4997
Szczegóły |
Tytuł |
4997 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4997 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4997 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4997 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Roman Jarow
Drugie stadium
Budowlani odjechali, sko�czyli swoje prace drogowcy i mieszka�cy nowego
dziewi�ciopi�trowego domu zostali sam na sam ze swoimi k�opotami. Oczywi�cie, �e
wyb�r �yrandola czy wbijanie gwo�dzika, na kt�rym zawisn�� ma portret dziadunia,
to sprawy jak najbardziej osobiste, zaj�cia niezmiernie mi�e. By�o jednak co�, z
czym mo�na si� by�o upora� tylko wsp�lnymi si�ami. Najdalszy dom na najdalszej
ulicy miasta, wielki, bia�y, przywodz�cy na my�l transatlantyk, musia� stawi�
czo�o wszystkim suchym wiatrom i burzom piaskowym nadci�gaj�cym z obrzyd�ej
postaci, tak rozleg�ej, �e nawet z najwy�szych pi�ter nie mo�na by�o dojrze� jej
ko�ca. Niekt�rzy laicy s�dzili nawet, �e to pustkowie ko�czy si� tam dopiero,
gdzie si� ko�czy ca�a w og�le geografia, czyli na wybrze�u Oceanu Lodowatego. W
dodatku ca�e otoczenie domu upstrzone by�o pozostawionymi przez budowlanych
zwa�ami. Nawet najlepsi archeologowie �wiata nie znale�liby, kopi�c tu, niczego
poza rozbitymi ceg�ami, zardzewia�ym drutem, a w najlepszym razie podeszw�.
Ka�da z tych rzeczy mog�aby ich wprawi� w zachwyt, nie wcze�niej jednak ni� za
jakie� pi�� tysi�cy lat. Tymczasem jednak dobry smak mieszka�c�w domu
nieustannie by� obra�any. Jedynie las, kt�ry zast�pi�by drog� wiatrom, ciesz�c
oko swym pierwotnym pi�knem, kt�re niepodw�adne jest wp�ywom abstrakcjonizmu,
m�g�by zapewni� nowym lokatorom sto lub wi�cej procent r�wnowagi duchowej. Idea
zasadzenia lasu unosi�a si� w powietrzu, dyskutowano ten problem na ka�dej z
sze�ciu klatek schodowych i na chodniku przed domem, w zimie, wiosn� i na
pocz�tku lata. By�o nawet w tej sprawie zebranie, ale nikt go nie protoko�owa�,
nie podj�to te� �adnej uchwa�y, w ka�dym razie nikt jej nie pami�ta�. Tymczasem
nadesz�o lato. A w�wczas niem�oda ju� nauczycielka historii, Lidia Pietrowna,
kobieta towarzyska i zapobiegliwa, przypomnia�a sobie, �e na trzecim pi�trze
mieszka naukowiec Chromosomow. Jest pono� nawet profesorem i pracuje w jakim�
ogrodzie botanicznym. Skoro ju� za p�no, by posadzi� topole, klony, akacje czy
jakiekolwiek inne drzewa, to mo�e poradzi�by, co jeszcze da�oby si� zasadzi�.
Niezw�ocznie wdrapa�a si� ze swojego parteru na trzecie pi�tro. Rozmowa nie
trwa�a d�ugo, nast�pnego dnia na wszystkich klatkach pojawi�y si� og�oszenia:
"Jutro sadzimy las. Prosimy o stawienie si� z �opatami o dziesi�tej rano".
Ludzie czytali i dziwili si� - kt� to widzia�, by w czerwcu sadzi� drzewa? Ale
skoro tak jest napisane, to znaczy, �e ma to jaki� sens. Stawimy si� oczywi�cie.
Samoch�d osobowy przejecha� kilka metr�w po trotuarze. "Przyjechali�my" -
powiedzia� do kierowcy Chromosomow. Obaj wysiedli. Kierowca otworzy� baga�nik,
wyj�� worek, podni�s� go. Na chodnik posypa�y si� cieniutkie, delikatne ga��zki.
"Dzi�kuj� - powiedzia� Chromosomow - jeste�cie wolni". Kierowca odjecha�,
Chromosomow za� przykucn�� i zacz�� przebiera� badyle. Ze wzgl�du na tusz�
bardzo by�o mu w tej pozycji niewygodnie, ale tylko chrz�ka�. Po obu stronach
�ysej czaszki uczonego kr�ci�y si� resztki w�os�w, wygl�da�o to jak bokobrody,
przeniesione nagle na skronie. Okulary spada�y mu z nosa, przytrzymywa� je jedn�
r�k�, a drug� sortowa� ga��zki wed�ug wielko�ci.
Zebrani patrzyli z niedowierzaniem na rozsypane na asfalcie badyle. Przygotowani
byli na to, �e nadjad� przynajmniej ze dwie ci�ar�wki wy�adowane drzewami,
kt�rych rozpostarte korzenie wraz z ziemi� poowijane b�d� workami. Wielkie te
drzewa nale�a�oby ostro�nie pozdejmowa� z ci�ar�wek, potem kopa� pod nie do�y,
jak to si� zawsze robi. A tu tymczasem... Nawet ma�e dzieci, kt�re ze swoimi
�opatkami do piasku przysz�y pomaga� doros�ym, by�y naprawd� zdziwione.
Chromosomow rozprostowa� si� i zwyk�� uczniowsk� linijk�, kt�r� wymierza�
patyki, dono�nie poklepa� si� po d�oni. By� to sygna�, wszyscy si� ucieszyli.
- Ro�lina ta - Chromosomow wskaza� posortowane kupki - pojawi�a si� przed paroma
laty w d�unglach Ameryki Po�udniowej. Czy pami�tacie ten olbrzymi wybuch na
S�o�cu?
- By�o co� takiego - g�o�no przytakn�� stoj�cy obok profesora mniej wi�cej
czterdziestopi�cioletni cz�owiek.
Szarooki, o prostych w�osach, z doln� szcz�k� tak pot�n�, �e m�g�by ni� gnie��
orzechy, jako jedyny spo�r�d obecnych nie mia� �opaty.
- Potok cz�steczek o kolosalnej energii przenikn�� do atmosfery i nie wiadomo,
czy to dzi�ki temu, czy te� kilka okaz�w jakich� ro�lin - teraz ju� nie spos�b
ustali�, jakie to pierwotnie by�y ro�liny - by�o szczeg�lnie dobrze
przygotowanych do mutacji - nagle wyros�y drzewa o zgo�a zdumiewaj�cych
w�a�ciwo�ciach. W specjalistycznych czasopismach ukaza�o si� na ten temat
zaledwie kilka artyku��w, dlatego te� ma�o kto o tym s�ysza�. Stajecie pod takim
drzewem - jego wysoko�� zale�y od d�ugo�ci sadzonki, dlatego w�a�nie je
sortowa�em - w bardzo z�ym nastroju. Macie za sob� m�cz�cy dzie�, jeste�cie
podenerwowani, przygn�bieni, rozdra�nieni. Mija kilka minut i w waszych my�lach
zaczyna panowa� �ad, zaczynacie odczuwa� spok�j, b�ogo��. Wydajecie si� sobie
cz�stk� przyrody i spo�eczno�ci ludzkiej, bez �adnego, ma si� rozumie�,
uszczerbku dla waszych cech indywidualnych. Sk�d si� bierze szczeg�lna
w�a�ciwo�� tych drzew, jaki tu dzia�a mechanizm - nie wiadomo. Przyroda nie
tworzy niczego specjalnie na u�ytek cz�owieka, przyroda nie jest ani dobra, ani
z�a, jest po prostu celowa. Jest w tym jaki� sens... Zreszt� to moja sprawa, nie
wasza. Nazwano te drzewa "drzewami rado�ci". Przys�ano nam kilka okaz�w, nad
kt�rymi prowadzimy badania. A te nam pozosta�y. Rosn� szybko, o tej porze roku
mo�na je jeszcze sadzi�, dobrze znosz� klimat umiarkowany - za miesi�c b�dzie tu
szumia� zagajnik.
- Hura! - zawo�a�a siwa nauczycielka, z okazji niedzielnego czynu spo�ecznego
przyodziana w granatowy str�j narciarski. - Nie b�d� nam nawet potrzebne du�e
�opaty. We�miemy �opatki dzieci. Albo nie. Niech dzieci same je zasadz�. To
b�dzie takie symboliczne, uroczyste...
- Chwileczk�, chwileczk� - Chromosomow odda� dziecku �opatk�, kt�r� to mu ufnie
poda�o, pog�aska� je po g�owie. - Drzewa rado�ci musz� mie� bardzo g��bokie
do�y. Im g��bszy d�, tym wy�sze, tym pot�niejsze wyro�nie drzewo. Im wi�kszy
jest op�r pocz�tkowy, tym aktywniej zaczynaj� dzia�a� utajone si�y, kt�re drzewo
zachowa tak�e i potem, po ust�pieniu oporu. A zatem - zaczynajmy kopa�.
I pod naciskiem jego stopy �opata zag��bi�a si� w ziemi�.
Rozpocz�to prac� o dziesi�tej rano, a przed dwunast� ludzie, dla kt�rych kopanie
do��w by�o r�wnie codziennym zaj�ciem, jak rozniecanie ognia za pomoc�
pocierania dw�ch kawa�k�w drewna, zupe�nie opadli z si�. Po plecach sp�ywa�y im
strumyczki potu, s�one krople zalewa�y oczy.
- To nie b�dzie las, lecz trawa bagienna - mrucza� zmartwiony Chromosomow.
Lidia Pietrowna ruszy�a od mieszkania do mieszkania w poszukiwaniu posi�k�w.
Zako�czywszy obch�d ogarn�a spojrzeniem pustkowie i ko�o male�kiej, drewnianej,
obitej blach� budki gara�u zobaczy�a samoch�d i stercz�ce spod niego czyje�
nogi. To by�o wyzwanie - niezw�ocznie podesz�a do samochodu, schyli�a si� i
popatrzy�a na cz�owieka, kt�ry sprawy osobiste stawia� wy�ej ni� interes og�u.
Pod samochodem le�a� m�czyzna, kt�ry tak solidnie przytakn�� relacji
Chromosomowa o wybuchu na S�o�cu. Chyba spod osiemdziesi�tego sz�stego, zdaje
si�, �e jaki� in�ynier, nazywa� si� bodaj Machorkin.
- Pan tutaj? - zapyta�a �yczliwie. - Dlaczego nie z nami?
M�czyzna nic jej na to nie odpowiedzia�, by�o tylko s�ycha�, jak stuka
ze�lizguj�cy si� z mutry klucz.
- Jak�e to tak? Wszyscy s� ju� tacy zm�czeni.
- Przeprowadzam wielki eksperyment naukowy - powstrzymuj�c z wysi�ku oddech
powiedzia� in�ynier Machorkin.
- Ale przecie� dzi� niedziela...
- W poznawaniu prawdy nie mo�e by� �adnych przerw.
Milcza�a zbita z tropu. Teza o kolektywnej pracy, o obowi�zkach wobec
spo�ecze�stwa zdawa�a si� nie znajdowa� w tym wypadku zastosowania, podnios�o��
bowiem pobudek, kt�rymi kierowa� si� in�ynier Machorkin, bi�a na g�ow� motywy
kieruj�ce Lidi� Pietrowna. Ale przecie� szkoda jej by�o, aby tak silny fizycznie
m�czyzna marnowa� si� bez po�ytku dla spo�ecznej sprawy. Powiedzia�a wi�c:
- Chromosomow jednak kopie. A podobno jest profesorem...
- Mo�e by� nawet cz�onkiem Akademii Nauk - g�os spod wozu brzmia� jak wyrok - to
nic nie ma do rzeczy i niczego nie dowodzi. Chromosomow przeprowadza sw�j
eksperyment i oto znalaz� stu dobrowolnych pomagier�w. Gdyby by�o inaczej, nie
daliby mu tych sadzonek! Na pewno kupujemy je za dewizy. A ja mam wytkni�t�
w�asn� �cie�k� badawcz� i niczyim laborantem nie b�d�. - Wygramoli� si� spod
samochodu, �ci�gn�� brezentowe spodnie i kurtk�, okaza�o si�, �e ma na sobie
elegancki jasny garnitur. Lidia Pietrowna patrzy�a na niego w milczeniu, nie
wiedzia�a, co powiedzie�. Tak g��bokie my�li nie przychodzi�y i - dobrze o tym
wiedzia�a - nigdy by nie mog�y przyj�� jej do g�owy. Ale c� robi�, w ko�ach
naukowych lepiej si� zna rzeczywiste motywy post�powania cz�onk�w Akademii Nauk
i laborant�w. In�ynier Machorkin wsiad� do samochodu, wykr�ci� w�z, ruszy� i
znikn��. To oczywista nie jest zwyczajny samoch�d. Gdzie� tam w jego g��biach,
w�r�d ca�kowicie niepoj�tych pokr�tnych �elastw kryje si� eksperyment. Ludzie,
kt�rzy maj� co� wsp�lnego z kast� pracownik�w nauki, staj� si� trudni do
zrozumienia. Mo�e in�ynier Machorkin jest cz�owiekiem nie mniejszego formatu ni�
sam profesor Chromosomow.
Lidia Pietrowna podesz�a do le��cej na asfalcie kupki badyli, podnios�a ga��zk�,
wzi�a �opat�, wr�ci�a do gara�u. Tu w�a�nie, o trzy metry od �ciany gara�u,
zasadzi drzewko rado�ci. Skoro cz�owiekowi b�d� przychodzi�y do g�owy wy��cznie
dobre my�li, to odkrycia naukowe posypi� si� jak z r�kawa. Spod �opaty Lidii
Pietrowny polecia�y grudy.
S�owa Chromosomowa rych�o potwierdzi�y si� w ca�ej pe�ni. Ustawione w
pi�ciometrowym dole - lokatorom nie starczy�o si�, by kopa� g��biej - sadzonki
przysypane ziemi� ju� po dw�ch tygodniach przebi�y si� na powierzchni� i
wyziera�y z gruntu niczym m�ode p�dy szczypiorku. Z ka�dym dniem by�y wy�sze.
Wkr�tce drzewa rado�ci dor�wna�y wysoko�ci� m�odym topolom, kt�re jakim� cudem
przetrwa�y niszczycielsk� dzia�alno�� maszyn budowlanych. Ludzie, kt�rzy jeszcze
w tydzie� po owej niedzieli nie mogli rozprostowa� plec�w, pe�ni byli
najtkliwszych uczu� dla tych drzewek.
W �rodku lata przed domem szumia� ju� zagajnik. Najwy�sze i najbardziej
rozro�ni�te drzewa osi�gn�y pi�ciometrow� wysoko��. Sprawdza�o si� co do joty
wszystko, o czym donosili w pisanych do Chromosomowa listach jego zagraniczni
koledzy, a co potwierdza�y i wcze�niejsze do�wiadczenia przeprowadzone przez
niego samego. Sprawdzi�o si� r�wnie� i to najwa�niejsze.
Nigdy i nigdzie cz�owiek nie czu� si� r�wnie dobrze, nigdy i nigdzie nie by� tak
beztroski i szcz�liwy, tak m�dry i tak przenikliwy jak wtedy, kiedy przebywa� w
cieniu tych drzew. Nikt nie mia� nigdy tak bezstronnego s�dziego, jakim ka�dy
stawa� si� sam dla siebie, kiedy siada� w trawie pod drzewem. Zwyczajne, leniwie
p�yn�ce my�li ze zwyczajnego wieczornego spaceru ust�powa�y nagle miejsca
analizie w�asnego �ycia, zrozumieniu prawdziwego jego celu.
Cz�sto zapytywano Chromosomowa, czym t�umaczy� takie oddzia�ywanie drzew
rado�ci, nie daj�ce si� przecie� por�wna� ze skutkami kaukaskich w�d
mineralnych, k�pieli morskich i wysokog�rskiej wspinaczki. Mo�e to sprawka
ultrad�wi�k�w? Albo jakich� nieznanych promieni. Cz�stek kosmicznych?
- Prosz� mi powiedzie� - zastanawia� si� szesnastoletni wunderkind spod pi�tego,
niew�tpliwie przysz�y student matematyki - czy to nie mo�e by� efekt neutrino -
kwarkowy? Sk�onny by�bym skorzysta� z moich kontakt�w z uniwersytetem i
przynie�� kwarkometr scyntylacyjny. - I okulary nieruchomia�y na jego okr�g�ej
buzi.
- Dzi�kuj�, to zbyteczne - delikatnie odpowiada� Chromosomow - tym bardziej �e
sam tylko blocking - generator hamowania w kwarkometrze wa�y pi�tna�cie ton.
- Oszcz�dzajcie si� m�wi� do ��dnych wiedzy emeryt�w, pilnie czytuj�cych
czasopisma popularno - naukowe dla m�odzie�y - i nie rozmy�lajcie nad
mechanizmem efektu. Przecie� spaceruj�c po zwyk�ym lesie nie zastanawiacie si�
nad zjawiskiem fotosyntezy. Korzystajcie nie analizuj�c.
I ludzie korzystali. Nie tylko mieszka�cy ich domu. Z ca�ej ulicy schodzono si�
wieczorami do m�odego zagajnika. Proszono Chromosomowa o sadzonki. Ale nowa
partia sadzonek nie nadchodzi�a, a resztki ze starego transportu potrzebne by�y
do eksperyment�w. Wi�c w male�kim zagajniku wieczorami niekiedy bywa� po prostu
t�ok. Wielu takich, kt�rzy mieszkali w zupe�nie innych dzielnicach, po jednym
tutaj pobycie wraca�o potem z rodzinami lub ze znajomymi. Nikt oczywista nic
przeciwko temu nie mia�, bowiem przebywaj�c pod drzewami ludzie stawali si�
�yczliwi i uprzejmi dla bli�nich i uczucia te nie opuszcza�y ich przez czas
d�u�szy.
Kt�rego� wieczora in�ynier Machorkin odstawi� samoch�d do gara�u. S�o�ce
prze�wieca�o przez szpary pomi�dzy deskami, niekt�re jednak szpary by�y ciemne -
ocienia�o je drzewo rosn�ce nieco na uboczu, �w �lad czu�ej troski Lidii
Pietrowny. Z zagajnika dobiega�y g�osy przyby�ych z bliska i z daleka. In�ynier
Machorkin burkn�� co� pod nosem. By� w fatalnym humorze i nic tego humoru nie
mog�o polepszy� - w odleg�o�ci p�tora metra od korony drzewa oddzia�ywanie
drzew rado�ci ustawa�o. In�ynier Machorkin d�ugo si� krz�ta�, zamykaj�c po kolei
najpierw wszystkie drzwiczki wozu, potem baga�nik, potem wrota gara�u.
Spr�ystym krokiem, wyrzucaj�c stopy nieco w bok i patrz�c wprost przed siebie
ruszy� w stron� domu. Lidia Pietrowna sz�a mu naprzeciw.
- Dzie� dobry - powiedzia�a, pe�na szacunku. - Czemu nigdy nie wida� pana w
zagajniku? Mo�e kr�puje si� pan, �e nie uda�o si� panu popracowa� ze wszystkimi?
Ale� wszyscy rozumiej�, �e jest pan bardzo zaj�ty...
- In�ynier Machorkin nigdy niczym si� nie kr�puje - g�o�no i stanowczo
o�wiadczy� in�ynier Machorkin. - Wszystkiego, czego wymaga, wymaga
sprawiedliwie, a dzia�aj�c w s�usznej sprawie nie ma si� czego kr�powa�. A je�li
in�ynier Machorkin do czego� nie ro�ci sobie pretensji, to nie dlatego, �e si�
kr�puje, tylko dlatego, �e wie, i� jeszcze na to nie zas�u�y�...
- O, przepraszam - powiedzia�a nieco oszo�omiona tymi argumentami Lidia
Pietrowna - chcia�am po prostu, �eby pan sobie odpocz�� w naszym zagajniku. To
budzi tak dobre uczucia! Tak...
- Nie potrzebuj� ich - wyr�ba� in�ynier Machorkin - jestem pracownikiem
naukowym, musz� by� nieust�pliwy, by skuteczniej tropi� moj� ide�, by �ciga� j�
bezlito�nie. A tymczasem, co pani narobi�a z tym pani zagajnikiem? I pod oknami,
i ko�o gara�u w��cz� si� jakie� indywidua, a w gara�u stoi przecie�
eksperymentalny samoch�d, a w samochodzie s� takie cz�ci, o kt�rych nawet m�wi�
nie wolno. Gdyby� to przynajmniej byli ci, co sadzali, znam ich przecie� z
widzenia. Ale przychodzi tu ca�a ulica, przychodz� ludzie z wszystkich kra�c�w
miasta, a wkr�tce zaczn� si� zje�d�a� i� innych miast. Czy po to dorobi�em si�
wreszcie w�asnego mieszkania, �eby pod moimi oknami spacerowa�y jakie� osobniki
i przerywa�y mi w�tek my�li? My�l jest p�ochliwa. Zaledwie zaczn� wszechstronnie
rozwa�a� now� hipotez�, ju� - bach! - pojawia si� za oknem czyja� twarz. Twarz
niby taka sobie, ale nie spodoba�a mi si�, i ju� po hipotezie. Czyja to wina, �e
pa�stwo zosta�o pozbawione tej hipotezy? Ja jestem pokrzywdzony, bo nie da�em z
siebie tego, na co mnie sta�. Straci�o na tym pa�stwo. A kto na tym skorzysta�?
Wrogowie? Oto do czego prowadzi nieodpowiedzialne zalesianie.
- Ale przecie� Chromsomow pracuje - wargi Lidii Pietrowny dr�a�y.
- Prosi�em ju�, �eby mnie z nikim nie por�wnywa�. Dla Chromosomowa to
eksperyment, na kt�rym dorobi si� doktoratu...
- On ju� jest doktorem...
- Wi�c tym bardziej...
I zm�czony tak d�ug� - po pracy - rozmow� kontynuowa� swoj� w�dr�wk� w kierunku
domu. Lidia Pietrowna za� nie mog�a zrozumie�, dlaczego mianowicie "wi�c tym
bardziej" i wyda�o jej si�, �e niechc�cy zrobi�a przykro�� porz�dnemu
cz�owiekowi. M�czy�o j� to, p�ki nie wesz�a w zagajnik, w�wczas nagle poczu�a
si� swobodnie, nie odczuwa�a ju� potrzeby zastanawiania si� nad sensem tych
tajemniczych s��w. Zobaczy�a, �e in�ynier Machorkin stoi w oknie drugiego
pi�tra, i pos�a�a mu napowietrznego ca�usa. Nie by�o w tym nic p�ochego. Lidia
Pietrowna po prostu szanowa�a in�yniera i wsp�czu�a mu z powodu jego
dotychczasowego nie�atwego zapewne �ycia. Ale oddzia�ywanie drzew rado�ci nie
si�ga�o domu, in�ynier jeszcze bardziej si� naburmuszy� i zaci�gn�� firank�.
Niebawem na spacery do zagajnika zacz�to przyprowadza� dzieciarni� z pobliskiego
przedszkola. Skoro �agodniej� tu zatwardzia�e serca doros�ych, serca dzieci�ce
nale�y zawczasu chroni� przed zatwardzia�o�ci�. "Ach, o ilu� wi�cej dobrych
ludzi b�dzie teraz na �wiecie!" - marzy�a kierowniczka przedszkola w swoim
gabinecie. Ten sztuczny �rodek pomaga doros�ym wyzby� si� z�a, dzieci za� czyni
odpornymi na z�o ju� z g�ry. Ma�e istotki zmienia�y si� w oczach, na szcz�cie
zatwardzia�o�� nie zd��y�a si� jeszcze zadomowi� w ich sercach. Zwroty w rodzaju
"Pawka-szczypawka, gdzie moja zabawka?" a nawet jeszcze bardziej ekspresywne
ust�pi�y miejsca takim: "Pawe�ku, b�d� tak dobry i podaj mi szufelk�, ja tak�e
chcia�bym troch� pokopa�". O ile na zamkni�tym terenie przedszkola cz�ste by�y
zwady mi�dzy dzie�mi, o tyle tutaj dzieciaki stawa�y si� wzorem grzeczno�ci,
zachowuj�c zreszt� ca�� swoj� �ywo��. Nabywane pod drzewami cechy nie zanika�y,
kiedy dziatwa opuszcza�a zagajnik. W ten spos�b powstawa�y podstawy przysz�ej
charmonii duchowej. "Tych dzieci nic ju� nie b�dzie w stanie zdeprawowa�" -
m�wi�a z dum� kierowniczka przedszkola. I rodzi�y si� w jej g�owie projekty,
jeden bardziej imponuj�cy od drugiego. Budowa nowego gmachu przedszkola w
pobli�u zagajnika drzew rado�ci tak, by serca dzieci ulega�y niewidzialnym
rozkosznym wp�ywom w czasie poobiedniej drzemki. Spacery ca�ego przedszkola po
zagajniku, zapraszanie innych przedszkoli z ca�ej dzielnicy, a nawet z ca�ego
miasta... By�y i inne jeszcze plany. Ale ich realizacja napotyka�a pewne
trudno�ci.
In�ynier Machorkin cz�sto spotyka� przed domem Chromosomowa. Mieli o czym
rozmawia�, tylko oni dwaj w ca�ym domu pracowali naukowo.
- Z pewno�ci� rozmy�la pan - m�wi� bez cienia w�tpliwo�ci w g�osie in�ynier
Machorkin. - Ja tak�e zawsze rozmy�lam chodz�c. My, pracownicy nauki, nie mo�emy
uroni� ani jednej cennej sekundy. Hipotezy naukowe nie wiedz�, co to jest
normowany czas pracy.
- W jakiej dziedzinie nauki pan pracuje? - uprzejmie zasi�gn�� informacji
Chromosomow. - Zajmuj� si� problematyk� ma�ej energetyki - ra�nie m�wi�
Machorkin. - Ale, prosz� sobie wyobrazi�, ta krz�tanina pod oknami to wr�g numer
jeden hipotez naukowych. Ludziom przyziemnym to, by� mo�e, nie przeszkadza, ale
ja w tych warunkach nie mog� pracowa�. A pan...
- Ja, c�, nie specjalnie... Jako taki... - jak gdyby usprawiedliwiaj�c si�
m�wi� Chromosomow.
In�ynier Machorkin rozmawia� z Chromosomowem jak r�wny z r�wnym.
- Wobec nauki wszyscy s� r�wni - m�wi� - i laborant nie jest gorszy od cz�onka
Akademii Nauk. Prawda jest tak wielka i tak wszechogarniaj�ca, �e w jej obliczu
rozmaite nasze tytu�y i honory nie znacz� nic. Tak si� z�o�y�o, �e musz�
przeprowadza� moje eksperymenty w dzielnicowym klubie automobilist�w. Ale sam
pan rozumie, �e b�ahe prywatne nami�tno�ci kierowc�w-amator�w nie maj� nic
wsp�lnego z problemami o og�lno�wiatowym znaczeniu, problemami, kt�re zamierzam
rozwi�za�. Niestety, na to potrzebne s� pieni�dze, a ci niegodni mi�o�nicy
motoryzacji...
- Ale przecie�, zdaje si�, pan tak�e ma w�asny w�z? - nie�mia�o przerwa� mu
Chromosomow.
- Eksperymentalny - skandowa� in�ynier Machorkin. - Nie wolno mi zdradzi� nic
ponadto. Cofni�to mi dotacj�, musia�em przerwa� prace. Teraz jednak rozwa�am nad
now� hipotez� i przeprowadzam nawet pewne do�wiadczenia kontrolne. Skoro tylko
doprowadz� je do ko�ca, kierownik klubu nie b�dzie wiedzia�, gdzie oczy podzia�
- b�dzie musia� za�atwi� dla mnie etat samodzielnego pracownika naukowego i
przedstawi� Radzie Naukowej Instytutu Silnik�w Jonowych moj� kandydatur�, wtedy
otrzymam doktorat. Zapewne "honoris causa". A je�li b�d� si� domagali, �ebym
napisa� prac� - to c�, prosz� bardzo, b�d� wiedzia�, co napisa�...
...W ka�dym razie - m�wi� in�ynier Machorkin do wybitnego uczonego, profesora
Chromosomowa - b�dzie pan pierwszym, kt�rego zaprosz� na bankiet z okazji
doktoratu. Mo�e pan r�wnie� przyj�� na obron� pracy. Scharakteryzuje mnie pan
jako naukowca.
- Bardzo dzi�kuj� - odpowiada� dobrze wychowany Chromosomow i zaczyna� si�
spieszy�.
- My�l leci niczym ptak - wznosz�c oczy ku niebu deklamowa� in�ynier Machorkin -
nagle napotyka potencjalnego darmozjada, w��cz�cego si� pod drzewami, i - p�oszy
si�, ucieka...
- Dlaczego: darmozjada? - dziwi� si� Chromosomow - to z pewno�ci� jaki� cz�owiek
pracy.
- Ka�dy, kto pracuje od godziny do godziny - wyja�nia� in�ynier Machorkin - jest
potencjalnym darmozjadem. Gdyby mu na to pozwolono, w og�le przesta�by pracowa�,
wola�by p�j�� do kina. Natomiast ja i pan - g�os dr�a� mu, kiedy to m�wi� -
pracujemy, poniewa� pragniemy pozna� prawd�. Ale ten zagajnik okropnie
przeszkadza... Nie mog� patrzy� na ludzi, kt�rzy o niczym nie my�l�. My�l moja
wyrywa si� do podob�ocznych lot�w i nagle zjawia si� jaki� drobnomieszczanin.
Diabli, oczywi�cie, bior� ca�� koncentracj� umys�u... Wie pan co, wyr�bmy ten
zagajnik!... �eby si� tu nikt nie w��czy�...
- Ale przecie� on jest ludziom potrzebny... - oponowa� Chromosomow.
A in�ynier Machorkin d�ugo jeszcze rozprawia� o odkryciach naukowych.
Szczeg�lnie ostro zareagowa� in�ynier Machorkin na pojawienie si� w zagajniku
dzieci. Drzewa rado�ci wp�ywa�y na dzieci koj�co. Niemniej jednak nie stawa�y
si� one mniej figlarne. Biega�y, skaka�y, goni�y si� wzajem. I oczywista szopa,
w kt�rej gara�owa� eksperymentalny automobil, wystawiona by�a na w�ciek�e ataki
dzieciarni. Dzieciaki w�azi�y na dach, odziera�y szop� z blachy, kt�r� by�a
obita, podwa�a�y deski, by m�c zajrze� przez szpar�, targa�y za k��dk�. Wszystko
to sprawia�o, �e z takim trudem osi�gana przez in�yniera Machorkina r�wnowaga
duchowa, obraca�a si� w nico��, uniemo�liwia�o dokonywanie odkry� naukowych.
Kt�rego� dnia in�ynier nie wytrzyma�. Miarowym marszowym krokiem przemierzy�
przestrze� dziel�c� dom od zagajnika. Kierowniczka przedszkola przysz�a akurat,
by popatrzy� na swoj� dzieciarni�.
- Hmm - zwr�ci� si� do niej in�ynier Machorkin - jestem wybitnym pracownikiem
nauki. Ale to nie ma nic do rzeczy. Dzieci to nasza przysz�o��, a o przysz�o��
troszczy� si� powinni wszyscy. Przyprowadza je pani tutaj po to jakoby, by wpoi�
im dobre uczucia. Jest to wychowanie za pomoc� czynnik�w zewn�trznych i dlatego
nie mo�na go uwa�a� za pe�nowarto�ciowe. Ale przejd�my do najwa�niejszego -
gdzie jest samo wychowywanie? Gdzie, pytam?
Kierowniczka patrzy�a na in�yniera onie�mielona. By�a dopiero na czwartym roku
pedagogiki i zdawa�a sobie spraw�, �e zbyt ma�o ma wiedzy, by dyskutowa� z tym
tak stanowczym cz�owiekiem.
- Jako przyjaciel dzieci - ci�gn�� tymczasem in�ynier Machorkin - domagam si�
kategorycznie, by opu�ci�y one ten zagajnik i nie przychodzi�y tu, dop�ki
Akademia Nauk nie udzieli pozytywnej odpowiedzi w sprawie mo�liwo�ci sztucznego
dzia�ania na centra nerwowe, a tak�e na systemy i emocje retikulodiencefaliczne
i rinencefaliczne, i dop�ki nie otrzymacie drog� s�u�bow� dokumentu, kt�ry by
oficjalnie zezwala� na odwiedzanie tego ogrodu - nawiasem m�wi�c, ogrodu
eksperymentalnego - przez dzieci w wieku do lat siedmiu...
- Ale�...
- �adnych "ale�". W przeciwnym razie pani bezpo�redni zwierzchnicy zostan�
zawiadomieni o karygodnym naruszaniu podstawowych zasad nauk pedagogicznych.
Dzieci nie trzeba by�o skrzykiwa�, cisn�y si�, wyl�knione, wok� swojej
wychowawczyni. Wyprowadzono je.
Ta akcja in�yniera Machorkina wywar�a wielkie wra�enie na mieszka�cach domu. Nie
zosta�a dobrze przyj�ta. �wiadkowie tego wydarzenia utrzymywali, �e in�ynier
Machorkin posun�� si� a� do wymachiwania r�kami, a nawet podni�s� g�os, co w
rozmowie z kobiet� jest niedopuszczalne. Natomiast in�ynier Machorkin
zdecydowanie dementowa� te pog�oski jako oszczercze.
Przep�dzenie dzieci okaza�o si� �atwe. Niepomiernie trudniejsze by�o zadanie
nast�pne - uniemo�liwienie w��cz�cym si� bez celu darmozjadom, a przecie� mogli
w�r�d nich by� i wrogowie, zbli�ania si� do szopy, w kt�rej sta� eksperymentalny
samoch�d, a je�li si� da - przep�dzenie ich wszystkich z zagajnika, a w ideale -
wy karczowanie wszystkich drzew. Wszak�e cz�owiek energiczny, kt�ry w dodatku
nade wszystko umi�owa� poznanie prawdy, nie l�ka si� przeciwno�ci. In�ynier
Machorkin opracowa� kilka wariant�w realizacji planu przep�dzenia przyb��d�w.
Siedz�c przy biurku in�ynier Machorkin szkicowa� schemat promieni s�onecznych
odbitych od Ziemi, urz�dzenia, kt�re przekszta�ca�oby to promieniowanie w
energi� kinetyczn�, i transmisji przenosz�cej energi� z tego urz�dzenia na ko�a
nap�dowe samochodu, b�d� na ko�o zamachowe obrabiarki czy te� na jak�kolwiek
inn� maszyn�. By�o p�ne popo�udnie, do pokoju wpada�y uko�ne promienie s�o�ca i
w�druj�ce po nich my�li in�yniera Machorkina si�ga�y a� do s�o�ca. Nagle do uszu
in�yniera dobieg� skrzyp odrywanych desek. By�o w tym odg�osie co�
przejmuj�cego, co� przera�aj�cego. In�ynier Machorkin podszed� do okna. Jaki�
siedmiolatek wczepi� si� w rozchwierutan� desk� w �cianie gara�u i usi�owa� j�
oderwa�. By� mo�e, �e przyda�aby mu si� jako miecz, a mo�e po prostu chcia�
u�atwi� sobie dok�adne obejrzenie samochodu. Przez szpar� by�o ju� wida�
lakierowan� karoseri�. In�ynier Machorkin zdo�a� si� opanowa� na tyle, �e nie
wyskoczy� przez okno, znalaz� si� jednak na dole r�wnie b�yskawicznie jak gdyby
by� skoczy� z drugiego pi�tra. Ch�opiec widz�c p�dz�cego do� olbrzyma odskoczy�
od �ciany gara�u i kurczowo obj�� pie� drzewa. In�ynier Machorkin oderwa� jego
r�ce i zdrowo hukn�� w kark, a potem popchn��. Malec co si� w nogach umkn�� w
nieznanym kierunku. In�ynier Machorkin otrzepa� d�onie i zawr�ci� do domu. Z
klatki schodowej wyszed� mu na spotkanie Chromosomow. Profesor zerwa� z nosa
okulary i wymachiwa� nimi zadzierzy�cie.
- Co pan zrobi� temu dziecku? - zapyta� gniewnie.
- Uczy�em rozumu tych �obuz�w, kt�rzy w�a��, gdzie ich nie proszono, i b�d�
uczy� nadal - jeszcze dobitniej odpar� in�ynier Machorkin. - A rodzic�w poci�gn�
do odpowiedzialno�ci administracyjnej...
- Niech pan popatrzy - powiedzia� gro�nie Chromosomow.
In�ynier Machorkin obejrza� si�. Z drzewa, pod kt�rym przed chwil� z�oi� malcowi
sk�r�, opada�y li�cie, te za�, kt�re pozosta�y na ga��ziach, ��k�y w oczach.
Pie� ciemnia�, ga��zie dygota�y...
- Wi�dnie! - zawo�a� z rozpacz� Chromosomow. - Przepala si� jak przeci��ony
silnik. To drzewo za pomoc� swego nie wyja�nionego dot�d promieniowania pokonuje
z�e uczucia cz�owieka. Ale w panu tyle tego, �e nie da�o rady...
- Niech pan to wpisze do swego dziennika eksperyment�w - lodowato powiedzia�
in�ynier Machorkin. - Przecie� po to pan je tu zasadzi�, �eby robi�
do�wiadczenia na ludziach. Zabroniono panu robi� to w ogrodzie botanicznym,
poniewa� jest to niezgodne ze wsp�czesnymi pogl�dami naukowymi, wi�c postanowi�
pan przenie�� si� z nimi tutaj? I kontynuowa� do�wiadczenia, �e tak powiem,
konspiracyjnie. Pod pozorem miejskiej zieleni. Mia� pan nadziej� poci�gn�� za
sob� najbardziej zacofane elementy - wskaza� na ludzi stoj�cych przed wej�ciem
na klatk� schodow� i patrz�cych na� z dezaprobat�. - Ale ja panu poka�� -
wrzasn�� na ca�y g�os in�ynier Machorkin. - W szeregach pracownik�w nauki nie ma
miejsca...
- Jest pan bardzo niedobrym cz�owiekiem - cicho powiedzia� Chromosomow, w�o�y�
okulary, odwr�ci� si� i poszed�.
In�ynier Machorkin ruszy� naprz�d pewnym jak zawsze krokiem. Stan�a przed nim
Lidia Pietrowna, spo�ecznica i entuzjastka.
- Tak, niedobry z pana cz�owiek - powiedzia�a i zaczerwieni�a si�.
In�ynier Machorkin nie zwr�ci� najmniejszej uwagi na ten wyskok Lidii Pietrowny.
Wszed� na ganek, odwr�ci� si� do wszystkich.
- Nie obchodzi mnie, czy to drzewo uschnie, czy te� nie. Ale uprzedzam, �e tak
czy owak nie dopuszcz� do tego, aby ros�o w bezpo�rednim s�siedztwie
laboratorium, w kt�rym znajduje si� obiekt o wielkiej dla nauki wadze, i w
dodatku tajny.
I wszed� do domu. Przez otwarte okna klatki schodowej s�ycha� by�o jego miarowe
kroki, kroki cz�owieka, kt�ry wie, czego chce. Tak, in�ynier Machorkin by�
zdolny do tego, by przeciwstawi� si� nies�usznym nastrojom, kt�re chwilowo
ow�adn�y lud�mi. Nie brak�o mu odwagi cywilnej ani uporu.
Min�o kilka dni. Drzewo mia�o widocznie ogromnie zasoby si� witalnych. Po��k�e
li�cie nie opad�y, ale zazieleni�y si� na nowo. Poszarza�y pie� znowu zbiela�. I
zn�w, jak dawniej, zjawili si� pod drzewem spacerowicze, wielu z nich
przechodz�c tamt�dy opiera�o si� r�k� o �cian� gara�u - laboratorium. In�ynier
Machorkin nie reagowa� na to. Spo�eczno�� klatki schodowej dosz�a do wniosku, �e
in�ynier nie zamierza zrealizowa� swoich gr�b.
Zbiera�o si� na burz�. Przed wieczorem postukuj�c i dygoc�c zacz�y nadpe�za�
nad miasto ci�kie jak walce drogowe chmury. Po�a� czystego nieba by�a coraz to
mniejsza, coraz mniejsze by�y odst�py mi�dzy chmurami, a� oto ci�kie brzegi
chmur zacz�y si� ze sob� zderza�. Skrzesana w takim zderzeniu iskra rozdar�a
po�ow� nieba i po�ow� ziemi. Powia� silny wiatr, li�cie zacz�y si� ze sob�
sprzecza�.
W domu zatrzaskiwano okna. Najpierw s�ycha� by�o stukot pojedynczych kropel po
li�ciach, potem niebiosa si� przechyli�y, wywr�ci�y, szum wodospadu zag�uszy�
wszystko. Deszcz la� i la�... �ciemni�o si�, ale nie zrobi�o si� mniej mokro. A�
wreszcie nasta�a noc.
Krzyki i wo�anie o pomoc da�o si� s�ysze� o trzeciej nad ranem. Pierwsza
obudzi�a si� nauczycielka. Ba�a si� burzy, spa�a przy zamkni�tych oknach, ale
jej wra�liwe serce mimo tych przeszk�d dos�ysza�o sygna�y cudzego nieszcz�cia.
Otworzy�a okno i od razu sta�o si� oczywiste, �e nie na darmo powia� wiatr
niepokoju. Na dole kto� j�cza�.
Lidia Pietrowna narzuci�a na szlafrok p�aszcz i wybieg�a na dw�r, gotowa sw�
zdecydowan� postaw� odstraszy� z�oczy�c�w. W powietrzu by�a wilgo�, krople wody
czyha�y na nieostro�nego ryzykanta. Lidia Pietrowna bieg�a wzd�u� �ciany domu,
szuka�a z�oczy�c�w. Zgaszone latarnie drzema�y na szczytach kolumn, na pustych
klatkach schodowych pali�o si� �wiat�o. Gdyby nie to, �e w �yciu Lidii Pietrowny
nie pierwszy to by� przypadek, w kt�rym potwierdzi�y si� w ca�ej pe�ni jej
niedobre przeczucia, uzna�aby, �e to halucynacja. Mia�a si� jednak utwierdzi� w
swej wierze w przeczucia. Z tego miejsca, w kt�rym znajdowa�o si� laboratorium
in�yniera Machorkina, dobiega�o wyraziste, wypowiedziane z niejakim odcieniem
godno�ci wo�anie: "Na pomoc!" Lidia Pietrowna pobieg�a. Pod drzewem, kt�re
zasadzi�a nie opodal �ciany gara�u, wida� by�o sylwetk� cz�owieka. By� to
in�ynier Machorkin, prawym ramieniem mocno obejmowa� pie�.
- Co si� panu sta�o? - zapyta�a zdumiona nauczycielka. - Czy to pan krzycza�?
�le si� pan czuje? Niech pan pu�ci to drzewo. Prosz� si� oprze� na mnie. Pomog�
panu doj�� do domu.
- Nikt tu nie potrzebuje paninej idiotycznej pomocy. - In�ynier Machorkin
targn�� ramieniem. - Gdybym m�g� pu�ci� to drzewo, to bym sam st�d poszed�. Och,
jak boli! - zawo�a� nagle i zadygota� - zupe�nie jak gdyby mnie trzepn��
pr�d!...
Nauczycielka o�wietli�a jego rami�. Granica mi�dzy ramieniem a drzewem zatar�a
si�. Pie� przechodzi� w rami� r�wnie p�ynnie jak w konar.
- Pan... nie mo�e oderwa� r�ki? - zapyta�a os�upia�a.
- Sama pani widzi - sm�tnie odpar� in�ynier Machorkin.
Nauczycielka straci�a g�ow�, pobieg�a budzi� Chromosomowa. Sta�a rozdygotana na
pode�cie schod�w, a spoza zamkni�tych drzwi ci�gle jeszcze dopytywano si�, a
kto, a co, a dlaczego tak p�no. Wreszcie Chromosomow wyszed�. Zaledwie
zobaczy�, w jakim stanie znajduje si� in�ynier Machorkin, senno�� przesz�a mu
jak gdyby r�k� odj��. Uwa�nie obejrza� pie� szukaj�c na nim jakiego� �ladu
lepkiej �ywicy, kt�ra znienacka uwi�zi�a in�yniera Machorkina. Pie� jednak by�
czysty, tu i �wdzie szorstkawy, ale bynajmniej nie lepki. Dla profesora by� to
zupe�nie nowy fenomen przyrodniczy i cho� w g��bi duszy cieszy� si�, �e ma oto
do czynienia z tak interesuj�cym faktem, zarazem wsp�czu� in�ynierowi
Machorkinowi, kt�ry znalaz� si� w tak dziwacznej sytuacji. Oczywista, najlepiej
by by�o pozostawi� wszystko tak, jak jest, zaprowadzi� dziennik obserwacji i
niechby Machorkin woln� r�k� odnotowywa� w niej wszystkie najdrobniejsze nawet
szczeg�y zwi�zane z jego niecodziennym po�o�eniem. Symbioza drzewa i cz�owieka
- przecie� to odkrycie stulecia! Ale chyba nic z tego si� b�dzie, Machorkin si�
na to nie zgodzi. Gdyby jednak spr�bowa�... Niezmiernie nie�mia�o, g�sto
uciekaj�c si� do aluzji, k�ad�c nacisk na to, �e dla prawdziwego naukowca
nieistotna jest sytuacja, w kt�rej on sam si� znajduje, istotna jest tylko
mo�liwo�� nieustannego poszukiwania prawdy, Chromosomow zaproponowa� sw�j
wariant.
- Gdyby mnie si� to przydarzy�o - doda� - nie przepu�ci�bym szansy, uczyni�bym
wszystko, by wydrze� naturze jeszcze jedn� jej tajemnic�.
- Prosz�, niech si� pan sam przylepia. A mnie niech pan pu�ci. Bo zrobi� taki
zamach - powiedzia� in�ynier Machorkin, pos�uguj�c si� �argonowym wyra�eniem z
rz�du tych, jakich dawniej nie spotyka�o si� w jego s�ownictwie - �e si� wszyscy
znajdziecie w ciupie. Chuliga�stwo, z�a wola. Nagonka na wybitnego uczonego!
Zapomnia� najwidoczniej, �e znajduje si� obecnie w szczeg�lnej sytuacji, a mo�e
jeszcze si� do niej nie przyzwyczai�, w ka�dym razie przez jego cia�o przebieg�y
jakie� fale, zacz�� si� skr�ca� z b�lu. Ostrzy�ony na je�a profesor pobieg� po
siekier�. Nauczycielka �wieci�a latark�, Chromosomow zamachn�� si� i r�bn��
siekier� w pie�. Ale natychmiast rozleg� si� taki krzyk, jak gdyby Chromosomow
ugodzi� in�yniera Machorkina w nog�. Z okien wysun�o si� kilka g��w, ale nikt
nie zauwa�y� w ciemno�ci trzech znieruchomia�ych ludzi. Chromosomow zrozumia�,
�e sprawa in�yniera Machorkina wygl�da gorzej, ni� by si� mog�o wyda� na
pierwszy rzut oka.
- Prosz� powiedzie� - zacz�� Chromosomow - po co pan tu przyszed� w nocy i po co
dotyka� tego drzewa?
- Wyda�o mi si� po ciemku, �e kto� si� dobiera do samochodu. Wybieg�em - nikogo.
Wi�c rozw�cieczony tym, �e musz� biega� po deszczu, chwyci�em pie� i zacz��em
trz��� drzewem. Prawd� m�wi�c chcia�em je wyrwa�. Od kiedy ono tu ro�nie, ci�gle
mi si� wydaje, �e co� zagra�a samochodowi. A to samoch�d ekspery... O, Bo�e, za
jakie grzechy tak mnie pokara�e�!...
Zn�w nim potrz�sn�o. Kiedy si� uspokoi�, powiedzia�:
- Prosz� pojecha� po lekarza...
- Czym pojecha�? - zdziwi� si� Chromosomow. - Jest czwarta nad ranem.
- Moim samochodem. Dam panu kluczyki...
- Ale to przecie� samoch�d eksperymentalny...
- Tylko ja wiem, gdzie w tym samochodzie s� cz�ci eksperymentalne. Prosz� go
traktowa� tak, jakby to by� najzwyklejszy w�z.
Chromosomowowi nie dane by�o zasn�� tej nocy. Przywi�z� lekarza dy�urnego.
Lekarz obszed� drzewo par� razy, powiedzia�: �Wypadek bez precedensu. By� mo�e
konieczna b�dzie interwencja chirurga'' - i poszed� sobie. Odwi�z� go tym samym
samochodem Chromosomow. I ju� nie wr�ci�. Na pro�b� in�yniera Machorkina
pojecha� organizowa� ochron� obiektu. Wczesnym rankiem podjecha�a pod dom
p�ci�ar�wka wy�adowana �wie�utkimi deskami. Dw�ch cie�li zabra�o si� do
budowania p�otu wok� in�yniera Machorkina. Skierowa� ich tu wydzia� budowlany
ogrodu botanicznego, postawiony na nogi przez Chromosomowa. Oko�o po�udnia
zjawi� si� milicjant i zaj�� stanowisko przy nowo wzniesionym p�ocie. A
wieczorem ju� ca�y dom wiedzia�, �e pod czujn� ochron� otoczony tajemnic�
pa�stwow� in�ynier Machorkin prowadzi� tam niezmiernie wa�ne i �miertelnie
niebezpieczne eksperymenty. Lidia Pietrowna takich w�a�nie udziela�a wyja�nie�
na pro�b� in�yniera Machorkina, kt�rym raz po raz wstrz�sa�y paroksyzmy b�lu.
Min�� miesi�c. Lokatorzy przyzwyczaili si� do p�otu, ale nie zbli�ali si� do� -
obawiali si� promieniowania. Obcy zreszt� tak�e. Natomiast Chromosomow co
wiecz�r otwiera� furtk�. Milicjant uprzejmie usuwa� si� na bok, profesor
wchodzi� za parkan. Pod drzewem, opieraj�c przywar�a do drzewa r�k� na
specjalnym stole, siedzi in�ynier Machorkin. Przed in�ynierem le�y gruby brulion
du�ego formatu. In�ynier Machorkin lew� r�k� notuje w tym brulionie swoje
spostrze�enia. Chromosomow bierze ksi�g�, podnosi j� do oczu, czyta:
..."18 lipca. Bardzo wysoko przelatuje stado ptak�w. Li�cie zaczynaj� dygota� i
dr�� a� do chwili, kiedy stado znika". - Dobrze - wzdycha Chromosomow i odk�ada
brulion - ale to za ma�o. To spostrze�enie m�g�by uczyni� ka�dy cz�owiek nie
zwi�zany bezpo�rednio z obiektem. Na przyk�ad ja. Pan za� powinien wykorzystywa�
wszystkie zalety niecodziennej sytuacji. Prosz�, niech si� pan ws�uchuje w sw�j
�wiat wewn�trzny, niech pan rejestruje swoje doznania. Zreszt� nie musz� pana
poucza�, sam pan jest naukowcem. Mo�e zrobimy analiz� krwi, analiz� sok�w
trawiennych? Nie mo�emy przecie� og�osi� tego wszystkiego w czasopi�mie naukowym
- gor�czkowa� si� Chromosomow - ograniczaj�c si� tylko do go�ego faktu, kt�ry
zes�a� nam sam los? Naszym zadaniem jest wyci�ni�cie z tego faktu wszystkiego,
co si� ze� da. Tak, tak, to nasze zadanie, pa�skie tak�e, poniewa� pod artyku�em
w "Biuletynie Nauk Biologicznych" znajdzie si� tak�e i pa�skie nazwisko...
I zagrawszy w ten spos�b na pr�no�ci in�yniera Machorkina Chromosomow pochyla
si� i zagl�da swemu rozm�wcy w twarz. In�ynier Machorkin milczy, u�miecha si� i
jest to jaki� dziwny, nieobecny u�miech, tak u�miechaj� si� pogr��eni w swoich
chybotliwych rozmy�laniach niewidomi. Chromosomow ma do siebie pretensj� - by�
niedelikatny.
- Niech si� pan nie niepokoi - mamrocze - komunikat o tym, co tu zasz�o,
rozes�any zosta� do pi��dziesi�ciu instytut�w botaniki na ca�ym �wiecie. To nie
do pomy�lenia, by przynajmniej w jednym z tych instytut�w nie spotkano si� ju� z
analogiczn� sytuacj�, z pewno�ci� kto� nam podpowie, jakie jest wyj�cie. Prosz�
si� nie niepokoi�, ju� wkr�tce pana st�d wyzwolimy. Cz�owiek nie mo�e by�
przedmiotem eksperyment�w. Je�li nie jest pan w stanie si� skoncentrowa�, to
prosz� tego nie robi�. Znajdziemy inne sposoby. Czy Lidia Pietrowna dostatecznie
dba o pana? Karmi pana, przynosi czyst� bielizn�?
- Dba, karmi - opowiada� szczeg�owo in�ynier Machorkin. - Uszy�a mi specjaln�
koszul�, kt�r� mog� wk�ada� nie przesuwaj�c r�ki przez r�kaw...
- Oczywi�cie zajmiemy si� panem, prosz� si� nie niepokoi�. Do jutra... - I
Chromosomow odchodzi�, przepraszaj�co ogl�daj�c si� jeszcze od furtki.
Ale in�ynier Machorkin z dnia na dzie� coraz dok�adniej zdawa� sobie spraw� z
tego, dlaczego znalaz� si� w tej sytuacji, sk�d ta symbioza. Wiedzia� tak�e, �e
gdyby nawet Chromosomow rozes�a� te listy nie do pi��dziesi�ciu, ale do
pi�ciuset instytut�w naukowych na ca�ym �wiecie, to jemu, Machorkinowi, i tak to
nic nie pomo�e. A� do jesieni, do listopada, do zimnych deszcz�w b�dzie tu
siedzia�, a potem nagle wstanie, przeci�gnie si� rozkosznie, wzniesie ku niebu
obie r�ce i wyjdzie za furtk�, wprawiaj�c w przera�enie stoj�cego tam
milicjanta. Stanie si� tak, poniewa� wszystkie si�y witalne drzewa cofn� si�
g��boko w rdze� pnia, mo�e nawet do korzeni. In�ynier wie o czym�, o czym nie
wiedz� w �adnym z pi��dziesi�ciu instytut�w biologicznych �wiata, je�li
oczywi�cie nie ma tam drugiego takiego jak on. Drzewo si� boi. Ka�da �ywa istota
na Ziemi musi walczy� ze swymi wrogami; gdyby zaniecha�a tej walki, wygin��by
ca�y gatunek. Drzewa wraz z ich sposobami obrony i ataku ukszta�towa�y si� na
d�ugo przedtem, nim pojawi� si� na Ziemi cz�owiek. �y�y sobie niczego si� nie
obawiaj�c. C� dla nich znaczy�y cho�by nawet najostrzejsze k�y, cho�by
najpot�niejsze tr�by s�oni! Drzewa umiera�y �mierci� naturaln�. Jak jednak maj�
si� broni� przed pi�� tarczow�? Gdzie� w g��bi ich kom�rek kszta�towa�y si� nowe
cechy, nowe w�a�ciwo�ci, strumie� promieniowania wzmocni� je, spowodowa� nag�y
skok mutacyjny, do kt�rego wszystko ju� od dawna by�o przygotowane. Ka�dy, kto
wchodzi do lasu, musi sta� si� �yczliwy. Cz�owiek powinien zacz�� wsp�czu�
wszystkiemu, do �yje, powinien poczu� si� cz�stk� przyrody, wchodz�c do lasu
musi by� spokojny i zr�wnowa�ony. Nie robi si� tego dla ludzi, przyroda bowiem
nie jest ani dobra, ani z�a; jak wiele jednak ludzie mog� skorzysta�, dzi�ki tej
nowej w�a�ciwo�ci drzew!
- Dobrze, niech drwale maj� za swoje! - o ma�o co nie wykrzykn�� na g�os
in�ynier Machorkin, kiedy po raz pierwszy zacz��, niewyra�nie jeszcze, zdawa�
sobie spraw� z tego, co zasz�o. - C� za pretensje drzewa mog� mie� do mnie?...
Mija�y dni. Powoli, jakby zgodnie z rytmem obiegu sok�w w drzewie, sok�w, kt�re
niew�tpliwie kr��y�y r�wnie� i w in�ynierze Machorkinie, doznawa� on nowych
wra�e�, przek�ada� te wra�enia na j�zyk my�li.
- C� ukrywa�, teraz ca�e moje �ycie wewn�trzne jest na widoku. Chodzi�em
w�ciek�y i jeszcze bardziej w�cieka�em si� dlatego, �e musia�em ukrywa� to, �e
jestem w�ciek�y. Strumie� promieniowania - a jest on z pewno�ci� proporcjonalny
do og�lnej powierzchni listowia - nie m�g� przemieni� mojej w�ciek�o�ci w
dobro�. Niewiele brakowa�o, a drzewo by usch�o. Nie jest istotne, kim jest
cz�owiek wchodz�cy do zagajnika, in�ynierem, drwalem czy klownem. Wszed�e� do
zagajnika pe�en niedobrych przeczu� i z tymi samymi uczuciami stamt�d wyszed�e�.
I na tym ko�czy si� pierwsze stadium...
A skoro pierwsze stadium nie pomaga, zaczyna si� stadium drugie. Polega ono na
stworzeniu takiej sytuacji, w kt�rej drzewo i jego wr�g zlewaj� si� w jeden
organizm, �yj�cy jednym �yciem. Drzewo i jego wr�g musz� mokn�� na tym samym
deszczu, oddycha� tym samym wiatrem, przykrywa� si� tym samym niebem. Je�li kto�
uderzy w drzewo - zaboli to i drzewo, i jego wroga. K�amliwa czy z�a my�l wroga
jak sygna� wielkiego niebezpiecze�stwa wywo�uje natychmiast b�l, kt�ry odczuwa
drzewo, i co za tym idzie, jego wr�g.
"Ale dlaczego to w�a�nie ja?" - my�li niekiedy in�ynier Machorkin w momentach,
gdy przelatuje wielkie stado ptak�w. Drzewo w�wczas staje si� czujne, zwi�zki
��cz�ce je z cz�owiekiem ulegaj� os�abieniu - jestem najzwyklejszym obywatelem,
niczego nadzwyczajnego nie dokona�em. Podskakiwa�em, to prawda, rozpycha�em si�
�okciami, gard�owa�em o nieistniej�cych wynalazkach. Przytwierdzi�em do drzwi
mosi�n� tabliczk�: "In�ynier Machorkin, wynalazca. Konsultacje z dziedziny
konstruowania urz�dze� o ca�kowicie nowych zasadach dzia�ania w soboty od 9.00
do 12.00". A kiedy przyszed� do mnie ten ch�opak, to cudowne dziecko, i przej�ty
zaproponowa� wykorzystanie przekszta�ce� obrotowych pola magnetycznego do
nap�dzania d�wig�w wysi�gnikowych, napina�em mu na karteczce: "PV=GRT". D�ugo
�ama� sobie nad tym g�ow�, nie podejrzewaj�c, �e jest to elementarny wz�r
termotechniczny i przy przypadkowych spotkaniach patrzy� na mnie z jeszcze
wi�kszym szacunkiem uni� przedtem. Ale nie sadza si� przecie� za ma�ostkowo��;
za to, �e cz�owiek chcia�by si� wydawa� kim� lepszym, ni� jest w gruncie rzeczy,
kim�, kim chcia� zosta�, ale kim nie zosta�, tak�e nie karze si� wi�zieniem. A
ja siedz� niewinnie. S�d by mnie nie skaza�, morali�ci niewiele mieliby mi do
zarzucenia, takich jak ja jest wielu. "Ale cierpi� w�a�nie ja".
Ptaki odlatuj�, dzieci id� spa�, dobroduszni doro�li wracaj� ze spaceru do
dom�w. Drzewo jest spokojne. In�ynier Machorkin �pi. Nic mu si� jednak nie �ni.
Drzewo czuwa i cz�owiek nie snuje w�asnych sn�w, tylko doznaje tych wra�e�,
kt�rych doznaje drzewo.
Jest to drugie stadium. A jesieni�, kiedy li�cie opadn�, funkcje �yciowe drzewa
zostan� przyhamowane, zasoby energetyczne oka�� si� wystarczaj�ce tylko dla
organizmu podstawowego, cz�owiek stanie si� niepotrzebnym obci��eniem i,
przeobra�ony, b�dzie wreszcie m�g� odej��.
Przez ca�e �ycie in�ynier Machorkin marzy� o dokonaniu odkrycia naukowego.
Postanowi�, �e je�li mu si� to nie uda, to w ka�dym razie zrobi wszystko, aby
udawa�, �e go dokona�. Ale oto jego odkrycie - wielkie odkrycie, co si� zowie -
zosta�o dokonane, a on, in�ynier Machorkin nie kwapi si� z og�oszeniem go, nie
marzy o zaj�ciu miejsca w prezydium. Uwa�a, �e za wcze�nie jeszcze rozg�asza�,
jakie s� s�abe miejsca przyrody. Mog� si� bowiem znale�� tacy, kt�rzy wymy�l�
co� w rodzaju maski gazowej zabezpieczaj�cej przed promieniowaniem dobroci.
Niech�e te drzewa zostan� zasadzone wsz�dzie tam, gdzie �yj� ludzie, niech�e
uczeni badaj� je stosuj�c swoje normalne metody. Niczego si� nie dowiedz�!
In�ynier Machorkin za� to wszystko og�osi, kiedy odzyska wolno�� i upewni si�
ostatecznie, �e zosta� przeobra�ony.
In�ynier Machorkin siedzi za wysokim drewnianym parkanem z ciemniej�cych powoli
desek i lew� r�k� zapisuje w brulionie swoje spostrze�enia. Dotycz� one
najrozmaitszych ma�o istotnych wydarze�. Wygl�da na to, �e drzewo darzy go
zaufaniem - w ka�dym razie in�ynier nie odczuwa ju� tych nieustannych, to
s�abszych, to mocniejszych wy�adowa�. Tylko z rzadka w nowym in�ynierze dochodzi
do g�osu stary Machorkin, podnosi g�ow�, chichocze. Cieszy si� ze z�o�liw�
satysfakcj�, uszcz�liwia go to, �e in�ynier Machorkin raz jeszcze okaza� si�
m�drzejszy od wszystkich. Przecie� za to, �e sobie tu najspokojniej w �wiecie
siedzi, za to, �e b�dzie m�g� z�o�y� sw�j podpis pod komunikatem o jednym z
najdonio�lejszych odkry� naukowych wyp�ac� mu jeszcze w dodatku zasi�ek
chorobowy. Ale ta rado�� nie trwa nigdy d�u�ej ni� trzy minuty. Drzewo czuwa -
sinusoida b�lu przenika cia�o in�yniera Machorkina. In�ynier dygoce i
natychmiast przestawia si� na rozmy�lania o wyst�pach wielkiej orkiestry
symfonicznej Filharmonii z Bostonu.
Prze�o�y�a Irena Lewandowska