10614

Szczegóły
Tytuł 10614
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10614 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10614 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10614 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jacek Piekara Arrivald z Wybrze�a Wydanie: 2000 Chcia�bym podzi�kowa� moim przyjacio�om, kt�rzy deklaruj�c sw� sympati� dla Arivalda, wspomagali mnie w pracy i namawiali do zdwojenia wysi�k�w. Przede wszystkim redaktorowi naczelnemu �Fenixa�, Jarkowi Grz�dowiczowi, gdy� na �amach jego pisma Arivald zawsze czu� si� jak w domu. Adrianowi Chmielarzowi, kt�ry wprowadzi� Arivalda w �wiat komputerowej rozrywki, oraz Anecie Majewsktej i Justynie Liberadzkiej, kt�re polubi�y (i chwa�a im za to!) tego leciwego cz�owieka. To, co najwa�niejsze Arivald by� magiem. W ka�dym razie za takiego uchodzi� Lw oczach mieszka�c�w Wybrze�a. Mia� niebieski p�aszcz w srebrne gwiazdy, kryszta�ow� kul� i Ksi�g� Czar�w. Potrafi� mamrota� szybkie zakl�cia w obcym j�zyku, o rzeczach jasnych i prostych m�wi� niezrozumiale i odwrotnie. Umia� leczy� nosacizn� byd�a, przyrz�dza� ma�ci na skaleczenia i oparzenia, wskazywa� rybakom miejsca najlepszych po�ow�w, dziewcz�tom i ch�opcom warzy� lubczyk, a starym m�om potrafi� dopom�c w k�opotach z m�odymi �onami. Dlatego te� powszechnie uwa�ano go za czarodzieja i jednego z cz�onk�w Tajemnego Bractwa. Lecz mieszka�cy Wybrze�a, kt�rzy przez par� lat (dawno przed przybyciem Arivalda) mieli ju� innego maga, nigdy nie potrafili powa�nie traktowa� nowego opiekuna. Mo�e by� zbyt weso�y i dobroduszny jak na kogo� paraj�cego si� magi� i maj�cego do czynienia z Moc�, mo�e zbyt wiele pope�nia� omy�ek, z kt�rych sam si� potrafi� �mia�, mo�e przyjmowa� za ma�o pieni�dzy za swoje us�ugi. W ka�dym razie nauczono si� ju�, �e nie nale�y przychodzi� do niego z powa�nymi sprawami typu zapewnienia dobrej pogody, udanych zbior�w czy pomocy w poszukiwaniu skarb�w. Sama ksi�niczka bardzo lubi�a Arivalda i cz�sto zaprasza�a go do zamku, aby pos�ucha� barwnych opowie�ci z dalekich kraj�w. Jednak mia�a wiele �alu o to, �e nie potrafi� wyczarowa� z�otych kolczyk�w z brylantami, o jakich marzy�a od dawna. Ale ludzie z Wybrze�a, chocia� cz�sto ukradkiem pod�miewali si� z czarodzieja, nie wyobra�ali sobie, �e m�g�by z nimi mieszka� cz�owiek zimny i wynios�y, jak s�awni czarodzieje z Silmaniony. Arivalda zapraszano na chrzciny i wesela, przychodzono do niego po pomoc i rad�, a niejednej zakochanej parze pom�g� ju� przekona� opornych rodzic�w. Potrafi� �agodzi� spory, zapobiega� wa�niom i za�egnywa� awantury. Dlatego te� cieszy� si� sympati� i przez palce patrzono na niedostatki jego czarodziejskiej wiedzy. Nikt nie m�g� przecie� przypuszcza�, �e ju� nied�ugo Wybrze�e b�dzie potrzebowa� prawdziwego maga znaj�cego czary najwy�szej jako�ci i umiej�cego si� pos�ugiwa� fortelami magii bojowej. Arivald bowiem wcale nie by� czarodziejem. Dawniej by� najemnym �o�nierzem, �piewakiem i poet�, niestrudzonym podr�nikiem, kt�ry zwiedzi� chyba wszystkie krainy znanego nam �wiata. Jego prawdziwe imi� by�o gminne i proste, a brzmia�o po prostu Penszo. W�a�nie jako Penszo, najemnik, bard, w��cz�ga, wieczny podr�nik przeszed� pierwsze p�wiecze �ycia. Ale nadszed� dzie�, kt�ry mia� wszystko zmieni�. Dzie�, w kt�rym na drodze Pensza stan�� prawdziwy czarodziej, cz�onek Tajemnego Bractwa. Zafascynowany opowie�ci� Pensza o morribrondzkiej wojnie pomi�dzy krasnoludkami a elfami i wied�miarzami, zabra� go ze sob� w podr�. Pewnego ranka, gdzie� na odludziu, mag umar� cicho i spokojnie w czasie snu, zostawiaj�c Penszowi k�opot, co uczyni� z jego cia�em i dobytkiem. Bard pochowa� maga, zgodnie z obyczajem uk�adaj�c go g�ow� w stron� wschodz�cego s�o�ca. Pocz�tkowo zamierza� odda� zar�wno niebieski p�aszcz, jak kryszta�ow� kul� oraz r�d�k� i Ksi�g� Czar�w w r�ce kogo� z Bractwa. Ale gdy si�gn�� do ci�kiej, ob�o�onej w sk�r�, okutej na rogach z�otem Ksi�gi Czar�w, nie m�g� si� ju� od niej oderwa�. Okaza�o si�, �e napisana by�a w j�zyku krainy, kt�r� Penszo kiedy� odwiedzi�. I tak w ci�gu jednego dnia i jednej nocy zdecydowa�, �e zostanie czarodziejem. W�o�y� niebieski p�aszcz, wsadzi� za pas r�d�k�, ulokowa� w jukach Ksi�g� i kul�, po czym dosiad� konia i ruszy� przed siebie. Nie tak prosto jednak sta� si� z �o�nierza, barda i w��cz�gi magiem. Nie na darmo przecie� czarodzieje ca�ymi latami, od dzieci�stwa ucz� si� korzystania z Mocy i pos�ugiwania si� Ksi�g� Czar�w. Ale Penszo (kt�ry ju� nazywa� si� Arivaldem, gdy� wyobra�a� sobie, �e to imi� lepiej pasuje do jego obecnej pozycji) by� dociekliwy, uparty i pracowity. A przy tym niebywale zdolny. Nikt chyba w tak kr�tkim czasie, korzystaj�c tylko z w�asnej intuicji, nie potrafi�by nauczy� si� tak wiele. Gdyby by� szkolony od dziecka, zapewne m�g�by sta� si� najwybitniejszym z �yj�cych mag�w. Ale i tak ju� po miesi�cu zajad�ych pr�b potrafi� wyczarowa� sobie na �niadanie bu�k� (fakt, �e najcz�ciej czerstw�) oraz ser i mleko. P�niej dowiedzia� si�, jak zapobiega� zm�czeniu, jak leczy� najprostsze choroby u ludzi i u byd�a oraz jak wykonywa� najbanalniejsze czarodziejskie sztuczki w rodzaju ob�askawiania dzikich zwierz�t czy zapalania ognia z niczego. Po blisko trzech latach umia� ju� pos�ugiwa� si� kryszta�ow� kul�, tworzy� z�udne mira�e i odr�nia� s�owa prawdziwe od k�amliwych. Nie nauczy� si� jednego: nie sta� si� taki, jaki powinien by� czarodziej. Nie by� wi�c zimny, wynios�y i wzgardliwy. Traktowa� wszystkich serdecznie i z �yczliwo�ci�, cz�sto si� u�miecha�, a z d�ugiej siwej brody co rusz wytrz�sa� okruszki bu�ki lub sera. Nikt by nie wierzy�, �e niegdy� by� najemnym �o�nierzem, dow�dc� tylnej stra�y samego krasnoludzkiego kr�la Wszobrodego. Stara� si� tylko nigdy nie natkn�� na prawdziwego maga, bo s�dzi�, �e zbyt �atwo rozpoznano by w nim samozwa�ca. Wiedzia� ju� jednak, i� milczenie lub odpowiadanie zbitk� niezrozumia�ych formu� jest najlepszym sposobem na wszystkie podejrzenia. Mo�e te� z powodu obaw przed innymi czarodziejami wybra� si� na Wybrze�e, kt�re s�yn�o ze spokojnego �ycia oraz z tego, �e niewielu go�ci kiedykolwiek tam przybywa. Wybrze�e, skaliste i nieurodzajne, �yj�ce g��wnie z morskich po�ow�w, nie by�o miejscem, kt�re ch�tnie odwiedzaliby kupcy, magowie czy rycerze. �ycie snu�o si� tu powolutku, od jednego po�owu do drugiego, ludzie byli pro�ci i spracowani, a krajem rz�dzi�a m�odziutka ksi�niczka, kt�r� zachwyca�o, �e ma w�asnego maga, bo powszechnie wiadomo by�o, �e czarodzieje nie lubi� opuszcza� Silmaniony. Arivald ju� sz�sty rok przebywa� na Wybrze�u. Mieszka� w ma�ym dwuizbowym domku, niedaleko pla�y, przycupni�tym tu� u st�p Wie�y Stra�nik�w. Do codziennych obowi�zk�w maga nale�a�o poranne wchodzenie na wie�� i przepatrywanie okolic za pomoc� kryszta�owej kuli. Kryszta�owa kula co prawda r�wnie dobrze spisywa�aby si� na pla�y, ale mieszka�cy mogliby by� niespokojni, nie widz�c co rano na szczycie niewielkiej sylwetki czarodzieja w charakterystycznym spiczastym kapeluszu. Wie�a by�a stara, mia�a strome, cz�ciowo ju� spr�chnia�e schody, ale najgorzej by�o w czasie sztormu, kiedy wiatr stara� si� wywia� czarodzieja za balustrad�, a w�ciek�a ulewa ca�kowicie moczy�a niebieski p�aszcz. Tak wi�c �ycie maga mia�o i swoje z�e strony. I o nich zawsze my�la� rankiem z niech�ci� i niecierpliwo�ci�. Dzie�, w kt�rym rozpocznie si� nasza historia, by� jednym z tych pi�knych s�onecznych dni, kiedy niebo jest bezchmurne, wiatr uspokojony gor�cem zaszywa si� gdzie� w g�rach, a powierzchnia morza przypomina lustro. W taki w�a�nie czas Arivald, posapuj�c cicho, wdrapa� si� na strome schody wie�y i odpocz�wszy chwil� na g�rze, ustawi� przed sob� kryszta�ow� kul�. Od razu zdziwi� go odmienny wygl�d kryszta�u. Zwykle jasny i przejrzysty, teraz jakby pociemnia� i zmatowia�. Mag splun�� na palec. Potar� nim kul�, ale nic si� nie zmieni�o. - Co� takiego - mrukn�� do siebie - s�dz�, �e nic dobrego to nie oznacza. - Oczywi�cie - odezwa� si� nagle jaki� zgrzytliwy g�os. Arivald drgn�� zaskoczony i dojrza� w kuli g�ow� niem�odego ju� cz�owieka w spiczastym niebieskim kapeluszu. Cz�owiek ten mia� czarne, przenikliwe oczy. One w�a�nie patrzy�y z pogard� i z�o�liwo�ci� na zdumionego czarodzieja. - B�dzie to bardzo niemi�y dzie�, m�j drogi Penszo, kiedy zjawi� si� u ciebie - ci�gn�� g�os - a nie zjawi� si� sam. Patrz. Obraz w kuli zm�tnia� i nagle zamiast twarzy czarnoksi�nika pojawi�o si� w niej kilkadziesi�t smuk�ych okr�t�w o d�ugich smoczych �bach, p�yn�cych przez morze pod wielkimi purpurowymi �aglami. Ale Arivald na tyle ju� doszed� do siebie, �e raz-dwa wymamrota� zakl�cie przeciw omamom i szybko dotkn�� r�d�k� kuli. B�ysn�o, zamigota�o i pozosta�o tylko sze�� okr�t�w. Mag u�miechn�� si� sam do siebie. - No, no - zn�w pojawi�a si� twarz czarnoksi�nika - nauczy�e� si� czego�, Penszo. Ale to, co widzia�e�, to ju� nie omam. Nied�ugo te sze�� okr�t�w dobije do waszego Wybrze�a. - Czego chcesz ode mnie? - spyta� Arivald, prze�ykaj�c �lin�. - Od ciebie? Nic. Jeste� tylko n�dzn� kreatur� i spotka ci� zas�u�ona kara za podszywanie si� pod jednego z cz�onk�w Tajemnego Bractwa. Ju� dawno nikt nie o�mieli� si� na tak� bezczelno��. Kara musi by� wi�c surowa, aby odstraszy� innych niedosz�ych samozwa�c�w. Ale tobie po�wi�c� tylko chwil�. P�yn� na Wybrze�e po ksi�niczk�, bo zapragn��em jej. Niech si� przygotuje do wyjazdu ze mn�, bo je�li nie... - czarnoksi�nik zawiesi� g�os - to kamie� na kamieniu nie pozostanie z ca�ego Wybrze�a. Powt�rz jej to. Arivald potar� mocno brod� i jak zwykle posypa�y si� z niej okruchy chleba. Czarnoksi�nik w kuli za�mia� si� zgrzytliwie. - S�yszysz, idioto? - sykn��. - Powt�rz jej, �e przybywa oblubieniec i lepiej niech b�dzie gotowa, aby mnie czule powita�. Twarz czarnoksi�nika znikn�a, ale kryszta� pozosta� ciemny, zmatowia�y. Arivald usiad� na rozchwierutanym zydlu i stara� si� zebra� do kupy rozbiegane my�li. Naprawd� by� wstrz��ni�ty i co tu du�o m�wi�, mocno wystraszony. Kiedy ju� jednak uspokoi� troch� nerwy, pomy�la�, �e najwa�niejsz� spraw� by�oby dowiedzie� si�, jak daleko od Wybrze�a znajduj� si� okr�ty naje�d�cy. A na to zna� tylko jeden spos�b. Wygrzeba� z obszernej kieszeni p�aszcza, kawa�ek w�gla i narysowa� na pod�odze ko�o, potem wpisa� w nie gwiazd�, kt�rej pi�� ramion poznaczy� odpowiednimi dla ka�dego symbolami. Stan�� w �rodku ko�a i podrapa� si� po nosie. - Zaraz, zaraz, jak to by�o... Murem takal faris? Muram pahnal oris? R�nica by�a zasadnicza, bo jedno zakl�cie przywo�ywa�o kt�rego� z ma�ych morskich demon�w, a drugie leczy�o katar. Arival-dowi bardziej zale�a�o na demonie, zw�aszcza �e od lat nie chorowa� na katar. - Murem takal faris - powiedzia� w ko�cu, przymykaj�c oczy i przywo�uj�c Moc. Sprawa zreszt� na tym si� nie ko�czy�a. R�d�k� nale�a�o wykona� skomplikowan� sekwencj� ruch�w (a jeden b��d m�g� popsu� wszystko), po czym wypowiedzie� d�ug� formu�� rozkazu, kt�ra Arivaldowi jako� nigdy nie chcia�a na sta�e wej�� do g�owy. Tym razem jednak wszystko musia�o p�j�� dobrze, bo po chwili co� mokrego pacn�o o pod�og�. Mag zobaczy� ma�ego zielonego demona omotanego wodorostami i z�o�liwie patrz�cego na niego wy�upiastymi oczami. - Czego chcesz, sklerotyczny czarodzieju, co? - zaskrzecza�. - No, no - mag pogrozi� mu r�d�k� - b�d� grzeczny, bo ci� uspokoj�. Zaraz, zaraz, jak to by�o... - Przypomina� sobie, w jaki spos�b karci si� krn�brne demony. Demon westchn�� g�o�no. - Ju� dobrze, dobrze. Gadaj, czego chcesz. Nie mam czasu siedzie� tu godzinami, nim ty przypomnisz sobie formu�k� przymuszenia. Wol� po dobroci. Tylko chcia�bym wiedzie�, czy pami�tasz, jak mnie uwolni� od rozkazu. - Zdaje si�, �e pami�tam - mrukn�� niepewnie Arivald. - Mam nadziej� - odpar� zrezygnowanym tonem demon. - No, czego chcesz? - Sze�� okr�t�w p�ynie w stron� Wybrze�a - powiedzia� mag. - Kiedy tu b�d�? - A sk�d ja mog� wiedzie�, co ja wr�ka jestem? - obrazi� si� demon. - Mog� najwy�ej powiedzie�, gdzie s� - doda� pojednawczo. - W�a�nie o to mi chodzi. - Swoj� drog� �adny z ciebie czarodziej, skoro musisz mnie wzywa� do takiego g�upstwa - zauwa�y� nie bez z�o�liwo�ci demon. - Trzydzie�ci dwie mile, ale wiatr s�abnie i trzeba omija� ska�y. W tym tempie b�d� tu nie wcze�niej ni� pojutrze. No, zadowolony? Arivald skin�� g�ow� i wyrecytowa� formu�� odej�cia. O dziwo, bezb��dnie. Demon znikn�� tak szybko, jak si� pojawi�. Teraz przyszed� czas, aby powa�nie zastanowi� si� nad ca�� t� niebywa�� i zatrwa�aj�c� spraw�. Mag usiad� na pod�odze i w zamy�leniu przeczesa� palcami d�ug� brod�. Przez dwa dni mo�na zrobi� wiele. Na przyk�ad na szybkim koniu opu�ci� Wybrze�e i znale�� si� w G�rach Iglicowych, sk�d ju� tylko trzy dni drogi do r�wnin. Ale zostawi� ksi�niczk�? Zostawi� tylu dobrych, spokojnych ludzi na pastw� czarnoksi�nika? Lecz c� innego pozostawa�o cz�owiekowi, kt�ry pochopnie przywdzia� mask� m�drca i czarodzieja? Przecie� nie ma najmniejszych szans w walce z czarn� magi�! W walce z sze�cioma okr�tami morskich rozb�jnik�w, a na pok�adzie ka�dego z nich co najmniej czterdziestu ludzi! To� pokonanie tej pot�gi by�o zadaniem nie tylko dla maga, ale i dla solidnego rycerskiego oddzia�u. Dwa dni. C� to s� dwa dni! Przez dwa dni nie wezwie si� posi�k�w zza g�r ani nie ufortyfikuje zamku. Przez dwa dni nie mo�na zrobi� zupe�nie nic! A mo�e jednak? W ko�cu Arivald nie by� byle kim. Dowodzi� oddzia�ami Wszobrodego, na jego r�kach umiera� krasnoludzki kr�l. Prze�y� masakr� na morribrondzkich bagnach, zasadzki elf�w, czary wied�miarzy i bagienn� trz�sawic�. Czas by�o obudzi� si� z d�ugiego i spokojnego snu! Kiedy otworzy� furtk� do ogrodu, zobaczy�, �e ksi�niczka w�a�nie bawi si� w chowanego. Pozna� to po zaaferowanych minach dworzan i po nerwowym przetrz�saniu przez nich krzak�w oraz wpatrywaniu si� w korony drzew. Od kiedy ksi�niczka zacz�a kara� najmniej gorliwych w tej zabawie, wszyscy bieganin� i zgie�kiem starali si� udowodni� swoje zaanga�owanie. Bo ksi�niczka kara� umia�a. Dla ka�dego potrafi�a wymy�li� co� niezbyt przyjemnego. Hrubelowi �piewakowi odebra�a na trzy dni harf�, Bomborowi Borsukowi zabroni�a przez tydzie� je�� ulubiony pasztet z zaj�czych j�zyk�w, Tardowi Wynios�emu kaza�a przez ca�y dzie� chodzi� w kobiecym czepku, a Magnusowi Pi�k-now�osemu �ci�a loki przy samej sk�rze. Ksi�niczka nie by�a uosobieniem �agodno�ci. By�a krn�brna, z�o�liwa i pyskata, ale mia�a z�ote serce i wszyscy j� kochali. - O, Arivald - zadyszany Magnus, kt�ry nawiasem m�wi�c zupe�nie idiotycznie wygl�da� ostrzy�ony na je�a, zatrzyma� si� obok. - Witaj. Czy nie m�g�by� znale�� ksi�niczki? - spyta� ciszej, a potem doda� ju� szeptem: -1 tylko mnie powiedzie�, gdzie si� schowa�a? - Oczywi�cie, m�j drogi - odpar� mag. - Nad jeziorem, pod granitowym lwem. W takiej okropnej dziurze. Ca�� sukni� ma ub�ocon�. - Dzi�ki, panie! - Magnus pogna� p�dem w stron� jeziora. Czarodziej u�miechn�� si� lekko do siebie. Takie rzeczy jeszcze potrafi�. Zaraz jednak spowa�nia�. Nie by�o czasu na chichy, �miechy i zabawy. Nadszed� czas walki! Ksi�niczka wraca�a razem z zadowolonym Magnusem. Zastanawia�a si�, czy by� nad�san�, czy nie. W dziurze by�o wilgotno, brudno i ohydnie �mierdzia�o, ale dot�d nikt tej kryj�wki nie odnalaz�. A teraz ten Magnus, no! Wydawa�o si�, �e to taki niedorajda. - Dzie� dobry, pani - rzek� mag, pochylaj�c g�ow�. - O, Arivald! Od dawna tu jeste�? - spyta�a podejrzliwie. - Dopiero co nadszed� - zapewni� spiesznie Magnus. - No, nie wiem - ksi�niczka uwa�nie spojrza�a na niego. - Co� wolno odrastaj� ci te w�osy - doda�a z�o�liwie. Magnus si� zaczerwieni�. Arivald uj�� ksi�niczk� stanowczo pod r�k� i poprowadzi� parkow� alej� w stron� zamku. Da� znak dworzanom, aby nie szli za nimi. - C� to si� sta�o? - ksi�niczka by�a zdumiona. - Nieszcz�cie, pani - westchn�� czarodziej. - C�e� znowu sknoci�? - spyta�a beztrosko i nieco z�o�liwie. Arivald pu�ci� jej s�owa mimo uszu. - Czy s�ysza�a�, pani, o morskich rozb�jnikach p�ywaj�cych okr�tami o smoczych �bach? - Oczywi�cie, Arivaldzie, ale c�... - P�yn� tutaj - doko�czy� mag - w sze�� okr�t�w. Ksi�niczka umilk�a i odgarn�a z czo�a kosmyk w�os�w. Teraz nie by�a to ju� weso�a dziewczynka bawi�ca si� w chowanego i drocz�ca ze wszystkimi. Przed Arivaldem sta�a w�adczyni. - Jeste� pewien? - Tak, pani. - Kiedy tu b�d�? - Za dwa dni, pani. - Dobrze, wy�l� go�c�w w g�ry, og�osz� wici po wioskach. Do pojutrza powinno stan�� z pi��dziesi�t zbrojnych, jak s�dzisz? - Zgadzam si� z tob�, pani. Ale razem b�dziemy mie� tylko setk� m�czyzn umiej�cych w�ada� toporem czy �ukiem. Przesz�o dwa razy mniej ni� oni. A to s� mordercy, pani. Najlepiej wy�wiczeni i najbardziej okrutni mordercy na �wiecie. - A twoja magia? Nic nie poradzisz? Teraz trzeba by�o przej�� do najgorszego. - P�ynie z nimi czarnoksi�nik, pani. Mag o pot�dze tak wielkiej, �e nie �ni� nawet, by mu dor�wna�. - Czarnoksi�nik! - powt�rzy�a ksi�niczka i poblad�a. - Czy utrzymamy si� cho� dwa tygodnie w zamku? Wy�l� go�c�w za g�ry. M�j wuj... - Nie utrzymamy si�, pani - pokr�ci� g�ow� Arivald. - Kilka dni, mo�e tak, ale nie trzy tygodnie. Bo najmniej tyle potrzeba. - C� robi�? - ksi�niczka splot�a nerwowo d�onie. - Czego oni tu chc�? Nie ma u mnie bogatych �up�w ani... - spojrza�a w twarz maga i umilk�a. - Ty wiesz - szepn�a po chwili. - Wiesz, czego chc�, prawda? - Tak, pani. - M�w wi�c! - Ciebie! - Mnie... mnie... och, rozumiem. - Ukry�a twarz w d�oniach. Zn�w by�a tylko ma�� dziewczynk�. Teraz przestraszon� i zap�akan�. Arivald obj�� j�. Wtuli�a g�ow� w jego rami�. - Nie p�acz, malutka - powiedzia� czule - ja ci� obroni�. I kiedy m�wi� te s�owa, �wi�cie w nie wierzy�. Hrenwig Wilk sta� na dziobie statku i w milczeniu wpatrywa� si� w dal. Za sob� s�ysza� r�wny �omot wiose� i miarowy, monotonny g�os �eglarza podaj�cego rytm. Wiatr zupe�nie ucich�, �agle wisia�y sflacza�e, wi�c do Wybrze�a dop�yn� dopiero za dwa dni. Hrenwigowi nie podoba�a si� ta ca�a wyprawa, nie podoba� mu si� te� ten, z kt�rym ubili interes. Mo�e dlatego �e Hrenwig jak wszyscy Danskarczycy nie lubi� czarnoksi�nik�w i nie ufa� im. Zreszt� nikomu nie ufa�. I pewnie tylko dlatego �y� do tej pory. Nigdy nie pop�yn��by z w�asnej woli na Wybrze�e, bo i po co? Okolica uboga, ludzie twardzi, nawykli do topora i oszczepu. Za niewielkie �upy zap�aci�by du�ymi stratami. Ale czarownik obieca� im co�, co warte by�o o wiele wi�cej ni� par�na�cie trup�w, co�, o czym marzy� ka�dy danskarski rozb�jnik. Obieca� im map� morza wok� Z�otej Wyspy, map�, na kt�rej pono� zaznaczono wszystkie pr�dy i mielizny. Hrenwig zna� wielu, kt�rzy pr�bowali dotrze� na wysp�, tyle �e �adnego z nich nie widzia� ju� potem �ywego. A na wyspie, je�li wierzy� temu, co gadaj� ludzie, z�oto samo pcha si� do r�k. Hrenwig cierpia� ostatnio na brak tego kruszcu, wi�c da� si� skusi�. Wprawdzie wszyscy czarownicy to chytrusi i oszu�ci, ale nie g�upcy. D�ugo umiera ten, kto oszuka� danskarskiego rozb�jnika. A jak nawet ucieknie, �wiat stanie si� dla niego bardzo malutki. Danskar wsz�dzie ma szpieg�w, a krzywda jednego jest krzywd� wszystkich. Hrenwig zacisn�� mocno d�onie w pi�ci. Czarownik dostanie, czego chce, dostanie dziewczyn�, ale biada mu, je�eli nie da mapy. Magia magi�, a top�r toporem. A Hrenwig mia� wielk� ochot� sprawdzi�, czy czarownicy umieraj� tak samo jak zwykli ludzie. Na Wybrze�u trwa�y gor�czkowe przygotowania. �ci�gali ju� ludzie z niedalekich osad, go�cy po�pieszenie przemierzali kraj, ku�nia pracowa�a pe�n� par�, a u mistrza ciesielskiego a� kipia�o. Arivald nie by� od tego, aby nie spr�bowa� si�y swej magii. �l�cza� ca�� noc i nast�pny dzie� nad ksi�g�, rysowa� jakie� znaki, powtarza� formu�y i zakl�cia, wzywa� demony. W efekcie nad ranem pada� ju� z n�g, ale mia� to, co chcia� mie�. Wiedzia� ju�, jak wywo�a� burz�. Co tam burz�, ma�o powiedziane! Sztorm, cyklon, nawa�nic�. Oto do czego doszed�!... Lecz kiedy stan�� na szczycie Wie�y Stra�nik�w, kiedy po kilku pomy�kach wreszcie pu�ci� w �wiat straszne zakl�cie, a� zadr�a�. Bo na pe�nym morzu mia� si� rozp�ta� �ywio� przera�aj�cy w najwy�szym stopniu. Pr�no jednak Arivald czeka� ni - pierwsze czarne chmury, grzmoty i b�yskawice. Czarnoksi�nik Vargaler przerwa� na chwil� rozmow� ze sternikiem, popatrzy� bacznie w stron� Wybrze�a, u�miechn�� si� pod nosem, po czym wyci�gn�� zza pasa r�d�k�, machn�� ni� kilkakro� w powietrzu, zamrucza� co� i wr�ci� do przerwanego dialogu. Burza niestety nie nadci�gn�a; Arivald, szczerze m�wi�c, by� rozczarowany. Nie spodziewa� si� wiele po swoich umiej�tno�ciach, ale liczy�, no, chocia�by na ulew� i grzmoty. A tymczasem niebo by�o bezchmurne jak poprzednio i pogoda robi�a si� i�cie letnia. Pocieszaj�ce by�o to, �e ludzie na pla�y dwoili si� i troili, a praca pali�a im si� w r�kach. Zreszt� nic dziwnego. Nikt nie lubi odwiedzin danskarskich rozb�jnik�w. Vargaler by� coraz bardziej zadowolony. Okr�ty zbli�a�y si� do Wybrze�a. Jeszcze godzina, mo�e dwie i l�d stanie si� widoczny. Czarnoksi�nik traktowa� t� wypraw� nader lekcewa��co. Zreszt� kog� by�o si� ba�? N�dznego uzurpatora, kt�ry lizn�� jakie� okruchy magii? Vargaler nie zada� sobie nawet trudu, by zajrze� w kryszta�ow� kul�. W ko�cu nic ciekawego w niej nie zobaczy. A Penszo pr�bowa�, i to si� czarnoksi�nikowi nawet podoba�o, bo lubi� ludzi upartych. Pr�bowa� zrobi� burz�, ale Vargalerowi chcia�o si� �mia� na my�l o tym, ilu wa�nych element�w brakowa�o w zakl�ciu. Zreszt� nie zlikwidowa� sztormu, tylko wys�a� bardziej na wsch�d, niech tam si� martwi�. Wyt�y� wzrok. Zdawa�o mu si�, �e widzi ju� lini� brzegu. - Dop�ywamy - doszed� go zza plec�w g�os Hrenwiga. - Mam nadziej�, �e wiesz, co m�wi�e�. - Jestem pewien - odpar� czarnoksi�nik. - Jak uzbieraj� setk�, to chyba b�dzie cud, ale nie s�dz�, by ksi�niczka chcia�a bitwy. Zobaczysz, przyjdzie b�aga� o �ask�. - Mam nadziej� - mrukn�� rozb�jnik - a poza tym nienawidz� mie� przeciw sobie mag�w. Wcale mi si� nie podoba, �e jaki� tam mieszka. - B�d� spokojny - u�miechn�� si� lekcewa��co Vargaler. - Jego bior� na siebie. Hrenwig przy�o�y� d�o� do czo�a i zmru�y� oczy. - Tam stoj� ludzie - powiedzia� lekko zdziwiony, wyt�aj�c wzrok. Czarnoksi�nik wzruszy� ramionami. - Tym lepiej, skoro witaj� nas na pla�y. Wszystko p�jdzie szybciej, ni� gdyby zamkn�li si� w grodzie. - Jest ich du�o - rzek� wolen Hrenwig i spojrza� badawczo w stron� Vargalena. Czarnoksi�nik zniecierpliwiony, gdy� mia� s�abszy wzrok od rozb�jnika, strzepn�� tylko d�o�mi. - Zaraz zobaczymy, co si� dzieje - mrukn��. - Poczekajmy. Zbli�ali si�. Wios�a zwolni�y rytm i sze�� id�cych �eb w �eb okr�t�w sun�o jedynie si�� rozp�du. Byli ju� tak blisko pla�y, �e widoczny sta� si� ka�dy szczeg�. No, mo�e nie ka�dy szczeg�, ale wszystko co wydawa�o si� znacz�ce. - Oszuka�e� nas - warkn�� Hrenwig, chwytaj�c czarnoksi�nika za ramiona. Vargaler og�upia�y wpatrywa� si� w brzeg, na kt�rym w pi�ciu szeregach d�ugo�ci mo�e tysi�ca krok�w stali okuci w stal rycerze. Na przedzie wida� by�o �ucznik�w, co najmniej dwustu, a za nimi jeszcze trzystu zbrojnych z toporami, pikami lub mieczami. Tu� przy brzegu wody spoczywa�y trzy balisty, obok ka�dej le�a� poka�ny stos kamieni. - G�upcze! - krzykn�� Vargaler. - To musi by� omam! Hrenwig pu�ci� go na chwil� i przeci�gn�� spojrzeniem po swoich ludziach, kt�rzy zas�pieni i zdumieni przypatrywali si� obro�com Wybrze�a. - R�b, co chcesz, czarowniku - warkn�� Hrenwig - ale p�ki widz� to, co widz�, �adna ��d� nie dobije do pla�y. Vargaler wyci�gn�� zza pasa r�d�k�, machn�� kilkakro�, wymamrota� jakie� zakl�cie, ale pi�ciuset wojownik�w jak sta�o, tak sta�o. �ucznicy szukali sobie najdogodniejszych miejsc, obs�uga balist uk�ada�a kamienie, a siwobrody starzec chodzi� mi�dzy rycerzami. - Nic nie rozumiem - potrz�sn�� g�ow� czarnoksi�nik. - Przecie� nie mogli zd��y� wezwa� posi�k�w zza g�r. - S�uchaj, czarowniku! - Hrenwig opar� si� o reling. - Nie boj� si� tych ludzi i ch�tnie bym przejecha� im po karkach. Zw�aszcza �e mog� to by� przebrane kobiety, st�d przecie� nie wida� dobrze. Ale ciekaw jestem, z kim podbij� Z�ot� Wysp�, jak mi tu wytn� po�ow� za�ogi. Wymy�l co�, m�dralo. Vargaler w zdenerwowaniu wzruszy� ramionami. - No, zr�b co� - rzuci� ponaglaj�co rozb�jnik. - Burz�, ogie�. Sam chyba wiesz najlepiej. Czarnoksi�nik po raz kolejny zaduma� si� nad niewiedz� ludzi. Czy oni s�dz�, �e burza to tak jak pstrykn�� palcami? Nad dobr� burz� nale�y siedzie� �adne p� dnia, a i wtedy nie zawsze wychodzi. �eby jeszcze stali w lesie, ale tutaj? Co on ma pali�? Piasek? Wod�? Te� pomys�! Vargaler uzna�, �e czas u�y� kryszta�owej kuli. Wygrzeba� j� ze swego wora, zas�oni� palcami przed rozb�jnikiem i po chwili wiedzia� ju� wszystko. Tylko stu, mo�e stu dziesi�ciu ludzi sta�o na brzegu. Reszta, ci w dalszych szeregach, to zr�cznie wykonane manekiny w drewnianych zbrojach pomalowanych b�yszcz�c� farb�. Pierwsze szeregi, kr�c�c si� i przemieszczaj�c, sprawia�y dla patrz�cego z oddali wra�enie, i� ca�a pla�a pe�na jest ruchu. Vargaler u�miechn�� si� triumfuj�co. - To atrapy - powiedzia� rado�nie. - Naprawd� jest ich tylko stu. - Poka�! - Hrenwig odepchn�� go od kuli. - Nic w niej nie widz� - warkn��. - Tylko ja potrafi� w ni� patrze� - odpar� wynio�le Vargaler - ale wierz mi, mo�emy atakowa�. Hrenwig nie by� cz�owiekiem g�upim. Zreszt� gdyby by� g�upi, nie prze�y�by tyle lat jako hovding danskarskich rozb�jnik�w. Nie mia� co prawda poj�cia, w jaki spos�b liczba obro�c�w si�gn�a tak zawrotnej wysoko�ci, ale nie podejrzewa�by nikogo b�d�cego przy zdrowych zmys�ach, �eby budowa� na pla�y sztucznych ludzi. Przecie� na Wybrze�u wiedziano, i� przyp�ywa czarnoksi�nik, a jego nie pr�bowano by nabiera� na tak prymitywn� sztuczk�. Teraz oczywi�cie Vargaler chce walki, ale przecie� jemu nie zale�y, czy prze�yje j� dwustu rozb�jnik�w, czy �aden. �aden to nawet lepiej, bo nie trzeba b�dzie nikomu dawa� mapy. Hrenwig by� za szczwanym lisem, aby z�apa� si� w pu�apk�. - R�cz� - powiedzia� Vargaler - �e trzy ostatnie szeregi to tylko imitacja, balisty zreszt� z pewno�ci� te�. Uwierz mi. Hrenwig da� znak d�oni� i ��d� z lewej pomkn�a w stron� brzegu. - Zobaczymy - mrukn�� absolutnie nieprzekonany. Kiedy okr�t by� ca�kiem niedaleko i czarnoksi�nik zaczyna� si� ju� triumfalnie u�miecha�, nagle balisty j�kn�y. Huragan kamieni uderzy� w ��d�, kt�ra wprawdzie zdo�a�a umkn��, ale Hren-wig dobrze widzia� kilku swoich ludzi le��cych na pok�adzie. - Idioto! - Oczy rozb�jnika pa�a�y gniewem. - Atrapa, co? Sztuczka, imitacja? Bra� go, ch�opcy! - rykn�� nagle. Czarnoksi�nik zaj�cza� w �elaznych ramionach �eglarzy. Nim zdo�a� uczyni� cho� ruch, zwi�zali mu linami r�ce i nogi. - Przekln� was - zacz��. - Rzuc� taki urok, �e nigdy... - Zatka� mu g�b�! - rozkaza� Hrenwig. Popatrzy� na omotanego czarnoksi�nika i podrapa� si� po g�owie. W gruncie rzeczy jak na danskarskiego pirata by� do�� uczciwym cz�owiekiem, ale mag�w serdecznie nienawidzi�. - Odp�ywamy - zadecydowa� - a ty, �otrze - zwr�ci� si� do Vargalera - opowiesz wszystko, co wiesz o tej mapie. Bo je�li nie - zawiesi� g�os i spojrza� na za�og� - to ju� od dawna chc� us�ysze�, jak �piewa przypiekany czarownik. Odpowiedzia� mu rechot rozb�jnik�w. �odzie p�yn�y na pe�ne morze. Na zamkowy podw�rzec wyniesiono sto�y, suto zastawiono je jad�em i napojami. Zar�ni�to wiele kr�w, �wi�, mn�stwo kur, kucharze ksi�niczki pracowali jak w ukropie przez ca�y dzie�. Wytoczono beczki dobrego, marcowego piwa, a ksi�niczka kaza�a nawet si�gn�� po dwustuletnie wino trzymane na specjalne okazje. Okazja by�a przecie� jedyna w swoim rodzaju. Wybrze�e odpar�o Danskarczyk�w i w dodatku czarnoksi�nika! B�dzie co opowiada� dzieciom i wnukom, b�dzie czym zadziwia� przyjezdnych. Teraz go�cie jeden przez drugiego che�pili si�, co kto zrobi� dla wsp�lnej sprawy. Ten krzycza�, �e najlepiej i najszybciej ciosa� drewniane zbroje, �w twierdzi�, �e gdyby nie he�my, kt�re zrobi�, to kto wie, co by si� sta�o, tamten na odmian� uwa�a�, �e zwyci�stwo Wybrze�e zawdzi�cza zr�cznemu pomalowaniu sztucznych pancerzy. Najg�o�niej wydzierali si� otoczeni zachwyconymi dziewkami Magnus i mistrz Borhan. Oni bowiem doprowadzili do �adu stare i nieu�ywane od lat balisty, oni postarali si�, aby by�y zdolne odda� cho� jeden strza�. O Arivaldzie nikt nie wspomina�. Ale nie z niewdzi�czno�ci. Po prostu dla ka�dego by�o zupe�nie jasne, �e w�a�nie mag uratowa� Wybrze�e, a oni wszyscy mogli si� spiera� tylko o to, kto najlepiej wykonywa� jego polecenia. Teraz wpatrywano si� w niego z nabo�nym szacunkiem, uwa�nie s�uchano ka�dego s�owa, kt�re raczy� wypowiedzie�, jego opini� uwa�ano za ostateczn�, a o tym, by kto go poklepa� po ramieniu, hukn�� pucharem w jego puchar, czy poprosi� o zrobienie kilku niewinnych czarodziejskich sztuczek, nie by�o nawet mowy. Arivald odszed� od sto��w, od rozbawionych i pijanych ludzi. Pla�� docz�apa� do w�asnego domu i raz jeszcze rzuci� tylko okiem na gro�nie stoj�ce zast�py drewnianych rycerzy. Usiad� za sto�em i roz�o�y� Ksi�g� Czar�w. Czu� przepe�niaj�c� go Moc. Kiedy uczyni to, co zamierza� od dawna, wtedy b�dzie naprawd� magiem. Pot�nym magiem Arivaldem. Ksi�niczka by�a niewyspana, cho� dawno min�o po�udnie, ale na pro�b� Arivalda wysz�a z sypialni. - Co tak wcze�nie? - spyta�a ziewaj�c. - Mam dla ciebie prezent, pani - odpar� dumnie mag. - Prezent? - zainteresowa�a si� ksi�niczka, zapominaj�c o senno�ci. - Tak, pani. - Czarodziej po�o�y� na stole dwa niewielkie kamyki. - One zamieni� si� w to, o czym zawsze marzy�a�. - Brylantowe kolczyki! - klasn�a w d�onie ksi�niczka. - Ot� to - stwierdzi� z godno�ci� Arivald. - Poczekaj, zawo�am wszystkich! - krzykn�a ksi�niczka i ju� wypad�a z komnaty wo�aj�c: - Magnusie, Hrubelu,Tordzie, Bomborze! Kiedy zjawili si� na rozkaz, ksi�niczka obwie�ci�a: - Arivald stworzy dla mnie brylantowe kolczyki. Tylko maj� by� du�e - zastrzeg�a. Wszyscy zastygli w podziwie, z szacunkiem wpatruj�c si� w skupion� twarz maga i w jego uniesion� r�d�k�. - Marraris, develtos, sambargo! - krzykn�� Arivald, po czym wykona� kilka skomplikowanych ruch�w i stukn�� r�d�k� w kamienie. B�ysn�o, pod sufit podni�s� si� dym, a kiedy opad�, obecni ujrzeli siedz�c� na stole wielk� ropuch�. Wyj�tkowo wielk� i wyj�tkowo paskudn�. - Oj! - pisn�a zaskoczona ksi�niczka. Dworzanie na chwil� zamarli, jakby zmienili si� w pos�gi, a wreszcie gruchn�li pot�nym �miechem. Bombor a� si� zatoczy� i wpad� pod st�. Ropucha uciek�a. Arivald zwiesi� g�ow� i wolno schowa� r�d�k� za pas. Chcia� odwr�ci� si� i odej��, kiedy ksi�niczka rzuci�a mu si� na szyj� i uca�owa�a w policzek. - Przecie� w�a�nie takiego ci� kochamy - szepn�a. Spojrza� po twarzach dworzan i u�miechn�� si�. By� pewien, �e nast�pnym razem nikt nie b�dzie si� ba� stukn�� z nim pucharem ani poklepa� po ramieniu. Dzieci zn�w poprosz� o czarodziejskie sztuczki. A to przecie� by�o najwa�niejsze na �wiecie. Ariva1d z Wybrze�a S�o�ce zachodzi�o purpurow� smug� rozci�gni�t� tu� nad po - wierzchni� morza. Krzyk ko�uj�cych rybitw wibrowa� w powietrzu, fale przyp�ywu miarowo �omota�y o brzeg, a na horyzoncie, pod samym s�o�cem, ros�y punkciki powracaj�cych �odzi. Ari-vald sta� na pla�y i g�adz�c d�ug� siw� brod� czeka� na przybycie rybak�w. Lubili, kiedy ich wita�, kiedy mogli pochwali� si� zdobycz�, a i on by� zadowolony, przygl�daj�c si� tym krzepkim ludziom, rado�nie wyrzucaj�cym z sieci na brzeg srebrzyste, trzepocz�ce si� ryby. Ale tego popo�udnia nie dane mu by�o powita� powracaj�cych z po�owu. Jeszcze nim zobaczy� zbli�aj�cych si� je�d�c�w, przeczu�, �e nadchodzi wa�na chwila. Chwila wyboru i podj�cia decyzji. Czarodzieje cz�sto odgaduj� podobne rzeczy, a Arivald mimo ca�ej swej niewiedzy i ignorancji by� przecie� czarodziejem. I to czarodziejem obdarzonym wielk�, cho� niewykorzystan� jeszcze moc�. Je�d�c�w by�o dw�ch. Obaj dosiadali karych, wypiel�gnowanych rumak�w z bogat� uprz꿹, obaj mieli srebrzyste p�pancerze i d�ugie miecze. Szkar�atne p�aszcze furkota�y na wietrze. Nikt nie m�g� wygl�da� tak wspaniale i godnie opr�cz rycerzy z Silmaniony. Nikt inny te� nie m�g� nosi� na p�aszczu tego charakterystycznego god�a przedstawiaj�cego oko zamkni�te w tr�jk�cie. Wierzchowce zary�y kopytami w piachu, a obaj je�d�cy jednocze�nie zeskoczyli z siode� i pochylili si� w pe�nym szacunku uk�onie. Byli zbyt do�wiadczeni, aby okaza� zdziwienie, cho� Bogiem a prawd� nie spodziewali si� zasta� kogo� takiego. My�leli, �e odnajd� bladego, wynios�ego starca o przenikliwym spojrzeniu i lodowatym g�osie, a natkn�li si� na cz�owieka z rozwichrzon� srebrn� czupryn� i sko�tunion� brod� okalaj�c� ogorza�� twarz. Na cz�owieka o nosie jak spory kartofel i strz�piastych siwych brwiach, pod kt�rymi b�yszcza�y niebieskie oczy. Gdyby jednak przypatrzyli si� uwa�niej, dostrzegliby, �e te oczy nie patrz� wcale na �wiat z dziecinn� naiwno�ci�. Starszy z dw�ch przybysz�w od razu poczu� sympati� dla maga, kt�ry tak odbiega� od jego wyobra�e�. - Jestem Hogwar Srebrnyli�� - rzek� sk�aniaj�c g�ow� - a to m�j towarzysz i przyjaciel, Mardil Niemowa. Przybywamy do ciebie, panie, na rozkaz Tajemnego Bractwa z Silmaniony. Arivald poczu� si� nieco zak�opotany. Zdawa� sobie spraw� z niestosowno�ci swojego ubioru. P�aszcz czarodzieja bowiem by� utaplany w piasku, na niebieskiej materii wyra�nie odznacza�y si� plamy wczorajszego wina i dzisiejszej owsianki, a spiczasty kapelusz sp�aszczy� si� i zdeformowa�, w niczym ju� nie przypominaj�c czcigodnego nakrycia g�owy, jakim by� dawno temu. - Mi�o mi was powita�, szlachetni panowie - odezwa� si� pewnym g�osem, cho� wizyta wzbudzi�a w nim niepok�j. Stali przez d�ug� chwil�, przygl�daj�c si� sobie nawzajem, a� wreszcie Hogwar przerwa� milczenie. - Mamy do przekazania wa�ne wiadomo�ci. Czy... - zawiesi� g�os. Mag kaszln��. - C�, porozmawiajmy u mnie - rzek� z wahaniem. - Jeste�cie pewnie g�odni i spragnieni, a koniom przyda si� �yk �wie�ej wody i troch� siana. - Jeste� nadzwyczaj �askawy, panie - odpar� Hogwar - przyjmujemy z rado�ci� twoje zaproszenie. Poszli pla�� w stron� Wie�y Stra�nik�w, pod kt�r� przycupn�� ma�y, dwuizbowy domek Arivalda. Wie�a Stra�nik�w. Tak, no c�, bardzo dumnie to brzmia�o, lecz naprawd� wie�a by�a wysok� na osiem metr�w, mocno nachylon� ku ziemi i potwornie rozchwierutan� budowl� j�cz�c� i trzeszcz�c� przy ka�dym podmuchu wiatru. Nikt nie pami�ta�, kto i kiedy postawi� na pla�y ten dziwny budynek. Nawet najstarsi mieszka�cy Wybrze�a twierdzili, �e jest on tu od zawsze. Stoj�cy obok domek Arivalda by� zupe�nie innego rodzaju. Prosty, lecz solidny. No ale w ko�cu zbudowa� go z sosnowych bali sam Arivald, kt�ry w czasie swego d�ugiego i bogatego �ycia otar� si� r�wnie� o zaw�d cie�li. Czarodziej stara� si� nie okazywa� tego po sobie, lecz nieoczekiwana wizyta bardzo go zaniepokoi�a. Tajemne Bractwo z Silmaniony zdawa�o si� zawsze czym� dalekim i ma�o realnym, a teraz w�a�nie przypomnia�o o swym istnieniu, wysy�aj�c tych oto rycerzy. Czego pot�ni magowie mog� chcie� od skromnego i cichego czarodzieja, kt�ry ju� od sze�ciu lat z ok�adem nie wy�ciubia� nosa poza Wybrze�e? A mo�e domy�lili si� podst�pu, mo�e przejrzeli oszustwa Arivalda i wzywaj� go, aby ukara� i napi�tnowa� za to, i� samo-zwa�czo zaj�� si� magi�, za to �e przyw�aszczy� sobie Ksi�g� Czar�w i kryszta�ow� kul�? Arivald pe�en by� jak najgorszych obaw, ale �udzi� si� jeszcze nadziej�, �e wszystko da si� wyja�ni�, a w razie czego, c�, pozostawa� tylko powr�t do dawnego �ycia. Trzeba b�dzie zej�� z oczu magom z Silmaniony, lecz na razie nale�a�o czeka� i cierpliwie s�ucha�, jakie wie�ci przywo�� obcy rycerze. Arivald wpu�ci� konie do niskiej, ciasnej ob�rki, gdzie znajdowa�o si� koryto z wod� i ���b z resztkami siana. Sta� tam zamy�lony osio�ek, ale pos�usznie ust�pi� miejsca wierzchowcom. Rycerze rozsiod�ali konie, widz�c, �e nie ma s�u�by, kt�ra zrobi�aby to za nich, po czym wyczy�cili im kopyta, przetarli grzbiety i rozczesali grzywy. Po chwili byli ju� gotowi, aby uda� si� na pocz�stunek do izby, a czarodziej zastanawia� si�, czy rycerze lubi� owsiank�, bo by�a to jedyna rzecz, pr�cz jakich� resztek sera i chleba, kt�r� m�g� ich ugo�ci�. - Czy mog� prosi� o jeszcze jedn� porcj�? - spyta� Hogwar, starannie oblizuj�c �y�k� i odk�adaj�c pust� misk�. Mag, kt�ry przedtem si� ba�, �e dostojni go�cie wzgardz� jego skromnym po�ywieniem, obecnie przypuszcza�, �e zapas owsianki, nagotowany na ca�y tydzie�, nied�ugo si� sko�czy. Chochla zazgrzyta�a o dno garnka i Arivald z t�umionym westchnieniem poda� rycerzowi pe�n� misk�. Hogwar i Mardil jedli z apetytem nie tylko dlatego, �e naprawd� zg�odnieli. W�dr�wka przez G�ry Iglicowe by�a do�� d�uga i nie�atwa, a w swojej rycerskiej karierze mieli ju� do czynienia z posi�kami stokro� gorszymi ni� Arivaldowa owsianka. Poza tym jak wszyscy ludzie nie znaj�cy tajnik�w sztuki czarodziejskiej przypuszczali, �e wszystko, co otacza mag�w, musi by� wyj�tkowe, specjalne i nieosi�galne d�a zwyk�ego cz�owieka. Tak wi�c wsp�lny posi�ek z czarodziejem i raczenie si� ugotowanymi przez niego przysmakami by�y dla nich zdarzeniem niecodziennym. Jako silmanio�scy rycerze s�u�yli czarodziejom i widzieli ju� wiele, ale mieli prze�wiadczenie, �e potrawy przygotowane r�k� maga musz� zawiera� w sobie co� z jego mocy. Nawiasem m�wi�c, by�a to prawda, z kt�rej Arivald nie zdawa� sobie nawet sprawy. A kiedy wyci�gn�li jeszcze z juk�w jeden i drugi buk�ak dobrego wina, �wiat wyda� im si� ca�kiem pi�kny. Arivald pi� r�wnie�, bo lubi� wino, cho� zdecydowanie wola� mocny, krasnoludz-ki spirytus, po kt�rym ludzie zwykle zachowywali si� tak, jakby wypili kubek ognia w p�ynie. Cz�ciowo wyzby� si� obaw, gdy� obaj go�cie traktowali go z wielk� atencj�. Nadchodzi� wiecz�r. Mag napali� w piecu, bo noce ostatnio stawa�y si� coraz ch�odniejsze. Siedzieli przy blasku grubych woskowych �wiec (kt�re by�y jedynym luksusem w ubogim domu Arivalda), leniwie s�cz�c wino. Rycerzom rozwi�za�y si� j�zyki, zw�aszcza Hogwarowi, ale i Mar-dil od czasu do czasu rzuca� jedno lub dwa zdania, co jak na niego by�o szczytem krasom�wstwa. Opowiadali, co dzieje si� w wielkim �wiecie, a czarodziej s�ucha� z uwag�, gdy� Wybrze�e rzadko odwiedzali go�cie, kt�rzy byliby tak dobrze poinformowani i orientowali si� w meandrach wielkiej polityki. Dowiedzia� si� wi�c o rosn�cej pot�dze kr�la Targentu Silme-verda Pi�knego i wys�ucha� pean�w na cze�� jego niezwyci�onej pancernej jazdy. Us�ysza� o wielkiej bitwie na dalekich bagniskach Mardaru, gdzie pad� kwiat esgravo�skiego rycerstwa i gdzie teraz co noc strasz� duchy poleg�ych wojownik�w, a �aden w�drowiec nie �mie nawet zbli�y� si� do tych teren�w. Dowiedzia� si� o najazdach okrutnych koczownik�w ze wschodu, przemierzaj�cych setki mil na wytrwa�ych w�ochatych konikach i pustosz�cych wszystko, co tylko si� da spustoszy�. Opisano mu barwnie �lub c�rki Silme-verda z ksi�ciem o�ciennego pa�stwa oraz turniej, kt�ry nast�pi� po �lubie. Hogwar pokona� w�wczas samego szcz�liwego oblubie�ca i w efekcie musia� salwowa� si� ucieczk� przed nas�anymi przez ura�onego Silmeverda skrytob�jcami. Wreszcie jednak nadszed� czas, kiedy go�cie musieli wyjawi� cel odwiedzin. Hogwar westchn�� ci�ko w duchu. Jego reputacja zale�a�a od powodzenia misji i wiedzia�, �e musi przekona� czarodzieja do swoich plan�w. - My�l�, panie - zacz�� - i� pragn��by� wiedzie�, dlaczego pozwolili�my sobie niepokoi� ci� nasz� wizyt�. - Zamieniam si� w s�uch - odpar� uprzejmie Arivald. - Wielki Mistrz Harburaler - przy tych s�owach obaj rycerze powstali - Pan Czarnej R�d�ki i W�adca Tysi�ca Zakl�� zaprasza ci�, panie, na spotkanie Tajemnego Bractwa. Odb�dzie si� ono w siedzibie Bractwa, w Silmanionie i zjawi� si� tam najznamienitsi magowie z ca�ego �wiata. O m�j Bo�e, pomy�la� Arivald. To straszne. Trzeba si� jako� wykpi� od wyjazdu. Przecie� ci wszyscy pot�ni czarnoksi�nicy w mig odgadn�, �e jestem samozwa�cem, i zjedz� mnie na drugie �niadanie. - Jestem zrozpaczony, panowie - rzek� g�o�no - ale tak daleka i ci�ka podr� nie jest wskazana w moim wieku. Zreszt� niespe�na rok temu mieli�my pewne k�opoty z danskarskimi piratami i dlatego musz� pozosta� tutaj, by chroni� Wybrze�e. - Kt� nie s�ysza�, o dostojny - odezwa� si� grzecznie Hogwar - o pogromie Hrenwiga Wilka i kl�sce czarnoksi�nika! �wiat zosta� ol�niony twym triumfem, panie, i pragnie pozna� tego, co rozgromi� danskarskich rozb�jnik�w i mistrza czarnej magii, pod�ego Vargalera. - No, no, co� takiego, nie s�dzi�em, �e ta wie�� gdziekolwiek dotrze. - Ale� panie! - Hogwar roz�o�y� r�ce. - W ka�dym porcie, ba, nawet daleko w g��bi l�du twoje imi� jest doskonale znane, a Danskarczycy na jego d�wi�k zgrzytaj� z�bami. - Ha! - Arivald podrapa� si� po g�owie. - Zdumiewacie mnie. Ale jeszcze jeden to pow�d, bym zosta� w domu. Hogwar przygryz� doln� warg�. - Bractwo spotyka si�, aby rozpatrzy� sprawy ogromnej wagi - powiedzia� z naciskiem. - Wielki Mistrz Harbularer - obaj rycerze zn�w powstali - w�asnymi ustami raczy� mi przykaza�, abym nie zjawia� si� w mie�cie bez ciebie. - To nieco komplikuje sytuacj� - mrukn�� czarodziej. - Dziej� si� dziwne rzeczy. - Hogwar zni�y� g�os. - Wierz mi, panie, co� z�ego wisi w powietrzu. Rzadko kiedy Tajemne Bractwo zbiera si�, by rozwa�y� sprawy tak wielkiej wagi. - Nie mog� jecha� - stwierdzi� stanowczo Arivald. Rycerze spojrzeli na siebie bezradnie. Po chwili milczenia odezwa� si� Hogwar: - Jutro chcieliby�my z�o�y� ho�d ksi�niczce Wybrze�a. Czy s�dzisz, �e nas przyjmie, panie? - Oczywi�cie. Ksi�niczka zawsze jest rada go�ciom, tym bardziej gdy s� znamienici. A teraz, c� - rozejrza� si� po chatce - w drugiej izbie jest troch� �wie�ego siana i par� we�nianych koc�w. Musicie si�, niestety, tym zadowoli�. Rycerze wstali od sto�u i sk�onili si�. - B�agam, panie, aby� raz jeszcze raczy� przemy�le� swoj� decyzj� - poprosi� Hogwar. - Dobrze, dobrze - burkn�� niech�tnie Arivald i zdmuchn�� �wiece. - Dobranoc. Ksi�niczka od rana by�a w doskona�ym humorze, a teraz, widz�c niespodziewanych go�ci, wr�cz promienia�a. Rycerze poddali si� bez walki jej urokowi i siedzieli na �awie, wodz�c wzrokiem za pi�kn� pani� zamku. Mardil by� bardziej milcz�cy ni� zwykle (cho� mo�e si� to wyda� niemo�liwe), a i Hogwarowi j�zyk cz�sto si� pl�ta�, zw�aszcza kiedy spojrza� we fio�kowe oczy ksi�niczki. Ale rycerz mimo to nadal pami�ta� o swej misji, a teraz zdoby� dodatkowy atut. Wiedzia�, �e ksi�niczce nie spos�b si� oprze�. A wi�c wystarcza�o j� tylko przekona�, by sk�oni�a Arivalda do wyjazdu. Czarodziej mo�e si� b�dzie opiera�, lecz w ko�cu ust�pi. Tego Srebrnyli�� by� absolutnie pewien. Poza tym dojrza� szans� upieczenia dw�ch pieczeni przy jednym ogniu i by� zachwycony w�asn� przemy�lno�ci�. - Jaka szkoda - zauwa�y�, kiedy ksi�niczka si� �ali�a, �e ma�o kto odwiedza Wybrze�e - i� mistrz Arivald nie chce uda� si� z nami. Wielu na pewno zapragn�oby odwiedzi� kraj, kt�remu s�u�y tak znamienity mag, uczestnicz�cy w spotkaniach Tajemnego Bractwa. - Nie ma o czym gada� - przerwa� szorstko czarodziej, wietrz�c ju� podst�p - najpierw obowi�zki, potem przyjemno�ci. A moim obowi�zkiem jest strzec Wybrze�a. Kto wie, czy Danskar nie zechce pom�ci� kl�ski. - Jestem pewien, panie - rzek� wolno Hogwar - �e Wielki Mistrz zgodzi�by si� wys�a� tu oddzia� zbrojnych, kt�ry strzeg�by Wybrze�a i jego w�adczyni - tu sk�oni� si� ksi�niczce - przed najazdem. Got�w by�bym sam stan�� na czele tych rycerzy i poczyta�bym sobie to za zaszczyt. - A, tu� mi, bratku! - mrukn�� cichutko Arivald, przejrzawszy gr� Srebrnegoli�cia. - Nie - powiedzia� stanowczym tonem - pomijaj�c wszystko inne, podr� by�aby zbyt ci�ka. Jestem ju� stary i s�aby. Siedz�cy obok maga gruby Bombor parskn�� �miechem. W�a�nie w zesz�ym tygodniu Arivald wygra� beczk� wina, k�ad�c go trzykrotnie na r�k�. A warto doda�, i� Bombor nie by� s�abeuszem, potrafi� przedrze� w palcach grub� tali� kart, a za �amanie podk�w uwielbia� go miejscowy kowal, bo te popisy Bombora zwi�ksza�y mu obroty. Czarodziej surowo spojrza� na rycerza, kt�remu u�miech zamar� na ustach. Ksi�niczka g��boko zamy�lona szepta�a co� cichutko do samej siebie. Mag prze�kn�� �lin�. Ten namys� nie wr�y� nic dobrego. - Pojedziesz, Arivaldzie - zadecydowa�a w ko�cu. - Nie pojad� - odpar� czarodziej i stukn�� pi�ci� w st�. Byli w podr�y ju� od tygodnia. Hogwar nudzi� si� pot�nie, gdy� Mardil nigdy nie by� rozmowny, a mag te� nie odzywa� si� do nikogo. Jecha� skwaszony i pochmurny, ka�dym gestem czy s�owem wyra�aj�c swoj� dezaprobat� i oburzenie z powodu wyrwania go z domowych pieleszy. Ju� drugiego dnia w�dr�wki Srebrny-li�� dosta� czyrak�w w miejscu, gdzie plecy trac� sw� szlachetn� nazw�, i ci�ko by�o mu usiedzie� w siodle. Podejrzewa� w tym z�o�liwo�� czarodzieja, w zwi�zku z czym jego sympatia do Ari-valda s�ab�a z ka�dym kilometrem i z ka�dym podskokiem konia. Ale by� zbyt dumny, by prosi� o zdj�cie uroku. Si�dmego dnia podr�y stan�li po drugiej stronie G�r Iglicowych i zaledwie tydzie� drogi dzieli� ich od portu w Ravenie, a stamt�d ju� tylko p�tora dnia statkiem do Silmaniony. Od tej pory mieli podr�owa� dobr�, bit� drog� i noce wreszcie sp�dza� w go�ci�cach i zajazdach, a nie przy ognisku. Srebrnyli�� mia� te� nadziej�, �e spotka kogo�, kto poradzi co� na ten uporczywy b�l poni�ej plec�w. Zreszt� wiedzia�, �e na drodze do Raveny i w samej Ravenie s� takie domy, gdzie pewne cudotw�rczynie �agodz� wszelkie b�le, jakie cierpie� mo�e m�czyzna. Nawet Mardil odzywa� si� nieco cz�ciej ni� zwykle, bo i on cieszy� si� na my�l o powrocie do Silmaniony. Obaj rycerze wiedzieli wprawdzie, �e ich pobyt w mie�cie nie potrwa d�ugo, gdy� mistrz Harbularer nie uznawa� wakacji, za to sformu�owanie �misja szczeg�lnej wagi� a� nazbyt cz�sto go�ci�o w jego s�owniku. Hogwar mia� nadziej�, �e uda mu si� powr�ci� na Wybrze�e. Wiedzia�, �e dobrze by�oby mie� sojusznika w Arivaldzie, kt�ry przecie� z czystej z�o�liwo�ci m�g� sobie za�yczy�, aby oddzia� maj�cy strzec ksi�niczki i jej poddanych powi�d� inny rycerz. - Ile lat ma pani Wybrze�a? - spyta� Srebrnyli��, kt�ry by� tak zatopiony w my�lach, i� dopiero kiedy wypowiedzia� te s�owa, zda� sobie spraw�, �e mog� go jeszcze bardziej pogr��y� w oczach czarodzieja. - Dziewi�tna�cie - burkn�� Arivald. - Czy mo�esz mi wyjawi�, panie, dlaczego nie wysz�a do tej pory za m��? - postanowi� brn�� dalej Hogwar. - Baron Furfanel dosta� dwa lata temu polecenie odnalezienia smoka i przywiezienia go na Wybrze�e. Nie wr�ci� do tej pory. - Smok�w nie ma - zauwa�y� Mardil, kt�remu to, �e ma�o m�wi�, nie przeszkadza�o uwa�nie s�ucha�. - W�a�nie - potwierdzi� z naciskiem Arivald. - Czy byli inni? - zapyta� po chwili milczenia Srebrnyli��. - Najm�odszy syn ksi�cia Parilezu wyruszy� na poszukiwanie kwiatu �wi�toja�skiego. By�o to zesz�ego czerwca. Hrabia alchemik Vyncliff mia� za zadanie odkry� tajemnic� kamienia filozoficznego. - Znam Vyncliffa - powiedzia� zdziwiony Hogwar. - Odkry� ostatnio substancj�, kt�ra w zetkni�ciu z ogniem wybucha z niespotykan� si��, i nazwa� j� prochem. Zesz�ego Nowego Roku mieli�my w Silmanionie pi�kne fajerwerki. - A wi�c mi�o�� do ksi�niczki sprzyja rozwojowi nauki. Mi�o o tym s�ysze� - skwitowa� Arivald. - Czy ksi�niczka przed ka�dym z ubiegaj�cych si� o jej r�k� stawia zadania tak... - Globalne? - podpowiedzia� mag. - No w�a�nie. - Ksi�niczka czeka jeszcze na w�a�ciwego cz�owieka - odpowiedzia� Arivald, je�li mia�o to by� odpowiedzi� - i nie s�dz�, panie, aby� powinien zawraca� sobie tym g�ow�. - A to czemu? - Hogwar stara� si� nie da� po sobie zna� urazy. - Dla w�asnego dobra - wyja�ni� Arivald i u�miechn�� si�, a u�miech ten wyj�tkowo nie spodoba� si� Srebrnemuli�ciowi. Mogliby�my jeszcze d�ugo opisywa� podr� do Silmaniony, kt�ra trwa�a dziewi�� dni od zej�cia w doliny. Mogliby�my bajecznie opisywa� skutki stykania po�ladk�w Hogwara z siod�em, s��w par� po�wi�ci� z�emu humorowi Arivalda i niskiemu poziomowi higieny w karczmach. Mogliby�my przejmuj�co odda� pi�kno s�o�ca zachodz�cego nad morzem i dokuczliwo�� choroby morskiej (tu znowu musieliby�my nawi�za� do z�ego humoru Arival- da). Mogliby�my te� wiele stron po�wi�ci� na drobiazgowy opis Silmaniony, ale Hogwar i Mardil znali tam ka�dy kamie�, a i Ari-vald w czasie swych w�dr�wek odwiedzi� to miasto kilkakro�. Oszcz�d�my wi�c sobie daremnych i nie maj�cych zwi�zku z t� opowie�ci� szczeg��w. Kiedy w szybkim tempie najlepszego wy�cigowego wielb��da (wy�cigi wielb��d�w by�y jedn� z ulubionych rozrywek na Po�udniu, ale to te� nie ma �adnego znaczenia) przemkniemy przez dni dziewi��, zobaczymy, �e Arivald i eskortuj�cy go rycerze znale�li si� w domu mistrza Harbularera. Nie by� to zreszt� zwyk�y dom, lecz pa�ac, gdy� Pan Czarnej R�d�ki nie stroni� od przepychu. Dlatego te� by�y tam i fontanny, i rze�by, i freski, i urocze oliwkowosk�re niewolnice oraz tabuny nikomu nieprzydatnej s�u�by. Harbularer ubiera� si� jednak skromnie. Przy czarnym p�aszczu mia� tylko jedn� diamentow� zapink�, a rubin w ga�ce jego laski by� z pewno�ci� mniejszy od kurzego jaja. Mistrz z Silmanio-ny wygl�da� dok�adnie tak, jak pro�ci ludzie (a mo�e i nie tylko tacy pro�ci) chcieli widzie� czarodzieja. By� bladym, wynios�ym starcem o osch�ym g�osie i stanowczych, acz pe�nych dystynkcji ruchach. - Panie Arivaldzie - powita� go�cia, ignoruj�c przyby�ych z