już, że Boromir lubi czekać, aż rozmówca sam zacznie się dopytywać. - Bo jak na idealnego namiestnika przystało, muszę sprawdzać, czy mój pan i władca może bezpiecznie siadać do posiłku - rzucił Boromir z błyskiem w oku. - Odczekaj jeszcze chwilę i jeśli nic mi nie będzie, możesz śmiało pić. - Dziękuję za troskę - odrzekł Aragorn spokojnie. - Ale wolałbym, żebyś się dla mnie nie narażał bez potrzeby. - Taka praca - Boromir wzruszył ramionami. - No, dobrze - Legolas zeskoczył na pokład. - To gdzie ta kajuta i ten przesławny smak południowych winnic? - Nasi dwaj opoje w swoim żywiole - mruknął Gimli, ruszając za elfem. - Aragornie, może zapalimy sobie do kolacji? - Obawiam się, że zostawiłem fajkowe ziele przy jukach Roheryna. - Podzielę się z tobą moim - rzekł krasnolud, ignorując znaczące westchnienie Legolasa. - Boromirze, nie idziesz z nami? Aragorn obejrzał się na Gondorczyka, który został z tyłu. - Zostanę na pokładzie - odparł syn Denethora. - Nie jesteś głodny?- zdziwił się krasnolud. - Już się najadłem - Boromir pokazał mu ogryzek, a potem cisnął go za burtę. - Dotrzymaj nam zatem towarzystwa - zaproponował Gimli. - Jeśli nie macie nic przeciwko temu, wolałbym zostać tutaj. - Jak chcesz - mruknął krasnolud nieco urażony. - O, następny! Można wiedzieć dokąd idziesz, mości Strażniku? - Powiem tym nieszczęśnikom, żeby poszukali sobie jedzenia – rzucił Aragorn przez ramię idąc ku galernikom. - Gdzieś pod pokładem muszą być zapasy dla całej załogi. Niech sobie zorganizują posiłek do czasu przybycia Angbora. - Aha. Ale potem zjesz z nami? - Tak. Po pokładem było już kompletnie ciemno. Chwilę trwało nim Legolas zorganizował jakaś latarenkę, by przyjaciele nie tłukli się po omacku. Kiedy zapłonęło światło bez trudu znaleźli owe ozdobne drzwi, o których mówił Boromir. Jedzenia rzeczywiście było w bród. Na posrebrzanych tacach piętrzyły się rozmaite owoce, a pośrodku stołu królowało pieczyste. Bliższe oględziny wykazały, że pieczona kaczka została niedawno pozbawiona jednej nogi - najwyraźniej Boromir nie poprzestał na placku i jabłku. Trzej towarzysze zasiedli za stołem i podzielili się jedzeniem po równo. Aragorn szybko uwinął się ze swoją porcją i nie zważając na protesty współbiesiadników oznajmił, że chce na pokładzie zaczekać na przybycie Lamedończyków. Jednym haustem dokończył wina, sięgnął po dorodną brzoskwinię i wstał od stołu. - Naprawdę już skończyłeś? - zdziwił się Gimli. - Przecież ledwo co skubnąłeś! Weź choć kawałek placka. - To mi wystarczy - Aragorn podrzucił brzoskwinię w ręku. Po co miał tłumaczyć, że nie zdoła zjeść więcej, bo pod wpływem narastającego niepokoju, żołądek ścisnął mu się w ciasny supeł?- Nie mam teraz dla was żadnych zadań, więc sugeruję, byście tu odpoczęli, korzystając z chwili spokoju - to rzekłszy, wyszedł na korytarz, a potem w trzech susach pokonał strome schody i chciwie zaczerpnął świeżego powietrza - tam na dole było dość duszno. W świetle latarni rozjaśniającej pokład zdołał wypatrzyć sylwetkę Boromira. Gondorczyk stał na dziobie, niczym nieruchomy posąg, zwrócony twarzą w kierunku Minas Tirith. Aragorn podszedł do niego, bez słowa oparł łokcie o reling i również spojrzał w dal, w ciemność nocy. Fale z chlupotem rozbijały się o burty, przyjemny, świeży zapach rzeki mąciła nieco woń spalenizny, choć i tak dużo słabsza niż godzinę temu. Niebo było czarne jak smoła, chmury zasłoniły gwiazdy. Poza kręgiem światła latarni panowały ciemności tak absolutne, że trudno było odróżnić gdzie kończy się rzeka a zaczyna ląd. Jedynie wrażenie otwartej przestrzeni podpowiadało, że są na wodzie. Równie dobrze mógł być to las, albo góry – do tego stopnia nic nie było widać. Stali tak dłuższą chwilę w milczeniu. - Jesteś pewien, że oblężenie już się zaczęło? - Boromir odezwał się pierwszy, bardzo cicho. - Obawiam się, że tak - odrzekł Aragorn równie cichym głosem, podobnie jak syn Denethora wciąż patrząc w ciemność. - Nie pytam o twoje obawy tylko o to, czy masz pewność. - Odpowiem ci tak – chciałbym jej nie mieć. I mam wielką nadzieję, że się mylę. - Miałeś wizję?- Boromir spojrzał na niego. Aragorn z wolna pokiwał głową. - Można spytać co zobaczyłeś?- zapytał syn Denethora ostrożnie. - Jesteś pewien, że chcesz wiedzieć? - Tak. - Zobaczyłem tysiące orków i Haradrimów przelewających się przez pola Pelennoru. Widziałem mumakile taranujące mury, Nazgule przelatujące nad miastem. Widziałem ogień i śmierć. - Myślisz, że to już... koniec?- zapytał Boromir stłumionym głosem. - Myślę, ze koniec nastąpi bardzo szybko, jeśli nie zdążymy z odsieczą. - Odsiecz!- wybuchnął Boromir, waląc nagle pięściami w reling, aż wszystko się zatrzęsło. - Też mi odsiecz! Sam widziałeś, ile wojska zostało Angborowi. Może wystarczy, by obsadzić jeden okręt! To kpina, a nie...- - Angbor zebrał sporo ludzi - Aragorn położył rękę na przedramieniu Gondorczyka, powstrzymując go przed kolejnym uderzeniem w poręcz. Z poprzedniego huku sądząc Boromir włożył w cios całą swą siłę i Strażnik chciał go uchronić przed złamaniem ręki. Zamierzał właśnie powiedzieć jeszcze kilka krzepiących słów, kiedy przeszkodził mu cichy, lecz wyraźny plusk, przypominający odgłos kamienia ciśniętego do wody. - Co to było?- Boromir wychylił się, usiłując spojrzeć w dół. - Słyszałeś? Aragorn spojrzał w prawo, na poręcz i westchnął. - Moja brzoskwinia - rzekł. - Co? - Przyniosłem tu sobie brzoskwinię w ramach deseru i położyłem na poręczy. Niestety wystraszyła się twego gniewu i postanowiła popełnić samobójstwo. No nic, łatwo przyszło, łatwo poszło. Jakieś ryby się ucieszą. Wracając do sprawy odsieczy – myślę, że obsadzimy wiele okrętów. - Skąd wiesz? - Legolas wypatrzył wojsko Angbora z daleka. Powiedział, że ludzi jest wielu. Będą tu niedługo. Gondorczyk wziął głęboki wdech próbując się uspokoić. - To i tak za mało. Za mało - jęknął zwieszając głowę. - Lepsza mniejsza pomoc, a niespodziewana, niż duża i spóźniona. - O ile już nie jest za późno. - Jeszcze nie jest - odparł Aragorn z mocą. - Jeszcze mamy szansę. Boromir zawahał się, jakby chciał go spytać skąd ta pewność, ale rozmyślił i zwiesił głowę. - Jesteś zmęczony - zauważył Strażnik cicho. - Wybierz sobie jakąś kajutę i wyciągnij się na chwilę. - Nie mogę - Boromir potrząsnął głową. - Nie potrafię się położyć zaraz po bitwie. Muszę jeszcze trochę odczekać, pochodzić... pomyśleć. Aragorn ze zrozumieniem pokiwał głową. Każdy miał swoje sposoby, by radzić sobie z napięciem, jakie wywołuje walka. - Może wolisz tu pobyć sam?- zapytał. - Już nie. Tych parę chwil mi wystarczyło. - Samotność ci pomaga?- drążył dalej Aragorn. Chciał dobrze poznać Boromira, a zachowanie po bitwie wiele o człowieku mówiło. - Pomaga pozbierać myśli - odrzekł Boromir cicho. I pozbierać *się* na nowo – dodał Aragorn w duchu. To ciekawe, lata temu Denethor też się odosobnił po wygranej bitwie z korsarzami. - Rozumiem - powiedział Strażnik na głos. - Korzystając z okazji, że rozmawiamy, chciałbym ci podziękować. - Za co? - Za uratowanie mi życia. - Ach, to. Proszę bardzo - oznajmił Boromir uprzejmie. - W świetle tego wydarzenia zmuszony jestem zrewidować swe poglądy i niechętnie, bo niechętnie, przyznaję, że dobrze się stało, iż uparłeś się na Ścieżkę Umarłych - oświadczył Aragorn z uśmiechem. - Innymi słowy cieszę się, ze z nami pojechałeś. Boromir odpowiedział mu gardłowym pomrukiem, który zależnie od potrzeb mógł być odebrany jako wyrażenie satysfakcji lub coś w zastępstwie prychnięcia. Aragorn nie nauczył się jeszcze interpretować wszystkich mruknięć towarzysza, ponieważ ten wypracował całą ich gamę i chyba tylko Peregrin Tuk potrafił wywnioskować co tak naprawdę Boromir chce danym pomrukiem przekazać. - Oczywiście – ciągnął Aragorn lekko - nie zmienia to faktu, że gdyby sytuacja się powtórzyła, kategorycznie zabronił bym ci jechać po raz drugi. - Oczywiście - Boromir pokiwał głową. - A wiesz, co ja bym wtedy zrobił? - Niech zgadnę. Pojechałbyś i tak. - Otóż to – Boromir błysnął zębami w uśmiechu. - Jak widzę cechuje nas głębokie, wzajemne zrozumienie. To podstawa relacji król – namiestnik, nie uważasz? - Owszem - Aragorn podrapał się po podbródku. - Wprawdzie z pewnym niepokojem dostrzegam drobny problem związany z wykonywaniem królewskich rozkazów, ale... - zawiesił głos. - ...ale nie bądźmy formalistami - dokończył Boromir pojednawczo. - Nie bądźmy. Na chwilę pogrążyli się w myślach. - Kiedy planujesz wypłynąć z portu?- Boromir nie wytrzymał długo w milczeniu. - Trudno powiedzieć. - Tak mniej więcej. - Najpóźniej o świcie. - Możemy nie zdążyć - Boromir uniósł głowę. - Zobacz, w ogóle nie ma wiatru. Nic. Cisza absolutna. - Pogoda może się zmienić w każdej chwili. - Oby. W przeciwnym wypadku będziemy musieli wiosłować pod prąd i...- - Boromirze, mogę cię o coś prosić? - przerwał mu Aragorn. - Tak? - Czy mógłbyś choć na chwilę przestać się martwić na zapas? Boromir wziął głęboki wdech. - Nie, nie mógłbym - przyznał. - Nie umiem. Bo widzisz, ja miałem taki sen, koszmar, który wciąż powracał, latami. Faramir śnił o zagładzie Numenoru, a ja o tym, że moimi bliskim grozi straszne niebezpieczeństwo. W tym śnie byłem daleko od domu, próbowałem się tam przedostać, ale na mojej drodze pojawiały się wszelkie możliwe przeszkody. Próbowałem je pokonać, wiedząc, że mój czas się kurczy, że lada moment będzie za późno. I dokładnie tak czuję się teraz. Valarowie, jakże bym chciał móc się obudzić! - Jutrzejszy dzień wszystko rozstrzygnie, na dobre czy na złe, ale ta męka niepewności dobiegnie końca - Aragorn też odetchnął głębiej. - Musimy być dobrej myśli. Przebyliśmy Ścieżkę. Zdobyliśmy port, mamy w ręku flotę. Jeszcze kilka godzin temu rzekłbyś, że to niemożliwe. A jednak stoimy tu razem, na pokładzie okrętu flagowego i planujemy odsiecz. Jak dotąd Valarowie nam sprzyjali, mam nadzieję, że ich łaska będzie nam dalej towarzyszyć. Znów na chwilę zapadło milczenie. Aragorn nabrał nagle wielkiej ochoty, by zapalić i zaczął żałować, że nie wziął ziela od Gimlego. - Wyśniłem to, wiesz? – odezwał się nagle Boromir. Aragorn, wyrwany nagle z rozmyślań o fajce, spojrzał na niego pytająco, ulegając na moment złudzeniu, ze Boromir mówi o fajkowym zielu. - Tego Haradrima z toporem - ciągnął syn Denethora wpatrzony w dal. - Którego?- spytał Aragorn, nieco zdezorientowany. - Tego, który zabił Olfira, a potem cię zaatakował. Całą tę sytuację zobaczyłem we śnie, zaraz gdzie to było, w Dunharrow bodajże. Tak, w Dunharrow, w noc poprzedzającą mój wyjazd – ciągnął Boromir w zamyśleniu. - Zobaczyłem bitwę, konie, istne kłębowisko. Widziałem jak ten Południowiec bierze zamach toporem. Nie wiedziałem jednak o kogo chodzi, kto jest w niebezpieczeństwie. No i cały sen kończył się inaczej. - Jak? Boromir spojrzał na niego uważnie i przez moment zwlekał z odpowiedzią. - Nie zdążyłem - rzekł wreszcie, a w jego tonie było coś takiego, co sprawiło, że dreszcz przemknął Aragornowi po plecach. - W takim razie to, że zdążyłeś w rzeczywistości weź za dobry znak - rzekł Strażnik po chwili ciszy. - Sam widzisz, że sny nie muszą się sprawdzać. Będziesz w Minas Tirith na czas. Zdążysz pomóc bliskim. - Mam nadzieję. Co? Dlaczego tak patrzysz? - Słyszysz?- Aragorn zwrócił głowę w stronę portu. - Co? - Nadciągają. - Lamedończycy?- Boromir też się odwrócił. - A spodziewasz się kogoś innego? - Tak. Merry obiecał mi armię niziołków na wilkach - odpalił syn Denethora, mrużąc oczy. - Nie słyszałem wycia ani pobrzękiwania garnków, więc zakładam, że to jednak Lamedończycy - rzekł Aragorn z uśmiechem. - Oby było ich wielu - powiedział Boromir cicho. - Oby. Chodź, zaczekamy na nich przy sterburcie. - Czyli gdzie? - Tam - Aragorn wskazał mu kierunek dłonią. - Przy tamtym dużym drewnianym czymś, niedaleko tego wielkiego słupa. - To jest maszt, Aragornie - powiedział Boromir z kamienną twarzą. - Wygląda jak wielki słup - zdziwił się Aragorn uprzejmie. - Chodź. - Aragornie? - Tak? - Bardzo mi przykro z powodu twojej brzoskwini. Może przynieść ci drugą? - Nie, dziękuję. Ale chętnie bym zapalił. Gdybyś miał ochotę przejść się po fajkowe ziele to...- - Nie będę chodził po żadne fajkowe ziele! - przerwał mu Boromir zdecydowanie. - Nie zamierzam cię wspierać w tym szkodliwym nałogu. Brzoskwinię mogę ci przynieść, proszę bardzo. Ale do palenia nie będę przykładał ręki. Sam sobie idź po to świństwo. - No cóż, spodziewałem się takiej odpowiedzi. - Tak, jak mówiłem wcześniej: wzajemne zrozumienie to niezwykle cenna rzecz. Zawieszone na długich kijach latarnie rzucały chybotliwe światła. Jako pierwsi nadciągnęli lamedońscy jeźdźcy. Ogniste rozbłyski pomykały po ich hełmach i kolczugach. Tu i ówdzie lśniły srebrzyste napierśniki, a wiele wierzchowców nosiło typowe dla Gondoru naczółki z tłoczonego metalu. Lamedończycy, rozglądając się na wszystkie strony, ostrożnie podjechali ku brzegowi rzeki, zwabieni blaskiem latarni płonących na pokładach okrętów. Był to jedyny znak życia w opustoszałym porcie. Aragorn oparł dłonie na poręczy i nabrał tchu w pierś: - Możecie schować miecze! - zagrzmiał. - Port jest we władaniu Dziedzica Isildura! W szeregach zgromadzonych na brzegu zapanowało poruszenie. Jeźdźcy usiłowali wypatrzyć skąd dokładnie dochodzi ten głos. Aragorn skinął na Boromira i razem ruszyli wzdłuż relingu. Syn Denethora pierwszy wkroczył w krąg światła latarni. - Chwała Dziedzicowi Isildura! - huknęli Lamedończycy na jego widok. Boromir uciął te wiwaty potrząsając głową i unosząc dłoń, na znak, że chce przemówić. Zapadła pełna oczekiwania cisza. - To jest Dziedzic Isildura - wyjaśnił spokojnie i, wskazując Aragorna, usunął się w cień. Strażnik podziękował mu skinieniem głowy i stanął tak, by wszyscy mogli go widzieć. - Oto nadszedł z dawna wyczekiwany dzień! - zaczął gromko. - Dzień zapłaty, zwycięstwa i dopełnienia przysięgi! Umarli stawili się na wezwanie spadkobiercy Isildura i wypełniając jego wolę, uwolnili się od klątwy. Port jest nasz, a Lamedonu nie będzie już nękać groza Nawiedzanej Góry. Rozległy się pierwsze, nieśmiałe wiwaty. - Przed nami jeszcze wiele ciężkich bitew, ale ten dzień należy do Gondoru! - mówił Aragorn dalej, ale wkrótce przerwała mu fala kolejnych radosnych okrzyków. - Czarna Flota popłynie ku Minas Tirith, ale nie pod banderą węża, lecz pod siedmioma gwiazdami i Białym Drzewem! Huknęły wiwaty, Lamedończycy wznieśli oręż ku górze. Aragorn zaczekał, aż uciszą się nieco i zakrzyknął raz jeszcze : - Lordzie Angborze, zapraszam na pokład! Zaraz przyślę szalupę! – to mówiąc wycofał się z kręgu światła latarni. - Mam popłynąć? - spytał Boromir bez entuzjazmu. - Nie. Dość się już dziś nawiosłowałeś. Wyślę Gimlego z Legolasem. - A ja co mam robić w tym czasie? - A koniecznie musisz coś robić? - Tak. Zawsze. Moja potrzeba działania jest nieposkromiona. - Dobrze więc, skoro nalegasz - oto zadanie pierwsze: idź po brzoskwinię. Jeśli to nie zaspokoi twojej potrzeby działania dostaniesz następne. W kolejności dowolnej - ogól się, uczesz i ogarnij tamtą kapitańską kajutę, byśmy mogli naradzić się z Angborem w przyzwoitych warunkach. Czy to cię satysfakcjonuje? Boromir stłumił uśmieszek. - Nie - oznajmił bardzo poważnie. - Dlaczego? - Nie mam brzytwy. Aragorn spojrzał na niego przeciągle i bez słowa zaczął szperać w podręcznej sakiewce. Boromir czekał cierpliwie. - Proszę. - A ręcznik? - Wytrzyj się w płaszcz. - A mydło? - Znajdź sobie. To duży okręt. - Mam rozumieć, że Porządny Strażnik nie ma przy sobie mydła? - Mam rozumieć, że Twardy Żołnierz nie potrafi ogolić się bez niego? - Twardy Żołnierz potrafi wszystko, a by to udowodnić uczesze się mimo braku grzebienia. - Grzebienia ci nie dam. - A czy ja cię proszę o grzebień? - Przepraszam bardzo, ale podobno czas nas goni -odezwał się Legolas z cienia nieopodal. Gimli stał przy jego boku i lekko podejrzliwie przyglądał się im obu. - Dobrze, że tu jesteście - Aragorn odwrócił się do nich. - Popłyniecie po Angbora. - Wedle rozkazu. Pomożesz nam odcumować? - Boromir wam pomoże. - Miałem iść po brzoskwinię. - To pójdziesz za chwilę. - Nie można tak co chwila zmieniać rozkazów. To wprowadza chaos w strukturach dowodzenia i burzy królewski autorytet - poinformował go Boromir i ruszył za Gimlim. - Nie reagujesz?- zainteresował się Legolas, spoglądając pytająco na Strażnika. Aragorn uśmiechnął się pod nosem. - Ćwiczę uodparnianie się - odparł. - Przyda mi się w przyszłości. Boromirze! – powiedział głośniej. - Bądź łaskaw nie zgubić tej brzytwy! - Wypraszam sobie takie uwagi! - odkrzyknął mu Boromir, nie odwracając się od lin. - To, że zgubiłem konia, tarczę, Róg, pochwę od miecza oraz resztę mojego bagażu nie świadczy jeszcze o tym, że cokolwiek grozi twojej głupiej brzytwie! Od strony rufy dobiegły śmiechy, Boromir obejrzał się i odchrząknął, bo zapomniał o uwolnionych galernikach. Umilkł, nieco zażenowany, i tym intensywniej zabrał się do pracy. Legolas nachylił się konspiracyjnie ku Strażnikowi. - Udał ci się ten twój przyszły namiestnik, nie ma co - oznajmił i ruszył pomóc Gimlemu zejść do szalupy. - O jakim koniu mówisz? – zapytał, podchodząc do Boromira. Aragorn nadstawił ucha, bo sam był ciekaw. - Nieważne - odburknął Boromir. - O tym , którego straciłeś w Tharbadzie?- drążył Legolas, podsuwając krasnoludowi drabinkę. - Z tego co mówiłeś lordowi Celebornowi wywnioskowałem, że ci go zabito. - To źle słuchałeś mości elfie, bo nic takiego nie mówiłem. Uciekł mi i przepadł. - Dlaczego uciekł? - Bo chciałem go zjeść na kolację! - rzucił Boromir gwałtownie. - Wy, niziołki i wasz niepohamowany apetyt... - Legolas wskoczył na reling, odsuwając się nieco dla pewności. - O, tak, nie ma to jak elf na przekąskę - oświadczył Boromir ponuro. - Już mnie tu nie ma. - Cieszę się. Nim Gimli i Legolas zdążyli obrócić na brzeg i z powrotem, przypłynął Halbarad wraz z synami Elronda, by wręczyć Aragornowi królewski sztandar. Elrohir wspiął się na maszt, ściągnął korsarską banderę i zrzucił ją na pokład, a następnie umocował drzewce i rozwinął sztandar. Aragorn uśmiechnął się widząc błysk latarni odbity przez siedem kamieni. Było zbyt ciemno, by dojrzeć więcej – wiatr ucichł kompletnie i nowa bandera zwisła ciężko z masztu, rysując się ciemną plamą na tle rozgwieżdżonego nieba. Halbarad podniósł haradzkie płótno ozdobione czerwonym wężem, rozłożył je, a potem spojrzał na Aragorna. - Chcesz zachować je sobie na pamiątkę, czy mam to cisnąć za burtę? - Nie, nie wyrzucaj - Aragorn wyciągnął rękę i przesunął palcami wzdłuż wężowych splotów. - Zachowam to dla moich dzieci. Gdybym to ja na przykład się dowiedział, że mój ojciec wyrzucił takie trofeum, nigdy bym mu tego nie darował. Halbarad uśmiechnął się i starannie złożył materiał. - Hoooo, tam na pokładzie! - rozległ się z dołu głos Gimlego. Szalupa wioząca lorda Angbora dopłynęła wreszcie i zacumowała przy prawej burcie. Elladan zrzucił im drabinkę. Chwilę trwało nim władca Lamedonu wdrapał się na pokład, zbroja nie ułatwiała mu zadania. Elladan podał mu rękę i pomógł przejść przez reling. - Witaj, panie, szczęśliwa to godzina, w której ożywają legendy - Angbor uniósł roziskrzony wzrok na Aragorna, a potem nagle przyklęknął przed nim i nisko pochylił głowę. - Lamedon składa ci hołd. Przyjmij ode mnie, panie, przysięgę wierności... - zaczął, ale Aragorn przerwał mu, podchodząc i schylając się nad nim. - Wstań, Angborze - powiedział, podnosząc go. - Jeszcze nie jestem królem. Lord Denethor rządzi Gondorem i póki co, jemu jesteś winien posłuszeństwo i wierność. Władca Lamedonu skłonił głowę, a potem przeniósł wzrok za Aragorna. - Witaj, panie - rzekł, zwyczajem Gondoru krzyżując dłonie na piersi w geście powitania. Aragorn odwrócił się i ujrzał Boromira, który obserwował ich nieodgadnionym wzrokiem. Syn Denethora odpowiedział Angborowi takim samym gestem, a następnie wskazał zejście pod pokład. - Kajuta gotowa - rzekł. - Prowadź zatem - odparł Aragorn. - Czas nas goni, im szybciej się naradzimy, tym lepiej. - Mamy więc dziesięć szalup nadających się do użytku, czy tak?- Aragorn zmarszczył brwi. - Jedenaście, choć to ostatnia jest wielkości łupiny od orzecha - poprawił go Halbarad. - Toż to kpina! - prychnął Boromir. - Musimy zaokrętować setki ludzi, a mamy jedenaście szalup, z tego jedynie trzy większe. Równie dobrze można przelewać rzekę łyżką! - Na niektóre okręty będzie można wejść prosto z lądu po pomostach i trapach - powiedział Aragorn, odchylając się na oparcie krzesła. - Gorzej z dużymi żaglowcami, cumującymi pośrodku nurtu. - W górę rzeki jest kilka mniejszych portów rybackich - wtrącił się Angbor. - Może korsarze nie złupili wszystkich. Rybacy zapewne pouciekali, ale jakieś łodzie na pewno tam zostały. Zaraz pchnę ludzi. Pojadą do portów co koń wyskoczy, a stamtąd przypłyną. Jeśli los będzie nam sprzyjał w dwie, trzy godziny powinni tu dotrzeć. - Trzeba też sprawdzić drugi brzeg rzeki - dodał Halbarad. - Haradrimowie mogli porzucić szalupy, kiedy tylko przedostali się na brzeg. - W takim razie spłynęły one do morza z prądem i nic nam po nich - rzucił Boromir posępnie. - Niekoniecznie! - ożywił się Angbor. - Na południe stąd jest wiele zatoczek, część łodzi mogła utknąć po drodze. Zaraz wyślę ludzi! - Zrób tak - zgodził się Aragorn. - Wybierz krzepkich wioślarzy i poślij ich na poszukiwania. Każda dodatkowa łódź się przyda. Trzeba też sprawdzić, które z mniejszych łodzi korsarskich mogłyby posłużyć za szalupy. -Już nad tym myślałem.- Angbor rozłożył ręce.- Ale większość z nich jest zbyt duża i za toporna, by manewrować między ciasno zacumowanymi okrętami. Musimy wysłać ludzi po poręczniejsze łodzie. - Z tego, co rozumiem trzeba ich będzie wysłać w szalupach - odezwał się Boromir. - Nie lepiej zachować je do przewożenia wojska? A co jeśli nie znajdą żadnych porzuconych łodzi? Stracimy tylko czas. Proponuję skupić się na jak najszybszym przewożeniu ludzi tym, co mamy. - Sam powiedziałeś, że to będzie przypominać przelewanie rzeki za pomocą łyżki - przypomniał mu Aragorn. - Musimy zaryzykować. Idź wydać rozkazy, Angborze. Władca Lamedonu skinął głową. - Zaraz wracam - oznajmił wychodząc pospiesznie. - Nie ma szans, żebyśmy zdołali załadować wszystko do świtu - Boromir potrząsnął głową i dolał sobie wina. - Wypiłeś prawie całą butelkę - zauważył Aragorn. - Może już wystarczy? - Jestem zdenerwowany - warknął syn Denethora. - Tym bardziej nie pij już więcej - i Strażnik sięgnął po butelkę. - Nie zachowuj się jak Faramir. Wiem, ile mogę wypić. Zapewniam cię, że jestem idealnie trzeźwy! - oświadczył Boromir z urazą. - I chcę byś takim pozostał - Aragorn usunął wino z zasięgu jego rąk. Potem ukradkiem przetarł oczy, które od pewnego czasu same mu się zamykały. Póki jeszcze chodził i działał, jakoś wytrzymywał. Kiedy jednak zasiadł w ciepłym i dusznawym pomieszczeniu, z najwyższym trudem bronił się przed zaśnięciem. Chyba właśnie osiągał kres wytrzymałości. - Skoro liczymy po pięćdziesięciu wojowników na okręt to nie obsadzimy wszystkich jednostek - ciągnął Boromir, opierając kielich na oparciu krzesła. - Myślę, że obsadzimy - odezwał się Elladan, zajęty obieraniem jabłka za pomocą swego ostrego jak brzytwa sztyletu. - Pięćdziesięciu ludzi na pięćdziesiąt okrętów, a i tak liczę tylko te duże, to w moim obrachunku daje dwa i pół tysiąca. A Angbor przyprowadził niecałe dwa tysiące wojska. - Nie wszędzie trzeba pięćdziesięciu ludzi - Elladan wciąż nie odrywał wzroku od jabłka, a i obecni zaczęli z zainteresowaniem obserwować wydłużającą się, cienką jak listek obierkę. - Niektóre okręty są mniejsze. Mają po dziesięć par wioseł. Spokojnie wystarczy tam trzydziestoosobowa załoga. Nie wiem tylko, co zrobić z końmi. Te okręty w większości nie są przystosowane do transportu zwierząt, a trochę ryzykownie jest tłoczyć je na pokładzie. - Konnicę chcę pchnąć lądem - wtrącił się Aragorn. - Pojadą wzdłuż rzeki. Przekażę Angborowi, żeby ruszyli jeszcze przed świtem. Przy tej pogodzie i przy braku wiatru mają spore szanse, by być w Minas Tirith przed nami. - O ile nie napotkają wroga po drodze - zauważył Boromir. - O ile nie napotkają - zgodził się Aragorn. - Poza tym okrętów jest mniej niż pięćdziesiąt. Tamten niewielki, niedaleko nas, ma zwalony maszt, wątpię byśmy zdołali to naprawić. Dwa okręty zderzyły się burtami, łamiąc wiosła. To już o trzy mniej. - Możemy spróbować przełożyć wszystkie nieuszkodzone wiosła do jednego z nich - zaproponował Boromir. - Skoro zderzyły się burtami to znaczy, że teoretycznie każdy z nich powinien mieć komplet nieuszkodzonych wioseł z jednej strony. - To prawda. Możemy spróbować, o ile czas pozwoli - Aragorn pokiwał głową. - Wolę wypłynąć z mniejszą ilością okrętów, ale za to wcześniej. Nie będę czekał, aż wszystkie zostaną przygotowane...- przerwał mu odgłos kroków i skrzypnięcie drzwi. - Rozkazy wydane - oznajmił Angborn i zasiadł na swoim miejscu. - Niedługo powinniśmy mieć więcej szalup. - Doskonale - Aragorn podziękował mu skinieniem głowy. - Mówiłem właśnie, że o świcie musimy wypłynąć i to nie podlega dyskusji. Okręty muszą być gotowe na czas. - Zrobimy, co tylko w naszej mocy - obiecał władca Lamedonu. - Na to liczę. Minas Tirith potrzebuje pomocy, Nieprzyjaciel nie będzie czekał, aż zagospodarujemy flotę. Lordzie Angborze, to twoje ziemie i twoje wojsko. Pozostawię ci organizację i przygotowanie okrętów. Nie ukrywam, że ja i moi towarzysze jesteśmy zdrożeni po czterech dniach podróżowania bez wytchnienia. Aha, jeszcze jedno, na okrętach są galernicy, trzeba ich rozkuć i nakarmić. -Zajmę się tym - Angbor pokiwał głową. - Idźcie na spoczynek, dostojni panowie. Trudno byście po takiej drodze i bitwie pracowali jeszcze w porcie. O świcie będziemy gotowi, macie na to moje słowo. - Gondor ci tego nie zapomni - Aragorn uśmiechnął się do niego ciepło, a potem spojrzał na towarzyszy. - Idźcie się przespać. Macie czas do świtu. Boromirze?- zagadnął, bowiem syn Denethora zdawał się go nie słuchać, zatopiony w myślach. - A może by tak na przykład... - zaczął Boromir, patrząc w dal, jakby rozmawiał ze sobą - spróbować podpłynąć większymi okrętami do tych mniejszych, stojących przy brzegu, przycumować i przerzucić trapy nad burtami? Można by wtedy w miarę sprawnie przejść z okrętu na okręt. Da się tak zrobić?- zwrócił się z pytaniem do Angbora. - Czemu nie - władca Lamedonu pokiwał głową. - Niegłupi pomysł - przyznał Aragorn z uznaniem. - A widzisz - Boromir rzucił mu swoje „tukowe” spojrzenie. - Najlepsze pomysły mam zawsze przy czwartym kielichu. - Aż strach pomyśleć co będzie przy piątym - zaśmiał się Gimli. - Przy piątym zaśpiewam ci o jarzębinie - wycedził Boromir lodowatym tonem. - Zaraz ci doleję. - Panowie, naradę uznaję za skończoną - Aragorn wstał. - Pozwólcie, że pożegnam was na parę godzin. Zaszurały krzesła. Angbor skłonił się zebranym i wyszedł. - Kto gdzie śpi?- ziewnął Gimli. - Ja nie będę się kładł. Pokręcę się po porcie - oznajmił Legolas i narzucił płaszcz na ramiona. - Ja też - dodał Boromir, biorąc ze stołu jabłko. - Ty się lepiej połóż - poradził mu Aragorn. - Jesteś biały jak kreda. - I tak teraz nie zasnę - Boromir wzruszył ramionami. - A przynajmniej na coś się przydam. Pomogę Angborowi - I z tymi słowy wyszedł. - Biedny Angbor - mruknął Gimli. Władca Lamedonu dotrzymał danego słowa. Okręty były gotowe o świcie. Kiedy Aragorn stanął na pokładzie w pierwszych promieniach dnia, ujrzał równe szeregi masztów i ludzi krzątających się wszędzie niczym mrówki. Nawet na jego okręcie kręciło się mnóstwo wojska, żołnierze zaczęli kłaniać mu się w pas i pozdrawiać go serdecznie. Odpowiedział im skinieniem głowy i podszedł do relingu. Niestety pogoda nie zmieniła się przez noc. Wiatru nadal nie było. Aragorn zadarł głowę i spojrzał na królewski sztandar. Ciemna tkanina wisiała bez najmniejszego choćby ruchu. Za to port tętnił życiem. Nocą przybyły do Pelargiru niezliczone tłumy. Zdaje się, ze wieść o przybyciu Dziedzica Isildura błyskawicznie rozeszła się po Lamedonie. - Gdzie jest lord Angbor? - zagadnął najbliższego wojownika. - Na sąsiednim okręcie, panie. - Możecie go przywołać? - Już to zrobiliśmy, dostojny panie. Lada chwila tu będzie. Aragorn podziękował mu i przeszedł się wzdłuż relingu. Ludzie na brzegu ożywili się i zaczęli pokazywać go sobie nawzajem. Niektórzy machali rękami, znaleźli się nawet gorliwcy z proporczykami. Przy dziobie napotkał Legolasa i wypytał go o nocne wieści. Przy okazji dowiedział się też, że Boromir jest nadal z Angborem i że całą noc spędził na nogach. - Zdaje się, że trzeba go będzie położyć siłą i przywiązać do łóżka - mruknął. - Powiedział, że pójdzie odpocząć, kiedy tylko flota wypłynie - rzekł Legolas. - Osobiście tego dopilnuję. - No i nie ma wiatru - zagrzmiał Gimli, nadchodząc. - Dzień dobry. -Dzień dobry - odrzekł Aragorn. - Wiemy. - Kiedy odbijamy? - Zaraz. Wyspany? - Wyspany, acz głodny - przyznał krasnolud. - Może przekąsimy szybkie śniadanko? - Wolałbym już po wypłynięciu. - Jak chcesz. Gdzie nasz niziołek numenorejski? - krasnolud wyszczerzył zęby. Legolas bez słowa wskazał mu kierunek. - Gdzie? Nie widzę - Gimli obejrzał się za siebie. - Właśnie podpływa z Angborem. - Można by odnieść wrażenie, że był z nim przez cały ten czas. - Bo był - odparł elf. - Oho, ciekawe, czy Angbor zdołał wydać choć jeden rozkaz - zaśmiał się krasnolud. - Może z jeden zdołał. Kiedy Boromir patrzył w drugą stronę - zawtórował mu elf. - A założymy się? Przy tej pogodzie nie było sensu rozwijać żagli. Do wioseł, zamiast galerników, zasiedli tym razem wolni ludzie. Ochotników do tej ciężkiej pracy było tak wielu, że Aragorn mając do dyspozycji po trzy obsady wioślarskie na okręt, zarządził częste zmiany, mniej więcej co godzinę, by utrzymać możliwie najszybsze tempo. Lecz mimo entuzjazmu załóg posuwali się wolno, mozolnie wręcz. Okręty były ciężkie, a do tego płynęły pod prąd. Pogoda była wciąż przygnębiająco bezwietrzna i niestety nie wyglądało na to, że na razie cokolwiek się zmieni. Jedynym plusem była nieobecność Boromira, który wreszcie udał się na spoczynek. Syn Denethora od samego świtu mówił tylko o tym, że nie ma wiatru, że w związku z tym nie zdążą, że trzeba już ruszać, bo inaczej będzie za późno, że to wszystko za długo trwa i że z braku wiatru będą musieli zdać się na wiosłowanie pod prąd, dokładnie tak jak się obawiał. Kiedy zaś okręty podniosły kotwice, a wioślarze zabrali się do pracy, zaczął się dopytywać, dlaczego płyną tak wolno- za wolno, zdecydowanie za wolno!- i czy całą drogę będą trzymać takie tempo, bo to niemal tak, jakby stali w miejscu, on nie przypuszczał, że to będzie aż *tak* wolno, czy nie można czegoś zrobić, żeby płynęli szybciej? Wyrzucić zbędny balast na przykład? Na warknięcie Gimlego, że wprawdzie zbędnego balastu nie mają, ale bardzo chętnie wyrzucą za burtę *jego*, jeśli się zaraz nie uspokoi, nie zwrócił uwagi, tylko dowodził dalej, że kulawy ślimak mógłby ich wyprzedzić, lepiej już było w tej sytuacji zarządzić wymarsz lądem, bo przy takim tempie i przed zimą nie zdążą. I powtarzał, że jeśli zaraz nie zerwie się wiatr, losy Minas Tirith będą przesądzone. Jego zdenerwowanie było tak zaraźliwe, a atmosfera wokół niego zrobiła się tak nerwowa, że w końcu zbiorowo na niego nakrzyczeli, każąc się natychmiast wynosić pod pokład, iść spać, maszerować samotnie lądem, cokolwiek, byleby tylko nie musieli go słuchać. Poszedł więc, urażony, do kapitańskiej kajuty, znikając na długie godziny. Aragorn miał nadzieję, że kiedy się wyśpi będzie mniej uciążliwy dla otoczenia. Po jego odejściu trzej towarzysze przenieśli się na dziób okrętu. Nikt się nie odzywał, ciszę mącił jedynie stłumiony, monotonny odgłos bębna wyznaczającego rytm wiosłowania, dochodzący spod pokładu. Czarne chmury zakryły niebo. Szary świt dał złudną nadzieję na światło dnia, im bardziej oddalali się od Pelargiru tym chmury stawały się gęstsze, a ciemności nieprzeniknione. W zasadzie ten „dzień” niczym nie różnił się już od nocy. Oba brzegi Anduiny opustoszały. Odkąd zostawili za sobą port nie dostrzegli żywego ducha, nie spłoszyli żadnego zwierzęcia. Ptaki milczały, a cały świat zdawał się wymarły. Boromir dołączył do nich, kiedy minęło południe. Nie bawiąc się w żadne wstępy zapytał od razu: - Ile przepłynęliśmy? - Jakieś osiem, dziesięć staj - odparł Aragorn spokojnie. - Tylko?!!! - Boromirze! - Strażnik uniósł dłoń na znak, że nie życzy sobie wysłuchiwać więcej komentarzy. Syn Denethora odetchnął głęboko i opanował się, choć z wyraźnym trudem. Odwrócił się i spojrzał na maszt, z którego nadal smętnie zwieszał się sztandar, skrzywił się, a potem żachnął, opierając łokcie na balustradzie. Cisza jednakże nie trwała długo, ponieważ nieoczekiwanie Gimli postanowił dorzucić swoje trzy grosze. - Wytłumaczcie mi proszę, jak to jest - zaczął gniewnie - że przez czterdzieści dni z rzędu, podczas wędrówki przez Hollin wiatr dął nam prosto w twarze, bez przerwy, zaś teraz, kiedy byle podmuch by nas uratował – nic! Cisza, jak w komnacie Durina! Boromir prychnął i gwałtownie odepchnął się od relingu. - Gimli... - westchnął Aragorn prosząco, uciskając palcami nasadę nosa. - Podnieś brodę do góry, synu Durina - odezwał się nagle Legolas. - Przypomnij sobie przysłowie : „Kiedy jest najciemniej, wtedy znów błyska nadzieja”. - A możesz mi odpowiedzieć w czym upatrujesz tę nadzieję? - Gimli podparł się pod bok. - I co ci znowu tam błyska, poza czubkiem twojego nosa? - Mogę ci jedynie powiedzieć, byś nie tracił ducha i nie martwił się na zapas. - A ty się nie martwisz? - Czekam na wiatr. Niedługo zjawi się od morza, czuję to. - Wy, elfowie, i te wasze przeczucia! Żeby się jeszcze sprawdzały... - Sprawdzają się! - Akurat! Pozwolisz, że ci przypomnę, że przed Morią na przykład.. BOROMIRZE, PRZESTAŃ!!!! – Gimli zamachał rękami, podnosząc głos. - Co znowu?- Boromir zatrzymał się wpół kroku, rozeźlony. - Co takiego mam przestać? - Chodzić! - Chodzić też nie mogę?! A czy oddychać mi wolno? - Człowieku, dzwonisz kolczugą przy każdym kroku, szału można od tego dostać! Skoro nie możesz ustać spokojnie, idź dzwonić gdzie indziej! - Gdyby to chodziło o twoje miasto to nie byłbyś taki spokojny, mości krasnoludzie! - Panowie... - zaczął Aragorn, ale nikt go nie słuchał. - Tu też idzie o moje miasto, chciałbym zauważyć! - zaperzył się Gimli. - Nie zachowuj się tak, jakbyś tylko ty miał coś do stracenia w tej wojnie! Jeśli Sauron zwycięży, zmiecie wszystko, co mu stanie na drodze. Samotna Góra pójdzie na drugi ogień! A tam jest mój ojciec! Cała moja rodzina! I nie będą mieli dokąd uciec. Ale ja nie miotam się z tego powodu tam i z powrotem, dzwoniąc innym nad uchem! Na brodę Durina, ledwo chwilę temu przyszedłeś, a mi już zaczynają latać ręce! - Spokój! - zagrzmiał Aragorn ostro. - Wystarczy tego! Boromirze, a ty dokąd? - Idę dzwonić pod pokładem, skoro tu tak bardzo wam przeszkadzam -zawarczał syn Denethora. - Zaczekaj chwilę, chcę z tobą porozmawiać. Dawno nie byłem w przystani w Harlondzie i przydadzą mi się... - Aragorn w przelocie spojrzał na chmury i nagle zamarł, a krew ścięła mu się w lód. Przyjrzał się uważniej, po czym rzucił błyskawiczne, pytające spojrzenie na Legolasa. - Widziałem to już od dawna, ale nie chciałem was denerwować... - powiedział elf cicho. - Co takiego? Co się dzieje?- Boromir patrzył niespokojnie od jednego do drugiego, a potem przeniósł spojrzenie na niebo przed nimi. Przez moment trwał w bezruchu przyglądając się chmurom ze zmarszczonymi brwiami. - Nnnie..- jęknął głucho, potrząsając głową. - Valarowie, nieeee!!!- krzyknął i nie odrywając wzroku od horyzontu dopadł relingu, kurczowo chwytając się poręczy, jakby bał się, że runie na deski pokładu. - Co się stało?! - dopytywał się Gimli, też bliski paniki. Legolas odsunął się robiąc mu miejsce i bez słowa wskazał chmury. Nie trzeba było specjalnie wypatrywać oczu, by zauważyć łunę na horyzoncie. Rosła z każdą chwilą. Szkarłatny poblask zaczął zwolna przenosić się na chmury, podświetlając je od dołu, jak w jakimś makabrycznym teatrze cieni. - Co... co to jest?- wyjąkał Gimli. Aragorn przełknął z trudem i usłyszał swój własny głos, dziwnie obcy i martwy: - Minas Tirith płonie... koniec części III cdn