3088
Szczegóły |
Tytuł |
3088 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3088 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3088 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3088 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT E. HOWARD
Conan Najemnik
WST�P
Spo�r�d ogromu literatury fantastycznej szczeg�lnym powodzeniem ciesz� si�
utwory w stylu fantasy, wywodz�ce sw�j rodow�d od mit�w, legend i poemat�w
staro�ytnych lud�w. Wydaje si�, �e ich popularno�� spowodowana jest wyra�nym
pokrewie�stwem ze �wiatem ba�ni, a tak�e stopniowym spadkiem zainteresowania
fantastyk� naukow� utrzyman� w konwencji "hard", epatuj�c� czytelnika
drobiazgowymi, najcz�ciej quasi-naukowymi opisami zjawisk i technologii.
Sprzyjaj� temu r�wnie� tendencje eskapistyczne pojawiaj�ce si� zawsze w okresach
kryzys�w, oraz wzmagaj�ce si� rozczarowanie owocami post�pu technicznego.
Brak jednoznacznej definicji stylu fantasy sprawia, �e cz�� krytyk�w
kategorycznie zaprzecza istnieniu fantastyki ba�niowej jako odr�bnego
podgatunku. Tak� opini� wyra�a na przyk�ad Stanis�aw Lem w pos�owiu do wydanej
ostatnio ksi��ki Ursuli K. Le Guin "Czarnoksi�nik z archipelagu". Chyl�c czo�a
przed mistrzem uwa�am jednak, �e mo�na wyr�ni� dwa podstawowe kryteria
odr�niaj�ce fantastyk� ba�niow� od reszty gatunku; drobiazgowo opracowane t�o
pseudohistoryczne, pseudoetnograficzne i pseudogeopolity-czne oraz wyst�powanie
si� magicznych przy jednoczesnym braku zaawansowanych nauk i technologii.
Wielbiciele trylogii J. R. R. Tolkiena z pewno�ci� si� ze mn� zgodz�.
W Polsce ukaza�o si� niewiele pozycji reprezentuj�cych styl fantasy. Wspominana
ju� ksi��ka Ursuli K. Le Guin razem z jej uprzednio wydanym zbiorem opowiada�
pt. "Wszystkie strony �wiata" oraz trzy dzie�a J. R. R. Tolkiena ("Hobbit, czyli
tam i z powrotem", "W�adca pier�cieni", "Rudy D�il i jego pies" - przy czym
ostatnia pozycja nie jest ju� fantasy sensu stricto) zamykaj� list�. Paru innych
autor�w znanych jest polskim czytelnikom z kr�tkich opowiada� drukowanych w
r�nych periodykach (np. Andre Norton, Henry Kuttner) i fragmentarycznych
wzmianek krytyki. Miesi�cznik "Fantastyka" wyda� numer po�wi�cony fantastyce
ba�niowej. Jak do tej pory jednak nazwiska czo�owych przedstawicieli
gatunku, pocz�wszy od pionier�w - Williama Morrisa, Lorda Dunsany i Erica R.
Eddisona, po tw�rc�w p�niejszych - R. E. Howarda, C. A. Smitha, C. L.
Moore, L. S. de Campa i M. Moorcocka, nie s� znane og�owi czytelnik�w w naszym
kraju.
Obecnie prezentujemy wielbicielom �wiata "Miecza i Magii" niezwykle popularnego
na Zachodzie bohatera - Conana, stworzonego przez ameryka�skiego pisarza R. E.
Howarda. Robert Ervin Howard (1906-1936) napisa� kilka serii powie�ci w stylu
fantasy, z kt�rych najd�u�sz� i ciesz�c� si� najwi�kszym powodzeniem jest seria
obejmuj�ca opowie�ci o Conanie. Za �ycia Howarda opublikowano 18 utwor�w,
kt�rych bohaterem by� Conan - 8 innych w r�nym stopniu zaawansowania odkryto
w papierach pisarza po jego �mierci.
Rozpoczynaj�c seri� opowiada� o Conanie, Howard skonstruowa� w�asn�
wizj� �wiata, w kt�rym umie�ci� bohatera, drobiazgowo opracowuj�c t�o swych
utwor�w w eseju "The Hyborian Age". Pisz�c kolejne cz�ci sagi, Howard opiera�
si� na wymy�lonych przez siebie faktach z �elazn� konsekwencj�, cechuj�c�, jak
twierdzi�: "ka�dego dobrego pisarza powie�ci historycznych". W�a�nie te solidne
podstawy �wiata sprawiaj�, �e przygody Conana s� wci�� interesuj�c� lektur� -
podobnie jak zaliczane do klasyki utwory Tolkiena. Tym, kt�rych oburzy
zestawienie nazwisk obu pisarzy przypomn� tylko, �e "W�adca pier�cieni" Tolkiena
powsta� w latach 1936 - 1943, a "Hobbit..." w roku 1937, a wi�c wtedy, gdy
Howard ju� nie �y�.
Akcja opowiada� sk�adaj�cych si� na sag� o Conanie toczy si� na Ziemi oko�o 12
tysi�cy lat temu. W tym czasie (wg Howarda) zachodnie cz�ci g��wnego kontynentu
Wschodniej P�kuli zajmowa�y kr�lestwa hyboria�skie, za�o�one 3 tysi�ce lat
wcze�niej na ruinach imperium z�a - Acheronu przez Hyborian, naje�d�c�w z
p�nocy. Na po�udnie od kr�lestw hyboria�skich le�a�y k��tliwe miasta - pa�stwa
Shemu. Za Shemem drzema�o staro�ytne, z�owrogie kr�lestwo Stygii; rywal i
partner Acheronu w krwawych dniach jego chwa�y. Jeszcze dalej na po�udnie, za
pustyniami i sawannami le�a�y barbarzy�skie Czarne Kr�lestwa. Na p�noc od
Hyborii ci�gn�y si� surowe ziemie Cymmerii, Hyperborei, Asgardu i Vanaheim. Na
zachodzie, wzd�u� wybrze�y oceanu, zamieszkiwali dzicy Piktowie, a na wschodzie
b�yszcza�y bogate kr�lestwa hyrkania�skie, z kt�rych najpot�niejszym by� Turan.
Conan by� barbarzy�skim awanturnikiem urodzonym w Cymmerii - p�nocnej krainie
poszarpanych ska� i pustego nieba. Po ojcu kowalu odziedziczy� herkulesow� si��
i postur�. Ju� jako pi�tnastoletni ch�opiec bierze udzia� w pl�drowaniu
Venarium, aguilo�skiego posterunku granicznego. W rok p�niej przy��cza si� do
oddzia�u Esir�w i zostaje schwytany przez Hyperborej�w podczas grabie�czej
wyprawy na ich ziemie. Ucieka z niewoli i w�druje na p�noc, do kr�lestwa
Zamory. Przez kilka lat wiedzie tam i w przyleg�ych kr�lestwach Koryncji i
Nemedii ryzykowny �ywot z�odzieja. Nienawyk�y do cywilizacji i samowolny z
natury, wrodzonym sprytem i si�� nadrabia braki w edukacji. Zm�czony g�odow�
egzystencj� zaci�ga si� jako najemnik w szeregi armii Turanu. Przez nast�pne dwa
lata odbywa liczne podr�e daleko na wsch�d, do legendarnych ziem Meru i
Khitanu. Po wielu perypetiach wynajmuje swoje �o�nierskie us�ugi kolejnym
pa�stwom hyboria�skim. Zmuszony do ucieczki z Argos staje si� piratem u wybrze�y
Kush razem z shemick� kobiet�-piratem, Belit. Tam zdobywa sobie imi� Amra-Lew.
Po utracie Belit Conan zn�w powraca do �o�nierskiego rzemios�a - tym razem w
Shemie i przyleg�ych pa�stwach. P�niej prze�ywa przygody w�r�d wyj�tych spod
prawa je�d�c�w wschodnich step�w, w�r�d pirat�w na Morzu Vilayet, w�r�d g�rskich
szczep�w zamieszkuj�cych G�ry Himelia�skie na granicach Iranistanu i Vendhyi
(zn�w nast�pny okres �o�nierski w Koth i Argos, po kt�rym zostaje najpierw
piratem na wyspach Baracha, p�niej kapitanem zingara�skich bukanier�w... itd.,
itd. ). Pe�na saga o Conanie liczy ponad dwadzie�cia tom�w i nie spos�b w tym
miejscu cho�by pobie�nie stre�ci� jego burzliwy �ywot.
Pirat i wierny �o�nierz - hulaka, niezwyci�ony w boju, szlachetny wobec
s�abszych, wra�liwy na blask z�ota i kobiece wdzi�ki, nieustraszony Conan brnie
przez potoki krwi zwyci�aj�c ludzi, potwory i podst�pnych czarownik�w, by w
ko�cu zosta� kr�lem pot�nego pa�stwa - Aguilonii.
Oko�o 500 lat po czasach Conana Wielkiego, wi�kszo�� kr�lestw Ery Hyboria�skiej
zmy�a fala najazdu barbarzy�c�w. Przez kilkaset nast�pnych lat Ziemi�
zamieszkiwa�y nieliczne, w�drowne plemiona wiecznie walcz�cych ze sob�
koczownik�w. P�niej resztki cywilizacji zosta�y starte przez ostatni poch�d
lodowc�w i pot�ne wstrz�sy tektoniczne. Wtedy w�a�nie powsta�o Morze �r�dziemne
i Morze P�nocne, wielkie Morze Vilayet zmniejszy�o si� do rozmiar�w
dzisiejszego Morza Kaspijskiego, a z fal Atlantyku wynurzy�y si� rozleg�e
obszary Afryki Zachodniej. Ludzko�� stoczy�a si� do poziomu prymitywnych
dzikus�w. Po cofni�ciu si� lodowca cywilizacja zn�w zacz�a si� rozwija�
osi�gaj�c stan dzisiejszy.
Zapraszam wszystkich do hyboria�skiego �wiata i �ycz� przyjemnej lektury!
Pozna�, grudzie� 1989 r.
Zbigniew A. Kr�licki
SZMARAGDOWA TO�
(The Pool of the Black One)
Porzucaj�c z�odziejsk� profesj� Conan staje si� piratem zdobywaj�c sobie
przydomek Amra-Lew. Wraz z Belit - pi�kn� wsp�towarzyszk� pirackich rajd�w -
�upi i niszczy kupieckie statki oraz nadmorskie osady. Nie sprzyja mu jednak
szcz�cie. Z opresji obronn� r�k� wychodzi �ywy, lecz najcz�ciej samotny.
�mier� Belit jest kolejnym ciosem pozbawiaj�cym go bliskiej mu duszy. Raz
jeszcze udaje mu si� umkn�� przed zemst� przera�aj�cych mrocznych si� z�a
stoj�cych na stra�y legendarnych bogactw H'nora. Uciekaj�c przed nimi decyduje
si� na samotny rejs przez Ocean Zachodni �udz�c si�, �e mo�e i tym razem uratuje
sw� sk�r�. Nie wie, jak trudno jest umkn�� przed zemst� raz nierozwa�nie
o�ywionych pradawnych mocy.
Na zach�d, gdzie cz�owiek nigdy nie bywa�, okr�t za okr�tem z dawien dawna
p�ywa�. Co Skelos napisa� czytaj, je�li� �mia�y, gdy trupie r�ce tog� mu
szarpa�y; i p�y� za statkami mimo wichr�w si�y... P�y� za statkami, kt�re nie
wr�ci�y.
1
Sancha, niegdy� mieszkanka Kordavy, ziewn�a beztrosko, leniwie przeci�gn�a
gibkie cia�o i u�o�y�a si� wygodnie na lamowanym gronostajami jedwabiu
rozpostartym na g�rnym pok�adzie rufowym karaweli. W pe�ni zdawa�a sobie spraw�
z tego, �e za�oga dziobu i �r�dokr�cia przygl�da si� jej z lubie�nym
zainteresowaniem, jak r�wnie� z tego, �e kr�tka, jedwabna tunika nie zakrywa
powab�w jej bujnego cia�a. U�miechn�a si� wyzywaj�co, gotowa �owi� ich znacz�ce
mrugni�cia zanim o�lepi j� s�o�ce, kt�rego z�ota tarcza w�a�nie wy�oni�a si� z
morza.
Nagle do jej uszu dotar� jaki� d�wi�k, w niczym nie przypominaj�cy
trzeszczenia wi�za�, skrzypienia lin czy plusku fal. Usiad�a i spojrza�a
na nadburcie, przez kt�re - ku jej bezmiernemu zdziwieniu -
przechodzi� jaki� m�czyzna. Dziewczyna szeroko otworzy�a swe czarne
oczy, a jej usta rozchyli�y si� w zdumionym "O!". Intruz by� jej zupe�nie nie
znany. Strugi wody sp�ywa�y mu po szerokiej piersi i muskularnych ramionach.
Jasnoczerwone, jedwabne bryczesy b�d�ce jego jedynym odzieniem by�y zupe�nie
przemoczone, tak samo jak szeroki pas ze z�ot� klamr� i sk�rzana pochwa, w
kt�rej tkwi� d�ugi miecz. Stoj�c przy relingu, obramowany blaskiem
wschodz�cego s�o�ca, m�czyzna zdawa� si� olbrzymim pos�giem z
br�zu.
Przesun�� palcami po ociekaj�cej wod� czarnej grzywie w�os�w, a w jego
niebieskich oczach zapali� si� b�ysk uznania, gdy ich spojrzenie pad�o na
dziewczyn�.
- Kim jeste�? - spyta�a. - Sk�d si� tu wzi��e�?
Nie odrywaj�c od niej oczu wskaza� za siebie gestem, kt�ry obj�� p� horyzontu.
- Czy jeste� trytonem, �e wy�aniasz si� z morza? - zapyta�a, stropiona jego
bezceremonialno�ci�, chocia� zd��y�a ju� przywykn�� do pe�nych podziwu spojrze�.
Zanim zd��y� odpowiedzie�, o pok�ad zadudni�y szybkie kroki i kapitan statku
przeszy� intruza gniewnym spojrzeniem, zaciskaj�c d�o� na r�koje�ci miecza.
- Kim�e do diab�a jeste�? - spyta� niezbyt przyjaznym tonem.
- Jestem Conan - odpar� tamten z niezm�conym spokojem.
Sancha jeszcze baczniej nastawi�a ucha; jeszcze nigdy nie s�ysza�a, by kto�
m�wi� po zingara�sku z takim dziwnym akcentem.
- Jak si� dosta�e� na pok�ad mojego statku? - pyta� podejrzliwie kapitan.
- Przyp�yn��em.
- Przyp�yn��e�?! - wykrzykn�� pytaj�cy ze z�o�ci�. - �arty sobie ze mnie
stroisz, psie? Jeste�my daleko od l�du. Sk�d przybywasz?
Conan wskaza� muskularnym, opalonym ramieniem na wsch�d, gdzie nad horyzontem
sta�a o�lepiaj�ca, z�ocista po�wiata wy�aniaj�cego si� s�o�ca.
- Przybywam z Wysp.
- Ach tak! - kapitan spojrza� na� z rosn�cym zainteresowaniem. Jego czarne brwi
zmarszczy�y si� gniewnie, a cienkie wargi wykrzywi� nieprzyjemny grymas. - A
wi�c jeste� jednym z tych baracha�skich ps�w.
Conan u�miechn�� si�.
- Wiesz kim jestem? - dopytywa� si� kapitan.
- Ten statek to "Wastrel", zatem ty musisz by� Zaporavo.
- Tak!
To, �e przybysz s�ysza� o nim, mile po�echta�o pr�no�� Zaporavo. By� m�czyzn�
r�wnie wysokim jak Conan, chocia� znacznie szczuplejszym. Jego okolona stalowym
he�mem twarz by�a smag�a i pos�pna. Ze wzgl�du na ostre rysy za�oga nazywa�a go
Jastrz�biem. Mia� na sobie �wietn� zbroj� i kosztowne szaty skrojone na mod��
zingara�sk�. Jego d�o� zawsze spoczywa�a w pobli�u r�koje�ci miecza.
W spojrzeniu, jakim mierzy� Conana, nie by�o cienia sympatii. Zingara�scy
renegaci i wyj�ci spod prawa rabusie, od kt�rych roi�o si� wybrze�e Zingary i na
le��cych na po�udnie od niego Wyspach Baracha�skich, nie pa�ali do siebie
sympati�. Baracha�scy rabusie byli przewa�nie marynarzami z Argos, chocia� mo�na
by�o w�r�d nich spotka� r�wnie� inne nacje. Napadali na statki handlowe i
nadbrze�ne miasta Zingary tak samo jak Zingara�scy bukanierzy, chocia� ci
dodawali swemu zaj�ciu splendoru nazywaj�c si� korsarzami i uwa�aj�c
Baracha�czyk�w za pirat�w. Nie oni pierwsi i nie ostatni pr�bowali nada� pi�kn�
nazw� zwyk�emu rozbojowi.
Niekt�re z tych my�li przelecia�y Zaporavo przez g�ow�, gdy sta� bawi�c si�
r�koje�ci� miecza i mierz�c ostrym spojrzeniem nieproszonego go�cia. Conan
niczym nie zdradza� swoich uczu�. Sta� z r�kami za�o�onymi na piersi i u�miecha�
si� z niezm�conym spokojem, jakby znajdowa� si� na pok�adzie swojego statku.
- Co tu robisz? - spyta� nagle kapitan.
Zesz�ej nocy musia�em opu�ci� moich przyjaci� w Tortadze - odpar� Conan. -
Odp�yn��em przeciekaj�c� ��dk�; przez ca�� noc wios�owa�em i wylewa�em wod�.
Tu� po wschodzie s�o�ca zobaczy�em maszty twojego statku i zostawi�em t� n�dzn�
kryp� w�asnemu losowi; skoczy�em do wody i pop�yn��em.
- W tych wodach s� rekiny - mrukn�� Zaporavo i poczu� irytacj�, gdy Conan w
odpowiedzi wzruszy� pot�nymi ramionami. Kapitan rzuci� okiem na �r�dokr�cie
i dostrzeg� dziesi�tki zwr�conych ku nim twarzy. Na jedno jego s�owo marynarze
przetoczyliby si� przez pok�ad niczym stalowy walec, mia�d��c nawet tak
gro�nego przeciwnika, jakim zdawa� si� by� przybysz.
- Czemu mia�bym zabiera� na pok�ad ka�dego obdartego przyb��d�, kt�ry wynurzy
si� z morza? - warkn�� Zaporavo, a jego mina i gest by�y bardziej obra�liwe ni�
s�owa.
- Na statku zawsze przyda si� jeszcze jeden dobry marynarz - odpar�
tamten bez urazy. Zaporavo zmarszczy� brwi, wiedz�c, �e to prawda. Zawaha� si� i
w ten spos�b straci� statek, dziewczyn� i �ycie. Jednak, rzecz jasna, nie m�g�
zajrze� w przysz�o�� i Conan by� dla niego tylko zwyk�ym rozbitkiem wyrzuconym
przez fale. Wprawdzie ten przybysz nie podoba� mu si�, jednak niczym go nie
sprowokowa�. Jego zachowanie nie dawa�o powodu do obrazy, chocia� jak na gust
Zaporavo by� nazbyt pewny siebie.
- Zapracujesz na swoje utrzymanie - warkn�� Jastrz�b. - Z�a� na pok�ad. I
pami�taj, �e na tym statku moja wola jest jedynym prawem.
Grube wargi Conana rozci�gn�y si� w szerokim u�miechu. Bez wahania, ale i bez
po�piechu odwr�ci� si� i zszed� na �r�dokr�cie. Nie spojrza� wi�cej na Sanch�,
kt�ra bacznie przys�uchiwa�a si� rozmowie, ca�a zmieniaj�c si� w s�uch.
Gdy Conan zszed� na d�, za�oga otoczy�a go ciasnym pier�cieniem; p�nadzy
Zingara�czycy w krzykliwych strojach poplamionych smo��, b�yskaj�cy z�otymi
kolczykami i wysadzanymi klejnotami r�koje�ciami tkwi�cymi w pochwach sztylet�w.
Niecierpliwie czekali na u�wi�con� tradycj� zabaw� powitania nowego kamrata.
Mia�o to zadecydowa� nie tylko o jego losie, ale i o przysz�ej pozycji w�r�d
za�ogi. Stoj�cy na g�rnym pok�adzie Zaporavo ju� widocznie zapomnia� o istnieniu
przybysza, ale Sancha patrzy�a w pe�nym napi�cia oczekiwaniu. Dobrze zna�a te
zabawy i wiedzia�a, �e zawsze s� brutalne i cz�sto krwawe.
Jednak jej wiedza by�a znikoma w por�wnaniu z do�wiadczeniem Conana. Ten
u�miechn�� si� lekko, gdy zszed� na �r�dokr�cie i ujrza� otaczaj�cy go t�um
gro�nych postaci. Nie okazuj�c cienia strachu zmierzy� ich nieprzeniknionym
spojrzeniem. W tych sprawach obowi�zywa� pewien niepisany kodeks. Gdyby
zaatakowa� kapitana, ca�a za�oga skoczy�aby mu do gard�a, ale teraz czeka�a go
walka z jednym tylko przeciwnikiem.
Cz�owiek, kt�rego do tego wybrali, wysun�� si� naprz�d -�ylasty zabijaka z g�ow�
obwi�zan� czerwon� szarf�, niczym turbanem. M�czyzna ten mia� wystaj�cy, chudy
podbr�dek i niewiarygodnie brzydk�, poznaczon� bliznami twarz. Ka�de jego
spojrzenie i gest by�y obra�liwe i wyzywaj�ce. Spos�b, w jaki zamierza�
sprowokowa� b�jk�, by� r�wnie prymitywny i nieokrzesany jak on sam.
- Z Wysp Baracha�skich, co? - parskn��. Tam psy udaj� ludzi. My z Bractwa
plujemy na nich - o tak!
Plun�� Conanowi w twarz i chwyci� za miecz.
Ruchy Baracha�czyka by�y zbyt szybkie, aby je pochwyci� wzrokiem. Jego ogromna
pi�� ze straszliw� si�� uderzy�a w szcz�k� przeciwnika, kt�ry wylecia� w
powietrze i spad� jak zmi�ty �achman przy relingu.
Conan odwr�ci� si� do pozosta�ych. W jego zachowaniu nie dostrzegli �adnej
zmiany; tylko w oczach zapali� mu si� ponury b�ysk. Jednak zabawa sko�czy�a si�
r�wnie nagle, jak si� zacz�a. Marynarze podnie�li swego towarzysza; z�amana
szcz�ka opad�a mu na piersi, a g�owa odchyli�a si� pod nienaturalnym k�tem.
- Na Mitr�, ma z�amany kark! - zakrzykn�� jeden z pirat�w.
- Wy, korsarze macie s�abe ko�ci - za�mia� si� Conan. - Na Wyspach Baracha�skich
nie zwracamy uwagi na takie klapsy. A mo�e kt�ry� z was chce spr�bowa� si� ze
mn� na miecze? Nie? No to wszystko w porz�dku i jeste�my
przyjaci�mi, no nie?
Zgodny ch�r g�os�w zapewni� go, �e to prawda. Krzepkie r�ce przerzuci�y trupa
przez burt� i tuzin p�etw natychmiast przeci�� wod� zmierzaj�c ku miejscu, gdzie
zaton�y zw�oki. Conan roze�mia� si� i wypr�y� pot�ne ramiona przeci�gaj�c si�
leniwie jak wielki kot. Jego spojrzenie pobieg�o ku g�rnemu pok�adowi. Sancha
przechyli�a si� przez reling; pe�ne wargi mia�a rozchylone, a w oczach wyra�ne
zainteresowanie. �wiec�ce za jej plecami s�o�ce prze�wietla�o jej cienk� tunik�,
ukazuj�c kontury gibkiego cia�a. Nagle pojawi� si� przy niej gro�ny cie�
Zaporavo i ci�ka r�ka obj�a w�adczym gestem smuk�e ramiona dziewczyny. W
spojrzeniu, jakim kapitan zmierzy� stoj�cego na �r�dokr�ciu przybysza, by�a
wyra�na gro�ba i ostrze�enie; Conan odpowiedzia� u�miechem, jakby �mia� si� z
jakiego� sobie tylko znanego �artu.
Zaporavo pope�ni� b��d, jaki pope�nia wielu tyran�w; odizolowany w ponurej
wspania�o�ci g�rnego pok�adu nie doceni� swego przeciwnika. Mia� okazj� zabi�
Conana i straci� j� pogr��ony w swych pos�pnych rozmy�laniach. Nie by� w stanie
wyobrazi� sobie, �e kt�ry� z tych ps�w na dolnym pok�adzie m�g�by stanowi� dla
niego jakie� zagro�enie. Od tak dawna by� kapitanem i pokona� tylu wrog�w, �e
pod�wiadomie uzna�, i� jest ponad zakusy ewentualnych rywali.
Conan rzeczywi�cie niczym go nie prowokowa�. Zbrata� si� z za�og�, �y� i bawi�
si� razem z nimi. Okaza� si� do�wiadczonym marynarzem i najsilniejszym
cz�owiekiem, jakiego kiedykolwiek widzieli. Pracowa� za trzech i zawsze by�
pierwszy do ka�dej ci�kiej czy niebezpiecznej roboty. Towarzysze zacz�li na nim
polega�. On nigdy si� z nimi nie k��ci�, a i oni starali si� z nim nie spiera�.
Gra� z nimi w ko�ci; postawi� sw�j pas i pochw� na miecz, wygra� ich or� i
pieni�dze, po czym odda� im wszystko ze �miechem. Za�oga instynktownie uwa�a�a
go za przyw�dc� forkasztelu. Nie spieszy� si� ze zwierzeniami i nie wyja�ni�,
dlaczego musia� ucieka� z Wysp Baracha�skich, jednak �wiadomo�� tego, �e by�
zdolny do czyn�w tak krwawych, �e wykluczy�y go z szereg�w pirackiego bractwa
zwi�kszy�o tylko respekt, jakim darzyli go nowi towarzysze. Wobec Zaporavo i
jego oficer�w zachowywa� si� niezwykle uprzejmie, nigdy nie by� bezczelny czy
s�u�alczy.
Nawet najmniej rozgarni�ty korsarz musia� dostrzec r�nic� mi�dzy ma�om�wnym,
szorstkim kapitanem a piratem, kt�ry �mia� si� cz�sto i g�o�no, zna� weso�e
ballady w kilku j�zykach, ��opa� piwsko jak smok i nigdy nie my�la� o jutrze.
Gdyby Zaporavo wiedzia�, �e chocia� nie�wiadomie, jednak por�wnywano go ze
zwyk�ym marynarzem z forkasztelu, zaniem�wi�by z gniewu i zdumienia. Jednak by�
zbyt pogr��ony w swoich rozwa�aniach, kt�re w miar� up�ywu lat stawa�y si� coraz
bardziej mroczne i ponure; w dziwnych snach o wielko�ci i my�lach o dziewczynie,
z kt�rej posiadania czerpa� tyle� przyjemno�ci ile goryczy, jak ze wszystkich
swoich przyjemno�ci. Ona za� coraz cz�ciej spogl�da�a na czarnow�osego giganta,
kt�ry przewy�sza� swoich towarzyszy w pracy i w zabawie. Nigdy nie odezwa� si�
do niej nawet s�owem, ale trudno by�o nie zrozumie� wymowy jego spojrze�.
Dziewczyna zastanawia�a si�, czy odwa�y si� na ryzykown� gr� kokietowania
przystojnego marynarza.
Wprawdzie od czas�w, gdy p�dzi�a dni w pa�acach Kordavy, nie up�yn�o tak wiele
czasu, ale zdawa�o jej si�, �e ocean wydarze� dzieli j� od �ycia, jakie wiod�a
zanim Zaporavo uni�s� j� wrzeszcz�c� z p�on�cej karaweli, kt�r� pl�drowa�a jego
zgraja. Ukochana i rozpieszczona c�rka ksi�cia Kordavy dowiedzia�a si�, jak to
jest by� zabawk� bukaniera, a poniewa� by�a na tyle gi�tka, by si� nagi�� i nie
z�ama� prze�y�a to, co zabi�o wiele innych kobiet, a poniewa� by�a m�oda i pe�na
�ycia, zdo�a�a nawet znale�� troch� przyjemno�ci w tej egzystencji. By�o to
niespokojne, podobne do snu �ycie, pe�ne rzezi, po�ogi, bitew i ucieczek, a
krwawe wizje Zaporavo czyni�y je jeszcze bardziej niepewnym. Nikt nigdy nie
wiedzia�, co zamierza kapitan. Ju� dawno zostawili w tyle oznaczone na mapach
akweny i zag��biali si� wci�� dalej i dalej w nieznane, puste obszary zwykle
nieucz�szczane przez �eglarzy, albowiem od zarania dziej�w zapuszczaj�ce si� tu
statki na zawsze znika�y z ludzkich oczu. Wszystkie znane l�dy pozosta�y za nimi
i dzie� po dniu przed oczami za�ogi rozci�ga� si� tylko b��kitny, pofalowany
bezmiar. Nie by�o tu �adnych widok�w na �upy: ani miast do z�upienia, ani
statk�w do zdobycia. Ludzie mruczeli, chocia� robili to tak, by nie s�ysza� ich
nieub�agany kapitan, kt�ry w ponurym majestacie przemierza� niestrudzenie g�rny
pok�ad lub �l�cza� nad starymi, po��k�ymi mapami, albo czyta� ksi�gi o
zbutwia�ych, rozsypuj�cych si� kartach. Czasami opowiada� dziewczynie o
zaginionych l�dach i legendarnych wyspach wznosz�cych si� w�r�d spienionych fal
u niezbadanych brzeg�w, gdzie rogate smoki strzeg�y skarb�w zebranych przez
pradawnych kr�l�w.
Sancha s�ucha�a go nie rozumiej�c i obejmuj�c splecionymi r�kami szczup�e kolana
coraz cz�ciej ucieka�a my�lami od swego pos�pnego pana do smag�ego,
niebieskookiego olbrzyma, kt�rego �miech mia� si�� morskiego wichru.
I tak, po wielu nu��cych tygodniach podr�y, dostrzegli wreszcie l�d i o �wicie
zarzucili kotwic� w p�ytkiej zatoczce. Ujrzeli pla��, podobn� do bia�ej obr�czki
otaczaj�cej bezmiar �agodnych, pokrytych traw� zboczy zas�oni�tych wysokimi
drzewami. Wiatr przyni�s� zapach kwiecia i �wie�ej ro�linno�ci. Sancha klasn�a
w d�onie, ciesz�c si� na my�l o ciekawej wycieczce na l�d. Jednak jej
niecierpliwo�� zmieni�a si� w przygn�bienie, gdy Zaporavo kaza� jej zosta� na
pok�adzie dop�ki po ni� kogo� nie przy�le. Nigdy nie t�umaczy� swojego
post�powania, tak wi�c nigdy nie zna�a jego pobudek, chyba �e drzemi�cy w nim
demon kaza� mu krzywdzi� j� bez powodu.
Tak wi�c siedzia�a zgn�biona na g�rnym pok�adzie i patrzy�a na ��d� p�yn�c� do
brzegu przez spokojne wody, kt�re skrzy�y si� w s�o�cu jak p�ynny nefryt.
Zobaczy�a, jak za�oga wysiada na piasek rozgl�daj�c si� wok� podejrzliwie i
trzymaj�c bro� w pogotowiu. Kilku zag��bi�o si� w k�py drzew okalaj�cych pla��.
W�r�d nich dostrzeg�a Conana, nieomylnie wy�awiaj�c z t�umu jego barczyst�,
wysok� posta�. Ludzie m�wili, �e on nie by� cywilizowanym cz�owiekiem, lecz
Cymmerianinem, jednym z tych barbarzy�skich g�rali, kt�rzy zamieszkuj� nagie
wy�yny dalekiej P�nocy i szerz� strach w�r�d swych po�udniowych s�siad�w.
Dziewczyna wiedzia�a, �e co� w tym musi by�; mia� w sobie jak�� niezwyk��
witalno��, kt�ra wyr�nia�a go spo�r�d reszty za�ogi.
G�osy bukanier�w odbija�y si� g�o�nym echem od brzegu; cisza doda�a im odwagi.
Rozproszyli si� po pla�y w poszukiwaniu owoc�w. Widzia�a, jak wspinaj� si� na
drzewa i �lina nap�yn�a jej do ust. Tupn�a drobn� stop� i zakl�a z wpraw�
nabyt� poprzez przystawanie z nieokrzesanymi kompanami.
Ci na brzegu rzeczywi�cie znale�li owoce i za�erali si� nimi �apczywie,
szczeg�lnie jak�� nieznan� odmian� jab�ek o z�ocistej sk�rce. Zaporavo nie
szuka� owoc�w i nie jad� ich. Kiedy wys�ani w g��b lasu zwiadowcy wr�cili nie
znajduj�c �adnych �lad�w wskazuj�cych na obecno�� ludzi czy zwierz�t, przez
chwil� sta� spogl�daj�c na wysp�, na d�ugie szeregi �agodnych zboczy wznosz�cych
si� jedno za drugim. P�niej, rzuciwszy kr�tki rozkaz, podci�gn�� pas i wszed�
mi�dzy drzewa. Jeden z jego zast�pc�w zaprotestowa� przeciw tej samotnej
wyprawie i w nagrod� za swoj� trosk� otrzyma� pot�ny cios w twarz. Zaporavo
mia� swoje powody, by i�� na rekonesans bez asysty. Chcia� si� przekona�, czy
wyspa jest istotnie t�, o kt�rej Skelos w swojej ksi�dze pisa�, �e wedle
bezimiennych m�drc�w dziwne potwory strzeg� na niej loch�w pe�nych pokrytego
hieroglifami z�ota. Nie mia� zamiaru dzieli� si� swymi domys�ami - je�eli by�y
trafne - z kimkolwiek, a szczeg�lnie ze swoj� za�og�. Sancha, pilnie obserwuj�ca
go z pok�adu, widzia�a, jak Zaporavo znika w g�szczu. Po chwili zobaczy�a, �e
Conan odwraca si� i obrzuciwszy uwa�nym spojrzeniem rozproszonych po pla�y
pirat�w rusza szybkim krokiem w �lad za kapitanem.
Sancha poczu�a uk�ucie ciekawo�ci. Spodziewa�a si�, �e obaj m�czy�ni zn�w si�
pojawi� na brzegu, ale tak si� nie sta�o. Marynarze wa��sali si� tu i tam; kilku
posz�o w g��b wyspy. Wielu u�o�y�o si� w cieniu i zapad�o w sen. Czas p�yn�� i
dziewczyna zacz�a si� wierci� niespokojnie. S�o�ce przygrzewa�o coraz mocniej
mimo baldachimu rozpi�tego nad pok�adem. By�o gor�co, cicho i sennie, gdy
tymczasem kilkadziesi�t jard�w dalej, za pasem p�ytkiej, b��kitnej wody wabi� j�
ch�odny cie� okolonej drzewami pla�y i zielonej g�stwiny. Poza tym nie dawa�o
jej spokoju dziwne zachowanie Zaporavo i Conana. Dobrze wiedzia�a, jakiej kary
za niepos�usze�stwo mo�e oczekiwa� od swojego bezlitosnego pana, dlatego te�
d�ugo waha�a si�. W ko�cu zdecydowa�a, �e dla wyja�nienia zagadki warto nawet
narazi� si� na bicie i niezw�ocznie zrzuci�a mi�kkie, sk�rzane sanda�y oraz
cienk� tunik� i stan�a na pok�adzie naga jak w dniu narodzin. Przesz�a przez
reling i spu�ciwszy si� po �a�cuchu kotwicznym wesz�a do wody i pop�yn�a do
brzegu. Przez chwil� sta�a na pla�y, drepcz�c w ciep�ym, �askocz�cym w stopy
piasku i rozgl�daj�c si� doko�a. Dostrzeg�a tylko kilku marynarzy i to do��
daleko od miejsca, gdzie sta�a. Wielu z nich spa�o pod drzewami wci�� �ciskaj�c
w r�kach nie dojedzone, z�ociste owoce. Sancha przelotnie zastanowi�a si�,
dlaczego sen zmorzy� ich o tak wczesnej porze.
Nikt jej nie zatrzymywa�, gdy przekroczy�a bia�y pas piasku i wesz�a w cie�
lasu. Zaraz te� przekona�a si�, �e drzewa ros�y tu nieregularnymi k�pami, a
mi�dzy nimi rozci�ga�y si� gin�ce w dali stoki zielonych pag�rk�w. W miar� jak
pod��a�a w g��b wyspy w �lad za Zaporavo, przed jej oczarowanym wzrokiem
rozpo�ciera�y si� wci�� nowe i nowe widoki; �agodne zbocza pokryte zielon�
muraw� i g�sto usiane drzewami. Mi�dzy stokami le�a�y g��bokie dolinki, r�wnie�
poro�ni�te traw�. Krajobraz zdawa� si� wtapia� w siebie; ka�dy jego element
zlewa� si� z innymi, ka�dy zdawa� si� nie mie� kresu. Nad wszystkim zalega�a
senna cisza, jakby czar rzucony na ca�� wysp�.
Nagle Sancha wysz�a na niewielk� polank� otoczon� wysokimi drzewami i
natychmiast wr�ci�a do rzeczywisto�ci na widok tego, co ujrza�a na zdeptanej i
zbroczonej krwi� murawie. Wyda�a mimowolny okrzyk zgrozy i cofn�a si� o krok
dr��c z przera�enia. Po chwili podesz�a bli�ej, patrz�c szeroko otwartymi
oczami.
Na trawie le�a� Zaporavo z g��bok� ran� w piersi, spogl�daj�c w niebo szklistymi
oczami. Miecz wypad� mu z pozbawionej czucia d�oni. Jastrz�b zako�czy� sw�j
ostatni lot
Sancha patrzy�a na trupa swego pana nie bez pewnego wzruszenia. Wprawdzie nie
mia�a powodu by go kocha�, jednak czu�a to, co odczuwa�aby ka�da dziewczyna
widz�c zw�oki tego, kt�ry pierwszy j� posiad�. Nie p�aka�a i nie mia�a na to
ochoty, jednak zadr�a�a i serce podesz�o jej do gard�a - z trudem opar�a si�
ogarniaj�cej j� panice.
Rozejrza�a si� szukaj�c cz�owieka, kt�rego spodziewa�a si� tu ujrze�. Nie
dostrzeg�a niczego pr�cz kr�gu grubych pni i widocznych za nimi zboczy. Czy�by
zab�jca powl�k� si� dalej, �miertelnie raniony w starciu? Nie spostrzeg�a
�adnych �lad�w krwi.
Zdziwiona, spojrza�a mi�dzy otaczaj�ce j� drzewa i zdr�twia�a pochwyciwszy uchem
cichy szmer w�r�d g�stego listowia. Niepewnie ruszy�a ku drzewom zagl�daj�c w
cie� rzucany przez ich g�ste korony.
- Conan? - zawo�a�a trwo�liwie; jej g�os zabrzmia� dziwnie s�abo w�r�d
zalegaj�cej wok� ciszy.
Nie s�ysz�c odpowiedzi poczu�a, �e uginaj� si� pod ni� nogi i strach �ciska j�
za gard�o.
- Conanie! - krzykn�a rozpaczliwie. - To ja... Sancha! Gdzie jeste�? Prosz�
ci�, Conanie...
Nagle umilk�a i szeroko otworzy�a oczy z przera�enia. Jej pe�ne wargi rozchyli�y
si� w nieartyku�owanym okrzyku. Sparali�owana l�kiem nie by�a w stanie uczyni�
nawet kroku, mimo �e rozpaczliwie pragn�a uciec jak najdalej z tego okropnego
miejsca. Zielone listowie st�umi�o jej be�kotliwy krzyk.
2
Kiedy Conan zobaczy�, jak Zaporavo rusza samotnie w g��b wyspy, zrozumia�, �e
nadesz�a chwila, na kt�r� czeka�. Cymmerianin nie jad� z�ocistych owoc�w i nie
uczestniczy� w rubasznych zabawach swoich towarzyszy; poch�oni�ty by� �ledzeniem
poczyna� kapitana. Przyzwyczajeni do humor�w dow�dcy, piraci nie byli specjalnie
zdziwieni tym, �e ich kapitan chce samotnie zwiedza� niezbadan� i by� mo�e
zamieszkan� przez wrogich tubylc�w wysp�. Zaj�ci swoimi sprawami nie zauwa�yli
Conana, kt�ry cicho jak kot ruszy� za Zaporavo.
Conan docenia� wp�yw, jaki mia� na za�og�, ale wiedzia�, ze jeszcze nie wykaza�
si� w bitwie i nie m�g� otwarcie wyzwa� kapitana na pojedynek. Te nieucz�szczane
wody nie dawa�y mu okazji udowodnienia swoich mo�liwo�ci wedle prawa korsarzy.
Gdyby otwarcie zaatakowa� kapitana, za�oga stan�aby przeciw niemu jak jeden m��
Wiedzia� jednak, �e je�li cichcem zabije Zaporavo, pozbawiona przyw�dcy za�oga
nie da si� ponie�� poczuciu lojalno�ci dla martwego kapitana. W tym wilczym
stadzie liczy� si� tylko ten, kto prze�y�.
Tak wi�c poszed� za Zaporavo z mieczem w d�oni i ��dz� krwi w sercu, a� wyszed�
na ma�� polank� otoczon� wysokimi drzewami, mi�dzy kt�rymi widzia� zielone
zbocza pag�rk�w ci�gn�cych si� a� po horyzont. Zaporavo wyczuwaj�c, �e jest
�ledzony, odwr�ci� si� i chwyci� za r�koje�� miecza.
- Czemu mnie �ledzisz, psie? - warkn�� pirat.
- Czy�by� oszala�, �e o to pytasz? - za�mia� si� Conan, podchodz�c do swego
chwilowego dow�dcy. Na wargach barbarzy�cy pojawi� si� u�miech, a w niebieskich
oczach zapali� si� gro�ny b�ysk.
Zaporavo z przekle�stwem wyszarpn�� miecz z pochwy i szcz�kn�a stal, gdy
Baracha�czyk ze �wistem opu�ci� swoje ostrze, atakuj�c zuchwale i nie dbaj�c o
os�on�.
Zaporavo by� weteranem tysi�ca potyczek na morzu i l�dzie. Nie by�o cz�owieka,
kt�ry mia�by wi�ksze do�wiadczenie i umiej�tno�ci w sztuce fechtunku. Jednak
nigdy jeszcze nie odbija� cios�w zadawanych przez tak mocarne ramiona syna
lodowych pustkowi wychowanego z dala od ostatnich przycz�k�w cywilizacji.
Musia� zmobilizowa� ca�� swoj� zr�czno��, by stawi� czo�a nieprawdopodobnej
szybko�ci i niewyobra�alnej sile Cymmerianina. Conan walczy� w spos�b zupe�nie
niekonwencjonalny, kieruj�c si� bardziej instynktem ni� jakim� przemy�lanym
planem ataku i obrony. Wyszukane sztuczki techniczne by�y r�wnie bezu�yteczne
przeciw jego w�ciek�ym ciosom co umiej�tno�ci bokserskie przy spotkaniu z
wyg�odzonym tygrysem.
Zaporavo walczy� jak jeszcze nigdy dot�d, wyt�aj�c wszystkie si�y by odbi�
b�yszcz�ce ostrze, kt�re raz po raz zmierza�o ku jego g�owie, jednak w ko�cu
kolejny cios niemal go dosi�gn��. Pirat rozpaczliwie zas�oni� si� mieczem,
przyjmuj�c uderzenie na kling� tu� przy r�koje�ci. Ca�e rami� zdr�twia�o mu od
potwornego ciosu i nie zd��y� si� zastawi� przed nast�pnym pchni�ciem zadanym z
tak� moc�, �e ostrze przebi�o kolczug� i �ebra jak papier i trafi�o w serce.
Wargi Zaporavo wykrzywi� grymas b�lu, lecz pos�pny kapitan nawet w chwili
�mierci pozosta� wierny swej naturze. Bez j�ku osun�� si� na zdeptan� muraw�, na
kt�rej krople krwi zab�ys�y w s�o�cu niczym ma�e rubiny.
Conan otar� zbroczony miecz, u�miechn�� si� z nieskrywanym zadowoleniem i
przeci�gn�� si� jak wielki kot... lecz nagle zesztywnia� i w oczach pojawi�o mu
si� zdumienie. Sta� nieruchomo jak pos�g, trzymaj�c w d�oni opuszczony miecz.
Oderwawszy wzrok od powalonego wroga, spojrza� mimochodem na kr�g otaczaj�cych
go drzew i widoczne za nimi zbocza. Nagle dostrzeg� co� dziwnego i
niewyt�umaczalnego. Za �agodnym, zielonym wierzcho�kiem odleg�ego stoku
spostrzeg� wysok�, czarn� posta�, nios�c� na ramieniu co� bia�ego. Posta�
znikn�a r�wnie nagle jak si� pojawi�a, zostawiaj�c g��boko zdumionego
Cymmerianina.
Pirat rozejrza� si� wok�, spojrza� niepewnie za siebie i zakl��. By�
zak�opotany i troch� zaniepokojony - je�li mo�na tak powiedzie� o kim�, kto
posiada stalowe nerwy. W�r�d tego ca�kiem realnego, chocia� egzotycznego
otoczenia zobaczy� co� jakby �ywcem wzi�te z koszmarnego snu. Conan nigdy nie
w�tpi� w swoje zdrowe zmys�y i wierzy� w�asnym oczom. Wiedzia�, �e widzia� co�
przedziwnego i niesamowitego; ju� sam fakt, �e jaka� naga, czarna posta� biega�a
po wyspie nios�c na ramieniu bia�ego je�ca, by� do�� niezwyk�y, ale w dodatku
posta� ta by�a nienaturalnie wysoka.
Potrz�sn�wszy z niedowierzaniem g�ow�, Conan ruszy� w kierunku miejsca, gdzie
przed chwil� znikn�a zjawa. Nie zastanawia� si�, czy post�puje roztropnie; by�
tak zaciekawiony, �e po prostu musia� to zrobi�.
Przemierzy� kilka kolejnych pag�rk�w, poro�ni�tych bujn� traw� i k�pami drzew.
Ca�y czas pod��a� w g�r�, chocia� z monotonn� regularno�ci� wchodzi� na �agodne
zbocza i schodzi� z nich. Szeregi �agodnych wzg�rk�w zdawa�y si� nie mie� ko�ca.
Jednak wreszcie osi�gn�� punkt, kt�ry - jak os�dzi� - by� najwy�szym
wzniesieniem na wyspie i stan�� jak wryty widz�c zielone, b�yszcz�ce mury i
wie�e, kt�re zanim dotar� na szczyt wzg�rza tak doskonale wtapia�y si� w
krajobraz, �e by�y niewidoczne nawet dla jego orlich oczu.
Zawaha� si�, odruchowo pr�buj�c kciukiem ostrza swego miecza, po czym ruszy�
dalej gnany ciekawo�ci�. Wolno podszed� do wysokiej, pozbawionej odrzwi bramy.
Wok� nie by�o nikogo. Zajrzawszy ostro�nie do �rodka ujrza� rozleg�y plac,
najwidoczniej dziedziniec, poro�ni�ty traw� i otoczony murem z jakiej� zielonej,
p�prze�roczystej substancji. W murze zauwa�y� szereg �ukowatych przej��. Conan
podszed� na palcach do jednego z nich i przeszed�szy na drug� stron� znalaz� si�
na innym, podobnym dziedzi�cu. Nad otaczaj�cym go murem dostrzeg� dachy dziwnych
podobnych do wie� budowli. Jedna z tych wie�yczek przylega�a do dziedzi�ca, na
kt�rym sta�. Wiod�y do niej szerokie schody biegn�ce przy murze. Wszed� na nie,
zastanawiaj�c si�, czy to wszystko dzieje si� naprawd�, a nie jest tylko
wytworem zamroczonej oparami czarnego lotosu wyobra�ni.
Na szczycie schod�w znalaz� w�sk� p�k� zabezpieczon� murkiem, czy tez raczej
rodzaj balkonu. M�g� teraz dobrze przyjrze� si� wie�om, ale niewiele mu to da�o.
Z niepokojem u�wiadomi� sobie, ze te budowle nie zosta�y zbudowane przez ludzi.
Architektura ta cechowa�a si� jak�� symetri� i r�wnowag�, ale by�a to zwariowana
symetria, r�wnowaga obca umys�owi cz�owieka. Spogl�daj�c z g�ry Conan widzia�
ca�e to miasto, twierdz�, czy cokolwiek mia�o to by�, na tyle, �e dostrzeg�
znaczn� liczb� dziedzi�c�w, przewa�nie owalnych, otoczonych osobnymi murami i
po��czonych z innymi otwartymi przej�ciami i zgrupowanych wok� stoj�cych w
�rodku wie� o fantastycznych kszta�tach.
Odwr�ciwszy si� i spojrzawszy w innym kierunku Conan dozna� szoku, b�yskawicznie
przykucn�� za balustrad� balkonu, spozieraj�c ze zdumieniem na rozgrywaj�c� si�
ni�ej scen�.
Balkon czy tez p�ka, na kt�rej sta�, znajdowa�a si� wy�ej ni� kraw�d�
przeciwleg�ego muru, tak ze bez trudu m�g� widzie� rozpo�cieraj�cy si� za nim
kolejny pokryty murawa dziedziniec. Wewn�trzna p�aszczyzna tego muru r�ni�a si�
od innych tym, �e nie by�a g�adka lecz poznaczona d�ugimi liniami wy��obionych w
niej p�ek zastawionych setkami ma�ych przedmiot�w, kt�rych z tej odleg�o�ci
barbarzy�ca nie m�g� zidentyfikowa�.
Jednak w tej chwili nie po�wi�ci� im wiele uwagi. Ca�� uwag� skupi� na grupie
postaci, kt�re siedzia�y wok� sadzawki o ciemnozielonej wodzie, na �rodku
dziedzi�ca. Stworzenia te by�y czarnosk�re i nagie podobne do ludzi ale nawet
najmniejszy z nich o dwie g�owy przewy�sza� olbrzymiego barbarzy�c�. Giganci
byli raczej smukli, ale dobrze zbudowani i opr�cz niezwykle wysokiego wzrostu
trudno by�o dopatrze� si� w nich jakich� anomalii. Jednak nawet z tak znacznej
odleg�o�ci Conan dostrzega� diaboliczne rysy ich twarzy.
W�r�d nich, nagi i skulony ze strachu, sta� m�odzik, w kt�rym Cymmerianin
rozpozna� najm�odszego marynarza z za�ogi "Wastrela". Zatem to on by� je�cem,
kt�rego nios�a na ramieniu dostrze�ona na zboczu posta� Conan nie dostrzeg�
�adnych siad�w walki - �adnych siad�w krwi czy ran na smuk�ych, hebanowych
cia�ach gigant�w. Najwidoczniej ch�opak od��czy� si� od swoich towarzyszy i
zosta� porwany przez zaczajonego w g��bi l�du czarnego. Conan w my�lach nazwa�
te stworzenia czarnymi z braku lepszego terminu, instynktownie wiedzia� ze te
wysokie, czarnosk�re istoty nie by�y lud�mi w jego rozumieniu tego s�owa
Z dziedzi�ca nie dochodzi� �aden g�os. Czarni gestykulowali i kiwali g�owami,
ale wydawa�o si� ze nie potrafi� m�wi� - a przynajmniej nie g�o�no. Jeden,
przykucn�wszy na pi�tach przed zatrwo�onym ch�opcem, trzyma� w r�ku co� na
kszta�t rurki. Przy�o�y� j� do warg i prawdopodobnie dmuchn�� w ni�, chocia�
Cymmerianin nie us�ysza� �adnego d�wi�ku. Jednak zingara�ski m�odzieniec
us�ysza� to lub poczu� bo skuli� si� jeszcze bardziej. Trz�s� si� i wi� jak w
agonii, po chwili kurczowe ruchy jego r�k i n�g sta�y si� bardziej regularne, a
potem rytmiczne. Dygotanie przesz�o w gwa�towne podrygi, podrygi w regularne
ruchy. Ch�opak zacz�� ta�czy�, niczym kobra zniewolona melodi� p�yn�c� z fletni
fakira. W ta�cu tym nie by�o odrobiny �ycia czy radosnego zapami�tania.
Istotnie, by�o w tym ta�cu okropne zapami�tanie, ale nie maj�ce w sobie nic
radosnego. Wydawa�o si�, �e niedos�yszalna melodia piszcza�ki dotyka�a
lubie�nymi palcami najg��bszych zak�tk�w duszy ch�opca i brutaln� tortur�
wydziera�a z niej mimowolne wyznanie najskrytszych uczu�. Obsceniczne konwulsje
spazmy ��dzy - wyznania najtajniejszych pragnie� wydarte przemoc�: po��danie bez
przyjemno�ci, b�l straszliwie z��czony z ��dz�. Conanowi wydawa�o si�, �e jest
�wiadkiem obna�ania duszy i wyci�gania na �wiat�o dzienne wszystkich ludzkich,
starannie skrywanych sekret�w.
Spogl�da� na to szeroko otwartymi oczami, zdj�ty odraz� i wstrz�sany md�o�ciami.
Mimo �e z natury r�wnie wolny od wyuzdania jak le�ny wilk, zetkn�� si� ju� z
perwersyjnymi sekretami podupadaj�cych cywilizacji. By� w miastach Zamory i zna�
kobiety Shadizaru, Miasta �ajdak�w. Jednak wyczuwa� w tym jakie� potworne z�o
przewy�szaj�ce to czynione przez ludzkich degenerat�w - widzia� tu jak��
wynaturzon� ga��� z Drzewa �ycia, kt�ra rozwin�a si� w kierunku przekraczaj�cym
ludzkie mo�liwo�ci zrozumienia. Nie szokowa�y go konwulsyjne podrygi i pozy
dr�czonego ch�opaka, lecz potworne wynaturzenie jego dr�czycieli, kt�rzy
wywlekali na �wiat�o dzienne okropne tajemnice drzemi�ce w niezg��bionych
zakamarkach ludzkiej duszy i znajdowali przyjemno�� w bezwstydnym przygl�daniu
si� rzeczom, kt�rych cz�owiek nie ogl�da nawet w najgorszych koszmarach.
Nagle czarnosk�ry dr�czyciel od�o�y� piszcza�k� i wsta�, spogl�daj�c z wysoka na
wij�c� si�, bia�� posta�. Brutalnie chwyciwszy ch�opca za kark i krzy�e, gigant
obr�ci� go w powietrzu i wrzuci� g�ow� naprz�d w zielon� sadzawk�. Conan
dostrzeg� b�ysk bia�ego cia�a w szmaragdowej wodzie, gdy olbrzym przytrzyma�
nagiego ch�opca pod powierzchni�. Pozostali czarni zacz�li si� podnosi� i Conan
szybko schowa� si� za balustrad� balkonu, nie o�mielaj�c si� wystawi� g�owy z
obawy, �e zostanie wykryty.
Po chwili jednak ciekawo�� przezwyci�y�a rozwag� i zn�w zerkn�� na d�. Czarni
w�a�nie przechodzili na inny dziedziniec. Jeden z nich postawi� co� na p�ce
przy przeciwleg�ej �cianie i Conan pozna� w nim tego, kt�ry torturowa� ch�opaka.
Ten czarny by� wy�szy od innych i nosi� na g�owie wysadzan� klejnotami opask�.
Nigdzie nie by�o wida� �ladu zingara�skiego ch�opca. Gigant ruszy� za innymi i
po chwili Conan zobaczy�, jak wszyscy wychodz� z miasta przez bram�, kt�r� on
si� tu dosta�, i ruszaj� zielonym zboczem w kierunku, z kt�rego tu przyby�. Nie
byli uzbrojeni, ale czu�, �e zamierzali napa�� na jego towarzyszy.
Jednak zanim pod��y, by ostrzec niczego nie podejrzewaj�cych bukanier�w, chcia�
ustali�, jaki los spotka� ch�opca. �aden d�wi�k nie zak��ci� panuj�cej wok�
ciszy. Pirat by� przekonany, �e opr�cz niego w wie�ach i na dziedzi�cach nie
by�o nikogo.
Spiesznie zszed� schodami, przeszed� przez dziedziniec i przej�cie w murze na
nast�pny podw�rzec, kt�ry czarni tylko co opu�cili. Teraz m�g� dobrze przyjrze�
si� poznaczonej p�kami �cianie. Na wykutych w kamieniu, w�skich p�kach sta�y
tysi�ce male�kich figurek, przewa�nie szarego koloru. Te pos��ki, niewiele
wi�ksze od ludzkiej d�oni, przedstawia�y ludzi i by�y tak znakomicie odrobione,
�e Conan m�g� rozr�ni� charakterystyczne cechy r�nych ras ludzkich: typowe
postacie zingara�skich, argosa�skich, ophirejskich i kusnickich korsarzy. Ci
ostatni mieli czarn� barw� - tak�, jak� mia�a ich sk�ra. Patrz�c na nieruchome,
nieme pos��ki, Conan czu� dziwny niepok�j spowodowany ich �udz�cym podobie�stwem
do �ywych ludzi. Dotkn�� jednego, ale nie zdo�a� stwierdzi�, z jakiego materia�u
zosta�y wykonane. W dotyku figurka zdawa�a si� by� zrobiona z wysuszonej ko�ci -
jednak barbarzy�ca nie by� w stanie uwierzy�, �e gdzie� na wyspie mog� si�
znajdowa� tak obfite zasoby suszonych ko�ci, by czarni mogli u�ywa� ich tak
beztrosko.
Zauwa�y�, �e oos��ki przedstawiaj�ce znane mu rasy ludzkie znajduj� si� na
najwy�szych p�kach. Na ni�szych sta�y figurki, kt�rych rysy by�y mu zupe�nie
obce. Mo�e reprezentowa�y wybryki wyobra�ni artysty, a mo�e przedstawicieli
dawno wymar�ych i zapomnianych lud�w.
Niecierpliwie potrz�sn�wszy g�ow�, Conan ruszy� do sadzawki. Owalny dziedziniec
nie dawa� �adnych mo�liwo�ci ukrycia czegokolwiek; skoro nigdzie nie by�o wida�
cia�a ch�opca, musia�o ono le�e� na dnie sadzawki.
Podchodz�c do szmaragdowozielonej toni, wpatrywa� si� w jej b�yszcz�c�
powierzchni�. Zda�o mu si�, �e patrzy przez grube, zielone szk�o - przejrzyste
lecz dziwnie �udz�ce. Sadzawka by�a niewielka i okr�g�a jak studnia, otoczona
kr�giem z zielonego nefrytu. Spogl�daj�c w to�, dostrzeg� dno - nie potrafi�
powiedzie� jak g��boko w dole. Jednak sadzawka zdawa�a si� by� niezwykle g��boka
- patrz�c w d� poczu� lekki zawr�t g�owy, jakby spogl�da� w przepa��. Zdumia�o
go to, �e m�g� dostrzec dno; jednak widzia� je wyra�nie - niemo�liwie odleg�e,
niewyra�ne, �udz�ce, lecz widoczne. Chwilami wydawa�o mu si�, �e w szmaragdowej
g��bi dostrzega s�abe b�yski, ale nie mia� co do tego pewno�ci. By� jednak
pewien, �e opr�cz wody w sadzawce nie ma niczego.
Zatem gdzie, na Croma, podzia� si� ch�opiec, kt�rego na jego oczach brutalnie
utopiono w sadzawce? Conan wyprostowa� si�, mocniej uj�� miecz i jeszcze raz
rozejrza� si� po dziedzi�cu. Nagle spojrzenie jego pad�o na jedn� z najwy�szych
p�ek. Zimny pot wyst�pi� mu na czo�o, gdy przypomnia� sobie, �e w�a�nie tam
czarny gigant k�ad� co� przed odej�ciem.
Niech�tnie, lecz jak przyci�gany magnetyczn� si��, pirat podszed� do b�yszcz�cej
�ciany. Obezw�adniony podejrzeniem zbyt potwornym by je wyrazi� s�owami,
spojrza� na figurk� stoj�c� na ko�cu szeregu. Straszliwe podobie�stwo m�wi�o
samo za siebie. Skamienia�y, nieruchomy i skarla�y sta� przed nim zingara�ski
ch�opiec patrz�c przed siebie niewidz�cym spojrzeniem. Conan wzdrygn�� si�,
wstrz��ni�ty do g��bi. Uzbrojona w miecz r�ka opad�a mu bezw�adnie, rozdziawi�
usta i wyba�uszy� oczy, oszo�omiony odkryciem zbyt strasznym by m�g� je ogarn��
ludzki umys�.
Jednak rzecz nie ulega�a w�tpliwo�ci: oto odkry� tajemnic� ma�ych pos��k�w,
chocia� w ten spos�b stan�� przed jeszcze wi�ksz� i daleko bardziej z�owieszcz�
zagadk� ich istnienia.
3
Conan nie mia� poj�cia, jak d�ugo sta� zatopiony w ponurych rozwa�aniach. Z
zadumy wytr�ci� go czyj� g�os; kobiecy g�os krzycz�cy coraz g�o�niej i g�o�niej,
jakby jego w�a�cicielka coraz bardziej si� zbli�a�a. Cymmerianin rozpozna� ten
g�os i natychmiast otrz�sn�� si� z bezw�adu. Jednym susem wskoczy� na najwy�sz�
p�k� i przywar� do �ciany, kopni�ciem rozrzucaj�c stoj�ce tam pos��ki, aby
uzyska� oparcie dla st�p. Nast�pny podskok, chwyt i ju� by� na szczycie muru.
Spojrza� na drug� stron� - zobaczy� zielon� ��k� otaczaj�c� miasto.
Przez trawiast� r�wnin� kroczy� czarny gigant, nios�c pod pach� wij�c� si�
brank� jak ojciec mo�e nie�� niegrzeczne dziecko. Conan rozpozna� Sanch�; czarne
pukle w�os�w rozsypa�y si� jej w nie�adzie, a mleczna sk�ra kontrastowa�a z
hebanowoczarnym cia�em prze�ladowcy. Ten nie zwraca� uwagi na jej szamotanie i
krzyki, zmierzaj�c prosto ku bramie.
Kiedy w ni� wszed�, Conan �mia�o zeskoczy� z muru i skoczy� w przej�cie wiod�ce
na nast�pny dziedziniec. Przyczajony tam, zobaczy�, jak gigant wchodzi na
podw�rzec z sadzawk�, nios�c wyrywaj�c� si� rozpaczliwie brank�. M�g� teraz
bli�ej przyjrze� si� czarnosk�remu.
Z bliska wspania�a symetria cia�a i ko�czyn robi�a wi�ksze wra�enie. Pod
hebanow� sk�r� gra�y w�z�y masywnych, grubych mi�ni i Conan nie w�tpi�, �e
olbrzym m�g�by rozerwa� na sztuki ka�dego zwyk�ego �miertelnika. Paznokcie
czarnego stanowi�y gro�n� bro�, bowiem by�y d�ugie i ostre jak pazury dzikiej
bestii. Twarz olbrzyma by�a nieprzenikniona niczym maska wyrze�biona z hebanu, a
oczy z�otobr�zowe, nieruchome i b�yszcz�ce - jednak nie by�a to twarz cz�owieka.
Ka�dy jej rys znamionowa� z�o - i to z�o przekraczaj�ce ludzkie poj�cie. Ten
stw�r nie by� cz�owiekiem, nie m�g� nim by�; by� wytworem najprzepastniejszych
otch�ani stworzenia - wybrykiem ewolucji.
Gigant cisn�� Sanch� na muraw�, do kt�rej przywar�a p�acz�c z b�lu i
przera�enia. Rozejrza� si� wok� jakby czego� szukaj�c i jego ��tobr�zowe oczy
zw�zi�y si�, gdy ich spojrzenie pad�o na str�cone z p�ki i powywracane pos��ki.
Pochyli� si�, chwyci� dziewczyn� za kark i udo, i ruszy� wolno w kierunku
sadzawki. Conan cicho wyszed� z przej�cia i pomkn�� jak wiatr przez dziedziniec.
Gigant odwr�ci� si� i w jego oczach zapali� si� gro�ny b�ysk, gdy ujrza�
p�dz�cego ku niemu m�ciciela. Zaskoczony, rozlu�ni� chwyt i Sancha zdo�a�a
wyrwa� si� z okrutnego u�cisku. Uzbrojone w pazury d�onie wyci�gn�y si� ku
barbarzy�cy, ale Conan uchyli� si� zr�cznie i wbi� miecz w pachwin� giganta.
Czarny run�� jak zr�bany d�b, brocz�c krwi�, i w nast�pnej chwili Conan znalaz�
si� w obezw�adniaj�cym u�cisku oszala�ej z przera�enia i bliskiej histerii
dziewczyny.
Cymmerianin zakl�� i wyrwa� si� z obj��, ale jego wr�g ju� nie �y�; ��tobr�zowe
oczy zamgli�y si�, a hebanowe cia�o przesta�o si� pr�y�.
- Och, Conanie - za�ka�a Sancha, ponownie do� przywieraj�c - co z nami
b�dzie? - Co to za potwory? Och, z pewno�ci� jeste�my w piekle i to by� sam
diabe�...
- Wobec tego piek�u b�dzie potrzebny nowy diabe� - u�miechn�� si�
Baracha�czyk. - Ale jak zdo�a� ci� schwyta�? Czy�by zdobyli okr�t?
- Tego nie wiem - odpar�a, chc�c otrze� �zy r�bkiem tuniki i stwierdzaj�c, �e
nie ma jej na sobie. - Zesz�am na brzeg. Widzia�am, jak poszed�e� za Zaporavo i
ruszy�am za wami. Znalaz�am Zaporavo... czy... czy to ty go.. ?
- A kt�by? - mrukn��. - I co dalej?
- Zobaczy�am, �e co� si� rusza w�r�d drzew - rzek�a z dr�eniem. - My�la�am, �e
to ty. Zawo�a�am... a potem zobaczy�am to... to czarne siedz�ce jak ma�pa w�r�d
ga��zi, �miej�ce si� do mnie szyderczo. To by�o niczym z�y sen; nie by�am w
stanie zrobi� kroku. Mog�am tylko wrzeszcze�. Wtedy to spu�ci�o si� z drzewa i
z�apa�o mnie... Och, to by�o okropne!
Ukry�a twarz w d�oniach, zn�w wstrz��ni�ta na samo wspomnienie tej okropnej
chwili.
- No, musimy si� st�d wydosta� - warkn��, chwytaj�c j� za r�k�. - Chod�, musimy
ostrzec za�og�...
- Kiedy wchodzi�am do lasu wi�kszo�� z nich spa�a na pla�y - powiedzia�a
dziewczyna.
- Spa�a? - wykrzykn�� z niedowierzaniem. - Jak na siedmiu diab��w, piekielne
ognie i pot�pienie...
- S�uchaj! - przerwa�a mu dziewczyna, zamieraj�c ze strachu jak bia�y pos�g
uosabiaj�cy przera�enie.
- S�ysza�em! - przerwa� jej. - Zduszony krzyk! Zaczekaj tu!
Zn�w wskoczy� na p�ki i zerkn�wszy na drug� stron� muru zakl�� tak w�ciekle, �e
nawet przyzwyczajona do tego Sancha rozdziawi�a usta. Czarni wracali, ale nie z
pustymi r�kami. Ka�dy ni�s� bezw�adne ludzkie cia�o; niekt�rzy nie�li po dwa.
Ich je�cami byli korsarze; wisieli lu�no w u�cisku pot�nych ramion i gdyby nie
sporadyczne ruchy r�k i n�g Conan s�dzi�by, �e s� martwi. Byli rozbrojeni, ale
nie odarci z szat; jeden z gigant�w ni�s� ich miecze - ca�e nar�cze b�yszcz�cej
stali. Od czasu do czasu kt�ry� z marynarzy wydawa� s�aby okrzyk, jak pijak
m�wi�cy co� przez sen.
Conan rozejrza� si� wok� jak schwytany w pu�apk� wilk. Z dziedzi�ca mo�na by�o
wyj�� w trzech r�nych kierunkach. Wschodnim przej�ciem odeszli czarni i zapewne
przez nie powr�c�. On przyszed� po�udniowym przej�ciem. Za zachodnim ukrywa� si�
poprzednio i nie mia� czasu sprawdzi�, co si� dalej znajduje. Niezale�nie od
swej nieznajomo�ci terenu musia� szybko podj�� w�a�ciw� decyzj�.
Zeskoczy� na d� i w gor�czkowym po�piechu poustawia� figurki na swoich
miejscach, zaci�gn�� trupa do sadzawki i wrzuci� go w ni�. Cia�o opad�o wolno w
d� i patrz�c na to Conan dostrzeg� odra�aj�c� przemian� - kurczenie si�,
kamienienie. Z dreszczem zgrozy odwr�ci� si� pospiesznie, z�apa� swoj�
towarzyszk� za r�k� i poci�gn�� j� za sob� w kierunku po�udniowego przej�cia.
Sancha b�aga�a, by powiedzia� jej, co si� dzieje.
- Zgarn�li za�og� - odpar� pospiesznie. - Nie mam jeszcze �adnego planu;
ukryjemy si� gdzie� w pobli�u i zobaczymy, co si� stanie. Je�eli nie zajrz�
do sadzawki, mog� nie wykry� naszej obecno�ci.
- Przecie� zobacz� krew na trawie!
- Mo�e pomy�l�, �e rozla� j� jeden z nich - odrzek�. - W ka�dym razie musimy
zaryzykowa