Roman Dziewoński 2WM KABARET*/ STARSZYCH PANÓW wespół W zespół l-^oszy^ski i S-U.a 1000308483 840519 Projekt graficzny, układ tekstu, wybór ilustracji i materiałów © Roman Dziewoński Zdjęcie na okładce Franciszek Myszkowski W książce znalazły się zdjęcia: R Bieleckiego, B. I. Dorysa, E. Dziewońskiego, R. Dziewońskiego, J. Dubowskiego, H. Hermanowicza, Z. Januszewskiego, T. Jeżaka, B. Kielskiego, R. Krejbicha. T. Kubiaka, Fr. Myszkowskiego a także kadry z PKF 1A/62,15A/64,13B/66 i z filmu „Przepraszamy za usterki" M. Marzyńskiego ze zdjęciami A. Staśkiewicza (1966 rok) oraz z archiwum autora. Autor korzystał z następujących gazet i czasopism: Panorama, Panorama Śląska, Panorama Północy, Express Wieczorny, Zycie Warszawy, RiTV, Antena, Trybuna Robotnicza, Ekran, Synkopa i Non Stop. Ogromnie dziękuję za umożliwienie zapoznania się z materiałami działu dokumentacji ZASP pani Dorocie Buchwald, panom: Zygmuntowi Kościelskiemu i Ireneuszowi Sobieszczukowi oraz zespołowi Foto Prasowej Agencji Telewizyjnej a także rodzinie Franciszka Myszkowskiego za udostępnienie zdjęć. Dziękuję za zaufanie i wspaniałe rozmowy wszystkim związanym z Kabaretem Starszych Panów, dzięki którym mogła powstać ta książka a Irenie Kwiatkowskiej-Kielskiej szczególnie za dopuszczenie do swoich zbiorów podrzuconych wraz z hrabiną Tyłbaczewską. Dziękuję Jeremiemu Przyborze za „lukę w pamięci". Dziękuję pani Marii Wasowskiej za... wszystko! Roman Dziewoński Redakcja Anna Lisowska-Sokół Redakcja techniczna Barbara Wójcik Korekta Ewa Frankowska Łamanie Elżbieta Rosińska ISBN 83-7337-154-0 Warszawa 2002 Wydawca Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7 Druk i oprawa Drukarnia Naukowo-Techniczna Spółka Akcyjna 03-828 Warszawa, ul. Mińska 65 BUW-EO- 01 //iSot i 5" m p IM /\H^. V\\<$ mamie tt ZESPÓŁ AKTORSKI XVI KABARETÓW STARSZYCH PANÓW panie: panowie: Bywalcy K. Jędrusik, B. Krafftówna, I. Kwiatkowska M. Czechowicz, E. Dziewoński, W Gołas, W. Michnikowski Odwiedzający panie: E. Bojanowicz, panowie: K. Cierniak, H. Dunaj ska, B. Fijewska, A. Fitkau, Z. Kucówna, J. Porębska, M. Przyborzanka, E. Radziejowska, E. Radzikowska, B. Rylska, K. Sienkiewicz, B. Sojecka, A. Śląska, H. Tycówna, K. Walczakówna, E. Wieczorkowska, D. Wodyńska, B. Wrzesińska, A. Wyszyńska, A. Antkowiak, A. Bogucki, K. Brusikiewicz, J. Fedorowicz, E. Fidler, S. Gawlik, C. Julski, M. Kociniak T. Kondrat, Z. Leśniak, B. Łazuka, J. Nowicki, B. Pawlik, Cz. Roszkowski, J. Ruśniaczek, J. Stępowski, A. Szczepkowski, Z. Szymański, I. Smiałowski, A. Żarnecki, oraz Starsi Panowie: Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski. I Wstęp niedomknięty KABARETu STARSZYCH PANÓW wespół w zespół miałem opisać kilka lat wcześniej. Tak się nie stało z przyczyn ode mnie niezależnych. Opowieść o kabarecie ojca „Sęk z Dudkiem" pojawiła się pierwsza. Ponieważ jednak aktorskie tuzy gościły w obu - a ostatnie spotkanie z Kabaretem Starszych Panów to już I program Dudka prezentowany publiczności w 1965 roku - uznać można spokojnie, że nie kolejność jest tu najważniejsza. Łączy te kabarety także autorytet Jerzego Wasowskiego, jego muzyka oraz pióro Jeremiego Przybory. Szczeniak, wpatrzony spod kamer telewizyjnego studia-łaźni przy placu Powstańców Warszawy we wspaniałych aktorów, już jako autor wpatrzony jest nadal. Wtedy wprawiałem się w pojmowaniu tej ironicznej krainy skojarzeń Panów A i B. Zatem - pochwała dzieciństwa, bo spoglądając na wiecznie młodego Michnikowskiego, nic innego nie przychodzi mi do głowy. Piszę więc dla wszystkich dzieci zapatrzonych i zasłuchanych w ten nierzeczywisty, urzekający świat, którym obdarzyli nas, pełni szarmu, wdzięku i elegancji, Starsi Panowie. Tym bardziej teraz, po latach, zdaję sobie sprawę, jak byli szczodrzy. M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 8 „Co jest z tymi drzwiami? Popatrz, przecież zastawkę można było odstawić dalej od ściany i..." - mówił pan Jerzy do pana Jeremiego. W tle „Ostatni naiwni", przedostatni program kabaretu. Stałem obok i słuchałem. Z tej prostej przyczyny, że zawsze wszyscy milkli, kiedy odzywał się pan Jerzy. No, może poza panem Jeremim, który wydawał się momentami nieobecny. Czasami dematerializował się na oczach nieco skonfundowanych interlokutorów. Żył po prostu własnym, wewnętrznym rytmem, dalekim od szarej rzeczywistości. Starszy pan A, uznając mnie za współsłuchającego partnera w rozmowie, kontynuował: „Widzisz Romku, jeżeli coś się robi, należy robić to porządnie. A tu nawet jeżeli już są te drzwi, których na oścież otworzyć się nie da, to zamknąć ich też nie można. Sklejka się powyginała". Pan Jerzy próbował docisnąć je, ale odskoczyły. „I tak już będzie podczas nagrania" - powiedział z westchnieniem. Było. Można to zobaczyć, oglądając XV program kabaretu. Owo niedomknięcie podsumował starszy pan B, który właśnie powrócił: „Jerzy, jak zawsze, ma rację". Dziękuję panu Jerzemu - nie przerwał tamtej rozmowy. Dopiero wiele lat później zrozumiałem, że człowiek dorosły to ten, który dzieci traktuje serio. „Z tymi drzwiami to tak będzie?" - powtórzył raz jeszcze pan Jerzy, ale pytanie zawisło w powietrzu. Pan Jeremi oddalił się ponownie. Studio było ciasne. Program czarno-biały, a Kabaret Starszych Panów najbardziej kolorowy. Poszerzał także wyobraźnię w ciasnocie tamtych czasów. Roman Dziewoński PS. Wypada wyjaśnić do końca powody przywołania wspomnień z dzieciństwa. Przecież także i dorośli oglądali kabaret. A było to tak. Nieco zdezorientowany reakcją panów, nie rozumiejąc, z czego się śmieją, stałem bezradny. Mój spłoszony wzrok uchwycił wspaniały, cudowny Jarema Stępowski. Wziął mnie za ramię, pochylił się i powiedział: „Romciu, TERAZ nie zrozumiałeś. Ale zapamiętaj! Kiedyś złapiesz, o co chodzi". Miał rację. Męsko-damskie relacje, które wyczarował ze słów pan Jeremi, były wtedy dla mnie niedostępne. Taki na przykład „pieszczot brzeszczot" kojarzył się co najwyżej z dobrą dykcją. Pozostaję więc z dziecięcym zachwytem, który powinien towarzyszyć człowiekowi, przynajmniej od czasu do czasu. Bez względu na wiek. 9 II ETERYCZNA FONIA Warszawa 1945 rok - fotografował Edward Dziewoński. Pozorny powrót do normalnego życia, po ustaniu działań wojennych na terenach Polski w 1945 roku, objawił się m.in. obfitym zaopatrzeniem sklepów mięsnych. Dla obywateli PRL-u ma to pewne znaczenie. Dla pamiętających stan wojenny także. Dziś jest to ciekawostka. Taka jak to, że „ciocia" UNRRA, w ramach upłynniania zapasów z wojskowych magazynów zachodnich aliantów, oferowała wszelkie dobra, od ciepłych gaci po ciężarówki. Kwitł handel i czarny rynek. Otwierano teatry, pojawiła się prasa, rozpoczęto odbudowę radiofonii. Natomiast życie polityczne nawiewane ze wschodu zaczęło, we właściwy sobie sposób, szukać wrogów. A przecież nieco wcześniej: na murach karykaturalne rysunki Hitlera, zwanego przez warszawską ulicę Hyclerem, dowcipy podtrzymujące na duchu, czyli czas, który najlepiej ujmuje stary dowcip - ostatni raz byliśmy wolni podczas okupacji. Potem trzeba było czekać aż do 1989 roku. M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 10 =-g ...-»,»,„ ss Si| ssssr rs '..'..:'"':. JpK"- „o r,.»i. | -J,"— NT" 32 ——------ _^j::M__ W tużpowojennych latach żart czy też świat rodem z Teatrzyku „Zielona Gęś" nie mógł znaleźć sobie miejsca na dłużej. Czujne oko Ojca Narodów wskazywało rodzimym służalcom wrogów. Tu kończyły się dowcipy. Oficjalne produkowała propaganda. Jednak kolejny narodowy zakręt historyczny nie zmieniał faktów. Normalne życie biegło naprzód. Specjalne miejsce zajęło w nim radio. Wykorzystywane przez nową władzę, ale dające także słuchaczom teatr wyobraźni. Klasyka dramatu, a także specjalnie pisane słuchowiska radiowe zaczęły z czasem powstawać jedno za drugim. W radiu spotykali się aktorzy, muzycy, autorzy i reżyserzy. Stało się ono także przyczynkiem do zawiązania duetu słowno-muzycznego, który pozostanie gotowy do umieszczenia w encyklopedii pod hasłem „STARSI PANOWIE". Kapcie, gorąca herbata, domowe ciasto. Szczekający pies sąsiadów. I płacz dziecka. Papiloty na głowie małżonki i znoszony sweter męża. Kilka rodzin w jednym mieszkaniu, takim prawdziwym, przedwojennym. A w eterze jakaś audycja, albo swojscy „Matysiakowie". W każdym razie niemal z uchem przy odbiorniku. Niczego wyciemnić się tu, jak na scenie, nie dało. Zasłonić dekoracją - także. Kostium nie istniał, choć powłóczystą szatę damy słuchacz wychwycił uchem nieomylnie. A dźwięk ten powstał zapewne dzięki skrawkowi materiału. Złudzenie nie miało sobie równych. Aktor władał odbiorcą całkowicie. Początkowo w pałacyku, który stał tam, gdzie dziś mamy ambasadę USA. Adres Polskiego Radia był adekwatny do czasów - aleja Stalina, czyli „bywsze" Aleje Ujazdowskie. Potem, na wiele lat, światem radiowców stał się budynek przy ulicy Myśliwieckiej, dziś kojarzony przede wszystkim ze słynną „Trójką". Tu właśnie, pomiędzy próbą a spektaklem, podczas nocnych nagrań i w czasie realizacji audycji, całe towarzystwo poznawało się od strony zawodowej. Towarzyskiej W studiu Polskiego Radia tuż po wojnie Stefania Grodzieńska i Edward Dziewoński tt Eteryczna fonia także. Godziny spędzone w radiu, podobnie jak te w garderobie, bufecie czy w sali prób, pozwalały nieomylnie sprawdzić rzemiosło kolegów, ale także ich reakcje na żart, kpinę lub dowcip. Rozładowanie napięć było jedną stroną tej nieformalnej weryfikacji wspólnoty. Drugą zaś, ważną niezmiernie dla zespołu, który z czasem dał swoje twarze postaciom z szesnastu kabaretów Panów A i B, stało się natychmiastowe wyłapywanie wszelkich dwuznaczności podczas rozmowy. Błyskawiczna wymiana zdań, podbijanie jednego dowcipu kolejnym pozwoliły z czasem, w sposób naturalny, dobrać się zespołowi kolegów, którzy idealnie trafiali w nastrój wyczarowany słowami Jeremiego Przybory. Należy przy tej okazji wspomnieć, że w początkowym okresie działalności radia, niektóre zabawne sytuacje miały koniec nie najmilszy. Wiesław Michnikowski: Pamiętam taką historię ze Sławkiem Glińskim. Nagrywaliśmy na Myśliwieckiej. To słuchowisko chyba się nazywało „Pan Chopin opuszcza Warszawę". A tu Sławek spóźnił się na nagranie. Starsi, uznani koledzy czekają cierpliwie, czysty stalinizm w powietrzu, za byle co można wylecieć z roboty, a Sławka nie mai Pół godziny z kawałkiem. Wieńczysław Gliński: Podpisywanie listy, normy pracy, w teatrze niemal współzawodnictwo socjalistyczne... a ja się spóźniam! Koniec żartów. To było niedopuszczalne ze względu na kolegów. Mogłem też ponieść tego konsekwencje. Niestety mnie poniosło i... poniosłem. Michnikowski: Wpadł i zaczął się tłumaczyć. Miał sen. Śnił mu się Stałin i on nie mógł takiego snu przerwać. Dlatego spóźnił się. Wszyscy spąsowieli, usta zaciśnięte, oddychają jak ryby, ale nikt pary z ust... no i Sławek tak z pół roku, albo i dłużej, nic w radiu nie robił. Gliński: Pamiętam tyłko te kaszlnięcia, parsknięcia i wciśnięte głowy w ramiona. Na długo pożegnałem radiowy teatr. Moralność socjalistyczna, cenzorskie obyczaje i poprawność polityczna zderzone zostały w teatrze z dobrymi obyczajami. Młodsi koledzy przychodzili do garderób uznanych kolegów i przedstawiali się. Ich zachowanie i wychowanie było równie ważne jak ich zdolności. Aktorzy, których debiut przypadł na lata powojenne, wspominają o zetknięciu się z przedwojennymi mistrzami. Z tradycją. Świat mógł stanąć na głowie, ale legenda otaczająca Zelwerowicza czy Leszczyńskiego opierała się zalatującym ze wschodu -jedynie słusznym kierunkom. Rzemiosło zaś aktorskie znalazło sobie w eterze wyjątkowe miejsce do popisu. Już samo słowo - eter, brzmiało ponadczasowo. Oznaczało przecież substancję wypełniającą świat. Przetrwało dwudziestolecie między wojnami, kiedy samo...przemieszczające się auto zostało mianowane czysto polskim samo...chodem. Wtedy bowiem rozpoczęto oficjalną, narodową akcję tworzenia nowych słów mających zastąpić te zapożyczone z innych języków. W wielu przypadkach skutki okazały się trwałe, M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 12 chociaż czasami było to wynikiem zadań wręcz karkołomnych. Kilku oficerów powstającej Marynarki Wojennej otrzymało rozkaz, aby w ciągu kilkunastu dni nadać polskie nazwy kilku tysiącom części okrętowych mechanizmów! Przetrwanie słowa „eter" do naszych czasów wydaje się drobiazgiem w takim zestawieniu. Zresztą eter Polskiego Radia dogorywa. Zaniknie wraz ze złowieszczą, pozbawioną wszelkich naturalnych subtelności, perfekcyjną technicznie, cyfrową radiofonią. Można tylko liczyć co najwyżej na nową nazwę. Może - cyfeter? Ocalała, mimo wojennej zawieruchy, słynna garderoba Ludwika Solskiego w krakowskim Teatrze im. Słowackiego. A na ścianie autografy sławnych, nie tylko krakowskich, wybitnych Polaków. Inna ściana, w budynku radia przy ulicy Myśliwieckiej w Warszawie, nie przetrwała socjalistycznych decydentów. Jeden z owych, których czoło skażone myślą nie było, polecił zburzyć ją. Zniknęły tedy podpisy wielu, wielu wybitnych aktorów, pisarzy, ludzi kultury i sztuki. Ten zapis fotogaficzny, którego dokonał ojciec podczas próby w teatrze wyobraźni Polskiego Radia, jest jednym z nielicznych jej śladów. Na zdjęciach: A. Janowska, D. Szaflarska, E. Dziewoński, W. Gliński i A. Szczepkowski. Powiększając kadry, udało się odczytać nazwiska: Waldorffa, Barszczewskiej, Malynicz, Fettinga, Michnikowskiego, Mileckiego, Słonimskiego, Kwiatkowskiej, Fijewskiego, Gogolewskiego, Przybosia, Grochowiaka, Zawieyskiego... i wielu równie nieważnych, którzy łączyli przeszłość z teraźniejszością. Eteryczna fonia Trochę rodem z tego starego eteru wychynął, przedwojenny w swobodzie żartowania, teatrzyk „Eterek". Pod twórczym przywództwem Jeremiego Przybory, mimo coraz mocarniej zaciskającego się bratniego uścisku, dotrwał prawie do wstąpienia Starszych Panów w progi telewizyjnego studia. „Eterkowy" byt najpełniej opisał w „Autoportrecie z piosenką" oraz w swoich „Memuarach" pan Jeremi. Przypomniał aktorów: Adama Mularczyka, wcielonego w profesora Pęduszkę, wdowę Eufemię — Irenę Kwiatkowską, oraz chłopczyka, bez zapędu do rozwoju umysłowego - Tadeusza Fijewskiego. A także pozostałych aktorów tego radiowego przedsięwzięcia: Danutę Wodyńską, Janinę Munclingrową, Benignę Sojecką, Stefanię Jarkowską, Tadeusza Olszę, Stefana Witasa, Feliksa Chmurkowskiego, Jerzego Bielenie, Wacława Jankowskiego i Andrzeja Boguckiego. Spośród wymienionych czworo: Kwiatkowska, Sojecka, Wodyńską i Bogucki, pojawiło się w kabarecie na szklanym ekranie. Kameralność pracy w teatrze wyobraźni sprawia, że aktorzy po prostu lubią kreować ten świat, który dociera do słuchaczy. Ten skierowany do dzieci - chyba najbardziej. Propozycja zagrania wiatru, słonia, kamienia, krasnoludka czy starej sowy, tak przecież różnej od młodej sówki, niezwykle rzadko bywała odrzucana. Sugestywność interpretacji prowadziła czasami do zaskakujących sytuacji. Jako kilkuletnie, dorosłe dziecko zostałem zabrany kiedyś przez ojca na nagranie do studia przy ulicy Myśliwieckiej. Znalazłem się w dużym pomieszczeniu. Obok mnie stali Andrzej Szczepkowski i Mieczysław Czechowicz, ale w studio znajdowało się jeszcze kilku aktorów. Jeden z nich przyprowadził swojego syna. Było to dziecko młodsze ode mnie, a więc niedorosłe do sytuacji, z jaką przyszło mu się zmierzyć. Obeznany z aktorami i ich radiowymi wcieleniami rozpoznawałem różne lwy i marchewki. Nieco zdezorientowany kolega wtulił się zaś w portki ojca. Otwarte energicznie drzwi ukazały postać Ireny Kwiatkowskiej, a głośne „Dzień dobry", sprawiło zwrócenie wszystkich głów w jej stronę. Także najmłodszego z uczestników zgromadzenia. Uszczęśliwiona twarz skierowała się w stronę pani Ireny: Nareszcie ktoś znany! Kolega był niestety debiutantem w łączeniu głosu z fizjonomią i uśmiech zastąpiony został przerażeniem. Z ust wyrwał się do tego krzyk i zawodzenie: „TO nie może być Plastuś, to nie może być... Plastuś tak nie wygląda". Siła radia była potężna. Praca aktorów nad rolami w teatrze dla dzieci dostarczała niekiedy emocji dość zaskakujących. Wiesław Michnikowski: Bardzo lubiłem te bajeczki, które robiła pani Hermelinowa. Grałem a to słonia, a to mydło - pieniłem się ze złości. Do tego wspaniała pani Franciszka Leszczyńska, która nam akompaniowała. Cudownie improwizowała... tu jakiś dźwięk, tam parę nut. Podczas przerw KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół przypominaliśmy sobie stare, przedwojenne szlagiery. Atmosfera niepowtarzalna. Grało się zwierzęta, błyskawice, drzewa... o, właśnie, pamiętam taką radiową przygodę. Podczas realizacji bajki o Leśnym Ludku. Grałem tego ludka, a pani Oberska wiewiórkę. Były też takie postacie jak Brzoza i Sosna. Miały szumieć, jak to drzewa. Podbechtany szatańskim podszeptem, na próbie czytanej, rzuciłem uwagę, że brzoza jest liściasta, a sosna iglasta. Nie mogą przecież jednakowo szumieć. Ale się wtedy dyskusja rozpętała! Mietek Czechowicz słuchał tego z poważną miną. Włączył się za to później. Przed mikrofonem, kiedy pani Oberska, jako wiewiórka, zasunęła do mnie takim tekstem: Leśny Ludku, przyjdź do mnie, pokażę ci moją dziuplę. Moja dziupla jest ogromna. Zmieścimy się w niej oboje... ...tu Mietek nie wytrzymał i palnął: - Chyba pani nie odmówisz. - Wszyscy w śmiech. Przerwa w nagraniu, jedynie pani Merenholcówna, starsza, urocza dama, szalenie naiwna, zaczęła dopytywać się, z czego się tak bardzo śmiejemy. Odpowiedziałem: - Bo to chyba nie dla dzieci. - W takim radiowym młynie koledzy poznawali się najlepiej. O tych budynkach z rzędami foteli, kurtyną, kulisami i sceną mówią jak o domu. W tamtych latach praca w teatrze i w radiu wypełniała czas niemal całkowicie. Dwie godziny przed spektaklem większość aktorów była już w garderobie. Początkowo na własnych nogach, później rozwożeni po spektaklach ciężarówkami, wreszcie pasażerowie masowej komunikacji, wszyscy członkowie teatralnych zespołów żyli w jakże od dzisiejszego odmiennym rytmie. Do tego trwał nieustanny, rzemieślniczy trening własnych zdolności. Dla pokolenia aktorów wchodzących dziś na scenę ta odsłona wybranego zawodu niknie w kurzu kulis. Podobnie jak praca nad dykcją i sztuka noszenia kostiumu. Chyba, nieprzytłoczeni tempem dzisiejszego życia, ludzie teatru mieli wtedy więcej czasu dla własnej wyobraźni. Barbara Krafftówna: Mnie w szkole u Iwo Galla uczono ciężkiej pracy. I pokory. Na pierwszym roku - rola tylko w pierwszym akcie. Aby dźwignąć akt drugi, nie mówiąc już o trzecim, harować przychodziło cały sezon. Trzeba przecież precyzyjnie rozćwiczyć człowieka, aby umiał poruszać się po całej roli. Obserwując młodych kolegów, z przykrością zauważam, że nie zwrócono im uwagi na rzeczy podstawowe. Na przykład na podawanie dźwięku. Uśmiech zmienia jego barwę, ale oni o tym nie wiedzą. Młody człowiek opuszcza szkołę i jest nadal surowy. Nie można więc mieć do niego pretensji, a już na pewno żadnych wymagań. M Eteryczna fonia Chodzono do teatru. Role kolegów inspirowały. Oceniano inscenizacje. Repertuar znali wszyscy. Większość szybko zorientowała się w meandrach „polityki" teatralnej państwa. Dylematy władzy, tyrania, choćby w wydaniu samego Szekspira, zaistnieć na scenie nie mogły. Romantyzm, z „Dziadami" i „Kordianami", był także niestrawny. Komedia broniła się, ale już hrabia Fredro obrywał ostro za różnych lekko-duchów podobnych do Gucia ze „Ślubów panieńskich", na których to tyrać musiał uciskany chłop prosty. Opis takich odgórnych działań przyjdzie uwiecznić historykom. Przewijają się one we wspomnieniach ludzi sceny. Kurtynę zaciągniętą przez cenzurę dostrzeżono później. Oceniano - po latach. Dla widzów i aktorów teatr w tamtych czasach był jednak azylem. Oddalał koszmar wojennych przeżyć. Język polski dochodzący ze sceny, podobnie jak wzruszenie czy śmiech miały działanie kojące. W Krakowie szarogęsiła się już „Zielona Gęś" z kabaretu „7 kotów". W Łodzi warszawska „Syrena", pod opieką Jerzego Jurandota, próbowała pogodzić żartem stare z nowym. A nad Brdą, w Bydgoszczy, może dlatego że nieco na uboczu politycznego zamieszania, w rozgłośni Polskiego Radia... Maria Wasowska: Do Warszawy przyjechał Kazio Serocki. Grał z Jerzym, na dwa fortepiany, w takiej sztuczce „Dzień bez kłamstwa", do której zresztą napisał muzykę. I cały czas opowiadał o audycjach Przybory w tamtejszym radiu. Cytował fragmenty. Dzięki temu, zanim poznałam Jeremiego, „Gburleta" - dawniej „Hamleta", już opanowałam: „O rany! Jak ciemno! Co stanie się ze mną? Przed chwilą zmarł tato, ojczyma mam za to. I zmartwień mam nawał, bo drania to kawał. Lecz cóż to za zjawa, ponura i blada po kątach się pęta. O rany, to tato! Nie tato, duch jego, przeklęta lebiego...", i tak dalej, w tym duchu. Śmieszyło nas to z Jerzym niepomiernie. Kiedy Jeremi zjechał w końcu do Warszawy i okazało się, że będzie pracował w radiu - wiedziałam, o kogo chodzi. Z Jerzym znali się sprzed wojny, ale o jego skłonnościach muzycznych Przybora dowiedział się dopiero wtedy. Jerzy napisał taką pioseneczkę w stylu angielskiego slowfoxa. Informacja, że jest bardzo dobra, spowodowała, że zaproponował mu „Eterek". Po prostu - kazał Jerzemu napisać. Tak się zaczęło. 15 W radio!!! - m.in.: Solski, Zelwerowicz, Kwiatkowska, Przybora, Rudzki tt 16 KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół III LAMPY W LODÓWCE Podczas spaceru po Warszawie 1945 roku Edward Dziewoński sfotografował, stojąc na placyku przed domem braci Jabłkowskich, perspektywę ulicy Szpitalnej, a w jej tle spalony budynek „Prudentialu". Poniżej jego bryły można dostrzec miejsce, w którym po latach znalazła swoją siedzibę telewizja. Przed wojną ten budynek wyglądał jak mały pałacyk. Kilka pękatych, stylizowanych na doryckie kolumn wyróżniało elewację parteru. Dwupiętrową budowlę przykrywał spadzisty, rozczłonkowany dach. W podziemiach umieszczono potężny skarbiec. Ta ciekawa architektura skrywała w różnych okresach: bank, towarzystwo kredytowe, kasę oszczędnościową. Adres - na rogu ulicy Moniuszki i placu Wareckiego, później Napoleona, teraz Powstańców Warszawy. Z czasem obok, na działce od strony ulicy Świętokrzyskiej, wzniesiono wielopiętrowy gmach „Prudentialu", siedzibę angielskiego towarzystwa asekuracyjnego. Dziś mieści się w nim hotel „Warszawa". Z pałacykowatej budowli do naszych czasów dotrwało główne wejście na zaokrąglonym rogu i motyw kolumn, których nieco przybyło. Podobnie jak pięter. Jest ich teraz pięć. Rozbudowa, po zniszczeniach Powstania, zafundowała warszawiakom kolejną, pozbawioną finezji projektu z początku poprzedniego wieku, toporną bryłę przypominającą kamienicę. Właśnie tu znalazła swoją siedzibę telewizja. W drugiej połowie lat pięćdziesiątych nastąpiła przeprowadzka z Doświadczalnego Ośrodka TV (DOT) w Instytucie Łączności na Ratuszowej. Historia transmisji obrazu w Polsce rozpoczęła się pod koniec lat trzydziestych. Po wojnie pierwszy program wyemitowano 25.10.1952 roku. Ośrodek doświadczalny uruchomiono dwa lata tt Lampy w lodówce później. Zaczęło się od półgodzinnej emisji, raz w tygodniu. Potem dłużej i częściej. Od 30.04.1956 roku na ekranach można było zobaczyć ruszających się ludzi pięć razy w tygodniu. Radia z lufcikiem, cytując Wiecha, przybywało. Początki dotyczyły właściwie tylko Warszawy i okolic. Nieco później Katowic, Łodzi, Poznania, Wrocławia. Kiedy w sklepach Gdańska pojawiły się odbiorniki telewizyjne, okazało się, że „nie idą". Miasto nie miało swojej stacji przekaźnikowej. Tzw. zasięg dotyczył tylko wybranych rejonów kraju. W 1957 roku zarejestrowano około 40 tys., a rok później podobno już 100 tys. odbiorników. W tym czasie, wykluwając się z Polskiego Radia, powstał Zespół Programu Telewizyjnego. 1.02.1961 roku osiągnięto tygodniową pełnoletność -emisję codzienną. Panowie A i B, od jesieni 1958 roku do wiosny 1966 roku, zrealizowali w budynku przy placu Powstańców swoje programy nazwane Kabaretami. Wszystkie. Od A do Z. Studio miało około 200 m2. Programy dla dzieci, spikerzy i dziennikarze, audycje muzyczne, dzienniki i dobranocki, „Eureka" i „Tele-Echo", teleturnieje, programy publicystyczne i rozrywkowe, a przede wszystkim wyrastający na fenomen w skali światowej Teatr Telewizji. Realizowane na żywo, przepędzały siebie, jeden po drugim, z owej niewielkiej powierzchni. Czasami coś się przewracało, trzaskała żarówka reflektora, ktoś niespodziewanie pojawiał się w kadrze, ale uroku tamtej telewizji nie mogą zapomnieć ani jej pracownicy, ani widzowie. Biorąc pod uwagę skromne środki, efekt był znakomity. Ekranowy teatr w 1958 roku przedstawił gigantycznej widowni ponad trzydzieści premier. Znalazły się wśród nich: „Nie igra się z miłością" de Musseta, „Opera za trzy grosze" Brechta i Weilla, „Apollo z Bellac" Giraudoux, „Improwizacja" Ionesco, „Makbet" Szekspira, „Szczęście Frania" Perzyńskiego, „Pigmalion" Shawa. Do tego Fredro, Diirrenmatt, Tirso de Molina, Szaniawski, Benevente, Tuwim. Komedie, tragedie, farsy, wodewile, adaptacje prozy. Pojawiła się telewizyjna „Historia kabaretu polskiego". Jej reżyserem i konferansjerem był sam Kazimierz Rudzki. Przypomniał „Sfinksa", „Czarnego kota" i „Miraż". Program o tym ostatnim pojawił się na ekranach 21.03.1959 roku. Barbara Krafftówna rewelacyjnie zaśpiewała w nim piosenkę Andy Kitchman, Ludwik Sempoliński zajął się sprawami damskich ciuszków. Wystąpili także: Jadwiga Prolińska, Mariusz Dmochowski, Wiesław Michnikowski oraz pan Kozar--Słobódzki, kompozytor, którego melodie rozbrzmiewały w „Mirażu". 2. Kabaretu Starszych Panów KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 18 Program, poprowadzony w niepowtarzalny sposób przez Rudzkiego, zapewne został zapowiedziany przez spikerkę bądź spikera. Nienaganna dykcja, właściwie położony akcent, charakterystyczny timbre głosu. Może to była Edyta Wojtczak albo Eugeniusz Pach lub Jan Suzin. Komu te przeszkadzało? Chociaż... najwyższa klasa zawsze deprymuje niezguły Poza tym trudno wyobrazić sobie wdzięczącego się kretyńsko dc widza, według współczesnych mód telewizyjnych, Jana Suzina. Studio pękało w szwach. Programy leciały jak na taśmie produkcyjnej. Z czasem pojawiła się plansza z wizerunkiem warszawskiej syrenki. Dzięki temu możliwa była zmiana dekoracji, ekipy technicznej lub wprowadzenie zaproszonych gości. Chwilę oddechu dawały także transmisje przedstawień z teatrów, meczy piłkarskich oraz teleturniejów. Adam Hanuszkiewicz: Quiz z wiedzy o rzekach Azji. Wygrywa pani po pięćdziesiątce. Znała, w wypadku Wołgi, nie tylko dopływy, ale i dopływy dopływów. Dostaje pierwszą nagrodę. Program na żywo! Pada pytanie: - A skąd tak dobrze pani te dopływy zna? - Ona na to: - Panie, jak mnie bolszewiki wywieźli... - Co działo się w reżyserce! Ałe jakoś przeszło bokiem. Afery z cenzurą, zakazami nasiliły się później. Z tego mojego okresu pamiętam dobrze historię z pierwszym politykiem, który zgodził się na wywiad. Minister spraw zagranicznych Rapacki. Reszta bała się. On, to była wtedy rzadkość, mówił bez kartki. Nagranie. On do jednej kamery, pięciu żurnalistów przed drugą. Pytanie - odpowiedź, pytanie - odpowiedź. Zrobione. Jednak przed emisją Rapacki przyjechał: - Przesunęło mi się za bardzo na Zachód. Muszę w pięciu miejscach powiedzieć o Związku Radzieckim. Nagrywamy jeszcze raz. - Wtedy go zapytali: - Pan wie, w których miejscach dokładnie? - Wiem - odpowiedział. - To trzeba zarejestrować tyłko te kawałki. Potem my to wmontujemy. - Rapacki zgodził się: - Cudownie, robimy. -Idzie ten wywiad w telewizji, ja siedzę na dyżurce. Telefon: - Telewizja Polska? - Tak. - Pan Hanuszkiewicz? - Tak. - Czy pan może nam wytłumaczyć, dlaczego pan minister Rapacki, jak mówi o Związku Radzieckim, to przebiera się w czarne ubranie, a potem wraca do szarego? - Tak go nagrali! Teleturniejów w telewizji początki - Leszek Serafinowicz, na dalszym planie Joanna Rostocka, przy mikrofonie odpytywany gość programu. M r i Lampy w lodówce Podczas realizacji spektaklu cały zaangażowany zespół dzielił się właściwie na trzy grupy. Aktorów znajdujących się bezpośrednio na planie, ekipę techniczną i aktorów gotowych do wejścia - wszystkich, którzy znajdowali się poza zasięgiem obiektywów, oraz ze spoglądających z górnej reżyserki realizatorów widowiska. Stąd było widać wszystko, chociaż należy wspomnieć jeszcze o znajdującym się na poziomie studia podobnym pomieszczeniu technicznym. Jednak to z tego górnego stanowiska widać było najlepiej niektóre z ewolucji, jakie przychodziło wykonać członkom ekipy technicznej. Poruszano się na czworakach, przeciskano pomiędzy zastawkami a ścianami studia, wykonywano parady bramkarskie w obronie walącej się dekoracji. Ta studyjna akrobacja odbywała się w miarę cicho. Wprowadzono bowiem obowiązek noszenia obuwia na miękkiej podeszwie. Jednak w zarejestrowanych starych nagraniach czasami można wychwycić, dobiegający spoza kadru, odgłos stukających obcasów bądź skrzypienie butów. To aktorzy zajmujący miejsce do wejścia na plan. Dziwne dźwięki dochodziły czasami także z tej strony studia, na którą kamery nie były skierowane. Tam trwała zmiana dekoracji i wszystko zdarzyć się mogło. Podczas nagrania studio było zmniejszone do strefy przemieszczających się kamer i „pola", które widziały ich obiektywy. 19 Tadeusz Jeżak: Czoło. Do góry nogami. Prawo — lewo. Każdy z nas, kamerzystów, miał taki odruch. Bo żeby dokładnie zobaczyć, co ma się w kadrze, należało wcisnąć głowę w wizjer. Właściwie jeden w drugim. Lustrzane odbicie studia rejestrowała lampa analizująca. A do tego wszystko widać do góry nogami. Wizjer zaś skonstruowano w przemyślny i cholernie uciążliwy sposób. Czołem dociskało się taki pręt owinięty gąbką. On podnosił klapkę, która sprawiała, że wizjerek przylegał szczelnie do twarzy. Wtedy pian było widać bez żadnych rozświetleń. Bez tego rozmycia obrazu spowodowanego silnym światłem reflektorów. Czyli - czoło, do góry nogami i prawo - lewo. I odcisk na czole. Taka była codzienna praktyka, jednak to jeszcze nic. Te najdawniejsze kamery to był taki... krwawy prymitywizm techniczny. Robił je nasz mistrz Zjeżdżałko. Taki, jak by go tu nazwać - ślusarz, facet złota rączka. On wymyślił sposób przesuwania tego ikonoskopu, tej lampy analizującej. Na szynach. Ślimacznica i pokrętło. Z boku kamery wystawało zębate kółko. I przez parę godzin... palcami po tej zębatce! Do przodu, do tyłu. Tak ustawiało się ostrość, a kończyło ranami na palcach. tt KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 20 Za plecami kamerzystów czatował, gotowy do akcji, zespół pracowników. Pomagali w przekładaniu, powiązanych plastrem, pęków kabli. W przesuwaniu ciężkich kamer i wysięgników z podwieszonymi mikrofonami. Niespodziewana konieczność zamiany miejscami dwóch kamer była wielce skomplikowaną operacją. Od przełożenia owych kabli po zmianę precyzyjnego układu ujęć. Konieczna była improwizacja. Polecenia z reżyserki miały szansę realizacji jedynie dzięki sprawności ekipy technicznej. Wtedy telewizja była nowością i nielicznych specjalistów otaczała grupa entuzjastów. Często byłych pracowników teatrów. Większość mówiła sobie po imieniu. Aktorzy warszawskich teatrów, w większości wciąż ci sami, oraz ekipa pracująca w studiu poznawali się coraz lepiej. Prośba aktora o powolne zbliżenie twarzy, podczas gdy on opóźni swoją kwestię - skierowana do kamerzysty, była czymś normalnym. Tak jak późniejsze uzgodnienie tego z reżyserem. Pomysły padały zresztą tak z jednej, jak i drugiej strony. Eksperymentowano. Przybywali kolejni zainteresowani. M Lampy w lodówce Barbara Borys-Damięcka: „Dziecko, to jest przecież wynalazek techniczny. To się długo nie utrzyma". Taki kubeł zimnej wody zafundował mi Andrzej Munk, mój profesor z łódzkiej szkoły filmowej, kiedy mu zakomunikowałam po wizycie na placu Powstańców, że pójdę do telewizji. Mówiło się wtedy o niej jak o łatającym talerzu. Po moich asystenturach i filmikach wiedziałam, że cykl produkcji filmu trwa około dwóch lat. Dla mnie o wiele za długo. Byłam zafascynowana i zachwycona tym, co zobaczyłam. Co prawda w świetle, które wówczas obowiązywało, wszyscy wyglądali trupio-sino, ale obraz i dźwięk szedł natychmiast w eter. Wiedziałam, że interesuje mnie już tylko to. Zaczęłam od przytrzymywania kabli od kamery. Przy cofaniu ich splątanie groziło szarpnięciem albo kolizją. Jaka byłam wtedy dumna! 16 października 1958 roku dostałam etat asystenta operatora. Dzięki „Fiłmówce". To był znak firmowy. Zaczęłam na niej od wydziału organizacji produkcji, a kończyłam reżyserię. Przy tych kablach, a potem jako operator kamery, wiele się nauczyłam. Pociągała mnie walka, aby wszystko zgrać precyzyjnie. Różne rzeczy zdarzały się przecież podczas transmisji na żywo. Podzielna uwaga i błyskawiczne podejmowanie decyzji były właściwie podstawą tamtej telewizji. Trafiając na Adama Hanuszkiewicza, tego nieprawdopodobnego pasjonata teatru przekazywanego kamerą, odebrałam doskonałą lekcję, pracując z nim, Słotwińskim czy Munkiem. Telewizja drugiej połowy lat pięćdziesiątych. Zostały tylko fotografie. Emitowane programy uleciały w eter. Kilka migawek zarejestrowała taśma kroniki filmowej. Z wnętrza studia, reżyserki, przygotowań do transmisji. To wszystko. Telerecording pojawił się później. Na razie zdobywano doświadczenia. Zza kamery Tadeusza jeżaka: Wicherek", Jacek i Agatka w domyśle, czyli Zofia Raciborska, oraz rysujący i gawędzący Szymon Kobyliński. 44 KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Wiesław Michnikowski: Pamiętam te początki. Zanim posadzili przed kamerą, to zajmowali się mną... malarze, chyba? Nos - na zielono, uszy - na niebiesko, usta -fioletowe. Wyglądało na to, że małpa dorwała się do kosmetyczki. Robiłem za doświadczałną myszkę telewizyjną. Oni przecież eksperymentowali. To im świeciło, tamto im znikało. Jak zapalili wszystkie reflektory - tropik. Lało się z człowieka. To jednak jeszcze nic. Kiedyś mnie zatkało. Okazało się, że kamerzyści trzymają lampy z kamer... w lodówce! Leżały w niej te przeterminowane, ale posegregowane. Po takim zabiegu działały nadał. Montowano je ponownie. Tak wtedy jak i teraz telewizja nie ma na nic pieniędzy. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Żywotność lamp była ograniczona, a i tak musiały pracować dłużej, niż powinny. Regeneracja przez hibernację. tt IV ŁYŻECZKA Z DZIURKĄ Jedni wchodzą na plan, drudzy schodzą. Powitanie Smiałowskiego przez Michnikowskiego życzliwie obserwuje Stępowski. Granatowy mundur. Czapka z daszkiem. Karabin. Wartownik jak malowanie. Tuż przy drzwiach wejściowych do gmachu TV. Po sprawdzeniu przepustki albo nazwiska delikwenta na liście, przypisany do flinty służbista wpuszczał do środka. Studio znajdowało się na górze. Jednak zazwyczaj większość kierowała się schodkami w dół. Tu znajdowało się najważniejsze z pomieszczeń. Bufet. Damska spinka pomagająca założyć perukę, wyciągnięta z włosów kolegi, aby ten nie paradował z nią po ulicy. W bufecie. Lenin - Ignacy Machowski, znakomity aktor, etatowy telewizyjny wódz rewolucji, mógł uciąć sobie pogawędkę z Ordynatem Michorowskim -Igorem Smiałowskim. W bufecie. Dziennikarz piszący komentarz. Lalkarz z pacynką. Zaproszony gość, przytulony do stolika, stremowany otoczeniem... tych z telewizji. Tygiel, kocioł, pandemonium. Podobnie jak w reżyserce, gdy siadło światło lub nie było wizji. Nie mówiąc już o braku możliwości wyświetlenia na ekranie planszy z napisem chwila odpoczynku w bufecie: Bogdan „I rzepraszamy za usterki . la Kryspin (odwieczny dźwiękowy „oprawca" podziemna salka z łukowatymi Kabaretu), Edwarda „Dziunia" Paszkowska. M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 24 otworami zamiast drzwi, częściowo wyłożona boazerią, była miejscen zdyscyplinowanego oczekiwania. Aktor rozpoczynający spektakl i po jawiający się później jedynie w finale, w oczekiwaniu na wezwani* kierownika produkcji, mógł spokojnie spędzić tu nawet pół godziny Na plan podążał schodami. Była jeszcze winda. Z tym że pewnt wydarzenie zmąciło tę kabinową, międzypiętrową sielankę. Przed wejściem do studia Kalina Jędrusik chciała przesłuchać taśmę z nagraniem swojej piosenki. Magnetofony znajdowały się na niższym piętrze. Wsiadła do windy, ale utknęła. Czas uciekał. Sytuację uratowały „prace ręczne" rozlicznych entuzjastów. W ostatniej chwili, bardzo zdenerwowana, z lekką zadyszką, artystka wpadła na plan. Przeciskano się pomiędzy gęsto ustawionymi stolikami, aby dobrnąć do blatu, za którym królowały panie bufetowe. Potężny, beczkowaty, parujący ekspres. Do tego gotowe kanapki, kompoty... Wiesław Michnikowski: Sycząco parujący podziemny ekspresss... telewizyjny Któregoś dnia Jarek Stępowski przyniósł, przywiezioną ze Stanów, gumową, poskręcaną rosówkę. Taki gadżet. W szklankach ustawionych na blacie - kompot z rabarbaru. Wiesiek Golas wziął ją od Jarka i wrzucił do wspomnianego napoju. Potem zwrócił się do bufetowej: - Co to, proszę pani? - Ona: - Jezus Maria! Co pan! Skąd! - Wiesio na to: - Co tam! Wypiję. -Wyciągnął robaka. Ostentacyjnie opróżnił szklankę. Oblizał się. Babina uciekła wymiotować gdzieś dalej... Głupoty się nas trzymały. Spore grono widzów telewizji, używając określenia z tamtych lat, było kolektywne. Telewizory stały w stołówkach i świetlicach. „Wisły" i „Belwedery", zdobywane w salonach sprzętu RTV^ z czasem zaczęły trafiać pod strzechy. Pod koniec lat pięćdziesiątych zespół pracowników telewizji był niewielki. Do tego współpracownicy: scenografowie, aktorzy, dziennikarze, plastycy, reżyserzy. Wszyscy znali się z widzenia. Było jak w rodzinie. Pracownicy tkwili w budynku całymi dniami. Nawet Golas stal w kolejce. M Łyżeczka z dziurką Barbara Borys-Damięcka: Mamy świąteczne widzenie - tak mówiły nasze rodziny, odwiedzając nas w Wigilię czy Boże Narodzenie. Wyglądało to mniej więcej tak. Po raz n-ty robimy „Opowieść wigilijną". Zarzekam się, że jeżeli za rok będziemy znowu robić tę sztukę, to nie wytrzymam i komuś stanie się krzywda. Próby idą jedna za drugą. Nikt nie wychodzi ze studia. Emisja codziennego programu zaczynała się wtedy pomiędzy 17.00 a 18.00. W soboty i niedziele nieco wcześniej. Siedzieliśmy non-stop. Rodziny dochodziły do nas jak do więźniów. Z obrusami, jedzeniem, półmiskami. Podczas prób generalnych stawiały się w bufecie. Zestawiano stołiki w jeden. Przykrywano obrusami. - Ja jestem siostrą tego a tego, mój mąż z pani mężem... - tak poznawali się. Wiktuały ładowały na stołach i czekały na nas. Kończył się spektakl idący na żywo. Po tym nieprawdopodobnym napięciu, wypompowani zbiegaliśmy na dół. A tam - Wigilia! Przy stole siadaliśmy wszyscy. Nie było podziałów. Tym razem była to rodzina telewizyjna. Po lewej Eryk Lipiński z „Dudkiem" Dziewońskim, po prawej z Niedużym w towarzystwie Sporego, czyli Michnikoioskim i Czechowiczem. Im było więcej świąt, tym było więcej pracy. Personel telewizji miał zajęte wszystkie dni świąteczne. Kamerzyści, reżyser dźwięku, kierownik oświetlenia, redaktor audycji, reżyser sztuki, reżyser obrazu, dźwiękowcy i dekoratorzy. Pomiędzy studiem a bufetem. Z czasem, w związku ze zwiększającą się rangą świątecznych obrządków socjalistycznych, a więc najważniejszych, pojawiły się tak kuriozalne specjalizacje jak np. reżyser pochodów pierwszomajowych. Czas emisji, nie tylko w te specjalne dni, wydłużał się. Przybywało pracowników - studio było wciąż to samo. Bufet także pęczniał od nadmiaru chętnych. Był miejscem niezwykłym, podobnym trochę do wagonu kolejki podmiejskiej, której pasażerowie znają się doskonale. Wciąż w ruchu, z nieustanną wymianą informacji. Jeremi Przybora: No, nie wiem, czy ja tam tak często przesiadywałem. Koledzy na pewno. Słynny syczący ekspres, ale najsłynniejsza była chyba łyżeczka z dziurką, aby jej nikt nie ukradł. Mnie jednak najbardziej bufet M 26 KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół kojarzy się z Leśniakiem. On czasami bywał mocno pobudzony. Pasjonat, aie we właściwym znaczeniu tego słowa. Życiowym, pozytywnym. Kiedyś jednak nie wytrzymał. Sporo osób miało na to ochotę, aie to on dał upust cichym pragnieniom większości. Było to tak. Po raz kolejny czegoś tam wymagał od niego strażnik. Przepustki albo jakiegoś papierka. Leśniak nie wytrzymał i dał mu w... Siedzący na dole przy stolikach zobaczyli spadający karabin. Za nim leciał strażnik. Zrobiło się potężne zamieszanie. Potem było nawet oficjalne śledztwo. Wtedy z Leśniakiem przyszedł potężnej postury Cezary Julski. Leśniak drobniutki, ten zwalisty. Świetna para. Skończyło się na tym, że podczas tego całego śledztwa Julski stwierdził, że nie zauważył, jak doszło do rzeczonego zdarzenia i kontaktu wartownika ze schodkami. Tymi schodami prowadzącymi do dawnego bankowego skarbca, niemal prosto z ulicy, podążali wszyscy bufetowi bywalcy. Tędy spadał także strażnik. Telewizyjny bufet z placu Powstańców wymaga osobnego tomiszcza, które i tak nie pomieści wszystkich zdarzeń, ważnych i mniej ważnych ustaleń, jakie w miejscu przeznaczonym do konsumpcji zapadły. Nie można było jednak pominąć go w tym wspomnieniu. Dodać należy tylko, że łyżeczki upłynniano regularnie. Stąd ta decyzja o dziurkowaniu. W pierwszym dniu pojawienia się dziurkowanych znikły wszystkie. Czesław Roszkowski, najsłynniejszy z drugoplanowych bywalców Kabaretu Wszystkie kadry zamieszczone w tym rozdziale pochodzą z filmu „Przepraszamy za usterki". Realizacja Marian Marzyński, zdjęcia Antoni Staśkiewicz, 1966 rok tt V KLAPA W GÓRĘ* Autor i telewizor „Wisła"... wieczorem będą występowali, ojciec Kota i ojciec Grześka. Pudło było podłużne. Ciemnobrązowego koloru. Ekran otaczała złotawa, blaszana ramka. Nad nią, ujęty w zawijas, napis „Wisła". Uruchomienie tego telewizora odbywało się przez uniesienie klapy. W ten sposób odsłaniano głośnik, a użytkownik uzyskiwał dostęp do pokręteł. Jak widać na zdjęciu, autor ze skutkami owego uniesienia zapoznawał się od najmłodszych lat. Ten odbiornik, z niskim numerem (22) znamionującym początek produkcji, pozwalał rozpoznać na ekranie... ojców dwóch kolegów. Ojciec Grześka był tym ma-sywniejszym, Kota szczuplejszym. Ojcowie kolegów występują. I tyle. Że starsi panowie, nie odgrywało roli. Wiek ojców jest zawsze dość enigmatyczny. Zresztą w tym dziecięcym okresie i tak wszyscy powyżej szesnastu lat są starcami. Panowie: Jerzy Wasowski, rocznik 1913, oraz Jeremi Przybora, rocznik 1915, za starszych nie uchodzili na pewno. A jednak 45-letni pan Jerzy i 43-letni pan Jeremi, z racji obycia, wychowania, taktu i dystynkcji, awansowali z własnego wyboru od razu na starszych panów. Sprawił to także kontrast epoki, z jakiej się wywodzili, z tą nową, miłościwie się panoszącą robotniczo--chłopską. Yntelygent pracujący był w niej uciskany, ale co poniektóry starał się nosić jednak czyste buty. * Przywołane w tej książce fragmenty Kabaretu zostały spisane głównie z taśm wersji radiowych i scenariuszy. ii KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół „Nasz szkic autobiograficzny" pióra Jeremiego Przybory, zamieszczony przed wielu laty w tygodniku „Panorama", ujmował kontakty panów dwóch w punktach czterech, uzupełnionych o - Zamiłowania. Przed nimi wymieniono: Niemowlęctwo, Dzieciństwo-Młodość, Wiek męski, Starość. Było w owym rysie historycznym o urodzeniu się z zupełnie innych rodziców. Wspólnej mamce i jej piersiach. Narzeczonym mamki, śpiewaku podwórzowym, i prawdopodobieństwie nabrania skłonności do pisania tekstów i melodii przy okazji ssania. Zaznaczono, iż: „Jeden z nas posiada wykształcenie wyższe od drugiego, ale który - nie wiadomo, ponieważ nie wiadomo dokładnie, jak wysokie jest wykształcenie tego z nas, co ma wyższe". Wiek męski dotyczył wojny: „Stoczyliśmy ją mianowicie z Niemcami. Wygraliśmy". Starość zaś przedstawiona została następująco: „Póki nie byliśmy starszymi panami, wstrzymywaliśmy się od założenia jakiegokolwiek kabaretu, ponieważ od wczesnego dzieciństwa marzyliśmy o Kabarecie Starszych Panów. Dążyliśmy też do tego wszelkimi siłami, starzejąc się wszelkimi dostępnymi środkami. To znaczy głównie przy pomocy pijaństwa, rozpusty, niepomiernie mocnej herbaty i innych rujnujących organizm czynników. Byle szybciej dobić się możliwości założenia upragnionego kabaretu. Kiedy to wreszcie nastąpiło, odetchnęliśmy z ulgą, bo nie ma nic bardziej obcego naszej z przyjacielem naturze, niż dotychczasowy tryb życia. Zwłaszcza herbatę pijemy obecnie słabszą". Narodziny tego telewizyjnego kabaretu, w jednym z wywiadów, Jerzy Wasowski wspominał zaś tak: „Przybora. On w ogóle wszystko wymyśla. Ja tylko wyrażam swoje wątpliwości. Mniejsze lub większe". Pan Jerzy zauważył również, że Jeremi Przybora liczy się z nim: „Mimo że ja w zamian nie pozwalam mu na krytykę mojej muzyki". Słuchano radia, uczęszczano do teatru, do kina. Telewizory w roku startu kabaretu jeszcze się tak nie rozpleniły. Trudno zatem powiedzieć, ilu widzów miał ten pierwszy program nadany w październiku 1958 roku. Na szpaltach gazet z tamtych lat telewizja często traktowana była po macoszemu. Zapowiedzi audycji upychano to tu, to tam, w jakimś wolnym miejscu i nie zawsze w całości. W pierwszym dniu października odnotowano na przykład, że o 17.45 Irena Kwiatkowska będzie recytować poezję dziecięcą, a potem pojawi się „Miś z okienka". O 21.00 - „w Teatrze Sensacji i Fantastyki «Kobra»: «Czarna walizeczka»". Tak przy okazji, prawie nikt już dziś nie pamięta, że obok Dramatycznego i Klasycznego, działał wtedy w gmachu PKiN-u Teatr Sensacji. Tego dnia wystawiano w nim sztukę „Strach". Klapa w górę Skoro już klapa poszła w górę, czas na chwilę doniosłą, wiekopomną, istotną, czyli taką, o której autorzy, panowie dwaj, wówczas nie mieli pojęcia - „Zycie Warszawy", program telewizyjny, czwartek, 16 października 1958 roku, godziny popołudniowe: 19.10 -Porozmawiajmy 19.30 - Dziennik telewizyjny 20.00 - Reportaż telewizyjny 20.30 - „Kabaret starszych panów" - tekst Jeremi Przybora, opr. muz. Jerzy Wasowski, choreografia - Barbara Fijewska. Występują: A. Bogucki, K. Brusikiewicz, A. Wyszyńska, H. Tycówna, J. Przybora, J. Wasowski, reż. J. Przybora, współpraca telewizyjna Piotr Friedrich. ...dalej nie było nic. Ponieważ najlepiej poinformowanym organem, w tamtym czasokresie, była „Trybuna Ludu", dodać należy, że na jej stronach podano: „21.10 - «Cichy Don», ser. I, film fab. prod. radź.". M 30 KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Co do samego kabaretu, to tytuł, każde ze słów, napisano dużą literą. Pojawił się także komentarz: „program satyryczny, teksty i reżyseria Jeremiego Przybory. Opr. Muz. - J. Wasowskiego". I taki jest pełny obraz gazetowych anonsów. W końcu „TrybLud" wiedziała najlepiej. No, może nie do końca. Barbara Fijewska nie tylko przygotowała choreografię, ale także wystąpiła w tym pierwszym programie, a telewizyjnie współpracowała także Olga Szaniawska. Ta zapowiedź konkurowała z repertuarem teatrów warszawskich. Sale były w tamtych czasach pełne. 16 października w Teatrze Dramatycznym grano spektakl „Pan Puntilla i jego sługa Matti", w Polskim „Wariatkę z Chaillot", w Narodowym „Królową Anglii", w Komedii „Porwanie Sabinek", we Współczesnym „Music-Hall", a w Klasycznym odbywała się premiera „Rozbójnika". Niwa polityczna przynosiła tego dnia stek... informacji. „TrybLud" donosiła o najważniejszym, ujętym tu w największym skrócie wydarzeniu tak: „Rozpoczęcie obrad XII PLENUM KC PZPR. Zadania organizacji partyjnej... dyskusja... wytyczne... wytyczne... na wsi... w pierwszym dniu... I... Gomułka... oraz zmian w Statucie". Wybiła godzina. Pojawił się obraz. Rozbrzmiała muzyka. Na ekranie, na tle głównie narysowanym, zagościli po raz pierwszy Starsi Panowie. Tak, najprawdopodobniej, w owej wybitej godzinie kabaretu to się odbyło. Napisy początkowe przed czy po wstępie panów - tego już dziś nikt nie pamięta. Pierwszy program, jak i kilka następnych, nie został zarejestrowany. Posługując się określeniem Jeremiego Przybory - telepań-stwo, którzy zasiedli o 20.30 przed odbiornikami, mogli postrzegać taki oto anonsik słowno-wizualny: Jeden z pierwszych fotoreportaży, których bohaterami byli Starsi Panowie oraz ich goście. Ten pochodzi z Tygodnika „Antena", ii Klapa w górę „Tu Kabarecik Starszych Panów - powiedział Pan B, czyli Jeremi Przybora - to znaczy — przyjaciela i mój". (Przyjaciel pogwizdywał w tym czasie motyw herbaciany - „Herbatka"). „Siedzimy sobie z przyjacielem na naszej ulubionej kanapce i na naszym ulubionym tle muzycznym". Rozmowę anonsującą podtrzymał Jerzy Wasowski: Pan A -Jesteśmy ładnie, starannie ubrani: czarne żakiety, sztuczkowe spodnie, jasne kamizelki, getry, perłowe plastrony z perłą plastronową... Pan B -Trzeba przyznać, bez hipokryzji, że do tego jesteśmy dość przystojni. Pan A - No, nie tylko do tego. Pan B -Jeden z nas z włosami tu i ówdzie przyprószonymi siwizną, a drugi z głową tu i ówdzie przyprószoną włosami. Pan A - Tak to, to pogwizdujemy sobie, to toniemy we wspomnieniach. Przywołana za nagraniem radiowym wersja była zapewne nieco odmienna od telewizyjnej. Nietypowe na ówczesne czasy ubranie panów rzucało się w oczy. Do tego panowie umieli je nosić. Popatrując na zachowane fotografie, można zauważyć nieco sfatygowany stan cylindrów. Dodać należy informację o szarym materiale w dorysowane paski, aby sztuczkowe spodnie powstać mogły. Całość „wyposażenia" dopełniały laseczki trzymane w dłoniach. Strój ten, z czasem, zaczął nieco ewoluować. Do jego atrybutów należały zaś niezmiennie: spinki u mankietów, sztuczkowe spodnie - zastąpione z czasem szarymi, kwiat w butonierce, żakiety zwane jaskółką (zmieniały nieco krój), kamizelki jasne z delikatnym deseniem - dwu, potem jednorzędowe. Na początku panowie zakładali białe koszule ze stojącym kołnierzykiem o odgiętych rogach, zastąpione z czasem zwykłymi, nowe cylindry, getry, plastrony, po których przyszły krawaty - z wpiętą perłą, ale nie zawsze. Omówienie garderoby panów wydaje się konieczne, ponieważ wielokrotnie powracało w różnych wywiadach pytanie: „Dlaczego panowie nie są ubrani współcześnie?". Odpowiedź odnotowana i udzielona wespół w zespół brzmiała tak: „Przepraszam. To jakieś nieporozumienie. Jesteśmy ubrani jak najbardziej współcześnie i bardzo wytwornie. To nie jest żaden strój «z myszką». To po prostu wytworny strój eleganckiego świata, całej dyplomacji - czyli żakiet, sztuczkowe spodnie i cylinder. Powinien być szary. A kwiat w butonierce - to także element tego stroju" (tyg. „RiTV", „Bez pół czarnej z dwoma starszymi panami"). M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 32 Tymczasem panowie w swoim tele-mieszkanku zasiedli na kanapie. Za nimi na ścianie zawieszony koński łeb w ramie i dama w pozycji leżącej. Też w ramie. Obrazy stanowiły namalowany na ścianie element scenografii. Podobnie jak kotary nad i wokół drzwi, ścienny zegar i gzymsik. Roślinę, zasłony okienne, pozostałe obrazy, tudzież elementy wystroju wnętrza, także domalowano. Poza wspomnianą kanapą, stoliczkiem i dywanem. Tak czy inaczej całość zmalował scenograf Wojciech Siciński. / program Kabaretu Starszych Panów. Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski w scenie trójczłonowego posiłku obiadowego. Właściwy Panom A i B strój kontrastował trochę z przedmiotem, który pojawił się w pierwszej scenie. Trójczłonowa, piętrowa menażka służąca do „organizowania" sobie posiłku noszonego na kierunki i odległości dalsze, pozwoliła poinformować widzów - dzięki sprawdzeniu organoleptycznemu, że na obiad była - grochówka, na drugie - grochówka, na deser grochówka. Ten wyjątkowy jadłospis zaordynowali Panowie sami sobie. Na dnie ostatniej z menażek zachrzęścil piasek. Pan A skonstatował: - Jesteśmy na dnie. Jeżeli kompilacja stroju oraz zachowania panów z kilkupojemnikowym naczyniem M Klapa w górę obiadowym miała odnosić się do statusu inteligencji w tamtej rzeczywistości, to owo dno zostało osiągnięte. Panowie dorzucili jeszcze informację wyjaśniającą wszystko do cna: - Proszę nas nie pytać, na jakim gruncie stoimy, bo my w każdej chwili możemy usiąść! Przed i po 1958 roku do podstawowych zwrotów partyjno--gazetowych, należało precyzowanie owego „stania na gruncie"... socjalizmu, współpracy, rewolucji, idei czy sojuszy. Jednak tego rodzaju nowomowa niezwykle rzadko pojawiała się w kabarecie. Zresztą, w tym przypadku panowie i tak podkreślili możliwość dokonania wyboru. W chwilę potem po raz pierwszy rozbrzmiały (fortepian oraz pozostałe instrumenty muzyczne znajdowały się w studiu) początkowe takty „Kupletów Starszych Panów": Pan A-I znaleźliśmy się w wieku, trudna rada, że się człowiek przestał dobrze zapowiadać. Pan B - Ale z drugiej strony, również cieszy się, że się również przestał zapowiadać źle. Panowie - Starsi panowie, starsi panowie, starsi panowie dwaj! Już szron na głowie, Pan B - już nie to zdrowie, Panowie - a w sercach - ciągle maj! (ref. x 2) Pan B - I ta trwoga, i ta trwoga, trudna rada, że się nie wie, czy się człowiek dla dam nada... Pan A - Ale, z drugiej strony, chwili takiej wdzięk, gdy rozwieje dana dama taki lęk... Panowie - Starsi panowie, starsi panowie, starsi panowie dwaj! Już szron na głowie, Pan B - a jeszcze, nie powiem, Panowie - możemy stworzyć raj! (ref. x 2) Kuplety, a właściwie dwie pierwsze zwrotki i refren, zostały tu przytoczone ze względu na drobne różnice, którym później ulegały. Pierwszy refren zjednoczył od trzeciego spotkania serca panów (w sercach maj) w jedno (w sercu maj). Ta wersja pozostała już niezmieniona. Premierowe kuplety, śpiewane po drugiej zwrotce, zawierały pointę męskiego wieku dojrzałego - a jeszcze nie powiem, możemy stworzyć raj! - Stworzyli! Także telepaństwu, które otrzymało do tele-raju zaproszenie. 3. Kabaretu Starszych Panów KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Po odśpiewaniu kupletów gentlemanów, którzy przestali się dobrze zapowiadać, nie zostaną wysłani za granicę, nie zabiorą się sputnikiem na Marsa, ale mogą sobie sadzić kwiatki, za to w wersji radiowej bez zwrotki o objęciu posady premiera, Pana B nieco zmorzyło. Nadszedł czas drzemki. Letarg, w jaki zapadł, pozwolił na opis doznań sennych i wymianę myśli z pozostającym na jawie Panem A. W rytm melodii „Perski rynek" Ketelbeya, śpiący relacjonował pojawienie się dziewczyny, zrzucającej z siebie kolejne powiewne zasłony. Opadnięcie ostatniej pozwoliło dojrzeć napis umieszczony na jednoczęściowym kostiumie plażowym - „Graj w Totolotka". Dalszy przebieg wypadków w mieszkaniu panów inny jest w wersji radiowej, inny w telewizyjnej. W pierwszej, od razu niemal po odsłonięciu zasłoniętego, pojawia się Dama. Zostaje wywołana potrzebą posłuchania walczyka, przez nie całkiem jeszcze rozbudzonego Pana B. Zapis scenariusza telewizyjnego powołuje zaś w międzyczasie na plan sąsiada naszych panów. Draba potrząsającego tym, który jest nieszczęśliwy... „Śliwy mi pan nie zrób!" - upomina śpiący Pan B. Wpada także na sekundę Pan w stylu egzotycznym. Sąsiad nie mówi nic, tylko potrząsa. Egzotyczny mówi, że jest Portugalczykiem. Tak czy inaczej, później Dama zasiadająca na huśtawce odśpiewuje, w towarzystwie naszych Panów, pieśń, której melodię stanowią przeplatające się walce Josepha Lannera. Walcujące trio ulega urokowi chwili. Dama znika. Zza kanapki wyłania się za to Gallikates. Odziany w chiton i sandały, z rogiem obfitości w dłoniach, zwieńczony wiankiem z winogron. Uosabia PRL-owski dobrobyt. Emanuje połączeniem Galluxu i Delikatesów. Roztacza przed Starszymi Panami perspektywę nabycia dóbr wszelakich. Od męskich gatek po ulepszone, bo z głową, sardynki krajowe. Ta relacja o rzucanym na rynek tak bogatym asortymencie towarów doprowadza gospodarzy do takiego stanu, że rzucają na rynek, z trzeciego pięterka, gościa w stroju greckim. Sami, dla ukojenia, postanawiają pokrzepić się herbatą, odśpiewując przy tej okazji pieśń ku jej czci. Wnet pojawia się Herbaciarka, która napełnia filiżanki aromatycznym, pożądanym napojem. Zastrzeżenia lekarza zabraniającego picia mocnej herbaty sprawiły, że zabrała to, co oferowała. Panowie pozostali nieutuleni w żalu. Niespodziewane pojawienie się następnego gościa wyrwało ich z tego stanu. Odziany w zgrzebną, lnianą koszulę, takież porcięta i łapcie, rodak sprzed lat tysiąca, Bard piastowski, wezwał do uczczenia Millenium i zaintonował „Tango Rzepicha". Po takim występie Panowie uznali, że najwyższy czas poprzestać na tym, ponieważ podczas ich „króciutkiego, króciuteńkiego programiku, kabareciku Starszych Panów": M Klapa w górę Pan B - a) Pan A - przedstawiliśmy się państwu, PanB-b) Pan A - nie graliśmy w Toto-Lotka, Pan B - c) Pan A - rzuciliśmy coś niecoś na rynek, Pan B - d) Pan A-d - nie było. Pan B - Nie było „d"? To - e) Pan A - spędziliśmy czas jakiś przy herbatce. Pan B - No, i f) Pan A - uczciliśmy Millenium! Pan B - Tak. No, to ja uważam, że jak na taki nieduży kabarecik, to jest - potąd. Pan A-O! Myślę, że raczej - potąd! Pan B - Nawet. No, to w takim razie... przyszło Panom odśpiewać „Kuplety pożegnalne" - „skąpane w lez naszych dżdżu". Ale samo zakończenie nieco się przeciągnęło, ze względu na zacinającą się kurtynę. Zanim ruszyła, zdołali jeszcze dorzucić: Do pioruna, nie męczcie tu nas - ostatkiem gonimy już tchu... ... i pożegnać się: Pa! Pa! Pa! Pa! Od starszych panów dwóch. W radiowej wersji, na zakończenie, z herbatkową melodią w tle, Pan B podsumował spotkanie tak: „W Kabareciku Starszych Panów wystąpili: Barbara Fijewska, Andrzej Bogucki, Wieńczysław Gliński oraz Starsi Panowie: Jerzy Wasowski - autor muzyki, z wyjątkiem tam «Walczyka Lannera», i Jeremi Przybora - autor tekstów. Pa!". Premiera radiowa miała miejsce niespełna dwa miesiące po telewizyjnej, 14.12.1958 roku. Jeżeli chodzi o obsadę, była nieco okrojona z postaci. W jednym przypadku nastąpiła zmiana. Gallikatesa wizyjnego - Kazimierza Brusikiewicza, zastąpił foniczny jedynie - Wieńczysław Gliński. Damę lannerowską wykreowała w obu przypadkach Barbara Fijewska, która także pomrukiwała melodyjnie w radiowym studiu jako M 36 KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Herbaciarka. W telewizyjnym zaś narobiła Panom smaku herbatą Alicja Wyszyńska. Cezary Julski wystąpił w roli Draba. Tancerka Hanna Tycówna odsłaniała totolotkowe hasło. Przedwojenny gwiazdor (miało to w 1958 roku pewne znaczenie), pieśniarz o ujmującym timbrze głosu, jak wtedy mówiono, Andrzej Bogucki, wcielił się w relikt piastowskiej epoki. Jako Bard odśpiewał tango. Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski, posyłając pożegnalne „Pa!" widzom, zakończyli I program Kabareciku Starszych Panów zapisany jako Popołudnie Starszych Panów. Adam Hanuszkiewicz: „Myśmy to jednogłośnie zdjęli"'- powiedział mi na korytarzu Pański, szef telewizji. Byłem wtedy naczelnym artystycznym. Miałem obowiązek uczestniczyć w cotygodniowym kolegium omawiającym programy. A ja nie chodziłem. Nie byłem w stanie oglądać wszystkiego. Nie miałem czasu. Ale któregoś dnia zobaczyłem pierwszy program kabaretu. Postanowiłem pójść, powiedzieć, że genialne. Spóźniłem się! Pański zdziwił się, że przyszedłem. Odpowiedziałem: - jestem zachwycony Kabaretem Starszych Panów i chciałem to powiedzieć na zebraniu. - Wtedy usłyszałem, że zdjęli. Nie wytrzymałem. - Co?! Jeżeli nie ustąpisz, to będę walił pięścią w stół, jako szef artystyczny. Żądam, żebyście to jeszcze dwa razy puścili, a potem ludzie wam nie pozwolą tego zdjąć. - Pański przekonał wtedy pozostałych: - Wiecie, on chyba coś więcej wie na ten temat niż my. -Puścił. I już nikt Przyborze i Wasowskiemu do kabaretu się nie wtrącał. To nie był zresztą kabaret. Nowa forma. Nie wiedzieli, jak to nazwać... Jest taki dowcip, który oddaje trochę tę sytuację. W Paryżu, na Placu Pigalle, starszy pan chciał napić się herbaty. Gdzie nie wszedł, słyszał to samo: - Tu nie ma herbaty. Tu jest burdel. - Chodził zrozpaczony po tym placu, aż nagle zobaczył wywieszony, olbrzymi miedziany czajnik. „Nareszcie" - pomyślał. Wszedł, usiadł i powiedział: - Poproszę filiżankę mocnej, angielskiej herbaty. -A burdel--mama na to: - Tu nie ma herbaty. Tu jest burdel! - O, przepraszam, a wywiesiła pani czajnik! - A co miałam wywiesić! - Nazwali to kabaret. I koniec. Andrzej Bogucki. Fotografia ofiarowana Edwardowi Dziewońskiemu w latach 40-tych Mieszkanie, do którego telepaństwo zostali zaproszeni, a z czasem także i miejsca odwiedzane przez Starszych Panów zyskiwały aurę życzliwości, troski o bliźniego i niezmiernej wprost dobroci. Zagubieni i nieco zdezorientowani brutalną rzeczywistością gospodarze potrafili wytłumaczyć każdą z pułapek niesionych przez życie. Dyskretnie, od czasu do czasu, łaskotali wydarzenia z pierwszych stron gazet podległych naczelnym organom. W rytmie „Tanga Rzepicha", bez róży H Klapa w górę w zębach, ale za to w towarzystwie kmiecia, wspomnieli o wyścigu, jaki organy centralne rozpoczęły toczyć z Kościołem. Przypomnienie rocznicy tysiąclecia chrztu Polski wywołało propaństwowy cyrk ze sztafetami krążącymi po kraju i hasło „Millenium" propagowane przez media. Sztafety ludu dopadły Gniezno w 1966 roku. Marszałek Spychalski rąbnął pokojowe przemówienie, po którym odbyła się wojskowa defilada. Walka z... i walka o... trwały. Zaś lokale, które nasi panowie często zmieniali, okazały się właściwie eksterytorialne. Wtargnięcie na ich metry kwadratowe oznaczało dezintegrację typowych przywar i wad gatunku ludzkiego. Zapis pierwszego programu, jak wiadomo, nie ocalał. Sięgnijmy do jednego z ocalałych scenariuszy. Jednak bez gwarancji, że tę wersję obejrzeli widzowie. Na początek reakcja jednego z Panów na takie oto stwierdzenie drugiego: Pan B -No, czuję się nieszczęśliwy... Pan A -To świetnie. To cudownie. Znakomita okazja, proszę telepaństwa. Zaraz zademonstrujemy, jak zwalczać pesymizm i stany pokrewne. Przywołany zza ściany sąsiad, potrząsając, zajął się stanem Pana B. Po zakończonej wizycie mogły spokojnie paść te słowa: Pan A -No i proszę, kolega jest szczęśliwy. Ale ile to się sąsiad natrudził, żeby to w koledze osiągnąć. Za to teraz kolega już na czas dłuższy będzie sobie sam regulował samopoczucie, bez pomocy z zewnątrz. Prawda? Niewątpliwie tak. Jak wspomniano, Panowie, obejmując zamieszkiwane tereny w niepodzielne władanie, czynili je eksterytorialnymi. Regulacja samopoczucia należała tylko do nich. Podobnie jak wybór wersji scenariusza. Udajmy się na jego koniec. Tuż przed kupletami finałowymi, po niewypiciu herbaty, wyliczanka dokonań panów podczas spotkania brzmiała ponoć następująco: Pan A-I tak, proszę telepaństwa, chyba poprzestaniemy na tym, bo zważmy, że w ciągu naszego króciutkiego „Popołudnia starszego pana"... PanB -a) Pan A - przedstawiliśmy się państwu, PanB-b) Pan A -nie graliśmy w Toto-Lotka, Pan B - c) M KABARETu STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 38 Pan A - skorzystaliśmy z pomocy sąsiedzkiej i pokazaliśmy, jak korzystać... PanB-d) Pan A -rzuciliśmy coś niecoś na rynek... PanB-e) Pan A - uczciliśmy Millenium. Pan B -Kto potrafi więcej lub lepiej, to prosimy na nasze miejsce, bo my już będziemy się żegnać. Przywołane tu warianty potwierdzają, że nie o brak pomysłów ze strony autora scenariusza mogło chodzić, przy ewentualnym wypięciu się telewizji na proponowane spotkania z Panami. Wena i nadmiar pomysłów sprawiały, że powstawały różne propozycje. Niektóre piosenki szukały zapewne przez to swoich ostatecznych tytułów. „Walce lannerowskie" przeistoczyły się w „Walczyk pana Lannera", a „Szklanka herbaty" pozostanie już na zawsze „Herbatką". Jeremi Przybora: Praca samotnicza. Pisałem. Przynosiłem. Nie zawsze Jerzemu zostawiałem. Z wrodzonego roztargnienia... chociaż nie wiem, czy tak wyrozumiale by to oceniła Marysia Wasowska. I wracałem do siebie. To nie był wynik jakiegoś życia towarzyskiego. Potem, z sugestii Jerzego, rodziły się zmiany. Ostateczny kształt nadawali i tak aktorzy tym moim zdaniom zapisanym w samotności. Nie każdą intonację, możliwość interpretacji, byłem sobie w stanie wyobrazić, ale muszę przyznać, że akceptowali. Dlatego z tego całego zamieszania biorą się pewne różnice w scenariuszach, nagraniach kabaretów czy wreszcie i mojej autorskiej wersji, którą przygotowywałem do druku. Tu już interpretować mógł tylko czytelnik. Pierwsze popołudnie spędzone w towarzystwie Panów i nawiedzających ich gości okazało się w przypadku aktorskiej obsady ewenementem. Nikt z występujących nie pojawił się już nigdy w kabarecie. Pośrednio zaznaczyła swoją obecność Barbara Fijewska: Czekali na mnie z kwiatami. Umówiliśmy się w telewizji. Panowie wstali, żeby się przywitać. To było ujmujące, bo mimo prawie rodzinnych stosunków -przecież mój brat Tadeusz brał udział w „Eterku", panowie wstali. I te kwiaty! Nie takie zachowanie było wtedy normą. Oni mnie zaprosili, żebym ustawiła piosenki. Byłam... z baletu, jak to podkreślały niektóre aktorki. Nie zawsze przyjmowano mnie przyjaźnie. Ale to nigdy Tadeusz Fijewski. Mundzio z radiowego „Eterku" H Klapa w górę nie zdarzyło się w kabarecie. Starsi Panowie prosili o ustawienie piosenki, bądź o choreografię. To był raczej jakiś ruch, moja propozycja. Aktorki z kabaretu przyjmowały je wspaniale, a potem po prostu pracowałyśmy razem. Ta piosenka w rytmie walca, z pierwszego programu, to jest moje, wspaniałe, urocze wspomnienie. Przebywanie w tym towarzystwie trudno jest właściwie opisać słowami. To jedna z tych chwil, w których twórcza praca jest przyjemnością. Wodowania, czczenie rocznic, spusty surówki i plena znikały z horyzontu. Każdy, kto wchodził zawodowo na orbitę Kabaretu Starszych Panów, wspomina wytchnienie, jakiemu poddawał się w tym towarzystwie. Codzienność, ta sterowana odgórnie i ta normalna, powracała chociażby dzięki warszawskiemu „Ekspresiakowi". 12 listopada 1958 roku. Tytuł jednego z artykulików - „NIEZNANI SPRAWCY UKRADLI 900 M TORU w pow. Gryfice między miejscowościami Kołomac i Trzygłów". Wspomniani sprawcy, chociaż niekoniecznie ci, którzy zawitali w kilka lat później do kabaretu, jak widać już grasowali. Może mieli czas, aby według zapowiedzi programu telewizyjnego z innej strony tej samej gazety w to środowe popołudnie obejrzeć o 16.55: Spotkanie ludności Warszawy z delegacją PRL po powrocie z ZSRR. Chociaż w to należy chyba wątpić. Tamte rejony kraju nie znajdowały się raczej w zasięgu nadajników. Aby widzowie Poznania mogli zobaczyć spektakl w reżyserii Hanuszkiewicza „Apollo z Bellac", aktorów oraz dekoracje przewieziono do stolicy Wielkopolski. Na miejscu całość odegrano raz jeszcze. Sprawcy też w końcu mogli gdzieś podjechać. Tyle tylko, że pociąg nie wchodził w rachubę. Brakowało torów. Warszawa. Koniec lat pięćdziesiątych. Wspaniała Kalina Jędrusik w roli Polly. Spektakl Konrada Swinarskiego. „Opera za trzy grosze" zrealizowana w klubie Krzywego Koła, potem przeniesiona do telewizji, aby wreszcie zagościć w 1958 roku na deskach Teatru Współczesnego. W zespole teatru m.in.: Irena Eichlerówna, Zofia Mrozowska, Danuta Szaflarska, Halina Mikołajska, Tadeusz Łomnicki, Henryk Borowski, Adam Mularczyk i Tadeusz Fijewski. W Ateneum wystawiają „Tramwaj zwany pożądaniem" Tennessee Williamsa i „Proces" Kafki. Dramatyczny zaprasza m.in. na „Krzesła" Ionesco, prapremierę „Iwony, księżniczki Burgunda" w reżyserii Haliny Mikołajskiej, „Wizytę starszej pani" Diirrenmatta. Do aktorskiego zespołu należeli: Janina Traczykówna, Elżbieta Czyżewska, Ryszarda Hanin, Halina Mikołajska, Jan Świderski, Gustaw Holoubek, Ignacy Gogolewski, Józef Nowak oraz Barbara Krafftówna i Wiesław Gołas. Tych dwoje oraz Kalina M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 40 „Ekran"-16.11.1958 r. tt Klapa w górę Jędrusik, Mieczysław Czechowicz, Wiesław Michnikowski, Edward Dziewoński (trzech panów także z zespołu Teatru Współczesnego) przedzierzgnęło się wkrótce w najważniejsze postaci tele-kabaretu. Z poważnych scen, z tragedii, trafili do świata groteski, żartu, wysmakowanego dowcipu. Było to już po październiku 56. Na scenach i Williams, i Ionesco, i Gombrowicz. W 1957 roku Czytelnik wydał „Trans-Atlantyk", a fenomenalna inscenizacja „Czekając na Godota" Becketta, w reżyserii Jerzego Kreczmara ze scenografią Władysława Daszewskiego, porwała widzów. Wspaniałe role Józefa Kondrata, Adama Mularczyka, Tadeusza Fijewskiego i Jana Koechera przeszły do legendy teatru. A przecież wszyscy, oprócz ostatniego z wymienionych, zahaczyli o kabaretowo-rozrywkowe progi. Józef Kondrat śpiewający „Pelerynę" w kabarecie „Szpak" albo Profesor Pęduszko Adama Mularczyka, czy Tadeusz Fijewski - Mundzio, to postaci niewarte umieszczenia w oficjalnej biografii? Na szczęście wiadomo, jak bardzo sami aktorzy cenili sobie udział w tych przedsięwzięciach. Jak bardzo zostali docenieni przez widzów i słuchaczy. Raz jeszcze wspomniany już egzemplarz „Expressu Wieczornego". Na trzeciej stronie w rubryczce „To i owo o kulturze" można było przeczytać taką oto informację: W londyńskim Royal Court Theatre odbyła się premiera nowej sztuki autora „Czekając na Godota" - „Endgame" („Końcowa gra"). 52-letni autor czekał 18 miesięcy na zezwolenie lorda kanclerza na jej wystawienie. Sprawozdawca londyńskiego „Daily Express" podkreśla małą komunikatywność sztuki i przytacza pytanie reżysera George Devina skierowane do Becketta w związku z pewnym jej niezrozumiałym fragmentem. Dziennik stwierdza, że Beckett tak niejasno odpowiedział, jak niejasny charakter mają jego utwory, Dla mnie bomba! - jak powiedziałby Jerzy Dobrowolski, który przedstawił swój znakomity kabaret „Owca" pod tym właśnie bombowym tytułem. Było to w 1966 roku. Kończył się Kabaret Starszych Panów, ale osiem lat wcześniej Dobrowolski kierował Redakcją Rozrywki w telewizji, umożliwiając pojawienie się tego programu na małym ekranie. Jednak ostatecznie, dzięki decydentom, kabaret został przypisany działowi publicystyki kulturalnej. Starsi Panowie z nutką żalu przyjęli tę wiadomość. Dział rozrywki i teatru telewizji okazał się dla nich niedostępny. tt KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół PS. Rok premiery kabaretu na małym ekranie był także znakomity dla rodzimego repertuaru, przeznaczonego na duży ekran. W 1958 roku pojawiły się: „Eroica" Munka, „Ostatni dzień lata" Konwickiego, „Pętla" oraz „Pożegnania" Hasa, a także „Popioły" Wajdy. (Autor pozwala tu sobie na małą prywatę, ale liczy na współpa-mięć tych najmłodszych telewidzów z tamtych lat. 26.12.1958 r. (powtórka 15.01.1959) przedstawiono w teatrze dla dzieci „Baśń o rycerzu Gwiazdy Wigilijnej". Któż nie chciał być rycerzem Gotfrydem granym przez Tadeusza Janczara! A i Roksana Beaty Tyszkiewicz była całkiem, całkiem...). Starsi Panowie Dwaj-dla przypomnienia modyfikacji stroju: kamizelki już jednorzędowe, krawaty i nowe cylindry. Spodnie wciąż w ręcznie malowane prążki. To zdjęcie nie pochodzi z l programu Kabaretu, ma jedynie zobrazować nieustający ubraniowy rozwój Starszych Panów, przy zachowaniu nieustającej, naturalnej, oczywistej i niewymuszonej elegancji. tt VI - NIE ODMÓWIĘ! Długodystansowiec. Okupant Kabaretu. Na zaproszenie gospodarzy, oczywiście. W swoim pierwszym, czyli drugim w kolejności, nieproszony, wpraszając się, nie odmówił filiżanki kawy, mimo że pozostawił za ścianą gotową do przeziębienia narzeczoną. Była już bowiem mocno rozebrana. Nieproszony gość, MĘŻCZYZNA W PIDŻAMIE, pierwsza z postaci, którą zmaterializował w Kabarecie Wiesław Michnikowski: W Teatrze Młodej Warszawy grałem razem z Marysią Wasowską. Jerzy, mogę tak mówić, bo dostąpiłem zaszczytu - wypił ze mną bruderschaft, przychodził do teatru. Poza tym był jeszcze ten mój występ w kabarecie „Iluzjon". Wtedy wiedziało się, kto co sobą reprezentuje. Ludzie po prostu chodzili do teatru. Przybora z Wasowskim obejrzeli mnie na scenie i... zaryzykowali. Robiliśmy próby. Przymiarka do postaci. Umawialiśmy się, jak to ma wyglądać, jakie są relacje i reakcje. Nie trzeba było jakichś tam specjalnych, dodatkowych propozycji. Jeremi tak pisał dialogi, że od razu było wiadomo co wbić. I już. Na szesnaście Kabaretów, po piętnastu grasował Michnikowski. Widzowie mu tego nie zapomną!!! Zdystansował równie znakomitych kolegów i zajął pierwsze miejsce w liczbie popełnionych, WESPÓŁ W ZESPÓŁ ze Starszymi Panami, przedstawień. Zaraz za tym Wiesławem, kolejny tegoż imienia - Gołas. Osiągnął wynik trzynastu programów. Pierwsza z dam na tej liście, Kalina Jędrusik, wystąpiła w jedenastu. Barbara Krafftówna w dziesięciu. Ostatnią trójkę z grona bywalców, każdy grał w dziewięciu, otwiera Edward „Dudek" Dziewoński. Pojawił się w IV programie. Następnie Mieczysław Czechowicz i ostatnia, ale niewątpliwie wyborna - Irena Kwiatkowska, objawiająca się dopiero w VII Kabarecie. Postaci stworzone przez tę siedmioosobową stawkę można uznać za Starszo--Pańskich Recydywistów. W 1959 roku program telewizyjny nie był emitowany we wtorki. „Życie Warszawy" miało swoje niedzielno-poniedziałkowe wydanie. M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Dzięki gospodarce planowej - naradom, plenom, uchwałom, posiedzeniom i wdrożeniom -już wystąpiły kłopoty z zaopatrzeniem rynku w mięso. W związku z tym właściwe organa podjęły decyzję dotyczącą poniedziałków. Stały się, dzięki zarządzeniu, bezmięsnymi. Nie wolno było mięsa sprzedawać w sklepach ani serwować we wszelkich lokalach gastronomicznych. Pierwszy dzień tygodnia odcięto od mięsa w środku wakacji - 31 lipca. Jeżeli chodzi o poniedziałki i wtorki, w roku owym 1959, sprawa jest już jasna. Starsi Panowie wystąpili zaś dwukrotnie. W soboty. Przed wakacjami załapali się na mięsne poniedziałki. Przeglądając program telewizyjny z tygodnia, w którym pojawił się drugi z Kabaretów, można było zauważyć następujące pozycje: LVI - 19.45 - poniedziałek: teatr telewizji poznańskiej - Max Frisch, „Santa Cruz". 3.VI - 19.30 - „Kapitan z Koepenick", transmisja z Teatru Starego w Krakowie. 4.VI - 19.50 - Recital poetycki Wojciecha Brydzińskiego. 5. VI - po dzienniku telewizyjnym - „Moralność pani Dulskiej", film produkcji CSR. 6.VI - po dzienniku telewizyjnym - „Zakazany owoc", film franc. od lat 18. 22.10 - Ostatnie wiadomości. 22.15 - „Kabaret Starszych Panów" w opr. Jeremiego Przybory. Max Frisch przestał być modny. „Kapitan z Koepenick" nie gości już na teatralnych scenach. O znakomitym aktorze Wojciechu Brydzińskim prawie nikt już nie pamięta. Teatr poniedziałkowy, zepchnięty przez pustogłowych łowców oglądalności, jeszcze jest... Barbara Wrzesińska: Trafiłam do telewizji, studiując w szkole teatralnej. Program o Szekspirze. Wybrane sceny. Grali starzy aktorzy, znani, a na końcu ci, którzy uczą się zawodu. Padło na mnie i Romka Wilhelmiego. Scena balkonowa Romea i Julii. Nie pamiętam z tego żadnych wzruszeń -zawsze chciałam grać Ofełię. Tak samo wcześnie wystartowałam w teatrze. „Współczesny" Axera w 1956 roku. Zabrał mnie z drugiego roku. Miałam 18 łat. Na scenie Andrzej Łapicki rozdwajał się w „Zaproszeniu do zamku" Anouilha. Mnie przypadła rola opisana w tekście tej sztuki tak - uważajcie, bo Izabella jest bardzo młodziutka, ma 22 lata... byłam młodsza. W Kabarecie znalazłam się trzy lata później. Zadzwonił Jeremi i zapytał, czybym się nie krępowała rozebrać przed kamerą... nie do golasa, ale do kostiumu bikini. Rola takiej panienki... i opowiada o tym gwoździku, który wpada przez ścianę, co wpadnie, to ona go odnosi i to ma zdjętą bluzeczkę, to koszulkę, to spódniczkę. A ja na to: - Proszę pana, jestem zawodową aktorką i to w ogóle M - Nie odmówię! 45 DWAJ PANOWIE ZE SZKLANEGO EKRANU „A ma Pola". ijŁ^f^fujji^a^e^B KABAHK7 »il prtł w po*a* , ny pomy AłlAHfcT RAMZyON PANÓW" - to »i prtt» wyżycia iic jakichkolwiek mMW wirku T.i po proatu potnyH. Dowcip-pcsny.l. iwieini* rc-liiowany prjet. dwocn ¦«. !ii(un!nyth luda. Ci imelirenini ludMe. lo nuiny autor i «nuizvili radiowy Jewmi Prrybora. miot inakomiiee.,i Teairiyku ..Barek", wlowlek o równej ikrnmiiu*ci co dowcipie i Jer/y Wasijwski. ulttlroln**!,}. kom pory tor i juk wynika i .JCa-tmta iMWMll* NmM* - aimnlri utahml.iwany juły- W wyniku ich wipntpraŁy, eo jakit OM ru» uklanym ekraniku aaw.trh teSewiruiriw jkaiui* tie dwei mili i by-nammrj nie ilarif (wnowif. klony poalułiijąe sie z wdziękiem akreaorianu odchodzącej epoki liylinder. laika i (alką i kolei .loniowej. iiciry. rakiet i wfucikowr spodnie) — potralią t6*™>on9nie utuuw Je) zabawny jui dii* charro* i jrajn MibfannoM w nrtknieciu >i< i twardym i bąrdio realnym Ir—Iw ¦¦¦ n*«ych dni. I w fajnie subtelnemu dowcipowi ohu autorów „Kaberelu Starwyth Ptm69*. j«k i nhtmnlc) ich u*obiUemu urokowi, juk" ąlównyrh te$o kubmciu t»ihaierów — uwduccomy jedno i najbardziej utnciych wliiowtak łalyryi-tnych nasiej TV. Ten ap«ylVj!nv ..dowcip [ rn«lc(ką" Jest najbar- Jednym (lowem — uli u, jakie udana poiyrja war-rawakiej telewizji, jea! ..od stop A) *lów" dziełem obu wymi*nionvch pąnow. Oni piną mnirli* komponują pioacnkt. podkładają do łych pioaenek tekaij. oni wymyśla-14 zabawne „jagi" wykiłiawcM. oni Ust, "TH ( kilku aktorami waraaawłkirh lealrów program ten wykonują, * n«- C*y tętnicy „Panoramy" widii*!: na pewne „Kabaret Star-•iych Panów- w telewizji. Zreizta to dopiero dnifl pm-iraiii te«« kabaretu. Chcąc Mc dowiedzieć czefo* o lrz»-cim — zattukatUmy (tj. przedctawtcicl „Panoramy") da mąhr*o mieszkania na Żoliborzu. Fan Jeremi Przybora mimo itwycłt wiciu inakointtych poenyalow nie aiotal jako* rtotąd utAtMHlBWK •<*•» wUaneł*. obwerne«i> mieMka- Priepraiuam — pomyąi miął: m*Łm( ni« do .jiółiUielni miirukaniDwi). Cwka na wyniki. Co tai do kabaretu., owniem, prj.yaotowuje już nowy. tr»et1 i kolei program Popracuje nad nno w riątie uHopu. wiiwiKii. mowu pora Wartuwą. ho jak powiada: „pra-kz* pou Wiriium;, mlaj nie d* ale « !ej. i lelewuyjnym. puayi-ji. rjrufjm jei aij-Iaw»» iw»-». B«sr imw.tiru., nawet. ftri> potmmiewa »enlvmeiiiainie Tcnial jej wynika cuartn ne r*vklłf" »>ujął jaąia i diwicklem imlEnia b->hłirrki Jakiej* dawnej ptoarnki (irtakomit- „A ma Pola" podrwiwa-jaca (ii.tnodixj-.il. le tFtamych panów) — a me< Gdy i rełarjt wyeUnnlka „Panoramy"__ o łych .jikarjwtii Jerei-Ueąo". eomytlalem łobte, i nie pe- ftlM Na fali humnęu 1 satyry. 11.3* Słuchamy muzyki ludo-22.10 Piękne glosy. W progra- wej. mie: 1. vWai?S1 Aria Sllwy I 11.80 Program dni* ty- >rac. tnłu tów pod mo-rzezi rada dnfs 12.IV o godz. 19.00 w programie IX słuchowisko wg noweli Anatola France'* Prof. Bergeret Zoe, jego siostra PauJinka, jego córka Pan Goubln Ojciec prof. Bergeret Matka prof. Bergeret Pani Coraoutłler Służąca Gudula Przekład Juliana Borozińskteg* Opracowanie radiowe Zofii Zawadzkiej Reżyseria Bronisław* Dardzłńskleg« Muzyk* — Jerzy Wasowski Obsada; — Jeny Wasowskt — Marla Żabczyńska — Barbara Fjjewska — Stanisław Jaworski — Mieczysław Hllecki — Wand* Luczyck* — Janina Romsnówn* — Alicja Pawlłek* Anna Jaraezowna oraz: Elżbieta OsicrwUnka, Alin* Rostkowaka, Kazimierz Chrzanowski, Henryk Rzetkowskl, Zdzisław Leśniak 1 Marten Trojan. Realizacja akustyczna — Ewa ilabiełska 19.35 20.00 Wit 2A.2R 20.30 21.09 21.10 TtW Rac 22.00 22.05 sd 2Ł35 spo 22.45 22.10 rod- mie fon fon PF 21.00 Zt.03 tań. b) d) Tot Ber - Nie odmówię! Na początku drugiego spotkania jednak wygwizdali, to znaczy, gwiżdżąc melodyjnie, przypomnieli muzyczny motyw swoich kupletów. Odśpiewali je następnie. W sercu maj - był na swoim miejscu. Możemy stworzyć raj - także. Nowym elementem w refrenie kupletów stało się pewne stwierdzenie związane z trzecią zwrotką: Co do szczęścia, to nie gramy w Toto-Lotka, jak ma spotkać, niech ojczyznę całą spotka! A cóż znowu by dziwnego było w tym: rano wstajem, kraj wzbogacon, a my z nim! Starsi panowie, starsi panowie, starsi panowie dwaj! Już szron na głowie, już nie to zdrowie, a jak kochamy kraj! oraz z czwartą: Tysiąclecie do rozmyślań nas zachęca, co by było, gdyby dzisiaj było wtenczas? Pod ten Grunwald czyby naród cały gnał, gdyby właśnie wtedy po te cytryny stał? Starsi panowie, starsi panowie, starsi panowie dwaj! Już szron na głowie, nie to zdrowie, a mózg - jak młody gaj! Kochający kraj, o mózgach jak młody gaj, zaprosili widzów na „Wieczór Starszych Panów". Nowe zwrotki, drobne, głównie wynikające z interpretacji zmiany w szyku zdań i pęczniejące od pomysłów wciąż nowe pointy refrenu pojawiać się będą podczas otwarcia każdego z wieczorów. Ale na razie Pan B zreferował zaistniałą sytuację. Okazało się, że przyjaciel, czyli Pan A, szczęśliwie „manipulował węzłami małżeńskimi" i w wyniku manipulacji korespondencyjnej żony „będący podówczas w piątym miesiącu pożycia" przyłapał rzeczoną żonę na akcie zdrady. Korespondencyjnej i do tego par avion. Konsekwencji tego zdarzenia doświadczyli Starsi Panowie, a ponieśli je widzowie. Scenariusz telewizyjny i radiowy różnią się kolejnością scen, liczbą postaci oraz pominięciem niektórych kwestii. W radiu Pan A prawie natychmiast udawał się w sprawie ogłoszenia. Miał ewentualnie nabyć samochód. Na ekranie było to M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół poprzedzone odczytaniem kilku anonsów ogłoszeniowych, do których nawoływał wspomniany już słup - „Obywatele! Oczy w słup!". Panowie czytali, słup odśpiewał piosenkę „Drobne ogłoszenia" głosem Wiesława Gołasa. I tak dochodziło do sceny, w której Pan B, dzięki wbijaniu gwoździka w ścianę, zaczynał zapoznawać się z coraz bardziej odsłanianymi połaciami Sąsiadki. Czynił to samotnie, jako że Pan A udał się w sprawie samochodowej. Piosenka „Jakże ściana ta cienka" („Ach, ta ściana tak cienka") rozpisana jest na Nią i Niego. W eterze pojawił się tercet. Panowie A i B wbijali ów gwoździk przechodni, sforując się nieco w kwestii podejmowanej nocą czynności. Na gwoździku ma zostać zawieszony portret pewnej pani. Styl Picassa uniemożliwia rozpoznanie, ale dezabil powracającej panienki sprawiał, że nie ta kwestia wydawała się najważniejszą. Wymieniając się młotkiem, muskając jego obuszkiem gwoździk, podśpiewywali, oddając intrygującą interpretacją stan starszych panów. To znaczy panów w ogólności. Szczególnie w pewnych sytuacjach. Kiedy ponownie „gwoździk... Przeleciał, psia mać!", a panienka już bez sukienki znów zawitała w progi sąsiadów, Pan B, odbierając młotek Panu A, zwrócił się do przyjaciela tak: - Nie. Nie, nie, to jednak może lepiej ja już. Pozwól. Nie, nie, to już lepiej ja. Tak. Dziewczyna przyszła bez sukienki, w samym spodzie, przecież widziałeś... Pan A - Widziałem. Widziałem, widziałem... Pan B - ...każdy ma ostatecznie prawo do wypoczynku. Tego jej nie wolno odbierać. Daj. Daj młotek, daj gwoździk. Ja będę przybijał. Pan B (śpiewa) - Czyż ta ściana nie cienka? Za nią zgrabna panienka. Pan A - Bardzo zgrabna. Pan B (śpiewa) - najwyraźniej już kładzie się spać! Więc, leciutko jak puszkiem, muskam młotka obuszkiem Pan A - Leciutko, leciutko Pan B (śpiewa) - ten mój gwoździk... Pan A - ...no, masz!... Pan B - ...przeleciał... Psia mać! Przeleciał. Pan A - Co teraz? Pan B - Ja... nie wiem. (pukanie) Panowie - Proszę. (skrzypnięcie drzwi) - Nie odmówię! Sąsiadka (śpiewa) - Pan wybaczy mi, że śmiem, lecz dziś spać idę wcześniej -Pan B - Tak, oczywiście. Sąsiadka (śpiewa) - tę drobnostkę chcę zdjąć już, gdy wtem Pan B - O, tę drobnostkę... Sąsiadka (śpiewa) - słyszę „stuk-puk", a za nim wpada gwoździk w tapczanik. Więc odnoszę - o, proszę! Pan B - To ten! Pan A - To ten. Pan B - Ten, naturalnie. Strasznie panią przepraszam! Jeszcze raz, naprawdę. Już postaramy się dołożyć wszelkich starań, ze swej strony, żeby... Sąsiadka - Do widzenia. Pan A- Do widzenia. No, nie wiem... wiedz, to jest jednak bardzo kulturalna osoba. Pan B - Bardzo kulturalna. Słuchaj, prawie... była zupełnie już, właściwie prawie bez niczego... Pan A - Doprowadziłeś do tego, no, tyś doprowadził do tego... Pan B - No, nie, ale tyś też przybijał... Pan A - No, nie można tak tym młotkiem walić, tak w ścianę jakoś ordynarnie... Pan B - Proszę cię bardzo... Pan A- Daj. Nie, daj mi... Pan B - Proszę cię bardzo. Pan A (śpiewa) — ...ściana strasznie cienka! Goluteńka panienka położyła się za nią już spać. Pan B - Oczywiście. Pan A (śpiewa) - Więc, leciutko jak puszkiem, muskam młotka obuszkiem Pan B- No, no, no... Pan A- ten mój gwoździk... (odgłos przelatującego gwoździka) ...o, masz... Pan B - Świetnie, świetnie, jak puszkiem, jak puszkiem musnąłeś. Jak jej teraz w oczy spojrzysz? (stukanie do drzwi) Proszę. Reakcja Starszych Panów znamionująca zaskoczenie, bowiem zjawiał się nieznany im osobnik i z pewnym wyrzutem komunikował: - Panowie mi przeziębią narzeczoną! i. Kabarfiu Starszych Panów ii KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Gdybyż ten zapis fragmentu radiowej wersji Kabaretu mógł oddać subtelności interpretacji. To przekomarzanie się gospodarzy, ocenę odsłanianych wdzięków, ową „goluteńką panienkę" łamiącym się głosem zaintonowaną przez Pana A, czy też „...właściwie prawie bez niczego" Pana B! Wyżej wspomniani dostarczyli słuchaczom wrażeń niebywałych. Ale należy zauważyć, że przytoczona tu wymiana zdań różni się od scenariusza, tak radiowego, jak i telewizyjnego, oraz opublikowanej wersji książkowej. Słuchanie tego, co mówi partner, reakcja na intonację, impuls chwili - wszystko, czemu ulegali wykonawcy podczas realizacji Kabaretów, daje o sobie znać w tym przypadku. Wszelkie najdrobniejsze nawet aluzje dotyczące stosunków damsko-męskich, i nie tylko, wyłapywane były przez aktorów nieomylnie. Nawet AUTOR, jak się zdaje, uległ aktorskiemu podszeptowi cząstki swej duszy i w drobiazgach pofolgował zapisanym wcześniej przez SIEBIE samego, słowom. Po prostu poczucie humoru było w tym zespole równie naturalne, jak elegancja. Narzeczony, który wtrynił się do mieszkania wbijaczy gwoździka, miał na nogach trampki. Zwrócił przelatujący obiekcik, wyczuł aromat kawy, nie odmówił pełnej filiżanki i pozostał, aby pogawędzić. Getry gospodarzy nieco kontrastowały z obuwiem sportowym, ale temat rozmowy okazał się na tyle zajmujący, że nie stanowiło to przeszkody. Pieśń „A ma Pola", wykonana przez gościa, wyjaśniła rzecz dogłębnie. On uwielbiał sąsiadkę Panów - Połę, a ona wolała Anatola, czempiona od futbola z Tarnopola. Panowie, podczas wykonywania utworu, w nieustającej konwersacji i komentarzach, dali wyraz swoim odczuciom. Przygwoździli nieco oceną charakterek związanej z nimi ścianą i gwoździkiem sąsiadki Poli. W chwilę później jej narzeczony opuścił ich, wezwany - o zgrozo!, imieniem Anatola. Taśma radiowa, wspomnienia wykonawców, nieliczne recenzje z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych oraz zdjęcia pozwalają nieco przybliżyć tamte, nie zarejestrowane na taśmie telerecordingu Kabarety. Charakterystyczne, modne umeblowanie, deseń firanek oraz różne drobiazgi umieszczone przez scenografa w mieszkaniu Panów widoczne są we fragmencie wnętrza podczas drugiego spotkania. Pozostałą przestrzeń wypełniają: regał z książkami i zawieszone na ścianie dawne narzędzia mordu. A to kawał sporego miecza, a to kolejny mniejszy nieco, czy też coś buzdyganopodobnego. W grę wchodziły także dwa pistolety. W grę aktorów, oczywiście. Służące do pojedynków, pojawiły się, gdy nadszedł czas draki. Ale to było później. Wcześniej, tylko raz, na chwil kilka, domowe pielesze opuścił Pan A. Udał się na spotkanie z ogłoszeniodawcą. Scenografia musiała się zmienić w znacznym zakresie, mimo że ogłoszenie było drobne. ii - Nie odmówię! Znowu będziemy oglądać1 Kabaret Starszych Panów * programie Warszawskie} Telewizji. J«s! to jedna i najbardziej lubianych pojy.-ji protiramu ro/.rywkowego. która, niestety, tylko Jeden rai ni Kunnal ukazuje *K "¦ ekranach tt-lewlzoifiw. Ostami Kabaret ..jfladaliłmy w październiku. Byt Id Kabaret ;*-flpji(i>. n kiorym Mano panowie na wMepte śpiewali r ..Starsi panowie, rrtarsl panowie, starsi panowie dwaj: Kraju Juz dopadł miesiąc listopad - a w nnazycri sercach majv Dwaj stara! panowie - Jeremi Przybora* i Jeny Wasowski. *» mlii serdeczni, trtH-he naiwni, łatwowierni. Miarkują sobie s-dziet we dwójkę, mała kłopoty z mieszkaniem, dziwnych saatadów. mn*v-atwo zabawnych przyRod. a jeszcze wt>."cej marten, sinin l l«Kk- Kabaret oparty Jest z wiązany eh rubulka. Teksty t Jare mi Przybora) i muzyka < Jerzy W asów sk i) pisane stt specjalnie dla tełewlzjt. Jak widać Marni panowie ¦ nieodzownym kwiatkiem w butonierce sn, bardzo w-szechMronnl. a wielka ich za-aluejl Jest umiejętność wytworzenia specyOcznego klimatu, zarówno w tekslach, melodiach - lak i ornym wykonawstwie. Bartni rn v PMML u/ieslaw Michnikowski I inni. Barbara Kratftowna wystąpiła w charakter/e pracownicy ,PA.V[-I Państwowej a tlen ej i Naukowych Inwigilacji), zbierając materiały do ankiety statystycznej .Obywatel w nocy (Pierwsze pytanie ankiety: Dlaczego obywatel nie spi* Odpowiedz- n) praca zarobkowa, b) nawyk środowiskowy, et bezsenność.). Wiesław Goła* - byl znakomitym ślusarzem któremu rw pala ale do roboty, a Wieataw Michnikowski produkował sic w charakterze dziecięcia ikaczy i złodzieja Bonawcmury. Zdrowie starszych panowi: Niech nas dalej bawu? Radio i Telewizja - 30.01.1960 r. Za odmalowanym na sklejce starawym samochodem sterczał facet w kraciastej cyklistówce. Omawiając zalety, a raczej ich brak, w oferowanym pojeździe, znalazł się dość blisko zainteresowanego. Pan A zachowywał się niezwykle taktownie, pomimo nieustannego 14 iSlIzaaaHISzaaaaaaaaaaaaH KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Jedna ze scen „przechodnich" Kabaretu. Pan A próbuje nabyć od osobnika w cyklistówce auto. Ów szmelc, zbiór staroci na kółkach i w dodatku z wujkiem w środku, nie stał się w końcu własnością Starszych Panów. Na stronie 45 tej książki można w fotoreportażu „Panoramy" zobaczyć, jak w pierwotnej wersji wyglądali sprzedający, potencjalny nabywca i namalowane auto. Ta scena powróciła nawet w realizowanym po latach cyklu Kabaretu jeszcze Starszych Panów. ogołacania go z dóbr takich jak: wieczne pióro, zegarek przestawiony na czas letni i pieniądze przeznaczone na zakup pojazdu. „Życie jest bezlitosne", jak wspominał ukryty pod cykłistówką osobnik. Ponieważ szmelc samochodowy był wypełniony szmelcem wszelakim, zainteresowany nabywca, niestety pozbawiony już środków płatniczych, zauważył, co następuje: Pan A - Dlaczego pan w takim razie ogłasza, że sprzedaje pan auto? To się daje ogłoszenie: Mam do sprzedania starą karoserię, wujka, prymus, ten interes, co to nie wiemy do czego, lampę naftową itd. ... do fortepianu. Wszystko się wyszczególnia i nie ma nieporozumień! - Nie odmówię! Do transakcji nie doszło. Do strat ze strony Starszych Panów niestety tak. Lista dóbr ukradzionych przy wraku na czterech kołach powiększyła się o filiżankę, spodeczek i łyżeczkę, upłynnione przez Narzeczonego Poli. Nasi Panowie znaleźli oczywiście w tej sprawie pierwiastek ludzki: Pan A - Łyżeczkę też... no, ale z drugiej strony dużo rzeczy nie tknął. Pan B - Dużo - nie. To prawda. Na człowieka nie można patrzeć jednotorowo, wiesz. Pan A -Nie, nie, nie można. Jedno weźmie, a drugiego nie tknie. Jeżeli chodzi o wyrozumiałość - istna draka. Także, jeżeli idzie o osobników ogołacających. Jednak właściwa draka miała dopiero nastąpić. Zjawiła się bowiem Barbara Krafftówna: „Rififi". Od razu całość. Piosenka, postać i scenka z Jeremim i Jerzym. Który z nich mnie zaprosił, już nie pomnę. Na obu na pewno trafiłam w radio. Musiało to być po moim przyjeździe do Warszawy w 1953 roku. Wasowskiego chyba poznałam bliżej pierwszego. Z Marysią Wasowską grałyśmy razem w teatrze. Śpiewałam w takiej komedii muzycznej, istny tor przeszkód. Panowie więc wiedzieli, że jest taka jedna, Krafftówna się nazywa, i może warto spróbować. Potem po prostu byłam w Kabarecie. Dła nas, dla tych, którzy występowali najczęściej, te spotkania były naturalne jak oddychanie. Kontakt między nami - także. Odbierał to widz, tę zażyłość, radość, zabawę. Nasze spotkania, te robocze, chociaż lepiej brzmiałoby: przyjemnościowo-przygotowawcze, sprawiały nam niebywałą satysfakcję. Towarzysko zawodową. Pierwsze czytanie tekstu należy rozumieć jako nieustanne parsknięcia przeradzające się w śmiech. Do łez! Musieliśmy się pośmiać, pożyć tymi dialogami. Wycia były nieludzkie. Potem następowało opanowanie, żeby w ogóle można było zacząć pracę nad całością. Bez wyśmiania się to nie wchodziło w rachubę. Atmosfera udzielała się wszystkim. Jacy wspaniali byli kamerzyści, oświetleniowcy, dźwiękowcy - oni reagowali i tak bardzo nam pomagali. Ekipa aktorska rodziła ekipę techniczną. Dzięki temu i tym prymitywnym warunkom, w których wszyscy tak bardzo starałi się, przenika po latach przez te czarno-białe kadry, tyle cudownych drobiazgów. Dla tych subtelności Kabaretu czas nie istnieje. Teraz mężczyźni czytają w pismach dla panów o tym, że należy ~ w ramach dobrego wychowania: wstać, ustąpić, przysunąć kobiecie krzesło, zmienić koszulę. W kabarecie, w tym towarzystwie, to było organiczne, chociaż czasy temu nie sprzyjały. Rififi-Gliny! Pan A - Dobry wieczór pani. Jakiej gliny, proszę pani? Szamotowej? M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Pan B - My nie prowadzimy gliny, proszę pani. Rififi - Gliny na dole! Draka była. Krafftówna wystąpiła jako Rififi. Ubóstwiała drakę. Uosabiała oddaną takiemu jednemu, który rwał się do drak. Piosenka, z oryginalnym tytułem francuskiego filmu, wpasowała się tekstem Jeremiego Przybory idealnie w Kabaretowe szranki. Podkop, włamanie i kradzież, które były treścią słynnego w tamtym czasie filmu i równie znanej piosenki tytułowej, broczyła, ociekała wręcz krwią, wpisując „śmierć na listę dań". Wspaniałe wykonanie Barbary Krafftówny zostało w wersji radiowej uzupełnione niezwykle kunsztownie zdwojonym podsumowaniem. Zachęceni do tego, aby się lać(!), Panowie A i B, grając na zwłokę, podśpiewywali tak, że powstało Rifitrio wymieniające m.in. następujące uwagi: Pan A - Zaraz zaczynamy. Czy pani sobie życzy, żebym ja przyjaciela... Pan B - Czy też, czy też może ja... Pan A - ...zniekształcił... przyjaciela. Pan B - ...żebym ja zniekształcił... przyjaciela. Rififi - Obojętne. Byle na mokro. Pan A -Rozumiem. Robota ma być zrobiona bez specjalnych... tam, tych... Pan B -Tak, tak... Pan A - Grajmy na zwłokę. Pan B - Grajmy na zwłokę. Pan A - Bo, pani szanowna... (pojawia się motyw „Rififi"grany na flecie) ...bo, pani szanowna, zawsze, gdy z pijanych kart po nóż i krew wyskoczy czart, pani ubóstwia drakę! Tak? (akompaniuje już cały zespół) Rififi - Ubóstwiam drakę! Pan B - Gdy ręka skrada się po krtań, by wpisać śmierć na listę dań, ubóstwia pani szanowna drakę? Rififi - Ubóstwiam drakę! Pan A-I jeszcze wtedy, gdy jak klin rozdziera noc syrena glin, to też wtedy ubóstwiasz, moje dziecko, drakę? Rififi - Ubóstwiam drakę! Pan B - Nozdrzami, moje dziecko, chłoniesz zapach krwi i we łzach ulgi toniesz, i, i, i chcesz... Rififi - Ciągle nowych drak! W radiowym eterze Rififi przepadała dopiero tu. W telewizyjnym nieomal zaraz po odśpiewaniu tego, co do odśpiewania miała. Być ii - Nie odmówię! może dlatego, że podwyższony stan emanacji wyobraźni autora powołał do małoekranowe-go życia jeszcze jedną postać. Imaginacja jednak brała swój początek w niejakim Żyłce, ubogim studencie, który to chadzał do prezesowej Hortensiny. Prezes Hortensja powrócił, dzięki pomysłowi autora, absolutnie niespodziewanie i Starsi Panowie musieli się zmaterializowaną w ten sposób postacią zająć. Tym bardziej, że ten cały student Żyłka mógł opuścić prezesową najwcześniej za kwadrans. Miał przy sobie, prezes oczywiście, dubeltówkę, jak na prezesa spółdzielni myśliwskiej przystało. Panowie nie mieli wyjścia. Wciągnęli Hortensję, dosłownie i w crzenośni, do mieszkania i w rozmowa. Dzidki temu TOft^Jk XSr poznać się z ostatnimi trofeami prezesa: tygrysem choinkowym, pisuarem, antylopą gó, gromaderem, gispardem, uwiecznionymi na fotografiach. Hełm korkowy z piórkiem, koszula khaki, pas z koalicyjką i broń palna, długolufowa, trzymana na ramieniu, oddawała myśliwską posturę Prezesa Hortensji, którego wykreował Wiesław Michnikowski. Panowie, ukołysani opowieściami, po jego oddaleniu się, w tak sennym już nastroju postanowili pożegnać się z telepaństwem. 55 Prezes Hortensja, jego flinta, Starsi Panowie i modne w latach tamtych wnętrza Panowie - Dobranoc! Już nam zapasik wyczerpał się do dna. Już tylko zakrętasik i te podpisy dwa. Dobranoc! Jak ten czas leci... - i dalej miało być w tym usypiającym duchu, ale niestety ciszę nocną zakłócił Pijak, w innej wersji zwany Nietrzeźwym, który stanął w obronie prawdziwych danych statystycznych. Wyłuszczył sprawę następująco: „...na każdych dwóch trzeźwych Polaków przypada jeden zalany, rozumiemy się? Panowie trzeźwi? Trzeźwi. Zgadza się!". Aby formalności stało się zadość, pozostał na trzeciego, do towarzystwa. Ponieważ statystyka zgadzała się, mógł nastąpić finał. Panowie - Dobranoc! Jak ten czas leci! Zaśnijcie sobie i niech wam się kabarecik jeszcze ładniejszy śni. tt KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Pijak zasygnalizował jednak, że wolałby „...bez tekstu..." usłyszeć coś do snu. Dlatego też Pan A odgwizdał motyw pożegnalny, a w wersji radiowej uzupełniony on został takim oto anonsem Pana B: „Był to drugi już... jak ten czas leci, program Kabaretu Starszych Panów z udziałem dwóch Barbar: Krafftówny i Wrzesińskiej, dwóch Wiesławów: Golasa i Michnikowskiego, dwóch Starszych Panów: Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, oraz jednego jedynego zespołu instrumentalnego pod kierunkiem Juliusza Borzyma". Do tego doszły jeszcze informacje o autorach tekstu i muzyki. Potem już tylko: - „Pa, kochani. Pa!" O ile panie podczas tego drugiego spotkania wystąpiły jednopo-staciowo, to dwóch Wiesławów natyrało się niewąsko. Golas potrójnie, jako Słup, Właściciel samochodu i Nietrzeźwy, a Michnikowski podwójnie, jako Narzeczony i Prezes Hortensja. Wespół w zespół zwielokrotnione więc zostało znacznie. Może tak jak w ujęciu zestawu słów w jednym z ogłoszeń drobnych - „wymienialnia wymion imienia Mieniakiewicza". II program Kabaretu Starszych Panów pojawił się na radiowej antenie ponad trzy tygodnie po premierze telewizyjnej, 28.06.1959 roku. Była to niedziela, przed mięsnym jeszcze poniedziałkiem. Pierwszy dzień tygodnia po następnej premierze nie mógł już liczyć na takie zaopatrzenie. 24.X.1959 r. Sobota. 22.05 - III program Kabaretu Starszych Panów pt. „Jesienna noc" wg tekstów i w reżyserii Jeremiego Przybory z muzyką Jerzego Wasowskiego. Październik, miesiąc rewolucji, tak obrastał w różne czyny, referaty, podsumowania i nieustanną gotowość do walki o pokój, że bełt tego pustosłowia zalewał wszelką w miarę normalną informację. Jednak czasy, w których cena jajek czy mięsa stawiana była, jak wtedy to określano, na naradach najwyższych gremiów, zmuszały do odgórnych komunikatów partyjno-rządowych. PAP podał: „10 bm. zostały wprowadzone ceny jaj na okres jesienno-zimowy. Za jaja świeże I gat. - 2.10 za sztukę, II gat. - 2.00, jaja chłodnicze - 2.00 i za wapnowane - 1.80". Kilka dni później, 17 października, Gomułka Wiesław rąbnął referat pod znamienitym tytułem - „Aktualne trudności na rynku mięsnym i środki niezbędne do ich przezwyciężenia". Towarzysz Wiesław zauważył w nim, że: „Przyrost naturalny ludności, jaki obecnie u nas istnieje, jest poważnym hamulcem dla tempa M - Nie odmówię! wzrostu stopy życiowej". Obywatele zostali w dzień później podwyżką cen mięsa... uszczęśliwieni. Uszczęśliwianie na masową skalę trwało nieustannie. Kabaret stawał się enklawą uszczęśliwiania w zupełnie innym, zagubionym obszarze rzeczywistości. Muzyk, kompozytor, wykładowca - Juliusz Borzym, wspomniany przez Jeremiego Przyborę kierownik zespołu muzycznego towarzyszący od początku Starszym Panom w muzycznym życiu Kabaretu: Na początku pan Jerzy dawał tylko prymki. Oczywiście z harmoniami, takie fortepianowe. Był samoukiem, startował, prawie nic nie umiejąc, ale porównując to tylko i wyłącznie z moim, zawodowym wykształceniem. Kiedy nagrywaliśmy płytę, to już sam napisał aranżację na orkiestrę. Grałem tam wtedy na fortepianie i organach. Kiedy zobaczyłem nuty, byłem zaskoczony. Całość została przygotowana perfekcyjnie. To, czego pan Jerzy Wasowski dokonał własną pracą i niebywałym talentem, godne jest najwyższego podziwu. Uczył się z książek, ale nie wyczuwało się, że doszedł do tego sam. Spotykaliśmy się w radiowym studio na Myśliwieckiej. Przeważnie w M-l. Tam nagrano wszystkie piosenki Kabaretu. Pan Jerzy był zawsze na nagraniach, często sam grał partie fortepianowe. Zawsze był. To nie wynikało z braku zaufania do nas... mam na myśli Tadeusza Suchockiego, którego zapraszałem do współprowadzenia nagrań, ale raczej - jak mówił pan Jerzy, z braku zaufania do samego siebie. Chciał wiedzieć, jak kształtuje się melodia. Nanosił czasami poprawki: - Zaraz, przepraszam, to może tak będzie lepiej. - On tworzył cały czas. Był talentem wprost niebywałym. Podziwiali go wszyscy muzycy. To, co pan Jerzy napisał, to były perełki. Ponieważ dość często wspierali się muzycznie, czas na wspomnianego przez pana Juliusza Tadeusza Suchockiego: Julek grał od początku w Kabarecie. Do mnie zaczął zwracać się początkowo, kiedy był potrzebny drugi instrument klawiszowy. I poczytuję to sobie za zaszczyt. Poza tym wiele się nauczyłem od pana Jerzego. On grał bardzo dobrze proste rzeczy, ale pisał nie zawsze prosto. Miał nieograniczoną wyobraźnię muzyczną. Kiedyś było tak - Lusio grał na organach, ja na fortepianie. I było osiem taktów tam przez pana Jerzego napisane. Było to tak wściekłe niewygodnie napisane, że ja przy mojej partii powiedziałem w końcu: - Przepraszam, panie Jerzy, ałe... - Popatrzył na mnie i mówi tak: - Wszystko jest do wygrania. Proszę państwa, piętnaście minut przerwy dla pana Tadeusza. - Ja na to, że to tak niepianistycznie napisane, że tego się nie da... Spokojnie tego wysłuchał, nie wyrzucił mnie ze studia i dodał: - Proszę mnie przekonać, że tego nie da się zagrać. - Raz, dwa, trzy, spiąłem się. Ambicja! Zagrałem. Pan Jerzy: - No, widzi pan. Okazuje się, że można. - Wiełe się od niego nauczyłem. A grał na fortepianie bardzo ładnie, miał ładne uderzenie i czuło się w tym swinga. Czerpałem od niego. Na przykład mówił: - Tu trzeba powtórzyć frazę -i... dopisywał słowa, sugerował autorowi, że należy coś dodać. To były uwagi tak M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół celne, podnosiły wartość pracy wszystkich, że każdy to rozumiał i nikt nie protestował. Tak być powinno, jak proponował. I koniec. Ale zwracał się zawsze o akceptację! Stosował do tego polifonię, kontrapunkt z jakimś niebywałym wyczuciem! I to od początku, kiedy obserwowaliśmy go jako kompozytora. A on przecież zawsze mówił, że dopiero się uczy..., ale wyczucia nie można się nauczyć. Pan Jerzy je miał. Pracował z tekstem. Potrafił zmieniać. Mówił do Przybory: - Zrób to inaczej. - Miał swój pomysł, jak to zrobić. I najwspanialsze było to, że pan Jeremi uznawał jego argumenty. W tej współpracy pozostanę niedoścignieni. Dopełnieniem wspomnień tych dwóch muzycznych starszych dziś panów będą fragmenty wywiadu, którego Jerzy Wasowski udzielił Januszowi Kosińskiemu („Non Stop" - lipiec 74): O wyborze tego zawodu zdecydował niewątpliwie Jeremi Przybora. Namówił mnie. Co z kolei jego skłoniło do podjęcia takiej decyzji - nie wiem. Byłem technikiem, gdy Przybora stanął mi w poprzek drogi. [...] Przedstawił mi tekst piosenki o bardzo zawiłej strukturze stylistycznej. Zastanawiał mnie problem, czy przy pomocy muzyki można by ten tekst uczynić bardziej zrozumiałym. Zacząłem dokładnie rzecz analizować i od tej chwili weszło mi to w zwyczaj na resztę życia. [...] Ideałem jest dla mnie pisanie „pod wykonawcę" z góry zaplanowanego, a następnie obgadanie z im intencji, które samymi nutami trudno jest przekazać. W III programie Kabaretu pojawia się pierwsza z piosenek, które można zaliczyć do tych bardziej zrozumiałych dzięki muzyce. Zbitki słowne Przybory zostały w niej utkane przez Wasowskiego na pięciolinii niezwykle misternie. Resztę załatwił Michnikowski, śpiewając, tkając i łkając. To jednak nastąpiło wraz z rozwojem akcji. Na początku musiały zostać odśpiewane kuplety. Ich pierwsza zwrotka, w przypadku telewizji, miała nastrój jesienny. Radiowa — zimowy (premiera 16.12.1959 r.). Obydwie pory roku związane były tą samą porą dnia. „Jesienna noc" stała się w eterze „Zimową nocą", a słowa: „Przyszła jesień, płakać chce się, więdną liście...", ustąpiły miejsca słowom: „Przyszła zima, klimat zły ma i doskwiera...". Pointa wprowadzenia nie zmieniła się: „A my sobie zaczynamy trzeci raz!". Refren miał ciągle w sercu maj, ale za to trzy kolejne zwrotki różniły się od dotychczasowych. Były bowiem fragmentami poetyckimi autorów innych niż Jeremi Przybora lub zwrotkami piosenek. Jesienią nastąpiły po sobie - cztery wersy z Marii Konopnickiej, recytowane, M - Nie odmówię! ¦ **#-.¦ DziiŁ uniuon * f\3pPP Redakcja Huatoru 1 Satyry • \ Audycja na dzież: -?¦/. *?. -T?' Godzina: *W+»*-fiodzaj audycji: żrddło: _ . a Autor: Jereal Przybora Korektorka: > Maszynistka: Jadwiga Sobczak KABAHST STABSZYCH PAKO* .. Si* .*-" "ZIMOWA KOC" Tekst - Jeremi Przybora iluzjka - Jerzy Wasowskl ,. 0 a • " j" - .'.-•¦ , Pan X • Pan B . . Dziecię, Tkaczy Panienka z "PAtil" Ślusarz Ofaara Portugalczyka ¦, Sierotka ' , zwrotka piosenki Jabłońskiego i Winklera, „Pierwszy siwy włos", śpiewana. Na koniec, ponownie recytacja, cztery wersy w oryginale z Aleksandra Siergiej ewicza Puszkina. Zimą - również Konopnicka, dłuższy fragment, inny wiersz, deklamacja panów - wespół w zespół. Potem odśpiewany przez Pana B romans. O trojce i śniegu puszystym. Ostatnia zwrotka - Verlaine recytowany po francusku. Pan A uzupełnił w tym przypadku występ Pana B tłumaczeniem na język polski. Po dorzuceniu przez drugiego z wymienionych refleksji: „Bo z jesienią to jest jak Z miłością, proszę państwa", lub, w związku z następną porą roku: „Bo z zimą to jest tak jak z miłością... no i jeszcze z paroma rzeczami", początek tego spotkania można uznać za omówiony. Jeżeli chodzi o strój panów, pozostał niezmienny. Spodnie nadal miały narysowane prążki. tt KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Wstęp, któremu poddali teleobywateli Starsi Panowie, dotyczył spraw mieszkaniowych. Skorzystali bowiem z oficjalnej instytucji, która w PRL-u była nowością, umożliwiającej zamianę mieszkań. Przeprowadzili się po raz kolejny, a nowe metry kwadratowe mogli przedstawić zgromadzonym przed telewizorami. Książek nieco przybyło, meble równie modne jak poprzednio, ale z elementami stalowymi tym razem. Obrazy bardziej realistyczne, nie damy porąbane na kawałki przez Picassa, jak poprzednim razem, ale Modigliani na przykład. Narzędzia mordu nadal wisiały na swoim miejscu. Żaden z domowych sprzętów nie był narysowany na ścianie, ale jedna została pomalowana w szerokie pionowe pasy. Panowie wspomnieli także o kominku z wesoło trzaskającym ogniem. Ze strony Pana A padła przy tym uwaga: „Kominek to bardzo zajmujące urządzenie. Wczoraj na przykład zajął się przyjaciel, ale ugasiliśmy w porę". Problemem pozostawały drzwi. Konkretnie, kłopoty z zamkiem. Oczekiwanie na ślusarza trwało od dłuższego czasu. Przeciąg powodował nawiewanie „...śniegu, zeschłych liści, a to jakichś tam ludzi". I tu właśnie dmuchnęło, zaskrzypiało i nawiało faceta, który po złapaniu równowagi, rzucił te trzy słowa: „Jestem Dziecię Tkaczy!". To wyznanie zapoczątkowało odśpiewanie pieśni pod znaczącym tytułem „Dziecię Tkaczy". Wiesław Michnikowski, który zmagał się z materią tego utworu zawierającego sporą dozę pretensji do taty, mamy i praczki, poradził sobie wybornie ze wszystkimi niuansami. Może tylko wrodzona delikatność aktora w ostatniej zwrotce nie pozwoliła zbyt dobitnie zaakcentować słowa na literę G: Potem żona, po kryjomu, zbiegła z panem z vis-a-vis... Może teraz spokój w domu? Gówno! W nocy straszą i... Tatka tka i matka tka, a praczka czka i też tam tka! Muzyka Jerzego Wasowskiego zrodzona w warsztacie rzemieślnika, tak bowiem mówił o sobie, ale bynajmniej nie tkacza, oddawała tkania rytm. Pozwalała także na drobne zmiany tekstu. Wymieniały się niektóre słowa i powstały dwie wersje: i też tam tka! i czkając tka! Gdy dożyliśmy tej chwili A gdy chwili tej W kilka lat, zrządzeniem losu Z biegiem lat, zrządzeniem losu, M - Nie odmówię! -oraz praczkę zastąpiła tkaczka. Drugi słupek wymienia skojarzenia chyba najbliższe poetyckiej wenie Jeremiego Przybory, gdyż wersję z tymi słów zestawieniami publikował w swoich książkach. Po wyznaniach o stracie matki, tatki, praczki, żony, sąsiada z vis-a-vis, dziecię zostało wywiane. Panów to jednak nie pohamowało przed wyrażeniem współczucia. Szczególnie zwrócili uwagę na zbiegłą z sąsiadem żonę... Pan A - Patrz, jaka to wyrafinowana kobieta. Pozbawić człowieka jednocześnie rodziny i sąsiedztwa. A u nas by się napił herbatki, posłuchał radia, poznałby ślusarza... Starsi Panowie trwali na posterunku. Oczekiwali na ślusarza. Zaopatrzyli się w wino i owoce, aby fachowca podjąć godnie. Jednak nocna pora zmorzyła nieco Pana A, który oddalił się, chcąc dzięki drzemce nabrać trochę sił. W chwilę potem rozległo się pukanie do drzwi. Jeremi Przybora: Krafftówna. To było moje wielkie przeżycie teatralne. Lady Macbeth w sztuce Ionesco. Wielka, porażająca rola. Drapieżna i do tego pełna sexu. Jakiego sexu! Aktorka wielkiej klasy. Szkoda, że zabrała nam siebie do tej Ameryki. Wspomniana rola to lata siedemdziesiąte. Wyjazd za ocean, jeszcze później. W roku 1959, w swoim drugim Kabarecie, Barbara Krafftówna pojawiła się jako Panienka z PANI - Państwowej Agencji Naukowych Inwigilacji. Sex był tu powiewny i delikatny, z nutą patriotyzmu, a do tego w rytmie walca. Inwigilacja zaś była związana z wypełnieniem ankiety zatytułowanej - „Obywatel w nocy". Rozpoczynało ją pytanie - Dlaczego obywatel nie śpi? I tak, przeplatane pytaniami z owej ankiety, potoczyły się nocne Polaków rozmowy. Prowadzili je: Panienka z Panem B. Wspomniany wątek patriotyczny przypadł ankieterce. Wspomniała o dziadku, który spiskował nocami, a dorabiał jako kasjer w teatrze. Panienka - ...sprzedał bilety łysym patriotom, że jak generał-gubernator spojrzał z loży na piętrze, to na parterze widowni zobaczył białego orła z łysych. Pan B - Zaraz, zaraz, proszę pani. Ja tylko sobie to uzmysłowię. Acha, rozumiem, więc łysi siedzieli w orła. Panienka - Tak, tak. Furia generała-gubernatora i naturalnie kibitka, Sybir i tak dalej... Wracając do sexu, należy zauważyć, że jeden z podpunktów wypełniony przez wypełniającego zaintrygował skłaniającą do M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół wypełniania. Pan B okazał się być bowiem dużo poniżej średniej statystycznej. Panienka - Tak, tak. Ciężko jest znaleźć człowieka, który by był takim samym człowiekiem, a jednocześnie diametralnie różnej płci, prawda, proszę pana? Nic jednak z tak dobrze zapowiadającej się damsko-męskiej sytuacji nie wyszło. I to mimo wspaniałego walca „Embarras" odśpiewanego przez ankietującą. Po drugiej zwrotce, kiedy Juliusz Borzym rozpostarł gamę organowych dźwięków motywu przewodniego... Pan B - Czy można panią prosić? Panienka - Dziękuję. Można, (tańczą) To dziwne... pan tańczy, nie dotykając ziemi. Pan B - Tak? Panienka - Cały czas na moich nogach... a wcale mnie nie boli. Pan B - Bo to amor, ten helikopter miłości, unosi się nade mną i podtrzymuje mnie pod pachami. Inaczej nie sposób tego wytłumaczyć, proszę pani. Nawet zdeptane stopy nie przeszkadzały tej parze. Dwie następne zwrotki wciąż zwiastowały pozytywny finał, ale plany pokrzyżował przeciąg. Wwiało Ofiarę Portugalczyka. Panienka z PANI skojarzyła ją z winem i owocami. Wywiała. A przecież te dobra konsumpcyjne oczekiwały na ślusarza! Ten przybył, ale już po wywianiu Ofiary i udaniu się na spoczynek Pana B. Fachowca podjął, pozostawiony na posterunku i nieco zdezorientowany złożoną wcześniej z przebiegu wypadków relacją, przyjaciel. Wiesław Golas zabrał się od razu do oddawania głębokich doznań przypisanych ślusarzowi. „Zamek" niejakiego Kafki zaproponował do zamontowania w drzwiach. Niestety, nie przeszło. Panom potrzebny był zamek... banalny, jak zauważył fachowiec. Zażądał zatem zaliczki. Banknot z rybakiem (dla niezorientowanych, zielone 50 zł) wiał obcością. Twarz na następnym to była ta twarz... szczera, o prostym spojrzeniu i bez krawata (czerwone 100 zł). Została zaakceptowana. Ślusarz wybył, aby nabyć zamek. Po chwili powrócił Pan B. Wysłuchał uwag o zaistniałych wypadkach. Zauważył wyraźne pogłębienie przyjaciela, które dokonało się m.in. dzięki tej uwadze rzuconej przy próbie montażu „Zamka" Kafki: „ Nie, no bo, na miłość Boską, ićmyżeż [!] w życiu na odrobinę umowności". Ślusarz w stroju roboczym, szaliku kraciastym, bereciku i okrągłych okularkach, czyli Gołas wcielony, niebywale pogłębiał. Panowie - Me odmówię! w oczekiwaniu na jego powrót liczyli na to, że im jeszcze kogoś interesującego nawieje. Nawiało ponownie Ofiarę Portugalczyka. Przystojna bruneta zawitała, aby opowiedzieć swoją historię. Odśpiewała „Portugalczyka Osculati" i nie da się ukryć, że bezlitosne niedofinansowanie dziewczyny wzburzyło gospodarzy. Postawę zagranicznika ocenili jednoznacznie - szuja, łobuz. Wspomogli najwyższym gatunkowo węglem, sporym kawałkiem antracytu, aby się ogrzała. Dorzucili watę do opatrzenia okien. Niestety... „przepaść między pokoleniami" sprawiła, że targający węgiel Pan B usłyszał: „Ofiara Portugalczyka - Mój Boże, co za sezon... Jak nie Portugalczyk, to idiota!". Nieomal prosto ze szkoły teatralnej przeleciała jak meteor przez teatr, estradę, kabaret, radio i telewizję. Znakomity głos, niebywała muzykalność i nieustanne porównania z największymi gwiazdami przedwojennego kabaretu. Dla widowni z tamtego okresu miało to ogromne znaczenie. Barbara Rylska w Kabarecie jako Ofiara, w życiu jako Szczęściara. Znakomite recenzje, popularność, nowe propozycje sypiące się jak z rękawa. Ta piosenka o gościu z krańca Europy w jej wykonaniu ma kilka wersji. W dwóch, z mniejszymi bądź większymi komentarzami, pojawiają się Starsi Panowie. Trzecia wspomagana jest przez Edwarda Dziewońskiego. Dwuznaczności interpretacyjnej tej piosenki, poczynając od samego - Ossssculati!, oddać nie sposób. Dorzucając skojarzenia słuchaczy... tym bardziej - nie sposób! III program do tego miejsca trzymał się dość jednolicie. Jednak Kabaret radiowy został pozbawiony złodzieja, który zamierzał uszczuplić i tak już uszczuplone zasoby dwóch przyjaciół. Ostrzegał przed nim komunikat radiowy. Mimo to gospodarze postanowili nie blokować drzwi, pozbawionych przecież zamka. Bonawentura, złodziej jednorodzinny, posługujący się klarnetem do usypiania okradanych, zapukał, uśpił wydmuchiwanym z instrumentu proszkiem i... zagrał. Nie fałszując! Po raz pierwszy mu się udało. Wpadł przez to w stan takiej euforii, że sam wezwał milicję. We fraku, z klarnetem, przedzierzgnięty z dziecięcia tkaczy, Wiesław Michnikowski wyszedł naprzeciw syrenom radiowozów. Ich dźwięk rozbudził Panów. Teraz czekała ich już tylko powrotna wizyta ślusarza. Nie samego. Przybył z nim „zgrabny człowiek" - Sierotka. Odsłanianie jej wdzięków z marnego przyodziewku zakończyło się, przy całej skromności naszych gospodarzy, wezwaniem do spojrzenia „na człowieka bez osłonek"! Zakuta w stalową zbroję przy okazji statystowania w filmie „Grunwald", Sierotka gwałtownie potrzebowała pomocy. Po krótkiej naradzie Panowie wyasygnowali górnika na ten cel (górnik, przez niektórych zwany brudasem - banknot 500 zł). Zaopatrzona w ten sposób para oddaliła się. KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Szczęśliwi z posiadania mieszkanka nawiedzanego przez ciekawych gości dzięki uszkodzonemu zamkowi, Starsi Panowie wezwali obywateli do posiadania własnych. Odśpiewali w tej intencji piosenkę „Jak słodko mieć własne mieszkanko". Tak pożegnali widzów. Ten jesienny, przemianowany w radiu na zimowy, Kabaret, był jedynym, w którym wystąpiła Barbara Rylska. Niedługo po jego premierze, w dodatku ilustrowanym „Życia Warszawy" z 6.02.1960 roku, pod jej zdjęciem ukazała się taka informacja: „aktorka Teatru Komedia, znana jest jako pieśniarka, występująca w kabarecie «Szpak». Ostatnio poruczono jej tytułową rolę w «Królowej przed-mieścia»". Gdyby zamienić słowo „życie" na „żyzń", to i słowo „poruczono" lepiej by pasowało. Może chodziło o to, że królowa przedmieścia pochodziła z ludu? W każdym razie Rylska spotykała się z aktorami zapraszanymi przez Przyborę i Wasowskiego w kabarecie Zenona Wiktorczyka „Szpak". Telewidzowie mogli obejrzeć ich już w listopadzie, dzięki transmisji z hotelu Bristol. Był to program „Szpaka" - „Przez różowy monokl". Nieco później, 13.11.1959 roku, o godzinie 19.15 transmitowano bezpośrednio z warszawskiego Teatru Współczesnego - „Biedermanna i podpalaczy" w reżyserii Erwina Axera. Różne formy widowisk scenicznych pojawiały się wtedy bardzo często w programie telewizyjnym. Podobnie jak i postaci Kabaretu, przenikające czasami z jednego do drugiego. Z tym, że Złodziej Bonawentura, już w osobie Bogumiła Kobieli, powrócił dopiero w Divertimencie. Kabaret „Szpak" w telewizji. Józef Kondrat śpiewa słynną „Pelerynę". Akompaniuje Jerzy Wasowski. 23.10.1954 rok. Tajemnicą trzeciego spotkania pozostanie adres, pod którym Starsi Panowie wówczas zamieszkiwali. Kraniaka i Dziwalewicza 8, czy też Mieniakiewicza 6. ^^ 65 VII ZJAWIA SIĘ KALINA, NADCIĄGA KUSZELAS Kabaretowe, niezarejestrowane telerecordingowo Kaliny Jędrusik początki. Tu wsparte o ramię Jeremiego Przybory. Jeremi Przybora: Że Dygatowa, i że to Jędrusik. Skończyło się po prostu na Kalinie. O tym już mówiłem, i pisałem wiele razy. Może kaloryfery były wtedy zimne. Nie pamiętam. Do „Kaloryfeerii" potrzebowałem aktorki. Tekst, który wyciągnąłem wtedy z szuflady, spoczywał na jej dnie ładnych kilka lat. „Nie odchodź", ta piosenka czekała na nią. Liryczna Kalina, co dla niektórych było zaskoczeniem. Ta Jędrusik!, a u was subtelna, zwiewna, liryczna. Została. Ten mat w głosie! Lekki, ałe jeszcze nie chrypka... tak, mat, sex, mgiełka jakby. Nastrój, jaki tworzyła... to się trochę wiąże z „Dudkiem" Dziewońskim. On potem zagrał Dosmucacza, a Kałinę nazywaliśmy z Jurkiem Dosmucaczką, chociaż pod tym określeniem nigdy nie pojawiła się w Kabarecie. W tym przypadku to było zbicie dwóch osobowości. Jej nie znałem wtedy tak dobrze 5. Kabaretu Starszych Panów KABARETh STARSZYCH PANÓW wespół w zespól jak Dudka. On zresztą wtedy był jedynym, który miał tzw. nazwisko, w tamtym czasie. W „Eroice" Munka był fenomenalny. A z Kaliny emanowało coś nieuchwytnego. Może trochę pod jej wpływem, tej jej emanacji, potem rozrósł się ten Kuszelas „Dudka ". Nie pamiętam, czyj to był pomysł - mój czy Jerzego, ale po „Dziewczynie z chryzantemami" wysłaliśmy jej bukiet chryzantem pełen. Za ten timbre głosu, tajemniczy, miękki, zwodniczy, niepowtarzalny... za wszystko, czego i tak opisać do końca nie sposób. Ale, żeby nie brzmiało to jak laurka... Kalina nie była demonem punktualności. Przybywała, czasami łaskawie zauważając, że czekamy. Dwoje wspomnianych aktorów pojawiło się po raz pierwszy w IV programie Kabaretu. Kalina Jędrusik opuściła potem tylko jeden, Edwardowi Dziewońskiemu zdarzyło się to cztery razy. Po raz trzeci Starsi Panowie oraz ich goście pojawili się w sobotni wieczór na ekranach telewizorów. I tak już pozostało. Pod koniec tygodnia, dwa, trzy razy w roku, około dziesiątej wieczorem. 30.1.1960 rok. 22.15 - Kabaret Starszych Panów, tekst i reżyseria Jeremiego Przybory, muzyka Jerzego Wasowskiego. Udział biorą: Kalina Jędrusik, Janina Porębska, Edward Dziewoński, Tadeusz Kondrat, Wiesław Michnikowski oraz dwaj Starsi Panowie: Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski. Współpraca telewizyjna - Jerzego Gruzy. Edward Dziewoński: Kalina - przy jednej z pierwszych, jeżeli w ogóle nie przy pierwszej próbie jakiegoś jej tekstu ze mną zrobiłem jakąś tam uwagę. Na co ona odpowiedziała: - Daj mi święty spokój. Ja wiem, jak to trzeba zrobić. - I miała rację! Miała absołutne poczucie tego, co i jak powinno być powiedziane... sama z siebie, że tak powiem. Uważam, że była WPA-SO-WA--NA w Kabaret idealnie. Chyba najlepiej z nas wszystkich. Tak się też składa, że przy tyłu cudownych, wspaniałych piosenkach Jurka i Jeremiego, jest jedna, właśnie Kaliny, moja ulubiona - „Jesienna dziewczyna". Jakoś tak ze specjalnym ciepłem... Lubiłem wszystkie postaci, które oni mi proponowali. Gdybym czegoś nie akceptował, to najnormałniej w świecie powiedziałbym -przeróbcie to. Nigdy tak się nie zdarzyło. Wszystkie one klapowały. Dostawałem gotowy materiał. Wcześniej były jakieś rozmowy, co ja sądzę, czy mam jakieś specjalne wymagania... to znaczy ja nigdy nie miałem specjalnych wymagań. Po prostu niezwykle pozytywnie rozmawialiśmy o tych moich postaciach. Wyobraźnia Jeremiego była zresztą i tak nie do okiełznania. Dramaturgia całości czasami się rwała, ale to nie miało ŻADNEGO znaczenia. Dla nas. Myśmy to kupowali i obrabiali, każdy na swój sposób. Przychodziliśmy wszyscy gotowi. Bardzo krótkiego czasu nam było potrzeba, aby wlać kwintesencję tekstu w nasze role. Nie było żadnych wielkich prób, żadnych kombinacji. Łapaliśmy to i leciało. Kabaret wynikał trochę i z tego, co było między nami. ii I Zjawia się Kalina, nadciąga Kuszelas Wąsaty Trzecieski emabluje Kalorynę, panienkę z żeberka od kaloryfera. Edward Dziewoński i Kalina Jędrusik. tt KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Wspólny dla nas dowcip. Poczucie humoru. To jest jeden z największych fenomenów. Powtarzano nieraz, jak anegdotę, o akceptacji tego świata Starszych Panów wśród chłopów na wsi. Ten nasz humor, ten abstrakcyjny świat docierał do ludzi. Może sprawiał to fakt, zupełnie przez nas nieumówiony, ale dla nas oczywisty, że przenosiliśmy tamten przedwojenny świat wyczyszczonych butów, odpowiednich strojów na konkretne okazje, wychowania i zachowania w czasy, które nastały. Nikt nie ustalał - robimy przedwojenne ziemiaństwo, inteligencję - to był nasz świat, młodsi uczyli się tego od nas -koniec dyskusji. Mnie teksty Jeremiego wzięły dożylnie tym, że jest w nich niewiele tzw. wygłupów czy czegoś w tym rodzaju. Rozmawiamy jako postacie, przecież poważnie, serio, na dowcipny, lekki temat, ale o dowcipasach nie ma mowy. Ton, uniesiona brew, gest... myślę, że nam, aktorom, których Jurek i Jeremi częściej zapraszali, udało się wspólnie wykreować atmosferę, którą akceptowali. Do tego, jak wspaniale Kabaret odbierany jest po latach, dodałbym od siebie jedno. Bo to zasadniczo ustawiło całość - robota nad śmiesznymi rzeczami jest zawsze poważna. „Zbyteczne żeberko - kaloryfeeria" - tytuł ostateczny IV programu. Wcześniej feeria nie rozrastała się o jedno „e" i widzowie oglądali zwykłą „Kaloryferię". Właściwie można mówić o jej podwójnej premierze. Ta pierwsza, niezarejestrowana, sprowokowała Jeremiego Przyborę do przypomnienia tej feerii w nowej, nieco zmienionej, rozbudowanej o kolejne postaci, wersji. Prawie dokładnie pięć lat później, w programie telewizyjnym, można było przeczytać: 2.1.1965 rok. Sobota. 22.30 - Kabaret Starszych Panów - „Kaloryferia" (znowu błąd!). Reżyseria TV - I. Sobierajska. Scenografia -A. Jarnuszkiewicz. Udział biorą: K. Jędrusik, B. Krafftówna, E. Dziewoński, W Gołas, W Michnikowski, J. Nowicki, B. Pawlik oraz Dwaj Starsi Panowie: J. Przybora i J. Wasowski. W anonsie prasowym pominięto Jacka Fedorowicza, który spoglądając spod melonika, jako kabaretowy Aniołek, chyba rozgrzeszył winnego tego zaniedbania. Łagodność i familijna atmosfera przenikały Kabaret z każdej strony. W radio Jeremi Przybora zwracał się do słuchaczy tak: „Tu Kabaret Starszych Panów. Prezentujemy wam, najmilsi, program czwarty «Kaloryfeeria»". Podwójne „e" zostało właściwie zaakcentowane. W tle dała się słyszeć grano-gwizdana „Herbatka". Premiera - 21.02.1960 roku. Trzy wspomniane wersje oraz dwie opublikowane drukiem różnią się. Nadmiar pomysłów nie opuszczał autora. Rozgrzany zbyt dużą liczbą żeberek w kaloryferze, na stałe przywołał postaci: Zjawia się Kalina, nadciąga Kuszelas dziewczyny z żeberka powstałej, Świętego Mikołaja, Gosposi, Kontradmirała i Trzecieskiego. Pozostałe postaci i wątki plotły się w zależności od impulsu weny twórczej pana Jeremiego. Zawiązanie akcji stanowiły zimowe wspomnienia Starszych Panów, niekiedy przerywane odwilżą: Tu przyjaciel w czas zamieci ruszył śmiało, aż go wzięło pod Pałacem zasypało... Ta ulica to Książęca - widać stąd, jak przyjaciel po odwilży prze pod prąd. Fragment telewizyjnych kupletów odnosił się do prezentowanych zdjęć, które czyny panów dokumentowały. Obywatelom pozawar-szawskim należy się wyjaśnienie, że parcie przyjaciela pod prąd związane było z biegnącą w dół skarpy ulicą Książęcą. Woda i śnieg w dół, przyjaciel do góry podążał zaś. Potem już tylko chwila zadumy nad pominięciem gospodarzy przez osobę świętego od świątecznych prezentów i Starsi Panowie mogli ponieść konsekwencje rozwoju akcji. Wątek Mikołaja, który z pewnym opóźnieniem, ale jednak przybył, aby wręczyć prezenty, był wspominany przy różnych okazjach wielokrotnie. Dostarczył telewizor, lodówkę, adapter, magnetofon, radio... a po wyrażeniu przez obdarowanych radości, wszystko zabrał. Aluzja do dobrobytu i jasnej przyszłości PRL-u nie była tu za bardzo zakamuflowana. Dziadek Mróz w miejsce starego, dobrego Mikołaja, już nie obwiązywał, ale Jeremi Przybora, jak sam wspomina, rzadko zapuszczał się w rejony doraźnego komentowania rzeczywistości. Tadeusz Kondrat, zatrudniony w charakterze świętego, dopytywał się nieustannie o potrzeby panów, jeszcze przed zabraniem wszystkich prezentów. Zapisał sobie i gosposię, i ponętną posadkę, a sprawę zbyt mocno grzejących kaloryferów załatwił, przy pomocy „żabki", od ręki. Wyjął bowiem siódme żeberko i polecił odłożyć na bok. Następnie polecił ucieszyć się... Panowie (klaszcząc) - Ach! Jakie śliczne prezenty, prezenty, prezenty. Jak każdy z nas wniebowzięty, tra-la-la-la! Święty Mikołaj - Dość, dość, dość. Dziękuję, ptaszyny. Zabieramy towar, ptaszyny. Zabieramy towar i dalej do następnych obywateli. Wynoście dary... M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 70 Aniołki, ptaszyny zabrały się do wykonania poleceń swojego szefa, a skonsternowani panowie musieli pogodzić się z hasełkiem -pula darów nieduża, a obywateli przybywa. Po cichu liczyli jeszcze na jakąś posadkę i gosposię, która ku radości symbolicznie obdarowanych, przybyła. Pojawienie się Gosposi w osobie Janiny Porębskiej sprawiło, że po raz pierwszy w Kabarecie rozbrzmiały następujące kwestie: Pan B - Przepraszam. Nie przedstawiliśmy się. Mój przyjaciel. Pan A - A to - mój przyjaciel. Od tej pory enigmatyczni z imienia i nazwiska Starsi Panowie wymieniali te uprzejmości przy okazji pojawiania się w ich towarzystwie nieoczekiwanych lub oczekiwanych gości. Gosposia nie zabawiła jednak długo. Nastąpiło bowiem wydarzenie bulwersujące ją do tego stopnia, że uznała zdwojonych gospodarzy za OBLEŚNIKÓW i ... odeszła. Z łazienki bowiem, dobiegło pytanie: - Halo! Gdzie są ręczniki? Panowie grzecznie poinformowali właścicielkę głosu, że w szafeczce przy umywalni, na drugiej półce od góry. Dopiero w tym momencie zdali sobie sprawę z czyjejś obecności tamże. Dla pewności zajrzeli i już byli pewni - nie był to tylko głos, ale cała „ona, jak nowo narodzone dziecię...". Wymiana zdań zademonstrowana przez panów Jeremiego i Jerzego oddawała niezwykły wprost zachwyt nad dojrzanymi atrakcjami. Tak oto, jak z poczwarki powstaje piękny motyl, objawiła się w Kabarecie, przeistoczona z kaloryferowego żeberka - Kaloryna. Przy okazji odtworzenia IV programu w 1965 roku stała się Klementynką. Obydwie panny „K" były jednak tą samą „K"aliną Jędrusik. Oświadczyny Pana B zapoczątkowały idyllę, przy okazji której odśpiewano piosenkę „W zimowym parku". Wtórowali sobie narzeczeni, ale nie do muzyki Pana A. Autorem tej kompozycji był Andrzej Markowski. To są właśnie owi OBLESNICY. Niedoszła gosposia za chwilę ich opuści. Jadwiga Porębska w towarzystwie Starszych Panów. tt Zjawia się Kalina, nadciąga Kuszelas Wspólne obcowanie... z przyrodą i pogodą w parku doprowadziło do wyjaśnień, które w radiowym eterze złożył Pan A. Uzupełniają one także historię panien „K". Pan A - No, tak, ale niestety co innego młody organizm panny Zebrowskiej, co innego... a, bo ja nie powiedziałem państwu, że tak właśnie nazwaliśmy panienkę, która pojawiła się w naszym domu. No, ze względu na okoliczności, w jakich się pojawiła. Więc co innego młody organizm panny Zebrowskiej, a co innego organizm mojego przyjaciela. W wyniku tych pobytów w zimnym parku przyjaciel nabawił się zapalenia płuc, no i z panną Zebrowską musiałem się zaręczyć ja. Postanowiliśmy, że ślub odbędzie się wkrótce. Czekaliśmy jeszcze tylko na obiecane przez Świętego Mikołaja lepsze posadki. Potrójna panna - Kaloryna, Klementyna, Zebrowska - sprawi Starszym Panom do końca programu jeszcze nieco sercowych kłopotów. Zresztą nie tylko im. Pojawienie się admirała w stopniu kontradmirała zwiastowało na razie pozytywne rozwiązanie sprawy posad dla przyjaciół. Wiesław Michnikowski - Kontradmirał Sadzawka, czyli dawny kolega szkolny Panów A i B - Staś Kałuża, na powitanie odśpiewał a cappella słynną pieśń „Bo nie zna życia, kto nie służył w marynarce...". Panowie momentami wtórowali. Potem zostali oszołomieni propozycją objęcia posad pierwszych oficerów. Fregata - atomowy parostatek, zdalnie kierowana, zmechanizowana, zautomatyzowana i zbagatelizowana do maksimum (ewentualnie do absurdu), dowodzona przez Sadzawkę, wypływała właśnie w rejs na morza południowe. Posadki czekały. Czekała także Halusia. Tajfun. Wilk morski oddał jego opis... jej opis w sposób niezwykle barwny. Kontradmirał Sadzawka - Tajfun Halusia. Ogromna, czarna chmura w kształcie dojrzałej kobiety. Zakotłuje, zakotłuje, zakotłuje i natychmiast - wrzaski, krzyki, jęki! Bukszpryty i karnisze - w drzazgi! W baborcie - pożar, w aborcie -Rapaport! Gazy spalinują w bratrurze. Jednym słowem, ogólny defetyzm i fetoryzm, panowie! Klęska techniki. Tylko my nie tracimy ani jednej kropli M 72 KABARET*/ STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Były Staś Kałuża, aktualny admirał Sadzawka w stopniu kontradmirała, porywający Starszych Panów opisem tajfunu „Halusia", a jednocześnie oczarowany wdziękami Panienki z żeberka od kaloryfera. I do tego ten mundur admiralski zwieńczony „pirogiem" na Sadzawkowej głowie! Wiesław Michnikowski, Kalina Jędrusik i Starsi Panowie. tt Zjawia się Kalina, nadciąga Kuszelas zimnej krwi. A już na drugi dzień -cisza, spokój, kompletny brak Halusi, a my trzej w ratunkowych kaftanikach kołyszemy się jak dzieci na lazurowej toni. W dłoniach uratowana kasa okrętowa z dewizami. A przed nami... Pojawienie się Kaloryny zmieniło sytuację diametralnie. Panowie zaparli się, tłumacząc, że to jest ich, do głębi, narzeczona i jej nie odstąpią! Rozsierdzony Sadzawka odstąpił od oferowanych atrakcji i opuścił mieszkanie kolegów. Panu A nie pozostało zatem nic innego, jak pojąć pannę z żeberka za żonę. Zamieszkali razem. Potem przyszła odwilż. Mąż zaczął zapadać w pokrzepiające drzemki, a żona nieco nostalgizowała, śpiewając piosenkę „Nie odchodź". Załapał się na to zawołanie, przechodzący akurat nieopodal, amnestionowany po czterech latach i pięciu miesiącach, niejaki Trzecieski. Ona znała go ze swych tęsknot, on postanowił posilić się. Przeplatany podśpiewywanymi fragmentami, cytatami z piosenki, dialog, znakomicie poprowadzony przez duet Jędrusik-Dziewoński, oddawał w pełni rosnącą namiętność i obopólne zainteresowanie. Nadmierny hałas zrodzony przy tej okazji obudził Pana A. Widząc, co się dzieje, mimo odśpiewanego przez Trzecieskiego wersu „Nie odchodź! Pada deszcz", pojawił się już samotnie u swojego przyjaciela. Ostatnie wydarzenia podsumowali wspólnie: Pan A - Oj, dużo nas kosztowało to żeberko. Pan B - Oj, dużo, dużo. Straciliśmy przez nie gosposię i posady, twoje szczęście małżeńskie. Żeberko na szczęście odnalazło się wśród rzeczy, które Pan A zabrał ze sobą. Zostało przykręcone na właściwe miejsce. Gdy nadszedł koniec czwartego spotkania, tracąc tym samym audytorium, Starsi Panowie zaśpiewali jeszcze fragment piosenki „Nie odchodź". Jednak zarówno telewidzowie, jak i radiosłuchacze opuścili ich. Radiową wersję zakończył Pan B, wymieniając aktorów biorących udział w nagraniu: Kalinę Jędrusik-Dygatową, Janinę Porębską, Edwarda Dziewońskiego, Wiesława Michnikowskiego, Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przyborę oraz realizującą audycję akustycznie Stanisławę Grotowską. Niestety, z nieznanych powodów, nie padło nazwisko Tadeusza Kondrata. Ten znakomity aktor pojawił się tylko raz w Kabarecie i szkoda, że ocalało jedynie radiowe nagranie. Interpretacja dostojnej starości połączonej z absurdalną sytuacją była w jego wykonaniu perfekcyjna. ii KABARETh STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Starsi Panowie, aktorzy oszczędni, posługujący się subtelnymi, delikatnymi środkami, ze szczególnym wyczuciem zaznaczają wszelkie dwuznaczne sytuacje. Urzekają odbiorcę niedopowiedzianą aluzją, zmianą barwy głosu, jego wiele znaczącym zawieszeniem. Ich wyczucie jest zniewalające. O ile Jerzy Wasowski parał się, z sukcesami, zawodem aktora, o tyle Jeremi Przybora miał za sobą ogromne doświadczenie radiowca jedynie oraz występy estradowe. Jednak właśnie to on w 1960 roku został zaproszony przez Adama Hanuszkiewicza do udziału w spektaklu „Człowiek, który zdemoralizował Hadleyburg". Była to historia obrażonego niesłusznie obcokrajowca, postanawiającego zemścić się i ukazać prawdziwe oblicze podobno zacnych mieszczuchów. W tym telewizyjnym widowisku wystąpili m.in.: Teofila Koronkiewicz, Tadeusz Fijewski, Tadeusz Bartosik, Józef Porębski. Zaś aktorskie dokonania Pana B, poza terenem dotychczasowego działania, recenzent opisał tak: „W doskonałej obsadzie wyróżnił się Jeremi Przybora jako Narrator, który z dyskrecją i umiarem potraktował swoją trudną rolę". Po pewnym czasie zrealizowano także film telewizyjny oparty na tym samym tekście. W głównej roli wystąpił Leon Niemczyk. Jeremi Przybora musiał poczekać na wspólne z Jerzym Wasowskim kadry filmowe aż do „Upału" Kazimierza Kutza. Pomiędzy IV i V programem Kabaretu miały miejsce dwa ważne dla kultury wydarzenia. W Teatrze Dramatycznym odbyła się premiera „Kartoteki" Tadeusza Różewicza, a w kwietniu 1960 roku wszedł na ekrany kolejny znakomity film Andrzeja Munka, nakręcony według scenariusza Jerzego Stefana Stawińskiego, „Zezowate szczęście". Nieco wcześniej, tuż po czwartej premierze Kabaretu, 13 lutego, także w reżyserii Munka, widzowie mogli w teatrze telewizji obejrzeć „Arlekinadę" Terence'a Rattigana. Wzięli w niej udział: Elżbieta Czyżewska, Halina Mikołajska, Barbara Krafftówna, Barbara Kwiatkowska, Zbigniew Cybulski, Edward Dziewoński, Kazimierz Dejunowicz, Janusz Bylczyński, Józef Nowak. Ten odsłaniający teatralne kulisy spektakl, w którym widzowie mogli przyjrzeć się, jak podstarzały Romeo (Dziewoński) emabluje przekwitającą Julię (Mikołajska), podczas gdy w teatrze zjawiają się ich dzieci, a reżyser (Cybulski) ma tego wszystkiego dość, został znakomicie odebrany. Wydaje się, że para Szekspirowskich kochanków, posunięta już w latach, mogłaby trafić do Kabaretu. Starsi Panowie na pewno podtrzymaliby ich na duchu. Co do „Kaloryfeerii", to powróci ona jeszcze podczas tego poszukiwania cieni Kabaretów we właściwym chronologicznie miejscu. Programów premierowych, niezmiennych w swoim kształcie, było szesnaście. Zakłócenia w liczbie i kolejności powodują trzy spotkania nazwane Nadprogramami. Wypełniły je piosenki. Spotkanie sylwestrowe oraz Zjawia się Kalina, nadciąga Kuszelas właśnie wspomniana, powtórzona po latach, nieco rozszerzona, „feria" z częścią grzejnika. Wynik osiągnięty - wespół w zespół -liczy w ten sposób dwadzieścia jeden Kabaretów. Najwyższy czas przejść do następnego. Trwał XIII Wyścig Pokoju. Odbywały się akademie, wieszano na piersiach medale, można było przeczytać sążniste artykuliska, ale nie z powodu piątej premiery spotkania z Panami A i B, lecz z okazji Dnia Hutnika. Wypadły w ten sam dzień. Kolejna rozdęta peerelowska pokazówka, po której w kilka godzin zapomniano o tzw. człowieku pracy, miała się nijak do autentycznego zainteresowania, którym Starsi Panowie obdarzali bliźnich. Do tych dni stoczniowca, górnika, chemika, wszyscy się przyzwyczaili, jak do „gwoździka dla Ewy" w Dniu Kobiet. Odbębniano i zapominano. Ale nie o Kabarecie. Nawet po miesiącach, a jak się okazało i latach. Epokach, biorąc rzecz historycznie, też. Edward Dziewoński: Kuszelas! To się jakoś tak związało, mnóstwo ludzi nazywało mnie Kuszelas. Nieraz byłem zdziwiony, kiedy zwykły, normalny facet podchodził na ulicy i mówił do mnie jak do Kuszelasa. Jeden się przyznał, że nie wszystko rozumie, ale nie może oderwać się od telewizora i żebym Jurkowi i Jeremiemu podziękował. Odwrócił się i poszedł, a ja zostałem z tym Kuszelasem na środku chodnika. Z jednej abstrakcji wpadłem w drugą. Takie reakcje były dła nas największym zaskoczeniem. Chyba każdy z kolegów przeżył coś takiego. Kabaret zlikwidował te wszystkie podziały, skuteczniej niż ten cały ustrój. Liczyło się dobre wychowanie. I klasa Jurka i Jeremiego. On mi ułożył tego Kuszelasa, jak drugą skórę. Zaraz potem, kiedy pojawiła się ta postać, jakoś tak się porobiło, że wszyscy zaczęli go od razu cytować. Na zaproszeniach pisali - Kuszelas. To było słowo, które wyparło „Dudka", zrobiło się Kuszelasem jako mną. I to en masse. Wszyscy. W tym programie nadciągnął Kuszelas, pomimo że w osobie Trzecieskiego. I mimo Dosmucacza i Zduna, które to postaci jeszcze się Dziewońskiemu trafiły, pozostanie Kuszelasem. Irena Kwiatkowska: Niech tam sobie niektórzy koledzy narzekają, że ludzie ich pamiętają z jednej roli. Jarek Stępowski trafił wspaniale tym swoim „Czy jest suchy chleb dla konia?". Mistrzowski epizod! Mnie przypadła „kobieta pracująca", ale w Kabarecie to chyba Dudek przebił nas wszystkich tym swoim Kuszelasem. Przybora wymyślił - Dudek stworzył. Miał w sobie taką siłę! Aktor, który potrafi zagarnąć widownię. To nie każdy. Tylko najwięksi. A tu, Kuszelas jako żywo! ii KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 76 14.Y1960 roku. 22.35 - Kabaret Starszych Panów - V program pt. „Druga wiosna". Teksty - J. Przybory, muzyka - J. Wasowskiego, reż. TV - J. Gruzy, scen. - J. Srokowskiego. Udział biorą: K. Jędrusik, B. Wrzesińska, E. Dziewoński, W Gołas, W Michnikowski, A. Szczepkowski oraz dwaj Starsi Panowie: J. Przybora i J. Wasowski. W przypadku dwóch przyjaciół zapraszających widzów do Kabaretu mogłoby, ze względu na wiek, chodzić o - drugą młodość. Jak wiadomo, wieczory odniosły sukces, a ten uskrzydla i dodaje sił. Niektórych nawet zobowiązuje. Była to co prawda epoka podejmowania licznych, zazwyczaj przekraczanych jedynie na papierze, zobowiązań, ale takie nie wchodziły w przypadku tego programu w grę. Widzowie czekali na Kabaret. Pojawiły się pierwsze szersze wypowiedzi na łamach prasy. Tygodnik „Polityka", 6.02.1960 r. - TV z Syreną. M PRZYBORA WASOWSKI Nie pamiętam dokładnie daty tego pierwszego spotkania. Był chyba rok 1949, kiedy usłyszałem audycję „O człowieku, który zamordował melodię". Ten kapitalny pamflet radiowy na szlagiery i grafomanię tekstów piosenkowych zasygnalizował wyraźnie indywidualność jego twórcy. Potem przez wiele lat Jeremi Przybora (teksty) i jerzy Wasowski (muzyka) tworzyli urocze radiogroteski znane pod nazwą teatru „Eterek". [...] Owa umiejętność wykorzystywania pozornie absurdalnych sytuacji dla wypowiedzenia własnych myśli w tych czasach, gdyśmy byli śmiertelnie poważni i ponurzy, wesołym dysonansem odcinała się od szarzyzny radiowego programu. Być może w tej sympatii dla „Eterka" i jego bohaterów kryło się marzenie o prawdziwym humorze, marzenie o sztuce pogodnej i łudziom życzliwej. Tęsknoty te były karcone - pamiętam artykuł, bodajże p. Burego, ostro atakujący biednego Pęduszkę za formalizm. I oto, kiedy pewnego dnia na ekranie telewizora zobaczyłem „Kabaret starszych panów" Przybory i Wasowskiego, przypomniałem sobie atmosferę „Eterka". Ten sam typ humoru, może bardziej jeszcze wyrafinowany i pozbawiony dydaktycznych obciążeń. Wasowski i Przybora są tutaj autorami tekstów i muzyki, wykonawcami, jak i reżyserami. „Kabaret starszych panów"połączony tematycznie postaciami jego bohaterów, dwóch starszych panów, zagubionych w dziwnej rzeczywistości, nieprzystosowanych do brutalności świata, przeniesionych żywcem z nieistniejącej nigdy epoki dobroduszności i pogody, zabawnych przez swe Zjawia się Kalina, nadciąga Kuszelas wytworne stroje, getry i cylindry, miłych swym uśmiechem, życzliwością i spokojem. Perypetie starszych panów najczęściej graniczą z krainą czystego nonsensu. Ale jeśli przez minutkę pomyśleć o ich ostatniej przygodzie ze świętym Mikołajem przynoszącym i zabierającym prezenty, lecz pozostawiającym żeberko z kaloryfera... z którego narodziła się Kalina Jędrusik, to subtelna ironia tego pomysłu ujawni swą treść bez trudności. „Kabaret starszych panów" jest chyba jedyną pozycją w telewizji, posiadającą własną, całkowicie oryginalną formę i własną niepowtarzalną atmosferę. Przybora i Wasowski czynią tu rzecz zdawałoby się niemał niemożliwą: reprezentując humor oparty na tzw. czystym nonsensie, a więc z natury rzeczy nieco elitarny, potrafią porozumieć się z szeroką widownią, tak mocno zróżnicowaną w swych wymaganiach i poziomie. Oczywiście jest to typ programu rozrywkowego, który wymaga od widza pewnej kultury, pewnego obycia z tą formą artystyczną. Ale sądzę, że tradycja twórczości ludowej, owych opowiastek, bajan bardzo często operuje dowcipem słownym, swoistym kalamburem [...]. Grzegorz Lasota Formalizmy oraz odchylenia, wcześniej kliki i kult jednostki, trockiści i titowcy albo ekspozytury imperialistyczne nigdy na szczęście nie zawieruszyły się nawet w rejonach Kabaretu. Dla pokolenia wchodzącego w XXI wiek wszystkie te określenia brzmią egzotycznie albo wręcz humorystycznie. Po opublikowaniu tego tekstu Starsi Panowie zaczęli przygotowywać V program. „Druga wiosna", ze względu na zmianę pory roku, stała się radiowym „Drugim latem". W kupletach panowie dali do zrozumienia, że spracowali się mocno, a refren okrasili małą zmianą. Do tego pierwsza zwrotka została w radio wydeklamowana. Pan A - Piąty wieczór i znów kwitnie według planu drugie lato w „Kabarecie Starszych Panów", Pan B - Drugie lato, piąty wieczór, siódmy pot, gdy się niby tak beztrosko nuci - ot... Słowa pierwszego refrenu pozostały niezmienne. Na drugi wypadło: Już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w butonierce - maj! Po przedyskutowaniu spraw związanych z nabytym ostatnio kabriolecikiem i zapotrzebowaniem na owies i otręby, dla siły pociągowej, panowie oddali się kontemplacji, która naszkicowała nastrój wieczoru. ii KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 78 Pan B - Wiesz, ten posąg obnażonej bogini, co... coś mi nasuwa na myśl. Pan A - Yhm. Ziutkę. Pan B - A, nie. Ziutka nie miała... Pan A - Miała, miała. To już nie pamiętasz. Pan B - Może i masz rację. Niemniej ten posąg przypomina mi, że jednak nie posiadamy, wiesz... wszystkich elementów, żeby tak już pełnym biustem..., to jest pełną piersią czerpać radość z kabrioleciku, lata, pogody i przyrody. Pan A - Masz na pewno na myśli uczucie. Świeże, porywające, zupełnie nowe uczucie. Pan B - O! Pan A - Mój drogi, lata biegną i czas przestać... to jest... może czas zacząć... przestać... zacząć przestawać o tym myśleć. Tak to właśnie rozmawiając, panowie wprowadzili radiosłuchaczy w odpowiedni nastrój. Posiadacze opublikowanych drukiem Kabaretów będą mogli dzięki przytoczonym fragmentom dostrzec subtelne różnice. To, co można było zobaczyć na ekranie, wymagało w radiowym przypadku bardziej krągłej, to znaczy pełnej relacji. Ten opis do...pełnia całość. Chłód, który w pewnym wieku daje o sobie znać nieco dotkliwiej, sprawił, że panowie opuścili otwartą przestrzeń i udali się do swojego mieszkanka. Ku swojemu zdumieniu trafili w nim na niespodziewanego gościa. Niezręcznie im było zapytać, tak wprost, zaczytane-go w poezji niejakiego Sasanka vel Sasańca, nieznajomego - kto mu otworzył? „Szmata jestem, zniechęcona do wszystkiego -i już!". Na to zdanie wygłoszone przez osobnika, który zdążył się w międzyczasie przedstawić jako Maksymilian, gospodarze zareagowali natychmiast. Pan B - O, na zniechęcenie i stany depresyjne mamy z przyjacielem znakomity środek własnego pomysłu. Pan A - Proszę posłuchać! Tu rozległy się pierwsze takty i jeden z tych dziwnych dźwięków, które Jerzy Wasowski - wespół w zespół - z muzykami wyczarowywał. Juliusz Borzym: Muzyk, który przychodził na nagrania z walizką pełną różnych dziwnych przedmiotów. Jurek Woźniak - perkusista. On miał w tej walizeczce wszystko! Zegar z kukułką też się znalazł. Ich w ogóle było trzech. Trzech Woźniaków. Ojciec grał na flecie - Mieczysław. Zenon i Jurek -synowie. Zenek to drugi fenomen. Miał wszystkie dźwięki w uchu, tzw. słuch absolutny. Tramwaj jechał, on mówił - O, Des. Potężnej postury. Zjawia się Kalina, nadciąga Kuszelas Grał na kontrabasie, czasami unosił go jak skrzypce! Synowie grali ze mną w sekcji u pana Wasowskiego. Ja na klawesynie, fortepianie, organach, Woźniakowie - perkusja, kontrabas, i Staś Nawarski - gitara. Nagrania odbywały się popołudniami bądź wieczorem. Czasami w przerwie pomiędzy próbą a spektaklem. Najczęściej nocą. Przeważnie było parę osób. Także i dlatego, że oni się bardzo lubili. Taki cichy doping. Jakiś dodatkowy czas zawsze znajdowali dla siebie pan Wasowski i Jurek Woźniak. Wtedy wymyślali te dźwięki. Jakieś - brdiąg, pac, łup, oczywiście odpowiednie w tonacji, były bardziej poszukiwane niż perfekcyjny pasaż po klawiaturze. Trzeba było ich wtedy widzieć. Oni się tym bawili jak mali chłopcy. Efekty były wspaniałe. Podczas nagrań czasami musiałem nakładać. Kiedy już na tamtym, prymitywnym wobec dzisiejszego, sprzęcie brakowało ścieżek, zapraszałem Tadeusza. Tadeusz Suchocki: U pana Jerzego te dziwne dźwięki, których szukał, musiały być takie, a nie inne. To było solidne szukanie. Potem te właśnie dźwięki bardzo dowcipnie ubarwiały piosenki. W każdej prawie był taki dowcip. Czasami robiony przez instrument, ale czasami przez Woźniaka, albo samego pana Jerzego. Patelnia, stara sprężyna - wszystko mogło zagrać. Wspaniałe perełki, majstersztyki. Do stałej sekcji Julek dopraszal kolegów. Dochodziły instrumenty drewniane dęte. Zawsze był kłarnet - pan Karoł Sleziowski, flet - Trybuśalbo Lesicki, świetni muzycy. Obój - pan Sidlowski. Czasami pojawiała się trąbka, skrzypce, aby oddać charakter mełodii, o jaką panu Wasowskiemu chodziło. Skład był świetny. Oddaję cześć Julkowi. Tak dobrał muzyków, że nagrywając czasami jedną piosenkę po drugiej, mógł różnicować. Nie były nigdy podobne. Ta muzyka pana Jerzego polegała na niuansach. Nie tylko piano, forte, jest jeszcze mezzo-forte, akcenciki, crescendo. A do tych drobiazgów, które składały się na tak genialną całość, muszę dodać, że pan Jerzy fenomenalnie gwizdał. Muzycy potrafili się zasłuchać! Historia dobierania dźwięków z walizki Jerzego Woźniaka i wyobraźni Jerzego Wasowskiego jest nie do opisania. Na szczęście wszyscy wsłuchani w piosenki Kabaretu mogą sami poszukać owych pąg, lala, fiu i innych, których żaden zapis literowy nie jest w stanie oddać. Przyrządy lub przedmioty zmuszone do wydania tych dźwięków pozostaną tajemnicą, ale o jednym z nagrań można co nieco opowiedzieć. Zgromadzeni wykonawcy czekają w radio na Myśliwieckiej. Studio zamknięte. Nie ma pana Jerzego. Mijają minuty. Coś się musiało stać! Jerzy Wasowski spóźniony - wykluczone! Kiedy zaniepokojenie zaczęło rosnąć, otworzyły się drzwi studia. Kompozytor ukazał się cały i zdrowy. Sumitował się, że nie poinformował kolegów o tym, co się z nim dzieje. Następnie wyjaśnił powody M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół swojego zachowania. Przyszedł mu bowiem do głowy pomysł stworzenia dźwięku rozstrojonego fortepianu. Zaopatrzył się w łańcuszek do spuszczania wody w klozecie, wyliczył matematyczno-mu-zycznie, przez które struny i jak należy go przepleść. Teraz właśnie przeplatał. Rozstrojenie jest kontrolowane i brzmi w pożądany sposób. Zakłopotanie, które towarzyszyło tym tłumaczeniom, dotyczyło na równi spóźnienia jak i miejsca, z którego pobrany został łańcuszek. Powróćmy jednak do Maksymiliana, pozostawionego przez opis dokonań muzyków Kabaretu w oczekiwaniu na jedną z najsłynniejszych piosenek. Zaśpiewali ją autorzy, chociaż w przypadku Pana A należy przytoczyć fragment korespondencyjnego wywiadu udzielonego „Panoramie Śląskiej". - Który z wprawianych zawodów jest Panu najbliższy: aktora, piosenkarza czy kompozytora? - Proszę o wykreślenie z tej listy „piosenkarza". Człowieka, który parę razy gonił tramwaj, trudno nazwać „biegaczem". Czy jestem aktorem, czy raczej kompozytorem? Chyba przede wszystkim kompozytorem dla aktora. Ponieważ pan Jerzy polecił wykreślić „piosenkarza", Borzym i Suchocki potwierdzają wspaniałe poczucie swingu, a wszyscy słyszą, to co słyszą, w piosenkach Starszych Panów, umówmy się, że Jerzy Wasowski przewybornie nucił. Wtórował mu doskonale, tak jak w piosence odśpiewanej wobec Maksymiliana, Jeremi Przybora. „Piosenka jest dobra na wszystko" pojawiła się w dwóch częściach. Podnoszenie na duchu faceta z kasowym zawodem zmusiło gospodarzy do nieco dłuższej konwersacji. Zaczytany w poetyckie strofy kasiarz, nie mylić z kasjerem, działający na głuchej prowincji w rolno-spożywczych miasteczkach, nie był zbyt optymistycznie nastawiony do życia. Obrabiał speców od manka i dofinansowywał ubogich kierowników. Przerzucił się potem na kulturę i dofinansował Sasańca, ale ten stał w miejscu „niezbyt zaawansowanym". Marnie to wszystko wyglądało. W radiowej wersji jeszcze marniej. Zostały w niej wyraźnie rozbudowane wątki niedoli poety. Ta, która jest „dobra na wszystko", została dośpiewana po raz trzeci. Nastroiła Maksymiliana tak, że zaczął dopytywać się o inne... Pan A -Właściwie to... Pan B - To mamy... Pan A - Mamy. Pan B - Mamy coś zupełnie świeżego. Taką, wie pan, piosenkę o zmierzchu. Zjawia się Kalina, nadciąga Kuszelas Pan A - Ale zaznacz, że... Pan B - ...w sensie podwójnym... Pan A - Tak, podwójnym. Tak. Pan B - To znaczy o tej granicy dnia i nocy, w naturze... i o zmierzchu, który przychodzi po tym, co dwoje ludzi przeżyło, mniej lub więcej intensywnie. Maksymilian okazał się tego wieczoru szczęściarzem wyjątkowym. Kobieca postać Śpiewająca obdarzyła go drugą, nastrojową tym razem, muskającą sprawy zmierzchu i płci, piosenką. „Zmierzch", w którym jego „profil jak cień rozpłynął się w mroku", zaśpiewała Kalina Jędrusik. Kasiarz, nie znajdując wprost słów zachwytu dla Starszych Panów jako autorów, skłonił się do wspólnego z nimi spożycia posiłku wieczornego. Pustka w spiżarni zmusiła ich jednak do pozostawienia gościa samego. Udali się po zakupy. Maksymilian wykorzystał tę chwilę, aby zadzwonić do Banku Finansowego. Oferując kasy pancerne, dowiedział się, jakie ów posiada. Chęć wspomożenia autora B i kompozytora A zastrzykiem gotówki w podzięce za piosenki skierowała go ponownie na drogę przestępstwa. Zanim mógł się w tę drogę udać, musiał jakoś rozwiązać sprawę pozostawionego bez opieki mieszkania. Na szczęście do drzwi zastukała para młodych spółdzielców. Wieczór przy kominku - w telewizyjnym studiu gospodarz Kazimierz Rudzki oraz zaproszeni goście: Andrzej Szczepkowski i Gustaw Holoubek (6.03.1966 rok), czyli trzech członków nieformalnego Klubu Starszych Panów na jednym zdjęciu. 6. Kabaretu Starszych Panów ii KABARETh STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Uduchowionego kasiarza Maksymiliana grał Andrzej Szczepkowski. Jego niezwykłe poczucie humoru znalazło odzwierciedlenie w postaci, którą stworzył, ale prawość charakteru kontrastowała z jej profesją. Za drugim razem, w X programie, też nie było lepiej. Paradował w więziennej pidżamce, z kulą u nogi. Przy meandrach życia, związanych z pełnieniem w PRL-u oficjalnych funkcji, prawość była dla niektórych kulą u nogi. Szczepkowski, znany z żartów, dykteryjek, anegdot i fraszek, przy okazji jednego z zakrętów historii zrezygnował ze stanowiska. Później także nie miał problemów z wyborem, po której opowiedzieć się stronie oraz z kim nie przechodzi się na „ty". Opisał to dokładnie w „Słóweczkach" wydanych w 1992 roku. Od Niego chcę zacząć wspomnienia o kilku członkach nieformalnego, ekskluzywnego Klubu Starszych Panów, którzy przewiną się na tych kartach. Przy okazji tej wyprawy, do nieistniejącego świata Kabaretu Starszych Panów, klub ten powołałem całkiem subiektywnie. Sprawiła to uwaga, którą kiedyś Jerzy Wasowski uczynił mojemu ojcu. Została odnotowana w jego książce „W życiu jak w teatrze": „Czy ty nie możesz zrozumieć, że normalne życie skończyło się w XIX wieku?" Kodeks honorowy klubu nie jest związany z wiekiem jego członków. Raczej z przemijaniem wieków. Poza rzemiosłem, profesjonalizmem, łączy ich także poczucie humoru. Maksymę oczywistą, dlatego nie wypowiadaną głośno, zawierającą się raczej w wymianie spojrzeń, stanowi cytat z hr. Fredry: „Nie uchodzi, nie uchodzi!". Ponieważ ostatnimi czasy okazało się, że wszystko uchodzi, szczególnie płazem, podejrzewam, że lista klubu pozostanie zamknięta. Jednocześnie liczę na to, że Szanowni Czytelnicy dołączą do niej -dyskretnie, na swój prywatny użytek, szerzej nieznanych Starszych Panów. Andrzej Szczepkowski, „Słóweczka", fragment odautorskiego wprowadzenia: „Z owych tajemnych ksiutów z Kaliope i Erato czasami tylko zwierzałem się najbliższym przyjaciołom, przekazując dyskretnie niektóre aktualne wierszyki, fraszki, limeryki czy epitafia. Często jednak ogarniała mnie wściekłość, kiedy po jakimś czasie wracały do mnie owałaszone, pozbawione dbałości o precyzyjną formę, wymiśkowane z celowej pointy. A bywało nierzadko - bądź już anonimowe, bądź opromienione chwałą czyjegoś profesjonalnego nazwiska. Zwykła logika nasuwa pytanie: to dlaczego ich, człowieku, nie publikowałeś? A, ba! Bo były niecenzuralne! I to pod każdym możliwym względem. Przeważnie politycznym, ale nie tylko." • Zjawia się Kalina, nadciąga Kuszelas Początkowo wąskie grono przyjaciół, potem środowisko rodziło tę atmosferę. Przyzwoleniem dla pieprznego żartu, dosadnego stwierdzenia, i zaufaniem. Słynne cięte toasty i uwagi wygłaszane przez Szczepkowskiego przy różnych okazjach w znacznej części niestety uleciały bezpowrotnie. Niektóre powtarzane, cytowane, przeszły do teatralnej legendy. Szkoda tylko, że zanika umiejętność opowiadania anegdot. Ich autor niejednemu z tych, którzy zasługiwali swoim zachowaniem na to, sprokurował niezły pasztet. Tuż po telewizyjnej premierze V programu, ale jeszcze przed radiową, w warszawskim Teatrze Komedia miała miejsce premiera sztuki „Pasztet... jakich mało" w reżyserii słóweczkodawcy. Jarema Stępowski: Irenka [Kwiatkowska] była w stanie nawet nas, podobno uodpornionych, doprowadzić do paroksyzmu śmiechu. W tym „Pasztecie" miała scenę z Andrzejem Szczepkowskim. Śniadanie. Irenka grała restauratorkę, Andrzej kardynała, ja barona, ale nie brałem udziału w tej scenie. Stałem w kulisie i ryczałem w kurtynę. Brzuch mnie bolał. Irenka wypracowała scenę tak, że nie było siły. Nie wiem, jakim cudem Andrzej, przecież jeden z najdowcipniejszych kolegów, jakich znałem, wytrzymywał. Pasztetowa farsa, sztuczka błaha, ale podniesiona przez mistrzów do rangi rzemieślniczej perełki, zapewniała znakomitą rozrywkę. Warto to odnotować, ponieważ czasy dosadnej grubiańskości, które zapanowały na szklanym ekranie i w teatrach zwanych komediowymi, mało mają wspólnego z finezją. Za kilka lat, kiedy aktorki już zupełnie nie będą umiały poruszać się w długich sukniach, a typów męskich nikt nie nauczy noszenia fraka, nie będzie już można przywołać tych znakomitych wzorów lekkiej rozrywki sprzed lat. Nie mieli okazji przekazać owej sztuki drobiazgów, które składają się na opracowaną rolę. Na szczęście pozostanie Kabaret, jako wzór niedościgniony przygotowania przez aktorów gestu, sposobu poruszania się, pauz i westchnień. Chociaż, jak głoszą skretyniali twórcy, teraz trzeba grać szybko. Taki godzinny spektakl Kabaretu oni rąbnęliby w pół godziny. A nawet w dwadzieścia pięć minut. Starsi Panowie zaproszone do Kabaretu panie obdarowywali kwiatami. Andrzej Szczepkowski przesłał je także Irenie Kwiatkowskiej, ponieważ kiedyś nie mogła wystąpić w przedstawieniu. Dołączył bilecik - Pasztet w Komedii. Jarema Stępowski, Irena Kwiatkowska, Witold Kałuski, Andrzej Szczepkowski. 83 tt KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Chciałem Ci to powiedzieć przy pomocy kwiatów, że nasz „pasztet" bez ciebie był bez aromatu. 15.X.1960. Andrzej Niby nic, a jednak... Takie to były obyczaje. Powrócimy do nich przy innej okazji. Na razie powracamy do Maksymiliana, któremu dwoje młodych spadło jak z nieba. Założyli właśnie spółdzielnię „Na cztery ręce", bo: We dwoje jest piękniej i jaśniej i gwiazdy się widzi wyraźniej, i lepiej się słyszy śpiew ptaka najcichszy, i lepiej rozumie się baśnie. Ta spółdzielnia odpowiadała naszemu kasiarzowi. Powierzył więc Madzi i Zmysławowi opiekę nad mieszkankiem. Sam ulotnił się już na bank. Fizycznie. Potem utrzymywał kontakt telefoniczny. W pewnej sprawie, ale o tym potem. Na razie, po rozpoznaniu pilnowanego mieszkania, Madzia postanowiła wziąć prysznic. Powrót Starszych Panów z pełnym zaopatrzeniem w wiktuały, z ostrygami na czele, zakończył się spętaniem ich liną. Zmysław czuwał. Jako właściciele zostali uwolnieni i oczywiście postanowili uiścić należność za opiekę kubikometrów. Jednak ostatecznie Zmysław, szczupły mężczyzna, bo zżerała go ambicja, z nieco roznegliżowaną Madzią pozostali. Panowie przecież nie mogli pozbyć się tak pięknie rozkwitającego uczucia spod swego dachu. Nie ich było, ale u nich. Doszło nawet do tego, że zaczęli rozglądać się za drugim mieszkaniem. Następnego dnia postanowili udać się do pośrednika, niejakiego Kuszelasa. W międzyczasie zadzwonił Maksymilian. Interesowała go data bitwy pod Grunwaldem. Pan B, na polecenie Pana A, przypomniał ją sobie i podał. Potem już była wizyta u Kuszelasa. Ten przyjmował nieustannie telefony, załatwiał sprawy, uzyskiwał informacje oraz instruował. Panu B nie udało się w tym ciągu przedstawić jego i przyjaciela sprawy. Czas spraw lokalowych minął i pośrednik przeistoczył się w Kuszelasa matrymonialnego. Wykonał, jako taki, telefon do Milanówka i odśpiewał do słuchawki pieśń „Do Rozalii" (tytuł przyjęty jako ostateczny - „Rozalio!"). Oferował mężczyznę zdrowego, majętnego i namiętnego. Czy Rozalia przyjęła propozycję - nie wiadomo. Pan B powrócił, nic nie załatwiwszy. Zauważył śmieci na środku mieszkanka i wyraził swoje zdziwienie, ale... tt Zjawia się Kalina, nadciąga Kuszelas Pan A - Mój drogi, on nie ma czasu biegać pół kilometra do śmietnika. Jak ty byś był w jego wieku, też byś nie miał czasu. To trzeba zrozumieć. Wyrozumiałość przyjaciół wobec opiekujących się sąsiednim pokojem, należącym do mieszkanka, posunęła się tak dalece, że poczuli się skrępowani tym, że młodych spółdzielców krępują swoją obecnością. Na szczęście zadzwonił telefon i przerwał te rozważania. Pan B podniósł słuchawkę i zaaferowany potęgą załatwiania wszystkiego przez telefon, przedstawił się - Kuszelas! Dzwonił Maksymilian, nieporozumienie wyjaśniło się, a kolejna żądana data historyczna podana (Hołd Pruski 1525). Te kasy pancerne, których zamki otwierały pamiętne daty historyczne, wciąż stanowiły pewien problem. Przy okazji przeglądania ogłoszeń w sprawach mieszkaniowych Pan A trafił na ofertę - „Domek małorodzinny do wynajęcia niedrogo". Panowie postanowili wpaść pod wskazany adres, bo, nawet jeżeli nie dla nich, to może nadałby się dla Zmyślawów. Tymczasem wpadł Maksymilian. Był zainteresowany książeczką z ważnymi datami historii. A jednocześnie... Maksymilian - Słuchajcie, a nie macie tak, kochani, czegoś nowego, bo tak mi jakoś znów na duszy... Ale wolałbym... Pan A - Ha, pioseneczkę. Maksymilian -Pioseneczkę... coś nastrojowego... Pan B - Nastrojowego, nastrojowego, nastrojowego... Pan A -To może zademonstrujemy panu Maksymilianowi wiesz co... chociaż to jeszcze niegotowe... Pan B - Tak, możemy, plus-minus, bo właśnie pracujemy z przyjacielem, wie pan, nad nową pozycją. Chodzi o dziewczynę... o piosenkę naturalnie, o dziewczynie... Pan A - Kobieta. To już raczej kobieta... Pan B - A, no bo od tego czasu... my długo z nią się nosimy, tak... z tą piosenką. To już troszeczkę dojrzała nam ta dziewczyna, to już kobieta teraz. Kobieta, która zawsze potrafi być taką, jaką pragnął ją widzieć partner... bywają, bywają takie. Aż wreszcie spotkała tego, dla którego umie już tylko być sobą... Była sobą Kalina Jędrusik. Liryczno-nastrojowa w piosence „Dla ciebie jestem sobą". Maestria akompaniujących jej muzyków, tt KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół w radiowej wersji Kabaretu, jest przykładem najwyższego profesjonalizmu. Z niezwykłym wyczuciem „śledzą" śpiewającą aktorkę na swoich instrumentach. Głos, interpretacja Kaliny Jędrusik unoszona jest graną przez nich muzyką, zawsze tuż, tuż za nią. Nigdy równo z jej głosem, bo o rytmicznym równaniu do śpiewanych słów, czy wyprzedzaniu, nie ma mowy. Muzycy wybrani przez Jerzego Wasowskiego i Juliusza Borzyma są idealnym, ale zbyt rzadko wspominanym dopełnieniem Kabaretu Starszych Panów. Pan A - A czemuż pan stoi, panie Maksymilianie? Maksymilian - Wasze pieśni stawiają mnie na nogi! A potem gdzieś prowadzą... Stan, do jakiego został doprowadzony kasiarz przy pomocy piosenki, sprawił, że zaopatrzony w daty historyczne udał się w wiadomym sobie celu. Osamotnionych Panów odwiedziła po chwili Madzia, ponieważ jej Zmysław zasnął. Rozważania, jakie rozpostarł jej analityczny umysł przed gospodarzami, dotyczyły przede wszystkim bazy żywnościowej uczuć. No i obejmowania problemów. Madzia zauważyła, że Zmysław: „Nawet mnie nie obejmuje jako całości. Może nazbyt obejmuje poszczególne fragmenty, żeby móc objąć całość. Martwi mnie Zmysław, że ma pewne zawężenie tendencji, dość ograniczoną lokalizację bodźców, że zatraca się w ekspansji jednokierunkowej". Pan B sekundował w tłumaczeniu istoty sprawy, zasłaniając jednocześnie Panu A obiekt tłumaczący, świeżo wstały z pościeli. Madzię zastanawiał jednocześnie fakt oddziaływania na płeć przeciwną. Zasiadła więc na kolanach Pana A, spragniona odpowiedzi na to, co obsiądnięty odczuwa. Ten jednak nie mógł jakoś zebrać myśli. Skrzypnęły drzwi i pojawił się Zmysław. Posmutniał z powodu kolejnego eksperymentu umysłu analitycznego, który jednak za nim podążył. Pan B nie krył lekkiego oburzenia z powodu wyrządzenia przykrości Zmysławowi. Tu pojawił się motyw domku małorodzinnego. Pan A udał się, aby rozpoznać sytuację. Na progu powitał go Pogodny Pan, przy innej okazji zwany Pułkownikiem, w osobie Wiesława Michnikowskiego. Młodzieńczy ów aktor odstawił staruszka, przed którym jeszcze sporo czerstwej przyszłości. Do tego odśpiewał „Wesołe jest życie staruszka". Stylizacja, pastisz, pewien rodzaj kantyczki, którą zapisał nutami Jerzy Wasowski, należy do najbardziej urokliwych w Kabarecie. O pastiszu powiedzieć, że jest najtrudniejszy, to mało. Do tego ten jest pełen humoru. Jak na jedną piosenkę, trwającą około dwóch i pół minuty, to aż nadto. Poza tym, to znaczy oprócz piosenki, panowie odbyli M Zjawia się Kalina, nadciąga Kuszelas krótką pogawędkę. Okazało się, że po piętnastu latach dociekania przez Muszkę, żonę właściciela, czy jest on, tzn. Mietek - kanalią, czy też nie, zapadła decyzja, że jest. Dośpiewał jeszcze zwrotkę o wesołości wieku dojrzałego, a Pan A powrócił do przyjaciela. Spakowane walizy napotkał już za progiem. Zmysław był nieprzejednany. Nie wychodził z pokoju. Mimo zbyt wysokich wymagań finansowych Pogodnego Pana, nasi Panowie postanowili opuścić mieszkanko. Niespodziewanie otrzymali, w tej właśnie chwili, przesyłkę. Paczka pięćsetek oraz życzenia słowne o... umożliwieniu dalszego doskonalenia na tak słusznie obranej drodze twórczej wprowadziły usuwających się z posiadanych metrów kwadratowych w radosny stan. Zapewniali w ten sposób „dach nad sercami". Sprawcą zaś był Anonimowy Mecenas, któremu to byli ogromnie wdzięczni. Postanowili jeszcze tylko rzucić okiem, przez dziurkę od klucza, na Zmysławów. Zmysław, jak stwierdzili, był, ale ona nie była Madzią, tylko diametralnie różną nią. Pan A - Będziemy musieli sobie chyba dopomóc przy walizach piosenką, bo Panowie - „Piosenka jest dobra na wszystko...". Głośnik radiowy przyniósł słuchaczom takie podsumowanie audycji nadanej 13.08.1960 roku o godzinie 22.00 w II programie Polskiego Radia: „W piątym wieczorze Kabaretu Starszych Panów, pióra Jeremiego Przybory z muzyką Jerzego Wasowskiego, wystąpili: Kalina Jędrusik - piosenki, Barbara Wrzesińska - Madzia, Wiesław Gołas - Zmysław, Edward Dziewoński - Kuszelas, Wiesław Michnikowski - Pogodny Staruszek, Andrzej Szczepkowski - Maksymilian, oraz my z przyjacielem: Jerzy Wasowski i Jeremi Przybora". Meandry, które wynikają z nadmiaru, a zostały w tym opisie zaznaczone, sprowadzają się do Pogodnego Pana, Pogodnego Staruszka, a w wersji książkowej nawet Pułkownika czyniącego, z pewnymi zmianami w dialogach, tę samą postać. Maksymilian podobnie był ujęty, to tu, to tam, w trójnasób. Dochodził jeszcze Pan Maksymilian i Mecenas Maksymilian. Mecenas od tego rzymskiego Mecenasa oczywiście, co to artystami opiekował się. Wydanie książkowe zostało także nieco osierocone z piosenek. „Rozalia" oraz „Dla ciebie jestem sobą" nie zostały włączone w „Drugą wiosnę". Andrzej „Maksymilian" Szczepkowski był w piątym programie wyjątkowym szczęściarzem. Było nie było, to dla niego Starsi Panowie zaśpiewali „Piosenka jest dobra na wszystko". I to nie raz! Ale to pierwsze, radiowe wykonanie, nagrane w kilku wersjach, ma w sobie coś wyjątkowego. Nie podejmując się opisać, dlaczego tak sądzę, pozostanę przy stwierdzeniu, że jestem pod jego urokiem. To wszystko. M KABARETh STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 88 Jesień 2000 Roman D. - U pani Marii (Wasowskiej) znalazłem wszystko to, co dotyczy działalności, nie tylko kompozytorskiej, pana Jerzego -poukładane, opisane i posegregowane. I to w opasłych teczkach. Edward D. - Mańka. To osobna opowieść. W dwóch słowach się nie da. Świetna facetka. Po prostu. A jeżeli chodzi o sprawy Kabaretu jako takiego i w ogóle muzykę Jurka, zabierała tak zwany głos. Wiedziała, o czym mówi i co mówi. To się w ogóle rzadko zdarza w naszym fachu. Teraz mało kto pamięta, ale była zawodową, dobrą aktorką. I co tu dużo gadać - dowcipna i inteligentna. Osadziła niejednego „nastojaszczewo" ludowego inteligenta. I nie tylko! Roman D. - Pani Maria powiedziała, że poznała ciebie przed wojną. Nie zwracałeś na nią uwagi! Edward D. - Rzeczywiście. Wyleciało mi to z głowy. No, tak, poznałem Mańkę wcześniej niż Jurka. Razem z moim przyjacielem Romkiem Semisem wpadaliśmy do jej starszej siostry. Mańka stanowiła wtedy dzieciulko. Kupa lat temu. Edward D. - Nad morzem. Pojechaliśmy chyba z Gdyni pociągiem na Hel. Wspólne wakacje. Tak nienachalnie, ale wspólne. Dla tt Starsi Panowie Dwaj - rozmowa, jesień 2000 frajdy. Wasowscy mieli już Grześka, ale Kota i ciebie jeszcze nie było na świecie. Roman D. - I dlatego ta książka będzie trochę tak dla Grześka (Wasowskiego) i Kota (Jana Konstantego Przybory). Edward D. - Słuchaj. Napiszesz wszystko, tak jak chcesz, ale dałem ci tę moją konferansjerkę... Roman D. - ...z „Pejzażu bez Ciebie" we Współczesnym. Chcę przytoczyć fragmenty... Edward D. - Koniecznie. Warszawa. Teatr Współczesny. 12.12.1985 r. Parę minut po dziesiątej wieczorem. Edward Dziewoński: Dobry wieczór państwu! Chciałbym, aby nie widzieli państwo dziś tu we mnie tzw. konferansjera. Byłem przyjacielem Jerzego Wasowskiego, człowieka, którego szanowałem. Jest to słowo, którego nie lubię, ale powinno ono być tu użyte, bo Wasowskiego trzeba było szanować, kiedy był, i trzeba go szanować teraz, kiedy go nie ma. Jego ogromnej fachowości, autentycznej mądrości towarzyszyła zawsze skromność i delikatność. Rzadko to się zdarza. Ale ponieważ w jego wypadku jest to faktem, dzisiejsze nasze spotkanie powinno, może nawet lepiej - MUSI być uśmiechnięte i broń Boże nie namaszczone, bo by mu się bardzo nie podobało. Z ogromną większością biorących udział w dzisiejszym wspomnieniu Jerzy się przyjaźnił i pisząc dla nich muzykę do słów swego najbliższego współpracownika, jeżeli można tak powiedzieć, Jeremiego Przybory czy Wojtka Młynarskiego, wiedział, dla kogo pisze, a ta znajomość nie tylko ludzi, ale i aktorów, i piosenkarzy, czyli specyficznej kasty niezupełnie normalnych stworów, pozwalała mu trafiać w dziesiątkę, załatwiając, że się tak wyrażę, pomoc muzyczno-interpretacyjną - co nie znaczy, ułatwiając. Bo Jerzy pisał łatwo, jeżeli trzeba było łatwo, ałe i bardzo trudno, jeżeli to było potrzebne. (...) Nie należę do ludzi naśladujących, jeżeli już, to raczej do naśladowanych. Nigdy tego nie mówiłem, ale na stare lata trochę mi się przewróciło w głowie. Pozwolę sobie dziś na wyjątek. Powiem zapamiętany przeze mnie fragment wypowiedzi człowieka-legendy Fryderyka Jarosy'ego (akcentem Jarosy'ego): Szedłem wczoraj ulicą Marszałkowską i zbliżając się do baru Hirszfelda, pomislalem sobie, że chętnie zjem kanapkę z kręcącego się automatu. W tej chwili spostrzegłem pewnego mojego nie bardzo przyjemnego znajomego, który zbliżył się do mnie i powiedział: - Fritz, ja nic nie rozumiem. Ostatni Twój program nie wipadl za dobrze, rzuciła cię, no ty wiesz, kto cię rzucił, a ja jeszcze wiem, że u tej, no wiesz, o kim ja mówię, ty nie masz żadnych szans, ale za to masz długi karciane i nie tylko. 1 ty idziesz i się uśmiechasz! Co to znaczy? Zamyśliłem się chwilę nad nieprzyjemnemi spostrzeżeniami tego faceta i odpowiedziałem mu poważnie: - Wiesz co? Bo ja się jeszcze z każdego głupstwa umiem cieszyć... - To mi przypomina Jurka. Umiał się M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół cieszyć. Był taki uradowany, kiedy mu się sprawdzała jego idea, jego pomysł, jego zamiar, jego muzyka. Jerzy Wasowski ponownie w kadrze Edwarda Dziewońskiego. Prywatny bal kostiumowy bardzo, bardzo, bardzo poważnych ludzi. W wieczorze dedykowanym Jerzemu Wasowskiemu udział wzięli: Kalina Jędrusik, Irena Kwiatkowska, Barbara Rylska, Magdalena Zawadzka, Hanna Banaszak, Ewa Bem, Mieczysław Czechowicz, Edward Dziewoński, Wiesław Golas, Wiesław Michnikowski, Wojciech Młynarski oraz Agnieszka Fatyga i Michał Bajor. Grał zespół pod dyrekcją Jerzego Derfla, a czasami przy fortepianie zasiadał Tadeusz Suchocki. To spotkanie powtórzono jeszcze przez trzy kolejne wieczory. Kilka lat później, dziesięć lat po odejściu Jerzego Wasowskiego, „Pejzaż bez Ciebie", ponownie w duecie, Edward Dziewoński i Wojciech Młynarski przywołali raz jeszcze. Stało się to 21.11.1994 roku na deskach Teatru Dramatycznego. Tym razem wykonawcami z Kabaretu Starszych Panów byli: Irena Kwiatkowska, Barbara Rylska, Edward Dziewoński, Wiesław Gołas, Bohdan Łazuka, Wiesław Michnikowski i Jarema Stępowski. Pozostałymi: Hanna Banaszak, Agnieszka Kotulanka, Irena Santor, Justyna Sieńczyłło, Joanna Trzepiecińska, Wojciech Młynarski, Bartosz Opania, Marian Opania, Omar Sangare i Janusz Strobel. Kierownik muzyczny -Jerzy Derfel. Maria Wasowska: Jerzy wychował się na jazzie. Uwielbiał jazz. Oddali go do szkoły muzycznej, ale tam - żadnych jazzów! - przestał bywać. Nauk M Starsi Panowie Dwaj - rozmowa, jesień 2000 muzycznych, oficjalnych nie skończył, ale wiedzę miał gigantyczną. Mówił mi Maciej Małecki, że on i Jerzy Derfel na partyturach Jerzego dużo się nauczyli. Edukację miał politechniczną, Wydział Elektryczny, prądy słabe, tak mi się zdaje. Komponował, „dzieckiem będąc" - dwa mazurki a ta Chopin, jak miał kilkanaście lat. Poza tym, siedząc u Zamojskich podczas okupacji, pisał piosenki. Oni tam wystawiali takie domowe rewie - „Moja być dzika łudź!". Pisał teksty i muzykę. „Jak moja jeść, to moja dobrze czuć, a teraz moja być w ogromna, wielka truda, patrz jaka ja chuda". Murzyńskie narzecze Jerzy ujął w gwarę nadwiślańską. Napisał także tekst do muzyki Szpiłmana „Parę butów mam". Chyba jedyne wspólne dzieło. I to wydane. Mam te nuty. Poza tym było jeszcze parę innych tekstów, a potem już ilustracje muzyczne teatralnych spektakli. Pisał i jednocześnie występował jako aktor. Pierwsza rola, zastępstwo w sztuce napisanej przez aktorkę Helenę Buczyńską „Obcym wstęp wzbroniony". Teatr Mały na rogu Marszałkowskiej i Hożej. Warszawa, rok 1945. Akcja przedstawienia toczy się na zapleczu kawiarni podczas okupacji. Obsługują w niej aktorzy. Na scenie przy Marszałkowskiej 81 wystąpili wtedy: Hela Gruszecka, Ela Wieczorkowska, Halina Michalska, Mietek Borowy, Witek Sadowy. Ludzie płakali jak bobry. Była tam taka piosenka o Warszawie. Śpiewał ją Mietek Borowy, ryk, wzruszenie, gruzy Warszawy dookoła, a w pamięci tamto wojenne i przedwojenne miasto. Grał w tym przedstawieniu także Jurek Dargiel, harcerz z batalionu „Parasol". Grał pianistę, a Jerzy za tapera robił. Buczyńska, która także reżyserowała przedstawienie, przyjaźniła się z ojcem Jerzego, wiedziała, że Wasowski... coś tam gra, to może zagra za kulisami. Tak się zaczęło. Ale kiedyś Dargiel zachorował i poproszono Jerzego o zastępstwo. To nie była duża rola. Wyszedł na scenę i bardzo udatnie zastąpił. Na premierze tego przedstawienia poznałam Jerzego. Potem zaangażowali go do „Wroga ludu". Zagrał też - doskonale, autora w „Dwóch teatrach". Napisał tam piękny motyw dla skrzypka i potem to już się potoczyło. Ilustracja muzyczna do „Szklanej menażerii", innych przedstazuień, dla radia, piosenki dziecięce... Byłam jego pierwszym i chyba dobrym słuchaczem. „Możesz przyjść na chwilkę?". Wiedziałam już: „Czy to jest do czegoś podobne?", igrał motyw. Bo mu parę razy wynalazłam jakieś podobieństwa. Wychowałam się w domu na amerykańskich szłagierach, w ogóle dużo słuchałam i miałam niezłą pamięć. Potem Jerzy dodawał, aby nie było wątpliwości: „Coś ci to przypomina?". Raz mi zdecydowanie coś przypomniało. „No, wiesz. Przesadzasz". Zmienił. Podczas jednej z sesji nagraniowych Jerzy Wasowski, kiedy pewien muzyk zagrał, nazwijmy to - niezbyt czysto, zwrócił się do niego tak: - Przepraszam, ale ja chyba źle napisałem te nuty. Mówił o sobie - inżynier niepraktykujący. Przed i po wojnie w Polskim Radio, pracownik amplifikatorni, mikser, realizator nagrań, reżyser, lektor, aktor, muzyk i kompozytor. Ale tuż po zakończeniu działań M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół wojennych także aktor teatrów warszawskich prowadzonych przez Eugeniusza Poredę. W radiu rozpoczęła się jego współpraca zjeremim Przyborą. Teatrzyk „Eterek", jedna z postaci audycji „My z przyjacielem". Przez pewien czas akompaniował, grając na fortepianie, aktorom kabaretu „Szpak" Zenona Wiktorczyka. Za bardzo ważny dział swojej twórczości Jerzy Wasowski uważał piosenki oraz oprawy muzyczne bajek i słuchowisk dla dzieci. Oprócz piosenek z Kabaretu Starszych Panów, razem z Jeremim Przyborą, Wasowski napisał muzykę do cyklu „Divertimento" oraz m.in. do muzykału „Gołoledź" i widowisk „Medea, moja sympatia", „Balladyna 68". Jako aktor pojawił się w telewizyjnym przedstawieniu „Santa Claus" w reżyserii Janusza Majewskiego, a także wystąpił w roli biskupa w filmie „Ja gorę" tego samego reżysera. Adam Hanuszkiewicz zaprosił Jerzego Wasowskiego do udziału w spektaklu „Emancypantki" na deskach Teatru Powszechnego oraz telewizyjnych „Rozmyślaniach przy goleniu" wg Stanisława Dygata, a także „Telepatrzydle" opartym na kronikach Bolesława Prusa. Adam Hanuszkiewicz: Ja go właściwie zmusiłem. Szukałem Prusa i nie chciałem, żeby to był aktor. Kogoś, kto ma to ciepło, ma tę inteligencję. Potrzebowałem inteligenta na scenie. Pomyślałem: „Wasowski!". Inteligentny i dowcipny. Mówił -jak swoim tekstem. A miał go wyjątkowo dużo do nauczenia. Oprócz wspomnianych już widowisk, Jerzy Wasowski jest kompozytorem musicalu „Machiavelli". Z dziesiątków napisanych piosenek wspomnieć należy o: „W co się bawić?", „Czas miłości", „W Polskę idziemy", „Przyjdzie walec i wyrówna", „Po ten kwiat czerwony", „Złoty pierścionek", „Warszawa da się lubić", „Dzień dobry, Mister Blues", „Jeszcze poczekajmy", „Zegnaj kotku", „Ja dla pana czasu nie mam", „Pejzaż bez ciebie". Kabaret Starszych Panów o mało nie uzyskał kiedyś innej formy niż telewizyjna. Barbara Krafftówna: Może to było wynikiem naszych aktorskich rozważań? Potrzeby tego momentu zetknięcia z publicznością, żeby Kabaret przenieść na żywą, małą scenę. I pamiętam, że były takie pertraktacje. Padła propozycja - mała scena Teatru Dramatycznego, że to najlepszy punkt, kameralny. Starsi Panowie i my, wszyscy. Doprawdy nie wiem, dlaczego do tego nie doszło, ale były jakieś bardzo sensowne przeciwwskazania. Artystyczne. Ze jednak pewnych spraw nie da się wypełnić scenicznie, na żywo. Jeremi Przybora: Tak. Było coś takiego. Takie piany. Rozmawialiśmy o tym bodajże z Puzyną. Nie pamiętam, czy był entuzjastą Kabaretu, ale taka rozmowa odbyła się. Krafftówna dobrze pamięta. Propozycja - godziny późno nocne. Brak było takiej siły sprawczej, która doprowadziłaby do finału. Kilka razy były takie przymiarki do wersji „na żywo", ale Kabaret takowy nie sprawił się. M Starsi Panowie Dwaj - rozmowa, jesień 2000 Za to w Teatrze Komedia wystawiono w marcu 1966 roku melo-dramacik warzywno-rodzinny „Jedzcie stokrotki" z tekstem Pana B i muzyką Pana A. Brak aplauzu ze strony widzów doprowadził autora Przyborę do przekucia niepowodzenia w sukces. „Jedzcie stokrotki" - sztuka odrzucona we wszystkich znamienitych teatrach, a także ten w Kuwszynku, stała się kanwą perypetii z Kuszelasem i jego trupą teatralną w osobach Babci, Biduli, Tatusia i Romusia, które to perypetie rozwiązali Tanie Dranie w XIV Kabarecie Starszych Panów pt. „Ostatni naiwni". Jeszcze jedno około-Kabaretowe zdarzenie, które zostało podjęte z udziałem Starszych Panów, nosi tytuł „Upał". Ten film w reżyserii Kazimierza Kutza, w którym wystąpili niektórzy z aktorów Kabaretu, nie stał się przebojem kinowych sal, a Panowie A i B nie darzyli go zbytnią estymą. Przenosiny z małego ekranu na duży mają jednak swoich rozgorączkowanych „Upałem" wielbicieli. W samym centrum „Upału" reżyser Kazimierz Kutz mający u swoich boków Starszych Panów. Krzysztof Litwin spoczywa w wygodnej pozycji. Nad wszystkim czuwają Siostry. Jeremi Przybora o Jerzym Wasowskim - fragment wprowadzenie do „Balladyny 68" wg Słowackiego, którą to „spłycił i uprzystępnił Jeremi Przybora" („Teatr Nieduży", Czytelnik, Warszawa 1980): „A teraz może parę słów o stronie muzycznej widowiska. Otóż kompozytor, Jerzy Wasowski, niewątpliwie dużo słyszał o sztuce. Chyba jednak z innych źródeł niż mówiący te słowa, bo muzykę napisał, w moim przekonaniu, zbyt pogodną, zbyt beztroską. Zważywszy zwłaszcza, że wszystkie postacie giną tu śmiercią gwałtowną. W dodatku - na orkiestrę dętą napisał. No, ale to jest, jak powiedziałem, moje osobiste zdanie. Osobom, wierzącym w pogodne, beztroskie życie pozagrobowe na pewno taka właśnie muzyka się spodoba". M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Jeremi Przybora w tym samym wprowadzeniu, zatytułowanym „Słowo od autora adaptacji", o samym sobie: „Niestety, w związku z małym obyciem autora adaptacji z tego typu dramaturgią, wyszły pewne, to trzeba szczerze, powiedzieć, niedociągnięcia. Na próbie generalnej np. ujawniło się, że postacie adaptacji w ogóle się z sobą nie spotykają. A więc tym samym brak w niej ich dialogów i bezpośrednich konfliktów, co jest niewątpliwym minusem spektaklu. W gruncie rzeczy jest to monolog Balladyny. Jak to się stało? Po prostu adaptator oddał tej postaci głos na początku sztuki, a postać przestała mówić dopiero, gdy ją trafił... Ale nie uprzedzajmy wypadków. A trafia ją na samym końcu dramatu. Natomiast inne postacie (te, które nie mówią) śpiewają, co można by policzyć adaptacji na plus w stosunku do oryginału. Tam spotykają się, ale nie śpiewają. Tu - śpiewają, chociaż się nie spotykają". Wracamy do rozmowy z jesieni 2000 Roman D. - Słowa zestawiane przez pana Jeremiego... jakoś tak... same zapełniały pamięć. Te zbitki słowne, skojarzenia i gdzieś tam, pod spodem - ironia, żart, dystans. Do wszystkich i do wszystkiego. Do samego siebie też. Edward D. - A jednocześnie - kawałek konkretu. Jeremi napisał chyba najbardziej MOJĄ piosenkę. Prawie nie brałem się za śpiewanie, ale „Po kompocie" z „Gołoledzi" to połączenie tamtych przedwojennych lat ze mną jako takim. Synteza. Poetycka! Jeremi jest poetą. I kropka. Tu nie ma co gadać. Mamy Tuwima, Hemara, a wespół z nimi Przyborę. Jeżeli dodać Gałczyńskiego i Młynarskiego, mamy panteon konkretnego kawałka cudownej polszczyzny. A Jeremi do tego całość załatwiał jakimś zwischenrufem, który otwierał wyobraźnię. Jeremi Przybora trafił do Polskiego Radia w 1937 roku. Dzięki wygranemu konkursowi został przyjęty, jako spiker Warszawy Drugiej. Przekazywał komunikaty także we wrześniu 1939 roku, wtedy też poznał Jerzego Wasowskiego. Pełnił służbę spikerską w radiu podczas Powstania Warszawskiego. Po wojnie, od 1946 do 1948 roku, pracował w Rozgłośni Pomorskiej w Bydgoszczy. Tam, w audycji satyrycznej „Pokrzywy nad Brdą", przedstawił po raz pierwszy swoje teksty, które przyniosły autorowi lokalny, ale jednak znaczny rozgłos. Po powrocie do Warszawy pracował w Redakcji Teatru Polskiego Radia, a później Humoru i Satyry. Z tego czasu pochodzą dwa słowno-muzyczne słuchowiska z muzyką Jerzego Wasowskiego - „Panna Zuzanna" oraz „Suita deszczowa". Do tego pojawiły się cykle audycji „My z przyjacielem", „Tryptyk" i „Listy z podróży". Pióro wspomagało tekstami kabaret „Szpak", a pióro i osoba autora „Wagabundę", kabaret M Starsi Panowie Dwaj - rozmowa, jesień 2000 95 Wciąż na Helu. Tym razem Jeremi Przybora samotnie ujęły obiektywem Edwarda Dziewońskiego. Lidii Wysockiej. Jeremi Przybora napisał także dialogi znakomitej komedii „Ewa chce spać" w reżyserii Tadeusza Chmielewskiego (1957). Od 1948 do 1958 roku przedstawił na antenie radiowej ponad 50 premier teatrzyku „Eterek". Teksty zaledwie siedmiu z nich ukazały się drukiem w książce „Spacerek przez Eterek". Oprócz tego wydane zostały m.in. zbiorki „Listy z podróży", „Baśnie Szecherezadka", „Listy z fiołkiem", „Ciociu, przestrasz wujka", „Miłość do magister Biodrowicz" (1972). W tym ostatnim zbiorku powiastek rozpisanych na postaci ze świata wyobraźni pana Jeremiego znalazła się „Dorota", czyli zakamuflowane nieco libretto Kabaretu IX „Zupełnie inna historia" oraz „Dwóch mężczyzn szło drogą służbową", skrywające „Kwitnące szczeble" z kabaretową liczbą XI. W pierwszym wyborze tekstów Kabaretu dedykowanym Jerzemu Wasowskiemu, opublikowanym w 1970 r., znalazło się ich pięć: III, VI, X, V, XII. W drugim wydanym trzy lata później: IV, VII, XIII, VIII i XVI. W telewizji zrealizował autor cykl „Divertimento", a spektakle: „Happy end", „Ślepe uczucie mgra Wyprostka", „Gołoledź", „Definitywny upadek prezesa", „Medea, moja sympatia", „Balladyna 68", „Departament trzynasty", znalazły się w tomie pt. „Teatr nieduży". „Wizyty", „Jedna, jedyna, wyśniona" i „Dama z pieskiem" nie ukazały się drukiem. Słuchowiskiem, a później i widowiskiem telewizyjnym było tajemnicze „X3333". Pomiędzy 1978 i 1981 rokiem zrealizowano w kolorze „Kabaret jeszcze Starszych Panów", próbując przywołać niezarejestrowane kabarety z początkowego okresu, ale Panowie A i B ocenili eksperyment dość sceptycznie. Ich ostatnim, wspólnym przedsięwzięciem był telewizyjny recital Hanny Banaszak pt. „Telefon zaufania". Jeremi Przybora opisał swoje artystyczno-prywatne zmagania z codziennością w „Autoportrecie z piosenką" i trzech tomach „Memuarów" („Przymknięte oko opaczności" 1.1 i 2, „Zdążyć z happy endem" t. 3). 44 KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 96 VIII POCZĄTKOWO SPORY, POTEM NIEDUŻY... „Smuteczek" od kuchni. Barbara Borys-Damięcka uniesiona na siodełku tzw. „dwójki" (kamera nr 2), inaczej zwanej dolką, umieszcza w kadrze Starszych Panów. Na zdjęciu zmieścił się jedynie Jeremi Przybora. ...kłopot sprawiał „technice" z Placu Powstańców telerecording. Początkowo pojawił się też Spory, który nieco później dorwał Niedużego, ale to było w kolejnym programie Kabaretu. Na razie pozostaniemy przy innych kłopotach niż te, które połączyły losy wspomnianych osobników. Przy technicznych i to angielskich. Wszystko zaczęło się od sprowadzenia aparatury rejestrującej programy telewizyjne z firmy High Definition. Potem już wszyscy mieli głównie paski przed oczami. Barbara Borys-Damięcka: Telerecording pojawił się na przełomie 1960-61 roku. Długo nic z tego nie wychodziło. Mówiąc najprościej, chodziło o sfilmowanie obrazu z ekranu telewizyjnego. Tyle tylko, że te słynne paski, które przepływały przez ekran, trzeba było zsynchronizoioać z kamerą tak, aby nie były rejestrowane na taśmie. Uporano się z tym, ale przed wprowadzeniem telerecordingu wszystko szło w eter i bezpowrotnie ginęło. Eksperymentowano nieustannie, a różne „złote rączki", koledzy mający jakieś racjonalizatorskie pomysły, byli nieocenieni. Spektakle nagrywano z anteny. Początkowo spory, potem nieduży... To, co szło na żywo. Po nagraniu taśma wymagała obróbki, ale telewizja nie miała własnego zakładu produkcji filmowej. 'Wożono ją do laboratorium WFD. Trwało to kitka dni. Tełerecording był tak niedoskonały, że czasami wychodziła biała taśma i niektóre sceny, albo nawet całość, trzeba było powtarzać. Taką sytuację miałam, pracując z Wajdą, przy „Makbecie". Jedną scenę trzeba było nagrać ponownie. Zresztą te taśmy nie były najlepszego gatunku. Kupowano je jakimiś tajemniczymi kanałami, ze względu na oszczędności. Zdarzały się zarysowane! Albo gięły się i rysowały już w projektorze. Jeżełi chodzi o studio, to już był okres kamer „pejowskich", angielskich, z rączką do zmian obiektywów. Tajemnicą poliszynela były drogi, jakimi docierały do Polski. Później taki sam cyrk był z kupowaniem magnetowidów. Przez Jugosławię, bo z nimi miełiśmy inne rozliczenia. Wszystko z tą całą techniką było postawione na głowie. Dopasowanie fali emisji obrazu do pracy kamery filmowej było loterią. Niektóre z najsłynniejszych spektakli teatru TV tamtego okresu zarejestrowano później, niż wskazuje data ich premierowej emisji. Kabaret najprawdopodobniej właśnie w 1960 roku został po raz pierwszy nagrany w systemie telerecordingu. Niedawno, podczas poszukiwań w telewizyjnym archiwum, przypadkowo natrafiono na mocno spłowiały i niekompletny zapis VI programu. Czy zostanie poddany rekonstrukcji, tak jak część ocalałych wieczorów, na razie nie wiadomo. Ale wiadomo na pewno, jak bardzo ucieszył się Jeremi Przybora. Parokrotnie podkreślał, że z tej pierwszej serii Kabaretu właśnie „Smuteczek" najbardziej mu się uśmiechał. 29.X.1960 r., godz. 22.20 - VI program Kabaretu Starszych Panów pt. „Smuteczek". Występują: Kalina Jędrusik, Barbara Krafftówna, Benigna Sojecka, Barbara Wrzesińska, Mieczysław Czechowicz, Edward Dziewoński, Wiesław Gołas, Zdzisław Leśniak, Wiesław Michnikowski oraz dwaj Starsi Panowie: Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski. Ujawnianie bezmiaru weny w słów zestawianiu przez Jeremiego Przyborę jest jedną z kluczowych wytycznych (tu autor utrzymał się w przejrzystym nurcie oficjalnego języka tamtych lat) tej książki. Ujawnienie nie jest wielkie, bo i tak wszyscy o bezmiarze wiedzą. Niemniej jednak, dopadając jakowejś odmienności, można delektować się takową. Radość przy „Smuteczku" nastąpiła już w przypadku kupletów. Aby zaprezentować rzecz w pełni - po stronie lewej wersja opublikowana w Czytelniku (1970), a wyśpiewana na drugiej płycie kompaktowej spośród pięciu wydanych przez Polskie Radio (2000). Po prawej kuplety z audycji radiowej. 7. Kabaretu Starszych Panów KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Przyszła jesień, by do serc i do ogródków ponapuszczać melancholii oraz smutku. A smuteczek, gdy nieduży, lecz w sam raz, równowagi nie zaburzy naszej w nas. Bywa pora, co jak słoty do ogródków ponapuszcza do serc naszych nieco smutku. Lecz smuteczek, gdy nie duży, a w sam raz, równowagi nie zaburzy naszej w nas. Tak że jesteśmy ciągle ci sami... Starsi Panowie, Starsi Panowie, Starsi Panowie dwaj! Już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu - ciągle maj! (ref. x 2) My jesienią się smucimy z przyjacielem raz na tydzień. Zwykle w piątek lub w niedzielę. A jak spadnie więcej liści oraz dżdżu, to dwa razy się smucimy w tygodniu. My najchętniej się smucimy z przyjacielem raz na tydzień. Zwykle w piątek lub w niedzielę. A jak spadnie więcej śniegu, albo dżdżu, to dwa razy się smucimy w tygodniu. W pozostałe dni jesteśmy permanentnie... Starsi Panowie... (ref. x 2) Kierujemy się na ogół tą maksymką: moc radości wzmacniać smutku odrobinką. I przed wami dziś, kochani, będziem wić tej jesiennej melancholii srebrną nić... Kierujemy się na ogół tą maksymką: moc radości wzmacniać smutku odrobinką. I przed wami dziś, kochani, będziem wić leciuteńkiej melancholii srebrną nić... Chociaż w głębi pozostajemy zawsze ci sami: Starsi Panowie... (ref. x 2) tt Początkowo spory, potem nieduży... Pozostali ci sami, ale nie tak jak dotychczas „oliterowani". Jak widać na załączonym ujęciu, Pan B przedzierzgnął się w Pana A i na odwrót. Pomiędzy nimi piecyk, a właściwie melopiecyk. Rozgrzewał się dzięki wysokokalorycznym, płomiennym melodiom uwiecznionym na longplayach. Grzać się przy nim zatem mogli i Panowie. Ten literalny ewenement w historii Kabaretu nie zmieni faktu, że poza scenograficznym incydentem z zamianą zdjęć pod wpływem gorącej atmosfery, „W" zawsze kryło się pod „A". „P" zawsze pod „B". Wasowski i Przybora nie zamieniali się literami. Ich zamieniono. Subtelności z kupletami i niewątpliwą przyjemność, że w jeszcze jednej wersji można je sobie zanucić, oraz ustawienie Panów przy właściwych im literach, mamy już za sobą. Melopiecyk grzał. Jego właściciele oczekiwali na Jesienną Dziewczynę. Przypisanemu do litery „B" panu właśnie pogłębiło się przeświadczenie, że tędy będzie przechodziła. Jednak, jako pierwszy, zjawił się osobnik nieco zwalisty, okutany w paltocik, z szalikiem pod szyją. Na głowie miał wełnianą czapkę z pomponem. Ciepłe rękawiczki zaczepione na sznurku spływającym z karku dopełniały obrazu całości. Tak zagościł w Kabarecie Mieczysław Czechowicz. Jego Spory należał do powracających postaci świata Starszych Panów. (W „Smuteczku" Spory o twarzy Czechowicza został nazwany Grubym, ponieważ Sporym pozostał, pozostanie nim także w tym opisie). Edward Dziewoński: Mietek był cichym, rzekłbym - stonowanym człowiekiem. Już w „Szpaku" pokazał, na co stać go w naszym kabaretowym światku. Miał w sobie taką naiwność dzieciaka, którą potrafił tzw. ludność zasiadającą przy stolikach doprowadzić do łez ze śmiechu. Powiedziałbym, że trafiał w melodię dowcipu. Do tego świetnie śpiewał. Kiedy grałiśmy w Mju" („Kariera Arturo Ui" - Teatr Współczesny) zawsze przed spektaklem pytał mnie, czy rewolwer, z którego celuję do niego, na pewno nie jest nabity. Nie lubił broni. To jego pytanie nie było z gatunku żartobliwych. Był facetem bardzo serio. O wiele 99 tt KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół bardziej, niż wynikać to mogłoby z jego ról. To był aktor całą gębą. W Kabarecie stworzył POSTAĆ - w tym towarzystwie nie było to łatwe. Spory podążał tropem takiego jednego, niedużego, sympatycznego drania, którego z wiadomych tylko Jeremiemu Przyborze powodów chciał dopaść. Pojawił się na chwilę, podobnie jak i następny przechodzień. Nad tym widać było otwarty parasol, a słychać w tle melodię smutną, na ludową nutę graną. Nie powiedział nic, przesunął się w tle i odszedł. Podobnie jak Spory chwilę wcześniej. Panowie pokonwersowali jeszcze ociupinkę po tych nawiedzeniach. Pan B, oczekując na swoją wymarzoną Dziewczynę Jesienną, zaniepokojony nadchodzącą zimą i samotnością przyjaciela, poradził mu rozejrzeć się za jakąś ciepłą, drobnokościstą wdówką. Uznając słuszność tego rozgrzewającego pomysłu, Pan A udał się w kierunku cmentarza. Pozostawiony przyjaciel odśpiewał fragment „Jesiennej dziewczyny", przerwany brutalnie wtargnięciem dwóch osobników. Jeden był nieco opryskliwy, drugi nieco namolny. Razem stworzyli najsłynniejszą parę Kabaretu Starszych Panów. Nieduży - Paszoł won! No, paszoł won. No, niech się pan ode mnie odczepi... no, dobrze... Spory - No... no, nie bądź taki! Niech pan mi pomoże go zatrzymać! Nieduży - Puść mnie pan, no! Pan B - A co ten pan panu zrobił? Spory - No, nie chce się ze mną zaprzyjaźnić! Powtarzające się, w tym spisanym z taśmy fragmencie dialogu, słówko „no" ma zasadnicze znaczenie. Przeciągane, brzmiące jak pointa, zastępujące wykrzyknik - co kto chce! Opisać ową interpretację niesposób. Do tego potrzeba rzemieślniczego wyczucia aktorów. Sami opatrują wypowiadane słowa pauzą, westchnieniem, parsknięciem, przedłużonym „aaa" i wieloma tym podobnymi ozdobnikami. Jest to wiedza tajemna. Niedostępna pomysłodawcom i usługobiorcom aktorskim, wykładającym się na podłożonym śmiechu z taśmy. Dopowiedzenie tego przysłowiowego „no", w czasach kiedy kabaret był kabaretem, potrafiło wywołać salwę śmiechu na widowni. Bez „no" aktor trwał w ciszy, a publiczność zdawkowo klaskała, widząc, że schodzi z estrady. Tę mistykę relacji wykonawca-widz, pamiętają coraz mniej liczni. Duet MISTRZÓW: Czechowicz-Michnikowski, doskonale wiedział, jak to się robi. Wiesław Michnikowski: Dostawałem propozycję, gotowy tekst. Zawsze byłem zachwycony. Raz mi nie pasowało - jak pierwszy raz przeczytałem M Początkowo spory, potem nieduży... Nieduży z uwagą obserwuje wydarzenia na niedużym monitorze. tekst piosenki „Addio pomidory!", to mi się strasznie nie podobał. Nie wiedziałem, co mam z tym zrobić. Przecież normalny człowiek nie może wygłaszać takich tekstów. W końcu wpadłem na taki pomysł, żeby robić to z pozycji jakiegoś takiego niewydarzonego facecika, który paple takie rzeczy. Zaproponowałem. Oni kupili i tak zostało. Robiłem tego Niedużego do tego stopnia, że potem chcieli kontynuować tę postać. Tak zawiązali się Spory i Nieduży, którego z Mięciem Czechowiczem robiliśmy od tamtego czasu. Tych dwóch, czy też oficerowie aresztujący Kuszelasa... te postaci robiliśmy z Mietkiem błyskiem oka, wyczuciem drugiego, aktorskim psim węchem. Jednym słowem, w sposób, którego nie sposób ustalić słowami. Zresztą, co tu dużo gadać, jak się miało takiego partnera jak on - wszystko wychodziło. Poza tym... kiedyś z Mięciem, na jakiejś kamerowej próbie, zrobiliśmy tak: On zaczął mieć pretensje, że ja go zasłaniam. Stoję przed kamerą i zasłaniam! Zaczęliśmy od takich popychanek, potem była pyskówka, rozkręcaliśmy to coraz bardziej, awantura pomiędzy nami, zaczęło dochodzić do rękoczynów... Koledzy już się zaczynali gubić. O co w tym chodzi - robią nas w konia, czy nie? A tu pranie po mordach zaczyna wchodzić w grę. Panika w studiu. Skończyło się na tym, że wpadł strażak i zaczął nas rozdzielać. Wszyscy kupili! Ale muszę wrócić jeszcze do tych pomidorów, żadnej roli teatralnej mi nie pamiętają tylko te „Addio pomi... żeby je! ...dory". Raz miałem PRZYJEMNOŚĆ wykonać tę piosenkę w Sali Kongresowej. Jakaś tam KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół PZPRDEMIA z okazji Rewolucji Październikowej. I ja, z taką frajdą - minął sierpień, minął wrzesień, ZNÓW PAŹDZIERNIK... i ta jesień, woal... wszystko szlag trafił przez ten październik! Co tam się działo, podczas tych spędów. Jakiś 22 lipca, czy inna bzdura, spęd wszystkich. Poangażowali ludzi, ale każdy miał jakieś pomniejsze występy o tej samej godzinie. No, prawie o tej samej. Niektórzy więcej sobie pozałatwiali. Tylko taksówka czekała na nich. Mimo tego, że była kolejność ustalona - wpadał kolega i z obłędem w oczach błagał: - Wpuśćcie mnie, taksówka, muszę, mam pół godziny... -i taki pierdołnik się z tego robił. Na tej akademii jako pierwszy wystąpił Surzyński, który mówił takie państwowotwórcze wiersze. Takie „broniewśkie" różne, jak to przed wojną było źłe, jak gnębiłi tych robotników. A tu wpada Kurtycz: - Puśćcie, błagam, czekają, taksówka, muszę! - Puścili. Po tym nabzdyczonym, wierszowanym PRL-u wparowal Kurtycz i zaśpiewał piosenkę. Zszedł na zupełnej ciszy. Sala milczała. My, za kulisami, skręcaliśmy się ze śmiechu. On odśpiewał po prostu „Co nam zostało z tych łat...". Takie zbitki się zdarzały. Cisza była, aż dzwoniło w uszach. Nieduży wyglądał nieszczególnie. Bure, przetarte paletko. Podkoszulka w paski. Na głowie przydeptany kapelutek. A tu, ten Spory, wyraźnie ocieplony zewnętrznie, zachęca do nawiązania przyjacielskich więzów. Oferuje domowe pielesze, znalezienie dziewczyny, wspólne kolacje. Ciepełko. Nieduży coraz bardziej wkurzony natarczywością oferenta, zadeklarował, że nosi gacie z dwugarbnego wielbłąda, które grzeją jak pustynia Gobi. A w ogóle ma dosyć podkreślania przez sporawe chamisko tego, że ma niedużo i mu się nie przelewa. Mediacje Pana B nieco łagodziły atmosferę. Do tego stopnia, że facecik w przydeptanym kapelutku, wyseplenił... Nieduży - Ja dlatego nie znoszę, proszę pana, ludzi. Nie cierpię, po prostu. Ja, proszę pana, tylko zwierzęta i jarzyny. A z jarzyn to zwłaszcza pomidory są mi najbliższe. Co roku, proszę pana, gdy wraz z jesienią odchodzą pomidory, serce mi dosłownie pęka... Przygrywka na klawesynie, wybijające rytm dłonie, wspólny chórek aktorów wtórujących Niedużemu. Perełka! „Addio pomidory" i Michnikowski! Poziom, do którego należy równać. Jednak niedawno sięgnął po jej tytuł, jak po hasło, jakiś troglodyta telewizyjny. Stado muzyczne, biorące udział za tzw. kasę w spędzie pieśni biesiadnej, wystąpiło w programie pt. „Adio pomidory". Wszyscy w świetnych humorach. Zresztą, może to i dobrze. Co to „Adio" ma wspólnego z Kabaretem? Nic, aDDio z nimi... tt Początkowo spory, potem nieduży... Spory tymczasem naciskał na zawiązanie przyjaźni. Opowiedział o takiej jednej zmysłowej, która go rzuciła. Nawet o tym, że nadmiar zmysłów doprowadził do ucieczki z dwoma strażakami! I... nic. W końcu chciał nawet Niedużego zamordować, albo poszczuć psami. Poskutkowało. Wielbiciel pomidorów wielbił też psy. Obietnica zakupu bernardyna załatwiła przyjaźń. Przy okazji okazało się, że pomidoro-żerca ma na imię Bolek (w radiu - Lolek). Ten w czapce i ten w kapelutku oddalili się w celu pogłębienia przyjaźni. Pan B pozostał sam. Zasłuchał się ponownie w melodię kujawiaka, zapatrzył w sylwetkę pod parasolem i nie zauważył tej, na którą czekał. Tak. Jesienna nadeszła! Dziewczyna. Zwana też Dziewczyną z Chryzantemami. Jednak na razie nie została rozpoznana. Kłopoty, które przedłożyła Panu B, pochłonęły go całkowicie. Zajął się listem, zaadresowanym do niej, ale o treści przeznaczonej dla innej. Tym całym całowaniem, piciem ustami z oczu tamtej oraz odpowiedzią na podstawowe pytanie - chodzi o uczucia czy o działanie? Tłumaczenie obejmowało całokształt zagadnienia. Pan B demonstracyjne całował, obejmował i zaglądał, aż się wytrącił z równowagi. Całą resztę ujął w piosence, którą zaintonował samotnie. Potem Ona dołączyła, a w finale zabrzmiało to tak: A gdy zgaśnie, zapomnisz o chwili, żeśmy miłość niedużą przeżyli. Tylko kiedyś, przelotnie, w chwili życia samotnej, żal leciutko cię dotknie, że Ref.: Bo to była miłość nieduża... - ...w czasie krótkiej, jednej jedynej nocy. Dzięki tym wszystkim zabiegom, Dziewczyna odstąpiła od trucia się. Jeszcze jeden pocałunek wzmógłby postanowienie, ale niestety Pan B całujący - teraz już nie był w stanie. Wcześniej ilustrował wywód, wtedy śmiał! Teraz nie. Nie był przecież kobiecie przedstawiony. I do tego oczekiwał tej z Chryzantemami. 103 tt KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 104 Nie na długo został sam. Ponownie przesunął się kujawiaczkiem smętny facet. Potem wrócił Pan A. Nawinęła mu się ciepła wdówka - jakieś trzydzieści sześć i sześć, ale niestety nie umiał nawiązać rozmowy. I oczywiście - przedstawić się. Za radą przyjaciela postanowił zaczepić ją, swoim guzikiem o jej siatkę. Udał się niezwłocznie w kierunku odpowiedniej temperatury. Zaś Pan B dośpiewał małe co nieco o Jesiennej z Chryzantemami. Przyjaciel nie śpiewał, ale próbując uwolnić swój guzik, dowiedział się sporo o nieboszczyku od Ciepłej Wdówki. Ten dźwigacz ciężarów dźwigał w Brukseli, Berlinie, Sztokholmie. W Dubrowniku upuścił. Sędzia punktowy bardzo to odczuł. Teraz dźwigacz zszedł był z tego świata, a wdówka chciała upewnić się, że płyty nagrobnej nie podniesie. Czasowo postanowiła zwrócić się do Pana A, aby zasiadł i dociążył. Dołączył Pan B i waga znacznie się zwiększyła. Towarzysząc Ciepłej Wdówce, przyjaciele na jakiś czas oddalili się. Za to, o sobie, zaśpiewała oczekiwana, ale wciąż nierozpoznana Dziewczyna z Chryzantemami. Kiedy powrócili, pomogła przyszyć guzik. Potem odeszła. Dopiero wtedy pomyśleli, że to ona. Ta oczekiwana. Pan B rzucił się w pogoń... Pan A - No, niesłychane. Niesłychane! Czeka i czeka, a kiedy wreszcie zjawia się ta wyczekiwana, to on... to niebywałe, no, niebywałe, niesłychane... Cha, cha, cha!... Dosmucacz - Dosmucić? Pan A - Dlaczego? Dosmucacz - Bo pan taki wesoły. Więc może dosmucić? Tu Dosmucacz zanucił na smętną nutę. Potem pokonwersował. Tłumaczył zajętą w życiu postawę. I posadę, poniekąd jednocześnie. Edward Dziewoński: Kuszelas Kuszelasem, ale lubiłem Dosmucacza. Może przez tę scenę z Jurkiem. Jego obecność... Jurek wtórował mi, słuchając mojego tekstu, podtrzymywał krwiobieg mojego dosmucania. Jako aktor -zawsze bardzo zawodowo, bardzo dobrze, bardzo prawdziwie. Nasz fach to jest udawanie. I słuchanie partnera. Jurek udawał świetnie, ale był przede wszystkim bardzo sobą i umiał to odpowiednio dopasować do tego, co przedstawiał. I dlatego wszyscy - Irka, Baśka, dwa Wieśki, Mietek i wszyscy, którzy wstąpili do Kabaretu, najnormalniej w świecie lubili mieć z nim Początkowo spory, potem nieduży... sceny. I w ogóle, że Jurek był. Po tym Dosmucaczu, którego Jeremi sprawił dla mnie po prostu genialnie, chyba po „Eroice" to najlepszy kawałek tekstu dla mnie, mogę powiedzieć, że - absolutnie nie uwłaczając Jeremiemu, który pisał, podkreślam, GE-NIAL-NIE! - ja Jurka uważałem za tzw. ostateczną wyrocznię. Nie przypuszczałem tylko nigdy, że to On mnie dosmuci, odchodząc pierwszy. Jurek był nie do zastąpienia. Parasol złożony (nie rozłożył się w finale). Czarny sweter. Apaszka pod szyją. Melonik. Ciemne buty i spodnie. Czarne rękawiczki. Dosmucacz, jako żywo, obok dystyngowanego Pana A. W tle drewniane, składane krzesełka. Na jednym pozostawiona przez podążającego śladem Dziewczyny Pana B laseczka. Jeszcze dalej, narysowane na płótnie, pogłębiające perspektywę maleńkiego studia, to mniejsze, to większe krzesełka. A Dosmucacz - broń Boże nie zasmucając, dosmucał jedynie... Dosmucacz - Moje założenie jest proste. Ludzkość w zawrotnym tempie mknie ku szczęściu powszechnemu. Już niedługo szczęśliwy użytkownik szczęśliwego ustroju, wyposażony w najszczęśliwsze środki techniczne, zabezpieczony przed chorobami naj szczęśliwszymi zdobyczami medycyny, a przed nagłymi wypadkami -przez najszczęśliwszy system ubezpieczeń, uwolniony od podatków przez najszczęśliwsze ustawy, już niedługo ten szczęściarz będzie się martwił 0 jedno tylko: żeby mu nie spowszedniał smak szczęścia! 1 wtedy odwiedzi go, może nawet na jego własne życzenie - dosmucacz. Melancholijna jednostka tych mniej 105 tt KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół iv zespół więcej zewnętrznych wymiarów co ja. Iw bezbarwny roztwór dobrobytu i pomyślności wpuści mu parę kropel kolorowego smutku... Potem było jeszcze parę relacji z niedólek, czyli małych niedoli, oraz jednej tragedyjki. A za wszystko STÓWA (100 złotych), uiszczona papierowo przez wyraźnie dosmuconego Pana A. Jeszcze tylko kujawiaczek i ponownie zanucone słóweczka o... chandereczce, melancholijce i już zaciemniona postać Dziewońskiego rozpłynęła się na tle krzesełkowej scenografii, prawie że etatowego autora tychże. Jerzy Srokowski, zaproszony w V Kabarecie, aż do XIII włącznie powiększał wyobraźnię studyjną swoimi projektami. „Piosenka Dosmucacza" została dopiero niedawno opublikowana na pięciopły-towym albumie wydanym przez Polskie Radio. Podobnie jak wiele innych istniała dotychczas tylko na taśmach. Podobnie jak scenografie części programów, które już tylko ocalały na zdjęciach. Cały w szelestach jesiennych, chryzantemach i niespełnieniach VI Kabaret oplatał widzów bezmiarem aluzji. Dowcip królował w tych relacjach męsko-damskich. Pomiędzy przyjaciółmi także. Powrócił Pan B. Samotnie. Przyjaciel na pewno wspomógłby go, gdyby nie napatoczył się ponownie Spory. Był zrozpaczony. Zakupiony dla Niedużego pies wielki jak smok pociągnął wspomnianego i wiatr jesienny zatarł za nimi ślad. W wersji radiowej Pan A podjął się ukojenia tej rozpaczy, a jego osamotniony teraz przyjaciel natknął się na dziwnego osobnika, który stwierdził, że nim trzeba się zająć. Kusa marynareczka z podwiniętymi rękawami, kraciasta cyklistówka z wywiniętym daszkiem, szaliczek i karabinisko na ramieniu zwiastowały kolejne kłopoty. Odrażający Drab odśpiewał o sobie piosenkę pod tym właśnie tytułem. Od razu jak się pojawił. Wiesław Gołas: Jeżeli powiem, że próby i nagrania, i piosenki były cudowne, wyjdzie na to, że powtarzam po innych. Jeżeli ktoś miał takie szczęście jak ja, że dostał takie (!!!) piosenki od Starszych Panów, to właściwie nie powinien nic mówić. Oni mnie rozpieścili. M Początkowo spory, potem nieduży... Drabem numer jeden był Golas. Potem drugą wersję stworzył Jarema Stępowski. W obydwu towarzyszył im Jeremi Przybora, ale istnieje także wersja z udziałem dwóch Starszych Panów. A do tego jęki, strzały i uderzenia z asortymentu pomysłów dźwiękowych, opisanego już wcześniej, można powiedzieć - muzycznie postrzelonego towarzystwa Kabaretu. Sama melodia tej piosenki przywodziła na myśl katarynkę i miała w sobie coś z ballady podwórzowej. Po jej odśpiewaniu wymieniono uwagi... Odrażający Drab - No, nie miałem racji. Mną musi się ktoś zająć. Pan B - Żeby pan się zmienił, rzeczywiście. Wie pan, ja osobiście za hukiem nie przepadam, ale trzeba przyznać, że pan z tej strzelby bardzo rytmicznie strzelał. Odrażający Drab - No, nie... tylko ta końcóweczka mi nie wyszła. (odgłos strzału) Pan B - Wyszła! 107 tui: blder i;k\tu-;\ikvs i:\n\HET I - \ ' 0 1 rz^i t W miesięczniku „Polska" o Starszych Panach po angielsku. A w dodatku z rysunkiem scenografii ]erzego Srokowskiego do VIII programu. Ten drab, który pozamieniał na gotówkę obywateli dwóch, naruszył nieco karczmarza i karczmarzową, z dyndającym cieniem stryczka, potrzebował kogoś... takiego jak Spory, który wraz z Panem A powrócił właśnie po nieudanej próbie odnalezienia Niedużego. Spory od razu zapałał przyjaźnią, ale Drab stawił opór. Wyznawał co prawda pojmowanie przyjaźni na śmierć i życie, ale nie nadstawianie się w tej sprawie. Ostatecznie, domagając się rozweselania, pociągnął za sobą uznanego jednak za przyjaciela Sporego. Panowie pozostali sami. U 108 KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Pan A- No, a co z twoją Jesienną? Pan B - Dziewczyną? Pan A-No...? Pan B - Patrz! Chryzantemy. Pan A - A, rzeczywiście - chryzantemy. Pan B - Skąd one się tu wzięły? Może znów przechodziła tędy, kiedy rozmawialiśmy z tymi panami, niedostrzeżona... Pan A - Może, może... Pan B - I teraz zostały mi same kwiaty. Co robić? Pan A - Włożyć do wody. Pan B - I łodygi ponacinać. Pan A - Oczywiście. Zajmij się tym. To ci dobrze zrobi. W każdym razie, wiesz, chłopie... Pan B - No? Pan A - ...wydaje mi się, że nie masz na co już dłużej czekać. Pan B - Tym bardziej, że... że zmierzch zapada. Pan A - Tak. A z nim kończy się nasz smuteczek... Pan B - To był jednak... miły smuteczek... Pan A - I, co najważniejsze - nieduży. Pan B - O! Przyjaciołom przyszło odśpiewać jeszcze tylko piosenkę o zanurzeniu w małym zmartwionku, które starczyło zaledwie na jedna noc. „To byl smuteczek nieduży", wspominając o samotności, dawał do zrozumienia, że wespół w zespół -na przykład z przyjacielem, można jakoś melancholijne niedole przetrwać. Jednak nastrój ten przez następnych kilka linijek utrzyma się jeszcze. Pierwszy powód to Ciepła Wdówka. Nic nie zaśpiewała! Krafftówna bez piosenki! Pozostaje wyobrazić sobie owe snute wspomnienia o dźwigaczu, który zdradzał aktualną wdowę. Czynił to poza normą dźwigania. Barbara Krafftówna w czarnym, upiętym po bokach welonie i w ogóle cała na czarno, demonstrująca ujętego na zdjęciach obecnego nieboszczyka, zwodziła wyobraźnię widzów i słuchaczy na manowce dwuznaczności. Kontynuując kabaretowe smuteczki, należy powrócić do zapowiedzi VI programu w prasie. Troje z wymienionych w niej aktorów nie pojawiło się w tym przypomnieniu. Na ocalałych zdjęciach - tt Początkowo spory, potem nieduży... są wszyscy! I Benigna Sojecka, i Barbara Wrzesińska, i Zdzisław Leśniak. I podczas transmisji na żywo - wystąpili. Jeremi Przybora: To był jeden jedyny taki przypadek w historii Kabaretu. Benia Sojecka była świetną aktorką, ale po obejrzeniu tej sceny zdecydowaliśmy z Jerzym wspólnie, że ją wycinamy. Czegoś brakowało. Czego - przyznaję, nie pomnę. Może uleciała atmosfera? Może wywędrowała na chwilę... nie mieliśmy z Jerzym wątpliwości. Było nam tylko bardzo przykro z powodu Beni Sojeckiej i partnerujących jej kolegów. Może to jest teraz taki mały smuteczek na moim ulubionym „Smuteczku"? Tu cofamy się nieco w rozwoju wypadków, powracając do wizji. Spory oddalał się samotnie, bez Pana A, który w eterycznej wersji podjął się ukojenia jego rozpaczy. Przyjaciele kontynuowali zaś wymianę zdań na ich dotyczące, sercowe tematy. Niezaspokojonemu przez Wdówkę (i to Ciepłą!) Panu B (dla przypomnienia, ten jeden jedyny raz był nim Jerzy Wasowski) nasunęła się na myśl pewna pani... Pan B - Przecież ja ubóstwiam Simone! Pan A - Inżynierową Prądzką? Tężeż właśnie przyjaciel ubóstwiał. I udał się w jej kierunku niezwłocznie. Wprowadzony przez Pomoc (domową zapewne) do pokoju, ze scenograficznym motywem zebry, stanął przed spoczywającym na szezlongu obiektem swych uczuć, czyli Simona Prądzką... Pan B - Simono. Kocham cię. Nie śmiałem ci tego wyznać, ale cóż, kiedy uczucie silniejsze jest od hamulców, no a przecież wiesz, jak niewiele mi do szczęścia potrzeba. Tu, wciąż stojąc nad leżącą, Pan B został poinformowany o konieczności wyrażenia zgody na wzajemność uczuć przez inżyniera Prądzkiego. Simona bowiem jemu musiała być wierną... Pan B - A czyż on wart tego? Zastanówmy się. Zostawia panią po całych nocach w domku zaledwie jednorodzinnym. Zaniedbuje. Nie docenia. Simono! Rozwiąż związek z rozwiązłym mężem. tt KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 110 Rozwiązywanie związku stało się rozwiązaniem z dalszym ciągiem telewizyjnej wersji „Smuteczku". Całość niestety nie zachowała się. Aby zarysować w swojej wyobraźni ciąg dalszy, proszę przywołać opis z radiowej taśmy. Odnotujmy zatem, że w premierowym przedstawieniu VI programu i w ocalałym fragmencie pojawiły się: jako Simona - Benigna Sojecka oraz Halina Dunajska - Pomoc. Na zachowanych zdjęciach widać także Barbarę Wrzesińską - Uwiedzioną, oraz Zdzisława Leśniaka pozostającego w stworzonej postaci mężczyzną enigmatycznym. Najprawdopodobniej uwodził. Uwiedzeni byli chyba wszyscy. Słuchacze, telepaństwo i recenzenci. W tygodniku „RiTV" z 13.11.1960 roku napisano: „Znakomite wykonanie! W pierwszym rzędzie starsi panowie: Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski. Jeżeli można mówić o skondensowaniu uroku, wdzięku, liryzmu i pogody - to starsi panowie są ich wcieleniem. A najbardziej urzekająca jest ich życzliwość wobec ludzi". I to wszystko w kraju, który jak podano 6.12.1960 roku, liczył sobie 29,7 miliona mieszkańców, a towarzysz sekretarz, „Wiesław" zresztą, wraz z towarzyszem premierem Cyrankiewiczem na cały listopad wypuścili się do ZSRR, aby czcić Rewolucję. M IX POMYSŁY NA ZMYSŁY „Szpaka - kabaret Zenona Wiktorczyka w kawiarni Nowy Świat. Od lewej: Gliński, Janowska, Królikiewicz, Skarżanka, Dziewoński, Rylska i Czechowicz. Na zdjęciu po lewej: Gliński, Czechowicz i Dziewoński w słynnej parodii teatru eksperymentalnego. Pięć lat później w tej samej kawiarni rozpoczął swój dziesięcioletni okres działalności Kabaret „Dudek". Premiera I programu - 13.01.1965 rok. Od lewej: Michnikowski, Kareł, Dziewoński, Gołas, Rylska, Kwiatkowska zasłaniająca (!) Kobuszewskiego i Suchocki. Prawie wszyscy z wymienionych trafili do Kabaretu Starszych Panów bądź Dwertiment Jeremiego Przybory. Przy fortepianach zasiedli: Juliusz Borzym i Tadeusz Suchocki. Kabaretowe podwoje warszawskiej kawiarni „Nowy Świat" rozchyliły się po raz kolejny. Ale nie był to „Dudek", który wystartował pięć lat później, tylko „Szpak" z 1960 roku. Wyjątkowo przeniósł się z „Bristolu" na jeden program do innego, kabaretowego gniazdka. Oprócz jego twórcy, autora i wykonawcy - Zenona Wiktorczyka, w programie „Co się państwu podoba" wystąpiła trójka aktorów pojawiająca się u Starszych Panów: Rylska, Czechowicz, Dziewoński oraz Alina Janowska, Hanna Skarżanka, Wieńczysław Gliński, tt KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Władysław Królikiewicz (malarz i bard) i Wojciech Rajewski. W programie Telewizji Warszawskiej, jak wtedy pisano, można było obejrzeć transmisję z kawiarni o godzinie 22.35, 10.12.1960 roku. Przez kilka lat przy fortepianie w „Szpaku" zasiadał Jerzy Wasowski. Akompaniował i komponował. Słynną balladę o Gotfrydzie, napisaną wspólnie z Jeremim Przyborą, właśnie w tym kabarecie zaśpiewał po raz pierwszy Wieńczysław Gliński. Od 1961 roku telerecording wszedł już na stałe do użytku. Dzięki temu większość spektakli Teatru TV, niektóre widowiska i programy rozrywkowe ocalały. Za te ostatnie brali się tak wybitni reżyserzy, jak Konrad Swinarski. Lżejsza muza, traktowana po macoszemu, z lekką drwiną w głosie przez niedowartościowanych artystów, w jego przypadku nie stanowiła problemu. 7.01.1961 roku odbyła się, a właściwie miała się odbyć, w reżyserii Swinarskiego, premiera wodewilu Agnieszki Osieckiej pt. „Przesada". Ale, jak to zdarzało się często w tamtym czasie, doszło do awarii studia. Zostało zamknięte. Spektakl przedstawiono dzień później. Parę Duchów w nim stanowili: Alina Janowska i Jan Kobuszewski, parę upiornych dzieciaczków -Beatkę i Karolka: Barbara Krafftówna i Wiesław Michnikowski, parę rodzicielską: Justyna Kreczmarowa i Kazimierz Rudzki. Muzycznie oprawił widowisko Edward Pałłasz. Scenografię zaprojektowała Ewa Starowieyska. Czarny humor, dominujący w tej propozycji Agnieszki Osieckiej, być może sprawił, że recenzent ujął całość określeniem -„nikt nic nie zrozumiał". Mniej więcej miesiąc później, 4.02.1961 roku, Konrad Swinarski przedstawił piosenki kabaretowe Bertolta Brechta. W sobotę o 22.15 w programie „Piosenki z Alabamy" widzowie mogli zobaczyć: Zofię Jamry, Kalinę Jędrusik, Barbarę Rylską, Barbarę Witek, Mieczysława Czechowicza, Józefa Nowaka, Tadeusza Plucińskiego i Wojciecha Pokorę. Scenografię zaprojektowali Ewa i Franciszek Starowieyscy. Większość wymienionych aktorów albo już pojawiła się w towarzystwie Starszych Panów, albo miała to jeszcze przed sobą. Niektórzy już na samym początku roku. W niedzielę 1.01.1961 r. o 22.15. Panowie A i B zaproponowali widzom Nadprogram. W radiu tłumaczyli się tak: Pan B - Tu Kabaret Starszych Panów. Przedstawiamy państwu nasz Nadprogram pod tytułem „Piosenka jest dobra na wszystko". Pan A - Najmilsi. W październiku 1958 roku zaśpiewaliśmy wam, po raz pierwszy, pierwszą piosenkę pierwszego wieczoru Kabaretu Starszych Panów, nasze pierwsze kupleciki. Pan B - Od tego czasu minęły już, jak wiadomo, dwa lata z okładem i nic dziwnego, że pragniemy coś niecoś, M Pomysły na zmysły z tych dwóch lat, ocalić od zapomnienia. No, a cóż najłatwiej ocalić od zapomnienia? Pan A - Najłatwiej ocalić od zapomnienia piosenki. Pan B - A więc, ocalajmy, jedną po drugiej, nasze piosenki. Tak jak je sobie przypomnimy lub jak same nam się przypomną. Pan A - Żeby je wam przypomnieć. Pan B - O! Jeżeli przy okazji przypomni nam się i taka piosenka, której nie było w naszym kabarecie... Pan A - Albo taka, której w ogóle nigdzie nie było. Pan B - No, to nie bierzcie nam państwo tego za złe, bo... pamięć jest zawodna. Tu Panowie zaśpiewali o tym, że już dobrze się nie zapowiadają, ale też nie zapowiadają się źle. Potem wpadła „ubóstwiająca drakę" Barbara Krafftówna. Panowie draki nie zrobili, więc sobie poszła. Oczywiście, po odśpiewaniu piosenki. Powróciła po pewnym czasie z inną, o wiele bardziej pogodną, choć deszczową. Opromieniony jej radością, padał sobie „wesoły deszczyk". Śpiewali swoje naturalnie Starsi Panowie i „pierwsza liryczna", czyli Kalina Jędrusik. Zadebiutował Jarema Stępowski: Mnie zaprosił Wasowski. Potem chodziłem na próby do niego do domu na Wilczą. A co się wyrabiało w tym studio na Placu! Żadnej klimatyzacji, duszno. Lało się z człowieka - pełna groza, ale jakie towarzystwo! Udział pana Jerzego w reżyserowaniu sprowadzał się właściwie do czegoś, co określiłbym mianem - tkliwego wprowadzenia w jego materiał muzyczny. Zawsze przygotowany przez niego tak profesjonalnie. Owszem, pan Jerzy był wymagający. I miał rację... no, żeby, jak to się mówi - nie wypuścić braku. Ale każda jego wskazówka była podana tak delikatnie..., o jakimś objechaniu delikwenta nie było mowy. Zawsze podziwiałem zasowskiego za to. Podczas prób czy przerw w nagraniach (kiedyś, pamiętam, aparatura się niemał zagotowała!)... te delikatne uwagi pana Jerzego, gdzieś na boku, dyskretnie. Jakie to rodziło do niego zaufanie! No i jeszcze wspominki i pointy dopowiadane przez Jeremiego, i komentarze „Dudka" Dziewońskiego. „Dudek", jak wiadomo, stworzył swój własny język określeń, skrótów myślowych, na które nikt by nie wpadł. Jak oni we trzech zaczynali coś komentować, to wszyscy pokładali się ze śmiechu. Chociaż, nie da się ukryć, że niektóre ich komentarze, w związku z miłościwie panującym PRL-em, rozweselały, ale mówiąc „Dudkiem" - dożylnie. Skłaniały do refleksji. Piękna literatura mogłaby być z tego, ale nikt tego nie notował i tylko w nas pozostaje wrażenie z tamtych chwil. To wszystko wynikało, po części, z naszego przedwojennego wychowania. „Dudek", Jeremi i Jerzy, te nasze kabaretowe starszaki, trochę tylko przecież od nas starsi, obdarzali całe towarzystwo anegdotami. Słyszeli je 8. Kabarftw Starszych Panów KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół dawnymi czasy, dołączali to, co ich spotkało w życiu i my odbieraliśmy ten świat jako oczywisty. To była jakaś ucieczka od tego zalewającego... wicie, rozumicie - chamstioa. Można powiedzieć, językiem naszych przyjaciół, że to byli „bywsze Ijudzi", którzy mieli naprawdę dobre pamięć. Nie bujajmy się, wychowanie - dobre, przedwojenne, nie było wtedy w modzie. Przypominam sobie taką historyjkę - jak byłem szczeniakiem, tramwaj „emka " [linia M] chodził wokoło Placu Trzech Krzyży i dalej w Aleje Ujazdowskie. Kiedyś wskoczyłem tam z kolegą, do tego tramwaju. Za nami kilku innych i któryś Jarema Stępowski, Jeremi Przybora palnął do drugiego: - Pocałuj mnie w dupę! - Kilka osób zareagowało, ale pierwsza była taka pani, mocno podmałowana, wtedy to się nazywało - panna lekkich obyczajów. Odwróciła się i powiedziała: - Kawalerowie, jak wy się zachowujecie w publicznym miejscu! — Popatrzyła na tarcze i dodała: - Bo pójdę do waszego dyrektora! - Okazało się, że ta panna, która od pewnego czasu jest przecinkiem w mowie ojczystej... no, może nie w naszej, potrafiła zwrócić uwagę, jak kawaler ma zachowywać się w tramwaju. I kolega powiedział: - Przepraszam! - To jest ta drobna różnica. To teraz coś weselszego - o wiele! „Zimy żal". To dzięki Jureczkowi. To taki mój najbardziej swingujący swing. On zanucił i tak zostało. Podjąłem jego ton. Mało, że cudownie zaswingował zimę, to jeszcze nadprogramowo dorwał się do „Odrażającego draba". Dodał „warśaski" akcencik i pieszczoch od karczmarzowej otrzymał drugie, po Wiesławie Golasie, wcielenie. Nawet ten jego DRAB nie zmienił stosunku publiczności do niego. Nic nie było w stanie pozbawić jego prywatnego uroku postaci, które kreował. Skromny. Mało kto wiedział o tym, że był członkiem Szarych Szeregów, o jego postawie w czasie okupacji, o działalności w małym sabotażu. Ten swój cudowny „warśaski" akcent złapał uchem, „uskuteczniając handelek" w latach wojny. Typy warszawskie, które wykreował, przyćmiły oczywisty fakt - był znakomitym aktorem dramatycznym. Ale cóż, komediant. To co, że bratanek samego Kazimierza Junoszy-Stępowskiego. I tak mało kto o tym wiedział. Niósł ludziom uśmiech, obdarzał takimi postaciami jak te z Kabaretu, a jednak po śniadaniu u Prymasa Tysiąclecia zrobiło się wokół niego niewesoło. Został wezwany przez tzw. czynniki na rozmowę. - On jest naszym wrogiem - usłyszał. - Waszym, ale nie moim - odpowiedział Stępowski. Wykonująca usłużnie polecenia telewizyjna redaktorka wycięła wszystkie jego piosenki ze wspólnego z Marią Koterbską programu. Zapomniała jedynie usunąć nazwisko M Pomysły na zmysły z napisów końcowych. Po latach przyszła z gratulacjami. Wrocław. Gala Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Bohater wieczoru, Jarema Stępowski, powitał ją słowami: - Kłania się pani „człowiek kardynała". Tym określeniem usunięto na ładnych kilka lat z telewizyjnego obiegu Jaremę Junoszę-Stępowskiego. Cóż, komediant... Nadprogram z piosenkami po roku został ponumerowany. Ponieważ pojawił się drugi, musiał zostać pierwszym. Wystąpił w nim także Wiesław Michnikowski, ale to jest właściwie oczywiste. Należał do tych, którzy zadomowili się w Kabarecie. Sobota. 20.Y1961 r., 22.30 - Kabaret Starszych Panów, program VII pt. „Zielony karnawał". Reżyseria - J. Wasowski, współpraca TV -J. Gruza, scen. J. Srokowski. Udział biorą: K. Jędrusik-Dygatowa, I. Kwiatkowska, A. Prucnal, E. Wieczorkowska, E. Dziewoński, W. Gołas, W. Michnikowski, J. Stępowski oraz dwaj Starsi Panowie: J. Przybora i J. Wasowski. Powtórka miała miejsce w niedzielę, 18.06.1961 roku. Gosposia - Panowie - kto? Panowie - Starsi Panowie, Starsi Panowie, dwaj. Pan A - Już szron na głowie, już nie to zdrowie. Pan B - A w sercu - ciągle maj! Pan A - Ciągle! Gosposia - Do pana doktora? Pan A - Nie. Do pani doktorowej. Gosposia - Z chorobom? Pan B - Nie. Z karnawałem. Pan A - Przyszliśmy wyprowadzić córeczkę państwa doktorostwa na bal. Zanim oddaliła się po doktorową, zaproponowała poczęstunek -flaki. Były jednak niedogotowane i Panowie obeszli się smakiem. Pokonwersowali przez kilka sekund, w radiowym studiu, aż rozległo się dyskretne chrząknięcie oznajmiające przybycie... Pan A-O! Doktorowa Praszczadkowa - Panowie? Panowie - Panowie... Pan A - Starsi Panowie... dwaj. Pan B - Już szron na głowie... Pan A - Już nie to zdrowie... Pan B - A w sercu - ciągle maj! 116 KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Doktorowa Praszczadkowa - Panowie... do męża mojego, doktora Praszczadka? Pan A - Nie, nie. Do pani Doktorowej. Pan B - To znaczy bez choroby, a z karnawałem. Pan A - Celem wyprowadzenia córeczki na bal. Doktorowa Praszczadkowa - Doktorowa Praszczadkowa... bardzo mi mi..., bardzo mi mi... Właśnie w VII, dopiero! w VII programie wystąpiła... ^j^mfaM> IRENA KWIATKOWSKA doskonała akłonka, znana Eufemia z ..Eterka" to karykaturze J. Zebrowskiego Irena Kwiatkowska: Radio! Przez łata i po latach - radio. Oczywiście na pierwszym miejscu teatr, a co do telewizji... lubię mikrofon. Intymność dla aktora. Intymność, która działa i rozwija wyobraźnię słuchacza. Ona uzupełnia moją interpretację tekstu lub rolę. Miałam zawsze świadomość ogromnej wrażliwości mikrofonu -jako partnera. Mikrofon oddaje nieporównanie przyśpieszony rytm słów, pauzę, śmiech. W przeciwieństwie do kamery. Ta jest bezwzględna. Oczywiście, pracowałam w telewizji. Jeremiego i Jurka znałam. I wiedziałam, że Przybora pisze dla mnie. To komfort i najwyższa forma zobowiązania... wobec autora. Miałam niebywałe szczęście, że dła mnie pisało dwóch takich geniuszy pióra: Gałczyński i Przybora. No i Jerzy -uroczy, dowcipny. On wiedział, dła kogo pisze. W zespole Kabaretu były osoby znakomicie śpiewające. Basia Krafftówna! - od niej trzeba było się tt Pomysły na zmysły uczyć, Jędrusik, Wiesio Michnikowski. Golas!! Tak, dla nich mógł pisać jak dla osób śpiewających, ale nie dla mnie. jak już wychodziłam, dzieckiem będąc, z mamusią z kościoła - mama była bardzo muzykalna, miała świetny głos, to zawsze słyszałam - ty lepiej nie śpiewaj. Musiałam pracować, coś tam sobie wymyślać. Zrobić ruch, choreografię, dopracować rekwizyt. A Jurek wiedział, jakie nuty ma dła mnie pisać, jego muzyka niosła słowa, pozwalała na interpretację. Zawsze na pierwszych próbach przy fortepianie mówiłam do niego: - Ty śpiewaj, ty pierwszy. - I potem już wiedziałam jak! Stawałam sobie za jego plecami i próbowałam po swojemu. A on grał. Tylko po chwili widziałam, jak mu podskakują ramiona. Smial się po swojemu, do środka, wyglądało na to, że połyka swój śmiech. Wtedy już wiedziałam, że trafiłam, jego poczucie humoru było dla mnie, dla nas wszystkich, jak barometr. Jurek się nie mylił. I, podkreślam jeszcze raz, wiedział, dla kogo pisze. Dla Krajftówny, która zaśpiewa wszystko bezbłędnie, mógł napisać tę koloraturkę. Tylko podziwiać. To są perełki, które zawsze będę pamiętać. Tak, na przykład, jak Łomnickiego w „Karierze Arturo Xli". Byłam zafascynowana. Ten bełkot, krzyk przemówienia i fenomenalne, precyzyjnie wypowiedziane, rzucone w publiczność zdania, szczęk zdań, słów, które miały powalić widza. Mnie powaliły. Wielki aktor! I Wracajmy do Kabaretu. Bardzo lubiłam próby. Leciały piorunem. Czasu mało, a analiza nikomu z nas nie była potrzebna. Pierwsze czytanie tekstu Przybory i już postaci zlewały się z nami. Te pierwsze wersje były najlepsze. Czasami niestety poprawiał. Zawsze na gorzej. Mnie się wydaje, że nie cenił tego, co napisał. Widocznie w jego wyobraźni było tyle pomysłów... Zawsze staraliśmy się go przekonać, że pierwszy pomysł był najlepszy. W ostateczności był Jurek. I najczęściej postawiliśmy na swoim. Pracując nad tekstem, rozumieliśmy się w pół słowa. Wystarczało spojrzenie. Wyimaginowany świat Przybory był naszym światem, każdy wnosił coś od siebiejA do tego niepowtarzalne anegdoty, osobowość „Dudka" Dziewońskiego, ten Wiesio Michnikowski, przeuroczy kolega, atmosfera, jaką potrafił stworzyć. Wiesio Golas, tak niezwykle wobec mnie serdeczny, aktor, który potrafił być geniuszem naszego fachu, nie używając słów. Byliśmy w tym zawodzie i samo się przez się rozumie, że w Kabarecie także, prawdziwi. Prawda. I tylko prawda. Na scenie... kiedyś zaspałam. Zajęcia w PIST [Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej] mieliśmy przed i po południu. Wpadłam do domu podczas przerwy i zasnęłam. Obudziłam się, kiedy zajęcia już trwały... „idiotka, sierotka, tka, tka...", wpadłam do sali, wszystkie głowy kolegów w moją stronę. Patrzą. Zelwerowicz także: - Co się stało? - To była taka chwila... wszystko, w czym mnie wychowano, i to, że mam być aktorką, że w głosie jest taka fałszywa nuta, ta nuta kłamstwa, którą wyczuje na scenie prawdziwy aktor, wszystko na raz odezwało się we mnie. Odpowiedziałam: - Zaspałam. Wszystko to, co zdarzyło się w moim życiu przed tym, tamta chwila i to, co było później, utwierdziło mnie w tym przekonaniu - tylko prawda. M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Irena Kiviatkozvska, absolwentka Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej. „Będę grała, proszę koleżanki. Będę grała". W tej książce Irena Kwiatkowska zwiastowała już swoje pojawienie się. Jednak oficjalnie przybyła na „Zielony karnawał" w osobie Doktorowej. Sam Jeremi Przybora nie jest w stanie podać przyczyny, dla której tak późno nastała w Kabarecie. Na szczęście, z pominięciem XI programu, widzowie mogli podziwiać ją aż do ostatniego, pożegnalnego wieczoru. Pierwsze spotkanie autora z aktorką nastąpiło w Łodzi tuż po wojnie. Spiker Przybora zapowiadał recytacje Kwiatkowskiej w radiowej rozgłośni. Potem doszły go słuchy o niebywałym sukcesie w krakowskich „Siedmiu kotach". A już przed wojną dostrzeżony debiut w „Cyruliku Warszawskim" Jarosy'ego, praca u Iwo Galla, znakomite role w teatrach Poznania i Katowic. Pisał o Irenie Kwiatkowskiej Boy-Żeleński, pisał dla niej Gałczyński. M Pomysły na zmysły Fenomenalny talent, ogromna pracowitość, najwyższe wymagania stawiane sobie, które zmuszały partnerów do wytężonej pracy. I ta galeria postaci z Kabaretu Starszych Panów... Jeremi Przybora:! Pisać i patrzeć na Ciebie, i słuchać, jak od pierwszej, czytanej próby rozwija się powołana przez Ciebie do życia postać. Jak przekracza ramy zakreślone tekstem i żyje poza nim własnym życiem, zaskakując autora jego pełnią, mnóstwem wypełniających je, precyzyjnie przemyślanych drobiazgów. Często jednak, wybacz, Irena, nie całkiem normalnych. Czy np. ktokolwiek kiedykolwiek wykonywał zdumiewające skoki w tył, śpiewając tango - tak jak to czyniła, kreowana przez Ciebie, podrzucana przez nieznanych sprawców, hrabina Tyłbaczewska? Czy ktokoł-wiek wpadł na pomysł robienia sobie na oczach widzów maquillage'u bez pomocy lusterka - tak jak „Twoja" żebraczka-domokrążczyni? A któż potrafiłby w małej zawartością tekstu rólce inżynier-gastronom, Mercedes Bęc, pomieścić całe to bogactwo przymiotów kuchty i ubeka, nadgorliwca i goryla (!), służbisty i służalca, a wszystkich razem w dodatku zakochanych w szefie dentyście? Fragment „Listu otwartego do Ireny Kwiatkowskiej" Jeremiego Przybory, który został wydrukowany w programie spektaklu „Arszenik i stare koronki" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Premiera - 24 maja 1990 roku. Teatr Nowy, Warszawa. Benefis Artystki z okazji 55-lecia pracy na scenie. Etykietka - aktorka komediowa. A jak opisać znakomitą Aurelię w „Wariatce z Chaillot", hrabinę Respektową w telewizyjnym spektaklu „Fantazego", w reżyserii Gustawa Holoubka, najbardziej męskiego sir Andrzeja Chudogębę z „Wieczoru Trzech Króli" wyreżyserowanego przez Jana Kulczyńskiego... Irena Kwiatkowska: „Kto na ochotnika - oprócz Kwiatkowskiej!". Zawsze Zelwerowicz tak kończył swoją wypowiedź zachęcającą kolegów z mojego roku do brania udziału w scenach. Zdawałam sobie sprawę z moich warunków - takie tam sobie były. Musiałam więc o wiele więcej próbować i Zelwerowicz, z czasem, zaczął mnie powstrzymywać. A wyglądałam, jak wyglądałam. Kiedyś wychodząc z PIST-u [ul. Trębacka 10], natknęłam się na starszą koleżankę. To znaczy nie wiekiem, ale ze starszego roku - posągowo piękną Ninę Andrycz. Spojrzała na te moje aktorskie warunki, znad swojego srebrnego, wspaniałego lisa, który oplatał jej szyję, i zapytała: - A cóż ty, dziecko, będziesz robiła? - Będę grała, proszę koleżanki. Będę grała -odpowiedziałam. Jestem uparta i pracowita. Grałam i gram nadal. Sprawdziło się to, co powiedział mi Zelwerowicz: - Powoli będziesz pięła się w górę, a w drugiej połowie życia nie będziesz schodzić ze sceny. I wszystko będzie KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespól w porządku. - Trochę tylko szkoda, że tak rzadko zdarzały się propozycje ról dramatycznych. Ogromnie cenię sobie zaproszenie przez Holoubka do stworzenia postaci hrabiny Respektowej w „Fantazym". Mam nadzieję, że nie zawiodłam. Po prostu - Irena Kwiatkoiuska Z tego, co ogółowi wiadomo, ale co należy powtórzyć raz jeszcze, pani Irena nigdy nie zawiodła. Olśniewała kreacjami postaci takimi jak te z Kabaretu Starszych Panów. A co do tzw. warunków scenicznych, o których była łaskawa wspomnieć. W tym przypadku nie mają NIC do rzeczy. Tym bardziej, że to w końcu rozdział o zmysłach. Nikomu tak nie „Prysły zmysły", żaden taniec nie umywa się nawet w zmysłów porywie do „Shimmy szuja" w wykonaniu Ireny Kwiatkowskiej! Jednak jeszcze trochę atramentu z pióra Jeremiego Przybory spłynąć musiało, aby gotowy tekst został dostarczony Jerzemu Wasowskiemu. Wtedy powstawała piosenka. I o zmysłach, co prysły, i to shimmy, i pewne tango, wszystkie specjalnie dla pani Ireny napisane. Z tym, że pierwsza z wymienionych narodziła się nieco wcześniej. Pod koniec lat pięćdziesiątych zostało zarejestrowane nagranie duetu: Kwiatkowska - śpiew, Wasowski - akompaniament, ale autorem całościowym, czyli słów i muzyki, był Przybora. Melodia posuwista, której nastrój oddają słowa pana Jeremiego z innej piosenki... tt Pomysły na zmysły kondukt... pod wiatr. Ta wersja została jednak uznana przez niego za „...nie najlepszą. Poprosiłem artystę, aby dopełnił obowiązku, i Jerzy pokazał, jak należało ułożyć tę melodię". Tak też się stało, ale tego pierwszego nagrania nie należy traktować jako ciekawostki. Ma niepowtarzalny charakter. Jeremi ^Przyśora / 3/ -fZ /S 6(, Zawsze razem z kwiatami. Bilety Starszych Panów, które Irena Kwiatkowska przechowuje jak najcenniejsze pamiątki. Najwyższy czas powrócić do „Zielonego karnawału". Tu oczekiwała na wykonanie pierwsza z popełnionych przez Irenę Kwiatkowską w Kabarecie piosenek. Przed jej odśpiewaniem Doktorowa Praszczadkowa zajęła uwagę Panów swoją niedolą. Leczyła bowiem pacjentów, w zastępstwie zmarłego męża. Zapracowana, zbyt mało czasu poświęcała córeczce Imogenie, która była córką trudną, ponieważ wszystko przychodziło jej z łatwością. Opieka Panów i wspólna wyprawa na bal były dla Doktorowej pomocą wprost nieocenioną. Tu zabrzmiała pieśń. Rozterki związane z pożyciem przed zejściem doktora, jak i po (.'), tykające Doktorową, ujęły Panów niesłychanie. Melodia „Ballady o dr. Praszczadku" układała się w rondo i miała w sobie coś z przyśpiewki czy ballady podwórzowej. Pojawiło się w niej też kolejne „brdiąg" z zestawu dźwięków spółki Woźniak-Wasowski. Praszczadkowa powierzyła córkę opiece Panów i udała się na polowanie. Nocne. Jako humanitarny myśliwy strzelała do zwierząt, gdy spały. Przyjaciele zostali zaś pozostawieni na pastwę ogromnie M •&'s er ¦. ,— - f/h. >*-/, '/ /"'i - ** *J> eŁw*,Ł^ '; ¦**j?tfV O.'!. IW, KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół uzdolnionej Imogeny i, jak się okazało, telefonu. Do tego wszystkiego mieli zalecone przyjmować pacjentów, wypisywać recepty i pobierać opłaty. Wreszcie też zjawiła się Praszczadkówna w osobie Barbary Krafftówny. Nie śpiewającej w karnawale, ale wygłaszającej za to bajki satyryczne. Ta nosiła tytuł - „Kot i myszka". Imogena Praszczadkówna - Kot cierpiący na zadyszkę myślał, goniąc pulchną myszkę -Niech no złapię ją za ogon, w sam raz będzie pod samogon. Lecz, gdy już szykował gardło, dech mu wzięło i zaparło. Myszą w norce skryła, hen, się, a my snujmy sens, w tym sensie: Z takim się spotyka skutkiem ten, co wszystko chce pod wódkę. Mimo zachwytu dla działalności na niwie poetyckiej działającej Imogeny, szczególnie Pan B naciskał na szybkie udanie się na bal. Kiedy poszła przebrać się, powróciła sprawa telefonu... Pan B - Ten, co telefonował, niejaki pan Mietek, powiedział, że będzie tu o 23-ciej. Pan A - No, to co? Pan B - No... i da nam w mordę. Pan A - Jak ty się wyrażasz, mój drogi! Pan B - Nie. To on się wyraził. Ja go tylko cytuję. Pan A - Ale dlaczego? Pan B - Żeby ci przekazać jego intencje. Pan A - Nie, nie. Ja nie pytam, dlaczego cytujesz, tylko dlaczego chce nam dać? Pan B - Nie, nie powiedział. Może zazdrosny? Pan A - No, to mu się wytłumaczy, że niesłusznie i... Pan B - Możemy nie zdążyć. Zapowiedział, że przyjdzie i od razu nam da. Pan A - Jak to, od razu. Przecież musi najpierw wejść, przywitać się, przedstawić, dopiero nam dać... Ten dialog, zapisany dzięki radiowej wersji, oddaje w pełni, przyjętą przez Starszych Panów życiową postawę, która wydaje się całkowicie nieżyciowa. Aby nieco odpocząć, zrelaksować się w związku z zapowiedzią czynności pana Mietka, Pan A zaproponował piosenkę. „Pieśń o wiośnie i lecie" odśpiewali wspólnie. Humor Panu B M Pomysły na zmysły poprawił się od razu. W końcu - piosenka jest dobra na wszystko. Ale niestety nie na Imogenkę. Nie przebrała się, nie była gotowa do wyjścia na bal, ale za to napisała kolejny wierszowany utwór. Tym razem bajkę liryczną o sierotce. Po jej odczytaniu rozmowa przeszła na Mietka. Jak się okazało - punktualnego boksera. Podrywał Imogenkę i skutki spotkania z nim mogły być niezbyt przyjemne. Młoda dama postanowiła przebrać się możliwie jak najszybciej. Do 23-ciej było jeszcze daleko, niemniej jednak kiedy rozległ się dzwonek do drzwi, przyjaciele wykazali lekki niepokój. Na szczęście niespodziewanym gościem okazał się Zdun Kilkuszewski. Sześć lat wcześniej zaczął stawiać Panom piec... Zdun - Ja wam piec stawiałem, ja! Zdun polski! Ale tyle żem te glinę rozrobił, posadzkę zaświnił, ścianę rozwalił i... i po ruszta poszłem. I tyleście mnie, kochani, widzieli! Tyle... Pan A - No, nie, niechże pan... Pan B - No, nie... Zdun - A zadatek wziąłem. Szuja jedna! Pan A - Tak. Pan B - E, no... Zdun - I nie wróciłem. Nie wróciłem, kochani, bo mnie natychmiast czeladnik rozpił. I tak piliśmy z czeladnikiem, aż do onegdaj! Pan B - Sześć lat... Zdun - Ani rodziny, chociażby jednej, na spółkę nie założyliśmy, ani ojczyzny nie cieszyliśmy, tylko chlaliśmy. Ale onegdaj... przestaliśmy! Pan A - No, brawo... Zdun - Przełom przeszliśmy i sumienie rzemieślnicze jak nas nie rąbnie z jednej... o, o Boże! Jak nas nie rąbnie z drugiej strony. O rany Chrystusa. Piec oddaj, ty taki owaki - powiada sumienie - honor swój ratuj, łachudro!... Rozmowa przebiegała w tym właśnie, typowym, rzemieślniczym chuchu... tj. duchu polskim. Kilkuszewski był bowiem, w wykonaniu Edwarda Dziewońskiego, Zdunem polskim. Zapowiedział, że zadatku nie odda. Zdun polski gotówki nie ma, ma tylko honor, biedactwo jedne. Piec za to od razu tu, na miejscu, postawi. Glinę ma, kafle książąt Gazowieckich też. Panowie zaczęli protestować, nie są przecież u siebie i w ogóle sytuacja jest skomplikowana. Zdun okazał się odporny na argumenty, a dodatkowo zaintonował dumkę „Ostatni zdun". M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół To zadecydowało. Zgodzili się, ale piec ma Zdun postawić w ich mieszkaniu. Adres - dawniej Wedla 28 m. 8. Sęk przyjaciół miał jechać za tak daleką lokalizację oraz szlag trafić, ale piec miał stać. Zdun po tym oświadczeniu wybył. Rozległ się telefon. Ktoś w nim krakał, co wzbudziło wątpliwości charakterologiczne - czyżby pesymista? Pan B odkrakał, zastanawiając się - co odkrakał? I na tym, na razie, sprawa zakończyła się. Dzięki inwencji autora, czekało jeszcze widzów, w zielono karnawałowy wieczór, spotkanie z trzema osobami: Chlaczem, Sex-Bombą i Samobawem. W wersji radiowej, jako pierwszy, pojawił się ostatni z wymienionych. Był to drugi występ Jaremy Stempowskiego w Kabarecie. Zaczął od pytania: — Czy tu się można zabawić? - Potem dodał, że ma humor, ale nie ma pieniędzy i lokalu, dysponuje hulaszczym usposobieniem, a zdecydowanie preferuje zabawę solo. I odśpiewał piosenkę w tej sprawie napisaną - „O moje solo". Należy tu dodać, że jej tekst znacznie różni się od słów opublikowanych w drugim zbiorze Kabaretów Starszych Panów (Czytelnik 1973). Samobaw, po przedstawieniu swojego credo, oddalił się na stronę. Tam się bawił. Panowie nie pozostali jednak osamotnieni. Powróciła Imogena. Buchnęło z niej znowu rymami. Tym razem o korupcji. Zaraz potem powróciła Doktorowa, ale tylko na chwilkę. Zaraz za nią, przed 23-cią, już był wpadł na Panów - Mietek (straszna siła fizyczna). Zaczął ćwiczyć. Pan A zastrzegł, że jednak dysponują we dwóch siłą moralną... Na szczęście pojawiła się Doktorowa, rozbawiła, połaskotała i lekko zlała Mietka. Nie da się ukryć, że rozładowało to nieco napięcie, ale jedynie na chwilę. Dochodziła 23-cia. Mietek sił nie stracił. Samobaw z mieszkania wyjść nie mógł, albowiem Zdun postawił za drzwiami piec. Doktorowa postanowiła pokazać ustrzelonych... ustrzelone trofea myśliwskie, Imogenę ponownie nawiedziła wena, Panowie nie mieli wyjścia. Mietek patrzył na zegar. Jednak pomysł autora rozwikłał tę sytuację. Telefon zadzwonił ponownie. Doktor Praszczadek polecił przekazać żonie, że z powodu pieca nie dostał się do domu i udał się do pielęgniarki dożylnej. Ciut wcześniej Mietek prysnął na wieść o jego powrocie. Rozbił przy tej okazji zadrzwiowy piec. Doktorowa oddaliła się, a Panowie uznali, że są w tym miejscu zupełnie zbyteczni. Wieczór podsumowali drugą częścią „Pieśni o wiośnie i lecie". Nieco wcześniej było o wiośnie. Teraz o lecie. I tak wyglądał, a raczej brzmiał finał radiowego „Zielonego karnawału". A gdzie Sex-bomba, co z Chlaczem? Nie stawili się do wysłuchania ich kontaktów ze Starszymi Panami w VII słuchowisku z wiadomych im, oraz autorowi, w tamtym czasie powodów. Dlatego rozbudowane zostały poetyckie losy panny Imogeny. Przytaczano jej dokonania M Pomysły na zmysły wierszowane. Telepaństwo za to mogli niewątpliwie zapoznać się z całokształtem Sex-bomby, wojewódzkiej mistrzyni strip-teasu. Pan B też się zapoznał. Kiedy w ramach badania, oczywiście w zastępstwie za Doktorową, polecił przybyłej, rozluźniającej obyczaje mężczyzn, rozebrać się - zemdlał. Zaraz po niej przybył także Chlacz. Nie urzynal się, ale rozrabiał, śpiewał i wymiotował, urzyna-jąc innych. Taki zawód. Ponieważ Pan A pobiegł cucić przyjaciela, Chlaczowi dane było obejrzeć i wysłuchać zmysłową pieśń „Bo we mnie jest sex". Zawodowym Chlaczem był Wiesław Michnikowski. Sex-bombą - Kalina Jędrusik. Po pierwszym aktorsko zawodowym okresie spędzonym w Gdańsku, zjawiła się w Warszawie. Od roli Polly w „Operze za trzy grosze" w reżyserii Konrada Swinarskiego (1958, Teatr Współczesny) do ostatniej roli teatralnej - Eleonora w „Tangu", w reżyserii Kazimierza Dejmka (1990, Teatr Polski), Kalina Jędrusik, delikatnie mówiąc, zwracała na siebie uwagę. Kropka. Więcej uwag o zwracaniu uwagi nie będzie. Starsi Panowie zobowiązują. Można wspomnieć o filmach - „Jowita", „Lalka", „Ziemia obiecana", „Baryton", „Jezioro Bodeńskie", znakomitej roli w „Hotelu Polanów i jego gościach". Będą też tacy, którzy widzieli ją w spektaklu na warszawskim Żoliborzu. Teatr Komedia, Holly Golightly w „Śniadaniu u Tiffany'ego". Reżyserował Jan Biczycki, partnerował Władysław Kowalski. To właśnie do tego spektaklu, dla Kaliny Jędrusik, Agnieszka Osiecka napisała do muzyki Krzysztofa Komedy słowa piosenki „Ja nie chcę spać, ja nie chcę umierać...". A w Kabarecie wolała zostać po tamtej stronie rzęs, śniło się jej tak ciekawie... W „Zielonym karnawale" jednych porwała, inne wzburzyła, burza uruchomionych zmysłów. Opływały biodra, wypełniały biust, sączyły żar z ust — wszyscy to znają. Ta woalka umowności, poczucia humoru i lekkości, którą ofiarowali jej w piosenkach Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski, została przez Kalinę Jędrusik fenomenalnie wykorzystana. Zmysły prysły. Maria Wasowska: Kalina wspaniale śpiewała. Ale nie czuła zupełnie swingującej muzyki Jerzego. Nagrania odbywały się więc trochę nietypowo. Jerzy stał naprzeciw niej. Dawał sygnał - Kalina startowała. Miała refleks geparda. Zawsze trafiała. Juliusz Borzym: Mieliśmy próby z fortepianem. Przychodzili aktorzy. Wszyscy punktualnie. Oprócz niej. Przepraszam, powiem nieładnie, ale Kalina Jędrusik była taką świętą krową w Kabarecie. Mogła przyjść, kiedy chciała. Godzinę później..., ale pracowała pięknie. Miała, jak to powiedział Tadzio Suchocki - wrażliwość narowistego konia. Takie drżenie skóry. Efekt końcowy zawsze był porywający. Jej absolutnym przeciwieństwem była KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół pani Irena Kwiatkowska. Niebywale sumienna, punktualna, dokładna, przygotowana. To nie znaczy, że Kalina cokolwiek odpuszczała. Sumienność Kwiatkowskiej jest po prostu z innego wymiaru. Tak jak emanacja Jędrusik. Pani Irena wymagała od innych. Nie daj Boże, aby ktoś tam coś odpuścił. Albo był nieprzygotowany. - Ja bardzo przepraszam, ja tak nie mogę. -I koniec. Oznajmiała pełnym głosem. Kiedy Jerzy Wasowski zaakceptował jej propozycję, opartą oczywiście na tym, co jej zanucił, była już całkowicie spokojna. Perfekcyjnie przygotowana do nagrania. Żadnych wpadek. Fenomenalne wyczucie mikrofonu. Z Kaliną Jędrusik było trochę inaczej. Po pierwsze nagrywaliśmy w studio, w którym, jak my to mówiłiśmy, aktor był obudowany. Siedział w jakiejś budzie, z szybkami, najczęściej na środku studia. My przy instrumentach, gdzieś po bokach. Dojrzeć się było trudno. Jak grałem, nie mogłem dyrygować. Dać znać, kiedy wchodzi solista, było zadaniem czasami ekwilibrystycznym. Kalina Jędrusik miała czasami z tym kłopoty. Tylko proszę mnie dobrze zrozumieć. To nie miało nic wspólnego z brakiem muzykalności czy czymś takim. Niektórym, nawet tym najwspanialszym, trzeba dać znak. W takich sytuacjach mieliśmy z Wasowskim wygodnie. Był na nagraniach. Machnął z reżyserki - teraz! I wszystko grało idealnie. A w przypadku Kaliny najczęściej był w studio. Chwycił za ramię, otworzył usta i bezgłośnie zaczynał. Także i w tym był niebywale delikatny. Zb]iża się koniec niezapisanych na taśmie telerecordingu Kabaretów Starszych Panów. Jeszcze chwila i już się pojawią. Te ocalałe. Przy tej konfrontacji zmysłów, które rozpaliły we wszystkich admiratorach wspólnych poczynań Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego Irena Kwiatkowska wraz z Kaliną Jędrusik, liczę na wyczulone wszystkie zmysły Szanownych Czytelników. Wyrwane z całości dialogi, zabawne scenki, próba opisu tego, co uleciało w eter telewizyjny. A timbre głosu, błysk oka, dwuznaczności, humor - sam skazałem się na porażkę. Dlatego liczę na owe zmysły. Dzięki nagranym, zachowanym Kabaretom, wydanym nagraniom oraz opublikowanym tekstom można przymknąć oczy i w wyobraźni, którą tak bardzo nam dzięki Kabaretom poszerzono, zobaczyć tamte, niezarej estro wane. Imogena ostatecznie udała się na bal w towarzystwie Chlacza. Któż oparłby się zmysłom Krafftówny tt X SŁUŻĘ LUKĄ W PAMIĘCI'' A panowie wciąż w rozwoju stroju. Krawaty w zróżnicowanych odcieniach. Jasne guziki kamizelek, laseczki z rączką. Nieco później jaskółki Starszych Panów rozjaśnią się wyraźnie. Elegancja niezmienna, ale te zmiany kostiumowi - Ileż to może oddać mimika. - powiedział pan Jeremi. Takiego słów zestawienia nie mogłem przegapić. Poprosiłem o zgodę na niecne wykorzystanie. Została udzielona. Jak dowodzi wydany w 1992 roku „Autoportret z piosenką", trzy tomy „Memuarów" - ostatni w 1998 roku, telewizyjne rozmowy z Magdą Umer prowadzone i liczne wywiady, luka jest pozorna. Od czasu do czasu muśnie jedynie najsłynniejsze z pytań stawianych autorom - co też ten miał na myśli, pisząc to czy owo. Dla mnie najważniejsze pozostanie zdanie, które padło zaraz na samym początku, i już o nim wspominałem: - To była praca samotnicza. Wsłuchując się od dziecka w teksty piosenek, tak jak wielu dorosłych, uczyłem się ich na pamięć. Z czasem doszedłem do wniosku, że Jeremi Przybora wynajduje, sobie tylko znanymi sposobami, kilka słów, których skojarzyć w logiczną całość nie sposób. A jemu się udaje. Ot tak, po prostu. Samotniczo! Oznacza to, że nikt poza nim tej tajemnicy nie zna. I tak ma pozostać. Widzowie i słuchacze zostali obdarowani. Mogą sobie nucić do woli. Radość, okraszona czasami refleksyjną nutką sentymentu, pojawia się natychmiast. M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 128 t Maria Wasowska: 'Jeremi przychodził z tekstem. Siadał w fotelu, podkreślam to z dumą - nie byłam wyrzucana z pokoju, i czytał jak łeci. Byłam pierwszym słuchaczem Kabaretu. Wyjmował piosenki, jeżeli pamiętał, żeby je przynieść. Jeżeli przyniósł, pilnowałem, aby ich nie zabrał. To były zresztą jedyne egzemplarze. Tak jak całego Kabaretu. Zostawiał Jerzemu teksty i całość, jako taka, właściwie nie istniała. Jeremi czytał z oryginału... potem wychodził. Były tam jakieś omówienia, jak to będzie, ale na razie tekst był po prostu raz przeczytany. Potem właściwie... telefoniczne kontakty były najczęstsze. Bardzo dużo z tych rozmów wchodziło potem do Kabaretu. Można było umrzeć ze śmiechu. Jeżeli dzwonił Jerzy, zaczynał rozmowę zawsze tak samo: - Przybora? - Potem załatwiał sprawę. Uzgadniali razem, dopracowywali pomysły, ale to była wizja Jeremiego. Zresztą, sprawa z tą wizją miała niecodzienny początek. Jerzy tak mi to zrelacjonował: '^Onjest niemożliwy. Wezwani na pierwszą rozmowę w telewizji, siedzimy, omawiamy zasadnicze sprawy, a Jeremi odwrócony plecami patrzy w telewizor. Pytam: - Co, nie widziałeś? - Odpowiedział: - Nie. To pierwszy raz". Wrażenie niebywałe. Nie jakiś facet z ulicy, ale twórca, autor, i pierwszy raz w życiu widzi telewizor. Zresztą, w tych czasach, ktoś występujący nie mógł siebie zobaczyć- na żywo - w telewizji. ~\ Jerzy przypinał sobie tekst Przybory. Czytał. Potem było - jakieś, coś tam... zapisywał. Temacik był, temacik spływał z powietrza. I zaczynała się harówa. Był perfekcjonistą. Instrumentacja, orkiestracja. Tyrał ciężko. Przede wszystkim, zawsze miał mało instrumentów - nie było pieniędzy. Nigdy! O tym opowiadałam, ale powtórzę jeszcze raz. Zadzwoniła pani i powiedziała, żeby ze względów finansowych Jurek o połowę zmniejszył liczbę instrumentów. Jerzy nawet nie podał jeszcze, iłu muzyków potrzebuje! A tu już... o połowę! Zadał wtedy pytanie: - Jeżeli to jest na fortepian? - Musiał pisać Mozartem, jak ja to mówię. To tak jak kameralna muzyka. Głosy są precyzyjnie prowadzone. Trzy, cztery, pięć osób i wszystko musi być słychać. Minął sierpień, minął wrzesień, znów październik i ta jesień..., nawet Panowie pogubili się, o którą to jesień chodzi. Pozostańmy na chwilę przy październiku. W piątek, trzynastego, o godzinie 19.30 telewidzowie mogli obejrzeć transmisję z warszawskiego Teatru Komedia sztuki Ufa i Piętrowa „Złoty cielak". Jarema Stępowski:Grafem w tym, takiego złodziejaszka. Cała historia dzieje się w czasach ichniego, sowieckiego NEP-u. Tu - czerwone sztandary, a życie sobie płynie. Głównym nurtem - super-cwaniak Bender, którego genialnie grał „Dudek" Dziewoński. Mam z nim scenę. Bender pomiata mną po scenie. Ja się tłumaczę, on depcze mi po nogach i rzuca: - No, i co!, No, i co! - Tuż przed wejściem „Dudek" opowiedział jakiś kawał, że goryl, że lew, nieważne. W każdym razie pointa była taka: -A ja ciebie skreśłam. - „Mam cię", pomyśłałem. Wchodzimy, on na mnie wsiada, gramy swoje. I jak mnie M Służę luką w pamięci „Buenos Aires... to to nie jest". Faktycznie - nie było. Na pierwszym planie E. Dziewoński, z tyłu drzemie (zawodowo) C. )ułski. tak przemielił do końca na tej scenie, wypaliłem: - To ja ciebie skreślam. - Na scenie „Dudka" trudno było wysadzić z siodła. Mnie zresztą też - nikomu się to nie udało. „Dudek" odchrząknął, zebrał się i po małej pauzie poszedł dalej. Ale dla mnie to i tak był smaczek. Takie tryumfy są nieznane tym, którzy tego nie posmakowali. Dla większości ludzi to czysta abstrakcja. Dla nas -cały smak sceny. Tak jak to wejście „Dudka" w tym „Cielaku". Znakomicie to grał. Myśmy wszyscy stawali za kulisami, kiedy wchodził na scenę tego rondla „Komedii". Powoli rozglądał się po sali i lekko wzdychając, tym swoim charakterystycznym głosem walił: - Buenos Aires... to to nie jest. -Co tam się działo wtedy na widowni! Podkreślam - za każdym razem. Ryk! Radość z podsumowania tego, w co nas wpakowano, podniesiona do dziesiątej potęgi. Ta kwestia w interpretacji „Dudka" mówiła wszystko. Cztery dni później, wiadomego czerwonego ze wstydu miesiąca, wówczas rewolucyjnego, zaczął się jeden z seriali w telewizji, który ogromnie oddziaływał na szerokie masy. W rocznicę wiadomego wybuchu, o godzinie 22.00 rozpoczęła się bezpośrednia transmisja z Moskwy. Zaczął tam sobie przebiegać XXII zjazd KPZR. Dzień później „TrybLud" i „Zycie Warszawy" wydrukowały ten najważniejszy z ważnych ówczesnych referatów programowych. Wieczorem też była bezpośrednia transmisja. I 19-go, 20-tego, 21-go też. Jak zaczęli, skończyli dopiero 1 listopada. Można było odetchnąć, bo już... 9. Kabaretu Starszych Panów KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 4.XI.1961 roku, w sobotę o 22.20. Kabaret Starszych Panów zapraszał na wieczór VIII pt. „Niepotrzebni mogą podejść". O ile „Smuteczek" objawił się w archiwach TV dość niespodziewanie, o tyle wiecznie przekręcany program VIII jest ostatnim z niezachowanych. Chociaż, kto wie? Co do tego przekręcania -Jeremi Przybora wymyślił taki tytuł, zwodzący na manowce słów, że w większości opisów nagminnie wpisywano ODEJŚĆ zamiast PODEJŚĆ. „Niepotrzebni mogą odejść" - kojarzyło się odruchowo. Podejść - skojarzyło się wyłącznie panu Jeremiemu. Tak jak, z nieco melancholijnym nastrojem Panów, scenografowi Jerzemu Srokowskiemu po raz kolejny kojarzyły się puste krzesełka. Tym razem była to jednak opustoszała, jesienna kawiarnia, w jednym z parków wyobraźni. Rozpostarte parasole, samotne krzesła i stoliki. Przy jedynym zajętym wymieniali jesienne uwagi Starsi Panowie. Pan B, czytaj Jeremi R powiązał nawet łyżkę stołową z jesienią. W końcu przecież - je sie nią zupę. Dywagacje przerwała Kelnerka w osobie Krystyny Walczakówny. Poza przyjęciem zamówienia, oświadczyła oczekującym podwójnej herbaty przyjaciołom, że są tu potrzebni. W przeciwieństwie do wielu, którzy się w kawiarni pojawiają. I są niepotrzebni. Po odśpiewaniu „Herbatki", pojawił się pierwszy, jak to zawsze w Kabarecie bywało, niespodziewany gość. Samobójca Miłosny, zwany przy innej, wydrukowanej okazji -Desperatem. Ten dwojga określeń osobnik, z wyłożonym na wierzch, białym, sporawym kołnierzem w stylu poetów minionych lat, niewątpliwie przyjął rysy Wiesława Michnikowskiego. „Pod twoim oknem", piosenka w jego wykonaniu, niosła w sobie cierpienie za ukochaną, która właśnie z innym... Cierpienie było tak wielkie, że śpiewający dobył zza pazuchy rewolwer i postanowił je zakończyć. Tu wyrósł, jak spod ziemi, spory facet. Mieczysław Czechowicz w kraciastej koszuli i cyklistówce, jako Salwator, rozglądał się właśnie za jakimś gnatem albo inną spluwą. Żona alkoholiczka, pięcioro małych oprysząt i łkający drab wzbudziły taką litość w kandydacie na samobójcę, że trzymany w rękach rewolwer zmienił ostatecznie właściciela. „Chłodzenie" podczas gorącej roboty. Zbigniew Nowak przy kamerze WZT (Warszawskie Zakłady Telewizyjne) „ Ballada jarzynowa " - oryginał przechowany przez Irenę Kwiatkowską ¦,Służę luką iv pamięci' Słone t Je*eoi 9xtgi»» BiLLiLA JASZYEOtfł aprEc52«ał3,--ac»ie siłode dBfc«woEjny. Jedna klęła i cacanek lubtfc), a ta druga - pachoąoa l miła, Wlec tę ptciwacą odłóżmy na bok, a o dauglcj cŁcch. tocnj aLę. tok. Dnrfch icti wGSBło do aklepu w Bepuaty. Jeden sok ptł na kaoa e irapuaty, a, gfiy wypfcł, to antknąi aa progiem, więc na Siogę powledimy mu: - Z Bogles i Brugi w ""diugą aBteweayj&c ubił warck -będKte kochał ^ rŹ.łno pahreł sok. I tek atall cfe«$ nad ladą - ona z taeraą, Jak aŁleafJ pobladłą, On z raarcihwianyfn wypiekiem ca łlcu 1 paohcisło aBCcyploru donicą, At poniedBiał jej w«»yatko, oo obuŁ, w takich-b łowach.: - Bujaków był a pół.,.. Po zamianie osobnicy, którzy przybyli - odeszli. Zjawiła się Kelnerka. Bez ptysiów i herbatki, ale za to z mańkutem, którym ten został po zademonstrowaniu dzieciom różnic płci (Pan A był zawsze temu przeciwny!), z katastrofą kolejową, trudnościami obiektywnymi i pewnym wyrzutem wobec Panów także. Chodziło o to, że nie jest przez amatorów herbaty, której im nigdy nie podaje, podrywana. Te i inne kwestie zostały dogłębnie omówione. Wątpliwości wyjaśnione. Panowie, na prośbę Kelnerki, nie zrezygnowali z herbaty. Pozostając w oczekiwaniu na aromatyczny ten napój, zostali nawiedzeni przez Damę Jarzynową. Irena Kwiatkowska w gustownym plastykowym kapeluszu, płaszczu, z wiklinowym koszem pełnym jarzyn, z miejsca odśpiewała „Balladę Jarzynową". Przedstawiła w niej powikłane losy trucia i miłości. Grzyby były trujące, a jak się można domyślić, miłość dozgonna. Truła zaś ta, której nie kochał otruty. Tę, którą kochał, otruła też. Niuanse zapewniania opieki innym, normalnie zakochanym, Dama przedstawiła Starszym Panom pokrótce i oddaliła się. u KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Tu następuje małe zamieszanie telewizyjno-radiowo-książkowe. Według druku powinien pojawić się Michnikowski i zaśpiewać piosenkę „Czemu zgubiłaś korale", w zachowanej wersji radiowej wykonuje ją Jerzy Wasowski. Dodatkowo istnieje wersja Barbary Rylskiej. Tak czy inaczej, Pan A pozostał sam na chwil kilka i odbył uroczą pogawędkę z uroczo rozdekoltowaną, o uroczym ogólnym wyglądzie, z wpiętą we włosy namiastką czapeczki, Kelnerką. Odchodząc, obiecała tę zamówioną herbatę. Potem dopadł Pana A Samobójca Miłosny. Te korale, ta cała miłosna historia, wyśpiewana przez Pana A, brzmiała jak jego własna. I właściwie każda podobna -też. Zdradzany był bowiem co i rusz. Zadawał się co najmniej z trzema i ponosił skutki rozrzucania swych namiętności. Postanowił się, tym razem, otruć. Już po chwili miał go jednak w garści ubogi deratyzator - Salwator. Z trucia nic nie wyszło. Sytuacja zaczęła nabierać tempa. Ponownie Pan A samotny. Kelnerka zabawia go intelektualną rozmową, oddala się wraz z Panem A, obiecując dostarczyć samowar. Na posterunku pozostaje Pan B, który właśnie powrócił. Tak jak specjalista od nietrafionych samobójstw. Zanim zacznie się wieszać, zaśpiewa tę, chyba najbardziej mokrą z Kabaretowych piosenek - „Już kąpiesz się nie dla mnie". Wtórować będzie Michnikowskiemu, do słuchawki, Krystyna Walczak. I znowu Salwator - cap, za sznur, tym razem jako ubogi kowboj bieszczadzki. Niedoszły wisielec miał tego wszystkiego dość. Zmienił zdanie i podążył za Kelnerką. Imający się różnych zawodów Salwator, za nim. Przyjaciele nareszcie mogli zająć się samowarem. Pan A już-już zabierał się do wytłumaczenia przyjacielowi, jaki to ma interes Kelnerka w ciągłym ich tu przebywaniu, gdy zjawił się Staruszek Głosowy. Miał lat 32, ale na skutek czytania telefonicznego kalendarza, na przyszłe millenium, głos mu spierniczał i... cześć pracy! Panowie znaleźli na to receptę, tak jak Samobójca znalazł obiekt westchnień. Nadal podążał za Kelnerką. Trzeba przyznać, że tej jesieni kawiarnia przyciągała wielu niespodziewanych gości. Kolejny przyszedł z pytaniem, czy Starsi Panowie nie pogłębiliby się, przypadkiem. Ludzi płytkich dookoła tyle, bez zachęty do pogłębiania, a on, jako Pogłębiacz, z chęcią zajmie się tym problemem. Tak to w Kabarecie pogłębiła się obsada. Debiutował w niej, przedwojenny jeszcze debiutant, adept przyjęty do zawodu przez samego Stefana Jaracza — Edmund Fidler. Handlowiec z wykształcenia, zdał egzamin aktorski prowadzony wskazówkami swojego mistrza. Debiutował na scenie Ateneum, grał razem z Jaraczem w słynnej „Rodzinie" Antoniego Słonimskiego, ale to było na scenie Nowej Komedii. Po latach zresztą zagrał w tym samym przedstawieniu, jako jedyny z pierwszej obsady. Było to w 1981 roku w Kwadracie. Reżyserował Edward Dziewoński. Służę luką w pamięci w tygodniku „AS" z „Tygodnika llustroivanego" (25 maja 1939 r.) (7 stycznia 1934 r.) Przywołanie „Rodziny" z Teatru Nowa Komedja (jak wtedy pisano) na ulicy Karowej, Teatru Ateneum, a przede wszystkim jednego z najwybitniejszych polskich aktorów - Stefana Jaracza, odnosi się bezpośrednio do świata, który stworzyli nam Starsi Panowie. Jest on oparty na niepostrzeżenie otaczającym widza wspomnieniu czasów minionych. I na tradycji. Tej pojmowanej z czułością, radością i uśmiechem. Pozbawionej patosu i wielkich słów, które winny być zachowane na specjalne okazje. Dlatego tak ważne są miejsca omijane przez pędzący na oślep czas. W Teatrze Ateneum, tak wspaniale przez lata prowadzonym ręką Janusza Warmińskiego, mającego u swojego boku Damę, która zawitała do Kabaretu Starszych Panów - Aleksandrę Śląską, jest takie miejsce. Trwa. W tym Teatrze, dla mnie rodzinnym, bo podpis dziadka Janusza widnieje obok podpisów Stefana Jaracza i Zygmunta Chmielewskiego na dokumencie ustanawiającym Ateneum, jest taki zielony stolik, po którym toczą się kości. I dba o to, grając od czasu do czasu, Gustaw Holoubek. Dyrektor. Uważa, że to miejsce jest równie ważne jak scena. Że stanowi o atmosferze. A tej przywołać na zawołanie nie sposób. Ponieważ „oddawanie" panu Gustawowi, w myśl - cesarzowi co cesarskie, w Aktorstwie następuje od lat, to te peany pozwalam sobie pominąć. Droga do nieformalnego Klubu Starszych Panów wyłożona jest dla Gustawa Holoubka zielonym suknem. M ' KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 134 Magister Kopyciński Edmunda Fidlera i zasłuchani w dogłębny wywód Pogłębiacza Starsi Panowie. A co do Edmunda Fidlera. Jego charakterystyczny timbre głosu idealnie pasował do postaci, którą zmyślił dla niego Jeremi Przybora. Kraciaste ubranko w stylu angielskim, binokle, kapelusz i parasol z bambusową rączką, połączone z zacięciem do perygrynacji wśród meandrów nauki polskiej, dały efekt wspaniały. Magister Kopyciński, tak bowiem brzmiało nazwisko i tytuł Pogłębiacza, miał ostatnio ochotę na pogłębienie filozoficzne swojego sąsiada o skłonnościach do muzyki rozrywkowej. Pan A - Przepraszam, panie magistrze. Przyszło nam na myśl, z przyjacielem, nam przyszło na myśl... Pogłębiacz - Tak? Pan A - ...jednocześnie. Czy nie przydałaby się panu, akurat w tym wypadku, nasza piosenka. To jest taki swoisty eksperyment słowno-muzyczny. Pan B - Ja mam wrażenie, że do wpojenia zamiłowań filozoficznych konsumentowi przebojów muzycznych ta piosenka naprawdę może się przydać. Pan A - Wprawdzie mieliśmy zamiar podarować tę piosenkę profesorowi Tatarkiewiczowi... Pan B - Na gwiazdkę. Pan A - Na gwiazdkę, no, ale skoro tak się złożyło... Nuty pan magister czyta? Pogłębiacz - A, tak. Tak. Ale tylko po cichu. Pan B - To my panu przeczytamy na głos. Pogłębiacz - Proszę, proszę. Muzycznie poszło to filozofowanie. I Spinoza, i Kartezjusz, Helwecjusz, Platon oraz paru innych znalazło się w tej piosence, która miała zachęcić rodaków do przełożenia dyskursów filozoficznych nad dyskursami od... Maryni. „Mambo Spinoza" porywało latynoskim rytmem, dźwiękiem telefonu, marakasami i tym głębokim szarpnięciem basu w chwili pomiędzy wersami. Pogłębiacz oddalił się pogłębiony melodyjnie. Samowar z Tuły odleciał na orbitę (bo, tam kiedyś robili tt Służę luką w pamięci" samowary, teraz - to jest wtedy - Rosjanie produkowali zupełnie co innego), powróciła Kelnerka, porzuciwszy Samobójcę. Salwator musiał mieć w końcu jakieś zajęcie i ratowanie topiącego się było w sam raz. Pan B dowiedział się także, dlaczego powinni bywać w kawiarence. Kelnerka - To dobrze. Bo tu jest bardzo pięknie. I czas tu płynie wolniutko, więc jest go sporo na różne rzeczy... A gdybyście, panowie, przestali tu przychodzić jako ostatni klienci tej kawiarenki, wtedy ja byłabym tu zupełnie niepotrzebna. Do widzenia. Sprawa wyjaśniła się ostatecznie. Panowie pozostali w oczekiwaniu na kolejną herbatę, której jutro nie dostaną. Samo jednak oczekiwanie było także coś warte. Zanucili więc pierwszą herbacianą zwrotkę herbacianej piosenki i tak zakończyli VIII program. Udzielające się spierniczenie spowodowało pominięcie informacji dotyczącej Staruszka. Młodzieńczy wygląd odzianego w golf, ze spierniczałym głosem, należał do Jaremy Stępowskiego. Ten właśnie głos odśpiewał także piosenkę tyczącą uroku wspomnień - „Na facjatce". Widoki Starówki rozciągające się z poddasza, oczywiście te sprzed lat, odmładzały nieco głos. Klawesyn znikał w roju innych instrumentów. Kantyczka, tak cudownie poprowadzona muzyczną wyobraźnią Jerzego Wasowskiego, przenosiła słuchaczy w lata minione. Architektura, pojawiająca się mimochodem, stawała się od razu bardziej ludzka. Blokowiska, które zaczęły już w tamtych latach pojawiać się tu i ówdzie, w zestawieniu z Starym Miastem, brzydły z każdą chwilą. Zresztą, odwołując się tu do nieformalnego klubu Starszych Panów, trzeba wspomnieć, że nie tylko podczas wojny powstawały pomysły zniszczenia starych rejonów Warszawy. Czerwone towarzystwo nie było wcale gorsze. Kiedy jeden z decydentów zgłosił pomysł rozwalenia murów obronnych Starego Miasta, profesor Jan Zachwatowicz z pozornym entuzjazmem w głosie powiedział: - Doskonale! Odsłonią się kościoły. - Towarzyszom miny zrzedły i do pomysłu już nie wrócili. Z projektem obsadzenia tego miejsca drzewami też nie było lepiej. Profesor ripostował natychmiast: - Mussolini tak zrobił. Świetny pomysł! - Twarzyczki stężały. Sprawę zamknięto. Mury stoją, chociaż mocno pochylone miejscami. Te anegdoty tyczące profesora były jednymi z pierwszych, które przed laty opowiadano na Wydziale Architektury. W różnych wersjach krążą od lat. Najważniejszy jest efekt uwag, które uczynił. Przynależność do klubu - nie podlega dyskusji. M KABARET*/ STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Polska Kronika Filmowa - l Ą/62. Barbara Krafftóivna coś komuś chce uciąć, Wiesław Michnikowski jedynie mydli syna Piotra. I to wszystko na oczach widzów. W następnym ujęciu - Starsi Panowie. Podejściem kilku niepotrzebnych do stolika jesiennej kawiarenki, który zajmowali Starsi Panowie, zakończył się okres nieutrwalonych na taśmie Kabaretów. Rok następny - 1962, rozpoczął się od uwiecznienia w Polskiej Kronice Filmowej - 1 A/62. Jej swojskim wodzirejem był sołtys Kierdziołek, który poprowadził ten, pełen życzeń noworocznych składanych rodakom - Kabaret na klepisku. Kronika zajrzała do STS-u, pojawili się: Janowska, Siemion i Bielicka. Reprezentację Kabaretu stanowili: Krafftówna z nożem - w kuchni, Rylska z odkurzaczem - w pokoju, i Michnikowski z namydlanym własnoręcznie synem. Potem rozchyliła się kurtynka i pojawili się Starsi Panowie. Strój wiadomy, taki, jaki widać na zdjęciu. Uzupełnienie stanowiły kieliszki do szampana... chyba puste. Swój poświąteczny i ponowo-roczny występ poświęcili rozważaniom o... Pan Jerzy- Przyszliśmy tu do was, kochani, z tym toastem noworocznym, jeszcze ciepli od objęć... no, bo znów z nią spędziliśmy święta. Pan Jeremi- Jak co roku. Ostatnio. Pan Jerzy - Tak. Wprawdzie jeden z nas nie ma jej wcale... za to drugi ma jej sporo... (Tu odgórnie zabrał głos sołtys Kierdziołek i zagłuszony został pan Jerzy.) Pan Jeremi- ...jesteśmy bardzo zadowoleni, bo jest nieprzeciętna. Pan Jerzy- Tak. No, troszkę nam się w czasie świąt rozpiła... (dyskretny śmiech pana Jeremiego) Pan Jeremi - Porozrabiała troszeczkę. Pan Jerzy - Nie, nie... ale zresztą nic takiego. Skąd. W normie wszystko. Na poziomie. Tak że z czystym sumieniem możemy w imieniu waszym i naszym wznieść toast na cześć wyżej wspomnianej, waszej i naszej, i każdego jej członka... zdrowie... M „Służę łuką w pamięci" ...RODZINY! Panowie - Rodziny, rodziny, rodziny, ach, rodziny. Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest, lecz, kiedy jej nima, samotnyś jak pies. Pan Jerzy - Tir di, tir di, tir di, tir di... hop... s! Mimo że ta rodzinna piosenka pojawiła się dopiero w X programie, pod koniec roku, który tak hucznie rozpoczęła kronika, to jak dało się słyszeć, jej poważne zręby już istniały. W ostatecznej wersji Jerzy Wasowski zmienił jedynie swoje Tir di na Ti-di-ridi-rim. Dołączył też trzeci delikwent. Notoryczny zresztą. Panowie w VIII kabarecie nadal zamieszkiwali pod adresem -dawniej Wedla 8. M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 138 XI PRZEPONA W PRZEPONĘ Zanim doszło do XVI Kabaretu „Zaopiekujcie się Leonem", z którego pochodzi to zdjęcie, czekała na widzów - zupełnie inna historia z niespodziewanym końcem łata o kwitnących szczeblach, spowodowanych przez nieznanych sprawców przerwanej podróży w 14 i 3/4 ostatnim naiwnym. Pewne zakłopotanie w związku z zakończeniem Kabaretu rysuje się na licach: Pana A (z rulonem) i Pana B (z rękawiczkami). W tle Barbara Krafftówna. Od razu, nachalnie, bez pardonu, nie oglądając się na innych, brutalnie ukazując całą prawdę o sobie, Starsi Panowie pokazali już pierwszego dnia nowego 1962 roku, podobnie jak rok wcześniej, że są najważniejsi. Znani z okazywania bliźnim lekceważenia, parcia do żłobu za wszelką cenę i żądania gigantycznych honorariów, dorabiający się milionów z tantiem autorskich, Przybora i Wasowski, stojąc w pierwszej linii frontu walki (jest kompletnie nieważne, o co się toczyła), wymusili na telewizji drugi Nadprogram piosenkowy. Duet pozbawionych wdzięku brutali w radiu tłumaczył się tak - Pan B - Tu Kabaret Starszych Panów. Pan A - Piosenka jest dobra na wszystko. M Przepona w przeponę Pan B - W drugiej części tego cyklu przypomnimy państwu... Pan A-Z przyjacielem. Pan B - ...te piosenki, które ...e, któ... Pan A - Któ... których. Pan B - Te piosenki, których nie przypomnieliśmy państwu w części... pierwszej. Pan A - W pierwszej części. No, w porządku. Dlaczego od razu się peszysz tak. Ja myślę, że nie od rzeczy będzie na początku przypomnieć... Przysłowiowy brak atencji w tej krótkiej wymianie zdań rzuca się w oczy. Dowód zachowań Panów będzie tu dosłownie, dialogowo przytaczany. Po piosence „Herbatka", w której naciągała „Junan", zjawił się Michnikowski i przedstawił niedole „Dziecięcia tkaczy". Pan B zwrócił się zaraz potem do przyjaciela, nawiązując do małżeństwa, które ten był zawarł, zamiast niego: „nigdy ci tego nie zapomnę, nigdy. Zwłaszcza, jak sobie przypomnę..." Poruszony został także wątek zdrady... Pan A - ...i cudownie zdradzała. Pan B - Skąd wiesz? Pan A - Że zdradzała? Pan B - Nie, nie. Tb wszyscy wiedzą, ale że tak cudownie. Pan A - A, mówili mi. Niektórzy nawet gratulowali. Pan B - Co ty mówisz! Patrz, i pomyśleć, że to mnie mogli gratulować... Jak widać, zazdrość wynikająca z faktu zdrady jedynie Pana A drążyła Pana B dogłębnie. Być może dlatego Kalina Jędrusik zaśpiewała piosenkę „Nie odchodź", a Michnikowski podtrzymał nastrój zdrad i porzuceń w pieśni o Poli, która Apolonią w rzeczywistości była. Następnie, znani z bufonady, Starsi Panowie szczycili się „Tangiem Rzepicha" w wykonaniu Andrzeja Boguckiego. Powróciła tzw. pierwsza liryczna z „Jesienną dziewczyną". Zaraz po jesieni zameldował się Stępowski z kolejną porą roku i swingująco przedstawił „Zimy żal". Tu dała o sobie znać narzucająca się i arogancka postawa autorów, którzy ponownie dorwali się do głosu... Pan A - A wiesz... muszę ci się w końcu przyznać, że mnie to trochę peszy. Pan B - Co, co cię... Pan A - No, ten pan. Tam stoi i tak cały czas... Pan B - W kącie? 139 44 KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespól Pan A - No, ten. Tak. No, ostatecznie my tutaj szerokim dosyć wachlarzem, prawda i rozmawiamy o różnych... Pan B - Tak... Pan A - ...sprawach, i różne piosenki, a pan się tak krzywi. Pan B - Proszę pana, dlaczego pan się tak krzywi? Wielbiciel pomidorów czynił to zapewne z powodu obgadywania, jakiego dopuszczali się wobec niego osobnicy A i B. Pomimo tego słuchacze usłyszeli „Addio pomidory". Jeszcze tylko doszło pożegnanie i wymienienie nazwisk aktorów. Starsi Panowie, znani z pomijania współpracowników, przez niedopatrzenie wspomnieli o zespole muzycznym prowadzonym przez Juliusza Borzyma oraz wymienili Bogdana Kryspina, który dokonał nagrań wszystkich piosenek. (Tu autor książki przestaje przeprowadzać dowód karygodnej postawy Starszych Panów. Pomysł jest zbyt absurdalny). Jak komponuję piosenki? (fragmenty listu nadesłanego przez Jerzego Wasowskiego do pisma „Synkopa"). ...wybrany tekst poetycki sylabizuję. ...Następnie siadam do pianina i każdej sylabie tekstu przyporządkowuję jakiś klawisz, dbając o rozmaitość. Więc np. raz biały klawisz, to znowu któryś z czarnych Ud. Podkreśliłem wyżej słowo „każdej" nie przypadkowo: kryje się tu bowiem bardzo istotny szczegół pracy solidnego kompozytora. Bo zauważmy: jeśli nie skoncentrujemy się należycie i przyporządkujemy jakiejś sylabie więcej niż jeden klawisz to wtedy tę sylabę będzie trzeba w śpiewie (jak to się mówi) „przeciągać", jak np. w znanym fragmencie: „dziewczyno mo-o-ja". To jeszcze pół biedy. Gorzej, gdy odwrotnie, damy mniej dźwięku niż sylab. Wtedy bowiem niektóre sylaby tt Przepona w przeponę pozostaną bez dźwięków i trzeba je będzie w śpiewie pominąć, a takie znów pomijanie może doprowadzić do zatarcia czytelności tekstu. Ot np. pozostając przy cytowanym fragmencie, moglibyśmy otrzymać zwrot „dzieno ja", lub np. „wczyno mo" i t.p. Dodajmy jeszcze do tego wykonawcę o niewyraźnej wymowie... i tekst przepada. A ja osobiście jestem zdania, że tekst w piosence, podobnie jak w dialogu teatralnym, czy też w przemówieniu, nie jest całkowicie obojętny. Obfitość materiału i nadmiar pomysłów sprawia, że przy systematycznym zgłębianiu historii Kabaretu Starszych Panów zdarzają się pewne komplikacje. Tak jak w tym przypadku. Rozdzielenie życia radiowego Starszych Panów od telewizyjnego pozwala zgłębić różnice. „Życie Warszawy" (31.01.62 r.), fragmenty tekstu „Postacie telewizyjne" z cyklu „Przed małym ekranem": ...JEREMI PRZYBORA i JERZY WASOWSKI - którzy w II serii piosenek swego kabaretu złożyli nam wizytę w pełni blasku swych osobistych uroków. Ich wdzięk polega na tym, że śmieją się z siebie - nie wprost lecz za pośrednictwem widzów, do których przemawiają wybornym, groteskowym dowcipem słownym i sytuacyjnym, oraz - oczywiście - piosenką. Ta piosenka stała się w ostatnim programie argumentem w dyskusji o piosence. Oto mamy właśnie nowy typ tej twórczości: nowoczesna piosenka żartobliwa. Tu, czy się kocha, wzdycha, czy cierpi - widz się śmieje. Wymieniam, moim zdaniem, najlepsze: „Czemu zgubiłam korale", „Osculati", „Już kąpiesz się nie dla mnie" - każda w swoim rodzaju finezyjna, operująca zróżnicowanymi odcieniami lirycznej groteski, no i, oczywiście, brawurowe „Mambo Spinoza". Tę recenzję uzupełniały nazwiska wykonawców (Kalina Jędrusik, Barbara Krafftówna, Barbara Rylska, Krystyna Walczakówna, Edward Dziewoński, Wiesław Michnikowski oraz dwaj Starsi Panowie), wspomniano o dowcipnej scenografii Jerzego Srokowskiego oraz znakomitym zespole muzycznym. Poza tym, że do Osculatiego należy dodać Portugalczyka, reszta zgadza się, ale na pewno nie z wersją radiową. Nadmiar, wciąż nadmiar, który w przypadku piosenek przedstawianych na ekranie zamykał się liczbą czternastu. I wszystkich wspaniałych! Scenografia tego programu i następującego po nim IX Kabaretu, w odniesieniu do mieszkania Panów, była właściwie taka sama. Nadprogram koncentrował się głównie na zagadnieniu pisania piosenek przez duet: autor tekstu - kompozytor. Tuż po tt 242 KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół odśpiewaniu tej..., dobrej na wszystko, Pan B przyniósł Panu A, zajętemu grą na fortepianie, przerzucone przez ramię, omdlałe kobiece kształty. Stało się to mimo wyraźnej prośby... Pan A - Tyle razy cię prosiłem, żebyś tu nie znosił dziewcząt. Po ocuceniu, kształty okazały się początkującą, nieśmiałą dziennikarką (K. Walczakówna), pragnącą zgłębić tajemnicę powstawania piosenki. Zgoda Panów na zgłębianie wywołała odruch ucałowania ich policzków przez kształt odziany w kostiumik szyty do figury. Ta spontaniczność spotkała się jednak z pewnego rodzaju ostrzeżeniem...: Pan A - ...nie całować w toku pracy, bo to nam rwie wątek. Demonstracja świeżo powstałej piosenki, w ramach zainteresowań pani redaktor, odbyła się w pukającym rytmie ^tjuk^r^uJctjuk^' csdśJjjgM^JNys* przez Pana B. Nieco później uzupełnił on całość już nie śpiewająco... Pan B - piosenka zasadniczo powstaje z... może ja to tak w zarysie... powstaje z pomysłu. Pomysł natomiast przychodzi zazwyczaj do głowy, chociaż często bywa do... do niczego. Wywód obu Panów, przemieszczających się w pomieszczeniu ku fortepianowi, pozwalał słuchaczce przenikać dalej w głąb tajemnicy piosenki. Pan A - Więc zwykle, pani redaktor, bywa tak. Ja siadam przy (wpada na stołek)... przy fortepianie (siada). Zawsze twarzą do klawiatury. Pan B - A ja znowuż twarzą do przyjaciela. Też swobodnie, absolutnie rozluźniony... i biorę papier, ołówek lub długopis, no i zaczynamy pracować. Tu zjawiło się nowe kobiece ciało (w postaci B. Rylskiej). Siadało i powstawało na prośbę Pana B, aby zainteresowana dziennikarka mogła zarejestrować „powstawanie" piosenki. Już wcześniej, a także przy tej okazji pojawił się problem SZMATY. Pani redaktor podrzucała to określenie podczas rozmowy z Panami, ilekroć uważała za stosowne osobę omawianą tak określić. Panowie jednak zdecydowanie protestowali. tt Przepona w przeponę Słowo zdecydowanie im nie odpowiadało. Ale nastrój odpowiadał i zjawiła się kolejna z piosenek - „Czemu zgubiłam korale" (B. Rylska). Nieco później marzenie o Jesiennej Dziewczynie objawiło wspólne z nią odśpiewanie przez Pana B piosenki o tejże. Następny byl ciemno odziany, pod kapeluszem i pod wąsem, osobnik (W. Michnikowski). Przyciągnął do tego dziewczynę podejrzanej konduity (B. Rylska). Dzięki temu obejrzeć można było Ofiarę Portugalczyka. Jedno z pytań - Kto?, zadawał nieobecny ciałem osobnik (E. Dziewoński), mimo że było widać innego (W. Michnikowski). Typ ciemny odśpiewał także po chwili Panu B „Bo we mnie jest sex". Ponownie zawitała redaktorka, przyprowadzając siostrę, czyli Krwawą Basię (B. Krafftówna). Pożerający ją wzrokiem posiadacz sexu wręczył kwiaty, ale usłyszał... Krwawa Basia - Ale ja jestem jeszcze zupełne dziecko. Nie wiem, co pan miał na myśli. Wkrótce po tej ripoście dziecię odśpiewało Starszym Panom „Dziewicę Anastazję". Potem, już tylko Panu B, śpiewała ta stwierdzająca „Do ciebie szłam" (K. Jędrusik). Podmienił ją zaś Zdun (E. Dziewoński). Jest to jedyne zachowane na taśmie telerecordingu ujęcie tego wroga kaloryferów. Pociągając z flaszki, gubiąc binokle, podgrywając na fortepianie, Zdun zaintonował „Ostatniego zduna". Odchodząc, zmierzył co nieco Pana B i wchodzącą właśnie Krwawą Basię. Pewien jej rozmiar przyprawił go o refleksję... Zdun - Cholernie mnie przypominasz jedną cizię. Zdun zniknął, a Basia wręczyła Panu B kartkę do zawieszenia na ścianie - z prośbą o ciszę. Redaktorka pragnęła bowiem odpocząć. Załączyła także gwoździk. Wbijanie go w ścianę spowodowało pozbywanie się przez budzoną garderoby. Wierzchniej... i podwierzchniej w myśl zasady „Jakże ściana ta cienka". Za każdym razem Pan B na ten rozbierany widok z zażenowaniem okrywał się nieco. Był bowiem w samej kamizelce, a to przy damie nie uchodzi! Po ostaniu się jedynie tej górnej i tej dolnej części bielizny Pan B oczekiwał na kolejne 143 14 ¦^^^^¦H 144 KABARETh STARSZYCH PANÓW wespół w zespół odniesienie gwoździka, ale... zjawił się jedynie Pan A, który stwierdził, że dopiero po programie opowie, co widział. Przyniósł gwoździk! Jeszcze dziecko Basia wyjaśniło, że „W czasie deszczu dzieci się nudzą". Ciemny typ dorzucił - „Już kąpiesz się nie dla mnie". Dziewczyna z marzeń Pana B uzupełniła Nadprogram piosenką „Zupełnie jak ty", a Panowie zajęli się filozofem muzycznym w rytmie latynoskim - „Mambo Spinoza". Po czym zostali zupełnie sami. Pani redaktor zostawiła jedynie notatnik, a po Krwawej Basi, dziecku, co to się nudziło... Pan A - Pali się w kuchni. Pan B - To zgaś. Pan A - Pożar się pali... nieduży, ale z perspektywami. I w taki oto palący sposób Panowie, odśpiewując ponownie tę... dobrą na wszystko, zakończyli II serię piosenek. Zabierając parę drobiazgów, oddalili się z zadymionego studia. Jednym z programów rozrywkowych ówczesnej telewizji był, dziś już nieco zapomniany, „MIKS" Jerzego Dobrowolskiego. W sobotę 12.01.1962 roku o 22.20 widzowie mogli obejrzeć na ekranie: Lidię Korsakównę, Teresę Mikołajczuk, Annę Prucnal, Barbarę Rylską, Mieczysława Czechowicza, Edwarda Dziewońskiego, Jerzego Nagórskiego, Bronisława Pawlika i Saturnina Żórawskiego. W poniedziałek, czternastego -lekcja ostatnia „Dobrych uczynków Wojciecha Ozdoby". Tak zakończył się, rozpoczęty w połowie poprzedniego roku, jeden z pierwszych mini-seriali satyryczno-rozrywkowych w TV. Autorem tekstów był znany aktor Adam Mularczyk, reżyserował Konrad Swinarski, a o 17.45 przed kamerami pojawili się: Wojciech Siemion, Edward Dziewoński, Danuta Szaflarska, Jarema Stępowski, Halina Kossobudzka, Wojciech Rajewski. Tydzień przed emisją kolejnego Kabaretu, także w sobotę wieczorem, transmitowano występy kabaretu „Szpak". Część pierwsza nosiła tytuł -„W życiu jak w życiu", druga - „W życiu jak w kabarecie". Całość - „Nie ruszajmy z posad", wymyślona i prowadzona przez Zenona Wiktorczyka, zgromadziła oprócz aktorów Kabaretu Starszych Panów (Rylska, Dziewoński) także tych, którzy mieli się w nim wkrótce pojawić - Bogdana Łazukę i Bronisława Pawlika oraz Krystynę Chimanienko, Alinę Janowską, Hannę Skarżankę i Wojciecha Królikiewicza. tt Przepona w przeponę Jak z tego widać, niektórzy aktorzy trafiali w różne odcienie telewizyjnej rozrywki. Zanim powrócimy na rozstaje Kabaretowego nadmiaru, mimo że wydarzenie to miało miejsce już po kolejnej premierze, z nadmiarem tyczącym Pana B miało sporo wspólnego. Oto 30.04.1962 roku autor i reżyser w jednej osobie - Jeremi Przybora, przedstawił telewidzom spektakl pt. „Gdy miłość kończy się". Do udziału w nim zaprosił: Alinę Janowską, Renatę Kossobudzką, Krystynę Walczakównę, Danutę Szaflarską, Edwarda Dziewońskiego, Wieńczysława Glińskiego, Bogdana Łazukę, Wiesława Michnikowskiego, Bronisława Pawlika oraz Andrzeja Szczepkowskiego, sam także występując. 17.111.1962 r., sobota, 22.20 - Kabaret Starszych Panów pt. „Zupełnie inna historia". Reż. Jeremi Przybora, reż. tv I. Sobierajska, oprać, muz. J. Wasowski, scenog. J. Srokowski. Barbara Borys-Damięcka: Startem twórczym do mojej pracy realizacyjnej był właśnie Kabaret. Początkowo jako asystentka przy tych niezarejestrowanych, idących na żywo. Dopiero wtedy poznałam panów Przyborę i Wasowskiego. Byłam bardzo przejęta tą moją pierwszą, oficjalną asystenturą. Dzięki skończonej organizacji produkcji miałam pojęcie o tym, czego właściwie w telewizji wtedy nie było. Wprowadziłam grafik prób. Do tej pory wszyscy przychodzili na jakąś godzinę, albo próbowali, albo czekali, Niektórzy odsiedzieli swoje, nie zdążyli nic zrobić i musieli wracać do teatru. I dlatego ponumerowałam sceny, dodałam godziny i wystartowałam z tym nowatorskim w telewizji pomysłem. Wiem, że bardzo spodobało się to panu Jerzemu, a pan Przybora żartował, mówiąc: - Technokratkę mamy wśród nas, ale to bardzo dobrze, bo ktoś nas powinien za pysk wziąć. - Przysłuchiwałam się ich próbom i nigdy tego nie zapomnę. Prowadzili z aktorami wspaniałe rozmowy, żartowali. Jeżeli chodzi o pracę - było bardzo poważnie, ałe atmosfera wokół Kabaretu pęczniała od dwuznaczności, dowcipów. Ogromne wrażenie zawsze robił na mnie pan Jerzy, prześpiewując piosenkę. Mówił do aktora mniej więcej tak: - Zrobię to niefachowo, to jest taka sobie muzyka, ale ją zaprezentuję. Można tę sugestię wziąć pod uwagę, ale nie jest to konieczne. - W tym byl cały pan Jerzy. Wtedy już zresztą piosenki grane były z taśmy. Może grano 10. Kabaretu Starszych Panów ii KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół na żywo w dwóch, trzech początkowych Kabaretach. Szybko wycofano się z tego. Powód był prosty. Jedynym oddechem, w których można było pohała-sować, była właśnie piosenka, zamykano mikrofony w studio, rozbierano dekoracje, coś dostawiano. Przy graniu na żywo było to niemożliwe. I tak wszyscy pracownicy techniczni mieli zalecone noszenie miękkiego obuwia. To była trochę taka walka z żywiołem, z materią, tekstem, przewracającymi się dekoracjami i odklejającymi się, przy tej upiornej temperaturze, wąsami aktorów. Tylu na jednego - studio w mikroskopie, a Edward Dziewoński w wyreżyserowanej przez siebie „Pani Prezesowej". Tak było podczas każdego z telewizyjnych przedsięwzięć. Akrobację przy ustawianiu kadrów można dostrzec, oglądając nagrania Kabaretów. Pisk przesuwanych kamer. Szarpnięcia. Zapasy kamerzystów toczone w studio z tymi mechanicznymi urządzeniami powinny być zapisane raczej w dziale osiągnięć sportowych. W przypadku IX programu większa część akcji na szczęście toczyła się w mieszkaniu Panów (dawniej Wedla 8 m. 4, róg Kraniaka i Dziwale-wicza). Tylko na krótko przeniosła się do sądu i pewnego wnętrza z przeszłości. Innowacją techniczną natomiast było przenikanie. Do tego liczna aktorska ekipa. Bez Starszych Panów pojawiło się aż czternaście osób. Po wstępnych kupletach gospodarze z walizami i nartami, odziani w kożuchy, otworzyli drzwi swojego mieszkanka. Kiedy ukazali się w pełnej krasie swoich normalnych strojów, wydawało się, że wszystko jest w porządku. Nie było. Ewenement, związany z imieniem Dorota, rzucał cień na ich reputację. Potem było coraz gorzej. Okazało się, że Panowie, nie będąc obecni - narozrabiali. Dozorca, kioskarka, babcia Kolońska, wszyscy jakoś dziwnie się im przyglądali. I zaczęło się! Wpadła Matka Doroty w osobie Ireny Kwiatkowskiej. Nie mogła pojąć, co też córeczka widzi w dwóch lowelasach. Termin ten nie Przepona w przeponę przypadł do gustu Panu A, ale cóż było robić. Pan B przypomniał sobie za to pewien incydent z własnej młodości. Podobieństwo łączące go w tamtym czasie z panem Łazuką było wprost uderzające. Ten pojawił się i to w towarzystwie Barbary Krafftówny: Jurek Wasowski wystrzegał się przypisywania komuś piosenki, że specjalnie dla niego itp. Podejrzewam jednak, w przypadku „Przeklnę cię" i pełnej świadomości Jurka jako kompozytora, że napisał tę melodię na miarę możliwości moich i Bohdana Łazuki. Wiedział, co może z nas wycisnąć. I wycisnął. Tę piosenkę... a właściwie tę strofkę, w duecie, na dwa głosy to były bite trzy, jak nie cztery tygodnie prób. Piosenka siedziała w munsztuku, czyli na zębach, czyli w gardle, po pół godzinie, a ze strofką duetową mordowaliśmy się po pół godziny, ale dziennie. Z jednej strony ja, z drugiej Łazuka. W środku Jerzy przy fortepianie. Z zatkanymi uszami uczyliśmy się swoich partii. Spróbowaliśmy razem. Nie wyszło. Wobec tego, częściowo zatykając uszy, na znak Jurka - kiwał głową, KUZDEN TRZYMAŁ SWOJOM PARTYJĘ! Trochę ucho się odpuszczało - wpuszczając śpiewającego partnera... i też się, co chwila, wy kopy r ty walam. To samo działo się z Łazuką. To dla mnie było niesłychane doświadczenie, chyba muzycznie najważniejsze w życiu. Obydwoje jesteśmy muzykalni, wiemy co i jak, a tu... trzy tygodnie. Kiedy już w końcu sforsowaliśmy ten moment i okazało się, że możemy siebie słuchać, wchodzimy razem, jesteśmy w stanie regulować natężenie głosu, nie zacierając tekstu partnerowi, to był najcudowniejszy moment, który przetrwał 40 lat. Spotykając się teraz, po latach, na próbie przed koncertem, weszliśmy w tę piosenkę idealnie. Jerzy nas organicznie do tego doprowadził. Śpiewaliśmy -przepona w przeponę! Dobry wdech, wyraźna dykcja, precyzyjny pomysł na przekazanie treści, ciężka praca, zaufanie - jakie to proste. Zeznania powołanej na świadka w sprawach oczywistych dla Kabaretu Krafftówny Barbary wspominały o świadku Łazuce Bohdanie. Zeznał, co następuje: Chciałem być tak gotowy, żeby ze mnie nie zrezygnowano, tak bardzo gotowy, że jeszcze dokładnie pan Jerzy nie zagrał żadnego interwału, to ja już śpiewałem! Za trzecim razem tak spojrzał na mnie tym swoim ciepłym wzrokiem i powiedział: - Najmocniej pana przepraszam, czy pan być może słyszał gdzieś tę 147 tt 148 KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół melodię? - Mówię, że nie. Pan Jerzy na to: - Wie pan, ja bym radził posłuchać do końca. To jest stara metoda, sprawdzona. Mnie się trochę przykro zrobiło, pomyślałem, że skoro pan śpiewa, to może popełniłem jakiś plagiat. - To była taka fraza..., pełna ciepła, dobrej ironii. Wspaniała lekcja. Zawdzięczam jej początek Mietkowi Czechowiczowi. To on dopilnował, aby Starsi Panowie przyszli do PWST na mój dyplom. Zaproszenie doprowadziło mnie do stanu, o jakim już wspomniałem. Jednocześnie mogło być pułapką. Człowiek mógł nie docenić tego, co go spotkało, nadąć się jak purchawka... i koniec. Ale nie przy takich partnerach, nie przy takich piosenkach. Trzeba było być kompletnym bęcwałem, żeby tego nie docenić. Przy mojej, muszę przyznać, rosnącej wtedy popularności, zaproszenie do Kabaretu było gromem z jasnego nieba. Z niczym, podkreślam, z niczym nie da się tego porównać. Tak jak naszego, z Basią, duetu. Muszę, na początek, dorzucić dwa słowa i zacząć od Adolfa Dymszy. Pan Jerzy był człowiekiem niezwykłe dowcipnym. A ja dość często naśladowałem Dodka. Jego sposób mówienia, opowiadałem „nim" anegdoty i wprawiałem Starszego Pan A w dobry humor. Kiedyś, podczas tych naśladoiuczych zabaw, przypomnieliśmy sobie szkolę teatralną, gdzie brylował, na zasadzie dobrego, nieco archaicznego teatru, profesor Marian Wyrzykowski. Polegało to na tym, że my -młodzi krnąbrni, bo nas to ogromnie śmieszyło, jak tak BARDZO WYRAŹNIE mówił sceniczne „Ł" i „tę", taką „kaczą wargą" podawał tekst, że po Dodku, parodiowałem profesora. Ja nie chcę nikogo urazić, nasi profesorowie z PWST nam wszystko DALI, ale o szczeniackich żartach nie mogę zapomnieć. A pan Jerzy lubił, jak tak nieco Wyrzykowskiego podgrywałem. I nagle: - Proszę tak spróbować. - Tak powiedział i tak zostało. Dopisał tę kodę operową, a potem zaprzągł Basię i mnie do roboty. Wydawało mi się, że jestem bardzo dobrze przygotowany, a tu przyszło skupienie, kompleksy, atencja, czasami paraliż. Tak bardzo chciałem sprostać. A tak - od razu -nie dawałem rady. I ten tekst mógłby być po prostu potraktowany lirycznie, przecież ma w sobie taką panoramę myśli... a tu pastisz, fenomenalny, piekielnie trudny, pastisz arii. I ta BASIA!!! Krafftówna, jak już weszła w te swoje koloratury, to ja myślałem tylko o tym, żeby czegoś nie zepsuć. Nasza praca była wtedy nauką, szkoleniem własnego warsztatu i nabraniem doświadczenia na całe życie. Ja naprawdę nie przesadzam. U Przepona w przeponę Mało było tego, że w strojach z epoki elegancji duet Krafftówna--Łazuka brawurowo przebrnął przez meandry tekstu i muzyki, to niemal zaraz po wersji „Przeklnę cię" zabrzmiało „Przeklnę was". Powróciła Irena Kwiatkowska i śpiewająco pogroziła Starszym Panom. Tercet Kwiatkowska-Przybora-Wasowski trwa 38 sekund i przy duetowej perle, stanowi tercetową perełkę. Tak rozpoczął się nawał odwiedzających mieszkanie panów. Wpadł Kaczyński i głosem Mieczysława Czechowicza odśpiewał strofki o „Pani Monice". W wydanych przez PWP zbiorach piosenek Starszych Panów Monika ozdobiona została takim mottem: W piosence nie ma morwy o urodzie Moniki. Uzupełniamy: przystojna, ale nogi nie za bardzo... Kaczyński, podobnie jak inni, był mocno rozczarowany poczynaniami Panów wobec Doroty. Dał to do zrozumienia i odszedł. Scena, która nastąpiła potem, może być zaliczona do ściśle telewizyjnych. Komentarzem najcelniejszym jest kolejne motto: Swoiste curiosum. Piosenka ta śpiewana była w tym samym programie głosem Kaliny Jędrusik przez trzy artystki kolejno. Kto pamięta, przez które, ten niewątpliwie ma słabość do ładnych dziewcząt. Pan A widział blondynkę - Krystynę Cierniak, Pan B brunetkę -Emilię Radziejowską. Właścicielka głosu, śpiewając, ukazała się, podobnie jak wymienione panie, oczom wyobraźni Panów nieco później. Na razie wpadł Krewny-Choleryk, czyli Wiesław Gołas pod melonikiem i z wąsami. Oj, dostało się przyjaciołom. Od brudasów, satyrów i obleśników. Kiedy wypadł i nie zaśpiewał nawet, nieśmiało pojawił się Artysta Malarz. „Dama z portretu" i Michnikowski w birecie - dało to razem obraz bezmiaru wątpliwości duszy wórczej. Warto dodać, że zarówno Kaczyński, jak i Malarz, Artysta zresztą, zainkasowali od Panów parę kawałków albo patyków. Mówiło się też o walucie. Dzwonek do drzwi zwiastował kolejnego gościa. Tym razem służbowego. Wezwanie do sądu dostarczył Listonosz. Edward Dziewoński: Czesław Roszkowski - przemiły człowiek. Nie znałem go bliżej i chyba nikt z nas bliżej go nie znał. Powiedzieć o nim krótko i prawdziwie można tak: bardzo zwyczajny, nigdy się nie wymądrzał, zawsze robił to, czego oczekiwałi Jurek i Jeremi. Niesłychanie skromny, nie wyróżniał się, ale przez to wyróżniał się bardzo. Ta jego kabaretowa postać jest tak bardzo charakterystyczna, a zrobiona prosto. Majster. 150 KABARET*/ STARSZYCH PANÓW wespół w zespół W IX programie pojawił się pierwszy raz. Potem jeszcze trzykrotnie zagościł w Kabarecie, ale trudno sobie wyobrazić aktorski zespół Starszych Panów bez Jego osoby. Mistrz drugiego planu, jako doręczyciel przesyłek pocztowych, golnął kielicha z zapasiku ukrytego w fortepianie, pokiwał znacząco głową i zniknął za drzwiami. Sąd, a właściwie Sędzia, nie mógł czekać. Panowie udali się w nakazanym kierunku. „Kuplety z nóżkami Kocia" sugerowały, że sędziowski majestat zaznajomiony jest z uciechami doczesnymi, ale jako ojciec Doroty, żąda wyjaśnienia sprawy. Edward Dziewoński, zaciągając tak, jak nasi na Kresach mówili, dał jedną z ostatnich już chyba dźwiękowo-śpiewno-językowych prób, która rozgraniczała owe zaśpiewy wschodnie. Batiar lwowski to nie wilniuk... w mowie! „Liekka nóżka, ach Liekka nóżka, ach Miewa ciężki pantofieliek". Sędzia Kocio w towarzystwie Starszych Panów. Reprymenda Sędziego Kocia niewiele zmieniła sytuację. Panowie rozkochali w sobie Dorotę i byli tym faktem coraz bardziej przejęci. Odwiedzili bibliotekę, ale tam skopał ich po kostkach Krewny-Choleryk. Nie pomogła nawet Panienka z Biblioteki w osobie Barbary Krafftówny. Uciszyła ich i wyrzuciła z tego zacisznego miejsca. Po powrocie do mieszkanka Panowie zastali przesłaną im płytę. Z patefonem w tle odśpiewał jej zawartość Andrzej Żarnecki. Mimo że co chwila dodawał: - Boję się tej melodii. - Uosabiał swoją postacią młodzieńcze lata Pana A. To, czego uosobieniem był kolejny, tym razem niezwykle dystyngowany mężczyzna, nawiedzający skromne metry kwadratowe sprawców całego zamieszania, nie jest tak łatwo opisać w odniesieniu do lat PRL-u. Gest i wygląd, zachowanie, wychowanie i maniery. Całość biła po oczach. Nie uosabiała robotniczo-chłopskiego wyglądu. Doktor Biebrzeniewierzewski ograniczył się do 31 (trzydziestu jeden) słów: tt Przepona w przeponę - Dzień dobry. - Biebrzeniewierzewski. - Doktor. - Medycyny. -Tak. - Tysiąc. - Kiedy? - Dziękuję. - Adresik. - Do widzenia! - Zapomniałem. - Oddychać. - Nie oddychać. - Oddychać. - Puls. - Proszę natychmiast ze mną. Grypa przednioazjatycka. Dużo aspiryny. - Dwieście. - Do widzenia! Gospodarze obiecali przysłać tysiąc. Uiścili dwieście. Doktor zaś zbadał przy okazji Dziewczynę Pustą o głosie i ciele (ubranym w kostium kąpielowy, jednoczęściowy) Krystyny Walczakówny. Przedstawiciela medycyny, inkasowania i znakomitej prezencji, zaprezentował sobą Igor Śmiałowski: Namawiali mnie na tego Doktora Biebrzeniewierzewskiego, a Jurek najbardziej. Trochę nie wiedziałem, co z tym zrobić. Kiedy już poszło, złapał mnie rozradowany Jurek i powiedział: - No, teraz już wszyscy będą wiedzieć, kto to jest Śmiałowski! - Wyszedł z tej scenki pyszny drobiazg. Trzeba do tego takiej fenomenalnej wyobraźni jak Jeremiego. Ich poczucie humoru mnie urzekało. Dlatego zgodziłem się. Warto było! Przypomina mi to trochę „Akademię pana Kleksa", którą Kazio Dejmek zrobił w Narodowym. On był dumny z tego przedstawienia. Ryk był za kulisami i na widowni. Wspaniałe przedstawienie. A tu sarkałi, że to niepoważne, że w takim teatrze. Trafiły mi się wspaniałe propozycje. Scena, w której żaglowiec opada na morskie dno z „Akademii Pana Kleksa". Scena wyczarowana starymi teatralnymi środkami. Pamiętam ją do dzisiaj. Żadnych pseudotricków, które tak obnażyły brak wyobraźni oprawców spektaklu „Piotruś Pan" w warszawskiej Romie. Że o muzyczce nie wspomnę. A tak wspaniale słowa tej nowej wersji zestawił przecież sam Jeremi Przybora. Szkoda. Pamięta o innych. Jeremiego Przyborę uważa za jednego ze swoich mistrzów. Mariana Hemara przypomniał w spektaklu „Hemar" na M 152 KABARETk STARSZYCH PANÓW wespół w zespół scenie Teatru Ateneum. Przywołał piosenki Henryka Rostworowskiego i Andrzeja Jareckiego. Tłumaczy Brela, Wysockiego i Brassensa poświęcając im całe spektakle. Wspomina Jerzego Dobrowolskiego, który kazał skracać mu teksty i dążyć do zwięzłości. Trwa w postanowieniu przypomnienia legendarnej „Owcy" kabaretu Dobrowolskiego, który ten napisał z Tymem i Bianuszem. I dlatego, dla tej szczególnej pamięci pozwalającej Mistrzowi Słowa przywoływać równie znakomitych, Wojciech Młynarski należy do nieformalnego Klubu Starszych Panów... „Róbmy swoje!" „Przeklnę was!" - Panu B pozostały jedynie kropelki na uspokojenie. Kolejny dzwonek do drzwi nie nastroił Panów zbyt optymistycznie. Stracili już sporo gotówki. Poratowali nawet Sędziego. Na szczęście okazało się, że to tylko Panienka z Biblioteki. „Zakochałam się w czwartek niechcący" było, w jej wykonaniu, wyjątkowo radosnym, śpiewającym komunikatem. Piosenka ta poprawiła także humory gospodarzom, które jednak, po ostatniej już tego wieczoru wizycie Listonosza, opadły. List od Doroty, przyznający się do pomyłki w uczuciach i decyzji o odejściu, rozwiązał wszelkie problemy. Nikt już Panów nie przeklinał, ale zawsze po czyimś odejściu pozostawała pustka... „Patrzę na ciebie", zaśpiewane spod półprzymkniętych oczu Kaliny Jędrusik, zakończyło tę „Zupełnie inną historię". Zespołem muzycznym IX programu kierował Jerzy Abratowski, reżyserem TV była Irena Sobierajska, a współpracowała - Barbara Borys. ii Przepona w przeponę W kraju zaś - Rapacki udawał się, Cyrankiewicz przyjmował, rynek zbożowy miał się coraz lepiej, Szyr przemawiał, a do towarzysza Gomułki nadeszły listy od robotników. W radiowej wersji Kabaretu pojawiła się co prawda Kalina Jędrusik, ale zabrakło wcielających się w nią innych pań oraz Dziewczyny Pustej. Nie wystąpił także Andrzej Żarnecki. Panowie A i B byli niezmienni w swoim zaaferowaniu ogólnym ich potępieniem. Na końcu im ulżyło, chociaż - ta pustka... Zawsze był, ale nie rzucał się w oczy. Czesław Roszkowski tworzył w Kabarecie postaci, bez których Kabaret nie byłby Kabaretem. Tu jako Portier, nie rzucający się w oczy, w towarzystwie Starszych Panów. Pustka u telepaństwa trwała, aż do jesieni, zwiastował ją - to znaczy jesień zwiastował, „Niespodziewany koniec lata" w dniu 27.10.1962 r. Wszelkie normy w tym Kabarecie zostały przekroczone. Oprócz gospodarzy programu pojawiło się postaci piętnaście, a wynik czasowy osiągnięty wespół w zespół dał godzinę i kwadrans z małym hakiem. Jerzy Wasowski wystąpił, jak najbardziej zasłużenie, obok Vivaldiego, Bacha i Chopina, jako kompozytor. Zawsze obecnym Portierem był Czesław Roszkowski. Jego Szefem - Jan Nowicki. Pozostałe postaci zaskoczonych uchodźców oraz osób wykorzystujących sytuację stanowili: Matka - Irena Kwiatkowska, Emil - Jerzy Ruśniaczek, Blondyneczka - Krystyna Cierniak, Wdówka - Barbara Krafftówna, Kuszełas - Edward Dziewoński, Jesienna Dziewczyna - Kalina Jędrusik, Nieduży - Wiesław Michnikowski, Spory - Mieczysław Czechowicz, Ślusarz - Wiesław Gołas, Duch - Bohdan Łazuka, Kryminalista -Andrzej Szczepkowski, Truciciel - Edmund Fidler, i jako Kopciuszek, nieco bajkowo-baletowo potraktowany - Krystyna Walczakówna. Radiowy scenariusz osierocił ten „Niespodziewany..." z wielu postaci. Nie pojawiła się Matka, Emil, Blondyneczka, Kryminalista i Kopciuszek. Chopin też jako kompozytor nie dał się usłyszeć. Za to powrócił Juliusz Borzym i ponownie sprawował kierownictwo muzyczne. Scenografią i kostiumami zajęli się Jerzy i Elżbieta Srokowscy, reżyserował Jerzy Wasowski, a Barbara Borys po raz pierwszy była reżyserem telewizyjnym Kabaretu. tt 154 KABARETh STARSZYCH PANÓW wespół w zespół „Nie uchodzić uchodzi uchodźcom?" - pytanie, retoryczne poniekąd, zadane przez Pana B, odnosiło się do fali uchodzących przed niespodziewanym końcem lata. Główny nurt podążał dość daleko od miejsca, które odwiedzili Starsi Panowie. Zaraz za nimi nadciągnęli niektórzy, falką taką ot sobie, niedużą. Podejmował wszystkich rozkoszny Czesław Roszkowski, tworząc postać Portiera, który zawsze był, ale nie zawsze rzucał się w oczy. Zestaw piosenek zapoczątkowały Kuplety, nieco później „Ścieżką pośród łąk" powędrował Spory, a Wdówka wydała polecenie „Szarp pan bas". Barbara Krafftówna: Ukochana moja piosneczka. Żałuję, że taka krótka, ale to drobiazg, który jest perłą. Kiedy słyszę szczególnie jakieś jazzowe nagranie i tam ktoś... „szarpie bas", mam w jednej chwili w uszach tę melodyjkę Jurka i to, jak mi tam podnuca. W tym samym Kabarecie Wiesio Golas śpiewa „Kapturek 62". Łapie za serce, przypomina się ta pauza, uśmiech taki, że... ojej... z kutasikiem. I ten uśmiech Wiesia! To ma tyle wdzięku. Niuanse, wynikające z wychowania i oczytania, pozwalały w Kabarecie na liczne niedopowiedzenia. Dowcip opierał się na wytrzymanej pauzie, skinieniu głowy, dyskretnym geście. Niestety istnieje podejrzenie, że już niedługo ten swoisty kod porozumienia, panujący w tym towarzystwie, będzie wymagał jakiegoś osobnego tłumaczenia. Podejrzenia idą tak daleko, że być może stanie się martwy, jak starożytny język zaginionego ludu. Bryki „Doktora Faustusa", „Mistrza i Małgorzaty" czy innego „Hamleta" -dzieła przeczytanego nie zastąpią. Żadne kolorowe pisemko, tłumaczące zasady dobrego wychowania, nie zastąpi tego, co wynieść powinno się z domu. Chociaż, oby ktoś postąpił śladami Ślusarza. Ślusarz - Zaczęło się, panie, od tego, jak zobaczyłem na wystawie książkę „Zamek". Myślałem, że to, to coś dla ślusarzy. A to Kafka. Wciągnęło mnie. No, potem Sartre, Camus, Ionesco..., no, radio, książki... Sam zacząłem trochę próbować. „Amfitrion 38", „Fala 56" -o, duże wrażenie... No, a „Kapturek 62" to już moje. 44 Przepona w przeponę O radiowej audycji „Fala 56" mało kto pamięta. Pozostaje liczyć na wymienionych autorów. Można też na niespodziewany, uwieczniony jedynie na taśmie telerecordingu, duet autorski. Tym razem: Przybora i Chopin. „List", na deszczowej muzyce kompozytora, Irena Kwiatkowska rozpoczęła tak: Deszcz pada w sennym płaczu rynien. Odchodzę. Tyś wszystkiemu winien. Rynny łkały, deszcz przemienił się w kapuśniaczek, on nie był wart zachodu, a interpretacji pani Ireny żadne słowo nie opisze. Motyw smutku, związanego z jesienią, wtargnął już nieco wcześniej. Przed „Kapturkiem 62" Pan B stał się świadkiem odwiedzin Jesiennej Dziewczyny, która poinformowała wszystkich jednoznacznie: „Nie pamiętam". Pojawił się Chopin, można wspomnieć o sprawie równie poważnej. Jak w „Sęku", o którym wiedli dysputę w „Dudku" Michnikowski z Dziewońskim. „Staropolszczyzny MU się zachciało"... i to profesorowi! Zadbał, aby nie przepadła. Wygrzebał, wyciągnął z zakamarków, podążył za granicę i do żywego języka polskiego przywrócił teksty dramatów staropolskich. Zapomniane słowa. Ich bogactwo. Bogactwo onomatopei, peryfrazy opisanych tak, że trzeba je dziś ze słownikiem nieużywanych słów poznawać. Dzięki profesorowi Julianowi Lewańskiemu jest i będzie już zawsze to możliwe. Jego Osoba w gronie Klubu Starszych Panów, klubu spraw dla większości nieistotnych, nie podlega dyskusji. KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Bohdan Łazuka: Przychodziłem na wszystkie próby. Nie miałem tekstu, ale byłem uprawniony. Nie chciałem, żeby mi cokolwiek umknęło. Przychodziłem pierwszy. Zaczynało się od takiej pani - z listą obecności. Trzeba ją było za każdym razem podpisać. Z Wiesiem Golasem zaczęliśmy sobie robić z tego żarty. Na liście - nazwisko, imię, data, uwagi i podpis. „Uwagi" nas zaintrygowały. Wiesiek zaczął wpisywanie - genialny, ja pod swoim -fenomenalny. Zrobiła się afera. Wezwała nas pani Strzemińska - co my sobie za żarty robimy z dokumentów rangi państwowej! Chcieli nam dać jakąś naganę, ale... rozeszło się po kościach. Z tego, co pamiętam, byłem tylko widzem przecież, podczas prób z tekstem wszyscy podchodzili do niego ostrożnie. Intepretowali z wewnętrzną wielką sympatią, ale nigdy nie idąc w rechot. Było w tym coś ze starego, dobrego teatru -jeżeli na próbach ubaw będzie po pachy, to później - niekoniecznie. Wiesio Gołas powiedział mi niedawno, że przez te Kabaretowe znakomitości zostałem zaakceptowany dzięki reputacji, jaką mi stworzyli moi MISTRZOWIE: Kazimierz Rudzki, Ludwik Sempoliński i Aleksander Bardini. Wtedy TAKIE nazwiska naprawdę coś znaczyły. Muszę jeszcze wrócić do muzyki. Gdyby Artur Rubinstein oraz Ignacy Paderewski, w swoim największym nasileniu talentu, zgodzili się akompaniować mi na cztery ręce, wybrałbym Borzyma i Suchockiego. To są mistrzowie tworzenia atmosfery, która przechodzi przez rampę. Muzycy rozumiejący całość, sunący za nami, śpiewającymi. Dodatkowo - większości WYDAJE SIĘ, że poczucie humoru jest tylko w tekście. Ono jest w muzyce Jerzego Wasowskiego. Innym się zdarzało, u niego JEST. I do tego takie spotkanie, jak z Juliuszem Borzymem przy nagraniach piosenek z Kabaretu, to była lekcja najwyższego artystycznego profesjonalizmu. Człowiek czuł się na początku nagrania, jakby już było po. Jeszcze nie zaczął, a już była pointa. Atmosfera stworzona dzięki wielkiej kulturze osobistej i świadomości zawodowca. Żadnego wrzasku, że ktoś jest gorszy, nie zna tworzywa. Żadnego - jestem genialny i to jedynie z tego powodu, że ktoś jest gorszy. Współpraca, nauka -ja tylko na tym mogłem wygrać. Tolerancja, wyrozumiałość i precyzyjne wprowadzenie w zawiłości aranżu, który czasami w linii melodycznej był złudny. A poza tym, był jeszcze pan Jerzy... niczego tu już nie muszę dodawać. Chociaż -jeszcze o tym, dlaczego niektóre nagrania wyglądały inaczej niż inne. Jurek Woźniak - perkusista, czyli facet z walizką, i pan Jerzy, razem wzięci. Siadali nad tą walizką i szukali dźwiękózu, pomysłu zabawnego aranżu. Sam żart można na wszystkim zrobić, ale tu brzmienie było istotne. Pan Jerzy radził się i Woźniaka, i Borzyma: - Tu pauza, a potem... wejdziemy rubato i dopiero rytm... zaczniemy od cody... - tak sobie nad tą walizeczką rozmawiali. Pełna inwencji zabawa w tworzenie muzyki. Pan Jerzy TYM się bawił, ale był dość specyficzny w odbiorze własnych kompozycji. Uważał, że nie ma w nich nic szczególnego -jak można było inaczej napisać? Tylko tak. A melodie spływały mu pod pałce... i już! Znałem tylko dwóch takich ludzi, bez odrobiny wywyższania się, pełnych humoru, którzy edukowali swoją postawą - pana Jerzego i Kazimierza Rudzkiego. . Przepona w przeponę Piosenka „To było tak" otrzymała w zeszytach nutowych motto nawiązujące do wspomnień. Każdego z nas. Nieco wybiórczych, ciut podkoloryzowanych, czasami łagodniejszych i bardziej romantycznych w nastrojach - A nawet jeżeli to nie było tak, a nieco inaczej, to różnice są naprawdę nieistotne. 157 Wraz z przypomnieniem Kazimierza Rudzkiego uchyliły się natychmiast drzwi nieformalnego Klubu Starszych Panów. Wysublimowany żart, automatyczny sprzeciw wobec każdej życiowej nieuczciwości, poczucie humoru, dotrzymywanie słowa, rzetelność zawodowa, dbałość o przekazanie historii teatru, i nie tylko teatru, dziesiątki anegdot, niespotykany już prawie dar prowadzenia rozmowy. Według wspomnień, dla niektórych - „kaziorudzki", dla uczniów z PWST - Pan Profesor, wspaniały konferansjer, człowiek, który poczucie sprawiedliwości umieścił na niebotycznym, szczególnie w dzisiejszych czasach, miejscu. I tak to wszystko za mało, aby oddać choć ułamek osobowości, jaką pozostał dla wszystkich, którzy mieli zaszczyt Go znać. Prowadząc wieczór, wypełniony piosenkami z Kabaretu, zorganizowany w sali ZAiKS-u 27.11.1970 roku, kolejny raz zauroczył widownię. W szkicach konferansjerki znalazły się takie fragmenty: Kabaret Starszych Panów - rozpoczęty w 1958... operujący żartem lirycznym i często surrealistycznym, starał się w absurdalności pomysłów odejść od rzeczywistości... Niestety, nasza rzeczywistość niechętnie pozostaje w tyle, i stąd zmierzch surrealistycznych pomysłów. [...]-kończymy dzisiejszy wieczór... dedykowany autorom, którzy swym dorobkiem zawsze podkreślali więzi z otaczającą ich coraz bardziej rzeczywistością...* Wypadki, które miały miejsce w pensjonacie pełnym uchodźców, doprowadziły do tego, że autor słów i kompozytor obejrzeli i wysłuchali Niedużego, przepełnionego wiarą w uczucie, żywione wespół w zespół ze Sporym, wobec Wdówki. Dykcja - sepleniąca! Ekspresja * Za wydanymi w „Czytelniku" (1981) „Wspomnieniami o Kazimierzu Rudzkim". tt 158 KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół i ruchliwość - zniewalające. Całość - porywająca. Krótko mówiąc -„Jeżeli kochać to nie indywidualnie" i Wiesław Michnikowski. Dobiegający końca Kabaret odwiedził jeszcze Kryminalista. Rozkochał w sobie Blondyneczkę, odśpiewał piosenkę „Rodzina" wraz z wtórującymi mu Panami A i B, po czym oddalił się, odbijając kulą u nogi, jak piłką do koszykówki. Zrozpaczony niezrealizowanymi planami Kuszelas przeciął przewód telefoniczny. Spory dostrzegł powracające lato i uchodźcy gremialnie opuścili miejsce tymczasowego pobytu. Tę informację sprostował Portier. Nie lato wróciło, ale nadeszła piękna jesień. Mimo to Panowie liczyli na pokój, który mogliby wynająć, po dopasowaniu kluczy. Niestety. W tym budynku nie było pokoi, ale jedynie prowadzące do nich drzwi. Nieco bezradni, Starsi Panowie pozostali sami. Jesienna Dziewczyna, nie ukazując się widzom, powróciła do tego, czego „Nie pamięta". Napisy końcowe ukryły nieco w tle, targających swój kufer, sprawców tego całego zamieszania. Przepona w przeponę Rozstanie z telepaństwem trwało tym razem ponad pięć miesięcy. W dodatku właściciele telewizorów, których liczba przekroczyła już pół miliona, wraz z wdzierającymi się do ich mieszkań, aby obejrzeć Kabaret, w 1963 roku zostali obdarowani zaledwie jednym spotkaniem. „Kwitnące szczeble" przedstawiono 6 kwietnia. Być może to ograniczenie spowodował konflikt biurokracji z uczuciem. Dokładnie nie wiadomo, ale w kupletach dało się wychwycić nadmiar wiosennej energii rozpierający Pana B oraz taki fragment, zaintonowany przez Pana A: Tu uwagę można by dorzucić luźną. Pierwsza miłość w naszym wieku, to dość późno. Pan B - Lecz w tej pani, to na prawdę pierwszy raz, bezgranicznie się zakochał jeden z nas. Taka deklaracja uzasadniała w pełni oczekiwania związane z Kabaretem. Zdefiniował je w „Przeglądzie Kulturalnym" Tomasz Domaniewski. Oto stosowny fragment „Skrzynki białego człowieka": „Właśnie! Na sobotę zapowiadają nowy program Kabaretu Starszych Panów Przybory i Wasowskiego. To się nazywa kredyt! Pół Polski szykuje się na ten wieczór w poczuciu pełnego bezpieczeństwa, że zainwestowany czas nie zostanie przez nikogo zmarnowany". Staczanie się petentów, w osobach Panów, staczanie się po szczeblach służbowej drabiny w celu załatwienia sprawy wyglądało tak... Nieuwzględnieni w tym zreferowaniu sprawy KabStarPan nr XI/63 zostali następujący aktorzy: Nowicki Jan - Referent Łania, oraz Gawlik Stanisław - Zdołbuniak. Podstawowym elementem scenograficznym instytucji były schody, wraz ze Strażnikiem. Gabinety, papierzyska i telefony dopełniały instytucjonalnego charakteru wieczoru. Uważni widzowie lub słuchacze mogli dowiedzieć się, że Sekretarz miał na imię Józef, Najmłodszy Referent nosił nazwisko Ojczulkówna, a były mąż Pani Dyrektor zaczynał się na „s" i kończył na „a". Zwykła - szuja. Aktorek i aktorów pojawiło się podczas kwitnienia 159 tt KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół szczebli dziewięcioro. Piosenek wyśpiewano osiem. Starsi Panowie stracili paski na spodniach. Całą rzecz zaś podsumowano w recenzji zatytułowanej „Na lwy by?", którą w „Ekranie" z 28.04.63 roku zamieścił Stefan Czarnecki: „Jest! Lepiej późno niż wcale... Nareszcie! - Kolekcjonerzy płyt cieszą się, że Polskie Nagrania zdecydowały się po namyśle (zbyt długim) wypuścić płytę z uroczymi piosenkami Napotkane na kwitnących szczeblach służbowej drabiny przez Starszych Panów Damy: Aleksandra Śląska i Kalina Jędrusik. Przybory i Wasowskiego z Kabaretu Starszych Panów. Teraz, na życzenie, będą mogli posłuchać np. „Mambo Spinoza", nie czekając na „łaskawy" gest Polskiego Radia, które najwidoczniej woli nadawać (zbyt często jeszcze) szmirowate „przeboje", zamiast dowcipnej, autentycznie artystycznej produkcji Dwóch Starszych Panów. [...] Starsi Panowie (Dwaj) wnoszą w epokę rozpędzoną i dynamiczną coś niesłychanie cennego - wspominają subtelność uczuć. Zbyt częstym jeszcze przejawom „zgrubienia obyczajów" i szorstkich form M Przepona w przeponę obcowania w kontaktach międzyludzkich przeciwstawiają kulturę towarzyską, dużo taktu, uroku, życzliwości wreszcie. Słowem, to wszystko, czego nam brak na codzień, czego powinniśmy się od nich uczyć. Są uśmiechniętymi humanistami. [...] Jeremi Przybora -wytrwale poszukujący telewizyjnej formuły dramaturgicznej, która uwzględniając specyficzny charakter, zapewniłaby najwłaściwsze miejsce biorącemu udział w spektaklu widzowi - posługiwał się tym razem konsekwentnie „zapożyczonym" od murarzy systemem trójkowym. Trójka widoczna na ekranie telewizora usytuowana była w ten sposób, iż zawsze pozostawało miejsce dla czwartego - widza. Przypomina to sytuację brydżową, gdy „ten czwarty", który wyłożył już karty i z pełnym zainteresowaniem obserwuje przebieg gry, życząc oczywiście jak najlepiej swemu partner owi, pozostaje w kontakcie ze wszystkimi przy stoliku. [...] Trudno się powstrzymać przed odnotowaniem pierwszego występu w Kabarecie Aleksandry Śląskiej. Podziwiamy: na wesoło jest, podobnie jak na poważnie, fantastycznie telewizyjna. Gratulacje." 161 Jak korzystać z tej płyty? Płyty z drugą serią piosenek Kabaretu Starszych Panów należy słuchać, póki nie wystąpią pierwsze objawy znudzenia (ziewanie, swędzenie w uszach itp.). Nie należy dopuszczać do objawów zatrucia słuchanymi utworami, jak pokrzywka tekstowa, lub mełoczkawka. Tymbardziej, że płyta nie przestanie nam być użyteczną nawet wtedy, kiedy zaprzestaniemy jej słuchać. Możemy z niej bowiem sporządzić np. atrakcyjne kółeczko dla dziecka. W tym celu bierzemy ok. 1 metra drutu trzymilimetrowego i przewlekamy przez otwór płyty. Przewlec musimy tyle drutu, aby można było spleść koniec części przewleczonej z częścią nieprzewleczoną tuż poza obwodem zewnętrznym płyty, pozostawiając jej wszelako możność swobodnego obracania się dokoła własnej osi na drucie. Drugi koniec drutu wyginamy w wygodną rączkę i teraz już nasza dziecina może biec przed siebie, tocząc wesoło kó-łeczko-płytę po ziemi, a ruch na świeżym powietrzu zrobi swoje. Jeżeli nie posiadamy dziecka, ani nie mamy skąd wziąć, możemy z płyty sporządzić również przykrywkę do rondelka dla żony, lub kogoś takiego. Zastruguje-my odpowiednio kołeczek, wprowadzamy go w otwór płyty (ciasno!), a po wprowadzeniu, z drugiej strony wbijamy poprzecznie gwoździk żeby kołeczek nam się nie wypsnął. Możemy też zaglądać gdziekolwiek przez otwór w płycie znacznie wygodniej, niż przez dziurkę od klucza, podnosząc płytę swobodnie do wysokości oczu, czego nie zdołalibyśmy nigdy uczynić z najlżejszymi nawet drzwiami (zawiasy!). Ostrzegamy jedynie przed przerabianiem płyty na grzebień, gdyż grając na takim grzebieniu moglibyśmy znowu usłyszeć melodie, do których już zniechęciliśmy się byli uprzednio. JERZY WASOWSKI JEREMI PRZYBORA Kochani! Oddajemy w wasse race już trzecią, a właściwie — piątą płytą s piosenkami K S P (bo były 1 dwie małe płytki z piosenkami Kaliny Jędrusik). A ze Kabaret Starszych Panów przestał już istnieć (czego nie da sią powiedzieć o jego autorach) I akt nabycia tej płyty to już dla nich jedyny kontakt z wami, — kupujcie ją często, bardzo prosimy! Płyta nasza nadaje sią zresztą jako prezent na: urodziny, Boże Narodzenie, Zaduszki, Święto Kobiet, Dzień Dziecka, Tydzień Laau. Kwartał Spawacza na Gorąco (Zimno), Rocznicą Bitwy pod Grunwaldem i na wiele innych okazji. Przyda sią wam ona zarówno podczas pracy („Nit budźcie mnie/"), jak w czasie snu („To było tak..."), w niebezpieczeństwie („SOS!") i podczas dużych opadów („Na całej połaci — tntag"), w dzieciństwie ("„Kapturek $2") i w wieku starszym („Pry*ły rmytły"), w cywilu („Tanie dranie") i w wojsku („Zona i ułani"| Chcielibyśmy powiedzieć jeszcze kilka słów o wykonawcach naszych piosenek, ale w ostatniej chwili spostrzegliśmy, ze i my sią do nich zsliczamy, wiąc to zakrawałoby na autoreklamą. Obiecujemy uniknąć tego niedopatrzenia na przyszłość. Tymczasem — pal Wasi, zawaze cl sami Starsi Panowie 11. Kabaretu Starszych Panów ii 162 KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Informacja o pierwszej płycie z piosenkami Kabaretu była rzeczywiście nieco sensacyjna. Zamieszczono na niej jedenaście piosenek. Poza wspomnianym już elementem filozoficznym był też sex, czyli piosenka „Bo we mnie jest sex", opatrzona w zeszycie nutowym takim komentarzem: Piosenkę tę powinny wykonywać jedynie osoby, którym „rzężą żądze u stóp", inaczej wypadnie ona blado. Skontrolować się w tym celu można, przybliżając ucho do stóp, kiedy jest zupełnie cicho dokoła. Inne koncentrowały się na sprawach pomidorów, deszczu, Portugalczyka, staruszka, kąpieli, draba i piosenki. Po pewnym czasie ukazała się jeszcze druga płyta, równie średnich rozmiarów, a później dołączyły jeszcze dwie solidne, długogrające. Ale to już było po zakończeniu działalności Kabaretu. Skoro jesteśmy przy X programie i śpiewającym sexie Kaliny Jędrusik, dorzućmy kolejne motto zeszytowe piosenki. Rozbrzmiała właśnie w „Kwitnących szczeblach": Ta zamykająca zbiorek piosenka z ulubioną naszą włoszczyzną jest również metaforą, zawierająca m.in. zalecenia dla naszych piosenkarzy: „Zamiast wrzeszczeć (nadużywaćgłosu), podeprzyj (interpretacją)". Zeszytów z piosenkami ukazało się AZ CZTERY. Ten cytat pochodzi z numeru drugiego. Ostatni ukazał się w 1969 roku. Ze szczególnym wzruszeniem oddajemy w Wasze ręce ten, ostatni juz, zeszyt piosenek Kabaretu Starszych Panów — na głos -z fortepianem. Wystąpiliśmy nawet z propozycją do Wydawnictwa, aby nabywców, którzy wykażą się posiadaniem głosu i trzech poprzednich zbiorków, premiowało fortepianem. Wydawnictwo wyperswadowało nam to, wychodząc słusznie z założenia, że obok osób bezinteresownie przywiązanych do naszych piosenek, fortepian otrzymaliby również ludzie interesowni. Z drugiej strony zdajemy sobie sprawę, że metraż współczesnych mieszkań nie przewiduje przestrzeni na fortepian i w związku z tym mało kto go posiada. Uważamy jednak, że nie powinno to być przeszkodą w nabywaniu tego zbiorku (jak również i poprzednich), gdyż wart on jest poniesienia niewielkiego kosztu, choćby ze względu na oprawę plastyczną p. Bruchnalskiego. Oddając Wam ten albumik rozstajemy się z Wami i żegnamy Was jako Starsi Panowie Dwaj. Nie jest jednak wykluczone, że jeszcze kiedyś — jako autorzy w wieku bliżej nie sprecyzowanym — skorzystamy z życzliwości tak gościnnego dla nas Polskiego Wydawnictwa Muzycznego i zawitamy pod Wasze strzechy z jakimś nowym zeszytem piosenek, choćby np. piosenek z telewizyjnego programu ,,Diverti- Wasi zawsze ci sami STARSI PANOWIE DWAJ ii Przepona w przeponę Zofia Kucówna: Agnieszka Osiecka i ]anek Borkowski otworzyli w Radio studio piosenki. Tam nagrałam „Okularników" i „Jaki śmieszny jesteś pod oknem" - jakoś spodobały się panu Wasowskiemu. Potem był telefon z telewizji, czy nie zechciałabym wziąć udziału w Kabarecie. O mało nie zemdlałam z wrażenia. Przecież to była druga, obok poniedziałkowych teatrów, równorzędna propozycja telewizji. Przyszłam na pierwszą próbę i dostałam tę wspaniałą piosenkę „Kaziu, zakochaj się". Wyuczyłam się jej ślicznie i przyszłam na nagranie. I dopiero tam dostałam lekcję. Jedyną w życiu. Od pana Wasowskiego. Położyłam sobie prymkę na pulpicie i odśpiewałam wszystkie nuty. A pan Jerzy na to: - Pani tak dokładnie śpiewa, jak najlepsza uczennica w klasie. Honoruje pani wszystkie wartości nut, wszystko jest odmierzone i zaśpiewane, jak w nutach, ale mnie chodzi o to, żeby to było swobodne. Proszę pospacerować po tej pięciołinii, a nie tak kurczowo trzymać się drylu, który tam został przeze mnie wpisany. - Podchodzimy po raz drugi do śpiewania i ja... znowu to samo. Pan Jerzy zabrał mi prymkę: - Proszę zacząć słuchać muzykil Dociskać końcówki, dykcję i wszystko będzie dobrze. - Na tym nagraniu, które wtedy zarejestrowano, nie wszystkie końcówki są podociskane! Muszę przyznać, że właśnie to lubię najbardziej. Są w nim głosy Starszych Panów i to czyni je najlepszym ze wszystkich, które nagrałam. W telewizji ze zdziwieniem zaczęłam przyglądać się, jak wyglądały próby! Opowiadanie dowcipów, anegdoty, facecje, wszyscy po kolei. Gdzieś tam, przy okazji, coś tam powiedział pan Jerzy, Jeremi zwrócił uwagę. Tak wyglądała reżyseria Kabaretu. Łapało się tę cudowną atmosferę, którą tworzyli Starsi Panowie. Zresztą w moim przypadku rólka nie była duża. Panienka, która nie umie złapać synchronu i z tego powodu zostaje wylana z pracy. Według mnie ogromną zaletą tych programów było to, że dramaturgia była dyskretnie ukryta na drugim planie. Chodziło o to, żeby widz obcował z postaciami, a nie z fabułą. Kiedy przyszło do występu, pamiętam, że miałam ogromną tremę. Do śpiewania z playbacku przykładał się każdy, ale nogi mi się trzęsły, zęby szczękały. Na szczęście ONI byli obok. Tworzyli atmosferę, która tak bardzo wspierała. W ogóle my wszyscy, aktorzy, wtedy w studio, tak bardzo sobie kibicowaliśmy, tak bardzo cieszyli się, że bierzemy w tym udział. Jeden drugiemu pomagał. O tym można próbować opowiedzieć... mimo że mój występ jest zapisany na taśmie, wszystko to, co było wokoło, pozostanie zbyt ulotnym. Piosenka „Na ryby!" trafiła chyba w nastroje społeczeństwa. 1 kwietnia (dobry dzień na taką decyzję!) wprowadzono solidną podwyżkę cen. Zaopatrzenie „własne" zaczynało nabierać konkretnego znaczenia. Wędkarze mogli ruszyć nad rzeki i jeziora. Piosenka dorzucała jeszcze lwy, ale z tym było gorzej. Zresztą, już w drugiej połowie roku obniżono urzędowo zawartość tłuszczu w tłuszczu, czyli zmniejszono procenty w mleku, maśle i innej śmietanie. M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Po latach wychodzi na to, że jedynie Kabaret znakomicie się trzymał. Jego pięciolecie - poinformowali o tym sami Starsi Panowie w obowiązkowych Kupletach - podsumował m.in. tak, w tygodniku „Film" z 28.04.63 roku, Aleksander Jackiewicz: Akcja Kabaretu toczy się w dziwnych mieszkaniach, hotelach pozbawionych pokojów, biurach, w których się śpiewa. Miejsca te zaludniają staromodni urzędnicy i urzędniczki, pojawiający się nie wiadomo skąd, odchodzący nie wiadomo dokąd, urzędujący nie wiadomo po co; ludzie interesów bez interesów, wdowy bez nieboszczyków, rzemieślnicy deklamujący własne wiersze, sympatyczne łaziki, „chłopcy z deszczu". Są tu od czasu do czasu jakieś aluzje satyryczne, nie raniące jednak, nie wychodzące poza wymieniony świat, który nie zna niczego prócz siebie, poza swoim nie narzucającym się komizmem, poza sentymentami nie przechodzącymi nigdy w sentymentalizm, poza liryczną prostotą nie stającą się nigdy banałem. Jest to świat zamknięty i kruchy, nie zniósłby on konfrontacji ze światem realnym: azyl śmiesznych dobrych ludzi, czystych uczuć, oczyszczających nastrojów, niby wyjętych z „Opowieści wigilijnej" Dickensa. Troska o współobywatela towarzyszyła Starszym Panom nieustannie. tt XII ŁOWIĘ W GŁOWIE Pan A - Dobry wieczór! Nie wiem, czy państwo sobie nas przypominają. Pan B - Uprawialiśmy z przyjacielem takie wieczory - Kabaret Starszych Panów to się nazywało. Pan A - W tych strojach to uprawialiśmy. Nie wiem, czy państwo sobie przypominają... Spodni na pewno sobie państwo nie przypominają, bo mamy nowe. Przedtem były barchanowe, takie w pas..., prążki, malowane ręcznie. Pan B - Ja miałem tutaj, taki zygzaczek... nie wiem, czy państwo sobie przypominają, bo... malarzowi ręka zadrżała. Pan A - Śpiewaliśmy też piosenki. To znaczy i sami śpiewaliśmy, i innym dawaliśmy pośpiewać... Pan B - Michnikowskiemu dawaliśmy. Kalinie. Basi dawaliśmy, Kraffrównie. Dziewońskiemu dawaliśmy... Pan A -Tak. Niechętnie... M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Jerzy Wasowski w celowniku obiektywu kontempluje zaistniałą sytuację. Radość bije ze wszystkich lic. Kto był sprawcą? - Przybora?, Michnikowski?, Wasowski?, a może nieodzowna pani asystent Halina Kożusznik? Edward Dziewoński: Tak. Pamiętam. Ktoś, nieważne kto, zapytał mnie, czy nie poczułem się urażony. Spojrzałem na niego jak na wariata. Najnor-malniej w świecie nie rozumiał, na jakiej zasadzie my w Kabarecie funkcjono-wałiśmy. Od śpiewania to była Kałina i Baśka. Irka zawsze mówiła, że nie umie i słucha, jak to robi Krafftówna. A właściwie robi tak, jak Jurek każe. Ja tam mogłem sobie coś podśpiewać dlatego, że Jeremi z Jurkiem uszyli mi coś na miarę, a że pasowało idealnie... to był duet z Bożej łaski, i tyle. Wiesiek M. dostał od nich to swoje „Addio" i Oskara kabaretowego powinien, za tego warzywnego faceta, dostać. Tak jak drugi Wiesiek, wampiryczny, za swoje. Ja dosmuciłem, zaciugnąłem i... pozostanę Kuszełasem. Łowię w głowie 11 stycznia 1964 roku, III seria nadprogramu „Piosenka jest dobra na wszystko". Starsi Panowie zaraz na początku zapowiedzieli, że kolejna premiera Kabaretu odbędzie się 15 lutego. Niestety. Stało się to dopiero 12 kwietnia. W ostatnim spotkaniu z piosenkami powróciły, po raz kolejny, parasole, stoliki i krzesełka. Do tego wręczano przechodni bukiet kwiatów nawiedzającym autora tekstów i kompozytora, wybranym w jakiś podejrzany sposób, gościom. Pałętała się do tego, między Panami, wysokokaloryczna Sierotka, ciągnąca tytuły piosenek, które miały być wykonane. Padło na Michnikowskiego Musiał śpiewać jako pierwszy. Za „Odrobinę mężczyzny" wręczono mu na chwilę bukiet dla mężczyzn do 50 kilogramów wagi. „Kaziu, zakochaj się!" Zofii Kucówny pozwoliło wymienić kandydatów „na Kazia": Brandysa, Brusikiewicza, Kutza, Marianowicza zwanego Kaziem, Rudzkiego -profesora, Serockiego i niejakiego Pęczaka, co do którego istniały pewne podejrzenia. Następnym z powołanych do odśpiewania piosenki został Mieczysław Czechowicz. Przywołał „Panią Monikę", po której zjawiła się Kalina Jędrusik i ponownie stwierdziła, że „Nie pamięta". „Czerwony Kapturek 62" - z kutasikiem, został przedstawiony tym razem nie przez Wiesława Golasa, ale gospodarza w stroju krakowskim, Bartosza Gryczanego. W piosence Dzidek nie opuszczał przewodu, Jędrusik wzywała - „Utwierdź mnie". Odezwała się też Sierotka. Kaczy odgłos, który z siebie wydała, sprawił, że poproszono, aby nic już nie mówiła. Starsi Panowie udali się „Na ryby", Krafftówna M KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół „Zakochała się w czwartek niechcący", z telerecordingu dołączył Łazuka i nie obeszło się bez „Przeklnę cię". Raz jeszcze powróciła Kalina Jędrusik i zapewniła - „Do ciebie szłam". Michnikowski zabrał Sierotkę, ale przedtem odśpiewał „Jeżeli kochać, to nie indywidualnie". Całe spotkanie, które Panowie rozpoczęli od dyskretnych uwag związanych z pamięcią telepaństwa, zakończyli, wespół w zespół, dwoma piosenkami. „Rodziną" i tą, która jest dobra na wszystko. Jedyną osobą, nie będącą „przy głosie" podczas tego wieczoru i nie wymienioną dotychczas, była Elżbieta Bojanowicz - Sierotka. Całość, po raz kolejny lekka, traktująca bliźnich ciepło i przyjaźnie, humoru oczywiście niepozbawiona, wymaga solidnego podsumowania. Ponieważ odśpiewane w II nadprogramie przez autorów „Mambo Spinoza" nie doczekało się przytoczenia, za nutowymi zeszytami, motta, wydaje się, że teraz odda ono ową solidność przygotowania całości przez Panów A i B. Oto motto: Autorzy piosenki przed przystąpieniem do pracy nad nią przestudiowali następujące dzieła Spinozy: „Renati des Cartes Principiorum philosophiae pars I et II, morę geometrico demonstratae", „Tractatus theołogico-politicus", „Tractatus de intellectus emendatione", a sam kompozytor jeszcze dodatkowo zapoznał się z traktatem „De Deo et homine eiusąue felicitate". „Nie pamiętam " oraz „ Do ciebie szłam " w Ul nadprogramie śpiewała Kalina Jędrusik. Której z piosenek dotyczy to ujęcie, nikt nie pamięta, ale i tak wszyscy byli oczarowani. M Łowię w głowie XII program Kabaretu, do którego już najwyższa pora przejść, ma dla autora książki ogromne znaczenie. Mając bowiem lat dziesięć, znalazł się pierwszy raz na próbie Kabaretu, w telewizyjnym studiu. Podobnie jak przy XIII wieczorze był to wyskok pojedynczy. Kabaret z cyfrą XV zniewolił go już całkowicie, próbą i nagraniem. Także wspomnianą we wstępie... rozmową z Jerzym Wasowskim i okrzykiem Jaremy Stępowskiego: „Dziewońszczak, uważaj! Dranie, i to tanie, ojca ci zabierajom!". Urok, którym autor został wtedy dotknięty, pozwolił po latach porwać się na próbę muśnięcia tajemnicy tamtego WESPÓŁ W ZESPÓŁ... chociażby takiego, jak widać na tym zdjęciu. „Nieznani sprawcy" - tytułowi, sprawcy całego zamieszania podczas premiery 12.04.1964 roku, dla widzów byli niewidoczni. Jednak wspominając czasy socjalistycznej praworządności PRL-u, mimo usilnego wymazywania gumką myszką granic zwykłej uczciwości ostatnimi czasy, nie da się ukryć, że pewni „nieznani" grasowali całkiem na serio i do łagodnych nie należeli. Zanim powróci łowienie (w głowie autora) nastrojów Kabaretu, trzeba dodać, że w 1964 roku padł pierwszy milion - w liczbie odbiorników telewizyjnych. Świętowano lipcowe 20-lecie PRL-u i napisanego w Moskwie manifestu, z którego zrealizowano oczeń niemnożko. Ponieważ liczba telewizorów rosła błyskawicznie i w 1966 roku przekroczyła dwa miliony, należy przypomnieć, zlewający się po latach w jeden emisyjny strumień, zestaw przykładowych, wybranych tytułów małego ekranu. Serial „Bonanza", „Tele-Echo", „Świętego", zastąpionego przez „Barona", „Monitor", „Eda, konia, który mówi", z fenomenalnym dubbingiem Władysława Hańczy, „Robin Hooda", „Wilhelma Telia", „Dr Kildare", „Kółko i krzyżyk", „Dyliżansem przez prerię" itd., itd. M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespól Pięciolecie Kabaretu Starsi Panowie uczcili wymianą prezentów, wspomnieli o burtach kobiecych bioder i pokrzepili się sardynkami pod pieprzówkę. Co pewien czas rozlegał się dźwięk trąbki dyliżan-sowego pocztyliona, parskał koń i podrzucano hrabinę Tyłbaczewską. Ta zaś, bezwiednie, od czasu do czasu, akompaniowała ze swojego wnętrza melodią „Ramona". Wykonywana bardziej piłująco niż muzycznie przewiercała bębenki tym, którzy akurat się napatoczyli. Hrabinę, w mieszkaniu Panów, dopadł Iluzjonista Gucio. Wespół odśpiewali pieśń „Wróć, Luciu, wróć". Problemy z podrzucaniem hrabiny skłoniły gospodarzy do zasięgnięcia rady u Sędziego Kocia. Przeszkadzał w tym niejaki, nieobecny zresztą... Prochowicz mu było. Kocio pożyczył 20 złotych i po dołączeniu do trzech panów czwartego - Sąsiada, zapoczątkował odśpiewanie kanonu „Już noc". Panowie powrócili do siebie, powróciła też hrabina. W dodatku z Rotmistrzem. Irena Kwiatkowska: To nasze tango! Miecio! Uroczy kolega. Przegięta w pół, zwisająca pod kątem prostym, ku podłodze, ałe pewnie trzymana przez Mięcia. Ułożyliśmy sobie tę choreografię. Ten krok. Dbał o mnie w tym tańcu niezwykle troskliwie. Przegięcie, kroczki i to całe „jeszcze raz"... i zażyczyłam sobie sznura pereł. Oczywiście nie po to, aby mi przeszkadzał, ałe po to, aby go ograć. Przy takim partnerze, dopracowany pomysł musiał zagrać. I sprawdzić się. Łowię w głowie Pani Irena pointowała całą scenę kwestią: - A kto tu jest naprawdę. - Dodając po chwili: - W następnej scenie mnie nie ma. - Znikała u szczytu schodków, za ko tarką, aby zrobić miejsce, nawiedzającemu Panów, Blademu. „Upiorny twist" spowodował u nich pewien dreszcz. Strachu? Problem utytułowanej damy niestety wciąż nie był rozwiązany. Miała w tym pomóc pani Komendant Molly, szefowa tajnych agentek z kobiecej spółdzielni śledczej „Równomierność". Przy okazji warto wspomnieć, że w XII wieczorze Panowie A i B nieodwołalnie stracili prążki na spodniach. Odzyskali ponownie, jak można się domyślić, hrabinę. Dotarła w kufrze - z baru „Pod knotem", i zaserwowała widzom „Tango kat". Całą sprawę rozwiązał Docent Kurniewicz, erotolog porównawczy, który po odśpiewaniu „Jej rodziny", rozkochał się w hrabinie. Trąbka, rżenie, spętana hrabina, docent mdleje, Panowie są wolni. Aha, była jeszcze i Julia. Widział ją oczyma duszy Pan B. Słyszał też, jak śpiewa. „O, Romeo" w jej wykonaniu powracało, aby w finale zamienić się w song „O, Julietto". Śpiewał sam Docent. Zemdlał na samym końcu. 171 l znowu spędziliśmy sobotni wieczór w towarzystwie Dwóch Starszych Panów. Dawno oczekiwana emocja. Telewizja prezentuje nam ich rzadko, za to w międzyczasie dzielnie pracuje nad stworzeniem odpowiedniego kontrastu. W okresie niedowładu wszelkich form rozrywkowych -warto zatrzymać się nad zjawiskiem literackim, jakim jest -Jeremi Przybora. Zadziwiający to fakt, że ten utalentowany pisarz, działający w zmiennych warunkach, poddany wysokiej amplitudzie, do dziś nie schałturzył. Rzeczywistość robiła, co mogła. A jednak? Nie stało się tak dlatego -albowiem Jeremi Przybora jest autentycznym poetą lirycznym. Do tego posiada poczucie humoru. Przybora doskonale czuje się w pastiszu, parodii, grotesce lirycznej. Umie rzeczy codzienne oderwać od ziemi, ukazać ich niezwykłość, odpowiednio kreować atmosferę. Posługuje się przy tym swoją ulubioną rekwizytornią. Podobnie jak Sławomir Mrożek fascynuje się epoką ck monarchii, bohaterskich rotmistrzów, gramofonów z tubą, kanonów i petersburskiego romansu. Pozorny sztafaż dla wywołania nastroju i humorystycznego kontrastu. Tym ostrzej wychodzą współczesne treści. tt 172 hrTylbocMwska iiAji Mitra KABARETw STARSZYCH PANÓW wes/?o7 w zespól Dramaturgia Przybory - to dramaturgia pretekstu fabularnego. Oparta na luźnych skojarzeniach, nadrealistycznych sytuacjach, bliska teatrowi absurdu. Tak było i w ostatnim programie. Całość oparta na chwycie kryminalnym. Niezwykłe pojawienie się hrabiny Tyłbaczewskiej. Kiedy? W czasie lirycznych rozmyślań nad istotą miłości. Fabuła podporządkowana skojarzeniu poetyckiemu. Stąd właśnie tak naturalnie osadzone są w kabarecie piosenki. Organicznie wtopione w tekst. Ostatni program dostarczył nam znów kilku bardzo dobrych piosenek i wiełu doskonałych żartów i powiedzeń. Podobała mi się piosenka Julii (Kalina Jędrusik piękna w siwej peruce, śpiewająca „O, Romeo!"), świetna piosenka parodystyczna: „Wróć, Lucy" [Wróć, Luciu, wróć] (Duet Kwiatkowska i Leśniak), bezbłędny muzyczny kanon sędziego Kocia (w tej roli Edward Dziewoński jest mistrzem akcentu kresowego), wreszcie pomysłowa piosenka Wiesława Gołasa (doskonałe wykonanie) i Wiesława Michnikowskiego (docent erotologii). Z radością należy powitać świetną kreację Ireny Kwiatkowskiej jako hrabiny Tyłbaczewskiej. Nareszcie ta znakomita aktorka miała dobry tekst. Barbara Krafftówna tym razem wystąpiła w roli uroczej pani detektyw Molly w otoczeniu wdzięcznych i powabnych tajnych agentek (Bojanowicz i Cierniakówna). Interesująco wyglądał w mundurze rotmistrza spod Maraskino Mieczysław Czechowicz. A Starsi Panowie swobodnie i bezpretensjonalnie prowadzili całość wieczoru. Muzyka mistrza Wasowskiego - bez pudła. Dekoracje i kostiumy, zaprojektowane przez Jerzego Srokowskiego, bardzo utrafione. Warto na zakończenie podkreślić fakt, że kabaret coraz bardziej nabiera specyfiki czysto telewizyjnej - wykorzystuje z powodzeniem możliwości małego ekranu. muzyka Autorem tego tekstu zamieszczonego w tygodniku „Radio i Telewizja" jest Jarosław Abramów. Wydaje się, przy kilkunastu recenzjach znanych autorowi, próbujących opisać Kabaret Starszych Panów, że oddaje on najpełniej wszelkie, niedające się oddać, niuanse związane z przedmiotem opisu. Teraz, kiedy sztuka recenzji teatralnej przestała właściwie istnieć, warto sięgnąć do publikacji sprzed lat. Większość piszących o aktorach i teatrze nigdy nie muśnie nawet taktu, erudycji, wiedzy 14 Łowię w głowie Profesor Stefan Treugutł w towarzystwie Miry Zimińskiej i Edwarda Dziewońskiego podczas uroczystej premiery „Rodziny" Antoniego Słonimskiego w Teatrze Kwadrat. Za Panem Profesorem, Janusz Bylczyński (6.12.1981 r). i rzemiosła profesora Stefana Treugutta. Poniedziałkowy teatr telewizji bez jego wprowadzenia!? Widz czuł się jak osierocony. Po latach każdy zawołany teatroman, a na pewno człowiek z naszej branży, może spokojnie oddzielić aktorskie ziarno od plew. Już wszystko wiadomo o nadętych fałszywymi opiniami spektaklach. O rolach także. Opisy z przymiotnikami: genialna, błyskotliwa, tak pieczołowicie poszukane w recenzjach, okazały się zawodne. I do tego pomniejszane aktorskie arcydziełka, perły komedii, takie jak w Kabarecie Starszych Panów. To przecież sztuka aktorska. Najznakomitsza. Nadal nikt, prawie nikt, nie będzie w stanie zanalizować, próbować zmierzyć się z rzemiosłem Ireny Kwiatkowskiej, Barbary Krafftówny czy Wiesława Michnikowskiego. Może i genialni, ale grywali w komediach... Nie muszę chyba dodawać, że profesor Stefan Treugutt ma swoje stałe miejsce w nieformalnym Klubie Starszych Panów. Jego skromność absolutnie nie przystająca do nastałych czasów, jest tym bardziej teraz znamienna. O Panu Profesorze, prawie nikt już dziś nie pamięta, poziom, który prezentował, jest dla większości nieosiągalny. Sędzia Kocio zainicjował kanon, I podjęli ton Starsi Panowie i dołączył sąsiad. Prochowicz też się wtrącał. Tuba gramofonu także odegrała dźwiękową rołę. 44 KABARETk STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Wracając jeszcze na chwilę do XII wieczoru, zawsze korciło mnie zadanie pytania: czy nazwisko hrabiny przepłukane w knajpie „Pod knotem" ma coś wspólnego ze znakomitą przedwojenną wódką Baczewskiego? Ostatecznie, powstrzymałem się. Sprawy niedopowiedziane mają w sobie pewien niepokojący urok. Ten dotyczy tak owej wódki, jak akcentu kresowego, wychowania, które nie było dobre, z tego prostego powodu, że było po prostu - wychowaniem! Miniony świat. Starszych Panów? Jedynym z dotychczas nie wymienionych aktorów wieczoru „Nieznanych sprawców" jest Jan Nowicki. Jako czwarty dołączył do kanonu, na głosy rozłożonego. Obok Czesława Roszkowskiego, jest mistrzem kreacji drugoplanowych postaci Kabaretu. Pojawił się trzykrotnie. Tu po raz ostatni. Jesienią, 26.09.1964 roku, w sobotę, o godzinie 22.25, widzowie zostali zaproszeni przez Starszych Panów do poszerzenia sobie wyobraźni. Pretekstem była „Przerwa w podróży". W zespole aktorskim pojawił się m.in. Bronisław Pawlik. Irena Kwiatkowska: Bronek. Doskonały aktor - partner trudny. Wymagający, ale trudny. Kiedyś siedzimy. Próba. Naczytujemy tekst. A tu Bronek, po swojemu, pod nosem ...byru, tyru, yyyy-- czasami dobiegnie jakieś słówko, ale właściwie cały czas mamroce pod nosem, do siebie. Mnie całością nie obsłuży! Jak tak przeleciał pół sceny, kiedy przyszło do mojej, zaczęłam mamrotać po swojemu ...eee, mry, yyy..., ale w jego tonacji. Bronek zamilkł na sekundę, a potem wybuchnął śmiechem! Wspaniały kolega. Z poczuciem humoru. Złapał w jednej chwili. Właśnie tacy ludzie tworzyli Kabaret. Dama z Kluczem w centrum zainteresowania Starszych Panów. Gdzieś tam w tle, za tą trójką, poszerzają wyobraźnię. tt Łowię w głowie XIII program, jak to trzynasty - rozpoczął się od pewnych, przypisanych przesądom, kłopotów. Kuplety nie zostały nawet dośpiewane do końca. Panu B przyplątała się ciupaga, zamiast laseczki. Pana A wybił zupełnie z rytmu tupiący na jego głowie, do rytmu oczywiście, królik. Siedział pod cylindrem. Akompaniament rozstroił się i było po kupletach. A do tego - konfuzja na wizji. Panowie zapomnieli tekstu swojego śpiewanego referatu wstępnego. Przesądy zrobiły swoje. Być może dlatego, dla wspomożenia sytuacji, autor polecił Damie z Kluczem (i ukrytym w nim korkociągiem) podjąć się roli Narratora przeszłych i przyszłych faktów, odnoszących się do najważniejszego Faktu. Do tego jednak potrzeba było aż trzynaście osób. Starsi faceci w cylindrach już byli. Zapuścili się, ale tylko na jedną zwrotkę, „Nad Prosnę". Potem sukcesywnie dorzucali następne. Przywołana została historia sprzed wieków. Dopaziowanie Czerwonego Pazia do pazia cnoty Kasztelanowej, podczas gdy Kasztelan odbywał swoją pierwszą krzyżową, doprowadziło do odśpiewania przez damę pieśni „Taka pustka". Zjawili się Spory i Nieduży. Ten pierwszy wkurzał tego drugiego opowiadanymi dyrdymałami. Tak zaczął się pleść wątek poszerzania wyobraźni. Poszerzona przydałaby się Sporemu. „Bez ciebie", zaintonowane przez Niedużego, przywołuje postać niewydarzonego facecika, jak określa go Wiesław Michnikowski: Ta piosenka jest moją ukochaną, ale zawsze miałem z nią pewien problem. Przybora i Wasowski namawiali mnie na kontynuację tego chodzącego męskiego nieszczęścia. Tak też zrobiłem. W Kabarecie. Wydawało mi się jednak, że w jakiś sposób dezawuuję ten tekst, piękny, poetycki. Teraz, na swoim recitalu, śpiewam tę piosenkę... w miarę normalnie. Dla mnie jest to przede wszystkim przejmująca poezja. Ale właśnie w tym tekście była ingerencja cenzury! Chodzi o fragment: „Bez ciebie jestem tak nudny jak akademie na cześć". A wiadomo, że akademie były spontaniczne i radosne. Jeremi zmienił: „jestem tak nudny jak festiwale na pieśń". Wolałem tamtą wersję. Tak czy inaczej, melodia była żałobnawa nieco, te organy, cymbałki - no, kondukt. Bez takich szaleństw, jak w tym „wespół w zespół". Pamiętam to nagranie. Walizeczka, a nad nią Wasowski z Woźniakiem. Wyjmują: popielniczka, kieliszek, puszka, 175 U KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół blaszka... dziesiątki przyborów muzycznych, kompletnie niekojarzących się z muzyką, ale nie dla nich. Uderzali, pstrykali, szarpali. Niesamowite, jak oni się bym bawili. Po moim „wniosek", w tym - nie kochaniu indywidualnie, jest takie jakieś „pię...", dziki, nieokreślony dźwięk... ciekawe, po co sięgnęli do walizeczki. Ja - nie wiem. Poszerzanie wyobraźni trwało nadal. Pojawiła się Sasanna z psem. Miał imię i płeć. Kora nie była zbyt duża. Zaczynała się tu i kończyła tam. Nie, nieco bliżej. O, właśnie tutaj. Wymyślona suczka przemieniała się rasowo co pewien czas. Rozpoczęła niewidoczną karierę jako wermut podhalański, następnie przedzierzgnęła się w serdel-teriera, spowolniała na wolniejszego od foxteriera - slow-foxteriera, aby na końcu ewoluować w wodołaza zimnego. Barbara Wrzesińska: Jeremi wyczuł cechę mojej wyobraźni. Mówię o sobie, jaka chciałabym być, a nie jaka jestem. Zauważył to i poszło mu w Sasannę, która ma psa w wyobraźni. Na próbach, po wczytaniu się w te psie rasy, całe towarzystwo musiało wyśmiać się. Wtedy przede wszystkim robiło się prawdziwe próby w telewizji. Nic po łebkach. Żadnego robienia po kawałkach i dogrywania trzeciego aktora do sceny, po dwóch tygodniach. Tak jak teraz. Wtedy to trwało, to był kawał życia. W tamtych ciężkich i smutnawych czasach Starsi Panowie, ałe i „Dudek", i pani Irena, pozwalali nam przez chwilę żyć pięknie. Przenosili to co najpiękniejsze z minionego świata. Poczucie estetyki, czystości wewnętrznej, inteligencji, poczucia humoru, wykształcenia. Z tego rodził się świat, w którym chciało się żyć. Teraz można o tym tylko wspominać. Inteligencja nie ma żadnego prestiżu. W tej chwili wszystko, telewizja, radio, gazety, służą, przepraszam, ałe hołocie, zaspokajaniu najniższych gustów opatrzonych hasłem - oglądalność. Dzięki Kabaretowi wkroczyłam do pięknego świata. Tak o tym wtedy nie myślałam, ale teraz - już tak. A wszystko - tak pełne radości. Próby, próbami, ale jak to leciało na żywo. Wszyscy w studio z ręką na ustach, żeby nie parsknąć. Dzięki Tadeuszowi leżakowi, który wychylał się zza swojej kamery ze swoim aparatem, powstało to zdjęcie, dwóch znakomitych fotografików, dzięki którym zachował się tak bogaty zbiór zdjęć nie tylko z Kabaretu, ałe przede wszystkim ze spektakli Teatru Telewizji. Po łewej Franciszek Myszkowski z nieodłącznym „Linhofem", po prawiej Zbigniew Januszewski. Łowię w głowie Jedyny autentyczny wolny wybór w PRL-u - plebiscyt popularności czytelników Expressu Wieczornego. Lauretami Złotych i Srebrnych Masek bardzo często byli aktorzy zespołu „wespół w zespół" Kabaretu Starszych Panów (kadry z PKF 15A/64,13B/66). Sami Starsi Panowie otrzymali Maskę Srebrną. Sasanna odśpiewywała refrenik piosenki „Nie deptać trawników" i odprowadzała kolejnych z trzynastu potrzebnych gości, w wiadomym jej kierunku. Potem odśpiewała całą piosenkę. Panowie dorzucili kawałek „Nad Prosną", aż zjawił się Adiunkt Syngiel z podwójną narzeczoną (Bronisław Pawlik, Krystyna Cierniak, Ewa Radzikowska). Fifi była i podwójna, i stereofoniczna. Dylematy z pojedynczą Adiunkt ujął w piosence „A ta Toła", a następnie udał się, wraz z przyległymi doń paniami, w wiadomym kierunku. Tam też podążyła krótkowłosa brunetka zwana Samotną Dziewczyną. Towarzyszył jej Lakoniczny Chłopiec, skory niezmiernie do objęcia jej ciała oraz całowania. Dlatego też usłyszał: - Nie całuj mnie, to zbyt łatwe. -Kalina Jędrusik przesłała w kierunku Andrzeja Antkowiaka przy tej 12. Kabaretu Starszych Panów tt KABARETk STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 178 okazji piosenkę „W słowach ślad tylko został". Zjawił się Burmistrz wraz z Sekretarką. Także chciał sobie odrobinkę wyobraźnię powiększyć... przy okazji opowiedział Starszym Panom „Baśń o srebrnym dzwoneczku". W tle pojawili się jej bohaterowie: Aptekarzowa, Jan Baptysta - Aptekarz-lunatyk, oraz Stanisław Chryzostom. Sekretarka (Marta Przyborzanka) akompaniowała na harfie tej baśni Burmistrza (Edward Dziewoński). Oni też się udali, rączka w rączkę z Sasanną, tam gdzie... po dłuższej chwili podążyła, właśnie przybyła wraz z mężem i kochankiem, referująca sprawę tego trójkątnego banału, kobieta. Ta scena, historia Czerwonego Pazia oraz wędrówek lunaty-kującego Aptekarza, zostały powierzone talentom Barbary Krafftówny, Zdzisława Leśniaka i Wiesława Golasa. Potem jeszcze tylko Irenie Kwiatkowskiej „Prysły zmysły", a Jeremi Przybora, powołując na świadka Jerzego Wasowskiego, złożył oświadczenie, że „Nie zakocham się tej wiosny już w nikim". Co stało się Faktem, dokładnie nie wiadomo. Co prawda Kora powiła trzynaście szczeniąt, ale jedynym, niepodważalnym FAKTEM, poza-Kabaretowym, pozostaje znaczne powiększenie wyobraźni u oglądających obywateli. Wszystko dzięki Starszym Panom. To ICH wina. Tak ją opisał w „Ekranie" z 11.10.1964 roku Stefan Czarnecki: Są ujmująco skromni, nie narzucają się. Najchętniej stają na uboczu, cisi, nieśmiali, dają się „wygrać" innym, nie eksponują swojej obecności na siłę. A jednak zdajemy sobie sprawę, że bez nich Kabaret Starszych Panów nie byłby tym, czym jest. I to nawet nie dlatego, iż są autorami tekstów i piosenek. Oni są bowiem najważniejszym elementem, kwintesencją tego programu. Ich oryginalna osobowość przeciwstawia się łatwiźnie pseudoartystycznej i chałturze, a ich brak pewności siebie - tak ujmujący i pełen autentycznego wdzięku - nie jest w żadnym wypadku wyrazem braku wiedzy życiowej, ale głębokiej mądrości opartej na dewizie - „wiem, że nic nie wiem ". [...] Z obowiązku kronikarskiego, acz nie bez podziwu dla inwencji, należy odnotować rzeczy w Kabarecie nowe. Do nich należy przede wszystkim „retrospekcja historyczna" z Kasztelanem, jego piękną małżonką i Czerwonym Paziem oraz ilustracje wizualne do relacji burmistrza. Ciekawy jest też pomysł z „akcją powtórzoną" jak w literaturze fantastycznej, że niby to wszystko już było, a teraz Hmmassmz •MTOARA WRZESIŃSKA .Adiunkt- * EWA DOBKOWSKA tnzntfkn | JSFSS/ WADOWSKI Łowię w głowie 179 się tylko powtarza, czyli „nic nowego pod słońcem". Ponadto zastosowano w programie „Przerwa w podróży" zrównanie czasu telewizyjnej akcji z czasem realnym, co paradoksalnie podkreślało nierealność wydarzeń. Poszerzanie wyobraźni przyniosło widzom czternastu aktorów, odtwarzających postaci osiemnaście. Nie można oczywiście zapominać o Korze. Był to jednocześnie ostatni Kabaret, który plastycznie oprawiał Jerzy Srokowski. Jego wspaniałej wyobraźni, na początku XIII programu, Starsi Panowie złożyli swoisty hołd słowami wypowiedzianymi przez Pana A: Cudownie... cudownie, no, wiesz, krajobraz... po prostu... dekoracja Srokowskiego! Asystentką tego, właściwie etatowego, scenografa Kabaretu była w tym programie Alicja Wirth. Jej pojawienie się miało, w dalszej perspektywie, niebagatelne znaczenie. Powierzył je swoim „Memu-arom" Jeremi Przybora. Zbliżał się styczeń, ale tym razem o Nadprogramie nie było mowy. Szykowano coś innego. Tak jak w całej telewizji, tylko nie wiadomo czy w tym samym stylu... „Przy sobocie po robocie", całe w radosnych pląsach, mogła już obejrzeć ludność zgromadzona przed telewizorami. Nadawały Katowice. Ten sztandarowy program sygnalizował kerunek. Ale udało się jeszcze czasami zobaczyć „Miksa", „Delikatesy", „Listy śpiewające", „Poznajmy się" i późniejsze „Małżeństwo doskonałe". Gruza, Fedorowicz i Kobiela przedstawili program tak daleki od „nierobotnej" soboty, że dziura pomiędzy okazała się z czasem nie do wypełnienia. Objawiła się też „Wielokropek" tym razem „Szklana niedziela" według tekstów w przedziale kolejowym. Stefanii Grodzieńskiej, reżyserowana Jan Kobuszewski i Jan Kociniak. przez Andrzeja Konica z udziałem Danuty Szaflarskiej i Andrzeja Szczepkowskiego oraz tajemniczej Ewy. Trwał „Wielokropek" z Janem Kobuszewskim i Janem Kociniakiem. Starsi Panowie jeszcze trwali na posterunku. Tym razem nawiązali do przedtelerecordingowej epoki telewizji. Przedstawili, w cyklu „Pamięć M KABARETh STARSZYCH PANÓW wespół w zespół i) *LJWT.— W k „KALORYFEERIA" Starszy Pan B prowadzi rozmowę telefoniczną przez słuchawkę podłączoną do Kamerdynera. Motyle fruwają. Czyżby Pan A podsłuchiwał? Trzecieski podczas posiłku (po stronie lewej) i podczas porywu uczucia. A wszystko przez Dziewczynę z żeberka od kaloryfera, niejaką Kalorynę vel Klementynę. „Nie zna życia, kto nie służył w marynarce". Sporawy łyk napitku w wykonaniu Kontradmirała Sadzawki. Starsi Panowie w uśmiechniętym podziwie. tt Łowię w głowie płata figle", przypomnienie IV programu pt. „Kaloryfeeria". To właśnie ta feeria, wspomniana nieco wcześniej. Przyszedł na nią czas 2.01.1965 roku. Oprócz gospodarzy pojawili się w niej: Babka Gołoledź albo inaczej Zimowa Pani (B. Krafftówna), Kamerdyner (B. Pawlik), Klementyna (K. Jędrusik), Kontradmirał Sadzawka (W Michnikowski), Aniołek (J. Fedorowicz), Facet (W. Gołas) i Trzecieski (E. Dziewoński). Babkę noszono na rękach. Najprawdopodobniej dlatego, że była jedną całkowicie nową postacią, powołaną przez autora do Kabaretu VI Bis. Trzecieskiego ponownie zwabiono, Panu A wciskano samochodowy szmelc, Kontradmirał groził tajfunem „Halusią". Trochę wątków dawnych, ciut nowych i dzięki temu widzowie mogli wysłuchać kolejnych piosenek: „Pieśń Wigilijna", „Odrobina kobiety na codzień", „Utwierdź mnie", „Zwracam panu Klementynę", „Duet zimowy", „Do ciebie szłam", „Nie odchodź", „Na całej połaci - śnieg". Do grona scenografów Kabaretu dołączyła Anna Jarnuszkiewicz. Mimo że w treści autor sygnalizował kaloryferową feerię, to na ścianach pojawiły się sporawe motyle. Pamięć płatała figle przy okazji różnych wspomnień o Kabarecie. Zdjęcia i piosenki z tej „Kaloryfeerii" po latach przywołanej trafiały do tej sprzed lat. O Babce Gołoledzi, czyli Zimowej Pani, która podmieniła Świętego Mikołaja, w ogóle nie wspominano. Cóż, figle! Nie mniejsze miały miejsce przy okazji małego musicalu z muzyką Marka Sarta i librettem Wojciecha Młynarskiego - „Butterfly Cha Cha". Reżyserował Edward Dziewoński, autorką scenografii była Anna Jarnuszkiewicz. Figlowano na tematy dalekowschodnie z operą w tle. Bohaterką główną - Madame B. ze swoją wierną Suzuki, czyli Rylska z Kwiatkowską. Wyznawał uczucia Pinkerton-ciężarowiec o posturze Czechowicza, namiętnym, przebiegłym i groźnym Yamadorim był Michnikowski, a bokserem o podejściu psychologicznym Marian Kociniak. 31.03.1965 roku wyżej wymienieni aktorzy Kabaretu przeniknęli do orientalnej krainy. Dwa tygodnie pozostało części z nich na powrót. A nieco później, 21.04.1965 roku, w teatrze TV odbyła się premiera „Przygód pana Trapsa" Dtirrenmatta w reżyserii Konrada Swinarskiego. Obok znakomitego Stanisława Zaczyka wystąpili: Aleksander Bardini, Saturnin Butkiewicz, Władysław Krasnowiecki i Jan Swiderski. Skoro został wspomniany. Bardini nie chciał. Powiedział - dość. Nikt nie ma czasu, aby pracować w teatrze nad rolą. Przestał reżyserować. Pozostały sprawy drobniejsze. Ot, zwrócenie uwagi temu, kto chciał słuchać, że jednak dykcja, że jakiś sens. Pomyśleć nieco. Rzemieślniczo poćwiczyć. /Pojawiał się jeszcze na festiwalu piosenki nie śpiewanej masowo. We Wrocławiu. Był autorytetem. Podobnie jak inni z nieformalnego KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespól Klubu Starszych Panów. Zastanowić się przy tej okazji należy czy słowo autorytet nie będzie wymagało niedługo jakiegoś specjalnego opisu. Kreowane przez media, nieskażone myślą, pouczające gaduły nie mają przecież z tym określeniem nic wspólnego. Profesor Aleksander Bardini po prostu miał autorytet. Od pewnego czasu podchodził do wszystkiego z jeszcze większym dystansem i świadomością odejścia w cień świata, którego wartości reprezentował. Po ostatniej premierze, przygotowanej dla Teatru Na Woli przez Edwarda Dziewońskiego („Słoneczni chłopcy", 20.10.94), profesor zwrócił się do piszącego te słowa, aby po chwili, obejmując ramieniem „Dudka", zmienić adresata swoich słów: - Panie Romanie, pozwoli pan, że pana pominę. Mam coś do powiedzenia wnukowi „Dudka". Popatrz, Piotrze, na dziadka i na mnie. Nas właściwie już nie ma. „A mnie mąż leje" - to stwierdzenie damy zaintrygowało Starszych Panów. Konsekwencje ich działań ponieśli widzowie, oglądając „14 i 3/4". 12.04.1965 roku, sobota, godzina 21.50 - Kabaret Starszych Panów. Na planszy przed ukazaniem się aktorów - wieczór kolejny - „14 i 3/4". Zaczęło się jednak od Kupletów - Pan A - Taka wiosna, jak w tym roku, to do kitu. Pan B - Taką wiosnę wyszydzimy raczej my tu. Pan A - Ziębi, gnębi, mroczy, moczy, mży i dżdży. Pan B - Taką wiosnę to unieważniamy my... Pan A - Oczywiście! Panowie - Starsi Panowie... M Łowię w głowie 183 - wszyscy znają ten refren i wiedzą, co było śpiewane. Jednak dalsza część zaskakiwała. Można powiedzieć że charakteryzował ją pierwiastek dydaktyczny albo, jak kto woli, pedagogiczny. Gramatyczny też nie będzie źle. Pan B odśpiewał swój kolejny kawałek, ale spotkał się zarówno z rozjeżdżającym się instrumentarium muzycznym, które wyraźnie straciło rytm i zamilkło, jak i z następującą reakcją przyjaciela: Pan A - No, a gdzie orzeczenie? Pan B - Jakie orzeczenie? Pan A - Orzeczenie w zdaniu. W związku z czym - prześmiesznych szereg drak. [...] Nie mówiąc już o wulgarności tego sformułowania. Orzeczenie! Pan B - ...uwikłają się... w prześmiesznych szereg drak. Pan A - No, dobrze. Ale kto się uwikła? Podmiot. Pełnym zdaniem. Pełnym zdaniem. Pan B - Starsi Panowie. Pan A - No! ...i dalej Kuplety potoczyły się już bez żadnych kłopotów. Panowie zasiedli na ławeczce, w parku, pomiędzy drzewami. Po trzy główki dziewcząt i chłopiąt w gniazdach, na każdym z nich tryle ptasie i aluzje do wiosny zwiastowały temat przewodni „14 i 3/4". Sielską atmosferę zmąciło pojawienie się ogromnie atrakcyjnej Żony Kustosza. Szczególnie zmąciło ją Panu B. A już całkowicie zbulwersowało jej stwierdzenie: - A mnie mąż leje. - Zbulwersowało oczywiście obydwu przyjaciół. Dalsza intryga dotyczyła pomocy, jakiej postanowili bijanej połowicy udzielić Panowie. Chodziło bowiem o wyniesienie z mieszkania paru drobiazgów, które okazały się ostatecznie dość spore. Czar, jaki roztoczyła Aleksandra Śląska, doprowadził Panów do mieszkania, z którego, jak się okazało później, nie było wyjścia. W międzyczasie ujawnił się Wujek, podobny do wujka każdego z przyjaciół, f\ ale jednym i tym samym nie mógł być. W odwiedziny \ do niego udał się Pan B. Oczom telepaństwa ukazała się Kalina Jędrusik, zestaw waliz różnych rozmiarów i dworcowy peronik. W tej scenerii zaśpiewała „Stacyjkę Zdrój". W chwilę później doszło do wydarzeń dość karkołomnych. Pan A trafił do swojej Ciotki. Wesołych Świąt, zdrowia i Alleluja, które otrzymał już na progu, nie powstrzymały jednak ^-'rozwoju wypadków. Irena Kwiatkowska pobiła M KABARETm STARSZYCH FANÓW wespół w zespół 184____________________________ Mniej więcej tak wyglądał plan z perspektywy występujących aktorów. Kamery, mikrofon na wysięgniku, a z tylu „Stacyjka Zdrój". Na pierwszy planie fragment Jerzego Wasowskiego. i przewróciła Wiesława Golasa. Stając do pojedynku z Panem A, oberwał ponownie. Jajkiem. I to surowym. Był na nie uczulony, więc wyglądało na to, że przegrał. Na szczęście zajęła się nim Ciotka. Już teraz zresztą - nie Ciotka Pana A. Odmówiła tego wątpliwego zaszczytu. Obserwując dokładnie tę scenę, można zauważyć, że biorący w niej udział są już na granicy wytrzymałości. Śmiech błąkał się wyraźnie na ustach, a od wybuchu cała trójka została uratowana jej zakończeniem. Jeżeli do tego wszystkiego dodać wymówkę „No, co ja ci zrobiłem", odśpiewaną przez Wiesława Golasa, oraz ripostę pani Ireny w postaci „Shimmy szuja", sytuacja jest zupełnie jasna. Temu porywającemu zestawowi działań, treści i pieśni nie oparli się nawet tak znakomici artyści. Warto tu na moment powrócić do przypisanych piosenkom mott. „Shimmy szuja" - utwór stosunkowo nie tak długi z powodu wyczerpania cenzuralnych rymów od słowa „szuja". Shimmy nie jest słowem obraźłiwym. „No, co ja ci zrobiłem" opatrzone w zeszytach nutowych tytułem - „Cóż ci to ja uczyniłem", otrzymało dopisek nawiązujący do shimmy - Jest to, biorąc z grubsza, odpowiedź szarego mężczyzny na zarzuty pod jego adresem, zawarte w utworze pt. „Szuja". M Łowię w głowie Wiesław Golas w tle. jeszcze nie oberwał jajkiem, mimo że już narozrabiał. Konsekwencje wycierania jajka przez Irenę Kwiatkowską z osoby umundurowanego Golasa musiał przetrzymać Jerzy Wasowski. Jakim cudem dotrwał do końca ujęcia pozostanie Jego tajemnicą. Irena Kwiatkowska: Już w momencie, kiedy porwałam go do tańca, w kącikach ust coś Jurkowi zadrgało. Potem nie za bardzo widziałam, to był przecież kawał chłopa, ale to ja go bardziej przyciągałam w tym shimmy niż on mnie. Po bitwie na jajka ledwo się trzymał. Przecież był śmieszkiem! Jednak kiedy niby napłułam na Wiesia, aby go niby wytrzeć, chyba nie wytrzymał. Starałam się nigdy do takich sytuacji nie dopuszczać, ale w takiej atmosferze, wśród takich kolegów, muszę się przyznać - nie za bardzo mogłam się powstrzymać. Tymczasem Pan B zawitał w progi domostwa zamieszkiwanego przez Wuja. Wsparł go w zbieraniu grzybków porastających sufit oraz wysłuchał łowczo-strzeleckiej pieśni „Całuj wuja z dubeltówki" (Wiesław Michnikowski). Po powrocie do mieszkania bijanej Żony Kustosza Panowie zostali wciągnięci w rozmowę przez niejakiego Iksa. Mieczysław Czechowicz, pod tym właśnie nazwiskiem, wyłuszczył, że „Najmilsze są drobne panie". Spoczywająca zaś w łożu Kalina Jędrusik prosiła „Nie, nie, nie budźcie mnie". Aby rozwikłać, a właściwie M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół A po wszystkich perypetiach ta, którą mąż lał, przestała ich znać. Wykorzystała niecnie i pozostawiła w konfuzji, Aleksandra Śląska, Jerzy Wasowski i Jeremi Przybora. wywikłać się z sytuacji bez wyjścia, Panowie postanowili... zasnąć. Ocknęli się na ławeczce w parku, z nieco innym układem w gniazdach. Parki się tam porobiły. I jeszcze tylko ponownie Czesław Roszkowski, tym razem prezentując się Panom jako bijany przez brutalną żonę Kustosz, zwrócił się do nich o pomoc. Tak niewyraźna sytuacja wymagała zamglenia obrazu. Pojawiły się napisy końcowe. Jeden z nich przykuwał uwagę: „Uwaga! Zarząd Kabaretu Starszych Panów uprzejmie przeprasza co uważniejszych PT. Odbiorców za niecenzuralne słowo w piosence pt. «Szuja». Autor usprawiedliwia się obawą niesprostania wymogom współczesnej literatury". Jeżeli chodzi o tytuł XIV Kabaretu, to ów naddatek „3/4" przypisany do „14" związany jest z filmem „Osiem i pół" Federico Felliniego. Zamiana słów na liczby przez Jeremiego Przyborę nie zmienia faktu, że 3/4 stanowi więcej niż pół. Okazało się przy okazji, że tym razem autorem scenografii jest znakomity, znany głównie jako ilustrator książek, artysta plastyk Bohdan Butenko. Tak przy okazji - kto nie pamięta wspaniałej oprawy książki Ericha Kastnera „35 Maja", „Cyryl, gdzie jesteś?" Wiktora Woroszylskiego i tegoż autora „I ty zostaniesz Indianinem". Drążąc M Łowię w głowie 187 wokół Kabaretowe czasy, przy okazji tegoż wespół w zespół, pozwalam sobie przypomnieć czytane i oglądane wówczas książki. Był to czas inspirującej ilustracji, która z importowaną, amerykańską politurą najgorszej jakości nie miała nic wspólnego. Podobnie jak wspaniałe, plastyczne opowieści snute z ekranu telewizora przez Jana Wilkowskiego. Timbre głosu, lekko wibrujące „r", mądrość, szlachetność, dobroć i fenomenalna wyobraźnia poszerzała wyobraźnię ówczesnych dzieci, dziś dorosłych. Z Kabaretem Starszych Panów było podobnie. Powiedzonka, zwroty, piosenki weszły do zbiorowej świadomości. Teraz, po latach, stanowią kod porozumiewawczy. Wiadomo, czym skorupka za młodu... tym trąceni przez Starszych Panów... i oby dotknęło to następnych. KABARETw STARSZYCH PANÓW wespół w zespół « Apostrofa „Sasza" i „Tadek". Dwaj wymienieni stanowią jeden z powodów powstania, podczas pisania tej książki, nieformalnego Klubu Starszych Panów. Epoka rzemiosła, którą reprezentują, wiedza i talent odchodzą w wygodne zapomnienie. Snujący się masami ich pozorni koleżkowie, wspominający... „Sasza" zgadzał się ze mną, ...kiedy graliśmy z „Tadkiem"..., próbują, jak purchawki, dodać sobie czegoś, czego im nie staje. Ten „Sasza" to dla wybranych przyjaciół Aleksander Bardini. Ten „Tadek", a często i „Łom", to Tadeusz Łomnicki. Młode pokolenie, także aktorów, nie wie, kim byli. Ich ulotna sztuka czasu trwania przedstawienia odchodzi w zapomnienie. A koleżków przybywa. Po Bardinim i Łomnickim pozostanie przynajmniej legenda. Po tych drugich nie zostanie nic. tt XIII SPRAWA LEONA Kuszelas vel Kulasek, Bidula i dwaj Ostatni Naiwni Starsi Panowie, a w rozwoju nici dramaturgicznej Kabaretu zasadzka pod posadzką. Edward Dziewoński, Krystyna Sienkiewicz, Jeremi Przybora, Jerzy Wasowski. - Nie. To nie w telefonie gwiżdże. To ja... Jak to, ja nie w telefonie? Ja w telefonie, ale nie w telefonie gwiżdże, tylko ja gwiżdżę w telefonie. Wcisnąłem się między zastawkę a ścianę studia, żeby wsłuchać się dokładnie w zawiłości tłumaczenia ojca, które jako Kuszelas przez telefon serwował Tatusiowi. Ojciec ma się w tym przypadku nijak do Tatusia. Tatuś w słuchawce stępiał nieco, wreszcie zrozumiał i zapowiedział, że przyjdzie. Nieco wcześniej ojciec Grześka zajął się drzwiami, które nie chciały się domknąć. Ojciec Kota to pojawiał się, to znikał. Wreszcie mogli spróbować zaaranżować scenę z Kupletami. Ponieważ oznajmiła swoje przybycie Kalina, witając się dość głośno ze wszystkimi po wejściu do studia, Jurek złapał Jeremiego i zdecydowanie powiedział: - Łap ją i próbujcie od razu. - Dekoracja, na tle której miała odśpiewać swoje „SOS.", znajdowała się po lewej stronie. W tych rejonach mogłem poruszać się w miarę bezkarnie. ii KABARETh STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Potargany „jeż" na mojej głowie i: - Cześć, Romciu. - A na ucho: -Wiesiek odstawia Romusia, ty będziesz Romciem. - Z potargania i z wrażenie usiadłem na podstawie kamery, która miała ująć obiektywem panią Kalinę Jędrusik. Pani Irena, pan Jerzy, pan Jeremi, wszyscy, zjawiając się na planie, witali się ze mną. W studio było gorąco, ale z tych emocji spociłem się jak mysz... telewizyjna. Wpadłem w tę atmosferę. Przyjąłem bezwiednie, że tak być powinno. Praca wygląda trochę jak zabawa, ale dopracowują każdy szczegół. Opowiadają dowcipy, żartują i zwracają uwagę na to, aby kolega miał jak najlepiej przygotowaną swoją scenę. Wspaniała lekcja -koszmarna lekcja. Uznałem, że tak będzie w przyszłości. Nie było, ale wrażenie pozostało. Pozwala po latach tropić ślady... „SOS" - Kalina Jędrusik w obiektywie Franciszka Myszkowskiego. tt Sprawa Leona 11.XII.1965 rok, sobota, 22.25 - Kabaret Starszych Panów, wieczór XV pt. „Ostatni naiwni". W Kupletach Starsi Panowie zwracali się do siebie nieco uszczypliwie. Pan B podał stwierdzenie - „w ramionach i inwencji byłeś szerszy". Pan A zakonotował: „jakbyś w talii i w dowcipie cieńszy był". Podczas prób, początkowo jeszcze bez kostiumów, później już starszo-pańsko ubrani. Jeremi Przybora niezmiennie z kilofem. Jerzy Wasowski z wątpliwościami, czy nie otworzą się drzwi. Irena Kwiatkowska zaś zajęta odtwarzaniem postaci. Te zdjęcia zostały wykonane przez Bolesława Kielskiego, męża Ireny Kwiatkowskiej, podczas prób XV programu Kabaretu. Łącznie zachowało się ich dziewięć. Wszystkie zostaną przedstawione w tej książce. Potem widzowie poznali perypetie, jakie spotkały panów podczas prób wystawienia w którymkolwiek teatrze ich sztuki muzycznej zatytułowanej „Jedzcie stokrotki". Zjawił się Kuszelas w mieszkaniu numer 654 zamieszkiwanym przez przyjaciół (dawniej Wedla 8, róg Kraniaka i Dziwalewicza). I zaczęło się. Obiecał wystawienie spektaklu i rozpoczął kompletowanie obsady od przybyłej z nim Biduli. Krystyna Sienkiewicz: Całą swoją karierę zawdzięczam Agnieszce Osieckiej. Najprawdopodobniej to ona szepnęła coś o mnie Jeremiemu, bo to on mnie zaprosił. Wywodziłam się z STS-u. Tam poznałam, czym jest znakomita kompania, dzięki niej obrastałam w dobre maniery teatralne. KABARET*/ STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Jeszcze przed „SOS". Kalina Jędrusik w obiektywie Bolesława Kielskiego. Poznałam na własnej skórze, czym jest taki zespół, i wpadłam do Kabaretu Starszych Panów. To jest moje wielkie szczęście, że otarłam się o tych mistrzów, którzy mieli nazwiska pisane większymi literami niż duże. Co prawda na swoją piosenkę Przybory i Wasowskiego musiałam poczekać do „Jak pan się trzyma", ale BYŁAM w Kabarecie. Kiedy dowiedziałam się, że moim partnerem będzie Dziewoński, trochę nogi ugięły się pode mną. Granie z nim było dla mnie wyzwaniem. Po tym, co zrobił w „Eroice", ja go po prostu podziwiam. Zrobił kułtową rolę, nie wiem, co to znaczy, ale było to dla mnie przede wszystkim ogromne przeżycie. „Dudek" potrafi być komediantem lirycznym. Ma to w sobie i Michnikowski. Oni są wielcy. Nic nie odda mojej tremy, kiedy znalazłam się pomiędzy nimi, na planie. Może dlatego właśnie najbardziej pamiętam „Walczyka przy ognisku". Byłam wśród nich. Takiej ełity już nie będzie i te moje emocje pozostaną już chyba niezrozumiałe. M Sprawa Leona Bidula w wykonaniu Krystyny Sienkiewicz miała zagrać Liryczną. A według Kulaska (jej zdrobnienie Kuszelasa), nawet dwie charakterystyczne. Formowanie obsady trwało - wieczór przebiegał tak, jak opisano to w „RiTV" z 26.12.1965 roku: Jak zwykle w Kabarecie spotkaliśmy dobrze znajomych aktorów. Zjawił się nawet dawno niewidziany Kuszelas, który zdążył tymczasem zmienić zawód, znakomity Edward Dziewoński. Irena Kwiatkowska w roli Babci zdumiała swoimi talentami wokalnymi, śpiewając sopranem i altem. Kalina Jędrusik zjawiła się, co prawda, jedynie w marzeniach Starszych Panów, niemniej jednak telewidzom zaprezentowała jak najbardziej realnie dwie dobre piosenki („Tato, pa!" i „SOS - na pomoc ginącej miłości"). Jarema Stępowski w roli Tatusia śpiewał bardzo dowcipnie o „Staruszku do wszystkiego", Wiesław Gołasjako Romuś-żużlowiec, może zbyt mało wykorzystany tym razem aktorsko, miał dobrą piosenkę o Biduli (grała ją Krystyna Sienkiewicz), która jest „niewierna, choć nieślubna". Nieczęsto zdarza się również usłyszeć w wokalnym duecie Wiesława Michnikowskiego i Mieczysława Czechowicza („Tanie dranie, dranie tanie niesłychanie"). A że cały zespół okazał się zgraną szajką włamywaczy, którzy haniebnie wykorzystali naiwność Starszych Panów, autorom zaświtała nadzieja, że sztuka ich „Jedzcie stokrotki" zostanie wreszcie zrealizowana w najlepszej obsadzie... w „pudle". Drań I - Porucznik Rumianek - Panowie! Mniej naiwności! Drań II - Sierżant Lipowy - Na miłość Boską! 194 KABARETk STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Tak dobre serce naszych gospodarzy podsumowali dwaj Dranie. Mimo to wszyscy stawili się w „pudle", aby odśpiewać wespół w zespół dziewięcioosobowego „Walczyka przy ognisku". „Walczyk przy ognisku" - kolejna próba. Tym razem stawili się, od lewej: J. Stępowski, K. Sienkiewicz, W. Golas, M. Czechowicz, I. Kwiatkowska, E. Dziewoński. Michnikowski i Starsi Panowie zawieruszyli się gdzieś w ogromie(!) studia telewizyjnego. Piosenek było jednak w XV programie więcej niż te wspomniane. Kuszelas odśpiewał „Modlitwę Barnaby", której motywem przewodnim był szelest forsy. Romuśzastąpił Kuszelasa. Czechowicz & Golas. jerzy Wasowski czujnym okiem zza dekoracji spogląda ku Kwiatkowskiej i Dziewońskiemu. H Sprawa Leona A. Hanuszkiewicz: -Jeżeli chodzi o znakomite postaci z Kabaretu Starszych Panów jako takiego, poza dyskusją jest postać Kuszelasa. To jest fenomenalnie napisane przez Przyborę i fenomenalnie zrobione przez „Dudka". Postać z komedii obyczajowej, portret Polaka. Tamte postaci są z kabaretu, Kuszelas jest z komedii molierowskiej. Gdyby u nas nie myślało się tak konwencjonalnie, to trzeba by żałować, że jego kreacja w „Eroice" i Kuszelas nie miały swojego dalszego ciągu w innych kreacjach tego wybitnego aktora. Po Kuszelasie śpiewała Babcia niewymienioną z tytułu „Zosię i ułanów". Chodziło o cały szwadron i o podmalowanie kobiecych wdzięków w tej scenie. Irena Kwiatkowska: Aktor musi pamiętać, gdzie ma usta, brwi, policzki. Teraz może to nie jest ważne. Charakteryzacja właściwie znikła ze sceny. Dła mnie to było abecadło. Podstawa. I wymyśłiłam sobie, jak będę wyglądać. Przećwiczyłam to najpierw kiłka razy przed lustrem. Siedziałam, patrzyłam i... nie trafiałam w brwi, w policzki. Smarowałam, przesmarowywałam i dokładnie tak, jak chciałam, zrobiłam to podczas nagrania. Dlatego Babcia wyglądała, tak jak wyglądała. Tanie Dranie też nie wyglądali lepiej. „Podzelowane" oczko Michnikowskiego, „szalyczky pod szyjkamy", cyklistówki na głowach. Krótko mówiąc, czas na motto: Piosenka dydaktyczna, skierowana pod adresem tych drani, którzy biorą za drogo. „Dziewońszczak, uważaj! Dranie, i to tanie, ojca ci zabierajom!". Prywatny komentarz Tatusia - Jaremy Stępowskiego, o ojcu małego Dziewońskiego, wygłoszony na planie XV Kabaretu. ii KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Studio, jak wspominałem, było niewielkie. Tuż przy wejściu rozstawiono dekorację do finałowej sceny przy ognisku. W głębi, lekko po prawej, znalazł miejsce fragment mieszkania Panów, wraz z niedomykającymi się drzwiami. Jeżeli ktoś dysponuje nagraniem XV spotkania, proszę zwrócić uwagę, jak wdzięcznie uchylają się, tuż przed finałową sceną, kiedy to Panowie A i B zastanawiają się, czy zostaną do „pudła" wpuszczeni. I wreszcie strona lewa. Wykreskowane zbiegającymi się liniami słońce. Duża, jak na to studio, zastawka zasłonięta kurtynką. To na tle tego czarno-białego słońca biegło ku widzom SOS, z ukrytym, dźwiękowym motywem alfabetu Morse'a. Autorem tej scenografii był ponownie Bohdan Butenko. Zespołem muzycznym akompaniującym aktorom kierował Adam Wiernik, a najwierniejszym z wiernych realizatorem nagrań był Bogdan Kryspin. Za plecami Starszych Panów!!! - to te właśnie, wciąż uchylające się drzwi, które miały taki wpływ na pamięć autora. Scenografie Kabaretów. Umowne, rozbudowane dzięki wyobraźni ich autorów. Oszczędne ze względu na środki, bogate plastycznie. Malowane zegary, kandelabry i kredensy wypełniały przestrzeń, mimo że artysta operował w większości zastawkami. Zapełniał te stojące ramy obciągnięte płótnem ulicami bądź korytarzami znikającymi w perspektywie. Barbara Krafftówna: My obudowaliśmy nie raz i nie dwa tę cudowną, malowaną scenografię swoją, że tak powiem, trójwymiarową fizycznością. Taki namalowany fotel, który człowiek omijał - to było wspaniałe! Do jakiegoś programu, to już było chyba w „Dwertimencie", miałam kostium z przygotowaną potężną tiurniurą, czyłi inaczej mówiąc - zadem z gąbki czy czegoś tam podobnego. Takie dwa, oddzielne pół... itd. Ale ostatecznie tej wersji nikt na żadnym zdjęciu nie odnajdzie, dlatego że wpadłam na inny pomysł. Wyszłam z pytaniem, czy mogę zmienić to na biust. To, co miało być tiurniurą, wstawiłam sobie do frontu. Wspaniale zagrało! Szłam i wachlowałam tymi dwoma poduchami. Wszyscy chyba miełi z tego niezłą zabawę. A tak naprawdę to kochałam tamte, wyczarowane pędzłem i wyobraźnią scenografie. Nic ich nie zastąpi. tt Sprawa Leona Scenografami Kabaretu, poza etatowym właściwie Jerzym Srokowskim, byli: J. Błażejowski, Bohdan Butenko, Anna Jarnuszkiewicz, Wojciech Siciński oraz siostry Alicja i Bożena Wahl. Zbliżał się ostatni Nowy Rok w historii Kabaretu. Został uczczony nieco krótszym, mniej rozśpiewanym, specjalnym Mikrokabarecikiem Sylwestrowym. 31.12.1965 roku przyjaciele pojawili się na kilka chwil. Wraz z nimi Pogodny Pan. „Kuplety" i „Zupełnie nowy rok" zaśpiewali we dwóch, pozostawiając „7 patyków" Marianowi Kociniakowi. Właściwie ta miniaturka zapowiadała to, czego widzowie obawiali się najbardziej. Z tym Leonem to jednak problem. Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski na planie ostatniego Kabaretu. Zbliżał się czas decyzji dotyczących Leona. Smutek, odróżniający się niewątpliwie od „Smuteczku", który związany jest z kresem wieczorów Starszych Panów, niech rozchmurzy się nieco, albowiem dzięki Kabaretom wszyscy mogli zapoznać się z masą ogromnie interesujących postaci, że wspomnę: Prezesa Gaziemca, Porucznika Szczawę--Szczawskiego, Izadorę Dukan, Eleonorę Mabuze, Księcia Fajansa, Karola Trzeszczyca, Studenta Żyłkę, Prezesa Hortensję wraz z Prezesową Hortensiną, Profesora Sromotnego, Mecenasa Bidesa, Generała Lufę--Dufnego, Porucznika Muszczynę, Księcia Zaścianko, Pułkownika Sturdyłło, Drabiniaka czy też samego faraona Antoniaka z dynastii W „b". Niegorzej było w warzywach: Nasturmidor, Szczytruszka, Brabłuszka i Kalaciejka cieszyły oko i ucho. Zwierząt też przybyło. M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Pojawiły się: Kazuar-Pisuar, Chruśniak Dziubkoskaczek, Antylopa Gó, Gromader i Gispard oraz Tygrys Choinkowy. Mapa kraju wzbogaciła się o Charków Trybunalski, starosłowiański Prałacin i Frankfurt nad Drwęcą. No, a poza tym te niezliczone - „zasadzki pod posadzką", „pieszczot brzeszczot" lub „trąc frottem". 22.VII.1966 r. Kabaret Starszych Panów pt. „Zaopiekujcie się Leonem". Udział biorą: I. Kwiatkowska, B. Krafftówna, A. Fitkau, M. Czechowicz, W Golas, W Michnikowski oraz Starsi Panowie. Czarno-biało oprawiły scenograficznie ostatni Kabaret Alicja i Bożena Wahl. Dbał o dźwięk Bogdan Kryspin. Reżyserowała telewizyjnie Irena Sobierajska. Redaktorem programu była, towarzysząca od samego początku Kabaretowi, Henryka Lankiewicz. Barbara Krafftówna wyznacza szlaki dla ulegających poszerzaniu wyobraźni. Mieczysław Czechowicz, ciepło odziany, aż przysiadł z wrażenia. Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski przykucnęli, aby sprawę zgłębić do końca. A może nie do końca? Adam Hanuszkiewicz: Ostatnie pokolenie inteligencji o strukturze inteligenta przedwojennego. Z kulturą obyczajów, szanowaniem osoby człowieka, z drobnymi złośliwościami - polskimi, bez niszczenia człowieka. Z Przybory i Wasowskiego emanowała kultura, takt, dowcip. Proszę zauważyć, że te wszystkie postaci, które powołał do Kabaretu Jeremi Przybora, słuchają siebie, rozmawiają ze sobą, prowadzą dialog! Polak prowadzi monolog. Nie słucha rozmówcy. Kabaret jest łekcją, jak być powinno. Starszym Panom udało się ocalić świat, którego, wydawało mi się, ocalić nie sposób. M Sprawa Leona Mimo że XVI, opisany jako XVII. Wszyscy chcieliby więcej, ale na Leonie skończyło się. Wszystko przez Prezesa Omegę. Załatwił Starszym Panom wszystko. Opiekę nad mieszkaniem, wyjazd, przejazd i różne inne sprawy. Już spakowani, zastanawiali się nad ostatnim z dręczących ich problemów: Pan B - Telefon wyłączony. Pan A - Ale właściwie - po co, skoro nas nie będzie. Pan B - Ale nie zapominaj, że w domu zostaje mysz, która ostatnio panicznie boi się dzwonka telefonicznego. Pan A -Właśnie. Słuchaj, czy ona nie jest przypadkiem w poważnym stanie? No, byłoby bardzo jakoś głupio tak zostawić ją samą w tej sytuacji, co? Pan B - No, ze swojej strony zrobiliśmy absolutnie wszystko, żeby nie była w poważnym stanie, nazywając ją Leon. M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Dalsze, dogłębne rozważania przerwali pojawiający się co chwila goście. Wpadła Julia, Blady, hrabina Tyłbaczewska, Nieduży, Spory, Tanie Dranie. Śpiewali stare i nowe piosenki. Panowie zresztą także swoje donucili. Razem zebrało się, bez Kupletów, trzynaście piosenek. Bohdan Łazuka: To jest anegdota, która nie tyle mnie śmieszy, co wzrusza. Odważyłem się, po kilku latach znajomości dopiero, przy okazji takiej rewii „PaniX zaprasza " zapytać pana Jerzego, jak powstają teksty Przybory. Mówię: - One są dla mnie jak z puchu, ze snów Felliniego, coś nieprawdopodobnego. Na czym to polega? - To pan nie wie? - ripostował pan Jerzy. - Proszę posłuchać. Przybora to lunatyk. On mieszka na Starym Mieście. Wysoko. Są tam dachy. On wstaje, proszę pana, nie wiem czy w pidżamie, czy ma koszulę nocną, i łazi po dachach. Wraca do siebie, patrzy - świeczka na stole, obok pióro. Kartka! Siada i pisze. Potem się kładzie. Wstaje rano - ktoś tu był, coś napisał. Bierze słuchawkę, dzwoni do mnie i pyta - czy to dobre? Potem ja muszę ciężko pracować. To wszystko. tt Sprawa Leona „...i latarenkę na noc". Wymyślony, a może wymarzony świat Kabaretu Starszych Panów jest podobno nierealny. Gdyby zanalizowali jego zasady psychologowie, wynik byłby zapewne podobny do ogłoszonych niedawno w piśmie „Canadian Medical Association Journal" obserwacji dotyczących bohaterów książek A.A. Milne'a. Tych Puchatków, Tygrysków i Kłapouchych. Każdy z nich wymaga podobno roztoczenia nad nim opieki psychiatry lub psychologa. Chyba niewiele lepiej skończyłoby to całe towarzystwo odwiedzające mieszkanie Panów A i B. Z nimi samymi na czele. Na szczęście ulotnili się dyskretnie, powierzając nam opiekę nad Leonem. My, a nas jest wielu, opiekujemy się nim nadal. Maj 2001 KONIEC ii KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Zacząłem szkicować okładkę. Potem rysowałem tę książkę niemal strona po stronie. Wszystkie ilustracje leżały sobie spokojnie w teczkach. Wycinki z prasy, zdjęcia z domowego archiwum i te wspaniałe, nigdy nie publikowane, które przechowała rodzina ich autora - Franciszka Myszkowskiego. A do tego zdjęcia Pana Januszewskiego! znajdujące się dziś w troskliwej opiece działu Foto Prasowej Agencji Telewizyjnej. Tadeusza Jeżaka wyskakującego zza kamery, aby obfotografować telewizyjną codzienność. Szperając, docierałem do niezauważanych przez lata źródeł. I cieszyłem się jak dziecko. Kiedy Pani Irena Kwiatkowska podając mi fotografię z XV Kabaretu, dodała: „Mam jeszcze przeźrocza zrobione przez Bolka", usiadłem z wrażenia. Bolesław Kielski, mąż Pani Ireny, bywał z aparatem fotograficznym w dłoni to tu, to tam, czyli tam, gdzie innych nie wpuszczano... Mam nadzieję, że ten ilustracyjny zestaw, choć minimalnie, przybliży Państwu czas Kabaretu Starszych Panów. „Znów Kabaret Starszych Panów" - no, właśnie! Na szczęście, co pewien czas, powtarzano programy Kabaretu. Na szczęście, co pewien czas, powtarzają nadal... tt Resume „Kabaret starszych panów" -16 października 1958 r. („Popołudnie Starszych Panów") „Kabaret Starszych Panów" - 6 czerwca 1959 r. („Wieczór Starszych Panów") III program Kabaretu Starszych Panów „Jesienna noc" - 24 października 1959 r. IV program Kabaretu Starszych Panów - 30 stycznia 1960 r. (tytuł podawany w gazetach: „Zbyteczne żeberko", „Kaloryferia", „Zbyteczne żeberko - kaloryferia") tytuł poprawny: „Zbyteczne żeberko - kaloryfeeria" tytuł ostateczny, zatwierdzony przez autora: „Kaloryfeeria" V program Kabaretu Starszych Panów „Druga wiosna" -14 maja 1960 r. VI program Kabaretu Starszych Panów „Smuteczek" - 29 października 1960 r. VII program Kabaretu Starszych Panów „Zielony karnawał" - 20 maja 1961 r. VIII program Kabaretu Starszych Panów „Niepotrzebni mogą podejść" - 4 listopada 1961 r. (najczęściej przekręcany tytuł kabaretu na -„Niepotrzebni mogą odejść") IX program Kabaretu Starszych Panów „Zupełnie inna historia" - 17 marca 1962 r. X program Kabaretu Starszych Panów „Niespodziewany koniec lata" - 27 października 1962 r. XI program Kabaretu Starszych Panów „Kwitnące szczeble" - 6 kwietnia 1963 r. XII program Kabaretu Starszych Panów „Nieznani sprawcy" - 12 kwietnia 1964 r. XIII program Kabaretu Starszych Panów „Przerwa w podróży" - 26 września 1964 r. XIV program Kabaretu Starszych Panów „14 i 3/4" - 12 czerwca 1965 r. XV program Kabaretu Starszych Panów „Ostatni naiwni" - 11 grudnia 1965 r. XVI program kabaretu Starszych Panów „Zaopiekujcie się Leonem" - 22 lipca 1966 r. M KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół Nadprogram - piosenki Kabaretu Starszych Panów -„Piosenka jest dobra na wszystko" - 21 stycznia 1961 r. II nadprogram Kabaretu Starszych Panów „Piosenka jest dobra na wszystko" - 1 stycznia 1961 r. III nadprogram Kabaretu Starszych Panów „Piosenka jest dobra na wszystko" - 11 stycznia 1964 r. Przpomnienie IV programu Kabaretu Starszych Panów „Kaloryfeeria" w nowej wersji - 2 stycznia 1965 r. Mikrokabarecik Sylwestrowy - 31 grudnia 1965 r. M „Dudek" i Divertimento w kolorze. To owe podwójne „D" z podtytułu ostatniego rozdziału. Kolorowe przeźrocza, na które natrafiłem u Ireny Kwiatkowskiej, zostały zrobione przez jej męża Bolesława Kielskiego. Jest ich około dwustu. Większa część dotyczy trzech programów kabaretu „Dudek" Edwarda Dziewońskiego. Zostały wykonane na zapleczu bądź scence kawiarni „Nowy Świat". Dotyczą trzech programów: IV pt. „Kto się boi Marii Konopnickiej", V - „Naokoło czterech Dudków" i VI - „Fantomas contra Dudek". Pochodzą z lat 1969 - 1971. Uzupełnia je cykl zrobiony podczas telewizyjnych prób Divertimenta op. 8 Jeremiego Przybory pt. „Pani Hortensja". A dokładnie jego pierwszej części „Garden Party, czyli bankiet w krzakach", która miała premierę w maju 1969 roku. Panią Hortensją była oczywiście Irena Kwiatkowska. Bolesława Kielskiego, bo o kawałek historii telewizji tu idzie, przybliży czytelnikom pewne wspomnienie. Tomasz Domaniewski w „Kobiecie i Życiu" z 9 sierpnia 1969 roku, w rubryce „Telewizja", opisał takie oto wydarzenie dotyczące teleturnieju „Kółko i krzyżyk" tak: Lubię te programy, wysoko cenię ich prowadzącego. To jednak, co Bolesław Kielski uczynił w ostatnim programie - było prawdziwym majstersztykiem kultury, przytomności umysłu, wdzięku i taktu. Zaczęło się od tego, że Kielski przeprosił za to, iż występuje bez marynarki i krawata. Przeprosiny, jak na telewizję, zaskakujące. A potem się okazało, że jest tylko trzech uczestników, bo... upał i nie przyszli. W efekcie, na planie królował Kielski, wspaniale nawalający czas, opowiadający byle co, rozciągający program jak gumę, ale robiący to tak uroczo, że nikt chyba z nas nie miał pretensji o to, iż zamiast tełeturnieju - obejrzełiśmy sobie indywidualny pokaz estradowy niedocenionego, jak się okazuje, aktora. Myślę, że tym programem Kielski zasłużył sobie na to, aby mu dano w TV szanse większe, niż prowadzenie teleturniejów. ' naDDatek poDDwojony czyli Dudek & Divertimento Podczas próby w kabarecie „Dudek". Od lewej: Bogumił Kobiela, Wojciech Młynarski, Bolesław Kielski i Edward Dziewoński 205 „Dudek" IV: I. Kwiatkowska „Dudek" IV: E. Dziewoński, W. Gliński „Dudek" IV: J. Kobuszewski, B. Pawlik, B. Baer „Dudek" VI: T. Suchocki, B. Pawlik, J. Borzym, J. Kobuszewski, W. Gołas „Dudek" V: J. Kobuszewski, I. Kwiatkowska „Dudek" IV: E. Dziewoński, B. Pawlik „Dudek" VI: J. Kobuszewski, I. Kwiatkowska, W. Gołas, »Dudek" V: L Kwiatkowska A. Dymszówna, E. Dziewoński, A. Seniuk, B. Pawlik KABARETm STARSZYCH PANÓW wespół w zespół 206 }. Przybora, I. Kwiatkowska B. Łazuka, ]. Przybora, I. Kwiatkowska, ]. Kobuszewski Divertimento op. 8 K. Sienkiewicz C. Julski, Z. Leśniak I. Kwiatkowska, Cz. Roszkowski Cz. Roszkowski, J. Przybora, }. Kobuszewski ]. Przybora, B. Łazuka, I. Kwiatkowska naDDatek poDDwojony czyli Dudek & Divertimento W centrum uwagi B. Łazuka Towarzystwo Garden Party ]. Przybora, C. ]u\ski 207 W centrum uwagi J. Fedorowicz W centrum uwagi I. Kwiatkowska Aktorzy Kabaretu pojawiali się zarówno w Dudku, jak i w Divertimencie. Ten ulotny fakt, zarejestrowany przed laty, jest suplementem tego książkowego wespół w zespół. Garden Party czyli bankiet w krzakach M. Kociniak ]. Kobuszewski, Z. Leśniak, ]. Fedorowicz J. Przybora, J. Kobuszewski 208 O XVI Kabaretach Starszych Panów w XIII rozdziałach i trzech naddatkach I Wstęp niedomknięty .................................... 7 II ETERYCZNA FONIA.................................... 9 III LAMPY W LODÓWCE .................................. 16 IV ŁYŻECZKA Z DZIURKĄ................................. 23 V KLAPA W GÓRĘ........................................ 27 VI - NIE ODMÓWIĘ! ...................................... 43 VII ZJAWIA SIĘ KALINA, NADCIĄGA KUSZELAS ............. 65 ' Starsi Panowie Dwaj - rozmowa, jesień 2000 ................. 88 VIII POCZĄTKOWO SPORY, POTEM NIEDUŻY................. 96 IX POMYSŁY NA ZMYSŁY .................................111 X „SŁUŻĘ LUKĄ W PAMIĘCI"..............................127 XI PRZEPONA W PRZEPONĘ ..............................138 XII ŁOWIĘ W GŁOWIE.....................................165 "apostrofa..............................................188 XIII SPRAWA LEONA .......................................189 '" naDDatek poDDwojony czyli Dudek & Divertimento.........205 - t\ \\ »W// » •>»." .mi*' j 008 035 2004-03-02