14399
Szczegóły |
Tytuł |
14399 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14399 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14399 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14399 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Powie�ci Roberta Ludluma
KodAltmana
Kryptonim Ambler
Manuskrypt Chancellora
Weekend z Ostermanem
Zdrada Tristana
Zemsta �azarza
ROBERT
LUDLUM
otwiera tajne archiwa
WEKTOR MOSKIEWSKI
ROBERT LUDLUM S PATRICK LARKIN
Przek�ad JAN KRASKO
AMBER
Tytu� orygina�u The Moscow Yector
Redakcja techniczna Andrzej Witkowski
Korekta
Magdalena Kwiatkowska
Katarzyna Nowakowska
Ilustracja na ok�adce
Getty Images/Flash Press Media
Opracowanie graficzne ok�adki Studio Graficzne Wydawnictwa Amber
Sk�ad Wydawnictwo Amber
Druk
Wojskowa Drukarnia w �odzi
Copyright � 2005 by Myn Pyn LLC. Ali rights reserved.
For the Polish edition
Copyright � 2005 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2619-8 978-83-241-2619-4
Warszawa 2006. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Kr�lewska 27 te�. 620 40 13,620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Prolog
14 lutego Moskwa
Wzd�u� Twerskiej, szerokiej, wielopasmowej ulicy przecinaj�cej jedno z najruchliwszych centr�w handlowo-finansowych stolicy Rosji, le�a�y sterty �niegu czarnego od samochodowych spalin. Wiecz�r by� bardzo mro�ny i opatuleni w palta przechodnie potr�cali si� wzajemnie na oblodzonych chodnikach, ton�cych w jaskrawym blasku latarni. W obydwu kierunkach jezdni� sun�� sznur samochod�w, ci�ar�wek i autobus�w. Grube opony pojazd�w miesi�y z chlupotem b�otnist� ma� z soli i piasku, kt�rymi wysypano asfalt, �eby zapewni� im jako tak� przyczepno��.
Doktor Niko�aj Kirjanow szed� szybko praw� stron� ulicy, robi�c wszystko, �eby wtopi� si� w g�sty t�um. Ale ilekro� ociera� si� o niego kto�, kto szed� w przeciwnym kierunku - wszystko jedno, czy by� to kto� m�ody, czy stary, kobieta czy m�czyzna - patolog gwa�townie dr�a�, zamiera� i kurczy� si� w sobie, walcz�c z paniczn� ch�ci� ucieczki. Mimo przenikliwego zimna czo�o mia� zlane potem wyp�ywaj�cym stru�kami spod grubej, futrzanej czapki.
Pod pach� ni�s� p�askie kolorowe pude�ko. Co chwil� mocno je �ciska�, z trudem opieraj�c si� pokusie, �eby ukry� je za pazuch� palta. Chocia� walentynki pojawi�y si� w rosyjskim kalendarzu stosunkowo niedawno, bardzo szybko zyskiwa�y na popularno�ci, dlatego na Twerskiej roi�o si� od m�czyzn z bombonierkami i prezentami dla �on, przyjaci�ek czy kochanek.
Spokojnie, tylko spokojnie, powtarza� sobie w duchu Kirjanow. Nic mi nie grozi. Nikt nie wie, co stamt�d wynie�li�my. Nikt nie zna naszych plan�w.
5
W takim razie dlaczego boisz si� w�asnego cienia? - spyta� oschle cichutki, wewn�trzny g�os. A te dziwne, ukradkowe spojrzenia wsp�pracownik�w? A te ledwo s�yszalne trzaski w s�uchawce? Ju� o tym zapomnia�e�?
Patolog zerkn�� przez rami�, nieomal przekonany, �e zobaczy tam oddzia� umundurowanych milicjant�w. Ale zobaczy� tylko t�um zaj�tych w�asnymi sprawami moskwian, przechodni�w takich samych jak on, ludzi, kt�rzy pragn�li jak najszybciej uciec od zimna. Nie zwalniaj�c kroku, z ulg� odwr�ci� g�ow� i prawie wpad� na nisk�, przysadzist� kobiet� z nar�czem wype�nionych �ywno�ci� paczek.
Kobieta �ypn�a na niego spode �ba i zakl�a pod nosem.
- Prastitie, babuszka - wykrztusi�, schodz�c jej z drogi. Rozw�cieczona megiera splun�a mu pod nogi i spiorunowa�a go wzrokiem. Szybko uciek�, s�ysz�c, jak w uszach pulsuje mu krew.
Kilkadziesi�t metr�w dalej, w g�stniej�cym zmroku zobaczy� jaskrawy neon na tle wielkich, masywnych, ciemnoszarych blok�w i hoteli z czas�w Stalina. Odetchn��. Nareszcie. By� ju� blisko baru, gdzie um�wi� si� z Fio-n� Devin, sympatyczn�, zachodni� dziennikark�. Odpowie na jej pytania, przeka�e paczk�, wr�ci do swego ma�ego mieszkanka i w�adze o niczym si� nie dowiedz�. Jeszcze bardziej przyspieszy� kroku, �eby jak najszybciej mie� to za sob�.
Wtem kto� popchn�� go w plecy, kto� na niego wpad� i Kirjanow poczu�, �e sunie przed siebie jak na �y�wach. Gwa�townie zamacha� r�kami, straci� r�wnowag�, upad� na plecy, uderzy� g�ow� w pokryty lodem chodnik i zala�a go fala roz�arzonego do bia�o�ci b�lu, w kt�rej uton�y wszystkie �wiadome my�li. Oszo�omiony d�ugo le�a�, j�cz�c i nie mog�c si� poruszy�.
Wtem z przesyconej b�lem chmury wychyn�a czyja� r�ka. Wychyn�a i dotkn�a jego ramienia. Kirjanow skrzywi� si� i otworzy� oczy.
Tu� obok kl�cza� m�czyzna w kosztownym, we�nianym palcie. By� w r�kawicach, mia� jasne w�osy i skruszon� min�.
- Bardzo pana przepraszam - m�wi�. - Tak mi przykro. Nic panu nie jest? Zagapi�em si�, straszna ze mnie niezdara. - Chwyci� go za r�k� i moc* no �cisn��. - Pomog� panu usi���...
Kirjanow poczu�, �e w rami� wbija mu si� co� cienkiego i ostrego jak ig�a. Otworzy� usta, �eby krzykn�� i z przera�eniem stwierdzi�, �e nie mo�e oddycha�, �e sparali�owa�o mu p�uca. Na pr�no pr�bowa� wci�gn�� cho�by haust, cho�by p� haustu powietrza, kt�rego tak rozpaczliwie teraz potrzebowa�. Pos�usze�stwa odmawia�y kolejne partie mi�ni, drga�y mu r�ce i nogi. Umieraj�c ze strachu, podni�s� wzrok.
6
Na cienkich ustach blondyna pojawi� si� cie� u�miechu. Pojawi� si� i znikn��.
- Da swidania, doktor - wymamrota� nieznajomy. - Trzeba by�o s�ucha� rozkaz�w i trzyma� j�zyk za z�bami.
Tkwi�c w ciele, kt�re nie s�ucha�o ju� polece� m�zgu, Niko�aj Kirjanow le�a� sztywno na chodniku i nieruchomymi, szeroko rozwartymi ustami bezg�o�nie krzycza�. Otaczaj�cy go �wiat szybko pogr��a� si� w ciemno�ci, ca�kowitej i bezbrze�nej. Serce zatrzepota�o mu gwa�townie i... stan�o.
Blondyn przygl�da� mu si� jeszcze przez chwil�, a potem z pe�nym niepokoju zdumieniem spojrza� na kr�g gapi�w, kt�rych przyci�gn�o to ma�e uliczne zamieszanie.
- Ma chyba jaki� atak - powiedzia�.
- Mo�e uderzy� si� w g�ow�? - rzuci�a elegancko ubrana m�oda kobieta.
- Trzeba zadzwoni� na pogotowie. Albo na milicj�.
- Tak, tak, ma pani racj� - odpar� szybko blondyn. Ostro�nie zdj�� grub� r�kawic� i z kieszeni palta wyj�� telefon kom�rkowy. - Ju� dzwoni�.
Dwie minuty p�niej przy kraw�niku zatrzyma�a si� czerwono-bia�a karetka. Migotliwe �wiat�o omy�o grupk� gapi�w i na ziemi oraz na �cianach pobliskich dom�w zata�czy�y zniekszta�cone cienie. Z samochodu wyskoczy�o dw�ch krzepkich sanitariuszy ze z�o�onymi noszami, a za nimi wysiad� m�ody, wyra�nie znu�ony m�czyzna w wygniecionej bia�ej kurtce i cienkim, czerwonym krawacie. M�czyzna ni�s� ci�k�, czarn� walizeczk�.
Przykucn�� obok Kirjanowa i przygl�da� mu si� przez chwil�. Potem po�wieci� mu w oczy cieniutk� latark� i sprawdzi� puls. Jeszcze potem ci�ko westchn�� i pokr�ci� g�ow�.
- Nie �yje, biedaczyna. Nic tu po mnie. - Popatrzy� po twarzach gapi�w.
- Co si� tu sta�o? Widzia� kto�? Blondyn wymownie wzruszy� ramionami.
- To by� zwyk�y wypadek - odpar�. - Wpadli�my na siebie. Po�lizgn�� si� i upad�. Pr�bowa�em mu pom�c, ale... ale nagle przesta� oddycha�. To wszystko.
Lekarz zmarszczy� brwi.
- Nu da... Obawiam si�, �e b�dziecie musieli pojecha� z nami do szpitala. Trzeba wype�ni� kilka druczk�w. No i z�o�y� zeznanie na milicji. - Popatrzy� na pozosta�ych gapi�w. - A wy? Widzieli�cie co�?
Odpowiedzia�a mu g�ucha cisza. Spuszczone oczy, oboj�tne twarze
- pojedynczo, po dw�ch, po trzech, ludzie powoli odchodzili i ukradkiem
7
znikali w mroku. Zaspokoiwszy niezdrow� ciekawo��, nie chcieli niepotrzebnie ryzykowa� i traci� czasu, odpowiadaj�c na k�opotliwe pytania w kt�rym� z ponurych, obskurnych moskiewskich szpitali czy na milicyjnym posterunku. Lekarz prychn�� cynicznie i z pogard�. Da� znak sanitariuszom.
- Za�adujcie go. Szybko. Zimno dzi� jak cholera.
Sanitariusze d�wign�li trupa z ziemi, po�o�yli go na noszach i zanie�li do karetki. Jeden z nich, ubrany na bia�o lekarz oraz blondyn wsiedli od ty�u, drugi sanitariusz zaj�� miejsce obok kierowcy. Trzasn�y drzwiczki, zamigota�y niebieskie �wiat�a: karetka w��czy�a si� do g�stego ruchu i odjecha�a.
Z dala od w�cibskich oczu gapi�w, lekarz wprawnie przeszuka� kieszenie zmar�ego. Za pazuch� znalaz� szpitalny identyfikator i portfel. Otworzy� go, zamkn��, rzuci� na pod�og� i �ypn�� spode �ba na pozosta�ych.
- Nic. Czysty jest, sukinsyn.
- Zajrzyj do tego - zaproponowa� oschle blondyn, podaj�c mu bombonierk� Kirjanowa.
Lekarz zerwa� kolorowy papier, otworzy� pude�ko i na trupa spad� deszcz ��tych kopert wype�nionych dokumentami. Lekarz szybko przejrza� ich zawarto�� i zadowolony kiwn�� g�ow�.
- Kserokopie przypadk�w - mrukn��. - Wszystkich - doda� z u�miechem. - Wszy�ciutkich. Mo�emy zameldowa�, �e operacja si� powiod�a.
Blondyn zmarszczy� czo�o.
- Nie. Chyba nie.
- Jak to nie?
- A gdzie pr�bki krwi i tkanek, kt�re ukrad�? - spyta� uszczypliwie blondyn, mru��c zimne, szare oczy.
Lekarz spojrza� na pust� bombonierk�.
- Kurwa ma�. - Skonsternowany podni�s� wzrok. - Kto� mu pomaga�. I ten kto� ma pr�bki.
- Na to wygl�da - odrzek� blondyn. Wyj�� z kieszeni kom�rk� i wybra� zakodowany numer. - Tu Moskwa Jeden. Po��czcie mnie natychmiast z Prag� Jeden. Mamy problem...
Rozdzia� 1
15 lutego Praga, Czechy
Podpu�kownik Jonathan �Jon" Smith przystan�� w cieniu starej, gotyckiej wie�y na wschodnim ko�cu mostu Karola. Most, d�ugi na ponad pi��set metr�w, zbudowano przed z g�r� sze�ciuset laty. Przecina� We�taw�, ��cz�c Stare Mesto, prask� star�wk�, z Ma�� Stran�. Smith zastyg� bez ruchu i d�ugo mu si� przygl�da�.
W pewnej chwili zmarszczy� brwi. Wola�by inne miejsce, miejsce bardziej ruchliwe i naturalne. Tramwaje, poci�gi elektryczne i samochody je�dzi�y mostami szerszymi i nowszymi, most Karola za� zarezerwowano wy��cznie dla tych, kt�rzy mieli ochot� przej�� na drugi brzeg piechot�. Tego mrocznego, ponurego popo�udnia by� prawie wyludniony.
Przez wi�ksz� cz�� roku �w historyczny kamienny most stanowi� g��wn� atrakcj� miasta; jego elegancja - tudzie� pi�kno - przyci�ga�a hordy turyst�w oraz ulicznych sprzedawc�w. Lecz Praga ton�a teraz w zimowej mgle, w g�stym, mro�nym, wilgotnym ob�oku cuchn�cego smogu, kt�ry utkn�� w kr�tej dolinie jak w potrzasku. Mg�a zaciera�a wdzi�czne kontury renesansowych i barokowych pa�ac�w, ko�cio��w i dom�w.
Dr��c z zimna, Jon zapi�� kr�tk�, sk�rzan� kurtk� i wszed� na most. Wysoki, szczup�y i wysportowany, mia� czterdzie�ci kilka lat, przenikliwe, niebieskie oczy i wydatne ko�ci policzkowe.
Echo jego krok�w odbija�o si� pocz�tkowo od wysokiego do pasa murku, lecz szybko ucich�o w ci�gn�cej od wody mgle, kt�ra przetacza�a si� powoli przez most, stopniowo poch�aniaj�c jego brzegi i ko�ce. Co i raz wy�aniali si� z niej spiesz�cy do domu urz�dnicy, sprzedawcy i w�a�ciciele
11
sklep�w, kt�rzy - nawet na niego nie zerkn�wszy - mijali go i znikali w wilgotnych oparach tak szybko, jak si� pojawili.
Jon szed� przed siebie. Wzd�u� mostu majaczy�y sylwetki trzydziestu pos�g�w, trzydziestu milcz�cych �wi�tych w coraz bardziej g�stniej�cej mgle. Pos�gi sta�y parami, dok�adnie naprzeciwko siebie, wspieraj�c si� na podtrzymuj�cych przej�cie filarach z piaskowca. Wskazywa�y mu drog�, by�y jego przewodnikami. Doszed�szy do �rodka mostu, ponownie przystan�� i spojrza� na spokojn� twarz Jana Nepomucena, katolickiego ksi�dza, kt�ry zgin�� na torturach w 1393, i kt�rego zmasakrowane cia�o zrzucono st�d do rzeki. Cz�� br�zowego reliefu, upami�tniaj�cego jego m�cze�sk� �mier�, b�yszcza�a nawet we mgle, wypolerowana r�kami niezliczonych przechodni�w, kt�rzy dotykali jej na szcz�cie.
Pod wp�ywem nag�ego impulsu Smith nachyli� si� i te� musn�� palcami jedn� z wypuk�ych figur.
- Jonathan? Nie wiedzia�em, �e jest pan przes�dny - powiedzia� czyj� spokojny, zm�czony g�os.
Lekko zmieszany Jon odwr�ci� si� z u�miechem.
- Kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. Jak si� masz, Walentin.
Doktor Walentin Pietrenko podszed� bli�ej; w r�ku kurczowo �ciska� czarn� dyplomatk�. Kilka centymetr�w ni�szy od Smitha i nieco od niego t�szy, na czubku nosa mia� grube okulary. Nerwowo mruga�.
- Dzi�kuj�, �e zgodzi� si� pan ze mn� spotka�. Tu, na mo�cie, nie na konferencji. Wiem, �e to dla pana du�a niedogodno��...
- Ale� sk�d. - Jon u�miechn�� si� krzywo. - Niech mi pan wierzy, �e wol� to ni� wys�uchiwanie odgrzewanych pomys��w z referatu Ko�lika na temat epidemii tyfusu i zapalenia w�troby w Dolnym Wisimistanie.
W oczach Pietrenki b�ysn�y iskierki rozbawienia. B�ysn�y i zgas�y.
- To prawda, doktor Ko�lik nie jest zbyt porywaj�cym m�wc�. Ale jego teorie s� z gruntu s�uszne.
Jon kiwn�� g�ow�, cierpliwie czekaj�c, a� Rosjanin wyja�ni, dlaczego tak bardzo zale�a�o mu na tym potajemnym spotkaniu. Obydwaj brali udzia� w mi�dzynarodowej konferencji na temat chor�b zaka�nych w Europie <i Wschodniej i Rosji; karmi�c si� straszliwymi warunkami higieny komunalnej i fatalnym stanem systemu ochrony zdrowia, zaniedbywanego przez dziesi�tki lat panowania systemu komunistycznego, w krajach nale��cych kiedy� do sowieckiego imperium niczym po�ar lasu szerzy�y si� choroby, kt�re na Zachodzie dawno ju� wypleniono.
Jako eksperci, obydwaj byli mocno zaanga�owani w walk� z narastaj�cym kryzysem. Jon, wybitny biolog molekularny - mi�dzy innymi - pra-
12
cowa� w USAMRIID, Ameryka�skim Wojskowym Instytucie Chor�b Zaka�nych w Fort Detrick w stanie Maryland. Walentin Pietrenko by� z kolei uznanym specjalist� od chor�b rzadkich i pracowa� w G��wnym Szpitalu Klinicznym w Moskwie. Na gruncie zawodowym znali si� od kilku lat i z czasem zacz�li darzy� si� wzajemnym szacunkiem zar�wno za umiej�tno�ci, jak i dyskrecj�. Dlatego kiedy dzie� wcze�niej wyra�nie zdenerwowany Pietrenko odci�gn�� go na bok i poprosi� o rozmow� poza murami centrum kongresowego, Smith zgodzi� si� bez wahania.
- Potrzebuj� pomocy, Jon - zacz�� w ko�cu Rosjanin. Z trudem prze�kn�� �lin�. - Jestem w posiadaniu niezmiernie wa�nych informacji, kt�re musz� dotrze� do w�adz medycznych na Zachodzie.
Jon zmru�y� oczy.
- Informacji na jaki temat, Walentin?
- Na temat epidemii nieznanej choroby w Moskwie. Choroby zupe�nie nowej, czego�, czego... czego nigdy dot�d nie widzia�em. Czego�, czego si� boj� - doda� ciszej.
Smitha przeszed� lekki dreszcz.
- Prosz� m�wi� dalej. Pietrenko westchn��.
- Na pierwszy przypadek natkn��em si� dwa miesi�ce temu. Ma�e dziecko, siedmioletni ch�opiec. Mia� silne b�le i wysok� gor�czk�, kt�rej za nic nie da�o si� zbi�. Ci, kt�rzy go pocz�tkowo leczyli, wzi�li to za zwyk�� gryp�, ale jego stan gwa�townie si� pogarsza�. Zacz�y wypada� mu w�osy. Prawie na ca�ym ciele pojawi�y si� krwawi�ce wrzody i bolesna wysypka. Dosta� silnej anemii. W ko�cu pos�usze�stwa odm�wi� ca�y organizm, wszystkie najwa�niejsze narz�dy, w�troba, nerki i... serce.
- Chryste... - mrukn�� Jon, wyobra�aj�c sobie, jak potworne katusze musia� cierpie� chory malec. Zmarszczy� czo�o. - Walentin, te symptomy wskazuj� na silne napromieniowanie.
Pietrenko kiwn�� g�ow�.
- Tak pocz�tkowo my�leli�my. - Wzruszy� ramionami. - Rzecz w tym, �e nie mogli�my znale�� �adnych dowod�w, �e ch�opiec mia� kontakt z materia�ami promieniotw�rczymi. Na pewno nie mia� go w domu. Ani w szkole. Ani nigdzie indziej.
- To by�o zara�liwe? - spyta� Smith.
- Nie. - Rosjanin zdecydowanie pokr�ci� g�ow�. - Nie zachorowa� nikt z jego otoczenia. Ani rodzice, ani koledzy, ani lekarze, kt�rzy go leczyli. - Skrzywi� si�. - Przeprowadzili�my wiele test�w, ale �aden nie wykaza�, �e mo�e to by� infekcja wirusowa czy bakteryjna, a wszystkie testy
13
toksykologiczne wypad�y negatywnie. Nie znale�li�my �adnego �ladu trucizny czy szkodliwych substancji chemicznych, kt�re mog�yby poczyni� a� takie spustoszenia. Jon cicho zagwizda�.
- Paskudnie.
- Tak, to by�o straszne. - Wci�� �ciskaj�c dyplomatk�, Rosjanin zdj�� okulary i nerwowo je przetar�. - Ale jaki� czas p�niej w szpitalu zacz�li pojawia� si� nast�pni, wszyscy z tymi samymi potwornymi symptomami. Najpierw pewien starzec, by�y aparatczyk komunistyczny. Potem kobieta w �rednim wieku. Wreszcie m�ody m�czyzna, krzepki robotnik, kt�ry zawsze by� zdrowy jak ko�. W ci�gu ledwie kilku dni umar� w straszliwych m�czarniach.
- By�o ich tylko czworo? Pietrenko u�miechn�� si� smutno.
- O czworgu wiem - odrzek� cicho. - Ale mo�e by� ich wi�cej. Ministerstwo Zdrowia postawi�o spraw� jasno: ani mnie, ani moi kolegom nie wolno zadawa� zbyt wielu pyta�, �eby �nie wywo�ywa� niepotrzebnej paniki". I nie prowokowa� sensacyjnych doniesie� w mediach. Oczywi�cie poszli�my z tym jeszcze wy�ej; jako� si� przebili�my. Chcieli�my, �eby w�adze wszcz�y �ledztwo na szerok� skal�, ale nam odm�wiono. Zabroniono nam nawet o tym rozmawia�. Dyskusje? Prosz� bardzo, ale tylko w w�skim kr�gu wprowadzonych w spraw� naukowc�w. - Smutek w jego oczach pog��bi� si� jeszcze bardziej. - Jeden z wysokich kremlowskich urz�dnik�w powiedzia� mi wprost, �e cztery niewyja�nione przypadki to b�ahostka, �statystyczny szum". Zasugerowa�, �eby�my skupili si� raczej na AIDS i innych chorobach, kt�re zabijaj� tylu mieszka�c�w Matki Rosji. Wszystkie fakty zwi�zane z tymi tajemniczymi zgonami zosta�y utajnione i pogrzebane w biurokratycznych archiwach.
- Idioci. - Smith zacisn�� z�by. Tajemnica i zmowa milczenia to przekle�stwo nauki. Wszelkie pr�by utajnienia nowej choroby z powod�w politycznych mog�y przecie� doprowadzi� do wybuchu katastrofalnej w skutkach epidemii. ,
- Mo�e. - Pietrenko wzruszy� ramionami. - Ale ja nie zamierzam bra� udzia�u w tym spisku. Dlatego przynios�em panu to. - Poklepa� czarn� dyplomatk�. - S� tu wszystkie informacje na temat czterech znanych nam ofiar wraz z pr�bkami tkanek i krwi. Mam nadziej�, �e pan i pa�scy koledzy poznaj� mechanizm choroby, zanim b�dzie za p�no.
- A je�li dowie si� o tym pa�ski rz�d? - spyta� Smith. - Mocno si� panu oberwie?
14
- Nie wiem - przyzna� Rosjanin. - Dlatego chcia�em przekaza� to panu w tajemnicy. - Ci�ko westchn��. - Warunki w moim kraju szybko si� pogarszaj�, Jon. Bardzo si� boj�, �e nasi przyw�dcy doszli do wniosku, �e �atwiej jest rz�dzi� si�� i strachem ni� perswazj� i rozs�dkiem.
Smith spojrza� w dal. Wiadomo�ci z Rosji �ledzi� z narastaj�cym niepokojem. Ich prezydent, Wiktor Dudarew, pracowa� w dawnym KGB, Komitecie Bezpiecze�stwa Pa�stwowego ZSRR, i przez kilka lat stacjonowa� w Niemczech Wschodnich. Po upadku Zwi�zku Radzieckiego szybko nawi�za� wsp�prac� z post�powymi si�ami reformatorskimi. W nowej Rosji b�yskawicznie awansowa�, najpierw zostaj�c szefem FSB, Federalnej S�u�by Bezpiecze�stwa Federacji Rosyjskiej, potem premierem rz�du, wreszcie prezydentem. Przez ca�y ten czas wielu mocno wierzy�o, �e jest szczerym zwolennikiem demokratycznych reform.
Tymczasem Dudarew oszuka� i ich, i wszystkich pozosta�ych. Obj�wszy urz�d, zrzuci� mask�, demonstruj�c twarz cz�owieka bardziej zainteresowanego zaspokojeniem ambicji w�asnych ni� ustanowieniem prawdziwej demokracji. Skupia� coraz wi�cej w�adzy w r�kach swoich i w r�kach wiernych mu lizus�w. Nak�ada� kaganiec na nowe, niezale�ne sp�ki medialne i narzuca� im rz�dow� kontrol�. Korporacje, kt�rych w�a�ciciele sprzeciwiali si� Kremlowi, rozwi�zywa� oficjalnymi dekretami, a ich maj�tek konfiskowa� podczas proces�w s�dowych wytaczanych na podstawie sfabrykowanych zarzut�w. Politycznych rywali zmusza� do milczenia albo niszczy� za pomoc� pos�usznej rz�dowi prasy.
Satyrycy nadali mu przydomek Car Wiktor. Lecz �art ten szybko przesta� by� �mieszny i wszystko wskazywa�o na to, �e powoli staje si� z�owrog� rzeczywisto�ci�.
- Zrobi�, co w mojej mocy, �eby nie miesza� w to pa�skiego nazwiska - obieca� Jon. - Ale kiedy dojdzie do przecieku, w�adze na pewno trafi� do pana. A do przecieku dojdzie pr�dzej czy p�niej. - Zerkn�� na niego i doda�: - Mo�e powinien pan upubliczni� te dane osobi�cie? Tak by�oby bezpieczniej.
Pietrenko uni�s� brew.
- To znaczy, �e mia�bym poprosi� o azyl polityczny? Smith kiwn�� g�ow�.
- Nie, chyba nie. - Pietrenko wzruszy� ramionami. - Mimo wszystkich moich wad, jestem Rosjaninem i Rosjaninem pozostan�. Nie porzuc� ojczyzny ze strachu. - U�miechn�� si� smutno. - Poza tym, jak to powiadaj� filozofowie? �eby zatriumfowa�o z�o, wystarczy tylko, �eby ci dobrzy nic nie robili. My�l�, �e to prawda. Dlatego wr�c� do Moskwy i zrobi�, co
15
si� da, �eby moim ma�ym, ale w�asnym sposobem rozp�dzi� g�stniej�cy mrok. Przynajmniej spr�buj�.
- Prosim, mu�ete me pomoci? - St�umione s�owa dobieg�y z g�stej mg�y.
Smith i Pietrenko odwr�cili si� zaskoczeni.
Kilka krok�w dalej sta� m�ody m�czyzna o hardej, surowej twarzy. Mia� wyci�gni�t� r�k�. �ebra�, prosi� ich o pieni�dze. W jego d�ugich, t�ustych, zmierzwionych, kasztanowych w�osach b�yszcza�a male�ka, srebrna czaszka, kolczyk na prawym uchu. Praw� r�k� mia� ukryt� za pazuch� d�ugiego, czarnego palta. Tu� za nim sta�o dw�ch innych, podobnie ubranych i r�wnie ponurych m�czyzn. Oni te� mieli w uszach kolczyki w kszta�cie ludzkiej czaszki.
Smith zrobi� odruchowo krok do przodu i zas�oni� cia�em drobniejszego Rosjanina.
- Promi�te - odpar�. - Nerozumim. Mluvite anglicky? D�ugow�osy m�czyzna powoli opu�ci� r�k�.
- Amerykanin?
Co� w jego g�osie sprawi�o, �e Smithowi zje�y�y si� w�osy na karku.
- Tak.
- To dobrze - rzuci� beznami�tnie tamten. - Amerykanie s� bogaci. A ja biedny. - Zerkn�� na Pietrenk�, przeni�s� wzrok z powrotem na Jona i w drapie�nym u�miechu ods�oni� bia�e z�by. - Dlatego da mi pan walizeczk� kolegi. Jako ma�y prezent, tak?
- Jon - szepn�� nerwowo Pietrenko. - To nie s� Czesi. D�ugow�osy go us�ysza�. Beztrosko wzruszy� ramionami.
- Doktor Pietrenko ma racj�. Gratuluj� przenikliwo�ci umys�u. - Jednym p�ynnym ruchem wyj�� spod palta n� i b�yskawicznie go otworzy�. N� by� ostry jak brzytwa. - Mimo to poprosz� o walizeczk�. Szybciutko.
Niech to szlag, pomy�la� Jon, ch�odno obserwuj�c jego koleg�w, kt�rzy ju� zachodzili ich z bok�w. Cofn�� si� p� kroku - i opar� plecami o kamienn� balustrad�. Niedobrze. Nie mia� broni, napastnicy przewy�szali ich si��, w dodatku dopadli ich na spowitym mg�� mo�cie. Naprawd� niedobrze.
Jakiekolwiek nadzieje na to, �e b�d� mogli odda� im dyplomatk� i spokojnie odej��, ulotni�y si� jak dym, kiedy tamten swobodnie i z ca�kowit� pewno�ci� siebie wypowiedzia� nazwisko Pietrenki. To nie by� zwyk�y napad. Mo�e si� myli�, ale ci ludzie wygl�dali na zawodowc�w, a dobrze wyszkolony zawodowiec nie pozostawia �adnych �wiadk�w.
Zmusi� si� do u�miechu.
16
- C�, oczywi�cie. Skoro tak do tego podchodzicie... Nic nie musi si� nikomu sta�, prawda?
- Absolutnie, przyjacielu - odpar� z okrutnym u�miechem no�ownik. - Absolutnie. Dlatego prosz� powiedzie� doktorowi, �eby da� nam walizeczk�.
Czuj�c, �e serce zaczyna bi� mu coraz szybciej i szybciej, Jon wzi�� g��boki oddech. Do krwi wp�yn�a pot�na dawka adrenaliny i otaczaj�cy go �wiat zwolni� bieg. Smith przykucn��. Spr�y� si� do skoku. Teraz!
- Policii! - rykn��. - Policii! - Krzyk zburzy� ci�k� od mg�y cisz�.
- Ty durniu! - warkn�� d�ugow�osy. �cisn�� n�, rzuci� si� do przodu i zaatakowa� go ciosem od do�u.
Jon odruchowo odchyli� si� w lewo. Ostrze �mign�o tu� obok twarzy. Za blisko. Za blisko! Kantem d�oni zada� napastnikowi b�yskawiczny cios w ods�oni�ty nadgarstek, w mieszcz�ce si� tam zako�czenia nerw�w.
D�ugow�osy g�ucho st�kn��. N� wyfrun�� spomi�dzy sparali�owanych palc�w i zaklekota� na chodniku. Jon zrobi� szybki obr�t i ze wszystkich si� grzmotn�� go �okciem w twarz. Chrupn�a ko��, trysn�a fontanna krwi. D�ugow�osy j�kn��, zatoczy� si� do ty�u i przykl�kn�� na jedno kolano, chwytaj�c si� za zmia�d�ony nos.
Do ataku przeszed� drugi napastnik. Z ponur� g�b� min�� powalonego przyw�dc� i b�ysn�� no�em. Smith zrobi� szybki unik, lekko przykucn�� i prostuj�c si�, zada� mu silny cios w bok, pod �ebra. M�czyzna zgi�� si� wp� i zatoczy� do przodu. Zanim zd��y� doj�� do siebie, Jon chwyci� go za ko�nierz kurtki i g�ow� naprz�d pchn�� na kamienn� balustrad�. Oszo�omiony, a mo�e ci�ko ranny no�ownik run�� na ziemi� i znieruchomia�.
- Uwa�aj! - Przera�liwy krzyk Pietrenki.
Smith odwr�ci� g�ow�. Na o�lep wymachuj�c dyplomatk�, Rosjanin op�dza� si� rozpaczliwie od trzeciego zbira. Lecz nagle dziki b�ysk w jego oczach zgas�, ust�puj�c miejsca przera�eniu. Pietrenko spojrza� w d�. Z brzucha stercza� mu wbity po r�koje�� n�.
Wtem hukn�� strza� i przez most przetoczy�o si� echo.
Dok�adnie na �rodku czo�a Pietrenki wykwit�a ma�a, czerwona plamka. Z potylicy trysn�a fontanna krwi zmieszanej z od�amkami ko�ci i fragmentami m�zgu - takiego spustoszenia m�g� dokona� jedynie ci�ki pocisk wystrzelony z bardzo bliskiej odleg�o�ci. Rosjanin przewr�ci� oczami. Wci�� �ciskaj�c w r�ku dyplomatk�, zatoczy� si� bezw�adnie, opar� ci�ko o balustrad�, przechyli� si� i spad� z mostu do rzeki.
K�tem oka Jon dostrzeg� jaki� ruch. Pierwszy napastnik, ten d�ugow�osy, pr�bowa� wsta�. Mia� zakrwawion� twarz, krew �cieka�a mu na nieogolony
2 �Wektor moskiewski
17
m.
&�*m
mm
S3!t::
podbr�dek. Z jego ciemnych oczu bi�a czysta nienawi��, a w r�ku trzyma� pistolet, rosyjskiego makarowa. Po nier�wnym chodniku toczy�a si� powoli dymi�ca �uska.
Jon zesztywnia�, wiedz�c, �e jest za p�no. Tamten by� za daleko, zdecydowanie poza zasi�giem. Odwr�ci� si� b�yskawicznie i g�ow� naprz�d skoczy� z mostu we mg��. Zd��y� jeszcze us�ysze� kilka wystrza��w. Kula �wisn�a mu tu� ko�o ucha, druga rozerwa�a palto i jego rami� zala�a fala gor�cego b�lu.
Przebi� powierzchni� rzeki w bia�ym rozbryzgu wody i piany i pogr��y� si� w lodowatych, czarnych jak atrament odm�tach. Zanurza� si� w absolutnej ciszy i kompletnej ciemno�ci. Pocz�tkowo schodzi� niemal pionowo w d�, lecz ju� po chwili porwa� go wartki pr�d - porwa�, szarpn�� r�kami i nogami, targn�� rozerwanym paltem, pchn�� go, obr�ci� i powl�k� na p�noc, poza masywne filary kamiennego mostu.
P�uca p�on�y mu �ywym ogniem, rozpaczliwie domagaj�c si� powietrza. Jon wygi�� si� w �uk, mocno wierzgn�� i przez wzburzon�, zimn� jak l�d wod� zacz�� przebija� si� do g�ry. Trwa�o to ca�e wieki, lecz wreszcie wychyn�� na powierzchni� i przez d�ug� chwil� m��ci� nogami wod�, ci�ko dysz�c, krztusz�c si� i pompuj�c do p�uc tlen, kt�rego tak bardzo domaga� si� organizm.
Wci�� niesiony silnym pr�dem odp�yn�� jeszcze dalej. Most Karola znikn�� w tumanach k��bi�cej si� mg�y, lecz on wyra�nie s�ysza� czyj� krzyk, czyje� spanikowane g�osy. Ludzie, przechodnie. Strzelanina musia�a wyrwa� ich z popo�udniowego odr�twienia. Jon wyplu� wod� i skr�ci�.
P�yn�� teraz w stron� wschodniego brzegu, prawie w poprzek g��wnego nurtu, kt�ry pr�bowa� powlec go dalej. Musia� jak najszybciej wyj�� z wody. Musia� wyj�� ju� zaraz, teraz, bo czu�, �e jeszcze troch� i przera�liwe zimno wyssie z niego wszystkie si�y. Mokry ch��d, bij�cy z przemoczonego do suchej nitki ubrania, coraz bardziej wgryza� si� w cia�o, coraz g�o�niej szcz�ka�y mu z�by.
Przez niesko�czenie d�ugie, pe�ne rozpaczy minuty ton�cy we mgle brzeg zdawa� si� tu�-tu�, na wyci�gni�cie coraz bardziej zm�czonej r�ki, jednak wci�� poza jej zasi�giem. Zdaj�c sobie spraw�, �e szybko ko�czy mu si� czas, zrobi� jeszcze jeden desperacki wysi�ek. Zmusi� do pracy nogi, wyrzuci� przed siebie omdlewaj�ce r�ce i nagle jego palce utkwi�y w warstwie piachu i mu�u. Podci�gn�� si� i wype�zn�� na w�ski skrawek uschni�tej trawy. Trawa, starannie przystrzy�one drzewa - by� na ma�ym, nadbrze�nym skwerku.
Dygocz�c z zimna i b�lu, kt�ry przeszywa� ka�dy mi�sie� cia�a, przetoczy� si� na plecy i znieruchomia� ze wzrokiem wbitym w monotonne,
18
szare niebo. Mija�y minuty. Pozwala� im p�yn��, zbyt os�abiony, �eby i�� dalej.
W pewnej chwili us�ysza� st�umione sapni�cie. Krzywi�c si� z b�lu, odwr�ci� g�ow� i zobaczy� nisk�, drobn� staruszk� w grubym futrze. Patrzy�a na niego ze strachem i zdumieniem. Za jej nogami kry� si� ma�y piesek, kt�ry obw�chiwa� go ciekawie, cho� z daleka. Z ka�d� mijaj�c� sekund� powietrze g�stnia�o i ciemnia�o.
- Policii - wychrypia� Jon, szcz�kaj�c z�bami. Staruszka wytrzeszczy�a oczy.
Si�gn�wszy do zakamark�w pami�ci, Smith przywo�a� na pomoc sw�j �amany czeski i wyszepta�:
- Zavolejte policii.
Zanim zd��y� doda� co� wi�cej, t�ej�cy mrok wessa� go i poch�on��.
Rozdzia� 2
Kwatera g��wna P�nocnego Dow�dztwa Operacyjnego, Czernih�w, Ukraina
Przez setki lat Czernih�w, zwany ksi���cym miastem, by� ufortyfikowan� stolic� jednego z ksi�stewek w centrum Rusi Kijowskiej, lu�nej konfederacji utworzonej przez wiking�w zwanych Waregami, niepodzielnych pan�w ziem, kt�re p�niej mia�y wej�� w sk�ad Rosji i Ukrainy. Kilka z wznosz�cych si� tu pi�knych sobor�w, cerkwi i klasztor�w pochodzi z XII i XIII wieku, a ich z�ociste kopu�y i wie�yce dodaj� spokojnej elegancji monotonnej sk�din�d linii nieba nad miastem. Z pobliskiego Kijowa - sto czterdzie�ci kilometr�w na po�udnie od Czernihowa - co roku przyje�d�aj� tu setki autobus�w wy�adowanych po brzegi turystami, kt�rzy chc� pogapi� si� troch� na prastare zabytki i dzie�a sztuki.
Niewielu z nich zwraca zapewne uwag� na samotny kompleks budynk�w z betonu i stali na peryferiach miasta. Kompleks ten, otoczony drutem kolczastym i pilnie strze�ony przez uzbrojonych po z�by �o�nierzy, pochodzi jeszcze z czas�w sowieckich, a obecnie mie�ci si� tu kwatera g��wna jednego z trzech najwa�niejszych cz�on�w strukturalnych ukrai�skiej armii: P�nocne Dow�dztwo Operacyjne. S�o�ce ju� dawno zasz�o, lecz niemal w ca�ym kompleksie p�on�y �wiat�a. Na rozleg�ym parkingu, wok� o�wietlonego reflektorami dwupi�trowego budynku kwatery g��wnej,
19
roi�o si� od samochod�w z proporcami wszystkich najwa�niejszych jednostek dow�dczych.
Major Dmitrij Poliakow, m�ody, wysoki oficer, sta� pod �cian� zat�oczonej sali odpraw. Wybra� to miejsce specjalnie, �eby przez ca�y czas mie� na oku swego szefa, genera�a-porucznika Aleksandra Marczuka, g��wnodowodz�cego PDO. Sta� tam i co chwil� zerka� na teczk� pod pach�, upewniaj�c si� po raz setny, czy s� w niej wszystkie raporty i wersje robocze rozkaz�w, kt�rych genera� m�g� potrzebowa� na odprawie. Zwo�ano j� w trybie pilnym, ale Poliakow wiedzia�, �e Marczuk, profesjonalista do szpiku ko�ci, �o�nierz twardy i wymagaj�cy, oczekuje od starszego doradcy wojskowego pe�nej gotowo�ci bojowej o ka�dej porze nocy i dnia.
Genera�, starsi oficerowie, dow�dcy brygad i dywizji, siedzieli po trzech stronach du�ego, prostok�tnego sto�u konferencyjnego. U szczytu sto�u wisia�a szczeg�owa mapa strefowo-operacyjna. Przed ka�dym oficerem le�a�a teczka z dokumentami. Przed ka�dym sta�a te� popielniczka i szklanka gor�cej herbaty. W wi�kszo�ci popielniczek tli�y si� papierosy.
- Nie ma �adnych w�tpliwo�ci, �e Rosjanie i Bia�orusini drastycznie zaostrzyli �rodki bezpiecze�stwa wzd�u� granicy - m�wi� sprawozdawca, pe�ny pu�kownik. Postuka� w map� wska�nikiem. - Zamkn�li wszystkie mniejsze przej�cia graniczne od Dobrianki, tu, na p�nocy, a� po Chark�w na wschodzie. Samochody s� odprawiane tylko na posterunkach na g��wnych arteriach komunikacyjnych i tylko po dok�adnej kontroli. Co wi�cej, moi odpowiednicy z Dow�dztwa Zachodniego i Po�udniowego donosz�, �e identyczne �rodki zastosowano r�wnie� w ich rejonie.
- To nie wszystko - wtr�ci� ponuro jeden ze starszych oficer�w siedz�cych na drugim ko�cu sto�u, dow�dca si� wsparcia i os�ony, nowo utworzonej formacji, w kt�rej sk�ad wchodzi�y pancerne jednostki rozpoznania naziemnego, �mig�owce zwiadowcze i szturmowe oraz oddzia�y piechoty uzbrojonej w pociski przeciwpancerne. - Moi �o�nierze z wysuni�tych posterunk�w obserwacyjnych donosz�, �e w kilku miejscach wzd�u� granicy dzia�aj� rosyjskie si�y rozpoznania w sile kompanii i batalionu. Wygl�da na to, �e pr�buj� namierzy� posterunki wartownicze wojsk ochrony pogranicza. >i
- Nie mo�emy te� zapomina� o pog�oskach na temat ruch�w wojsk, kt�re przekazali nam Amerykanie - doda� inny pu�kownik. Skrzy�owane rogi my�liwskie na jego naramiennikach m�wi�y, �e s�u�y w wojskach ��czno�ci, ale by�a to jedynie przykrywka. Tak naprawd� pu�kownik by� szefem wywiadu wojskowego P�nocnego Dow�dztwa Operacyjnego.
Oficerowie pokiwali g�ow�. Ameryka�ski attache wojskowy w Kijowie rozpowszechnia� meldunki wywiadowcze, kt�re sugerowa�y, �e z baz wo-
20
k� Moskwy znikn�a cz�� elitarnych wojsk powietrzno-desantowych, kilka batalion�w czo�gowych oraz brygada piechoty zmechanizowanej. Meldunk�w tych nie mo�na by�o potwierdzi�, ale mimo to je rozpowszechniano.
- Jakie jest stanowisko Moskwy w tej sprawie? - spyta� dow�dca dywizji pancernej siedz�cy obok dow�dcy wywiadu. - Jak to oficjalnie t�umacz�?
- Kreml twierdzi, �e s� to tylko zwyk�e �rodki ostro�no�ci, zapobiegawcze dzia�ania antyterrorystyczne - odpar� powoli genera� Marczuk, gasz�c papierosa. Mia� ochryp�y g�os, a wysoki ko�nierz jego marynarki by� mokry od potu.
Zaniepokojony Poliakow zmarszczy� brwi. Chocia� genera� mia� ju� pi��dziesi�t lat, zawsze by� cz�owiekiem silnym jak ko�. Zawsze, ale nie teraz. Teraz by� chory - bardzo chory. Od rana mia� silne wymioty. Mimo to upar� si�, �eby zwo�a� wieczorn� odpraw�.
- To tylko grypa, Dmitri - wychrypia�. - Wyjd� z tego. Sytuacja militarna wymaga mojej pe�nej uwagi. Znasz zasady: obowi�zek przede wszystkim.
Jak na dobrego �o�nierza przysta�o, Poliakow kiwn�� tylko g�ow� i bez szemrania wykona� rozkaz. Bo co innego m�g� zrobi�? Ale teraz, patrz�c na swego dow�dc�, zaczyna� �a�owa�, �e nie nam�wi� go na wizyt� u lekarza.
- A my? - rzuci� drwi�co dow�dca dywizji. - Wierzymy naszym dobrym rosyjskim przyjacio�om i s�siadom? Wierzymy w te... zapobiegawcze dzia�ania antyterrorystyczne?
Marczuk wzruszy� ramionami. Zdawa�o si�, �e nawet najmniejszy ruch kosztuje go du�o wysi�ku.
- Terroryzm to powa�ne zagro�enie - odpar�. - Czeczeni i inni atakuj� kiedy i gdzie tylko mog�. Dobrze o tym wiemy. - Gwa�townie zakaszla�, z�apa� oddech i z wyra�nym trudem m�wi� dalej: - Ale ani nasz rz�d, ani sami Rosjanie nie przedstawili nam jak dot�d �adnych informacji, kt�re usprawiedliwia�yby aktywno�� na tak wielk� skal�.
- W takim razie, co robimy? - mrukn�� jeden z oficer�w.
- Zabezpieczymy si� - opad� ponuro Marczuk. - Tak, my te�. Cho�by tylko po to, �eby car Wiktor i jego moskiewscy kolesie zacz�li pogrywa� z nami uczciwie. Ma�a demonstracja si�y powinna sk�oni� Kreml do przemy�le� i zapobiec g�upocie. - Wsta� i stan�� przodem do mapy. Mia� szar� twarz i zlane potem czo�o. Lekko si� zachwia�.
Poliakow zrobi� krok w jego stron�, ale genera� odprawi� go ruchem r�ki.
21
- Nic mi nie jest, Dmitri - wymamrota�. - Zakr�ci�o mi si� w g�owie, to wszystko.
Jego podw�adni wymienili niespokojne spojrzenia. Marczuk u�miechn�� si� krzywo.
- Co si� sta�o, panowie? Nigdy w �yciu nie widzieli�cie chorego na gryp�? - Znowu zakaszla�, tym razem d�u�ej, suchym, m�cz�cym kaszlem. Wyczerpany pochyli� g�ow�, przez chwil� ci�ko oddycha�, wreszcie podni�s� wzrok i u�miechn�� si� s�abo. - Spokojnie. Obiecuj�, �e nie b�d� na was chucha�.
Ten i �w nerwowo zachichota�.
Doszed�szy do siebie, genera� pochyli� si� do przodu i przytrzyma� sto�u.
- Pos�uchajcie uwa�nie - zacz��, walcz�c o ka�de wypowiedziane s�owo. - Rozkazuj�, �eby poczynaj�c od dzisiejszego wieczoru, wszystkie podlegaj�ce mi dywizje i brygady przesz�y na wy�szy stopie� gotowo�ci bojowej. Trzeba odwo�a� i zawiesi� wszystkie przepustki i urlopy. Wezwa� do jednostki wszystkich �o�nierzy, kt�rzy z tego czy innego powodu si� od niej oddalili, i to natychmiast. Rozkazuj�, �eby do jutra rano ka�dy sprawny czo�g, ka�dy opancerzony transporter piechoty i ka�de dzia�o samobie�ne zosta�o w pe�ni uzbrojone i zatankowane. To samo odnosi si� do wszystkich innych �rodk�w transportu naziemnego oraz do zdolnych do lotu �mig�owc�w. Kiedy to za�atwicie, jednostki wyrusz� bezzw�ocznie do wyznaczonych rejon�w dyslokacyjnych na specjalne manewry zimowe.
- Postawienie tak du�ej liczby �o�nierzy i sprz�tu w stan pe�nej gotowo�ci bojowej b�dzie kosztowne - zauwa�y� spokojnie szef sztabu. - Niezwykle kosztowne. Parlament zacznie zadawa� pytania. Powa�ne pytania. Obrona ma w tym roku bardzo okrojony bud�et...
- Pieprzy� bud�et! - warkn�� Marczuk. By� tak zirytowany, �e a� si� wyprostowa�. - Pieprzy� polityk�w z Kijowa! Naszym zadaniem jest broni� ojczyzny, a nie martwi� si� o jakie� tam bud�ety. - Jeszcze bardziej poszarza�a mu twarz. Miotany fal� straszliwego b�lu zachwia� si�, zadr�a�, powoli zgi�� si� wp� i run�� na st�. Na pod�og� spad�a popielniczlja, zasypuj�c wystrz�piony dywan popio�em i niedopa�kami.
Wstrz��ni�ci oficerowie zerwali si� na r�wne nogi i st�oczyli wok� chorego dow�dcy.
Poliakow przepchn�� si� przez nich, nie zwa�aj�c na to, �e s� wy�si stopniem. Dotkn�� ostro�nie jego ramienia, przytkn�� r�k� do czo�a i gwa�townie j� zabra�. Wytrzeszczy� oczy.
- Matko �wi�ta - wyszepta�. - On ca�y p�onie!
22
Kto� rzuci�:
- Przewr��cie go na plecy. Rozlu�nijcie krawat i ko�nierzyk. Nie ma czym oddycha�!
Poliakow wraz z innym doradc� szybko rozpi�li Marczukowi marynark� i rozerwali koszul�. Kiedy ukaza�a si� szyja i naga pier�, oficerowie zach�ysn�li si� z przera�enia. Niemal ka�dy centymetr kwadratowy sk�ry genera�a pokrywa�y otwarte, krwawi�ce wrzody.
Poliakow spazmatycznie prze�kn�� �lin�, walcz�c z md�o�ciami. Odwr�ci� g�ow�.
- Wezwijcie lekarza! - krzykn�� przera�ony tym, co zobaczy�. - Na mi�o�� bosk�, niech kto� wezwie lekarza!
Kilka godzin p�niej siedzia� pochylony na �awce przed drzwiami oddzia�u intensywnej opieki medycznej w obwodowym szpitalu klinicznym. Przybity patrzy� zaczerwienionymi oczami na pop�kane kafelki pod�ogowe, nie zwracaj�c uwagi na skrzekliwe, zupe�nie niezrozumia�e komunikaty z g�o�nik�w, kt�re wzywa�y lekarzy i piel�gniarki do tego czy innego skrzyd�a gmachu.
W jego polu widzenia pojawi�y si� nagle wypolerowane na b�ysk buty. Major westchn��, podni�s� wzrok i zobaczy� w�sk�, pos�pn� twarz jakiego� oficera. Oficer patrzy� na niego z wyra�n� dezaprobat�. Poliakow wpad� w z�o��, lecz zerkn�wszy na jego bia�o-czerwone naramienniki z dwiema z�otymi gwiazdkami genera�a-porucznika, zerwa� si� na r�wne nogi. G�owa do g�ry, pier� do przodu: stan�� na baczno��.
- Poliakow, starszy doradca Marczuka - warkn�� tamten. To by�o stwierdzenie, nie pytanie.
Major sztywno kiwn�� g�ow�.
- Tak jest.
- Tymoszenko - przedstawi� si� ch�odno oficer. - Genera�-porucznik Tymoszenko. Prezydent i minister obrony narodowej przys�ali mnie tu z Kijowa z rozkazem obj�cia dow�dztwa.
Major z trudem ukry� zdumienie. By�o powszechnie wiadomo, �e Tymoszenko jest starym, twardog�owym partyjniakiem, jednym z setek partyjniak�w, kt�rych po odzyskaniu niepodleg�o�ci Ukraina odziedziczy�a w spadku po rozpadaj�cym si� Zwi�zku Radzieckim. Jako dow�dca polowy mia� fataln� reputacj�. Jego podw�adni, ci, kt�rzy u niego wytrzymali, z gorycz� twierdzili, �e genera�owi bardziej zale�y na bezmy�lnym pruskim drylu ni� na prawdziwej gotowo�ci bojowej. Ostatnimi czasy przerzucano go ze stanowiska na stanowisko w Ministerstwie Obrony: na ka�dym zagorzale
71
Tp &&&�
przerzuca� papiery z jednej strony biurka na drug�, nieustannie pilnuj�c, �eby wp�ywowi politycy uwa�ali go za niezast�pionego.
- Co z Marczukiem? - spyta�.
-+ Jest wci�� nieprzytomny, panie generale - odpar� niech�tnie Poliakow.
- Lekarze m�wi�, �e jego stan gwa�townie si� pogarsza. Nie reaguje na �adne leki.
- Rozumiem. - Tymoszenko poci�gn�� nosem i rozejrza� si� z pogard� po mrocznym korytarzu. Po chwili przeni�s� wzrok z powrotem na majora.
- Co wywo�a�o t� niefortunn� chorob�? Przed wyjazdem z Kijowa s�ysza�em jakie� bzdury o zatruciu substancj� promieniotw�rcz�.
- Na razie nie wiadomo - odrzek� Poliakow. - Lekarze przeprowadzaj� kompleksowe badania, ale wyniki b�d� niepr�dko, mo�e nawet za kilka dni.
Tymoszenko uni�s� brew.
- W takim razie proponuj�, �eby�cie przestali �azi� po tych korytarzach jak zagubiony piesek. Genera� Marczuk prze�yje albo nie prze�yje. Jestem ca�kowicie przekonany, �e b�dzie tak bez wzgl�du na wasz� tu obecno�� czy nieobecno��. - Wykrzywi� usta w lekkim u�miechu. - Tymczasem wygl�da na to, �e ja te� b�d� potrzebowa� doradcy, przynajmniej do chwili, a� znajd� oficera sprawniejszego i godniejszego ni� wy.
Major z trudem zni�s� t� obelg�. Oboj�tnie skin�� g�ow� i odpar�:
- Tak jest. Postaram si�, panie generale.
- To dobrze. Na parkingu czeka samoch�d. Mo�ecie zabra� si� ze mn� do sztabu. A kiedy ju� tam dojedziemy, za�atwcie mi jak�� kwater�. I oby by�a wygodna. Jutro z samego rana zabierzcie rzeczy z kwatery Marczuka.
- Ale...
Tymoszenko przeszy� go spojrzeniem.
- Tak? - warkn��. - O co chodzi, majorze?
- Ale co z Rosjanami? - spyta� Poliakow, nie pr�buj�c nawet ukry� zaskoczenia. - Co z sytuacj� na granicy? Genera� Marczuk zamierza� roz�rod-kowa� nasze wojska i wys�a� je do rejon�w koncentracji na manewry.
Tymoszenko zmarszczy� brwi. <j
- Tak, wiem. - Wzruszy� chuderlawymi ramionami. - Odwo�a�em jego rozkazy zaraz po przyje�dzie. - Szyderczo pokr�ci� g�ow�. - To chyba oczywiste. Manewry na pe�n� skal� w �rodku zimy? A straty w sprz�cie? A koszty eksploatacyjne? I wszystko to przez te paranoidalne plotki o Rosjanach? Kompletne szale�stwo. Nie wiem, co ten Marczuk sobie my�la�. Pewnie zg�upia� od gor�czki. Ju� same rachunki za paliwo by�yby nie do przyj�cia.
24
Z tymi s�owami nowy dow�dca P�nocnego Dow�dztwa Operacyjnego odwr�ci� si� na pi�cie i odszed�. Major Poliakow patrzy� za nim z narastaj�cym przera�eniem.
Pentagon
Id�c cichym labiryntem korytarzy, kapral Matthew Dempsey z penta-go�skiej policji weso�o pogwizdywa�. Trafi�a mu si� nocna zmiana, jego ulubiona. Pentagon nigdy nie zasypia� i spod niekt�rych drzwi wci�� wida� by�o �wiat�o, ale mniej wi�cej o p�nocy cich� tak m�cz�cy za dnia ha�as i ustawa�a wrzawa.
Nagle zaskrzecza�o radio. Matthew poprawi� tkwi�c� w uchu s�uchawk�.
- Dempsey? Tu Milliken. Matthew podni�s� nadajnik.
- Melduj� si�, panie sier�ancie.
- Mia�em telefon z centrali. Dyspozytorka m�wi, �e zadzwoni� do nich kto� z biura dyrektoriatu wsparcia Po��czonego Komitetu Szef�w Sztab�w DIA. Bezpo�rednio stamt�d, rozumiesz? Wybra� numer, ale nic nie powiedzia� i nie od�o�y� s�uchawki. Dyspozytorka s�yszy jego oddech, ale facet milczy. Id� tam i sprawd�.
Dempsey zmarszczy� czo�o. Biura DIA, Wywiadowczej Agencji Obrony - cholernie delikatna sprawa. W normalnych okoliczno�ciach m�g� tam wej�� tylko kto� z zezwoleniem na dost�p do najtajniejszych informacji. W razie konieczno�ci Matthew mia� prawo z�ama� przepisy, ale �ami�c przepisy, wsadzi�by kij w mrowisko, a raczej w gniazdo os. Nawet gdyby okaza�o si�, �e alarm by� fa�szywy, wymaglowaliby go na przes�uchaniu i straci�by kilka godzin na wype�nianiu papierk�w.
Westchn�� i potruchta� korytarzem.
- Ju� id� - zameldowa�.
Przystan�� pod zewn�trznymi drzwiami kompleksu Wywiadowczej Agencji Obrony. Nad drzwiami �wieci�a si� jaskrawoczerwona lampka. Ka�dy, kto spr�bowa�by je otworzy�, uruchomi�by alarm w ca�ym gmachu. Matthew zmarszczy� czo�o, wyj�� z kieszeni specjaln� elektroniczn� przepustk�, kt�r� wydano mu, gdy obejmowa� s�u�b�, i przeci�gn�� j� przez czytnik. �wiat�o zmieni�o si� na ��te, co oznacza�o, �e ma prawo wej�� do �rodka.
Przekr�ci� klamk� i znalaz� si� w kolejnym korytarzu, z tym �e ten prowadzi� w g��b budynku. Po jego obu stronach ci�gn�� si� rz�d przeszklonych,
25
V - -'? - -*J -
d�wi�koszczelnych drzwi. Matthew przyspieszy� kroku i staraj�c si� nie zagl�da� do mijanych po drodze pokoj�w, bezszelestnie ruszy� do tych, za kt�rymi by� kto�, kto m�g� potrzebowa� pomocy.
Dyrektoriat Wywiadu Bie��cego - Rosja. Tak g�osi� napis na wisz�cej na nich tabliczce. Matthew s�u�y� w pentago�skiej policji na tyle d�ugo, by wiedzie�, �e pracuj�cy tu ludzie odpowiadali bezpo�rednio przed sekretarzem obrony i Po��czonym Komitetem Szef�w Sztab�w, przekazuj�c im meldunki o znacz�cych wydarzeniach wojskowych i politycznych. Zadaniem tych najwy�szej klasy specjalist�w-analityk�w by�o opracowywanie i kompilowanie informacji dostarczanych przez agent�w terenowych i przez satelity oraz informacji przechwyconych z radia, rozm�w telefonicznych i przekaz�w komputerowych.
- Policja! - krzykn��, wchodz�c do �rodka. - Jest tu kto? Halo? Rozejrza� si� powoli i ostro�nie. Labirynt biurek, krzese�, szafek na akta
i komputer�w. S�aby g�os dyspozytorki, kt�ra wci�� pr�bowa�a nawi�za� kontakt z milcz�cym rozm�wc�, doprowadzi� go do biurka w k�cie sali.
Na blacie i na wy�o�onej wyk�adzin� pod�odze wala�y si� dziesi�tki zdj�� satelitarnych. Matthew robi�, co m�g�, mimo to nie potrafi� nie zerkn�� na przyklejone do nich etykietki: 4. DYWIZJA PANCERNA. NA-ROFOMI�SK - WOJSKOWY OB�Z SZKOLENIOWY. NAS�UCH
- 45. BRYGADA SPECNAZU. ANALIZA RUCHU KOLEJOWEGO
- MOSKIEWSKI OKR�G WOJSKOWY. Na wszystkich widnia�y czerwone stemple: �ci�le tajne i �ci�le tajne specjalnego przeznaczenia.
Matthew wykrzywi� twarz. Pi�knie. Wpad� jak �liwka w kompot.
Stoj�cy na biurku komputer cichutko mrucza� sam do siebie. Wygaszacz ekranu ukry� zawarto�� dokumentu, nad kt�rym pracowa� jego w�a�ciciel, a Matthew nie chcia� dotyka� niczego, co wala�o si� na blacie. Dlatego spojrza� w d�.
Obok przewr�conego krzes�a le�a� starszy m�czyzna. Jego twarz i szyj� pokrywa�y dziwne plamy. G�ucho j�kn��. Zatrzepota� powiekami, otworzy� oczy, ale zaraz je zamkn�� i ponownie straci� przytomno��. W r�ku wci�� �ciska� s�uchawk� telefonu. Wypada�y mu k�aki g�stych, siwych w�os�w, tworz�c na g�owie ohydne, �yse placki pokryte jaskrawoczerwon� wysyp-k�.
Matthew przykl�kn��, �eby lepiej mu si� przyjrze�. Wzi�� go za r�k� i sprawdzi� puls. By� bardzo s�aby i nier�wny. Matthew zakl�� i chwyci� nadajnik.
- Sier�ancie? M�wi Dempsey. Niech pan przy�le tu sanitariuszy, i to szybko!
26
1B lutego, Moskwa
Z g�ruj�cych nad miastem bogato zdobionych wie�yc i wie�yczek Ko-telniczeskoj roztacza� si� wspania�y widok na zach�d, na rzek� Moskw� i na czerwone mury, z�ociste kopu�y i wie�e Kremla. Na �cianach wie�owca r�s� las talerzy anten satelitarnych, radiowych i kr�tkofalowych. Ko-telniczeska by�a jedn� z pot�nych Siedmiu Si�str Stalina, jednym z siedmiu gigantycznych blok�w, kt�re ob��kany, ��dny w�adzy dyktator kaza� wznie�� wok� miasta w latach pi��dziesi�tych, �eby zlikwidowa� poni�aj�c� wed�ug niego r�nic� w ilo�ci drapaczy chmur w Ameryce i Zwi�zku Radzieckim.
Kiedy� mieszkali tu komunistyczni aparatczycy i dyrektorzy wielkich zjednocze� przemys�owych, teraz natomiast bogaci obcokrajowcy i przedstawiciele nowej rosyjskiej elity rz�dowo-gospodarczej, ci, kt�rych sta� by�o na luksusowy apartament i astronomiczny czynsz si�gaj�cy kilku tysi�cy dolar�w miesi�cznie. Czynsz w apartamentach na najwy�szym pi�trze, bezpo�rednio pod �rodkow� wie�yc�, zwie�czon� gigantyczn� czerwon� gwiazd�, by� tak wysoki, �e p�aci� go mogli jedynie najbogatsi i najpot�niejsi z bogatych. �eby �ci�gn�� z lokator�w jeszcze wi�cej pieni�dzy, poddasze wie�owca przebudowano na luksusowe, presti�owe biura.
Przy oknie jednego z takich biur sta� wysoki, atletycznie zbudowany m�czyzna. Jego blond w�osy by�y poprzetykane pasemkami siwizny, kt�rej kolor by� prawie taki sam jak kolor jego lodowatoszarych oczu. Ze zmarszczonym czo�em patrzy� na ciemne miasto. D�uga, zimowa noc wci�� trzyma�a Moskw� w lodowatym u�cisku, lecz niebo zaczyna�o ju� bledn�c.
Na biurku zadzwoni� telefon wyposa�ony w urz�dzenie zabezpieczaj�ce przed pods�uchem. O�y� pod��czony do aparatu wy�wietlacz elektroniczny, identyfikuj�c rozm�wc�. M�czyzna podni�s� s�uchawk�.
- Moskwa Jeden. M�w.
- Tu Praga Jeden - zacz�� nosowy, lekko przyt�umiony g�os. - Pietrenko nie �yje.
Jasnow�osy m�czyzna u�miechn�� si� lekko.
- �wietnie. A materia�y, kt�re ukrad� ze szpitala? Karty chorobowe i pr�bki biologiczne?
- Przepad�y - zameldowa� ponuro g�os. - By�y w dyplomatce, kt�ra wpad�a do rzeki razem z nim.
- W takim razie sprawa jest zamkni�ta.
27
- Niezupe�nie - odpar� powoli Praga Jeden. - Zanim go dorwali�my, um�wi� si� na spotkanie z jakim� lekarzem, Amerykaninem, uczestnikiem tej samej konferencji. Zaskoczyli�my ich w trakcie rozmowy.
- No i?
- Amerykanin wymkn�� si� z zasadzki - przyzna� niech�tnie Praga Jeden. - Zatrzyma�a go czeska policja.
Blondyn zmru�y� oczy.
- Du�o wie?
Jego rozm�wca g�o�no prze�kn�� �lin�.
- Nie jestem pewny. Naszym zdaniem, Pietrenko zd��y� mu co� powiedzie�. Nie ma w�tpliwo�ci, �e zamierza� przekaza� mu te� materia�y i pr�bki.
M�czyzna zacisn�� palce na s�uchawce.
- Kim jest ten Amerykanin? W�cibski jaki�...
- Nazywa si� Smith, Jonathan Smith. Wed�ug spisu uczestnik�w konferencji, jest lekarzem wojskowym, podpu�kownikiem, specjalist� od chor�b zaka�nych. Pracuje w jednym z ameryka�skich instytut�w badawczych.
Smith? Blondyn zmarszczy� czo�o. Mia� wra�enie - bardzo ulotne i niejasne - �e sk�d� to nazwisko zna. Tylko sk�d? Nie wiedzie� czemu rozdzwoni�y mu si� w g�owie dzwonki alarmowe. Dzwonki, co prawda, ciche, ale jednak. Niecierpliwie machn�� r�k�. Mia� teraz inne zmartwienia.
- Co robi czeska policja?
- Przeszukuje dno rzeki.
- Chc� wy�owi� t� dyplomatk�?
- Nie. Mamy informacje prosto z komendy g��wnej. Szukaj� trupa Pie-trenki. Amerykanin milczy, nie wiadomo dlaczego.
Jasnow�osy m�czyzna spojrza� w ciemne okno.
- Znajd� Pietrenk�? Albo t� dyplomatk�?
- Trup pr�dzej czy p�niej wyp�ynie - odpar� Praga Jeden. -Ale jestem przekonany, �e dyplomatka przepad�a na dobre. We�tawa jest szeroka i ma silny pr�d. �
- Oby� mia� racj� - powiedzia� cicho blondyn. - Oby� mia� racj�... Zapad�a niezr�czna cisza.
- Co robimy z tym Smithem? - spyta� wreszcie Praga Jeden. - Mo�e narobi� nam powa�nych k�opot�w.
Blondyn zamkn�� oczy. Fakt, co racja, to racja. Amerykanin m�g� na razie milcze�, ale istnia�o bardzo du�e prawdopodobie�stwo, �e koniec ko�c�w wszystko wy�piewa Czechom, a Czesi pobiegn� z tym do amery-
28
ka�skich s�u�b wywiadowczych. CIA zacznie zwraca� baczniejsz� uwag� na wszelkie doniesienia o tajemniczych chorobach, a do tego ani on, ani jego prze�o�eni nie mogli dopu�ci�. Przynajmniej na razie.
Kiwn�� g�ow�. C�, niechaj tak b�dzie. Otwarty atak na Smitha to rzecz ryzykowna i niebezpieczna. Gdyby jankes znikn�� albo umar�, praska policja zacz�aby zadawa� jeszcze bardziej k�opotliwe pytania na temat morderstwa Pietrenki i powiadomi�aby Was