10614
Szczegóły |
Tytuł |
10614 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10614 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10614 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10614 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Piekara
Arrivald z Wybrze�a
Wydanie: 2000
Chcia�bym podzi�kowa� moim przyjacio�om, kt�rzy deklaruj�c sw� sympati� dla
Arivalda, wspomagali mnie w pracy i namawiali do zdwojenia wysi�k�w.
Przede wszystkim redaktorowi naczelnemu �Fenixa�, Jarkowi Grz�dowiczowi, gdy�
na �amach jego pisma Arivald zawsze czu� si� jak w domu.
Adrianowi Chmielarzowi, kt�ry wprowadzi� Arivalda w �wiat komputerowej rozrywki,
oraz Anecie Majewsktej i Justynie Liberadzkiej, kt�re polubi�y (i chwa�a im za to!) tego
leciwego cz�owieka.
To, co najwa�niejsze
Arivald by� magiem. W ka�dym razie za takiego uchodzi� Lw oczach mieszka�c�w
Wybrze�a. Mia� niebieski p�aszcz w srebrne gwiazdy, kryszta�ow� kul� i Ksi�g� Czar�w.
Potrafi� mamrota� szybkie zakl�cia w obcym j�zyku, o rzeczach jasnych i prostych m�wi�
niezrozumiale i odwrotnie. Umia� leczy� nosacizn� byd�a, przyrz�dza� ma�ci na skaleczenia i
oparzenia, wskazywa� rybakom miejsca najlepszych po�ow�w, dziewcz�tom i ch�opcom
warzy� lubczyk, a starym m�om potrafi� dopom�c w k�opotach z m�odymi �onami. Dlatego
te� powszechnie uwa�ano go za czarodzieja i jednego z cz�onk�w Tajemnego Bractwa. Lecz
mieszka�cy Wybrze�a, kt�rzy przez par� lat (dawno przed przybyciem Arivalda) mieli ju�
innego maga, nigdy nie potrafili powa�nie traktowa� nowego opiekuna. Mo�e by� zbyt
weso�y i dobroduszny jak na kogo� paraj�cego si� magi� i maj�cego do czynienia z Moc�,
mo�e zbyt wiele pope�nia� omy�ek, z kt�rych sam si� potrafi� �mia�, mo�e przyjmowa� za
ma�o pieni�dzy za swoje us�ugi. W ka�dym razie nauczono si� ju�, �e nie nale�y przychodzi�
do niego z powa�nymi sprawami typu zapewnienia dobrej pogody, udanych zbior�w czy
pomocy w poszukiwaniu skarb�w.
Sama ksi�niczka bardzo lubi�a Arivalda i cz�sto zaprasza�a go do zamku, aby
pos�ucha� barwnych opowie�ci z dalekich kraj�w. Jednak mia�a wiele �alu o to, �e nie potrafi�
wyczarowa� z�otych kolczyk�w z brylantami, o jakich marzy�a od dawna. Ale ludzie z
Wybrze�a, chocia� cz�sto ukradkiem pod�miewali si� z czarodzieja, nie wyobra�ali sobie, �e
m�g�by z nimi mieszka� cz�owiek zimny i wynios�y, jak s�awni czarodzieje z Silmaniony.
Arivalda zapraszano na chrzciny i wesela, przychodzono do niego po pomoc i rad�, a
niejednej zakochanej parze pom�g� ju� przekona� opornych rodzic�w. Potrafi� �agodzi�
spory, zapobiega� wa�niom i za�egnywa� awantury. Dlatego te� cieszy� si� sympati� i przez
palce patrzono na niedostatki jego czarodziejskiej wiedzy. Nikt nie m�g� przecie�
przypuszcza�, �e ju� nied�ugo Wybrze�e b�dzie potrzebowa� prawdziwego maga znaj�cego
czary najwy�szej jako�ci i umiej�cego si� pos�ugiwa� fortelami magii bojowej.
Arivald bowiem wcale nie by� czarodziejem. Dawniej by� najemnym �o�nierzem,
�piewakiem i poet�, niestrudzonym podr�nikiem, kt�ry zwiedzi� chyba wszystkie krainy
znanego nam �wiata. Jego prawdziwe imi� by�o gminne i proste, a brzmia�o po prostu Penszo.
W�a�nie jako Penszo, najemnik, bard, w��cz�ga, wieczny podr�nik przeszed� pierwsze
p�wiecze �ycia. Ale nadszed� dzie�, kt�ry mia� wszystko zmieni�. Dzie�, w kt�rym na
drodze Pensza stan�� prawdziwy czarodziej, cz�onek Tajemnego Bractwa. Zafascynowany
opowie�ci� Pensza o morribrondzkiej wojnie pomi�dzy krasnoludkami a elfami i
wied�miarzami, zabra� go ze sob� w podr�. Pewnego ranka, gdzie� na odludziu, mag umar�
cicho i spokojnie w czasie snu, zostawiaj�c Penszowi k�opot, co uczyni� z jego cia�em i
dobytkiem. Bard pochowa� maga, zgodnie z obyczajem uk�adaj�c go g�ow� w stron�
wschodz�cego s�o�ca. Pocz�tkowo zamierza� odda� zar�wno niebieski p�aszcz, jak
kryszta�ow� kul� oraz r�d�k� i Ksi�g� Czar�w w r�ce kogo� z Bractwa. Ale gdy si�gn�� do
ci�kiej, ob�o�onej w sk�r�, okutej na rogach z�otem Ksi�gi Czar�w, nie m�g� si� ju� od niej
oderwa�. Okaza�o si�, �e napisana by�a w j�zyku krainy, kt�r� Penszo kiedy� odwiedzi�. I tak
w ci�gu jednego dnia i jednej nocy zdecydowa�, �e zostanie czarodziejem. W�o�y� niebieski
p�aszcz, wsadzi� za pas r�d�k�, ulokowa� w jukach Ksi�g� i kul�, po czym dosiad� konia i
ruszy� przed siebie.
Nie tak prosto jednak sta� si� z �o�nierza, barda i w��cz�gi magiem. Nie na darmo
przecie� czarodzieje ca�ymi latami, od dzieci�stwa ucz� si� korzystania z Mocy i
pos�ugiwania si� Ksi�g� Czar�w. Ale Penszo (kt�ry ju� nazywa� si� Arivaldem, gdy�
wyobra�a� sobie, �e to imi� lepiej pasuje do jego obecnej pozycji) by� dociekliwy, uparty i
pracowity. A przy tym niebywale zdolny. Nikt chyba w tak kr�tkim czasie, korzystaj�c tylko
z w�asnej intuicji, nie potrafi�by nauczy� si� tak wiele. Gdyby by� szkolony od dziecka,
zapewne m�g�by sta� si� najwybitniejszym z �yj�cych mag�w. Ale i tak ju� po miesi�cu
zajad�ych pr�b potrafi� wyczarowa� sobie na �niadanie bu�k� (fakt, �e najcz�ciej czerstw�)
oraz ser i mleko. P�niej dowiedzia� si�, jak zapobiega� zm�czeniu, jak leczy� najprostsze
choroby u ludzi i u byd�a oraz jak wykonywa� najbanalniejsze czarodziejskie sztuczki w
rodzaju ob�askawiania dzikich zwierz�t czy zapalania ognia z niczego. Po blisko trzech latach
umia� ju� pos�ugiwa� si� kryszta�ow� kul�, tworzy� z�udne mira�e i odr�nia� s�owa
prawdziwe od k�amliwych. Nie nauczy� si� jednego: nie sta� si� taki, jaki powinien by�
czarodziej. Nie by� wi�c zimny, wynios�y i wzgardliwy. Traktowa� wszystkich serdecznie i z
�yczliwo�ci�, cz�sto si� u�miecha�, a z d�ugiej siwej brody co rusz wytrz�sa� okruszki bu�ki
lub sera. Nikt by nie wierzy�, �e niegdy� by� najemnym �o�nierzem, dow�dc� tylnej stra�y
samego krasnoludzkiego kr�la Wszobrodego. Stara� si� tylko nigdy nie natkn�� na
prawdziwego maga, bo s�dzi�, �e zbyt �atwo rozpoznano by w nim samozwa�ca. Wiedzia� ju�
jednak, i� milczenie lub odpowiadanie zbitk� niezrozumia�ych formu� jest najlepszym
sposobem na wszystkie podejrzenia. Mo�e te� z powodu obaw przed innymi czarodziejami
wybra� si� na Wybrze�e, kt�re s�yn�o ze spokojnego �ycia oraz z tego, �e niewielu go�ci
kiedykolwiek tam przybywa. Wybrze�e, skaliste i nieurodzajne, �yj�ce g��wnie z morskich
po�ow�w, nie by�o miejscem, kt�re ch�tnie odwiedzaliby kupcy, magowie czy rycerze. �ycie
snu�o si� tu powolutku, od jednego po�owu do drugiego, ludzie byli pro�ci i spracowani, a
krajem rz�dzi�a m�odziutka ksi�niczka, kt�r� zachwyca�o, �e ma w�asnego maga, bo
powszechnie wiadomo by�o, �e czarodzieje nie lubi� opuszcza� Silmaniony.
Arivald ju� sz�sty rok przebywa� na Wybrze�u. Mieszka� w ma�ym dwuizbowym
domku, niedaleko pla�y, przycupni�tym tu� u st�p Wie�y Stra�nik�w. Do codziennych
obowi�zk�w maga nale�a�o poranne wchodzenie na wie�� i przepatrywanie okolic za pomoc�
kryszta�owej kuli. Kryszta�owa kula co prawda r�wnie dobrze spisywa�aby si� na pla�y, ale
mieszka�cy mogliby by� niespokojni, nie widz�c co rano na szczycie niewielkiej sylwetki
czarodzieja w charakterystycznym spiczastym kapeluszu. Wie�a by�a stara, mia�a strome,
cz�ciowo ju� spr�chnia�e schody, ale najgorzej by�o w czasie sztormu, kiedy wiatr stara� si�
wywia� czarodzieja za balustrad�, a w�ciek�a ulewa ca�kowicie moczy�a niebieski p�aszcz.
Tak wi�c �ycie maga mia�o i swoje z�e strony. I o nich zawsze my�la� rankiem z niech�ci� i
niecierpliwo�ci�.
Dzie�, w kt�rym rozpocznie si� nasza historia, by� jednym z tych pi�knych
s�onecznych dni, kiedy niebo jest bezchmurne, wiatr uspokojony gor�cem zaszywa si� gdzie�
w g�rach, a powierzchnia morza przypomina lustro. W taki w�a�nie czas Arivald, posapuj�c
cicho, wdrapa� si� na strome schody wie�y i odpocz�wszy chwil� na g�rze, ustawi� przed
sob� kryszta�ow� kul�. Od razu zdziwi� go odmienny wygl�d kryszta�u. Zwykle jasny i
przejrzysty, teraz jakby pociemnia� i zmatowia�. Mag splun�� na palec. Potar� nim kul�, ale
nic si� nie zmieni�o.
- Co� takiego - mrukn�� do siebie - s�dz�, �e nic dobrego to nie oznacza.
- Oczywi�cie - odezwa� si� nagle jaki� zgrzytliwy g�os.
Arivald drgn�� zaskoczony i dojrza� w kuli g�ow� niem�odego ju� cz�owieka w
spiczastym niebieskim kapeluszu. Cz�owiek ten mia� czarne, przenikliwe oczy. One w�a�nie
patrzy�y z pogard� i z�o�liwo�ci� na zdumionego czarodzieja.
- B�dzie to bardzo niemi�y dzie�, m�j drogi Penszo, kiedy zjawi� si� u ciebie - ci�gn��
g�os - a nie zjawi� si� sam. Patrz.
Obraz w kuli zm�tnia� i nagle zamiast twarzy czarnoksi�nika pojawi�o si� w niej
kilkadziesi�t smuk�ych okr�t�w o d�ugich smoczych �bach, p�yn�cych przez morze pod
wielkimi purpurowymi �aglami. Ale Arivald na tyle ju� doszed� do siebie, �e raz-dwa
wymamrota� zakl�cie przeciw omamom i szybko dotkn�� r�d�k� kuli. B�ysn�o, zamigota�o i
pozosta�o tylko sze�� okr�t�w. Mag u�miechn�� si� sam do siebie.
- No, no - zn�w pojawi�a si� twarz czarnoksi�nika - nauczy�e� si� czego�, Penszo.
Ale to, co widzia�e�, to ju� nie omam. Nied�ugo te sze�� okr�t�w dobije do waszego
Wybrze�a.
- Czego chcesz ode mnie? - spyta� Arivald, prze�ykaj�c �lin�.
- Od ciebie? Nic. Jeste� tylko n�dzn� kreatur� i spotka ci� zas�u�ona kara za
podszywanie si� pod jednego z cz�onk�w Tajemnego Bractwa. Ju� dawno nikt nie o�mieli� si�
na tak� bezczelno��. Kara musi by� wi�c surowa, aby odstraszy� innych niedosz�ych
samozwa�c�w. Ale tobie po�wi�c� tylko chwil�. P�yn� na Wybrze�e po ksi�niczk�, bo
zapragn��em jej. Niech si� przygotuje do wyjazdu ze mn�, bo je�li nie... - czarnoksi�nik
zawiesi� g�os - to kamie� na kamieniu nie pozostanie z ca�ego Wybrze�a. Powt�rz jej to.
Arivald potar� mocno brod� i jak zwykle posypa�y si� z niej okruchy chleba.
Czarnoksi�nik w kuli za�mia� si� zgrzytliwie.
- S�yszysz, idioto? - sykn��. - Powt�rz jej, �e przybywa oblubieniec i lepiej niech
b�dzie gotowa, aby mnie czule powita�.
Twarz czarnoksi�nika znikn�a, ale kryszta� pozosta� ciemny, zmatowia�y. Arivald
usiad� na rozchwierutanym zydlu i stara� si� zebra� do kupy rozbiegane my�li. Naprawd� by�
wstrz��ni�ty i co tu du�o m�wi�, mocno wystraszony. Kiedy ju� jednak uspokoi� troch�
nerwy, pomy�la�, �e najwa�niejsz� spraw� by�oby dowiedzie� si�, jak daleko od Wybrze�a
znajduj� si� okr�ty naje�d�cy. A na to zna� tylko jeden spos�b. Wygrzeba� z obszernej
kieszeni p�aszcza, kawa�ek w�gla i narysowa� na pod�odze ko�o, potem wpisa� w nie gwiazd�,
kt�rej pi�� ramion poznaczy� odpowiednimi dla ka�dego symbolami. Stan�� w �rodku ko�a i
podrapa� si� po nosie.
- Zaraz, zaraz, jak to by�o... Murem takal faris? Muram pahnal oris?
R�nica by�a zasadnicza, bo jedno zakl�cie przywo�ywa�o kt�rego� z ma�ych
morskich demon�w, a drugie leczy�o katar. Arival-dowi bardziej zale�a�o na demonie,
zw�aszcza �e od lat nie chorowa� na katar.
- Murem takal faris - powiedzia� w ko�cu, przymykaj�c oczy i przywo�uj�c Moc.
Sprawa zreszt� na tym si� nie ko�czy�a. R�d�k� nale�a�o wykona� skomplikowan�
sekwencj� ruch�w (a jeden b��d m�g� popsu� wszystko), po czym wypowiedzie� d�ug�
formu�� rozkazu, kt�ra Arivaldowi jako� nigdy nie chcia�a na sta�e wej�� do g�owy. Tym
razem jednak wszystko musia�o p�j�� dobrze, bo po chwili co� mokrego pacn�o o pod�og�.
Mag zobaczy� ma�ego zielonego demona omotanego wodorostami i z�o�liwie patrz�cego na
niego wy�upiastymi oczami.
- Czego chcesz, sklerotyczny czarodzieju, co? - zaskrzecza�.
- No, no - mag pogrozi� mu r�d�k� - b�d� grzeczny, bo ci� uspokoj�. Zaraz, zaraz,
jak to by�o... - Przypomina� sobie, w jaki spos�b karci si� krn�brne demony.
Demon westchn�� g�o�no.
- Ju� dobrze, dobrze. Gadaj, czego chcesz. Nie mam czasu siedzie� tu godzinami, nim
ty przypomnisz sobie formu�k� przymuszenia. Wol� po dobroci. Tylko chcia�bym wiedzie�,
czy pami�tasz, jak mnie uwolni� od rozkazu.
- Zdaje si�, �e pami�tam - mrukn�� niepewnie Arivald.
- Mam nadziej� - odpar� zrezygnowanym tonem demon. - No, czego chcesz?
- Sze�� okr�t�w p�ynie w stron� Wybrze�a - powiedzia� mag.
- Kiedy tu b�d�?
- A sk�d ja mog� wiedzie�, co ja wr�ka jestem? - obrazi� si� demon. - Mog�
najwy�ej powiedzie�, gdzie s� - doda� pojednawczo.
- W�a�nie o to mi chodzi.
- Swoj� drog� �adny z ciebie czarodziej, skoro musisz mnie wzywa� do takiego
g�upstwa - zauwa�y� nie bez z�o�liwo�ci demon.
- Trzydzie�ci dwie mile, ale wiatr s�abnie i trzeba omija� ska�y. W tym tempie b�d� tu
nie wcze�niej ni� pojutrze. No, zadowolony?
Arivald skin�� g�ow� i wyrecytowa� formu�� odej�cia. O dziwo, bezb��dnie. Demon
znikn�� tak szybko, jak si� pojawi�. Teraz przyszed� czas, aby powa�nie zastanowi� si� nad
ca�� t� niebywa�� i zatrwa�aj�c� spraw�. Mag usiad� na pod�odze i w zamy�leniu przeczesa�
palcami d�ug� brod�. Przez dwa dni mo�na zrobi� wiele. Na przyk�ad na szybkim koniu
opu�ci� Wybrze�e i znale�� si� w G�rach Iglicowych, sk�d ju� tylko trzy dni drogi do r�wnin.
Ale zostawi� ksi�niczk�? Zostawi� tylu dobrych, spokojnych ludzi na pastw�
czarnoksi�nika? Lecz c� innego pozostawa�o cz�owiekowi, kt�ry pochopnie przywdzia�
mask� m�drca i czarodzieja? Przecie� nie ma najmniejszych szans w walce z czarn� magi�!
W walce z sze�cioma okr�tami morskich rozb�jnik�w, a na pok�adzie ka�dego z nich co
najmniej czterdziestu ludzi! To� pokonanie tej pot�gi by�o zadaniem nie tylko dla maga, ale i
dla solidnego rycerskiego oddzia�u. Dwa dni. C� to s� dwa dni! Przez dwa dni nie wezwie
si� posi�k�w zza g�r ani nie ufortyfikuje zamku. Przez dwa dni nie mo�na zrobi� zupe�nie nic!
A mo�e jednak? W ko�cu Arivald nie by� byle kim. Dowodzi� oddzia�ami Wszobrodego, na
jego r�kach umiera� krasnoludzki kr�l. Prze�y� masakr� na morribrondzkich bagnach,
zasadzki elf�w, czary wied�miarzy i bagienn� trz�sawic�. Czas by�o obudzi� si� z d�ugiego i
spokojnego snu!
Kiedy otworzy� furtk� do ogrodu, zobaczy�, �e ksi�niczka w�a�nie bawi si� w
chowanego. Pozna� to po zaaferowanych minach dworzan i po nerwowym przetrz�saniu przez
nich krzak�w oraz wpatrywaniu si� w korony drzew. Od kiedy ksi�niczka zacz�a kara�
najmniej gorliwych w tej zabawie, wszyscy bieganin� i zgie�kiem starali si� udowodni� swoje
zaanga�owanie. Bo ksi�niczka kara� umia�a. Dla ka�dego potrafi�a wymy�li� co� niezbyt
przyjemnego. Hrubelowi �piewakowi odebra�a na trzy dni harf�, Bomborowi Borsukowi
zabroni�a przez tydzie� je�� ulubiony pasztet z zaj�czych j�zyk�w, Tardowi Wynios�emu
kaza�a przez ca�y dzie� chodzi� w kobiecym czepku, a Magnusowi Pi�k-now�osemu �ci�a
loki przy samej sk�rze. Ksi�niczka nie by�a uosobieniem �agodno�ci. By�a krn�brna,
z�o�liwa i pyskata, ale mia�a z�ote serce i wszyscy j� kochali.
- O, Arivald - zadyszany Magnus, kt�ry nawiasem m�wi�c zupe�nie idiotycznie
wygl�da� ostrzy�ony na je�a, zatrzyma� si� obok. - Witaj. Czy nie m�g�by� znale��
ksi�niczki? - spyta� ciszej, a potem doda� ju� szeptem: -1 tylko mnie powiedzie�, gdzie si�
schowa�a?
- Oczywi�cie, m�j drogi - odpar� mag. - Nad jeziorem, pod granitowym lwem. W
takiej okropnej dziurze. Ca�� sukni� ma ub�ocon�.
- Dzi�ki, panie! - Magnus pogna� p�dem w stron� jeziora.
Czarodziej u�miechn�� si� lekko do siebie. Takie rzeczy jeszcze potrafi�. Zaraz jednak
spowa�nia�. Nie by�o czasu na chichy, �miechy i zabawy. Nadszed� czas walki!
Ksi�niczka wraca�a razem z zadowolonym Magnusem. Zastanawia�a si�, czy by�
nad�san�, czy nie. W dziurze by�o wilgotno, brudno i ohydnie �mierdzia�o, ale dot�d nikt tej
kryj�wki nie odnalaz�. A teraz ten Magnus, no! Wydawa�o si�, �e to taki niedorajda.
- Dzie� dobry, pani - rzek� mag, pochylaj�c g�ow�.
- O, Arivald! Od dawna tu jeste�? - spyta�a podejrzliwie.
- Dopiero co nadszed� - zapewni� spiesznie Magnus.
- No, nie wiem - ksi�niczka uwa�nie spojrza�a na niego. - Co� wolno odrastaj� ci te
w�osy - doda�a z�o�liwie.
Magnus si� zaczerwieni�. Arivald uj�� ksi�niczk� stanowczo pod r�k� i poprowadzi�
parkow� alej� w stron� zamku. Da� znak dworzanom, aby nie szli za nimi.
- C� to si� sta�o? - ksi�niczka by�a zdumiona.
- Nieszcz�cie, pani - westchn�� czarodziej.
- C�e� znowu sknoci�? - spyta�a beztrosko i nieco z�o�liwie. Arivald pu�ci� jej s�owa
mimo uszu.
- Czy s�ysza�a�, pani, o morskich rozb�jnikach p�ywaj�cych okr�tami o smoczych
�bach?
- Oczywi�cie, Arivaldzie, ale c�...
- P�yn� tutaj - doko�czy� mag - w sze�� okr�t�w. Ksi�niczka umilk�a i odgarn�a z
czo�a kosmyk w�os�w. Teraz nie by�a to ju� weso�a dziewczynka bawi�ca si� w chowanego i
drocz�ca ze wszystkimi. Przed Arivaldem sta�a w�adczyni.
- Jeste� pewien?
- Tak, pani.
- Kiedy tu b�d�?
- Za dwa dni, pani.
- Dobrze, wy�l� go�c�w w g�ry, og�osz� wici po wioskach. Do pojutrza powinno
stan�� z pi��dziesi�t zbrojnych, jak s�dzisz?
- Zgadzam si� z tob�, pani. Ale razem b�dziemy mie� tylko setk� m�czyzn
umiej�cych w�ada� toporem czy �ukiem. Przesz�o dwa razy mniej ni� oni. A to s� mordercy,
pani. Najlepiej wy�wiczeni i najbardziej okrutni mordercy na �wiecie.
- A twoja magia? Nic nie poradzisz? Teraz trzeba by�o przej�� do najgorszego.
- P�ynie z nimi czarnoksi�nik, pani. Mag o pot�dze tak wielkiej, �e nie �ni� nawet, by
mu dor�wna�.
- Czarnoksi�nik! - powt�rzy�a ksi�niczka i poblad�a. - Czy utrzymamy si� cho� dwa
tygodnie w zamku? Wy�l� go�c�w za g�ry. M�j wuj...
- Nie utrzymamy si�, pani - pokr�ci� g�ow� Arivald. - Kilka dni, mo�e tak, ale nie trzy
tygodnie. Bo najmniej tyle potrzeba.
- C� robi�? - ksi�niczka splot�a nerwowo d�onie. - Czego oni tu chc�? Nie ma u
mnie bogatych �up�w ani... - spojrza�a w twarz maga i umilk�a. - Ty wiesz - szepn�a po
chwili. - Wiesz, czego chc�, prawda?
- Tak, pani.
- M�w wi�c!
- Ciebie!
- Mnie... mnie... och, rozumiem. - Ukry�a twarz w d�oniach. Zn�w by�a tylko ma��
dziewczynk�. Teraz przestraszon� i zap�akan�. Arivald obj�� j�. Wtuli�a g�ow� w jego rami�.
- Nie p�acz, malutka - powiedzia� czule - ja ci� obroni�. I kiedy m�wi� te s�owa,
�wi�cie w nie wierzy�.
Hrenwig Wilk sta� na dziobie statku i w milczeniu wpatrywa� si� w dal. Za sob�
s�ysza� r�wny �omot wiose� i miarowy, monotonny g�os �eglarza podaj�cego rytm. Wiatr
zupe�nie ucich�, �agle wisia�y sflacza�e, wi�c do Wybrze�a dop�yn� dopiero za dwa dni.
Hrenwigowi nie podoba�a si� ta ca�a wyprawa, nie podoba� mu si� te� ten, z kt�rym ubili
interes. Mo�e dlatego �e Hrenwig jak wszyscy Danskarczycy nie lubi� czarnoksi�nik�w i nie
ufa� im. Zreszt� nikomu nie ufa�. I pewnie tylko dlatego �y� do tej pory. Nigdy nie pop�yn��by
z w�asnej woli na Wybrze�e, bo i po co? Okolica uboga, ludzie twardzi, nawykli do topora i
oszczepu. Za niewielkie �upy zap�aci�by du�ymi stratami. Ale czarownik obieca� im co�, co
warte by�o o wiele wi�cej ni� par�na�cie trup�w, co�, o czym marzy� ka�dy danskarski
rozb�jnik. Obieca� im map� morza wok� Z�otej Wyspy, map�, na kt�rej pono� zaznaczono
wszystkie pr�dy i mielizny. Hrenwig zna� wielu, kt�rzy pr�bowali dotrze� na wysp�, tyle �e
�adnego z nich nie widzia� ju� potem �ywego. A na wyspie, je�li wierzy� temu, co gadaj�
ludzie, z�oto samo pcha si� do r�k. Hrenwig cierpia� ostatnio na brak tego kruszcu, wi�c da�
si� skusi�. Wprawdzie wszyscy czarownicy to chytrusi i oszu�ci, ale nie g�upcy. D�ugo
umiera ten, kto oszuka� danskarskiego rozb�jnika. A jak nawet ucieknie, �wiat stanie si� dla
niego bardzo malutki. Danskar wsz�dzie ma szpieg�w, a krzywda jednego jest krzywd�
wszystkich. Hrenwig zacisn�� mocno d�onie w pi�ci. Czarownik dostanie, czego chce,
dostanie dziewczyn�, ale biada mu, je�eli nie da mapy. Magia magi�, a top�r toporem. A
Hrenwig mia� wielk� ochot� sprawdzi�, czy czarownicy umieraj� tak samo jak zwykli ludzie.
Na Wybrze�u trwa�y gor�czkowe przygotowania. �ci�gali ju� ludzie z niedalekich
osad, go�cy po�pieszenie przemierzali kraj, ku�nia pracowa�a pe�n� par�, a u mistrza
ciesielskiego a� kipia�o. Arivald nie by� od tego, aby nie spr�bowa� si�y swej magii. �l�cza�
ca�� noc i nast�pny dzie� nad ksi�g�, rysowa� jakie� znaki, powtarza� formu�y i zakl�cia,
wzywa� demony. W efekcie nad ranem pada� ju� z n�g, ale mia� to, co chcia� mie�. Wiedzia�
ju�, jak wywo�a� burz�. Co tam burz�, ma�o powiedziane! Sztorm, cyklon, nawa�nic�. Oto do
czego doszed�!...
Lecz kiedy stan�� na szczycie Wie�y Stra�nik�w, kiedy po kilku pomy�kach wreszcie
pu�ci� w �wiat straszne zakl�cie, a� zadr�a�. Bo na pe�nym morzu mia� si� rozp�ta� �ywio�
przera�aj�cy w najwy�szym stopniu. Pr�no jednak Arivald czeka� ni - pierwsze czarne
chmury, grzmoty i b�yskawice. Czarnoksi�nik Vargaler przerwa� na chwil� rozmow� ze
sternikiem, popatrzy� bacznie w stron� Wybrze�a, u�miechn�� si� pod nosem, po czym
wyci�gn�� zza pasa r�d�k�, machn�� ni� kilkakro� w powietrzu, zamrucza� co� i wr�ci� do
przerwanego dialogu. Burza niestety nie nadci�gn�a; Arivald, szczerze m�wi�c, by�
rozczarowany. Nie spodziewa� si� wiele po swoich umiej�tno�ciach, ale liczy�, no, chocia�by
na ulew� i grzmoty. A tymczasem niebo by�o bezchmurne jak poprzednio i pogoda robi�a si�
i�cie letnia. Pocieszaj�ce by�o to, �e ludzie na pla�y dwoili si� i troili, a praca pali�a im si� w
r�kach. Zreszt� nic dziwnego. Nikt nie lubi odwiedzin danskarskich rozb�jnik�w.
Vargaler by� coraz bardziej zadowolony. Okr�ty zbli�a�y si� do Wybrze�a. Jeszcze
godzina, mo�e dwie i l�d stanie si� widoczny. Czarnoksi�nik traktowa� t� wypraw� nader
lekcewa��co. Zreszt� kog� by�o si� ba�? N�dznego uzurpatora, kt�ry lizn�� jakie� okruchy
magii? Vargaler nie zada� sobie nawet trudu, by zajrze� w kryszta�ow� kul�. W ko�cu nic
ciekawego w niej nie zobaczy. A Penszo pr�bowa�, i to si� czarnoksi�nikowi nawet
podoba�o, bo lubi� ludzi upartych. Pr�bowa� zrobi� burz�, ale Vargalerowi chcia�o si� �mia�
na my�l o tym, ilu wa�nych element�w brakowa�o w zakl�ciu. Zreszt� nie zlikwidowa�
sztormu, tylko wys�a� bardziej na wsch�d, niech tam si� martwi�.
Wyt�y� wzrok. Zdawa�o mu si�, �e widzi ju� lini� brzegu.
- Dop�ywamy - doszed� go zza plec�w g�os Hrenwiga. - Mam nadziej�, �e wiesz, co
m�wi�e�.
- Jestem pewien - odpar� czarnoksi�nik. - Jak uzbieraj� setk�, to chyba b�dzie cud,
ale nie s�dz�, by ksi�niczka chcia�a bitwy. Zobaczysz, przyjdzie b�aga� o �ask�.
- Mam nadziej� - mrukn�� rozb�jnik - a poza tym nienawidz� mie� przeciw sobie
mag�w. Wcale mi si� nie podoba, �e jaki� tam mieszka.
- B�d� spokojny - u�miechn�� si� lekcewa��co Vargaler. - Jego bior� na siebie.
Hrenwig przy�o�y� d�o� do czo�a i zmru�y� oczy.
- Tam stoj� ludzie - powiedzia� lekko zdziwiony, wyt�aj�c wzrok.
Czarnoksi�nik wzruszy� ramionami.
- Tym lepiej, skoro witaj� nas na pla�y. Wszystko p�jdzie szybciej, ni� gdyby
zamkn�li si� w grodzie.
- Jest ich du�o - rzek� wolen Hrenwig i spojrza� badawczo w stron� Vargalena.
Czarnoksi�nik zniecierpliwiony, gdy� mia� s�abszy wzrok od rozb�jnika, strzepn��
tylko d�o�mi.
- Zaraz zobaczymy, co si� dzieje - mrukn��. - Poczekajmy. Zbli�ali si�. Wios�a
zwolni�y rytm i sze�� id�cych �eb w �eb okr�t�w sun�o jedynie si�� rozp�du. Byli ju� tak
blisko pla�y, �e widoczny sta� si� ka�dy szczeg�. No, mo�e nie ka�dy szczeg�, ale wszystko
co wydawa�o si� znacz�ce.
- Oszuka�e� nas - warkn�� Hrenwig, chwytaj�c czarnoksi�nika za ramiona.
Vargaler og�upia�y wpatrywa� si� w brzeg, na kt�rym w pi�ciu szeregach d�ugo�ci
mo�e tysi�ca krok�w stali okuci w stal rycerze. Na przedzie wida� by�o �ucznik�w, co
najmniej dwustu, a za nimi jeszcze trzystu zbrojnych z toporami, pikami lub mieczami. Tu�
przy brzegu wody spoczywa�y trzy balisty, obok ka�dej le�a� poka�ny stos kamieni.
- G�upcze! - krzykn�� Vargaler. - To musi by� omam! Hrenwig pu�ci� go na chwil� i
przeci�gn�� spojrzeniem po swoich ludziach, kt�rzy zas�pieni i zdumieni przypatrywali si�
obro�com Wybrze�a.
- R�b, co chcesz, czarowniku - warkn�� Hrenwig - ale p�ki widz� to, co widz�, �adna
��d� nie dobije do pla�y.
Vargaler wyci�gn�� zza pasa r�d�k�, machn�� kilkakro�, wymamrota� jakie� zakl�cie,
ale pi�ciuset wojownik�w jak sta�o, tak sta�o. �ucznicy szukali sobie najdogodniejszych
miejsc, obs�uga balist uk�ada�a kamienie, a siwobrody starzec chodzi� mi�dzy rycerzami.
- Nic nie rozumiem - potrz�sn�� g�ow� czarnoksi�nik. - Przecie� nie mogli zd��y�
wezwa� posi�k�w zza g�r.
- S�uchaj, czarowniku! - Hrenwig opar� si� o reling. - Nie boj� si� tych ludzi i ch�tnie
bym przejecha� im po karkach. Zw�aszcza �e mog� to by� przebrane kobiety, st�d przecie� nie
wida� dobrze. Ale ciekaw jestem, z kim podbij� Z�ot� Wysp�, jak mi tu wytn� po�ow� za�ogi.
Wymy�l co�, m�dralo.
Vargaler w zdenerwowaniu wzruszy� ramionami.
- No, zr�b co� - rzuci� ponaglaj�co rozb�jnik. - Burz�, ogie�. Sam chyba wiesz
najlepiej.
Czarnoksi�nik po raz kolejny zaduma� si� nad niewiedz� ludzi. Czy oni s�dz�, �e
burza to tak jak pstrykn�� palcami? Nad dobr� burz� nale�y siedzie� �adne p� dnia, a i wtedy
nie zawsze wychodzi. �eby jeszcze stali w lesie, ale tutaj? Co on ma pali�? Piasek? Wod�?
Te� pomys�! Vargaler uzna�, �e czas u�y� kryszta�owej kuli. Wygrzeba� j� ze swego wora,
zas�oni� palcami przed rozb�jnikiem i po chwili wiedzia� ju� wszystko. Tylko stu, mo�e stu
dziesi�ciu ludzi sta�o na brzegu. Reszta, ci w dalszych szeregach, to zr�cznie wykonane
manekiny w drewnianych zbrojach pomalowanych b�yszcz�c� farb�. Pierwsze szeregi, kr�c�c
si� i przemieszczaj�c, sprawia�y dla patrz�cego z oddali wra�enie, i� ca�a pla�a pe�na jest
ruchu. Vargaler u�miechn�� si� triumfuj�co.
- To atrapy - powiedzia� rado�nie. - Naprawd� jest ich tylko stu.
- Poka�! - Hrenwig odepchn�� go od kuli. - Nic w niej nie widz� - warkn��.
- Tylko ja potrafi� w ni� patrze� - odpar� wynio�le Vargaler - ale wierz mi, mo�emy
atakowa�.
Hrenwig nie by� cz�owiekiem g�upim. Zreszt� gdyby by� g�upi, nie prze�y�by tyle lat
jako hovding danskarskich rozb�jnik�w. Nie mia� co prawda poj�cia, w jaki spos�b liczba
obro�c�w si�gn�a tak zawrotnej wysoko�ci, ale nie podejrzewa�by nikogo b�d�cego przy
zdrowych zmys�ach, �eby budowa� na pla�y sztucznych ludzi. Przecie� na Wybrze�u
wiedziano, i� przyp�ywa czarnoksi�nik, a jego nie pr�bowano by nabiera� na tak
prymitywn� sztuczk�. Teraz oczywi�cie Vargaler chce walki, ale przecie� jemu nie zale�y,
czy prze�yje j� dwustu rozb�jnik�w, czy �aden. �aden to nawet lepiej, bo nie trzeba b�dzie
nikomu dawa� mapy. Hrenwig by� za szczwanym lisem, aby z�apa� si� w pu�apk�.
- R�cz� - powiedzia� Vargaler - �e trzy ostatnie szeregi to tylko imitacja, balisty
zreszt� z pewno�ci� te�. Uwierz mi.
Hrenwig da� znak d�oni� i ��d� z lewej pomkn�a w stron� brzegu.
- Zobaczymy - mrukn�� absolutnie nieprzekonany.
Kiedy okr�t by� ca�kiem niedaleko i czarnoksi�nik zaczyna� si� ju� triumfalnie
u�miecha�, nagle balisty j�kn�y. Huragan kamieni uderzy� w ��d�, kt�ra wprawdzie zdo�a�a
umkn��, ale Hren-wig dobrze widzia� kilku swoich ludzi le��cych na pok�adzie.
- Idioto! - Oczy rozb�jnika pa�a�y gniewem. - Atrapa, co? Sztuczka, imitacja? Bra� go,
ch�opcy! - rykn�� nagle.
Czarnoksi�nik zaj�cza� w �elaznych ramionach �eglarzy. Nim zdo�a� uczyni� cho�
ruch, zwi�zali mu linami r�ce i nogi.
- Przekln� was - zacz��. - Rzuc� taki urok, �e nigdy...
- Zatka� mu g�b�! - rozkaza� Hrenwig.
Popatrzy� na omotanego czarnoksi�nika i podrapa� si� po g�owie. W gruncie rzeczy
jak na danskarskiego pirata by� do�� uczciwym cz�owiekiem, ale mag�w serdecznie
nienawidzi�.
- Odp�ywamy - zadecydowa� - a ty, �otrze - zwr�ci� si� do Vargalera - opowiesz
wszystko, co wiesz o tej mapie. Bo je�li nie - zawiesi� g�os i spojrza� na za�og� - to ju� od
dawna chc� us�ysze�, jak �piewa przypiekany czarownik.
Odpowiedzia� mu rechot rozb�jnik�w. �odzie p�yn�y na pe�ne morze.
Na zamkowy podw�rzec wyniesiono sto�y, suto zastawiono je jad�em i napojami.
Zar�ni�to wiele kr�w, �wi�, mn�stwo kur, kucharze ksi�niczki pracowali jak w ukropie
przez ca�y dzie�. Wytoczono beczki dobrego, marcowego piwa, a ksi�niczka kaza�a nawet
si�gn�� po dwustuletnie wino trzymane na specjalne okazje. Okazja by�a przecie� jedyna w
swoim rodzaju. Wybrze�e odpar�o Danskarczyk�w i w dodatku czarnoksi�nika! B�dzie co
opowiada� dzieciom i wnukom, b�dzie czym zadziwia� przyjezdnych. Teraz go�cie jeden
przez drugiego che�pili si�, co kto zrobi� dla wsp�lnej sprawy. Ten krzycza�, �e najlepiej i
najszybciej ciosa� drewniane zbroje, �w twierdzi�, �e gdyby nie he�my, kt�re zrobi�, to kto
wie, co by si� sta�o, tamten na odmian� uwa�a�, �e zwyci�stwo Wybrze�e zawdzi�cza
zr�cznemu pomalowaniu sztucznych pancerzy. Najg�o�niej wydzierali si� otoczeni
zachwyconymi dziewkami Magnus i mistrz Borhan. Oni bowiem doprowadzili do �adu stare i
nieu�ywane od lat balisty, oni postarali si�, aby by�y zdolne odda� cho� jeden strza�.
O Arivaldzie nikt nie wspomina�. Ale nie z niewdzi�czno�ci. Po prostu dla ka�dego
by�o zupe�nie jasne, �e w�a�nie mag uratowa� Wybrze�e, a oni wszyscy mogli si� spiera�
tylko o to, kto najlepiej wykonywa� jego polecenia. Teraz wpatrywano si� w niego z
nabo�nym szacunkiem, uwa�nie s�uchano ka�dego s�owa, kt�re raczy� wypowiedzie�, jego
opini� uwa�ano za ostateczn�, a o tym, by kto go poklepa� po ramieniu, hukn�� pucharem w
jego puchar, czy poprosi� o zrobienie kilku niewinnych czarodziejskich sztuczek, nie by�o
nawet mowy.
Arivald odszed� od sto��w, od rozbawionych i pijanych ludzi. Pla�� docz�apa� do
w�asnego domu i raz jeszcze rzuci� tylko okiem na gro�nie stoj�ce zast�py drewnianych
rycerzy. Usiad� za sto�em i roz�o�y� Ksi�g� Czar�w. Czu� przepe�niaj�c� go Moc. Kiedy
uczyni to, co zamierza� od dawna, wtedy b�dzie naprawd� magiem. Pot�nym magiem
Arivaldem.
Ksi�niczka by�a niewyspana, cho� dawno min�o po�udnie, ale na pro�b� Arivalda
wysz�a z sypialni.
- Co tak wcze�nie? - spyta�a ziewaj�c.
- Mam dla ciebie prezent, pani - odpar� dumnie mag.
- Prezent? - zainteresowa�a si� ksi�niczka, zapominaj�c o senno�ci.
- Tak, pani. - Czarodziej po�o�y� na stole dwa niewielkie kamyki. - One zamieni� si�
w to, o czym zawsze marzy�a�.
- Brylantowe kolczyki! - klasn�a w d�onie ksi�niczka.
- Ot� to - stwierdzi� z godno�ci� Arivald.
- Poczekaj, zawo�am wszystkich! - krzykn�a ksi�niczka i ju� wypad�a z komnaty
wo�aj�c: - Magnusie, Hrubelu,Tordzie, Bomborze!
Kiedy zjawili si� na rozkaz, ksi�niczka obwie�ci�a:
- Arivald stworzy dla mnie brylantowe kolczyki. Tylko maj� by� du�e - zastrzeg�a.
Wszyscy zastygli w podziwie, z szacunkiem wpatruj�c si� w skupion� twarz maga i w
jego uniesion� r�d�k�.
- Marraris, develtos, sambargo! - krzykn�� Arivald, po czym wykona� kilka
skomplikowanych ruch�w i stukn�� r�d�k� w kamienie. B�ysn�o, pod sufit podni�s� si�
dym, a kiedy opad�, obecni ujrzeli siedz�c� na stole wielk� ropuch�. Wyj�tkowo wielk� i
wyj�tkowo paskudn�.
- Oj! - pisn�a zaskoczona ksi�niczka.
Dworzanie na chwil� zamarli, jakby zmienili si� w pos�gi, a wreszcie gruchn�li
pot�nym �miechem. Bombor a� si� zatoczy� i wpad� pod st�. Ropucha uciek�a.
Arivald zwiesi� g�ow� i wolno schowa� r�d�k� za pas. Chcia� odwr�ci� si� i odej��,
kiedy ksi�niczka rzuci�a mu si� na szyj� i uca�owa�a w policzek.
- Przecie� w�a�nie takiego ci� kochamy - szepn�a. Spojrza� po twarzach dworzan i
u�miechn�� si�. By� pewien, �e nast�pnym razem nikt nie b�dzie si� ba� stukn�� z nim
pucharem ani poklepa� po ramieniu. Dzieci zn�w poprosz� o czarodziejskie sztuczki. A to
przecie� by�o najwa�niejsze na �wiecie.
Ariva1d z Wybrze�a
S�o�ce zachodzi�o purpurow� smug� rozci�gni�t� tu� nad po - wierzchni� morza.
Krzyk ko�uj�cych rybitw wibrowa� w powietrzu, fale przyp�ywu miarowo �omota�y o brzeg, a
na horyzoncie, pod samym s�o�cem, ros�y punkciki powracaj�cych �odzi. Ari-vald sta� na
pla�y i g�adz�c d�ug� siw� brod� czeka� na przybycie rybak�w. Lubili, kiedy ich wita�, kiedy
mogli pochwali� si� zdobycz�, a i on by� zadowolony, przygl�daj�c si� tym krzepkim
ludziom, rado�nie wyrzucaj�cym z sieci na brzeg srebrzyste, trzepocz�ce si� ryby. Ale tego
popo�udnia nie dane mu by�o powita� powracaj�cych z po�owu. Jeszcze nim zobaczy�
zbli�aj�cych si� je�d�c�w, przeczu�, �e nadchodzi wa�na chwila. Chwila wyboru i podj�cia
decyzji. Czarodzieje cz�sto odgaduj� podobne rzeczy, a Arivald mimo ca�ej swej niewiedzy i
ignorancji by� przecie� czarodziejem. I to czarodziejem obdarzonym wielk�, cho�
niewykorzystan� jeszcze moc�.
Je�d�c�w by�o dw�ch. Obaj dosiadali karych, wypiel�gnowanych rumak�w z bogat�
uprz꿹, obaj mieli srebrzyste p�pancerze i d�ugie miecze. Szkar�atne p�aszcze furkota�y na
wietrze. Nikt nie m�g� wygl�da� tak wspaniale i godnie opr�cz rycerzy z Silmaniony. Nikt
inny te� nie m�g� nosi� na p�aszczu tego charakterystycznego god�a przedstawiaj�cego oko
zamkni�te w tr�jk�cie.
Wierzchowce zary�y kopytami w piachu, a obaj je�d�cy jednocze�nie zeskoczyli z
siode� i pochylili si� w pe�nym szacunku uk�onie. Byli zbyt do�wiadczeni, aby okaza�
zdziwienie, cho� Bogiem a prawd� nie spodziewali si� zasta� kogo� takiego. My�leli, �e
odnajd� bladego, wynios�ego starca o przenikliwym spojrzeniu i lodowatym g�osie, a natkn�li
si� na cz�owieka z rozwichrzon� srebrn� czupryn� i sko�tunion� brod� okalaj�c� ogorza��
twarz. Na cz�owieka o nosie jak spory kartofel i strz�piastych siwych brwiach, pod kt�rymi
b�yszcza�y niebieskie oczy. Gdyby jednak przypatrzyli si� uwa�niej, dostrzegliby, �e te oczy
nie patrz� wcale na �wiat z dziecinn� naiwno�ci�. Starszy z dw�ch przybysz�w od razu
poczu� sympati� dla maga, kt�ry tak odbiega� od jego wyobra�e�.
- Jestem Hogwar Srebrnyli�� - rzek� sk�aniaj�c g�ow� - a to m�j towarzysz i przyjaciel,
Mardil Niemowa. Przybywamy do ciebie, panie, na rozkaz Tajemnego Bractwa z Silmaniony.
Arivald poczu� si� nieco zak�opotany. Zdawa� sobie spraw� z niestosowno�ci swojego
ubioru. P�aszcz czarodzieja bowiem by� utaplany w piasku, na niebieskiej materii wyra�nie
odznacza�y si� plamy wczorajszego wina i dzisiejszej owsianki, a spiczasty kapelusz
sp�aszczy� si� i zdeformowa�, w niczym ju� nie przypominaj�c czcigodnego nakrycia g�owy,
jakim by� dawno temu.
- Mi�o mi was powita�, szlachetni panowie - odezwa� si� pewnym g�osem, cho�
wizyta wzbudzi�a w nim niepok�j.
Stali przez d�ug� chwil�, przygl�daj�c si� sobie nawzajem, a� wreszcie Hogwar
przerwa� milczenie.
- Mamy do przekazania wa�ne wiadomo�ci. Czy... - zawiesi� g�os.
Mag kaszln��.
- C�, porozmawiajmy u mnie - rzek� z wahaniem. - Jeste�cie pewnie g�odni i
spragnieni, a koniom przyda si� �yk �wie�ej wody i troch� siana.
- Jeste� nadzwyczaj �askawy, panie - odpar� Hogwar - przyjmujemy z rado�ci� twoje
zaproszenie.
Poszli pla�� w stron� Wie�y Stra�nik�w, pod kt�r� przycupn�� ma�y, dwuizbowy
domek Arivalda. Wie�a Stra�nik�w. Tak, no c�, bardzo dumnie to brzmia�o, lecz naprawd�
wie�a by�a wysok� na osiem metr�w, mocno nachylon� ku ziemi i potwornie rozchwierutan�
budowl� j�cz�c� i trzeszcz�c� przy ka�dym podmuchu wiatru. Nikt nie pami�ta�, kto i kiedy
postawi� na pla�y ten dziwny budynek. Nawet najstarsi mieszka�cy Wybrze�a twierdzili, �e
jest on tu od zawsze. Stoj�cy obok domek Arivalda by� zupe�nie innego rodzaju. Prosty, lecz
solidny. No ale w ko�cu zbudowa� go z sosnowych bali sam Arivald, kt�ry w czasie swego
d�ugiego i bogatego �ycia otar� si� r�wnie� o zaw�d cie�li. Czarodziej stara� si� nie okazywa�
tego po sobie, lecz nieoczekiwana wizyta bardzo go zaniepokoi�a. Tajemne Bractwo z
Silmaniony zdawa�o si� zawsze czym� dalekim i ma�o realnym, a teraz w�a�nie przypomnia�o
o swym istnieniu, wysy�aj�c tych oto rycerzy. Czego pot�ni magowie mog� chcie� od
skromnego i cichego czarodzieja, kt�ry ju� od sze�ciu lat z ok�adem nie wy�ciubia� nosa poza
Wybrze�e? A mo�e domy�lili si� podst�pu, mo�e przejrzeli oszustwa Arivalda i wzywaj� go,
aby ukara� i napi�tnowa� za to, i� samo-zwa�czo zaj�� si� magi�, za to �e przyw�aszczy�
sobie Ksi�g� Czar�w i kryszta�ow� kul�? Arivald pe�en by� jak najgorszych obaw, ale �udzi�
si� jeszcze nadziej�, �e wszystko da si� wyja�ni�, a w razie czego, c�, pozostawa� tylko
powr�t do dawnego �ycia. Trzeba b�dzie zej�� z oczu magom z Silmaniony, lecz na razie
nale�a�o czeka� i cierpliwie s�ucha�, jakie wie�ci przywo�� obcy rycerze. Arivald wpu�ci�
konie do niskiej, ciasnej ob�rki, gdzie znajdowa�o si� koryto z wod� i ���b z resztkami siana.
Sta� tam zamy�lony osio�ek, ale pos�usznie ust�pi� miejsca wierzchowcom. Rycerze
rozsiod�ali konie, widz�c, �e nie ma s�u�by, kt�ra zrobi�aby to za nich, po czym wyczy�cili im
kopyta, przetarli grzbiety i rozczesali grzywy. Po chwili byli ju� gotowi, aby uda� si� na
pocz�stunek do izby, a czarodziej zastanawia� si�, czy rycerze lubi� owsiank�, bo by�a to
jedyna rzecz, pr�cz jakich� resztek sera i chleba, kt�r� m�g� ich ugo�ci�.
- Czy mog� prosi� o jeszcze jedn� porcj�? - spyta� Hogwar, starannie oblizuj�c �y�k� i
odk�adaj�c pust� misk�.
Mag, kt�ry przedtem si� ba�, �e dostojni go�cie wzgardz� jego skromnym
po�ywieniem, obecnie przypuszcza�, �e zapas owsianki, nagotowany na ca�y tydzie�,
nied�ugo si� sko�czy. Chochla zazgrzyta�a o dno garnka i Arivald z t�umionym
westchnieniem poda� rycerzowi pe�n� misk�. Hogwar i Mardil jedli z apetytem nie tylko
dlatego, �e naprawd� zg�odnieli. W�dr�wka przez G�ry Iglicowe by�a do�� d�uga i nie�atwa, a
w swojej rycerskiej karierze mieli ju� do czynienia z posi�kami stokro� gorszymi ni�
Arivaldowa owsianka. Poza tym jak wszyscy ludzie nie znaj�cy tajnik�w sztuki
czarodziejskiej przypuszczali, �e wszystko, co otacza mag�w, musi by� wyj�tkowe, specjalne
i nieosi�galne d�a zwyk�ego cz�owieka. Tak wi�c wsp�lny posi�ek z czarodziejem i raczenie
si� ugotowanymi przez niego przysmakami by�y dla nich zdarzeniem niecodziennym. Jako
silmanio�scy rycerze s�u�yli czarodziejom i widzieli ju� wiele, ale mieli prze�wiadczenie, �e
potrawy przygotowane r�k� maga musz� zawiera� w sobie co� z jego mocy. Nawiasem
m�wi�c, by�a to prawda, z kt�rej Arivald nie zdawa� sobie nawet sprawy.
A kiedy wyci�gn�li jeszcze z juk�w jeden i drugi buk�ak dobrego wina, �wiat wyda�
im si� ca�kiem pi�kny. Arivald pi� r�wnie�, bo lubi� wino, cho� zdecydowanie wola� mocny,
krasnoludz-ki spirytus, po kt�rym ludzie zwykle zachowywali si� tak, jakby wypili kubek
ognia w p�ynie. Cz�ciowo wyzby� si� obaw, gdy� obaj go�cie traktowali go z wielk� atencj�.
Nadchodzi� wiecz�r. Mag napali� w piecu, bo noce ostatnio stawa�y si� coraz ch�odniejsze.
Siedzieli przy blasku grubych woskowych �wiec (kt�re by�y jedynym luksusem w ubogim
domu Arivalda), leniwie s�cz�c wino. Rycerzom rozwi�za�y si� j�zyki, zw�aszcza
Hogwarowi, ale i Mar-dil od czasu do czasu rzuca� jedno lub dwa zdania, co jak na niego by�o
szczytem krasom�wstwa. Opowiadali, co dzieje si� w wielkim �wiecie, a czarodziej s�ucha� z
uwag�, gdy� Wybrze�e rzadko odwiedzali go�cie, kt�rzy byliby tak dobrze poinformowani i
orientowali si� w meandrach wielkiej polityki.
Dowiedzia� si� wi�c o rosn�cej pot�dze kr�la Targentu Silme-verda Pi�knego i
wys�ucha� pean�w na cze�� jego niezwyci�onej pancernej jazdy. Us�ysza� o wielkiej bitwie
na dalekich bagniskach Mardaru, gdzie pad� kwiat esgravo�skiego rycerstwa i gdzie teraz co
noc strasz� duchy poleg�ych wojownik�w, a �aden w�drowiec nie �mie nawet zbli�y� si� do
tych teren�w. Dowiedzia� si� o najazdach okrutnych koczownik�w ze wschodu,
przemierzaj�cych setki mil na wytrwa�ych w�ochatych konikach i pustosz�cych wszystko, co
tylko si� da spustoszy�. Opisano mu barwnie �lub c�rki Silme-verda z ksi�ciem o�ciennego
pa�stwa oraz turniej, kt�ry nast�pi� po �lubie. Hogwar pokona� w�wczas samego
szcz�liwego oblubie�ca i w efekcie musia� salwowa� si� ucieczk� przed nas�anymi przez
ura�onego Silmeverda skrytob�jcami. Wreszcie jednak nadszed� czas, kiedy go�cie musieli
wyjawi� cel odwiedzin. Hogwar westchn�� ci�ko w duchu. Jego reputacja zale�a�a od
powodzenia misji i wiedzia�, �e musi przekona� czarodzieja do swoich plan�w.
- My�l�, panie - zacz�� - i� pragn��by� wiedzie�, dlaczego pozwolili�my sobie
niepokoi� ci� nasz� wizyt�.
- Zamieniam si� w s�uch - odpar� uprzejmie Arivald.
- Wielki Mistrz Harburaler - przy tych s�owach obaj rycerze powstali - Pan Czarnej
R�d�ki i W�adca Tysi�ca Zakl�� zaprasza ci�, panie, na spotkanie Tajemnego Bractwa.
Odb�dzie si� ono w siedzibie Bractwa, w Silmanionie i zjawi� si� tam najznamienitsi
magowie z ca�ego �wiata.
O m�j Bo�e, pomy�la� Arivald. To straszne. Trzeba si� jako� wykpi� od wyjazdu.
Przecie� ci wszyscy pot�ni czarnoksi�nicy w mig odgadn�, �e jestem samozwa�cem, i
zjedz� mnie na drugie �niadanie.
- Jestem zrozpaczony, panowie - rzek� g�o�no - ale tak daleka i ci�ka podr� nie jest
wskazana w moim wieku. Zreszt� niespe�na rok temu mieli�my pewne k�opoty z
danskarskimi piratami i dlatego musz� pozosta� tutaj, by chroni� Wybrze�e.
- Kt� nie s�ysza�, o dostojny - odezwa� si� grzecznie Hogwar - o pogromie Hrenwiga
Wilka i kl�sce czarnoksi�nika! �wiat zosta� ol�niony twym triumfem, panie, i pragnie
pozna� tego, co rozgromi� danskarskich rozb�jnik�w i mistrza czarnej magii, pod�ego
Vargalera.
- No, no, co� takiego, nie s�dzi�em, �e ta wie�� gdziekolwiek dotrze.
- Ale� panie! - Hogwar roz�o�y� r�ce. - W ka�dym porcie, ba, nawet daleko w g��bi
l�du twoje imi� jest doskonale znane, a Danskarczycy na jego d�wi�k zgrzytaj� z�bami.
- Ha! - Arivald podrapa� si� po g�owie. - Zdumiewacie mnie. Ale jeszcze jeden to
pow�d, bym zosta� w domu.
Hogwar przygryz� doln� warg�.
- Bractwo spotyka si�, aby rozpatrzy� sprawy ogromnej wagi - powiedzia� z
naciskiem. - Wielki Mistrz Harbularer - obaj rycerze zn�w powstali - w�asnymi ustami raczy�
mi przykaza�, abym nie zjawia� si� w mie�cie bez ciebie.
- To nieco komplikuje sytuacj� - mrukn�� czarodziej.
- Dziej� si� dziwne rzeczy. - Hogwar zni�y� g�os. - Wierz mi, panie, co� z�ego wisi w
powietrzu. Rzadko kiedy Tajemne Bractwo zbiera si�, by rozwa�y� sprawy tak wielkiej wagi.
- Nie mog� jecha� - stwierdzi� stanowczo Arivald. Rycerze spojrzeli na siebie
bezradnie. Po chwili milczenia odezwa� si� Hogwar:
- Jutro chcieliby�my z�o�y� ho�d ksi�niczce Wybrze�a. Czy s�dzisz, �e nas przyjmie,
panie?
- Oczywi�cie. Ksi�niczka zawsze jest rada go�ciom, tym bardziej gdy s� znamienici.
A teraz, c� - rozejrza� si� po chatce - w drugiej izbie jest troch� �wie�ego siana i par�
we�nianych koc�w. Musicie si�, niestety, tym zadowoli�.
Rycerze wstali od sto�u i sk�onili si�.
- B�agam, panie, aby� raz jeszcze raczy� przemy�le� swoj� decyzj� - poprosi� Hogwar.
- Dobrze, dobrze - burkn�� niech�tnie Arivald i zdmuchn�� �wiece. - Dobranoc.
Ksi�niczka od rana by�a w doskona�ym humorze, a teraz, widz�c niespodziewanych
go�ci, wr�cz promienia�a. Rycerze poddali si� bez walki jej urokowi i siedzieli na �awie,
wodz�c wzrokiem za pi�kn� pani� zamku. Mardil by� bardziej milcz�cy ni� zwykle (cho�
mo�e si� to wyda� niemo�liwe), a i Hogwarowi j�zyk cz�sto si� pl�ta�, zw�aszcza kiedy
spojrza� we fio�kowe oczy ksi�niczki. Ale rycerz mimo to nadal pami�ta� o swej misji, a
teraz zdoby� dodatkowy atut. Wiedzia�, �e ksi�niczce nie spos�b si� oprze�. A wi�c
wystarcza�o j� tylko przekona�, by sk�oni�a Arivalda do wyjazdu. Czarodziej mo�e si� b�dzie
opiera�, lecz w ko�cu ust�pi. Tego Srebrnyli�� by� absolutnie pewien. Poza tym dojrza� szans�
upieczenia dw�ch pieczeni przy jednym ogniu i by� zachwycony w�asn� przemy�lno�ci�.
- Jaka szkoda - zauwa�y�, kiedy ksi�niczka si� �ali�a, �e ma�o kto odwiedza
Wybrze�e - i� mistrz Arivald nie chce uda� si� z nami. Wielu na pewno zapragn�oby
odwiedzi� kraj, kt�remu s�u�y tak znamienity mag, uczestnicz�cy w spotkaniach Tajemnego
Bractwa.
- Nie ma o czym gada� - przerwa� szorstko czarodziej, wietrz�c ju� podst�p - najpierw
obowi�zki, potem przyjemno�ci. A moim obowi�zkiem jest strzec Wybrze�a. Kto wie, czy
Danskar nie zechce pom�ci� kl�ski.
- Jestem pewien, panie - rzek� wolno Hogwar - �e Wielki Mistrz zgodzi�by si� wys�a�
tu oddzia� zbrojnych, kt�ry strzeg�by Wybrze�a i jego w�adczyni - tu sk�oni� si� ksi�niczce -
przed najazdem. Got�w by�bym sam stan�� na czele tych rycerzy i poczyta�bym sobie to za
zaszczyt.
- A, tu� mi, bratku! - mrukn�� cichutko Arivald, przejrzawszy gr� Srebrnegoli�cia. -
Nie - powiedzia� stanowczym tonem - pomijaj�c wszystko inne, podr� by�aby zbyt ci�ka.
Jestem ju� stary i s�aby.
Siedz�cy obok maga gruby Bombor parskn�� �miechem. W�a�nie w zesz�ym tygodniu
Arivald wygra� beczk� wina, k�ad�c go trzykrotnie na r�k�. A warto doda�, i� Bombor nie by�
s�abeuszem, potrafi� przedrze� w palcach grub� tali� kart, a za �amanie podk�w uwielbia� go
miejscowy kowal, bo te popisy Bombora zwi�ksza�y mu obroty. Czarodziej surowo spojrza�
na rycerza, kt�remu u�miech zamar� na ustach.
Ksi�niczka g��boko zamy�lona szepta�a co� cichutko do samej siebie. Mag prze�kn��
�lin�. Ten namys� nie wr�y� nic dobrego.
- Pojedziesz, Arivaldzie - zadecydowa�a w ko�cu.
- Nie pojad� - odpar� czarodziej i stukn�� pi�ci� w st�.
Byli w podr�y ju� od tygodnia. Hogwar nudzi� si� pot�nie, gdy� Mardil nigdy nie
by� rozmowny, a mag te� nie odzywa� si� do nikogo. Jecha� skwaszony i pochmurny, ka�dym
gestem czy s�owem wyra�aj�c swoj� dezaprobat� i oburzenie z powodu wyrwania go z
domowych pieleszy. Ju� drugiego dnia w�dr�wki Srebrny-li�� dosta� czyrak�w w miejscu,
gdzie plecy trac� sw� szlachetn� nazw�, i ci�ko by�o mu usiedzie� w siodle. Podejrzewa� w
tym z�o�liwo�� czarodzieja, w zwi�zku z czym jego sympatia do Ari-valda s�ab�a z ka�dym
kilometrem i z ka�dym podskokiem konia. Ale by� zbyt dumny, by prosi� o zdj�cie uroku.
Si�dmego dnia podr�y stan�li po drugiej stronie G�r Iglicowych i zaledwie tydzie�
drogi dzieli� ich od portu w Ravenie, a stamt�d ju� tylko p�tora dnia statkiem do Silmaniony.
Od tej pory mieli podr�owa� dobr�, bit� drog� i noce wreszcie sp�dza� w go�ci�cach i
zajazdach, a nie przy ognisku. Srebrnyli�� mia� te� nadziej�, �e spotka kogo�, kto poradzi co�
na ten uporczywy b�l poni�ej plec�w. Zreszt� wiedzia�, �e na drodze do Raveny i w samej
Ravenie s� takie domy, gdzie pewne cudotw�rczynie �agodz� wszelkie b�le, jakie cierpie�
mo�e m�czyzna. Nawet Mardil odzywa� si� nieco cz�ciej ni� zwykle, bo i on cieszy� si� na
my�l o powrocie do Silmaniony. Obaj rycerze wiedzieli wprawdzie, �e ich pobyt w mie�cie
nie potrwa d�ugo, gdy� mistrz Harbularer nie uznawa� wakacji, za to sformu�owanie �misja
szczeg�lnej wagi� a� nazbyt cz�sto go�ci�o w jego s�owniku. Hogwar mia� nadziej�, �e uda
mu si� powr�ci� na Wybrze�e. Wiedzia�, �e dobrze by�oby mie� sojusznika w Arivaldzie,
kt�ry przecie� z czystej z�o�liwo�ci m�g� sobie za�yczy�, aby oddzia� maj�cy strzec
ksi�niczki i jej poddanych powi�d� inny rycerz.
- Ile lat ma pani Wybrze�a? - spyta� Srebrnyli��, kt�ry by� tak zatopiony w my�lach,
i� dopiero kiedy wypowiedzia� te s�owa, zda� sobie spraw�, �e mog� go jeszcze bardziej
pogr��y� w oczach czarodzieja.
- Dziewi�tna�cie - burkn�� Arivald.
- Czy mo�esz mi wyjawi�, panie, dlaczego nie wysz�a do tej pory za m��? -
postanowi� brn�� dalej Hogwar.
- Baron Furfanel dosta� dwa lata temu polecenie odnalezienia smoka i przywiezienia
go na Wybrze�e. Nie wr�ci� do tej pory.
- Smok�w nie ma - zauwa�y� Mardil, kt�remu to, �e ma�o m�wi�, nie przeszkadza�o
uwa�nie s�ucha�.
- W�a�nie - potwierdzi� z naciskiem Arivald.
- Czy byli inni? - zapyta� po chwili milczenia Srebrnyli��.
- Najm�odszy syn ksi�cia Parilezu wyruszy� na poszukiwanie kwiatu �wi�toja�skiego.
By�o to zesz�ego czerwca. Hrabia alchemik Vyncliff mia� za zadanie odkry� tajemnic�
kamienia filozoficznego.
- Znam Vyncliffa - powiedzia� zdziwiony Hogwar. - Odkry� ostatnio substancj�, kt�ra
w zetkni�ciu z ogniem wybucha z niespotykan� si��, i nazwa� j� prochem. Zesz�ego Nowego
Roku mieli�my w Silmanionie pi�kne fajerwerki.
- A wi�c mi�o�� do ksi�niczki sprzyja rozwojowi nauki. Mi�o o tym s�ysze� -
skwitowa� Arivald.
- Czy ksi�niczka przed ka�dym z ubiegaj�cych si� o jej r�k� stawia zadania tak...
- Globalne? - podpowiedzia� mag.
- No w�a�nie.
- Ksi�niczka czeka jeszcze na w�a�ciwego cz�owieka - odpowiedzia� Arivald, je�li
mia�o to by� odpowiedzi� - i nie s�dz�, panie, aby� powinien zawraca� sobie tym g�ow�.
- A to czemu? - Hogwar stara� si� nie da� po sobie zna� urazy.
- Dla w�asnego dobra - wyja�ni� Arivald i u�miechn�� si�, a u�miech ten wyj�tkowo
nie spodoba� si� Srebrnemuli�ciowi.
Mogliby�my jeszcze d�ugo opisywa� podr� do Silmaniony, kt�ra trwa�a dziewi�� dni
od zej�cia w doliny. Mogliby�my bajecznie opisywa� skutki stykania po�ladk�w Hogwara z
siod�em, s��w par� po�wi�ci� z�emu humorowi Arivalda i niskiemu poziomowi higieny w
karczmach. Mogliby�my przejmuj�co odda� pi�kno s�o�ca zachodz�cego nad morzem i
dokuczliwo�� choroby morskiej (tu znowu musieliby�my nawi�za� do z�ego humoru Arival-
da). Mogliby�my te� wiele stron po�wi�ci� na drobiazgowy opis Silmaniony, ale Hogwar i
Mardil znali tam ka�dy kamie�, a i Ari-vald w czasie swych w�dr�wek odwiedzi� to miasto
kilkakro�. Oszcz�d�my wi�c sobie daremnych i nie maj�cych zwi�zku z t� opowie�ci�
szczeg��w.
Kiedy w szybkim tempie najlepszego wy�cigowego wielb��da (wy�cigi wielb��d�w
by�y jedn� z ulubionych rozrywek na Po�udniu, ale to te� nie ma �adnego znaczenia)
przemkniemy przez dni dziewi��, zobaczymy, �e Arivald i eskortuj�cy go rycerze znale�li si�
w domu mistrza Harbularera. Nie by� to zreszt� zwyk�y dom, lecz pa�ac, gdy� Pan Czarnej
R�d�ki nie stroni� od przepychu. Dlatego te� by�y tam i fontanny, i rze�by, i freski, i urocze
oliwkowosk�re niewolnice oraz tabuny nikomu nieprzydatnej s�u�by. Harbularer ubiera� si�
jednak skromnie. Przy czarnym p�aszczu mia� tylko jedn� diamentow� zapink�, a rubin w
ga�ce jego laski by� z pewno�ci� mniejszy od kurzego jaja. Mistrz z Silmanio-ny wygl�da�
dok�adnie tak, jak pro�ci ludzie (a mo�e i nie tylko tacy pro�ci) chcieli widzie� czarodzieja.
By� bladym, wynios�ym starcem o osch�ym g�osie i stanowczych, acz pe�nych dystynkcji
ruchach.
- Panie Arivaldzie - powita� go�cia, ignoruj�c przyby�ych z