12931

Szczegóły
Tytuł 12931
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12931 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12931 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12931 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marek Harny "Lekcja Mi�o�ci" Skanowa� i poprawi� Z. Czaja Ona - Justyna Barska, zwana przez uczni�w �elazn� Dziewic�, jest nauczycielk� polskiego w jednym z renomowanych krakowskich lice�w, �on� znanego biznesmena, kandydatk� do sejmu. Zdrada ma��e�ska to ostatnia rzecz, o jakiej my�li. On - Kuba Mazurek, zwany Dzieciakiem, jest jej uczniem, zbuntowanym siedemnastolatkiem, kt�remu gro�� du�e k�opoty. Marzy o kole�ance z klasy, a nie o znacznie starszej kobiecie. Kiedy przychodzi mi�o��, zaskakuje ich oboje. MAREK HARNY "Lekcja mi�o�ci" Rok wydania - 2003 Wszystkie Bo�e dzieci kocha� kogo� musz�, A ja kogo� takiego ju� mam. Czeka�em d�ugo, Odej�� mog� ju�, Bo odpowied� znam: By�a moj� lekcj� mi�o�ci, By�a moj� lekcj� mi�o�ci. Bee Gees: "Lesson In Love" (przek�ad: Arkadiusz Nakomecznik) Podzi�kowania O spisaniu tej opowie�ci my�la�em od dawna, ale ko�czy� mi j� przysz�o w tempie doprawdy szale�czym, co nie mog�oby si� uda�, gdyby nie pomoc i �yczliwo�� wielu os�b. M�odszy inspektor Andrzej Kapko, by�y szef wydzia�u antynarkotykowego w krakowskiej policji, ods�oni� przede mn� wiele kryminalnych tajemnic. Moj� wiedz� na temat dzisiejszej narkomanii najbardziej rozszerzyli Marek Zygad�o, kieruj�cy krakowskim Monarem, oraz wolontariusz Robert Marciniec, a tak�e Kosma Adamska i Adam Rynkiewie�, tw�rcy Teatru Profilaktycznego (kt�ry jest zupe�nie inny ni� powie�ciowy Teatr Nieoboj�tny). Wiele da�a mi tak�e lektura kwartalnika "Monar Na Bajzlu", redagowanego przez Grzegorza Wodowskiego i Jacka Charmasta, zw�aszcza publikacje takich autor�w, jak Jowita Fra� czy Tarzan Michalewski. Marta Borek, moja m�oda kole�anka z "Gazety Krakowskiej", zada�a sobie trud spojrzenia na tekst oczami przedstawicielki swego po kolenia, ratuj�c mnie przed niejedn� wpadk�. Joelle Martin i Roger Taillade, przyjaciele z Prowansji, udost�pnili sw�j go�cinny dom w Martigues, gdzie w lipcu tego roku powsta�o prawie dwie�cie ostatnich stron powie�ci. Co nie by�oby mo�liwe, gdyby Ewa Tyralik-Kulpa i Krzysztof Kulpa, przyjaciele z Warszawy, nie udost�pnili mi niezb�dnego sprz�tu. Jan Ko�biel, redaktor powie�ci, jest jedn� z wielu �yczliwych jej os�b w wydawnictwie Pr�szy�ski i S-ka. Za Jego po�rednictwem dzi�kuj� Im wszystkim. I wreszcie osoba najwa�niejsza, czyli Wanda, bez kt�rej wszechstronnego i niez�omnego wsparcia w og�le nie by�oby o czym gada�. Po prostu nie otworzy�a kupionej specjalnie na t� okazj� butelki Dom Perignon, dop�ki nie sko�czy�em. PROLOG Pi�kni siedemnastoletni Nawet po latach, kiedy wspomnienie Nataszy coraz bardziej za ciera�o si� w pami�ci, ta jedna scena wci�� wraca�a, pojawiaj�c si� przed oczami w najmniej spodziewanych momentach. Jacek �adny widzia� wtedy bardzo wyra�nie, jak Natasza zeskakuje na go z tapczanu i biegnie na balkon, zas�aniaj�c sobie r�kami pier si i �ono, cho� on patrzy� na ni� z ty�u. Robi�a tak za ka�dym razem, kiedy na dole zatrzymywa� si� samoch�d. Ba�a si�, �e to mo�e wraca� jej m��. Jacek �adny mia� wtedy nieca�e siedemna�cie lat i jej strach �mieszy� go. Ale mia� te� swoj� dobr� stron�. Natasza bowiem okaza�a si� wstydliwa i tylko w takich chwilach pozwala�a mu si� ca�a ogl�da�. Kiedy poprzedniego wieczoru zdecydowa�a si� wreszcie przy nim rozebra�, zrobi�a to pod ko�dr�, a i potem zakrywa�a si� cho�by prze�cierad�em. Jedynie w przera�eniu zapomina�a o wstydzie. A kiedy mija�o, bo to zn�w nie by� m��, z westchnieniem ulgi opuszcza�a bezsilnie ramiona. I przez tych kilka chwil, zanim wr�ci�a pod ko�dr�, m�g� widzie� jej nieos�oni�te niczym cia�o tak�e z przodu. Natasza by�a skromn�, nie�mia�� trzydziestolatk�, jakby przekonan� o tym, �e zostaj�c nauczycielk� rosyjskiego w zawod�wce, osi�gn�a szczyt swoich mo�liwo�ci. Takie przynajmniej sprawia�a wra�enie, z rezygnacj� przyjmuj�c do wiadomo�ci, �e przyszli tokarze i mechanicy samochodowi nigdy nie opanuj� na wet obowi�zkowego wiersza "Prazdnik maja", wi�c jej naprawd� rozleg�a znajomo�� literatury rosyjskiej pozostanie na zawsze bezu�yteczna, a mi�o�� do wierszy Achmatowej i B�oka b�dzie si� wydawa� jedynie �miesznym dziwactwem. Tote� kiedy w jej klasie pojawi� si� wyrzucony z technikum za alkoholowe wybryki Jacek �adny, prze�y�a jedno z najprzyjemniejszych zaskocze� swego �ycia. Cho� w pierwszej chwili po czu�a do ch�opaka zdecydowan� niech��. Nosi� d�ugie w�osy, stylizuj�c si� na hipisa, co jeszcze mog�oby uj��, bo wygl�da� w nich ca�kiem przystojnie, ale r�wnocze�nie zdawa� sobie najwyra�niej spraw� ze swojej urody i w jego od�tych, przez ca�y czas jak by skrzywionych wargach czai�o si� takie poczucie wy�szo�ci, takie lekcewa�enie ca�ego �wiata, �e nawet przy klasie nie po trafi�a powstrzyma� si� od okazania mu antypatii. Poczu�a ch��, by go poni�y�. Z ch�opakami z zawod�wki udawa�o si� to bez trudu. Znajomo�� rosyjskiego w�r�d nich by�a �enuj�ca, kompromitowali si� sami, �a�o�nie dukaj�c najprostsze teksty, co wywo�ywa�o nies�ychan� weso�o�� w�r�d innych, takich samych nieuk�w. - To mo�e nasz niedosz�y technik powie nam co� po rosyjsku? Cokolwiek. Wiem, �e to nie�atwe. Ale my tu jeste�my wyrozumiali. Nowy wsta� i z g�upi� min� rozgl�da� si� po suficie. - �mia�o - zach�ci�a go z ob�udn� s�odycz�. - Pomo�emy. Zawod�wka tradycyjnie by�a wrogo nastawiona do uczni�w z technikum, wi�c �miechy zacz�y si� natychmiast. Jednak umilk�y, kiedy �adny zacz�� z bezb��dnym akcentem skandowa� rwane frazy Majakowskiego: U mienia w dusze ni odnogo siedogo wotosa, i stariczeskoj nieznosti met w niej! Mir ogromiw moszaju gofosa, idu - krasiwyj siemnadcatilietnij... W miar� jak m�wi�, w oczach Nataszy r�s� zachwyt, jakby ca�e jej dotychczasowe szare �ycie nagle zyska�o sens. Jeszcze tego samego dnia po lekcjach pozwoli�a Jackowi �adnemu odprowadzi� si� do domu. Spyta�, czy mo�e ponie�� jej teczk�. Musia�a doceni� to po�wi�cenie. Nie by�o tajemnic�, �e wszyscy uczniowie na�miewaj� si� z jej teczki. Godzi�a si� na to z rezygnacj�, ale tak�e z pogard� dla okrucie�stwa szczeniak�w. Jacek oczywi�cie zmieni� dla swych potrzeb wiek pi�knego dwudziestodwuletniego z "Ob�oku w spodniach"; podobnie zreszt� jak Julian Tuwim w swoim przek�adzie: "W duszy mej nie ma / ani jednego siwego w�osa, / ani krzty star czej czu�o�ci mi�kkiej. / Opioruniwszy �wiat pot�g� g�osu, / id� - dwudziesto letni, / pi�kny!" (Wydawnictwo phiLobiblon, Warszawa). Nie zamieni�a by jej na damsk� torb�. Przezwiska "Ruska" i "Sowietskaja �enszczina" musia�y j� bole� jeszcze bardziej. Mimo to nie reagowa�a na nie gniewem. Jakby rozumia�a, �e cho�by nie wiadomo jak si� stara�a, zawsze b�dzie dla nich wrogiem. Szkolnym okupantem. Nie tylko uczy�a znienawidzonego j�zyka, ale w do datku wysz�a za partyjnego karierowicza, kt�ry w�a�nie niedawno zosta� sekretarzem w komitecie. Nowy ucze� jakby zupe�nie tym si� nie przejmowa�. Ni�s� jej wy�miewan� teczk� na ramieniu, z nonszalancj� chuligana, nie zwracaj�c uwagi na szydercze spojrzenia koleg�w. - Nie boisz si�, �e nazw� ci� lizusem? - spyta�a zdziwiona. - Mog� mi... - powstrzyma� si�. - Przepraszam, pani profesor. Za�mia�a si�. - Nie przepraszaj. Te� chcia�abym tak umie�. - Co w tym trudnego? - Mo�e dla ciebie nic. Dla mnie to bardzo trudne. Teraz wyra�nie intrygowa� j� ten ch�opak, obnosz�cy tani� imitacj� d�ins�w niby prawdziwe wranglery i co chwila odgarniaj�cy woln� r�k� opadaj�ce na oczy w�osy. Musia�o tak by�, skoro w parku zaproponowa�a, �eby usiedli na chwil� na �awce. Chwila przed�u�y�a si� do ponad dw�ch godzin. - Pani nie jest Rosjank�, prawda? - zacz�� od zasadniczej sprawy. - Sk�d wiesz? - Chyba pani nie s�dzi, �e jestem jak te wszystkie �woki? Do my�lam si�, co pani robi�a w Rosji. Co� si� w niej otworzy�o. Nigdy wcze�niej nikomu nie opowiada�a o sobie tak otwarcie. Milczenie wpoi� jej ojciec, przedwojenny nauczyciel, kt�rego omin�� Katy�, ale nie zes�anie. Kiedy wr�cili do Polski, d�ugo po wojnie, mia�a dziesi�� lat. Jedno z najwa�niejszych przykaza� brzmia�o: O Syberii nie rozmawiamy z nikim. Dla w�asnego bezpiecze�stwa. I dla uspokojenia dusz. Nawet w domu rodzice unikali przy niej tego tematu. Z czasem obrazy tajgi, zamarzni�tej rzeki, drzew p�kaj�cych od mrozu, wspomnienie komar�w, tn�cych niemi�osiernie przez ca�e kr�tkie lato, zacz�y bledn�� w pami�ci dziecka. I pogardliwe krzyki miejscowych r�wie�nik�w, kiedy ojciec i podobni mu �achmaniarze wracali z pracy: Smotritie! Idut polskije pany. Wypar�y je pierwsze wra�enia z Polski i poczucie d�awi�cej niesprawiedliwo�ci. Przez ca�� d�ug� drog� rodzice opowiadali tylko o tej Polsce, a� zacz�a j� sobie wyobra�a� jako raj. Wresz cie nikt nie b�dzie traktowa� jej z pogard� tylko dlatego, �e jest Polk�. Na brudnym, zadymionym dworcu w Tarnowie, gdzie zostali skierowani, nast�pi�o przykre przebudzenie. Ledwo wysiedli z wagonu, obcy tu i zagubieni, przywita� j� wrzask jakiego� niedorostka: "Ruskie przyjecha�y!" Te s�owa d�wi�cza�y jej w uszach przez lata. Nie mog�a si� od nich uwolni�. Ale nigdy nikomu si� do tego nie przyzna�a. Dopiero teraz, Jackowi �adnemu, na �awce w parku. Swemu nowemu uczniowi, kt�ry jeszcze kilka godzin wcze�niej tak bardzo j� z�o�ci�. A kiedy ju� powiedzia�a o tym, nie mog�a przesta�. Wylewa�a z siebie �ale, nagromadzone przez ca�e �ycie. M�wi�a o tym, jak nienawidzi�a swego pochodzenia. Jak by�o jej wstyd za ojca, kt�ry po przyje�dzie do Polski nadal chodzi� w ruskiej czapce. Kiedy wr�cili, by�a mro�na zima, a ojciec przywi�z� sobie karaku�ow� uszank�, kt�ra gdzie� tam, w dalekiej teraz Rosji, musia�a by� szczytem elegancji. W Tarnowie �obuzy biega�y za nim, wo�aj�c: "Ty, Ruski, daj kopiejku!" Jeszcze teraz czerwieni�a si�, opowiadaj�c o tym �adnemu. - No i widzisz, nigdy nie pozby�am si� pi�tna Ruskiej. Taki ju� m�j los. Na filologi� rosyjsk� posz�a jakby troch� z przekory, ale tak �e dlatego, �e naprawd� kocha�a rosyjsk� literatur�. W odr�nie niu od m�a, kt�rego nie kocha�a nigdy. Tak przynajmniej twierdzi�a. ��czy�a ich tylko wsp�lnota los�w. Oboje nosili kostiumy, kt�rych w g��bi dusz nienawidzili. Co prawda ona robi�a to wbrew woli, a on drog� partyjnej kariery wybra� sam. Jednak w pewnym okresie �ycia bardzo jej odpowiada� jego cynizm, kiedy na obozach dla m�odych komunist�w wy�piewywa�: Gdy ci si� rano nie chce podnie�� dupska, Pomy�l, jak walczy�a Nadia Krupska. A gdy pod ko�dr� trzepiesz kapucyna, przypomnij sobie idee Lenina. Jakby dawa� do zrozumienia, �e ich �ycie jest tylko teatrem, w kt�rym graj� za pieni�dze, a naprawd� s� inni, lepsi. Dopiero 10 po �lubie odkry�a, �e pope�ni�a b��d. M�� nie by� lepszy. Okaza� si� k�amc� nie tylko w dziedzinie ideologii. Na szcz�cie coraz mniej bywa� w domu. Robi� w partii karier�, co po lega�o g��wnie na nieustannych posiedzeniach, kursokonferencjach i wyjazdach w teren, do zak�ad�w pracy i na wie�. Ko�czy�y si� one niezmiennie ostrymi pijatykami. M�� pogr��a� si� w alkoholizmie, od czasu do czasu zaliczaj�c przypadkowe kontakty z przypadkowymi towarzyszkami z socjalistycz nych zwi�zk�w m�odzie�y. Do domu przywozili go w nocy kierowcy z komitetu. Albo w og�le nie wraca�. Nie skar�y�a si� na sw�j los. Mog�a do p�na czyta� ksi��ki i s�ucha� ulubionej muzyki. Przynajmniej nigdy jej nie bi�. Najwy�ej be�kota�, za nim zapad� w nie�wiadomo��: "Polityczna robota wymaga po �wi�ce�, co ty my�lisz!" Natasza opami�ta�a si� dopiero w�wczas, gdy nadszed� wczesny pa�dziernikowy zmierzch i w parku zapali�y si� latarnie. - Bo�e, ale si� zasiedzieli�my. I po co ja ci to wszystko opowiadam? Tylko ci� zanudzam. R�ka �adnego podpe�z�a po oparciu �awki, cho� jeszcze nie dotkn�a plec�w nauczycielki. - Wcale mnie pani nie zanudza - powiedzia�. - Lubi� s�ucha�. Bardziej ni� gada�. - Ale w ten spos�b ty wiesz ju� o mnie prawie wszystko, a ja o tobie nic. Nie bawi� si� tak - udawa�a nad�san� dziewczynk�. - Nie wie pani, �e jestem nieukiem i chuliganem? - Robisz wszystko, �eby ci� za takiego uwa�ali. Dlaczego? - A ja wiem? Mo�e si� maskuj�, tak jak pani. W tym momencie jego r�ka lekko, jakby przypadkiem, opar�a si� na jej ramieniu. Na chwil� oboje znieruchomieli, a potem rusycystka przysun�a si� do swego ucznia. - Jako� ch�odno si� zrobi�o, nie uwa�asz? - spyta�a, jakby chcia�a usprawiedliwi� sw�j ruch. �adny przycisn�� j� �mielej, a kiedy nie poczu� oporu, pochyli� si� nad jej twarz�. G�owa nauczycielki opad�a do ty�u, opieraj�c si� na jego ramieniu. Z pocz�tku ca�owa�a si� nie�mia�o, jak by troch� nieporadnie. Potem obj�a go za szyj� i zacz�a robi� to mocniej. Cho� pi�tna�cie lat przed upadkiem komunizmu publiczne pieszczoty nie by�y jeszcze czym� powszechnym, nie zwracali uwagi na przechodni�w. Nauczycielka opami�ta�a si� 11 . dopiero w chwili, kiedy wolna r�ka �adnego znalaz�a si� pod jej p�aszczem i zacz�a wpe�za� pod sweter. Wtedy nagle wyzwoli�a si� z jego obj��, przesun�a d�o�mi po twarzy, jakby chcia�a co� z niej zetrze�. - Bo�e, co ja robi� - powiedzia�a p�g�osem. Poderwa�a si� z �awki, chwyci�a swoj� teczk�. - By�o bardzo mi�o, naprawd�. Ju� nie pami�tam, kiedy ostatni raz siedzia�am z kim� w parku. - Po chyli�a si� i poca�owa�a go szybko w policzek. - Ale nie odprowadzaj mnie ju� dalej. Prosz�. Patrzy� wi�c za ni�, jak odchodzi�a, niewysoka, czarnow�osa, w kr�tkim p�aszczyku, ze swoj� �mieszn� teczk�. Gdyby nie ba� si� wyg�upi�, pobieg�by za ni�. Poza tym pomy�la�, �e je�li tego nie zrobi, ona szybciej zmi�knie, nast�pnym razem b�dzie m�g� posun�� si� dalej. I tak si� sta�o. Nazajutrz na lekcji co prawda unika�a jego wzroku, ale trzy dni p�niej zn�w pozwoli�a mu si� odprowadzi�. Tym razem pod sam� bram�. Sama wci�gn�a go za za�om muru. Poca�owa�a kr�tko i mocno, a potem uciek�a. Stukot jej obcas�w ju� dawno ucich� w ciemnym pasa�u, a on wci�� sta� na chodniku i nie m�g� si� na nic zdecydowa�. Wreszcie ruszy� za ni�, ale kiedy na li�cie lokator�w przeczyta� nazwisko jej m�a, zrezygnowa�. Po tygodniu zaprosi�a go sama. M�� wyjecha� na szkolenie w Komitecie Centralnym. �adny spodziewa� si� po tej wizycie bardzo wiele, ale si� zawi�d�. We w�asnym mieszkaniu Natasza by�a spi�ta, czujna i nie pozwoli�a mu nawet na tyle, co na �awce w parku. Nie wiedzia�, jak prze�ama� jej op�r. Podejmowa� kolejne pr�by, a ona pozostawa�a niewzruszona. Chcia�a tylko rozmawia� i s�ucha� muzyki. Wreszcie spr�bowa� zn�w przem�wi� do niej s�owami Majakowskiego, co tak obiecuj�co zako�czy�o si� za pierwszym razem. Marija! Poet soniety pojet Tianie, a ja - wie�' i� miasa, czie�owiek wie�' - tieto twoje prosto prostu, kok prosi�t christijanie - "chlieb nasz nasnszcznyj da�d' nam dnies'. Marija - daj!... Marija - nie choczesz? Nie choczesz! Ale i to nie poskutkowa�o. Natasza pog�aska�a go delikatnie po r�ce i powiedzia�a: - Jacek, to niewa�ne, czy ja chc�, czy nie chc�. Nie mo�emy. - Dlaczego? Bo jestem g�wniarzem? - Mam m�a. - Tw�j m�� woli parti�. I w�dk�. Milcza�a. Zn�w przysun�� si� do niej bli�ej na kanapie, a ona i tym razem pilnowa�a, �eby nie pozwoli� sobie na zbyt wiele. - Widzisz? Mam racj� - powiedzia�. - To nie takie proste. Jako� to �ycie sobie u�o�y�am. Nie mam si�y wszystkiego rozwala�. - �al ci tego mieszkanka, na kt�re on ma przydzia�? Tego fiata, na kt�ry dosta� talon z komitetu? To ci wystarcza? - To nie jest do pogardzenia, Jacek. Wielu ludzi w Polsce tego nie ma. - Oboj�tne, z kim? - Nie jest najgorszy. Nie bije mnie. Na dom daje. Je�dzimy na wczasy do Bu�garii. Czego mog� chcie� wi�cej? - Kpisz sobie ze mnie? - Nie. Takie jest �ycie. Kiedy� sam si� przekonasz. Obrazi� si�. - Nie traktuj mnie jak g�wniarza! Mimo wszystko zaprosi�a go ponownie. Tym razem na spotkanie przyszed� z prezentem. Kupi� jej p�yt� Wysockiego, kt�rego uwielbia�a. Z trudem maskowa�a wzruszenie i zmieszanie. - Co ty wyprawiasz? Sta� ci� na to? - Nie martw si�. Nikogo nie okrad�em. Zaoszcz�dzi�em na obiadach. - Zwariowa�e�. Nie mog� tego przyj��. - Nie? W takim razie... "Marjo! / Poeta pieje sonety Tjanie, / lecz ja / jestem z mi�sa ca�y, / cz�owiek ca�y, / zwyczajnie prosz� o twoje cia�o, / jak prosz� chrze�cijanie: / chle ba naszego powszedniego / daj nam. Panie! / Daj Marjo! /... / nie chcesz, Mar jo? / Nie chcesz!" (W. Majakowski, "Ob�ok w spodniach", t�um. Julian Tuwim). 13 . Chwyci� p�yt� w obie d�onie i zrobi� ruch, jakby chcia� prze�ama� j� na p�. Rzuci�a si� ku niemu z przera�eniem w oczach. - Nie, nie! - Wi�c bierzesz? - Bior�, bior�. Sam po�o�y� p�yt� na talerzu adapteru i nastawi� t� piosenk�, kt�ra by�a w�a�ciwym prezentem. Albo raczej sygna�em. Zdies' �apy u jeliej drozat na wiesu, Zdies' pticy szczebiecziut triewo�no. �iwiosz w zako�dowannom dikom liesu, Otkuda ujti niewozmo�no... Potem d�ugo przekonywa� j�, �e powinna z tego zakl�tego lasu uciec w�a�nie z nim. I sta� si� cud. Co nie uda�o si� Majakowskiemu, tego dokona� Wysocki. Wprawdzie tego wieczoru pie�cili si� jeszcze w ubraniach, ale nast�pnego dnia wreszcie si� zdecydowa�a. Wypi�a p� butelki wina na odwag�, po�cieli�a tapczan, zgasi�a g�rne �wiat�o, pu�ci�a p�yt� i pozwoli�a, �e by przy nocnej lampce rozebra� j� do majtek i biustonosza. Potem wskoczy�a pod ko�dr� i tam szybko zrzuci�a reszt�. On rozebra� si� na jej oczach. Czerwieni�a si�, ale patrzy�a na niego �apczywie. - Zachowujesz si�, jakby to by� tw�j pierwszy raz - powiedzia�, �eby ukry� w�asne zdenerwowanie. - Bo jest. Pierwszy raz zdradzam m�a. A ty? Mia�e� ju� kobiet�? Mia� wcze�niej tylko jedn�, a teraz za ma�o pewno�ci, �e dobrze mu p�jdzie. Poruszy� wi�c lekcewa��co ramionami. - A czy to wa�ne? - Nie. Niewa�ne - szepn�a i przywar�a do niego ca�ym cia�em. Potem poprosi�a: - Poma�u. Nie �piesz si�. Stara� si�. By�a spi�ta i skr�powana. Kiedy pr�bowa� zrzuci� ko�dr�, z uporem naci�ga�a j� z powrotem na ich cia�a. Powoli jednak otwiera�a si�, zaczyna�a reagowa� na jego do�� proste pieszczoty i odpowiada� mu tym samym. I zapewne jeszcze przed "Tu lipy nad jod�� si� chyl� i dr�� /1 ptaki �wierkaj� pie�� trwo�n�. / Tu za czarowany i dziki las w kr�g, / z kt�rego wyj�� nigdy nie mo�na". (W�odzimierz Wysocki, "Cz�owiek za burt�. Wiersze-pie�ni". Przek�ad: Aleksander �nie�ko, Oficyna Literat�w i Dziennikarzy "Pod Wiatr", Warszawa 1996) 14 p�noc� dotarliby do mety, gdyby nie samochody. Rzadko przeje�d�a�y pod oknem, ale ka�dy z nich powodowa�, �e Natasza sztywnia�a i zamiera�a w oczekiwaniu. A kiedy kt�ry� z nich hamowa�, nie umia�a powstrzyma� si� przed panicznym biegiem na balkon. I potem wszystko trzeba by�o zaczyna� od nowa. Wreszcie, ju� niemal nad ranem, przerwa mi�dzy kolejnymi samochodami by�a na tyle d�uga, �e ich cia�a w ko�cu si� po��czy�y. Coraz trudniej by�o mu si� powstrzymywa�, ale ona zn�w szepta�a: - Poma�u, prosz�. I trwa�o jeszcze d�ugo, zanim zacz�a szybciej oddycha� i po wtarza�: - O m�j ma�y. Kochany. I wtedy us�yszeli ten ostatni samoch�d. G�o�niejszy ni� poprzednie. Zatrzymuj�cy si� pod samym oknem. Pr�bowa� powstrzyma� j� i doko�czy�, ale nie da� rady. Wyrwa�a si� spod niego i jeszcze raz pobieg�a na balkon. Tym razem, kiedy si� odwr�ci�a, nie zobaczy� na jej twarzy ulgi, tylko jeszcze wi�ksz� panik�. - To on! - zawo�a�a szeptem. - Uciekaj. By�o to zbyt nieprawdopodobne, �eby uwierzy�. Pomy�la�, �e skorzysta�a z okazji, �eby si� go pozby�. Akurat w takiej chwili. - Nie wyg�upiaj si� - powiedzia� ze z�o�ci�. Chwyci�a go za r�k�, si�� wyci�gn�a z po�cieli i nagiego wypchn�a na schody, w ostatnim momencie wciskaj�c ubranie i buty. - Na g�r� - szepn�a jeszcze. Zosta� sam w ciemno�ci, oszo�omiony i w�ciek�y. W tej samej chwili na dole otworzy�y si� drzwi wej�ciowe i na klatce schodowej zapali�o si� �wiat�o. Nie czeka� d�u�ej. Wbieg� na palcach na ostatnie pi�tro. By�o mu zimno. Zacz�� dygota�, wychylaj�c si� ostro�nie przez por�cz. W dole zobaczy� wchodz�cego po schodach m�czyzn� w d�ugim prochowcu i kapeluszu. Rzeczywi�cie wszed� do mieszkania Nataszy, otworzywszy drzwi kluczem. �wiat�o zgas�o. Jacek �adny czu� si� jak obity. Ubra� si� w ciemno�ci i zszed� ostro�nie na parter, trzymaj�c si� por�czy. Ranek by� bardzo ch�odny. Na stancj� mia� kilka kilometr�w, ale nawet d�ugi marsz go nie rozgrza�. Jeszcze tego samego dnia upi� si� po raz kolejny i zrobi� awan tur� w szkole. Tym razem wyrzucili go nieodwo�alnie. Nigdy wi�cej nie zobaczy� Nataszy. 15 . Im by� starszy, tym cz�ciej przy�apywa� si�, �e w kilkunastoletnich d�ugow�osych ch�opcach zaczyna widzie� siebie sprzed lat. Nieodmiennie przypomina�a mu si� wtedy ta ostatnia noc z Natasz� i my�la� z �alem, �e nawet si� z ni� nie po�egna�. Cz�sto szed� za takimi ch�opakami, niemal �ledzi� ich, staraj�c si� odgadywa�, kim s�, co robi�, z kim si� spotykaj�, czy mieli ju� kobiet� i w jakich okoliczno�ciach to si� sta�o. Kilka razy zdarzy�o si�, �e zosta� zauwa�ony i wtedy robi�o si� nieprzyjemnie. Mimo to by�o mu trudno si� powstrzyma� i za ja ki� czas sytuacja si� powtarza�a. Kiedy z du�ym op�nieniem uko�czy� studia, osiad� w Krakowie i zacz�� pracowa� w "Gazecie Krakowskiej", sta� si� zawodowym tropicielem cudzych los�w. Jednak dla niego nigdy nie by� to tylko spos�b zarabiania na chleb. Wiele razy robi� to bezinteresownie, z dziwnej potrzeby, kt�rej nie umia�by dok�adnie nazwa�. Kub� Mazurka pozna� ju� w innej epoce. Od przygody z Natasz� min�o ponad dwadzie�cia lat. Dobiega� ko�ca wiek XX i ca�e tysi�c lecie. �wiat dooko�a zmieni� si� nie do poznania. Czasami zdawa�o si� �adnemu, �e Kuba w wieku siedemnastu lat jest zupe�nie inny ni� on kiedy�, �e inaczej my�li, odmienne ma problemy i rado�ci, o co innego chodzi mu w �yciu. A czasami, �e nie r�ni� si� niczym. Ze starymi ma si� przer�bane (pisze Kuba Mazurek) Z moimi starymi by�o tak, �e jak tylko ojciec pojecha� na zarobek do Rajchu, matka od razu znalaz�a sobie nowego frajera. Co si� dziwi�, mia�a wpraw�. A� mnie to zaczyna�o nudzi�. Nowy by� dok�adnie w takim samym stylu, jak jego poprzednicy. Jeszcze jeden niewydarzony artysta. Paradowa� w sk�rzanej kurtce i czarnym podkoszulku, a siwe w�osy z bok�w czaszki, bo na �rodku ju� ich prawie nie mia�, wi�za� w kucyk. Wygl�da� jak stary debil. Nie wiem, jak matka mog�a tego nie widzie�. Uwa�a� si� za re�ysera i to rozumiem, bo jakie mia� wyj�cie. Ale moja matka te� uwa�a�a go za re�ysera i to mi si� ju� nie mie�ci w g�owie. To, co pan Dulemba nazywa� Teatrem Nieoboj�tnym, by�o �a�osn� objazdow� trup�, odgrywaj�c� szmirowate spektakle o narkomanach. Niby dzia�ali przy Krakowskim Pa�acu M�odzie�y, ale te swoje przedstawienia dawali g��wnie w szko�ach i o�rodkach kultury za pieni�dze rz�du i jakich� antynarkoma�skich fundacji. Jasne, �e nikt nie zap�aci�by pi�ciu z�otych z w�asnej kieszeni, �eby obejrze� co� podobnego. Ale na te �ciemy p�dzono przewa�nie ca�e klasy w ramach zaj�� wychowawczych, wi�c ludzie woleli to ni� chemi�. Albo katechez�. I potem przed�u�ali w niesko�czono�� tak zwan� dyskusj�, �eby zarwa� kolejn� lekcj�. Wiem, bo sam przez to przeszed�em. �elazna Dziewica, nasza wychowawczyni, te� zaprowadzi�a nas kiedy� do Teatru Nieoboj�tnego na ten rekord �wiata kiczu pod tytu�em "Z�oty strza�". Autorstwa i w re�yserii pana Dulemby, frajera mojej starszej. By�o to naprawd� ci�kie do�wiadczenie. Zmusi�em si�, bo nie chcia�em przyzna� sam przed sob�, �e wymi�kam. Przedstawienie m�wi�o, jak panienka zakochuje si� w �punie i postanawia wyci�gn�� go z na�ogu. Oczywi�cie nie wyci�ga go, za to 19 . wci�ga si� sama. Potem on zakochuje si� w innej lalce, kt�ra go totalnie olewa, i idzie na leczenie, �eby sobie u niej zas�u�y�. Ale ta druga olewa go nadal, wi�c on zaczyna szuka� tej pierwszej, kt�ra tymczasem stoczy�a si� na samo dno i dogorywa w jakiej� melinie. On szuka i szuka, co s�u�y do pokazania serii obrazk�w ze strasznego �ycia �pun�w. Kiedy j� w ko�cu znajduje, ona w�a�nie da�a sobie z�oty strza�. Poznaje go w ostatnim b�ysku �wiadomo�ci i wyznaje, �e nigdy nie przesta�a go kocha�. On leci na pogotowie, bo w melinie nie ma telefonu. Kiedy wraca, ona jest ju� sztywna. On tuli trupa w ramionach, p�acze i postanawia studiowa� resocjalizacj�, �eby reszt� �ycia po�wi�ci� wyci�ganiu �pun�w z na�ogu. Koniec. I co mia�em powiedzie�, kiedy matka spyta�a mnie wieczorem, jak podoba�o mi si� przedstawienie? Pewnie, �e mog�em j� zby� jakim� bzdetem. Jak j� znam, to by j� zadowoli�o. Tak� po lityk� prorodzinn� uprawia�em zazwyczaj. Tylko �e nagle przesta�o mi si� chcie�. - Przecie� sama wiesz. - Zmusi�em si�, �eby patrze� jej prosto w oczy. - �enada. By�em nieludzki? Fakt, wiedzia�em, �e robi� jej przykro��. A ona mi nie robi�a tym Dulemb�? - Ostatnio ci�gle wszystko i wszystkich krytykujesz - powiedzia�a z wyrzutem. - Nie wszystko, tylko pana Dulemb� i jego koszmarne sztuczyd�o. - Od kiedy to jeste� takim znawc� teatru? Marian Dulemba to bardzo zdolny re�yser. - Zdolnym to mo�na by�, jak si� ma dwadzie�cia lat. - Nie przebi� si�, bo nigdy nie by� w uk�adach. Ani za komuny, ani teraz. Pr�bowa�a mnie zmi�kczy�. Chcia�a, �ebym powoli, powoli przyzwyczai� si� do obecno�ci pana Dulemby w jej �yciu. Takie rzeczy trzeba przecina�. - Mo�e nie wiem, jakim jest re�yserem, ale na pewno jest grafomanem. M�g�by sobie przynajmniej sam nie pisa� scenariuszy. - Znalaz� si� krytyk - powiedzia�a matka i na tym sko�czy�a si� nasza rodzinna rozmowa przy kolacji. Nie wiem, dlaczego Dulemba nie wzi�� jakiego� porz�dnego cudzego tekstu, tylko upar� si� przy w�asnor�cznym pisaniu. Zdaje mi si�, �e nie tylko dla pieni�dzy, cho� to te� musia�o mie� znaczenie. Jednak przede wszystkim chyba wyobra�a� sobie, �e ma do powiedzenia bardzo du�o rzeczy szalenie wa�nych dla �wiata. Kiedy sko�czy�o si� przedstawienie, wyszed� na scen�, �eby po prowadzi� dyskusj�. Zamiast stan�� jak cz�owiek, usiad� na proscenium, jakby chcia� nam pokaza�, jakim jest luzakiem. I za cz�� �ciemnia�, �e normalnie opad szczeny: - Nie b�d� pyta�, czy si� wam podoba�o. Bo tu nie o to chodzi. Ale je�li po tym, co dzi� zobaczyli�cie, cho� jedna osoba spo�r�d was powstrzyma si� w krytycznej chwili i nie si�gnie po narkotyk, to nasza praca ma sens. Taki szit m�g�by wciska� smarkom z podstaw�wki. Mo�e nie kt�re by si� przej�y. Bo na pewno nie wszystkie. Tylko �e to by� spektakl dla lice�w. Obok mnie siedzia� Robert Kajzer i widzia�em, jak u�miecha si� szyderczo i kiwa z politowaniem g�ow�. Wiedzia�em, �e gdyby mu si� chcia�o odezwa�, zrobi�by z Dulem by umys�ow� miazg�, ale mu nie zale�a�o. Od razu wyrwa�o si� paru cwaniaczk�w z g�upimi pytaniami, kt�rych celem by�o tyl ko op�nienie powrotu do szko�y. I facet sam zacz�� si� kompromitowa�. Traktowa� swoj� rol� bardzo powa�nie i nie umia� po hamowa� gniewu, kiedy si� zorientowa�, �e robi� sobie z niego Jaja. - Wydaje wam si�, �e to �arty? Zapami�tajcie, �e ka�dy, kto podsunie drugiemu narkotyk, cho�by skr�ta czy tabletk� ekstazy, jest zbrodniarzem. To ju� wywo�a�o jawny �miech, bo na sali by�o ze trzydziestu takich zbrodniarzy. Ten Dulemba by� naprawd� beznadziejny. I w�a�nie kogo� takiego musia�a sobie upatrzy� moja matka. - Zrozumia� to bohater naszego spektaklu. A wy? Sp�jrzcie na siebie. Mo�e jeszcze czas si� cofn��, zanim przyczynicie si� do czyjego� nieszcz�cia. Gdyby pan Dulemba wiedzia�, co o nim wtedy my�la�em, do piero by si� zdziwi�. Bo gdybym ja mia� za�pa�, to wy��cznie z jego powodu. A dok�adnie dlatego, �e moja starsza dawa�a si� po suwa� takiemu kretynowi. Mo�e bym i za�pa�, gdyby nie to, �e po prostu mia�em totaln� blokad�. Wszystko, na co umia�em si� zdoby�, to par� razy poci�gn�� skr�ta. I szlaban. Czy kto� by uwierzy�, �e nawet nigdy w �yciu nie po�kn��em tabletki? Co tu gada�, p�ka�em. By�o mi nawet wstyd przed kolesiami, ale nic 21 . nie mog�em poradzi�. Gdybym kiedykolwiek da� sobie w �y��, przyczyni� si� do tego m�g�by tylko pan Dulemba. On jeden na ca�ym �wiecie wystarczaj�co mnie wkurza�. Jasne, to tylko takie gadanie. Musia�bym by� sko�czonym dupkiem, �eby z powodu kogo� takiego spapra� sobie m�ode �ycie. To nie by�o �adne rozwi�zanie. Przynajmniej dla mnie. Znalaz�em lepsze. Julka Dulemba by�a fajnym dzieciakiem i naprawd� nie zas�u�y�a sobie na takiego ojca. Ale c�, takie jest �ycie. Co winna jest ma�a �abka, rozjechana na szosie przez tira? Nic, prawda? Julka chodzi�a jeszcze do podstaw�wki i ledwo co za cz�a rozgl�da� si� po �wiecie. Jeszcze prawie nic nie kuma�a. Troch� by�o mi jej �al, ale nie mia�em wyj�cia. �abek na szosie te� by�o mi szkoda. I co z tego? Wiedzia�em, �e matka najcz�ciej umawia si� z Dulemb� na pieprzonko z rana, jeszcze przed otwarciem Pa�acu M�odzie�y. Co raz cz�ciej musia�a wcze�niej wyj��, �eby wszystko przygotowa� przed zaj�ciami. Naprawd� my�la�a, �e w to wierz�? Nigdy nie zdradzi�em si� przed ni�, �e wiem, wi�c mo�e zdawa�o jej si�, �e jestem taki naiwny. A ja wiedzia�em wszystko. Gdybym chcia�, m�g�bym zaczai� si� w rekwizytorni i nakry� pana Dulemb� na mojej matce. Tylko co potem? Zabi� go? A bawi� si� w podgl�dacza nie mia�em najmniejszej ochoty. Wystarczy�o mi, �e doskonale potrafi�em wyobrazi� ich sobie na tej w�skiej, zakurzonej kanapce, na kt�rej kona�a nieszcz�sna �punka w "Z�otym strzale". Julka chodzi�a do prywatnej szko�y obok Plant. By�a to buda, gdzie nauczano po francusku, w j�zyku bohemy, a ona przecie� urodzi�a si� w rodzinie artyst�w, to gdzie mia�a chodzi�, biedaczka. Czeka�em na �awce za krzakiem, a� wyjdzie po lekcjach. Koniec pa�dziernika przyni�s� pi�kn� pogod�, prawdziwe babie lato. W taki dzie� wszyscy powinni si� kocha� i robi� sobie dobrze. Niestety, �ycie nie jest idea�em. Zobaczy�em j�, a ona mnie nie. Z�apa�em jakiego� dzieciaka, kt�ry te� przed chwil� wybieg� z budynku. - Ty, kole�, masz tu pi�tk� i oddaj ten list tej panience z d�ugimi w�osami, no, tej jasnej. Jak zapyta, to powiedz, �e ci da�a jaka� kobieta. Tylko nie nawal, bo ci� znajd� i wydr� ci t� kas� z gard�a. - Czy ja wygl�dam na debila? - spyta� szczeniak i polecia� w podskokach. 22 Nast�pnego dnia od rana czeka�em w bramie naprzeciwko Pa�acu M�odzie�y. Nie wiedzia�em, czy m�j plan wypali. W li�cie na pisa�em: Je�li chcesz wiedzie�, co tw�j tata robi z rana, ukryj si� jutro przed 9.00 w rekwizytorni. �yczliwa przyjaci�ka. Tekst u�o�y�em z liter wyci�tych z "Gazety Krakowskiej". Za chowa�em si� jak w jakim� durnym filmie, ale to mnie bawi�o. Dopiero p�niej zacz��em si� zastanawia�, czy panienka si� z�apie, czy nie powinienem jednak napisa� dos�ownie, o co chodzi. Z drugiej strony, w�a�nie to mog�oby j� przerazi�. A tak mog�a pomy�le�, �e to nic takiego strasznego, �e jej tata na przyk�ad od rana pije w�dk� z kolegami. Wszystko si� uda�o. Najpierw przysz�a matka. Ba�em si�, czy Julka zd��y przed swoim ojcem. Zd��y�a. Prawie bieg�a od tramwaju, ogl�daj�c si� ukradkiem, jakby to j� kto� goni�. Wesz�a bez przeszk�d. O tej porze czynny ju� by� basen i pojawienie si� m�odej panienki nie mog�o wzbudzi� podejrze� portiera, nawet gdyby go cokolwiek obchodzi�o. Wreszcie zobaczy�em, jak zza rogu wyje�d�a stary, poobi jany garbus Dulemby. Oczywi�cie sta� go na nowy samoch�d. To taki szpan. Artystyczny. Przejecha� przed bram� Pa�acu i skr�ci� w lewo. Wiedzia�em, �e zaparkuje kawa�ek dalej i wejdzie od ty�u, przez kot�owni�. Ludzie, kt�rzy konspiruj�, robi� z siebie idiot�w. Mog�em ju� nie czeka�, ale co� mnie trzyma�o w bramie. Troch� si� przestraszy�em, �e b�dzie afera, je�li Julka za mocno prze�yje. We�mie wyjdzie na dach na przyk�ad i skoczy. I znajd� przy niej m�j list. Ba�em si� niepotrzebnie. Po p�godzinie wybieg�a, zaryczana, przez g��wn� bram�. Dulemba si� nie pokaza�. To mog�o tylko znaczy�, �e zakochani byli tak zaj�ci sob�, �e na wet nie zauwa�yli �wiadka. Druga cz�� planu posz�a tak samo g�adko. Jeszcze tego samego dnia zaczepi�em w szkole kolesia z trzeciej C, zwanego Rwaczem. Nie bez racji. Lubi� m�ode mi�sko. S�ysza�em, �e ju� kiedy�, na jakiej� dyskotece, dobiera� si� do Julki, ale poni�s� haniebn� kl�sk�. - Wiesz co? Czemu jeste� taki nieczu�y? - spyta�em. - Ta ma�a Dulemba na ciebie leci. Nie chcesz jej pozbawi� cnotki? Popatrzy� na mnie podejrzliwie. - Co ty bredzisz? Pr�bowa�em j� wyrwa�, ale to zakonnica. 23 . - �lepy jeste�. Ona jest zielona, peszy si�. Ale po nocach j�czy za tob�. Nie wiem, mo�e potrzeba jej dopingu. Nawet do mnie robi�a jakie� aluzje, tylko wiesz, ja si� w to nie bawi�. Rwacz wzruszy� ramionami, ale dobrze widzia�em, �e moje ziarno pad�o na jego gleb�, jak zwyk� mawia� Libertowicz, nasz historyk i by�y dyrektor. Na �niwa nie musia�em d�ugo czeka�. W nast�pn� sobot� zajrza�em do Technolandu, w�a�ciwie bez na dziei, �e co� mog�o si� ju� wydarzy�. Wydawa�o mi si�, �e jest na to za wcze�nie. �le my�la�em. Rwacz, kiedy ju� z�apa� trop, by� jak wilk. Obserwowa�em ich z daleka i nie mia�em w�tpliwo�ci, �e Julka jest zgubiona. Pozwala�a mu si� jawnie obmacywa�. Kiedy wychodzili, d�ugo przed ko�cem dyskoteki, co mia�o swoj� wymow�, robi�a wra�enie nawalonej jak mi� koala. Wyszed�em za nimi. No jasne, wsiad�a do ��tego cinquecento sport, kt�re Rwacz dosta� niedawno od ojca. To dzia�a�o! Potem posz�o ju� z g�rki. Rwacz przelecia� j� jeszcze par� razy i pogoni�, jak to mia� w zwyczaju. Na facecie, tym albo innym, Julce jeszcze specjalnie nie zale�a�o. Ale w �panie zd��y�a si� wci�gn��. Zacz�a gwa�townie szuka� nowego �r�d�a. I znalaz�a. Par� tygodni temu spotka�em j� przypadkiem przed po�udniem w okolicach dobrze znanej m�odym �punkom kamienicy przy Plantach. W oficynie jest melina, w kt�rej odchodzi wymiana towar za towar. M�ode cia�ko za porcj� dowolnych drag�w. Mo�e z wyj�tkiem kompotu. Nie ten poziom. To lokal dla lepszej m�odzie�y, dysponuj�cej kas�. Albo �wie�� cipk�. Stary kompociarz zostanie stamt�d spuszczony z po�amanymi ko�czynami. Ale drzwi s� zawsze otwarte dla ch�tnych uczennic, kt�re za miast siedzie� w szkole na nudnych lekcjach, wol� si� fajnie za bawi�. Julka wytoczy�a si� stamt�d w towarzystwie dw�ch innych na�panych g�wniar. Przed chwil� zrobi�y dobrze kolesiom za dzia�k�, na bank. A kilka nast�pnych dosta�y do rozprowadzenia. Do s�ownie wpad�a na mnie. Kiedy mnie pozna�a, w jej wzroku zobaczy�em nienawi��. - O, cze��! - zawo�a�em weso�o. - Co tu robisz? - Bo co, doniesiesz ojcu? - spyta�a wojowniczo, bez cienia strachu. Bi�a od niej taka agresja. A przecie� jeszcze niedawno Julka Dulemba by�a potulnym, nie�mia�ym dziewcz�tkiem. Dokona�em cudu. 24 Dzie� by� jasny jak rzadko, s�o�ce dawa�o po oczach, a� bo la�y. I dobrze widzia�em �renice Julki, mimo tej jasno�ci wielkie jak spodki. By�a naspidowana jak rakieta. M�g�bym si� za�o�y�, �e dosta�a kresk� na odwag�, zanim wysz�a z towarem na miasto. A wi�c wszystko potoczy�o si� tak, jak chcia�em. Poszed�em za nimi w bezpiecznej odleg�o�ci. Z klientkami spotka�y si� na Plantach przy fontannie. Zn�w kilka dzia�ek browna posz�o do ludzi. A ten g�upi stary Dulemba jeszcze niczego nie przeczuwa. Wci�� jest tak zaj�ty moj� matk�, �e nie widzi, co si� dzieje w jego w�asnym domu. Wcale mnie to nie martwi. Tym bardziej szokuj�ce b�dzie przebudzenie. Czekam na to cierpliwie. My�li w zimowym deszczu Z moimi starymi by�o tak, �e jak tylko ojciec pojecha� na zarobek do Rajchu, matka od razu znalaz�a sobie nowego frajera... Jacek �adny nie mia� poj�cia, co powiedzie�. Ch�opak siedzia� po drugiej stronie biurka i czeka�, a on bezmy�lnie wci�� od nowa przebiega� tekst oczami i nie m�g� zmusi� si�, �eby podnie�� wzrok. Ogarnia�y go z�o�� i za�enowanie. My�la�: A co to, do cholery, jest, konfesjona�? Kiedy zgodzi� si� poprowadzi� warsztaty dziennikarskie dla licealist�w, nie by�o mowy o tym, �e ma by� ich spowiednikiem. Mia� im tylko doradza�, jak robi� szkoln� gazetk�. Rozdra�nienie by�o tym wi�ksze, �e towarzyszy�o mu poczucie winy. Przecie� sam smarkacza sprowokowa�. Pogra� z nim nie fair. - Wiesz, Kuba, to jest za bardzo osobiste - zacz�� ostro�nie. - Nie nadaje si� do gazety. - Nie my�la�em o gazecie. - G�os ch�opaka by� nienaturalnie wyluzowany. - Chcia�em tylko, �eby pan powiedzia�, co o tym s�dzi. Nie mia� si�y patrze� w oczy Kubie Mazurkowi. Musia� przyzna�, �e tek�cik mu si� spodoba�. Ma�y go zaskoczy�. Nie przy puszcza�, �e w duszy siedemnastolatka mo�e kry� si� tyle m�ciwo�ci. Ale czu� si� idiotycznie, jakby podgl�da� go onanizuj�cego si�. Je�li jego matka naprawd� miewa�a facet�w na boku, to co w�a�ciwie m�g� mu poradzi�? Wsta� i podszed� do okna. Szare dachy Krakowa zn�w b�yszcza�y od deszczu. Kolejna zima bez �niegu dzia�a�a na niego przygn�biaj�co. 25 . - Co s�dz� o czym? O tej historii czy o tek�cie? - spyta� ostro�nie. - No... o tek�cie. - S�uchaj, nie czuj� si� na si�ach - powiedzia�. - Jestem reporterem. A to jest fikcja, nie? Literatura. Ch�opak nie odpowiada�. Wpatrywa� si� nieruchomo w biurko. �adny widzia� tylko jego d�ugie w�osy, opadaj�ce na twarz. Pomy�la�, �e to dziwne. Ma�o kt�ry spo�r�d r�wie�nik�w Kuby Mazurka nosi� jeszcze d�ugie w�osy. Od jakiego� czasu ch�opcy przewa�nie golili si� na �yso, jakby chcieli uchodzi� za gangster�w. - Kuba? - ponagli� go. - Wymy�li�e� to, prawda? - Jasne - rzuci� ch�opak, wzruszaj�c ramionami. Wida� by�o, �e nie jest ca�kiem szczery. �adny wci�� nie by� zadowolony. Nie uspokoi� si�, cho� wymusi� na ch�opcu tak� odpowied�, jak� chcia� us�ysze�. Czu� si� co raz bardziej nie w porz�dku. Mimo to nie widzia� powod�w, �e by si� anga�owa�. Po prostu mdli�o go na sam� my�l o tym. Wystarczaj�co doskwiera�y mu w�asne problemy, z kt�rymi kiepsko sobie radzi�, �eby chcia� jeszcze bra� sobie na g�ow� cudze. Nie mia� nic przeciw zabawie w dziennikarstwo ze smarkaczami. Liczy� nawet, �e co� na tym skorzysta. Zyskiwa� przez nich do st�p do zamkni�tego �wiata ma�olat�w, kt�ry coraz trudniej by �o mu rozumie�. Tylko �e koszty nie mog�y by� zbyt du�e. M�g� pomaga� temu ch�opcu w pisaniu. W �yciu nie by� w stanie. Prze�ywa� niedobry okres. W�a�nie poczu� ci�ar czterdziestki, a min�o ju� pi�� lat od czasu, kiedy wyda� sw�j ostatni zbi�r reporta�y. Wszyscy zd��yli o tym zapomnie�, a on nie m�g� zdoby� si� na nic nowego. Sp�ni� si� do Bo�ni. Nie pojecha� do Czeczenii. Zamiast tego rozmienia� si� na drobne w codziennej gazecie i coraz bardziej upodabnia� si� do koleg�w walcz�cych o ka�de pi�� groszy wiersz�wki, jakby od nich zale�a�o �ycie. Musia� co� z tym zrobi�. I to szybko. Mia� pomys� na now� ksi��k�. Od kilku miesi�cy chodzi� mu po g�owie projekt, do kt�rego pasowa�by tytu� "Z�e dzieci", "W�ciek�e szczeniaki", co� w tym rodzaju. Czu�, �e to jest temat, dzi�ki kt�remu m�g�by wr�ci� na rynek. I to z ha�asem. Ludzie byli przera�eni tym, co si� sta�o z ich dzie�mi, kiedy pu�ci�y 26 wi�zy komuny. To by�o dla nich wa�niejsze ni� Bo�nia i Czeczenia razem wzi�te. Wierzy�, �e je�li przy�o�y si� do pracy, zn�w jego b�dzie na wierzchu. Okaza�o si� to nie takie proste. Zanim zabra� si� do pisania, zdawa�o mu si�, �e przez lata pracy reporterskiej zgromadzi� g�r� materia�u na temat ma�olat�w. I to by�a prawda. Ale kiedy po zbiera� swoje reporta�e, opublikowane w "Gazecie Krakowskiej" i kilku tygodnikach, kiedy przejrza� stare notatki i nagrania, wszystko wyda�o mu si� jednostronne i ma�o oryginalne. Cho� by�o tam kilka naprawd� ostrych historii. O dziewczynie z m�odzie�owego gangu, kt�r� koledzy powiesili na cmentarzu w Zabrzu, bo tak kaza� jej ch�opak, a ich szef. O tym, jak satani�ci z Rudy �l�skiej w trakcie czarnej mszy zmusili dwoje nastolatk�w do uprawiania mi�o�ci na o�tarzu, a potem ich zamordowali. O ch�opaczku z Nowej Huty, kt�ry zar�n�� swych rodzic�w, kiedy spali, i pokroi� ich cia�a pi�k� do drewna. I par� innych, od kt�rych w�osy stawa�y na g�owie. Wszystkie mia�y jednak pewn� s�abo��: ich bohaterami by�y same dzieci z do��w. Naznaczone kl�sk� ju� na starcie. Ch�opcy z zawod�wek, dziewczyny z dom�w dziecka, z poprawczak�w. Blokersi z betonowych sypialni, odzie dziczonych w spadku po komunie. Szalikowcy Wis�y i Cracovii. M�ode kurewki, wywodz�ce si� z wiejskiej ciemnoty. Obraz by� prawdziwy. Ale banalny. �eby ksi��ka mia�a si�� ra�enia, potrzebowa� jakiej� zwalaj�cej z n�g historii o dzieciach z najlepszych dom�w. O s�odkich panienkach, kt�re znalaz�y si� na dnie. O smarkaczach, kt�rym nie brakowa�o niczego, a mimo to wykoleili si�, zacz�li �pa� albo kra�� samochody. Byli tacy w Krakowie. Tyle �e on nie mia� do nich doj�cia. Ucieszy� si� wi�c, kiedy zadzwoni�a do niego Justyna Barska, znajoma ze studi�w. Nie utrzymywali kontakt�w, spotyka� j� tylko czasem na ulicy. Teraz nagle przypomnia�a sobie o koledze z roku, kt�rego teksty czasem zdarza�o si� jej czyta� tu i �wdzie. Szuka�a fachowca do pomocy, bo nowa dyrektorka wcisn�a jej opiek� nad szkoln� gazetk�. - Wiesz kto, prawda? S�awna pani Caban. Tylko patrzy, na czym mog�aby mnie z�apa�. Zgodzi� si� od razu, cho� mia�a to by� przys�uga gratis, a on zazwyczaj wyk��ca� si� o zap�at�, �eby nie zyska� opinii faceta, kt�rego mo�na �atwo wykorzysta�. Tym razem zrobi� wyj�tek, bo 27 . "Ku�nia", jedno z najlepszych lice�w w Krakowie, mog�a okaza� si� bardzo interesuj�cym polem obserwacji. Posy�ali tu swoje dzieci najwa�niejsi ludzie w mie�cie. Pracownicy naukowi z UJ i AGH urz�dnicy z magistratu, wzi�ci adwokaci i lekarze. Dw�ch by�ych wiceministr�w. No i nowi biznesmeni, kt�rzy po upadku komuny w par� lat nie wiadomo jak zrobili wielkie pieni�dze. Poza tym oczywi�cie wiedzia�, co to za baba, ta Caban. We wrze�niu zosta�a dyrektork� "Ku�ni", cho� rodzice pisali protesty w obronie poprzedniego dyrektora, historyka Libertowicza. �adny dobrze pami�ta� t� afer�, gazeta pisa�a o niej kilka razy. Wszystko to wi�za�o si� z politycznymi przepychankami w Radzie Miasta. Upadaj�cy zarz�d, �eby si� utrzyma�, odda� fotel jednego z wiceprezydent�w radnemu Psocie. Reprezentowa� on najskrajniej prawicowy klub, tak zwan� Inicjatyw� Obywatelsk� Przeciw Pornografii i Demoralizacji, kt�rej przewodzi�a nawiedzona radna Teresa Kwiat. �adny nie znosi� tego towarzystwa. Na nieszcz�cie Psota dosta� w r�ce o�wiat� i zacz�� czy�ci� po swojemu. Obsadzenie nowej dyrektorki w "Ku�ni" by�o jedn� z jego pierwszych decyzji. �adny by� got�w pom�c ka�demu, kto pozostawa� w konflikcie z radnym Psot� i dyrektork� Rafaela Caban. Kiedy Justyna Barska usiad�a przy stoliku w Europejskiej, gdzie si� um�wili, od razu zrozumia�, �e najwa�niejszy pow�d by� jednak ca�kiem inny. Nie przesz�o mu. Po dziesi�ciu latach zn�w poczu� ucisk w gardle na jej widok. A przecie� przez ten czas prze�y� wiele. Nieudane ma��e�stwo, kilka burzliwych romans�w, tak�e zako�czonych fiaskiem. Wyrzucano go z pracy i przyjmowano z powrotem. Jego pierwszy zbi�r reporta�y, opublikowany tu� po upadku komuny, przyj�to z entuzjazmem. Potem przysz�y kl�ski. �ona z dzieckiem zamieszka�a w Holandii, w towarzystwie zamo�nego prawnika. Ostatnio �adny rzadko widywa� syna. Zreszt�, obaj najwyra�niej czuli co raz mniejsz� potrzeb� tych kr�puj�cych kontakt�w. Dla ch�opca bardziej atrakcyjny okaza� si� holenderski adwokat, syn pol skich �yd�w, zmuszonych do wyjazdu w 1968 roku. Teraz okaza�o si�, jakby tych wszystkich lat prawie nie by�o. Przy stoliku w Europejskiej �adny zn�w poczu� bolesny �al do samego siebie, �e wtedy pozwoli�, by Justyna wymkn�a mu si� z r�k. W m�odo�ci mia� r�ne �yciowe zakr�ty, dwukrotnie rzuca� 28 studia, po drodze zaliczy� wojsko i kilkana�cie miesi�cy pracy na czarno przy remontach dom�w w Pary�u. Kiedy wreszcie trafi� na polonistyk�, by� du�o starszy od kole�anek z roku. Nie u�atwia�o to bli�szych kontakt�w. Justyna Wojtala, c�rka profesora z wydzia�u prawa, mia�a opini� nieugi�tej w sprawach seksu. Takiej, na kt�r� szkoda czasu, bo i tak nic z tego nie wyjdzie. Mo�e to ich w�a�nie zbli�y�o. By� mniej niecierpliwy od m�odszych koleg�w. Pora�ki nauczy�y go czekania. Spotyka� si� z Justyn� od miesi�ca, kiedy zdecydowa� si� wreszcie poca�owa� j� po raz pierwszy na drewnianych schodach starej krakowskiej kamienicy, w kt�rej mieszkali jej rodzice. Dalej te� posuwa� si� bardzo powoli. Przeta�czyli chyba z dziesi�� wieczork�w, zanim po�o�y� r�k� na jej biodrze. Taktyka, kt�ra przez kilka miesi�cy dawa�a coraz bardziej obiecuj�ce wyniki, w ko�cu go zgubi�a. Waldemar Barski poja wi� si� znienacka i �adny nawet si� nie spostrzeg�, jak by�o po �lubie. Poczu� si� tak ura�ony, �e nawet nie pr�bowa� o ni� wal czy�. Nie szanowa� Barskiego, kt�ry by� znanym podrywaczem. Dzia�a� te� w studenckiej opozycji, jak prawie wszyscy na uniwersytecie, ale przez powa�niejszych dzia�aczy by� uwa�any za krzykliwego awanturnika. �adny postanowi� nie rywalizowa� z kim� takim. P�niej nieraz sobie powtarza�, �e Justyna jednak by�a warta, �eby o ni� powalczy�. Teraz zn�w to sobie u�wiadomi�. I od razu zacz�� zastanawia� si�, czy jeszcze mia�by jakiekolwiek szans�? Od �lubu wydawa�a si� niewzruszenie wierna swojemu Waldemarowi. Uczniowie nazywali j� �elazn� Dziewic�. Mog�y to jednak by� tylko pozory. Barski wci�� nie by� nikim wa�nym, jakim� drobnym deweloperem czy po�rednikiem w handlu nieruchomo�ciami, kt�remu przez d�ugi czas si� nie wiod�o, a teraz dopiero przebija� si� do elity. Po tylu latach ma��e�stwa nie mieli dzieci. To by mog�o �wiadczy�, �e niekoniecznie uk�ada�o si� mi�dzy nimi idealnie. Mo�e jednak by�oby warto spr�bowa� od nowa. - S�uchasz mnie? - Przepraszam. Zapatrzy�em si� na ciebie. Uda�a, �e tego nie s�ysza�a. - Stara mnie nie lubi - �ali�a si�, mieszaj�c bez potrzeby kaw�, jakby wci�� by�a spi�ta. - Wiesz, nigdy si� babie nie podoba�am, zreszt� z wzajemno�ci�. No i teraz ona jest na wierzchu. Tylko czeka, �ebym si� potkn�a. B�d� cz�owiekiem, pom� starej kole�ance. Musz� udowodni�, �e jestem co� warta. - Tego nie musisz. To si� widzi - powiedzia� z przekonaniem. - Mi�y jeste�, ale jednak musz�. Wiesz, kto prowadzi� gazetk� przede mn�? Muchowicz. Teraz rozumiesz? Rzeczywi�cie, zrozumia�. Mucha by� legend� "Ku�ni". "Gazeta Krakowska" wiele razy pisa�a o sukcesach jego uczni�w. Do piero po zawale musia� troch� zwolni�. Pewnie z tego powodu zrezygnowa� te� z opieki nad szkoln� gazet�. - Producent laureat�w, co? - Sam widzisz, trudno sprosta� legendzie. - Masz tak� ambicj�? - Mam to w nosie. Mucha jest nie do ruszenia, zw�aszcza teraz, ale wed�ug mnie to szkodnik. Tresuje ma�py do wygrywania olimpiad polonistycznych. �ywi uczniowie nic go nie obchodz�. To tylko moje zdanie. Dla innych jest idolem. I chc� czy nie chc�, b�d� mnie z nim por�wnywa�. Co z tego, �e jego gazetka by�a bez �ycia, �e zamieni� j� w biuletyn polonistyczny. I tak wszyscy b�d� twierdzi�, �e to niedo�cig�y wz�r. Musz� co� wymy�li�, mo�e cho� niekt�rzy przejrz� na oczy. Tak zacz�a si� ich nowa znajomo�� po latach. Barska traktowa�a go jak bliskiego kumpla. Nawet par� razy posz�a z nim na piwo do Free i Pod Jemio��. Ale r�wnocze�nie ca�y czas trzyma�a go na dystans, nie pozwalaj�c nawet pomy�le� o niczym wi�cej. Kiedy mimo wszystko pr�bowa� robi� jakie� aluzje, zaczyna�a opowiada� o swoim m�u, jaki jest wspania�y. W ko�cu zniech�ci� si�. - Sam pan m�wi�, �eby pisa� o tym, dlaczego ma�olaty s� teraz takie z�e - odezwa� si� ch�opak, jakby chcia� mu przypomnie� o swojej obecno�ci. - Co? A, tak, tak. Pami�tam. Tylko �e my�la�em o dziennikarskiej robocie. Opartej na faktach. Nie chodzi�o mi o fantazje wyssane z palca. Nie umia� powstrzyma� rozdra�nienia. Wiedzia�, �e ch�opak nie jest niczemu winien, mimo to czu� si� zawiedziony. Liczy� na to, �e dostanie wreszcie od niego jaki� trop, kt�ry pozwoli mu ruszy� z ksi��k�. Jaki� konkret. Adres. Cokolwiek. Kuba by� przecie�najlepszy z ca�ego zespo�u "Kowad�a". Na kogo mia� liczy�, je�li nie na niego? Na Kamila Kota? No tak, synek Agaty Kot, dziennikarki z Radia Wis�a, by� mo�e r�wnie zdolny. Ale w nim �adny mia� wroga od samego pocz�tku. I za nic nie m�g� zrozumie�, dlaczego. Przecie� pr�bowa� si� do ch�opaka zbli�y�. Prawd� m�wi�c, ze wzgl�du na jego matk�, kt�r� zna� od lat i ch�tnie pozna�by lepiej. A Kamil odpowiedzia� ledwo maskowan� pogard� i nienawi�ci�. Zupe�nie bez powodu. Na Ew� G�ral, naczeln� "Kowad�a"? Bardzo j� lubi�. By�a c�rk� Beaty Aschenbrenner i Andrzeja G�rala, w latach osiemdziesi�tych najbardziej romantycznej pary krakowskiej podziemnej "Solidar no�ci". Pozna� j� kiedy� jako niemowl�. Teraz wyros�a na pi�kn� pann�, zbyt jednak grzeczn�, zbyt dobrze u�o�on�, �eby mog�a mu si� do czego� przyda�. Pisa�a nie�le, ale za bardzo poprawnie. Czu� znu�enie. Chcia�by ju� zosta� sam. Mia� jeszcze du�o pracy. Patrz�c na zmierzch za oknem i krople sp�ywaj�ce po szybach, rozumia�, dlaczego Kuba Mazurek zwleka z wyj�ciem na ulic�, pogr��on� w zimowym deszczu. Nie wygania� go wi�c. - Kto powiedzia�, �e to fantazje? - obruszy� si� Kuba. - Jak to? Ty sam. - Powiedzia�em, �e ta historia jest nie ca�kiem prawdziwa, a nie, �e wyssana z palca. - Mam rozumie�, �e jest w niej troch� prawdy? - Nawet nie troch�. To wszystko rzeczywi�cie istnieje. - Co? To mieszkanie? - Na przyk�ad. - Ci dilerzy? -Te�. - To dlaczego nie napisa�e� o tym po prostu reporta�u? - spyta� �adny, nareszcie zaciekawiony. Je�li gdzie� w Krakowie naprawd� istnia�a taka melina, w kt�rej ma�olatki by�y wci�gane w na��g, zmuszane do seksu i handlu narkotykami, m�g� to by� najwa�niejszy temat do jego ksi��ki. - �artuje pan? - Kuba Mazurek dopiero teraz popatrzy� mu prosto w oczy. - Nie jestem samob�jc�. Nie rozumie pan? Dobrze rozumia�. Chcia� tylko wybada�, sk�d ch�opak o tym wie. Na �puna nie wygl�da�. A informacje mia� zaskakuj�co dok�adne.