15499
Szczegóły |
Tytuł |
15499 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15499 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15499 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15499 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KATHLEEN E. WOODIWISS
NIEUCHWYTNY PŁOMIEŃ
ROZDZIAŁ I
24 października, 1825 r. Londyn
Cerynise Edlyn Kendall stała przy wysokim oknie w głównym salonie i poprzez łzy
obserwowała z przygnębieniem przechodniów spiesznie podążających aleją przecinającą
Berkeley Square. W popłochu szukali schronienia przed nawałnicą, której rychłe nadejście
zapowiadały gromadzące się chmury. Chłodne podmuchy porywistego wiatru, jaki
towarzyszył groźnie pociemniałemu niebu, figlarnie targały płaszczami i pelerynami,
smagając jednakowo młodych i starych, mężczyzn i kobiety. Przechodnie przytrzymywali na
głowach cylindry i modne czepce z trzepoczącymi na wichrze wiązadłami. Policzki i nosy
ożywiły kolory, a osoby lżej ubrane trzęsły się z zimna. Jedni spieszyli do swoich rodzin i
domów, inni do miejsc, gdzie wiedli samotną egzystencję, choć ci pierwsi szli z radością, a
drudzy zrezygnowani. Ale w tym momencie z pewnością nikt z nich nie myślał o czekających
ich wygodach czy kruchości życia.
Artystycznie ozdobiony figurkami ogromny porcelanowy zegar, stojący na
marmurowym kominku w salonie, cicho wybił godzinę czwartą. Cerynise zacisnęła szczupłe
dłonie i walcząc dzielnie z targającym nią bólem, ukryła je w fałdach sztywnej, czarnej
spódnicy z tafty. Gdy dzwonienie czasomierza ucichło, powstrzymała odruch i nie obejrzała
się przez ramię w oczekiwaniu, które stało się zwyczajem podobnym do rytualnej herbaty,
jaką obie z jej opiekunką, Lydią Winthrop, przez ostatnie pięć lat codziennie wspólnie
wypijały. Nagła śmierć kobiety była dla Cerynise ciosem, z którym dziewczyna nadal nie
potrafiła się uporać. Lydia, jak na osobę bliską siedemdziesiątki, kipiała życiem i energią.
Jeszcze w dniu swojej śmierci tryskała dowcipem i humorem, przy którym zachowanie
ponurego syna jej bratanka podczas wizyty, jaką owego wieczora złożył, tym bardziej
wydawało się oschłe i nieprzyjazne. Lydia umarła, została pogrzebana i najżarliwsze nawet
pragnienie Cerynise, aby to się nie stało, nie mogło zmienić tego faktu. Zaledwie wczoraj
Cerynise stała ze wzrokiem utkwionym w trumnie z mahoniu w czasie odmawiania ostatnich
modlitw za spokój duszy zmarłej. A wydawało się jej - zapewne na skutek skrajnego
wyczerpania - że od chwili, kiedy na spuszczaną do grobu trumnę rzucono garść ziemi, na
znak, że człowiek z prochu powstał i w proch się obróci, upłynęła cała wieczność. Serdeczna i
czuła kobieta, którą Cerynise całym sercem pokochała i która stała się dla niej tylko
opiekunką, ale także powierniczką, najbliższą osobą zastępującą rodziców, oraz najdroższą
przyjaciółką, odeszła na zawsze.
Pomimo wysiłków, jakie Cerynise podejmowała, aby odpędzić smutek, jej delikatne
usta, zakrywające ładne, białe zęby, na nowo zadrżały, a do piwnych oczu okolonych gęstymi
rzęsami ponownie napłynęły łzy. Myślała o tym, że już nigdy nie będą się obie cieszyć
miłymi pogawędkami przy herbacie i placuszkach, a wieczorami przesiadywać przy wesołym,
rozgrzewającym serca ogniu, kiedy to Cerynise zwykła czytać na głos starszej przyjaciółce
swoje ulubione wiersze albo powieści. Salon nigdy nie będzie przesycony dźwiękami
wesołych melodii, które Cerynise śpiewała, przy fortepianowym akompaniamencie Lydii. Nie
będą się już razem przechadzać obok tętniących życiem kramów, dzielić refleksjami podczas
spacerów wzdłuż brzegu Serpentine w Hyde Parku, ani radować wzajemną obecnością w
ciszy i bezruchu leśnej polany. Cerynise straciła na zawsze niestrudzone wsparcie opiekunki,
która wbrew społecznym przeszkodom umacniała młodą dziewczynę w dążeniu do realizacji
jej marzenia o karierze wielkiej malarki. To Lydia organizowała wystawy, na których za
pokaźne kwoty sprzedawano obrazy zamożnym mecenasom, chociaż tożsamość artystki była
anonimowa i zdradzały ją jedynie inicjały: „CK”. Jeszcze teraz, kiedy pod wpływem
wzruszających wspomnień Cerynise na nowo przeszyły fale nie słabnącego bólu, niemal
widziała wysoką, szczupłą, odziano na czarno sylwetkę tuż obok siebie, po prawej stronie
sztalug, gdzie starsza pani zwykle lubiła stawać, aby przyglądać się pracy swojej
podopiecznej. Cerynise niemal słyszała mocny głos Lydii nakazujący jej, aby bez względu na
okoliczności zawsze była szczera z samą sobą.
Rozpacz i samotność wydała się jej nagle nie do zniesienia. Czuła się całkowicie
wyczerpana i pozbawiona sił. Salon przechylił się nienaturalnie i zachwiała się na nogach.
Zamrugała powiekami, aby powstrzymać zawroty głowy. Dla zachowania równowagi
przytrzymała się framugi i przytknęła czoło do chłodnego, ciemnego drewna. Po chwili
uczucie słabości minęło. Od czasu śmierci Lydii prawie nic nie jadła -zdołała przełknąć
zaledwie kilka łyżek bulionu i kawałek suchej grzanki. Niewiele wart był również sen, gdy w
końcu zmorzył ją w jej sypialni na piętrze. Opłakiwała Lydię, choć nie sądziła, aby
rozpamiętywanie mogło przynieść jej ulgę. Wiedziała, że opiekunka nie chciałaby, aby
nadmiernie rozpaczała z powodu jej przedwczesnego odejścia. Starsza pani ofiarowała kiedyś
świat pociechy i współczucia przerażonej dwunastolatce, która dopiero co utraciła rodziców
podczas burzy, gdy olbrzymie drzewo zwaliło się na ich dom. Dziewczyna obwiniała siebie
za to, że nie było jej wtedy na miejscu, aby mogła ich uratować, lecz Lydia, która dorastała w
tej samej okolicy i przyjaźniła się w dzieciństwie z jej babką, delikatnie uzmysłowiła
Cerynise, że i ona by zginęła, gdyby nie przebywała w tym czasie na pensji dla dziewcząt.
Starsza pani przekonywała ją z troską, że bez względu na tragiczne doświadczenia, jakie stają
się udziałem niektórych, życie toczy się dalej. I z pewnością Lydia oczekiwałaby teraz od
wychowanki, żeby o tym pamiętała.
A jednak było to niezwykle trudne. Cerynise jęknęła w duchu. Gdyby w ciągu tych
pięciu lat jej opiekunka chorowała bodaj przez jeden dzień, lub gdyby domownicy otrzymali
jakiekolwiek inne ostrzeżenie, wtedy, być może, wszyscy byliby lepiej na ten moment
przygotowani, choć Cerynise za nic nie życzyłaby staruszce długiej, wycieńczającej choroby.
Nie, skoro nie dało się powstrzymać śmierci, fakt, że Lydia umarła, ciesząc się do momentu
zgonu pozornie dobrym zdrowiem, należało uznać za prawdziwe błogosławieństwo. Nawet
jeśli ta śmierć była ogromnym psychicznym wstrząsem dla młodej kobiety, która kochała
zmarłą za życia, a teraz opłakiwała jej odejście.
Krople deszczu zaczęły bębnić po szybach i spływać w dół coraz żwawszymi
strugami, przywołując myśli Cerynise z powrotem do rzeczywistości. Nadchodziła burza i
ulica była niemal wyludniona. Ostatni przechodnie pospiesznie szukali schronienia przed
nawałnicą. Jeździły tylko powozy, a stangreci garbili się w swoich wytwornych liberiach,
mrużąc oczy przed kroplami wody.
W salonie rozległ się cichy odgłos kroków. Cerynise obejrzała się i napotkała
zaczerwienione oczy służącej, która-podobnie jak inni członkowie domowej służby - szczerze
opłakiwała zgon swojej pani.
- Przepraszam, że przeszkadzam, panno Cerynise - mruknęła pokojówka. -
Zastanawiałam się, czy nie miałaby pani ochoty na herbatę?
Cerynise nie odczuwała głodu, herbata mogła ją jednak rozgrzać po wizycie na
cmentarzu. Przemarzła do szpiku kości z powodu tak nietypowego dla tej pory roku zimna, w
którym upatrywała złowróżbnego zwiastuna nadchodzącej zimy.
- Chętnie się napiję, Bridget, dziękuję. - Przeciągłe artykułowanie słów i nieco
łagodniejsze brzmienie zgłosek było charakterystyczne dla wymowy mieszkańców Karoliny i
pobyt Cerynise w Anglii prawie jej nie zmienił. Wśród obfitości innych nauk, jakie musiała
zgłębiać, nauczyciele pilnie pracowali nad jej poprawną angielską dykcją i etykietą. Cerynise
uważała jednak, że żaden z obecnych pedagogów nie dorównuje rozumem ani wiedzą jej
rozmiłowanym w nauce rodzicom, i znajdowała upodobanie w unicestwianiu ich wysiłków,
niczym lubujące się w dokuczaniu dorosłym nad wiek rozwinięte dziecko. I chociaż, jeśli
była w nastroju, potrafiła się posługiwać sztucznie dystyngowanym językiem, który zwiódłby
najbardziej wyczulone ucho, uparcie odmawiała stania się cudzoziemką w swoim ojczystym
kraju, ponieważ jeszcze przed opuszczeniem Karoliny powzięła decyzję, że kiedyś tam
powróci.
Służąca dygnęła i pospiesznie odeszła, zadowolona, że ma jakieś zajęcie w tym
ponurym od kilku dni domu, w którym panowała grobowa cisza, jak gdyby i jego mury
opłakiwały śmierć swojej pani. Chwilami Bridget wyobrażała sobie, że niemal słyszy
zdumiewająco mocny głos, który przez kilka lat wnosił w jej życie otuchę i serdeczność.
Wkrótce do salonu wtoczono wózek ze srebrnym kompletem do herbaty i miśnieńską
porcelaną. Dymiącej herbacie towarzyszył talerz placuszków przybranych śmietankowym
masłem oraz kryształowe naczynie z konfiturą truskawkową dla pobudzenia smaku.
Cerynise, odchodząc od okna, westchnęła ze smutkiem i zajęła miejsce na jednej ze
stojących naprzeciwko siebie kozetek przy kominku. Bridget przysunęła wózek bliżej i
ponownie składając grzeczny ukłon, oddaliła się. Cerynise drżały dłonie, gdy uniosła dzbanek
z herbatą, napełniła filiżankę, dodała śmietankę i cukier- był to niewielki wkład, jaki przejęła
z angielskiego zwyczaju, ale sprawiał jej wyjątkową przyjemność. Zastanawiała się, czy nie
skosztować placuszka, ale kiedy położyła jeden na talerzu, straciła nagle ochotę do jedzenia.
Pomiędzy decyzją a jej realizacją rozwarła się otchłań, której Cerynise najwyraźniej nie była
w stanie przeskoczyć.
Zjem później, obiecała sobie i wzdrygając się z niesmakiem, odsunęła talerz na bok.
Podniosła filiżankę do ust i upiła łyk herbaty, licząc na to, że ukoi ona zarówno jej żołądek,
jak i skołatane nerwy. Po chwili znowu znalazła się przy oknie i sącząc napój, wyglądała na
elegancką dzielnicę Mayfair, gdzie mieszkała. Ogrom poczucia straty, a także świadomość
bezkresnego świata poza zasięgiem wzroku wprawiły ją w refleksyjny nastrój. Zastanawiała
się, jak najmądrzej powinna postąpić w nowych okolicznościach, teraz, kiedy pomimo
zaledwie siedemnastu lat, znowu stała się osobą samotną.
Zamknęła oczy pod wpływem tępego bólu, który od chwili powrotu do domu
rozsadzał jej głowę, spowodowany niewątpliwie napięciem i bezsennością. Pulsował w
skroniach, nasilał się i był tak intensywny, że każda wsuwka we włosach zdawała się
potęgować jej fizyczny dyskomfort. Cerynise odstawiła filiżankę i zaczęła wyszukiwać
dokuczliwe spinki, uwalniając je z zawile skręconego węzła na czubku głowy, a potem
wsunęła palce we włosy. Po chwili gęste, miękkie pukle opadły luźno na ramiona i wzdłuż
pleców. Męczarnie jednak trwały nadal, z nieubłaganą zawziętością przeszywając bólem jej
umysł, i Cerynise była zmuszona szukać innej formy ulgi. Zaczęła masować głowę, nie
zważając na to, że mierzwi ozdabiającą jej twarz płową grzywkę przeplecioną jasnymi
pasmami, ani że znajduje się w salonie, gdzie staranny wygląd był zawsze regułą. W domu
przebywali tylko służący. Syn bratanka Lydii, choć miał skłonność do składania wizyt o
rozmaitych i dość osobliwych porach, nie uznał za stosowne przybyć na pogrzeb. Co prawda,
podczas ostatnich odwiedzin tak zezłościł się na starszą panią, że wrzeszczał na nią i
oświadczył, iż nie zjawi się przez najbliższe dwa tygodnie. A miało to miejsce zaledwie trzy
dni temu.
Pulsujący ból głowy zelżał, stał się bardziej znośny i Cerynise mogła zastanowić się
nad własną przyszłością. Zaczęła niespokojnie krążyć po salonie, usiłując spojrzeć na swoje
życie z właściwej perspektywy. Pozostał jej tylko jeden krewny -stryj, który mieszkał w
Charlestonie. Nigdy się nie ożenił, ponieważ ponad małżeństwo i rodzinę przedkładał książki
oraz zgłębianie wiedzy. Pomimo to Cerynise nie wątpiła, że przyjmie ją z otwartymi
ramionami. Przed jej wyjazdem zapewniał, że gdyby tylko potrafił przekazać jej to wszystko,
o czym młoda panna powinna wiedzieć, nigdy nie zgodziłby się na rozłąkę z nią. Po głębokim
namyśle i rozważeniu wszystkich korzyści, jakie mogła wynieść z przebywania z
doświadczoną kobietą, przychylnie ustosunkował się do sugestii Lydii. Ze łzami w oczach
namówił bratanicę do wyjazdu do Anglii, gdzie miała studiować sztukę i języki, i uczyć się
tego wszystkiego, z czym elegancka dama powinna być obeznana, aby potem wrócić do
domu, niczym oszlifowany klejnot. Sterling Kendall, pomimo dzielącej ich odległości, był jej
jedyną pewną przystanią.
Dobrze przynajmniej, że Cerynise przez jakiś czas nie musiała się martwić o
pieniądze. Pomyślała o tym nie bez ulgi. Gotówka uzyskana ze sprzedaży obrazów
zapewniała jej w miarę dostatnie życie i dawała czas na tworzenie nowych płócien. W
Charlestonie mieszkała zamożna grupa plantatorów i handlowców, wśród których nie
brakowało kolekcjonerów sztuki. Co prawda, nie gwarantowało to jeszcze, że prace zupełnie
nie znanej malarki, która na dodatek była bardzo młodą kobietą, zostaną entuzjastycznie
przyjęte. Rozsądek nakazywał Cerynise, by znalazła kogoś, kto zechciałby ją reprezentować i
sprzedawać jej płótna, nie zdradzając przy tym jej tożsamości; tylko takie rozwiązanie
stwarzało szansę na odniesienie sukcesu. Biorąc pod uwagę swój dotychczasowy kapitał, nie
obawiała się trudności ze znalezieniem pośrednika handlującego dziełami sztuki, który by się
podjął wykonania tego rodzaju usługi.
Przystanęła gwałtownie, zdumiona widokiem własnego odbicia w wiszącym w holu
podłużnym lustrze w złoconych ramach. Jej niestaranny wygląd z pewnością był nie na
miejscu w salonie, ale najbardziej zdumiał ją fakt, że z powodu włosów, które spływały
długimi pasmami na ramiona i plecy, przypomina rozczochraną Cygankę, chociaż Cygankę
dobrze ubraną.
Przechylając na bok głowę, krytycznie oceniła swoje odbicie, starając się zachować
obiektywizm. Zastanawiała się, czy stryj po tak długiej nieobecności dostrzeże w niej duże
zmiany. Gdy odprowadzał ją na statek, była chudą dziewczynką, boleśnie świadomą swojego
wzrostu. Teraz stała się w pełni dojrzałą kobietą. I chociaż nadal była szczupła i o kilka
centymetrów wyższa od swoich rówieśniczek, to miała na tyle ponętne kształty, że często
ciągnęła za nią grupa adoratorów, którzy zwykli nagabywać Lydię o trasy i o godziny jej
przechadzek.
Brak apetytu w ostatnich dniach spowodował, że jej piwne oczy okolone gęstymi
rzęsami wydawały się nienaturalnie duże pod szerokimi brwiami, które wyginały się w górę,
tworząc jasnobrązowe łuki. Wysokie kości policzkowe były jakby nieco bardziej wydatne niż
zazwyczaj, a poniżej nich tworzyły się małe wgłębienia. Nos miała prosty, wąski, widziany z
miejsca, w którym stała, wyglądał ładnie, lecz miękkie usta krzywiące się do niej z lustra
straciły prawie całą barwę.
Cała była w czerni z wyjątkiem zwiewnych, delikatnych białych koronek,
stanowiących wykończenie wysokiej, plecionej kryzy wokół szyi, a także mankietów wokół
nadgarstków. Modny żakiet z czarnego aksamitu, ozdobiony na piersi czarnym galonem w
wojskowym stylu, kończył się tuż pod piersiami. Bufiaste na ramionach rękawy niżej były
mocno dopasowane i wykończone czarnym galonem oraz tą samą kosztowną białą koronką.
Spódnica, ozdobiona u dołu festonem z plecionki, była, zgodnie z obowiązującą modą, na tyle
krótka, by odsłaniać odziane w pończochy kostki oraz pantofle na płaskich obcasach.
Gdy oględziny dobiegły końca, przez usta Cerynise przemknął cień uśmiechu. Lydia z
pewnością nie skarciłaby jej ani za moment utraty samokontroli, ani za rozpuszczenie włosów
w salonie. Starsza pani - dama w każdym calu - była osobą niezwykle mądrą. Wiedziała,
kiedy należy przestrzegać nakazów dobrego wychowania, a kiedy je lekceważyć przez
wzgląd na zdrowy rozsądek, a także zwykłą uczciwość wobec siebie samej. Cerynise z
pewnością nie zdołałaby posiąść całej mądrości, jaką opiekunka wpajała jej przez lata w
formie pożytecznych rad, gdyby nie pozwoliła, aby cenne ziarno logiki mocno się w niej
zakorzeniło.
Turkot dorożki, która zatrzymała się przed rezydencją Winthropów, zastąpiło głośne
dudnienie kołatki do drzwi frontowych. Natarczywe stukanie zdawało się rozbrzmiewać
echem po całym domu, gdy lokaj przemierzał hol typowym dla siebie, niespiesznym krokiem.
Cerynise naprędce zebrała włosy do tyłu, doprowadzając je do względnego ładu, i umocniła
węzeł mi karku wsuwkami. Z pewnością prawdziwa dama nie powinna iść do gości z
rozwianymi włosami.
W holu rozległy się hałaśliwe okrzyki, często przerywane kobiecymi chichotami, które
dowodziły braku ogłady nowo przybyłych. Zanim Cerynise zdołała zasięgnąć informacji na
lemat gości, dwaj mężczyźni wtargnęli do salonu poprzez zwieńczone łukowatym
sklepieniem drzwi, a za nimi z udręczoną miną podążał stary lokaj - wyraźnie zatrwożony ich
bezczelnością.
- Ogromnie przepraszam, panienko - powiedział Jasper z zatroskanym wyrazem
twarzy. - Zapowiedziałbym przybycie pana Winthropa i pana Rudda, gdyby mi dali szansę.
- Nic się nie stało, Jasperze. Wszystko w porządku - zapewniła Cerynise. Zrobiła kilka
kroków w stronę gości z dobrze udawanym spokojem, starając się ukryć drżące dłonie w
fałdach spódnicy. Znała syna bratanka Lydii lepiej, niżby sobie tego życzyła, chociaż Alistair
Winthrop podczas każdej wizyty domagał się rozmowy jedynie z jej opiekunką. Ten wysoki i
chudy mężczyzna poruszał się wyjątkowo niezdarnie i sztywno. Czarne włosy nosił gładko
zaczesane do tyłu, a bokobrody jeszcze bardziej podkreślały jego mizerne rysy. Cienki nos z
profilu zdawał się zlewać z resztą twarzy i zaledwie centymetr lub dwa wystawał powyżej
ostro sterczącej brody. Alistair Winthrop w żadnym wypadku nie mógł uchodzić za
przystojnego mężczyznę, nie ulegało jednak wątpliwości, że wydaje na siebie sporo
pieniędzy, gdyż jego krzykliwy strój świadczył o całkowitym braku rozsądku.
Drugi osobnik, niejaki Howard Rudd, dorównywał mu wzrostem, lecz miał niezwykle
wydatny brzuch. Można było odnieść wrażenie, że chodząc, toruje sobie nim drogę.
Bulwiasty nos był pociemniały od popękanych naczynek krwionośnych, a na lewym policzku
widniało purpurowe znamię. Chociaż Cerynise nie widziała adwokata od dwóch, a może
nawet od trzech lat, mgliście przypominała sobie, że czekając na rozmowę z Lydią w jej
prywatnych pokojach, zwykł dotykać każdego cennego bibelotu, jaki znalazł się w zasięgu
jego ręki. Błysk w jego oczach podczas tamtych wizyt, który dobitnie dowodził chciwości,
często był powodem jej obawy, czy prawnik nie ukradnie jakiegoś wartościowego
przedmiotu. Cerynise nie mogła pojąć, dlaczego Lydia, po tak długim okresie
nieutrzymywania kontaktów z adwokatem, do końca swoich dni darzyła go zaufaniem, choć
sądząc po wyziewach, jakie spowijały go zarówno przed laty, jak i teraz, nie ulegało
wątpliwości, że nie stroni on od mocnych trunków.
- Pan Winthrop jest zawsze tutaj mile widziany, Jasperze -oświadczyła Cerynise
poważnym tonem, zwracając się do lokaja. Lydia zawsze starała się przyjmować syna
swojego bratanka z uprzejmą obojętnością- nawet jeśli przybywał w porze obiadu albo gdy w
domu odbywało się przyjęcie. Starsza pani oczekiwałaby teraz tego samego od swojej
podopiecznej. - A także, oczywiście, pan Rudd...
Chrapliwy, szyderczy śmiech przerwał jej wypowiedź i Cerynise podniosła wzrok na
Alistaira, nieco zaskoczona tak grubiańskim zachowaniem. Jego osobliwy sposób poruszania
się zawsze ją zdumiewał i zastanawiała się nieraz, czy przypadkiem nie cierpi on na
sztywnienie stawów w kończynach. Teraz też dostrzegła jego nieskoordynowane ruchy, gdy z
błyszczącymi wrogo oczyma chwiejnym krokiem zmierzał w jej stronę.
- Jest pani szalenie łaskawa, panno Kendall - zadrwił. Jego szerokie usta sprawiały
wrażenie, że są równie trudne do okiełznania jak ciało. - To bardzo miło z pani strony.
Cerynise usiłowała wziąć się w garść w oczekiwaniu na dalsze słowa, gdyż
przeczuwała, że nie będą miłe. Chociaż jej dotychczasowe kontakty z tym człowiekiem
ograniczały się do przypadkowych spotkań w pokoju lub w korytarzu, zdołała sobie wyrobić
opinię o Alistairze Winthropie, która nie była dla niego zbyt pochlebna. Na każdym kroku
udowadniał swoim zachowaniem, że jest zarozumiałym fanfaronem, a jedynym powodem do
zadzierania nosa było pokrewieństwo z niezwykle zamożną kobietą. Cerynise często
podejrzewała, że jest zwykłym darmozjadem, tym bardziej że nigdy nie okazał swojej ciotce
najmniejszego szacunku. I chociaż Lydia nigdy nie wyjawiała powodu jego wizyt, Alistair
zwykle wychodził od niej, przeliczając swoje nowe aktywa, albo wypadał z domu
poirytowany - jak miało to miejsce podczas ostatniej wizyty - przeklinając jej „chorobliwe
skąpstwo”. Owe obraźliwe epitety spotęgowały odrazę Cerynise do tego mężczyzny. Uczucie
to było tak silne, że obecne spotkanie było sprawdzianem jej zdolności aktorskich, a także
umiejętności zachowania w jego obecności uprzejmej postawy.
Alistair, zmierzając w jej stronę, skinął na adwokata bladą, owłosioną ręką.
- Powiedz jej!
Howard Rudd otarł wierzchem dłoni wiecznie oślinione usta i wystąpił naprzód. Nim
zdołał jednak cokolwiek powiedzieć, do salonu gwałtownie wtargnęła wyzywająco ubrana
kobieta, która ciągnęła za sobą szal z boa w niezwykle jaskrawym kolorze. Jej biust i biodra
były mocno wyeksponowane: biust za sprawą głęboko wyciętego dekoltu, biodra z powodu
zbyt obcisłej sukni. Włosy, wysoko spiętrzone na czubku głowy, tworzyły masę jasnozłotych
loków o niespotykanym w naturze odcieniu. Czarna kreska podkreślała jej brązowe oczy,
zalotny pieprzyk zdobił prawy policzek tuż powyżej grubego pokładu różu, który, jak
Cerynise podejrzewała, szpecił czerwoną plamą biel kołnierzyka koszuli Alistaira.
Kobieta przymilnie łasiła się do swojego towarzysza i chichotała nerwowo.
- Och, Al, proszę cię, nie bądź dla mnie niedobry i nie każ mi dłużej czekać w holu -
powiedziała jękliwym tonem. Przesadnie wydęła usta, zatrzepotała rzęsami i pieszczotliwie
pogłaskała chudego mężczyznę po kamizelce. - Nigdy nie byłam w tak dużym domu jak ten,
ale znam się na dobrych manierach. I Niczego służący dotychczas nie zaproponowali mi
krzesła ani herbaty? Czy nie mogłabym zostać tutaj z tobą, proszę? Po prostu nie zniosę
dłużej samotności w tamtym ogromnym holu. I dostaję gęsiej skórki na myśl, że być może
twoja biedna ciotka zemdlała tam albo umarła.
- Zgoda, Sybil! - warknął Alistair z rozdrażnieniem, odpychając od siebie jej rękę. -
Pamiętaj jednak, żebyś siedziała cicho, rozumiesz? Mam dosyć twojego miauczenia.
- Dobrze, Al - przyrzekła kobieta, wydając z siebie kolejny nerwowy chichot.
Jasper prychnął pogardliwie, odrywając spojrzenie od osoby, której wygląd i
zachowanie uwłaczały poczuciu moralności, i wyniośle zadarł do góry swój haczykowaty
nos. Alistair posłał mu groźne spojrzenie, ale służący zignorował go i skierował pytanie do
podopiecznej swojej zmarłej pani:
- Przepraszam, panienko, czy mam zostać?
- Wynoś się! - warknął Alistair, odprawiając lokaja gestem dłoni. - To nie twoja
sprawa!
Jasper nawet nie drgnął, dopóki Cerynise nie zezwoliła mu ruchem głowy na odejście.
Dopiero wtedy wycofał się w głąb domu.
Alistair patrzył z wściekłością za oddalającym się służącym, jak gdyby odczuwał
przemożną pokusę zbesztania go za opór. Najwidoczniej postanowił jednak zlekceważyć
incydent i skupić uwagę na ważniejszych sprawach. Ponownie zwrócił się do prawnika:
- Mów, Rudd.
Adwokat wyprostował się, przybrał sztywną pozę i przechwytując spojrzenie
Cerynise, powiedział z zatroskaniem, najwidoczniej pragnąc podkreślić powagę chwili:
- Panno Kendall, zapewne jest pani świadoma, że przez wiele lat miałem zaszczyt
pełnić funkcję adwokata pani Winthrop. Spisałem jej ostatnią wolę. I przyniosłem jej
testament ze sobą.
Wydobył plik pergaminów z kieszeni surduta i ceremonialnie złamał pieczęć.
Cerynise śledziła jego poczynania z czujnością, jaką człowiek zachowuje na widok węża,
który jest gotów w każdej chwili ukąsić. Choć trudno jej było zrozumieć, dla-czego Lydia
nadal pokładała zaufanie w Howardzie Ruddzie, to był tutaj i wszystko wskazywało na to, że
faktycznie jest w posiadaniu prawomocnych dokumentów. Zmrożona, powoli opadła na
najbliżej stojący fotel.
- Czy zamierza pan teraz odczytać wolę pani Winthrop?
- To należy do moich obowiązków - odparł Howard. - Oto i dokument. - Spojrzał w
kierunku Alistaira, jak gdyby czekał na jego przyzwolenie.
- No, dalej z tym - burknął Alistair, z grymasem rozszerzając poły palta i sadowiąc się
w olbrzymim fotelu po drugiej stronie stołu, naprzeciwko Cerynise. Posłał jej uśmiech
świadczący o zadowoleniu z siebie i zaczął się bawić jedną z figurek z miśnieńskiej
porcelany.
Sybil nie była zachwycona uwagą, jaką jej kochanek poświęca młodej damie, i szybko
umieściła swój obszerny zadek na drewnianym oparciu jego fotela. Rzucając lodowate
spojrzenia siedzącej naprzeciwko dziewczynie, otoczyła zaborczo ręką kościste ramiona
mężczyzny. Zapomniał ją uprzedzić, że podopieczna ciotki jest niezwykle ponętną osóbką.
Sybil dobrze też pamiętała jego opór, gdy zaproponowała, że będzie mu towarzyszyć. Owe
zagorzałe protesty utwierdziły ją w przekonaniu, że chciał się jej pozbyć. Widocznie miał
inne plany wobec tej kobiety i zamierzał I nią robić to, co zwykle robił z Sybil w zaciszu
swojego mieszkania... i w swoim łóżku.
Howard Rudd odchrząknął, odczuwając okrutną potrzebę naoliwienia trunkiem strun
głosowych. Wiedział jednak, że Alistair nie zgodzi się na ani jeden łyk, dopóki sprawa nie
zostanie załatwiona.
Rozwinął pergaminy ozdobione pieczęciami i przebiegł je wzrokiem.
- Na początku umieszczone są zlecenia dotyczące drobnych kwot. Są to niewielkie
sumy, jakie mają zostać przekazane temu i owemu, przeważnie służącym i dalekim krewnym;
nic ważnego. Naprawdę doniosły zapis dotyczy całej posiadłości pani Winthrop, łącznie z jej
domem i jego pełnym wyposażeniem. Na mocy niniejszego dokumentu zmarła zostawiła
swoją posiadłość, razem ze wszystkimi innymi aktywami, swojemu jedynemu najbliższemu
krewnemu, synowi bratanka, panu Alistairowi Wakefieldowi Winthropowi, który natychmiast
zyskuje prawo do dysponowania wyżej wymienionym majątkiem.
- Natychmiast?- Cerynise zaparło dech. Nigdy nie było powodu, ażeby rozmawiać o
tego typu sprawach z opiekunką. Dziewczyna jednak zawsze odnosiła wrażenie, że Lydia
serdecznie się o nią troszczy i zostawi jej czas, aby mogła spokojnie przenieść się do innego
mieszkania lub kraju, nim dom zostanie przekazany nowemu właścicielowi. Cerynise nie była
spokrewniona ze zmarłą i liczyła jedynie na zwykłą uprzejmość z jej strony, na nic więcej.
Szczerze mówiąc, nie przypuszczała, że starsza pani okaże się tak nieczuła i niefrasobliwa
wobec swojej podopiecznej, by przeoczyć potrzebę umieszczenia w swojej ostatniej woli tego
typu klauzuli.
- Czy pozwoli pan, że obejrzę testament? - spytała, zła na siebie z powodu lekkiego
drżenia głosu. Podniosła się z miejsca i wyciągnęła rękę w oczekiwaniu na dokument.
Rudd zawahał się i spojrzał pytająco na Alistaira. Niedbałe skinienie głową Winthropa
upoważniło go do przekazania testamentu dziewczynie. Chociaż Cerynise nie była ekspertem
w dziedzinie prawa spadkowego, uważnie przejrzała zapisane kartki. Testament wyglądał na
prawdziwy. Nie było żadnej wątpliwości, że autentyczność każdej strony tekstu potwierdzają
inicjały Lydii, a na samym końcu widnieje jej elegancki podpis.
W trakcie przeglądania dokumentu Cerynise wyczuwała mgliście, że prawnik wije się
z niepokoju. Wreszcie stracił cierpliwość i wyciągnął rękę z zamiarem odebrania go Cerynise,
co skłoniło ją do szybszego przerzucenia wzrokiem zapisanego na dole tekstu. Dopiero wtedy
jej oczy napotkały datę widniejącą obok podpisu Lydii. Zaskoczona podniosła na mężczyznę
wzrok.
- Ależ ten testament został napisany przed sześcioma laty.
- To prawda - przyznał Rudd. Odebrał jej papiery i zwinął je w rulon. - Nie ma w tym
nic osobliwego. Mnóstwo ludzi odczuwa chęć uregulowania spraw doczesnych na długo
przed pojawieniem się rzeczywistej potrzeby. To bardzo rozsądnie z ich strony.
- Ale dokument ten został sporządzony, gdy jeszcze żyli moi rodzice - zanim Lydia się
mną zaopiekowała. W nowych okolicznościach powinna zmienić swoją ostatnią wolę...
- I ciebie w niej umieścić? - przerwał zgryźliwie Alistair. Prychnął ze złością i
dźwignął się z fotela, o mało nie zrzucając przy tym na podłogę Sybil. A potem zaczął się
miotać po przestronnym pokoju, niczym zwierzę w poszukiwaniu łupu. Dotykał każdego
mebla, każdej cennej ozdóbki, a nawet draperii z ciężkiego adamaszku, jak gdyby nie mógł
się oprzeć potrzebie naznaczenia każdego przedmiotu jako swojej własności. - Właśnie to
miałaś na myśli, prawda, panno Kendall? Uważasz, że moja ciotka powinna ci coś zostawić.
Choć antypatia do tego mężczyzny potęgowała się w niej niczym narastający w gardle
gorzki smak żółci, Cerynise zmusiła się, ażeby odpowiedzieć mu ze spokojem. Z rozwagą
dobierała słowa:
- Uważam, że pańska ciotka była bardzo systematyczna w interesach i miała
pedantyczną naturę. Dlatego jestem święcie przekonana, że napisałaby nowy testament,
gdyby sytuacja w jej otoczeniu w sposób znaczący się zmieniła. I przynajmniej dałaby mi
czas na przygotowanie do podróży, nim przekazałaby wszystko panu na własność.
- No cóż, ale nie zrobiła tego! - oświadczył gwałtownie Alistair, rzucając gniewnie
głową. - Wystarczająco wiele dała ci za życia! I, do diabła! Doskonale zdawała sobie z tego
sprawę! Pozwoliła, abyś mieszkała tu przez te wszystkie lata, spełniała każdą twoją
zachciankę, ubierała cię w najlepszych sklepach i wydawała wielkie pieniądze, ażeby
urządzać te absurdalne wystawy twoich obrazów... Powinnaś na kolanach dziękować niebu za
hojność mojej ciotki, zamiast skamleć, że nie dała ci więcej czasu na trwonienie mojej
spuścizny.
Cerynise odebrało mowę, gdy usłyszała te straszliwie obraźliwe słowa.
- Nie spodziewałam się nigdy, że będę dziedziczką części jej fortuny, panie Winthrop
- rzuciła szorstkim tonem. - Dziwi tylko fakt, że pańska ciotka nie umieściła o mnie żadnej
wzmianki, choć wciąż jestem niepełnoletnia. A ona była moją prawną opiekunką, zapomniał
pan? Alistair uśmiechnął się z przymusem.
- Być może droga cioteczka sądziła, że pozbędzie się ciebie na długo przed swoją
śmiercią. Prawdopodobnie zamierzała cię wydać za jakiegoś majętnego dżentelmena i kogo
innego obarczyć odpowiedzialnością za twój los. Znając jej wigor, jestem pewien, że nie
spodziewała się tak rychłej śmierci.
Za jedwabistymi czarnymi rzęsami w piwnych oczach płonął ogień.
- Gdyby znał pan swoją ciotkę, panie Winthrop - wycedziła Cerynise przez zęby -
zrozumiałby pan, że Lydia szczerze troszczyła się o ludzi i nigdy by ich tak bezceremonialnie
nie odtrąciła.
- Nieważne, co ty o tym sądzisz - warknął Alistair, mocniej zaciskając palce na
delikatnej porcelanowej figurce, przedstawiającej pasterkę. Cerynise nie zdziwiłaby się,
gdyby kruchy przedmiot rozpadł się na kawałki w jego dłoni, kiedy gestykulował nim dla
podkreślenia swoich racji.
- Tylko testament się liczy! A słyszałaś, jakie są jego rozporządzenia. Teraz ja jestem
tu panem i ja ustanawiam w tym domu prawa!
Sybil zachichotała z podniecenia i zachwycona entuzjastycznie klasnęła w dłonie,
niczym dziecko oczarowane przedstawieniem teatrzyku kukiełkowego.
- Dobrze powiedziałeś, Al! Zbyt duże miała o sobie mniemanie!
- Z pewnością panna Kendall uważa siebie za wielką damę -szydził Alistair. Odstawił
figurkę pasterki i podszedł do Cerynise z płonącymi oczyma.
Cerynise instynktownie się cofnęła. Nie znała na tyle dobrze tego człowieka, ażeby
przewidzieć, do czego jest zdolny w chwili gniewu. Była jednak pewna, że nie jest
dżentelmenem i wzburzony może zachować się brutalnie. Ku przerażeniu dziewczyny, na jej
drodze znalazła się kozetka i Cerynise musiała stanąć przed nim twarzą w twarz, gdy z dziko
błyszczącymi oczami uśmiechał się do niej ironicznie. Dostrzegając jej lęk, Alistair poczuł
przypływ siły.
- Panna Kendall jednak ponownie się myli - stwierdził niemal łagodnym tonem. - Jest
nikim; to tylko mała żebraczka, która przez te wszystkie lata była rozpieszczana przez moją
ciotkę i która naciągała starą kobietę na wszystko, w tym również na suknię, jaką ma na
sobie.
Wyciągnął rękę, chwycił białą koronkę, zdobiącą wysoką kryzę, i szarpnął.
Oszołomiona Cerynise wydała z siebie jęk przerażenia, gdy oderwał ozdobę od sukni.
- Proszę trzymać ręce z dala ode mnie! - krzyknęła. Wściekłość dodała jej odwagi i z
całej siły odepchnęła od siebie jego dłoń. - Być może ten dom stał się pana własnością, ale z
pewnością nie ja!
Usta Alistaira pożądliwie wygięły się w górę, a jego ciemne oczy prześlizgnęły się
lubieżnie po jej biuście. Musiał przyznać, że dziewczyna wygląda bardzo ponętnie.
Marnotrawstwem byłoby zrezygnowanie z zabawienia się z nią.
- To się może zmienić, śliczna dziewuszko.
- Al? - Sybil, wyczuwając jego lubieżne wizje, wzmogła czujność. Pomysł dzielenia
się Alistairem z tą młodą dziewuchą, przy której czuła się jak pękata ropucha, był nie do
przyjęcia. Poza tym zawsze istniało ryzyko, że Alistair bardziej zasmakuje w świeższym
smakołyku niż w kąsku, który już mu się opatrzył. Sybil nie chodziło o tę małą rozpustnicę.
Interesował ją przede wszystkim odziedziczony przez Alistaira majątek. Kilkoma susami
pokonała pokój i wdarła się pomiędzy tych dwoje, którzy stali przed sobą twarzą w twarz i z
wściekłością mierzyli się spojrzeniami. Otarła się o Alistaira, napierając na niego obfitymi
kształtami.
- Nie zawracaj sobie głowy tą chudą tyką, kochanie - za-gruchała, rozchylając kusząco
karminowe usta. - Sybil jest tutaj i z największą ochotą cię uszczęśliwi.
Alistair zarechotał, jednocześnie zastanawiając się, jak odpłacić Cerynise za jej jawną
niechęć. Objął ramieniem swoją kochankę i spojrzał w jej mocno umalowane oczy.
- Nie chciałabyś mieć kilku nowych szmatek, Sybil? Jej pisk zachwytu był
wystarczającą odpowiedzią.
- Och, Al, czy zamierzasz mi kupić nowe suknie? Niedbale wzruszył kościstymi
ramionami, które niezdarnie
uniosły się w górę.
- Po co miałbym ci cokolwiek kupować, skoro na górze, w pokojach lady Cerynise,
czeka na ciebie pełna szafa?
Twarz Sybil skurczyła się pod wpływem rozczarowania.
- Ależ Al! Nie nosimy ubrań w tych samych rozmiarach -zaoponowała. Nie mogła
otwarcie przyznać, że niemal wszystko, pomijając wzrost, musiało być na nią za ciasne. - Jest
znacznie ode mnie wyższa.
- Zajrzyj do jej pokoju na górze i sprawdź, co będzie na ciebie pasować - nalegał
Alistair. - Zważywszy na to, ile pieniędzy moja ciotka wydawała na tę dzierlatkę, z pewnością
znajdzie się coś w jej pokojach, w czym będziesz mogła chodzić. No idź już!
Uznając słuszność jego rozumowania, Sybil z piskiem radości wymknęła się z salonu.
Stukanie jej wysokich obcasów na schodach odbijało się echem po całym domu, dopóki nie
przerwało go radosne skrzypienie otwieranych i zamykanych drzwi.
Alistair cieszył się ze swojej pomysłowości. Wyraźnie można to było po nim poznać,
gdy zmierzył wzrokiem Cerynise.
- Przypuszczam, że Sybil już znalazła twój pokój, moja pani.
Cerynise posłała mu chłodny i pogardliwy uśmiech.
- Kiedy Sybil zakończy inspekcję, czy będzie mi wolno spakować rzeczy i odejść?
Jestem pewna, że zdołam znaleźć pokój w gospodzie, dopóki nie załatwię formalności
związanych z wyjazdem do Karoliny.
- Nie masz tutaj żadnych swoich rzeczy! - stwierdził Alistair drwiącym tonem. -
Wszystko w tym domu należy do mnie!
- Jestem innego zdania- odparła sztywno Cerynise, zadzierając do góry brodę w
narastającym uporze. Choć wiodła bezpieczne życie pod opieką Lydii, miała pewne
doświadczenie w postępowaniu z podłymi typami. Jej ojciec był dyrektorem szkoły i kiedy
czasami siedziała na jego lekcjach, miała do czynienia z wyrostkami, którzy sądzili, że mogą
tyranizować młodszych od siebie, mniejszych i słabszych. W większości byli to młodzieńcy
zepsuci przez swoich wpływowych rodziców i mieli zwyczaj płatania nikczemnych,
złośliwych figli. Alistair Winthrop zdecydowanie zaliczał się do ich grona.
- Moje obrazy z pewnością należą do mnie, a także pieniądze, jakie zarobiłam na ich
sprzedaży.
Do rozmowy wtrącił się Rudd i pewnym tonem prawnika zaczął wyliczać argumenty
przemawiające na korzyść jego klienta:
- Malując, korzystała pani z materiałów zakupionych przez panią Winthrop, młoda
damo. Ona też zatrudniła nauczyciela, który nauczył panią wszystkich arkanów tej sztuki, i z
pewnością zapłaciła za tę usługę ciężkie pieniądze. Krótko mówiąc: mieszkała pani pod
dachem swojej prawnej opiekunki i nie osiągnęła jeszcze pani pełnoletności. To ona
organizowała wystawy pani obrazów, targowała się o najlepszą cenę i umieściła w banku
uzyskane ze sprzedaży kwoty. Płótna nie były nawet przez panią podpisane, widniały na nich
tylko inicjały CK. Wiem o tym, bo wystawcy nie chcieli ujawniać tożsamości artysty,
informowali jedynie, że jego reprezentantem jest pani Winthrop. - Umilkł, aby otrzeć
błyszczące od potu czoło, nim przystąpił do wysuwania kolejnych argumentów:
- W ten sposób aktualnym właścicielem obrazów, podobnie jak i uzyskanych z ich
sprzedaży pieniędzy, jest wyłącznie pan Winthrop.
Cerynise zarumieniła się, odczuwając coraz silniejsze wzburzenie. Prawnik miał
niemal we wszystkim rację, z jednym wyjątkiem. To jej talent umożliwiał ukazanie
realistycznych scen za pomocą kolorowych farb, czyli ludzi zajmujących się swoimi
codziennymi sprawami, widoków morza, pejzaży i wnętrz. Farby olejne i płótna pozostawały
towarami jedynie do momentu przetworzenia ich przez artystę. Lydia zdawała sobie sprawę z
tego, że żaden zamożny mecenas sztuki nie potraktuje poważnie pracy niepełnoletniej
dziewczyny i dlatego nalegała, ażeby tożsamość Cerynise pozostała tajemnicą.
- Lydia jedynie przechowywała dla mnie te pieniądze -oświadczyła zapalczywie
Cerynise, lecz nawet w jej własnych uszach argument ten zabrzmiał nieprzekonywająco. - Nie
było powodu, aby otwierać oddzielne konto. Jeśli mam wrócić do Charlestonu, będę
potrzebowała tych środków, by zakupić bilet na najbliższy statek.
- Oddzielne konto nie zmieniłoby sytuacji - uciął Alistair. -Moja ciotka była twoją
opiekunką. Wszystko, co posiadasz, należało do niej... - Zaśmiał się sarkastycznie. - A teraz
należy do mnie.
- Och, spójrz tylko na to! - Sybil wbiegła do salonu, piszcząc z zachwytu. Była otulona
wieczorową peleryną z różowego, ciężkiego jedwabiu, bogato zdobionego pąkami róż wokół
brzegów głębokiego kaptura i wzdłuż rozcięcia z przodu. - Czyż nie jest piękna? - I dla
zademonstrowania swojego nowego nabytku, okręciła się wokół własnej osi pomimo obawy,
że potknie się o połę nakrycia. Żałowała tylko, że nie pasuje na nią suknia od kompletu.
- Cały pokój zawalony jest różnymi pięknymi rzeczami! Nigdy nie widziałam tak
kosztownej odzieży! Czepce! Pantofelki! Mnóstwo sukien! Śliczna koronkowa bielizna! -
Pyszniąc się przed Cerynise, zaszczebiotała do niej ze śmiechem przez ramię:
- Jak wyglądam w mojej nowej pelerynie?
Cerynise nie zdołała się powstrzymać od udzielenia tej niewychowanej i zuchwałej
dziewczynie rady:
- Proponuję, żeby po zdjęciu z siebie moich ubrań powstawiała pani w szwach łaty.
- Al! - wrzasnęła Sybil, z wściekłości tupiąc nogami. - Czy zamierzasz pozwolić, żeby
ona w ten sposób się do mnie odzywała?
Alistair czuł się zdecydowanie winny, ponieważ na widok paradującej przed nimi
korpulentnej kobiety nasunęła mu się podobna refleksja. Jaskrawa czerwień na jej ustach i róż
na policzkach przyćmiewały delikatny odcień nakrycia. I choć ogromnie pragnął zemścić się
na Cerynise za jej butną postawę, był pewien, że jedynie jej peleryny i bielizna mogą zostać
wykorzystane przez Sybil.
Jego ciemne oczy powędrowały z powrotem w stronę wyniosłej ślicznotki i niedbale
prześlizgnęły się po jej powabnych kształtach widocznych pod żałobnym odzieniem. Sztywno
wyprostowane plecy i zadarta do góry broda wyrażały nieustraszoną dumę. Przywodziła na
myśl boginię, i z ogromną niechęcią Alistair musiał przyznać, że w porównaniu z nią Sybil
wyglądała bardzo niekorzystnie.
Pod ciężarem spojrzenia Alistaira Cerynise poczuła mrowienie na karku i popatrzyła
na niego, nagle wzmagając czujność. Jego szerokie usta wygięły się w górę w krzywym
uśmiechu. I nabrała podejrzeń, jeszcze zanim ruszył w jej stronę, stawiając dziwne,
nieskoordynowane kroki, że jego myśli dalekie są od tych, jakich oczekiwałaby przyzwoita
dama.
- Nie musisz się zbytnio przejmować, Cerynise - powiedział przymilnie, a potem
sięgnął do jej włosów na karku i rozplatał supeł, który niedawno pospiesznie związała.
- Być może zgodzę się, żebyś nadal zajmowała część domu. Jestem pewien, że
zdołamy się ze sobą dogadać. Niewykluczone, że zostaniemy nawet bliskimi przyjaciółmi. -
Pomimo zimnego spojrzenia obserwujących go w napięciu oczu przerzucił do przodu długie
pasma, które niczym welon zakryły wypukłości jej piersi, a potem przesunął dłonią wzdłuż
jedwabistych kosmyków.
Gniew Cerynise sięgnął zenitu. Prychnęła i podnosząc obie ręce, z całej siły
odepchnęła go od siebie.
- Ty odrażający gadzie! Czy naprawdę sądzisz, że mogłabym brać pod uwagę zażyłe
stosunki z tobą? Ośmieliłeś się przyjść tutaj i puszyć, niczym prawowity panicz, który
zasługuje na cały ten majątek! Jesteś czerwiem wypełzającym ze swojej ciemnej i wilgotnej
nory, aby pożerać ciała biednych i niewinnych ludzi! Prędzej zgniję, niż zostanę tutaj pod
twoimi rządami!
Oczy Alistaira zapłonęły gniewem pod wpływem tych zniewag, a jego pociemniałą
twarz pokryły brzydkie, czerwone cętki, gdy zamierzył się na Cerynise.
- Już ja cię nauczę, kto tutaj jest panem! Oszołomiony przebiegiem wydarzeń Howard
skoczył do
przodu i chwycił swojego klienta za rękę.
- Jeśli zostawisz ślad na jej skórze, będzie miała co pokazać władzom, gdy pójdzie
złożyć na ciebie zażalenie - ostrzegł pełen niepokoju. - Czy nie lepiej wysłać ją w drogę bez
niepotrzebnego zamieszania?
Alistair trząsł się na całym ciele i nic nie wskazywało na to, że dotarło do niego bodaj
jedno słowo prawnika. Po długiej chwili odzyskał panowanie nad sobą i wyswobodził się z
uścisku Rudda.
- Wynoś się stąd, dziwko! - ryknął. - Nie zamierzam cię uczyć dobrych manier! Nie
jesteś tego warta!
Cerynise prawie nie była w stanie oddychać.
- Bardzo chętnie - wyszeptała. - Spakuję tylko parę moich rzeczy i odejdę...
- Niczego nie będziesz pakować! Wyniesiesz się stąd tak, jak stoisz!
Chwycił ją za ramię i wyprowadził do głównego holu. Był tam Jasper, który czuwał z
dala nad przebiegiem wydarzeń. Lokaj w osłupieniu przeniósł wzrok z Alistaira na Cerynise,
a potem zebrał się na odwagę i powiedział niepewnym głosem:
- Pan wybaczy, sir...
- Teraz ja tu jestem panem! - oświadczył Alistair, ucinając wszelkie próby interwencji
podejmowane przez służącego. -Jeśli ktoś zamierza to kwestionować, może się stąd wynosić
razem z tą dziewką! - Gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi, wywlókł Cerynise za próg i
popchnął ją z całej siły, aż potykając się, zbiegła po granitowych schodach. A potem
zapraszającym gestem wskazał na otwarte drzwi, aby jego słowa dobitniej dotarły do lokaja. -
Radzę się jednak przedtem dobrze zastanowić! Cholernie trudno dzisiaj o pracę, a nikt z was
nie otrzyma żadnych referencji!
Ponownie skierował swoje błyszczące z furii oczy na Cerynise, która wytrzymała jego
spojrzenie, mrugając powiekami w strugach zacinającego deszczu.
- Znikaj mi z oczu, dziewczyno, bo każę cię aresztować! Albo, jeszcze lepiej, wyślę do
zakładu dla obłąkanych!
- Nie myśl, że nie jest do tego zdolny! - wtrącił Rudd, wychylając głowę zza drzwi. -
Teraz, jako człowiek majętny, będzie się cieszył powszechnym poważaniem. A ty jesteś
nikim. Lepiej stąd odejdź, jeśli nie chcesz znaleźć się w Bedlam. - Prawnik w ostatniej chwili
szarpnął do tyłu głowę, aby ciężkie skrzydło wejściowych drzwi nie zrobiło mu krzywdy, gdy
Alistair niespodziewanie zatrzasnął je z głośnym hukiem, ostatecznie zamykając sprawę.
Cerynise, smagana przenikliwymi podmuchami wiatru, skuliła się i objęła ramionami
w poszukiwaniu odrobiny ciepła i osłony przed niepogodą. Oto została wyrzucona na bruk z
jedynego domu, jaki znała w ciągu ostatnich pięciu lat, ale pozostanie w nim byłoby dla niej
jeszcze gorsze. Z powodu panującego zimna i braku wierzchniego okrycia było bardzo
prawdopodobne, że zanim dotrze do miejsca schronienia, zamarznie na śmierć. Poważnie
traktowała swoją artystyczną karierę i nie miała czasu na utrzymywanie częstych kontaktów z
rówieśniczkami, tym bardziej że większość z nich interesowała się szukaniem mężów, a to
Cerynise nie zajmowało. Znajomi Lydii natomiast, przeważnie ludzie w podeszłym wieku,
prawdopodobnie nie potrafiliby stawić czoła temu rodzajowi przemocy, jaki stał się jej
udziałem. A gdyby nawet ktoś się za nią ujął, trudno byłoby przewidzieć, do czego gotów
posunąć się Alistair Winthrop. Dzika furia, w jaką wpadł w chwili, kiedy go obraziła,
dowodziła, że należy się lękać tego mężczyzny. Sprawiał wrażenie na wpół obłąkanego.
Każdy, kto by jej wtedy pomógł, prawdopodobnie naraziłby się na podobną reakcję z jego
strony i na poważne następstwa. I choć Cerynise niczego bardziej nie pragnęła, jak pociechy
ze strony jakiejś bratniej duszy, nie wyobrażała sobie, że mogłaby wciągać w swoje osobiste
problemy kogokolwiek, kto by się przejął jej losem.
Być może Alistair już przekroczył granicę poczytalności... Tę ewentualność również
należało brać pod uwagę. A na dodatek prawo było po jego stronie. Jako spadkobierca Lydii
miał wszelkie podstawy do dowolnego dysponowania majątkiem Winthropów - łącznie