10208
Szczegóły |
Tytuł |
10208 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10208 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10208 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10208 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ELIZABETH PETERS
JAK GROM Z NIEBA
(Przełożyła: Ewa Penksyk-Kluczkowska)
ALBATROS
2003
Wtedy Re-Harakhte rzekł:
Ja zabiorę Seta, niech mieszka ze mną
niech zostanie przy mnie jako mój syn -
niechaj grzmi w niebiosach i niech będzie postrachem.
Papirus Chester Beatty Sąd Horusa i Seta
(T. Andrzejewski Opowiadania Egipskie PWN 1958)
Podziękowania
George’owi W. Johnsonowi, który łaskawie dostarczył mi trudnych do zdobycia informacji o uzbrojeniu, mundurach i innych militariach z czasów I wojny światowej. Jeśli włożyłam niewłaściwą kulę do niewłaściwej broni, to wyłącznie moja wina.
I jak zawsze dziękuję Kristen, mojej nieocenionej asystentce, która, oprócz posiadania niezliczonych innych darów, zawsze cierpliwie wysłuchuje moich narzekań i dodaje mi odwagi, abym wytrwała.
Przedmowa
Wydawca z radością przedstawia efekt wielomiesięcznych żmudnych starań. Przetrząśnięcie zbieraniny, jaką stanowią dokumenty Emersonów, nie było łatwym zadaniem. Podobnie jak wcześniej, współczesne pamiętniki pani Emerson posłużyły za podstawę narracji, wraz z wstawionymi w odpowiednie miejsca listami i fragmentami manuskryptu H (usunięciu ustępów, które nie wnosiły żadnych nowych informacji) oraz osobistymi spostrzeżeniami pani Emerson. Było to niełatwe przedsięwzięcie i Wydawca, bardzo utrudzony i emocjonalnie wyczerpany, ufa, że zostanie ono właściwie docenione.
Informacje dotyczące działań wojennych na Środkowym Wschodzie w okresie I wojny światowej sprzed Galipoli są skąpe. Historycy wojskowości skupili się przede wszystkim, co jest zupełnie zrozumiałe, na krwawych kampaniach na froncie zachodnim. Znając doskonale uprzedzenia i wybiórczą pamięć pani Emerson, Wydawca ze zdumieniem odkrył, że jej relacja zgadza się we wszystkich ważnych szczegółach ze znanymi faktami. Natomiast fakty do tej pory nieznane dodają - taką ma przynajmniej nadzieję Wydawca - nowy i zadziwiający rozdział do historii Wielkiej Wojny. Nie ma powodu, by je trzymać w ukryciu, skoro wyjaśniają między innymi powody, dla których Emersonowie przerwali w tych latach prace archeologiczne. Mieli inne sprawy na głowie, jak wkrótce Czytelnik sam się przekona.
Prolog
Wiatr miotnął śniegiem w okna powozu, na których utworzyła się lodowa zasłona. Oddech chłopca tworzył blade obłoczki w ciemnym wnętrzu. Nie dostał żadnego ocieplacza na stopy ani pledu a jego wytarty, zbyt mały płaszcz nie chronił dostatecznie przed zimnem. Było mu żal koni, które ślizgając się, brnęły przez zaspy. Żałowałby także woźnicy, skulonego na koźle, gdyby ten nie był taką wredną świnią. To był jeden z jej paskudnych służących, podobny do innych, równie bezwzględny i samolubny jak ich pani. Mroźna noc nie była zimniejsza niż przyjęcie, którego się spodziewał. Gdyby jego ojciec nie umarł... Wiele rzeczy zmieniło się przez ostatnie pół roku.
Powóz zatrzymał się z szarpnięciem. Chłopiec otworzył okno i wyjrzał. Przez wirujący śnieg zobaczył oświetlone okna stróżówki. Stary Jenkins najwyraźniej nie spieszył się z otwarciem bramy, nie powinien jednak zwlekać zbyt długo, bo jego pani z pewnością by się o tym dowiedziała. Gdy w końcu drzwi stróżówki otwarto i ukazała się w nich jakaś postać, chłopiec stwierdził, że to wcale nie Jenkins. Musiała go odprawić, czym często już wcześniej groziła. Obaj mężczyźni wymienili obelgi, kiedy dozorca odryglowywał bramę i rozsuwał ją na oścież, walcząc z oporem śniegu. Woźnica strzelił z bata i zmęczone konie ruszyły.
Chłopiec już miał zamknąć okno, gdy zobaczył w ciemnościach jakieś cienie, które stopniowo przybrały ludzkie kształty. Jednym z nich była kobieta, z twarzą ukrytą pod czepkiem, plącząca się w obszernych spódnicach. Opierała się ciężko na swoim towarzyszu. Nie był od niej dużo wyższy, ale stąpał pewnym, męskim krokiem, wspierając jej wiotką postać. Gdy powóz podjechał, nie zwalniając ani nie zbaczając z toru, sprowadził ją z drogi. Lampy powozu oświetliły mu twarz. Trudno było określić jego wiek, śnieg zamazał blade rysy, wykrzywione w grymasie gniewu. Kiedy jego wzrok napotkał wzrok pasażera powozu, ściągnął usta i splunął.
- Zaczekaj! - zawołał chłopiec, wystawiając głowę przez okno i strząsając mruganiem płatki śniegu z rzęs. - Niech to diabli, Thomas, stój! Hej, ty tam, wracaj!
Pojazd szarpnął, rzucając go na podłogę. Chłopiec podniósł się na nogi i z wściekłością walnął w zamkniętą przegrodę. Ale Thomas albo go nie usłyszał, albo - co bardziej prawdopodobne - zignorował jego krzyki. Kilka minut później pojazd zatrzymał się przed domem. Chłopiec wyskoczył i wbiegł po schodach niemal bez tchu. Drzwi były zamknięte. Musiał uderzyć kilka razy ciężką kołatką, zanim je otwarto. Twarz kamerdynera była obca. Musiała też wyrzucić biednego starego Williama, pomyślał. Staruszek był w rodzinie od pięćdziesięciu lat...
Hol wejściowy był półokrągły, w klasycznym stylu - marmurowe kolumny i marmurowa posadzka, w łukowatych ścianach nisze rzeźbione w muszle. Za życia ojca chłopca o tej porze roku alabastrowe wazy w niszach wypełniały gałęzie sosny i ostrokrzewu. Teraz były puste; czyste białe ściany i jednolita podłoga. W drzwiach salonu czekała jego matka.
Dobrze wyglądała we wdowim welonie. Czerń pasowała do jej pięknych włosów i lodowato niebieskich oczu. Delikatny ciemny materiał opadał w zgrabnych fałdach na stopy. Stojąc bez ruchu, z dłońmi kurczowo zaciśniętymi na wysokości talii, patrzyła na niego z nieskrywanym wstrętem.
- Zdejmij natychmiast te mokre rzeczy - powiedziała ostro. - Jesteś cały w śniegu. Jak się dostałeś...
Tym razem ośmielił się jej przerwać.
- Powiedz Thomasowi, że ma mnie słuchać! Nie zatrzymał się, kiedy chciałem porozmawiać z tą kobietą i z chłopcem... - Znowu zabrakło mu tchu. Wyraz jej twarzy zmienił się lekko, on jednak, jak wszystkie ścigane młode zwierzęta, nauczył się rozpoznawać język ciała wroga. - Oni tu byli, prawda? Widziałaś ich.
Skinęła głową.
- I odesłałaś ich... w taką noc? Ona była bardzo słaba, może chora...
- Zawsze miała skłonności do suchot.
Wbił w nią zdumione spojrzenie.
- Znasz ją?
- Była moją najbliższą przyjaciółką, bliską jak siostra. Dopóki nie została kochanką twojego ojca.
Te słowa były brutalne i rozmyślne jak cios. Krew odpłynęła z twarzy chłopca.
- Wolałabym oszczędzić ci tego wstydu - dodała, patrząc na niego.
- Wstydu? - wykrztusił, gdy odzyskał głos. - Mówisz mi o wstydzie, a sama wygnałaś ją w tę śnieżycę? Musiała być zdesperowana, inaczej by tu nie przyszła.
- Tak. - Cienki uśmiech wykrzywił jej usta. - On wysyłał im pieniądze. Oczywiście dopóki nie umarł. Nie wiem, skąd je brał.
- Ja też nie. - Próbował naśladować jej spokój, nie potrafił jednak. Miał zaledwie czternaście lat i ich temperamenty różniły się jak ogień i lód. - Ale ty przecież przez cały czas trzymałaś rękę na sznurkach sakiewki.
- Roztrwonił mój posag w ciągu roku. Reszta, dzięki zapobiegliwości mojego ojca, ocalała.
Podbiegł do drzwi, otworzył je na oścież i wybiegł. Kamerdyner, który ich obserwował, zakasłał.
- Pani sobie życzy...?
- Wyślij za nim dwóch lokai. Niech go zabiorą do jego pokoju i zamkną tam, a klucz przyniosą mnie.
1
Znalazłam je na podłodze w korytarzu, który prowadził do naszych sypialni. Stałam, trzymając je w palcach, gdy Ramzes wyszedł ze swojego pokoju. Kiedy zobaczył, co mam w dłoni, jego gęste ciemne brwi uniosły się, ale czekał, aż przemówię pierwsza.
- Jeszcze jedno białe piórko - powiedziałam. - Twoje, jak sądzę?
- Tak, dziękuję. - Wyrwał je z moich palców. - Musiało wypaść mi z kieszeni, gdy wyjmowałem chusteczkę. Dołożę je do pozostałych.
Gdyby nie jego nienaganna angielszczyzna i pewna nonszalancja w jego postawie (zawsze powtarzam, że nikt nie porusza się tak, jak Anglicy), można by go uznać za jednego z Egipcjan, wśród których spędził większość swojego życia. Miał takie same faliste czarne włosy i gęste rzęsy, taką samą śniadą cerę. Pod innymi względami był bardzo podobny do ojca, który wychynął ze swego pokoju akurat w odpowiednim momencie, żeby usłyszeć naszą rozmowę. Podobnie jak Ramzes, był przebrany w swój strój roboczy, pomięte flanelowe spodnie i koszulę bez kołnierzyka, a kiedy stali obok siebie, wyglądali raczej jak różniący się wiekiem bracia niż jak ojciec i syn. Wysoki, szeroki w ramionach Emerson był podobnej budowy co Ramzes, a siwiejące pasma na jego głowie podkreślały lśnienie kruczoczarnych włosów.
W tej chwili jednak podobieństwo między nimi skrywały różnice w wyrazie twarzy. Szafirowe tęczówki Emersona błyszczały; oczy jego syna były na pół ukryte pod opuszczonymi powiekami. Brwi ojca były ściągnięte razem, Ramzesa podniesione; jego usta były zaciśnięte, podczas gdy Emersona rozchylone i odsłaniały duże, białe zęby.
- Niech to diabli! - krzyknął. - Kto miał czelność zarzucić ci tchórzostwo? Mam nadzieję, że walniesz go w szczękę!
- Ciężko byłoby mi to zrobić, jako że ofiarodawcą tego piórka jest dama - odparł Ramzes, wsuwając ostrożnie puszysty kłaczek do kieszeni koszuli.
- Kto? - dopytywałam się.
- A jakie to ma znaczenie? To nie pierwsze, które dostałem, ani też ostatnie.
Od chwili wybuchu wojny w sierpniu wiele sztuk drobiu zostało oskubanych z piór przez patriotki, ofiarowujące ten symbol tchórzostwa mężczyznom, którzy nie przywdziali mundurów. Patriotyzm nie jest wartością, którą gardzę, ale w mojej skromnej opinii to podłe zawstydzać kogoś, kto nie staje wobec niebezpieczeństwa, jeśli może być z tego zwolniony z powodu płci, wieku albo niezdolności fizycznej. Dwaj moi bratankowie i synowie wielu moich przyjaciół byli w drodze do Francji. Nie zatrzymywałabym ich, ale nie przyszłoby mi też do głowy, aby ich popędzać.
Nie musiałam stawać przed tym bolesnym wyborem w przypadku mojego syna.
Przypłynęliśmy do Egiptu w październiku, jako że mój drogi Emerson (największy egiptolog tego i każdego innego wieku) nie pozwoliłby nikomu, a już na pewno nie kajzerowi, przerwać sobie corocznych wykopalisk. To nie była ucieczka przed niebezpieczeństwem; w gruncie rzeczy mogliśmy wkrótce znaleźć się w większym niebezpieczeństwie niż to, które groziło Anglii. Nikt z wywiadu nie wątpił, że Imperium Otomańskie w końcu przystąpi do wojny po stronie Niemiec i Austro-Węgier. Kajzer przez całe lata zabiegał o poparcie sułtana, pożyczając mu ogromne sumy pieniędzy i budując tory kolejowe i mosty w Syrii i Palestynie. Nawet finansowane przez Niemcy ekspedycje archeologiczne w tym rejonie miały podobno ukryty motyw. Archeologia może być doskonałą przykrywką do szpiegowania i wszelkiej działalności wywrotowej i moraliści lubili zaznaczać, że flaga cesarstwa niemieckiego trzepotała również nad Megiddo, biblijnym Armagedonem.
Przystąpienie Turcji do wojny nastąpiło 5 listopada, a potem Wielka Brytania dokonała formalnej aneksji Egiptu. Zawoalowany protektorat stał się protektoratem realnym. Turcy kontrolowali Palestynę, a pomiędzy Palestyną i Egiptem leżał Synaj i Kanał Sueski, brytyjska „linia życia” na wschód. Zajęcie kanału byłoby dla Brytyjczyków śmiertelnym ciosem. Bez wątpienia potem nastąpiłaby inwazja na Egipt, jako że Imperium Otomańskie nigdy nie wybaczyło ani nie zapomniało utraty swojej niegdysiejszej prowincji. Na zachodzie natomiast coraz większe zagrożenie dla okupowanego przez Brytyjczyków Egiptu stanowili wojowniczy sunnici, uzbrojeni i wyszkoleni przez Turcję.
W grudniu w Kairze obowiązywało już prawo wojenne, prasa była cenzurowana, zgromadzenia publiczne (Egipcjan) zakazane, kedyw zdetronizowany na rzecz swojego bardziej uległego wujka, ruchy nacjonalistyczne zduszone w zarodku, a ich przywódcy wygnani albo osadzeni w więzieniu. Te ubolewania godne środki były usprawiedliwione, przynajmniej w oczach tych, którzy je wprowadzili, atakiem na kanał. Mogłam zrozumieć, dlaczego w Kairze panowała tak nerwowa atmosfera, ale to nie usprawiedliwiało, moim zdaniem, brutalnych zachowań wobec mojego syna.
- To nie w porządku! - wykrzyknęłam. - Nie widziałam młodych angielskich urzędników spieszących na ochotnika do wojska. Dlaczego opinia publiczna skoncentrowała się właśnie na tobie?
Ramzes wzruszył ramionami. Jego przybrana siostra kiedyś porównała jego twarz do oblicza posągu faraona - z racji regularności rysów i nieprzeniknionego wyrazu twarzy. W tej chwili sprawiała wrażenie nawet bardziej kamiennej niż zwykle.
- Nazbyt ochoczo wyrażałem publicznie poglądy na temat tej bezsensownej wojny. Prawdopodobnie dlatego, że nie zostałem właściwie wychowany... - oświadczył. - Nigdy nie nauczyliście mnie, że młodzi powinni zdawać się na swoich rodziców.
- Próbowałam - zapewniłam go.
Emerson dotknął palcem dołeczka (albo wgłębienia, jak wolał go nazywać) w swojej brodzie, jak to miał w zwyczaju, kiedy zastanawiał się nad czymś albo się martwił.
- Rozumiem twoją niechęć do walki z nieszczęśnikami, których jedyną zbrodnią jest to, że zostali powołani do wojska, ale... hmm... czy to prawda, że odmówiłeś dołączenia do sztabu nowego Departamentu Wywiadu Wojskowego?
- No cóż... - mruknął Ramzes w zamyśleniu. - A więc ta informacja jest już własnością publiczną? Nie dziwota, że tyle czarujących dam powiększyło ostatnio moją kolekcję piórek. Tak, sir, odmówiłem. Chciałbyś, abym wytłumaczył moją decyzją?
- Nie - odparł Emerson.
- Mamo?
- E... nie, to nie jest konieczne.
- Jestem wam wielce zobowiązany - odparł Ramzes. - Pozostało nam jeszcze kilka godzin dziennego światła, więc zamierzam pojechać na stanowisko. Jedziesz ze mną, ojcze?
- Jedź sam - odparł Emerson. - Ja zaczekam na twoją matkę.
- A ty? - Ramzes spojrzał w dół na wielkiego cętkowanego kota, który wyszedł za nim z pokoju.
Podobnie jak inne nasze koty, Seszat otrzymała imię egipskiej bogini, tym razem (jakże odpowiednio) patronki sztuki pisania, i tak jak większość z nich, była bardzo podobna do swojej przodkini Bastet i płowych kotów o wielkich uszach z malowideł starożytnych Egipcjan. Poza kilkoma wyjątkami nasze zwierzaki miały skłonność do koncentrowania swoich uczuć na jednej osobie. Seszat faworyzowała Ramzesa i pilnowała wszystkich jego wyjść i powrotów. Spojrzała na swojego pana i odwróciła wzrok.
- W porządku - stwierdził Ramzes. - Zobaczymy się więc później.
Powiedział to do mnie albo do kotki, albo do nas obydwu. Odsunęłam się, a on ruszył swoją drogą.
Emerson podążył za mną do naszego pokoju i kopnięciem zamknął drzwi. Po uroczystym lunchu w Shepheardzie wróciliśmy do domu, żeby się przebrać, ale gdy mój mąż i syn wykonali już tę czynność, mnie zatrzymała nużąca rozmowa z kucharzem, który przechodził kolejny ze swoich crises des nerves. (Przynajmniej tak by to pewnie nazwał, gdyby był francuskim kucharzem, a nie Egipcjaninem).
Odwróciłam się i Emerson zaczął rozpinać guziki mojej sukni. Nigdy nie zabierałam do Egiptu pokojówek, bo stanowiły większy problem, niż były warte, zawsze narzekały i chorowały, a ja musiałam się nimi opiekować. Mój zwyczajny kostium do pracy jest równie wygodny i łatwy do włożenia jak męski, który zresztą przypomina, jako że dawno temu zrezygnowałam ze spódnic na korzyść spodni i mocnych butów. Potrzebowałam pomocy jedynie wtedy, gdy przywdziewałam tradycyjny damski strój, a Emerson zawsze był bardziej niż szczęśliwy, że może wyświadczyć mi przysługę.
Oboje milczeliśmy, dopóki nie zakończyliśmy zadania. Po jego niespiesznych ruchach poznałam, że nie ma nastroju do rozrywek, które zwykle następowały po owym zadaniu. Powiesiłam więc suknię na wieszaku i powiedziałam:
- No dobrze, Emersonie, kończmy z tym. Jaki masz problem?
- Jak możesz pytać? Ta przeklęta wojna wszystko zrujnuje. Pamiętasz, jak było kiedyś? Abdullah nadzorował wykopaliska, w czym nikt mu nie dorównywał, wszystkie dzieci pracowały pod naszym kierunkiem szczęśliwe i posłuszne, Walter i Evelyn dołączali do nas co kilka lat... Teraz Abdullaha nie ma, mój brat i jego żona są w Anglii, dwóch ich synów przebywa we Francji, a nasze dzieci... Cóż, hmm... nigdy już nie będzie tak samo.
Nigdy nie jest tak samo. Czas mija; śmierć zabiera zarówno wartościowych, jak i bezwartościowych, a dzieci dorastają. (Nie powiedziałam tego jednak Emersonowi, jako że jego stan umysłu raczej nie sprzyjał refleksjom filozoficznym). Dwoje z naszych dzieci, o których Emerson mówił, chociaż nie łączyły ich z nami więzy krwi, stało się nam drogich jak własne. Ich pochodzenie było dość niezwykłe. David, teraz w pełni wykwalifikowany egiptolog, był wnukiem naszego drogiego świętej pamięci Abdullaha. Kilka lat temu poślubił bratanicę Emersona, Lię, szokując tym snobów, którzy uważali Egipcjan za niższy rodzaj ludzki. Lia oczekiwała właśnie narodzin pierwszego dziecka, ale ojciec tego dziecka nie był z nią w Anglii ani z nami; z powodu swoich powiązań z egipskim ruchem niepodległościowym został internowany w Indiach, gdzie musiał pozostawać, aż do zakończenia wojny. Jego nieobecność wszyscy dotkliwie odczuwaliśmy, zwłaszcza Ramzes, którego był najbliższym i najbardziej zaufanym przyjacielem. Musiałam wciąż przypominać sobie, że Davidowi przynajmniej nie dzieje się nic złego, a my nie ustajemy w wysiłkach, by uzyskać jego uwolnienie.
Historia naszej przybranej córki Nefret była jeszcze dziwniejsza. Osierocona córka nieustraszonego, ale lekkomyślnego angielskiego podróżnika, pierwsze trzynaście lat swojego życia spędziła w małej oazie na Pustyni Libijskiej. Wierzenia i zwyczaje starożytnego Egiptu wciąż trwały w tym odizolowanym od świata miejscu, gdzie Nefret była Najwyższą Kapłanką Izydy. Kiedy przywieźliśmy ją do Anglii, miała pewne trudności w przystosowaniu się do zwyczajów współczesnego świata. Udało jej się to jednak, jako że była równie inteligentna jak piękna i - mogę to śmiało powiedzieć - równie oddana nam, jak my jej. Była także bardzo wartościową młodą kobietą i dziedziczką wielkiej fortuny po swoim dziadku ze strony ojca. Od początku ona, David i Ramzes stali się przyjaciółmi i byli współkonspiratorami w wielu różnych szelmostwach. Małżeństwo Davida jedynie umocniło te więzi, ponieważ Lia i Nefret były sobie bliskie jak siostry.
Potem jednak nagłe, nierozważne małżeństwo Nefret zniszczyło tę sielankę. Tragedia, która zakończyła to małżeństwo, doprowadziła dziewczynę do kompletnego załamania, z którego dopiero niedawno się podniosła.
Ale przecież się podniosła, skończyła przerwane studia medyczne i znowu była z nami. Zawsze i we wszystkim trzeba doszukiwać się dobrych stron, mówiłam sobie, i próbowałam przekonać mojego ukochanego męża, aby robił to samo.
- Emersonie, teraz przesadzasz! - krzyknęłam. - Tęsknię za Abdullahem równie mocno jak ty, ale wojna nie ma z tym nic wspólnego, a Selim doskonale wykonuje swoją pracę. A jeśli chodzi o dzieci... zawsze były w kłopotach albo w niebezpieczeństwie, i dziwne, że moje włosy nie są jeszcze śnieżnobiałe od ciągłego zamartwiania się o nie.
- To prawda - mruknął Emerson. - Jeśli dopraszasz się komplementów, moja droga, przyznaję, że znosisz stresy jak mało która kobieta. Ani zmarszczki, ani cienia siwizny w twoich kruczoczarnych włosach... - Przytulił mnie do siebie i przez chwilę myślałam, że uczucie zatriumfuje nad jego depresyjnym nastrojem, ale nagle wyraz twarzy mojego męża się zmienił i powiedział z namysłem: - Właśnie chciałem cię o to zapytać... Rozumiem, że są jakieś materiały koloryzujące...
- Nie zmieniajmy tematu, Emersonie. - Spoglądając na swoją toaletkę, upewniłam się, że nie ma w zasięgu wzroku małej buteleczki, i dopiero wtedy powiedziałam: - Spójrz na jasne strony! David jest bezpieczny i dołączy do nas po... po wszystkim. I Nefret znowu jest z nami, dzięki Bogu.
- Ona już nie jest taka sama - westchnął Emerson. - Co się dzieje z tą dziewczyną?
- Ona nie jest dziewczyną, ale dorosłą kobietą - odparłam. - Przecież to właśnie ty, jako jej prawny opiekun, upierałeś się, że ma prawo kontrolować swoją fortunę i podejmować własne decyzje.
- Do diabła z tym - burknął Emerson. - Jestem jej ojcem, Amelio... może nie w sensie biologicznym, ale w każdy inny sposób.
Podeszłam do niego i otoczyłam go ramionami.
- Ona cię bardzo kocha, Emersonie.
- Więc dlaczego nie może nazywać mnie... Nigdy tego nie zrobiła, wiesz.
- Uparłeś się być nieszczęśliwy, prawda?
- Oczywiście, że nie - warknął Emerson. - Ale Ramzes też nie jest sobą. Wy, kobiety, nie rozumiecie takich rzeczy. Żadnemu mężczyźnie nie jest miło, kiedy oskarża się go o tchórzostwo.
- Nikt, kto zna Ramzesa, nie uwierzyłby w coś takiego - oświadczyłam. - Nie sugerujesz chyba, mam nadzieję, iż powinien się zaciągnąć, aby udowodnić, że ta krytyka jest niesłuszna? Takie właśnie rzeczy robią mężczyźni, ale on ma więcej rozumu, i myślałam, że ty...
- Nie gadaj głupstw! - krzyknął Emerson.
Mój drogi małżonek nigdy nie bywa tak przystojny jak w chwilach, kiedy wpada w gniew. Jego niebieskie oczy lśniły szafirowym ogniem, gładkie brązowe policzki pokryły się rumieńcem, a przyspieszony oddech spowodował interesującą grę mięśni na szerokiej klatce piersiowej. Patrzyłam na niego z uwielbieniem. Po chwili nieco się odprężył i na jego pięknie ukształtowanych ustach zagościł łagodny uśmiech.
- Próbujesz mnie wyprowadzić z równowagi, prawda, moja droga? Cóż, udało ci się. Wiesz przecież równie dobrze jak ja, że nawet żaden durny oficer nie marnowałby talentów Ramzesa w okopach. Wygląda jak Egipcjanin, mówi po arabsku jak Egipcjanin, a nawet myśli jak Egipcjanin! Włada biegle sześcioma językami, w tym niemieckim i tureckim, jest niedościgniony w sztuce przebierania, zna Środkowy Wschód jak mało kto...
- Tak przerwałam mu z westchnieniem. - Jest doskonałym kandydatem do wywiadu wojskowego. Dlaczego więc nie przyjął oferty Newcombe’a?
- Powinnaś była go o to zapytać.
- Nie śmiałam. Przezwisko, które mu nadałeś przed laty, doskonale do niego pasuje. Wątpię, czy rodzina Ramzesa Wielkiego też miała śmiałość pytać go o cokolwiek.
- Ja na pewno nie mam - przyznał Emerson. - Ale mam za to pewne wątpliwości co do nowego składu departamentu. Newcombe, Lawrence i Leonard Woolley przeprowadzali parę lat temu badania na Synaju i było tajemnicą poliszynela, że cel ich badań miał więcej wspólnego z wojskiem niż z archeologią. Mapy, które wykonali, na pewno będą użyteczne, ale tym, czego departament naprawdę potrzebuje, jest arabskie powstanie przeciwko Turkom w Palestynie. Jedna z frakcji uważa, że najlepszym sposobem obrony kanału jest atak na tureckie linie zaopatrzeniowe, dokonany z pomocą arabskich partyzantów.
- Skąd to wiesz?
Oczy Emersona zmieniły wyraz.
- Chciałabyś, żebym zasznurował ci buty, Amelio?
- Nie, dziękuję, chciałabym, żebyś odpowiedział na moje pytanie. A niech to, Emersonie, widziałam, jak dyskutowałeś o czymś z generałem Maxwellem na przyjęciu. Jeśli on prosił cię, żebyś został szpiegiem...
- Nie, nie prosił! - krzyknął Emerson.
Uświadomiłam sobie, że całkiem nieumyślnie musiałam trafić w czuły punkt. Pomimo donośnego głosu, który - razem z biegłością we władaniu inwektywami - dał mu przydomek Ojca Przekleństw, mój mąż miał niewątpliwie minę winowajcy. Wzięłam go za rękę.
- O co chodzi, mój drogi?
Szerokie ramiona Emersona się przygarbiły.
- Poprosił mnie, żebym objął stanowisko doradcy do spraw krajowców.
Słowo „krajowców” wypowiedział ze szczególnie sarkastycznym zabarwieniem. Wiedząc, jak bardzo pogardza protekcjonalizmem brytyjskich urzędników wobec egipskich obywateli, nie skomentowałam tego, zaczęłam natomiast rozumieć jego zły nastrój.
- To bardzo pochlebne, mój drogi.
- Do diabła z pochlebnością! On myśli, że nadaję się tylko do siedzenia w biurze i dawania rad napuszonym młodym głupcom, którzy i tak nie będą ich słuchać. Myśli, że jestem za stary, by wziąć aktywny udział w tej wojnie.
- Och, mój drogi, ależ to nieprawda! - Objęłam go i ucałowałam w policzek. Musiałam stanąć na czubkach palców, by do niego sięgnąć; Emerson ma ponad sześć stóp wzrostu, a ja jestem znacznie niższa. - Jesteś najsilniejszy, najdzielniejszy, najmądrzejszy...
- Nie przesadzaj, Peabody - burknął Emerson. Użycie przez niego mojego panieńskiego nazwiska, które stało się synonimem protekcjonalności i aprobaty, upewniło mnie, że jest w lepszym humorze. Trochę pochlebstwa nigdy nie zaszkodzi, zwłaszcza gdy - tak jak w tym wypadku - jest to po prostu prawda.
Oparłam głowę na jego ramieniu.
- Możesz myśleć, że jestem samolubnym tchórzem, Emersonie, ale wolałabym, żebyś był bezpieczny w jakimś nudnym biurze, nie podejmując desperackich wyzwań... które oczywiście jesteś w stanie podejmować. Przyjąłeś tę propozycję?
- Cóż, do diabła, musiałem. To przeszkodzi moim wykopaliskom, ale każdy musi robić wszystko, co w jego mocy, prawda?
- Tak, mój kochany.
Emerson uścisnął mnie tak serdecznie, że moje żebra zatrzeszczały.
- Idę teraz do pracy. Ty też?
- Nie, chyba nie. Poczekam na Nefret i może trochę z nią pogawędzę.
Kiedy wyszedł, przebrałam się w coś wygodnego i wyszłam na dach, gdzie ustawiłam stoły i krzesła, rośliny w doniczkach i odpowiednie ekrany, próbując w ten sposób stworzyć salon na wolnym powietrzu.
Z dachu w pogodny dzień roztaczał się widok na całe mile we wszystkich kierunkach: na wschód na rzekę i rozległe przedmieścia Kairu, otoczone przez blade wapienne wzgórza Mokattam; na zachód, za uprawnymi polami, na bezkresne połacie pustyni, a wieczorem na niebo płomieniejące nieustannie zmieniającymi się, ale zawsze imponującymi zachodami słońca. Mój ulubiony widok to południowy. Nieopodal wyrastały trójkątne sylwetki piramid w Gizie, gdzie mieliśmy pracować tego roku. Dom znajdował się w bardzo dogodnym dla nas punkcie, na zachodnim brzegu, zaledwie kilka mil od naszych wykopalisk, a od Kairu dzieliła nas tylko szerokość rzeki. Nie był tak przestronny ani tak dobrze zaprojektowany jak nasze poprzednie mieszkanie pod Gizą, nikt z nas nie chciał jednak wracać do tamtego domu. Wiązało się z nim zbyt wiele nieszczęśliwych wspomnień. Próbowałam, jak to mam w zwyczaju, nie wracać do nich zbyt często, ale Emersonowi często wymykały się posępne uwagi, które dotykały mnie bardziej, niż chciałam się przed nim przyznać. Wojna rzuciła cień na nasze życie, jednak niektóre kłopoty dotyczyły dalszej przeszłości - tamtej potwornej wiosny sprzed dwóch lat.
Minęły dopiero dwa lata... Wydawało się, że upłynęło ich znacznie więcej; wydawało się, że ciemna, głęboka otchłań oddzielała nas od cudownych dni, które poprzedzały katastrofę. Co prawda nawet w tym okresie nie brakowało kryminalnych antraktów, które przeszkadzały naszym pracom archeologicznym, ale przyzwyczailiśmy się już do tego rodzaju rzeczy, a pod każdym innym względem mieliśmy powody do radości. David i Lia właśnie się pobrali, Ramzes był wreszcie z nami po kilku miesiącach nieobecności, a Nefret dzieliła swój czas pomiędzy wykopaliska i klinikę dla upadłych kobiet z Kairu, którą sama założyła. Tamtego roku bił od niej blask...
I wtedy to się stało, spadło na nas jak grom z jasnego nieba. Emerson i ja wróciliśmy do domu pewnego ranka i zastaliśmy tam starca z kobietą i małym dzieckiem. Kobieta, sama żałośnie młoda, była prostytutką, a starzec okazał się jednym z najbardziej niesławnych stręczycieli w mieście. Już twarz dziecka, tak bardzo podobna do mojej, była wystarczającym szokiem; jeszcze większy szok nastąpił potem, kiedy mała istotka pobiegła do Ramzesa, wyciągając rączki i wołając „tato”.
Ale Nefret odebrała to znacznie gorzej. W klinice widywała na co dzień krzywdy, których doświadczały kobiety z dzielnicy czerwonych latarń, a jej próby niesienia pomocy nieszczęsnym ofiarom tej obmierzłej branży przybrały niemal rozmiary krucjaty. Zawsze bardzo porywcza, natychmiast doszła do wniosków, które same się nasuwały, i wybiegła z domu przepełniona odrazą do przybranego brata.
Wiedziałam oczywiście, że te wnioski są niewłaściwe. Nie żeby Ramzes nigdy nie zbaczał ze ścieżek moralnej prawości. Wplątywał się w kłopoty, odkąd tylko nauczył się chodzić, a lista jego występków wydłużała się w miarę dorastania. Nie miałam wątpliwości, że jego relacje z niewiastami różnego rodzaju nie zawsze wyglądały tak, jak bym chciała. Wszystko świadczyło przeciwko niemu, ale ja znałam mojego syna od ponad dwudziestu lat i wiedziałam, że jest niezdolny do popełnienia tej szczególnej zbrodni - jako że była to zbrodnia, jeśli nie w prawnym, to moralnym znaczeniu tego słowa.
Nie zajęło nam wiele czasu odkrycie tożsamości prawdziwego ojca dziecka - był to mój bratanek Percy. Nigdy nie miałam najlepszej opinii o moich braciach i ich potomstwie, a to odkrycie i godna pogardy próba zrzucenia przez kuzyna winy na Ramzesa przyniosły całkowity rozdźwięk. Niestety, nie mogliśmy całkowicie unikać Percy’ego, ponieważ wstąpił do Armii Egipskiej i stacjonował w Kairze, okazywałam mu jednak pogardę przy każdej okazji. Nie dbał ani trochę o swoją malutką córeczkę, ale my nie mogliśmy się od niej odwrócić. Sennia stała się częścią naszej rodziny. Teraz miała pięć lat i była „chodzącą radością i słodyczą”, jak nazywał ja Ramzes. Tego roku zostawiliśmy ją w Anglii z młodszymi Emersonami, jako że Lia, pogrążona w smutku z powodu nieobecności męża i braci, jeszcze bardziej potrzebowała radości niż my. Emerson bardzo tęsknił za małą. Jedynym pozytywnym aspektem tego stanu rzeczy (jak już mówiłam, zawsze próbuję we wszystkim dostrzec dobre strony) był fakt, że straszliwie rozpaskudzony kot Nefret, Horus, został razem z Sennią. Nie mogę z ręką na sercu powiedzieć, że ktokolwiek z nas, może poza jego panią, za nim tęsknił.
Zanim Nefret poznała prawdę o ojcu Senni, wyszła za mąż. Dla mnie było to niemałą niespodzianką; wiedziałam wprawdzie o afekcie, jakim darzył ją Geoffrey, nie przypuszczałam jednak, że Nefret odwzajemnia te uczucia. Była to katastrofa pod każdym względem, bo wkrótce, w ciągu kilku tygodni, Nefret straciła nie tylko męża, ale również małe nasionko życia, które pewnego dnia miało stać się ich dzieckiem.
Ramzes przyjął jej przeprosiny ze zwykłym spokojem i pozornie pozostawali znowu w nienagannych stosunkach, ale wciąż czułam panujące między nimi napięcie. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek całkowicie jej wybaczył, że w niego zwątpiła. Mój syn zawsze był dla mnie pewną zagadką i chociaż jego przywiązanie do małej Senni i jej do niego odsłaniało stronę jego natury, której istnienia wcześniej nie podejrzewałam, nadal skrywał swoje uczucia.
Nie po raz pierwszy on i Nefret spotykali się od tamtego czasu; byliśmy kochającą się rodziną i staraliśmy się spotykać każdego lata, w rocznice i przy specjalnych okazjach. Ostatnią taką okazją były zaręczyny bratanka Emersona, Johnny’ego, z Alice Curtin. Ramzes przyjechał specjalnie z Niemiec, gdzie studiował filologię egipską u profesora Ermana. Ze wszystkich swoich kuzynów najbardziej czuł się związany z Johnnym, co było w pewien sposób zadziwiające, jeśli zważyć, jak różne mieli temperamenty: Ramzes był poważny i zamknięty w sobie, a Johnny zawsze robił wszystkim psikusy. Na ogół nie najlepszej jakości, ale jego śmiech był tak zaraźliwy, że każdy po prostu musiał się do niego przyłączyć.
Czy teraz też, w błotnistych okopach Francji, były mu w głowie żarty? - zastanawiałam się. On i jego bliźniaczy brat Willy byli tam razem; może stanowiło to pewne pocieszenie dla samych chłopców, ale z pewnością było dodatkowym źródłem bólu dla ich rodziców.
Słysząc stukot obcasów, odwróciłam się i zobaczyłam zbliżającą się Nefret. Była piękna jak zawsze, chociaż minione lata przydały dojrzałości jej twarzy, która kiedyś była promieniejąca i beztroska jak buzia dziecka. Przebrała się w swój strój roboczy, spodnie i buty; koszulę miała rozpiętą pod szyją, a rude włosy związane w węzeł na karku.
- Fatima powiedziała mi, że tu jesteś - wyjaśniła, sięgając po krzesło. - Dlaczego nie pojechałaś do Gizy z profesorem i Ramzesem?
- Dzisiaj jakoś nie byłam w nastroju.
- Ależ moja droga ciociu Amelio! Czekałaś całe życie, żeby dobrać się do tych piramid. Coś nie tak?
- To wina Emersona - odparłam. - On wciąż mówi o wojnie i o tym, jak zmieniło się nasze życie. Kiedy już udało mi się go rozweselić, poczułam, że oddałam mu cały swój optymizm i dla mnie nic nie zostało.
- Wiem, co masz na myśli. Ale nie możesz być smutna. Jeszcze nie jest tak źle.
- Ludzie tak mówią, kiedy jest już naprawdę okropnie - stwierdziłam. - Wyglądasz, jakbyś sama potrzebowała dawki optymizmu. Czy ty masz kroplę zaschniętej krwi na szyi?
- Gdzie? - Jej ręka powędrowała do gardła.
- Tuż pod uchem. Byłaś w szpitalu?
Usiadła z westchnieniem.
- Ciebie nie można oszukać, prawda? Myślałam, że wyszorowałam się do czysta. Tak, zatrzymałam się tam po przyjęciu, bo przywieźli kobietę, która miała krwotok. Próbowała sama sobie zrobić skrobankę.
- Uratowałaś ją?
- Chyba tak.
Nefret miała wielki majątek i jeszcze większe serce; mała klinika, którą stworzyła, zamieniła się w szpital dla kobiet. Największym problemem było znalezienie lekarek, ponieważ żadna muzułmańska kobieta, przyzwoita czy nie, nie pozwoliłaby, żeby zbadał ją mężczyzna.
- Gdzie była doktor Sophia? - zapytałam.
- Na miejscu, jak zwykle. Ale ja jestem jedynym chirurgiem z personelu, ciociu Amelio, jedyną kobietą chirurgiem w Egipcie, o ile wiem. Wolę jednak o tym nie rozmawiać, jeśli pozwolisz. Nic szczególnego się nie stało, prawda? Są jakieś wiadomości od cioci Evelyn?
- Nie. Ale możemy się domyślać, że oni wszyscy też są bardzo przygnębieni. - Nefret uścisnęła moją rękę, a ja dodałam: - Ramzes dostał dzisiaj kolejne białe piórko.
- Niedługo będzie mógł sobie zrobić poduszkę - stwierdziła ze śmiechem. - Ale nie to cię martwi. To musi być coś innego, ciociu Amelio. Powiedz mi.
Jej oczy, niebieskie jak niezapominajki, patrzyły prosto na mnie. Wzdrygnęłam się w myślach.
- Nic więcej, moja droga, naprawdę. Dosyć tego! Może poprosimy Fatimę, żeby nam przyniosła herbaty?
- Najpierw się umyję - powiedziała Nefret. - Możemy równie dobrze poczekać na profesora i Ramzesa. Myślisz, że długo tam będą?
- Mam nadzieję, że nie. Idziemy dzisiaj na kolację. Powinnam była przypomnieć o tym Emersonowi, ale zapomniałam, podobnie jak o paru innych rzeczach.
- Dwa spotkania towarzyskie jednego dnia? - Nefret uśmiechnęła się szeroko. - Będzie się wściekać.
- To była jego sugestia.
- Profesor zasugerował, żebyście poszli na kolację? Z kim jest to spotkanie, jeśli mogę spytać?
- Z panem Thomasem Russellem, asystentem komisarza policji.
- Ach... - Oczy Nefret się zwęziły. - A więc to nie jest po prostu spotkanie towarzyskie. Profesor znowu wpadł na trop jakiegoś przestępstwa. Co to jest tym razem, kradzież antyków, fałszerstwa, nielegalny handel antykami? Albo... och, nie mów mi, że to Mistrz Występku!
- Z twojego tonu odnoszę wrażenie, iż masz nadzieję, że to on.
Z przyjemnością spotkałabym Sethosa - powiedziała Nefret rozmarzonym głosem. - Wiem, ciociu Amelio, on jest złodziejem, oszustem i łotrem, ale musisz przyznać, że jest bardzo romantyczny. I to jego beznadziejne uwielbienie dla ciebie...
- To bardzo głupie - odparłam. - Nie spodziewam się, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczę.
- Mówisz tak za każdym razem, tuż przed jego pojawieniem się znikąd w samą porę, żeby cię uratować z jakiegoś niebezpieczeństwa.
Najwyraźniej naśmiewała się ze mnie, wolałam więc nie zagłębiać się zbytnio w ten temat. Każda wzmianka o Sethosie zawsze wzbudzała niezdrowe emocje. Rzeczywiście pojawił się u mojego boku przy kilku okazjach i rzeczywiście wykazywał głębokie przywiązanie do mojej skromnej osoby, choć nigdy nie naciskał... Cóż, prawie nigdy. Od wielu lat był naszym najpotężniejszym przeciwnikiem, kontrolującym rynek nielegalnych antyków i okradającym muzea, kolekcjonerów i archeologów. Chociaż czasami psuliśmy mu szyki, musiałam przyznać, że częściej nam się to nie udawało. Spotkałam się z nim parę razy w okolicznościach, które można by delikatnie określić mianem szczególnych, ale nawet ja nie mogłabym opisać jego prawdziwego wyglądu. Jego oczy miały niejednoznaczny odcień między szarym a brązowym, a jego biegłość w sztuce przebierania się pozwalała mu zmieniać ich kolor i niemal każdą inną cechę fizyczną.
- Na miły Bóg, nie wspominaj o nim Emersonowi! - wykrzyknęłam. - Wiesz, co on myśli o Sethosie. Zresztą na pewno nie ma go teraz w Egipcie.
- Kair jest pełen szpiegów - powiedziała Nefret i pochyliła się do przodu, łącząc dłonie. Była teraz bardzo poważna. - Władze twierdzą, że wszyscy nieprzyjaźnie nastawieni cudzoziemcy zostali deportowani albo internowani, ale najbardziej niebezpieczni z nich, zagraniczni agenci, unikną aresztowania, ponieważ nie podejrzewa się ich, że są cudzoziemcami. Sethos jest mistrzem przebierania się i spędził wiele lat w Egipcie. Czy człowiek taki jak on, z takimi talentami, nie byłby szczególnie łakomym kąskiem dla wywiadu?
- Nie - zaprotestowałam. - Sethos jest Anglikiem. On by nie...
- Nie wiesz na pewno, czy jest Anglikiem. A nawet jeśli jest, nie byłby ani pierwszym, ani ostatnim, który zdradziłby swój kraj.
- Doprawdy, Nefret, odmawiam kontynuowania tej śmiesznej dyskusji!
- Przepraszam. Nie chciałam cię rozzłościć.
- Nie jestem zła! Dlaczego miałabym być... - Przerwałam, bo weszła Fatima z tacą i herbatą. Skinęłam, żeby postawiła ją na stole.
- Nie ma co udawać, że to zwyczajne czasy, ciociu Amelio - oświadczyła spokojnie Nefret. - Przecież trwa wojna, a kanał jest niespełna sto mil od Kairu. Czasami przyłapuję się na tym, że patrzę na ludzi, których znam od lat, i zastanawiam się, czy nie noszą masek, czy nie grają jakichś ról.
- Nonsens, moja droga - powiedziałam. - Poddajesz się wojennej histerii. Jeśli chodzi o Emersona, zapewniam cię, że jest dokładnie tym, kim jest. Nie potrafiłby ukryć tego przede mną.
- Hmm... - mruknęła Nefret. - Tak czy inaczej, myślę, że dołączę do was dzisiejszego wieczoru, jeśli pozwolicie.
Kiedy przedstawiła później swój plan, Emerson przystał na niego tak ochoczo, że wyraźnie zrzedła jej mina - zapewne sądziła, że nie pozwoliłby jej iść, gdyby miał coś do ukrycia. Mimo to postanowiła jednak pójść. Ramzes odmówił. Powiedział, że ma inne plany, ale że może dołączy do nas później, jeśli będziemy jedli kolację w Shepheardzie.
Z manuskryptu H
Ramzes starał się wcześnie przyjeżdżać do klubu, by nie odmówiono mu stolika. Komitet z pewnością wykorzystałby każdy pretekst, umożliwiający zabronienie mu wstępu, ale on starannie unikał wszystkiego, co mogłoby do tego doprowadzić.
Ze swego punktu obserwacyjnego w mrocznym kącie patrzył, jak jadalnia się wypełnia. Połowa mężczyzn była w mundurach - nad burym kolorem khaki Armii Brytyjskiej górowało jarmarczne połączenie czerwieni i złota podlegającej Brytyjczykom Armii Egipskiej. Wszyscy byli oficerami; szeregowcy nie mieli wstępu do Klubu Torfowego. Ani też Egipcjanie niższej rangi czy pozycji.
Gdy Ramzes niemal skończył swój posiłek, przy stoliku obok zasiadło czteroosobowe towarzystwo - dwóch urzędników w średnim wieku w towarzystwie dwóch dam. Jedną z dam była pani Pettigrew, która ofiarowała mu ostatnie białe piórko. Ona i jej mąż zawsze przypominali mu Tweedleduma i Tweedledee; jak wiele par małżeńskich, upodobnili się do siebie w bardzo dużym stopniu. Oboje byli niscy i tędzy i mieli czerwone twarze. Ramzes wstał w grzecznym ukłonie i ani trochę się nie zdziwił, kiedy pani Pettigrew go zignorowała. Kiedy tylko usiedli, połączyli głowy i zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami, od czasu do czasu popatrując w jego stronę.
Ramzes nie wątpił, że właśnie on jest tematem tej rozmowy. Pettigrew był jednym z najbardziej pompatycznych dupków w Ministerstwie Robót Publicznych i jednym z najgorętszych brytyjskich patriotów w Kairze. Drugim mężczyzną był Ewan Hamilton, inżynier, który przyjechał do Egiptu jako doradca w kwestiach obrony kanału. Był to spokojny, nieszkodliwy człowiek, którego jedyną ekstrawagancją był często noszony przez niego kilt (tartan Hamiltonów). Tego wieczoru olśniewał uroczystym szkockim strojem: oprócz kiltu miał na sobie aksamitną marynarkę w kolorze zieleni butelkowej ze srebrnymi guzikami oraz koronkami pod brodą i przy mankietach. Ramzes był niemal pewien, że nosi w skarpecie skean dhu*.[Dosł. czarny skean, sztylet noszony przez szkockich górali (przyp. tłum.).] Siwizna pokrywała niegdyś lśniącą czerwień jego włosów i wąsów, a jego zezujące spojrzenie sugerowało, że powinien nosić okulary.
Może zdjął je, by wywrzeć lepsze wrażenie na przystojnej kobiecie, która mu towarzyszyła. Pani Fortescue była w Kairze zaledwie od miesiąca, ale zyskała już sławę piękności, jeśli wypada tak mówić o wdowie. Wśród anglo-egipskiej śmietanki towarzyskiej plotki rozprzestrzeniały się jak ogień; mówiono, że jej mąż zginął w czasie jednej z krwawych sierpniowych kampanii, które usłały pola Francji poległymi. Napotkawszy szacujące, bezwstydnie ciekawskie spojrzenie Ramzesa, pani Fortescue pozwoliła, by jej dyskretnie ukarminowane usta ułożyły się w delikatny uśmiech.
Jakby dla podkreślenia swojej dezaprobaty dla Ramzesa, państwo Pettigrew okazywali przesadną uprzejmość innej grupie biesiadników, w której skład wchodzili trzej mężczyźni. Wszyscy ci mężczyźni byli w mundurach; dwaj w mundurach armii egipskiej, trzeci był młodszym urzędnikiem Ministerstwa Finansów i członkiem pospiesznie zorganizowanej miejscowej milicji zwanej szyderczo Stopą Faraona. Spotykali się codziennie, by paradować po terenach klubu z miotełkami do odganiania much i kijami, ponieważ nie wystarczyło dla nich broni palnej. Sytuacja wyglądała obiecująco. Ramzes usiadł wygodniej i podsłuchiwał bezwstydnie.
Kiedy państwo Pettigrew zakończyli omawianie jego przeszłości i charakteru, ich głosy powróciły do normalnego brzmienia - nieco piskliwego w wypadku pani Pettigrew. Paplała o wszystkim i o niczym, w tym także o prywatnych grzeszkach członków społeczności obcokrajowców. Wkrótce w sposób nieunikniony rozmowa zeszła na temat wojny. Młodsza z kobiet wyraziła zaniepokojenie możliwością tureckiego ataku, a wtedy pani Pettigrew wykrzyknęła:
- Nonsens, moja droga! Nie ma na to szansy! Wszyscy wiedzą, jak nędznymi tchórzami są Arabowie, jeśli nie dowodzą nimi biali oficerowie...
- Na przykład tacy jak generał von Kressenstein - wtrącił Ramzes, podnosząc głos na tyle, by wybić się ponad ostre głosy. - To jeden z najlepszych niemieckich strategów wojskowych. O ile wiem, jest doradcą Armii Syryjskiej.
Pani Pettigrew prychnęła, a Hamilton przyjrzał mu się uważnie, ale nikt nic nie powiedział. Odpowiedź nadeszła od sąsiedniego stolika. Simmons, połykacz ognia Ministerstwa Finansów, pokraśniał ze złości i oświadczył z szyderczym uśmiechem:
- Nie uda im się przeprowadzić armii przez Synaj. Dookoła jest pustynia, rozumie pan? Nie ma tam nigdzie wody.
Jego uśmieszek zniknął, kiedy Ramzes oświadczył spokojnie:
- Poza starymi rzymskimi studniami i cysternami. Podczas ostatniej pory deszczowej wyjątkowo dużo padało. Studnie są przepełnione. Myśli pan, że Turcy o tym nie wiedzą?
- Jeśli nie wiedzą, powiedzą im tacy ludzie jak pan - warknął Simmons, po czym wstał i wysunął podbródek (czy to, co miał w tym miejscu). - Dlaczego wpuszcza się do klubu zgniłych zdrajców...
- Starałem się tylko pomóc - powiedział Ramzes. - Pani pytała o Turków.
Jeden z przyjaciół chwycił za ramię wzburzonego członka Stopy Faraona.
- Nie musimy zanudzać pań wojskowymi rozmowami, Simmons. Może byśmy poszli do baru?
Simmons miał już za sobą kilka kolejek brandy. Gniewnie patrzył na Ramzesa, kiedy przyjaciele prowadzili go do baru. Ramzes odczekał kilka minut, zanim sam odszedł. Skłonił się grzecznie każdej z czterech osób przy sąsiednim stole, lecz został całkowicie zignorowany przez troje z nich. Odpowiedziała mu jedynie pani Fortescue - błyskiem ciemnych oczu i dyskretnym, leciutkim uśmiechem.
Hol był zatłoczony. Ramzes zamówił whisky, usiadł w kącie w pobliżu palmy w donicy i zlokalizował swoją zwierzynę. Simmons był tak łatwym łupem, że aż wstyd mu było wykorzystywać przewagę nad nim. Ministerialny urzędnik wydawał się naprawdę mocno poirytowany; gestykulował i rozprawiał, stojąc przed małą grupą, która składała się z jego przyjaciół i trzeciego oficera, najlepiej znanego Ramzesowi.
Gdy tylko Ramzes zobaczył swojego kuzyna, przypomniała mu się czytana kiedyś historia o mężczyźnie, który zawarł piekielny pakt, pozwalający mu zachować młody wygląd pomimo życia w występku i zbrodni. Jego grzechy - zamiast na własnej twarzy - uwidaczniały się na portrecie, który ukrywał w bibliotece. Percy był średni pod każdym względem - średniego wzrostu i budowy, włosy i wąsy miał lekko brązowe, rysy miłe, ale mało wyraziste. Niezbyt przychylnie nastawiony obserwator powiedziałby, że jego oczy są osadzone trochę za blisko siebie, a usta zbyt wąskie, dziewczęco różowe, kontrastujące z ciężką oprawą szczęk. Ramzes pierwszy by przyznał, że nie jest bezstronny. Na całym świecie nie było człowieka, którego nienawidziłby bardziej niż Percy’ego.
Przygotował już sobie wcześniej kilka prowokujących introdukcji, ale nie musiał wykorzystywać żadnej z nich. Jego szklanka była dopiero w połowie opróżniona, gdy Simmons zostawił swoich przyjaciół i wielkimi krokami ruszył do niego, prostując swoje wątłe ramiona.
- Na słówko - warknął.
Ramzes wyjął zegarek.
- Jestem umówiony w Shepheardzie o wpół do jedenastej.
- To nie potrwa długo - powiedział Simmons, uśmiechając się szyderczo. - Wyjdźmy na zewnątrz.
- Och, rozumiem. Proszę bardzo, skoro pan nalega - odparł Ramzes.
Nie planował, że sprawy zajdą tak daleko, ale teraz już nie miał się jak wycofać.
W