1488

Szczegóły
Tytuł 1488
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1488 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1488 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1488 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZELAZNY ROGER Znak Jednoro�ca ROZDZIA� 01 Zignorowa�em pytaj�ce spojrzenie stajennego. Zdj��em z siod�a z�owieszczy pakunek i zostawi�em konia do przegl�du i obs�ugi technicznej. P�aszcz nie m�g� ukry� charakterystycznego kszta�tu t�umoka, gdy przerzuca�em go przez rami� i cz�apa�em w stron� tylnej bramy pa�acu. Piek�o mia�o ju�, wkr�tce za��da� swojej zap�aty. Min��em plac �wicze� i ruszy�em �cie�k� wiod�c� na po�udniowy kraniec pa�acowych ogrod�w. Mniej tu by�o ciekawskich oczu. I tak kto� mnie zauwa�y, ale b�dzie to mniej k�opotliwe, ni� gdybym wchodzi� od frontu, gdzie zawsze trwa�a krz�tanina. Niech to diabli! I jeszcze raz: niech to diabli! Co do k�opot�w, uwa�a�em, �e mam ich a� nadto. No c�, ci, kt�rzy je maj�, otrzymuj� jeszcze wi�cej. Pewnie to jaka� forma duchowego procentu sk�adanego. Kilku spacerowicz�w sta�o obok fontanny przy ko�cu ogrodu. Paru stra�nik�w patrolowa�o krzaki w pobli�u �cie�ki. Dostrzegli mnie, rozmawiali chwil�, po czym spojrzeli w inn� stron�. Dyskretni. Wr�ci�em nieca�y tydzie� temu. Wi�kszo�� spraw nadal czeka�a na za�atwienie. Dw�r Amberu pe�en by� podejrze� i niepokoj�w. I jeszcze to: nag�y zgon, by jeszcze bardziej zagrozi� kr�tkiemu, nieszcz�liwemu wst�pnemu okresowi panowania Corwina I. Czyli mojemu. Nadesz�a pora, by wzi�� si� za to, co powinienem za�atwi� na samym pocz�tku. Ale wci�� mia�em tyle wa�nych spraw. Nic, �ebym co� przeoczy�. Po prostu wyznaczy�em sobie priorytety i trzyma�em si� ich. Teraz jednak... Przeszed�em przez ogr�d, z cienia w blask sko�nych promieni s�o�ca. Wszed�em na szerokie, kr�cone schody. Wartownik stan�� na baczno��, kiedy wkracza�em do pa�acu. Dotar�em do tylnych schod�w, wspi��em si� na pi�tro, potem na drugie. Z prawej strony, ze swoich apartament�w, wy�oni� si� m�j brat, Random. - Corwinie! - zawo�a�, obserwuj�c moj� twarz. - Co si� sta�o? Zobaczy�em ci� z balkonu i... - Wejd�my - wskaza�em wzrokiem drzwi. - Musimy porozmawia�. Natychmiast. Zawaha� si�, spogl�daj�c na m�j baga�. - Dwa pokoje dalej - zaproponowa�. - Dobra? Tutaj jest Vialle. - W porz�dku. Poszed� przodem i otworzy� przede mn� drzwi. Wszed�em do niewielkiego saloniku, poszuka�em odpowiedniego miejsca i zrzuci�em zw�oki. Random patrzy� na tob�. - Co mam zrobi�? - zapyta�. - Odpakuj - poleci�em. - I przyjrzyj si� dok�adnie. Przykl�kn�� i rozwi�za� p�aszcz. Odchyli� r�g. - Trup - stwierdzi�. - W czym problem? - Mia�e� si� przyjrze� dok�adnie. Odsu� mu powiek�. Otw�rz usta i zbadaj z�by. Dotknij grzebieni na wierzchu d�oni. Policz stawy palc�w. A potem pogadamy o problemach. Zabra� si� do wykonywania moich polece�, ale kiedy obejrza� r�ce, przerwa� i kiwn�� g�ow�. - Zgadza si� - o�wiadczy�. - Przypominam sobie. - Przypomnij sobie g�o�no. - To by�o u Flory... - Wtedy po raz pierwszy zobaczy�em kogo� takiego - powiedzia�em. - Ale to ciebie �cigali. Nigdy si� nie dowiedzia�em, dlaczego. - To prawda - przyzna�. - Nie mia�em okazji, �eby ci o tym opowiedzie�. Nie byli�my razem dostatecznie d�ugo. To dziwne... Sk�d on si� tutaj wzi��? Zawaha�em si�, niepewny, czy najpierw wys�ucha� jego historii, czy opowiedzie� moj�. Moja wygra�a, poniewa� by�a moja, a poza tym do�� pilna. Westchn��em i opad�em na krzes�o. - W�a�nie stracili�my kolejnego brata - oznajmi�em. - Caine nie �yje. Dotar�em na miejsce odrobin� za p�no. To co�... ten stw�r... to zrobi�. Z oczywistych powod�w chcia�em go dosta� �ywego. Ale broni� si� zaciekle. Nie mia�em wyboru. Gwizdn�� cicho i usiad� naprzeciwko mnie. - Rozumiem - mrukn�� niemal szeptem. Obserwowa�em jego twarz. Czy mi si� zdawa�o, czy naprawd� najdelikatniejszy z u�miech�w czai� si� w k�cikach ust, by pojawi� si� i spotka� z moim u�miechem? Ca�kiem mo�liwe. - Nie - stwierdzi�em zdecydowanie. - Gdyby by�o inaczej, zorganizowa�bym wszystko tak, by moja niewinno�� nie budzi�a w�tpliwo�ci. M�wi� ci, jak by�o naprawd�. - Zgoda - odpar�. - Gdzie jest Caine? - Pod warstw� ziemi w Gaju Jednoro�ca. - Miejsce budzi podejrzenia. Albo nied�ugo zacznie. W�r�d innych. Kiwn��em g�ow�. - Wiem. Ale musia�em schowa� cia�o i czym� je na razie przykry�. Nie mog�em przecie� przynie�� go tutaj i od razu wpa�� w ogie� pyta�. Zw�aszcza �e czeka�y na mnie pewne wa�ne odpowiedzi. W twojej g�owie. - Dobra - stwierdzi�. - Nie wiem, jak s� wa�ne, ale nale�� do ciebie. Tylko nie trzymaj mnie w niepewno�ci. Jak do tego dosz�o? - Zaraz po lunchu - odpar�em. - Jad�em w porcie, z Gerardem. Potem Benedykt �ci�gn�� mnie z powrotem przez Atut. U siebie w pokoju znalaz�em wiadomo��, kt�r� kto� musia� wsun�� pod drzwiami. Mia�em si� uda� na spotkanie do Gaju Jednoro�ca, po po�udniu. Kartka by�a podpisana �Caine�. - Masz j� jeszcze? - Tak - wyci�gn��em skrawek papieru z kieszeni i poda�em mu. - O, prosz�. Studiowa� go przez chwil�, po czym potrz�sn�� g�ow�. - Sam nie wiem. To mog�oby by� jego pismo... gdyby si� spieszy�. Ale nie s�dz�. Wzruszy�em ramionami. Odebra�em kartk�, zwin��em i od�o�y�em na bok. - Wszystko jedno. Pr�bowa�em si� z nim skontaktowa� przez Atut, �eby zaoszcz�dzi� sobie jazdy, ale nie odbiera�. Pomy�la�em, �e je�li sprawa jest a� tak wa�na, to pewnie chce zachowa� w tajemnicy miejsce swego pobytu. Wi�c wzi��em konia i pojecha�em. - Czy m�wi�e� komu�, dok�d jedziesz? - Nikomu. Uzna�em jednak, �e koniowi przyda si� troch� ruchu, wi�c k�usowa�em w niez�ym tempie. Nie widzia�em, jak to si� sta�o, ale zobaczy�em Caine�a, gdy tylko dotar�em do lasu. Mia� poder�ni�te gard�o, a kawa�ek dalej co� si� rusza�o w krzakach. Dogoni�em tego faceta, skoczy�em na niego, walczyli�my, musia�em go zabi�. W tym czasie nie prowadzili�my konwersacji. - Jeste� pewien, �e z�apa�e� w�a�ciw� osob�? - Jak tylko mo�na by� pewnym w takich okoliczno�ciach. Jego �lady prowadzi�y do Caine�a. Mia� �wie�� krew na ubraniu. - Mog�a by� jego w�asna. - Przyjrzyj mu si�. �adnych ran. Skr�ci�em mu kark. Przypomnia�em sobie, oczywi�cie, gdzie widzia�em podobnych, wi�c przynios�em go wprost do ciebie. Zanim mi o tym opowiesz, jeszcze jedno, �eby zamkn�� spraw�. - Wyj��em z kieszeni drug� wiadomo��. - Ten stw�r mia� przy sobie to. Uzna�em, �e zabra� Caine�owi. Random przeczyta�, skin�� g�ow� i odda� mi kartk�. - Od ciebie do Caine�a z pro�b� o spotkanie. Tak, rozumiem. Nie musz� chyba pyta�... - Nie musisz pyta� - doko�czy�em. - I rzeczywi�cie przypomina to troch� m�j charakter pisma. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. - Ciekawe, co by si� sta�o, gdyby� przed nim dotar� na miejsce. - Pewnie nic - odpar�em. - Wydaje si�, �e chcieli mnie �ywego i skompromitowanego. Sztuka polega�a na �ci�gni�ciu nas tam we w�a�ciwej kolejno�ci, a nie jecha�em tak szybko, by zd��y� na pierwszy akt. Przytakn��. - Bior�c pod uwag� w�ski margines czasu - powiedzia� - to musi by� kto� st�d, z pa�acu. Masz jakie� sugestie? Parskn��em i si�gn��em po papierosa. Zapali�em go i parskn��em jeszcze raz. - Dopiero co wr�ci�em. Ty by�e� tu przez ca�y czas - zauwa�y�em. - Kto ostatnio nienawidzi mnie najbardziej? - To k�opotliwe pytanie, Corwinie - stwierdzi�. - Ka�dy tutaj ma co� przeciwko tobie. Normalnie stawia�bym na Juliana, ale on do tego nic pasuje. - Dlaczego nie? - Przyja�nili si� z Caine�em. Ju� od lat. Popierali si� nawzajem, chodzili razem. Znana sprawa. Julian jest zimny, ma�ostkowy i tak samo z�o�liwy, jak za dawnych czas�w. Ale je�li kogokolwiek lubi�, to w�a�nie Caine�a. Nie s�dz�, �eby go zabi�, nawet po to, by ci zaszkodzi�. W ko�cu, gdyby tylko o to mu chodzi�o, m�g�by znale�� wiele innych sposob�w. Westchn��em. - Kto nast�pny? - Nie wiem. Po prostu nie wiem. - No dobrze. Jak, twoim zdaniem, na to zareaguj�? - Jeste� przegrany, Corwin. Cokolwiek powiesz, i tak ka�dy uzna, �e ty to zrobi�e�. Skin��em g�ow� w stron� trupa. Random wzruszy� ramionami. - To mo�e by� jaki� biedak, kt�rego �ci�gn��e� z Cienia, �eby zrzuci� na niego win�. - Owszem - przyzna�em. - Zabawna rzecz. Wr�ci�em do Amberu w idealnym czasie, �eby zaj�� pozycj� daj�c� przewag�. - Najlepszy mo�liwy moment - zgodzi� si� Random. - Nie musia�e� nawet zabija� Eryka, by zdoby� to, co chcia�e�. Szcz�liwy zbieg okoliczno�ci. - To fakt. Ale wszyscy wiedz�, po co tu przyby�em. Jest tylko kwesti� czasu, by moi �o�nierze - cudzoziemcy, specjalnie uzbrojeni i zakwaterowani tutaj - zacz�li budzi� niech��. Jak dot�d, ratuje mnie przed tym jedynie zewn�trzne zagro�enie. Dochodz� jeszcze podejrzenia o czyny, kt�rych mia�bym dokona� przed powrotem, cho�by zamordowanie s�ug Benedykta. A teraz jeszcze to... - Owszem - przyzna� Random. - Pomy�la�em o tym, gdy tylko mi powiedzia�e�. Kiedy dawno temu zaatakowali�cie razem z Bleysem, Gerard usun�� ci z drogi - cz�� floty. Caine natomiast wprowadzi� swoje okr�ty do walki i powstrzyma� ci�. Teraz, kiedy zgin��, powierzysz pewnie Gerardowi dow�dztwo marynarki. - Komu innemu? Jest jedynym, kt�ry si� na tym zna. - Mimo wszystko... - Mimo wszystko. Zgadza si�. Gdybym mia� kogo� zabi�, �eby umocni� swoj� pozycj�, logika nakazywa�aby wybra� Caine�a. Taka jest prawda. - Jak chcesz to rozegra�? - Powiem o wszystkim, co zasz�o, i spr�buj� wykry�, kto za tym stoi. Masz lepsze propozycje? - Zastanawia�em si�, czy m�g�bym ci zapewni� alibi. Ale nie widz� wielkich szans. Potrz�sn��em g�ow�. - Wszyscy wiedz�, �e jeste�my przyjaci�mi. Jakkolwiek dobrze by to brzmia�o, efekt by�by raczej przeciwny do zamierze�. - A my�la�e�, czyby si� nie przyzna�? - My�la�em. Ale obrona w�asna odpada. Podci�te gard�o wyra�nie dowodzi, �e musia� zosta� zaskoczony. A nie mam ochoty na jedyn� alternatyw�: by spreparowa� jakie� dowody, �e by� zamieszany w co� paskudnego i �e zrobi�em to dla dobra Amberu. Odmawiam wzi�cia na siebie winy na tych warunkach. Zreszt�, w ten spos�b te� nie unikn��bym podejrze�. - Ale zyska�by� opini� twardego faceta. - Nie ten rodzaj twardo�ci jest mi potrzebny dla tego, co zamierzam. Nie, to wykluczone. - Wyczerpali�my wi�c wszystkie mo�liwo�ci. Prawie. - Co to znaczy �prawie�? Przymkn�wszy lekko powieki zacz�� si� wpatrywa� w paznokie� swego lewego kciuka. - Wiesz, przysz�o mi w�a�nie do g�owy, �e mo�e jest kto�, kogo chcia�by� usun�� ze sceny. Trzeba pami�ta�, �e zawsze mo�na przesun�� kadr. Zamy�li�em si�. Dopali�em papierosa. - Nieg�upie - stwierdzi�em. - Ale aktualnie nie mam wi�cej zb�dnych braci. Nawet Juliana. Zreszt�, on jest najtrudniejszy do wkadrowania. - To nie musi by� nikt z rodziny - zauwa�y�. - Mamy ca�� mas� szlachty z mo�liwymi motywami. We�my sir Reginalda... - Daj spok�j, Random. Przekadrowanie te� odpada. - Jak chcesz. W takim razie moje ma�e, szare kom�rki wyczerpa�y si� zupe�nie. - Mam nadziej�, �e nie te, kt�re odpowiadaj� za pami��. Westchn��. Przeci�gn�� si�. Wsta�, przest�pi� nad trzecim obecnym w pokoju i podszed� do okna. Rozsun�� zas�ony i przez d�ug� chwil� wygl�da� na zewn�trz. - Jak chcesz - powt�rzy�. - To d�uga opowie��... Po czym zacz�� g�o�no wspomina�. ROZDZIA� 02 Wprawdzie seks zajmuje czo�ow� pozycj� na bardzo wielu listach osobistych upodoba�, ale w przerwach wszyscy mamy jakie� ulubione zaj�cia. U mnie, Corwinie, to gra na perkusji, loty i hazard, bez wyra�nie zaznaczonej kolejno�ci. No, mo�e latanie ma pewn� przewag� - szybowce, balony oraz niekt�re inne odmiany - ale jest to kwesti� nastroju i gdyby� zapyta� mnie kiedy indziej, m�g�bym wybra� co� innego. Zale�y, na co akurat mia�bym najwi�ksz� ochot�. Do rzeczy. Kilka lat temu przebywa�em tutaj, w Amberze. Nie robi�em nic specjalnego. Wpad�em w odwiedziny i tylko przeszkadza�em. Tato by� jeszcze na miejscu i kiedy zauwa�y�em, �e zaczyna ulega� tym swoim humorom, uzna�em, �e nadesz�a pora na wycieczk�. D�ug�. Ju� dawno stwierdzi�em, �e jego sympatia dla mnie wzrasta wprost proporcjonalnie do dziel�cej nas odleg�o�ci. Na po�egnanie podarowa� mi pi�kn� szpicrut�. Pewnie chcia� przyspieszy� wybuch tej sympatii. Ale szpicruta by�a znakomita, przeplatana srebrem i pi�knie obrobiona. Bardzo mi si� przyda�a. Postanowi�em wyruszy� na poszukiwanie jakiego� niewielkiego zak�tka Cienia, gdzie mia�bym do dyspozycji pe�en zestaw moich prostych przyjemno�ci. Jazda trwa�a d�ugo - nie b�d� ci� zanudza� szczeg�ami - i znalaz�em si� daleko od Amberu, jak to zwykle bywa. Tym razem nie szuka�em miejsca, gdzie by�bym kim� szczeg�lnie wa�nym. Po pewnym czasie staje si� to nudne albo k�opotliwe, zale�y, jak bardzo chcesz by� odpowiedzialnym. Mia�em ochot� by� nieodpowiedzialnym nikim i zwyczajnie si� bawi�. Texorami by�o otwartym miastem portowym, z upalnymi dniami, d�ugimi nocami, dobr� muzyk�, kartami do �witu, pojedynkami co rano i b�jkami dla tych, kt�rzy nie mogli si� doczeka�. A pr�dy powietrzne zdarza�y si� tam jak w bajce. Mia�em ma��, czerwon� lotni� i lata�em na niej co par� dni. To by�y dobre czasy. Wieczorami gra�em na perkusji w knajpie, w podziemiach nad rzek�, gdzie �ciany poci�y si� prawie tak mocno jak klienci, a dym sp�ywa� po lampach jak stru�ki mleka. Kiedy mia�em do��, szuka�em jakiej� atrakcji, zwykle kart lub kobiet. I tym si� zajmowa�em przez reszt� nocy. Nawiasem m�wi�c, niech piek�o poch�onie Eryka. Przypomnia�em sobie... Kiedy� zarzuci� mi, �e oszukuj� przy kartach. Wyobra�asz sobie? To jedyne, przy czym bym nigdy nie oszukiwa�. Gr� w karty traktuj� powa�nie. Jestem dobry, a przy tym mam szcz�cie, w obu przypadkach przeciwnie ni� Eryk. Problem w tym, �e by� doskona�y w wielu dziedzinach i nie potrafi� przyzna�, �e mo�na co� robi� lepiej od niego. Je�li wygrywa�e� z nim w cokolwiek, to znaczy, �e oszukiwa�e�. Pewnej nocy zacz�� do�� nieprzyjemn� k��tni� na ten temat i mog�a z tego wyj�� powa�na historia, ale Gerard i Caine nas rozdzielili. Trzeba Caine�owi przyzna�, �e stan�� wtedy po mojej stronie. Biedaczysko... Paskudna �mier�, nie uwa�asz? To jego gard�o... No tak, wi�c siedzia�em w Texorami, gra�em, zdobywa�em kobiety, wygrywa�em w karty i fruwa�em po niebie. Palmy i rozkwitaj�ce noc� powoje. Wiele dobrych, portowych zapach�w: przyprawy, kawa, smo�a, s�l... sam wiesz. Szlachta, kupcy, robotnicy - te same grupy, co w wielu innych miejscach. Marynarze i podr�ni wszelkiej ma�ci, przybywaj�cy i odp�ywaj�cy. I faceci podobni do mnie, �yj�cy na kraw�dzi tego �wiata. Sp�dzi�em w Texorami troch� ponad dwa lata i by�em szcz�liwy. Naprawd�. Z nikim si� specjalnie nie kontaktowa�em, co jaki� czas wysy�a�em tylko przez Atuty co� w rodzaju poczt�wek i w�a�ciwie nic wi�cej. Prawie nie my�la�em o Amberze. Wszystko to zmieni�o si� pewnej nocy, kiedy siedzia�em z fulem w r�ku, a klient naprzeciw mnie usi�owa� zgadn��, czy blefuj�. Wtedy Walet Karo odezwa� si� do mnie. Tak, w�a�nie tak to si� zacz�o. Zreszt�, by�em w do�� niezwyk�ym stanie ducha. Dosta�em kilka ostrych rozda� i wci�� by�em troch� podekscytowany. Dodaj do tego zm�czenie po d�ugich lotach i niewiele snu poprzedniej nocy. P�niej uzna�em, �e musi to by� jakie� skrzywienie psychiki, kt�re sprawia, �e tak w�a�nie reaguj�, gdy kto� pr�buje si� ze mn� skontaktowa�, a ja mam w r�ku karty - jakiekolwiek karty. Zwykle, oczywi�cie, odbieramy wiadomo�� bez �adnych przyrz�d�w, chyba �e to my nadajemy. Mo�liwe, �e to moja pod�wiadomo�� w owej chwili do�� rozlu�niona - z przyzwyczajenia zacz�a kojarzy� kontakt z aktualn� sytuacj�. Mia�em powody, �eby si� potem nad tym zastanawia�. Walet powiedzia�: - Random... - Potem jego twarz rozmy�a si� i doko�czy�: - Pom� mi. Wtedy zacz��em ju� wyczuwa� osobowo��, ale bardzo s�abo. Wszystko by�o bardzo s�abe. Potem twarz nabra�a wyrazisto�ci i zobaczy�em, �e mia�em racj�: to by� Brand. Wygl�da� okropnie i mia�em wra�enie, �e jest do czego� przykuty czy przywi�zany. - Pom� mi - powt�rzy�. - S�ucham ci� - odpowiedzia�em. - Co si� sta�o? -...wi�niem - powiedzia�, a potem jeszcze co�, czego nie zrozumia�em. - Gdzie? - spyta�em. Na to pokr�ci� g�ow�. - Nie mog� ci� �ci�gn�� - stwierdzi�. - Nie mam Atut�w i jestem za s�aby. Musisz tu dotrze� drog� okr�n�... Nie spyta�em go, jak m�g� ze mn� rozmawia� bez Atutu. Za najwa�niejsze uzna�em ustalenie jego miejsca pobytu. Zapyta�em, jak mam go szuka�. - Przyjrzyj si� dobrze - odpar�. - Zapami�taj ka�dy szczeg�. Mo�e tylko raz zdo�am ci to pokaza�. I pami�taj, b�d� uzbrojony... Wtedy zobaczy�em pejza� - ponad jego ramieniem. Nie wiem, przez okno czy nad blankami. By� daleko od Amberu, gdzie� tam, gdzie cienie zupe�nie wariuj�. Dalej, ni� mia�bym ochot� si� zapuszcza�. Pustka i zmienne kolory. P�omienne. Dzie� bez s�o�ca na niebie. Ska�y, sun�ce po ziemi jak �agl�wki. Brand by� zamkni�ty w czym� na kszta�t wie�y, ma�ym punkcie stabilno�ci w tym p�ywaj�cym krajobrazie. Zapami�ta�em wszystko dok�adnie. A tak�e jak�� istot�, owini�t� wok� podstawy wie�y. L�ni�c�. Pryzmatyczn�. Chyba jakiego� stra�nika - by� zbyt jaskrawy, by si� domy�li� jego kszta�t�w czy oceni� rozmiary. Potem nagle wszystko znikn�o. A ja zosta�em, wpatrzony znowu w Waleta Karo, z tym facetem naprzeciwko, kt�ry nie wiedzia�, czy ma si� w�cieka�, �e si� tak zamy�li�em, czy mo�e martwi�, �e to jaki� atak. Sko�czy�em gr� po tym rozdaniu, wr�ci�em do domu, wyci�gn��em si� na ��ku, pali�em i my�la�em. Kiedy odje�d�a�em, Brand by� w Amberze. P�niej jednak, gdy o niego pyta�em, nikt nie wiedzia�, co si� z nim dzieje. Mia� jeden z tych swoich napad�w melancholii, potem nagle mu przesz�o i wyjecha�. I to wszystko. �adnych wiadomo�ci, w �adn� stron�. Nie kontaktowa� si� i nie odpowiada�. Usi�owa�em przemy�le� wszystkie aspekty sprawy. Brand by� sprytny, diabelnie sprytny; mo�e nawet najlepszy m�zg w rodzinie. Mia� k�opoty i wezwa� w�a�nie mnie. Eryk i Gerard s� typami bardziej heroicznymi i pewnie ucieszyliby si� perspektyw� przygody. Caine wyruszy�by z ciekawo�ci, a Julian, �eby wypa�� lepiej od nas wszystkich i zarobi� dodatkowe punkty u taty. No i, przede wszystkim, Brand m�g� si� po prostu skontaktowa� z tat�. On na pewno co� by wymy�li�. Ale wezwa� w�a�nie mnie. Dlaczego? Przysz�o mi do g�owy, �e mo�e kto� z pozosta�ych jest sprawc� sytuacji, w jakiej si� znalaz�. Powiedzmy, �e tato zacz�� go faworyzowa�... Wiesz, jak to jest. Czasem warto wyeliminowa� ulubie�ca. A gdyby wezwa� tat�, wyszed�by na s�abeusza. Dlatego w�a�nie zrezygnowa�em z wzywania posi�k�w. Zwr�ci� si� do mnie i ca�kiem mo�liwe, �e wyda�bym na niego wyrok, gdybym przekaza� do Amberu informacj�, �e zdo�a� nawi�za� kontakt. Dobrze wi�c. Co powinienem robi�? Je�li chodzi�o o sukcesj�, a Brand wysun�� si� na czo�o, to wy�wiadczenie mu przys�ugi wydawa�o si� ca�kiem rozs�dne. Je�eli nie... Istnia�y liczne mo�liwo�ci. Mo�e odkry� w domu co�, o czym warto wiedzie�. By�em te� ciekaw, jak mu si� uda�o nawi�za� kontakt bez u�ycia Atut�w. Szczerze m�wi�c, w�a�nie ciekawo�� sk�oni�a mnie, �eby wyruszy� mu na ratunek, i to w dodatku samotnie. Otrzepa�em z kurzu w�asne Atuty i spr�bowa�em si� z nim po��czy�. Bez rezultatu, jak si� zapewne domy�lasz. Przespa�em si� i rano spr�bowa�em jeszcze raz. Z tym samym wynikiem. Dalsze czekanie nie mia�o ju� sensu. Wyczy�ci�em miecz, zjad�em solidne �niadanie i w�o�y�em stare ubranie. Wzi��em te� fotochromatyczne gogle. Nie mia�em poj�cia, czy mi si� tam na co� przydadz�, ale ten stw�r-stra�nik wydawa� si� potwornie b�yszcz�cy, a zawsze warto mie� jakie� dodatkowe atuty. Nawiasem m�wi�c, zabra�em te� pistolet. Mia�em przeczucie, �e nie zadzia�a, i rzeczywi�cie. Ale cz�owiek nigdy nie jest pewien, dop�ki si� sam nie przekona. Po�egna�em si� tylko z jedn� osob�, znajomym perkusist�, bo wpad�em, �eby mu zostawi� swoje b�bny. Wiedzia�em, �e si� nimi dobrze zaopiekuje. Zszed�em do hangaru, wyci�gn��em lotni�, wystartowa�em i z�apa�em odpowiedni pr�d. Uzna�em, �e to najprostszy spos�b. Nie wiem, czy szybowa�e� kiedy� poprzez Cie�, ale... Nie? No wi�c, wylecia�em nad morze, a� l�d sta� si� tylko zamglon� kresk� na p�nocy. Wody pode mn� nabra�y barwy kobaltu; wznosi�y si� i potrz�sa�y roziskrzonymi brodami. Wiatr si� zmieni�. Zawr�ci�em. Przemkn��em nad falami do brzegu, pod coraz ciemniejszym niebem. Kiedy znalaz�em si� nad uj�ciem rzeki, w miejscu Texorami na ca�e mile ci�gn�o si� bagno. P�yn��em na powietrznych pr�dach w g��b l�du, co par� chwil przelatuj�c nad rzek�, kt�rej przyby�o zakr�t�w i zakoli. Znikn�y pomosty, go�ci�ce, ruch. Drzewa ros�y wysoko. Na zachodzie zbiera�y si� chmury, r�owe, per�owe i ��te. S�o�ce przesz�o od pomara�czowego poprzez czerwie� do ��ci. Kr�cisz g�ow�? Widzisz, s�o�ce by�o cen� za te miasta. Wyludni�em je w po�piechu, a raczej ruszy�em szlakiem �ywio��w. Na tej wysoko�ci sztuczne budowle rozprasza�yby tylko uwag�. Odcienie i struktura s� dla mnie wszystkim. O to mi w�a�nie chodzi�o, kiedy m�wi�em, �e szybowanie jest zupe�nie inne. Tak wi�c lecia�em na zach�d, dop�ki las nie ust�pi� miejsca p�aszczy�nie zieleni, kt�ra szybko wyblak�a, rozmy�a si�, zmieni�a w br�z, be�, ���. Potem jasny piasek, w brunatne plamy. Cen� za to by�a burza. P�yn��em w niej, jak daleko zdo�a�em, a� zacz�y uderza� pioruny i ba�em si�, �e m�j ma�y szybowiec tego nie wytrzyma. Uciszy�em t� burz�, ale w efekcie na dole pojawi�o si� wi�cej zieleni. Mimo wszystko przelecia�em w stref� lepszej pogody, maj�c za plecami wyra�ne, jasno��te s�o�ce. Po pewnym czasie wytworzy�em pod sob� pustyni�, nag� i faluj�c� wydmami. Potem s�o�ce zmala�o i strz�py chmur przesun�y si� po jego tarczy, wymazuj�c j� po kawa�ku. Ten skr�t zaprowadzi� mnie dalej od Amberu, ni� bywa�em ostatnimi czasy. Wreszcie s�o�ce znikn�o. Lecz pozosta�o �wiat�o, r�wnie jasne, ale niesamowite, bezkierunkowe. Myli�o wzrok, wykrzywia�o perspektyw�. Opad�em ni�ej, by ograniczy� pole widzenia. Wkr�tce wynurzy�y si� ska�y i stara�em si� wymusi� na nich zapami�tane kszta�ty. Pojawia�y si� stopniowo. W tych warunkach �atwiej by�o osi�gn�� efekt p�ynnego sprz�enia, cho� dokonanie tego okaza�o si� fizycznie wyczerpuj�ce. W dodatku pilotuj�c lotni� nie mog�em oceni� w�asnej skuteczno�ci. Opad�em ni�ej, ni� s�dzi�em, i niewiele brakowa�o, a zderzy�bym si� z jak�� ska��. W ko�cu jednak unios�y si� dymy, a p�omienie zata�czy�y tak, jak je pami�ta�em - bez �adnego porz�dku, po prostu wybuchaj�c tu czy tam z otwor�w, szczelin czy jaski�. Barwy zacz�y wariowa�, dok�adnie tak, jak podczas naszego kr�tkiego kontaktu. Wreszcie ska�y ruszy�y z miejsca, dryfuj�c jak �aglowce pozbawione steru tam, gdzie splata si� t�cza. Pr�dy powietrzne zupe�nie oszala�y. Kominy wznosi�y si� jeden za drugim, jak fontanny. Walczy�em, p�ki mog�em, wiedzia�em jednak, �e z tej wysoko�ci nie uda mi si� wszystkiego utrzyma�. Wznios�em si� na spor� wysoko��, zapominaj�c o ziemi przy pr�bach stabilizacji lotni. Kiedy znowu spojrza�em w d�, zobaczy�em co� w rodzaju otwartych regat czarnych g�r lodowych. Ska�y goni�y si�, zderza�y, cofa�y wiruj�c, zderza�y znowu i wymija�y, przesuwaj�c si� przez otwart� przestrze�. Wtedy co� mn� szarpn�o, pchn�o w d�, potem w g�r� - i zobaczy�em, �e puszcza odci�g. Raz jeszcze przemie�ci�em cie� i spojrza�em. W oddali wyros�a wie�a, a co� ja�niejszego ni� l�d i aluminium czeka�o u jej podstawy. Ostatnie pchni�cie widocznie za�atwi�o spraw�. Poj��em to w chwili, gdy wiatr zacz�� si� zachowywa� naprawd� paskudnie. Strzeli�o kilka linek, a potem spada�em - jakbym p�yn�� �odzi� w wodospadzie. Poderwa�em nos i wyr�wna�em troch�, tu� nad ziemi�, zobaczy�em, gdzie lec�, i skoczy�em w ostatniej chwili. Lotnia rozpad�a si� na kawa�ki w zderzeniu z jednym z tych spaceruj�cych monolit�w. Bardziej odczu�em jej strat� ni� w�asne zadrapania, siniaki i guzy. Musia�em szybko zmyka�, gdy� p�dzi� ku mnie jaki� pag�rek. Obaj skr�cili�my, na szcz�cie w przeciwne strony. Nie mia�em bladego poj�cia, co wprawia te ska�y w ruch, i z pocz�tku nie dostrzega�em �adnej regularno�ci w ich trajektoriach, Grunt by� czasem ciep�y, a czasem bardzo gor�cy, a opr�cz dymu i rzadkich wybuch�w p�omieni z rozpadlin w ziemi wydobywa�y si� jakie� cuchn�ce gazy. Tras� z konieczno�ci kr�t� ruszy�em ku wie�y. D�ugo trwa�o, nim tam dotar�em. Nie wiem, jak d�ugo, bo nie mia�em jak mierzy� czasu. Zacz��em jednak rozpoznawa� funkcjonowanie pewnych interesuj�cych praw. Przede wszystkim, du�e g�azy porusza�y si� szybciej od tych mniejszych. Poza tym zdawa�o si�, �e orbituj� wok� siebie - cykle wewn�trz cykli wewn�trz cykli - wi�ksze dooko�a mniejszych, wszystkie w ci�g�ym ruchu. Mo�e pierwotny tor wyznacza�o jakie� ziarnko kurzu albo pojedyncza moleku�a. Nie mia�em ani czasu, ani ochoty, by poszukiwa� o�rodka tego wszystkiego. Pami�taj�c jednak o moich spostrze�eniach, mog�em ze sporym wyprzedzeniem przewidywa� kolizje. I tak przyby� Childe Random do mrocznej wie�y, tak jest, z pistoletem w jednej r�ce i mieczem w drugiej. Gogle wisia�y mi na szyi. W�r�d tego dymu i s�abego �wiat�a nie chcia�em ich zak�ada�, p�ki nie oka�e si� to absolutnie konieczne. Nie wiem dlaczego, ale ska�y omija�y wie��. Zdawa�o si�, �e stoi na wzg�rzu, ale kiedy podszed�em bli�ej, zobaczy�em, �e te ruchome g�azy wy��obi�y dooko�a niej ogromne zag��bienie. Z mojej strony trudno by�o oceni�, czy w efekcie sta�a si� rodzajem wyspy, czy raczej p�wyspu. Przemyka�em ci� w�r�d dymu i gruzowisk, unikaj�c wybuch�w p�omieni z r�nych otwor�w i szczelin. Wreszcie wspi��em si� na strome zbocze i znikn��em z trasy podej�cia. Przez kilka chwil tkwi�em tam, tu� poni�ej linii obserwacji z wie�y. Sprawdzi�em bro�, uspokoi�em oddech i za�o�y�em gogle. Potem przeskoczy�em przez kraw�d� i stan��em pochylony. Owszem, szk�a pociemnia�y i owszem, smok ju� czeka�. Wra�enie by�o straszne, poniewa� wydawa� si�, na sw�j spos�b, pi�kny. Mia� cia�o w�a, grubo�ci beczki, i g�ow� podobna do wielkiego m�ota ze zw�onym obuchem. Oczy o barwie bardzo bladej zieleni. W dodatku by� przejrzysty jak szk�o, z cieniutkimi, delikatnymi liniami, uk�adaj�cymi si� w kszta�t �usek. To, co p�yn�o w jego �y�ach, tak�e by�o przezroczyste. Mog�em mu zajrze� do wn�trza i ogl�da� organy - zm�tnia�e albo mleczne. Mo�na si� by�o zapomnie� patrz�c, jak funkcjonuje. G�sta grzywa, jakby ze szklanych kolc�w, porasta�a jego g�ow� i szyj�. Zobaczy� mnie, uni�s� �eb i pope�z�, niby p�yn�ca woda, �ywa rzeka bez koryta i brzeg�w. Zmrozi�o mnie jednak co� innego: widzia�em wn�trze jego �o��dka. By� tam na wp� strawiony cz�owiek. Podnios�em pistolet, wymierzy�em w oko i nacisn��em spust. Ju� ci m�wi�em, �e nie wystrzeli�. Odrzuci�em go wi�c, odsun��em si� na lewo i skoczy�em do prawego boku w�a, by zaatakowa� oko mieczem. Sam wiesz, jak trudno zabi� stwory o budowie gad�w. Od razu uzna�em, �e przede wszystkim spr�buj� go o�lepi� i odci�� mu j�zyk. Potem, gdybym by� do�� szybki, mia�bym szans� wyprowadzi� kilka porz�dnych ci�� w okolice g�owy i odr�ba� j�. Potem smok m�g� sobie le�e� i zwija� si� w sup�y, a� znieruchomieje. Mia�em te� nadziej�, �e b�dzie troch� ospa�y, skoro ci�gle jeszcze kogo� trawi�. Je�li by� ospa�y, to mia�em szcz�cie, �e nie zjawi�em si� wcze�niej. Odsun�� g�ow� spod mojego ostrza i uderzy� ponad nim, gdy ja nie odzyska�em jeszcze r�wnowagi. Ten jego ryj przejecha� mi po piersi i naprawd� mia�em wra�enie, �e oberwa�em m�otem. Od ciosu pad�em jak d�ugi. Przetoczy�em si�, �eby wyj�� z zasi�gu potwora, i zastopowa�em przy samym skraju zbocza. Tam wsta�em, a on rozwin�� si� wolno, przesun�� w moj� stron�, uni�s� i pochyli� g�ow� jakie� pi�� metr�w nade mn�. Wiem dobrze, �e Gerard ten w�a�nie moment wybra�by do ataku. Skoczy�by z tym swoim wielkim mieczem i rozci�� gada na dwie cz�ci. Ten pewnie upad�by na niego i wi� si�, a Gerard wyszed�by z ca�ej akcji z paroma zadrapaniami. Mo�e jeszcze rozbitym nosem. Benedykt trafi�by w oko. Do tej pory pewnie mia�by w kieszeniach ju� oba, a g�ow� gra�by w pi�k�, uk�adaj�c w my�lach jaki� przypisek do Clausewitza. Ale obaj s� naturalnymi typami bohater�w. Ja po prostu sta�em kieruj�c ostrze ku g�rze, z �okciami opartymi o biodra i g�ow� odchylon� tak daleko, jak tylko potrafi�em. Szczerze m�wi�c, gdyby uda�o mi si� uciec, mia�bym szcz�cie. Wiedzia�em jednak, �e gdybym tylko spr�bowa�, ten wielki �eb run��by w d� i zgni�t� mnie. Krzyki dobiegaj�ce z wie�y wskazywa�y, �e zosta�em zauwa�ony. Nie mia�em jednak zamiaru si� rozgl�da�. Zacz��em kl�� na tego w�a. Chcia�em, �eby ju� uderzy� i zako�czy� spraw�, tak albo inaczej. Kiedy to wreszcie uczyni�, odsun��em si�, skr�ci�em cia�o i ustawi�em ostrze na torze celu. Od uderzenia zdr�twia� mi prawy bok i mia�em wra�enie, �e moja stopa zag��bi�a si� w ziemi�. Jako� zdo�a�em usta� na nogach. Wykona�em wszystko w spos�b perfekcyjny. Ca�y manewr uda� si� dok�adnie tak, jak zaplanowa�em i jak mia�em nadziej�. Tylko �e potw�r nie trzyma� si� roli. Nie chcia� ze mn� wsp�pracowa� i pa�� w �miertelnych drgawkach. Wi�cej nawet. Zn�w zacz�� podnosi� �eb. Zabra� ze sob� m�j miecz, kt�rego r�koje�� stercza�a z lewego oczodo�u, a ostrze wystawa�o jak jeszcze jeden kolec na czubku g�owy. Zaczyna�o mnie dr�czy� przeczucie, �e atakuj�cy jednak zwyci�y. Wtedy w�a�nie z otworu u podstawy wie�y wolno i ostro�nie wysun�li si� jacy� osobnicy. Byli uzbrojeni i paskudni. Uzna�em, �e w tym konflikcie raczej nie stan� po mojej stronie. Trudno. Wiem, kiedy trzeba si� wycofa� w nadziei, �e nast�pny dzie� b�dzie lepszy. - Brand! - krzykn��em. - To ja, Random! Nie mog� si� przebi�! Wybacz! Odwr�ci�em si�, podbieg�em i przeskoczy�em przez kraw�d�, w d� do miejsca, gdzie ska�y wyczynia�y swoje dziwactwa. Nie by�em pewien, czy wybra�em najlepszy moment na zej�cie. I - tak jak si� cz�sto zdarza - odpowied� brzmia�a i tak, i nie. Nie by� to skok, kt�ry zaryzykowa�bym z powod�w innych ni� te, kt�re w ko�ca przewa�y�y. Wyszed�em �ywy, ale to w�a�ciwie wszystko, czym m�g�bym si� pochwali�. By�em oszo�omiony i my�la�em, �e z�ama�em nog� w kostce. Do ruchu zmusi� mnie szeleszcz�cy d�wi�k i grzechot kamieni nade mn�. Poprawi�em gogle i spojrza�em w g�r�. Stw�r najwidoczniej postanowi� zej�� za mn� i doko�czy� dzie�a. Wi� si� widmowo po stoku, a cz�� tu�owia przy g�owie pociemnia�a i zm�tnia�a, poniewa� jednak go trafi�em. Usiad�em. Potem ukl�k�em. Pomaca�em kostk�, ale nie nadawa�a si� do u�ytku. Wok� nie by�o niczego, co m�g�bym wykorzysta� jako lask�. Trudno. Poczo�ga�em si� wi�c. Byle dalej. Co jeszcze mog�em zrobi�? Zdoby� mo�liwie du�� przewag�, a po drodze my�le� i szuka� wyj�cia. Ratunek przynios�a mi ska�a - jedna z tych mniejszych i powolnych, rozmiar�w mniej wi�cej wozu meblowego. Kiedy spostrzeg�em, jak si� zbli�a, przysz�o mi do g�owy, �e nada si� na �rodek transportu, a mo�e zapewni tak�e troch� bezpiecze�stwa. Zdawa�o si�, �e te szybkie, naprawd� masywne, bardziej si� krusz� w zderzeniach. Obserwowa�em wi�c wielkie ska�y towarzysz�ce mojej, ocenia�em ich tory i pr�dko�ci, pr�bowa�em przewidzie� ruch ca�ego uk�adu i przygotowywa�em si� do ostatecznego wysi�ku. R�wnocze�nie nas�uchiwa�em odg�os�w zbli�aj�cej si� bestii, s�ysza�em krzyki stra�nik�w, stoj�cych na skraju urwiska, i zastanawia�em si�, czy kt�ry� z nich stawia na mnie, a je�li nawet, to ile. Gdy nadszed� czas, ruszy�em. Bez problem�w omin��em pierwsz� wielk� ska��, ale musia�em czeka�, by przepu�ci� nast�pn�. Zaryzykowa�am i przeskoczy�em przed ostatni�. Musia�em, je�li chcia�em zdarzy�. Dotar�em do w�a�ciwego punktu we w�a�ciwym momencie, z�apa�em uchwyty, kt�re wcze�niej wypatrzy�em, i g�az powl�k� mnie par� metr�w, zanim zdo�a�em si� podci�gn��. Potem dosta�em si� jako� na niezbyt wygodny szczyt, rozci�gn��em si� tam i spojrza�em za siebie. Niewiele brakowa�o. Zreszt� nadal nie by�em bezpieczny, gdy� potw�r szed� za mn�, �ledz�c swym zdrowym okiem obroty wielkich ska�. Z g�ry s�ycha� by�o pe�ne rozczarowania krzyki. Potem ch�opcy zbiegli w d� wo�aj�c co�, co uzna�em za zach�t� dla potwora. Zacz��em masowa� kostk�. Pr�bowa�em si� rozlu�ni�. Gad wszed� w system, przesuwaj�c si� za pierwsz� z du�ych ska�, gdy tylko ta sko�czy�a obieg orbity. Jak daleko zdo�am dotrze� w Cieniu, zanim mnie dopadnie? Owszem, mia�em sta�y ruch naprz�d, zmian� struktur... Stw�r zaczeka� na drug� ska��, prze�lizn�� si� za ni�, zbli�y� jeszcze bardziej. Cieniu, Cieniu, jak na skrzyd�ach... Ludzie tymczasem znale�li si� ju� niemal u st�p zbocza. Potw�r czeka� na woln� drog� przez orbit� wewn�trznego satelity. Jeszcze jeden obieg... Wiedzia�em, �e potrafi si�gn�� tak wysoko, by porwa� mnie ze szczytu. Przyb�d� zmia�d�y� to straszyd�o! Odwr�ci�em si� i p�ynnie pochwyci�em materi� Cienia, zanurzy�em si� w niego, odmieni�em struktury z mo�liwych poprzez prawdopodobne do rzeczywistych; wyczu�em, jak nadchodzi niezauwa�alnie i w odpowiednim momencie pchn��em... Naturalnie, nadp�yn�a od strony, gdzie stw�r by� �lepy. Ogromna ska�a, wiruj�ca jak pozbawiony kontroli w�z pancerny... Bardziej eleganckim rozwi�zaniem by�oby zmia�d�y� besti� mi�dzy dwoma g�azami. Nie mia�em jednak czasu na finezj�. Po prostu przejecha�em po niej i zostawi�em, rozje�d�an� granitowymi wozami. W chwil� p�niej jednak, w niezrozumia�y spos�b, okaleczone i poszarpane cia�o unios�o si� nagle nad ziemi� i wiruj�c pop�yn�o w g�r�. Oddala�o si�, coraz mniejsze i mniejsze, popychane wiatrem, a� znikn�o. Moja ska�a unosi�a mnie w r�wnym tempie coraz dalej. Dryfowa� ca�y system. Ch�opcy z wie�y skupili si� razem i najwyra�niej postanowili mnie �ciga�. Przesuwali si� wolno od st�p urwiska poprzez r�wnin�. Uzna�em, �e nie stanowi� problemu. Odjad� moim kamiennym wierzchowcem w Cie� i pozostawi� ich o ca�e �wiaty za sob�. To najprostsze wyj�cie z mo�liwych. Z pewno�ci� trudniej by�oby ich zaskoczy�, ni� tego stwora. W ko�cu byli u siebie, ostro�ni i gotowi na wszystko. Zdj��em gogle i jeszcze raz wypr�bowa�em kostk�. Wsta�em na chwil�. Zabola�a, ale utrzyma�a m�j ci�ar. Usiad�em i zacz��em my�le� o tym, co zasz�o. Straci�em miecz i by�em daleki od szczytowej formy. Zamiast kontynuowa� t� przygod�, najrozs�dniej i najbezpieczniej by�oby wynie�� si� st�d. Zdoby�em dosy� informacji o sytuacji i warunkach, by nast�pnym razem mie� wi�ksze szanse. Do dzie�a zatem... Niebo nade mn� poja�nia�o, a cienie sta�y si� bardziej stabilne i uporz�dkowane. P�omienie wok� zacz�y przygasa�. Dobrze. Chmury odnalaz�y swe drogi na niebie. Doskonale. Wkr�tce za ich pow�ok� pojawi�o si� skupione w jednym punkcie l�nienie. Znakomicie. Kiedy znikn�, s�o�ce znowu zawi�nie na niebosk�onie. Obejrza�em si� i stwierdzi�em ze zdumieniem, �e nadal kto� mnie �ciga. Chocia� mog�o si� zdarzy�, �e nie zadba�em nale�ycie o ich odpowiedniki w tej warstwie Cienia. Nie warto zak�ada�, �e si� o wszystkim pami�ta�o, zw�aszcza w po�piechu. A wi�c... Dokona�em zmiany. Ska�a stopniowo zmienia�a kurs i kszta�t, utraci�a satelity, ruszy�a po prostej w kierunku, kt�ry sta� si� zachodem. W g�rze rozp�yn�y si� chmury i zal�ni�o blade s�o�ce. Przyspieszyli�my. To powinno za�atwi� wszystkie problemy. Znalaz�em si� w zdecydowanie innym �wiecie. Ale nie za�atwi�o. Spojrza�em znowu, a oni nadal byli za mn�. Fakt, zwi�kszy�em troch� dystans, ale ci faceci trzymali si� mnie uparcie. No, trudno. To si� czasami zdarza. Naturalnie, istnia�y dwie mo�liwo�ci. Poniewa� by�em wci�� bardziej ni� troch� oszo�omiony tym, co niedawno przeszed�em, przeskok nie by� idealny i poci�gn��em ich za sob�. Albo zachowa�em jak�� sta�� tam, gdzie nale�a�o wygasi� zmienn� - to znaczy dokona�em przeskoku i pod�wiadomie za��da�em, by po�cig trwa� nadal. Zatem, to ju� kto inny, ale dalej mnie goni. Rozmasowa�em kostk�. S�o�ce poja�nia�o i sta�o si� pomara�czowe. P�nocny wiatr uni�s� zas�on� kurzu i piasku, by zawiesi� mi j� za plecami i zas�oni� �cigaj�cych. Gna�em na zach�d, gdzie wyros�o w�a�nie pasmo g�r. Czas wszed� w faz� skrzywienia. Noga bola�a troch� mniej. Odpocz��em chwil�. Ska�a by�a stosunkowo wygodna - jak na ska��. Nic warto by�o zaczyna� piekielnego rajdu teraz, gdy sprawy bieg�y g�adko. Wyci�gn��em si�, za�o�y�em r�ce za g�ow� i obserwowa�em coraz bli�sze g�ry. My�la�em o Brandzie i wie�y. Z pewno�ci� trafi�em we w�a�ciwe miejsce. Wszystko pasowa�o do tego, co pokaza� mi przez t� kr�tk� chwil�. Naturalnie, z wyj�tkiem stra�nik�w. Uzna�em, �e wejd� we w�a�ciw� warstw� Cienia, zwerbuj� w�asn� grup�, a potem wr�c� tutaj i dam im szko��. Tak, wtedy wszystko si� u�o�y... Po pewnym czasie przewr�ci�em si� na brzuch i spojrza�em za siebie. I niech mnie diabli, je�li ich tam nie by�o! Nawet si� troch� zbli�yli. Zdenerwowa�em si� oczywi�cie. Koniec uciekania! Sami o to prosili, wi�c teraz dostan�, czego chcieli. Wsta�em. Kostka bola�a tylko troch� i nieco zdr�twia�a. Unios�em ramiona, szukaj�c cieni, jakich potrzebowa�em. I znalaz�em. Ska�a powoli zesz�a z prostego kursu i wykr�ci�a w prawo, zacie�niaj�c �uk. Zakre�li�em parabol� i ruszy�em ku nim z coraz wi�ksz� pr�dko�ci�. Nie by�o czasu, by wywo�a� burz� za plecami. Gdyby mi si� uda�a, by�by to �adny akcent. Kiedy run��em na nich - by�o ich ze dwa tuziny - rozproszyli si� uprzejmie. Paru jednak nie zd��y�o. Wprowadzi�em ska�� w ciasn� krzyw�, by mo�liwie szybko zawr�ci�. Wstrz�sn�� mn� widok kilku ociekaj�cych krwi� cia�, wznosz�cych si� w powietrze. Dwa dotar�y ju� ca�kiem wysoko. By�em niemal przy nich, got�w do drugiego przejazdu, gdy zauwa�y�em, �e przy pierwszym kilku z nich skoczy�o na moj� ska��. Jeden by� ju� na szczycie; doby� miecza i skoczy� na mnie. Zablokowa�em uderzenie, odebra�em mu bro� i zepchn��em w d�. Chyba w�a�nie wtedy zauwa�y�em, �e maj� grzebienie na wierzchu d�oni. Zadrapa� mnie czym� takim. Tymczasem sta�em si� celem dla nadlatuj�cych z do�u pocisk�w o niezwyk�ym kszta�cie, dwaj faceci w�a�nie przechodzili przez kraw�d� i wygl�da�o na to, �e jeszcze kilku innych przedosta�o si� na pok�ad. No c�, nawet Benedykt czasem si� wycofuje. Przynajmniej ci, co prze�yli, dobrze mnie zapami�taj�. Da�em spok�j Cieniom, wyrwa�em z boku kolczasty kr��ek i drugi, wbity w udo, odr�ba�em jednemu z nich r�k� z mieczem i kopn��em go w brzuch, przykl�kn��em, �eby unikn�� szerokiego zamachu nast�pnego, a moja riposta si�gn�a jego n�g. Spad�, tak jak poprzedni. Jeszcze pi�ciu wspina�o si� w g�r�. Znowu �eglowali�my na zach�d. Z ty�u mo�e z tuzin jeszcze �ywych pr�bowa�o si� przegrupowa� na piasku pod niebem, ku kt�remu unosi�y si� ociekaj�ce krwi� trupy. Z nast�pnym posz�o mi �atwo, bo dopad�em go, gdy podci�ga� si� przez kraw�d�. Tyle na jego temat. Zaraz potem przyby�o jeszcze czterech. Kiedy zajmowa�em si� tamtym, trzech innych zjawi�o si� r�wnocze�nie z trzech stron. Skoczy�em do najbli�szego, skasowa�em go, ale dwaj pozostali dostali si� na szczyt i rzucili na mnie. Broni�em si�, a wtedy nadszed� ju� ostatni i przy��czy� si� do tych dw�ch. Nie byli a� tak dobrzy, ale robi�o si� t�oczno i wok� mnie stercza�a spora ilo�� ostrych narz�dzi. Odbija�em ciosy i odskakiwa�em, pr�buj�c ich zmusi�, by wchodzili sobie w drog� i os�aniali przed swoimi atakami. Udawa�o mi si� cz�ciowo, a kiedy uzna�em, �e lepiej ju� si� nie ustawi�, skoczy�em na nich, dosta�em kilka ci�� - musia�em si� troch� ods�oni� - ale rozp�ata�em jedn� czaszk� w zem�cie za m�j b�l. Facet spad�, zabieraj�c ze sob� drugiego w pl�taninie r�k, n�g i pas�w. Na nieszcz�cie, ten bezmy�lny dure� zabra� tak�e m�j miecz, kt�ry zaklinowa� si� w jakiej� ko�ci, czy co tam znalaz�o si� na drodze klingi. Najwyra�niej mia�em dobry dzie� na gubienie broni i zaczyna�em si� zastanawia�, czy m�j horoskop co� o tym wspomina�. Nie przysz�o mi do g�owy, �eby go przeczyta�. W ka�dym razie odskoczy�em szybko na bok, �eby nie trafi� mnie ostatni z nich. W zwi�zku z tym po�lizn��em si� na plamie krwi i pojecha�em na sam prz�d ska�y. Gdybym tam spad�, przeora�aby mnie i zostawi�a zupe�nie p�askiego Randoma, podobnego do dywanu z egzotycznych krain, by zadziwia� i zachwyca� przysz�ych w�drowc�w. Ze�lizguj�c si� szuka�em palcami uchwyt�w, a ten facet podbieg� do mnie i podni�s� miecz, by zrobi� ze mn� to samo, co ja z jego kumplem. Chwyci�em go za kostk� i to przyhamowa�o mnie bardzo �adnie - i, oczywi�cie, kto� musia� wybra� akurat ten moment, �eby si� ze mn� kontaktowa� przez Atut. - Jestem zaj�ty! - wrzasn��em. - Dzwoni� p�niej! Zatrzyma�em si� zupe�nie, za to ten facet przewr�ci� si�, stukn�� o ska�� i zsun�� w d�. Pr�bowa�em go z�apa� na tej drodze do przeistoczenia w dywan, ale nie zd��y�em. Chcia�em go potem przepyta�. Mimo wszystko osi�gn��em niema�y sukces. Przeszed�em znowu na �rodek, by poobserwowa� i pomy�le�. Ci, co prze�yli, nadal pod��ali za mn�, mia�em jednak wystarczaj�c� przewag�. Chwilowo nie musia�em si� martwi�, �e zjawi si� kolejna ekspedycja. Bardzo dobrze. Sun��em w stron� g�r. S�o�ce, kt�re przywo�a�em, przypieka�o solidnie. By�em przesi�kni�ty krwi� i potem, zaczyna�em odczuwa� rany i chcia�o mi si� pi�. Uzna�em, �e wkr�tce, ca�kiem nied�ugo, powinien spa�� deszcz. Wszystko inne mo�e poczeka�. Zacz��em przygotowania do przeskoku w tym kierunku: zbieraj�ce si� chmury, coraz ciemniejsze, coraz bardziej g�ste... Zdrzemn��em si� przy pracy, mia�em dziwny sen o kim�, kto bezskutecznie pr�buje mnie osi�gn�� przez Atut. S�odka ciemno��. Obudzi�em si� w strumieniach deszczu, ulewnego i niespodziewanego. Nie wiedzia�em, czy mroczne niebo jest rezultatem burzy, wieczornej godziny czy obu naraz. W ka�dym razie zrobi�o si� ch�odniej; roz�o�y�em p�aszcz i po prostu le�a�em z otwartymi ustami. Od czasu do czasu wy�yma�em wod� z p�aszcza. W ko�cu zaspokoi�em pragnienie i znowu poczu�em si� czysty. Ska�a wygl�da�a na wilgotn� i �lisk�; ba�em si� po niej chodzi�. G�ry zbli�y�y si�; b�yskawice obrysowywa�y ich szczyty. Z ty�u panowa�a ciemno�� i nie wiedzia�em, czy nadal mam towarzystwo. Trasa by�a ci�ka i nie s�dzi�em, by mogli za mn� nad��y�, ale podr�uj�c przez dziwne cienie nie nale�y raczej polega� na pochopnych s�dach. Irytowa�o mnie, �e zasn��em, ale poniewa� nic z�ego si� nie sta�o, zawin��em si� w mokry p�aszcz i postanowi�em sobie wybaczy�. Znalaz�em papierosy, kt�re zabra�em ze sob� - po�owa nadawa�a si� jeszcze do u�ytku. Po �smej pr�bie zdo�a�em tak zamanipulowa� Cieniem, �e mia�em ogie�. Potem tylko siedzia�em i pali�em, a deszcz sp�ywa� mi po ramionach. By�o mi dobrze i przez kolejne kilka godzin nie ruszy�em si� nawet, by jeszcze co� zmieni�. Kiedy burza wreszcie ucich�a i chmury ods�oni�y niebo, panowa�a noc pe�na dziwacznych konstelacji. Pi�kna tak, jak bywaj� noce na pustyni. P�niej zauwa�y�em, �e sun� nieco pod g�r� i �e ska�a troch� zwalnia. Co� si� zmieni�o w prawach fizyki, kt�re kontrolowa�y sytuacj�. To znaczy, nachylenie gruntu nie by�o dostatecznie du�e, by tak radykalnie zmieni� pr�dko��. Wola�em unika� zmian Cienia, kt�re zapewne znios�yby mnie z kursu. Chcia�em mo�liwie szybko wr�ci� na znany teren, gdzie moje przeczucia mia�yby szans� poprawno�ci. Pozwoli�em wi�c, by ska�a wyhamowa�a ostatecznie, zsun��em si� na ziemi� i ruszy�em pieszo. Po drodze gra�em z Cieniem tak, jak to robili�my b�d�c dzie�mi. Wiesz, mijasz jak�� przegrod� - suche drzewo albo samotny g�az - i sprawiasz, �e niebo po obu stronach wygl�da inaczej. Stopniowo przywr�ci�em znajome gwiazdozbiory. Wiedzia�em, �e b�d� schodzi� z innego szczytu ni� ten, na kt�ry si� wspi��em. Rany wci�� mi doskwiera�y, za to kostka przesta�a przeszkadza�. By�a tylko troch� sztywna. Wypocz��em. Wiedzia�em, �e mog� tak i�� bardzo d�ugo. Zn�w wszystko wydawa�o si� takie, jak by� powinno. Przez d�ugi czas wspina�em si� coraz, bardziej stromym zboczem. Na szcz�cie trafi�em w ko�cu na szlak, co u�atwi�o marsz. Szed�em wy�ej i wy�ej, pod znajomym ju� niebem, zdecydowany nie zatrzymywa� si� i dotrze� do celu przed �witem. Po drodze ubranie zmieni�o si�, dopasowuj�c do cienia: d�insowe spodnie i kurtka, sucha peleryna zamiast mokrego p�aszcza. W pobli�u zahuka�a sowa, a gdzie� daleko, z ty�u i w dole, rozleg�o si� co�, co mog�o by� wyciem kojota. Te oznaki znanych mi miejsc sprawi�y, �e poczu�em si� pewniej i zwalczy�em resztki desperacji, jakie pozosta�y mi po ucieczce. Godzin� p�niej uleg�em pokusie, by pobawi� si� troch� Cieniem. By�o ca�kiem prawdopodobne, �e jaki� zagubiony ko� b��ka si� w okolicy i naturalnie, znalaz�em go. Zaprzyja�niali�my si� przez jakie� dziesi�� minut, po czym siad�em na oklep i ruszy�em do szczytu w spos�b bardziej dla mnie stosowny. Wiatr rzuca� szron na nasz� �cie�k�. Zbudzi� si� do �ycia ksi�yc i wyszed� na niebo. Kr�tko m�wi�c, jecha�em przez ca�� noc, min��em wierzcho�ek i d�ugo przed �witem zacz��em zjazd. G�ra wznosi�a si� nade mn� coraz wi�ksza i, sam rozumiesz, by�em zadowolony, �e nie uros�a wcze�niej. Po tej stronie ziele� rozcina�y dobrze utrzymane szlaki z rzadkimi punktami domostw. Wszystko toczy�o si� zgodnie z kierunkiem moich pragnie�. Wczesny ranek. Zjecha�em mi�dzy wzg�rza, d�ins zmieni� si� w spodnie khaki i jaskraw� koszul�. Sportowa kurtka le�a�a zwini�ta na ko�skim grzbiecie. Bardzo wysoko jaki� odrzutowiec wybija� dziury w atmosferze, mkn�c mi�dzy horyzontem a horyzontem. Wok� �piewa�y ptaki, dzie� by� s�oneczny i spokojny. Wtedy w�a�nie us�ysza�em swoje imi� i poczu�em dotkni�cie Atutu. Zatrzyma�em si� i odpowiedzia�em. - Tak? To by� Julian. - Gdzie jeste�, Randomie? - zapyta�. - Spory kawa�ek od Amberu - odpar�em. - Czemu pytasz? - Czy kto� z pozosta�ych kontaktowa� si� z tob� ostatnio? - Ostatnio nie. Ale wczoraj kto� pr�bowa� mnie z�apa�. Mia�em robot� i nie mog�em rozmawia�. - To by�em ja - wyja�ni�. - Wynik�a sytuacja, o kt�rej powiniene� by� poinformowany. - A gdzie teraz jeste�? - spyta�em. - W Amberze. Ostatnio wiele si� zdarzy�o. - Na przyk�ad co? - Taty nie ma od wyj�tkowo d�ugiego czasu. Nikt nie wie, gdzie znikn��. - Robi� ju� takie rzeczy. - Ale zawsze zostawia� instrukcje i wyznacza� zast�pc�. - To fakt - przyzna�em. - A jak d�ugi jest �d�ugi czas�? - Dobrze ponad rok. Nie wiedzia�e� o tym? - Wiedzia�em, �e wyjecha�. Gerard wspomina� mi o tym jaki� czas temu. - Wi�c dodaj tego czasu jeszcze troch�. - Rozumiem. Jak sobie radzili�cie? - O to w�a�nie chodzi. Jak dot�d rozwi�zywali�my problemy w miar� tego, jak si� pojawia�y. Gerard i Caine dowodzili flot�, z rozkazu taty, ale bez niego musieli sami podejmowa� decyzje. Ja znowu obj��em patrole w Ardenie. Ale nie ma centralnej w�adzy, kogo�, kto by rozs�dza� spory, podejmowa� decyzje polityczne i wyst�powa� w imieniu ca�ego Amberu. - Czyli potrzebujemy regenta. Mo�emy chyba ci�gn�� karty. - To nie takie proste. Uwa�amy, �e tato nie �yje. - Nie �yje? Dlaczego? Jak? - Usi�owali�my go znale�� poprzez Atut, codziennie, ju� ponad rok. I nic. Jak to wyja�ni�? Pokiwa�em g�ow�. - Mo�e rzeczywi�cie - stwierdzi�em. - W ko�cu co� mu si� mog�o przytrafi�. Mimo wszystko nie da si� wykluczy� mo�liwo�ci, �e ma jakie� inne problemy... powiedzmy, �e zosta� uwi�ziony. - Wi�zienna cela nie ekranuje Atut�w. Nic ich nie ekranuje. Wezwa�by pomocy przy pierwszym kontakcie. - Trudno si� nie zgodzi� - przyzna�em. Pomy�la�em o Brandzie. - Ale mo�e przecie� �wiadomie unika� kontaktu. - Po co? - Nie mam poj�cia, ale to mo�liwe. Sam wiesz, jaki jest czasem tajemniczy. - Nie - stwierdzi� Julian. - To si� nie trzyma kupy. Przekaza�by przecie� w tym czasie jakie� instrukcje. - No dobrze. A pomijaj�c sytuacj� i wszelkie wyja�nienia, co proponujesz? - Kto� powinien zasi��� na tronie - oznajmi�. Od pocz�tku rozmowy wyczuwa�am, �e w�a�nie do tego zmierza. Od dawna nikt nie wierzy�, by przytrafi�a si� taka okazja. - Kto? - Wydaje si�, �e najlepszy by�by Eryk - odpar�. Zreszt�, od paru miesi�cy pe�ni ju� obowi�zki w�adcy. Teraz, trzeba to tylko sformalizowa�. - Nie jako regent? - Nie jako regent. - Rozumiem... Widz�, �e wiele si� zdarzy�o pod moj� nieobecno��. A co z kandydatur� Benedykta? - Mam wra�enie, �e jest szcz�liwy tam, gdzie jest, w jakim� zak�tku Cienia. - A co s�dzi o tej sprawie? - Nie do ko�ca popiera nasz� ide�. Naszym zdaniem jednak nie b�dzie si� przeciwstawia�. Sta�oby si� to powodem zbyt wielkiego zam�tu. - No, tak - mrukn��em. - A Bleys? - Przeprowadzili z Erykiem do�� gor�c� dyskusj� na ten temat, ale �o�nierze nie s�uchaj� rozkaz�w Bleysa. Trzy miesi�ce temu wyjecha� z Amberu. Mo�e jeszcze przysporzy� k�opot�w. Ale b�dziemy przygotowani. - Gerard? Caine? - P�jd� za Erykiem. Zastanawia�em si�, co z tob�. - A dziewcz�ta? Wzruszy� ramionami. - Zawsze przyjmuj� wszystko spokojnie. Nie ma sprawy. - Nie s�dz�, by Corwin... - Nic nowego. Nie �yje. Wszyscy o tym wiemy. Od stuleci jego pomnik porasta bluszczem i kurzem. Je�li �yje, to �wiadomie i na zawsze porzuci� Amber. Nie ma si� czego obawia�. Nie wiem tylko, jak� ty zajmiesz pozycj�. - Nie mam specjalnych warunk�w, by wypowiada� znacz�ce opinie. - Musimy to wie