1488
Szczegóły |
Tytuł |
1488 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1488 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1488 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1488 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ZELAZNY ROGER
Znak Jednoro�ca
ROZDZIA� 01
Zignorowa�em pytaj�ce spojrzenie stajennego. Zdj��em z siod�a z�owieszczy
pakunek
i zostawi�em konia do przegl�du i obs�ugi technicznej. P�aszcz nie m�g� ukry�
charakterystycznego kszta�tu t�umoka, gdy przerzuca�em go przez rami� i
cz�apa�em w stron�
tylnej bramy pa�acu. Piek�o mia�o ju�, wkr�tce za��da� swojej zap�aty. Min��em
plac �wicze�
i ruszy�em �cie�k� wiod�c� na po�udniowy kraniec pa�acowych ogrod�w. Mniej tu
by�o
ciekawskich oczu. I tak kto� mnie zauwa�y, ale b�dzie to mniej k�opotliwe, ni�
gdybym
wchodzi� od frontu, gdzie zawsze trwa�a krz�tanina. Niech to diabli! I jeszcze
raz: niech to
diabli! Co do k�opot�w, uwa�a�em, �e mam ich a� nadto. No c�, ci, kt�rzy je
maj�,
otrzymuj� jeszcze wi�cej. Pewnie to jaka� forma duchowego procentu sk�adanego.
Kilku
spacerowicz�w sta�o obok fontanny przy ko�cu ogrodu. Paru stra�nik�w patrolowa�o
krzaki
w pobli�u �cie�ki. Dostrzegli mnie, rozmawiali chwil�, po czym spojrzeli w inn�
stron�.
Dyskretni. Wr�ci�em nieca�y tydzie� temu. Wi�kszo�� spraw nadal czeka�a na
za�atwienie.
Dw�r Amberu pe�en by� podejrze� i niepokoj�w. I jeszcze to: nag�y zgon, by
jeszcze bardziej
zagrozi� kr�tkiemu, nieszcz�liwemu wst�pnemu okresowi panowania Corwina I.
Czyli
mojemu. Nadesz�a pora, by wzi�� si� za to, co powinienem za�atwi� na samym
pocz�tku. Ale
wci�� mia�em tyle wa�nych spraw. Nic, �ebym co� przeoczy�. Po prostu wyznaczy�em
sobie
priorytety i trzyma�em si� ich. Teraz jednak... Przeszed�em przez ogr�d, z
cienia w blask
sko�nych promieni s�o�ca. Wszed�em na szerokie, kr�cone schody. Wartownik stan��
na
baczno��, kiedy wkracza�em do pa�acu. Dotar�em do tylnych schod�w, wspi��em si�
na
pi�tro, potem na drugie. Z prawej strony, ze swoich apartament�w, wy�oni� si�
m�j brat,
Random. - Corwinie! - zawo�a�, obserwuj�c moj� twarz. - Co si� sta�o? Zobaczy�em
ci� z
balkonu i...
- Wejd�my - wskaza�em wzrokiem drzwi. - Musimy porozmawia�. Natychmiast.
Zawaha� si�, spogl�daj�c na m�j baga�.
- Dwa pokoje dalej - zaproponowa�. - Dobra? Tutaj jest Vialle.
- W porz�dku. Poszed� przodem i otworzy� przede mn� drzwi. Wszed�em do
niewielkiego saloniku, poszuka�em odpowiedniego miejsca i zrzuci�em zw�oki.
Random
patrzy� na tob�.
- Co mam zrobi�? - zapyta�.
- Odpakuj - poleci�em. - I przyjrzyj si� dok�adnie. Przykl�kn�� i rozwi�za�
p�aszcz.
Odchyli� r�g.
- Trup - stwierdzi�. - W czym problem? - Mia�e� si� przyjrze� dok�adnie. Odsu�
mu
powiek�. Otw�rz usta i zbadaj z�by. Dotknij grzebieni na wierzchu d�oni. Policz
stawy
palc�w. A potem pogadamy o problemach. Zabra� si� do wykonywania moich polece�,
ale
kiedy obejrza� r�ce, przerwa� i kiwn�� g�ow�.
- Zgadza si� - o�wiadczy�. - Przypominam sobie.
- Przypomnij sobie g�o�no.
- To by�o u Flory...
- Wtedy po raz pierwszy zobaczy�em kogo� takiego - powiedzia�em. - Ale to ciebie
�cigali. Nigdy si� nie dowiedzia�em, dlaczego.
- To prawda - przyzna�. - Nie mia�em okazji, �eby ci o tym opowiedzie�. Nie
byli�my
razem dostatecznie d�ugo. To dziwne... Sk�d on si� tutaj wzi��? Zawaha�em si�,
niepewny,
czy najpierw wys�ucha� jego historii, czy opowiedzie� moj�. Moja wygra�a,
poniewa� by�a
moja, a poza tym do�� pilna. Westchn��em i opad�em na krzes�o. - W�a�nie
stracili�my
kolejnego brata - oznajmi�em. - Caine nie �yje. Dotar�em na miejsce odrobin� za
p�no. To
co�... ten stw�r... to zrobi�. Z oczywistych powod�w chcia�em go dosta� �ywego.
Ale broni�
si� zaciekle. Nie mia�em wyboru. Gwizdn�� cicho i usiad� naprzeciwko mnie.
- Rozumiem - mrukn�� niemal szeptem. Obserwowa�em jego twarz. Czy mi si�
zdawa�o, czy naprawd� najdelikatniejszy z u�miech�w czai� si� w k�cikach ust, by
pojawi�
si� i spotka� z moim u�miechem? Ca�kiem mo�liwe.
- Nie - stwierdzi�em zdecydowanie. - Gdyby by�o inaczej, zorganizowa�bym
wszystko
tak, by moja niewinno�� nie budzi�a w�tpliwo�ci. M�wi� ci, jak by�o naprawd�.
- Zgoda - odpar�. - Gdzie jest Caine?
- Pod warstw� ziemi w Gaju Jednoro�ca.
- Miejsce budzi podejrzenia. Albo nied�ugo zacznie. W�r�d innych. Kiwn��em
g�ow�.
- Wiem. Ale musia�em schowa� cia�o i czym� je na razie przykry�. Nie mog�em
przecie�
przynie�� go tutaj i od razu wpa�� w ogie� pyta�. Zw�aszcza �e czeka�y na mnie
pewne wa�ne
odpowiedzi. W twojej g�owie. - Dobra - stwierdzi�. - Nie wiem, jak s� wa�ne, ale
nale�� do
ciebie. Tylko nie trzymaj mnie w niepewno�ci. Jak do tego dosz�o? - Zaraz po
lunchu -
odpar�em. - Jad�em w porcie, z Gerardem. Potem Benedykt �ci�gn�� mnie z powrotem
przez
Atut. U siebie w pokoju znalaz�em wiadomo��, kt�r� kto� musia� wsun�� pod
drzwiami.
Mia�em si� uda� na spotkanie do Gaju Jednoro�ca, po po�udniu. Kartka by�a
podpisana
�Caine�.
- Masz j� jeszcze?
- Tak - wyci�gn��em skrawek papieru z kieszeni i poda�em mu. - O, prosz�.
Studiowa�
go przez chwil�, po czym potrz�sn�� g�ow�. - Sam nie wiem. To mog�oby by� jego
pismo...
gdyby si� spieszy�. Ale nie s�dz�. Wzruszy�em ramionami. Odebra�em kartk�,
zwin��em i
od�o�y�em na bok. - Wszystko jedno. Pr�bowa�em si� z nim skontaktowa� przez
Atut, �eby
zaoszcz�dzi� sobie jazdy, ale nie odbiera�. Pomy�la�em, �e je�li sprawa jest a�
tak wa�na, to
pewnie chce zachowa� w tajemnicy miejsce swego pobytu. Wi�c wzi��em konia i
pojecha�em.
- Czy m�wi�e� komu�, dok�d jedziesz?
- Nikomu. Uzna�em jednak, �e koniowi przyda si� troch� ruchu, wi�c k�usowa�em w
niez�ym tempie. Nie widzia�em, jak to si� sta�o, ale zobaczy�em Caine�a, gdy
tylko dotar�em
do lasu. Mia� poder�ni�te gard�o, a kawa�ek dalej co� si� rusza�o w krzakach.
Dogoni�em tego
faceta, skoczy�em na niego, walczyli�my, musia�em go zabi�. W tym czasie nie
prowadzili�my konwersacji.
- Jeste� pewien, �e z�apa�e� w�a�ciw� osob�?
- Jak tylko mo�na by� pewnym w takich okoliczno�ciach. Jego �lady prowadzi�y do
Caine�a. Mia� �wie�� krew na ubraniu.
- Mog�a by� jego w�asna.
- Przyjrzyj mu si�. �adnych ran. Skr�ci�em mu kark. Przypomnia�em sobie,
oczywi�cie, gdzie widzia�em podobnych, wi�c przynios�em go wprost do ciebie.
Zanim mi o
tym opowiesz, jeszcze jedno, �eby zamkn�� spraw�. - Wyj��em z kieszeni drug�
wiadomo��.
- Ten stw�r mia� przy sobie to. Uzna�em, �e zabra� Caine�owi. Random przeczyta�,
skin��
g�ow� i odda� mi kartk�.
- Od ciebie do Caine�a z pro�b� o spotkanie. Tak, rozumiem. Nie musz� chyba
pyta�...
- Nie musisz pyta� - doko�czy�em. - I rzeczywi�cie przypomina to troch� m�j
charakter pisma. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
- Ciekawe, co by si� sta�o, gdyby� przed nim dotar� na miejsce.
- Pewnie nic - odpar�em. - Wydaje si�, �e chcieli mnie �ywego i
skompromitowanego.
Sztuka polega�a na �ci�gni�ciu nas tam we w�a�ciwej kolejno�ci, a nie jecha�em
tak szybko,
by zd��y� na pierwszy akt. Przytakn��.
- Bior�c pod uwag� w�ski margines czasu - powiedzia� - to musi by� kto� st�d, z
pa�acu. Masz jakie� sugestie?
Parskn��em i si�gn��em po papierosa. Zapali�em go i parskn��em jeszcze raz.
- Dopiero co wr�ci�em. Ty by�e� tu przez ca�y czas - zauwa�y�em. - Kto ostatnio
nienawidzi mnie najbardziej?
- To k�opotliwe pytanie, Corwinie - stwierdzi�. - Ka�dy tutaj ma co� przeciwko
tobie.
Normalnie stawia�bym na Juliana, ale on do tego nic pasuje.
- Dlaczego nie?
- Przyja�nili si� z Caine�em. Ju� od lat. Popierali si� nawzajem, chodzili
razem. Znana
sprawa. Julian jest zimny, ma�ostkowy i tak samo z�o�liwy, jak za dawnych
czas�w. Ale je�li
kogokolwiek lubi�, to w�a�nie Caine�a. Nie s�dz�, �eby go zabi�, nawet po to, by
ci
zaszkodzi�. W ko�cu, gdyby tylko o to mu chodzi�o, m�g�by znale�� wiele innych
sposob�w.
Westchn��em.
- Kto nast�pny?
- Nie wiem. Po prostu nie wiem.
- No dobrze. Jak, twoim zdaniem, na to zareaguj�?
- Jeste� przegrany, Corwin. Cokolwiek powiesz, i tak ka�dy uzna, �e ty to
zrobi�e�.
Skin��em g�ow� w stron� trupa. Random wzruszy� ramionami.
- To mo�e by� jaki� biedak, kt�rego �ci�gn��e� z Cienia, �eby zrzuci� na niego
win�.
- Owszem - przyzna�em. - Zabawna rzecz. Wr�ci�em do Amberu w idealnym czasie,
�eby zaj�� pozycj� daj�c� przewag�.
- Najlepszy mo�liwy moment - zgodzi� si� Random. - Nie musia�e� nawet zabija�
Eryka, by zdoby� to, co chcia�e�. Szcz�liwy zbieg okoliczno�ci.
- To fakt. Ale wszyscy wiedz�, po co tu przyby�em. Jest tylko kwesti� czasu, by
moi
�o�nierze - cudzoziemcy, specjalnie uzbrojeni i zakwaterowani tutaj - zacz�li
budzi� niech��.
Jak dot�d, ratuje mnie przed tym jedynie zewn�trzne zagro�enie. Dochodz� jeszcze
podejrzenia o czyny, kt�rych mia�bym dokona� przed powrotem, cho�by zamordowanie
s�ug
Benedykta. A teraz jeszcze to...
- Owszem - przyzna� Random. - Pomy�la�em o tym, gdy tylko mi powiedzia�e�. Kiedy
dawno temu zaatakowali�cie razem z Bleysem, Gerard usun�� ci z drogi - cz��
floty. Caine
natomiast wprowadzi� swoje okr�ty do walki i powstrzyma� ci�. Teraz, kiedy
zgin��,
powierzysz pewnie Gerardowi dow�dztwo marynarki.
- Komu innemu? Jest jedynym, kt�ry si� na tym zna.
- Mimo wszystko...
- Mimo wszystko. Zgadza si�. Gdybym mia� kogo� zabi�, �eby umocni� swoj�
pozycj�, logika nakazywa�aby wybra� Caine�a. Taka jest prawda.
- Jak chcesz to rozegra�?
- Powiem o wszystkim, co zasz�o, i spr�buj� wykry�, kto za tym stoi. Masz lepsze
propozycje?
- Zastanawia�em si�, czy m�g�bym ci zapewni� alibi. Ale nie widz� wielkich
szans.
Potrz�sn��em g�ow�.
- Wszyscy wiedz�, �e jeste�my przyjaci�mi. Jakkolwiek dobrze by to brzmia�o,
efekt
by�by raczej przeciwny do zamierze�.
- A my�la�e�, czyby si� nie przyzna�?
- My�la�em. Ale obrona w�asna odpada. Podci�te gard�o wyra�nie dowodzi, �e
musia�
zosta� zaskoczony. A nie mam ochoty na jedyn� alternatyw�: by spreparowa� jakie�
dowody,
�e by� zamieszany w co� paskudnego i �e zrobi�em to dla dobra Amberu. Odmawiam
wzi�cia
na siebie winy na tych warunkach. Zreszt�, w ten spos�b te� nie unikn��bym
podejrze�.
- Ale zyska�by� opini� twardego faceta. - Nie ten rodzaj twardo�ci jest mi
potrzebny
dla tego, co zamierzam. Nie, to wykluczone.
- Wyczerpali�my wi�c wszystkie mo�liwo�ci. Prawie.
- Co to znaczy �prawie�? Przymkn�wszy lekko powieki zacz�� si� wpatrywa� w
paznokie� swego lewego kciuka.
- Wiesz, przysz�o mi w�a�nie do g�owy, �e mo�e jest kto�, kogo chcia�by� usun��
ze
sceny. Trzeba pami�ta�, �e zawsze mo�na przesun�� kadr. Zamy�li�em si�.
Dopali�em
papierosa.
- Nieg�upie - stwierdzi�em. - Ale aktualnie nie mam wi�cej zb�dnych braci. Nawet
Juliana. Zreszt�, on jest najtrudniejszy do wkadrowania.
- To nie musi by� nikt z rodziny - zauwa�y�. - Mamy ca�� mas� szlachty z
mo�liwymi
motywami. We�my sir Reginalda...
- Daj spok�j, Random. Przekadrowanie te� odpada.
- Jak chcesz. W takim razie moje ma�e, szare kom�rki wyczerpa�y si� zupe�nie.
- Mam nadziej�, �e nie te, kt�re odpowiadaj� za pami��. Westchn��. Przeci�gn��
si�.
Wsta�, przest�pi� nad trzecim obecnym w pokoju i podszed� do okna. Rozsun��
zas�ony i
przez d�ug� chwil� wygl�da� na zewn�trz.
- Jak chcesz - powt�rzy�. - To d�uga opowie��... Po czym zacz�� g�o�no
wspomina�.
ROZDZIA� 02
Wprawdzie seks zajmuje czo�ow� pozycj� na bardzo wielu listach osobistych
upodoba�, ale w przerwach wszyscy mamy jakie� ulubione zaj�cia. U mnie,
Corwinie, to gra
na perkusji, loty i hazard, bez wyra�nie zaznaczonej kolejno�ci. No, mo�e
latanie ma pewn�
przewag� - szybowce, balony oraz niekt�re inne odmiany - ale jest to kwesti�
nastroju i
gdyby� zapyta� mnie kiedy indziej, m�g�bym wybra� co� innego. Zale�y, na co
akurat
mia�bym najwi�ksz� ochot�. Do rzeczy. Kilka lat temu przebywa�em tutaj, w
Amberze. Nie
robi�em nic specjalnego. Wpad�em w odwiedziny i tylko przeszkadza�em. Tato by�
jeszcze na
miejscu i kiedy zauwa�y�em, �e zaczyna ulega� tym swoim humorom, uzna�em, �e
nadesz�a
pora na wycieczk�. D�ug�. Ju� dawno stwierdzi�em, �e jego sympatia dla mnie
wzrasta wprost
proporcjonalnie do dziel�cej nas odleg�o�ci. Na po�egnanie podarowa� mi pi�kn�
szpicrut�.
Pewnie chcia� przyspieszy� wybuch tej sympatii. Ale szpicruta by�a znakomita,
przeplatana
srebrem i pi�knie obrobiona. Bardzo mi si� przyda�a. Postanowi�em wyruszy� na
poszukiwanie jakiego� niewielkiego zak�tka Cienia, gdzie mia�bym do dyspozycji
pe�en
zestaw moich prostych przyjemno�ci. Jazda trwa�a d�ugo - nie b�d� ci� zanudza�
szczeg�ami
- i znalaz�em si� daleko od Amberu, jak to zwykle bywa. Tym razem nie szuka�em
miejsca,
gdzie by�bym kim� szczeg�lnie wa�nym. Po pewnym czasie staje si� to nudne albo
k�opotliwe, zale�y, jak bardzo chcesz by� odpowiedzialnym. Mia�em ochot� by�
nieodpowiedzialnym nikim i zwyczajnie si� bawi�. Texorami by�o otwartym miastem
portowym, z upalnymi dniami, d�ugimi nocami, dobr� muzyk�, kartami do �witu,
pojedynkami co rano i b�jkami dla tych, kt�rzy nie mogli si� doczeka�. A pr�dy
powietrzne
zdarza�y si� tam jak w bajce. Mia�em ma��, czerwon� lotni� i lata�em na niej co
par� dni. To
by�y dobre czasy. Wieczorami gra�em na perkusji w knajpie, w podziemiach nad
rzek�, gdzie
�ciany poci�y si� prawie tak mocno jak klienci, a dym sp�ywa� po lampach jak
stru�ki mleka.
Kiedy mia�em do��, szuka�em jakiej� atrakcji, zwykle kart lub kobiet. I tym si�
zajmowa�em
przez reszt� nocy. Nawiasem m�wi�c, niech piek�o poch�onie Eryka. Przypomnia�em
sobie...
Kiedy� zarzuci� mi, �e oszukuj� przy kartach. Wyobra�asz sobie? To jedyne, przy
czym bym
nigdy nie oszukiwa�. Gr� w karty traktuj� powa�nie. Jestem dobry, a przy tym mam
szcz�cie,
w obu przypadkach przeciwnie ni� Eryk. Problem w tym, �e by� doskona�y w wielu
dziedzinach i nie potrafi� przyzna�, �e mo�na co� robi� lepiej od niego. Je�li
wygrywa�e� z
nim w cokolwiek, to znaczy, �e oszukiwa�e�. Pewnej nocy zacz�� do�� nieprzyjemn�
k��tni�
na ten temat i mog�a z tego wyj�� powa�na historia, ale Gerard i Caine nas
rozdzielili. Trzeba
Caine�owi przyzna�, �e stan�� wtedy po mojej stronie. Biedaczysko... Paskudna
�mier�, nie
uwa�asz? To jego gard�o... No tak, wi�c siedzia�em w Texorami, gra�em,
zdobywa�em
kobiety, wygrywa�em w karty i fruwa�em po niebie. Palmy i rozkwitaj�ce noc�
powoje. Wiele
dobrych, portowych zapach�w: przyprawy, kawa, smo�a, s�l... sam wiesz. Szlachta,
kupcy,
robotnicy - te same grupy, co w wielu innych miejscach. Marynarze i podr�ni
wszelkiej
ma�ci, przybywaj�cy i odp�ywaj�cy. I faceci podobni do mnie, �yj�cy na kraw�dzi
tego
�wiata. Sp�dzi�em w Texorami troch� ponad dwa lata i by�em szcz�liwy. Naprawd�.
Z nikim
si� specjalnie nie kontaktowa�em, co jaki� czas wysy�a�em tylko przez Atuty co�
w rodzaju
poczt�wek i w�a�ciwie nic wi�cej. Prawie nie my�la�em o Amberze. Wszystko to
zmieni�o si�
pewnej nocy, kiedy siedzia�em z fulem w r�ku, a klient naprzeciw mnie usi�owa�
zgadn��, czy
blefuj�. Wtedy Walet Karo odezwa� si� do mnie. Tak, w�a�nie tak to si� zacz�o.
Zreszt�,
by�em w do�� niezwyk�ym stanie ducha. Dosta�em kilka ostrych rozda� i wci��
by�em troch�
podekscytowany. Dodaj do tego zm�czenie po d�ugich lotach i niewiele snu
poprzedniej nocy.
P�niej uzna�em, �e musi to by� jakie� skrzywienie psychiki, kt�re sprawia, �e
tak w�a�nie
reaguj�, gdy kto� pr�buje si� ze mn� skontaktowa�, a ja mam w r�ku karty -
jakiekolwiek
karty. Zwykle, oczywi�cie, odbieramy wiadomo�� bez �adnych przyrz�d�w, chyba �e
to my
nadajemy. Mo�liwe, �e to moja pod�wiadomo�� w owej chwili do�� rozlu�niona - z
przyzwyczajenia zacz�a kojarzy� kontakt z aktualn� sytuacj�. Mia�em powody,
�eby si�
potem nad tym zastanawia�. Walet powiedzia�: - Random... - Potem jego twarz
rozmy�a si� i
doko�czy�: - Pom� mi. Wtedy zacz��em ju� wyczuwa� osobowo��, ale bardzo s�abo.
Wszystko by�o bardzo s�abe. Potem twarz nabra�a wyrazisto�ci i zobaczy�em, �e
mia�em
racj�: to by� Brand. Wygl�da� okropnie i mia�em wra�enie, �e jest do czego�
przykuty czy
przywi�zany. - Pom� mi - powt�rzy�.
- S�ucham ci� - odpowiedzia�em. - Co si� sta�o?
-...wi�niem - powiedzia�, a potem jeszcze co�, czego nie zrozumia�em.
- Gdzie? - spyta�em. Na to pokr�ci� g�ow�.
- Nie mog� ci� �ci�gn�� - stwierdzi�. - Nie mam Atut�w i jestem za s�aby. Musisz
tu
dotrze� drog� okr�n�... Nie spyta�em go, jak m�g� ze mn� rozmawia� bez Atutu.
Za
najwa�niejsze uzna�em ustalenie jego miejsca pobytu. Zapyta�em, jak mam go
szuka�.
- Przyjrzyj si� dobrze - odpar�. - Zapami�taj ka�dy szczeg�. Mo�e tylko raz
zdo�am ci
to pokaza�. I pami�taj, b�d� uzbrojony... Wtedy zobaczy�em pejza� - ponad jego
ramieniem.
Nie wiem, przez okno czy nad blankami. By� daleko od Amberu, gdzie� tam, gdzie
cienie
zupe�nie wariuj�. Dalej, ni� mia�bym ochot� si� zapuszcza�. Pustka i zmienne
kolory.
P�omienne. Dzie� bez s�o�ca na niebie. Ska�y, sun�ce po ziemi jak �agl�wki.
Brand by�
zamkni�ty w czym� na kszta�t wie�y, ma�ym punkcie stabilno�ci w tym p�ywaj�cym
krajobrazie. Zapami�ta�em wszystko dok�adnie. A tak�e jak�� istot�, owini�t�
wok�
podstawy wie�y. L�ni�c�. Pryzmatyczn�. Chyba jakiego� stra�nika - by� zbyt
jaskrawy, by si�
domy�li� jego kszta�t�w czy oceni� rozmiary. Potem nagle wszystko znikn�o. A ja
zosta�em,
wpatrzony znowu w Waleta Karo, z tym facetem naprzeciwko, kt�ry nie wiedzia�,
czy ma si�
w�cieka�, �e si� tak zamy�li�em, czy mo�e martwi�, �e to jaki� atak. Sko�czy�em
gr� po tym
rozdaniu, wr�ci�em do domu, wyci�gn��em si� na ��ku, pali�em i my�la�em. Kiedy
odje�d�a�em, Brand by� w Amberze. P�niej jednak, gdy o niego pyta�em, nikt nie
wiedzia�,
co si� z nim dzieje. Mia� jeden z tych swoich napad�w melancholii, potem nagle
mu przesz�o
i wyjecha�. I to wszystko. �adnych wiadomo�ci, w �adn� stron�. Nie kontaktowa�
si� i nie
odpowiada�. Usi�owa�em przemy�le� wszystkie aspekty sprawy. Brand by� sprytny,
diabelnie
sprytny; mo�e nawet najlepszy m�zg w rodzinie. Mia� k�opoty i wezwa� w�a�nie
mnie. Eryk i
Gerard s� typami bardziej heroicznymi i pewnie ucieszyliby si� perspektyw�
przygody. Caine
wyruszy�by z ciekawo�ci, a Julian, �eby wypa�� lepiej od nas wszystkich i
zarobi� dodatkowe
punkty u taty. No i, przede wszystkim, Brand m�g� si� po prostu skontaktowa� z
tat�. On na
pewno co� by wymy�li�. Ale wezwa� w�a�nie mnie. Dlaczego? Przysz�o mi do g�owy,
�e
mo�e kto� z pozosta�ych jest sprawc� sytuacji, w jakiej si� znalaz�. Powiedzmy,
�e tato zacz��
go faworyzowa�... Wiesz, jak to jest. Czasem warto wyeliminowa� ulubie�ca. A
gdyby
wezwa� tat�, wyszed�by na s�abeusza. Dlatego w�a�nie zrezygnowa�em z wzywania
posi�k�w.
Zwr�ci� si� do mnie i ca�kiem mo�liwe, �e wyda�bym na niego wyrok, gdybym
przekaza� do
Amberu informacj�, �e zdo�a� nawi�za� kontakt. Dobrze wi�c. Co powinienem robi�?
Je�li
chodzi�o o sukcesj�, a Brand wysun�� si� na czo�o, to wy�wiadczenie mu przys�ugi
wydawa�o
si� ca�kiem rozs�dne. Je�eli nie... Istnia�y liczne mo�liwo�ci. Mo�e odkry� w
domu co�, o
czym warto wiedzie�. By�em te� ciekaw, jak mu si� uda�o nawi�za� kontakt bez
u�ycia
Atut�w. Szczerze m�wi�c, w�a�nie ciekawo�� sk�oni�a mnie, �eby wyruszy� mu na
ratunek, i
to w dodatku samotnie. Otrzepa�em z kurzu w�asne Atuty i spr�bowa�em si� z nim
po��czy�.
Bez rezultatu, jak si� zapewne domy�lasz. Przespa�em si� i rano spr�bowa�em
jeszcze raz. Z
tym samym wynikiem. Dalsze czekanie nie mia�o ju� sensu. Wyczy�ci�em miecz,
zjad�em
solidne �niadanie i w�o�y�em stare ubranie. Wzi��em te� fotochromatyczne gogle.
Nie mia�em
poj�cia, czy mi si� tam na co� przydadz�, ale ten stw�r-stra�nik wydawa� si�
potwornie
b�yszcz�cy, a zawsze warto mie� jakie� dodatkowe atuty. Nawiasem m�wi�c,
zabra�em te�
pistolet. Mia�em przeczucie, �e nie zadzia�a, i rzeczywi�cie. Ale cz�owiek nigdy
nie jest
pewien, dop�ki si� sam nie przekona. Po�egna�em si� tylko z jedn� osob�,
znajomym
perkusist�, bo wpad�em, �eby mu zostawi� swoje b�bny. Wiedzia�em, �e si� nimi
dobrze
zaopiekuje. Zszed�em do hangaru, wyci�gn��em lotni�, wystartowa�em i z�apa�em
odpowiedni
pr�d. Uzna�em, �e to najprostszy spos�b. Nie wiem, czy szybowa�e� kiedy� poprzez
Cie�,
ale... Nie? No wi�c, wylecia�em nad morze, a� l�d sta� si� tylko zamglon� kresk�
na p�nocy.
Wody pode mn� nabra�y barwy kobaltu; wznosi�y si� i potrz�sa�y roziskrzonymi
brodami.
Wiatr si� zmieni�. Zawr�ci�em. Przemkn��em nad falami do brzegu, pod coraz
ciemniejszym
niebem. Kiedy znalaz�em si� nad uj�ciem rzeki, w miejscu Texorami na ca�e mile
ci�gn�o si�
bagno. P�yn��em na powietrznych pr�dach w g��b l�du, co par� chwil przelatuj�c
nad rzek�,
kt�rej przyby�o zakr�t�w i zakoli. Znikn�y pomosty, go�ci�ce, ruch. Drzewa
ros�y wysoko.
Na zachodzie zbiera�y si� chmury, r�owe, per�owe i ��te. S�o�ce przesz�o od
pomara�czowego poprzez czerwie� do ��ci. Kr�cisz g�ow�? Widzisz, s�o�ce by�o
cen� za te
miasta. Wyludni�em je w po�piechu, a raczej ruszy�em szlakiem �ywio��w. Na tej
wysoko�ci
sztuczne budowle rozprasza�yby tylko uwag�. Odcienie i struktura s� dla mnie
wszystkim. O
to mi w�a�nie chodzi�o, kiedy m�wi�em, �e szybowanie jest zupe�nie inne. Tak
wi�c lecia�em
na zach�d, dop�ki las nie ust�pi� miejsca p�aszczy�nie zieleni, kt�ra szybko
wyblak�a,
rozmy�a si�, zmieni�a w br�z, be�, ���. Potem jasny piasek, w brunatne plamy.
Cen� za to
by�a burza. P�yn��em w niej, jak daleko zdo�a�em, a� zacz�y uderza� pioruny i
ba�em si�, �e
m�j ma�y szybowiec tego nie wytrzyma. Uciszy�em t� burz�, ale w efekcie na dole
pojawi�o
si� wi�cej zieleni. Mimo wszystko przelecia�em w stref� lepszej pogody, maj�c za
plecami
wyra�ne, jasno��te s�o�ce. Po pewnym czasie wytworzy�em pod sob� pustyni�, nag�
i
faluj�c� wydmami. Potem s�o�ce zmala�o i strz�py chmur przesun�y si� po jego
tarczy,
wymazuj�c j� po kawa�ku. Ten skr�t zaprowadzi� mnie dalej od Amberu, ni� bywa�em
ostatnimi czasy. Wreszcie s�o�ce znikn�o. Lecz pozosta�o �wiat�o, r�wnie jasne,
ale
niesamowite, bezkierunkowe. Myli�o wzrok, wykrzywia�o perspektyw�. Opad�em
ni�ej, by
ograniczy� pole widzenia. Wkr�tce wynurzy�y si� ska�y i stara�em si� wymusi� na
nich
zapami�tane kszta�ty. Pojawia�y si� stopniowo. W tych warunkach �atwiej by�o
osi�gn�� efekt
p�ynnego sprz�enia, cho� dokonanie tego okaza�o si� fizycznie wyczerpuj�ce. W
dodatku
pilotuj�c lotni� nie mog�em oceni� w�asnej skuteczno�ci. Opad�em ni�ej, ni�
s�dzi�em, i
niewiele brakowa�o, a zderzy�bym si� z jak�� ska��. W ko�cu jednak unios�y si�
dymy, a
p�omienie zata�czy�y tak, jak je pami�ta�em - bez �adnego porz�dku, po prostu
wybuchaj�c tu
czy tam z otwor�w, szczelin czy jaski�. Barwy zacz�y wariowa�, dok�adnie tak,
jak podczas
naszego kr�tkiego kontaktu. Wreszcie ska�y ruszy�y z miejsca, dryfuj�c jak
�aglowce
pozbawione steru tam, gdzie splata si� t�cza. Pr�dy powietrzne zupe�nie
oszala�y. Kominy
wznosi�y si� jeden za drugim, jak fontanny. Walczy�em, p�ki mog�em, wiedzia�em
jednak, �e
z tej wysoko�ci nie uda mi si� wszystkiego utrzyma�. Wznios�em si� na spor�
wysoko��,
zapominaj�c o ziemi przy pr�bach stabilizacji lotni. Kiedy znowu spojrza�em w
d�,
zobaczy�em co� w rodzaju otwartych regat czarnych g�r lodowych. Ska�y goni�y
si�, zderza�y,
cofa�y wiruj�c, zderza�y znowu i wymija�y, przesuwaj�c si� przez otwart�
przestrze�. Wtedy
co� mn� szarpn�o, pchn�o w d�, potem w g�r� - i zobaczy�em, �e puszcza
odci�g. Raz
jeszcze przemie�ci�em cie� i spojrza�em. W oddali wyros�a wie�a, a co�
ja�niejszego ni� l�d i
aluminium czeka�o u jej podstawy. Ostatnie pchni�cie widocznie za�atwi�o spraw�.
Poj��em
to w chwili, gdy wiatr zacz�� si� zachowywa� naprawd� paskudnie. Strzeli�o kilka
linek, a
potem spada�em - jakbym p�yn�� �odzi� w wodospadzie. Poderwa�em nos i wyr�wna�em
troch�, tu� nad ziemi�, zobaczy�em, gdzie lec�, i skoczy�em w ostatniej chwili.
Lotnia
rozpad�a si� na kawa�ki w zderzeniu z jednym z tych spaceruj�cych monolit�w.
Bardziej
odczu�em jej strat� ni� w�asne zadrapania, siniaki i guzy. Musia�em szybko
zmyka�, gdy�
p�dzi� ku mnie jaki� pag�rek. Obaj skr�cili�my, na szcz�cie w przeciwne strony.
Nie mia�em
bladego poj�cia, co wprawia te ska�y w ruch, i z pocz�tku nie dostrzega�em
�adnej
regularno�ci w ich trajektoriach, Grunt by� czasem ciep�y, a czasem bardzo
gor�cy, a opr�cz
dymu i rzadkich wybuch�w p�omieni z rozpadlin w ziemi wydobywa�y si� jakie�
cuchn�ce
gazy. Tras� z konieczno�ci kr�t� ruszy�em ku wie�y. D�ugo trwa�o, nim tam
dotar�em. Nie
wiem, jak d�ugo, bo nie mia�em jak mierzy� czasu. Zacz��em jednak rozpoznawa�
funkcjonowanie pewnych interesuj�cych praw. Przede wszystkim, du�e g�azy
porusza�y si�
szybciej od tych mniejszych. Poza tym zdawa�o si�, �e orbituj� wok� siebie -
cykle wewn�trz
cykli wewn�trz cykli - wi�ksze dooko�a mniejszych, wszystkie w ci�g�ym ruchu.
Mo�e
pierwotny tor wyznacza�o jakie� ziarnko kurzu albo pojedyncza moleku�a. Nie
mia�em ani
czasu, ani ochoty, by poszukiwa� o�rodka tego wszystkiego. Pami�taj�c jednak o
moich
spostrze�eniach, mog�em ze sporym wyprzedzeniem przewidywa� kolizje. I tak
przyby�
Childe Random do mrocznej wie�y, tak jest, z pistoletem w jednej r�ce i mieczem
w drugiej.
Gogle wisia�y mi na szyi. W�r�d tego dymu i s�abego �wiat�a nie chcia�em ich
zak�ada�, p�ki
nie oka�e si� to absolutnie konieczne. Nie wiem dlaczego, ale ska�y omija�y
wie��. Zdawa�o
si�, �e stoi na wzg�rzu, ale kiedy podszed�em bli�ej, zobaczy�em, �e te ruchome
g�azy
wy��obi�y dooko�a niej ogromne zag��bienie. Z mojej strony trudno by�o oceni�,
czy w
efekcie sta�a si� rodzajem wyspy, czy raczej p�wyspu. Przemyka�em ci� w�r�d
dymu i
gruzowisk, unikaj�c wybuch�w p�omieni z r�nych otwor�w i szczelin. Wreszcie
wspi��em
si� na strome zbocze i znikn��em z trasy podej�cia. Przez kilka chwil tkwi�em
tam, tu�
poni�ej linii obserwacji z wie�y. Sprawdzi�em bro�, uspokoi�em oddech i
za�o�y�em gogle.
Potem przeskoczy�em przez kraw�d� i stan��em pochylony. Owszem, szk�a
pociemnia�y i
owszem, smok ju� czeka�. Wra�enie by�o straszne, poniewa� wydawa� si�, na sw�j
spos�b,
pi�kny. Mia� cia�o w�a, grubo�ci beczki, i g�ow� podobna do wielkiego m�ota ze
zw�onym
obuchem. Oczy o barwie bardzo bladej zieleni. W dodatku by� przejrzysty jak
szk�o, z
cieniutkimi, delikatnymi liniami, uk�adaj�cymi si� w kszta�t �usek. To, co
p�yn�o w jego
�y�ach, tak�e by�o przezroczyste. Mog�em mu zajrze� do wn�trza i ogl�da� organy
- zm�tnia�e
albo mleczne. Mo�na si� by�o zapomnie� patrz�c, jak funkcjonuje. G�sta grzywa,
jakby ze
szklanych kolc�w, porasta�a jego g�ow� i szyj�. Zobaczy� mnie, uni�s� �eb i
pope�z�, niby
p�yn�ca woda, �ywa rzeka bez koryta i brzeg�w. Zmrozi�o mnie jednak co� innego:
widzia�em wn�trze jego �o��dka. By� tam na wp� strawiony cz�owiek. Podnios�em
pistolet,
wymierzy�em w oko i nacisn��em spust. Ju� ci m�wi�em, �e nie wystrzeli�.
Odrzuci�em go
wi�c, odsun��em si� na lewo i skoczy�em do prawego boku w�a, by zaatakowa� oko
mieczem. Sam wiesz, jak trudno zabi� stwory o budowie gad�w. Od razu uzna�em, �e
przede
wszystkim spr�buj� go o�lepi� i odci�� mu j�zyk. Potem, gdybym by� do�� szybki,
mia�bym
szans� wyprowadzi� kilka porz�dnych ci�� w okolice g�owy i odr�ba� j�. Potem
smok m�g�
sobie le�e� i zwija� si� w sup�y, a� znieruchomieje. Mia�em te� nadziej�, �e
b�dzie troch�
ospa�y, skoro ci�gle jeszcze kogo� trawi�. Je�li by� ospa�y, to mia�em
szcz�cie, �e nie
zjawi�em si� wcze�niej. Odsun�� g�ow� spod mojego ostrza i uderzy� ponad nim,
gdy ja nie
odzyska�em jeszcze r�wnowagi. Ten jego ryj przejecha� mi po piersi i naprawd�
mia�em
wra�enie, �e oberwa�em m�otem. Od ciosu pad�em jak d�ugi. Przetoczy�em si�, �eby
wyj�� z
zasi�gu potwora, i zastopowa�em przy samym skraju zbocza. Tam wsta�em, a on
rozwin�� si�
wolno, przesun�� w moj� stron�, uni�s� i pochyli� g�ow� jakie� pi�� metr�w nade
mn�. Wiem
dobrze, �e Gerard ten w�a�nie moment wybra�by do ataku. Skoczy�by z tym swoim
wielkim
mieczem i rozci�� gada na dwie cz�ci. Ten pewnie upad�by na niego i wi� si�, a
Gerard
wyszed�by z ca�ej akcji z paroma zadrapaniami. Mo�e jeszcze rozbitym nosem.
Benedykt
trafi�by w oko. Do tej pory pewnie mia�by w kieszeniach ju� oba, a g�ow� gra�by
w pi�k�,
uk�adaj�c w my�lach jaki� przypisek do Clausewitza. Ale obaj s� naturalnymi
typami
bohater�w. Ja po prostu sta�em kieruj�c ostrze ku g�rze, z �okciami opartymi o
biodra i g�ow�
odchylon� tak daleko, jak tylko potrafi�em. Szczerze m�wi�c, gdyby uda�o mi si�
uciec,
mia�bym szcz�cie. Wiedzia�em jednak, �e gdybym tylko spr�bowa�, ten wielki �eb
run��by w
d� i zgni�t� mnie. Krzyki dobiegaj�ce z wie�y wskazywa�y, �e zosta�em
zauwa�ony. Nie
mia�em jednak zamiaru si� rozgl�da�. Zacz��em kl�� na tego w�a. Chcia�em, �eby
ju�
uderzy� i zako�czy� spraw�, tak albo inaczej. Kiedy to wreszcie uczyni�,
odsun��em si�,
skr�ci�em cia�o i ustawi�em ostrze na torze celu. Od uderzenia zdr�twia� mi
prawy bok i
mia�em wra�enie, �e moja stopa zag��bi�a si� w ziemi�. Jako� zdo�a�em usta� na
nogach.
Wykona�em wszystko w spos�b perfekcyjny. Ca�y manewr uda� si� dok�adnie tak, jak
zaplanowa�em i jak mia�em nadziej�. Tylko �e potw�r nie trzyma� si� roli. Nie
chcia� ze mn�
wsp�pracowa� i pa�� w �miertelnych drgawkach. Wi�cej nawet. Zn�w zacz��
podnosi� �eb.
Zabra� ze sob� m�j miecz, kt�rego r�koje�� stercza�a z lewego oczodo�u, a ostrze
wystawa�o
jak jeszcze jeden kolec na czubku g�owy. Zaczyna�o mnie dr�czy� przeczucie, �e
atakuj�cy
jednak zwyci�y. Wtedy w�a�nie z otworu u podstawy wie�y wolno i ostro�nie
wysun�li si�
jacy� osobnicy. Byli uzbrojeni i paskudni. Uzna�em, �e w tym konflikcie raczej
nie stan� po
mojej stronie. Trudno. Wiem, kiedy trzeba si� wycofa� w nadziei, �e nast�pny
dzie� b�dzie
lepszy.
- Brand! - krzykn��em. - To ja, Random! Nie mog� si� przebi�! Wybacz! Odwr�ci�em
si�, podbieg�em i przeskoczy�em przez kraw�d�, w d� do miejsca, gdzie ska�y
wyczynia�y
swoje dziwactwa. Nie by�em pewien, czy wybra�em najlepszy moment na zej�cie. I -
tak jak
si� cz�sto zdarza - odpowied� brzmia�a i tak, i nie. Nie by� to skok, kt�ry
zaryzykowa�bym z
powod�w innych ni� te, kt�re w ko�ca przewa�y�y. Wyszed�em �ywy, ale to
w�a�ciwie
wszystko, czym m�g�bym si� pochwali�. By�em oszo�omiony i my�la�em, �e z�ama�em
nog�
w kostce. Do ruchu zmusi� mnie szeleszcz�cy d�wi�k i grzechot kamieni nade mn�.
Poprawi�em gogle i spojrza�em w g�r�. Stw�r najwidoczniej postanowi� zej�� za
mn� i
doko�czy� dzie�a. Wi� si� widmowo po stoku, a cz�� tu�owia przy g�owie
pociemnia�a i
zm�tnia�a, poniewa� jednak go trafi�em. Usiad�em. Potem ukl�k�em. Pomaca�em
kostk�, ale
nie nadawa�a si� do u�ytku. Wok� nie by�o niczego, co m�g�bym wykorzysta� jako
lask�.
Trudno. Poczo�ga�em si� wi�c. Byle dalej. Co jeszcze mog�em zrobi�? Zdoby�
mo�liwie du��
przewag�, a po drodze my�le� i szuka� wyj�cia. Ratunek przynios�a mi ska�a -
jedna z tych
mniejszych i powolnych, rozmiar�w mniej wi�cej wozu meblowego. Kiedy
spostrzeg�em, jak
si� zbli�a, przysz�o mi do g�owy, �e nada si� na �rodek transportu, a mo�e
zapewni tak�e
troch� bezpiecze�stwa. Zdawa�o si�, �e te szybkie, naprawd� masywne, bardziej
si� krusz� w
zderzeniach. Obserwowa�em wi�c wielkie ska�y towarzysz�ce mojej, ocenia�em ich
tory i
pr�dko�ci, pr�bowa�em przewidzie� ruch ca�ego uk�adu i przygotowywa�em si� do
ostatecznego wysi�ku. R�wnocze�nie nas�uchiwa�em odg�os�w zbli�aj�cej si�
bestii,
s�ysza�em krzyki stra�nik�w, stoj�cych na skraju urwiska, i zastanawia�em si�,
czy kt�ry� z
nich stawia na mnie, a je�li nawet, to ile. Gdy nadszed� czas, ruszy�em. Bez
problem�w
omin��em pierwsz� wielk� ska��, ale musia�em czeka�, by przepu�ci� nast�pn�.
Zaryzykowa�am i przeskoczy�em przed ostatni�. Musia�em, je�li chcia�em zdarzy�.
Dotar�em
do w�a�ciwego punktu we w�a�ciwym momencie, z�apa�em uchwyty, kt�re wcze�niej
wypatrzy�em, i g�az powl�k� mnie par� metr�w, zanim zdo�a�em si� podci�gn��.
Potem
dosta�em si� jako� na niezbyt wygodny szczyt, rozci�gn��em si� tam i spojrza�em
za siebie.
Niewiele brakowa�o. Zreszt� nadal nie by�em bezpieczny, gdy� potw�r szed� za
mn�, �ledz�c
swym zdrowym okiem obroty wielkich ska�. Z g�ry s�ycha� by�o pe�ne rozczarowania
krzyki.
Potem ch�opcy zbiegli w d� wo�aj�c co�, co uzna�em za zach�t� dla potwora.
Zacz��em
masowa� kostk�. Pr�bowa�em si� rozlu�ni�. Gad wszed� w system, przesuwaj�c si�
za
pierwsz� z du�ych ska�, gdy tylko ta sko�czy�a obieg orbity. Jak daleko zdo�am
dotrze� w
Cieniu, zanim mnie dopadnie? Owszem, mia�em sta�y ruch naprz�d, zmian�
struktur... Stw�r
zaczeka� na drug� ska��, prze�lizn�� si� za ni�, zbli�y� jeszcze bardziej.
Cieniu, Cieniu, jak na
skrzyd�ach... Ludzie tymczasem znale�li si� ju� niemal u st�p zbocza. Potw�r
czeka� na woln�
drog� przez orbit� wewn�trznego satelity. Jeszcze jeden obieg... Wiedzia�em, �e
potrafi
si�gn�� tak wysoko, by porwa� mnie ze szczytu. Przyb�d� zmia�d�y� to straszyd�o!
Odwr�ci�em si� i p�ynnie pochwyci�em materi� Cienia, zanurzy�em si� w niego,
odmieni�em
struktury z mo�liwych poprzez prawdopodobne do rzeczywistych; wyczu�em, jak
nadchodzi
niezauwa�alnie i w odpowiednim momencie pchn��em... Naturalnie, nadp�yn�a od
strony,
gdzie stw�r by� �lepy. Ogromna ska�a, wiruj�ca jak pozbawiony kontroli w�z
pancerny...
Bardziej eleganckim rozwi�zaniem by�oby zmia�d�y� besti� mi�dzy dwoma g�azami.
Nie
mia�em jednak czasu na finezj�. Po prostu przejecha�em po niej i zostawi�em,
rozje�d�an�
granitowymi wozami. W chwil� p�niej jednak, w niezrozumia�y spos�b, okaleczone
i
poszarpane cia�o unios�o si� nagle nad ziemi� i wiruj�c pop�yn�o w g�r�.
Oddala�o si�, coraz
mniejsze i mniejsze, popychane wiatrem, a� znikn�o. Moja ska�a unosi�a mnie w
r�wnym
tempie coraz dalej. Dryfowa� ca�y system. Ch�opcy z wie�y skupili si� razem i
najwyra�niej
postanowili mnie �ciga�. Przesuwali si� wolno od st�p urwiska poprzez r�wnin�.
Uzna�em, �e
nie stanowi� problemu. Odjad� moim kamiennym wierzchowcem w Cie� i pozostawi�
ich o
ca�e �wiaty za sob�. To najprostsze wyj�cie z mo�liwych. Z pewno�ci� trudniej
by�oby ich
zaskoczy�, ni� tego stwora. W ko�cu byli u siebie, ostro�ni i gotowi na
wszystko. Zdj��em
gogle i jeszcze raz wypr�bowa�em kostk�. Wsta�em na chwil�. Zabola�a, ale
utrzyma�a m�j
ci�ar. Usiad�em i zacz��em my�le� o tym, co zasz�o. Straci�em miecz i by�em
daleki od
szczytowej formy. Zamiast kontynuowa� t� przygod�, najrozs�dniej i
najbezpieczniej by�oby
wynie�� si� st�d. Zdoby�em dosy� informacji o sytuacji i warunkach, by nast�pnym
razem
mie� wi�ksze szanse. Do dzie�a zatem... Niebo nade mn� poja�nia�o, a cienie
sta�y si� bardziej
stabilne i uporz�dkowane. P�omienie wok� zacz�y przygasa�. Dobrze. Chmury
odnalaz�y
swe drogi na niebie. Doskonale. Wkr�tce za ich pow�ok� pojawi�o si� skupione w
jednym
punkcie l�nienie. Znakomicie. Kiedy znikn�, s�o�ce znowu zawi�nie na
niebosk�onie.
Obejrza�em si� i stwierdzi�em ze zdumieniem, �e nadal kto� mnie �ciga. Chocia�
mog�o si�
zdarzy�, �e nie zadba�em nale�ycie o ich odpowiedniki w tej warstwie Cienia. Nie
warto
zak�ada�, �e si� o wszystkim pami�ta�o, zw�aszcza w po�piechu. A wi�c...
Dokona�em
zmiany. Ska�a stopniowo zmienia�a kurs i kszta�t, utraci�a satelity, ruszy�a po
prostej w
kierunku, kt�ry sta� si� zachodem. W g�rze rozp�yn�y si� chmury i zal�ni�o
blade s�o�ce.
Przyspieszyli�my. To powinno za�atwi� wszystkie problemy. Znalaz�em si� w
zdecydowanie
innym �wiecie. Ale nie za�atwi�o. Spojrza�em znowu, a oni nadal byli za mn�.
Fakt,
zwi�kszy�em troch� dystans, ale ci faceci trzymali si� mnie uparcie. No, trudno.
To si�
czasami zdarza. Naturalnie, istnia�y dwie mo�liwo�ci. Poniewa� by�em wci��
bardziej ni�
troch� oszo�omiony tym, co niedawno przeszed�em, przeskok nie by� idealny i
poci�gn��em
ich za sob�. Albo zachowa�em jak�� sta�� tam, gdzie nale�a�o wygasi� zmienn� -
to znaczy
dokona�em przeskoku i pod�wiadomie za��da�em, by po�cig trwa� nadal. Zatem, to
ju� kto
inny, ale dalej mnie goni. Rozmasowa�em kostk�. S�o�ce poja�nia�o i sta�o si�
pomara�czowe. P�nocny wiatr uni�s� zas�on� kurzu i piasku, by zawiesi� mi j� za
plecami i
zas�oni� �cigaj�cych. Gna�em na zach�d, gdzie wyros�o w�a�nie pasmo g�r. Czas
wszed� w
faz� skrzywienia. Noga bola�a troch� mniej. Odpocz��em chwil�. Ska�a by�a
stosunkowo
wygodna - jak na ska��. Nic warto by�o zaczyna� piekielnego rajdu teraz, gdy
sprawy bieg�y
g�adko. Wyci�gn��em si�, za�o�y�em r�ce za g�ow� i obserwowa�em coraz bli�sze
g�ry.
My�la�em o Brandzie i wie�y. Z pewno�ci� trafi�em we w�a�ciwe miejsce. Wszystko
pasowa�o do tego, co pokaza� mi przez t� kr�tk� chwil�. Naturalnie, z wyj�tkiem
stra�nik�w.
Uzna�em, �e wejd� we w�a�ciw� warstw� Cienia, zwerbuj� w�asn� grup�, a potem
wr�c� tutaj
i dam im szko��. Tak, wtedy wszystko si� u�o�y... Po pewnym czasie przewr�ci�em
si� na
brzuch i spojrza�em za siebie. I niech mnie diabli, je�li ich tam nie by�o!
Nawet si� troch�
zbli�yli. Zdenerwowa�em si� oczywi�cie. Koniec uciekania! Sami o to prosili,
wi�c teraz
dostan�, czego chcieli. Wsta�em. Kostka bola�a tylko troch� i nieco zdr�twia�a.
Unios�em
ramiona, szukaj�c cieni, jakich potrzebowa�em. I znalaz�em. Ska�a powoli zesz�a
z prostego
kursu i wykr�ci�a w prawo, zacie�niaj�c �uk. Zakre�li�em parabol� i ruszy�em ku
nim z coraz
wi�ksz� pr�dko�ci�. Nie by�o czasu, by wywo�a� burz� za plecami. Gdyby mi si�
uda�a, by�by
to �adny akcent. Kiedy run��em na nich - by�o ich ze dwa tuziny - rozproszyli
si� uprzejmie.
Paru jednak nie zd��y�o. Wprowadzi�em ska�� w ciasn� krzyw�, by mo�liwie szybko
zawr�ci�. Wstrz�sn�� mn� widok kilku ociekaj�cych krwi� cia�, wznosz�cych si� w
powietrze. Dwa dotar�y ju� ca�kiem wysoko. By�em niemal przy nich, got�w do
drugiego
przejazdu, gdy zauwa�y�em, �e przy pierwszym kilku z nich skoczy�o na moj�
ska��. Jeden
by� ju� na szczycie; doby� miecza i skoczy� na mnie. Zablokowa�em uderzenie,
odebra�em mu
bro� i zepchn��em w d�. Chyba w�a�nie wtedy zauwa�y�em, �e maj� grzebienie na
wierzchu
d�oni. Zadrapa� mnie czym� takim. Tymczasem sta�em si� celem dla nadlatuj�cych z
do�u
pocisk�w o niezwyk�ym kszta�cie, dwaj faceci w�a�nie przechodzili przez kraw�d�
i
wygl�da�o na to, �e jeszcze kilku innych przedosta�o si� na pok�ad. No c�,
nawet Benedykt
czasem si� wycofuje. Przynajmniej ci, co prze�yli, dobrze mnie zapami�taj�.
Da�em spok�j
Cieniom, wyrwa�em z boku kolczasty kr��ek i drugi, wbity w udo, odr�ba�em
jednemu z nich
r�k� z mieczem i kopn��em go w brzuch, przykl�kn��em, �eby unikn�� szerokiego
zamachu
nast�pnego, a moja riposta si�gn�a jego n�g. Spad�, tak jak poprzedni. Jeszcze
pi�ciu
wspina�o si� w g�r�. Znowu �eglowali�my na zach�d. Z ty�u mo�e z tuzin jeszcze
�ywych
pr�bowa�o si� przegrupowa� na piasku pod niebem, ku kt�remu unosi�y si�
ociekaj�ce krwi�
trupy. Z nast�pnym posz�o mi �atwo, bo dopad�em go, gdy podci�ga� si� przez
kraw�d�. Tyle
na jego temat. Zaraz potem przyby�o jeszcze czterech. Kiedy zajmowa�em si�
tamtym, trzech
innych zjawi�o si� r�wnocze�nie z trzech stron. Skoczy�em do najbli�szego,
skasowa�em go,
ale dwaj pozostali dostali si� na szczyt i rzucili na mnie. Broni�em si�, a
wtedy nadszed� ju�
ostatni i przy��czy� si� do tych dw�ch. Nie byli a� tak dobrzy, ale robi�o si�
t�oczno i wok�
mnie stercza�a spora ilo�� ostrych narz�dzi. Odbija�em ciosy i odskakiwa�em,
pr�buj�c ich
zmusi�, by wchodzili sobie w drog� i os�aniali przed swoimi atakami. Udawa�o mi
si�
cz�ciowo, a kiedy uzna�em, �e lepiej ju� si� nie ustawi�, skoczy�em na nich,
dosta�em kilka
ci�� - musia�em si� troch� ods�oni� - ale rozp�ata�em jedn� czaszk� w zem�cie za
m�j b�l.
Facet spad�, zabieraj�c ze sob� drugiego w pl�taninie r�k, n�g i pas�w. Na
nieszcz�cie, ten
bezmy�lny dure� zabra� tak�e m�j miecz, kt�ry zaklinowa� si� w jakiej� ko�ci,
czy co tam
znalaz�o si� na drodze klingi. Najwyra�niej mia�em dobry dzie� na gubienie broni
i
zaczyna�em si� zastanawia�, czy m�j horoskop co� o tym wspomina�. Nie przysz�o
mi do
g�owy, �eby go przeczyta�. W ka�dym razie odskoczy�em szybko na bok, �eby nie
trafi� mnie
ostatni z nich. W zwi�zku z tym po�lizn��em si� na plamie krwi i pojecha�em na
sam prz�d
ska�y. Gdybym tam spad�, przeora�aby mnie i zostawi�a zupe�nie p�askiego
Randoma,
podobnego do dywanu z egzotycznych krain, by zadziwia� i zachwyca� przysz�ych
w�drowc�w. Ze�lizguj�c si� szuka�em palcami uchwyt�w, a ten facet podbieg� do
mnie i
podni�s� miecz, by zrobi� ze mn� to samo, co ja z jego kumplem. Chwyci�em go za
kostk� i
to przyhamowa�o mnie bardzo �adnie - i, oczywi�cie, kto� musia� wybra� akurat
ten moment,
�eby si� ze mn� kontaktowa� przez Atut.
- Jestem zaj�ty! - wrzasn��em. - Dzwoni� p�niej! Zatrzyma�em si� zupe�nie, za
to ten
facet przewr�ci� si�, stukn�� o ska�� i zsun�� w d�. Pr�bowa�em go z�apa� na
tej drodze do
przeistoczenia w dywan, ale nie zd��y�em. Chcia�em go potem przepyta�. Mimo
wszystko
osi�gn��em niema�y sukces. Przeszed�em znowu na �rodek, by poobserwowa� i
pomy�le�. Ci,
co prze�yli, nadal pod��ali za mn�, mia�em jednak wystarczaj�c� przewag�.
Chwilowo nie
musia�em si� martwi�, �e zjawi si� kolejna ekspedycja. Bardzo dobrze. Sun��em w
stron� g�r.
S�o�ce, kt�re przywo�a�em, przypieka�o solidnie. By�em przesi�kni�ty krwi� i
potem,
zaczyna�em odczuwa� rany i chcia�o mi si� pi�. Uzna�em, �e wkr�tce, ca�kiem
nied�ugo,
powinien spa�� deszcz. Wszystko inne mo�e poczeka�. Zacz��em przygotowania do
przeskoku w tym kierunku: zbieraj�ce si� chmury, coraz ciemniejsze, coraz
bardziej g�ste...
Zdrzemn��em si� przy pracy, mia�em dziwny sen o kim�, kto bezskutecznie pr�buje
mnie
osi�gn�� przez Atut. S�odka ciemno��. Obudzi�em si� w strumieniach deszczu,
ulewnego i
niespodziewanego. Nie wiedzia�em, czy mroczne niebo jest rezultatem burzy,
wieczornej
godziny czy obu naraz. W ka�dym razie zrobi�o si� ch�odniej; roz�o�y�em p�aszcz
i po prostu
le�a�em z otwartymi ustami. Od czasu do czasu wy�yma�em wod� z p�aszcza. W ko�cu
zaspokoi�em pragnienie i znowu poczu�em si� czysty. Ska�a wygl�da�a na wilgotn�
i �lisk�;
ba�em si� po niej chodzi�. G�ry zbli�y�y si�; b�yskawice obrysowywa�y ich
szczyty. Z ty�u
panowa�a ciemno�� i nie wiedzia�em, czy nadal mam towarzystwo. Trasa by�a ci�ka
i nie
s�dzi�em, by mogli za mn� nad��y�, ale podr�uj�c przez dziwne cienie nie nale�y
raczej
polega� na pochopnych s�dach. Irytowa�o mnie, �e zasn��em, ale poniewa� nic
z�ego si� nie
sta�o, zawin��em si� w mokry p�aszcz i postanowi�em sobie wybaczy�. Znalaz�em
papierosy,
kt�re zabra�em ze sob� - po�owa nadawa�a si� jeszcze do u�ytku. Po �smej pr�bie
zdo�a�em
tak zamanipulowa� Cieniem, �e mia�em ogie�. Potem tylko siedzia�em i pali�em, a
deszcz
sp�ywa� mi po ramionach. By�o mi dobrze i przez kolejne kilka godzin nie
ruszy�em si�
nawet, by jeszcze co� zmieni�. Kiedy burza wreszcie ucich�a i chmury ods�oni�y
niebo,
panowa�a noc pe�na dziwacznych konstelacji. Pi�kna tak, jak bywaj� noce na
pustyni. P�niej
zauwa�y�em, �e sun� nieco pod g�r� i �e ska�a troch� zwalnia. Co� si� zmieni�o w
prawach
fizyki, kt�re kontrolowa�y sytuacj�. To znaczy, nachylenie gruntu nie by�o
dostatecznie du�e,
by tak radykalnie zmieni� pr�dko��. Wola�em unika� zmian Cienia, kt�re zapewne
znios�yby
mnie z kursu. Chcia�em mo�liwie szybko wr�ci� na znany teren, gdzie moje
przeczucia
mia�yby szans� poprawno�ci. Pozwoli�em wi�c, by ska�a wyhamowa�a ostatecznie,
zsun��em
si� na ziemi� i ruszy�em pieszo. Po drodze gra�em z Cieniem tak, jak to
robili�my b�d�c
dzie�mi. Wiesz, mijasz jak�� przegrod� - suche drzewo albo samotny g�az - i
sprawiasz, �e
niebo po obu stronach wygl�da inaczej. Stopniowo przywr�ci�em znajome
gwiazdozbiory.
Wiedzia�em, �e b�d� schodzi� z innego szczytu ni� ten, na kt�ry si� wspi��em.
Rany wci�� mi
doskwiera�y, za to kostka przesta�a przeszkadza�. By�a tylko troch� sztywna.
Wypocz��em.
Wiedzia�em, �e mog� tak i�� bardzo d�ugo. Zn�w wszystko wydawa�o si� takie, jak
by�
powinno. Przez d�ugi czas wspina�em si� coraz, bardziej stromym zboczem. Na
szcz�cie
trafi�em w ko�cu na szlak, co u�atwi�o marsz. Szed�em wy�ej i wy�ej, pod
znajomym ju�
niebem, zdecydowany nie zatrzymywa� si� i dotrze� do celu przed �witem. Po
drodze ubranie
zmieni�o si�, dopasowuj�c do cienia: d�insowe spodnie i kurtka, sucha peleryna
zamiast
mokrego p�aszcza. W pobli�u zahuka�a sowa, a gdzie� daleko, z ty�u i w dole,
rozleg�o si�
co�, co mog�o by� wyciem kojota. Te oznaki znanych mi miejsc sprawi�y, �e
poczu�em si�
pewniej i zwalczy�em resztki desperacji, jakie pozosta�y mi po ucieczce. Godzin�
p�niej
uleg�em pokusie, by pobawi� si� troch� Cieniem. By�o ca�kiem prawdopodobne, �e
jaki�
zagubiony ko� b��ka si� w okolicy i naturalnie, znalaz�em go. Zaprzyja�niali�my
si� przez
jakie� dziesi�� minut, po czym siad�em na oklep i ruszy�em do szczytu w spos�b
bardziej dla
mnie stosowny. Wiatr rzuca� szron na nasz� �cie�k�. Zbudzi� si� do �ycia ksi�yc
i wyszed�
na niebo. Kr�tko m�wi�c, jecha�em przez ca�� noc, min��em wierzcho�ek i d�ugo
przed
�witem zacz��em zjazd. G�ra wznosi�a si� nade mn� coraz wi�ksza i, sam
rozumiesz, by�em
zadowolony, �e nie uros�a wcze�niej. Po tej stronie ziele� rozcina�y dobrze
utrzymane szlaki z
rzadkimi punktami domostw. Wszystko toczy�o si� zgodnie z kierunkiem moich
pragnie�.
Wczesny ranek. Zjecha�em mi�dzy wzg�rza, d�ins zmieni� si� w spodnie khaki i
jaskraw�
koszul�. Sportowa kurtka le�a�a zwini�ta na ko�skim grzbiecie. Bardzo wysoko
jaki�
odrzutowiec wybija� dziury w atmosferze, mkn�c mi�dzy horyzontem a horyzontem.
Wok�
�piewa�y ptaki, dzie� by� s�oneczny i spokojny. Wtedy w�a�nie us�ysza�em swoje
imi� i
poczu�em dotkni�cie Atutu. Zatrzyma�em si� i odpowiedzia�em.
- Tak? To by� Julian.
- Gdzie jeste�, Randomie? - zapyta�.
- Spory kawa�ek od Amberu - odpar�em. - Czemu pytasz?
- Czy kto� z pozosta�ych kontaktowa� si� z tob� ostatnio?
- Ostatnio nie. Ale wczoraj kto� pr�bowa� mnie z�apa�. Mia�em robot� i nie
mog�em
rozmawia�.
- To by�em ja - wyja�ni�. - Wynik�a sytuacja, o kt�rej powiniene� by�
poinformowany.
- A gdzie teraz jeste�? - spyta�em.
- W Amberze. Ostatnio wiele si� zdarzy�o.
- Na przyk�ad co?
- Taty nie ma od wyj�tkowo d�ugiego czasu. Nikt nie wie, gdzie znikn��.
- Robi� ju� takie rzeczy.
- Ale zawsze zostawia� instrukcje i wyznacza� zast�pc�.
- To fakt - przyzna�em. - A jak d�ugi jest �d�ugi czas�?
- Dobrze ponad rok. Nie wiedzia�e� o tym?
- Wiedzia�em, �e wyjecha�. Gerard wspomina� mi o tym jaki� czas temu.
- Wi�c dodaj tego czasu jeszcze troch�.
- Rozumiem. Jak sobie radzili�cie?
- O to w�a�nie chodzi. Jak dot�d rozwi�zywali�my problemy w miar� tego, jak si�
pojawia�y. Gerard i Caine dowodzili flot�, z rozkazu taty, ale bez niego musieli
sami
podejmowa� decyzje. Ja znowu obj��em patrole w Ardenie. Ale nie ma centralnej
w�adzy,
kogo�, kto by rozs�dza� spory, podejmowa� decyzje polityczne i wyst�powa� w
imieniu ca�ego
Amberu.
- Czyli potrzebujemy regenta. Mo�emy chyba ci�gn�� karty.
- To nie takie proste. Uwa�amy, �e tato nie �yje.
- Nie �yje? Dlaczego? Jak? - Usi�owali�my go znale�� poprzez Atut, codziennie,
ju�
ponad rok. I nic. Jak to wyja�ni�? Pokiwa�em g�ow�.
- Mo�e rzeczywi�cie - stwierdzi�em. - W ko�cu co� mu si� mog�o przytrafi�. Mimo
wszystko nie da si� wykluczy� mo�liwo�ci, �e ma jakie� inne problemy...
powiedzmy, �e
zosta� uwi�ziony.
- Wi�zienna cela nie ekranuje Atut�w. Nic ich nie ekranuje. Wezwa�by pomocy przy
pierwszym kontakcie.
- Trudno si� nie zgodzi� - przyzna�em. Pomy�la�em o Brandzie. - Ale mo�e
przecie�
�wiadomie unika� kontaktu.
- Po co?
- Nie mam poj�cia, ale to mo�liwe. Sam wiesz, jaki jest czasem tajemniczy.
- Nie - stwierdzi� Julian. - To si� nie trzyma kupy. Przekaza�by przecie� w tym
czasie
jakie� instrukcje.
- No dobrze. A pomijaj�c sytuacj� i wszelkie wyja�nienia, co proponujesz?
- Kto� powinien zasi��� na tronie - oznajmi�. Od pocz�tku rozmowy wyczuwa�am, �e
w�a�nie do tego zmierza. Od dawna nikt nie wierzy�, by przytrafi�a si� taka
okazja.
- Kto?
- Wydaje si�, �e najlepszy by�by Eryk - odpar�. Zreszt�, od paru miesi�cy pe�ni
ju�
obowi�zki w�adcy. Teraz, trzeba to tylko sformalizowa�.
- Nie jako regent?
- Nie jako regent.
- Rozumiem... Widz�, �e wiele si� zdarzy�o pod moj� nieobecno��. A co z
kandydatur� Benedykta?
- Mam wra�enie, �e jest szcz�liwy tam, gdzie jest, w jakim� zak�tku Cienia.
- A co s�dzi o tej sprawie?
- Nie do ko�ca popiera nasz� ide�. Naszym zdaniem jednak nie b�dzie si�
przeciwstawia�. Sta�oby si� to powodem zbyt wielkiego zam�tu.
- No, tak - mrukn��em. - A Bleys?
- Przeprowadzili z Erykiem do�� gor�c� dyskusj� na ten temat, ale �o�nierze nie
s�uchaj� rozkaz�w Bleysa. Trzy miesi�ce temu wyjecha� z Amberu. Mo�e jeszcze
przysporzy� k�opot�w. Ale b�dziemy przygotowani.
- Gerard? Caine?
- P�jd� za Erykiem. Zastanawia�em si�, co z tob�.
- A dziewcz�ta? Wzruszy� ramionami.
- Zawsze przyjmuj� wszystko spokojnie. Nie ma sprawy.
- Nie s�dz�, by Corwin...
- Nic nowego. Nie �yje. Wszyscy o tym wiemy. Od stuleci jego pomnik porasta
bluszczem i kurzem. Je�li �yje, to �wiadomie i na zawsze porzuci� Amber. Nie ma
si� czego
obawia�. Nie wiem tylko, jak� ty zajmiesz pozycj�.
- Nie mam specjalnych warunk�w, by wypowiada� znacz�ce opinie.
- Musimy to wie