1143

Szczegóły
Tytuł 1143
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1143 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1143 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1143 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karol May "Tajemnica mikstekow"R�d Rodrigand�w tom I Tajemnica Mikstek�w tom z Rozb�jnicy z Maladety tom 3 Cyganie i przemytnicy tom q La Pendola tom 5 Ku Mapimi tom 6 Pantera Poludnia tom 7 W Hararze tom 8 Rapier � i tomahawk tom g Czarny Gerard tom Io Benito Juarez tom II Traper S�pi Dzi�b tom tz ,Jego Kr�lewska Mo�� tom i3 Maskarada w Moguncji tom iq Grobowiec Rodrigand�w tom I g Klasztor della Barbara tom I6 Walka o Meksyk tom I7 Zmierzch cesarza Powie�ci Karola Maya w Agencji Wydawniczej MOREX Skarb w Srebrnym Jeziorze * Old Surehand (w z tomach) * Old Shatterhand * Winnetou (w 3 tomach) * W Kordylierach * Przez g�ry i prerie Porwani przez Komancz�w By�o to jesieni� roku I84~. Po rzece Rio Grande del Norte p�yn�a wolno lekka ��d�. Siedzia�o w niej dw�ch m�czyzn, nale��cych do ro�nych ras. Jeden kierowa� sterem, drugi zaj�ty by� przygotowa- niem �adunku z papieru, prochu i kul. Cz�owiek przy sterze mia� ostre rysy, a przenikliwe, bystre oczy zdradza�y Indianina; zreszt� sam str�j wskazywa� na przynale�no�� do czerwonej rasy. Ubrany by� w sk�rzan� kurtk�, sk�rzane spodnie ze zwisaj�cymi z boku skalpami zamordowanych wrog�w. Na nogach mia� mokasyny o podw�jnych podeszwach, na szyi sznur z�b�w nied�wiedzich, z przepaski na czarnych w�osach strzela�y orle pi�ra. Wszystko to �wiadczy�o, �e jest wodzem. Obok niego le�a�a w ��dce wspania�a sk�ra bawola, s�u��ca za p�aszcz, a na niej d�uga dubelt�wka; na kolbie widocznych by�o sporo naci�� - rejestr zabitych wrog�w. U pasa �wieci� tomahawk i obosieczny n� do skalpowania. Na szyi mia� jeszcze kalumet, a z kieszeni kurtki wystawa�y kolby dw�ch rewolwer�w. Ta bro�, tak rzadko przez czrerwonosk�rych u�ywa- na, wskazywa�a na �cis�y kontakt z cywilizowanym �wiatem. Sprawia� wra�enie cz�owieka zupe�nie poch�oni�tego swoj� prac�, ale nie usz�oby z pewno�ci� uwagi badawczego obserwatora, �e spod opuszczonych powiek uwa�nie �ledzi brzeg rzeki. Towarzysz jego natomiast nale�a� do bia�ej rasy. By� ros�y, wysoki, dobrze zbudowany, a twarz zdobi�a d�uga, jasna broda. I on mia� na sobie sk�rzane spodnie wpuszczone w wysokie buty. Ubrany by� ponadto w niebiesk� kamizelk� i my�liwsk� kurtk� tego samego koloru, a na g�owie mia� kapelusz filcowy o szerokim rondzie, tak cz�sto spotykany na Dalekim Zachodzie. Kapelusz straci� form� i wyp�owia�. M�czy�ni wygl�dali na nieca�e trzydzie�ci lat. Obydwaj nosili ostrogi, co �wiadczy�o, �e do �odzi zeszli prosto z koni. 5 Gdy tak p�yn�li wzd�u� rzeki, niesieni jej pr�dem, us�yszeli nagle r�enie konia. B�yskawicznie, jeszcze parskanie nie ucich�o, a ju� le�eli na dnie �odzi, aby z brzegu nikt ich nie dojrza�. - Shli (ko�)! - wyszepta� w narzeczu Apacz�w Jicarilla Indianin. - Stoi gdzie� niedaleko - dopowiedzia� bia�y. - Zwietrzy� nas! Tylko kto na nim jedzie? - Nie jest to ani Indianin, ani bia�y - zauwa�y� my�liwy. - Cz�owiek do�wiadczony nie pozwoli nigdy, by ko� jego r�a� tak g�o�no. Dop�y�my do brzegu, wysi�d�my i podkradnijmy si� do niego. - Porzucaj�c ��d�? - zapyta� Indianin. - A je�eli to wrogowie, kt�rzy chc� zwabi� nas na brzeg i pozabija�? - Przecie� mamy bro�! - Niech lepiej m�j bia�y brat zostanie w �odzi, a ja przeszukam okolic�. - Zgoda. ��d� przybi�a do brzegu. Indianin wyszed� na l�d, bia�y pozosta� w �odzi, trzymaj�c bro� w pogotowiu. Po kilku minutach Apacz wr�ci�. - No i co? - Jaki� bia�y cz�owiek �pi tam, pod krzakiem. - Czy to my�liwy? - Ma tylko n� przy sobie. - W pobli�u nie ma nikogo? - Nie widzia�em. - A wi�c chod�my tam. M�czyzna wyskoczy� z cz�na i przywi�za� je do drzewa. Wzi�� swoj� strzelb�, wyci�gn�� oba rewolwery. Tak uzbrojony poszed� za Indianinem. Droga by�a kr�tka. Obok �pi�cego sta� ko� przywi�za- ny do drzewa, osiod�any na spos�b meksyka�ski. �pi�cy ubrany by� w meksyka�skie spodnie, rozszerzaj�ce si� ku do�owi, bia�� koszul� i niebiesk� kurtk�, przerzucon� przez plecy na mod�� husarsk�. Spodnie z koszul� ��czy�a ��ta chustka, zawi�zana jak pas. Przy pasie, opr�cz no�a, nie by�o �adnej broni. Na g�owie mia� ��te sombrero. Spa� tak twardo, �e nie poruszy� si�, gdy Indianin i bia�y podeszli do niego. - Halo, ch�opcze, wstawaj! - zawo�a� my�liwy, klepi�c �pi�cego po ramieniu. 6 Ch�opiec obudzi� si�, skoczy� na r�wne nogi, wyci�gn�� n�. - Do diab�a, czego chcecie? - zapyta�, mru��c jeszcze na wp� senne powieki. - Przede wszystkim musimy wiedzie�, kim ty jeste�. - A kim wy jeste�cie? - Mam wra�enie, �e si� boisz tego czerwonosk�rego. Niepo- trzebnie, m�j drogi. Jestem Europejczykiem, nazywam si� Unger, a m�j towarzysz to Shosh-in-lit (Nied�wiedzie Serce), w�dz Apacz�w Jicarilla. - Shosh-in-lit? W takim razie nie mam powodu do obaw, bo wielki wojownik Apacz�w jest przyjacielem bia�ych. - A wi�c kim jeste�? - Jestem vaquero (pasterz bawo��w). - U kogo s�u�ysz? - S�u�� po tamtej stronie rzeki, u hrabiego Rodrigandy. - W jaki spos�b dosta�e� si� tutaj? - To wy raczej odpowiedzcie na to. Mnie goni� Komanczowie. - Czy�by? �cigaj� ci� Komanczowie, a ty tymczasem �pisz sobie najspokojniej? - A c� mam robi�, skoro padam ze zm�czenia? - Gdzie ich spotka�e�? - St�d na p�noc, niedaleko Rio Pecos. By�o nas pi�tnastu i dwie kobiety, ich sze��dziesi�ciu. - Do diab�a! Czy�cie walczyli? - Tak. Napadli na nas niespodzianie. Wi�kszo�� m�czyzn pomordowali, kobiety wzi�li ze sob�. Nie wiem, ilu naszych opr�cz mnie usz�o z �yciem. - Sk�d przybywasz i dok�d jedziesz? Vaquero nie by� rozmowny, trzeba by�o wyci�ga� z niego s�owo po s�owie. - Jechali�my konno do fortu Guadalupe po dwie damy, kt�re tam by�y z wizyt�. - Ale� Rio Pecos wcale nie le�y po drodze. - Zanim wyruszyli�my w drog� powrotn�, urz�dzili�my sobie ma�� wycieczk� do Rio Pecos. Tam nas napadni�to. - Co to za damy? - Seniorita Arbellez i Indianka Karia. - Kim jest seniorita Arbellez? 7 - C�rk� naszego dzier�awcy, Pedra Arbelleza. - A Karia? - To siostra Tecalty, wodza Mikstek�w. Shosh-in-lit s�ucha� uwa�nie. - Siostra Tecalty? - zapyta�. - Tecalto jest moim przyjacielem. Wypalili�my razem fajk� pokoju. Siostra jego nie mo�e pozostawa� w niewoli. Czy m�j bia�y przyjaciel pojedzie ze mn�, by j� uwolni�? - Przecie� nie macie koni - wtr�ci� vaquero. Indianin obrzuci� go lekcewa��cym spojrzeniem. - Nied�wiedzie Serce ma konia, gdy go potrzebuje. W ci�gu godziny ukradn� konia tym psom Komanczom. - A to by�aby heca! - Kiedy was napadni�to? - zapyta� Unger. - Wczoraj wieczorem. - Jak d�ugo tutaj spa�e�? - Nie d�u�ej ni� kwadrans. - W takim razie Komanczowie przyb�d� ju� wkr�tce. - Do licha! - Jeste� vaquerem, a nie znasz obyczaj�w wojownik�w india�s- kich? Jakie maj� twoim zdaniem zamiary wobec kobiet? Czy porwali je, by za��da� okupu? - Nie, na pewno nie! Porwali, by poj�� je za �ony; s� bardzo pi�kne. - S�ysza�em, �e kobiety Mikstek�w s�yn� z urody. Komanczowie b�d� wi�c starali si� zatrze� za sob� �lady. Czy wszyscy mieli konie? - Tak jest. - W takim razie zaraz tu b�d�. Zdaje si�, �e nie grzeszysz rozumem. Czy nie pomy�la�e� o tym, �e b�d� ci� �ciga� na koniach? Dlaczego po�o�y�e� si� spa�? - By�em zm�czony. - Dlaczego nie uciek�e� przynajmniej na drugi brzeg rzeki? - Woda g��boka. Ko� by uton��... - Dzi�kuj Bogu, �e nie jeste�my Komanczami. Zbudzi�by� si� w raju, ale bez skalpu. Czy� g�odny? - Jak wilk! - No to chod� do �odzi! Ale najpierw zaprowad� konia g��biej w krzaki, by go nikt nie m�g� zobaczy�. Vaquero dosta� porcj� mi�sa, wody napi� si� z rzeki. Gdy najad� 8 si� do syta, Unger podj�� przerwan� rozmow�. Dowiedzia� si�, �e vaquero pracowa� w jednej z posiad�o�ci hrabiego Fernanda Rod- rigandy, po�o�onej mi�dzy Kordylierami Coahuila a Rio Grande del Norte, rzek�, kt�ra oddziela Meksyk od Teksasu. Po jakim� czasie Unger opu�ci� ��d� i wdrapa� si� na g�rzysty brzeg, aby zlustrowa� okolic�. Zaledwie tam si� dosta�, zawo�a�: - Oho, ju� s� tutaj! Omal nie by�o za p�no! Indianin zjawi� si� natychmiast u jego boku. - Sze�ciu je�d�c�w - zauwa�y�. - To znaczy, �e na ka�dego z nas po trzech - doda� Unger, nie pomy�lawszy nawet ani przez chwil�, aby vaquero m�g� r�wnie� stan�� do walki. - Kto bierze konia? - zapyta� Nied�wiedzie Serce. - Ja - odpowiedzia� Unger. Indianin rzek� jeszcze: - Nikt z nich nie powinien uj�� �ywy! Unger zwr�ci� si� do ch�opca: - Wi�c masz przy sobie tylko n�? W takim razie nie b�dziesz nam pomocny. Zosta� w �odzi, ja za� wezm� twojego konia. - A je�eli go zabij�? - wyj�ka� przera�ony ch�opak. - G�upstwo, zdob�dziemy sze�� innych na jego miejsce! Vaquero zosta� wi�c w �odzi. Indianin z bia�ym udali si� na miejsce, gdzie nie tak dawno znale�li �pi�cego pastucha. Tam stan�li obok ukrytego w zaro�lach konia i czekali. Je�d�cy zbli�ali si� szybko. Wida� ju� by�o ich ubi�r i bro�. - Tak, to psy Komancze! - powiedzia� Nied�wiedzie Serce. - Nosz� barwy wojenne, wi�c nie mo�emy mie� dla nich lito�ci! Komanczowie znajdowali si� w odleg�o�ci p� kilometra i jechali galopem. Minuta, dwie dzieli�y ich od zaro�li. - Te psy nie maj� rozumu, nie umiej� my�le�. - Nie przypuszczaj� nawet, �e vaquero si� schowa�. S� pewni, �e przep�yn�� rzek�. Indianin podni�s� strzelb�. To samo uczyni� Unger. Po chwili rozleg�y si� dwa strza�y, po nich jeszcze dwa i czterech Komancz�w le�a�o na ziemi. Teraz Unger wskoczy� na konia i pop�dzi� przez zaro�la. Pozostali dwaj Komanczowie nie zd��yli nawet pomy�le� o ucieczce, gdy traper ju� by� przy nich. Podnie�li tomahawki do 9 �miertelnego ciosu, lecz Unger dwoma strza�ami z rewolweru po�o�y� ich trupem. Ca�a walka trwa�a zaledwie kilka minut. Konie zabitych uda�o si� schwyta� bez trudu. Po chwili przybieg� na brzeg vaquero. - Do licha, ale� to zwyci�stwo! - cieszy� si�. - Drobiazg. Co to dla nas sze�ciu Komancz�w - bagatelizowa� Unger. - W�a�ciwie nale�a�oby oszcz�dza� krwi ludzkiej, gdy� najcenniejszy to p�yn na �wiecie, ale c� robi�? Te zb�je nie zas�uguj� na lepszy los! Z�brano bro� zabitych, a Indianin oskalpowa� swoje dwie ofiary. Wszystkie trupy wrzucono do rzeki. - Co teraz? - zapyta� Unger. - Trzeba ratowa� siostr� mojego przyjaciela. - Czy we�miemy ch�opca? Nied�wiedze Serce obrzuci� Meksykanina lekcewa��cym spoj- rzeniem, po czym rzek�: - Jak uwa�asz. - Chc� i�� z wami - prosi� pastuch. - Nie s�dz�, by� nam by� potrzebny, bohaterem nie jeste� - powiedzia� Unger. - Przecie� nie mia�em broni. - Ale wczoraj tak�e uciek�e�. - Tylko dlatego, �eby sprowadzi� pomoc. - Aha! Czy potrafisz odnale�� miejsce, gdzie was napadni�to? - Tak. - Wi�c zabierzemy ci� z sob�. - Czy mog� wzi�� bro�? - Naturalnie. We� konia, ale nie swojego, zostawimy go tutaj, jest zbyt zm�czony. Wybrali trzy najlepsze konie, reszt� zostawili i wyruszyli w dro- g�. Jechali na p�noc, ku Rio Pecos. Droga wiod�a z pocz�tku przez preri�, p�niej przez lesiste wy�yny. Pod wiecz�r, dotar�szy do jakiego� pag�rka, ujrzeli gromad� ludzi. - Uff! - zawo�a� Nied�wiedzie Serce jad�cy na czele. - Indianie! Unger wyci�gn�� lunet� i patrzy� przez ni� uwa�nie. - Co widzi m�j bia�y brat? - zapyta� Indianin. 10 - Czterdziestu dziewi�ciu Komancz�w i sze�ciu je�c�w. - Czy s� w�r�d nich kobiety? - Tak, dwie. Uwolnimy je noc�. Indianin skin�� g�ow�. - Trzeba si� ukry� - rzek� Unger. - Zapewne opr�cz naszego vaquera uciekli i inni. Indianie oczywi�cie szukaj� ich. Ci, kt�rzy b�d� wraca� z po�cigu, moghby nas �atwo odkry�. Zosta� przy koniach! - zwr�ci� si� do ch�opca. - My musimy zatrze� �lady. Powr�ci� z Apaczem t� sam� drog�, kt�r� przybyli. Po zatarciu �lad�w wyszukali wzg�rze pokryte g�stym lasem i tam ukryli si� wra~ z ko�mi. Nadesz�a noc. Ca�a tr�jka cierpliwie oczekiwa�a p�nocy, najlep- szej pory dla zwiadu. - Czy pomy�la�e� ju�, jak powinni�my post�pi�? - zapyta� bia�y Indianina. - Tak. M�j bia�y brat umie zabija� tak, �e ofiara nie wydaje nawet d�wi�ku. Podkradniemy si� do nich, zamordujemy stra�- nik�w, poprzecinamy wi�zy, kt�rymi s� skr�powani je�cy, i upro- wadzimy ich. Howghi - Trzeba zaczyna�. Podkradanie si� zajmie nam du�o czasu. - Ale vaquera zostawimy, prawda? - Tak jest. B�dzie pilnowa� koni. - Wi�c zaczynajmy! Chwycili strzelby i ruszyli w drog�, wydawszy przedtem ch�opcu odpowiednie polecenia. Noc by�a ciemna. Dolin� rozja�nia�o jedynie s�abe �wiate�ko obozowego ogniska. Wok� niego spali Komanczowie, a obok nich le�eli skr�powani powrozami je�cy. Indianin szepn��: - Ty p�jdziesz na prawo, ja na lewo. - Dobrze. Najpierw uwolnimy obydwie kobiety. Po tych s�owach rozstali si�. Unger poczo�ga� si� ku obozowi jak �mija. Musia� uwa�a�, aby go nikt nie us�ysza�, nikt nie zobaczy�, �eby nie zwietrzy�y go konie, kt�re niespokojnym parskaniem cz�sto zdradzaj� zbli�aj�cego si� nieprzyjaciela. Po d�ugim skradaniu si� dotar� wreszcie do stra�nika, kr�c�cego si� tam i z powrotem. B�d�c o pi�� krok�w od niego, Unger zerwa� 12 si� raptownie, chwyci� go lew� r�k� za gard�o, tak �e ofiara nie mog�a wyda� g�osu, a praw� r�k� zada� mu cios no�em w piersi. Indianin pad� na ziemi� jak k�oda. W ten spos�b rozprawi� si� w ci�gu kwadransa z nast�pnym Komanczem. Po chwili spotka� Apacza. Ten r�wnie� zabi� dw�ch stra�nik�w. - A teraz do kobiet - szepn�� Nied�wiedzie Serce. - Tylko ostro�nie! - Pshaw! W�dz Apacz�w jest odwa�ny, ale i ostro�ny.I~aprz�ti~ - Bardzo cicho zacz�li si� skrada� przez wysok� traw� w kierun- ku ogniska. Kobiety rozpoznali od razu po jasnej barwie ubra�; le�a�y obok siebie, mia�y skr�powane r�ce i nogi. Unger przyczo�ga� si� pierwszy i zbli�y� usta do ucha jednej z nich. Mimo ciemno�ci zauwa�y�, �e otworzy�a oczy i przygl�da�a mu si� uwa�nie. - Nie b�jcie si� i b�d�cie spokojne - wyszepta�. Zrozumia�a go doskonale. Po chwili porozcina� jednej i drugiej rzemienie, kt�re powpija�y si� mocno w cia�o. Indianin zaj�� si� tymczasem pozosta�ymi je�cami. By�o ich czterech. I oni nie spali. Nied�wiedzie Serce zacz�� przecina� im wi�zy. W pewnej chwili, gdy przyst�powa� w�a�nie do uwolnienia czwartego, stan�� przed nim jeden z Komancz�w, obudzony szmerem. Chocia� Nied�wie- dzie Serce natychmiast przebi� go no�em, mia� on jeszcze tyle si�y, �eby wyda� ostrzegawczy okrzyk. - Dalej, do koni, za mn�! - krzykn�� Apacz. M�czy�ni zerwali si� na r�wne nogi, poskoczyli do koni. - Na mi�o�� bosk�, pr�dzej - zawo�a� Unger do jednej z kobiet, kt�ra tak by�a os�abiona, �e prawie nie mog�a si� rusza�. - Nied�- wiedzie Serce! Chod� tu! Pr�dzej, pr�dzej! Indianin chwyci� kobiet� na r�ce i wsadzi� na konia. Unger uczyni� to samo z drug�. Poprzecinawszy lassa, na kt�rych by�y uwi�zane konie, rzucili si� do ucieczki. Wszystko to odby�o si� b�yskawicznie, w tej samej niemal chwili powietrze rozpru�y strza�y Komancz�w. Zaskoczeni napadem, biegali tam i z powrotem, nie mog�c zorientowa� si�, co zasz�o. Po�cig rozpocz�li dopiero wtedy, gdy zbieg�w unosi�y ju� konie. Unger i Indianin, kt�rzy znali drog�, jechali przodem. Na wzg�rzu czeka� vaquero z dwoma ko�xni. - P�d� za nami! - krzykn�� Unger. 13 W�r�d ciemnej nocy uciekali je�cy ze swoimi wybawcami, za nimi gnali Komanczowie, usi�uj�c dosi�gn�� zbieg�w strza�ami. Dopiero po wydostaniu si� z doliny, na szerokiej prerii, Unger pomy�la� o obronie. - Czy seniorita je�dzi konno? - zapyta� bia�� kobiet�, kt�r� trzyma� przed sob�. - Tak. - Oto wodze. Niech pani p�dzi naprz�d! Sain wskoczy� na konia, prowadzonego przez vaquera. Nie- d�wiedzie Serce uczyni� to samo. Unger i Indianin tworzyli teraz tyln� stra�, powstrzymuj�c nieprzyjaci� strza�ami ze swych strzelb. Szalona ucieczka trwa�a do rana. Wtedy zobaczyli, �e Komanczowie zostali daleko w tyle. - Mo�e zwolnimy nieco? - zapyta� vaquero. - Nie - odpar� Unger. - Musimy mie� za sob� rzek�, wtedy dopiero b�dziemy bezpieczni. Teraz te� przypatrzy� si� uwa�niej swym towarzyszkom. Jedna by�a Hiszpank�, druga Indiank�. Obydwie odznacza�y si� niezwyk- �� urod�. - Czy ma pani jeszcze si�y do tej szalonej jazdy? - zapyta� Hiszpank�. - Ale� nie czuj� wcale zm�czenia. - Jak mam pani� nazywa�? - Imi� moje Emma. Nazwisko Arbellez. A pa�skie? - Unger. Czy ma pani do mnie zaufanie? - Tak. - Musimy przeprawi� si� przez rzek�. Nie mamy dostatecznej ilo�ci broni, a nad Rio Grande zosta�a reszta tej, kt�r� wczoraj odebrali�my Komanczom. - Walczyli�cie ju� wczoraj? - Tak. Po�o�yli�my trupem wszystkich, kt�rzy �cigali vaquera. On to powiedzia� nam, �e panie s� w niewoli. - Co za odwaga! - Przy tych s�owach obrzuci�a Ungera ciep�ym spojrzeniem swych ciemnych oczu. Gdy dotarli do Rio Grande, nie wida� ju� by�o �cigaj�cych Komancz�w. Unger rozdzieli� mi�dzy wszystkich bro�, kt�ra tu le�a�a od poprzedniego dnia. Spo�r�d je�c�w trzech by�o vaquera- mi, jeden majordomem. 14 - Co robi�? - zapyta� jeden z nich. - Czy czeka� na Indian? Mamy osiem strzelb, mo�na by im da� nauczk�. - Czy nie szkoda niepotrzebnie przelewa� krwi? - Niepotrzebnie? Je�li nie rozprawimy si� z nimi, b�d� nas ustawicznie �ciga�. - Ale za tych zabitych m�ciliby si� inni. Lepiej jecha� dalej - odpar� Unger. - Panie pojad� ��dk�, my konno. Us�uchano go bez sprzeciwu. Majordom przewi�z� kobiety ��dk�, reszta przeprawi�a si� w br�d na koniach. Potem zatopiono cz�no. Galopowali jeszcze przez kilka godzin nizin�, a� w ko�cu ca�a kawalkada zwolni�a szalone tempo. Jechali st�pa. - Podr�ujemy obok siebie od paru godzin, a w�a�ciwie prawie si� nie znamy - rzek� Unger do Emmy Arbellez. - Ha, przeciwnie, pozna�am pana doskonale - odpowiedzia�a weso�o. - Wiem, �e pan szafuje swym �yciem dla innych i �e jest dzielnym, odwa�nym my�liwym. - No tak, ale to niewiele. Mam na imi� Antonio. Gdy m�j ojciec umar�, wyemigrowa�em w m�odym wieku do Ameryki, gdzie po wielu przygodach �yj�, jak seniorita widzi, na prerii. - Ale w jaki spos�b dosta� si� pan tutaj, nad Rio Grande? - To sprawa, kt�rej nie chcia�bym porusza�. - Wi�c tajemnica? - Mo�e tajemnica, mo�e zwyk�a dziecinada... - Jestem bardzo ciekawa. - Nie chc� pani zanudza� - odpowiedzia� Unger z u�miechem. - Chodzi tu ni mniej, ni wi�cej tylko o niezwyk�y skarb. - Co to za skarb? - Skarb prawdziwy, drogocenne kamienie i szlachetne metale, pochodz�cy z dawnych, zamierzch�ych czas�w. - Gdzie on jest? - Tego jeszcze nie wiem. - A kto panu m�wi� o nim? - Daleko na p�nocy wy�wiadczy�em pewnemu staremu i chore- mu Indianinowi przys�ug�. Przed �mierci� wyzna� mi tajemnic� skarbu. - Ale nie powiedzia� najwa�niejszej rzeczy, gdzie skarb jest ukryty? - Wiem tylko, �e znajduje si� w Meksyku, w prowincji Coahuila. Stary da� mi map�, wed�ug kt�rej mam si� zorientowa�. 15 - Do jakiej okolicy odnosi si� ta mapa? - Tego nie wiem. Na mapie s� wzg�rza, doliny, rzeki, ale ani jednej nazwy. - To ciekawe. Czy pa�ski towarzysz wie o skarbie? - Nie. - Ten cz�owiek jest przecie� pa�skim przyjacielem, prawda? - Tak, serdecznym przyjacielem. - I dlaczego to mnie, osobie nieznanej, zwierzy� senior tajemnic� skarbu, a nie jemu? Unger obrzuci� pi�kn� Hiszpank� spojrzeniem swych niebieskich oczu i odpar�: - S� ludzie, przed kt�rymi nie wiadomo nawet dlaczego cz�owiek spowiada si� z najstaranniej ukrywanych tajemnic... - Do tych ludzi zalicza pan mnie? - Tak. Zarumieni�a si� i podaj�c mu r�k� rzek�a: - B�d� z panem szczera. Wyjawi� co�, co ma zwi�zek z tajemnic�. Czy mam m�wi�? - Ale� bardzo prosz� - odpowiedzia� zaskoczony i zdziwiony. - Znam mianowicie kogo�, kto r�wnie� my�li o tym skarbie... - Kt� to taki? - Nasz m�ody hrabia Alfonso de Rodriganda y Sevilla, bratanek i spadkobierca bezdzietnego hrabiego Fernanda. W poszukiwaniu skarbu bawi obecnie u mojego ojca. - Co on wie o skarbie? - Wszyscy wiemy doskonale, �e poprzedni w�adcy tego kraju ukryli swe skarby, gdy Hiszpanie zdobywali Meksyk. Poza tym s� miejsca, gdzie zakopano masy z�ota i srebra. Indianie znaj� te kryj�wki, woleliby jedx~ak umrze�, ani�eli bia�ym powierzy� swoj� taj emnic�. - Kto rozmawia� o skarbie z hrabi� Alfonsem? - Nikt. Przecie� mieszkamy w hacjendzie del Erina, a tam chodz� s�uchy, �e gdzie� w pobliskiej grocie w�adcy Mikstek�w ukryli swe skarby. Szuka�o groty wielu, mi�dzy innymi hrabia Alfonso, ale na pr�no. - Gdzie le�y ta hacjenda? - Mniej wi�cej o dzie� drogi st�d, u stoku g�ry Coahuila. Mam nadziej�, �e pan j� pozna, odprowadziwszy nas do domu. 16 - Nie opuszcz� pani, p�ki nie b�d� pewien, �e �adne niebez- piecze�stwo ju� nie grozi. - A gdy niebezpiecze�stwo minie, czy zechce pan by� naszym go�ciem? - Bezpiecze�stwo pani wymaga, bym j� niestety wcze�niej opu�ci�. Zamordowali�my wielu Komancz�w. Jestem przekonany, �e wywiadowcy depcz� nam po pi�tach. Mog� si� na nas m�ci�. Dlatego zawr�c� z Nied�wiedzim Sercem przed hacjend�, aby zmyli� czujno�� wrog�w. - A nie obawia si� pan, �e napadn� na nas, zanim zd��ymy wr�ci� do hacjendy? - Nie, to wykluczone. Czerwoni orientuj� si� tylko po �ladach, a my przecie� jedziemy r�wnie� w nocy. Wi�c wyprzedzamy ich o dobre par� godzin. Ale wr��my do skarbu. Czy istotnie nikt nie wie, gdzie le�y ta grota? - Przynajmniej nikt z bia�ych. - A z Indian? - Przypuszczam, �e jeden spo�r�d nich, mo�e dw�ch, wie dok�adnie, gdzie zosta� ukryty kr�lewski skarb. Tajemnic� t� dziedziczy zapewne Tecalto, jedyny potomek dawnych w�adc�w Mikstek�w. Karia, kt�ra jedzie obok Nied�wiedziego Serca, jest jego siostr�. Mo�e Tecalto powierzy� jej sekrety przodk�w. Unger zacz�� przypatrywa� si� Indiance z wi�ksz� ni� dotychczas uwag�. - Czy jest bardzo skryta? - O, tak! - potwierdzi�a Hiszpanka. A potem doda�a z u�mie- chem: - Chocia� powiadaj�, �e kobieta bywa niedost�pna tylko do pewnej granicy. - Co jest t� granic�? - Mi�o��. - Czy s�dzi pani, �e Karia zbli�y�a si� do tej granicy? - Uwa�am to za bardzo prawdopodobne. - Kt� jest tym szcz�liwcem? - Niech pan zgadnie, to nie tak trudno. Unger zamy�li� si�, zmarszczy� czo�o. - Przypuszczam, �e to hrabia Alfonso, kt�ry t� drog� chce zdoby� tajemnic�. 17 - Zgad� pan. - S�dzi pan, �e jego wysi�ki mog� odnie�� skutek? - Ona go kocha. - C� na to jej brat? - Mo�e nie wie o niczym. Jest to najs�awniejszy cibolero (poskramiacz bawo��w), rzadko bywa w domu. - Najs�awniejszy cibolero? Powinienem zna� jego imi�. Nie przypominam sobie jednak, bym si� spotka� z imieniem Tecalto. - My�liwi nazywaj� go Mokashi-tayiss. - Bawole Czo�o? - zdumia� si� Unger. - Znam go doskonale ze s�yszenia. Ch�tnie bym nawi�za� z nim kontakt. Wi�c Karia jest siostr� tego s�awnego cz�owieka? To zmienia posta� rzeczy. - Czy chce pan i jej pokaza�, jak umie by� szarmancki? U�miechn�� si� melancholijnie. - Czy cz�owiek Dalekiego Zachodu potrafi by� szarmancki? Jak�e m�g�bym wsp�zawodniczy� z hrabi� Rodrigand�? Zreszt�, gdybym umia� by� szarmancki, wola�bym okaza� si� takim wobec kogo� innego. - Kt� to taki? - Pani, senioritoi Oczy jej zab�ys�y rado�nie. - Ale� ode mnie nie dowie si� pan niczego o skarbie. - Och, �askawa pani, s� skarby stokro� cenniejsze od z�ota i srebra. Taki skarb znale��, to dopiero by�oby szcz�cie! - Niech pan szuka. Mo�e go pan znajdzie. Poda�a mu r�k�. Unger u�cisn�� j� serdecznie. W dalszej drodze dowiedzia� si�, �e obie kobiety pojecha�y do Rio Grande del Norte, aby odwiedzi� ciotk� Karii, kt�ra ci�ko zaniemog�a. Mimo jednak ich troskliwej opieki biedna staruszka zmar�a. Po jej �mierci Arbellez wys�a� po c�rk� i jej towarzyszk� majordoma z vaquerami. W drodze powrotnej napadli ich Koman- czowie. Kiedy Unger rozmawia� z pann� Arbellez, Nied�wiedzie Serce jecha� na koniu obok Indianki. Wzrok jego raz po raz pada� na s�siadk�, kt�ra tak pewnie siedzia�a na p�dzikim rumaku, jak gdyby przez ca�e �ycie u�ywa�a tylko india�skiego m�skiego siod�a. Ma�om�wny Apacz nie zwyk� u�ywa� pi�knych s��w ani prawi� komplement�w, wola� wi�c nic nie m�wi�. Karia zna�a doskonale 18 zwyczaje Indian, dlatego te� nie dziwi�o jej milczenie towarzysza. Wr�cz przeciwnie, odczu�a l�k, gdy Nied�wiedzie Serce zwr�ci� si� do niej: - Do jakiego plemienia nale�y moja m�oda siostra? - Do plemienia Mikstek�w - odpar�a. - By�o to kiedy� wielkie plemi� i jeszcze dzi� s�ynie z pi�kno�ci swych kobiet. Czy moja siostra jest zam�na, czy te� pozostaje w stanie panie�skim? - Nie mam m�a. - Czy serce mojej siostry jest jeszcze jej wy��czn� w�asno�ci�? Po tym pytaniu, na kt�re tak szybko nie zdoby�by si� �aden bia�y, rumieniec obla� ciemne policzki Indianki. Mimo to odpowiedzia�a pewnym g�osem: - Nie. Twarz Indianina nawet nie drgn�a. Zapyta� tylko: - Czy to cz�owiek z plemienia mojej siostry? - Nie, to bia�y. - Nied�wiedzie Serce zaklina swoj� siostr�, �eby zwr�ci�a si� do niego, gdyby bia�y cz�owiek j� oszukiwa�. - Nie b�dzie mnie nigdy oszukiwa� - odpowiedzia�a z dum�. Indianin u�miechn�� si� nieznacznie. - Kolor bia�y jest fa�szywy i brudzi si� pr�dko. Niechaj moja siostra b�dzie ostro�na. Jechali ci�gle na po�udnie. Zanim nasta� zmierzch, zarz�dzono post�j, bo zar�wno ludzie, jak i konie padali ze znu�enia. Po p�godzinnej przerwie ruszono w dalsz� drog�. Unger dziwi� si�, �e jego towarzyszka tak dzielnie wytrzymuje trudy podr�y. Emma powiedzia�a na to z u�miechem: - �yj� w tym kraju od dzieci�stwa, przywyk�am do niewyg�d. - Czy nigdy nie t�skni pani za cywilizacj�, za kulturalnym �rodowiskiem? - Nigdy. Mam w domu wszystko, czego mi potrzeba, mo�e nawet wi�cej. A obcowanie z dzie�mi natury daje mi wi�ksz� satysfakcj� ni� prowadzenie pustych rozm�w salonowych. Czy nie mam racji? - Podzielam pani zdanie. I ja znalaz�em w�r�d tak zwanych dzikich znacznie wi�cej przywi�zania i serca, ani�eli w�r�d ludzi cywilizowanych. Niech pani tylko spojrzy na mego czerwono- 19 sk�rego przyjaciela. Nie odda�bym go za stu bia�ych, maj� wpraw- dzie jasn� sk�r�, ale serca ciemne. - A pan? Czy� i panu nie mo�na ufa� bezgranicznie? - Tak pani uwa�a? - Ale� tak! R�cz�, �e i pan ma jaki� szlachetny przydomek, nadany przez Indian lub traper�w. Potwierdzi� skinieniem g�owy. - Jaki to przydomek? - Niech seniorita nazywa mnie Antonio albo po prostu Unger. - Wi�c nie chce pan powiedzie�? - Nie teraz. Mo�e kiedy�... - Chce pan zachowa� incognito niby jaki� ksi���? - Tak - odpar� z u�miechem - dobry my�liwy jest przecie� tak�e wielkim panem. To ksi��� las�w i prerii. - Ma pan racj�. - Po chwili doda�a: - Przypomnia�o mi si� g�o�ne imi� Matava-se. - To s�awny cz�owiek. Co pani s�ysza�a o nim? - Podobno by� nawet w naszych niedost�pnych g�rach. - Oczywi�cie. Dlatego te� Indianie nazywaj� go Matava-se, . angielscy westmani i traperzy - Ksi�ciem Rocky, Francuzi - Prince du Roc. Ka�de z tych imion znaczy to samo: Ksi��� Ska�. - Czy to bia�y? - Tak - Widzia� go pan kiedy�? - Nie, ale s�ysza�em, �e pochodzi� z mojej ojczyzny. Nazywa si� podobno Karol Sternau i jest lekarzem. Objecha� Ameryk� w towa- rzystwie mojego dzielnego Nied�wiedziego Serca; ca�e miesi�ce w�drowa� w�r�d ska�. Teraz jest ju� w Europie. - Czy i pan wr�ci do ojczyzny? Po tych s�owach zapanowa�o kr�tkie milczenie. Oboje pomy�leli r�wnocze�nie o roz��ce. Wreszcie Unger odezwa� si�: - Czy nigdy nie przychodzi�a pani ochota zobaczy� �wiat, pojecha� do Europy? - Nigdy! Moja hacjenda jest moj� ojczyzn�. Nie chc� jej opusz- cza�. - Czy nie obawia si� seniorita, �e kiedy� czerwoni mogliby napa�� na pani dom? - Ale� hacjenda to istna warownia! 20 - Znam ten rodzaj folwark�w. Zbudowane s� zwykle z kamienia i otoczone murem. To jednak za s�aba obrona przed nieprzyjacie- lem. - B�dziemy czuwa�, a pan z nami. Chc� wierzy�, �e b�dzie senior naszym go�ciem! - To zale�y od Nied�wiedziego Serca. Nie mog� si� z nim rozsta�. - Zgodzi si�. - To cz�owiek, kt�ry nade wszystko kocha wolno��. W�r�d mur�w d�ugo nie wytrzyma. - Mam jednak wra�enie, �e tym razem... - Z czego pani to wnosi? - Ze spojrze�, kt�rymi obrzuca Kari�. - I ja to zauwa�y�em. Ale przecie� Indianka kocha hrabiego. - I dlatego �al mi Nied�wiedziego Serca. - Niech go pani nie �a�uje. To cz�owiek ze stali. Nie potrafi�by b�aga� o mi�o��. - A pan, czy tak�e ze stali? - Mo�e... te�. - I nie rozpacza�by senior? - Nigdy! - Czy to nie zbytnia pewno�� siebie? - C� robi�, tak czuj�. Kobieta, kt�r� pokocham, b�dzie musia�a uszanowa� moje uczucia. Jestem westmanem i nigdy nie zni�� si� do b�agania. Wkr�tce zapad�a noc. Mimo to podr� trwa�a jeszcze dwie godziny, zanim dotarli do jakiej� rzeczu�ki, gdzie urz�dzono post�j. Unger przygotowa� dla Emmy pos�anie z ga��zi i li�ci. Nied�wiedzie Serce zaj�� si� Kari�. By�o to jak na Indianina czym� niezwyk�ym; czerwoni tylko w wyj�tkowych przypadkach wykonuj� czynno�ci, kt�re nale�� do kobiet. U�o�ono si� do snu. Co trzy kwadranse nast�powa�a zmiana warty. Nied�wiedzie Serce i Unger mieli dwie ostatnie, gdy� �wit jest por� najniebezpieczniejsz� i czerwonosk�rzy ch�tnie wtedy napadaj�. Noc przesz�a spokojnie. Rankiem ruszyli w dalsz� drog�. Po po�udniu dotarli do celu. Hacj enda del Erina Hacjenda to niby zwyk�y folwark, ale meksyka�skie hacjendy to co� w rodzaju zamk�w warownych z czas�w �redniowiecza. Taka by�a del Erina. Olbrzymi budynek zbudowano z kamieni, otoczono murem. Wn�trze uderza�o przepychem i ogromem, mog�o pomie�- ci� setki ludzi. Obok zabudowa� rozci�ga� si� olbrzymi park, w kt�rym ros�y wielobarwne, cudownie pachn�ce ro�liny tropikal- ne. Po drugiej stronie by� dziewiczy las, dalej pola, pastwiska, na kt�rych pas�y si� wielotysi�czne stada. Gdy nasza kawalkada przeje�d�a�a przez pastwiska, powitali j� vaquerowie g�o�nymi okrzykami. Rado�� jednak wkr�tce przesz�a w smutek i gniew, gdy si� dowiedzieli, �e tylu ich towarzyszy zgin�o z r�ki wroga. Przysi�gali zemst� i chcieli natychmiast wyruszy�, aby ich pom�ci�. Na ganku sta� s�dziwy Pedro Arbellez, zawiadomiony przez majordoma o przybyciu go�ci. Stary ojciec rozp�aka� si�, zsadzaj�c c�rk� z konia. - Witaj, moje dziecko! Musia�a� du�o wycierpie� w tej podr�y, wygl�dasz na bardzo zm�czon�. Dziewczyna obj�a go, uca�owa�a mocno i powiedzia�a: - Ojcze, by�am w wielkim niebezpiecze�stwie. - W jakim? - zatrwo�y� si�. - Komancze wzi�li mnie do niewoli. - Matko Boska! Czy znowu pokazali si� nad Rio Grande? - Nie. Napadli na nas nad Rio Pecos, dok�d pojechali�my na wycieczk�. Ci dwaj panowie uratowali nam �ycie. Po tych s�owach Emma, uj�wszy Ungera i Indianina za r�ce, poprowadzi�a ich do ojca. - Oto senior Antonio Unger, Europejczyk. A to w�dz Apacz�w 22 Shosh-in-lit. Gdyby nie ich pomoc, by�yby�my zmuszone zosta� �onami Komancz�w, a wszystkich naszych towarzyszy spotka�aby niechybna �mier�. - Szcz�cie w nieszcz�ciu! - wymamrota� don Pedro, ocieraj�c pot z czo�a. - Witajcie, moi panowie, witajcie z ca�ego serca! B�d�cie go��mi tego domu. Weszli do wn�trza, oddawszy konie s�u�bie folwarcznej. Gos- podarz zaprowadzi� ich do salonu, gdzie Emma szczeg�owo opowiedzia�a ca�� przygod�. - Na rany Chrystusa, co�cie musia�y prze�y�! - biada� don Pedro. - B�g zes�a� wam wybawc�w. Jemu i im niechaj b�d� dzi�ki. Co powiedz� na to hrabia i Tecalto? - Tecalto? - zapyta�a Indianka. - Czy Bawole Czo�o jest tutaj? - Tak, przyby� wczoraj. - A hrabia Alfonso? - Bawi od tygodnia. Ale oto i on. Z przyleg�ej jadalni wyszed� hrabia. Mia� na sobie czerwony szlafrok z jedwabiu, suto przetykany z�otem, bia�e spodnie z naj- delikatniejszego francuskiego p��tna, niebieskie aksamitne panto- fle. G�ow� zdobi� mu fez turecki. Naperfumowa� si� czym� o nie- zmiernie mocnym zapachu. St� nakryty wytwornie i bogato, widoczny poprzez uchylone do jadalni skrzyd�o drzwi, oraz serwetka, kt�r� hrabia trzyma� jeszcze przy ustach, pozwala�y przypuszcza�, �e ko�czy� w�a�nie posi�ek. - Kto� wym�wi� tu moje imi�. Ach, to nasze pi�kne panie! Na widok hrabiego rumieniec pokry� twarz Indianki, co nie usz�o uwagi Nied�wiedziego Serca. Emma odpowiedzia�a grzecznie, ale ch�odno: - Jak hrabia widzi. Ma�o brakowa�o, aby�my wcale nie wr�ci�y. Wzi�to nas do niewoli. Komancze... - Do diab�a! - krzykn�� Alfonso! - Musz� poskromi� tych przekl�tych czerwonych! - Nie b�dzie to takie �atwe - w g�osie Emmy mo�na by�o wyczu� ironi�. - Zreszt� jeste�my wolne. A oto nasi wybawcy. Hrabia, obrzuciwszy go�ci niemile zdumionym spojrzeniem, zapyta�: - C� to za ludzie? - Pan Unger, Europejczyk, i Nied�wiedzie Serce, w�dz Apacz�w. 23 - Doskona�e po��czenie. Przypuszczam, �e panowie ci zaraz udadz� si� w powrotn� drog�? - S� moimi go��mi i zostan� tutaj, jak d�ugo zechc� - odpar� don Pedro. - Co pan m�wi, senior Arbellez?! - wykrzykn�� hrabia. - Prosz� przypatrzy� si� tym ludziom. Wykluczone, abym zosta� z nimi pod jednym dachem! Cuchn� lasem i mu�em. Musia�bym natychmiast wyjecha�! Hacjendero wsta�, oczy zab�ys�y mu gniewem. - Nie b�d� hrabiego zatrzymywa� - rzek�. - Ci panowie uratowali mi c�rk� i jej przyjaci�k�, dlatego s� moimi najmilszymi go��mi. - A wi�c tak? - Nie inaczej! - Wi�c nie jestem tu panem? - Nic rni o tym nie wiadomo! - Nie?! - zasycza� Alfonso. - Kt� wi�c jest tu panem? - Hrabia Fernando. A senior jeste� tylko go�ciem. Zreszt� nawet hrabia Fernando nie mia�by g�osu w tej sprawie. Jestem do�ywot- nim dzier�awc� folwarku. Kt� zabroni przyjmowa� mi u siebie kogo zechc�? - Do licha, co za bezczelno��! - Nieprawda. To hrabia by� niegrzeczny i bezwzgl�dny wobec moich go�ci. Je�eli hrabiemu nie podoba si� zapach las�w i mocza- r�w, kt�rego zreszt� wcale nie czuj�, to zapewne tym panom z kolei nie podoba si� zapach perfum hrabiego, kt�ry, niestety, czuje si� nazbyt wyra�nie. Poprosz� teraz moich go�ci do jadalni. Pan, hrabio, mo�e i�� z nami albo nie, wolna wola! Po tych s�owach don Pedro otworzy� drzwi do jadalni na o�cie� i nisko uk�oniwszy si� zaprasza� go�ci do �rodka. Indianin sta� przez ca�y czas bez ruchu, jakby wykuty z kamienia, nie spojrza� nawet na hrabiego. Sprawia� wra�enie, �e nie rozumie rozmowy. Wszed� do jadalni wynios�y i milcz�cy. Unger natomiast zwr�ci� si� do Alfonsa: - Czy pan jest hrabi� Alfonsem de Rodriganda? - Tak jest - potwierdzi� zapytany. - Senior Arbellez zapomnia� seniora nam przedstawi�. Wyzy- wam pana! Prosz� wybiera�: szpady, pistolety czy strzelby? 24 - Mam si� bi�? - zapyta� hrabia z najwy�szym zdumieniem, - Oczywi�cie! Gdybym zosta� obra�ony przed wej�ciem do tego domu, zabi�bym pana jak psa. Poniewa� sta�o si� to tutaj, musz� mie� wzgl�d na panie i na gospodarza. Prosz� wybiera� rodzaj broni! - Mam si� bi�? - powt�rzy� hrabia z niedowierzaniem. - Z pa- nem? Na Boga, kim�e, cz�owieku, jeste�? Zwyk�ym my�liwym, w��cz�g�! - Wi�c nie chce senior? W takim razie powiem panu, �e jeste� �ajdakiem, tch�rzem godnym pogardy! Unger wszed� do jadalni. Na progu zosta� os�upia�y Alfonso. Po chwili rzek� do Arbelleza: - I pan to toleruje? - Ha, je�eli hrabia znie�� mo�e... No, chod��e, Emmo, chod�, Kario! Nasze miejsce tam, przy ludziach honoru. - Co za nikczemno��! Zapami�tam to sobie, Arbellez! - Doskonale! Starzec wszed� do sali jadalnej wraz z obydwiema paniami. Emma przechodz�c obok Alfonsa obrzuci�a go pogardliwym spojrzeniem. - Pod�y! - szepn�a. Indianka pod��y�a za ni� ze spuszczonymi oczami. Hrabia pozosta� sam. Rzuci� serwetk� na pod�og� i tupi�c nogami zakl��: - Zap�ac� wam za to, zobaczycie! Oczy jego b�yszcza�y niewypowiedzianym gniewem, a niskie czo�o pokry�y g��bokie bruzdy. , Hrabia Alfonso nie by� brzydki czy odpychaj�cy. Przeciwnie mia� nawet �adne rysy twarzy, ale teraz w tej w�ciek�o�ci budzi� wstr�t. Reszta towarzystwa zasiad�a tymczasem do sto�u. Posi�ek sk�ada� si� z wielkich �wiartek melona, na p� otwartych granat�w, pomara�czy, s�odkich cytryn oraz tych wszystkich potraw mi�s- nych i legumin, w kt�re obfituje kuchnia meksyka�ska. Gdy spo�yto pocz�stunek, gospodarz odprowadzi� go�ci do przeznaczonego dla nich pokoju. Obaj przyjaciele mieli mieszka� razem. Unger nie rri�g� wytrzyma� w pomieszczeniu, wyszed� wi�c do ogrodu, aby odetchn�� �wie�ym powietrzem. Z ogrodu skierowa� kroki ku prerii. 25 Nagle stan�a przed nim dziwna posta�. By� to cz�owiek bardzo wysoki, ros�y, ca�y spowity w garbowan� sk�r� bawol�. Na g�owie mia� co� w rodzaju �ba nied�wiedzia, z kt�rego pasma futra zwisa�y niemal do ziemi. Z szerokiego sk�rzanego pasa wystawaly r�koje�ci no�y, a od prawego ramienia do lewego biodra by� pi�ciokrotnie owini�ty lassem. Obok, przy p�ocie, sta�a jedna z tych starych, �elaznych rusznic, u�ywanych przed stu laty w Kentucky, a tak ci�kich, �e trudno je ud�wign��. - Kim jeste�? - zapyta� Unger. - Bawole Czo�o - brzmia�a odpowied�. - Tecalto? Mokashi-tayiss, s�awny cibolero? - Tak jest. Znasz mnie? - Nie widzia�em ci� nigdy, Iecz s�ysza�em o tobie. - Jak si�. nazywasz? - Unger. Jestem Europejczykiem. Ponura twarz Indianina rozpogodzi�a si�. Tecalto wygl�da� na dwadzie�cia pi�� lat, by� pi�knym m�czyzn�. - Wi�c to ty uratowa�e� moj� siostr� Kari�? - Los mi sprzyja�. - Nie, to nie Ios, nie przypadek. To twoja dzielno��! Bawole Czo�o jest ci dozgonnie wdzi�czny. Ty� waleczny jak Matava-se, Ksi��� Ska�, kt�ry r�wnie� jest Europejczykiem. - Znasz Europejczyk�w? - Tak. S� mocni i odwa�ni, m�wi� prawd� i umiej� dochowa� wierno�ci. Jak ten, kt�rego Indianie nazywaj� Itinti-ka, Piorunowy Grot, bo jest szybki jak strza�a, a silny i mocny jak grom. Nigdy nie chybi, gdy strzela, oko ma nieomylne. - Nie widzia�e� go nigdy? - S�ysza�em o nim wiele, nie widzia�em go jednak do dnia dzisiejszego. - Co takiego? - zapyta� zaskoczony Unger. - Tak, do dnia dzisiejszego. Bo oto teraz stoi przede mn�! - O mnie m�wisz? Po czym mnie pozna�e�? - Popatrz na sw�j policzek. Piorunowy Grot ma na policzku ci�cie od no�a. O tym wie ka�dy, kto o nim s�ysza�. Czy zgad�em? Unger skin�� g�ow�. - Tak, nazywaj� mnie Itinti-ka. 27 - Niechaj b�d� dzi�ki Wielkiemu Wakondzie (B�g), �e mi pozwoli� m�wi� z tob�. Jeste� dzielnym cz�owiekiem, daj mi swoj� r�k� i b�d� mi bratem. Unger u�cisn�wszy wyci�gni�t� d�o�, rzek�: - Niech przyja�� nasza b�dzie wieczna! Indianin doda�: - Niech moja r�ka b�dzie twoj� r�k�, moja noga twoj� nog�. Biada twojemu wrogowi, bo jest tak�e moim, biada mojemu, bo jest i twoim wrogiem. Ja to ty, ty to ja, jeste�my jedno. Bawole Czo�o nie by� Indianinem z P�nocy. By� wylewny i rozmowny, ale nie mniej gro�ny od tych milcz�cych czerwono- sk�rych, kt�rzy uwa�aj� za ha�bi�ce wypowiada� s�owami, co czuj�. - Czy mieszkasz w hacjendzie? - Nie - odpowiedzia� Tecalto. - Nie mog� �y� i spa� w miejscu otoczonym murami. Mieszkam tutaj. Przy tych s�owach wskaza� na ��k�, na kt�rej stali. - Masz najlepsze �o�e w ca�ej hacjendzie. Mnie r�wnie� m�cz� mury. - I przyjaciel tw�j, Nied�wiedzie Serce, wyszed� na preri�. M�wi�em ju� z nim, dzi�kowa�em mu. Jeste�my bra�mi, jak ja i ty. - Gdzie on jest? - Siedzi w�r�d vaquer�w. - Chod�my do niego. Indianin chwyci� ci�k� strzelb�, zawiesi� j� na ramieniu i po- prowadzi� Europejczyka. Daleko, po�r�d pas�cych si� p�dzikich koni, obozowali vaquero- wie. Opowiadali o przygodach swej m�odej pani. Nied�wiedzie Serce siedzia� w milczeniu, cho� ca�e wydarzenie zna� przecie� najlepiej. Unger wmiesza� si� do rozmowy i po jakim� czasie wszyscy gaw�dzili jak starzy znajomi. Nagle rozleg�o si� g�o�ne r�enie i parskanie. - Co to? - zapyta� Unger. - To kary ogier - odpowiedzia� jeden z pastuch�w. - Niech zdechnie z g�odu, je�eli nie chce s�ucha�! - Dlaczego? - Nie mo�na go ujarzmi�. - Co takiego? - No tak, nie mo�na go ujarzmi�i To istny diabe�, jeste�my 28 wobec niego bezradni. Wszyscy�my tu �wietni je�d�cy, ale po- zrzuca� nas z wyj�tkiem jednego. - Kt� jest tym jedynym? - Bawole Czo�o, w�dz Mikstek�w. Jego jednego nie zrzuci�, ale i on nie potrafi go uje�dzi�. - To przecie� nieprawdopodobne. Kto utrzyma si� na grzbiecie, ten zostaje zwyci�zc�. - I my�my tak s�dzili. Ale ten czort rzuci� si� z je�d�cem do wody, by go utopi�, a gdy to nie pomog�o, poni�s� w najwi�kszy g�szcz le�ny i tam zmusi� do zeskoczenia z siod�a. - Do licha! - zawo�a� Unger. - To prawda - potwierdzi� Tecalto. - Przykra, zawstydzaj�ca prawda. A przecie� poskromi�em ju� niejednego konia! Pastuch opowiada� dalej: - Wielu ju� je�d�c�w i strzelc�w pr�bowa�o swych si� i zr�czno- �ci na tym czarnym diable, ale wszyscy na pr�no. Powiadaj�, �e mo�e tylko jeden zdo�a�by go poskromi�. - Kto taki? - To obcy traper z Red River, kt�ry nie l�ka si� samego czarta. - Jak si� nazywa? - Nikt nie zna jego prawdziwego nazwiska, ale czerwoni nazywa- j� go Itinti-ka. Opowiadaj� o nim wiele. Nied�wiedzie Serce i Bawo�e Czo�o nie zdradzi�i ani jednym ruchem, �e chodzi o Ungera, on za� z najniewinniejsz� min� zapyta�: - Gdzie jest ten czarny diabe�? - Za wzg�rzem. Le�y skr�powany. - To �le! - Senior Arbe�lez dba bardzo o swoje zwierz�ta, ale tym razem przysi�g�, �e ko� zginie z g�odu, je�eli nie b�dzie pos�uszny. - Czy�cie mu zawi�zali pysk? - Tak. - Poka�cie mi go. - Dobrze, senior, chod�my! - Gdy si� podnosili z ziemi, ujrzeli Arbelleza, kt�ry prze- cwa�owa� nie opodal z c�rk� i Kari�. By�a to zwyk�a inspekcyjna przeja�d�ka, jak� stary odbywa� co wiecz�r przed spoczynkiem. Vaquerowie doszli wraz z Ungerem do konia. Zwierz� le�a�o 29 skr�powane grubymi powrozami, ze zwi�zanym pyskiem. Oczy mia�o nabieg�e krwi�. Ka�da �y�a by�a nabrzmia�a, a z pyska s�czy�a si� piana. - Ale� to grzech tak dr�czy� konia! - zawo�a� Unger. - Trudno. Co robi�? - odpowiedzia� vaquero flegmatycznie. - Po prostu maltretujecie zwierz�! Tak nie wolno! W ten spos�b mo�na zmarnowa� najbardziej rasowego konia! W tym momencie stan�� przed Ungerem don Pedro wraz z dziewcz�tami. - Sk�d to uniesienie? - zapyta�. - �al mi konia, kt�rego zam�czacie! - Niech zginie, je�li nie chce by� pos�uszny. - Nauczy si� s�ucha�, ale nie w ten spos�b. - Wyczerpa�em ju� wszystkie �rodki. - Dajcie mu dobrego je�d�ca. - Nie poskutkuje! - Czy mog� spr�bowa�? - Nie! - Dlaczeg� to? - Dlatego, �e zbyt mi drogie pa�skie �ycie. - Bez obaw! Nie mog� na to patrze�! Wi�c zgadza si� pan, bym dosiad� tego konia? Emma zwr�ci�a si� do ojca: - Ojcze, nie pozw�l seniorowi. Ko� jest niebezpieczny! Unger obrzuci� j� ciep�ym spojrzeniem. Cieszy� go ten l�k o niego. Powiedzia� jednak powa�nie: - Niech�e mnie pani nie obra�a, seniorito. Zapewniam pani�, �e si� nie boj� tego czarnego diab�a. - Przecie� senior nie zna go jeszcze - rzek� Arbellez. - Powiadaj� tu ludzie, �e mo�e tylko Itinti-ka da�by mu rad�. - Czy zna pan tego Itinti-k�? - Nie, ale jest to podobno jeden z najlepszych je�d�c�w. - Senior, obstaj� przy swojej pro�bie. - C� robi�, musz� si� zgodzi�, bo jest pan moim go�ciem. �al mi pana tylko. Emma zeskoczy�a z konia, podesz�a do Ungera i wyci�gaj�c do niego r�k� rzek�a: - Senior Unger, czy dla mnie nie zrezygnowa�by pan ze swego szalonego zamiaru? Tak si� obawiam pana! 30 - Niech mi pani powie szczerze, czy nie by�oby to dla mnie ha�b� teraz ust�pi�? S�dzono by, �e si� przestraszy�em. Pochyli�a g�ow�, wiedzia�a bowiem, �e Unger ma racj�. Zapyta�a tylko cichutko: - Odwa�y si� pan? - Nie trzeba na to specjalnej odwagi. - A wi�c powodzenia! Unger podszed� do ogiera, odsun�wszy pastuch�w, kt�rzy chcieli mu pom�c w zdejmowaniu wi�z�w. Zwierz� le�a�o jeszcze ci�gle na ziemi parskaj�c. Unger �ci�gn�� mu kaganiec z pyska i no�em przeci�� wi�zy kr�puj�ce nogi - najpierw z tylnych, p�niej z przednich. Kiedy rumak wsta�, szybko wskoczy� mu na grzbiet. Rozpocz�a si� walka mi�dzy je�d�cem a koniem, jakiej nikt z obecnych dot�d jeszcze nie widzia�. Ogier stan�� d�ba, skoczy� w bok, parska� i wierzga� na wszystkie strony, rzuci� si� w ko�cu na ziemi�, tarza� po niej przez chwil� i znowu podni�s� si� na r�wne nogi. Je�dziec siedzia� ca�y czas jak przykuty. By�y to z pocz�tku zapasy zr�czno�ci cz�owieka z niesamowitym dzikim zwierz�ciem, kt�re po�niej zmieni�y si� w walk� musku��w ludzkich z si�� bestii. Ko� oblany by� potem; nie parska� ju�, tylko prycha�; boryka� si� ze swym pogromc�, ale �elazny je�dziec nie ust�powa�. Trzyma� karosza w u�cisku swych stalowych n�g, tak �e ko� nie m�g� wprost ruszy� galopem przez kamienie, rowy i krzaki. Po kilkudziesi�ciu sekundach je�dziec wraz z koniem znikn�li z oczu zdumionych widz�w. - Do kro�set, czego� podobnego w �yciu nie widzia�em! - rzek� Arbellez. - Z pewno�ci� z�amie kark - wtr�ci� kt�ry� z vaquer�w. - Co te� m�wisz! Ju� zwyci�y�! - A tak si� ba�am - wyzna�a Emma. - Ale teraz wierz�, �e niebezpiecze�stwo min�o. Prawda, ojcze? - Mo�esz by� zupe�nie spokojna. Kto tak siedzi w siodle i ma tak� si��, ten ju� nie da si� zrzuci�! Mia�em wra�enie, �e to diabe� walczy przeciw diab�u. Sam Itinti-ka nie pojecha�by lepiej. Wtedy zbli�y� si� Bawole Czo�o i powiedzia�: - Tak jest, sam Itinti-ka nie pojecha�by lepiej, cho�by dlatego, �e w�a�nie nim jest Unger. 31 - Co takiego? Wi�c to on jest Piorunowym Grotem? - Tak. Zapytajcie wodza Apacz�w. Arbellez obrzuci� Indianina pytaj�cym spojrzeniem. - To prawda - potwierdzi� Apacz. - No, gdybm o tym wiedzia�, nie ba�bym si� tak o niego - rzek� don Pedro. - Mia�em wra�enie, �e ja sam dosiadam tej bestii. W oczach Emmy zap�on�y ogniki szcz�cia. Wszyscy czekali w skupieniu. Po up�ywie jakiego� kwadransa Unger wr�ci�. Ko� szed� potulnie, je�dziec siedzia� w siodle jak gdyby nic si� nie sta�o. Emma podesz�a do nich. - Dzi�kuj�, senior! Inny zdziwi�by si� mo�e i spyta� za co, on jednak zrozumia� i u�miechn�� si� tylko. - No, senior Arbellez - zwr�ci� si� do starca - czy istotnie nie mo�na by�o sobie poradzi� bez Itinti-ki? - Oczywi�cie, �e nie mo�na by�o! Przecie� pan nim jest. - A wi�c wyda�a si� tajemnica! - rzek� Unger weso�o. - I sko�czy�o si� incognito Ksi�cia Sawanny! - doda�a Emma. Otaczaj�cy ich wydawali okrzyki uznania, ale on poprosi� o cisz� i powiedzia�: - Czy mog� jecha� razem z panem, don Pedro? - A ko� nie zanadto wyczerpany? - Nie. - A wi�c dobrze. Jechali przez pastwiska, na kt�rych pas�y si� setki koni, wo��w, owiec i k�z. Kiedy przybyli przed dom, Unger uwi�za� swego poskromionego konia przy p�ocie. Indianka Karia id�c do siebie, mija�a drzwi pokoju hrabiego, gdy te nagle otworzy�y si� i stan�� w nich Alfonso. - Karia, czy b�d� m�g� dzi� pom�wi� z tob�? - Kiedy? - zapyta�a. - Dwie godziny przed p�noc�. - Gdzie? - Na dole, przy drzewach oliwnych, nad strumieniem. - Dobrze, przyjd�! 32 O dziesi�tej hrabia zjawi� si� w oznaczonym miejscu. Po chwili nadesz�a Karia. By�a bardziej milcz�ca ni� zazwyczaj. - Co si� sta�o, Karia? Czy mnie ju� nie kochasz? - Ale� kocham ci�, cho� w�a�ciwie nie powinnam! Czy nie cieszysz si� wcale, �e zosta�am uratowana? - Ach, c� znowu? - Dlaczego w takim razie obrazi�e� moich wybawc�w? - Miejsce ich na pastwiskach, na preriach, nie tutaj! Indianka odezwa�a si� na to z wym�wk� i �alem w g�osie: - Nie jeste� szlachetny, don Alfonso. - Nienawidz� tylko wszystkiego, co wstr�tne! - Czy Piorunowy Grot jest wstr�tny? - Piorunowy Grot? Ten wspania�y je�dziec i my�liwy? Przecie� nie widzia�em go nigdy w �yciu. - Ale� owszem! Piorunowy Grot to Unger. - Do diab�a! Teraz rozumiem jego wyzwanie. - Czy b�dziesz si� z nim bi�? - Ani mi si� �ni! To przeciwnik niegodny mnie. Indianka w obawie o �ycie hrabiego rzek�a: - Mo�e post�pujesz s�usznie. By�by� zgubiony. Nie jest przyjemnie s�ysze� ust ukochanej, �e innego uwa�a za dzielniejszego. Hrabia powiedzia� wi�c: - Jeste� w b��dzie. Czy widzia�a�, jak strzelam, jak si� fechtuj�? - Nie. - W takim razie nie wolno ci ocenia�. Rycerz czy hrabia musi by� w tym lepszy od zwyk�ego westmana! Poznasz mnie dopiero wtedy, gdy zostaniesz moj� �on�. - Boj� si�, �e to nigdy nie nast�pi. A tak chcia�abym ci wierzy�. Kocham ci�! - Nie b�j si�, kochana. Wszystko zale�y tylko od ciebie. Pami�- tasz o warunku, kt�ry ci postawi�em? - Twardy i nieub�agany. ��dasz, abym z�ama�a przysi�g�, abym zdradzi�a sw�j nar�d. - Przysi�ga nie powinna ci� wi�za�, przecie� da�a� j� jako dziecko. Nar�d tw�j nie jest ju� narodem. Je�eli mnie kochasz, je�eli chcesz zosta� moj� �on�, m�j nar�d powinien sta� si� twoim. Przyjecha�em, by si� przekona� o twojej mi�o�ci. Je�eli tym razem nie zdecydujesz si�, powr�c� do Hiszpanii i nigdy si� ju� nie zobaczymy. 33 - Jeste� okrutny! - Nie, jestem tylko ostro�ny. Srece bowiem, kt�re nie umie zdoby� si� na ofiar�, nie zna prawdziwej mi�o�ci! Karia rzuci�a mu si� na szyj�. - Kocham ci� ponad �ycie, wierz mi! - Daj mi dow�d! Potrzebujemy skarb�w z groty kr�lewskiej, aby da� ojczy�nie nowego w�adc�. Pierwszym jego czynem b�dzie podniesienie ciebie do stanu szlacheckiego, by� mog�a zosta� hrabin� de Rodriganda. - Wierz� ci. Nigdy nie powiesz memu bratu, �e to ja zdradzi�am tajemnic� skarbu? - Nigdy! Nie dowie si� nawet, kto wzi�� skarb. Alfonso czu�, �e Indianka zaczyna ulega�. Przepe�nia�a go rado��. Udaj�c mi�o��, aby wydrze� tajemnic�, by�by przyrzek� Karii wszystko, byle zmusi� j� do m�wienia. - Dobrze wi�c. Dowiesz si�, gdzie jest kr�lewski skarb, ale pod warunkiem, �e zdradz� ci to dopiero w dniu naszych zar�czyn. - To niemo�liwe - z trudem ukrywa� niezadowolenie. - Szlache- ctwo mo�esz otrzyma� po ujawnieniu skarbu, wcze�niej wed�ug ustaw naszego kraju nie mog� nast�pi� nasze zar�czyny. - Dlaczego? Obj�� j� ramieniem i uca�owa�. - Jeste� wprawdzie c�rk� ksi���c�, ale wed�ug praw hiszpa�skich nie wystarczy to do szlachectwa. Sercu memu jeste� droga i godna herbu, ale �wiat inaczej na to patrzy. Wi�c mi nie chcesz zaufa�, naj dro�sza? - Dobrze, dowiesz si� o wszystkim! Ale na jeden m�j warunek musisz si� zgodzi�. Daj mi pismo, w kt�rym przyrzekniesz, �e po wyjawieniu tajemnicy skarbu pojmiesz mnie za �on�. Warunek ten by� hrabiemu bardzo nie na r�k�, ale czy warto teraz, gdy cel tak bliski, odmawia� takiej drobnostki? Dlatego odrzek� szybko: - Ale� oczywi�cie, moja droga. Wi�c powiedz, gdzie s� skarby? - Najpierw pismo, Alfonso! - Dobrze! Przygotuj� je na jutro, na po�