1111
Szczegóły |
Tytuł |
1111 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1111 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1111 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1111 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
R~egine Deforges
Aleja Henri Martin 101
1943
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
`pa
Prze�o�y�a
Wiera Bie�kowska
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140�7�g kl. III-B�1
Przedruk z "Wydawnictwa
Ministerstwa Obrony Narodowej",
Warszawa 1988
Pisa�a G. Cagara
Korekty dokonali
St. Makowski
i D. Jagie��o
`st
Streszczenie cz�ci pierwszej
Na pocz�tku jesieni 1939 roku
Isabelle i Pierre Delmas �yj�
sobie spokojnie w swoim maj�tku
Montillac, w�r�d winnic
Bordeaux, wraz z trzema c�rkami:
Fran~coise, L~e� i Laure oraz
wiern� gospodyni� Ruth. L~ea ma
siedemna�cie lat. Ta niezwykle
pi�kna dziewczyna odziedziczy�a
po ojcu mi�o�� ziemi i winnic,
w�r�d kt�rych wyros�a, tak jak
Mathias Fayard, syn rz�dcy jej
ojca. Mathias, w dzieci�stwie
towarzysz jej zabaw, teraz
potajemnie kocha si� w L~ei.
Pierwszego wrze�nia 1939 roku.
W Roches_Blanches, maj�tku
rodziny d'$argilat,
zaprzyja�nionej z rodzin�
Delmas, obchodzi si� zar�czyny
Laurenta d'$argilat z dalek�
kuzynk�, �agodn� Camille. Na
przyj�ciu s� obecni stryjowie i
ciotka L~ei z dzie�mi: stryj Luc
Delmas, adwokat z tr�jk� dzieci:
Philippe'em, Corinne i
Pierre'em, ciotka jej Bernadette
Bouchardeau z synem Lucienem i
stryj Adrien Delmas,
dominikanin, kt�ry ma w rodzinie
opini� rewolucjonisty. S� tam
tak�e wielbiciele L~ei - bracia
Jean i Raoul Lef~evre. Tylko
L~ea nie bierze udzia�u w
og�lnej rado�ci: kocha si� w
Laurencie i trudno jej si�
pogodzi� z jego zar�czynami z
inn�. Poznaje Fran~cois
Taverniera. Ten elegancki i
cyniczny m�czyzna wydaje si�
L~ei zagadkowy i ogromnie pewny
siebie. Zrozpaczona L~ea zar�cza
si� z Claude'em d'$argilat,
bratem Camille. Tego samego dnia
wybucha wojna: og�oszona zosta�a
powszechna mobilizacja.
L~ea jest obecna na �lubie
Camille z Laurentem. Dostaje
gor�czki, pozostaje pod opiek�
lekarza domowego rodziny Delmas,
doktora Blancharda, i odk�ada
dat� swojego �lubu. Narzeczony
L~ei ginie w pierwszych walkach
na froncie. L~ea jedzie do
Pary�a do swoich ciotek Lisy i
Albertine de Montpleynet.
Spotyka tam Camille i Fran~cois
Taverniera, do kt�rego odczuwa
wielk� niech��, ale i pewien
poci�g. Poznaje pisarza
Rapha~ela Mahla, cz�owieka
niepokoj�cego, homoseksualist� i
oportunist�, oraz Sar� Mulstein,
m�od� niemieck� �yd�wk�, kt�ra
uciek�a przed nazizmem do
Francji.
Laurent wyje�d�a na front,
L~ea obiecuje mu, �e b�dzie si�
opiekowa� Camille, kt�ra
spodziewa si� dziecka i czuje
si� bardzo �le. Mimo to przed
wkroczeniem Niemc�w opuszczaj�
obie Pary�. Uciekaj� samochodem
po zat�oczonych drogach, pod
ustawicznym bombardowaniem, w
warunkach dramatycznych.
Zagubiona L~ea spotyka
przypadkowo Mathiasa, kt�ry j�
otacza czu�o�ci�, i Fran~cois
Taverniera, przy kt�rym poznaje
rozkosz fizyczn�. Zawieszenie
broni pozwala L~ei i Camille
wr�ci� do regionu Bordeaux,
gdzie dzi�ki pomocy niemieckiego
oficera, Frederica Hankego,
rodzi si� szcz�liwie ma�y
Charles.
Dzie� powrotu do Montillac
jest dniem �a�oby: Isabelle,
ukochana matka L~ei, zgin�a
podczas bombardowania Bordeaux.
Ojciec L~ei pogr��a si� z wolna
w szale�stwie, podczas gdy w
zarekwirowanym maj�tku
organizuje si� stopniowo �ycie
w�r�d wyrzecze� i ci�g�ych
trudno�ci. L~ea, Camille i ma�y
Charles spotykaj� si� u pa�stwa
Debray z Laurentem, kt�ry uciek�
z niewoli niemieckiej i
przygotowuje si� do walki z
okupantem. We wsiach, w
rodzinach zaczyna si� roz�am:
mi�dzy stronnikami P~etaina a
zwolennikami walki z Niemcami.
L~ea instynktownie staje po
stronie tych, kt�rzy si� nie
godz� na okupacj�. Nie�wiadoma
niebezpiecze�stwa utrzymuje
��czno�� mi�dzy bojownikami
podziemia. Siostra jej,
Fran~coise, zakochuje si� w
Niemcu, poruczniku Kramerze.
Mathias Fayard utrzymuje z L~e�
stosunki, co jest tym
trudniejsze, �e jego ojciec chce
za wszelk� cen� zdoby� maj�tek
rodziny Delmas. Odepchni�ty
przez L~e� Mathias jedzie
ochotniczo na roboty do Niemiec.
Uginaj�c si� pod ci�arem
rozmaitych obowi�zk�w L~ea wraca
do Pary�a, do Lise i Albertine
de Montpleynet. Prowadzi
podw�jne �ycie: zajmuje si�
przekazywaniem poczty do
podziemia i bierze udzia� w
�yciu �wiatowym okupowanego
Pary�a. W towarzystwie Fran~cois
Taverniera usi�uje zapomnie� o
wojnie, ucz�szczaj�c do
eleganckich lokali: "Maxim's",
"L'$ami Louis" albo do ma�ej,
zakonspirowanej restauracyjki
ma��onk�w Andrieu. Widuje si�
tak�e z Sar� Mulstein, kt�ra
opowiada jej o istnieniu oboz�w
koncentracyjnych, i Rapha~elem
Mahlem uprawiaj�cym
najohydniejsz� kolaboracj�. W
ramionach Fran~cois Taverniera
zaspokaja pragnienie �ycia. Ale
potrzebna jest w Montillac: brak
pieni�dzy, chciwo�� starego
Fayarda, ojciec o zamroczonym
umy�le, gro�by wisz�ce nad
rodzin� d'$argilat - wszystkiemu
temu musi stawi� sama czo�o.
Dzi�ki stryjowi, dominikaninowi
Adrienowi Delmas, L~ea spotyka w
podziemiach Tuluzy Laurenta
d'$argilat, kt�remu si� oddaje.
Porucznik Dohse i komisarz
Poinsot przes�uchuj� L~e� po jej
powrocie do Tuluzy. Uratuje j�
interwencja stryja Luca. Wobec
tego, �e ojciec nie zgadza si�
na ma��e�stwo Fran~coise z
kapitanem Kramerem, ucieka ona z
domu. Pierre Delmas, kt�ry nie
mo�e znie�� tego ciosu, umiera.
Ojciec Adrien, stryj Luc,
Laurent d'$argilat i Fran~cois
Tavernier spotykaj� si� na
kr�tko na pogrzebie. Po ostatnim
u�cisku L~ea zostaje zn�w sama
na pi�knej ziemi Montillac z
Camille, ma�ym Charles'em i
star� Ruth, niepewna swego losu.
Prolog
W nocy z dwudziestego na
dwudziesty pierwszy wrze�nia po
upalnej dotychczas pogodzie
zacz�o pada� i zimny jak na t�
por� roku wiatr szala� nad
estuarium Gironde i wia� w g�r�
Garonny.
Przez ca�e lato gwa�towne
burze, niekiedy z gradem,
niepokoi�y hodowc�w winoro�li.
Rok nie zapowiada� si� dobrze.
Zegar na katedrze Saint_Andr~e
wybi� czwart�.
Gwa�towne walenie w drzwi celi
obudzi�o Prospera Guillou i syna
jego Jeana uwi�zionych w forcie
H~a. W ciemno�ci poszli kolejno
za�atwi� si�, po czym usiedli na
siennikach czekaj�c na �wiat�o i
kwaterk� zabarwionej na br�zowo
wody, kt�ra im s�u�y�a za kaw�
porann�. Jean my�la� o swojej
�onie Yvette, internowanej w
koszarach Boudet; nic o niej nie
wiedzia� od owego dnia
lipcowego, kiedy to o pi�tej
rano gestapo i policja wdar�y
si� do jego farmy des Violettes
w Thors. Wci�� mia� w oczach
aresztowanie rodzic�w i owej
pary dzia�aczy komunistycznych,
Alberta i Elisabeth Dupeyron,
kt�rzy przyjechali po bro�
przeznaczon� dla grupy
Partyzant�w F$t$p * w Bordeaux.
Gabriel Fleureau, stolarz,
obudzi� si� nagle z krzykiem.
Cz�sto mu si� to zdarza�o, odk�d
przes�uchiwa�y go tamte dwie
kanalie z brygady komisarza
Poinsot. �amali mu skrupulatnie
palce prawej r�ki. Nikogo nie
wyda�. Si�� czerpa� z mi�o�ci do
Aurore, dziewczyny, kt�ra do
sklepu meblowego pana Cadou na
nabrze�u Salini~ere przynosi�a
regularnie ulotki, rozprowadzane
potem przez Gabriela i Bergoua.
I nie wiedzia�, �e jego
przyjaci�ka zosta�a te�
aresztowana. Ostro�nie poruszy�
zbola�ymi, zmia�d�onymi palcami.
Na sienniku obok Ren~ego
Antoine uni�s� si�, mrucz�c co�
pod nosem. Nie m�g� zapomnie�
widoku dziesi�cioletniego
Michela, kt�ry wyci�ga� do niego
r�ce wo�aj�c "tatusiu!", ma�ego
Michela zabranego i uwi�zionego
w koszarach Boudet razem z matk�
H~el~ene. Kto� musia� ich
zadenuncjowa�, skoro Niemcy od
razu znale�li sk�ad broni ukryty
w B~egles w g��bi jego ogrodu.
To samo my�la� Ren~e Cast~era.
Jego ojciec, matka i brat
Gabriel zostali aresztowani
�smego lipca, on - czternastego.
Od dw�ch lat przechowywali u
siebie �yd�w oraz dzia�aczy
podziemia i dopomagali rodzinom
uwi�zionych. Podobnie jak
Antoine, Cast~era nie mia�
�adnych wiadomo�ci o swoich
bliskich.
W innej celi na parterze
Albert Dupeyron usi�owa�
podtrzyma� na duchu Camille
Perdriau, kt�ra nie mia�a
jeszcze dwudziestu lat.
Pozwala�o mu to nie my�le�
ci�gle o swojej m�odej �onie
Elisabeth, aresztowanej razem z
nim.
Alexandre Pateau zaciska�
pi�ci na wspomnienie sposobu, w
jaki zosta�a potraktowana jego
�ona na oczach czteroletniego
Etienne'a. Zaskoczono ich w domu
w Saint_Andr~e_de_Cognac i
zabrano do Cognac, potem
zamkni�to w forcie H~a.
Raymond Bierge za� zastanawia�
si�, jaki �obuz doni�s�, �e wraz
z �on� F~elicie przechowuj� u
siebie maszyny drukarskie.
Byleby babcia opiekowa�a si�
dobrze ich ma�ym synkiem!
Jean Vignaux z Lagnon dziwi�
si� sobie, �e tak dok�adnie
pami�ta dziewczyn�, w kt�rej si�
kochaj� jego najlepsi
przyjaciele, bracia Raoul i Jean
Lef~evre, urocz� L~e� Delmas.
Ostatnim razem widzia� L~e� na
rowerze - jecha�a z rozwianymi
w�osami drog� prowadz�c� do
maj�tku Montillac.
Jedno po drugim zapali�y si� w
celach �wiat�a. Wi�niowie
zmru�yli oczy i zacz�li powoli
wstawa�.
Od wczoraj wiedzieli.
Gwa�towne podmuchy wiej�cego
przez ca�� noc wiatru
w�lizgiwa�y si� pod drzwiami i
przez szpary mi�dzy deskami
baraku z obozu M~erignac,
przynosz�c troch� �wie�ego
powietrza m�czyznom le��cym na
niewygodnych kojach ledwie
przykrytych brudnymi, cienkimi
siennikami. By�a pi�ta rano,
wi�niowie nie spali.
Lucien Valina z Cognac my�la�
o tr�jce swoich dzieci,
zw�aszcza o ma�ym Serge'u, kt�ry
w�a�nie sko�czy� siedem lat i
kt�rego Marguerite, �ona
Luciena, zbyt rozpieszcza�a. Jak
brutalnie Niemcy wrzucili oboje
do ci�ar�wki! Gdzie s� teraz?
Gabriel Cast~era my�la� o
swoim ojcu Albercie, kt�rego
u�ciska� przed kilkoma
godzinami, kiedy przyszli po
niego i poprowadzili do tego
baraku, troch� na uboczu.
Dr�czy�o go wspomnienie �ez na
policzkach starca. Na szcz�cie
ma jeszcze przy sobie Ren~ego,
swojego starszego syna.
Jean Lapeyrade czu�, jak
�ciska mu si� serce, ilekro�
spojrzy na Ren~ego de Oliveria i
na tego ch�opca, kt�rego imienia
nie zna�, a kt�ry gra� na
harmonijce przez spor� cz��
nocy, chc�c ukry� l�k. Jak�e ci
ch�opcy s� m�odzi! "Berthe,
gdzie jeste�?"
"Nie wpajajcie ma�emu
pragnienia odwetu i nienawi�ci"
- napisa� Franc Sanson do �ony.
Niezwyk�y ruch panowa� w
obozie. Przez gwa�townie otwarte
drzwi Raymond Rabeaux zobaczy�
ci�ar�wki wermachtu otoczone
kilkudziesi�ciu �o�nierzami
piechoty w mundurach feldgrau.
Zaskoczy�o go zimne i wilgotne
powietrze. By�o jeszcze bardzo
ciemno. W �wietle latar�, kt�re
trzymali stra�nicy, pob�yskiwa�y
ka�u�e. Niemcy ustawili
naprzeciw drzwi karabin
maszynowy. Harmonijka umilk�a.
Od wczoraj wiedzieli.
Zast�pca dyrektora Rousseau,
kt�ry rozmawia� z niemieckim
oficerem, skierowa� si� w stron�
baraku.
- Ano, niech ka�dy wychodzi,
jak us�yszy swoje nazwisko, nie
ka�cie czeka� tym panom,
pospieszcie si�. Espagnet,
Jougourd, Cast~era, Noutari,
Portier, Valina, Chardin,
Meiller, Voignet, Eloi...
Wi�niowie wychodzili jeden po
drugim. Popychani przez
�o�nierzy ustawili si� w
szeregu, podnie�li ko�nierze
kurtek i wcisn�li g��biej na
oczy berety lub czapki.
- Naprz�d, wsiada� do
ci�ar�wek. Jonet, Brouillon,
Meunier, Puech, Moulias...
Franc Sanson z pr�no�ci�
swoich dwudziestu dwu lat
wskoczy� pierwszy do ci�ar�wki.
W obozie jakby wzbiera� g�uchy
szum. Za szybami ka�dego baraku
stali wi�niowie, kt�rzy w
tajemniczy spos�b wiedzieli.
Jeden, potem dw�ch, potem
dziesi�ciu, potem stu, potem
tysi�c zacz�o nuci�
Mi�dzynarod�wk�. Ogromny pomruk
wzbiera� w piersiach i mkn�� za
tymi, co odje�d�ali, dodaj�c im
odwagi, wspieraj�c ich godno��.
B�oto, deszcz, szczekaj�ce
okrzyki stra�nik�w, nawet
strach znik�y, zmiecione tym
wspania�ym �piewem tchn�cym
nadziej�.
By�a si�dma rano. Ci�ar�wki,
kt�re wyruszy�y z koszar Boudet,
z fortu H~a i z obozu M~erignac,
jecha�y drog� do Souges. Na ich
widok kobiety �egna�y si�
znakiem krzy�a, a m�czy�ni
zdejmowali czapki. Przy wje�dzie
do obozu wojskowego ci�ar�wki
zwolni�y. Wi�niowie jechali
zatopieni w my�lach, nie
zwracaj�c uwagi na czterech
�o�nierzy, kt�rzy trzymali
karabiny wycelowane prosto w
nich. Na wybojach wi�niowie
wpadali jedni na drugich.
Ci�ar�wki stan�y. �o�nierze
odrzucili plandeki, opu�cili
klapy ci�ar�wek i zeskoczyli na
piasek.
- Schnell... Schnell...
Aussteigen... (Pr�dzej, pr�dzej,
wysiada�!)
St�oczeni w rogu wi�niowie
patrzyli na siebie i liczyli si�
machinalnie. Siedemdziesi�ciu.
By�o ich siedemdziesi�ciu...
Siedemdziesi�ciu m�czyzn,
kt�rzy od wczoraj wiedzieli, �e
niebawem umr�.
W odwet za zamach dokonany w
Pary�u na oficera niemieckiego
Karl Oberg, szef S$s i policji,
oraz Helmuth Knochen za��dali od
rz�du Vichy listy stu dwudziestu
zak�adnik�w. Czterdziestu
sze�ciu wi�ni�w z oboz�w w
Compi~egne i w Romainville
spe�nia�o wymagane warunki.
Wilhelm Dohse, szef gestapo w
Bordeaux, uzupe�ni� list�.
- Gabriel!...
- Ren~e!...
Bracia Cast~era padli sobie w
ramiona. A ka�dy z nich �udzi�
si�, �e tylko jemu grozi �mier�.
Grubawy oficer stan�� przed
zak�adnikami i co� im
przeczyta�, pewnie wyrok. Co to
ich obchodzi�o! Nagle m�ody g�os
zag�uszy� s�owa Niemca:
`pm0
Allons enfants de la patrie...
`pm3
�piew, pocz�tkowo nie�mia�y,
nagle zabrzmia�, jakby smagn��
wrog�w prosto w twarz. Nie
rozumiej� gniewnych s��w, ale
wiedz�, �e dzi�ki nim zzi�bni�te
stado przeobra�a si� w gro�ny
hufiec i ten hufiec nawo�uje do
zemsty:
Czy na polach Francji
s�yszycie@ wrzask tych dzikich
�o�nierzy?@
Co pi�� metr�w s�up. Dziesi��
s�up�w wzd�u� piaszczystego
nasypu, dziesi�ciu m�czyzn
staje przed nimi nie czekaj�c na
rozkaz. Przywi�zani do s�up�w
nie pozwalaj� zawi�zywa� sobie
oczu. Stary ksi�dz b�ogos�awi
ich dr��c� r�k�. Pluton
egzekucyjny staje naprzeciw...
Rozlega si� rozkaz jak
kla�ni�cie z bicza... pierwsza
salwa... pod uderzeniami kul
cia�a drgaj� i powoli osuwaj�
si� na ziemi�...
G�osy milkn� na u�amek sekundy
i rozbrzmiewaj� na nowo, jeszcze
dono�niejsze tego d�d�ystego
poranka.
Chwy� za bro�, obywatelu!
Siedemdziesi�t razy rozlega
si� ostatni wystrza�.
Cia�a m�czennik�w wrzucane do
szerokiego rowu za nasypem...
Deszcz usta�. Blade promienie
s�o�ca padaj� na piasek. U st�p
s�up�w mieni si� przemieszana z
wod� ka�u�y krew i wsi�ka powoli
w ziemi�.
Po wykonaniu zadania �o�nierze
odje�d�aj�. Jest dziewi�ta rano
21 wrze�nia 1942 roku, Land
Souges ko�o Bordeaux.
1
Po �mierci Pierre'a Delmas,
siostra jego, Bernadette
Bouchardeau, usi�owa�a wzi��
sprawy domowe w swoje r�ce.
Dobra wola dzielnej kobiety by�a
r�wnie oczywista jak jej
ca�kowita niezdolno�� do
zarz�dzania takim maj�tkiem jak
Montillac.
Siedz�c w gabinecie brata,
Bernadette grzeba�a w jego
papierach, poj�kuj�c przy tym w
stron� Camille d'$argilat, kt�ra
zaofiarowa�a si� jej z pomoc�:
- Bo�e wielki, co z nami
b�dzie? Nie mog� si� po�apa� w
tych liczbach. Trzeba si�
zwr�ci� do rz�dcy, do Fayarda.
- Niech pani odpocznie,
spr�buj� si� w tym zorientowa�.
- Dzi�kuj�, kochana Camille,
bardzo jeste� dzielna - odpar�a
Bernadette wstaj�c... - L~ea
powinna wzi�� si� w gar�� -
doda�a zdejmuj�c okulary. - Mnie
tak�e jest ci�ko, ale ja panuj�
nad sob�.
Camille u�miechn�a si�
ukradkiem.
- Pewnie pani jest silniejsza.
- Pewnie - przytakn�a
Bernadette Bochardeau.
C� to za g�upia kobieta,
pomy�la�a Camille.
- Dobranoc, moje dziecko.
Prosz� d�ugo nie siedzie�.
Drzwi zamkn�y si�
bezszelestnie. Odg�os ci�kich
krok�w za drzwiami, trzask
dziesi�tego stopnia na schodach.
Potem w u�pionym domu zn�w
zapad�a cisza, zak��cana od
czasu do czasu podmuchami
zimnego wiatru jesiennego, od
kt�rego drga�y mury i miota�y
si� p�omienie w kominku. Siedz�c
po�rodku ciep�ego pokoju Camille
patrzy�a na ogie�, ale go nie
widzia�a. Nagle jedno polano
p�k�o z trzaskiem i osun�o si�,
rzucaj�c na dywan iskry i
roz�arzone w�gielki. Camille
zerwa�a si� z krzes�a, podbieg�a
do kominka, schwyci�a szczypce i
szybko zebra�a roz�arzone
g�ownie. Przy okazji wrzuci�a do
ognia szczep winoro�li, kt�ry
natychmiast si� zapali� z
weso�ym trzaskiem.
M�oda kobieta zawi�za�a
mocniej pasek szlafroka i
usiad�a za biurkiem Pierre'a
Delmas.
Pracowa�a do p�nej nocy,
podnosz�c tylko od czasu do
czasu g�ow�, �eby rozetrze�
zbola�y kark.
Zegar wybi� trzeci�.
- Jeszcze si� nie po�o�y�a�? -
zawo�a�a L~ea wchodz�c.
- Ty tak�e, jak widz� -
odpar�a Camille z czu�ym
u�miechem.
- Przysz�am po ksi��k�, w
�aden spos�b nie mog� zasn��.
- Czy wzi�a� proszek doktora
Blancharda?
- Tak, ale po tych proszkach
chodz� p�przytomna przez ca�y
dzie�.
- Powiedz mu o tym, da ci co�
innego. Musisz spa�.
- Chcia�abym bardzo, a
jednocze�nie si� boj�. Jak tylko
zasypiam, zjawia si� tamten
cz�owiek z Orleanu. Twarz ma
zalan� krwi�, idzie w moj�
stron�... Usi�uje mnie z�apa� i
m�wi: "Dlaczego zabi�a� mnie,
ladacznico, kurewko? Chod� tu,
�licznotko, poka�� ci, jak
przyjemnie si� kocha� z trupem.
Jestem pewien, �e lubisz to.
Prawda?... Lubisz to, szmato...
lubisz, wyw�oko, lu..."
- Przesta�! - krzykn�a
Camille chwytaj�c L~e� za
ramiona. - Przesta�!
L~ea spojrza�a na ni�
nieprzytomnym wzrokiem, otar�a
czo�o, zrobi�a kilka krok�w i
opad�a na star�, sk�rzan�
kanap�.
- Nie wyobra�asz sobie, jak to
jest... To okropne, zw�aszcza
kiedy tamten m�wi: "Dosy� tego
dobrego. Teraz p�jdziemy do
twojego tatusia: czeka na nas w
towarzystie swoich przyjaci�
robak�w..."
- Nie m�w tak...
- "...i twojej kochanej
mamusi". Wi�c id� za nim wo�aj�c
mam�.
Camille ukl�k�a, wzi�a L~e� w
ramiona i ko�ysa�a j�
delikatnie, jak mia�a zwyczaj
ko�ysa� synka, ma�ego Charles'a,
kiedy dziecko, obudziwszy si� ze
strasznego snu, bieg�o z p�aczem
do jej ��ka.
- No, uspok�j si�. Nie my�l
ju� o tym. Zabi�y�my go obie.
Przypomnij sobie... Strzeli�am
pierwsza. My�la�am, �e nie �yje.
- Tak, to prawda, ale to ja,
to ja go zabi�am.
- Nie by�o wyboru, on albo my.
Stryj Adrien powiedzia� ci, �e
na twoim miejscu zrobi�by to
samo.
- Powiedzia� tak, �eby by�o mi
l�ej. Wyobra�asz sobie, �e tak
post�pi�by stryj... dominikanin?
�e zabi�by cz�owieka?
- Gdyby nie by�o innego
wyj�cia, tak.
- To samo m�wi� mi i Laurent,
i Fran~cois Tavernier. Ale
jestem pewna, �e stryj Adrien
nie by�by zdolny do czego�
takiego.
- Nie m�wmy o tym. Sprawdzi�am
rachunki twego ojca, sytuacja
nie wygl�da weso�o. Nie mog�
zrozumie�, jak pracuje ten
Fayard. Ograniczaj�c si� bardzo,
powinny�my da� sobie rad�.
- Jak mo�na si� jeszcze
bardziej ogranicza�?! - zawo�a�a
L~ea wstaj�c. - Jadamy mi�so raz
w tygodniu, i w dodatku jakie!
Gdyby by�o nas mniej, mo�e
da�yby�my sobie rad�, ale tak...
Camille spu�ci�a g�ow�.
- Wiem, �e jeste�my dla ciebie
ci�arem. P�niej zwr�c� ci
wszystko, co na nas troje
wyda�a�.
- Zwariowa�a�, co innego
mia�am na my�li!
- Wiem - sm�tnie odpar�a
Camille.
- Och, nie, nie r�b takiej
miny. Nic ci nie mo�na
powiedzie�.
- Wybacz, kochanie.
- Nie mam ci nic do
wybaczenia, robisz to, co do
ciebie nale�y... i w tej chwili
nawet to, co nale�y do mnie.
L~ea rozsun�a podw�jne
zas�ony. Ksi�yc zalewa� zimnym
blaskiem �wir na podw�rzu, wiatr
usi�owa� zerwa� ostatnie li�cie
z du�ej lipy.
- My�lisz, �e wojna potrwa
jeszcze d�ugo? - zapyta�a L~ea.
- Wszyscy, zdaje si�, uwa�aj� za
normalne, �e rz��d Vichy
wsp�pracuje z Niemcami...
- Nie, L~eo, nie wszyscy.
Rozejrzyj si� naoko�o. Znasz co
najmniej dziesi�� os�b, kt�re
walcz� nadal...
- Czym�e jest dziesi�� os�b
wobec setek tysi�cy, kt�re
krzycz� co dzie�: "Niech �yje
P~etain!"
- Nied�ugo b�dzie nas wi�cej.
Setki, potem tysi�ce powiedz�:
"Nie!"
- Ju� w to nie wierz�...
Wszyscy my�l� o jednym: naje��
si� do syta i nie marzn��.
- Jak mo�esz tak m�wi�!
Francuzi nie otrz�sn�li si�
jeszcze po kl�sce, ale zaufanie
do marsza�ka maleje z ka�dym
dniem. Nawet Fayard mi
powiedzia� niedawno: "Pani
Camille, nie uwa�a pani, �e ten
starzec troch� si�
zagalopowa�?", a przecie�
Fayard...
- Fayard chcia� ci� podej��.
Znam go, to szczwany lis.
Usi�uje si� dowiedzie�, co
my�lisz, �eby to potem, w miar�
potrzeby, wykorzysta�. Dla niego
has�o "Praca, rodzina, ojczyzna"
co� znaczy.
- Dla mnie tak�e, ale
niezupe�nie to samo.
- Uwa�aj. Ma jeden cel:
odebra� nam Montillac. Nie
cofnie si� przed niczym. W
dodatku jest przekonany, �e
Mathias wyjecha� st�d z mego
powodu.
- I nie bardzo si� chyba myli?
- Nie, to nieprawda! -
zawo�a�a L~ea gniewnie. -
Przeciwnie, usi�owa�am
powstrzyma� Mathiasa. Nie moja
wina, �e nie chcia� mnie
s�ucha�, wola� jecha� do Niemiec
i zarobi� troch� pieni�dzy ni�
pracowa� w Montillac.
- Kochanie, przesadzasz, wiesz
doskonale, dlaczego Mathias
wyjecha�...
- Nie!
- ...dlatego, �e ci� kocha.
- No i co z tego, te� mi
problem. Gdyby mnie kocha�, jak
m�wisz, powinien by� tutaj
zosta�, �eby mi pom�c i nie
pozwoli�, by jego ojciec okrad�
nas do reszty.
- M�g� tak�e przy��czy� si� do
ludzi genera�a de Gaulle'a, ale
rozumiem, �e wyjecha�.
- Jeste� zbyt wyrozumia�a.
- Nie my�l tak. Rozumiem, bo
chodzi o mi�o��... Nie wiem, co
bym zrobi�a na miejscu Mathiasa
czy Fran~coise... Mo�e bym
post�pi�a tak samo jak oni.
- Pleciesz g�upstwa. Nigdy by�
nie pozwoli�a, �eby Niemiec
zrobi� ci dziecko, jak tej
biednej Fran~coise.
- Nie m�w tak o w�asnej
siostrze.
- Nie jest ju� moj� siostr�.
To przez ni� tatu� nie �yje.
- Nieprawda, doktor Blanchard
m�wi�, �e tw�j ojciec od lat
chorowa� na serce, ale mimo
b�aga� twojej matki nie chcia�
si� leczy�.
- Nie chc� o tym s�ysze�.
Gdyby Fran~coise nie wyjecha�a,
�y�by jeszcze! - zawo�a�a L~ea
chowaj�c twarz w d�oniach i
zanosz�c si� p�aczem.
Camille powstrzyma�a odruch
czu�o�ci i nie podesz�a do
przyjaci�ki. Jak L~ea mog�a do
tego stopnia lekcewa�y� uczucia
innych ludzi?
"Na tym polega jej si�a -
m�wi� Laurent. - Chce widzie�
tylko to, co jest tu� przed ni�.
Idzie naprz�d, a zastanawia si�
potem. Nie z braku inteligencji,
ale z nadmiaru �ywotno�ci".
L~ea mia�a ochot� tupn�� nog�,
jak to robi�a w dzieci�stwie,
lecz si� opanowa�a. Odwr�ci�a
si� do Camille.
- Nie patrz tak na mnie. Id�,
po�� si�. Sp�jrz do lustra, jak
ty wygl�dasz!
- Masz racj�, jestem zm�czona.
Ty tak�e powinna� si� po�o�y�.
Dobranoc.
Camille podesz�a do L~ei, by
j� uca�owa�. L~ea nie drgn�a i
nie poca�owa�a Camille, kt�ra
bez s�owa wysz�a z pokoju.
W�ciek�a na przyjaci�k� i na
siebie L~ea rzuci�a ga���
winoro�li do kominka, wyj�a z
niskiej szafki pod ksi�gozbiorem
szkocki pled, w kt�ry lubi� si�
otula� jej ojciec, zgasi�a lamp�
i po�o�y�a si� na tapczanie.
Nie le�a�a d�ugo bezsennie,
patrz�c na p�omienie ta�cz�ce w
kominku. Niebawem ruch tych
p�omieni j� u�pi�.
Od �mierci ojca L~ea cz�sto
sp�dza�a noc w tym jej ulubionym
teraz pokoju, jedynym, gdzie
widma rodzinne nie nawiedza�y
jej i nie n�ka�y.
Ch��d obudzi� L~e�. Musz�
znie�� tutaj pierzynk�,
pomy�la�a. Odsun�a zas�ony i
mia�a dziwne wra�enie, �e
znalaz�a si� w chmurach - tak
g�sta mg�a si� k��bi�a za oknem.
Jednak�e za t� zas�on� wyczuwa�o
si� �wiat�o. B�dzie �adnie,
pomy�la�a L~ea. Szybko i
wprawnie rozpali�a zn�w ogie� i
chwil� trwa�a bez ruchu, grzej�c
si�. Machinalnie liczy�a
godziny, kt�re zegar miarowo
wybija�. Jedena�cie. Jedena�cie!
A wi�c jest ju� jedenasta!
Dlaczego pozwolono jej tak d�ugo
spa�?
Wysoki p�omie� ga��zi
winoro�li, pal�cych si� w
wielkim kominie, o�wietla�
ciep�ym blaskiem obszern�
kuchni� zaciemnion� przez
snuj�c� si� za oknami mg��,
kt�ra si� nie rozprasza�a. Na
stole przykrytym niebiesk�
cerat� sta�a pusta fili�anka
L~ei i le�a� owini�ty w serwetk�
kawa�ek ma�lanej bu�ki. L~ea
�akomie pow�cha�a smakowicie
pachn�ce ciasto. Wypiek Sidonie,
pomy�la�a. W rogu p�yty
zobaczy�a staro�wiecki dzbanek z
niebieskiej emalii. Nala�a sobie
kawy, kt�ra by�a kaw� tylko z
nazwy. Na szcz�cie mleko
�agodzi�o jej smak.
Podczas jedzenia L~ea
zastanawia�a si�: co to dzisiaj
za dzie�, �e mamy ciasto?
Spojrza�a w g�r� i zrozumia�a:
zobaczy�a wielk� jedenastk�.
Jedenasty listopada! Sidonie
chcia�a w ten spos�b uczci�
rocznic� ko�ca wojny
czternastego roku. L~ea
wzruszy�a ramionami u�miechaj�c
si� sm�tnie. Kiedy nadejdzie
koniec obecnej wojny? Trwa ju�
przesz�o dwa lata!... Dzisiaj,
11 listopada 1942 roku, Francja
jest ci�gle przeci�ta na dwoje,
coraz wi�cej m�odych ludzi
odmawia wyjazdu na roboty do
Niemiec i chroni si� w g�rach i
lasach, tworz�c grupy szukaj�ce
przyw�dcy i �yj�ce g��wnie z
datk�w ludno�ci miejscowej, a
niekiedy tak�e z rabunku. W
swoim sektorze Laurent d'Argilat
mia� za zadanie przegrupowa�
tych opornych m�odzie�c�w i
wcieli� ich do nowych kom�rek
ruchu oporu. Laurent... L~ea nie
widzia�a go od pogrzebu ojca.
Camille, �ona Laurenta,
pojecha�a raz do niego do
Tuluzy, zostawiaj�c L~e� chor� z
zazdro�ci. A Tavernier, co si� z
nim dzieje? M�g�by przynajmniej
dowiadywa� si� o L~e�. By� jej
kochankiem, nieprawda�? Z jego
powodu prze�y�a jeden z
najwi�kszych l�k�w w swoim
�yciu: ci��a? Ten fa�szywy alarm
pom�g� L~ei zrozumie� niepok�j,
w jakim �y�a Fran~coise, kt�rej
dziecko mia�o si� ju� niebawem
urodzi�. Fran~coise napisa�a do
L~ei list: b�aga�a siostr�, by
przyjecha�a na czas porodu.
Poch�oni�ta w�asnym b�lem i
nienawi�ci� L~ea nie
odpowiedzia�a jej nawet.
- Camille, Ruth, L~eo, ciociu
Bernadetto! - wo�a�a Laure
wchodz�c do kuchni.
- Co si� sta�o? - zapyta�a
L~ea wstaj�c.
- Laure, to ty tak krzyczysz?
- powiedzia�a Ruth wchodz�c do
kuchni. Najm�odsza siostra L~ei
nie mog�a z�apa� tchu.
Drzwiami, kt�re wychodzi�y na
podw�rze, wszed� Fayard, a za
nim jego �ona.
- S�ysza�y�cie panie?
- Co s�ysza�y�my? Prosz�
wreszcie wykrztusi� - odpar�a
Ruth.
- Bosze...
- Co? Co zrobi�y bosze? -
zawo�a�a L~ea.
- Zagarn�li woln� stref� -
wypali�a Laure jednym tchem.
L~ea opad�a na krzes�o.
Naprzeciw niej Camille, kt�rej
wej�cia nie zauwa�y�a, sta�a
tul�c do piersi synka, a malec,
przekonany, �e to jaka� nowa
zabawa, wybuchn�� �miechem.
- S�yszeli�my przez radio -
odpowiedzia� Fayard.
- Powiedziano przez Radio
Pary�, �e odszkodowanie za
okupacj� zosta�o ustalone i
b�dzie wynosi� pi��set milion�w
za jeden dzie�. Sk�d si� we�mie
tyle pieni�dzy? - doda�a jego
�ona.
2
Dom panien de Montpleynet
bardzo si� zmieni� od czas�w
ostatniego pobytu L~ei w Pary�u.
Dwa mieszkania po�o�one na tym
samym pi�trze i po��czone
wsp�lnymi drzwiami, mieszkania,
kt�re niegdy� t�tni�y �yciem,
by�y teraz wyzi�bione. Dwie
siostry i ich s�u��ca zajmowa�y
cztery pokoje, jedyne, jakie
mog�y jako tako opali�. Trzy
pokoje w g��bi korytarza i ca�e
mieszkanie Albertine wygl�da�y
jak opuszczone: meble sta�y w
pokrowcach, okiennice by�y
szczelnie zamkni�te, w kominkach
przestano pali�. W�a�cicielki
tych mieszka� pogodzi�y si� z
ciasnot�. Nazwa�y "zimnym
mieszkaniem" pokoje, kt�rych nie
mog�y ogrza�, i nigdy tam nie
chodzi�y.
- Zrozum nas, nie mog�y�my
zostawi� Fran~coise samej,
chorej w hotelu, twoja matka by
nam tego nie darowa�a -
powiedzia�a Lisa de Montpleynet
wycieraj�c oczy wilgotn�
chusteczk�.
- Nie ma co do tego wraca�,
spe�ni�y�my sw�j obowi�zek,
obowi�zek krewnych i
chrze�cijanek - doda�a osch�ym
tonem jej siostra Albertine.
Stoj�c w ma�ym saloniku ciotek
L~ea z trudem hamowa�a gniew.
Pe�en przera�enia list
Albertine - co wcale nie by�o w
jej stylu - sprawi�, �e po
wielogodzinnym oczekiwaniu na
zat�oczonym dworcu Saint_Jean w
Bordeaux L~ea wsiad�a do
pierwszego poci�gu jad�cego do
Pary�a. Kiedy przyjecha�a na
ulic� de l'Universit~e, Estelle,
gospodyni i s�u��ca panien de
Montpleynet, otulona w kolorowe
szale u�ciska�a j� z widoczn�
ulg�, powtarzaj�c, jak gdyby
chcia�a si� upewni�, �e to
prawda:
- Nareszcie przyjecha�a
panienka, nareszcie...
- Co tu si� dzieje, Estelle,
gdzie s� ciocie? Czy s� chore?
- Panienko L~eo, gdyby pani
wiedzia�a...
- L~ea, nareszcie! - zawo�a�a
na jej widok Lisa, wchodz�c do
pokoju w futrze narzuconym na
szlafrok.
Po chwili zjawi�a si�
Albertine w towarzystwie
m�czyzny z torb� lekarsk�.
Odprowadzi�a go a� do drzwi
m�wi�c:
- Do widzenia, panie doktorze,
do jutra.
L~ea spojrza�a ze zdziwieniem
na trzy kobiety.
- Czy powiecie mi wreszcie,
kto tutaj jest chory?
- Twoja siostra Fran~coise -
odpowiedzia�a Albertine.
L~ea zaniem�wi�a. Po chwili
zaskoczenia wybuch�a gniewem.
Jej twarde s�owa doprowadzi�y do
�ez wra�liw� Lis�.
- L~eo, L~eo, to ty - dobieg�
cichy g�os zza drzwi, kt�re
powoli si� otworzy�y.
Na progu stan�a Fran~coise
otulona kocem, kt�ry nie bardzo
zas�ania� jej du�y brzuch.
Albertine podbieg�a do
siostrzenicy.
- Po co tu przysz�a�? Lekarz
zabroni� ci wstawa�.
Nie s�uchaj�c ciotki
Fran~coise podesz�a do siostry z
wyci�gni�tymi ku niej ramionami.
Koc ze�lizn�� si�, ods�aniaj�c
olbrzymi brzuch, kt�ry
uwydatnia�a w�ska, nocna
koszula.
Siostry pad�y sobie w obj�cia.
- Och, L~ea! Dzi�ki ci, �e�
przyjecha�a.
L~ea zaprowadzi�a Fran~coise
do jej pokoju, zaledwie nieco
cieplejszego ni� salonik.
Po�o�ywszy si� Fran~coise
uj�a r�k� siostry i podnios�a
do ust szepcz�c:
- Przyjecha�a�!
- Uspok�j si�, kochanie,
rozchorujesz si� - powiedzia�a
Albertine poprawiaj�c poduszki.
- Nie, cioteczko, nie choruje
si� ze szcz�cia. L~eo, opowiedz
mi wszystko. Wszystko, co si�
dzieje w Montillac.
Po up�ywie dw�ch godzin
siostry ci�gle jeszcze by�y
poch�oni�te rozmow�.
L~ea nie mog�a wyj�� z
ciep�ego, mi�kkiego ��ka,
kt�rym rozkoszowa�a si� od
chwili przebudzenia. Nie chcia�a
si� pogodzi� z my�l�, �e musi
wsta� i ubra� si� w tym okropnym
zimnie. Ach, le�e� tak w cieple
a� do ko�ca zimy... a� do ko�ca
wojny...
Ze zdziwieniem my�la�a, �e
wczoraj wieczorem z
przyjemno�ci� wspomina�y z
Fran~coise szcz�liwe chwile
wsp�lnego dzieci�stwa. Zda�y
sobie nagle spraw�, �e ��czy je
wi�, kt�rej dawniej specjalnie
nie czu�y. Rozstaj�c si� mia�y
wra�enie, �e si� odnalaz�y, ale
starannie unika�y tematu, kt�ry
�ywo je obchodzi�: urodzenia
dziecka i przysz�o�ci
Fran~coise.
Zapukano do drzwi. To Estelle
przynios�a tac� ze �niadaniem.
- Co? Herbata i prawdziwy
cukier! - wykrzykn�a L~ea
unosz�c si� z po�cieli. - Jak
tego dokona�y�cie?
- Po raz pierwszy od trzech
miesi�cy. Na cze�� panienki!
Mamy to dzi�ki przyjacielowi
pani Mulstein... jest podobno
pisarzem.
- Rapha~el Mahl?
- Tak, tak si� nazywa. Pan w
bardzo z�ym gu�cie. Widzia�am go
przedwczoraj na tarasie kawiarni
"Deux_Magots" z jakim� m�odym
oficerem niemieckim, obejmowa�
tego bosza, co� mu szepcz�c do
ucha. Wszyscy odwracali si� z
za�enowaniem.
L~ea z trudem ukry�a u�miech,
kt�rego nie zrozumia�aby stara
s�u��ca.
- Opowiedzia�am o tym moim
paniom zaznaczaj�c, �e nie
powinny przyjmowa� takiego pana
- ci�gn�a Estelle. - Ale panna
Lisa powiedzia�a mi, �e ja we
wszystkim w�sz� co� z�ego, �e
pan Mahl jest prawdziwym
d�entelmenem i �e dzi�ki niemu
nie umieramy ca�kiem z g�odu. A
panna Albertine doda�a, �e nie
trzeba zwraca� uwagi na pozory.
A co panienka o tym my�li?
- Znam bardzo ma�o pana Mahla,
Estelle. Powiem jednak ciociom,
�eby w kontaktach z tym typem
mia�y si� na baczno�ci.
- Zanios�am czajnik gor�cej
wody do �azienki i w��czy�am
piecyk elektryczny. Kiepsko
grzeje, ale powietrze robi si�
nieco cieplejsze.
- Dzi�kuj�, Estelle. Ch�tnie
bym si� wyk�pa�a.
- K�piel!... Od kilku miesi�cy
nie nape�nia�y�my wanny. Moje
panie chodz� raz w tygodniu do
�a�ni publicznej.
- Chcia�abym je tam zobaczy�!
Nie maj� pewnie odwagi si�
rozebra�.
- To nie�adnie tak pokpiwa�,
panienko. �ycie mamy ci�kie.
Marzniemy, cierpimy g��d. Boimy
si� tak�e.
- Czego si� boicie? Co mo�e
wam grozi�?
- Kto wie, panienko. Pami�ta
pani t� pani� z pierwszego
pi�tra, z kt�r� ciocie panienki
pi�y czasem herbat�?
- Pani� L~evy?
- Tak. Wi�c Niemcy przyszli po
ni�, aresztowali. Le�a�a chora,
wyci�gn�li j� z ��ka i zabrali
w samej nocnej koszuli. Panna
Albertine zawiadomi�a pana
Taverniera...
- Taverniera?
- ...prosi�a, �eby si�
dowiedzia�, gdzie zabrali pani�
L~evy.
- No i co?
- Kiedy przyszed� po kilku
dniach, by� okropnie blady. I
mia� tak� min�, �e strach by�o
patrze�.
- Co powiedzia�?
- �e zabrano pani� L~evy do
Drancy, a stamt�d do obozu w
Niemczech z tysi�cem innych
os�b, g��wnie kobiet i dzieci.
Mieszkanie pani L~evy zaj�a
jaka� aktorka. Ta osoba prowadzi
wystawne �ycie i przyjmuje
niemieckich oficer�w. Ha�asuj�
okropnie. Nikt nie �mie si�
poskar�y� ze strachu przed
represjami.
- Kiedy ostatnio by� tutaj pan
Tavernier?
- Ze trzy tygodnie temu.
Nalega�, �eby ciocie panienki
wzi�y pann� Fran~coise do
siebie.
L~ea poczu�a przyspieszone
bicie serca. A wi�c Fran~cois
zajmowa� si� jej ciociami, jej
siostr�...
- P�jd� ju� sobie, panienko.
Podobno o dwunastej na targ przy
ulicy de Buci przywioz� ryby.
Nie powinnam si� sp�ni�, je�li
chc� dosta� co� opr�cz o�ci.
L~ea szybko si� umy�a. Na
niebiesk�, we�nian� sukienk�
w�o�y�a czarny pulower i �akiet,
wci�gn�a na nogi grube
skarpetki i tak wystrojona
posz�a do siostry.
Siedz�c na ��ku, otulona w
lizeski i r�owe szale, kt�re
podkre�la�y blado�� jej cery,
Fran~coise, wypocz�ta, starannie
uczesana, patrzy�a z u�miechem
na L~e�.
- Dzie� dobry, dobrze spa�a�?
- zapyta�a. - Bo ja od miesi�cy
nie spa�am tak dobrze. To dzi�ki
tobie.
L~ea bez s�owa uca�owa�a
siostr�.
- Dobrze, �e jeste� tutaj...
Szybko powr�c� do zdrowia. Nie
chc� opu�ci� premiery "Martwej
kr�lowej" Montherlanta.
- Kiedy ma by� ta premiera?
- �smego grudnia w Komedii
Francuskiej.
- �smego grudnia? Ale� to
pojutrze.
- No i co z tego? Dziecko ma
si� urodzi� za przesz�o miesi�c,
czuj� si� doskonale. Ci��a nie
jest chorob�. Zobaczysz, kiedy
przyjdzie kolej na ciebie.
- Nigdy, mam nadziej�.
- Dlaczego? To cudowne
uczucie: spodziewa� si� dziecka
m�czyzny, kt�rego si� kocha.
Na widok nieruchomej twarzy
L~ei Fran~coise zrozumia�a, �e
posun�a si� za daleko. Spu�ci�a
g�ow� czerwieni�c si�. Po czym
zdoby�a si� na odwag�, podnios�a
oczy i powiedzia�a lekko dr��cym
g�osem:
- Wiem, co my�lisz. usi�owa�am
przekona� siebie, �e nie
powinnam kocha� Ottona.
Daremnie. Wszystko w nim mi si�
podoba: jego dobro�, zami�owanie
do muzyki, talent, odwaga, a
nawet to, �e jest Niemcem.
Jedyna rzecz, jakiej pragn�, to
�eby wojna si� pr�dzej
sko�czy�a. Rozumiesz, prawda?
Spr�buj zrozumie�.
L~ea nie mog�a my�le� o tym
spokojnie i logicznie. Co� w
niej si� buntowa�o przeciw tej
mi�o�ci, czu�a si� szczerze
zgorszona. A jednocze�nie
rozumia�a, co ��czy Ottona i
Fran~coise. Gdyby Otto nie by�
Niemcem, uwa�a�aby, �e b�dzie
mia�a uroczego szwagra.
- Co zamierzasz teraz robi�? -
zapyta�a siostr�.
- Wyj�� za niego, jak tylko
wr�ci z Berlina i otrzyma
zezwolenie od swoich
prze�o�onych. Obiecaj mi, �e
b�dziesz na moim �lubie. Prosz�
ci�, obiecaj.
- Wszystko zale�y od tego,
kiedy to b�dzie. Je�li podczas
winobrania albo na wiosn�, nie
b�d� mog�a.
- Jako� to za�atwisz -
powiedzia�a Fran~coise z
u�miechem, ucieszona, �e siostra
nie odm�wi�a jej kategorycznie.
- Otto jest cudowny, pisze do
mnie co dzie�, niepokoi si� o
mnie i o dziecko. Odda� mnie pod
opiek� Frederica Hankego.
Pami�tasz go? Pom�g� ci przy
porodzie Camille.
- No c�, je�li b�dzie jaki�
k�opot, zast�pi po�o�n� i przy
tobie.
L~ea powiedzia�a to z tak
z�o�liw� ironi�, �e Fran~coise
nie mog�a powstrzyma� �ez, i
L~ea zawstydzi�a si� swoich
s��w. Mo�e nawet przeprosi�aby
siostr�, gdyby ciocia Albertine
nie wesz�a do pokoju.
- L~ea, telefon do ciebie...
Fran~coise, co ci jest?
- Nic mi nie jest, ciociu...
Jestem troch� zm�czona.
- Halo, kto m�wi?
- Pani jest L~e� Delmas?
- Tak. Ale kto m�wi?
- Nie poznaje mnie pani?
Czy�by zepsu� si� pani s�uch?
- Prosz� powiedzie�, kim pan
jest, bo od�o�� s�uchawk�.
- Zawsze tak samo pr�dka, jak
widz�. Prosz� si� skupi�, pi�kna
przyjaci�eczko.
- Nie mam ochoty si� skupia�,
a takie �arty uwa�am za g�upie.
- Niech pani nie odk�ada
s�uchawki. Prosz� sobie
przypomnie�, "Le Chapon fin",
czere�nie Mandela, "La Petite
Gironde", ko�ci� Sainte
Eulalie, ulic� Saint_Gen~es...
- Rapha~el!
- Nareszcie!
- Przepraszam, ale nie znosz�
takich tajemniczych telefon�w.
Sk�d si� pan dowiedzia�, �e
przyjecha�am do Pary�a?
- Zawsze jestem dobrze
poinformowany o wszystkim, co
dotyczy moich przyjaci�. Kiedy
si� zobaczymy?
- Nie wiem. Dopiero
przyjecha�am.
- Wst�pi� o pi�tej na herbat�.
Niech pani nic nie szykuje,
przynios� wszystko co trzeba.
Prosz� tylko zagotowa� wod�.
- Ale...
- Jak si� miewa pani urocza
siostra, jak ciocie?... Prosz�
przekaza� im ode mnie wyrazy
szacunku. Do widzenia, kochanie.
Ciesz� si�, �e pani� zobacz�.
Rapha~el Mahl powiesi�
s�uchawk�, ko�cz�c rozmow� ze
zdumion� L~e�. Jak on si�
dowiedzia�? - pomy�la�a L~ea i
zrobi�o si� jej dziwnie przykro.
- Nie st�j tak w tym lodowatym
przedpokoju, przezi�bisz si�,
moja droga - powiedzia�a Lisa.
L~ea drgn�a.
- Dawno ciocie widzia�y
Rapha~ela Mahla?
- Bo ja wiem... Chyba jakie�
dwa tygodnie temu.
- Widzia� si� wtedy z
Fran~coise?
- Nie, Fran~coise przyjecha�a
nazajutrz po jego wizycie i od
tego czasu nie rusza�a si� z
domu. Ale dlaczego pytasz mnie o
to?
- W�a�nie dzwoni� Rapha~el
Mahl i zastanawiam si�, sk�d on
wie, �e jestem w Pary�u.
- Mo�e to przypadek.
- Kiedy chodzi o kogo� takiego
jak Rapha~el Mahl, nie wierz� w
przypadki.
Lisa wzruszy�a ramionami na
znak, �e nic nie wie.
- Ojej, zapomnia�am, Rapha~el
przyjdzie dzi� na herbat�.
- Ale my nie mamy czym go
przyj��.
- Powiedzia�, �e opr�cz wody
przyniesie wszystko.
W salonie zegar wybi� w�a�nie
godzin� pi�t�, kiedy u drzwi
wej�ciowych zabrzmia� dzwonek.
Estelle, kt�ra w�o�y�a na sw�j
codzienny str�j nieskazitelnie
bia�y fartuszek z falbank�,
otworzy�a drzwi. Ledwie widoczny
za stosem paczek z kokardami
Rapha~el Mahl wszed� do
przedpokoju.
- Pr�dzej, mi�a Estelle,
prosz� mi pom�c, bo wszystkie te
�akocie posypi� si� na dywan.
Burcz�c pod nosem Estelle
zabra�a paczki.
- Rapha~el, wspaniale pan
wygl�da!
- L~ea!
Zanim si� przywitali, d�u�sz�
chwil� przygl�dali si� sobie,
jak gdyby chcieli od razu
ogarn�� okiem mn�stwo
szczeg��w.
R�nili si� wszystkim -
stosunkiem do �ycia, do
przyja�ni, do mi�o�ci, ale pewna
sympatia, kt�rej si� nie
opierali, przyci�ga�a ich do
siebie. Z nich dwojga Rapha~el
zastanawia� si� bardziej nad
tym, co nazywa� "cz�ci� swojej
osobowo�ci nie tkni�tej
zgnilizn�". Rapha~el Mahl,
oszust, k�amca, z�odziej,
konfident policji,
wsp�pracownik gestapo,
przygodny autor kronik w takich
pismach jak "Je suis partout",
"Gringoire", "Pilori" i
"Nouveaux Temps", �yd. A jego
antysemityzm niemal szokowa�
znakomitych dyrektor�w i
redaktor�w tych periodyk�w,
kt�rzy propagowali przecie�
"walk� z �ydami"... Wobec L~ei
Mahl czu� si� troch� jak starszy
brat, kt�ry chce chroni�
siostrzyczk� przed brudem �ycia.
- Pi�kna przyjaci�ko, jak to
pani robi, �e zachwyca mi oczy i
dusz�, ilekro� pani� widz�?
L~ea roze�mia�a si� tym swoim
charakterystycznym, troch�
ochryp�ym �miechem, kt�ry
niepokoi� m�czyzn, a dra�ni�
kobiety, i uca�owa�a Mahla w oba
policzki.
- Na pewno nie mam racji, ale
mi�o mi widzie� pana znowu.
- Dlaczego w tym samym zdaniu
wypowiada pani rzecz przyjemn� i
inn�, kt�ra sprawia mi znacznie
mniej przyjemno�ci? Dobrze,
jestem wspania�omy�lny,
zapami�tam tylko to, co
przyjemne. Powiedzia�a pani,
kiedy wszed�em, �e wspaniale
wygl�dam. Jestem elegancki,
prawda? Ale najbardziej jestem
dumny ze swoich but�w. Niez�e,
co? Kosztowa�y fortun�. Robi�em
je na obstalunek u Hermesa.
- Sk�d pan wzi�� tyle
pieni�dzy? Obrabowa� pan starsz�
dam�, sprzeda� swoje cia�o
niemieckiemu kapitanowi,
r�owemu i t�ustemu, czy
sk�ania� do nierz�du szeregowca
o delikatnej sk�rze?
- Nie omyli�a si� pani
zbytnio. Trudno, droga
przyjaci�ko, cz�owiek zdobywa
szcz�cie na w�asn� miar� i
najcz�ciej pieni�dze na w�asn�,
ma�� miar�... A poniewa�
obliczy�em sobie, �e szcz�cie,
no, n�dzne szcz�cie, jakiego
zdolny jestem zazna�, ucieknie
mi, je�li nie b�d� mia�
pieni�dzy, postanowi�em je
zdoby�. Bardzo to �atwe obecnie.
Wszystko jest na sprzeda�: cia�o
i sumienie. Ja - zale�nie od
okoliczno�ci - sprzedaj� jedno
lub drugie, albo te�, je�li
klient jest hojny, oba naraz.
- Jest pan okropny.
- Dobro jest tak niedoskona�e,
�e nie interesuje mnie. Ten, kto
uwa�a cz�owieka za istot�
rozumn�, pope�nia b��d, urocza
przyjaci�ko. Zdolno�� my�lenia
nie obdarza rozumem. By�em
zawsze przekonany, �e cz�owiek
przeci�tny doznaje przyjemno�ci
z powodu rzeczy rozumnych. Musz�
kiedy� napisa� "Pochwa��
przeci�tno�ci". Narobi to szumu
w Republice Literatury. Zanim
jednak to arcydzie�o powstanie,
prosz� pozwoli�, �e z�o�� moje
uszanowanie pani ciociom i
siostrze.
W pokoju Fran~coise na
okr�g�ym stoliku, przykrytym
haftowan� serwet�, postawiono
serwis do herbaty na wielkie
przyj�cia.
- Obrabowa� pan chyba
wszystkie ciastkarnie i
cukiernie Pary�a! - zawo�a�a
L~ea wchodz�c do pokoju i
podziwiaj�c talerze pe�ne
czekoladek, ciasteczek, ciastek
i kandyzowanych owoc�w.
- Nie przypuszcza pani nawet,
jak to jest prawdziwe. Z wielkim
trudem uda�o mi si� zdoby� to
wszystko: ciasteczka pochodz� od
Lamoureux z ulicy Saint_Sulpice,
ciastka z kremem od Guerbois z
ulicy de Servres, ciasto
czekoladowe oczywi�cie od
Bourdaloue, kruche ciasteczka od
Galpin z ulicy du Bac, reszt�
kupi�em u Debauve'a i Gallais'a
z ulicy des Saints_P~eres,
"dostawc�w dawnych kr�l�w
Francji"!
- Przed wojn� byli tak�e
naszymi sta�ymi dostawcami -
powiedzia�a Lisa wzdychaj�c i
spojrza�a �akomie na stosy
s�odyczy.
- Co do herbaty - ci�gn��
Rapha~el wyjmuj�c pude�ko z
kieszeni - przywi�z� mi j� z
Rosji pewien przyjaciel. Jest
wspania�a, mocna i aromatyczna.
Powiedz� mi panie, jak im
smakuje.
- Ale� psuje nas pan... To
bardzo uprzejme. Jak si� panu
odwdzi�czymy za tyle smako�yk�w?
- Jedz�c je, prosz� pani.
Przez kilka minut towarzystwo
jad�o w milczeniu. Fran~coise
pierwsza o�wiadczy�a, �e nie
mo�e ju� prze�kn�� ani kawa�ka
wi�cej, po chwili to samo
powiedzia�a Albertine, a po niej
Rapha~el. Tylko Lisa i L~ea nie
przestawa�y si� opycha�. R�ce
ich porusza�y si� z zawrotn�
szybko�ci� od sto�u do ust.
Ciotka i bratanica wygl�da�y jak
dwie �le wychowane dziewczynki,
a ich powalane czekolad� i
kremem palce, a tak�e twarze,
zdradza�y �akomstwo... Rapha~el
Mahl wybuchn�� nagle �miechem i
�akomczuchy podskoczy�y
przera�one. Rozejrza�y si�
niespokojnie naoko�o, jak gdyby
si� zl�k�y, by nie zabrano im
reszty ciastek.
- Nie wstyd ci, Liso? - z
udan� surowo�ci� zapyta�a
Albertine.
Lisa zaczerwieni�a si� i bez
s�owa spu�ci�a g�ow�.
- Gdybym ci� nie powstrzyma�a,
nie pomy�la�aby� nawet o biednej
Estelle - ci�gn�a Albertine
bezlito�nie.
- By�am g�odna. Przepraszam.
Masz racj�, zaraz zanios�
Estelle talerz smako�yk�w. Nie
trzeba mie� mi tego za z�e, to
takie dobre - doda�a Lisa z tak
skruszon� min�, �e wszyscy si�
roze�mieli, nawet Albertine.
Noc zapad�a ju� dawno, kiedy
Rapha~el Mahl zacz�� wreszcie
si� �egna�. L~ea odprowadzi�a go
do drzwi.
- Musz� porozmawia� z pani�
sam na sam, czy mo�emy p�j��
jutro na obiad?
- Nie wiem. Boj� si� pana...
Nie mog� uwierzy�, �e jest pan
taki z�y, jak pan siebie
przedstawia. Ale jednak jaka�
dziwna niech�� odpycha mnie od
pana.
- Jak�e bardzo ma pani racj�,
kochanie. Nigdy pani niech�� nie
b�dzie za ma�a. Ju� pani chyba
m�wi�em: naprawd� zdradza si�
tylko tych, kt�rych si� kocha.
Jestem obkuty w Pi�mie �wi�tym,
nie zadziwi� pani m�wi�c, �e
Judasz jest moj� ulubion�
postaci�, moim bratem,
przyjacielem, sobowt�rem. Ten,
za czyj� spraw� ca�e z�o musia�o
si� sta�, ten, co nie mia�
wyboru, �eby mog�o spe�ni� si�
to, co zosta�o napisane. On...
najinteligentniejszy z nich,
intelektualista tej paczki,
musia� zdradzi� tego, kogo
kocha� ca�ym sercem. I spe�ni�
czyn, do kt�rego by�
przeznaczony od stworzenia
�wiata. Judasz ucze�, Judasz
zdrajca jest pot�piony na wieki.
To niesprawiedliwe, nie uwa�a
pani?
- Nie wiem. Judasz nigdy mnie
specjalnie nie interesowa�.
- Nie ma pani racji, to jedyny
naprawd� ciekawy cz�owiek
spo�r�d owych dwunastu, poza
mi�ym Janem z jego anielsk�
twarzyczk�, tym ulubie�cem i
przyjacielem Jezusa - doda�
Rapha~el w odpowiedzi na
pytaj�ce spojrzenie L~ei. -
Gdy�, jak pani wie, wszyscy oni
byli zwariowanymi peda�ami.
- Pan jest zwariowany...
- ...i peda�.
- Je�li ciocie us�ysz�, jak
pan blu�ni, nie b�d� chcia�y
pana przyjmowa�.
- W takim razie ju� milcz�,
uwielbiam towarzystwo starych
panien. Z rodzaju ludzkiego s�
to jedyne istoty mo�liwe do
zniesienia. Opr�cz pani
oczywi�cie i mojej pi�knej
przyjaci�ki Sary Mulstein. ~A
propos, czy mia�a pani od niej
wiadomo�ci? Bardzo dawno nie
widzia�em Sary.
A wi�c do tego zmierza�...
L~ea drgn�a. Zbiera�o si� jej
na wymioty, poczu�a gorzki smak
w ustach. Szybko i kr�tko
odpowiedzia�a:
- Nic o niej nie wiem.
- Ale pani zmarz�a! Co za cham
ze mnie, trzymam pani� w tym
lodowatym przedpokoju! Niech
pani p�jdzie si� ogrza� do
swojej uroczej siostry. Zna pani
jej przysz�ego ma��onka.
Cz�owiek wielkiej kultury, czeka
go wspania�a przysz�o��. W
obecnych czasach taki zwi�zek
jest bardzo po�yteczny. Pani
stryj dominikanin b�dzie dawa�
im �lub?
Obrzydliwy strach ogarn��
L~e�.
- Moja droga, pani szcz�ka
z�bami... Zblad�a pani... To
moja wina, przezi�bi si� pani
przeze mnie. Ma pani chyba
gor�czk�.
Rapha~el troskliwie uj�� L~e�
za r�k�.
- Niech mnie pan nie dotyka,
czuj� si� doskonale! - zawo�a�a
dziewczyna wyrywaj�c mu
gwa�townie d�o�.
- Do jutra, pi�kna
przyjaci�eczko, zadzwoni� do
pani ko�o po�udnia. A na razie
niech pani odpocznie, potrzebny
pani odpoczynek, bo nerwy pani
nawalaj�.
3
Nazajutrz L~ea wysz�a wcze�nie
z domu, �eby unikn�� rozmowy
telefonicznej z Rapha~elem
Mahlem.
Bardzo �le spa�a tej nocy. W
s�owach Rapha~ela wyczuwa�a
ci�gle gro�b� dla swoich
przyjaci� i rodziny. Musi
koniecznie ostrzec Sar� Mulstein
i stryja, Adriena Delmas.
Ogarn�� j� szalony niepok�j, bo
nie wiedzia�a, gdzie s�, i ba�a
si� zrobi� fa�szywy krok. Kto
m�g� wiedzie�, gdzie si�
ukrywaj� Sara i dominikanin?
Fran~cois, Fran~cois Tavernier
oczywi�cie.
W dzie� pogrzebu ojca L~ei
Fran~cois kaza� jej nauczy� si�
na pami�� adresu, gdzie mo�e
zawsze go znale�� albo w
potrzebie zostawi� mu piln�
wiadomo��. W�wczas L~ea
pomy�la�a, �e Fran~cois mo�e
sobie d�ugo czeka� na jej
przyjazd do Pary�a, i szybko
zapomnia�a ten adres. Co on
wtedy m�wi�? Gdzie� w pobli�u
placu de l'Etoile. Aleja...
aleja... ach, mia�a to nazwisko
na ko�cu j�zyka. Nazwisko
jakiego� genera�a Cesarstwa czy
marsza�ka: Hoche, Marceau,
Kl~eber... Kl~eber... tak,
Kl~eber! Aleja Kl~eber... 32,
aleja Kl~eber! L~ea wsta�a, �eby
zanotowa� ten adres, boj�c si�,
�e gotowa zn�w go zapomnie�, a
potem natychmiast zasn�a m�wi�c
sobie: jutro musz� spali�
karteczk� z adresem.
Dzie� by� �adny, ale zimny.
L~ea sz�a szybko bulwarem
Raspaila w kierunku skrzy�owania
S~evres_Babylone, opatulona we
wspania�e futro nurkowe, kt�re
jej po�yczy�a Fran~coise, w
nurkowej tak�e czapeczce na
g�owie i w ciep�ych, troch� na
ni� za du�ych botkach.
Nieliczni przechodnie,
najcz�ciej ubogo ubrani,
ogl�dali si� za t� m�od�,
eleganck� kobiet�, kt�ra jakby
kpi�a sobie z restrykcji
wojennych i zimna. Z
przyjemno�ci� dotykaj�c twarz�
jedwabistego futra, L~ea nie
zdawa�a sobie sprawy ze
spojrze�, wrogich lub
pogardliwych, jakie jej rzucali
przechodnie. Zwolni�a kroku
przed ksi�garni� Gallimarda.
M�ody brunet, amator powie�ci,
uk�ada� w�a�nie ksi��ki na
wystawie. Spojrzenia ich si�
spotka�y, m�odzieniec pozna�
L~e� i u�miechn�� si� do niej,
pokazuj�c ksi��k�, kt�r� trzyma�
w r�ce: by� to najnowszy utw�r
Rapha~ela. "Gide" - przeczyta�a
L~ea wydrukowany wielkimi
literami tytu� na ok�adce.
Niepok�j jej wzm�g� si� po tym
spotkaniu. Przyspieszy�a kroku.
Mijaj�c dom, w kt�rym znajdowa�o
si� mieszkanie Camille i
Laurenta, opuszczone w panice w
czerwcu czterdziestego roku,
L~ea spojrza�a na� oboj�tnie.
Na fasadzie hotelu "Lut~etia"
powiewa�y nazistowskie flagi i
szturm�wki, ponure ozdoby, tak
szokuj�ce w Pary�u tego
pi�knego, s�onecznego poranka.
Na stopniach przed wej�ciem
sta�o kilka os�b w towarzystwie
dw�ch oficer�w niemieckich,
rozprawiaj�c o czym� z
o�ywieniem. W�r�d tych os�b...
nie, to niemo�liwe. Aby si�
upewni�, L~ea przesz�a na drug�
stron� ulicy i naprzeciw hotelu
zwolni�a kroku. Nie pomyli�a
si�. Tak, to by� Fran~cois
Tavernier, to on rozmawia� w
najlepsze z Niemcami. Nogi si�
pod L~e� ugi�y, ogarn�� j�
wielki smutek. �zy trysn�y jej
z oczu i sp�ywa�y po policzkach,
ale nie mog�a si� opanowa�.
Szczyt upokorzenia: p�aka� przed
tym nikczemnikiem i jego
ohydnymi towarzyszami!
- Ta pi�kna pani ma, zdaje
si�, wielkie zmartwienie -
powiedzia� jeden z oficer�w
patrz�c na L~e�.
Fran~cois Tavernier pod��y� za
jego wzrokiem. To niemo�liwe!
Ale� to ona, jedyna ze znanych
mu kobiet, kt�ra nawet kiedy
p�acze, jest pi�kna.
- Przepraszam pan�w, to moja
m�odsza siostra. Pudel jej
pewnie uciek�, jest bardzo
wra�liwa.
- Dobry kawa� - powiedzia� z
u�miechem jeden z cywil�w
poklepuj�c Fran~cois po
ramieniu. - Jeszcze jedna pana
sympatia. Brawo, m�j drogi, ma
pan pierwszorz�dny gust. Co za
�wie�o��! Wstyd chowa� tak�
pi�kno�� tylko dla siebie. Niech
j� pan kiedy� przyprowadzi na