12390

Szczegóły
Tytuł 12390
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12390 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12390 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12390 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mark Twain PRZYGODY TOMKA SAWYERA TOMEK BAWI SI�, WALCZY i ZNIKA. - Tomek! Nikt nie odpowiada. -Tomek! Milczenie. Gdzie� go znowu ponios�o? Tomek! Cisza. Starsza pani zsun�a okulary na nos i sponad szkie� rozejrza�a si� po pokoju. Potem podnios�a je na czo�o i jeszcze raz popatrzy�a doko�a. Nigdy by nie raczy�a spojrze� przez okulary na taki drobiazg jak Tomek. Zreszt� nosi�a je tylko od parady i bardzo by�a dumna z tej wytwornej, cho� zupe�nie bezu�ytecznej ozdoby. Z r�wnym skutkiem bowiem mog�aby patrze� przez fajerki. Ciotka Polcia szybko och�on�a i powiedzia�a spokojnie, ale do�� g�o�no, aby meble mog�y j� us�ysze�: - Czekaj, ju� ja ci� dostan�... Nie doko�czy�a. Schyli�a si� i zacz�a szturcha� miot�� pod ��kiem. Cho� si� przy tym zadysza�a, wymiot�a tylko kota. - Skaranie boskie z tym ch�opakiem! Podesz�a do otwartych drzwi, stan�a na progu i rozejrza�a si� po ogrodzie, to znaczy po grz�dkach pomidor�w poro�ni�tych blekotem. Tomka ani �ladu. Gromkim g�osem zawo�a�a: - Hop, hop, Tooomku! Wtem za plecami us�ysza�a lekki szelest i zd��y�a si� jeszcze odwr�ci�, aby z�apa� ch�opca za ko�nierz i osadzi� go na miejscu. - Tu� mi, ladaco! Na �mier� zapomnia�am o spi�arni! Co� tam robi�? -Nic. - Nic! Sp�jrz tylko na swoje r�ce! I na usta! Co to jest? - Nie wiem, ciociu. -A ja wiem! Konfitury, tak! Sto razy m�wi�am, �eby� nie rusza� konfitur, bo sk�ra b�dzie w robocie. Dawaj r�zg�! R�zga �wisn�a w powietrzu - sytuacja by�a beznadziejna. - O rany, ciociu! Obejrzyj no si� pr�dko! Starsza pani odwr�ci�a si� gwa�townie i ze strachu zadar�a sp�dnic�. Ch�opiec w lot dopad� wysokiego parkanu i znikn�� po drugiej stronie. Ciocia Polcia na chwil� oniemia�a, a potem wybuchn�a dobrodusznym �miechem. - A to szelma! Nigdy chyba przy nim nie zm�drzej�. Tyle razy nabra� mnie na ten kawa� i zn�w si� zagapi�am. Nie ma wi�kszego os�a ni� stary g�upiec. Starego psa, jak si� to m�wi, nikt nowych sztuczek nie nauczy. A ten ch�opak wymy�la coraz to nowe sposoby - i b�d� tu m�dra. Widocznie wie dobrze, na co mo�e sobie pozwoli�, �eby mnie nie wyprowadzi� z r�wnowagi. Wie, �e byle mu si� uda�o odwr�ci� na chwil� moj� uwag� lub mnie roz�mieszy�, ju� r�ka mi opada i nawet go nie tkn�. B�g mi �wiadkiem, �e nie spe�niam swych obowi�zk�w wzgl�dem tego ch�opca! �R�d�k� dziateczki Duch �wi�ty bi� ka�e" - m�wi Pismo �wi�te. Grzech i m�ki piekielne �ci�gam na nas oboje - wiadomo. Diab�a rogatego ma on za sk�r�, ale, m�j Bo�e, to� to sierotka po nieboszczce rodzonej mej siostrze i serce mi si� kraje, gdy trzeba wy�oi� mu sk�r�. Ile razy mu daruj�, sumienie nie daje mi spokoju, a jak mu sprawi� baty - to wprost serce mi p�ka. Ano, �ywot cz�owieka zrodzonego z niewiasty jest kr�tki i pe�en trosk - powiada Pismo �wi�te i wielka to prawda. Dzi� po po�udniu na pewno p�jdzie na wagary i za kar� b�d� jutro musia�a wyznaczy� mu jak�� prac�. Nie�atwo mi to przyjdzie. Jutro jest sobota i wszyscy ch�opcy b�d� si� bawili. Ale Tomek z ca�ego serca nie cierpi pracy, musz� wi�c spe�ni� sw�j obowi�zek, bo inaczej winna by�abym jego zguby. Tomek istotnie poszed� na wagary i �wietnie si� bawi�. Powr�ci� do domu przed kolacj� i jeszcze zd��y� pom�c ma�emu Murzynkowi Jimowi, kt�ry r�n�� drzewo na dzie� nast�pny i r�ba� je na podpa�k�. Pomoc polega�a na tym, �e Tomek opowiedzia� Jimowi swoje przygody, a ten wykona� trzy czwarte pracy. Sid, m�odszy brat Tomka (a raczej brat przyrodni), sko�czy� ju� wyznaczon� sobie prac� (zbieranie drzazg), gdy� by� to ch�opiec pos�uszny i nie mia� awanturniczej �y�ki. Podczas kolacji Tomek krad� cukier, ile si� tylko da�o, a ciotka Polcia zadawa�a mu podst�pne pytania, aby wydoby� z niego kompromituj�ce wyznanie. Jak ka�da zacna dusza, mia�a si� za bieg�� w ciemnych i zawi�ych arkanach dyplomacji, a najbardziej przejrzyste swe podst�py uwa�a�a za szczyt przebieg�o�ci. - Gor�co dzi� by�o w szkole? - pyta�a. - Tak, ciociu,. - Bardzo gor�co, prawda, Tomku? - Bardzo, ciociu. - To pewnie chcia�e� si� wyk�pa�? Strach oblecia� Tomka - co� si� tutaj kroi�o. Nieufnie spojrza� na twarz ciotki, ale nie wyczyta� na niej nic podejrzanego. Odpowiedzia� wi�c: - Nie, ciociu, nie bardzo. Ciotka wyci�gn�a r�k� i dotkn�a koszuli Tomka. - A teraz ju� ci nie jest gor�co? - zapyta�a. Pochlebia�o jej, �e w tak sprytny spos�b sprawdzi�a, i� koszula jest sucha, a nikt by nie zgad�, do czego zmierza. Ale Tomek wiedzia� ju�; co w trawie piszczy, i uprzedzi� jej nast�pne posuni�cie: - Zmoczyli�my sobie g�owy pod studni�... patrz, mam jeszcze mokre w�osy. Ciotce zrobi�o si� przykro. Zapomnia�a o w�osach jako poszlace i wszystkie podst�py na nic si� zda�y. Nagle ol�ni�o j� natchnienie: - �eby podstawi� g�ow� pod studni�, nie trzeba odpruwa� ko�nierzyka, kt�ry ci przyszy�am do koszuli, prawda, Tomku? Odepnij no bluzk�! Wyraz niepewno�ci znikn�� z twarzy Tomka. Odpi�� kurtk�. Ko�nierzyk trzyma� si� mocno koszuli. - No, wiesz! Id� sobie. A ja my�la�am, �e� by� na wagarach i �e� si� k�pa�. No dobrze, dobrze. Nie taki diabe� straszny, jak go maluj�. Tym razem ci si� upiek�o. By�a troch� z�a, �e zawiod�a j� zwyk�a przenikliwo��, a troch� si� ucieszy�a� �e Tomek przypadkiem trafi� na drog� pos�usze�stwa. Nagie Sidney powiedzia�: - Hm, hm. Zdaje mi si�, �e ciocia przyszy�a Tomkowi ko�nierzyk bia�� nitk�, a teraz jest przyszyty czarn�. - Rzeczywi�cie, przyszy�am go bia�� nitk�! Tomku! Ale Tomek nie czeka� na ci�g dalszy. Ju� zza drzwi zawo�a�: - Sid! Za to dostaniesz! Gdy si� ju� znalaz� w bezpiecznym miejscu, obejrza� dwie grube ig�y wpi�te w klapy kurtki. Obie by�y owini�te nitkami, jedna czarn�, druga bia��. - Gdyby nie Sid - mrukn�� - nigdy by si� nie po�apa�a. Diabli nadali! Raz szyje bia��, a drugi raz czarn� nitk�! Mog�aby si� wreszcie zdecydowa�, bo tak to nigdy nie pami�tam, na, kt�r� z nich kolej! Ale Sid musi za to oberwa�. Ju� on mnie popami�ta! Tomek nie by� wzorem cn�t ch�opi�cych w miasteczku. Zna� wprawdzie taki wz�r, ale �ywi� dla niego pogard�. Nie min�y dwie minuty, a Tomek zapomnia� o wszystkich swoich zmartwieniach. Nie dlatego, �eby dokucza�y mu odrobin� mniej ni� troski, kt�re dr�cz� doros�ych, ale z tej przyczyny, �e nowa, wielka sprawa przegna�a smutne my�li z jego g�owy przynajmniej na jaki� czas. Podobnie doro�li zapominaj� o swoich k�opotach w zapale nowych zamierze�. Now� nami�tno�ci� Tomka by� wielce oryginalny spos�b gwizdania, kt�ry przej�� z ust pewnego Murzyna. Teraz pragn�� spokojnie wypr�bowa� t� sztuk�. By� to jaki� osobliwy rodzaj ptasz�cego trylu, jakby przeci�g�y �wiergot, polegaj�cy na tym, �e w czasie koncertu, w kr�tkich odst�pach czasu, uderza si� leciutko, j�zykiem o podniebienie. Czytelnik zapewne pami�ta, jak si� to robi, je�eli sam kiedy� by� ch�opcem. Dzi�ki swej pilno�ci i wytrwa�o�ci Tomek wreszcie wspi�� si� na wy�yny tej trudnej sztuki. Z ustami pe�nymi harmonijnych ton�w, a dusz� pe�n� uniesienia szed� teraz ulic� i doznawa� podobnych uczu� jak astronom, kt�ry odkry� now� planet� z tym jednak, �e rado�� Tomka by�a niew�tpliwie wi�ksza, g��bsza i niczym niezm�cona. Nasta�y ju� d�ugie letnie wieczory. By�o jeszcze zupe�nie jasno. Tomek nagle przesta� gwizda�. Sta� przed nim kto� obcy, ch�opiec odrobin� od niego wy�szy. Ka�dy przybysz - bez r�nicy wieku i p�ci - by� czym� niezwyk�ym w ma�ej ubogiej mie�cinie St. Petersburg. Ch�opiec ubrany by� porz�dnie, nawet jak na dzie� powszedni za dobrze. Wprost nie do uwierzenia! Czapk� mia� istne cacko! Niebieska sukienna kurtka, zapi�ta na wszystkie guziki, by�a nowiutka i czysta, podobnie jak spodnie. Na nogach mia� buciki, cho� by� to tylko pi�tek. Mia� nawet kokard� z pstrej wst��ki. By�o w nim co� wielkomiejskiego, co Tomka oburzy�o do g��bi. Im d�u�ej ch�on�� wzrokiem to wspania�e zjawisko, im wy�ej zadziera� nosa w pogardzie dla tego okazu elegancji, tym n�dzniejszy wydawa� mu si� jego w�asny wygl�d. Obaj ch�opcy milczeli. Gdy jeden si� poruszy�, poruszy� si� i drugi, ale tylko bokiem i w k�ko. D�ugo stali naprzeciw siebie i mierzyli si� wzrokiem. Wreszcie Tomek powiedzia�: - Da� w ucho? - Spr�buj! - Czemu nie? - Bo nie. - Dostaniesz i tyle. - Akurat! - Zobaczysz. - Nieprawda! -Tak! - Nie! K�opotliwe milczenie. Potem Tomek zacz�� na nowo: - Jak si� nazywasz? - Co ci do tego? - Jak b�d� chcia�, to b�dzie mi do tego. - To czemu nie chcesz? - Jak b�dziesz du�o gada�, to zechc�. - Du�o, du�o, du�o!... No i co? - My�lisz, �e taki z ciebie wielki elegant, co? Jedn� r�k� przywi��� sobie na plecach, a drug� b�d� t�uk�, ile wlezie. - No to dlaczego tego nie zrobisz? Wci�� si� tylko odgra�asz. - Nie zaczepiaj mnie, bo uderz�. - W�a�nie... tysi�ce ju� widzia�em takich �apciuch�w. - Kawaler! Widzisz go, jaki wa�ny! Ale kapelusik! - Jak si� nie podoba, to mi go str��. Prosz� bardzo, tylko kto to zrobi, niepr�dko si� potem wyli�e. - Jeste� k�amca. - Ty sam k�amiesz! - Tch�rz! Chcia�by si� bi�, a boi si�! - Zje�d�aj z drogi! - Eee, zamknij si�, bo stukn� ceg�� w g�ow�. - Niemo�liwe. - Mo�liwe. - Wi�c czemu tego nie robisz? Ci�gle tylko m�wisz, co by� zrobi�. A wiesz dlaczego? Bo si� boisz. - Nie boj� si�! - Jeszcze jak! -Nie! -Tak! Znowu zamilkli i zn�w przystawiaj� si� do siebie i mierz� si� wzrokiem. Wreszcie stan�li rami� w rami�. - Wyno� si� st�d! - zawo�a� Tomek. - Sam si� wyno�! - A ja nie chc�! - Ja te�! Stali tak naprzeciw siebie, wysun�wszy po jednej nodze dla lepszej r�wnowagi, i dysz�c nienawi�ci�, z ca�ej si�y napierali na siebie. �aden jednak nie m�g� uzyska� przewagi nad przeciwnikiem. Wreszcie, czerwoni jak buraki, z zachowaniem nale�ytej ostro�no�ci odst�pili od siebie, a Tomek powiedzia�: - Jeste� tch�rz, ty szczeniaku. Powiem mojemu starszemu bratu, to roz�o�y ci� ma�ym palcem. - Gwi�d�� na twego starszego brata! M�j brat jest wi�kszy od twojego. Przerzuci go przez ten p�ot jak pi�k�. (Obaj bracia byli oczywi�cie zmy�leni). - K�amiesz! - Gadaj zdr�w! Tomek palcem nogi narysowa� na ziemi kresk� i powiedzia�: - Spr�buj przekroczy� t� lini�, a dostaniesz tyle, ile wlezie. Spr�buj, zobaczysz! Nieznajomy natychmiast przekroczy� kresk� m�wi�c: - Zobaczymy, co teraz zrobisz. - Nie zbli�aj si�! Uwa�aj! - No... na co czekasz? - Do licha! Daj dwa centy, a ju� bior� si� do roboty. Nieznajomy wyj�� z kieszeni dwa miedziaki i z�o�liwie si� u�miechaj�c poda� je Tomkowi. Ten podbi� mu r�k� i centy upad�y na ziemi�. Ch�opcy rzucili si� na siebie i sczepiwszy si� jak dwa koty, zacz�li si� tarza� po ziemi. Targali si� za w�osy, darli sobie ubrania, ok�adali si� pi�ciami, rozdrapywali nosy i okrywali si� kurzem i s�aw�. Wreszcie sytuacja si� wyja�ni�a i na polu walki z kurzawy wynurzy� si� Tomek - siedzia� okrakiem na nieprzyjacielu i ok�ada� go ku�akami. - Masz dosy�? - zawo�a�. Ch�opak usi�owa� wyrwa� si� z u�cisku i p�aka�, najwi�cej ze z�o�ci. - Masz dosy�? i Tomek t�uk� dalej. Wreszcie ch�opak wykrztusi�: �dosy�" i Tomek pu�ci� go m�wi�c: - Dosta�e� za swoje. Na drugi raz uwa�aj kogo si� czepiasz. Obcy ch�opak oddali� si� szybko, otrzepuj�c ubranie, p�acz�c i poci�gaj�c nosem. Raz po raz ogl�da� si� i odgra�a� si� Tomkowi. Tomek odpowiedzia� mu szyderczym �miechem i z min� zwyci�zcy ruszy� do domu. Ledwie si� jednak odwr�ci�, nieznajomy podni�s� kamie�, cisn�� go i trafi� Tomka mi�dzy �opatki, po czym zwia� w podskokach. Tomek goni� zdrajc� a� do domu i w ten spos�b dowiedzia� si�, gdzie mieszka. Przez pewien czas sta� na posterunku przed bram�, wzywaj�c nieprzyjaciela, aby wyszed� mu na spotkanie. Ale ch�opak tylko stroi� do Tomka miny przez okno. Wyzwania nie przyj��. Wreszcie zjawi�a si� matka wroga, nazwa�a Tomka z�ym, wstr�tnym, ordynarnym ch�opakiem i kaza�a mu i�� precz. Odszed� wi�c, ale ostrzeg�, �eby ten ch�opczyk wi�cej nie wchodzi� mu w drog�. Do domu wr�ci� bardzo p�no. Kiedy ostro�nie wchodzi� oknem, ujrza� ciotk� czyhaj�c� na niego w zasadzce. Zobaczy�a, co si� sta�o z jego ubraniem, i postanowi�a nieodwo�alnie skaza� go na ci�kie roboty w dniu wolnym od nauki, to znaczy w sobot�. ZNAKOMITY PACYKARZ Nadszed� sobotni ranek. S�o�ce �wieci�o jasno, ca�y �wiat zieleni� si� i kipia� �yciem. W ka�dym sercu d�wi�cza�a muzyka, a je�li serce by�o m�ode, pie�� sama cisn�a si� na usta. Rado�� by�a na ka�dej twarzy i wiosna w ka�dym ruchu. Akacje okry�y si� kwieciem, powietrze przepojone by�o zapachem kwiat�w. Wzg�rze Cardiff, kt�re wznosi�o si� nie opodal miasta, okryte by�o zieleni� i z pewnej odleg�o�ci wygl�da�o jak cudowna kraina zatopiona w ciszy i marzeniach, zapraszaj�ca w go�cin�. Tomek zjawi� si� na �cie�ce z wiadrem rozrobionego wapna i p�dzlem na d�ugim trzonku. Ledwie spojrza� na parkan, porzuci� wszelk� nadziej�, a jego dusza pogr��y�a si� w g��bokim smutku. Parkan mia� trzydzie�ci jard�w d�ugo�ci i dziewi�� st�p wysoko�ci! �wiat wyda� si� Tomkowi pusty, a �ycie sta�o mu si� niezno�nym jarzmem. Z westchnieniem zanurzy� p�dzel i przejecha� nim po g�rnej desce. Machn�� p�dzlem jeszcze dwa razy, por�wna� niepozorn� bia�� smug� z ogromem nie pomalowanego jeszcze parkanu i zrozpaczony usiad� na ogrodzeniu z drzewa. Z bramy wybieg� w podskokach Jim z wiadrem w r�ku. �piewa� piosenk� �Dziewcz�ta z Buffalo". Noszenie wody z miejskiej studni Tomek zawsze uwa�a� za rzecz godn� pogardy, ale teraz inaczej na to patrzy�. Przypomnia� sobie, �e studnia jest miejscem towarzyskich spotka�. Ch�opcy i dziewcz�ta - biali, Murzyni, Mulaci - czekaj�c tam swojej kolejki wypoczywaj�, zamieniaj� si� zabawkami, k��c� si�, bij� i baraszkuj�. Przypomnia� te� sobie, �e cho� do studni by�o tylko sto pi��dziesi�t jard�w, Jim nigdy nie wraca� z wod� przed up�ywem godziny, a najcz�ciej trzeba by�o chodzi� po niego. - S�uchaj, Jim - powiedzia� - ja p�jd� po wod�, a ty tutaj troch� pomalujesz. Jim potrz�sn�� g�ow� i odpar�: - Nie mog�, paniczu. Stara pani kaza�a mi i�� po wod� i z nikim si� po drodze nie zadawa�. M�wi�a te�, �e panicz Tomek b�dzie chcia�, aby Jim malowa� za niego. �ebym wi�c patrzy� swego nosa, a malowania to ju� ona sama przypilnuje. - Ach, Jim, nie przejmuj si� tym, co ona m�wi. Sama nie wie, czego chce. Daj mi wiadro, zaraz wr�c�. Ciotka si� o tym nie dowie. - Nie mog�, paniczu. Stara pani g�ow� mi urwie, jak amen w pacierzu. - Akurat! Przecie� ona nigdy nie bije. Stuknie tylko naparstkiem w g�ow�. Mam zmartwienie! Gada jak naj�ta, ale od gadania g�owa nie boli, chyba �e zacznie lamentowa�. Jim, dam ci cudn� rzecz. Dam ci bia�� kul�. Jim zacz�� si� waha�. - Bia�a kula, Jim, to nie w kij dmucha�. - Ach, cudna rzecz! Ale, paniczu, strasznie si� boj� starej pani! - Do tego, jak chcesz, poka�� ci jeszcze chory palec. Jim by� tylko cz�owiekiem - pokusa okaza�a si� silniejsza od niego! Postawi� wiadro na ziemi�, wzi�� bia�� kul�, i kiedy Tomek odwija� banda�, pochyli� si� ciekawie nad jego chorym palcem: W chwil� potem Jim ucieka� ulic� ze swym wiadrem i obola�ym grzbietem. Tomek p�dzlowa� gorliwie, a ciocia Polcia wraca�a z pola bitwy z pantoflem w r�ku i triumfem w oczach. Energia Tomka wkr�tce os�ab�a. My�la� o tym, jak weso�o zamierza� sp�dzi� ten dzie�, i zrobi�o mu si� bardzo smutno. Za chwil� ch�opcy na wolnej stopie b�d� t�dy biegli na r�ne wspania�e wyprawy i posypi� si� �arty z Tomka, �e musi pracowa� - sama my�l o tym pali�a jak ogie�! Wydoby� wszystkie swe skarby i podda� je ogl�dzinom: szcz�tki zabawek, kule do gry i r�ne rupiecie. W sam raz tyle, ile trzeba, by zap�aci� za kr�tkie zast�pstwo w robocie, ale na pewno za ma�o, aby kupi� cho� p� godziny prawdziwej wolno��. W�o�y� wi�c z powrotem do kieszeni swoje ubogie skarby i po�egna� si� z my�l� o przekupieniu ch�opc�w. W tej chwili czarnej, rozpaczy nagle ol�ni�o go natchnienie. Nie mniej i nie wi�cej, tylko wspania�a, genialna my�l! Wzi�� p�dzel do r�ki i z ca�ym spokojem zabra� si� do roboty. Niebawem pojawi� si� na widowni Ben Rogers, ten sam, kt�rego docink�w najbardziej si� obawia�. Ben nadchodzi� w podskokach, co dowodzi�o, �e lekko mu by�o na sercu i �e wysoko szelma celowa�. Zajada� jab�ko, a w wolnych chwilach gwizda� przeci�gle i melodyjnie, po czym nast�powa�y g��bokie tony: bim-bom-bom, bim-bom-bom - gdy� by� w�a�nie parowcem. Kiedy znalaz� si� blisko Tomka, zwolni� biegu, zaj�� �rodek ulicy, przechyli� si� g��boko na praw� burt� i pocz�� majestatycznie przybija� do brzegu, gdy� wyobra�a� w tej chwili okr�t �Wielka Missouri" i mia� dziewi�� st�p zanurzenia. By� r�wnocze�nie statkiem, kapitanem i dzwonem okr�towym. Sta� wi�c niby to na mostku kapita�skim, wydawa� rozkazy i sam je wykonywa�. - Stop, kapitanie! Dzy�-dzy�-dzy�! Droga si� ko�czy�a, statek wolno podp�ywa� do �cie�ki. - Ca�a wstecz! Dzy�-dzy�-dzy�! Opu�ci� r�ce i trzyma� je sztywno wypr�one przy sobie. - Prawa wstecz! Dzy�-dzy�-dzy�! Czu! Czczu-czu! Prawa r�ka zatacza�a teraz �uki, by�a bowiem ko�em sterowym, kt�re mia�o czterdzie�ci st�p obwodu. - Lewa wstecz! Dzy�-dzy�-dzy�! Czu! Czczu-czu! - Lewa r�ka zatacza�a ko�a. - Prawa stop! Dzy�-dzy�-dzy�! Lewa stop! Prawa wolno naprz�d! Stop! Wolno obraca�! Dzy�-dzy�- dzy�! Czu, czu, czu! Poda� dziobow� cum�! �ywo! Poda� spring! Nie guzdra� si�, ch�opcy! Ob�� go bucht� na polerze! Cumuj do przystani! Poluzuj! Odstawi� maszyny, kapitanie! Dzy�-dzy�- dzy�! Sz! Sz-sz! (pr�bowanie wentyli). Tomek malowa� zupe�nie nie zwracaj�c uwagi na parowiec. Ben otworzy� szeroko oczy i powiedzia�: - Aha, wrobili ci�, co? Odpowiedzi nie by�o. Tomek okiem artysty oceni� ostatni �lad p�dzla na parkanie, potem mi�kkim poci�gni�ciem poprawi�, odst�pi� i zn�w bystro przygl�da� si� wynikowi. Ben stan�� obok niego. Tomkowi �linka sz�a na widok jab�ka, ale nie odrywa� si� od pracy. Ben zapyta�: - C� to, stary, pracuje si�, co? Tomek odwr�ci� si� na pi�cie i zawo�a�: - Ach to ty, Ben! Wcale ci� nie zauwa�y�em! - S�uchaj, id� si� k�pa�, wiesz? Mo�e by� poszed� ze mn�? Ale prawda, ty wolisz pracowa�, no nie? Tomek obejrza� koleg� od st�p do g�owy i zapyta�: - Co nazywasz prac�? - Jak to, czy� to nie jest praca? Tomek zn�w zabra� si� do malowania i powiedzia� z niedba�� min�: - Mo�e to jest praca, a mo�e nie. Wiem tylko, �e tak si� podoba Tomkowi Sawyerowi. - Nie bujaj, �e lubisz malowa� parkany. P�dzel nie ustawa� w pracy. - �e lubi�? Dobry� sobie. Czemu mia�bym nie lubi�? Nie co dzie� zdarza si� cz�owiekowi sposobno�� malowania parkanu. To zupe�nie zmienia�o posta� rzeczy. Ben przesta� je�� jab�ko. Tomek delikatnie g�aska� parkan p�dzlem, raz po raz cofa� si�, by zobaczy�, jak to wypad�o, tu lub �wdzie poprawi� zn�w i sprawdza�, czy wynik go zadowoli. Ben �ledzi� ka�dy jego ruch. Coraz bardziej go to interesowa�o. Nagle powiedzia�: - S�uchaj, Tomek, daj mi troch� pomalowa�! Tomek zastanowi� si� przez chwil�. Ju� mia� pozwoli�, ale si� rozmy�li�. - Nie, nie, Ben, to si� nie da zrobi�. Widzisz, ciotka Polcia wprost trz�sie si� nad tym parkanem, zw�aszcza tu, od strony ulicy, sam rozumiesz... Gdyby to by�o za domem, nie mia�bym nic przeciwko temu, a i ona s�owa by nie rzek�a. Ale tutaj - na zimne dmucha! To musi by� zrobione niezwykle starannie. Nie wiem, czy na tysi�c, a nawet na dwa tysi�ce ch�opak�w znajdzie si� jeden, kt�ry umia�by to zrobi� tak jak trzeba. - Co ty m�wisz? S�uchaj, daj mi tylko spr�bowa�, ma�y kawa�ek! Ja bym ci pozwoli�. - Ben, zrobi�bym to, india�skie s�owo honoru, ale ciotka Polcia! Wiesz, Jim chcia� malowa� - nie pozwoli�a, Sid te� chcia� - mowy nie by�o. Zrozum moje po�o�enie! Gdyby� zacz�� malowa� i potem co� si� sta�o... - Ach, nie gadaj! B�d� uwa�a�. Daj mi spr�bowa�! S�uchaj, zostawi� ci �rodek jab�ka. - No to dawaj... Chocia�... lepiej nie! Mam pietra. - Dam ci ca�e jab�ko! Tomek odda� wreszcie p�dzel z niech�ci� na twarzy, a z wielk� rado�ci� w sercu. I podczas gdy niedawny parowiec �Wielka Missouri" pracowa� w pocie czo�a, artysta, kt�ry poniecha� p�dzla, siedzia� obok na beczce w cieniu, dynda� nogami, zajada� jab�ko i my�la� o rzezi dalszych niewini�tek. Ofiar by�o w br�d. Co chwila zjawiali si� ch�opcy. Przybiegali, aby drwi� z Tomka, i zostawalifaby malowa� parkan. Kiedy Ben upada� ju� ze zm�czenia, Tomek wypo�yczy� z kolei p�dzel Billowi Fisherowi w zamian za latawca w dobrym stanie, a gdy i Bili mia� ju� dosy�, prawo bielenia naby� Johnny Miller za zdech�ego szczura i kawa�ek sznurka, na kt�rym mo�na nim by�o wywija�. I dalej, i dalej, godzina za godzin�. A kiedy s�o�ce zacz�o si� chyli� ku zachodowi, Tomek, kt�ry rano by� jeszcze n�dzarzem, op�ywa� teraz we wszelkie bogactwa. Opr�cz wy�ej wymienionych przedmiot�w, mia� dwana�cie kul do gry, po�amane organki, kawa�ek niebieskiego szk�a z butelki, przez kt�re mo�na by�o patrze�, go�� szpulk�, klucz, kt�ry niczego nie otwiera�, kawa�ek kredy, szklany korek od karafki, o�owianego �o�nierza, dwie kijanki, sze�� kapiszon�w, kotka z jednym okiem, mosi�n� klamk�, obro��, ale bez psa, r�koje�� no�a, cztery sk�rki pomara�czowe i star� rozbit� ram� okienn�. Czas sp�dza� bardzo mi�o, w licznym towarzystwie i nic nie robi�, a parkan pokryty zosta� trzema warstwami wapna. Gdyby mu w ko�cu nie zabrak�o bielid�a, by�by wszystkich ch�opc�w z ca�ego miasteczka doprowadzi� do ruiny maj�tkowej. Tomek uzna�, �e �wiat mimo wszystko nie jest taki z�y. Sam o tym nie wiedz�c odkry� wielkie prawo poczyna� ludzkich, a mianowicie: je�li chcemy obudzi� w doros�ym lub dziecku pragnienie jakiej� rzeczy, musimy j� przedstawi� jako trudn� do osi�gni�cia. Gdyby by� wielkim m�drcem (takim jak autor tej ksi��ki), toby poj��, �e prac� jest to, co musimy robi�, a przyjemno�ci� - czego robi� nie musimy. �atwiej by mu wtedy przysz�o zrozumie�, �e wyr�b sztucznych kwiat�w albo chodzenie w kieracie jest ci�k� prac�, natomiast kulanie kr�glami albo wspinanie si� na Mont Blanc jest tylko zabaw�. Wielu bogatych d�entelmen�w w Anglii t�ucze si� powozem, zaprz�onym w czw�rk� koni, dwadzie�cia lub trzydzie�ci mil w upale � bo ta przyjemno�� kosztuje ich du�o pieni�dzy, ale niechby im kto kaza� robi� to samo za wynagrodzeniem, pocz�liby to uwa�a� za prac� i woleliby z niej zrezygnowa�. Tomek przez chwil� rozmy�la� jeszcze nad prze�omem, jaki nast�pi� w jego sytuacji maj�tkowej, a potem ruszy� z meldunkiem do kwatery naczelnego dow�dztwa. WOJNA I MI�O�� Tomek stan�� przed ciotk� Polci�. Siedzia�a w�a�nie przy otwartym oknie przytulnego pokoju, kt�ry by� jednocze�nie sypialni�, jadalni�, salonem i czytelni�. Balsamiczny zapach lata, niezm�cona cisza, wo� kwiat�w, usypiaj�ce brz�czenie pszcz� - wszystko to sprawi�o, �e pochyli�a g�ow� nad rob�tk�. Jedyny towarzysz ciotki, kot, drzema� na jej kolanach. Okulary przezornie odsun�a na siwe w�osy. By�a przekonana, �e Tomek dawno porzuci� prac�, i bardzo si� zdziwi�a", gdy ujrza�a, �e ch�opak bez cienia obawy oddaje si� w jej r�ce. - Czy mog� teraz i�� si� bawi�, ciociu? - zapyta�. - Jak to, ju�? Ile zrobi�e�? - Wszystko, ciociu. - Nie k�am, Tomku. Wiesz, �e tego nie znosz�. - Ale� ciociu, zrobi�em wszystko. Ciotka niezbyt ufa�a jego s�owom, tote� wysz�a, aby zobaczy� na w�asne oczy, co zdzia�a�. By�aby rada, gdyby o�wiadczenie Tomka okaza�o si� prawdziwe cho�by w dwudziestu procentach. Kiedy zobaczy�a pobielony parkan, i to nie byle jak, ale starannie pomalowany kilka razy, tak �e nawet na ziemi ci�gn�� si� wzd�u� parkanu bia�y pas, zdziwienie jej nie mia�o granic. - Co� podobnego! Co tu gada�, jak chcesz, to potrafisz pracowa� -powiedzia�a, ale zaraz rozcie�czy�a komplement wod�: - Niestety, musz� stwierdzi�, �e bardzo rzadko chcesz. No, id� si� teraz bawi�, ale pami�taj, �eby� mi wr�ci� do domu jeszcze w tym tygodniu, bo dostaniesz w sk�r�. By�a tak ol�niona blaskiem czynu Tomka, �e zaprowadzi�a go do spi�arni, wybra�a najpi�kniejsze jab�ko i wr�czy�a mu je, wyg�aszaj�c przy tym kazanie na temat, jak cenna i s�odka jest nagroda, je�li zdoby�o si� j� cnotliwym post�pkiem. W�a�nie gdy ko�czy�a sw� mow� zr�cznie dobranym cytatem z Pisma �wi�tego, Tomek za jej plecami zw�dzi� racucha. Potem wybieg� z domu i ujrza� Sida wchodz�cego w�a�nie po zewn�trznych schodach na pi�tro. Nietrudno by�o o grudki ziemi, tote� posypa�y si� g�sto. Pada�y wok� Sida jak grad, zanim wi�c ciotka Polcia och�on�a z pierwszego wra�enia i zd��y�a nadbiec z odsiecz�, kilka grudek utkwi�o w celu, a Tomek przeskoczy� przez parkan i znikn��. W parkanie by�a wprawdzie furtka, ale Tomek jak zwykle �pieszy� si� bardzo i nie mia� czasu z niej skorzysta�. Teraz dopiero dozna� ulgi, wyr�wna� bowiem rachunek z Sidem za to, �e go wsypa� zwracaj�c uwag� ciotki na czarn� nitk�. Tomek okr��y� grupk� budynk�w i wszed� w b�otnisty zau�ek za obor� ciotki. Kiedy ju� znalaz� si� poza zasi�giem karz�cej r�ki sprawiedliwo�ci, po�pieszy� do parku miejskiego, gdzie zgodnie z umow� dwie wrogie armie ch�opc�w stan�y w szyku bojowym. Tomek by� genera�em jednej z nich, a Joe Harper (jego serdeczny przyjaciel) - genera�em drugiej. Ale obaj wielcy wodzowie nie zni�ali si� do osobistego udzia�u w walce - od tego by�y ni�sze szar�e -tylko siedzieli razem na wzniesieniu i kierowali operacjami wojennymi wysy�aj�c rozkazy przez adiutant�w. Po d�ugiej i za�artej walce armia Tomka odnios�a Valne zwyci�stwo. Policzy�o si� zabitych, wymieni�o je�c�w, uzgodni�o przyczyny nast�pnego konfliktu i ustali�o dat� nieuniknionej bitwy, po czym obie armie zwar�szy szeregi odmaszerowa�y, a Tomek w pojedynk� ruszy� w drog� powrotn�. Przechodz�c obok domu, w kt�rym mieszka� Jeff Thatcher, ujrza� w ogrodzie nieznajom� dziewczynk�. By�a to s�odka, niebieskooka istota o z�ocistych w�osach splecionych w dwa d�ugie warkocze, ubrana w bia�� letni� sukienk� i haftowane pantalony. �wie�o uwie�czony zwyci�stwem bohater podda� si� bez jednego wystrza�u. Niejaka Amy Lawrence znikn�a natychmiast z jego serca, nie zostawiaj�c po sobie nawet wspomnienia. Dot�d zdawa�o si� Tomkowi, �e kocha Amy do szale�stwa; by� przekonany, �e j� ub�stwia. Okaza�o si�, �e by�a to jeno przelotna s�abostka. Przez kilka miesi�cy zabiega� o jej wzgl�dy, a ona zaledwie przed tygodniem wyzna�a mu sw� wzajemno��. Przez siedem kr�tkich dni by� najszcz�liwszym i najbardziej dumnym ch�opcem na �wiecie, a� tu w jednej sekundzie Amy ulotni�a si� z jego serca jak go��, kt�ry wpad� do nas na chwil�. Rzuca� teraz nowemu anio�owi ukradkowe, lecz pe�ne podziwu spojrzenia, p�ki nie spostrzeg�, �e i ona go zauwa�y�a. W�wczas, udaj�c, �e jej nie widzi, pocz�� - jak to ch�opcy - wyczynia� r�ne cuda, aby j� wprawi� w podziw. Trwa�o to dosy� d�ugo. Gdy wreszcie, w trakcie jednego ze swych karko�omnych �ama�c�w gimnastycznych zerkn�� ukradkiem w jej stron�, spostrzeg�, �e dziewcz� zmierza ju� ku domowi. Podszed� wi�c bli�ej i opar� si� o parkan. Pogr��ony w smutku nie traci� nadziei, �e mo�e dziewczynka zatrzyma si� jeszcze chwilk�. Rzeczywi�cie, zanim znikn�a w drzwiach, przystan�a na schodkach. Tomek westchn�� ci�ko, gdy jej noga stan�a na progu, ale natychmiast twarz mu si� rozja�ni�a: dziewczyna w ostatniej chwili rzuci�a mu bratek przez parkan. Podbieg� do kwiatka, ale o dwa kroki przed nim przystan��, przys�oni� oczy r�k� i spojrza� w g��b ulicy, jakby tam zauwa�y� co� ciekawego. Potem podni�s� z ziemi s�omk� i pocz�� ni� balansowa� na nosie, odchylaj�c g�ow� w ty�. Kiwa� si� przy tym na oba boki i przesuwa� si� coraz bli�ej bratka. Wreszcie nakry� go bos� stop�, podni�s� zr�cznie palcami nogi i skacz�c na jednej nodze, znikn�� za rogiem ulicy. Znikn�� jednak tylko na chwil�, jakiej trzeba by�o, by przypi�� kwiatek pod bluz� na sercu, a mo�e bli�ej �o��dka, Tomek bowiem nie by� zbyt bieg�y w anatomii. Potem wr�ci� pod parkan i do zmroku wyczynia� tam przer�ne figle-migle. Ale dziewczynka ju� si� nie pokaza�a. Tomek pociesza� si� jednak s�ab� nadziej�, �e mo�e sta�a gdzie� w oknie i by�a �wiadkiem wzgl�d�w, jakie jej okazywa�. Wreszcie oci�gaj�c si� ruszy� do domu. W g�owie roi�o mu si� mn�stwo rzeczy. Przy kolacji by� w tak �wietnym humorze, �e a� ciotka dziwi�a si� �ki diabe� zn�w go op�ta�?" Oberwa� niema�� bur� za to, �e obrzuci� Sida grudkami b�ota, ale wcale nie wzi�� sobie tego do serca. Kiedy pod nosem ciotki pr�bowa� skra�� kostk� cukru, dosta� po �apach. - Ciociu - zapyta� - czemu nie bijesz Sida, gdy robi to samo? - Bo Sid nie dokucza tak cz�owiekowi jak ty. Gdybym ci� na chwil� spu�ci�a z oczu, wlaz�by� do cukierniczki. Po chwili ciotka wysz�a do kuchni. Sid, pewny swej nietykalno�ci, a zarazem chc�c okaza� Tomkowi swoj� wy�szo��, si�gn�� po cukierniczk�, co by�o wyra�n� prowokacj�. Ale cukierniczka wy�lizn�a si� z r�ki Sida, spad�a na pod�og� i st�uk�a si�. Tomek by� wniebowzi�ty. Tak dalece, �e zagryz� j�zyk i milcza�. Postanowi� sobie w duchu, �e nawet gdy ciotka wr�ci, nie pi�nie ani s��wka. B�dzie milcza� jak gr�b, a� ciotka sama zapyta, kto to zrobi�. Wtedy dopiero powie i c� b�dzie za rozrywka widzie�, jak ten wzorowy ch�opczyna oberwie lanie! Serce jego by�o tak przepojone rado�ci�, �e ledwie m�g� usiedzie�, gdy ciotka wr�ci�a z kuchni i stoj�c nad st�uczon� cukierniczka strzela�a spod okular�w piorunami gniewu. Zaraz si� zacznie! - pomy�la�, ale w tej samej chwili le�a� ju� jak d�ugi na ziemi. Gro�na r�ka podnios�a si�, aby uderzy� po raz drugi, gdy Tomek zawo�a�: - Przesta�! Za co mnie bijesz? Przecie� to Sid st�uk� cukiernic�! Ciotka Polcia zd�bia�a. Tomek oczekiwa� teraz wyraz�w ubolewania. Ciotka jednak odzyskawszy mow� powiedzia�a tylko: - No, za darmo na pewno nie dosta�e�. Jestem dziwnie spokojna, �e� tu dobrze nabroi�, gdy mnie nie by�o. Czu�a wyrzuty sumienia i pragn�a powiedzie� Tomkowi co� mi�ego i serdecznego, ale dosz�a do wniosku, �e w ten spos�b przyzna�aby si� do b��du, a na to nie pozwala�y wzgl�dy wychowawcze. Nie powiedzia�a wi�cej nic i z gorycz� w sercu uda�a si� do swoich zaj��. Nad�sany Tomek siedzia� w k�cie i rozczula� si� nad sw� niedol�. Wiedzia�, �e ciotka w g��bi duszy b�aga go na kolanach o przebaczenie. �wiadomo�� tego by�a dla� gorzkim zado��uczynieniem. Ale postanowi� sobie, �e sam nawet nie mrugnie i zlekcewa�y wszelkie pojednawcze gesty. Wiedzia�, �e z zamglonych �zami oczu ciotki co chwila pada w jego stron� spojrzenie pe�ne b�lu, lecz, nie raczy� tego zauwa�y�. Oczyma duszy widzia� ju�, jak le�y na �miertelnym �o�u, a ciotka pochyla si� nad nim, b�agaj�c go. o jedno ma�e s��wko przebaczenia, ale on odwraca si� do �ciany i umiera w milczeniu. Ach, co si� wtedy b�dzie dzia�o w jej duszy! Potem wyobrazi� sobie, jak go przynosz� do domu nie�ywego - topielca. W�osy zlepione, a nieszcz�sne serce nareszcie znalaz�o ukojenie. Ciotka rzuca si� na jego cia�o, �zy p�yn� jej ciurkiem, a usta b�agaj� Boga, aby jej odda� ukochanego ch�opca. B�dzie wtedy przysi�ga�, �e nigdy ju�, nigdy nie zrobi mu krzywdy! Ale on le�y zimny, blady jak chusta i ani drgnie - biedny ma�y m�czennik, kt�ry doczeka� si� kresu swych cierpie�. Tak si� przej�� swymi my�lami, �e z trudem �yka� �zy i o ma�o si� nimi nie ud�awi�. Nic ju� nie widzia�, oczy zasz�y mu �zami, a kiedy mruga�,- �zy sp�ywa�y i kapa�y mu z ko�ca nosa. Roztkliwianie si� nad w�asn� niedol� sprawia�o mu tak� przyjemno��, �e za nic w �wiecie nie dopu�ci�by, aby jaka� ziemska rado�� zm�ci�a jego stan ducha. B�l to by� nazbyt �wi�ty. Gdy wi�c tanecznym krokiem wbieg�a do pokoju kuzynka Mary, szcz�liwa, �e po d�ugim tygodniu sp�dzonym na wsi znowu jest w domu, Tomek wsta� i okryty czarn� chmur� rozpaczy Wyszed� jednymi drzwiami, gdy ona drugimi wnios�a �piew i blask s�o�ca. Z daleka omija� miejsca, gdzie bywali jego koledzy, szuka� samotnych zak�tk�w, kt�re by odpowiada�y jego obecnemu nastrojowi. Skusi�a go tratwa na rzece. Usiad� na jej kraw�dzi i wpatrywa� si� w pos�pny bezmiar wody. Gdyby tak mo�na by�o uton�� za jednym zamachem, bez b�lu,z omini�ciem trud�w i niewyg�d, jakich natura nie szcz�dzi topielcom. Nagle przypomnia� sobie o bratku. Wyj�� go z zanadrza. By� zgnieciony i zwi�d�y, co napoi�o Tomka jeszcze wi�kszym smutkiem. Zadawa� sobie pytanie, czy ona �a�owa�aby go, gdyby wiedzia�a, co si� sta�o. Czyby p�aka�a? Czy chcia�aby obj�� go za szyj� i ukoi� jego smutek? A mo�e odwr�ci�aby si� od niego oboj�tnie, jak ten ca�y pod�y �wiat? Obraz ten sprawia� mu b�l tak rozkoszny, �e wci�� do niego wraca� i ogl�da� go z wszystkich stron, a� obraz od tego ogl�dania zblad� i ca�kiem si� wytar�. Wreszcie Tomek wsta� z ci�kim westchnieniem i pogr��y� si� w mroku, Oko�o godziny dziesi�tej wiecz�r szed� pust� ulic� obok domu, gdzie mieszka�a jego Pi�kna Nieznajoma. Przystan�� na chwil�. Nadstawi� uszu, ale nic nie by�o s�ycha�. Na pierwszym pi�trze pada� na firank� blady blask �wiecy. Czy b�stwo by�o w tym pokoju? Prze�azi przez parkan, przekrad� si� mi�dzy klombami i stan�� pod oknem. D�ugo patrzy� w g�r� ze wzruszeniem. Potem po�o�y� si� na plecach i skrzy�owa� na piersiach r�ce, trzymaj�c w nich biedny zwi�d�y kwiatek. Tak w�a�nie pragn�� umrze�, sam jeden na �wiecie, bezdomny, bez dachu nad g�ow�, pozbawiony przyjaznej r�ki, kt�ra by mu star�a z czo�a �miertelny pot, i kochaj�cej twarzy, kt�ra pochyli�aby si� nad nim ze wsp�czuciem, gdy nadejdzie chwila agonii. Tak te� ona go zobaczy, kiedy wyjrzy, aby popatrze� na pi�kny jutrzejszy ranek. Czy aby uroni �ezk� na jego biedne martwe zw�oki? Czy cho�by westchnie na widok m�odego �ycia, �ci�tego tak okrutnie kos� �mierci, tak przedwcze�nie? Okno na pi�trze otworzy�o si� nagle i skrzekliwy g�os s�u��cej sprofanowa� �wi�t� cisz�, a strumie� wody obla� rozci�gni�te na ziemi szcz�tki m�czennika. Bohater omal si� nie udusi�. Parskaj�c skoczy� na r�wne nogi. Co� jakby pocisk �wisn�o w powietrzu, a r�wnocze�nie pad�o ciche przekle�stwo, potem rozleg� si� brz�k st�uczonej szyby i ma�a niewyra�na posta� szybko przeskoczy�a przez parkan i znikn�a w mroku. W chwil� potem, kiedy Tomek rozebrany ju� na noc, w �wietle �oj�wki ogl�da� swe przemoczone ubranie, obudzi� si� Sid. Je�li w pierwszej chwili mia� ochot� wypowiedzie� si� w tej sprawie, to po namy�le ugryz� si� w j�zyk, Tomkowi bowiem �le patrzy�o z oczu. Tomek wlaz� do ��ka nie zadaj�c sobie trudu zm�wienia pacierza, a Sid zanotowa� to wykroczenie w pami�ci. POPISY W SZKӣCE NIEDZIELNEJ S�o�ce wzesz�o nad spokojn� ziemi� i s�a�o - niczym b�ogos�awie�stwo - swe promienie cichemu miasteczku. Po �niadaniu ciocia Polcia odprawi�a domowe nabo�e�stwo. Rozpocz�o si� ono modlitw�, kt�ra by�a niby budowla wzniesiona z pot�nych warstw cytat�w z Pisma �wi�tego, spojonych denka zapraw� murarsk� w�asnych pomys��w ciotki. Ze szczytu tej budowy, niby z g�ry Synaj, ciotka rzuci�a gro�ny rozdzia� z Pi�cioksi�gu Moj�esza. Nast�pnie Tomek �przepasa� swe l�d�wie" (m�wi�c j�zykiem cytat�w) i zacz�� wbija� sobie w g�ow� wersety z Biblii Sid nauczy� si� tego jeszcze przed paru dniami. Tomek skupi� wszystkie si�y, by wyuczy� si� na pami�� pi�ciu werset�w. Wybra� je z Kazania na G�rze, bo w ca�ej Biblii nie m�g� znale�� kr�tszych. Po up�ywie godziny wyrobi� sobie og�lne poj�cie o tych sprawach, ale nic ponadto, gdy� umys� jego w�drowa� w tym czasie po rozleg�ych obszarach my�li ludzkiej, a r�ce zaj�te by�y czynno�ciami, kt�re nie sprzyja�y skupieniu uwagi. Mary wzi�a ksi��k�, by go przes�ucha�, a Tomek pocz�� szuka� drogi we mgle: - B�ogos�awieni... e... e... - Ubodzy... - Tak, ubodzy. B�ogos�awieni ubodzy... e... e... - Duchem... - Duchem. B�ogos�awieni ubodzy duchem, albowiem... albowiem... oni... - Ich... - Albowiem ich... B�ogos�awieni ubodzy duchem, albowiem ich jest kr�lestwo niebieskie. B�ogos�awieni, kt�rzy cierpi�, albowiem, albowiem... - Oni... - Albowiem oni... oni... - B�... - Albowiem oni b�... Nie wiem, co dalej! - B�d�! - Aha, b�d�! Albowiem oni b�d�... albowiem oni b�d�... e... e... b�d� cierpie�... e... e... b�ogos�awieni, kt�rzy b�d�... albowiem oni... e... e... oni b�d� cierpie�, albowiem b�d�... e... e... Ale co b�d�? Czemu mi nie podpowiadasz, Mary? Ach, jaka� ty pod�a! - Tomku, g�owo do poz�oty! Nie chc� ci dokucza�, ale musisz si� jeszcze uczy�. G�owa do g�ry, na pewno dasz sobie rad�, a jak si� nauczysz, podaruj� ci co� pi�knego! No, a teraz b�d� dobrym ch�opcem. - No, dobrze. A co to takiego? Powiedz mi, Mary! - Cierpliwo�ci, Tomku. Wiesz, �e jak m�wi�, �e b�dzie co� pi�knego, to b�dzie. - Zgoda, Mary. Dobrze, wkuwam na nowo. I rzeczywi�cie zacz�� ku�, a pod podw�jnym naciskiem ciekawo�ci i spodziewanej nagrody czyni� to z takim zapa�em, �e osi�gn�� wspania�e wyniki. Mary podarowa�a mu nowiutki scyzoryk marki Barlow, warto�ci dwunastu i p� centa. Dreszcz rado�ci oblecia� Tomka i wstrz�sn�� nim do g��bi. Co prawda, nic tym scyzorykiem nie mo�na by�o przekroi�, ale przecie� by� to �oryginalny" Barlow, a to znaczy�o nies�ychanie du�o. Na jakiej podstawie ch�opcy z Zachodu twierdzili, �e bywaj� falsyfikaty, i to znacznie gorsze od oryginalnej broni marki Barlow, doprawdy jest i chyba na zawsze pozostanie tajemnic�. Tomek zd��y� naci�� nim kredens i ju� si� zabiera� do komody, kiedy polecono mu ubra� si� do szk�ki niedzielnej. Mary nala�a wody do blaszanej miednicy i da�a mu kawa�ek myd�a. Tomek wyszed� przed dom i postawi� miednic� na �aweczce. Nast�pnie zanurzy� myd�o w wodzie i od�o�y� je na bok, potem zakasa� r�kawy, wyla� po cichu wod� na ziemi�, wr�ci� do kuchni i zacz�� starannie wyciera� twarz r�cznikiem, wisz�cym za drzwiami. Ale Mary "odebra�a mu r�cznik i powiedzia�a: - Czy ci nie wstyd, Tomku? Nie b�d� taki. Przecie� woda ci nie zaszkodzi. Tomek troch� si� zmiesza�. Mary zn�w nala�a wody na miednic�. Sta� nad ni� chwil�, zbieraj�c si� na odwag�. Wreszcie westchn�� g��boko i zacz�� si� my�. Kiedy wr�ci� do kuchni i z zamkni�tymi oczami, po omacku, szuka� r�cznika, �ciekaj�ce z twarzy mydliny i woda by�y chlubnym �wiadectwem jego czynu. Lecz kiedy wynurzy� si� z r�cznika, wygl�d jego nie by� jeszcze zadowalaj�cy, gdy� miejsce wolne od brudu urywa�o si� nagle na brodzie i ko�o uszu, tworz�c rodzaj maski. Poza t� lini�, od czo�a po bokach i w d�, a� do karku, rozci�ga�y si� olbrzymie po�acie czarnej, nie nawodnionej gleby. W�wczas Mary sama wzi�a go w obroty, a gdy sko�czy�a, Tomek wygl�da� ca�y jak cz�owiek bez r�nic w kolorze sk�ry. Mokre w�osy Tomka starannie uczesano szczotk�, nadaj�c kr�tkim k�dziorkom wygl�d symetryczny i pi�kny. (Gdy nikt nie widzia�, Tomek nie szcz�dz�c trudu, wyg�adza� swe k�dziorki, aby przylega�y do g�owy, uwa�a� bowiem loki za rzecz niem�sk� i w og�le bardzo cierpia� z tego powodu). Potem Mary wyj�a z szafy ubranie, kt�re Tomek od dw�ch lat wk�ada� tylko w niedziel� - nazywa�o si� ono po prostu �drugim ubraniem". (W ten spos�b dowiedzieli�my si�, ile Tomek mia� stroj�w). Gdy si� ubra�, Mary doprowadzi�a do porz�dku jego toalet�: zapi�a mu bluzk� a� po szyj�, obci�gn�a i wyg�adzi�a na plecach wielki ko�nierz marynarski, oczy�ci�a Tomka szczotk� i w�o�y�a mu na g�ow� s�omkowy kapelusz w c�tki. Wygl�da� teraz bardzo dobrze, a czu� si� bardzo �le. Zawsze gdy si� umy� i porz�dnie ubra�, dostawa� g�siej sk�rki. Mia� nadziej�, �e Mary zapomni o bucikach; nadzieja okaza�a si� p�onna. Wysmarowa�a je �ojem, jak zwykle, i przynios�a Tomkowi. Straci� cierpliwo�� i o�wiadczy�, �e ci�gle zmusza si� go do robienia tego, czego nie lubi. W�wczas Mary przem�wi�a mu do sumienia: - Tomciu, b�d� grzecznym ch�opcem. Mrucz�c co� pod nosem w�o�y� buciki. Mary ubra�a si� szybko i ca�a tr�jka uda�a si� do ko�cio�a, kt�rego Tomek z ca�ego serca nie znosi�. Za to Mary i Sid bardzo lubili tam chodzi�. Szk�ka niedzielna trwa�a od dziewi�tej do p� do jedenastej, potem zaczyna�o si� nabo�e�stwo. Dwoje z tej tr�jki zostawa�o potem z w�asnej woli na kazaniu, trzeci te� zostawa� - ale z innych, wa�niejszych powod�w. �awki ko�cielne, twarde i z wysokim oparciem, mog�y pomie�ci� ko�o trzystu os�b. Budynek by� ma�y i skromny. Wznosi�o si� nad nim co� jakby pud�o zbite z sosnowych desek, wyobra�aj�ce dzwonnic�, W drzwiach Tomek zwolni� kroku, by si� porozumie� z koleg�, r�wnie� od�wi�tnie ubranym. - S�uchaj, Bill, masz ��t� karteczk�? -Tak. - Co chcesz za ni�? - A co dasz? - Mi�t�wk� i haczyk do w�dki. - Poka�. Tomek pokaza�. Towar by� dobry i ch�opcy dobili targu. Potem Tomek odda� dwie bia�e kule do gry za trzy czerwone kartki, a inne drobiazgi za dwie niebieskie. Czatowa� na ch�opc�w wchodz�cych do ko�cio�a i przez kwadrans skupywa� w ten spos�b kartki w r�nych kolorach. Wreszcie wkroczy� do ko�cio�a z ca�� band� schludnie ubranych, ale ha�a�liwych ch�opc�w i dziewcz�t, usiad� w �awce i od razu wszcz�� awantur� z pierwszym ch�opcem, kt�ry mu si� nawin�� pod r�k�. Nauczyciel, powa�ny pan w starszym wieku, musia� ich uspokoi�, ale ledwie si� odwr�ci�, Tomek poci�gn�� za w�osy ch�opca siedz�cego przed nim. Ch�opiec obejrza� si�, lecz Tomek siedzia� ju� z niewinn� min�, zatopiony w swej ksi��ce. Potem, chc�c us�ysze� g�o�ne �au", uk�u� innego ch�opca szpilk� i po raz drugi zosta� zgromiony przez nauczyciela. W og�le ca�a klasa Tomka uda�a si�: by�a niespokojna, ha�a�liwa i oporna. Gdy przysz�o do wyg�aszania werset�w z Biblii, �aden nie umia� lekcji i ka�demu trzeba by�o podpowiada�. Wreszcie ka�dy jako� dobrn�� do ko�ca i dosta� w nagrod� ma�� niebiesk� karteczk� z cytatem z Pisma �wi�tego. By�a to zap�ata za wyg�oszenie dw�ch werset�w. Dziesi�� niebieskich kartek stanowi�o r�wnowarto�� jednej czerwonej i mog�y by� na ni� wymienione; dziesi�� czerwonych r�wna�o si� jednej ��tej; za dziesi�� ��tych dyrektor dawa� skromnie oprawion� Bibli� (kt�ra w owych dawnych, dobrych czasach kosztowa�a czterna�cie cent�w). Ciekaw jestem, ilu z moich czytelnik�w zdoby�oby si� na tyle pilno�ci i po�wi�cenia, by si� wyuczy� na pami�� dw�ch tysi�cy wierszy, gdyby nawet mieli za to dosta� Bibli� z ilustracjami Dor�go? A jednak Mary naby�a w ten spos�b dwie Biblie, owoc wytrwa�ej pracy dw�ch lat, a pewien m�odociany Niemiec zafasowa� ich cztery czy pi��. Raz wyrecytowa� on jednym tchem trzy tysi�ce werset�w i nawet si� nie zaj�kn��. Ali�ci m�zg jego nie wytrzyma� takiego obci��enia i od tego dnia zupe�nie zidiocia�. Ci�ki to by� cios dla niedzielnej szk�ki, bo dyrektor cieszy� si� bardzo, gdy na uroczysto�ciach szkolnych, przy go�ciach, ch�opiec ten �wy�azi� ze sk�ry" -jak to okre�la� Tomek. Tylko starsi ch�opcy potrafili przechowywa� karteczki i wytrwale wbija� sobie w g�ow� wersety tak d�ugo, p�ki nie zdobyli Biblii; nic wi�c dziwnego, �e wr�czenie tej nagrody by�o rzadkim i pami�tnym wydarzeniem. Szcz�liwiec stawa� si� bohaterem dnia, tote� w sercach wszystkich ch�opc�w zapala� si� ogie� ambicji, kt�ry nieraz gas� dopiero po kilku tygodniach. Najprawdopodobniej Tomek nigdy nie �akn�� samej nagrody, ale nie ulega w�tpliwo�ci, �e serce jego rwa�o si� do s�awy i blasku zwyci�zcy. Dyrektor stan�� przed ambon�. W r�ce trzyma� zamkni�ty psa�terz, za�o�ony wskazuj�cym palcem. Wezwa� dzieci do uwagi. Kiedy dyrektor szk�ki niedzielnej wyg�asza sw� zwyk��, kr�tk� nauk�, psa�terz jest w jego r�ku tak nieodzowny jak nuty w r�ku �piewaczki, kt�ra stoi na estradzie koncertowej i �piewa solo. Dlaczego tak jest, pozostanie tajemnic�, bo obie te ofiary losu nigdy nie zagl�daj� ani do psa�terza, ani do nut. Dyrektor by� szczup�ym trzydziestopi�cioletnim jegomo�ciem, z ry�� kozi� br�dk� i kr�tko podstrzy�onymi rudymi w�osami. Nosi� sztywny, stoj�cy ko�nierzyk, kt�rego brzeg si�ga� mu do uszu, a ostre, wygi�te ko�ce dotyka�y k�cik�w ust. By�o to co� w rodzaju parkanu, zmuszaj�cego dyrektora do patrzenia prosto przed siebie i do obracania si� ca�ym cia�em, gdy pragn�� spojrze� w bok. Brod� podpiera� roz�o�ysty krawat szeroko�ci biletu bankowego, z fr�dzlami na ko�cu. Noski jego but�w by�y, wed�ug �wczesnej mody, Wygi�te w g�r�, na kszta�t p�oz�w sa�. W owych czasach m�odzie� osi�ga�a ten efekt siedz�c cierpliwie i z samozaparciem ca�ymi godzinami pod �cian� i przyciskaj�c do niej ko�ce but�w. Pan Walters min� mia� bardzo powa�n�, a serce szczere i zacne. Do spraw i miejsc �wi�tych odnosi� si� z takim szacunkiem i uwa�a� je za tak dalekie od spraw tego �wiata, �e w szk�ce niedzielnej mimo woli przybiera� inny glos, bardziej od�wi�tny ni� zwykle. Zacz�� w te s�owa: - A teraz, moje dziatki, usi�d�cie sobie pro�ciutko i grzeczniutko i w skupieniu ducha pos�uchajcie mnie przez ma�� chwileczk�. Tak, doskonale. Tak powinni si� zawsze zachowywa� grzeczni ch�opcy i grzeczne dziewczynki. Ale tam jedna dziewczynka wygl�da przez okno. Pewnie jej si� wydaje, �e widzi mnie gdzie� tam za oknem - siedz� sobie na drzewie i przemawiam do ptasz�t. (�miech uznania). Pragn� wam powiedzie�, �e serce mi ro�nie, gdy widz� tyle czystych i niewinnych twarzyczek, kt�re zebra�y si� tutaj, aby uczy� si� czyni� dobrze i �y� cnotliwie... I tak dalej, i tak dalej. Nie trzeba tu powtarza� dalszego ci�gu kazania. Niczym bowiem nie r�ni�o si� od innych, tak dobrze nam znanych. Ostatni� cz�� przem�wienia zak��ci�o wznowienie przez niekt�rych niedobrych ch�opc�w nieprzyjacielskich krok�w i innych rozrywek, a tak�e wiercenie si� i szepty, kt�re zatacza�y coraz szersze kr�gi, podmywaj�c wreszcie podn�a takich samotnych i niewzruszonych ska� jak Sid i Mary. Ale gdy g�os pana Waltersa zacz�� traci� na sile, zrobi�o si� cicho jak w ko�ciele i koniec kazania zosta� przyj�ty z niem� wdzi�czno�ci�. Znaczna cz�� szept�w wywo�ana zosta�a przez do�� niezwyk�e zdarzenie: przybycie go�ci. Adwokat Thatcher zjawi� si� w towarzystwie jakiego� zgrzybia�ego staruszka, przystojnego i postawnego m�czyzny w �rednim wieku, o w�osach przypr�szonych siwizn�, oraz godnej damy, kt�ra by�a niew�tpliwie ma��onk� tego ostatniego. Dama prowadzi�a za r�k� dziewczynk�. Tomek by� niespokojny - dr�czy�a go rozterka wewn�trzna i trapi�y wyrzuty sumienia. Nie m�g� spojrze� w oczy Amy Lawrence, nie m�g� wytrzyma� jej rozkochanych spojrze�. Ale gdy zobaczy� nowo przyby�� dziewczynk�, dusza jego od razu zap�on�a szcz�ciem. Natychmiast zacz�� si� ze wszech si� popisywa�: szturcha� ch�opc�w, targa� ich za w�osy, wykrzywia� si� - s�owem, robi�, co m�g�, aby oczarowa� dziewczynk� i zdoby� jej uznanie. Jedno tylko ziarnko goryczy zatruwa�o jego rado��: wspomnienie upokorzenia, jakiego dozna� w ogrodzie swego anio�a. Ale fale szcz�cia szybko zmy�y to ziarnko. Go�ci usadzono na honorowych miejscach, a pan Walters zaraz po zako�czeniu swego przem�wienia przedstawi� ich dzieciom. M�czyzna w �rednim wieku okaza� si� niezwyk�� osobisto�ci�. By� nim ni mniej, ni wi�cej, tylko s�dzia hrabstwa, a zarazem najdostojniejsza osoba, jak� dzieci widzia�y w swym �yciu. By�y ciekawe, z jakiej gliny jest ulepiony, raz chcia�y, �eby rykn�� strasznym g�osem, to zn�w ba�y si�, �e ryknie naprawd�. Przyby� z Konstantynopola, oddalonego o dwana�cie mil od miasteczka, wiele wi�c podr�owa� i zna� �wiat. Oczy jego widzia�y gmach s�du hrabstwa, o kt�rym to gmachu chodzi�y s�uchy, �e ma dach kryty blach�. L�k bo�y, jaki budzi�y te my�li, znalaz� wyraz w wymownym milczeniu i w rz�dach oczu wlepionych w s�dziego. A wi�c to by� wielki s�dzia Thatcher, brat miejscowego adwokata! Jeff Thatcher od razu wyst�pi� naprz�d, aby pokaza� wszystkim, �e ��cz� go za�y�e stosunki z wielkim m�em, i �eby ca�a szko�a p�k�a z zazdro�ci. Gdyby s�ysza� szepty koleg�w, by�yby mu one cudown� muzyk�. - Patrz, Jim! Idzie do niego. Zobacz, podaje mu r�k�, naprawd� podaje mu r�k�! Jasny gwint! Chcia�bym by� teraz Jeffem! Teraz pan Walters zacz�� si� popisywa�. Krz�ta� si� jak mr�wka, urz�dowa�, wydawa� polecenia, wyrokowa� - wsz�dzie go by�o pe�no. Bibliotekarz te� si� popisywa� - biega� tam i z powrotem z pe�nym nar�czem ksi��ek, wzniecaj�c okropny ha�as i zam�t co zreszt� stanowi ulubione zaj�cie r�nych gryzipi�rk�w. M�ode nauczycielki popisywa�y si�, pochylaj�c si� ze s�odkim u�miechem nad swoimi wychowankami, kt�rych przed chwil� targa�y za uszy. Z wdzi�kiem podnosi�y palce, by pogrozi� niedobrym ch�opczykom, a grzecznych czule g�aska�y po g��wkach. M�odzi nauczyciele popisywali si� w ten spos�b, �e udzielali delikatnych upomnie�, �agodnymi �rodkami zabiegali o utrzymanie powagi i okazywali dowody czu�ej troski o dyscyplin�, Niemal za� wszyscy nauczyciele i ich kole�anki nagle zacz�li zagl�da� do szafy z ksi��kami, kt�ra sta�a obok ambony. Szukali tam czego� po kilka razy (i za ka�dym razem podchodzili tam jakby niech�tnie). Dziewczynki popisywa�y si� rozmaicie, a ch�opcy robili to z takim zapa�em, �e w ko�ciele a� pociemnia�o od lataj�cych papierowych kul i kurzu, jaki wzbi� si� nad walcz�cymi. A ponad tym wszystkim siedzia� wielki m��, rozja�nia� ca�y ko�ci� swym majestatycznym s�dziowskim u�miechem i grza� si� w s�o�cu w�asnej wielko�ci - bo i on si� wyg�upia�. Jednego tylko brakowa�o panu Wal