5015

Szczegóły
Tytuł 5015
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5015 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5015 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5015 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wolfgang Jeschke Je�d�cy czasu Jest to zwyk�a opowie��, codzienna jak na epok�, w kt�rej �ycie-w-czasie sta�o si� nudne jak, po- wiedzmy, nie ko�cz�ca si� nocna podr� poci�- giem. Wykup wi�c bilet i wejd� do TEMPOLO- TU, on powiezie ci� poprzez stulecia, w kt�rych jeszcz<\ nie by�e�; twa materia jeszcze nie uporz�d- kowana ani nie pokryta py�em dziej�w. Jedna z ta- kich podr�y trwa�a jedynie... DWANA�CIE MINUT I JESZCZE KILKA "�**y **�*?�' S�o�ce bezlito�nie pra�y�o nad lotniskiem. Kiara., Stara /ziemia, wyschni�ta, naznaczona przez histori�. Skwar. Migotliwy py� osiada� na nielicznych drzewach, pokrywaj�c je sza- rym nalotem. Z boku tkwi� TEMPOLOT, ziewaj�c swoimi wysokimi /jknami. Wiatr spa�. Olbrzymi przyrz�d trzyma� na nitkach m�zgi, wystawiaj�c je pod opiesza�y nurt czasu, rozci�gn�wszy macki unosi� si� nad otch�aniami przesz�o�ci, nad w�wozami i g��binami, martwymi wodami i � czu- wa�, pomny na chwiejno�� losu. Nikt jednak nie szykowa� si�, by uczyni� krok do przodu, r�ce nie szuka�y oparcia, wsz�dzie tylko bez- w�ad, senno�� i brak refleksu. Oprz�d srebrnych elektrod w szarej chmurze olbrzymiej kory m�z- gowej; d�o� podtrzymuj�ca ci� pieczo�owicie; drobne nici energii � przenosz� twoje JA ponad po��czeniami i elementami wzmacniaj�cy- mi* w g�uch� ciemno�� korytarzy, w kt�rych up�ywa czas. S�o�ce pra�y�o bezlito�nie nad lotniskiem, mieszcz�cym si� na pe- ryferiach Kiary, prastarego, wymar�ego miasta pomi�dzy pustyni� a dawno wyschni�t� rzek�, nazwan� przed wieloma eonami �Nilem". Upa�. Mam sublokatora. Powiecie pewnie � s�usznie zreszt� -^ �e nie ma w tym nic nad- zwyczajnego. Wiele os�b ma sublokator�w, sympatycznych lub nie- przyjemnych, sprawiaj�cych stale k�opoty, a jednak m�j sublokator, r�ni si� od innych. Obaj zamieszkujemy mianowicie ten sam pok�j, ale nigdy jeszcze nie widzia�em go ani nie s�ysza�em. To znaczj, nie s�ysza�em go tak naprawd�. Teraz powiecie zapewne, �e w takim razie jest to ca�kiem przyjem- ny lokator, ale powoli, powoli! Prosz� pos�ucha� dalej. Przysi�gam, �e nie wierz� w upiory, nie jestem te� zbyt strachliwy, ale ca�a ta sprawa wydaje rni si� nieco niesamowita. Nigdy nie przysz�oby mi do g�owy, aby si� wam naprzykrza�, ale naprawd� chcia�bym wiedzie�, czy inni prze�ywaj� to samo co ja. Nie �miejcie si� ze mnie, mam powody ku temu, aby w td wierzy�: Istnieje m�j lokator, kt�rego jeszcze nie widzia�em ani nie s�ysza�em, przynajmniej tak naprawd�. jjpdynie noc� � wtedy s�ysz� go nieraz. M�wi bardzo cicho, prawie niedos�yszalnie, jakkolwiek jego g�os rozbrzmiewa wprost w moim m�zgu i cz�sto musz� zatyka� sobie uszy, abv skoncentrowa� si� na tym g�osie. G�os � to za du�o po- wiedzia-jie. Jest to raczej jaki� nieokre�lony szept, szelest i poszum. Marnldu�e k�opoty z rozumieniem go, cz�sto przerywam mu pyta- niem albo urywam w og�le rozmow�. Wtedy wstaj�, aby si� od�wie- �y�. Nieraz jestem za bardzo zm�czony i zdekoncentrowany, wtedy prosz� go o przesuni�cie rozmowy na inny termin. On zgadza si� na to, nigdy nie upiera si� przy swoim, ma bowiem czas, du�o czasu, wi�cej ni� mo�ecie sobie wyobrazi�. Z tego, co mi opowiada, nie rozumiem wiele, gdy� wydaje mi si� to zbyt pogmatwane i chaotyczne, chc� jednak przekaza� wszystko tak, jak to zachowa�em w pami�ci. 6 M�wi, �e znajduje si� w TEMPOLOCIE. To jest chyba jaka� ma- szyna, pojazd albo co� w tym rodzaju, a jednocze�nie brama, przez kt�r� mo�na wje�d�a� i wyje�d�a�. Za pomoc� tego urz�dzenia prze- transportowano go z przysz�o�ci w zamierzch�� przesz�o��, tam naj- widoczniej przegapi� po��czenie i teraz musi czeka�. Twierdzi, �e jest bardzo stary, a mimo to jeszcze si� nie urodzi�, �e w�a�ciwie jeszcze go nie ma, ale jest w�r�d nas i wsz�dzie, jest wami-i mn�, popiokm i li�ciem, morzem i py�em, gwiazdami i �wiat�em � ale jeszcze w sta- nie niezorganizowanym. Powiedzia�, �e jestem telepat�. To nadzwyczajny, rzadki przypadek. Telepata � ale jak to si� sta�o? Nie mam poj�cia, czy powinienem cieszy� si� z tego powodu, czy te� nie. Ale on jest na pewno doskona- le zorientowany, jest przecie� bardzo stary, s�ysza� i widzia� wiele, mimo �e jeszcze si� nie urodzi�, a ja jestem mo�e jego praprzodkiem, kto wie kt�rego stopnia. Kt� ogarnie to wszystko swoim umys�em? Szale�stwo, prawda? Opowiedzia� mi swoj� osobliw� histori�. Noc�, kiedy miasto zamie- ra i �pi pod swoimi dachami, a ksi�yc w pe�ni p�ynie po niebie, roz- siewaj�c blask, wtedy, na skraju snu, s�ysz� go. Niech B�g broni, abym opowiedzia� o tym s�siadom. Kr�ciliby no- sami, wy�miewaliby mnie za plecami � po prostu dlatego, �e nie s� w stanie tego zrozumie�. Zreszt� nic dziwnego. Mo�e nawet uznaliby mnie za wariata i wytykali palcami albo nawet przysporzyliby mi mas� k�opot�w. Was natomiast nie znam, je�eli wi�c zaczniecie si� ze mnie �mia�, to prosz� bardzo � to mnie nie zaboli. Wytkn�� mnie za� palcami nie mo�ecie, gdy� nie wiecie, jak si� nazywam i gdzie mieszkam. Ale mo�e zareagujecie w inny spos�b: nie roze�miejecie si�, lecz odet- chniecie z ulg�, poniewa� wreszcie b�dziecie pewni, �e nie tylko wam si� tak wiedzie, jako �e i wy macie swojego lokatora, kt�ry was prze- ra�� i kt�rego jest wam �al. O, jestem pewien, �e du�o jest tych, kt�rzy czekaj� na wynalezienie pierwszej maszyny, za pomoc� kt�rej wr�c� do swojej ojczyzny, w przysz�o��; czekaj� na Bram� Johannesbursk�, jak powiedzia� m�j roz- m�wca. Nasze stulecie jest jak olbrzymia, straszliwa poczekalnia, w kt�rej tamci siedz�, niewidzialni, pozorni; jedni usi�uj� rozmawia� szeptem, inni �pi�, nic ju� ich nie interesuje, gdy� widzieli wszystko, o wiele za du�o. Teraz czekaj� na najbli�szy poci�g, ale szyny, po kt�rych ma on przyjecha�, nie zosta�y jeszcze u�o�one. To .straszne! Niekiedy pr�buj� nawi�za� z nami rozmow�. Mo�e s�yszycie ich g�osy. Nadstawcie uszu noc�, kiedy miasto za- miera, a ksi�yc p�yniq nad dachami. Na skraju snu. Mo�e...? Kiara i upa�. A za wysokimi oknami popo�udnie na lotnisku. � Powinien wreszcie spa�� porz�dny deszcz, Gin. Wiesz, taki prawdziwy, ulewny deszcz z burz�, kt�ry by zmoczy� tak porz�dnie wszystko. Ch�tnie u�ywa� s�owa �porz�dnie", jeden z ostatnich starych urz�d- nik�w TEMPOLOTU. By� gruby, nosi� piaskowy kombinezon i poci� si� obficie. Kombinezon by� ju� wyblak�y, przej�� niemal kolor py�u na li�ciach, widnia�y te� na nim liczne plamy potu. �ysa czaszka urz�dnika by�a brunatna od s�o�ca, a stara twarz �mia�a si�, tworz�c tysi�ce zmarszczek. � Burze s� tu zakazane, szefie. Wy�adowania elektryczne w atmo- sferze by�yby katastrof� dla TEMPOLOTU. Wie pan o tym r�wnie dobrze jak ja, szefie. Urz�d Meteorologiczny nigdy nie pozwoli na burz� w tym dystrykcie. Gin by� wysoki i szczup�y. Porusza� si� energicznie i zwinnie, nig- dy si� nie poci�. Jego sk�ra by�a g�adka, a g�os jakby bezbarwny. Cia�o sk�ada�o si� z metalu i tworzywa sztucznego. By� androidem. � Tak, wiem o tym, niestety. Nic, tylko s�o�ce i s�o�ce. Te �ajdaki nie wytwarzaj� �adnego wietrzyku, nawet gdyby�my mieli uschn�� tu, w tym pudle. Chcia�bym, aby cho� raz lun�� deszcz, wbrew wszel- kim zakazom. Ale� mieliby g�upie miny! � Wyobrazi� to sobie przez chwil� i a� zatar� z uciechy d�onie. � Taki porz�dny deszcz, kt�ry by zmoczy� wszystko doszcz�tnie. Czy mo�esz to sobie wyobrazi�, Gin, wszystko przemoczone na wskro�? � Oczywi�cie, szefie, ale m�j organizm nie reaguje na wilgo� tak rado�nie. Moi przodkowie nie wyszli z wody, jak przodkowie was, ludzi. � Tak, wiem, boicie si� wody jak koty. Ale ja poszukam sobie jeszcze dzi� jakiej� burzy. Prawdziwej burzy, z deszczem i piorunami. Podaj mi map� pogody. � Dobrze, szefie. 8 Pojazd osiad� na lotnisku, a megafon wyp�oszy� popo�udnie, kt�re pierzch�o na pustyni�. Dono�ny g�os goni� je a� do skraju pasa star- towego, gdzie mie�ci�y si� magazyny, po czym powr�ci�, aby zagubi� si� w powietrzu. Upa� trwa�. � Dwadzie�cia minut postoju w Kiarze, potem Wega, Aldebaran, Berenika, nast�pnie... Restauracja z szumem nadci�gn�a nad lotnisko i opad�a na ziemi�. Bi�a od niej �wie�o��, ja�nia�a kolorami. Zjawili si� pierwsi go�cie i zasiedli przy stolikach. Jeden z nich wyszed� z cienia i przeszed� przez plac do TEMPOLOTU. Mia� d�ugie w�osy i by� chudy. Ciemna cera sprawia�a, �e wygl�da� obco, jakby przyby� z daleka. Odstawi� pojemn� torb� podr�n�. � Chodzi mi o podr�. Powiedzia� to cicho, prawie nie�mia�o, jak ma�y ch�opiec, kt�ry pragnie kupi� co� du�ego. Jego wymowa, tak jak twarz, wskazywa�a na odleg�e pochodzenie. � Dok�d?� � zapyta� Gin, sztancuj�c bilet przewodni. � Prosz� o rok 17346 przed Zahatopolkiem � odpar� przybysz, patrz�c na swoje zakurzone buty. By� jeszcze m�ody, najwy�ej 200 lat, o kruczoczarnych, g�stych w�osach. M�czyzna, kt�ry marzy� o deszczu, podni�s� wzrok, otar� sobie pot z czo�a, po czym powiedzia�: � Tam mamy rozrzut si�gaj�cy dw�ch lat. Chcia�bym te� zwr�ci� panu uwag�, �e podr� powrotna mo�liwa jest dopiero od roku 15300 przed Zahem. A wi�c musi pan si� liczy� z d�ugim okresem oczekiwa- nia. Czy zdaje pan sobie spraw�, co to oznacza? Wytrzyma pan tyle? � Urz�dnik by� szczerze zatroskany. � Wiem o wszystkim � odpar� przybysz. � Jestem przygotowa- ny. Mam misj� do spe�nienia, rozumie pan. Musz�... Urwa�, jak gdyby powiedzia� ju� za du�o. � �wietnie, a wi�c prosz� pos�ucha� � powiedzia� urz�dnik, wskazuj�c na znajduj�c� si� za nim olbrzymi� tablic� czasow�. � Jeste�my tu. � Jego palec przesun�� si� po oznakowanej licznymi barwnymi symbolami i liczbami linii czasowej do miejsca, gdzie wy- st�powa�y one ju� coraz rzadziej. � Pan wyl�duje tu. � Przy�o�y� do mapy ma�� niebiesk� p�ytk�, kt�ra z cichym trzaskiem przylgn�a do linii. Gin oznaczy� t� pozycj� w bilecie przewodnim. � St�d uda si� pan dalej. Na retromoment b�dzie pan musia� czeka� oko�o 3000 lat. � Palec przesun�� si� znowu do przodu. � Tu, w roku 15370, wynaleziono TEMPOLOT, ale pierwsze bramy dla podr�nych z na- szego obszaru czasowego otwarto dopiero w 70 lat p�niej. Polecam panu Bram� Johannesbursk�, jest to pierwszy rzeczywi�cie u�yteczny TEMPOLOT, bardzo precyzyjny, jak na mo�liwo�ci techniczne tam- tej epoki, dzia�aj�cy od 15275.x Naprawd� niezawodny. Korzystaj� z niego archeolodzy i historycy. Nigdy jeszcze nie sprawi� nam k�opo- t�w. Stamt�d odbierzemy pana bez trudno�ci. Je�eli tam pana nie zastaniemy, b�dziemy musieli pana odszuka� i to mo�e potrwa� kilka stuleci. Prosz� wi�c przyby� punktualnie, to le�y w pana interesie. My nie sp�nimy si�. Teraz wie pan ju� wszystko. � Tak, dzi�kuj�. Wszystko w porz�dku, b�d� na miejscu. � A wi�c �ycz� panu mi�ego czasu. � Dzi�kuj�. � Nie ma za co. Zawsze do pana us�ug. Gin, odprowad� pana do kabiny 13. � T�dy, prosz�. Gin uda� si� przodem. Przybysz podni�s� wzrok na wysokie �ciany kabin podr�nych. Platforma unios�a go do g�ry. Drzwi od celi zamkn�y si� z j�kiem. Gin dmuchn�� mu gazem w twarz, po czym spojrza� na� przez szybk�. W oczach przybysza android zacz�� si� rozp�ywa�. TEMPOLOT przyst�pi� do dzia�ania. Elektrody wdziera�y si� w g��b m�zgu, przypominaj�c swym dotykiem d�ugie palce delikatnej d�oni, buszuj�ce we w�osach. Rozpocz�� si� lot. Zrobi�o si� ciemno i zimno, on za� lecia� coraz szybciej. Korytarz czasu. Jedyn� pomoc� w ciemno�ciach by� lekki dotyk d�oni we w�osach, tylko dzi�ki niej nie przewraca� si� i nie b��dzi�. * Lecia� dalej i dalej. Ponad r�wninami popio�u i nocy, tam gdzie je- go cia�o by�o jeszcze py�em i li�ciem i kwieciem i zwierzem, tob� i mn�. Gwiazdy i �wiat�o i wszystko razem, nieuporz�dkowane. Le�a� omdla�y w celi, podczas gdy po�yskliwy punkt w centrum, kt�ry by�, jest i b�dzie jego JA, p�dzi� poprzez przeka�niki i rozwidle- nia, aby nast�pnie, wzmocniony elektronicznie, unie�� si� ponad r�w- ninami popio�u i nocy. Sen i brak refleksu. 10 Kiara i upa�. � Gin, sp�jrz na to. Czy widzia�e� ju� kiedy� ksj��ki, prawdziwe ksi��ki? Si�gn�� do pojemnej, wytartej torby podr�nej, kt�r� tamten pozo- stawi� na pulpicie sterowniczym. � Prawdziwe ksi��ki, z pewno�ci� bardzo stare. � Pieczo�owicie podni�s� jedn� z nich i pow�cha� ciekawie. � Pachn� nie-wiem-czym. Przerzuci� kilka kartek, ale znaki nic mu nie m�wi�y. Potrz�sn�� g�ow�. � � To dziwny cz�owiek, Gin. Niezrozumia�y jak jego ksi��ki. � Wszyscy ludzie s� dziwni � zauwa�y� lakonicznie Gin, nie od- rywaj�c wzroku od �wietlnego punktu na linii czasowej. � Tak my�lisz? Popo�udnie o�mieli�o si� wr�ci� na lotnisko. Z zaciekawieniem otar- �o si� o obcy pojazd i ocienione stoliki w restauracji. �wietlny punkt na linii czasowej zgas� w miejscu przeznaczenia. Gin odwr�ci� si� raptownie. � Mam, szefie. � Co masz? � My�la�em o tej dacie, bo wyda�a mi si� znajoma. Teraz ju� wiem. Podobno wtedy urodzi� si� kto�, komu �wiat... � No, co takiego? � Rok 17346 zapocz�tkowa� jak�� dawn� er� na tej planecie, na- wi�zywa� do wydarzenia kulturalnego czy te� religijnego. � No to co? Tym bardziej powinni zainteresowa� si� t� epok� historycy i socjolodzy. Mo�e to by� historyk podr�y mi�dzyplanetar- nych, to teraz bardzo modny zaw�d. � O ile wiem, w tamtych stuleciach nie odbywano jeszcze podr�y mi�dzyplanetarnych. � W ka�dym razie o co� mu na pewno chodzi. Zreszt� to nie na- sza sprawa. Ale bez �adnego powodu nie zdecydowa�by si� czeka� 3000 lat. To �adna przyjemno��, zapewniam ci�, Gin. Ja bym nie pi- sa� si� na to, chocia� prze�y�em ju� niejedno na trasie linii czasoyej. � Te� bym chcia� podr�owa� w czasie. Gin powiedzia� to z t�sknot�. � Tego by jeszcze brakowa�o. Na szcz�cie to niemo�liwe dla wa- szych m�zg�w, w przeciwnym razie musieliby�my zbiera� was po r�nych tysi�cleciach. Ale zaraz... � odwr�ci� si� do niego zdzi- 11 wiony � powiedz mi, co za zwariowany elektronik zaprogramowa� ci� na takie wyszukane �yczenia? � Nie wszystko, czym jestem, co my�l� lub czuj�, zosta�o zapro- gramowane � odpar� Gin. � Prosz� nie zapomina�, �e nale�� do modeli rozwojowych. � No, to rozwijaj si� do woli � roze�mia� si� stary urz�dnik. � Je�eli o mnie chodzi, to przeszed�bym ch�tnie na emerytur�, im wcze�niej tym lepiej, ale kto by wtedy sprowadzi� z powrotem ludzi, wyekspediowanych przez TEMPOLOT? � S�ysza�em, �e pracuje si� ju� nad metod� u�ywania m�zg�w po- zytronowych w taki spos�b, aby ich nie niszczy�. � Dobrze by by�o, Gin, bo mam ju� tego naprawd� dosy�. Jestem stary. Tysi�c lat w s�u�bie TEMPOLOTU. Dla TEMPOLOTU to nic nie jest, po prostu jeszcze jedno zero w skali, ale dla mnie to bardzo du�o. � Tak, szefie. TEMPOLOT wyrzuci� ni� przewodni� i czeka� w epoce johan- nesburskiej. Kiedy nieznajomy zjawi� si� na miejscu, maszyna zarejestrowa�a identyczny wz�r fal m�zgowych. R�ka pochwyci�a go i ponios�a z po- wrotem poprzez popi� i li�cie, morze i py�, ch��d i ciemno�ci. Kiara. W miejscu oznaczonym jako Brama Johannesburska zaja�nia� �wietlny punkt, kt�ry pow�drowa� w g�r� linii czasowej, aby zgasn�� po chwili w pozycji startowej Kiara-TEMPOLOT-Data. Jednocze�- nie rozleg� si� d�wi�k dzwonka. � Ju� wr�ci�, szefie � odezwa� si� android kontroluj�cy przy- rz�dy. � Obud� go, Gin. Podam mu szklank� wody. Z pewno�ci� prze- szed� niejedno. Kiedy przybysz wychodzi� z kabiny, utyka� lekko. Mimo ciemnej cery wida� by�o od razu, jak bardzo jest blady. Buty mia� zakurzone tak samo, jak 3000 lat temu. � No i jak? � zapyta� urz�dnik. � Jest pan zadowolony? Czysta robota, nieprawda? �adnego rozrzutu. Dok�adnie dwana�cie minut. U�miechn�� si�, zadowolony z siebie, i wyci�gn�� r�k� w stron� wisz�cego w g�rze olbrzymiego zegara, gdzie pod napisem: TEMPO- 12 LOT � WZGL�DNY � TERAZ � CZAS DOCELOWY migota� na ekranie �wietlny wska�nik sekund. Przybysz by� nieco oszo�omiony. Spojrza� na przyrz�dy, a urz�dnik, �ledz�cy jego wzrok, roze�mia� si�. � Tak, tak, trudno rozezna� si� w tym wszystkim na pierwszy rzut oka. Opr�cz standardowego czasu wszech�wiata i relatywnego czasu TERAZ tego systemu mierzymy jeszcze ponad 7000 innych czas�w relatywnych. Trzeba pami�ta�, �e ta maszyna nie nale�y do najnowszych. Ale my tu gadamy, a panu przyda si� z pewno�ci� �yk wody. To m�wi�c, podsun�� mu szklank�. Przybysz potar� sobie d�onie, jakby nagle go zabola�y. � Skaleczy� si� pan? � Nie, nic mi nie jest. � Wykona� pan swoj� misj�, czy te� mia� pan jakie� k�opoty? � zainteresowa� si� urz�dnik. � Wszystko w porz�dku � odpar� tamten. � Zgodnie z planem, tylko �e... � .Tak, tak, wiem. Najgorsze jest to czekanie... Przybysz potrz�sn�� g�ow�, ale nic nie odpowiedzia�. Wzrokiem odszuka� pojazd stoj�cy na lotnisku. � Statek jeszcze nie wystartowa�? � zapyta� zdziwiony. � Oczywi�cie, �e nie. Przecie� powiedzia�em panu. To czysta ro- bota. Dok�adnie dwana�cie minut. Przybysz si�gn�� po szklank�, jakby po omacku, a jego palce zacis- n�y si� skwapliwie na ch�odnym szkle. � Dzi�kuj� � powiedzia� i upi� nieco wody. � Ma pan jeszcze troch� czasu, ale ju� nie tak wiele � przerwa� milczenie Gin. � Statek wyrusza za trzy minuty. � Dzi�kuj�. � Przybysz skierowa� si� do wyj�cia. � Pa�ska torba. Niech pan o niej nie zapomni � powiedzia� Gin. Przybysz spojrza� na niego, jak gdyby nadal nie by� w stanie zro- zumie�, co si� wok� niego dzieje. Kiedy oddali� si�, razem ze swoj� torb� i ksi��kami, nie utyka� ju�. Gin poczeka�, a� zamkn� si� za nim drzwi, wreszcie powiedzia�: � Wydaje mi si�, �e nie trafi� na dobry czas. � To nie wina maszyny � powiedzia� stary. � Wszystkiemu wi- nien jest czas. �aden czas nie jest dobry. Restauracja unios�a si� do g�ry i oddali�a, pojazd wystartowa� i do- 13 piero wtedy popo�udnie wr�ci�o na lotnisko, jakkolwiek z wahaniem. Tu rozpostar�o sw� cisz� i zacz�o si� opala�. Py�, rozwiewany przez wiatr, osiad� na nielicznych drzewach, po- krywaj�c je intensywrt� szarzyzn�. Upa� nie ustawa�. Przybysz zostawi� w szklance troch� wody. Stary urz�dnik, kt�ry nadal poci� si� niemi�osiernie, wyla� j� na d�o� i, parskaj�c, obmy� sobie twarz i kark. � Gin � poleci� � zapytaj w dyspozytorni, czy otrzymam kana� do Manili. Niech zarezerwuj� dla mnie po��czenie. � Robi si�, szefie. � Tam spadnie deszcz. � Wskaza� na map� atmosferyczn�. � Zawsze tam pada dzi�ki rezerwatowi tropikalnemu � doda�, ciesz�c si� ju� na sam� my�l o-ch�odnych strugach wody ch�oszcz�cych cia�o. Gin u�miechn�� si�. Usi�owa� odnale�� w tym pomy�le jaki� urok, ale bezskutecznie. Za wysokimi oknami rozci�ga�o si� lotnisko wydane na pastw� pa- l�cego s�o�ca, wiatr spa� na pustyni, a dalej, po drugiej stronie pusty- ni, Spoczywa�o odwieczne, wymar�e miasto i oszlifowane przez rzek� czasu kopce piramid. Kiara. Prastare miasto pomi�dzy pustyni� a wyschni�t� rzek�, kt�- r� dawno, przed wieloma eonami, nazwano �Nilem". Kiara. Brama wiod�ca do tajemniczej przesz�o�ci, skarbiec dla archeolo- g�w, historyk�w, poszukiwaczy Boga i dziwak�w; baza zagubiona gdzie� w Galaktyce. Ziemia. Bardzo przepraszam, �e znowu pisz� o sobie i swoim sublokatorze, ale przecie� mogliby�cie znale�� si� w tej samej sytuacji co ja. W sobot� �wieci�o s�o�ce. By�o flosy� zimno, ale �adnie i dlatego pojechali�my (to znaczy m�j przyjaciel i ja) do Instytutu Maxa Plan- cka w Garching. Po prostu m�j przyjaciel ma samoch�d, a ja nie, na- m�wi�em go wi�c na t� podr�. Rozejrzeli�my si� troch� po okolicy, oczywi�cie z daleka, bo wolno doj�� jedynie do ogrodzenia. Wsz�dzie tam, gdzie przeprowadzaj� te eksperymenty z atomem, trwa ten sam cyrk z drutem kolczastym, specjalnymi przepustkami � po to tylko, 14 aby nikt nie m�g� tam wetkn�� swojego nosa. Istotnie robi si� du�o i bada, wydaje olbrzymie sumy, a ich wysoko�� mo�e przyprawi� o zawr�t g�owy, ale tak prawd� m�wi�c � wszystko to wygl�da jesz- cze dosy� marnie. Uda�o nam si� poci�gn�� za j�zyk portiera i wypili�my z nim kilka piw. Opowiedzia� nam, �e maj� teraz nowy komputer, wykonuj�cy dzia�ania matematyczne tak szybko, �e w ci�gu godziny obliczy wi�- cej, ni� uczyni�oby to stu mateiriatyk�w w ci�gu stu lat. Mojemu przyjacielowi informacja ta zaimponowa�a niezmiernie, ale mnie nie. Jestem zdania, �e po to, by zapanowa� nad czasem, nale�a�oby mie� maszyny zdolne obliczy� w godzin� tyle, co sto takich komputer�w w ci�gu stu lat. A kiedy potem wsiada si� do samochodu, w kt�rym ogrzewanie nie dzia�a nale�ycie, mo�na odczu� wsp�czucie wobec ludzi czekaj�- cych na pierwszy TEMPOLOT. Czy nie odczuwacie tego same- go? Przecie� tamci musz� czeka� tu jeszcze nie wiadomo jak d�ugo, zanim b�d� mogli wr�ci� do domu. Zreszt�, aby to osi�gn��, trzeba jeszcze niejedno przemy�le� i wyliczy�. Oczywi�cie kiedy� nadejdzie wreszcie taki dzie�, �e bramy zostan� otwarte, w przeciwnym razie nie mia�bym sublokatora. To przecie� jasne. Ale do tego momentu mo�e jeszcze up�yn�� sporo czasu. A ten biedak czeka ju� prawie 2000 lat. Wprost trudno to sobie wyobrazi�! Tak d�ugo przebywa� w tej okropnej poczekalni czasu! Powinni�my by� dla nich mili, po- rozmawia� troch�. Mo�e us�yszymy ich dzi� wieczorem. Postarajmy si� o to, dobrze? Najlepiej noc�, kiedy miasto ucichnie i za�nie pod dachami, a ksi�- �yc pop�ynie po niebie �wietlist� plam�. I wtedy, kiedy b�dziemy le�e� albo znajdziemy si� ju� na skraju naszego snu... Wystarczy szept, szelest, poszum, gdzie� z bliska. Wtedy nadstaw- cie uszu! Mo�e...? (1958) Survival of the fittest, czyli przetrwanie tych, kt�rzy dostosowywuj� si� najlepiej do �rodowiska � oto prawo ewolucji uznaj�ce dob�r naturalny. Przysz�o�� nale�y do osobnika, kt�ry przystosuje si� lepiej ni� inni. Jego najwi�ksza si�a polega na tym, aby wyczu� i wykorzysta� te s�abe miejsca przeciwnika, do kt�rych tamten nie chce si� przy- zna�, gdy� za bardzo je sobie ceni. SYRENY NA BRZEGACH Kosmiczny statek pomiarowy dotar� daleko, tam gdzie jest tylko ciemna przestrze�, a Galaktyka stanowi w�skie pasmo iskier na moni- torach. Znale�li system, planet�, bezchmurne niebo i urodzajn� dolin� na bezkresnym kontynencie. Kiedy wyl�dowali, nad odleg�ymi g�ra- mi wstawa� w�a�nie �wit, ziemia za� by�a zielona, pe�na wody i pogo- dna, jakby wymarzona dla spokoju, kt�rego szukali. � Analizator elektroniczny bada� �wiat, w�szy�, wdycha� nieufnie po- wietrze i wreszcie z wahaniem otworzy� �luzy. M�czy�ni wydostali si� na zewn�trz, rozejrzeli si� doko�a, a poniewa� okolica spodoba�a im si�, rozbili ob�z i przeprowadzili pomiary. Natkn�li si� te� na zwierz�, �adne, ale dziwne. Wydawa�o si�, �e jest to dominuj�ca tu forma �ycia; zewn�trznie przypomina�o �wistaka, by�o jednak du�o wi�ksze, z czarn� sier�ci�, uzbrojone w pazury i ostre uz�bienie � a wi�c najwidoczniej mi�so�erne, jednak zadziwiaj�co oci�a�e i nie wy- kazuj�ce szczeg�lnej inteligencji. Schwytali je �atwo, gdy� zwierz� nie by�o p�ochliwe i nie stawia�o oporu. Jednak�e ludzie zachowali si� osobliwie i nawet nie zauwa�yli tego. Zbadali zwierz�, zmierzyli jego 16 cia�o, p�ask� czaszk�, temperatur�, unerwienie i reakcje. W ko�cu za- bili je, przy czym kt�ry� z nich zap�aka�, nie wiedz�c czemu. P�aska g�owa kry�a we wn�trzu drobny m�zg przypominaj�cy swym kszta�- tem anten�, o wadze niespe�na czterdziestu gram�w. Biolodzy wyko- nali szkice i zasilili nimi komputer, potem zapomnieli o nich i zaj�li si� czym� innym. Kiedy w dolin� zst�pi� wiecz�r, rozpalili ognisko, t�skni�c po tych wszystkich niezliczonych nocach roz�wietlonych luminoforami za ciemno�ci� swojego �wiata. Jedli i pili pod go�ym niebem, gdy� by�o ciep�o, i cieszyli si�, �e odkryli wy��cznie dla siebie ten pi�kny �wiat. Nad nimi spoczywa� pojazd z osmolon� paszcz� dyszy. Wo� �yznej ziemi, lasu i ogniska sprawi�a, �e pomy�leli o Ziemi, a wiecz�r opl�t� ich jak siec, w kt�rej si� znale�li: ludzie oddaleni od swych dom�w. Pojazd zdawa� si� odp�ywa� w g�stniej�c� ciemno��, a w oddali, jak blade zapomniane �wiat�o, b�yszcza� niewielki ksi�yc. Wraz ze wspomnieniami nap�yn�a t�sknota za domem, piosenki, kt�re zna ka�dy kosmonauta i kt�re wraz z nimi przemierzaj� Galak- tyk� szybciej ni� �wiat�o. Jeden z m�czyzn mia� niedu�y flet, inny � b�ben, zacz�� wi�c uderza� we� cicho, a reszta zawt�rowa�a �piewem. �piewali o Canah Shnie, kt�ry przez sto dni spada� na S�o�ce, dyktu- j�c przy tym uzyskane pomiary do zespo�u nadawczego, a� stopi�y si� anteny i dosi�g�y go protuberancje; o Old Gironie, olbrzymim drze- wie na Planecie Simona, kt�re zarasta�o ca�y �wiat swoimi korzeniami i mog�o opowiedzie� o Ziemi wi�cej ni� ludzie, gdy� by�o stare jak wszech�wiat i wszystkowiedz�ce, rozumia�o te� pos�annictwo �wiat�a. By�y te� piosenki o ojczy�nie, o dali, o samotnych ludziach zagubio- nych w bezmiarach wszech�wiata, o pojazdach i ich za�ogach, kt�re burze galaktyczne zagna�y w obce systemy, w odleg�e o cate lata �wietlne chmury py�u, sk�d nie ma ju� powrotu, o kapitanach przyby- �ych z przysz�o�ci i przesz�o�ci, i przyniesionych przez nich wie�ciach o dalekich brzegach i dziwnych rasach, g��binach czasu, przestrze- niach wiod�cych donik�d, niezmierzonych i tajemniczych. Jeden z m�czyzn wsta�. Nocne powietrze przynosi�o ulg� i prze- pe�nia�o sob� ca�� krain�, pachnia�o spokojem i bezpiecze�stwem. M�czyzna my�la� o swojej �onie, przebywaj�cej teraz daleko, w domu, po czym odszed� od ogniska, a� wch�on�a go ciemno��. Ksi�- �yc �wieci� coraz ja�niej, oblewaj�c mi�kkim srebrem li�cie i traw�. W powietrzu rozbrzmiewa�a pie�� m�czyzn, a d�wi�ki fletu splata�y si� �agodnie z rze�kim wiat^t wiej�cym z g�r. 17 W ga��ziach co� zaszele�ci�o. Czy�by zwierz? M�czyzna zatoczy� si� jak pijany i wyci�gn�� d�o�, aby oprze� si� o,co�. Jakie� drzewo, Old Giron, kora, pop�kana, sucha, jakby stwo- rzona, by oprze� si� o ni�, palce przesun�y si�, wyczuwaj�c w�osy. W�osy? Sta�a obok niego, oparta o drzewo, ca�a w bieli, srebrzysty blask w oczach. � Kocham ci�. � Szept, szelest w ga��ziach. Spojrza� na ni�. � Sk�d si� tu...? � Nie pytaj o nic, najdro�szy. Oddech, powiew powietrza, ciep�o jej cia�a, oczy. Poczu� zawr�t g�owy. � Kim jeste�? Cichy �miech, nie�mia�y dotyk jej d�oni, jej ciep�o. Szept, nie nocny wiatr, jej g�os. � Nie pytaj. Chod�! � Ale...? � Chod�! � Ja... r- By�e� za d�ugo beze mnie. Chwyci�a go za r�k� i pobieg�a przodem. Pod��y� za ni� jak w transie. Konie ruszy�y z miejsca, a oni zarzucili sobie na ramiona ciep�e koce. Mocno trzyma� cugle. Po�wiata ksi�yca rozlewa�a si� po �nie- gu, parskanie koni przekszta�ca�o si� w srebrzyst� par�. Gnali przed siebie, g�uchy t�tent kopyt, brz�k dzwonk�w przy uprz�y. � T�dy? � Tak. Chod�! Jej drobna d�o� wsun�a si� g��biej w jego, ufnie jak ma�y, bez- bronny ptaszek. Ci�gn�a go za sob�. Chwiej�ce si� li�cie paproci i poszycie t�umi�y kroki. Szybciej, lekki krok, ci�ki krok, srebrzysty �miech. � To ty!? � Tak, dotknij mnie. Jestem tu� przy tobie. Swawolnie wyci�gn�a do niego ramiona. Niezgrabnie usi�owa� j� obj��, ale ona uchyli�a si�, odbieg�a, roze�mia�a si�, i polowanie trwa�o nadal. Potkn�� si� i stan��, dysz�c ci�ko. � Dok�d...? 18 � Uwa�aj! Poprowadz� ci�. By�a teraz tu� przy nim, czu� jej zapach, kt�ry zna� tak dobrze. Wiedzia�, �e to ju� nie mo�e by� daleko, polana, dom. Wynaj�li go. Nie nale�a� do tanich, ale znajdowa� si� w najpi�kniejszej dolinie Montany, osamotniony, z dala od wszelkich tras. Powiadomi� ich o nim jeden z przyjaci�, kt�ry zna� dobrze t� okolic�, gdy� cz�sto tu polowa�. By�o zimno, ale drewna na opa� powinno wystarczy�. Weszli na po- lan�. Obj�� j� czule i podni�s� do g�ry, aby przenie�� przez wysoki pr�g. Wywija�a si� jak kotka, jej sier�� by�a mi�kka, jedwabista. Wyr- wa�a mu si� z obj�� i poci�gn�a za sob�. Na kominku p�on�� ogie�, o�wietlaj�c pod�og� wy�o�on� grubymi sk�rami czerwonym, pe�zaj�- cym blaskiem. Zm�czony, nie mog�c z�apa� tchu, po�o�y� si�. Czu� si� wyczerpany zimnym powietrzem i marszem poprzez za�nie�ony las. W chacie by�o przytulnie i ciep�o, izb� wype�nia� �ywiczny zapach palonego drewna, a poprzez okna wpada�a po�wiata ksi�ycowa, odbi- jaj�c si� od �niegu i maluj�c na suficie niebieskie refleksy. � Anno, jestem szcz�liwy. Nie odpowiedzia�a, ale czu�, �e i ona jest szcz�liwa. � Napij si� � poda�a mu fili�ank� gor�cej herbaty z rumem. � Napij si� � powt�rzy�a, a on wypi� sw�j kieliszek do dna, cho- cia� whisky by�a ciep�a i okropna. Widocznie zabrak�o lodu. By� ju� troch� zamroczony. Otar� sobie pot z czo�a, rozebra� si� i opad� na ��ko. W oddali hucza�a kipiel morska. S�o�ce ogrzewa�o pla�� i rzu- ca�o poprzez opuszczone �aluzje o�lepiaj�ce refleksy na sufit pokoju hotelowego. Co Anna robi tak d�ugo w kuchni? S�ysza�, jak jeden z go�ci na tarasie prosi o drinka z lodem i zdziwi� si�, dlaczego Anna powiedzia�a, �e w tym cholernym hotelu trudno o l�d, ale nie mia� si�y g�owi� si� teraz nad tym. Dzieci by�y dwoma ma�ymi b�bnami o sier�ci w kolorze antracytu. Pog�aska� je i u�miechn�� si�. Bez po�piechu podczo�ga�y si� ku nie- mu, gryz�c go w nogi, wdrapuj�c si� na niego i bij�c drobnymi r�cz- kami po twarzy. � Zostawcie go! Poczekajcie, zostawcie go wreszcie! � Z�aja�a je, �ci�gaj�c z niego. Zacz�y p�aka�. � Powiniene� po�wi�ca� im wi�cej czasu � powiedzia�a do niego z wyrzutem. � One przesta�y si� mnie s�ucha�. Wida� od razu, �e przebywa�e� za d�ugo poza domem � Ale przecie� ja... v . 19 Otworzy� drzwi do pokoju dzieci. Na pod�odze, pomi�dzy zabaw- kami, siedzieli w bezruchu nieznany ch�opiec i niechlujna dziewczyna od s�siad�w. Oboje byli cz�ciowo obna�eni i patrzyli na niego z nie- nawi�ci�. Szybko zamkn�� drzwi i ci�ko dysz�c opar� si� o �cian�. Co to jest? pomy�la� wzburzony, usi�uj�c opanowa� zawr�t g�owy. Wszystkiemu winna ta n�dzna whisky, kt�r� Anna przynosi mi co- dziennie z kiosku na pla�y. Robi to ka�dego dnia, odk�d przyjecha- li�my na urlop do tej dziury, p�ac�c za t� nor� pi�tna�cie dolar�w, i my�li, �e ja si� z tego ciesz�. Tymczasem ja potrzebuj� si� napi� po to tylko, �eby nie widzie� tego wszystkiego. Otworzy� drzwi do pokoju dzieci i momentalnie Andrew i Liza po- rzucili zabawki, aby podbiec do niego, on za� obj�� ich rado�nie, szcz�liwy, �e znowu jest w domu. Potem le�a� na dywanie, a dzieci ugniata�y go. G�aska� je, skr�caj�c ich pi�kn�, mi�kk� sier��, i czu� ich mi�nie. By�y twarde jak stal. Go�� na tarasie poprosi� o nast�pnego drinka z lodem, a on zdziwi� si�, dlaczego Anna nie mo�e zdoby� lodu w tym cholernym hotelu. Le��c na ��ku odwr�ci� si�, aby j� zawo�a�, ale ona stan�a w�a�nie obok i rozebra�a si�. � Anno � powiedzia� � nie zapominaj o dzieciach. � O dzieciach? � zapyta�a zdziwiona, zapalaj�c papierosa. � Przecie� zawie�li�my je do Pat, zanim pojechali�my na urlop. Co ci jest? �le si� czujesz? Jeste� taki blady! Byli�my za d�ugo na s�o�cu. Dzi� jest bardzo gor�co. � Chyba tak � odpar�, patrz�c na ni�. Nigdy jeszcze nie wygl�- da�a tak podniecaj�co. Siedzia�a na ��ku, pal�c papierosa, a on nie m�g� oderwa� wzroku od jej plec�w i pi�knych w�os�w. � Chod� � powiedzia�, przyci�gaj�c j� do siebie. Zwr�ci�a twarz ku niemu i u�miechn�a si�, po czym nachyli�a si� i poca�owa�a go. � Dobrze, �e znowu jeste�. To d�ugo trwa�o. Jej w�osy sp�ywa�y mu na twarz i ramiona kaskad� z�ota, czu� na sobie jej piersi i szczup�e cia�o. Jej sk�ra kry�a w sobie �ar s�o�ca, a szyja i ramiona mia�y s�ony smak morza. � Przez ca�y czas wydaje mi si�, �e �ni� � powiedzia�. � Wszyst- ko jest takie nierealne, jak gdybym jeszcze nie wr�ci�, jakbym prze- ' bywa� jeszcze gdzie� daleko i marzy� o tobie. � Ale� kochanie � szepn�a, tul�c si� do niego � czy�by� nie czu�, �e jestem przy tobie? � Tak � odpar� i jego krew przenikn�o uczucie zachwytu. 20 Szybko pobiegli z pla�y do hotelu, gdy� piasek by� gor�cy, a po- wietrze migota�o w upale po�udnia. �ni� na skraju ognia, pomy�la�, ale w tym momencie poczu� jej oddech i poca�unek. � To nie sen � us�ysza� szept tu� przy uchu, a dotyk jej warg i z�b�w na szyi zelektryzowa� go. Poczu� si� tak, jakby odp�ywa�, lek- ki, niesiony przez s�odkie odurzenie, nadmiar -szcz�cia i czu�o�ci. Czu� na ciele mi�kkie pazury, wbijaj�ce si� coraz g��biej i g��biej, ale b�l by� s�odki i bardzo odleg�y. Usi�owa� si�gn�� r�k�, ale nie starczy- �o mu si�. Bezw�adne palce wyczuwa�y jedwabist� sier��. B�l narasta�, stawa� si� udr�k�. Bezradnie usi�owa� si� oswobodzi�, ale jej mi�kki g�os tu� przy uchu uspokaja� go. � Zostaw dzieci w spokoju. One ci� bardzo lubi�. Czu� jej blisko��, zwinne ruchy, ostre z�by na przegubie r�ki. Otoczy�a go ciep�a wilgo� i czer�, tryskaj�c i rozprzestrzeniaj�c si� jak zamarzaj�ca woda. Czu� jej g�adk� sk�r�, znajome kontury cia�a otwieraj�cego si� przed nim, podczas gdy on, dysz�c ci�ko, walczy� z ow� lodowat� ciemno�ci�. B�l narasta�, par� naprz�d, formowa� si� w krzyk, i w kulminacyjnej chwili szcz�cia owa m�ka zintensyfiko- wa�a si� tak dalece, �e omal nie otrze�wia�. Rozwar� ci�kie powieki i w md�ym �wietle dostrzeg� nad sob� zarysy nieznanej twarzy, sp�asz- czonej i ow�osionej, zakrzywione z�by zanurzaj�ce si� w jego szy�, podczas gdy cia�o szarpa�y w szale�czej ��dzy ostre pazury. Ogarn�o go d�awi�ce przera�enie, broni� si�, ale jego r�ce by�y bezsilne. Wy- pr�y� si�, aby zrzuci� z siebie dr�czycieli, uda�o mu si� uchwyci� sk�r� i zacisn�� rozpaczliwie palce, czu� ju� jednak obezw�adniaj�ce go wycie�czenie, pazury szalej�ce na jego piersi, nienawi�� zwierz�cia, le��cego na nim, walcz�cego i owiewaj�cego mu twarz cuchn�cym oddechem. Zalewa�a go coraz cieplejsza wilgo�, d�onie znieruchomia�y, zgas�o �wiat�o. Poszukiwania rozpocz�to ju� w nocy, ale las, ciemny i milcz�cy, t�umi� ich okrzyki. Dopiero kiedy zacz�o �wita�, wznowili poszukiwania. Rozdzielili si� i � uzbrojeni oraz gotowi do walki � zacz�li przeczesywa� doli- n�. Je�li jednak poprzedniego dnia las wyda� im si� spokojny, teraz sprawia� wra�enie podst�pnego i pe�nego zaskakuj�cych nie- bezpiecze�stw. 21 I wreszcie natkn�li si� na nisk� jaskini�, oddalon� od obozu o oko�o 150 metr�w, wilgotn�, jej dno pokrywa�o listowie, nieczysto�ci i krew. M�czyzna by� nagi, a to, co z niego pozosta�o, wygl�da�o przera�aj�co. W�r�d zgni�ych li�ci le�a� sztywno ma�y, pokryty sier�ci� bachor o p�askiej czaszce, jego zakrwawiony pysk uzbrojony by� w zakrzy- wione z�by, otwarte oczy spogl�da�y na nich martwo. S�dz�c po �ladach, by�y tu trzy zwierz�ta, dwa z nich m�ode. Pozo- stawa�o zagadk�, w jaki spos�b uda�o im si� zawlec go a� tu, wida� by�o jednak, �e walczy� a� do ko�ca, gdy� uda�o mu si� zadusi� jedno ze zwierz�t. Ale po co si� rozebra�? Nikt z nich nie przypuszcza� nawet, �e p�aska czaszka zwierz�cia kry�a w swym wn�trzu jedn� z najbardziej zab�jczych broni wszech- �wiata. Podobny do anteny m�zg by� w stanie odebra� pod�wiadome impulsy my�lowe, wzmocni� je, po czym odes�a� z powrotem. M�zg dzia�a� w pe�ni automatycznie, oplataj�c sw� ofiar� sieci� jej w�asnej pami�ci. Po powstaniu pomostu rezonansowego �wiadomo�� ofiary traci�a wi� z rzeczywisto�ci�, zapl�tuj�c si� coraz bardziej w labiryn- cie fragment�w przesz�o�ci. Jeden z nich przest�pi� pr�g podst�pnego gabinetu luster w�asnych wspomnie� i przez to zginaj. Nikt nie wie- dzia� teraz, jak to si� sta�o. Martwe, dziwne stworzenie przenie�li na pok�ad pojazdu, jego za�, owini�tego w czarny plastykowy worek z numerem rakiety, zakopali g��boko na polanie. Gr�b przybrano kwiatami i ga��zkami, a kapitan odczyta� kilka werset�w ze swojej ksi��ki. S�o�ce sta�o wysoko na nie- bie, zapowiada� si� pi�kny dzie�, jednak ludzie dygotali jakby z zim- na, rozgl�daj�c si� bacznie doko�a i trzymaj�c w pogotowiu odbezpie- czon� bro�. Otacza� ich las, przyczajony, gro�ny. Wreszcie powr�cili na statek, przenosz�c na pok�ad wszystkie rzeczy. Osmolony wylot dyszy wyplu� rdzawy dym, a po chwili wytrysn�� z niej pomara�czowy p�omie�, kt�ry po�ar� traw� i spali� ziemi�. Pojazd wzni�s� si� do g�ry i zanurzy� w b��kicie po�udnia, kre�l�c na niebie pionow� lini�, o kt�r� natychmiast zacz�ty walczy� wiatry � tak d�ugo, a� rozerwa�y j� na strz�py. (1960) Cechy dziedziczne s� niezmienne. I tylko mutanci ustawicznie chroni� ras� przed wymarciem, chocia� nie odbywa si� to tak dos�ownie jak w tym przypadku. BRAMY NOCY How goes the world, Sir, n�w? i (Shakespeare) Klepsydra p�k�a, czas up�yn�� w nico��. Ale mo�e by�y wieczory, trudne do wyobra�enia zielone zmierzchy pe�ne �miechu i czu�o�ci, zapachu ziemi, �niegu, tytoniu, kawiarenek, rock and colla i metafizy- ki, rozm�w i d�wi�ku cykad. D�ugie nocne chwile, cz�sto banalne, ale urokliwe i napawaj�ce optymizmem. W okolicach Tuluzy, w kierunku po�udniowo-zachodnim, tam gdzie zaczyna si� g�rzysta kraina, wznosz�ca si� a� do podn�a Pirenej�w, pomi�dzy spalonymi od s�o�ca stepami, czerwonymi ska�ami i soczy- st� zieleni� winnic � tam w�a�nie w�adze poleci�y zbudowa� maszyn�. Kraj klasztornej samotno�ci; porzucony sprz�t rolniczy. G�osy ch�opc�w i mnich�w t�umi pobliskie bezkresne niebo. Cisza, harmo- nia ziemi i kosmosu. 23 � Na tle tego krajobrazu zimno i majestatycznie wznosi si� owa ma- china, �wiadectwo ludzkiej mocy, harmonia materii i ducha. Funduszy udzielono wtedy, gdy naukowcy doszli do przekonania, �e lepiej b�dzie, je�eli kobiety nie b�d� ju� same rodzi� dzieci. Ze wzgl�du na choroby nowotworowe, nikotyn�, zatrucia i zaburzenia kr��enia krwi, na figur�. Dlatego mia�a je zast�pi� maszyna. Geometria cia�a matki. Niekt�rzy uznali to za ostatni krzyk mody, inni � za blu�nierstwo. Mnisi oddali si� mod�om. Kawiarenka ze stolikami, gdzie� na ulicy, kolorowe �wiat�a, letni wiecz�r, muzyka z radia, g�osy, �miech. Alain obraca� w d�oni pusty kieliszek. Roger otar� sobie chusteczk� pot z czo�a. By�o gor�co. � Kelner w bia�ej, poplamionej marynarce wyszed� do nich z lokalu, a zas�ona z koralik�w przy wej�ciu zagrzechota�a cicho. Przez chwil� mo�na by�o dojrze� stoj�cych przy barku m�czyzn, rozmawiaj�cych na tyle g�o�no, aby przekrzycze� radio. Kelner postawi� �wie�o nape�- nione kieliszki na bia�ym stoliku, przy kt�rym siedzieli Alain iRoger. Zielony p�yn musowa�. � Yoila. � Roger, wiem, co czujesz, ale mo�esz mi wierzy�: nie dlatego zdecydowali�my si� na to. � Machinalnie pozbiera� ze stolika pod- stawki i u�o�y� je jedn� na drugiej, tworz�c niewysok� wie��. � Naprawd�, mnie przecie� na tym nie zale�y, je�eli ona... ja... no, jak ona b�dzie potem wygl�da�, ale przecie� znasz Ew�, jest zbyt s�aba, nie donios�aby. Mia�a k�opoty ju� w ci�gu pierwszych dni, zanim p��d implantowano. Roger patrzy� na dym z papierosa i milcza�. � Ba�em si�, �e ona tego nie przetrzyma, dlatego sam nam�wi�em j�, �eby odda�a. Lekarz powiedzia�, �e tak b�dzie lepiej, du�o pro�ciej i bezpieczniej, �adnych boli, chor�b dzieci�cych, �adnych k�opot�w, a za kilka miesi�cy odzyskamy je przecie�. Ju� teraz cieszymy si� na t� chwil�. Roger spojrza� na niebo. By�o ju� niemal ciemno, zapala�y si� pierwsze gwiazdy. � A poza tym, je�eli wzi�� pod uwag� sytuacj� na �wiecie: gdyby istotnie wybuch�a wojna, to dla dziecka tam jest bezpieczniej, a nam te� b�dzie �atwiej uratowa� si�, jak b�dziemy sami. Zgadzasz si�? Roger gwa�townie zgasi� papierosa. � Wiesz, Alain, w dzisiejszych czasach nie powinno si� mie� w�a�- ciwie �adnych dzieci. � Ale... � Je�eli dojdzie do wojny, to przy tej broni, jaka kr��y nad nami gdzie� w g�rze, nie b�dzie potem ani tej maszyny, ani dzieci � w og�le nic. Nikt nie b�dzie mia� szansy. Wyliczyli ju� na papierze, jakie b�d� zniszczenia, podwajaj� liczby co pi�� lat, ale nie wierz� sta- tystyce, gdy� s� zbyt g�upi, sklerotyczni, pozbawieni wyobra�ni. Wystarczy spojrze� na 'tych, kt�rzy siedz� przy guzikach. Przez dzie- si�tki lat sypali nam piaskiem w oczy, twierdzili, �e taka bomba nie jest gro�na, wystarczy przykry� si� akt�wk�. Ludzie o bardziej wyro- bionym smaku i z wi�kszym kapita�em mogli wybudowa� sobie za 50000 frank�w w�asny schron obok basenu. Teraz sami w to uwierzy- li, ci kretyni! Wkopuj� si� w granit na g��boko�� 200 metr�w i my�l�, �e to wystarczy. Najwa�niejsze, �eby cho� kilka wyrzutni rakietowych pozosta�o sprawnych, aby wykona� kontruderzenie, wszystko inne ro- zegra si� ju� samo. Je�eli o mnie chodzi, to straci�em nadziej�. Kiedy by�em m�odszy, my�la�em, �e skoro politycy s� za g�upi, by policzy� ile jest dwa i dwa, to maj� przecie� komputery, kt�re zrobi� to za nich, ale nic z tego. Ich kamienie ��ciowe i wrzody na �o��dku maj� wi�kszy wp�yw na podejmowane decyzje ni� prognozy wypisywane czarno na bia�ym przez urz�dzenia elektroniczne. Sp�jrz tylko na nich, jakich udaj� m�drych, jak sprytnie maskuj� swoje niezdecy- dowanie i ignorancj�. Igraj� z ogniem, jakiego nie zdo�a�yby zagasi� wszystkie wody ocean�w. � M�j Bo�e, Roger, nie my�lisz chyba, �e mog�oby do tego doj��? � Dlaczego nie? Wszystko na to wskazuje. S�ucha�e� wiadomo�ci? Dzi� nad ranem eksplodowa�a stacja kosmiczna nale��ca do bloku wschodniego. 182 zabitych. Straszne. Przyczyna nie jest znana, praw- dopodobnie atak bombowy. Mo�e to w�a�nie jest t� przys�owiow� kropl�, kt�ra przepe�ni kielich. � Jednym haustem opr�ni� szklank�. Alain spojrza� na niego i potrz�sn�� g�ow�. � Widzisz wszystko w zbyt czarnych kolorach, Roger. Po prostu przesadzasz. Jeste� rozgoryczony. Co do mnie, to nie wierz�, �e b�d� tak nieostro�ni. Wiedz� przecie�, jaka jest stawka. � Zachowaj t� wiar� � Roger u�miechn�� si� sarkastycznie i od- szuka� w kieszeni kolejnego papierosa. � Ale pomy�l, �e mo�e jest to ostatni kieliszek, jaki wypili�my razem. 25 24 Mnisi oddawali si� mod�om. Na razie. \ � Cicho! Uspok�jcie si�! S�yszeli�cie? Komunikat specjalny. Gospodarz nastawi� g�o�niej radio. � ... odrzuci�y protest. Sytuacja na P�wyspie Ba�ka�skim jest na- dal niejasna. Sekretarz Generalny ONZ zagrozi� na forum Rady Bez- piecze�stwa, �e zrezygnuje ze swej funkcji, je�li jego ��danie natych- miastowego przerwania ognia zostanie zignorowane. Ameryka�ski lotniskowiec, kt�ry dzi� rano trafi� w Bosforze na min� atomow�, zaton��. Nale�y obawia� si�, �e nikt z za�ogi nie prze�y� katastrofy. Ze wzgl�du na wysoki stopie� ska�enia radioaktywnego nie mo�na by�o dosta� si� na p�on�cy wrak. Rz�d turecki zarz�dzi� ewakuacj� mieszka�c�w Istambu�u i Uskidaru. Farwater jest zablokowany, a ska�ona woda dostaje si� do morza. Strategie Air Command zarz�dzi�o alarm bojowy pierwszego stopnia. Wi�kszo�� maszyn jest w powie- trzu, kieruj�c si� w stron� wyznaczonych cel�w. Prezydent oceni� sy- tuacj� jako �nadzwyczaj powa�n�". W�adze wojskowe bloku wschod- niego uzna�y zniszczenie stacji kosmicznej pa�stw � stron Uk�adu Warszawskiego za zbrodnicz� prowokacj� gangster�w imperialisty cz- nych, kt�ra nie mo�e pozosta� bez odpowiedzi. Rakieta, kt�ra znisz- czy�a stacj�, zosta�a jakoby wystrzelona z bazy zachodnioeuropejskiej. Natomiast kwatera g��wna NATO w Thule stwierdzi�a, �e to nies�y- chane oskar�enie pozbawione jest wszelkich podstaw i najwidoczniej ma pos�u�y� jedynie jako pretekst do dalszego rozmieszczania wojsk wzd�u� linii granicznej... Nagle �wiat�o zgas�o. Radio umilk�o. � Do diab�a, co si� dzieje? Dlaczego nie ma �wiat�a? � zawo�a� kto� z irytacj�. Ludzie, s�uchaj�cy w skupieniu wiadomo�ci, wstali z miejsc. Zapa- nowa� og�lny niepok�j. � Wsz�dzie jest ciemno. Nigdzie nie ma �wiat�a � odezwa� si� kto� przy drzwiach. � Chyba awaria energetyczna w ca�ym mie�cie. Nie dzia�a te� o�wietlenie uliczne. Gospodarz za kontuarem zamkn�� kas� i schowa� klucz, po czym zacz�� szuka� �wiec. Nagle zabrz�cza�y kieliszki, najpierw cicho, potem coraz mocniej. Ziemi� pocz�y wstrz�sa� wybuchy pocisk�w. Na horyzoncie rozgo- 26 r�a�a �una p�omieni, rosn�c w oczach, wype�niaj�c ca�e niebo, zbli�a- j�c si� do miasta. � Kry� si�! �r rozleg� si� czyj� przera�liwy okrzyk. M�czy�ni rzucili si� w stron� wej�cia do piwnicy, aby pod ziemi�, pomi�dzy beczkami poszuka� ratunku. Nikt nie zwa�a� na protesty gospodarza. Ogie� wype�ni� ca�y widnokr�g. Bezlitosny blask uwydatnia� kontury, k�ad�c si� bez cieni, jasnozielon� plam�, na- przera�one twarze. Kieliszki zacz�y p�ka�. Alain i Roger rzucili si� do wn�trza lokalu, kryj�c si� przed �wiat�em. � Ewo! � zawo�a� Alain, wybiegaj�c z powrotem na ulic�. � Zosta� tu! � rykn�� za nim Roger, ale by�o ju� za p�no. Przez u�amek sekundy wyda�o mu si�, �e widzi na ulicy szkielet padaj�cy na ziemi�. � Teraz to ju� wszystko jedno � krzykn�� do gospodarza, zdj�� z kontuaru syfon i rzuci� nim w butelki na regale. Gospodarz podni�s� r�ce w obronnym ge�cie i spojrza� na niego z wyrzutem. Raptem jego nalana twarz jakby rozpu�ci�a si� w b�ysku �wiat�a', zamieniaj�c si� w blad� mas�. �lad jego warg uformowa� si� jak do krzyku, ale rykn�o ju� tylko powietrze. Burza ognia ogarn�a wszystko, niszcz�c ca�y �wiat. Wojna trwa�a czterna�cie godzin, a� wyczerpa�y si� lub wylecia�y w powietrze wszystkie magazyny broni. Kiedy po oko�o pi�tnastu la- tach opad� popi�, Ziemia r�ni�a si� od Ksi�yca jedynie pod wzgl�- dem masy i sk�adu chemicznego. Wreszcie promienie s�oneczne przedar�y si� poprzez pos�pne opary py�u radioaktywnego, rozwiewanego po szarych r�wninach zastyg�ej lawy. Matowo po�yskiwa�a szklista rzeka stopnia�ych miast, osmalo- nych przez burze ognia. G�ucha cisza zaleg�a nad pustkowiem, upior- ny spok�j popo�udnia. Nikt ju� nie liczy� godzin. Odchodz�cy dzie� sk�pa� kraj w z�ocistym blasku jak do najdziwniejszej z modlitw. Nie by�o wspomnie�. Noc wykwit�a z py�u i lodu. W pobli�u wypalonej i spieczonej masy skalnej, kt�ra dawniej by�a Tuluz�, sta�a maszyna. Przetrwa�a. 27 Maszyna mia�a zakodowane dok�adne wskaz�wki na wypadek ataku. Kiedy ostrze�enie radarowe zarejestrowa�o nadlatuj�ce rakiety, zapa- d�a ona zgodnie z zaleceniem w szyb na g��boko�� 4000 metr�w. Kil- ka milion�w ton stali, betonu i szk�a zanurzy�o si� ostro�nie pod zie- mi�. Maszyna dzia�a�a sprawnie i rozwa�nie, staraj�c si� uchroni� swoje pot�ne cielsko z drogocennym p�odem przed wstrz�sami. W zbawcz� czelu�� zag��bi�o si� wraz z ni� ponad 8000 embrion�w. Wjazd odby� si� bez komplikacji. �adne z dzieci nie odnios�o obra- �e�. Komory nadci�nieniowe nad szybem zamkn�y si�, zanim jeszcze eksplodowa�y pierwsze pociski. Maszyna dostosowa�a ci�nienie, tem- peratur� i o�wietlenie do nowych warunk�w, oczekuj�c jednocze�nie na dalsze poleceni^. Silne promieniowanie dotar�o w g��b ziemi, wy- rz�dzaj�c straszliwe szkody. Maszyna zastosowa�a wszelkie mo�liwe �rodki bezpiecze�stwa, przewidziane w jej programie i konstrukcji, mimo to jednak rozmiar szk�d genetycznych by� przera�aj�cy. Upora- �a si� z nies�ychan� prac�, polegaj�c� na wyodr�bnieniu organizm�w chorych, nie odpowiadaj�cych normom i mog�cych zagrozi� reszcie wyl�gu. Proces by� d�ugotrwa�y i skomplikowany, poniewa� m�zg centralny wraz z organem pami�ciowym rozpatrywa�y ka�dy przypa- dek indywidualnie i w ten sam spos�b podejmowa�y decyzje, wszyst- kie bowiem pytania emitowane na zewn�trz pozostawa�y bez odpo- wiedzi, zachodzi�y r�wnie� okoliczno�ci nie przewidziane w progra- mie. Maszynie nie pozosta�o wi�c nic innego, jak wykorzysta� w�asne do�wiadczenia do wyci�gania wniosk�w, rozbudowa� program oraz rozszerzy� granice tolerancji, gdy� zmiany pot�gowa�y si�, a em- briony odbiega�y coraz bardziej od normy. Zdarza�y si� r�wnie� decy- zje b��dne, by�o to jednak nieuniknione, a cz�� wyl�gu pozosta�a nie- naruszona pod wzgl�dem fizycznym, nie wykazywa�a te� �adnych zmian organicznych. Wyodr�bnianie przypadk�w patologii psychicz- nej przekracza�o ju� kompetencje kom�rki centralnej, jednak�e decy- zje zapada�y r�wnie� w sytuacjach, kiedy zachodzi�a gro�ba przerzu- I ceni� si� zmian na reszt� dzieci. Kiedy zbli�a� si� czas rozwi�zania, a zalecenia programowe nadal nie nadchodzi�y, maszyna przyhamowa�a proces dojrzewania, pow- strzymuj�c kie�kowanie. By�o to posuni�cie niebezpieczne, ale w tym przypadku nieuniknione. Maszyna improwizowa�a, szukaj�c dr�g wyj�cia z sytuacji. Kiedy wyczerpa�a wszystkie swoje mo�liwo�ci, pozosta�o jej tylko czeka�. 28 Coraz wi�cej embrion�w umiera�o, lub zmienia�o w zagadkowy spo- s�b sw�j kszta�t, kurcz�c si� lub rozrastaj�c do niespotykanych roz- miar�w. Ale nowe zalecenia nie nadchodzi�y. M�zg by� bezradny. Kiedy zmala�a radioaktywno�� atmosfery, maszyna zdecydowa�a si� wynurzy� z powrotem na powierzchni� Ziemi. Trwa�o to d�ugo, bo- wiem zmiany w g�rnych warstwach uszkodzi�y szyb. Specjalne jedno- stki, wchodz�ce w sk�ad wyposa�enia, przyst�pi�y 'do torowania drogi. Wreszcie maszyna wydosta�a si� na zewn�trz, demonstruj�c swoje 120 pi�ter, po czym rozpostar�a si� na rozleg�ej r�wninie, kt�rej tu po- przednio nie by�o. Anteny zacz�y obraca� si� doko�a, �l�c wezwania o pomoc, nast�pnie maszyna umilk�a, oczekuj�c odpowiedzi z g�rzy- stego po�udnia, ze wschodu, gdzie znajdowa�o si� morze, z zachodu, gdzie r�wnie� by�o morze i z p�nocy, gdzie kiedy� znajdowa�y si� du�e miasta. Jednak w eterze panowa�a cisza. Tylko kr���ce w oddali, satelity przekaza�y jej swoje namiary. Sygna�y te maszyna odebra�a, ale ich nie zrozumia�a. Czeka�a wi�c w dalszym ci�gu, prosz�c o infor- macje, wo�a�a i daremnie nas�uchiwa�a w ciszy na odzew. Jej olbrzy- mie anteny obraca�y si� w �wietle upiornych popo�udni, nierzeczywi- stych brzask�w, w mrokach zmartwia�ych nocy. Nie by�o odpowiedzi, tylko'wy�a burza, kt�ra nadci�gn�a z dalekich g�r i atakowa�a w�ciek- le cia�o maszyny. By�o ciep�o. To przyjemne uczucie. Na razie �adnych wspomnie�, jedynie jaki� nieokre�lony niepok�j. Pierwsze pr�by dotykowe. Nast�- pi�a pewna zmiana. Ono zbudzi�o si�, poczu�o nieprzeparte pragnie- nie, aby zdoby� nieco informacji, sklasyfikowa� otoczenie, poczyni� zmiany. U�wiadomi�o sobie, �e ma pewne wymiary, �e cz�� otacza- j�cej go materii odr�nia si� od reszty tym, i� nale�y bezpo�rednio do niego. Zacz�o poznawa� samego siebie, wreszcie si�gn�o dalej. Wok� by�a wilgo�, p�ynno��, przyjemna czerwie� ciep�a, otaczaj�- cego jego c