1421

Szczegóły
Tytuł 1421
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1421 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1421 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1421 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Cie� w ukryciu" autor: Gleen Cook 1. JA�OWIEC Wszyscy ludzie rodz� si� z wyrokiem �mierci w kieszeni, jak powiadaj� m�drcy. Wszyscy ss� pokarm z piersi kostuchy. Wszyscy pochylaj� g�ow� przed t� Milcz�c� Pani�. Owa W�adczyni Skryta w Cieniu unosi palec. Pi�rko opada na ziemi�. W Jej pie�ni nie ma sensu. Dobrzy odchodz� m�odo. Niegodziwi prosperuj�. Ona jest kr�lem W�adc�w Chaosu. Jej oddech ucisza wszystkie dusze. Dawno temu odnale�li�my miasto po�wi�cone Jej czci, tak jednak stare, �e nie pami�tano ju� tam o tym. Mroczny majestat jej bosko�ci wyblak�, zapomniany przez wszystkich, poza tymi, kt�rzy stoj� w jej cieniu. Jednak�e Ja�owiec mia� bardziej bezpo�redni pow�d do strachu. Widmo z czas�w niedawnych przes�cza�o si� do dnia dzisiejszego ze wzg�rza wznosz�cego si� ponad miastem. Dlatego w�a�nie Czarna Kompania uda�a si� tam, do tego niezwyk�ego miasta po�o�onego daleko poza granicami imperium Pani... to jednak nie jest pocz�tek. Na pocz�tku znajdowali�my si� daleko stamt�d. Jedynie dwoje starych przyjaci� oraz garstka ludzi, kt�rych mieli�my spotka� p�niej, sta�a nos w nos z cieniem. 2. NA SKRAJU DROGI W KARBIE G�owy dzieci wychyn�y spomi�dzy zielska jak g�owy �wistak�w. Oboje obserwowali zbli�aj�cych si� �o�nierzy. - Musi ich by� tysi�c - szepn�� ch�opiec. Kolumna ci�gn�a si� i ci�gn�a. Wzbijany przez ni� py� wznosi� si� po stokach odleg�ego wzg�rza.. Skrzyp i brz�k uprz�y stawa�y si� coraz g�o�niejsze. Dzie� by� gor�cy. Dzieci zalewa� pot. Ich my�li skupia�y si� na pobliskim strumieniu i k�pieli w sadzawce, kt�r� tam znalaz�y. Wys�ano je jednak, by obserwowa�y drog�. Kr��y�y pog�oski, �e Pani zamierza, z�ama� odradzaj�c� si� rebeli� w prowincji Karb. I jej �o�nierze nadeszli. Byli teraz bli�ej. Pos�pni, twardzi m�czy�ni. Weterani. Z pewno�ci� byli wystarczaj�co starzy, by m�c powt�rzy� lekcj� sprzed sze�ciu laty. W�r�d �wierci miliona jej ofiar by� r�wnie� ich ojciec. -To oni! - wydysza� ch�opiec. Jego g�os przepe�nia� strach zmieszany z pe�nym czci l�kiem oraz odrobin� niech�tnego podziwu. - To jest Czarna Kompania. Dziewczynka nie by�a znawczyni� nieprzyjaciela. - Sk�d wiesz? Ch�opiec wskaza� na siedz�cego na wielkim dereszu pot�nego jak nied�wied� m�czyzn� o srebrzystych w�osach. Jego zachowanie wskazywa�o na to, �e przyzwyczajony jest do wydawania rozkaz�w. - Tego cz�owieka nazywaj� Kapitanem. Ten ma�y czarny obok niego to b�dzie czarodziej zwany Jednookim. Widzisz jego kapelusz? Po nim mo�na go pozna�. Ci dwaj za nim to na pewno Elmo i Porucznik. - Czy jest z nimi kto� ze Schwytanych? - dziewczynka podnios�a si�, by lepiej widzie�. - Gdzie s� ci inni s�awni? By�a m�odsza od ch�opca, kt�ry w wieku lat dziesi�ciu uwa�a� si� ju� za �o�nierza Bia�ej R�y. Szarpn�� siostr� w d�. - G�upia! Chcesz, �eby ci� zobaczyli? - A je�li nawet, to co? Ch�opiec u�miechn�� si� szyderczo. Uwierzy�a ich wujkowi, Schludnemu, kt�ry twierdzi�, �e nieprzyjaciel nie wyrz�dzi krzywdy dzieciom. Ch�opiec nienawidzi� swego wujka. To by� tch�rz. Nikt z bojownik�w Bia�ej R�y nie mia� za grosz odwagi. Bawili si� tylko w wojn� z Pani�. Naj�mielszym czynem, jakiego zdarza�o si� im dokona�, by�a -od czasu do czasu - zasadzka na kuriera. Nieprzyjaciel przynajmniej by� odwa�ny. Zobaczyli to, po co ich wys�ano. Ch�opiec dotkn�� nadgarstka dziewczynki. - Chod�my. Pognali przez zielsko w stron� poro�ni�tego drzewami brzegu strumienia. Na ich �cie�k� pad� cie�. Podnie�li wzrok i pobledli. Z g�ry spogl�da�o na nich trzech je�d�c�w. Ch�opiec rozdziawi� usta. Nikt nie m�g�by prze�lizn�� si� t�dy nie zauwa�ony. - Goblin! Niski m�czyzna o �abiej twarzy, siedz�cy po�rodku, u�miechn�� si�. - Do us�ug, ch�opaczku. Ch�opiec by� przera�ony, lecz jego umys� nie przesta� funkcjonowa�. -Uciekaj! - krzykn��. Gdyby jedno z nich zdo�a�o uciec... Goblin wykona� okr�ny ruch r�k�. Blador�owy ogie� spl�ta� ze sob� jego palce. Ruszy� d�oni�, jakby chcia� czym� rzuci�. Ch�opiec upad� na ziemi�. Walczy� z niewidzialnymi wi�zami jak mucha schwytana w paj�cz� sie�. Jego siostra j�kn�a w odleg�o�ci dwunastu st�p. - Zabierzcie ich - powiedzia� Goblin do swych towarzyszy. -Powinni mie� do opowiedzenia ciekaw� histori�. 3. JA�OWIEC: �ELAZNA LILIA Lilia stoi na uliczce Kwietnej, w samym sercu Koturnu, najgorszej z dzielnic Ja�owca, gdzie smak �mierci unosi si� na ka�dym j�zyku i ludzie ceni� �ycie mniej ni� godzin� sp�dzon� w cieple b�d� porz�dny posi�ek. Front budynku pochyla si� w stron� s�siada po prawej stronie, w poszukiwaniu oparcia, jak jeden z zalanych klient�w szynku. Ty� sk�ania si� w przeciwn� stron�. Oblic�wka z niczym nie pokrytego drewna imponuje tr�dowymi plamami szarej zgnilizny. Jej okna zabite s� kawa�kami desek i uszczelnione szmatami, za� dach mo�e si� pochwali� dziurami, przez kt�re duje przenikliwy wicher wiej�cy od G�r Wolanderskich, gdzie nawet w letnie dni lodowce l�ni� jak �y�y srebra. Wiatry od morza nie s� wiele lepsze. Nios� ze sob� ch�odn� wilgo�, kt�ra wgryza si� w ko�ci i sprawia, �e lodowe kry p�dz� przez port. Kosmate ramiona G�r Wolanderskich si�gaj� ku morzu, otaczaj�c sob� Port Rzeczny. W ich z�o�onych d�oniach spoczywa miasto wraz z portem. Siedzi ono okrakiem na rzece i wspina si� na zbocza po obu jej stronach. R�wnie� bogactwo w Ja�owcu w�druje w g�r� - tym go wi�cej, im wy�ej i dalej od rzeki. Mieszka�cy Koturnu, gdy podnosz� wzrok znad swojej n�dzy, widz� g�ruj�ce nad nimi domy bogaczy, z nosami w powietrzu, spogl�daj�ce na siebie nawzajem z przeciwnych stron doliny. Jeszcze wy�ej, jak korony na graniach, stoj� dwa zaniki. Na po�udniowym wzniesieniu znajduje si� Eternit, dziedziczny bastion ksi���t Ja�owca. Jest on skandalicznie zaniedbany, podobnie jak niemal ka�da budowla w tym mie�cie. Poni�ej Eternitu le�y religijne serce Ja�owca -Klauzura. Pod ni� znajduj� si� Katakumby, w kt�rych spoczywa p�l setki pokole� oczekuj�cych na Dzie� Przej�cia. Pilnuj� ich str�e zmar�ych. Na p�nocnej grani wznosi si� nie uko�czona forteca, zwana po prostu czarnym zamkiem. Ma obc� architektur�. Z blank�w �ypi� oczyma groteskowe potwory. Po �cianach w�e wij� si� w zamro�onej agonii. W przypominaj�cym obsydian materiale brak jest spoin. Ponadto budynek ro�nie. Mieszka�cy Ja�owca ignoruj� obecno�� zamku oraz jego wzrost. Nie chc� wiedzie�, co si� dzieje na g�rze. Rzadko maj� czas na to, by - zaprzestawszy walki o utrzymanie si� przy �yciu - wznie�� wzrok tak wysoko. 4. ZASADZKA W KARBIE Wyci�gn��em si�demk�, wy�o�y�em si�, odrzuci�em tr�jk� i spojrza�em na asa, kt�ry mi pozosta�. Po mojej lewej r�ce Lichwiarz mrukn��: -Po sprawie. Za�atwi� nas. Spojrza�em na niego ciekawie. -Dlaczego tak s�dzisz? Dobra� kart�, zakl�� i odrzuci� j�., - Zawsze, kiedy trzymasz nas w gar�ci, masz twarz jak u trupa, Konowa�. Nawet oczy. Cukierek dobra� kart�, zakl�� i wyrzuci� pi�tk�. - On ma racj�, Konowa�. Twoja g�ba robi si� tak trudna do odczytania, �e a� �atwo z niej czyta�. No jazda, Otto. Otto spojrza� na swe karty, a potem na kupk�, jakby m�g� ze swej pora�ki wyczarowa� zwyci�stwo. Dobra� karty. - Cholera. Odrzuci� kart�, kt�r� wzi��, figur�. Pokaza�em im asa i zgarn��em wygran�. Cukierek spojrza� na co� ponad moim ramieniem, podczas gdy Otto sk�ada� karty. Spojrzenie mia� twarde i zimne. - Co jest? - zapyta�em. Nasz gospodarz zaczyna zbiera� odwag�. Szuka sposobu, by si� wydosta� i ostrzec ich. Odwr�ci�em si�. Podobnie pozostali. Jeden po drugim, ober�ysta i jego go�cie, odwracali wzrok i kurczyli si� w sobie. Wszyscy opr�cz wysokiego, ciemnow�osego m�czyzny siedz�cego samotnie w cieniu, obok kominka. Mrugn�� on i wzni�s� w g�r� kubek, jakby w salucie. Skrzywi�em twarz. Jego odpowiedzi� by� u�miech. Otto rozda� karty. -Sto dziewi��dziesi�t trzy - powiedzia�em. Cukierek zmarszczy� brwi. - Niech ci� szlag trafi, Konowa� - powiedzia� g�osem nie wyra�aj�cym �adnych uczu�. Liczy�em rozdania. Stanowi�y one najlepszy wska�nik up�ywaj�cego czasu naszego �ycia jako braci w Czarnej Kompanii. Od bitwy pod Urokiem rozegra�em ich ju� ponad dziesi�� tysi�cy. Jedynie sami bogowie wiedz�, ile ich by�o do chwili, gdy zacz��em liczy�. -My�lisz, �e nas zw�szyli? - zapyta� Lichwiarz. By� podenerwowany. Oczekiwanie wp�ywa w ten spos�b na ludzi. - Nie wiem, w jaki spos�b. - Cukierek u�o�y� karty z przesadn� staranno�ci�. To pewna wskaz�wka, �e ma mocn� r�k�. Ponownie przyjrza�em si� swoim kartom. Dwadzie�cia jeden. Najpewniej mnie za�atwi�, ale to najlepszy spos�b, by go powstrzyma�...wy�o�y�em si�. -Dwadzie�cia jeden. - Ty sukinsynu - wygarn�� Otto. Pokaza� karty. By�y mocne, lecz, ze wzgl�du na jedn� figur�, mia� razem dwadzie�cia dwa punkty. Cukierek mia� trzy dziewi�tki, asa i tr�jk�. U�miechaj�c si� ponownie, zgarn��em wygran�. - Jak wygrasz jeszcze raz, sprawdzimy ci r�kawy - poskar�y� si� Lichwiarz. Zebra�em karty i zacz��em tasowa�. Zawiasy drzwi prowadz�cych na zaplecze zaskrzypia�y. Wszyscy zamarli, spogl�daj�c ku nim. Za drzwiami poruszali si� jacy� ludzie. - Ch�op! Gdzie, u diab�a, jeste�? Ogarni�ty �miertelnym niepokojem ober�ysta spojrza� na Cukierka. Ten gestem udzieli� mi wskaz�wki. -Tutaj, Schludny - zawo�a� w�a�ciciel lokalu. -Grajcie dalej - szepn�� Cukierek. Zacz��em rozdawa�. Z kuchni wyszed� m�czyzna w wieku lat czterdziestu. Pod��a�o za nim kilku innych. Wszyscy mieli na sobie stroje w barwie c�tkowanej zieleni i �uki przewieszone przez plecy. -Musieli z�apa� dzieciaki - powiedzia� Schludny. - Nie wiem, w jaki spos�b, ale... - Dostrzeg� co� w oczach Ch�opa. - O co chodzi? Zastraszyli�my ober�yst� w wystarczaj�cym stopniu. Nie zdradzi� nas. Patrz�c na karty, wyci�gn��em sw� spr�ynow� rurk�. Moi towarzysze post�pili podobnie. Lichwiarz odrzuci� kart�, kt�r� dobra�, dw�jk�. Zwykle pr�buje si� wyk�ada�. Spos�b, w jaki gra�, zdradza� jego nerwowo��. Cukierek z�apa� wyrzucon� kart�, wy�o�y� sekwens as-dw�jka-tr�jka i wyrzuci� �semk�. -A nie m�wi�em, �e nie powinni�my wysy�a� dzieci - �ali� si� jeden z kompan�w Schludnego. Wygl�da�o to na pr�b� o�ywienia starego sporu. - Nie potrzebne mi �adne "a nie m�wi�em" - warkn�� Schludny. - Ch�op, roze�l� wiadomo�� o spotkaniu. B�dziemy musieli rozproszy� oddzia�. - Nie wiemy nic na pewno, Schludny - odezwa� si� inny ubrany na zielono m�czyzna. - Znasz dzieci. - Oszukujesz sam siebie. Psy Pani s� na naszym tropie. - A nie m�wi�em, �e nie powinni�my atakowa� ich... - powiedzia� skar��cy si�. Umilk�, o chwil� za p�no zdaj�c sobie spraw�, �e w gospodzie siedz� obcy, a wszyscy codzienni go�cie s� trupio bladzi. Schludny si�gn�� po miecz. By�o ich dziewi�ciu, je�li liczy� Ch�opa i kilku go�ci, kt�rzy w��czyli si� w bijatyk�. Cukierek przewr�ci� st�, na kt�rym grali�my w karty. Zwolnili�my spusty naszych rurek. Cztery zatrute strza�ki przemkn�y przez sal�. Wyci�gn�li�my miecze. Trwa�o to zaledwie kilka sekund. -Nic si� nikomu nie sta�o? - zapyta� Cukierek. -Drasn�li mnie - stwierdzi� Otto. Sprawdzi�em obra�enie. Nie by�o czym si� martwi�. - Z powrotem za lad�, przyjacielu - powiedzia� Cukierek do Ch�opa. - Wy, reszta, zr�bcie tu porz�dek. Lichwiarz, miej na nich oko. Je�li tylko przyjdzie im do g�owy si� stawia�, zabij ich. - Co zrobi� ze zw�okami? - Wrzu� je do studni. Ustawi�em na nowo st�, usiad�em na krze�le i roz�o�y�em kartk� papieru, na kt�rej naszkicowany by� schemat dowodzenia powsta�c�w w Karbie. Wymaza�em s�owo "SCHLUDNY". Znajdowa�o si� ono po�rodku listy. - Ch�op - powiedzia�em. - Chod� no tutaj. Barman zbli�y� si� z r�wn� ochot� jak pies, kt�rego miano wych�osta�. - Spokojnie. Wyjdziesz z tego bez szk�d. Je�li b�dziesz z nami wsp�pracowa�. Powiedz mi, kim byli ci ludzie. Zacina� si� i j�ka�. Jak mo�na by�o przewidzie�. - Same imiona - powiedzia�em. Spojrza� na kartk� i zmarszczy� brwi. Nie umia� czyta�. -Ch�op? Ci�ko si� p�ywa w studni pe�nej cia�. Jest tam troch� ciasno. Zakrztusi� si� i rozejrza� po sali. Rzuci�em spojrzenie na m�czyzn� siedz�cego przy kominku. Podczas starcia nawet nie drgn��. R�wnie� w tej chwili obserwowa� nas - jak si� wydawa�o - z oboj�tno�ci�. Ch�op wymieni� imiona. Niekt�re z nich figurowa�y na mojej li�cie, inne nie. Uzna�em, �e ci, kt�rych tam nie by�o, to jedynie pionki. Karb by� dok�adnie zbadanym terenem. Wyniesiono ostatniego trupa. Da�em Ch�opowi ma��, z�ot� monet�. Wytrzeszczy� oczy. Go�cie spojrzeli na niego nieprzyja�nie. - Zap�ata za udzielone us�ugi - powiedzia�em z u�miechem. Ch�op poblad�. Wbi� wzrok w monet�. To by� poca�unek �mierci. Jego klienci dojd� do wniosku, �e pom�g� w zastawieniu zasadzki. - Mam ci� - szepn��em. - Chcesz wyj�� z tego �ywy? Spojrza� na mnie ze strachem i nienawi�ci�. -Kim, u diab�a, jeste�cie? - zapyta� ochryp�ym szeptem. - Czarna Kompania, Ch�op. Czarna Kompania. Nie wiem, jak mu si� to uda�o, ale poblad� jeszcze bardziej. 5. JA�OWIEC: MARON SZOPA Dzie� by� zimny, szary, wilgotny, bezwietrzny, mglisty i ponury. Rozmowa prowadzona w �elaznej Lilii sk�ada�a si� z opryskliwych monosylab wypowiadanych przy ledwie tl�cym si� kominku. Potem nadci�gn�a m�awka, kt�ra szczelnie zasun�a zas�ony �wiata. Br�zowe i szare postacie garbi�y si� zniech�cone wzd�u� brudnej, b�otnistej ulicy. Dzie� by� jak wyrwany w pe�ni doros�y z macicy rozpaczy. Wewn�trz Lilii Maron Szopa podni�s� wzrok znad wycieranych kubk�w. Nazywa� to walk� z kurzem. Nikt nie korzysta� z jego tandetnych kamionkowych naczy�, gdy� nikt nie kupowa� jego taniego, kwa�nego wina. Nikt nie m�g� sobie na nie pozwoli�. Lilia sta�a po po�udniowej stronie uliczki Kwietnej. Lada Szopy zwr�cona by�a ku wej�ciu, skryta na dwadzie�cia st�p w cieniu sali. Stado male�kich sto��w, ka�dy z w�asnym miotem ko�lawych ta- boret�w, tworzy�o labirynt niebezpieczny dla klienta wchodz�cego do �rodka z o�wietlonej przez s�o�ce ulicy. P� tuzina nier�wno ociosanych kolumn no�nych tworzy�o dodatkowe przeszkody. Belki sufitowe by�y umieszczone zbyt nisko dla wysokiego m�czyzny, deski pod�ogi za� pop�kane, pokrzywione i skrzypi�ce. Wszystko, co si� wyla�o, sp�ywa�o w d�. �ciany ozdobiono staro�ytnymi drobiazgami oraz rupieciami pozostawionymi przez klient�w, kt�re nie mia�y �adnego znaczenia dla nikogo, kto przychodzi� tu dzisiaj. Maron Szopa by� zbyt leniwy, by je odkurzy� lub zdj��. Sala zakr�ca�a na kszta�t litery L wok� ko�ca jego lady, po czym mija�a kominek, przy kt�rym sta�y najlepsze stoliki. Za kominkiem, w najg��bszym cieniu, w odleg�o�ci jarda od drzwi, zaczyna�y si� schody prowadz�ce na g�r�, gdzie by�y pokoje. W ten ciemnawy labirynt zapu�ci� si� ma�y, �asicowaty m�czyzna nios�cy nar�cze szczap drewna. - Szopa? Czy mog�? - Do diab�a. Czemu by nie, Asa. Wszyscy na tym skorzystamy. Ogie� w kominku przygas�, pozostawiaj�c stert� szarego popio�u. Asa pogna� do kominka. Grupa zebrana wok� niego przepu�ci�a go z wyra�n� niech�ci�. Przysiad� obok matki Szopy. Stara Czerwiec by�a �lepa. Nie mog�a pozna�, kto to jest. U�o�y� nar�cze przed sob� i zacz�� grzeba� w w�glach. -Nic dzisiaj nie przybi�o do portu? - zapyta� Szopa. Asa potrz�sn�� g�ow�. -Nic nie przyp�yn�o ani nie odp�yn�o. Mieli prac� tylko dla pi�ciu. Przy roz�adunku woz�w. Ludzie si� o ni� pobili. Szopa skin�� g�ow�. Asa nie umia� si� bi�. Nie przepada� te� zbytnio za uczciw� prac�. - Pupilka, jeszcze jedn� kolejk� dla Asy. - M�wi�c to, Szopa zagestykulowa�. Jego pos�ugaczka wybra�a poobijany kubek i zanios�a go do kominka. Szopa nie lubi� niskiego m�czyzny. By� to tch�rz, z�odziej, k�amca i naci�gacz, jeden z tych, kt�rzy sprzedaliby w�asn� siostr� za dwa miedziane grosze. Nieustannie narzeka�, skar�y� si� i ba� wszystkiego. Niemniej Szopa, kt�remu r�wnie� przyda�oby si� troch� wsparcia, zaj�� si� nim. Asa by� jednym z bezdomnych, kt�rym pozwala� spa� na pod�odze sali, gdy tylko przynie�li drewno do kominka. U�yczanie pod�ogi bezdomnym nie pomna�a�o pieni�dzy w jego kasie, zapewnia�o jednak odrobin� ciep�a zn�kanym reumatyzmem ko�ciom Czerwiec. Zim� w Ja�owcu trudniej by�o znale�� darmowe drewno ni� prac�. Szop� bawi�a determinacja, z jak� Asa unika� uczciwego zatrudnienia. Trzaskanie ognia zabi�o cisz�. Szopa od�o�y� na bok brudn� szmat�. Stan�� za matk�, kieruj�c d�onie ku ciep�u. Zacz�y go bole� paznokcie. Nie zdawa� sobie dot�d sprawy, jak jest zimno. To b�dzie d�uga, mro�na zima. - Asa, czy masz sta�e �r�d�o dop�ywu drewna? Szopa nie m�g� sobie pozwoli� na kupno opa�u. W obecnych czasach sprowadzano go do portu z okolic po�o�onych daleko w g�r� rzeki. Kosztowa� du�o. Gdy Szopa by� m�ody... -Nie. - Asa patrzy� w p�omienie. Lili� wype�ni�y sosnowe wonie. Szopa martwi� si� o sw�j komin. Kolejna zima sosnowych szczap, a on go nie przeczy�ci�. Po�ar w kominie m�g� go wyko�czy�. Wkr�tce musi odwr�ci� si� karta. Pogr��a� si� coraz bardziej. By� po uszy w d�ugach. Ogarnia�a go rozpacz. - Szopa. Spojrza� w kierunku sto��w, na jedynego ze swych klient�w, kt�ry naprawd� p�aci�. - Kruk? - Nalej jeszcze, je�li �aska. Szopa rozejrza� si� w poszukiwaniu Pupilki. Znikn�a. Zakl�� cicho. Nie by�o sensu wrzeszcze�. Dziewczyna by�a g�ucha. Potrzeba by�o znak�w, by si� z ni� porozumie�. To zaleta, pomy�la�, gdy Kruk zaproponowa� mu, by przyj�� j� do pracy. W Lilii wymieniano szeptem niezliczone tajemnice. Pomy�la�, �e mo�e przyjdzie tu wi�cej szepcz�cych, je�li b�d� mogli rozmawia� bez obawy, �e ich kto� pods�ucha. Szopa skin�� g�ow� i z�apa� kubek Kruka. Nie lubi� go, po cz�ci dlatego, �e Kruk odnosi� sukcesy w grze, w kt�r� gra� Asa. Nie mia� widocznych �r�de� utrzymania, zawsze jednak mia� pieni�dze. Innym powodem by� fakt, �e Kruk by� m�odszy, twardszy i zdrowszy od typowych klient�w Lilii. Stanowi� anomali�. Lilia znajdowa�a si� na samym dole Koturnu, blisko wybrze�a. Przyci�ga�a wszystkich pijak�w, zdarte kurwy, �pun�w, wyrzutk�w i r�ne ludzkie odpadki, kt�re wpada�y wiruj�c do tego ostatniego ustronia, zanim ogarn�a je ciemno��. Szopa niekiedy zadr�cza� si� obaw�, �e jego ukochana Lilia jest jedynie ostatni� stacj� u kresu drogi. Kruk nie pasowa� do tego miejsca. M�g� sobie pozwoli� na co� lepszego. Szopa chcia�by mie� tyle odwagi, by go st�d wyrzuci�. Kruk sprawia�, �e ciarki przechodzi�y Szopie po grzbiecie, gdy siedzia� tak za swym stolikiem w rogu. Jego martwe oczy przeszywa�y �elaznymi �wiekami podejrzenia ka�dego, kto wszed� do tawerny. Nieustannie czy�ci� paznokcie no�em ostrym jak brzytwa, a gdy tylko komu� strzeli�o do �ba, by zaci�gn�� Pupilk� na g�r�, wypowiada� kilka zimnych, bezd�wi�cznych s��w... To zdumiewa�o Szop�. Cho� nie by�o mi�dzy nimi widocznego zwi�zku, Kruk chroni� dziewczyn�, jakby by�a jego dziewicz� c�rk�. Do czego zreszt�, u diab�a, s�u�y�a dziewka z tawerny? Szopa zadr�a�. Wypchn�� t� spraw� ze swych my�li. Kruk by� mu niezb�dny. Potrzebowa� ka�dego p�ac�cego go�cia, jakiego m�g� znale��. Utrzymywa� si� przy �yciu jedynie cudem. Poda� wino. Kruk opu�ci� na jego d�o� trzy monety, w tym jednego srebrnego lewa. - S�ucham? - Znajd� porz�dne drewno na opa�, Szopa. Gdybym chcia� zamarzn��, zosta�bym na zewn�trz. -Tak jest! Szopa skierowa� si� w stron� drzwi i wyjrza� na ulic�. Sk�ad drewna Drzewiarza znajdowa� si� w odleg�o�ci zaledwie jednej przecznicy. M�awka przesz�a w lodowaty deszcz. Na b�otnistej uliczce zacz�a si� tworzy� lodowa skorupa. -Przed zmierzchem zacznie pada� �nieg - oznajmi�, nie zwracaj�c si� do nikogo w szczeg�lno�ci. - W�a� albo wy�a� - warkn�� Kruk. - Nie marnuj tej odrobiny ciep�a, kt�r� mamy. Szopa wy�lizn�� si� na zewn�trz. Mia� nadziej�, �e zdo�a dotrze� do Drzewiarza, zanim zimno przeszyje go do b�lu. Z padaj�cego z nieba lodu wy�oni�y si� niewyra�ne kszta�ty. Jeden z nich nale�a� do olbrzyma. Oba pochyla�y si� ku przodowi z szyjami owini�tymi w �achmany, kt�re chroni�y ich plecy przed padaj�cym z g�ry lodem. Szopa pogna� z powrotem do Lilii. - Wyjd� tylnym wej�ciem. Pupilka, wychodz� - zagestykulowa�. - Nie widzia�a� mnie od rana. - Krage? - zapyta�a w j�zyku gest�w. - Krage - przyzna� Szopa. Pogna� do kuchni, zerwa� z haka sw�j wystrz�piony p�aszcz i wcisn�� si� w niego. Dwukrotnie szarpa� za zasuw� u drzwi, zanim zdo�a� j� otworzy�. Gdy wysun�� si� na ch��d, przywita� go z�owieszczy u�miech, w kt�rym brak by�o trzech z�b�w. Cuchn�cy oddech zaatakowa� jego nozdrza. Brudny palec d�gn�� go w klatk� piersiow�. -Wybierasz si� gdzie�, Szopa? - Cze��, Czerwony. Id� do Drzewiarza, w sprawie opa�u. -Nie, nie idziesz. - Palec pchn�� go do ty�u. Szopa cofa� si� przed nim, a� znalaz� si� z powrotem w sali. Zlany potem zapyta�: - Kubek wina? - To s�siedzka przys�uga z twojej strony, Szopa. Trzy kubki. - Trzy? - zapyta� Szopa piskliwym g�osem. -Nie m�w mi, �e nie wiedzia�e�, �e Krage jest w drodze. -Nie wiedzia�em - sk�ania� Szopa. Szczerbaty u�mieszek Czerwonego wskazywa�, i� wie on, �e Szopa k�amie. 6. ZAMIESZANIE W KARBIE Wypruwasz siebie flaki, ale zawsze co� idzie nie tak. Takie jest �ycie. Je�li masz rozum, uwzgl�dniasz to w swoich planach. W jaki� spos�b kto� spo�r�d oko�o dwudziestu pi�ciu buntownik�w, kt�rzy wpadli w nasz� sie�, wydosta� si� z gospody Ch�opa w chwili, gdy naprawd� wygl�da�o na to, �e Schludny wyrz�dzi� nam wielk� przys�ug�, wzywaj�c lokaln� hierarchi� na konferencj�. Spogl�daj�c wstecz, trudno jest znale�� winnego. Wszyscy zrobili�my, co do nas nale�y. Istniej� jednak granice tego, jak czujny mo�e pozostawa� cz�owiek w warunkach przed�u�aj�cego si� napi�cia. Facet, kt�ry znikn��, zapewne sp�dzi� par� godzin na uk�adaniu plan�w ucieczki. Przez d�ugi czas nie zauwa�yli�my jego nieobecno�ci. Wreszcie po�apa� si� Cukierek. Odrzuci� karty, gdy sko�czy�a si� kolejka, i powiedzia�: -�o�nierze, nie zgadza si� nam liczba os�b. Brakuje jednego z tych hodowc�w �wi�. Takiego ma�ego facecika, kt�ry sam wygl�da� jak �winia. Widzia�em st� k�cikiem oka. Chrz�kn��em. -Masz racj�. Cholera! Trzeba ich by�o liczy� po ka�dej wycieczce do studni. Lichwiarz mia� st� za plecami. Nie odwr�ci� si�. Odczeka� jedn� kolejk�, po czym podszed� powoli do lady Ch�opa i kupi� dzban piwa. W chwili, gdy jego przechadzka odci�gn�a uwag� tubylc�w, wykona�em palcami po�pieszne znaki w j�zyku g�uchych. -Lepiej przygotujcie si� na atak. Wiedz�, kim jeste�my. Niepotrzebnie otwiera�em g�b�. Buntownicy bardzo by chcieli nas za�atwi�. Czarna Kompania zdoby�a niema�� s�aw�, skutecznie wykorzeniaj�c plag� buntownik�w, gdzie tylko si� ona pojawia�a. Cho� nie jeste�my tak okrutni, jak o nas opowiadaj�, wiadomo�� o naszym przybyciu wsz�dzie wywo�uje przera�enie. Cz�sto, gdy tylko si� pojawimy, buntownicy kryj� si� pod ziemi�, porzucaj�c swe plany. Tu jednak siedzieli�my we czw�rk�, daleko od swych towarzyszy, i najwyra�niej nie zdawali�my sobie sprawy z gro��cego nam niebezpiecze�stwa. Na pewno spr�buj�. Pytanie tylko, jak bardzo b�d� si� stara�. Mieli�my par� kart ukrytych w r�kawach. Nigdy nie gramy uczciwie, je�li mo�emy tego unikn��. Zasad� Kompanii jest maksymalna efektywno�� przy minimalnym ryzyku. Wysoki, ciemnow�osy m�czyzna wsta�, wyszed� z cienia i przekrad� si� w stron� schod�w prowadz�cych do pokoi dla go�ci. - Miej go na oku, Otto - warkn�� Cukierek. Otto pogna� za nim. W por�wnaniu z nim prezentowa� si� s�abo. Tubylcy patrzyli na to zaciekawieni. - Co teraz? - zapyta� Lichwiarz za po�rednictwem znak�w. - Czekamy - odpar� na g�os Cukierek. Za pomoc� znak�w doda�: - Robimy to, po co nas wys�ano. - Nie bawi mnie rola �ywej przyn�ty - odpar� znakami Lichwiarz. Przyjrza� si� nerwowo schodom. - U�� dla niego karty -poradzi�. Spojrza�em na Cukierka. Skin�� g�ow�. - Dlaczego nie? Daj mu tak z siedemna�cie. Otto wyk�ada� si� natychmiast za ka�dym razem, gdy mia� mniej ni� dwadzie�cia punkt�w. Mo�na si� by�o o to za�o�y�. Szybko wyobrazi�em sobie rozk�ad kart i u�miechn��em si�. Mog�em mu da� siedemna�cie punkt�w i zostanie mi wystarczaj�co wiele niskich kart, by da� ka�demu tak� r�k�, z kt�r� b�dzie m�g� go za�atwi�. -Dajcie mi te karty. Przelecia�em przez tali�, uk�adaj�c karty. -Prosz�. Nikt nie dosta� karty starszej ni� pi�tka, lecz r�ka Otta mia�a Starsze od pozosta�ych. Cukierek u�miechn�� si�. - Aha. Otto nie wraca�. - P�jd� na g�r� sprawdzi� - powiedzia� Lichwiarz. - Dobra - odpar� Cukierek, po czym wsta� i kupi� sobie piwo. Rzuci�em okiem na tubylc�w. Zaczyna�o im co� przychodzi� do g�owy. Popatrzy�em na jednego z nich i potrz�sn��em g�ow�. Lichwiarz i Otto wr�cili minut� p�niej. Przed nimi pojawi� si� wysoki, ciemnow�osy m�czyzna, kt�ry wr�ci� do swego ciemnego k�ta. Obaj nasi towarzysze wygl�dali na uspokojonych. Zasiedli do gry- - Kto rozdawa�? - zapyta� Otto. - Cukierek - odpar�em. - Ty zaczynasz. Wy�o�y� si�. - Siedemna�cie. -He-he-he - odrzek�em. - Za�atwi�em ci�. Pi�tna�cie. - A ja mam was obu -oznajmi� Lichwiarz. - Czterna�cie. - Czterna�cie - dorzuci� Cukierek. - Oberwa�e�, Otto. Siedzia� bez ruchu, w ot�pieniu, przez kilka sekund. Wreszcie si� po�apa�. -Wy sukinsyny! U�o�yli�cie karty! Nie wyobra�ajcie sobie, �e zap�ac�... -Usi�d�. To �art, synu - powiedzia� Cukierek. - �art. I tak mia�e� rozdawa�. Karty kr��y�y. Zapad� zmrok. Nie pojawi� si� ju� �aden powstaniec. Tubylcy stawali si� coraz bardziej niespokojni. Niekt�rzy martwili si� o swoje rodziny, o to, �e si� sp�ni�. Tak samo jak wsz�dzie, wi�kszo�� ludzi w Karbie dba wy��cznie o w�asne sprawy. Nie obchodzi ich, czy Bia�a R�a, czy te� Pani jest na wierzchu. Mniejszo�� sympatyzuj�ca z buntownikami martwi�a si� o to, w kt�rym momencie spadnie cios. Bali si�, �e oberw� podczas starcia. Udawali�my, �e nie mamy poj�cia, co si� dzieje. - Kt�rzy s� niebezpieczni? - zapyta� znakami Cukierek. Naradziwszy si� pomi�dzy sob�, wybrali�my trzech m�czyzn, kt�rzy mogli sprawi� k�opoty. Cukierek rozkaza�, by Otto przywi�za� ich do krzese�. Do tubylc�w dotar�o, �e wiemy, czego si� spodziewa�, i �e jeste�my przygotowani. Nie palimy si� do tego, ale jeste�my przygotowani. Napastnicy odczekali a� do p�nocy. Byli ostro�niejsi ni� buntownicy, kt�rych zwykle spotykali�my. Mo�e nasza reputacja by�a zbyt mocna... Wpadli z impetem. Wystrzelili�my z naszych rurek i zacz�li�my wywija� mieczami, cofaj�c si� do rogu po�o�onego naprzeciw kominka. Wysoki m�czyzna przygl�da� si� temu oboj�tnie. Buntownik�w by�o mn�stwo. Znacznie wi�cej, ni� si� spodziewali�my. Nie przestawali wdziera� si� do �rodka, przepycha� si�, przeszkadza� sobie nawzajem, wspina� si� po trupach swych towarzyszy. - �adna pu�apka - wydysza�em. - Jest ich chyba z setka. - Aha - zgodzi� si� Cukierek. - To nie wygl�da dobrze. Kopn�� jakiego� faceta w pachwin� i ci�� go mieczem, gdy ten si� pochyli�. Lokal by� od �ciany do �ciany wype�niony buntownikami. S�dz�c z ha�asu na zewn�trz by�a ich tam jeszcze ca�a kupa. Kto� nie chcia�, �eby�my si� st�d wydostali. C�, na tym polega� plan. Rozwar�em nozdrza. W powietrzu rozchodzi�a si� wo�, jedynie najbledszy jej �lad, ledwie wyczuwalny pod odorem strachu i potu. - Kry� si�! - krzykn��em i wyszarpn��em z sakiewki u pasa zwitek mokrej we�ny. �mierdzia� on gorzej ni� rozgnieciony skunks. Moi towarzysze pod��yli za moim przyk�adem. Gdzie� krzykn�� jaki� m�czyzna. Potem nast�pny. G�osy rozbrzmia�y w piekielnym ch�rze. Nasi wrogowie kr�cili si� w k�ko zdumieni i pe�ni paniki. Ich twarze wykrzywi� wyraz cierpienia. Padali na pod�og�, tworz�c wij�ce si� stosy. Drapali si� w nosy i gard�a. Uwa�a�em, by trzyma� twarz skryt� w we�nie. Wysoki, chudy m�czyzna wy�oni� si� z cienia. Spokojnie zacz�� wyka�cza� partyzant�w czternastocalowym srebrzystym ostrzem. Oszcz�dzi� tych klient�w, kt�rych nie przywi�zali�my do krzese�. - Ju� mo�na oddycha� - zagestykulowa�. - Pilnuj drzwi - rozkaza� mi Cukierek. Wiedzia�, �e czuj� odraz� do tego rodzaju rzezi. - Otto, ty zajmij si� kuchni�. Ja i Lichwiarz pomo�emy Milczkowi. Buntownicy pozostaj�cy na zewn�trz pr�bowali nas za�atwi�, szyj�c strza�ami przez drzwi. Nie mieli szcz�cia. Potem spr�bowali podpali� lokal. Ch�op dostawa� paroksyzm�w sza�u. Milczek, jeden z trzech czarodziej�w Kompanii, kt�rego przys�ano do Karbu przed kilkoma tygodniami, u�y� swej mocy, by ugasi� ogie�. Rozgniewani buntownicy zacz�li si� przygotowywa� do obl�enia. - Musieli sprowadzi� wszystkich ludzi z prowincji - zauwa�y�em. Cukierek wzruszy� ramionami. On i Lichwiarz uk�adali trupy w barykady. - Na pewno rozbili g��wny ob�z w pobli�u. Mieli�my pod dostatkiem informacji o partyzantach z Karbu. Pani dobrze przygotowuje grunt, zanim nas wy�le. Nie ostrze�ono nas jednak, �e b�d� mogli r�wnie szybko zebra� tak znaczne si�y. Mimo naszych sukces�w czu�em strach. Na zewn�trz zebra� si� spory t�um i, s�dz�c z tego, co s�yszeli�my, przybywa�o ich coraz wi�cej. Milczek, nasz as w r�kawie, nie przyniesie nam ju� wiele po�ytku. - Wys�a�e� swojego ptaka? - zapyta�em, zak�adaj�c, �e po to w�a�nie uda� si� na g�r�. Skin�� g�ow�. To przynios�o troch� ulgi. Ale niewiele. Ton g�os�w uleg� zmianie. Zebrani na zewn�trz przycichli. Przez drzwi, wyrwane z zawias�w podczas pierwszego ataku, zacz�o wpada� do �rodka wi�cej strza�. Stosy u�o�onych tam cia� nie mog�y powstrzyma� buntownik�w zbyt d�ugo. - Zaraz zaatakuj� - powiedzia�em do Cukierka. - Dobra - uda� si� do kuchni, gdzie by� ju� Otto. Lichwiarz do��czy� do mnie. Milczek, ze swym gro�nym, zapowiadaj�cym �mier� wygl�dem, stan�� na �rodku sali. Na zewn�trz rozleg� si� ryk. - Nadchodz�! Powstrzymali�my pierwszy impet z pomoc� Milczka, lecz inni buntownicy zacz�li rozwala� okiennice. Nast�pnie Cukierek i Otto byli zmuszeni wycofa� si� z kuchni. Cukierek zabi� nadgorliwego napastnika i odwr�ci� si� na chwil� wystarczaj�c�, by rykn��. - Gdzie oni, u diab�a, s�, Milczek? Czarodziej wzruszy� ramionami. Wydawa� si� niemal oboj�tny wobec blisko�ci �mierci. Cisn�� czar na cz�owieka, kt�rego wpychano przez okno. W�r�d nocy zagra�y tr�bki. - Ha! - krzykn��em. - Nadchodz�! Zatrzasn�y si� ostatnie drzwi pu�apki. Pozosta�o tylko jedno pytanie. Czy Kompania zd��y, zanim napastnicy nas wyko�cz�? Kolejne okna ust�pi�y. Milczek nie m�g� by� wsz�dzie. - Na schody! - krzykn�� Cukierek. - Wycofywa� si� na schody. Pognali�my w ich stron�. Milczek przywo�a� niezdrow� mg��. Nie by� to �mierciono�ny wyziew, kt�rego u�y� poprzednio. Nie m�g� teraz przywo�a� go po raz drugi. Brak mu by�o czasu na przygotowania. Schody by�y �atwe do obrony. Dwaj m�czy�ni, z Milczkiem za plecami, mogli si� tam trzyma� przez ca�� wieczno��. Buntownicy zrozumieli to. Zacz�li podk�ada� ogie�. Tym razem Milczek nie m�g� ugasi� wszystkich p�omieni. 7. JA�OWIEC: KRAJE Frontowe drzwi otworzy�y si�. Do Lilii wcisn�o si� dw�ch m�czyzn. Otrzepali buty i strzepn�li l�d z ubrania. Szopa podbieg� do nich, by im pom�c. Wi�kszy z m�czyzn odepchn�� go. Mniejszy przeszed� przez sal�, odegna� As� kopniakiem od kominka i przykucn�� z wyci�gni�tymi r�koma. Go�cie Szopy spogl�dali w p�omienie, nie widz�c ani nie s�ysz�c nic. Opr�cz Kruka, zauwa�y� Szopa. Ten wygl�da� na zainteresowanego i nieszczeg�lnie zaniepokojonego. Szop� zalewa� pot. Krage odwr�ci� si� wreszcie. - Nie wpad�e� wczoraj, Szopa. St�skni�em si� za tob�. - Nie mog�em, Krage. Nie mia�em nic dla ciebie. Sp�jrz na moj� puszk� z pieni�dzmi. Wiesz, �e ci zap�ac�. Zawsze to robi�. Po prostu potrzeba mi troch� czasu. -Sp�ni�e� si� w zesz�ym tygodniu, Szopa. By�em cierpliwy. Wiem, �e masz trudno�ci. Ale w poprzednim tygodniu r�wnie� si� sp�ni�e�. I w jeszcze poprzednim. Przez ciebie sprawiam niekorzystne wra�enie. Wiem, �e m�wisz szczerze, kiedy powtarzasz, �e mi zap�acisz. Ale co ludzie pomy�l�? H�? Mo�e zaczn� sobie wyobra�a�, �e oni te� mog� zalega� z op�atami. Mo�e zaczn� my�le�, �e w og�le nie musz� p�aci�. -Krage, nie mog�. Popatrz na moj� puszk�. Kiedy tylko zacznie si� ruch w interesie... Krag� skin�� d�oni�. Czerwony si�gn�� za lad�. -Interesy wsz�dzie id� �le, Szopa. Ja te� mam trudno�ci. Mam wydatki. Nie mog� ich pokry�, je�li ty nie pokryjesz swoich. Zacz�� chodzi� powoli po sali, przygl�daj�c si� umeblowaniu. Szopa czyta� w jego my�lach. Chcia� dosta� Lili�. Chcia� pogr��y� Szop� tak g��boko, �e b�dzie zmuszony odda� mu lokal. Czerwony wr�czy� puszk� Szopy Kragemu. Ten wykrzywi� twarz. - Interes faktycznie idzie kiepsko - skin�� d�oni�. Pot�ny m�czyzna, Hrabia, z�apa� Szop� od ty�u za �okcie. Ten omal nie zemdla�. Krage u�miechn�� si� z�owieszczo. - Przeszukaj go, Czerwony. Zobacz, czy co� ukrywa - m�wi�c te s�owa, opr�ni� puszk� na monety. - To a conto, Szopa. Czerwony odnalaz� srebrnego lewa, kt�rego Kruk da� Szopie. Krage potrz�sn�� g�ow�. - Szopa, Szopa, ok�ama�e� mnie. Hrabia bole�nie przycisn�� jego �okcie jeden do drugiego. -To nie moje -sprzeciwi� si� Szopa. - To w�asno�� Kruka. Chcia�, �ebym kupi� opa�. Dlatego w�a�nie szed�em do Drzewiarza. Krage popatrzy� na niego. Szopa by� pewien, �e Krage wie, i� m�wi on prawd�. Brak mu by�o odwagi, by sk�ama�. Ba� si�. Krage m�g� go pu�ci� z torbami, zmusi�, by odda� Lili�, aby wykupi� si� od �mierci. Co wtedy? Zosta�by bez grosza, wyrzucony na ulic� ze star� kobiet�, kt�r� musia� si� opiekowa�. Matka Szopy przeklina�a Kragego. Nikt, w tym r�wnie� Szopa, nie zwraca� na ni� uwagi. By�a niegro�na. Pupilka stan�a bez ruchu w drzwiach kuchni z jedn� r�k� zaci�ni�t� w pi�� na wysoko�ci ust i wyrazem pro�by w oczach. Spogl�da�a raczej na Kruka ni� na Kragego czy Szop�. - Co mam rozwali�, Krage? - zapyta� Czerwony. Szopa skuli� si�. Czerwony lubi� swoj� prac�. - Nie trzeba by�o ukrywa� pieni�dzy, Szopa. Nie trzeba by�o ok�amywa� Kragego. Zada� mu okrutny cios. Szopie zebra�o si� na wymioty. Spr�bowa� upa�� do przodu, lecz Hrabia podtrzyma� go. Czerwony uderzy� go po raz drugi. - On powiedzia� prawd� - rozleg� si� cichy, zimny g�os. - Wys�a�em go po opa�. Krage i Czerwony zmienili szyk. Hrabia nie zwolni� u�cisku. -Kim jeste�? - zapyta� Krage. - Kruk. Zostawcie go. Krage wymieni� spojrzenia z Czerwonym. -Lepiej by chyba by�o, gdyby� nie m�wi� tak do pana Kragego - rzuci� Czerwony. Kruk podni�s� wzrok. Czerwony napr�y� barki, po czym, zdawszy sobie spraw�, �e go obserwuj�, wyst�pi� naprz�d i spr�bowa� zada� cios otwart� d�oni�. Kruk z�apa� jego r�k� w powietrzu. Szarpn��. Czerwony opad� na kolana, zgrzytaj�c z�bami, by nie j�kn��. - To by�o g�upie - powiedzia� Kruk. - M�drzy s� ci, co m�drze post�puj�, m�j panie - odpar� zdumiony Krage. - Pu�� go, p�ki jeste� zdrowy. Kruk u�miechn�� si�, po raz pierwszy odk�d Szopa si�ga� pami�ci�. - To na pewno nie by�o m�dre. Us�yszeli wyra�ne pop. Czerwony wrzasn��. - Hrabia! - warkn�� Krage. Hrabia cisn�� Szop� na bok. By� dwukrotnie wi�kszy od Czerwonego, szybki, mocny jak g�ra i co najwy�ej r�wnie inteligentny. Nikt nie m�g� prze�y� starcia z Hrabi�. W d�oni Kruka pojawi� si� straszliwy, dziewi�ciocalowy sztylet. Hrabia zatrzyma� si� tak gwa�townie, �e nogi mu si� zapl�ta�y. Upad� do przodu, ze�lizguj�c si� po kraw�dzi sto�u Kruka. - Cholera jasna - j�kn�� Szopa. - Kto� na pewno zostanie zabity. Krage nie b�dzie tego tolerowa�. To by zaszkodzi�o jego interesom. Gdy jednak olbrzym podni�s� si� na nogi, Krage powiedzia� swobodnym tonem: - Hrabia, pom� Czerwonemu. Hrabia pos�usznie zwr�ci� si� w stron� swego kompana, kt�ry odpe�zn�� na bok, by zaj�� si� nadgarstkiem. -Zdaje si�, �e mieli�my tu ma�e nieporozumienie - stwierdzi� Krage. - Powiem to jasno, Szopa. Masz tydzie� na to, by mi zap�aci� nale�no�� plus odsetki. -Ale... - �adne ale, Szopa. To zgodne z umow�. Zabij kogo�. Obrabuj. Sprzedaj t� nor�. Tylko zdob�d� pieni�dze. Nie musia� t�umaczy�, co si� stanie w przeciwnym razie. Nic mi nie b�dzie, obiecywa� sam sobie Szopa. Nie zrobi mi krzywdy. Jestem zbyt dobrym klientem. Jak, do cholery, da sobie rad�? Nie m�g� sprzeda� lokalu. Nie, gdy nadchodzi�a zima. Staruszka nie prze�y�aby na ulicy. Zimne powietrze wpad�o do wn�trza Lilii, gdy Krage zatrzyma� si� w drzwiach. Wbi� wzrok w Kruka. Ten nie zada� sobie trudu, by odwzajemni� spojrzenie. - Daj mi troch� wina, Szopa - powiedzia�. - Mam wra�enie, �e je rozla�em. Szopa zakrz�tn�� si� szybko mimo odczuwanego b�lu. Chc�c nie chc�c stara� mu si� przypodoba�. -Dzi�kuj� ci, Kruk, ale nie trzeba by�o si� wtr�ca�. On ci� za to zabije. Kruk wzruszy� ramionami. - Id� do tego sprzedawcy opa�u, zanim kolejna osoba spr�buje zabra� moje pieni�dze. Szopa spojrza� na drzwi. Nie mia� ochoty wychodzi� na zewn�trz. Mogli na niego czeka�. Gdy jednak znowu spojrza� na Kruka, ten czy�ci� sobie paznokcie swym straszliwym no�em. -Ju� id�. Zaczai pada� �nieg. Ulica by�a zdradliwa. Jedynie cienka, bia�a zas�ona pokrywa�a b�oto. Szopa nie m�g� nie zadawa� sobie pytania, dlaczego Kruk si� wtr�ci�. �eby ocali� swe pieni�dze? To rozs�dne... z tym, �e rozs�dni ludzie zachowywali spok�j w obecno�ci Kragego, kt�ry m�g� poder�n�� komu� gard�o za to tylko, �e ten krzywo na niego spojrza�. Kruk by� tu nowy. Mo�e nic nie wiedzia� o Kragem. Teraz si� dowie. Jego �ycie nie by�o warte dw�ch gerszy. Kruk wygl�da� na nadzianego. Nie nosi� przecie� ca�ej swej fortuny ze sob�, prawda? Mo�e trzyma� cz�� ukryt� w pokoju. Mo�e wystarczy tego, by sp�aci� Kragego. Mo�e m�g�by wystawi� mu Kruka na strza�. Krage doceni�by tak� przys�ug�. - Poka� fors� - powiedzia� Drzewiarz, gdy Szopa poprosi� go o opa�. Ten wyci�gn�� srebrnego lewa Kruka. - Ha! Kto umar� tym razem? Szopa poczerwienia�. Poprzedniej zimy w Lilii umar�a stara prostytutka. Szopa zwin�� wszystko, co do niej nale�a�o, zanim wezwa� str��w. Przez reszt� zimy jego matka mieszka�a w cieple. Wiedzia� o tym ca�y Koturn, poniewa� Szopa zrobi� ten b��d, �e opowiedzia� wszystko Asie. Zgodnie ze zwyczajem str�e zabierali wszystko, co nale�a�o do �wie�o zmar�ych. To, wraz z datkami, stanowi�o �r�d�o utrzymania zar�wno ich jak i Katakumb. - Nikt nie umar�. Przys�a� mnie jeden z go�ci. - Ha! W dniu, w kt�rym znajdziesz go�cia, kt�ry b�dzie m�g� sobie pozwoli� na hojno��... - Drzewiarz wzruszy� ramionami.- - Co mnie to zreszt� obchodzi? Moneta jest dobra. Mniejsza o jej pochodzenie. Z�ap troch� drewna. I tak idziesz w tamt� stron�. Szopa wr�ci� chwiejnym krokiem do Lilii z twarz� p�on�c� i �ebrami obola�ymi. Drzewiarz nawet nie pr�bowa� ukry� swej pogardy. Wr�ciwszy do domu, gdy ogie� ogarn�� dobr� d�bin�, Szopa nape�ni� dwa kubki winem i usiad� naprzeciwko Kruka. - Na koszt firmy. Kruk popatrzy� przez chwil�, wypi� �yk i przesun�� kubek na dok�adnie okre�lone miejsce na blacie. -Czego chcesz? - Jeszcze raz ci podzi�kowa�. - Nie ma do tego powodu. -W takim razie ostrzec ci�. Nie potraktowa�e� Kragego wystarczaj�co powa�nie. Drzewiarz wkroczy� do �rodka z nar�czem opa�u. Utyskiwa� g�o�no, poniewa� nie zdo�a� wyprowadzi� wozu. B�dzie musia� gania� tam i z powrotem przez d�u�szy czas. -Id� ju�, Szopa. - Gdy Szopa wsta�, z poczerwienia�� twarz�, Kruk warkn��: - Zaczekaj. My�lisz, �e jeste� mi co� winien? W takim razie kt�rego� dnia poprosz� ci� o przys�ug�. B�dziemy kwita. Kapujesz? - Jasne, Kruk. Czego sobie za�yczysz. Tylko powiedz, co. -Usi�d� sobie przy ogniu, Szopa. Karczmarz wcisn�� si� pomi�dzy As�, a sw� matk�, pogr��aj�c si� wraz z nimi w pos�pnym milczeniu. Ten Kruk naprawd� przyprawia� o dreszcze. M�czyzna, o kt�rym my�la�, by� pogr��ony w o�ywionej wymianie zda� w j�zyku migowym z g�uch� pos�ugaczk�. 8. KARB: RELACJA INTYMNA Pozwoli�em, by czubek mego miecza opad� na pod�og� gospody. Opu�ci�em zm�czone ramiona, kaszl�c pod wp�ywem dymu. Zachwia�em si� na nogach. Si�gn��em r�k� do przewr�conego sto�u, by si� na nim wesprze�. Nadchodzi�a reakcja. By�em pewien, �e tym razem to koniec. Gdyby nie byli zmuszeni sami zgasi� ognia... Elmo przeszed� przez sal� i obj�� mnie ramieniem. - Jeste� ranny, Konowa�? Chcesz, �ebym znalaz� Jednookiego? - Nie ranny. Po prostu wypalony. Min�o wiele czasu, odk�d ostatnio tak si� wystraszy�em, Elmo. My�la�em, �e ju� po mnie. Postawi� nog� krzes�o i posadzi� mnie na nim. To by� m�j najbli�szy przyjaciel. Stary, �ylasty twardziel, rzadko ulegaj�cy nastrojom. �wie�a krew splami�a jego lewy r�kaw. Spr�bowa�em wsta�. - Sied� - rozkaza�. - Kieszonki mo�e si� tym zaj��. Kieszonki - dwudziestotrzyletni dzieciak - by� moim dublerem. Kompania staje si� coraz starsza, przynajmniej w swym rdzeniu, sk�adaj�cym si� z moich r�wie�nik�w. Elmo przekroczy� ju� pi��dziesi�tk�. Kapitan i Porucznik siedz� okrakiem na pi�� zero. Ja sam ju� nigdy nie zobacz� czterdziestki. - Za�atwili�my wszystkich? - Wystarczaj�co wielu. - Elmo usiad� na drugim krze�le. - Jednooki, Goblin i Milczek ruszyli w po�cig za tymi, kt�rzy uciekli. - Jego g�os by� pozbawiony wyrazu. - Po�owa buntownik�w w prowincji za pierwszym strza�em. - Robimy si� na to za starzy. - Ludzie zacz�li wprowadza� do �rodka je�c�w, poszukuj�c w�r�d nich tych, kt�rzy mogli wiedzie� co� u�ytecznego. - Powinni�my zostawi� t� robot� dzieciakom. -Nie daliby sobie rady - Elmo wbi� wzrok w nico��, w dalekie czasy i odleg�e strony. -Co� nie gra? Potrz�sn�� g�ow�, po czym zaprzeczy� sam sobie. - Co my robimy, Konowa�? Czy nie ma temu ko�ca? Czeka�em. Nie powiedzia� nic wi�cej. Nie m�wi wiele, zw�aszcza o tym, co czuje. - Co masz na my�li? - naciska�em. - To si� ci�gnie i ci�gnie. Polowanie na buntownik�w. Ich poda� jest nieograniczona. Nawet kiedy pracowali�my dla syndyka w Berylu. Polowali�my na dysydent�w. I przed Berylem... Trzydzie�ci sze�� lat wci�� i wci�� to samo. A ja nigdy nie by�em pewien, czy robi� dobrze. Zw�aszcza teraz. To by�o podobne do Elma - utrzymywa� swe w�tpliwo�ci w zawieszeniu przez osiem lat, zanim da im wyraz. - Nie mo�emy nic zmieni�. Pani nie by�aby dla nas �askawa, gdyby�my nagle powiedzieli, �e b�dziemy robi� tylko to i to, i ani troch� tamtego. S�u�ba u Pani nie by�a z�a. Cho� otrzymywali�my najci�sze zadania, nigdy nie musieli�my wykonywa� brudnej roboty. To zawsze spada�o na oddzia�y regularne. Niekiedy, oczywi�cie, uderzenia prewencyjne. Od czasu do czasu masakra. Wszystko jednak w ramach zawodu. Militarna konieczno��. Nigdy nie byli�my zamieszani w szczeg�lne okrucie�stwa. Kapitan by na to nie pozwoli�. - Nie chodzi o moralno��, Konowa�. Co jest moralne na wojnie? Przewa�aj�ca si�a. Nie. Jestem po prostu zm�czony. - To ju� nie jest przygoda, h�? - Ju� dawno przesta�o ni� by�. Teraz to po prostu praca. Co�, co wykonuj�, bo nie umiem robi� nic innego. - Co�, co robisz bardzo dobrze. To nie pomog�o, nie potrafi�em jednak wymy�li� nic lepszego do powiedzenia. Nadszed� Kapitan, cz�api�cy powoli nied�wied�, kt�ry oceni� zniszczenie ch�odnym okiem. Podszed� do nas. - Ilu za�atwili�my, Konowa�? -Jeszcze nie policzone. Wi�kszo�� ich struktury dowodzenia, jak s�dz�. Skin�� g�ow� i zapyta�: -Jeste� ranny? - Wyczerpany. Fizycznie i emocjonalnie. Up�yn�o troch� czasu, odk�d si� tak najad�em strachu. Ustawi� st�, przystawi� do niego krzes�o i wydoby� mapownik. Porucznik przy��czy� si� do niego. W chwil� p�niej Cukierek przyprowadzi� Ch�opa. W jaki� spos�b ober�ysta ocala�. - Nasz przyjaciel ma dla ciebie troch� imion, Konowa�. Roz�o�y�em sw� kartk� i wykre�li�em z niej tych, kt�rych wymieni� Ch�op. Dow�dcy kompanii zacz�li wyznacza� wi�ni�w do roboty przy kopaniu grob�w. Zada�em sobie leniwie pytanie, czy zdaj� oni sobie spraw�, �e przygotowuj� miejsce spoczynku dla samych siebie. Nie udzielamy pardonu �adnemu �o�nierzowi buntownik�w, chyba �e mo�emy go w nie pozostawiaj�cy mu wyj�cia spos�b zwerbowa� do szereg�w Pani. Ch�opa zwerbowali�my. Przygotowali�my dla niego historyjk�, kt�ra mia�a wyja�ni� jego ocalenie i wyeliminowa� wszystkich, kt�rzy mogliby zada� jej k�am. Cukierek, w napadzie szczodro�ci, kaza� usun�� zw�oki z jego studni. Wr�ci� Milczek, a wraz z nim Goblin i Jednooki. Dwaj ni�si czarodzieje wymieniali zgry�liwe uwagi. Jak zwykle. Nie przypominam sobie, o co posz�o. To niewa�ne. Chodzi�o o sam� walk�, a zreszt� powody nie zmienia�y si� od dziesi�cioleci. Kapitan obdarzy� ich kwa�nym spojrzeniem, po czym zapyta� Porucznika: - Serce czy Tom? Serce i Tom by�y jedynymi godnymi uwagi miastami w Karbie. W Sercu maj� kr�la, kt�ry jest sprzymierze�cem Pani. Ukoronowa�a go przed dwoma laty, gdy Szept zabi�a jego poprzednika. Nie cieszy si� on popularno�ci� w�r�d mieszka�c�w Karbu. Moim zdaniem, o kt�re nikt mnie nie pyta�, powinna si� go pozby�, zanim narobi jej wi�cej szkody. Goblin rozpali� ogie�. Rankiem panowa� szczypi�cy ch��d. Ukl�kn�� przed kominkiem, grzej�c sobie palce. Jednooki pogrzeba� za lad� Ch�opa i odnalaz� dzban piwa, w cudowny spos�b nie uszkodzony. Osuszy� go jednym poci�gni�ciem, wytar� twarz, dokona� ogl�dzin sali i mrugn�� do mnie. - Zaczyna si� - szepn��em. Kapitan podni�s� wzrok. -H�? - Jednooki i Goblin. - Aha. - Wr�ci� do pracy i nie oderwa� ju� wzroku od map ani razu. Przed ma�ym Goblinem o �abiej g�bie, w p�omieniach uformowa�a si� twarz. Nie dostrzeg� jej. Oczy mia� zamkni�te. Spojrza�em na Jednookiego. On r�wnie� zamkn�� oko. Twarz mia� ca�� pomarszczon�, zmarszczka na zmarszczce, skryt� w cieniu ronda jego oklapni�tego kapelusza. Oblicze w ogniu nabra�o szczeg��w. - Co! Zdumia�o mnie to na chwil�. Spogl�daj�ca w moj� stron� twarz wygl�da�a jak oblicze Pani. To jest, jak twarz, kt�r� nosi�a Pani ten jeden raz, gdy naprawd� j� widzia�em. To by�o podczas bitwy pod Urokiem. Wezwa�a mnie, by zdrenowa� m�j umys� w poszukiwaniu informacji na temat spisku w�r�d Dziesi�ciu Kt�rych Schwytano... Dreszcz strachu. �y�em z tym przez lata. Je�li jeszcze kiedy� mnie przes�ucha, Czarna Kompania utraci starszego lekarza i kronikarza. Posiadam teraz wiedz�, za kt�r� zr�wna�aby z ziemi� ca�e kr�lestwa. Twarz w p�omieniach wywali�a j�zyk, taki jak u salamandry. Goblin pisn��. Podskoczy� w g�r�, �api�c si� za nos, na kt�rym zrobi� mu si� p�cherz. Jednooki s�czy� kolejne piwo, zwr�cony plecami do swej ofiary. Goblin skrzywi� twarz, potar� nos i usiad� z powrotem na miejsce. Jednooki odwr�ci� si� tak, by widzie� go k�cikiem oka. Odczeka�, a� Goblin zacznie kiwa� g�ow�. To nigdy nie mia�o ko�ca. Obaj byli ju� w Kompanii, gdy si� zaci�gn��em, Jednooki przynajmniej od stulecia. Jest stary, ale dziarski jak m�czy�ni w moim wieku. Mo�e nawet bardziej. Ostatnio brzemi� up�ywaj�cego czasu ci��y�o mi coraz mocniej. A� nazbyt cz�sto pogr��a�em si� w my�lach o wszystkim, czego mi brakowa�o. Mog� si� �mia� z wie�niak�w i mieszczuch�w przykutych przez ca�e �ycie do ma�ego skrawka ziemi, podczas gdy ja w�druj� po jej powierzchni i ogl�dam jej cuda, kiedy jednak p�jd� do ziemi, nie b�dzie dziecka, kt�re nosi�oby moje nazwisko, ani rodziny, kt�ra przybra�aby po mnie �a�ob�, nie licz�c moich towarzyszy. Nikogo, kto by pami�ta�, nikogo, kto ustawi�by nagrobek nad moim ch�odnym kawa�kiem gruntu. Cho� by�em �wiadkiem wielkich wydarze�, nie pozostawi� po sobie �adnych trwa�ych osi�gni�� poza tymi kronikami. C� za zarozumia�o��. Pisz� w�asne epitafium pod przykrywk� historii Kompanii. Zauwa�am u siebie chorobliw� nut�. Musz� na to uwa�a�. Jednooki z�o�y� r�ce na ladzie d�o�mi w d�, szepn�� co� i roz�o�y� je. Ukaza� si� paskudny paj�k wielko�ci pi�ci, z puszystym wiewi�rczym ogonem. Niech nikt nie m�wi, �e Jednooki nie ma poczucia humoru. Paj�k zlaz� na pod�og�, podszed� do mnie i u�miechn�� si� czarn� twarz� Jednookiego pozbawion� przepaski na oku, po czym pogna� w stron� Goblina. Podstaw� czar�w, nawet tych, kt�re nie opieraj� si� na oszustwie, jest odwr�cenie uwagi. Tak te� by�o z paj�kiem o puszystym ogonie. Goblin nie drzema�. Zaczai� si� tylko. Gdy paj�k si� zbli�y�, odwr�ci� si� b�yskawicznie ze szczap� drewna w r�ku. Paj�k uskoczy�. Goblin wali� w pod�og�. Na pr�no. Jego cel biega� w k�ko, chichocz�c g�osem Jednookiego. W p�omieniach ponownie uformowa�a si� twarz. Jej j�zyk wystrzeli� ku przodowi. Siedzenie portek Goblina zacz�o si� tli�. - Niech mnie diabli - powiedzia�em. - Co? - zapyta� Kapitan, nie podnosz�c wzroku. On i Porucznik zaj�li odmienne stanowiska w sporze o to, czy Serce, czy te� Tom, b�dzie lepsz� baz� dla naszych operacji. W jaki� spos�b wiadomo�� si� rozesz�a. Ludzie weszli do �rodka, by by� �wiadkami najnowszej rundy ich wojny. - My�l�, �e tym razem Jednooki wygra - zauwa�y�em. - Naprawd�? - Przez chwil� stary, siwy nied�wied� zainteresowa� si� spraw�. Jednooki nie pokona� Goblina od lat. Goblin otworzy� �abie usta, wydaj�c z siebie zdumione, gniewne wycie. Ta�cz�c, uderzy� si� obiema r�kami w ty�ek. - Ty ma�y w�u! - krzykn��. - Udusz� ci�! Wytn� twoje serce i zjem je! Zobaczysz... Zobaczysz... Zdumiewaj�ce. Absolutnie zdumiewaj�ce. Goblin nigdy si� nie w�cieka. Oddaje tylko wet za wet, po czym Jednooki ponownie uruchamia sw�j pokr�tny umys�. Je�li Goblin wychodzi na remis, Jednooki uwa�a, �e jest do ty�u. - Zapanujcie nad tym, zanim ca�a rzecz wyrwie si� spod kontroli - powiedzia� Kapitan. Elmo i ja weszli�my mi�dzy antagonist�w. To by�o niepokoj�ce. Gro�by Goblina by�y powa�ne. Jednooki z�apa� go w chwili, gdy by� w z�ym humorze. Pierwszy raz go takim widzia�em. - Spokojnie - powiedzia�em Jednookiemu. Pohamowa� si�. On r�wnie� zwietrzy� k�opoty. Kilku m�czyzn warkn�o. Pozawierano wysokie zak�ady. W normalnej sytuacji nikt nie postawi�by nawet miedziaka na Jednookiego. To, �e Goblin b�dzie g�r�, by�o pewne. Tym razem jednak prezentowa� si� on kiepsko. Goblin nie chcia� przesta�. Nie chcia� te� gra� wed�ug zwyk�ych regu�. Z�apa� le��cy na ziemi miecz i ruszy� w stron� Jednookiego. Nie mog�em si� nie u�miechn��. Miecz by� wielki i z�amany, a Goblin tak ma�y, a przy tym tak zawzi�ty, �e wygl�da� jak karykatura. Krwio�ercza karykatura. Elmo nie m�g� da� sobie z nim rady. Wezwa�em gestem pomoc. Kto� potrafi�cy szybko my�le� wyla� na plecy Goblina wod�. Ten odwr�ci� si� z przekle�stwem na