1412
Szczegóły |
Tytuł |
1412 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1412 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1412 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1412 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Clive Barker
WYBRZE�E AMEN
- Miejsce to wzbudza rado�� w mej poga�skiej duszy - oznajmi� Beisho Fie, zwracaj�c si� do Rutaluki; obaj schodzili stromymi, kr�tymi uliczkami Joom w stron� przystani. - Cho� zapewne nawet to miasto nie jest ca�kowicie pozbawione bog�w, z pewno�ci� gdzie� w okolicy znalaz�by si� naiwny idiota, na kl�czkach prosz�cy niebiosa o �ask�. Nie widz� jednak �adnej dzwonnicy ani nie s�ysz� wezwania do mod��w, mo�e wi�c wiara w bog�w zosta�a oficjalnie zakazana?
- To idiotyczne - zauwa�y� Rutaluka, znany powszechnie jako Ruty.
- Nie bardziej idiotyczne ni� dziecinna wiara w to, �e istniej� bogowie, obserwuj�cy nas w ka�dej chwili naszego �ycia - odpar� Beisho, zsuwaj�c z wydatnego nosa okulary. Mru��c oczy spojrza� w d� ku fioletowoczamym wodom jeziora. - Czasami we dw�ch rozmawiamy o r�nych rzeczach. Wola�bym, aby nikt inny ich nie us�ysza�, a ju� na pewno nie jacy� rozplotkowani bogowie.
- Jakich rzeczach? - chcia� wiedzie� Ruty. By� ni�szym, bardziej przysadzistym z dw�ch w�drowc�w. Przy Fiem wygl�da� jak mu� przy czystej krwi rumaku, niczym papuga obok bociana. Ju� dawno nauczy� si$ maszerowa� ty�em, wyprzedzaj�c o krok swego kompana po to, by m�c obserwowa� twarz Beishy, nie wykr�caj�c sobie karku. - O czym niby rozmawiali�my?
- Ty mi to powiedz - mrukn�� Beisho.
- No... oczywi�cie o jedzeniu - zgadywa� Ruty. Jego biodra i po�ladki �wiadczy�y wyra�nie o upodobaniu, jakie �ywi� do s�odyczy i �wi�skiego mi�sa. - O stanie naszych but�w - ci�gn�� dalej. - I o cielesnych ��dzach.
- Ach...
Ruty u�miechn�� si�, na jego okr�g�ej twarzy pojawi� si� istny w�w�z do�eczk�w. A zatem to by� czu�y punkt Beishy Uwie�czonego.
- Wola�by�, by nikt nie wiedzia�, �e tw�j osprz�t przechyla si� w lewo - stwierdzi�. - O to chodzi�o?
Beisho zmierzy� swego kompana wrogim spojrzeniem.
- Rutaluko... - zacz��.
- Ile razy mam ci powtarza�, �eby� mnie tak nie nazywa�?
- A zatem nie wypominaj mi ju� wi�cej k�ta mojej erekcji -odparowa� Beisha. -Wyzna�em ci to w bardzo intymnej chwili.
Istotnie chwila by�a nader intymna. Tkwili razem zamkni�ci w klozecie, nale��cym do margrabiny Cataglii, kt�ra zmuszona do sp�aty karcianych d�ug�w zaprosi�a ich do swego zamku, aby ukradli - za stosown� op�at� - nale��c� do jej m�a kolekcj� waz, ozdobionych erotycznymi rysunkami. Na nieszcz�cie ma��onek zbyt wcze�nie wr�ci� z wy�cig�w ps�w i margrabina, zawsze przejawiaj�ca sk�onno�� do niestosownych dowcip�w, zamkn�a Beish� i Ruty'ego w toalecie, po czym przyst�pi�a do rozpraszania podejrze� m�a (wo� wody kolo�skiej Beishy nadal wisia�a w powietrzu niczym �miech na stypie), udost�pniaj�c mu swoje cia�o we wszelkich mo�liwych pozycjach. Gdy zza drzwi zacz�y dobiega� odg�osy, towarzysz�ce kopulacji, pr�t Beishy nabrzmia� w fa�dach pantalon�w i w odpowiedzi na zdumione spojrzenie przyjaciela jego w�a�ciciel wyzna� szeptem, �e narz�d �w zawsze przejawia� sk�onno�� do przechylania si� na lewo.
Eskapada owa zako�czy�a si� lepiej, ni� zapowiada�o to nieprzyjemne toaletowe interiudium. Gdy m��, wyczerpany gwa�townym wysi�kiem, zapad� w sen, wielmo�na pani wyprowadzi�a z�odziei wraz z ich �upem z zamku. Nast�pnie sprzedali pi�� waz (z kt�rych jedna przedstawia�a akty, do kt�rych nie zni�y�aby si� nawet margrabina, ogarni�ta najwi�ksz� desperacj�), zyskuj�c ca�kiem niez�y zarobek. Lecz nawet najwi�ksze zarobki szybko topniej�, o ile nie zostan� m�drze zainwestowane b�d� zaoszcz�dzone, dw�jka za� przyjaci� mia�a zbyt ma�o cierpliwo�ci na to pierwsze i zbyt wiele kosztownych zachcianek na drugie. W ci�gu paru dni wydali wszystko na wino, kobiety i �piew, pozostaj�c niemal bez grosza.
- Autor - oto, czego mi trzeba - oznajmi� Beisho. - Kto�, kto chcia�by przet�umaczy� swoje dzie�a.
- W�tpi�, aby� znalaz� w tej okolicy jakichkolwiek pisarzy -odpar� Ruty. - To miasto rybak�w.
- Rybacy tak�e opowiadaj� historie - zauwa�y� Beisho.
- Owszem - odrzek� Ruty. - Ale jak cz�sto je zapisuj�? Beisho nie zdo�a� odpowiedzie�, w tym momencie bowiem uwag� obu w�drowc�w przyku�o ciche szlochanie w zasypanej �mieciami uliczce po lewej.
- To jaka� kobieta. P�acze - zauwa�y� Beisho.
- I co z tego?
- A to, �e jej p�acz stanowi pierwsz� oznak� g��bszych uczu�, na jak� natkn�li�my si� w tej przekl�tej dziurze. Powinni�my sprawdzi�, co si� sta�o.
Ruty wzruszy� ramionami.
- Jak sobie �yczysz - rzek�. - Ty id�. Ja zaczekam tutaj. Beisho skr�ca� ju� w w�ski zau�ek, pozostawiaj�c swego towarzysza obserwuj�cego leniwie dobrych ludzi z Joom, w�druj�cych w g�r� i w d� wzg�rza. Kiepskie miejsce na poszukiwanie pi�kna, uzna� Ruty. Mo�e to wysi�ek konieczny do pokonania stromego zbocza sprawia�, �e obywatele miasta mieli tak puste, bezmy�lne twarze? Albo te� - co bardziej prawdopodobne - przyczyn� by� fakt, i� ka�dy posi�ek serwowany w Joom sk�ada� si� g��wnie z �usek, p�etw i martwych szklistych oczu.
Ruty obejrza� si� za swym przyjacielem i ujrza�, i� Beisho stoi obok jednej z �adniejszych kobiet miasta, p�acz�cej na progu.
- Co si� sta�o? - pyta� w�a�nie.
Kobieta unios�a ku niemu wielkie, srebrzyste, zrozpaczone oczy.
- Czy my si� znamy? - spyta�a.
- Jestem Beisho Fie. Param si� poezj�, no�ownictwem i zaklinaniem dzikich ps�w.
- C�, mnie na nic si� nie przydasz - odpar�a kobieta. - Nie potrzebuj� wierszy...
- A czego potrzebujesz?
- Chyba �e pie�ni pogrzebowej. - Do jej oczu ponownie nap�yn�y �zy. - O tak, pie�ni pogrzebowej, pami�ci mojego ukochanego brata.
- Czy on umar�? Potrz�sn�a g�ow�.
- Umiera?
Tym razem przytakn�a, wskazuj�c w stron� jeziora.
- Topi si�? - naciska� Beisho.
- Zosta� po�arty - odpar�a kobieta. - Tkwi w brzuchu jakiej� ryby.
- Twierdzi�a� jednak, �e wci�� �yje.
- Jeste�my bli�niakami - wyja�ni�a. - Nasze umys�y s�... z��czone. Wiedzia�abym, gdyby umar�.
- To straszne - mrukn�� Beisho. - Straszne.
- Co takiego? - spyta� Ruty. Znudzony obserwowaniem rybiej defilady, podszed� do nich, aby dowiedzie� si�, sk�d te p�acze.
-Ta dama...
- Nazywam si� Leauqueau - wtr�ci�a.
- Brat Leauqueau zosta� po�arty przez ryb�.
- Co za nieszcz�cie - stwierdzi� Ruty. - By��e kar�em czy spotka� tak wielk� ryb�?
- W g��binach kryj� si� najdziwniejsze stworzenia - odpar�a Leauqueau, spogl�daj�c w stron� obsydianowych w�d jeziora. -Nie wszystkie z nich to ryby.
- Och? - Ruty wyra�nie si� zainteresowa�. Od wielu lat spisywa� bestiariusz, katalog wszelkich gatunk�w fauny, �yj�cych w Koloniach. By� mo�e, w ch�odnych falach jeziora kry�o si� nieznane zwierz�, oczekuj�ce na swego odkrywc�, kt�ry nada mu imi�. - Powinni�my odnale�� tego ludo�erc� i uratowa� pani brata.
- Zrobimy tak - odpar� bezzw�ocznie Beisho. - Na nieszcz�cie jednak nie mamy �odzi.
- Zatem wynajmiemy jak��.
- Nie mamy te� pieni�dzy.
- Ja mam - wtr�ci�a natychmiast Leauqueau.
- Jak jednak znajdziemy tego stwora? - zaprotestowa� Beisho. - To wielkie jezioro.
- Mo�e nam si� nie uda� - przyzna� Ruty - ale wol� sp�dzi� dzie� na �owieniu ryb ni� na pr�bach znalezienia jakiego� pismaka...
- Pismaka? - spyta�a Leauqueau. - Zatem przywi�d� was tu szcz�liwy los. M�j brat jest poet�.
- Ach tak? - spyta� Beisho, udaj�c oboj�tno��.
- Czy jego dzie�a zosta�y ju� prze�o�one? - dopytywa� si� Ruty. - Jedynie Fie Uwie�czony potrafi tego dokona�, za bardzo skromn� op�at�.
Leauqueau spojrza�a na Beish� swymi srebrnymi oczami.
- Chyba bogowie postanowili, by nasze drogi si� skrzy�owa�y - rzek�a.
- Czy�by w Joom mieszkali jacy� bogowie? - chcia� si� dowiedzie� Ruty.
- Do tej pory w to nie wierzy�am - odpar�a Leauqueau. Ruty roze�mia� si�.
- Sam widzisz. Ona s�dzi, �e stanowisz dow�d na co�, czemu sam zaprzeczasz.
- Sofistyka - warkn�� Beisho.
- Zatem zajmijmy si� bardziej praktycznymi sprawami - powiedzia� Ruty. - Moja pani, je�li tylko zapewnisz stosowne fundusze, natychmiast pospiesz� na przysta� i wynajm� nam ��d�.
- Nie wspominaj tylko nikomu, co zamierzamy - ostrzeg�a, podaj�c mu kilka monet. - Tutejsi marynarze s� przes�dni.
- A zatem to g�upcy - stwierdzi� Beisho. - Znajdziemy twojego brata bez pomocy bog�w. Potem za� zamieni� jego rymy w �ywe srebro w tuzinie nowych j�zyk�w i wszyscy b�dziemy szcz�liwi.
- Sk�d wiesz, �e tw�j brat znikn�� w jeziorze? - spyta� Beisho po drodze do portu. - Mo�e zosta� po�arty przez Steliamaka? Widzia�em kilka z nich, kr���cych po okolicy.
- Wiem, �e to jezioro - odpar�a. - Mia� na jego punkcie obsesj�.
- Dlaczego?'
- Z powodu Quiddity.
- Quiddity? - S�owo to rzadko wymawiano w blasku dnia.
- S�ysza�e� o nim?
- Oczywi�cie. Czy istnieje jakakolwiek kultura, w kt�rej ludzie nie s�yszeliby o wielkim morzu sn�w? Ale� zaledwie par� miesi�cy temu spotkali�my pewnego cz�eka, kt�ry twierdzi�, �e by� kiedy� latarnikiem na jego wybrze�ach. Jednak�e dzieli nas od niego co najmniej tysi�c mil.
- Wi�cej, znacznie wi�cej...
- Jak zatem...?
- Tu, w Joom, mamy pewn� legend�. Legend� , w kt�r� m�j brat wierzy� ca�� dusz�. - Po tych s�owach zamilk�a.
- Zamierzasz mija opowiedzie�? - spyta� Fie. Leauqueau zni�y�a g�os do szeptu.
- Powiada si�, �e w pewnych porach roku wody morza sn�w w�druj�c podziemnymi kana�ami trafiaj� do tego jeziora - odpar�a.
Beisho gwizdn�� cicho.
- Niez�a opowie�� - rzek�.
- To jeszcze nie wszystko - doda�a. - Legenda g�osi, i� my wszyscy jeste�my potomkami �ni�cych, wyrzuconych przez fale na brzeg, przybysz�w z innych krain istnienia.
- Sapas Humana?
- W�a�nie.
- To lepsze ni� wiara, �e pochodzimy od bog�w - zauwa�y� Beisho. - A ty wierzysz w to?
- Owszem - przez wzgl�d na brata.
- To ju� jaki� pow�d.
Ruty wspina� si� w ich stron� strom� dr�k�. Jego twarz mia�a ponury wyraz.
- C�, co� dla nas znalaz�em - rzek�. - Przynajmniej p�ywa. To najlepsze, co mog� powiedzie�.
Poszli w �lad za nim do przystani. Po drodze wyja�ni� im, �e cz�� rybak�w odm�wi�a wynaj�cia �odzi, inni natomiast za swe us�ugi za��dali absurdalnie wysokiej zap�aty. Tylko jeden kapitan zgodzi� si� zabra� ich na jezioro za tak �mieszn� sum�.
- Nazywa si� Flimchen - stwierdzi� Ruty. - I przypuszczam, �e jest na wp� szalony.
- Czemu tak my�lisz? - zainteresowa� si� Beisho.
- Sam os�d�. - Ruty odsun�� si�, ukazuj�c Beishy i Leauqueau wynaj�t� przez siebie ��d� i jej w�a�ciciela.
Trudno by�oby stwierdzi�, kt�re z nich znajdowa�o si� w gorszym stanie. Oboje ogl�dali ju� zbyt wiele burz, przeszli zbyt wiele wypadk�w i napraw, oboje ju� dawno osi�gn�li stan nasycenia - jedno wod�, drugie, s�dz�c po jego spojrzeniu, czym� nieco silniejszym.
- Nie spodziewajcie si� zwrotu pieni�dzy - rzuci� siwy marynarz, stoj�cy na o�lizg�ych deskach pok�adu. - Nie obchodzi mnie, czy p�yniecie, czy te� nie, i tak zatrzymam zap�at�. -Poklepa� si� po kieszeni. - Mo�ecie i�� w diab�y.
- Nadal chcesz p�yn��? - spyta� Ruty.
- Oczywi�cie - odpar� Fie, nie pr�buj�c nawet zbli�y� si� do �odzi.
- Wy dwaj mo�ecie p�yn�� ze mn� - odpar� Flimchen. - Ale nie wasza... pasa�erka. - Dziabn�� palcem w stron� Leauqueau. Beisho zauwa�y� zdarte, zaschni�te sk�rki wok� paznokci m�czyzny.
- Czy to jakie� �eglarskie zwyczaje? - chcia� wiedzie� Beisho.
- Nie - odpar� rybak. - Boj� si� tylko przedstawicielek jej p�ci, bowiem ca�a sz�stka moich braci zmar�a w ramionach kobiety.
- Tej samej? - spyta� zdumiony Ruty.
- Nic wi�cej nie powiem - pad�a odpowied�. - Podobnie jak oni.
- Boj� si�, �e bez niej nie mo�emy p�yn�� - mrukn�� Beisha.
- Owszem, mo�ecie - odpar�a Leauqueau. - Wi�cej, musicie. Zaczekam tu na was.
- Zdecydujcie si� wreszcie - za��da� Flimchen. - Do zmroku pozosta�y nam jedynie dwie godziny. W blasku dwunastu ksi�yc�w jezioro staje si� znacznie gro�niejsze.
- Oczywi�cie, �e p�yniemy - Ruty z�apa� Beish� za r�k� i wci�gn�� go po mokrych, pe�nych ka�u� schodkach prowadz�cych w g��b �odzi. - Masz mo�e na pok�adzie no�e i sieci?
- Oczywi�cie - odpar� Flimchen. - Jakiej ryby szukacie?
- Dostatecznie du�ej by mog�a po�kn�� brata tej kobiety.
- O�miel� si� stwierdzi�, �e znajdziemy tu podobnego stwora
- Flimchen zerkn�� na Beish�. - O ile oczywi�cie wyci�gniecie go potem na brzeg i za�atwicie.
- Bardzo ch�tnie - Beisho ostro�nie postawi� stop� na pok�adzie rozko�ysanej �odzi. - Je�eli znajdziesz nam t� ryb�, og�uszymy j� jednym mocnym �upni�ciem.
Rybak nagrodzi� �w pokaz odwagi przebieg�ym �miechem.
- �upni�ciem, co?!
- Nie znam strachu - oznajmi� bu�czucznie Beisho. U�miech marynarza znikn�� jak zdmuchni�ty.
- Zatem we� sobie cz�� mojego, mnie bowiem samemu wystarcza go a� nadto. Nigdy nie wyp�yn��em na te wody, nie l�kaj�c si� tego na co mog� trafi�. Albo co mo�e trafi� na mnie.
- To rzek�szy, zwolni� utrzymuj�c� ��d� lin�; wr�ci� za ster, w��czy� silnik i wyprowadziwszy rozdygotany stateczek z przystani, wyp�yn�� na szerokie wody.
Beisho - bardziej po to, by zaj�� czym� umys� i zapomnie� o nieprzyjemnym ko�ysaniu �odzi, ni� dlatego, by ceni� sobie opinie marynarza - powt�rzy� swym towarzyszom legend�, opowiedzian� przez Leauqueau, i spyta� Flimchena, czy wierzy w podobne historie.
- Niekt�rzy ludzie twierdz�, �e pochodzimy od ryb - odpar� tamten - ja jednak przez ca�e �ycie mam z nimi do czynienia i nigdy nie dostrzeg�em ani jednej - nawet jednej, powiadam - w kt�rej oczach wida� by by�o �lad istnienia duszy.
- Wierzysz zatem, �e jeste�my potomkami ludzkich wyrzutk�w? - spyta� Ruty.
- Najprawdopodobniej. Ruty skrzywi� si�.
- Czy�by ci to przeszkadza�o? - spyta� Beisho.
- Pochodzenie od rasy �pi�cych? Owszem... Niepokoi mnie to.
- Dlaczego?
- Bowiem oznacza�oby, �e jeste�my dzie�mi przypadku, Fie. Zwyk�ymi b�kartami, pozbawionymi celu i znaczenia.
- Musimy zatem poszuka� go sobie sami - odpar� Beisho. Ciche chrz�kni�cie marynarza �wiadczy�o, �e starzec przyj�� te s�owa z aprobat�.
- A kiedy umieramy? - naciska� Ruty. - Co wtedy? Kiedy nie mo�emy ju� znale�� sensu w swoim �yciu? Czy w�wczas znikamy jak sny?
- To nie by�oby nawet takie z�e - wtr�ci� Flimchen.
- Naprawd�? - G�os Ruty'ego opad� do pe�nego melancholii szeptu. - Ciekawe...
Zapad�a d�uga cisza. ��d� wyp�ywa�a coraz dalej na mroczne wody jeziora.
Wreszcie odezwa� si� Flimchen.
- Tam - rzek�, wskazuj�c r�k�.
Pod powierzchni� pokaza�o si� co� wielkiego. Pot�ny kszta�t zawr�ci�, nad wod� przez moment mign�a
- Co to jest?- j�kn�� Beisho.
- Zgaduj� - pad�a odpowied� - �e to wasz ludojad. Jakby wiedz�c, �e o nim mowa, stw�r wynurzy� z wody sw� paskudn� g�ow�; obrzydliwa istota, pozbawiona wdzi�ku i symetrii. Bezoki pysk pokrywa�a twarda skorupa, ��obkowane boki by�y ostre, chropowate.
- Nie widz� paszczy - zauwa�y� Ruty.
- A je�li w og�le jej nie ma?
- W jaki zatem spos�b po�era ludzi?
- Mo�e tego nie robi. - Beisho nadal przygl�da� si� stworzeniu. - Mo�e to inne zwierz�.
- Ono nas s�yszy - wtr�ci� Flimchen.
I w tym momencie stw�r pop�yn�� wprost ku �odzi.
- No�e! No�e! - rykn�� Beisho.
Flimchen grzeba� ju� na dnie w poszukiwaniu broni, zanim jednak zdo�a� pochwyci� stosowne ostrze, potw�r ich staranowa�. ��d� szarpn�a si� gwa�townie, a Ruty, straciwszy r�wnowag� na �liskich przegni�ych deskach, wylecia� z pluskiem za burt�. Mimo ochronnej warstwy t�uszczu natychmiast znikn�� pod wod� i przez moment Beisho s�dzi� ju�, �e po raz ostatni widzia� swego towarzysza. Z jego ust wyrwa� si� cichy szloch gniewu i rozpaczy, jednak�e w tym momencie na dziobie wybuch�o nag�e zamieszanie i w fontannie wzburzonej piany nad wod� pojawi� si� Ruty, siedz�cy na pysku bestii. Grubas przytomnie si�gn�� w stron� Beishy, z�apa� go za r�k� i natychmiast zosta� wci�gni�ty do �odzi. Roztrz�siony, gwa�townie chwyta� powietrze.
- Znowu nadp�ywa! - krzykn�� marynarz.
Tym razem by� ju� uzbrojony w kr�tki harpun i starannie wymierzywszy w p�dz�cego w ich stron� potwora, rzuci�, trafiaj�c sw�j cel w sam �rodek zniekszta�conej g�owy.
Stw�r wyda� z siebie g�os, kt�ry m�g�by raczej pochodzi� z gard�a kobiety: pe�en b�lu krzyk, urwany tak gwa�townie, i� Beisho my�la�, �e zwierz� zosta�o �miertelnie ranione i natychmiast zdech�o. Ale nie; gdy tylko wrzask ucich�, stw�r zacz�� szarpa� si� tak gwa�townie, �e o ma�o nie wywr�ci� �odzi.
Flimchen przywi�za� lin� harpuna do zardzewia�ego pier�cienia, osadzonego w okr�nicy, po czym z powrotem zaj�� si� sterem.
- Co teraz zrobimy? - spyta� Beisho, wodz�c woko�o oszala�ym wzrokiem.
- Wyci�gniemy t� paskud� na brzeg.
- Nadal nie wiemy, czy to w�a�nie jest zwierz�, kt�rego szukali�my - przypomnia� Ruty.
- W ci�gu czterdziestu lat po�ow�w nie widzia�em tu nic podobnego - odpar� marynarz. - Je�li gdzie� jeszcze czai si� tu inny pieprzony ludojad, sami mo�ecie go sobie z�apa�.
Zwi�kszy� obroty silnika i zawr�ci�; dzi�b �odzi celowa� prosto w przysta� Joom.
- Trzymajcie si� - poleci�. - Zamierzam wjecha� �odzi� na mielizn� i wyci�gn�� za sob� tego stwora.
Je�li nawet zranione zwierz� zrozumia�o, jakie mieli wobec niego plany, nie podj�o �adnej pr�by oporu, cho� sama jego waga wskazywa�a, �e podobna pr�ba mog�aby si� powie��.
- Z pewno�ci� zdycha - mrukn�� Beisho, patrz�c, jak ich zdobycz unosi si� do g�ry brzuchem po�r�d krwawej piany.
- Mo�liwe - rzek� Ruty.
- W�tpisz w to?
- To co� nie ma oczu ani pyska - zauwa�y� jego towarzysz. -Nie dziwi ci� to?
Beisho spojrza� na swego kompana.
- Do czego zmierzasz, Rutaluko?
- Kryje si� w tym jaka� tajemnica, i to wi�ksza, ni� s�dzimy -odpar� Ruty. - Pami�tasz, co �w latarnik opowiada� nam o wodach Quiddity? Jak osadzaj� si� na cia�ach tych, kt�rzy w nich p�ywaj�?
Wzrok Beishy pow�drowa� z powrotem w stron� zwierz�cia.
- Mo�e pow�oka, kt�r� widzimy, to jedynie rodzaj kokonu, skrywaj�cego �ywy organizm? - doko�czy� Ruty.
- Cia�o Humana? Naszych przodk�w? - mrukn�� Beisho.
- Mo�liwe.
Na wargach Beishy zata�czy� szeroki u�mieszek.
- Po raz pierwszy w �yciu chcia�bym, aby bogowie patrzyli na nas ze swych pa�ac�w w chmurach. �a�uj�, �e nie mog� by� �wiadkami tego jak, odkrywamy samych siebie.
W czystym nadwodnym powietrzu wszelkie d�wi�ki nios�y si� znakomicie i wrzask bestii dotar� bez przeszk�d do uszu mieszka�c�w miasta. Na przystani zgromadzi� si� ma�y t�umek, obserwuj�cy widowisko. Widz�c, �e ��d� zmierza w stron� brzegu, chmara ludzi przenios�a si� z przystani na pla��. Ich liczba ros�a z ka�d� chwil�, w miar� jak wie�ci o niezwyk�ej zdobyczy roznosi�y si� po mie�cie. Leauqueau okazywa�a najwi�ksz� niecierpliwo��. Sta�a po kolana w wodzie wyci�gaj�c r�ce, jakby przyzywa�a swego brata w obj�cia.
- Szykujcie si�! - rzuci� Flimchen. - Gdy tylko uderzymy o brzeg, zacznijcie ci�gn��!
W par� sekund p�niej dzi�b �odzi ze zgrzytem zary� si� w piachu. Si�a rozp�du wynios�a j� na p�ycizn�, a� w ko�cu jej rufa tak�e spocz�a na brzegu. Ruty wyskoczy� jako pierwszy; brodz�c w p�ytkiej wodzie miarowo podci�ga� lin�. Beisho poszed� w �lady przyjaciela, najpierw jednak, zwracaj�c si� do Leauqueau, oznajmi�:
- Mamy go! Widzisz? Mamy go!
Flimchen wezwa� pomocy i z t�umu �wiadk�w od��czy�o si� czterech m�czyzn. Razem wyrwali stwora z jego naturalnego �rodowiska i wyci�gn�li na mielizn�. Gdy potw�r wynurzy� si� spo�r�d fal, kilku zebranych krzykn�o ze wstr�tem. Inni obserwowali go ze zdumieniem, jezioro bowiem nigdy dot�d nie wyplu�o z siebie nic, co cho� w cz�ci przypomina�oby podobne monstrum.
Le��cy na piasku stw�r by� jeszcze brzydszy, ni� kiedy swobodnie p�ywa� w wodzie - toporne, niezgrabne cielsko. Nawet Ruty, kt�ry umie�ci� w swych spisach stworzenia ogl�dane zaledwie przez garstk� wybranych, nigdy nie widzia� czego� takiego.
- Co teraz? - sykn�� Beisho, kiedy ich zdobycz spocz�a bezpiecznie na piasku. Teraz ju� w �aden spos�b nie zdo�a�aby o w�asnych si�ach uciec do jeziora.
- �apmy za n� - odpar� Ruty. - Je�li jej brat jest w �rodku, musimy go uwolni�.
Beisho nie wygl�da� na zachwyconego t� perspektyw�, jednak�e czuj�c na sobie wzrok Leauqueau - i pi��dziesi�ciu innych widz�w - uzna�, �e nie czas okazywa� s�abo�ci. Si�gn�wszy do �odzi, pochwyci� spory n� i z u�miechem, kt�ry - jak mia� nadziej� - imponowa� sw� nonszalancj�, wbi� ostrze g��boko w bok potwora. Stw�r szarpn�� si�, ale nie pr�bowa� umkn�� przed ostr� kling�; przeciwnie, zdawa� si� poddawa� stali, jakby pragn��, by otwarto jego cia�o.
Sk�ra stworzenia by�a gruba i twarda. Nie krwawi�a, nie dostrzegli te� pod ni� ani �ladu ko�ci czy �ci�gien. I gdyby Ruty nie uj�� w d�o� no�a i nie nachyli� si�, aby mu pom�c, noc zd��y�aby zapa��, nim Beisho zdzia�a�by cokolwiek. Razem jednak otworzyli sk�rzast� pow�ok� od kra�ca do kra�ca, z ka�dym ci�ciem odrywaj�c nowe kawa�y pokrytego skorup� mi�sa. Nagle z wn�trza istoty dobieg� bolesny j�k; w sekund� p�niej odpowiedzia� mu krzyk Leauqueau:
- To on! To m�j brat!
Beisho i Ruty zacz�li pracowa� ze zdwojonym zapa�em. Porzucili ju� no�e w obawie, �e zrobi� krzywd� zamkni�temu wewn�trz cz�owiekowi. Zamiast tego zag��bili r�ce w zadan� przez siebie ran� i niczym po�o�ne, asystuj�ce przy potwornych narodzinach, grzebali w �rodku, pr�buj�c uwolni� wi�nia z jego celi. Wkr�tce z otworu zacz�a s�czy� si� krew, obaj jednak wiedzieli, �e nie jest to krew bestii, lecz jej ofiary.
Leauqueau, nie mog�c d�u�ej wytrzyma� napi�cia, u�yczy�a im swoich mi�ni. Tak�e Flimchen, dot�d obserwuj�cy z rozbawieniem ca�� krz�tanin�, pochyli� si� nad stworzeniem. Cia�o potwora ust�pi�o w ko�cu pod atakiem o�miu r�k i wreszcie ujrzeli ofiar� ludojada.
Wewn�trz tkwi�o nie jedno cia�o, ale dwa. Oba by�y nagie, splecione w obj�ciach. Jedno nale�a�o do brata Leauqueau -bia�ego, wycie�czonego m�czyzny o oszala�ych oczach. Drug� ofiar� by�a kobiet�. J� w�a�nie trafi� harpun; z rany nadal wyp�ywa�a krew. Ostrze wbi�o si� w czubek g�owy i wysz�o pod brod�.
Leauqueau wyda�a z siebie og�uszaj�cy wrzask i odskoczy�a gwa�townie, l�duj�c w wodzie.
- Bogowie! Bogowie! - wrzasn�a. - Sp�jrzcie tylko, co uczyni�!
Jej przekle�stwa wyrwa�y m�czyzn� z transu. Pozwoli�, by martwa kobieta - z kt�r� bez w�tpienia sp�kowa� - wysun�a si� z jego ramion i, nie dbaj�c o w�asn� nago��, zacz�� gramoli� si� na zewn�trz.
- By�a dla mnie nikim - powiedzia�, zwracaj�c si� do Leauqueau. - Zobaczy�em j� w wodzie i skoczy�em na pomoc. Beisho potrz�sn�� g�ow�.
- Nic z tego nie rozumiem - poskar�y� si�.
- A ja tak - odpar� Ruty.
Pod��aj�c za wzrokiem przyjaciela Beisho ponownie spojrza� na kobiet�.
- To nasza �ni�ca ludzka istota - wyja�ni� Ruty. - Zosta�a wniesiona do jeziora z otch�ani Quiddity.
- A on pop�yn��, aby j� ocali�?
- Albo si� z ni� kocha�.
- A bestia po�kn�a ich oboje.
- Nie ma �adnej bestii - zaprzeczy� Ruty. - Jest tak, jak m�wi� nam latarnik. Wody snuj� fantazje wok� ludzkiego cia�a - ponownie zacz�� rozdziera� palcami wn�trzno�ci bestii. - Ten stw�r nie ma serca ani p�uc, czy jelit. To jedynie os�ona, usnuta wok� �ni�cej tkanki. - Spojrza� na martw� kobiet�. - Mamy do czynienia tylko z jej cia�em eterycznym. Prawdziwa kobieta le�y gdzie� martwa w ��ku, daleko st�d.
- Szkoda - mrukn�� Beisho.
- Przynajmniej uratowali�my ch�opaka - mrukn�� Ruty. Po tych s�owach odwr�ci� si�, akurat na czas, by ujrze� Leauqueau schylaj�c� si� i unosz�c� skryty w wodzie kamie�. Dostrzeg�szy ��dz� mordu p�on�c� w jej oczach, Ruty z krzykiem skoczy� w jej stron�. Ona jednak zignorowa�a go. Unios�a kamie� wysoko nad g�ow� i z ca�ych si� wymierzy�a nim cios w czaszk� brata, jeden, drugi, trzeci, za ka�dym razem zadaj�c kolejn� ran�. Z g��bokich poszarpanych rozci�� trysn�a krew. M�czyzna run�� na plecy, prosto w wod�. Gdy Ruty dotar� do niego, by� ju� martwy. Jedno z jego oczu wyp�yn�o z oczodo�u, drugie spogl�da�o t�po w przestrze�, jakby zaskoczone, �e po zbawieniu tak szybko mo�e nast�pi� �mier�.
Leauqueau nie broni�a si� przed aresztowaniem. Oboj�tnie czeka�a na nabrze�u, gdy wzywano patrol. Potem bez s�owa da�a si� odprowadzi� do wi�zienia. Zanim Beisho i Ruty opowiedzieli swoj� cz�� historii, odczekali, p�ki tragarze nie wynios� cia� kochank�w i wreszcie po�egnali si� z Flimchenem, ju� dawno zapad�a noc. Ich znu�one mi�nie domaga�y si� odpoczynku, puste brzuchy - strawy.
- Nie mamy pieni�dzy - stwierdzi� Ruty, w�druj�c niespiesznie w g�r� stromej uliczki.
- Nie, ale mo�emy jeszcze sporo zarobi� - odpar� Beisho.
- Jak?
- Czy� ta historia nie stanie si� legendarna?
- Mo�liwe.
- I czy ludzie nie zaczn� pyta�, czym zajmowa� si� martwy ch�opak, zanim poch�on�o go morze sn�w? A s�ysz�c, �e by� poet�, czy� nie zapragn� z ca�ych si� zdoby� egzemplarz jego sonet�w?
- Ach... - westchn�� Ruty.
- Zostan� jego jedynym t�umaczem, przyjacielu. Dzi�ki jego dzie�om zarobimy fortun�.
- Ale sk�d je we�miemy?
- Znajdziemy je - odpar� Beisho pewnym tonem i poprowadzi� ich prosto do miejsca, w kt�rym po raz pierwszy ujrza� p�acz�c� Leauqueau.
Drzwi by�y zamkni�te, ale nie wynaleziono jeszcze zamk�w ani zasuw, kt�re opar�yby si� zr�cznym palcom Ruty'ego. W p� minuty dwaj kompani znale�li si� wewn�trz skromnego domostwa i natychmiast rozpocz�li poszukiwania dzie� zmar�ego poety. Owo grzebanie w rzeczach dotkni�tego kl�tw� rodze�stwa nie by�o zbyt przyjemne, ale po kilkunastu minutach przynios�o spodziewane owoce. W jednym z pokoj�w na pi�trze Ruty natrafi� na ukryt� w szufladzie toaletki ksi��k�, oprawion� w pokryt� �uskami, rdzawo br�zow� sk�r�. Z triumfalnym okrzykiem zni�s� j� na d� do Beishy.
- Ta oprawa pochodzi od zwierz�cia, kt�rego nie ma w moim bestiariuszu - oznajmi�, podaj�c przyjacielowi tomik. - Prawdopodobnie �yje gdzie� w tym jeziorze. Kiedy zarobisz ju� swoj� fortun�, chcia�bym wynaj�� jeszcze jedn� ��d� i...
- Sam mo�esz wybra� si� na ryby - odpar� Beisho. - Ja zamierzam kupi� sobie wielki elegancki namiot, postawi� go na szczycie wzg�rza i obserwowa� ci� z wy�cie�anego poduszkami �o�a.
Zacz�� przerzuca� kartki tomiku, podczas gdy Ruty duma� nad zoologiczn� tajemnic�.
- Wygl�da na sk�r� w�a - stwierdzi� wreszcie.
- Nawet pasuje - odpar� cierpko Beisho - zwa�ywszy na temat skrytych pod ni� utwor�w.
- Pisa� o w�ach?
- O jednym z nich - odrzek� Beisho. - Stworze pomi�dzy jego nogami. - Nadal przerzuca� kartki, przebiegaj�c wzrokiem tekst. Jego twarz skrzywi�a si� z niesmakiem. - Nigdy w �yciu nie czyta�em czego� tak nieprzyzwoitego. To nie poezja. To instrukcje, jak gwa�ci� w�asn� siostr� na ka�dy mo�liwy spos�b. - Odda� ksi��k� Ruty'emu. - Nikt nie opublikuje podobnych �wi�stw.
Ruty zajrza� do ksi��ki. Arcydzie�a martwego ch�opaka okaza�y si� niezr�cznymi rymowankami, nabazgranymi na podejrzanie poplamionym welinie. Wsun�� do kieszeni tomik, postanawiaj�c obejrze� go p�niej.
- Chc� zatrzyma� opraw� - wyja�ni�, dostrzegaj�c wrogie spojrzenie Beishy.
Porzuciwszy dom, w kt�rym nie mieli ju� nic wi�cej do roboty, wyszli na dw�r. Stoj�c na progu Beisho z podziwem spojrza� na dwana�cie ksi�yc�w.
- Czy s�dzisz, �e te same niebiosa spogl�daj� w d� na Sapas Humana? - zastanawia� si� g�o�no Ruty.
- Oczywi�cie, �e nie - odpar� Beisho. - Oni �yj� w celach, przyjacielu. I �ni�, poniewa� marz� o tym, by z nich uciec.
- Chcia�bym spotka� kiedy� jednego z nich... �ywego... i odes�a� go z powrotem, aby opowiedzia� o nas w swym �wiecie. To by�oby naprawd� co�.
- Sk�d jednak mia�by wzi�� s�owa, aby nas opisa�? Nasz urok wykracza poza ich pojmowanie.
- Mo�e zatem my powinni�my wyruszy� do nich - zaproponowa� Ruty. - Ukra�� statek i po�eglowa� poprzez morze sn�w, p�ki nie dotrzemy do ich wyspy.
- Po co? - Beisho podj�� przerwan� w�dr�wk�.
- Poniewa� tu jeste�my niczym. Mniej ni� niczym. Tam jednak byliby�my niemal jak bogowie, nieprawda�?
Beisho zerkn�� na swego towarzysza. W jego wzroku pogarda miesza�a si� z oszo�omieniem.
- Nigdy nie wiem, co o tobie s�dzi�, Rutaluko - rzek�.
- Czego niby nie wiesz?
- Czy jeste� geniuszem, czy debilem.
- A, to - Ruty u�miechn�� si� przebiegle. - C�, ja znam prawd�, ale nie zamierzam jej zdradzi�.
Beisho otwar� usta, aby pocz�stowa� go jak�� soczyst� uwag�, ale rozmy�li� si� w ostatniej chwili. Zamiast tego pow�drowa� w g�r� ulicy, w stron� targu rybnego, na kt�rym musieli poszuka� sobie jedzenia i schronienia w�r�d wczorajszych trocin.
Ruty zatrzyma� si� na moment, po raz ostatni spogl�daj�c w d�, na przysta� i rozci�gaj�ce si� za ni� jezioro. Tuzin ksi�yc�w odbija� si� w g�adkiej tafli, lecz ich �agodny blask nie przenika� czarnego lustra wody. Jakiekolwiek �pi�ce dusze skrywa�a otch�a� jeziora, tego wieczoru by�y one bezpieczne, pogr��one we �nie i nie ockn� si�, p�ki do ko�ca nie do�ni� swych sn�w.