1440
Szczegóły |
Tytuł |
1440 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1440 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1440 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1440 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Kristine Kathryn Rusch
Tytul: Tancerze jak dzieci
(Dancers like Children)
Z "NF" 11/92
I Le�� na tym ch�odnym ��ku w bazie na Linie, cia�o
pokryte mam ma�ci� na oparzenia, a w miejscach, gdzie
przeszczepy sk�ry jeszcze si� nie przyj�y.
Powiedzia�em mojej adwokat, �e za ka�dym razem,
kiedy si� obudz�, przypominam sobie co� nowego. I �e chc�
robi� notatki, zanim zacznie si� druga runda przes�ucha�.
Tego ranka przyniesiono mi ma�y, uruchamiany g�osem
komputer, kt�ry wisi z boku przy por�czy ��ka. Nie
wiem, czy kto� jeszcze ma dost�p do tego, co pisz�,
podejrzewam, �e ka�dy m�g�by. Czuj� siln� potrzeb�
pouk�adania sobie wszystkiego, tak na w�asny u�ytek. Musz�
zapisa� ca�� t� histori� po swojemu, zanim zaciemni mi j�
nadmiar pyta�. To w�a�nie zwyk�em radzi� kiedy� swoim
pacjentom - pi�tna�cie lat temu, kiedy by�em doktorem Justinem
Scheferem, a nie lekarzem Scheferem, kt�rego nazwisko
wypowiada si� zimnym, odpychaj�cym tonem.
Pi�tna�cie lat temu. Kiedy jeszcze mia�em przyjaci�,
powa�anie i przysz�o��, kiedy ludzie wierzyli we mnie,
bardziej nawet ni� wierzy�em w siebie sam.
II Zosta�em sprowadzony po pi�tym morderstwie. Wahad�owiec
osiad� na l�dowisku przy solnych klifach wznosz�cych
si� nad z�otymi wodami �piewaj�cego Morza. Widocznie paliwo
wahad�owca w jaki� spos�b szkodzi�o ro�linnio�ci, bo utworzono
pas l�dowiska na ja�owych szczytach klifu, na skraju
pustyni. Wiatry i s�l zniszczy�y plastykowy schron, ale mia�em
na sobie wymagany szal ochronny i specjalnie
wyprodukowany krem, odbijaj�cy promienie s�oneczne. Pilot
zanim mnie zostawi�, wskaza� w oddali nakryte
kopu�� miasto. Powiedzia�, �e po��czy� si� z nim prosz�c, by
kogo� po mnie przys�ali. Kurczowo �ciska�em w d�oni butl� z
wod�, odmawiaj�c sobie p�ynu, cho� spierzch�y mi wargi.
Suchy, gor�cy wietrzyk szele�ci� szalem wok� mojej
twarzy. Ni�s� zapach �onkili albo przynajmniej tak mi si�
wydawa�o. Dawno nie by�em ju� na Ziemi, nie pami�ta�em, jak
pachn� �onkile.
Mi�dzy mn� a okrytym kopu�� miastem rozci�ga�a si�
pustynia. Nie wiedzia�em, czy refleksy, kt�re widz� s�
�wiat�ami kopu�y czy mira�em. Po mojej lewej stronie erozja
nieprzerwanie toczy�a s�l w d� przedniej �ciany klifu, ma�e
kryszta�ki przetacza�y si� i opada�y na le��c� poni�ej bia��
pla��. Kryszta�ki po�erane by�y przez �piewaj�ce Morze,
kt�re pozostawia�o za sob� s�on� pian� odbijaj�c� promienie
ostrego s�o�ca. Zastanawia�em si�, czy to tutaj, par�
dziesi�cioleci wstecz, g�rnicy rozpocz�li rze� Tancerzy.
Obecnie Tancerze jako rasa byli pod ochron�, w jednej
setnej, by� mo�e, swej poprzedniej liczebno�ci.
Na tej planecie �y�o wi�cej chronionych ras, lecz
wi�kszo�� z nich zamieszkiwa�a z dala od kolonii. Jedyne
znane siedlisko Tancerzy znajdowa�o si� u skraju okrytego
kopu�� miasta. Wszystkie materia�y, jakie przys�ano mi do
bazy na Minarze, wskazywa�y na Tancerzy jako na sprawc�w
morderstw. Koloni�ci chcieli, �ebym wyda� orzeczenie, kt�re
b�dzie podstaw� wst�pnego nakazu, orzeczenie stwierdzaj�ce,
�e Tancerze dzia�ali w z�ych intencjach. Zamys� ten
sprawi�, �e sta�em si� przewra�liwiony i znowu zacz��em
miewa� te sny.
Obejrza�em si� jeszcze raz na nag�, br�zow� przestrze�,
kt�ra wiod�a w stron� kopu�y. Koloni�ci m�wi� na ni�
Dobrodziejka. Natomiast planeta bywa nazywana - szczeg�lnie
przez tych, kt�rzy st�d uciekli - Bram� Piekie�. Przy
wiecznym upale, powietrzu ubogim w tlen i wodzie
zanieczyszczonej sol� jest to zupe�nie zrozumia�e. Na kr�tko
zanim opu�ci�em baz�, rozmawia�em z pewnym starym
cz�owiekiem, kt�ry sp�dzi� tu swoje dzieci�stwo. Mia� sk�r�
pomarszczon� z powodu zbyt wielu godzin sp�dzonych na
nieprzyjaznym s�o�cu. Nie jada� soli, a w swoim mieszkaniu
stale przechowywa� du�y zapas ch�odnej wody. Ostrzeg� mnie,
bym trzyma� si� od tej planety z daleka. Gdybym m�g�
wybiera�, nigdy bym tu nie przyje�d�a�.
- Justin Schefer?
Odwr�ci�em si�. Przy skraju szlaku wiod�cego w stron�
kopu�y sta�a kobieta. Jej bia�y piaskowy szal spadaj�cy a�
do st�p trzepota� w lekkim wietrze.
- Jestem Netta Goldin. Mam zabra� pana do kolonii.
- Idziemy piechot�?
- Bardzo �atwo tu zniszczy� r�wnowag� ekologiczn�. -
U�miechn�a si�. - Nauczyli�my si� akceptowa� wiele
niedogodno�ci. - Bia�y krem odblaskowy zebra� si� w liniach
jej twarzy, kt�ra wygl�da�a jak pop�kana. - S�ysza�am, �e
sprowadzili pana z bazy niedaleko Minaru. Podobno
jest tam �licznie.
- Zamkn�li t� planet� prawie dziesi�� lat temu. -
Przeszed� mnie dreszcz. Minar by� �liczny i nienawidzi�em
go. - S�ysza�em ju� pani nazwisko.
- Jestem naczelnikiem kolonii.
Teraz mi si� przypomnia�o. To ten j�dzowaty kobiecy g�os
przez telekoder. - W takim razie to pani mnie tu
sprowadzi�a.
Poprawi�a kaptur u mojego szala. Upa� zdawa� si� wzmaga�,
lecz mrowienie na sk�rze g�owy usta�o. - Do tej roboty jest
pan najlepszy.
- Ja zajmuj� si� aberracjami u ludzi. A wam potrzeba
specjalisty od innych ras.
- Nie. - Wsun�a mi r�k� pod rami� i ruszyli�my szlakiem.
Pod stopami chrz�ci�a s�l. - Potrzebujemy kogo�, kto zna
si� na humano- i ksenopsychologii. Zdaje si�, �e jest pan
jedynym, jaki pozosta� w najbli�szych bazach.
- Nie jeste�cie przekonani, �e robi� to tubylcy?
- My�l�, �e zab�jstwa te s� wynikiem interakcji pomi�dzy
naszymi lud�mi a Tancerzami. Jasne jest, �e to Tancerze
zabili dzieci, ale nie wiemy dlaczego. Chcemy, �eby pan
zbada� mechanizm zbrodni. Zale�y nam r�wnie� na czasie. Chc�
zrobi� co� w sprawie Tancerzy i chc� chroni� moich ludzi
lepiej ni� do tej pory. Lecz rozumiem, �e musi pan bada�
tubylc�w w ich naturalnym otoczeniu, nie podejmowali�my wi�c
�adnej akcji.
Wiatr igra� z moim piaskowym szalem. Czu�em sp�ywaj�cy po
plecach strumyczek potu.
- Nie mam licencji ksenopsychologa.
- To k�amstwo, doktorze Schefer. Zanim zdecydowa�am si�
ponie�� koszty sprowadzenia pana tutaj, sprawdzi�am pana
bardzo dok�adnie.
Wyrwa�em rami�. Kiedy mia�em trzydzie�ci lat, by�em tak
bardzo pewien, �e potrafi� zrozumie� wszystkich, ludzi czy
obcych. Na Minarze, gdy w ko�cu pozna�em swoj� pomy�k� by�o
ju� za p�no.
- Nie chc� tej roboty - krzykn��em.
- Nikt poza panem nie mo�e tego zrobi�. - Z�o�y�a
d�onie za plecami. - Wszyscy inni ksenopsychologowie w tym
kwadracie specjalizuj� si� w jednej rasie lub odmawiaj�
wykonania pracy s�dowej. Poza tym pan jest najlepszy.
- Oskar�ono mnie o spowodowanie ludob�jstwa na Minarze.
- I uniewinniono. Pa�skie dzia�ania by�y logiczne.
Udowodniono to.
Logiczne. Moim obowi�zkiem by�o zauwa�y�, �e tamtejsza
ziemia narusza, zatruwa i wy�era ludzk� sk�r�. �mier�
pierwszych kolonist�w spowodowa�a trucizna w glebie. Teoria
o wendecie Minarian by�a wymys�em wyssanym z palca. Tubylcy
robili wszystko, �eby uratowa� kolonist�w. Przypisa�em im
ludzki motyw - motyw z�ych ludzi - i spowodowa�em
zdziesi�tkowanie rozumnej rasy.
- Nie chc� powt�rzy� b��du jeszcze raz.
- To dobrze - powiedzia�a. Wiatr zarzuci� szal na jej
twarz. Odsun�a tkanin� r�k� pokryt� kremem. - Bo w takim
razie nie zrobi pan tego.
III Ch�odne powietrze w sali zebra� cuchn�o obr�bk�
metali. Pomimo ochronnego kremu i materia�u moja sk�ra
pokry�a si� krostowat� czerwieni�. Pod w�osami uformowa�y mi
si� ma�e, wystaj�ce guzy. Ba�em si� ich dotkn�� w obawie, �e
p�kn�.
Rozejrza�em si� przygl�daj�c zebranym. Davis, chudy, �ylasty
m�czyzna z bazy na Linie, przewodzi� zespo�owi badawczemu.
Sanders, g�owa sekcji medycznej, z r�kami o po�ow� mniejszymi
od moich. Z�apa�em si� na tym, �e gapi� si� na ni�
zastanawiaj�c, jak kto� tak male�ki m�g�by sp�dzi� p� �ycia
na drobiazgowym badaniu �lad�w pozosta�ych w martwym ciele.
No i oczywi�cie Netta. W�osy ciemne, a sk�ra zbr�zowia�a od
s�o�ca tej planety. To ona wezwa�a wszystkich, �eby
przedstawili mi skr�towe sprawozdania. Brakowa�o tylko
dow�dcy miejskich si� porz�dkowych.
Po s�onecznym blasku sztuczne o�wietlenie wygl�da�o
mizernie. Budynek zosta� wykonany ze starego, bia�ego
terraplastyku - z rodzaju tych, jakie koloni�ci przywo�� ze
sob�, �eby postawi� tymczasowe konstrukcje, zanim naucz�
si� budowa� z naturalnych materia��w planety. Drewno i
kamie� nie by�y tu rzadko�ci�, niemniej wygl�da�o na to, �e
koloni�ci bali si� u�y� miejscowego budulca.
Na koniec wszed� niewysoki m�czyzna z w�osami g�adko
zaczesanymi do ty�u i twarz� pociemnia�� od s�o�ca. Z
ha�asem cisn�� jakie� papiery i holota�my na biurko przed
Nett�.
- Dzi�kuj� - powiedzia�a. Odsun�a krzes�o i chwyci�a
niewysokiego m�czyzn� za rami�. - Justin, to jest D. Marvin
Tanner. Dowodzi s�u�bami porz�dkowymi na tym obszarze.
Je�eli b�dzie pan mia� jakie� pytania dotycz�ce poprzednio
prowadzonego �ledztwa, powinien pan kierowa� je do niego.
Wzrok Tannera biega� po ca�ej sali, muska� wszystkich,
lecz na nikim nie spocz�� d�u�ej. Zastanawia�em si�, czym
spowodowana jest jego nerwowo��. Pracowa� z tymi lud�mi ju�
wcze�niej. Ja by�em jedyn� now� osob� na sali.
- Do�� dok�adny opis wydarze� znajdzie pan w tych
papierach - powiedzia�a Netta. - Ale pozwoli pan, �e
nakre�l� kr�tko sytuacj�, zanim poka�emy kilka holo. -
Pu�ci�a rami� Tannera. Usiad� obok mnie. Bi� od niego zapach
potu i wody kolo�skiej. - Pierwsz� ofiar� znaleziono trzy
ziemskie miesi�ce temu. Linette Bison mia�a jedena�cie lat.
Oparto j� o drzwi jej w�asnego domu jak szmacian� lalk�.
Kto� usun�� jej d�onie, serce i p�uca.
- Nast�pn� ofiar�, Davida Tomlinsona, znale�li�my trzy
tygodnie p�niej. O.M. takie same. I jeszcze troje dzieci -
Katie Dengler, Andrew Liser i Henry Illn - znaleziono je w
przeci�gu dwu nast�pnych tygodni. I zn�w, O.M. te same. Te
wszystkie dzieci by�y zaprzyja�nione ze sob�, a wed�ug ich
rodzic�w, �adne z nich nie wydawa�o si� specjalnie
przera�one �mierci� koleg�w.
Przerwa�a i spojrza�a na mnie. Dzieci cz�sto nie znaj�
poj�cia �mierci, a to, czego si� boj�, nie jest to�same z
tym, co przera�a doros�ych. Fakt, �e dzieci nie by�y
przestraszone, mia� dla mnie o wiele mniejsze znaczenie ni�
dla Netty.
- Tancerze dojrzewaj� inaczej ni� my - powiedzia�a
Sanders. Jej g�os by� r�wnie mi�kki i delikatny jak ona
sama. - Rosn� oczywi�cie, lecz niewiele, a ich serce, p�uca
i d�onie dzia�aj� na tej samej zasadzie, co nasze z�by.
Stare musz� zosta� usuni�te, �eby w ich miejsce mog�y
wyrosn�� nowe. Rozwin�li skomplikowany rytua� przej�cia,
kt�ry ko�czy si� ceremoni� usuni�cia niedojrza�ych organ�w.
- M�wi�a pani - odwr�ci�em si� ku Netcie - �e Tancerze
nawi�zywali kontakty z kolonistami.
Skin�a g�ow�.
- Przez kilka dziesi�cioleci utrzymywali�my pewne
nieformalne relacje. Uprawiaj� zio�a, kt�rych u�ywamy w
naszej produkcji eksportowej. Wcze�niej nie mieli�my �adnych
k�opot�w.
- I wpuszczano Tancerzy do kopu�y?
- Ograniczyli�my im dost�p, kiedy zacz�y si� morderstwa,
a teraz nie wpuszczamy ich wcale.
- Postawili�my tak�e stra�e - powiedzia� Tanner. - Wrota
kopu�y nie maj� zamk�w i mo�na operowa� nimi zar�wno z
zewn�trz jak i od wewn�trz. Zrobili�my tak, �eby ustrzec si�
przypadku, by kt�ry� z kolonist�w m�g� umrze� w pu�apce
za zamkni�tymi wrotami kopu�y.
Koloni�ci, kolonia. To fascynuj�ce, �e j�zyk tutaj
zupe�nie nie ewoluowa�. Ta "kolonia" za�o�ona zosta�a niemal
przed wiekiem. Stopniowo powinna by�a przej�� w "osiedle"
albo "miasto". Okryty kopu�� obszar nie mia� nazwy i nawet
tacy ludzie jak Tanner, kt�rzy sp�dzili tutaj ca�e
�ycie, nie mieli poczucia trwa�o�ci.
- Mam tu kilka holo, kt�re chcieliby�my panu pokaza� -
powiedzia� Tanner. Ustawi� sprz�t na kraw�dzi sto�u. Odsun��
od �ciany krzes�a i kosz na �mieci, pozostawiaj�c szerok�,
pust� przestrze�. Przekr�ci� w��cznik i przed nami
wyskoczy�o holo.
Sal� wype�ni� �miech, dzieci�cy beztroski �miech. Dwana�cioro
dzieci k��bi�o si� po pod�odze, bawi�c si� w gr�, kt�rej nie
rozpoznawa�em. Dzieci najwyra�niej by�y w jednakowym wieku,
z wyj�tkiem jednego, kt�re siedzia�o osobno z boku i
przygl�da�o si�. Starsze trzykrotnie uderza�y
pi�ciami o ziemi�, potem dotyka�y si� d�o�mi. Jedno z nich
zaczyna�o j�cze� lub toczy�o si� na bok. Inne �mia�y si�.
Tanner zatrzyma� obraz.
- To te dzieci - powiedzia�. Przesuwa� si� obok obraz�w,
staj�c przy smuk�ej blondyneczce z twarz� rozja�nion�
u�miechem. - Linette Bison - powiedzia�. Potem ruszy� w
kierunku masywnego ch�opca o nieregularnych rysach, kt�ry
pochyla� si� w prz�d z d�oni� zwini�t� w ma�� pi�stk�. -
David Tomlinson.
Tanner przeszed� do nast�pnego dziecka, jego cia�o
przeziera�o przez holo. Zadr�a�em. Widz�c, jak �ywy Tanner
przechodzi przez wy�wietlone postaci martwych dzieci,
poczu�em mr�wki przebiegaj�ce po grzbiecie. Przes�d.
Pami�� gatunkowa. Moi przodkowie wierzyli w duchy.
Patrzy� na ciemnow�os� dziewczynk� obrzucaj�c� chmurnym
spojrzeniem ch�opca, kt�ry siedzia� w pewnym oddaleniu. -
Katie Dengler. Obok niej Andrew Liser i Henry Illn. Ch�opcy
tarzali si� po ziemi, trzymaj�c si� za brzuchy. Rado��
mog�aby mi si� udzieli�, gdybym nie zna� okoliczno�ci ich
�mierci.
Tanner wr�ci� do holorzutnika.
- Kim s� inne dzieci? - zapyta�em. Co najmniej o�miorga
nie wzi�to pod uwag�.
- Pozna ich pan - powiedzia�a Netta. - Ci�gle jeszcze
biegaj� razem.
Skin��em g�ow�. Tanner zmieni� obrazy i projekcja zn�w
ruszy�a. Zmieni� si� r�wnie� wygl�d dzieci. Mia�y na sobie
szale, a ich sk�r� pokrywa� krem odblaskowy. Sta�a przy nich
kobieta w �rednim wieku, o zdecydowanie ciemnej karnacji.
- R�bcie, co powiem - powiedzia�a. - I nic poza tym. -
Odwr�cili si� do mnie plecami ruszyli mi�dzy drzewami i
domami, a� doszli do kopu�y. Kobieta przekr�ci�a
wy��cznik i kopu�a unios�a si�. Dzieci pomacha�y r�kami i
kopu�a zamkn�a si� za nimi. W obraz wbieg� m�odszy
ch�opczyk, ale nagle pojawi� si� jaki� doros�y i zatrzyma�
go.
Tanner zastopowa� obraz. Wpatrywa�em si� w ch�opca. Jego
opad�e ramiona by�y widom� oznak� przygn�bienia. Ja sam
sta�em tak nieraz od czasu wydarze� na Minarze, przygl�daj�c
si�, jak moi koledzy po fachu przechodz� do coraz nowszych
prac naukowych, podczas gdy ja wci�� pozostaj� w tyle.
- S�dzimy, �e wtedy po raz pierwszy Tancerze zetkn�li
si� z dzie�mi - powiedzia� Tanner.
- Kim jest ten ch�opiec? - zapyta�em.
- To brat Katie Dengler, Michael.
- A tamta kobieta?
- Latona Etanl. Jest cz�onkiem Aliansu Ponadrasowego. -
Na to pytanie odpowiedzia�a Netta. Jej g�os ocieka� gorycz�.
- Wierzy�a, �e kiedy dzieci dowiedz� si� wi�cej o
Tancerzach, nasze kontakty stan� si� �atwiejsze.
- By�y jakie� problemy? - Spojrza�em na ni�.
- Nie. Alians uwa�a, �e �le traktujemy Tancerzy,
poniewa� nie rozumiemy ich kultury. - Netta z powrotem
opad�a na oparcie krzes�a, lecz nie wygl�da�a na rozlu�nion�.
- Dop�ki ona nie pr�bowa�a wszystkiego zmieni�, s�dzi�am, �e
nawi�zali�my do�� solidne kontakty kooperacyjne.
Zmarkotnia�em. Alians by� ma��, niezale�n� grup�, kt�ra
mia�a swoje bazy na wszystkich zasiedlonych planetach.
Teoretycznie Alians mia� zach�ca� do lepszego zrozumienia
mi�dzy kolonistami a tubylcami. W niekt�rych rejonach
cz�onkowie Aliansu sp�dzali tak wiele czasu w�r�d tubylc�w,
�e przyj�li i praktykowali ich wierzenia. Na tych ziemiach
Alians sta� si� or�downikiem uciskanych spo�eczno�ci
tubylczych. Na innych obszarach grupa pomaga�a kolonistom w
systematycznym niszczeniu zastanej kultury. Ale czasami
rzeczywi�cie wype�niali swoj� misj�. Przedstawiciele
Aliansu, jakich spotyka�em, byli tak r�ni, jak planety, na
kt�rych pracowali.
- Jak dawno zrobiono to holo? - spyta�em.
- Prawie rok temu - powiedzia� Tanner. - Ale dzieci nie
by�y tak zachwycone Tancerzami, jak si� tego spodziewa�a
Latona. To by�a chyba ich jedyna wizyta.
- Co si� zmieni�o od tamtej pory? Co sprowokowa�o
Tancerzy?
Netta rzuci�a spojrzenie na Tannera. Westchn�a.
- Chcemy przej�� kontrol� nad trzema ro�linami:
ksaredonem, leredonem i ededonem.
Podstawa solnego soku, g��wnego towaru eksportowego
tutejszej kolonii. Solny Sok nale�a� do najbardziej
rozweselaj�cych trunk�w, jakie zna�a galaktyka. Szybko
przenika� do krwi, wprawiaj�c w eufori� tego, kto go za�y� i
nie powodowa� �adnych skutk�w ubocznych: �adnych kac�w,
halucynacji, �adnych uzale�nie� czy niebezpiecznych
reakcji w organizmie. Eksport tego jednego produktu m�g�
przynie�� fortun�.
- Nie wiedzia�em, �e zio�a pozostaj� w r�kach Tancerzy.
- Uprawiaj� je, a nam daj� dojrza�e ro�liny. Chcieli�my,
�eby nauczyli nas, jak je uprawia�, ale odm�wili. - Netta
potrz�sn�a g�ow�. - Nie wiemy dlaczego. Za ro�liny nie
musimy nic p�aci�.
- I negocjacje zosta�y przerwane?
- Na tydzie� przed pierwszym zab�jstwem. - Zaskoczy� mnie
czyj� g��boki g�os. Nale�a� do Davisa. Zupe�nie zapomnia�em,
�e tu jest.
Jeszcze jeden fakt, kt�ry b�d� musia� zbada�. Uk�ada�em
ju� w my�lach ca�kiem poka�n� list� spraw, kt�rych trzeba
si� dowiedzie�.
- Pozwoli pan, �e poka�� obraz ko�cowy - powiedzia�
Tanner. - Z pierwszego zab�jstwa. Innym mo�e si� pan
przyjrze� w bibliotece wizyjnej.
W��czy� obraz. Przede mn� pojawi�a si� ponura scena.
Linette, z w�osami d�u�szymi i poja�nia�ymi od s�o�ca, ze
sk�r� ciemniejsz� ni� na pierwszym obrazie, siedzia�a oparta
o jedno z terraplastycznych drzwi. Stopy mia�a wyci�gni�te
przed sob�, r�ce spoczywa�y po bokach. Jej klatka piersiowa
by�a otwarta, ciemna i matowa od krwi. Tanner zatrzyma�
obraz; tym razem wsta�em i zbada�em holo ze wszystkich
stron. Kikuty na ko�cach r�k pokryte by�y krwi�.
Odzienie dziewczyny tak�e plami�a krew, lecz by� mo�e pochodzi�a z
krwawi�cych r�k. Cho� i jama w klatce piersiowej tak�e
by�a zakrwawiona. Ktokolwiek j� zabi�, dzia�a� szybko.
Oczy dziewczynki, otwarte, patrzy�y pytaj�co. Usta mia�a
�ci�gni�te w leciutkie "o" zaskoczenia czy b�lu.
- Rany pasuj� do tych, jakie zadaj� Tancerze za pomoc�
rytualnych narz�dzi - powiedzia� Davis. - Mog� pokaza� panu
wi�cej w laboratorium.
Skin��em g�ow�, czuj�c, �e robi mi si� niedobrze.
- Prosz� to wy��czy�. - Tanner przekr�ci� kontakti obraz
znikn��. Pi�cioro dzieci, martwych i okaleczonych. Musia�em
wyj�� z tej sali. Zbyt wiele otrzyma�em informacji i
zobaczy�em zbyt wiele. M�j �o��dek buntowa� si�. Tamci
gapili si� na mnie.
- Ten pakiet i informacje, jakich mi dot�d
dostarczyli�cie, wystarcz� mi na pocz�tek - powiedzia�em.
Wsta�em i przytrzyma�em si� krzes�a. - Pewien jestem, �e
wkr�tce powr�c� tu z pytaniami.
Wydosta�em si� z sali i wzi��em g��boki oddech. W m�zgu
pozosta� mi obraz dziecka, mieszaj�c si� z obrazem
innego martwego kolonisty, w �wiecie odleg�ym o dziesi��
lat.
Us�ysza�em jaki� szelest w sali zebra� i wiedzia�em, �e
musz� znikn��, zanim pojawi� si� tamci. Pospiesznie ruszy�em
s�abo o�wietlonym korytarzem. Przez szczeliny w drzwiach
wej�ciowych prze�wieca�o s�o�ce. Zatrzyma�em si� i zbada�em
niemal na cal szerok� szpar� mi�dzy drzwiami a framug�, by
zmusi� si� do my�lenia o czym innym ni� tamte holograficzne
obrazy. Jasne by�o, �e ludzie �yj�cy pod kopu�� nie boj�
si� �ywio��w ani siebie nawzajem. Ktokolwiek czy cokolwiek
mog�o otworzy� te drzwi wpychaj�c co� w szczelin�.
Poza sal� poczu�em si� lepiej. To ci ludzie sprawiali, �e
czu�em si� nieswojo. Odkryli, co mogli za pomoc�
instrument�w, miar i "naukowych" metod. Ja musia�em wpe�zn��
w sam �rodek obcych umys��w, �eby tam dostrzec, co by�o
powodem morderstw. Gdyby koloni�ci podejrzewali,
�e morderca jest cz�owiekiem, wezwaliby na planet�
kt�regokolwiek z p� tuzina innych specjalist�w. A jednak
wezwali mnie.
Musz� zobaczy� Tancerzy wyra�nie, martwi Minaranie nie
mog� zaciemni� mi obrazu. Je�eli Tancerze zabili w z�ych
intencjach, kolonii trzeba b�dzie zapewni� ochron� lub
przenie�� j� gdzie indziej. Tym razem po prostu podejd� do
rzeczy inaczej. Zamiast uda� si� do przyw�dc�w,
zwr�c� si� do Galaktycznej S�u�by Bezpiecze�stwa. To mog�oby
zapobiec rzezi. Tancerze, przy swojej niewielkiej
liczebno�ci, s� �atwiejszym �upem ni� Minaranie.
Wyszed�em na zewn�trz i zamruga�em o�lepiony niebiesko
zabarwionym �wiat�em. Kopu�a filtrowa�a �wiat�o s�oneczne,
za�amuj�c niebezpieczne promienie ultrafioletowe i
dopuszczaj�c do �rodka jedynie drobny u�amek upa�u. Przy
drzwiach ros�y r�e, chodniki wysadzone by�y m�odymi
klonami. Ukryte mi�dzy krzewami i innymi kwitn�cymi
ro�linami wyziera�y sp�achetki trawy. Staranie, jakiego
koloni�ci posk�pili wn�trzom swoich dom�w, w�o�yli w
urz�dzanie wn�trza kopu�y tak, by wygl�da�a jak Ziemia.
Dziwnie si� czu�em, stoj�c tam, mi�dzy znajomymi drzewami i
bujn� ro�linno�ci�, i wiedz�c, �e tu� za granic� kopu�y czeka
inny, obcy �wiat.
Przykucn��em przy r�ach i dotkn��em r�k� gleby. By�
mo�e, by�a mniej zasadowa, ni� wskazywa�y na to zasolone
klify. Albo importowali gleb�, tak jak wszystko inne. Nie
widzia�em powodu, dla kt�rego mieszkali w nowym miejscu,
je�eli uparcie pr�bowali sprawi�, by wygl�da�o ono jak to,
kt�re zostawili. Taka postawa stanowi�a pierwsz� r�nic�
mi�dzy mn� a kolonistami. Zanim doszed�em do ko�ca tej
sprawy, mia�em dostrzec tysi�ce innych r�nic. Rzecz w tym,
czy owe tysi�ce wystarcz� i czy w og�le o czym� �wiadcz�.
R�nice, na jakich mia�em si� skupi�, by�y r�nicami mi�dzy
sposobami my�lenia ludzi i Tancerzy. Co�, czego studiowanie
powinno zaj�� komu� ca�e �ycie, ja mia�em odkry� w przeci�gu
kilku tygodni.
IV Tej nocy �nili mi si� Minaranie. Ich l�ni�ce cia�a fok
ocieka�y wod�. Kr��yli wok� mnie, ich zbyt du�e oczy
patrzy�y z przygan�, jak gdyby pr�bowali ostrzec
przed czym�, czego nigdy nie pojm�. Si�gali, �eby mnie
dotkn��, a ja, broni�c si�, uderza�em d�o�mi po ich
palczastych p�etwach. Przez ca�e cia�o przebiega�y mi
dreszcze. Byli sprawcami morderstw. Ale wiedzia�em, �e je�li
powiem o tym kolonistom, wyr�n� Minaran w pie� - t�uste
matki, niedu�ych samc�w i bia�e szczeni�ta, kt�rym, nie tak
znowu dawno, dzieci przygl�da�y si� jak ulubionym
zwierz�tkom. Krew Minaran by�a bezbarwna, lecz g�sta. Ci�gle
jeszcze pokrywa�a moje d�onie, sta�y si� lepkie i
bezu�yteczne.
Obudzi�em si�. W ciemno�ci furkota� wentylator.
Okrywaj�cy mnie koc by� szorstki i zbyt gruby. Kwatera, jak�
przydzieli�a mi Netta, wydawa�a si� ma�a i duszna.
Od czasu minara�skiego procesu nic nie wychodzi�o mi
dobrze. Powinienem by� zrezygnowa� z psychologii, pozwoli�,
by moje licencje utraci�y wa�no�� i wykupi� kontrakt. Wtedy
mia�em jeszcze pieni�dze. Nie musia�em ods�ugiwa� pe�nego
czasu w bazie minarskiej, gdzie planeta unosi�a si� za szyb�
okna jak paskudna pami�tka. Ale ja zosta�em, pisa�em
streszczenia i rozprawki, prowadzi�em studia i pracowa�em z
intensywno�ci�, o jak� sam siebie nawet nie podejrzewa�em.
Moi koledzy ignorowali mnie, a ja pr�bowa�em zignorowa�
siebie r�wnie�. Carol zanim odesz�a, oskar�y�a mnie, �e
idealizuj� Minaran. Powiedzia�a, �e w poszukiwaniu przyczyn
mego b��du pogrzeba�em w�asne uczucia. Mo�e rzeczywi�cie
idealizowa�em Minaran i wiem, �e odsun��em swoje uczucia z
dala od siebie. Ale wiedzia�em te�, �e znam przyczyn� swych
w�asnych b��d�w. Nie pr�bowa�em ukry� si� w pracy. Lubi�em
my�le�, �e odprawiam pokut�.
Przesun��em si�. Po drugiej stronie ��ka po�ciel by�a
ch�odniejsza. By� mo�e, to z powodu poczucia winy nie
dopatrzy�em swoich gwarancji kontraktowych i kto� taki jak
Netta m�g� wykupi� moje us�ugi na ca�y nast�pny rok.
Zdawa�o mi si�, �e ciemno�ci wok� zacie�niaj� si� i
napieraj� na mnie. Kiedy zamkn��em oczy, zobaczy�em Minaran.
Przypuszczam, �e mog�em zerwa� kontrakt i polecie� prosto
do bazy na Linie, �eby si� reedukowa�, i ju� nigdy wi�cej
nie zajmowa� si� psychologi�. Ale praca to by�o jedyne, co
mi pozosta�o. Mo�e odprawia�em pokut�. A mo�e jeszcze si�
nie nauczy�em.
V Wsta�em wcze�nie i wypi�em kaw�. Siedzia�em na tarasie i
spogl�da�em na ulic�, od kt�rej odgradza� mnie jaki� gatunek
wiecznie zielonych krzew�w. Obserwowa�em, jak kolonia budzi
si� ze snu. Moja kwatera znajdowa�a si� najwyra�niej w
budynku go�ci kolonii. Przez ca�� noc nic nie s�ysza�em,
nikt te� nie przeszed� t�dy w drodze do pracy.
Jednak�e ulice pe�ne by�y ludzi. Doro�li, gaw�dz�c,
przechodzili obok nios�c teczki i akt�wki. Inni mieli na
sobie niechlujne ubrania i nie nie�li nic. Kilku wdzia�o
piaskowe szale i pomagali sobie nawzajem smarowa� si�
odblaskowym kremem. Wydawa�o si�, �e wszyscy zaczynaj� prac�
o tej samej porze. M�g�bym si� za�o�y�, �e r�wnie� wsp�lnie
j� ko�czyli.
W czasie w�dr�wek nie zauwa�y�em nigdzie bar�w ani
restauracji, �adnych miejsc, gdzie po sko�czonej pracy
koloni�ci mogliby si� zbiera� i prowadzi� jakie� �ycie
towarzyskie. Zastanawia�em si�, czy maj� tu inne rozrywki
poza uprawianiem ogr�dka.
Wsta�em, wszed�em do �rodka i w�o�y�em g�ow� pod kran.
Potem znowu wyszed�em na zewn�trz. Ostatni maruderzy zikn�li
ju� na ko�cu ulicy, a w�r�d otaczaj�cej mnie ciszy
us�ysza�em dzieci�cy �miech, Poszed�em za tym d�wi�kiem.
Wydawa� si� dochodzi� z bliska. Chichoty zabrzmia�y jeszcze
parokrotnie, wiod�c mnie ku sobie. Szed�em w kierunku
przeciwnym ni� robotnicy, mija�em terraplastykowe domy bez
okien, wielkie ogrody, kt�re uchodzi�y za trawniki, i
dziel�ce posiad�o�ci p�oty. �miech przybli�y� si�. Skr�ci�em
i zobaczy�em niewielki skwerek, zaznaczony trzema p�acz�cymi
wierzbami. Wzd�u� chodnika ros�y kwiaty tworz�c ogrodzenie,
a po�rodku, na trawie, siedzia�o w kr�gu dziesi�cioro
dzieci, bawi�cych si� w gr�, kt�r� widzia�em wcze�niej na
hologramie.
Jedno dziecko sta�o na uboczu, opieraj�c si� o bram�.
Ch�opczyk by� wysoki, lecz t�skny wyraz jego twarzy odbiera�
mu lat. Zastanawia�em si�, czy moja twarz wygl�da�a podobnie
w owe wieczory po minarskim procesie, kiedy mija�em moich
koleg�w zebranych wok� sto��w, pogr��onych w gor�cych
dyskusjach. Potrwa�o chwil�, zanim zdo�a�em przypomnie�
sobie jego imi�. Michael Dengler.
- W co oni si� bawi�?
Ch�opczyk podni�s� na mnie wzrok, najwyra�niej
zaskoczony, �e kto� zechcia� z nim rozmawia�.
- W rasy.
Dzieci trzy razy zadudni�y pi�stkami o ziemi�, potem
robi�y r�ne gesty d�o�mi. �mia�y si�. Obserwowa�em, jak
napinaj� si� mi�nie ich ramion i zastanawia�em si�, jaki
wprowadzono im program �wicze�. Jedna z dziewcz�t odtoczy�a
si� na bok, wsta�a, wygi�a grzbiet w �uk i wyda�a jaki�
pomruk.
- Limabog! Paj�czak! Kot! Illnea! - wo�a�y dzieci.
Na ka�d� z tych nazw dziewczynka przecz�co potrz�sa�a g�ow�.
Na koniec kto� wrzasn��: - Nied�wied�! Przytakn�a i z
powrotem w��czy�a si� do ko�a. Zn�w zacz�o si� dudnienie
pi��mi.
- Jak w to gracie?
Nachmurzy� si� tak bardzo, �e ca�a jego twarz sta�a si�
krwistoczerwona.
- Ja nie gram - powiedzia�.
Poczu�em mrowienie karku i przez moment zn�w s�ysza�em
�ciszone szepty koleg�w plotkuj�cych o moich
niepowodzeniach. Prze�kn��em �lin�, zdecydowany nie
uto�samia� si� z ch�opcem.
- Nie bawisz si� z dzie�mi w swoim wieku?
Michael przesta� opiera� si� o ogrodzenie.
- Jest pan jednym z tych obcych, kt�rzy przyje�d�aj� po
solny sok, prawda?
Na p� potakuj�co skin��em g�ow�, nie zadaj�c sobie
trudu, by wyja�ni� nieporozumienie.
- Ma pan dzieci?
- Nie - powiedzia�em.
- No to b�dzie tak samo. - Wzruszy�em ramionami. - Jestem
jedynym dzieckiem w tym wieku. Moi rodzice nie zastosowali
si� do regu�.
Dzieci wybuchn�y �miechem i kolejne z nich odtoczy�o si�
na bok, tym razem podchodz�c do grupki na czworakach.
Najwyra�niej ta kolonia ci�gle jeszcze stosowa�a praktyk�
rodzenia dzieci w pewnych grupach wiekowych, oddzielaj�c
ka�d� grup� od poprzedniej okresem co najmniej czteroletnim.
Dla wielu nowych kolonii by�a to taktyka przetrwania.
- Chcia�by� si� bawi� ze starszymi? - zapyta�em.
- Tak. - W jego g�osie wyczu�em pe�n� smutku t�sknot�. On
obserwowa� z boku; ja pisa�em rozprawki o pracy innych.
Michael obrzuci� spojrzeniem grup� na skwerku, d�onie mia�
zaci�ni�te. - Ale oni nie pozwalaj� mi si� ze sob� bawi�,
dop�ki nie urosn� i nie zaczn� my�le� jak du�e dziecko. Mama
m�wi, �e powinni przyj�� mnie takim, jakim jestem. -
Spojrza� na mnie z ustami �ci�gni�tymi w w�sk� kresk�. - A
jak pan my�li?
Takie proste pytanie, a zadane niew�a�ciwej osobie.
Zawsze mia�em swoje zdanie, pozyskiwa�em tym sobie szacunek
i na�ladowc�w - a� do czasu Minaru. Potem ju� sta�em poza
prowadzonymi przy stole dyskusjami zamiast gra� w
nich pierwsze skrzypce; czeka�em, a� kto� odsunie krzes�o,
�eby zrobi� dla mnie miejsce. Gdybym stwierdzi�, �e mi
przykro, otworzy� si� na drobiazgow� analiz�, by� mo�e nie
sta�bym teraz, pozbawiony przyjaci�, na obcej planecie.
- W �wiecie idealnym twoja mama mia�aby racj� -
powiedzia�em. - Ale czasami musisz robi� to, czego wymaga od
ciebie grupa, je�li chcesz zosta� zaakceptowany.
Michael skrzy�owa� r�ce na piersiach, d�onie ci�gle
jeszcze zaciska� w pi�ci. J�zyk jego cia�a m�wi� jasno, �e
nie chcia� uwierzy� w to, co powiedzia�em. Rozumia�em go,
ale mia�em nadziej�, �e p�jdzie za moj� rad�. Stanie na
uboczu i obserowowanie by�o bardziej bolesne ni�
uczestniczenie w grze.
- Czy mo�esz wyt�umaczy� mi, na czym polega ta zabawa? -
zapyta�em mi�kko.
- Nie! - Okr�ci� si� na pi�cie i ruszy� �cie�k�. - Mo�e
oni panu wyja�ni�. Oni rozmawiaj� z doros�ymi.
Prawie uciek� ode mnie. Ju� mia�em ruszy� za nim, ale
da�em spok�j. Ch�opiec uj�� mnie, poniewa� widzia�em mi�dzy
nami podobie�stwo. Ale nie mia� wiele wsp�lnego ze �ledztwem,
jakie prowadzi�em.
Dzieci za moimi plecami �mia�y si�, jakby wcale nie
zauwa�y�y jego wybuchu. Zaj��em miejsce Michaela przy
ogrodzeniu i przygl�da�em si� im, �eby sprawdzi�, czy mog�
nauczy� si� regu� zabawy na podstawie obserwacji, zanim
spr�buj� porozmawia� z dzie�mi.
VI Oko�o po�udnia filtr w kopule zmienia� si�, nadaj�c
�wiat�u odcie� sepii. Dzieci nie chcia�y ze mn� rozmawia�,
uciek�y, kiedy tylko si� zbli�y�em. Postanowi�em poprosi�
Nett�, by zorganizowa�a mi spotkanie. Potem poszed�em do
biura Aliansu Ponadrasowego w nadziei, �e uda mi si�
porozmawia� z Laton� Etanl.
Budynek biura wyr�nia� si� wyra�nie, nale�a� tutaj do
tych niewielu konstrukcji, kt�re mia�y jak�� to�samo��. Na
ca�ym frontowym trawniku kwit�y konwalie i tulipany, a
�cie�k� ocienia�y dwa klony. Budynek wykonany by� z
terraplastyku, ale wydawa� si� wi�kszy, by� mo�e z powodu dwu
mieszcz�cych si� przy drzwiach okien.
Wspi��em si� na taras i ujrza�em przez okno, �e od biurka
wstaje kobieta. Drzwi przede mn� otworzy�y si� i
zorientowa�em si�, �e patrz� na holokobiety. Chwila
min�a, zanim spostrzeg�em, �e nie ma na sobie szala
piaskowego. Jej d�ugie, czarne w�osy zwiesza�y si� a� do
kolan i otula�y j� jak druga sk�ra.
- Pani Etanl - powiedzia�em - jestem...
- Doktor Schefer. Czeka�am na pana. - Odsun�a si� od
drzwi i wszed�em do �rodka.
W pokoju unosi� si� silny zapach konwalii. W wazonie na
oknie sta� ca�y bukiet tych kwiat�w. Inne wazony znajdowa�y
si� na stoliczku przy roz�o�ystej sofie i fotelach
klubowych, kt�re wype�nia�y sob� reszt� pomieszczenia. Za
biurkiem otwiera�o si� przej�cie prowadz�ce do innych,
mniejszych pokoi. �wiat�o w kolorze sepii sprawi�o, �e na
zewn�trz wszystko przybra�o b�otnisty odcie�, za� wn�trze
prezentowa�o si� jeszcze okazalej.
- Ma pani �liczne biuro - powiedzia�em, staraj�c si�
ukry� zaskoczenie dziwnym powitaniem.
- Lubimy przyjemne otoczenie - odrzek�a i pomy�la�em, �e
w jej g�osie da�o si� s�ysze� co� na kszta�t pot�pienia. -
Zechce pan usi���?
Przesz�a do jednego z klubowych foteli i poczeka�a, a� do
niej do��cz�. Usiad�em na sofie, zapadaj�c si� w mi�kkie
poduszki. Ona sama przycupn�a na brze�ku fotela, co
wygl�da�o, jakby mia�a si� za chwil� zerwa�.
- Pani Etanl...
- Latono.
- Latono. Jestem zaskoczony, �e wie pani, kim jestem.
- To niedu�a kolonia. A Netta uprzedzi�a nas, �e pan
przyjedzie - Poprawi�a w�osy na udach, jakby to by�a
sp�dnica. - Obwinia mnie, �e wzi�am dzieci na
zewn�trz. My�li, �e to ja zacz�am t� spraw� z Tancerzami. -
M�wi�a to nie patrz�c na mnie.
- A co pani my�li? - zapyta�em.
Potrz�sn�a g�ow�.
- Nie s�dz�, �eby Tancerze zdolni byli do takich
zab�jstw. -
- Z tego, co zrozumia�em - powiedzia�em wolno - Tancerze
nie zabijaj� swoich m�odych. Dokonuj� okaleczenia, �eby
pom�c m�odzie�y osi�gn�� dojrza�o��. Czy podczas tego
jedynego spotkania mog�o si� zdarzy� co� takiego, �e
Tancerze zapragn�li pom�c ludzkim dzieciom?
W ko�cu spojrza�a na mnie. Mia�a du�e, czarne oczy, w tym
samym odcieniu co w�osy.
- Nie widzia� pan jeszcze Tancerzy, prawda?
Potrz�sn��em g�ow�.
- Powinien pan. Potem mo�e pan zadawa� mi pytania. -
Wzi�a g��boki oddech, jakby zastanawiaj�c si�, co ma teraz
powiedzie�. - Zabior� pana, je�li pan chce.
- Teraz?
Przytakn�a. - Na zapleczu mamy zestaw ochronny.
Wstali�my i poprowadzi�a mnie korytarzem do jednego z
dalszych pomieszcze�. Po drodze zajrza�a przez otwarte drzwi,
do jednego z pokoi. Za biurkiem siedzia� m�czyzna, jego
�ysa g�owa pochyla�a si� nad ma�ym ekranem komputera. -
Daniel, zabieram doktora Schefera, �eby zobaczy� Tancerzy.
Podni�s� wzrok i zorientowa�em si�, �e jest m�odszy ni�
przypuszcza�em - trzydziestka, mo�e nawet mniej. -
Potrzebujecie drugiego?
- Nie, chyba �e on s�dzi inaczej. - Potrz�sn�a g�ow�.
Postawi�a pytanie nie kieruj�c go bezpo�rednio do mnie.
- Je�eli pani s�dzi, �e wystarczy nas dwoje, nie mam
zamiaru wysila� si� na w�asny os�d.
Daniel u�miechn�� si�, ukazuj�c rz�d bardzo bia�ych
z�b�w.
- Latona jest tu najlepsza. Po�wi�ci�a swe �ycie badaniom
nad Tancerzami.
Latona ruszy�a dalej korytarzem. Kiwn��em g�ow� Danielowi
i pod��y�em za ni�. Pomieszczenie, do kt�rego weszli�my,
by�o rozmiar�w niedu�ej garderoby. W��czy�a �wiat�o i
�ci�gn�a z ko�k�w dwa piaskowe szale. Wyj�a s�oik kremu
odblaskowego i wr�czy�a mi. Na�o�y�em krem na sk�r�.
Kleista ma�, ch�odz�ca moj� twarz, mia�a leciutko
s�odkawy zapach. Owin��em si� piaskowym szalem i poczeka�em,
a� Latona zrobi to samo. Przywi�za�a do talii niedu�y
pakunek. Na koniec wyj�a z szuflady dwie pary okular�w
przeciws�onecznych i jedn� z nich da�a mi.
- Prosz� je w�o�y�, kiedy znajdziemy si� poza kopu�� -
powiedzia�a.
Wyszli�my przez boczne drzwi. Sepiowe zabarwienie
chyba jeszcze pociemnia�o. Latona poprowadzi�a mnie przez podw�rko,
potem pust� dr�k�, kt�r� doszli�my do kopu�y. Przy
konstrukcji stali dwaj m�czy�ni, wygl�dali na znudzonych.
Latona skin�a im g�ow�.
- Zabieram doktora Schefera, �eby przyjrza� si�
Tancerzom.
- Netta pozwoli�a? - zapyta� jeden z nich.
- Nie musia�a. - Latona westchn�a. - Doktor Schefer jest
ze �wiata zewn�trznego.
M�czyzna patrzy� na nas, jakby chcia� co� doda�, lecz
jego wsp�towarzysz chwyci� go za rami�. Przycisn�� wi�c
tylko jaki� guzik i brama rozsun�a si�. Do �rodka ws�czy�
si� suchy upa� sprawiaj�c, �e powietrze wydawa�o si� a� g�ste.
Wyszed�em za Laton� na zewn�trz i
us�ysza�em, jak zamykaj� si� za nami z piskiem drzwi.
Na moment o�lepi�y mnie promienie s�o�ca. Wiatr szele�ci�
szalem. Ju� czu�em si� zbyt grubo ubrany. W powietrzu unosi�
si� zapach soli, �onkili i obietnic.
Latona naci�gn�a kaptur na twarz i ruszy�a pod wiatr.
Pochyli�em si� i pod��y�em za ni�, �a�uj�c, �e nie mog�
lepiej przyjrze� si� pustyni. Wia� jednak mocny wiatr, z
niebezpieczn� pr�dko�ci� miotaj�c piaskiem. W�o�y�em
okulary, zauwa�aj�c z wdzi�czno�ci�, �e dzi�ki nim blask
zel�a� nieco.
- Netta nie znosi, kiedy odwiedzam Tancerzy - powiedzia�a
Latona. - Ale nie mo�e mnie powstrzyma�. Pana tak�e.
- Dlaczego przyprowadzi�a pani tutaj dzieci? - Piasek by�
g��boki i g�sty, z trudem stawia�em kolejne kroki.
Wydawa�o si�, �e Latona nie kieruje si� �adnym szlakiem.
- Na tej planecie �yje wiele stworze�, kt�rych istnienia
koloni�ci nie przyjmuj� do wiadomo�ci. Ma�e diab�y piaskowe,
kt�re pod jej powierzchni� ryj� swoje tunele, ptaki ze
skrzyd�ami jak helikopter i owady. Daniel bada te ptaki,
�eby sprawdzi�, czy s� inteligentne. Inny z moich koleg�w,
Micah, stwierdzi�, �e diab�y piaskowe nie s�. Ale Tancerze
tak, na sw�j spos�b.
Piasek przerzedzi� si� i by� teraz mniej sypki, jego
konsystencja przypomina�a b�oto. Kopu�a sta�a si� niewielk�
ba�k� w oddali.
- Pierwsi g�rnicy nienawidzili Tancerzy i zabijali ich.
Zaprzestali dopiero, gdy odkryli solny sok.
- To wszystko historia - powiedzia�em. G�os m�j
zabrzmia�, jakbym by� zdyszany. - Mnie interesuje
tera�niejszo��.
- Zmierzam do niej. Tancerze potrafi� hodowa� zio�a, z
kt�rych wytwarza si� solny sok, a koloni�ci, cho� pr�bowali,
tego nie umiej�. Potrzebuj� zatem Tancerzy. Koloni�ci bior�
od nich zio�a bez �adnej zap�aty, a Tancerze po prostu
uprawiaj� ich wi�cej. Niekt�rzy koloni�ci s�dz�, �e �mier�
dzieci jest odwetem.
- Ale pani tak nie uwa�a.
- To ludzka reakcja. - Latona potrz�sn�a g�ow�. -
Tancerze s� inn� ras�. Ich procesy my�lowe r�ni� si� bardzo
od naszych.
Wiatr nieco si� uspokoi�, lecz czu�em, �e mam
zmaltretowan� sk�r�. Podnios�em d�o� do policzka i poczu�em
piasek na warstwie kremu. W gardle mi zasch�o, po plecach
sp�ywa� pot. - Czy ma pani wod�? - zapyta�em.
Latona zatrzyma�a si�, otwar�a torb� i wr�czy�a mi
ma��, plastykow� butelk�. Widzia�em, �e jest ich tam wi�cej,
ustawionych rz�dami po sze��. Przy�o�y�em butelk� do warg i
pi�em. Woda wydawa�a si� zat�ch�a i ciep�awa, ale przyjemnie by�o
poczu� t� wilgo�. Odda�em butelk� Latonie, a ona doko�czy�a
i w�o�y�a puste naczynie z powrotem do torby.
- Jeste�my ju� prawie na miejscu - powiedzia�a. - Prosz�,
�eby robi� pan tylko to, co powiem i nic ponadto. Tancerze
przyjd�, kiedy ich zawo�am i b�d� pana dotyka�. Pr�buj�
jedynie zobaczy�, kim pan jest. Ich palce s� o wiele
wra�liwsze ni� oczy.
Weszli�my w cienisty mrok i min�a dobra chwila, zanim
si� zorientowa�em, �e dotarli�my do jakich� drzew. Mia�y
ciemne, wrzecionowate pnie, sch�ostane wiatrem i
powykr�cane. W szczeliny na ich powierzchni wcisn�� si�
piasek, przez co drzewa wygl�da�y jak pokryte bliznami. Ich
korony rozpo�ciera�y si� jak parasole, podobne do lin li�cie
skr�ca�y si� i przeplata�y, tworz�c co� w rodzaju
baldachimu. Latona zsun�a z g�owy kaptur, zdj�a okulary i
gwizdn�a.
Przed nami pojawi�y si� jakie� ciemne kszta�ty. Opu�ci�em
kaptur i schowa�em do kieszeni okulary. Stworzenia nie
kroczy�y, cho� postaw� mia�y wyprostowan�. Niemal �lizga�y
si� po twardo ubitym piasku, ich stopy prawie go nie
dotyka�y. Mia�y d�ugie, cienkie jak ga��zki cia�a o
b�yszcz�cej czarnej sk�rze, dwie nogi, dwie r�ce i szerokie,
prostok�tne g�owy o wielkich, srebrnych oczach. Wida� by�o
jasno, dlaczego koloni�ci nazwali ich tancerzami; poruszali
si� z p�ynn� gracj�, jak gdyby ka�dy krok stawiali w takt
muzyki nies�yszalnej dla innych.
Serce wali�o mi w piersi. Tancerze otoczyli nas i
leciutko dotykali. Zwin��em d�onie w pi�ci, pr�buj�c
zwalczy� uczucie, �e schwytano mnie w pu�apk�. Latona
odchyli�a g�ow� do ty�u i zamkn�a oczy, wi�c zrobi�em to
samo. Palce o sk�rze przypominaj�cej mi�kk� gum� dotyka�y
moich ust, nosa i powiek. Nie porusza�em si�. Tancerze
wydzielali zapach cynamonu i czego� jeszcze, czego nie
potrafi�em rozpozna�. Guzy na g�owie zapiek�y, dotkni�te
przez Tancerzy. Mia�em ochot� odsun�� si�, lecz nie
zrobi�em tego.
S�ysza�em pogwizdywanie i ciche nucenie. D�wi�ki te
zdawa�y si� uk�ada� w jak�� melodi�, ale po chwili
przypomina�y ju� wo�anie ptaka. Otworzy�em oczy. Latona odsun�a
si� nieco od Tancerzy. Gestykulowa�a i �wiergota�a. Jeden z
Tancerzy dotkn�� jej twarzy, a potem zagwizda� trzy razy,
kr�tkimi seriami.
- Powiedzia�, �e mi�o mu b�dzie, kiedy zwiedzisz ich
domy.
Odsun��em si� od najbli�ej stoj�cych Tancerzy. Mimo �e
ju� mnie nie dotykali, ci�gle jeszcze czu�em na sk�rze ich
gumiaste palce. Spojrza�em na Laton�, potem zn�w na
Tancerzy. Nie mieli widocznych cech p�ciowych. Nie
wiedzia�em, jak rozpoznaje p�e� rozm�wcy. - Podzi�kuj mu.
Podzi�kowa�a. Poszli�my z Tancerzem w g��b baldachimowego
lasu. Moje serce bi�o teraz spokojniej. Czu�em si� zupe�nie
bezpieczny. Gdyby Tancerze mieli wyrz�dzi� nam jak��
krzywd�, zrobiliby to podczas spotkania na skraju lasu. Cho�
mo�e nie. Przypisywa�em im ludzk� logik�. Potrz�sn��em g�ow�
i pr�bowa�em pouk�ada� my�li.
Ro�linno�� zag�ci�a si�, powietrze by�o tu ch�odniejsze,
poniewa� weszli�my w obszar, gdzie nie dociera�o s�o�ce.
Moje oczy przywyk�y do mroku i zobaczy�em, �e pomi�dzy
czterema drzewami rozci�ga si� co� na kszta�t materii,
przypomina�o to r�cznej roboty namiot. Tancerz nie
przestawa� m�wi�, dotyka� r�nych przedmiot�w, jakby
oprowadza� nas z wycieczk�. Latona nie t�umaczy�a.
Poszli�my za nim do wn�trza namiotu. Tam dziwny zapach
cynamonu by� jeszcze silniejszy. Si�gn��em r�k� do
materia�u; dotykiem przypomina� wodoodporny brezent. Ziemi�
pokrywa�y wykonane z li�ci dywaniki, a w k�tach sta�y
szklane s�oje, kt�re rozsiewa�y po ca�ym pomieszczeniu
fosforyzuj�cy blask.
- M�wi, �e chcia�by nas powita� w swoim domu.
- Powiedz mu, �e czujemy si� zaszczyceni.
Przet�umaczy�a. Ja za� przyjrza�em si� szklanym s�ojom.
By�y prymitywne. Szk�o pe�ne b�belk�w, zmarszcze� i
pofa�dowa�. �wiat�o w ich wn�trzu porusza�o si�, jakby
emitowane przez co� �ywego.
Nasz gospodarz gwizdn�� i za�wiergota�. Latona
przygl�da�a mi si�.
- Co on m�wi?
Spojrza�a na Tancerza, jakby nie dos�ysza�a. Potem
u�miechn�a si�.
- Teraz m�wi, �e gdyby by� dobrym gospodarzem, da�by panu
taki s��j, ale te s�oje s� bardzo cenne, zbyt cenne, �eby
dawa� je go�ciom, kt�rzy znikaj�, nim sko�czy si� dzie�.
- Niech mu pani powie, �e mam zamiar tu wr�ci�...
- To bez znaczenia. - Potrz�sn�a g�ow�. Wy�lizn�a si� z
namiotu. - Powinien pan zobaczy� i inne domy.
Pod��y�em za ni� w cienisty mrok na zewn�trz. - Czy nie
powinna mu pani podzi�kowa�?
- Nie. - Poprowadzi�a mnie ku innym namiotopodobnym
konstrukcjom. Pojawili si� w nich Tancerze, ich r�ce
si�gn�y do naszych twarzy. Tym razem Latona uchyli�a si�.
Ja tak�e. Czu�em si� znacznie swobodniej, lecz nie chcia�em,
�eby zn�w mnie dotykali.
Na pierwszy rzut oka Tancerze zdawali si� nale�e� do
kultury my�liwych-zbieraczy. Ca�y ten obszar nie sprawia�
wra�enia trwa�o�ci. Ziemia wygl�da�a na dzik� i niezadban�.
Nie widzia�em �adnych �lad�w upraw. Ale z drugiej strony
sk�d mog�em wiedzie�, za czym mam si� rozgl�da�. Wszystko
wskazywa�o, �e w�a�nie baldachimowe drzewa stanowi�y
samoregeneruj�ce si� �r�d�o po�ywienia.
Przypatrywa�em si� namiotom i rozproszonemu dobytkowi.
Tancerze st�oczyli si� wok� mnie jak cienie w p�nym
popo�udniowym s�o�cu.
- Kt�re z nich s� dzie�mi?
- Dzieci mieszkaj� gdzie indziej. Zapytam, czy wolno nam
b�dzie je obejrze�. - Latona zwr�ci�a si� do stoj�cego przy
niej Tancerza. Ten zagwizda� i za�wiergota� w odpowiedzi,
gestem wskazuj�c na mnie. Latona kiwn�a raz g�ow� i Tancerz
poszed� przodem. - Chod�my - zwr�ci�a si� do mnie.
Pod��y�em za nim. Ubity piasek wg��bi� si� do �rodka, jak
gdyby czyje� stopy wydepta�y mi�dzy drzewami �cie�k�. Nie
by�o tutaj namiot�w i ro�linno�� krzewi�a si� bujnie. Wtedy
zda�em sobie spraw�, �e pas ziemi, kt�ry zosta� za nami, by�
kultywowany, �e Tancerze post�powali odwrotnie ni�
koloni�ci. Usuwali wszelk� ro�linno�� z wyj�tkiem smuk�ych,
wrzecionowatych drzew.
Przez baldachimy zacz�o przedziera� si� s�o�ce. Wyszli�my
na poc�tkowany s�o�cem teren, gdzie poszycie zn�w by�o
przerzedzone. Tutaj podobny do brezentu materia� przywi�zany
zosta� do pni tak, �e tworzy� zagrod�. Zbli�yl�my si� do
niej i zajrzeli�my do �rodka. W piachu grzeba�y si� ma�e,
ciemne stworzenia, szamocz�ce si� i bij�ce ze sob�. Niekt�re
siedzia�y z boku, oparte o ogrodzenia - by� mo�e spa�y.
Bardziej z ty�u le�a�y na ziemi wi�ksze dzieci, ich sk�ra w
przefiltrowanym s�onecznym blasku wydawa�a si� szara. Palce
u d�oni przypomina�y szpony, a oczy by�y ciemne, puste i
zapadni�te.
- Czy one s� chore? - Skin��em g�ow� w ich kierunku.
- Nie - powiedzia�a. - Osi�gn�y wiek dojrzewania.
- Czy dzieci wchodz� w jakie� relacje z doros�ymi?
- W�a�ciwie nie. Doro�li traktuj� je jak zwierz�ta. U
Tancerzy przygotowanie do �ycia zaczyna si� po wyj�ciu z
wieku dojrzewania.
Zadr�a�em lekko, zastanawiaj�c si� nad �yciem, kt�re
zaczyna si� w klatce, w promieniach pal�cego s�o�ca. Dzieci
o szarej sk�rze nie porusza�y si�, tylko le�a�y w s�o�cu,
jakby by�y martwe.
Tancerz �wiergoc�c kr��y� wok� nas. Spojrza�em na niego.
Latona przem�wi�a kr�tko, potem odezwa�a si� do mnie.
- Musimy ju� i��.
Tancerz pop�dza� nas, jakby chcia� oddali� nas od dzieci.
Latona uj�a mnie pod r�k� i poprowadzi�a w innym ni�
przedtem kierunku. Z ty�u obserwowa� nas Tancerz.
- To jest kr�tsza droga do kopu�y - powiedzia�a Latona.
Krem cz�ciowo rozpu�ci� si� na jej twarzy, przez co
wydawa�a si� skrzywiona i nieco obca.
Prze�ladowa� mnie widok tych stworze� o szarej sk�rze i
chorowitym wygl�dzie, z d�o�mi jak szpony.
- Prosz� mi powiedzie�, po co zabra�a pani tutaj dzieci.
- Chcia�am ich nauczy� szacunku dla Tancerzy. - G�ow�
trzyma�a pochylon� nisko. Wyszli�my spomi�dzy drzew.
- Dlaczego? Wydaje si�, �e umowa jak dot�d dzia�a.
- To �ywe istoty - warkn�a Latona. - Ludzko�� ma za sob�
d�ug� histori� pod�ego traktowania istot, kt�rych nie
rozumie.
- I pani uwa�a, �e koloni�ci traktuj� Tancerzy podle?
- Tak. - Latona odgarn�a na bok linopodobn� ga��� i
wesz�a w plam� s�o�ca. Jej piaskowy szal b�ysn�� biel�. -
Ale nie wiem, co o tym s�dz� Tancerze.
- Czy po to jest tutaj Alians, �eby si� dowiedzie�, co o
tym s�dz� Tancerze?
- I �eby wynegocjowa� porozumienie w sprawie solnego
soku.
Nachmurzy�em si�. Wyszed�em na s�o�ce i upa� spowodowa�
pieczenie na plecach.
- Ale tego porozumienia nie ma.
- Nie mo�na negocjowa� z Tancerzami. Maj� pami��
instynktualn� i pami�� do wzorc�w, kt�ra pozwala im nauczy�
si� j�zyka i ustali� codzienny tok zaj��. Przesz�e zdarzenia
nie maj� dla nich znaczenia, w swoich umys�ach zatrzymuj�
tylko zdarzenia przysz�e. Stawia to przed nami interesuj�cy
problem: je�li wynegocjujemy z nimi uk�ad, nie
b�dzie on istnia�, poniewa� o nim zapomn�. Je�eli zaplanujemy
wynegocjowanie uk�adu w przysz�o�ci, jak na to pozwalaj� ich
j�zyk i obyczaje, uk�ad nie b�dzie istnia�, bo negocjacje
jeszcze si� nie zacz�y.
- W ich j�zyku nie ma czasu przesz�ego?
- Nawet najsubtelniejszego odcienia przesz�o�ci. M�wi�
wy��cznie w czasach tera�niejszych i przysz�ych. Bardzo
aktywny jest u nich tryb ��cz�cy.
- A kiedy jeden z nich umiera?
- Przestaje istnie�. - Rzuci�a mi spojrzenie; usta by�y
zaci�ni�te w w�sk� kresk�. - A potem odzieraj� jego cia�o ze
sk�ry, jedz� mi�so, ko�ci rzucaj� dzieciom i konserwuj�
sk�r�. Rozci�gaj� j� i oprawiaj�, a� stanie si� mocna.
I u�ywaj� jej do budowy swoich namiot�w.
Wtedy zrozumia�em, co o�wietla�o mnie swoim blaskiem ze
s�oj�w w namiotach. Srebrne oczy. Ogromne srebrne oczy,
kt�re absorbowa�y �wiat�o pot�nego s�o�ca tej planety.
- Sk�d si� wzi�y te s�oje?
- Zrobili je g�rnicy. Tancerze zamieszkiwali niegdy�
bli�ej solnych klif�w.
W umy�le odczuwa�em ch��d i przepe�nienie informacj�. Od
piachu podnosi�y si� kolejne fale gor�ca.
- Co ludzkie dzieci pomy�la�y o dzieciach Tancerzy?
Latona wzruszy�a ramionami. Wyj�a krem i powt�rnie si�
nasmarowa�a.
- Wydawa�y si� zafascynowane. Kto wie, co mog�o z tego
wynikn��? Netta zabroni�a dzieciom kontaktowania si� z
Tancerzami.
- Jeszcze przed morderstwami?
- Tak. - Latona wr�czy�a mi krem. - Ju� nie wolno mi ich
tu przyprowadza�.
Skin��em g�ow� i nie zadawa�em ju� wi�cej pyta�. Napi�em
si� wody, kt�r� poda�a mi Latona, potem spojrza�em przed
siebie, na pustyni�. Kopu�a wydawa�a si� odleg�a i ma�a.
Owin��em twarz szalem i poszed�em za Laton�, tak zm�czony,
�e mog�em jedynie i��.
VII Latona obieca�a, �e poka�e mi przy�pieszone holo z
rytua�u dojrzewania u Tancerzy. Nast�pnego ranka szybciej
opu�ci�em swoj� kwater�, nie uczesany z powodu b�bli.
Niekt�re ju� p�k�y. Sk�ra na ciele, kt�ra zesz�ej nocy by�a
jasnoczerwona, przybra�a teraz odcie� br�zowy, jeszcze
ja�niejszy. Wiele godzin b�d� musia� sp�dzi� okryty kremem
na s�o�cu, zanim �ciemniej� tak jak Latona czy Netta.
Tym razem omin�� mnie poranny ruch w drodze do pracy.
Szed�em chodnikiem, gapi�c si� na podw�rka i pozbawione
okien domy. Ludzie tutaj produkuj� najbardziej podniecaj�cy
narkotyk w ca�ej galaktyce, a sami s� ponurymi domatorami,
kt�rzy uprawiaj� pi�kne ogrody, ale nie chc� ogl�da� ich z
wn�trza swoich dom�w.
Na podw�rkach ros�y ro�liny z r�nych stref
klimatycznych. Dominowa�y r�e, cho� niekt�rzy wyra�nie
woleli rododendrony, sporo te� by�o hiacynt�w. I wszystkie
te ro�liny kwit�y r�wnocze�nie: tulipany z bratkami,
stokrotki ze s�onecznikami. Wyda�o mi si� dziwne, �e
kolonia, w kt�rej mieszka�o tylu ekspert�w od botaniki, nie
mo�e nauczy� si�, jak wyhodowa� z nasion kilka tutejszych
zi�.
Znowu dopad� mnie ten dzieci�cy �miech, przy tym samym
bloku co poprzednio. Spojrza�em w tamtym kierunku. Dzieci
bawi�y si� w swoim parku, siedzia�y w kr�gu i pi�stkami
uderza�y o ziemi�. Podszed�em wolno w nadziei, �e tym razem
zechc� ze mn� porozmawia�. Michael Dengler siedzia� w
�rodku, u�miechaj�c si� jakby odnalaz� sw�j osobisty raj.
Troch� si� rozlu�ni�em. Mo�e pomog�a mu moja rada. Mo�e moje
stracone dziesi�� lat przynios�o komu� jak�� korzy��.
Jeden z ch�opc�w wskaza� na mnie r�k�. Dzieci wsta�y i
cofn�y si�, jakbym by� ich wrogiem; potem ca�� grupk�
odwr�ci�y si� i odbieg�y.
Zatrzyma�em si� i patrzy�em za nimi. Tylko jedno dziecko
obejrza�o si� w biegu. Michael Dengler. Pomacha�em mu r�k�.
Nie odpowiedzia�.
Poszed�em zatem do biur Aliansu. Tam przy biurku
siedzia�a drobna kobieta. Mia�a kr�tko przystrzy�one w�osy i
wielki