11334
Szczegóły |
Tytuł |
11334 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11334 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11334 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11334 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAZUO ISHIGURO
Malarz �wiata u�udy
Prze�o�y�a Maria Skroczy�ska-Miklaszewska
Tytu� orygina�u:
AN ARTIST OF THE FLOATING WORLD
Moim Rodzicom
Pa�dziernik 1948
Je�li w s�oneczny dzie� wyruszysz w g�r� strom� �cie�k� prowadz�c� od drewnianego
mostku, wci�� jeszcze nazywanego w tych stronach Mostem Rozterki, dojrzysz niebawem
mi�dzy wierzcho�kami dw�ch mi�orz�b�w dach mojego domu. Nawet gdyby nie g�rowa�
swoim po�o�eniem nad innymi, i tak wyr�nia�by si� spo�r�d wszystkich okolicznych do-
m�w, tote� znalaz�szy si� na szczycie m�g�by� si� zadziwi�, c� to za bogacz w nim mieszka.
Ja jednak nie jestem i nigdy nie by�em bogaczem, okaza�y wygl�d tego domu stanie
si� za� czym� zupe�nie oczywistym, gdy powiem, �e budowa� go m�j poprzednik i �e tym
poprzednikiem by� nie kto inny, tylko sam Akira Sugimura. Rzecz jasna, dla kogo�, kto po raz
pierwszy zawita� do naszego miasta, nazwisko Akira Sugimura mo�e nic nie znaczy�. Ale
wystarczy je wspomnie� komukolwiek, kto mieszka� tu jeszcze przed wojn�, aby si� dowie-
dzie�, �e Sugimura przez jakie� trzydzie�ci lat nale�a� bez w�tpienia do najbardziej powa�a-
nych i wp�ywowych jego mieszka�c�w.
A skoro ju� to wiecie i dotar�szy na szczyt wzg�rza przystaniecie, by popatrze� na
pi�kn� cedrow� bram�, na rozleg�� posesj� okolon� ogrodowym murem, dach z wytworn�
dach�wk� i stylowo rze�bion� kalenic�, uwydatnion� na tle dookolnej panoramy, pewnie za-
pytacie w duchu, jak doszed�em do takiej posiad�o�ci, je�li mieni� si� by� cz�owiekiem o
umiarkowanych �rodkach. Ot� faktem jest, �e kupi�em ten dom za symboliczn� sum�, nie
si�gaj�c� chyba po�owy jego rzeczywistej warto�ci w owym czasie. A wszystko to dzi�ki
przedziwnej - kto� powie: g�upiej - procedurze narzuconej przy sprzeda�y przez rodzin� Su-
gimur�w
Dzi� jest to ju� historia sprzed jakich� pi�tnastu lat. Moja �wczesna sytuacja finanso-
wa poprawia�a si� z ka�dym miesi�cem i �ona j�a nalega�, abym postara� si� o nowy dom. Z
w�a�ciw� sobie dalekowzroczno�ci� dowodzi�a, �e dom powinien odpowiada� naszej pozycji
spo�ecznej - a nie m�wi�a tak z pr�no�ci, tylko z uwagi na perspektywy ma��e�skie naszych
c�rek. Widzia�em w tym wiele racji, ale �e Setsuko, starsza, mia�a dopiero czterna�cie czy
pi�tna�cie lat, nie s�dzi�em, by to by�o co� pilnego. Niemniej, przez rok czy wi�cej, gdy tylko
s�ysza�em o jakim� odpowiednim domu do sprzedania, nie omieszka�em zasi�ga� bli�szych
informacji. Na dom Akiry Sugimury, kt�ry w rok po jego �mierci rodzina wystawi�a na
sprzeda�, zwr�ci� mi uwag� jeden z moich uczni�w. To, �e mia�bym kupi� taki dom, wyda-
wa�o mi si� absurdalne i przypisywa�em t� sugesti� przesadnemu uznaniu, jakie �ywili dla
mnie zawsze moi uczniowie. Napisa�em tam jednak prosz�c o szczeg�y i reakcja by�a nie-
oczekiwana.
Oto kt�rego� popo�udnia odwiedzi�y mnie dwie wynios�e, siwow�ose damy, jak si�
p�niej okaza�o - c�rki Akiry Sugimury. Gdy wyrazi�em mi�e zaskoczenie takim dowodem
osobistej uwagi ze strony rodziny tak dostojnej, starsza z si�str odpar�a ch�odno, �e nie przy-
sz�y ze wzgl�d�w czysto grzeczno�ciowych. Bowiem w ci�gu ostatnich paru miesi�cy otrzy-
ma�y wiele ofert dotycz�cych kupna domu ich zmar�ego ojca, ale rodzina postanowi�a w ko�-
cu je odrzuci�, pozostawiaj�c tylko cztery. Tych czterech kandydat�w cz�onkowie rodziny
wybrali z wielk� staranno�ci�, przyjmuj�c za podstaw� jedynie zalety charakteru i �yciowe
dokonania.
- Jest dla nas rzecz� pierwszej wagi - wywodzi�a -aby dom zbudowany przez naszego
ojca przeszed� w r�ce
cz�owieka, kt�rego by on zaakceptowa� i uzna� za godnego tej siedziby. Oczywi�cie,
�e okoliczno�ci ka�� nam bra� pod uwag� i stron� finansow�, ale to rzecz ca�kowicie drugo-
rz�dna. I w ten spos�b ustali�y�my cen�.
Przy tych s�owach m�odsza z si�str, kt�ra dot�d prawie si� nie odzywa�a, wr�czy�a mi
kopert�, po czym obie uwa�nie mnie obserwowa�y, gdy j� otwiera�em. Wewn�trz, na poje-
dynczym arkusiku papieru, widnia�a tylko wytwornie wykaligrafowana atramentowym p�-
dzelkiem liczba. Ju�, ju� mia�em wyrazi� zdumienie z powodu takiej niskiej kwoty, gdy po
wyrazie ich twarzy zorientowa�em si�, �e dalsz� rozmow� o finansach uzna�yby za niesto-
sown�. Starsza o�wiadczy�a bez ogr�dek: - Pr�by wzajemnego przelicytowywania si� nie
przynios� korzy�ci �adnemu z kandydat�w. Nie jeste�my zainteresowani otrzymaniem wy�-
szej sumy. Za to teraz zamierzamy przeprowadzi� aukcj� presti�ow�.
Przysz�y do mnie osobi�cie - wyja�ni�a - aby w imieniu rodziny Sugimur�w zapyta�
oficjalnie, czy zechc� si� podda� - wraz z tamtymi trzema, oczywi�cie - bli�szemu zbadaniu
mego zaplecza rodzinnego i dokument�w uwierzytelniaj�cych. W ten spos�b nast�pi wyb�r
odpowiedniego nabywcy.
Niezwyk�a to by�a procedura, lecz nie budzi�a mych zastrze�e�. W ko�cu, bardzo po-
dobnie prowadzi�o si� przed�lubne pertraktacje. I w gruncie rzeczy troch� mi schlebia�o, �e ta
stara, zachowawcza rodzina uzna�a mnie za godnego kandydata. Wyrazi�em wi�c zgod�, a
zarazem wdzi�czno�� obu paniom, a w�wczas m�odsza odezwa�a si� do mnie po raz pierw-
szy: - Nasz ojciec by� cz�owiekiem wysokiej kultury, panie Ono. �ywi� wielki szacunek dla
artyst�w. I pana dzie�a te� mu by�y znane.
W ci�gu nast�pnych paru dni zasi�gn��em sam j�zyka i odkry�em, �e to, co m�wi�a
m�odsza siostra, by�o zgodne z prawd�. Akira Sugimura by� rzeczywi�cie kim� w rodzaju �ar-
liwego mi�o�nika sztuki i nieraz wspiera� wystawy w�asn� kies�. Dosz�y mnie tak�e pewne
interesuj�ce plotki: ot� znaczny od�am rodu Sugimur�w zdaje si� w og�le nie chcia� s�ysze�
o sprzeda�y domu i dochodzi�o na tym tle do ostrych sprzeczek. W ko�cu zwyci�y�a pre-
sja finansowa, a ta przedziwna procedura towarzysz�ca transakcji stanowi�a kompro-
mis wobec tych, kt�rzy nie chcieli, �eby dom przeszed� w obce r�ce. Nie da si� zaprzeczy�, �e
w tych poczynaniach by�o co� z w�adczej arogancji, co do mnie jednak, sk�onny by�em oka-
za� �yczliwe zrozumienie dla sentyment�w tak zas�u�onego rodu. Mojej �onie wszak�e ten
pomys� z drobiazgowym dochodzeniem mniej przypad� do gusty.
- C� oni sobie wyobra�aj�? �e kim s�? - oburza�a si�. - Powinni�my im powiedzie�,
�e nie chcemy mie� z nimi wi�cej do czynienia.
- Ale co w tym z�ego? - przekonywa�em. - Nie mamy nic do ukrywania. To prawda, �e
nie posiadam wielkich maj�tno�ci, ale oni ju� z pewno�ci� o tym wiedz�, a mimo wszystko
uwa�aj� nas za godnych kandydat�w. Niech badaj�, mog� odkry� tylko rzeczy �wiadcz�ce na
nasz� korzy��. -1 nie omieszka�em doda�: -Tak czy siak, robi� jedynie to, co by robili w razie,
gdyby�my prowadzili z nimi przed�lubne pertraktacje. A my musimy si� do takich rzeczy
przyzwyczai�.
Zreszt�, ten pomys� z �aukcj� presti�ow��, jak to nazwa�a starsza z si�str, m�g� budzi�
tylko podziw. Dziwne, �e cz�ciej nie za�atwia si� spraw tym sposobem. O ile� wi�cej za-
szczytu przynosi taki konkurs, w kt�rym bardziej si� licz� zalety moralne i �yciowe dokona-
nia ni� obj�to�� trzosa. Do dzi� pami�tam g��bok� satysfakcj�, jak� odczu�em na wiadomo��,
�e rodzina Sugimur�w - po bardzo skrupulatnych dociekaniach - uzna�a, �e jestem najbardziej
godny tego tak cenionego przez nich domu. A i sam dom, co tu m�wi�, wart by� tych paru
uci��liwo�ci, bo opr�cz imponuj�cego wygl�du zewn�trznego, wewn�trz jest ca�y wy�o�ony
delikatnym drewnem, tak dobranym, by widoczne by�o pi�kno s�oj�w, i my wszyscy, za-
mieszkawszy w nim, doszli�my do wniosku, �e to siedziba ze wszech miar sprzyjaj�ca spo-
kojowi i odpr�eniu.
Niemniej, arbitralno�� Sugimur�w dawa�a o sobie zna� na ka�dym kroku w czasie
przeprowadzania transakcji, przy czym niekt�rzy cz�onkowie ich rodziny nawet nie usi�owali
ukry� swojej wrogo�ci wobec nas, tote� nabywca mniej wyrozumia�y m�g�by �atwo si� obra-
zi� i zrezygnowa� z ca�ej tej imprezy. Nawet w p�niejszych latach zdarza�o mi si� spotka�
kogo� z nich, kto zamiast wymieni� ze mn� zwyk�e uprzejmo�ci, ot, wprost na ulicy wypyty-
wa� o stan domu i o to, jakie poczyni�em zmiany
Dzi� nie mam o Sugimurach prawie �adnych wiadomo�ci, ale kiedy�, wkr�tce po ka-
pitulacji, odwiedzi�a mnie m�odsza z si�str, tych, kt�re z�o�y�y mi wizyt� w zwi�zku ze
sprzeda�� Lata wojny zmieni�y j� w chud�, schorowan� staruszeczk�. Zwyczajem swego ro-
du, nie zada�a sobie trudu, �eby ukry�, co naprawd� j� sprowadza: chcia�a wiedzie�, jak dom -
nie jego mieszka�cy - przetrwa� wojn�. Ledwie b�kn�a par� s��w wsp�czucia dowiedziaw-
szy si� o mojej �onie i o Kenji, po czym j�a wypytywa�, jak dalece dom ucierpia� od bom-
bardowa�. Czu�em si� tym zrazu ura�ony. P�niej jednak spostrzeg�em, jak jej oczy mimo
woli w�druj� po pokoju i jak raz po raz urywa nagle w p� s�owa kt�re� z tych swoich do-
k�adnie odmierzonych, nienagannych zda�. Zrozumia�em wtedy, �e ogarniaj� j� fale wzrusze-
nia, bo oto zn�w znajduje si� w tych starych k�tach. Wreszcie, gdy si� domy�li�em, �e wi�k-
szo�� jej krewnych ju� nie �yje, zrobi�o mi si� jej �al i zaofiarowa�em si� j� oprowadzi� po
domostwie.
Dom nie unikn�� wojennych zniszcze�. Akira Sugimura dobudowa� kiedy� do niego
wschodnie skrzyd�o, obejmuj�ce trzy du�e pokoje i po��czone z g��wn� cz�ci� budynku pa-
sa�em biegn�cym skrajem ogrodu. �w pasa� by� tak nieprawdopodobnie d�ugi, �e niekt�rzy
utrzymywali, i� Sugimura zbudowa� go - razem ze wschodnim skrzyd�em - dla rodzic�w, kt�-
rych wola� trzyma� w pewnej odleg�o�ci. W ka�dym razie, pasa� by� jedn� z najbardziej
atrakcyjnych cz�ci budowli. W popo�udniowej porze na ca�ej jego d�ugo�ci krzy�owa�y si�
�wiat�a i cienie otaczaj�cego go z zewn�trz listowia, tak �e mia�o si� wra�enie w�dr�wki
przez ogrodowy tunel. I ta w�a�nie cz�� domu ucierpia�a od bomb najbardziej, a gdy ogl�da-
li�my j� z ogrodu, spostrzeg�em, �e pani Sugimura jest bliska p�aczu. Przesz�a mi ju� ca�a
wcze�niejsza irytacja i zapewni�em j� skwapliwie, �e przy pierwszej nadarzaj�cej si� okazji
szkody zostan� naprawione i dom powr�ci do takiego stanu, w jakim zbudowa� go jej ojciec.
Nie mia�em poj�cia, czyni�c jej t� obietnic�, jak niewielkie b�d� nadal mo�liwo�ci
zdobycia materia��w. Jeszcze d�ugo po kapitulacji zdarza�o si� czeka� tygodniami na kawa�ek
drewna albo zapas gwo�dzi. W tych warunkach musia�em si� ograniczy� do napraw w g��w-
nej cz�ci domu - kt�ra przecie� te� nie unikn�a szk�d wojennych - a roboty przy wschodnim
skrzydle i pasa�u ogrodowym ci�gn�y si� w niesko�czono��. Zrobi�em, co mog�em, by za-
pobiec ich ruinie, ale wci�� jeszcze daleko nam do uruchomienia tej cz�ci. Zreszt� teraz, gdy
pozostali�my tu ju� tylko oboje z Noriko, nie ma potrzeby tak si� spieszy� z powi�kszaniem
naszej przestrzeni mieszkalnej.
Jeszcze i dzi�, gdybym was zaprowadzi� na ty� domu i rozsun�� ci�kie drzwi, by�cie
mogli zerkn�� na resztki ogrodowego pasa�u Sugimury, odnie�liby�cie wra�enie, �e musia�
by� niegdy� bardzo malowniczy. Dostrzegliby�cie r�wnie� bez w�tpienia ple�� i paj�czyny,
kt�rych nie jestem w stanie zwalczy�, no i te wielkie szpary w suficie, os�oni�te przed niebem
jedynie brezentowymi p�achtami. Niekiedy, wczesnym rankiem, odsuwam te drzwi i w�wczas
widz�, jak przez brezentowe p�achty wlewaj� si� do �rodka przy�mione smugi s�o�ca, a w
powietrzu wisz� chmury kurzu, jakby przed chwil� zawali�o si� sklepienie.
Opr�cz pasa�u i wschodniego skrzyd�a najwi�kszych szk�d dozna� ganek. Moja ro-
dzina, a zw�aszcza obie c�rki, zawsze lubi�a na nim przesiadywa�, gwarz�c i patrz�c na
ogr�d. Tote� nic dziwnego, �e gdy Setsuko, ta zam�na, przyjecha�a nas odwiedzi� po raz
pierwszy po kapitulacji, posmutnia�a na widok jego stanu. Zd��y�em ju� wtedy ponaprawia�
najdotkliwsze szkody, lecz w jednym ko�cu, tam gdzie podmuch bomby wypchn�� deski,
pod�oga by�a nadal wybrzuszona i sp�kana. Dach werandy te� ucierpia� i w dni deszczowe
musieli�my rozstawia� na pod�odze pojemniki na przeciekaj�c� wod�.
W ubieg�ym roku wszak�e zdo�a�em posun�� si� z robot� i gdy w zesz�ym miesi�cu
Setsuko odwiedzi�a nas znowu, weranda by�a ju� mniej wi�cej doprowadzona do porz�dku.
Noriko na czas wizyty siostry wzi�a z pracy urlop, tote� przy utrzymuj�cej si� pi�knej pogo-
dzie obie sp�dza�y na niej du�o czasu, jak za dawnych lat. Cz�sto si� do nich
przy��cza�em i chwilami by�o prawie tak jak kiedy�, gdy w s�oneczny dzie� rodzina
zbiera�a si� tam, by odpocz��, rozmawiaj�c o tym i o tamtym, wymieniaj�c mi�dzy sob� s�o-
wa cz�sto bez znaczenia. Kt�rego� razu - by�o to chyba rankiem, nazajutrz po przyje�dzie
Setsuko - gdy siedzieli�my na ganku po �niadaniu, Noriko powiedzia�a:
- Co za ulga, Setsuko, �e nareszcie przyjecha�a�. Uwolnisz mnie troch� od ojca.
- Noriko, jak mo�esz... - Setsuko niespokojnie poruszy�a si� na poduszce.
- Odk�d przeszed� na emerytur�, trzeba go bardzo pilnowa� - ci�gn�a Noriko ze z�o-
�liwym u�mieszkiem. -Trzeba dba�, �eby stale by� zaj�ty, bo inaczej popada w melancholi�.
- No wiesz... - Setsuko u�miechn�a si� nerwowo i z westchnieniem odwr�ci�a si� w
stron� ogrodu. - Klon chyba ju� ca�kiem ozdrawia�. Wygl�da okazale.
- Setsuko pewnie poj�cia nie ma o tym, jak ty si� zmieni�e�, tato. Pami�ta ciebie z cza-
s�w, kiedy by�e� tyranem i chodzi�y�my przed tob� na paluszkach. Bardzo z�agodnia�e� ostat-
nimi czasy, prawda?
Za�mia�em si�, �eby Setsuko wiedzia�a, �e to wszystko �arty, lecz wci�� mia�a niewy-
ra�n� min�. Noriko zn�w odwr�ci�a si� do siostry i doda�a: - Ale ojcem naprawd� trzeba bar-
dziej si� zajmowa�, ca�ymi dniami snuje si� po domu osowia�y.
- G�upstwa plecie, jak zwykle - wtr�ci�em. - Gdybym ca�y dzie� snu� si� po domu
osowia�y, to kto by to wszystko ponaprawia�?
- W�a�nie - Setsuko zwr�ci�a ku mnie twarz z u�miechem - dom wygl�da teraz prze-
wspaniale. Tato musia� si� dobrze napracowa�.
- Mia� pomocnik�w do trudniejszych rob�t - wyja�ni�a Noriko. - Zdaje si�, �e mi nie
wierzysz. Ojciec jest ju� nie ten sam. Nie trzeba ju� si� go obawia�. Jest o wiele �agodniejszy,
bardziej oswojony.
- Noriko, jak mo�esz... - Czasem nawet co� upitrasi w kuchni. Co, mo�e mi nie wie-
rzysz? Nie wierzysz, �e z taty teraz du�o lepszy kucharz ni� dawniej?
- Noriko, my�l�, �e ju� dosy� na ten temat - uci�a �agodnie Setsuko.
- Czy nie mam racji, tato? Robisz du�e post�py.
Znowu si� u�miechn��em i ze znu�eniem potrz�sn��em g�ow� O ile dobrze pami�tam,
to w�a�nie wtedy Noriko odwr�ci�a si� w stron� ogrodu i zamykaj�c oczy przed s�o�cem po-
wiedzia�a:
- No, ale nie mo�e liczy� na to, �e b�d� przychodzi�a tu gotowa�, kiedy wyjd� za m��.
I bez ojca b�d� mia�a do�� roboty.
Gdy to m�wi�a, Setsuko, kt�ra dotychczas wstydliwie patrzy�a w inn� stron�, rzuci�a
mi szybkie, pytaj�ce spojrzenie. I natychmiast odwr�ci�a oczy, by odwzajemni� u�miech sio-
stry. Lecz jaki� nowy, g��bszy niepok�j przebija� z jej zachowania i wyra�nie odetchn�a z
ulg�, gdy jej ma�y synek zacz�� si� ugania� po werandzie, co da�o jej sposobno�� do przej�cia
na inny temat.
- Ichiro, prosz� ci�, uspok�j si� - zawo�a�a za ch�opcem. Ichiro, po nowoczesnym
mieszkanku swych rodzic�w,
by� niew�tpliwie zachwycony olbrzymi� przestrzeni� w naszym domu. W ka�dym ra-
zie, nie podziela� wida� naszego upodobania do przesiadywania na werandzie - wola� prze-
mierza� j� p�dem w obie strony, �lizgaj�c si� raz po raz na wypolerowanych deskach. Par�
razy omal nie przewr�ci� naszej tacy z herbat�, ale upomnienia matki jak dot�d na nic si� nie
zda�y. I teraz te�, gdy Setsuko zaproponowa�a, �eby wzi�� poduszk� i usiad� razem z nami,
przyczai� si� w k�cie ganku, nad�sany.
- Chod�, Ichiro - zawo�a�em. - Nu�� mnie te ci�g�e rozmowy z kobietami. Usi�d� przy
mnie i pogadamy o m�skich sprawach.
Przyszed� natychmiast. Po�o�y� swoj� poduszk� obok mojej i usadowi� si� wytwornie,
prostuj�c plecy jak nale�y, z r�kami na udach.
- Oji - rzek� z powag� - mam pytanie.
- S�ucham, Ichiro, o co chodzi?
- Chc� si� czego� dowiedzie� o potworze.
- Potworze?
- Czy on jest prehistoryczny?
- Prehistoryczny? To ty znasz ju� takie s�owa? Musi by� z ciebie bystry ch�opak.
W tym momencie dostoje�stwo Ichiro gdzie� si� rozp�yn�o. Porzuciwszy przybran�
poz�, przewr�ci� si� na plecy i j�� wymachiwa� nogami.
- Ichiro! - napomnia�a go szeptem Setsuko. - Jak ty si� zachowujesz przy dziadku?
Usi�d�!
Jedyn� reakcj� ch�opca by�o powolne opuszczenie n�g, kt�re bezw�adnie opad�y na
pod�og�. Potem zamkn�� oczy, z�o�ywszy na piersiach r�ce.
- Oji - zapyta� sennie - czy ten potw�r jest prehistoryczny?
- O jakim potworze m�wisz, Ichiro?
- Prosz� mu nie mie� za z�e, tato - t�umaczy�a Setsuko u�miechaj�c si� nerwowo. -
Wczoraj, kiedy�my tu przyjechali, przed dworcem wisia� jaki� plakat filmowy. Przez ca��
drog� w taks�wce zam�cza� kierowc� pytaniami. Wielka szkoda, �e sama tego plakatu nie
widzia�am.
- Oji! Wi�c czy ten potw�r jest prehistoryczny, czy nie jest? ��dam odpowiedzi!
- Ichiro! - Matka spojrza�a na syna ze zgroz�.
- Nie bardzo wiem, Ichiro. My�l�, �e musieliby�my wpierw zobaczy� film.
- To kiedy go zobaczymy?
- Hmm. Najlepiej spytaj mam�. Mo�e w tym filmie strasz� dzieci, nigdy nie wiadomo.
Nie chcia�em go sprowokowa� t� uwag�, lecz efekt jej by� piorunuj�cy. M�j wnuk
przetoczy� si� z powrotem na poduszk� i siedz�c mia�d�y� mnie spojrzeniem.
- Jak �miesz! - krzykn��. - Co ty m�wisz!
- Ichiro! - Setsuko by�a przera�ona. Ale Ichiro nie spuszcza� ze mnie wzroku pe�nego
w�ciek�o�ci, wi�c w ko�cu musia�a podnie�� si� z poduszki i podesz�a do nas. - Ichiro! -
szepn�a. - Nie patrz tak na dziadka!
Ichiro odpowiedzia� kozio�kiem w ty� i le��c zn�w na wznak, wymachiwa� w powie-
trzu nogami. Setsuko jeszcze raz u�miechn�a si� do mnie nerwowo.
- Ma okropne maniery. - I najwyra�niej nie wiedz�c, co jeszcze powiedzie�, zn�w si�
u�miechn�a.
- Ichiro-san - wtr�ci�a si� Noriko. - Mo�e by� tak mi pom�g� sprz�tn�� po �niadaniu?
- To babska robota - odrzek� Ichiro, wymachuj�c wci�� nogami.
- Wi�c Ichiro nie pomo�e? Ot, i problem. St� taki ci�ki, a ja nie mam si�y sama go
odsun��. Ciekawam, kto w takim razie mi pomo�e.
Na to Ichiro zerwa� si� na r�wne nogi i wielkimi krokami, nie spojrzawszy nawet na
nas, wszed� do �rodka. Noriko �miej�c si� pod��y�a za nim.
Setsuko zerkn�a w ich stron� i zaraz uj�a dzbanek z herbat�, �eby mi nape�ni� fili-
�ank�.
- Nie mia�am poj�cia, �e sprawy posun�y si� ju� tak daleko - powiedzia�a przyciszo-
nym g�osem. - To znaczy, je�li chodzi o Noriko i jej przed�lubne pertraktacje.
- Sprawy w og�le si� nie posun�y - odpar�em kr�c�c g�ow�. - W gruncie rzeczy, nic
jeszcze nie zosta�o ustalone. Wci�� tkwimy w pocz�tkowej fazie.
- Nie gniewaj si�, ale z tego, co Noriko przed chwil� powiedzia�a, wywnioskowa�am,
�e wszystko mniej wi�cej... - Urwa�a, po czym znowu powt�rzy�a: - Nie gniewaj si�. - Ale
powiedzia�a to jako� tak, �e w powietrzu zawis�o pytanie.
- To nie pierwszy raz Noriko m�wi takie rzeczy - przypomnia�em. - Prawd� m�wi�c,
zachowuje si� przedziwnie ju� od czasu, kiedy si� zacz�y te nowe pertraktacje. W zesz�ym
tygodniu mieli�my tu wizyt� pana Mori, pami�tasz go?
- Oczywi�cie. Jak on si� miewa?
- Nie najgorzej. Przechodzi� t�dy i wst�pi�, �eby z�o�y� nam uszanowanie. Ale rzecz w
tym, �e Noriko zacz�a przy nim rozmow� o tych przed�lubnych pertraktacjach. M�wi�a o
tym tak jak teraz, jakby wszystko ju� by�o za�atwione. Okropnie poczu�em si� zak�opotany.
Pan Mori nawet mi pogratulowa� na odchodnym i zapyta�, czym si� zajmuje narzeczony.
- Rzeczywi�cie - przyzna�a Setsuko z trosk� w g�osie. - To musia�o by� k�opotliwe.
- Ale to nie jego wina. Sama s�ysza�a� j� przed chwil� Wi�c c� mia� my�le� obcy
cz�owiek?
Setsuko nie odpowiedzia�a i jaki� czas siedzieli�my w milczeniu. Gdy zerkn��em raz
na ni� k�tem oka, by�a zapatrzona w ogr�d, trzymaj�c w obu r�kach fili�ank� tak jakby o niej
zapomnia�a. By� to jeden z tych moment�w w czasie jej wizyty u nas, gdy stwierdzi�em, �e j�
obserwuj� - mo�e z powodu �wiat�a, kt�re pada�o na ni� jako� tak szczeg�lnie, czy czego� w
tym rodzaju. Bo Setsuko bez w�tpienia z latami robi si� coraz �adniejsza. Kiedy by�a ca�kiem
m�oda, martwili�my si� z �on�, �e nie jest na tyle urodziwa, by dobrze wyj�� za m��. Ju� jako
dziecko mia�a nieomal m�skie rysy, kt�re jakby jeszcze si� uwydatnia�y w miar� dojrzewania;
tak dalece, �e gdy mi�dzy ni� a siostr� wybucha�a sprzeczka, Noriko zawsze bra�a g�r� wo�a-
j�c za ni�: �Ch�opak! Ch�opak!� Kto wie, jaki podobne rzeczy maj� wp�yw na osobowo��? To
chyba nie przypadek, �e Noriko wyros�a na dziewczyn� tak samowoln� i upart�, a Setsuko -
tak nie�mia��, ust�pliw�. Teraz wszak�e, gdy zbli�a si� do trzydziestki, jej wygl�d nabiera
jakby nowej, widocznej godno�ci. Pami�tam, jak to przepowiada�a �ona: �Nasza Setsuko roz-
kwitnie w lecie �ycia� - mawia�a nieraz. My�la�em wtedy, �e �ona w ten spos�b tylko si� po-
ciesza, lecz w zesz�ym miesi�cu parokrotnie mnie uderzy�o, jak dalece mia�a racj�.
Setsuko ockn�a si� z zamy�lenia i zn�w rzuci�a spojrzenie w stron� wn�trza domu.
- Mam wra�enie - powiedzia�a - �e to, co si� wydarzy�o w zesz�ym roku, bardzo j�
wytr�ci�o z r�wnowagi. Mo�e bardziej, ni� przypuszczali�my.
Westchn��em i skin��em g�ow�.
- Mo�liwe, �e za ma�o w tym czasie po�wi�ci�em jej uwagi.
- Jestem pewna, �e ojciec robi� wszystko, co m�g�, ale przecie� takie rzeczy to dla ko-
biety straszny cios.
- S�dzi�em, musz� przyzna�, �e Noriko troch� gra komedi�, jak to ona. Zapewnia�a
przedtem, �e to b�dzie �ma��e�stwo z mi�o�ci�, wi�c kiedy nic z tego nie wysz�o, czu�a si�
zmuszona odpowiednio zachowywa�. Ale mo�e to nie by�o tylko udawanie.
- �mieli�my si� wtedy z tego - powiedzia�a Setsuko -cho� mo�e to naprawd� by�a mi-
�o��.
Zn�w umilkli�my oboje. Z g��bi domu dochodzi� nas g�os Ichiro, kt�ry raz po raz co�
tam wykrzykiwa�.
- Ojciec wybaczy - odezwa�a si� Setsuko zgo�a innym tonem - ale czy dowiedzieli�my
si� w ko�cu, dlaczego tamte zar�czyny w zesz�ym roku zosta�y zerwane? Nikt si� tego nie spo-
dziewa�.
- Poj�cia nie mam. Zreszt�, c� to ma za znaczenie, teraz?
- Oczywi�cie, �e nie ma. Przepraszam. - Setsuko jakby rozwa�a�a co� przez chwil�, po
czym dorzuci�a: - Tylko �e Suichi wci�� do tego wraca, chce wiedzie�, co si� sta�o w zesz�ym
roku, dlaczego rodzina Miyake w taki spos�b si� wycofa�a. - Za�mia�a si� kr�tko, jakby do
siebie. - Podejrzewa chyba, �e znam jak�� tajemnic� i �e my wszyscy to przed nim ukrywa-
my. Musz� go zapewnia� wci�� na nowo, �e sama nie wiem, o co tam chodzi�o.
- B�d� przekonana - powiedzia�em troch� ch�odno -�e i dla mnie jest to tajemnic�.
Gdybym wiedzia�, nie ukrywa�bym tego przed tob� i Suichi.
- Naturalnie. Przepraszam, tato, nie chcia�am sugerowa�... - znowu urwa�a, skr�powa-
na.
Mo�e i by�em troch� szorstki dla c�rki tego rana, ale to nie pierwszy raz Setsuko tak
mnie nagabywa�a o te zesz�oroczne wydarzenia i odst�pienie rodziny Miyake od uk�ad�w.
Nie wiem, dlaczego utrzymuje, �e co� przed ni� ukrywam. Je�li oni mieli jakie� szczeg�lne
powody do zerwania, to zrozumia�e, �e nie chcieli mi si� z tego zwierza�.
Mnie si� wydaje, �e nie chodzi�o w tej sprawie o nic nadzwyczajnego. To prawda, �e
ich wycofanie si� w ostatniej chwili by�o dla wszystkich wielkim zaskoczeniem, ale dlaczego
zaraz wyci�ga� z tego wniosek, �e mieli jaki� wyj�tkowy pow�d? Wed�ug mnie, w gr� wcho-
dzi� po prostu status ich rodziny. Z tego, co zaobserwowa�em, rodzina Miyake nale�y do tych
dumnych i uczciwych ludzi, kt�rzy czuliby si� skr�powani �wiadomo�ci�, �e ich syn �eni si�
powy�ej swego stanu. Par� lat wcze�niej wycofaliby si� pewnie od razu, ale skoro m�odzi
twierdzili, �e to ma by� �ma��e�stwo z mi�o�ci�, i skoro tyle si� dzi� m�wi o tych nowych
obyczajach, ci poczciwi ludzie nie wiedzieli, co z tym zrobi�. Ot, i ca�e wyja�nienie.
Mo�liwe te�, �e wprawi�a ich w zak�opotanie moja wyra�na aprobata dla tego zwi�z-
ku. Nie przywi�zywa�em bowiem wagi do kwestii pozycji spo�ecznej, te rzeczy po prostu
mnie nie obchodzi�y. Prawd� m�wi�c, sam nigdy, w �adnym momencie mego �ycia, nie zda-
wa�em sobie dobrze sprawy z mojego w�asnego statusu spo�ecznego i nawet jeszcze dzisiaj
nieraz mnie zaskakuj� czyje� s�owa lub jakie� wydarzenie �wiadcz�ce o tym, �e ciesz� si�
du�� estym�. We�my cho�by dla przyk�adu niedawny wiecz�r sp�dzony wraz z Shintaro w
naszej starej dzielnicy rozrywkowej, gdzie popijali�my w barze pani Kawakami, w kt�rym,
jak nam si� to coraz cz�ciej zdarza, byli�my jedynymi klientami. Siedzieli�my jak zwykle na
wysokich sto�kach przy bufecie, wymieniaj�c lu�ne uwagi z pani� Kawakami, a �e czas p�y-
n�� i nikt inny nie pojawi� si� w lokalu, nasze rozmowy przybra�y charakter bardziej osobisty.
Pani Kawakami opowiada�a nam o jakim� krewnym, skar��c si�, �e �w m�ody cz�owiek nie
mo�e sobie znale�� zaj�cia odpowiedniego do swych kwalifikacji, gdy Shintaro zawo�a� na-
gle:
- Musisz go przys�a� do Sensei , Obasan . Musisz przys�a� go do niego! �yczliwe
s��wko od Sensei we w�a�ciwym miejscu, i tw�j krewny zaraz b�dzie mia� dobr� posad�.
- Co ty opowiadasz, Shintaro? - �achn��em si�. - Ja ju� jestem na emeryturze. Nie
mam dzi� �adnych stosunk�w.
- Poparcie kogo� takiego jak Sensei wzbudzi szacunek u ka�dego - upiera� si� Shinta-
ro. - Przy�lij m�odego cz�owieka do Sensei, Obasan.
By�em z pocz�tku troch� zaskoczony, �e Shintaro m�wi to z takim przekonaniem.
Dopiero potem u�wiadomi�em sobie, �e wci�� jeszcze pami�ta t� drobn� przys�ug�, jak� wy-
�wiadczy�em jego m�odszemu bratu wieki temu.
By�o to chyba w 1935 czy 1936 roku, zwyk�a formalno��, o ile dobrze sobie przypo-
minam - list polecaj�cy do znajomego w Departamencie Stanu albo co� takiego. Nie
wraca�bym wtedy wi�cej do tej sprawy, gdyby nie to, �e pewnego popo�udnia, gdy
odpoczywa�em w domu, �ona oznajmi�a, �e przy bramie stoj� jacy� go�cie.
- Popro� ich do �rodka - powiedzia�em.
- Ale oni m�wi�, �e nie chc� ci przeszkadza�. Wyszed�em do bramy, a tam sta� Shinta-
ro ze swoim
m�odszym bratem, w�wczas ledwie wyrostkiem. Na m�j widok zacz�li z u�miechami
zgina� si� w uk�onach.
- Prosz� do �rodka - zaproponowa�em, lecz oni nadal, chichocz�c, zginali si� w uk�o-
nach. - Shintaro, prosz�, wejd�cie na tatami .
- Nie, Sensei - sprzeciwi� si� Shintaro, ca�y w u�miechach i uk�onach. - To jest zu-
chwa�o�� z naszej strony tak przychodzi� do pa�skiego domu. Czysta zuchwa�o��. Ale nie
mogli�my usiedzie� na miejscu, musieli�my panu podzi�kowa�.
- Wejd�cie, prosz�. Zdaje si�, �e Setsuko zrobi�a dopiero co herbat�.
- Nie, Sensei, to szczyt zuchwa�o�ci z naszej strony. -Po czym odwracaj�c si� do brata,
Shintaro szepn�� spiesznie: - Yoshio! Yoshio! - M�ody cz�owiek po raz pierwszy przesta� zgi-
na� si� w uk�onach i spojrza� na mnie nerwowo. Wreszcie wykrztusi�: - B�d� panu wdzi�czny
do ko�ca moich dni. B�d� si� stara� ka�d� cz�stk� siebie by� godny pa�skiego polecenia. Za-
pewniam, �e pana nie zawiod�. B�d� pracowa� ci�ko i do�o�� wszelkich stara�, by zadowoli�
mych zwierzchnik�w. I bez wzgl�du na to, jak daleko zajd� w przysz�o�ci, nigdy nie zapomn�
cz�owieka, kt�ry mi umo�liwi� start �yciowy.
- Ale� to by�a drobnostka. Pan na to zas�uguje.
To wywo�a�o gwa�towne protesty ich obu i w ko�cu Shintaro zwr�ci� si� do brata:
- Yoshio, za d�ugo ju� narzucamy si� Sensei. Ale zanim odejdziemy, przyjrzyj si� do-
brze cz�owiekowi, kt�ry ci dopom�g�. To wielki zaszczyt mie� dobroczy�c� tak wp�ywowego
i szczodrego.
- W�a�nie - wymamrota� m�ody cz�owiek i zapatrzy� si� we mnie.
- Shintaro, czuj� si� zak�opotany. Prosz�, wejd�cie i uczcimy to czark� sake.
- Nie, Sensei, czas ju� na nas. To by�a wielka zuchwa�o�� z naszej strony przyj�� tu i
zak��ci� panu popo�udnie. Ale nie mogli�my wytrzyma�, �eby zaraz nie podzi�kowa�.
Ta wizyta - przyznaj� - da�a mi poczucie, ze czego� jednak w �yciu dokona�em. By� to
jeden z tych moment�w po�r�d �yciowej krz�taniny, pozostawiaj�cej ma�o okazji do podsu-
mowania w spokoju w�asnych dzia�a�, kiedy to nagle doznaje si� ol�nienia, jak daleko si�
zaw�drowa�o. Bo prawd� jest, �e niemal bezwiednie u�atwi�em temu m�odzikowi dobry start
�yciowy. Par� lat wcze�niej taka rzecz by�aby nie do pomy�lenia, a przecie� osi�gn��em t�
pozycj� prawie nie zdaj�c sobie z tego sprawy.
- Wiele zmieni�o si� od tamtych czas�w, Shintaro -t�umaczy�em mu teraz u pani Ka-
wakami. - Jestem ju� na emeryturze i nie mam tylu znajomo�ci.
Cho� na dobr� spraw�, Shintaro mo�e i nie myli si� tak bardzo w swoich przypusz-
czeniach. Mo�e gdybym zechcia� popr�bowa�, zn�w by�bym zaskoczony, jak daleko si�gaj�
moje mo�liwo�ci. Bo jak powiadam, z w�asnej pozycji spo�ecznej nigdy nie zdawa�em sobie
w pe�ni sprawy.
W ka�dym razie, je�li nawet Shintaro zdradza czasem naiwno�� w pewnych kwe-
stiach, nie przynosi mu to �adnej ujmy, bo nie�atwo dzi� spotka� kogo� tak pozbawionego
cynizmu i zawzi�to�ci naszych czas�w. Jest co� krzepi�cego w odwiedzaniu baru pani Kawa-
kami, gdzie znajduj� go siedz�cego przy bufecie jak zwykle, jak co wiecz�r od jakich� sie-
demnastu lat - w zamy�leniu, starym zwyczajem obracaj�cego na kontuarze czark�. Wygl�da
to doprawdy tak, jakby dla Shintaro nic si� nie zmieni�o. Przywita si� z najwi�ksz� uprzejmo-
�ci�, jakby wci�� jeszcze by� moim uczniem, i przez ca�y wiecz�r, cho�by i zdrowo sobie
podpi�, nie przestanie si� do mnie zwraca� per �Sensei� i okazywa� mi swego szacunku. Nie-
kiedy nawet, z ca�ym zapa�em m�odego terminatora, b�dzie wypytywa� mnie o sprawy tech-
niki i stylu, mimo ze przecie� dawno temu przesta� si� zajmowa� prawdziw� sztuk�. Od ja-
kich� kilku lat para si� ilustracj� ksi��ek, a jego obecn� specjalno�ci� s� jak wnosz�, stra�ac-
kie samochody. Dzie� w dzie� przesiaduje w tym swoim pokoiku na poddaszu, rysuj�c w�z
za wozem. Za to wieczorami, po paru drinkach, Shintaro lubi sobie pewnie wyobra�a�, �e
wci�� jeszcze jest tym oddanym swej idei m�odocianym adeptem sztuki, nad kt�rym niegdy�
roztoczy�em artystyczn� kuratel�.
Ta dziecinna cecha natury Shintaro jest nieraz przedmiotem uciechy pani Kawakami,
kt�rej nie brak pewnego rodzaju z�o�liwo�ci. Nie tak dawno na przyk�ad, kt�rego� wieczoru
podczas ulewnego deszczu Shintaro wbieg� do jej lokaliku i j�� wy�yma� czapk� na mat� w
progu.
- No wiesz, Shintaro-san! - zgromi�a go pani Kawakami. - Co za okropne maniery!
Shintaro spojrza� na ni� wielce stropiony, jakby rzeczywi�cie pope�ni� jakie� skanda-
liczne wykroczenie. T�umaczy� si� g�sto, przepraszaj�c, co wywo�a�o tylko dalszy potok wy-
m�wek ze strony pani Kawakami.
- Nigdy nie widzia�am czego� podobnego, Shintaro-san. Ty chyba nie masz dla mnie
krzty szacunku.
- Niech mu pani da spok�j, Obasan - zaapelowa�em do niej w ko�cu. - Do�� ju�. Niech
mu pani powie, �e pani �artuje.
- �artuj�? To wcale nie s� �arty. Szczyt z�ych manier. I tak dalej, i dalej, a� w ko�cu
�al by�o patrze� na
Shintaro. Kiedy indziej znowu Shintaro bywa przekonany, �e kto� sobie stroi z niego
kpinki, podczas gdy w rzeczywisto�ci m�wi si� ca�kiem powa�nie. Raz sprawi� du�y k�opot
pani Kawakami beztrosk� uwag� o pewnym generale, kt�rego w�a�nie stracono jako prze-
st�pc� wojennego: - Zawsze, od ch�opi�cych lat, go podziwia�em. Ciekaw jestem, co teraz
porabia. Pewnie ju� jest na emeryturze. W lokalu przebywali tego wieczoru jacy� nowi go-
�cie, kt�rzy spojrzeli ze zgorszeniem na Shintaro. A gdy pani Kawakami, w trosce o sw�j
interes, podesz�a do niego i powiedzia�a mu cicho o losie genera�a, wybuchn�� �miechem.
- No wiesz, Obasan - rzek� dono�nie - �e te� ciebie si� trzymaj� takie ryzykowne �arty.
Ignorancja Shintaro w takich sprawach nieraz budzi zdumienie, ale jak m�wi�, nie ma
w tym nic uw�aczaj�cego. Cieszmy si�, �e istniej� jeszcze tacy ludzie, nie skalani wszech-
obecnym dzi� cynizmem. W istocie, chyba dzi�ki temu w�a�nie przymiotowi - dzi�ki poczu-
ciu, �e jakim� cudem pozosta� nieska�ony - tak bardzo polubi�em w ostatnich latach jego to-
warzystwo.
A co do pani Kawakami, to cho� robi, co mo�e, �eby si� nie poddawa� panuj�cym
dzi� nastrojom, trudno zaprzeczy�, �e bardzo si� w wojennych latach postarza�a. Przed wojn�
mog�a jeszcze uchodzi� za m��dk�, lecz od tamtego czasu co� si� w niej za�ama�o, co� skrzy-
wi�o. Trudno si� zreszt� dziwi�, je�li si� wspomni tych, kt�rych na wojnie utraci�a. Prowa-
dzenie interesu te� jej sprawia coraz wi�ksz� trudno��, bo zapewne nie�atwo jej uwierzy�, �e
to ta sama dzielnica, w kt�rej otworzy�a sw�j lokalik przed szesnastoma czy siedemnastoma
laty. Z tej naszej dawnej dzielnicy rozrywki nic w�a�ciwie nie zosta�o. Prawie wszyscy z
dawnej konkurencji zwin�li interes i wynie�li si� gdzie indziej, a i ona sama pewnie nieraz
rozwa�a, czy nie p�j�� w ich �lady.
A przecie� ten lokalik wtedy, gdy go otworzy�a, by� wci�ni�ty mi�dzy tyle innych ba-
r�w i jad�odajni, �e pami�tam, jak ludzie w�tpili, czy d�ugo si� utrzyma. Doprawdy, trudno
by�o si� przecisn�� tymi ma�ymi uliczkami, nie ocieraj�c si� o niezliczone p��cienne wy-
wieszki reklamowe, kt�re napiera�y na cz�owieka ze wszystkich stron, wychyla�y si� z witryn
frontowych, by krzykliwymi literami zachwala� atrakcje zak�adu. Ale w tamtych czasach by�a
w tej dzielnicy dostatecznie liczna klientela, by mn�stwo takich lokalik�w mog�o �wietnie
prosperowa�. Zw�aszcza w cieplejsze wieczory roi�o si� tam od ludzi, niespiesznie ci�gn�cych
od baru do baru lub stoj�cych ot, tak sobie, by pogada�, na �rodku ulicy. Samochody dawno
ju� przesta�y ryzykowa� przejazd tamt� drog�, a i rowerom trudno by�o przepycha� si� przez
t�umy nierozwa�nych przechodni�w.
M�wi�: �nasza dzielnica rozrywki�, ale chyba w istocie by�o to niewiele wi�cej ni�
miejsce, gdzie cz�owiek m�g� co� wypi�, zje��, pogada�. Prawdziwe zag��bia rozrywkowe
mie�ci�y si� w centrum miasta i tam nale�a�o i�� w poszukiwaniu dom�w gejsz albo teatr�w.
Co do mnie jednak, zawsze wola�em t� nasz�. Przyci�ga�a gwarny, ale zacny t�umek, w kt�-
rym wielu by�o takich jak my - malarzy i pisarzy, zn�conych obietnic� o�ywionych rozm�w,
ci�gn�cych si� do p�nej nocy Lokal, do kt�rego ucz�szcza�o moje w�asne grono, nazywa� si�
Migi-Hidari i mie�ci� si� u zbiegu trzech bocznych ulic tworz�cych w tym miejscu wy�o�on�
p�ytami chodnikowymi zatoczk�. Migi-Hidari, w przeciwie�stwie do s�siednich, by� lokalem
rozleg�ym i przestronnym, z pi�trem i mn�stwem hostess w strojach zar�wno tradycyjnych,
jak zachodnich. I ja mia�em sw�j skromny udzia� w powodzeniu Migi-Hidari, kt�ry tak przy-
�mi� konkurencj�, �e w uznaniu zas�ug nasze grono otrzyma�o w�asny stolik w k�cie. Popija�a
tam ze mn� elita mojej szko�y: Kuroda, Murasaki,Tanaka - utalentowani m�odzi ludzie, ju�
wtedy ciesz�cy si� renom�. Wszyscy oni z upodobaniem oddawali si� wymianie my�li i pa-
mi�tam, ile� to nami�tnych spor�w toczy�o si� wok� tego sto�u.
Shintaro, musz� tu powiedzie�, nigdy nie nale�a� do tych wybra�c�w. Ja sam nie
mia�bym nic przeciwko temu, �eby si� do nas przy��czy�, ale moi uczniowie mieli silnie roz-
wini�ty zmys� hierarchii, Shintaro za� na pewno nie zaliczali do czo��wki. I przypominam
sobie, jak pewnego wieczoru, wkr�tce po wizycie Shintaro z bratem w moim domu, opowie-
dzia�em o tym epizodzie przy naszym stoliku. Pami�tam, �e ch�opcy, tacy jak Kuroda, drwili,
�e bracia nie posiadali si� z wdzi�czno�ci za �zwyk�� posadk� gryzipi�rka�. Potem jednak
uwa�nie wys�uchali mych wywod�w o tym, jak to czyja� pozycja i wp�ywy mog� oddzia�a�
na kogo�, kto pracuje usilnie nie po to, by osi�gn�� cele same w sobie, lecz dla satysfakcji, �e
wykonuje swoje zadania najlepiej, jak potrafi. Wtedy jeden z nich - zapewne Kuroda - pochy-
li� si� ku mnie i powiedzia�:
- Ja ju� od pewnego czasu podejrzewam, �e Sensei nie zdaje sobie sprawy z tego, jak
wysoko jest ceniony w naszym mie�cie. Ju� sam ten przyk�ad, przytoczony nam przed chwil�,
wystarczaj�co ilustruje, �e dobra s�awa Mistrza si�ga wszystkich sfer �ycia, nie tylko �wiata
sztuki. Ale jak�e to znamienne dla Sensei, �e w swojej skromno�ci nie jest tego �wiadom.
Znamienne, �e on sam jest najbardziej zaskoczony t� estym�, jak� si� go darzy. Ale my wszy-
scy nie jeste�my tym wcale zaskoczeni. Przeciwnie, mo�na powiedzie�, �e mimo wielkiego
uznania, jakim si� powszechnie cieszy, to w�a�nie my, tu siedz�cy, wiemy, jak dalece tego
uznania wci�� za ma�o. Ja sam nie mam co do tego �adnych w�tpliwo�ci. S�awa Sensei b�dzie
ros�a i po latach b�dziemy z najwi�ksz� dum� opowiada�, �e byli�my kiedy� uczniami Masuji
Ono.
W�a�ciwie nie by�o w tym wszystkim nic nadzwyczajnego; poniek�d bowiem sta�o si�
zwyczajem, �e w jakim� momencie podczas tych wieczor�w, kiedy ju� wszystkim szumia�o
troch� w g�owie, moi podopieczni przyst�powali do wyg�aszania m�w pochwalnych na moj�
cze��. Zw�aszcza celowa� w tym Kuroda, uwa�any przez koleg�w za kogo� w rodzaju ich
rzecznika. Zazwyczaj nie bra�em tego zbyt dos�ownie, lecz wtedy, podobnie jak w�wczas,
gdy Shintaro z bratem stali w u�miechach i uk�onach u wej�cia do mojego domu, poczu�em
przyjemne ciep�o satysfakcji.
Myli�by si� wszak�e kto�, kto by przypuszcza�, �e przyja�ni�em si� tylko z najlepszy-
mi spo�r�d moich uczni�w. Przeciwnie, po raz pierwszy wst�pi�em do baru pani Kawakami
chyba po to, by sp�dzi� wiecz�r z Shintaro, kt�remu mia�em co� do powiedzenia. Dzi�, gdy
pr�buj� odtworzy� ten wiecz�r w pami�ci, jego wspomnienie zlewa si� z d�wi�kami i obra-
zami wszystkich innych wieczor�w z tamtych lat - lampiony zawieszone nad drzwiami,
�miech ludzi zgromadzonych przed Migi-Hidari, zapach sma�eniny, barmanka przekonuj�ca
kogo�, by wr�ci� do swojej �ony, a ponad tym wszystkim dudni�cy z r�nych stron klekot
niezliczonych drewnianych sanda��w na asfalcie. Pami�tam, �e to by�a ciep�a letnia noc i �e
nie znalaz�szy Shintaro w jego zwyk�ym �rewirze�, ruszy�em na poszukiwania szlakiem tych
male�kich bar�w. I mimo konkurencji, jaka musia�a wtedy panowa� mi�dzy owymi lokalami,
zwyci�a� duch s�siedzkiej lojalno�ci, tote� by�o ca�kiem naturalne, �e gdy zapyta�em o Shin-
taro w jednym z takich bar�w, w�a�cicielka bez cienia niech�ci poradzi�a mi, bym go poszu-
ka� w �tamtym nowym�.
Pani Kawakami mog�aby niew�tpliwie si� pochwali� wieloma zmianami - tymi swo-
imi drobnymi �ulepszeniami�, jakie poczyni�a z biegiem lat. Ja jednak odnosz� wra�enie, �e
jej lokalik wygl�da� tamtej pierwszej nocy niemal identycznie. Ju� na wst�pie uderza wcho-
dz�cego kontrast mi�dzy barowym kontuarem, rozja�nionym ciep�ym �wiat�em nisko zawie-
szonych lamp, a wn�trzem zaciemnionej salki. Wi�kszo�� klient�w woli siedzie� w tym kr�gu
�wiat�a przy barze, co przydaje lokalowi przytulnej intymno�ci. Pami�tam, jak tamtej pierw-
szej nocy rozejrza�em si� po nim z aprobat�, a i dzi�, mimo wszystkich zmian, kt�re prze-
kszta�ci�y �wiat doko�a niego, jest ujmuj�cy jak zawsze.
Poza nim jednak, niewiele tu rzeczy pozosta�o nie zmienionych. Teraz, wychodz�c z
baru pani Kawakami, cz�owiek mo�e stan�� w progu przekonany, �e popija� w�a�nie na ja-
kich� cywilizacyjnych peryferiach. Wsz�dzie doko�a tylko pustynia rozrzuconych gruz�w.
Jedynie ty�y majacz�cych w oddali paru dom�w �wiadcz� o tym, �e gdzie� tam niedaleko
znajduje si� centrum miasta. �Zniszczenia wojenne� - powiada pani Kawakami. Ale ja pami�-
tam, �e kiedy obchodzi�em t� dzielnic� wkr�tce po kapitulacji, wiele budynk�w jeszcze sta�o.
Sta� tak�e Mgi-Hidari, z wyt�uczonymi szybami i cz�ciowo zawalonym dachem. I pami�tam,
jak przechodz�c obok tych pogruchotanych dom�w, zapytywa�em siebie w duchu, czy o�yj�
jeszcze kiedy�. A� kt�rego� ranka przychodz�, a tu buldo�ery zr�wna�y ju� wszystko z zie-
mi�.
Tak wi�c teraz ta strona ulicy jest tylko rumowiskiem. W�adze na pewno maj� jakie�
plany, lecz min�y trzy lata i nic si� nie zmieni�o. Woda deszczowa gromadzi si� w ka�u�ach,
zat�ch�ych po�r�d pokruszonych cegie�. W rezultacie pani Kawakami musia�a za�o�y� na
oknach moskitiery, cho� nie s�dzi, by taka dekoracja przysporzy�a jej klient�w.
Budynki po stronie baru pani Kawakami jeszcze stoj�, lecz wiele z nich �wieci pust-
kami. Cho�by te w najbli�szym s�siedztwie - ju� od jakiego� czasu opuszczone, co j� napawa
niepokojem. Cz�sto nam powtarza, �e gdyby si� nagle wzbogaci�a, wykupi�aby te nierucho-
mo�ci i rozwin�a interes. Tymczasem jednak czeka, a� si� do nich kto� wprowadzi. Nie mia-
�aby nic przeciwko temu, �eby urz�dzono w nich podobne lokaliki, wszystko, byleby nie mu-
sia�a ju� mieszka� po�rodku cmentarzyska.
Wyszed�szy z baru pani Kawakami o zapadaj�cym zmierzchu, nie mo�na nie przysta-
n�� i nie spojrze� na t� ogromn� pust� przestrze�. Czasem uda si� rozpozna� w mroku zwa�y
gruz�w i po�amanego drewna, a mo�e nawet tu i �wdzie szcz�tki rur stercz�ce z ziemi jak
zielsko. Mijaj�c potem coraz to nowe rumowiska, widzi si� niezliczone oka ka�u� po�yskuj�ce
przez moment tam, gdzie dosi�ga je �wiat�o latarni.
A gdy si� dojdzie do st�p wzg�rza, sk�d pnie si� droga do mojego domu, i przysta-
n�wszy na Mo�cie Rozterki popatrzy w ty�, na te ruiny naszej dawnej dzielnicy rozrywki,
mo�na dojrze�, je�li s�o�ce nie zajdzie ca�kowicie, rz�d starych s�up�w telegraficznych, wci��
jeszcze bez drut�w, znikaj�cy dalej w mroku przy drodze, kt�r� w�a�nie si� przeby�o. Mo�e
te� uda si� na nich dostrzec ciemne stadka ptak�w przycupni�tych niewygodnie na wierz-
cho�kach, jakby w oczekiwaniu na druty, wzd�u� kt�rych rysowa�y ongi� linie na niebie.
Pewnego wieczoru, nie tak dawno temu, stoj�c na tym drewnianym mostku, zobaczy-
�em z daleka dwa s�upy dymu unosz�cego si� z rumowiska. Mo�e to byli robotnicy pa�stwo-
wi wykonuj�cy jaki� ��wi plan, a mo�e dzieci, kt�rym zachcia�o si� jakiej� niedozwolonej
zabawy, do�� �e widok tych s�up�w dymu na niebie wprawi� mnie w ponury nastr�j. Wygl�-
da�y jak opuszczone stosy pogrzebowe. Cmentarzysko, m�wi pani Kawakami. I kiedy si�
wspomni t�umy ludzi odwiedzaj�ce niegdy� t� dzielnic�, trudno to nazwa� inaczej.
Ale odbiegam od tematu. Pr�bowa�em tu przywo�a� w my�lach szczeg�y odwiedzin
Setsuko w zesz�ym miesi�cu. Jak ju� pewnie wspomnia�em, Setsuko sp�dzi�a prawie ca�y
pierwszy dzie� swego pobytu u nas na werandzie, na rozmowach z siostr�. Pami�tam, �e w
kt�rym�
momencie, u schy�ku popo�udnia, gdy obie pogr��y�y si� na dobre w kobiecych poga-
duszkach, zostawi�em je i ruszy�em na poszukiwanie wnuka, kt�ry par� minut wcze�niej po-
gna� gdzie� w g��b domu.
Szed�em w�a�nie korytarzem, gdy jaki� ci�ki tupot wstrz�sn�� ca�ym domem. Prze-
straszony, po�pieszy�em do jadalni. O tej porze dnia nasza jadalnia jest mocno zacieniona,
tote� po blasku s�o�ca na werandzie moje oczy musia�y si� chwil� przyzwyczai� do p�mro-
ku, aby stwierdzi�, �e Ichiro w tym pokoju wcale nie ma. Tupot za moment si� powt�rzy�, po
nim jeszcze jeden i nast�pne, a towarzyszy�y im okrzyki mego wnuka: �Yah! Yah!� Ca�y ten
ha�as pochodzi� z przyleg�ego pokoju z pianinem. Podszed�em wi�c do drzwi, nas�uchiwa�em
chwil� i wreszcie cicho je rozsun��em.
Pok�j z pianinem, w przeciwie�stwie do jadalni, otrzymuje swoj� porcj� s�o�ca przez
ca�y dzie�. Wype�nia si� ostrym, jasnym �wiat�em i gdyby by� nieco wi�kszy, stanowi�by ide-
alne miejsce na posi�ki. W swoim czasie gromadzi�em w nim obrazy i materia�y, ale teraz, nie
licz�c pianina, jest praktycznie pusty. Z pewno�ci� wi�c w�a�nie ten brak mebli natchn�� me-
go wnuka, tak jak przedtem weranda. Ujrza�em go bowiem przemierzaj�cego pok�j wzd�u� i
wszerz, przy czym jako� dziwnie odbija� si� od pod�ogi, co mia�o chyba uosabia� je�d�ca
p�dz�cego przez pustkowie. A �e odwr�cony by� do drzwi plecami, dopiero po chwili spo-
strzeg�, �e jest obserwowany.
- Oji! - rzuci� mi gniewnie przez rami�. - Nie widzisz, �e jestem zaj�ty?
- Przepraszam ci�, Ichiro, nie zwr�ci�em uwagi.
- Nie mog� si� teraz z tob� bawi�!
- Przepraszam ci� najmocniej, ale te odg�osy tak mnie zach�ci�y. Pomy�la�em sobie, �e
mo�e by tak przyj�� i popatrze�...
Mierzy� mnie chwil� nieprzyjaznym wzrokiem, wreszcie rzek� nad�sany:
- No dobrze. Ale musisz cicho siedzie�. Jestem zaj�ty.
- Doskonale - roze�mia�em si�. - Bardzo ci dzi�kuj�, Ichiro.
Nie spuszcza� ze mnie oka, gdy przechodzi�em przez pok�j i sadowi�em si� przy
oknie.
Kiedy poprzedniego wieczoru Ichiro zawita� do nas z matk�, ofiarowa�em mu szki-
cownik i komplet kolorowych kredek. Teraz zauwa�y�em, �e szkicownik le�y obok na tatami,
a przy nim par� rozrzuconych kredek. Spostrzeg�em, �e pierwsze kartki bloku s� zarysowane,
i ju� mia�em si�gn��, by obejrze� je dok�adniej, gdy Ichiro powr�ci� nagle do przerwanej
przeze mnie dramatycznej opowie�ci.
- Yah Yah!
Obserwowa�em go przez chwil�, ale niewiele poj��em z odgrywanych scen. Co jaki�
czas powtarza� ten sw�j ko�ski galop, to zn�w wyra�nie walczy� z nawa�nic� niewidzialnych
wrog�w. Mrucza� przy tym pod nosem jaki� dialog, z kt�rego usilnie pr�bowa�em co� zrozu-
mie�, lecz je�li si� nie myl�, nie by�y to normalne s�owa, lecz jakie� dziwne d�wi�ki.
Ch�opak ignorowa� mnie, jak tylko potrafi�, lecz moja obecno�� wyra�nie go kr�powa-
�a. Par� razy zastyg� w p�ge�cie, jakby nagle opu�ci�o go natchnienie, by za chwil� znowu
rzuci� si� do akcji. Wkr�tce jednak ca�kiem zrezygnowa� i klapn�� na pod�og�. Zastanawia-
�em si�, czy powinienem klaska�, ale da�em spok�j.
- To robi wra�enie, Ichiro. Ale powiedz, kogo przedstawia�e�?
- Zgadnij, Oji.
- Hmm. Czy�by Wielkiego Yoshitsune ? Nie? To mo�e samuraja? Hmm. Albo ninja ?
Ninja z Wiatru? - Oji jest ca�kiem na z�ym tropie.
- No to powiedz. Kim by�e�?
- Samotnym Je�d�cem!
- Co?
- Samotnym Je�d�cem. Srebrzystym Hi yo!
- Samotnym Je�d�cem? Czy to kowboj?
- Srebrzysty Hi yo! - Ichiro zn�w zacz�� galopowa�, tym razem r��c dono�nie.
Przygl�da�em mu si� chwil�.
- Gdzie si� nauczy�e� zabawy w kowboj�w, Ichiro? -zapyta�em w ko�cu, ale on dalej
galopowa� z r�eniem.
- Ichiro - powiedzia�em bardziej ju� stanowczym tonem. - Zaczekaj, pos�uchaj mnie
przez chwil�. To du�o ciekawiej, o wiele ciekawiej wyobra�a� kogo� takiego jak Wielki Yos-
hitsune. Chcesz wiedzie�, dlaczego? Ichiro, s�uchaj, Oji ci wyt�umaczy. Pos�uchaj, pos�uchaj
swojego Oji-san, Ichiro!
By� mo�e, mimo woli zanadto podnios�em g�os, bo przystan�� i spojrza� na mnie prze-
straszony. Patrzy�em na niego jeszcze chwil� i westchn��em.
- Przepraszam ci�, Ichiro, nie powinienem ci przeszkadza�. Oczywi�cie, �e mo�esz
by�, kim zechcesz. Nawet kowbojem. Musisz wybaczy� swojemu Oji-san. Zapomnia� si� na
chwil�.
M�j wnuk nie przestawa� wpatrywa� si� we mnie i mia�em wra�enie, �e za moment
wybuchnie p�aczem albo przynajmniej wybiegnie z pokoju.
- Prosz� ci�, Ichiro, nie przeszkadzaj sobie, r�b dalej, co robi�e�.
Ichiro spogl�da� na mnie jeszcze chwil�, po czym znienacka wrzasn��: �Samotny Je�-
dziec! Srebrzysty Hi yo!� i j�� znowu galopowa�. Tupa� przy tym coraz gwa�towniej, a� pok�j
trz�s� si� ca�y. Przygl�da�em mu si� przez moment, potem si�gn��em po jego szkicownik.
Pierwsze kartki Ichiro zarysowa� niezbyt skrz�tnie. Jego technika wcale nie by�a z�a,
ale szkice - tramwaj�w i poci�g�w - pozostawia� ledwie rozpocz�te. Spostrzeg� teraz, �e stu-
diuj� szkicownik, i przybieg� p�dem.
- Oji, kto ci pozwoli� to ogl�da�? - Pr�bowa� mi wyrwa� blok, ale trzyma�em go poza
zasi�giem jego r�ki.
- Przesta�, Ichiro, nie b�d� niegrzeczny. Oji chce zobaczy�, co zrobi�e� kredkami, kt�-
re ci ofiarowa�. To mu si� nale�y. - Opu�ci�em ni�ej szkicownik i otworzy�em na pierwszym
rysunku. - Bardzo ciekawe. Hmm. Ale wiesz, m�g�by� by� jeszcze lepszy, gdyby� zechcia�.
- Oji nie wolno tego ogl�da�!
Ichiro jeszcze raz spr�bowa� mi wyrwa� blok, tote� musia�em przytrzyma� go za r�ce.
- Oji, oddaj mi m�j blok!
- Przesta�, Ichiro. Pozw�l Oji zobaczy�. Wiesz co, przynie� mi tamte kredki. Przynie�
je tutaj i narysujemy co� razem. Oji ci poka�e.
S�owa te mia�y niespodziewany skutek. M�j wnuk natychmiast zaprzesta� walki i po-
szed� po kredki rozrzucone po pod�odze. Gdy wr�ci�, jaki� nowy element - jaki� rodzaj fascy-
nacji - pojawi� si� w jego zachowaniu. Usadowi� si� ko�o mnie i podawa� mi kredki, obserwu-
j�c mnie pilnie, w milczeniu.
Otworzy�em szkicownik na nowej kartce i po�o�y�em go przed nim na pod�odze.
- Najpierw Oji popatrzy, jak ty co� narysujesz. A potem zobaczy, czy to si� da popra-
wi�. Co chcesz narysowa�?
Ichiro siedzia� teraz spokojniutko. Spogl�da� z namys�em na pust� kartk� bloku, ale
nie zrobi� najmniejszego ruchu, by zabra� si� do rysowania.
- M�g�by� spr�bowa� narysowa� co�, co widzia�e� wczoraj - podpowiedzia�em. - Co�,
co widzia�e�, jak tylko przyjechali�cie do miasta.
Ichiro nadal patrzy� na szkicownik. W ko�cu podni�s� g�ow� ku mnie i zapyta�: - Czy
Oji by� kiedy� s�awnym malarzem?
- S�awnym malarzem? - Roze�mia�em si�. - Mo�e i masz racj�. Czy to mama ci tak
m�wi?
- Ojciec m�wi, �e Oji by� s�awnym malarzem. Ale musia� sko�czy� z malowaniem.
- Przeszed�em na emerytur�, Ichiro. Ka�dy przechodzi na emerytur�, gdy dojdzie do
pewnego wieku. To sprawiedliwe, ludziom nale�y si� odpoczynek.
- Ojciec m�wi, �e Oji musia� sko�czy� z malowaniem, bo Japonia przegra�a wojn�.
Zn�w si� roze�mia�em i zaraz si�gn��em po szkicownik. Przewraca�em kartki, przy-
gl�daj�c si� tramwajom narysowanym przez mojego wnuka, jedn� nawet odsun��em od oczu
na odleg�o�� ramienia, aby lepiej widzie�.
- Jak cz�owiek dochodzi do pewnego wieku, Ichiro, chce odpocz�� od wszystkiego.
Tw�j ojciec te� przestanie pracowa�, kiedy b�dzie w moim wieku. A i ty kiedy� b�dziesz w
moim wieku i te� b�dziesz pragn�� odpoczynku. No wi�c - powr�ci�em do pustej kartki i po-
�o�y�em przed nim szkicownik - co dla mnie narysujesz, Ichiro?
- Czy to Oji namalowa� ten obraz w jadalni?
- Nie, malowa� go artysta, kt�ry si� nazywa Urayama. A bo co, podoba ci si�?
- A czy Oji malowa� ten, co wisi w korytarzu?
- Nie, to robi� inny �wietny artysta, m�j stary przyjaciel.
- No to gdzie s� obrazy Oji?
- Na razie le�� posk�adane. Ale wr��my do wa�nych rzeczy, Ichiro. Co dla mnie nary-