Pieklak Andrzej - Nadejdzie dzień

Szczegóły
Tytuł Pieklak Andrzej - Nadejdzie dzień
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Pieklak Andrzej - Nadejdzie dzień PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Pieklak Andrzej - Nadejdzie dzień PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Pieklak Andrzej - Nadejdzie dzień - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRZEJ PIEKLAK nadejdzie dzień KRÓL skinął ręką - i z prawego skrzydła ruszyła chorągiew lekkozbrojnych. Prowadzeni głosem werbli szli wolno wpierw, stopniowo coraz bardziej przyspieszali, marsz zmienił się w trucht, w bieg, aż dwadzieścia metrów przed najeżoną lśniącymi grotami ścianą nieprzyjaciela, cisnąwszy włóczniami dobyli mieczy i tarczami zbijając osłonę, pełnym impetem runęli do zwarcia. Ci z pierwszej linii w większości zginęli - lecz śmierć ich nie była daremna, zachwiawszy bowiem obroną, związawszy swymi ciałami ostrza mieczy i groty włóczni pozwolili następnym uderzać pewniej, zabijać. Król czekał na reakcję swego zdradzieckiego brata, Księcia. Ten jeszcze zwlekał, i dopiero gdy linia pierwszej obrony zaczęła chwiać się i pękać, posłał najlżejsze swoje oddziały z zadaniem uderzenia na atakujących królewskich z boku. Król skinął - i ze śpiewem poszły dwa pułki z Moczarów, a oddziały wysłane przez Księcia, bojąc się okrążenia, zamiast wypełniać przeznaczone im zadanie, zwróciły się przeciwko nowemu przeciwnikowi. Książę natychmiast wysłał do walki niezawodnych Górali. Żartując i śmiejąc się, pobiegli jak na zabawę - lecz Król przeciwstawił im oddział mnichów-wojowników i żaden z tych Górali już nie wróci do swych gór. Obojętne słońce coraz wyżej wznosiło się w wędrówce po niebie, a żadna ze stron nie mogła zdobyć przewagi. Krótko po południu zdawało się, że chowany przez Księcia dla specjalnych zadań oddział straceńców przebije się przez otaczającą Królewskie Wzgórze gwardię Czarnego Barona i pojmając Króla rozstrzygnie bitwę, jednak do walki wkroczył sam Baron i już tylko groza jego postaci starczyła, żeby osłabić impet ataku, odeprzeć straceńców. Rozgrzany walką Baron poprosił, by wolno mu było spróbować tej samej sztuki wobec Księcia. Król zezwolił - i ruszyli, a Książę spodziewając się tego natarcia skierował przeciw nim dwa oddziały łuczników oraz kopijników: ci pierwsi oskrzydliwszy gwardię Barona szyli do nich z łuków, drudzy związali ich walką, zatrzymali przed Wzgórzem Księcia. Nigdy już nie wróci do swych włości Czarny Baron: unosząc rękę z mieczem do ciosu został trafiony strzałą pod pachę, z plugawym przekleństwem wyrywając ją nie zdążył zasłonić się przed włócznią i grot przeszył czarną, zbryzganą teraz krwią zabitych blachę pancerza, zanurzył się w trzewiach. Jakby zdumiony swym wyczynem żołnierz Księcia nie odskoczył po ciosie i zaraz miecz Barona przeciął mu twarz - lecz był to już ostatni z nieprzeliczonego szeregu mężczyzn zabitych tym mieczem. Otoczony przez broniących go, zrozpaczonych żołnierzy swej gwardii Baron ujął sterczące z brzucha drzewce, szarpnięciem wyrwał je i cisnął w najbliższego z wrogów, unosząc miecz runął na innych, lecz pośliznął się na jelitach jakiegoś grubasa, upadł, pierdnął i już nie wstał. Słońce opadło blisko horyzontu na zachodzie, gdy szala zwycięstwa wreszcie wyraźnie przechyliła się na stronę Króla. Więc chcąc przyspieszyć ostateczne rozstrzygnięcie, Król biciem w bębny kazał zebrać się rozproszonym resztkom oddziałów i ruszył na ich czele przeciw zdradzieckiemu Księciu - a on, podobnie zebrawszy wokół siebie resztki swych wojsk, broniąc się i kąsając niczym otoczony przez sforę kundli wilk cofał się do lasu, i dalej. Gdy ucichła wrzawa pościgu, z chatki na skraju lasu wyszła dość młoda jeszcze kobieta w brudnej szarej sukni i z rozpaczą popatrzyła na pole niedawnej bitwy. Zachodzące słońce dodało ziemi i ciałom czerwieni, w powietrzu krakając krążyły kruki i wrony, siadały na nieruchomych już ciałach, czasem odezwał się jęk lub chrapnięcie, czasem drgnęła noga jakaś bądź ręka lub strasznie mrugnęło wytrzeszczone oko. Kobieta, policzywszy najbliższe ciała, westchnęła, weszła do stojącej obok chatki szopy, żeby zjawić się chwilę później z dwoma wiadrami, łopatką i zwojem sznura. Stopą zgarnęła na łopatkę odciętą dłoń i ułamaną głownię szabli, wrzuciła je do wiaderka, krzywiąc się z obrzydzenia zgarnęła odciętą szczękę z fragmentem twarzy i nosa. Gdyby chociaż któryś z tych żołnierzy miał złoty pierścień albo inną cenną rzecz! Lecz wiedząc, że mogą zginąć, wszystko zostawili w domu. Łajdacy! Załadowawszy do pełna oba wiadra, zawiązała koniec sznura wokół szyi jednego z trupów, związany w sporą pętlę drugi koniec przełożyła przez pierś, niosąc oba wiadra oraz ciągnąc na sznurze ciało poszła w las. Pracowała tak, aż się ściemniło, podjęła tę pracę świtem następnego dnia, i pracowała z krótką przerwą na zjedzenie obiadu do wieczora. Gdy skrajnie wyczerpana wróciła do domku, za stołem siedzieli zniecierpliwieni Król oraz jego brat, Książę. - Gdzie kolacja? - spytał ze złością Król. Natychmiast poczuła gniew. - To co, kolację mam robić, czy sprzątać po waszych zabawach? Obaj mężczyźni zmarszczyli brwi. Książę rąbnął pięścią w stół, a Król wybuchnął: - Kobieto, nie irytuj nas! Tyle razy mówiono: organizuj sobie pracę! Trza było naszykować kolację, a dopiero później brać się za sprzątanie; teraz miałabyś już luz! Czy ty naprawdę taka głupia, czy tylko udajesz, żeby nas wkurzać? Zgnębiona, z trudem powstrzymując cisnące się do oczu łzy, ukroiła pajdę chleba. Gdy zaczynała kroić drugą, Król jadowicie spokojnym głosem zapytał: - A ręce myłaś? Nie, jasne że nie! Kur... Tyle razy mówione było: po robocie z trupami myj ręce, zanim dotkniesz się żarcia! Czy ty naprawdę taka ciemna, czy tylko udajesz, żeby nas... No nie, ja już nie mam sił. - Zwrócił się do brata. - Powiedz jej coś, co wreszcie zrozumie. - Cipa! - powiedział Książę. Umyła ręce, nakroiła chleba, postawiła na stole dzban z czarną zbożową nalewką i kubki. Król wyłowił pajdę ukrojoną rękoma jeszcze nie umytymi. - Ten kawałek sama zeżresz. - Zjem - powiedziała zmęczona. - Z czym chcesz, ze szmalcem czy z marmeladą? - Ze szmalcem i z marmeladą. - A dla mnie z marmeladą i szmalcem - zażądał Książę. Zaczęli jeść. Po paru chwilach Książę zauważył: - Niepotrzebnie tak wcześnie wysłałem Górali. Trzeba było zaatakować drużyną Żółtego Smoka, o, tak: - paru zgniecionymi kulkami chleba naszkicował pole bitwy. - Stoisz tutaj. Uderzają cię w tym miejscu. Tutaj atakiem kopijników związuję mnichów. Musisz wysłać Czarnego Barona z jego gwardią, do osłony zostają ci tylko dwie lekkozbrojne drużyny i Górale z łatwością dają sobie z nimi radę, biorą cię w jasyr. Król dodał do szkicu sytuacji dwie nowe kulki chleba. - Nie zapominaj o zostawionych w cieniu lasu odwodach - powiedział - czyli oddziałach Januarego. Przewidziałem, że możesz tak zrobić, dlatego miał rozkaz trzecią częścią swych ludzi iść mi na pomoc, reszta uderzać wprost na ciebie. Znalazłbyś się w naprawdę paskudnej sytuacji. Być może w beznadziejnej, i bitwa skończyłaby się jeszcze przed południem. Książę nie zgodził się z taką opinią. Król wyśmiał go i rozgniewany Książę wykrzyknął: - Więc następnym razem pokażę ci, że nie masz racji! Król raz jeszcze roześmiał się, szyderczo uderzył wyprostowanym palcem w kółeczko uczynione z palców drugiej dłoni. Zaczęli siłować się na ręce, a znużona kobieta uprzątnęła stół, naszykowała w miednicy wodę do mycia. Najpierw mył całe swe ciało starszy z braci, Król. Potem mył całe swe ciało Książę. Po bitwie, ucieczce i pogoni byli bardzo brudni, woda po nich była już niemal czarna, lecz kobieta nie miała siły grzać nowej wody i myła się w brudnej - mimowolnie dostrzegając znaki rosnącego podniecenia mężczyzn, z rozpaczą myśląc, że jeszcze i ten obowiązek ją czeka. Gdy z poczuciem beznadziejności sytuacji zastanawiała się, który tym razem pierwszy weźmie się do roboty, oni zaczęli walczyć. Wytarła się, wylała wodę, pościeliła łóżko i zgasiła światło. Wśród łomotu uderzeń, kopnięć i przewracanych mebli położyła się i rozmyślała niejasno o lepszym życiu gdzieś daleko stąd. Zasypiała, gdy do łóżka wlazł - poznała po smrodliwym oddechu - Król. - Poczekaj chwilkę, niech odsapnę - wyrzęził. Raz jeszcze zasypiała, gdy on wreszcie wziął się do pieszczot. Wszedł w nią, a Książę podniósł się z podłogi, zatoczył i wpadł na stół, wciąż zamroczony przysiadł na zydlu, nasadą dłoni łupnąwszy w czoło słuchał, jak starszy brat łomocze łożem. I zaraz wybuchła w nim żądza, i z furią doskoczył, zerwał Króla z kobiety i rzucił na podłogę, sam spadł między rozłożone nogi niby tygrys i krzycząc wbił się w cel. Bliski spełnienia Król, jęcząc pomagał sobie dłonią, Książę rąbał niczym w amoku i mimowolnie poddając się jego pasji kobieta objęła go, zaśpiewała cicho. - Teraz ja!! - wrzasnął Książę. - I następnym! - razem! - ja! - zwyciężę! - Hurraaaa!!! Wyprężył się, zadygotał, po chwili dysząc opadł przy kobiecie, a klnący ponuro Król położył się z drugiej strony. Ona zamknęła oczy. Rano śniadanie dla mężczyzn. Potem oni pójdą zbierać wojska do następnej próby sił, natomiast ona będzie musiała naprawić sprzęty porozbijane przy wieczornej walce, potem chyba powinna wreszcie załatać dach szopki, potem przygotuje coś do zjedzenia na obiad i weźmie się za trupy. Westchnęła: zanim skończy, będą już gniły i będzie trudno wytrzymać od smrodu. Dobrze byłoby mieć taczkę. Lecz obaj mężczyźni tylko obiecują taką dobrą, lekką taczkę, zawsze jednak sprawy spisków okazują się ważniejsze, więc zapominają o wszystkim innym. Ciekawe, czy jest gdzieś kraj, w którym kobiety żyją inaczej, lepiej. Na przykład mężczyźni zajmują się sprzątaniem, gotowaniem i tak dalej, a one wychodzą z domu, spotykają się z innymi kobietami, naradzają się nad poprawieniem świata albo młodzieży, wyszywają piękne makatki nad łóżka i tylko wyjątkowo, gdy po prostu nie da się sprawy inaczej załatwić, walczą ze sobą. Lecz po bitwie zawsze pomagają mężczyznom sprzątnąć trupy! Ciekawe, jak w tym kraju zachowuje się taka wychodząca z domu Królowa. Idzie wolno i uroczyście, potem trafia do Miasta, spotyka różne Księżniczki, rozmawia z nimi o... Kobieta stwierdziła, że nie ma o czym rozmawiać z Księżniczkami. Westchnęła ciężko: pewnie w ogóle takiego kraju nie ma. Lecz miło pomarzyć o nim i jego szczęśliwych kobietach. Zmęczona, nie mogła jednak zasnąć, więc wstała ostrożnie, wyszła z domu, siadając na progu wpatrzyła się w zalane księżycowym światłem pole trupów, po którym kręciło się kilku małych ścierwojadów. Ten księżyc lśniący w zbrojach pobitych rycerzy, wielka cisza nocy oraz kląskający w zaroślach słowik sprawiły, że znękaną jaźń kobiety przepełnił spokój i już bez szczególnego bólu marzyła o jednej z przyszłych bitew, po której okaże się, że jeden z trupów wcale nie jest trupem, lecz tylko rannym Księciem lub nawet Królewiczem. Ona wyleczy go, rozkocha go w sobie i razem pójdą do... Nie była pewna, gdzie mogliby razem iść, lecz na pewno jest to daleko stąd i nie ma tam tylu trupów do sprzątania Prawie nie zdając sobie sprawy ze swego zachowania wstała, płynąc w srebrzystości powietrza ruszyła między ciała, sprawdzając stopą te lepiej wyglądające, czy rzeczywiście nie ma w nich życia. Słysząc jęk poczuła się jakby zabłysło w niej światło. I tak jak oczekiwała, on był młody, a jego wykrzywiona cierpieniem twarz była piękna, bardzo też cierpiał od paskudnej rany w boku; gdy przewróciła go, by zdjąć zakrwawioną kurtkę, krzyknął cicho, a po chwili wyszeptał: - Prześlij wiadomość do mego ojca, króla Zachodniego Brzegu, że nie udało mi się spełnić powierzonej misji. Umieram. - Nie, ty nie umrzesz - żarliwie zapewniła kobieta. - Przeczucie kazało mi wyjść z łóżka, przyjść tutaj nie po to, bym patrzyła na twoją śmierć! Szarpnięciem oderwała koszulę zaschniętą na ranie i Królewicz wrzasnął. Kobieta zasłoniła mu usta, niespokojnie spojrzała w stronę domu. Po chwili z westchnieniem szepnęła: - Śpią... Zupełnie jak dzieci... - Zwróciła się do Królewicza. - Teraz lepiej nie patrz. Parokrotnie sikając na dłoń, moczem obmyła ranę. - To stary sposób, skuteczny. Przepraszam, jeśli cię tym uraziłam. Słabo zapewnił: - Naprawdę doceniam, że dla ratowania mnie posunęłaś się aż do... tego. - Przymknął oczy, a po chwili szepnął: - Więc jesteś naga, ponieważ właśnie wyszłaś z łóżka? Gdy otworzyłem oczy ujrzałem cię taką... zupełnie nagą, pomyślałem, że już w raju wita mnie jakaś... bogini. Kobieta zdziwiła się: nagość była dla niej oraz dla obu jej mężczyzn czymś zupełnie naturalnym. Ze słodyczą zupełnie nowej radości poczuła się kimś wyjątkowym: boginią. Ukryła Królewicza w szopce. Król oraz Książę przybywali tylko na noc lub nie pojawiali się nawet przez kilka dni, tak więc mogła kurować rannego i cieszyć się nim spokojnie, a chociaż zajmował jej sporo czasu, pracowała chętniej i szybciej niż zwykle z pola ubywało trupów. - Widzisz? Jak się przyłożysz do roboty, to nawet taczki ci nie trzeba - pochwalił Król. Uśmiechnęła się: już niedługo tej udręki! - Kiedy ruszymy do twego Królestwa? - zapytała Królewicza. Odparł: - Nie mogę wrócić, zanim nie wypełnię swej misji. - Co to za misja? - Tajna. - Może będę mogła ci pomóc? Zamyślił się, a po chwili powiedział: - Rzeczywiście, możesz pomóc. Postaraj się o gołębia: chcę wysłać wiadomość do swego ojca. Wieczorem kobieta powiedziała do Króla: - Chcę zrobić gołębia pieczonego w cieście. Lecz musi być żywy, abym mogła nakarmić go jałowcem, który da mu ten specjalny smak porannego lasu. Król lubił gołębie zapiekane w cieście, powiedział więc do Księcia: - Postaraj się o żywego gołębia. - Dlaczego ja? Przecież do ciebie się zwróciła! Król zwinął dłoń w pięść, powiedział do kobiety: - Następnym razem zwracaj się w takich sprawach nie do mnie, lecz do niego albo przynajmniej gdzieś między nas; zrozumiano? Dostarczył gołębia, kobieta oddała go Królewiczowi, a on przywiązując do łapki sznurek, tłumaczył: - To dobry gołąb, pocztowy, teraz tylko trzeba nauczyć go latania w nakazanym kierunku. Gołębie są delikatnymi ptakami, trzeba z nimi ostrożnie, zaczniemy więc od bliskich, wyraźnych celów. Postaw to wiadro w kącie. Kobieta postawiła wiadro w kącie, a Królewicz pokazał gołębiowi patyk, pokazał wiadro i powiedział: - To jest patyk, a tam jest wiadro. Teraz słuchaj: jak popuszczę sznurek, polecisz do wiadra, do wiadra, rozumiesz, do wiadra. Jeśli wykonasz polecenie, dam ci coś do jedzenia; jeśli nie wykonasz, to tym patykiem dostaniesz po głowie. Rozumiesz? Popuścił sznurek i gołąb wzbił się pod dach szopki, Królewicz więc ściągnął go, uderzył patykiem w głowę. - Widzisz? Boli, prawda? Więc wiesz już, o co chodzi? Dobrze, zatem jeszcze raz: do wiadra. Gołąb był wyjątkowo głupi, kobieta więc szybko się znudziła, wyszła uprzątać pole bitwy, a ubiwszy pod wieczór jedną z obżartych wron, wzięła się za przygotowanie gołębia w cieście. - Wcale nie ma smaku porannego lasu! - stwierdził Król. - Poranny las dzisiaj inaczej smakuje niż kiedyś - odparła kobieta. Król zmarszczył brwi, po chwili zdziwiony zauważył. - Gdybyś nie była tak głupia, można by znaleźć w tej odpowiedzi sporo mądrości. Kobieta uśmiechnęła się skrycie. Następnego dnia gołąb był martwy. - Zezłościł mnie i chyba trochę za mocno uderzyłem - przyznał Królewicz. - To był bardzo głupi gołąb - pocieszyła go. - Rzeczywiście. - Po chwili Królewicz z nadzieją spytał: - Jak sądzisz, czy kaczki są mądrzejsze? Kobieta przypomniała sobie kaczkę, z którą bawiła się jako mała dziewczynka. - Nie... raczej nie. Ale mają mocniejsze głowy. Królewicz zamyślił się, machnął ręką. - To na nic. Do mocniejszej głowy trzeba większego kija i wychodzi na to samo. - Dobre. Co to jest? - spytał Król, wskazując udko pieczonego w cieście gołębia. - To syn tamtego, wczorajszego. Przyleciał za nim, chciał go ratować, prawie oczy mi wydziobał. Taki syn! Król cisnął na podłogę udko, wypluł kawałek już ugryziony. - Nie będę jadł syna! Książę roześmiał się. - Przecież także tamten był synem innego gołębia! - Możliwe. Ale nie tak dobrym synem. Kilka dni później, niespodziewanie wracając wcześniej do domu, Król i Książę dojrzeli z trudem spacerującego przed domem, kijem się podpierającego Królewicza. Pierwszym odruchem było: zaatakować. Lecz drugi z nich mógłby ten atak wykorzystać, przekonać mężczyznę, by w imię dobrze pojętego własnego interesu stanął po jego stronie. Więc zawołali kobietę. - Co to za jeden? - Kto? Ten? A, ten. To syn króla Zachodniego Brzegu. - Skąd się tu wziął? - On? Ee... Znalazłam go rannego po bitwie, leczyłam z myślą, że przyda się jednemu z was przeciw drugiemu. - Po czyjej stronie walczył? - Po niczyjej. Był w drodze w tajnej misji, zmęczony zasnął pod krzakiem, obudził się w środku bitwy. Król i Książę wystartowali jednocześnie, lecz Książę był młodszy, trochę szybszy i on pierwszy dopadł Królewicza, żarliwie zaczął przekonywać, by nie słuchał tego drugiego; za chwilę to samo mówił Król, a ponieważ Królewicz zdawał się bardziej skłonny do słuchania Księcia, Król trzasnął brata pięścią w brzuch. Zanim nadszedł wieczór, bili się jeszcze dwukrotnie. Po zjedzeniu kolacji zaprosili Królewicza do wspólnego łoża, a kiedy w ciemności walczyli o prawo pierwszeństwa przy kobiecie, on prawem kaduka zajął miejsce należne zwycięzcy. Przestali walczyć, słuchali, wreszcie Król niepewnie powiedział: - Pozwalam ci być pierwszym z moją kobietą. - Nie słuchaj go! - wybuchnął Książę. - To ja pozwalam ci być pierwszy z moją kobietą! Uchylił się przed ciosem, uderzył i trafił, chwycony w niedźwiedzi uścisk podstawił bratu nogę, razem padli, tarzali się, przewracając krzesła, łamiąc nogi stołu. Królewicz westchnął, zaspokojony. - Nie miałem pojęcia, że to może być aż tak dobre - powiedział. - Chyba po powrocie do domu wynajmę sobie takiego, co by mnie poganiał, a ja mu na złość, wolno, coraz wolniej... Kobieta ocierała łzy. Do łoża podczołgał się Książę. - Gotowa jesteś? - wychrypiał. - Pomóż... wejść... Dwa dni przed bitwą trzej mężczyźni stanęli na uprzątniętym polu. - Twierdziłeś, że w tak ostrym słońcu miałem przewagę dobrego miejsca dowodzenia - powiedział Król. - Zapowiada się równie słoneczna pogoda, a zatem nie chcę raz jeszcze zwyciężać dzięki sprzyjającemu światłu i oddaję ci... - Nie potrzebuję twej łaski, żeby tym razem zwyciężyć! - przerwał oburzony Książę. - W porządku, więc będziemy losować. - Obaj spojrzeli na Królewicza. - No i co, człowieku, zdecydowałeś, po czyjej stronie stajesz w tej bitwie? Królewicz z przygryzioną wargą spojrzał w słońce. Ostrożnie ważąc słowa powiedział: - Zdecyduję... przed bitwą. Nie jestem tu osobą prywatną, lecz synem i przedstawicielem potężnego władcy, mogę więc opowiedzieć się tylko po stronie silniejszego. Bracia gniewnie wzruszyli ramionami. - Co za człowiek! - wybuchnął Król. - Dobrze, chodź ze mną, pokażę ci swoją armię. A później pokaże ci swoich śmiesznych żołnierzyków ten mój niewydarzony brat. Przedstawiając Królewiczowi założenia taktyczne, odeszli w stronę Miasta, a kobieta patrząc za nimi czuła, jak przepływa w nią cała rozpacz świata. Niedługo nowa bitwa. Królewicz zginie lub odejdzie, ona pozostanie, a przed nią kolejny miesiąc sprzątania trupów, coraz większe zmęczenie i coraz mniej nadziei na to, że kiedyś nadejdzie prawdziwy dzień kobiet, że można będzie bić się z innymi kobietami lub dyskutować o mądrych sprawach, a potem dać po pysku jakiemuś mężczyźnie i kazać mu sprzątać pole bitwy, przygotować i podać kolację lub, w nagrodę za wszystkie starania, brutalnie go popieścić. Siedząc na progu przed wejściem do domku patrzyła poprzez łzy w jaskrawo słońcem oświetlone pole i samotna, znużona jak jeszcze nigdy dotąd chciała umrzeć. I zobaczyła podchodzącą przez pole postać dziwnie ubranego mężczyzny - a on zatrzymawszy się przed nią powiedział łagodnie: - Pani płacze; czy mógłbym jakoś pomóc? Na imię mam Maciej, lecz znajomi mówią na mnie Szczerbiec. - Uśmiechnął się. - To przez tę szczerbę w zębach. - Nie jesteś stąd, prawda? - Nie. Z daleka. - Jak tam jest, daleko? Siadł obok i opowiedział o kilku poznanych światach, a kobieta westchnęła, potrząsnęła głową. - Nie przypuszczałam, że świat jest aż tak wielki, tak dziwny... Chyba... przeraża mnie. Chyba więc pozostanę już tutaj. Mówiła o Królu, Księciu oraz ich nieustannej walce, o bitwach i sprzątaniu trupów, wreszcie o Królewiczu i swoich nadziejach. Zakończyła: - Czasem boli mnie ten świat, że aż tchu brak, ale tak mi się jakoś teraz zdaje, że jednak nie jest zupełnie złe to moje życie i gdybym miała taczkę, chyba już wcale by mnie nie ciągnęły dalekie strony. - Na pewno można żyć gorzej - przyznał Maciej. Przypomniał sobie taczkę widzianą pod murem domu na jednej z ostatnio poznanych planet, wydała mu się zgrabna, stosowna dla mniejszej kobiecej siły, skupił się więc, wywołał i ukrył w szopce identyczną. - No właśnie. Ostatecznie jestem kobietą bardzo ważnych ludzi, prawda? Niewielu potrafi tak uparcie o swoje racje walczyć, tylu zwolenników wciąż na nowo zdobywać. A teraz jeszcze jest nadzieja, że Królewicz przejmie po ojcu Zachodni Brzeg i nawet jeśli nie zabierze mnie do pracy w swym królestwie, to przecież... miałam go tutaj, opiekowałam się nim i pożądał mnie, raz nawet nazwał mnie boginią, i miałam go w sobie, i raz nawet dał mi rozkosz. Tak, można powiedzieć, że zupełnie dobre życie mi się trafiło. Naprawdę dobre. Pocieszona już, lekko uśmiechnięta, zanurzyła się w przyjemnych marzeniach i nie spostrzegła, jak dziwny przybysz odchodzi.