SYN GONDORU Część pierwsza Parth Galen Rozdział I Parth Galen - Frodo!!! - Frodooo!!! Merry pędził tuż za Pippinem, nawołując rozpaczliwie. Gdzieś w głębi umysłu ostrzegawczy głos wzywał do opamiętania, przykazywał czekać na Obieżyświata, wołał, że w ten sposób ściągają na siebie i innych niebezpieczeństwo, ale Merry nie potrafił opanować tej przedziwnej paniki, jaka nim owładnęła. Frodo zaginął. Trzeba go znaleźć. Natychmiast. Wszystko od tego zależy. - Frod!... – Pippinowi zaczynało brakować tchu. Obydwaj hobbici dyszeli ciężko, ale wciąż biegli dalej, coraz głębiej w las, nie zważając na zdradzieckie korzenie i gałęzie czepiające się ich płaszczy. I głos ostrzegawczy się nie mylił. Niebezpieczeństwo już na nich czyhało. Zza drzewa wyłonił się ork, blokując drogę. Pojawił się tak niespodziewanie, że przez mgnienie oka wydawać by się mogło, że to przywidzenie. Przecież przed chwilą nikogo w tym miejscu nie było. Były tylko zmurszałe pnie drzew i zrudziałe paprocie. Ale to nie było przywidzenie. Pippin krzyknął i spróbował wyhamować, lecz siła rozpędu poniosła go dalej, prosto w szponiaste łapska. Ork machnął rękami, próbując zagarnąć obu hobbitów, ale zdołał jedynie uchwycić Pippina. Merry, mimo zaskoczenia, nie stracił przytomności umysłu. Zwinnie zanurkował pod ramieniem stwora i dobył miecza. Uderzył na odlew, mierząc w co popadnie i zupełnie przypadkowo trafił w orkowe udo. Potwór zasyczał i odruchowo puścił swą ofiarę, zwracając się ku napastnikowi. Cios nie wyrządził mu zbytniej szkody, jedynie go rozwścieczył. - Merry, uważaj, za tobą! – wrzasnął Pippin w popłochu. Meriadok odwrócił się i w tym samym cios pięści mierzący w tył jego głowy trafił go prosto w twarz. Hobbit runął między liście, wypuszczając z dłoni miecz. Przetoczył się ciężko po ziemi i dźwignął chwiejnie, potrząsając głową. Ciemny kształt przysłonił światło, Merry poczuł szarpnięcie - ork poderwał go w górę za kaptur od płaszcza. Ohydny oddech owionął mu twarz i Merry, odwracając w obrzydzeniu głowę, kopnął na oślep z całej siły. Dotkliwy ból stopy był znakiem, iż trafił na zbroję. Półprzytomnie potoczył wzrokiem dookoła i ze zgrozą zorientował się, że nie wpadli na dwóch samotnych orków. To była cała banda. Las, do tej pory tak milczący i uśpiony, ożył nagle - ochrypłe wrzaski rozdarły ciszę. Zewsząd, z pomiędzy drzew, wysypywały się pokraczne sylwetki, wymachujące zakrzywionymi ostrzami. - Za Shire! - rozległ się przenikliwy okrzyk. Ślepia orka rozszerzyły się w zdumieniu, uchwyt na płaszczu Merry’ego zelżał i zaskoczony hobbit poleciał w dół. Zdołał podnieść się i odskoczyć w ostatniej chwili. Ork runął ciężko na ziemię i legł nieruchomo. Z pleców sterczała mu rękojeść hobbickiego mieczyka. Pippin gapił się na nią szeroko otwartymi oczami. - Brać ich! - rozległ się ryk. Merry oprzytomniał. Przemógł się i, stawiając stopę na ciele orka, jednym ruchem wyrwał miecz. Odskoczył i złapał Pippina za ramię. Rozejrzał się w panice. Byli otoczeni. - Z..zabiłem go? – wymamrotał Pippin podnosząc na niego zszokowane oczy. Merry nie zdążył odpowiedzieć. Ze wszystkich stron wyciągały się ku nim czarne łapska. Wrzasnął i sieknął mieczem, starając się trafić w jak najwięcej. Posypały się przekleństwa. Kątem oka złowił błysk metalu i zrozumiał, że nie będzie w stanie się obronić. Nie zdąży. Tyle tylko, że zasłoni sobą Pippina. Ostrze zawyło, prując powietrze, ale cios nie spadł na jego głowę. Rozległ się śpiewny jęk metalu trafiającego w metal, po czym ostrze świsnęło jeszcze raz, znacząc liście i ubrania hobbitów bryzgami czarnej posoki. - Padnij! - krzyknął Boromir wpadając między orków i biorąc kolejny zamach. Merry posłuchał natychmiast, pociągając za sobą Pippina. Następny wrzask orka przeszył powietrze i Merry zaryzykował spojrzenie w górę. Jedynie dwie bestie poważyły się na atak, Boromir rozprawił się z nimi bez trudu. Widząc to pozostali pierzchli między drzewa, zostawiając za sobą pięć trupów i otwierając drogę ucieczki. Nie czekając na komendę, Merry poderwał się na nogi i podniósł Pippina. Bezradnie rozejrzał się za drugim mieczem, pogrzebanym gdzieś w liściach, ale ponagliło go szarpnięcie za ramię. - Biegiem! - ryknął Boromir, popychając przed sobą obu hobbitów. Rzucili się do ucieczki, ale nie zdołali przebiec nawet dwudziestu kroków. Orkowie błyskawicznie odcięli im drogę. Byli wszędzie, jak okiem sięgnąć. Merry nie widział jeszcze tak licznej bandy, chyba że w Morii. Ale tam tłumy nieprzyjaciela skrywały ciemności. Tu w świetle dnia wydawali się przytłaczać i plugawić las samą swą obecnością. Nigdy też nie wydawali się aż tak straszni. Chwilowy przypływ nadziei i ulgi na widok Boromira, zaczął się rozwiewać równie szybko jak się pojawił. Nawet cała Drużyna, wspierana siłami krasnoluda, elfa i ludzi nie dałaby rady tej bandzie. A co dopiero ich trzech. Z tego dwóch praktycznie bezużytecznych. Boromir wyminął hobbitów, ustawiając się między nimi a najbliższymi napastnikami. Merry zerknął na niego. Wojownik, czujny i spięty, rozglądał się bacznie, usiłując przewidzieć skąd nastąpi atak. Był zdyszany i zgrzany po długim biegu przez las. Mokre włosy kleiły mu się do twarzy. Merry poczuł bolesne ukłucie winy, to przez jego głupotę – jego i Pippina - znaleźli się w takich opałach. Nie dość, że sami za to zapłacą, to jeszcze wciągnęli w to Boromira. Czarna fala orków zbliżała się ku nim. Zakrzywione szable i emblematy czerwonego oka rosły Pippinowi w oczach. Wtem ponad hałas i ochrypłe wrzaski wzbił się potężny i czysty dźwięk rogu. Merry drgnął zaskoczony. Jak dotąd dwukrotnie słyszał Róg Gondoru, w Rivendell i w Morii. Za pierwszym razem obwieszczał on początek wędrówki, za drugim rzucał wrogom wyzwanie. Dziś po raz pierwszy hobbici byli świadkami wołania o pomoc. Orkowie zawahali się i zaczęli popatrywać między sobą. Boromir wykorzystał tę chwilę i zaatakował stojących po lewej. Trzech padło, reszta płochliwie rozstąpiła się przed nim. Echo rogu wciąż jeszcze niosło się po lesie. - Merry! Pippin! Hobbici, nie zwlekając, skoczyli za nim. Boromir przepuścił ich i zamykając odwrót ściął kolejnego orka, który ośmielił się za nimi podążyć. Pobiegli co tchu przez omszały las i wypadli na niewielką polankę. Merry w biegu zerknął za siebie i natychmiast zwolnił, łapiąc za rękaw Pippina. Boromir zostawał z tyłu. Nic dziwnego, musiał co chwila zawracać, by stawiać czoła pościgowi. Szlak ich ucieczki poznaczony był ciałami wrogów, ale co z tego, skoro miejsce zabitych natychmiast zajmowali nowi wojownicy. Boromir obejrzał się przez ramię na hobbitów. -Uciekajcie!- rozkazał. Merry właśnie otwierał usta, by odmówić, kiedy wyczuł za sobą ruch. Odwrócił się gwałtownie. Koło orków znów się zamykało. Jakimś cudem prześladowcy zdołali ich wyprzedzić. Pippin bez namysłu skoczył schronić się przy Boromirze i wkrótce cała trójka, otoczona ze wszystkich stron cofała się, aż natrafiła na pień olbrzymiego dębu. Merry, naśladując Boromira, stanął w lekkim rozkroku i obronnie uniósł swój, a raczej pippinowy mieczyk. Serce waliło mu jak oszalałe. Wtem zamarł. Orkowie rozstępowali się dając przejście nowym przybyszom. Merry nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego. Wzrostem dorównujący Dużym Ludziom, potworni i znakomicie uzbrojeni, emanowali pewnością siebie typową dla zawodowych żołnierzy. Co było tym bardziej przerażające. Zwykłych orków trudno było nazwać wojskiem. To były bandy bezmyślnych, budzących litość stworów, które w walce zdawały się wyłącznie na swą liczebność, zjednoczone jedynie przez wspólną nienawiść do świata. Ci byli inni. Ich ruchy były pewne, celowe. Byli śmiertelnie niebezpieczni. I wiedzieli o tym. Wszyscy mieli na tarczach i zbrojach znak Białej Dłoni. Ich dowódca nosił ten znak wymalowany na twarzy. Ich dowódca. Ponad ciałami poległych goblinów hobbit i ork spojrzeli sobie w oczy. Merry zadrżał. ”Jesteście zwierzyną, zabawką” mówiły te potworne ślepia. Nie było w nich lęku ani litości – tylko dzika radość na widok osaczonego wroga. - Boromirze.. - jęknął Merry, wciąż nie mogąc oderwać oczu od tamtego. Usłyszał jak Boromir bierze głęboki wdech. Po raz kolejny poprzez las popłynął głęboki dźwięk rogu. Oczy potwora zwęziły się na moment, ale kiedy na wezwanie odpowiedziały jedynie echa, potworną twarz przeciął z wolna jadowity, pełen uciechy uśmiech. Wódz wycelował w Boromira mieczem i chrapliwym głosem wydał jakąś komendę. Orkowie runęli do ataku. Boromir skoczył im naprzeciw, robiąc sobie miejsce do walki. Buchnęła dzika wrzawa, zakłębiło się. Merry nie za wiele z tego wszystkiego pamiętał. Starając się osłaniać Pippina, trwał u boku Boromira, rąbiąc i tnąc w zapamiętaniu. Dopiero po chwili zorientował się, że orkowie się wycofują. Gniewny głos dowódcy wzniósł się ponad tumult i posłuszni rozkazom orkowie ustąpili, ponownie ustawiając się w kole. Kilkanaście ciał leżało na ziemi. Merry szybkim ruchem otarł pot z czoła i zerknął w bok. Pobladły Pippin wpierał się plecami w drzewo. Boromir dyszał ciężko i Merry z przerażeniem dostrzegł strumyczki krwi spływające po jego kaftanie. W poprzek piersi biegło wąskie, lecz długie rozcięcie, podobne widniały na jego obu przedramionach, ramieniu i udzie. - Jesteś ranny – wyjąkał. - To nic - rzucił Boromir, odgarniając włosy z twarzy. Merry potrząsnął głową. - Oprzyj się o ... - zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle na widok napinanych łuków. Nim ktokolwiek zdążył zareagować jęknęła cięciwa i strzała gwizdnęła tuż obok ucha Pippina, muskając jego włosy i odłupując kawał kory. Hobbit wrzasnął ze strachu. Boromir szybkim ruchem wepchnął go za siebie i przyciągnął Merry’ego, starając się zasłonić obu hobbitów. O dziwo, więcej strzałów nie padło. Dowódca orków z rykiem wyrwał łuk nadgorliwemu żołnierzowi, jednym ciosem powalił go na ziemię i na dokładkę kopnął w twarz. Potem odwrócił się do pozostałych. Merry nie potrafił zrozumieć co krzyczy, ale z ulgą powitał widok odkładanych strzał. Jednak jego radość nie trwała długo. Wódz orków niespiesznie odłożył miecz i przełożył zarekwirowany łuk do lewej ręki. Stanął naprzeciw drzewa, blisko, bo jakieś sześć metrów od nich, i z potwornym uśmiechem starannie nałożył strzałę, dbając o to, by osaczeni widzieli dokładnie każdy jego ruch. Merry, wciśnięty za Boromira, rzucił miecz i złapał Pippina ze rękę, a palce drugiej dłoni kurczowo zacisnął na złotym pasie wojownika z Gondoru. Czas zwolnił swój bieg. Potwór niespiesznie uniósł łuk. Wymierzył starannie. Zrobiło się bardzo cicho. Zaśpiewała cięciwa i niemal natychmiast rozległ się krzyk bólu. Siła uderzenia pchnęła Boromira na drzewo. Merry uwięziony za nim odczuł ten impet strzału całym sobą i krzyknął mimo woli. Orkowie wrzasnęli triumfalnie. Merry ze zgrozą spojrzał w górę, na czarnopióre drzewce tkwiące tuż pod obojczykiem Boromira. Mierzył w serce - przemknęło mu przez myśl. Dłoń Gondorczyka wczepiła się w jego ramię, szukając podparcia. Merry musiał użyć wszystkich sił, by podtrzymać osuwającego się przyjaciela. Hobbici wymienili przerażone spojrzenia. - Nie... - jęknął Pippin. Jego głos utonął w nagłej wrzawie. Orkowie zachęceni widokiem osłabionego przeciwnika ochoczo przypuścili szturm. Boromir stłumił jęk, ze świstem wciągnął powietrze i odepchnął się od drzewa. Orkowie się tego nie spodziewali. Żaden z hobbitów zresztą też nie. Merry w osłupieniu patrzył, jak Boromir, nie zważając na strzałę, z dzikim okrzykiem rzuca się do walki, ścinając wstrętne łby, odrąbując szponiaste łapy. W swym zapamiętaniu powalił nawet kilku z tych olbrzymich orków. Można rzec, że wręcz przybyło mu sił. Merry nigdy jeszcze nie widział, żeby ktoś tak walczył. Boromir był jak nawiedzony. Jakby bił się nie tyle o własne życie, ile o duszę. Orkowie znowu zaczęli się cofać. Boromir zrobił krok wstecz, ku drzewu, gdy znowu zaśpiewały łuki. Gondorczyk zachwiał się i ze zduszonym jękiem osunął na kolano. Czarnopióra strzała utkwiła w jego prawym ramieniu. Druga w przelocie skaleczyła go w udo. Mimo to nie wypuścił miecza. Merry poczuł nagle , jak ogarnia go płomienna i dzika nienawiść. I wściekłość. - Shire!!! Kątem oka ujrzał jak Pippin schyla się i wyrywa długi sztylet zza pasa martwego orka. Idąc za jego przykładem porwał z ziemi swój miecz i w dwóch susach znalazł się Boromirze. W ostatniej chwili, by sparować cios mierzący w kark człowieka. Zrobił to kompletnie odruchowo i bez zastanowienia, płynąc na fali emocji i o mało sam przy tym nie postradał głowy. Grunt, że zastawił Boromira, a ostrze orkowej szabli ześlizgnęło się po mieczu o milimetry mijając jego własną szyję. Gdyby Merry był odrobinę bardziej doświadczony dostrzegłby zapewne, że ostrze wymierzone w Boromira ustawione było płazem, ale w obecnym stanie daleko mu było do jakichkolwiek przytomnych obserwacji. Nacierający zachwiał się, tracąc równowagę i w tej samej chwili śmignął miecz Boromira. Ork nadział się na ostrze, zakwiczał i runął na ziemię. Boromir z trudem wyrwał miecz i spróbował się podnieść, opierając ostrze o ziemię. Ale siły go opuszczały i mimo pomocy obu hobbitów zatoczył się i ponownie opadł na kolano. Orkowie zacieśnili krąg, przepuszczając jedynie swego wodza. Ogromny potwór szedł ku osaczonym pewnym krokiem dzierżąc miecz w dłoni. Boromir uniósł głowę i spojrzał najpierw na Pippina, potem na Merry’ego. Hobbit aż się zachłysnął widząc to udręczone, półprzytomne spojrzenie. -Wybaczcie mi -wyszeptał Boromir i Merry w osłupieniu otworzył usta. - To my powin... - zaczął i w tej właśnie chwili na jego karku zacisnęła się ogromna dłoń. Poderwało go w górę. Próbował jeszcze dziabnąć mieczykiem za siebie, ale na próżno. Pochwyciły go silne dłonie. Miecz wypadł z boleśnie wykręconej ręki. Nim uderzenie w skroń odebrało mu przytomność, zdążył jeszcze zobaczyć jak inny ork podnosi wierzgającego Pippina, a dowódca wybija kopniakiem miecz Boromira i przewraca bezbronnego Gondorczyka na ziemię. Potem wszystko zasłonili kłębiący się orkowie i w eksplozji bólu świat Merry’ego spowiła litościwa ciemność. * To nie był sen. Łupiący ból skroni, więzy wpijające się w nadgarstki i chrapliwe głosy orków z każdą chwilą stawały się coraz bardziej realne. Jeszcze przez moment Merry balansował na granicy jawy i snu, nie mogąc i nie chcąc się obudzić. Wrzaski przybrały na sile, gdzieś blisko rozległ się zgrzyt metalu i nagle, w raptownym olśnieniu, powróciły wspomnienia wydarzeń, jakie rozegrały się na leśnej polanie. Pippin! Boromir! Merry otworzył oczy, podrywając się gwałtownie. Dzięki temu przekonał się, że nie tylko ręce ma związane, ale i nogi. Solidne rzemienie opasywały jego kostki i kolana. Oślepiony światłem zamrugał bezradnie i wykręcił głowę usiłując się rozejrzeć. - Merry, psst! Tu jestem, nie ruszaj się – rozległ się szept z lewej strony i Merry ku swej nieopisanej uldze ujrzał Pippina, leżącego nieopodal. Podobnie jak on był związany, ale wyglądało na to, że nie doznał żadnego większego uszczerbku. - Co się dzieje?- szepnął, ryzykując spojrzenie w bok. Miał przed sobą plecy kilku orków siedzących na ziemi, reszta - istny tłum - stała nieco dalej, wykrzykując i gestykulując gwałtownie. W centrum zamieszania znajdowali się ci potworni, wielcy orkowie ze znakami Białej Ręki. - Kłócą się- odparł Pippin - Nie wiem dokładnie o co, ale trwa to już od dłuższej chwili. - Co z Boromirem?- spytał Merry, na próżno wypatrując przyjaciela między orkami. - Zawlekli go na drugą stronę polany. Oni... - Pippin urwał raptownie i Merry zwrócił ku niemu przerażony i pytający wzrok. Pippin wziął głębszy oddech, usiłując się uspokoić. - Oni wyciągnęli te strzały. Wycięli je. Zrobili sobie zabawę. Przygnietli go do ziemi, ich dowódca wziął nóż i .. i.. – w głosie Pippina nieoczekiwanie zabrzmiała żarliwa nienawiść - wszystko widziałem. I słyszałem... dopóki Boromir nie stracił przytomności, dopiero wtedy przestali się śmiać i.. - Zabili go?- przerwał mu Merry ze zgrozą. - Chyba nie. Myślę, że żyje, bo go związali, a potem – - Mały pokurcz się obudził!- rozległ się szyderczy głos i nad Merrym pochyliła się jakaś postać. - I jaki rozmowny od razu. To dobrze. Wielkie Oko się ucieszy, bo już dawna pragnie porozmawiać z niziołkami. Ogromna dłoń zacisnęła się na jego włosach i podniosła go w górę. Merry syknął i przymrużył oczy, bo jego twarz znalazła się na wysokości twarzy kucającego przy nim orka. Hobbit mógł z bliska przyjrzeć się żółtawym ślepiom, płaskim nozdrzom i potwornym zębiskom. Skrzywił się z odrazy, ale nie mógł odwrócić głowy, unieruchomiony w bolesnym uchwycie. Ork zarechotał, a Merry skrzywił się jeszcze bardziej. Oddech orka cuchnął tak, że aż się robiło niedobrze. -Wstawaj, pokrako. Czeka cię spacer. Rzemienie krępujące mu nogi zostały zdjęte. Dłoń wczepiona w jego włosy pociągnęła go w górę i hobbit rozpaczliwie poszukał oparcia dla stóp, żeby złagodzić ból. Zakręciło mu się w głowie, ale zdołał utrzymać równowagę. Od bólu głowy miał mdłości, ale poza tym był cały. - Dajcie ich do środka. Ugluk chce ich widzieć – polecił jakiś chrapliwy głos. Merry obejrzał się i ujrzał jednego z tych... potworów. Musiał zadrzeć głowę, żeby na niego spojrzeć. Ork nie ustępował wzrostem Dużym Ludziom. Merry nie miał jednak czasu, by się przyglądać, pchnięty brutalnie w plecy. Zaskoczony zatoczył się i wpadł na innego orka, zarabiając w ten sposób bolesnego kopniaka. - Patrz, gdzie leziesz, pokrako! Jazda! Szturchany i popychany poszedł we wskazanym kierunku, starając się iść tak szybko jak tylko mógł. Ku jego rozpaczy kilkunastu orków znalazło się między nim a Pippinem i w tym zamęcie stracił swego towarzysza z oczu. Ten z Białą Ręką na pancerzu szedł przodem, a orkowie rozstępowali się przed nim. Jeńcom nie szczędzono kpin i gróźb. Co chwila też ktoś Merry’ego popychał i poszturchiwał. Tak doszli do najciaśniejszego kręgu orków. Pośrodku stał pokraczny stwór w hełmie i kolczudze. Jego długie, sękate łapska sięgały niemal do ziemi, twarz kojarzyła się raczej ze zwierzęciem niż istotą rozumną. Orkowie rozstąpili się, Merry, popychany, dotarł do pierwszego rzędu i zatrzymał się posłusznie, czując pociągnięcie za kaptur płaszcza. Dopiero wtedy zdołał ogarnąć wzrokiem całą scenę. Olbrzymi dowódca orków powoli podniósł się z klęczek. W dłoni trzymał manierkę. Serce Merry’ego zatłukło się gwałtownie - u stóp orka leżał Boromir, kaszląc i krztusząc się. Orkowie zaśmiewali się, wytykając człowieka palcami. Hobbit z głuchym okrzykiem rzucił się ku rannemu, zdołał jednak zrobić tylko jeden krok, kiedy szarpnięcie za kaptur pociągnęło go z powrotem do tyłu, niemal pozbawiając tchu. Merry sięgnął do gardła, by poluzować zaciskający się materiał i, nie próbując się już wyrywać, z rozpaczą spojrzał na Boromira. Wojownik z Gondoru leżał na plecach, nienaturalnie wygięty w łuk, jego kaftan był cały poplamiony krwią, udo i pierś przewiązane miał brudną szmatą, udającą prowizoryczny opatrunek. Gondorczyk zakasłał jeszcze raz i spróbował przekręcić się na bok. Dopiero teraz Merry dostrzegł, że jeniec leży na związanych za plecami rękach – stąd ta dziwna pozycja. - Co my tu mamy? Dwa małe szczury w prezencie dla Białej Ręki - dowódca orków postąpił w stronę Merry’ego, a hobbit tym razem zrobił instynktowny krok wstecz, wpadając plecami na stojącego za nim goblina. - Ugluk! - rozległo się groźne warknięcie i dowódca odwrócił się od hobbita, by spojrzeć na pokracznego orka w kolczudze. – Nie takie były rozkazy! Niziołki mają być niezwłocznie przekazane Nazgulowi, a tark... – -M o j e rozkazy były jasne – przerwał mu dowódca nazwany Uglukiem.- Mam więźniów dostarczyć do Isengardu. Żywych. I zrobię to, na Białą Rękę, choćbym miał wam wszystkim te durne łby pościnać! - Kto rządzi? Saruman czy Wielkie Oko?- zasyczał pokraczny - Mamy natychmiast wracać do Lugburza! Nie ma co zwlekać, tu niebezpieczna okolica, roi się od zbójów i Słomianych łbów. Ugluk roześmiał się pogardliwie. - Wracajcie więc czym prędzej, tchórzliwe świntuchy. Odważni jesteście tylko w swoim chlewie. Gdyby nie my, ucieklibyście z pola! To my – Uruk-hai, jesteśmy orki bojowe, my pokonaliśmy wojownika, my wzięliśmy jeńców. My, sługi Sarumana Mądrego, Białej Ręki, która nas karmi ludzkim mięsem. Z Isengardu przybyliśmy i do Isengardu wrócimy, drogą, którą ja, Ugluk, wybiorę! - Za wiele mówisz, Ugluk – zadrwił pokraczny – Wątpię, czy to się spodoba w Lugburzu. Możliwe, że ktoś tam zechce ulżyć twoim ramionom i zdejmie z nich zbyt nadętą głowę. Niziołki są dla Wielkiego Oka. Z tym tutaj – ork wskazał na Boromira - możecie się rozprawić wedle woli, Lugburz go nie potrzebuje. Weźcie go sobie na mięso – to mówiąc podszedł do leżącego na ziemi człowieka i dla zaakcentowania swych słów kopnął go w krzyż. Merry bezsilnie zacisnął zęby. - Rozkaz był brać i ludzi i niziołki. Odsuń się, Grisznak. Czas ucieka, a Isengard czeka. - Jak chcesz przejść przez kraj koniarzy? Jeńcy będą opóźniać marsz! Pokurczy można w ostateczności ponieść, ale ten jest za ciężki, ścierwo, morderca orków arh dublug ishi lunurz – Grisznak gniewnie przeszedł na własną mowę, zamierzając się do ponownego kopniaka. Pod wpływem nieoczekiwanego pchnięcia w pierś zatoczył się do tyłu. - Już ja go zmuszę do biegu, moja w tym głowa. – zawarczał Ugluk, stając nad człowiekiem, a Merry odetchnął z ulgą widząc, że kopniak nie został wymierzony. Z tłumu wysunęli się inni Uruk-hai, ustawiając się za swym wodzem. Grisznak zawarczał wściekle. - Pożałujesz, Ugluk. Doniosę o wszystkim Nazgulowi, zobaczymy... – Nie zdołał dokończyć zdania, zakrzywione ostrze śmignęło w powietrzu. Grisznak w niepojęty sposób zdołał się jednak uchylić i cios przeznaczony dla niego ściął głowę stojącemu za nim orkowi. Zakotłowało się, posypały się wrzaski i przekleństwa. - Pilnuj jeńców!- ryknął Ugluk i Merry znalazł się nagle przy Boromirze i Pippinie, wewnątrz kręgu Uruk-hai. - Merry, Pippin – jęknął Boromir, próbując się podnieść. - Nic nam nie jest - pospieszył z zapewnieniem Pippin. Obaj hobbici podparli człowieka, pomagając mu usiąść. Boromir przygryzł wargę, usiłując powstrzymać jęk bólu. Merry ostrożnie odgarnął mu przylepione do twarzy włosy. - Wytrzymaj, dobrze? Dopóki nie nadciągnie pomoc. Obieżyświat nas nie zostawi, zobaczysz wszystko będzie dobrze - sam chciałby wierzyć we własne słowa. Boromir zamknął oczy i potrząsnął głową. Nim Merry zdołał dowiedzieć się o co mu chodzi, zapadła cisza i orkowie wokół nich rozstąpili się, odsłaniając zbliżającego się Ugluka. Potyczka skończyła się równie nagle jak się zaczęła - banda Grisznaka rozpierzchła się przed Uruk-hai. Dowódca oblizał zakrwawione ostrze szabli i schował broń. Po czym przymrużył oczy, szacując jeńców wzrokiem. - Grisznak miał rację - odezwał się jakiś Uruk-hai za jego plecami - Tark nie wytrzyma naszego tempa, spójrz na niego! Nie będzie w stanie iść! - To trzeba było myśleć, jak strzelasz! Kazałem celować w ręce! W ręce! Nie w nogi, durniu! – ryknął Ugluk i zamierzył się do ciosu. Ork pospiesznie zrejterował. - Jak go ładnie poprosimy to pójdzie – Ugluk na powrót zwrócił się ku jeńcom, a jego usta rozciągnęły się w obleśnym uśmiechu. Schylił się, wyciągając rękę. Obaj hobbici, jakby na komendę, jednomyślnie zasłonili sobą Boromira. Uruk-hai na moment zamarł zaskoczony, a potem zaniósł się szyderczym śmiechem. - Co za wzruszający widok, dwa szczurze wyskrobki pilnujące psa - oświadczył rozbawiony. Jego podwładni przyłączyli się do wybuchu wesołości. Merry i Pippin, nie zważając na kpiny orków i słabe protesty Boromira, który nakazywał się im odsunąć, dumnie unieśli głowy, mierząc Ugluka wyzywającym spojrzeniem. - Dość tego dobrego - warknął nagle Uruk-hai, poważniejąc - Z drogi, pokurcze. Na jego znak dwaj orkowie brutalnie oderwali hobbitów od człowieka. Boromir pozbawiony podparcia osunął się z powrotem na bok. Spróbował podeprzeć się łokciem, ale zraniona ręka zawiodła go, legł więc na powrót na ziemi. Merry patrzył bezsilnie, jak Ugluk chwyta człowieka za włosy i, wprawnym ruchem okręcając je sobie wokół dłoni, podciąga go do góry, jak sięga do pasa po manierkę i otwierając korek zębami, przemocą wlewa coś do gardła jeńca. Boromir zakrztusił się, ale wypił kilka łyków, zamykając oczy. Ugluk puścił go i wstał. Boromir znów osunął się na bok. - Teraz wy. Merry próbował się wyrwać, ale na próżno. Napój był przedziwnym, piekącym wywarem. Ale o dziwo jeden łyk wystarczył, by hobbit poczuł krzepiące ciepło i zdumiewający przypływ sił. Obok kasłał Pippin. Ugluk odwrócił się do Boromira. - Wstawaj. Przez moment wszyscy przyglądali się jak człowiek nieporadnie usiłuje się podnieść, próbując oszczędzać jednocześnie poranione ramiona i skaleczoną nogę. Ugluk warknął zniecierpliwiony i chwytając jeńca za gardło, postawił go na nogi. Zamiast jednak Boromira puścić doń przybliżył swą wstrętną twarz. - Żadnych sztuczek. I nie myśl, że ci darowałem moich zabitych chłopców. Nie mamy teraz czasu, żeby się z tobą rozprawić jak należy. Ale wiedz, że zapłacisz mi za każdego. Za każdego, słyszysz? – Ugluk potrząsnął nim potężnie. - Z nawiązką. Kiedy już Biała Ręka z tobą skończy, ja się za ciebie wezmę. Wtedy poznasz co znaczy prawdziwy ból. A tymczasem, masz być grzeczny, żołnierzyku. Bo jeśli mnie zdenerwujesz, rozkaz nie rozkaz, zatłukę cię, rozumiesz? - To mówiąc ork potrząsnął nim jeszcze raz i puścił go. – Rozumiesz Zatłukę! -powtórzył. Boromir uniósł dumnie głowę, nabrał tchu i.. splunął orkowi prosto w twarz. Merry, nie wierząc własnym oczom, podobnie jak Ugluk zamarł na mgnienie oka kompletnie osłupiały. Cisza nie trwała długo. Uruk-hai ryknął straszliwie i jednym ciosem w twarz powalił człowieka na ziemię. Warcząc coś w niezrozumiałym dla hobbitów języku wyrwał bicz z rąk najbliższego orka i zamierzył się wściekle. Boromir skulił się na ziemi, odwracając twarz. Rzemień świsnął raz, drugi i trzeci. Dopiero wtedy Ugluk oprzytomniał i zorientował się, że marnuje tylko czas – Boromir miał na sobie gruby kaftan, kolczugę i płaszcz, stanowiące razem znakomitą ochronę przed batem. Przerwał więc i z namysłem owinął rzemień wokół dłoni. - To był błąd, żołnierzyku – oznajmił spokojniejszym tonem. - Duży błąd. To mówiąc odwrócił się z szybkością węża i chlasnął batem Pippina. Merry i Boromir krzyknęli jednocześnie. Orkowie odskoczyli na boki, uciekając przed rzemieniem. Ugluk uderzył ponownie i Pippin z krzykiem upadł na ziemię. - Przestań! - ryknął Boromir – Nie bij go! Rozpaczliwym rzutem przekręcił się na bok i dźwignął się na kolana, by wstać. Ugluk zignorował go i dalej smagał wijącego się hobbita po łydkach i osłaniających głowę przedramionach. Inny ork trzymał wyrywającego się i krzyczącego Meriadoka. - Przestań! On w niczym nie zawinił! Zrobię co każesz, tylko przestań! Ugluk machnął biczem raz jeszcze i odwrócił się powoli. - Powiedz to jeszcze raz. - Zrobię, co mi każesz - powtórzył Boromir z wysiłkiem. Ugluk podszedł do niego, stanęli twarzą w twarz. Merry zamarł, wstrzymując oddech. - Na kolana - warknął Uruk-hai. - Nie! – Merry drgnął słysząc głos Pippina, mocny i wyzywający na przekór srogiemu biciu. - Nie rób tego! Zabraniam ci! Nie słuchaj go, nie.. Boromir nie zwrócił uwagi na to wołanie, jak marionetka ugiął kolana i ciężko osunął się na ziemię przed orkiem. Merry odwrócił głowę nie mogąc znieść tego widoku. - Tak lepiej – wycedził Ugluk. – To było pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Za to co zrobiłeś ukarzę cię dodatkowo w Isengardzie. Co się odwlecze to nie uciecze. Tymczasem wiesz już co się stanie, jeśli zrobisz jakieś następne głupstwo? Wiesz, że za każdy twój błąd zapłaci któryś z nich? Boromir tępo pokiwał głową. - Doskonale!- Ugluk odwrócił się od niego. – W drogę! Więźniów rozdzielić. Na każdego niziołka przypada dwóch strażników. Na tarka czterech. Batów używajcie tylko do poganiania. Od tej pory więźniom nie wolno rozmawiać. Snaga, poprowadzisz czoło pochodu, ja zamknę tyły. Ruszać się! Słońce zachodzi! Nie minęła chwila, a Merry stracił z oczu Pippina, dwaj orkowie pociągnęli go wstecz. Zdążył tylko dojrzeć jak jeden z Uruk-hai podchodzi do klęczącego wciąż Boromira i zakłada mu na szyję postronek. Dlaczego to zrobiłeś? Mógł cię zabić. Tu cud, że tego nie zrobił. Co chciałeś osiągnąć? Ja już chyba nigdy nie zrozumiem Ludzi.. Ork szarpnięciem za sznur podniósł Boromira na nogi i pociągnął go za sobą. Potem widok zasłonili Merry’emu tłoczący się w szeregu Uruk-hai. Ugluk wykrzyczał komendę i cały oddział ruszył truchtem ku stepom Rohanu. * Merry niewiele zapamiętał z tej drogi. Wszystkie wspomnienia zlały się w jeden koszmar. Tupot okutych żelazem orkowych stóp, chrapliwe komendy, świst bata. Straszliwe zmęczenie, rwący się oddech i przeraźliwy strach. O siebie – że nie da rady, nie wytrzyma ani chwili dłużej, o Pippina, którego tylko raz, w czasie zamieszania podczas schodzenia z urwiska, zdołał wypatrzyć w tłumie. I przede wszystkim o Boromira, który mimo orkowego napoju i własnej determinacji, słabł coraz wyraźniej z każdą chwilą. Początkowo człowiek trzymał tempo. Z trudem, ale trzymał. Merry, którego od czasu do czasu orkowie nieśli, spoglądał ponad ich ramionami i widział Gondorczyka przed sobą. Boromir utykał, ale jakimś cudem nadążał za swoimi strażnikami. Lecz w miarę jak mijały mile, a Ugluk nie robił przerwy, Boromir zaczął zakłócać rytm kolumny i zostawać w tyle. Na rozkaz dowódcy najsilniejsi orkowie niechętnie spróbowali go kolejno ponieść na krótkich odcinkach. Nie dawali jednak rady, rosły Gondorczyk, do tego w kolczudze, był zbyt ciężki. Orkowie musieli zmieniać się co chwila i te zmiany jeszcze bardziej rozbijały rytm marszu. Wkrótce więc Boromir znowu został zmuszony do biegu o własnych siłach. Orkowie poganiali go bezlitośnie, a za każdy krótki postój, wymuszony upadkiem, obrywał razy i kopniaki. Przy trzecim upadku, kiedy to w powstałym chaosie jedni orkowie hamowali a inni przeskakiwali nad leżącym i w efekcie wszyscy klnąc wpadali na siebie, rozwścieczony Ugluk zmienił ustawienie kolumny i przeniósł Boromira na tyły oddziału, tak by człowiek, padając, za każdym razem nie rozbijał szyku. Merry, który w ten sposób stracił przyjaciela z oczu, modlił się w duchu, by Boromir wytrzymał. I choć w ten sposób orkowie istotnie uniknęli zamętu w środku oddziału, nadal musieli się co jakiś czas zatrzymywać, tym razem, by poczekać aż dowódca pozbiera jeńca z ziemi i dogoni kolumnę. Przy każdej takiej okazji Merry umierał ze strachu, że tym razem Uglukowi puszczą nerwy i zabije więźnia, pozbywając się kłopotu. Zapadła noc i hobbit widział jedynie odblaski księżyca na orkowych hełmach. W spowijających świat ciemnościach wszystko stało się nierealne, jak zły sen. Merry miał wrażenie, że biegną tak bez końca. Podrygując na plecach orka, hobbit zaczął przymykać oczy, nie zważając na ból wyłamywanych rąk i pazury wpijające mu się w przedramiona, kiedy soczyste przekleństwa znów wyrwały go z drzemki. Orkowie zatrzymywali się gwałtownie. Z tyłu któryś coś wykrzykiwał i Merry z lękiem rozpoznał głos Ugluka. Boromir. Znowu... W tej samej chwili trzymający go ork zluzował chwyt i zrzucił hobbita na ziemię. Zaskoczony Merry upadł ciężko na bok i skulił się w ciemności otoczony przez las orkowych nóg. Chwilę trwało nim dotarło do niego, że tym razem to planowy postój. Ktoś schylił się po niego i powlókł go poprzez ciemność, by wreszcie rzucić na ziemię pod jakieś drzewo. Merry usiadł ostrożnie opierając się o pień i spróbował wypatrzyć coś dookoła, ale widział jedynie zarysy swych strażników, którzy rozsiedli się na ziemi. Przez chwilę zastanawiał się czy nie zawołać głośno Pippina, ale mimo że rozpaczliwie pragnął usłyszeć jakiś przyjazny głos, postanowił milczeć. Sam zniósłby kopniaka czy baty, ale nie chciał narażać towarzysza niedoli. Samotny i nieszczęśliwy skulił się pod drzewem i zamknął oczy. Zmęczenie dało o sobie znać i mimo strachu, głodu i zimna zasnął niemal natychmiast. Wydawało mu się, że drzemał jedynie kilka minut, kiedy orkowie zaczęli wstawać. Potrząśnięto nim brutalnie i Merry pospiesznie dźwignął się na nogi, by uniknąć kary za opieszałość. Ugluk wykrzyczał rozkaz i koszmar zaczął się od nowa. Merry biegł i biegł. Strażnicy popychali go nieustannie, ciągnąc za powróz, którym miał skrępowane nadgarstki. Praktycznie go wlekli, bo Merry, mimo najszczerszych wysiłków nie mógł dotrzymać im kroku. Orkowie poruszali się miarowym, ciężkim truchtem, ale dla Merry’ego oznaczało to szybki bieg, bowiem na każdy krok Uruk-hai przypadały dwa kroki hobbita. W dodatku co chwila o coś się potykał w tych przeklętych ciemnościach, boleśnie urażając stopy. Pot kapał mu z czoła i kleił koszulę do pleców. Zamieszanie na tyłach kolumny powitał z ulgą i natychmiast zganił się za to. Przymusowy postój oznaczał bowiem, że Boromir znów ma kłopoty. A może to Pippin? Z niepokojem wsłuchał się w głosy orków i po chwili zdołał wyłowić pomstowania na człowieka i coraz liczniejsze głosy żądające, by się go pozbyć. Świsnął bat i Merry skulił się instynktownie. Głosy umilkły i po chwili oddział ruszył dalej. Nie zdołali ujść kilkunastu kroków, kiedy znowu zapanował chaos. Tym razem to Merry potknął się i runął na ziemię. Jakiś ork z rozpędu nadepnął na niego podkutym butem i hobbit krzyknął z bólu. Orkowie zaczęli kląć, Merry oberwał karnego kopniaka w plecy, odruchowo osłonił głowę rękami, ale więcej ciosów nie spadło. Silne ręce chwyciły go i uniosły w górę i znów zawisł na plecach orka, z twarzą wciśniętą w kark spoconego i śmierdzącego stwora. Ruszyli. Godziny zlały się w jeden koszmarny sen.. Z odrętwienia wyrwało go uderzenie o ziemię. Dookoła wciąż było czarno, pod palcami czuł trawę, a nie liście. Przetarł twarz dłońmi i usiadł ostrożnie. Tuż koło niego stał jeden ze strażników, gdzieś z tyłu dobiegały przytłumione głosy rozmów. Nadstawił ucha, ale rozproszył go odgłos ciężkich kroków. Z ciemności wyłonił się jakiś kształt, Merry uniósł głowę i wytężając wzrok wyłowił białą plamę w kształcie dłoni, widniejącą między świecącymi ślepiami. Ugluk. Dowódca Uruk-hai schylił się i, chwytając hobbita za kark, bez słowa powlókł go za sobą. Merry tłumiąc przerażenie, przebierał nogami, starając się za nim nadążyć. Wtem Ugluk pchnął go silnie i hobbit, tracąc równowagę, poleciał przed siebie w ciemność, by zderzyć się ciężko z kimś siedzącym na ziemi. Rozległ się jęk i Merry rozpoznał znajomy głos. - Boromir?- szepnął, odsuwając się nieporadnie. Jego dłonie przesunęły się po kaftanie Gondorczyka, wzdłuż wykręconych do tyłu rąk. Więzy były tak zaciśnięte, że nie było szans na poluzowanie ich, choćby nie wiadomo jak próbował. Coś uderzyło go w plecy i upadło na ziemię. - No szczurze, nakarm swojego psa! - rozległ się rozkaz i Merry, ostrożnie macając po ziemi, trafił na spory bukłak. Ugluk nachylił się nad nim i hobbit zamarł. – I żadnych głupstw – warknął ork. Merry nie odrywając od niego wzroku posłusznie pokiwał głową. Uruk-hai wyprostował się i skinął na kogoś ręką. Z ciemności wyłonił się drugi ork. - To dla was obu – warknął, rzucając coś na ziemię pogardliwym gestem. Merry przełknął ślinę i przechylając się nad nogami Boromira sięgnął po jedzenie, którym okazał się kawałek pachnącego pleśnią chleba i suszone mięso, niewiadomego pochodzenia. Merry odrzucił je od siebie z obrzydzeniem, decydując się jedynie na chleb. Z trudem podzielił bryłę na mniejsze kawałki i wyciągnął rękę po bukłak. - Gdzie ... Pippin?- wyszeptał Boromir. - Nie wiem - odparł Merry cichutko, ze ściśniętym sercem – Nie widziałem go od tamtego urwiska. Rozdzielili nas. Obydwaj zamilkli na chwilę. Merry zajął się zatyczką od bukłaka. Miał z nią kłopot, bo tkwiła mocno, a związane ręce nie ułatwiały mu zadania. Wreszcie w końcu odkorkował manierkę i powąchał ostrożnie. W środku była woda. Tłumiąc własne pragnienie przysunął się do Boromira i przytknął mu do ust bukłak, starając się nie rozlać zawartości. - Pomału - szepnął, bo Boromir pił tak zachłannie, że nieomal się krztusił. Hobbit cierpliwie trzymał bukłak, choć zaczął się trochę niepokoić czy i dla niego starczy. Nie miał jednak serca odmówić spragnionemu wody. Na szczęście Boromir doszedł do tego samego wniosku, przestał pić i skinął głową na hobbita. Merry czym prędzej ugasił pragnienie, pozostawiając na dnie tylko odrobinę. Kiedy jednak podał Boromirowi chleb, człowiek pokręcił głową. Merry zmarszczył brwi : - Zjedz. To chleb. Musisz coś zjeść. Boromir ponownie przecząco pokręcił głową. - Jeśli ty nie jesz, to ja też nie. Albo zjemy obaj, albo wcale!- zagroził Merry. Boromir łypnął na niego. - Mości... Meria...doku, to... nie jest...- - Cisza! Boromir nieoczekiwanie krzyknął z bólu, kiedy brutalny kopniak trafił go w zranione udo. Merry, przerażony, omal nie rozlał resztki wody. - Ani słowa więcej! - przykazał ork. Boromir zamknął oczy i zagryzł wargę, ze świstem wciągając powietrze. Merry odruchowo wyciągnął rękę, żeby rozmasować mu obolałe miejsce, ale cofnął dłoń, kiedy dotknął opatrunku, bo uświadomił sobie, że może zrobić więcej szkody niż pożytku. Ork postał nad nimi jeszcze chwilę, upewniając się, że żaden z nich się nie odezwie, a potem odsunął się i zasiadł nieopodal, nie spuszczając z nich oczu. Merry odetchnął skrycie. W międzyczasie jego wzrok przyzwyczaił się już nieco do ciemności. Pod otwartym niebem było widniej niż w lesie i hobbit zaczął rozróżniać poszczególne sylwetki orków i pojedyncze głazy wyłaniające się z wysokich traw. Jeden z tych kamieni Boromir miał za plecami. Merry odczekał chwilę, podniósł chleb i ostrożnie dotknął ramienia towarzysza. Kiedy Boromir otworzył oczy, podsunął mu jedzenie do ust. - Jedz - poprosił bezgłośnie, formując słowo ruchem warg. Boromir z wahaniem, wyraźnie przemagając się, wziął mu chleb z ręki. Merry odłamał następny kawałek i zjadł sam. Chleb był paskudny w smaku, ale głód zwyciężył i kawałek po kawałku zjedli całą porcję. Merry żałował, że nie ma więcej wody do popicia tego suchego obrzydlistwa, paroma pozostałymi łykami obdzielił po równo siebie i Boromira. Ostatnimi kroplami zmoczył róg swojego płaszcza i ostrożnie sięgnął do umorusanej twarzy przyjaciela. Boromir próbował odwrócić głowę, ale Merry mu na to nie pozwolił, delikatnie choć stanowczo zmywając brud i krew. - Merry, przestań... - szepnął Gondorczyk - Szszsz – Merry nie przerywał. Chciał coś zrobić, cokolwiek, byle jakoś pomóc i ulżyć w cierpieniu, a nic innego nie przychodziło mu do głowy. - Może już wystarczy tych czułości? Merry zdrętwiał słysząc nad sobą głos Ugluka. Obejrzał się. Uruk-hai stał nad nimi, ogromny, ślepia lśniły mu zielonkawym światłem. Nagle przysunął się i przykucnął, tak, że jego twarz znalazła się na poziomie twarzy Boromira. - Martwi mnie twój brak współpracy, żołnierzyku – oświadczył, ignorując Merry’ego i skupiając uwagę na człowieku. Boromir milczał. Nie zareagował, wzrok utkwił w ziemi, nie chcąc prowokować orka patrzeniem mu w oczy. Uruk-hai sięgnął do boku i wyjął długi, lekko zakrzywiony sztylet. Serce Merry’ego podeszło do gardła. Groza jaka go opanowała była tak wielka, że jak skamieniały mógł tylko patrzeć. - Zobaczymy, czy da się temu jakoś zaradzić - Uruk-hai zerknął na hobbita i, widząc jego przerażenie, zaśmiał się z zadowoleniem. Potem wyciągnął rękę, złapał Boromira za kark i przygiął mu głowę niemal do kolan. Następnie pochylił się nad nim, paroma zręcznymi ruchami przeciął więzy krępujące nadgarstki człowieka i pchnął go tak, że Boromir przewrócił się na plecy. - Snaga, chodź, tu. Pomożesz mi - rzucił Ugluk w ciemność, chowając nóż. – Trzymaj go. Rozległy się kroki i drugi ork przyklęknął tuż obok hobbita. Merry nerwowo przełknął ślinę. Siedział wciąż w tej samej skulonej pozycji, nie ośmielając się ruszyć ani nawet odetchnąć głębiej. Boromir również leżał bez ruchu, nie próbując się wyrywać, nawet wtedy, kiedy Ugluk bez żadnych ceregieli zaczął zrywać przyschnięte do ran bandaże. Rozlegający się od czasu do czasu syk bólu, był jedynym znakiem, że człowiek żyje. Ugluk wydobył skądś niewielkie pudełko i zdjął wieczko. W powietrzu rozszedł się intensywny, wiercący w nosie zapach. Ork posmarował rany Boromira tą dziwną maścią, odłożył pudełko na bok i podarł na pasy jakąś szmatę. Sprawnie przewiązał udo jeńca i skinął na Snagę. - Posadź go - polecił. Ork posłusznie podciągnął Boromira w górę, tak by Ugluk mógł wygodnie opatrzyć ramię i pierś człowieka. Merry obserwował, jak przerażająco są wprawni w postępowaniu z więźniami. Zgrani, nie przeszkadzali sobie nawzajem, porozumiewając się warknięciami. Nie chcąc narażać się na niespodzianki Snaga przytrzymywał jeńca za kark i za wykręconą do tyłu lewą rękę, podczas gdy Ugluk wiązał bandaże. Uporawszy się z tym, obaj orkowie na powrót skrępowali Boromirowi ręce. - Załatwione – oświadczył po chwili dowódca Uruk-hai i z uśmiechem poklepał Boromira po policzku – Teraz odpocznij póki możesz. Zabawa się skończyła. Celowo i złośliwie nas opóźniałeś, wykorzystując me dobre serce, ale moja cierpliwość się wyczerpała – to mówiąc Ugluk pochylił się i przyciągnął do siebie Merry’ego. Boromir poruszył się niespokojnie, ale czujny Snaga znów go przytrzymał. - Jutro dasz z siebie wszystko – oznajmił Ugluk, niby-pieszczotliwym gestem czochrając czuprynę hobbita – Rozumiemy się? Boromir, nie odrywając wzroku od ręki Ugluka, pokiwał głową. Uruk-hai błysnął kłami w uśmiechu i puścił hobbita. Merry otrząsnął się ze wstrętem. - Snaga, zwiąż pokurczowi nogi – Ugluk pchnął hobbita w łapy swego podwładnego, a sam zajął się Boromirem. Po chwili obaj jeńcy, solidnie związani leżeli obok siebie na plecach. Ugluk rozstawił warty i zniknął w ciemnościach. Merry odczekał dłuższą chwilę i powoli, cal za calem, tak by nie ściągać na siebie uwagi strażników, przysunął się do Boromira. Od ziemi ciągnął przenikliwy chłód, niebo nad horyzontem rozjaśniał szary pas. Niedługo zacznie świtać. Starając się ignorować ostry zapach orkowej maści i woń krwi, jaką przesycony był kaftan Gondorczyka, Merry oparł się o bok Boromira i zamknął oczy, mając nadzieję, ze Pippin jest gdzieś niedaleko i że nic mu nie jest. SYN GONDORU Część pierwsza Parth Galen Rozdział II Rohan Obudził go ruch i gwar w obozowisku. Merry z gwałtownie bijącym sercem poderwał głowę i zamrugał oczami. Szare sylwetki orków poruszały się jak duchy w otulającej świat mgle. Było już jasno. I bardzo zimno. Hobbit usiadł i krzywiąc się rozmasował kark, jednocześnie rozglądając się dookoła, w poszukiwaniu źródła zamieszania. Niczego jednak nie mógł dostrzec w tej mgle, gęstej niczym mleko. Za to wszystko go bolało. Cały czas spał w jednej pozycji - tak jak padł przy Boromirze, tak rano się obudził. Prawie w ogóle nie mógł skręcić głowy w prawo i czuł się okropnie przemarznięty i obolały. Zerknął w dół. Boromir spał jeszcze, z twarzą zwróconą w bok i częściowo zakrytą włosami. Oddychał równo, choć płytko i Merry postanowił jeszcze go nie budzić. Gwar chrapliwych głosów przybrał na sile, odpowiedziały mu odległe nawoływania, Najbliżej siedzący strażnicy podnieśli się na nogi, sięgając po broń. Merry nerwowo przygryzł wargę starając się stłumić falę podniecenia. Przemknęło mu przez myśl, że to może odsiecz i już wyciągał rękę, by budzić śpiącego człowieka, kiedy to z mgły wyłoniły się dwie sylwetki, większa i mniejsza – bardzo ale to bardzo znajoma. - Pippin! - zawołał radośnie, nie bacząc na odwracających się ku niemu strażników. Boromir odetchnął głębiej i poruszył się niespokojnie we śnie, rzucając głową na bok. - Merry!- Pippin zatoczył się, pchnięty przez orka, ale odzyskał równowagę i pomaszerował dalej z dumnie podniesioną głową. Merry z trudem podniósł się na kolana i obaj hobbici padli sobie w ramiona. Pippin przerzucił związane ręce nad głową Merry’ego i objął go z całej siły. - Tak się cieszę, że cię widzę, tak się okropnie cieszę – wyszeptał Merry, zamykając oczy w przypływie ulgi. - I nawzajem - odparł Pippin, uwalniając przyjaciela z uścisku. – Umierałem ze strachu, że...na wszystkich Bagginsów z Sackville, Boromir!- jęknął nagle. Merry podążył wzrokiem za jego spojrzeniem i serce mu się ścisnęło. W nocy nie widział wiele, dopiero teraz mógł przyjrzeć się wojownikowi uważniej. W świetle dnia Boromir wyglądał okropnie. Chorobliwie blada twarz pod splątanymi i potarganymi włosami, ciemne plamy zaschniętej krwi i błota pokrywające cały policzek, dwa ślady po uderzeniu biczem - jeden pod okiem, drugi biegnący wzdłuż szczęki i rozbita warga – wszystko to czyniło wojownika z Gondoru ledwo rozpoznawalnym. - Co z nim?- szepnął Pippin, nie odrywając wzroku od śpiącego. - Niedobrze – Merry zawahał się na moment – Pip... on nie da rady. - Trzeba będzie coś wymyślić, bo widzisz, ja też długo tego tempa nie wytrzymam - oświadczył Pippin stanowczo, marszcząc czoło. - Wymyślić coś? A niby co my.. uważaj! Pippin odwrócił się błyskawicznie. Uruk-hai przenosił już ciężar ciała na jedną nogę, szykując się do kopnięcia. Hobbici natychmiast odsunęli się od siebie. Pippin, w porę ostrzeżony, uchylił się i w efekcie oberwał w udo, a nie w krzyż. - Zamknąć się, pokurcze! Boromir jęknął i wymamrotał coś głośno przez sen. - Nie! - Pippin zasłonił sobą leżącego, widząc jak strażnik zamierza się ponownie, tym razem, by uciszyć człowieka. Ork zawahał się, zdumiony zachowaniem hobbita, a Merry, pospiesznie zakrywając dłonią usta Boromirowi, wykorzystał tę chwilę wahania i spróbował odwrócić uwagę strażnika od Pippina. - Przekaż Uglukowi, że potrzebujemy wody - rzucił szybko. - Dużo wody, jeśli mamy dziś trzymać tempo. Ćśśśś, cicho – to ostatnie skierował do Boromira, który poderwał się pod wpływem jego dotyku – Ćśśśśś! - powtórzył, patrząc w szeroko otwarte, przerażone oczy człowieka, który, zakneblowany i obudzony raptownie, nie potrafił jeszcze odróżnić jawy od snu. Merry cofnął dłoń i położył mu w poprzek ust palec, w znaczącym uciszającym geście. Boromir odetchnął głębiej, zamrugał oczami i uspokoił się nieco, rozpoznając hobbita. Ork zaś gapił się na nich przez chwilę, po czym splunął siarczyście. - Jeśli któryś jeszcze raz się odezwie, pożałuje że się urodził – wycharczał i powrócił na swoje stanowisko, kilkanaście kroków dalej. O wodzie oczywiście nawet nie wspomniał. Hobbici odprowadzili go wzrokiem patrząc jak sadowi się, klnąc, wśród kamratów. Pippin rozmasowywał obolałe udo. Merry zerknął na niego i zdumiał się po raz kolejny – na twarzy jego przyjaciela zamiast strachu widniał wyzywający i zacięty grymas. - Pippin?... -rozległ się niedowierzający szept Boromira i Merry szybkim ruchem znów położył mu palec na ustach. Ich spojrzenia się spotkały i hobbit ostrzegawczo pokręcił głową. Boromir zamrugał oczami na znak, że rozumie i Merry cofnął palec. Pippin pochylił się nad człowiekiem i ścisnął jego dłoń w geście powitania. Uśmiechnęli się słabo wszyscy trzej, po czym hobbici, świadomi, że każdy ich ruch śledzą czujne orkowe oczy, pomogli Boromirowi usiąść i oprzeć się o kamień. Merry rozejrzał się raz jeszcze. Z mgły wyłaniało się coraz więcej orków, nie tylko Uruk-hai, ale i mniejszych przedstawicieli północnych plemion. Wypatrując oczy zauważył w oddali Ugluka stojącego naprzeciw pokracznego, długorękiego stwora. Wyglądało na to, że Grisznak mimo wszystko zdecydował się wrócić. Merry z westchnieniem porzucił marzenia o odsieczy. Dowódcy byli zbyt daleko, by dało się usłyszeć co mówią. Z rzadka tylko poszczególne słowa, mieszanina Westronu i orkowej mowy, wybijały się ponad gwar. Wyglądało na to, że się kłócą, ale ponieważ orkowie zawsze sprawiają takie wrażenie, Merry dał sobie spokój i odwrócił się do towarzyszy. Boromir podciągnął ku sobie związane nogi i potrząsnął lekko głową, by przegonić resztki snu. Spróbował sięgnąć dłońmi do czoła, ale nie zdołał. Ugluk wprawdzie związał mu ręce z przodu, ale dołożył dodatkowe pęta – solidny rzemień, który opasywał klatkę piersiową jeńca i blokował mu nadgarstki na wysokości piersi. Hobbici mieli większą swobodę ruchów. Merry sięgnął więc w górę i odgarnął Boromirowi włosy z twarzy, przy okazji dotykając jego czoła. Było rozpalone, podobnie jak skronie i policzki. Natomiast dłonie człowieka były dla odmiany lodowate. Merry niespokojnie przyjrzał się rannemu. Boromir miał szklane, półprzytomne oczy, usta wyschnięte i popękane, na policzkach zaczęły mu wykwitać niezdrowe rumieńce. Oddychał szybko i płytko i wyglądało na to, że ma dreszcze. Hobbici wymienili pełne troski, znaczące spojrzenia. Boromir zauważył to i uśmiechnął się smutno, przepraszająco. Kiedy jednak Merry spojrzał mu w oczy zamierzając szepnąć coś pocieszającego, człowiek natychmiast odwrócił wzrok. Merry zmarszczył brwi. To była kolejna niepokojąca rzecz - od czasu pojmania Boromir starannie unikał wzroku obu hobbitów. Może obwiniał się, że nie potrafił zapobiec tej niewoli, a może próbował ukryć swe złe samopoczucie. Cokolwiek było powodem, Merry’emu wcale się to nie podobało. A już szczególnie nie podobało mu się to, co widział w oczach człowieka, kiedy przypadkowo udawało mu się złowić jego spojrzenie. W oczach Boromira była bowiem rozpacz, klęska i świadomość przegranej. Tak jakby nie było już dla nich żadnej nadziei i nie pozostawało nic innego, jak tylko się poddać. To było zupełnie do Boromira niepodobne. Merry, który od wyruszenia z Rivendell podziwiał odwagę i brawurę wojownika przywykł do wyzywającego, nieulękłego spojrzenia, jakim Boromir zwykł był witać każdą przeszkodę. Kiedy śnieg zasypał wędrowców pod Caradhrasem, Gandalf nie potrafił rozpalić ognia, a hobbici trzęśli się z zimna, załamani i przerażeni, Boromir po prostu wzruszył ramionami mówiąc, że trzeba się przekopać z powrotem i zrobił jak powiedział, choć wydawało się to niewykonalne. Kiedy biegli do mostu w Morii, otoczeni przez płomienie i zasypywani strzałami, Boromir śmiał się z bezsilności orków. A potem stanął za Gandalfem u boku Aragorna, rzucając wyzwanie Balrogowi. Merry nigdy nie widział w jego oczach strachu. Można by odnieść wrażenie, że ten człowiek nie boi się ani orków, ani wargów, ani trolli. I choćby nie wiadomo jak beznadziejna była sytuacja wojownik z Gondoru nigdy się nie poddawał. Aż do Parth Galen. Dlaczego musiał się załamać akurat teraz, kiedy najbardziej go potrzebowali? Czy aż tak poważnie był ranny i słaby, że już teraz żegnał się z życiem? - Pssst!- ostrzegawczy syk Pippina wyrwał go z tej niewesołej zadumy. Merry wychylił się zza Boromira i zdrętwiał, widząc nadchodzącego Ugluka. W ślad za nim podążał Grisznak i paru innych orków. Pippin wyprostował się, hardo unosząc głowę. Merry bezwiednie zacisnął palce na kaftanie Boromira. Ugluk stanął nad nimi i Merry pomyślał, że właściwie to nie wie, kiedy wódz Uruk-hai wygląda straszniej – w nocy, kiedy niewiele widać, a jego świecące ślepia przypominają najgorsze koszmarne sny, czy też w dzień, kiedy można go sobie dokładnie obejrzeć, łącznie z takimi szczegółami jak sino-żółty nalot na czarnych, wąskich wargach albo biała, łuszcząca się w zagięciach skóry farba, którą namazano mu na twarzy znak dłoni. -Wyspani, wypoczęci i pełni entuzjazmu. To lubię! – Ugluk wyszczerzył kły w szerokim uśmiechu, mierząc jeńców wzrokiem. Zwiniętym biczem, który trzymał w dłoni, uniósł podbródek Boromira, zmuszając go do spojrzenia w górę. Pippin żachnął się gniewnie i ku przerażeniu Merry’ego zrobił taki ruch, jakby zamierzał odepchnąć rękę Uruk-hai. Na szczęście rozsądek wziął górę nad zapalczywością i hobbit opanował się, choć z wyraźnym trudem. Merry spojrzał na przyjaciela okrągłymi ze zdumienia oczami, nie poznawał go. Za plecami Ugluka rozległo się kpiące parsknięcie Grisznaka. - Dogoniliśmy was z łatwością, a mieliśmy do pokonania dwukrotnie dłuższą drogę - oznajmił dowódca orków z Mordoru. – Oni was opóźniają, tak jak ostrzegałem - dorzucił z satysfakcją. Ugluk warknął i rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Grisznak nie przejął się tym zbytnio i stanął obok niego, patrząc na jeńców z góry. - Po co on Sarumanowi? Do jakiejś specjalnej zabawy? – zapytał, trącając butem Boromira. – Od kiedy to orkowie biorą jeńców? I to na dodatek tarków? Tarka się patroszy i na ruszt sposobi, a nie na smycz bierze. Niezły kawał mięcha, swoją drogą, aż żal go dla Sarumana marnować. Skapcanieje ci w drodze, Ugluk, jak nic. A teraz starczyłoby jeszcze dla kilkunastu chłopaków... - Precz, Grisznak. Dostałem rozkazy i zamierzam je wykonać. Przyplątałeś się z powrotem i chcesz iść z nami, twoja sprawa. Ale od jeńców mi wara. Grisznak jakby go nie słyszał. - Masz w ogóle jakieś pojęcie kto to jest, czy też rozkazano ci brać każdego kto ci się pod rękę nawinie? - Nic ci do tego. - A więc nic nie wiesz, tak jak myślałem. To nic, możemy go zawsze wypytać, po naszemu. Nie jesteś ciekaw?- Grisznak zaśmiał się krótko, co zabrzmiało jak kaszel, po czym znów spojrzał na jeńca – To ktoś znaczny, bez wątpienia. Wystarczy spojrzeć na to – drzewcem włóczni dźgnął biały kamień, który w srebrnej oprawie lśnił na szyi Boromira. - Ładne cacko. Ciekawe, czy ma przy sobie więcej takich błyskotek. Przeszukałeś go może? – rzucił od niechcenia. Ugluk szybkim ruchem odepchnął włócznię. - Uważaj Grisznak. Za dużo myślisz i mówisz. Ciekawe co by powiedzieli w twoim Lugburzu, gdyby mogli cię teraz usłyszeć. Zaczynam zastanawiać się, po co tak naprawdę wróciłeś. - Wróciłem, żeby dopilnować rozkazów. - Doprawdy? Próżny trud. Nie zapominaj że ja tu dowodzę. Masz trzymać łapy z dala od więźniów. Jeśli dotkniesz któregoś - zabiję. Mam ich dostarczyć z tym wszystkim, co mieli przy sobie, takie są moje rozkazy. - Moje również. Niziołki brać żywcem, nie rewidować i niczego nie tykać. W tym przynajmniej się zgadzamy. A co do twojego bezimiennego tarka... - Nie jest bezimienny- Ugluk uśmiechnął się nagle, przerywając Grisznakowi.- Ma imię. I ja wiem jakie. - Skąd wiesz? - Od nich – Ugluk skinął na hobbitów - Te głupie małe pokurcze co chwila wołają go po imieniu. To żadna tajemnica. Merry zamknął oczy i bezsilnie po trzykroć przeklął w duchu własną głupotę. Ugluk miał rację. I on i Pippin kilkakrotnie, w obecności orków, zwracali się do Boromira po imieniu. Jakoś żaden z nich nie pomyślał, że tym samym wystawiają przyjaciela na niebezpieczeństwo. Podczas tej długiej Wyprawy Merry zdążył usunąć na dalszy plan fakt, że wędruje z dziedzicem i sławnym wodzem Gondoru. Po przełamaniu pierwszych lodów Boromir stał się po prostu *ich* Boromirem, towarzyszem podróży, z którym hobbici wykłócali się o kolejność wartowania i o miejsca do spania, podobnie jak Legolas Zielony Liść był po prostu Legolasem a Aragorn Obieżyświatem. Tak było wygodniej i prościej, a hobbici dodatkowo nie czuli się przytłoczeni tyloma prześwietnymi tytułami, otoczeni ze wszystkich stron przez przedstawicieli książęcych rodów, dziedziców, przyszłych królów, czarodziejów i nie wiadomo kogo jeszcze. Od początku Wyprawy, wszyscy jej uczestnicy mówili sobie po imieniu, z pominięciem tytułów i Merry przywykł do tego zwyczaju. Ale to wcale nie usprawiedliwiało jego głupoty. Jedyna nadzieja w tym, że Ugluk nie wiedział, że ma w ręku przyszłego namiestnika Gondoru i że imię “Boromir” zwyczajnie nic mu nie mówi. - No więc kto to jest?- Grisznak wyglądał na zaciekawionego. - Przecież nie interesują cię jeńcy, to tylko mięso, czyż nie tak? – odparował Ugluk- Za dużo pytań, Grisznak, za dużo. Zbierz ten twój motłoch. Przed nami długa droga. Jesteśmy w kraju przeklętych koniarzy i im szybciej się stąd wydostaniemy, tym lepiej - to mówiąc, odczepił z pasa manierkę i odkorkował ją. Przemocą wlał łyk w gardło wyrywającego się Pippina, po czym szarpnięciem postawił go na nogi i pchnął w łapy najbliższego strażnika. Następnie chwycił Boromira za włosy i przyciągnął go do siebie. Gondorczyk, spragniony i rozpalony przez gorączkę nie opierał się, widać było, że chętnie wypiłby więcej niż te parę łyków, ale Ugluk mu nie pozwolił. Merry, następny w kolejce, nawet nie próbował się wyrywać. Przymknął oczy i posłusznie łyknął palącego napoju, czując jak rumieńce wypełzają mu na policzki. Uruk-hai schował manierkę i poprzecinał więzy na nogach Boromira i Merry’ego. - Wstawać! Merry podniósł się pierwszy, posykując, bo stopy i łydki miał zdrętwiałe i obolałe. Nie zważając na ból, podparł dźwigającego się Boromira i pomógł mu wstać. Człowiek wyprostował się i niespodziewanie zatoczył. Merry, zagryzając zęby, musiał użyć wszystkich sił, żeby go podtrzymać i niewiele brakowało, a przewróciliby się obydwaj. Grisznak wybuchnął kpiącym śmiechem. - I ty zamierzasz przejść z nim przez kraj koni! Ten zdechlak ledwo się trzyma na nogach, Ugluk! Pozwól mi rozprawić się z nim raz-dwa, teraz, póki jeszcze czas. - Zamknij się - warknął Ugluk. – Pilnuj własnego tempa. My dopilnujemy naszego. A Boromir wie, że ma się bardzo, ale to bardzo starać, nieprawdaż?- spytał, patrząc człowiekowi w oczy i jednocześnie przyzywając ruchem ręki strażnika ze sznurem. - Powiedziałeś ‘Boromir’? – zapytał żywo Grisznak, podchodząc. Serce Merry’ego zatłukło się gwałtownie. - A co?- Ugluk łypnął na niego nieufnie. - Nic - Grisznak przymrużył ślepia i uśmiechnął się lekko.- Nieważne. - Grisznak, jeśli ty coś..- zaczął Ugluk podejrzliwie - To nieważne - powtórzył Grisznak dobitnie. – Bo on i tak nie dożyje zachodu słońca. Merry poczuł ścisk w żołądku. Strach i straszliwe przeczucie zjeżyły mu włosy na głowie. Grisznak miał rację. Boromir nie da rady, zasłabnie wcześniej lub później, to jedno jest pewne. A wtedy.. Grisznak ściszył głos i uśmiechając się okrutnie rzekł: - Nim ten dzień się skończy, zabijesz go, Ugluk. Sam, własnoręcznie. Nie będziesz miał innego wyjścia. * Wbrew zapowiedziom Grisznaka Boromir wytrzymał zdumiewająco długo. Na tyle długo, że Merry zaczął myśleć, iż jego modlitwy zostały wysłuchane i zdarzył się jakiś cud. Mgły zaczynały się z wolna rozwiewać, ustępując miejsca światłu dnia, a oni wciąż parli na zachód, bez żadnych przerw i incydentów. Pippin znalazł się na przedzie pochodu, a Merry w środku. Od czasu do czasu udawało mu się wykręcić głowę i z ulgą dojrzeć Boromira, który trudził się na tyłach kolumny, dzielnie trzymając tempo. Sam Ugluk zdawał się być tym zaskoczony. Mniejsi orkowie z północy, nieprzywykli do wędrowania w dzień, zaczęli słabnąć w świetle słońca, odstając od kolumny. Oddział Isengardczyków, szydząc, wyprzedził ich i zaczął coraz bardziej wysforowywać się do przodu. Pokonali dwa niewielkie, trawiaste wzniesienia, zostawiając Grisznaka i jego bandę daleko z tyłu. Przed nimi zamajaczyło trzecie wzgórze i dopiero tam, na samym szczycie, siły Boromira w końcu się załamały. Merry usłyszał nagle komendę wzywającą do zatrzymania się. Nie, tylko nie to, błagam. Ork, który dźwigał go na plecach odwrócił się i dzięki temu hobbit zyskał dobry widok na tyły kolumny. Przygryzając nerwowo dolną wargę obserwował więc jak dwóch Uruk-hai podnosi Boromira i stawia go na nogi, jak Boromir, po zrobieniu jednego kroku, z powrotem osuwa się na ziemię, jak Ugluk kopie go i podnosi za włosy i za kaptur płaszcza, a mimo to człowiek znów się przewraca. Strach Merry’ego zmienił się w panikę. Wyglądało na to, że Boromir dał z siebie wszystko i zużył do cna zapasy sił. I już nie wstanie. Ugluk zaklął, widocznie dochodząc do tego samego wniosku. Boromir leciał mu przez ręce, Uruk-hai zaprzestał więc prób postawienia jeńca na nogi i puścił, a raczej cisnął go z powrotem na ziemię. Boromir runął na twarz i znieruchomiał. - Postój!- zarządził Ugluk i Merry w przypływie ulgi zamknął oczy. Zorientował się, że cały czas wstrzymywał oddech, więc chciwie zaczerpnął tchu. Ork zrzucił go na ziemię. Merry pozbierał się i wstał w nadziei, że zaprowadzą go do Boromira, ale pchnięcie w pierś, które z powrotem posłało go na ziemię, uświadomiło mu, że to pobożne życzenie. Przez chwilę leżał więc bez ruchu, patrząc na szare chmury, a potem usiadł ostrożnie. Niestety wysokie trawy zasłaniały mu widok, jedyne co mógł w tej sytuacji zrobić to martwić się w samotności. Jeden z orków rzucił mu bukłak i Merry zachłannie ugasił pragnienie. Odczekał dłuższą chwilę i powoli podniósł się na kolana. Z tej pozycji widział nieco więcej, ale orkowie siedzący nieopodal zasłaniali mu widok. Nie mógł wypatrzyć ani Pippina, który zniknął wśród orków, gdzieś na przedzie oddziału, ani Boromira, który widocznie leżał tam gdzie padł, niewidoczny w swym elfim płaszczu wśród płowych traw. Ugluk zarządził wymarsz, kiedy na sąsiednim wzniesieniu, wśród pasm snującej się mgły zaczęli pojawiać się orkowie Grisznaka. Uruk-hai sprawnie uformowali szyk i ruszyli w dół zbocza, ku spowitej we mgły kotlinie. Mgła była tam na tyle gęsta, że pierwsze szeregi orków znikały w tym mleku. Merry odetchnął, widząc Boromira na nogach, jednak jego radość nie trwała długo. Ledwo zeszli ze wzgórza, a Boromir padł znowu. Merry patrzył przez łzy jak Ugluk wymierza mu karę, a jakiś Uruk-hai szarpiąc za postronek na szyi jeńca podnosi go do góry i ciągnie za sobą. Oddział ruszył, lecz po paru krokach, słysząc gniewne ryki Ugluka, zatrzymał się znowu. Boromir próbował dźwignąć się z kolan, ale nogi załamywały się pod nim. Orkowie zaczęli powarkiwać i kląć. Ugluk chwycił jeńca za gardło i nachylił się nad nim. Merry nie mógł dosłyszeć co mówi, ale kiedy ork cofnął się, Boromir nadludzkim wysiłkiem wstał i chwiejnie podążył za nim. Hobbit pchnięty w plecy ruszył za swoimi strażnikami. Jego umysł pracował gorączkowo. Za chwilę cała sytuacja się powtórzy. Był tego pewien, wystarczyło tylko spojrzeć na Boromira, by wiedzieć, że to jego ostatnie kroki. Jeśli teraz znowu się przewróci, zabiją go. Trzeba coś zrobić, cokolwiek, byle szybko. Opóźnić jakoś marsz, żeby Boromir mógł choć na chwilę złapać oddech. Trzeba odwrócić od niego uwagę... opóźnić marsz... opóźnić.. Merry wziął głęboki wdech, zbierając się na odwagę, wyczekał sposobnej chwili, po czym celowo i z rozmachem wyłożył się w trawie jak długi. Mimo zdenerwowania zrobił to na tyle sprytnie, że przy okazji podciął idącego za nim orka. Zaskoczony Uruk- hai potknął się o niego i runął na ziemię w akompaniamencie klątw i huku blach. Merry osłonił głowę rękami i jęknął z bólu, przygnieciony nogami orka. Inni zatrzymywali się, a następne szeregi wpadały na nich z rozpędu. Kolumna stanęła. - Co się tam dzieje?!- rozległ się ryk Ugluka. Dowódca Uruk-hai przepchnął się ku nim i ogarnął wzrokiem całą sytuację. Merry ostrożnie zerknął na niego przez ramię. Obok, klnąc i złorzecząc ork zbierał się z ziemi. Merry też chciał wstać, ale strach unieruchomił go w miejscu. Wszystkie oczy utkwione były w nim i hobbit zapragnął, by ziemia rozstąpiła się i pochłonęła go natychmiast. - Podnieś go -rozkazał Ugluk. Merry skulił się, czując ruch za plecami. Olbrzymia łapa zacisnęła się na jego karku i szarpnęła w górę. Stanął na nogach. Trzymający go ork zluzował chwyt i odsunął się niespodziewanie. Merry w pierwszej chwili nie zrozumiał co się dzieje. Jego niepewność nie trwała długo. Ugluk zamachnął się, świsnął bat. Merry krzyknął krótko, z zaskoczenia i bólu. Bicz chlasnął go po nogach. Drugi cios mierzył w twarz, na szczęście hobbit zdążył odruchowo osłonić głowę rękami. Grube rękawy kurtki ochroniły jego skórę przed rozcięciem, ale uderzenie było wyjątkowo bolesne i o mały włos nie przewróciło go na ziemię. Z trudem stłumił krzyk. Trzeci cios nie spadł i Merry ostrożnie opuścił ręce, by spojrzeć prosto w potworne, nabiegłe krwią ślepia. - Jeszcze jeden taki wyskok i pasy z ciebie będę darł. Rozumiesz, durny pokurczu?!- ryknął mu Ugluk prosto w twarz. Merry, jak sparaliżowany, nie był w stanie dobyć z siebie głosu. - Rozumiesz? – powtórzył ork, a jego ohydny oddech owiał twarz hobbita. - Jestem głodny... – Merry ze zdumieniem usłyszał własny, słaby głos. - Co? - oczy Ugluka rozszerzyły się nieco. - Jestem głodny, proszę pana – powtórzył Merry głośniej. – Nie mogę tak biec i biec o pustym.. - Milczeć!!! Merry zamarł w bezruchu, wstrzymując oddech. Ugluk nachylił się nad nim tak, że ich nosy nieomal się stykały. Merry chciał się odsunąć, ale jego nogi były jak wrośnięte w ziemię. - Będziesz biegł o suchym pysku tak długo jak ci każę, wyskrobku. A jeśli jeszcze raz mnie zdenerwujesz, zrobię z tobą to, co zazwyczaj robię ze szczurami. Chcesz wiedzieć co robię ze szczurami? Merry pokręcił głową. Nie był w stanie dobyć z siebie głosu. - A dopóki nie przekonasz mnie, że naprawdę się starasz, nie dostaniesz żadnego jedzenia. Ani wody. Rozumiemy się? Merry potaknął. Ugluk wyprostował się, a hobbit z trudem powstrzymał łzy napływające mu do oczu ze strachu i z ulgi, że żyje. Wziął głęboki wdech. Nie, nie da im tej satysfakcji, nie rozpłacze się. Skaleczone batem łydki piekły go niemiłosiernie, ale to nic, wytrzyma. Grunt, że cel został osiągnięty. Merry miał jednak świadomość, że tak naprawdę jedynie na trochę zdołał odsunąć to, co nieuniknione. Pytanie brzmiało, czy znajdzie odwagę, by ponownie opóźnić marsz. Wcale nie był tego taki pewien. - Trzymać szyk! Do szeregu! Ruszać się! – Ugluk dla zaakcentowania słów trzaskał batem. Orkowie ustawiali się szybko, w obawie przed gniewem wodza. Stojący przed Merrym ork odsunął się i wtedy hobbit zobaczył Pippina. Na mgnienie oka ich spojrzenia przylgnęły do siebie. Pippin kiwnął głową, raz, zdecydowanie, dając mu jakiś znak, a Merry w odpowiedzi pytająco zmarszczył brwi. Nie zdążyli jednak przekazać sobie nic więcej. Orkowie ruszyli. Merry skupił się na drodze, zaciskając zęby i starając się kontrolować oddech, tak żeby nie zadyszeć się od razu. - Lugdusz, skręć na północ!- rozległ się po chwili rozkaz Ugluka i czoło oddziału posłusznie zaczęło odbijać w bok. Merry podniósł głowę, akurat na czas, by zobaczyć jak Pippin wywija się spod ręki swego strażnika i daje nura we mgłę. - Stój! – zawył Ugluk. Orkowie, wśród krzyków i zamieszania, rzucili się za zbiegiem. Reszta oddziału zatrzymała się. Nie uda mu się. Pobladły Merry patrzył jak grupa orków biegnie, by odciąć zbiegowi drogę. Okrzyki i nawoływania rozlegały się jeszcze przez chwilę. W końcu wszystko ucichło i z mgły zaczęli wynurzać się powracający orkowie. Serce Merry’ego zabiło mocno na widok Pippina bezceremonialnie wleczonego między dwoma Uruk- hai. - Dawaj go tu!- huknął Ugluk. Orkowie doprowadzili Pippina do dowódcy. Merry okrągłymi z przerażenia oczami patrzył, jak Ugluk chwyta zbiega za gardło i podnosi w górę, jakby hobbit nic nie ważył. Pippin, otwierając usta, kurczowo wczepił się palcami w dłoń orka, usiłując rozewrzeć chwyt. Ugluk wycharczał coś, czego Merry nie zdołał zrozumieć, bo słowa zlały się w jedno, gniewne warczenie. Uruk-hai potrząsnął hobbitem i puścił go nagle. Pippin poleciał w dół i skulił się na ziemi, sięgając związanymi rękami do gardła. Ugluk wyjął bat. Rozwinął go i cofając się dwa kroki, wziął zamach. Merry zamknął oczy. - Kłopoty, Ugluk? – rozległ się kpiący, zgrzytliwy głos. Uruk-hai opuścił rękę i odwrócił się do Grisznaka. Ork stał nieopodal, przechylając szkaradny łeb i wspierając niedbale jedną łapę na biodrze. Jego orkowie, zaciekawieni, tłoczyli się za nim. - Może przekażesz mi tych dwóch. Chętnie pokażę ci jak zyskuje się posłuch u jeńców – ciągnął. Ignorując go, Ugluk opanował się z trudem i skinął na dwóch stojących w pobliżu Uruków. - Wasza kolej. Poniesiecie ich. Następni zmienią was na mój rozkaz. Lugdusz! – z pomiędzy orków wystąpił wielki stwór, który oprócz znaku Białej Ręki miał też czerwone pasy namalowane w poprzek twarzy - Weźmiesz tarka. - To ścierwo jest za ciężkie, żeby go nie... - Weźmiesz tarka i pójdziesz pierwszy. Będziesz dyktował tempo. - Dlaczego ja?- warknął ork wściekle. Ugluk odwinął się z taką szybkością, że oko nie nadążyło za jego ciosem. Lugdusz zachwiał się i runął na plecy, chwytając się za twarz. - Ktoś jeszcze ma jakieś pytania? – wycedził Ugluk. Zapadła cisza, przerywana tylko szczękiem metalu, kiedy Lugdusz gramolił się z powrotem na nogi. Nie patrząc na swojego dowódcę, ork otarł krew cieknącą mu z nosa i z rozbitej wargi i szybko przeszedł na tyły oddziału. Z pomocą drugiego orka pozbierał Boromira z ziemi i zarzucił go sobie na ramiona, niemal w pół zginając się pod jego ciężarem. W tym samym czasie wyznaczeni orkowie podnieśli hobbitów i stanęli w szeregu. W ten sposób pierwszy raz od porannego spotkania Merry i Pippin znaleźli się obok siebie. Lugdusz wyminął ich, w marszu podrzucając człowieka na ramionach, by wygodniej rozłożyć jego ciężar i skierował się na czoło pochodu. Boromir bezwładnie zwisał z ramion Uruk-hai, długie włosy zasłaniały mu twarz i Merry nie zdołał dojrzeć, czy człowiek w ogóle jest przytomny. - Tam na wzgórzu! – rozległ się krzyk. Merry wykręcił głowę i zobaczył, jak jeden z orków Grisznaka wskazuje palcem w górę. Na wzniesieniu, z którego właśnie zeszli stał samotny jeździec. Światło odbijało się od jego hełmu i włóczni. - Zabić go! – krzyknął Ugluk. Uruk-hai chwycili za łuki, ale tylko jeden z nich zdążył strzelić, w dodatku niecelnie - jeździec błyskawicznie zawrócił konia i zniknął im z oczu. - Głupcy!- wściekł się Ugluk – On zaalarmuje swoich! Nie ma czasu, biegiem, hołoto, biegiem!!! * Najbliższe godziny stały się koszmarem gorszym od nocnej wędrówki. Orkowie biegli niestrudzenie, zwalniając co jakiś czas jedynie po to, by przekazać jeńców zmiennikom. Merry próbował zapaść w drzemkę, by choć na chwilę uciec od cierpień, ale ból wyłamywanych rąk był zbyt dotkliwy. Twarz miał poocieraną od szorstkich policzków orków, dusił się od smrodu orkowego potu. Czuł, że jeśli zaraz coś się nie zmieni, zacznie wyć. Potworny ból rozsadzał mu skronie, a każdy krok orka odbijał mu się echem w głowie. Jeszcze tylko chwilka. Policzę do dwudziestu i coś zrobię. Zacznę krzyczeć. I kopać. Do dwudziestu wytrzymam. A potem.. raz, dwa.. powtarzał sobie, co chwilę zaczynając liczyć od nowa i zmieniając dla urozmaicenia liczby. Czas płynął, mgła rozwiała się całkowicie odsłaniając widok na ciągnące się aż po horyzont stepy. Jeźdźcy nie pojawili się i orkowie po pierwszej fali niepokoju uspokoili się i przestali wypatrywać na boki. Zamiast tego pochylili głowy i skupili się na utrzymaniu tempa. Biegli niestrudzenie, ich wytrzymałość była nieprawdopodobna. Ciężkie buty wybijały głuchy rytm. Bez końca. * Ugluk zarządził popas, kiedy coraz więcej orkowych głosów zaczęło domagać się odpoczynku, a na horyzoncie zamajaczyła ciemna linia lasu. Merry zrzucony z pleców orka nawet nie próbował się podnosić. Zamknął oczy, leżąc tam gdzie padł, i rozkoszował się bezruchem. Po chwili jednak niechętnie uniósł powieki, bo gdy miał zamknięte oczy widział wciąż biegnących orków. Wolał popatrzeć na coś innego. Przed twarzą kołysały mu się trawy. Merry wtulił policzek w ziemię wdychając znajomy, kojący zapach mokrego siana, cudowny po tym fetorze, jaki wydzielali zgrzani orkowie. Pippin leżał niedaleko, na plecach. Merry próbował zmusić się do wstania, by rozejrzeć się i sprawdzić co z Boromirem, ale nie miał siły. Nadstawił ucha, wydawało mu się, że wyłapuje chrapliwy bas Ugluka i zgrzytliwy, nikczemny głos Grisznaka. Nagle któryś z orków krzyknął przeraźliwie. - Koniarze, przeklęci koniarze! - Orkowie zrywali się na nogi. Merry podniósł głowę, Pippin usiadł. Od wschodu zbliżała się ku nim chmara konnych. Byli jeszcze bardzo daleko, ale pędzili co koń wyskoczy. Ugluk wykrzyczał jakiś rozkaz i strażnicy porwali hobbitów na ramiona. Merry rozejrzał się w poszukiwaniu Boromira. Człowiek leżał na boku, między Uglukiem, a żywo gestykulującym Grisznakiem. Nie, nie, nie, błagam.. Merry nawet nie zdawał sobie, że kurczowo zaciska palce na rękawie trzymającego go orka. Ugluk odepchnął Grisznaka, ryknął na swoich, każąc im biec co sił w stronę lasu, a sam, ku zaskoczeniu i orków i hobbitów schylił się po jeńca. Ze zdumiewającą siłą poderwał go w górę, przerzucił przez ramię i ruszył biegiem. Orkowie z Mordoru przemieszali się z Isengardczykami. Choć wydawało się to niemożliwe po tak forsownym biegu, wszyscy zdwoili teraz tempo. Ściana lasu rosła w oczach, zaczynali mijać pojedyncze drzewa, ale jeźdźcy, jak nieubłagana fala, byli coraz bliżej. W oddali, po lewej stronie, w świetle zachodzącego słońca, migotały wody jakiejś sporej rzeki. Orkowie biegli teraz wzdłuż jej brzegu. Merry dostrzegł jak ścigający ich formują półkole i najdalej wysunięte ramiona pościgu są już na tej samej linii co orkowie. Pytanie tylko co stanie się najpierw – czy orkowie dopadną do lasu, czy też koło się zamknie. Ugluk mimo obciążenia trzymał tempo i okrzykami przynaglał innych. Las był już tuż tuż. Uratują się. Zdążą przed Jeźdźcami. pomyślał Merry i sam nie wiedział, czy cieszyć się czy martwić. Las oznaczał dalszą poniewierkę a na jej końcu Isengard. Jeźdźcy zaś przynosili...śmierć. Hobbit zdawał sobie sprawę z tego, że orkowie nie pozwolą sobie odebrać jeńców żywych. Rohańczycy zresztą najwyraźniej nie wiedzieli nic o uprowadzonych więźniach, bo sypnęli deszczem strzał. Merry skulił się słysząc znajomy, złowrogi świst. Ork biegnący obok zachwiał się i padł. Strzała tkwiła mu w karku. Runęli też inni, kilku orków Grisznaka i dwóch Uruk-hai. Jeden z nich podniósł się jednak i biegł dalej, a drzewce sterczało mu z pleców na wysokości łopatki. Dobiegli do lasu dokładnie w chwili kiedy zamknął się pierścień jeźdźców. Byli już pod osłoną drzew, ale głębiej posuwać się nie mogli – w oddali, między pniami, pomykały sylwetki konnych. Znaleźli się w potrzasku. - No to nas wspaniały dowódca urządził! – Grisznak splunął, krzywiąc się. Ugluk, który właśnie skończył wydawać rozkazy odwrócił się do niego. - Nikt cię tu nie prosił – odparł. – Sam się za nami przywlokłeś. My, Uruk-hai, nie boimy się Białoskórych. Przebijemy się. Jak zwykle odwalimy czarną robotę. A w nagrodę zakosztujemy końskiego mięsa. I innego, lepszego jeszcze. - Ich jest ze dwie setki! - A nas tyle samo. Choć w zasadzie tego twojego tchórzliwego motłochu nie powinno się liczyć. Ale moich osiemdziesięciu chłopców wystarczy. Zresztą, nie jesteśmy sami. Mauhur czeka, przyczajony w lasach po tamtej stronie rzeki. Snaga! Podwój straże przy jeńcach. Rozkazy nadal obowiązują, macie ich nie zabijać, chyba, że Białoskórzy spróbują się do nich dobrać. Gdyby zrobiło się źle, zabij najpierw tarka, a dopiero na końcu tych dwóch. Ale pamiętaj, to ostateczność. Póki żyję są mi potrzebni, wszyscy. Odpowiadasz za nich głową. Zmrok zapadał szybko. Merry, tłumiąc westchnienie, spróbował zmienić nieco pozycję, ale związane w kostkach i na wysokości kolan nogi nie dawały mu zbyt wielu możliwości manewru. Pień drzewa wpijał mu się w plecy, a nogi Boromira zajmowały całą wolną przestrzeń przed nim, tak, że nie za bardzo mógł się wygodniej ułożyć i wyciągnąć, mając dodatkowo duży, omszały korzeń po prawej. Westchnął znowu i spojrzał w bok. Boromir spał w półsiedzącej pozycji, oparty o pień. Pippin, którego również zmogło zmęczenie, osunął się we śnie i w efekcie leżał teraz zwinięty w kłębek, z głową wspartą na udzie Gondorczyka. Merry zapatrzył się na nich i nagle poczuł dojmujące, obezwładniające wręcz rozrzewnienie. Jego przyjaciele. Kochani. Gardło mu się zacisnęło a w oczach błysnęły łzy. Co ich czeka? Czy tak ma się to wszystko skończyć? W ciemności, brudzie i smrodzie? I nikt się nie dowie co się z nimi stało, jak zginęli? Pippin nigdy już nie usiądzie na swym ganku z ulubioną fajeczką w dłoni? Boromir nie zobaczy swego miasta? Czy od początku było im to pisane, że zginą w orkowej niewoli? Muszę powiedzieć Pippinowi, jak ważna była dla mnie nasza przyjaźń. I chcę, żeby Boromir wiedział... Nagły gwar dobiegający od strony lasu uciął jego rozważania. Merry szybkim ruchem otarł łzę, spływającą mu po policzku i zganił się to rozklejanie się. Nie czas na głupie sentymenty, trzeba skupić się na teraźniejszości. Wyciągnął szyję, nasłuchując. Między punkcikami ognisk przesuwały się czarne sylwetki, a wśród orków zapanowało poruszenie. Z oddali dobiegło przeciągłe końskie rżenie. W pierwszym przebłysku pomyślał, że Jeźdźcy postanowili mimo wszystko zaatakować nocą, ale po chwili już wiedział, że to coś innego. Strażnicy kręcili się w pobliżu, spoglądając w głąb lasu, ale nie wyglądali na szczególnie zaniepokojonych. Wystarczyła chwila wytężonej uwagi i Merry zdołał wyłowić z ich rozmów garść informacji. Okazało się, że grupa orków z oddziału Grisznaka, wbrew rozkazom Ugluka, postanowiła przebić się na własną rękę. Rohańczycy nie dali się zaskoczyć. Z całej bandy uciekinierów wróciło jedynie dwóch. Merry uśmiechnął się z satysfakcją. O kilkudziesięciu orków mniej. Oby tak dalej. Strażnicy porozsiadali się na ziemi, a Merry zapatrzył się w punkciki ognisk. Postanowił, że nie będzie spał. Niech Pippin i Boromir odpoczną. On będzie czuwał. Nigdy nie wiadomo co może się stać. Trzeba się chwytać każdej szansy. Jeźdźcy są ostatnią nadzieją na ratunek, innej nie będzie. Może niebawem trafi się jakaś okazja, by ujść z łap orków, może zdarzy się jakiś cud... Przetarł klejące się oczy i podciągnął kolana w górę, tyle ile się dało, by choć na chwilę zmienić pozycję. Zrobiło mu się trochę lżej na duchu, kiedy wziął na siebie obowiązek czuwania. Pewnie gdyby był sam, załamałby się już dawno. A tak, troska o towarzyszy odwracała jego uwagę od niebezpieczeństwa, jakie groziło jemu samemu. W paradoksalny sposób strach o Pippina, a zwłaszcza o Boromira, dodawał mu sił. Tuż nad jego uchem rozległo się westchnienie. Merry spojrzał w górę. Boromir miał otwarte oczy. Oddychał szybciej i głośniej. - Spróbuj zasnąć. Ja czuwam – odezwał się hobbit cichutko. Boromir wyprostował się nieco, poruszył głową i nogami. Pippin mruknął coś przez sen, protestując przeciw zmianie położenia podgłówka. Merry przysunął się bliżej. Od człowieka buchało wręcz gorąco. - Źle się czujesz?- zagadnął hobbit współczująco i natychmiast zganił się w duchu. Co za to idiotyczne pytanie! Boromir spojrzał na niego. W oczach odbijały mu się czerwone punkciki dalekich ognisk. Merry’ego przeszedł mimowolny dreszcz, bo wyglądało to tak jakby oczy człowieka świeciły w ciemnościach, zupełnie jak oczy orków. Na szczęście Boromir poruszył się znowu i dziwny błysk zniknął. Merry wzdrygnął się i wiedziony impulsem, przysunął się jeszcze bardziej, ostrożnie opierając o bok rannego towarzysza. - Ja też nie mogę spać – dodał szeptem, spoglądając w dal. - Powinieneś pójść ze mną do Minas Tirith – powiedział Boromir niewyraźnie. – To niedaleko. Przydadzą ci się nowe wieści. Merry znieruchomiał. - Co?- spytał, marszcząc brwi. - Chodź ze mną - powtórzył Boromir nieco głośniej. – To niedaleko. Nabierzesz sił przed dalszą drogą. - O czym ty mówisz? – Merry podniósł głowę. Kątem oka dostrzegł, ze jeden ze strażników odwraca się ku nim, słysząc głos człowieka. - Z pewnością sam to rozumiesz, przyjacielu – Boromir spojrzał na niego z bliska i Merry aż zachłysnął się z przerażenia. Oczy człowieka miały błędny, nieobecny wyraz i hobbit zrozumiał, że Boromir bredzi w straszliwej gorączce. - Ćśśśśśśś – Merry w popłochu złapał go za ramię. – Bądź cicho, błagam. Boromir potrząsnął głową. -To szaleństwo nieść Pierśc... -nie skończył, bo hobbit błyskawicznie zatkał mu usta. Groza zjeżyła Merry’emu włosy na głowie. - Cicho bądź! Nic nie mów – jęknął bezradnie, przyciskając dłoń do ust człowieka i próbując go uspokoić. Na próżno. Boromir wciąż majaczył. Na domiar złego zaczął się wyrywać - Cicho bądź! Spokój!- rzucił Merry w desperacji, widząc zbliżających się strażników. - Pippinie, ratunku! - Cco?- Pippin usiadł, mrugając oczami. - Pomóż mi go uciszyć, szybko! - Frodo!... - głos Boromira zabrzmiał wyraźnie, mimo kneblującej go dłoni. - Boromirze, cicho! Błagam! - Co tu się dzieje, pokurcze?!- strażnicy stanęli nad nimi – Co to za hałasy? - On ma gorączkę – rzucił Merry w rozpaczy, nie wiedząc co robić – Dajcie nam wody, proszę. - Już ja ci dam wody!- zasyczał jeden z Uruk-hai, dobywając noża. - Ugluk rozkazał, że nie może stać się nam żadna krzywda! – zawołał Pippin przenikliwie. Ork zawahał się na dźwięk imienia dowódcy. – Saruman chce nas żywych! Wszystkich trzech! A on umrze, jeśli się nim nie zajmiemy – hobbit skinął głową na Boromira, którego razem z Merrym usiłował przytrzymać i szybko mówił dalej, korzystając z niezdecydowania strażnika – Potrzebujemy wody. On musi się napić! Ma wysoką gorączkę. Boromir rzucił głową i jęknął rozdzierająco. Jego oddech parzył Merry’emu dłoń. Znów coś powiedział, na szczęście niewyraźnie. Hobbit z całej siły starał się go zakneblować. - Ucisz go, albo ja to zrobię!- warknął ork - Chodmmhhm..ue mną...- rozległ się stłumiony głos Boromira Merry doznał olśnienia. Nie zważając na strażników, uniósł się na kolana i przyciskając głowę człowieka do pnia, by go unieruchomić, powiedział mu wprost do ucha: - Zgoda. Pójdę z tobą. Słyszysz? Pójdę z tobą! Boromir zachłysnął się i zamarł, jakby w niedowierzaniu. Merry ucałował go w czoło. - Pójdę z tobą. Tylko, zaklinam cię, bądź cicho, dobrze? Nic nie mów. Pójdziemy razem do Minas Tirith - hobbit oparł policzek o rozpalone i mokre od potu czoło przyjaciela. Boromir zamknął oczy, odetchnął głęboko przez nos i – ku nieopisanej uldze Merry’ego – przestał się szamotać. Zapadła cisza. W tle Pippin westchnął. Jeden ze strażników nachylił się nad nimi. - Macie szczęście - jeszcze jedno słowo, a zapomniałbym o tych przeklętych rozkazach. Jeśli któryś z was choć piśnie, wypatroszę go. Leżcie spokojnie, póki wam pozwalamy – warknął i zerwał manierkę z pasa stojącego obok kamrata. Cisnął ją wściekle, tak, że odbiła się od ziemi. Pippin wychylił się i przechwycił ją zręcznie. Rzucając groźne spojrzenie na odchodnym strażnicy odwrócili się i wtopili w ciemność. Słychać jednak było, że są blisko. Hobbici wymienili spojrzenia. Obaj byli spoceni z wrażenia. Pippin otarł czoło i pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć, że niewiele brakowało. Merry ostrożnie odjął dłonie od ust Boromira, przełożył mu ręce nad głową i przyciągnął go do siebie, obejmując mocno. Mimo więzów zdołał oprzeć lewą dłoń na jego karku. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Boromir rozluźnił się pod tym dotykiem i całym ciężarem osunął się na hobbita. Merry z trudem podparł się łokciem o korzeń i spróbował usadowić choć odrobinę wygodniej. - Już dobrze. Wszystko będzie dobrze – szepnął człowiekowi do ucha. - Far...mir..? – upewnił się Boromir, opierając głowę na ramieniu Merry’ego. - Ćśśśśśś. Już dobrze. Śpij - Merry pogładził go po włosach. Dopiero teraz zauważył, że trzęsą mu się ręce. Pippin odkorkował manierkę i pytająco spojrzał na przyjaciela. Merry pokręcił głową na znak, że za chwilę, że trzeba jeszcze trochę odczekać aż Boromir się całkiem uspokoi. Pippin usiadł więc obok i oparł się o drzewo. Siedzieli tak dłuższą chwilę, dopóki Boromir nie zaczął się ruszać. Jemu też nie było zbyt wygodnie w tej pozycji. Merry przełożył ręce nad jego głową, uwalniając go z uścisku. Razem z Pippinem ostrożnie ułożyli człowieka na ziemi. Boromir wymamrotał coś jeszcze o Minas Tirith, ale na szczęście zaraz umilkł. Merry podtrzymał mu głowę, a Pippin napoił go wodą z bukłaka, pozwalając mu wypić prawie wszystko. Resztką wody hobbici podzielili się między sobą, a Merry zmoczył róg swojego płaszcza i przyłożył zimny kompres do czoła chorego. Boromir wzdrygnął się pod tym okładem, jego oddech przyspieszył raptownie. Na szczęście jednak już się nie szamotał. Merry ostrożnie otarł mu twarz i szyję. Po chwili Boromir przestał reagować na zimny dotyk i Merry z westchnieniem ulgi zobaczył, że człowiek zasnął. * Pippin zgodził się co do konieczności czuwania na zmianę i hobbici podzielili się wartami. Merry zdecydował się na pierwszą, bo wiedział, że i tak nie zdoła zasnąć po niedawnych przeżyciach. Pippin, okrywając się starannie płaszczem i naciągając kaptur na głowę, zwinął się więc na ziemi, tuż obok Boromira i nie minęła chwila, a już spał głęboko. Merry patrzył na niego z zazdrością. Nie od dziś zdumiewała go zdolność przyjaciela do zasypiania w każdych, choćby najbardziej ku temu niekorzystnych warunkach. Boromir za to drzemał niespokojnie, od czasu do czasu rzucając się we śnie i mamrocząc. Mimo okładów gorączka nie spadała. Wprost przeciwnie, zdawała się rosnąć. Boromir dygotał, dreszcze wstrząsały nim nawet przez sen. Merry na poważnie zaczął liczyć się z możliwością, że to nie Ugluk a gorączka zabije Gondorczyka. Jedno było pewne - w tym stanie Boromir nie dotrze do Isengardu, nie wytrzyma trudów dalszej drogi. O ile w ogóle przeżyje tę noc. Zważywszy na to, co ich czekało na końcu drogi, właściwie byłoby chyba dla Boromira lepiej, gdyby umarł już teraz. Byłoby lepiej, gdyby litościwa śmierć zabrała ich wszystkich. Skoro i tak pisane jest im umrzeć, to niech się tak stanie jak najszybciej. Co nie oznaczało, że Merry nie bał się śmierci. Wprost przeciwnie, na samą myśl o niej paraliżowała go groza i rozpaczliwie pragnął, by w tych ostatnich chwilach nie zabrakło mu odwagi. Jak to zrobić, żeby z godnością stawić czoła przeznaczeniu? Skąd wziąć siłę? Boromir jęknął przez sen i Merry spojrzał na niego, przygryzając w zamyśleniu wargę. Co zrobi Ugluk, kiedy o świcie zobaczy w jakim stanie jest człowiek? Każe go nieść całą drogę? Mało prawdopodobne. Merry zacisnął powieki. Na samą myśl, że Boromir zostanie jutro zamordowany na jego oczach, ogarnęły go mdłości. Jedyna nadzieja w tym, że Gondorczyk i tak już w zasadzie nieprzytomny z powodu gorączki, nie będzie miał świadomości tego, co się dzieje i nie odczuje zbyt wielkiego bólu. A w dodatku zostanie mu oszczędzony strach przed umieraniem, a to już coś. To dar od losu, na który on, Merry, nie miał zbyt wielkiej nadziei. To tchórzostwo, zazdrościć nieprzytomnemu, ale hobbit naprawdę chciałby być teraz na miejscu Boromira. Nie widzieć tych wszystkich orków, nie myśleć o śmierci, nie bać się o towarzyszy – to by było spełnienie wszystkich marzeń. Chociaż w zasadzie to nie. Nie wszystkich. Tak naprawdę, w skrytości ducha, Merry ukrywał inne marzenie. Mianowicie najbardziej na świecie marzył o tym, by się jeszcze choć raz solidnie najeść. Wiedział, że powinien się wstydzić - zamiast zrobić rachunek sumienia czy też wspominać bliskich, nie mógł przestać myśleć o tym, że tak naprawdę to chciałby zjeść jeszcze choć jeden, jedyny, dobry obiad w życiu. Taki prawdziwy, porządny obiad. Z zupą pieczarkową i złotymi, chrupiącymi grzaneczkami. I żeby ziemniaki, posypane świeżo urwanym koperkiem, pływały wręcz w sosie od pieczeni. A na deser było ciasto truskawkowe cioteczki Prymuli. Albo maminy pudding. A w zasadzie to i ciasto i pudding, dlaczego nie, umierający mają swoje prawa. A do tego wszystkiego morze dobrego piwa. A potem fajeczka, nabita aż po brzegi zielem Longbottom. I herbata, taką jaką w sobotnie popołudnia parzył wujek Bilbo, wiśniowo-czarna, pachnąca różą i... Hobbit otarł łzę, westchnął i pokręcił głową. Znowu zaczyna się rozklejać. Musi czymś zająć myśli, bo inaczej oszaleje. Zerknął przez ramię na strażników. Ich ciemne sylwetki majaczyły nieopodal, najbliższy ork siedział odwrócony plecami. Wydawało się, że nikt nie zwraca uwagi na więźniów, więc Merry powoli przesunął palcami po więzach krępujących jego nogi w kolanach. Po chwili wymacał po lewej stronie coś jakby supeł i ostrożnie spróbował go rozplątać. Rzemienie były bardzo mocno zaciśnięte, ale Merry, nie mając nic innego do roboty, pracował długo i cierpliwie i po pewnym czasie, skubiąc i ciągnąc, zdołał poluzować jedną pętlę. Serce mu zabiło i ze zdwojoną energią hobbit zabrał się za drugą. Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Nim jednak zdołał się z nią uporać, lasem wstrząsnęły przeraźliwe, chrapliwe wrzaski. Merry aż podskoczył. W obozie zawrzało, rozległ się szczęk broni, orkowie zaczęli krzyczeć do siebie, a ponad to wszystko wzbił się głos Ugluka wydającego pośpieszne rozkazy. - Co się dzieje? - wyszeptał Pippin, siadając - Nie wiem – Merry, wytężając słuch, nie odrywał wzroku od miotających się w ciemności cieni – Wygląda na to, że Jeźdźcy zaatakowali, pewnie zostawili gdzieś konie i podkradli się... - Merry! – Pippin przerwał mu, podnosząc głos. - Strażnicy zniknęli! Istotnie, w zasięgu wzroku nie było nikogo. Obaj hobbici wymienili gorączkowe spojrzenia. Merry dźwignął się na kolana. Już otwierał usta, by powiedzieć, że teraz albo nigdy, kiedy od tyłu pochwyciła go potężna łapa, zakrywając mu usta. Szarpnął się dziko, czując, że unosi go w powietrze, ale na próżno. Usłyszał krótki krzyk Pippina i kątem oka dostrzegł, jak druga szponiasta łapa zagarnia jego przyjaciela. Ork, nie zwalniając kneblującego chwytu, wepchnął sobie hobbitów pod pachy, boleśnie docisnął łokciami i skoczył w ciemność. Biegł szybko i zwinnie. Merry bezradnie podrygiwał w jego uścisku, nogi majtały mu w powietrzu, raz i drugi zahaczył nimi o jakieś gałęzie i krzaki. Ork poprawił chwyt, przy okazji, niechcący chyba, zaciskając Merry’emu nos i hobbit zaczął się dusić. Na szczęście dla niego ork zatrzymał się niebawem i bezceremonialnie cisnął obu jeńców na ziemię. Merry hałaśliwie nabrał powietrza w płuca. Niewiele brakowało, a udusiłby się. Przed oczami zaczynały mu już latać jaskrawe plamy. Ork nachylił się nad nimi. - No jak tam, mali ludkowie, jak się wam podoba ta wycieczka? – ślepia mu rozbłysły, kiedy nachylił się jeszcze niżej. Merry rozpoznał potworną twarz Grisznaka. Zatrząsł się z obrzydzenia, kiedy dłoń orka przesunęła się po jego piersi i w dół, macając po kieszeniach kurtki – Takie maluchy jak wy, nie powinny się mieszać do tej okropnej wojny, co? – ciągnął ork, nie przestając przeszukiwać Merry’ego. - Macając po ciemku niczego nie znajdziesz – oświadczył nagle Pippin. Zarówno Merry jak i Grisznak spojrzeli na niego zaskoczeni. - Co powiedziałeś, mój mały? - ork puścił Merry’ego i zacisnął pazury na ramieniu Pippina. - Nic takiego, glum glum - rzucił Pippin. Merry wstrzymał oddech. Zrozumiał bowiem jaką grę prowadzi jego przyjaciel. Grisznak syknął i chwycił hobbita za oba ramiona. - Ach tak? Aha, sprytnie, mój mały, sprytnie. Czy myślimy o tym samym? – zapytał gorączkowo, - Może – odparł Pippin dzielnie i zaryzykował bezpośrednie natarcie - Chcesz go? - Czy ja go chcę? – powtórzył Grisznak jakby w osłupieniu – Czy go chcę? - Jeśli tak to możemy się dogadać - brnął dalej Pippin. Merry rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, bojąc się, żeby przyjaciel się nie zagalopował. – Co jesteś gotów dać nam w zamian? - Co mógłbym dać w zamian? – Grisznak powtórzył, mrugając oczami. Merry dostrzegł, że ręce zaczynają mu się trząść. - Niebezpieczny pomył, mój mały, bardzo niebezpieczny! – ork pochylił się, z trudem panując nad sobą. - Być może - Merry postanowił się wtrącić. Odchrząknął, by zapanować nad drżeniem głosu. – Ale to twoja jedyna szansa. Inaczej wszystko weźmie Ugluk. I Saruman. Grisznak warknął głucho, wodząc wzrokiem od jednego hobbbita do drugiego. Wyglądało na to, ze samo wspomnienie imienia Sarumana doprowadza go do szału. - Macie go przy sobie? – Nie wytrzymał. - My nie -wtrącił Pippin. - Ale wiemy kto go ma - dodał znacząco. - Tark?- ork zmrużył oczy. - Tark, czyli człowiek, tak? Kto wie. Idź po niego. To nasz warunek. Bez człowieka nie możemy się układać - oświadczył Merry i z bijącym sercem wstrzymał oddech, czekając na reakcję orka. - Podstępne małe gady! – rzucił Grisznak wściekle – Myślicie, że dam się nabrać na te wasze dziecinne sztuczki? Na strzępy was rozedrę! Nie potrzebuję się układać! Tak się za was zabiorę, że na wyścigi wyśpiewacie mi wszystko co wiecie! -I nie usłyszysz nic więcej, ponad to, co już wiesz – powiedział Merry tłumiąc przerażenie i starając się mówić pewnie i stanowczo – Co z tego, że powiemy ci, gdzie on jest, skoro Ugluk i tak ma człowieka. - A więc chcesz powiedzieć, że to jednak tark..? -ork zawiesił głos, nachylając się nad nim tak, że jego wstrętny oddech owionął twarz hobbita. Merry, zbierając całą siłę woli, zapanował nad odruchem odchylenia się w tył. - Chcę powiedzieć, że Ugluk wiedział co robi, kiedy brał księcia Boromira żywcem - wyjaśnił z bijącym sercem. Celowo użył imienia i tytułu przyjaciela, chcąc pokazać orkowi, kto z ich całej trójki jest najważniejszy. Miał tylko nadzieję, że nie popełnił błędu – Jeśli chcesz coś z tego wszystkiego mieć, musisz iść po człowieka, póki jeszcze czas. - Glum glum, sskarbie – wtrącił Pippin Grisznak oblizał wargi i wyprostował się, zwężając oczy w wąskie szparki, Widać było jak chciwość walczy w nim z rozsądkiem. Merry obserwował go, a serce tłukło mu się w piersi, coraz głośniej i głośniej i nagle hobbit zorientował się, ze to nie jego serce, a rytmiczny odgłos kopyt przybliżający się z każdą sekundą. Grisznak poderwał się, dobywając broni. Trzasnęły łamane gałęzie i z ciemności wynurzyła się sylwetka jeźdźca. Koń wyczuł czającego się w mroku orka, chrapnął i stanął dęba. Grisznak zawarczał, stając między Rohańczykiem a hobbitami, blask księżyca odbił się na jego szabli. Jeździec krzyknął coś ostro w nieznanym języku i spiął konia rzucając się na orka. Wszystko rozegrało się w mgnieniu oka. Grisznak skoczył do przodu. Ziemia zatrzęsła się pod uderzeniami kopyt, ork wrzasnął rozdzierająco a hobbitów omiótł silny powiew, kiedy koń z rozpędu przeskoczył nad nimi, instynktownie wyczuwając na ziemi przeszkodę. Kopyta mignęły też nad ich głowami i hobbici skulili się, wczepiając w siebie nawzajem. Jeździec osadził wierzchowca, zawrócił, mijając Merry’ego i Pippina o włos, wyrwał włócznie tkwiącą w ciele orka i ponownie wtopił się w ciemność. Zapadła cisza. Dopiero po dłuższej chwili Merry ośmielił się odetchnąć głębiej i zdołał rozluźnić palce kurczowo zaciśnięte na ramieniu Pippina. Hobbici spojrzeli na siebie. Obaj mieli szeroko otwarte oczy. Jak na komendę zwrócili wzrok w stronę czarnego kształtu majaczącego nieopodal. Grisznak leżał na wznak, światło księżyca odbijało się w jego kolczudze. Pippin spojrzał na swoje związane ręce. Merry pokiwał głową. Podpierając się na rękach niezdarnie podpełzli do orka. Merry przełknął ślinę i nie odrywając wzroku od twarzy Grisznaka sięgnął do jego pasa w poszukiwaniu sztyletu. - Tu jest jego szabla - szepnął Pippin. - Daj, potrzymam – Merry ujął rękojeść, kierując tnący brzeg ostrza ku górze. Pippin nachylił się i ostrożnie zaczął piłować więzy. Nie minęła chwila, a rzemienie opadły. Pippin odebrał broń z rąk Merry’ego, szybko oswobodził nogi. Szło mu nad podziw sprawnie, zważywszy na wielkość ostrza i nieporęczność tej broni w małych, hobbickich rękach. Potem uwolnił przyjaciela i odłożył szablę na ziemię. Hobbici znów spojrzeli na siebie po czym gwałtownie padli sobie w objęcia. Pippin zaśmiał się nieoczekiwanie i Merry pomyślał, że to najcudowniejszy dźwięk, jaki usłyszał w przeciągu ostatnich dni. - Merry, udało się nam! A myślałem, ze takie rzeczy zdarzają się tylko w baśniach! - Żyjemy Pip, wywinęliśmy się im! - Merry uśmiechnął się, z trudem powstrzymując łzy szczęścia - A jednak cuda się zdarzają. A jednak...-urwał raptownie, bo w nagłym przebłysku przypomniał sobie coś jeszcze. - Boromir... – powiedzieli jednocześnie. Nagle poważniejąc, odsunęli się od siebie. Pippin zagryzł wargę. Milczeli, żaden nie chciał odezwać się pierwszy, jakby obaj czekali na jakiś znak. Wtem z dołu, od strony Grisznaka rozległ się cichy bulgot. Hobbici przerażeni dali susa w tył i zaczęli się cofać, nie spuszczając z niego wzroku. Ork nie poruszył się jednak. Znowu zapadła cisza, niezmącona żadnymi odgłosami, poza przyspieszonymi oddechami hobbitów. - Zapewne najrozsądniej byłoby, gdybyśmy czym prędzej oddalili się od obozu i spróbowali znaleźć kogoś z Drużyny, jakąś pomoc, sam nie wiem –powiedział wreszcie Merry, wciąż czujnie zapatrzony w orka. - Ale oni są pewnie w drodze do Mordoru, wątpię, żebyśmy zdołali ich odnaleźć. Nie mamy map i w ogóle. A jak przekonać Jeźdźców, że jesteśmy sojusznikami? W ferworze walki mogą nas nie odróżnić od orków. Powinniśmy się gdzieś ukryć i przeczekać bitwę. - Mhm - potwierdził Pippin, także nie odrywając wzroku od Grisznaka. - Tylko, że wtedy będzie już za późno, żeby uratować Boromira. Jeśli go tam zostawimy, on zginie - Merry mówił coraz wolniej i coraz dobitniej, tak jakby próbował przekonać nie tyle towarzysza, co siebie. Pippin jakby ocknął się z zadumy i spojrzał na niego swymi przenikliwymi oczami. - Masz rację - oświadczył z powagą. - Zostawić przyjaciela na pastwę orków to by była zdrada. -Boromir by nas nie zdradził - dorzucił Merry cicho. * Ostrożnie i cicho poruszali się wśród drzew, kierując się w stronę orkowych ochrypłych wrzasków, jakie dobiegały z daleka. Pippin uparł się, by wziąć grisznakową szablę i teraz taszczył ją z trudem, opierając ostrze płazem na ramieniu. Jak zamierzał z niej skorzystać, pozostawało dla Merry’ego zagadką. On sam ściskał w garści sztylet Grisznaka, usiłując zapomnieć straszny grymas zastygły na twarzy orka, jego wyszczerzone zęby i szeroko otwarte, szklane oczy. Wymagało sporo samozaparcia, by przemóc się i przeszukać zwłoki. Hobbici znaleźli i zabrali sztylet oraz manierkę, w której na szczęście była resztka wody, a nie to orkowe paskudztwo. Ugasili nieco pragnienie, po starannym wytarciu brzegu manierki, brzydzili się bowiem dotknąć jej ustami, na samą myśl, ze przedtem korzystał z niej Grisznak. Merry prowadził, kierując się bardziej słuchem niż wzrokiem. Jakiś czas temu w obozie orków znów zabrzmiały krzyki i dzięki temu hobbici zdołali mniej więcej ustalić jego położenie. Teraz przemykali się wśród pni, skryci pod płaszczami elfów, niczym dwa małe, bezszelestne cienie. Merry zdawał sobie sprawę, że to szaleństwo. Że dwaj mali hobbici, mają bardzo niewielkie szanse (mówiąc oględnie), by odbić człowieka z łap orków. Człowieka, który na dodatek najprawdopodobniej nie będzie w stanie iść. Ale wiedział też, że nigdy sobie nie wybaczy, jeśli nie podejmą tej próby. Boromir co najmniej dwukrotnie ocalił mu życie. I Merry miał wobec niego wielki dług. Nie ułożyli żadnego planu. Postanowili zdać się na los, podkraść się jak tylko najbliżej się da i zorientować się w sytuacji. Może po drodze trafią na Rohańczyków i zorganizują jakąś pomoc. Odgłosy dochodzące z obozu były coraz wyraźniejsze i Merry z niepokojem usłyszał coś jakby szczęk broni. A więc tam w mrokach toczyła się bitwa. Ostrożnie wyminął dużą gałąź, leżącą mu na drodze i zwolnił. Obejrzał się na Pippina. Jego przyjaciel pokiwał głową, jakby chciał dodać mu otuchy i ściągnął szablę z ramienia gestem, który w zamierzeniu miał być nonszalanckim ruchem wytrawnego szermierza. Merry nie zdołał powstrzymać smutnego uśmiechu, widząc jak ciężar stali przeważa i Pippin nie będąc w stanie utrzymać broni w rękach, opiera ostrze o ziemię. Pippin spojrzał na niego wyzywająco i zrobił taką minę, jakby dokładnie tak to właśnie zaplanował. Merry westchnął. Szaleństwo, czyste szaleństwo. Gdzieś niedaleko zarżał koń. Byli już całkiem blisko. Merry odetchnął głębiej i zmówił w duchu modlitwę, prosząc o to, by wszyscy trzej zdołali ujść z tego koszmaru z życiem. SYN GONDORU Część pierwsza Parth Galen Rozdział III Fangorn Odgłosy walki przesunęły się nieco w bok, ale Merry, nie chcąc wkroczyć w sam środek bitewnego zamieszania, celowo utrzymywał pierwotny kierunek, zmierzając w stronę, z której po raz pierwszy usłyszeli krzyki. W lesie zrobiło się odrobinę jaśniej, ale nie na tyle, by widzieć wyraźnie i Merry powoli zaczął sobie zdawać sprawę, że odnalezienie Boromira w tej ciemności to zadanie beznadziejne. Pippin też nie miał pojęcia, gdzie dokładnie jest obóz. Orkowie z obawy przed Jeźdźcami nie rozpalali ognisk, miejsce jakie wybrali na nocleg było przypadkowe, wymuszone przez okoliczności i nie odznaczało się niczym charakterystycznym poza tym wielkim, rosochatym drzewem, pod którym spali jeńcy. Kłopot polegał na tym, że wszędzie dookoła znajdowały się wielkie, rosochate drzewa i Merry, z każdą chwilą coraz bardziej przekonany o klęsce, błądził wśród nich z rozpaczą. Czas płynął, las na powrót spowiła cisza i to ponure, głębokie milczenie szybko stało się nie do zniesienia. Merry nie mógł oprzeć się wrażeniu, że obserwują go dziesiątki oczu, a kiedy spod nóg coś mu szurnęło, jakaś mysz zapewne, serce o mały włos nie eksplodowało mu w piersi. Na pierwszego orka trafili kompletnie przypadkowo. Merry miał szczęście, że właśnie wtedy, kiedy po chwili nasłuchiwania i bezruchu zamierzał skinąć na Pippina i kontynuować marsz, wartownik stojący kilka metrów dalej, dokładnie naprzeciw niego, poruszył się odwracając głowę w bok, tak że obłok pary buchający mu z pyska zwrócił uwagę hobbita. Merry zamarł, i nie odrywając wzroku od wspartej o pień sylwetki, której wcześniej w ogóle nie zauważył, gorączkowo sięgnął za siebie i ścisnął Pippina za rękaw, pokazując mu orka ruchem głowy. Hobbici wyczekali aż strażnik znów się odwróci i najciszej jak potrafili obeszli go szerokim łukiem, tylko po to, by wpaść na całą grupę orków. Merry słysząc tuż obok niskie, chrapliwe głosy w popłochu padł na ziemię i przywarł do niewielkiego, powalonego drzewka. Pippin wcisnął się przy nim i obaj zamarli, wstrzymując oddechy. Głosy nasiliły się i orkowie przeszli tuż obok, tak blisko, że jeden nadepnął na drzewko przy którym leżeli hobbici. Merry o mało nie krzyknął , kiedy pień nieoczekiwanie podskoczył i otarł się o jego bok. Łamiąc gałęzie i hałasując, niewielki oddział minął ich i zniknął w ciemnościach. Merry rozluźnił napięte mięśnie i odetchnął z ulgą, zdając sobie sprawę z tego, że po raz kolejny mieli dużo szczęścia, głównie dzięki elfim płaszczom, które zlewały się z otoczeniem ukrywając swych właścicieli przed oczami wrogów. Dłuższą chwilę trwało nim ośmielił się unieść głowę. Poczuł, że Pippin pomalutku podnosi się za nim, więc niechętnie usiadł. Bardzo starannie rozejrzeli się dookoła, ale jedyne co mogli dostrzec to były czarne zarysy pni i poskręcane gałęzie, odcinające się od jaśniejącego nieba. Po chwili wahania Merry zdecydował się odbić w prawo - widniał tam bowiem zachęcający prześwit. Nie uszedł jednak kilku kroków kiedy poczuł, że Pippin łapie go za płaszcz. Odwrócił głowę i zerknął w stronę, którą pokazywał przyjaciel. W dokładnie przeciwnym kierunku od tego, który obrał majaczyły między pniami liczne sylwetki orków i o ile wzrok go nie mylił byli tam też Uruk–hai. - Zerkniemy?- szepnął Pippin i Merry pokiwał głową. Najpierw posuwali się zgięci niemal w pół, potem zaczęli pełznąć po ziemi, aż wreszcie zatrzymali się zupełnie. - Co dalej? – szepnął Pippin Merry przygryzł wargę. No właśnie. Co dalej? Orkowie byli już bardzo blisko, zbyt blisko jak na jego gust. Słyszał nawet strzępki rozmów. - Posłuchajmy co mówią, może się czegoś dowiemy – zaproponował. - Chodźmy bliżej. - Nie, Pip, czekaj... – Merry spróbował złapać przyjaciela za płaszcz, ale Pippin nie zważając na niego ruszył do przodu, wlokąc za sobą tę przeklętą szablę. Chcąc nie chcąc, Merry podążył za nim. Leżeli pod osłoną paproci tak długo, że Merry zdrętwiał cały. Zaczynał też trząść się z zimna, bo od ziemi ciągnął dojmujący chłód. Zbliżała się najzimniejsza godzina nocy – przed świtem. Czas płynął, a hobbici nie dowiedzieli się niczego. Orkowie nie byli zbyt rozmowni, a z ich przypadkowego przeklinania i pojedynczych słów niewiele dało się wywnioskować, poza tym, że są poirytowani i zmęczeni, a Jeźdźcy mimo zaskoczenia atakiem “chłopców” Ugluka, nie pozwolili im się przebić i Uruk-hai musieli cofnąć się do obozu. O jeńcach żaden nawet nie wspomniał. Merry pytająco zerknął na Pippina. - Szukamy dalej?- spytał Tuk, starając się zapanować nad szczękaniem zębów. Merry skinął głową i wycofali się ostrożnie. Po krótkiej naradzie zaczęli obchodzić grupę orków, kierując się w lewo. Jakiś czas później, zrozpaczeni, zrobili przerwę. Trzymając się ryzykownie blisko orków obeszli kawał lasu. Merry miał wrażenie, że łokcie i kolana otarły mu się do kości. Jak dotąd dopisywało im szczęście - nikt ich nie zauważył, ale w miarę jak robiło się jaśniej ich szanse na pozostanie w ukryciu malały. Żaden z nich nie chciał się przyznać pierwszy, ale im dłużej tak krążyli w ciemnościach, tym dotkliwiej przekonywali się, że nie mają szans. Jedyne co było pewne, to to, że jeśli będą kontynuować poszukiwania, wcześniej czy później wpadną na jakiegoś orka i pogrążą się sami. Jeśli więc chcą ujść z życiem powinni jak najszybciej zawrócić. Pospiesznie naradzili się szeptem i postanowili wycofać się odrobinę, żaden na razie nie wspomniał o całkowitym odwrocie udając, że to tylko taki strategiczny manewr. Kiedy dotarli do wykrotu u stóp powalonego drzewa musieli skryć się przed kolejną nadchodzącą grupą orków. Merry’emu wydało się, że rozpoznaje bas Ugluka i cały ścierpiał ze zgrozy. Głosy oddaliły się, ale hobbici postanowili mimo wszystko poczekać dłużej, dla pewności. Korzystając z okazji, posilili się paroma kawałkami lembasów, Pippin cudem jakimś zachował przy sobie paczuszkę owiniętą w liść mallornu i choć po podróży przez stepy Rohanu suchary połamały się na drobne kawałeczki, nie straciły nic ze swoich cudownych, krzepiących właściwości. Nisko nad horyzontem, pomiędzy pniami drzew zajaśniała wyraźna łuna. Gałąź, zwisająca naprzeciwko, która jeszcze przed chwilą była czarnym rysunkiem na tle nieba teraz z każdą chwilą nabierała szczegółów. Świtało. Merry szturchnął Pippina i ostrożnie wychylił się zza pnia. Miał nadzieję, ze dobrze zapamiętał kierunek z którego przyszli. Chciał wrócić tą samą drogą, licząc, że skoro udało im się przedrzeć tędy do obozu, z powrotem też pójdzie w miarę gładko. Całkowitej pewności nie miał, bo tak długo krążyli w okolicy zygzakami, że zdążył stracić orientację. Z myślą, że kiedy tylko się bezpiecznie oddalą, przyczają się znowu i spróbują wypatrzyć cokolwiek w świetle dnia podniósł się na kolana. Już miał ruszać kiedy poczuł, że Pippin chwyta go za ramię i to z taką siłą, że zaskoczony aż syknął z bólu. Pippin nie zważając na niego, szarpał go gorączkowo dalej, pokazując w prawo. Merry wysilił wzrok i dojrzał sylwetkę Uruk-hai, siedzącego na wielkim, powalonym pniu, plecami do nich. Drugi ork stał obok niego, doskonale widoczny w prześwicie, a niżej, oparty o drzewo.. - Boromir... - wyszeptał Merry w dzikiej radości, nie wierząc własnym oczom. Hobbici wymienili uradowane spojrzenia. Pomyśleć, że cały ten czas człowiek był tuż tuż i niewiele brakowało, a odeszliby, nie zauważywszy go. Nie zwlekając, podekscytowani, wyminęli wykrot i zaczęli przekradać się od drzewa do drzewa. Zbliżyli się na tyle na ile im pozwoliła odwaga i rozsądek i przyczaili się za plątaniną leżących na ziemi gałęzi. Dalej bali się już iść, bo w tym miejscu na mchu walało się mnóstwo chrustu i suchych liści. I tak cudem żadna gałąź nie trzasnęła pod nimi kiedy podchodzili bliżej. Od siedzącego orka dzieliło ich już teraz tylko kilkanaście kroków i hobbici widzieli go wyraźnie. Natomiast drugiego strażnika nie mogli dostrzec z tego kąta, zniknął gdzieś za rozwidleniem konarów. Boromir siedział sztywno wyprostowany i oparty o pień niewielkiego drzewa. Merry widział zarys jego profilu i ręce, skrępowane na piersi. Nie ruszał się, ale z całą pewnością żył – orkowie nie pilnowaliby zwłok. Merry odetchnął z ulgą, bo w skrytości serca bał się – pomijając już gorączkę i zły stan człowieka - że Ugluk w szale z powodu ucieczki hobbitów, zrobi coś nieprzewidywalnego. Na szczęście dowódca orków postanowił zachować przy życiu jedynego pozostałego mu jeńca i przykazał pilnować go ze zdwojoną czujnością. Na szczęście i na nieszczęście -jak bowiem wyprowadzić w pole aż dwóch Uruk-hai? Pierwszy przypływ euforii z powodu odnalezienia Boromira zaczął się rozwiewać w miarę jak do Merry’ego docierało, że najtrudniejsze dopiero przed nimi. Hobbit ostrożnie i powolutku uniósł się na łokciach i rozejrzał uważniej. Między dwoma pniami zdołał wypatrzyć drugiego orka, który drapał się po głowie. Wtem serce mu zabiło. Był jeszcze jeden strażnik. Siedział w głębi, za Boromirem i podobnie jak on, opierał się o drzewo. Trzech. Trzech Uruk-hai przeciwko dwóm hobbitom. To brzmiało jak kiepski żart. Gdyby Boromir był zdrowy i w pełni sił, wystarczyłoby jedynie rozciąć krępujące go więzy i usunąć się w cień, oddając mu inicjatywę. Wojownik bez trudu rozprawiłby się z trzema orkami. Ale w tej sytuacji hobbici byli zdani wyłącznie na siebie. Może i by sobie poradzili z jednym orkiem. Najlepiej śpiącym. I bardzo małym. Ale trzech? Boromir poruszył nieznacznie głową i chyba jęknął, bo orkowie jak na komendę spojrzeli na niego. Merry zamarł. Boromir poruszył się znowu, bezskutecznie próbując zmienić pozycję. Do uszu hobbita doleciał kolejny, tym razem znacznie wyraźniejszy jęk. Odwrócony do niech plecami ork podniósł się leniwie z pnia i podszedł do jeńca. Merry przygryzł wargę. Boromir odezwał się niewyraźnie i ork w odpowiedzi zawarczał coś, niewątpliwie ostrzeżenie. Cicho, cicho, cicho, nic nie mów! – gorączkowo powtórzył w myślach Merry. Boromir powiedział coś dość głośno, brzmiało to jak jakieś imię i Merry wstrzymał oddech widząc jak ork bierze zamach i wymierza jeńcowi siarczysty policzek. Pippin syknął gniewnie. Ork ponownie podniósł rękę i zamarł jakby czekając na dalszą prowokację. Merry zacisnął palce na rękojeści sztyletu, czując jak wzbiera w nim nienawiść i wściekłość. Boromir jęknął znowu, ale cios nie spadł. Zamiast tego Uruk-hai opuścił dłoń i odwrócił się nagle. Merry zmarszczył brwi widząc jak drugi, siedzący na ziemi ork wstaje pospiesznie. Między drzewami przesunął się cień. Nad jeńcem stanął Ugluk. Merry zamarł, czując jak cała jego nienawiść ulatnia się w mgnieniu oka ustępując miejsca paraliżującemu, mdlącemu strachowi. Hobbit szeroko otwierając oczy, zacisnął pięść, nieświadomy, tego, ze rani sobie wnętrze dłoni paznokciami. Nie był w stanie odwrócić wzroku od Ugluka, choć bał się, że w jakiś przedziwny, irracjonalny sposób samym patrzeniem ściągnie na siebie jego uwagę. Jeden ze strażników powiedział coś a Ugluk pokiwał głową po czym kucnął przy człowieku. Jego szerokie plecy zasłoniły Boromira i hobbici nie mogli dostrzec, co się dzieje. Merry mógłby przysiąc, że słyszy głos człowieka, ale sam nie był pewien, czy to nie jego własna wyobraźnia nie podsuwa mu tego dźwięku. Natężając słuch wyłapał basowy pomruk Ugluka i - ku swojemu przerażeniu - słaby głos Boromira, który odpowiedział coś na pytanie orka. Merry poczuł jak krew ścina mu się w lód ze zgrozy. Jeśli Ugluk wpadnie na pomysł, by zrobić użytek z majaczenia Boromira i zacznie go wypytywać... Nagle Merry podskoczył, bo Boromir krzyknął niespodziewanie, krótko i boleśnie, a jeden z orków zarechotał. Hobbici wymienili gorączkowe, bezradne spojrzenia. Głos Ugluka też pobrzmiewał rozbawieniem i Merry w popłochu zaczął rozważać, czy nie wstać i w akcie samobójstwa nie spróbować odwrócić uwagi od człowieka, gdy wtem w oddali rozległ się głos rogu. Ugluk poderwał się gwałtownie i zaczął nasłuchiwać. Mimo iż dźwięk się nie powtórzył, skinął gwałtownie na jednego ze strażników, każąc mu iść ze sobą, a do jednego z dwóch pozostałych rzekł na tyle głośno, że hobbici usłyszeli go wyraźnie: -Wiesz, co masz robić! Merry aż usiadł, chcąc się upewnić, ze obaj Uruk-hai naprawdę odchodzą. Odprowadził ich wzrokiem i spojrzał na Pippina. - Zostało dwóch - szepnął - Czas na nas – oświadczył Pippin. - Co robimy? - Pokażę się im i odciągnę ich od Boromira – powiedział Pippin ze zdumiewającą pewnością siebie. - A wtedy ty.. - Oszalałeś? A co, jak się nie nabiorą, albo jak tylko jeden pogoni za tobą? To się nie uda! – zaprotestował Merry. - A masz jakiś inny pomysł?- odparował Pippin i Merry musiał przyznać, że istotnie nie ma żadnego. - No dobrze, ale to ja ich odciągnę – oświadczył, nie chcąc by jego przyjaciel brał na siebie takie ryzyko. - Mowy nie ma. Biegam znacznie szybciej od ciebie. - Nieprawda. - Prawda. Kto wygrał Wielkie Smajale? - To było piętnaście lat temu! - I co z tego? – Pippin rzucił mu wyzywające spojrzenie. Merry skapitulował, widząc wyraz jego twarzy. Kiedy Pippin robił taką minę oznaczało to, ze żadna siła na ziemi nie zmusi go do zmiany postanowienia. A zresztą miał rację - mimo wszystko był szybszy i zwinniejszy od Merry’ego. Czas uciekał. - No dobrze, idź. Tylko uważaj na siebie. – powiedział Merry i nagle poczuł w gardle bolesny ucisk. - Masz sztylet? - upewnił się Pippin. Merry, nie mogąc dobyć głosu, pokiwał głową. - Jak tylko ruszą za mną, przetnij mu więzy i spróbuj go stad wyprowadzić. Jakoś was potem znajdę. Merry znów pokiwał głową i hobbici uścisnęli sobie ręce. - Pójdę od tamtej strony, żeby nie wpadli na ciebie jak będą za mną gonić. - Pip.. - Daj spokój, nie martw się, nikt nie dogoni Tuka – z tymi słowami Pippin ruszył w lewo, ale Merry złapał go za ramię. - Zostaw to żelastwo, na litość... - Przyda mi się. Zamierzam sieknąć jednego z nich. - Peregrinie Tuku, ty jesteś nienormalny! - Szszsz, nie tak głośno - Pippin wyszczerzył zęby w uśmiechu i energicznie odpełzł w ciemność. Merry patrzył za nim, jak cichutko przekrada się dookoła, omijając gałęzie i kępy suchych paproci, taszcząc tę swoją szablę i co chwila poprawiając płaszcz, który oplątywał mu nogi. Merry z trudem oderwał od niego wzrok, by spojrzeć na strażników i z niepokojem dostrzegł tylko jednego. Wyciągnął szyję, próbując zorientować się, gdzie zniknął drugi, ale jego uwagę przykuł pierwszy ork pochylający się nad Boromirem. Uruk-hai trzymał coś w dłoni, Merry nie mógł dojrzeć co to takiego. Drugą rękę zaś położył na głowie jeńca, w każdym razie tak to wyglądało z tej odległości. Boromir podkurczył nieco związane nogi, ale poza tym nawet nie próbował się wyrywać. Ork nachylił się jeszcze niżej. Szybciej, Pip! Merry przesunął palcami po rękojeści sztyletu, dłonie miał mokre od potu. Podniósł się do przyklęku i starannie zbadał wzrokiem teren między nim a drzewem, przy którym siedział Boromir. Wyminąć ten konar, pobiec na lewo, potem zanurkować pod tamtymi gałęziami... Merry zwrócił ku Boromirowi wzrok w samą porę, by zobaczyć jak za plecami Uruk-hai pojawia się Pippin i bierze szeroki zamach. Zajęty więźniem ork zareagował dopiero, gdy usłyszał świst prującej powietrze stali, ale wtedy było już za późno. Pippin uderzył nisko, od tyłu, mierząc w kolana. Po ryku, jaki wstrząsnął lasem można było wnioskować, że trafił. Ork runął na kolana i podparł się ręką. Warcząc, odepchnął się od ziemi i odwrócił ku napastnikowi. Pippin wziął kolejny niezgrabny zamach, ale tym razem Uruk-hai bez trudu odbił uderzenie jednym ruchem opancerzonej łapy. Uciekaj!!! Pippin, jakby słysząc myśli przyjaciela, rzucił broń i zręcznie wywinąwszy się spod ręki orka dał nura w las. Uruk-hai z rykiem poderwał się na nogi i skoczył za nim, tratując gałęzie. Merry odczekał kilka uderzeń serca i wstał, rozglądając się i upewniając co do nieobecności drugiego strażnika. Ścisnął w dłoni rękojeść sztyletu i rzucił się w stronę Boromira. Dziwacznie było biec po tak długim czasie spędzonym w bezruchu. Wydawał się sobie dziwnie powolny, jakby poruszał się we śnie. Przeskoczył nad korzeniem i nadepnął na jakąś wyjątkowo ostrą gałąź, nie zatrzymał się jednak mimo bólu. W biegu pochylił głowę, uchylając się przed nisko zwisającymi konarami, wyminął dwa zrośnięte razem drzewa i bez tchu przypadł do Boromira. Gorączkowo rozejrzał się dookoła - w zasięgu wzroku nadal nie było żadnego orka. -Bo... Boromirze!- wydyszał z wysiłkiem, chwytając człowieka za ramię i potrząsając nim. Gondorczyk jęknął i otworzył oczy – Obudź się, uciekamy! W tym momencie zrozumiał dlaczego człowiek wciąż siedział w tej samej, nienaturalnie wyprostowanej pozycji – jego szyja była przytwierdzona do pnia szerokim rzemieniem. Merry wstrzymując oddech, ostrożnie wsunął sztylet tuż za uchem Boromira i asekurując się drugą ręką, tak by nie zranić przyjaciela, przeciął pętlę. - Boromirze! - powtórzył głośniej. Boromir półprzytomnie zamrugał oczami. - Musisz wstać, szybko! - mówił Merry gorączkowo, przecinając więzy na nogach człowieka i biorąc się za te, krępujące jego ręce. - Nnnie... - wymamrotał Boromir z wysiłkiem. - No już! Musimy uciekać – Merry nerwowo obejrzał się do tyłu, sprawdzając czy nikt nie nadchodzi. Jednym ruchem przeciął rzemień opasujący pierś więźnia i niechcący w pośpiechu przejechał sztyletem po tunice Gondorczyka, przecinając materiał, na szczęście kolczuga znajdująca się pod spodem ochroniła człowieka przed skaleczeniem. -Wstawaj! - Ostatnie więzy opadły i Merry wciskając sztylet za pas chwycił Boromira za ramiona. - Orkowie zaraz wrócą! Boromirze! – Zdesperowany klepnął człowieka w policzek, w zdenerwowaniu uderzając nieco mocniej niż należało. Boromir z trudem skoncentrował na nim wzrok. - Pip..pin...? - wymamrotał - To ja, Merry! - Hobbit chwycił za kaftan na piersi człowieka i zaczął ciągnąć - Musimy uciekać, nie ma czasu, wstawaj, błagam! - Merry?- Boromir spojrzał przytomniej – To naprawdę... ty? Skąd..? - Nie ma czasu, orkowie zaraz wrócą, teraz albo nigdy! No, dalej! - Nie, Merry. Ja... nie pójdę, nie mogę... - Wstawaj! - Zostaw mnie!- Boromir odepchnął go z nieoczekiwaną siłą. Merry stracił równowagę i usiadł ciężko. Z osłupieniem spojrzał na człowieka. - Uciekaj, Merry, zostaw mnie - powtórzył cicho Boromir i odwrócił twarz, unikając jego wzroku. Merry nie mogąc dobyć głosu pokręcił głową na znak, że się nie zgadza. Wyciągnął ponownie rękę, ale powstrzymał go głos Boromira: - Nie! Merry otworzył usta w zdumieniu. Tego się kompletnie nie spodziewał. Sparaliżowało go. Nie wiadomo jak długo by tak siedział, gdyby las nie zatrząsł się nagle od dźwięków rogów i krzyków. Merry zerwał się na równe nogi. Wyrwał mu się okrzyk zgrozy, kiedy między pniami dostrzegł biegnących orków. Byli jeszcze dość daleko, ale kierowali się w tę stronę. Merry skoczył i złapał Boromira za kołnierz. - Wstawaj! - ryknął mu prosto do ucha – Musisz pomóc Pippinowi! Słyszysz? Pippin jest w niebezpieczeństwie, ratuj go, szybko! - Gdzie?- dłoń Boromira, która próbowała go odepchnąć, teraz schwyciła go kurczowo za ramię. - Chodź ze mną! Szybko! - Merry obejrzał się, orkowie zniknęli. W popłochu rozejrzał się za nimi, nie mogąc nikogo dostrzec. Fala krzyków nasiliła się. Zarżały konie. Nie było wątpliwości – Rohan szarżował. Boromir spróbował dźwignąć się, wspierając o jego ramię, ale osunął się z powrotem. - Moje nogi...nie mogę – odezwał się przez zaciśnięte zęby. Merry rzucił się, by rozmasować mu zdrętwiałe mięśnie, wkładając w to całą swoją siłę. Boromir przygryzł wargę, by stłumić jęk bólu i za jego przykładem zaczął rozcierać drugą nogę. Wysoko nad ich głowami świsnęły pierwsze strzały. - Spróbuję... teraz – Boromir podciągnął się do góry z wysiłkiem, czepiając się pnia. Merry podparł go, obejmując w pasie. Boromir wyprostował się i zrobił niepewny krok do przodu. A potem drugi i trzeci. Hobbit stęknął i ledwo utrzymał się na nogach pod ciężarem człowieka. Boromir starał się na nim nie opierać, ale i tak pot zaczął kapać Merry’emu z czoła. Hobbit dysząc ciężko wbił wzrok w ziemię i skoncentrował się na utrzymaniu równowagi. Nagle poczuł, że po kilku krokach Boromir staje i zaciska mu dłoń na ramieniu. Podniósł pytająco głowę, ale głos zamarł mu w gardle. Przed nimi stał Uruk-hai, mrużąc ślepia i obserwując ich wysiłki z dziwnym wyrazem twarzy. - Uciekaj! – Boromir zrobił ruch, by odepchnąć hobbita i dokładnie w tym samym momencie ork skoczył na nich, z szybkością, jakiej Merry nie spodziewał się po tak wielkim i zwalistym stworze. Świat zawirował, uderzenie o ziemię pozbawiło go tchu, usłyszał tylko głuchy krzyk bólu Boromira, który z impetem wylądował na plecach tuż obok niego. Uruk-hai wybrał za cel człowieka i teraz wylądował na nim, przygniatając go do ziemi i chwytając jedną ręką za gardło. Merry cudem jakimś zdołał się odturlać. Wstawał właśnie, kiedy poczuł szarpnięcie za kaptur. W popłochu sięgnął do szyi i rozpiął klamrę. Uwalniając się jednym ruchem, odskoczył i odwrócił się. Ork klęczący na piersi Boromira, odrzucił elfi płaszcz i podniósł się szybko, nie odrywając wzroku od Merry’ego. Zdążył zrobić jednak tylko jeden krok w stronę hobbita, kiedy zachwiał się i z powrotem runął na ziemię – Boromir złapał go za nogi. Ork zwinął się jak wąż, wyswobodził się zręcznym wierzgnięciem, po czym wstał i z przerażającą siła kopnął człowieka w brzuch. Boromir nawet nie krzyknął, tylko zwinął się w ciasny kłębek na ziemi i znieruchomiał. Merry rozdygotanymi rękami wyciągnął sztylet i, kierując go ostrzegawczo w stronę orka, zaczął się cofać. Uruk-hai uśmiechnął się i ruszył w jego stronę, leniwie i powoli. Merry rozejrzał się szybko, w głowie miał pustkę, kompletnie nie wiedział co ma robić, instynkt podpowiadał mu ucieczkę, honor – walkę, ale nie był w stanie podjąć żadnej decyzji. Ork zaśmiał się i pochylił, wyciągając łapy. Merry zareagował odruchowo, uchylił się i korzystając z okazji ciął sztyletem mierząc prosto w te znienawidzone, żółte ślepia. Ork nie spodziewał się tego i nie zdążył się zasłonić. Ostrze chlasnęło go w policzek, raniąc głęboko. Uruk-hai ryknął i jednym ciosem posłał hobbita w powietrze. Merry przeleciał parę dobrych metrów i wyrżnął w ziemię, gubiąc sztylet. Zamroczony uderzeniem, zdołał dostrzec ciemną sylwetką orka, rosnącą w oczach. Podniósł się na łokciu i zaczął niezdarnie odpełzać w tył, gdy wtem jego palce trafiły na coś zimnego i twardego. Zerknął w dół. Szabla Pippina. Wymacał rękojeść i zacisnął na niej palce. Uruk-hai błyskając kłami skoczył na niego i dokładnie w tym samym momencie Merry dźwignął ostrze w górę. Ork i hobbit krzyknęli jednocześnie – pierwszy z bólu, drugi ze zgrozy i obrzydzenia. Uruk-hai własnym impetem nadział się na ostry, długi kolec, jakim zakończona była broń Grisznaka. Merry puścił rękojeść i odpełzł w tył, tak szybko, jak tylko potrafił. Ork powoli podniósł głowę a w jego ślepiach zalśniła chęć mordu i dzika nienawiść. Merry krzyknął raz jeszcze, tym razem ze zdumienia, widząc jak potwór powolnym ruchem wyciąga zakrwawiony kolec z rany, która powinna być śmiertelną, odrzuca broń od siebie i wstaje. Merry w szoku zaczął znów pełznąć w tył, podpierając się rękami i nie spuszczając wzroku z orka. Stopy ślizgały mu się po mokrej od rosy trawie. Uruk-hai dopadł go w dwóch susach, chwytając za kołnierz i za włosy i podniósł do góry. Merry z jękiem bólu wczepił się kurczowo w jego nadgarstek, próbując wyswobodzić głowę z tego żelaznego uchwytu. Na próżno. Ork zawarczał, potrząsnął nim i wykręcił dłoń tak, że twarz hobbita godziła teraz w niebo. Merry bezwładnie zwisł w jego uchwycie, czując, że za chwilę pęknie mu kark. Ork wyszczerzył kły i nachylił mu się do gardła. - Boromiiirze!!! - krzyknął rozdzierająco Merry, zamykając oczy. W chwili, kiedy jego szyję owiewał już gorący oddech, poczuł wstrząs i poleciał w dół. Spadł na nogi, zdołał utrzymać równowagę. Odruchowo cofnął się kilka kroków i dopiero wtedy spojrzał w górę. Boromir skoczył orkowi na plecy, chwytając go za gardło i wbijając mu palce w oczy. Uruk-hai zaryczał i strząsnął z siebie człowieka jednym ruchem. Boromir pokoziołkował po trawie. Nim zdołał się podnieść, ork był już przy nim, szarpnął go do góry i oburącz chwycił za gardło. Uruk-hai był w szale, piana ciekła mu z pyska, mieszając się z krwią wypływającą z rany na policzku. Merry, jak skamieniały, mógł tylko patrzeć. Boromir otworzył szeroko usta, usiłując zaczerpnąć tchu i rozpaczliwie wczepił się w dłonie zaciśnięte na jego gardle. Spróbował kopać, ale brakowało mu sił i ork nie zwrócił na to uwagi. Zacharczał, dusząc się, i dopiero ten okropny dźwięk przywrócił Merry’emu zdolność do ruchu. Hobbit z krzykiem skoczył na orka, łapiąc go za rękę, drapiąc i kopiąc, ale Uruk-hai w ogóle nie zwrócił na niego uwagi, wpatrzony w oczy swej ofiary. Merry uwiesił się na nim i z determinacją wgryzł się w jego nadgarstek, korzystając z tego, że Boromir sięgnął w dół, zaprzestając prób odgięcia orkowych palców. Uruk-hai oderwał jedną rękę od gardła człowieka i sięgnął po hobbita. Merry widząc ten ruch kątem oka puścił jego nadgarstek i skoczył w dół. Uruk-hai spojrzał za nim i w tej samej chwili dłoń Boromira wystrzeliła do góry i wbiła mu w szyję jego własny sztylet, aż po rękojeść. Ork wybałuszył oczy, postąpił chwiejnie krok do przodu, zacharczał okropnie i runął na ziemię grzebiąc pod sobą człowieka. - Boromirze! - Merry rzucił się ku przyjacielowi, pomagając mu zepchnąć trupa na bok. Boromir kasłał, trzymając się za gardło. - Nic ci nie jest? – spytał Merry niespokojnie. Boromir, nadal kaszląc i nie otwierając oczu, pokręcił głową. Merry nie zdążył zadać następnego pytania, kiedy tuż z nimi rozległ się wrzask orków. I tętent. Między drzewami mignęło trzech orków, nie byli to Uruk-hai, tylko zwykłe poczwary, znane im z Morii. Pędzili przed siebie co tchu, ale konie były szybsze. Na oczach Merry’ego i Boromira przepiękny gniadosz przesadził zwalony pień, a Rohańczyk wychylając się w siodle ściął pierwszego z brzegu orka. Dwaj pozostali rzucili się w bok, by wpaść prosto na innego Jeźdźca dosiadającego rosłego kasztana. Wszystko rozegrało się tak szybko, że Merry, ze wszystkich szczegółów, zdołał jedynie wyłowić coś na podobieństwo pióropusza na hełmie Rohańczyka i błysk jego miecza. Kolejny ork padł ścięty a ostatni dostał się pod kopyta gniadosza. Koń stratował go z furią. - Me..rry.. Rohań...czycy – wychrypiał Boromir. – Zawołaj.. ich, szyb...ko! Merry zerwał się na równe nogi. - Tutaj!!!- wykrzyczał, podskakując i machając rękami – Na pomoc!!! Ale Jeźdźcy go nie usłyszeli. Z lasu doleciała kolejna fala orkowych wrzasków, zagłuszając hobbita. Rohańczycy zawrócili konie, nie zauważając małej podskakującej figurki, i równie nagle jak się pojawili, zniknęli. Merry otworzył usta, by krzyknąć raz jeszcze, lecz nagle zamarł – głosy orków nasilały się – dobiegały nie tylko z kierunku, w którym odjechali Jeźdźcy, ale i z prawej strony. Merry ze zgrozą uświadomił sobie, że w dalszym ciągu znajdują się z Boromirem tuż obok drzewa, do którego człowiek był przywiązany. Lada moment pojawią się następni Uruk-hai. - Musimy uciekać! - Merry chwycił Boromira za rękę. Gondorczyk podniósł się na kolana i wstał, niepewnie opierając się na ramieniu hobbita. Widać było, ze kręci mu się w głowie i ledwo utrzymuje równowagę. Głosy orków brzmiały już zewsząd. Merry odwrócił się i dostrzegł czarne sylwetki rojące się w oddali. - Co wy tu jeszcze robicie?! – rozległ się zdyszany głos. - Pippin! - wykrzyknął Merry. - Pippin?- powtórzył Boromir ze zdumieniem. Niemiłosiernie potargany i spocony Tuk dopadł do nich, oglądając się przez ramię. - Pospieszcie się! Idą tu! Nie stójcie tak! - krzyknął, łapiąc Boromira za rękę i ciągnąc za sobą. Gondorczyk, sprawiając wrażenie z lekka ogłuszonego, zupełnie odruchowo zrobił krok za nim. Nie czekając aż się rozmyśli, Merry podparł go z drugiej strony i pchnął, nie dając czasu na zastanowienie się, co tutaj robi Pippin, rzekomo rozpaczliwie potrzebujący pomocy. Zdążyli ujść jednak tylko kawałek, kiedy zorientowali się, że przed nimi też są orkowie. Byli otoczeni. Merry rozejrzał się nerwowo i nagle doznał olśnienia. - Do wykrotu!- zakomenderował, wskazując drogę ruchem głowy. Razem z Pippinem pociągnęli zdezorientowanego Boromira za sobą. Po chwili człowiek potknął się i upadł na kolano wspierając się dłonią o mech. - Nie... mogę... - wydyszał - Musisz!- rzucił Merry ostro. - Jeszcze tylko parę kroków! - dodał Pippin zachęcająco. Boromir, zagryzając zęby, podniósł się i zatoczył, wspierając o najbliższy pień. Hobbici nie dawali za wygraną, ponaglając go i ciągnąc ze wszystkich sił. Jeszcze tylko dwadzieścia kroków, dziesięć, pięć i wszyscy trzej osunęli się do mrocznej, wilgotnej jamy, pod osłonę zwisających korzeni. Merry znalazł się najgłębiej, przyparty do ściany plecami Boromira, Pippin wcisnął się ostatni, otulając szczelnie płaszczem. Merry lewą ręką naciągnął Boromirowi kaptur na głowę a sam ukrył się za nim. Wrzaski orków dolatywały ze wszystkich stron, przemieszane z rżeniem i kwikiem koni. Merry nie potrafił powiedzieć jak długo tak leżeli. Czas płynął, głosy słabły i w końcu hobbit zmordowany i obolały tak, jak jeszcze nigdy w życiu, zamknął oczy, opierając czoło o ramię Boromira. Był tak wycieńczony, że już nawet nie zwracał uwagi na niewygodę i na to, że każdy wdech Boromira wciska go w ścianę, a do tego jest mu zimno w plecy. Wiedział, że powinni sprawdzić co się tam dzieje, ale nie miał siły nawet na to, by kazać Pippinowi wyjrzeć. Nie miał już siły na nic. Niech się dzieje co chce. On musi odpocząć. I dokładnie w chwili kiedy sobie to pomyślał, zasnął. * Obudził go ptasi śpiew oraz nie do końca jasne przeczucie, że zaspał i że to niedobrze. Otworzył oczy i natychmiast przysłonił je dłonią. Pomiędzy zwisającymi korzeniami i gałązkami widniał jasny las, światło raziło dotkliwie. Merry mrugając oczami i trąc powieki z trudem dźwignął się na łokciu i spojrzał na swych towarzyszy. Pippin spał w dziwnej pozycji, z jedną nogą wyciągnięta do góry i zahaczoną o wystający ze ściany korzeń. Po głowę podłożył sobie rękę. Boromir natomiast leżał na tym samym, prawym boku. Nic dziwnego, przy jego rozmiarach nie miał wielkiej możliwości zmiany pozycji. Spał cicho. Wyjątkowo cicho. Merry zorientował się nagle, że nie słyszy - i nie czuje - jego oddechu. Zaniepokojony nachylił się nad ramieniem człowieka i, delikatnie odsuwając mu kaptur z głowy, dotknął jego policzka. Był zimny, lodowaty wręcz. Z gwałtownie bijącym sercem hobbit położył dłoń na czole Boromira, a kiedy okazało się, że też jest zimne, zaczął gorączkowo szukać tętna na jego skroni. Nic. W przerażeniu szarpnął za kaptur, by odsłonić szyję przyjaciela. Boromir wydał niezadowolony pomruk. Merry odgarnął mu włosy i nerwowo przesunął palcami po jego szyi, uciskając skórę pod szczęką i za uchem. Nadal nic. Nie, tylko nie to, błagam, to niemożliwe, nie po tym wszystkim... Wstrzymując oddech zaczął szukać pulsu niżej na gardle. Boromir ostrzegawczo warknął przez sen po raz drugi. Merry w daremnych poszukiwaniach znowu przesunął palce wyżej, czując że za chwilę się rozpłacze. Wtem znieruchomiał i zmarszczył brwi. Po czym kręcąc głową, z ogromną ulgą wsparł czoło o kark człowieka i zaczął cichutko chichotać nad własną głupotą. Po chwili przestał się śmiać i wziął głęboki wdech. Jego dłoń nadal spoczywała na szyi Boromira i teraz, kiedy się już uspokoił, wyraźnie wyczuwał puls, niezbyt mocny ale równy. Wystarczyło tylko dłużej przytrzymać palce w jednym miejscu. Ale z ciebie panikarz, Meriadoku Brandybuck! Nadal kręcąc głową, spróbował się podnieść, co było nie lada sztuką. Z trudem wyplątał prawą nogę z boromirowego płaszcza i podparł się ramieniem. Przy tym ruchu ze ściany osypało się trochę ziemi – prosto za jego kołnierz. Jakiś korzonek łaskotał go w szyję. Skrzywił się i spróbował się podrapać. Nie chciał budzić towarzyszy, ale czuł, że nie wytrzyma w tej norze ani chwili dłużej. Musiał natychmiast rozprostować kości. Wstrzymując oddech zaczął się przeciskać nad Boromirem, szorując plecami i głową po sklepieniu wykrotu. Chcąc nie chcąc, musiał wesprzeć się na boku człowieka, upewnił się tylko czy nie przyciska jakiegoś opatrunku. Boromir poruszył się niespokojnie, ale, o dziwo, nie obudził się. Kiedy wreszcie Merry mozolnie przelazł nad nim napotkał drugą przeszkodę w postaci Pippina. Tu już zabrakło mu cierpliwości. Pippin w niepojęty sposób zajmował całą wolną przestrzeń, rozwalony na wznak. Merry odsunął jego nogę, ale i tak wychodząc musiał oprzeć się na jego ramieniu. Niechcący też przydepnął mu łydkę. Pippin wymamrotał coś, nagłym podrywem przekręcił się na lewy bok, zwracając twarzą ku Boromirowi i zarzucając mu z rozmachem rękę na szyję. Boromir skrzywił się przez sen, poruszył niecierpliwie głową jakby chciał się opędzić od uprzykrzonej muchy i obaj na powrót znieruchomieli. Merry uśmiechnął się. Ci dwaj nie obudziliby się, nawet gdyby orkowie wywlekaliby ich stąd siłą. No właśnie - orkowie. Merry przycupnął na skraju wykrotu i bacznie rozejrzał się dookoła. Nie licząc ptasiego śpiewu, w lesie panowała cisza. Odczekał dłuższą chwilę, ale nikogo nie było w zasięgu wzroku. Zaryzykował więc i wstał, posykując z bólu. Dopiero teraz czuł jak bardzo jest poobijany. Każdy ruch pociągał za sobą ukłucia bólu. Miał wrażenie, że jest jednym, wielkim siniakiem. Rozmasowując obolałe ramiona wyjrzał w przeciwną stronę ponad wykrotem. Też nic. Jak okiem sięgnąć wszędzie rozciągał się las, dziwnie zielony jak na tę porę roku. Nawet gałęzie drzew były pokryte jakimś zielonkawym porostem, na ziemi królowały różnobarwne mchy. Było tak cicho i spokojnie, jakby nigdy nie rozegrały się tu żadne dramatyczne wydarzenia. Merry zerknął w górę. Słońce skryte było za chmurami, ale i tak wyczuwał, że na pewno nie jest to wczesny ranek. Raczej południe. Mały ptaszek śpiewał niestrudzenie gdzieś blisko i Merry zadzierając głowę bez trudu wypatrzył wśród gałęzi jego rudawy brzuch. Maleństwo zajęte swymi obowiązkami nie zwracało uwagi na hobbita, tylko na całe gardło wyśpiewywało trele na powitanie nadchodzącej wiosny. Merry poczuł jak w jego serce wstępuje nowa otucha. Przeczesał palcami włosy i jęknął ze zgrozą. Jego czupryna przyozdobiona była cała kolekcją gałązek, liści i strzępków mchu. Oprócz tego miał też masę ziemi we włosach, więc nachylając się energicznie wytrzepał, ile tylko mógł. Następnie poddał się oględzinom i musiał stwierdzić, że nigdy w życiu nie był tak brudny. Nawet wtedy, kiedy z Pippinem wybrali się na bagna po żurawiny i zmylili drogę. Najgorszy był wszechobecny zapach orkowego potu. Cały kaftan był nim przesiąknięty na wylot, a już szczególnie rękawy. Merry wzdrygnął się z obrzydzeniem. Gdyby tu była jakakolwiek wodą wskoczyłby do niej bez wahania, tak jak stał, w ubraniu. Woda. Jak potwornie chciało mu się pić! I jeść. Merry rozejrzał się raz jeszcze. W świetle dnia wszystko wyglądało zupełnie inaczej, ale mniej więcej pamiętał, gdzie było drzewo, do którego orkowie przywiązali Boromira. Poszedł w tamtą stronę, oglądając się przez ramię i zapamiętując położenie wykrotu. W dzień polanka wydawała się być znacznie bliżej, tak że hobbit zaczął wątpić czy to aby na pewno to samo miejsce. Dopiero wygnieciona w paru miejscach trawa i pocięte rzemienie leżące pod pniem upewniły go, że dobrze trafił. Rozejrzał się. Zabity ork zniknął. Co musiało oznaczać, że Ugluk wygrał i pozbierał swoich zabitych. Tylko czy Uruk-hai mają taki zwyczaj? Merry drapiąc się po głowie i przy okazji wyciągając z włosów kolejne gałązki, przemierzył polankę i uradowany znalazł swój płaszcz, leżący w trawie. Otrzepał go i czym prędzej zarzucił na ramiona – kubrak zawilgotniał mu na plecach i wiatr, choć lekki ziębił go dotkliwie. Zachęcony sukcesem przeszedł się dookoła, ale ani szabli, ani sztyletu nie znalazł. O ile sztylet mógł przegapić to broni Grisznaka już raczej nie – ktoś musiał ją w nocy zabrać razem z ciałem strażnika. Nie zwlekając zawrócił do wykrotu. Wolał się nie zapuszczać dalej sam. Nie mogli być bardzo głęboko w lesie, ale hobbit nie miał pojęcia w którą stronę należy skierować się, by wyjść na jego skraj i znaleźć rzekę. Boromir powinien wiedzieć, gdzie leży Rohan. Z tą myślą pomaszerował miedzy drzewa, przelazł nad zwalonym pniem i przysiadł na skraju wykrotu. Obaj panowie, rzecz jasna dalej spali snem kamiennym, skryci w ciemnej rozpadlinie za zasłoną korzeni. Dopiero z bardzo bliskiej odległości widać było, że w jamie ktoś jest. Obieżyświat powiedziałby zapewne, że to Valarowie zesłali im tę kryjówkę i Merry po raz kolejny musiał zastanowić się czy aby istotnie światem nie rządzą jakieś Potęgi, sterujące losem nie tylko ludzi i elfów ale i hobbitów. Ten wykrot uratował im życie, zupełnie “przypadkowo” znajdując się we właściwym czasie i miejscu. Byłby idealny, gdyby mieli zapasy jedzenia – mogliby tu zostać, wydobrzeć i odpocząć, a dopiero potem ruszyliby dalej. Ale w sytuacji, kiedy na trzech przypadała napoczęta paczuszka lembasów i pusta manierka trzeba było zacząć działać. Rzeka nie znajdzie się sama. Merry nie chciał szukać wody na własną rękę. Obieżyświat wpoił im, że nie wolno oddalać się od grupy będąc w nieznanym terenie. I choć Merry’emu szkoda było budzić przyjaciół – nie miał wyjścia. Z Pippinem poszło mu o wiele łatwiej niż przypuszczał, wystarczyło parę potrząśnięć za ramię i pociągnięcie za ucho i Tuk, ziewając rozdzierająco, wygrzebał się z jamy i usiadł u jej wylotu. Merry uśmiechnął się szeroko. Włosy Pippina sterczały na sztorc, udekorowane gałązką ze złotymi listkami jak wieńcem, na jego twarzy widniały liczne zadrapania, najprawdopodobniej pamiątka po nocnym biegu. Miał rozdarty kaftan, a czoło i nos usmarowane ziemią. Tak właśnie musiał wyglądać ów dziki hobbit, którym niania straszyła Merry’ego w dzieciństwie. - Peregrinie Tuku, wyglądasz jak ostatnia sierota. - Ty też – burknął Pippin, przygładzając włosy. – Coś ciekawego w okolicy? - Pusto, głucho i do domu daleko. - Gdzie jest śniadanie? - Gdzieś tu gania - Merry wykonał szeroki gest, wskazując na las. - I nim je złapiemy musimy poprzestać na lembasach. - Oj. - Co “oj”?- spytał Merry z niepokojem. - Obawiam się, że się na nich przespałem – oświadczył Pippin, wyciągając spod płaszcza wymiętoszony pakuneczek i ostrożnie odwijając liść. - Pip... - jęknął Merry z wyrzutem, patrząc na złoty pył poprzetykany połamanymi w drobne kawałeczki sucharami. - No co? Ciesz się, że w ogóle coś mamy! Gdyby nie ja..- - Dobrze, już dobrze - przerwał mu Merry. - Może Boromir coś ma. Obydwaj spojrzeli w głąb wykrotu. - Biedaczysko -mruknął Pippin. - Trzeba go obudzić. - Myślisz? - Musimy znaleźć wodę. - A nie lepiej go tu zostawić? – zapytał Pippin. – Niech odpoczywa. Mamy manierkę, przyniesiemy mu wody. - A jesteś pewien, że trafisz tu z powrotem? – Merry z powątpiewaniem uniósł brew. Pippin rozejrzał się i mina mu zrzedła. - A poza tym mamy jedzenia tylko na dziś - ciągnął Merry. - I jeśli zaraz nie zaczniemy szukać pomocy grozi nam śmierć głodowa. Chyba, że umiesz łapać zające gołymi rękami. Pippin westchnął, pokiwał głową na znak zgody i obydwaj wsunęli się do wykrotu. - Boromirze – Pippin dotknął ramienia człowieka. - Pora wstać. Pobudka!- potrząsnął mocniej. Boromir drgnął i otworzył oczy, patrząc półprzytomnie. - Jest piękny nowy dzień. Ptaszęta śpiewają – kontynuował Pippin ochoczo.- A na śniadanie mamy rosę i lembasy. Wstawaj. - Mmm - powiedział Boromir, krzywiąc się i przesuwając dłonią po twarzy. - Wstawaj, wstawaj. - Orkowie zniknęli i chyba już nie wrócą - dorzucił Merry. – Musimy znaleźć wodę. - Mmmmhm. - No już, raz dwa - Pippin przelazł nad Boromirem i zaczął go pchać ku wyjściu. Człowiek jęknął, ale posłusznie uniósł się na łokciu, Merry pociągnął go za rękę i tak wspólnymi siłami wywlekli go przed wykrot. Ale tu, zamiast usiąść, Gondorczyk osunął się z powrotem na ziemię. Pippin wygrzebujący się za nim spróbował go podtrzymać i w efekcie skończył z głową Boromira na kolanach. Hobbici wymienili spojrzenia, a potem przyjrzeli się człowiekowi. Boromir leżał z zamkniętymi oczami, oddychał szybko, jakby nawet ten nieznaczny wysiłek go wyczerpał. Wyglądał jakoś tak inaczej niż zwykle i dopiero po chwili Merry zorientował się w czym tkwi przyczyna – Boromir był nieogolony. Twarz Gondorczyka pokrywał ciemny, dwudniowy zarost, który upodabniał go do Aragorna. Merry nigdy go w takiej fazie nie widział, bo Boromir zwykł był codziennie się golić (ten starannie wykonywany, poranny rytuał zawsze bardzo hobbita fascynował). O ile dwudniowy zarost na twarzy Obieżyświata był jedną z jego cech rozpoznawczych to nieogolony Boromir wyglądał obco i dziwnie, a sińce i skaleczenia jeszcze się do tego wrażenia przykładały. Merry zmarszczył brwi, widząc zaogniony ślad po uderzeniu bata. Powinno się to jak najszybciej przemyć. Ślad pod okiem był dość płytki, bardziej draśniecie niż rana i goił się nieźle, za to skaleczenie biegnące wzdłuż szczęki wyglądało paskudnie. Skóra wokół napuchła i zaczerwieniła się. Wszystko wskazywało na to, że Boromirowi zostanie blizna do końca życia. - Mamy trochę lembasów. Musisz coś zjeść -powiedział Merry, sięgając po paczuszkę. Boromir, nie otwierając oczu, mruknął coś niewyraźnie i dotknął dłonią czoła. - Wystarczy dla nas trzech - zapewnił Pippin, palcami rozplątując długie włosy przyjaciela - Choć nie ukrywam, że byłoby miło, gdybyś miał przy sobie coś jadalnego. Boromir pokręcił głową. - Tak tylko pytałem - smętnie westchnął Pippin. Boromir odetchnął głębiej i kaszlnął. Merry spojrzał na jego pokaleczoną twarz, na bandaże na wylot poprzesiąkane krwią i nagle serce mu się ścisnęło. W przypływie współczucia ujął go za rękę. - Co oni z tobą zrobili – szepnął. Poczuł, jak palce Boromira zaciskają się w pięść w jego dłoni. - To... na co zasłużyłem - Boromir wysunął dłoń z jego uchwytu. - Co ty wygadujesz?- Merry zaniepokoił się, że to kolejny atak gorączki. Boromir zacisnął szczęki i nie odpowiedział. Hobbici wymienili zakłopotane spojrzenia, nie wiedząc co powiedzieć. Zapadła cisza. Nagle Boromir wziął głęboki wdech. - Próbowałem odebrać Frodowi... Pierścień - powiedział głucho, nie otwierając oczu. Dłoń Pippina, do tej pory powolnym ruchem przeczesująca jego włosy, zamarła. Ptasi śpiew urwał się raptownie i nagle zrobiło się potwornie cicho. SYN GONDORU Część pierwsza Parth Galen Rozdział IV Rzeka Entów - Nie - po dłuższej chwili, wypełnionej gonitwą strzępków myśli, Merry usłyszał swój własny głos. Nie chciał i nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. On nie przyjmie tego do wiadomości. Nie zgadza się. Nie. Ale to była prawda. Czuł to. Miał dowód - widział winę wypisaną na twarzy człowieka. Słyszał ją w jego głosie. Przed oczami jak błyskawice przemykały mu obrazy – Boromir samotnie powracający do obozu pod Amon Hen, Sam podrywający się na wieść o zniknięciu Froda, Boromir z twarzą w dłoniach. Jego oczy - puste, martwe, kiedy orkowie wlekli ich przez stepy Rohanu. Boromir odmawiający ucieczki z orkowej niewoli. Nagle wszystko zaczęło układać się w spójną całość, w wizję gorszą od koszmarnego snu. Gorszą – bo prawdziwą. - Poszedłem za nim... na Amon Hen... – ciągnął Boromir wciąż tym samym, martwym głosem; Pippin cofnął rękę jakby go parzyła. - Nie - powtórzył Merry, coraz gwałtowniej kręcąc głową. -...próbowałem go namówić, żeby poszedł ze mną do Minas Tirith. Ale on nie chciał, odmówił. Wpadłem w złość i ... – Boromir zająknął się i umilkł. Twarz Pippina była maską grozy. Siedział zdrętwiały, nie odrywając wzroku od człowieka. Groteskowego i nierealnego wymiaru całej scenie dodawał fakt, iż Boromir wciąż leżał z głową na jego kolanach. - Zrobiłeś Frodowi krzywdę? - głos Pippina był tak ściśnięty, że brzmiał zupełnie obco. - Nie, nie! - Zaprzeczył Boromir gwałtownie - Nawet go nie dotknąłem. Zniknął, kiedy tylko ruszyłem w jego stronę... Merry odetchnął, ale mięśnie wciąż miał napięte jak stal. - Ale – ciągnął Boromir, który po szybkim, niepewnym spojrzeniu w górę, na twarze hobbitów, znów zacisnął powieki – mógłbym go skrzywdzić. Zrobiłbym wtedy... wszystko, byleby choć dotknąć Pierścienia. - Dlaczego? - wyrwało się Merry’emu – Dlaczego to zrobiłeś? - Chciałem dobrze - szepnął Boromir i skrzywił się, słysząc jak słabo i żałośnie to brzmi. – Chciałem, żeby Frodo poszedł do Minas Tirith... chciałem ratować...moje miasto. - Jak mogłeś?- wybuchnął Pippin - Jak mogłeś nam to zrobić?! Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy.. ty... - głos mu się załamał. Boromir wziął głęboki wdech, ale nic nie odpowiedział. - Tak ci ufałem - wyszeptał Pippin. Boromir z całej siły zacisnął szczęki. Merry patrzył, jak lśniąca łza skapuje mu spod rzęs i nabierając tempa spływa po nosie, spadając na nogawkę Pippina i pozostawiając na niej ciemny ślad. Jedna łza zamiast odpowiedzi. Hobbit zapatrzył się na tę mokrą kropkę i dopiero po chwili jego otępiały umysł zdołał sformułować nowe pytanie: - Żałujesz, że ci się nie udało?- wykrztusił, choć wcale nie był pewien czy chce znać odpowiedź. -Nie. Tak. Nie wiem – Boromir zakrył twarz dłonią. – Nie wiem! Hobbici wymienili spojrzenia. Żaden się nie odezwał, nie znajdowali słów. Zapadła cisza. Merry nigdy jeszcze nie doświadczył burzy tak sprzecznych uczuć. Z jednej strony miał ochotę rzucić się na Boromira z pięściami, szarpać nim i wykrzykiwać oskarżenia; chciał odpłacić mu za zdradę, za ten zamęt w sercu, za to, że z tą chwilą tracił na zawsze swe naiwne, ufne spojrzenie na świat. Ale z drugiej strony - trzeba było być ślepym, by nie dostrzec, że Boromir cierpi męki z powodu tego co zrobił. I oskarżanie go, to jak dosypywanie soli do ran, jak kopanie leżącego. To czyste okrucieństwo. A Merry nie był okrutny. I współczująca część jego duszy domagała się, by udzielić wsparcia przyjacielowi w potrzebie – pocieszyć, objąć, wybaczyć. Ale nie potrafił tego zrobić. Nie potrafił, bo czuł się zdradzony i oszukany. W głowie miał chaos. A jednocześnie nie przestawał myśleć o Boromirze jak o przyjacielu. Choć może w zasadzie już nie powinien... Nie wiedział co robić. Nie umiał ani pocieszyć ani potępić. Dlatego milczał. Boromir odetchnął głośniej, otarł oczy i podpierając się rękami, usiadł z wysiłkiem. Pippin zrobił taki ruch, jakby chciał uciec. - Zostawcie mnie i idźcie ku stepom Rohanu – powiedział Boromir, unikając ich wzroku. - Wcześniej lub później musicie trafić na Jeźdźców. Powołajcie się na mnie, powiedzcie, ze was przysyłam. Pytajcie o Theodreda. Albo Eomera. Pomogą wam dotrzeć do Minas Tirith. Mój brat, Faramir, zaopiekuje się wami. Pokażcie mu to – sięgnął do zapinki swego srebrnego naszyjnika. Merry powstrzymał go ruchem dłoni. Boromir spojrzał na niego niepewnie. Wyglądał tak żałośnie, że hobbit poczuł jak jemu samemu łzy napływają do oczu, powstrzymał je jednak siłą woli i kiedy się odezwał, jego głos brzmiał pewnie i mocno. - Musimy się naradzić, Pippin i ja - oznajmił – Poczekaj tu na nas, dobrze? Boromir zaczął coś mówić, ale Merry uciszył go ponownie. - Daj nam trochę czasu na zastanowienie się. Boromir przytaknął, zwieszając głowę. Merry wstał, chwytając Pippina za ramię i siłą niemalże stawiając go na nogi. - Czy ktoś poza nami wie?- spytał jeszcze na odchodnym. Boromir, nie podnosząc wzroku, pokręcił głową. Merry odwrócił się i pociągnął Pippina za sobą. *** - Jest w tym wszystkim jeden plus - powiedział Merry, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. – Kompletnie straciłem apetyt. Na zawsze. Więc problem jedzenia nam odpada. Pippin wydał dźwięk na granicy śmiechu i płaczu. Patrząc tępo w dal, siedzieli ramię w ramię na zwalonym pniu, poza zasięgiem słuchu Boromira. Nie mieli siły, by odchodzić gdzieś daleko. - I co teraz? Co teraz zrobimy?- szepnął Pippin po dłuższej chwili milczenia. - Nie wiem, Pip, nie wiem. Znów zaległa cisza. - Jak myślisz? - spytał nagle Pippin. – Czy wrócilibyśmy po niego, gdybyśmy wiedzieli? - Nie mieliśmy pojęcia... - Chodzi mi o to – przerwał mu Pippin – czy wrócilibyśmy po niego, gdybyśmy wiedzieli , że on... - urwał i przełknął ślinę. - Nie wiem. Próbuję się zastanowić co zrobiłby na naszym miejscu Gandalf. Albo Obieżyświat. Oni wiedzieliby jak postąpić. Dlaczego ich tu nie ma?! – wykrzyknął Merry nagle, waląc pięściami w kolana – To nie my powinniśmy podejmować takie decyzje! To niesprawiedliwe! - Cicho, nie krzycz – Pippin przykrył jego pięść dłonią. Merry pokręcił głową i umilkł. - Pamiętasz co Gandalf powiedział Frodowi, tam w Morii? – Pippin spojrzał na niego z wielką powagą. - Wtedy, kiedy wyszła sprawa Golluma. Pamiętasz? Że nie wolno nikogo sądzić i skazywać na śmierć, bo... - - Pamiętam - przerwał mu Merry. Pippin westchnął. Umilkli obaj. Czas płynął. - Jeśli go tu zostawimy, on umrze - odezwał się Merry półgłosem, mówiąc bardziej do siebie i własnych myśli. - Wiem - odparł Pippin, też w zadumie. - On chce umrzeć. - Wiem. - Sam się osądził i sam się już skazał - ciągnął Merry. - Pytanie brzmi, czy wolno mu tak? I czy my chcemy mu na to pozwolić? I czy j a chcę z nim dalej iść? - Zapewne nikt by nas nie potępił, gdybyśmy go zostawili - wtrącił Pippin. - On nam uratował życie. Nie raz. Wiele mu zawdzięczamy, obaj. - Wiem - szepnął Pippin i nagle się wyprostował. Merry, zaskoczony gwałtownym ruchem, spojrzał na niego. - Gdybym to ja zrobił coś złego, gdybym zdradził, a potem się do tego przyznał – w oczach Pippina zalśniła determinacja – zostawiłbyś mnie? Pozwoliłbyś mi umrzeć? Merry popatrzył na niego uważnie i nagle zrobiło mu się lżej, bo decyzja choć ciężka nagle okazała się jasna. - Przecież wiesz, że nie - odparł, uśmiechając się lekko. - To nad czym my się tu zastanawiamy, proszę ciebie? Boromir uniósł głowę na ich widok i wyprostował się nieznacznie. Nie miał na szyi naszyjnika i Merry, przyglądając mu się, zobaczył błysk srebra w zaciśniętej dłoni. Hobbici usadowili się naprzeciw niego. - Postanowiliśmy pójść do Minas Tirith, tak jak zaproponowałeś - oznajmił Pippin. Boromir, blady jak ściana, skinął głową i wyciągnął ku nim rękę, ofiarowując naszyjnik. - Uznaliśmy jednak, że wypada, byś to ty przedstawił nas swemu bratu. I ojcu. Szare oczy rozszerzyły się, a dłoń z naszyjnikiem z wolna opadła na kolano. - Nie pójdę z wami. - Owszem, pójdziesz - zapewnił go Merry z mocą. - Nie, Merry. Ja zostaję. Nie mogę... - Nie zrozumiałeś nas, Boromirze - przerwał mu Pippin. – To nie jest prośba. Masz dług wobec Froda. Wobec Drużyny. Żądamy, żebyś go nam spłacił. Zaprowadzisz nas do Minas Tirith. - Nie - Boromir pokręcił głową. - Co w takim razie zamierzasz zrobić, jeśli wolno spytać? – zagadnął Merry, czując jak narastający gniew bierze w nim górę nad współczuciem. Zaczynał mieć dosyć tego wszystkiego. - Zostanę tu z moją hańbą - Boromir spuścił wzrok. - I co będziecie razem robić? Boromir nie odpowiedział. - Popraw mnie, jeśli źle coś zrozumiałem – ciągnął Merry ostrym tonem – Zamierzasz nas odesłać przez dzikie ostępy do krain, których w przeciwieństwie do ciebie nie znamy, a sam będziesz tu sobie czekał na śmierć? Innymi słowy chcesz popełnić samobójstwo, a my ci w tym przeszkadzamy, czy tak? Cisza. - Nie wiedziałem, że jesteś takim tchórzem, Boromirze z Gondoru!- wypalił Merry dając się ponieść złości. Gondorczyk poderwał głowę, jakby w niego piorun trzasnął. Szare oczy zalśniły dziko i Merry ze zgrozą uświadomił sobie, że się zagalopował, zapominając wszak, iż Boromir może być niebezpieczny. Ten sam człowiek dwa dni temu uległ wpływowi Pierścienia i zaatakował jego przyjaciela. Zrobiło mu się gorąco. Nigdy wcześniej nie myślał tak o Boromirze i nigdy nie przypuszczał, że w jego obecności i - z jego powodu - odczuje strach. Na szczęście dziki błysk zgasł i Boromir przygryzając wargę opuścił głowę. Długie włosy zasłoniły mu twarz. Merry nerwowo przełknął ślinę - Boromirze - powiedział Pippin, przerywając niezręczne milczenie - pamiętasz, co mi powiedziałeś, kiedy schodziliśmy z Caradhrasu? Pamiętasz co mi wtedy obiecałeś? Człowiek nie odpowiedział, jego dłoń zacisnęła się na klejnocie tak, że aż kłykcie mu zbielały. - Powiedziałeś, że póki będziemy z tobą nic złego nam się nie stanie. Milczenie. - Obiecałeś, że będziesz się nami opiekował. Milczenie. Hobbici wymienili spojrzenia. - Mamy rozumieć, że zmieniłeś zdanie?- spytał Merry bezlitośnie, choć łagodniejszym tonem niż poprzednio. – Ponieważ zawiodłeś Froda postanowiłeś mieć nas gdzieś, tak? - Nie! - Boromir podniósł głowę i spojrzał na nich z rozpaczą – Nic nie rozumiecie! To nie tak! Ja... Wtedy coś się ze mną stało, ja.. przestałem nad sobą panować, mówiłem te wszystkie rzeczy.. okropne rzeczy... wpadłem w szał. A jeśli to się powtórzy? Jeśli to szaleństwo znowu mnie opęta... Nie rozumiecie? Powinniście uciekać ode mnie jak najdalej! Nie mogę zagwarantować... - urwał, bo Pippin ujął go za rękę. - Nie wierzę, że mógłbyś zrobić mi krzywdę - powiedział Tuk z przekonaniem. - Frodo też.. - zaczął Boromir - Frodo ma Pierścień. W odróżnieniu ode mnie - przerwał mu Pippin - To dość istotny szczegół, nie uważasz? Boromir żachnął się i odwrócił wzrok. - Powiedz mi – ciągnął Pippin – Czy w ciągu tych ostatnich dni, w czasie naszej niewoli to.. to szaleństwo się powtórzyło? Czułeś, że wraca? Że dzieje się z tobą coś dziwnego, innego niż zwykle? Merry uniósł brew. Dość trudne pytanie zważywszy na to, co przeszli w niewoli. Coś innego niż zwykle? Gorączka, majaki i setki orków nie wystarczą? Ale Boromir, rozumiejąc o co chodzi Pippinowi, pokręcił przecząco głową. - No widzisz! – podsumował Tuk triumfalnie. - To o niczym nie świadczy – odparł Boromir - Nie... nie mogę z wami iść. Wybaczcie mi. - Nie! - Odparł Pippin ostro. – Jeśli zostaniesz, nie wybaczę ci. Jeśli zostaniesz to tak jakbyś mnie zdradził po raz drugi. - Przestań... – jęknął Boromir, dotykając dłonią czoła - Obiecałeś mi! - Spójrz na mnie! - Boromir poderwał głowę i rozłożył ręce w bezradnym geście, wskazując na bandaże – No spójrz! Jestem do niczego! Do niczego, słyszysz?! I nie zasługuję na to, by cię chronić, tępy Tuku! Zrozum, straciłem ten przywilej... – - Od kiedy to sam sobie nadajesz przywileje i sam je odbierasz? Może byś tak raczył spytać nas o zdanie, co? - Pippin wparł dłonie w boki. - I nie waż się nazywać mnie tępym, ty... - Ekhm! - chrząknął Merry. Pippin oprzytomniał nieco i zamilkł. Boromir skulił się, podciągając kolana i obejmując je ramionami. - Idźcie już, błagam... - powiedział ledwo dosłyszalnie. - Nigdzie bez ciebie nie pójdziemy - poinformował go Pippin. - Nie pozbędziesz się nas. Narozrabiałeś, więc bierz się do roboty, zamiast umierać. - Odejdź, zostaw mnie w spokoju. - Zostawię cię w spokoju, jeśli ze mną pójdziesz - odparł niezrażony Pippin, może i niezbyt logicznie, ale za to z przekonaniem. - Ja już nie mam po co żyć. - Mogę ci od ręki podać dziesięć powodów, dla których masz po co żyć. Chcesz? - Nie. - Nie pójdę dalej bez ciebie. - Rób, co chcesz. Merry ze zmarszczonym czołem wodził wzrokiem od jednego do drugiego. Wędrował z Boromirem na tyle długo, by dość dobrze poznać jego charakter. Syn Denethora miał wiele zalet, to nie ulegało wątpliwości, i może dlatego Natura dla równowagi obdarzyła go też upiornym, ślepym wręcz uporem. I dumą, którą można by obdzielić mieszkańców niewielkiego kraju. Kiedy Boromir podejmował jakąś decyzję, przywiązywał się do niej i nie chciał za nic odstąpić od swego zdania. Przegłosowany, podporządkowywał się niechętnie, ale nadal wiedział lepiej, co podkreślał przy każdej okazji. I nie robił na nim wrażenia ani autorytet Czarodzieja, ani Strażnika ani księcia elfów. Obieżyświat niemalże już doszczętnie osiwiał słuchając, jak to Boromir miał rację sprzeciwiając się drodze przez Morię. W Lorien natomiast było zdaniem Boromira niebezpiecznie. Opinię tę i argumenty znał na pamięć każdy z uczestników Wyprawy, czy tego chciał, czy nie. Merry zastanawiał się nieraz, jak ojciec Boromira sobie z nim radzi (o ile sobie radzi). I dochodził do wniosku, że chyba woli nie wiedzieć. Zakładał też, że bycie młodszym bratem Boromira to niełatwy los i niepomiernie go ciekawiło, jaki ten tajemniczy Faramir jest. Pewnie myszowaty i zastraszony, bo raczej nieprawdopodobne, by przewyższał brata pod względem uporu i władczości. W całym swym życiu Merry spotkał jedną tylko osobę, która była równie, chorobliwie wręcz, uparta. I tak się składało, że osobą tą był właśnie Peregrin Tuk. Tak więc z zainteresowaniem, ale i pewnym niepokojem, śledził obecną konfrontację, bo znając obu panów czuł, że zestarzeje się i umrze, a oni wciąż będą powtarzać, każdy swoje. Jakby na potwierdzenie jego obaw, Pippin usadowił się obok Boromira, oparł się plecami o pień i wzruszając ramionami oświadczył: - Przykro mi, Meriadoku Brandybuck, ale Boromir zdecydował, że zostajemy i umieramy, więc sam rozumiesz. - Ja naprawdę umieram z pragnienia - zauważył nieśmiało Merry. - A to świetnie się składa, chodź, przyłącz się do nas - Pippin wskazał miejsce obok siebie. Boromir wcisnął głowę w ramiona i udawał, że nie słyszy. Zakasłał, dreszcz wstrząsnął nim, raz i drugi. Merry westchnął ciężko i przetarł twarz dłońmi. To koszmar. To prawdziwy koszmar. Minęła dłuższa chwila. Wreszcie Boromir uniósł głowę i łypnął na siedzącego obok hobbita. - I jak ci idzie?- zagadnął Tuk przyjaźnie. - Przestań ze mnie kpić, jeśli łaska! – warknął Boromir. - Nie kpię z ciebie - zaprotestował Pippin bardzo poważnie.- I chciałbym cię o coś zapytać. Mogę? - Nie. - Czy gdybym to ja był na twoim miejscu, a ty na moim, no wiesz, gdybym nawalił, a potem ranny i słaby kazał ci sobie iść, zostawiłbyś mnie? Powiedz szczerze, zostawiłbyś mnie, żebym dogrywał tu sam, w tej dziczy? Od tego trzeba było zacząć - pomyślał Merry. Boromir gwałtownie odwrócił głowę zaciskając zęby. - Odpowiedz mi - nie ustępował Pippin - Chcę to od ciebie usłyszeć, głośno i wyraźnie. Spójrz na mnie i powiedz, że zostawiłbyś mnie, bo z powodu błędu zasłużyłem na śmierć. Boromir zrobił taki ruch, jakby chciał się odsunąć, lecz Pippin położył mu rękę na przedramieniu. Merry usłyszał wstrzymywany oddech: Boromir, odwracając twarz, ze wstydem starał się zapanować nad łzami. Bardzo się starał. - Chodź tu - powiedział nagle Pippin, unosząc się na kolana i przyciągając człowieka za szyję. Merry zamarł. - No, chodź! Boromir opierał się przez chwilę, po czym coś w nim pękło i potężne ramiona owinęły się dookoła hobbita, a twarz wtuliła w kołnierz jego kurtki. Pippin posłał Merry’emu triumfalne spojrzenie. Siedzieli tak dłuższą chwilę. Było zupełnie cicho, jeśli nie liczyć przyspieszonego, rwącego się oddechu człowieka. Merry w podziwie patrzył na Pippina, wciąż klęczącego i obejmującego plecy Boromira drobnymi rękami. Już niezliczoną ilość razy, podczas ostatnich dni przyjaciel zdołał go zadziwić. Teraz też znalazł w sobie dość sił i determinacji, by zrobić to, co należało, to czego Boromir potrzebował, choć na pewno nie było mu łatwo się przemóc. Merry zawstydził się, bo zrozumiał, że on by tak nie potrafił. Ku jego zdumieniu, Peregrin Tuk, zwariowany postrzeleniec, radził sobie w ciężkich chwilach lepiej niż on. Merry uważał się za rozsądniejszego, przywykł też do ciągłego pilnowania przyjaciela, by ten nie władował się w jakieś kłopoty. Dlatego nie mógł się nadziwić tym zmianom i własnej, co tu dużo mówić, dość biernej postawie. W pamięci stanął mu obraz Pippina zasłaniającego Boromira własnym ciałem przed gniewem Ugluka, Pippina proponującego Pierścień Grisznakowi, Pippina zamierzającego się szablą na strażnika... Czy to niewola tak Tuka zmieniła, czy też zawsze tkwiła w nim ta siła? Merry był podwójnie zaskoczony, bo to właśnie Pippin uczynił z Boromira swego bohatera. Wydawać by się mogło, że jego zdrady nie przeboleje. A jednak. Był gotów zapomnieć i wyciągnął pomocną dłoń. Odłożył na bok żale i urazy i udowodnił, że słowo “Drużyna” nie jest pustym dźwiękiem. Merry przygryzł wargę. Okazało się, ze z nich dwóch to on sam jest bardziej nieodporny i nie była to miła świadomość. Co z tego, że doskonale wiedział co zrobić, skoro nie miał w sobie sił, by myśl zmienić w czyn. Na przykład teraz - czuł, że powinien przysunąć się do tej dwójki i otoczyć obu ramionami, ale ... nie potrafił. Taki prosty gest, dodający otuchy, jednoczący. A on siedział, jakby był z drewna. Coś go blokowało. Potrzebował więcej czasu i zazdrościł Pippinowi tej umiejętności dostosowania się do trudnych okoliczności. - Pójdziemy pomału i będziemy robić częste postoje – oznajmił Pippin - Rzeka powinna być niedaleko. Człowiek z wolna wyplątał się z jego objęć i usiadł kryjąc twarz za zasłoną włosów. - Jestem tak potwornie głodny, że mógłbym zjeść orka z kopytami – oświadczył Pippin. – Żołądek wysechł mi na wiór. A poza tym jeszcze nigdy nie byłem taki brudny. I obity. -To wszystko przeze mnie... - Boromir znów zwiesił głowę. Pippin żachnął się i przewrócił oczami, Merry zmarszczył brwi. Wyglądało na to, że Boromir wczuł się na dobre w rolę Sprawcy Wszelkiego Zła i szybko z tego nie zrezygnuje. Może i byłaby to dla niego niezła kara i nauczka na przyszłość, gdyby nie to, że jedynymi widzami i zarazem ofiarami byli niestety hobbici. Ostatnią rzeczą, na jaką Merry miał teraz siłę i ochotę było towarzystwo załamanego i pogrążonego w samoudręczaniu się człowieka. Wystarczyło już, że mieli przed sobą długą, ciężką i niebezpieczną podróż. Wizja Boromira, który co pięć kroków będzie im udowadniał, że jest odpowiedzialny za wszelkie zło tego świata na samym wstępie odbierała Merry’emu chęci do jakiegokolwiek działania. Należało więc od razu położyć temu kres. Może i Merry nie był najmocniejszy w czynach, ale jeśli chodziło o słowa – nikt nie przegada Brandybucka. Tego akurat był pewien. - To twoja wina?- zainteresował się. - A więc to ty sprowadziłeś tych orków? - Nie! - Boromir aż zatchnął się z oburzenia. - Zatem, wytłumacz mi proszę, na czym polega twoja wina, bo jakoś nie widzę związku między żołądkiem Pippina a twymi działaniami. - Gdybym nie poszedł za Frodem i nie spróbował... to znaczy... - Boromir z lekka stracił wątek, pod surowym spojrzeniem hobbita. – Gdyby nie ja, Frodo by nie zniknął, nie musielibyście go szukać i... - Aha - Merry pokiwał głową. - Dobrze wiedzieć. Bo widzisz, podczas tej niewoli cały czas gryzłem się, że to przeze mnie, że gdybym posłuchał Obieżyświata i nie gnał przed siebie jak szaleniec szukać Froda - nic złego by się nie stało. - Merry, to zupełnie... - Na dodatek - hobbit nie dał sobie przerwać – wciągnąłem w to Pippina. I ciebie. Wszystko przez moją głupotę. - A, wiesz? – Pippin w zadumie zwrócił się do niego. - To ogromna ulga słyszeć co mówisz. Pomyśleć, że cały czas żyłem w przeświadczeniu, że to wszystko moja wina. Gdybym nie rzucił tego kamienia, tam w Morii to Gandalf by żył. On by nas upilnował i nie dopuścił do tego całego zamieszania. Wszystko byłoby inaczej, gdyby nie ja. Tak się gryzłem, a tu okazuje się, że ta katastrofa to przez ciebie i Boromira. Ale mi ulżyło! - W zasadzie - podjął wątek Merry – Jeśli by tak spojrzeć na to z drugiej strony, to najbardziej narozrabiał Frodo. Gdyby nie podjął się... - - Merry!- zaczął ostro Boromir. Nie miał jednak szans. Kiedy hobbit zaczyna mówić w przypływie natchnienia nie można go powstrzymać, podobnie jak nie można powstrzymać lawiny. -...wziąć Pierścienia, nie musielibyśmy mu towarzyszyć i.. - Pozwól, że się z tobą nie zgodzę, drogi Meriadoku – wszedł mu w słowo Pippin. – Jeśli już patrzymy pod tym kątem to wyłączną winę ponosi Bilbo. To on znalazł Pierścień i przez niego ten cały bałagan. - I przez Bagginsów z Sackville! - dorzucił Merry entuzjastycznie. - Wybacz, drogi Meriadoku, nie widzę związku – zaoponował Pippin – Nie żebym ich bronił, oczywiście – dorzucił szybko. - No bo Bilbo nigdy by nie wyruszył, gdyby mu nie dopiekli. To przez nich uciekł na wyprawę! Zatruwali mu życie. - Racja! Święte słowa, Meriadoku Brandybuck. To oczywiste i nie rozumiem, jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć. Wszystko przez Bagginsów z Sackville! - I Lobelię! Pippin teatralnym gestem pacnął się w czoło, jakby właśnie odkrył jedną z fundamentalnych zasad świata. - No oczywiście, że przez Lobelię! - Kogo?- spytał słabo Boromir, od pewnego czasu bezskutecznie usiłujący nadążyć za rozmową. Został kompletnie zignorowany. - Coś jednak nie daje mi spokoju - drążył dalej Tuk. - Co takiego, mój zacny Pippinie? - A orkowie? - Ach, orkowie. Orkowie, mój drogi, też są winni – oświadczył Merry z namaszczeniem. - A zatem i Saruman, bo to on ich nasłał. - Chyba Sauron. - Saruman! - Sauron! - Saruman! - upierał się Pippin – To byli orkowie z Isengardu. - Grisznak był z Mordoru! -Ale Ugluk dowodził! - “Kto rządzi...”?- zaczął Merry basem - “..Saruman czy Wielkie Oko?”- dokończyli chórem i rozchichotali się obydwaj, ubawieni. Boromir gapił się na nich okrągłymi oczami, jakby nagle wyrosły im macki i dodatkowe głowy. Merry złowił to jego spojrzenie i opanował się. - Czeka nas długa i ciężka droga - powiedział poważnie, patrząc człowiekowi w oczy.- Mamy tylko siebie. Musimy się wspierać, wszyscy trzej. Bo jeśli damy się opanować nastrojowi takiemu jak twój, to równie dobrze możemy od razu tu zostać. A ja nie chcę tu zostać. Rozumiesz? Boromir odetchnął głęboko i pokiwał głową. Pippin nachylił się, zdecydowanym ruchem wyjął mu z dłoni srebrny naszyjnik i klękając zapiął łańcuszek z powrotem na jego szyi. Boromir pochylił głowę i zamknął oczy. Kiedy je otworzył, Pippin trzymał przed nim lembasy. Człowiek zawahał się i pytająco spojrzał na hobbitów. -Bierz, musisz nabrać sił - przykazał Merry. -Ale czy dla was... - zaczął Boromir - Jedz, nie dyskutuj! Gondorczyk umilkł i potulnie wyłuskał niewielki kawałek. Posilili się wszyscy, zostawiając odrobinę na wieczór. Pippin pieczołowicie zawinął okruchy w liść. - Boromirze – zagadnął Merry - wolno spytać, co masz przy sobie? Zabrałeś może coś z obozu, jakąś sakiewkę, cokolwiek? Bo my mamy jedną chusteczkę do nosa, wykałaczki oraz tę oto zdobyczną manierkę. Obecnie pustą. Boromir odgarnął płaszcz i sięgnął do pasa. Ku radości Merry’ego miał zań zatknięty sztylet zabitego strażnika. Jak i kiedy zdołał go zabrać, pozostawało tajemnicą; grunt, że dzięki temu mieli jakąkolwiek broń. Dalszy przegląd stanu posiadania wykazał aż dwie ostrzałki, krzesiwo (niestety bez hubki), pomarszczony i wyschnięty kasztan. Nieco zażenowany Boromir wyjaśnił, że nosi go przy sobie od kiedy pamięta to znaczy, odkąd jego brat, małoletni wówczas, dał mu go na szczęście. Kasztan ten stanowił część jakiejś skomplikowanej konstrukcji, która niestety nie przetrwała próby czasu. (I nie, Pippin nie może go zjeść.) Druga i ostatnia sakiewka skrywała drobno poskładaną podręczną mapkę, parę starych pestek z dyni, które komisyjnie zdecydowano zachować na później, kilka monet oraz ku zaskoczeniu wszystkich, a szczególnie właściciela sakwy – ukochany, składany nożyk Samwise’a Gamgee o czerwonej rączce, celebrowany i niezastąpiony podczas siekania warzyw i krojenia suszonego mięsa. Nożyk ów był święty i nietykalny i trzęsła się o niego cała Drużyna, odkąd Sam, przekonany, że go zgubił, popadł w spektakularną otchłań rozpaczy. Rozpacz ta była tak wielka, że wszyscy zabrali się za poszukiwania, mimo późnej nocnej pory. Całe to zamieszanie nożyk przeleżał wśród obierek i odkryty został następnego dnia rano, ku dzikiej radości Sama i nieopisanej uldze reszty Drużyny. - Teraz to naprawdę masz kłopoty. Sam cię zadręczy - oświadczył Merry z przekonaniem. - Nie mam pojęcia skąd się tu wziął - mruknął Boromir, stropiony. - Musiałem go bezwiednie zgarnąć podczas ostatniego pakowania. - Ładne rzeczy. Sam się zapłacze. – pokręcił głową Pippin – Czekaj no, nie masz przypadkiem mojej fajeczki, tej co mi się zapodziała, jeszcze w Hollinie? W głowę zachodziłem, co się z nią mogło stać. Merry, trzeba go obszukać! - Przestań..- Boromir uśmiechnął się, usiłując opędzić się od natrętnych hobbickch dłoni, klepiących go po pasie i szperających zuchwale w jego sakwie. - Masz tu straszny śmietnik - oznajmił Pippin surowo.- Mojej fajeczki nie widzę, ale to nie oznacza, ze przestałem cię podejrzewać. Trzeba by przeczesać twój bagaż, który został nad Anduiną, tam by się dopiero naznajdowało wykopalisk! O, uśmiechasz się. Jak miło. Zobacz, Merry, on się uśmiecha! -Widzę - Merry również wyszczerzył zęby. - I bardzo mnie to cieszy. To jak, czy nasz Powiernik Czerwonego Nożyka jest gotów ruszyć w drogę? – momentalnie pożałował tego, co powiedział, bo uśmiech na twarzy Boromira zgasł, a jego oczach pojawił się taki smutek, że hobbit czym prędzej ścisnął go za rękę. - Przepraszam, czasami straszny ze mnie idiota. Boromir uśmiechnął się smutno. - Nie przepraszaj, Merry - odparł cicho, sięgnął po nożyk i schował go do sakwy. - Powiernik Czerwonego Nożyka postara się powlec na swoją Górę Przeznaczenia - uśmiechnął się mężnie, choć z wyraźnym trudem. - Chciałbym zauważyć, że Sam nie będzie zachwycony, jeśli wrzucisz mu ten nożyk do ognistej czeluści - wtrącił się Pippin. Boromir uśmiechnął się, tym razem niewymuszenie i Merry skrycie odetchnął z ulgą. - To jak? Powiernik Bukłaka melduje swą gotowość do wymarszu u boku Powiernika Nożyka -Pippin wstał i obciągnął kubrak. – Czy Powiernik...yyyy? – razem z Boromirem spojrzeli pytająco na Meriadoka. - Powiernik Sztyletu Władzy jest gotów - oświadczył Merry podnosząc broń i zatykając ją sobie za pas. -Ten to się zawsze umie urządzić - zauważył Pippin. – I jeszcze zaraz powie, że w związku z tym to on tu dowodzi. - Oczywiście, że tak - Merry wzruszył ramionami - Mój sztylet jest największy. I jedyny. - Skoro tak, to poczekaj tylko, zaraz znajdę moją szablę! - Może byśmy tak poszli?- zaproponował Boromir, rozcierając nogę i krzywiąc się boleśnie. - No właśnie. A w którą stronę?- spytał Merry, z powątpiewaniem spoglądając na las. - Gdzie jest słońce?- Boromir zadarł głowę. Słońca nie było. - To gdzie jest północ? Wszyscy trzej uważnie spojrzeli po otaczających ich drzewach. Sądząc z mchu porastającego pnie północ była wszędzie. Zapadła znacząca cisza. - No tak! - oświadczył nagle Pippin, zamaszystym gestem ściągając płaszcz – Znowu muszę was ratować. - Co robisz? – zaskoczony Boromir odruchowo wziął podany mu płaszcz i bukłak. -To samo, co wujek Bilbo w Mrocznej Puszczy. - Zrobisz się niewidzialny?- Merry uniósł brew. -Wejdę na drzewo, bałwanie! Rozejrzę się po okolicy z wysoka. - Dobra myśl - przyznał Merry. - Ale to ja wejdę, umiem się wspinać i... - Ja też umiem - przerwał mu Pippin.- I jestem najlżejszy z nas wszystkich. I najzwinniejszy i.. - I najpiękniejszy. Tak, wiemy. Ale ja... - Żadne “ale”. To mój pomysł i ja wchodzę. Merry otwierał usta, by zaprzeczyć, ale zrezygnował z kłótni, zwłaszcza, gdy zdał sobie sprawę, że jego argumenty są słabiutkie, a prawdziwej przyczyny swej nagłej chęci łażenia po drzewach wyznać nie może. Problem bowiem tkwił w tym, że nie chciał zostawać sam na sam z Boromirem – a tego przecież powiedzieć nie mógł. - Tamto rosochate coś się nada. Ma gałęzie w sam raz - oznajmił Pippin, wskazując palcem rosłe drzewo w oddali i ruszając w jego kierunku. -Uważaj - wyrwało się Boromirowi i Merry’emu jednocześnie i odruchowo. Pippin rzucił im przez ramię wymowne, urażone spojrzenie, po czym dziarsko ruszył przed siebie. Odprowadzali go wzrokiem, w milczeniu. Wreszcie cisza, jaka zaległa między nimi stała się krępująca. Boromir niepewnie zerknął na siedzącego obok hobbita, lecz kiedy ich spojrzenia spotkały się, obaj niezręcznie odwrócili wzrok. Nie siedź tak, powiedz coś! – Merry rozpaczliwie usiłował wymyślić jakieś zagajenie rozmowy, ale wszystko co przychodziło mu do głowy wydawało się sztuczne i naciągane. Zajął się więc skubaniem nitki sterczącej z kaftana, Boromir natomiast, po chwili wahania, westchnął i, obejmując ramionami lewą nogę, wsparł czoło o kolano. Brzeg prawego rękawa brązowiła mu plama zakrzepłej krwi, Merry marszcząc brwi spojrzał uważniej i dostrzegł wąską, długą szramę, biegnącą wzdłuż nadgarstka. Momentalnie poczuł ukłucie winy - musiał go skaleczyć, kiedy w popłochu rozcinał mu więzy. Jęknął w duchu i dla odwrócenia uwagi rozejrzał się za Pippinem, ale Tuk zniknął gdzieś w plątaninie gałęzi. Merry westchnął i zatopił się w niewesołych rozważaniach. Co dalej będzie? Nawet jeśli znajdą rzekę, co potem? Resztka lembasów wystarczy na dzisiejszą kolację. Od jutra będą głodować. Są w dziczy, jakie jest prawdopodobieństwo, że trafią na kogoś, kto im użyczy jedzenia? Ani on ani Pippin nie potrafią polować, Boromir nie jest w stanie, nawet jeśli umie. Co dalej? Merry zerknął na Boromira. Mógł mu się przyglądać do woli, bo człowiek zastygł w tej skulonej pozycji z twarzą wciśniętą w ramiona. Dlaczego tak się wszystko poplątało? Rozpaczliwie pragnął, by był tu teraz Obieżyświat, albo Gandalf, albo ktokolwiek z Drużyny. Ktoś, kto by pomógł rozwiać wątpliwości i strach. Merry przygryzł wargę. Jakoś nie umiał sobie wyobrazić Boromira wpadającego w szał. Nawet podczas walki z orkami człowiek panował nad sobą, nie tracił zimnej krwi wśród największej bitewnej gorączki. Co tak naprawdę rozegrało się pod Amon Hen? Co czuł Frodo, kiedy Boromir go zaatakował? Co on – Merry, zrobiłby, gdyby Boromir się na niego rzucił? Na samą myśl przeszył go dreszcz. Przesunął wzrokiem po potężnych ramionach i barkach człowieka. Konkluzja była oczywista – nie miałby najmniejszych szans. To cud, że Frodo się wywinął ...o ile się wywinął. Merry poczuł nagle, jak włosy mu się jeżą. A jeśli... a jeśli Boromir kłamie? Jeśli zrobił Frodowi krzywdę, zranił go, albo wręcz ...nie. To niemożliwe. Ale przecież nie było żadnych świadków tej kłótni. Boromir może im opowiadać co tylko chce, może teraz odgrywa rzewne przedstawienie.. – Przestań! Przestań natychmiast! – Merry upomniał się surowo. Co się z nim dzieje? Skąd te myśli? Jakby Nieprzyjaciel zasiał jakiś ferment, jakby Pierścień wciąż był wśród nich.. A jeśli jest? Jeśli Boromir go ukradł i ma go przy sobie, cały ten czas? Orkowie ich wszak nie rewidowali... Przestań!!! Nagle przed jego oczami pojawił się inny obraz – Boromir zasłaniający hobbitów własnym ciałem przed strzałami Ugluka, tam na Parth Galen. To pomogło. Merry odetchnął głęboko i potarł czoło. Zatrzymał się celowo na wspomnieniach z tej ostatniej walki : Boromir ścinający orka zamierzającego się na nich, Boromir stający między nimi a napastnikami, ryzykujący życie w ich obronie. Merry odetchnął głęboko po raz drugi i uspokoił się nieco. Meriadoku Brandybuck, myśl logicznie zamiast wpadać w panikę. Boromir nie kłamie, to nie w jego stylu. Poza tym, gdyby chciał ukryć prawdę, nie powiedziałby nam o swej zdradzie. Bo i po co? Trzeba pozbyć się tych złych myśli. Czeka ich żmudna wędrówka, a snucie domysłów i podejrzeń nikomu nie wyjdzie na dobre. Gdzie ten Pippin? Mógłby już wrócić Boromir kaszlnął. . Merry wziął się w garść i zebrał na odwagę : - Mogę jakoś pomóc?- zapytał ostrożnie. Boromir drgnął i uniósł nieco głowę. Szare oko spojrzało na hobbita spod zasłony ciemnych włosów. - Co się robi z takimi ranami, mając...nie mając nic w zasadzie? – ciągnął Merry. Naprawdę chciał pomóc, zrobić cokolwiek. Jemu samemu dotkliwie dokuczały pokaleczone batem łydki. Mógł się tylko domyślać, jak potwornie muszą boleć takie rany po strzałach. Boromir bezradnie pokręcił głową. - Nic się teraz nie da zrobić -mruknął. - Ale dziękuję za troskę. - Bardzo boli? - Wytrzymam - Boromir spróbował się krzepiąco uśmiechnąć. Kiepsko mu to wyszło. Znów zapadło niezręczne milczenie. Siedzieli tak obok siebie, próbując dyskretnie unikać swoich spojrzeń i szukając w myślach jakiś niezobowiązujących słów. - Pippin wraca - powiedział z ulgą Boromir. Merry obejrzał się przez ramię. W istocie zadowolony z siebie Tuk szedł ku nim, otrzepując się po drodze z kawałków kory. Jak za sprawą czarów jego obecność natychmiast zmieniła atmosferę, przywracając zachwianą równowagę. Merry odprężył się. Nagle bliskość Boromira przestała mu przeszkadzać i wszystko zaczęło jawić się jaśniejszych barwach. Boromir najwyraźniej też to odczuł. Jego ramiona rozluźniły się, jakby i z niego też opadło napięcie. - Tam! - Pippin wskazał ręką kierunek za ich plecami. Obydwaj odwrócili się odruchowo, by spojrzeć za siebie. – Tam jest jakby mniej drzew. - Jakby mniej drzew?- powtórzył Merry sceptycznie. - Tak to wygląda. - A rzeki nie widziałeś? - Widziałem gałęzie, mnóstwo gałęzi. I coś jakby prześwit. - Może ja wejdę?- zaproponował Merry. Pippin, dopinając klamrę od płaszcza i odbierając swój bukłak, zrobił przeczący ruch głową: - Wspiąłem się na dwa drzewa. Wysoko, nie żebym się chwalił. Z tamtego, o tam, jest niezły widok we wszystkie strony. Obawiam się, że wszędzie dokoła jest las i nie zobaczysz nic więcej. Proponuję ruszyć, za jakiś czas możemy znowu rozejrzeć się z góry. - No dobrze - poddał się Merry, wstając. Boromir, oszczędzając prawą nogę, z pomocą obu hobbitów niezgrabnie podciągnął się do góry i posykując z bólu oparł się o pień. Jego ruchy były nienaturalnie powolne i niepewne. Pippin i Merry nie pospieszali go, dając mu czas na przyzwyczajenie się do pozycji stojącej, ustawili się tylko przy nim na wypadek, gdyby potrzebował podparcia. Po chwili Boromir skinął głową, na znak, że może iść. Zachęcony przez Pippina, wsparł lewą dłoń na jego ramieniu i tak ruszyli z wolna, wybierając drogę od drzewa do drzewa, tak by w razie czego można się było oprzeć o coś solidnego. Niedługo potem zmuszeni byli zrobić przerwę. Było źle. O wiele gorzej, niż Merry przypuszczał. Boromir po prostu nie nadawał się do wędrówki. Owszem, starał się jak mógł i z jego ust nie padło ani jedno słowo skargi, ale jego stan mówił sam za siebie. Na początku Merry łudził się jeszcze, że człowiek się rozchodzi, ale nie – już po chwili było widać, że z każdym krokiem ubywa mu sił. Nie przeszli nawet pół mili, kiedy musieli posadzić go na zwalonym pniu, z obawy, że im zemdleje. Boromir dyszał ciężko, pot ściekał mu z czoła, tak, że cała twarz wyglądała jak oblana wodą. Przez bandaż na udzie zaczęła przesiąkać świeża krew, nogi uginały się pod nim. Jasnym było, że w takim stanie w ogóle nie powinien chodzić. Sam las też nie ułatwiał im marszu, co chwila jakieś zwalone drzewo zagradzało drogę, musieli je obchodzić, albo mozolnie przełazić górą. Stopy na zmianę to ślizgały się po mokrych, omszałych gałęziach, to grzęzły w głębokim mchu. Trudno było wyobrazić sobie gorszą drogę dla ciężko rannego człowieka. Do Merry’ego dopiero teraz zaczęła docierać cała groza sytuacji. Czy to oznacza, że, chcąc nie chcąc, i tak będą zmuszeni zostać w tym lesie na zawsze? Przecież nie zostawią rannego towarzysza na pastwę losu. Co robić? Pippin, choć niewątpliwie także przerażony stanem Gondorczyka, starał się jeszcze nadrabiać miną. Usadowił się obok Boromira i uważnie przyjrzał się człowiekowi. - Boromirze?- zagadnął po chwili. - Bardzo jesteś przywiązany do tego żelastwa? Boromir z trudem uniósł głowę i spojrzał na niego pytająco. - Mówię o tym - Pippin dotknął kolczugi, wystającej spod wierzchniego kaftana. - Bez niej będzie ci lżej iść. - Pippin ma rację, zdejmij ją - poparł go Merry. - Wolałbym... się z nią nie rozstawać – Boromir pokręcił głową - To prezent... od... mojego ojca i jedyna... ochrona, jaką mam. - Pozwolę sobie zauważyć, że teraz my jesteśmy twoją ochroną - oświadczył Pippin. - A przed strzałami i tak cię nie obroniła - zauważył Merry. - Ale przed cięciami... miecza... tak - upierał się Boromir. - Obawiam się, że jeśli spotkamy teraz wrogów z mieczami, to rezultat spotkania będzie taki sam, niezależnie od tego czy będziesz ją miał na sobie czy nie - wytknął mu Merry bezlitośnie. – A tobie będzie łatwiej iść bez niej. I nam też, zawsze to o parę kilo mniej do podpierania. - Przykro mi, zostałeś przegłosowany - Pippin rozpiął mu płaszcz pod szyją i zabrał się za kaftan. - Peregrinie Tuku... - zaczął Boromir słabo. - Zabierz tę rękę. I sam zobacz, jakie to żelastwo jest podziurawione. Do wyrzucenia. Istotnie, kolczuga była w dość opłakanym stanie. Trzy dni zaniedbania wystarczyły, by zaczęła rdzewieć od potu i wilgoci. W dodatku orkowie rozerwali ją, by dostać się do rany pod obojczykiem - po lewej stronie piersi zamiast żelaznych ogniw widniała wielka dziura. Merry nie chciał się nawet zastanawiać jak Ugluk to zrobił, przecież nie gołymi rękami... - To się... da naprawić - Boromir nie ustępował. - Ile ona ma lat?- drążył Merry - Prawie dziesięć. - No widzisz. Stara i popsuta. Będziesz miał pretekst, by dostać nową. - Merry... - No już, pomożemy ci ją zdjąć - Merry przyłączył się do Pippina i zaczął rozplątywać boromirowy pas. Gondorczyk westchnął i pokonany, zwiesił głowę. Wbrew pozorom zdjęcie kolczugi okazało się skomplikowanym zadaniem. Była ciężka, a dodatkowo porozrywane kółka zahaczały o kubrak pod spodem, trzeba też było uważać, by nie pokaleczyć sobie o nie palców. Boromir nie za bardzo mógł pomóc; ranny w prawe ramię i w okolice lewego obojczyka siłą rzeczy musiał oszczędzać obie ręce i widać było, że nawet najmniejsze ruchy sprawiają mu ból. Hobbici ostrożnie oderwali część bandaży i z trudem ściągnęli mu kolczugę przez głowę. Po tej operacji wszyscy trzej byli spoceni, ale kiedy parę kilo żelastwa głucho uderzyło o ziemię, Merry w duchu pogratulował Pippinowi pomysłu. Boromir odetchnął głęboko. - Widzisz, od razu lżej - Merry sięgnął po płaszcz, starając się nie patrzeć na rudobrązowe plamy zaschniętej krwi pokrywające prawie cały front spodniej warstwy ubrań. Razem z Pippinem pomogli Boromirowi założyć kaftan i zapiąć pas. Poprawili też opatrunki i z powrotem zarzucili mu płaszcz na ramiona. Boromir smętnie spojrzał na kolczugę, leżącą u jego stóp. Pippin zauważył to spojrzenie i pocieszająco poklepał go kolanie. - Pomyśl tylko, ile czasu oszczędzisz nie musząc jej czyścić. Całymi wieczorami szorowałeś to żelastwo. A teraz będziesz miał dużo wolnego czasu, by zająć się swoimi ulubionymi hobbitami. Obiecałeś kiedyś, że nas nauczysz paru gondorskich, żołnierskich ballad, pamiętasz? I nie żebym ci to wypominał, ale haniebnie nas też zaniedbałeś w kwestii lekcji szermierki. Boromir uśmiechnął się lekko, kręcąc głową. - Jesteś niemożliwy... Peregrinie Tuku - westchnął. Pippin wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - To jak?- Merry ostrożnie dotknął ramienia Boromira. – Dasz radę przejść jeszcze kawałek? - Tylko trochę - dorzucił Pippin. - Widzisz tamte jasne pnie? Tam zrobimy następny postój. Nie zdołali jednak dojść do srebrnych pni. Mniej więcej w połowie drogi Boromir potknął się i przewrócił. Pippin, który desperacko usiłował go podeprzeć, również wylądował na ziemi. Boromir z sykiem zacisnął palce na zranionym udzie i zwiesił głowę, nie próbując nawet się dźwignąć. - Daj mi rękę, pomogę ci wstać - Merry nachylił się nad nim. Boromir potrząsnął głową. - Chyba się nie poddajesz?- zaniepokojony Pippin próbował spojrzeć mu w oczy - Nie poddajesz się, prawda? Boromir pochylił głowę jeszcze niżej. Merry wyprostował się gwałtownie, odwracając od towarzyszy. Nasłuchiwał. - Nie możesz nam tego zrobić, słyszysz?- Pippin nie dawał za wygraną. Podniósł się na nogi i pociągnął za kaptur boromirowego płaszcza. – Wstań, proszę. - Nie mogę... - dobiegł stłumiony głos Boromira - To nie ma... sensu... - Spróbuj jeszcze..- - Ćśśśśśśśś! - Merry gwałtownie zamachał ręką. - Cicho! Słuchajcie! Zaskoczeni zamilkli, patrząc pytająco. - Słyszycie? Usłyszeli. Teraz, kiedy wszyscy trzej umilkli i nie trzeszczały im pod nogami gałęzie - wyraźnie dobiegł ich odległy, monotonny szum. Cudowny, kojący i wytęskniony dźwięk. - To strumień! - wykrzyknął Merry w euforii - Gdzieś tam! Zaczekajcie na mnie, sprawdzę. - Pójdziemy z tobą - oczy Pippina świeciły. - Zostańcie tu, zobaczę jak to wygląda i czy przypadkiem nie mamy zwidów z pragnienia. Daj bukłak. I z tymi słowami skoczył w las, pędząc co sił. Już po chwili wiedział, że obrał właściwy kierunek, szum nasilał się. I wreszcie za zasłoną olbrzymich świerków oczom uszczęśliwionego hobbita objawił się dorodny potok, szemrzący wesoło wśród mchów i malowniczo powyginanych korzeni. Z okrzykiem radości Merry padł na kolana, nie zważając na to, że moczy sobie spodnie, nabrał w dłonie zimnej wody i zaczął pić chciwie. Przez myśl przemknęły mu wprawdzie wszystkie znane opowieści o zaczarowanych i niebezpiecznych leśnych strumieniach, ale hobbit zlekceważył je – musiał ugasić pragnienie, nawet jeśli miałby potem zasnąć i nigdy już się nie obudzić. Woda miała cudowny, orzeźwiający smak. Energicznie ochlapał twarz, szybko napełnił bukłak i pobiegł z powrotem. Z daleka dostrzegł, że Pippin chodzi nerwowo dookoła Boromira, popatrując wyczekująco, więc pomachał mu bukłakiem. Biegł tak szybko, że zziajał się doszczętnie, przekazał więc tylko wodę Pippinowi i opierając dłonie na kolanach, schylił się, by odzyskać oddech. Z lubością patrzył, jak kropelki wody skapują mu z włosów. Pippin podał odkorkowany bukłak Boromirowi. - Pij, ile chcesz. Ja pójdę nad strumień. - Wszyscy pó... pójdziemy – wydyszał Merry. - To... niedaleko. Możemy tam odpocząć i naradzić się. Pod tamtymi świerkami jest niezła kryjówka ... jak namiot. Boromir pociągnął Pippina za kubrak i przekazał mu bukłak. - Nie chcesz więcej?- spytał Tuk - Wystarczy mi na razie. - Więc chodźmy – Merry skinął głową w kierunku strumienia. Doszli na miejsce powoli, robiąc w połowie drogi krótki odpoczynek na zwalonym, brzozowym pniu. Hobbici podprowadzili Boromira na sam brzeg potoku, wybierając najdogodniejsze miejsce – duży płaski kamień wystający z wody. Gondorczyk ukląkł na nim ostrożnie i zaczerpnął wody prawą ręką, Pippin natomiast, ugasiwszy pragnienie zaczął żywiołowo ściągać ubranie i rozebrany wskoczył do strumienia, rozbryzgując wodę na boki. Merry poszedł za jego przykładem i po chwili obaj hobbici myli się energicznie, chlapiąc i parskając. Woda była lodowata, ale cudownie czysta. Merry żałował, że nie mają mydła, ale i tak był wdzięczny za ten dar od losu, jakim była możliwość opłukania się z błota i brudu. Choć chętnie pochlapałby się jeszcze, musiał wyjść na brzeg – zaczynał drętwieć z zimna. Szczękając zębami, wytarł się pospiesznie za pomocą kurtki i wciągnął koszulę i spodnie. Wilgotną kurtkę na razie odłożył, okropnie śmierdziała orkami, a on chciał na chwilę odpocząć od tego mdlącego zapachu. Chętnie by ją porządnie uprał, ale w tych warunkach wyschłaby za tydzień. Pippin również się ubierał, podskakując dla rozgrzewki. Boromir zaś, wciąż w tej samej pozycji, obmywał twarz powolnymi ruchami. Merry z namysłem rozejrzał się dookoła i wybrał najwygodniejsze i najbardziej osłonięte miejsce pod nawisem świerkowych gałęzi. Na czworakach wpełzł do tej zielonej groty i spojrzał wokół z aprobatą. Ziemię zaścielały gęsto suche, szare igły, wbrew pozorom całkiem miękkie. Merry odrzucił na bok co większe szyszki i gałązki. Miejsce prawie tak dobre, jak ich wykrot. Nawet lepsze, bo suche. Kiedy wynurzył się spod gałęzi zastał Pippina nachylającego się nad Boromirem i majdrującego przy zapince jego płaszcza. - To nic nie da – człowiek słabo opędzał się przed przedsiębiorczym hobbitem. - Da, da - nie ustępował Pippin. - Te rany trzeba przemyć. No już, nie bądź dzieckiem. Merry uśmiechnął się lekko. Boromir próbował jeszcze się opierać, ale jasnym było, że jest na przegranej pozycji. Nie zważając na jego protesty, Tuk rozpiął klamrę i ściągnął mu płaszcz z ramion. Merry, nadal uśmiechnięty, pokręcił głową. Z fascynacją śledził zmiany zachodzące w ich relacjach z Boromirem. Pierwsze oznaki pojawiły się już z chwilą, gdy Gondorczyk został ciężko ranny na Parth Galen. O ile do tej pory role były wyraźnie określone – Boromir był opiekunem, oni zaś podopiecznymi i uczniami - tak teraz sytuacja zaczynała się odwracać. Dawniej Merry i Pippin byli bardziej *jego* hobbitami, niż on *ich* człowiekiem. Teraz Tuk po prostu zawłaszczył sobie Gondorczyka. Wspólna niedola i ostatnie szokujące wyznanie Boromira zmieniły wszystko, w tym nastawienie Pippina. Tuk zawsze traktował wojownika z respektem i wielkim podziwem, a na początku Wyprawy wręcz z nietypową dla siebie nieśmiałością - Gondorczyk imponował mu wielkopańską postawą, siłą i odwagą. Nawet, kiedy hobbit już się z człowiekiem oswoił, nie ulegało wątpliwości, że to Boromir rządzi. Mogli się dla żartów spierać o różne błahostki, jak choćby o kolejność wartowania, ale Pippin zawsze w końcu ustępował. Merry myślał więc, że z nich dwóch to syn Denethora, urodzony przywódca, jest bardziej stanowczy i uparty. Mylił się. Pippin ustępował nie dlatego, że miał słabszy charakter, tylko z powodu tego odczuwanego respektu i podziwu. Nie sposób bowiem walczyć o dominację z ideałem. Teraz jednak, kiedy posąg spadł ze swego piedestału, układ sił natychmiast się zmienił – Pippin całkowicie wyzbył się resztek onieśmielenia uznając widocznie, że ma do czynienia z równym sobie i co ciekawe – z miejsca przejął ster. A Boromir, sprawiając wrażenie nieco ogłuszonego, podporządkował mu się potulnie i jakby odruchowo. Co by świadczyło na korzyść Teorii Dziadka Merry’ego, w myśl której ród stukniętych Tuków owładniętych manią wielkości, zamierzał skrycie przejąć władzę nad Shire i resztą świata (Gondor, jak widać, właśnie kapitulował). Oczywiście, nie bez znaczenia pozostawał fakt, że Boromir był słaby, chory i dodatkowo przytłoczony wyrzutami sumienia. W innej sytuacji na pewno nie pozwoliłby Tukowi wejść sobie na głowę do tego stopnia, ale tak się dla niego niekorzystnie składało, że na razie wszystkie atuty miał w ręku Pippin. I tak, jak niedawno człowiek został zmuszony do porzucenia swego samobójczego planu, a zaraz potem, nieszczęsny, przegłosowany w kwestii kolczugi, tak i teraz na nic się zdały jego protesty. Pippin zdecydował, że rany trzeba przemyć, więc będą przemyte. Koniec dyskusji I słusznie. Te brudne szmaty udające bandaże trzeba było koniecznie zmienić. Merry przyłączył się do towarzyszy i pomógł Pippinowi przy kaftanie Gondorczyka. Boromir odwracał wzrok, tłumiąc westchnienia. Wyraźnie źle się czuł w roli bezwolnego pacjenta, skrępowany i nieprzywykły do tego, by się nim zajmowano. Nawet po kontuzji, jaką odniósł w Morii nie dał się nikomu dotknąć ani obejrzeć obolałego boku, a zranioną dłoń opatrzył sobie sam, powarkując na Aragorna, który chciał mu pomóc. Teraz więc cierpiał prawdziwe męki, rozbierany obcesowo przez dwóch hobbitów. Merry miał nadzieję, że z czasem się oswoi i zacznie traktować ich zabiegi jako wyraz przyjaźni i troski, a nie upokorzenie. Ściągnęli mu kaftan, odwiązali brudną szmatę opasującą jego pierś i drugą, zawiniętą wokół prawego ramienia; potem rozsznurowali wytartą, płową przeszywanicę, którą Boromir nosił pod kolczugą. Pod spodem była już tylko koszula z grubo tkanego płótna. Każda z warstw odzieży była bezceremonialnie pocięta, Ugluk nie bawił się w subtelności – chciał dostać się do rany, więc zniszczył wszystko po drodze. Merry odsłonił lewy obojczyk człowieka i ze świstem wciągnął powietrze. Rana wyglądała potwornie a ciało dookoła było ciemnobrązowe. Takie same plamy widniały na odzieży i hobbit nagle uświadomił sobie z ulgą, że to ta orkowa maść, a nie żadne straszliwe zakażenie. - Przydałyby się jakieś świeże bandaże – Pippin z obrzydzeniem odrzucił na bok brudny łach. - Może by to uprać – Merry z powątpiewaniem spojrzał na pokrwawioną szmatę. - Zostaw to, nie dotykaj. Ja mam na sobie zapasową koszulę – oświadczył Pip - możemy ją pociąć. Co mi tam. - Zaraz, chwileczkę – zaoponował Merry - mówisz o tej z czerwonymi guzikami? O tej, którą dobrodusznie pożyczyłem ci w Morii i której nie mogę się doprosić z powrotem? Pippin niewinnie pokiwał głową. - Ani mi się waż! Ona jest moja. - I dlatego bez żalu przeznaczę ją na bandaże - Pippin wyszczerzył zęby. - Jeśli to zrobisz, zginiesz. - Jakby wam to powiedzieć... – wtrącił Boromir posępnie – ja marznę. - Wybacz! - zawstydzony Merry poderwał się i szybko zarzucił mu płaszcz na ramiona. - Możecie wziąć moją – ciągnął Boromir wciąż tym samym, posępnym i zrezygnowanym tonem. – Wszystko mi jedno. Hobbici zawahali się. - Koszula Pippina będzie za mała na trzy opatrunki – dorzucił. W ten sposób los płóciennej koszuli został przesądzony. Używając zdobycznego sztyletu i nożyka Sama Merry i Pippin pocięli ją na niezbyt równe paski, jeden rękaw został zmoczony i posłużył do przemycia ran. Boromir zniósł zabiegi cierpliwie, choć pod koniec szczękał już zębami z zimna, mimo płaszcza narzuconego na plecy. Po owinięciu prawego ramienia wojownika Pippin zajął się mocowaniem opatrunku na lewym, a Merry obwiązał boromirowe udo, bandażując zarówno ślad po strzale, jak i widniejące niżej skaleczenie, też pamiątkę spod Parth Galen. Nogawka spodni była rozcięta w poprzek i z przodu trzymała się jedynie na bocznych szwach. Merry zastanawiał się, gdzie i jak zdołają zdobyć dla Boromira jakieś przyzwoite ubranie, bo to przypominało obraz nędzy i rozpaczy i nadawało się jedynie do wyrzucenia. Poza płaszczem. Jakość opatrunków i sposób ich założenia pozostawiały wiele do życzenia, ale Merry i Pippin włożyli w nie sporo serca, więc trzymały się jakoś i były w miarę czyste, a o to przecież chodziło. Nie było innego wyjścia jak założyć na to brudną i zakrwawioną przeszywanicę i kaftan. Pasa z sakwami i pustą pochwą od miecza na razie nie zapięli. Boromir nadal trząsł się z zimna, więc Pippin roztarł mu energicznie plecy i zaproponował odpoczynek pod świerkiem. Człowiek posłusznie skinął głową i dał się zaprowadzić pod osłonę gałęzi. Ułożył się tam na plecach (ani na prawym ani na lewym boku nie za bardzo mógł leżeć). Tam okryli go starannie płaszczem, a ponieważ dzień był dość ciepły, jak na koniec lutego, dołożyli jeszcze swoje, których chwilowo nie potrzebowali. Jeden płaszcz, złożony w kostkę podłożyli mu pod głowę, a drugi narzucili na wierzch, żeby rannemu było ciepło. - Chcesz trochę lembasów?- zapytał Merry, kładąc człowiekowi rękę na czole. Było niepokojąco gorące. Boromir pokręcił głową. - Merry... - zaczął bardzo cicho. - Tak? - Ze mną jest... źle. Naprawdę źle – Boromir spojrzał mu w oczy, a potem przeniósł wzrok na Pippina. – Ja nie mam ... siły iść dalej... przepraszam. Musicie mnie ... zostawić, jeśli chcecie..- - Ćśśśśś - Pippin położył mu rękę na ramieniu. - Naradzimy się wieczorem, dobrze? Teraz śpij. Coś wymyślimy. Boromir otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zrezygnował. - Śpij, odpoczywaj – Merry podciągnął mu płaszcz pod brodę. Boromir odetchnął głębiej, zamknął oczy i przechylił głowę na bok. Hobbici wycofali się cicho. - Masz jakiś pomysł, co dalej? – Merry klęcząc nad strumieniem płukał rękaw boromirowej koszuli, starając się usunąć ślady krwi. Pippin siedział obok, pluskając stopami. - Jedno jest pewne, on nie pójdzie dalej o własnych siłach – westchnął Tuk, unikając bezpośredniej odpowiedzi. Merry pokiwał głową. Dopiero teraz, kiedy mieli okazję odsłonić bandaże, przekonali się ile krwi stracił Boromir. To cud, ze w ogóle przeżył i zdołał przez jakiś czas dotrzymać kroku orkom. Merry tylko raz widział poważną ranę, kiedy Frodo został pchnięty sztyletem pod Wichrowym czubem. Ale tamto to było co innego, jeden ślad, na oko mała, chciałoby się rzec - elegancka rana, która prawie nie krwawiła. Natomiast od lewego obojczyka Boromira ciągnęły się w dół brunatne smugi, prawie do samego pasa, istna rzeka zakrzepłej krwi, na widok której zrobiło się Merry’emu niedobrze. Strzała, która przebiła prawą rękę, wysoko, tuż koło ramienia, przeszła na wylot. Rana na udzie, draśnięcie po strzale, była najpłytsza, ale za to zabagniła się paskudnie. Wciąż nie mogła się zasklepić, pewnie dlatego, że Boromir chodził i to ciągłe naciąganie nie sprzyjało gojeniu. Przydałoby się to oczyścić i założyć szwy, co oczywiście w tych warunkach nie wchodziło w grę. W sumie wszystko to wyglądało upiornie. Merry wyżął rękaw i roztrzepał go, rozkładając na kamieniu, po czym przysiadł się do Pippina. - Trzeba tu będzie ściągnąć jakąś pomoc – powiedział w zamyśleniu. - Też o tym myślałem, jeden z nas powinien zostać z Boromirem, a drugi pójść szukać ratunku - Pippin pokiwał głową. Merry spojrzał na niego marszcząc brwi. Nie do końca miał to na myśli. - We dwóch mamy większe szanse gdzieś trafić. Lepiej się nie rozdzielać, nie sądzisz? - Nie można go zostawić samego - sprzeciwił się Pippin - Dlaczego nie? Będzie spał przez większą część czasu. - To co, i tak trzeba się będzie nim zająć. I lepiej mieć na niego oko. Słyszałeś co mówił, tam pod wykrotem? A jeśli strzeli mu do głowy coś... głupiego? Ktoś powinien go przypilnować. - Myślisz, że zdołasz go upilnować, jeśli się zdecyduje na... na to coś głupiego?- spytał Merry z powątpiewaniem, nie zauważając, że już odruchowo dokonał wyboru co do tego kto idzie, a kto zostaje. - Zdołam! - Pippin wyzywająco uniósł głowę - Dam sobie z nim radę, jakem Tuk. Merry uśmiechnął się mimo woli. - Ktoś powinien z nim zostać – ciągnął Pippin – łatwiej będzie znaleźć dwóch niż jednego. -A niby w jaki sposób? To miejsce wygląda jak każde inne, jak do niego trafić z powrotem? -A skąd ja mam wiedzieć?- zdenerwował się Pippin. - To ty jesteś starszy, wymyśl coś. Merry zwiesił ramiona. No tak. Nie przypadł mu do gustu pomysł rozdzielania się i trochę się tego wstydził. Ale w głębi serca wiedział, że Pippin ma rację. Boromirem trzeba się zaopiekować. Pomijając już jego samobójcze zapędy, mogło się na przykład zdarzyć i tak, że w napadzie gorączki, majacząc, wstanie i pójdzie gdzieś przed siebie, a wtedy - szukaj wiatru w polu – nigdy go nie znajdą. Ktoś powinien przy nim czuwać. Byli mu to winni. Za Caradhras i za Morię. I za Parth Galen. Merry nie był typem osoby, która za jeden zły czyn przekreślałaby dawne zasługi. Westchnął. Na samą myśl, że będzie musiał samotnie przedzierać się przez las cierpł cały, ale chyba istotnie nie było innego wyjścia. - Wyruszę rano – powiedział cicho. – Niedługo zrobi się ciemno, nie chcę nocować w tej głuszy sam. Wypytam Boromira o drogę, może mi naszkicuje patykiem jakąś mapkę, cokolwiek, jak się ma Rohan do lasu entów i do rzeki. Mniej więcej wiem, ale wolę się upewnić. Spróbuję znaleźć jakąś pomoc. - Jesteś pewien, że chcesz iść? - Tak. - Uda ci się - Pippin ścisnął go za rękę - Zobaczysz, jeszcze się będziemy z tego śmiać, wszyscy trzej. Będziesz opowiadał swoim wnukom przy kominku : “I wtedy drogie dziatki – Pippin bardzo udatnie zaczął naśladować trzęsący się, starczy głos – ruszyłem samotnie po pomoc i przyniosłem wybawienie druhom moim przezacnym i niezapomnianym, jako to oni się zwali, jakoś na P i na B, niech to, znowu mi umkło, podpowiedzcie mi, dziateczki... - Przestań, idioto! - Merry pacnął go w ucho, mrugając nagle załzawionymi oczami. Pippin zachichotał i umilkł. - Jak ja tu trafię z powrotem?- szepnął Merry - Może powinienem znaczyć co drugie drzewo na przykład, robić nacięcie na tej samej wysokości, ale w ten sposób będę szedł sto lat. - Grunt, żebyś znalazł ten potok - zauważył Pippin rozsądnie - On musi gdzieś niedaleko wpadać do rzeki, którą widzieliśmy po drodze. Pójdziesz wzdłuż niego i będziesz nawoływał, a wtedy ja cię na pewno usłyszę i odpowiem. -To może mi zająć sporo czasu - Merry zapatrzył się przed siebie. - Wątpię, żeby mi się udało wrócić tu przed upływem paru dni. Wszystko zależy od tego kiedy – i czy - uda mi się kogoś spotkać. Co wy będziecie jeść przez ten czas? - Myślisz, że są w tym potoku jakieś ryby? Mogę się na nie zaczaić - Pippin wychylił się i uważnie przyjrzał się wodzie. - Wątpię - Merry pokręcił głową - Jest za mały. Tu są tylko jakieś glony. - Dobry glon nie jest zły. Co mi przypomina, że muszę namoczyć ten kasztan Boromira, jak poleży ze dwa dni w wodzie będzie całkiem całkiem. - Boromir ci go nie da – Merry uśmiechnął się lekko - to dla niego jakaś pamiątka rodzinna, czy coś. - Duzi Ludzie to są dziwni, nie uważasz?- Pippin zmarszczył nos. - Uważam - zgodził się Merry. Przez chwilę milczeli, zapatrzeni w połyskującą wodę. - I tak mu go zjem - mruknął Pippin pod nosem. Merry zachichotał. - Opowiesz mi potem, jak smakował. O ile przeżyjesz gniew Boromira. - Przeżyję, przeżyję - Pippin spoważniał nieco i spojrzał na Merry’ego – Nie martw się o nas. Pokrzątam się trochę po okolicy i znajdę coś do jedzenia, jakieś korzonki i inne takie. Pod tymi kamieniami mogą się kryć różne smakowitości, jakaś żaba, albo pędraczek. Merry jęknął z odrazą. -A poza tym – ciągnął Pippin – Boromir ma skórzany kaftan i skórzane buty. Jak się zrobi naprawdę źle potniemy je i będziemy żuć, jak na prawdziwych bohaterów przystało. Pamiętasz tę legendę o kompanach wielkiego Ryczywoła, jak się ratowali, kiedy ich zima zaskoczyła w drodze? Zawsze mnie ciekawiło jak smakuje taka skóra. Kiedyś nawet dorwałem się do paska mamy, ale mnie nakryła. - No i co?- zaciekawił się Merry - Jak to co, wlała mi. - Pytam, jak smakował. - A nie wiem, nie zdążyłem się w niego porządnie wgryźć. - Ale ty jesteś rąbnięty, Peregrinie Tuku - Merry pokręcił głową. - Ja? A kto zjadł mydło i potem pienił się przez całą noc? Merry odchrząknął. - Może lepiej ustalmy w którą stronę mam się udać – rzekł, zmieniając dla bezpieczeństwa temat. - Trzeba by się rozejrzeć z góry. - Słusznie. Tam po drugiej stronie strumienia są jakieś skałki i jakby pagórek. Zerkniemy? - Czemu nie - Pippin wstał i otrzepał spodnie. – Zaczekaj, zajrzę do Boromira, jeśli nie śpi, to powiem mu, że na chwilę idziemy w las. - W porządku – Merry też wstał i przeciągnął obolałe ramiona. Czekając na Pippina zapatrzył się na las. Przypominał mu ten, w którym rosła Stara Wierzba, choć był mniej ponury. Tak wielkich drzew i takiej plątaniny gałęzi nigdy wcześniej nie widział. Wszystko tu było większe, bardziej bujne i zupełnie inne niż w Lorien. Tam był bardziej baśniowy, spokojny ogród, tu konary wojowniczo napierały na siebie, młodsze drzewa przepychały się ku górze, a zwalone pnie tarasowały drogę. Trudno było sobie wyobrazić jak musi tu wyglądać wiosna. Już teraz było duszno od tego natłoku - z każdej gałęzi wyrastały trzy nowe, porosty miały swoje porosty a te ostatnie jeszcze jakieś mechate wyrostki... - Śpi - oświadczył Pippin nadchodząc. – Możemy iść. Przeszli na drugą stronę potoku, ostrożnie stąpając po śliskich kamieniach. Woda w najgłębszym miejscu sięgała im do kolan. Merry miał wrażenie, że zmywa z niego całe zmęczenie, kojąco odświeżając obolałe stopy i łydki. Wyszli na drugi brzeg i zaczęli przedzierać się ku górze. Kiedy dotarli na szczyt pagórka byli lekko zdyszani, ale dziwnie jakoś rześcy. Może to ten przyjemny, lekki wiatr, który chłodził im twarze, a może promienie słońca, które, chyląc się ku zachodowi, przebiło się na chwilę zza chmur. - Jeśli tam jest zachód... - zaczął Merry rozglądając się. - To znaczy, że wschód jest tam-dokończył Pippin wskazując przeciwną stronę. - Czyli Rohan powinien być mniej więcej tam – Merry wyciągnął rękę w domniemanym północno - wschodnim kierunku. – To już coś. Jakaś wskazówka. Teraz dobrze by było wypatrzyć rzekę. Tu z góry wszystko wygląda jakoś lepiej. Wiesz co, chyba zaryzykuję stwierdzenie, że ten las wcale nie jest taki paskudny, jak mi się na początku zdawało. Może go nawet polubię. - Nie taki paskudny hum hum? Patrzcie go! Łaskawca, może nawet polubi las! - zagrzmiał za nimi donośny, głęboki głos. Podskoczyli obaj i odwrócili się w popłochu. Merry zadarł głowę, a jego wzrok przesuwał się coraz wyżej i wyżej. Przed – a raczej nad nimi, stała istota wielkości trolla. To, co w pierwszej chwili Merry wziął za drzewo okazało się mieć ręce i nogi i głowę. I oczy, pod krzaczastymi, jasnymi brwiami. Oczy. Merry spojrzał w te przepastne studnie i nagle uspokoił się. Te oczy były mądre, przyjazne i bardzo poważne, choć jednocześnie błyskały w nich iskierki humoru i zaciekawienia. To spojrzenie do złudzenia przypominało Gandalfa. Czarodziej miał w oczach taką samą tajemnicę. I spokój. I dobroć. Stworzenie, które miało takie oczy nie mogło ich skrzywdzić. - Kogóż to widzę w moim lesie?- brwi uniosły się ku górze – Nie jesteście ludźmi. I nie jesteście – burarum! - orkami, na wasze szczęście. Co za dziwne gałązki i pędy! - Jesteśmy hobbitami - Merry pierwszy odzyskał głos.- Czasami mówią o nas “niziołki”, ale my wolimy nazywać się hobbitami - dodał kłaniając się dwornie. – I chciałem powiedzieć, że to bardzo piękny las. Bardzo piękny! - dorzucił szybko. - Hum hum. Oni wolą nazywać się hobbitami. Bardzo pochopnie moi mali, bardzo pochopnie. Tylko patrzeć, jak zdradzicie mi wasze imiona. - A, to żadna tajemnica – Pippin stanął obok Merry’ego. – Ja jestem Peregrin Tuk. Dla przyjaciół Pippin. Względnie nawet Pip. Chociaż “Pip” nie brzmi tak... - - Jestem Meriadok Brandybuck – Merry przerwał mu obcesowo. – Merry. - Hum hem! Zaiste pochopni, bardzo pochopni. Ale podobają mi się wasze imiona. Peregrin i Meriadok. - Pippin i Merry - poprawił go Tuk. - Zakładacie z góry, że jestem przyjacielem?- w niesamowitych oczach rozbłysło rozbawienie. - W zasadzie słusznie. Ale muszę was ostrzec przed zbytnią ufnością, nie wszystkie enty są życzliwie nastawione w stosunku do obcych. - Jesteś entem? Prawdziwym entem?- wykrzyknął Pippin. – Wiedziałem! - dodał triumfalnie. - Tak, jestem entem - istota uśmiechnęła się i Merry odruchowo odpowiedział im tym samym – entowy uśmiech był bardzo miły. - Możecie nazywać mnie Drzewcem. - To twoje imię?- dociekał Pippin - Mojego imienia nie potrafilibyście ogarnąć i wypowiedzieć. Nie zamierzam go też wam zdradzać. Powiedzcie mi, mali hobbici co też takiego robicie w moim lesie. - Uciekliśmy orkom, którzy nas porwali - odparł Merry. Na wzmiankę o orkach Drzewiec wydał huczący odgłos, pełen odrazy i niechęci. Zachęcony tym Merry kontynuował: - Chcieli nas zawlec do Isengardu, ale zaatakowali ich Jeźdźcy Rohanu, a my, korzystając z zamieszania, zdołaliśmy się uwolnić i uciec. Nas dwóch i nasz towarzysz, człowiek. - Człowiek? A gdzie on jest? - Tam, przy strumieniu - Merry wskazał za siebie. – Jest ciężko ranny i potrzebuje pomocy. My zresztą też. Nie mamy jedzenia i.. – - Człowiek... - mruczał ent. – Od wieków żaden Edaini nie postawił tu stopy. Hmmm Hum... od wieków. - To wielki wojownik - wtrącił Pippin. – Pogromca orków. Bronił nas, a oni postrzelili go z łuków. Prosimy... - Pogromca tych tam burarum.. No dobrze, zaprowadźcie mnie do niego. - Boromirze! Boromirze, obudź się! - M-mm. - Obudź się, nadciągnęła pomoc. Otwórz oczy, zobacz kto tu z nami jest – Merry ściągnął ze śpiącego płaszcz. Boromir spojrzał półprzytomnie. - Zobacz, jesteśmy uratowani! - Kogóż my tu mamy?- rozległ się głos Drzewca i gałęzie rozsunęły się na boki, ukazując nachylającą się nad nimi twarz enta. Boromir spojrzał w górę, zamrugał oczami i nagle głośno wciągnął powietrze do płuc. Podparł się rękami i spróbował gwałtownie się cofnąć, w efekcie uderzając plecami o pień świerka. - Nie, nie bój się – Merry dotknął jego ramienia. - To przyjaciel – dodał Pippin, który właśnie zdołał się do nich przecisnąć. Boromir nie odpowiedział, zamarł bez ruchu, nie odrywając wzroku od enta. - Drzewcze, to jest Boromir z Gondoru – powiedział Merry dwornie – Boromirze, poznaj Drzewca. - Drzewiec jest entem – podpowiedział mu Pippin - Pomoże nam. - Hem hem – Drzewiec nachylił się jeszcze niżej, uważnie patrząc w oczy człowieka. Boromir nadal przypominał swój własny posąg. Zaległa cisza. Człowiek i ent nie odrywali od siebie wzroku. Merry wstrzymał oddech, wyczuwając, że dzieje się tu coś bardzo ważnego. - Dziwne...-mruknął Drzewiec po chwili. - Jest tu Cień. Czuję to. Coś jakby muśnięcie Tamtego. Huuuum. Ale wyczuwam też światło. Cierpienie. Taaak... Ciekawe... Ent wyprostował się nieco a Boromir zamrugał oczami, jakby budził się ze snu. - Ci mali hobbici powiedzieli mi, że potrzebujesz pomocy. O co więc chcesz prosić Fangorn, Boromirze z Gondoru? Człowiek oprzytomniał, oczy mu rozbłysły i przez chwilę przypominał dawnego, dumnego siebie. - Nie zwykłem... nikogo o nic prosić – odparł z godnością. Efekt psuł nieco słaby, chrypiący głos. Merry poczuł nieprzemożoną chęć, by trzasnąć go w ucho. - A więc nie potrzebujesz pomocy?- Drzewiec uśmiechnął się. - Na pewno? Boromir zbierający się do ostrej odpowiedzi, syknął nagle, bo Pippin złapał go za łokieć. - On potrzebuje pomocy! - oznajmił Tuk, gromiąc Gondorczyka wzrokiem. - Bardzo! - Chcę to usłyszeć od niego. - No !- powiedział groźnie Merry, nachylając się do ucha człowieka. – Chciałbym ci przypomnieć, że jesteśmy głodni. A zbliża się noc. - Ja... - stropił się Boromir. Przypomnienie o tym, że oprócz niego są też hobbici trochę go ostudziło. Ostrożnie podniósł wzrok na enta. - Moi przyjaciele są głodni i potrzebują .. - A ty?- pytał cierpliwie Drzewiec. - Ja też...Ale ja jestem.. chory. I nie mam siły iść, więc... – - ...prosimy Fangorn o pomoc! - przerwał mu szybko Pippin - Wszyscy trzej. - A zatem pozwólcie, że zaoferuję wam moją gościnę. I Drzewiec pochylił się nad nimi, wyciągając ogromne, sękate ręce. SYN GONDORU Część pierwsza Parth Galen Rozdział V Źródlana Sala Merry leżał na plecach z rękami podłożonymi pod głowę. Był zmordowany, ale nie mógł zasnąć. Wydarzenia ostatnich dni kotłowały mu się w myślach, tak że nie potrafił za nimi nadążyć. Echa opowieści Drzewca, strzępki historii i obrazów tłoczyły mu się w głowie. Jak uporządkować to wszystko? Jak się w tym wszystkim odnaleźć? Za dużo nowości. Za dużo dziwnych i tajemniczych spraw. Obok niego Pippin i Boromir spali jak zabici. Tuk od czasu do czasu posapywał cicho przez sen. Boromir spał niczym kamień, bez ruchu i bez dźwięku. Zaraz po przybyciu do Źródlanej Sali Drzewiec poczęstował ich dziwnym napojem, od którego mrowiły ręce i nogi, a włosy jeżyły się na głowie. Hobbici poczuli się po nim syci i pełni sił, napój pokrzepił ich i poprawił im humory. Boromir natomiast po wypiciu swego kubka, mimo widocznych, rozpaczliwych prób pozostania przytomnym i czujnym, osunął się na łoże z mchów, siana i paproci i zasnął snem kamiennym. Dalsze rozmowy toczyły się więc już bez jego udziału. Drzewiec przesunął śpiącego w głąb łoża, pod ścianę, robiąc miejsce dla hobbitów, a sam wyciągnął się na brzegu, kładąc się w dziwny, rytualny niemal sposób, powoli i zabawnie zginając kończyny. Opowiedzieli mu całą swoją historię, od wyruszenia z Shire. Ostatnie cienie ich nieufności rozproszyły się, gdy wyszło na jaw, że stary ent dobrze znał Gandalfa i bardzo czarodzieja cenił. Opowiedzieli mu więc o Wyprawie (oczywiście z pominięciem jakichkolwiek wzmianek o Pierścieniu), o tragedii w Morii i o Lorien. Drzewiec był wielce zdziwiony i poruszony wieścią o śmierci Gandalfa, powspominali więc razem czarodzieja i hobbitom zrobił się jakoś lżej. Potem rozmowa zeszła na orków, Sarumana i Orthank. Drzewiec, niezmiernie ożywiony, zrelacjonował im kłopoty, jakie za sprawą Białej Ręki trapiły Fangorn, a potem zanurzył się we wspomnieniach dawnych czasów. Hobbici, oszołomieni ilością obco brzmiących nazw z trudem mogli nadążyć za wszystkimi tymi niesamowitymi historiami. Po raz pierwszy usłyszeli o losach Pasterzy Drzew i o entowych żonach. Drzewiec odśpiewał im nawet parę pieśni. To był niezwykły wieczór, jak ze snu. I szkoda, że wszystkie te opowieści ominęły Boromira. Oczywiście, spróbują mu wszystko zrelacjonować, ale to już nie będzie to samo. Hobbici wypytywali Drzewca, czy aby na pewno Boromirowi nic nie będzie (jego sen wydawał się być nienaturalnie głęboki), ale ent nie potrafił przewidzieć wszystkich skutków, jakie może wywołać u człowieka wypicie tego napoju. “Nigdy jeszcze żaden śmiertelnik nie kosztował wody entów. Ale skoro wam nic nie jest, jemu też nic nie powinno się stać”. Rzeczywiście, Boromir oddychał równo i głęboko, miał chłodne czoło i nie wstrząsały nim już żadne dreszcze. Hobbici bardziej dla własnego spokoju spytali jeszcze o jakieś lecznicze maści i zioła dla opatrzenia ran. Drzewiec z uśmiechem odparł, że owszem, ma ich sporo i zaproponował im dość szeroki wybór specyfików – od maści hamujących wycieki żywicy do okładów stosowanych w przypadku grzybienia pnia. Wizja Boromira porośniętego korą ostudziła ich entuzjazm, więc ograniczyli się tylko do starannego okrycia Gondorczyka płaszczem i liśćmi paproci, których Drzewiec używał za narzutę, a sami wyciągnęli się obok niego, by posłuchać opowieści enta. Gawędy ciągnęły się aż do późnego wieczora, kiedy to Drzewiec, oznajmił, że musi trochę odpocząć i “postać”. Był zarazem lekko zaskoczony tym, że oni wolą spać na leżąco. Życzyli sobie wzajemnie dobrej nocy i Drzewiec oddalił się w ciemność, pozostawiając ich samych. Było to już jakiś czas temu. Pippin, jak to on, zasnął z miejsca, Merry nie zdołał zamienić z nim nawet dwóch słów. Boromir też był, rzecz jasna, nieosiągalny, więc pozostało jedynie samotne wpatrywanie się w mroki nocy. Hobbit przesunął wolno wzrokiem po sklepieniu Źródlanej Sali. Strop tworzyła misterna plątanina gałęzi, nad nią migotały gwiazdy. Po raz pierwszy od wielu dni noc była prawdziwie bezchmurna. Merry patrzył sobie w niebo i zastanawiał się, co też dzieje się teraz w jego domu w Shire. Czy wszyscy już śpią? Czy może ktoś, w tej właśnie chwili, też patrzy w te gwiazdy i myśli o nim. Jakże okropnie tęsknił za swoją norką i za całą rodziną. Ucieszyłby się nawet na widok kuzyna Berilaka. Z trudem oderwał wzrok od rozmigotanych punkcików na niebie i rozejrzał się po komnacie. Siedziba Drzewca była skromnie urządzona, na środku Źródlanej Sali stał ogromny kamienny stół, bez krzeseł, a pod ścianą ustawiono to ogromne, niskie łoże, które obecnie okupowali. Ściany wyznaczały dwa ciasne szpalery drzew, zbiegające się ku skale. Po przeciwległej stronie komnaty stały tajemnicze stągwie i rząd kubków, od olbrzymich po zupełnie małe. I to wszystko. Ale najbardziej fascynujące były wrota, splecione z setek gałęzi. Które na dodatek rozplatały się same, by przepuścić Drzewca i jego gości i splatały z powrotem, kiedy tylko przestąpili próg. Podobnych cudów nie widzieli nawet w Lorien. Merry westchnął i moszcząc się starannie, przekręcił się na prawy bok. Jak cudownie miękkie było to łoże! Wprost nie mógł się nim nacieszyć. Po ostatnich tygodniach spędzonych na prowizorycznych biwakach u brzegu rzeki, na twardej ziemi lub wprost w łodziach, w których ciągnęło od wody i po ostatniej poniewierce w orkowej niewoli, siedziba Drzewca wydawała się być rajem. Było tu ciepło, miękko i przytulnie. Siano, mchy i paprocie roztaczały delikatny aromat. Niestety zbyt delikatny, by ukryć fakt, że wszyscy trzej śmierdzieli okropnie. Zapach orkowego potu zmieszanego z ich własnym wzniósł się ponad wszystko inne, kiedy tylko rozgrzali się, zagrzebani w ciepłym posłaniu. Merry ściągnął kurtkę i rzucił ją na podłogę, jak najdalej od siebie, ale jego kamizelka i koszula były w niewiele lepszym stanie. O towarzyszach nie wspominając. Drzewiec wykazał dużo taktu, że nie wyrzucił ich na łeb na szyję, każąc natychmiast skorzystać z sadzawki. Przed Źródlaną Salą, w płytkiej, skalnej niecce znajdowało się małe jeziorko. Merry postanowił udać się tam w pierwszej kolejności z samego rana. Zamierzał też uczynić zamach na kaftan Boromira. Poświęcenie i determinacja hobbita osiągnęły już taki stopień, że był gotów uprać go własnoręcznie. I przy okazji własną kurtkę. Nie wspominając już o osobie Peregrina Tuka, w obecnej chwili przyklejonej do jego pleców. Pana Pippina też należałoby wyprać. I z tą myślą zasnął. *** – Mógłbyś się już ruszyć, mości Meriadoku! – rozległo się jak spod wody. – Na wszystkich Bagginsów z Sackville, ile można spać. Merry naciągnął płaszcz na głowę. Ściągnięto mu go z powrotem. – Jestem głodny – marudził ów znajomy głos. – I nudzi mi się. Merry warknął, potrząśnięty gwałtownie za ramię. – Tu nie ma nic do jedzenia. A Drzewiec gdzieś zniknął – drążył głos. Drzewiec? Drzewiec! Umysł Merry’ego raptownie zakotwiczył się w rzeczywistości i hobbit otworzył oczy. Przed nim stał Pippin, zarumieniony, z mokrymi włosami. Słońce złotymi smugami wlewało się do komnaty, przebijając się pomiędzy pniami drzew. Merry przetarł oczy. A więc to mu się wcale nie przyśniło. Naprawdę był w Źródlanej Sali. W gościnie u entów. Ziewnął rozdzierająco i usiadł. Okropnie nie chciało mu się wygrzebywać z ciepłego posłania, choć w zasadzie czuł się całkiem wyspany. Obejrzał się za siebie. Boromir leżał na wznak, jego pierś unosiła się i opadała w miarowym oddechu. – Próbowałem go obudzić – oświadczył Pippin. – Ale śpi jak zabity. Mogłaby po nim przedefilować armia orków, a on nawet palcem by nie ruszył. Nawet łaskotanie nie skutkuje. Merry zmarszczył brwi. Zazwyczaj Boromir sypiał tak lekko, że wystarczyło tylko szepnąć jego imię lub dotknąć jego ramienia, by podrywał się, czujny i od razu przytomny. Tym dziwniejszy wydawał się ten kamienny sen. Hobbit wyciągnął rękę i dotknął czoła człowieka. Było chłodne. Z policzków Boromira zniknęły też chorobliwe wypieki, w ogóle wyglądał tak jakoś zdrowiej i solidniej. A może to przez to ciepłe, słoneczne światło wlewające się do komnaty. Zaszeleściło posłanie i u boku Merry’ego pojawił się Pippin. – Jak myślisz? – Tuk spojrzał na człowieka z góry – Dać mu jeszcze pospać, czy też użyć środków drastycznych? Szczerze mówiąc, wolałbym, żeby się już obudził, nie wiem, czemu ale niepokoi mnie ten sen. – Widać jest mu potrzebny – Merry wzruszył ramionami. – Ja bym jeszcze dał mu trochę czasu. A tak w ogóle co słychać na szerokim świecie? I dlaczego jesteś mokry? – Bo się kąpałem, mój drogi. Co i tobie szczerze polecam. – Byłeś na zewnątrz? – To chyba się rozumie samo przez się. Pozwoliłem sobie skorzystać z dobrodziejstw tej sadzawki przed Salą. A potem przespacerowałem się trochę po okolicy w ramach rekonesansu, podczas gdy inni, nie wytykając palcami, słodko sobie spali. – Widziałeś Drzewca? – Nikogo nie widziałem. Merry ziewnął i przeciągnął się. – Chyba rzeczywiście wstanę. – Zuch chłopak – pochwalił go Pippin. – I wykąp się, proszę – to mówiąc, spojrzał w dół. – Jego też można by wykąpać, nawet by nie zauważył. – A właśnie! – przypomniał sobie Merry. – Pomóż mi zdjąć z niego kaftan. – Po co? – zdziwił się Pippin. – Bo nie zaznam spokoju, dopóki go nie przymierzę – odpalił Merry, a widząc okrągłe oczy Pippina, dorzucił niecierpliwie – Uprać go trzeba, pacanie! Uprać albo wyrzucić, cokolwiek. Nie zamierzam spędzić kolejnej nocy w towarzystwie tego kaftana. – Słuszny pomysł. Razem zabrali się do dzieła i uwinęli się całkiem szybko. Widać nabierali już wprawy. Merry co prawda czuł się trochę dziwnie, tak, jakby rozbierał zwłoki – Boromir nie dawał znaku życia, nawet wtedy, kiedy wyswobodziwszy jego lewą rękę, wyciągnęli mu spod pleców kaftan i przeturlali go na drugi bok, żeby ściągnąć prawy rękaw. Nic, żadnej reakcji, choćby jednego pomruku. Starając się nie okazywać po sobie zaniepokojenia, Merry skorzystał z okazji i zajrzał pod jeden z bandaży. Ku jego zaskoczeniu rana była zasklepiona, opuchlizna i zaczerwienienie zniknęły. Pokazał to Pippinowi i obaj z niedowierzaniem pokręcili głowami. Trochę ich ten widok uspokoił. Najwyraźniej głęboki sen był niezbędnym składnikiem procesu zdrowienia. Na powrót przekręcili Boromira na plecy, okryli go i wycofali się ku drzwiom. Gałęzie rozstąpiły się przed nimi i hobbici wyszli na zewnątrz, chciwie nadstawiając twarze ku słońcu. Jakiś czas potem wykąpany i odświeżony Merry za radą Pippina zaniósł w dwóch palcach kaftan nad pobliski potok, wypływający spod skał. Tuk wyraził bowiem obawę, iż po upraniu ubrania w sadzawce, ta straci jakąkolwiek przydatność. Nad strumieniem więc kaftan poddany został próbie wody. Z pewnością wyszedł z niej czyściejszy i jego zapach już nie powalał, ale za to Merry’emu udało się rozsmarować plamy po orkowej maści równo na całym froncie, a rdzawe smugi z krwi w tajemniczy sposób przeniknęły również na plecy. Z własną kurtką poszło mu lepiej. Obie rzeczy rozłożone zostały na kamieniach w słońcu, a hobbici z braku zajęć powrócili do komnaty, by odkryć, że w trakcie ich nieobecności Boromir przekręcił się we śnie na lewy bok, odwracając twarzą do ściany. Ucieszyli się, bo – pomijając oddychanie – był to pierwszy od wczorajszego popołudnia przejaw życia. A poza tym znak, że rana pod obojczykiem nie przeszkadza mu już aż tak bardzo, skoro sam wybrał sobie taką pozycję. – Jedenaście. – Jak myślisz, długo to potrwa? – spytał Merry. – Przecież słyszałeś. Drzewiec powiedział, że kilka dni. W najlepszym wypadku – odparł Pippin nie podnosząc wzroku... – A my? Co my mamy tu robić? Ile można zwiedzać okolicę? – Ale z ciebie maruda, Meriadoku Brandybuck. Na spływie Anduiną ci źle, na wycieczce z orkami ci źle, w gościnie u entów ci źle. Ciesz się, że możesz odpocząć, że nikt cię nigdzie nie pędzi. Nawyleguj się na zapas albo znajdź sobie jakieś zajęcie. – Jak ty? – Merry pokazał palcem. – Na przykład. Patrz na mnie i ucz się, ja się nigdy nie nudzę. Dwanaście. Ciekawe, ile ich wyjdzie, wszystkich w sumie. Merry pokręcił głową. – Dałbyś spokój, on nie będzie zachwycony jak się obudzi – zauważył. – Jak się obudzi – Pippin znacząco podniósł głos, nachylając się nad uchem Boromira – doceni, że dbam o jego wygląd. – Szczerze wątpię. – Dlaczego? Wygląda całkiem do rzeczy, nie uważasz? – Pippin, przechylając głowę, przyjrzał się swojemu dziełu. A ponieważ nie doczekał się żadnego komentarza ze strony Merry’ego, wzruszył ramionami i powrócił do swego zajęcia, jakim było zaplatanie trzynastego z kolei warkoczyka na głowie Boromira. – Drzewiec powiedział, ze przyśle nam kogoś do towarzystwa – mruknął Merry. Istotnie, ent zapewnił, że da im przewodnika, który oprowadzi ich po okolicy i opowie parę ciekawych historii dla zabicia czasu, podczas gdy reszta plemienia będzie wiecować, ale było to już parę ładnych godzin temu. Drzewiec pojawił się na chwilę, niedługo po tym, jak wrócili do Sali, przeprosił za nieobecność od rana i wyjaśnił, że musiał zwołać braci na wielką naradę. Na śniadanie zaproponował im po kubku napoju, ale z innej stągwi niż poprzedniego wieczora – bardziej sycącego i o mocnym, korzennym zapachu, a potem oświadczył, że musi ich teraz opuścić, by wziąć udział w obradach. Hobbici wyszli za nim na próg, by podziwiać entów sunących z namaszczeniem ze wszystkich stron w kierunku Zaklętej Kotliny, gdzie, jak wyjaśnił Drzewiec, od wieków toczono narady. Był to widok niezwykły. Merry, który z jakiegoś powodu założył sobie, ze wszyscy Pasterze Drzew są podobni do Drzewca, nie mógł się nadziwić różnorodności kolorów i kształtów – jedni entowie byli strzeliści i smukli jak brzozy, inni, krępi, przypominali dęby. Najwyraźniej każdy Pasterz upodabniał się do drzewa, którym się opiekował. – Ktoś idzie – powiedział Pippin, przerywając prace nad czternastym warkoczykiem. Za pniami tworzącymi południową ścianę przesunęła się jakaś sylwetka. Po chwili gałęzie wrót rozplotły się i oczom hobbitów ukazał się wysoki i smukły ent, jeszcze młody najwyraźniej, bo skórę na rękach i twarzy miał zieloną i gładką. – Jestem Bregalad – oznajmił miłym, wesołym głosem, kłaniając się lekko. – Fangorn przysłał mnie, bym dotrzymał wam towarzystwa i zatroszczył się, by niczego wam nie brakowało. – Merry. – Pippin. Hobbici wstali z łoża i ukłonili się grzecznie. – Wiem – uśmiechnął się Bregalad. – Fangorn opowiedział o was zebranym. A ponieważ ja już mam wyrobione zdanie co do Orthanku i nie muszę tkwić na naradzie, chętnie oprowadzę was wokół Methedrasu. Czy macie ochotę przejść się po lesie? – To będzie prawdziwa przyjemność! – odparł Pippin entuzjastycznie. Merry zerknął na śpiącego Boromira. Ktoś powinien przy nim być, na wypadek, gdyby człowiek się obudził. Westchnął w duchu. Skoro Pippin tak się ucieszył na myśl o spacerze, niech idzie. Zasłużył sobie na to. Merry był gotów poświęcić się i zostać. Może zdrzemnie się trochę. – Idź – trącił Pippina łokciem. – Ja popilnuję naszego śpiocha. – Myślisz, że się obudzi, jak nas nie będzie? – Założę się, że jak pójdziemy obaj to obudzi się na pewno. A sam mówiłeś, że lepiej mieć na niego oko. – Nic tu waszemu przyjacielowi nie grozi – wtrącił Bregalad. – My to wiemy, ale on nie – wyjaśnił Merry – A ostatnio był nieco....nerwowy, więc lepiej nie zostawiać go samego. – A zatem mogę was oprowadzić po kolei – zawyrokował Bregalad. – Czasu mamy dość, do wieczora jeszcze daleko. – Idź – Merry skinął głową. Perspektywa późniejszej przechadzki poprawiła mu humor. – Ja znajdę sobie jakieś zajęcie. Pippin uśmiechnął się, sięgnął po swój płaszcz i pomaszerował za entem. – Moje imię w waszym języku znaczy Żwawiec – tłumaczył Bregalad Tukowi – wzięło się stąd, że kiedyś odpowiedziałem “tak” starszemu entowi zanim skończył zadawać pytanie.... – zasłona liści splotła się za nimi i Merry został sam. To znaczy z Boromirem. Co na jedno wychodziło. Rozważył różne możliwości i po chwili namysłu wyciągnął się na posłaniu. Mógłby uprać swoją kamizelkę, ale nie chciało mu się. Ręce dotkliwie mu zgrabiały podczas porannego prania i na razie nie miał ochoty na powtórkę. Ale spać też mu się nie chciało. Dla zabicia czasu więc przysunął się do Boromira i mozolnie zaczął rozplątywać te drobne warkoczyki. Trwało to dobrą chwilę, bo Pippin splótł je mocno i misternie. Merry uznał jednak, że tak będzie rozsądniej i grzeczniej, bo on sam nie byłby zachwycony, gdyby obudził się i zastał na swej głowie ślady czyjejś działalności. To ciekawe, ale jeszcze miesiąc temu nie mielibyśmy z Pippinem śmiałości, żeby o takim żarciku choćby pomyśleć, a co dopiero go zrobić. A teraz... Tymczasem niebo zachmurzyło się i słoneczne smugi przestały rozświetlać pnie. Merry rozplótł ostatni warkoczyk, wstał i wyszedł przed komnatę. Z zachodu nadciągały ciężkie, ciemne chmury. To tyle, jeśli chodzi o mój obiecany spacer. Chyba, ze wiatr je rozpędzi. Istotnie, wiało dość silnie, czego – co ciekawe – nie czuło się w środku Sali. Merry miał nadzieję, że deszcz nie spadnie, bo gałęzie tworzące dach nie wyglądały na szczególnie szczelne. Na wszelki wypadek pozbierał swoją kurtkę i kaftan Boromira i wniósł je do komnaty. Na słońcu i wietrze podeschły nieco, gdyby ładna pogoda zdołała się utrzymać, ubrania może i by nadawały się do noszenia już na następny dzień. Merry rozwieszał je właśnie na gałęziach wystających ze ściany, kiedy jego uwagę przykuł szelest posłania. Odwrócił się. Boromir siedział na łóżku i tarł oczy. – Dzień dobry! – powiedział Merry, odkładając swoją kurtkę na stół. – Witamy z powrotem w krainie żywych. Boromir zamrugał oczami i przyjrzał mu się ze zdziwieniem, jakby widział hobbita po raz pierwszy w życiu, a potem potoczył półprzytomnym wzrokiem dookoła. Merry, mimo lekkiego zaniepokojenia, nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Boromir wyglądał zabawnie, rozczochrany jak strach na wróble, z sianem i mchem we włosach, a ubraniem całym w paprociach. Dolną część twarzy zakrywał mu bujny zarost, a mniej więcej jedna trzecia jego włosów za sprawą warkoczyków odznaczała się dodatkowo gęsto karbowaną fakturą. Fakt, iż pod tym wszystkim kryje się Boromir, syn Denethora, można było ustalić jedynie po oczach. – Jak się czujesz? – spytał Merry, podchodząc ostrożnie. – Śniły mi się gadające drzewa – powiedział Boromir niepewnie, nieco zachrypniętym głosem. – Witaj w siedzibie entów – Merry uśmiechnął się i przysiadł na brzegu łoża. Człowiek spojrzał na niego pytająco, błagalnie niemal, więc Merry wyjaśnił mu zwięźle, gdzie są i przypomniał wydarzenia ostatnich dni. Boromir nadal sprawiał jednak wrażenie nieco zagubionego. – Pamiętasz chyba Drzewca? – dociekał Merry. Boromir potaknął. – A pamiętasz, że wypiłeś ten napój? To po nim tak cię ścięło. – Pamiętam – powiedział z namysłem Boromir – Ale.... – znowu się zawahał. – Ale co? – A list, list od Legolasa? – zapytał bardzo ostrożnie, a widząc zdumienie na twarzy Merry’ego, dodał wyjaśniająco – Ten, w którym pisał, że przebudował Białą Wieżę? Śniło mi się, prawda? Merry wybuchnął śmiechem. – Wprawdzie nie wiem, czym teraz zajmuje się Legolas – odparł rozbawiony – ale jestem pewien, że ma inne zajęcia niż prace budowlane. – Więc nie przebudował mi Minas Tirith? – upewnił się Boromir. – To był tylko sen? Niech będą dzięki Valarom – dodał z uśmiechem. Merry odetchnął skrycie. Wyglądało na to, że poza dziwacznymi snami, napój entów nie spowodował żadnych niepożądanych skutków i z Boromirem jest wszystko w porządku. W każdym razie człowiek zachowywał się normalnie. W miarę. – Czyli to też nieprawda, że Aragorn... – Boromir zmarszczył czoło i urwał. – Co Aragorn? – Merry podchwycił z zainteresowaniem. – A... nic – rozmyślił się Boromir, tym niemniej ulgę wyraźnie było po nim widać. – Dlaczego Legolas miałby przebudowywać Minas Tirith? – Merry wrócił do intrygującego zagadnienia, widząc, że nie doczeka się kontynuacji tematu Aragorna. – A kto go tam wie – mruknął Boromir. – Elfowie są dziwni. Śniło mi się, że wszędzie powstawiał dziwaczne ażurowe ściany i powtykał w nie mnóstwo gałęzi, jak w Lorien. Okropność. – Przecież Lorien to bardzo piękne miejsce. – Pomieszkałbyś w nim przez zimę, a zmieniłbyś zdanie. – Aragorn przez długie lata mieszkał u elfów. Nie słyszałem, żeby kiedykolwiek narzekał. – Bo Aragorn też jest dziwny – podsumował Boromir, ostrożnie zwieszając nogi z łóżka - Gdzie jest Pippin? - Poszedł na spacer. Jak się czujesz? – Merry sięgnął w górę i wyciągnął długie źdźbło siana z włosów przyjaciela. – Czuję się... – Boromir zmarszczył brwi. – ... dziwnie. Merry uśmiechnął się. – A jak twoje rany? – Rany...? – Boromir dotknął dłonią lewego ramienia. – Boli? – Nie, nie bardzo, trochę ćmi – powiedział ze zdziwieniem. – Zerknąłem na nie dziś rano. Prawie zagojone – Merry wyciągnął drugie źdźbło. Boromir spojrzał na niego w nagłym popłochu. – Jak długo spałem?! – jego dłoń dotknęła brody i wąsów. – Właśnie mija doba. Drzewiec przyniósł nas tutaj wczoraj, mniej więcej o tej porze – wyjaśnił Merry. Boromir patrzył na niego nieufnie, wciąż upewniając się palcami co do rozmiarów zarostu. – To niemożliwe. Taka broda nie rośnie przez dobę! – To chyba przez ten napój – zaryzykował przypuszczenie Merry. – Co to było, na wszystkich orków świata?! – Woda entów – Merry wzruszył ramionami. – Wy też tak po niej spaliście? – My nie, tylko ty. Oczy Boromira zwęziły się podejrzliwie. – Dlaczego tylko ja? – zapytał. – A skąd mam wiedzieć? Może w twoim kubku było coś specjalnego, coś przyspieszającego leczenie. A może po prostu, przykro mi ci to mówić, mości Boromirze, hobbici są silniejsi od ludzi. Boromir nadal patrzył na niego nieufnie, jakby Merry należał do spisku mającego niecnie pozbawić go przytomności. Hobbit westchnął. – Cokolwiek to było – powiedział zmęczonym głosem – uratowało ci życie. Nie masz już gorączki, a rany goją się tak, jakby to były tylko płytkie zadrapania. Nie zapomnij więc podziękować Drzewcowi, kiedy tu przyjdzie. – A gdzie on teraz jest? – Zwołał wszystkie enty i poszli naradzać się, co zrobić z Isengardem. – A co chodzące drzewa mogą zrobić z Isengardem? – zdziwił się Boromir – Entowie nie są chodzącymi drzewami, Boromirze! Człowiek mruknął coś pod nosem i potarł czoło. – Rozmawialiście wczoraj z Drzewcem, po tym jak zasnąłem? – spytał – Do późnej nocy. I zaraz ci wszystko opowiem, ale nim zacznę, hm hm, jakby ci tu powiedzieć, czy czujesz się na siłach przejść się do sadzawki? To parę kroków stąd, a wybacz szczerość, przyda ci się. – O niczym innym nie marzę – zgodził się Boromir i, ostrożnie podpierając się ręką, wstał. – I jak? – Merry ustawił się przy nim by w razie czego służyć podparciem – W porządku. – A noga? – Nie dokucza tak jak wczoraj – Boromir ostrożnie pomasował prawe udo. – Mogę na niej stanąć. – To świetnie. Chodźmy więc. – Zaraz, a co się stało z moim kaftanem? – Gondorczyk ze zdziwieniem spojrzał po sobie. – Tam wisi, nie widziałeś? – Merry pokazał mu kierunek palcem. – Suszy się. – Jest cały mokry! – Przecież ci właśnie tłumaczę, że się suszy – odparł Merry cierpliwie. – Co się z nim stało? – Uprałem go. – Dlaczego uprałeś m o j e ubranie? – Boromir popatrzył na niego z osłupieniem. – Bo zaczynało żyć własnym życiem. No, chodź. Ostrożnie ruszyli w kierunku wrót. – I, Boromirze? Co do tego kaftana... – Tak? – Nie ma za co. Merry zaprowadził Boromira nad jeziorko, pomógł mu zdjąć przeszywanicę i zostawił go tam na chwilę. Sam wrócił do Sali i podczas, gdy człowiek się mył, uporządkował posłanie. Na wszelki wypadek wyjął spod łóżka pas i sakwy – Boromir będzie pewnie o nie pytał. Wytrzepał płaszcz Gondorczyka i swój przy okazji też, a potem wyjrzał na zewnątrz. Gałęzie wrót już od pewnego czasu pozostawały rozsunięte, widać zniecierpliwiły się ciągłym splataniem i rozplataniem. Boromir rozmawiał z Bregaladem i Pippinem, którzy wrócili właśnie z wycieczki. Merry ucieszył się na ich widok, wziął płaszcz Gondorczyka i dołączył do grupki nad jeziorem. – Jak widzę, miałeś rację co do naszego śpiocha – powiedział Pippin z uśmiechem. – A Żwawiec pokazał mi Zaklętą Kotlinę! – pochwalił się – I swój dom. I opowiedział o jarzębinach. Poproś go, żeby ci zaśpiewał o jarzębinach. Merry uśmiechnął się do enta i wręczył płaszcz Boromirowi. Człowiek podziękował ruchem głowy i otulił się nim szczelnie. Bregalad skłonił się lekko. – Gotów do przechadzki? – zagadnął Merry’ego – A może Edaini też przejdzie się z nami? – zwrócił się do człowieka. Gondorczyk zawahał się i widać było, jak ciekawość walczy w nim z nieufnością. – Boromir powinien się oszczędzać, bo dopiero co wstał z łóżka – wtrącił się Pippin. – Moim zdaniem jest jeszcze za wcześnie na takie spacery. A tak przy okazji, jesteś już po śniadaniu? – zapytał, spoglądając na Gondorczyka. Ten pokręcił głową. – Chodź więc, czeka na ciebie w komnacie, choć w zasadzie to nie jest już śniadanie, a podwieczorek – oświadczył Pippin. – Naprawdę? – ucieszył się Boromir. – Nie ukrywam, że zgłodniałem. Przepraszam zatem, może innym razem – skłonił się sztywno przed entem, ruszając za Pippinem. – Do usług – odparł Żwawiec. Hobbit i człowiek zawrócili do komnaty. Boromir, idąc, jakby odruchowo wsparł dłoń na ramieniu Pippina. Utykał jeszcze lekko i jego ruchom brakowało zwykłej płynności. Merry patrzył za nimi przez chwilę, po czym podniósł głowę i spojrzał na enta. – Mam nadzieję, że Pippin nie zamęczył cię pytaniami – powiedział nieśmiało. Ent uśmiechnął się – Nie, to była bardzo przyjemna przechadzka. Aczkolwiek nie ukrywam, ilość pytań rzeczywiście trochę mnie przytłoczyła. Czy wszyscy hobbici są tak pochopni? – Nie, ten jest wyjątkowy – mruknął Merry. – Jeśli cię zmęczył, możemy przełożyć nasz spacer na jutro. – Ależ skąd – zaprzeczył Żwawiec. – To dla mnie przyjemność. Pierwszy raz mam tak frapujących gości. To jak, gotów? – Skoczę tylko po płaszcz – Merry skinął głową w kierunku Źródlanej Sali. – Zaraz wracam. Już przed wrotami usłyszał, że w środku toczy się kłótnia. Zwolnił więc i ostrożnie zajrzał do komnaty. – Nie będę tego pił!! – Boromir stał przy stole, naprzeciw rozgniewanego Pippina. – Niedoczekanie! Co to w ogóle ma być? – Człowiek z pretensją wskazywał kubek stojący na stole. – To jest twoje śniadanie! – Tuk wsparł pięści o biodra. – To są kpiny, a nie śniadanie! – Boromir zamachał rękami, po czym gwałtownie przytrzymał osuwający się płaszcz. – Chcesz wiedzieć co to jest śniadanie? Wyjaśnię ci! Jajecznica to jest śniadanie! Bekon i grzanki! Kiełbasa! Chleb z serem i miodem to jest śniadanie. TO nie jest śniadanie! To jest woda. – Ja tylko po płaszcz.... – zastrzegł się Merry, wznosząc ręce w obronnym geście, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. – To nie jest woda tylko napój entów, bardzo smaczny i krzepiący, spróbuj, a... – Wypiję to świństwo i znowu będę spał przez tydzień! – Spałeś jeden dzień. – To wy tak twierdzicie! – Niby dlaczego mielibyśmy cię okłamywać?! – Pippin podniósł głos tracąc cierpliwość. – Zastanów się, człowieku! A poza tym, to jest zupełnie inny napój, nie ten co wczoraj. – Nie wypiję tego! Nie ma mowy! Merry wziął płaszcz i na palcach ruszył do wyjścia. – Tu nie ma nic innego do jedzenia, musisz to wypić! – Od razu powiedz, że chcecie się mnie pozbyć! – Jeśli zamierzasz się tak dalej zachowywać, to chyba rzeczywiście poproszę Drzewca, żeby dał ci porządny kubek tego wczorajszego napoju, przynajmniej będzie święty spokój! – Tylko spróbuj. – A żebyś wiedział, że poproszę! Merry stanął w drzwiach i odwrócił się do Pippina – Powodzenia! – zawołał. I nie doczekawszy się odpowiedzi z wielką ulgą pobiegł ku entowi. – Jak jesteś taki mądry, to sam to wypij! – dobiegło go jeszcze. – Jestem gotów! – zawołał Merry do Żwawca, machając ręką. – Możemy iść. I nie musimy spieszyć się z powrotem. *** – Żwawiec powiedział, że obrady idą w dobrym kierunku i entowie ruszą na Isengard – powiedział Merry. – I cóż z tego? – mruknął Boromir, wzruszając ramionami. – Isengard to niezdobyta twierdza, to potęga. Co entowie zamierzają zrobić? Poszumieć Sarumanowi gałęziami? – Muszą mieć jakiś plan, a co za tym idzie jakieś szanse, przecież nie szliby na śmierć, prawda? – zauważył Merry. Boromir pokręcił głową. – To jakieś zbiorowe szaleństwo – oznajmił. – Poczekamy, zobaczymy – podsumował Pippin. Zapadła cisza. Wszyscy trzej siedzieli wygodnie na łożu opierając się plecami o ścianę z grubych pni. Nadciągał zmierzch. – Głodny jestem – obwieścił Boromir po dłuższej chwili. – Przykro mi, ale zjadłeś już wszystkie lembasy, co do okruszka – Pippin wzruszył ramionami. – I wszystkie pestki. Nie mamy nic więcej. Przez chwilę było cicho. A potem: – A wam nie chce się jeść po tym czymś? Aha! – pomyślał Merry triumfalnie. – Nie – odparł Pippin, zajęty przeglądem własnych paznokci. Boromir skrzywił się i spojrzał na swój kubek ze “śniadaniem”, który, niczym wyrzut sumienia, tkwił od rana na środku stołu. – Podać ci? – nie wytrzymał Merry. – Nie! – Boromir groźnie zmarszczył brwi. – Powiedziałem, że tego nie wypiję! – Nie to nie – Merry wzruszył ramionami, trochę zły na siebie, że się przedwcześnie wyrwał. Powinien znać już Boromira na tyle, żeby wiedzieć, że takie pytanie tylko utwierdzi go w uporze. To nic. I tak się złamie. To tylko kwestia czasu. To myśląc, umościł się wygodniej, nagarniając sobie pod plecy więcej siana. Boromir uniósł dłoń do twarzy. – Muszę się pozbyć tej brody – oświadczył. – Doprowadza mnie do szaleństwa. Hobbici spojrzeli na niego szacująco. – Nie jest taka zła – stwierdził Merry. – Zaczynam się już do ciebie przyzwyczajać. Choć nie przypuszczałem, że człowiek może aż tak zmienić wygląd. – Prawda? – zgodził się Pippin. – Nie poznałbym cię, gdybyśmy się spotkali gdzieś po drodze. To niesamowite. Wyglądasz jak zupełnie ktoś inny. – Wyglądam jak przerośnięty krasnolud! – wybuchnął Boromir. – Nieee, wcale nie – sprzeciwił się Merry bez przekonania. Boromir wyczuł tę jego niepewność i spojrzał na niego, więc hobbit dodał pospiesznie – Wyglądasz jak.... jak... – No jak? – rzucił Boromir wyzywająco. – Jak.... Beorn! – odkrył Merry ze zdumieniem. – Ty wiesz, że masz rację! – Pippin entuzjastycznie pokiwał głową. – Wykapany Beorn. Zawsze tak go sobie wyobrażałem. Boromir idealnie pasuje do opisu Bilba! – Kto to był Beorn? – spytał Gondorczyk podejrzliwie. – To taka legendarna postać, nie słyszałeś o nim? Był duży. I brodaty, zupełnie jak ty teraz. Wujek Bilbo spotkał go kiedyś, podczas wyprawy do Samotnej Góry – odparł Pippin. – Ale kto to był? – dociekał Boromir. – Eeee.... człowiek-niedźwiedź – bąknął Merry pod nosem, bo właśnie uświadomił sobie, ze może nie jest to najlepszy przykład. Boromir zamarł na moment, a potem gwałtownie sięgnął po sakwy. – Pomożecie mi się ogolić! Natychmiast! – Przecież nie masz mydła ani brzytwy – zaoponował Merry, lecz umilkł, widząc jak Boromir wyciąga Czerwony Nożyk i ostrzałkę. – Zwariowałeś? Pokaleczysz się! – Pippin zajrzał Boromirowi przez ramię. – A zresztą nie dasz rady, sam mówiłeś przed chwilą, że ciężko ci jeszcze ruszać prawą ręką! – Dlatego mi pomożesz. – Ja? – Albo Merry, którykolwiek z was. – Przecież ja nie wiem, jak się to robi! – przeraził się Merry. – Przecież tyle razy patrzyliście jak się golę. – To nie to samo. A co jak cię zatnę? Już i tak cię raz skaleczyłem. Boromir uniósł głowę i spojrzał na niego pytająco. – Jak to? Kiedy? Merry odwinął mu rękaw, pokazując rozległą ranę, w tej chwili będącą już tylko długą, cienką kreską. – Zraniłem cię, kiedy rozcinałem ci więzy. Boromir zmarszczył brwi. – To nie ty – pokręcił głową. –To Ugluk. Teraz Merry się zdziwił. – Myślałem, że to ja.... – zaczął niepewnie. Boromir uśmiechnął się i przykrył jego dłoń własną. – To Ugluk. Tamtej nocy, kiedy przyprowadził cię do mnie, a potem opatrywał mi rany. Pamiętasz jak rozcinał mi więzy? To wtedy mnie zaciął. Merry odetchnął z ulgą. – No – oświadczył Boromir zabierając się za ostrzenie nożyka. – To który z was mi pomoże? – Przecież zaraz zrobi się ciemno – zauważył Pippin. – Więc tym bardziej trzeba się spieszyć – odparł Boromir, nie podnosząc głowy. – Nie możesz zaczekać do jutra? – Nie. Jest tu gdzieś bukłak? – Leży pod łóżkiem – odpowiedział Merry. – Możesz mi podać? Merry przelazł na czworaka po łóżku i sięgnął w dół. – Jest w nim coś? – Resztka wody ze strumienia. – Daj. Merry wręczył Boromirowi bukłak i niepewnie spojrzał na Pippina. – Uprzedzam, że jeśli mi nie pomożecie zrobię to sam, rzezając się po omacku niesprawną ręką – zagroził Gondorczyk. Pippin westchnął i wziął od niego nożyk. – To co mam robić? – Zacznij z tego miejsca – Boromir pokazał mu palcem. – I posuwaj się do dołu, zresztą sam zobaczysz jak ci będzie najwygodniej. I tak przed goleniem musisz najpierw ją skrócić – to mówiąc, nabrał wody w dłonie i ochlapał sobie twarz. – Czekaj, mam pomysł, spróbuję na sobie – Pippin pochylił się nad własną stopą i w koncentracji wysuwając czubek języka, ostrożnie spróbował zgolić parę kłaczków. – Skrobie, jak nie wiem. Przyjemne to to nie jest. – To nie ma być przyjemne, tylko skuteczne – stwierdził Boromir. – Ja tam wolę łączyć przyjemne z pożytecznym. Ale jak chcesz. Robię to na twoją odpowiedzialność – Pippin przysunął się do niego, ukląkł i przyłożył mu nożyk do szyi. – Ręce mi się trzęsą! – oznajmił radośnie. – Nie mogę na to patrzeć! – jęknął Merry i wstał. – Wychodzę! Po kilku krokach jednak zatrzymał się gwałtownie. – Zaraz! Stop! Dlaczego wy to musicie robić akurat na łóżku? Nie możecie wyjść na zewnątrz? Ja tu zamierzam spać! I nie mam ochoty po was sprzątać. A poza tym, na zewnątrz jest jaśniej. Do widzenia panom! Podrzynajcie sobie gardła z dala ode mnie. – Ma rację. Chodź – powiedział Boromir do Pippina, dźwigając się z posłania i zabierając bukłak. – Będziesz czynił swą powinność bez świadków. I w ten sposób nikt nigdy nie dowie się, jaki los spotkał Boromira z Gondoru – dorzucił i, utykając, ruszył ku wrotom. Pippin sięgnął po swój płaszcz. – Przyda się do tamowania krwotoku – wyjaśnił, puszczając oko do Merry’ego i pomaszerował za Boromirem. – Wariaci – mruknął Merry, kręcąc głową. – Oszaleć można. Jeden wart drugiego. – Jak noga? – zagadnął Merry, otulając się płaszczem. – Chyba trochę przesadziłem z chodzeniem – mruknął Boromir, rozcierając obolałe udo. – Tego się właśnie obawiałem, ale nie chciałem cię pouczać. Jeśli ktoś się nie oszczędza i zamiast leżeć, wstaje i... – Właśnie to robisz – przerwał mu Boromir uprzejmie. – Co? – Pouczasz mnie. – A, przepraszam – burknął Merry, poprawiając płaszcz. – Bywałem ranny, kiedy ty jeszcze moczyłeś pieluchy, mości Meriadoku i wiem, co robić w takich sytuacjach – dodał Boromir, nadal zajęty masowaniem nogi. Merry zmarszczył brwi i zastanowił się przez chwilę. – Zważywszy na fakt, że jesteś ode mnie starszy o cztery lata, musiałeś mieć bardzo burzliwe dzieciństwo, mości Boromirze – odciął się z satysfakcją. Pippin roześmiał się i przysiadł do nich, szeleszcząc paprociami. – Kto gdzie śpi? – spytał. – Ja zamawiam sobie miejsce z brzegu. – Z brzegu będzie spał Boromir – orzekł Merry autorytatywnie. – A to dlaczego? – zapytali Gondorczyk i Tuk jednocześnie. – Dlatego, że będzie mu wygodniej wstawać i nie będzie nadwerężał nogi, mając brzeg łóżka tuż obok – odparł Merry. – A poza tym, straszne i dzikie bestie, które nocami zakradają się do domów, mają w zwyczaju zjadać tych z brzegu. Uśmiechnęli się wszyscy trzej. – To ja będę spał w środku – poinformował ich Pippin, uklepując siano. – Te straszne zwierzęta na pewno najedzą się Boromirem na zapas, więc bycie drugim z brzegu niczym mi nie grozi. – Jak chcesz – odparł Merry. – Miejsca mamy aż nadto. Na upartego moglibyśmy spać w poprzek i też byłoby wygodnie. – Nie wiem, jak wam, ale mi się wcale nie chce spać – oświadczył Pippin. – Mnie też jeszcze nie – przyznał Merry. – Wygląda na to, że czeka cię dalszy ciąg historii o zaginionych żonach entów – uśmiechnął się do człowieka. – Chętnie posłucham – odparł Boromir, ostrożnie podciągając nogi na łóżko. – Pod warunkiem, że Pippin nie będzie śpiewał. – Nie podobał ci się mój śpiew? – oburzył się Tuk. – Bardzo mi się podobał. A podobałby się jeszcze bardziej, gdybyś znał słowa i melodię. – Gdybym miał poduszkę rzuciłbym w ciebie, wiesz? – Ale mi się upiekło, nie ma co. – Merry, on mi dokucza! – Zaraz pójdziecie do kąta, obydwaj – zagroził Merry, zajęty formowaniem wygodnej poduszki z mchu i siana. Tuk zachichotał i też zaczął uklepywać swoje miejsce, bezczelnie zagarniając siano z części Merry’ego. Boromir przyglądał się im nieodgadnionym wzrokiem. Merry zauważył to spojrzenie i przerwał pracę. – Co? – spytał krótko. – Zachowujecie się tak.... – zaczął Boromir niepewnie i urwał. – Jak? – Merry zmarszczył brwi, zastanawiając się o co teraz znowu chodzi. Pippin też podniósł głowę i popatrzył na człowieka pytająco. – Jakbyście w ogóle nie mieli do mnie żalu.... – dokończył Gondorczyk. – Jakby Amon Hen się nigdy nie wydarzyło – dodał i opuścił wzrok. Merry stłumił jęk. Należało się spodziewać, że temat wypłynie prędzej czy później. Hobbit miał jednak nadzieję, że może dziś wieczorem Boromir daruje sobie i im posępne rozgrzebywanie tamtego nieszczęsnego wydarzenia. Jakoś wybitnie nie miał teraz nastroju na zmagania z poczuciem winy człowieka. Najchętniej w ogóle zapomniałby o tej całej sprawie, choćby na chwilę. I prawie już mu się udawało. Ale oczywiście Boromir musiał do tego wrócić – żeby nie zrobiło im się przypadkiem za wesoło. Choć trzeba mu przyznać, że od obudzenia, aż do tej pory nie poruszył tego tematu. Że myślał o tym – nie ulegało wątpliwości, widać to było po nim, ale na szczęście nic nie mówił. Aż do teraz. – Jeśli dobrze rozumiem – zaczął Merry ostrożnie – sugerujesz, że poczujesz się lepiej, jeśli na ciebie nakrzyczymy, tak? – No nie, tylko.... – Tylko co? – Sam nie wiem – przyznał Boromir pokornie. Przez chwilę skubał nitkę wystającą z przeciętej nogawki. Hobbici czekali cierpliwie. – Ale... – spróbował znowu – byłoby łatwiej gdyby.... sam nie wiem, jak to wytłumaczyć. – Spróbuj – powiedział Merry, porzucając prace nad swoją poduszką i siadając przy nim. – Ja wiem, że tego co zrobiłem nie można odczynić... ani za to wynagrodzić. – Boromir wyraźnie szukał słów. – Stało się i nic tego nie zmieni. I wiem, że będę musiał z tym żyć, ale chciałbym móc zrobić coś, cokolwiek, żeby jakoś... no, nie wiem... – Odpokutować? – podpowiedział mu Pippin. – Tego się nie da odpokutować – Boromir pochylił głowę. – Ale chciałbym COŚ zrobić, ta bezczynność mnie zabija... – Na pewno będziesz miał w przyszłości niejedną okazję, by się zrehabilitować, sam zobaczysz – Pippin próbował go pocieszyć. – Kto wie, może i tak. Ale mi chodzi o coś innego, nie o przyszłość, ale o tu i teraz. Mam dług wobec Drużyny i chciałbym go spłacić, choćby w małej części. – Innymi słowy, chcesz, żebyśmy ci wyznaczyli karę, czy tak? – zapytał Merry. – No nie, niezupełnie. – Więc co? – Po prostu chciałbym coś zrobić, dla Drużyny, dla naszej sprawy. Ale nie wiem co... – odparł Boromir bezradnie. – I nie myślę w tej chwili o jakiś wielkich czynach, to znaczy – zaplątał się – to nie tak, że wielkie czyny są nieosiągalne, może Valarowie pomogą mi jakoś w przyszłości naprawić choć część tego zła, które wyrządziłem, ale teraz chciałbym.... – urwał i westchnął, przeczesując palcami włosy – po prostu coś zrobić. Coś konkretnego. – Coś zrobić? – powtórzył Merry, ściągając wargi w zadumie. – Dla Drużyny.... Coś konkretnego? Hmm – zamyślił się. Wtem natchnienie spłynęło na niego niczym światło w ciemnościach. Merry pochylił głowę i by ukryć uśmiech potarł nos, niby to w zadumie. – Dla Drużyny? – upewnił się. – Tak. – Coś konkretnego, w ramach dobrowolnej służby? – Tak. – Jest coś, co mógłbyś zrobić. Na poczet twego długu – oznajmił z wielką powagą. – To niby niewiele, ale dla nas, hobbitów, z pewnością bardzo ważna rzecz. I bardzo pomoże Drużynie. – Co takiego? Powiedz – Boromir spojrzał na niego z nadzieją. Pippin zmarszczył brwi, starając się dać znak Merry’emu, że on również życzyłby sobie wiedzieć. – Nie chcę, żebyś to robił pod przymusem – ciągnął Merry, ignorując miny Pippina. – Ale jeśli zechcesz, będziemy ci wdzięczni. I jestem przekonany, że Frodo poparłby z całego serca ten mój pomysł. I Sam też. – No, powiedz – ponaglał go Boromir, oczy mu jaśniały. – Na pewno chcesz wiedzieć? – No, tak – w oczach człowieka pojawił się cień podejrzliwości i Merry zdecydował się nie przeciągać. – W takim razie, Boromirze, jako reprezentant hobbitów i w ogóle Drużyny, proszę cię, byś od tej pory wziął na siebie obowiązek zmywania naczyń. – No nie!!! – wybuchnął Boromir. – Merry, jesteś genialny – oświadczył Pippin w zachwycie. – To oszustwo! – tak oburzonego Boromira dawno nie widzieli. – O, wypraszam sobie! – Merry ostrzegawczo pokiwał palcem. – Sam chciałeś coś zrobić. Drużyna się wypowiedziała. Hobbici sobie tego życzą, a jestem pewny, że Obieżyświat, Legolas i Gimli też nas poprą. – No, wiesz! Kpisz sobie ze mnie?! – Boromir aż kipiał ze złości. – Ja tu o poważnych sprawach, a ty... – Co ja?! Wybacz, ale dla mnie zorganizowanie prac w Drużynie jest ważne! – To ma być organizacja pracy? Toć to jawna niesprawiedliwość! – Niesprawiedliwość? – zaperzył się nagle Pippin – Powiem ci co jest niesprawiedliwe! To, że hobbici od początku tej wyprawy szorują gary i patelnie! Biedny Sam pół życia spędza nad strumieniami odmrażając sobie ręce! – Sam jest sługą! – warknął Boromir. – Wydawało mi się, że w Drużynie nie ma podziału na panów i sługi! – odpalił Pippin. – Wszyscy już zmywali, ja, Merry, Frodo, Aragorn. Na własne oczy widziałem, jak sam Gandalf płukał raz miski! Nawet Legolas pomagał. Tylko ty palcem nie kiwnąłeś, książę pan! To była prawda. Gdzieś w drugim tygodniu wędrówki ktoś z Drużyny, Merry nie pamiętał kto, Gimli chyba, wytknął Boromirowi brak udziału w sprzątaniu naczyń. Obecni wówczas przy ognisku członkowie Drużyny w osobach wszystkich czterech hobbitów, Aragorna i krasnoluda usłyszeli w odpowiedzi płomienną i natchnioną mowę, w której poinformowano ich, iż ”wojownicy z Gondoru nie zmywają”. Boromir zdecydowanie wypowiedział się co do podziału zajęć i oświadczył z mocą, iż on ofiarowuje swe usługi jeśli chodzi o ochronę Powiernika Pierścienia, może też dźwigać dodatkowe bagaże, może polować (pytanie żywo zainteresowanego Obieżyświata, w jaki to sposób wojownicy z Gondoru polują, skoro nie posiadają ani łuku ani sideł, zostało ostentacyjnie zignorowane) przynosić drewno na opał, rąbać to drewno, pilnować ognia i wartować do woli. Może też nawet przynosić wodę w kociołku i pomagać przy zwijaniu i rozbijaniu obozowiska (co też i zawsze czyni, a co teraz podkreśla, na wypadek, gdyby obecni nie zauważyli). Natomiast zmywać nie będzie. Bo nie. I powiedział to jakoś tak definitywnie, że nawet Gimli dał sobie spokój i zrezygnował z kłótni. Ostatecznie Boromir robił sporo, dzięki niemu na przykład zawsze mieli pod dostatkiem drewna, więc sprawa zmywania jakoś przyschła i wszyscy przywykli do tego, że Gondorczyk ogranicza się jedynie do dorzucenia swojej miski na stos. Dlatego teraz Merry uznał swą prośbę za całkowicie uzasadnioną. Boromir był jednak innego zdania. – Wykorzystałeś moje dobre chęci! – jego głos był pełen urazy i wyrzutu. – O, przepraszam! – uniósł się Merry. – Nie umiem czytać w myślach i nie wiem, co uznajesz za godne ciebie zajęcie. Jak widzę pomyliłem się sądząc, że mógłbyś chcieć pomoc nam w zmywaniu. No cóż, trudno. Hobbici do garów, a wielcy ludzie... – – Przestań, dobrze?! – Co “przestań”? Skoro zmywanie jest poniżej twojej godności, może powiesz mi łaskawie co mógłbyś robić w zamian? Czemu ewentualnie poświęcisz swój cenny czas... – Merry!... – ...i na czym mogłoby polegać twoje poświęcenie, skoro nie chcesz się przyłożyć do pomocy? I przepraszam, że się w ogóle odezwałem, po prostu opacznie zrozumiałem twoje słowa i myślałem, że skoro mówisz, iż chcesz służyć Drużynie, masz naprawdę na myśli służbę. No, ale przecież mamy już służącego – Sama. I Froda. I.... – Merry, zamilcz!!! – Boromir machnął ręką i powiedział w swoim języku coś co zabrzmiało jak przekleństwo. – Czy to znaczy “tak”? – zapytał Pippin z zainteresowaniem. – Wy.... – zaczął Boromir złowrogo, mrużąc oczy. – Zgadzasz się? – drążył Pippin nie przejmując się ani tonem ani spojrzeniem człowieka. – W końcu to twój pomysł, sam chciałeś.... Boromir spojrzał na nich posępnie, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. Nagle zwiesił głowę i dotknął dłonią czoła. – Ale ja jestem głupi! – jęknął. – To jak, będziesz zmywał? W przyszłości, rzecz jasna, kiedy będzie co zmywać – Merry pozwolił sobie na lekki uśmieszek. – A mam inne wyjście?! – Oczywiście, że masz wybór – odparł Merry głosem niewiniątka. – To praca ochotnicza. – Ochotnicza, dobre sobie – prychnął Boromir, wściekle uklepując siano. – Tak się dać podejść, stary a głupi.... – mamrotał pod nosem jeszcze przez chwilę. Pippin uścisnął dłoń Merry’ego, gratulując mu pomysłu i triumfu, a następnie zwrócił się do Boromira. – Mógłbyś też od czasu do czasu coś ugotować, wiesz? – zaproponował. – Jeszcze czego! A zresztą ja nie umiem gotować. – To się nauczysz. Jajecznicę chyba umiesz zrobić? – Umiem – burknął Boromir. – Ale muszę mieć do tego patelnię – zauważył. – I jajka – dorzucił po chwili zastanowienia. – Brawo. Od czegoś trzeba zacząć. Jak już znajdziemy się w jakimś cywilizowanym miejscu zrobisz nam jajecznicę – zdecydował Pippin. – I może jeszcze mam ci ją podać do łóżka? – spytał Boromir jadowicie. – O, jesteś kochany. Zawsze wiedziałem, że tak naprawdę pod tą burkliwą powłoką kryje się złote serce. A teraz, czy jesteś już gotów na drugą część pieśni o entowych żonach? – Pewnie, dobij leżącego. Nie krępuj się – Boromir ułożył się na plecach i wbił wzrok w sufit. Posłanie znowu zaszeleściło i Merry niechętnie otworzył jedno oko. Komnatę spowijała ciemność, wiatr szumiał na zewnątrz, Pippin od pewnego czasu posapywał miarowo. Boromir natomiast się wiercił. Merry starał się ignorować nieustający szelest paproci i siana, ale kiedy Boromir po raz setny przekręcił się z boku na bok, zdecydował się zareagować. – Wszystko w porządku? – szepnął w ciemność. – Merry? – usłyszał w odpowiedzi. – Dlaczego nie śpisz? – Bo szeleścisz liśćmi. – Przepraszam. Zapadła cisza. – Boromirze? – Tak? – Na pewno wszystko dobrze? – Tak – w głosie człowieka nie było jednak przekonania. – Dlaczego nie śpisz? – drążył więc dalej Merry. – Nie mogę spać i już – dobiegło go mruknięcie. Merry odetchnął głębiej i usiadł, odrzucając na bok płaszcz i wykopując się spod siana i liści. Wzdrygnął się, bo noc była chłodna. Ostrożnie wymacał gdzie jest Pippin i zaczął gramolić się wzdłuż ściany. – Merry, gdzie ty idziesz? – Muszę wstać na chwilę – odparł hobbit złażąc z łóżka. Było kompletnie ciemno, więc wyciągając przed siebie ręce ruszył na oślep w kierunku stołu. Po chwili wymacał jego brzeg, a następnie – co już trwało nieco dłużej –kubek. – Merry? – dobiegło ze strony łoża. – Co ty robisz? – Już wracam. Mów do mnie, żebym wiedział gdzie jesteś. – Tutaj – powiedział Boromir. – Wrota są w przeciwnym kierunku, pogubiłeś się, tak? Tu jestem, o, chyba cię widzę. Tutaj. Merry wyciągnął rękę i wymacał brzeg łóżka, a następnie natrafił na chłodną dłoń Boromira. Człowiek siedział na posłaniu, jego twarz była jaśniejszą plamą w ciemności. – Co robisz? – zapytał Boromir szeptem. Merry zamiast odpowiedzieć, przyciągnął jego dłoń i przytknął ją do kubka. – Co.... – zdziwił się Boromir. – No już, wypij to. Cisza. – Proszę. Przecież umierasz z głodu. Chociaż parę łyków, spróbuj. – A jeśli znowu będę spał jak kamień? – Przed chwilą się skarżyłeś, że nie możesz spać. Boromir mruknął coś niewyraźnie. – To dobry i sycący napój – kusił Merry. – Wystarczył nam na pół dnia, zupełnie tak, jakbyśmy zjedli solidny posiłek. Wypij na próbę parę łyków. Jeśli chcesz mogę wypić z niego pierwszy, żeby... – Nie, nie trzeba. – To znaczy, że wypijesz? – Czy to znaczy, ze nie dasz mi spokoju, dopóki tego nie zrobię? – Tak. Boromir poddał się i uniósł kubek do ust. Wypił parę łyków i zmarszczył brwi. – I co? Żyjesz? – uśmiechnął się Merry. – Żyję. – A widzisz. – Nic nie widzę – mruknął Boromir i dokończył picie. – Dziwnie to smakuje. Jak grzane, korzenne wino. Tyle, że bez dodatku wina – schylił się i odstawił kubek na podłogę. Nagle ziewnął. – Aha! – oznajmił triumfalnie, niczym ktoś, kto od początku wiedział, że miał rację i położył się ostrożnie, jakby oczekiwał, że lada moment runie jak rażony piorunem. – Słodkich snów – powiedział Merry. – Pozwolisz, że udam się na skróty? Nie chce mi się łazić dookoła. – Proszę bardzo. – O, jeszcze możesz mówisz, to niesamowite – zakpił Merry, ostrożnie przechodząc nad człowiekiem. – Dobranoc, Boromirze. Do zobaczenia w maju. – Ha, ha. Prześmieszne. Merry przelazł nad Pippinem i z rozkoszą dał nura pod własny płaszcz, w ciepłą jeszcze jamkę. Przez chwilę mościł się wygodnie, po czym zamknął oczy. – Merry? – Rozległ się cichy szept Boromira. – Mmm? – Mruknął sennie. Chwila wahania. A potem: – Dziękuję. – Oj, Boromirze, Boromirze, zginąłbyś bez nas marnie – wymamrotał Merry. Zaległa cisza. Hobbit wtulił policzek w mech i siano i znieruchomiał. Zasypiał już prawie, kiedy usłyszał szept: – Wiem. Merry przekręcił się na drugi bok. Było już zupełnie jasno, ale nie miał ochoty wstawać. Chciał pospać jeszcze chwilkę, tylko chwileczkę. Było mu ciepło i dobrze i,co najważniejsze, nigdzie nie musiał się spieszyć. Umościł się w sianie, walcząc z płaszczem, który zsunął mu się z pleców i zaplątał dookoła nóg. Hobbit nie mógł sobie dać z nim rady po omacku, więc warknął ze złością i otworzył jedno oko, by ustalić, gdzie jest kaptur. Przy okazji jego wzrok padł na miejsce obok – było puste. Pippin musiał już wstać. Merry oprzytomniał nieco i uniósł się na łokciu, trąc oczy. Nagle zamarł. Boromir też zniknął. Na brzegu łoża leżał jedynie jego porzucony płaszcz. Widok ten wywołał natychmiastowe skojarzenie – pozostawiona tarcza, oparta o łódkę, zwinięty koc, Sam oglądający się niespokojnie przez ramię na opustoszałe miejsce przy głazie i pytający.... Merry poderwał się gwałtownie. Serce zaczęło tłuc mu się w piersi. W te pędy wygramolił się z łoża i rzucił się ku wrotom. Wtem usłyszał głos Pippina i zatrzymał się raptownie. Gdzieś na zewnątrz, za szpalerem drzew Tuk gadał coś wesoło. Merry ochłonął nieco i już spokojniejszym krokiem wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się. Boromir siedział na dużym, płaskim głazie, a Pippin uwijał się dookoła niego. Jak widać, kontynuowali proces golenia, którego nie zdołali dokończyć poprzedniego dnia z powodu raptownie zapadających ciemności. Merry odetchnął głęboko i otarł twarz. Co się z nim dzieje? Skąd ta panika? I dlaczego od razu pomyślał o Amon Hen? Boromir dostrzegł go i skinął mu dłonią na powitanie. Merry odmachał na dzień dobry, na co Pippin uniósł nożyk, wybałuszył oczy i zrobił gest, jakby podrzynał sobie gardło. Merry wymownie popukał się w czoło, podchodząc bliżej. – Zobacz! – Pippin wyprostował się, z dumą wskazując swe dzieło. – Boromir wrócił. Rzeczywiście, Tukowi udało się już zgolić niemal cały zarost człowieka. Zostało mu jedynie małe poletko na jego podbródku i nad szczęką. W efekcie siedział teraz przed nimi nie Beorn z opowieści Bilba, a Boromir z Gondoru, we własnej, nieco wymizerowanej osobie i twarzą zaczerwienioną od zimnej wody. Przemiana była gruntowna. Wczoraj wieczorem Merry miał okazję podziwiać fazę przejściową, niedokończoną, równie frapującą co stadium Beorna. Z przyjemnością spojrzał więc teraz na znajomą twarz i z pewnym zaskoczeniem stwierdził, że brakowało mu tego dawnego, swojskiego Boromira. Uśmiechnął się. – Całkiem nieźle – pochwalił. – Jestem pod wrażeniem twych balwierskich umiejętności, mości Pippinie. – Uwielbiam odkrywać coraz to nowe rzeczy, w których jestem świetny – odparł Tuk. – Może więc w ramach dobrowolnie podjętego zobowiązania będziesz mnie golił codziennie? – Boromir uśmiechnął się, przesuwając dłonią po twarzy. – Szkoda rozmieniać taki kunszt na drobne – oświadczył Pippin. – Ale mogę ci pomagać, dopóki nie wyleczysz ręki. – Jestem tym poruszony do głębi. Czy zechcesz dokończyć swe dzieło, mistrzu? – Wskazał na swój prawy policzek. – Kończcie zatem, a ja się udam na stronę – Merry przeciągnął się. – Co dziś będzie na śniadanie, Boromirze? – spytał, nie mogąc się powstrzymać. Gondorczyk zmrużył oczy. – Smażona kora i szyszki w sosie z żywicy – warknął. – Kapitalnie. – A właśnie. Był tu Żwawiec – przypomniał sobie Pippin. – Zostawił nam po kubku napoju na śniadanie. Powiedział, że zajrzy za jakiś czas. – Wypiliście już swoje? – Czekaliśmy na ciebie. Wiesz, że Boromir wypił w nocy swoją wczorajszą porcję? – Wiem. Byłem przy tym – odrzekł Merry z uśmiechem. – Więc to tak! Niech zgadnę : zaczekałeś aż zaśnie, zatkałeś mu nos i au! Puść! Boromirze, auć, ostrzegam, ja mam nóż! Merry zachichotał. – “I nie zawaham się ogolić cię” – dorzucił. – Nie miałeś przypadkiem gdzieś iść, mości Meriadoku? – przypomniał mu Boromir, uwalniając Pippina z uścisku. Merry pokiwał głową i odwrócił się, po części po to, by ukryć fakt, że nagle zrobiło mu się okropnie smutno. Kiedy bowiem patrzył na Boromira i Pippina, złapał się na tym, że podświadomie oczekuje, że zza rogu wyłoni się Obieżyświat, powracający z porannego zwiadu, Frodo i Sam zaczną krzątać się po obozie, a Gandalf zasiądzie nieopodal nabijając fajkę. Gandalf.... Merry zacisnął zęby i zwiesił głowę, idąc wzdłuż szpaleru drzew. Już nigdy nie będzie tak jak dawniej. – Może nie powinniśmy mu o tym opowiadać? – Pippin w zamyśleniu podrapał się po nosie. – Niby dlaczego? – mruknął Merry. – No... może powinniśmy unikać wszelkich wzmianek o Pierścieniu? – Pip, cały świat obraca się dookoła tego przeklętego Pierścienia! To może mamy też nie mówić o Drużynie, o misji, o Frodzie? Pomyśl, przecież to bez sensu. – Chyba masz rację – westchnął Pippin – Ale może jeszcze za wcześnie, by o Pierścieniu mówić otwarcie, nie uważasz? – Sam już nie wiem. On będzie kiedyś musiał się z tym zmierzyć. I, między nami mówiąc, nie do końca rozumiem, co go tak poruszyło. – To go spytaj – zasugerował Pippin. Merry pokręcił głową. – Pójdź do niego i spytaj – powtórzył Tuk. – Lepiej nie – Merry przygryzł wargę – Powiedział, że chce być sam, więc.... –urwał nagle, widząc baczne spojrzenie Pippina. Tuk szacował go wzrokiem. – No co tak patrzysz? – zaniepokoił się Merry. – Ty się go boisz, prawda? –zapytał Pippin cicho, przyglądając mu się badawczo. Merry przełknął ślinę i zawahał się. Nie wiedział co odpowiedzieć, a kłamać nie chciał. – A ty nie? – szepnął w końcu. Pippin zastanowił się przez chwilę. – Nie. Chyba nie – odparł. – Ja po prostu nie wierzę, że on mógłby zrobić mi krzywdę. – Frodo też nie wierzył, aż do... – Meriadoku Brandybuck! Frodo a my to zupełnie inna historia! – Chciałbym w to wierzyć – Merry pokręcił głową. – Merry, nie popadajmy w paranoję. Zastanów się, co może nam grozić ze strony Boromira? Pierścień jest daleko stąd i nie przypuszczam, by z takiej odległości mógł mieć na niego jakikolwiek wpływ. I nie wiem, jak ty, ale ja – jak dotąd – nie zauważyłem w jego zachowaniu niczego niepokojącego. No poza tym, że przeobraził się w Księcia Smutku i Melancholii, nad tym jednak będziemy pracować. Sam powiedz – widziałeś, żeby się dziwnie zachowywał? Merry musiał przyznać, że nie. – A poza tym – ciągnął Pippin – dlaczego on miałby na któregokolwiek z nas napadać? Bo co? Co my mamy takiego, czego on mógłby pragnąć? Chustkę do nosa? Wykałaczki? Już wiem, czerwone guziki przy mojej koszuli! – Ejże, ej! Ta koszula jest MOJA. – No i stało się jasne, kto tu tak naprawdę jest opętany manią posiadania. Zdradziłeś się, mój drogi. Może to Boromira trzeba przed tobą strzec, a nie odwrotnie? – Zaraz cię strzelę prosto w.... – No, pięknie, groźby i przejawy agresji. Wiedziałem! To ty jesteś niebezpieczny, Meriadoku Brandybuck. – A chcesz się przekonać jak bardzo? – zakrzyknął Merry, skacząc na Pippina i obalając go na posłanie. – Mordują powiernika czerwonych guzików! – rozdarł się Tuk, ciskając w napastnika sianem. – Ratunku! – wrzasnął jeszcze, wśród śmiechów i szamotania. – Przymknij się idioto! – Merry puścił go i przysiadł obok. – Boromir pomyśli, ze naprawdę coś ci się stało. – Bo stało się! Zostałem napadnięty przez szaleńca! – Pippin otrzepał się z siana. Merry uśmiechnął się, a potem nagle spoważniał. – Ja wciąż nie mogę przestać o tym myśleć – mruknął. – O czym? – O Amon Hen. Chciałbym dokładniej wiedzieć, co tam się stało, co Boromir zrobił... – A po co? – Pippin wzruszył ramionami. – To tak naprawdę sprawa między Frodem a Boromirem i oni to sobie będą musieli wyjaśnić. – Ale mnie to męczy! Nie umiem sobie wyobrazić Boromira, który... – To sobie nie wyobrażaj! – przerwał mu Tuk. – A jeśli już koniecznie musisz wiedzieć, to ja ci powiem. Merry uniósł brwi, zaskoczony. – Otóż – ciągnął Pippin. – Założę się, ze pod Amon Hen Boromir wyglądał tak, jak wtedy, kiedy mu powiedziałeś, że ma zmywać. Tylko bardziej. Merry zachichotał, kręcąc głową. – “Tylko bardziej”? – Powtórzył. – Dokładnie tak, mój drogi. Obydwaj spojrzeli w stronę wrót, za którymi czas jakiś temu zniknął Boromir. Człowiek obiecał, że nigdzie daleko nie odejdzie. Chciał być sam, uszanowali więc jego życzenie, choć woleli, by nie oddalał się samotnie. Ale cóż było zrobić. Nie mogli chodzić za nim jak cienie i pilnować go na każdym kroku. Obserwowali tylko, w którą stronę poszedł. Jego cień przesunął się za szpalerem drzew, w prawą stronę, by zniknąć za skałą. A wszystko zaczęło się tak niewinnie. Przy “śniadaniu” opowiedzieli mu, na jego własną prośbę zresztą, szczegóły porwania przez Grisznaka. Wcześniej, jakoś nie było okazji, by o tym porozmawiać. Boromir wiedział tylko, że Grisznak wyniósł ich z obozu, potem zginął stratowany przez rohańskiego wierzchowca, a oni wrócili. Dziś Gondorczyk spytał o szczegóły, a oni zadowoleni z możliwości opowiedzenia takiej barwnej historii, zaczęli odgrywać rozmowę z orkiem, przerywając sobie nawzajem i uzupełniając fakty. Nawet nie przypuszczali, że ta historia tak Boromira poruszy. Kiedy doszli do targowania się o Pierścień, przestał zadawać pytania i zacisnął dłonie na kamiennym blacie. W pierwszej chwili nie zauważyli jego reakcji, przejęci opowiadaniem. Dopiero po chwili dostrzegli wyraz jego twarzy. Trochę ich to ostudziło, dali więc spokój wiernemu przytaczaniu rozmowy i przeszli do opisu nocnej wędrówki po okolicach obozu. Prawie na nich nakrzyczał, że ryzykowali dla niego życie. A kiedy zaczęli mu tłumaczyć, że przecież inaczej nie mogli, że Drużyna to w zasadzie tak jak rodzina, wstał, przeprosił i powiedział, że musi się przejść. Sam. Było to już czas jakiś temu. – Myślisz, że powinniśmy pójść i poszukać go? – zapytał Pippin – Myślę, że nie. Lepiej, żeby nie czuł się pilnowany. Dajmy mu jeszcze trochę czasu. Powinien już niedługo wrócić. – A jeśli nie wróci? – To pójdziemy go poszukać – zgodził się Merry – A nie możemy pójść już teraz? – drążył niespokojny Tuk. – Pip, nie możemy go niańczyć. On też musi pobyć trochę sam, żeby dojść ze sobą do ładu. – On nie powinien być sam – Pippin pokręcił głową. – Jeszcze nie teraz, w każdym razie. Boję się o niego, Merry. Straciliśmy Gandalfa, nie chcę stracić następnego towarzysza z Drużyny. – Ja też nie. – Dlatego właśnie – oznajmił Pippin wstając energicznie – zamierzam przejść się po okolicy, celem tego no... zaczerpnięcia świeżego powietrza i prawdopodobnie zupełnie przypadkowo wpadnę na naszego przyjaciela. W końcu nie można odpowiadać za zbiegi okoliczności, nieprawdaż? – No cóż, nie zamierzam cię powstrzymywać, bo wiem, że i tak to nic nie da. – Rozsądny z ciebie hobbit. – Wiem. I w ramach rozsądnych zajęć ja także wyjdę na zewnątrz, tyle, że w odróżnieniu od ciebie cel mojej przechadzki będzie wyłącznie krajoznawczy. – Mhm. Jasne. Merry narzucił na ramiona płaszcz i wyszedł przed próg. Już od pewnego czasu wzbierała w nim chętka na spacer, zamierzał skorzystać z tego, że jeszcze nie pada. Od wczoraj deszcz wisiał w powietrzu, dziś jednak wydawał się nieunikniony. Wiał silny, przenikliwy wiatr, więc hobbit otulił się szczelniej płaszczem i ruszył w lewo, ścieżką ku jeziorku. Pippin natomiast skręcił w prawo, w kierunku, w którym poszedł Boromir. Merry rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś enta, ale w zasięgu wzroku nie było nikogo. Ścieżka wiła się jak wąż, obiegała jeziorko, a potem odbijała w bok i zawracała, zygzakami pnąc się w górę zbocza Methedrasu. Merry szedł powoli, rozglądając się ciekawie, aż doszedł do poziomego tarasu. Było tu całkiem zacisznie, bo skalna ściana osłaniała to miejsce przed wiatrem. Hobbit, dla lepszego widoku, postanowił wdrapać się na jeden z zielonkawych głazów. Podciągnął się w górę i zamarł. Serce mu zabiło. Przed nim siedział Boromir, obejmując kolana ramionami. Człowiek wyglądał na równie zaskoczonego. No świetnie, oczywiście to ja musiałem na niego wpaść. Teraz pomyśli, ze go szpieguję i łażę za nim, nie dając mu spokoju. Skąd on się tu wziął, przecież skręcił w przeciwnym kierunku. I jak w ogóle zdołał tu wejść, w jego stanie... – Myślałem, że poszedłeś w stronę Zaklętej Kotliny – powiedział Merry nieśmiało. Czuł się okropnie niezręcznie. Nie wiedział, czy ma odejść, czy przysiąść się. – Owszem, ale tam okropnie wiało od lasu – odparł Boromir – więc zawróciłem tutaj. I tak, wiem, to zbyt forsowne podejście jak na moją nogę. Merry uśmiechnął się. – Wcale nie zamierzałem tego mówić. – Ale o tym pomyślałeś – odparł Boromir i poklepał skałę obok siebie, zapraszając Merry’ego do zajęcia miejsca przy nim. Hobbit westchnął w duchu i przysiadł się od razu, nie chcąc pokazać po sobie wahania. – Obawiam się, że Pippin cię szuka – ostrzegł. Boromir jęknął cicho. – Powinniśmy stąd niedługo zejść, żeby się nie denerwował – dodał Merry, zerkając w górę, na twarz człowieka. Boromir pokiwał głową, ale się nie ruszył. I siedzieli tak, w milczeniu, jeden obok drugiego, patrząc na ciemną plamę lasu. Merry przez chwilę walczył ze sobą, ale pytanie to nie dawało mu spokoju. W końcu nie wytrzymał: – Myślisz, że nic im nie jest? – szepnął. – Że są bezpieczni, cała piątka? Boromir spojrzał na niego, a potem oparł głowę o skałę za plecami. – Mam taką nadzieję – odparł. – Wciąż o tym myślę – ciągnął Merry – Czy aby na pewno udało im się uciec, czy nikomu nic się nie stało. – Myślę, że są w drodze do Mordoru – powiedział Boromir w zadumie. – Naprawdę? A jeśli orkowie ich też dopadli? – Nie sądzę – Boromir pokręcił głową. – Też długo nad tym myślałem, wszystko wskazuje na to, że tylko my trzej wpadliśmy na orków na Parth Galen. – A skąd ta pewność? – Orkowie mieli rozkaz brać niziołki i ludzi żywcem, pamiętasz co mówili Ugluk i Grisznak? Złapali tylko nas trzech. I nic nie wspominali o innych. Wygląda na to, że tylko nas widzieli, bo nawet nie próbowali zapolować w okolicy. Po prostu zgarnęli ciebie, Pippina i mnie i ruszyli w drogę. Chyba im nawet do głowy nie przyszło, że jest nas więcej. Zwłaszcza, kiedy nikt nie przybył na zew Rogu. – No, a jeśli Frodo i reszta wpadli na jakąś inną bandę? – Mało prawdopodobne. Myślę, że tam, na Parth Galen, my trzej mieliśmy rzadką okazję spotkać się ze wszystkimi orkami z okolicy – Boromir uśmiechnął się krzywo. – Poznaliśmy reprezentację z Mordoru, z Isengardu i z Morii. – Z Morii też? – zdziwił się Merry. – Tak. Pamiętasz te małe, pokrzywione pokraki w pordzewiałych kolczugach? Merry pokiwał głową. – Usłyszałem raz jak się domagali naszych głów – ciągnął Boromir. – Wrzeszczeli, że nie po to szli taki kawał drogi z Morii, by pomścić kamratów, żeby teraz Ugluk zgarnął wszystko dla siebie. Wszystko czyli nas. Gdyby wiedzieli, że tam, nad Anduiną jeszcze ktoś jest, nie poszliby z Uglukiem, tylko zrobili obławę. A skoro te trzy bandy ruszyły razem przez stepy Rohanu oznaczało to, że nie mieli już nic do załatwienia w okolicy. Innymi słowy: gdyby którykolwiek z orków zabił albo pojmał naszych towarzyszy, wiedzielibyśmy o tym. – A jeśli jakieś niedobitki zostały nad rzeką i zaatakowały naszych? – Merry nie dawał za wygraną. – Jeśli tak, to nadziały się na Andurila, łuk z Lorien i krasnoludzki topór. I już dawno wszelki słuch po tych orkach zaginął. Merry uśmiechnął się lekko, podniesiony na duchu. To rzeczywiście miało sens. Kto by pomyślał, że Boromir może mu dodać otuchy. Zerknął kątem oka na człowieka. Boromir patrzył w dal, nieobecny duchem. – O czym myślałeś, kiedy przyszedłem? – zagadnął Merry z czystej ciekawości i zaraz pożałował, że się odezwał. A jeśli Boromir uzna to za wścibskie i natrętne pytanie i znowu się zjeży? – Myślałem o ojcu. O moim rodzie – usłyszał w odpowiedzi. Po czym zapadła cisza. Merry nie ponaglał przyjaciela, tylko cierpliwie czekał, aż Boromir sam rozwinie wątek. Po chwili człowiek odetchnął głośniej. – Czy wiesz od ilu pokoleń Róg Gondoru , zgodnie ze zwyczajem, przechodził z rąk ojca na syna? – zagadnął. Merry, zaskoczony nieco tym pytaniem, zaprzeczył ruchem głowy. – Od ponad trzydziestu, Merry, od ponad trzydziestu pokoleń. Wiesz, ile to lat? – Dużo? – zaryzykował Merry, niezbyt dobry w liczeniu. – Bardzo dużo, Merry. I przez cały ten czas, od panowania Vorondila aż po mojego ojca, przez setki lat, Róg Gondoru przechodził z pokolenia na pokolenie, nietknięty. Symbol władzy namiestnikowskiej, dziedzictwo mojego rodu. Przetrwał wszystkie wojny i zawieruchy. I to właśnie ja, Boromir II, syn Denethora zapiszę się w historii jako ten, który go stracił. – A jesteś pewien, że już go nie odzyskasz? – zapytał Merry ostrożnie. – Może ktoś z naszych wrócił na tę polanę i... – Ugluk porąbał Róg na kawałki – przerwał mu Boromir. – O. Zapadła cisza. Merry rozpaczliwie myślał, co by tu powiedzieć, ale wszystko wydawało się banalne. – Ojciec wręczył mi go, kiedy miałem dwadzieścia lat – powiedział Boromir bardzo cicho. Tak cicho, że Merry musiał wytężyć słuch. – Na początku trochę się o niego trzęsłem, że go uszkodzę, albo, Valarowie uchowajcie, zniszczę. Zwyczaj wymagał bowiem, bym go nosił przy sobie. I do walki i w podróży. Ale potem wytłumaczyłem sobie, że skoro jest mi pisany, to nic nie może mu się stać. Jestem przecież dziedzicem namiestnika. W końcu przez setki lat moi poprzednicy... –zamilkł nagle i pochylił głowę, zakrywając twarz ręką. – No, a ty właśnie wyróżniłeś się z tłumu – palnął Merry w desperacji, przerażony, że za chwilę Boromir mu się rozpłacze. – W końcu to przecież o to chodzi, prawda? Być zapamiętanym. Oryginalnym. O takich właśnie najciekawiej jest czytać i uczyć się. Będziesz sławny, tylko tego... inaczej, bo... – urwał, czując, że brnie coraz bardziej. Boromir nadal siedział z twarzą ukrytą w dłoni. – Jak ja teraz spojrzę ojcu w oczy? – szepnął. Merry patrzył na niego ze współczuciem. – Naprawdę, okropnie mi przykro – powiedział bezradnie. Boromir zagryzł zęby i uniósł głowę. – Ta wyprawa rzeczywiście dużo mnie kosztowała. Faramir miał rację. Nie powinienem był jechać. Straciłem wszystko, co było dla mnie cenne. Róg, symbol mojego dziedzictwa i prawa do Minas Tirith, mój miecz, wszystko. Straciłem nadzieję. I honor. Nie mam już nic. Nic mi nie zostało. Merry’emu łzy napłynęły do oczu i gardło ścisnęło się w przypływie współczucia. – A tych to nic tylko spuścić z oka na chwilę! – zagrzmiał nad nimi oburzony głos. Podskoczyli obydwaj, spłoszeni. – Zaraz jeden drugiego dołuje! Przyszedłbym odrobinkę później, a szlochaliby, jak nie przymierzając, Lobelia nad kompletem srebrnych łyżeczek! Ręce opadają! Dobrali się, nie ma co. Jak nieszczęścia, co chodzą parami! – Pippin! – powiedzieli Boromir i Merry jednocześnie. – W osobie własnej. I dziękuję, że mi powiedzieliście, gdzie jesteście. Gdyby nie Żwawiec, to bym was szukał do wieczora! – Spotkałeś Żwawca? – zdziwił się Merry, szybko i ukradkiem ocierając zdradliwą łzę. – Gdzie? My nie widzieliśmy nikogo. – Jakbyście się rozejrzeli dookoła, zamiast się tu wypłakiwać na stronie, to byście go zauważyli. On w każdym razie was zobaczył i powiedział, gdzie się schowaliście. – Pippin zeskoczył z kamienia, wyminął Merry’ego i usadowił się przy drugim boku Boromira. – Meriadoku Brandybuck – rzekł surowo, zwracając się wprost do hobbita, z całkowitym pominięciem człowieka – Miałeś go nie zachęcać do samoużalania się! – Wypraszam sobie! – Boromir żachnął się gwałtownie. – Do niczego go nie zachęcałem! – sprzeciwił się Merry równie oburzony. – A co to było to przed chwilą? – Pippin raczył przenieść swą uwagą na Gondorczyka – “Wszystko straciłem”, “Nie mam nic”? Użalałeś się nad sobą, mości Boromirze. – Nie bądź bezczelny, Peregrinie Tuku! – Nie bądź mazgajem, Boromirze z Gondoru! – Jak śmiesz! Nie będę tego wysłuchiwał! – Boromir wsparł się dłonią o ścianę, by wstać. – Siedź! – Ku przerażeniu Merry’go, Pippin bez ceregieli złapał człowieka za łokieć. Przez mgnienie oka Boromir wyglądał tak, jakby zamierzał hobbita odepchnąć. Opanował się jednak. – Zostań – powtórzył Pippin, biorąc człowieka za rękę. – I nie złość się. Musimy porozmawiać. Widzę, że nadszedł czas na poważną rozmowę, nie ma co tego dłużej odwlekać. Jak mawiał mój przodek zwany Ryczywołem –“trzeba wziąć byka za rogi”. – Nie jestem w nastroju na poważne rozmowy – oświadczył Boromir gniewnie i znowu poczynił ruch, jakby zamierzał wstać... – Doprawdy? – zdumiał się Tuk, przytrzymując go zdecydowanie po raz drugi. – Wybacz, sprawiasz wrażenie wprost przeciwne. – Nic ci do tego. – I tu się mylisz, mój drogi – sprzeciwił się Pippin uprzejmie. – Mam ci parę rzeczy do powiedzenia. – To mnie nie interesuje! – A jednak i tak ci powiem. – Dlaczego mnie to nie dziwi? – burknął Boromir nieco opryskliwie. Ale, ku uldze Merry’ego, uspokoił się. Nie próbował też wyrwać dłoni z uścisku Pippina; siedział między hobbitami sztywny i spięty, ale posłuszny. Po raz kolejny Pippin zwyciężył, choć tym razem, zdaniem Merry’ego, Tuk balansował na krawędzi i niewiele brakowało, a jego zuchwałość przyniosłaby wręcz przeciwny do zamierzonego skutek. Merry zdecydował, że musi potem z Pippinem porozmawiać na osobności i ostrzec go przed zbytnią brawurą. Boromir słynął ze swego temperamentu i Merry nie chciał być świadkiem, tego jak cierpliwość Gondorczyka wreszcie pęka, nie wytrzymując presji. – Dlaczego mówisz, że straciłeś wszystko? – zapytał Pippin, nieoczekiwanie łagodnym tonem. – Przecież to nieprawda. Boromir milczał, patrząc tępo przed siebie. – Masz przyjaciół, dom, rodzinę... – Nie zrozumiesz tego – przerwał mu Boromir. – Może i nie zrozumiem – zgodził się Pippin. – Jestem w końcu tylko małym hobbitem. Wiem jednak jedno. Ja bym wolał mieć przyjaciół niż taki na przykład róg, choćby nie wiem jak zabytkowy. – To nie był jakiś tam róg. To był symbol. Symbol moich praw do panowania w mieście. – Chcesz powiedzieć, że bez Rogu nie możesz być namiestnikiem? – wtrącił się Merry ze zdziwieniem. – Oczywiście, że mogę – Boromir spojrzał na niego niecierpliwie. – Ale nim nie będę – dodał cicho. – A dlaczegoż to? – spytał Pippin. – Bo tak postanowiłem. Ale to moja sprawa i nie będę rozmawiać na ten temat. – Jak chcesz. Choć pozwolę sobie zauważyć, że inni też mogą mieć tu coś do powiedzenia. Na przykład twój ojciec. Albo brat. Ale dobrze – Pippin uniósł dłoń pojednawczo, widząc gniewną reakcję Boromira – nie będziemy teraz o tym mówić. Wróćmy do poprzedniego tematu. Powiadasz, ze straciłeś wszystko. A to? – Pippin wskazał na klejnot na szyi Boromira. – To pamiątka po matce – Gondorczyk odruchowo dotknął białego kamienia. – No właśnie. Nietknięta i na miejscu. – Masz też pas z Lorien. Bardzo piękny – wtrącił Merry. Jednak mina Boromira świadczyła o tym, ze akurat prezent od Galadrieli był mu dość obojętny. – I co najważniejsze masz swój kasztan – Pippin trącił go w bok, a człowiek uśmiechnął się mimo woli. – No i masz nas – dodał Merry szczerze, z zadowoleniem obserwując, jak Boromir, poruszony, odwraca wzrok. – Czyli nie wszystko straciłeś – zauważył Pippin... – No, sam przyznaj, tak czy nie? Boromir niechętnie pokiwał głową. – A widzisz. To mamy punkt wyjścia. Kiedy tu podchodziłem, usłyszałem, jak mówisz, że Faramir miał rację i nie powinieneś jechać. Naprawdę uważasz, że nie powinieneś wyjeżdżać z Gondoru? – Tak – odparł Boromir ze spokojem i niezbitą pewnością. – Teraz widzę to wyraźnie. To Faramir powinien był jechać. Ta misja była jemu przeznaczona, on miał sny i to jego wezwano... – – Zaraz, czekaj – Pippin zmarszczył brwi – to tobie nie śniła się w końcu ta przepowiednia? – Śniła się, ale tylko raz. Mój brat pierwszy zaczął mieć te wizje, nawiedzały go kilkakrotnie. A ja, cóż....wcale nie mam pewności, czy mi się to nie przyśniło, ponieważ on o tym bez przerwy mówił i rymy praktycznie znałem na pamięć. – No, ale jednak ci się przyśniło. I ty pojechałeś. Więc może właśnie tak miało być. – Na pewno nie. To Faramir powinien jechać. Ja wszystko popsułem... – A co takiego popsułeś, Boromirze? – zapytał z nagła Merry. Człowiek spojrzał na niego, marszcząc brwi. – No jak to co?! – wybuchnął. – Wszystko! – To znaczy co konkretnie? – No... – Boromir rozłożył ręce, jakby ukazywał hobbitowi dowody wyłożone na tacy. – No co? – Merry również wymownie rozłożył ręce. – Rozbiłem Drużynę na przykład! Zdradziłem... – Zaraz! – przerwał mu Merry, wznosząc dłoń. – To orkowie rozbili Drużynę. Już to omawialiśmy. To nie był twoja wina, że nas rozdzielono. – Ale to przede mną uciekł Frodo! – No i co? – Jak to co?! – No, Frodo uciekł. A potem na pewno wrócił. Przecież nie jest głupi. Dopiero co sam mi tłumaczyłeś, że nasza Drużyna na pewno maszeruje teraz do Mordoru. Więc na czym polega problem? – Merry, czy ty sobie żarty robisz? – Boromir patrzył na niego z niedowierzaniem. – Nie, Boromirze. Próbuję się tylko dowiedzieć, co takiego zepsułeś. Bo tak na mój rozum, wszystko dzieje się zgodnie z planem. Już w Lorien ustaliliśmy, że na wysokości Rauros, drogi Drużyny rozejdą się w dwie strony. Frodo miał zadecydować, którędy pójdzie, do Mordoru, czy do Minas Tirith. I teraz mogę ci już powiedzieć, że my, hobbici, wiedzieliśmy, iż on myśli o Mordorze. Jego wątpliwości wynikały z tego, że się bał. Tylko z tego. Bał się, ale wiedział, że tamtędy biegnie jego droga i powiedział nam o tym w zaufaniu. A ty przecież wracałeś do domu, do Minas Tirith i nie było żadną tajemnicą, że zamierzasz się od nas odłączyć, prawda? – No a wy? – zapytał Boromir niepewnie. – A my... – Merry urwał i wymienił spojrzenia z Pippinem. – My i tak planowaliśmy ci towarzyszyć, więc jak widzisz.... – Chcieliście iść ze mną? – powtórzył Boromir w osłupieniu. – Tak. Widzisz, Pippin zdecydował się dotrzymać ci towarzystwa – tłumaczył Merry. Boromir zwrócił niedowierzający wzrok na Tuka. – Dużo myślałem – Pippin pokiwał głową. – Po Morii. I w Lorien. Stwierdziłem, że w czasie tej wyprawy więcej było ze mnie szkody niż pożytku. Pewnie bym tylko zawadzał w drodze do Mordoru. Bałem się, że Frodo będzie miał przeze mnie jakieś kłopoty. A poza tym nie chciałem, żebyś wracał sam. Więc podczas narady nad Rauros miałem stanąć przy tobie. Boromir głośno przełknął ślinę. – A ponieważ obiecałem jego rodzicom, że go nie spuszczę z oka – dodał Merry – ja również siłą rzeczy planowałem iść do Minas Tirith. Nie chcieliśmy zostawiać Froda, ale on sam nas do tego namawiał. – Nie wiedziałem – szepnął Boromir. – Nie zdążyliśmy ci powiedzieć – Merry wzruszył lekko ramionami. – Sam więc widzisz: w zasadzie wszystko dzieje się zgodnie z planem. Frodo zmierza do Mordoru, a my trzej do Minas Tirith. – Tyle, że nieco na około, bo po drodze zwiedzamy Fangorn – wtrącił Pippin. – A zatem wracając do mojego pytania – Merry był bezlitosny – wytłumacz mi proszę co też takiego popsułeś. Pomińmy w tej chwili filozofowanie nad moralnym aspektem tej całej sprawy i skupmy się na konkretach. Wystraszyłeś Froda. To na pewno. Ale co poza tym? Boromir otworzył i zamknął usta. – No, słucham? Boromir spojrzał na niego, potem na Pippina, potem na las i wreszcie na własne buty. – No? – uśmiechnął się Pippin. – Poprosimy o następny głupi argument do obalenia. – Ja... ja nie patrzyłem na to od tej strony – odparł Boromir bardzo cichym głosem. – Właśnie na tym polega twój problem, Boromirze. Ty wszystko widzisz wyłącznie w ciemnych barwach – wytknął mu Pippin. – Zachowujesz się tak, jakby dla nikogo na tym świecie nie było już nadziei. – Bo nie ma – burknął Boromir pod nosem. – Słucham? Co to miało być? – Nic. – Udam, że tego nie słyszałem – Pippin pogroził mu palcem. – A teraz weźmiemy się za sprawę... – Przepraszam, że wam przerywam, ale proponuję zrobić przerwę – wtrącił się Merry. – Niech ci to Valarowie wynagrodzą, wybawco – rzekł Boromir z wdzięcznością. – Nie, nie, Boromirze. Nie ma litości, rozmowę będziemy kontynuować. Chciałbym jednak zwrócić waszą uwagę na kolor nieba nad naszymi głowami. – U, fakt. Nie jest dobrze – Pippin skrzywił się, patrząc na wiszące nad nimi ołowiane chmury, aż ciężkie od deszczu. – Nim więc, mój zacny Boromirze – kontynuował Merry – obecny tu Peregrin Tuk ostatecznie zmiażdży twój mroczny, acz kruchy światopogląd, proponuję przenieść pole bitwy pod dach. Boromir spróbował się nie uśmiechnąć, ale mu się nie udało. Merry i Pippin wstali i ujmując człowieka każdy za jedną rękę, podciągnęli go do góry i wszyscy trzej zaczęli schodzić w dół. – Czy mogę o coś spytać? – odezwał się po chwili Boromir. – Śmiało – zachęcił go Pippin, oglądając się przez ramię. – Nurtuje mnie to od pewnego czasu. – No, no? – Kto to jest Lobelia? Deszcz istotnie lunął i to całkiem solidnie, kiedy byli na wysokości jeziorka. Zmoczył ich nim dotarli do Sali, ale humory znacznie im się poprawiły, gdy przekonali się, że szczelne sklepienie z gałęzi nie przepuszcza ani kropli i w środku jest sucho. Roztrzepali mokre płaszcze, wzięli sobie każdy po kubku napoju – “obiad” czekał na nich bowiem na stole, pozostawiony przez Bregalada – i zasiedli wygodnie na łożu, wyciągając nogi. Ku rozbawieniu Merry’ego Boromir pierwszy wypił swoją porcję, bo jak to ujął –“miał nadzieję, że zaśnie i w ten sposób uchroni swój kruchy światopogląd”, ale ku jego rozczarowaniu sen go nie zmorzył, a hobbici nie dali się nabrać na pozorowane ziewanie. Gondorczyk spróbował więc innej taktyki, sprytnie wykazując zainteresowanie koligacjami Bagginsów z Sackville, o których opowiedzieli mu pokrótce podczas drogi do Sali. Boromir wrócił do tego tematu sam z siebie i zaczął dopytywać się o szczegóły. Wychodził wprost ze skóry, by pokazać, jak bardzo interesują go losy Bag End i w końcu udało mu się odwrócić uwagę hobbitów od własnej osoby, bo zarówno Merry, jak i Pippin nieświadomie dali się podejść i złapać na tę przynętę. Żaden hobbit bowiem nie oprze się urokom historii rodzinnych. Zaczęli mu opowiadać o Lobelii, o powiązaniach Bagginsów z Brandybuckami, a Boromir umiejętnie podsycał ich entuzjazm, zręcznymi pytaniami kierując opowieść wciąż na nowe tory. Naciągnął ich nawet na szczegółową relację z urodzinowego przyjęcia Bilba. Koniecznie chciał wiedzieć, co kto dostał w prezencie, jakie serwowano potrawy i skąd się wzięła nazwa “gros”. Sprawiał wrażenie dogłębnie zainteresowanego i przejętego, był po prostu słuchaczem idealnym. W pewnym momencie Merry zorientował się jednak, że czas płynie a oni właśnie opowiadają bardzo zadowolonemu Boromirowi o tym, jak to stary Rory Brandybuck wydawał swą Esmeraldę za mąż. Dopiero wtedy hobbit oprzytomniał. – Pip? – Co? – Tuk spojrzał na niego niecierpliwie, zamierając w trakcie ożywionej gestykulacji, która towarzyszyła historii kupowania domu przez Rory’ego. – Chyba nie o tym mieliśmy mówić, pamiętasz? Boromir łypnął groźnie na Merry’ego i zwrócił się do Tuka: – Nie, nie – zaprzeczył szybko, za szybko. – Mów dalej. To fascynujące. Pippin zmrużył oczy i opuścił ręce. – Dzięki, Merry – oświadczył. – Nieźle, mości Boromirze. Ale nie myślałeś chyba, że ci się uda? – Co się uda? – zapytał człowiek niewinnie. – Wywinąć z moich szponów. No, dobrze, nadeszła chwila prawdy – odchrząknął. – No więc... – zaczął. – O, rety, Merry, o czym ja miałem mówić? – A skąd mam wiedzieć? – Odparł Merry, ignorując triumfalny uśmiech Boromira. – Już wiem – odetchnął Pippin. – Dałbyś spokój – mruknął Boromir – Wiesz co, Pip, może rzeczywiście nie rozgrzebujmy tego w tej chwili – poparł go Merry. Istotnie, nastrój był dość odległy od tych ponurych tematów i mimo, że sam o tym przyjaciołom przypomniał, tak naprawdę wcale nie miał ochoty mówić teraz o Amon Hen. – Powinniśmy o tym porozmawiać – upierał się Tuk. – Ale może nie teraz – wahał się Merry, który z każdą chwilą upewniał się, że idiotycznie zrobił. – Myślisz, żeby zaczekać, aż Boromir znów zacznie się i użalać nad sobą i wtedy... – Pippinie...! – rzekł Boromir ostro – No co? Obstawiam, że nie wytrzymasz do wieczora i sam mi się podłożysz na tacy, więc w sumie możemy poczekać. I nie patrz tak na mnie, twoje miny nie robią na mnie wrażenia. To, jak Merry, jak myślisz – ile wytrzyma, bez użalania się nad swoim losem? – Niedługo – Merry pokiwał głową. – To co? Układ? – wesoło zwrócił się do człowieka. – Damy ci teraz spokój, ale pamiętaj, jedno twoje słowo na wiadomy temat i bierzemy się za ciebie. Gondorczyk spojrzał na niego i Merry zamarł widząc jego oczy. – Zapominasz się, mój drogi hobbicie – syknął Boromir. Jego głos, choć cichy, był tak groźny, że Merry’emu ciarki przeszły po plecach. Człowiek przeniósł wzrok na Pippina i oświadczył ostro: – Mam dość waszych kpin. Zrozumiano? Nie życzę sobie więcej żartów na ten temat! – uniósł nieco głos, a hobbici spojrzeli na siebie, wystraszeni – Zaczynam żałować, że cokolwiek wam powiedziałem! – dorzucił gorzko. – Na wszystkie demony podziemnego świata, co mnie podkusiło, żeby się wam zwierzać, musiałem chyba ze szczętem oszaleć! Merry nerwowo przełknął ślinę. Rzeczywiście, mogło to tak wyglądać, że żartują sobie z cudzego nieszczęścia, choć absolutnie nie to było ich zamiarem. A już na pewno nie chcieli, by Boromirowi zrobiło się przykro. Chyba rzeczywiście się zagalopowali, zwłaszcza z tymi uwagami o użalaniu się nad sobą. Merry poczuł nagłe ukłucie wyrzutów sumienia. To było niepotrzebne. I niegrzeczne. Boromir im zaufał, wyznał im swoje winy i swoje obawy, a oni się zapomnieli, przedobrzyli. A po wyrazie twarzy człowieka – dumnym, zaciętym i pełnym bólu – widać było, że jeśli natychmiast czegoś nie wymyślą i nie naprawią błędu, stracą to zaufanie bezpowrotnie. A co za tym idzie, stracą też Boromira. – Zabawę sobie znaleźli! – prychnął Gondorczyk, jakby na potwierdzenie obaw Merry’ego zbierając się do wstania. – Dokąd idziesz? – zaniepokoił się Pippin. – Za pozwoleniem, mości Peregrinie, to nie twoja rzecz – odparł Boromir godnie, wysuwając się spomiędzy nich. – Nie muszę ci się tłumaczyć i życzyłbym sobie, żebyś o tym pamiętał. – Chyba nie idziesz na ten deszcz? – zagadnął Merry ostrożnie. Boromir mu nie odpowiedział. Hobbici wymienili błyskawiczne spojrzenia. Mina Tuka świadczyła o tym, że on też zrozumiał powagę tej chwili. – Nie idź, zaczekaj – Pippin złapał człowieka za rękę. – Bardzo cię przepraszam, nie chciałem... – – Puść mnie z łaski swojej – Boromir spróbował wysunąć dłoń z uścisku hobbita, ale nie zdołał, bo Merry pod wpływem impulsu przysunął się i ujął go za drugą rękę. Gondorczyk spojrzał na niego zaskoczony, jakby się nie spodziewał po nim takiego gestu. – Nie gniewaj się nas, nie chcieliśmy robić ci przykrości – powiedział Merry szybko, wykorzystując jego zawahanie. – Przepraszamy cię. To tylko takie głupie gadanie, próbowaliśmy cię rozśmieszyć. Po prostu... po prostu lubimy cię i nie chcieliśmy, żebyś się martwił. – Bardzo cię lubimy – podkreślił Pippin z mocą. Boromir spojrzał na nich z niechęcią, jakby chciał sprawdzić, czy nie żartują, ale obaj hobbici mieli bardzo poważne i uroczyste miny. I obaj trzymali go mocno. Na tyle mocno, że Boromir zaprzestał prób wyrwania dłoni z ich rąk, nie chcąc narażać na szwank swej godności poprzez szamotanie z dwójką zdesperowanych hobbitów. Został, ale Merry czuł, że jeśli go tylko puszczą – wstanie i wyjdzie natychmiast. Hobbit odruchowo wzmocnił więc uścisk na jego dłoni. – Zrozum, nam też jest bardzo ciężko – zaczął się tłumaczyć. – Ze wszystkich sił staramy się jakoś w tym wszystkim odnaleźć i nie stracić nadziei.... – I nie stracimy jej – przerwał mu Pippin z naciskiem – Bo mamy siebie. I ciebie. Boromir żachnął się, jakby nie mógł już tego dłużej słuchać. Merry już otwierał usta, by raz jeszcze przeprosić i zapewnić, że już nigdy nie będą wracać do sprawy Amon Hen, ale Pippin go ubiegł. – Nie stracimy nadziei – powiedział Tuk, ujmując dłoń człowieka w obie swoje –Bo ona wciąż istnieje. Ja wierzę, że wszystko będzie dobrze. – Więc jesteś okropnie naiwny, Peregrinie Tuku – warknął Boromir. – Być może – Pippin z namysłem patrzył na ich złączone ręce. – Być może jestem głupim Tukiem, tak, jak mi to powiedział Gandalf. w Morii, ale coś wam powiem, wam obu – ja myślę, że na przekór pozorom jest w tym wszystkim sens. Bo, widzicie, ja usłyszałem jak Gandalf mówił Frodowi w Rivendell, że na tym świecie są i dobre potęgi, oprócz złych. Może to i nie jest specjalne odkrycie, ale ja... ja nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. I Gandalf mówił, że one też działają, te potęgi. I to, co nazywamy przypadkiem tak naprawdę jest częścią Planu. Bardzo dużo nad tym myślałem, od kiedy wyruszyliśmy z Rivendell. A im dłużej wędrujemy, tym bardziej zaczynam się w tym upewniać. – Doprawdy? – spytał Boromir, a w jego głosie pobrzmiewała niepokojąca nuta ironii. – Mimo śmierci Gandalfa? Mimo tego wszystkiego, co nas spotkało? Pippin podniósł na niego poważny i skupiony wzrok. – Właśnie z powodu tego, co się stało, zaczynam skłaniać się ku teorii, że jest gdzieś ktoś, coś, kto to zaplanował. Nie jesteśmy sami, zaczekaj, nie przerywaj mi, spróbuję to wytłumaczyć – Pippin zmarszczył brwi i nabrał tchu. – Powiedz mi, Boromirze, jakie są realne szanse na to, by Powiernik wypełnił swą misję? – Nie ma żadnych – odparł Boromir spokojnie, z niezbitą pewnością siebie. – To szaleństwo. Pięć osób nie sforsuje bram Mordoru. To po prostu śmieszne. – No właśnie. Tak by się mogło wydawać na chłopski rozum, prawda? – ciągnął Pippin. – Tak samo można by rzec, że Pierścień nie miał prawa dotrzeć aż tak daleko, do Rauros. Zobaczcie, od wyruszenia z Rivendell, gdzie tam z Rivendell, z Shire! ścigali nas wszyscy możliwi słudzy i szpiedzy Saurona: Nazgule, wilki, orkowie. Nawet wrony były przeciwko nam. I Caradhras. I to dziwne coś w wodzie, u wrót Morii. A, no i jeszcze był Saruman. Czy czegoś nie wymieniłem? – Tak, trolla w Morii – dorzucił Merry. – O właśnie, były jeszcze trolle – Pippin pokiwał głową. – I Balrog! I upiory kurhanów. I Stara Wierzba – wyliczał Merry. – Widzisz? – Pippin przechylił głowę. – Bez szans. A jednak przeszliśmy pół Śródziemia. Ponieśliśmy straszną stratę w Morii, ale misja trwa. Boromir zacisnął szczęki i wbił wzrok w ścianę. Pippin nie zraził się tym i mówił dalej: – Ale dla mnie osobiście, najważniejsze były te ostatnie dni. Przecież my nie mieliśmy żadnych szans, żeby ujść z życiem z łap orków. Czy któryś z was się nad tym choć chwilę zastanowił? – Ja. Ja też nad tym myślałem – odpowiedział Merry. – I tak samo jak ty twierdzę, że nie mieliśmy żadnych szans. Nasi przyjaciele muszą być przekonani, że zginęliśmy, albo jesteśmy właśnie torturowani w Isengardzie. – No właśnie. Czy kiedykolwiek słyszałeś o tym, żeby ktoś ocalał z orkowej niewoli, Boromirze? Gondorczyk zaprzeczył ruchem głowy. – A nam się udało. Było ich ponad stu. A nas trzech. Mieli rozkaz zabić nas, gdyby ktoś próbował przyjść nam z pomocą. I wtedy, kiedy traciliśmy wszelką nadzieję pojawili się Jeźdźcy, a podczas ich nocnego ataku, Grisznak porwał mnie i Merry’ego. Wyniósł nas za obóz i w chwilę potem zginął, zabity przez Rohańczyka. Można by założyć, że po prostu mamy dużo szczęścia. Dopisało nam, kiedy szukaliśmy cię po nocy w lesie. Dopisało nam też później, bo kiedy orkowie chcieli ci zrobić krzywdę – Jeźdźcy zaatakowali znowu i odciągnęli strażników. Nie wiem, jak wy, ale ja to sobie starannie przeanalizowałem, krok po kroku, wszystkie wydarzenia po kolei. Jeden nieprawdopodobny zbieg okoliczności goni drugi. Pamiętacie nasz wykrot? Dziwnym trafem znalazł się we właściwym czasie na właściwym miejscu, przecież gdyby nie on, orkowie by nas dopadli. A potem zupełnie przypadkiem obraliśmy drogę, która doprowadziła nas do strumienia, kiedy umieraliśmy z pragnienia. I znów kompletnie “przypadkiem” trafiliśmy na Drzewca. – Pippin spojrzał Boromirowi w oczy. – Popraw mnie, jeśli się mylę, ale gdyby nie woda entów byłoby z tobą bardzo źle, prawda? – Myślę, że bym umarł – odparł Boromir bez cienia emocji. – No właśnie. Ale nie umarłeś, bo w ostatniej chwili znalazło się cudowne lekarstwo, które ocaliło ci życie. Rozumiesz więc, co to wszystko oznacza? – Obawiam się, że nie za bardzo – ton Boromira nadal był nieprzyjemnie kpiący. – To znaczy, że Ktoś chce, żebyś ty żył. To znaczy, że śmierć nie była nam jeszcze pisana, wszystkim trzem. Że mamy coś do zrobienia. Coś ważnego. Merry, ja i ty. Zwłaszcza ty. – Tylko co? – Szepnął Merry, czując jak dłoń Boromira zaciska się pod jego palcami... Gondorczyk milczał, siląc się na obojętność, choć widać było, ze słowa Pippina zrobiły na nim wrażenie. – Nie wiem – odparł Tuk. – Zobaczymy – wzruszył ramionami. – I dlatego, Boromirze, nie zgadzam się z tym, co niedawno powiedziałeś, że to nie ty, a Faramir powinien był jechać do Rivendell. Ja myślę, że to ciebie wybrano, właśnie ciebie. Aragorn powiedział nam, że dotarłeś do domu Elronda świtem tego samego dnia, w którym planowano wielką naradę. Tak było? Boromir skinął głową. – Czy to nie jest niesamowity zbieg okoliczności? Dotarłeś nie dzień później, nie wcześniej a dokładnie na naradę. To znaczy, że ciebie wezwano. Skąd wiesz, że twój brat zdołałby dotrzeć na czas? Dlaczego zakładasz, że on spisałby się lepiej? A jeśliby coś mu się stało po drodze, jakieś nieszczęście? – Pippin ma rację – wtrącił się Merry, spoglądając w górę, na twarz człowieka. Boromir starannie unikał ich wzroku i nadal milczał. – Czy możesz nas zapewnić o tym, że twój brat, zdołałby przekopać ten tunel w śniegu? Że dałby radę znieść nas po kolei na plecach, tak jak to ty zrobiłeś? – Obieżyświat cieszył się, że to właśnie ty dołączyłeś do Drużyny – dorzucił Pippin. – Doprawdy? – Boromir spojrzał na nich, mrużąc oczy. – A ja odniosłem wrażenie, że nie był zachwycony. – Skąd ci to przyszło do głowy? – zdziwił się Merry. – Obieżyświat przyszedł do nas, w Rivendell i powiedział, że pójdziesz z nami i że to się znakomicie składa, bo jesteś odważny i... – – “To człowiek wielkiego męstwa”, tak powiedział, pamiętam – wtrącił Pippin. – O, właśnie. I cieszył się, że pójdziesz z nami, bo chciał cię poznać. I zawsze mówił o tobie same dobre rzeczy. Boromir milczał. – I ja też bardzo się cieszę, że to ty poszedłeś z nami – ciągnął Merry, przesuwając palcami po dłoni Boromira – Bo gdyby nie ty, zginąłbym marnie. Można się zastanawiać, czy Faramir zdążyłby zasłonić mnie przed ciosem tego orka, tam na Parth Galen, ale faktem jest, że to tobie zawdzięczam życie. I właśnie uświadomiłem sobie, że ci jeszcze za to nie podziękowałem. Więc dziękuję ci teraz. Boromir pochylił głowę i nie odpowiedział. – A ja ci dziękuję za Caradhras – dodał Pippin. – I za to, że osłoniłeś mnie przed tamtymi dwoma orkami w Morii. Nadal milczenie. – No, Boromirze, na wszystkich Bagginsów z Sackville, błagam cię, powiedz coś! – wybuchnął w końcu Tuk – Przecież widzisz, że dwoimy się i troimy. Nie gniewaj się na nas, my tylko.... – – Nie gniewam się – powiedział Boromir cicho. – I nie wyjdziesz? Zostaniesz z nami? Skinienie głowy. Merry odetchnął, nie kryjąc ulgi. – A zatem ogłaszam zawieszenie broni – Pippin uśmiechnął się szeroko. – I niech pokój wieczysty zawita między rasami....hej, mam genialny pomysł! Wiecie, co? – Co? – spytał Merry, pełen najgorszych przeczuć. Co ten nieszczęsny Tuk znowu wymyślił? Boromir również podejrzliwie uniósł brew. – Zawrzyjmy przymierze - palnął Tuk entuzjastycznie. – Jakie przymierze? – osłupiał Merry. – Przymierze między hobbitami a Dużymi Ludźmi! – Zwariował – jęknął Merry, patrząc porozumiewawczo na Boromira. – To się musiało stać. Wiedziałem, że długo nie pozostanie przy zdrowych zmysłach na samej tylko wodzie.... – Głupi jesteś – zdenerwował się Tuk. – Ja zupełnie poważnie! – Ja też.... – Milcz i słuchaj. To natchniony pomysł. Zawrzyjmy przymierze, znak przyjaźni między hobbitami i ludźmi. No co tak patrzycie? To będzie historyczne wydarzenie, pierwszy taki układ w dziejach Śródziemia, znak nowych czasów. Ślubujmy sobie wsparcie, jako przedstawiciele ras, my dwaj w imieniu Shire, a Boromir Gondoru. Niech Shire zawsze wspiera Gondor, a Gondor Shire! No, co wy na to? – Ostatnie pytanie wypowiedziane zostało lekko błagalnym tonem, Pippin uniósł brwi i zamarł w pełnym nadziei oczekiwaniu. Merry i Boromir popatrzyli na siebie. Pippin wprost kipiał od entuzjazmu. Był tak przejęty swym pomysłem, że aż przykro było go rozczarować. – W zasadzie... – zaczął Boromir. – ...czemu nie – dokończył Merry, wzruszając ramionami. Boromir, który chyba zamierzał powiedzieć co innego, szybko spojrzał na niego, jakby chciał go pohamować, ale było już za późno, lawina ruszyła: – Świetnie! – Pippin wyprostował się ochoczo. – Daj mi rękę, Merry – rozkazał, wyciągając prawicę. Hobbici podali sobie ręce, jednocześnie trzymając też dłonie Boromira; w ten sposób wszyscy trzej złączyli się uściskiem. Pippin odchrząknął uroczyście. – Ja, Peregrin Tuk, syn Paladina, thana Shire – zaczął – wraz z obecnym tu Meriadokiem Brandybuckiem , synem Saradoka, w dniu.... który dzisiaj? – Pierwszy dzień Sulime – podpowiedział mu Boromir lekko zrezygnowanym tonem, poddając się biegowi wydarzeń. – Chyba. - Hę? Pierwszy dzień czego? – zdumiał się Pippin. - Sulime – powtórzył Boromir, a widząc wyraz twarzy hobbita, wyjaśnił – to po waszemu marzec, jak mniemam. – O! – ucieszył się Pippin. – Marzec. Znakomita data. Symboliczna. Pierwszy dzień nowego miesiąca dobrze wróży. Marzec to wiosna, marzec to przebudzenie do życia, marzec to.... – Pip... – jęknął Merry. – Oj, no, nie marudź! Mógłbyś się wczuć choć odrobinę. – Kontynuuj, synu Paladina – pospieszył go Merry, zerkając na Boromira. Miał nadzieję, że człowiek nie uzna ich za kompletnych błaznów. – Ekhm. W dniu pierwszego marca 1419 roku... – podjął Pippin – Którego roku?! – Boromir spojrzał na niego z osłupieniem. – 1419 – powtórzył niecierpliwie Pippin, zły, że mu przerwano. – Według mojej rachuby jest rok 3019 – oznajmił Boromir. – Ale nie upieram się, bo po tym napoju entów niczego już nie jestem pewien. Może i jest 1419. A zatem jeszcze się nie urodziłem. A w Gondorze panuje bodajże... – zastanowił się, szukając w pamięci – o to dobre: król Eldakar! Mamy króla – dodał, uśmiechając się posępnie. – My trochę inaczej liczymy lata – zauważył Merry. – I jesteście o bez mała dwa tysiące lat w tyle. Pogratulować. Choć ja osobiście bardzo chętnie cofnąłbym się w czasie, nie przeczę. – Czy MOGĘ kontynuować? – Pippin podniósł głos. – Kontynuuj – westchnęli Merry i Boromir jednocześnie. – A więc w 1419 roku – podjął Pippin – a wedle rachuby Gondoru 3019, mając za świadków... yyy – spojrzał po pustej Sali – nas... Merry przewrócił oczami. – ...jako reprezentant ludu hobbitów zawieram przymierze z Boromirem, reprezentantem ludu Gondoru. Niech wieczna przyjaźń połączy nasze narody. Niech się wspierają w potrzebie. I niech Gondor wie, że zawsze może liczyć na pomoc z Shire. Tak jest! – Pippin skinął głową dla zaakcentowania swych słów. Zapadła cisza. Tuk niecierpliwie spojrzał na Boromira. – Teraz ty! – syknął półgębkiem. – Ja? – Boromir zamrugał oczami. – Teraz twoja kolej. Boromir w lekkim popłochu zerknął na Merry’ego, który odpowiedział mu zachęcającym uśmiechem. Gondorczyk wahał się przez moment, marszcząc czoło. Wreszcie odetchnął głębiej i potrząsając lekko głową jakby się sobie dziwił, zaczął : – Ja, Boromir II, syn Denethora, Namiestnika Gondoru ... Pippin rozpromienił się i mrugnął dumnie do Merry’ego. – ...w obecności świadków – Meriadoka Brandybucka i Peregrina Tuka na mocy praw udzielonych mi przez Namiestnika potwierdzam przymierze między ludem hobbitów a Gondorczykami i poświadczam, iż Shire zawsze liczyć może na pomoc Białego Miasta. Oby przyjaźń ta kwitła i rodziła owoce, dopóki trwać będą trony Valarów. – Jak ładnie – Pippin spojrzał na Boromira z uznaniem. Wszyscy trzej unieśli ręce, uścisnęli mocniej dłonie i popatrzyli po sobie, nagle dziwnie poruszeni. – Przymierze zawarte! – obwieścił Pippin z mocą. Puścili swoje ręce i nastąpiła krótka, niezręczna chwila, kiedy brakowało słów. – I w ten sposób, moi drodzy, tworzy się historię – oświadczył nagle Pippin, przerywając milczenie. – Jedyne czego mi brak to kufelek przedniego piwa dla uczczenia tej okazji. – Napijemy się w Minas Tirith – uśmiechnął się Merry. – A ja jestem ciekaw miny mojego ojca, jak mu powiem o nowym przymierzu Gondoru – mruknął Boromir w zadumie. – A co? – Pippin zjeżył się lekko. – Że z hobbitami, a nie ludźmi albo elfami to zaraz mniej ważne? – Ależ skąd – uśmiechnął się Boromir. – Nowy sojusznik to bezcenny nabytek w czasach wojny. – A żebyś wiedział, że potrafimy być bardzo groźni! – Pippin dumnie wypiął pierś. – Nie wątpię. Aragorn zwykł powiadać: “Głodny hobbit to straszny hobbit” i ja mu wierzę. A teraz wybaczcie – Boromir przesunął się w stronę brzegu łoża. – Dokąd idziesz? – wystraszył się Pippin, łapiąc go odruchowo za rękę. – Ja tylko na st... – zaczął Boromir, ale Tuk nie dał mu dojść do słowa, czepiając się go kurczowo. – Nigdzie nie pójdziesz, nie ma mowy! – Puść mnie, b.... – Obiecałeś, że zostaniesz! – Tak, ale prz.... – Nie ma żadnego “ale”, słyszysz? Nigdzie cię samego nie puścimy! – Pippinie, ja musz.... – Nic nie musisz! Obiecałeś i już. Sam przecież powiedziałeś, że się nie gniewasz, a ja...– – Pippinie! – Boromir zmuszony był podnieść głos. – Muszę. Na. Chwilę. Wyjść – powiedział, dobitnie akcentując każde słowo. – Po co? – palnął Pippin z rozpędu, nie zważając na miny Merry’ego. Boromir spojrzał na niego bardzo wymownie, a Merry zaczął chichotać. – Och – Pippin zaczerwienił się lekko. – Nie mogłeś powiedzieć od razu? – bąknął, puszczając rękę Boromira. – Merry świadkiem, że próbowałem – Gondorczyk uśmiechnął się, wstając i sięgając po płaszcz. – A wiesz, zachęcony twoim przykładem, też się ruszę – Merry wygrzebał się z siana. – A, ty Pip? Idziesz? – Ot, i zrobiła się nam wycieczka. – mruknął Boromir, idąc ku wrotom. Gałęzie z szelestem zaczęły się przed nim rozplatać. – Idźcie sami. Mi się jeszcze nie chce. A nawet gdyby mi się chciało, nie wylazłbym na ten deszcz – Pippin zajął się wyklepywaniem czegoś na kształt fotela z siana. – Tylko pamiętajcie! – zawołał za nimi – Chłopcy na prawo, a chłopcy na lewo! – To teraz ty nam coś opowiedz – zaproponował Pippin. – Coś wesołego. – Coś wesołego? – powtórzył Boromir niepewnie. – Mhm. My opowiedzieliśmy ci już wszystkie możliwe anegdotki o Bagginsach z Sackville. Teraz twoja kolej. No, Boromirze! Nie mów, że nie znasz żadnych wesołych historii, bo się załamię. Boromir zmarszczył czoło, szukając w myślach czegoś, co mogłoby uchodzić ze wesołe. Hobbici czekali cierpliwie. – No, to opowiedz chociaż, za co dostałeś największe lanie w życiu – podsunął mu Merry, widząc, że człowiek, nie wie co powiedzieć. – Największe lanie? – Boromir spojrzał na niego, zaskoczony. – Właśnie! – ucieszył się Pippin. – Powiedz co najgorszego przeskrobałeś, jak byłeś mały. Ewentualnie duży. – Chyba, że książąt Gondoru się nie leje – wtrącił Merry. – Oj, leje się – Boromir uśmiechnął się nagle. – To mów! – oczy Pippina błysnęły i hobbit usadowił się wygodniej, przykrywając nogi płaszczem. – Mów, mów. – Sam, nie wiem, które lanie było największe – Boromir odgarnął włosy z twarzy i też oparł się wygodnie. – Niech pomyślę – zastanawiał się przez chwilę – może wtedy, jak chciałem wypróbować nowy łuk i strzelałem do gęsi? – A co złego jest w polowaniu na gęsi? – zdziwił się Merry. – To, że były zamknięte w zagrodzie. – O. – Dlaczego strzelałeś do gęsi w zagrodzie? – dopytywał się osłupiały Pippin. – Bo były duże i nieruchawe i tym samym stanowiły wyśmienity cel – wyjaśnił Boromir. – Oj, no – dodał niecierpliwie, widząc zdumione spojrzenia hobbitów. – Miałem osiem lat i nowy łuk, roznosiło mnie! Do czego miałem strzelać? Do jaskółek? Chciałem czegoś konkretnego. Czegoś na miarę mych możliwości, zważcie iż nawet jako dziecko rozsądnie oceniałem swoje siły. Nie chciałem czekać długie tygodnie na polowanie w Ithilien. Wymknąłem się na podgrodzie, za miasto i znalazłem sobie cel. – I co? Ustrzeliłeś którąś? – Merry ze wszystkich sił starał się wyobrazić sobie małego Boromira czającego się z łukiem na stado gęsi. – Jednej przestrzeliłem skrzydło. Strasznie się rozdarła. Przestraszyłem się i chciałem uciekać, ale mnie złapali. Wygadałem się kim jestem, więc doprowadzili mnie do ojca. – I co? – I nic. Nie mogłem siedzieć przez tydzień. No i łuk mi odebrano. – No a potem? – Potem jakoś straciłem zamiłowanie do łucznictwa. Faramir zawsze był w tym lepszy. – Nie o to mi chodzi – Merry pokręcił głową. – Mówiłeś, że sam nie wiesz, które lanie było największe. To jakie były te inne....wyskoki? – drążył, czując rosnącą fascynację. – Bo ja wiem. Chyba Gondolin. Najbardziej mi się dostało za oblężenie Gondolinu. – No, no? – ponaglił go Pippin, równie zaintrygowany. – Miałem wtedy jakieś jedenaście lat, a Faramir sześć. Był wtedy u nas w gościnie kuzyn z Dol Amroth, w moim wieku. I jeszcze paru chłopaków z szóstego kręgu. Wymyśliliśmy sobie, że będziemy się bawić w Gondolin. Było nas siedmiu, nie ośmiu – bo wziąłem ze sobą Faramira, na którego miałem mieć oko tego popołudnia. Naprawdę nie wiem, co wtedy w nas wstąpiło. Ja byłem Tuorem, który wyprowadzał uciekinierów z oblężonego miasta, więc jako wódz potrzebowałem szczególnego ekwipunku. Chłopaki mnie podpuścili, więc poszedłem do komnaty ojca i bez pozwolenia wziąłem Róg. Pippin gwizdnął. – Naprawdę nie wiem, jak mogłem to zrobić. Przecież od urodzenia chowano mnie w szacunku dla tego szczególnego dziedzictwa. Po prostu nie myślałem. Chłopaki powiedziały, że Tuor musi mieć róg, więc go wziąłem – Boromir ze zgrozą pokręcił głową – Gdyby mój syn zrobił coś takiego to bym go zabił. Ale mniejsza z tym. Wziąłem sobie też mój miecz do ćwiczeń. Każdy z chłopaków miał jakąś broń. Poszliśmy na wschodnią wieżę, a z niej przeleźliśmy na skalną ścianę nad miastem. Dziś, ilekroć na nią patrzę, robi mi się słabo na samo wspomnienie. Bawiliśmy się w ten Gondolin na całego, wchodząc coraz wyżej, kiedy nagle zerwał się potężny wiatr. I wtedy okazało się, że nie umiemy zejść. Jeden z chłopaków się ześlizgnął, cudem go złapaliśmy, ale i tak skręcił nogę. Faramir zaczął płakać, nadciągała burza. Nie wiem, co by z nami było, gdyby nie zauważył nas jeden ze strażników. Uratowali nas, z narażeniem życia wchodząc na wąską półkę skalną i ustawiając drabiny. Schodziłem jako ostatni, z Faramirem na plecach. A ojciec już czekał na mnie na dole. – Chyba nie chcę wiedzieć, co było potem – oświadczył Merry z grobową miną. – Nigdy jeszcze nie widziałem go tak rozgniewanego – ciągnął Boromir w zadumie. – W sumie, nie dziwię mu się. I nie wiem, co mnie wtedy opętało. Żeby narażać życie Faramira i innych? Zazwyczaj byłem grzecznym i odpowiedzialnym dzieckiem. – Które strzelało do gęsi – zachichotał Pippin. Boromir rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. – Opowiedz coś jeszcze – poprosił Merry. – Na przykład o jakiś wspólnych psotach z bratem, jak byliście już starsi. – Po Gondolinie przez długi czas byłem wzorem wszelkich cnót – odparł Boromir z uśmiechem. – A kiedy Faramir podrósł, zdarzało się nam psocić, i owszem, ale byliśmy bardziej wyrafinowani. – Strzelaliście do kurczaków? – nie wytrzymał Pippin i wrzasnął, bo Boromir błyskawicznym ruchem złapał go za kark, przyciągnął do siebie i zaczął tarmosić. Przyjacielskie przepychanki trwały przez chwilę, po czym Boromir puścił hobbita i obaj usadowili się na nowo, poprawiając płaszcze służące za narzuty. – No a wy? – spytał Gondorczyk, nagarniając sobie pod plecy więcej siana. – Co takiego zmalowaliście? – My byliśmy grzeczni – skłamał gładko Merry. – Akurat! – Boromir spojrzał na niego wymownie. – Uważaj, bo uwierzę. Żadnych batalistycznych rycin powycinanych z ulubionej księgi taty? Nie karmiliście braciszków prażynkami? – Nakarmiłeś Faramira prażynkami? – Merry bezbłędnie wyłowił ukryty trop. – A skąd! – Boromir łobuzersko błysnął okiem. – Sam się nakarmił. Ja tylko trzymałem tacę. – A ile on miał wtedy lat? – Mały był. Jeszcze nie umiał mówić. Za to jeść potrafił i bardzo byłem ciekaw, ile się w niego zmieści, bo wydawał się nie mieć dna. – I ile się zmieściło? – Pippin aż się wyprostował z zaciekawienia. – Już nie pamiętam. Ale sporo. Ze dwadzieścia może. – A jakiej wielkości były te prażynki? – dopytywał się Pippin gorliwie. – O, takie o – Boromir pokazał mu na dłoni. – O, rany – mruknął Pippin w podziwie. – I on to przeżył? – Nie bardzo. Rozchorował się i okropnie wymiotował. Niania się wtedy na mnie strasznie rozgniewała i pierwszy raz w życiu dostałem od niej parę klapsów. Tak mną to wstrząsnęło, że zacząłem ryczeć wniebogłosy i nie mogli mnie uspokoić. – Boromir uśmiechnął się – To był pamiętny wieczór. On rzygał, ja wyłem. – Biedny Faramir – powiedział Merry ze współczuciem. – To musi być ciężki los, mieć starszego brata. – Ejże, bez przesady – oburzył się Boromir. – To były odosobnione przypadki! – Ja tam bym chciał mieć brata – rozmarzył się Pippin. – Jakiegokolwiek. Starszego, młodszego, w ciapki albo w kratkę. Wszystko, byle nie trzy siostry. Oczywiście bardzo je kocham – dorzucił szybko. – Masz trzy siostry? – zdziwił się Boromir. – Nie wiedziałem. – Starsze – podpowiedział Merry znacząco. – Biedaczek – Boromir uśmiechnął się ze współczuciem. – To tłumaczy, dlaczego jest taki niemożliwy. – Wypraszam sobie! Nie jestem niemożliwy, tylko ciężko doświadczony przez życie – zaprotestował Pippin z mocą. – Ciekawe co ty byś zrobił, gdyby cię trzy baby próbowały przebrać za lalkę i wsadzić do wózeczka! – Wyprułbym im flaki – oznajmił Boromir z przekonaniem, a Merry dostał ataku śmiechu. – Swoim własnym siostrom?! – Godność ludzka to święta rzecz. – Godność hobbicka... – Merry i Boromir nie dowiedzieli się jednak, co Pippin zamierzał powiedzieć, bo nagle rozległ się szelest rozplatających się gałęzi. Dłoń Boromira błyskawicznie skoczyła do boku, po miecz, którego nie było. Gondorczyk syknął, odrzucił płaszcz i sięgnął po sztylet. Merry, któremu udzielił się niepokój człowieka wyprostował się szybko, spoglądając w kierunku wrót. Do Sali wkroczył Drzewiec i hobbit odprężył się, oddychając z ulgą. Ent uśmiechnął się do nich. Wszyscy trzej odrzucili płaszcze i siano i zaczęli gramolić się na nogi – jakoś nie wypadało witać gospodarza w łóżku. Co innego Bregalad, w jego obecności hobbici pozwalali sobie na bardziej swobodne zachowanie. Boromir natomiast w towarzystwie każdego enta był spięty i na dystans. Tak było i teraz. Człowiek wstał, skłonił lekko głowę, a każdy jego ruch świadczył o rezerwie i nieufności. Podobne zachowanie hobbici obserwowali już wcześniej – w przypadku elfów z Lorien. Z obecnością czarodzieja i krasnoluda w Drużynie Boromir też musiał się oswoić i na początku miał trudności z odnalezieniem się wśród hobbitów i innych, nieznanych mu wcześniej ras. Merry wzruszył ramionami. Widać, Gondorczyk taki miał już charakter. – Mam nadzieję, że nie nudziliście się zbytnio, czekając na wynik naszych narad, hum hum? – zagadnął Drzewiec, jego mokra od deszczu skóra lśniła świeżym brązem i zielenią. – Chciałbym was uspokoić, obrady dobiegają końca i jeśli słusznie interpretuję znaki i słowa moich braci, jutro nadejdzie z dawna oczekiwany dzień. – Jaki dzień? – spytał Pippin ciekawie. – Jak to “jaki dzień”? – Drzewiec przechylił głowę. – Dzień sądu i zapłaty. Chmury zbierają się nad głową Kurunira. Już czas. Hem hum. Jutro o świcie ruszamy na Isengard! SYN GONDORU Część pierwsza Parth Galen Rozdział VI Nan Kurunir Po zapadnięciu zmroku wiatr rozszalał się na dobre. Wył i świstał, przeciskając się między pniami i gałęziami drzew. Źródlana Sala, do tej pory chroniąca gości przed kaprysami pogody, nie oparła się naporowi wichury. I choć w środku było na pewno zaciszniej niż na zewnątrz, to paprocie i siano falowały i podlatywały do góry w podmuchach wiatru. Była to najzimniejsza noc od Caradhrasu i Merry, zakopany w posłaniu niemal po uszy, błogosławił gościnę entów. Byłoby z nimi krucho, gdyby ta niepogoda zaskoczyła ich w lesie, głodnych i bez schronienia. Tuż obok niego Pippin westchnął i naciągnął wyżej swój płaszcz. Leżeli ciasno bok w bok, dzieląc się ciepłem. Na początku wprawdzie ułożyli się na swoich zwyczajowych miejscach, w pewnej odległości od siebie - Boromir z brzegu, Pippin w środku, a Merry pod ścianą, ale już po chwili, dziwnym trafem wszyscy trzej znaleźli się na środku łoża, we wspólnej jamie. Nawet Boromir, który nie przepadał za spaniem, jak to nazywał “pokotem”, przysunął się i oparł plecami o bok Pippina. W ten sposób Tuk, szczęściarz jak zwykle, znalazł się pośrodku, w najcieplejszym i najzaciszniejszym miejscu, mając z jednej strony Merry’ego, a z drugiej ścianę w postaci pleców Boromira. Hobbici nie mogli zasnąć, choć obaj bardzo się starali. Ta wichura źle na nich działała. Nie rozmawiali ze sobą, żeby się nie wybijać ze snu, ale i tak nie pomagało. Wiatr wył niczym stado oszalałych wargów, w powietrzu rozlegały się dziwne szepty i westchnienia, drzewa żyły własnym życiem. Zupełnie, jakby zgodnie ze słowami Drzewca, las istotnie się rozgniewał i teraz dawał upust wzburzeniu. Merry zerknął w prawo. Boromir spał już od pewnego czasu, odwrócony plecami do hobbitów, a twarzą w kierunku wrót. Sądząc z częstych pomruków i wiercenia się, był to sen niespokojny, ale zawsze sen. Merry ziewnął i zamknął oczy. Musi choć trochę się zdrzemnąć, bo jutro będzie do niczego. Powinien brać przykład z Boromira, który jak na wojownika przystało, wypoczywał przed bitwą. Przed bitwą. Żołądek Merry’ego ścisnął się boleśnie ze strachu. Pierwszy raz w życiu czekała go prawdziwa bitwa. Już niedługo ruszą na Isengard. Stało się - Pasterze Drzew wypowiedzieli wojnę Sarumanowi. O świcie dwóch hobbitów i jeden człowiek wraz z grupą entów wymaszerują na podbój Orthanku. Merry w ogóle sobie tego nie wyobrażał. Oczywiście, instynktownie ufał Drzewcowi, ale z drugiej strony Isengard to było miejsce, przed którym ostrzegano ich zarówno w Rivendell, jak i w Lorien. Sam Gandalf zrezygnował z propozycji Boromira, by iść przez Wrota Rohanu, najprostszą i najwygodniejszą drogą, bo jak stwierdził, jest to zbyt blisko Isengardu. Zbyt niebezpiecznie. Przecież dlatego właśnie Drużyna szła przez Morię, żeby jak najszerszym łukiem wyminąć Orthank. A jutro ruszą tam z własnej woli, prosto w ręce Sarumana. Jak to się wszystko skończy? A może by tak przeprosić Drzewca i odłączyć się od entów? Mogliby we trzech spróbować szczęścia na stepach Rohanu... Merry był niespokojny, bo Boromir nie krył swego sceptycyzmu, jeśli chodzi o atak entów na Orthank. Gondorczyk wiedział, jak wygląda Isengard i pokrótce opowiedział o nim hobbitom. I jeśli wierzyć jego słowom, bez wielotysięcznej armii wyposażonej w machiny oblężnicze i tarany, atak na siedzibę Sarumana był zwykłym samobójstwem. Nagle do wycia wiatru dołączył jeszcze jeden dźwięk, coś jakby głuchy grzmot, albo odgłos toczących się głazów. Merry raptownie otworzył oczy. - Co to było?- szepnął w ciemność. - Nie wiem - odparł Pippin równie cichym, zalęknionym głosem. Dziwny odgłos powtórzył się, ale teraz zabrzmiał w nim rytm. Merry nie był pewien, ale wydało mu się, że słyszy chór niesamowitych głosów, zlewający się ni to w śpiew ni skandowanie. Ale może to tylko złudzenie. To pewnie ten wiatr. Boromir wymamrotał coś niewyraźnie i poruszył się. - Boromirze, słyszałeś to? - spytał Pippin szeptem. Cisza. - Śpi -westchnął Merry. - Szczęściarz - mruknął Pippin. - Może by tak go obudzić? - I co to da? - W sumie nic. - No właśnie. Niech śpi. Przyda mu się odpoczynek. Głazy przetoczyły się jeszcze raz, po czym dziwny chór umilkł i odgłosami nocy ponownie zawładnął wiatr. Merry wzdrygnął się i zakrył głowę. Drzewiec przestrzegł ich, że nie wolno im w nocy wychodzić na zewnątrz. Powiedział, że w Sali są całkowicie bezpieczni, “Ale noc, hum, noc należy do huornów. I mali hobbici, a zwłaszcza ludzie, nie powinni opuszczać swego schronienia” – oświadczył. Nie wyjaśnił, kim są huornowie, a hobbici nie zdążyli spytać. Boromir też nie miał pojęcia o kogo chodzi i wyraził przypuszczenie, że to może jakiś gatunek trolli. Teraz więc, w wyobraźni Merry’ego, defilowały wszystkie możliwe potwory i hobbit nie wyszedłby na dwór za żadne skarby świata. - Niech to Lobelia, zimno mi. Nie mogę się rozgrzać - warknął Merry, podkulając nogi. - Chcesz się zamienić ze mną miejscami?- zaofiarował się Pippin. - Polecam środek. - Nie mam siły się ruszyć - mruknął Merry. - Jak chcesz - Pippin przekręcił się na lewy bok i umościł się wygodnie, wpierając plecami w plecy Boromira - On jest ciepły jak piec - oznajmił zachęcająco. - Nie mam siły - powtórzył Merry. - To przysuń się do mnie, sieroto. Merry przysunął się, poprawiając przy okazji oba płaszcze. Leżeli tak przez chwilę, słuchając wycia wiatru i cichego pochrapywania Boromira. - Merry! - Co? - Ty się trzęsiesz! - Nie wiem, czy o tym wspominałem, ale jest mi zimno. Pippin westchnął i usiadł. - Ech, co ja z tobą mam – oznajmił karcąco. - Zrobimy tak - rzekł, przełażąc nad Boromirem i sadowiąc się po drugiej stronie człowieka. - Cco..? - wymamrotał Gondorczyk półprzytomnie, unosząc nieco głowę. - Śpij, śpij. Robimy tylko małe przegrupowanie - uspokoił go Tuk, rozpościerając płaszcz człowieka nad nimi trzema i dokładając do tego swój własny. Boromir ułożył się z powrotem, mamrocząc przez sen coś dziwnego o jakiejś rybie. Merry uśmiechnął się. Boromir od czasu do czasu mówił przez sen, różnie - raz w Westronie a raz w swoim własnym języku; hobbit miał okazję przekonać się o tym podczas nocnych wart. Oprócz Gondorczyka również Sam, Gimli i Pippin mieli taki zwyczaj. Z tym, że Gimli wydawał raczej dźwięki nieartykułowane i trudno go było zrozumieć, natomiast Boromir i hobbici mówili chwilami zupełnie wyraźnie i rzecz jasna kompletnie od rzeczy, co było ogromnie zabawne. I oczywiście następnego dnia wszyscy się tego zgodnie wypierali. Merry raz też usłyszał Obieżyświata, ale ten wymruczał coś po elficku, więc hobbit go nie zrozumiał. - Tak będzie cieplej – oznajmił Pippin, moszcząc się przed Boromirem. - Ej, no! - zaprotestował, bo człowiek energicznie przekręcił się na drugi bok, burząc całą konstrukcję z płaszczy. W ten sposób Merry znalazł się twarzą w twarz z śpiącym Boromirem, tak blisko, że ich nosy niemal się stykały. Hobbit uśmiechnął się i odsunął nieco. Pippin, burcząc gniewnie pod nosem, ponownie poprawił płaszcze. Z pomocą Merry’ego spiętrzył siano i paprocie w stos, tak, że cała trójka skryła się jak pod kurhanem i po chwili szeleszczenia posłaniem obaj hobbici ułożyli się na nowo, tym razem mając człowieka pośrodku. Merry przymknął oczy. Od Boromira rzeczywiście biło ciepło i hobbit szybko przestał się trząść. - Pip? - Mhm? - Myślisz, że wyjdziemy z tego żywi? Z tego całego szturmu? - Co mamy nie wyjść - ziewnął Tuk. - Ba, chciałbym mieć twoją... - zaczął Merry. - Mmmmm! - zagrzmiał mu nad uchem gniewny pomruk Boromira, protest przeciw zakłócaniu ciszy nocnej. - Dobranoc wszystkim - Merry szepnął więc tylko, milknąc posłusznie. Pippin nie odpowiedział. A wiatr, o ile to w ogóle było możliwe jeszcze wzmógł na sile. -Merry? Merry! Obudź się, czas na nas, musimy ruszać. Merry poderwał się i usiadł, trąc oczu kułakiem. To musiała być jakaś pomyłka. Przecież spał zaledwie chwilkę. Wydawało mu się, że dopiero co zamknął oczy. Wiatr nie osłabł ani odrobinę a dookoła nadal było ciemno. Na tyle, że z trudem rozpoznawał zarys głowy i ramion pochylającego się nad nim Boromira. - Drzewiec wysłał po nas dwóch entów. Czekają u wrót - wyjaśnił Gondorczyk. - Przecież jest środek nocy - jęknął Merry, rozcierając ramiona. Z ust buchała mu para. Było przeraźliwie zimno. - Już świta. - Jestem nieprzytomny - poskarżył się Merry żałośnie. - Ziąb cię orzeźwi. - Dzięki za dobre słowo – Merry wygrzebał się spod siana i, szczękając zębami, szybko wytrzepał swój płaszcz i zarzucił sobie na ramiona. - Gdzie jest Pippin? - Tu jestem - Tuk, z kubkiem w dłoni, przysiadł na łóżku. - Macie, po łyku i ruszamy. Wypili po kolei i Pippin odstawił kubek na miejsce. Merry zaczął porządkować posłanie, ale szybko dał sobie spokój, wiatr i tak rozwiewał siano. - Czy wszyscy wszystko zabrali? - zapytał. - Boromirze, wyjąłeś swoje sakwy spod łóżka? - Tak. - A bukłak? - Bukłak obecny – Pippin poklepał się po pasie. - Jak również sztylet i chustka do nosa. Ekhm hm! Uwaga! Zarządzam przegląd sił sprzymierzonych armii Shire i Gondoru. Boromir z Minas Tirith? - Słucham? - Nie słuchaj, tylko powiedz, czy jesteś obecny. - Jestem obecny, Peregrinie z Shire. - Meriadok Brandybuck? - Obecny. - Oraz, ja, Peregrin Tuk, również obecny. Armia w komplecie. - Pip - Merry zmarszczył brwi. – To wcale nie jest śmieszne. - A ja wam mówię – Pippin podparł się pod boki – że za parę lat będziemy się z tego śmiać. - Ja już się śmieję - oświadczył Boromir ponuro. - Chodźcie już, nie każmy im czekać. Merry, już we wrotach, odwrócił się, by ostatni raz spojrzeć na gościnną Salę. Nie sądził, by jeszcze kiedyś w życiu dane mu było ją zobaczyć. Gałęzie rozplotły się i w tej samej chwili zimny wiatr uderzył w nich ze wzmożoną siłą, szarpiąc za płaszcze i targając włosy. Niebo przedstawiało sobą niesamowity widok. Bladoróżowy pas jaśniał na wschodzie, przechodząc stopniowo w szarość, a potem w czerń tak absolutną, że wyglądała jak bezdenna otchłań. Po niej przewalały się stalowo-sine chmury, pędząc po niebie z niezwykłą szybkością. Chyba naprawdę zanosiło się na koniec świata. Drzewa na zboczach Methedrasu niemal kładły się na ziemi, powierzchnia jeziorka marszczyła się i falowała, chmury odbijały się niewyraźnie w jego niespokojnych wodach. Wysłannicy Drzewca czekali nieopodal. Bregalad i jakiś nieznany im, krzepki ent o wybujałych pędach i lśniących oczach. - Witajcie! - powiedział Żwawiec radośnie. - Oto dzień, na który bardzo długo czekałem. Entowie wkrótce ruszą z Zaklętej Kotliny. Ośmielę się stwierdzić, że to dzięki wam – niczym małe kamyki poruszyliście lawinę. Pozwólcie, że wam przedstawię mego towarzysza – to mój przyjaciel Wierzbowiec, przybył na wezwanie z dalekiego zachodu i wielcem mu rad, bo nie widzieliśmy się od czasu, gdy padła ostatnia jarzębina. Hobbici i Boromir skłonili się na powitanie. - Jesteście gotowi?- zapytał Żwawiec. - Jesteśmy!- odparł dziarsko Pippin, któremu najwyraźniej udzielił się dobry nastrój enta. - W drogę więc - Bregalad schylił się i podniósł najpierw Pippina a potem Merry’ego, sadzając ich na swoich ramionach. Tak samo, jak to uczynił Drzewiec, kiedy niósł ich znad potoku do Sali. - Nie, nie! – rozległ się głos Boromira i Merry, odwracając się przez ramię, dostrzegł jak człowiek cofa się o krok przed wyciągającymi się po niego rękami Wierzbowca. - Nie ma takiej potrzeby. Dziękuję, ale ja pójdę na własnych nogach. - Obawiam się, że w ten sposób nie zdołasz dotrzymać nam kroku, panie Boromirze - uśmiechnął się Żwawiec. - Zdołam. Czuję się już zupełnie dobrze i - - Wybacz, ale czas nagli – przerwał mu Żwawiec - a rozkazy Drzewca były jasne - to mówiąc, skinął na Wierzbowca. - Ja nie... - zaczął Boromir i w tym momencie silne ręce uniosły go w górę jak piórko. Wierzbowiec posadził człowieka za swym lewym ramieniu, przytrzymując jego kolana jedną dłonią i szybko ruszył przed siebie, mijając Żwawca i hobbitów. Obaj entowie ruszyli ostrym tempem, ziemia umykała im spod nóg. Poruszali się o wiele szybciej niż Drzewiec. Merry jedną ręką objął Bregalada za szyję, a drugą usiłował przytrzymać kaptur. Z karku młodego enta wyrastało wiele pędów, ale hobbit nie odważył się ściskać ich zbyt mocno, bo pomyślał sobie, że może to tak, jakby kogoś ciągnąć za włosy. Mimo zawrotnego tempa podróży, czuł się bezpiecznie i pewnie -Żwawiec asekurował swych pasażerów dłońmi, z rzadka tylko zwalniając chwyt, kiedy musiał użyć rąk podczas pokonywania skalistych stromizn. Wtedy jednak poruszał się wolniej i ostrożniej. Merry stwierdził z pewnym zaskoczeniem, że całkiem mu odpowiada taka forma wędrowania. Nieźle się bawił i chwilami musiał się ze wszystkich sił powstrzymywać, by nie wrzeszczeć na całe gardło “Juhuuuu!!!”, kiedy ent zbiegał w dół zbocza, a żołądek podchodził hobbitowi gardła. W miarę jak zbliżali się do Zaklętej Kotliny głosy zgromadzonych entów przybierały na sile. Wierzbowiec z Boromirem pokonali kolejne skaliste wzniesienie, Żwawiec dogonił ich i obaj entowie zatrzymali się nagle. Merry wstrzymał oddech. Co za nieprawdopodobny widok! Wśród śpiewu i pohukiwań dziesiątki, jeśli nie setki Pasterzy Drzew zgromadziły się w Kotlinie. Kołysali się i płynęli, niczym zielono- brązowa rzeka, nieubłagani, groźni i wspaniali. Merry oderwał wzrok od tego niezwykłego zgromadzenia i spojrzał w bok na Boromira, chcąc podzielić się wrażeniami. Gondorczyk jednak był daleki od pełnego uniesienia podziwu, jaki opanował hobbita. Nawet nie spojrzał na entów. Był bladozielony na twarzy i miał zabawną, nieszczęśliwą minę, kogoś, kto bardzo by chciał być gdzie indziej. Mimo, iż Wierzbowiec stał bez ruchu Boromir nadal trzymał się go kurczowo oburącz. Merry uśmiechnął się skrycie. Zdaje się, że tempo podróży zrobiło spore wrażenie na panu Ja Sam Potrafię. Hobbit zerknął więc na Pippina, chcąc mu pokazać Boromira, ale ku jego zaskoczeniu, Tuk też był zielony i z wielkim napięciem wpatrywał się we własne stopy. - Jesteśmy na miejscu - oznajmił Wierzbowiec niskim, melodyjnym głosem. Dwaj entowie wymienili spojrzenia, po czym jednocześnie sięgnęli do góry. Wierzbowiec ujął Boromira pod boki i zestawił go na ziemię, a Żwawiec ostrożnie zdjął z ramienia Merry’ego, a potem Pippina. - Bądźcie łaskawi zaczekać tu na nas. Wymarsz powinien rozpocząć się lada chwila - powiedział Żwawiec, i nie czekając na odpowiedź, podążył wraz z Wierzbowcem w dół. - Oszaleć można - warczał Boromir. - Po co nas wywlekali z łóżka o świcie? Mogliśmy sobie spokojnie spać do tej pory! Komu to przeszkadzało? Merry westchnął. Też nie był zachwycony. Minęło parę ładnych godzin, a entowie wciąż tkwili w miejscu, śpiewając i pokrzykując. Nastał szary, smętny dzień, wiatr uparcie pędził nisko po niebie kłębiące się chmury i nic nie wskazywało na to, że zanosi się na jakikolwiek wymarsz. Hobbici wraz z Boromirem siedzieli pod tymi samymi skałkami, na których ich zostawiono. Zeszli tylko kawałek w dół, kryjąc się przed wiatrem. Ani Żwawiec ani Wierzbowiec się nie pokazali. Wyglądało na to, że po prostu zapomniano o hobbitach i człowieku. Wszyscy trzej mieli więc dość kiepskie nastroje, ale prym wodził Boromir, który zwłokę potraktował jak osobistą obrazę i od dłuższego czasu dawał upust irytacji. Merry’emu bokiem już zaczynało wychodzić to jego marudzenie, zwłaszcza, że człowiek nie zwracał na hobbitów uwagi, zajęty słuchaniem własnego głosu. - Jeśli w tym tempie zamierzają szturmować Isengard to odszczekuję to, co powiedziałem - kpił Gondorczyk. - To ma sens. Oblężenie będzie trwało tysiąc lat i w ten sposób wezmą Sarumana głodem. - Boromirze! - jęknął Merry, przewracając oczami. - Istnieje też możliwość, że nigdy stąd się nie ruszą, a w międzyczasie Nieprzyjaciel podbije Śródziemie i przy okazji rozbije w proch Sarumana. To też niezgorsza taktyka. Pobić wroga cudzymi rękami. - Boromirze! - Zastanawiam się tylko, co my mamy zrobić w tej sytuacji. Trzyosobowa armia Shire i Gondoru ma niewielkie szanse w starciu z potęgą Sarumana, więc... – - Boromirze!- ryknęli obaj hobbici jednym głosem. - Tak? - Oddam ci wszystkie czerwone guziki, jeśli choć na chwilę przestaniesz narzekać - zaproponował Merry. - Nie przestanę, bo jestem zły - warknął Boromir. - A nie możesz być zły po cichu?- spytał Pippin z kwaśną miną. - Nie! - A dlaczego? - Dlatego, że mnie to wszystko doprowadza do szaleństwa, na Lobelię!- palnął Boromir, po czym urwał raptownie, a oczy mu się rozszerzyły. - Powiedziałem to – jęknął, łapiąc się za głowę. - Uszom własnym nie wierzę. Powiedziałem: “na Lobelię!”. Co się ze mną dzieje?! Co wyście ze mną zrobili?! Merry uśmiechnął się szeroko, a Pippin zaczął chichotać. - Uprzedzaliśmy przecież, że zamierzamy zrobić z ciebie przyzwoitego hobbita - rzucił Tuk wesoło. - I oto stało się. - Nie!- Boromir pokręcił głową, siląc się na powagę. - O, nie. Nie dam się. Żywcem mnie nie weźmiecie. - Nie musimy cię brać - Pippin nachylił się ku niemu. -A wiesz dlaczego? Bo już cię maaaamy! – to mówiąc, przewrócił oczyma, tak, jak to tylko on potrafił. - Przestań - Boromir uśmiechnął się i odchylił, wpierając bokiem w Merry’ego. – Nie patrz tak na mnie, bo zaczynam się ciebie bać! Merry, zabierz go ode mnie! - Pod warunkiem, że przestaniesz pomstować na entów. - Zgoda. Tylko niech on tak na mnie nie patrzy. - Pip, nie rusz! Pippin grzecznie usiadł z powrotem na swoim miejscu i Boromir wyprostował się powoli. Przez chwilę było cicho, jeśli nie liczyć świstu wiatru i przeciągłego śpiewu entów. Nagle Gondorczyk zaklął z pasją, a obaj hobbici podskoczyli, zaskoczeni. - Mam dosyć!- warknął, zbierając się do wstania. - A gdzie cię znowu niesie?- Pippin spojrzał na niego niespokojnie. - Gdziekolwiek! Nie wiem, muszę się przejść, bo zaraz oszaleję! - Nie chodź daleko. Oni zaraz mogą ruszyć - zaczął Merry, ale przerwało mu pogardliwe prychnięcie Boromira. - Akurat! Już to widzę! - Zaczekaj jeszcze chwilę.. - Czekamy tu od świtu! I co? Nic!!! - Boromirze... - Wy nic nie rozumiecie - Boromir niespodziewanie przysiadł naprzeciwko nich, a na jego twarzy malowała się rozpacz i niepokój. - Ta bezczynność mnie zabija. Każdego dnia w Gondorze giną ludzie. Moi ludzie, moi bracia. A mnie tam nie ma. Codziennie rano budzę się i myślę “kto dzisiaj?”, “ilu?”. Najpierw prawie dwa miesiące straciłem w Rivendell, bo Elrond uparł się, by czekać na raporty patroli. Potem znowu zmarudziliśmy w Lorien. A teraz to. Może i oni mają czas -wskazał na entów.- Ale Gondor go nie ma. Kraj się wykrwawia i jeśli prędko nie nastąpi jakiś cud, to nie będzie czego ratować, rozumiecie? - Rozumiemy - powiedział Merry cicho. - I też chcielibyśmy stąd ruszyć. Ale przecież nie mamy wpływu, na to, co się dzieje. Nie powiedział o tym, o czym sobie pomyślał - że powrót Boromira nie uratuje Minas Tirith. Gondor z pewnością radzi sobie podczas nieobecności syna Denethora i tak naprawdę to nie ma wielkiej różnicy, czy zwłoka w ich podróży trwa tydzień czy miesiąc. Choć niewątpliwie waleczny, Boromir nie przechyli wszak szali zwycięstwa na stronę Białego Miasta w pojedynkę. I chyba to troszkę zadufane w sobie, myśleć, że wszystko się wali, bo go tam nie ma. Ale Merry, rzecz jasna, nie powiedział tego na głos. Nie chciał dosypywać soli do ran. - No właśnie!- Boromir zamachał rękami. - Od początku tej nieszczęsnej Wyprawy na nic nie mam wpływu! Nikt mnie nie słucha! - My cię słuchamy - przerwał mu Merry szybko, bo nie podobał mu się ani ten temat ani ton, w jaki Boromir zaczął popadać. - Co proponujesz zrobić w tej sytuacji? Boromir opuścił ręce. Przez chwilę patrzył na nich nieodgadnionym wzrokiem, po czym pochylił głowę i potarł czoło dłonią. - Nie wiem - odparł ze złością, zamykając oczy i krzywiąc się. - A ja myślę, że powinniśmy zaczekać jeszcze trochę - odezwał się Tuk. – powiedzmy do.. na przykład do południa, zgoda? A potem zejdziemy i odszukamy Drzewca, albo Żwawca i rozmówimy się z nimi poważnie. Co wy na to? Boromir wzruszył ramionami, ale nie zaprzeczył. - Możemy też rozważyć drugi plan – wtrącił się Merry. - Bo przecież istnieje jeszcze opcja, że się tak wyrażę rohańska. Poprosimy Drzewca o eskortę do granic Fangornu i skierujemy się do Edoras. Co wy na to? - Też o tym myślałem - mruknął Boromir pod nosem. - No, właśnie. To jak, postanowione? Do południa czekamy na rozwój wypadków, a potem bierzemy sprawy we własne ręce? Pippin i Boromir pokiwali głowami. Gondorczyk westchnął, ale uspokoił się nieco. - Czy pozwolisz więc, byśmy umilili ci oczekiwanie?- zwrócił się do niego Merry - Jak myślisz Pip, powiemy mu? - O czym?- spytał ostrożnie Boromir. - Hassa tadarassa, pamiętasz?- Merry puścił do Pippina oko. - Właśnie! - ucieszył się Tuk. - Nasza piosenka! Zupełnie o niej zapomniałem. Bo, widzisz, mój drogi Boromirze, my układamy pieśń o naszych przygodach. - Ach tak?- Boromir uniósł brew, szybko omiatając wzrokiem okolicę, jakby szykował sobie drogę ucieczki. - Mamy już kilka zwrotek - Ah... - Ułożyliśmy je, kiedy spałeś, wtedy pierwszego dnia w Sali. Chcesz posłuchać? - Ymm, nie wiem, czy znajdę w sobie dość męstwa. - Znajdziesz - uciął Pippin dość obcesowo. - Jak to szło.. zaczekaj chwileczkę, dobrze? Przypomnimy sobie z Merrym. I obaj hobbici zaczęli szeptać między sobą, uzgadniając szczegóły. Boromir obserwował ich z mieszaniną rozbawienia i sceptycyzmu zarazem. - Dobra, już wiemy - Pippin odchrząknął i usiadł wygodnie - Melodia jest prosta, leci tak - to rzekłszy, zanucił dla przypomnienia. - W istocie, skomplikowana nie jest - Boromir uśmiechnął się lekko. - Gotów?- Pippin zignorował jego dobrodusznie kpiący głos. - Powiedzmy, że gotów. - Pamiętaj – Pippin skinął na Merry’ego. - Najpierw moja zwrotka, a potem dwa razy ty. - Dawaj, dawaj - ponaglił go Merry. Pippin odchrząknął ponownie i zaczął śpiewać z wielkim namaszczeniem: Hen, przy dębowej polanie miałem z orkami spotkanie. Hassa tadarassa Hassa tadarassa Miałem z orkami spotkanie! I jam się z mieczem zasadził - przejął piosenkę Merry. Niemal dwóm orkom uradził. Hassa tadarassa Hassa tadarassa Niemal dwóm orkom uradził! Lecz wróg mi broń mą wytrącił I gdyby się Pippin nie wtrącił Hassa tadarassa Hassa tadarassa Marnie, ach marnie bym skończył. Bo gdy za broń się weźmie Tuk – Pippin przymknął oczy, robiąc władczy gest. To zadrży najgroźniejszy wróg! Rozbawiony Boromir przewrócił oczami. Hassa tadarassa – Pippin otworzył jedno oko i rzucił mu groźne spojrzenie Hassa tadarassa To zadrży najgroźniejszy wróg! – powtórzył dobitnie. A jednak mości Pippinie.- wszedł mu w słowo Merry Wziąłeś i ty po czuprynie – śpiewał dalej, zachęcony szerokim uśmiechem Boromira. Hassa tadarassa Hassa tadarassa Wziąłeś i ty po czuprynie! Bo siła wrogów wokół nas – Pippin pogroził mu palcem Aż się zaroił czernią las Hassa tadarassa Hassa tadarassa Aż się zaroił czernią las. Byłby to kres hobbitów dwóch.-śpiewał Merry dalej Gdy wtem Boromir bieży tu, Hassa tadarassa Hassa tadarassa silny i mężny, wierny druh! A jego zbroja srebrem lśni!- Pippin pofrunął na skrzydłach natchnienia, wczuwając się na całego. Boromir jęknął i podparł czoło dłonią. I wrogów zastęp pierzcha zły! Hassa tadarassa Hassa tadarassa I wrogów zastęp pierzcha zły! A gdy karzącą wzniesie dłoń- Tuk, jak widać, rozkręcił się na całego. Żaden ork nie przystąpi doń. Hassa tadarassa Hassa tadarassa Lecz rychło w trwodze rzuca broń! - Pippinie, litości... - zaczął Boromir, ale rozśpiewany hobbit nie dał sobie przerwać: A z jego oczu lecą skry! Wróg przed nim płaszczy się i drży! Hassa tadarassa Hassa tadarassa Wróg przed nim płaszczy się i drży! - Chciałbym zaznaczyć jednak tu!- ku zaskoczeniu hobbitów Boromir nagle podjął melodię, wtrącając się i przerywając pean na swoją cześć. - Trafiło mnie przynajmniej dwóch! - zaśpiewał, wymownie rozkładając ręce. Hassa tadarassa! – hobbici błyskawicznie spojrzeli po sobie i przyłączyli się entuzjastycznie: Hassa tadarassa!! -Trafiło go przynajmniej dwóch!!! - zawyli na całe gardło, powtarzając gest człowieka. I wszyscy trzej roześmieli się serdecznie. Boromir pokręcił głową. -Chyba was poproszę, żebyście zostali moimi oficjalnymi kronikarzami - oznajmił. - Spiszecie moje dzieje, z uwzględnieniem dużej ilości srebrzystych zbroi i takich tam. - Nie ma sprawy - odparł Pippin. - I jak ci się podobało? To dopiero początek. - Hmm - Boromir uśmiechnął, umykając spojrzeniem w bok. - Tylko spróbuj powiedzieć, że ci się nie podobało!- Pogroził mu Tuk. - Ależ skąd - Boromir uniósł dłonie w obronnym geście. – Niezła piosenka. Ma, te tam, rymy i w ogóle. I melodia jest chwytliwa. I ten fragment o oczach... jak to szło? - „A z jego oczu lecą skry, wróg przed nim płaszczy się i drży”? - podpowiedział Merry. - O to to. Mocne. Naprawdę mocne - nagle pochylił głowę i zaśmiał cicho. - Faramir będzie zachwycony. Obiecajcie mi, że mu to zaśpiewacie, dobrze, Pippinie? Pippinie...? - Tam się coś dzieje, na dole - Pippin wyciągnął szyję. - Widzicie? Boromir odwrócił się gwałtownie i wstał. Hobbici też się szybko podnieśli. Entowie kołysali się energicznie, przytupując. Pieśń uniosła się ku górze i nagle urwała się, a setki głosów podchwyciły okrzyk: - Na Isengard!!! I zielono brązowa fala runęła ku południowej ścianie Kotliny. - Na Białe Drzewo! - Pippin aż podskoczył z emocji. - Ruszyli! Naprawdę ruszyli! - Ruszyli! - powtórzył Boromir, z niedowierzaniem patrząc na to, co działo się w Kotlinie. - Zobaczcie, Żwawiec tu idzie z... - nagle urwał i z osłupieniem spojrzał w dół, na hobbita – Pippinie, co ty powiedziałeś?! Merry westchnął i po raz dziesiąty spróbował zmienić pozycję. Drzewiec miał szersze ramiona od Bregalada i hobbici w pierwszej chwili ucieszyli się, gdy stary ent przejął ich z rąk Żwawca, czyniąc im zaszczyt wspólnego wędrowania na czele pochodu. Jednak w miarę jak mijały mile, ramię enta, choć szerokie stało się również dotkliwie twarde i podróż szybko przestała być zabawą. Merry zaczął tęsknić za czasami, kiedy to mógł wygodnie wyciągnąć się w łódce wśród bagaży. Nie miałby też nic przeciwko wędrowaniu na własnych nogach. Byli w drodze od kilku godzin, a krajobraz wciąż był ten sam. Entowie maszerowali przez las wzdłuż zbocza Methedrasu. Merry zerkając w prawo widział szaro-zielony stok, niknący ku górze w chmurach. Las też był wciąż taki sam - plątanina gałęzi, korzeni i porostów. Hobbit miał wrażenie, że tak naprawdę, mimo niezłego tempa marszu, są wciąż w tym samym miejscu. Entowie śpiewali rozgłośnie, a ich głosy, choć tak różne, zlewały się w jedną, gromką pieśń: Choć mocny jest i twardy, zimny jak głaz, nagi jak kość Isengard, Naprzód, entowie, wojna, wojna! Rąbać kamienie, walić mury! Merry zdążył się już przyzwyczaić do tego, że wiele gałęzi i konarów wyciąga się w stronę Drzewca, jakby na powitanie, a potem usuwa się z drogi, czarodziejskim sposobem. To doprawdy zajmujące, jak wiele przedziwnych i baśniowych zdarzeń może tak po prostu spowszednieć. Merry zastanawiał się, czy po tym wszystkim, co w trakcie Wyprawy ujrzał, cokolwiek jeszcze będzie go w stanie zdziwić. Wiatr uspokoił się nieco, ale i tak było zimno, gdyby nie płaszcze elfów przewiałoby ich na wylot. Hobbit obejrzał się za siebie. Wierzbowiec szedł tuż za Drzewcem, pewnie i sprężyście, śpiewając niskim, groźnym głosem. Ent nadal dźwigał człowieka na swym lewym ramieniu i nie wyglądało na to, by był zmęczony. Trzymał jedną rękę tak, że Boromir mógł na niej oprzeć stopy, drugą zaś poruszał w takt pieśni. Donośny chór entów uniemożliwiał wszelkie rozmowy, więc Merry ograniczył się tylko do pomachania przyjacielowi ręką. Boromir skinął mu w odpowiedzi głową. Merry uśmiechnął się lekko. Biedny Boromir miał nieco nawiedzoną i oszołomioną minę – jak przystało na wojownika, który podążając na wojnę, rozpaczliwie usiłuje dojść do ładu z faktem, iż zamiast konia dosiada śpiewającego drzewa. Człowiek bardzo się starał, by wyglądać godnie i zarazem nonszalancko na ramieniu enta. Zdążył się przyzwyczaić do tej podróży, zwłaszcza, że Drzewiec nie narzucił tak szaleńczego tempa, jak dwaj młodsi entowie, podczas wędrówki ze Źródlanej Sali i kołysanie nie wywoływało już mdłości, ale i tak widać było po nim, że jest to ciężka próba dla jego gondorskiego, trzeźwego rozsądku. Tymczasem krajobraz zaczął się powoli zmieniać. Wśród drzew coraz częściej błyskały białe pnie brzóz. Las się przerzedzał. Entowie zaczęli maszerować ostro pod górę, nie zwalniając tempa. Dęby, klony i jesiony ustępowały miejsca brzozom. Jasnych pni przybywało z każdą chwilą i po pewnym czasie maszerowali już przez świetliste brzeziny, poprzetykane gęsto urokliwymi polankami. Merry westchnął i znów spróbował zmienić nieco pozycję. Zaczął też przemyśliwać, czy aby nie zdjąć płaszcza i nie podłożyć sobie zwiniętego pod siedzenie. Bał się jednak, że pozbawiony okrycia doszczętnie przemarznie. Dłoń, którą przytrzymywał sobie kaptur na głowie i tym samym wystawiał na zimny wiatr, zgrabiała mu aż do bólu. Ostrożnie więc zmienił ręce, chwytając za kaptur prawą a lewą kryjąc dla ogrzania w kieszeni. W tej samej chwili Drzewiec zrobił wielki krok, kołysząc ramionami i Merry omal nie zleciał. Cudem zdołał wyrwać rękę z kieszeni i przytrzymać się enta. Serce tłukło mu się jeszcze przez dłuższy czas. Zerknął w bok na Pippina, Tuk spojrzał na niego ze zmęczeniem i westchnął smętnie. On też miał już szczerze dosyć tego marszu. Wtem las skończył się nagle odsłaniając widok na zachodnie zbocze Methedarsu i jakiś nieznany Merry’emu górski grzbiet. Wiatr uderzył w nich na nowo, z wielką siłą. Drzewiec na którym potężne podmuchy nie robiły żadnego wrażenia zaczął wspinać się pod górę, a kolumna entów ciągnęła za nim. W miarę jak szedł, oczom hobbitów zaczęła ukazywać się przełęcz. Na szczęście nie było na niej śniegu, biała czapa przykrywała jedynie szczyt Methedrasu. Pieśń entów zmieniła się, ścichła, słowa ustąpiły miejsca dziwnemu, przejmującemu zawodzeniu. Merry skulił się na ramieniu Drzewca, zdjęty nagle paraliżującym, wszechogarniającym strachem. Już niedługo zobaczą, co kryje się za tą przełęczą. Hobbit zapragnął odwlec ten moment, zawrócić, cokolwiek, byle nie szturmować Isengardu. - Merryyy! Pippin!!! - Rozległo się za nim wołanie Boromira. Obaj hobbici odwrócili się. Pobladły Gondorczyk pokazywał ręką za siebie. Merry podążył wzrokiem we wskazanym i kierunku i poczuł jak włosy zaczynają ze zgrozy podnosić mu się na głowie. Za kolumną maszerujących entów, jak czarna fala, podążał las. A przynajmniej tak to z daleka wyglądało. Przedziwne drzewa wylewały się z Fangornu na zbocza Methedrasu, pochłaniając zieleń kosodrzewiny niczym rzeka smoły. Choć na niebie spomiędzy chmur przeświecało słońce, wszędzie tam, gdzie docierały te istoty zapadał głęboki cień. - Merry... - jęknął Pippin, nie odrywając wzroku od przerażającego zjawiska – Co to.. co to jest? Merry nie mogąc dobyć głosu pokręcił tylko głową. - To huornowie - odparł nieoczekiwanie Drzewiec. - Zebrali się i idą za nami, żeby zabijać. Nie chciałbym być teraz w skórze Sarumana i jego orków, hemm, o nie! - Huornowie – powtórzył Merry, przełykając nerwowo. - Jesteśmy prawie na miejscu -ciągnął Drzewiec, sprawiając wrażenie zupełnie nie przejętego tym, co dzieje się na tyłach jego armii. – Tylko parę kroków dzieli nas od Isengardu, ale nie będę ryzykował, że Saruman dojrzy nas przedwcześnie, hem hum. Obejdziemy zatem tę przełęcz od zachodu. Chcę zerknąć na bramę Orthanku – i to mówiąc, przyspieszył. Merry zerknął za siebie. Entowie ruszyli pojedynczo, jeden za drugim, milknąc jak na komendę, choć Drzewiec nie kazał im zaprzestać śpiewu. Wierzbowiec szedł jako drugi. Boromir wciąż oglądał się wstecz, na huornów. Merry natomiast odwrócił wzrok. Nie chciał na nich patrzeć, budzili w nim jakiś pierwotny lęk. Marsz po kamienistym zboczu góry, wbrew pozorom, trwał krótko i Merry kompletnie nie spodziewał się widoku, jaki nieoczekiwanie rozpostarł się przed jego oczami. Skalna ściana ograniczająca widok od prawej, urwała się nagle, jak ucięta nożem i zaskoczony hobbit ujrzał cel wędrówki. Isengard. Merry ze świstem wciągnął powietrze do płuc. Tuż obok niego Pippin wydał zduszony okrzyk grozy. Zza olbrzymiego, kamiennego pierścienia strzelała w niebo gigantyczna czarna wieża o osobliwym kształcie – cztery filary łączyły się na wysokości pięciuset stóp wielką, połyskliwą płytą, by ponad nią rozchylić się na cztery strony świata. Wieńczyły je pomniejsze wieże, ostro zakończone. Przypominały zęby tkwiące w rozwartej paszczy, albo przemyślne narzędzia do zadawania tortur. W dolinie panował ruch, jakieś machiny buchały ogniem, obracały się wielkie koła podobne do młyńskich, orkowie uwijali się jak mrówki. Z rozpadlin w ziemi biły dymy, rozpościerając się ponad Doliną Czarodzieja, usianą brunatnymi płachetkami pól, które uprawiali niewolnicy Sarumana. Nie było tu żadnych drzew, żadnej zieleni, ani koloru innego poza czernią budowli, szarością rzeki wijącej się w dole i owym brudnym brązem ziemi. Nawet drogi były czarne, z jakiegoś dziwnego kamienia, otoczone żelaznymi łańcuchami. Tu i ówdzie widniały poczerniałe pnie pościnanych i popalonych drzew. Nad wieżą krążyły wrony. Był to najbardziej przerażający i przygnębiający widok, jaki Merry ujrzał w całym swym życiu. - Co tu się stało, na trony Valarów ?- Hobbit usłyszał głos Boromira i z pewnym zaskoczeniem zorientował się, że stoi na ziemi; entowie zdjęli ich z ramion i postawili na skale, wszystkich trzech. Zapatrzony w Orthank nawet nie zauważył, że Drzewiec po niego sięga. - Przecież Isengard tak nie wygląda! – Ciągnął Boromir w osłupieniu patrząc na ponury krajobraz. – Czytałem o tym! Nan Kurunir opisywano jako piękną zieloną dolinę, klejnot Gór Mglistych! A to - to nie jest żaden klejnot! To jest... Mordor - dokończył cicho. - Nan Kurunir była piękną i zieloną kotliną, panie Boromirze – odparł Drzewiec smutno. – Oto hum hum masz przed sobą obraz zniszczenia, jakie czyni nienawiść i szaleństwo, wypływające z żądzy panowania nad światem. - To potworne - jęknął Pippin Merry milczał, wpatrzony w zębiska czarnej wieży. To niemożliwe. Jakie czary powołały do istnienia taką budowlę? Przecież czegoś podobnego nie sposób po prostu zbudować, siłą ludzkich rąk. Ani elfich. Kto to zrobił? Jak wielką potęgą musiał dysponować? Merry poczuł się nagle bardzo mały i bardzo nieważny. Cóż bowiem znaczą hobbici z ich śmiesznym, małym Shire i norami w ziemi, w świecie, który zrodził takie monstra, jak to przed jego oczami. - Miną lata, zanim ta ziemia się oczyści hum, hum. Lata - mruknął Drzewiec i postąpił parę kroków wyżej, by dokładniej rozejrzeć się z góry. - Zobaczą cię! - zawołał Boromir. – Drzewcze, co robisz?! Wracaj! Ent nie zważając na jego ostrzeżenia przesunął się w bok i stanął na skale tak, że z całą pewnością widać go było z okien wieży. - Co on robi? Pokazuje się Sarumanowi jak na tacy!- Jęknął Boromir, łapiąc się za głowę. -Przecież to miał być atak z zaskoczenia! Ja zaraz oszaleję! Co za p... - urwał raptownie, mnąc w ustach przekleństwo. - Uspokój się Boromirze - odezwał się Pippin pojednawczo - Jak mam się uspokoić, skoro on ściąga na nas zgubę?! - Przesadzasz, mój drogi. Zaufaj mu, on wie co robi. - Szczerze wątpię!!! - Ciszej, Boromirze, usłyszą cię, tam na dole - wtrącił się Merry z przekąsem.- A to ma być przecież atak z zaskoczenia, prawda? Gondorczyk zamilkł, rzucając mu wściekłe spojrzenie i gwałtownym ruchem naciągnął na głowę kaptur, jakby chciał się odseparować od tego otaczającego go szaleństwa. Merry zerknął przez ramię. Szereg entów czekał poniżej, huornowie na szczęście zniknęli z pola widzenia – zasłaniała ich ta skalna ściana wzdłuż której szli. Nagle zagrzmiały trąby. Dźwięk był tak głośny i tak niespodziewany, że wszyscy trzej podskoczyli. Brama Orthanku zaczęła się otwierać. Do huku trąb dołączyły werble. - No i proszę bardzo - prychnął Boromir, krzywiąc się. - Już po wszystkim. Nie mówcie mi proszę, że was nie ostrzegałem! Z bramy wyłonili się jeźdźcy na karych koniach. Po nich postępowali orkowie, dźwigając sztandary ze znakiem Białej Ręki. Armia podążyła czarną drogą, kierując się ku wylotowi doliny. - To nie jest alarm z naszego powodu - szepnął Pippin po chwili. – To wymarsz. - Ja nigdy nawet nie wyobrażałem sobie czegoś takiego - szepnął Merry. - Nie przypuszczałem, że armia może być tak liczna. Siedzieli już z dobrą godzinę. Czas płynął i płynął, a oni jak zahipnotyzowani śledzili las włóczni przesuwający się bez końca na południe. - Ilu ich już przeszło, jak myślisz, Boromirze?- Pippin spojrzał na Gondorczyka. - Jakieś sześć-osiem tysięcy - odparł Boromir cicho. - I końca nie widać - westchnął Merry ciężko. Boromir odepchnął się od skały i usiadł, zwracając się plecami do pochodu, jakby nie mógł już znieść tego widoku. - Idą prosto na Rohan - powiedział zaciskając ręce w pięści. - Zmiotą Edoras z powierzchni ziemi. Nic ich nie zatrzyma. A potem... potem uderzą na Gondor. Wątpię, żeby Theoden zdołał wysłać Czerwoną Strzałę. Mój ojciec nie dostanie zatem żadnego ostrzeżenia.. Pippin przysiadł się do niego. - Co to jest ta strzała, o której mówisz?- zagadnął. - Umówiony znak między królestwami. Czerwona Strzała oznacza wojnę, niebezpieczeństwo i wezwanie na pomoc zarazem - Gondorczyk tępo patrzył przed siebie. - Jak liczna jest armia Gondoru? - Lepiej spytaj jak jest nieliczna - odparł Boromir gorzko. - Aż tak źle?- Pippin spojrzał na niego niespokojnie. - Osgiliath drogo nas kosztowało - Boromir potarł czoło. - No, ale przecież macie armię, słyszałem jak mówiłeś... - Nie mamy żadnych szans. Nie damy rady walczyć na dwa fronty - Boromir przerwał mu obcesowo. - Bo to – zrozpaczony machnął ręką za siebie, pokazując pochód - to przecież tylko armia Sarumana. *Tylko *- podkreślił uśmiechając się gorzko. - Nie zapominaj o potędze Mordoru, dziesięciokrotnie większej, która zaleje nas lada dzień. Pippin umilkł, nie wiedząc co powiedzieć. Merry również milczał, patrząc na morze żołdactwa. Orkowie śpiewali coś wrzaskliwie i potrząsali włóczniami. Hobbit bardzo chciałby pocieszyć jakoś Boromira, ale w istocie sytuacja wyglądała beznadziejnie. Merry przygryzł wargę. Rohan. Gondor. A potem ... Shire. Serce mu się ścisnęło. To tylko kwestia czasu. Po raz pierwszy dotarło do niego – tak naprawdę – że zagrożenie jest realne i że istotnie nadciąga zagłada. Niby słuchał o tym bez przerwy od czasów pobytu w Rivendell. Ale co innego słuchać, a co innego zobaczyć. - Dlaczego takie czasy przypadły mi w udziale?! - Boromir nagle wyrżnął pięściami w kolana. - Dlaczego muszę patrzeć, jak wszystko, co jest mi drogie wali się w gruzy? Dlaczego muszę być świadkiem zniszczenia mojego kraju, mojego świata? Dlaczego?! Dlaczego to się musi dziać za mojego życia?! Nikt mu nie odpowiedział. Merry prawie go nie słuchał, bo ciekawym zbiegiem okoliczności myślał o tym samym – o tym, że chciałby urodzić się kiedy indziej i o tym, że los jest niesprawiedliwy. - Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale teraz cieszę się, że matka umarła - ciągnął Boromir. – Naprawdę się cieszę. Nie dożyła tego koszmaru, śpi w spokoju i nie będzie musiała patrzeć, jak giną jej najbli..- - Boromirze! - wykrzyknął Merry, spoglądając w dół – Co to jest?! Chodź, spójrz na to. Gondorczyk znalazł się przy nim w dwóch susach. - Wargowie. To są wargowie - wyjaśnił Boromir mrużąc oczy. -To są wargowie?- Merry pokręcił głową -Boromirze, to niemożliwe. Są za wielkie jak na wilki! Przecież te.. te stwory są prawie tak duże jak konie. Zapadła cisza. Trzej towarzysze z napięciem śledzili przemarsz jeźdźców na wilkach. - To z nimi walczył Bilbo. A więc tak wyglądają - mruknął Pippin w zadumie. - Losy Rohanu są zatem przesądzone - zawyrokował Boromir. - Konie boją się wargów. Theodred i Eomer próbowali szkolić wierzchowce, ale mieli do czynienia ze zwykłymi wilkami albo zdziczałymi psami. Theodred pokazywał mi kiedyś, jak wyuczył swego konia, żeby tratował wilki. Ale to co innego. Jazda nie utrzyma szyku, jeśli zaatakują ich wargowie. Konie wpadną w popłoch i zaczną ponosić. Valarowie, co za koszmar! – pokręcił głową i usiadł ciężko na ziemi. Hobbici poszli za jego przykładem. Już się napatrzyli. Nikt się nie odzywał, każdy zatopiony był we własnych, niewesołych myślach. Ocknęli się dopiero wtedy, kiedy stanął nad nimi Drzewiec. - Saruman ogołocił Orthank z wojska - oznajmił ent spokojnie. - Czas na nas. Towarzysze spojrzeli po sobie. Hobbici zerwali się i zerknęli w dół. Istotnie, ostatnie szeregi sarumanowej armii zniknęły na horyzoncie. Czarna droga opustoszała. Boromir dźwignął się niespiesznie, z rezygnacją człowieka zmierzającego na egzekucję. Nawet nie spojrzał na dolinę. Wierzbowiec podniósł go i ruszył w dół. Drzewiec z hobbitami podążał tuż za nim. Merry obejrzał się przez ramię. Pasterze Drzew maszerowali w dół zbocza wielkimi krokami, potrząsając gałęziami. - A gdzie są huornowie?- spytał Merry niespokojnie. - Poszli za orkami - odparł krótko Drzewiec. - Po co, jeśli wolno spytać?- Boromir, który najwyraźniej dosłyszał rozmowę, odwrócił się ku nim, opierając jedną rękę na głowie Wierzbowca. - Pomścić swoje drzewa, huuum. Boromir pokiwał głową, jakby właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał i na powrót usiadł prosto, odwracając się do nich plecami. Niebawem byli już na czarnej drodze. Na ich widok zagrzmiały ostrzegawcze trąbki. Nieliczni, pozostali w okolicach Bramy orkowie czmychnęli do jam i szczelin. Żelazne wrota osadzone na olbrzymich zawiasach były zamknięte. Trąbki umilkły raptownie. Jedynie ochrypłe krakanie wron mąciło tę mrożącą krew w żyłach ciszę. Wierzbowiec postawił Boromira na wysokim, czarnym głazie, na którym wymalowano znak Białej Ręki. - Zaczekajcie tu na nas - przykazał Drzewiec, stawiając hobbitów koło człowieka. Merry i Pippin pokiwali głowami i odruchowo przysunęli się do Boromira. Entowie ruszyli pod Bramę. Merry zerknął w górę. Boromir założył ręce na piersi i uniósł lekko brwi, przybierając wyraz twarzy świadczący o życzliwym zainteresowaniu, niczym widz na przedstawieniu. Drzewiec podszedł do olbrzymiej Bramy, która co najmniej dwukrotnie przewyższała go wysokością i zadarł głowę. Pozostali entowie tłoczyli się za nim, w ogromnej, milczącej gromadzie. Coraz to nowi wciąż schodzili z gór i dołączali do braci. - Sarumanie!!! - zakrzyknął Drzewiec gromko, aż jego głos echem rozszedł się po dolinie.- Sarumanie!! Wyjdź! Fangorn cię wzywa! - To dobre. Podoba mi się -skomentował Boromir. - Obiecujący początek. - Przestań - mruknął Merry ze złością. O ile Boromir Smętny był jeszcze do zniesienia, to Boromir Cyniczny już zdecydowanie nie. Człowiek niepokojąco zaczynał działać mu na nerwy. - Sarumanie!!!! -Ależ doprawdy! Powinien jeszcze zapukać – zauważył Boromir, wzruszając ramionami. Drzewiec zapukał. A raczej zadudnił potężnie w żelazne wrota. Nikt mu nie odpowiedział. - Sarumanie!!! Wyjdź!!! Nagle w ścianie ponad Bramą otworzyły się dziesiątki klapek, do tej pory zupełnie niewidocznych. Gwizdnęły strzały. - Na dół! - krzyknął Boromir, zeskakując z głazu i pociągając za sobą hobbitów. Skulili się, opierając plecami o zimny kamień. Ponad nimi świstały strzały. - Sarumanie!!! Fangorn cię wzywa!!! Boromir zaczął się śmiać. Merry spojrzał na niego w osłupieniu. - To jest najgorsza, tragiczna, najgłupsza, najbardziej durna i nonsensowna kampania oblężnicza w historii Śródziemia - oznajmił Gondorczyk, kręcąc głową. - W pewnym sensie cieszę się, że biorę w niej udział, bo nie uwierzyłbym, gdybym nie widział tego na własne oczy. Merry zacisnął dłonie w pięści i całą siłą woli powstrzymał odruch, by trzasnąć go na odlew. - Pozabijają ich! To samobójstwo! - Pippin wychylił się ostrożnie i wyjrzał zza głazu. Boromir i Merry również rzucili okiem na to, co działo się pod bramą. Niektórzy entowie byli już naszpikowani jak jeże, ale o dziwo, tkwiące w nich strzały zdawały się im nie wadzić. - Nie wiem, czy pamiętacie, ale mówiłem tak od początku - głos Boromira zabrzmiał tuż nad uchem Merry’ego i hobbit pomyślał sobie, że gdyby teraz dźgnął łokciem za siebie to akurat trafiłby człowieka w żołądek. Podobno uderzenie w żołądek odbiera dech.. A jeśli nie można oddychać to nie można też mówić.. - Ciekawe, kiedy do nich dotrze, że Saruman nie wyjdzie i nie otworzy im bramy - ciągnął Boromir, a Merry zagryzając zęby, przesunął nieznacznie rękę do przodu, biorąc rozmach do tego wyimaginowanego ciosu. Oczywiście, nie ośmieliłby się Boromira uderzyć, ale taki gest poprawił mu samopoczucie i dopomógł wyobraźni. - Moim zdaniem... - człowiek nie zdołał jednak dokończyć, bo przerwał mu przeraźliwy, ogłuszający zgrzyt metalu. Wszyscy trzej skrzywili się i odruchowo zatkali uszy. - Chyba... właśnie... to... do.. nich .. dotarło... - powiedział Pippin powoli, kiedy już okropny dźwięk ustał. Brama stała otworem. Entowie po prostu rozdarli wrota na strzępy gołymi rękami, po czym śpiewając i skandując zaczęli wdzierać się do środka. Merry spojrzał na Boromira. Człowiek siedział z otwartymi ustami, gapiąc się na szczątki bramy, które w postaci powyginanych kawałów żelaza walały się na ziemi. -Twoim zdaniem co?- zagadnął słodko hobbit. Boromir jak skamieniały patrzył na Bramę. - Nie skończyłeś, a ja po prostu umieram z ciekawości, by poznać twoje zdanie. No, Boromirze, twoim zdaniem co?– powtórzył Merry z lubością, trącając go łokciem. Gondorczyk zamrugał oczami i zwrócił wzrok na hobbita. Na jego twarzy, ku dzikiej satysfakcji Merry’ego, malowało się absolutne, bezbrzeżne zdumienie. - Jak na najgłupsze, najbardziej beznadziejne oblężenie w historii jest dość skuteczne, nie sądzisz? - Merry po prostu nie mógł się powstrzymać. Boromir nie odpowiedział, tylko znów przeniósł wzrok na Bramę i niknących w tunelu entów. - No, co tak zamilkłeś? Śmiało! Podziel się z nami swoimi uwagami. - rozzuchwalony Merry znów go trącił i chciał dodać komentarz o taktyce Drzewca, ale nie zdążył. Orthankiem wstrząsnął grzmot, a ze szczelin w ziemi buchnęły kłęby dymu. Saruman rozpalił swoje ognie. Grupa kilkudziesięciu entów, wśród których Merry wypatrzył Żwawca, runęła na mury. Pasterze Drzew w furii zaczęli odrywać kamienie, aż szary pył uniósł się w powietrzu. Wgryźli się w mur na podobieństwo szarańczy pochłaniającej plony. Merry dzielił swą uwagę między nich a Boromira, ponieważ obserwowanie wyrazu twarzy Gondorczyka było równie frapujące jak wydarzenia przy Bramie. Człowiek, znieruchomiały, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w entów, którzy sprawnie kończyli już właśnie z murami i po rumowisku zaczynali przedostawać się na drugą stronę – do wewnętrznego kręgu Orthanku. - Co za siła... - wyszeptał Boromir w podziwie. - Co mówiłeś? - Merry żywo zwrócił się ku niemu. - Co za siła! - powtórzył człowiek głośniej, wciąż zapatrzony w entów –Gdybym miał taką armię, mógłbym sforsować bramy Mordoru! Gdybym miał taką armię to... - - No, ale nie masz - wytknął mu Pippin przytomnie. - Ha! Otóż to - nie mam!!! – zakrzyknął Boromir. - A dlaczego jej nie mam?! - zwrócił się do Pippina z nieoczekiwaną pasją. – Może ty mi to łaskawie wytłumaczysz?!- dorzucił, gwałtownie gestykulując. -Yyyy... - spłoszony Pippin odruchowo odchylił się do tyłu, rzucając pytające i bezradne spojrzenie na Merry’ego. - Wytłumacz mi, mości Peregrinie, dlaczego oni – tu Boromir wykonał kolejny zamaszysty gest, tym razem wytykając palcem entów i Merry musiał się uchylić, by nie oberwać w głowę – dopiero teraz uznali za stosowne się ruszyć?! Kiedy i tak jest już za późno?! Mają taką siłę, takie możliwości! I co? I nic!! Siedzieli sobie w tym swoim parszywym lesie od stuleci i nic ich nie obchodziły losy innych! Gdzieś blisko rozległ się kolejny huk i rumor walących się kamieni, ale Merry nawet nie pojrzał w tamtą stronę – osłupiały gapił się na człowieka, nie znajdując słów. To było po prostu niebywałe. Kiedy entowie zdawali się nie mieć szans - kiedy radzili bez końca, a potem zabierali się do tego szturmu - Boromir z nich kpił. Teraz zaś, gdy pokazali swą siłę i zaczęli wygrywać, postanowił się na nich obrazić. Merry kompletnie nic z tego wszystkiego nie rozumiał. I nagle rozpaczliwie zatęsknił za spokojem i zrównoważeniem Obieżyświata. Chyba naprawdę z Boromirem działo się coś niedobrego. A jeśli to znowu Pierścień? Jeśli tak właśnie manifestuje się jego wpływ i wbrew nadziejom Pippina ich przyjaciel wcale się od niego nie uwolnił? Boromir się tak zazwyczaj nie zachowywał.... choć, z drugiej strony.. Merry zadumał się. W zasadzie ...pod takimi wrotami Morii na przykład - Boromir też był niemożliwy. Nakrzyczał na Gandalfa, ciskał kamieniami w sadzawkę i w ogóle. A w Lorien? Też się złościł przed wejściem i nadymał na uczcie. Czyżby Pierścień już wtedy... Ej, hola Meriadoku Brandybuck! To by było aż nazbyt proste, by przypisywać wszelkie wady Pierścieniowi i zakładać, że cały gniew i złość biorą się z wpływu Nieprzyjaciela. Zdaje się, że po prostu niektórzy mają... charakterek. I tyle. Tymczasem owi niektórzy kontynuowali gniewną tyradę. Merry, który przez chwilę zatopił się we własnych myślach i nie słuchał, co mówi Boromir, teraz dowiedział się, że entowie powinni zniszczyć Isengard dawno temu, uniemożliwiając tym samym Sarumanowi stworzenie armii. Teraz całe to działanie i tak jest bez sensu, bo orkowie maszerują na Rohan i nic ich nie zatrzyma. I w tym momencie coś w Merrym eksplodowało. - Przestań!!! - wrzasnął, wymachując rękami - Przestań natychmiast!!! Nie mam siły ani chęci dłużej tego słuchać, słyszysz?!!! MAM DOSYĆ!!! Dosyć! Dosyć! Boromir spojrzał na niego zdumiony, a zza jego boku wychylił się Pippin, patrząc na Merry’ego z podziwem, a zarazem tak, jakby go widział pierwszy raz w życiu. Merry zaczerwienił się lekko. Samego go zaskoczył ten wybuch. Boromir otworzył usta, szykując się do riposty, ale zmienił zdanie i przygryzł wargę, milknąc. Zapadła niezręczna cisza. Siedzieli tak w milczeniu, patrząc na pobojowisko i słuchając odgłosów walki, a atmosfera wciąż była napięta. Po chwili Pippin odchrząknął. - Może wejdziemy na tę kupę kamieni i zerkniemy, co się tam dzieje, po drugiej stronie? - zaproponował ostrożnie. Merry i Boromir dźwignęli się bez słowa i ruszyli ku gruzom. Pippin prowadził. Merry postawił stopę na pierwszym kamieniu i właśnie wtedy Boromir go zatrzymał. Merry podniósł na niego wzrok, jednocześnie kątem oka zerkając na Pipina, który wspinał się zręcznie i szybko. Gondorczyk wziął głęboki wdech, a hobbit zamarł, patrząc nań wyczekująco i niespokojnie. - Nie chciałem... - zaczął Boromir, lecz urwał, jakby szukał słów. Merry czekał, a serce biło mu mocno. – Ja wiem, że nie jest wam ze mną łatwo - ciągnął dalej Gondorczyk. - Ja tylko... – znowu urwał. - Przepraszam, mości Meriadoku – powiedział w końcu szczerze, rozkładając ręce . Merry znowu się zaczerwienił, bo doszedł już do tego etapu, że żałował swego wybuchu i było mu z tego powodu okropnie głupio. Zrobiło mu się też wstyd, bo nie oczekiwał po Boromirze przeprosin, tylko raczej jakiejś przykrej sceny i właśnie sobie to odruchowe założenie uświadomił. – Obawiam się, że ta sytuacja odrobinę mnie.. przerasta – mówił dalej Boromir, a Merry zdziwił się słysząc tak szczere wyznanie. Chyba pierwszy raz dumny Gondorczyk przyznawał otwarcie, że sobie z czymś nie radzi. – To pierwsza bitwa od dwudziestu lat, w której nie dowodzę, na którą nie mam żadnego wpływu i której kompletnie nie rozumiem - Boromir uśmiechnął się przepraszająco. - Ja też jej nie rozumiem - Merry uśmiechnął się w odpowiedzi. - I rozumiem, że ty nie rozumiesz, jeśli tak mogę się wyrazić. I wcale się na ciebie nie gniewam. Chyba po prostu wszystkim nam nerwy puszczają – Merry spuścił wzrok. - Ja też chciałem cię przeprosić, za to, ze na ciebie nakrzyczałem – bąknął. - Ja naprawdę nie.. - Dobrze, już dobrze – przerwał mu Boromir. - Wystarczy tego przepraszania na dziś. - To Saruman!!! - rozległ się nad nimi krzyk Pippina. - Chodźcie, szybko!!! Hobbit i człowiek wymienili spojrzenia i zaczęli się wspinać, co tchu. Boromir złapał Merry’ego za rękę i pomógł mu iść, podciągając go w górę na co większych kamieniach. -Tam! Tam!- Wskazywał Pippin, podskakując w emocjach. Zziajani Merry i Boromir stanęli przy nim. Ich oczom ukazał się kompletny chaos. Entowie roili się w wewnętrznym kręgu Orthanku. Ze wszystkich baszt i jam wybiegali orkowie i ludzie, uciekając niczym szczury z tonącego okrętu. Merry dostrzegł, że entowie gromadzą ludzi w jednym miejscu, orków natomiast masakrują bez litości. - Tam! Widzicie?! Pomiędzy czarnymi filarami migała sylwetka w bieli. Merry dojrzał rozwiane białe włosy. Jak na potężnego i dumnego czarodzieja Saruman poruszał się mało dostojnym biegiem, gnając na łeb na szyję i podtrzymując długą szatę jedną ręką. Entowie też go dostrzegli - Saruman!!!- zakrzyknęły pełne nienawiści głosy i Pasterze Drzew rzucili się w pogoń, poruszając się z niewiarygodną prędkością. Na pierwsze miejsce wysunął się Żwawiec. Przez chwilę wyglądało na to, ze Saruman nie zdąży dopaść do Wieży. - Łapcie go!!!- krzyknął Boromir gromko, zaciskając pięści. - Łapcie! - Morderca drzew!!! – krzyczeli entowie. Żwawiec już - już wyciągał ręce, jeszcze tylko kilka kroków, a schwyci i zmiażdży zdrajcę. W ostatnim zrywie sił Saruman dopadł schodów do Wieży i wbiegł po nich. Wrota otworzyły się przed nim, czarodziej dał susa w ciemność i Żwawiec uderzył już w zamknięte, metalowe drzwi. Hobbici i Boromir wydali wspólny jęk zawodu. Entowie skłębili się u wrót usiłując rozedrzeć je na strzępy, zaczęli też ciskać wielkie głazy celując w okna, ale z góry sypnął się na nich grad pocisków, w tym ogniste kule. Początkowo nie zważając na ostrzał, nieugięcie szturmowali Orthank, ale atak załamał się, kiedy z góry spłynęła na nich istna rzeka ognia. Jakiś ent stanął w płomieniach, krzycząc rozdzierająco, Merry zatkał sobie usta, zdjęty grozą, Boromir i Pippin odwrócili głowy. Ent spłonął żywcem, wśród przeraźliwych krzyków, inni, poparzeni, odstąpili i wycofali się, aż pod krąg murów. Saruman obronił swoją wieżę. - Niech się coś w końcu wydarzy - ziewnął Pippin. Merry wzruszył ramionami. Entowie pełniący rolę wartowników niewzruszenie trwali na swoich miejscach. Saruman przyczaił się w swej wieży i przygasił ognie. Przerażeni ludzie, zatrzymani przez entów podczas ucieczki zostali przesłuchani i ostrzeżeni, by nie ważyli się tu wracać, a następnie puszczeni wolno. Boromir nie wtrącał się do tej decyzji Drzewca i pozostał z hobbitami na murze, choć wielu ludzi zerkało z niepokojem i zarazem z zaciekawieniem w jego stronę. Pewnie zakładali, że to on tu dowodzi. Drzewiec, po przesłuchaniu i zwolnieniu jeńców, zamienił z hobbitami (Boromir się nie odzywał) parę słów, przykazał im zostać na gruzowisku przy bramie, wysoko nad ziemią i czekać cierpliwie, a sam zebrał swoich Pasterzy i odmaszerował w nieznanym kierunku, zostawiając jedynie wartowników. Od tamtej chwili upłynęło sporo czasu, a stary ent się nie pokazał. Cóż mieli więc zrobić? Czekali, popijając entową wodą z bukłaka, bo w międzyczasie zrobili się okropnie głodni. Znaleźli sobie w miarę zaciszne miejsce na szczycie gruzowiska. Merry, oparty o Pippina nawet zdrzemnął się nieco. Obudziły go dziwne hałasy rozchodzące się po dolinie. Zupełnie jakby gdzieś tam, w górach, przetaczały się ogromne głazy, jakby coś wleczono, łamano i rąbano. Powoli zaczynało zmierzchać. Merry wzdrygnął się i rozejrzał. Niedługo będą musieli zdecydować co zrobić z noclegiem. Noc zapowiadała się na zimną i nie uśmiechało się im spędzić jej na murach. Z drugiej strony jednak, Drzewiec zabronił im schodzić na ziemię. Swoją drogą - ciekawe dlaczego. Wiatr wył nad ruinami Isengardu. Po niebie płynęły szare i czarne chmury, a krwawy pas zachodzącego słońca rysował się nad grzbietami Gór Mglistych. W jednym oknie Orthanku płonęło czerwonawe, upiorne światło. Specjalnie znaleźli sobie takie miejsce, żeby ich z tego okna nie było widać. - Ale nuda - Pippin ziewnął ponownie. – Nuda. Nuda, Nuda. Można by z tej nudy policzyć wszystkie kamienie na tym rumowisku. - Pięćset osiemdziesiąt siedem - Boromir stłumił ziewnięcie. - Naprawdę?- Pippin uniósł brew, uśmiechając się szeroko. - Policz sobie, jak nie wierzysz. - Może tak byśmy sobie w coś zagrali?- zaproponował Merry – Co powiecie na zagadki? - O nie!!! - Boromir gwałtownie pokręcił głową. - Wszystko, tylko nie zagadki!! Żadnych głupich łamigłówek w rodzaju : “Cegła waży tyle a tyle i do tego pół cegły. Ile zatem waży cegła?” Litości! Rozum się od tego miesza! – Hobbici patrzyli na niego zaskoczeni, nie spodziewając się tak żywiołowej reakcji. - Nie lubisz zagadek?- zdziwił się Pippin. - To strata czasu. - Wcale, że nie! - Właśnie, że tak. - Zagadki są pasjonujące! - Nie mówiłbyś tak, gdyby cię nimi nieustannie dręczyli! – Odparł Boromir. - Faramir ma obsesję na punkcie zagadek i odkąd zaczął mówić, nie przestaje mi zadawać idiotycznych pytań. Ponad trzydzieści lat tortur! Ile można? “Wyobraź sobie dwie pary drzwi” – Boromir zaczął deklamować wyciszonym, stonowanym głosem, który miał zapewne imitować sposób mówienia jego brata – “za jednymi czeka śmierć, za drugimi życie. Przed drzwiami stoją dwaj strażnicy. Jeden z nich to kłamca, a jeden jest prawdomówny. Ale ty nie wiesz który jest który, a możesz zadać im tylko jedno pytanie” i tak dalej. Koszmar. - I jaka jest odpowiedź? To znaczy to pytanie? - zaciekawił się Merry. - A, dajże mi spokój! Spytaj mojego brata. Udzieli ci bardzo długiej i wyczerpującej odpowiedzi. Ręczę za to. - Jedno pytanie. Hmm. Jeden kłamie, a drugi mówi prawdę.. Ja myślę... - zaczął Pippin ze zmarszczonym czołem. - Nie myśl!- Przerwał mu Boromir surowo. - To nie - prychnął Tuk. - Wcale ci nie powiem, jakie jest rozwiązanie. - Dziękuję. - Ale ja miałem na myśli co innego - odezwał się Merry. - Taką prostą zabawę.. - Nie! Mowy nie ma! - Ale , Boromirze, posłuchaj chociaż... - Nie chcę! Zagadki to strata czasu. - Ale tu chodzi o to, żeby odgadnąć jakąś rzecz, która znajduje się w zasięgu wzroku. Ja coś wymyślę na przykład, podam wam pierwszą literę, a wy zgadniecie, albo nie, mając do dyspozycji po trzy pytania. A ja mogę odpowiadać tylko “tak” lub “nie”. - To jest zabawa dla dzieci! - Pippin pokręcił głową. - Przecież mówiłem, że jest prosta - Merry obronnie rozłożył ręce. – Łatwa, miła i zabijająca czas. W sam raz na ciężkie chwile. Co wy na to? - Ja tam mogę pozgadywać - Pippin wzruszył ramionami. - Świetnie!- Odparł Merry, nie czekając na reakcję Boromira. – A więc co to takiego: w zasięgu wzroku hm hm – popatrzył dookoła - na literę.. na literę...o, mam “z”? - Zmęczony człowiek - odparował Boromir natychmiast. Pippin odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się na całe gardło. - Zgłodniały hobbit - dorzucił wesoło, lecz widząc minę Merry’ego odchrząknął i poważniejszym już tonem spytał: - Zęby? - Nie - warknął Merry kwaśno. - Złoto?- drążył Tuk. - Nie! - Zwłoki?- zagadnął Boromir. - Przypominam, że to miało być w zasięgu wzroku! - Tam jest rozdeptany ork - Boromir niedbałym gestem wskazał na lewo. Merry przełknął ślinę. Nie odważył się spojrzeć w tamtym kierunku, ale kątem oka dostrzegł, że Pippin ciekawie wyciąga szyję. -To nie są zwłoki - burknął Merry pod nosem. - Ależ są - zapewnił go Boromir uprzejmie. - Jeśli przyjrzysz się uważnie, to zobaczysz, że ta plama... – - Chodzi mi o to, że “zwłoki” TO NIE JEST odpowiedź na moją zagadkę!!! - przerwał mu Merry, bliski histerii. - A -Boromir skinął głową. - A może zapinka?- Pippin dotknął srebrno-zielonego liścia z Lorien. - Nie! - Zgryz?- zaryzykował Boromir. - Jaki znowu “zgryz”?! Co za “zgryz”?!- Zdenerwował się Merry. - Najpierw zwłoki, potem zgryz! Co z tobą, Boromirze?! Czy ty nie znasz innych słów na “z”?! Zgryz! Ale wymyślił. No i z czego się śmiejesz, pytam się?! To wcale nie jest śmieszne! - A co powiesz na “zwis skalny”?- rzucił Pippin łobuzersko. - Sam jesteś zwis skalny!- Wywarczał Merry. – Mieliście zadawać pytania! - A tam, pytania! – Boromir machnął ręką. - Szybciej zgadniemy, podając wyrazy na “z”. Dużo ich tu nie ma, w zasięgu wzroku. - Zzzepsuta brama? – Wygłupiał się dalej Tuk. Merry go zignorował. - Ja wiem - Boromir się wyprostował. – Zniszczenie. - Nie! - A dlaczego nie? – Boromir wymownie spojrzał po otaczających ich ruinach. – Pasuje jak ulał. Jest wszędzie dookoła. Idealne słowo. Z jak zniszczenie. -Ale TO NIE JEST zniszczenie! - Zzzzłości się - Pippin poufnie trącił Boromira w bok, wskazując Merry’ego ruchem głowy. - Zzzzzauważyłem - Gondorczyk nachylił się ku niemu konspiracyjnie. - Skończyliście? - Zzzzjadłoby się coś - Tuk poklepał się po brzuchu. - Zzzzgadzam się – Boromir z trudem utrzymywał powagę. - Zzz wami to coś zzzzgadywać! - Merry nie miał innego wyjścia, jak tylko się poddać. - Zzzwariowani wariaci! - Zzzły hobbit! - Pippin pokazał na Merry’ego palcem. - Zecywiście - podsumował Boromir i cała trójka wybuchnęła śmiechem. Ich głosy zabrzmiały niespodziewanie głośno. Echa przechwyciły ten wspólny śmiech i upiornie zwielokrotniły go w martwej ciszy, zapadłej nad Isengardem. Umilkli, przerażeni i rozejrzeli się niespokojnie. Echa odzywały się jeszcze przez chwilę, ale na szczęście nie było żadnej reakcji ze strony Sarumana. Jeśli ich usłyszał (a zapewne tak) nie dał tego poznać po sobie. Czerwony blask niezmiennie bił z wysokiego okna, cisza była tak absolutna, że aż nienaturalna. Merry skulił się, przeszyty dreszczem. Boromir odchrząknął cicho. - No tak -oznajmił. – Nie wiem, jak wy, ale ja mam szczerze dosyć tego miejsca. Proponuję się przejść i zrobić mały rekonesans. Od jakiegoś czasu mam oko na tę basztę – wskazał częściowo zrujnowaną wieżę, niedaleko bramy. – Dół i wejście przysypały gruzy, ale możemy wejść na piętro przez tamten wyłom w ścianie. Wystarczy tylko zejść na dół i obejść to rumowisko. Hobbici spojrzeli po sobie niepewnie. - No, nie wiem - Merry podrapał się po głowie. Boromir uśmiechnął się zachęcająco i przechylił głowę. - Może znajdziemy tam coś do jedzenia - dodał chytrze. - Myślisz?- ożywił się Pippin. - Ej, ej! - Merry złapał Tuka za ramię. - Drzewiec zabronił nam schodzić na ziemię! - Przysięgam, że moja stopa nie dotknie ziemi - Boromir położył rękę na piersi. - Będę skakał z kamienia na kamień – to rzekłszy, wstał i przeciągnął się. - Doskonale wiesz, że nie o to mu chodziło!- Zdenerwował się Merry. - Ale dokładnie tak powiedział - Boromir uraczył go w odpowiedzi jednym ze swych kpiących uśmiechów. - I jak na żołnierza przystało, będę się trzymał jego rozkazu słowo w słowo. - Boromirze!- Syknął Merry, widząc, że człowiek rusza w dół. Gondorczyk schodził dalej, nie zwracając na niego uwagi, zajęty patrzeniem pod nogi, by nie strącać kamieni i nie robić hałasu. Merry spojrzał na Tuka, a ten bezradnie wzruszył ramionami. - My nie idziemy! - Hobbit spróbował szantażu. - Trudno, pójdę sam. - Nie powinniśmy się rozdzielać! To niebezpieczne - zaprotestował Merry. - A więc się ze mną nie rozdzielajcie! - Dobiegł go głos Boromira. - A co, jeśli Drzewiec wróci i nas tu nie zastanie? – Drążył Merry dalej. - Zdenerwuje się! - Powiecie, że to moja wina i każecie mu mnie rozdeptać - rzucił beznamiętnie Boromir. Merry jęknął i przewrócił oczami. - Śmiało, moi drodzy! Zapraszam na dół - Boromir, prawie już na ziemi, zadarł głowę i spojrzał na nich przekornie. – Jak mawiał legendarny Ryczywół, przodek Peregrina : “Trzeba brać byka za rogi!” - Pip?- westchnął cicho Merry, kręcąc głową. - Tak? - Stworzyliśmy potwora. - Jak sobie wyobrażasz wspinanie się po tym czymś?- zainteresował się Merry, wpierając dłonie w boki. - Normalnie - Boromir wzruszył ramionami. - Wejdziemy od tej strony na mur, a z niego na tę kupę gruzu i już jesteśmy w domu. - To okropnie wysoko. - E, tam. - A jeśli tam się czają jacyś orkowie? - To ich stamtąd wyczaimy - Boromir spojrzał w górę i zaczął obchodzić rumowisko w poszukiwaniu wygodnego wejścia. - Za pomocą sztyletu?- upewnił się Merry. - Za pomocą mojej osobistej determinacji -odparł Boromir spokojnie. - Wiedz bowiem, mój drogi Meriadoku, że osiągnąłem już ten etap zniecierpliwienia bezczynnością, iż jestem gotów na wszystko. Wszedłbym do tej baszty, nawet gdybym wiedział, że ukrywa się tam sam Saruman. Merry przechylił głowę i przyjrzał mu się uważnie. - Dlaczego się nie ożeniłeś, Boromirze?- palnął znienacka. - C-co takiego?! - Boromir, aż się potknął z wrażenia. - Dlaczego się nie ożeniłeś?- powtórzył Merry cierpliwie Człowiek zatrzymał się, kompletnie osłupiały i wlepił wzrok w hobbita. - Skąd pomysł, żeby pytać mnie o to właśnie teraz?! - spytał, mrugając oczami. - A, skojarzyło mi się. - Z czym?! Z Sarumanem?! - oczy Boromira były okrągłe jak spodki. Pippin zachichotał. - Tak ogólnie, z całą sytuacją - Merry wzruszył ramionami. - Z jaką sytuacją?! Możesz mi łaskawie wytłumaczyć co ma wspólnego wchodzenie na wieżę z moim ożenkiem? I skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?! - Oj, no - westchnął Merry widząc, że sprawa wymaga wyjaśnienia. – Pomyślałem sobie tak: “Okropnie tu szaro i smętnie, w oknach nie ma żadnej choćby zasłonki - od razu widać, że przydałaby się tu kobieca ręka – ciekawe czy Isengardczycy mieli jakieś żony- Boromir nie ma żony – ciekawe, dlaczego Boromir nie ma żony”. Tą drogą, mniej więcej. No, więc – dlaczego nie masz żony? - Właśnie, dlaczego? - zainteresował się Pippin. Boromir wodził wzrokiem od jednego do drugiego, jakby miał nadzieję, że się zaraz obudzi z bardzo dziwnego snu. - Nie mam żony, bo... - zaczął niepewnie. - Bo?- podchwycili hobbici jednocześnie. - Bo.. niby kiedy mam jej szukać? Przecież całe życie spędzam na wojnie– Boromir wciąż sprawiał wrażenie kompletnie ogłuszonego. – Zresztą, ja nie mam głowy do takich spraw! A poza tym, mam jeszcze czas i... - nagle urwał, bo dotarło do niego, że tłumaczy się ze rzeczy, o których wcale nie ma obowiązku mówić. Przymrużył oczy i otrząsnął się z zaskoczenia. – Jeśli już koniecznie musicie wiedzieć - uśmiechnął się krzywo – Minas Tirith to moja żona - podsumował. - Łeee - Pippin machnął ręką. -Też mi żona. - Cóż chcesz? Moim zdaniem znakomita - Boromir przechylił głowę. - Nie marudzi, nie narzeka. – Hobbici zaczęli się śmiać. - Do niczego się nie wtrąca. I zawsze jest na miejscu - dodał człowiek, też uśmiechnięty. - Ale zimna jak kamień - Pippin szelmowsko błysnął okiem. - I tu się mylisz mój drogi! - Boromir z powagą wzniósł palec ku górze, dla zaakcentowania słów. - W czasie letnich upałów jest gorąca jak żadna inna i... i proponuję wejść już na tę nieszczęsną wieżę, bo ta rozmowa zaczyna wymykać się spod kontroli.- to mówiąc ostrożnie ruszył pod górę, a rozchichotani hobbici za nim. Podejście okazało się bardzo trudne. Niby było to zaledwie pierwsze piętro, ale żeby dotrzeć do wyłomu musieli wejść na ogromną górę kamieni i dopiero z niej, wąskim przejściem po murze dostać się do baszty. Gruz osypywał się spod nóg. Trzeba było starannie planować każdy krok. Merry wspinał się jako ostatni, z duszą na ramieniu. Stanął na jakimś paskudnie ostrym kamieniu i zaczęła go boleć stopa, zraniona wtedy w lesie, podczas ratowania Boromira z orkowej niewoli. Skaleczenie było już dawno zagojone, a jednak zaczęło się odzywać. Zaczynał być zły. Na Boromira i jego pomysły. Na Pippina, który pomykał po gruzowisku jak wiewiórka, opętany myślą o jedzeniu, rzekomo czekającym w wieży. I na siebie, że nie umiał się postawić i nie został tam, gdzie Drzewiec kazał. Pippin dopadł do wyłomu pierwszy, ale Boromir go przytrzymał i nie pozwolił wejść. Przynajmniej człowiek miał tyle rozumu, żeby nie puszczać przodem zwariowanego Tuka.. Obaj zaczekali, aż Merry do nich dołączy. Boromir dobył sztyletu, gestem przykazał im zostać i ostrożnie przecisnął się do środka. Przez chwilę nasłuchiwali odgłosu jego kroków. - Możecie wejść, tu nikogo nie ma - dobiegło ich zaproszenie. Pippin przedostał się pierwszy, Merry po chwili wahania podążył za nim. Komnata była całkiem porządnie urządzona i wyglądała tak, jakby opuszczono ją dopiero co. Musieli tu mieszkać ludzie, orkowie raczej nie używali takich rzeźbionych krzeseł i nie zawieszaliby na ścianach kobierców. -Aha! - Boromir podszedł do paleniska i triumfalnie wyciągnął niewielką siekierkę, zawieszoną koło okapu. Machnął nią na próbę. - Mizerne to to – oznajmił. - Ale i tak się przyda. - Może i ja znajdę jakąś broń dla siebie - Merry zerknął z nadzieją na okap. - Ja się chyba rozpłaczę... - dobiegł ich zduszony głos Pippina i obaj odwrócili się od paleniska. Tuk, załamując ze szczęścia ręce, stał przy wielkim stole i chłonął wzrokiem zawartość półmiska, tkwiącego na środku blatu. Strażnicy mieszkający w wieży najwyraźniej zamierzali siadać do obiadu, kiedy zaczął się atak. Jedzenie wyglądało na nietknięte, na stole stały cztery puste talerze i kubki, jedno krzesło było odsunięte niemal pod ścianę, drugie leżało przewrócone na ziemi, pozostałe dwa stały równo przy stole, wprost zapraszając do zajęcia miejsca. - Żeberka - jęknął Pippin w uniesieniu. - Oczom nie wierzę. Prawdziwe żeberka. Upieczone jak trzeba...och. - Nie ruszaj - ostrzegł go Boromir, podchodząc. - Dziwnie podejrzanie to wszystko wygląda. Jakby ktoś specjalnie to dla nas zostawił. Zresztą nie wiadomo z czego...- - Daj spokój! - Przerwał mu Pippin. - Powąchaj tylko, no powąchaj – czosneczek, miód, mmm... - Nigdy nie słyszałeś o żołnierzach, którzy, uciekając, zatruwają jedzenie, by ich wrogowie przypłacili życiem zwycięską ucztę? - Chyba żartujesz! - Pippin chwycił półmisek. - Nie żartuję. Nikt z nas nie będzie tego jadł! - I nim Tuk zdążył zaprotestować, Boromir wyjął mu z ręki tacę z żeberkami i jednym ruchem wyrzucił przez okno. Przez kilka uderzeń serca było cicho, a potem rozległ się odległy i bardzo ostateczny brzęk. Pippin drgnął i można by odnieść wrażenie, ze Tuk nie wie, czy skakać za jedzeniem, czy też rzucić się na Boromira. - Tyyyy... - zaczął strasznym głosem. Boromir, ignorując go, zaczął się krzątać po komnacie, zaglądając do skrzyń i schowków. - Tyyyy... - Pippin wycelował w niego trzęsącym się palcem. - Lepiej mi podziękuj za to, że uratowałem ci życie.- Boromir oglądał koc wyciągnięty ze skrzyni. -Uratowałeś mi życie?! - Rozsierdził się Pippin na dobre. – Ty mnie właśnie zabiłeś! Merry uznał za stosowne interweniować. - Spokój, Pip -mruknął. - On ma rację. Nie denerwuj się, jeszcze coś znajdziemy. - Ta! I ten szaleniec wszystko powywala przez okno! - Mój drogi hobbicie - Boromir rzucił koc na pryczę w rogu komnaty – nie uczono cię, że nie wolno jeść mięsa niewiadomego pochodzenia? Tuk prychnął i wbił ręce w kieszenie. - A poza tym - Boromir zbliżył się i przykucnął naprzeciw niego, tak by ich twarze znalazły się na tej samej wysokości – chodzą słuchy, że tu, w Isengardzie, jada się ludzkie mięso. Gandalf o tym wspominał. Tuk zbladł. Merry też. - No - podsumował Boromir, zadowolony z ich reakcji. - A teraz bądźcie tak mili i pomóżcie mi w poszukiwaniach. Nie mamy nic, więc nasuwającym się wnioskiem jest, że wszystko się przyda. Pierwszym cennym znaleziskiem były dwa koce i futro, które Merry wyciągnął ze schowka przy pryczy. Razem z kocem, który znalazł w skrzyni Boromir mieli już zatem cztery okrycia na noc. To zawsze coś. Pippin znalazł na podłodze grzebień. Boromir, buszujący w wielkiej, okutej skrzyni wyrzucał kolejno jakieś pasy, buty i szmaty, warcząc pod nosem na strażników – śmieciarzy. – To się do niczego nie nadaje – mruknął, oglądając wytartą, brudną sakwę i po chwili namysłu wyrzucając ją w kąt. Merry natomiast zainteresował się klapą w podłodze. Spróbował ją unieść, ale była okropnie ciężka. Drgnęła jedynie, choć zaparł się z całych sił. – Mógłbyś to podnieść? – Zapytał Boromira. – Ciekawe, co tam jest na dole. Człowiek przerwał przeszukiwanie wnętrza skrzyni, podszedł i chwycił za metalowy uchwyt. Zawiasy klapy zaskrzypiały, powiało kurzem. Wszyscy trzej pochylili się nad czarną dziurą. – Widzicie coś? – Pippin zmrużył oczy. – Nic. Tylko jakieś kamienie – odparł Boromir. – Nie ma drabinki, więc nie zejdziemy – to mówiąc opuścił klapę, nie czekając na odpowiedź hobbitów. – Zastanawiam się, co jest na górze – Pippin uniósł wzrok. Na drugie piętro wiodły drewniane schody. A raczej ich resztki. Konstrukcja nie wytrzymała ataku entów i runęła wraz z częścią ściany. Zostały jedynie trzy stopnie, wspierające się na potrzaskanych belkach i kawałek poręczy – co ciekawe, u góry, pod sufitem. Nawet Boromir do nich nie dosięgał. – Sprawdzaliście tamtą skrzynię? – Zapytał Boromir, zdejmując z półki niedopałki świec. – Nic w niej nie ma – mruknął Pippin. – Boromirze! – Merry sięgnął za pryczę. – Mam tu coś dla ciebie – oznajmił z dumą, otrzepując z pajęczyn i kurzu porządną, skórzaną kurtkę, która musiała się ześlizgnąć za łóżko i właściciel w chwili paniki o niej zapomniał. Miała rękawy dowiązywane misternie plecionymi rzemieniami, była spora, ciemnoszara i ładnie zdobiona na froncie. Merry przyjrzał się uważniej wytłaczanemu na biało ornamentowi. Przypominał... stylizowaną dłoń. Niestety – Pokaż! – Zainteresował się Boromir. Merry podał mu kurtkę. – Powiedzmy, że to jest Białe Drzewo – zasugerował, widząc jak człowiek krzywi się na widok godła. Dłoń skierowana była palcami ku górze, więc przy odrobinie wysiłku można było na upartego dopatrzyć się w tym gałęzi i pnia. – Powiedzmy – mruknął Boromir. – Szkoda, że nie wziąłem sobie na pamiątkę czegoś od Ugluka, miałbym wtedy na sobie przegląd mody Śródziemia – płaszcz i pas od Galadrieli, łach od orków i kurtkę Sarumana. Zaiste, tylko mi Czerwonego Oka brak. Szkoda, że ojciec mnie nie widzi. – Przesadzasz, jak zwykle – Pippin wzruszył ramionami. – Zresztą, nikt ci nie każe tego zakładać. Możesz nadal chodzić w swoim kaftanie, pociętym na kawałki. Boromir łypnął na niego, ale nie odpowiedział, tylko raz jeszcze porządnie wytrzepał kurtkę, obejrzał ją i odłożył na pryczę. Rozpiął klamrę od płaszcza i zabrał się za odpinanie pasa. W zasadzie nie miał wyjścia – jego ubranie było w opłakanym stanie. Kaftan, cały w plamy, szpeciły liczne rozcięcia, prawa nogawka spodni wciąż była obwiązana bandażem z koszuli. Rana w udzie już się zagoiła i nie potrzebowała opatrunku, ale Boromir miał do wyboru albo świecić gołą nogą spod rozciętej nogawki, albo zakryć dziurę bandażem. Mamrocząc pod nosem coś o wyglądzie syna stróża z pierwszego kręgu ściągnął kaftan i zabrał się za rozwiązywanie troczków przeszywanicy. Merry przyłączył się do Pippina, który nadaremnie szukał czegoś jadalnego w schowku przy drzwiach. Tuk znalazł dwa gąsiorki po winie, ale ku jego wściekłości oba były puste. – Oni musieli mieć spiżarnię! – Mruczał gniewnie. – Może na dole w tej... Przerwały mu przekleństwa i złorzeczenia dolatujące z drugiej strony komnaty. Odwrócili się i wybuchnęli śmiechem. – To wcale nie jest zabawne! – warknął Boromir. – Owszem, jest. Wyglądasz jakbyś się w praniu skurczył – chichotał Tuk. Rękawy kurtki kończyły się mniej więcej w połowie przedramion Gondorczyka a poły nie dopinały się na piersi o szerokość dobrych dwóch dłoni. – Jakieś karły tu mieszkały, czy co?! – Boromir bezskutecznie próbował zebrać ubranie na piersi, w końcu poddał się i ściągnął kurtkę, sięgając po swoją sfatygowaną przeszywanicę. – Przynajmniej mam dylemat z głowy i nie będę musiał obnosić na sobie godła Sarumana – mruknął. – Ech, życie. Jakby tego było mało, że mi się kaftan skurczył po praniu pana Meriadoka. – O, przepraszam! – obraził się Merry. – Wolałeś zapewne chodzić i śmierdzieć, tak? – Za to teraz wszystko mnie ciśnie – oświadczył Boromir, wciągając kaftan przez głowę. – I to niby moja wina? – prychnął Merry. – Jakbyś go tak nie namoczył, to by się nie skurczył. – Jakbyś się tak nie nadymał, to byś się w niego mieścił – odciął się Merry, naprawdę zły. – Panowie, panowie – Pippin pokręcił głową. – To on zaczął – burknął Merry. Boromir zignorował go i poustawiał na stole świece, pozbierane po komnacie. Rozpruł sztyletem brzeg siennika i wyciągnął niewielki wiecheć słomy. Szybko skrzesał ogień i nim słoma spłonęła, zdążył zapalić trzy świeczki. Komnata rozjaśniła się ciepłym blaskiem. Hobbici skwapliwie wysunęli dłonie, by ogrzać je nad płomykami. – Wiecie co – mruknął Boromir od strony okna – to głupi pomysł. Widać nas jak na dłoni. Jakbyśmy wywiesili zaproszenie. Zgaście je. – Nieee – jęknął Pippin. – Prosimy się o kłopoty – Boromir podszedł do stołu i zdmuchnął świece. – Powinienem mieć więcej rozumu. Hobbici westchnęli. Robiło się coraz ciemniej i zimnej, nawet w murach wieży po plecach pomykał przenikliwy ziąb. Gondorczyk ponownie podszedł do okna i wyjrzał. – Nic – skwitował po chwili. – Pusto, dwóch entów na straży – ziewnął i przeciągnął się. – Proponuję iść spać, robi się za ciemno na poszukiwania i szperanie po kątach. Ja wezmę pierwszą wartę. – A właśnie, że nie, bo ja! – Sprzeciwił się Merry – I tak nie zasnę, więc posiedzę na straży. – W takim razie pociągniemy losy – oznajmił Boromir. – Wedle zwyczaju Drużyny. Pippin wyciągnął trzy wykałaczki, jedną złamał na pół i ukrył w dłoni, wśród pozostałych. Boromir, ku swej wielkiej satysfakcji, wyciągnął ów ułamany kawałek, Pippin był drugi w kolejności. – Zawsze mnie wykołują – mruknął Merry pod nosem, biorąc koc. – Weźcie sobie futro – oświadczył Boromir. – Mnie wystarczy to – okręcił się kocem i usiadł na stole, krzyżując nogi. – Masz jeszcze trochę wody entów? – spytał Pippin układając się na pryczy, koło Merry’ego. – Resztkę. – Daj łyka. Jestem głodny, a ktoś tu obecny, nie będę wskazywał palcem, obiecywał nam jedzenie. – Jutro czegoś poszukamy – odparł Boromir spokojnie. – I obyśmy coś znaleźli, bo napój się kończy – zauważył Merry, potrząsając bukłakiem. – Ledwo na śniadanie nam wystarczy. I co potem? – Potem, mój drogi Meriadoku, przerzucimy się na ludzkie mięso – Pippin posępnie zmierzył Boromira wzrokiem. Człowiek spojrzał na niego i uśmiechnął się krzywo. – Dobranoc, mości Peregrinie – oświadczył. – Dobranoc, mości Boromirze. – Dobranoc, Pip – ziewnął Merry. – Dobranoc, Merry – odparł Tuk. Przez chwilę układali się i wiercili, prycza była wąska i ledwo mieścili się na niej we dwóch, leżąc na bokach. Zrobiło się zupełnie ciemno. Merry zamknął oczy, próbując zignorować obcy, intensywny zapach koców i siennika i usiłując sobie przypomnieć, jak też dokładnie wyglądał jego pokój i jak to było kłaść się we własnym łóżku i własnej, świeżo wykrochmalonej pościeli. – A cóż to? – Usłyszał nagle głos Boromira i otworzył oczy. W komnacie było już kompletnie ciemno, więc tylko po odgłosach mógł stwierdzić, że Boromir wstaje ze stołu. – Burza? – spytał człowiek ze zdziwieniem. Merry chciał spytać, co za burza, kiedy komnata w mgnieniu oka rozjaśniła się białym błyskiem i znów pogrążyła w ciemności. – Co jest? – mruknął Pippin zza pleców Merry’ego. Komnatę ponownie przeszył błysk i w jego świetle hobbici dostrzegli Boromira wyglądającego przez wyłom w ścianie. – Coś dziwnego dzieje się na niebie, na południu – powiedział Boromir niespokojnie. – Nie widzę stąd dobrze. Jakby burza, ale nie słychać grzmotów. Merry usiadł na łóżku. Tym razem nie białe a czerwonawe światło omiotło ściany. – Zupełnie jak fajerwerki Gandalfa – zauważył Pippin, też siadając. – Zaczekajcie na mnie, dobrze? Wyjrzę co się tam dzieje – oznajmił Boromir. – Nie zostawiaj nas tu samych! – Merry odrzucił koc. – Zaraz wrócę. – Idziemy z tobą! – Pippin wygrzebał się spod futra i wstał. – Ja też chcę zobaczyć. Poruszając się od błysku do błysku, tak by cokolwiek widzieć, ostrożnie wydostali się na zewnątrz. Żeby dokładniej dojrzeć, co dzieje się na południu, musieli nieco odejść od baszty, która zasłaniała im widok. – O, rany – westchnął Pippin w podziwie. Niebo rozświetlały przedziwne blaski, czerwono – błękitno – białe, piorun bił za piorunem. Nad horyzontem ciągnęła się szkarłatna łuna. Wyglądało to na bardzo intensywną burzę, ale było w tym coś nienaturalnego, coś mrożącego krew w żyłach. – Zaczęło się – powiedział Boromir cicho. – Co takiego? – Merry przysunął się do niego, dla osłony przed wiatrem i dla otuchy. – Koniec świata. Merry’ego przeszył dreszcz. – Wracajmy do wieży – poprosił. – Idźcie – odpowiedział Boromir. – Ja chcę jeszcze popatrzeć. Merry zawahał się i spojrzał na Pippina. Tuk, jak zahipnotyzowany wpatrywał się w ognie na niebie. Wiatr wzmagał się z każą chwilą. Nagle Boromir poruszył się niespokojnie. – Co to za dźwięk? – spytał – Słyszycie? Rzeczywiście, dolinę wypełnił narastający szum. – To wiatr – odparł Merry bez przekonania. – To nie jest wiatr – w głosie Pippina zabrzmiał niepokój. – Nie podoba mi się to – Boromir rozejrzał się bacznie. Biały błysk rozświetlił dolinę. W zasięgu wzroku nie było jeszcze nic niepokojącego, choć szum wciąż narastał. Dołączyły do niego pojedyncze odgłosy, jakby coś się gdzieś waliło i pękało. – Co to jest? – jęknął Pippin, łapiąc Boromira za rękaw. Merry trwożnie obejrzał się za siebie. Za nimi wznosiła się ponura wieża Orthanku, upiorne blaski co chwila wyławiały ją z czerni nocy. – Wracajmy do baszty – zaczął Merry, ale przerwał mu krzyk Boromira. – Woda!! – Gondorczyk wskazał ręką w prawo i w tej samej chwili w świetle błyskawicy Merry dostrzegł, jak wali ku nim spieniona, czarna fala. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyli się nawet ruszyć, kiedy woda z ogłuszającym szumem, rozbryzgując się spektakularnie, uderzyła w podstawę muru na którym stali. Impet był tak wielki, że poczuli jak kamienie zadrżały pod ich stopami. Czarna toń zaczęła pochłaniać mur, pnąc się w górę z przerażającą szybkością. Kamienie i głazy posypały się do wody. – Do wieży!!! – Ryknął Boromir, popychając przed sobą hobbitów. – Szybko!!! Cudem nie pospadali z murów, w panice rzucając się z powrotem do wyłomu. Dzięki błyskawicom nie pogubili drogi. Merry pierwszy dał nura przez dziurę w ścianie, za nim przedostał się Pippin, a na końcu Boromir. – Ładne kwiatki! – Jęknął Pippin. – Jeszcze tego nam brakuje. Potopu! Boromir wychylił się przez okno. – Bardzo szybko przybiera – rzucił. – Myślisz, że jesteśmy tu bezpieczni? – spytał Merry. – Mam nadzieję – Boromir odszedł od okna i zaczął grzebać w sakwie. – Chyba zapalę świecę – oznajmił. – Teraz to i tak wszystko jedno, a będzie nam raźniej. Możecie wydłubać trochę słomy? Krzesanie ognia zajęło więcej czasu niż poprzednio, bo poruszali się po omacku, ale w końcu udało im się zapalić jedną świecę. Boromir postawił ją na stole. – Strasznie dużo tej wody – zauważył Pippin, siadając na parapecie. – I zobaczcie jaka para bije w niebo! Merry i Boromir stanęli przy nim i wyjrzeli. Rzeczywiście, widok był niesamowity. Czarne fale przelewały się przez wyłomy w murach, zatapiając nieubłaganie wewnętrzny pierścień Orthanku. Słupy pary, oświetlane błyskawicami, z sykiem waliły w niebo. – To naprawdę wygląda jak koniec świata – szepnął Merry. – Skąd tu tyle wody? Patrzcie, zaraz się przeleje górą przez mury. Boromir poderwał się nagle, odpychając od parapetu i rzucił w głąb komnaty. Hobbici odwrócili się za nim, wystraszeni. Gondorczyk dopadł do klapy w podłodze i uniósł ją jednym szarpnięciem. – Valarowie! – wyrwał mu się okrzyk. Hobbici dobiegli do niego i jednym głosem wrzasnęli ze zgrozy. Kipiel przewalała się tuż pod podłogą, cały dół był już zatopiony. Jeszcze moment, a woda zacznie wylewać się przez otwór. Gorączkowo zaczęli rozglądać się po komnacie. – Na górę! – Krzyknął Boromir. – Musimy dostać się na górę! Merry, trzymaj świeczkę! Hobbit wziął od niego ogarek. Boromir wśród ogłuszającego rumoru przepchnął stół w róg komnaty i wskoczył na niego. – Chodźcie! Prędko! Hobbici dopadli do stołu. Merry odstawił świeczkę na brzeg blatu i wyciągnął do Boromira rękę. Gondorczyk podciągnął go w górę, Pippin wdrapał się sam. W tej właśnie chwili woda przelała się przez otwór w podłodze i popłynęła ku ścianom. Boromir podniósł Pippina i podsadził, jak tylko mógł najwyżej. – Sięgasz? – Sięgam – stęknął Tuk, podciągając się na rękach. Kawałki drewna posypały się im na głowy. – Mam nadzieję, że ta poręcz wytrzyma – mruknął Merry. – Oprzyj stopy na moich ramionach – poradził Tukowi Boromir. – Dobra, jestem na górze – poinformował ich Pippin z ulgą, chwilę potem. – Ciemno tu jak u orka w... Nic nie widzę. – Chodź, Merry – Boromir schylił się i wyciągnął ręce. Hobbit odrzucił płaszcz z ramion, żeby nie krępował mu ruchów. Boromir ujął go pod boki i podsadził. Merry jedną ręką uchwycił się drewnianego stopnia, a drugą podał Pippinowi. Boromir podparł go od dołu, Pippin zaś pociągnął ku sobie i w ten sposób Merry znalazł się bezpiecznie na górze. – Teraz ty! – Krzyknął Pippin, wyciągając do Gondorczyka rękę. – Koce! I moja sakwa! – Przypomniał sobie Boromir i zeskoczył na podłogę, rozchlapując wodę. – Wracaj! – Zawył Pippin. – Oszalałeś?! Zostaw te koce!!! – Boromirze! – krzyknął Merry, równie przerażony. Człowiek dopadł do pryczy i zgarnął naręcze koców i futro, a z pobliskiej skrzyni swoją sakwę. Woda sięgała mu już do kolan Rozbryzgując ją na boki, przebrnął przez komnatę i ponownie wdrapał się na stół, uważając, by nie strącić świeczki. – Pospiesz się!!! – Denerwował się Tuk. – Łapcie! – Boromir cisnął im sakwę, a potem po kolei zaczął rzucać koce. Jednego nie zdołali złapać – spadł i mlasnął w wodę. – Chodź już! No, chodź!!! – Wrzasnął Pippin, widząc, że Boromir rozgląda się czy czegoś jeszcze nie zabrać. Świeczka nagle zasyczała, a jej płomyk zachwiał się niepokojąco. Gondorczyk czym prędzej sięgnął w górę i chwycił za poręcz. Rozległ się suchy trzask i kawał drewna został mu w ręku. Boromir zachwiał się i o niewiele brakowało, a zleciałby ze stołu. Zdołał jednak odzyskać równowagę, cisnął urwaną poręcz do wody i spróbował podciągnąć się jeszcze raz. – Nie sięgam – warknął. – Krzesło! – Krzyknął Pippin przytomnie. – Stań na krześle! Boromir schylił się, w ostatniej chwili złapał odpływające krzesło i postawił je na stole. Woda podchodziła już pod blat. Gondorczyk stanął na tym prowizorycznym podwyższeniu, teraz dosięgał do krawędzi otworu, więc hobbici czym prędzej schwycili go za rękawy. Człowiek przez chwilę przymierzał chwyt, a potem odepchnął się stopami od krzesła, przewracając je jednocześnie. Zdołał podciągnąć się na tyle, że zahaczył łokciem o otwór i wysunął głowę i barki ponad podłogę drugiego piętra, Pippin chwycił go za ramię, a Merry pociągnął za drugą rękę... – Jeszcze kawałek! – Sapnął Tuk. – Nie mam się o co zaprzeć – odparł Boromir przez zaciśnięte zęby. Drewno zrujnowanych schodów zatrzeszczało niebezpiecznie. Świeczka na dole zasyczała i nagle znaleźli się w absolutnej ciemności, otoczeni zewsząd szumem wody. Boromir zaklął, a hobbici, przerażeni, wzmocnili chwyt na jego ramionach. – Podciągnij się jakoś! – w głosie Pippina zabrzmiała rozpacz. – Próbuję. Rozległ się okropny trzask drewna i jednocześnie człowiek zdołał się dźwignąć nieco wyżej. Hobbici złapali go za ręce i ciągnąc ze wszystkich sił, pomogli mu wgramolić się na górę. Po omacku odpełzli od otworu i skulili się zdyszani, ciasno, jeden przy drugim. – Nic wam nie jest? – Szepnął Boromir po chwili. – Nie, a tobie? – Merry postanowił na razie przemilczeć, że wbił sobie drzazgę w dłoń. – Wszystko w porządku – odparł Gondorczyk. – Pip? – Cały i zdrowy. – Myślicie, że tutaj będziemy bezpieczni? – spytał Merry, szczękając lekko zębami. – Jesteśmy ponad poziomem murów – mruknął Boromir. – Powódź nie powinna dotrzeć tak wysoko. Czas płynął i płynął, a oni siedzieli w milczeniu, w nieprzeniknionych ciemnościach, słuchając wycia wiatru i nieustającego szumu, który na szczęście się nie przybliżał. Wyglądało na to, że woda istotnie nie podchodzi już wyżej. – To teraz kolej na smoka – odezwał się nagle Tuk. – Jakiego smoka? – Westchnął Merry. – Z moich obliczeń wynika, że teraz powinniśmy spotkać smoka – odpowiedział Pippin spokojnie. – Zaliczyliśmy już: upiory Pierścienia, wilki, trolle – zaczął wymieniać skrupulatnie – orków, Uruk-hai, Balroga, to coś z mackami, huornów, wargów, śnieżycę i lawiny, ogień i potop. Więc teraz został nam już tylko smok. – Czemu nie – mruknął Boromir. – Wszystko mi jedno. Dawajcie smoka, a co tam. – Co robisz? – Zapytał Merry, czując, że Boromir się rusza, a jego plecy wyginają się w łuk. – Usiłuję wylać wodę z butów – usłyszał w odpowiedzi. I rzeczywiście po chwili rozległo się ciurkanie o podłogę. – Mam nadzieję, że nie wylewasz jej na koce – odezwał się Pippin. – A, właśnie. Gdzie są koce? – Zainteresował się Boromir. – Ba! – odparł Pippin. Merry usłyszał klepanie dłoni o posadzkę, kiedy Tuk usiłował wymacać, gdzie są ich uratowane dobra. Przyłączył się więc do poszukiwań. – Mam jeden – oświadczył triumfalnie. – A ja mam futro – odezwał się Pippin z ciemności. – I tu też coś jest – Merry poklepał jakiś materiał. – To ja – powiedział Boromir. – Aha. Przepraszam. – Proszę bardzo – rozległ się szelest i Merry wywnioskował, że Boromir wciąga buty z powrotem. – To już jedenaście dni – oznajmił Gondorczyk. – Całe jedenaście dni. – Jakich dni? – spytał Merry. – Przez jedenaście dni z rzędu miałem sucho w butach. Mój rekord w trakcie tej wyprawy – dobiegła go ponura odpowiedź. – Hura – dodał Boromir jeszcze bardziej ponurym tonem. – Może cię pocieszy fakt – odezwał się Pippin – że my nigdy nie mamy sucho w butach. – Jak widzę humor nam dopisuje, mości Tuku – odparł Boromir kwaśnym tonem. – Próbuję tylko rozładować sytuację – głos Pippina zabrzmiał tuż tuż i Merry wyciągając rękę, natrafił na klamrę jego płaszcza. Pippin w odpowiedzi pomacał go po ramieniu i głowie. – A, cześć, Merry. No więc, próbuję pokazać ci jasne strony, żebyś się nie wściekł. – Ja się nie wściekam! – Tylko patrzeć, jak zaczniesz. Już dawno zauważyliśmy z Merrym, że się robisz kąśliwy, jak przemoczysz buty. To taka reguła. – Ja kąśliwy! Wypraszam sobie takie... – – O, właśnie o to mi chodziło, już zaczynasz się złościć – zauważył Pippin uprzejmie. – Bo mnie zdenerwowałeś swoimi głupimi docinkami! – Obieżyświatowi nigdy jakoś nie przeszkadzało chodzenie w mokrych butach – wtrącił się Merry. – Pozostawię to bez komentarza – mruknął Boromir. – Co robimy? – Zapytał Tuk. – A jak myślisz? Bawimy się w Czarnego Luda – odparł Boromir burkliwie. – Widzisz, Merry? Kąśliwy, jak mówiłem. – Masz szczęście, że nie widzę, gdzie się kryjesz, mości Pippinie! – Dajcie już spokój – nie wytrzymał Merry. – O mało się nie potopiliśmy, a wam kłótnie w głowie! – To on zaczął – powiedzieli obaj panowie jednocześnie. – Kto pierwszy wartuje? – zapytał Merry szybko, ucinając w zarodku szykującą się dyskusję. – Ja – odparł Boromir. – Przecież to już ustalone. Merry westchnął. Po omacku, trochę pomagając, a trochę przeszkadzając sobie nawzajem, rozłożyli koce i futro, szykując sobie wspólne posłanie. W tych ciemnościach nawet nie próbowali zwiedzać komnaty, w której się znaleźli. Woleli zaczekać do świtu. Tym niemniej dziwnie było nie wiedzieć, co znajduje się dookoła. Merry czuł się okropnie nieswojo, aż ciarki chodziły mu po krzyżu i bardzo się cieszył, że nie jest tu sam. Boromir ułożył się na środku, a oni przy jego bokach, nakrywając się płaszczami elfów i kocami. Futro rozpostarli na posadzce, bo od dołu ciągnął chłód i wilgoć. – Nie zaśniesz, wartując tak na leżąco? – zapytał Merry, układając się na plecach i bezmyślnie skubiąc drzazgę. – Nie – odparł krótko Boromir. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Wiatr wył i zawodził, słychać było syk pary, unoszącej się z zatapianych szybów Sarumana, woda szumiała jednostajnie. Merry próbował opanować strach wyobrażając sobie, co też może znajdować się w tej komnacie. Pewnie jest podobnie urządzona, jak ta na dole. Stół, parę krzeseł, skrzynie. Błyskawice, jak na złość, nie rozświetlały już nieba, więc nic nie było widać. Przypomniała mu się wędrówka przez Morię. Tam też było podobnie – czuło się przestrzeń wokół i nie wiadomo było, co skrywa się w ciemnościach. Jak się okazało, nie on jeden miał takie skojarzenia. – Jak myślicie – zagadnął nagle Tuk – Czy tu wszędzie dookoła pełno jest zasuszonych szkieletów, jak w Morii? – Pip, ja cię kiedyś zamorduję, wiesz? – jęknął Merry. – A co jeśli tam w kącie, ktoś siedzi i cały czas nam się przysłuchuje... – – Pip, do licha, zamknij się! Boromirze, trzaśnij go, błagam, masz bliżej! – No co? Ja tylko się zastanawiam na głos – odparł Tuk z pretensją – czy może jest tu coś, czego należałoby się obawiać. – Tak! I jestem to ja! Kąśliwy i zmęczony – odezwał się Boromir nieoczekiwanie – Mnie powinieneś się obawiać, Peregrinie Tuku! – Dziękuję – mruknął Merry. Tuk zaśmiał się cicho. – Lubię cię, Boromirze – oświadczył przyjaźnie. – Jesteś moim ulubionym człowiekiem, wiesz? Merry uśmiechnął się w ciemności. Cisza. – Czemu się nie odzywasz? – drążył Tuk nieustępliwie. – Zaniemówiłem ze szczęścia – odparł Boromir zmęczonym głosem. Rozległ się szelest i koc naciągnął się lekko. – Mogę tak oprzeć głowę? – zapytał Tuk. – Możesz – odpowiedział Boromir. – Nie przeszkadza ci? – Nie. – Na pewno? – Peregrinie Tuku, śpij już – jęknął Boromir. – Przecież śpię! – wymamrotał Pippin. – I Merry też już pewnie śpi. Śpisz, Merry? – Nie! I bardzo cię proszę, żebyś mi nie przeszkadzał, bo jestem zajęty. – A co robisz? – zaciekawił się Tuk. – Usiłuję nie wyobrażać sobie tych wszystkich szkieletów dookoła!!! – Spokój! – odezwał się Boromir autorytatywnie. – Tutaj nie ma żadnych szkieletów, zrozumiano? Ani jednego! – Nieprawda! – sprzeciwił się Pippin radośnie. – A nasze trzy? Zapomnnmm.... ...Bormm...mm... – dalsza część wypowiedzi została wytłumiona i Merry domyślił się, ze Boromir zakneblował Tuka za pomocą dłoni. Albo czegoś innego. – Dobranoc, Merry. – Dobranoc, Boromirze. – Mhmmmp!! – Nie uduś go tylko – ziewnął Merry. – To byłby straszny cios dla całego Shire. – Bez obaw – odparł Boromir spokojnie. – Robiłem tak mojemu bratu, jak był mały i gęba mu się nie zamykała przed zaśnięciem. Mam wprawę. Szli po talanach, a wiatr kołysał koronami drzew. Pierwszy maszerował Frodo, a za nim Bilbo, który był młodszy o jakieś trzydzieści lat i z wyglądu bardzo przypominał ojca Merry’ego. Szli coraz szybciej, bo elfowie (dziwni jacyś, bo ich wzrostu) zapraszali ich na szarlotkę. Musieli się spieszyć, bo wszak każdy wie, że szarlotka jest najlepsza jeszcze ciepła. Wtem Frodo potknął się, klapnął na siedzenie i nim ktokolwiek zdążył zareagować, ześlizgnął się z talanu. Przez jedno uderzenie serca próbował się przytrzymać krawędzi, ale jego palce straciły chwyt i hobbit runął w dół, krzycząc przeraźliwie. Merry też wrzasnął i dopadł do krawędzi przepaści, ale nic nie było widać w ciemności– tylko ten potworny krzyk wciąż dźwięczał w uszach, coraz głośniej i głośniej... I wtedy właśnie Merry się obudził. Ale zamiast odczuć ulgę, poderwał się w popłochu, a serce zaczęło mu się tłuc jak oszalałe – wciąż słyszał ten potworny, jeżący włos na głowie krzyk, tuż nad głową. I był to głos Boromira. – Co się dzieje?! – krzyknął w panice, siadając i odrzucając koc. – Co jest?! – niewiele widział w otaczających go ciemnościach, zorientował się tylko, że Boromir siedzi obok niego na posłaniu. – Boromirze!!! – rozległ się głos Pippina. – To sen! To tylko sen! Obudź się. – Pip, co się dzieje?!! – wrzasnął Merry. Teraz, kiedy wytężył wzrok widział zarys profilu Boromira i sylwetkę Tuka przycupniętego tuż obok niego. Człowiek krzyczał przeraźliwie. – Jakiś koszmar mu się przyśnił, nie mogę go dobudzić!!! – Pippin usiłował go przekrzyczeć. – Boromirze!!! – Tuk z całej siły szarpnął człowieka za ramiona, bez skutku. – Moje ręce! – zawołał Boromir rozdzierająco, unosząc dłonie w górę. Ewidentnie był w szoku. Z bliska hobbit widział w mroku jego szeroko otwarte, przerażone oczy. – Co się stało? Powiedz nam! – Merry gorączkowo chwycił go za lewą rękę, była zimna, lodowata wręcz, ale nie wyczuwał nic – żadnego skaleczenia ani urazu. – Mmmoje ręce! – Merry! – krzyknął Pippin – Gdzie jest bukłak?! Merry puścił dłoń Boromira, rozdygotanymi rękami wymacał bukłak, leżący u wezgłowia i za plecami Gondorczyka podał go Pippinowi. Rozległ się dźwięk wyciąganego korka. – Obudź się! – Pippin chlusnął wodą entów prosto w twarz człowieka. Krzyk urwał się raptownie. Boromir wzdrygnął się i potrząsnął głową. – To tylko sen, słyszysz? Śnił ci się koszmar! – Pippin odrzucił bukłak i przysunął się do roztrzęsionego człowieka, obejmując go ramieniem. Boromir wziął, głęboki rwący się oddech. – Pippin? To ty? – spytał zduszonym głosem. Obaj hobbici odetchnęli głęboko. – To ja. A ty miałeś zły sen i... – Moje ręce?... – Boromir znów uniósł dłonie, jakby się dziwił, ze jeszcze je ma. – Nic im nie jest – zapewnił go Pippin. – To tylko sen – powtórzył cierpliwie. – Moje ręce.... paliły się. – Nie. To tylko zły sen – Merry na powrót ujął jego dłoń i zaczął ją rozmasowywać. – Wszystko jest w porządku, czujesz? Boromir desperacko pokręcił głową, aż kropelki wody ściekające mu po włosach rozprysły się na boki. – Faramir! – jęknął – Valarowie.... Faramir... – Ćśśśś – Pippin przesuwał dłonią po jego plecach w dół i w górę, powolnym, uspokajającym gestem. – Było, minęło. Nie myśl już o tym. – To się działo naprawdę! – upierał się Boromir – Faramir umierał, płonął....widziałem ogień, stos i... – – Śniło ci się! – przerwał mu Pippin. – Siedziałem obok ciebie, na straży i nagle zacząłeś się rzucać przez sen i krzyczeć. Masz, wytrzyj się – Tuk podetknął mu koc pod nos. – Oblałem cię wodą, żeby cię obudzić. Przepraszam. Boromir jednak wciąż patrzył na swoje ręce, jakby usiłował przebić wzrokiem ciemność, więc Tuk niecierpliwie sam otarł mu twarz. Człowiek drgnął i uniósł głowę. – No już, nie kręć się, jeszcze z tej strony. Spójrz na mnie. O, tak – mruczał Pippin. – To tylko paskudny, głupi sen – tłumaczył spokojnie. – Jesteśmy w wieży, pamiętasz? Zaraz zrobi się jasno i odetchniemy z ulgą widząc dookoła naszą piękną, swojską powódź. Pewnie dlatego śnił ci się ogień. Dla kontrastu. Boromir westchnął, skulił się i ukrył twarz w dłoniach. Wciąż się trząsł. Pippin cierpliwie rozcierał mu plecy. – No już, w porządku – szeptał. – Zapomnisz o nim, kiedy nastanie dzień – to mówiąc spojrzał na Merry’ego i pokręcił głową. Ten otarł czoło rękawem. Obaj byli mokrzy z wrażenia. Merry, wciąż jeszcze rozdygotany, roztarł energicznie ramiona. W komnacie było wściekle zimno. Hobbit pojrzał w bok – wysokie okno rysowało się szarą plamą w czerni ściany. Świtało. Można już było dostrzec twarze towarzyszy. Boromir uspokajał się powoli, jego oddech wyrównał się, a dreszcze z czasem zaczęły ustawać. Wciąż jednak siedział w tej samej pozycji, zgarbiony, ze zwieszoną głową. Nikłe światło zaczęło wydobywać z ciemności rozmaite sprzęty, stół na wprost, taboret, duże, ciemne coś pod ścianą – zapewne łoże. Szkieletów, jak na razie, nigdzie nie było widać. Merry podniósł koc i z pomocą Pippina zarzucił Boromirowi na plecy, a sam wstał i podszedł do okna. – No i co tam słychać w szerokim świecie? – zagadnął Pippin. – Mgła, panie – Merry wzruszył ramionami. – Mgła jak mleko. Nic nie widać. Nawet wieży Orthanku. Jakby cały świat zniknął. Brrr. – Możesz zerknąć przez dziurę, czy pod nami jest woda? – zapytał Pippin. Merry przemaszerował przez komnatę, wymijając przyjaciół i nachylił się nad otworem. – Jest jeszcze za ciemno, żeby coś wypatrzyć – oświadczył. – Ale chyba już opadła. W każdym tam, gdzie sięgam wzrokiem żadnej wody nie widzę – przeciągnął się i ziewnął. W zasadzie to mógłby jeszcze położyć się na chwilkę, ale wątpił, czy zdoła zasnąć po tym wszystkim. Obejrzał się przez ramię. Biedny Boromir, wciąż kulił się, z twarzą w dłoniach. Pippin, który także narzucił sobie koc na ramiona, tkwił wiernie przy nim. Na tle okna wyglądali jak dwa pagórki, duży i mały. Merry przysiadł się do nich i z braku trzeciego koca, wsunął się pod ten, którym okrył Boromira, opierając się o bok człowieka. Gondorczyk drgnął, ale nie uniósł głowy. – Przepraszam, że was pobudziłem – powiedział po chwili, niewyraźnie. – Przecież to nie twoja wina, że przyśnił ci się koszmar – odparł Merry. – A ja i tak nie spałem, bo była moja kolej wartowania – dorzucił Pippin. Zapadła cisza. Merry dyskretnie próbował wydłubać drzazgę. Palec spuchł i bolał przy każdej próbie zginania. Udało mu się wyciągnąć mały, odłamany kawałek, ale z resztą będzie musiał zaczekać, aż zrobi się jaśniej. – A ja się dziwiłem, że Faramir nie może spać po nocach – odezwał się nagle Boromir, trąc czoło. – Jeśli on często miewa takie wizje to dziwię się, jakim cudem udaje mu się pozostać przy zdrowych zmysłach. – Twojemu bratu często śnią się koszmary? – zapytał Pippin. – To nie są koszmary, choć w zasadzie powinny się tak nazywać – Boromir zwrócił się ku niemu. – To wizje. Dar w spadku po naszych numenorejskich przodkach. Dar! – Prychnął z pogardą. – Raczej przekleństwo. Nękają mojego ojca i mojego brata, ja łaskawym zrządzeniem losu, byłem pozbawiony tej zdolności jasnowidzenia. I bardzo to sobie chwaliłem. Ale i mnie, jak widać, dosięga to przekleństwo – uniósł głowę i skrzywił się. – Zastanawiam się, dlaczego to się nazywa jasnowidzenie, skoro te wizje ukazują zawsze śmierć, upadek i zniszczenie. Nawet jako dziecko mój brat budził się z krzykiem. Śnił o zagładzie Numenoru, o upadku Minas Ithil. Nie zliczę tych wszystkich bezsennych nocy, kiedy próbowałem go uspokoić. Był taki czas, po śmierci Mamy, że w ogóle bał się zasypiać. Sześcioletnie dziecko! Gdzie tu sens? Podobno te wizje miały pomagać, ostrzegać, umacniać. – A ten sen, o którym mówiłeś na naradzie? To też taka wizja? – zapytał Merry. – Tak. I też ostrzegała przed nadciągającą zagładą. Jakbyśmy sami nie wiedzieli, że jest źle! – Wybuchnął. – A teraz to! – dodał gorzko, spoglądając na swoje ręce, jakby wciąż prześladowało go wspomnienie płomieni. – Ogień i śmierć. I moje dłonie, płonące, jakby za szkłem. O co w tym wszystkim chodzi? Jak mam to rozumieć? – To tylko wizja – wtrącił się Pippin. – Wcale nie musi się wydarzyć. – Jedno jest pewne – Boromir pokręcił głową – Faramir jest w niebezpieczeństwie. – To tylko wizja, sen, na pewno nie ma nic wspólnego z rzeczywistością – Pippin się nie poddawał. – Muszę wracać do Minas Tirith – ciągnął Boromir, jakby wcale go nie słyszał. – Muszę go ostrzec. O ile nie jest za późno. O ile mój brat już nie spłonął żywcem. Valarowie! – Wykrzyknął przez zaciśnięte zęby. – Nie wytrzymam tego! Oszaleję!!! Dajcie mi wreszcie wroga, z którym będę mógł walczyć – nie cienie, nie zjawy ani wizje! – Spokojnie – Pippin położył mu rękę na ramieniu. – Jestem pewien, że twojemu bratu nic nie jest. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. – Nie będzie dobrze! Zrozum to wreszcie! – wybuchnął Boromir. – Trwa wojna, której nie wygramy! A ja się nawet nie dostanę się do Minas Tirith, bo między mną a miastem jest armia Sarumana! Nie przedrę się! Nie zdążę! Mój umierający brat będzie mnie wołał na pomoc, jak w tej wizji, a ja będę mógł jedynie patrzeć zza morza ognia! Gdybym tylko miał ten przeklęty Pierścień...! – urwał raptownie, z sykiem wciągając powietrze, ale stało się. Słowa zostały wypowiedziane. Merry zamarł, Pippin westchnął cichutko. Boromir jęknął głucho, przygryzł wargę, a potem powolnym ruchem pochylił głowę i podparł czoło dłonią. Opadające włosy zasłoniły mu twarz. – Ty go nadal chcesz, prawda? – spytał Merry cicho. – Tak – odparł Boromir krótko, martwym głosem. – Mimo iż wiesz, co on z tobą zrobi? Co już zrobił? Boromir nie odpowiedział. Merry i Pippin wymienili spojrzenia. Tuk zastanawiał się przez chwilę, po czym nagle wyciągnął rękę, wsunął ją pod koc na plecach Boromira i objął go mocno. Człowiek drgnął zaskoczony i podniósł głowę, spoglądając na hobbita niepewnie. Wyraźnie nie spodziewał się takiego gestu, nie po tym, co powiedział. Przez mgnienie oka zawahał się, jakby chciał się odsunąć, ale nie zrobił tego. Merry zdecydował, że Pippin obrał jedyny słuszny kierunek działania – słowa nic tu nie pomogą. Przemógł się zatem i przyłączył do tego milczącego wsparcia, obejmując Boromira w pasie. Nawet, jeśli nie są mu w stanie pomóc, przynajmniej pokażą mu, że nie jest sam. Człowiek odetchnął głęboko, zamknął oczy i zwiesił głowę. Siedzieli tak długo, aż w komnacie zrobiło się jasno. Wreszcie Pippin ziewnął cicho i poruszył się, zmieniając nieco pozycję. Merry spojrzał w górę, na twarz Boromira. Gondorczyk patrzył przed siebie pustym wzrokiem. Merry wziął głęboki wdech i zebrał się na odwagę. – Wybacz, ale muszę cię o coś spytać – powiedział. Kątem oka dostrzegł, że Pippin marszczy brwi. Boromir, wyrwany z zadumy, przeniósł na niego wzrok. – Jeśli spotkamy się z Obieżyświatem – zaczął Merry – to czy powiesz mu co stało się pod Amon Hen? Pippin syknął gniewnie, ale Merry go zignorował. Trudno, musiał o to spytać. Po prostu musiał. Nie dawało mu to spokoju. Myślał o tym od dawna i zastanawiał się, co zrobić jeśli Boromir zdecyduje się przemilczeć tę sprawę. Donieść o tym Obieżyświatowi i tym samym ostrzec przed niebezpieczeństwem? Bo niebezpieczeństwo, jak widać, jest. Czy też lojalnie trzymać język za zębami? – Wątpię, żebyśmy jeszcze kiedykolwiek mieli spotkać Aragorna – odparł Boromir. – Albo kogokolwiek z Drużyny. – Ale *gdybyśmy* się z nim spotkali – powtórzył Merry z naciskiem – powiesz mu? Gondorczyk odwrócił wzrok i spojrzał w okno. – Powinien się dowiedzieć – odparł po chwili bezbarwnym tonem. Merry już otwierał usta, by zaznaczyć, że między “powinien” a “dowie się” jest istotna różnica, ale zrezygnował. W zasadzie miał już swoją odpowiedź. I co za tym idzie, podjął decyzję – jeśli Boromir nie powie Obieżyświatowi o Amon Hen, on, Merry, to zrobi. Trudno. Aragorn jako przywódca Drużyny musi się dowiedzieć, co się stało. Może on będzie umiał jakoś pomóc Boromirowi. Może on będzie wiedział co robić. Co za szczęście, że Frodo jest daleko stąd. – A niech mnie! To wygląda jak duży talerz zupy! – Pippin ryzykownie wychylił się przez okno. – Tobie wszystko kojarzy się z jedzeniem – mruknął Merry. – Ale naprawdę! Sam zobacz, szybko, póki mgły się rozwiały. Merry, zaciekawiony, podszedł do okna i wcisnął się obok Pippina. Rzeczywiście – cały wewnętrzny pierścień Isengardu zmienił się w bulgoczący kocioł. Obłoki pary kłębiły się nad nim, zasłaniając wieżę Orthanku. Na powierzchni tej “zupy” unosiły się kawałki drewna, dryfowały skrzynki i beczułki – jeden wielki śmietnik. – Co robimy? – szepnął Pippin do ucha Merry’ego, dyskretnie oglądając się na Boromira. Gondorczyk siedział na ich prowizorycznym posłaniu, a cała jego poza wyrażała rezygnację – od opuszczonych ramion po zwieszoną głowę. Nie ruszył się ze swojego miejsca od czasu ich rozmowy o śnie. Mimo iż świt umożliwił szperanie po komnacie, nie przejawił zainteresowania ani mieczem zawieszonym na ścianie, ani pergaminami, jakie hobbici znaleźli na stole. Siedział tak na posadzce, jak wyrzut sumienia, milczący i zgarbiony, niczym ktoś, kto poniósł klęskę ostateczną. Wyglądało na to, że owe słowa, które mu się wyrwały o Pierścieniu, były tą właśnie kroplą, która przelała czarę. Merry westchnął ciężko. Boromir zamknął się w sobie, w świecie, do którego oni, hobbici nie mieli dostępu. Merry’emu było go okropnie żal, a z drugiej strony był też trochę zły. Już po raz drugi Boromir postanawiał się załamać w chwili, kiedy groziło im widmo śmierci głodowej. Zamiast wziąć się w garść i zabrać za coś konkretnego, on się znowu poddawał. – Jestem głodny! – oznajmił Merry na tyle głośno, by słyszano go w całej komnacie. – Powinniśmy zejść na dół i znaleźć coś do jedzenia. Oczywiście, nie było żadnej reakcji ze strony Boromira. – Święte słowa – Tuk zeskoczył z parapetu, podszedł do człowieka i usiadł naprzeciw niego, na futrze. – Hej, ogłaszam wymarsz! Musimy znaleźć coś do jedzenia. I to szybko, ponieważ całe nasze śniadanie wylałem ci na twarz, obawiam się – spróbował zażartować. Boromir nawet na niego nie spojrzał. Merry westchnął po raz kolejny i pokręcił głową. – No, Boromirze, co jest? – Tuk nachylił się, tak by zajrzeć przyjacielowi w oczy. – Nic – Boromir odwrócił głowę i spojrzał w bok. – Jeśli nic, to zbieramy się i ruszamy na podbój Orthanku. Boromir powolnym ruchem przetarł twarz. – Pomogę ci się ogolić, chcesz? – Pippin przyciągnął sakwę za pasek. – Nie, nie chcę. – Czy to znaczy, że niedługo znowu będziesz Beornem? Fajnie. Cisza. Hobbici wymienili bezradne spojrzenia. – To co, zostajemy tu już na zawsze, tak? – Pippin przechylił głowę. Nadal cisza. Merry przysiadł się do Pippina i spojrzał na Boromira, który starannie unikał ich wzroku. – Jeśli się teraz poddasz – Merry spróbował innej taktyki – to tak, jakby Nieprzyjaciel już wygrał. Boromir skrzywił się i przygryzł wargę. – Bo wygrał – powiedział bardzo cicho. – Nieprawda! – oburzył się Merry – Nie wygrał i nie wygra, póki... – – Nie mogę przestać o nim myśleć – przerwał mu Boromir, zaciskając pięści. – Im bardziej się staram, tym bardziej mi się narzuca. Nie wiem, co robić. Nie panuję już nawet nad własnym umysłem i nad własnymi słowami! Hobbici słuchali go uważnie, w napięciu. – Jednego zawsze byłem w życiu pewien – ciągnął Boromir gorzko – że nigdy nie dam się złamać. Zginę w obronie Gondoru, ale zginę jako wolny człowiek. I dam przykład innym. Przykład męstwa i niezłomności. Jak się okazuje, tu też się myliłem. Jak mam prowadzić Gondor do walki, skoro nie potrafię pokonać własnych myśli? Niewolnik Tamtego – oto kim się stałem. Całe życie szkoliłem się na obrońcę mojego ludu po to, by przegrać swoją własną, najważniejszą bitwę. Ale ja nie umiem walczyć z niewidzialnym. Nie umiem walczyć....ze sobą. – To nie walcz – odezwał się Pippin. Boromir spojrzał na niego, marszcząc brwi. – Powiedz sobie: “Tak, chcę Pierścienia, nie będę się z tym ukrywał” – ciągnął Pippin. – Nie walcz z tym. Wiesz co mawiał w takich sytuacjach mój wujo? “Kiedy tylko pojawia się pokusa, trzeba się jej szybko poddać... – – Pip, na litość... – jęknął Merry, zakrywając twarz dłonią. – Nie przerywaj mi, tylko posłuchaj do końca! No więc “trzeba się jej poddać, natychmiast, bez walki i wtedy ona, nie napotykając oporu, zniechęci się, ta pokusa, i pójdzie sobie precz, a cnota pozostanie na placu boju, zwycięska. Bo bez walki pokusa przestaje być pokusą i traci sens istnienia” Jeśli zatem zaakceptujesz to, że pragniesz Pierścienia to on najprawdopodobniej da ci spokój, bo uzna, że nie ma sensu cię dręczyć, skoro jesteś po jego stronie. I tym sprytnym sposobem zmylisz jego czujność i uwolnisz się. Rozumiesz? Mina Boromira świadczyła o tym, że raczej nie rozumie. – Pip? Chcesz mi wmówić, że to Bilbo naopowiadał ci o tej.... teorii? – zapytał Merry ostrożnie. – Bilbo? – zdziwił się Pippin. – Nie, to wujo Ferumbras. – Ach, on – Mery pokiwał głową. – Wujo –jeśli – będziesz – pił – dostatecznie – szybko to – wino – nie – zdąży – uderzyć – ci – do – głowy - Ferumbras? – Wujo Ferumbras jest bardzo życiowym i doświadczonym hobbitem! – podkreślił Pippin dobitnie. – Tak, tak. Oczywiście – Merry potarł nos. Przez chwilę było cicho. Wreszcie Boromir westchnął i pokręcił głową. – Gdybym choć miał skąd czerpać siłę. Gdybym dostał jakiś jeden znak, cokolwiek, coś co pomoże zebrać siły... a tu nic, znikąd nadziei. Tylko ogień i śmierć. Merry spojrzał nań ze współczuciem. Co też można odpowiedzieć na takie słowa? Otwartość Boromira wciąż jeszcze go zaskakiwała, nie za bardzo umiał odnaleźć się w tym wszystkim i nie był pewien jak ma reagować na takie wyznania. Pocieszać, nie pocieszać, milczeć i jedynie słuchać, spróbować rozładować atmosferę i obrócić to w żart? A jeśli żart nie wypali i Boromir poczuje się urażony? Problem tkwił w tym, że Gondorczyk przyzwyczaił wszystkich do tego, że nie mówi o sobie, nie skarży się i nie prosi o pomoc. Nigdy. Obok Legolasa, był najbardziej skrytym uczestnikiem Wyprawy. Owszem, często przyłączał się do gawęd przy ognisku, ale zawsze opowiadał o Gondorze, o Minas Tirith, o wielkich bitwach. Nigdy nie mówił o sobie i własnych odczuciach, nie poruszał żadnych osobistych tematów. I nagle, od czasu tej rozmowy pod wykrotem otworzył się i zaczął dzielić z hobbitami swymi wątpliwościami i obawami. Z jednej strony Merry czuł się zaszczycony tym zaufaniem, z drugiej jednak, waga tych problemów zaczęła go przytłaczać, zwłaszcza, że Gondorczyk celował w skrajnie pesymistycznych sądach, a do tego zwierzał się im, jakby chciał nadrobić wszystkie te miesiące milczenia i samotności. W zasadzie Merry mógł się tego spodziewać, poznał bowiem Boromira na tyle, by zorientować się, że z nim tak już po prostu jest – albo wszystko albo nic. Albo brak zaufania albo zaufanie absolutne. Skoro więc Boromir raz im zawierzył, nie widział powodu, dla którego nie miałby się do nich zwrócić ponownie. Może był to też skutek rosnącej tęsknoty za bratem. Cóż jednak on, mały hobbit, może poradzić starszemu od niego wojownikowi? Jak ma go pocieszyć, skoro sam nie rozumie tego, co dzieje się dookoła. Merry starał się ukryć to przed samym sobą, ale w głębi serca trochę, troszeczkę go przerażało, że Boromir zaczyna tak otwarcie mówić im o Pierścieniu, bo tym samym hobbit czuł się w pewnym sensie współodpowiedzialny i wplątany w coś, co go przerastało. Chyba wolał ten poprzedni, milczący układ, w którym wszyscy trzej udawali, ze Pierścień nie istnieje. Sytuację uratował niezawodny Pippin. – Pierścienie, ogień, wygrani, przegrani – wszystko jedno, a jeść trzeba, nadzieja jest czy jej nie ma! – oznajmił nagle z mocą, aż Merry i Boromir drgnęli zaskoczeni. – Proponuję się nie grzebać w sprawach za skomplikowanych jak na ludzkie i hobbickie umysły. Nie rozgryziemy tego na głodniaka. Boromirze! Nie damy rady zejść na dół bez twojej pomocy, więc jeśli się nie ruszysz, to w tej komnacie naprawdę zostaną trzy szkielety. Nie wiem, jak Merry, ale ja nie chcę tu umierać. Proszę bardzo, twoja sakwa – Pippin wstał i wcisnął mu ją do ręki. – Płaszcz! Fuj, jaki mokry na dole, masz, zapnij klamrę, albo czekaj ja to zrobię, dobra, gotowe. Wstajemy! Raz! Dwa! Je – dze – nie! Je – dze – nie! – Nie popychaj mnie! – warknął Boromir, podnosząc się niechętnie. – To się ruszaj! Z życiem, panowie! Merry, wstawaj, zwijamy się. Weź koc! Tutaj trzeba rządów twardej ręki, jak widzę! Rozłazicie się w szwach moi, drodzy. W przenośni i dosłownie, a ja... – – Pip? – Co? – Przymknij się z łaski swojej. Jakiś czas potem, po burzliwych naradach, ustalono kolejność i sposób schodzenia. Boromir jako pierwszy zsunął się do dziury w podłodze i zawisł na rękach, czepiając krawędzi otworu i pierwszego stopnia. Drewno zatrzeszczało, ale nie drgnęło. Człowiek przesunął się nieco w bok, tak by dokładniej wycelować skok. – Ciekawe – mruknął, spoglądając w dół. – Co? – Merry i Pippin nachylili się nad nim. – Ciekawe, czy ten stół wytrzyma mój ciężar – to mówiąc, człowiek zwolnił chwyt. Rozległ się donośny huk. Stół szczęśliwie wytrzymał. Boromir zeskoczył na podłogę i zniknął z pola widzenia, by po chwili wrócić z krzesłem. – Ty pierwszy – zarządził Pippin, szturchając Merry’ego w bok. Schodzenie poszło hobbitom nad podziw sprawnie, Gondorczyk asekurował ich i odbierał po kolei. Merry, który jako pierwszy znalazł się na dole, poprawił płaszcz i rozejrzał się dookoła. Na ścianach widać było wyraźną granicę do której sięgnęła woda – nieco powyżej połowy wysokości ścian. – Widzicie – wskazał ją gestem – gdybyśmy stali na stole sięgnęłaby nam do ramion, a Boromirowi do pasa. Nie potopilibyśmy się. – Nie, tylko wyziębilibyśmy się na śmierć – odparł Boromir, ostrożnie stawiając Pippina na stole i schodząc z krzesła. – O – o tym Merry nie pomyślał. – Ale tu brudno! Ohyda – Pippin zeskoczył na podłogę i z obrzydzeniem otrząsnął stopy. Na posadzce zalegała gruba warstwa szlamu. – Szkoda, że nie mamy szczudeł. Mlaszcząc błockiem i ślizgając się, dotarli do wyłomu w ścianie i po kolei wydostali się na zewnątrz. Na tyle, na ile mgła pozwalała dojrzeć, zorientowali się, że woda opada. Wszędzie dookoła potworzyły się rozlewiska i grząskie kałuże. Było zimno, mokro i paskudnie. – Może poszperamy w tej wieży przy Bramie? – Pippin skinął na kordegardę. – Wejście jest zawalone – przypomniał mu Merry. – A w oknach są te żelazne kraty, więc i tak nie wejdziemy. – Ale i tak możemy rzucić okiem – upierał się Pippin. – W każdym razie nie ma sensu tu stać. Jak się nie ruszymy to niczego nie znajdziemy. Chodźcie za mną, ja poprowadzę. Poszli więc. Najpierw kawałek górą po murach, potem ostrożnie w dół. Kamienie były śliskie, a wszystkie jamy wypełniało błoto i śmierdzący szlam. Między nimi a Bramą rozciągało się bagniste jeziorko, na oko dość głębokie. Zresztą i tak, nawet gdyby było płytkie, żaden z nich nie zamierzał zanurzać się w te brudy. Nieopodal na powierzchni pękały bąble, jakby woda się gotowała, pewnie gdzieś tam w głębi był jakiś zatopiony szyb. Tym bardziej więc należało się wystrzegać przechodzenia tędy wpław. Pippin skręcił w bok, by obejść rozlewisko. Początkowo udawało im się stąpać po kamieniach, ale niebawem musieli wejść w kałuże, które miejscami sięgały hobbitom do kolan, a Boromirowi do połowy łydek. Kiedy zaś wreszcie dobrnęli do załomu murów, ich oczom ukazała się kolejna przeszkoda w postaci barykady z głazów i powyrywanych z korzeniami drzew. Pnie były tak śliskie i ubłocone, że nie było mowy, by przedostać się po nich górą. – Fajnie prowadzisz, wiesz? – burknął Merry. – A widziałeś jakąś inną drogę? – zezłościł się Pippin. – Nie. – To się nie odzywaj! Pippin ruszył dalej wzdłuż murów, nadkładając drogi. Bez słowa poszli za nim, a woda i szlam chlupały im pod nogami. Merry obejrzał się na Boromira, raz i drugi, ale Gondorczyk milczał, sprawiając wrażenie nieobecnego duchem. Gdy w końcu dotarli pod Bramę, po blisko godzinnym marszu, wszyscy trzej byli zmęczeni, przemoczeni i w nienajlepszych humorach. Atmosfery nie poprawiło też pytanie Pippina o bukłak i to, że nie potrafili ustalić, który z nich powinien pamiętać o zabraniu go z wieży. I najprawdopodobniej podbój Orthanku zakończyłby się płomienną kłótnią, gdyby na gościńcu nie zadudniły końskie kopyta. Ktoś pędził prosto na nich, galopem. Odgłos kopyt narastał, choć we mgle nic jeszcze nie było widać. – Kryj się! – Boromir pchnął hobbitów ku murom. Rozchlapując błoto rzucili się w stronę skalnego załomu. Marna to była kryjówka, ale w zasięgu wzroku nie było innej, a czasu nie mieli. Przylgnęli plecami do kamiennego muru, Boromir dobył sztyletu, Merry wstrzymał oddech. Z mgły wyłonił się.... Saruman, dosiadający niezwykłego, srebrzystego konia. Olbrzymi rumak zahamował przed Bramą, przysiadając lekko na zadzie i płynnym, łabędzim ruchem zwieszając łeb. Grzywa przelała się nad nim jak fala. Osłupiały umysł Merry’ego biernie odnotował fakt, że koń nie ma na sobie ogłowia, żadnych wodzy, nic. Białe włosy jeźdźca, rozwiane od pędu, opadły na ramiona, spod szarego płaszcza zajaśniała szata, bijąca w oczy niczym śnieg w słońcu. Czarodziej dostrzegł ich i zwrócił ku nim twarz. Merry krzyknął głucho, niedowierzająco. To nie był Saruman. Jeździec zamaszystym gestem odrzucił płaszcz, zwinnie zeskoczył na ziemię i ruszył ku nim sprężystym, żołnierskim krokiem. – Gan....Gandalf? – jęknął Pippin słabo. Sztylet wypadł z dłoni Boromira i z plaśnięciem zniknął w kałuży, w której stali. Czarodziej zatrzymał się parę kroków przed nimi, nie chcąc wchodzić w wodę i zmierzył ich surowym spojrzeniem. – Co tak stoicie, jak trzy skamieniałe trolle! – zagrzmiał niecierpliwie. – Chodźcie tutaj! Peregrinie Tuku, bęcwale jeden, obudź się! Boromirze, nie stój jak ten słup, ruszże się człowieku! Szukam Drzewca, mam do niego sprawę. I to pilną! – Gandalf! – zadudnił nad nimi głęboki głos i stary ent wynurzył się z mgły. – Gandalf! Hum hum! Co za niespodzianka. A więc nie myliłem się nie dowierzając wieściom z Morii. Wiatr szeptał mi o tobie. Witaj, przyjacielu! – Potrzebuję twojej pomocy – Gandalf skinął ręką, prowadząc Drzewca na stronę. – Czy mógłbyś.... I tu zaczął mówić cicho i bardzo szybko. Widać było, że jest ogromnie podekscytowany. Podobnie jak stary ent. – To mi się śni, prawda? – wyszeptał Pippin. – Śni mi się z całą pewnością, ale bardzo proszę, żebyście mnie nie budzili, dobrze? – To niemożliwe – odezwał się Boromir zduszonym głosem. – Przecież wszyscy widzieliśmy, jak.... Wszyscy trzej jednocześnie ruszyli do przodu, jakby pchani jedną myślą. Wyszli z kałuży, ale po kilku krokach zatrzymali się niepewnie. Gandalf sprawiał wrażenie całkowicie pochłoniętego naradą. Wciąż jeszcze onieśmieleni, nie podchodzili bliżej, nie chcąc mu przeszkadzać. Patrzyli tylko, niczym zahipnotyzowani Olbrzymi koń, jakby uformowany z mgły, stał nieopodal rozdymając chrapy i wietrząc. Narada trwała czas jakiś, wreszcie Gandalf skinął Drzewcowi głową i ruszył ku nim z powrotem, a na twarzy malowało mu się wielkie zadowolenie. – No! – oznajmił wesoło. – Załatwione! Wielki ciężar spadł mi z serca, chwała Fangornowi. I wielcem rad widząc was w dobrym zdrowiu, moi drodzy. Dopiero teraz Merry’emu wrócił głos. – Gandalfie! Ty żyjesz! To naprawdę ty! – wybuchnął radośnie. – Jak to możliwe? A ja myślałem... – – Co się stało? – wszedł mu w słowo Pippin. – Gdzie byłeś?! Widziałeś kogoś z naszej Drużyny? Dlaczego jesteś biały?... – I hobbici razem zaczęli zasypywać czarodzieja pytaniami, mówiąc jeden przez drugiego. Boromir milczał. Gandalf uśmiechnął się szeroko. – Gdziekolwiek byłem, wróciłem – odparł, ruchem ręki przerywając tę powódź słów. – I nie ma potrzeby mówić o tym więcej. Dość rzec, że jestem już z wami. I tak, widziałem naszych towarzyszy... – – Żyją?! – wykrzyknął Pippin, podskakując. – Są zdrowi? Cali? – A Frodo? – wyrwało się Boromirowi. Gandalf spoważniał, zmarszczył brwi i podniósł na niego surowy, baczny wzrok On wie! – przemknęło Merry’emu przez myśl. Boromir zmieszał się, nie wytrzymał napięcia i szybko opuścił wzrok. Gandalf jednakże nie pozwolił mu na ten unik, wyciągnął rękę i ujmując go za podbródek podniósł mu głowę tak, by ich spojrzenia znowu się spotkały. – Frodo czyni to, co do niego należy – powiedział czarodziej dobitnie. Boromir przełknął ślinę i nerwowo zamrugał oczami. – A co z innymi? – nie wytrzymał Pippin. – Co z Samem? Co z Obieżyświatem? Gandalf przez chwilę patrzył jeszcze Boromirowi w oczy, wreszcie puścił go i spojrzał w dół, na Tuka. – Są cali i zdrowi, mości Peregrinie. Los, jak dotąd, oszczędził naszą Drużynę. Ale nie czas teraz na wyjaśnienia i opowieści. Rad bym pogawędzić z wami dłużej, ale muszę jechać. Nadchodzi czas próby, przed nami groźna noc. Oby świt przyniósł odmianę. Jeśli tak się stanie, wtedy znów się spotkamy – Gandalf odwrócił się i gwizdnął melodyjnie. Szary koń parsknął i podkłusował ku nim. Czarodziej wyciągnął rękę i czule poklepał go po pysku. Koń w odpowiedzi przyjaźnie skubnął go za rękaw. Gandalf poprawił płaszcz i spojrzał na hobbitów. A potem przeniósł wzrok na Boromira. Na moment zapadła cisza. Czarodziej uśmiechnął się ciepło. – Cieszę się, że cię widzę, synu Denethora – powiedział po prostu. I nagle Merry poczuł, jak ogarnia go poczucie niewytłumaczalnej ulgi. Jakby z serca spadł mu ogromny kamień. I co ciekawe, dopiero teraz, kiedy spadł – hobbit zrozumiał jak bardzo był ciężki. Pippin chyba to odczuł, bo radośnie wyszczerzył zęby. Czarodziej odwrócił się od nich i chwytając się końskiej grzywy lekko, niczym pełen werwy młodzik, wskoczył na grzbiet swego rumaka. Merry chciał coś powiedzieć, wykrztusić jakieś pożegnanie, cokolwiek, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. – Uważajcie na siebie – powiedział Gandalf, patrząc na nich z góry. Koń zarżał i zatańczył w miejscu, rwąc się do biegu. – Zaczekaj! – Boromir, jakby ocknął się ze snu. – Masz jakieś wieści o Minas Tirith? O moim ojcu albo bracie? Powiedz mi, błagam... – Gondor póki co trwa, a pożoga wojenna jeszcze go nie ogarnęła. – A mój brat? – Bądź dobrej myśli, Boromirze. A teraz – wybaczcie. Spieszę się. Trzeba rozgromić dziesięć tysięcy orków! Koń z miejsca ruszył galopem, ale czarodziej zatrzymał go i obejrzał się na nich, coś sobie ewidentnie przypomniawszy. – Trzymajcie się z dala od wieży Orthanku! – przykazał, po czym raz jeszcze obrzucił ich uważnym spojrzeniem od stóp do głów. – I ogarnijcie się nieco, na litość! – zagrzmiał. – Wyglądacie jak strachy na wróble! – i już go nie było, tylko tętent kopyt przez chwilę pobrzmiewał jeszcze we mgle. Trudno powiedzieć, jak długo tak stali patrząc w stronę, w którą odjechał czarodziej. Tętent dawno już ścichł w oddali, mgła zasłoniła widok, a oni trwali w bezruchu, jak zaczarowani. Pierwszym, który się wreszcie odezwał był Boromir. – “Strachy na wróble”? – wykrztusił Gondorczyk w zdumieniu. – “Strachy na wróble”?! – powtórzył z lekką pretensją w głosie. – No właśnie – Pippin też się ocknął. – Czy ja wyglądam jak strach na wróble? Merry? – to mówiąc, spojrzał na przyjaciela pytająco. Merry uśmiechnął się szeroko. Był w takim nastroju, że miał ochotę krzyczeć na całe gardło ze szczęścia. Z trudem się opanował. – Jakby ci tu powiedzieć.... – odparł, przyklepując dłonią czuprynę Pippina, sterczącą we wszystkie strony. – A kiedy ostatni raz miałeś w ręku grzebień? – Wczoraj wieczorem! – odpalił Tuk triumfalnie. – A tak, rzeczywiście, zapomniałem, że podniosłeś go z podłogi. Spytam więc inaczej – kiedy ostatni raz *skorzystałeś* z grzebienia, mój drogi Pippinie? – Noo... – Tuk zawahał się, marszcząc w skupieniu czoło. – Otóż, właśnie. Boromir odszedł parę kroków i ciężko usiadł na pobliskim głazie. – Wraca z krainy umarłych – mruczał, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. – Przyjeżdża po to, żeby mi powiedzieć, że wyglądam jak strach na wróble i znika.... – Mój zacny Boromirze – rozbawiony Merry podszedł do niego i przechylił głowę – wybacz, ale ja odniosłem wrażenie, że Gandalf przyjechał naradzić się z Drzewcem, a nie po to, by ocenić twój – czy też raczej nasz – wygląd. – I oznajmia na do widzenia, że trzeba rozgromić dziesięć tysięcy orków –Boromir, nie zważając na hobbita dalej mówił do siebie, żywo gestykulując. – Tak po prostu. Rozgromić. Dziesięć tysięcy. Jakby mówił “trzeba posprzątać po śniadaniu”. A potem odjeżdża. Rozgromić dziesięć tysięcy. Orków. – Nie wierzysz mu? – Merry przymrużył oczy. – Ależ nie, nie – Boromir szybko uniósł dłonie do góry w obronnym geście. – Wierzę. Czy ja coś mówię? Ja przecież nic nie mówię. Ja już nigdy nic nie powiem, ani słowa. Nigdy. Niczemu nie będę się dziwił, obiecuję. Ja tylko.... ja tylko bardzo bym chciał żeby mi ktoś wytłumaczył, co tu się dzieje. Nie proszę o wiele, prawda? Niech mi ktoś tylko wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi – Boromir zrobił żałosną minę i bezradnie rozłożył ręce. – Ja ci to wytłumaczę – oświadczył Merry. – Chciałeś znaku, prawda? To go dostałeś. Mówiłeś, że znikąd nadziei, a ona się zjawiła. Gondor trwa, nasi towarzysze żyją, a Gandalf rozgromi armię Sarumana. Masz swój znak. Specjalnie dla ciebie. – Mam go, aha! – rozległ się głos Pippina i Merry z Boromirem odwrócili głowy. Tuk wymachiwał grzebieniem, znalezionym poprzedniego dnia w komnacie. – Wpakowałem go do sakwy i zapomniałem. Ma powyłamywane zęby, ale i tak się nada – to rzekłszy, upchnął go z powrotem. – Jak myślicie, dlaczego Gandalf jest teraz biały? I jak wydostał się z Morii? I skąd wziął tego konia? – Na to ostatnie chyba znam odpowiedź – odparł Boromir. – Ten koń to Cienistogrzywy. Tak mi się wydaje. Jeden z mearasów, należy... – – Co to są mearasy? – przerwał mu Tuk. – To taki koński ród – tłumaczył Boromir cierpliwie – najszlachetniejszy ze wszystkich, tylko królowie Rohanu mogą ich dosiadać. Gandalf opowiadał na naradzie u Elronda, że Theoden pozwolił mu wybrać sobie konia i był ogromnie niezadowolony, gdy czarodziej wskazał Cienistogrzywego. Tak, to musi być ten sam koń. Kiedyś go widziałem, parę lat temu. Theodred pokazał mi go z oddali, jak pomykał po stepie. Piękne zwierzę, prawdziwie królewski wierzchowiec. Hmm. Skoro Gandalf znów na nim jeździ to znaczy, ze był w Rohanie, a może nawet w samym Edoras. W takim razie skąd wie, co się dzieje z resztą Drużyny.... – Boromir pokręcił głową i podniósł wzrok na hobbitów – Czy też macie wrażenie, że życie toczy się gdzieś obok was, tak jakbyśmy przestali być częścią historii, a jedynie stali się przypisem? – Ja mam wrażenie, że jestem głodny – odpowiedział Pippin z mocą. – To wiem na pewno. Muszę coś zjeść. Natychmiast. – A ja muszę się napić – mruknął Boromir. – Czegoś mocnego. Czegoś *bardzo* mocnego i to w dużej ilości. – No to chodźmy! – Merry strzepnął płaszcz i obejrzał się na kordegardę. – Samo się nie znajdzie, moi drodzy. Boromirze? Obaj hobbici pytająco spojrzeli na Gondorczyka, który zamiast wstać, wpatrywał się w kałużę pod murem z kwaśną miną. - Któryś z was ma może ochotę spełnić dobry uczynek?- zapytał z nadzieją w głosie. Merry wymienił z Pippinem szybkie spojrzenie. - Nie - odparli zgodnie, na wszelki wypadek. - A co?- dodał Tuk. - Trzeba by wyłowić mój sztylet.... - Ha!- powiedział Pippin. - Temu, kto go wyłowi, osobiście zrobię jajecznicę - kusił Boromir. - Mój drogi, jajecznicę to ty nam już nam od dawna jesteś winien - odparł Tuk. - Nieprawda! - Prawda. I nie będziemy się z tego powodu taplać w kałuży. No już, podwijaj rękawy i do roboty, czas ucieka. - Zapamiętam to sobie - Boromir rzucił mu ponure spojrzenie, wstając. - Poczekam, aż ty mnie o coś poprosisz! - I co wtedy zrobisz?- zainteresował się Tuk. - Jajecznicę! - palnął Merry radośnie. Boromir rzucił mu ołowiane spojrzenie i odprowadzany śmiechem hobbitów ruszył ku kałuży. Szczęście im dopisało – powódź zmyła część kamieni, które blokowały wejście do wieży nad bramą, zdołali się więc przecisnąć do środka. Komnata musiała być kiedyś mroczna i przygnębiająca, teraz jednak światło wpadało do środka, przez wyłom w murze, który otwierał widok na wewnętrzny pierścień Orthanku. Na podłodze zalegała gruba warstwa szlamu, tu i ówdzie walały się rozmaite sprzęty, połamane krzesła, jakieś żelastwo. Na wprost wejścia widniało ogromne palenisko, na ścianach musiała wisieć broń, ale zapewne zabrali ją żołdacy Sarumana. A może zmyła ją woda. Pozostały puste haki i gwoździe. Nad paleniskiem wisiała jedynie okrągła tarcza, ze znakiem Białej Dłoni. Boromir zdjął ją ze ściany i przyjrzał się krytycznie. – O, tu są jakieś schody – zauważył Pippin i poczłapał na górę. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Merry mocował się z zamkiem, broniącym dostępu do sporej, szafki z ciemnego drewna, Boromir zaś zajął się tarczą. Wtem ciszę rozdarł przeraźliwy wrzask. Głos należał do Pippina i dobiegał gdzieś z górnego piętra. Boromir z hukiem upuścił tarczę, dobył sztyletu i rzucił się ku schodom, na łeb na szyję. – Pippin?! – Merry miał bliżej, ale Boromir był szybszy i pierwszy dopadł schodów. Skacząc po trzy stopnie naraz człowiek pomknął na górę, a przerażony hobbit za nim, oczami wyobraźni widząc Pippina zmasakrowanego przez jakiegoś zabłąkanego orka. Dopiero w progu komnaty na piętrze wyhamował i zatrzymał się gwałtownie. Nogi ugięły się pod nim i musiał wesprzeć się na framudze, osłabły z ulgi. Pippin, cały, zdrowy i bardzo z siebie zadowolony stał w drzwiach, prowadzących do jakiejś niewielkiej sali, a rozgniewany Boromir wymachiwał nad nim rękami. – Idioto! – krzyczał człowiek, wciąż jeszcze ściskając w dłoni sztylet. – Durny Tuku! Myślałem, że coś ci się stało!!! – Bo stało się! – oznajmił radośnie Pippin, kompletnie nie przejmując się groźnymi minami Boromira. – Znalazłem skarb. – Jaki skarb? – Merry zbliżył się, kładąc dłoń na sercu, które tłukło mu się boleśnie. Boromir wymamrotał coś pod nosem, otarł czoło i wetknął sztylet za pas. Pippin odstąpił parę kroków wstecz i szerokim gestem wskazał dookoła. Merry stanął w drzwiach, wybałuszył oczy i zamarł w pełnym niedowierzania podziwie. – Boczek, szyneczka, solona wieprzowina, o ile mnie wzrok i węch nie mylą – Pippin demonstrował im towary, krzątając się po spiżarni. – Chlebek, proszę bardzo. Troszkę czerstwy, ale to nic. O, jeszcze jeden chlebek, nie – dwa. Jej, miód! Prawdziwy miód! O, a tu co jest? Smalec! O, i masło jest! – Ja chyba śnię... – Merry oparł się o framugę, jakby miał za chwilę zemdleć. Boromir postąpił krok do przodu. – Nienienienie! – Pippin rzucił się i zagrodził mu drogę. – Niczego nie będziesz wyrzucał przez okno, słyszysz! Ani mi się waż! – Pippinie... – Boromir zmarszczył brwi. – Masz obiecać, że niczego nie wyrzucisz? Może sobie być zatrute, mam to gdzieś. Przynajmniej będę umierał szczęśliwy. Nie próbuj mnie powstrzymać! – Nie zamierzam cię powstrzymywać – Boromir spróbował go wyminąć, ale ugrzązł znów po jednym kroku – Pippin wparł się dłońmi we framugę i nie przepuścił go. – Przysięgnij, że niczego nie wyrzucisz! – Peregrinie Tuku, czy ty do reszty zgłupiałeś? – Przysięgnij! – Niczego nie wyrzucę, też jestem głodny, wyobraź sobie! Pippin przyjrzał mu się podejrzliwie, po czym wolno odstąpił od drzwi. – Pamiętaj, że jeśli choć jedna rzecz stąd wyleci, ty wylecisz za nią – zagroził. – Ty mi chyba nigdy nie zapomnisz tych żeberek – zauważył Boromir z lekkim uśmiechem. – Nie – odparł Pippin z godnością. Boromir przykucnął naprzeciw niego. – I, jak rozumiem, będziesz mi do końca życia wypominał, że je wyrzuciłem? – Tak. Boromir zamyślił się na chwilę. – Wybaczyłeś mi to, że próbowałem zabrać Pierścień, prawda? – spytał ostrożnie. – Tak. Boromir z wolna pokiwał głową, patrząc w dal i wydymając wargi w zadumie, a potem przeniósł szacujący wzrok z powrotem na Pippina. – Ale żeberek mi nie wybaczysz? – upewnił się raz jeszcze, z poważną miną. – Nie. – Trudno. Rozumiem – westchnął Boromir. – Cóż, będę musiał z tym żyć, obawiam się. – Ha! Piwo! Cztery beczułki! – wykrzyknął triumfalnie Merry, który nie tracił czasu, tylko z miejsca zabrał się za przeszukiwanie spiżarni. Pippin i Boromir ożywili się natychmiast, zapominając o żeberkach – A tu są talerze. – Merry otworzył drzwiczki do dużej szafki. – I kubki. Co dusza zapragnie. Zjemy wreszcie przyzwoicie, w hobbickich warunkach. O, a może któryś z panów preferuje wino – to mówiąc wystawił na blat przykurzony gąsiorek. – Gdyby udało się nam rozpalić ogień w tym piecu na dole to moglibyśmy zrobić grzanki z boczkiem. – No! – Pippin zatarł ręce. – Grzanki z boczkiem. Rozpływam się na samą myśl! To do roboty, mój drogi – oznajmił i zachęcająco poklepał Boromira po plecach. – Słucham? – Gondorczyk oderwał się od studiowania gąsiorka i z niedowierzaniem spojrzał w dół, na hobbita. – Bierz się do roboty, mości Boromirze – powtórzył Pippin. – No co tak patrzysz? Drużyna, zobowiązanie, posługa. Pamiętasz chyba. – Zaraz, zaraz! – Boromir z brzękiem odstawił gąsiorek na stół. – Chwileczkę! O ile mnie pamięć nie myli, zobowiązałem się *dobrowolnie* – z przekąsem podkreślił to słowo – do zmywania. Nie przypominam sobie, żeby mnie wyznaczano na ochotnika do przyrządzania posiłków. – No, a jak ty to sobie wyobrażasz? – Pippin rozłożył ręce. – Żeby mieć co zmywać trzeba coś ugotować, nieprawdaż? Talerze same się nie pobrudzą. No już już, jestem głodny. – O, nie – Boromir roześmiał się krótko i pogroził mu palcem. – Nie wrobisz mnie, spryciarzu. Nie ma tak dobrze. – Przecież chciałeś coś zrobić dla Drużyny – Merry spojrzał na niego, robiąc błagalne oczy. – Tak właśnie powiedziałeś. Że chcesz zrobić coś konkretnego. No to Drużyna cię prosi, żebyś zrobił śniadanie. Czy to tak wiele? – No, nie – odparł Boromir odruchowo, po czym orientując się, ze właśnie ukręcił sobie stryczek na szyję, dodał pospiesznie – ale nie tak się umawialiśmy... – Obiecałeś, że nam zrobisz jajecznicę – przypomniał mu Pippin – A skoro nie ma jajek to niech to będą grzanki. – Nie obiecywałem ci żadnej jajecznicy! – Co więcej, obiecałeś, że mi ją podasz do łóżka, Merry świadkiem, prawda Merry? – Prawda. – Niczego ci nie obiecywałem! To ty sam powiedziałeś, że... – Widzisz, Merry, mówiłem ci, że się będzie próbował wykręcić i zrejteruje przy pierwszej okazji. Merry ze smutkiem pokiwał głową. – Valarowie, dajcie mi cierpliwość! – Boromir przewrócił oczami i odwrócił się do nich plecami. Hobbici obserwowali go uważnie. Boromir łypnął na nich przez ramię. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. – Ja nie umiem robić grzanek – oświadczył desperacko, próbując ostatniej deski ratunku, choć w zasadzie już poległ. Hobbici, jak na komendę wyszczerzyli się radośnie. – Nauczymy cię. – A nie boicie się, że na przykład zepsuję je, przypalę albo coś – zapytał z nadzieją w głosie – I całe to wspaniałe i apetyczne pieczywo się zmarnuje? Nie lepiej... – – Ależ, Boromirze! – przerwał mu Pippin szybko – Zepsujesz? Ty? Jesteś taki mądry i zręczny i miałbyś sobie nie poradzić ze zwykłymi grzankami? Doprawdy, jak można się tak nisko cenić – dorzucił, bezczelnie pakując sobie do ust kawał boczku. – Ej, ej! – Boromir pogroził mu palcem. – Co to za podżeranie! – Sfraudzam hylko, szy aby nie satrute – odparł Pippin niewyraźnie, z pełnymi ustami, mrugając porozumiewawczo. – Na Białe Drzewo– jęknął Boromir, wznosząc oczy ku niebu. – Za co mnie to spotyka? Za co? – Już ty wiesz za co – odparował Merry odruchowo i bezmyślnie. – Ano, tak... wiem – Boromir przygasł i odwrócił wzrok. Zapadła niezręczna cisza. Człowiek schylił się i bez słowa zaczął wyciągać naczynia z szafki. Merry odczuł nieprzemożną ochotę, by odgryźć sobie język. – Daj spokój – rzucił pospiesznie. – Zostaw te talerze. My tylko żartowaliśmy, nie musisz nic robić, naprawdę. – W porządku – Boromir uśmiechnął się słabo. – To żaden kłopot. Zrobię te głupie grzanki. – Nie musisz... – – Zrobię. – Razem zrobimy! – Pippin uciął tę dyskusję, zerkając groźnie na Merry’ego. – Ale nim grzaneczki się zrobią, co potrwa, proponuję coś przekąsić na przystawkę. Merry, ściągnij tamtą szynkę. Boromirze, możesz otworzyć piwo? I daj mi Czerwony Nożyk. Spróbuję pokroić ten chleb. Komnata przylegająca do spiżarni nie ucierpiała podczas powodzi – woda tu nie dotarła. Pomieszczenie to musiało służyć za jadalnię – stały tu trzy długie stoły, a przy nich ławy i krzesła. Na ścianach nie było żadnych ozdób, poza motywem Białej Dłoni, który widniał wszędzie – znak Sarumana rzeźbiony był na oparciach krzeseł, malowany na gzymsie, wykuty w kratach. Tak, jakby czarodziej miał obsesję stemplowania wszystkiego własnym godłem. Nawet kamienie na posadzce układały się w znak dłoni, a świeczniki były obliczone na pięć świec, które wtykało się w żelazne rurki imitujące palce. Nad tą komnatą było jeszcze jedno piętro, ale jedynie pobieżnie rzucili nań okiem, bo głód ściągał ich do spiżarni. Zagospodarowali sobie stół najbliżej wejścia, porozstawiali talerze i kubki i zabrali się za znoszenie dóbr na przekąski. Pippin wciąż droczył się z Boromirem w kwestii zatrutego jedzenia, co skłoniło Merry’ego do wyrażenia obawy, czy aby na pewno nic im nie grozi. Gondorczyk odparł, że nie podejrzewa, by komuś chciało się starannie zatruwać zawartość całej spiżarni, ale zaproponował, by na wszelki wypadek nie jeść smalcu– o ile boczek i szynka raczej nie budziły wątpliwości co do swego pochodzenia, smalec mógł być wytopiony z różnych nieciekawych źródeł. Hobbici zgodzili się bez protestów – jedzenia było w bród i mogli się spokojnie obejść bez smalcu. – Tak, zdecydowanie tego właśnie mi było trzeba – Pippin wyciągnął się na ławie, podkładając ręce pod głowę. – Do pełni szczęścia brakuje mi tylko fajeczki. – A mnie łaźni – wtrącił Boromir, leniwie rozparty pod ścianą. – I czystego ubrania. – Tam pod stolikiem jest wiadro i taka, wielka, cynowa micha – ziewnął Merry. – Gdybyśmy mieli wodę, to moglibyśmy zrobić sobie całkiem przyzwoitą łaźnię. – No, ale nie mamy skąd wziąć wody, bo ta dookoła przypomina ściek – zauważył Pippin. – Ojej. No tak! Nie ma czystej wody w okolicy – powiedział Boromir z przesadnym zatroskaniem. – A zatem nie będę mógł pozmywać. Co za pech. Co za straszny pech. Doprawdy! Hobbici zerknęli na niego z rozbawieniem. Człowiek odchylił do tyłu głowę, opierając ją o ścianę i przymknął oczy, odpoczywając po obfitym posiłku. O grzankach na razie zapomniano i nikomu nie chciało się rozpalać ognia, bo – co było do przewidzenia – przekąski zmieniły się w regularną ucztę. Kromki czerstwego chleba zostały opalone nad świeczkami, na pierwszy ogień poszły różnorakie wędliny, potem jabłka (znaleźli parę pomarszczonych i poobijanych, ale po obraniu okazały się zjadliwe) a na deser były kanapki z miodem. Hobbici zabrali się za baryłkę piwa, Boromir zaś pozostał przy winie. Wzniesiono kilka toastów – za powrót Gandalfa, za dobre wieści, za przymierze Shire z Gondorem. I za spiżarnię, oczywiście. Najedli się tak, że nawet nie mieli siły pójść i pomyszkować na drugim piętrze, przełożyli to więc na później. Talerze i półmiski z resztkami pozostały na stole, a oni porozkładali się dookoła w swobodnych pozach. – Kiedy nie ma wody, to naczynia szoruje się piaskiem – zauważył od niechcenia Merry, spoglądając na pozostawione na stole talerze. – Podwójny pech! – westchnął Boromir, nie otwierając oczu. – Bo piasku też tu nigdzie nie ma. Jest jedynie brudny, śmierdzący szlam. – Jakbyś się przyłożył do szukania, to na pewno znalazłbyś piasek w okolicy – Merry uwielbiał takie dyskusje i nie zamierzał odpuścić. – Ależ, mój drogi Meriadoku, Gandalf kazał nam czekać tutaj i nie oddalać się od bramy. Jakżeż tedy mogę włóczyć się po dolinie, skoro on mi tego zabronił? – odparł Boromir spokojnie. – Wiesz, jakoś sobie tego nie przypominam, żeby zabraniał nam oddalać się od bramy – zamyślił się Merry. – Mówił tylko, że mamy się trzymać z dala od wieży Orthanku, prawda Pip? – Uhm – dobiegło z poziomu ławy. – A zresztą od kiedy przywiązujesz taką wagę do poleceń Gandalfa? – Od teraz – Boromir uśmiechnął się szeroko. – A poza tym, przypomnę ci, że Drzewiec też zabronił się nam oddalać od murów. – O, wczoraj ci jakoś ten zakaz nie przeszkadzał – wytknął mu Merry uprzejmie. – Przemyślałem swoje życie i postanowiłem, że od dziś będę wzorem posłuszeństwa – odparł Boromir ze słodyczą w głosie. – A zresztą, kiedy tak będę błąkał wśród tych kałuż i ruin w poszukiwaniu piasku to przecież może mi się coś stać, prawda? Jakiś huorn może mnie rozdeptać, albo wpadnę do jakiegoś szybu. Chyba nie chcesz, żebym się narażał na straszne niebezpieczeństwo dla głupiego piasku? – Nie, absolutnie nie chcę, żebyś się narażał, mój drogi Boromirze – Merry też się uśmiechnął. – No, właśnie – Boromir przyciągnął sobie krzesło, oparł na nim nogi, okrył się płaszczem i umościł wygodnie, wydając pomruk ukontentowania. – Trzeba to przyznać Sarumanowi – oznajmił – wie drań, co to dobre wino. Nie pamiętam, kiedy ostatnio piłem równie znakomite. – A to w Lorien ci nie smakowało? – Merry z trudem przysunął się do stołu i nalał sobie trochę z gąsiorka, żeby spróbować. – Ten kwaśnawy sok? – Boromir pogardliwie wzruszył ramionami. – Z całym szacunkiem, ale elfy nie mają pojęcia o winie. – Boromirze, jaka jest twoja ulubiona potrawa? – zaciekawił się nagle Pippin. – Pieczeń ze śliwkami – wymruczał Gondorczyk sennie – I taki indyk, jakiego kiedyś jadłem na uczcie w Dol Amroth, przyrumieniony na brązowo, z nadzieniem. – O, a z jakim nadzieniem? – Merry uwielbiał faszerowany drób. – Takim żółto – zielonym. – O rany, no! Sam jesteś żółto – zielony. Z czego ono było, to nadzienie, pytam! – A skąd mam wiedzieć? – Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem – Smaczne było. I żółto – zielone. – To pewnie z natką z pietruszki – domyślił się Pippin. – Możliwe. Tam były jakieś listki – zgodził się łaskawie Boromir. – A ciasto jakie lubisz? – drążył dalej Tuk, kładąc się na boku i wspierając głowę na dłoni. – Ciasto... ciasto – zamyślił się Gondorczyk. – Bo ja wiem? Faramir jest entuzjastą takich lukrowanych gwiazdek z kruchego ciasta –ale ja nie mam jakiegoś szczególnie ulubionego rodzaju. Lubię wszystkie, zwłaszcza z owocami – to powiedziawszy umilkł i ziewnął. Pippin kontemplował go z wielką uwagą i skupieniem. Jego spojrzenie było na tyle natarczywe, że człowiek po chwili zorientował się, że jest obserwowany, otworzył oczy i spojrzał na hobbita pytająco. – Co znowu? – zagadnął marszcząc lekko czoło. – Dlaczego tak mi się przyglądasz? Tuk milczał, poddając go bardzo skrupulatnym oględzinom. – No, co? – powtórzył Boromir, tym razem już nieco niespokojnie i spojrzał po sobie, w poszukiwaniu czegoś, co mogło przykuć wzrok hobbita. – Właśnie podjąłem ważną życiową decyzję – oznajmił Tuk, mrużąc lekko oczy. – O wielki Hurinie – Boromir zamarł. Merry z zainteresowaniem uniósł głowę. – Kiedy będę miał syna, nadam mu twoje imię – oświadczył Pippin. Merry zamrugał oczami. Czasami nawet on nie nadążał za procesem myślowym Tuka. – ... – Boromira też zatkało. – Tak, mój pierworodny syn będzie się zwał Boromir – Pippin energicznie skinął głową, jakby przypieczętowując to postanowienie. – “Boromir Tuk”? – Merry ostrożnie wypowiedział to na głos, na próbę. – Fajnie brzmi, nie? “Boromir, syn Peregrina” Świetne. Jak myślisz? – Pippin zerknął na człowieka. – Nie wiem, co powiedzieć... – zaczął Boromir niepewnie. – Trochę mnie... jakby zaskoczyłeś. Jestem zaszczycony, oczywiście, ale czy na pewno przemyślałeś tę decyzję? Moje imię jest trochę nietypowe, to znaczy, chciałem rzec, że jest tyle innych, ładniejszych.... – Nie lubisz swojego imienia? – zdziwił się Merry. To ci dopiero była nowina. – Nie, nie, to nie tak – zaprzeczył Boromir szybko – Jestem dumny, że mogę je nosić, Boromir I był wielkim i słynnym wodzem, legendą i rozumiem dlaczego mój ojciec wybrał jego imię właśnie, ale, ale tak sobie nieraz po cichu myślałem... zresztą nieważne. – Powiedz – poprosił Merry. – Podoba mi się imię Ecthelion na przykład. Wódz Gondolinu, który pokonał Balroga. Mój dziadek je nosił. – A mi się podoba imię Boromir! – oznajmił Tuk dobitnie. – I zamierzam nazwać tak syna. – A jak ci się urodzi córka? – zapytał Merry z uśmiechem. – To TEŻ dam jej na imię Boromir! – palnął Pippin wyzywająco – A co nie mogę? Mogę! – “Chodź tutaj, Boromir, kochanie, poprawię ci kokardkę” – zaryzykował Merry i zaczął chichotać. – Nie wiem, czy “klejnot wojny” to odpowiednie imię dla dziewczynki – Boromir także się śmiał. – “Boromir” to właśnie znaczy? – zainteresował się Pippin. – Nie wiedziałem. – W jednej z wielu interpretacji, owszem. Moje imię to dość nietypowe połączenie dwóch języków – sindarińskiego i quenyi. Naprawdę dobrze to przemyśl, czy chcesz to zrobić dziecku, mój zacny Pippinie. Bo jeśli ja mogę ci ze swej strony coś zasugerować to zaproponował bym ci na przykład imię “Faramir”. Co ty na to? – “Faramir”? – powtórzył Tuk ściągając wargi w namyśle. – “Faramir Tuk, Faramir syn Peregrina”. Też ładnie. – A, widzisz. – Brzmi ładnie, ale z decyzją zaczekam, aż poznam twojego brata – Pippin uniósł palec ku górze. – Zobaczę, czy go polubię. – Polubisz, polubisz – zapewnił go Boromir. – Wszyscy lubią Faramira. Z wyjątkiem.... ojca – dodał cicho, posępniejąc. – Twój ojciec nie lubi Faramira? Swojego własnego syna? – zapytał Merry zdumiony. Boromir westchnął ciężko. – On go w głębi serca kocha, ja to wiem – powiedział, jakby do siebie – ale zachowuje się tak, jakby... – urwał i skrzywił się – jakby go nie lubił właśnie. Ale mniejsza z tym. Nie chcę teraz o tym mówić. Ja tylko.... nie mogę przestać myśleć o domu. Mam nadzieję, że Faramir dobrze sobie radzi, że wytrzymuje presję ojca i że nic mu nie jest. Ten wczorajszy sen nie daje mi spokoju. – Nie martw się – powiedział Pippin. – Twój brat jest silny. Jeśli te prażynki go nie zabiły, to znaczy, że nic go nie zmoże. Boromir roześmiał się, odchylając głowę do tyłu, a następnie spojrzał na Tuka z wdzięcznością. – Tak myślisz? Obyś miał rację. Dziękuję ci mości Peregrinie. I przepraszam, że znowu zacząłem was zanudzać moimi problemami. – Wiele można rzec o twoich problemach, Boromirze, ale na pewno nie to, że są nudne – zauważył Merry. – Jestem po prostu zmęczony – Gondorczyk przetarł oczy. – To się połóż i zdrzemnij. – A wiesz, to niegłupi pomysł. – No właśnie. Ubiegłej nocy prawie w ogóle nie spałeś. Tam na górze są łóżka. – Za daleko – mruknął Boromir. – I trzeba chodzić po schodach. – To się wyciągnij tutaj, ława jest szeroka. Masz koc – Merry podał mu tobołek, który ofiarnie taszczył całą drogę z wieży. – Podłóż sobie pod głowę. I niech ci się przyśni coś miłego. – Indyk z nadzieniem – mruknął Boromir, układając się na ławie na boku. – Zaczynasz mówić jak prawdziwy hobbit – zauważył Pippin z zadowoleniem. – Kiedy zacznę wyglądać jak prawdziwy hobbit, to mi powiecie, dobrze? – Boromir ziewnął rozgłośnie. – O, to jeszcze potrwa, musisz najpierw wyhodować zarost na stopach, wtedy pogadamy – stwierdził Pippin wesoło. – Mam przeczucie, iż posiadam już zarost na stopach – dobiegł ich głos zza stołu. – Ale nie odważę się tego sprawdzić. – Jak to? – roześmiał się Merry. – Od tygodnia nie zmieniałem skarpet, do tego doszczętnie przemoczyłem buty, a dziś doprawiłem je jeszcze szlamem. Obawiam się, że moje stopy mają nie tylko zarost ale i własną osobowość. I chyba nie wystarczy mi odwagi, by zdjąć buty i spojrzeć im w twarz.... – Śpij już lepiej, Boromirze – zaśmiał się Merry. – bo zaczynasz bredzić z niewyspania. – Wcale nie bredzę – wymamrotał głos zza stołu. – W moich butach toczy się oddzielne, niezależne od mojego życie, mówię wam. – To powinieneś teraz więcej jeść – oświadczył Pippin z powagą – Mmm? Dlaczego? – Musisz wykarmić swoje stopy – zachichotał Tuk. – One mówią to samo. Chcą więcej wina – dobiegł ich kolejny pomruk – Spiskują przeciw mnie. – Przestańcie, na Lobelię! – Merry teatralnie załamał ręce. – Bo zaczynam się was bać! Pippin przewrócił się na plecy i zaniósł się śmiechem. – Słyszały? – wymamrotał Boromir – Macie przestać, bo Merry się was boi. Pippin zakwiczał ze śmiechu i omal nie zleciał z ławy. – Mówią, że nie musisz się ich bać, bo nic do ciebie nie mają – ciągnął Boromir sennym, monotonnym tonem. – Matko moja, co było w tym winie? – Merry wymownie spojrzał na gąsiorek. – Nie wiem – Pippin ocierał łzy ze śmiechu – Ale ty też je piłeś, obawiam się. – Sugerujesz, że ja też wkrótce zacznę rozmawiać z własnymi stopami? – Raczej ze stopami Boromira, uaha ha! – Pippin złapał się za brzuch i zaśmiewając się dziko, przekręcił się na bok. Merry podparł czoło dłonią i też zaczął się śmiać. – Boromirze? – wykrztusił po chwili –A kiedy dokładnie zacząłeś słyszeć ich głosy, co? Boromirze...? Pippin wychylił się i zajrzał pod stół. – Śpi – oznajmił. – Chwała Lobelii. – I jak tu go nie lubić – Pippin pokręcił głową. – Wiesz, jestem okropnie ciekaw jaki jest ten jego Faramir. – Ja też. Pip? – No? – Nie uważasz, że czas już na drugie śniadanie? – Meriadoku Brandybuck, czytasz w moich stop... znaczy myślach. – Czy to mi się śniło, czy Gandalf naprawdę wrócił? – Wrócił, Boromirze. To nie sen – Merry uśmiechnął się do człowieka, który wynurzył się zza stołu i właśnie przeciągał się leniwie. – O, to też mi się nie śniło – oczy Boromira rozbłysły na widok gąsiorka. Gondorczyk nalał sobie do kubka i upił łyk. – Co porabialiście podczas, gdy ja ogrywałem Faramira w szachy? I gdzie jest Pippin? – W spiżarni. – Oczywiście, głupie pytanie. – Mamy dużo dobrych wieści. – O? – W spiżarni znaleźliśmy jeszcze jeden schowek, a w nim różne marynowane wspaniałości, cebulki, grzybki, suszone owoce i ryby. Te ostatnie niestety podejrzanie śmierdzą. Pippin twierdzi, że po prostu cuchną rybą, ale ja radzę trzymać się od nich z daleka. Ale owoce są w porządku. I jeszcze znaleźliśmy pierniczki, twarde jak kamień, ale to nic, można im uradzić. I sucharki. – I herbatę! – dopowiedział Pippin, wynurzając się ze spiżarni z garścią suszonych owoców w dłoni. – Jest herbata?! – Merry aż się poderwał. – Jest. I znalazłem jeszcze cztery bochenki. Witaj, Boromirze. Jak się spało? – Dobrze, ale twardo – Gondorczyk rozmasował sobie kark. – Szkoda, że nie mamy wody na tę herbatę. – Mamy wodę! – oświadczył Merry z dumą. – Mamy? – zdziwił się Boromir. – To druga dobra wiadomość. – Rozmawialiśmy z Drzewcem – wyjaśnił Pippin przysiadając na ławie, obok człowieka. – I poskarżyliśmy mu się na brak wody, chcesz śliwkę? trzymaj, no więc on powiedział, że Isena jest już czysta. Przysłał Żwawca do pomocy, a on obrócił raz dwa i przyniósł nam trzy wiadra. Jak będziemy chcieli więcej, to mamy dać znać. Kochani, nieprawdaż? Boromir pokiwał głową, żując śliwkę w zamyśleniu. – I gdzie te wiadra? – spytał, pozbywając się pestki. – Na dole. Tam też czeka na ciebie niespodzianka – uśmiechnął się Merry. Boromir pytająco uniósł brwi. – A tu masz prezent – Merry wręczył mu zawiniątko. – Prezent? A z jakiejż to okazji? – zaskoczony Boromir spojrzał niepewnie na hobbitów, a potem na tobołek, który trzymał w rękach. Zachęcili go gestami, więc zabrał się za rozsupływanie sznurka udającego ozdobną kokardkę i ostrożnie rozwinął płaszcz Pippina, który posłużył za opakowanie. – Z okazji podbicia Isengardu przez siły Shire i Gondoru – oświadczył Pippin pakując sobie do ust dwa kawałki suszonego jabłka na raz. – A niech mnie Lobelia! Gdzie to znaleźliście? – Boromir z niedowierzaniem rozłożył przed sobą dwie koszule z czarno farbowanego lnu. – W komodzie na górze. Były cztery. Te są największe. – Ale i tak pewnie na mnie nie wejdą, znając moje szczęście – Boromir przyjrzał im się z żalem. – Na nas weszły – uśmiechnął się Merry, uchylając kurtki i demonstrując nową koszulę pod spodem. – Podwinęliśmy rękawy, dół upchnęliśmy w spodniach i proszę! – Pomyśleliśmy, że w razie czego będziesz sobie z nich mógł wykroić onuce albo coś – podsunął mu Pippin. – Przepraszam na chwilę, muszę zejść na dół i zerknąć, czy niespodzianka dobrze się ma. – To ona jest żywa? – zaniepokoił się Gondorczyk. – Ruszała się, kiedy ją ostatnio widziałem – Pippin mrugnął znacząco. Boromir marszcząc brwi spojrzał na Merry’ego, ale hobbit uśmiechnął się niewinnie i wzruszył ramionami. – Nie przymierzysz? – spytał, ruchem głowy wskazując koszule. Boromir podejrzliwym wzrokiem odprowadził Pippina do drzwi, jednocześnie rozpinając kaftan. Wybrał jedną z koszul, rozebrał się i przymierzył. – Wcisnąłeś się! – ucieszył się Merry. – Nie... nie bardzo. Nie mogę ruszać rękami. – Zaczekaj, nie ruszaj się. – Przecież się nie ruszam, bo nie mogę. Co robisz? Merry powrócił z Czerwonym Nożykiem. – Spróbuję zmodyfikować nieco krój. – To może ja ją najpierw zdejmę? – spytał Boromir z niepokojem. – Nie trzeba. Tylko się nie kręć. – Uważaj z tym nożem, proszę. – Ej, nie ruszaj się. – Łaskoczesz mnie! – Nie kręć się, mówię. No. Lepiej? – Lepiej – Boromir poruszył na próbę prawą ręką, demonstrując przy okazji wielką dziurę – Merry rozpruł szew pod pachą. – Ale nadal ciśnie w ramionach. I nie zegnę rąk w łokciach, niestety. Oszaleć można, same pokurcze tu mieszkały! – Hmm. Ściągaj. Mam pomysł. Odetniemy rękawy, tak całkiem i zrobimy z niej kamizelkę. Przynajmniej będziesz miał kawałek czegoś czystego na sobie. A rękawy pójdą na skarpety. Boromir pokiwał głową, zdjął koszulę i sięgnął po swoją przeszywanicę. Merry miał okazję z bliska przyjrzeć się jego bliznom. – Jak rany? – spytał patrząc na ślad pod obojczykiem. – W porządku. – Nie boli? – Czasami. Zwłaszcza, jak zrobię taki ruch – Boromir zademonstrował i syknął. – No, właśnie – skrzywił się, rozmasowując ramię – Muszę zacząć ćwiczyć. Mięśnie mi się zastały. Z dołu doleciał ich głos Pippina, wołającego, żeby przyszli. – Idziemy! – odwrzasnął Merry, wstając. – Dziękuję – Boromir odłożył koszulę i uśmiechnął się ciepło do hobbita. – To najmilszy prezent, jaki dostałem. – Kiedy zdążyliście to wszystko zrobić?! Oczom nie wierzę! – Boromir podszedł do paleniska i wyciągnął dłonie, by ogrzać je nad miło trzaskającym ogniem. – Przecież nie spałem aż tak długo! – Szybko się uwinęliśmy, bo tutaj wszędzie dookoła wala się drewno. Jest mokre, ale ten komin ciągnie jak smok – tłumaczył Pippin, ogromnie z siebie dumny. – Jesteście cudotwórcami! Aż mi wstyd, że się tak leniłem. Zaraz wyjdę i pozbieram drewna na zapas. A skąd ten kocioł? I wiadra? – Były w komnacie na drugim piętrze – ciągnął Pippin – To i jeszcze duża miednica. Ale nie znieśliśmy jej na dół. – Zaraz po nią pójdę – Boromir rozejrzał się po sali. – Zrobimy tu sobie łaźnię z prawdziwego zdarzenia. Woda, jak widzę, już się grzeje. Doprawdy, mój podziw nie zna granic. – Ale to jeszcze nic! – Pippin wyprostował się dumnie. – Zamknij oczy. – Po co? – No, zamknij! Wyciągnij rękę, masz. Nie otwieraj oczu! Zgadnij co to jest. – Nie wiem. Kawałek kory? – Pudło! Sam zobacz. – Co to? – Boromir przyjrzał się uważnie temu, co trzymał w dłoni. – Mydło? – Tak jest! Było przylepione na dnie miednicy – wyjaśnił Merry. – Ten ogryzek nie wystarczy na nas trzech – zauważył Boromir markotnie. – Dlatego wymyśliliśmy z Merrym, że zrobimy z niego mydliny w jednej misce, szorując po kolei ręce i twarze, a potem dolejemy po równo do wiader i zużyjemy na brudniejsze rejony. Ja na przykład, choćby nie wiem co, muszę umyć i wyczesać stopy. – Ja też – uśmiechnął się Boromir. – No to, proszę panów – Merry zaintonował uroczyście. – Wielkie mycie! – A potem...? – Pippin błysnął okiem. – Grzanki! – zakrzyknęli hobbici chórem. Po namyśle łaźnia została przeniesiona piętro wyżej. Na posadzce parteru zalegało mnóstwo szlamu i Boromir zdecydował, że woli nosić wodę na górę, żeby tam się umyć w przyzwoitych warunkach, niż tu, na dole, brodzić po kostki w błocie. Miednica pełna ciepłej wody stanęła na stole jadalni, a oni, porozbierani do pasa, zgodnie z planem umyli najpierw twarze i ręce, używając jednego zapasowego koca do wycierania. Na dole zaś grzał się nad ogniem kolejny kociołek. Następnie popełnili błąd strategiczny, pozwalając Boromirowi jako pierwszemu umyć włosy – poszło na to całe wiadro i Merry musiał udać się na poszukiwanie Żwawca z prośbą o nową dostawę wody. W nagrodę za poświęcenie zyskał sobie prawo pierwszeństwa przy miednicy. Nim jednak zabrał się za gruntowne szorowanie musiał wraz Pippinem odwieść Boromira od pomysłu obcięcia sobie włosów na krótko, bo człowiek wpadł we wściekłość, nie mogąc ich rozczesać po myciu, i orzekł, że pozbędzie się tych kołtunów własnoręcznie i to zaraz. Siłą wydarli mu nożyk, przemówili do rozsądku i posadzili go na ławie. Pippin podniósł ciśnięty na podłogę grzebień i sadowiąc na stole za plecami Boromira zabrał się za rozczesywanie splątanych włosów przyjaciela, wykazując przy tym godną podziwu cierpliwość. Merry zajął się w tym czasie myciem, a Boromir odcinaniem rękawów od swojej nowej koszuli, bo najwyraźniej miał nieodpartą potrzebę użycia nożyka i nie mógł usiedzieć spokojnie. Merry zaproponował, że kiedy skończy się myć pomoże mu przy tym zadaniu, ale Gondorczyk uparł się, że poradzi sobie sam. No i oczywiście zrobił to krzywo, ale było to już jego zmartwienie (potem twierdził, że wyszło krzywo, bo Pippin ciągnął go za włosy). Kiedy Tuk uporał się w końcu z Boromirem, poszedł pomóc Merry’emu przy myciu, polewając mu głowę wodą z dzbana. Gondorczyk natomiast ubrał się i oznajmił, że idzie po drwa na opał, bo później nie będzie mu się chciało taplać w błocie, jak już się umyje porządnie. Co jakiś czas więc z dołu dobiegał rumor rzucanego na podłogę drewna. Boromir przyłożył się do pracy, obracał kilka razy i dość długo go nie było – na tyle, że obaj hobbici zdążyli się wyszorować i nim wrócił, byli już ubrani i kończyli szczotkować stopy. Nie było to łatwe, bo grzebień i tak już szczerbaty, stracił kolejne dwa zęby na włosach Boromira i nie spełniał swojego zadania. Woda z miednicy została wylana przez okno, a hobbici ruszyli na dół, żeby umocować ruszt nad paleniskiem. Boromir wygonił ich twierdząc, że nie odważy się zdjąć butów publicznie i przykazał im, żeby nie przychodzili na górę dopóki nie skończy mycia. Powiedział też, że poukładał na parterze deski na posadzce, tak by nie trzeba było brnąć w błocie. Istotnie, na dole można się było wygodnie poruszać między paleniskiem a schodami i wejściem. Boromir zrobił ścieżki z desek, odwrócił jeszcze dwa stoły do góry nogami, tworząc z nich coś w rodzaju pomostu. Dołożył też tyle drewna do ognia, że hobbici musieli wyjąć parę kawałków, bo płomienie zaczynały sięgać sufitu. Bez problemu zamocowali ruszt na specjalnych hakach i nastawili wodę na herbatę. – Boromirze?! Jak tam, żyjesz?! – wrzasnął Pippin, kiedy w kociołku zaczęło bulgotać. – Żyję! – usłyszeli w odpowiedzi. – Możemy przyjść po kubki? Zaraz będzie wrzątek na herbatę. – Śmiało. Zastali Boromira siedzącego na stole i owijającego stopę pasem lnu z pociętych rękawów. Gondorczyk był porządnie ogolony, miał na sobie swoją “kamizelkę” a na nią narzucił rozpiętą przeszywanicę. – Jak tam konfrontacja ze stopami? – zagadnął Pippin w drodze do spiżarni. – Wygrałem – odparł Boromir, wiążąc onucę nad kostką. – Jak skończysz, powylewasz tę wodę? – Merry zerknął na miednicę i wiadra królujące na blacie – Przyda się nam dodatkowy stół, bo tamten cały jest pozastawiany NIEPOZMYWANYMI naczyniami. – Uhm. Zaraz – Boromir krytycznie przyjrzał się swojemu dziełu, puszczając mimo uszu uwagę o naczyniach. – A nie chcesz sobie w tym przeprać skarpet przed wylaniem wody? – spytał Pippin wnosząc naręcze kubków. – To niemożliwe – odparł krótko Boromir i nie zakładając butów sięgnął po miednicę i ruszył do okna. – A bo? – zainteresował się Merry. – Bo jak je zdjąłem, wyrwały mi się i uciekły. – I gdzie teraz są? – roześmiał się Pippin. – A skąd mam wiedzieć? – to mówiąc Boromir z rozmachem chlusnął zawartością miednicy za okno. – Mam nadzieję, ze nie stał tam żaden ent – mruknął – bo jeśli tak, to obawiam się, że zwiędnie. – Postanowiliśmy, że zjemy tu na górze, wygodniej będzie przygotować grzanki tutaj, a potem, po upieczeniu ich, wrócić do jadalni. Tu jest przyjemniej i nie trzeba będzie nosić wszystkich przystawek – oznajmił Pippin. – W porządku. Powiedzcie mi tylko, co mam robić – Boromir pozdejmował wiadra ze stołu i wytarł kocem blat. – Pokrój chleb, jeśli możesz. Praca zespołowa szła sprawnie i szybko. Boromir skroił dwa bochenki, a po krótkiej kłótni z hobbitami jeszcze pół trzeciego. Pippin zaparzył herbatę i poznosił marynaty. Porozstawiał też talerze i wysypał owoce do miski. Merry kroił boczek – pierwotnie było to zadanie Boromira, ale musieli mu odebrać Czerwony Nożyk i wędlinę, bo z upodobaniem odcinał plastry tak grube, że nadawały się jedynie na grzanki dla trolli. Merry przejął więc boczek, a Boromir został zagoniony do smarowania kromek masłem. – Dlaczego kładziesz boczek na chleb? – zapytał Merry, unosząc wzrok znad deski do krojenia. – Chyba robimy grzanki, czy tak? – Boromir spojrzał na niego lekko zdziwiony. – A poza tym skończyłem już ze smarowaniem. – Boczek podpieczemy oddzielnie – wyjaśnił mu Merry. – Żeby się trochę podrumienił. Bo jakbyśmy położyli taką kanapkę od razu na ruszt, to się chleb od dołu zwęgli, a wędlina będzie nietknięta. Zdejmuj to. – A skąd miałem wiedzieć – burczał Boromir pod nosem, ściągając plasterki boczku i rzucając je z powrotem na deskę. – Ja się na tym nie znam. Jeśli chodzi o grzanki to ja je mogę co najwyżej zabić i oprawić. – Boromirze, czy mogę ci zadać niedyskretne pytanie? – zagadnął Merry z uśmiechem. – To zależy jak niedyskretne. – Co ty właściwie jadłeś, kiedy tak wędrowałeś sam przez pustkowia w poszukiwaniu Rivendell? – Jak to co? Prowiant jadłem. – Jaki? – Podróżny. Chleb, suszone mięso, owoce, suchary. Różne rzeczy. – I tak przez sto.... ile dni? – Sto jedenaście. – I wystarczyło ci na drogę? – No, nie. Uzupełniałem zapasy w mijanych osadach. - A gotowałeś coś sobie? – Jak miałem co. – Biedaku – Pippin spojrzał na niego ze współczuciem. – Ja cię naprawdę podziwiam, jesteś niesamowity, że dałeś radę. Taka podróż, taki kawał drogi i to w pojedynkę. – Podróż jak podróż – mruknął Boromir skromnie, choć widać było po nim, że słowa Pippina mile go połechtały. – Jak tam, Merry? Skończyłeś z boczkiem? – Pippin wziął jeden talerz z kromkami. – No to pędzimy piec, bo herbata nam stygnie. Był to ich pierwszy ciepły posiłek od ponad tygodnia. O ile przy “przekąskach” gadali i śmiali się, tak teraz rozkoszowali się jedzeniem w milczeniu. Ciszę przerywało jedynie chrupanie grzanek i okazjonalne pomruki zadowolenia, które wyrywały się biesiadnikom. Hobbici systematycznie opróżniali baryłkę, a Boromir pracował nad swoim gąsiorkiem. Na deser były suszone owoce, pierniki i sucharki maczane w miodzie. Co prawda Boromir poddał się już przy pierniczkach, ale hobbici dzielnie trwali na placu boju. Nie darowali ani jednej grzance, ani jednemu kawałeczkowi suszonego jabłka. Zostały jedynie niektóre marynaty, resztka półmisków świeciła pustkami. Z braku fajkowego ziela uczcili obiad paroma piosenkami, a Boromir słuchał ich z uśmiechem. Proponowali mu, że go nauczą najkrótszej przyśpiewki, ale oznajmił, że nie ma siły śpiewać. Zdani na własne siły odświeżyli więc sobie balladę o spotkaniu trzech bohaterów z orkami. – Ale chyba nie zamierzacie tego śpiewać Aragornowi, prawda? – zapytał ostrożnie Boromir, kiedy już skończyli powtarzać refren “trafiło go przynajmniej dwóch” – Dlaczego nie? – zdumiał się Merry. – Przecież między innymi po to to układamy, żeby pochwalić się przed Drużyną! – A – ha – powiedział Boromir i dopił swój kubek wina jednym haustem. – A co? – spytał Pippin, lekko zjeżony. – Nie, nic – westchnął Boromir. – A ty się lepiej weź za zmywanie – poradził mu Tuk. – Spokojnie – Boromir sięgnął po gąsiorek i nalał sobie jeszcze. – Nie ucieknie. – Nie ucieknie, ale się zaskorupi i będziesz zmywał dwa razy dłużej. – Ee, tam. – Ja cię nie popędzam, rób co chcesz. Najwyżej będziesz stał pół nocy nad miednicą, przy świeczce. – W szafce jest jeszcze mnóstwo talerzy. Pozmywam, jak się skończą czyste – Boromir przeciągnął się niedbale. – W szafce są *cztery* czyste talerze, mości Boromirze i zużyjemy je do kolacji. W efekcie nie będziemy mieli na czym zjeść śniadania. – To zjemy na tych z kolacji. – Nie będziemy jeść na brudnych talerzach, kiedy możemy jeść na czystych. BOROMIRZE! Czy takie ceregiele będą przy każdym zmywaniu? Bo jeśli tak to rezygnujemy z twoich.... – Oj, dobrze już, dobrze! – Boromir jęknął i odstawił kubek na stół. – Na Białe Drzewo! Nawet nie dadzą człowiekowi strawić w spokoju! – Nie musisz tego robić teraz, chodzi o to, żebyś pozmywał *dzisiaj*! – Już wolę teraz, zanim mi wywiercicie dziurę w brzuchu. – Jak chcesz. Boromir wymamrotał coś chyba niezbyt pochlebnego pod ich adresem i wstał. – A gdzie ty idziesz z tymi dwoma talerzami? – zainteresował się Pippin. – Na dół! Pozmywać idę, bo tam jest woda, na wypadek, gdybyś tego nie zauważył, mości Peregrinie. – Na wypadek, gdybyś tego nie zauważył mości Boromirze, tutaj jest miednica i dwa wiadra oraz reszta naczyń. Skoro przyniosłeś tu wodę do kąpieli to możesz też przynieść wodę do zmywania. Tak będzie chyba szybciej. – Tak, a wy mi będziecie patrzeć na ręce i komentować każdy talerz. Niedoczekanie. Wolę już znieść naczynia tam i pozmywać w spokoju. – Ale dlaczego wziąłeś tylko dwa? – zapytał Merry ostrożnie. – Bo mam tylko dwie ręce! – wywarczał Boromir rozzłoszczony. – Ale wiesz, mógłbyś resztę powkładać do wiadra na przykład i znieść wszystko za jednym zamachem. Chyba, że to takie ćwiczenie na krzepę, ganiać w tę i z powrotem po schodach, żeby te tam, mięśnie się nie zastały. Boromir rzucił mu spojrzenie o wadze ołowiu. Następnie przemyślał sobie tę uwagę i zaczął gniewnie pakować naczynia do wiadra. Hobbici obserwowali go, milcząc potulnie. Łypiąc na nich groźnie na odchodnym Boromir pomaszerował w dół po schodach. Pippin nachylił się ku Merry’emu konspiracyjnie. – Uwielbiam go – wyznał. – Jest absolutnie rozczulający w swej naiwności – zgodził się Merry. – Jakiej naiwności? – Ano na przykład tej, że nie zejdziemy tam za nim. Oczywiście zeszli na dół, pokibicować Boromirowi. Przy okazji znieśli mu też parę rzeczy, które przeoczył, w tym kubki po herbacie. Powstrzymali się jednak litościwie od uwag na temat zmywania i pozwolili mu robić to po swojemu. Sami rozsiedli się nieopodal paleniska na przytaszczonych z góry krzesłach i wyciągnęli stopy w stronę ognia. Przez chwilę rozmawiali o Gandalfie i o tym, co może oznaczać owa “odmiana o świcie” (lub jej brak), potem zapadło senne milczenie. Merry zapatrzył się w roztańczone płomienie, Pippin oparł się o jego ramię i po chwili zapadł w drzemkę. Nieopodal Boromir brzękał naczyniami i nucił sobie pod nosem. Merry znał te melodię, słyszał ją wielokrotnie. Gondorczyk zwykł był ją nucić podczas wartowania, gdy siedział sam na straży obozu. Merry’emu dobrze się przy tym mruczeniu zasypiało. Teraz też oczy zaczynały się mu się kleić. Boromir miał przyjemny głos, w sam raz pasujący do pieśni przy ognisku, ale poza tym nuceniem na warcie, śpiewał rzadko. Raz tylko, podczas pewnego postoju jeszcze w Hollinie, Merry miał okazję go usłyszeć. Słów pieśni wprawdzie nie rozumiał, Frodo szepnął mu jedynie, że to o Gondorze i Białych Wieżach (tego akurat hobbit domyślił się sam), ale melodia była wyjątkowo piękna. Tęskna, ale piękna. Obecni przy ognisku członkowie Drużyny porzucili swe zajęcia i zasłuchali się. W pewnym momencie do Boromira przysiadł się Obieżyświat i nieoczekiwanie włączył się do śpiewu. Merry pomyślał sobie wtedy, że dawno nie słyszał głosów, które by się tak ładnie dopełniały. We dwóch dośpiewali do końca i dostali oklaski od rozentuzjazmowanych hobbitów, którzy domagali się bisu. Ale Boromir, który nie wiedzieć czemu nabzdyczył się i zjeżył, nie chciał zaśpiewać już nic więcej i wkrótce odszedł od ogniska pod pretekstem zbierania drewna. Hobbitom nie udało się go potem namówić na śpiew, choć nieśmiało próbowali przez parę kolejnych wieczorów. W końcu dali mu spokój. Może teraz, kiedy już poznali go lepiej, poproszą go o powtórzenie tej pieśni. Chyba, że to jakiś drażliwy temat, ludzkie sprawy, o których nie mają pojęcia. Rozmyślania Merry’ego przerwał chichot. – Co? – spytał podnosząc wzrok na Boromira, który śmiał się do siebie pod nosem. – He he. Nic – rozbawiony człowiek pokręcił głową, odstawiając umyty talerz na stos i sięgając po następny. – Wyobraziłem sobie tylko minę Faramira, gdyby zesłano mu wizję w której ja, przyodziany w jakieś pocięte szmaty i podarte portki, zmywam gary na ruinach Isengardu, w towarzystwie dwóch niziołków na dodatek. Merry wybuchnął śmiechem, tak, że aż głowa Pippina podskoczyła mu na ramieniu. Tuk wymruczał coś gniewnie przez sen, więc hobbit opanował się, żeby nie obudzić przyjaciela. – Ej, jakie znowu “gary”? – zapytał półgłosem. – Tak tylko powiedziałem, żeby było bardziej dramatycznie – Boromir mrugnął do niego. – Dużo bym dał – ciągnął wesoło – żeby usłyszeć interpretacje, jakie by wysnuł z tej wizji. Cały ten symbolizm, starannie rozpracowane ukryte znaczenia, podteksty – jak to on ma w zwyczaju. Wszystko za wyjątkiem tego, że wizja po prostu przedstawia to, co przedstawia. No! Skończyłem! – oznajmił odstawiając ostatni talerz, otrzepując ręce i wycierając je energicznie w spodnie. – Brawo – Merry pokiwał głową z uznaniem. – Czy Drużyna jest usatysfakcjonowana? – Drużyna jest bardzo usatysfakcjonowana. – Cieszę się – Boromir podszedł do paleniska, wziął jeden z butów, które suszyły się przy ogniu i wsadził rękę do środka. – I jak? – spytał Merry. – Gnój – Boromir odstawił but i dołożył kawałek drewna do ognia. – Może powinieneś je wypłukać, skoro i tak są przemoczone na wylot. – Wypłukałem je. Teraz będą schły przez tydzień. – E, tam, do wieczora będą suche, zobaczysz. A przy okazji – skoro już tam działasz, nastawisz wodę na herbatę? – Nastawię. – Szkoda, że w spiżarni nie ma żadnych warzyw. Moglibyśmy sobie zrobić zupę – rozmarzył się Merry. – Fasolową na boczku – rozległ się niewyraźny pomruk. – O, witamy mości Peregrina – Boromir uśmiechnął się, zawieszając kociołek na haku. Pippin wyprostował się i przeciągnął. – Masz okropnie kościste ramię – oznajmił surowo, zwracając się do Merry’ego. – No. Czas na podwieczorek. – Chyba żartujesz – Boromir spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Dopiero co pozmywałem po obiedzie. – I o to chodzi – odparł Pippin niewzruszony. – Taka jest kolejność w życiu: najpierw obiad, potem zmywanie po obiedzie, a następnie podwieczorek. – A potem zmywanie po podwieczorku – dodał Merry z uśmiechem. – I kolacja. I zmywanie po kolacji. – O ja nieszczęsny – westchnął Boromir z rezygnacją. – Co chcesz? Służba nie drużba – Pippin dziarsko zeskoczył z krzesła. – Napiłbym się herbaty – oznajmił. – Woda już się gotuje – odparł Boromir uprzejmie. – Zuch chłopak – pochwalił go Pippin. – Patrz, jak się wyrabia – dodał z aprobatą, spoglądając na Merry’ego. – Jak mróweczka się krząta, doprawdy, aż miło popatrzeć, talerze pozmywane, woda nastawiona. To mój zbawienny wpływ, ośmielę się zauw....łaaaaa, co no, hej?! Postaw mnie z powrotem! Boromirze, ej, gdzie ty... hej no!! Jak ja stąd teraz zejdę?! Merryyy! – A siedź tam, bardzo ci tak dobrze. – Bez wygłupów! Boromirze, ej, wracaj tu natychmiast! Merry! Powiedz mu, że ma mnie natychmiast zdjąć! – Kiedy nie mogę – obawiam się, że nie mam na niego tak zbawiennego wpływu jak ty. Prawda Boromirze, że nie mam na ciebie wpływu? – Nie masz. Ani krzty. – Słyszysz? – No bez takich! Tu jest pełno pajęczyn! Ble. – Życzysz sobie mocną herbatę, mości Meriadoku? – Jeśli można, to poproszę o dwie płaskie łyżeczki, mości Boromirze. – Dwie łyżeczki, już się robi. Może posłodzić miodem? – A, skoroś taki miły to bardzo proszę. – Haaalooo!!! – Zaraz przyniosę ze spiżarni. – Może w ogóle się przeniesiemy na górę? – Tu jest całkiem przyjemnie przy ogniu, nie uważasz, mój drogi Meriadoku? – Bo zacznę śpiewać o entowych żonach!!! – A będzie ci się chciało znosić jedzenie na dół, mój drogi Boromirze? – To zależy, co będziemy chcieli n.... – O, JaaAAaarzębinooo mojaaa, dziś już martwyyy liść twój i kruUchyyy, siwy-Y-y włoooOos!!! OoOoooOoo!!! JaaaarzębinoOOOoo.... No! Tylko ostrożnie proszę. I wytrzyj ręce, z łaski swojej, masz całe mokre . *** Była to chyba najstraszniejsza noc w życiu Merry’ego. Oczywiście, niewola u orków przypominała koszmarny sen na jawie, a poprzedni nocleg w ciemnościach i podczas powodzi niewiele jej ustępował – ale to, *to* po prostu mroziło krew w żyłach. Merry wiedział, że z czasem wspomnienia porwania przez Uruk-hai zblakną – już zresztą blakły – ale tego paraliżującego, mdlącego uczucia grozy nigdy nie zapomni. Wiatr wył i świstał w skalnych wyłomach, a pod osłoną ciemności huornowie przepływali wzdłuż murów Isengardu, mijając kordegardę nad bramą. Wracali do Fangornu, wypełniwszy zadanie. Pomścili swoje drzewa. Biła od nich potęga, dzika satysfakcja i wciąż jeszcze niezaspokojony głód. Chcieli nadal zabijać – to się po prostu czuło, niemal namacalnie. Wciąż im było mało. Zabijać, miażdżyć, rwać na strzępy. Mimo to wracali, posłuszni wezwaniu Drzewca, zatrzymując się na chwilę przy ruinach Isengardu, by nasycić się widokiem pokonanego wroga. Powietrze aż gęste było od szeptów, trzasków i syków. Ani Boromir, ani żaden z hobbitów – nikt nie odważył się podejść do okna i wyjrzeć. Siedzieli we trzech na jednym łóżku, w komnacie na drugim piętrze, jak najdalej od okna. Skulili się ciasno jeden przy drugim, bok w bok, opierając plecami o ścianę, jak wystraszone dzieci. Nikt się nie odzywał. Każdy walczył ze swoim strachem w ciszy, tak jak umiał. Nawet nie zapalili świeczki, bali się ściągnąć na siebie uwagę. Nie mieli bowiem żadnych wątpliwości – gdyby wykryto ich obecność, padliby ofiarą nienawiści huornów. Bo istoty te nienawidziły nie tylko orków – nienawidziły wszystkiego co, nie było lasem. Ta złowroga pasja i zapamiętanie aż biły od nich i powodowały, że Merry’emu zaczynały dzwonić zęby, a włosy jeżyły się na głowie. Ten strach, jaki hobbit teraz odczuwał, był nieporównywalny do niczego innego, chyba że do trwogi dziecka, które chowa głowę pod kołdrą z obawy przed Nieznanym, czającym się przy oknie czy też za szafą. To był strach przed czymś całkowicie Obcym, dziwnym i wrogim. Podobny lęk budziły Upiory Kurhanów i Nazgule, ale w nich kipiała “czysta” nienawiść Nieprzyjaciela, nienawiść do wszystkiego co żyje, żądza dominacji i władzy absolutnej. Po prostu czyste zło. I może przez to mniej przerażające – bo tak wyraźnie określone. Huornowie byli inni. Prastare istoty, niegdyś Pasterze Drzew, którzy “zdziczeli” – jak to określił Drzewiec. Merry nie rozumiał jak można “zdziczeć”, jak można dobrowolnie wyrzec się siebie i swojej tożsamości. Stary ent mówił, że większość huornów nie pamięta już nawet swoich imion. Stali się po prostu własnymi instynktami. Obchodził ich tylko las i dla niego zrobiliby wszystko. Biada temu, kto skrzywdzi drzewo. I biada temu, kto znajdzie się na drodze huornów szukających pomsty. Jeśli wśród instynktów górę bierze chęć mordu, huorn staje się śmiercią. I oto śmierć podeszła pod Isengrad. Dzieliły ich od niej jedynie kamienne mury, które nagle wydały się cienkie i wiotkie, jak z papieru. Drzewiec zapewnił ich, że w komnacie będą bezpieczni, ale Merry wcale nie był tego taki pewien. Z całych sił zacisnął powieki, walcząc z chęcią, by zerwać się i na oślep rzucić do ucieczki. Czuł się jak w klatce. I właśnie kiedy zaczął się zastanawiać czy można umrzeć ze strachu – szepty zaczęły się oddalać. Ciężar, który gniótł mu klatkę piersiową ustąpił, w głowie się rozjaśniło. Obok Boromir westchnął cicho. Huornowie zaczęli się wycofywać. Wiatr stopniowo przycichał, straszne głosy zamilkły i nie słychać już było tego dźwięku przywodzącego na myśl toczące się głazy. Przestało też być duszno. Merry pozwolił sobie na głęboki oddech. Nareszcie sobie poszli. I chyba już nie wrócą. Ta noc wydawała się nie mieć końca. *** – Wiesz co? Jakby się nam udało znaleźć parę dłuższych gałęzi albo patyków moglibyśmy zrobić wędki – Pippin zmierzył wzrokiem rozległą sadzawkę, po której dryfowały różne baryłki i skrzynki. – Przywiąże się jakiś haczyk do sznurka i zrobimy zawody w łowieniu. – Można spróbować – Merry podrapał się po głowie. – I tak nie mamy nic do roboty. Nie chce mi się chodzić i szukać Drzewca. Zresztą nie powinniśmy oddalać się od baszty, gdy Boromir śpi. Zeszli więc z murów, z których kontemplowali rozlewisko w wewnętrznym pierścieniu Orthanku, i zaczęli szperać w poszukiwaniu patyków. Dzień nastał mglisty i smętny, podobny do poprzedniego. Po wczorajszym, popołudniowym deszczu i tęczy nabrali nadziei na zmianę pogody, ale jak się okazało – niesłusznie. A jednak mimo mgły i ponurego krajobrazu dookoła, czuli się dziwnie radośni i spokojni. Może to z powodu ogromnej ulgi po odejściu huornów, a może na wspomnienie wczorajszego spotkania z Gandalfem. Nastał świt, a oni wciąż żyli i koniec świata nie nastąpił. Może gdzieś tam, w dalekim świecie i dla innych los był równie łaskawy. Co ciekawe, nawet nie byli bardzo niewyspani, mimo nocnych przeżyć i tego, iż sen zmorzył ich dopiero nad ranem. Obudzili się po kilku godzinach i zmienili Boromira, który przez całą noc nie zmrużył oka. Gondorczyk zasnął dopiero, kiedy oni wstali. Śniadanie zjedli więc we dwóch, a nim wyszli, zrobili dla Boromira parę kanapek i zostawili je na stołku przy jego łóżku, razem z kubkiem herbaty, żeby było mu miło, jak się obudzi. Merry pierwszy znalazł patyk nadający się na wędkę. Był bardzo długi, choć może odrobinę za cienki, ale nie chciało mu się szukać dalej. – Wracam do baszty – oznajmił. – Spróbuję znaleźć jakieś haczyki. – Dobra. Niebawem do ciebie dołączę – Pippin schylił się i podniósł ubłoconą gałąź, przyglądając się jej krytycznie. – A czegóż to tak pilnie szukacie, moi mali hobbici, hemm? – zagrzmiał nad nimi znajomy głos. – Drzewiec! – ucieszył się Merry. – Robimy wędki, żeby dobrać się do skrzynek, które pływają dookoła Orthanku. – odparł Pippin, wyrzucając gałąź i wycierając dłonie o spodnie. – Hm, jak widzę zabawa wam w głowie. To dobrze, to bardzo dobrze. Hem hum. Chciałem sprawdzić co porabiacie i wyjaśnić wam co się dzieje. A gdzie wasz towarzysz? – W baszcie. Jeszcze śpi – odparł Pippin. – Hemm, a zatem przekażecie mu wieści jak się obudzi. Dobre wieści. Bo wszystko poszło po naszej myśli. – Naprawdę?! – wykrzyknął Merry rozpromieniony. – A Gandalf? – zapytał Pippin niecierpliwie. – Wszystko poszło dobrze, nadspodziewanie dobrze, rzekłbym. Nie ma już orków w Nan Kurunir, nie ma siekier. A wy, moi mali hobbici, spodziewajcie się dziś po południu gości i to takich, na widok których bardzo się ucieszycie. Merry już już otwierał usta, by radośnie spytać co to za goście, kiedy, jakby na potwierdzenie słów Drzewca, na gościńcu zabrzmiały kopyta. Merry odruchowo przygotował się na widok Gandalfa, lecz to nie czarodziej wyłonił się z mgły, a nieznany hobbitowi człowiek w czarnej szacie, dosiadający mizernej, kościstej szkapy. Koń dyszał ciężko, z wizgiem wciągając powietrze, był spocony tak, że aż biły z niego kłęby pary. Zwierzę pierwsze dostrzegło enta, zahamowało przysiadając na zadzie i zastrzygło uszami, człowiek zaklął coś gniewnie, uderzył w końskie boki piętami, ale szkapa wparła się w ziemię i nie chciała zrobić ani kroku dalej. Jeździec podniósł głowę. Merry skrzywił się mimowolnie. Człowiek był blady i okropnie brzydki. Rzadkie włosy pozbijane w strąki kleiły mu się do czoła, miał głęboko osadzone oczy, wydatny, zadarty nos, wąskie usta i paskudną cerę – zupełnie, jakby Natura celowo sprzysięgła się przeciw niemu, obdarzając go wszystkimi możliwymi usterkami wyglądu. Zresztą nie tylko twarz, a cała jego osoba sprawiała dziwnie... oślizgłe wrażenie. – Witamy w Isengardzie – powiedział Drzewiec. Oczy przybysza rozszerzyły się w popłochu – dostrzegł enta. Przez moment trwał w bezruchu, nagle wrzasnął i szarpnął wodze, zawracając konia. Zwierzę ostatkiem sił poderwało się do kłusa, ale nie przebiegło nawet kilku kroków, kiedy sękata ręka zmiotła jeźdźca z siodła jak piórko. Człowiek pacnął w błoto, dźwignął się i spróbował uciekać na piechotę, ale poślizgnął się i znowu wylądował w kałuży. Ent stanął nad nim, a człowiek wydał z siebie coś jakby skowyt i skulił się na ziemi. – Jestem Grima, doradca króla Theodena – wyjąkał. – Przybywam w pokoju i aaa...! Ten okrzyk wyrwał mu się na widok hobbitów. Merry i Pippin, zaciekawieni, podeszli bowiem bliżej i stanęli obok enta. Człowiek zwany Grimą wytrzeszczył oczy, blednąc, jakby zobaczył dwa potwory i zaczął niezdarnie odpełzać w tył. – Jestem posłem, nie wolno mnie tknąć! – zawołał piskliwie. – Wiem, kim jesteś – oznajmił spokojnie Drzewiec. – Ja... ja przybywam z ważnym poselstwem do Sarumana! – bełkotał Grima, wodząc wzrokiem od hobbitów do enta, jakby nie mógł się zdecydować kogo bardziej się bać. – Król Theoden mnie wysłał. Nikt inny nie chciał jechać, więc ja podjąłem się tego zadania – w miarę jak mówił jego głos wyrównywał się i brzmiał pewniej. – Tylko ja mogłem przejechać przez step rojący się od orków. Nikt inny by temu nie podołał... Kłamca. On kłamie, mogę się założyć - pomyślał Merry. – ...Jestem głodny i zmęczony, narażałem życie dla mojego króla, ścigały mnie wilki i musiałem nadłożyć drogi, przepuśćcie mnie, proszę... – Witaj, Smoczy Języku! Grima podskoczył i otworzył usta, hobbici obejrzeli się do tyłu. Boromir wyminął enta i stanął nieopodal, pilnie wpatrując się w przybysza. Grima zagapił się na niego i raptem jego oczy, o ile to w ogóle możliwe, rozszerzyły się jeszcze bardziej. – Lord Boromir? – wykrztusił w osłupieniu. Jego wzrok omiótł sylwetkę Gondorczyka, odnotował rdzawe plamy na jego kaftanie, zatrzymał się na moment na złotym pasie z Lorien, a wreszcie na zabandażowanej nodze. Boromir nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się krzywo. – Lordzie Boromirze, to ty! Oczom nie wierzę! Żyjesz... co za... radość widzieć cię w dobrym zdrowiu – Grima ostrożnie dźwignął się z ziemi. – Co za szczęście, że cię tu spotykam, panie. Z pewnością potwierdzisz... moje... słowa – Grima zaczął mówić coraz wolniej i zamrugał niespokojnie oczami. Merry zerknął na Boromira i uśmiechnął się lekko. Nic dziwnego, że Grima tracił wątek. Boromir wpatrywał się w niego, delikatnie mówiąc, dość drapieżnie. – Przecież znasz mnie, panie? Poznajesz... – przybysz zawahał się. – O, tak – odparł Boromir mrużąc oczy. – Znam cię, Smoczy Języku – Grima aż się skulił, słysząc to przezwisko. – Aż za dobrze cię znam. – Więc wiesz, jak wielkim szacunkiem darzę twą przezacną rodzinę – Grima spróbował uśmiechnąć się przyjaźnie. – Zawsze powtarzałem, że... – Że ten arogancki paniczyk z południa powinien nauczyć się, gdzie jego miejsce – przerwał mu Boromir. – Pamiętam moją ostatnią wizytę w Edoras. Pamiętam każde twoje słowo. Pamiętam, jak usiłowałeś przekonać króla Theodena, by nie dawał mi świeżego konia i jak obraziłeś mojego ojca, zaraz jak to byłeś łaskaw ująć – Boromir uniósł głowę i ściągnął wargi, niby to w zadumie – “ten stary pająk, który siedzi w swojej wieży i myśli tylko o własnych interesach”, to szeptałeś Theodenowi do ucha, prawda? – Ależ nie! – wykrzyknął Smoczy Język w popłochu. – Nic podobnego nie mówiłem. To nieprawda! Boromir postąpił parę kroków do przodu. – Ośmielasz się nazywać mnie kłamcą?! – zasyczał. Pippin porozumiewawczo trącił łokciem Merry’ego, z zadowoleniem obserwując rozwój wydarzeń. Drzewiec również się nie wtrącał. – Nie, skąd! – Grima cofnął się i nerwowo oblizał wargi. – Musiałeś się pomylić, panie, zapomniałeś o... – Sugerujesz więc, że mam kiepską pamięć? – spytał Boromir lodowatym tonem. – Nie, nie. Po prostu źle mnie zrozumiałeś.. – Ach, jestem więc tępy, tak? – Nie! Absolutnie nie. Tylko nie dosłyszałeś, jak mówiłem... – Innymi słowy jestem też głuchy? – wywarczał Boromir. Pippin zachichotał cichutko. – Panie, błagam – Smoczy Język załamał ręce – Pozwól sobie wytłumaczyć... – Milcz łajdaku! – Boromir ruszył ku niemu. Smoczy Język odruchowo uniósł rękę w obronnym geście. – Jestem posłem Theodena! – zaskomlał. – Mam wiadomość dla Sarumana! – Saruman jest w swojej wieży – odezwał się Drzewiec. Boromir zatrzymał się i przez ramię spojrzał pytająco na enta. – Przepuście mnie, znam drogę – pisnął Smoczy Język – Nie wątpię – skrzywił się Boromir, patrząc na niego z pogardą i znów odwrócił do enta. – To łotr i kłamca. Nie wierz, Drzewcze, w ani jedno jego słowo. Głowę dam, że on nie jest żadnym posłem. – Nie zamierzam dawać mu posłuchu – uśmiechnął się ent. – Wiem, kim on jest. – Trzeba by uwolnić świat od tego szczura. Szkoda marnować taką okazję. – Litości! – Grima przypadł do kolan Boromira, ale Gondorczyk odsunął się ze wstrętem. – Szczur, powiadasz? – zamruczał Drzewiec – “Zamknij wszystkie szczury w jednej pułapce” – tak mi przykazał Gandalf. I tak też zrobię. Smoczy Języku! Możesz iść do Sarumana, jeśli chcesz. Albo też zaczekasz tu z nami na przybycie twojego króla. Wybór należy do ciebie. – Theoden tu przybywa? – Zdumiał się Boromir, odwracając od Grimy. – Tak. Jeszcze dziś. – Osobiście? – Boromir nie dowierzał. – Osobiście. Grima nerwowo oblizał wargi. – Przepuśćcie mnie – poprosił – Jak chcesz – powiedział Drzewiec. – Ale ostrzegam cię, wiele się w Orthanku hem hem zmieniło od twojej ostatniej wizyty. Teraz ja tu rządzę. – Czy to aby rozsądne? – Boromir wskazał Grimę ruchem głowy. – Nie lepiej gdzieś go zamknąć, do przyjazdu króla Theodena? Nie wiadomo jakich szkód może narobić. – Gandalf pozwolił go przepuścić. Jeśli chce, niech idzie. Czyż może być gorsza kara od, hem hem, towarzystwa Sarumana? Boromir zmrużył oczy, uśmiechnął się, spojrzał szacująco na zastygłego w bezruchu Grimę i odstąpił z drogi. Smoczy Język natychmiast zerwał się i ruszył ku Bramie, okrążając hobbitów bardzo szerokim łukiem, zupełnie jakby byli trędowaci. Kiedy już ich wyminął, przyspieszył, ale zaraz potem zatrzymał się raptownie. Chyba dopiero teraz ogarnął wzrokiem ruiny i dotarło do niego, to co Drzewiec mówił o zmianach. – Co... co to jest? Co tu się stało? – wykrztusił, odwracając się ku nim. Miał tak komicznie ogłupiały wyraz twarzy, że Merry prychnął ubawiony. Pippin podszedł do Boromira i nonszalancko oparł się ramieniem o jego biodro. Następnie wykonał szeroki gest, wskazując na pobojowisko. – A, wkurzyliśmy się z Boromirem – oznajmił niedbale, po czym z troską obejrzał sobie paznokieć. – Pip... litości... – Merry zakrył twarz dłonią. – Cco? – wymamrotał słabo Grima. – Jak...? – A tak, że Saruman na własnej skórze poznał, co to znaczy zadzierać z hobbitami. Tak właśnie wygląda gniew Shire, Gondoru i Fangornu – Pippin zerknął ukradkiem znad paznokcia, by przekonać się, czy jego słowa wywołały pożądany skutek. Wywołały. Grima ze głośno wciągnął powietrze do płuc i zrobił krok do tyłu. Raz jeszcze z niedowierzaniem obejrzał się na pogruchotane mury i Bramę stojącą otworem. – Nie przesadzasz aby troszeczkę? – Boromir uniósł brew patrząc na hobbita bardzo wymownie. – “Gniew Fangornu, Gondoru i Shire?” – spróbował Pippin, zadzierając głowę, by na niego spojrzeć. – Tak lepiej – pochwalił go Boromir. Od strony Drzewca dobiegło dziwne bulgotanie – stary ent się śmiał. Grima zaś oddychał ciężko i gapił się jak porażony na wodza Gondoru i opartego o niego małego hobbita demonstrującego wielce swobodną pozę, którzy właśnie zaczęli dyskusję na temat hierarchii wartości i zasług jednostek w bitewnej chwale. Smoczy Język wyglądał tak, jakby usiłował wmówić sobie, że to tylko sen i ten koszmar nie dzieje się naprawdę. Merry dobrze znał to uczucie i w pewnym sensie bardzo dobrze nieszczęśnika rozumiał. Spojrzał na Pippina, wciąż opierającego się o Boromira i nagle jego uśmiech zaczął przygasać. Jego przyjaciele zajęci byli sobą i swoimi przekomarzaniami. Sprawiali wrażenie, jakby świat dookoła przestał ich interesować, jakby poza nimi dwoma nikt się nie liczył. Ani Smoczy Język. Ani Drzewiec. ...ani on, Merry. Hobbit przełknął ślinę. Zażyłość między tymi dwoma była aż nazbyt widoczna. To ciekawe, że wcześniej nie zauważył jak silne stały się więzi między Tukiem a Boromirem. To znaczy – oczywiście odczuł zmiany w ich relacjach pod wpływem ostatnich zdarzeń, ale teraz ujrzał to wyraźnie – w pozie i zachowaniu Pippina, w sposobie, w jaki Boromir na Tuka patrzył. W sposobie, w jakim zdawali się być sobą zaprzątnięci bez reszty. I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, ku swemu własnemu osłupieniu. Merry poczuł ukłucie w sercu. Na wszystkich Bagginsów z Sackville! Chyba nie robię się zazdrosny z powodu Boromira! – przeraził się i natychmiast spróbował upchnąć to zdradliwe poczucie gdzieś głęboko, ale prawda była taka, że go to zabolało. Bo Pippin powiedział “Wkurzyliśmy się z Boromirem” a nie “z Merrym”, “my” – czyli Tuk i Boromir. Dawniej to do niego, Merry’ego, by podszedł. I o niego by się oparł. Dawniej. A przecież przyjaźnili się od lat. Merry nie pamiętał w ogóle takiego okresu w swym życiu, w którym nie byłoby Pippina. A Boromir? Poznali go zaledwie kilka miesięcy temu. Kilka miesięcy! Cóż to jest w porównaniu z latami, jakie kształtowały więzi między nimi dwoma, a Tuk już... Ja naprawdę robię się zazdrosny o Pippina! – Merry ze zgrozą uświadomił, w jakim kierunku biegną jego myśli. I natychmiast je uciął. To bez sensu, to płytkie i niehonorowe. Boromir potrzebuje tej przyjaźni Pippina. Potrzebuje życzliwości ich obu i on, Merry ze wszystkich sił postara się dopasować do tego nowego układu. Bo w zasadzie nie ma innego wyjścia. Tymczasem Grima obejrzał się na ruiny i zaczął się cofać ku Bramie, coraz szybciej i szybciej. Drzewiec ruszył za nim, a Merry powodowany ciekawością podążył za entem. Boromir i Pippin przerwali swój spór i dołączyli do tej dziwacznej procesji. O ile widok Bramy wstrząsnął Smoczym Językiem to obraz zniszczeń jakie ukazały się jego oczom w wewnętrznym kręgu Orthanku załamał go ostatecznie. – Nie! Nieeee! – zaczął krzyczeć, łapiąc się za głowę. – To niemożliwe!!! – Saruman czeka na ciebie w swojej wieży – przypomniał mu Drzewiec łagodnie. – Nie! – Smoczy Język odwrócił się do enta, a pot kapał mu z czoła. – Pozwólcie mi stąd odejść! Błagam! Moje poselstwo nie ma już sensu! Wypuśćcie mnie! – Albo wchodzisz do wieży, albo czekasz z nami na twojego króla – oświadczył Boromir ostro. – Trzeciej możliwości nie ma. Wybieraj! – Litości. Odejdę stąd i... – Theoden albo Saruman! Wybieraj, mówię! I radzę ci – spiesz się! Merry i Pippin wymienili spojrzenia. Oto mieli małą próbkę Boromira – dowódcy. Smoczy Język w popłochu obejrzał się na wieżę Orthanku. – Ja... ja nie umiem pływać – wyszlochał niemal. – Tu nie jest głęboko – Boromir był bezlitosny. – Prawda, Drzewcze? – Hem hem, nie, sięgnie mu najwyżej do szyi. – Słyszysz? – Boromir uśmiechnął się kpiąco – Woda nie jest głęboka. Jest za to brudna jak ściek. Ale tobie na pewno nie będzie to przeszkadzać. – Ja nie... – – Jazda!!! – głos Boromira odbił się echem wśród ruin Orthanku. – Mam ci pomóc?! Smoczy Język rzucił się wpław, rozbryzgując wodę, która szybko sięgnęła mu do piersi. W milczeniu obserwowali, jak mozoli się wśród pływających po powierzchni śmieci. Niebawem taplał się już po szyję, udało mu się jednak uczepić jakiejś beczki i przy niej popłynął do wieży. – Dopilnuję, by dotarł do celu – oświadczył Drzewiec i z namaszczeniem wszedł do wody. – Mogłeś go przycisnąć i wypytać o wieści – zauważył Merry patrząc w ślad za Grimą, który był już niewielką kropką na powierzchni wody. – To kłamca, krętacz i oszust – odparł Boromir spokojnie. – Łgałby jak z nut i tylko by nam zamącił w głowach. Niestety nie mam zdolności mojego ojca i brata, nie potrafię ocenić, czy rozmówca kłamie, czy mówi prawdę. Zwłaszcza jeśli jest wprawnym kłamcą. Natomiast oni dwaj, mój ojciec i brat, to co innego – jeszcze się taki nie narodził, co zdołałby oszukać Namiestnika. Faramir też czyta w ludzkich sercach jak w otwartej księdze. Ja tego nie potrafię. – A hobbickie serca podpadają pod tę umiejętność? – zainteresował się Pippin – Umiałbyś czytać na przykład we mnie? Boromir pochylił się nad nim, szalenie poważny. – Hmm – mruknął uważnie patrząc Pippinowi w oczy. – Księga druga, rozdział pierwszy. Pod tytułem “Czas na drugie śniadanie”. Merry wybuchnął śmiechem. – No. Prawie dobrze – Pippin pokiwał głową. – Tyle, że nie rozdział pierwszy a drugi. Już jedno śniadanie wszak jedliśmy. – A żesz – Boromir skrzywił się zabawnie. – Nie udało się. Tak jak mówiłem – kiepski w tym jestem. – Może spróbujesz ze mną? – uśmiechnął się Merry. – Z tobą? Przy tobie z miejsca się poddaję – Boromir machnął ręką. – O, to ja niby taki łatwy jestem do rozpracowania, tak? – Pippin podparł się pod boki. – A kto wciąż mówi i myśli o jedzeniu? – odparował Boromir. – Nie ja przecież. – Tak? A kto ostatnio... – Drzewiec wraca – wtrącił się Merry, przerywając rozpoczynającą się sprzeczkę. Jakoś nie miał teraz ochoty na kolejny pojedynek słowny między Tukiem a Boromirem. – Ciekawe co miał na myśli mówiąc, że Theoden przybywa – mruknął Gondorczyk. – A co w tym takiego dziwnego? – spytał Merry. – Bo to zgrzybiały starzec, który ma kłopoty ze wstaniem z krzesła o własnych siłach – Boromir wzruszył ramionami. – Tak było w zeszłym roku, kiedy ostatni raz go widziałem. Nie sądzę, by był w stanie wyjść z komnaty, a co dopiero dosiąść konia. Może Drzewiec ma na myśli Theodreda. – To syn króla, prawda? – Merry zaczynał się już orientować w koligacjach ludzkich rodów. – Tak. Bardzo go lubię. Odważny młody człowiek, wielka nadzieja Rohanu. – Drzewiec raczej by nie pomylił imion – wtrącił się Pippin. – A poza tym powiedział nam, że będziemy mieli gości, wiesz? – Jakich gości? – Boromir zmarszczył brwi. – A, właśnie! – Merry pacnął się w czoło – Mieliśmy ci przekazać dobre wieści. Drzewec powiedział, że wszystko poszło po jego myśli.. – I Gandalfa – dorzucił Pippin. – I Gandalfa. Powiedział, że nie ma już orków i że dziś po południu będziemy mieli gości, na widok których bardzo się ucieszymy. – Jakich gości? – powtórzył Boromir ze zdziwieniem. – No, hem, hem – rozległ się głos Drzewca. – Odprowadziłem go pod same drzwi. Ktoś już tam na niego czekał, Saruman jak sądzę, i wciągnął go do środka. – Podobno będziemy mieć gości? – zagadnął Boromir niecierpliwie, ignorując wzmiankę o Smoczym Języku. – A tak, hem hem. Tak. Może jeszcze dzisiaj. – Kto to będzie? – Wasi przyjaciele wraz z królem Theodenem – odparł Drzewiec. – Muszę iść do źródeł, opłukać się w czystej wodzie, hem hem. – Ale kto konkretnie? Jacy “nasi przyjaciele”? Kto? – dopytywał się Boromir natarczywie. – Spokojnie, hum. Nie tak pochopnie. Nie wiem kto konkretnie. Przybywa orszak króla Theodena, jakieś kilkanaście osób. I Gandalf. I jacyś przyjaciele z waszej Drużyny. – Ale którzy? Którzy?! – Boromir rozłożył ręce. – Przecież mówię, panie Boromirze, że nie wiem. Cierpliwości, hem hem, już niebawem się dowiecie. A teraz wybaczcie, muszę się opłukać, żaden ent nie lubi być brudny. Ach, byłbym zapomniał! Coś podobnego! Pochopny się robię, słowo daję, pochopny! Goście będą zdrożeni i głodni zapewne, przygotujcie im coś do jedzenia. Z pewnością lepiej się znacie na ludzkiej strawie niż ja. Dam wam paru entów do pomocy – i to mówiąc oddalił się wielkimi krokami. – Tego, co jest w spiżarni nie wystarczy na posiłek dla kilkunastu osób – zaniepokoił się Merry. – I czy można podjąć króla grzankami z czerstwego chleba? Jak myślisz, Boromirze? Boromirze! Gdzie idziesz, hej, zaczekaj! Ale Gondorczyk go nie słuchał, zbiegł po kamieniach i szybko skierował się do baszty. – Co go znowu ugryzło? – Chyba wiem co – Pippin spochmurniał i zmarszczył brwi. – Chodź. – Dokąd? Pip, o co tu chodzi, może mi łaskawie wytłumaczysz? – Zdaje się, że mamy następny problem. – Jaki problem?! Sądzisz, że... – Merry urwał, bo nagle go olśniło. – O rany, Pip, czy ty myślisz to samo, co ja.. – Chodźmy do niego – Pippin odwrócił wzrok i ruszył w dół. Znaleźli go w jadalni na piętrze. Boromir chodził niespokojnie tam i z powrotem. W ogóle nie zwrócił na nich uwagi. – Boromirze? – spytał ostrożnie Pippin. Boromir rzucił mu roztargnione, półprzytomne spojrzenie, uniósł dłoń do ust i nerwowo przygryzł paznokieć. Wciąż nie przestawał chodzić – kilka kroków w jedną stronę, zwrot, kilka kroków z powrotem i znowu zwrot na pięcie. I tak w kółko. Merry poczuł, jak włosy jeżą mu się na ten widok – tak samo Boromir zachowywał się podczas spływu Anduiną. Jakby go coś roznosiło od środka. Miał wtedy identyczne, rozgorączkowane spojrzenie i w ten sam sposób gryzł paznokcie. – Boromirze... – powtórzył Pippin i podszedł bliżej. – Co się dzieje, powiedz. Brak odpowiedzi. Kilka kroków w stronę okna, zwrot, nerwowy marsz wzdłuż stołu, zwrot... – Boromirze! – odezwał się Pippin głośniej. – Hej, mówię do ciebie! Przestań! Słyszysz? – Uważaj... – wyrwało się Merry’emu na widok Tuka stającego człowiekowi na drodze. – Przestań! – Pippin złapał Boromira za pas i spróbował przytrzymać w miejscu, zapierając się z całej siły. – Hej, hej, przestań, no już! Boromir zatrzymał się i jakby oprzytomniał. – Co się dzieje? – Pippin spojrzał na niego uważnie. Gondorczyk odwrócił wzrok. – Siadaj – Pippin pociągnął go za pas i za rękę. – Pogadamy. No chodź, usiądź, proszę. Nie będziemy za tobą biegać. Boromir dał się zaprowadzić w stronę ławy, usiadł ciężko i znów podniósł rękę do ust. – Przestań – Pippin obcesowo pociągnął go za rękaw. – Nie rób tak. Powiedz, o co chodzi. Merry, z trudem przezwyciężając lęk, zbliżył się na dyskretne, przywołujące skinienie Tuka i ostrożnie usiadł przy prawym boku człowieka. Boromir odetchnął głębiej. – A jeśli to... Frodo? – jęknął w udręce. Merry westchnął. A więc tak jak się obawiał – chodziło o Pierścień. – A co jeśli tak? – hobbit spytał cicho, przełykając ślinę. – Nie... nie wiem – szepnął Boromir i zwiesił głowę. – Chcesz, żeby to był Frodo? – zapytał Pippin z naciskiem. Gondorczyk podniósł głowę i Merry złowił jego spojrzenie. Zrobiło mu się niedobrze z zgrozy. W oczach Boromira spomiędzy udręki, niepokoju i wstydu przebijało gwałtowne i dzikie pragnienie – on pożądał Pierścienia i choć starał się nad sobą zapanować, choć temu przeczył – miał tę żądzę wypisaną na twarzy. A z nią mękę. I wstręt do samego siebie. To była naprawdę przerażająca mieszanina. – Chcesz? – drążył Pippin. – A jak myślisz? – wybuchnął Boromir kryjąc twarz w dłoniach. Przez chwilę było cicho. W końcu to Merry przełamał milczenie. – Jeśli nawet to Frodo, to nie będzie sam – Merry przezwyciężywszy chaos w głowie, zaczynał myśleć rozsądnie. – I ty też nie jesteś już sam. Amon Hen się nie powtórzy. A poza tym jest też Gandalf, nie zapominaj o tym. On nam pomoże – Merry celowo powiedział “nam”, żeby Boromir czuł, że ma wsparcie i może liczyć na pomoc. Choć on sam nie za bardzo wiedział na czym taka pomoc miałaby polegać – jedyne co mu przychodziło do głowy, to to, że Boromira należy za wszelką cenę trzymać z daleka od Froda, może nawet gdzieś zamknąć, albo uchowajcie wszystkie dobre duchy – związać i unieszkodliwić, jeśli przypadkiem dostanie szału. Tyle że, z drugiej strony wiedział, że to Boromira po prostu zabije – on nie przeżyje takiego upokorzenia, nawet jeśli będzie ono usprawiedliwione i płynące z dobrej woli. Nie z jego dumą. Musi być jakiś inny sposób. Tylko jaki? Merry nie miał pojęcia. Ale oczywiście zachował te posępne myśli dla siebie i na głos dodał: – Gandalf jest mądry. I będzie wiedział, co robić. Jeśli on przyjedzie z Frodem nic złego się nie stanie. – No, właśnie – Pippin spojrzał na Merry’ego z wdzięcznością. – Nie denerwuj się na zapas. Poradziłeś sobie po Amon Hen, to teraz tym bardziej sobie poradzisz. – Wcale sobie nie poradziłem! – Boromir gniewnie zwrócił się do Pippina. – Jak możesz tak mówić? Nie widzisz co się ze mną dzieje?! – Poradziłeś sobie, bo wciąż jesteś naszym Boromirem – odparł Pippin niewzruszony. – A jeśli coś się w tobie zmieniło, to tylko na lepsze. No powiedz, Merry, kiedy był milszy? Na początku Wyprawy czy teraz? – Teraz – odparł Merry szczerze. Boromir rzeczywiście zyskał. Może i dokładał im trosk, ale z pewnością był sympatyczniejszy, otwarty i bardziej przystępny niż na początku. – Nie denerwuj się – Pippin położył Gondorczykowi dłoń na przedramieniu – My wiemy jaka jest sytuacja i jeśli trzeba będzie – zadziałamy. Ufasz nam? Boromir pokiwał głową, nie odrywając wzroku od podłogi. – To się nie bój. Jesteśmy Drużyną, czyż nie? W końcu od czego ma się przyjaciół. Boromir uśmiechnął się z trudem, mrugając zamglonymi nagle oczami. Merry’emu też łzy napłynęły do oczu i zrobiło mu się wstyd, że przed chwilą przyszły mu do głowy takie okropne rzeczy. – A tak między nami – zagadnął, przysuwając się do człowieka. – Ja nie sądzę, żeby to był Frodo. A wiesz, dlaczego? Bo Gandalf powiedział nam wczoraj, że Frodo czyni to, co do niego należy. A cel jego misji znajduje się w Mordorze, więc co niby Frodo miałby robić w Isengardzie, hm? Ja myślę, że to już prędzej jest Obieżyświat, który miał przecież iść z tobą do Minas Tirith. A może Gimli. W każdym razie na pewno nie Frodo. – Ani Sam – zauważył Pippin. – Dlaczego nie Sam? – spytał Boromir niepewnie. – Bo Sam nigdy by Froda nie zostawił, jeśli więc jego pan podąża do Mordoru to on, choćby się waliło i paliło idzie z nim. Mogę się założyć. – Pip ma rację – Merry pokiwał głową. – I, Boromirze...? – Tak? – Obiecaj mi coś, dobrze? – Co takiego? – Boromir spojrzał na niego pytająco. – Że niezależnie od tego czy Frodo jest wśród tych gości czy nie, powiesz Obieżyświatowi co stało się pod Amon Hen, dobrze? Opowiesz mu co cię dręczy. Oczywiście, jeśli się nie mylę i on tu przyjedzie. Boromir przygryzł wargę i wbił wzrok w podłogę. – Obiecaj mi, proszę – powtórzył Merry z naciskiem. Milczenie. – Powinieneś z kimś porozmawiać – zauważył Pippin cichutko. – Kimś mądrzejszym i bardziej doświadczonym od nas. Boromir nerwowo zaczął splatać palce, niemal wyłamując je sobie w stawach. Merry go powstrzymał ujmując jego dłoń w obie swoje. Obiecaj mi, bo inaczej ja będę musiał z nim porozmawiać, a nie chcę ci tego robić. – Boromirze? Człowiek odetchnął głęboko i zamknął oczy. – Dobrze. Porozmawiam z nim – powiedział cicho i jakby z rezygnacją. – Obiecujesz? – Merry zacisnął palce na jego dłoni. – Obiecuję... ugh!.. Pi... Pippinie, u...dusisz mnie... – Cieszę się, że się zdecydowałeś! – Tuk uśmiechnął się promiennie i uwolnił szyję Boromira ze spontanicznego i radosnego uścisku. – Jesteś bardzo dzielny, wiesz? – Daj spokój – Boromir z zażenowaniem odwrócił wzrok. – Jaki tam dzielny. Sam siebie nie poznaję, w galaretę się zmieniam i tyle. – O, ja uwielbiam galaretę! – oświadczył Pippin z mocą. – Naprawdę. Wprost za nią przepadam! Zwłaszcza za jeżynową. Boromir spojrzał na niego mrugając oczami, lecz widząc pełne oddanie i szczerość, jakie malowały się na obliczu Tuka, nagle parsknął, zgarbił się i podpierając czoło dłonią zaczął się śmiać. Cicho i bezradnie wprawdzie, ale zawsze. Ponad jego plecami hobbici wymienili uradowane, pełne ulgi spojrzenia. – A skoro jesteśmy już przy jedzeniu – kontynuował Pippin wesoło – to czym podejmiemy króla? Jak myślicie, panowie? Jakieś pomysły? ***