11334

Szczegóły
Tytuł 11334
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11334 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11334 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11334 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAZUO ISHIGURO Malarz �wiata u�udy Prze�o�y�a Maria Skroczy�ska-Miklaszewska Tytu� orygina�u: AN ARTIST OF THE FLOATING WORLD Moim Rodzicom Pa�dziernik 1948 Je�li w s�oneczny dzie� wyruszysz w g�r� strom� �cie�k� prowadz�c� od drewnianego mostku, wci�� jeszcze nazywanego w tych stronach Mostem Rozterki, dojrzysz niebawem mi�dzy wierzcho�kami dw�ch mi�orz�b�w dach mojego domu. Nawet gdyby nie g�rowa� swoim po�o�eniem nad innymi, i tak wyr�nia�by si� spo�r�d wszystkich okolicznych do- m�w, tote� znalaz�szy si� na szczycie m�g�by� si� zadziwi�, c� to za bogacz w nim mieszka. Ja jednak nie jestem i nigdy nie by�em bogaczem, okaza�y wygl�d tego domu stanie si� za� czym� zupe�nie oczywistym, gdy powiem, �e budowa� go m�j poprzednik i �e tym poprzednikiem by� nie kto inny, tylko sam Akira Sugimura. Rzecz jasna, dla kogo�, kto po raz pierwszy zawita� do naszego miasta, nazwisko Akira Sugimura mo�e nic nie znaczy�. Ale wystarczy je wspomnie� komukolwiek, kto mieszka� tu jeszcze przed wojn�, aby si� dowie- dzie�, �e Sugimura przez jakie� trzydzie�ci lat nale�a� bez w�tpienia do najbardziej powa�a- nych i wp�ywowych jego mieszka�c�w. A skoro ju� to wiecie i dotar�szy na szczyt wzg�rza przystaniecie, by popatrze� na pi�kn� cedrow� bram�, na rozleg�� posesj� okolon� ogrodowym murem, dach z wytworn� dach�wk� i stylowo rze�bion� kalenic�, uwydatnion� na tle dookolnej panoramy, pewnie za- pytacie w duchu, jak doszed�em do takiej posiad�o�ci, je�li mieni� si� by� cz�owiekiem o umiarkowanych �rodkach. Ot� faktem jest, �e kupi�em ten dom za symboliczn� sum�, nie si�gaj�c� chyba po�owy jego rzeczywistej warto�ci w owym czasie. A wszystko to dzi�ki przedziwnej - kto� powie: g�upiej - procedurze narzuconej przy sprzeda�y przez rodzin� Su- gimur�w Dzi� jest to ju� historia sprzed jakich� pi�tnastu lat. Moja �wczesna sytuacja finanso- wa poprawia�a si� z ka�dym miesi�cem i �ona j�a nalega�, abym postara� si� o nowy dom. Z w�a�ciw� sobie dalekowzroczno�ci� dowodzi�a, �e dom powinien odpowiada� naszej pozycji spo�ecznej - a nie m�wi�a tak z pr�no�ci, tylko z uwagi na perspektywy ma��e�skie naszych c�rek. Widzia�em w tym wiele racji, ale �e Setsuko, starsza, mia�a dopiero czterna�cie czy pi�tna�cie lat, nie s�dzi�em, by to by�o co� pilnego. Niemniej, przez rok czy wi�cej, gdy tylko s�ysza�em o jakim� odpowiednim domu do sprzedania, nie omieszka�em zasi�ga� bli�szych informacji. Na dom Akiry Sugimury, kt�ry w rok po jego �mierci rodzina wystawi�a na sprzeda�, zwr�ci� mi uwag� jeden z moich uczni�w. To, �e mia�bym kupi� taki dom, wyda- wa�o mi si� absurdalne i przypisywa�em t� sugesti� przesadnemu uznaniu, jakie �ywili dla mnie zawsze moi uczniowie. Napisa�em tam jednak prosz�c o szczeg�y i reakcja by�a nie- oczekiwana. Oto kt�rego� popo�udnia odwiedzi�y mnie dwie wynios�e, siwow�ose damy, jak si� p�niej okaza�o - c�rki Akiry Sugimury. Gdy wyrazi�em mi�e zaskoczenie takim dowodem osobistej uwagi ze strony rodziny tak dostojnej, starsza z si�str odpar�a ch�odno, �e nie przy- sz�y ze wzgl�d�w czysto grzeczno�ciowych. Bowiem w ci�gu ostatnich paru miesi�cy otrzy- ma�y wiele ofert dotycz�cych kupna domu ich zmar�ego ojca, ale rodzina postanowi�a w ko�- cu je odrzuci�, pozostawiaj�c tylko cztery. Tych czterech kandydat�w cz�onkowie rodziny wybrali z wielk� staranno�ci�, przyjmuj�c za podstaw� jedynie zalety charakteru i �yciowe dokonania. - Jest dla nas rzecz� pierwszej wagi - wywodzi�a -aby dom zbudowany przez naszego ojca przeszed� w r�ce cz�owieka, kt�rego by on zaakceptowa� i uzna� za godnego tej siedziby. Oczywi�cie, �e okoliczno�ci ka�� nam bra� pod uwag� i stron� finansow�, ale to rzecz ca�kowicie drugo- rz�dna. I w ten spos�b ustali�y�my cen�. Przy tych s�owach m�odsza z si�str, kt�ra dot�d prawie si� nie odzywa�a, wr�czy�a mi kopert�, po czym obie uwa�nie mnie obserwowa�y, gdy j� otwiera�em. Wewn�trz, na poje- dynczym arkusiku papieru, widnia�a tylko wytwornie wykaligrafowana atramentowym p�- dzelkiem liczba. Ju�, ju� mia�em wyrazi� zdumienie z powodu takiej niskiej kwoty, gdy po wyrazie ich twarzy zorientowa�em si�, �e dalsz� rozmow� o finansach uzna�yby za niesto- sown�. Starsza o�wiadczy�a bez ogr�dek: - Pr�by wzajemnego przelicytowywania si� nie przynios� korzy�ci �adnemu z kandydat�w. Nie jeste�my zainteresowani otrzymaniem wy�- szej sumy. Za to teraz zamierzamy przeprowadzi� aukcj� presti�ow�. Przysz�y do mnie osobi�cie - wyja�ni�a - aby w imieniu rodziny Sugimur�w zapyta� oficjalnie, czy zechc� si� podda� - wraz z tamtymi trzema, oczywi�cie - bli�szemu zbadaniu mego zaplecza rodzinnego i dokument�w uwierzytelniaj�cych. W ten spos�b nast�pi wyb�r odpowiedniego nabywcy. Niezwyk�a to by�a procedura, lecz nie budzi�a mych zastrze�e�. W ko�cu, bardzo po- dobnie prowadzi�o si� przed�lubne pertraktacje. I w gruncie rzeczy troch� mi schlebia�o, �e ta stara, zachowawcza rodzina uzna�a mnie za godnego kandydata. Wyrazi�em wi�c zgod�, a zarazem wdzi�czno�� obu paniom, a w�wczas m�odsza odezwa�a si� do mnie po raz pierw- szy: - Nasz ojciec by� cz�owiekiem wysokiej kultury, panie Ono. �ywi� wielki szacunek dla artyst�w. I pana dzie�a te� mu by�y znane. W ci�gu nast�pnych paru dni zasi�gn��em sam j�zyka i odkry�em, �e to, co m�wi�a m�odsza siostra, by�o zgodne z prawd�. Akira Sugimura by� rzeczywi�cie kim� w rodzaju �ar- liwego mi�o�nika sztuki i nieraz wspiera� wystawy w�asn� kies�. Dosz�y mnie tak�e pewne interesuj�ce plotki: ot� znaczny od�am rodu Sugimur�w zdaje si� w og�le nie chcia� s�ysze� o sprzeda�y domu i dochodzi�o na tym tle do ostrych sprzeczek. W ko�cu zwyci�y�a pre- sja finansowa, a ta przedziwna procedura towarzysz�ca transakcji stanowi�a kompro- mis wobec tych, kt�rzy nie chcieli, �eby dom przeszed� w obce r�ce. Nie da si� zaprzeczy�, �e w tych poczynaniach by�o co� z w�adczej arogancji, co do mnie jednak, sk�onny by�em oka- za� �yczliwe zrozumienie dla sentyment�w tak zas�u�onego rodu. Mojej �onie wszak�e ten pomys� z drobiazgowym dochodzeniem mniej przypad� do gusty. - C� oni sobie wyobra�aj�? �e kim s�? - oburza�a si�. - Powinni�my im powiedzie�, �e nie chcemy mie� z nimi wi�cej do czynienia. - Ale co w tym z�ego? - przekonywa�em. - Nie mamy nic do ukrywania. To prawda, �e nie posiadam wielkich maj�tno�ci, ale oni ju� z pewno�ci� o tym wiedz�, a mimo wszystko uwa�aj� nas za godnych kandydat�w. Niech badaj�, mog� odkry� tylko rzeczy �wiadcz�ce na nasz� korzy��. -1 nie omieszka�em doda�: -Tak czy siak, robi� jedynie to, co by robili w razie, gdyby�my prowadzili z nimi przed�lubne pertraktacje. A my musimy si� do takich rzeczy przyzwyczai�. Zreszt�, ten pomys� z �aukcj� presti�ow��, jak to nazwa�a starsza z si�str, m�g� budzi� tylko podziw. Dziwne, �e cz�ciej nie za�atwia si� spraw tym sposobem. O ile� wi�cej za- szczytu przynosi taki konkurs, w kt�rym bardziej si� licz� zalety moralne i �yciowe dokona- nia ni� obj�to�� trzosa. Do dzi� pami�tam g��bok� satysfakcj�, jak� odczu�em na wiadomo��, �e rodzina Sugimur�w - po bardzo skrupulatnych dociekaniach - uzna�a, �e jestem najbardziej godny tego tak cenionego przez nich domu. A i sam dom, co tu m�wi�, wart by� tych paru uci��liwo�ci, bo opr�cz imponuj�cego wygl�du zewn�trznego, wewn�trz jest ca�y wy�o�ony delikatnym drewnem, tak dobranym, by widoczne by�o pi�kno s�oj�w, i my wszyscy, za- mieszkawszy w nim, doszli�my do wniosku, �e to siedziba ze wszech miar sprzyjaj�ca spo- kojowi i odpr�eniu. Niemniej, arbitralno�� Sugimur�w dawa�a o sobie zna� na ka�dym kroku w czasie przeprowadzania transakcji, przy czym niekt�rzy cz�onkowie ich rodziny nawet nie usi�owali ukry� swojej wrogo�ci wobec nas, tote� nabywca mniej wyrozumia�y m�g�by �atwo si� obra- zi� i zrezygnowa� z ca�ej tej imprezy. Nawet w p�niejszych latach zdarza�o mi si� spotka� kogo� z nich, kto zamiast wymieni� ze mn� zwyk�e uprzejmo�ci, ot, wprost na ulicy wypyty- wa� o stan domu i o to, jakie poczyni�em zmiany Dzi� nie mam o Sugimurach prawie �adnych wiadomo�ci, ale kiedy�, wkr�tce po ka- pitulacji, odwiedzi�a mnie m�odsza z si�str, tych, kt�re z�o�y�y mi wizyt� w zwi�zku ze sprzeda�� Lata wojny zmieni�y j� w chud�, schorowan� staruszeczk�. Zwyczajem swego ro- du, nie zada�a sobie trudu, �eby ukry�, co naprawd� j� sprowadza: chcia�a wiedzie�, jak dom - nie jego mieszka�cy - przetrwa� wojn�. Ledwie b�kn�a par� s��w wsp�czucia dowiedziaw- szy si� o mojej �onie i o Kenji, po czym j�a wypytywa�, jak dalece dom ucierpia� od bom- bardowa�. Czu�em si� tym zrazu ura�ony. P�niej jednak spostrzeg�em, jak jej oczy mimo woli w�druj� po pokoju i jak raz po raz urywa nagle w p� s�owa kt�re� z tych swoich do- k�adnie odmierzonych, nienagannych zda�. Zrozumia�em wtedy, �e ogarniaj� j� fale wzrusze- nia, bo oto zn�w znajduje si� w tych starych k�tach. Wreszcie, gdy si� domy�li�em, �e wi�k- szo�� jej krewnych ju� nie �yje, zrobi�o mi si� jej �al i zaofiarowa�em si� j� oprowadzi� po domostwie. Dom nie unikn�� wojennych zniszcze�. Akira Sugimura dobudowa� kiedy� do niego wschodnie skrzyd�o, obejmuj�ce trzy du�e pokoje i po��czone z g��wn� cz�ci� budynku pa- sa�em biegn�cym skrajem ogrodu. �w pasa� by� tak nieprawdopodobnie d�ugi, �e niekt�rzy utrzymywali, i� Sugimura zbudowa� go - razem ze wschodnim skrzyd�em - dla rodzic�w, kt�- rych wola� trzyma� w pewnej odleg�o�ci. W ka�dym razie, pasa� by� jedn� z najbardziej atrakcyjnych cz�ci budowli. W popo�udniowej porze na ca�ej jego d�ugo�ci krzy�owa�y si� �wiat�a i cienie otaczaj�cego go z zewn�trz listowia, tak �e mia�o si� wra�enie w�dr�wki przez ogrodowy tunel. I ta w�a�nie cz�� domu ucierpia�a od bomb najbardziej, a gdy ogl�da- li�my j� z ogrodu, spostrzeg�em, �e pani Sugimura jest bliska p�aczu. Przesz�a mi ju� ca�a wcze�niejsza irytacja i zapewni�em j� skwapliwie, �e przy pierwszej nadarzaj�cej si� okazji szkody zostan� naprawione i dom powr�ci do takiego stanu, w jakim zbudowa� go jej ojciec. Nie mia�em poj�cia, czyni�c jej t� obietnic�, jak niewielkie b�d� nadal mo�liwo�ci zdobycia materia��w. Jeszcze d�ugo po kapitulacji zdarza�o si� czeka� tygodniami na kawa�ek drewna albo zapas gwo�dzi. W tych warunkach musia�em si� ograniczy� do napraw w g��w- nej cz�ci domu - kt�ra przecie� te� nie unikn�a szk�d wojennych - a roboty przy wschodnim skrzydle i pasa�u ogrodowym ci�gn�y si� w niesko�czono��. Zrobi�em, co mog�em, by za- pobiec ich ruinie, ale wci�� jeszcze daleko nam do uruchomienia tej cz�ci. Zreszt� teraz, gdy pozostali�my tu ju� tylko oboje z Noriko, nie ma potrzeby tak si� spieszy� z powi�kszaniem naszej przestrzeni mieszkalnej. Jeszcze i dzi�, gdybym was zaprowadzi� na ty� domu i rozsun�� ci�kie drzwi, by�cie mogli zerkn�� na resztki ogrodowego pasa�u Sugimury, odnie�liby�cie wra�enie, �e musia� by� niegdy� bardzo malowniczy. Dostrzegliby�cie r�wnie� bez w�tpienia ple�� i paj�czyny, kt�rych nie jestem w stanie zwalczy�, no i te wielkie szpary w suficie, os�oni�te przed niebem jedynie brezentowymi p�achtami. Niekiedy, wczesnym rankiem, odsuwam te drzwi i w�wczas widz�, jak przez brezentowe p�achty wlewaj� si� do �rodka przy�mione smugi s�o�ca, a w powietrzu wisz� chmury kurzu, jakby przed chwil� zawali�o si� sklepienie. Opr�cz pasa�u i wschodniego skrzyd�a najwi�kszych szk�d dozna� ganek. Moja ro- dzina, a zw�aszcza obie c�rki, zawsze lubi�a na nim przesiadywa�, gwarz�c i patrz�c na ogr�d. Tote� nic dziwnego, �e gdy Setsuko, ta zam�na, przyjecha�a nas odwiedzi� po raz pierwszy po kapitulacji, posmutnia�a na widok jego stanu. Zd��y�em ju� wtedy ponaprawia� najdotkliwsze szkody, lecz w jednym ko�cu, tam gdzie podmuch bomby wypchn�� deski, pod�oga by�a nadal wybrzuszona i sp�kana. Dach werandy te� ucierpia� i w dni deszczowe musieli�my rozstawia� na pod�odze pojemniki na przeciekaj�c� wod�. W ubieg�ym roku wszak�e zdo�a�em posun�� si� z robot� i gdy w zesz�ym miesi�cu Setsuko odwiedzi�a nas znowu, weranda by�a ju� mniej wi�cej doprowadzona do porz�dku. Noriko na czas wizyty siostry wzi�a z pracy urlop, tote� przy utrzymuj�cej si� pi�knej pogo- dzie obie sp�dza�y na niej du�o czasu, jak za dawnych lat. Cz�sto si� do nich przy��cza�em i chwilami by�o prawie tak jak kiedy�, gdy w s�oneczny dzie� rodzina zbiera�a si� tam, by odpocz��, rozmawiaj�c o tym i o tamtym, wymieniaj�c mi�dzy sob� s�o- wa cz�sto bez znaczenia. Kt�rego� razu - by�o to chyba rankiem, nazajutrz po przyje�dzie Setsuko - gdy siedzieli�my na ganku po �niadaniu, Noriko powiedzia�a: - Co za ulga, Setsuko, �e nareszcie przyjecha�a�. Uwolnisz mnie troch� od ojca. - Noriko, jak mo�esz... - Setsuko niespokojnie poruszy�a si� na poduszce. - Odk�d przeszed� na emerytur�, trzeba go bardzo pilnowa� - ci�gn�a Noriko ze z�o- �liwym u�mieszkiem. -Trzeba dba�, �eby stale by� zaj�ty, bo inaczej popada w melancholi�. - No wiesz... - Setsuko u�miechn�a si� nerwowo i z westchnieniem odwr�ci�a si� w stron� ogrodu. - Klon chyba ju� ca�kiem ozdrawia�. Wygl�da okazale. - Setsuko pewnie poj�cia nie ma o tym, jak ty si� zmieni�e�, tato. Pami�ta ciebie z cza- s�w, kiedy by�e� tyranem i chodzi�y�my przed tob� na paluszkach. Bardzo z�agodnia�e� ostat- nimi czasy, prawda? Za�mia�em si�, �eby Setsuko wiedzia�a, �e to wszystko �arty, lecz wci�� mia�a niewy- ra�n� min�. Noriko zn�w odwr�ci�a si� do siostry i doda�a: - Ale ojcem naprawd� trzeba bar- dziej si� zajmowa�, ca�ymi dniami snuje si� po domu osowia�y. - G�upstwa plecie, jak zwykle - wtr�ci�em. - Gdybym ca�y dzie� snu� si� po domu osowia�y, to kto by to wszystko ponaprawia�? - W�a�nie - Setsuko zwr�ci�a ku mnie twarz z u�miechem - dom wygl�da teraz prze- wspaniale. Tato musia� si� dobrze napracowa�. - Mia� pomocnik�w do trudniejszych rob�t - wyja�ni�a Noriko. - Zdaje si�, �e mi nie wierzysz. Ojciec jest ju� nie ten sam. Nie trzeba ju� si� go obawia�. Jest o wiele �agodniejszy, bardziej oswojony. - Noriko, jak mo�esz... - Czasem nawet co� upitrasi w kuchni. Co, mo�e mi nie wie- rzysz? Nie wierzysz, �e z taty teraz du�o lepszy kucharz ni� dawniej? - Noriko, my�l�, �e ju� dosy� na ten temat - uci�a �agodnie Setsuko. - Czy nie mam racji, tato? Robisz du�e post�py. Znowu si� u�miechn��em i ze znu�eniem potrz�sn��em g�ow� O ile dobrze pami�tam, to w�a�nie wtedy Noriko odwr�ci�a si� w stron� ogrodu i zamykaj�c oczy przed s�o�cem po- wiedzia�a: - No, ale nie mo�e liczy� na to, �e b�d� przychodzi�a tu gotowa�, kiedy wyjd� za m��. I bez ojca b�d� mia�a do�� roboty. Gdy to m�wi�a, Setsuko, kt�ra dotychczas wstydliwie patrzy�a w inn� stron�, rzuci�a mi szybkie, pytaj�ce spojrzenie. I natychmiast odwr�ci�a oczy, by odwzajemni� u�miech sio- stry. Lecz jaki� nowy, g��bszy niepok�j przebija� z jej zachowania i wyra�nie odetchn�a z ulg�, gdy jej ma�y synek zacz�� si� ugania� po werandzie, co da�o jej sposobno�� do przej�cia na inny temat. - Ichiro, prosz� ci�, uspok�j si� - zawo�a�a za ch�opcem. Ichiro, po nowoczesnym mieszkanku swych rodzic�w, by� niew�tpliwie zachwycony olbrzymi� przestrzeni� w naszym domu. W ka�dym ra- zie, nie podziela� wida� naszego upodobania do przesiadywania na werandzie - wola� prze- mierza� j� p�dem w obie strony, �lizgaj�c si� raz po raz na wypolerowanych deskach. Par� razy omal nie przewr�ci� naszej tacy z herbat�, ale upomnienia matki jak dot�d na nic si� nie zda�y. I teraz te�, gdy Setsuko zaproponowa�a, �eby wzi�� poduszk� i usiad� razem z nami, przyczai� si� w k�cie ganku, nad�sany. - Chod�, Ichiro - zawo�a�em. - Nu�� mnie te ci�g�e rozmowy z kobietami. Usi�d� przy mnie i pogadamy o m�skich sprawach. Przyszed� natychmiast. Po�o�y� swoj� poduszk� obok mojej i usadowi� si� wytwornie, prostuj�c plecy jak nale�y, z r�kami na udach. - Oji - rzek� z powag� - mam pytanie. - S�ucham, Ichiro, o co chodzi? - Chc� si� czego� dowiedzie� o potworze. - Potworze? - Czy on jest prehistoryczny? - Prehistoryczny? To ty znasz ju� takie s�owa? Musi by� z ciebie bystry ch�opak. W tym momencie dostoje�stwo Ichiro gdzie� si� rozp�yn�o. Porzuciwszy przybran� poz�, przewr�ci� si� na plecy i j�� wymachiwa� nogami. - Ichiro! - napomnia�a go szeptem Setsuko. - Jak ty si� zachowujesz przy dziadku? Usi�d�! Jedyn� reakcj� ch�opca by�o powolne opuszczenie n�g, kt�re bezw�adnie opad�y na pod�og�. Potem zamkn�� oczy, z�o�ywszy na piersiach r�ce. - Oji - zapyta� sennie - czy ten potw�r jest prehistoryczny? - O jakim potworze m�wisz, Ichiro? - Prosz� mu nie mie� za z�e, tato - t�umaczy�a Setsuko u�miechaj�c si� nerwowo. - Wczoraj, kiedy�my tu przyjechali, przed dworcem wisia� jaki� plakat filmowy. Przez ca�� drog� w taks�wce zam�cza� kierowc� pytaniami. Wielka szkoda, �e sama tego plakatu nie widzia�am. - Oji! Wi�c czy ten potw�r jest prehistoryczny, czy nie jest? ��dam odpowiedzi! - Ichiro! - Matka spojrza�a na syna ze zgroz�. - Nie bardzo wiem, Ichiro. My�l�, �e musieliby�my wpierw zobaczy� film. - To kiedy go zobaczymy? - Hmm. Najlepiej spytaj mam�. Mo�e w tym filmie strasz� dzieci, nigdy nie wiadomo. Nie chcia�em go sprowokowa� t� uwag�, lecz efekt jej by� piorunuj�cy. M�j wnuk przetoczy� si� z powrotem na poduszk� i siedz�c mia�d�y� mnie spojrzeniem. - Jak �miesz! - krzykn��. - Co ty m�wisz! - Ichiro! - Setsuko by�a przera�ona. Ale Ichiro nie spuszcza� ze mnie wzroku pe�nego w�ciek�o�ci, wi�c w ko�cu musia�a podnie�� si� z poduszki i podesz�a do nas. - Ichiro! - szepn�a. - Nie patrz tak na dziadka! Ichiro odpowiedzia� kozio�kiem w ty� i le��c zn�w na wznak, wymachiwa� w powie- trzu nogami. Setsuko jeszcze raz u�miechn�a si� do mnie nerwowo. - Ma okropne maniery. - I najwyra�niej nie wiedz�c, co jeszcze powiedzie�, zn�w si� u�miechn�a. - Ichiro-san - wtr�ci�a si� Noriko. - Mo�e by� tak mi pom�g� sprz�tn�� po �niadaniu? - To babska robota - odrzek� Ichiro, wymachuj�c wci�� nogami. - Wi�c Ichiro nie pomo�e? Ot, i problem. St� taki ci�ki, a ja nie mam si�y sama go odsun��. Ciekawam, kto w takim razie mi pomo�e. Na to Ichiro zerwa� si� na r�wne nogi i wielkimi krokami, nie spojrzawszy nawet na nas, wszed� do �rodka. Noriko �miej�c si� pod��y�a za nim. Setsuko zerkn�a w ich stron� i zaraz uj�a dzbanek z herbat�, �eby mi nape�ni� fili- �ank�. - Nie mia�am poj�cia, �e sprawy posun�y si� ju� tak daleko - powiedzia�a przyciszo- nym g�osem. - To znaczy, je�li chodzi o Noriko i jej przed�lubne pertraktacje. - Sprawy w og�le si� nie posun�y - odpar�em kr�c�c g�ow�. - W gruncie rzeczy, nic jeszcze nie zosta�o ustalone. Wci�� tkwimy w pocz�tkowej fazie. - Nie gniewaj si�, ale z tego, co Noriko przed chwil� powiedzia�a, wywnioskowa�am, �e wszystko mniej wi�cej... - Urwa�a, po czym znowu powt�rzy�a: - Nie gniewaj si�. - Ale powiedzia�a to jako� tak, �e w powietrzu zawis�o pytanie. - To nie pierwszy raz Noriko m�wi takie rzeczy - przypomnia�em. - Prawd� m�wi�c, zachowuje si� przedziwnie ju� od czasu, kiedy si� zacz�y te nowe pertraktacje. W zesz�ym tygodniu mieli�my tu wizyt� pana Mori, pami�tasz go? - Oczywi�cie. Jak on si� miewa? - Nie najgorzej. Przechodzi� t�dy i wst�pi�, �eby z�o�y� nam uszanowanie. Ale rzecz w tym, �e Noriko zacz�a przy nim rozmow� o tych przed�lubnych pertraktacjach. M�wi�a o tym tak jak teraz, jakby wszystko ju� by�o za�atwione. Okropnie poczu�em si� zak�opotany. Pan Mori nawet mi pogratulowa� na odchodnym i zapyta�, czym si� zajmuje narzeczony. - Rzeczywi�cie - przyzna�a Setsuko z trosk� w g�osie. - To musia�o by� k�opotliwe. - Ale to nie jego wina. Sama s�ysza�a� j� przed chwil� Wi�c c� mia� my�le� obcy cz�owiek? Setsuko nie odpowiedzia�a i jaki� czas siedzieli�my w milczeniu. Gdy zerkn��em raz na ni� k�tem oka, by�a zapatrzona w ogr�d, trzymaj�c w obu r�kach fili�ank� tak jakby o niej zapomnia�a. By� to jeden z tych moment�w w czasie jej wizyty u nas, gdy stwierdzi�em, �e j� obserwuj� - mo�e z powodu �wiat�a, kt�re pada�o na ni� jako� tak szczeg�lnie, czy czego� w tym rodzaju. Bo Setsuko bez w�tpienia z latami robi si� coraz �adniejsza. Kiedy by�a ca�kiem m�oda, martwili�my si� z �on�, �e nie jest na tyle urodziwa, by dobrze wyj�� za m��. Ju� jako dziecko mia�a nieomal m�skie rysy, kt�re jakby jeszcze si� uwydatnia�y w miar� dojrzewania; tak dalece, �e gdy mi�dzy ni� a siostr� wybucha�a sprzeczka, Noriko zawsze bra�a g�r� wo�a- j�c za ni�: �Ch�opak! Ch�opak!� Kto wie, jaki podobne rzeczy maj� wp�yw na osobowo��? To chyba nie przypadek, �e Noriko wyros�a na dziewczyn� tak samowoln� i upart�, a Setsuko - tak nie�mia��, ust�pliw�. Teraz wszak�e, gdy zbli�a si� do trzydziestki, jej wygl�d nabiera jakby nowej, widocznej godno�ci. Pami�tam, jak to przepowiada�a �ona: �Nasza Setsuko roz- kwitnie w lecie �ycia� - mawia�a nieraz. My�la�em wtedy, �e �ona w ten spos�b tylko si� po- ciesza, lecz w zesz�ym miesi�cu parokrotnie mnie uderzy�o, jak dalece mia�a racj�. Setsuko ockn�a si� z zamy�lenia i zn�w rzuci�a spojrzenie w stron� wn�trza domu. - Mam wra�enie - powiedzia�a - �e to, co si� wydarzy�o w zesz�ym roku, bardzo j� wytr�ci�o z r�wnowagi. Mo�e bardziej, ni� przypuszczali�my. Westchn��em i skin��em g�ow�. - Mo�liwe, �e za ma�o w tym czasie po�wi�ci�em jej uwagi. - Jestem pewna, �e ojciec robi� wszystko, co m�g�, ale przecie� takie rzeczy to dla ko- biety straszny cios. - S�dzi�em, musz� przyzna�, �e Noriko troch� gra komedi�, jak to ona. Zapewnia�a przedtem, �e to b�dzie �ma��e�stwo z mi�o�ci�, wi�c kiedy nic z tego nie wysz�o, czu�a si� zmuszona odpowiednio zachowywa�. Ale mo�e to nie by�o tylko udawanie. - �mieli�my si� wtedy z tego - powiedzia�a Setsuko -cho� mo�e to naprawd� by�a mi- �o��. Zn�w umilkli�my oboje. Z g��bi domu dochodzi� nas g�os Ichiro, kt�ry raz po raz co� tam wykrzykiwa�. - Ojciec wybaczy - odezwa�a si� Setsuko zgo�a innym tonem - ale czy dowiedzieli�my si� w ko�cu, dlaczego tamte zar�czyny w zesz�ym roku zosta�y zerwane? Nikt si� tego nie spo- dziewa�. - Poj�cia nie mam. Zreszt�, c� to ma za znaczenie, teraz? - Oczywi�cie, �e nie ma. Przepraszam. - Setsuko jakby rozwa�a�a co� przez chwil�, po czym dorzuci�a: - Tylko �e Suichi wci�� do tego wraca, chce wiedzie�, co si� sta�o w zesz�ym roku, dlaczego rodzina Miyake w taki spos�b si� wycofa�a. - Za�mia�a si� kr�tko, jakby do siebie. - Podejrzewa chyba, �e znam jak�� tajemnic� i �e my wszyscy to przed nim ukrywa- my. Musz� go zapewnia� wci�� na nowo, �e sama nie wiem, o co tam chodzi�o. - B�d� przekonana - powiedzia�em troch� ch�odno -�e i dla mnie jest to tajemnic�. Gdybym wiedzia�, nie ukrywa�bym tego przed tob� i Suichi. - Naturalnie. Przepraszam, tato, nie chcia�am sugerowa�... - znowu urwa�a, skr�powa- na. Mo�e i by�em troch� szorstki dla c�rki tego rana, ale to nie pierwszy raz Setsuko tak mnie nagabywa�a o te zesz�oroczne wydarzenia i odst�pienie rodziny Miyake od uk�ad�w. Nie wiem, dlaczego utrzymuje, �e co� przed ni� ukrywam. Je�li oni mieli jakie� szczeg�lne powody do zerwania, to zrozumia�e, �e nie chcieli mi si� z tego zwierza�. Mnie si� wydaje, �e nie chodzi�o w tej sprawie o nic nadzwyczajnego. To prawda, �e ich wycofanie si� w ostatniej chwili by�o dla wszystkich wielkim zaskoczeniem, ale dlaczego zaraz wyci�ga� z tego wniosek, �e mieli jaki� wyj�tkowy pow�d? Wed�ug mnie, w gr� wcho- dzi� po prostu status ich rodziny. Z tego, co zaobserwowa�em, rodzina Miyake nale�y do tych dumnych i uczciwych ludzi, kt�rzy czuliby si� skr�powani �wiadomo�ci�, �e ich syn �eni si� powy�ej swego stanu. Par� lat wcze�niej wycofaliby si� pewnie od razu, ale skoro m�odzi twierdzili, �e to ma by� �ma��e�stwo z mi�o�ci�, i skoro tyle si� dzi� m�wi o tych nowych obyczajach, ci poczciwi ludzie nie wiedzieli, co z tym zrobi�. Ot, i ca�e wyja�nienie. Mo�liwe te�, �e wprawi�a ich w zak�opotanie moja wyra�na aprobata dla tego zwi�z- ku. Nie przywi�zywa�em bowiem wagi do kwestii pozycji spo�ecznej, te rzeczy po prostu mnie nie obchodzi�y. Prawd� m�wi�c, sam nigdy, w �adnym momencie mego �ycia, nie zda- wa�em sobie dobrze sprawy z mojego w�asnego statusu spo�ecznego i nawet jeszcze dzisiaj nieraz mnie zaskakuj� czyje� s�owa lub jakie� wydarzenie �wiadcz�ce o tym, �e ciesz� si� du�� estym�. We�my cho�by dla przyk�adu niedawny wiecz�r sp�dzony wraz z Shintaro w naszej starej dzielnicy rozrywkowej, gdzie popijali�my w barze pani Kawakami, w kt�rym, jak nam si� to coraz cz�ciej zdarza, byli�my jedynymi klientami. Siedzieli�my jak zwykle na wysokich sto�kach przy bufecie, wymieniaj�c lu�ne uwagi z pani� Kawakami, a �e czas p�y- n�� i nikt inny nie pojawi� si� w lokalu, nasze rozmowy przybra�y charakter bardziej osobisty. Pani Kawakami opowiada�a nam o jakim� krewnym, skar��c si�, �e �w m�ody cz�owiek nie mo�e sobie znale�� zaj�cia odpowiedniego do swych kwalifikacji, gdy Shintaro zawo�a� na- gle: - Musisz go przys�a� do Sensei , Obasan . Musisz przys�a� go do niego! �yczliwe s��wko od Sensei we w�a�ciwym miejscu, i tw�j krewny zaraz b�dzie mia� dobr� posad�. - Co ty opowiadasz, Shintaro? - �achn��em si�. - Ja ju� jestem na emeryturze. Nie mam dzi� �adnych stosunk�w. - Poparcie kogo� takiego jak Sensei wzbudzi szacunek u ka�dego - upiera� si� Shinta- ro. - Przy�lij m�odego cz�owieka do Sensei, Obasan. By�em z pocz�tku troch� zaskoczony, �e Shintaro m�wi to z takim przekonaniem. Dopiero potem u�wiadomi�em sobie, �e wci�� jeszcze pami�ta t� drobn� przys�ug�, jak� wy- �wiadczy�em jego m�odszemu bratu wieki temu. By�o to chyba w 1935 czy 1936 roku, zwyk�a formalno��, o ile dobrze sobie przypo- minam - list polecaj�cy do znajomego w Departamencie Stanu albo co� takiego. Nie wraca�bym wtedy wi�cej do tej sprawy, gdyby nie to, �e pewnego popo�udnia, gdy odpoczywa�em w domu, �ona oznajmi�a, �e przy bramie stoj� jacy� go�cie. - Popro� ich do �rodka - powiedzia�em. - Ale oni m�wi�, �e nie chc� ci przeszkadza�. Wyszed�em do bramy, a tam sta� Shinta- ro ze swoim m�odszym bratem, w�wczas ledwie wyrostkiem. Na m�j widok zacz�li z u�miechami zgina� si� w uk�onach. - Prosz� do �rodka - zaproponowa�em, lecz oni nadal, chichocz�c, zginali si� w uk�o- nach. - Shintaro, prosz�, wejd�cie na tatami . - Nie, Sensei - sprzeciwi� si� Shintaro, ca�y w u�miechach i uk�onach. - To jest zu- chwa�o�� z naszej strony tak przychodzi� do pa�skiego domu. Czysta zuchwa�o��. Ale nie mogli�my usiedzie� na miejscu, musieli�my panu podzi�kowa�. - Wejd�cie, prosz�. Zdaje si�, �e Setsuko zrobi�a dopiero co herbat�. - Nie, Sensei, to szczyt zuchwa�o�ci z naszej strony. -Po czym odwracaj�c si� do brata, Shintaro szepn�� spiesznie: - Yoshio! Yoshio! - M�ody cz�owiek po raz pierwszy przesta� zgi- na� si� w uk�onach i spojrza� na mnie nerwowo. Wreszcie wykrztusi�: - B�d� panu wdzi�czny do ko�ca moich dni. B�d� si� stara� ka�d� cz�stk� siebie by� godny pa�skiego polecenia. Za- pewniam, �e pana nie zawiod�. B�d� pracowa� ci�ko i do�o�� wszelkich stara�, by zadowoli� mych zwierzchnik�w. I bez wzgl�du na to, jak daleko zajd� w przysz�o�ci, nigdy nie zapomn� cz�owieka, kt�ry mi umo�liwi� start �yciowy. - Ale� to by�a drobnostka. Pan na to zas�uguje. To wywo�a�o gwa�towne protesty ich obu i w ko�cu Shintaro zwr�ci� si� do brata: - Yoshio, za d�ugo ju� narzucamy si� Sensei. Ale zanim odejdziemy, przyjrzyj si� do- brze cz�owiekowi, kt�ry ci dopom�g�. To wielki zaszczyt mie� dobroczy�c� tak wp�ywowego i szczodrego. - W�a�nie - wymamrota� m�ody cz�owiek i zapatrzy� si� we mnie. - Shintaro, czuj� si� zak�opotany. Prosz�, wejd�cie i uczcimy to czark� sake. - Nie, Sensei, czas ju� na nas. To by�a wielka zuchwa�o�� z naszej strony przyj�� tu i zak��ci� panu popo�udnie. Ale nie mogli�my wytrzyma�, �eby zaraz nie podzi�kowa�. Ta wizyta - przyznaj� - da�a mi poczucie, ze czego� jednak w �yciu dokona�em. By� to jeden z tych moment�w po�r�d �yciowej krz�taniny, pozostawiaj�cej ma�o okazji do podsu- mowania w spokoju w�asnych dzia�a�, kiedy to nagle doznaje si� ol�nienia, jak daleko si� zaw�drowa�o. Bo prawd� jest, �e niemal bezwiednie u�atwi�em temu m�odzikowi dobry start �yciowy. Par� lat wcze�niej taka rzecz by�aby nie do pomy�lenia, a przecie� osi�gn��em t� pozycj� prawie nie zdaj�c sobie z tego sprawy. - Wiele zmieni�o si� od tamtych czas�w, Shintaro -t�umaczy�em mu teraz u pani Ka- wakami. - Jestem ju� na emeryturze i nie mam tylu znajomo�ci. Cho� na dobr� spraw�, Shintaro mo�e i nie myli si� tak bardzo w swoich przypusz- czeniach. Mo�e gdybym zechcia� popr�bowa�, zn�w by�bym zaskoczony, jak daleko si�gaj� moje mo�liwo�ci. Bo jak powiadam, z w�asnej pozycji spo�ecznej nigdy nie zdawa�em sobie w pe�ni sprawy. W ka�dym razie, je�li nawet Shintaro zdradza czasem naiwno�� w pewnych kwe- stiach, nie przynosi mu to �adnej ujmy, bo nie�atwo dzi� spotka� kogo� tak pozbawionego cynizmu i zawzi�to�ci naszych czas�w. Jest co� krzepi�cego w odwiedzaniu baru pani Kawa- kami, gdzie znajduj� go siedz�cego przy bufecie jak zwykle, jak co wiecz�r od jakich� sie- demnastu lat - w zamy�leniu, starym zwyczajem obracaj�cego na kontuarze czark�. Wygl�da to doprawdy tak, jakby dla Shintaro nic si� nie zmieni�o. Przywita si� z najwi�ksz� uprzejmo- �ci�, jakby wci�� jeszcze by� moim uczniem, i przez ca�y wiecz�r, cho�by i zdrowo sobie podpi�, nie przestanie si� do mnie zwraca� per �Sensei� i okazywa� mi swego szacunku. Nie- kiedy nawet, z ca�ym zapa�em m�odego terminatora, b�dzie wypytywa� mnie o sprawy tech- niki i stylu, mimo ze przecie� dawno temu przesta� si� zajmowa� prawdziw� sztuk�. Od ja- kich� kilku lat para si� ilustracj� ksi��ek, a jego obecn� specjalno�ci� s� jak wnosz�, stra�ac- kie samochody. Dzie� w dzie� przesiaduje w tym swoim pokoiku na poddaszu, rysuj�c w�z za wozem. Za to wieczorami, po paru drinkach, Shintaro lubi sobie pewnie wyobra�a�, �e wci�� jeszcze jest tym oddanym swej idei m�odocianym adeptem sztuki, nad kt�rym niegdy� roztoczy�em artystyczn� kuratel�. Ta dziecinna cecha natury Shintaro jest nieraz przedmiotem uciechy pani Kawakami, kt�rej nie brak pewnego rodzaju z�o�liwo�ci. Nie tak dawno na przyk�ad, kt�rego� wieczoru podczas ulewnego deszczu Shintaro wbieg� do jej lokaliku i j�� wy�yma� czapk� na mat� w progu. - No wiesz, Shintaro-san! - zgromi�a go pani Kawakami. - Co za okropne maniery! Shintaro spojrza� na ni� wielce stropiony, jakby rzeczywi�cie pope�ni� jakie� skanda- liczne wykroczenie. T�umaczy� si� g�sto, przepraszaj�c, co wywo�a�o tylko dalszy potok wy- m�wek ze strony pani Kawakami. - Nigdy nie widzia�am czego� podobnego, Shintaro-san. Ty chyba nie masz dla mnie krzty szacunku. - Niech mu pani da spok�j, Obasan - zaapelowa�em do niej w ko�cu. - Do�� ju�. Niech mu pani powie, �e pani �artuje. - �artuj�? To wcale nie s� �arty. Szczyt z�ych manier. I tak dalej, i dalej, a� w ko�cu �al by�o patrze� na Shintaro. Kiedy indziej znowu Shintaro bywa przekonany, �e kto� sobie stroi z niego kpinki, podczas gdy w rzeczywisto�ci m�wi si� ca�kiem powa�nie. Raz sprawi� du�y k�opot pani Kawakami beztrosk� uwag� o pewnym generale, kt�rego w�a�nie stracono jako prze- st�pc� wojennego: - Zawsze, od ch�opi�cych lat, go podziwia�em. Ciekaw jestem, co teraz porabia. Pewnie ju� jest na emeryturze. W lokalu przebywali tego wieczoru jacy� nowi go- �cie, kt�rzy spojrzeli ze zgorszeniem na Shintaro. A gdy pani Kawakami, w trosce o sw�j interes, podesz�a do niego i powiedzia�a mu cicho o losie genera�a, wybuchn�� �miechem. - No wiesz, Obasan - rzek� dono�nie - �e te� ciebie si� trzymaj� takie ryzykowne �arty. Ignorancja Shintaro w takich sprawach nieraz budzi zdumienie, ale jak m�wi�, nie ma w tym nic uw�aczaj�cego. Cieszmy si�, �e istniej� jeszcze tacy ludzie, nie skalani wszech- obecnym dzi� cynizmem. W istocie, chyba dzi�ki temu w�a�nie przymiotowi - dzi�ki poczu- ciu, �e jakim� cudem pozosta� nieska�ony - tak bardzo polubi�em w ostatnich latach jego to- warzystwo. A co do pani Kawakami, to cho� robi, co mo�e, �eby si� nie poddawa� panuj�cym dzi� nastrojom, trudno zaprzeczy�, �e bardzo si� w wojennych latach postarza�a. Przed wojn� mog�a jeszcze uchodzi� za m��dk�, lecz od tamtego czasu co� si� w niej za�ama�o, co� skrzy- wi�o. Trudno si� zreszt� dziwi�, je�li si� wspomni tych, kt�rych na wojnie utraci�a. Prowa- dzenie interesu te� jej sprawia coraz wi�ksz� trudno��, bo zapewne nie�atwo jej uwierzy�, �e to ta sama dzielnica, w kt�rej otworzy�a sw�j lokalik przed szesnastoma czy siedemnastoma laty. Z tej naszej dawnej dzielnicy rozrywki nic w�a�ciwie nie zosta�o. Prawie wszyscy z dawnej konkurencji zwin�li interes i wynie�li si� gdzie indziej, a i ona sama pewnie nieraz rozwa�a, czy nie p�j�� w ich �lady. A przecie� ten lokalik wtedy, gdy go otworzy�a, by� wci�ni�ty mi�dzy tyle innych ba- r�w i jad�odajni, �e pami�tam, jak ludzie w�tpili, czy d�ugo si� utrzyma. Doprawdy, trudno by�o si� przecisn�� tymi ma�ymi uliczkami, nie ocieraj�c si� o niezliczone p��cienne wy- wieszki reklamowe, kt�re napiera�y na cz�owieka ze wszystkich stron, wychyla�y si� z witryn frontowych, by krzykliwymi literami zachwala� atrakcje zak�adu. Ale w tamtych czasach by�a w tej dzielnicy dostatecznie liczna klientela, by mn�stwo takich lokalik�w mog�o �wietnie prosperowa�. Zw�aszcza w cieplejsze wieczory roi�o si� tam od ludzi, niespiesznie ci�gn�cych od baru do baru lub stoj�cych ot, tak sobie, by pogada�, na �rodku ulicy. Samochody dawno ju� przesta�y ryzykowa� przejazd tamt� drog�, a i rowerom trudno by�o przepycha� si� przez t�umy nierozwa�nych przechodni�w. M�wi�: �nasza dzielnica rozrywki�, ale chyba w istocie by�o to niewiele wi�cej ni� miejsce, gdzie cz�owiek m�g� co� wypi�, zje��, pogada�. Prawdziwe zag��bia rozrywkowe mie�ci�y si� w centrum miasta i tam nale�a�o i�� w poszukiwaniu dom�w gejsz albo teatr�w. Co do mnie jednak, zawsze wola�em t� nasz�. Przyci�ga�a gwarny, ale zacny t�umek, w kt�- rym wielu by�o takich jak my - malarzy i pisarzy, zn�conych obietnic� o�ywionych rozm�w, ci�gn�cych si� do p�nej nocy Lokal, do kt�rego ucz�szcza�o moje w�asne grono, nazywa� si� Migi-Hidari i mie�ci� si� u zbiegu trzech bocznych ulic tworz�cych w tym miejscu wy�o�on� p�ytami chodnikowymi zatoczk�. Migi-Hidari, w przeciwie�stwie do s�siednich, by� lokalem rozleg�ym i przestronnym, z pi�trem i mn�stwem hostess w strojach zar�wno tradycyjnych, jak zachodnich. I ja mia�em sw�j skromny udzia� w powodzeniu Migi-Hidari, kt�ry tak przy- �mi� konkurencj�, �e w uznaniu zas�ug nasze grono otrzyma�o w�asny stolik w k�cie. Popija�a tam ze mn� elita mojej szko�y: Kuroda, Murasaki,Tanaka - utalentowani m�odzi ludzie, ju� wtedy ciesz�cy si� renom�. Wszyscy oni z upodobaniem oddawali si� wymianie my�li i pa- mi�tam, ile� to nami�tnych spor�w toczy�o si� wok� tego sto�u. Shintaro, musz� tu powiedzie�, nigdy nie nale�a� do tych wybra�c�w. Ja sam nie mia�bym nic przeciwko temu, �eby si� do nas przy��czy�, ale moi uczniowie mieli silnie roz- wini�ty zmys� hierarchii, Shintaro za� na pewno nie zaliczali do czo��wki. I przypominam sobie, jak pewnego wieczoru, wkr�tce po wizycie Shintaro z bratem w moim domu, opowie- dzia�em o tym epizodzie przy naszym stoliku. Pami�tam, �e ch�opcy, tacy jak Kuroda, drwili, �e bracia nie posiadali si� z wdzi�czno�ci za �zwyk�� posadk� gryzipi�rka�. Potem jednak uwa�nie wys�uchali mych wywod�w o tym, jak to czyja� pozycja i wp�ywy mog� oddzia�a� na kogo�, kto pracuje usilnie nie po to, by osi�gn�� cele same w sobie, lecz dla satysfakcji, �e wykonuje swoje zadania najlepiej, jak potrafi. Wtedy jeden z nich - zapewne Kuroda - pochy- li� si� ku mnie i powiedzia�: - Ja ju� od pewnego czasu podejrzewam, �e Sensei nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wysoko jest ceniony w naszym mie�cie. Ju� sam ten przyk�ad, przytoczony nam przed chwil�, wystarczaj�co ilustruje, �e dobra s�awa Mistrza si�ga wszystkich sfer �ycia, nie tylko �wiata sztuki. Ale jak�e to znamienne dla Sensei, �e w swojej skromno�ci nie jest tego �wiadom. Znamienne, �e on sam jest najbardziej zaskoczony t� estym�, jak� si� go darzy. Ale my wszy- scy nie jeste�my tym wcale zaskoczeni. Przeciwnie, mo�na powiedzie�, �e mimo wielkiego uznania, jakim si� powszechnie cieszy, to w�a�nie my, tu siedz�cy, wiemy, jak dalece tego uznania wci�� za ma�o. Ja sam nie mam co do tego �adnych w�tpliwo�ci. S�awa Sensei b�dzie ros�a i po latach b�dziemy z najwi�ksz� dum� opowiada�, �e byli�my kiedy� uczniami Masuji Ono. W�a�ciwie nie by�o w tym wszystkim nic nadzwyczajnego; poniek�d bowiem sta�o si� zwyczajem, �e w jakim� momencie podczas tych wieczor�w, kiedy ju� wszystkim szumia�o troch� w g�owie, moi podopieczni przyst�powali do wyg�aszania m�w pochwalnych na moj� cze��. Zw�aszcza celowa� w tym Kuroda, uwa�any przez koleg�w za kogo� w rodzaju ich rzecznika. Zazwyczaj nie bra�em tego zbyt dos�ownie, lecz wtedy, podobnie jak w�wczas, gdy Shintaro z bratem stali w u�miechach i uk�onach u wej�cia do mojego domu, poczu�em przyjemne ciep�o satysfakcji. Myli�by si� wszak�e kto�, kto by przypuszcza�, �e przyja�ni�em si� tylko z najlepszy- mi spo�r�d moich uczni�w. Przeciwnie, po raz pierwszy wst�pi�em do baru pani Kawakami chyba po to, by sp�dzi� wiecz�r z Shintaro, kt�remu mia�em co� do powiedzenia. Dzi�, gdy pr�buj� odtworzy� ten wiecz�r w pami�ci, jego wspomnienie zlewa si� z d�wi�kami i obra- zami wszystkich innych wieczor�w z tamtych lat - lampiony zawieszone nad drzwiami, �miech ludzi zgromadzonych przed Migi-Hidari, zapach sma�eniny, barmanka przekonuj�ca kogo�, by wr�ci� do swojej �ony, a ponad tym wszystkim dudni�cy z r�nych stron klekot niezliczonych drewnianych sanda��w na asfalcie. Pami�tam, �e to by�a ciep�a letnia noc i �e nie znalaz�szy Shintaro w jego zwyk�ym �rewirze�, ruszy�em na poszukiwania szlakiem tych male�kich bar�w. I mimo konkurencji, jaka musia�a wtedy panowa� mi�dzy owymi lokalami, zwyci�a� duch s�siedzkiej lojalno�ci, tote� by�o ca�kiem naturalne, �e gdy zapyta�em o Shin- taro w jednym z takich bar�w, w�a�cicielka bez cienia niech�ci poradzi�a mi, bym go poszu- ka� w �tamtym nowym�. Pani Kawakami mog�aby niew�tpliwie si� pochwali� wieloma zmianami - tymi swo- imi drobnymi �ulepszeniami�, jakie poczyni�a z biegiem lat. Ja jednak odnosz� wra�enie, �e jej lokalik wygl�da� tamtej pierwszej nocy niemal identycznie. Ju� na wst�pie uderza wcho- dz�cego kontrast mi�dzy barowym kontuarem, rozja�nionym ciep�ym �wiat�em nisko zawie- szonych lamp, a wn�trzem zaciemnionej salki. Wi�kszo�� klient�w woli siedzie� w tym kr�gu �wiat�a przy barze, co przydaje lokalowi przytulnej intymno�ci. Pami�tam, jak tamtej pierw- szej nocy rozejrza�em si� po nim z aprobat�, a i dzi�, mimo wszystkich zmian, kt�re prze- kszta�ci�y �wiat doko�a niego, jest ujmuj�cy jak zawsze. Poza nim jednak, niewiele tu rzeczy pozosta�o nie zmienionych. Teraz, wychodz�c z baru pani Kawakami, cz�owiek mo�e stan�� w progu przekonany, �e popija� w�a�nie na ja- kich� cywilizacyjnych peryferiach. Wsz�dzie doko�a tylko pustynia rozrzuconych gruz�w. Jedynie ty�y majacz�cych w oddali paru dom�w �wiadcz� o tym, �e gdzie� tam niedaleko znajduje si� centrum miasta. �Zniszczenia wojenne� - powiada pani Kawakami. Ale ja pami�- tam, �e kiedy obchodzi�em t� dzielnic� wkr�tce po kapitulacji, wiele budynk�w jeszcze sta�o. Sta� tak�e Mgi-Hidari, z wyt�uczonymi szybami i cz�ciowo zawalonym dachem. I pami�tam, jak przechodz�c obok tych pogruchotanych dom�w, zapytywa�em siebie w duchu, czy o�yj� jeszcze kiedy�. A� kt�rego� ranka przychodz�, a tu buldo�ery zr�wna�y ju� wszystko z zie- mi�. Tak wi�c teraz ta strona ulicy jest tylko rumowiskiem. W�adze na pewno maj� jakie� plany, lecz min�y trzy lata i nic si� nie zmieni�o. Woda deszczowa gromadzi si� w ka�u�ach, zat�ch�ych po�r�d pokruszonych cegie�. W rezultacie pani Kawakami musia�a za�o�y� na oknach moskitiery, cho� nie s�dzi, by taka dekoracja przysporzy�a jej klient�w. Budynki po stronie baru pani Kawakami jeszcze stoj�, lecz wiele z nich �wieci pust- kami. Cho�by te w najbli�szym s�siedztwie - ju� od jakiego� czasu opuszczone, co j� napawa niepokojem. Cz�sto nam powtarza, �e gdyby si� nagle wzbogaci�a, wykupi�aby te nierucho- mo�ci i rozwin�a interes. Tymczasem jednak czeka, a� si� do nich kto� wprowadzi. Nie mia- �aby nic przeciwko temu, �eby urz�dzono w nich podobne lokaliki, wszystko, byleby nie mu- sia�a ju� mieszka� po�rodku cmentarzyska. Wyszed�szy z baru pani Kawakami o zapadaj�cym zmierzchu, nie mo�na nie przysta- n�� i nie spojrze� na t� ogromn� pust� przestrze�. Czasem uda si� rozpozna� w mroku zwa�y gruz�w i po�amanego drewna, a mo�e nawet tu i �wdzie szcz�tki rur stercz�ce z ziemi jak zielsko. Mijaj�c potem coraz to nowe rumowiska, widzi si� niezliczone oka ka�u� po�yskuj�ce przez moment tam, gdzie dosi�ga je �wiat�o latarni. A gdy si� dojdzie do st�p wzg�rza, sk�d pnie si� droga do mojego domu, i przysta- n�wszy na Mo�cie Rozterki popatrzy w ty�, na te ruiny naszej dawnej dzielnicy rozrywki, mo�na dojrze�, je�li s�o�ce nie zajdzie ca�kowicie, rz�d starych s�up�w telegraficznych, wci�� jeszcze bez drut�w, znikaj�cy dalej w mroku przy drodze, kt�r� w�a�nie si� przeby�o. Mo�e te� uda si� na nich dostrzec ciemne stadka ptak�w przycupni�tych niewygodnie na wierz- cho�kach, jakby w oczekiwaniu na druty, wzd�u� kt�rych rysowa�y ongi� linie na niebie. Pewnego wieczoru, nie tak dawno temu, stoj�c na tym drewnianym mostku, zobaczy- �em z daleka dwa s�upy dymu unosz�cego si� z rumowiska. Mo�e to byli robotnicy pa�stwo- wi wykonuj�cy jaki� ��wi plan, a mo�e dzieci, kt�rym zachcia�o si� jakiej� niedozwolonej zabawy, do�� �e widok tych s�up�w dymu na niebie wprawi� mnie w ponury nastr�j. Wygl�- da�y jak opuszczone stosy pogrzebowe. Cmentarzysko, m�wi pani Kawakami. I kiedy si� wspomni t�umy ludzi odwiedzaj�ce niegdy� t� dzielnic�, trudno to nazwa� inaczej. Ale odbiegam od tematu. Pr�bowa�em tu przywo�a� w my�lach szczeg�y odwiedzin Setsuko w zesz�ym miesi�cu. Jak ju� pewnie wspomnia�em, Setsuko sp�dzi�a prawie ca�y pierwszy dzie� swego pobytu u nas na werandzie, na rozmowach z siostr�. Pami�tam, �e w kt�rym� momencie, u schy�ku popo�udnia, gdy obie pogr��y�y si� na dobre w kobiecych poga- duszkach, zostawi�em je i ruszy�em na poszukiwanie wnuka, kt�ry par� minut wcze�niej po- gna� gdzie� w g��b domu. Szed�em w�a�nie korytarzem, gdy jaki� ci�ki tupot wstrz�sn�� ca�ym domem. Prze- straszony, po�pieszy�em do jadalni. O tej porze dnia nasza jadalnia jest mocno zacieniona, tote� po blasku s�o�ca na werandzie moje oczy musia�y si� chwil� przyzwyczai� do p�mro- ku, aby stwierdzi�, �e Ichiro w tym pokoju wcale nie ma. Tupot za moment si� powt�rzy�, po nim jeszcze jeden i nast�pne, a towarzyszy�y im okrzyki mego wnuka: �Yah! Yah!� Ca�y ten ha�as pochodzi� z przyleg�ego pokoju z pianinem. Podszed�em wi�c do drzwi, nas�uchiwa�em chwil� i wreszcie cicho je rozsun��em. Pok�j z pianinem, w przeciwie�stwie do jadalni, otrzymuje swoj� porcj� s�o�ca przez ca�y dzie�. Wype�nia si� ostrym, jasnym �wiat�em i gdyby by� nieco wi�kszy, stanowi�by ide- alne miejsce na posi�ki. W swoim czasie gromadzi�em w nim obrazy i materia�y, ale teraz, nie licz�c pianina, jest praktycznie pusty. Z pewno�ci� wi�c w�a�nie ten brak mebli natchn�� me- go wnuka, tak jak przedtem weranda. Ujrza�em go bowiem przemierzaj�cego pok�j wzd�u� i wszerz, przy czym jako� dziwnie odbija� si� od pod�ogi, co mia�o chyba uosabia� je�d�ca p�dz�cego przez pustkowie. A �e odwr�cony by� do drzwi plecami, dopiero po chwili spo- strzeg�, �e jest obserwowany. - Oji! - rzuci� mi gniewnie przez rami�. - Nie widzisz, �e jestem zaj�ty? - Przepraszam ci�, Ichiro, nie zwr�ci�em uwagi. - Nie mog� si� teraz z tob� bawi�! - Przepraszam ci� najmocniej, ale te odg�osy tak mnie zach�ci�y. Pomy�la�em sobie, �e mo�e by tak przyj�� i popatrze�... Mierzy� mnie chwil� nieprzyjaznym wzrokiem, wreszcie rzek� nad�sany: - No dobrze. Ale musisz cicho siedzie�. Jestem zaj�ty. - Doskonale - roze�mia�em si�. - Bardzo ci dzi�kuj�, Ichiro. Nie spuszcza� ze mnie oka, gdy przechodzi�em przez pok�j i sadowi�em si� przy oknie. Kiedy poprzedniego wieczoru Ichiro zawita� do nas z matk�, ofiarowa�em mu szki- cownik i komplet kolorowych kredek. Teraz zauwa�y�em, �e szkicownik le�y obok na tatami, a przy nim par� rozrzuconych kredek. Spostrzeg�em, �e pierwsze kartki bloku s� zarysowane, i ju� mia�em si�gn��, by obejrze� je dok�adniej, gdy Ichiro powr�ci� nagle do przerwanej przeze mnie dramatycznej opowie�ci. - Yah Yah! Obserwowa�em go przez chwil�, ale niewiele poj��em z odgrywanych scen. Co jaki� czas powtarza� ten sw�j ko�ski galop, to zn�w wyra�nie walczy� z nawa�nic� niewidzialnych wrog�w. Mrucza� przy tym pod nosem jaki� dialog, z kt�rego usilnie pr�bowa�em co� zrozu- mie�, lecz je�li si� nie myl�, nie by�y to normalne s�owa, lecz jakie� dziwne d�wi�ki. Ch�opak ignorowa� mnie, jak tylko potrafi�, lecz moja obecno�� wyra�nie go kr�powa- �a. Par� razy zastyg� w p�ge�cie, jakby nagle opu�ci�o go natchnienie, by za chwil� znowu rzuci� si� do akcji. Wkr�tce jednak ca�kiem zrezygnowa� i klapn�� na pod�og�. Zastanawia- �em si�, czy powinienem klaska�, ale da�em spok�j. - To robi wra�enie, Ichiro. Ale powiedz, kogo przedstawia�e�? - Zgadnij, Oji. - Hmm. Czy�by Wielkiego Yoshitsune ? Nie? To mo�e samuraja? Hmm. Albo ninja ? Ninja z Wiatru? - Oji jest ca�kiem na z�ym tropie. - No to powiedz. Kim by�e�? - Samotnym Je�d�cem! - Co? - Samotnym Je�d�cem. Srebrzystym Hi yo! - Samotnym Je�d�cem? Czy to kowboj? - Srebrzysty Hi yo! - Ichiro zn�w zacz�� galopowa�, tym razem r��c dono�nie. Przygl�da�em mu si� chwil�. - Gdzie si� nauczy�e� zabawy w kowboj�w, Ichiro? -zapyta�em w ko�cu, ale on dalej galopowa� z r�eniem. - Ichiro - powiedzia�em bardziej ju� stanowczym tonem. - Zaczekaj, pos�uchaj mnie przez chwil�. To du�o ciekawiej, o wiele ciekawiej wyobra�a� kogo� takiego jak Wielki Yos- hitsune. Chcesz wiedzie�, dlaczego? Ichiro, s�uchaj, Oji ci wyt�umaczy. Pos�uchaj, pos�uchaj swojego Oji-san, Ichiro! By� mo�e, mimo woli zanadto podnios�em g�os, bo przystan�� i spojrza� na mnie prze- straszony. Patrzy�em na niego jeszcze chwil� i westchn��em. - Przepraszam ci�, Ichiro, nie powinienem ci przeszkadza�. Oczywi�cie, �e mo�esz by�, kim zechcesz. Nawet kowbojem. Musisz wybaczy� swojemu Oji-san. Zapomnia� si� na chwil�. M�j wnuk nie przestawa� wpatrywa� si� we mnie i mia�em wra�enie, �e za moment wybuchnie p�aczem albo przynajmniej wybiegnie z pokoju. - Prosz� ci�, Ichiro, nie przeszkadzaj sobie, r�b dalej, co robi�e�. Ichiro spogl�da� na mnie jeszcze chwil�, po czym znienacka wrzasn��: �Samotny Je�- dziec! Srebrzysty Hi yo!� i j�� znowu galopowa�. Tupa� przy tym coraz gwa�towniej, a� pok�j trz�s� si� ca�y. Przygl�da�em mu si� przez moment, potem si�gn��em po jego szkicownik. Pierwsze kartki Ichiro zarysowa� niezbyt skrz�tnie. Jego technika wcale nie by�a z�a, ale szkice - tramwaj�w i poci�g�w - pozostawia� ledwie rozpocz�te. Spostrzeg� teraz, �e stu- diuj� szkicownik, i przybieg� p�dem. - Oji, kto ci pozwoli� to ogl�da�? - Pr�bowa� mi wyrwa� blok, ale trzyma�em go poza zasi�giem jego r�ki. - Przesta�, Ichiro, nie b�d� niegrzeczny. Oji chce zobaczy�, co zrobi�e� kredkami, kt�- re ci ofiarowa�. To mu si� nale�y. - Opu�ci�em ni�ej szkicownik i otworzy�em na pierwszym rysunku. - Bardzo ciekawe. Hmm. Ale wiesz, m�g�by� by� jeszcze lepszy, gdyby� zechcia�. - Oji nie wolno tego ogl�da�! Ichiro jeszcze raz spr�bowa� mi wyrwa� blok, tote� musia�em przytrzyma� go za r�ce. - Oji, oddaj mi m�j blok! - Przesta�, Ichiro. Pozw�l Oji zobaczy�. Wiesz co, przynie� mi tamte kredki. Przynie� je tutaj i narysujemy co� razem. Oji ci poka�e. S�owa te mia�y niespodziewany skutek. M�j wnuk natychmiast zaprzesta� walki i po- szed� po kredki rozrzucone po pod�odze. Gdy wr�ci�, jaki� nowy element - jaki� rodzaj fascy- nacji - pojawi� si� w jego zachowaniu. Usadowi� si� ko�o mnie i podawa� mi kredki, obserwu- j�c mnie pilnie, w milczeniu. Otworzy�em szkicownik na nowej kartce i po�o�y�em go przed nim na pod�odze. - Najpierw Oji popatrzy, jak ty co� narysujesz. A potem zobaczy, czy to si� da popra- wi�. Co chcesz narysowa�? Ichiro siedzia� teraz spokojniutko. Spogl�da� z namys�em na pust� kartk� bloku, ale nie zrobi� najmniejszego ruchu, by zabra� si� do rysowania. - M�g�by� spr�bowa� narysowa� co�, co widzia�e� wczoraj - podpowiedzia�em. - Co�, co widzia�e�, jak tylko przyjechali�cie do miasta. Ichiro nadal patrzy� na szkicownik. W ko�cu podni�s� g�ow� ku mnie i zapyta�: - Czy Oji by� kiedy� s�awnym malarzem? - S�awnym malarzem? - Roze�mia�em si�. - Mo�e i masz racj�. Czy to mama ci tak m�wi? - Ojciec m�wi, �e Oji by� s�awnym malarzem. Ale musia� sko�czy� z malowaniem. - Przeszed�em na emerytur�, Ichiro. Ka�dy przechodzi na emerytur�, gdy dojdzie do pewnego wieku. To sprawiedliwe, ludziom nale�y si� odpoczynek. - Ojciec m�wi, �e Oji musia� sko�czy� z malowaniem, bo Japonia przegra�a wojn�. Zn�w si� roze�mia�em i zaraz si�gn��em po szkicownik. Przewraca�em kartki, przy- gl�daj�c si� tramwajom narysowanym przez mojego wnuka, jedn� nawet odsun��em od oczu na odleg�o�� ramienia, aby lepiej widzie�. - Jak cz�owiek dochodzi do pewnego wieku, Ichiro, chce odpocz�� od wszystkiego. Tw�j ojciec te� przestanie pracowa�, kiedy b�dzie w moim wieku. A i ty kiedy� b�dziesz w moim wieku i te� b�dziesz pragn�� odpoczynku. No wi�c - powr�ci�em do pustej kartki i po- �o�y�em przed nim szkicownik - co dla mnie narysujesz, Ichiro? - Czy to Oji namalowa� ten obraz w jadalni? - Nie, malowa� go artysta, kt�ry si� nazywa Urayama. A bo co, podoba ci si�? - A czy Oji malowa� ten, co wisi w korytarzu? - Nie, to robi� inny �wietny artysta, m�j stary przyjaciel. - No to gdzie s� obrazy Oji? - Na razie le�� posk�adane. Ale wr��my do wa�nych rzeczy, Ichiro. Co dla mnie nary-