15541

Szczegóły
Tytuł 15541
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15541 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15541 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15541 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Roman Dziewoński 2WM KABARET*/ STARSZYCH PANÓW wespół W zespół l-^oszy^ski i S-U.a 1000308483 840519 Projekt graficzny, układ tekstu, wybór ilustracji i materiałów © Roman Dziewoński Zdjęcie na okładce Franciszek Myszkowski W książce znalazły się zdjęcia: R Bieleckiego, B. I. Dorysa, E. Dziewońskiego, R. Dziewońskiego, J. Dubowskiego, H. Hermanowicza, Z. Januszewskiego, T. Jeżaka, B. Kielskiego, R. Krejbicha. T. Kubiaka, Fr. Myszkowskiego a także kadry z PKF 1A/62,15A/64,13B/66 i z filmu „Przepraszamy za usterki" M. Marzyńskiego ze zdjęciami A. Staśkiewicza (1966 rok) oraz z archiwum autora. Autor korzystał z następujących gazet i czasopism: Panorama, Panorama Śląska, Panorama Północy, Express Wieczorny, Zycie Warszawy, RiTV, Antena, Trybuna Robotnicza, Ekran, Synkopa i Non Stop. Ogromnie dziękuję za umożliwienie zapoznania się z materiałami działu dokumentacji ZASP pani Dorocie Buchwald, panom: Zygmuntowi Kościelskiemu i Ireneuszowi Sobieszczukowi oraz zespołowi Foto Prasowej Agencji Telewizyjnej a także rodzinie Franciszka Myszkowskiego za udostępnienie zdjęć. Dziękuję za zaufanie i wspaniałe rozmowy wszystkim związanym z Kabaretem Starszych Panów, dzięki którym mogła powstać ta książka a Irenie Kwiatkowskiej-Kielskiej szczególnie za dopuszczenie do swoich zbiorów podrzuconych wraz z hrabiną Tyłbaczewską. Dziękuję Jeremiemu Przyborze za „lukę w pamięci". Dziękuję pani Marii Wasowskiej za... wszystko! Roman Dziewoński Redakcja Anna Lisowska-Sokół Redakcja techniczna Barbara Wójcik Korekta Ewa Frankowska Łamanie Elżbieta Rosińska ISBN 83-7337-154-0 Warszawa 2002 Wydawca Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7 Druk i oprawa Drukarnia Naukowo-Techniczna Spółka Akcyjna 03-828 Warszawa, ul. Mińska 65 BUW-EO- 01 //iSot i 5" m p IM /\H^. V\\<$ mamie tt ZESPÓŁ AKTORSKI XVI KABARETÓW STARSZYCH PANÓW panie: panowie: Bywalcy K. Jędrusik, B. Krafftówna, I. Kwiatkowska M. Czechowicz, E. Dziewoński, W Gołas, W. Michnikowski Odwiedzający panie: E. Bojanowicz, panowie: K. Cierniak, H. Dunaj ska, B. Fijewska, A. Fitkau, Z. Kucówna, J. Porębska, M. Przyborzanka, E. Radziejowska, E. Radzikowska, B. Rylska, K. Sienkiewicz, B. Sojecka, A. Śląska, H. Tycówna, K. Walczakówna, E. Wieczorkowska, D. Wodyńska, B. Wrzesińska, A. Wyszyńska, A. Antkowiak, A. Bogucki, K. Brusikiewicz, J. Fedorowicz, E. Fidler, S. Gawlik, C. Julski, M. Kociniak T. Kondrat, Z. Leśniak, B. Łazuka, J. Nowicki, B. Pawlik, Cz. Roszkowski, J. Ruśniaczek, J. Stępowski, A. Szczepkowski, Z. Szymański, I. Smiałowski, A. Żarnecki, oraz Starsi Panowie: Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski. I Wstęp niedomknięty KABARETu STARSZYCH PANÓW wespół w zespół miałem opisać kilka lat wcześniej. Tak się nie stało z przyczyn ode mnie niezależnych. Opowieść o kabarecie ojca „Sęk z Dudkiem" pojawiła się pierwsza. Ponieważ jednak aktorskie tuzy gościły w obu - a ostatnie spotkanie z Kabaretem Starszych Panów to już I program Dudka prezentowany publiczności w 1965 roku - uznać można spokojnie, że nie kolejność jest tu najważniejsza. Łączy te kabarety także autorytet Jerzego Wasowskiego, jego muzyka oraz pióro Jeremiego Przybory. Szczeniak, wpatrzony spod kamer telewizyjnego studia-łaźni przy placu Powstańców Warszawy we wspaniałych aktorów, już jako autor wpatrzony jest nadal. Wtedy wprawiałem się w pojmowaniu tej ironicznej krainy skojarzeń Panów A i B. Zatem - pochwała dzieciństwa, bo spoglądając na wiecznie młodego Michnikowskiego, nic innego nie przychodzi mi do głowy. Piszę więc dla wszystkich dzieci zapatrzonych i zasłuchanych w ten nierzeczywisty, urzekający świat, którym obdarzyli nas, pełni szarmu, wdzięku i elegancji, Starsi Panowie. Tym bardziej teraz, po latach, zdaję sobie sprawę, jak byli szczodrzy. M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 8 „Co jest z tymi drzwiami? Popatrz, przecież zastawkę można było odstawić dalej od ściany i..." - mówił pan Jerzy do pana Jeremiego. W tle „Ostatni naiwni", przedostatni program kabaretu. Stałem obok i słuchałem. Z tej prostej przyczyny, że zawsze wszyscy milkli, kiedy odzywał się pan Jerzy. No, może poza panem Jeremim, który wydawał się momentami nieobecny. Czasami dematerializował się na oczach nieco skonfundowanych interlokutorów. Żył po prostu własnym, wewnętrznym rytmem, dalekim od szarej rzeczywistości. Starszy pan A, uznając mnie za współsłuchającego partnera w rozmowie, kontynuował: „Widzisz Romku, jeżeli coś się robi, należy robić to porządnie. A tu nawet jeżeli już są te drzwi, których na oścież otworzyć się nie da, to zamknąć ich też nie można. Sklejka się powyginała". Pan Jerzy próbował docisnąć je, ale odskoczyły. „I tak już będzie podczas nagrania" - powiedział z westchnieniem. Było. Można to zobaczyć, oglądając XV program kabaretu. Owo niedomknięcie podsumował starszy pan B, który właśnie powrócił: „Jerzy, jak zawsze, ma rację". Dziękuję panu Jerzemu - nie przerwał tamtej rozmowy. Dopiero wiele lat później zrozumiałem, że człowiek dorosły to ten, który dzieci traktuje serio. „Z tymi drzwiami to tak będzie?" - powtórzył raz jeszcze pan Jerzy, ale pytanie zawisło w powietrzu. Pan Jeremi oddalił się ponownie. Studio było ciasne. Program czarno-biały, a Kabaret Starszych Panów najbardziej kolorowy. Poszerzał także wyobraźnię w ciasnocie tamtych czasów. Roman Dziewoński PS. Wypada wyjaśnić do końca powody przywołania wspomnień z dzieciństwa. Przecież także i dorośli oglądali kabaret. A było to tak. Nieco zdezorientowany reakcją panów, nie rozumiejąc, z czego się śmieją, stałem bezradny. Mój spłoszony wzrok uchwycił wspaniały, cudowny Jarema Stępowski. Wziął mnie za ramię, pochylił się i powiedział: „Romciu, TERAZ nie zrozumiałeś. Ale zapamiętaj! Kiedyś złapiesz, o co chodzi". Miał rację. Męsko-damskie relacje, które wyczarował ze słów pan Jeremi, były wtedy dla mnie niedostępne. Taki na przykład „pieszczot brzeszczot" kojarzył się co najwyżej z dobrą dykcją. Pozostaję więc z dziecięcym zachwytem, który powinien towarzyszyć człowiekowi, przynajmniej od czasu do czasu. Bez względu na wiek. 9 II ETERYCZNA FONIA Warszawa 1945 rok - fotografował Edward Dziewoński. Pozorny powrót do normalnego życia, po ustaniu działań wojennych na terenach Polski w 1945 roku, objawił się m.in. obfitym zaopatrzeniem sklepów mięsnych. Dla obywateli PRL-u ma to pewne znaczenie. Dla pamiętających stan wojenny także. Dziś jest to ciekawostka. Taka jak to, że „ciocia" UNRRA, w ramach upłynniania zapasów z wojskowych magazynów zachodnich aliantów, oferowała wszelkie dobra, od ciepłych gaci po ciężarówki. Kwitł handel i czarny rynek. Otwierano teatry, pojawiła się prasa, rozpoczęto odbudowę radiofonii. Natomiast życie polityczne nawiewane ze wschodu zaczęło, we właściwy sobie sposób, szukać wrogów. A przecież nieco wcześniej: na murach karykaturalne rysunki Hitlera, zwanego przez warszawską ulicę Hyclerem, dowcipy podtrzymujące na duchu, czyli czas, który najlepiej ujmuje stary dowcip - ostatni raz byliśmy wolni podczas okupacji. Potem trzeba było czekać aż do 1989 roku. M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 10 =-g ...-»,»,„ ss Si| ssssr rs '..'..:'"':. JpK"- „o r,.»i. | -J,"— NT" 32 ——------ _^j::M__ W tużpowojennych latach żart czy też świat rodem z Teatrzyku „Zielona Gęś" nie mógł znaleźć sobie miejsca na dłużej. Czujne oko Ojca Narodów wskazywało rodzimym służalcom wrogów. Tu kończyły się dowcipy. Oficjalne produkowała propaganda. Jednak kolejny narodowy zakręt historyczny nie zmieniał faktów. Normalne życie biegło naprzód. Specjalne miejsce zajęło w nim radio. Wykorzystywane przez nową władzę, ale dające także słuchaczom teatr wyobraźni. Klasyka dramatu, a także specjalnie pisane słuchowiska radiowe zaczęły z czasem powstawać jedno za drugim. W radiu spotykali się aktorzy, muzycy, autorzy i reżyserzy. Stało się ono także przyczynkiem do zawiązania duetu słowno-muzycznego, który pozostanie gotowy do umieszczenia w encyklopedii pod hasłem „STARSI PANOWIE". Kapcie, gorąca herbata, domowe ciasto. Szczekający pies sąsiadów. I płacz dziecka. Papiloty na głowie małżonki i znoszony sweter męża. Kilka rodzin w jednym mieszkaniu, takim prawdziwym, przedwojennym. A w eterze jakaś audycja, albo swojscy „Matysiakowie". W każdym razie niemal z uchem przy odbiorniku. Niczego wyciemnić się tu, jak na scenie, nie dało. Zasłonić dekoracją - także. Kostium nie istniał, choć powłóczystą szatę damy słuchacz wychwycił uchem nieomylnie. A dźwięk ten powstał zapewne dzięki skrawkowi materiału. Złudzenie nie miało sobie równych. Aktor władał odbiorcą całkowicie. Początkowo w pałacyku, który stał tam, gdzie dziś mamy ambasadę USA. Adres Polskiego Radia był adekwatny do czasów - aleja Stalina, czyli „bywsze" Aleje Ujazdowskie. Potem, na wiele lat, światem radiowców stał się budynek przy ulicy Myśliwieckiej, dziś kojarzony przede wszystkim ze słynną „Trójką". Tu właśnie, pomiędzy próbą a spektaklem, podczas nocnych nagrań i w czasie realizacji audycji, całe towarzystwo poznawało się od strony zawodowej. Towarzyskiej W studiu Polskiego Radia tuż po wojnie Stefania Grodzieńska i Edward Dziewoński tt Eteryczna fonia także. Godziny spędzone w radiu, podobnie jak te w garderobie, bufecie czy w sali prób, pozwalały nieomylnie sprawdzić rzemiosło kolegów, ale także ich reakcje na żart, kpinę lub dowcip. Rozładowanie napięć było jedną stroną tej nieformalnej weryfikacji wspólnoty. Drugą zaś, ważną niezmiernie dla zespołu, który z czasem dał swoje twarze postaciom z szesnastu kabaretów Panów A i B, stało się natychmiastowe wyłapywanie wszelkich dwuznaczności podczas rozmowy. Błyskawiczna wymiana zdań, podbijanie jednego dowcipu kolejnym pozwoliły z czasem, w sposób naturalny, dobrać się zespołowi kolegów, którzy idealnie trafiali w nastrój wyczarowany słowami Jeremiego Przybory. Należy przy tej okazji wspomnieć, że w początkowym okresie działalności radia, niektóre zabawne sytuacje miały koniec nie najmilszy. Wiesław Michnikowski: Pamiętam taką historię ze Sławkiem Glińskim. Nagrywaliśmy na Myśliwieckiej. To słuchowisko chyba się nazywało „Pan Chopin opuszcza Warszawę". A tu Sławek spóźnił się na nagranie. Starsi, uznani koledzy czekają cierpliwie, czysty stalinizm w powietrzu, za byle co można wylecieć z roboty, a Sławka nie mai Pół godziny z kawałkiem. Wieńczysław Gliński: Podpisywanie listy, normy pracy, w teatrze niemal współzawodnictwo socjalistyczne... a ja się spóźniam! Koniec żartów. To było niedopuszczalne ze względu na kolegów. Mogłem też ponieść tego konsekwencje. Niestety mnie poniosło i... poniosłem. Michnikowski: Wpadł i zaczął się tłumaczyć. Miał sen. Śnił mu się Stałin i on nie mógł takiego snu przerwać. Dlatego spóźnił się. Wszyscy spąsowieli, usta zaciśnięte, oddychają jak ryby, ale nikt pary z ust... no i Sławek tak z pół roku, albo i dłużej, nic w radiu nie robił. Gliński: Pamiętam tyłko te kaszlnięcia, parsknięcia i wciśnięte głowy w ramiona. Na długo pożegnałem radiowy teatr. Moralność socjalistyczna, cenzorskie obyczaje i poprawność polityczna zderzone zostały w teatrze z dobrymi obyczajami. Młodsi koledzy przychodzili do garderób uznanych kolegów i przedstawiali się. Ich zachowanie i wychowanie było równie ważne jak ich zdolności. Aktorzy, których debiut przypadł na lata powojenne, wspominają o zetknięciu się z przedwojennymi mistrzami. Z tradycją. Świat mógł stanąć na głowie, ale legenda otaczająca Zelwerowicza czy Leszczyńskiego opierała się zalatującym ze wschodu -jedynie słusznym kierunkom. Rzemiosło zaś aktorskie znalazło sobie w eterze wyjątkowe miejsce do popisu. Już samo słowo - eter, brzmiało ponadczasowo. Oznaczało przecież substancję wypełniającą świat. Przetrwało dwudziestolecie między wojnami, kiedy samo...przemieszczające się auto zostało mianowane czysto polskim samo...chodem. Wtedy bowiem rozpoczęto oficjalną, narodową akcję tworzenia nowych słów mających zastąpić te zapożyczone z innych języków. W wielu przypadkach skutki okazały się trwałe, M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 12 chociaż czasami było to wynikiem zadań wręcz karkołomnych. Kilku oficerów powstającej Marynarki Wojennej otrzymało rozkaz, aby w ciągu kilkunastu dni nadać polskie nazwy kilku tysiącom części okrętowych mechanizmów! Przetrwanie słowa „eter" do naszych czasów wydaje się drobiazgiem w takim zestawieniu. Zresztą eter Polskiego Radia dogorywa. Zaniknie wraz ze złowieszczą, pozbawioną wszelkich naturalnych subtelności, perfekcyjną technicznie, cyfrową radiofonią. Można tylko liczyć co najwyżej na nową nazwę. Może - cyfeter? Ocalała, mimo wojennej zawieruchy, słynna garderoba Ludwika Solskiego w krakowskim Teatrze im. Słowackiego. A na ścianie autografy sławnych, nie tylko krakowskich, wybitnych Polaków. Inna ściana, w budynku radia przy ulicy Myśliwieckiej w Warszawie, nie przetrwała socjalistycznych decydentów. Jeden z owych, których czoło skażone myślą nie było, polecił zburzyć ją. Zniknęły tedy podpisy wielu, wielu wybitnych aktorów, pisarzy, ludzi kultury i sztuki. Ten zapis fotogaficzny, którego dokonał ojciec podczas próby w teatrze wyobraźni Polskiego Radia, jest jednym z nielicznych jej śladów. Na zdjęciach: A. Janowska, D. Szaflarska, E. Dziewoński, W. Gliński i A. Szczepkowski. Powiększając kadry, udało się odczytać nazwiska: Waldorffa, Barszczewskiej, Malynicz, Fettinga, Michnikowskiego, Mileckiego, Słonimskiego, Kwiatkowskiej, Fijewskiego, Gogolewskiego, Przybosia, Grochowiaka, Zawieyskiego... i wielu równie nieważnych, którzy łączyli przeszłość z teraźniejszością. Eteryczna fonia Trochę rodem z tego starego eteru wychynął, przedwojenny w swobodzie żartowania, teatrzyk „Eterek". Pod twórczym przywództwem Jeremiego Przybory, mimo coraz mocarniej zaciskającego się bratniego uścisku, dotrwał prawie do wstąpienia Starszych Panów w progi telewizyjnego studia. „Eterkowy" byt najpełniej opisał w „Autoportrecie z piosenką" oraz w swoich „Memuarach" pan Jeremi. Przypomniał aktorów: Adama Mularczyka, wcielonego w profesora Pęduszkę, wdowę Eufemię — Irenę Kwiatkowską, oraz chłopczyka, bez zapędu do rozwoju umysłowego - Tadeusza Fijewskiego. A także pozostałych aktorów tego radiowego przedsięwzięcia: Danutę Wodyńską, Janinę Munclingrową, Benignę Sojecką, Stefanię Jarkowską, Tadeusza Olszę, Stefana Witasa, Feliksa Chmurkowskiego, Jerzego Bielenie, Wacława Jankowskiego i Andrzeja Boguckiego. Spośród wymienionych czworo: Kwiatkowska, Sojecka, Wodyńską i Bogucki, pojawiło się w kabarecie na szklanym ekranie. Kameralność pracy w teatrze wyobraźni sprawia, że aktorzy po prostu lubią kreować ten świat, który dociera do słuchaczy. Ten skierowany do dzieci - chyba najbardziej. Propozycja zagrania wiatru, słonia, kamienia, krasnoludka czy starej sowy, tak przecież różnej od młodej sówki, niezwykle rzadko bywała odrzucana. Sugestywność interpretacji prowadziła czasami do zaskakujących sytuacji. Jako kilkuletnie, dorosłe dziecko zostałem zabrany kiedyś przez ojca na nagranie do studia przy ulicy Myśliwieckiej. Znalazłem się w dużym pomieszczeniu. Obok mnie stali Andrzej Szczepkowski i Mieczysław Czechowicz, ale w studio znajdowało się jeszcze kilku aktorów. Jeden z nich przyprowadził swojego syna. Było to dziecko młodsze ode mnie, a więc niedorosłe do sytuacji, z jaką przyszło mu się zmierzyć. Obeznany z aktorami i ich radiowymi wcieleniami rozpoznawałem różne lwy i marchewki. Nieco zdezorientowany kolega wtulił się zaś w portki ojca. Otwarte energicznie drzwi ukazały postać Ireny Kwiatkowskiej, a głośne „Dzień dobry", sprawiło zwrócenie wszystkich głów w jej stronę. Także najmłodszego z uczestników zgromadzenia. Uszczęśliwiona twarz skierowała się w stronę pani Ireny: Nareszcie ktoś znany! Kolega był niestety debiutantem w łączeniu głosu z fizjonomią i uśmiech zastąpiony został przerażeniem. Z ust wyrwał się do tego krzyk i zawodzenie: „TO nie może być Plastuś, to nie może być... Plastuś tak nie wygląda". Siła radia była potężna. Praca aktorów nad rolami w teatrze dla dzieci dostarczała niekiedy emocji dość zaskakujących. Wiesław Michnikowski: Bardzo lubiłem te bajeczki, które robiła pani Hermelinowa. Grałem a to słonia, a to mydło - pieniłem się ze złości. Do tego wspaniała pani Franciszka Leszczyńska, która nam akompaniowała. Cudownie improwizowała... tu jakiś dźwięk, tam parę nut. Podczas przerw KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół przypominaliśmy sobie stare, przedwojenne szlagiery. Atmosfera niepowtarzalna. Grało się zwierzęta, błyskawice, drzewa... o, właśnie, pamiętam taką radiową przygodę. Podczas realizacji bajki o Leśnym Ludku. Grałem tego ludka, a pani Oberska wiewiórkę. Były też takie postacie jak Brzoza i Sosna. Miały szumieć, jak to drzewa. Podbechtany szatańskim podszeptem, na próbie czytanej, rzuciłem uwagę, że brzoza jest liściasta, a sosna iglasta. Nie mogą przecież jednakowo szumieć. Ale się wtedy dyskusja rozpętała! Mietek Czechowicz słuchał tego z poważną miną. Włączył się za to później. Przed mikrofonem, kiedy pani Oberska, jako wiewiórka, zasunęła do mnie takim tekstem: Leśny Ludku, przyjdź do mnie, pokażę ci moją dziuplę. Moja dziupla jest ogromna. Zmieścimy się w niej oboje... ...tu Mietek nie wytrzymał i palnął: - Chyba pani nie odmówisz. - Wszyscy w śmiech. Przerwa w nagraniu, jedynie pani Merenholcówna, starsza, urocza dama, szalenie naiwna, zaczęła dopytywać się, z czego się tak bardzo śmiejemy. Odpowiedziałem: - Bo to chyba nie dla dzieci. - W takim radiowym młynie koledzy poznawali się najlepiej. O tych budynkach z rzędami foteli, kurtyną, kulisami i sceną mówią jak o domu. W tamtych latach praca w teatrze i w radiu wypełniała czas niemal całkowicie. Dwie godziny przed spektaklem większość aktorów była już w garderobie. Początkowo na własnych nogach, później rozwożeni po spektaklach ciężarówkami, wreszcie pasażerowie masowej komunikacji, wszyscy członkowie teatralnych zespołów żyli w jakże od dzisiejszego odmiennym rytmie. Do tego trwał nieustanny, rzemieślniczy trening własnych zdolności. Dla pokolenia aktorów wchodzących dziś na scenę ta odsłona wybranego zawodu niknie w kurzu kulis. Podobnie jak praca nad dykcją i sztuka noszenia kostiumu. Chyba, nieprzytłoczeni tempem dzisiejszego życia, ludzie teatru mieli wtedy więcej czasu dla własnej wyobraźni. Barbara Krafftówna: Mnie w szkole u Iwo Galla uczono ciężkiej pracy. I pokory. Na pierwszym roku - rola tylko w pierwszym akcie. Aby dźwignąć akt drugi, nie mówiąc już o trzecim, harować przychodziło cały sezon. Trzeba przecież precyzyjnie rozćwiczyć człowieka, aby umiał poruszać się po całej roli. Obserwując młodych kolegów, z przykrością zauważam, że nie zwrócono im uwagi na rzeczy podstawowe. Na przykład na podawanie dźwięku. Uśmiech zmienia jego barwę, ale oni o tym nie wiedzą. Młody człowiek opuszcza szkołę i jest nadal surowy. Nie można więc mieć do niego pretensji, a już na pewno żadnych wymagań. M Eteryczna fonia Chodzono do teatru. Role kolegów inspirowały. Oceniano inscenizacje. Repertuar znali wszyscy. Większość szybko zorientowała się w meandrach „polityki" teatralnej państwa. Dylematy władzy, tyrania, choćby w wydaniu samego Szekspira, zaistnieć na scenie nie mogły. Romantyzm, z „Dziadami" i „Kordianami", był także niestrawny. Komedia broniła się, ale już hrabia Fredro obrywał ostro za różnych lekko-duchów podobnych do Gucia ze „Ślubów panieńskich", na których to tyrać musiał uciskany chłop prosty. Opis takich odgórnych działań przyjdzie uwiecznić historykom. Przewijają się one we wspomnieniach ludzi sceny. Kurtynę zaciągniętą przez cenzurę dostrzeżono później. Oceniano - po latach. Dla widzów i aktorów teatr w tamtych czasach był jednak azylem. Oddalał koszmar wojennych przeżyć. Język polski dochodzący ze sceny, podobnie jak wzruszenie czy śmiech miały działanie kojące. W Krakowie szarogęsiła się już „Zielona Gęś" z kabaretu „7 kotów". W Łodzi warszawska „Syrena", pod opieką Jerzego Jurandota, próbowała pogodzić żartem stare z nowym. A nad Brdą, w Bydgoszczy, może dlatego że nieco na uboczu politycznego zamieszania, w rozgłośni Polskiego Radia... Maria Wasowska: Do Warszawy przyjechał Kazio Serocki. Grał z Jerzym, na dwa fortepiany, w takiej sztuczce „Dzień bez kłamstwa", do której zresztą napisał muzykę. I cały czas opowiadał o audycjach Przybory w tamtejszym radiu. Cytował fragmenty. Dzięki temu, zanim poznałam Jeremiego, „Gburleta" - dawniej „Hamleta", już opanowałam: „O rany! Jak ciemno! Co stanie się ze mną? Przed chwilą zmarł tato, ojczyma mam za to. I zmartwień mam nawał, bo drania to kawał. Lecz cóż to za zjawa, ponura i blada po kątach się pęta. O rany, to tato! Nie tato, duch jego, przeklęta lebiego...", i tak dalej, w tym duchu. Śmieszyło nas to z Jerzym niepomiernie. Kiedy Jeremi zjechał w końcu do Warszawy i okazało się, że będzie pracował w radiu - wiedziałam, o kogo chodzi. Z Jerzym znali się sprzed wojny, ale o jego skłonnościach muzycznych Przybora dowiedział się dopiero wtedy. Jerzy napisał taką pioseneczkę w stylu angielskiego slowfoxa. Informacja, że jest bardzo dobra, spowodowała, że zaproponował mu „Eterek". Po prostu - kazał Jerzemu napisać. Tak się zaczęło. 15 W radio!!! - m.in.: Solski, Zelwerowicz, Kwiatkowska, Przybora, Rudzki tt 16 KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół III LAMPY W LODÓWCE Podczas spaceru po Warszawie 1945 roku Edward Dziewoński sfotografował, stojąc na placyku przed domem braci Jabłkowskich, perspektywę ulicy Szpitalnej, a w jej tle spalony budynek „Prudentialu". Poniżej jego bryły można dostrzec miejsce, w którym po latach znalazła swoją siedzibę telewizja. Przed wojną ten budynek wyglądał jak mały pałacyk. Kilka pękatych, stylizowanych na doryckie kolumn wyróżniało elewację parteru. Dwupiętrową budowlę przykrywał spadzisty, rozczłonkowany dach. W podziemiach umieszczono potężny skarbiec. Ta ciekawa architektura skrywała w różnych okresach: bank, towarzystwo kredytowe, kasę oszczędnościową. Adres - na rogu ulicy Moniuszki i placu Wareckiego, później Napoleona, teraz Powstańców Warszawy. Z czasem obok, na działce od strony ulicy Świętokrzyskiej, wzniesiono wielopiętrowy gmach „Prudentialu", siedzibę angielskiego towarzystwa asekuracyjnego. Dziś mieści się w nim hotel „Warszawa". Z pałacykowatej budowli do naszych czasów dotrwało główne wejście na zaokrąglonym rogu i motyw kolumn, których nieco przybyło. Podobnie jak pięter. Jest ich teraz pięć. Rozbudowa, po zniszczeniach Powstania, zafundowała warszawiakom kolejną, pozbawioną finezji projektu z początku poprzedniego wieku, toporną bryłę przypominającą kamienicę. Właśnie tu znalazła swoją siedzibę telewizja. W drugiej połowie lat pięćdziesiątych nastąpiła przeprowadzka z Doświadczalnego Ośrodka TV (DOT) w Instytucie Łączności na Ratuszowej. Historia transmisji obrazu w Polsce rozpoczęła się pod koniec lat trzydziestych. Po wojnie pierwszy program wyemitowano 25.10.1952 roku. Ośrodek doświadczalny uruchomiono dwa lata tt Lampy w lodówce później. Zaczęło się od półgodzinnej emisji, raz w tygodniu. Potem dłużej i częściej. Od 30.04.1956 roku na ekranach można było zobaczyć ruszających się ludzi pięć razy w tygodniu. Radia z lufcikiem, cytując Wiecha, przybywało. Początki dotyczyły właściwie tylko Warszawy i okolic. Nieco później Katowic, Łodzi, Poznania, Wrocławia. Kiedy w sklepach Gdańska pojawiły się odbiorniki telewizyjne, okazało się, że „nie idą". Miasto nie miało swojej stacji przekaźnikowej. Tzw. zasięg dotyczył tylko wybranych rejonów kraju. W 1957 roku zarejestrowano około 40 tys., a rok później podobno już 100 tys. odbiorników. W tym czasie, wykluwając się z Polskiego Radia, powstał Zespół Programu Telewizyjnego. 1.02.1961 roku osiągnięto tygodniową pełnoletność -emisję codzienną. Panowie A i B, od jesieni 1958 roku do wiosny 1966 roku, zrealizowali w budynku przy placu Powstańców swoje programy nazwane Kabaretami. Wszystkie. Od A do Z. Studio miało około 200 m2. Programy dla dzieci, spikerzy i dziennikarze, audycje muzyczne, dzienniki i dobranocki, „Eureka" i „Tele-Echo", teleturnieje, programy publicystyczne i rozrywkowe, a przede wszystkim wyrastający na fenomen w skali światowej Teatr Telewizji. Realizowane na żywo, przepędzały siebie, jeden po drugim, z owej niewielkiej powierzchni. Czasami coś się przewracało, trzaskała żarówka reflektora, ktoś niespodziewanie pojawiał się w kadrze, ale uroku tamtej telewizji nie mogą zapomnieć ani jej pracownicy, ani widzowie. Biorąc pod uwagę skromne środki, efekt był znakomity. Ekranowy teatr w 1958 roku przedstawił gigantycznej widowni ponad trzydzieści premier. Znalazły się wśród nich: „Nie igra się z miłością" de Musseta, „Opera za trzy grosze" Brechta i Weilla, „Apollo z Bellac" Giraudoux, „Improwizacja" Ionesco, „Makbet" Szekspira, „Szczęście Frania" Perzyńskiego, „Pigmalion" Shawa. Do tego Fredro, Diirrenmatt, Tirso de Molina, Szaniawski, Benevente, Tuwim. Komedie, tragedie, farsy, wodewile, adaptacje prozy. Pojawiła się telewizyjna „Historia kabaretu polskiego". Jej reżyserem i konferansjerem był sam Kazimierz Rudzki. Przypomniał „Sfinksa", „Czarnego kota" i „Miraż". Program o tym ostatnim pojawił się na ekranach 21.03.1959 roku. Barbara Krafftówna rewelacyjnie zaśpiewała w nim piosenkę Andy Kitchman, Ludwik Sempoliński zajął się sprawami damskich ciuszków. Wystąpili także: Jadwiga Prolińska, Mariusz Dmochowski, Wiesław Michnikowski oraz pan Kozar--Słobódzki, kompozytor, którego melodie rozbrzmiewały w „Mirażu". 2. Kabaretu Starszych Panów KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 18 Program, poprowadzony w niepowtarzalny sposób przez Rudzkiego, zapewne został zapowiedziany przez spikerkę bądź spikera. Nienaganna dykcja, właściwie położony akcent, charakterystyczny timbre głosu. Może to była Edyta Wojtczak albo Eugeniusz Pach lub Jan Suzin. Komu te przeszkadzało? Chociaż... najwyższa klasa zawsze deprymuje niezguły Poza tym trudno wyobrazić sobie wdzięczącego się kretyńsko dc widza, według współczesnych mód telewizyjnych, Jana Suzina. Studio pękało w szwach. Programy leciały jak na taśmie produkcyjnej. Z czasem pojawiła się plansza z wizerunkiem warszawskiej syrenki. Dzięki temu możliwa była zmiana dekoracji, ekipy technicznej lub wprowadzenie zaproszonych gości. Chwilę oddechu dawały także transmisje przedstawień z teatrów, meczy piłkarskich oraz teleturniejów. Adam Hanuszkiewicz: Quiz z wiedzy o rzekach Azji. Wygrywa pani po pięćdziesiątce. Znała, w wypadku Wołgi, nie tylko dopływy, ale i dopływy dopływów. Dostaje pierwszą nagrodę. Program na żywo! Pada pytanie: - A skąd tak dobrze pani te dopływy zna? - Ona na to: - Panie, jak mnie bolszewiki wywieźli... - Co działo się w reżyserce! Ałe jakoś przeszło bokiem. Afery z cenzurą, zakazami nasiliły się później. Z tego mojego okresu pamiętam dobrze historię z pierwszym politykiem, który zgodził się na wywiad. Minister spraw zagranicznych Rapacki. Reszta bała się. On, to była wtedy rzadkość, mówił bez kartki. Nagranie. On do jednej kamery, pięciu żurnalistów przed drugą. Pytanie - odpowiedź, pytanie - odpowiedź. Zrobione. Jednak przed emisją Rapacki przyjechał: - Przesunęło mi się za bardzo na Zachód. Muszę w pięciu miejscach powiedzieć o Związku Radzieckim. Nagrywamy jeszcze raz. - Wtedy go zapytali: - Pan wie, w których miejscach dokładnie? - Wiem - odpowiedział. - To trzeba zarejestrować tyłko te kawałki. Potem my to wmontujemy. - Rapacki zgodził się: - Cudownie, robimy. -Idzie ten wywiad w telewizji, ja siedzę na dyżurce. Telefon: - Telewizja Polska? - Tak. - Pan Hanuszkiewicz? - Tak. - Czy pan może nam wytłumaczyć, dlaczego pan minister Rapacki, jak mówi o Związku Radzieckim, to przebiera się w czarne ubranie, a potem wraca do szarego? - Tak go nagrali! Teleturniejów w telewizji początki - Leszek Serafinowicz, na dalszym planie Joanna Rostocka, przy mikrofonie odpytywany gość programu. M r i Lampy w lodówce Podczas realizacji spektaklu cały zaangażowany zespół dzielił się właściwie na trzy grupy. Aktorów znajdujących się bezpośrednio na planie, ekipę techniczną i aktorów gotowych do wejścia - wszystkich, którzy znajdowali się poza zasięgiem obiektywów, oraz ze spoglądających z górnej reżyserki realizatorów widowiska. Stąd było widać wszystko, chociaż należy wspomnieć jeszcze o znajdującym się na poziomie studia podobnym pomieszczeniu technicznym. Jednak to z tego górnego stanowiska widać było najlepiej niektóre z ewolucji, jakie przychodziło wykonać członkom ekipy technicznej. Poruszano się na czworakach, przeciskano pomiędzy zastawkami a ścianami studia, wykonywano parady bramkarskie w obronie walącej się dekoracji. Ta studyjna akrobacja odbywała się w miarę cicho. Wprowadzono bowiem obowiązek noszenia obuwia na miękkiej podeszwie. Jednak w zarejestrowanych starych nagraniach czasami można wychwycić, dobiegający spoza kadru, odgłos stukających obcasów bądź skrzypienie butów. To aktorzy zajmujący miejsce do wejścia na plan. Dziwne dźwięki dochodziły czasami także z tej strony studia, na którą kamery nie były skierowane. Tam trwała zmiana dekoracji i wszystko zdarzyć się mogło. Podczas nagrania studio było zmniejszone do strefy przemieszczających się kamer i „pola", które widziały ich obiektywy. 19 Tadeusz Jeżak: Czoło. Do góry nogami. Prawo — lewo. Każdy z nas, kamerzystów, miał taki odruch. Bo żeby dokładnie zobaczyć, co ma się w kadrze, należało wcisnąć głowę w wizjer. Właściwie jeden w drugim. Lustrzane odbicie studia rejestrowała lampa analizująca. A do tego wszystko widać do góry nogami. Wizjer zaś skonstruowano w przemyślny i cholernie uciążliwy sposób. Czołem dociskało się taki pręt owinięty gąbką. On podnosił klapkę, która sprawiała, że wizjerek przylegał szczelnie do twarzy. Wtedy pian było widać bez żadnych rozświetleń. Bez tego rozmycia obrazu spowodowanego silnym światłem reflektorów. Czyli - czoło, do góry nogami i prawo - lewo. I odcisk na czole. Taka była codzienna praktyka, jednak to jeszcze nic. Te najdawniejsze kamery to był taki... krwawy prymitywizm techniczny. Robił je nasz mistrz Zjeżdżałko. Taki, jak by go tu nazwać - ślusarz, facet złota rączka. On wymyślił sposób przesuwania tego ikonoskopu, tej lampy analizującej. Na szynach. Ślimacznica i pokrętło. Z boku kamery wystawało zębate kółko. I przez parę godzin... palcami po tej zębatce! Do przodu, do tyłu. Tak ustawiało się ostrość, a kończyło ranami na palcach. tt KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 20 Za plecami kamerzystów czatował, gotowy do akcji, zespół pracowników. Pomagali w przekładaniu, powiązanych plastrem, pęków kabli. W przesuwaniu ciężkich kamer i wysięgników z podwieszonymi mikrofonami. Niespodziewana konieczność zamiany miejscami dwóch kamer była wielce skomplikowaną operacją. Od przełożenia owych kabli po zmianę precyzyjnego układu ujęć. Konieczna była improwizacja. Polecenia z reżyserki miały szansę realizacji jedynie dzięki sprawności ekipy technicznej. Wtedy telewizja była nowością i nielicznych specjalistów otaczała grupa entuzjastów. Często byłych pracowników teatrów. Większość mówiła sobie po imieniu. Aktorzy warszawskich teatrów, w większości wciąż ci sami, oraz ekipa pracująca w studiu poznawali się coraz lepiej. Prośba aktora o powolne zbliżenie twarzy, podczas gdy on opóźni swoją kwestię - skierowana do kamerzysty, była czymś normalnym. Tak jak późniejsze uzgodnienie tego z reżyserem. Pomysły padały zresztą tak z jednej, jak i drugiej strony. Eksperymentowano. Przybywali kolejni zainteresowani. M Lampy w lodówce Barbara Borys-Damięcka: „Dziecko, to jest przecież wynalazek techniczny. To się długo nie utrzyma". Taki kubeł zimnej wody zafundował mi Andrzej Munk, mój profesor z łódzkiej szkoły filmowej, kiedy mu zakomunikowałam po wizycie na placu Powstańców, że pójdę do telewizji. Mówiło się wtedy o niej jak o łatającym talerzu. Po moich asystenturach i filmikach wiedziałam, że cykl produkcji filmu trwa około dwóch lat. Dla mnie o wiele za długo. Byłam zafascynowana i zachwycona tym, co zobaczyłam. Co prawda w świetle, które wówczas obowiązywało, wszyscy wyglądali trupio-sino, ale obraz i dźwięk szedł natychmiast w eter. Wiedziałam, że interesuje mnie już tylko to. Zaczęłam od przytrzymywania kabli od kamery. Przy cofaniu ich splątanie groziło szarpnięciem albo kolizją. Jaka byłam wtedy dumna! 16 października 1958 roku dostałam etat asystenta operatora. Dzięki „Fiłmówce". To był znak firmowy. Zaczęłam na niej od wydziału organizacji produkcji, a kończyłam reżyserię. Przy tych kablach, a potem jako operator kamery, wiele się nauczyłam. Pociągała mnie walka, aby wszystko zgrać precyzyjnie. Różne rzeczy zdarzały się przecież podczas transmisji na żywo. Podzielna uwaga i błyskawiczne podejmowanie decyzji były właściwie podstawą tamtej telewizji. Trafiając na Adama Hanuszkiewicza, tego nieprawdopodobnego pasjonata teatru przekazywanego kamerą, odebrałam doskonałą lekcję, pracując z nim, Słotwińskim czy Munkiem. Telewizja drugiej połowy lat pięćdziesiątych. Zostały tylko fotografie. Emitowane programy uleciały w eter. Kilka migawek zarejestrowała taśma kroniki filmowej. Z wnętrza studia, reżyserki, przygotowań do transmisji. To wszystko. Telerecording pojawił się później. Na razie zdobywano doświadczenia. Zza kamery Tadeusza jeżaka: Wicherek", Jacek i Agatka w domyśle, czyli Zofia Raciborska, oraz rysujący i gawędzący Szymon Kobyliński. 44 KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Wiesław Michnikowski: Pamiętam te początki. Zanim posadzili przed kamerą, to zajmowali się mną... malarze, chyba? Nos - na zielono, uszy - na niebiesko, usta -fioletowe. Wyglądało na to, że małpa dorwała się do kosmetyczki. Robiłem za doświadczałną myszkę telewizyjną. Oni przecież eksperymentowali. To im świeciło, tamto im znikało. Jak zapalili wszystkie reflektory - tropik. Lało się z człowieka. To jednak jeszcze nic. Kiedyś mnie zatkało. Okazało się, że kamerzyści trzymają lampy z kamer... w lodówce! Leżały w niej te przeterminowane, ale posegregowane. Po takim zabiegu działały nadał. Montowano je ponownie. Tak wtedy jak i teraz telewizja nie ma na nic pieniędzy. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Żywotność lamp była ograniczona, a i tak musiały pracować dłużej, niż powinny. Regeneracja przez hibernację. tt IV ŁYŻECZKA Z DZIURKĄ Jedni wchodzą na plan, drudzy schodzą. Powitanie Smiałowskiego przez Michnikowskiego życzliwie obserwuje Stępowski. Granatowy mundur. Czapka z daszkiem. Karabin. Wartownik jak malowanie. Tuż przy drzwiach wejściowych do gmachu TV. Po sprawdzeniu przepustki albo nazwiska delikwenta na liście, przypisany do flinty służbista wpuszczał do środka. Studio znajdowało się na górze. Jednak zazwyczaj większość kierowała się schodkami w dół. Tu znajdowało się najważniejsze z pomieszczeń. Bufet. Damska spinka pomagająca założyć perukę, wyciągnięta z włosów kolegi, aby ten nie paradował z nią po ulicy. W bufecie. Lenin - Ignacy Machowski, znakomity aktor, etatowy telewizyjny wódz rewolucji, mógł uciąć sobie pogawędkę z Ordynatem Michorowskim -Igorem Smiałowskim. W bufecie. Dziennikarz piszący komentarz. Lalkarz z pacynką. Zaproszony gość, przytulony do stolika, stremowany otoczeniem... tych z telewizji. Tygiel, kocioł, pandemonium. Podobnie jak w reżyserce, gdy siadło światło lub nie było wizji. Nie mówiąc już o braku możliwości wyświetlenia na ekranie planszy z napisem chwila odpoczynku w bufecie: Bogdan „I rzepraszamy za usterki . la Kryspin (odwieczny dźwiękowy „oprawca" podziemna salka z łukowatymi Kabaretu), Edwarda „Dziunia" Paszkowska. M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 24 otworami zamiast drzwi, częściowo wyłożona boazerią, była miejscen zdyscyplinowanego oczekiwania. Aktor rozpoczynający spektakl i po jawiający się później jedynie w finale, w oczekiwaniu na wezwani* kierownika produkcji, mógł spokojnie spędzić tu nawet pół godziny Na plan podążał schodami. Była jeszcze winda. Z tym że pewnt wydarzenie zmąciło tę kabinową, międzypiętrową sielankę. Przed wejściem do studia Kalina Jędrusik chciała przesłuchać taśmę z nagraniem swojej piosenki. Magnetofony znajdowały się na niższym piętrze. Wsiadła do windy, ale utknęła. Czas uciekał. Sytuację uratowały „prace ręczne" rozlicznych entuzjastów. W ostatniej chwili, bardzo zdenerwowana, z lekką zadyszką, artystka wpadła na plan. Przeciskano się pomiędzy gęsto ustawionymi stolikami, aby dobrnąć do blatu, za którym królowały panie bufetowe. Potężny, beczkowaty, parujący ekspres. Do tego gotowe kanapki, kompoty... Wiesław Michnikowski: Sycząco parujący podziemny ekspresss... telewizyjny Któregoś dnia Jarek Stępowski przyniósł, przywiezioną ze Stanów, gumową, poskręcaną rosówkę. Taki gadżet. W szklankach ustawionych na blacie - kompot z rabarbaru. Wiesiek Golas wziął ją od Jarka i wrzucił do wspomnianego napoju. Potem zwrócił się do bufetowej: - Co to, proszę pani? - Ona: - Jezus Maria! Co pan! Skąd! - Wiesio na to: - Co tam! Wypiję. -Wyciągnął robaka. Ostentacyjnie opróżnił szklankę. Oblizał się. Babina uciekła wymiotować gdzieś dalej... Głupoty się nas trzymały. Spore grono widzów telewizji, używając określenia z tamtych lat, było kolektywne. Telewizory stały w stołówkach i świetlicach. „Wisły" i „Belwedery", zdobywane w salonach sprzętu RTV^ z czasem zaczęły trafiać pod strzechy. Pod koniec lat pięćdziesiątych zespół pracowników telewizji był niewielki. Do tego współpracownicy: scenografowie, aktorzy, dziennikarze, plastycy, reżyserzy. Wszyscy znali się z widzenia. Było jak w rodzinie. Pracownicy tkwili w budynku całymi dniami. Nawet Golas stal w kolejce. M Łyżeczka z dziurką Barbara Borys-Damięcka: Mamy świąteczne widzenie - tak mówiły nasze rodziny, odwiedzając nas w Wigilię czy Boże Narodzenie. Wyglądało to mniej więcej tak. Po raz n-ty robimy „Opowieść wigilijną". Zarzekam się, że jeżeli za rok będziemy znowu robić tę sztukę, to nie wytrzymam i komuś stanie się krzywda. Próby idą jedna za drugą. Nikt nie wychodzi ze studia. Emisja codziennego programu zaczynała się wtedy pomiędzy 17.00 a 18.00. W soboty i niedziele nieco wcześniej. Siedzieliśmy non-stop. Rodziny dochodziły do nas jak do więźniów. Z obrusami, jedzeniem, półmiskami. Podczas prób generalnych stawiały się w bufecie. Zestawiano stołiki w jeden. Przykrywano obrusami. - Ja jestem siostrą tego a tego, mój mąż z pani mężem... - tak poznawali się. Wiktuały ładowały na stołach i czekały na nas. Kończył się spektakl idący na żywo. Po tym nieprawdopodobnym napięciu, wypompowani zbiegaliśmy na dół. A tam - Wigilia! Przy stole siadaliśmy wszyscy. Nie było podziałów. Tym razem była to rodzina telewizyjna. Po lewej Eryk Lipiński z „Dudkiem" Dziewońskim, po prawej z Niedużym w towarzystwie Sporego, czyli Michnikoioskim i Czechowiczem. Im było więcej świąt, tym było więcej pracy. Personel telewizji miał zajęte wszystkie dni świąteczne. Kamerzyści, reżyser dźwięku, kierownik oświetlenia, redaktor audycji, reżyser sztuki, reżyser obrazu, dźwiękowcy i dekoratorzy. Pomiędzy studiem a bufetem. Z czasem, w związku ze zwiększającą się rangą świątecznych obrządków socjalistycznych, a więc najważniejszych, pojawiły się tak kuriozalne specjalizacje jak np. reżyser pochodów pierwszomajowych. Czas emisji, nie tylko w te specjalne dni, wydłużał się. Przybywało pracowników - studio było wciąż to samo. Bufet także pęczniał od nadmiaru chętnych. Był miejscem niezwykłym, podobnym trochę do wagonu kolejki podmiejskiej, której pasażerowie znają się doskonale. Wciąż w ruchu, z nieustanną wymianą informacji. Jeremi Przybora: No, nie wiem, czy ja tam tak często przesiadywałem. Koledzy na pewno. Słynny syczący ekspres, ale najsłynniejsza była chyba łyżeczka z dziurką, aby jej nikt nie ukradł. Mnie jednak najbardziej bufet M 26 KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół kojarzy się z Leśniakiem. On czasami bywał mocno pobudzony. Pasjonat, aie we właściwym znaczeniu tego słowa. Życiowym, pozytywnym. Kiedyś jednak nie wytrzymał. Sporo osób miało na to ochotę, aie to on dał upust cichym pragnieniom większości. Było to tak. Po raz kolejny czegoś tam wymagał od niego strażnik. Przepustki albo jakiegoś papierka. Leśniak nie wytrzymał i dał mu w... Siedzący na dole przy stolikach zobaczyli spadający karabin. Za nim leciał strażnik. Zrobiło się potężne zamieszanie. Potem było nawet oficjalne śledztwo. Wtedy z Leśniakiem przyszedł potężnej postury Cezary Julski. Leśniak drobniutki, ten zwalisty. Świetna para. Skończyło się na tym, że podczas tego całego śledztwa Julski stwierdził, że nie zauważył, jak doszło do rzeczonego zdarzenia i kontaktu wartownika ze schodkami. Tymi schodami prowadzącymi do dawnego bankowego skarbca, niemal prosto z ulicy, podążali wszyscy bufetowi bywalcy. Tędy spadał także strażnik. Telewizyjny bufet z placu Powstańców wymaga osobnego tomiszcza, które i tak nie pomieści wszystkich zdarzeń, ważnych i mniej ważnych ustaleń, jakie w miejscu przeznaczonym do konsumpcji zapadły. Nie można było jednak pominąć go w tym wspomnieniu. Dodać należy tylko, że łyżeczki upłynniano regularnie. Stąd ta decyzja o dziurkowaniu. W pierwszym dniu pojawienia się dziurkowanych znikły wszystkie. Czesław Roszkowski, najsłynniejszy z drugoplanowych bywalców Kabaretu Wszystkie kadry zamieszczone w tym rozdziale pochodzą z filmu „Przepraszamy za usterki". Realizacja Marian Marzyński, zdjęcia Antoni Staśkiewicz, 1966 rok tt V KLAPA W GÓRĘ* Autor i telewizor „Wisła"... wieczorem będą występowali, ojciec Kota i ojciec Grześka. Pudło było podłużne. Ciemnobrązowego koloru. Ekran otaczała złotawa, blaszana ramka. Nad nią, ujęty w zawijas, napis „Wisła". Uruchomienie tego telewizora odbywało się przez uniesienie klapy. W ten sposób odsłaniano głośnik, a użytkownik uzyskiwał dostęp do pokręteł. Jak widać na zdjęciu, autor ze skutkami owego uniesienia zapoznawał się od najmłodszych lat. Ten odbiornik, z niskim numerem (22) znamionującym początek produkcji, pozwalał rozpoznać na ekranie... ojców dwóch kolegów. Ojciec Grześka był tym ma-sywniejszym, Kota szczuplejszym. Ojcowie kolegów występują. I tyle. Że starsi panowie, nie odgrywało roli. Wiek ojców jest zawsze dość enigmatyczny. Zresztą w tym dziecięcym okresie i tak wszyscy powyżej szesnastu lat są starcami. Panowie: Jerzy Wasowski, rocznik 1913, oraz Jeremi Przybora, rocznik 1915, za starszych nie uchodzili na pewno. A jednak 45-letni pan Jerzy i 43-letni pan Jeremi, z racji obycia, wychowania, taktu i dystynkcji, awansowali z własnego wyboru od razu na starszych panów. Sprawił to także kontrast epoki, z jakiej się wywodzili, z tą nową, miłościwie się panoszącą robotniczo--chłopską. Yntelygent pracujący był w niej uciskany, ale co poniektóry starał się nosić jednak czyste buty. * Przywołane w tej książce fragmenty Kabaretu zostały spisane głównie z taśm wersji radiowych i scenariuszy. ii KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół „Nasz szkic autobiograficzny" pióra Jeremiego Przybory, zamieszczony przed wielu laty w tygodniku „Panorama", ujmował kontakty panów dwóch w punktach czterech, uzupełnionych o - Zamiłowania. Przed nimi wymieniono: Niemowlęctwo, Dzieciństwo-Młodość, Wiek męski, Starość. Było w owym rysie historycznym o urodzeniu się z zupełnie innych rodziców. Wspólnej mamce i jej piersiach. Narzeczonym mamki, śpiewaku podwórzowym, i prawdopodobieństwie nabrania skłonności do pisania tekstów i melodii przy okazji ssania. Zaznaczono, iż: „Jeden z nas posiada wykształcenie wyższe od drugiego, ale który - nie wiadomo, ponieważ nie wiadomo dokładnie, jak wysokie jest wykształcenie tego z nas, co ma wyższe". Wiek męski dotyczył wojny: „Stoczyliśmy ją mianowicie z Niemcami. Wygraliśmy". Starość zaś przedstawiona została następująco: „Póki nie byliśmy starszymi panami, wstrzymywaliśmy się od założenia jakiegokolwiek kabaretu, ponieważ od wczesnego dzieciństwa marzyliśmy o Kabarecie Starszych Panów. Dążyliśmy też do tego wszelkimi siłami, starzejąc się wszelkimi dostępnymi środkami. To znaczy głównie przy pomocy pijaństwa, rozpusty, niepomiernie mocnej herbaty i innych rujnujących organizm czynników. Byle szybciej dobić się możliwości założenia upragnionego kabaretu. Kiedy to wreszcie nastąpiło, odetchnęliśmy z ulgą, bo nie ma nic bardziej obcego naszej z przyjacielem naturze, niż dotychczasowy tryb życia. Zwłaszcza herbatę pijemy obecnie słabszą". Narodziny tego telewizyjnego kabaretu, w jednym z wywiadów, Jerzy Wasowski wspominał zaś tak: „Przybora. On w ogóle wszystko wymyśla. Ja tylko wyrażam swoje wątpliwości. Mniejsze lub większe". Pan Jerzy zauważył również, że Jeremi Przybora liczy się z nim: „Mimo że ja w zamian nie pozwalam mu na krytykę mojej muzyki". Słuchano radia, uczęszczano do teatru, do kina. Telewizory w roku startu kabaretu jeszcze się tak nie rozpleniły. Trudno zatem powiedzieć, ilu widzów miał ten pierwszy program nadany w październiku 1958 roku. Na szpaltach gazet z tamtych lat telewizja często traktowana była po macoszemu. Zapowiedzi audycji upychano to tu, to tam, w jakimś wolnym miejscu i nie zawsze w całości. W pierwszym dniu października odnotowano na przykład, że o 17.45 Irena Kwiatkowska będzie recytować poezję dziecięcą, a potem pojawi się „Miś z okienka". O 21.00 - „w Teatrze Sensacji i Fantastyki «Kobra»: «Czarna walizeczka»". Tak przy okazji, prawie nikt już dziś nie pamięta, że obok Dramatycznego i Klasycznego, działał wtedy w gmachu PKiN-u Teatr Sensacji. Tego dnia wystawiano w nim sztukę „Strach". Klapa w górę Skoro już klapa poszła w górę, czas na chwilę doniosłą, wiekopomną, istotną, czyli taką, o której autorzy, panowie dwaj, wówczas nie mieli pojęcia - „Zycie Warszawy", program telewizyjny, czwartek, 16 października 1958 roku, godziny popołudniowe: 19.10 -Porozmawiajmy 19.30 - Dziennik telewizyjny 20.00 - Reportaż telewizyjny 20.30 - „Kabaret starszych panów" - tekst Jeremi Przybora, opr. muz. Jerzy Wasowski, choreografia - Barbara Fijewska. Występują: A. Bogucki, K. Brusikiewicz, A. Wyszyńska, H. Tycówna, J. Przybora, J. Wasowski, reż. J. Przybora, współpraca telewizyjna Piotr Friedrich. ...dalej nie było nic. Ponieważ najlepiej poinformowanym organem, w tamtym czasokresie, była „Trybuna Ludu", dodać należy, że na jej stronach podano: „21.10 - «Cichy Don», ser. I, film fab. prod. radź.". M 30 KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Co do samego kabaretu, to tytuł, każde ze słów, napisano dużą literą. Pojawił się także komentarz: „program satyryczny, teksty i reżyseria Jeremiego Przybory. Opr. Muz. - J. Wasowskiego". I taki jest pełny obraz gazetowych anonsów. W końcu „TrybLud" wiedziała najlepiej. No, może nie do końca. Barbara Fijewska nie tylko przygotowała choreografię, ale także wystąpiła w tym pierwszym programie, a telewizyjnie współpracowała także Olga Szaniawska. Ta zapowiedź konkurowała z repertuarem teatrów warszawskich. Sale były w tamtych czasach pełne. 16 października w Teatrze Dramatycznym grano spektakl „Pan Puntilla i jego sługa Matti", w Polskim „Wariatkę z Chaillot", w Narodowym „Królową Anglii", w Komedii „Porwanie Sabinek", we Współczesnym „Music-Hall", a w Klasycznym odbywała się premiera „Rozbójnika". Niwa polityczna przynosiła tego dnia stek... informacji. „TrybLud" donosiła o najważniejszym, ujętym tu w największym skrócie wydarzeniu tak: „Rozpoczęcie obra