12390
Szczegóły |
Tytuł |
12390 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12390 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12390 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12390 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mark Twain
PRZYGODY TOMKA SAWYERA
TOMEK BAWI SI�, WALCZY i ZNIKA.
- Tomek! Nikt nie odpowiada. -Tomek!
Milczenie.
Gdzie� go znowu ponios�o? Tomek!
Cisza.
Starsza pani zsun�a okulary na nos i sponad szkie� rozejrza�a si� po pokoju.
Potem
podnios�a je na czo�o i jeszcze raz popatrzy�a doko�a. Nigdy by nie raczy�a
spojrze� przez
okulary na taki drobiazg jak Tomek. Zreszt� nosi�a je tylko od parady i bardzo
by�a dumna z
tej wytwornej, cho� zupe�nie bezu�ytecznej ozdoby.
Z r�wnym skutkiem bowiem mog�aby patrze� przez fajerki. Ciotka Polcia szybko
och�on�a i
powiedzia�a spokojnie, ale do�� g�o�no, aby meble mog�y j� us�ysze�:
- Czekaj, ju� ja ci� dostan�...
Nie doko�czy�a. Schyli�a si� i zacz�a szturcha� miot�� pod ��kiem. Cho� si�
przy tym
zadysza�a, wymiot�a tylko kota.
- Skaranie boskie z tym ch�opakiem!
Podesz�a do otwartych drzwi, stan�a na progu i rozejrza�a si� po ogrodzie, to
znaczy po
grz�dkach pomidor�w poro�ni�tych blekotem. Tomka ani �ladu. Gromkim g�osem
zawo�a�a:
- Hop, hop, Tooomku!
Wtem za plecami us�ysza�a lekki szelest i zd��y�a si� jeszcze odwr�ci�, aby
z�apa� ch�opca
za ko�nierz i osadzi� go na miejscu.
- Tu� mi, ladaco! Na �mier� zapomnia�am o spi�arni! Co� tam robi�?
-Nic.
- Nic! Sp�jrz tylko na swoje r�ce! I na usta! Co to jest?
- Nie wiem, ciociu.
-A ja wiem! Konfitury, tak! Sto razy m�wi�am, �eby� nie rusza� konfitur, bo
sk�ra b�dzie w
robocie. Dawaj r�zg�!
R�zga �wisn�a w powietrzu - sytuacja by�a beznadziejna.
- O rany, ciociu! Obejrzyj no si� pr�dko!
Starsza pani odwr�ci�a si� gwa�townie i ze strachu zadar�a sp�dnic�. Ch�opiec w
lot dopad�
wysokiego parkanu i znikn�� po drugiej stronie. Ciocia Polcia na chwil�
oniemia�a, a potem
wybuchn�a dobrodusznym �miechem.
- A to szelma! Nigdy chyba przy nim nie zm�drzej�. Tyle razy nabra� mnie na ten
kawa� i
zn�w si� zagapi�am. Nie ma wi�kszego os�a ni� stary g�upiec. Starego psa, jak
si� to m�wi,
nikt nowych sztuczek nie nauczy. A ten ch�opak wymy�la coraz to nowe sposoby - i
b�d� tu
m�dra. Widocznie wie dobrze, na co mo�e sobie pozwoli�, �eby mnie nie
wyprowadzi� z
r�wnowagi. Wie, �e byle mu si� uda�o odwr�ci� na chwil� moj� uwag� lub mnie
roz�mieszy�,
ju� r�ka mi opada i nawet go nie tkn�. B�g mi �wiadkiem, �e nie spe�niam swych
obowi�zk�w
wzgl�dem tego ch�opca! �R�d�k� dziateczki Duch �wi�ty bi� ka�e" - m�wi Pismo
�wi�te.
Grzech i m�ki piekielne �ci�gam na nas oboje - wiadomo. Diab�a rogatego ma on za
sk�r�, ale,
m�j Bo�e, to� to sierotka po nieboszczce rodzonej mej siostrze i serce mi si�
kraje, gdy trzeba
wy�oi� mu sk�r�. Ile razy mu daruj�, sumienie nie daje mi spokoju, a jak mu
sprawi� baty - to
wprost serce mi p�ka. Ano, �ywot cz�owieka zrodzonego z niewiasty jest kr�tki i
pe�en trosk -
powiada Pismo �wi�te i wielka to prawda. Dzi� po po�udniu na pewno p�jdzie na
wagary i za
kar� b�d� jutro musia�a wyznaczy� mu jak�� prac�. Nie�atwo mi to przyjdzie.
Jutro jest sobota
i wszyscy ch�opcy b�d� si� bawili. Ale Tomek z ca�ego serca nie cierpi pracy,
musz� wi�c
spe�ni� sw�j obowi�zek, bo inaczej winna by�abym jego zguby.
Tomek istotnie poszed� na wagary i �wietnie si� bawi�. Powr�ci� do domu przed
kolacj� i
jeszcze zd��y� pom�c ma�emu Murzynkowi Jimowi, kt�ry r�n�� drzewo na dzie�
nast�pny i
r�ba� je na podpa�k�. Pomoc polega�a na tym, �e Tomek opowiedzia� Jimowi swoje
przygody, a
ten wykona� trzy czwarte pracy. Sid, m�odszy brat Tomka (a raczej brat
przyrodni), sko�czy�
ju� wyznaczon� sobie prac� (zbieranie drzazg), gdy� by� to ch�opiec pos�uszny i
nie mia�
awanturniczej �y�ki.
Podczas kolacji Tomek krad� cukier, ile si� tylko da�o, a ciotka Polcia zadawa�a
mu
podst�pne pytania, aby wydoby� z niego kompromituj�ce wyznanie. Jak ka�da zacna
dusza,
mia�a si� za bieg�� w ciemnych i zawi�ych arkanach dyplomacji, a najbardziej
przejrzyste swe
podst�py uwa�a�a za szczyt przebieg�o�ci.
- Gor�co dzi� by�o w szkole? - pyta�a.
- Tak, ciociu,.
- Bardzo gor�co, prawda, Tomku? - Bardzo, ciociu.
- To pewnie chcia�e� si� wyk�pa�?
Strach oblecia� Tomka - co� si� tutaj kroi�o. Nieufnie spojrza� na twarz ciotki,
ale nie
wyczyta� na niej nic podejrzanego. Odpowiedzia� wi�c:
- Nie, ciociu, nie bardzo.
Ciotka wyci�gn�a r�k� i dotkn�a koszuli Tomka.
- A teraz ju� ci nie jest gor�co? - zapyta�a.
Pochlebia�o jej, �e w tak sprytny spos�b sprawdzi�a, i� koszula jest sucha, a
nikt by nie
zgad�, do czego zmierza. Ale Tomek wiedzia� ju�; co w trawie piszczy, i
uprzedzi� jej nast�pne
posuni�cie: - Zmoczyli�my sobie g�owy pod studni�... patrz, mam jeszcze mokre
w�osy.
Ciotce zrobi�o si� przykro. Zapomnia�a o w�osach jako poszlace i wszystkie
podst�py na nic
si� zda�y. Nagle ol�ni�o j� natchnienie:
- �eby podstawi� g�ow� pod studni�, nie trzeba odpruwa� ko�nierzyka, kt�ry ci
przyszy�am
do koszuli, prawda, Tomku? Odepnij no bluzk�!
Wyraz niepewno�ci znikn�� z twarzy Tomka. Odpi�� kurtk�. Ko�nierzyk trzyma� si�
mocno
koszuli.
- No, wiesz! Id� sobie. A ja my�la�am, �e� by� na wagarach i �e� si� k�pa�. No
dobrze,
dobrze. Nie taki diabe� straszny, jak go maluj�. Tym razem ci si� upiek�o.
By�a troch� z�a, �e zawiod�a j� zwyk�a przenikliwo��, a troch� si� ucieszy�a� �e
Tomek
przypadkiem trafi� na drog� pos�usze�stwa. Nagie Sidney powiedzia�:
- Hm, hm. Zdaje mi si�, �e ciocia przyszy�a Tomkowi ko�nierzyk bia�� nitk�, a
teraz jest
przyszyty czarn�.
- Rzeczywi�cie, przyszy�am go bia�� nitk�! Tomku!
Ale Tomek nie czeka� na ci�g dalszy. Ju� zza drzwi zawo�a�:
- Sid! Za to dostaniesz!
Gdy si� ju� znalaz� w bezpiecznym miejscu, obejrza� dwie grube ig�y wpi�te w
klapy kurtki.
Obie by�y owini�te nitkami, jedna czarn�, druga bia��.
- Gdyby nie Sid - mrukn�� - nigdy by si� nie po�apa�a. Diabli nadali! Raz szyje
bia��, a drugi
raz czarn� nitk�! Mog�aby si� wreszcie zdecydowa�, bo tak to nigdy nie pami�tam,
na, kt�r� z
nich kolej! Ale Sid musi za to oberwa�. Ju� on mnie popami�ta!
Tomek nie by� wzorem cn�t ch�opi�cych w miasteczku. Zna� wprawdzie taki wz�r,
ale �ywi�
dla niego pogard�.
Nie min�y dwie minuty, a Tomek zapomnia� o wszystkich swoich zmartwieniach. Nie
dlatego, �eby dokucza�y mu odrobin� mniej ni� troski, kt�re dr�cz� doros�ych,
ale z tej
przyczyny, �e nowa, wielka sprawa przegna�a smutne my�li z jego g�owy
przynajmniej na jaki�
czas. Podobnie doro�li zapominaj� o swoich k�opotach w zapale nowych zamierze�.
Now� nami�tno�ci� Tomka by� wielce oryginalny spos�b gwizdania, kt�ry przej�� z
ust
pewnego Murzyna. Teraz pragn�� spokojnie wypr�bowa� t� sztuk�. By� to jaki�
osobliwy rodzaj
ptasz�cego trylu, jakby przeci�g�y �wiergot, polegaj�cy na tym, �e w czasie
koncertu, w
kr�tkich odst�pach czasu, uderza si� leciutko, j�zykiem o podniebienie.
Czytelnik zapewne
pami�ta, jak si� to robi, je�eli sam kiedy� by� ch�opcem. Dzi�ki swej pilno�ci i
wytrwa�o�ci
Tomek wreszcie wspi�� si� na wy�yny tej trudnej sztuki. Z ustami pe�nymi
harmonijnych
ton�w, a dusz� pe�n� uniesienia szed� teraz ulic� i doznawa� podobnych uczu� jak
astronom,
kt�ry odkry� now� planet� z tym jednak, �e rado�� Tomka by�a niew�tpliwie
wi�ksza, g��bsza i
niczym niezm�cona.
Nasta�y ju� d�ugie letnie wieczory. By�o jeszcze zupe�nie jasno. Tomek nagle
przesta�
gwizda�. Sta� przed nim kto� obcy, ch�opiec odrobin� od niego wy�szy. Ka�dy
przybysz - bez
r�nicy wieku i p�ci - by� czym� niezwyk�ym w ma�ej ubogiej mie�cinie St.
Petersburg. Ch�opiec
ubrany by� porz�dnie, nawet jak na dzie� powszedni za dobrze. Wprost nie do
uwierzenia!
Czapk� mia� istne cacko! Niebieska sukienna kurtka, zapi�ta na wszystkie guziki,
by�a
nowiutka i czysta, podobnie jak spodnie. Na nogach mia� buciki, cho� by� to
tylko pi�tek. Mia�
nawet kokard� z pstrej wst��ki. By�o w nim co� wielkomiejskiego, co Tomka
oburzy�o do g��bi.
Im d�u�ej ch�on�� wzrokiem to wspania�e zjawisko, im wy�ej zadziera� nosa w
pogardzie dla
tego okazu elegancji, tym n�dzniejszy wydawa� mu si� jego w�asny wygl�d. Obaj
ch�opcy
milczeli. Gdy jeden si� poruszy�, poruszy� si� i drugi, ale tylko bokiem i w
k�ko. D�ugo stali
naprzeciw siebie i mierzyli si� wzrokiem. Wreszcie Tomek powiedzia�:
- Da� w ucho?
- Spr�buj!
- Czemu nie?
- Bo nie.
- Dostaniesz i tyle.
- Akurat!
- Zobaczysz.
- Nieprawda! -Tak!
- Nie!
K�opotliwe milczenie. Potem Tomek zacz�� na nowo:
- Jak si� nazywasz?
- Co ci do tego?
- Jak b�d� chcia�, to b�dzie mi do tego.
- To czemu nie chcesz?
- Jak b�dziesz du�o gada�, to zechc�.
- Du�o, du�o, du�o!... No i co?
- My�lisz, �e taki z ciebie wielki elegant, co? Jedn� r�k� przywi��� sobie na
plecach, a
drug� b�d� t�uk�, ile wlezie.
- No to dlaczego tego nie zrobisz? Wci�� si� tylko odgra�asz.
- Nie zaczepiaj mnie, bo uderz�.
- W�a�nie... tysi�ce ju� widzia�em takich �apciuch�w.
- Kawaler! Widzisz go, jaki wa�ny! Ale kapelusik!
- Jak si� nie podoba, to mi go str��. Prosz� bardzo, tylko kto to zrobi,
niepr�dko si� potem
wyli�e.
- Jeste� k�amca.
- Ty sam k�amiesz!
- Tch�rz! Chcia�by si� bi�, a boi si�!
- Zje�d�aj z drogi!
- Eee, zamknij si�, bo stukn� ceg�� w g�ow�.
- Niemo�liwe.
- Mo�liwe.
- Wi�c czemu tego nie robisz? Ci�gle tylko m�wisz, co by� zrobi�. A wiesz
dlaczego? Bo si�
boisz.
- Nie boj� si�!
- Jeszcze jak!
-Nie!
-Tak!
Znowu zamilkli i zn�w przystawiaj� si� do siebie i mierz� si� wzrokiem. Wreszcie
stan�li
rami� w rami�.
- Wyno� si� st�d! - zawo�a� Tomek.
- Sam si� wyno�!
- A ja nie chc�!
- Ja te�!
Stali tak naprzeciw siebie, wysun�wszy po jednej nodze dla lepszej r�wnowagi, i
dysz�c
nienawi�ci�, z ca�ej si�y napierali na siebie. �aden jednak nie m�g� uzyska�
przewagi nad
przeciwnikiem. Wreszcie, czerwoni jak buraki, z zachowaniem nale�ytej
ostro�no�ci odst�pili
od siebie, a Tomek powiedzia�:
- Jeste� tch�rz, ty szczeniaku. Powiem mojemu starszemu bratu, to roz�o�y ci�
ma�ym
palcem.
- Gwi�d�� na twego starszego brata! M�j brat jest wi�kszy od twojego. Przerzuci
go przez
ten p�ot jak pi�k�. (Obaj bracia byli oczywi�cie zmy�leni).
- K�amiesz!
- Gadaj zdr�w!
Tomek palcem nogi narysowa� na ziemi kresk� i powiedzia�:
- Spr�buj przekroczy� t� lini�, a dostaniesz tyle, ile wlezie. Spr�buj,
zobaczysz!
Nieznajomy natychmiast przekroczy� kresk� m�wi�c:
- Zobaczymy, co teraz zrobisz.
- Nie zbli�aj si�! Uwa�aj!
- No... na co czekasz?
- Do licha! Daj dwa centy, a ju� bior� si� do roboty. Nieznajomy wyj�� z
kieszeni dwa
miedziaki i z�o�liwie si� u�miechaj�c poda� je Tomkowi. Ten podbi� mu r�k� i
centy upad�y na
ziemi�. Ch�opcy rzucili si� na siebie i sczepiwszy si� jak dwa koty, zacz�li si�
tarza� po ziemi.
Targali si� za w�osy, darli sobie ubrania, ok�adali si� pi�ciami, rozdrapywali
nosy i okrywali si�
kurzem i s�aw�. Wreszcie sytuacja si� wyja�ni�a i na polu walki z kurzawy
wynurzy� si� Tomek
- siedzia� okrakiem na nieprzyjacielu i ok�ada� go ku�akami.
- Masz dosy�? - zawo�a�.
Ch�opak usi�owa� wyrwa� si� z u�cisku i p�aka�, najwi�cej ze z�o�ci.
- Masz dosy�? i Tomek t�uk� dalej.
Wreszcie ch�opak wykrztusi�: �dosy�" i Tomek pu�ci� go m�wi�c:
- Dosta�e� za swoje. Na drugi raz uwa�aj kogo si� czepiasz.
Obcy ch�opak oddali� si� szybko, otrzepuj�c ubranie, p�acz�c i poci�gaj�c nosem.
Raz po
raz ogl�da� si� i odgra�a� si� Tomkowi. Tomek odpowiedzia� mu szyderczym
�miechem i z min�
zwyci�zcy ruszy� do domu. Ledwie si� jednak odwr�ci�, nieznajomy podni�s�
kamie�, cisn�� go
i trafi� Tomka mi�dzy �opatki, po czym zwia� w podskokach.
Tomek goni� zdrajc� a� do domu i w ten spos�b dowiedzia� si�, gdzie mieszka.
Przez pewien
czas sta� na posterunku przed bram�, wzywaj�c nieprzyjaciela, aby wyszed� mu na
spotkanie.
Ale ch�opak tylko stroi� do Tomka miny przez okno. Wyzwania nie przyj��.
Wreszcie zjawi�a si�
matka wroga, nazwa�a Tomka z�ym, wstr�tnym, ordynarnym ch�opakiem i kaza�a mu
i�� precz.
Odszed� wi�c, ale ostrzeg�, �eby ten ch�opczyk wi�cej nie wchodzi� mu w drog�.
Do domu wr�ci� bardzo p�no. Kiedy ostro�nie wchodzi� oknem, ujrza� ciotk�
czyhaj�c� na
niego w zasadzce. Zobaczy�a, co si� sta�o z jego ubraniem, i postanowi�a
nieodwo�alnie skaza�
go na ci�kie roboty w dniu wolnym od nauki, to znaczy w sobot�.
ZNAKOMITY PACYKARZ
Nadszed� sobotni ranek. S�o�ce �wieci�o jasno, ca�y �wiat zieleni� si� i kipia�
�yciem. W
ka�dym sercu d�wi�cza�a muzyka, a je�li serce by�o m�ode, pie�� sama cisn�a si�
na usta.
Rado�� by�a na ka�dej twarzy i wiosna w ka�dym ruchu. Akacje okry�y si�
kwieciem, powietrze
przepojone by�o zapachem kwiat�w.
Wzg�rze Cardiff, kt�re wznosi�o si� nie opodal miasta, okryte by�o zieleni� i z
pewnej
odleg�o�ci wygl�da�o jak cudowna kraina zatopiona w ciszy i marzeniach,
zapraszaj�ca w
go�cin�.
Tomek zjawi� si� na �cie�ce z wiadrem rozrobionego wapna i p�dzlem na d�ugim
trzonku.
Ledwie spojrza� na parkan, porzuci� wszelk� nadziej�, a jego dusza pogr��y�a si�
w g��bokim
smutku. Parkan mia� trzydzie�ci jard�w d�ugo�ci i dziewi�� st�p wysoko�ci! �wiat
wyda� si�
Tomkowi pusty, a �ycie sta�o mu si� niezno�nym jarzmem. Z westchnieniem zanurzy�
p�dzel i
przejecha� nim po g�rnej desce. Machn�� p�dzlem jeszcze dwa razy, por�wna�
niepozorn� bia��
smug� z ogromem nie pomalowanego jeszcze parkanu i zrozpaczony usiad� na
ogrodzeniu z
drzewa.
Z bramy wybieg� w podskokach Jim z wiadrem w r�ku. �piewa� piosenk� �Dziewcz�ta
z
Buffalo". Noszenie wody z miejskiej studni Tomek zawsze uwa�a� za rzecz godn�
pogardy, ale
teraz inaczej na to patrzy�. Przypomnia� sobie, �e studnia jest miejscem
towarzyskich spotka�.
Ch�opcy i dziewcz�ta - biali, Murzyni, Mulaci - czekaj�c tam swojej kolejki
wypoczywaj�,
zamieniaj� si� zabawkami, k��c� si�, bij� i baraszkuj�. Przypomnia� te� sobie,
�e cho� do
studni by�o tylko sto pi��dziesi�t jard�w, Jim nigdy nie wraca� z wod� przed
up�ywem godziny,
a najcz�ciej trzeba by�o chodzi� po niego.
- S�uchaj, Jim - powiedzia� - ja p�jd� po wod�, a ty tutaj troch� pomalujesz.
Jim potrz�sn�� g�ow� i odpar�:
- Nie mog�, paniczu. Stara pani kaza�a mi i�� po wod� i z nikim si� po drodze
nie zadawa�.
M�wi�a te�, �e panicz Tomek b�dzie chcia�, aby Jim malowa� za niego. �ebym wi�c
patrzy�
swego nosa, a malowania to ju� ona sama przypilnuje.
- Ach, Jim, nie przejmuj si� tym, co ona m�wi. Sama nie wie, czego chce. Daj mi
wiadro,
zaraz wr�c�. Ciotka si� o tym nie dowie.
- Nie mog�, paniczu. Stara pani g�ow� mi urwie, jak amen w pacierzu.
- Akurat! Przecie� ona nigdy nie bije. Stuknie tylko naparstkiem w g�ow�. Mam
zmartwienie! Gada jak naj�ta, ale od gadania g�owa nie boli, chyba �e zacznie
lamentowa�.
Jim, dam ci cudn� rzecz. Dam ci bia�� kul�.
Jim zacz�� si� waha�.
- Bia�a kula, Jim, to nie w kij dmucha�.
- Ach, cudna rzecz! Ale, paniczu, strasznie si� boj� starej pani!
- Do tego, jak chcesz, poka�� ci jeszcze chory palec.
Jim by� tylko cz�owiekiem - pokusa okaza�a si� silniejsza od niego! Postawi�
wiadro na
ziemi�, wzi�� bia�� kul�, i kiedy Tomek odwija� banda�, pochyli� si� ciekawie
nad jego chorym
palcem: W chwil� potem Jim ucieka� ulic� ze swym wiadrem i obola�ym grzbietem.
Tomek
p�dzlowa� gorliwie, a ciocia Polcia wraca�a z pola bitwy z pantoflem w r�ku i
triumfem w
oczach.
Energia Tomka wkr�tce os�ab�a. My�la� o tym, jak weso�o zamierza� sp�dzi� ten
dzie�, i
zrobi�o mu si� bardzo smutno. Za chwil� ch�opcy na wolnej stopie b�d� t�dy
biegli na r�ne
wspania�e wyprawy i posypi� si� �arty z Tomka, �e musi pracowa� - sama my�l o
tym pali�a
jak ogie�! Wydoby� wszystkie swe skarby i podda� je ogl�dzinom: szcz�tki
zabawek, kule do
gry i r�ne rupiecie. W sam raz tyle, ile trzeba, by zap�aci� za kr�tkie
zast�pstwo w robocie,
ale na pewno za ma�o, aby kupi� cho� p� godziny prawdziwej wolno��. W�o�y� wi�c
z
powrotem do kieszeni swoje ubogie skarby i po�egna� si� z my�l� o przekupieniu
ch�opc�w. W
tej chwili czarnej, rozpaczy nagle ol�ni�o go natchnienie. Nie mniej i nie
wi�cej, tylko
wspania�a, genialna my�l!
Wzi�� p�dzel do r�ki i z ca�ym spokojem zabra� si� do roboty. Niebawem pojawi�
si� na
widowni Ben Rogers, ten sam, kt�rego docink�w najbardziej si� obawia�. Ben
nadchodzi� w
podskokach, co dowodzi�o, �e lekko mu by�o na sercu i �e wysoko szelma celowa�.
Zajada�
jab�ko, a w wolnych chwilach gwizda� przeci�gle i melodyjnie, po czym
nast�powa�y g��bokie
tony: bim-bom-bom, bim-bom-bom - gdy� by� w�a�nie parowcem. Kiedy znalaz� si�
blisko
Tomka, zwolni� biegu, zaj�� �rodek ulicy, przechyli� si� g��boko na praw� burt�
i pocz��
majestatycznie przybija� do brzegu, gdy� wyobra�a� w tej chwili okr�t �Wielka
Missouri" i mia�
dziewi�� st�p zanurzenia. By� r�wnocze�nie statkiem, kapitanem i dzwonem
okr�towym. Sta�
wi�c niby to na mostku kapita�skim, wydawa� rozkazy i sam je wykonywa�.
- Stop, kapitanie! Dzy�-dzy�-dzy�!
Droga si� ko�czy�a, statek wolno podp�ywa� do �cie�ki.
- Ca�a wstecz! Dzy�-dzy�-dzy�!
Opu�ci� r�ce i trzyma� je sztywno wypr�one przy sobie.
- Prawa wstecz! Dzy�-dzy�-dzy�! Czu! Czczu-czu!
Prawa r�ka zatacza�a teraz �uki, by�a bowiem ko�em sterowym, kt�re mia�o
czterdzie�ci
st�p obwodu.
- Lewa wstecz! Dzy�-dzy�-dzy�! Czu! Czczu-czu! - Lewa r�ka zatacza�a ko�a. -
Prawa stop!
Dzy�-dzy�-dzy�! Lewa stop! Prawa wolno naprz�d! Stop! Wolno obraca�! Dzy�-dzy�-
dzy�!
Czu, czu, czu! Poda� dziobow� cum�! �ywo! Poda� spring! Nie guzdra� si�,
ch�opcy! Ob�� go
bucht� na polerze! Cumuj do przystani! Poluzuj! Odstawi� maszyny, kapitanie!
Dzy�-dzy�-
dzy�! Sz! Sz-sz! (pr�bowanie wentyli).
Tomek malowa� zupe�nie nie zwracaj�c uwagi na parowiec.
Ben otworzy� szeroko oczy i powiedzia�:
- Aha, wrobili ci�, co?
Odpowiedzi nie by�o. Tomek okiem artysty oceni� ostatni �lad p�dzla na parkanie,
potem
mi�kkim poci�gni�ciem poprawi�, odst�pi� i zn�w bystro przygl�da� si� wynikowi.
Ben stan��
obok niego. Tomkowi �linka sz�a na widok jab�ka, ale nie odrywa� si� od pracy.
Ben zapyta�:
- C� to, stary, pracuje si�, co?
Tomek odwr�ci� si� na pi�cie i zawo�a�:
- Ach to ty, Ben! Wcale ci� nie zauwa�y�em!
- S�uchaj, id� si� k�pa�, wiesz? Mo�e by� poszed� ze mn�? Ale prawda, ty wolisz
pracowa�,
no nie?
Tomek obejrza� koleg� od st�p do g�owy i zapyta�:
- Co nazywasz prac�?
- Jak to, czy� to nie jest praca?
Tomek zn�w zabra� si� do malowania i powiedzia� z niedba�� min�:
- Mo�e to jest praca, a mo�e nie. Wiem tylko, �e tak si� podoba Tomkowi
Sawyerowi.
- Nie bujaj, �e lubisz malowa� parkany. P�dzel nie ustawa� w pracy.
- �e lubi�? Dobry� sobie. Czemu mia�bym nie lubi�? Nie co dzie� zdarza si�
cz�owiekowi
sposobno�� malowania parkanu.
To zupe�nie zmienia�o posta� rzeczy. Ben przesta� je�� jab�ko. Tomek delikatnie
g�aska�
parkan p�dzlem, raz po raz cofa� si�, by zobaczy�, jak to wypad�o, tu lub �wdzie
poprawi�
zn�w i sprawdza�, czy wynik go zadowoli. Ben �ledzi� ka�dy jego ruch. Coraz
bardziej go to
interesowa�o. Nagle powiedzia�:
- S�uchaj, Tomek, daj mi troch� pomalowa�!
Tomek zastanowi� si� przez chwil�. Ju� mia� pozwoli�, ale si� rozmy�li�.
- Nie, nie, Ben, to si� nie da zrobi�. Widzisz, ciotka Polcia wprost trz�sie si�
nad tym
parkanem, zw�aszcza tu, od strony ulicy, sam rozumiesz... Gdyby to by�o za
domem, nie
mia�bym nic przeciwko temu, a i ona s�owa by nie rzek�a. Ale tutaj - na zimne
dmucha! To
musi by� zrobione niezwykle starannie. Nie wiem, czy na tysi�c, a nawet na dwa
tysi�ce
ch�opak�w znajdzie si� jeden, kt�ry umia�by to zrobi� tak jak trzeba.
- Co ty m�wisz? S�uchaj, daj mi tylko spr�bowa�, ma�y kawa�ek! Ja bym ci
pozwoli�.
- Ben, zrobi�bym to, india�skie s�owo honoru, ale ciotka Polcia! Wiesz, Jim
chcia� malowa� -
nie pozwoli�a, Sid te� chcia� - mowy nie by�o. Zrozum moje po�o�enie! Gdyby�
zacz�� malowa�
i potem co� si� sta�o...
- Ach, nie gadaj! B�d� uwa�a�. Daj mi spr�bowa�! S�uchaj, zostawi� ci �rodek
jab�ka.
- No to dawaj... Chocia�... lepiej nie! Mam pietra.
- Dam ci ca�e jab�ko!
Tomek odda� wreszcie p�dzel z niech�ci� na twarzy, a z wielk� rado�ci� w sercu.
I podczas
gdy niedawny parowiec �Wielka Missouri" pracowa� w pocie czo�a, artysta, kt�ry
poniecha�
p�dzla, siedzia� obok na beczce w cieniu, dynda� nogami, zajada� jab�ko i my�la�
o rzezi
dalszych niewini�tek.
Ofiar by�o w br�d. Co chwila zjawiali si� ch�opcy. Przybiegali, aby drwi� z
Tomka, i
zostawalifaby malowa� parkan. Kiedy Ben upada� ju� ze zm�czenia, Tomek
wypo�yczy� z kolei
p�dzel Billowi Fisherowi w zamian za latawca w dobrym stanie, a gdy i Bili mia�
ju� dosy�,
prawo bielenia naby� Johnny Miller za zdech�ego szczura i kawa�ek sznurka, na
kt�rym mo�na
nim by�o wywija�. I dalej, i dalej, godzina za godzin�. A kiedy s�o�ce zacz�o
si� chyli� ku
zachodowi, Tomek, kt�ry rano by� jeszcze n�dzarzem, op�ywa� teraz we wszelkie
bogactwa.
Opr�cz wy�ej wymienionych przedmiot�w, mia� dwana�cie kul do gry, po�amane
organki,
kawa�ek niebieskiego szk�a z butelki, przez kt�re mo�na by�o patrze�, go��
szpulk�, klucz,
kt�ry niczego nie otwiera�, kawa�ek kredy, szklany korek od karafki, o�owianego
�o�nierza,
dwie kijanki, sze�� kapiszon�w, kotka z jednym okiem, mosi�n� klamk�, obro��,
ale bez psa,
r�koje�� no�a, cztery sk�rki pomara�czowe i star� rozbit� ram� okienn�.
Czas sp�dza� bardzo mi�o, w licznym towarzystwie i nic nie robi�, a parkan
pokryty zosta�
trzema warstwami wapna. Gdyby mu w ko�cu nie zabrak�o bielid�a, by�by wszystkich
ch�opc�w
z ca�ego miasteczka doprowadzi� do ruiny maj�tkowej.
Tomek uzna�, �e �wiat mimo wszystko nie jest taki z�y. Sam o tym nie wiedz�c
odkry�
wielkie prawo poczyna� ludzkich, a mianowicie: je�li chcemy obudzi� w doros�ym
lub dziecku
pragnienie jakiej� rzeczy, musimy j� przedstawi� jako trudn� do osi�gni�cia.
Gdyby by�
wielkim m�drcem (takim jak autor tej ksi��ki), toby poj��, �e prac� jest to, co
musimy robi�, a
przyjemno�ci� - czego robi� nie musimy. �atwiej by mu wtedy przysz�o zrozumie�,
�e wyr�b
sztucznych kwiat�w albo chodzenie w kieracie jest ci�k� prac�, natomiast
kulanie kr�glami
albo wspinanie si� na Mont Blanc jest tylko zabaw�. Wielu bogatych d�entelmen�w
w Anglii
t�ucze si� powozem, zaprz�onym w czw�rk� koni, dwadzie�cia lub trzydzie�ci mil
w upale �
bo ta przyjemno�� kosztuje ich du�o pieni�dzy, ale niechby im kto kaza� robi� to
samo za
wynagrodzeniem, pocz�liby to uwa�a� za prac� i woleliby z niej zrezygnowa�.
Tomek przez chwil� rozmy�la� jeszcze nad prze�omem, jaki nast�pi� w jego
sytuacji
maj�tkowej, a potem ruszy� z meldunkiem do kwatery naczelnego dow�dztwa.
WOJNA I MI�O��
Tomek stan�� przed ciotk� Polci�. Siedzia�a w�a�nie przy otwartym oknie
przytulnego
pokoju, kt�ry by� jednocze�nie sypialni�, jadalni�, salonem i czytelni�.
Balsamiczny zapach
lata, niezm�cona cisza, wo� kwiat�w, usypiaj�ce brz�czenie pszcz� - wszystko to
sprawi�o, �e
pochyli�a g�ow� nad rob�tk�. Jedyny towarzysz ciotki, kot, drzema� na jej
kolanach. Okulary
przezornie odsun�a na siwe w�osy. By�a przekonana, �e Tomek dawno porzuci�
prac�, i bardzo
si� zdziwi�a", gdy ujrza�a, �e ch�opak bez cienia obawy oddaje si� w jej r�ce.
- Czy mog� teraz i�� si� bawi�, ciociu? - zapyta�.
- Jak to, ju�? Ile zrobi�e�?
- Wszystko, ciociu.
- Nie k�am, Tomku. Wiesz, �e tego nie znosz�.
- Ale� ciociu, zrobi�em wszystko.
Ciotka niezbyt ufa�a jego s�owom, tote� wysz�a, aby zobaczy� na w�asne oczy, co
zdzia�a�.
By�aby rada, gdyby o�wiadczenie Tomka okaza�o si� prawdziwe cho�by w dwudziestu
procentach. Kiedy zobaczy�a pobielony parkan, i to nie byle jak, ale starannie
pomalowany
kilka razy, tak �e nawet na ziemi ci�gn�� si� wzd�u� parkanu bia�y pas,
zdziwienie jej nie mia�o
granic.
- Co� podobnego! Co tu gada�, jak chcesz, to potrafisz pracowa� -powiedzia�a,
ale zaraz
rozcie�czy�a komplement wod�: - Niestety, musz� stwierdzi�, �e bardzo rzadko
chcesz. No, id�
si� teraz bawi�, ale pami�taj, �eby� mi wr�ci� do domu jeszcze w tym tygodniu,
bo dostaniesz
w sk�r�.
By�a tak ol�niona blaskiem czynu Tomka, �e zaprowadzi�a go do spi�arni, wybra�a
najpi�kniejsze jab�ko i wr�czy�a mu je, wyg�aszaj�c przy tym kazanie na temat,
jak cenna i
s�odka jest nagroda, je�li zdoby�o si� j� cnotliwym post�pkiem. W�a�nie gdy
ko�czy�a sw�
mow� zr�cznie dobranym cytatem z Pisma �wi�tego, Tomek za jej plecami zw�dzi�
racucha.
Potem wybieg� z domu i ujrza� Sida wchodz�cego w�a�nie po zewn�trznych schodach
na pi�tro.
Nietrudno by�o o grudki ziemi, tote� posypa�y si� g�sto. Pada�y wok� Sida jak
grad, zanim
wi�c ciotka Polcia och�on�a z pierwszego wra�enia i zd��y�a nadbiec z odsiecz�,
kilka grudek
utkwi�o w celu, a Tomek przeskoczy� przez parkan i znikn��.
W parkanie by�a wprawdzie furtka, ale Tomek jak zwykle �pieszy� si� bardzo i nie
mia�
czasu z niej skorzysta�. Teraz dopiero dozna� ulgi, wyr�wna� bowiem rachunek z
Sidem za to,
�e go wsypa� zwracaj�c uwag� ciotki na czarn� nitk�.
Tomek okr��y� grupk� budynk�w i wszed� w b�otnisty zau�ek za obor� ciotki. Kiedy
ju�
znalaz� si� poza zasi�giem karz�cej r�ki sprawiedliwo�ci, po�pieszy� do parku
miejskiego, gdzie
zgodnie z umow� dwie wrogie armie ch�opc�w stan�y w szyku bojowym. Tomek by�
genera�em jednej z nich, a Joe Harper (jego serdeczny przyjaciel) - genera�em
drugiej. Ale
obaj wielcy wodzowie nie zni�ali si� do osobistego udzia�u w walce - od tego
by�y ni�sze szar�e
-tylko siedzieli razem na wzniesieniu i kierowali operacjami wojennymi wysy�aj�c
rozkazy
przez adiutant�w.
Po d�ugiej i za�artej walce armia Tomka odnios�a Valne zwyci�stwo. Policzy�o si�
zabitych,
wymieni�o je�c�w, uzgodni�o przyczyny nast�pnego konfliktu i ustali�o dat�
nieuniknionej
bitwy, po czym obie armie zwar�szy szeregi odmaszerowa�y, a Tomek w pojedynk�
ruszy� w
drog� powrotn�.
Przechodz�c obok domu, w kt�rym mieszka� Jeff Thatcher, ujrza� w ogrodzie
nieznajom�
dziewczynk�. By�a to s�odka, niebieskooka istota o z�ocistych w�osach
splecionych w dwa
d�ugie warkocze, ubrana w bia�� letni� sukienk� i haftowane pantalony. �wie�o
uwie�czony
zwyci�stwem bohater podda� si� bez jednego wystrza�u. Niejaka Amy Lawrence
znikn�a
natychmiast z jego serca, nie zostawiaj�c po sobie nawet wspomnienia. Dot�d
zdawa�o si�
Tomkowi, �e kocha Amy do szale�stwa; by� przekonany, �e j� ub�stwia. Okaza�o
si�, �e by�a
to jeno przelotna s�abostka. Przez kilka miesi�cy zabiega� o jej wzgl�dy, a ona
zaledwie przed
tygodniem wyzna�a mu sw� wzajemno��. Przez siedem kr�tkich dni by�
najszcz�liwszym i
najbardziej dumnym ch�opcem na �wiecie, a� tu w jednej sekundzie Amy ulotni�a
si� z jego
serca jak go��, kt�ry wpad� do nas na chwil�.
Rzuca� teraz nowemu anio�owi ukradkowe, lecz pe�ne podziwu spojrzenia, p�ki nie
spostrzeg�, �e i ona go zauwa�y�a. W�wczas, udaj�c, �e jej nie widzi, pocz�� -
jak to ch�opcy -
wyczynia� r�ne cuda, aby j� wprawi� w podziw. Trwa�o to dosy� d�ugo. Gdy
wreszcie, w
trakcie jednego ze swych karko�omnych �ama�c�w gimnastycznych zerkn�� ukradkiem
w jej
stron�, spostrzeg�, �e dziewcz� zmierza ju� ku domowi. Podszed� wi�c bli�ej i
opar� si� o
parkan. Pogr��ony w smutku nie traci� nadziei, �e mo�e dziewczynka zatrzyma si�
jeszcze
chwilk�. Rzeczywi�cie, zanim znikn�a w drzwiach, przystan�a na schodkach.
Tomek
westchn�� ci�ko, gdy jej noga stan�a na progu, ale natychmiast twarz mu si�
rozja�ni�a:
dziewczyna w ostatniej chwili rzuci�a mu bratek przez parkan.
Podbieg� do kwiatka, ale o dwa kroki przed nim przystan��, przys�oni� oczy r�k�
i spojrza� w
g��b ulicy, jakby tam zauwa�y� co� ciekawego. Potem podni�s� z ziemi s�omk� i
pocz�� ni�
balansowa� na nosie, odchylaj�c g�ow� w ty�. Kiwa� si� przy tym na oba boki i
przesuwa� si�
coraz bli�ej bratka. Wreszcie nakry� go bos� stop�, podni�s� zr�cznie palcami
nogi i skacz�c na
jednej nodze, znikn�� za rogiem ulicy. Znikn�� jednak tylko na chwil�, jakiej
trzeba by�o, by
przypi�� kwiatek pod bluz� na sercu, a mo�e bli�ej �o��dka, Tomek bowiem nie by�
zbyt bieg�y
w anatomii.
Potem wr�ci� pod parkan i do zmroku wyczynia� tam przer�ne figle-migle. Ale
dziewczynka
ju� si� nie pokaza�a. Tomek pociesza� si� jednak s�ab� nadziej�, �e mo�e sta�a
gdzie� w oknie i
by�a �wiadkiem wzgl�d�w, jakie jej okazywa�. Wreszcie oci�gaj�c si� ruszy� do
domu. W g�owie
roi�o mu si� mn�stwo rzeczy.
Przy kolacji by� w tak �wietnym humorze, �e a� ciotka dziwi�a si� �ki diabe�
zn�w go
op�ta�?" Oberwa� niema�� bur� za to, �e obrzuci� Sida grudkami b�ota, ale wcale
nie wzi�� sobie
tego do serca. Kiedy pod nosem ciotki pr�bowa� skra�� kostk� cukru, dosta� po
�apach.
- Ciociu - zapyta� - czemu nie bijesz Sida, gdy robi to samo?
- Bo Sid nie dokucza tak cz�owiekowi jak ty. Gdybym ci� na chwil� spu�ci�a z
oczu, wlaz�by�
do cukierniczki.
Po chwili ciotka wysz�a do kuchni. Sid, pewny swej nietykalno�ci, a zarazem
chc�c okaza�
Tomkowi swoj� wy�szo��, si�gn�� po cukierniczk�, co by�o wyra�n� prowokacj�. Ale
cukierniczka wy�lizn�a si� z r�ki Sida, spad�a na pod�og� i st�uk�a si�. Tomek
by�
wniebowzi�ty. Tak dalece, �e zagryz� j�zyk i milcza�. Postanowi� sobie w duchu,
�e nawet gdy
ciotka wr�ci, nie pi�nie ani s��wka. B�dzie milcza� jak gr�b, a� ciotka sama
zapyta, kto to
zrobi�. Wtedy dopiero powie i c� b�dzie za rozrywka widzie�, jak ten wzorowy
ch�opczyna
oberwie lanie! Serce jego by�o tak przepojone rado�ci�, �e ledwie m�g�
usiedzie�, gdy ciotka
wr�ci�a z kuchni i stoj�c nad st�uczon� cukierniczka strzela�a spod okular�w
piorunami gniewu.
Zaraz si� zacznie! - pomy�la�, ale w tej samej chwili le�a� ju� jak d�ugi na
ziemi. Gro�na
r�ka podnios�a si�, aby uderzy� po raz drugi, gdy Tomek zawo�a�:
- Przesta�! Za co mnie bijesz? Przecie� to Sid st�uk� cukiernic�! Ciotka Polcia
zd�bia�a.
Tomek oczekiwa� teraz wyraz�w ubolewania.
Ciotka jednak odzyskawszy mow� powiedzia�a tylko:
- No, za darmo na pewno nie dosta�e�. Jestem dziwnie spokojna, �e� tu dobrze
nabroi�, gdy
mnie nie by�o.
Czu�a wyrzuty sumienia i pragn�a powiedzie� Tomkowi co� mi�ego i serdecznego,
ale
dosz�a do wniosku, �e w ten spos�b przyzna�aby si� do b��du, a na to nie
pozwala�y wzgl�dy
wychowawcze. Nie powiedzia�a wi�cej nic i z gorycz� w sercu uda�a si� do swoich
zaj��.
Nad�sany Tomek siedzia� w k�cie i rozczula� si� nad sw� niedol�. Wiedzia�, �e
ciotka w g��bi
duszy b�aga go na kolanach o przebaczenie. �wiadomo�� tego by�a dla� gorzkim
zado��uczynieniem. Ale postanowi� sobie, �e sam nawet nie mrugnie i zlekcewa�y
wszelkie
pojednawcze gesty. Wiedzia�, �e z zamglonych �zami oczu ciotki co chwila pada w
jego stron�
spojrzenie pe�ne b�lu, lecz, nie raczy� tego zauwa�y�. Oczyma duszy widzia� ju�,
jak le�y na
�miertelnym �o�u, a ciotka pochyla si� nad nim, b�agaj�c go. o jedno ma�e s��wko
przebaczenia, ale on odwraca si� do �ciany i umiera w milczeniu. Ach, co si�
wtedy b�dzie
dzia�o w jej duszy! Potem wyobrazi� sobie, jak go przynosz� do domu nie�ywego -
topielca.
W�osy zlepione, a nieszcz�sne serce nareszcie znalaz�o ukojenie. Ciotka rzuca
si� na jego cia�o,
�zy p�yn� jej ciurkiem, a usta b�agaj� Boga, aby jej odda� ukochanego ch�opca.
B�dzie wtedy
przysi�ga�, �e nigdy ju�, nigdy nie zrobi mu krzywdy! Ale on le�y zimny, blady
jak chusta i ani
drgnie - biedny ma�y m�czennik, kt�ry doczeka� si� kresu swych cierpie�.
Tak si� przej�� swymi my�lami, �e z trudem �yka� �zy i o ma�o si� nimi nie
ud�awi�. Nic ju�
nie widzia�, oczy zasz�y mu �zami, a kiedy mruga�,- �zy sp�ywa�y i kapa�y mu z
ko�ca nosa.
Roztkliwianie si� nad w�asn� niedol� sprawia�o mu tak� przyjemno��, �e za nic w
�wiecie nie
dopu�ci�by, aby jaka� ziemska rado�� zm�ci�a jego stan ducha. B�l to by� nazbyt
�wi�ty. Gdy
wi�c tanecznym krokiem wbieg�a do pokoju kuzynka Mary, szcz�liwa, �e po d�ugim
tygodniu
sp�dzonym na wsi znowu jest w domu, Tomek wsta� i okryty czarn� chmur� rozpaczy
Wyszed�
jednymi drzwiami, gdy ona drugimi wnios�a �piew i blask s�o�ca.
Z daleka omija� miejsca, gdzie bywali jego koledzy, szuka� samotnych zak�tk�w,
kt�re by
odpowiada�y jego obecnemu nastrojowi. Skusi�a go tratwa na rzece. Usiad� na jej
kraw�dzi i
wpatrywa� si� w pos�pny bezmiar wody. Gdyby tak mo�na by�o uton�� za jednym
zamachem,
bez b�lu,z omini�ciem trud�w i niewyg�d, jakich natura nie szcz�dzi topielcom.
Nagle przypomnia� sobie o bratku. Wyj�� go z zanadrza. By� zgnieciony i zwi�d�y,
co napoi�o
Tomka jeszcze wi�kszym smutkiem. Zadawa� sobie pytanie, czy ona �a�owa�aby go,
gdyby
wiedzia�a, co si� sta�o. Czyby p�aka�a? Czy chcia�aby obj�� go za szyj� i ukoi�
jego smutek? A
mo�e odwr�ci�aby si� od niego oboj�tnie, jak ten ca�y pod�y �wiat? Obraz ten
sprawia� mu b�l
tak rozkoszny, �e wci�� do niego wraca� i ogl�da� go z wszystkich stron, a�
obraz od tego
ogl�dania zblad� i ca�kiem si� wytar�. Wreszcie Tomek wsta� z ci�kim
westchnieniem i
pogr��y� si� w mroku,
Oko�o godziny dziesi�tej wiecz�r szed� pust� ulic� obok domu, gdzie mieszka�a
jego Pi�kna
Nieznajoma. Przystan�� na chwil�. Nadstawi� uszu, ale nic nie by�o s�ycha�. Na
pierwszym
pi�trze pada� na firank� blady blask �wiecy. Czy b�stwo by�o w tym pokoju?
Prze�azi przez
parkan, przekrad� si� mi�dzy klombami i stan�� pod oknem. D�ugo patrzy� w g�r�
ze
wzruszeniem. Potem po�o�y� si� na plecach i skrzy�owa� na piersiach r�ce,
trzymaj�c w nich
biedny zwi�d�y kwiatek. Tak w�a�nie pragn�� umrze�, sam jeden na �wiecie,
bezdomny, bez
dachu nad g�ow�, pozbawiony przyjaznej r�ki, kt�ra by mu star�a z czo�a
�miertelny pot, i
kochaj�cej twarzy, kt�ra pochyli�aby si� nad nim ze wsp�czuciem, gdy nadejdzie
chwila
agonii. Tak te� ona go zobaczy, kiedy wyjrzy, aby popatrze� na pi�kny jutrzejszy
ranek. Czy
aby uroni �ezk� na jego biedne martwe zw�oki? Czy cho�by westchnie na widok
m�odego �ycia,
�ci�tego tak okrutnie kos� �mierci, tak przedwcze�nie?
Okno na pi�trze otworzy�o si� nagle i skrzekliwy g�os s�u��cej sprofanowa�
�wi�t� cisz�, a
strumie� wody obla� rozci�gni�te na ziemi szcz�tki m�czennika.
Bohater omal si� nie udusi�. Parskaj�c skoczy� na r�wne nogi. Co� jakby pocisk
�wisn�o w
powietrzu, a r�wnocze�nie pad�o ciche przekle�stwo, potem rozleg� si� brz�k
st�uczonej szyby i
ma�a niewyra�na posta� szybko przeskoczy�a przez parkan i znikn�a w mroku.
W chwil� potem, kiedy Tomek rozebrany ju� na noc, w �wietle �oj�wki ogl�da� swe
przemoczone ubranie, obudzi� si� Sid. Je�li w pierwszej chwili mia� ochot�
wypowiedzie� si� w
tej sprawie, to po namy�le ugryz� si� w j�zyk, Tomkowi bowiem �le patrzy�o z
oczu.
Tomek wlaz� do ��ka nie zadaj�c sobie trudu zm�wienia pacierza, a Sid zanotowa�
to
wykroczenie w pami�ci.
POPISY W SZKӣCE NIEDZIELNEJ
S�o�ce wzesz�o nad spokojn� ziemi� i s�a�o - niczym b�ogos�awie�stwo - swe
promienie
cichemu miasteczku. Po �niadaniu ciocia Polcia odprawi�a domowe nabo�e�stwo.
Rozpocz�o
si� ono modlitw�, kt�ra by�a niby budowla wzniesiona z pot�nych warstw cytat�w
z Pisma
�wi�tego, spojonych denka zapraw� murarsk� w�asnych pomys��w ciotki. Ze szczytu
tej
budowy, niby z g�ry Synaj, ciotka rzuci�a gro�ny rozdzia� z Pi�cioksi�gu
Moj�esza.
Nast�pnie Tomek �przepasa� swe l�d�wie" (m�wi�c j�zykiem cytat�w) i zacz��
wbija� sobie
w g�ow� wersety z Biblii Sid nauczy� si� tego jeszcze przed paru dniami. Tomek
skupi�
wszystkie si�y, by wyuczy� si� na pami�� pi�ciu werset�w. Wybra� je z Kazania na
G�rze, bo w
ca�ej Biblii nie m�g� znale�� kr�tszych. Po up�ywie godziny wyrobi� sobie og�lne
poj�cie o tych
sprawach, ale nic ponadto, gdy� umys� jego w�drowa� w tym czasie po rozleg�ych
obszarach
my�li ludzkiej, a r�ce zaj�te by�y czynno�ciami, kt�re nie sprzyja�y skupieniu
uwagi. Mary
wzi�a ksi��k�, by go przes�ucha�, a Tomek pocz�� szuka� drogi we mgle:
- B�ogos�awieni... e... e...
- Ubodzy...
- Tak, ubodzy. B�ogos�awieni ubodzy... e... e...
- Duchem...
- Duchem. B�ogos�awieni ubodzy duchem, albowiem... albowiem... oni...
- Ich...
- Albowiem ich... B�ogos�awieni ubodzy duchem, albowiem ich jest kr�lestwo
niebieskie.
B�ogos�awieni, kt�rzy cierpi�, albowiem, albowiem...
- Oni...
- Albowiem oni... oni...
- B�...
- Albowiem oni b�... Nie wiem, co dalej!
- B�d�!
- Aha, b�d�! Albowiem oni b�d�... albowiem oni b�d�... e... e... b�d�
cierpie�... e... e...
b�ogos�awieni, kt�rzy b�d�... albowiem oni... e... e... oni b�d� cierpie�,
albowiem b�d�... e...
e... Ale co b�d�? Czemu mi nie podpowiadasz, Mary? Ach, jaka� ty pod�a!
- Tomku, g�owo do poz�oty! Nie chc� ci dokucza�, ale musisz si� jeszcze uczy�.
G�owa do
g�ry, na pewno dasz sobie rad�, a jak si� nauczysz, podaruj� ci co� pi�knego!
No, a teraz
b�d� dobrym ch�opcem.
- No, dobrze. A co to takiego? Powiedz mi, Mary!
- Cierpliwo�ci, Tomku. Wiesz, �e jak m�wi�, �e b�dzie co� pi�knego, to b�dzie.
- Zgoda, Mary. Dobrze, wkuwam na nowo.
I rzeczywi�cie zacz�� ku�, a pod podw�jnym naciskiem ciekawo�ci i spodziewanej
nagrody
czyni� to z takim zapa�em, �e osi�gn�� wspania�e wyniki.
Mary podarowa�a mu nowiutki scyzoryk marki Barlow, warto�ci dwunastu i p�
centa.
Dreszcz rado�ci oblecia� Tomka i wstrz�sn�� nim do g��bi. Co prawda, nic tym
scyzorykiem nie
mo�na by�o przekroi�, ale przecie� by� to �oryginalny" Barlow, a to znaczy�o
nies�ychanie du�o.
Na jakiej podstawie ch�opcy z Zachodu twierdzili, �e bywaj� falsyfikaty, i to
znacznie gorsze od
oryginalnej broni marki Barlow, doprawdy jest i chyba na zawsze pozostanie
tajemnic�. Tomek
zd��y� naci�� nim kredens i ju� si� zabiera� do komody, kiedy polecono mu ubra�
si� do
szk�ki niedzielnej.
Mary nala�a wody do blaszanej miednicy i da�a mu kawa�ek myd�a. Tomek wyszed�
przed
dom i postawi� miednic� na �aweczce. Nast�pnie zanurzy� myd�o w wodzie i od�o�y�
je na bok,
potem zakasa� r�kawy, wyla� po cichu wod� na ziemi�, wr�ci� do kuchni i zacz��
starannie
wyciera� twarz r�cznikiem, wisz�cym za drzwiami. Ale Mary "odebra�a mu r�cznik i
powiedzia�a:
- Czy ci nie wstyd, Tomku? Nie b�d� taki. Przecie� woda ci nie zaszkodzi.
Tomek troch� si� zmiesza�. Mary zn�w nala�a wody na miednic�. Sta� nad ni�
chwil�,
zbieraj�c si� na odwag�. Wreszcie westchn�� g��boko i zacz�� si� my�. Kiedy
wr�ci� do kuchni i
z zamkni�tymi oczami, po omacku, szuka� r�cznika, �ciekaj�ce z twarzy mydliny i
woda by�y
chlubnym �wiadectwem jego czynu. Lecz kiedy wynurzy� si� z r�cznika, wygl�d jego
nie by�
jeszcze zadowalaj�cy, gdy� miejsce wolne od brudu urywa�o si� nagle na brodzie i
ko�o uszu,
tworz�c rodzaj maski. Poza t� lini�, od czo�a po bokach i w d�, a� do karku,
rozci�ga�y si�
olbrzymie po�acie czarnej, nie nawodnionej gleby. W�wczas Mary sama wzi�a go w
obroty, a
gdy sko�czy�a, Tomek wygl�da� ca�y jak cz�owiek bez r�nic w kolorze sk�ry.
Mokre w�osy
Tomka starannie uczesano szczotk�, nadaj�c kr�tkim k�dziorkom wygl�d symetryczny
i
pi�kny. (Gdy nikt nie widzia�, Tomek nie szcz�dz�c trudu, wyg�adza� swe
k�dziorki, aby
przylega�y do g�owy, uwa�a� bowiem loki za rzecz niem�sk� i w og�le bardzo
cierpia� z tego
powodu). Potem Mary wyj�a z szafy ubranie, kt�re Tomek od dw�ch lat wk�ada�
tylko w
niedziel� - nazywa�o si� ono po prostu �drugim ubraniem". (W ten spos�b
dowiedzieli�my si�,
ile Tomek mia� stroj�w). Gdy si� ubra�, Mary doprowadzi�a do porz�dku jego
toalet�: zapi�a
mu bluzk� a� po szyj�, obci�gn�a i wyg�adzi�a na plecach wielki ko�nierz
marynarski, oczy�ci�a
Tomka szczotk� i w�o�y�a mu na g�ow� s�omkowy kapelusz w c�tki. Wygl�da� teraz
bardzo
dobrze, a czu� si� bardzo �le. Zawsze gdy si� umy� i porz�dnie ubra�, dostawa�
g�siej sk�rki.
Mia� nadziej�, �e Mary zapomni o bucikach; nadzieja okaza�a si� p�onna.
Wysmarowa�a je
�ojem, jak zwykle, i przynios�a Tomkowi. Straci� cierpliwo�� i o�wiadczy�, �e
ci�gle zmusza si�
go do robienia tego, czego nie lubi. W�wczas Mary przem�wi�a mu do sumienia:
- Tomciu, b�d� grzecznym ch�opcem.
Mrucz�c co� pod nosem w�o�y� buciki. Mary ubra�a si� szybko i ca�a tr�jka uda�a
si� do
ko�cio�a, kt�rego Tomek z ca�ego serca nie znosi�. Za to Mary i Sid bardzo
lubili tam chodzi�.
Szk�ka niedzielna trwa�a od dziewi�tej do p� do jedenastej, potem zaczyna�o
si�
nabo�e�stwo. Dwoje z tej tr�jki zostawa�o potem z w�asnej woli na kazaniu,
trzeci te� zostawa�
- ale z innych, wa�niejszych powod�w. �awki ko�cielne, twarde i z wysokim
oparciem, mog�y
pomie�ci� ko�o trzystu os�b. Budynek by� ma�y i skromny. Wznosi�o si� nad nim
co� jakby
pud�o zbite z sosnowych desek, wyobra�aj�ce dzwonnic�, W drzwiach Tomek zwolni�
kroku, by
si� porozumie� z koleg�, r�wnie� od�wi�tnie ubranym.
- S�uchaj, Bill, masz ��t� karteczk�? -Tak.
- Co chcesz za ni�?
- A co dasz?
- Mi�t�wk� i haczyk do w�dki.
- Poka�.
Tomek pokaza�. Towar by� dobry i ch�opcy dobili targu. Potem Tomek odda� dwie
bia�e kule
do gry za trzy czerwone kartki, a inne drobiazgi za dwie niebieskie. Czatowa� na
ch�opc�w
wchodz�cych do ko�cio�a i przez kwadrans skupywa� w ten spos�b kartki w r�nych
kolorach.
Wreszcie wkroczy� do ko�cio�a z ca�� band� schludnie ubranych, ale ha�a�liwych
ch�opc�w i
dziewcz�t, usiad� w �awce i od razu wszcz�� awantur� z pierwszym ch�opcem, kt�ry
mu si�
nawin�� pod r�k�. Nauczyciel, powa�ny pan w starszym wieku, musia� ich uspokoi�,
ale ledwie
si� odwr�ci�, Tomek poci�gn�� za w�osy ch�opca siedz�cego przed nim. Ch�opiec
obejrza� si�,
lecz Tomek siedzia� ju� z niewinn� min�, zatopiony w swej ksi��ce. Potem, chc�c
us�ysze�
g�o�ne �au", uk�u� innego ch�opca szpilk� i po raz drugi zosta� zgromiony przez
nauczyciela. W
og�le ca�a klasa Tomka uda�a si�: by�a niespokojna, ha�a�liwa i oporna. Gdy
przysz�o do
wyg�aszania werset�w z Biblii, �aden nie umia� lekcji i ka�demu trzeba by�o
podpowiada�.
Wreszcie ka�dy jako� dobrn�� do ko�ca i dosta� w nagrod� ma�� niebiesk�
karteczk� z cytatem
z Pisma �wi�tego. By�a to zap�ata za wyg�oszenie dw�ch werset�w. Dziesi��
niebieskich kartek
stanowi�o r�wnowarto�� jednej czerwonej i mog�y by� na ni� wymienione; dziesi��
czerwonych
r�wna�o si� jednej ��tej; za dziesi�� ��tych dyrektor dawa� skromnie oprawion�
Bibli� (kt�ra
w owych dawnych, dobrych czasach kosztowa�a czterna�cie cent�w). Ciekaw jestem,
ilu z
moich czytelnik�w zdoby�oby si� na tyle pilno�ci i po�wi�cenia, by si� wyuczy�
na pami��
dw�ch tysi�cy wierszy, gdyby nawet mieli za to dosta� Bibli� z ilustracjami
Dor�go? A jednak
Mary naby�a w ten spos�b dwie Biblie, owoc wytrwa�ej pracy dw�ch lat, a pewien
m�odociany
Niemiec zafasowa� ich cztery czy pi��. Raz wyrecytowa� on jednym tchem trzy
tysi�ce
werset�w i nawet si� nie zaj�kn��. Ali�ci m�zg jego nie wytrzyma� takiego
obci��enia i od tego
dnia zupe�nie zidiocia�. Ci�ki to by� cios dla niedzielnej szk�ki, bo dyrektor
cieszy� si� bardzo,
gdy na uroczysto�ciach szkolnych, przy go�ciach, ch�opiec ten �wy�azi� ze sk�ry"
-jak to
okre�la� Tomek. Tylko starsi ch�opcy potrafili przechowywa� karteczki i wytrwale
wbija� sobie
w g�ow� wersety tak d�ugo, p�ki nie zdobyli Biblii; nic wi�c dziwnego, �e
wr�czenie tej nagrody
by�o rzadkim i pami�tnym wydarzeniem. Szcz�liwiec stawa� si� bohaterem dnia,
tote� w
sercach wszystkich ch�opc�w zapala� si� ogie� ambicji, kt�ry nieraz gas� dopiero
po kilku
tygodniach. Najprawdopodobniej Tomek nigdy nie �akn�� samej nagrody, ale nie
ulega
w�tpliwo�ci, �e serce jego rwa�o si� do s�awy i blasku zwyci�zcy.
Dyrektor stan�� przed ambon�. W r�ce trzyma� zamkni�ty psa�terz, za�o�ony
wskazuj�cym
palcem. Wezwa� dzieci do uwagi. Kiedy dyrektor szk�ki niedzielnej wyg�asza sw�
zwyk��,
kr�tk� nauk�, psa�terz jest w jego r�ku tak nieodzowny jak nuty w r�ku
�piewaczki, kt�ra stoi
na estradzie koncertowej i �piewa solo. Dlaczego tak jest, pozostanie tajemnic�,
bo obie te
ofiary losu nigdy nie zagl�daj� ani do psa�terza, ani do nut.
Dyrektor by� szczup�ym trzydziestopi�cioletnim jegomo�ciem, z ry�� kozi� br�dk�
i kr�tko
podstrzy�onymi rudymi w�osami. Nosi� sztywny, stoj�cy ko�nierzyk, kt�rego brzeg
si�ga� mu
do uszu, a ostre, wygi�te ko�ce dotyka�y k�cik�w ust. By�o to co� w rodzaju
parkanu,
zmuszaj�cego dyrektora do patrzenia prosto przed siebie i do obracania si� ca�ym
cia�em, gdy
pragn�� spojrze� w bok. Brod� podpiera� roz�o�ysty krawat szeroko�ci biletu
bankowego, z
fr�dzlami na ko�cu. Noski jego but�w by�y, wed�ug �wczesnej mody, Wygi�te w
g�r�, na
kszta�t p�oz�w sa�. W owych czasach m�odzie� osi�ga�a ten efekt siedz�c
cierpliwie i z
samozaparciem ca�ymi godzinami pod �cian� i przyciskaj�c do niej ko�ce but�w.
Pan Walters
min� mia� bardzo powa�n�, a serce szczere i zacne. Do spraw i miejsc �wi�tych
odnosi� si� z
takim szacunkiem i uwa�a� je za tak dalekie od spraw tego �wiata, �e w szk�ce
niedzielnej
mimo woli przybiera� inny glos, bardziej od�wi�tny ni� zwykle. Zacz�� w te
s�owa:
- A teraz, moje dziatki, usi�d�cie sobie pro�ciutko i grzeczniutko i w skupieniu
ducha
pos�uchajcie mnie przez ma�� chwileczk�. Tak, doskonale. Tak powinni si� zawsze
zachowywa�
grzeczni ch�opcy i grzeczne dziewczynki. Ale tam jedna dziewczynka wygl�da przez
okno.
Pewnie jej si� wydaje, �e widzi mnie gdzie� tam za oknem - siedz� sobie na
drzewie i
przemawiam do ptasz�t. (�miech uznania). Pragn� wam powiedzie�, �e serce mi
ro�nie, gdy
widz� tyle czystych i niewinnych twarzyczek, kt�re zebra�y si� tutaj, aby uczy�
si� czyni�
dobrze i �y� cnotliwie...
I tak dalej, i tak dalej. Nie trzeba tu powtarza� dalszego ci�gu kazania. Niczym
bowiem nie
r�ni�o si� od innych, tak dobrze nam znanych. Ostatni� cz�� przem�wienia
zak��ci�o
wznowienie przez niekt�rych niedobrych ch�opc�w nieprzyjacielskich krok�w i
innych
rozrywek, a tak�e wiercenie si� i szepty, kt�re zatacza�y coraz szersze kr�gi,
podmywaj�c
wreszcie podn�a takich samotnych i niewzruszonych ska� jak Sid i Mary. Ale gdy
g�os pana
Waltersa zacz�� traci� na sile, zrobi�o si� cicho jak w ko�ciele i koniec
kazania zosta� przyj�ty z
niem� wdzi�czno�ci�.
Znaczna cz�� szept�w wywo�ana zosta�a przez do�� niezwyk�e zdarzenie: przybycie
go�ci.
Adwokat Thatcher zjawi� si� w towarzystwie jakiego� zgrzybia�ego staruszka,
przystojnego i
postawnego m�czyzny w �rednim wieku, o w�osach przypr�szonych siwizn�, oraz
godnej
damy, kt�ra by�a niew�tpliwie ma��onk� tego ostatniego. Dama prowadzi�a za r�k�
dziewczynk�.
Tomek by� niespokojny - dr�czy�a go rozterka wewn�trzna i trapi�y wyrzuty
sumienia. Nie
m�g� spojrze� w oczy Amy Lawrence, nie m�g� wytrzyma� jej rozkochanych spojrze�.
Ale gdy
zobaczy� nowo przyby�� dziewczynk�, dusza jego od razu zap�on�a szcz�ciem.
Natychmiast
zacz�� si� ze wszech si� popisywa�: szturcha� ch�opc�w, targa� ich za w�osy,
wykrzywia� si� -
s�owem, robi�, co m�g�, aby oczarowa� dziewczynk� i zdoby� jej uznanie. Jedno
tylko ziarnko
goryczy zatruwa�o jego rado��: wspomnienie upokorzenia, jakiego dozna� w
ogrodzie swego
anio�a. Ale fale szcz�cia szybko zmy�y to ziarnko.
Go�ci usadzono na honorowych miejscach, a pan Walters zaraz po zako�czeniu swego
przem�wienia przedstawi� ich dzieciom. M�czyzna w �rednim wieku okaza� si�
niezwyk��
osobisto�ci�. By� nim ni mniej, ni wi�cej, tylko s�dzia hrabstwa, a zarazem
najdostojniejsza
osoba, jak� dzieci widzia�y w swym �yciu. By�y ciekawe, z jakiej gliny jest
ulepiony, raz
chcia�y, �eby rykn�� strasznym g�osem, to zn�w ba�y si�, �e ryknie naprawd�.
Przyby� z
Konstantynopola, oddalonego o dwana�cie mil od miasteczka, wiele wi�c podr�owa�
i zna�
�wiat. Oczy jego widzia�y gmach s�du hrabstwa, o kt�rym to gmachu chodzi�y
s�uchy, �e ma
dach kryty blach�. L�k bo�y, jaki budzi�y te my�li, znalaz� wyraz w wymownym
milczeniu i w
rz�dach oczu wlepionych w s�dziego. A wi�c to by� wielki s�dzia Thatcher, brat
miejscowego
adwokata! Jeff Thatcher od razu wyst�pi� naprz�d, aby pokaza� wszystkim, �e
��cz� go za�y�e
stosunki z wielkim m�em, i �eby ca�a szko�a p�k�a z zazdro�ci. Gdyby s�ysza�
szepty koleg�w,
by�yby mu one cudown� muzyk�.
- Patrz, Jim! Idzie do niego. Zobacz, podaje mu r�k�, naprawd� podaje mu r�k�!
Jasny
gwint! Chcia�bym by� teraz Jeffem!
Teraz pan Walters zacz�� si� popisywa�. Krz�ta� si� jak mr�wka, urz�dowa�,
wydawa�
polecenia, wyrokowa� - wsz�dzie go by�o pe�no. Bibliotekarz te� si� popisywa� -
biega� tam i z
powrotem z pe�nym nar�czem ksi��ek, wzniecaj�c okropny ha�as i zam�t co zreszt�
stanowi
ulubione zaj�cie r�nych gryzipi�rk�w. M�ode nauczycielki popisywa�y si�,
pochylaj�c si� ze
s�odkim u�miechem nad swoimi wychowankami, kt�rych przed chwil� targa�y za uszy.
Z
wdzi�kiem podnosi�y palce, by pogrozi� niedobrym ch�opczykom, a grzecznych czule
g�aska�y
po g��wkach. M�odzi nauczyciele popisywali si� w ten spos�b, �e udzielali
delikatnych
upomnie�, �agodnymi �rodkami zabiegali o utrzymanie powagi i okazywali dowody
czu�ej troski
o dyscyplin�, Niemal za� wszyscy nauczyciele i ich kole�anki nagle zacz�li
zagl�da� do szafy z
ksi��kami, kt�ra sta�a obok ambony. Szukali tam czego� po kilka razy (i za
ka�dym razem
podchodzili tam jakby niech�tnie). Dziewczynki popisywa�y si� rozmaicie, a
ch�opcy robili to z
takim zapa�em, �e w ko�ciele a� pociemnia�o od lataj�cych papierowych kul i
kurzu, jaki wzbi�
si� nad walcz�cymi. A ponad tym wszystkim siedzia� wielki m��, rozja�nia� ca�y
ko�ci� swym
majestatycznym s�dziowskim u�miechem i grza� si� w s�o�cu w�asnej wielko�ci - bo
i on si�
wyg�upia�.
Jednego tylko brakowa�o panu Wal