1143
Szczegóły |
Tytuł |
1143 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1143 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1143 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1143 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Karol May
"Tajemnica mikstekow"R�d Rodrigand�w
tom I
Tajemnica Mikstek�w
tom z
Rozb�jnicy z Maladety
tom 3
Cyganie i przemytnicy
tom q
La Pendola
tom 5
Ku Mapimi
tom 6
Pantera Poludnia
tom 7
W Hararze
tom 8
Rapier � i tomahawk
tom g
Czarny Gerard
tom Io
Benito Juarez
tom II
Traper S�pi Dzi�b
tom tz
,Jego Kr�lewska Mo��
tom i3
Maskarada w Moguncji
tom iq
Grobowiec Rodrigand�w
tom I g
Klasztor della Barbara
tom I6
Walka o Meksyk
tom I7
Zmierzch cesarza
Powie�ci
Karola Maya
w Agencji Wydawniczej MOREX
Skarb w Srebrnym Jeziorze
*
Old Surehand
(w z tomach)
*
Old Shatterhand
*
Winnetou
(w 3 tomach)
*
W Kordylierach
*
Przez g�ry i prerie
Porwani przez Komancz�w
By�o to jesieni� roku I84~. Po rzece Rio Grande del Norte p�yn�a
wolno lekka ��d�. Siedzia�o w niej dw�ch m�czyzn, nale��cych do
ro�nych ras. Jeden kierowa� sterem, drugi zaj�ty by� przygotowa-
niem �adunku z papieru, prochu i kul. Cz�owiek przy sterze mia�
ostre rysy, a przenikliwe, bystre oczy zdradza�y Indianina; zreszt�
sam str�j wskazywa� na przynale�no�� do czerwonej rasy. Ubrany
by� w sk�rzan� kurtk�, sk�rzane spodnie ze zwisaj�cymi z boku
skalpami zamordowanych wrog�w. Na nogach mia� mokasyny
o podw�jnych podeszwach, na szyi sznur z�b�w nied�wiedzich,
z przepaski na czarnych w�osach strzela�y orle pi�ra. Wszystko to
�wiadczy�o, �e jest wodzem. Obok niego le�a�a w ��dce wspania�a
sk�ra bawola, s�u��ca za p�aszcz, a na niej d�uga dubelt�wka; na
kolbie widocznych by�o sporo naci�� - rejestr zabitych wrog�w.
U pasa �wieci� tomahawk i obosieczny n� do skalpowania. Na szyi
mia� jeszcze kalumet, a z kieszeni kurtki wystawa�y kolby dw�ch
rewolwer�w. Ta bro�, tak rzadko przez czrerwonosk�rych u�ywa-
na, wskazywa�a na �cis�y kontakt z cywilizowanym �wiatem.
Sprawia� wra�enie cz�owieka zupe�nie poch�oni�tego swoj� prac�,
ale nie usz�oby z pewno�ci� uwagi badawczego obserwatora, �e spod
opuszczonych powiek uwa�nie �ledzi brzeg rzeki.
Towarzysz jego natomiast nale�a� do bia�ej rasy. By� ros�y,
wysoki, dobrze zbudowany, a twarz zdobi�a d�uga, jasna broda. I on
mia� na sobie sk�rzane spodnie wpuszczone w wysokie buty.
Ubrany by� ponadto w niebiesk� kamizelk� i my�liwsk� kurtk� tego
samego koloru, a na g�owie mia� kapelusz filcowy o szerokim
rondzie, tak cz�sto spotykany na Dalekim Zachodzie. Kapelusz
straci� form� i wyp�owia�.
M�czy�ni wygl�dali na nieca�e trzydzie�ci lat. Obydwaj nosili
ostrogi, co �wiadczy�o, �e do �odzi zeszli prosto z koni.
5
Gdy tak p�yn�li wzd�u� rzeki, niesieni jej pr�dem, us�yszeli nagle
r�enie konia. B�yskawicznie, jeszcze parskanie nie ucich�o, a ju�
le�eli na dnie �odzi, aby z brzegu nikt ich nie dojrza�.
- Shli (ko�)! - wyszepta� w narzeczu Apacz�w Jicarilla Indianin.
- Stoi gdzie� niedaleko - dopowiedzia� bia�y.
- Zwietrzy� nas! Tylko kto na nim jedzie?
- Nie jest to ani Indianin, ani bia�y - zauwa�y� my�liwy.
- Cz�owiek do�wiadczony nie pozwoli nigdy, by ko� jego r�a� tak
g�o�no. Dop�y�my do brzegu, wysi�d�my i podkradnijmy si� do
niego.
- Porzucaj�c ��d�? - zapyta� Indianin. - A je�eli to wrogowie,
kt�rzy chc� zwabi� nas na brzeg i pozabija�?
- Przecie� mamy bro�!
- Niech lepiej m�j bia�y brat zostanie w �odzi, a ja przeszukam
okolic�.
- Zgoda.
��d� przybi�a do brzegu. Indianin wyszed� na l�d, bia�y pozosta�
w �odzi, trzymaj�c bro� w pogotowiu. Po kilku minutach Apacz
wr�ci�.
- No i co?
- Jaki� bia�y cz�owiek �pi tam, pod krzakiem.
- Czy to my�liwy?
- Ma tylko n� przy sobie.
- W pobli�u nie ma nikogo?
- Nie widzia�em.
- A wi�c chod�my tam.
M�czyzna wyskoczy� z cz�na i przywi�za� je do drzewa. Wzi��
swoj� strzelb�, wyci�gn�� oba rewolwery. Tak uzbrojony poszed� za
Indianinem. Droga by�a kr�tka. Obok �pi�cego sta� ko� przywi�za-
ny do drzewa, osiod�any na spos�b meksyka�ski. �pi�cy ubrany by�
w meksyka�skie spodnie, rozszerzaj�ce si� ku do�owi, bia�� koszul�
i niebiesk� kurtk�, przerzucon� przez plecy na mod�� husarsk�.
Spodnie z koszul� ��czy�a ��ta chustka, zawi�zana jak pas. Przy
pasie, opr�cz no�a, nie by�o �adnej broni. Na g�owie mia� ��te
sombrero. Spa� tak twardo, �e nie poruszy� si�, gdy Indianin i bia�y
podeszli do niego.
- Halo, ch�opcze, wstawaj! - zawo�a� my�liwy, klepi�c �pi�cego
po ramieniu.
6
Ch�opiec obudzi� si�, skoczy� na r�wne nogi, wyci�gn�� n�.
- Do diab�a, czego chcecie? - zapyta�, mru��c jeszcze na wp�
senne powieki.
- Przede wszystkim musimy wiedzie�, kim ty jeste�.
- A kim wy jeste�cie?
- Mam wra�enie, �e si� boisz tego czerwonosk�rego. Niepo-
trzebnie, m�j drogi. Jestem Europejczykiem, nazywam si� Unger,
a m�j towarzysz to Shosh-in-lit (Nied�wiedzie Serce), w�dz
Apacz�w Jicarilla.
- Shosh-in-lit? W takim razie nie mam powodu do obaw, bo
wielki wojownik Apacz�w jest przyjacielem bia�ych.
- A wi�c kim jeste�?
- Jestem vaquero (pasterz bawo��w).
- U kogo s�u�ysz?
- S�u�� po tamtej stronie rzeki, u hrabiego Rodrigandy.
- W jaki spos�b dosta�e� si� tutaj?
- To wy raczej odpowiedzcie na to. Mnie goni� Komanczowie.
- Czy�by? �cigaj� ci� Komanczowie, a ty tymczasem �pisz sobie
najspokojniej?
- A c� mam robi�, skoro padam ze zm�czenia?
- Gdzie ich spotka�e�?
- St�d na p�noc, niedaleko Rio Pecos. By�o nas pi�tnastu i dwie
kobiety, ich sze��dziesi�ciu.
- Do diab�a! Czy�cie walczyli?
- Tak. Napadli na nas niespodzianie. Wi�kszo�� m�czyzn
pomordowali, kobiety wzi�li ze sob�. Nie wiem, ilu naszych opr�cz
mnie usz�o z �yciem.
- Sk�d przybywasz i dok�d jedziesz?
Vaquero nie by� rozmowny, trzeba by�o wyci�ga� z niego s�owo
po s�owie.
- Jechali�my konno do fortu Guadalupe po dwie damy, kt�re
tam by�y z wizyt�.
- Ale� Rio Pecos wcale nie le�y po drodze.
- Zanim wyruszyli�my w drog� powrotn�, urz�dzili�my sobie
ma�� wycieczk� do Rio Pecos. Tam nas napadni�to.
- Co to za damy?
- Seniorita Arbellez i Indianka Karia.
- Kim jest seniorita Arbellez?
7
- C�rk� naszego dzier�awcy, Pedra Arbelleza.
- A Karia?
- To siostra Tecalty, wodza Mikstek�w.
Shosh-in-lit s�ucha� uwa�nie.
- Siostra Tecalty? - zapyta�. - Tecalto jest moim przyjacielem.
Wypalili�my razem fajk� pokoju. Siostra jego nie mo�e pozostawa�
w niewoli. Czy m�j bia�y przyjaciel pojedzie ze mn�, by j� uwolni�?
- Przecie� nie macie koni - wtr�ci� vaquero.
Indianin obrzuci� go lekcewa��cym spojrzeniem.
- Nied�wiedzie Serce ma konia, gdy go potrzebuje. W ci�gu
godziny ukradn� konia tym psom Komanczom.
- A to by�aby heca!
- Kiedy was napadni�to? - zapyta� Unger.
- Wczoraj wieczorem.
- Jak d�ugo tutaj spa�e�?
- Nie d�u�ej ni� kwadrans.
- W takim razie Komanczowie przyb�d� ju� wkr�tce.
- Do licha!
- Jeste� vaquerem, a nie znasz obyczaj�w wojownik�w india�s-
kich? Jakie maj� twoim zdaniem zamiary wobec kobiet? Czy porwali
je, by za��da� okupu?
- Nie, na pewno nie! Porwali, by poj�� je za �ony; s� bardzo
pi�kne.
- S�ysza�em, �e kobiety Mikstek�w s�yn� z urody. Komanczowie
b�d� wi�c starali si� zatrze� za sob� �lady. Czy wszyscy mieli konie?
- Tak jest.
- W takim razie zaraz tu b�d�. Zdaje si�, �e nie grzeszysz
rozumem. Czy nie pomy�la�e� o tym, �e b�d� ci� �ciga� na koniach?
Dlaczego po�o�y�e� si� spa�?
- By�em zm�czony.
- Dlaczego nie uciek�e� przynajmniej na drugi brzeg rzeki?
- Woda g��boka. Ko� by uton��...
- Dzi�kuj Bogu, �e nie jeste�my Komanczami. Zbudzi�by� si�
w raju, ale bez skalpu. Czy� g�odny?
- Jak wilk!
- No to chod� do �odzi! Ale najpierw zaprowad� konia g��biej
w krzaki, by go nikt nie m�g� zobaczy�.
Vaquero dosta� porcj� mi�sa, wody napi� si� z rzeki. Gdy najad�
8
si� do syta, Unger podj�� przerwan� rozmow�. Dowiedzia� si�, �e
vaquero pracowa� w jednej z posiad�o�ci hrabiego Fernanda Rod-
rigandy, po�o�onej mi�dzy Kordylierami Coahuila a Rio Grande
del Norte, rzek�, kt�ra oddziela Meksyk od Teksasu.
Po jakim� czasie Unger opu�ci� ��d� i wdrapa� si� na g�rzysty
brzeg, aby zlustrowa� okolic�. Zaledwie tam si� dosta�, zawo�a�:
- Oho, ju� s� tutaj! Omal nie by�o za p�no!
Indianin zjawi� si� natychmiast u jego boku.
- Sze�ciu je�d�c�w - zauwa�y�.
- To znaczy, �e na ka�dego z nas po trzech - doda� Unger, nie
pomy�lawszy nawet ani przez chwil�, aby vaquero m�g� r�wnie�
stan�� do walki.
- Kto bierze konia? - zapyta� Nied�wiedzie Serce.
- Ja - odpowiedzia� Unger.
Indianin rzek� jeszcze:
- Nikt z nich nie powinien uj�� �ywy!
Unger zwr�ci� si� do ch�opca:
- Wi�c masz przy sobie tylko n�? W takim razie nie b�dziesz
nam pomocny. Zosta� w �odzi, ja za� wezm� twojego konia.
- A je�eli go zabij�? - wyj�ka� przera�ony ch�opak.
- G�upstwo, zdob�dziemy sze�� innych na jego miejsce!
Vaquero zosta� wi�c w �odzi. Indianin z bia�ym udali si� na
miejsce, gdzie nie tak dawno znale�li �pi�cego pastucha. Tam
stan�li obok ukrytego w zaro�lach konia i czekali.
Je�d�cy zbli�ali si� szybko. Wida� ju� by�o ich ubi�r i bro�.
- Tak, to psy Komancze! - powiedzia� Nied�wiedzie Serce.
- Nosz� barwy wojenne, wi�c nie mo�emy mie� dla nich lito�ci!
Komanczowie znajdowali si� w odleg�o�ci p� kilometra i jechali
galopem. Minuta, dwie dzieli�y ich od zaro�li.
- Te psy nie maj� rozumu, nie umiej� my�le�.
- Nie przypuszczaj� nawet, �e vaquero si� schowa�. S� pewni, �e
przep�yn�� rzek�.
Indianin podni�s� strzelb�. To samo uczyni� Unger. Po chwili
rozleg�y si� dwa strza�y, po nich jeszcze dwa i czterech Komancz�w
le�a�o na ziemi. Teraz Unger wskoczy� na konia i pop�dzi� przez
zaro�la. Pozostali dwaj Komanczowie nie zd��yli nawet pomy�le�
o ucieczce, gdy traper ju� by� przy nich. Podnie�li tomahawki do
9
�miertelnego ciosu, lecz Unger dwoma strza�ami z rewolweru
po�o�y� ich trupem.
Ca�a walka trwa�a zaledwie kilka minut. Konie zabitych uda�o si�
schwyta� bez trudu.
Po chwili przybieg� na brzeg vaquero.
- Do licha, ale� to zwyci�stwo! - cieszy� si�.
- Drobiazg. Co to dla nas sze�ciu Komancz�w - bagatelizowa�
Unger. - W�a�ciwie nale�a�oby oszcz�dza� krwi ludzkiej, gdy�
najcenniejszy to p�yn na �wiecie, ale c� robi�? Te zb�je nie
zas�uguj� na lepszy los!
Z�brano bro� zabitych, a Indianin oskalpowa� swoje dwie ofiary.
Wszystkie trupy wrzucono do rzeki.
- Co teraz? - zapyta� Unger.
- Trzeba ratowa� siostr� mojego przyjaciela.
- Czy we�miemy ch�opca?
Nied�wiedze Serce obrzuci� Meksykanina lekcewa��cym spoj-
rzeniem, po czym rzek�:
- Jak uwa�asz.
- Chc� i�� z wami - prosi� pastuch.
- Nie s�dz�, by� nam by� potrzebny, bohaterem nie jeste�
- powiedzia� Unger.
- Przecie� nie mia�em broni.
- Ale wczoraj tak�e uciek�e�.
- Tylko dlatego, �eby sprowadzi� pomoc.
- Aha! Czy potrafisz odnale�� miejsce, gdzie was napadni�to?
- Tak.
- Wi�c zabierzemy ci� z sob�.
- Czy mog� wzi�� bro�?
- Naturalnie. We� konia, ale nie swojego, zostawimy go tutaj,
jest zbyt zm�czony.
Wybrali trzy najlepsze konie, reszt� zostawili i wyruszyli w dro-
g�.
Jechali na p�noc, ku Rio Pecos. Droga wiod�a z pocz�tku przez
preri�, p�niej przez lesiste wy�yny. Pod wiecz�r, dotar�szy do
jakiego� pag�rka, ujrzeli gromad� ludzi.
- Uff! - zawo�a� Nied�wiedzie Serce jad�cy na czele. - Indianie!
Unger wyci�gn�� lunet� i patrzy� przez ni� uwa�nie.
- Co widzi m�j bia�y brat? - zapyta� Indianin.
10
- Czterdziestu dziewi�ciu Komancz�w i sze�ciu je�c�w.
- Czy s� w�r�d nich kobiety?
- Tak, dwie. Uwolnimy je noc�.
Indianin skin�� g�ow�.
- Trzeba si� ukry� - rzek� Unger. - Zapewne opr�cz naszego
vaquera uciekli i inni. Indianie oczywi�cie szukaj� ich. Ci, kt�rzy
b�d� wraca� z po�cigu, moghby nas �atwo odkry�. Zosta� przy
koniach! - zwr�ci� si� do ch�opca. - My musimy zatrze� �lady.
Powr�ci� z Apaczem t� sam� drog�, kt�r� przybyli. Po zatarciu
�lad�w wyszukali wzg�rze pokryte g�stym lasem i tam ukryli si�
wra~ z ko�mi.
Nadesz�a noc. Ca�a tr�jka cierpliwie oczekiwa�a p�nocy, najlep-
szej pory dla zwiadu.
- Czy pomy�la�e� ju�, jak powinni�my post�pi�? - zapyta� bia�y
Indianina.
- Tak. M�j bia�y brat umie zabija� tak, �e ofiara nie wydaje
nawet d�wi�ku. Podkradniemy si� do nich, zamordujemy stra�-
nik�w, poprzecinamy wi�zy, kt�rymi s� skr�powani je�cy, i upro-
wadzimy ich. Howghi
- Trzeba zaczyna�. Podkradanie si� zajmie nam du�o czasu.
- Ale vaquera zostawimy, prawda?
- Tak jest. B�dzie pilnowa� koni.
- Wi�c zaczynajmy!
Chwycili strzelby i ruszyli w drog�, wydawszy przedtem ch�opcu
odpowiednie polecenia.
Noc by�a ciemna. Dolin� rozja�nia�o jedynie s�abe �wiate�ko
obozowego ogniska. Wok� niego spali Komanczowie, a obok nich
le�eli skr�powani powrozami je�cy.
Indianin szepn��:
- Ty p�jdziesz na prawo, ja na lewo.
- Dobrze. Najpierw uwolnimy obydwie kobiety.
Po tych s�owach rozstali si�.
Unger poczo�ga� si� ku obozowi jak �mija. Musia� uwa�a�, aby go
nikt nie us�ysza�, nikt nie zobaczy�, �eby nie zwietrzy�y go konie,
kt�re niespokojnym parskaniem cz�sto zdradzaj� zbli�aj�cego si�
nieprzyjaciela.
Po d�ugim skradaniu si� dotar� wreszcie do stra�nika, kr�c�cego
si� tam i z powrotem. B�d�c o pi�� krok�w od niego, Unger zerwa�
12
si� raptownie, chwyci� go lew� r�k� za gard�o, tak �e ofiara nie mog�a
wyda� g�osu, a praw� r�k� zada� mu cios no�em w piersi. Indianin
pad� na ziemi� jak k�oda.
W ten spos�b rozprawi� si� w ci�gu kwadransa z nast�pnym
Komanczem. Po chwili spotka� Apacza. Ten r�wnie� zabi� dw�ch
stra�nik�w.
- A teraz do kobiet - szepn�� Nied�wiedzie Serce.
- Tylko ostro�nie!
- Pshaw! W�dz Apacz�w jest odwa�ny, ale i ostro�ny.I~aprz�ti~
- Bardzo cicho zacz�li si� skrada� przez wysok� traw� w kierun-
ku ogniska. Kobiety rozpoznali od razu po jasnej barwie ubra�;
le�a�y obok siebie, mia�y skr�powane r�ce i nogi. Unger przyczo�ga�
si� pierwszy i zbli�y� usta do ucha jednej z nich. Mimo ciemno�ci
zauwa�y�, �e otworzy�a oczy i przygl�da�a mu si� uwa�nie.
- Nie b�jcie si� i b�d�cie spokojne - wyszepta�.
Zrozumia�a go doskonale. Po chwili porozcina� jednej i drugiej
rzemienie, kt�re powpija�y si� mocno w cia�o. Indianin zaj�� si�
tymczasem pozosta�ymi je�cami. By�o ich czterech. I oni nie spali.
Nied�wiedzie Serce zacz�� przecina� im wi�zy. W pewnej chwili,
gdy przyst�powa� w�a�nie do uwolnienia czwartego, stan�� przed
nim jeden z Komancz�w, obudzony szmerem. Chocia� Nied�wie-
dzie Serce natychmiast przebi� go no�em, mia� on jeszcze tyle si�y,
�eby wyda� ostrzegawczy okrzyk.
- Dalej, do koni, za mn�! - krzykn�� Apacz.
M�czy�ni zerwali si� na r�wne nogi, poskoczyli do koni.
- Na mi�o�� bosk�, pr�dzej - zawo�a� Unger do jednej z kobiet,
kt�ra tak by�a os�abiona, �e prawie nie mog�a si� rusza�. - Nied�-
wiedzie Serce! Chod� tu! Pr�dzej, pr�dzej!
Indianin chwyci� kobiet� na r�ce i wsadzi� na konia. Unger
uczyni� to samo z drug�. Poprzecinawszy lassa, na kt�rych by�y
uwi�zane konie, rzucili si� do ucieczki. Wszystko to odby�o si�
b�yskawicznie, w tej samej niemal chwili powietrze rozpru�y strza�y
Komancz�w. Zaskoczeni napadem, biegali tam i z powrotem, nie
mog�c zorientowa� si�, co zasz�o. Po�cig rozpocz�li dopiero wtedy,
gdy zbieg�w unosi�y ju� konie.
Unger i Indianin, kt�rzy znali drog�, jechali przodem. Na
wzg�rzu czeka� vaquero z dwoma ko�xni.
- P�d� za nami! - krzykn�� Unger.
13
W�r�d ciemnej nocy uciekali je�cy ze swoimi wybawcami, za
nimi gnali Komanczowie, usi�uj�c dosi�gn�� zbieg�w strza�ami.
Dopiero po wydostaniu si� z doliny, na szerokiej prerii, Unger
pomy�la� o obronie.
- Czy seniorita je�dzi konno? - zapyta� bia�� kobiet�, kt�r�
trzyma� przed sob�.
- Tak.
- Oto wodze. Niech pani p�dzi naprz�d!
Sain wskoczy� na konia, prowadzonego przez vaquera. Nie-
d�wiedzie Serce uczyni� to samo. Unger i Indianin tworzyli teraz
tyln� stra�, powstrzymuj�c nieprzyjaci� strza�ami ze swych strzelb.
Szalona ucieczka trwa�a do rana. Wtedy zobaczyli, �e Komanczowie
zostali daleko w tyle.
- Mo�e zwolnimy nieco? - zapyta� vaquero.
- Nie - odpar� Unger. - Musimy mie� za sob� rzek�, wtedy
dopiero b�dziemy bezpieczni.
Teraz te� przypatrzy� si� uwa�niej swym towarzyszkom. Jedna
by�a Hiszpank�, druga Indiank�. Obydwie odznacza�y si� niezwyk-
�� urod�.
- Czy ma pani jeszcze si�y do tej szalonej jazdy? - zapyta�
Hiszpank�.
- Ale� nie czuj� wcale zm�czenia.
- Jak mam pani� nazywa�?
- Imi� moje Emma. Nazwisko Arbellez. A pa�skie?
- Unger. Czy ma pani do mnie zaufanie?
- Tak.
- Musimy przeprawi� si� przez rzek�. Nie mamy dostatecznej
ilo�ci broni, a nad Rio Grande zosta�a reszta tej, kt�r� wczoraj
odebrali�my Komanczom.
- Walczyli�cie ju� wczoraj?
- Tak. Po�o�yli�my trupem wszystkich, kt�rzy �cigali vaquera.
On to powiedzia� nam, �e panie s� w niewoli.
- Co za odwaga! - Przy tych s�owach obrzuci�a Ungera ciep�ym
spojrzeniem swych ciemnych oczu.
Gdy dotarli do Rio Grande, nie wida� ju� by�o �cigaj�cych
Komancz�w. Unger rozdzieli� mi�dzy wszystkich bro�, kt�ra tu
le�a�a od poprzedniego dnia. Spo�r�d je�c�w trzech by�o vaquera-
mi, jeden majordomem.
14
- Co robi�? - zapyta� jeden z nich. - Czy czeka� na Indian?
Mamy osiem strzelb, mo�na by im da� nauczk�.
- Czy nie szkoda niepotrzebnie przelewa� krwi?
- Niepotrzebnie? Je�li nie rozprawimy si� z nimi, b�d� nas
ustawicznie �ciga�.
- Ale za tych zabitych m�ciliby si� inni. Lepiej jecha� dalej
- odpar� Unger. - Panie pojad� ��dk�, my konno.
Us�uchano go bez sprzeciwu. Majordom przewi�z� kobiety
��dk�, reszta przeprawi�a si� w br�d na koniach. Potem zatopiono
cz�no. Galopowali jeszcze przez kilka godzin nizin�, a� w ko�cu
ca�a kawalkada zwolni�a szalone tempo. Jechali st�pa.
- Podr�ujemy obok siebie od paru godzin, a w�a�ciwie prawie
si� nie znamy - rzek� Unger do Emmy Arbellez.
- Ha, przeciwnie, pozna�am pana doskonale - odpowiedzia�a
weso�o. - Wiem, �e pan szafuje swym �yciem dla innych i �e jest
dzielnym, odwa�nym my�liwym.
- No tak, ale to niewiele. Mam na imi� Antonio. Gdy m�j ojciec
umar�, wyemigrowa�em w m�odym wieku do Ameryki, gdzie po
wielu przygodach �yj�, jak seniorita widzi, na prerii.
- Ale w jaki spos�b dosta� si� pan tutaj, nad Rio Grande?
- To sprawa, kt�rej nie chcia�bym porusza�.
- Wi�c tajemnica?
- Mo�e tajemnica, mo�e zwyk�a dziecinada...
- Jestem bardzo ciekawa.
- Nie chc� pani zanudza� - odpowiedzia� Unger z u�miechem.
- Chodzi tu ni mniej, ni wi�cej tylko o niezwyk�y skarb.
- Co to za skarb?
- Skarb prawdziwy, drogocenne kamienie i szlachetne metale,
pochodz�cy z dawnych, zamierzch�ych czas�w.
- Gdzie on jest?
- Tego jeszcze nie wiem.
- A kto panu m�wi� o nim?
- Daleko na p�nocy wy�wiadczy�em pewnemu staremu i chore-
mu Indianinowi przys�ug�. Przed �mierci� wyzna� mi tajemnic�
skarbu.
- Ale nie powiedzia� najwa�niejszej rzeczy, gdzie skarb jest
ukryty?
- Wiem tylko, �e znajduje si� w Meksyku, w prowincji Coahuila.
Stary da� mi map�, wed�ug kt�rej mam si� zorientowa�.
15
- Do jakiej okolicy odnosi si� ta mapa?
- Tego nie wiem. Na mapie s� wzg�rza, doliny, rzeki, ale ani
jednej nazwy.
- To ciekawe. Czy pa�ski towarzysz wie o skarbie?
- Nie.
- Ten cz�owiek jest przecie� pa�skim przyjacielem, prawda?
- Tak, serdecznym przyjacielem.
- I dlaczego to mnie, osobie nieznanej, zwierzy� senior tajemnic�
skarbu, a nie jemu?
Unger obrzuci� pi�kn� Hiszpank� spojrzeniem swych niebieskich
oczu i odpar�:
- S� ludzie, przed kt�rymi nie wiadomo nawet dlaczego cz�owiek
spowiada si� z najstaranniej ukrywanych tajemnic...
- Do tych ludzi zalicza pan mnie?
- Tak.
Zarumieni�a si� i podaj�c mu r�k� rzek�a:
- B�d� z panem szczera. Wyjawi� co�, co ma zwi�zek z tajemnic�.
Czy mam m�wi�?
- Ale� bardzo prosz� - odpowiedzia� zaskoczony i zdziwiony.
- Znam mianowicie kogo�, kto r�wnie� my�li o tym skarbie...
- Kt� to taki?
- Nasz m�ody hrabia Alfonso de Rodriganda y Sevilla, bratanek
i spadkobierca bezdzietnego hrabiego Fernanda. W poszukiwaniu
skarbu bawi obecnie u mojego ojca.
- Co on wie o skarbie?
- Wszyscy wiemy doskonale, �e poprzedni w�adcy tego kraju
ukryli swe skarby, gdy Hiszpanie zdobywali Meksyk. Poza tym s�
miejsca, gdzie zakopano masy z�ota i srebra. Indianie znaj� te
kryj�wki, woleliby jedx~ak umrze�, ani�eli bia�ym powierzy� swoj�
taj emnic�.
- Kto rozmawia� o skarbie z hrabi� Alfonsem?
- Nikt. Przecie� mieszkamy w hacjendzie del Erina, a tam chodz�
s�uchy, �e gdzie� w pobliskiej grocie w�adcy Mikstek�w ukryli swe
skarby. Szuka�o groty wielu, mi�dzy innymi hrabia Alfonso, ale na
pr�no.
- Gdzie le�y ta hacjenda?
- Mniej wi�cej o dzie� drogi st�d, u stoku g�ry Coahuila. Mam
nadziej�, �e pan j� pozna, odprowadziwszy nas do domu.
16
- Nie opuszcz� pani, p�ki nie b�d� pewien, �e �adne niebez-
piecze�stwo ju� nie grozi.
- A gdy niebezpiecze�stwo minie, czy zechce pan by� naszym
go�ciem?
- Bezpiecze�stwo pani wymaga, bym j� niestety wcze�niej
opu�ci�. Zamordowali�my wielu Komancz�w. Jestem przekonany,
�e wywiadowcy depcz� nam po pi�tach. Mog� si� na nas m�ci�.
Dlatego zawr�c� z Nied�wiedzim Sercem przed hacjend�, aby
zmyli� czujno�� wrog�w.
- A nie obawia si� pan, �e napadn� na nas, zanim zd��ymy wr�ci�
do hacjendy?
- Nie, to wykluczone. Czerwoni orientuj� si� tylko po �ladach,
a my przecie� jedziemy r�wnie� w nocy. Wi�c wyprzedzamy ich
o dobre par� godzin. Ale wr��my do skarbu. Czy istotnie nikt nie
wie, gdzie le�y ta grota?
- Przynajmniej nikt z bia�ych.
- A z Indian?
- Przypuszczam, �e jeden spo�r�d nich, mo�e dw�ch, wie
dok�adnie, gdzie zosta� ukryty kr�lewski skarb. Tajemnic� t�
dziedziczy zapewne Tecalto, jedyny potomek dawnych w�adc�w
Mikstek�w. Karia, kt�ra jedzie obok Nied�wiedziego Serca, jest
jego siostr�. Mo�e Tecalto powierzy� jej sekrety przodk�w.
Unger zacz�� przypatrywa� si� Indiance z wi�ksz� ni� dotychczas
uwag�.
- Czy jest bardzo skryta?
- O, tak! - potwierdzi�a Hiszpanka. A potem doda�a z u�mie-
chem: - Chocia� powiadaj�, �e kobieta bywa niedost�pna tylko do
pewnej granicy.
- Co jest t� granic�?
- Mi�o��.
- Czy s�dzi pani, �e Karia zbli�y�a si� do tej granicy?
- Uwa�am to za bardzo prawdopodobne.
- Kt� jest tym szcz�liwcem?
- Niech pan zgadnie, to nie tak trudno.
Unger zamy�li� si�, zmarszczy� czo�o.
- Przypuszczam, �e to hrabia Alfonso, kt�ry t� drog� chce
zdoby� tajemnic�.
17
- Zgad� pan.
- S�dzi pan, �e jego wysi�ki mog� odnie�� skutek?
- Ona go kocha.
- C� na to jej brat?
- Mo�e nie wie o niczym. Jest to najs�awniejszy cibolero
(poskramiacz bawo��w), rzadko bywa w domu.
- Najs�awniejszy cibolero? Powinienem zna� jego imi�. Nie
przypominam sobie jednak, bym si� spotka� z imieniem Tecalto.
- My�liwi nazywaj� go Mokashi-tayiss.
- Bawole Czo�o? - zdumia� si� Unger. - Znam go doskonale ze
s�yszenia. Ch�tnie bym nawi�za� z nim kontakt. Wi�c Karia jest
siostr� tego s�awnego cz�owieka? To zmienia posta� rzeczy.
- Czy chce pan i jej pokaza�, jak umie by� szarmancki?
U�miechn�� si� melancholijnie.
- Czy cz�owiek Dalekiego Zachodu potrafi by� szarmancki?
Jak�e m�g�bym wsp�zawodniczy� z hrabi� Rodrigand�? Zreszt�,
gdybym umia� by� szarmancki, wola�bym okaza� si� takim wobec
kogo� innego.
- Kt� to taki?
- Pani, senioritoi
Oczy jej zab�ys�y rado�nie.
- Ale� ode mnie nie dowie si� pan niczego o skarbie.
- Och, �askawa pani, s� skarby stokro� cenniejsze od z�ota
i srebra. Taki skarb znale��, to dopiero by�oby szcz�cie!
- Niech pan szuka. Mo�e go pan znajdzie.
Poda�a mu r�k�. Unger u�cisn�� j� serdecznie.
W dalszej drodze dowiedzia� si�, �e obie kobiety pojecha�y do Rio
Grande del Norte, aby odwiedzi� ciotk� Karii, kt�ra ci�ko
zaniemog�a. Mimo jednak ich troskliwej opieki biedna staruszka
zmar�a. Po jej �mierci Arbellez wys�a� po c�rk� i jej towarzyszk�
majordoma z vaquerami. W drodze powrotnej napadli ich Koman-
czowie.
Kiedy Unger rozmawia� z pann� Arbellez, Nied�wiedzie Serce
jecha� na koniu obok Indianki. Wzrok jego raz po raz pada� na
s�siadk�, kt�ra tak pewnie siedzia�a na p�dzikim rumaku, jak gdyby
przez ca�e �ycie u�ywa�a tylko india�skiego m�skiego siod�a.
Ma�om�wny Apacz nie zwyk� u�ywa� pi�knych s��w ani prawi�
komplement�w, wola� wi�c nic nie m�wi�. Karia zna�a doskonale
18
zwyczaje Indian, dlatego te� nie dziwi�o jej milczenie towarzysza.
Wr�cz przeciwnie, odczu�a l�k, gdy Nied�wiedzie Serce zwr�ci� si�
do niej:
- Do jakiego plemienia nale�y moja m�oda siostra?
- Do plemienia Mikstek�w - odpar�a.
- By�o to kiedy� wielkie plemi� i jeszcze dzi� s�ynie z pi�kno�ci
swych kobiet. Czy moja siostra jest zam�na, czy te� pozostaje
w stanie panie�skim?
- Nie mam m�a.
- Czy serce mojej siostry jest jeszcze jej wy��czn� w�asno�ci�?
Po tym pytaniu, na kt�re tak szybko nie zdoby�by si� �aden bia�y,
rumieniec obla� ciemne policzki Indianki. Mimo to odpowiedzia�a
pewnym g�osem:
- Nie.
Twarz Indianina nawet nie drgn�a. Zapyta� tylko:
- Czy to cz�owiek z plemienia mojej siostry?
- Nie, to bia�y.
- Nied�wiedzie Serce zaklina swoj� siostr�, �eby zwr�ci�a si� do
niego, gdyby bia�y cz�owiek j� oszukiwa�.
- Nie b�dzie mnie nigdy oszukiwa� - odpowiedzia�a z dum�.
Indianin u�miechn�� si� nieznacznie.
- Kolor bia�y jest fa�szywy i brudzi si� pr�dko. Niechaj moja
siostra b�dzie ostro�na.
Jechali ci�gle na po�udnie. Zanim nasta� zmierzch, zarz�dzono
post�j, bo zar�wno ludzie, jak i konie padali ze znu�enia. Po
p�godzinnej przerwie ruszono w dalsz� drog�.
Unger dziwi� si�, �e jego towarzyszka tak dzielnie wytrzymuje
trudy podr�y. Emma powiedzia�a na to z u�miechem:
- �yj� w tym kraju od dzieci�stwa, przywyk�am do niewyg�d.
- Czy nigdy nie t�skni pani za cywilizacj�, za kulturalnym
�rodowiskiem?
- Nigdy. Mam w domu wszystko, czego mi potrzeba, mo�e
nawet wi�cej. A obcowanie z dzie�mi natury daje mi wi�ksz�
satysfakcj� ni� prowadzenie pustych rozm�w salonowych. Czy nie
mam racji?
- Podzielam pani zdanie. I ja znalaz�em w�r�d tak zwanych
dzikich znacznie wi�cej przywi�zania i serca, ani�eli w�r�d ludzi
cywilizowanych. Niech pani tylko spojrzy na mego czerwono-
19
sk�rego przyjaciela. Nie odda�bym go za stu bia�ych, maj� wpraw-
dzie jasn� sk�r�, ale serca ciemne.
- A pan? Czy� i panu nie mo�na ufa� bezgranicznie?
- Tak pani uwa�a?
- Ale� tak! R�cz�, �e i pan ma jaki� szlachetny przydomek,
nadany przez Indian lub traper�w.
Potwierdzi� skinieniem g�owy.
- Jaki to przydomek?
- Niech seniorita nazywa mnie Antonio albo po prostu Unger.
- Wi�c nie chce pan powiedzie�?
- Nie teraz. Mo�e kiedy�...
- Chce pan zachowa� incognito niby jaki� ksi���?
- Tak - odpar� z u�miechem - dobry my�liwy jest przecie� tak�e
wielkim panem. To ksi��� las�w i prerii.
- Ma pan racj�. - Po chwili doda�a: - Przypomnia�o mi si� g�o�ne
imi� Matava-se.
- To s�awny cz�owiek. Co pani s�ysza�a o nim?
- Podobno by� nawet w naszych niedost�pnych g�rach.
- Oczywi�cie. Dlatego te� Indianie nazywaj� go Matava-se, .
angielscy westmani i traperzy - Ksi�ciem Rocky, Francuzi - Prince
du Roc. Ka�de z tych imion znaczy to samo: Ksi��� Ska�.
- Czy to bia�y?
- Tak
- Widzia� go pan kiedy�?
- Nie, ale s�ysza�em, �e pochodzi� z mojej ojczyzny. Nazywa si�
podobno Karol Sternau i jest lekarzem. Objecha� Ameryk� w towa-
rzystwie mojego dzielnego Nied�wiedziego Serca; ca�e miesi�ce
w�drowa� w�r�d ska�. Teraz jest ju� w Europie.
- Czy i pan wr�ci do ojczyzny?
Po tych s�owach zapanowa�o kr�tkie milczenie. Oboje pomy�leli
r�wnocze�nie o roz��ce. Wreszcie Unger odezwa� si�:
- Czy nigdy nie przychodzi�a pani ochota zobaczy� �wiat,
pojecha� do Europy?
- Nigdy! Moja hacjenda jest moj� ojczyzn�. Nie chc� jej opusz-
cza�.
- Czy nie obawia si� seniorita, �e kiedy� czerwoni mogliby
napa�� na pani dom?
- Ale� hacjenda to istna warownia!
20
- Znam ten rodzaj folwark�w. Zbudowane s� zwykle z kamienia
i otoczone murem. To jednak za s�aba obrona przed nieprzyjacie-
lem.
- B�dziemy czuwa�, a pan z nami. Chc� wierzy�, �e b�dzie senior
naszym go�ciem!
- To zale�y od Nied�wiedziego Serca. Nie mog� si� z nim
rozsta�.
- Zgodzi si�.
- To cz�owiek, kt�ry nade wszystko kocha wolno��. W�r�d
mur�w d�ugo nie wytrzyma.
- Mam jednak wra�enie, �e tym razem...
- Z czego pani to wnosi?
- Ze spojrze�, kt�rymi obrzuca Kari�.
- I ja to zauwa�y�em. Ale przecie� Indianka kocha hrabiego.
- I dlatego �al mi Nied�wiedziego Serca.
- Niech go pani nie �a�uje. To cz�owiek ze stali. Nie potrafi�by
b�aga� o mi�o��.
- A pan, czy tak�e ze stali?
- Mo�e... te�.
- I nie rozpacza�by senior?
- Nigdy!
- Czy to nie zbytnia pewno�� siebie?
- C� robi�, tak czuj�. Kobieta, kt�r� pokocham, b�dzie musia�a
uszanowa� moje uczucia. Jestem westmanem i nigdy nie zni�� si� do
b�agania.
Wkr�tce zapad�a noc. Mimo to podr� trwa�a jeszcze dwie
godziny, zanim dotarli do jakiej� rzeczu�ki, gdzie urz�dzono post�j.
Unger przygotowa� dla Emmy pos�anie z ga��zi i li�ci. Nied�wiedzie
Serce zaj�� si� Kari�. By�o to jak na Indianina czym� niezwyk�ym;
czerwoni tylko w wyj�tkowych przypadkach wykonuj� czynno�ci,
kt�re nale�� do kobiet.
U�o�ono si� do snu. Co trzy kwadranse nast�powa�a zmiana
warty. Nied�wiedzie Serce i Unger mieli dwie ostatnie, gdy� �wit
jest por� najniebezpieczniejsz� i czerwonosk�rzy ch�tnie wtedy
napadaj�.
Noc przesz�a spokojnie. Rankiem ruszyli w dalsz� drog�. Po
po�udniu dotarli do celu.
Hacj enda del Erina
Hacjenda to niby zwyk�y folwark, ale meksyka�skie hacjendy to
co� w rodzaju zamk�w warownych z czas�w �redniowiecza. Taka
by�a del Erina. Olbrzymi budynek zbudowano z kamieni, otoczono
murem. Wn�trze uderza�o przepychem i ogromem, mog�o pomie�-
ci� setki ludzi. Obok zabudowa� rozci�ga� si� olbrzymi park,
w kt�rym ros�y wielobarwne, cudownie pachn�ce ro�liny tropikal-
ne. Po drugiej stronie by� dziewiczy las, dalej pola, pastwiska, na
kt�rych pas�y si� wielotysi�czne stada.
Gdy nasza kawalkada przeje�d�a�a przez pastwiska, powitali j�
vaquerowie g�o�nymi okrzykami. Rado�� jednak wkr�tce przesz�a
w smutek i gniew, gdy si� dowiedzieli, �e tylu ich towarzyszy
zgin�o z r�ki wroga. Przysi�gali zemst� i chcieli natychmiast
wyruszy�, aby ich pom�ci�.
Na ganku sta� s�dziwy Pedro Arbellez, zawiadomiony przez
majordoma o przybyciu go�ci. Stary ojciec rozp�aka� si�, zsadzaj�c
c�rk� z konia.
- Witaj, moje dziecko! Musia�a� du�o wycierpie� w tej podr�y,
wygl�dasz na bardzo zm�czon�.
Dziewczyna obj�a go, uca�owa�a mocno i powiedzia�a:
- Ojcze, by�am w wielkim niebezpiecze�stwie.
- W jakim? - zatrwo�y� si�.
- Komancze wzi�li mnie do niewoli.
- Matko Boska! Czy znowu pokazali si� nad Rio Grande?
- Nie. Napadli na nas nad Rio Pecos, dok�d pojechali�my na
wycieczk�. Ci dwaj panowie uratowali nam �ycie.
Po tych s�owach Emma, uj�wszy Ungera i Indianina za r�ce,
poprowadzi�a ich do ojca.
- Oto senior Antonio Unger, Europejczyk. A to w�dz Apacz�w
22
Shosh-in-lit. Gdyby nie ich pomoc, by�yby�my zmuszone zosta�
�onami Komancz�w, a wszystkich naszych towarzyszy spotka�aby
niechybna �mier�.
- Szcz�cie w nieszcz�ciu! - wymamrota� don Pedro, ocieraj�c
pot z czo�a. - Witajcie, moi panowie, witajcie z ca�ego serca! B�d�cie
go��mi tego domu.
Weszli do wn�trza, oddawszy konie s�u�bie folwarcznej. Gos-
podarz zaprowadzi� ich do salonu, gdzie Emma szczeg�owo
opowiedzia�a ca�� przygod�.
- Na rany Chrystusa, co�cie musia�y prze�y�! - biada� don
Pedro. - B�g zes�a� wam wybawc�w. Jemu i im niechaj b�d� dzi�ki.
Co powiedz� na to hrabia i Tecalto?
- Tecalto? - zapyta�a Indianka. - Czy Bawole Czo�o jest tutaj?
- Tak, przyby� wczoraj.
- A hrabia Alfonso?
- Bawi od tygodnia. Ale oto i on.
Z przyleg�ej jadalni wyszed� hrabia. Mia� na sobie czerwony
szlafrok z jedwabiu, suto przetykany z�otem, bia�e spodnie z naj-
delikatniejszego francuskiego p��tna, niebieskie aksamitne panto-
fle. G�ow� zdobi� mu fez turecki. Naperfumowa� si� czym� o nie-
zmiernie mocnym zapachu.
St� nakryty wytwornie i bogato, widoczny poprzez uchylone do
jadalni skrzyd�o drzwi, oraz serwetka, kt�r� hrabia trzyma� jeszcze
przy ustach, pozwala�y przypuszcza�, �e ko�czy� w�a�nie posi�ek.
- Kto� wym�wi� tu moje imi�. Ach, to nasze pi�kne panie!
Na widok hrabiego rumieniec pokry� twarz Indianki, co nie usz�o
uwagi Nied�wiedziego Serca. Emma odpowiedzia�a grzecznie, ale
ch�odno:
- Jak hrabia widzi. Ma�o brakowa�o, aby�my wcale nie wr�ci�y.
Wzi�to nas do niewoli. Komancze...
- Do diab�a! - krzykn�� Alfonso! - Musz� poskromi� tych
przekl�tych czerwonych!
- Nie b�dzie to takie �atwe - w g�osie Emmy mo�na by�o wyczu�
ironi�. - Zreszt� jeste�my wolne. A oto nasi wybawcy.
Hrabia, obrzuciwszy go�ci niemile zdumionym spojrzeniem,
zapyta�:
- C� to za ludzie?
- Pan Unger, Europejczyk, i Nied�wiedzie Serce, w�dz Apacz�w.
23
- Doskona�e po��czenie. Przypuszczam, �e panowie ci zaraz
udadz� si� w powrotn� drog�?
- S� moimi go��mi i zostan� tutaj, jak d�ugo zechc� - odpar� don
Pedro.
- Co pan m�wi, senior Arbellez?! - wykrzykn�� hrabia. - Prosz�
przypatrzy� si� tym ludziom. Wykluczone, abym zosta� z nimi pod
jednym dachem! Cuchn� lasem i mu�em. Musia�bym natychmiast
wyjecha�!
Hacjendero wsta�, oczy zab�ys�y mu gniewem.
- Nie b�d� hrabiego zatrzymywa� - rzek�. - Ci panowie uratowali
mi c�rk� i jej przyjaci�k�, dlatego s� moimi najmilszymi go��mi.
- A wi�c tak?
- Nie inaczej!
- Wi�c nie jestem tu panem?
- Nic rni o tym nie wiadomo!
- Nie?! - zasycza� Alfonso. - Kt� wi�c jest tu panem?
- Hrabia Fernando. A senior jeste� tylko go�ciem. Zreszt� nawet
hrabia Fernando nie mia�by g�osu w tej sprawie. Jestem do�ywot-
nim dzier�awc� folwarku. Kt� zabroni przyjmowa� mi u siebie
kogo zechc�?
- Do licha, co za bezczelno��!
- Nieprawda. To hrabia by� niegrzeczny i bezwzgl�dny wobec
moich go�ci. Je�eli hrabiemu nie podoba si� zapach las�w i mocza-
r�w, kt�rego zreszt� wcale nie czuj�, to zapewne tym panom z kolei
nie podoba si� zapach perfum hrabiego, kt�ry, niestety, czuje si�
nazbyt wyra�nie. Poprosz� teraz moich go�ci do jadalni. Pan,
hrabio, mo�e i�� z nami albo nie, wolna wola!
Po tych s�owach don Pedro otworzy� drzwi do jadalni na o�cie�
i nisko uk�oniwszy si� zaprasza� go�ci do �rodka.
Indianin sta� przez ca�y czas bez ruchu, jakby wykuty z kamienia,
nie spojrza� nawet na hrabiego. Sprawia� wra�enie, �e nie rozumie
rozmowy. Wszed� do jadalni wynios�y i milcz�cy. Unger natomiast
zwr�ci� si� do Alfonsa:
- Czy pan jest hrabi� Alfonsem de Rodriganda?
- Tak jest - potwierdzi� zapytany.
- Senior Arbellez zapomnia� seniora nam przedstawi�. Wyzy-
wam pana! Prosz� wybiera�: szpady, pistolety czy strzelby?
24
- Mam si� bi�? - zapyta� hrabia z najwy�szym zdumieniem,
- Oczywi�cie! Gdybym zosta� obra�ony przed wej�ciem do tego
domu, zabi�bym pana jak psa. Poniewa� sta�o si� to tutaj, musz�
mie� wzgl�d na panie i na gospodarza. Prosz� wybiera� rodzaj
broni!
- Mam si� bi�? - powt�rzy� hrabia z niedowierzaniem. - Z pa-
nem? Na Boga, kim�e, cz�owieku, jeste�? Zwyk�ym my�liwym,
w��cz�g�!
- Wi�c nie chce senior? W takim razie powiem panu, �e jeste�
�ajdakiem, tch�rzem godnym pogardy!
Unger wszed� do jadalni. Na progu zosta� os�upia�y Alfonso. Po
chwili rzek� do Arbelleza:
- I pan to toleruje?
- Ha, je�eli hrabia znie�� mo�e... No, chod��e, Emmo, chod�,
Kario! Nasze miejsce tam, przy ludziach honoru.
- Co za nikczemno��! Zapami�tam to sobie, Arbellez!
- Doskonale!
Starzec wszed� do sali jadalnej wraz z obydwiema paniami. Emma
przechodz�c obok Alfonsa obrzuci�a go pogardliwym spojrzeniem.
- Pod�y! - szepn�a.
Indianka pod��y�a za ni� ze spuszczonymi oczami.
Hrabia pozosta� sam. Rzuci� serwetk� na pod�og� i tupi�c nogami
zakl��:
- Zap�ac� wam za to, zobaczycie!
Oczy jego b�yszcza�y niewypowiedzianym gniewem, a niskie
czo�o pokry�y g��bokie bruzdy.
,
Hrabia Alfonso nie by� brzydki czy odpychaj�cy. Przeciwnie
mia� nawet �adne rysy twarzy, ale teraz w tej w�ciek�o�ci budzi�
wstr�t.
Reszta towarzystwa zasiad�a tymczasem do sto�u. Posi�ek sk�ada�
si� z wielkich �wiartek melona, na p� otwartych granat�w,
pomara�czy, s�odkich cytryn oraz tych wszystkich potraw mi�s-
nych i legumin, w kt�re obfituje kuchnia meksyka�ska.
Gdy spo�yto pocz�stunek, gospodarz odprowadzi� go�ci do
przeznaczonego dla nich pokoju. Obaj przyjaciele mieli mieszka�
razem.
Unger nie rri�g� wytrzyma� w pomieszczeniu, wyszed� wi�c do
ogrodu, aby odetchn�� �wie�ym powietrzem. Z ogrodu skierowa�
kroki ku prerii.
25
Nagle stan�a przed nim dziwna posta�. By� to cz�owiek bardzo
wysoki, ros�y, ca�y spowity w garbowan� sk�r� bawol�. Na g�owie
mia� co� w rodzaju �ba nied�wiedzia, z kt�rego pasma futra zwisa�y
niemal do ziemi. Z szerokiego sk�rzanego pasa wystawaly r�koje�ci
no�y, a od prawego ramienia do lewego biodra by� pi�ciokrotnie
owini�ty lassem. Obok, przy p�ocie, sta�a jedna z tych starych,
�elaznych rusznic, u�ywanych przed stu laty w Kentucky, a tak
ci�kich, �e trudno je ud�wign��.
- Kim jeste�? - zapyta� Unger.
- Bawole Czo�o - brzmia�a odpowied�.
- Tecalto? Mokashi-tayiss, s�awny cibolero?
- Tak jest. Znasz mnie?
- Nie widzia�em ci� nigdy, Iecz s�ysza�em o tobie.
- Jak si�. nazywasz?
- Unger. Jestem Europejczykiem.
Ponura twarz Indianina rozpogodzi�a si�. Tecalto wygl�da� na
dwadzie�cia pi�� lat, by� pi�knym m�czyzn�.
- Wi�c to ty uratowa�e� moj� siostr� Kari�?
- Los mi sprzyja�.
- Nie, to nie Ios, nie przypadek. To twoja dzielno��! Bawole
Czo�o jest ci dozgonnie wdzi�czny. Ty� waleczny jak Matava-se,
Ksi��� Ska�, kt�ry r�wnie� jest Europejczykiem.
- Znasz Europejczyk�w?
- Tak. S� mocni i odwa�ni, m�wi� prawd� i umiej� dochowa�
wierno�ci. Jak ten, kt�rego Indianie nazywaj� Itinti-ka, Piorunowy
Grot, bo jest szybki jak strza�a, a silny i mocny jak grom. Nigdy nie
chybi, gdy strzela, oko ma nieomylne.
- Nie widzia�e� go nigdy?
- S�ysza�em o nim wiele, nie widzia�em go jednak do dnia
dzisiejszego.
- Co takiego? - zapyta� zaskoczony Unger.
- Tak, do dnia dzisiejszego. Bo oto teraz stoi przede mn�!
- O mnie m�wisz? Po czym mnie pozna�e�?
- Popatrz na sw�j policzek. Piorunowy Grot ma na policzku
ci�cie od no�a. O tym wie ka�dy, kto o nim s�ysza�. Czy zgad�em?
Unger skin�� g�ow�.
- Tak, nazywaj� mnie Itinti-ka.
27
- Niechaj b�d� dzi�ki Wielkiemu Wakondzie (B�g), �e mi
pozwoli� m�wi� z tob�. Jeste� dzielnym cz�owiekiem, daj mi swoj�
r�k� i b�d� mi bratem.
Unger u�cisn�wszy wyci�gni�t� d�o�, rzek�:
- Niech przyja�� nasza b�dzie wieczna!
Indianin doda�:
- Niech moja r�ka b�dzie twoj� r�k�, moja noga twoj� nog�.
Biada twojemu wrogowi, bo jest tak�e moim, biada mojemu, bo jest
i twoim wrogiem. Ja to ty, ty to ja, jeste�my jedno.
Bawole Czo�o nie by� Indianinem z P�nocy. By� wylewny
i rozmowny, ale nie mniej gro�ny od tych milcz�cych czerwono-
sk�rych, kt�rzy uwa�aj� za ha�bi�ce wypowiada� s�owami, co czuj�.
- Czy mieszkasz w hacjendzie?
- Nie - odpowiedzia� Tecalto. - Nie mog� �y� i spa� w miejscu
otoczonym murami. Mieszkam tutaj.
Przy tych s�owach wskaza� na ��k�, na kt�rej stali.
- Masz najlepsze �o�e w ca�ej hacjendzie. Mnie r�wnie� m�cz�
mury.
- I przyjaciel tw�j, Nied�wiedzie Serce, wyszed� na preri�.
M�wi�em ju� z nim, dzi�kowa�em mu. Jeste�my bra�mi, jak ja i ty.
- Gdzie on jest?
- Siedzi w�r�d vaquer�w.
- Chod�my do niego.
Indianin chwyci� ci�k� strzelb�, zawiesi� j� na ramieniu i po-
prowadzi� Europejczyka.
Daleko, po�r�d pas�cych si� p�dzikich koni, obozowali vaquero-
wie. Opowiadali o przygodach swej m�odej pani. Nied�wiedzie
Serce siedzia� w milczeniu, cho� ca�e wydarzenie zna� przecie�
najlepiej. Unger wmiesza� si� do rozmowy i po jakim� czasie
wszyscy gaw�dzili jak starzy znajomi.
Nagle rozleg�o si� g�o�ne r�enie i parskanie.
- Co to? - zapyta� Unger.
- To kary ogier - odpowiedzia� jeden z pastuch�w. - Niech
zdechnie z g�odu, je�eli nie chce s�ucha�!
- Dlaczego?
- Nie mo�na go ujarzmi�.
- Co takiego?
- No tak, nie mo�na go ujarzmi�i To istny diabe�, jeste�my
28
wobec niego bezradni. Wszyscy�my tu �wietni je�d�cy, ale po-
zrzuca� nas z wyj�tkiem jednego.
- Kt� jest tym jedynym?
- Bawole Czo�o, w�dz Mikstek�w. Jego jednego nie zrzuci�, ale
i on nie potrafi go uje�dzi�.
- To przecie� nieprawdopodobne. Kto utrzyma si� na grzbiecie,
ten zostaje zwyci�zc�.
- I my�my tak s�dzili. Ale ten czort rzuci� si� z je�d�cem do
wody, by go utopi�, a gdy to nie pomog�o, poni�s� w najwi�kszy
g�szcz le�ny i tam zmusi� do zeskoczenia z siod�a.
- Do licha! - zawo�a� Unger.
- To prawda - potwierdzi� Tecalto. - Przykra, zawstydzaj�ca
prawda. A przecie� poskromi�em ju� niejednego konia!
Pastuch opowiada� dalej:
- Wielu ju� je�d�c�w i strzelc�w pr�bowa�o swych si� i zr�czno-
�ci na tym czarnym diable, ale wszyscy na pr�no. Powiadaj�, �e
mo�e tylko jeden zdo�a�by go poskromi�.
- Kto taki?
- To obcy traper z Red River, kt�ry nie l�ka si� samego czarta.
- Jak si� nazywa?
- Nikt nie zna jego prawdziwego nazwiska, ale czerwoni nazywa-
j� go Itinti-ka. Opowiadaj� o nim wiele.
Nied�wiedzie Serce i Bawo�e Czo�o nie zdradzi�i ani jednym
ruchem, �e chodzi o Ungera, on za� z najniewinniejsz� min�
zapyta�:
- Gdzie jest ten czarny diabe�?
- Za wzg�rzem. Le�y skr�powany.
- To �le!
- Senior Arbe�lez dba bardzo o swoje zwierz�ta, ale tym razem
przysi�g�, �e ko� zginie z g�odu, je�eli nie b�dzie pos�uszny.
- Czy�cie mu zawi�zali pysk?
- Tak.
- Poka�cie mi go.
- Dobrze, senior, chod�my!
- Gdy si� podnosili z ziemi, ujrzeli Arbelleza, kt�ry prze-
cwa�owa� nie opodal z c�rk� i Kari�. By�a to zwyk�a inspekcyjna
przeja�d�ka, jak� stary odbywa� co wiecz�r przed spoczynkiem.
Vaquerowie doszli wraz z Ungerem do konia. Zwierz� le�a�o
29
skr�powane grubymi powrozami, ze zwi�zanym pyskiem. Oczy
mia�o nabieg�e krwi�. Ka�da �y�a by�a nabrzmia�a, a z pyska s�czy�a
si� piana.
- Ale� to grzech tak dr�czy� konia! - zawo�a� Unger.
- Trudno. Co robi�? - odpowiedzia� vaquero flegmatycznie.
- Po prostu maltretujecie zwierz�! Tak nie wolno! W ten spos�b
mo�na zmarnowa� najbardziej rasowego konia!
W tym momencie stan�� przed Ungerem don Pedro wraz
z dziewcz�tami.
- Sk�d to uniesienie? - zapyta�.
- �al mi konia, kt�rego zam�czacie!
- Niech zginie, je�li nie chce by� pos�uszny.
- Nauczy si� s�ucha�, ale nie w ten spos�b.
- Wyczerpa�em ju� wszystkie �rodki.
- Dajcie mu dobrego je�d�ca.
- Nie poskutkuje!
- Czy mog� spr�bowa�?
- Nie!
- Dlaczeg� to?
- Dlatego, �e zbyt mi drogie pa�skie �ycie.
- Bez obaw! Nie mog� na to patrze�! Wi�c zgadza si� pan, bym
dosiad� tego konia?
Emma zwr�ci�a si� do ojca:
- Ojcze, nie pozw�l seniorowi. Ko� jest niebezpieczny!
Unger obrzuci� j� ciep�ym spojrzeniem. Cieszy� go ten l�k
o niego. Powiedzia� jednak powa�nie:
- Niech�e mnie pani nie obra�a, seniorito. Zapewniam pani�, �e
si� nie boj� tego czarnego diab�a.
- Przecie� senior nie zna go jeszcze - rzek� Arbellez. - Powiadaj�
tu ludzie, �e mo�e tylko Itinti-ka da�by mu rad�.
- Czy zna pan tego Itinti-k�?
- Nie, ale jest to podobno jeden z najlepszych je�d�c�w.
- Senior, obstaj� przy swojej pro�bie.
- C� robi�, musz� si� zgodzi�, bo jest pan moim go�ciem. �al mi
pana tylko.
Emma zeskoczy�a z konia, podesz�a do Ungera i wyci�gaj�c do
niego r�k� rzek�a:
- Senior Unger, czy dla mnie nie zrezygnowa�by pan ze swego
szalonego zamiaru? Tak si� obawiam pana!
30
- Niech mi pani powie szczerze, czy nie by�oby to dla mnie ha�b�
teraz ust�pi�? S�dzono by, �e si� przestraszy�em.
Pochyli�a g�ow�, wiedzia�a bowiem, �e Unger ma racj�. Zapyta�a
tylko cichutko:
- Odwa�y si� pan?
- Nie trzeba na to specjalnej odwagi.
- A wi�c powodzenia!
Unger podszed� do ogiera, odsun�wszy pastuch�w, kt�rzy chcieli
mu pom�c w zdejmowaniu wi�z�w. Zwierz� le�a�o jeszcze ci�gle na
ziemi parskaj�c. Unger �ci�gn�� mu kaganiec z pyska i no�em
przeci�� wi�zy kr�puj�ce nogi - najpierw z tylnych, p�niej
z przednich. Kiedy rumak wsta�, szybko wskoczy� mu na grzbiet.
Rozpocz�a si� walka mi�dzy je�d�cem a koniem, jakiej nikt
z obecnych dot�d jeszcze nie widzia�. Ogier stan�� d�ba, skoczy�
w bok, parska� i wierzga� na wszystkie strony, rzuci� si� w ko�cu na
ziemi�, tarza� po niej przez chwil� i znowu podni�s� si� na r�wne
nogi. Je�dziec siedzia� ca�y czas jak przykuty. By�y to z pocz�tku
zapasy zr�czno�ci cz�owieka z niesamowitym dzikim zwierz�ciem,
kt�re po�niej zmieni�y si� w walk� musku��w ludzkich z si�� bestii.
Ko� oblany by� potem; nie parska� ju�, tylko prycha�; boryka� si� ze
swym pogromc�, ale �elazny je�dziec nie ust�powa�. Trzyma�
karosza w u�cisku swych stalowych n�g, tak �e ko� nie m�g� wprost
ruszy� galopem przez kamienie, rowy i krzaki. Po kilkudziesi�ciu
sekundach je�dziec wraz z koniem znikn�li z oczu zdumionych
widz�w.
- Do kro�set, czego� podobnego w �yciu nie widzia�em! - rzek�
Arbellez.
- Z pewno�ci� z�amie kark - wtr�ci� kt�ry� z vaquer�w.
- Co te� m�wisz! Ju� zwyci�y�!
- A tak si� ba�am - wyzna�a Emma. - Ale teraz wierz�, �e
niebezpiecze�stwo min�o. Prawda, ojcze?
- Mo�esz by� zupe�nie spokojna. Kto tak siedzi w siodle i ma tak�
si��, ten ju� nie da si� zrzuci�! Mia�em wra�enie, �e to diabe� walczy
przeciw diab�u. Sam Itinti-ka nie pojecha�by lepiej.
Wtedy zbli�y� si� Bawole Czo�o i powiedzia�:
- Tak jest, sam Itinti-ka nie pojecha�by lepiej, cho�by dlatego, �e
w�a�nie nim jest Unger.
31
- Co takiego? Wi�c to on jest Piorunowym Grotem?
- Tak. Zapytajcie wodza Apacz�w.
Arbellez obrzuci� Indianina pytaj�cym spojrzeniem.
- To prawda - potwierdzi� Apacz.
- No, gdybm o tym wiedzia�, nie ba�bym si� tak o niego - rzek�
don Pedro. - Mia�em wra�enie, �e ja sam dosiadam tej bestii.
W oczach Emmy zap�on�y ogniki szcz�cia.
Wszyscy czekali w skupieniu. Po up�ywie jakiego� kwadransa
Unger wr�ci�. Ko� szed� potulnie, je�dziec siedzia� w siodle jak
gdyby nic si� nie sta�o.
Emma podesz�a do nich.
- Dzi�kuj�, senior!
Inny zdziwi�by si� mo�e i spyta� za co, on jednak zrozumia�
i u�miechn�� si� tylko.
- No, senior Arbellez - zwr�ci� si� do starca - czy istotnie nie
mo�na by�o sobie poradzi� bez Itinti-ki?
- Oczywi�cie, �e nie mo�na by�o! Przecie� pan nim jest.
- A wi�c wyda�a si� tajemnica! - rzek� Unger weso�o.
- I sko�czy�o si� incognito Ksi�cia Sawanny! - doda�a Emma.
Otaczaj�cy ich wydawali okrzyki uznania, ale on poprosi� o cisz�
i powiedzia�:
- Czy mog� jecha� razem z panem, don Pedro?
- A ko� nie zanadto wyczerpany?
- Nie.
- A wi�c dobrze.
Jechali przez pastwiska, na kt�rych pas�y si� setki koni, wo��w,
owiec i k�z. Kiedy przybyli przed dom, Unger uwi�za� swego
poskromionego konia przy p�ocie.
Indianka Karia id�c do siebie, mija�a drzwi pokoju hrabiego, gdy
te nagle otworzy�y si� i stan�� w nich Alfonso.
- Karia, czy b�d� m�g� dzi� pom�wi� z tob�?
- Kiedy? - zapyta�a.
- Dwie godziny przed p�noc�.
- Gdzie?
- Na dole, przy drzewach oliwnych, nad strumieniem.
- Dobrze, przyjd�!
32
O dziesi�tej hrabia zjawi� si� w oznaczonym miejscu. Po chwili
nadesz�a Karia. By�a bardziej milcz�ca ni� zazwyczaj.
- Co si� sta�o, Karia? Czy mnie ju� nie kochasz?
- Ale� kocham ci�, cho� w�a�ciwie nie powinnam! Czy nie
cieszysz si� wcale, �e zosta�am uratowana?
- Ach, c� znowu?
- Dlaczego w takim razie obrazi�e� moich wybawc�w?
- Miejsce ich na pastwiskach, na preriach, nie tutaj!
Indianka odezwa�a si� na to z wym�wk� i �alem w g�osie:
- Nie jeste� szlachetny, don Alfonso.
- Nienawidz� tylko wszystkiego, co wstr�tne!
- Czy Piorunowy Grot jest wstr�tny?
- Piorunowy Grot? Ten wspania�y je�dziec i my�liwy? Przecie�
nie widzia�em go nigdy w �yciu.
- Ale� owszem! Piorunowy Grot to Unger.
- Do diab�a! Teraz rozumiem jego wyzwanie.
- Czy b�dziesz si� z nim bi�?
- Ani mi si� �ni! To przeciwnik niegodny mnie.
Indianka w obawie o �ycie hrabiego rzek�a:
- Mo�e post�pujesz s�usznie. By�by� zgubiony.
Nie jest przyjemnie s�ysze� ust ukochanej, �e innego uwa�a za
dzielniejszego. Hrabia powiedzia� wi�c:
- Jeste� w b��dzie. Czy widzia�a�, jak strzelam, jak si� fechtuj�?
- Nie.
- W takim razie nie wolno ci ocenia�. Rycerz czy hrabia musi by�
w tym lepszy od zwyk�ego westmana! Poznasz mnie dopiero wtedy,
gdy zostaniesz moj� �on�.
- Boj� si�, �e to nigdy nie nast�pi. A tak chcia�abym ci wierzy�.
Kocham ci�!
- Nie b�j si�, kochana. Wszystko zale�y tylko od ciebie. Pami�-
tasz o warunku, kt�ry ci postawi�em?
- Twardy i nieub�agany. ��dasz, abym z�ama�a przysi�g�, abym
zdradzi�a sw�j nar�d.
- Przysi�ga nie powinna ci� wi�za�, przecie� da�a� j� jako
dziecko. Nar�d tw�j nie jest ju� narodem. Je�eli mnie kochasz, je�eli
chcesz zosta� moj� �on�, m�j nar�d powinien sta� si� twoim.
Przyjecha�em, by si� przekona� o twojej mi�o�ci. Je�eli tym razem
nie zdecydujesz si�, powr�c� do Hiszpanii i nigdy si� ju� nie
zobaczymy.
33
- Jeste� okrutny!
- Nie, jestem tylko ostro�ny. Srece bowiem, kt�re nie umie
zdoby� si� na ofiar�, nie zna prawdziwej mi�o�ci!
Karia rzuci�a mu si� na szyj�.
- Kocham ci� ponad �ycie, wierz mi!
- Daj mi dow�d! Potrzebujemy skarb�w z groty kr�lewskiej, aby
da� ojczy�nie nowego w�adc�. Pierwszym jego czynem b�dzie
podniesienie ciebie do stanu szlacheckiego, by� mog�a zosta�
hrabin� de Rodriganda.
- Wierz� ci. Nigdy nie powiesz memu bratu, �e to ja zdradzi�am
tajemnic� skarbu?
- Nigdy! Nie dowie si� nawet, kto wzi�� skarb.
Alfonso czu�, �e Indianka zaczyna ulega�. Przepe�nia�a go rado��.
Udaj�c mi�o��, aby wydrze� tajemnic�, by�by przyrzek� Karii
wszystko, byle zmusi� j� do m�wienia.
- Dobrze wi�c. Dowiesz si�, gdzie jest kr�lewski skarb, ale pod
warunkiem, �e zdradz� ci to dopiero w dniu naszych zar�czyn.
- To niemo�liwe - z trudem ukrywa� niezadowolenie. - Szlache-
ctwo mo�esz otrzyma� po ujawnieniu skarbu, wcze�niej wed�ug
ustaw naszego kraju nie mog� nast�pi� nasze zar�czyny.
- Dlaczego?
Obj�� j� ramieniem i uca�owa�.
- Jeste� wprawdzie c�rk� ksi���c�, ale wed�ug praw hiszpa�skich
nie wystarczy to do szlachectwa. Sercu memu jeste� droga i godna
herbu, ale �wiat inaczej na to patrzy. Wi�c mi nie chcesz zaufa�,
naj dro�sza?
- Dobrze, dowiesz si� o wszystkim! Ale na jeden m�j warunek
musisz si� zgodzi�. Daj mi pismo, w kt�rym przyrzekniesz, �e po
wyjawieniu tajemnicy skarbu pojmiesz mnie za �on�.
Warunek ten by� hrabiemu bardzo nie na r�k�, ale czy warto
teraz, gdy cel tak bliski, odmawia� takiej drobnostki? Dlatego
odrzek� szybko:
- Ale� oczywi�cie, moja droga. Wi�c powiedz, gdzie s� skarby?
- Najpierw pismo, Alfonso!
- Dobrze! Przygotuj� je na jutro, na po�