8216
Szczegóły |
Tytuł |
8216 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8216 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8216 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8216 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kornel Makuszy�ski
Tw�rcy
Bohater tej opowie�ci nie b�dzie mia� nazwiska.
Nie b�dzie nosi� mojego nazwiska, albowiem jest moim nieprawym dzieckiem, a
matka sztuka jest bardzo uczynna (ojciec alkoholik, dziadek epileptyk -
uczynno�� tedy z atawizmu), tak �e m�j bezimienny bohater nie m�g�by si� wykaza�
tym, �e w �y�ach jego p�ynie niebieski m�j atrament.
M�j bohater mi� jest wcale bohaterem ani nigdy nim nie b�dzie.
M�g�by by� snadnie bohaterem kroniki policyjnej, gdyby w�adza raczy�a patrze� na
p�azy ziemne; m�g�by by� bohaterem w jednoakt�wce ze �piewami i ta�cami, gdyby
si� rzuci� wp�aw na faliste piersi Melpomeny i �piewa� pocz�� z upojenia kuplety
o cnocie.
M�g�by by� bohaterem, gdyby z ch�ci szybkiego obejrzenia zat�uszczonej brody
Abrahamowej napi� si� rozczynu z siarki i mi�o�ci ludzkiej.
M�g�by by� dziesi�� razy bohaterem i trzy razy po dziesi��: na bohaterstwo
istnieje tyle� przepis�w w savoir vivre, co na sposoby d�ubania w nosie.
A oto cz�owiek, kt�rego umi�owa�o moje pi�ro, b�dzie bohaterem, bo mnie si� tak
podoba. Ka�de bowiem z indywidu�w pisz�cych, pr�cz przywileju mo�no�ci
otumaniania nierozwini�tych w zupe�no�ci m�zg�w ludzkich, ma moc stwarzania
bohater�w.
Takie indywiduum pisz�ce jest krawcem. Ubiera swego papierowego manekina we
frak, wdziewa mu na imitacj� g�owy cylinder i rzecze: dzie�o rozpocz�te.
Potem jest fryzjerem. Nak�ada na krety�sk� g�ow� swego noworodka peruk�
roztrz�sion� i powiada: b�dzie bohater z puszczy i z pola walki. Albo nak�ada mu
�ci�le okre�lon� ilo�� w�os�w i rzecze: b�dzie bohater z salonu i b�dzie uwodzi�
kobiety.
Potem jest szynkarzem pod�ym. Poniewa� niedowarzony m�zg jego noworodka
fermentuje i m�g�by narazi� na szwank m�dro�� s��w jego, dolewa mu wody do
fermentuj�cej czaszki i powoduje rozmi�kczenie m�zgu, i rzecze: to jest Hamlet.
Potem m�wi: stw�rzmy bohatera na obraz i podobie�stwo nasze! - i chce w tw�r
sw�j tchn�� ducha.
Nic... Cisza...
Przeto dyszy jak miech kowalski.
Nic... Jeszcze cisza...
Bohater si� nie rusza.
O, tworze niewdzi�czny, o kreaturo szata�ska!
Cisza...
Wi�c indywiduum, odbieraj�ce chleb fryzjerom, krawcom i szynkarzom, przyczepia
sznurki do szlachetnych ko�czyn swego tworu, wsadza ko�o m�y�skie w jego
m�zgownic� szlachetn�, chowa si� za malowany parawan i ci�gnie za sznurek.
Omnes gentes plaudite manibus!
A� inne indywiduum pisz�ce, �wiadome niezr�wnanych proces�w tw�rczych i sposobu
inkwizycyjnego wy�amywania staw�w tworom wspania�ym i z ducha �yj�cym,
spostrzeg�o ko�ce sznurk�w i narobi�o wrzasku. I oto dnia tego powiesi� si�
tw�rca na tym samym sznurku.
O, bohaterze m�j!
Je�li mi zgin�� przyjdzie przez ciebie, lepiej, by� si� nie rodzi�.
Pomnij bowiem, kreaturo n�dzna:
Mo�na �y� za pomoc� sznurk�w i ko�a m�y�skiego we �bie, mo�na mie� �ywot s�odki,
mo�na chodzi� w s�awie jako w s�o�cu, mo�na by� latarni� w�r�d ciemnicy
m�zgownic ziomk�w swoich, lecz trzeba by� zr�cznym. Przeto id� do cyrku
najpierw, o bohaterze m�j, i do starego aktora na nauk�, a potem wyle� na scen�
narodow�. I pomnij:
Tych, kt�rzy przyjd� i zechc� dojrze� sznurk�w, przyczepionych do szlachetnych i
nieszlachetnych ko�czyn twoich, kopnij bez ceremonii, a przynios� ci wo�u w
ofierze, rzuc� myrrh� na w�gle jarz�ce i rzekn�: mocarz! mocarz!
Pok�oni si� tobie nar�d, umi�uj� ci� niewiasty wszystkie, o kreaturo n�dzna.
A potem - mo�esz ju� pokaza� sznurki, przyczepione do ko�czyn swoich.
Albowiem, czy widzia�e� ciel� w zachwycie, o tworze g�upstwa?..
Stw�rzmy wi�c sobie bohatera.
Niech nie b�dzie ani kr�l, ani lew, niech nie b�dzie ani lis, ani wilk; niech
nie piastuje godno�ci w gromadzie ludzkiej ani w gromadzie zwierz�cej; niech nie
nosi gronostaj�w ani peleryny.
Niech nie znam twarzy bohatera mojego, urodzonego z nieprawo�ci, albowiem
nieprawe dzieci nieprawych dzieci jego m�ci� si� b�d� na duszy mojej. Bohater
m�j jest "indywiduum pisz�ce".
Powiedziano o nim:
Jest to tw�rca szlachetny. o pysznym rysunku duszy.
Powiedziano o nim - nie ja powiedzia�em.
I powiedziano o nim jeszcze:
Ko�ysze w duszy swojej my�l i piastuje j� jak dziecko najdro�sze. Potem m�wi.
Kobieta jedna powiedzia�a:
Wsta� z seledynowych fal uk�pa� w morskiej pianie. Za b�ysk oczu jego, co s� jak
to�, odda�abym wszystko.
Niewiasta ta by�a cnotliwa, ale piersi mia�a sztuczne.
By�a za� jedna niewiasta, koniecznie kocha� si� w w indywiduum pisz�cym; mia�a
piersi toczone i prawdziwe jak to, �e nie mog�a sobie przypomnie� jak wygl�da
cnota. (Cnota niewie�cia rzadko zreszt� jest powie�ci� "z prawdziwego
zdarzenia").
Bohater m�j kocha� inn�.
Nazwa� j�, diabli wiedz� czemu - Lia.
O, Lio! Powiedziano o tobie w Pi�mie �w., �e� by�a "ciek�cych oczu", kiedy Laban
czcigodny uczyni� by� biuro ma��e�skie w namiocie swoim.
Lia, kt�r� umi�owa� bohater m�j, by�a pi�kna jak ksi�yc, albo jak s�o�ce, albo
jak bogata ciotka.
M�wi� do niej:
P�o�! Cudna b�dziesz w obramieniu z ogni. kt�re jak pyszne w�e czo�o kr�giem ci
obsi�d�.
Uczy� z b�ysk�w diademy wlosom przepysznym.
Rozgorzej...
Rozgorzej...
M�wi� do niej, jak szatan, kusz�c.
Potem splotem w�owym obejmowa� j� �wietn� od ogni, kt�re wstawa�y w niej najw
m�zgu; potem wykwita� jej �ar k�ad�a si� jej na oczy r�ka rozpala� si� ka�dy
w�os. Pe�za�y po jak w�e, kt�re wype�z�y z legowiska i s� ciep�e.
Cicho, straszliwie cicho, aby nie zbudzi� duszy czy sumienia, czy czego tam.
Zdawa�o si�, �e w niej za chwil� dusza syknie w straszliwym dreszczu, trawiona
ogniem, jak m�oda ga���, sok�w �ywych pe�na.
Och!...
Przerazi� si� bohater m�j.
Bohater m�j jest to cz�owiek, nie, nie cz�owiek - jest to kreatura trze�wa, nie
mi�uj�ca lot�w zbytnich i ogni, co si� rozdymaj� w po�ar. On bra� dusz� w r�ce,
patrzy� na ni� oczyma, "co s� jak to�", rozpoznawa� bystrym okiem ras� tej
duszy, potem rozdyma� wstr�tne policzki i d�� strumie� zgni�ego powietrza prosto
w twarz duszy rasowej.
Rozgorzej!...
Rozgorzej!...
Dusza poczyna�a fosforyzowa�, b��kitnie�, �ka�, burzy� si� i dysze�, jak p�omie�
gniewny dyszy... rozgorza�a...
Och! A bohater m�j mia� wielki talent ekstatyczny.
Wi�c naprowadza� powoli i z wpraw� mg�� na oczy, rozchyla� niby w upojeniu usta,
palce sobie sam krwawi� i oddech chwyta�, jakby sta� naprzeciwko gor�cego wichru
i niesko�czenie pragn��.
Jeste� wielki, bohaterze m�j, kreaturo najpodlejsza z pod�ych!
Jeste� wielki, aktorze z teatru marionetek! Histrionie n�dzny o g�owie kretyna,
udaj�cy kr�la! Z�odzieju nocny, kradn�cy sny duszom cnotliwym i g�upim! Synu
faryzeuszowy z blado�ci� na licu, �piewaj�cy hymny staremu Bogu, kt�ry
niedowidza.
Tworze bezm�zgi, szukaj�cy pocz�tku wszechrzeczy. Arcykap�anie g�upstwa, pijany
wyziewem s��w w�asnych!...
Czy� dalej, bohaterze m�j.
Powiedziano tedy, �e bohater m�j mia� wielki talent ekstatyczny, znakomicie tedy
zagra� ekstaz�. Wpi� si� ustami w rozpalone jej usta i patrzy� spoza sztucznej
mg�y na oczach, jak si� zmieniaj� przepyszne jej rysy, Jak jej powieki drgaj�
jakby od nadmiernego �wiat�a, jak si� jej brwi �ci�gaj� skurczem nag�ym w jeden
�uk, jak si� zwieraj� przemoc� szcz�ki w ruchu tygrysim.
I radowa� si� bohater m�j.
Potem znowu bra� w r�ce dusz� jej, ogniem ziej�c�, i anaximenesowym sposobem
wyd�� wstr�tne policzki i wion�� strumieniem zgni�ego powietrza prosto w jej
twarz, ch�odz�c.
O, gasicielu po�ogi, bestio trze�wa!
Potem m�wi� bohater m�j:
- Kocha mnie, s�owo daj�, �e mnie kocha.
A ona kocha�a w nim tw�rc�, kt�remu oprze� si� nie wolno, jak si� nie opiera
p�omieniowi ani jak si� nie opiera spadaj�cym na pier� razom, albo burzy, albo
b�yskawicy.
Wyssa� tedy bohater m�j z ust jej wszystko, co w nich by�o: i mi�o�� niezmiern�,
i ogromn� dobro�, wszystkie pi�kno sn�w i ca�� nadziej� �ycia, zielon� �wie�o��
m�odo�ci i bezmiar pragnie� takich przeczystych, jak czystym nie jest kryszta�.
Wycisn�� m�zg jej, wch�on�� to w pow�ok� swoj�, co by�a jak skurczony owoc,
spalony na ogniach ��dz i pragnie� pod�ych. Potem o�y� i u�miechn�� si�...
I usiad� raz bohater m�j, gad wstr�tny, rzuci� dusz� jak s�pa na padlin�
wspomnie� swoich i my�li swoich i pocz�� - tworzy�:
Kocha�a mnie raz niewiasta jedna...
Wpi�em si� ustami w rozpalone jej usta...
Drga�y jej powieki jakby od nadmiernego �wiat�a, �ci�ga�y si� brwi skurczem
nag�ym w jeden �uk. zwar�y si� jej przemoc� szcz�ki w ruchu tygrysim...
Nazwa�em j� - Lia.
I stan��em przed oczyma jej, jak staje b�g w chwale swojej...
Kocha�a mnie bardzo... - itd. itd.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A nar�d krzycza�: Tw�rca! Tw�rca!