12931
Szczegóły |
Tytuł |
12931 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12931 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12931 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12931 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marek Harny
"Lekcja Mi�o�ci"
Skanowa� i poprawi� Z. Czaja
Ona - Justyna Barska, zwana przez uczni�w �elazn� Dziewic�, jest nauczycielk� polskiego w jednym z renomowanych krakowskich lice�w, �on� znanego biznesmena, kandydatk� do sejmu.
Zdrada ma��e�ska to ostatnia rzecz, o jakiej my�li.
On - Kuba Mazurek, zwany Dzieciakiem, jest jej uczniem, zbuntowanym siedemnastolatkiem, kt�remu gro�� du�e k�opoty.
Marzy o kole�ance z klasy, a nie o znacznie starszej kobiecie.
Kiedy przychodzi mi�o��, zaskakuje ich oboje.
MAREK HARNY
"Lekcja mi�o�ci"
Rok wydania - 2003
Wszystkie Bo�e dzieci kocha� kogo� musz�, A ja kogo� takiego ju� mam.
Czeka�em d�ugo, Odej�� mog� ju�, Bo odpowied� znam:
By�a moj� lekcj� mi�o�ci, By�a moj� lekcj� mi�o�ci.
Bee Gees: "Lesson In Love" (przek�ad: Arkadiusz Nakomecznik)
Podzi�kowania
O spisaniu tej opowie�ci my�la�em od dawna, ale ko�czy� mi j� przysz�o w tempie doprawdy szale�czym, co nie mog�oby si� uda�, gdyby nie pomoc i �yczliwo�� wielu os�b.
M�odszy inspektor Andrzej Kapko, by�y szef wydzia�u antynarkotykowego w krakowskiej policji, ods�oni� przede mn� wiele kryminalnych tajemnic.
Moj� wiedz� na temat dzisiejszej narkomanii najbardziej rozszerzyli Marek Zygad�o, kieruj�cy krakowskim Monarem, oraz wolontariusz Robert Marciniec, a tak�e Kosma Adamska i Adam Rynkiewie�, tw�rcy Teatru Profilaktycznego (kt�ry jest zupe�nie inny ni� powie�ciowy Teatr Nieoboj�tny).
Wiele da�a mi tak�e lektura kwartalnika "Monar Na Bajzlu", redagowanego przez Grzegorza Wodowskiego i Jacka Charmasta, zw�aszcza publikacje takich autor�w, jak Jowita Fra� czy Tarzan Michalewski.
Marta Borek, moja m�oda kole�anka z "Gazety Krakowskiej", zada�a sobie trud spojrzenia na tekst oczami przedstawicielki swego po kolenia, ratuj�c mnie przed niejedn� wpadk�.
Joelle Martin i Roger Taillade, przyjaciele z Prowansji, udost�pnili sw�j go�cinny dom w Martigues, gdzie w lipcu tego roku powsta�o prawie dwie�cie ostatnich stron powie�ci.
Co nie by�oby mo�liwe, gdyby Ewa Tyralik-Kulpa i Krzysztof Kulpa, przyjaciele z Warszawy, nie udost�pnili mi niezb�dnego sprz�tu.
Jan Ko�biel, redaktor powie�ci, jest jedn� z wielu �yczliwych jej os�b w wydawnictwie Pr�szy�ski i S-ka.
Za Jego po�rednictwem dzi�kuj� Im wszystkim.
I wreszcie osoba najwa�niejsza, czyli Wanda, bez kt�rej wszechstronnego i niez�omnego wsparcia w og�le nie by�oby o czym gada�.
Po prostu nie otworzy�a kupionej specjalnie na t� okazj� butelki Dom Perignon, dop�ki nie sko�czy�em.
PROLOG
Pi�kni siedemnastoletni
Nawet po latach, kiedy wspomnienie Nataszy coraz bardziej za ciera�o si� w pami�ci, ta jedna scena wci�� wraca�a, pojawiaj�c si� przed oczami w najmniej spodziewanych momentach.
Jacek �adny widzia� wtedy bardzo wyra�nie, jak Natasza zeskakuje na go z tapczanu i biegnie na balkon, zas�aniaj�c sobie r�kami pier si i �ono, cho� on patrzy� na ni� z ty�u.
Robi�a tak za ka�dym razem, kiedy na dole zatrzymywa� si� samoch�d.
Ba�a si�, �e to mo�e wraca� jej m��.
Jacek �adny mia� wtedy nieca�e siedemna�cie lat i jej strach �mieszy� go.
Ale mia� te� swoj� dobr� stron�.
Natasza bowiem okaza�a si� wstydliwa i tylko w takich chwilach pozwala�a mu si� ca�a ogl�da�.
Kiedy poprzedniego wieczoru zdecydowa�a si� wreszcie przy nim rozebra�, zrobi�a to pod ko�dr�, a i potem zakrywa�a si� cho�by prze�cierad�em.
Jedynie w przera�eniu zapomina�a o wstydzie.
A kiedy mija�o, bo to zn�w nie by� m��, z westchnieniem ulgi opuszcza�a bezsilnie ramiona.
I przez tych kilka chwil, zanim wr�ci�a pod ko�dr�, m�g� widzie� jej nieos�oni�te niczym cia�o tak�e z przodu.
Natasza by�a skromn�, nie�mia�� trzydziestolatk�, jakby przekonan� o tym, �e zostaj�c nauczycielk� rosyjskiego w zawod�wce, osi�gn�a szczyt swoich mo�liwo�ci.
Takie przynajmniej sprawia�a wra�enie, z rezygnacj� przyjmuj�c do wiadomo�ci, �e przyszli tokarze i mechanicy samochodowi nigdy nie opanuj� na wet obowi�zkowego wiersza "Prazdnik maja", wi�c jej naprawd� rozleg�a znajomo�� literatury rosyjskiej pozostanie na zawsze bezu�yteczna, a mi�o�� do wierszy Achmatowej i B�oka b�dzie si� wydawa� jedynie �miesznym dziwactwem.
Tote� kiedy w jej klasie pojawi� si� wyrzucony z technikum za alkoholowe wybryki Jacek �adny, prze�y�a jedno z najprzyjemniejszych
zaskocze� swego �ycia.
Cho� w pierwszej chwili po czu�a do ch�opaka zdecydowan� niech��.
Nosi� d�ugie w�osy, stylizuj�c si� na hipisa, co jeszcze mog�oby uj��, bo wygl�da� w nich ca�kiem przystojnie, ale r�wnocze�nie zdawa� sobie najwyra�niej spraw� ze swojej urody i w jego od�tych, przez ca�y czas jak by skrzywionych wargach czai�o si� takie poczucie wy�szo�ci, takie lekcewa�enie ca�ego �wiata, �e nawet przy klasie nie po trafi�a powstrzyma� si� od okazania mu antypatii.
Poczu�a ch��, by go poni�y�.
Z ch�opakami z zawod�wki udawa�o si� to bez trudu.
Znajomo�� rosyjskiego w�r�d nich by�a �enuj�ca, kompromitowali si� sami, �a�o�nie dukaj�c najprostsze teksty, co wywo�ywa�o nies�ychan� weso�o�� w�r�d innych, takich samych nieuk�w.
- To mo�e nasz niedosz�y technik powie nam co� po rosyjsku?
Cokolwiek.
Wiem, �e to nie�atwe.
Ale my tu jeste�my wyrozumiali.
Nowy wsta� i z g�upi� min� rozgl�da� si� po suficie.
- �mia�o - zach�ci�a go z ob�udn� s�odycz�.
- Pomo�emy.
Zawod�wka tradycyjnie by�a wrogo nastawiona do uczni�w z technikum, wi�c �miechy zacz�y si� natychmiast.
Jednak umilk�y, kiedy �adny zacz�� z bezb��dnym akcentem skandowa� rwane frazy Majakowskiego:
U mienia w dusze ni odnogo siedogo wotosa, i stariczeskoj nieznosti met w niej!
Mir ogromiw moszaju gofosa, idu - krasiwyj siemnadcatilietnij...
W miar� jak m�wi�, w oczach Nataszy r�s� zachwyt, jakby ca�e jej dotychczasowe szare �ycie nagle zyska�o sens.
Jeszcze tego samego dnia po lekcjach pozwoli�a Jackowi �adnemu odprowadzi� si� do domu.
Spyta�, czy mo�e ponie�� jej teczk�.
Musia�a doceni� to po�wi�cenie.
Nie by�o tajemnic�, �e wszyscy uczniowie na�miewaj� si� z jej teczki.
Godzi�a si� na to z rezygnacj�, ale tak�e z pogard� dla okrucie�stwa szczeniak�w.
Jacek oczywi�cie zmieni� dla swych potrzeb wiek pi�knego dwudziestodwuletniego z "Ob�oku w spodniach"; podobnie zreszt� jak Julian Tuwim w swoim przek�adzie: "W duszy mej nie ma / ani jednego siwego w�osa, / ani krzty star czej czu�o�ci mi�kkiej.
/ Opioruniwszy �wiat pot�g� g�osu, / id� - dwudziesto letni, / pi�kny!" (Wydawnictwo phiLobiblon, Warszawa).
Nie zamieni�a by jej na damsk� torb�.
Przezwiska "Ruska" i "Sowietskaja �enszczina" musia�y j� bole� jeszcze bardziej.
Mimo to nie reagowa�a na nie gniewem.
Jakby rozumia�a, �e cho�by nie wiadomo jak si� stara�a, zawsze b�dzie dla nich wrogiem.
Szkolnym okupantem.
Nie tylko uczy�a znienawidzonego j�zyka, ale w do datku wysz�a za partyjnego karierowicza, kt�ry w�a�nie niedawno zosta� sekretarzem w komitecie.
Nowy ucze� jakby zupe�nie tym si� nie przejmowa�.
Ni�s� jej wy�miewan� teczk� na ramieniu, z nonszalancj� chuligana, nie zwracaj�c uwagi na szydercze spojrzenia koleg�w.
- Nie boisz si�, �e nazw� ci� lizusem?
- spyta�a zdziwiona.
- Mog� mi...
- powstrzyma� si�.
- Przepraszam, pani profesor.
Za�mia�a si�.
- Nie przepraszaj.
Te� chcia�abym tak umie�.
- Co w tym trudnego?
- Mo�e dla ciebie nic.
Dla mnie to bardzo trudne.
Teraz wyra�nie intrygowa� j� ten ch�opak, obnosz�cy tani� imitacj� d�ins�w niby prawdziwe wranglery i co chwila odgarniaj�cy woln� r�k� opadaj�ce na oczy w�osy.
Musia�o tak by�, skoro w parku zaproponowa�a, �eby usiedli na chwil� na �awce.
Chwila przed�u�y�a si� do ponad dw�ch godzin.
- Pani nie jest Rosjank�, prawda?
- zacz�� od zasadniczej sprawy.
- Sk�d wiesz?
- Chyba pani nie s�dzi, �e jestem jak te wszystkie �woki?
Do my�lam si�, co pani robi�a w Rosji.
Co� si� w niej otworzy�o.
Nigdy wcze�niej nikomu nie opowiada�a o sobie tak otwarcie.
Milczenie wpoi� jej ojciec, przedwojenny nauczyciel, kt�rego omin�� Katy�, ale nie zes�anie.
Kiedy wr�cili do Polski, d�ugo po wojnie, mia�a dziesi�� lat.
Jedno z najwa�niejszych przykaza� brzmia�o: O Syberii nie rozmawiamy z nikim.
Dla w�asnego bezpiecze�stwa.
I dla uspokojenia dusz.
Nawet w domu rodzice unikali przy niej tego tematu.
Z czasem obrazy tajgi, zamarzni�tej rzeki, drzew p�kaj�cych od mrozu, wspomnienie komar�w, tn�cych niemi�osiernie przez ca�e kr�tkie lato, zacz�y bledn�� w pami�ci dziecka.
I pogardliwe krzyki miejscowych r�wie�nik�w, kiedy ojciec i podobni mu �achmaniarze wracali z pracy: Smotritie!
Idut polskije pany.
Wypar�y je pierwsze wra�enia z Polski i poczucie d�awi�cej niesprawiedliwo�ci.
Przez ca�� d�ug� drog� rodzice opowiadali tylko o tej Polsce, a� zacz�a j� sobie wyobra�a� jako raj.
Wresz cie nikt nie b�dzie traktowa� jej z pogard� tylko dlatego, �e jest Polk�.
Na brudnym, zadymionym dworcu w Tarnowie, gdzie zostali skierowani, nast�pi�o przykre przebudzenie.
Ledwo wysiedli z wagonu, obcy tu i zagubieni, przywita� j� wrzask jakiego� niedorostka: "Ruskie przyjecha�y!"
Te s�owa d�wi�cza�y jej w uszach przez lata.
Nie mog�a si� od nich uwolni�.
Ale nigdy nikomu si� do tego nie przyzna�a.
Dopiero teraz, Jackowi �adnemu, na �awce w parku.
Swemu nowemu uczniowi, kt�ry jeszcze kilka godzin wcze�niej tak bardzo j� z�o�ci�.
A kiedy ju� powiedzia�a o tym, nie mog�a przesta�.
Wylewa�a z siebie �ale, nagromadzone przez ca�e �ycie.
M�wi�a o tym, jak nienawidzi�a swego pochodzenia.
Jak by�o jej wstyd za ojca, kt�ry po przyje�dzie do Polski nadal chodzi� w ruskiej czapce.
Kiedy wr�cili, by�a mro�na zima, a ojciec przywi�z� sobie karaku�ow� uszank�, kt�ra gdzie� tam, w dalekiej teraz Rosji, musia�a by� szczytem elegancji.
W Tarnowie �obuzy biega�y za nim, wo�aj�c: "Ty, Ruski, daj kopiejku!"
Jeszcze teraz czerwieni�a si�, opowiadaj�c o tym �adnemu.
- No i widzisz, nigdy nie pozby�am si� pi�tna Ruskiej.
Taki ju� m�j los.
Na filologi� rosyjsk� posz�a jakby troch� z przekory, ale tak �e dlatego, �e naprawd� kocha�a rosyjsk� literatur�.
W odr�nie niu od m�a, kt�rego nie kocha�a nigdy.
Tak przynajmniej twierdzi�a.
��czy�a ich tylko wsp�lnota los�w.
Oboje nosili kostiumy, kt�rych w g��bi dusz nienawidzili.
Co prawda ona robi�a to wbrew woli, a on drog� partyjnej kariery wybra� sam.
Jednak w pewnym okresie �ycia bardzo jej odpowiada� jego cynizm, kiedy na obozach dla m�odych komunist�w wy�piewywa�:
Gdy ci si� rano nie chce podnie�� dupska, Pomy�l, jak walczy�a Nadia Krupska.
A gdy pod ko�dr� trzepiesz kapucyna, przypomnij sobie idee Lenina.
Jakby dawa� do zrozumienia, �e ich �ycie jest tylko teatrem, w kt�rym graj� za pieni�dze, a naprawd� s� inni, lepsi.
Dopiero
10
po �lubie odkry�a, �e pope�ni�a b��d.
M�� nie by� lepszy.
Okaza� si� k�amc� nie tylko w dziedzinie ideologii.
Na szcz�cie coraz mniej bywa� w domu.
Robi� w partii karier�, co po lega�o g��wnie na nieustannych posiedzeniach, kursokonferencjach i wyjazdach w teren, do zak�ad�w pracy i na wie�.
Ko�czy�y si� one niezmiennie ostrymi pijatykami.
M�� pogr��a� si� w alkoholizmie, od czasu do czasu zaliczaj�c przypadkowe kontakty z przypadkowymi towarzyszkami z socjalistycz nych zwi�zk�w m�odzie�y.
Do domu przywozili go w nocy kierowcy z komitetu.
Albo w og�le nie wraca�.
Nie skar�y�a si� na sw�j los.
Mog�a do p�na czyta� ksi��ki i s�ucha� ulubionej muzyki.
Przynajmniej nigdy jej nie bi�.
Najwy�ej be�kota�, za nim zapad� w nie�wiadomo��: "Polityczna robota wymaga po �wi�ce�, co ty my�lisz!"
Natasza opami�ta�a si� dopiero w�wczas, gdy nadszed� wczesny pa�dziernikowy zmierzch i w parku zapali�y si� latarnie.
- Bo�e, ale si� zasiedzieli�my.
I po co ja ci to wszystko opowiadam?
Tylko ci� zanudzam.
R�ka �adnego podpe�z�a po oparciu �awki, cho� jeszcze nie dotkn�a plec�w nauczycielki.
- Wcale mnie pani nie zanudza - powiedzia�.
- Lubi� s�ucha�.
Bardziej ni� gada�.
- Ale w ten spos�b ty wiesz ju� o mnie prawie wszystko, a ja o tobie nic.
Nie bawi� si� tak - udawa�a nad�san� dziewczynk�.
- Nie wie pani, �e jestem nieukiem i chuliganem?
- Robisz wszystko, �eby ci� za takiego uwa�ali.
Dlaczego?
- A ja wiem?
Mo�e si� maskuj�, tak jak pani.
W tym momencie jego r�ka lekko, jakby przypadkiem, opar�a si� na jej ramieniu.
Na chwil� oboje znieruchomieli, a potem
rusycystka przysun�a si� do swego ucznia.
- Jako� ch�odno si� zrobi�o, nie uwa�asz?
- spyta�a, jakby chcia�a usprawiedliwi� sw�j ruch.
�adny przycisn�� j� �mielej, a kiedy nie poczu� oporu, pochyli� si� nad jej twarz�.
G�owa nauczycielki opad�a do ty�u, opieraj�c si� na jego ramieniu.
Z pocz�tku ca�owa�a si� nie�mia�o, jak by troch� nieporadnie.
Potem obj�a go za szyj� i zacz�a robi� to mocniej.
Cho� pi�tna�cie lat przed upadkiem komunizmu publiczne pieszczoty nie by�y jeszcze czym� powszechnym, nie zwracali uwagi na przechodni�w.
Nauczycielka opami�ta�a si�
11 .
dopiero w chwili, kiedy wolna r�ka �adnego znalaz�a si� pod jej p�aszczem i zacz�a wpe�za� pod sweter.
Wtedy nagle wyzwoli�a si� z jego obj��, przesun�a d�o�mi po twarzy, jakby chcia�a co� z niej zetrze�.
- Bo�e, co ja robi� - powiedzia�a p�g�osem.
Poderwa�a si� z �awki, chwyci�a swoj� teczk�.
- By�o bardzo mi�o, naprawd�.
Ju� nie pami�tam, kiedy ostatni raz siedzia�am z kim� w parku.
- Po chyli�a si� i poca�owa�a go szybko w policzek.
- Ale nie odprowadzaj mnie ju� dalej.
Prosz�.
Patrzy� wi�c za ni�, jak odchodzi�a, niewysoka, czarnow�osa, w kr�tkim p�aszczyku, ze swoj� �mieszn� teczk�.
Gdyby nie ba� si� wyg�upi�, pobieg�by za ni�.
Poza tym pomy�la�, �e je�li tego nie zrobi, ona szybciej zmi�knie, nast�pnym razem b�dzie m�g� posun�� si� dalej.
I tak si� sta�o.
Nazajutrz na lekcji co prawda unika�a jego wzroku, ale trzy dni p�niej zn�w pozwoli�a mu si� odprowadzi�.
Tym razem pod sam� bram�.
Sama wci�gn�a go za za�om muru.
Poca�owa�a kr�tko i mocno, a potem uciek�a.
Stukot jej obcas�w ju� dawno ucich� w ciemnym pasa�u, a on wci�� sta� na chodniku i nie m�g� si� na nic zdecydowa�.
Wreszcie ruszy� za ni�, ale kiedy na li�cie lokator�w przeczyta� nazwisko jej m�a, zrezygnowa�.
Po tygodniu zaprosi�a go sama.
M�� wyjecha� na szkolenie w Komitecie Centralnym.
�adny spodziewa� si� po tej wizycie bardzo wiele, ale si� zawi�d�.
We w�asnym mieszkaniu Natasza by�a spi�ta, czujna i nie pozwoli�a mu nawet na tyle, co na �awce w parku.
Nie wiedzia�, jak prze�ama� jej op�r.
Podejmowa� kolejne pr�by, a ona pozostawa�a niewzruszona.
Chcia�a tylko rozmawia� i s�ucha� muzyki.
Wreszcie spr�bowa� zn�w przem�wi� do niej s�owami Majakowskiego, co tak obiecuj�co zako�czy�o si� za pierwszym razem.
Marija!
Poet soniety pojet Tianie,
a ja -
wie�' i� miasa,
czie�owiek wie�' -
tieto twoje prosto prostu,
kok prosi�t christijanie -
"chlieb nasz nasnszcznyj
da�d' nam dnies'.
Marija - daj!...
Marija - nie choczesz?
Nie choczesz!
Ale i to nie poskutkowa�o.
Natasza pog�aska�a go delikatnie po r�ce i powiedzia�a:
- Jacek, to niewa�ne, czy ja chc�, czy nie chc�.
Nie mo�emy.
- Dlaczego?
Bo jestem g�wniarzem?
- Mam m�a.
- Tw�j m�� woli parti�.
I w�dk�.
Milcza�a.
Zn�w przysun�� si� do niej bli�ej na kanapie, a ona i tym razem pilnowa�a, �eby nie pozwoli� sobie na zbyt wiele.
- Widzisz?
Mam racj� - powiedzia�.
- To nie takie proste.
Jako� to �ycie sobie u�o�y�am.
Nie mam si�y wszystkiego rozwala�.
- �al ci tego mieszkanka, na kt�re on ma przydzia�?
Tego fiata, na kt�ry dosta� talon z komitetu?
To ci wystarcza?
- To nie jest do pogardzenia, Jacek.
Wielu ludzi w Polsce tego nie ma.
- Oboj�tne, z kim?
- Nie jest najgorszy.
Nie bije mnie.
Na dom daje.
Je�dzimy na wczasy do Bu�garii.
Czego mog� chcie� wi�cej?
- Kpisz sobie ze mnie?
- Nie.
Takie jest �ycie.
Kiedy� sam si� przekonasz.
Obrazi� si�.
- Nie traktuj mnie jak g�wniarza!
Mimo wszystko zaprosi�a go ponownie.
Tym razem na spotkanie przyszed� z prezentem.
Kupi� jej p�yt� Wysockiego, kt�rego uwielbia�a.
Z trudem maskowa�a wzruszenie i zmieszanie.
- Co ty wyprawiasz?
Sta� ci� na to?
- Nie martw si�.
Nikogo nie okrad�em.
Zaoszcz�dzi�em na obiadach.
- Zwariowa�e�.
Nie mog� tego przyj��.
- Nie?
W takim razie...
"Marjo!
/ Poeta pieje sonety Tjanie, / lecz ja / jestem z mi�sa ca�y, / cz�owiek ca�y, / zwyczajnie prosz� o twoje cia�o, / jak prosz� chrze�cijanie: / chle ba naszego powszedniego / daj nam.
Panie!
/ Daj Marjo!
/...
/ nie chcesz, Mar jo?
/ Nie chcesz!" (W.
Majakowski, "Ob�ok w spodniach", t�um.
Julian Tuwim).
13 .
Chwyci� p�yt� w obie d�onie i zrobi� ruch, jakby chcia� prze�ama� j� na p�.
Rzuci�a si� ku niemu z przera�eniem w oczach.
- Nie, nie!
- Wi�c bierzesz?
- Bior�, bior�.
Sam po�o�y� p�yt� na talerzu adapteru i nastawi� t� piosenk�, kt�ra by�a w�a�ciwym prezentem.
Albo raczej sygna�em.
Zdies' �apy u jeliej drozat na wiesu, Zdies' pticy szczebiecziut triewo�no.
�iwiosz w zako�dowannom dikom liesu, Otkuda ujti niewozmo�no...
Potem d�ugo przekonywa� j�, �e powinna z tego zakl�tego lasu uciec w�a�nie z nim.
I sta� si� cud.
Co nie uda�o si� Majakowskiemu, tego dokona� Wysocki.
Wprawdzie tego wieczoru pie�cili si� jeszcze w ubraniach, ale nast�pnego dnia wreszcie si� zdecydowa�a.
Wypi�a p� butelki wina na odwag�, po�cieli�a tapczan, zgasi�a g�rne �wiat�o, pu�ci�a p�yt� i pozwoli�a, �e by przy nocnej lampce rozebra� j� do majtek i biustonosza.
Potem wskoczy�a pod ko�dr� i tam szybko zrzuci�a reszt�.
On rozebra� si� na jej oczach.
Czerwieni�a si�, ale patrzy�a na niego �apczywie.
- Zachowujesz si�, jakby to by� tw�j pierwszy raz - powiedzia�, �eby ukry� w�asne zdenerwowanie.
- Bo jest.
Pierwszy raz zdradzam m�a.
A ty?
Mia�e� ju� kobiet�?
Mia� wcze�niej tylko jedn�, a teraz za ma�o pewno�ci, �e dobrze mu p�jdzie.
Poruszy� wi�c lekcewa��co ramionami.
- A czy to wa�ne?
- Nie.
Niewa�ne - szepn�a i przywar�a do niego ca�ym cia�em.
Potem poprosi�a: - Poma�u.
Nie �piesz si�.
Stara� si�.
By�a spi�ta i skr�powana.
Kiedy pr�bowa� zrzuci� ko�dr�, z uporem naci�ga�a j� z powrotem na ich cia�a.
Powoli jednak otwiera�a si�, zaczyna�a reagowa� na jego do�� proste pieszczoty i odpowiada� mu tym samym.
I zapewne jeszcze przed
"Tu lipy nad jod�� si� chyl� i dr�� /1 ptaki �wierkaj� pie�� trwo�n�.
/ Tu za czarowany i dziki las w kr�g, / z kt�rego wyj�� nigdy nie mo�na".
(W�odzimierz Wysocki, "Cz�owiek za burt�.
Wiersze-pie�ni".
Przek�ad: Aleksander �nie�ko, Oficyna Literat�w i Dziennikarzy "Pod Wiatr", Warszawa 1996)
14
p�noc� dotarliby do mety, gdyby nie samochody.
Rzadko przeje�d�a�y pod oknem, ale ka�dy z nich powodowa�, �e Natasza sztywnia�a i zamiera�a w oczekiwaniu.
A kiedy kt�ry� z nich hamowa�, nie umia�a powstrzyma� si� przed panicznym biegiem na balkon.
I potem wszystko trzeba by�o zaczyna� od nowa.
Wreszcie, ju� niemal nad ranem, przerwa mi�dzy kolejnymi samochodami by�a na tyle d�uga, �e ich cia�a w ko�cu si� po��czy�y.
Coraz trudniej by�o mu si� powstrzymywa�, ale ona zn�w szepta�a:
- Poma�u, prosz�.
I trwa�o jeszcze d�ugo, zanim zacz�a szybciej oddycha� i po wtarza�:
- O m�j ma�y.
Kochany.
I wtedy us�yszeli ten ostatni samoch�d.
G�o�niejszy ni� poprzednie.
Zatrzymuj�cy si� pod samym oknem.
Pr�bowa� powstrzyma� j� i doko�czy�, ale nie da� rady.
Wyrwa�a si� spod niego i jeszcze raz pobieg�a na balkon.
Tym razem, kiedy si� odwr�ci�a, nie zobaczy� na jej twarzy ulgi, tylko jeszcze wi�ksz� panik�.
- To on!
- zawo�a�a szeptem.
- Uciekaj.
By�o to zbyt nieprawdopodobne, �eby uwierzy�.
Pomy�la�, �e skorzysta�a z okazji, �eby si� go pozby�.
Akurat w takiej chwili.
- Nie wyg�upiaj si� - powiedzia� ze z�o�ci�.
Chwyci�a go za r�k�, si�� wyci�gn�a z po�cieli i nagiego wypchn�a na schody, w ostatnim momencie wciskaj�c ubranie i buty.
- Na g�r� - szepn�a jeszcze.
Zosta� sam w ciemno�ci, oszo�omiony i w�ciek�y.
W tej samej chwili na dole otworzy�y si� drzwi wej�ciowe i na klatce schodowej zapali�o si� �wiat�o.
Nie czeka� d�u�ej.
Wbieg� na palcach na ostatnie pi�tro.
By�o mu zimno.
Zacz�� dygota�, wychylaj�c si� ostro�nie przez por�cz.
W dole zobaczy� wchodz�cego po schodach m�czyzn� w d�ugim prochowcu i kapeluszu.
Rzeczywi�cie wszed� do mieszkania Nataszy, otworzywszy drzwi kluczem.
�wiat�o zgas�o.
Jacek �adny czu� si� jak obity.
Ubra� si� w ciemno�ci i zszed� ostro�nie na parter, trzymaj�c si� por�czy.
Ranek by� bardzo ch�odny.
Na stancj� mia� kilka kilometr�w, ale nawet d�ugi marsz go nie rozgrza�.
Jeszcze tego samego dnia upi� si� po raz kolejny i zrobi� awan tur� w szkole.
Tym razem wyrzucili go nieodwo�alnie.
Nigdy wi�cej nie zobaczy� Nataszy.
15 .
Im by� starszy, tym cz�ciej przy�apywa� si�, �e w kilkunastoletnich d�ugow�osych ch�opcach zaczyna widzie� siebie sprzed lat.
Nieodmiennie przypomina�a mu si� wtedy ta ostatnia noc z Natasz� i my�la� z �alem, �e nawet si� z ni� nie po�egna�.
Cz�sto szed� za takimi ch�opakami, niemal �ledzi� ich, staraj�c si� odgadywa�, kim s�, co robi�, z kim si� spotykaj�, czy mieli ju� kobiet� i w jakich okoliczno�ciach to si� sta�o.
Kilka razy zdarzy�o si�, �e zosta� zauwa�ony i wtedy robi�o si� nieprzyjemnie.
Mimo to by�o mu trudno si� powstrzyma� i za ja ki� czas sytuacja si� powtarza�a.
Kiedy z du�ym op�nieniem uko�czy� studia, osiad� w Krakowie i zacz�� pracowa� w "Gazecie Krakowskiej", sta� si� zawodowym tropicielem cudzych los�w.
Jednak dla niego nigdy nie by� to tylko spos�b zarabiania na chleb.
Wiele razy robi� to bezinteresownie, z dziwnej potrzeby, kt�rej nie umia�by dok�adnie nazwa�.
Kub� Mazurka pozna� ju� w innej epoce.
Od przygody z Natasz� min�o ponad dwadzie�cia lat.
Dobiega� ko�ca wiek XX i ca�e tysi�c lecie.
�wiat dooko�a zmieni� si� nie do poznania.
Czasami zdawa�o si� �adnemu, �e Kuba w wieku siedemnastu lat jest zupe�nie inny ni� on kiedy�, �e inaczej my�li, odmienne ma problemy i rado�ci, o co innego chodzi mu w �yciu.
A czasami, �e nie r�ni� si� niczym.
Ze starymi ma si� przer�bane
(pisze Kuba Mazurek)
Z moimi starymi by�o tak, �e jak tylko ojciec pojecha� na zarobek do Rajchu, matka od razu znalaz�a sobie nowego frajera.
Co si� dziwi�, mia�a wpraw�.
A� mnie to zaczyna�o nudzi�.
Nowy by� dok�adnie w takim samym stylu, jak jego poprzednicy.
Jeszcze jeden niewydarzony artysta.
Paradowa� w sk�rzanej kurtce i czarnym podkoszulku, a siwe w�osy z bok�w czaszki, bo na �rodku ju� ich prawie nie mia�, wi�za� w kucyk.
Wygl�da� jak stary debil.
Nie wiem, jak matka mog�a tego nie widzie�.
Uwa�a� si� za re�ysera i to rozumiem, bo jakie mia� wyj�cie.
Ale moja matka te� uwa�a�a go za re�ysera i to mi si� ju� nie mie�ci w g�owie.
To, co pan Dulemba nazywa� Teatrem Nieoboj�tnym, by�o �a�osn� objazdow� trup�, odgrywaj�c� szmirowate spektakle o narkomanach.
Niby dzia�ali przy Krakowskim Pa�acu M�odzie�y, ale te swoje przedstawienia dawali g��wnie w szko�ach i o�rodkach kultury za pieni�dze rz�du i jakich� antynarkoma�skich fundacji.
Jasne, �e nikt nie zap�aci�by pi�ciu z�otych z w�asnej kieszeni, �eby obejrze� co� podobnego.
Ale na te �ciemy p�dzono przewa�nie ca�e klasy w ramach zaj�� wychowawczych, wi�c ludzie woleli to ni� chemi�.
Albo katechez�.
I potem przed�u�ali w niesko�czono�� tak zwan� dyskusj�, �eby zarwa� kolejn� lekcj�.
Wiem, bo sam przez to przeszed�em.
�elazna Dziewica, nasza wychowawczyni, te� zaprowadzi�a nas kiedy� do Teatru Nieoboj�tnego na ten rekord �wiata kiczu pod tytu�em "Z�oty strza�".
Autorstwa i w re�yserii pana Dulemby, frajera mojej starszej.
By�o to naprawd� ci�kie do�wiadczenie.
Zmusi�em si�, bo nie chcia�em przyzna� sam przed sob�, �e wymi�kam.
Przedstawienie m�wi�o, jak panienka zakochuje si� w �punie i postanawia wyci�gn�� go z na�ogu.
Oczywi�cie nie wyci�ga go, za to
19 .
wci�ga si� sama.
Potem on zakochuje si� w innej lalce, kt�ra go totalnie olewa, i idzie na leczenie, �eby sobie u niej zas�u�y�.
Ale ta druga olewa go nadal, wi�c on zaczyna szuka� tej pierwszej, kt�ra tymczasem stoczy�a si� na samo dno i dogorywa w jakiej� melinie.
On szuka i szuka, co s�u�y do pokazania serii obrazk�w ze strasznego �ycia �pun�w.
Kiedy j� w ko�cu znajduje, ona w�a�nie da�a sobie z�oty strza�.
Poznaje go w ostatnim b�ysku �wiadomo�ci i wyznaje, �e nigdy nie przesta�a go kocha�.
On leci na pogotowie, bo w melinie nie ma telefonu.
Kiedy wraca, ona jest ju� sztywna.
On tuli trupa w ramionach, p�acze i postanawia studiowa� resocjalizacj�, �eby reszt� �ycia po�wi�ci� wyci�ganiu �pun�w z na�ogu.
Koniec.
I co mia�em powiedzie�, kiedy matka spyta�a mnie wieczorem, jak podoba�o mi si� przedstawienie?
Pewnie, �e mog�em j� zby� jakim� bzdetem.
Jak j� znam, to by j� zadowoli�o.
Tak� po lityk� prorodzinn� uprawia�em zazwyczaj.
Tylko �e nagle przesta�o mi si� chcie�.
- Przecie� sama wiesz.
- Zmusi�em si�, �eby patrze� jej prosto w oczy.
- �enada.
By�em nieludzki?
Fakt, wiedzia�em, �e robi� jej przykro��.
A ona mi nie robi�a tym Dulemb�?
- Ostatnio ci�gle wszystko i wszystkich krytykujesz - powiedzia�a z wyrzutem.
- Nie wszystko, tylko pana Dulemb� i jego koszmarne sztuczyd�o.
- Od kiedy to jeste� takim znawc� teatru?
Marian Dulemba to bardzo zdolny re�yser.
- Zdolnym to mo�na by�, jak si� ma dwadzie�cia lat.
- Nie przebi� si�, bo nigdy nie by� w uk�adach.
Ani za komuny, ani teraz.
Pr�bowa�a mnie zmi�kczy�.
Chcia�a, �ebym powoli, powoli przyzwyczai� si� do obecno�ci pana Dulemby w jej �yciu.
Takie rzeczy trzeba przecina�.
- Mo�e nie wiem, jakim jest re�yserem, ale na pewno jest grafomanem.
M�g�by sobie przynajmniej sam nie pisa� scenariuszy.
- Znalaz� si� krytyk - powiedzia�a matka i na tym sko�czy�a si� nasza rodzinna rozmowa przy kolacji.
Nie wiem, dlaczego Dulemba nie wzi�� jakiego� porz�dnego cudzego tekstu, tylko upar� si� przy w�asnor�cznym pisaniu.
Zdaje
mi si�, �e nie tylko dla pieni�dzy, cho� to te� musia�o mie� znaczenie.
Jednak przede wszystkim chyba wyobra�a� sobie, �e ma do powiedzenia bardzo du�o rzeczy szalenie wa�nych dla �wiata.
Kiedy sko�czy�o si� przedstawienie, wyszed� na scen�, �eby po prowadzi� dyskusj�.
Zamiast stan�� jak cz�owiek, usiad� na proscenium, jakby chcia� nam pokaza�, jakim jest luzakiem.
I za cz�� �ciemnia�, �e normalnie opad szczeny:
- Nie b�d� pyta�, czy si� wam podoba�o.
Bo tu nie o to chodzi.
Ale je�li po tym, co dzi� zobaczyli�cie, cho� jedna osoba spo�r�d was powstrzyma si� w krytycznej chwili i nie si�gnie po narkotyk, to nasza praca ma sens.
Taki szit m�g�by wciska� smarkom z podstaw�wki.
Mo�e nie kt�re by si� przej�y.
Bo na pewno nie wszystkie.
Tylko �e to by� spektakl dla lice�w.
Obok mnie siedzia� Robert Kajzer i widzia�em, jak u�miecha si� szyderczo i kiwa z politowaniem g�ow�.
Wiedzia�em, �e gdyby mu si� chcia�o odezwa�, zrobi�by z Dulem by umys�ow� miazg�, ale mu nie zale�a�o.
Od razu wyrwa�o si� paru cwaniaczk�w z g�upimi pytaniami, kt�rych celem by�o tyl ko op�nienie powrotu do szko�y.
I facet sam zacz�� si� kompromitowa�.
Traktowa� swoj� rol� bardzo powa�nie i nie umia� po hamowa� gniewu, kiedy si� zorientowa�, �e robi� sobie z niego Jaja.
- Wydaje wam si�, �e to �arty?
Zapami�tajcie, �e ka�dy, kto podsunie drugiemu narkotyk, cho�by skr�ta czy tabletk� ekstazy, jest zbrodniarzem.
To ju� wywo�a�o jawny �miech, bo na sali by�o ze trzydziestu takich zbrodniarzy.
Ten Dulemba by� naprawd� beznadziejny.
I w�a�nie kogo� takiego musia�a sobie upatrzy� moja matka.
- Zrozumia� to bohater naszego spektaklu.
A wy?
Sp�jrzcie na siebie.
Mo�e jeszcze czas si� cofn��, zanim przyczynicie si� do czyjego� nieszcz�cia.
Gdyby pan Dulemba wiedzia�, co o nim wtedy my�la�em, do piero by si� zdziwi�.
Bo gdybym ja mia� za�pa�, to wy��cznie z jego powodu.
A dok�adnie dlatego, �e moja starsza dawa�a si� po suwa� takiemu kretynowi.
Mo�e bym i za�pa�, gdyby nie to, �e po prostu mia�em totaln� blokad�.
Wszystko, na co umia�em si� zdoby�, to par� razy poci�gn�� skr�ta.
I szlaban.
Czy kto� by uwierzy�, �e nawet nigdy w �yciu nie po�kn��em tabletki?
Co tu gada�, p�ka�em.
By�o mi nawet wstyd przed kolesiami, ale nic
21 .
nie mog�em poradzi�.
Gdybym kiedykolwiek da� sobie w �y��, przyczyni� si� do tego m�g�by tylko pan Dulemba.
On jeden na ca�ym �wiecie wystarczaj�co mnie wkurza�.
Jasne, to tylko takie gadanie.
Musia�bym by� sko�czonym dupkiem, �eby z powodu kogo� takiego spapra� sobie m�ode �ycie.
To nie by�o �adne rozwi�zanie.
Przynajmniej dla mnie.
Znalaz�em lepsze.
Julka Dulemba by�a fajnym dzieciakiem i naprawd� nie zas�u�y�a sobie na takiego ojca.
Ale c�, takie jest �ycie.
Co winna jest ma�a �abka, rozjechana na szosie przez tira?
Nic, prawda?
Julka chodzi�a jeszcze do podstaw�wki i ledwo co za cz�a rozgl�da� si� po �wiecie.
Jeszcze prawie nic nie kuma�a.
Troch� by�o mi jej �al, ale nie mia�em wyj�cia.
�abek na szosie te� by�o mi szkoda.
I co z tego?
Wiedzia�em, �e matka najcz�ciej umawia si� z Dulemb� na pieprzonko z rana, jeszcze przed otwarciem Pa�acu M�odzie�y.
Co raz cz�ciej musia�a wcze�niej wyj��, �eby wszystko przygotowa� przed zaj�ciami.
Naprawd� my�la�a, �e w to wierz�?
Nigdy nie zdradzi�em si� przed ni�, �e wiem, wi�c mo�e zdawa�o jej si�, �e jestem taki naiwny.
A ja wiedzia�em wszystko.
Gdybym chcia�, m�g�bym zaczai� si� w rekwizytorni i nakry� pana Dulemb� na mojej matce.
Tylko co potem?
Zabi� go?
A bawi� si� w podgl�dacza nie mia�em najmniejszej ochoty.
Wystarczy�o mi, �e doskonale potrafi�em wyobrazi� ich sobie na tej w�skiej, zakurzonej kanapce, na kt�rej kona�a nieszcz�sna �punka w "Z�otym strzale".
Julka chodzi�a do prywatnej szko�y obok Plant.
By�a to buda, gdzie nauczano po francusku, w j�zyku bohemy, a ona przecie� urodzi�a si� w rodzinie artyst�w, to gdzie mia�a chodzi�, biedaczka.
Czeka�em na �awce za krzakiem, a� wyjdzie po lekcjach.
Koniec pa�dziernika przyni�s� pi�kn� pogod�, prawdziwe babie lato.
W taki dzie� wszyscy powinni si� kocha� i robi� sobie dobrze.
Niestety, �ycie nie jest idea�em.
Zobaczy�em j�, a ona mnie nie.
Z�apa�em jakiego� dzieciaka, kt�ry te� przed chwil� wybieg� z budynku.
- Ty, kole�, masz tu pi�tk� i oddaj ten list tej panience z d�ugimi w�osami, no, tej jasnej.
Jak zapyta, to powiedz, �e ci da�a jaka� kobieta.
Tylko nie nawal, bo ci� znajd� i wydr� ci t� kas� z gard�a.
- Czy ja wygl�dam na debila?
- spyta� szczeniak i polecia� w podskokach.
22
Nast�pnego dnia od rana czeka�em w bramie naprzeciwko Pa�acu M�odzie�y.
Nie wiedzia�em, czy m�j plan wypali.
W li�cie na pisa�em:
Je�li chcesz wiedzie�, co tw�j tata robi z rana, ukryj si� jutro przed 9.00 w rekwizytorni.
�yczliwa przyjaci�ka.
Tekst u�o�y�em z liter wyci�tych z "Gazety Krakowskiej".
Za chowa�em si� jak w jakim� durnym filmie, ale to mnie bawi�o.
Dopiero p�niej zacz��em si� zastanawia�, czy panienka si� z�apie, czy nie powinienem jednak napisa� dos�ownie, o co chodzi.
Z drugiej strony, w�a�nie to mog�oby j� przerazi�.
A tak mog�a pomy�le�, �e to nic takiego strasznego, �e jej tata na przyk�ad od rana pije w�dk� z kolegami.
Wszystko si� uda�o.
Najpierw przysz�a matka.
Ba�em si�, czy Julka zd��y przed swoim ojcem.
Zd��y�a.
Prawie bieg�a od tramwaju, ogl�daj�c si� ukradkiem, jakby to j� kto� goni�.
Wesz�a bez przeszk�d.
O tej porze czynny ju� by� basen i pojawienie si� m�odej panienki nie mog�o wzbudzi� podejrze� portiera, nawet gdyby go cokolwiek obchodzi�o.
Wreszcie zobaczy�em, jak zza rogu wyje�d�a stary, poobi jany garbus Dulemby.
Oczywi�cie sta� go na nowy samoch�d.
To taki szpan.
Artystyczny.
Przejecha� przed bram� Pa�acu i skr�ci� w lewo.
Wiedzia�em, �e zaparkuje kawa�ek dalej i wejdzie od ty�u, przez kot�owni�.
Ludzie, kt�rzy konspiruj�, robi� z siebie idiot�w.
Mog�em ju� nie czeka�, ale co� mnie trzyma�o w bramie.
Troch� si� przestraszy�em, �e b�dzie afera, je�li Julka za mocno prze�yje.
We�mie wyjdzie na dach na przyk�ad i skoczy.
I znajd� przy niej m�j list.
Ba�em si� niepotrzebnie.
Po p�godzinie wybieg�a, zaryczana, przez g��wn� bram�.
Dulemba si� nie pokaza�.
To mog�o tylko znaczy�, �e zakochani byli tak zaj�ci sob�, �e na wet nie zauwa�yli �wiadka.
Druga cz�� planu posz�a tak samo g�adko.
Jeszcze tego samego dnia zaczepi�em w szkole kolesia z trzeciej C, zwanego Rwaczem.
Nie bez racji.
Lubi� m�ode mi�sko.
S�ysza�em, �e ju� kiedy�, na jakiej� dyskotece, dobiera� si� do Julki, ale poni�s� haniebn� kl�sk�.
- Wiesz co?
Czemu jeste� taki nieczu�y?
- spyta�em.
- Ta ma�a Dulemba na ciebie leci.
Nie chcesz jej pozbawi� cnotki?
Popatrzy� na mnie podejrzliwie.
- Co ty bredzisz?
Pr�bowa�em j� wyrwa�, ale to zakonnica.
23 .
- �lepy jeste�.
Ona jest zielona, peszy si�.
Ale po nocach j�czy za tob�.
Nie wiem, mo�e potrzeba jej dopingu.
Nawet do mnie robi�a jakie� aluzje, tylko wiesz, ja si� w to nie bawi�.
Rwacz wzruszy� ramionami, ale dobrze widzia�em, �e moje ziarno pad�o na jego gleb�, jak zwyk� mawia� Libertowicz, nasz historyk i by�y dyrektor.
Na �niwa nie musia�em d�ugo czeka�.
W nast�pn� sobot� zajrza�em do Technolandu, w�a�ciwie bez na dziei, �e co� mog�o si� ju� wydarzy�.
Wydawa�o mi si�, �e jest na to za wcze�nie.
�le my�la�em.
Rwacz, kiedy ju� z�apa� trop, by� jak wilk.
Obserwowa�em ich z daleka i nie mia�em w�tpliwo�ci, �e Julka jest zgubiona.
Pozwala�a mu si� jawnie obmacywa�.
Kiedy wychodzili, d�ugo przed ko�cem dyskoteki, co mia�o swoj� wymow�, robi�a wra�enie nawalonej jak mi� koala.
Wyszed�em za nimi.
No jasne, wsiad�a do ��tego cinquecento sport, kt�re Rwacz dosta� niedawno od ojca.
To dzia�a�o!
Potem posz�o ju� z g�rki.
Rwacz przelecia� j� jeszcze par� razy i pogoni�, jak to mia� w zwyczaju.
Na facecie, tym albo innym, Julce jeszcze specjalnie nie zale�a�o.
Ale w �panie zd��y�a si� wci�gn��.
Zacz�a gwa�townie szuka� nowego �r�d�a.
I znalaz�a.
Par� tygodni temu spotka�em j� przypadkiem przed po�udniem w okolicach dobrze znanej m�odym �punkom kamienicy przy Plantach.
W oficynie jest melina, w kt�rej odchodzi wymiana towar za towar.
M�ode cia�ko za porcj� dowolnych drag�w.
Mo�e z wyj�tkiem kompotu.
Nie ten poziom.
To lokal dla lepszej m�odzie�y, dysponuj�cej kas�.
Albo �wie�� cipk�.
Stary kompociarz zostanie stamt�d spuszczony z po�amanymi ko�czynami.
Ale drzwi s� zawsze otwarte dla ch�tnych uczennic, kt�re za miast siedzie� w szkole na nudnych lekcjach, wol� si� fajnie za bawi�.
Julka wytoczy�a si� stamt�d w towarzystwie dw�ch innych na�panych g�wniar.
Przed chwil� zrobi�y dobrze kolesiom za dzia�k�, na bank.
A kilka nast�pnych dosta�y do rozprowadzenia.
Do s�ownie wpad�a na mnie.
Kiedy mnie pozna�a, w jej wzroku zobaczy�em nienawi��.
- O, cze��!
- zawo�a�em weso�o.
- Co tu robisz?
- Bo co, doniesiesz ojcu?
- spyta�a wojowniczo, bez cienia strachu.
Bi�a od niej taka agresja.
A przecie� jeszcze niedawno Julka Dulemba by�a potulnym, nie�mia�ym dziewcz�tkiem.
Dokona�em cudu.
24
Dzie� by� jasny jak rzadko, s�o�ce dawa�o po oczach, a� bo la�y.
I dobrze widzia�em �renice Julki, mimo tej jasno�ci wielkie jak spodki.
By�a naspidowana jak rakieta.
M�g�bym si� za�o�y�, �e dosta�a kresk� na odwag�, zanim wysz�a z towarem na miasto.
A wi�c wszystko potoczy�o si� tak, jak chcia�em.
Poszed�em za nimi w bezpiecznej odleg�o�ci.
Z klientkami spotka�y si� na Plantach przy fontannie.
Zn�w kilka dzia�ek browna posz�o do ludzi.
A ten g�upi stary Dulemba jeszcze niczego nie przeczuwa.
Wci�� jest tak zaj�ty moj� matk�, �e nie widzi, co si� dzieje w jego w�asnym domu.
Wcale mnie to nie martwi.
Tym bardziej szokuj�ce b�dzie przebudzenie.
Czekam na to cierpliwie.
My�li w zimowym deszczu
Z moimi starymi by�o tak, �e jak tylko ojciec pojecha� na zarobek do Rajchu, matka od razu znalaz�a sobie nowego frajera...
Jacek �adny nie mia� poj�cia, co powiedzie�.
Ch�opak siedzia� po drugiej stronie biurka i czeka�, a on bezmy�lnie wci�� od nowa przebiega� tekst oczami i nie m�g� zmusi� si�, �eby podnie�� wzrok.
Ogarnia�y go z�o�� i za�enowanie.
My�la�: A co to, do cholery, jest, konfesjona�?
Kiedy zgodzi� si� poprowadzi� warsztaty dziennikarskie dla licealist�w, nie by�o mowy o tym, �e ma by� ich spowiednikiem.
Mia� im tylko doradza�, jak robi� szkoln� gazetk�.
Rozdra�nienie by�o tym wi�ksze, �e towarzyszy�o mu poczucie winy.
Przecie� sam smarkacza sprowokowa�.
Pogra� z nim nie fair.
- Wiesz, Kuba, to jest za bardzo osobiste - zacz�� ostro�nie.
- Nie nadaje si� do gazety.
- Nie my�la�em o gazecie.
- G�os ch�opaka by� nienaturalnie wyluzowany.
- Chcia�em tylko, �eby pan powiedzia�, co o tym s�dzi.
Nie mia� si�y patrze� w oczy Kubie Mazurkowi.
Musia� przyzna�, �e tek�cik mu si� spodoba�.
Ma�y go zaskoczy�.
Nie przy puszcza�, �e w duszy siedemnastolatka mo�e kry� si� tyle m�ciwo�ci.
Ale czu� si� idiotycznie, jakby podgl�da� go onanizuj�cego si�.
Je�li jego matka naprawd� miewa�a facet�w na boku, to co w�a�ciwie m�g� mu poradzi�?
Wsta� i podszed� do okna.
Szare dachy Krakowa zn�w b�yszcza�y od deszczu.
Kolejna zima bez �niegu dzia�a�a na niego przygn�biaj�co.
25 .
- Co s�dz� o czym?
O tej historii czy o tek�cie?
- spyta� ostro�nie.
- No...
o tek�cie.
- S�uchaj, nie czuj� si� na si�ach - powiedzia�.
- Jestem reporterem.
A to jest fikcja, nie?
Literatura.
Ch�opak nie odpowiada�.
Wpatrywa� si� nieruchomo w biurko.
�adny widzia� tylko jego d�ugie w�osy, opadaj�ce na twarz.
Pomy�la�, �e to dziwne.
Ma�o kt�ry spo�r�d r�wie�nik�w Kuby Mazurka nosi� jeszcze d�ugie w�osy.
Od jakiego� czasu ch�opcy przewa�nie golili si� na �yso, jakby chcieli uchodzi� za gangster�w.
- Kuba?
- ponagli� go.
- Wymy�li�e� to, prawda?
- Jasne - rzuci� ch�opak, wzruszaj�c ramionami.
Wida� by�o, �e nie jest ca�kiem szczery.
�adny wci�� nie by� zadowolony.
Nie uspokoi� si�, cho� wymusi� na ch�opcu tak� odpowied�, jak� chcia� us�ysze�.
Czu� si� co raz bardziej nie w porz�dku.
Mimo to nie widzia� powod�w, �e by si� anga�owa�.
Po prostu mdli�o go na sam� my�l o tym.
Wystarczaj�co doskwiera�y mu w�asne problemy, z kt�rymi kiepsko sobie radzi�, �eby chcia� jeszcze bra� sobie na g�ow� cudze.
Nie mia� nic przeciw zabawie w dziennikarstwo ze smarkaczami.
Liczy� nawet, �e co� na tym skorzysta.
Zyskiwa� przez nich do st�p do zamkni�tego �wiata ma�olat�w, kt�ry coraz trudniej by �o mu rozumie�.
Tylko �e koszty nie mog�y by� zbyt du�e.
M�g� pomaga� temu ch�opcu w pisaniu.
W �yciu nie by� w stanie.
Prze�ywa� niedobry okres.
W�a�nie poczu� ci�ar czterdziestki, a min�o ju� pi�� lat od czasu, kiedy wyda� sw�j ostatni zbi�r reporta�y.
Wszyscy zd��yli o tym zapomnie�, a on nie m�g� zdoby� si� na nic nowego.
Sp�ni� si� do Bo�ni.
Nie pojecha� do Czeczenii.
Zamiast tego rozmienia� si� na drobne w codziennej gazecie i coraz bardziej upodabnia� si� do koleg�w walcz�cych o ka�de pi�� groszy wiersz�wki, jakby od nich zale�a�o �ycie.
Musia� co� z tym zrobi�.
I to szybko.
Mia� pomys� na now� ksi��k�.
Od kilku miesi�cy chodzi� mu po g�owie projekt, do kt�rego pasowa�by tytu� "Z�e dzieci", "W�ciek�e szczeniaki", co� w tym rodzaju.
Czu�, �e to jest temat, dzi�ki kt�remu m�g�by wr�ci� na rynek.
I to z ha�asem.
Ludzie byli przera�eni tym, co si� sta�o z ich dzie�mi, kiedy pu�ci�y
26
wi�zy komuny.
To by�o dla nich wa�niejsze ni� Bo�nia i Czeczenia razem wzi�te.
Wierzy�, �e je�li przy�o�y si� do pracy, zn�w jego b�dzie na wierzchu.
Okaza�o si� to nie takie proste.
Zanim zabra� si� do pisania, zdawa�o mu si�, �e przez lata pracy reporterskiej zgromadzi� g�r� materia�u na temat ma�olat�w.
I to by�a prawda.
Ale kiedy po zbiera� swoje reporta�e, opublikowane w "Gazecie Krakowskiej" i kilku tygodnikach, kiedy przejrza� stare notatki i nagrania, wszystko wyda�o mu si� jednostronne i ma�o oryginalne.
Cho� by�o tam kilka naprawd� ostrych historii.
O dziewczynie z m�odzie�owego gangu, kt�r� koledzy powiesili na cmentarzu w Zabrzu, bo tak kaza� jej ch�opak, a ich szef.
O tym, jak satani�ci z Rudy �l�skiej w trakcie czarnej mszy zmusili dwoje nastolatk�w do uprawiania mi�o�ci na o�tarzu, a potem ich zamordowali.
O ch�opaczku z Nowej Huty, kt�ry zar�n�� swych rodzic�w, kiedy spali, i pokroi� ich cia�a pi�k� do drewna.
I par� innych, od kt�rych w�osy stawa�y na g�owie.
Wszystkie mia�y jednak pewn� s�abo��: ich bohaterami by�y same dzieci z do��w.
Naznaczone kl�sk� ju� na starcie.
Ch�opcy z zawod�wek, dziewczyny z dom�w dziecka, z poprawczak�w.
Blokersi z betonowych sypialni, odzie dziczonych w spadku po komunie.
Szalikowcy Wis�y i Cracovii.
M�ode kurewki, wywodz�ce si� z wiejskiej ciemnoty.
Obraz by� prawdziwy.
Ale banalny.
�eby ksi��ka mia�a si�� ra�enia, potrzebowa� jakiej� zwalaj�cej z n�g historii o dzieciach z najlepszych dom�w.
O s�odkich panienkach, kt�re znalaz�y si� na dnie.
O smarkaczach, kt�rym nie brakowa�o niczego, a mimo to wykoleili si�, zacz�li �pa� albo kra�� samochody.
Byli tacy w Krakowie.
Tyle �e on nie mia� do nich doj�cia.
Ucieszy� si� wi�c, kiedy zadzwoni�a do niego Justyna Barska, znajoma ze studi�w.
Nie utrzymywali kontakt�w, spotyka� j� tylko czasem na ulicy.
Teraz nagle przypomnia�a sobie o koledze z roku, kt�rego teksty czasem zdarza�o si� jej czyta� tu i �wdzie.
Szuka�a fachowca do pomocy, bo nowa dyrektorka wcisn�a jej opiek� nad szkoln� gazetk�.
- Wiesz kto, prawda?
S�awna pani Caban.
Tylko patrzy, na czym mog�aby mnie z�apa�.
Zgodzi� si� od razu, cho� mia�a to by� przys�uga gratis, a on zazwyczaj wyk��ca� si� o zap�at�, �eby nie zyska� opinii faceta, kt�rego mo�na �atwo wykorzysta�.
Tym razem zrobi� wyj�tek, bo
27 .
"Ku�nia", jedno z najlepszych lice�w w Krakowie, mog�a okaza� si� bardzo interesuj�cym polem obserwacji.
Posy�ali tu swoje dzieci najwa�niejsi ludzie w mie�cie.
Pracownicy naukowi z UJ i AGH urz�dnicy z magistratu, wzi�ci adwokaci i lekarze.
Dw�ch by�ych wiceministr�w.
No i nowi biznesmeni, kt�rzy po upadku komuny w par� lat nie wiadomo jak zrobili wielkie pieni�dze.
Poza tym oczywi�cie wiedzia�, co to za baba, ta Caban.
We wrze�niu zosta�a dyrektork� "Ku�ni", cho� rodzice pisali protesty w obronie poprzedniego dyrektora, historyka Libertowicza.
�adny dobrze pami�ta� t� afer�, gazeta pisa�a o niej kilka razy.
Wszystko to wi�za�o si� z politycznymi przepychankami w Radzie Miasta.
Upadaj�cy zarz�d, �eby si� utrzyma�, odda� fotel jednego z wiceprezydent�w radnemu Psocie.
Reprezentowa� on najskrajniej prawicowy klub, tak zwan� Inicjatyw� Obywatelsk� Przeciw Pornografii i Demoralizacji, kt�rej przewodzi�a nawiedzona radna Teresa Kwiat.
�adny nie znosi� tego towarzystwa.
Na nieszcz�cie Psota dosta� w r�ce o�wiat� i zacz�� czy�ci� po swojemu.
Obsadzenie nowej dyrektorki w "Ku�ni" by�o jedn� z jego pierwszych decyzji.
�adny by� got�w pom�c ka�demu, kto pozostawa� w konflikcie z radnym Psot� i dyrektork� Rafaela
Caban.
Kiedy Justyna Barska usiad�a przy stoliku w Europejskiej, gdzie si� um�wili, od razu zrozumia�, �e najwa�niejszy pow�d by� jednak ca�kiem inny.
Nie przesz�o mu.
Po dziesi�ciu latach zn�w poczu� ucisk w gardle na jej widok.
A przecie� przez ten czas prze�y� wiele.
Nieudane ma��e�stwo, kilka burzliwych romans�w, tak�e zako�czonych fiaskiem.
Wyrzucano go z pracy i przyjmowano z powrotem.
Jego pierwszy zbi�r reporta�y, opublikowany tu� po upadku komuny, przyj�to z entuzjazmem.
Potem przysz�y kl�ski.
�ona z dzieckiem zamieszka�a w Holandii, w towarzystwie zamo�nego prawnika.
Ostatnio �adny rzadko widywa� syna.
Zreszt�, obaj najwyra�niej czuli co raz mniejsz� potrzeb� tych kr�puj�cych kontakt�w.
Dla ch�opca bardziej atrakcyjny okaza� si� holenderski adwokat, syn pol skich �yd�w, zmuszonych do wyjazdu w 1968 roku.
Teraz okaza�o si�, jakby tych wszystkich lat prawie nie by�o.
Przy stoliku w Europejskiej �adny zn�w poczu� bolesny �al do samego siebie, �e wtedy pozwoli�, by Justyna wymkn�a mu si� z r�k.
W m�odo�ci mia� r�ne �yciowe zakr�ty, dwukrotnie rzuca�
28
studia, po drodze zaliczy� wojsko i kilkana�cie miesi�cy pracy na czarno przy remontach dom�w w Pary�u.
Kiedy wreszcie trafi� na polonistyk�, by� du�o starszy od kole�anek z roku.
Nie u�atwia�o to bli�szych kontakt�w.
Justyna Wojtala, c�rka profesora z wydzia�u prawa, mia�a opini� nieugi�tej w sprawach seksu.
Takiej, na kt�r� szkoda czasu, bo i tak nic z tego nie wyjdzie.
Mo�e to ich w�a�nie zbli�y�o.
By� mniej niecierpliwy od m�odszych koleg�w.
Pora�ki nauczy�y go czekania.
Spotyka� si� z Justyn� od miesi�ca, kiedy zdecydowa� si� wreszcie poca�owa� j� po raz pierwszy na drewnianych schodach starej krakowskiej kamienicy, w kt�rej mieszkali jej rodzice.
Dalej te� posuwa� si� bardzo powoli.
Przeta�czyli chyba z dziesi�� wieczork�w, zanim po�o�y� r�k� na jej biodrze.
Taktyka, kt�ra przez kilka miesi�cy dawa�a coraz bardziej obiecuj�ce wyniki, w ko�cu go zgubi�a.
Waldemar Barski poja wi� si� znienacka i �adny nawet si� nie spostrzeg�, jak by�o po �lubie.
Poczu� si� tak ura�ony, �e nawet nie pr�bowa� o ni� wal czy�.
Nie szanowa� Barskiego, kt�ry by� znanym podrywaczem.
Dzia�a� te� w studenckiej opozycji, jak prawie wszyscy na uniwersytecie, ale przez powa�niejszych dzia�aczy by� uwa�any za krzykliwego awanturnika.
�adny postanowi� nie rywalizowa� z kim� takim.
P�niej nieraz sobie powtarza�, �e Justyna jednak by�a warta, �eby o ni� powalczy�.
Teraz zn�w to sobie u�wiadomi�.
I od razu zacz�� zastanawia� si�, czy jeszcze mia�by jakiekolwiek szans�?
Od �lubu wydawa�a si� niewzruszenie wierna swojemu Waldemarowi.
Uczniowie nazywali j� �elazn� Dziewic�.
Mog�y to jednak by� tylko pozory.
Barski wci�� nie by� nikim wa�nym, jakim� drobnym deweloperem czy po�rednikiem w handlu nieruchomo�ciami, kt�remu przez d�ugi czas si� nie wiod�o, a teraz dopiero przebija� si� do elity.
Po tylu latach ma��e�stwa nie mieli dzieci.
To by mog�o �wiadczy�, �e niekoniecznie uk�ada�o si� mi�dzy nimi idealnie.
Mo�e jednak by�oby warto spr�bowa� od nowa.
- S�uchasz mnie?
- Przepraszam.
Zapatrzy�em si� na ciebie.
Uda�a, �e tego nie s�ysza�a.
- Stara mnie nie lubi - �ali�a si�, mieszaj�c bez potrzeby kaw�, jakby wci�� by�a spi�ta.
- Wiesz, nigdy si� babie nie podoba�am,
zreszt� z wzajemno�ci�.
No i teraz ona jest na wierzchu.
Tylko czeka, �ebym si� potkn�a.
B�d� cz�owiekiem, pom� starej kole�ance.
Musz� udowodni�, �e jestem co� warta.
- Tego nie musisz.
To si� widzi - powiedzia� z przekonaniem.
- Mi�y jeste�, ale jednak musz�.
Wiesz, kto prowadzi� gazetk� przede mn�?
Muchowicz.
Teraz rozumiesz?
Rzeczywi�cie, zrozumia�.
Mucha by� legend� "Ku�ni".
"Gazeta Krakowska" wiele razy pisa�a o sukcesach jego uczni�w.
Do piero po zawale musia� troch� zwolni�.
Pewnie z tego powodu zrezygnowa� te� z opieki nad szkoln� gazet�.
- Producent laureat�w, co?
- Sam widzisz, trudno sprosta� legendzie.
- Masz tak� ambicj�?
- Mam to w nosie.
Mucha jest nie do ruszenia, zw�aszcza teraz, ale wed�ug mnie to szkodnik.
Tresuje ma�py do wygrywania olimpiad polonistycznych.
�ywi uczniowie nic go nie obchodz�.
To tylko moje zdanie.
Dla innych jest idolem.
I chc� czy nie chc�, b�d� mnie z nim por�wnywa�.
Co z tego, �e jego gazetka by�a bez �ycia, �e zamieni� j� w biuletyn polonistyczny.
I tak wszyscy b�d� twierdzi�, �e to niedo�cig�y wz�r.
Musz� co� wymy�li�, mo�e cho� niekt�rzy przejrz� na oczy.
Tak zacz�a si� ich nowa znajomo�� po latach.
Barska traktowa�a go jak bliskiego kumpla.
Nawet par� razy posz�a z nim na piwo do Free i Pod Jemio��.
Ale r�wnocze�nie ca�y czas trzyma�a go na dystans, nie pozwalaj�c nawet pomy�le� o niczym wi�cej.
Kiedy mimo wszystko pr�bowa� robi� jakie� aluzje, zaczyna�a opowiada� o swoim m�u, jaki jest wspania�y.
W ko�cu zniech�ci� si�.
- Sam pan m�wi�, �eby pisa� o tym, dlaczego ma�olaty s� teraz takie z�e - odezwa� si� ch�opak, jakby chcia� mu przypomnie� o swojej obecno�ci.
- Co?
A, tak, tak.
Pami�tam.
Tylko �e my�la�em o dziennikarskiej robocie.
Opartej na faktach.
Nie chodzi�o mi o fantazje wyssane z palca.
Nie umia� powstrzyma� rozdra�nienia.
Wiedzia�, �e ch�opak nie jest niczemu winien, mimo to czu� si� zawiedziony.
Liczy� na to, �e dostanie wreszcie od niego jaki� trop, kt�ry pozwoli mu ruszy� z ksi��k�.
Jaki� konkret.
Adres.
Cokolwiek.
Kuba by� przecie�najlepszy z ca�ego zespo�u "Kowad�a".
Na kogo mia� liczy�, je�li nie na niego?
Na Kamila Kota?
No tak, synek Agaty Kot, dziennikarki z Radia Wis�a, by� mo�e r�wnie zdolny.
Ale w nim �adny mia� wroga od samego pocz�tku.
I za nic nie m�g� zrozumie�, dlaczego.
Przecie� pr�bowa� si� do ch�opaka zbli�y�.
Prawd� m�wi�c, ze wzgl�du na jego matk�, kt�r� zna� od lat i ch�tnie pozna�by lepiej.
A Kamil odpowiedzia� ledwo maskowan� pogard� i nienawi�ci�.
Zupe�nie bez powodu.
Na Ew� G�ral, naczeln� "Kowad�a"?
Bardzo j� lubi�.
By�a c�rk� Beaty Aschenbrenner i Andrzeja G�rala, w latach osiemdziesi�tych najbardziej romantycznej pary krakowskiej podziemnej "Solidar no�ci".
Pozna� j� kiedy� jako niemowl�.
Teraz wyros�a na pi�kn� pann�, zbyt jednak grzeczn�, zbyt dobrze u�o�on�, �eby mog�a mu si� do czego� przyda�.
Pisa�a nie�le, ale za bardzo poprawnie.
Czu� znu�enie.
Chcia�by ju� zosta� sam.
Mia� jeszcze du�o pracy.
Patrz�c na zmierzch za oknem i krople sp�ywaj�ce po szybach, rozumia�, dlaczego Kuba Mazurek zwleka z wyj�ciem na ulic�, pogr��on� w zimowym deszczu.
Nie wygania� go wi�c.
- Kto powiedzia�, �e to fantazje?
- obruszy� si� Kuba.
- Jak to?
Ty sam.
- Powiedzia�em, �e ta historia jest nie ca�kiem prawdziwa, a nie, �e wyssana z palca.
- Mam rozumie�, �e jest w niej troch� prawdy?
- Nawet nie troch�.
To wszystko rzeczywi�cie istnieje.
- Co?
To mieszkanie?
- Na przyk�ad.
- Ci dilerzy?
-Te�.
- To dlaczego nie napisa�e� o tym po prostu reporta�u?
- spyta� �adny, nareszcie zaciekawiony.
Je�li gdzie� w Krakowie naprawd� istnia�a taka melina, w kt�rej ma�olatki by�y wci�gane w na��g, zmuszane do seksu i handlu narkotykami, m�g� to by� najwa�niejszy temat do jego ksi��ki.
- �artuje pan?
- Kuba Mazurek dopiero teraz popatrzy� mu prosto w oczy.
- Nie jestem samob�jc�.
Nie rozumie pan?
Dobrze rozumia�.
Chcia� tylko wybada�, sk�d ch�opak o tym wie.
Na �puna nie wygl�da�.
A informacje mia� zaskakuj�co dok�adne.