5593
Szczegóły |
Tytuł |
5593 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5593 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5593 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5593 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT LOUIS STEVENSON
WYSPA SKARB�W
DO WAHAJ�CEGO SI� NABYWCY
Je�li �eglarskie pie�ni i gaw�dy
�yj� dzi� z przyg�d przer�nych si� spl�t�szy
Je�li okr�ty, wyspy, burz zap�dy,
Ukryte skarby oraz morscy �otrzy
I wszystkie ba�nie klecone trzy po trzy
Na stary temat - zabawi� m�drzejsz�,
Od starych dziad�w m�odzie� tera�niejsz�
Jak mnie bawi�y, kiedy by�em m�odszy...
Niechaj tak b�dzie! A je�li si� myl�
I m��d� si� dawnych swych mistrz�w wypiera,
Je�li zachwyt�w ju� nie budz� tyle
Kingston, Ballantyne o niez�omnej sile
Lub morsko-le�ne powie�ci Coopera...
Niech i tak b�dzie!... Mo�e spoczn� w�a�nie
Wraz z korsarzami mymi w tej mogile,
Gdzie dawno le�� - oni i ich ba�nie...
R. L. S.
Cz�� Pierwsza
STARY KORSARZ
Stary wilk morski w gospodzie �Pod Admira�em Benbow�
Kilka os�b, mi�dzy innymi JWPan Trelawney i doktor Livesey, zwraca�o si� do mnie
z pro�b�, �ebym spisa� od pocz�tku do ko�ca wszystkie szczeg�y i zdarzenia
odnosz�ce si�
do Wyspy Skarb�w, nie pomijaj�c niczego opr�cz po�o�enia samej wyspy, a to
dlatego, �e
znajduje si� tam skarb dotychczas jeszcze nie wydobyty. A wi�c dzi�, roku
Pa�skiego 17...,
bior� pi�ro do r�ki i cofam si� do czas�w, gdy m�j ojciec prowadzi� gospod� �Pod
Admira�em Benbow� i gdy pod naszym dachem rozgo�ci� si� stary, ogorza�y marynarz
z blizn� od szabli.
Dok�adnie, jakby to by�o wczoraj, pami�tam t� chwil�, gdy �w cz�owiek przywl�k�
si�
przed drzwi gospody, a za nim przytarabani�a si� na w�zku r�cznym jego skrzynia
marynarska. By� to m�czyzna ros�y, muskularny, o orzechowobrunatnej, ponurej
twarzy. Na
barki, przyodziane w brudny, niegdy� b��kitny kubrak, spada� mu harcap jakby w
dziegciu
unurzany. R�ce chropawe i pop�kane ko�czy�y si� czarnymi i po�amanymi
paznokciami, w
poprzek policzka blado prze�wieca�a brudnosina kresa - znak od szabli. Pami�tam,
jak
rozgl�da� si� doko�a po zatoce i wed�ug swego zwyczaju pogwizdywa�, a� wybuchn��
g�o�no
star� piosenk� �eglarsk�, kt�r� p�niej �piewa� tak cz�sto:
Pi�tnastu ch�op�w na umrzyka skrzyni �
Jo-ho-ho! i butelka rumu!
G�os mia� przera�liwy, cho� trz�s�cy si� od staro�ci; rzek�by�, �e go strojono i
stargano na ko�owrocie kotwicy.
Po chwili zapuka� do drzwi jakim� podobnym do k�onicy dr�giem, kt�rym si�
podpiera�, a kiedy si� ukaza� m�j ojciec, szorstkim g�osem za��da� szklanki
rumu. Gdy mu j�
przyniesiono, zacz�� pi� powoli, jak smakosz, delektuj�c si� ka�dym �ykiem, a
przy tym
ci�gle spozieraj�c na ska�y woko�o i na szyld naszej karczmy.
- Wygodna zatoka - przem�wi� w ko�cu - a karczma pi�knie po�o�ona. Du�o
miewacie go�ci, kamracie?
Ojciec odpowiedzia�, �e bardzo niewielu, niestety.
- Doskonale! - rzek� przybysz. - To wymarzona przysta� dla mnie! Hej no,
cz�owieku! - zawo�a� na tego, kt�ry przywi�z� jego rzeczy. - Chod� no ze mn� na
g�r� i
przyturgaj waliz�!
I ci�gn�� dalej:
- Zatrzymam si� tu czas jaki�. Jestem cz�owiekiem skromnych wymaga�. Do
szcz�cia wystarczy mi rum, boczek i jaja, no i g�owa na karku, �ebym m�g�
wypatrywa�
okr�ty na morzu. Jak macie mnie tytu�owa�? Wolno wam nazywa� mnie kapitanem.
Ech, ju�
widz�, jak wam bardzo chodzi - o to...
Rzuci� na pr�g kilka z�otych monet.
- Kiedy ju� to wszystko przejem i przepij�, to mi powiedzcie! - rzek�
spogl�daj�c tak
surowo, jakby by� naszym zwierzchnikiem.
W istocie, mimo kiepskiego odzienia i niewytwornego sposobu wyra�ania si�, nie
mia� wygl�du ciury okr�towego, lecz zna� po nim by�o starszego marynarza czy
szypra,
przyzwyczajonego do znajdowania pos�uchu lub walki. Cz�owiek, kt�ry przyby� z
w�zkiem,
opowiedzia� nam, �e �w go�� poprzedniego dnia wysiad� z dyli�ansu przed �Royal
Georgem�
i wypytywa�, jakie gospody znajduj� si� na naszym wybrze�u; poniewa� jak
przypuszczam, o
naszej gospodzie m�wiono dobrze i wspominano, �e le�y na uboczu, wybra� j� na
miejsce
zamieszkania. Tylko tyle zdo�ali�my dowiedzie� si� o naszym go�ciu.
By� to cz�owiek zazwyczaj bardzo milcz�cy. Po ca�ych dniach przebywa� nad zatok�
lub na ska�ach, z mosi�n� lunet�. Co wiecz�r przesiadywa� ko�o ognia w k�cie
pokoju
go�cinnego i popija� zawzi�cie rum rozcie�czony wod�. Przewa�nie nie odzywa�
si�, gdy go
zagadywano; rzuca� w�wczas spojrzenie nag�e i surowe i fuka� przez nos jak r�g
okr�towy
u�ywany podczas mg�y. Niebawem, jak my, tak i ludzie, kt�rzy bywali w naszym
domu,
przekonali si�, �e nale�y go zostawi� w spokoju. Co dzie�, gdy wraca� z
w��cz�gi, pyta�, czy
nie przechodzili go�ci�cem jacy podr�nicy morscy. Zrazu my�leli�my, �e t�skni
za lud�mi
tego samego pokroju i dlatego wci�� o to pyta, p�niej jednak zauwa�yli�my, �e
w�a�nie od
nich stroni�. Ilekro� jaki� marynarz wst�pi� pod �Admira�a Benbow� (a czynili to
od czasu do
czasu niekt�rzy wybieraj�c si� do Bristolu drog� nadmorsk�), kapitan zawsze
przygl�da� mu
si� przez zas�oni�te drzwi, zanim wszed� do izby go�cinnej; w obecno�ci takiego
cz�owieka
zawsze siedzia� cicho jak trusia. Co do tego przynajmniej ja nie mia�em
w�tpliwo�ci, gdy� do
pewnego stopnia sam podziela�em niepok�j kapitana. Razu pewnego wzi�� mnie na
ubocze i
obieca�, �e co miesi�c na pierwszego b�dzie mi wyp�aca� srebrne cztery pensy,
je�eli b�d�
czatowa� na �eglarza z jedn� nog� i natychmiast dam mu zna�, skoro przyb�dzie.
Do�� cz�sto,
gdy z nadej�ciem pierwszego dnia miesi�ca dopomina�em si� o sw� nale�no��, fuka�
przez
nos i przeszywa� mnie pogardliwym wzrokiem, lecz nim up�yn�� tydzie�, ju� jakby
si�
rozmy�li�, przynosi� mi cztery pensy i powtarza� zlecenie, bym wypatrywa�
�eglarza o jednej
nodze.
Nie b�d� d�ugo opowiada� jak ta osobisto�� prze�ladowa�a mnie nieraz we �nie. W
burzliwe noce, gdy wichura wstrz�sa�a wszystkimi czterema w�g�ami domu, a
ba�wany
morskie z hukiem rozbija�y si� na ska�ach zatoki, widywa�em t� zjaw� w
tysi�cznych
postaciach i z tysi�cznymi diabelskimi grymasami. Raz �w �eglarz mia� nog�
obci�t� w
kolanie, to zn�w w biodrze; kiedy indziej by� jak�� przera�aj�c� poczwar�, kt�ra
mia�a od
urodzenia tylko jedn� nog�, i to w samym �rodku cia�a. Patrze�, jak skaka�,
biega� i goni� za
mn� przez p�oty i rowy, by�o najgorsz� zmor�. Kr�tko m�wi�c, wobec tych
strasznych
widziade� ci�ko przychodzi�o mi zarabia� moje cztery pensy miesi�cznie.
Jednakowo� cho� tak mnie trwo�y�a sama my�l o �eglarzu zjedna nog�, to samego
kapitana ba�em si� o wiele mniej ni� ktokolwiek z tych, kt�rzy go znali. Bywa�y
takie
wieczory, �e uraczy� si� nad miern� ilo�ci� rumu z wod�, ponad wytrzyma�o�� jego
g�owy;
wtedy zazwyczaj siedzia� i �piewa� jakie� wariackie, stare i dzikie pie�ni
marynarskie, nie
zwa�aj�c na nikogo. Niekiedy jednak kaza� woko�o zastawi� szklanki i zmusza�
ca�e zal�k�e
towarzystwo do s�uchania swych gaw�d lub wt�rowania ch�rem jego pie�niom. Cz�sto
s�ysza�em, jak dom trz�s� si� od przy�piewki: �Jo-ho-ho! i butelka rumu!�
Wszyscy
sto�ownicy z obawy o swe cenne �ycie przy��czali si� do tego ch�ru i w
�miertelnym strachu,
starali si� zag�uszy� jeden drugiego, byle si� nie wyr�nia�. Podczas bowiem
tych atak�w
kapitan by� towarzyszem najniepoczytalniejszym w �wiecie. T�uk� r�k� w st�, aby
uciszy�
zebranych, skaka� jak op�tany unosz�c si� gniewem na niewczesne pytanie albo te�
odwrotnie, gdy nie zadawano mu pyta� - jedno i drugie uwa�a� za dow�d, �e obecni
nie do��
uwa�nie s�uchali jego opowie�ci. Nikomu nie pozwala� opuszcza� gospody, p�ki
sam,
zmorzony trunkiem, nie potoczy� si� do ��ka.
Najwi�cej z wszystkiego jednak przera�a�y nas jego opowiadania. By�y to potworne
bajania: o wisielcach, o str�caniu skaza�c�w w morze, o burzach morskich, o
skwarnych
Wyspach ��wich, o okropnych, dzikich czynach i zakamarkach w Zatoce
Meksyka�skiej.
Zmiarkowa� z tego by�o mo�na, �e musia� sp�dza� �ycie po�r�d najgorszych ludzi,
jakim B�g
zezwoli� p�ywa� po morzu, j�zyk za�, w kt�rym opowiada� te wszystkie
niestworzone dzieje,
przejmowa� prostaczk�w wiejskich nie mniejszym dreszczem ni� zbrodnie, kt�re
opisywa�.
Ojciec m�j wci�� mawia�, �e gospoda nasza zejdzie na psy, �e ludzie zaprzestan�
do nas
przychodzi�, by znosi� tyranizowanie, pomiatanie i dr��c wraca� na spoczynek.
Mnie si�
jednak wydaje, �e bytno�� kapitana wychodzi�a nam na korzy��. Ludzie zrazu mieli
naprawd�
t�giego pietra, lecz po pewnym czasie upodobali sobie nawet te osobliwo�ci;
stanowi�y one
doskona�� rozrywk� w jednostajnym �yciu sielskim. Pomi�dzy m�odzie�� znalaz�o
si� nawet
sporo takich, kt�rzy udawali, �e go podziwiaj�, nazywaj�c go �prawdziwym wilkiem
morskim�, �starym wyg�� itp. i utrzymuj�c, �e to jeden z owych dzielnych
wiarus�w, kt�rzy
Angli� uczynili postrachem m�rz.
Wszak�e pod jednym wzgl�dem naprawd� �w wilk morski nas rujnowa�; mieszka� u
nas tydzie� po tygodniu, miesi�c za miesi�cem, a� w ko�cu pieni�dze, kt�re da� z
g�ry za
kwater� i wikt, dawno si� wyczerpa�y, a ojciec ju� nigdy nie m�g� si� odwa�y�
za��da�
wi�cej. Je�eli kiedy b�kn�� o nale�no�ci, kapitan parska� przez nos tak g�o�no,
�e to parskanie
mo�na by�o uwa�a� za ryk, i przeszywaj�cym spojrzeniem wy�wi�ca� go z pokoju.
Widzia�em, jak po ka�dej takiej odprawie biedny ojczulek za�amywa� r�ce i jestem
przekonany, �e ta zgryzota oraz to �ycie w ci�g�ej grozie przy�pieszy�y w
znacznej mierze
jego �mier� przedwczesn� i nieszcz�liw�.
Przez ca�y czas swego pobytu u nas kapitan nie zmieni� �adnego szczeg�u w swej
odzie�y; raz tylko naby� u przekupnia kilka par po�czoch. Gdy jedna po�a jego
kapelusza
oberwa�a si� i opad�a w d�, pozostawi� j� w tym obwis�ym stanie, cho� dawa�a mu
si� we
znaki na wietrze. Nigdy nie zapomn� widoku jego kubraka, kt�ry tak cz�sto �ata�
w�asnor�cznie w swym pokoju na pi�trze, �e w ko�cu �ata nakrywa�a �at�. List�w
nigdy nie
pisa� ani nie otrzymywa�, z nikim nie rozmawia� opr�cz s�siad�w, i to przewa�nie
tylko
wtedy, gdy wypi� za wiele rumu. Nigdy nikt z nas nie widzia�, �eby wielka
skrzynia podr�na
by�a otwarta.
Raz tylko napotka� op�r, a by�o to ju� pod sam koniec, gdy ojciec m�j biedny
dogorywa� na suchoty, kt�re zabra�y go nam ze �wiata. Pewnego popo�udnia, o do��
p�nej
godzinie przyby� do nas doktor Livesey, aby obejrze� chorego. Po ogl�dzinach
zjad� co�
nieco� z obiadu podanego przez matk� i uda� si� do izby go�cinnej, by wypali�
fajk� czekaj�c
na swego konia, kt�rego miano sprowadzi� ze wsi, gdy� gospoda pod starym
�Benbow� nie
mia�a stajni. Wszed�em za nim i pami�tam wra�enie kontrastu, jaki tworzy�a
posta�
przystojnego, eleganckiego doktora, o w�osach przysypanych �nie�nobia�ym pudrem,
o
czarnych, b�yszcz�cych oczach i mi�ym sposobie bycia, na tle nieokrzesanej
karczemnej
gawiedzi, a zw�aszcza w zestawieniu z brudnym, kaprawym, spode �ba patrz�cym
dziadyg�,
kt�ry wspar�szy si� �okciem o st�, �yka� rum nader obficie. Nagle �w - m�wi�
oczywi�cie o
kapitanie - zacz�� pogwizdywa� sw� wieczn� piosenk�:
Pi�tnastu ch�op�w na umrzyka skrzyni �
Jo-ho-ho! i butelka rumu!
Diabli i trunek reszt� bandy wzi�li.
Jo-ho-ho! i butelka rumu!
Pierwotnie przypuszcza�em, �e owa �skrzynia umrzyka� nie oznacza nic innego jak
ow� wielk� skrzyni� we frontowym pokoju, i my�l ta cz�sto kojarzy�a mi si� w
snach z
upiorem �eglarza o jednej nodze. Lecz w tym czasie ju�e�my dawno przestali
przywi�zywa�
wi�ksz� wag� do s��w tej pie�ni. Tego wieczoru nie by�a ona ju� nowo�ci� dla
nikogo opr�cz
doktora Liveseya. Zauwa�y�em, �e wywar�a na nim nader niemi�e wra�enie; przez
chwil�
patrzy� z gniewem na �piewaj�cego, po czym zn�w wda� si� w rozmow� z
ogrodnikiem,
starym Taylorem o nowym sposobie leczenia reumatyzmu. Tymczasem kapitan coraz
bardziej
zapala� si� w �piewie, wreszcie grzmotn�� r�k� w st�, co jak nam by�o wiadomo,
stanowi�o
znak nakazuj�cy milczenie. Natychmiast wszyscy umilkli, jedynie doktor Livesey
g�osem
d�wi�cznym i �agodnym prowadzi� w dalszym ci�gu rozmow� poprzednio rozpocz�t�,
co par�
s��w pykaj�c pr�dko fajeczk�. Kapitan wpi� w niego �renice, zn�w hukn�� pi�ci�
w st�,
spojrza� jeszcze gro�niej, a na koniec bluzn��, prostackim, szorstkim
przekle�stwem:
- Stuli� pysk - tam na mi�dzypok�adzie!
- Czy pan do mnie przemawia? - zapyta� doktor.
Gdy �w gbur odpowiedzia� przytakuj�co i rzuci� nowe przekle�stwo, doktor mu na
to:
- Powiem panu tylko jedno, �e je�eli b�dziesz pan nadal pi� rumu tyle co teraz,
to
�wiat wkr�tce pozb�dzie si� pewnego wstr�tnego szubrawca!
W�ciek�o�� starego marynarza nie mia�a granic. Skoczy� na r�wne nogi, wydoby�
sk�adany n� marynarski i otworzywszy go pocz�� ko�ysa� na d�oni, gro��c
przygwo�d�eniem
doktora do �ciany.
Doktor bynajmniej si� nie zmiesza�, lecz pocz�� m�wi� do niego przez rami� tym
samym g�osem co poprzednio - mo�e nieco dono�niej, by wszyscy w izbie mogli
dos�ysze�,
ale zawsze spokojnie i z powag�.
- Je�eli natychmiast nie schowa pan tego no�a do kieszeni, r�cz� s�owem honoru,
�e
znajdziesz si� pan w najbli�szym czasie przed s�dem przysi�g�ych.
Czas jaki� krzy�owa�y si� ich spojrzenia jak w pojedynku, lecz wkr�tce kapitan
spokornia�, z�o�y� bro� i usiad� wydaj�c pomruk podobny do warczenia obitego
psa.
- A teraz, mo�ci panie - ci�gn�� doktor - skoro ju� wiem, �e taki ptaszek
znajduje si�
w moim okr�gu, mo�esz pan by� pewny, �e z pana nie spuszcz� oka ani w dzie�, ani
w nocy.
Jestem nie tylko doktorem, ale i urz�dnikiem, je�eli wi�c us�ysz� cho�
najmniejsz� skarg� na
pana, gdyby chodzi�o nawet o takie grubia�stwo jak dzisiaj, powezm� skuteczne
�rodki, aby
pana pojma� i wydali� na cztery wiatry. Na tym poprzestan�.
W chwil� potem przyprowadzono konia przed drzwi gospody i doktor odjecha�.
Owego wieczora i przez wiele nast�pnych kapitan zachowywa� si� bardzo
przyk�adnie.
Zjawia si� �Czarny Pies� - i znika
Nie up�yn�o wiele czasu, gdy zaszed� pierwszy z tych tajemniczych wypadk�w,
kt�re
nareszcie uwolni�y nas od kapitana, cho� jeszcze nie od spraw zwi�zanych z jego
osob� - jak
to zobaczycie.
Nasta�a niezno�na, ostra zima przynosz�c d�ugotrwa�e silne mrozy i szalone
zawieje;
od pocz�tku by�o do przewidzenia, �e biedny m�j ojciec prawdopodobnie nie do�yje
wiosny.
Z dnia na dzie� opada� z si�, wi�c matka wraz ze mn� wzi�a zarz�d gospody w
swoje r�ce;
maj�c czas wci�� zaj�ty nie zwracali�my zbytniej uwagi na niemi�ego go�cia.
Pewnego poranku styczniowego, o bardzo wczesnej porze, mr�z by� przenikliwy i
zatoka ca�a posiwia�a od szronu. Drobne zmarszczki wody lekko tylko muska�y
g�azy
nadbrze�ne. S�o�ce sta�o jeszcze nisko, ledwo dotykaj�c wierzcho�k�w wzg�rz, i
s�a�o blask
daleko na morze. Kapitan wsta� wcze�niej ni� zwykle i usiad� na wybrze�u; pod
szerok� po��
starego b��kitnego kubraka chwia� si� przewieszony kordelas, pod pach� wida�
by�o mosi�n�
lunet�, kapelusz zsun�� si� na ty� g�owy. Gdy zszed� ze swej czatowni, widnia�
jeszcze na tym
miejscu jego oddech na kszta�t smugi dymu, a ostatnim d�wi�kiem, jaki doszed�
mnie z jego
strony, gdy zwr�ci� si� ku wielkiej skale, by�o g�o�ne prychanie, �wiadcz�ce o
gniewnym
usposobieniu; snad� nie otrz�sn�� si� jeszcze z my�li o doktorze Liveseyu.
Matka bawi�a w�a�nie na pi�trze u ojca, a ja zastawia�em st� do �niadania na
przybycie kapitana, gdy wtem otworzy�y si� drzwi izby go�cinnej i wszed�
m�czyzna,
kt�rego dotychczas nigdy nie zdarzy�o mi si� widzie�. Mia� cer� ��t� jak wosk i
brakowa�o
mu dwu palc�w u lewej r�ki; cho� mia� przy boku kordelas, nie wygl�da� jednak na
wojownika. Dyba�em na �eglarzy, czy to o dw�ch nogach, czy o jednej, a wi�c
cz�owiek
nowo przyby�y wprawi� mnie w k�opot. Nie mia� w sobie nic z �eglarza, a pomimo
to
zalatywa�o od niego morzem.
Zapyta�em, czym mog� s�u�y�. Za��da� rumu, lecz gdy zabiera�em si� do wyj�cia z
pokoju, chc�c spe�ni� jego ��danie, rozsiad� si� za sto�em i skin�� na mnie, bym
podszed�
bli�ej. Przystan��em trzymaj�c pod pach� serwet�.
- Chod� no bli�ej, synku - rzek� nieznajomy. - Chod� no bli�ej!
Post�pi�em krok naprz�d.
- Czy ten st� zastawiacie dla mego towarzysza Billa? - zapyta� �w �widruj�c
mnie
zezem.
Odpar�em, �e nie znam jego towarzysza Billa, nakrywam za� do sto�u dla osoby
mieszkaj�cej w naszym domu i zwanej przez nas �kapitanem�.
- Niech mu b�dzie! - rzek� �w. - Wszystko mi jedno, czy m�j towarzysz Bili
nazywa
si� kapitanem czy te� nie. Ma blizn� na policzku, a przy tym bardzo mi�e
obej�cie z lud�mi,
zw�aszcza przy piciu. Jako dow�d we�my wi�c, �e wasz kapitan ma blizn� na
policzku - i
je�li wola, zaznacz� jeszcze, �e jest to prawy policzek. Ach, tak! Ju� ci o tym
m�wi�em!
Wobec tego, czy m�j towarzysz Bili znajduje si� w tym domu?
Wyja�ni�em, �e wyszed� na przechadzk�.
- Dok�d, m�j synku? Dok�d poszed�?
Wskaza�em mu ska�� i udzieli�em wskaz�wek, kiedy i jak� drog� kapitan
prawdopodobnie b�dzie wraca�, oraz odpowiedzia�em na kilka innych pyta�. W�wczas
przybysz odezwa� si�:
- No, to ju� na pewno sobie podpij� serdecznie z mym towarzyszem Billem.
W czasie wymawiania tych s��w mia� min� bardzo rzadk�, tak i� mia�em podstaw�
przypuszcza�, �e nie ma racji, nawet je�eli faktycznie m�wi, to co my�li. Lecz
pomy�la�em
sobie, �e to nie moja sprawa, a zreszt� sam nie wiedzia�em, co wypada pocz��.
Przybysz
nadal sta� w samych drzwiach gospody, wyzieraj�c za r�g domu jak kot czyhaj�cy
na mysz.
Raz ju� chcia�em wyj�� na ulic�, lecz natychmiast mnie odwo�a�; poniewa� za� nie
chcia�em
ulec jego zachciankom, zmieni� si� okropnie na trupio��tej twarzy i zmusi� mnie
do
pos�usze�stwa takim przekle�stwem, �e a� si� wzdrygn��em. Ledwom si� cofn��,
przybra�
zn�w dawny wyraz i klepi�c mnie na wp� dobrotliwie, na wp� drwi�co po
ramieniu,
nazywa� mnie �poczciwym ch�opakiem� i twierdzi�, �e �ywi dla mnie szczer�
sympati�.
- Mam syna rodzonego, podobnego do ciebie jak dwie krople wody, kt�ry jest moj�
chlub�. Lecz pierwsza rzecz u ch�opca to karno��, tak, m�j synku, karno��...
Gdyby� p�ywa�
po morzach wraz z Billem, nie kaza�by� sobie niczego dwa razy powtarza� - nie!
Nie by�o to
nigdy w zwyczaju Billa ani tych, kt�rzy z nim �eglowali. Ale ot�, ani chybi,
kroczy m�j
kamrat Bili z lunet� pod pach�! A niech�e go! Tak, to on! Chod� no, synku, ze
mn� do izby i
schowajmy si� za drzwiami. Zrobimy ma�� niespodziank� Billowi. A niech�e go,
powiadam!...
M�wi�c to nieznajomy wycofa� si� wraz ze mn� do izby go�cinnej i ustawi� mnie
poza
sob� w k�cie w ten spos�b, �e otwarte drzwi zas�ania�y nas obu. Mo�ecie sobie
wyobrazi�,
jak by�em niesw�j i przera�ony, a strach m�j jeszcze si� zwi�ksza�, gdy
widzia�em, �e
osobliwy go�� te� nie grzeszy� odwag�. Wci�� tar� r�koje�� kordelasa i pr�bowa�
oblu�ni�
brzeszczot w pochwie, a przez ca�y czas oczekiwania nieustannie co� prze�yka�,
jakby si�
d�awi� jak�� o�ci� w gardle.
W ko�cu kapitan wszed� gromkim krokiem do izby, trzasn�� drzwiami za sob� i nie
rozgl�daj�c si� w prawo ani w lewo, zmierza� wprost do miejsca, gdzie oczekiwa�o
na�
zastawione �niadanie.
- Bili! - ozwa� si� nieznajomy g�osem, kt�remu jak mi si� zdawa�o, usi�owa�
nada�
brzmienie �mia�e i silne.
Kapitan wykona� zwrot w ty� na pi�cie i stan�� do nas frontem; twarz naraz
straci�a
barw� brunatn� i nawet nos mu posinia�. Mia� wygl�d cz�owieka, kt�ry zobaczy�
upiora lub
diab�a, albo o ile to mo�liwe, jeszcze gorsz� stwore. S�owo daj�, �e �al mi si�
go zrobi�o przez
chwil�, tak wyda� si� stary i z�amany.
- Chod�, Billu! Wszak mnie poznajesz? Poznajesz na pewno Starego druha
okr�towego? - m�wi� tymczasem przybysz.
Kapitan jakby zaczerpn�� powietrza.
- Czarny Pies! - powiedzia�.
- A kt� by inny? - �achn�� si� tamten nabieraj�c nieco rezonu.
- Czarny Pies, ten sam co zawsze, przybywa, �eby zobaczy� si� ze swym starym
druhem Billem w gospodzie �Pod Admira�em Ben-bow�... Ach, Billu, Billu,
prze�yli�my obaj
kop� lat od czasu, gdy postrada�em te dwa knykcie - i wzni�s� do g�ry okalecza�a
r�k�.
- Patrzcie no - mrukn�� kapitan. - Tak�e� mnie podszed�! Tak, jestem tu we
w�asnej
osobie. No, m�w, co si� sta�o?
- To o ciebie idzie - odpowiedzia� Czarny Pies - musisz to us�ysze�, Billu. U
tego
mi�ego ch�opaczka zam�wi�em szklank� rumu, bo mi si� bardzo pi� chce; si�d�my
przy sobie,
je�eli sobie tego �yczysz, i pogwarzymy jak starzy kamraci.
Gdy wr�ci�em z rumem, obaj ju� siedzieli z obu stron sto�u zastawionego dla
kapitana.
Czarny Pies siedzia� bli�ej drzwi, bokiem, i zdawa�o mi si�, �e jednym okiem
spoziera� na
swego kamrata, a drugim szuka� odwrotu.
Poprosi� mnie, �ebym wyszed� i zostawi� drzwi szeroko otwarte.
- A wara tam podgl�da� przez dziurk� od klucza, synku!
- upomnia� mnie. Zostawi�em wi�c ich obu i odszed�em do szynkwasu.
Przez d�ugi czas, pomimo wszelkich zabieg�w zmierzaj�cych do pods�uchania ich
rozmowy, nie zdo�a�em nic uchwyci� pr�cz przyt�umionego mamrotania, lecz w ko�cu
g�osy
zacz�y si� coraz wi�cej podnosi� i mog�em wyr�ni� oderwane wyrazy, przewa�nie
przekle�stwa kapitana.
- Nie, nie! Nie, nie! Z tym trzeba ju� raz sko�czy� - wrzeszcza� zajadle, a w
chwil�
p�niej zn�w da�y si� s�ysze� s�owa:
- Je�eli chcecie mo�ecie tu wszyscy przyje�d�a�, powiadam. Ja nie ust�pi�!
Naraz, zgo�a niespodzianie, nast�pi� przera�aj�cy wybuch przekle�stw i innych
ha�as�w, st� i krzes�o posz�y w kawa�ki, da� si� s�ysze� brz�k stali, a potem
okrzyk b�lu; w
chwil� p�niej zobaczy�em, �e Czarny Pies ucieka� co si� w nogach, a kapitan
�ciga� go
zapalczywie - obaj mieli w r�ku obna�one kordelasy, pierwszemu za� sz�a ciurkiem
krew z
lewego ramienia. Tu� przy samych drzwiach kapitan wymierzy� w uciekaj�cego
ostatni
gro�ny cios, kt�ry strzaska�by mu ko�� pacierzow�, gdyby ostrze nie zawadzi�o o
s��nisty
szyld naszego �Admira�a Benbow�. Po dzi� dzie� mo�na ogl�da� powsta�� st�d
szczerb� na
dolnej kraw�dzi deski.
By�o to ostatnie uderzenie w tej b�jce. Czarny Pies znalaz�szy si� na ulicy
okaza� si�,
pomimo rany, przedziwnie r�czy w nogach i w ci�gu p� minuty znikn�� za skrajem
wzg�rza.
Natomiast kapitan stan�� jak wryty, wlepiaj�c oczy w desk� szyldu, nast�pnie
przetar�
kilkakrotnie oczy r�k� i wreszcie zawr�ci� do domu.
- Jim! Daj mi rumu! - przem�wi�, a zauwa�y�em, �e s�ania� si� nieco i jedn� r�k�
pr�bowa� uchwyci� si� �ciany.
- Czy pan raniony? - zawo�a�em.
- Rumu! - powt�rzy�. - Musz� st�d odej��. Rumu, rumu! Wybieg�em, by mu go
przynie��, lecz poniewa� by�em wytr�cony z r�wnowagi tym wszystkim, co zasz�o,
wi�c
st�uk�em szklank� i pobrudzi�em nakrycie. Gdy wybiera�em si� powt�rnie po
trunek,
us�ysza�em �oskot w jadalni. Wybieg�szy ujrza�em kapitana le��cego jak d�ugi na
posadzce.
W tej�e chwili matka moja, zaniepokojona wrzaw� i zgie�kiem bijatyki, zbieg�a z
pi�tra na
pomoc. Wsp�lnymi si�ami podnie�li�my g�ow� omdla�ego. Oddycha� g�o�no,
chrapliwie, lecz
oczy mia� zamkni�te, a twarz zmieni�a mu si� okropnie.
- O, moi�ciewy! Olaboga! - labiedzi�a matka. - Jakie to nieszcz�cie spad�o na
nasz
dom! A tatulo biedny chory!
W�r�d tego nie mieli�my poj�cia, jak przyj�� z pomoc� kapitanowi, i nie
w�tpili�my
ani na chwil�, �e otrzyma� cios �miertelny w b�jce z nieznajomym. Na wszelki
wypadek
przynios�em rumu i usi�owa�em wla� mu do gard�a; lecz z�by mia� szczelnie
zaci�ni�te, a
szcz�ki twarde jak z �elaza. Uczuli�my rado�� i ulg�, gdy niespodzianie otwar�y
si� drzwi i
wszed� doktor Livesey przybywaj�cy w odwiedziny do ojca.
- Ach, panie doktorze! - zawo�ali�my oboje. - Co tu pocz��? Gdzie on odni�s�
ran�?
- Ran�? Ech, g�upstwo! - rzek� doktor. - Tak raniony jak wy lub ja. Ten drab
mia�
atak apopleksji, wszak mu to przepowiada�em.
A teraz, moja pani Hawkins, niech pani skoczy na g�r� do swego ma��onka i o ile
to
mo�liwe, ani mru-mru o tym, co si� sta�o! Ja ze swej strony uczyni� co w mej
mocy, �eby
uratowa� nikczemne �ycie tego draba; niech Jim przyniesie mi miednic�!
Gdy powr�ci�em z miednic�, ju� doktor rozerwa� r�kaw kapita�skiego kubraka i
ods�oni� pot�ne, �ylaste rami�. By�o tatuowane w kilku miejscach. Na
przedramieniu
znajdowa�y si� ozdobne i wyra�nie wykonane napisy: �Na szcz�cie�, �Niech wiatr
sprzyja� i
�Billy Bones, dla fantazji�, powy�ej za�, bli�ej �opatki, mie�ci� si� rysunek
przedstawiaj�cy
szubienic� z dyndaj�cym wisielcem - �wiadcz�cy, jak mi si� zdawa�o, o wielkich
zdolno�ciach rysownika.
- Wieszczy znak! - zauwa�y� doktor dotykaj�c palcem rysunku. - A teraz, im�
panie
Billy Bones, je�eli tak si� nazywasz, zobaczymy, jaki kolor ma twoja juszka.
Jim, czy boisz
si� krwi?
- Nie, panie konsyliarzu - odpar�em.
- No dobrze! Wi�c potrzymaj miednic� - i po tych s�owach wzi�� lancet i otworzy�
�y��.
Sporo krwi trzeba by�o upu�ci�, zanim kapitan otworzy� oczy i rozejrza� si�
mg�awo
doko�a. Najpierw rozpozna� doktora i zmarszczy� brwi z wyra�n� niech�ci�;
nast�pnie jego
�renice spocz�y na mnie i wydawa�o si�, jakby dozna� ulgi. Naraz zmieni� si� na
twarzy i
spr�bowa� si� podnie�� krzycz�c:
- Gdzie Czarny Pies?
- Nie ma tu �adnego czarnego psa - odpar� doktor - chyba, �e b��ka si� w twojej
m�zgownicy. Za wiele rumu wypi�e�, wi�c te� przyszed� atak, zupe�nie jak
przepowiedzia�em, teraz za�, prawie na przek�r w�asnej woli, wyci�gn��em ci� za
czupryn� z
grobu. No, ale panie Bones...
- To nie moje nazwisko - przerwa� �w.
- Du�o mnie to obchodzi - odpowiedzia� doktor. - Jest to nazwisko pewnego
znanego
mi opryszka, ja za� dla zwi�z�o�ci tak wasze� nazywam. Lecz chcia�em a�ci
powiedzie�, co
nast�puje: jedna szklanka rumu jeszcze waszeci nie sprz�tnie ze �wiata, lecz
je�eli pan
wypijesz jedn�, zachciewa ci si� drugiej i trzeciej, a stawiam w zak�ad w�asn�
peruk�, �e
je�eli wasze� wkr�tce nie zmienisz tego trybu �ycia, to umrzesz - rozumiesz? -
umrzesz pan i
p�jdziesz na miejsce dla� przygotowane, jak �w cz�owiek, o kt�rym m�wi Pismo
�wi�te. A
teraz postaraj si� wasze p�j�� ze mn�. Zaprowadz� pana do ��ka.
Wsp�lnymi si�ami, acz z wielkim trudem, uda�o si� wci�gn�� go na pi�tro i
po�o�y�
do ��ka; g�owa opad�a mu na poduszk�, jakby prawie omdla�.
- A teraz - rzek� doktor - prosz� to sobie zapami�ta�. Mam czyste sumienie:
ostrzeg�em wa�pana, �e rum sprowadzi pa�sk� �mier�.
To powiedziawszy wzi�� mnie pod rami� i wyszed�, aby zbada� stan zdrowia ojca.
Ledwo zamkn�� drzwi za sob�, odezwa� si�:
- Drobnostka, nic mu nie b�dzie! Wypu�ci�em mu do�� krwi, aby go uspokoi� na
jaki� czas. Jaki� tydzie� przele�y w ��ku - co i jemu, i wam wyjdzie na dobre.
Ale powt�rny
atak przyprawi go o �mier�.
Czarna plama
Oko�o po�udnia uda�em si� do pokoju kapitana nios�c lekarstwa i ch�odz�ce
napoje.
Kapitan le�a� zupe�nie tak samo, jake�my go pozostawili, jedynie g�ow� mia�
podniesion�
nieco wy�ej. Wida� w nim by�o jednocze�nie wycie�czenie i podniecenie.
- Jim! - odezwa� si� do mnie. - Jeste� tu jedynym cz�owiekiem, kt�rego ceni� i
wiesz,
�e zawsze by�em dobry dla ciebie. Nie by�o miesi�ca, �ebym ci nie da� srebrnych
czterech
pens�w. Teraz widzisz, braciszku, �e kiepsko ze mn� i �e wszyscy mnie
opu�cili... Jim, nie
przyni�s�by� mi, brachu, kusztyczka rumu?
- Pan doktor... - zacz��em m�wi�, ale chory przerwa� mi kln�c doktora g�osem
s�abym, lecz stanowczym:
- Wszyscy doktorzy to partacze, a ten wasz doktor, sk�d mo�e si� zna� na
chorobach
marynarzy? H�? Bywa�em ci w krajach gor�cych jak smo�a, gdzie wiara-kamraci
zapadali na
��t� febr�, gdzie biesowska ziemia chybota�a si� jak morze - c� by o tych
krajach umia�
powiedzie� wasz doktorek? A przecie� prze�y�em to wszystko dzi�ki piciu rumu,
m�wi�
szczer� prawd�! To by�o moje po�ywienie, m�j nap�j, m�j m�� i �ona; gdy nie
dostan� rumu,
jestem jak stare, sko�atane pud�o okr�tu, co nie ma�e odbi� od brzegu z powodu
przeciwnego
wiatru. Krew moja spadnie na ciebie, Jim, a doktor partacz... - tu posypa� si�
stek
przekle�stw. Po chwili kapitan ci�gn�� b�agalnym tonem:
- Patrz, Jim, jak mi si� palce trz�s�, nie mog� ich utrzyma� w spokoju. Nie
mia�em
jeszcze ani kropli w ustach w przekl�tym dniu dzisiejszym. Doktor jest g�upi,
powiadam ci.
Je�eli nie dostane kapki rumu, Jim, zaraz te straszne widzenia zn�w dr�czy� mnie
b�d�; ju�
widzia�em kilku tych ludzi. Tam w k�cie widzia�em starego Flinta... widzia�em go
wyra�nie
jak na d�oni. A je�eli napadn� mnie te widziad�a, to staj� si� zn�w tym
cz�owiekiem, co �y�
tak okropnie; w�wczas budzi si� we mnie Kain. Przecie� sam wasz doktor
powiedzia�, �e
jedna szklanka mi nie zaszkodzi. Dam ci, Jim, z�ot� gwine� za kusztyczek.
Jego podniecenie wzrasta�o z ka�d� chwil� i zacz��em si� niepokoi� o ojca, kt�ry
tego
dnia czu� si� bardzo niedobrze i potrzebowa� ciszy; zreszt� uspokaja�y mnie
s�owa lekarza,
obecnie zn�w mi przytoczone, a nade wszystko czu�em si� dotkni�ty ofiarowaniem
mi
�ap�wki.
- Nie chc� pa�skich pieni�dzy - zaznaczy�em - z wyj�tkiem tego, co� pan winien
memu ojcu. Przynios� panu jedn� szklank�, ale na niej kwita - p�niej ju� ani
kropli.
Gdy przynios�em, schwyci� �apczywie trunek i wychyli� duszkiem.
- No, no! Ju� mi nieco lepiej, ma si� rozumie�! A powiedz mi jeszcze, brachu,
czy
ten lekarz powiedzia�, jak d�ugo mam wylegiwa� si� w tych zaple�nia�ych betach?
- Co najmniej tydzie� - wyja�ni�em.
- Do kro�set piorun�w! - wrzasn��. - Tydzie�! To niemo�liwe! Tymczasem przy�l�
mi czarn� plam�! �otry ju� kr��� woko�o, �eby przew�cha� o mnie w tej przekl�tej
chwili!
�otry! Nie mog� poprzesta� na tym, co maj�, chc� pazurami wydrze� cudz�
w�asno��!
Doprawdy, niech mi kto powie, czy takie post�powanie mo�na nazwa� godnym
marynarza!
Ale ja jestem cz�owiekiem oszcz�dnym, nigdy nie roztrwoni�em ani nie
zaprzepa�ci�em
lubego grosza, wi�c i teraz wyprowadz� ich w pole. Nie boj� si� ich wcale.
Skr�c� �agle w
inn� stron� i wystrychn� ich wszystkich na dudk�w!
M�wi�c to powsta� z ��ka z wielk� trudno�ci�, chwyciwszy mnie za rami� tak
silnie,
�e o ma�o co nie krzykn��em z b�lu i pocz�� sztywnie stawia� kroki. S�owa jego,
cho� w tre�ci
znamionowa�y uniesienie, pozostawa�y w smutnej sprzeczno�ci z bezd�wi�cznym
g�osem,
jakim je wypowiada�. Urwa�, gdy znalaz� si� w pozycji siedz�cej, wielce
zak�opotany.
- Ten doktor co� mi zada� - mrucza�. - Dzwoni mi w uszach. Po�� mnie z powrotem
do ��ka.
Zanim zdo�a�em mu pom�c, upad� zn�w na dawne miejsce i przez chwil� le�a�
spokojnie.
- Jim! - zagadn�� nareszcie. - Widzia�e� dzi� tego �eglarza?
- Czarnego Psa? - zapyta�em.
- Ee! Czarnego Psa! - �achn�� si�. - To wprawdzie z�y cz�owiek, lecz s� jeszcze
gorsi,
kt�rzy nim si� wyr�czaj�. Ale je�eli w �aden spos�b nie b�d� m�g� czmychn��, a
oni przy�l�
mi czarn� plam�, pami�taj, �e idzie im o star� skrzyni� marynarsk�: wtedy
dosi�dziesz konia -
umiesz przecie�? H�? - A wi�c si�dziesz na konia i pop�dzisz do - dobrze! tak,
niech tak
b�dzie! - do tego wiecznego partacza, doktora, i powiesz mu, �eby zagwizda� na
swoich
piesk�w - urz�dnik�w, policjant�w czy jak tam si� zowi� - niech wyl�duj� w
gospodzie �Pod
Admira�em Benbow�, niech capn� ca�� ha�astr� starego Flinta, m�odych czy
starych,
wszystko, co jeszcze pozosta�o. By�em pierwszym majtkiem w za�odze, by�em
bosmanem
starego Flinta i jestem jedynym cz�owiekiem, kt�ry zna owo miejsce. On poda� mi
je w
Savannah, gdy le�a� w �miertelnej chorobie, ca�kiem jak ja w tej chwili -
widzisz? Lecz nie
wypaplaj tego, a� oni przy�l� mi czarn� plam� albo a� zobaczysz powt�rnie
Czarnego Psa lub
marynarza z jedn� nog� - przede wszystkim jego, pami�taj, Jim.
- Ale c� to za czarna plama, kapitanie? - zapyta�em.
- To ich pozew, kamracie. Powiem ci, gdy przy�l�. Lecz prosz� ci�, Jimie, czuwaj
pilnie, a podziel� si� z tob� po po�owie; s�owo honoru ci daj�.
Jeszcze przez chwil� bredzi�, a g�os jego stawa� si� coraz s�abszy. Po chwili
poda�em
mu lekarstwo, kt�re przyj�� jak dziecko, zauwa�ywszy przy tym:
- Je�eli kiedy by�o potrzeba lek�w marynarzowi, to z pewno�ci� mnie...
W ko�cu zm�g� go ci�ki, podobny do omdlenia sen, w kt�rym go pozostawi�em. Nie
wiadomo, jakbym si� zachowa�, gdyby wszystko sz�o zwyk�ym trybem. Prawdopodobnie
opowiedzia�bym doktorowi ca�� histori�, gdy� by�em w �miertelnym strachu, �e
kapitan
po�a�uje swych zwierze� i zabije mnie. Lecz gdy to wszystko si� dzia�o, nagle
tego samego
wieczora m�j biedny ojczulek rozsta� si� z tym �wiatem, to za� usun�o na bok
wszystkie inne
sprawy. Nasz naturalny b�l i ci�g�e odwiedziny s�siad�w, k�opoty zwi�zane z
pogrzebem
oraz r�wnoczesna konieczno�� zajmowania si� gospod� - wszystko to tak mnie
poch�ania�o,
�e nie mia�em zgo�a czasu, �eby my�le� o kapitanie, a tym mniej, by si� go
obawia�.
Jednakowo� nazajutrz rano, jak mo�na si� by�o spodziewa�, zszed� on na d� i jak
zwykle spo�ywa� posi�ki; jad� ma�o, a za to - obawiam si� - nad zwyk�� miar�
raczy� si�
rumem, gdy� sam dobiera� si� do szynkwasu robi�c srogie miny i parskaj�c przez
nos, tak i�
nikt nie mia� odwagi wej�� mu w drog�. Wieczorem w przeddzie� pogrzebu upi� si�
jak
zwykle. W domu �a�oby niezmiernie przykro brzmia�a nuta jego ohydnej �piewki
marynarskiej, ale pomimo jego s�abo�ci czuli�my wszyscy �mierteln� przed nim
trwog�,
doktor za� w�a�nie pod�wczas wyjecha� nagle do chorego o wiele mil od nas i po
�mierci ojca
nie zjawi� si� w pobli�u naszego domu. Powiedzia�em, �e kapitan by� os�abiony; w
istocie
wydawa�o si�, �e zamiast odzyska� si�y, coraz bardziej je traci. Gramoli� si� po
schodach to
na d�, to do g�ry lub przechadza� si� z jadalni do szynkwasu i zn�w z powrotem,
niekiedy
za� wytyka� nos za drzwi, by zaczerpn�� powietrza morskiego; wtedy trzyma� si�
�ciany, jak
gdyby szuka� oparcia, a oddycha� ci�ko i powoli jak cz�owiek stoj�cy na stromym
szczycie
g�rskim. Nigdy nie zwraca� si� specjalnie do mnie i s�dz�, �e z pewno�ci�
zapomnia�
poczynionych wyznaniach poczynionych w przyst�pie szczero�ci; lecz w
usposobieniu sta�
si� bardziej dziwaczny i o ile mu s�abo�� pozwala�a, bardziej pop�dliwy ni�
dot�d. Gdy by�
pijany, nap�dza� nam obecnie strachu w ten spos�b, �e wyci�ga� kordelas z pochwy
i k�ad�
go przed sob� na stole. W gruncie rzeczy jednak ma�o zwa�a� na ludzi i by� jakby
zamkni�ty
w swych my�lach, a raczej w swym ob��kaniu. Razu pewnego, ku wielkiemu naszemu
zdumieniu, zagwizda� niespodziewanie odmienn� melodi�, jakby jakiej� sielskiej
piosenki
mi�osnej, kt�rej pewno nauczy� si� w dzieci�stwie, zanim zbrata� si� z morzem.
Nazajutrz po pogrzebie nasta� dzie� pos�pny, mglisty i mro�ny; by�a mo�e godzina
trzecia po po�udniu, gdy wyszed�szy przed drzwi, pe�en �a�osnych wspomnie� o
nieboszczyku
ojcu, ujrza�em nie opodal jakiego� cz�owieka wlok�cego si� drog�. By�
niew�tpliwie �lepy,
gdy� obmacywa� kijem drog� przed sob�, a ponad jego oczyma i nosem zwiesza� si�
wielki
zielony daszek; poza tym by� zgarbiony, jakby wiekiem czy niemoc�, a odziany w
przyd�ugi i
postrz�piony od staro�ci p�aszcz marynarski z kapturem, kt�ry nadawa� mu wygl�d
wielce
dziwaczny.
W �yciu nigdy nie widzia�em okropniejszej poczwary. Zatrzyma� si� na chwil�
przed
gospod� i podnosz�c g�os, tonem jakiej� dziwacznej kantyczki, rzuci� w
przestrze� te s�owa:
- Mo�e jaka� lito�ciwa osoba powie biednemu ciemnemu cz�owiekowi, kt�ry
postrada� drogocenny dar wzroku w zaszczytnej obronie swej ojczyzny Anglii i
mi�o�ciwie
nam panuj�cego kr�la Jerzego, gdzie i w jakiej okolicy tego kraju znajduj� si� w
tej chwili?
- Jeste�, dobry cz�owieku, ko�o gospody �Pod Admira�em Benbow�, nad zatok�
Black Hill - przem�wi�em.
- S�ysz� g�os - rzek� �w - g�os m�odzie�czy, ale cz�owieka nie widz�. M�j mi�y,
m�ody przyjacielu, czy nie podasz mi r�ki i nie wprowadzisz mnie do wn�trza
gospody?
Ledwie wyci�gn��em d�o�, a ta straszna, s�odko m�wi�ca i oczu pozbawiona stwora
�cisn�a mija nagle jak w kleszczach. By�em tak przej�ty trwog�, i� usi�owa�em
si� wyrwa�,
lecz �lepiec jednym ruchem r�ki przyci�gn�� mnie do siebie, m�wi�c:
- A teraz, m�j ch�opcze, zaprowad� mnie do kapitana.
- �askawy panie - odrzek�em - s�owo daj�, �e nie mog� si� odwa�y� na to.
- O, c� znowu?! - zaszydzi�. - Prowad� mnie natychmiast albo ci pogruchoc�
rami�.
To m�wi�c tak mi wykr�ci� rami�, �e a� zawrzas�em z b�lu.
- �askawy panie - wyj�ka�em - mam tu na wzgl�dzie jedynie pa�skie dobro. Kapitan
nie jest ju� tym, czym by� niegdy�. Siedzi tam z dobytym kordelasem... Inny
cz�owiek...
- Dalej, jazda, ruszaj! - przerwa� mi �w; nie s�ysza�em nigdy g�osu tak
okrutnego,
zimnego i obrzydliwego jak g�os tego ociemnia�ego cz�owieka. Odczuwa�em wi�kszy
strach
ni� b�l; sta�em si� uleg�y woli �ebraka, id�c prosto przez drzwi do jadalni,
gdzie siedzia� nasz
schorza�y stary wilk morski, pijany jak bela. �lepiec post�powa� tu� za mn�,
trzymaj�c rami�
moje w swej �elaznej pi�ci i przyt�aczaj�c mnie ci�arem, kt�ry zaledwie mog�em
wytrzyma�.
- Prowad� mnie wprost do niego, a gdy mnie spostrze�e, zawo�aj: �Oto tw�j
przyjaciel, Billu!� Je�eli tego nie uczynisz, zrobi� ci tak - i �cisn�� mnie tak
mocno, i�
my�la�em, �e omdlej�. W�r�d tego takim l�kiem przejmowa� mnie �w �lepy �ebrak,
i�
zapomnia�em o strachu przed kapitanem; otworzywszy wi�c drzwi do jadalni, bez
wahania,
cho� dr��cym g�osem, wykrzykn��em polecone mi s�owa.
Biedny kapitan podni�s� oczy; w jednej chwili rum wyszumia� mu z g�owy, a wzrok
sta� si� trze�wy i przytomny. Na twarzy jego uwydatni�a si� nie tyle trwoga, ile
jaka�
�miertelna niemoc. Poruszy� si� chc�c powsta�, lecz zdaje mi si�, �e zabrak�o mu
si�.
- No Billu, sied�, nie ruszaj si� z miejsca! - m�wi� �ebrak. - Wprawdzie jestem
pozbawiony wzroku, lecz s�ysz� nawet skinienie palca. Interes jest interesem.
Wyci�gnij lew�
r�k�, a ty, ch�opcze, uchwy� jego lew� r�k� w przegubie i przybli� do mojej
prawicy.
Obaj spe�nili�my jego rozkaz co do joty i zobaczy�em, �e �w straszny dziadyga
przesun�� co� ze swej r�ki, kt�ra dot�d trzyma�a kostur, na d�o� kapitana,
kapitan za� silnie
zacisn�� w gar�ci �w trzymany przedmiot.
- A wi�c ju� wykonane - powiedzia� �lepiec, po czym natychmiast uwolni� mnie ze
swego u�cisku i z niewiarygodn� pewno�ci� siebie i zr�czno�ci� wyskoczy� z
jadalni, a
nast�pnie na ulic�. Stoj�c jeszcze nieruchomo w miejscu, s�ysza�em przez pewien
czas w
oddali miarowe stukanie jego kija.
Wszystko to sta�o si�, zanim my obaj zdo�ali�my zebra� zmys�y; w ko�cu jednak, i
to
prawie jednocze�nie, ja wypu�ci�em przegub r�ki kapitana, kt�ry dotychczas
jeszcze
trzyma�em, a kapitan rozwar� d�o� i bystro spojrza� na przedmiot w niej zawarty.
- O dziesi�tej! - zawo�a�. - Sze�� godzin! Jeszcze im poka�emy! - i skoczy� na
r�wne
nogi.
W tej chwili, gdy to uczyni�, chwyci� si� r�k� za gard�o, zachwia� si� na nogach
i
wydawszy dziwne rz�enie run�� ca�ym ci�arem na pod�og� twarz� naprz�d.
Natychmiast przypad�em do niego, krzykiem wzywaj�c matk�. Lecz na nic nie zda�
si� po�piech. Kapitan zmar�, ra�ony apopleksj�. Jednej rzeczy zrozumie� nie
mog�: bez
w�tpienia nigdy nie by�em przywi�zany do tego cz�owieka, cho� ostatnio obudzi�a
si� we
mnie lito�� nad nim; gdy jednak zobaczy�em, �e nie �yje, wybuchn��em rzewnym
p�aczem.
By�a to druga �mier�, kt�r� ogl�da�em w�asnymi oczyma, a po pierwszej odczuwa�em
jeszcze w sercu nie zagojon� bole��.
Skrzynia marynarska
Nie trac�c czasu opowiedzia�em oczywi�cie matce wszystko, co mi by�o wiadomo i
co
mo�e dawno powinienem by� jej wyjawi�; zrozumieli�my od razu, �e po�o�enie nasze
jest
trudne i niebezpieczne. Pewna cz�� pieni�dzy kapitana - o ile je posiada� -
nale�a�a si� z
pewno�ci� nam jako wierzycielom; by�o jednak rzecz� wielce w�tpliw�, czy jego
towarzysze,
a zw�aszcza oba indywidua widziane przeze mnie, Czarny Pies i niewidomy �ebrak,
zgodziliby si� ust�pi� cz�� zdobyczy na rachunek d�ug�w nieboszczyka. Polecenie
kapitana,
by natychmiast dosiada� konia i jecha� po doktora Liveseya, by�o nie do
pomy�lenia, gdy�
matka zosta�aby sama jedna, bez opieki. Obojgu nam wydawa�o si� niepodobie�stwem
d�u�sze przebywanie w domu: przesypywanie si� w�gli na ruszcie kuchennym, ciche
tykanie
zegara nape�nia�o nas przera�eniem. S�uch nasz miewa� z�udzenia, �e doko�a domu
rozlega si�
odg�os coraz to bli�szych krok�w, podobnych do st�pania upior�w... Wobec zw�ok
kapitana
na pod�odze w jadalni, wobec uporczywej my�li o wstr�tnym �lepym �ebraku,
czyhaj�cym
gdzie� niedaleko i mog�cym powr�ci� lada chwila, przej�ty by�em tak� zgroz�, �e
niekiedy
mia�em ch��, jak to m�wi�, wyskoczy� ze sk�ry. Nale�a�o czym pr�dzej co�
przedsi�bra�;
wnet przysz�o nam do g�owy, by wyj�� razem z domu i szuka� pomocy w s�siedniej
osadzie;
my�l t� od razu wprowadzili�my w czyn. Jak byli�my, z go�� g�ow�, tak pognali�my
natychmiast w�r�d g�stniej�cego mroku i przenikaj�cej mg�y.
Osada by�a od nas oddalona o kilkaset jard�w, lecz le�a�a na uboczu, po drugiej
stronie s�siedniej zatoki. Wielkiej otuchy dodawa�o mi to, �e znajdowa�a si� w
kierunku
przeciwnym temu, sk�d pojawi� si� �lepiec i dok�d przypuszczalnie pod��y� z
powrotem.
Byli�my w drodze ledwo kilka minut, lecz po kilkakro� zatrzymywali�my si�, aby
zr�wna�
si� ze sob� lub nas�uchiwa�. Jednak�e nie doszed� do nas �aden odg�os osobliwy -
s�ycha�
tylko by�o cichy szmer fal i krakanie wron na drzewach.
Gdy dotarli�my do osady, ju� pozapalano �wiece - nigdy w �yciu nie zapomn� tej
b�ogo�ci, jakiej dozna�em na widok ��tawego blasku w drzewach i oknach; lecz
jak si�
przekona�em, by�a to jedyna pociecha, jakiej zazna� mogli�my w tej dziurze.
My�licie mo�e,
�e ludzie mieli cho� troch� wstydu? Gdzie� tam! Nie mo�na by�o znale�� duszy,
kt�ra by si�
zgodzi�a wraca� z nami �Pod Admira�a Benbow�. Im wi�cej opowiadali�my o swych
obawach, tym skwapliwiej ka�dy, zar�wno m�czyzna, jak kobieta czy dziecko,
zatrzaskiwa�
nam drzwi przed nosem. Nazwisko kapitana Flinta, dla mnie obce, by�o niekt�rym
a� nazbyt
dobrze znane i wywo�ywa�o nieopisany przestrach. Paru ludzi, kt�rzy pracowali w
polu
opodal �Admira�a Benbow�, wspomina�o ponadto, �e na go�ci�cu widzieli kilku
nieznajomych drab�w, a bior�c ich za przemytnik�w zaryglowali dobrze drzwi; kto�
tam
nawet widzia� ma�y lugier w tak zwanej przez nas Pieczarze Kitta. Z tego powodu
ka�dy, kto
by� towarzyszem kapitana, pobudza� ich do �miertelnej trwogi. Kr�tko m�wi�c,
rezultat by�
taki, �e cho� znalaz�o si� kilku ch�tnych, kt�rzy podj�li si� jecha� po doktora
Liveseya
mieszkaj�cego w innej stronie, to jednak nikt nie podj�� si� wesp� z nami
broni� gospody.
M�wi�, �e tch�rzostwo jest zara�liwe: w ka�dym razie cz�owiek czuje si� lepiej
na
duchu, gdy komu� bez ogr�dek wytnie prawd� w oczy. Tote� gdy ka�dy sianem si�
wykr�ca�,
matka sypn�a ludziom t�gie kazanie o�wiadczaj�c, �e nie mo�e na pastw� odda�
grosza
nale��cego do jej syna-sieroty.
- Je�eli wam wszystkim dusza uciek�a w pi�ty, to ja z Jimem
oka�emy wi�cej odwagi! Wracamy do domu t� sam� drog�, kt�r��my tu przyszli -
obejdziemy si� bez waszej �aski! Takie dryblasy, ch�opy jak d�by, a serca maj�
jak zaj�ce!
Otworzymy skrzyni�, cho�by�my mieli za to kipn��! Pani� Crossley, a do paniusi
to si�
umizgn� o t� sakiewk�, �ebym mia�a gdzie wrazi� te pieni�dze, co si� nam z prawa
przynale��.
Ma si� rozumie�, �e powiedzia�em, i� chc� i�� z matk�, a po prawdzie wszyscy nam
te� wymy�lali od kiepskich wariat�w: niemniej jednak nikt nie zechcia� nam
towarzyszy�.
Poprzestano na wr�czeniu mi nabitego pistoletu, na wypadek gdyby nas napadni�to;
obiecano
r�wnie� mie� w pogotowiu osiod�ane konie, na wypadek, gdyby nas �cigano,
tymczasem
jeden z parobk�w zabiera� si� do odjazdu w stron� domu doktora, celem
sprowadzenia
zbrojnej pomocy. Mog�em dok�adnie rozezna� bicie w�asnego serca, gdy znale�li�my
si�
zn�w oboje w obj�ciach zimnej nocy w obliczu gro�nego niebezpiecze�stwa. Zacz��
w�a�nie
wschodzi� ksi�yc w pe�ni, przezieraj�c czerwonaw� po�wiat� poprzez g�rny r�bek
mg�y;
wzmog�o to nasz� pr�dko��, gdy� nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e zanim dojdziemy do
celu, zrobi
si� jasno jak w dzie�, a nasza wyprawa wpadnie w oko jakiemu� czatownikowi. Bez
szelestu,
b�yskawicznie prze�lizn�li�my si� ko�o op�otk�w, nie s�ysz�c ani nie widz�c nic
takiego, co
mog�oby zwi�kszy� nasz� trwog�. Doznali�my ogromnej ulgi, gdy drzwi gospody �Pod
Admira�em Benbow� zamkn�y si� za nami.
Nie trac�c czasu zasun��em zawory; przez chwil� stali�my i dyszeli�my w
ciemno�ci,
sam na sam ze zw�okami kapitana. Niebawem jednak matka wydosta�a �wieczk� z
kredensu i
wkroczyli�my do jadalni trzymaj�c si� za r�ce. Kapitan le�a� tak, jake�my go
porzucili: na
wznak, z otwartymi oczyma, z jedn� r�k� wyci�gni�t� przed siebie.
- Spu�� zas�ony w oknach, Jimie! - wyszepta�a matka. - Oni tu mog� podej�� i
szpiegowa� nas od dworu!
Gdy uczyni�em to, odezwa�a si� znowu, wskazuj�c na skrzyni�:
- A teraz musimy sk�dci� wytrzasn�� klucz od... tego... Chcia�abym wiedzie�, kto
ma
go dotkn��!
Gdy wymawia�a te s�owa w jej g�osie brzmia�o jakby szlochanie.
Ukl�k�em natychmiast przy zmar�ym. Na pod�odze tu� przy jego d�oni spoczywa�
ma�y zwitek papieru pomazany na czarno z jednej strony. Nie mia�em w�tpliwo�ci,
�e to jest
w�a�nie owa �czarna plama�. Podni�s�szy ten �wistek znalaz�em na jego odwrotnej
strome
wypisane pi�knym, czytelnym charakterem nast�puj�ce zwi�z�e zdanie: �Masz czas
dzisiaj do
dziesi�tej wieczorem�.
- Mamo, jemu dali czas do dziesi�tej! - powiedzia�em, a w�a�nie w tej samej
chwili
stary nasz zegar pocz�� wybija� godzin�. Ten nieoczekiwany d�wi�k przej�� nas
dreszczem;
jednak uspokoili�my si� niebawem, gdy� przekonali�my si�, �e jest dopiero
sz�sta.
- Jim! A ten klucz? - nagabywa�a matka.
Przetrz�sn��em wszystkie kieszenie nieboszczyka jedn� po drugiej. Kilka drobnych
monet, naparstek, k��bek nici i par� wielkich igie�, laseczka prasowanego
tytoniu,
nadgryziona z jednego ko�ca, scyzoryk z zakrzywion� r�czk�, kompas i cynowe
pude�ko - oto
wszystko, co si� tam kry�o. By�em bliski rozpaczy.
- Mo�e znajduje si� na szyi - domy�la�a si� matka. Przem�g�szy wielk� odraz�
rozche�sta�em mu koszul� ko�o szyi, tam za�, zgodnie z domys�em, znale�li�my
klucz wisz�cy
na brudnej tasiemce, kt�r� przeci��em w�asnym kozikiem kapitana. Nabrawszy
wielkiej
nadziei po tym odkryciu, pop�dzili�my cwa�em na g�r� do pokoiku, gdzie kapitan
nocowa� od
tak dawna i gdzie jeszcze od dnia jego przybycia sta�a skrzynia.
Jej wygl�d zewn�trzny niczym si� nie r�ni� od wygl�du innych kufr�w
marynarskich.
Na wieku widnia� monogram �B� wypalony �elazem; rogi by�y poobijane nieco i
starte przez
d�ugie u�ywanie oraz niedelikatne obchodzenie si� z nim.
- Podaj mi klucz! - rzek�a matka. Wprawdzie zamek si� zacina�, lecz zdo�a�a go
przekr�ci� i odrzuci�a w mgnieniu oka wieko.
Silna wo� tytoniu i dziegciu wion�a ze �rodka, lecz na wierzchu by�o wida�
jedynie
garnitur zupe�nie przyzwoitego ubrania, starannie oczyszczony i posk�adany.
Matka wyrazi�a
przypuszczenie, �e kapitan nie mia� go jeszcze nigdy na sobie. Pod spodem by�
istny groch z
kapust�: kwadrant, blaszany kubek, kilka laseczek tytoniu, dwie pary nader
pi�knych
pistolet�w, sztaba lanego srebra, stary zegarek hiszpa�ski i wiele innych
�wiecide�ek niezbyt
wielkiej warto�ci i przewa�nie wyrobu zagranicznego, para mosi�nych kompas�w
oraz pi��
czy sze�� osobliwych muszli z Indii Zachodnich. Cz�sto p�niej zastanawia�em si�
nad tym,
po co on te wszystkie rupiecie wozi� z sob� wsz�dzie w ci�gu swego
niespokojnego,
wyst�pnego i pe�nego niebezpiecze�stw �ycia.
Dotychczas opr�cz srebra i drobiazg�w nie znale�li�my niczego, co by mog�o
przedstawia� jak�� warto��, a �aden z tych przedmiot�w nie stanowi� dla nas
upragnionej
zdobyczy. Pod spodem znajdowa� si� stary p�aszcz �eglarski, wyblak�y od soli
morskiej w
wielu podr�ach. Matka odrzuci�a go niecierpliwie i ujrzeli�my ostatnie
przedmioty
znajduj�ce si� na dnie skrzyni: paczk� owini�t� w cerat� i wygl�daj�c� na plik
papier�w oraz
worek z p��tna �aglowego, kt�ry przy poruszeniu odezwa� si� jakby brz�kiem
z�ota.
- Poka�� tym �ajdakom, �e jestem uczciw� kobiet� - o�wiadczy�a matka. - Odbior�
sw�j d�ug i ani grosza wi�cej. Trzymaj sakiewk� pani Crossleyowej! - I zabra�a
si� do
obliczania z worka kapita�skiego sumy, kt�r� by� nam winien; przeliczone
pieni�dze
przesypywa�a do sakiewki trzymanej przeze mnie.
By�o to zaj�cie �mudne i uci��liwe, gdy� pieni�dze pochodzi�y z r�nych kraj�w i
by�y rozmaitej wielko�ci: by�y tam i dublo-ny, i luidory, gwinee, talary i nie
wiem ju� jakie
inne monety, wszystko zmieszane pospo�u. Na domiar z�ego gwinee, na kt�rych
jedynie zna�a
si� moja matka, spotyka�o si� prawie �e najrzadziej.
Gdy�my ju� doszli niemal do po�owy, nagle po�o�y�em r�k� na ramieniu matki, gdy�
w g�uchym, mro�nym powietrzu pos�ysza�em d�wi�k, kt�ry mi �ci�� krew w �y�ach -
by�o to
miarowe stukanie laski �lepego �ebraka na zamarzni�tym go�ci�cu. Odzywa�o si�
raz po raz,
coraz bli�ej, podczas gdy�my siedzieli z zapartym tchem. Kto� pocz�� si� dobija�
do drzwi
gospody, p�niej s�ycha� by�o, jak przekr�cano klamk� i co� chrobota�o ko�o
zamku, jakby
napastnik pr�bowa� si� w�ama�; potem nasta�a chwila d�u�szej ciszy zar�wno z
zewn�trz, jak
i wewn�trz. W ko�cu rozpocz�o si� na nowo kusztykanie laski �ebraka i ku
niewys�owionej
rado�ci naszej i zadowoleniu zn�w cich�o z wolna w miar� oddalania si�, a�
ucich�o zupe�nie.
- Mamo! - odezwa�em si�. - We� wszystko i uciekajmy st�d!
By�em pewny, �e zaryglowane drz