15126

Szczegóły
Tytuł 15126
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15126 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15126 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15126 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SYN GONDORU Część pierwsza Parth Galen Rozdział I Parth Galen - Frodo!!! - Frodooo!!! Merry pędził tuż za Pippinem, nawołując rozpaczliwie. Gdzieś w głębi umysłu ostrzegawczy głos wzywał do opamiętania, przykazywał czekać na Obieżyświata, wołał, że w ten sposób ściągają na siebie i innych niebezpieczeństwo, ale Merry nie potrafił opanować tej przedziwnej paniki, jaka nim owładnęła. Frodo zaginął. Trzeba go znaleźć. Natychmiast. Wszystko od tego zależy. - Frod!... – Pippinowi zaczynało brakować tchu. Obydwaj hobbici dyszeli ciężko, ale wciąż biegli dalej, coraz głębiej w las, nie zważając na zdradzieckie korzenie i gałęzie czepiające się ich płaszczy. I głos ostrzegawczy się nie mylił. Niebezpieczeństwo już na nich czyhało. Zza drzewa wyłonił się ork, blokując drogę. Pojawił się tak niespodziewanie, że przez mgnienie oka wydawać by się mogło, że to przywidzenie. Przecież przed chwilą nikogo w tym miejscu nie było. Były tylko zmurszałe pnie drzew i zrudziałe paprocie. Ale to nie było przywidzenie. Pippin krzyknął i spróbował wyhamować, lecz siła rozpędu poniosła go dalej, prosto w szponiaste łapska. Ork machnął rękami, próbując zagarnąć obu hobbitów, ale zdołał jedynie uchwycić Pippina. Merry, mimo zaskoczenia, nie stracił przytomności umysłu. Zwinnie zanurkował pod ramieniem stwora i dobył miecza. Uderzył na odlew, mierząc w co popadnie i zupełnie przypadkowo trafił w orkowe udo. Potwór zasyczał i odruchowo puścił swą ofiarę, zwracając się ku napastnikowi. Cios nie wyrządził mu zbytniej szkody, jedynie go rozwścieczył. - Merry, uważaj, za tobą! – wrzasnął Pippin w popłochu. Meriadok odwrócił się i w tym samym cios pięści mierzący w tył jego głowy trafił go prosto w twarz. Hobbit runął między liście, wypuszczając z dłoni miecz. Przetoczył się ciężko po ziemi i dźwignął chwiejnie, potrząsając głową. Ciemny kształt przysłonił światło, Merry poczuł szarpnięcie - ork poderwał go w górę za kaptur od płaszcza. Ohydny oddech owionął mu twarz i Merry, odwracając w obrzydzeniu głowę, kopnął na oślep z całej siły. Dotkliwy ból stopy był znakiem, iż trafił na zbroję. Półprzytomnie potoczył wzrokiem dookoła i ze zgrozą zorientował się, że nie wpadli na dwóch samotnych orków. To była cała banda. Las, do tej pory tak milczący i uśpiony, ożył nagle - ochrypłe wrzaski rozdarły ciszę. Zewsząd, z pomiędzy drzew, wysypywały się pokraczne sylwetki, wymachujące zakrzywionymi ostrzami. - Za Shire! - rozległ się przenikliwy okrzyk. Ślepia orka rozszerzyły się w zdumieniu, uchwyt na płaszczu Merry’ego zelżał i zaskoczony hobbit poleciał w dół. Zdołał podnieść się i odskoczyć w ostatniej chwili. Ork runął ciężko na ziemię i legł nieruchomo. Z pleców sterczała mu rękojeść hobbickiego mieczyka. Pippin gapił się na nią szeroko otwartymi oczami. - Brać ich! - rozległ się ryk. Merry oprzytomniał. Przemógł się i, stawiając stopę na ciele orka, jednym ruchem wyrwał miecz. Odskoczył i złapał Pippina za ramię. Rozejrzał się w panice. Byli otoczeni. - Z..zabiłem go? – wymamrotał Pippin podnosząc na niego zszokowane oczy. Merry nie zdążył odpowiedzieć. Ze wszystkich stron wyciągały się ku nim czarne łapska. Wrzasnął i sieknął mieczem, starając się trafić w jak najwięcej. Posypały się przekleństwa. Kątem oka złowił błysk metalu i zrozumiał, że nie będzie w stanie się obronić. Nie zdąży. Tyle tylko, że zasłoni sobą Pippina. Ostrze zawyło, prując powietrze, ale cios nie spadł na jego głowę. Rozległ się śpiewny jęk metalu trafiającego w metal, po czym ostrze świsnęło jeszcze raz, znacząc liście i ubrania hobbitów bryzgami czarnej posoki. - Padnij! - krzyknął Boromir wpadając między orków i biorąc kolejny zamach. Merry posłuchał natychmiast, pociągając za sobą Pippina. Następny wrzask orka przeszył powietrze i Merry zaryzykował spojrzenie w górę. Jedynie dwie bestie poważyły się na atak, Boromir rozprawił się z nimi bez trudu. Widząc to pozostali pierzchli między drzewa, zostawiając za sobą pięć trupów i otwierając drogę ucieczki. Nie czekając na komendę, Merry poderwał się na nogi i podniósł Pippina. Bezradnie rozejrzał się za drugim mieczem, pogrzebanym gdzieś w liściach, ale ponagliło go szarpnięcie za ramię. - Biegiem! - ryknął Boromir, popychając przed sobą obu hobbitów. Rzucili się do ucieczki, ale nie zdołali przebiec nawet dwudziestu kroków. Orkowie błyskawicznie odcięli im drogę. Byli wszędzie, jak okiem sięgnąć. Merry nie widział jeszcze tak licznej bandy, chyba że w Morii. Ale tam tłumy nieprzyjaciela skrywały ciemności. Tu w świetle dnia wydawali się przytłaczać i plugawić las samą swą obecnością. Nigdy też nie wydawali się aż tak straszni. Chwilowy przypływ nadziei i ulgi na widok Boromira, zaczął się rozwiewać równie szybko jak się pojawił. Nawet cała Drużyna, wspierana siłami krasnoluda, elfa i ludzi nie dałaby rady tej bandzie. A co dopiero ich trzech. Z tego dwóch praktycznie bezużytecznych. Boromir wyminął hobbitów, ustawiając się między nimi a najbliższymi napastnikami. Merry zerknął na niego. Wojownik, czujny i spięty, rozglądał się bacznie, usiłując przewidzieć skąd nastąpi atak. Był zdyszany i zgrzany po długim biegu przez las. Mokre włosy kleiły mu się do twarzy. Merry poczuł bolesne ukłucie winy, to przez jego głupotę – jego i Pippina - znaleźli się w takich opałach. Nie dość, że sami za to zapłacą, to jeszcze wciągnęli w to Boromira. Czarna fala orków zbliżała się ku nim. Zakrzywione szable i emblematy czerwonego oka rosły Pippinowi w oczach. Wtem ponad hałas i ochrypłe wrzaski wzbił się potężny i czysty dźwięk rogu. Merry drgnął zaskoczony. Jak dotąd dwukrotnie słyszał Róg Gondoru, w Rivendell i w Morii. Za pierwszym razem obwieszczał on początek wędrówki, za drugim rzucał wrogom wyzwanie. Dziś po raz pierwszy hobbici byli świadkami wołania o pomoc. Orkowie zawahali się i zaczęli popatrywać między sobą. Boromir wykorzystał tę chwilę i zaatakował stojących po lewej. Trzech padło, reszta płochliwie rozstąpiła się przed nim. Echo rogu wciąż jeszcze niosło się po lesie. - Merry! Pippin! Hobbici, nie zwlekając, skoczyli za nim. Boromir przepuścił ich i zamykając odwrót ściął kolejnego orka, który ośmielił się za nimi podążyć. Pobiegli co tchu przez omszały las i wypadli na niewielką polankę. Merry w biegu zerknął za siebie i natychmiast zwolnił, łapiąc za rękaw Pippina. Boromir zostawał z tyłu. Nic dziwnego, musiał co chwila zawracać, by stawiać czoła pościgowi. Szlak ich ucieczki poznaczony był ciałami wrogów, ale co z tego, skoro miejsce zabitych natychmiast zajmowali nowi wojownicy. Boromir obejrzał się przez ramię na hobbitów. -Uciekajcie!- rozkazał. Merry właśnie otwierał usta, by odmówić, kiedy wyczuł za sobą ruch. Odwrócił się gwałtownie. Koło orków znów się zamykało. Jakimś cudem prześladowcy zdołali ich wyprzedzić. Pippin bez namysłu skoczył schronić się przy Boromirze i wkrótce cała trójka, otoczona ze wszystkich stron cofała się, aż natrafiła na pień olbrzymiego dębu. Merry, naśladując Boromira, stanął w lekkim rozkroku i obronnie uniósł swój, a raczej pippinowy mieczyk. Serce waliło mu jak oszalałe. Wtem zamarł. Orkowie rozstępowali się dając przejście nowym przybyszom. Merry nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego. Wzrostem dorównujący Dużym Ludziom, potworni i znakomicie uzbrojeni, emanowali pewnością siebie typową dla zawodowych żołnierzy. Co było tym bardziej przerażające. Zwykłych orków trudno było nazwać wojskiem. To były bandy bezmyślnych, budzących litość stworów, które w walce zdawały się wyłącznie na swą liczebność, zjednoczone jedynie przez wspólną nienawiść do świata. Ci byli inni. Ich ruchy były pewne, celowe. Byli śmiertelnie niebezpieczni. I wiedzieli o tym. Wszyscy mieli na tarczach i zbrojach znak Białej Dłoni. Ich dowódca nosił ten znak wymalowany na twarzy. Ich dowódca. Ponad ciałami poległych goblinów hobbit i ork spojrzeli sobie w oczy. Merry zadrżał. ”Jesteście zwierzyną, zabawką” mówiły te potworne ślepia. Nie było w nich lęku ani litości – tylko dzika radość na widok osaczonego wroga. - Boromirze.. - jęknął Merry, wciąż nie mogąc oderwać oczu od tamtego. Usłyszał jak Boromir bierze głęboki wdech. Po raz kolejny poprzez las popłynął głęboki dźwięk rogu. Oczy potwora zwęziły się na moment, ale kiedy na wezwanie odpowiedziały jedynie echa, potworną twarz przeciął z wolna jadowity, pełen uciechy uśmiech. Wódz wycelował w Boromira mieczem i chrapliwym głosem wydał jakąś komendę. Orkowie runęli do ataku. Boromir skoczył im naprzeciw, robiąc sobie miejsce do walki. Buchnęła dzika wrzawa, zakłębiło się. Merry nie za wiele z tego wszystkiego pamiętał. Starając się osłaniać Pippina, trwał u boku Boromira, rąbiąc i tnąc w zapamiętaniu. Dopiero po chwili zorientował się, że orkowie się wycofują. Gniewny głos dowódcy wzniósł się ponad tumult i posłuszni rozkazom orkowie ustąpili, ponownie ustawiając się w kole. Kilkanaście ciał leżało na ziemi. Merry szybkim ruchem otarł pot z czoła i zerknął w bok. Pobladły Pippin wpierał się plecami w drzewo. Boromir dyszał ciężko i Merry z przerażeniem dostrzegł strumyczki krwi spływające po jego kaftanie. W poprzek piersi biegło wąskie, lecz długie rozcięcie, podobne widniały na jego obu przedramionach, ramieniu i udzie. - Jesteś ranny – wyjąkał. - To nic - rzucił Boromir, odgarniając włosy z twarzy. Merry potrząsnął głową. - Oprzyj się o ... - zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle na widok napinanych łuków. Nim ktokolwiek zdążył zareagować jęknęła cięciwa i strzała gwizdnęła tuż obok ucha Pippina, muskając jego włosy i odłupując kawał kory. Hobbit wrzasnął ze strachu. Boromir szybkim ruchem wepchnął go za siebie i przyciągnął Merry’ego, starając się zasłonić obu hobbitów. O dziwo, więcej strzałów nie padło. Dowódca orków z rykiem wyrwał łuk nadgorliwemu żołnierzowi, jednym ciosem powalił go na ziemię i na dokładkę kopnął w twarz. Potem odwrócił się do pozostałych. Merry nie potrafił zrozumieć co krzyczy, ale z ulgą powitał widok odkładanych strzał. Jednak jego radość nie trwała długo. Wódz orków niespiesznie odłożył miecz i przełożył zarekwirowany łuk do lewej ręki. Stanął naprzeciw drzewa, blisko, bo jakieś sześć metrów od nich, i z potwornym uśmiechem starannie nałożył strzałę, dbając o to, by osaczeni widzieli dokładnie każdy jego ruch. Merry, wciśnięty za Boromira, rzucił miecz i złapał Pippina ze rękę, a palce drugiej dłoni kurczowo zacisnął na złotym pasie wojownika z Gondoru. Czas zwolnił swój bieg. Potwór niespiesznie uniósł łuk. Wymierzył starannie. Zrobiło się bardzo cicho. Zaśpiewała cięciwa i niemal natychmiast rozległ się krzyk bólu. Siła uderzenia pchnęła Boromira na drzewo. Merry uwięziony za nim odczuł ten impet strzału całym sobą i krzyknął mimo woli. Orkowie wrzasnęli triumfalnie. Merry ze zgrozą spojrzał w górę, na czarnopióre drzewce tkwiące tuż pod obojczykiem Boromira. Mierzył w serce - przemknęło mu przez myśl. Dłoń Gondorczyka wczepiła się w jego ramię, szukając podparcia. Merry musiał użyć wszystkich sił, by podtrzymać osuwającego się przyjaciela. Hobbici wymienili przerażone spojrzenia. - Nie... - jęknął Pippin. Jego głos utonął w nagłej wrzawie. Orkowie zachęceni widokiem osłabionego przeciwnika ochoczo przypuścili szturm. Boromir stłumił jęk, ze świstem wciągnął powietrze i odepchnął się od drzewa. Orkowie się tego nie spodziewali. Żaden z hobbitów zresztą też nie. Merry w osłupieniu patrzył, jak Boromir, nie zważając na strzałę, z dzikim okrzykiem rzuca się do walki, ścinając wstrętne łby, odrąbując szponiaste łapy. W swym zapamiętaniu powalił nawet kilku z tych olbrzymich orków. Można rzec, że wręcz przybyło mu sił. Merry nigdy jeszcze nie widział, żeby ktoś tak walczył. Boromir był jak nawiedzony. Jakby bił się nie tyle o własne życie, ile o duszę. Orkowie znowu zaczęli się cofać. Boromir zrobił krok wstecz, ku drzewu, gdy znowu zaśpiewały łuki. Gondorczyk zachwiał się i ze zduszonym jękiem osunął na kolano. Czarnopióra strzała utkwiła w jego prawym ramieniu. Druga w przelocie skaleczyła go w udo. Mimo to nie wypuścił miecza. Merry poczuł nagle , jak ogarnia go płomienna i dzika nienawiść. I wściekłość. - Shire!!! Kątem oka ujrzał jak Pippin schyla się i wyrywa długi sztylet zza pasa martwego orka. Idąc za jego przykładem porwał z ziemi swój miecz i w dwóch susach znalazł się Boromirze. W ostatniej chwili, by sparować cios mierzący w kark człowieka. Zrobił to kompletnie odruchowo i bez zastanowienia, płynąc na fali emocji i o mało sam przy tym nie postradał głowy. Grunt, że zastawił Boromira, a ostrze orkowej szabli ześlizgnęło się po mieczu o milimetry mijając jego własną szyję. Gdyby Merry był odrobinę bardziej doświadczony dostrzegłby zapewne, że ostrze wymierzone w Boromira ustawione było płazem, ale w obecnym stanie daleko mu było do jakichkolwiek przytomnych obserwacji. Nacierający zachwiał się, tracąc równowagę i w tej samej chwili śmignął miecz Boromira. Ork nadział się na ostrze, zakwiczał i runął na ziemię. Boromir z trudem wyrwał miecz i spróbował się podnieść, opierając ostrze o ziemię. Ale siły go opuszczały i mimo pomocy obu hobbitów zatoczył się i ponownie opadł na kolano. Orkowie zacieśnili krąg, przepuszczając jedynie swego wodza. Ogromny potwór szedł ku osaczonym pewnym krokiem dzierżąc miecz w dłoni. Boromir uniósł głowę i spojrzał najpierw na Pippina, potem na Merry’ego. Hobbit aż się zachłysnął widząc to udręczone, półprzytomne spojrzenie. -Wybaczcie mi -wyszeptał Boromir i Merry w osłupieniu otworzył usta. - To my powin... - zaczął i w tej właśnie chwili na jego karku zacisnęła się ogromna dłoń. Poderwało go w górę. Próbował jeszcze dziabnąć mieczykiem za siebie, ale na próżno. Pochwyciły go silne dłonie. Miecz wypadł z boleśnie wykręconej ręki. Nim uderzenie w skroń odebrało mu przytomność, zdążył jeszcze zobaczyć jak inny ork podnosi wierzgającego Pippina, a dowódca wybija kopniakiem miecz Boromira i przewraca bezbronnego Gondorczyka na ziemię. Potem wszystko zasłonili kłębiący się orkowie i w eksplozji bólu świat Merry’ego spowiła litościwa ciemność. * To nie był sen. Łupiący ból skroni, więzy wpijające się w nadgarstki i chrapliwe głosy orków z każdą chwilą stawały się coraz bardziej realne. Jeszcze przez moment Merry balansował na granicy jawy i snu, nie mogąc i nie chcąc się obudzić. Wrzaski przybrały na sile, gdzieś blisko rozległ się zgrzyt metalu i nagle, w raptownym olśnieniu, powróciły wspomnienia wydarzeń, jakie rozegrały się na leśnej polanie. Pippin! Boromir! Merry otworzył oczy, podrywając się gwałtownie. Dzięki temu przekonał się, że nie tylko ręce ma związane, ale i nogi. Solidne rzemienie opasywały jego kostki i kolana. Oślepiony światłem zamrugał bezradnie i wykręcił głowę usiłując się rozejrzeć. - Merry, psst! Tu jestem, nie ruszaj się – rozległ się szept z lewej strony i Merry ku swej nieopisanej uldze ujrzał Pippina, leżącego nieopodal. Podobnie jak on był związany, ale wyglądało na to, że nie doznał żadnego większego uszczerbku. - Co się dzieje?- szepnął, ryzykując spojrzenie w bok. Miał przed sobą plecy kilku orków siedzących na ziemi, reszta - istny tłum - stała nieco dalej, wykrzykując i gestykulując gwałtownie. W centrum zamieszania znajdowali się ci potworni, wielcy orkowie ze znakami Białej Ręki. - Kłócą się- odparł Pippin - Nie wiem dokładnie o co, ale trwa to już od dłuższej chwili. - Co z Boromirem?- spytał Merry, na próżno wypatrując przyjaciela między orkami. - Zawlekli go na drugą stronę polany. Oni... - Pippin urwał raptownie i Merry zwrócił ku niemu przerażony i pytający wzrok. Pippin wziął głębszy oddech, usiłując się uspokoić. - Oni wyciągnęli te strzały. Wycięli je. Zrobili sobie zabawę. Przygnietli go do ziemi, ich dowódca wziął nóż i .. i.. – w głosie Pippina nieoczekiwanie zabrzmiała żarliwa nienawiść - wszystko widziałem. I słyszałem... dopóki Boromir nie stracił przytomności, dopiero wtedy przestali się śmiać i.. - Zabili go?- przerwał mu Merry ze zgrozą. - Chyba nie. Myślę, że żyje, bo go związali, a potem – - Mały pokurcz się obudził!- rozległ się szyderczy głos i nad Merrym pochyliła się jakaś postać. - I jaki rozmowny od razu. To dobrze. Wielkie Oko się ucieszy, bo już dawna pragnie porozmawiać z niziołkami. Ogromna dłoń zacisnęła się na jego włosach i podniosła go w górę. Merry syknął i przymrużył oczy, bo jego twarz znalazła się na wysokości twarzy kucającego przy nim orka. Hobbit mógł z bliska przyjrzeć się żółtawym ślepiom, płaskim nozdrzom i potwornym zębiskom. Skrzywił się z odrazy, ale nie mógł odwrócić głowy, unieruchomiony w bolesnym uchwycie. Ork zarechotał, a Merry skrzywił się jeszcze bardziej. Oddech orka cuchnął tak, że aż się robiło niedobrze. -Wstawaj, pokrako. Czeka cię spacer. Rzemienie krępujące mu nogi zostały zdjęte. Dłoń wczepiona w jego włosy pociągnęła go w górę i hobbit rozpaczliwie poszukał oparcia dla stóp, żeby złagodzić ból. Zakręciło mu się w głowie, ale zdołał utrzymać równowagę. Od bólu głowy miał mdłości, ale poza tym był cały. - Dajcie ich do środka. Ugluk chce ich widzieć – polecił jakiś chrapliwy głos. Merry obejrzał się i ujrzał jednego z tych... potworów. Musiał zadrzeć głowę, żeby na niego spojrzeć. Ork nie ustępował wzrostem Dużym Ludziom. Merry nie miał jednak czasu, by się przyglądać, pchnięty brutalnie w plecy. Zaskoczony zatoczył się i wpadł na innego orka, zarabiając w ten sposób bolesnego kopniaka. - Patrz, gdzie leziesz, pokrako! Jazda! Szturchany i popychany poszedł we wskazanym kierunku, starając się iść tak szybko jak tylko mógł. Ku jego rozpaczy kilkunastu orków znalazło się między nim a Pippinem i w tym zamęcie stracił swego towarzysza z oczu. Ten z Białą Ręką na pancerzu szedł przodem, a orkowie rozstępowali się przed nim. Jeńcom nie szczędzono kpin i gróźb. Co chwila też ktoś Merry’ego popychał i poszturchiwał. Tak doszli do najciaśniejszego kręgu orków. Pośrodku stał pokraczny stwór w hełmie i kolczudze. Jego długie, sękate łapska sięgały niemal do ziemi, twarz kojarzyła się raczej ze zwierzęciem niż istotą rozumną. Orkowie rozstąpili się, Merry, popychany, dotarł do pierwszego rzędu i zatrzymał się posłusznie, czując pociągnięcie za kaptur płaszcza. Dopiero wtedy zdołał ogarnąć wzrokiem całą scenę. Olbrzymi dowódca orków powoli podniósł się z klęczek. W dłoni trzymał manierkę. Serce Merry’ego zatłukło się gwałtownie - u stóp orka leżał Boromir, kaszląc i krztusząc się. Orkowie zaśmiewali się, wytykając człowieka palcami. Hobbit z głuchym okrzykiem rzucił się ku rannemu, zdołał jednak zrobić tylko jeden krok, kiedy szarpnięcie za kaptur pociągnęło go z powrotem do tyłu, niemal pozbawiając tchu. Merry sięgnął do gardła, by poluzować zaciskający się materiał i, nie próbując się już wyrywać, z rozpaczą spojrzał na Boromira. Wojownik z Gondoru leżał na plecach, nienaturalnie wygięty w łuk, jego kaftan był cały poplamiony krwią, udo i pierś przewiązane miał brudną szmatą, udającą prowizoryczny opatrunek. Gondorczyk zakasłał jeszcze raz i spróbował przekręcić się na bok. Dopiero teraz Merry dostrzegł, że jeniec leży na związanych za plecami rękach – stąd ta dziwna pozycja. - Co my tu mamy? Dwa małe szczury w prezencie dla Białej Ręki - dowódca orków postąpił w stronę Merry’ego, a hobbit tym razem zrobił instynktowny krok wstecz, wpadając plecami na stojącego za nim goblina. - Ugluk! - rozległo się groźne warknięcie i dowódca odwrócił się od hobbita, by spojrzeć na pokracznego orka w kolczudze. – Nie takie były rozkazy! Niziołki mają być niezwłocznie przekazane Nazgulowi, a tark... – -M o j e rozkazy były jasne – przerwał mu dowódca nazwany Uglukiem.- Mam więźniów dostarczyć do Isengardu. Żywych. I zrobię to, na Białą Rękę, choćbym miał wam wszystkim te durne łby pościnać! - Kto rządzi? Saruman czy Wielkie Oko?- zasyczał pokraczny - Mamy natychmiast wracać do Lugburza! Nie ma co zwlekać, tu niebezpieczna okolica, roi się od zbójów i Słomianych łbów. Ugluk roześmiał się pogardliwie. - Wracajcie więc czym prędzej, tchórzliwe świntuchy. Odważni jesteście tylko w swoim chlewie. Gdyby nie my, ucieklibyście z pola! To my – Uruk-hai, jesteśmy orki bojowe, my pokonaliśmy wojownika, my wzięliśmy jeńców. My, sługi Sarumana Mądrego, Białej Ręki, która nas karmi ludzkim mięsem. Z Isengardu przybyliśmy i do Isengardu wrócimy, drogą, którą ja, Ugluk, wybiorę! - Za wiele mówisz, Ugluk – zadrwił pokraczny – Wątpię, czy to się spodoba w Lugburzu. Możliwe, że ktoś tam zechce ulżyć twoim ramionom i zdejmie z nich zbyt nadętą głowę. Niziołki są dla Wielkiego Oka. Z tym tutaj – ork wskazał na Boromira - możecie się rozprawić wedle woli, Lugburz go nie potrzebuje. Weźcie go sobie na mięso – to mówiąc podszedł do leżącego na ziemi człowieka i dla zaakcentowania swych słów kopnął go w krzyż. Merry bezsilnie zacisnął zęby. - Rozkaz był brać i ludzi i niziołki. Odsuń się, Grisznak. Czas ucieka, a Isengard czeka. - Jak chcesz przejść przez kraj koniarzy? Jeńcy będą opóźniać marsz! Pokurczy można w ostateczności ponieść, ale ten jest za ciężki, ścierwo, morderca orków arh dublug ishi lunurz – Grisznak gniewnie przeszedł na własną mowę, zamierzając się do ponownego kopniaka. Pod wpływem nieoczekiwanego pchnięcia w pierś zatoczył się do tyłu. - Już ja go zmuszę do biegu, moja w tym głowa. – zawarczał Ugluk, stając nad człowiekiem, a Merry odetchnął z ulgą widząc, że kopniak nie został wymierzony. Z tłumu wysunęli się inni Uruk-hai, ustawiając się za swym wodzem. Grisznak zawarczał wściekle. - Pożałujesz, Ugluk. Doniosę o wszystkim Nazgulowi, zobaczymy... – Nie zdołał dokończyć zdania, zakrzywione ostrze śmignęło w powietrzu. Grisznak w niepojęty sposób zdołał się jednak uchylić i cios przeznaczony dla niego ściął głowę stojącemu za nim orkowi. Zakotłowało się, posypały się wrzaski i przekleństwa. - Pilnuj jeńców!- ryknął Ugluk i Merry znalazł się nagle przy Boromirze i Pippinie, wewnątrz kręgu Uruk-hai. - Merry, Pippin – jęknął Boromir, próbując się podnieść. - Nic nam nie jest - pospieszył z zapewnieniem Pippin. Obaj hobbici podparli człowieka, pomagając mu usiąść. Boromir przygryzł wargę, usiłując powstrzymać jęk bólu. Merry ostrożnie odgarnął mu przylepione do twarzy włosy. - Wytrzymaj, dobrze? Dopóki nie nadciągnie pomoc. Obieżyświat nas nie zostawi, zobaczysz wszystko będzie dobrze - sam chciałby wierzyć we własne słowa. Boromir zamknął oczy i potrząsnął głową. Nim Merry zdołał dowiedzieć się o co mu chodzi, zapadła cisza i orkowie wokół nich rozstąpili się, odsłaniając zbliżającego się Ugluka. Potyczka skończyła się równie nagle jak się zaczęła - banda Grisznaka rozpierzchła się przed Uruk-hai. Dowódca oblizał zakrwawione ostrze szabli i schował broń. Po czym przymrużył oczy, szacując jeńców wzrokiem. - Grisznak miał rację - odezwał się jakiś Uruk-hai za jego plecami - Tark nie wytrzyma naszego tempa, spójrz na niego! Nie będzie w stanie iść! - To trzeba było myśleć, jak strzelasz! Kazałem celować w ręce! W ręce! Nie w nogi, durniu! – ryknął Ugluk i zamierzył się do ciosu. Ork pospiesznie zrejterował. - Jak go ładnie poprosimy to pójdzie – Ugluk na powrót zwrócił się ku jeńcom, a jego usta rozciągnęły się w obleśnym uśmiechu. Schylił się, wyciągając rękę. Obaj hobbici, jakby na komendę, jednomyślnie zasłonili sobą Boromira. Uruk-hai na moment zamarł zaskoczony, a potem zaniósł się szyderczym śmiechem. - Co za wzruszający widok, dwa szczurze wyskrobki pilnujące psa - oświadczył rozbawiony. Jego podwładni przyłączyli się do wybuchu wesołości. Merry i Pippin, nie zważając na kpiny orków i słabe protesty Boromira, który nakazywał się im odsunąć, dumnie unieśli głowy, mierząc Ugluka wyzywającym spojrzeniem. - Dość tego dobrego - warknął nagle Uruk-hai, poważniejąc - Z drogi, pokurcze. Na jego znak dwaj orkowie brutalnie oderwali hobbitów od człowieka. Boromir pozbawiony podparcia osunął się z powrotem na bok. Spróbował podeprzeć się łokciem, ale zraniona ręka zawiodła go, legł więc na powrót na ziemi. Merry patrzył bezsilnie, jak Ugluk chwyta człowieka za włosy i, wprawnym ruchem okręcając je sobie wokół dłoni, podciąga go do góry, jak sięga do pasa po manierkę i otwierając korek zębami, przemocą wlewa coś do gardła jeńca. Boromir zakrztusił się, ale wypił kilka łyków, zamykając oczy. Ugluk puścił go i wstał. Boromir znów osunął się na bok. - Teraz wy. Merry próbował się wyrwać, ale na próżno. Napój był przedziwnym, piekącym wywarem. Ale o dziwo jeden łyk wystarczył, by hobbit poczuł krzepiące ciepło i zdumiewający przypływ sił. Obok kasłał Pippin. Ugluk odwrócił się do Boromira. - Wstawaj. Przez moment wszyscy przyglądali się jak człowiek nieporadnie usiłuje się podnieść, próbując oszczędzać jednocześnie poranione ramiona i skaleczoną nogę. Ugluk warknął zniecierpliwiony i chwytając jeńca za gardło, postawił go na nogi. Zamiast jednak Boromira puścić doń przybliżył swą wstrętną twarz. - Żadnych sztuczek. I nie myśl, że ci darowałem moich zabitych chłopców. Nie mamy teraz czasu, żeby się z tobą rozprawić jak należy. Ale wiedz, że zapłacisz mi za każdego. Za każdego, słyszysz? – Ugluk potrząsnął nim potężnie. - Z nawiązką. Kiedy już Biała Ręka z tobą skończy, ja się za ciebie wezmę. Wtedy poznasz co znaczy prawdziwy ból. A tymczasem, masz być grzeczny, żołnierzyku. Bo jeśli mnie zdenerwujesz, rozkaz nie rozkaz, zatłukę cię, rozumiesz? - To mówiąc ork potrząsnął nim jeszcze raz i puścił go. – Rozumiesz Zatłukę! -powtórzył. Boromir uniósł dumnie głowę, nabrał tchu i.. splunął orkowi prosto w twarz. Merry, nie wierząc własnym oczom, podobnie jak Ugluk zamarł na mgnienie oka kompletnie osłupiały. Cisza nie trwała długo. Uruk-hai ryknął straszliwie i jednym ciosem w twarz powalił człowieka na ziemię. Warcząc coś w niezrozumiałym dla hobbitów języku wyrwał bicz z rąk najbliższego orka i zamierzył się wściekle. Boromir skulił się na ziemi, odwracając twarz. Rzemień świsnął raz, drugi i trzeci. Dopiero wtedy Ugluk oprzytomniał i zorientował się, że marnuje tylko czas – Boromir miał na sobie gruby kaftan, kolczugę i płaszcz, stanowiące razem znakomitą ochronę przed batem. Przerwał więc i z namysłem owinął rzemień wokół dłoni. - To był błąd, żołnierzyku – oznajmił spokojniejszym tonem. - Duży błąd. To mówiąc odwrócił się z szybkością węża i chlasnął batem Pippina. Merry i Boromir krzyknęli jednocześnie. Orkowie odskoczyli na boki, uciekając przed rzemieniem. Ugluk uderzył ponownie i Pippin z krzykiem upadł na ziemię. - Przestań! - ryknął Boromir – Nie bij go! Rozpaczliwym rzutem przekręcił się na bok i dźwignął się na kolana, by wstać. Ugluk zignorował go i dalej smagał wijącego się hobbita po łydkach i osłaniających głowę przedramionach. Inny ork trzymał wyrywającego się i krzyczącego Meriadoka. - Przestań! On w niczym nie zawinił! Zrobię co każesz, tylko przestań! Ugluk machnął biczem raz jeszcze i odwrócił się powoli. - Powiedz to jeszcze raz. - Zrobię, co mi każesz - powtórzył Boromir z wysiłkiem. Ugluk podszedł do niego, stanęli twarzą w twarz. Merry zamarł, wstrzymując oddech. - Na kolana - warknął Uruk-hai. - Nie! – Merry drgnął słysząc głos Pippina, mocny i wyzywający na przekór srogiemu biciu. - Nie rób tego! Zabraniam ci! Nie słuchaj go, nie.. Boromir nie zwrócił uwagi na to wołanie, jak marionetka ugiął kolana i ciężko osunął się na ziemię przed orkiem. Merry odwrócił głowę nie mogąc znieść tego widoku. - Tak lepiej – wycedził Ugluk. – To było pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Za to co zrobiłeś ukarzę cię dodatkowo w Isengardzie. Co się odwlecze to nie uciecze. Tymczasem wiesz już co się stanie, jeśli zrobisz jakieś następne głupstwo? Wiesz, że za każdy twój błąd zapłaci któryś z nich? Boromir tępo pokiwał głową. - Doskonale!- Ugluk odwrócił się od niego. – W drogę! Więźniów rozdzielić. Na każdego niziołka przypada dwóch strażników. Na tarka czterech. Batów używajcie tylko do poganiania. Od tej pory więźniom nie wolno rozmawiać. Snaga, poprowadzisz czoło pochodu, ja zamknę tyły. Ruszać się! Słońce zachodzi! Nie minęła chwila, a Merry stracił z oczu Pippina, dwaj orkowie pociągnęli go wstecz. Zdążył tylko dojrzeć jak jeden z Uruk-hai podchodzi do klęczącego wciąż Boromira i zakłada mu na szyję postronek. Dlaczego to zrobiłeś? Mógł cię zabić. Tu cud, że tego nie zrobił. Co chciałeś osiągnąć? Ja już chyba nigdy nie zrozumiem Ludzi.. Ork szarpnięciem za sznur podniósł Boromira na nogi i pociągnął go za sobą. Potem widok zasłonili Merry’emu tłoczący się w szeregu Uruk-hai. Ugluk wykrzyczał komendę i cały oddział ruszył truchtem ku stepom Rohanu. * Merry niewiele zapamiętał z tej drogi. Wszystkie wspomnienia zlały się w jeden koszmar. Tupot okutych żelazem orkowych stóp, chrapliwe komendy, świst bata. Straszliwe zmęczenie, rwący się oddech i przeraźliwy strach. O siebie – że nie da rady, nie wytrzyma ani chwili dłużej, o Pippina, którego tylko raz, w czasie zamieszania podczas schodzenia z urwiska, zdołał wypatrzyć w tłumie. I przede wszystkim o Boromira, który mimo orkowego napoju i własnej determinacji, słabł coraz wyraźniej z każdą chwilą. Początkowo człowiek trzymał tempo. Z trudem, ale trzymał. Merry, którego od czasu do czasu orkowie nieśli, spoglądał ponad ich ramionami i widział Gondorczyka przed sobą. Boromir utykał, ale jakimś cudem nadążał za swoimi strażnikami. Lecz w miarę jak mijały mile, a Ugluk nie robił przerwy, Boromir zaczął zakłócać rytm kolumny i zostawać w tyle. Na rozkaz dowódcy najsilniejsi orkowie niechętnie spróbowali go kolejno ponieść na krótkich odcinkach. Nie dawali jednak rady, rosły Gondorczyk, do tego w kolczudze, był zbyt ciężki. Orkowie musieli zmieniać się co chwila i te zmiany jeszcze bardziej rozbijały rytm marszu. Wkrótce więc Boromir znowu został zmuszony do biegu o własnych siłach. Orkowie poganiali go bezlitośnie, a za każdy krótki postój, wymuszony upadkiem, obrywał razy i kopniaki. Przy trzecim upadku, kiedy to w powstałym chaosie jedni orkowie hamowali a inni przeskakiwali nad leżącym i w efekcie wszyscy klnąc wpadali na siebie, rozwścieczony Ugluk zmienił ustawienie kolumny i przeniósł Boromira na tyły oddziału, tak by człowiek, padając, za każdym razem nie rozbijał szyku. Merry, który w ten sposób stracił przyjaciela z oczu, modlił się w duchu, by Boromir wytrzymał. I choć w ten sposób orkowie istotnie uniknęli zamętu w środku oddziału, nadal musieli się co jakiś czas zatrzymywać, tym razem, by poczekać aż dowódca pozbiera jeńca z ziemi i dogoni kolumnę. Przy każdej takiej okazji Merry umierał ze strachu, że tym razem Uglukowi puszczą nerwy i zabije więźnia, pozbywając się kłopotu. Zapadła noc i hobbit widział jedynie odblaski księżyca na orkowych hełmach. W spowijających świat ciemnościach wszystko stało się nierealne, jak zły sen. Merry miał wrażenie, że biegną tak bez końca. Podrygując na plecach orka, hobbit zaczął przymykać oczy, nie zważając na ból wyłamywanych rąk i pazury wpijające mu się w przedramiona, kiedy soczyste przekleństwa znów wyrwały go z drzemki. Orkowie zatrzymywali się gwałtownie. Z tyłu któryś coś wykrzykiwał i Merry z lękiem rozpoznał głos Ugluka. Boromir. Znowu... W tej samej chwili trzymający go ork zluzował chwyt i zrzucił hobbita na ziemię. Zaskoczony Merry upadł ciężko na bok i skulił się w ciemności otoczony przez las orkowych nóg. Chwilę trwało nim dotarło do niego, że tym razem to planowy postój. Ktoś schylił się po niego i powlókł go poprzez ciemność, by wreszcie rzucić na ziemię pod jakieś drzewo. Merry usiadł ostrożnie opierając się o pień i spróbował wypatrzyć coś dookoła, ale widział jedynie zarysy swych strażników, którzy rozsiedli się na ziemi. Przez chwilę zastanawiał się czy nie zawołać głośno Pippina, ale mimo że rozpaczliwie pragnął usłyszeć jakiś przyjazny głos, postanowił milczeć. Sam zniósłby kopniaka czy baty, ale nie chciał narażać towarzysza niedoli. Samotny i nieszczęśliwy skulił się pod drzewem i zamknął oczy. Zmęczenie dało o sobie znać i mimo strachu, głodu i zimna zasnął niemal natychmiast. Wydawało mu się, że drzemał jedynie kilka minut, kiedy orkowie zaczęli wstawać. Potrząśnięto nim brutalnie i Merry pospiesznie dźwignął się na nogi, by uniknąć kary za opieszałość. Ugluk wykrzyczał rozkaz i koszmar zaczął się od nowa. Merry biegł i biegł. Strażnicy popychali go nieustannie, ciągnąc za powróz, którym miał skrępowane nadgarstki. Praktycznie go wlekli, bo Merry, mimo najszczerszych wysiłków nie mógł dotrzymać im kroku. Orkowie poruszali się miarowym, ciężkim truchtem, ale dla Merry’ego oznaczało to szybki bieg, bowiem na każdy krok Uruk-hai przypadały dwa kroki hobbita. W dodatku co chwila o coś się potykał w tych przeklętych ciemnościach, boleśnie urażając stopy. Pot kapał mu z czoła i kleił koszulę do pleców. Zamieszanie na tyłach kolumny powitał z ulgą i natychmiast zganił się za to. Przymusowy postój oznaczał bowiem, że Boromir znów ma kłopoty. A może to Pippin? Z niepokojem wsłuchał się w głosy orków i po chwili zdołał wyłowić pomstowania na człowieka i coraz liczniejsze głosy żądające, by się go pozbyć. Świsnął bat i Merry skulił się instynktownie. Głosy umilkły i po chwili oddział ruszył dalej. Nie zdołali ujść kilkunastu kroków, kiedy znowu zapanował chaos. Tym razem to Merry potknął się i runął na ziemię. Jakiś ork z rozpędu nadepnął na niego podkutym butem i hobbit krzyknął z bólu. Orkowie zaczęli kląć, Merry oberwał karnego kopniaka w plecy, odruchowo osłonił głowę rękami, ale więcej ciosów nie spadło. Silne ręce chwyciły go i uniosły w górę i znów zawisł na plecach orka, z twarzą wciśniętą w kark spoconego i śmierdzącego stwora. Ruszyli. Godziny zlały się w jeden koszmarny sen.. Z odrętwienia wyrwało go uderzenie o ziemię. Dookoła wciąż było czarno, pod palcami czuł trawę, a nie liście. Przetarł twarz dłońmi i usiadł ostrożnie. Tuż koło niego stał jeden ze strażników, gdzieś z tyłu dobiegały przytłumione głosy rozmów. Nadstawił ucha, ale rozproszył go odgłos ciężkich kroków. Z ciemności wyłonił się jakiś kształt, Merry uniósł głowę i wytężając wzrok wyłowił białą plamę w kształcie dłoni, widniejącą między świecącymi ślepiami. Ugluk. Dowódca Uruk-hai schylił się i, chwytając hobbita za kark, bez słowa powlókł go za sobą. Merry tłumiąc przerażenie, przebierał nogami, starając się za nim nadążyć. Wtem Ugluk pchnął go silnie i hobbit, tracąc równowagę, poleciał przed siebie w ciemność, by zderzyć się ciężko z kimś siedzącym na ziemi. Rozległ się jęk i Merry rozpoznał znajomy głos. - Boromir?- szepnął, odsuwając się nieporadnie. Jego dłonie przesunęły się po kaftanie Gondorczyka, wzdłuż wykręconych do tyłu rąk. Więzy były tak zaciśnięte, że nie było szans na poluzowanie ich, choćby nie wiadomo jak próbował. Coś uderzyło go w plecy i upadło na ziemię. - No szczurze, nakarm swojego psa! - rozległ się rozkaz i Merry, ostrożnie macając po ziemi, trafił na spory bukłak. Ugluk nachylił się nad nim i hobbit zamarł. – I żadnych głupstw – warknął ork. Merry nie odrywając od niego wzroku posłusznie pokiwał głową. Uruk-hai wyprostował się i skinął na kogoś ręką. Z ciemności wyłonił się drugi ork. - To dla was obu – warknął, rzucając coś na ziemię pogardliwym gestem. Merry przełknął ślinę i przechylając się nad nogami Boromira sięgnął po jedzenie, którym okazał się kawałek pachnącego pleśnią chleba i suszone mięso, niewiadomego pochodzenia. Merry odrzucił je od siebie z obrzydzeniem, decydując się jedynie na chleb. Z trudem podzielił bryłę na mniejsze kawałki i wyciągnął rękę po bukłak. - Gdzie ... Pippin?- wyszeptał Boromir. - Nie wiem - odparł Merry cichutko, ze ściśniętym sercem – Nie widziałem go od tamtego urwiska. Rozdzielili nas. Obydwaj zamilkli na chwilę. Merry zajął się zatyczką od bukłaka. Miał z nią kłopot, bo tkwiła mocno, a związane ręce nie ułatwiały mu zadania. Wreszcie w końcu odkorkował manierkę i powąchał ostrożnie. W środku była woda. Tłumiąc własne pragnienie przysunął się do Boromira i przytknął mu do ust bukłak, starając się nie rozlać zawartości. - Pomału - szepnął, bo Boromir pił tak zachłannie, że nieomal się krztusił. Hobbit cierpliwie trzymał bukłak, choć zaczął się trochę niepokoić czy i dla niego starczy. Nie miał jednak serca odmówić spragnionemu wody. Na szczęście Boromir doszedł do tego samego wniosku, przestał pić i skinął głową na hobbita. Merry czym prędzej ugasił pragnienie, pozostawiając na dnie tylko odrobinę. Kiedy jednak podał Boromirowi chleb, człowiek pokręcił głową. Merry zmarszczył brwi : - Zjedz. To chleb. Musisz coś zjeść. Boromir ponownie przecząco pokręcił głową. - Jeśli ty nie jesz, to ja też nie. Albo zjemy obaj, albo wcale!- zagroził Merry. Boromir łypnął na niego. - Mości... Meria...doku, to... nie jest...- - Cisza! Boromir nieoczekiwanie krzyknął z bólu, kiedy brutalny kopniak trafił go w zranione udo. Merry, przerażony, omal nie rozlał resztki wody. - Ani słowa więcej! - przykazał ork. Boromir zamknął oczy i zagryzł wargę, ze świstem wciągając powietrze. Merry odruchowo wyciągnął rękę, żeby rozmasować mu obolałe miejsce, ale cofnął dłoń, kiedy dotknął opatrunku, bo uświadomił sobie, że może zrobić więcej szkody niż pożytku. Ork postał nad nimi jeszcze chwilę, upewniając się, że żaden z nich się nie odezwie, a potem odsunął się i zasiadł nieopodal, nie spuszczając z nich oczu. Merry odetchnął skrycie. W międzyczasie jego wzrok przyzwyczaił się już nieco do ciemności. Pod otwartym niebem było widniej niż w lesie i hobbit zaczął rozróżniać poszczególne sylwetki orków i pojedyncze głazy wyłaniające się z wysokich traw. Jeden z tych kamieni Boromir miał za plecami. Merry odczekał chwilę, podniósł chleb i ostrożnie dotknął ramienia towarzysza. Kiedy Boromir otworzył oczy, podsunął mu jedzenie do ust. - Jedz - poprosił bezgłośnie, formując słowo ruchem warg. Boromir z wahaniem, wyraźnie przemagając się, wziął mu chleb z ręki. Merry odłamał następny kawałek i zjadł sam. Chleb był paskudny w smaku, ale głód zwyciężył i kawałek po kawałku zjedli całą porcję. Merry żałował, że nie ma więcej wody do popicia tego suchego obrzydlistwa, paroma pozostałymi łykami obdzielił po równo siebie i Boromira. Ostatnimi kroplami zmoczył róg swojego płaszcza i ostrożnie sięgnął do umorusanej twarzy przyjaciela. Boromir próbował odwrócić głowę, ale Merry mu na to nie pozwolił, delikatnie choć stanowczo zmywając brud i krew. - Merry, przestań... - szepnął Gondorczyk - Szszsz – Merry nie przerywał. Chciał coś zrobić, cokolwiek, byle jakoś pomóc i ulżyć w cierpieniu, a nic innego nie przychodziło mu do głowy. - Może już wystarczy tych czułości? Merry zdrętwiał słysząc nad sobą głos Ugluka. Obejrzał się. Uruk-hai stał nad nimi, ogromny, ślepia lśniły mu zielonkawym światłem. Nagle przysunął się i przykucnął, tak, że jego twarz znalazła się na poziomie twarzy Boromira. - Martwi mnie twój brak współpracy, żołnierzyku – oświadczył, ignorując Merry’ego i skupiając uwagę na człowieku. Boromir milczał. Nie zareagował, wzrok utkwił w ziemi, nie chcąc prowokować orka patrzeniem mu w oczy. Uruk-hai sięgnął do boku i wyjął długi, lekko zakrzywiony sztylet. Serce Merry’ego podeszło do gardła. Groza jaka go opanowała była tak wielka, że jak skamieniały mógł tylko patrzeć. - Zobaczymy, czy da się temu jakoś zaradzić - Uruk-hai zerknął na hobbita i, widząc jego przerażenie, zaśmiał się z zadowoleniem. Potem wyciągnął rękę, złapał Boromira za kark i przygiął mu głowę niemal do kolan. Następnie pochylił się nad nim, paroma zręcznymi ruchami przeciął więzy krępujące nadgarstki człowieka i pchnął go tak, że Boromir przewrócił się na plecy. - Snaga, chodź, tu. Pomożesz mi - rzucił Ugluk w ciemność, chowając nóż. – Trzymaj go. Rozległy się kroki i drugi ork przyklęknął tuż obok hobbita. Merry nerwowo przełknął ślinę. Siedział wciąż w tej samej skulonej pozycji, nie ośmielając się ruszyć ani nawet odetchnąć głębiej. Boromir również leżał bez ruchu, nie próbując się wyrywać, nawet wtedy, kiedy Ugluk bez żadnych ceregieli zaczął zrywać przyschnięte do ran bandaże. Rozlegający się od czasu do czasu syk bólu, był jedynym znakiem, że człowiek żyje. Ugluk wydobył skądś niewielkie pudełko i zdjął wieczko. W powietrzu rozszedł się intensywny, wiercący w nosie zapach. Ork posmarował rany Boromira tą dziwną maścią, odłożył pudełko na bok i podarł na pasy jakąś szmatę. Sprawnie przewiązał udo jeńca i skinął na Snagę. - Posadź go - polecił. Ork posłusznie podciągnął Boromira w górę, tak by Ugluk mógł wygodnie opatrzyć ramię i pierś człowieka. Merry obserwował, jak przerażająco są wprawni w postępowaniu z więźniami. Zgrani, nie przeszkadzali sobie nawzajem, porozumiewając się warknięciami. Nie chcąc narażać się na niespodzianki Snaga przytrzymywał jeńca za kark i za wykręconą do tyłu lewą rękę, podczas gdy Ugluk wiązał bandaże. Uporawszy się z tym, obaj orkowie na powrót skrępowali Boromirowi ręce. - Załatwione – oświadczył po chwili dowódca Uruk-hai i z uśmiechem poklepał Boromira po policzku – Teraz odpocznij póki możesz. Zabawa się skończyła. Celowo i złośliwie nas opóźniałeś, wykorzystując me dobre serce, ale moja cierpliwość się wyczerpała – to mówiąc Ugluk pochylił się i przyciągnął do siebie Merry’ego. Boromir poruszył się niespokojnie, ale czujny Snaga znów go przytrzymał. - Jutro dasz z siebie wszystko – oznajmił Ugluk, niby-pieszczotliwym gestem czochrając czuprynę hobbita – Rozumiemy się? Boromir, nie odrywając wzroku od ręki Ugluka, pokiwał głową. Uruk-hai błysnął kłami w uśmiechu i puścił hobbita. Merry otrząsnął się ze wstrętem. - Snaga, zwiąż pokurczowi nogi – Ugluk pchnął hobbita w łapy swego podwładnego, a sam zajął się Boromirem. Po chwili obaj jeńcy, solidnie związani leżeli obok siebie na plecach. Ugluk rozstawił warty i zniknął w ciemnościach. Merry odczekał dłuższą chwilę i powoli, cal za calem, tak by nie ściągać na siebie uwagi strażników, przysunął się do Boromira. Od ziemi ciągnął przenikliwy chłód, niebo nad horyzontem rozjaśniał szary pas. Niedługo zacznie świtać. Starając się ignorować ostry zapach orkowej maści i woń krwi, jaką przesycony był kaftan Gondorczyka, Merry oparł się o bok Boromira i zamknął oczy, mając nadzieję, ze Pippin jest gdzieś niedaleko i że nic mu nie jest. SYN GONDORU Część pierwsza Parth Galen Rozdział II Rohan Obudził go ruch i gwar w obozowisku. Merry z gwałtownie bijącym sercem poderwał głowę i zamrugał oczami. Szare sylwetki orków poruszały się jak duchy w otulającej świat mgle. Było już jasno. I bardzo zimno. Hobbit usiadł i krzywiąc się rozmasował kark, jednocześnie rozglądając się dookoła, w poszukiwaniu źródła zamieszania. Niczego jednak nie mógł dostrzec w tej mgle, gęstej niczym mleko. Za to wszystko go bolało. Cały czas spał w jednej pozycji - tak jak padł przy Boromirze, tak rano się obudził. Prawie w ogóle nie mógł skręcić głowy w prawo i czuł się okropnie przemarznięty i obolały. Zerknął w dół. Boromir spał jeszcze, z twarzą zwróconą w bok i częściowo zakrytą włosami. Oddychał równo, choć płytko i Merry postanowił jeszcze go nie budzić. Gwar chrapliwych głosów przybrał na sile, odpowiedziały mu odległe nawoływania, Najbliżej siedzący strażnicy podnieśli się na nogi, sięgając po broń. Merry nerwowo przygryzł wargę starając się stłumić falę podniecenia. Przemknęło mu przez myśl, że to może odsiecz i już wyciągał rękę, by budzić śpiącego człowieka, kiedy to z mgły wyłoniły się dwie sylwetki, większa i mniejsza – bardzo ale to bardzo znajoma. - Pippin! - zawołał radośnie, nie bacząc na odwracających się ku niemu strażników. Boromir odetchnął głębiej i poruszył się niespokojnie we śnie, rzucając głową na bok. - Merry!- Pippin zatoczył się, pchnięty przez orka, ale odzyskał równowagę i pomaszerował dalej z dumnie podniesioną głową. Merry z trudem podniósł się na kolana i obaj hobbici padli sobie w ramiona. Pippin przerzucił związane ręce nad głową Merry’ego i objął go z całej siły. - Tak się cieszę, że cię widzę, tak się okropnie cieszę – wyszeptał Merry, zamykając oczy w przypływie ulgi. - I nawzajem - odparł Pippin, uwalniając przyjaciela z uścisku. – Umierałem ze strachu, że...na wszystkich Bagginsów z Sackville, Boromir!- jęknął nagle. Merry podążył wzrokiem za jego spojrzeniem i serce mu się ścisnę