1441
Szczegóły |
Tytuł |
1441 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1441 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1441 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1441 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KRZYSZTOF BORU�
CZ�OWIEK Z MG�Y
TRYTON 703
Droga Matti.
M�j list, by� mo�e, otworzysz z mieszanymi uczuciami. Po tylu latach na pewno
zapomnia�a� o moim istnieniu, a tu masz - zn�w si� odzywam. Ale bez obawy - nie b�dzie w
tym li�cie �adnych pretensji ani powo�ywania si� na to, co mi�dzy nami by�o i min�o, nie
chc� te� od Ciebie �adnych przys�ug czy protekcji. Wr�cz odwrotnie - to ja mam Ci co� do
zaofiarowania. Zawdzi�czam to - o ironio losu! - "Pstr�gowi" Murphy, ale tak zawsze by�o,
�e sta� on mi�dzy nami, wi�c si� nie skar��.
M�wili mi koledzy o Twoim wywiadzie dla telewizji. Niestety - nie ogl�da�em. Na pewno
niewiele si� zmieni�a�. Ja czuj� si� starcem... Ale to niewa�ne. Chodzi o to, o czym m�wi�a�
przed kamerami. Moje uznanie za pomys� nakr�cenia filmu o podwodnych wyczynach
"Pstr�ga". Sukces murowany, a przy sta�ym zapotrzebowaniu na heros�w i nowoczesn�
mitologi� ekranizacja na pewno spotka si� te� z uznaniem urz�dnik�w Ministerstwa Obrony.
To bardzo wa�ne, je�li tre�� filmu nie ma by� czyst� fikcj�. Rzecz w tym, �e chocia� od
�mierci "Pstr�ga" up�yn�o ju� ponad dwadzie�cia pi�� lat, materia�y dotycz�ce wi�kszo�ci
akcji, w kt�rych bra� on udzia�, spoczywaj� nadal w teczkach z nadrukiem: "�ci�le tajne".
Wiem co� o tym... Od co najmniej pi�tnastu lat staram si�, aby mi udost�pniono niekt�re
dokumenty z operacji Tryton 703 - ale ostatnio nawet nie racz� odpowiada� na moje listy.
Je�li wi�c chcesz stworzy� sfabularyzowan� biografi�, a nie tylko legend� "na
zam�wienie" musisz doprowadzi� do "odtajnienia" przynajmniej niekt�rych dokument�w.
Jest to istotne r�wnie� dla dawnych towarzyszy i podkomendnych "Pstr�ga", je�li traktujesz
powa�nie sw�j apel telewizyjny o nadsy�anie wspomnie�, a nie by� to tylko chwyt
reklamowy. Inaczej mo�esz tych ludzi narazi� na przykro�ci. Nie ka�dy jest w sytuacji takiej
jak ja - kt�remu ju� wszystko jedno... Ale i ja wol�, aby� do mnie przyjecha�a z
magnetofonem, ni� mia�bym pisa�. I nie tylko dlatego, �e nigdy nie mia�em talentu ani
zami�owa� epistolarnych. Ot� z oficjaln� korespondencj� nieprosta sprawa - jak
przyjedziesz, to Ci wyja�ni�. Ten list wysy�am przez zaufanego cz�owieka - by�ego
marynarza, lecz nie chc� nadu�ywa� jego �yczliwo�ci dla mnie.
Z tych te� powod�w, najlepiej je�li nie b�dziesz odpisywa�, ale przyjedziesz - niby w
odwiedziny. A my�l�, �e Ci si� to nie�le op�aci. Je�li rzeczywi�cie, jak m�wi�a� przed
kamerami, szperasz po archiwach (rozumiem, �e s� to archiwa Ministerstwa - bo jakie� inne),
wiesz z pewno�ci�, �e przez ostatnie dwa lata s�u�by na morzu by�em z "Pstr�giem", w jego
"grupie specjalnej". Co wi�cej, pe�ni�em funkcj� jego "dublera" (w �argonie podwodniackim
m�wi�o si� "manipulatora") i nawigatora. R�wnie� w czasie Trytona 703... To Ci chyba
wystarczy.
A swoj� drog� to Ty powinna� pierwsza szuka� ze mn� kontaktu. Czy�by� nadal stara�a si�
mnie unika�? A mo�e mnie szuka�a�, tylko Ci powiedziano, i� nie �yj�? O Tobie te�
m�wiono, �e nie �yjesz.
Czekam niecierpliwie Twego przyjazdu,
"zawsze wierny" J.C.S.
4
Droga Matti.
Widz�, �e nie tracisz czasu. Wczoraj s�ysza�em przez radio, �e g��wnym konsultantem
filmu o "Pstr�gu" b�dzie admira� Stenbock. Bardzo dobrze? To Ci otworzy wiele drzwi i
b�dziesz mog�a pokaza� sporo, oczywi�cie w granicach politycznego rozs�dku.
Up�yn�� blisko miesi�c od mego poprzedniego listu i ju� zacz��em si� niepokoi�, �e nie
dotar� do Ciebie. Ale widz�, �e kierujesz si� moimi wskazaniami, wi�c wszystko w porz�dku,
tyle �e na razie nie mo�esz mnie odwiedzi�. Trudno, b�d� cierpliwy.
Ostatnio stale my�l� o tamtych latach. I chyba zaczn� pisa�. Sprawa Trytona 703, a
zw�aszcza dziwne wydarzenia poprzedzaj�ce zagini�cie "Pstr�ga", mog� by� niestety bardzo
r�nie i tendencyjnie interpretowane. Boj� si�, �e mo�esz da� wiar� oszczercom, kt�rzy robi�
ze mnie wariata i morderc�. Je�li ktokolwiek jest odpowiedzialny za �mier� tamtych pi�ciu
ch�opc�w, to z pewno�ci� nie ja.
Musisz sobie zdawa� spraw� co oznacza "dubler-manipulator". Niech Ci si� ten termin nie
kojarzy z rezerwowym kosmonaut� - to nie zast�pca mog�cy w razie jakich� komplikacji
zaj�� miejsce "pierwszego asa". Raczej "dubler-kaskader" w czasie kr�cenia filmu, ale te�
niezupe�nie. Rzecz w tym, �e pewnych prac podwodnych nie jest w stanie wykona� zdalnie
sterowany manipulator mechaniczny. A przynajmniej tak by�o przed dwudziestu pi�ciu laty.
Jak jest dzi� - nic wiem, ale chyba te� nie wsz�dzie mo�na oprze� si� wy��cznie na maszynie,
cho�by by�a najbardziej skomplikowana i doskona�a. Z kolei nurek zdany tylko na siebie - na
w�asne zmys�y - jest w pewnych warunkach jak �lepiec. A wyposa�y� go w przyrz�dy to nie
tylko rozbudowa� aparatur� skafandra, ale i rozproszy� uwag�, kaza� kalkulowa�, marnowa�
czas w sytuacji, gdy mo�e decydowa� szybko�� i dzia�anie bez namys�u. St�d technika posz�a
w kierunku manipulowania cz�owiekiem jak narz�dziem.
Facet nurkuje, a jego dow�dca i nawigator siedz� w kabinie DG-nawigacji i obserwuj� na
ekranach, gdzie si� znajduje, co si� dzieje w jego otoczeniu, jaki jest jego stan fizyczny i
psychiczny, czy mu co� nie zagra�a, i maj� z nim sta�y kontakt przez hydrofon. W he�mie
p�etwonurka (lub g��binowca) umieszczona jest aparatura hydrolokacyjna, mierniki ci�nienia,
pola magnetycznego, ska�enia chemicznego i radioaktywnego, do tego uk�ady
przyspieszeniomierzy - w he�mie i pasie - ale informacje z tych wszystkich przyrz�d�w
otrzymuje dow�dca i nawigator, a nie p�etwonurek. Podobnie - wskazania czujnik�w
biomedycznych, z tym, �e tu pomaga czasem dow�dcy jeszcze lekarz pok�adowy. Dane
lokacyjne p�yn� z kilku �r�de� - przyrz�dy znajduj� si� w he�mie nurka, na statku i
sterowanych zdalnie DG-batach ( podwodnych stateczkach bezza�ogowych wyposa�onych w
sprz�t hydrolokacyjny i pomiarowy), a komputery przetwarzaj� te dane w scalony,
przestrzenny obraz sytuacji, je�li trzeba - zapisywany na ta�mie magnetycznej jako
dokument. Oczywi�cie system DG stosowany by� tylko w warunkach trudnych i
wymagaj�cych szczeg�lnej precyzji i sprawno�ci dzia�ania, zw�aszcza gdy zadanie
traktowano jako "najwy�szej wagi", a tak w�a�nie by�o w przypadku operacji Tryton 703.
Mo�e Ci si� wydawa�, �e niepotrzebnie o tym wszystkim pisz�, �e mo�esz o tym
przeczyta� w ka�dym nowocze�niejszym podr�czniku prac podwodnych, �e wreszcie
interesuje Ciebie nie technika (b�dziesz mia�a od tego fachowc�w), lecz cz�owiek. To prawda.
Ale bez tego nie zrozumiesz, jak to by�o ze mn� i "Pstr�giem" Murphy. Ot� dowiedz si�, �e
nie ma ta�m z zapisem tej najbardziej zagadkowej i tragicznej fazy operacji. Komu� zale�a�o
na tym, aby si� nikt nie dowiedzia�, jak to by�o naprawd�!
Nic chc�, aby� mnie �le zrozumia�a. Nie chc� twierdzi�, �e operacja Tryton 703 rzuca cie�
na "Pstr�ga", �e ukazuje go w jakim� dwuznacznym, negatywnym o�wietleniu, cho� z
pewno�ci� jego ryzykanckie wyczyny mog� budzi� kontro wersje. I nie my�l, �e dochodz� tu
do g�osu jakie� moje zadawnione urazy. Przez ostatnie dwa lata jego �ycia nasze stosunki
uk�ada�y si� bardzo dobrze. Zreszt� - pogadamy...
5
Czekam, "zawsze wierny"
J.C.S.
Droga Matti.
Szkoda, �e nie mo�esz mnie odwiedzi�, ale nikogo w zast�pstwie nie przysy�aj, bo z
�adnymi obcymi facetami nie b�d� rozmawia�. Sk�d mog� wiedzie� czy to nie prowokacja?
�ebym chocia� mia� jak�� kartk� od Ciebie...
Za magnetofon dzi�kuj� - nie skorzystam. Ju� wol� pisa�. Na nagrania zgoda - lecz tylko
z Tob�. Ma�y szanta�.
Nieprawda, �e by�em szefem "Pstr�ga". Ten facet co� pokr�ci�. To �mieszne - w chwili
�mierci Murphy by� w stopniu komandora-porucznika, ja za� zwyk�ego porucznika. Po prostu
szybciej ode mnie awansowa�. On by� dow�dc� "grupy specjalnej", ja tylko - jak Ci ju�
pisa�em - jego dublerem i nawigatorem. To znaczy - gdy on nurkowa�, pe�ni�em funkcj� jego
przewodnika-nawigatora. St�d chyba nieporozumienie. Ale dow�dca - czy to w kabinie DGnawigacji,
czy w wodzie, jako nurek - zawsze jest dow�dc�, a przewodnik-nawigator
przekazuje mu tylko dane o jego po�o�eniu.
Oczywi�cie nasze stosunki na co dzie� dalekie by�y od formalizmu. Cho�by dlatego, �e
byli�my "bli�niakami" w czasie studi�w i ��czy�o nas niema�o (chocia�by rywalizacja o
Twoje wzgl�dy), trudno wyobrazi� sobie inne stosunki. To zreszt� w niema�ym stopniu
u�atwia�o zgranie w akcji. Co Ci b�d� zreszt� t�umaczy� - zna�a� "Pstr�ga" - nie mia� w sobie
nic z wa�niaka. Takim pozosta� do �mierci. �atwo te� zdobywa� nie tylko autorytet, ale i
zaufanie podkomendnych, kt�rzy gotowi byli wierzy� mu �lepo. Tak jak tych pi�ciu...
Musisz mi wierzy� - przez te dwa lata nie by�o mi�dzy nami �adnych spi�� ani przejaw�w
antagonizmu. Pocz�tkowo troch� si� ba�em o niego i siebie - przecie� rozstali�my si� w nie
najlepszych stosunkach. Ale on szybko roz�adowa� atmosfer�, opowiadaj�c mi jak to i jego
zostawi�a� na lodzie.
W ci�gu tych dw�ch lat bra�em udzia�, pod dow�dztwem "Pstr�ga, w siedmiu du�ych
operacjach, nie licz�c manewr�w i zwyk�ych �wicze�. Zwracam Twoj� uwag� co najmniej na
trzy, bardzo efektowne, wr�cz filmowe: odnalezienie wraka "Atlanty" - okr�tu podwodnego o
nap�dzie j�drowym, zdemaskowanie wielkiego blefu terroryst�w z os�awionego "Atom-
Wolf" (rzekoma blokada Sundu), no i rzecz jasna - odkrycie podmorskiego magazynu
handlarzy narkotyk�w (we wsp�pracy z Interpolem), zako�czone sze�ciogodzinn� walk� u
wybrze�y Kornwalii (zgin�o wtedy dw�ch naszych ludzi i czterech cz�onk�w gangu). O tym
wszystkim mo�na robi� film bez przeszk�d. Z Trytonem 703 gorzej, bo to i troch� delikatne
politycznie, i sprawa "m�tna". Nie wiem, czy Ci si� uda pokaza� ca�� prawd�.
W pierwotnym za�o�eniu operacja Tryton 703 mia�a ograniczy� si� do odnalezienia
zaginionego samolotu transportowego, kt�ry spad� oko�o dwustu mil na zach�d od atolu
Palmyra. Samolot wi�z� jaki� cholernie trefny pojemnik. Mieli�my go odnale�� i wydoby�, z
zachowaniem jak najdalej id�cych �rodk�w ostro�no�ci. Czasu pozosta�o niewiele, w pobli�u
nie by�o �adnej wi�kszej jednostki zaopatrzonej w odpowiedni sprz�t, przerzucono wi�c nasz�
grup� z "Trytonem" (tak si� nazywa� nasz batyskaf-baza i st�d nazwa operacji) drog�
powietrzn� na miejsce katastrofy i wyszli�my natychmiast w morze.
"Pstr�g" odnalaz� samolot ju� po godzinie. Wrak dryfowa� na g��boko�ci 80 metr�w,
znoszony pr�dem w kierunku atolu. Nikt z za�ogi nie ocala�. Ja mia�em p�j�� na wst�pny
zwiad, pilotowany przez "Pstr�ga". I wtedy w�a�nie otrzymali�my przez radio pierwsz�
szyfrowan� wiadomo�� o niezidentyfikowanym "obiekcie" z instrukcj�, jak si� zachowa�,
gdyby wodowa� w naszym rejonie.
6
Pisz� tak, jakby� zna�a spraw� "obiektu", A Ty prawdopodobnie nic o tym nie wiesz, bo to
w�a�nie ta "delikatna sprawa". Ot� w tym czasie na zachodnim Pacyfiku odbywa�y si�
manewry "��tych", oczywi�cie pod nasz� czujn� obserwacj� satelitarn� (i nie tylko
satelitarn�). Jak wynika�o z meldunku, mniej wi�cej w tym samym momencie gdy zerwa�a si�
��czno�� z owym nieszcz�snym transportowcem, cztery tysi�ce mil na p�nocny zach�d, z
rejonu manewr�w, wyszed� spod wody "niezidentyfikowany obiekt lataj�cy", kieruj�c si� na
po�udniowy wsch�d. Nikt, rzecz jasna, nie s�dzi�, aby by�o to co� z gatunku legendarnych
"lataj�cych spodk�w". Dla naszego dow�dztwa nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e jest to jaka� nowa
bro� o nieznanym nap�dzie wypr�bowywana w czasie manewr�w, a kt�ra by� mo�e
wymkn�a si� spod kontroli. Zdawa� si� wskazywa� na to fakt, �e obiekt wyszed� poza stref�
og�oszon� oficjalnie jako teren operacji i �e "��ci" wys�ali za nim w �lad samoloty
patrolowe.
Oczywi�cie, nasze dow�dztwo postanowi�o zrobi� wszystko, aby przechwyci� obiekt,
kt�ry lecia� bardzo szybko na wysoko�ci dwudziestu paru kilometr�w, pozostawiaj�c daleko
za sob� �cigaj�ce go samoloty. Zaalarmowano wi�c wszystkie nasze jednostki na
przewidywanej trasie przelotu z rozkazem przechwytu, gdyby obiekt spad� w ich rejonie. W
istocie, jak si� p�niej okaza�o, wszed� on pod wod� w�a�nie w okolicach atolu Palmyra,
zaledwie w odleg�o�ci czterech mil od "Trytona". Jednak w tym czasie, gdy�my
przyst�powali do badania wraka samolotu, ani ja, ani "Pstr�g" nie brali�my powa�nie pod
uwag� takiej mo�liwo�ci.
By�a noc. Ocean jak smo�a. Zapali�em reflektor he�mowy i poszed�em pod wod�. "Pstr�g"
prowadzi� mnie jak �lepego za r�k�. Wyczuwa�em wyra�nie ka�dy jego sygna� mi�niowy (w
systemie DG sterowanie odbywa si� nie tylko rozkazami s�ownymi, za po�rednictwem
hydrofonu, ale tak�e poprzez sygna�y mi�niowe, jak w manipulatorach bionicznych).
Do wraka dotar�em bezb��dnie. Samolot - a w�a�ciwie jego kad�ub z prawym skrzyd�em,
lecz bez silnik�w i usterzenia - dryfowa�, z tendencj� do opadania w g��biny. Op�yn��em go
woko�o wolno, tak aby "Pstr�g" m�g� na monitorze przyjrze� mu si� dobrze i okre�li�, gdzie
nale�y szuka� tego cholernego pojemnika. Pojedyncze obrazy przekazywane s� co p�
sekundy, wi�c ju� sporo mo�na zobaczy�, chocia� o ci�g�ym telewizyjnym przekazie nie ma
mowy, bo kana� ultrad�wi�kowy jest za w�ski.
W kabinie pilot�w nikogo nie by�o, chocia� wyj�tkowo ma�o ucierpia�a. "Pstr�g" poleci�
mi podp�yn�� do odstrzelonych drzwi awaryjnych i zajrze� do wn�trza. Ale niewiele by�o
mo�na zobaczy�, wi�c za zezwoleniem "Pstr�ga" w�adowa�em si� do �rodka.
Wtedy od razu ich zobaczy�em, a zw�aszcza jednego, kt�ry zdawa� si� sta�, zaczepiony
kombinezonem o jaki� rega� z butlami. Drugi pokaza� mi tylko nogi - tu��w znajdowa� si� za
progiem w�azu, z kt�rego wydobywa�a si� m�tna ciecz, czy mo�e raczej zawiesina. I wtedy
w�a�nie si� zacz�o!
Patrz�, a ten stoj�cy czy wisz�cy truposz szczerzy do mnie z�by, mruga okiem i rusza r�k�
- jakby mnie zaprasza� lub wita�. Nie jestem strachliwy, niejednego nieboszczyka ju� pod
wod� widzia�em, ale ten by� jaki� inny, jakby �ywy, cho� zdawa�em sobie spraw�, �e to
z�udzenie.
"Co ci jest?" - s�ysz� g�os "Pstr�ga" w hydrofonie. Wida� czujniki "bio" ju� przekaza�y, �e
si� zdenerwowa�em. Zanim zd��y�em odpowiedzie�, spojrza�em jeszcze raz na truposza i a�
mnie zmrozi�o. Patrz�, a on ma ni mniej ni wi�cej, tylko twarz... "Pstr�ga".
"Wracaj natychmiast do statku!" - m�wi truposz, ale przecie� wiem, �e to z�udzenie, �e to
"Pstr�g" wzywa mnie przez hydrofon.
Oczywi�cie, nie potrzebowa� tego rozkazu dwa razy powtarza�...
Ale to jeszcze nie by� koniec. Kiedy ju� by�em nad wrakiem, o�wietli�em jeszcze raz
reflektorem kad�ub. Musz� Ci przyzna�, �e mia�em jakie� nieodparte, nieuzasadnione
logicznie wra�enie, �e ten nieboszczyk idzie za mn�. I wtedy zobaczy�em, �e pod wrakiem
7
samolotu co� prze�wieca przez wod� - jaki� b�yszcz�cy, elipsoidalny tw�r, z d�ugimi
ramionami chwytnymi. Przypomina� troch� g��binowego kraba, ale by� chyba za wielki.
"Co tam widzisz pod wrakiem?" - pytam "Pstr�ga". Ale on nic na to, tylko ponawia
rozkaz: "Wracaj na statek!"
Okaza�o si�, �e niczego na ekranach nie widzia�. Rozumiem, �e ��czno��, zw�aszcza
wizyjna, gdy by�em we wraku. mog�a by� utrudniona, ale �eby hydrolokatory statku, DGbat�w
i moje w�asne niczego nie przekaza�y - to wyda�o mi si� podejrzane.
Visanto - lekarz pok�adowy i hydrobiolog - da� mi proszki na uspokojenie i kaza� mi si�
przespa�. "Pstr�g" obudzi� mnie po godzinie, gdy� opuszcza� statek z Darleyem i Visanto i
mia�em ich nawigowa�. Nie wiem. co si� wydarzy�o, gdy spa�em, ale z tego, co mi m�wi�,
wynika�o, �e "jaki� cholernie niebezpieczny obiekt" jest tu gdzie� pod nami i �e musi go za
wszelk� cen� "zabezpieczy�". By�o jasne, �e chodzi o ten niezidentyfikowany obiekt wodnopowietrzny.
Czu�em si� zupe�nie dobrze i gdyby Visanto �y�, m�g�by to potwierdzi�. Na
pewno nie ryzykowaliby, abym prowadzi� "Pstr�ga" i sterowa� "Trytonem".
W statku pozostali ze mn� trzej ch�opcy - Alecky, Roberts i Stern - kt�rzy mieli czeka� na
rozkazy "Pstr�ga".
Pocz�tkowo wszystko gra�o. Widzia�em na ekranie wrak i sylwetki trzech ludzi. "Kraba"
rzeczywi�cie ani �ladu. Podprowadzi�em Murphy'ego pod wrak, potem wskaza�em mu
otwarty w�az awaryjny, przez kt�ry dosta�em si� do wn�trza samolotu. Ale on najpierw wys�a�
doktora Visanto z przyrz�dami mierz�cymi radioaktywno�� i toksyczno�� wody. Ten tylko
zajrza� do wn�trza i zaraz si� cofn��, tak i� - zanim zd��y�em prze��czy� si� na jego kamer� -
ju� nie mog�em zobaczy�, co si� tam w �rodku dzieje.
Przekaza�em Sternowi i Alecky'emu rozkaz "Pstr�ga", aby dostarczyli mu pi�� arkuszy
folii uszczelniaj�cej i butle z ciek�ym plastikiem, krzepn�cym w wodzie "na cement". Mnie w
tym czasie pocz�y m�czy� torsje, jakbym cierpia� na morsk� chorob� (nigdy dot�d nie
mia�em tej dolegliwo�ci), ale Roberts przyni�s� mi pastylki i przesz�o.
W tym czasie Murphy z ch�opakami i doktorem zacz�li uszczelnia� kad�ub samolotu. Nim
jednak zd��yli sko�czy�, Visanto poczu� si� niedobrze. Mia� wr�ci� na statek, lecz widocznie
co� mu si�, tak jak i mnie, przywidzia�o, bo zacz�� p�yn�� nie w g�r�, lecz w d�, na g��bi�.
"Pstr�g" nie m�g�, niestety, przerwa� roboty, wi�c poleci� Robertsowi, aby zanurkowa� za
nim, a ja mia�em go naprowadzi�.
Z doktorem by�o rzeczywi�cie niedobrze. Gdy tylko prze��czy�em si� na jego "bio" - a�
mnie zmrozi�o. Co prawda t�tno i ci�nienie by�y w normie, lecz na ekranie
elektroencefalograficznym dominowa�y bardzo wolne fale delta jak podczas g��bokiego snu.
Ze mn� te� zreszt� nie by�o najlepiej. W�a�nie mia�em prze��czy� si� na Robertsa i si�gam
do przycisku, a tam widz� jak�� obc� r�k�... Patrz�, a obok mnie w fotelu siedzi ten sam
truposz, kt�rego widzia�em we wraku i szczerzy do mnie z�by...
M�wi� sobie: to halucynacja, tylko spokojnie Jorge, nie masz si� czego ba�. Wstaj� i id�
do niego... Rzeczywi�cie: nic nie ma - pusty fotel.
Tymczasem na ekranach lokalizacji przestrzennej, obok sylwetek Visanto i Robertsa widz�
mojego "kraba-olbrzyma". Wo�am wi�c do Robertsa, aby ucieka�, lecz on jakby nic nie
s�ysza� - p�ynie dalej, a "krab" jest tu� tu� nad nim. I w tej samej chwili czuj�, �e kto� mnie
chwyta za rami�...
Ogarn�� mnie w�wczas taki strach, jakiego chyba jeszcze nigdy nie odczuwa�em. Zrobi�o
mi si� ciemno przed oczami.
Nie wiem jak d�ugo to trwa�o, ale wreszcie zdoby�em si� na wysi�ek i odwracam g�ow�. To
nie "m�j" truposz, to "Pstr�g" z ch�opakami. Wr�cili na statek i wertuj� mapy. Jest te�
Visanto i Roberts - wszyscy zdrowi i cali.
Musz� Ci wyzna�, �e z tamtych chwil (i zreszt� do ko�ca operacji) nie wszystko jest dla
mnie jasne. Zgadzam si� z lekarzami, i� musia�em by� nie najgorzej podtruty tym
8
paskudztwem � pojemnika i niekt�re sceny przypominam sobie jak przez mg��. Ale to wcale
nie znaczy, abym by� nieprzytomny i majaczy�. Wyra�nie potrafi�em odr�ni�, co jest
rzeczywisto�ci�, a co halucynacj� - jak cho�by ten "�ywy nieboszczyk". Pami�tam te� bardzo
dobrze niekt�re s�owa "Pstr�ga" i nikt mi nie powie, �e on tego nie m�wi�.
Pami�tam na przyk�ad, jak powiedzia�, �e "trzeba zej�� "Trytonem" g��biej, bo "obiekt"
opada w d� i mo�e by� niedobrze". To znaczy, �e mo�e nam umkn��, nim zdo�amy go
przechwyci�. Na ekranie wida� go by�o zreszt� do�� wyra�nie - �wietnie to pami�tam - tyle,
�e chwilami zdawa� si� kurczy�, to zn�w rosn��. Wed�ug "Pstr�ga" mia�o to oznacza�, �e
"Krab" kozio�kuje na skutek uszkodzenia uk�adu stabilizuj�cego. Okaza�o si� jednak, �e �atwo
odzyskuje stabilno��, je�li tylko zbli�amy si� do niego.
Prawd� m�wi�c, on chyba bawi� si� z nami w kotka i myszk�. Wygl�da�o to tak, jakby
kto� by� tam w �rodku, lecz moim zdaniem to si� nie bardzo zgadza�o z wymiarami obiektu -
2-3 metry to troch� za ma�o jak na statek wodno-powietrzny, ba - g��binowy!
Zgodnie z rozkazem "Pstr�ga" siedzia�em za sterami i pami�tam dobrze, jak si� "diabe�"
zachowywa�. Gdy zwi�ksza�em szybko�� - przyspiesza�, gdy zwalnia�em - r�wnie� zwalnia�,
gdy zawraca�em - szed� za nami. "Pstr�g" kaza� mi tak manewrowa�, aby sprowadzi�
"obiekt" na p�ytsze wody, co zreszt� uda�o si� bez wi�kszego trudu. Pami�tam te�, �e
wypu�ci�em dalsze trzy DG-baty i �e wyp�yn�li�my na powierzchni�.
Na ekranie by�o wida�, �e obiekt dryfuje �wier� mili od "Trytona", na g��boko�ci
dwudziestu paru metr�w. Potem "Pstr�g" rozmawia� z kim� przez radio, a jak sko�czy�,
zarz�dzi� alarm bojowy i kaza� przygotowa� sie�. najwi�ksz� jak� mieli�my w magazynie.
Plan akcji by� prymitywnie prosty i chyba wykonywany na rozkaz, bez wi�kszego
przekonania, gdy� "Pstr�g" by� zdenerwowany i napi�ty, co mu si� rzadko zdarza�o. Do mnie
powiedzia� co� w tym sensie: "Grube ryby �ycz� sobie, aby pstr�g zmieni� si� w rybaka".
By�em na pok�adzie, kiedy schodzili do wody. Widz� ich, jakby to by�o dzi�: Alecky,
Darley, Roberts, Stern i Visanto, no i oczywi�cie Murphy... Ja pozosta�em na "Trytonie".
Sie� roz�o�ono jeszcze na powierzchni, a potem poszli w g��b na jakie� sze��dziesi�t
metr�w i w ca�kowitej ciemno�ci, prowadzeni tylko moimi wskazaniami, podp�yn�li pod
"obiekt". Obserwowa�em na ekranach ka�dy ich ruch i pami�tam, �e to diabelstwo ani
drgn�o, gdy podp�ywali. Zacz��em nawet wierzy�, �e ten wariacki plan si� uda i gdy
przekazywa�em "Pstr�gowi" "o key", martwi�em si� tylko, aby ch�opcy w por� odp�yn�li i nie
poci�gn�y ich wiry, w �lad za gwa�townie wnosz�cymi si� p�ywakami. Wszystko zreszt�
gra�o jak trzeba: spr�one powietrze wype�ni�o balony-p�ywaki, szybko posz�y w g�r� i
czasza sieci zamkn�a si� b�yskawicznie nad "obiektem". Uruchomi�em silnik i zacz��em
ci�gn�� lin�. daj�c wsteczn�, gdy odczu�em szarpni�cie i w dziobowym iluminatorze pojawi�o
si� na moment ��te �wiat�o. "Pstr�g", kt�ry by� nie dalej jak sto metr�w od obiektu,
powiedzia� mi. �e widzia� o�lepiaj�cy b�ysk przypominaj�cy zwarcie elektryczne. Okaza�o si�,
�e "krab" wypali� dziur� w sieci i pop�yn�� w kierunku atolu.
Ju� to powinno przekona� "Pstr�ga", �e nie ma co dalej ryzykowa�. Ale on si� upar�, a
mo�e komu� tam u g�ry przyrzek�, �e zrobi wszystko, aby "go��" si� nie wymkn��; do��, �e
poleci� mi, aby natychmiast ruszy� w pogo�, on za� z ch�opakami uczepi� si� podartej sieci i
b�d� ich w ten spos�b holowa�. Chodzi�o o to, aby nie traci� czasu na wy�awianie sze�ciu
ludzi.
I zn�w wszystko gra�o, jak zwykle z "Pstr�giem". Dopiero przed samym wej�ciem do
zachodniej laguny zacz�y si� k�opoty. "Krab" schowa� si� gdzie� w�r�d raf i o lokacji z
samego "Trytona" nie by�o ju� mowy. Rozstawi�em wi�c DG-baty i "Pstr�g" z ch�opakami
pocz�� penetrowa� podwodne przej�cia, nisze i komory w ska�ach. Pami�tam, �e ��czno��
by�a utrudniona, z d�ugimi przerwami, bo sygna�y ultrad�wi�kowe na skutek wielu odbi� nie
tylko szybko ulegaj� wyt�umieniu, ale r�wnie� daj� wielokrotne, nak�adaj�ce si� echa.
�adnego �ladu "kraba" nie uda�o si� odkry�, chocia� "Pstr�g" by� wytrwa�ym,
9
do�wiadczonym tropicielem-p�etwonurkiem.
Wtedy, niestety, zn�w poczu�em si� gorzej. Co prawda �aden nieboszczyk ju� mnie nie
nawiedza�, ale nie mog� sobie przypomnie�, czy Murphy wraca� jeszcze na statek. Pami�tam
tylko moment odebrania sygna�u ska�enia. Pochodzi� chyba z he�mu "Pstr�ga" - zreszt� tylko
oficerowie byli zaopatrzeni w mierniki promieniowania. "Pstr�g" nurkowa� w�wczas chyba z
Darleyem i Visanto.
Nat�enie promieniowania by�o pocz�tkowo bardzo ma�e i gdy zameldowa�em
"Pstr�gowi" o radiacji, nawet si� ucieszy�: "Wida� to paskudztwo przecieka i po tym �ladzie
znajdziemy go bez trudu" - powiedzia� w�wczas.
Pami�tam, �e mnie to promieniowanie bardzo zaniepokoi�o i ju� wtedy odradza�em mu
dalsze nurkowanie. Powinien czeka� na odpowiednie wyposa�enie. Zreszt� C-5 by� ju� w
drodze. Jednak Murphy si� upar�, a nawet �ci�gn�� Robertsa, Sterna i Alecky'ego. Nie chc�
przez to powiedzie�, i� bezmy�lnie ryzykowa� �yciem ch�opak�w. W zasadzie plan by� dobry:
po zlokalizowaniu, w kt�rej komorze podwodnej ukrywa si� ten lataj�cy "krab" mieli
zablokowa� przej�cie, wysadzaj�c ska��.
Widzia�em na ekranie, �e "Pstr�g" p�ynie skrajem rafy, a ch�opaki z �adunkami za nim, w
odleg�o�ci kilkunastu metr�w. "Trytona" ustawi�em tak, aby jak najd�u�ej utrzyma�
nieprzerwan� ��czno��. Miejsce, z kt�rego wydostawa�a si� ska�ona woda odnale�li do��
szybko. Pami�tam, �e przypomina�o ono nisko sklepiony tunel o prze�wicie 2-4 metr�w.
Tylko z trudem mo�na by�o sobie wyobrazi�, jak tam wcisn�� si� ten szata�ski "krab".
Murphy rozkaza� za�o�y� �adunki, a sam z Darleyem pop�yn�� w g��b tunelu.
Promieniowanie nieznacznie wzrasta�o, co mu sygnalizowa�em stale. Gdy otrzyma� dawk�
ponad 2 rem powiedzia�em, �e musz� wraca�. Ale on nie chcia� mnie s�ucha�. Do tego
��czno�� by�a coraz gorsza, a� wreszcie si� urwa�a. P�niej zjawi� si� u wylotu tunelu sam
Darley i da� zna� czekaj�cym, aby pop�yn�li za nim. Czeka�em na nich z coraz bardziej
rosn�cym niepokojem.
Pojawili si� wreszcie, lecz wyp�yn�li nie z tunelu, tylko dwie�cie metr�w dalej - spod rafy.
"Pstr�g" mia� na liczniku ponad 900 rem, a inni chyba niewiele mniej. Takich moment�w si�
nie zapomina; gdy mu o tym powiedzia�em, gwizdn�� tylko przeci�gle, a potem o�wiadczy�,
�e zobowi�zuje mnie do tajemnicy wobec reszty, i �e tak czy inaczej nic nie maj� do
stracenia, a wi�c postaraj� si� zrobi� co do nich nale�y...
I to by�a nasza ostatnia rozmowa. Wr�cili pod ska�y i ��czno�� si� urwa�a. Liczy�em, �e
mo�e wyp�yn� inn� jak�� dziur�. Kr��y�em wok� atolu jeszcze blisko trzy dni, a� do
przyp�yni�cia C-5, lecz ju� �adnych sygna��w nie odebra�em.
A potem zacz�a si� ca�a afera z "dochodzeniem prawdy" i fabrykowaniem oficjalnej
wersji operacji Tryton 703. Je�li szperasz po archiwach, na pewno znasz lepiej t� wersj� ni�
ja.
Licz� na Tw�j krytycyzm.
Zawsze wierny"
J.C.S.
Droga Matti.
Co� mi si� zdaje, �e kto� (nawet domy�lam si� kto) pr�buje Ci wm�wi�, �e to wszystko, o
czym Ci napisa�em, to majaczenie chorego cz�owieka. By� zn�w u mnie ten facet, rzekomo od
Ciebie i nalega� aby z nim porozmawia�, a ja - wbrew postanowieniu - zgodzi�em si� na to
nieopatrznie. Mo�e zreszt� dobrze si� sta�o, bo przynajmniej orientuj� si�, w jakim kierunku
idzie ich kontrakcja. Ten facet wygl�da mi bardziej na lekarza ni� filmowca. Obawiam si�, �e
10
o moich listach powiedzia�a� komu�, kto przekaza� wiadomo�� gdzie nie trzeba. Czuj�, �e
zn�w zaczynaj� si� jako� dziwnie mn� interesowa�. Prosz� Ci� o zachowanie dyskrecji, bo
nie chcia�bym, aby zosta�o ujawnione nazwisko mego zaufanego cz�owieka.
Wracaj�c do zasadniczego tematu, musz� stwierdzi�, �e w istocie ten rzekomy Tw�j
wys�annik ods�oni� karty. Pr�bowa� wysondowa�, co my�l� o oficjalnej wersji przebiegu
operacji Tryton 703. Licz�c si� z tym, �e ta wersja mo�e by� lansowana przez pewnych
wp�ywowych ludzi jako podstawa scenariusza, przedstawi� Ci pokr�tce moje
kontrargumenty:
1. Twierdzenie, �e ca�a operacja Tryton 703 ogranicza�a si� do odnalezienia i
zabezpieczenia pojemnika z jakim� bardzo gro�nym �rodkiem bojowym o dzia�aniu
psychotropowym i halucynogennym, jest przeinaczaniem fakt�w w celu ukrycia nieszcz�snej,
kompromituj�cej sprawy nieudanego przechwytu "niezidentyfikowanego obiektu". Mo�esz
sprawdzi� - w tym czasie rzeczywi�cie odbywa�y si� manewry na p�nocno-zachodnim
Pacyfiku i by�a wys�ana tajna instrukcja dotycz�ca przechwytu. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e
"Pstr�g" Murphy otrzyma� t� instrukcj� i dzia�a� zgodnie z jej wskazaniami.
2. Mo�na si� zgodzi� z tez�, �e ja i dr Visanto ulegli�my zatruciu tym, co znajdowa�o si� w
p�kni�tym pojemniku (by� mo�e nawet p�k� on w czasie lotu i zatrucie za�ogi by�o przyczyn�
katastrofy), ale nie znaczy to, �e nie potrafi�em odr�ni� halucynacji od realnych spostrze�e�.
Przecie� �wiadomie, wr�cz na zimno, potrafi�em oceni� sytuacj� i odrzuci� to, co by�o
tworem mojej wyobra�ni. Jestem pewny, �e Murphy, Visanto, Alecky, Darley, Roberts i Stern
wr�cili do batyskafu, gonili ze mn� razem "kraba" i zagin�li nie w pobli�u miejsca katastrofy
transportowca powietrznego. lecz gdzie� w pobli�u atolu Palmyra. Przecie� odnaleziono (i
mog� stanowi� dow�d rzeczowy) resztki sieci, kt�re ci�gn�� "Tryton" a� w pobli�e raf.
Chyba, �e kto� ju� zniszczy� len dow�d. Ale musz� by� dokumenty. A mo�e i to zosta�o
wymazane, jak zapisy na ta�mach magnetycznych DG?
3. Odrzucam kategorycznie wszelkie pr�by "bronienia" mnie, w rodzaju twierdzenia, �e
nie mog� odpowiada� za swoje czyny, gdy� znajdowa�em si� w stanie zatrucia,
powoduj�cego zaburzenia �wiadomo�ci, �e nie zdawa�em sobie sprawy, i� zostawi�em
towarzyszy zaj�tych uszczelnianiem wraka, odp�ywaj�c w kierunku atolu, �e wreszcie - nie
jest pewne, czy "Pstr�g" lub ktokolwiek z jego podkomendnych by� w stanie wr�ci� o
w�asnych si�ach na "Trytona", zanim nadesz�a pomoc, gdy� z pewno�ci� r�wnie� ulegli
zatruciu. Jest to bardzo perfidna forma "przekonywania" mnie, abym przyj�� za prawd�
"wersj� oficjaln�".
Nie dam sobie wm�wi�, �e ska�enie radioaktywne, "krab", a nawet w og�le
"niezidentyfikowany obiekt" to tylko wytwory mojej chorej wyobra�ni. Co wi�cej, je�li mnie
odwiedzisz, poka�� Ci wycinek prasowy (dobrze go ukry�em) zawieraj�cy relacje marynarzy
z trampa przep�ywaj�cego w pobli�u atolu Palmyra w osiem dni po zako�czeniu operacji
Tryton 703. Ot� w odleg�o�ci oko�o dwustu metr�w od ich statku wyszed� spod wody i
odlecia� na p�noc "niezidentyfikowany obiekt", kt�rego kszta�t odpowiada �ci�le temu, co
widzia�em w g��binach. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e by� to ten sam "lataj�cy krab".
M�g�bym jeszcze mno�y� argumenty - ale po co? Chyba, �e b�dziesz mia�a konkretne
pytania.
Pisa� wi�cej nie b�d�. Teraz na Ciebie kolej - musisz przyjecha�!
J. C. S.
Droga Matti.
A jednak musia�em napisa� jeszcze raz. Jestem bardzo niespokojny. Nie ulega
11
w�tpliwo�ci, �e cz�owiek, przez kt�rego do Ciebie wysy�a�em listy - ogrodnik z naszego
sanatorium - oszukiwa� mnie i dawa� te listy do czytania doktorowi Millerowi - naczelnemu
lekarzowi. Powiedzia� mi o tym w zaufaniu jeden z pacjent�w, kt�ry s�ysza�, jak o tym
rozmawiali lekarze z naszego oddzia�u. Mog� mu wierzy�, gdy� zauwa�y�em, i� w ostatnim
czasie zn�w zaczynaj� dawa� mi takie ma�e niebieskie pastylki, po kt�rych m�ci mi si� w
g�owie. Mia�em te� d�ug� rozmow� z psychoterapeut�, kt�ry nawraca� par� razy - co prawda
bardzo ostro�nie - do sprawy Trytona i to w "wersji oficjalnej", a tak�e pr�bowa� mi
wm�wi�, �e Ty nie �yjesz od dziesi�ciu lat, za� film o "Pstr�gu" kr�ci Tw�j syn. Co gorsza
ten m�j informator-pacjent twierdzi, �e ogrodnik w og�le nie wys�a� moich list�w i le�� one
w teczce z histori� mojej choroby... Ten list wysy�am inn� drog�. Na wypadek gdyby si�
okaza�o, �e jest to pierwszy list, jaki ode mnie otrzyma�a�, wyja�niam, �e chcia�em Ci
przekaza� prawdziw� wersj� wydarze� zwi�zanych ze �mierci� "Pstr�ga" Murphy.
Koniecznie musisz mnie odwiedzi�. To dla mnie mo�e oznacza� wiele, a mo�e wszystko...
Nie wierz wersji oficjalnej. To oszczerstwo. Ja ich nie zabi�em! To nie mo�e by� prawda!
Czekam Twego przyjazdu
Jorge
Potwierdzam zgodno�� odpisu z orygina�em przechowywanym w
archiwum Sanatorium im. gen. L.S. Martinsona w Balata
dr F. G. Miller
naczelny lekarz
(1977)
12
SP�R O FANTASTYK� I
POD UROKIEM TECHNIKI
Wiek XIX. Wiek pary, w�gla i stali. Silnik cieplny toruje drog� rewolucji przemys�owej.
Maszyna parowa ju� nie tylko odwadnia kopalnie, porusza miechy hutnicze i krosna. Staje
ona w zawody z �aglem, a "konie z pary uwiane" ci�gn� po stalowych szynach w�e
wagon�w z "zawrotn�" pr�dko�ci� 40 km/godz.
Wiek XIX.. Wiek narodzin nowego gatunku literackiego - naukowej fantastyki...
- Data urodzenia i rodow�d nie budz� w�tpliwo�ci.
- Czy rzeczywi�cie nie budz�? Podr� mi�dzyplanetarn�, i to z pomoc� silnika
odrzutowego, opisa� ju� w XVII wieku Cyrano de Bergerac.
- Fantastyka naukowa, czyli tzw. science fiction (SF), to technicystyczna i scientystyczna
bajka epoki eksplozywnego rozwoju nauki i technologii, wybiegaj�ca swymi wizjami w
przysz�o��. Tego w literaturze a� do ko�ca XVIII w. nie znajdziesz. SF to dziecko marze� i
obaw wsp�czesnego cz�owieka.
- Przesada! Raczej proste skrzy�owanie techniki z literatur� przygodow�, kt�re �adnych
szczeg�lnych korzy�ci ani technice ani literaturze nie przynios�o. Jest to bowiem "ni pies ni
wydra". Po pierwsze: SF nie jest kontynuacj� wielkich tradycji fantastyki, czerpi�cej jak�e
szeroko z wierze� i ba�ni ludowych. Po drugie: utw�r fantastyczny jest dlatego fantastyczny,
�e tworzy �wiat z element�w nadnaturalnych, nie odpowiadaj�cych kryteriom rzeczywisto�ci,
�e nie liczy si� z prawid�owo�ciami stwierdzonymi przez nauk� - z fizyk� i chemi�, z
technik� i biologi�. W tzw. naukowej fantastyce przyj�te rygory korespondowania z wiedz�
przyrodnicz� i techniczn� ograniczaj� swobod� wyobra�ni, a technicystyczna sceneria i
pseudonaukowy �argon nie mog� stanowi� pola dla rozwoju prawdziwego artyzmu.
- Wi�c wed�ug ciebie nauka i technika nie mog� by� �r�d�em inspiracji artystycznej?
- Nie wiem, czy nie mog�. W ka�dym razie, jak dot�d, poza nielicznymi wyj�tkami,
trudno tego typu tw�rczo�� zaliczy� do prawdziwej literatury. Jest to literatura m�odzie�owa. i
to zazwyczaj po�ledniejszej jako�ci. Powiem wi�cej, inflacja utwor�w SF o bardzo niskim
poziomie literackim, granicz�cym nierzadko z grafomani�, psuje smak artystyczny
odbiorc�w, a wi�c m�odzie�y.
- Zarzuty bardzo ci�kie...
- Jest ich wi�cej. Ow� fantastyk� technicystyczn� trudno nazwa� naukow�. Cz�sto nie ma
ona nawet walor�w dobrej popularyzacji nauki i techniki. Nawet Verne nie cieszy� si� zbytnio
uznaniem w�r�d wsp�czesnych mu naukowc�w.
- Wykazujesz niezbyt dobr� znajomo�� fakt�w, a te, kt�re odpowiadaj� prawdzie,
uog�lniasz i interpretujesz tendencyjnie. Cho�by sprawa odbiorc�w. Prawda, �e du�y procent
w�r�d czytelnik�w stanowi m�odzie�, ale owa m�odzie� to nierzadko m�odzi in�ynierowie,
lekarze, pracownicy naukowi. W�r�d odbiorc�w, a tak�e tw�rc�w fantastyki spotykamy
nawet wybitnych uczonych. W ostatnich latach coraz �ywiej interesuj� si� ni� psycholodzy i
13
socjolodzy. Od czas�w Verne'a wiele si� zmieni�o.
- Uczeni i technicy traktuj� SF jako rozrywk�, jako relaks i igraszk� intelektualn�. A �e
wiedza nie zawsze chodzi w parze z talentem literackim czy nawet smakiem artystycznym...
- Nie przecz�, �e stosuj�c kryteria czysto literackie mo�na bardzo krytycznie ocenia�
wi�kszo�� utwor�w SF. Ale by�oby grub� przesad� twierdzenie, �e one w�a�nie nadaj� ton
temu nurtowi pisarstwa. Naukowa fantastyka jest zjawiskiem bardzo z�o�onym i
zr�nicowanym zar�wno pod wzgl�dem tematyki, formy, jak i poziomu artystycznego.
Reprezentowane s� tu niemal wszystkie rodzaje i gatunki literackie. Obok powie�ci
przygodowej i podr�niczej - studium psychologiczne i utopia spo�eczna, obok "krymina�u" i
"dreszczowca" - groteska filozoficzna, satyra obyczajowa i parodia w�asnego podgatunku,
obok melodramatycznej epopei bohaterskiej - zbeletryzowany esej. I te� - jak to w og�le
bywa w literaturze - obok utwor�w miernych, czasem wr�cz prymitywnych artystycznie -
dzie�a dojrza�e literacko, o g��bokiej tre�ci humanistycznej i spo�eczno-filozoficznych
walorach poznawczych. Nie wolno jednocze�nie zapomina� o specyfice SF, o tym, czego
wymaga od niej czytelnik i specjalistyczna krytyka - ceni si� tu wysoko fascynuj�cy temat,
oryginalno�� pomys��w, zaskakuj�ce rozwi�zania zagadek, logiczno�� konstrukcji, wag� i
aktualno�� stawianych problem�w. By�oby r�wnie� ryzykowne zaliczanie tej fantastyki do
literatury m�odzie�owej.
- A jednak wielu zagorza�ych czytelnik�w wsp�czesnej literatury, zw�aszcza o
humanistycznym wykszta�ceniu, stroni od fantastyki naukowej. Zra�a ich technicystyczna i
scientystyczna konwencja, z gruntu odmienna od dawnej fantastyki ludowej czy
romantycznej.
- I tu w ostatnich latach wyst�puj� wyra�ne zmiany. Kr�gi mi�o�nik�w SF nie s� ju�
w�skimi kr�gami entuzjast�w techniki, tak jak to by�o jeszcze w latach pi��dziesi�tych i
sze��dziesi�tych. Wynika to w du�ej mierze st�d, �e sami tw�rcy fantastyki coraz cz�ciej
odchodz� od technicystycznej konwencji. Wystarczy wymieni� nazwiska takich pisarzy,
wysoko cenionych przez czytelnik�w i krytyk�w, jak Bradbury, Strugaccy, Vonnegut, Ballard
czy Ursula Le Guin.
- Nie bardzo wierz� w ten prze�om. Wielcy pisarze stroni� od SF, tak jak stronili w XIX
wieku. Rozw�j techniki nie tworzy pola dla natchnie� artystycznych.
- A co powiesz na to, �e za prekursora takiej w�a�nie fantastyki mo�na uzna�
Mickiewicza?
- Nie wierz�. To nie w jego stylu.
- A jednak... W 1829 roku, a wi�c na 34 lata przed Verne'em, w czasie pobytu w
Petersburgu, Mickiewicz podj�� prac� nad dzie�em literackim pt. "Historia przysz�o�ci".
Niestety, dzie�o to zagin�o, prawdopodobnie w czasie przesy�ki do Rzymu i znamy jego tre��
tylko z pami�tnik�w Ody�ca, kt�remu Mickiewicz czyta� wst�p i pierwsze rozdzia�y oraz
relacjonowa� plan akcji. By�a to techniczna i spo�eczna wizja przysz�o�ci, ukazuj�ca
przewidywane konsekwencje post�pu w tych dziedzinach techniki, kt�rych �wiadkiem
rozwoju by� Mickiewicz. Odyniec wspomina o "ca�ych miastach dom�w i sklep�w,
budowanych z �elaza na ko�ach, a p�dz�cych po kolejach �elaznych, ze wszech stron l�du na
jarmark pod Lizbon�, dok�d znowu ocean w olbrzymich okr�tach, przynosi p�ody innych
cz�ci �wiata", o parostatkach i dziwnych balonach - "flotach skrzydlatych lataj�cych w
powietrzu jak �urawie i g�si", o optycznych i akustycznych przyrz�dach ��czno�ci, kt�re
mo�na by uzna� za zapowied� radia i telewizji, a nawet o wizjach komunikacji
mi�dzyplanetarnej i "stosunk�w z planetami". Trzeba podkre�li�, i� Mickiewicz trafnie
przewidywa� nie tylko rozw�j techniki, ale i jego konsekwencje spo�eczne, wskazuj�c na
niebezpiecze�stwa, jakie post�p naukowy i techniczny w sobie kryje.
- Jedna jask�ka nie czyni wiosny. Przyznajesz zreszt�, �e Mickiewicz nie by� entuzjast�
techniki. A taka afirmatywna postawa musi cechowa� ka�dego tw�rc� SF.
14
- Niekoniecznie. Mamy liczne przyk�ady, zw�aszcza w naszych czasach, wr�cz odwrotnej,
wrogiej postawy. Ale w jednym masz racj�: pisarz uprawiaj�cy fantastyk� naukow� znajduje
si� z pewno�ci� pod urokiem techniki, jest zafascynowany jej moc� cudotw�rcz�. W sensie
pozytywnym lub negatywnym. Mickiewicz pisz�c "Histori� przysz�o�ci", by� z pewno�ci�
pod silnym wra�eniem post�pu technicznego, co nie oznacza, i� zrezygnowa� ze swego
krytycznego stosunku do kultu rozumu i zdobyczy cywilizacyjnych.
- Tak czy inaczej powie�� ta nie trafi�a nigdy do r�k szerszego grona czytelnik�w i dopiero
Verne stworzy� atrakcyjny dla m�odzie�y do dzi� wzorzec fantastyki, kre�l�cej wizje techniki
przysz�o�ci, a jednocze�nie opartej do�� solidnie o aktualny stan wiedzy przyrodniczej.
- Nie s�dz�, aby tajemnic powodzenia ksi��ek Verne'a nale�a�o szuka� w ich walorach
popularyzatorskich. Jest to przecie� nauka i technika z zupe�nie innej epoki. Przetrwa�
powiew wielkiej przygody, a przede wszystkim warto�ci moralne, spo�eczne i artystyczne
jego dzie�.
- Nie przesadzajmy z tymi warto�ciami...
- Mam na my�li plastyczne ukazanie idea�u bohatera. Jest nim cz�owiek w�adaj�cy
technik�. Cz�owiek pokonuj�cy sw� wiedz�, rozumem i si�� moraln� pi�trz�ce si� na jego
drodze przeszkody. Ten wzorzec nie straci� nic na aktualno�ci. I chyba nie straci nigdy.
15
LIST
16
I
Og�uszaj�cy huk wstrz�sn�� �cianami kabiny. Co� targn�o gwa�townie statkiem raz i
drugi. Irena usiad�a na pos�aniu. Wyrwana nagle z g��bokiego snu, rozgl�da�a si�
p�przytomnie doko�a.
Otrze�wi�o j� silne szarpni�cie za rami�. Ujrza�a przed sob� wykrzywion� przera�eniem
twarz Gerdy - wsp�towarzyszki podr�y. Potem ju� tylko jej kolorowy szlafrok mign�� w
rozsuni�tych drzwiach.
- Toniemy!!!
Irena nie u�wiadamia�a sobie, czy by� to rozpaczliwy krzyk Gerdy, czy te� jej samej. Gdy
si�ga�a po walizk�, statek pochyli� si� niespodziewanie i pad�a z powrotem na koj�. Zerwa�a
si� natychmiast i rzuci�a ku drzwiom. Czu�a instynktownie, �e nie ma ani chwili do stracenia.
Korytarz przybiera� niewiarygodnie pochy�� pozycj�. �ar�wki przygasa�y, to zn�w
rozjarza�y si� ��tym �wiat�em. Na w�skich schodach t�oczyli si� ludzie. Wspinali si� jedni
przez drugich, zrzucali ze stopni, bili, kopali... Na pod�odze le�a�y porzucone walizki i
odzie�...
Irena pobieg�a do drugiego wyj�cia. Tam r�wnie� t�um ogarni�ty panik� wype�nia� schody.
Usi�owa�a uspokaja� oszala�ych ze strachu ludzi, ale nikt jej nie s�ucha�. Kto� uderzy� j�
pi�ci� w kark, a� si� zatoczy�a...
Na szcz�cie za�oga przyst�pi�a do zorganizowanej akcji ratowniczej i zator ust�powa�
szybciej.
- Pojedynczo! Pojedynczo! Pr�dzej! - przedziera�y si� przez zgie�k okrzyki. - Na lewo!
Na lewo!
Nie pami�ta�a, popychana i szarpana przez t�um, kiedy znalaz�a si� na pok�adzie. Tu nad
zgie�kiem g�rowa� dono�ny g�os megafonu:
- Kierowa� pasa�er�w na lew� burt�! Uwaga! Druga i trzecia szalupa! Najpierw kobiety i
dzieci!
K��by ciemnego, gryz�cego dymu wydobywa�y si� z maszynowni. Statek pogr��a� si� ruf�
coraz g��biej. Jakie� r�ce narzuci�y na Iren� pas ratunkowy. Usi�owa�a dotrze� do szalupy,
lecz nowy wstrz�s zachwia� kad�ubem statku. Z maszynowni wystrzeli� w g�r� p�omie�. W
ciemno�ci rozja�nianej tylko reflektorem na mostku kapita�skim ujrza�a jak�� kobiet�
staczaj�c� si� z pok�adu za burt�... Zacisn�a kurczowo d�onie na barierze. Nie by�a w stanie
ruszy� si� z miejsca.
- Wszyscy opuszcz� statek! Jak najdalej od statku! Zrzuci� tratwy ratunkowe!
Irena nie wiedzia�a, kiedy przeskoczy�a barier�. Spojrza�a w d� i zawaha�a si�. Pod ni�
kot�owa�o si� czarne spienione morze...
- Wszyscy za burt�! Jak najdalej od statku!!!
Skoczy�a, wstrzymuj�c oddech.
Nag�y ch��d ogarn�� jej cia�o. Us�ysza�a szum zamykaj�cej si� nad g�ow� wody. W tym
samym momencie strach i bezw�ad ust�pi�y miejsca nerwowemu skupieniu i opanowaniu.
Szybkimi ruchami ramion przyspieszy�a wyp�yni�cie na powierzchni�. By�a dobr� p�ywaczk�.
Natychmiast te� zorientowa�a si� w po�o�eniu. Ciemny kad�ub statku, pchany silnym
wiatrem, oddala� si� wolno, nieprzerwanie...
17
G�os megafonu umilk�. �wiat�a zgas�y. Szum morza t�umi� nawo�ywania i krzyki.
Przesta�a p�yn��, wzrokiem szuka�a szalupy lub tratwy. Wiedzia�a, �e musi oszcz�dza�
si�y. Panowa� mrok. Wok� pi�trzy�y si� tylko spienione grzywy. Dopiero gdy wi�ksza fala
unios�a j� w g�r�, spostrzeg�a w odleg�o�ci kilkuset metr�w zapadaj�cy w otch�a� ciemny
kad�ub "Littie Mary". Po chwili przyt�umiony, g�uchy pomruk przeszed� nad wod�. Statek
zaton��.
Irena po�o�y�a si� na plecach i odpoczywa�a. Trwa�o to jednak kr�tko. U�wiadomi�a sobie
nowe niebezpiecze�stwo. Je�li zbyt oddali si� od miejsca katastrofy - szalupy ratunkowe
mog� jej nie odnale��.
Zacz�a zn�w p�yn��, nie by�a jednak pewna, czy wybra�a w�a�ciwy kierunek. Usi�owa�a
krzykiem zwr�ci� na siebie uwag�, ale g�os gin�� w szumie morza. Wydawa�o si� jej, �e
s�yszy nawo�ywania, lecz mog�o to by� tylko z�udzenie...
Tak up�yn�o kilka godzin. Niepok�j jej wzrasta�. Zmienia�a coraz cz�ciej kierunek, na
pr�no staraj�c si� przenikn�� wzrokiem ciemno�� bezksi�ycowej nocy. Chwilami ogarnia�o
j� zw�tpienie, lecz nie odczuwa�a rozpaczy tylko apati�. Stara�a si� nie my�le� o niczym.
Na wschodzie zaczyna�o si� powoli przeja�nia�. Wstawa� �wit.
Irena ju� tylko z rzadka, z rezygnacj� b��dzi�a wzrokiem po falach. Zimno dokucza�o jej
coraz bardziej. My�li kr��y�y sennie wok� dawno minionych zdarze� i prze�y�.
Odruchowo dotkn�a palcami g�adkiej powierzchni pasa ratunkowego.
"Podobno czasem rozbitkowie sami rozpinaj� pasy, gdy nie sta� ich d�u�ej na walk�..."
Instynktownie cofn�a r�k� i unios�a g�ow�. W�a�nie fala d�wign�a j� na sw�j ciemny
grzbiet, by za chwil� zrzuci� w d�. Irena spojrza�a i naraz serce w niej zamar�o.
W odleg�o�ci stu metr�w ujrza�a w mroku szary cie� wynurzaj�cy si� z wody.
Rekin!!!
Rzuci�a si� gwa�townie w przeciwnym kierunku.
"Przecie� Atlantyk to nie Ba�tyk..." - pomy�la�a z przera�eniem.
Jednocze�nie poj�a bezsensowno�� ucieczki. Zamkn�a odruchowo oczy i czeka�a. Minuty
up�ywa�y, rekin jednak si� nie zbli�a�. Wreszcie przemog�a strach i spojrza�a przed siebie.
Zn�w w�r�d fal zamajaczy� szary cie�... raz, drugi, trzeci... Wyda�o si� jej, �e czarna sk�ra
potwora miejscami przechodzi w rdzaw�, czerwon� powierzchni�... rury.
Wyt�y�a wzrok. Rzekomy rekin nie porusza� si�. Fale unosi�y go jak korek.
�wita�o. A wraz ze �witem pierzch� l�k i wszelkie w�tpliwo�ci. Teraz by�a ju� pewna, �e
ma przed sob� jaki� przedmiot z zatopionego statku.
Ale niebezpiecze�stwo pojawienia si� rekin�w istnia�o w dalszym ci�gu. My�l o tym
budzi�a groz�. Nie szcz�dz�c si�, pocz�a p�yn�� tam, sk�d spodziewa�a si� ratunku. Wkr�tce
dostrzeg�a wypuk�e, pomalowane czerwon� i bia�� farb� p�ywaki... tratwy ratunkowej.
Po kilku minutach dosi�g�a grubej liny. Nie zwlekaj�c, wspi�a si� na p�ywak i pad�a
wyczerpana na powierzchni� czworok�tnej, dziurkowanej p�yty.
Niespodziewanie do uszu jej dobieg� przyt�umiony j�k. Po przeciwnej stronie tratwy
ujrza�a le��cego nieruchomo cz�owieka. W�a�ciwie tylko jego ramiona i g�owa spoczywa�y na
p�ywakach - reszta cia�a zwisa�a bezw�adnie w wodzie. Widocznie rozbitek nie mia� si�
wspi�� si� wy�ej.
Irena przysun�a si� do le��cego i uj�wszy go za ramiona pocz�a wci�ga� na tratw�. Po
paru nieudanych pr�bach, podtrzymywany przez dziewczyn�, przerzuci� wreszcie nog� poza
p�ywak, d�wign�� si� i zwali� ci�ko na pok�ad.
By� to m�czyzna niewysoki, chudy, ubrany w spodnie od pi�amy i sportow� bluz�. Rysy
twarzy zaciera� jeszcze mrok. Irena zauwa�y�a tylko, �e jest starszy, �ysawy. Oczy mia�
zamkni�te i oddycha� ci�ko. W pewnej chwili poruszy� si� nerwowo i jego lewa d�o� pocz�a
czego� szuka� w�r�d fa�d mokrej bluzy. Wreszcie znalaz� d�ugi, b�yszcz�cy klucz zawieszony
18
na �a�cuszku u szyi.
Zacisn�� go kurczowo w d�oni.
Irena siedzia�a na brzegu tratwy, dr��c z zimna.
Powoli wschodzi�o s�o�ce. Wiatr si� uspokoi�. ��te refleksy biega�y po falach. Zrobi�o si�
nieco cieplej. Dziewczyna po�o�y�a si� w k�cie dziurkowanego pok�adu, zalewanego co
chwila wod�. By�a tak zm�czona, �e nie wiedzia�a, kiedy zasn�a.
II
Obudzi� j� �ar bij�cy z nieba i dotkliwe pragnienie.
M�czyzna r�wnie� nie spa�. Siedzia� z wyci�gni�tymi przed siebie bosymi stopami i
patrzy� na Iren� uporczywie. Praw� jego d�o� spowija�a zakrwawiona szmata. Zapewne
chustka do nosa. Wiek nieznajomego trudno by�o okre�li�. Wygl�da� na pi��dziesi�t par� lat,
ale m�g� by� i m�odszy. Prze�ycia ubieg�ej nocy by�y w stanie niejednego uczyni� starcem.
Twarz mia� du��, zda si� z grubsza wyciosan� z jednego pnia. Wra�enie to pot�gowa�
niekszta�tny, mi�sisty nos i w�skie, ma�e usta, jakby zaznaczone jednym uderzeniem d�uta
nad szerok�, wydatn� szcz�k�. Usta te uk�ada�y si� w nieprzyjemny grymas, przypominaj�cy
ironiczny u�miech.
Nie tylko wyraz ust nieznajomego budzi� niepok�j w Irenie. W oczach m�czyzny by�o
tyle zaci�to�ci i jakiego� nerwowego zainteresowania dziewczyn�, �e cofn�a si�
instynktownie, silniej przyciskaj�c plecy do nagrzanej s�o�cem powierzchni p�ywaka. Czu�a,
�e powinna si� odezwa� i roz�adowa� wzrastaj�ce napi�cie, ale co� d�awi�o j� za krta�.
Spojrzenie m�czyzny sta�o si� jeszcze bardziej natarczywe. Nie mog�a d�u�ej wytrzyma�
jego wzroku i spu�ci�a oczy, jakby szukaj�c dla nich gdzie� oparcia. W tej samej chwili
u�wiadomi�a sobie, �e jest niemal zupe�nie naga.
Instynktownie podkurczy�a nogi i zakry�a piersi strz�pami pi�amy, lecz odruch ten nie
wywar� �adnego wra�enia na nieznajomym. Wpatrywa� si� dalej w dziewczyn�, jakby j�
chcia� przewierci� wzrokiem. Teraz dopiero poj�a, �e m�czyzna bynajmniej nie zwraca�
uwagi na jej nago��. Mo�e nawet wcale nie zdawa� sobie sprawy z tego, �e budzi w niej
strach. Wzrok zatopiony w Irenie nie wyra�a� gro�by, ��dzy, czy nienawi�ci, lecz jakie�
kategoryczne, uparte, nieme ��danie.
- Czego pan chce? - wykrztusi�a z wysi�kiem po francusku.
Nie dos�ysza� pytania, czy te� sens s��w nie zdo�a� dotrze� do jego �wiadomo�ci - poruszy�
nerwowo ustami, jakby co� prze�yka�, i naraz zapyta� gard�owo, troch� dziwacznie, jak gdyby
nawi�zywa� do przerwanej przed chwil� rozmowy.
- Co pani m�wi�a?
Irena czu�a, �e powt�rzenie pytania nie mia�o sensu.
- Pi�... pi� mi si� chce... - wypowiedzia�a to, co w tej chwili by�o dla niej najwa�niejsze.
Jaki� tragiczny p�u�miech przebieg� przez jego usta.
- Wody mamy pod dostatkiem - ruchem r�ki wskaza� bezmiar oceanu.
- To straszne...
Pokr�ci� przecz�co g�ow�,
- Mo�na pi� wod� morsk�. Robiono ju� eksperymenty.
- Jak to? I gasi pragnienie?
- Nie wiem. Nie pr�bowa�em... dot�d. Wiem tyle, �e jaki� lekarz przep�yn�� Atlantyk pij�c
tylko wod� morsk� i jedz�c plankton, surowe ryby... Mo�na prze�y�.
Spojrza� odruchowo na swoj� praw� r�k�, spoczywaj�c� bezw�adnie na brzegu tratwy.
Spr�bowa� unie�� d�o�, lecz skrzywi� si� bole�nie.
19
- Mo�e panu przewin��?
- Czym? - u�miechn�� si� blado.
Bez wahania oderwa�a du�y, suchy strz�p pi�amy i przysun�a si� do rannego. Pocz�a
ostro�nie rozwi�zywa� zakrwawion� szmat�. Nie protestowa�, tylko zacisn�� kurczowo
szcz�ki. Chusteczka by�a przylepiona do skrzep�w krwi. Gdy Irena obmacywa�a ostro�nie
d�o�, sycza� z b�lu. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e przynajmniej dwa palce by�y zgruchotane.
Najwi�cej obaw budzi�o jednak to, �e rana by�a zanieczyszczona jakim� smarem czy farb�.
Irena odwin�a jak najwy�ej r�kaw bluzy i z niepokojem pocz�a ogl�da� r�k� a� do
ramienia.
- Grozi gangrena - westchn��, odpowiadaj�c na jej my�li. - Wiem o tym.
Z trudem uda�o si� Irenie odwin�� szmat� i oczy�ci� ran�.
W czasie zabiegu m�czyzna zdawa� si� nie my�le� o opatrunku. Widocznie jednak
dotkliwy b�l, jak r�wnie� niebezpiecze�stwo zaka�enia nie dawa�y mu spokoju, bo wkr�tce
wr�ci� do tej sprawy.
- Czy pani jest lekarzem?
- Nie.
- Mo�e piel�gniark�?
Pokr�ci�a przecz�co g�ow�.
- Jestem nauczycielk�.
- Nauczycielk�? - zdziwi� si� nieco. - Ach, prawda, by�a na statku jaka� grupa nauczycieli
r�nej narodowo�ci - przypomina� sobie.
- Jechali�my na kongres m�odych nauczycieli do Sao Paulo - odrzek�a.
- Pani jest Rosjank�?
- Nie. Polk�.
- Dobrze pani m�wi po francusku.
- Ucz� tego j�zyka.
Sykn�� z b�lu.
- Jeszcze troch�. Musz� dobrze oczy�ci� ran�.
Skin�� g�ow�, potem spyta�:
- Jak pani my�li? Co by�o przyczyn� zatopienia "Littie Mary"?
- S�ysza�am wyra�nie huk eksplozji.
- Ja te�. Czy nie mog�a to by� bomba zegarowa?
Spojrza�a ze zdziwieniem.
- Mo�e po prostu jaki� wybuch. W maszynowni...
- Co� za szybko statek szed� na dno... Chyba �e...
- �e co?
- �e wpadli�my na min�. Du�o ich jeszcze b��dzi po Atlantyku.
- To bardzo mo�liwe. Gdzie pan by� w chwili eksplozji?
Nic nie odpowiedzia�. Zdawa� si� drzema� oparty o p�ywak. Oczy mia� zamkni�te, tylko
raz po raz porusza� sp�kanymi wargami. Widocznie dokucza�o mu pragnieni