Ryman Geoff - Ciepło

Szczegóły
Tytuł Ryman Geoff - Ciepło
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Ryman Geoff - Ciepło PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Ryman Geoff - Ciepło PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Ryman Geoff - Ciepło - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GEOFF RYMAN Ciepło Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz ujrzałem BETsi. Była jak powietrze, którym oddychałem. Pewnie czekała już w pobliżu, kiedy miałem przyjść na świat. BETsi, niech ją Bóg błogosławi, wyglądała jak odkurzacz. Miała długie pokryte tkaniną kończyny oraz pokryty tkaniną czubek z puklami wełny na podobieństwo włosów. Na upartego można się było do niej przytulać. Nie pamiętam, bym przytulał się do niej często. Pamiętam za to, że lubiłem paćkać jej wełnistą czuprynę wszelkiego rodzaju niedozwolonymi substancjami - śliną, lodami, ziemią z doniczek z bazylią. Matka rozmawiała z BETsi o moim zachowaniu. Matkę pamiętam przede wszystkim jako piegowatą i zamazaną plamę pomarańczowego koloru, zawsze w pędzie, czasem jednak nieruchomiejącą na dostatecznie długo, abym mógł na nią spojrzeć. - Tu Booker, BETsi - mówiła moja matka odmierzając każde słowo. - Musisz być czysta, BETsi. - Uważała BETsi za głupią. To ona jednak gadała jak robot. - Proszę, powtórz. - Muszę być czysta - odpowiadała BETsi. Jej głos był spokojny, uważny, pełen uśmiechu. - O to mi właśnie chodzi, BETsi: nie możesz pozwalać Clancy'emu, żeby cię brudził. Dlaczego pozwalasz, żeby Clancy cię brudził? Udawałem, że liczę coś na podręcznym kalkulatorze, a BETsi odpowiadała: - Ponieważ jest chłopcem. Chłopcy od najwcześniejszych lat zachowują się inaczej niż dziewczynki, agresywniej. Zabawy Clancy'ego będą miały dość gwałtowny przebieg i do pewnego stopnia należy mu to wybaczyć. Booker zaprogramowała BETsi, by ta opowiadała o mnie w mojej obecności. Chodziło o to, żebym wiedział, co się dzieje. Było to w pewien sposób uczciwe; nie chciała, żebym wyrobił sobie fałszywy obraz. Z drugiej jednak strony czułem się jak część jakiegoś projektu badawczego z dziedziny psychologii dziecięcej. Booker przypominała mi konsultanta szpitalnego, który pojawia się od czasu do czasu, by sprawdzić, jak się rzeczy mają. Widzicie, miałem być geniuszem. Moja matka uważała, że jest genialna i wybrała ojca z banku nasienia dla geniuszy. Jego jedyną wadą, jak mi powiedziała, była skłonność do łysienia. BETsi mogła ją oświecić: łysienie dziedziczy się po kądzieli. Matka pokazała mi swoje zdjęcie ze starego numeru "Cosmopolitana". Artykuł, w którym je zamieszczono wywołał podobno spory szum. Był zatytułowany "Nowe macierzyństwo. Kobiety na stanowiskach wybierają nową drogę". Na fotografi Booker, młoda i niemal ładna, w miękkim świetle obejmuje swój napęczniały brzuch. Cała jej twarz, ze spojrzeniem skierowanym w dół, jest rozświetlona miłością. A w artykule Booker mówi: "Wiem, że mój syn będzie geniuszem. Wiem, że będzie miał właściwe geny i dopilnuję, by odebrał właściwe wychowanie". "Cosmopolitan" nie komentował tych wypowiedzi. Wyśmiewali się z niej. Widzicie, moja matka to Booker McCall, redaktor naczelny konkurencyjnego wydawnictwa prasowego o rocznych przychodach rzędu stu milionów funtów i zaledwie piętnastu stałych pracownikach, z których ona była druga co do ważności. W tamtych czasach nie pracowało się dla korporacji, a jeśli tak, to tylko na zlecenie, odtąd dotąd. Booker McCall, musiała tłumaczyć się przed akcjonariuszami, pilnować redaktorów, czytać i wyrzucać do kosza dziesiątki tekstów. Musiała wykłócać się z grafikami i maszynistkami. Musiała utrzymywać styl, pielęgnować włosy, oddawać buty do szewca i planować zakupy na obiad. I jeszcze musiała zwyciężać w tym, czym się akurat zajmowała. Była bardzo nieszczęśliwą kobietą, mając po temu wszelkie powody. Była również bardzo inteligentna i BETsi okazała się jeszcze jednym z jej dobrych pomysłów. Często wyglądałem przez okno naszego mieszkania. Świat na zewnątrz wydawał się niebieski, szary i surowy. Blask ujawniał brud na szkle i nadawał przedmiotom spłowiały wygląd. Myślałem, że dorośli poruszają się w rozpalonym świecie, gdzie wszyscy na wszystkich krzyczą. Nigdy nie chciałem się tam znaleźć. BETsi była całym moim światem. Miała ekran i pokazywała mi obrazy, jeden za drugim. Velasquez, Goya. Miała całą bibliotekę książek z ilustracjami - o małpach, wioskach rybackich albo duchach. Pozwalała mi obejrzeć jeden film tygodniowo i zawsze był to film właściwy. "Park jurajski", "Piękna i bestia", "Tarzan na Marsie". Omawialiśmy je potem. - Dinozaury są zbudowane ze światła - powiedziała mi któregoś razu. - Komputer programuje światło odpowiedniego kształtu i barwy tak, żeby na ekranie wyglądało jak dinozaur. - Ale dinozaury naprawdę żyły! - Pamiętam, że bardzo się zdenerwowałem, krzyknąłem na nią. - Były bardzo, bardzo rzeczywiste! - Tak, ale nie te, te są tylko jakby malunkami dinozaurów. - Chcę zobaczyć prawdziwego dinozaura! - Pamiętam, że byłem załamany. Podobały mi się ich rozmiary, ich masa, wyobrażenie ich potężnego, gorącego oddechu. W fantazjach miałem za przyjaciela dinozaura, który bronił mnie przed zewnętrznym światem. - Clancy - ostrzegła mnie BETsi. - Wiesz, co się teraz dzieje. - Tak! - zawołałem. - Ale ta wiedza nic nie zmienia! BETsi powiedziała mi, że jestem nieśmiały. Czy wiecie, że nieśmiałość jest naukowo zdefiniowana? Gdy byłem malutki zbadano mnie pod jej kątem. Kiedyś BETsi pokazała mi wynik badania. Najpierw zobaczyłem tak zwany obiekt porównawczy. Na ekranie, pokrytym odciskami palców i umazanym dżemem, widać było tłuste, spokojne, szczęśliwe niemowlę. To nie byłem ja. - Badanie - wyjaśniła BETsi - polega na pokazaniu niemowlakowi kolorowego, poruszającego się przedmiotu. Dziecko, z którego wyrośnie człowiek odważny i pewny siebie, spokojnie przyjrzy się obiektowi, a potem znudzi się i odwróci wzrok. Tłuste szczęśliwe niemowlę uśmiechnęło się lekko, wyciągnęło rączkę ku obracającym się czerwonym kaczuszkom i żółciutkim zajączkom, po czym westchnęło i powiodło wzrokiem w poszukiwaniu czegoś nowego. - Dla odmiany nieśmiałe dziecko będzie bardzo podekscytowane. Oto ty, kiedy poddaliśmy cię temu samemu testowi. I oto byłem ja, wielce poważne, sześciomiesięczne niemowlę o wyglądzie dwustulatka, z wyrazem filozoficznej zadumy na twarzy. Potem, pokazują mi zabawkę. Moja twarz rozjaśnia się, zaczynam się wiercić, gaworzę radośnie, ślina wytryskuje z moich ust. Jestem niezmiernie podniecony, lecz zabawka jest poza moim zasięgiem. Krzywię się i zaczynam płakać. Chwilę później robię się purpurowy od ryku i próbuję uciec przed zabawką, która zaczęła mnie przerażać. - To stały mechanizm - wyjaśniła BETsi. - Zawsze będziesz się nadmiernie podniecał, a to będzie wywoływało lęk i nadmierną ostrożność. Musisz nauczyć się kontrolować podniecenie. Wtedy będziesz mniej zalękniony. To tak jak z wirtualną rzeczywistością. Kiedy ją stworzyli, odkryli, że wiedzą za mało na temat tego, jak człowiek widzi i słyszy, by móc wiernie odtworzyć rzeczywiste doznanie. Musieli najpierw zbadać samych ludzi. To samo tutaj. Chcąc skopiować osobowość, musieli najpierw dowiedzieć się, czym ona jest. Kiedy miałem trzy lata, BETsi uczyła mnie medytacji transcendentalnej i jogi. Uczyła mnie czegoś, co dzisiaj rozpoznaję jako technikę Alexandra. Spałem z podniesionymi kolanami i głową na drewnianej podstawce. Miało to zaradzić skrzywieniu kręgosłupa - zaczynałem zwijać się do wewnątrz z napięcia. Gdy już mnie uspokoiła, robiła mi przyjemności. Znała numer karty kredytowej Booker i miała pozwolenie na korzystanie z niej. BETsi potrafiła chichotać. Kiedy dostarczano lody albo CD-ROM z grafiką, albo mój nowy strój typu sado-maso z czarnej skóry w rozmiarze dla niemowlaków, albo moją nową zmieniającą płeć lalkę Barbie, BETsi chichotała. Wiem. Zaprogramowano ją na chichotanie, żebym nauczył się, że dobrze jest być szczęśliwym. Ale brzmiało to tak, jakby ktoś był szczęśliwy tylko dlatego, że ja jestem szczęśliwy. W efekcie uczyłem się tylko zachowywać spokój. - Otworzę później - mówiłem, czując się bardzo dorosły. - To lody, ty głupcze - śmiała się BETsi. - Rozpuszczą się. - Będą na całym dywanie! - szeptałem z rozkoszą. - Booker się wścieknie - odpowiadała BETsi melodyjnym głosem. Wiedziała, że zawsze nazywam Booker po imieniu. BETsi potrafiła się uczyć. Musiano nauczyć ją rozpoznawać i reagować na głos mój i Booker. Zaprogramowano ją, by uczyła się, kim jestem i jakie są moje potrzeby. Moją potrzebą była potrzeba spisku. Potrzeba posiadania powiernika. - Posłuchaj. Ty rozpuścisz lody, a ja je posprzątam - powiedziała. - To są lody, ty głupcze - zachichotałem w odpowiedzi. - Jeśli się rozpuszczą, nie będę mógł ich zjeść! Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Ekran BETsi zamienił się w lustro. Ujrzałem swoją twarz i przyglądałem się jej w poszukiwaniu oznak podobieństwa do Tarzana. Czasem, dla zabawy, BETsi sprawiała, że moja twarz przemawiała do mnie moim własnym głosem. Albo też dodawałem sobie zarost i pogrubiałem głos, żeby wyglądać jak dorosły. Czyniłem się złym, by wywrzeć zemstę na Booker. Fascynowali mnie mężczyźni. Byli mitycznymi bestiami, ogromnymi i kroczącymi jak dinozaury, tyle że porośniętymi włosiem. Najważniejszym wydarzeniem tygodnia stawało się przybycie czyściciela okien. Chodziłem za nim, zbyt onieśmielony, by się odezwać, próbując napompować się do jego rozmiarów. Uważałem go za herosa, który czyści okna, a potem ratuje ludzi od zła. - Będziesz musiał znieść towarzystwo Clancy'ego - mówiła do niego Booker. - On nie widuje zbyt wielu mężczyzn. - Nie wychodzisz na zewnątrz, mały? - pytał mnie. Miał na imię Tom. - Na zewnątrz nie jest bezpiecznie - udawało mi się wykrztusić. - Och - wzdychał Tom - to prawda. Co za świat! Dzieci trzeba trzymać w zamknięciu przez cały dzień. To prawie jak więzienie. Wydawało mi się, że wszyscy mężczyźni mówią z robotniczym akcentem. Tom rozmawiał z BETsi, jakby była żywą osobą. Nie sądzę, żeby był specjalnie bystry, ale sprawiał wrażenie przyjaznej duszy. Dostawał od BETsi rzeczy, które następnie wręczał mi w prezencie. - To dla naszego małego niemowy - powiedział któregoś razu i dał mi pięknie pomalowany miniaturowy model ciężarówki. Przyjąłem prezent w milczeniu. Nienawidziłem siebie za to, że jestem takim milczkiem. Chciałem chodzić z nim po mieszkaniu rzucając błyskotliwe komentarze niczym Nick Nolte albo inny sławny aktor. - Czy mężczyźni jeżdżą takimi ciężarówkami? - zdołałem zapytać. - Niektórzy z nich tak. - Czy jest wielu mężczyzn? Brak reakcji. Odpowiedziałem więc za niego: - Nie ma dla nich pracy. Tom wybuchnął śmiechem. - Kto ci to wszystko opowiada? - zapytał. - Clancy posiada bardzo wysoki współczynnik szybkości rozpoznawania symboli - powiedziała BETsi. - Jeszcze nie genialny. Ale bardzo wysoki. Sprawdziłby się w zawodach wymagających zdolności interpretacyjnych. Nie ma jednak wyobraźni przestrzennej. Jedyne, o czym marzy, to być kierowcą ciężarówki. - Jestem ofermą - przetłumaczyłem. Booker była Amerykanką - w owym czasie zapewne najsłynniejszą Amerykanką w Londynie. Zaprogramowała BETsi, by mówiła tak jak ona. Po dziś dzień muszę się bardzo starać, by odróżnić akcent amerykański od angielskiego. Nie potrafię imitować żadnego z nich. Mówię jak BETsi. Pamiętam twarz Toma, bladą, o kiepskiej cerze, niespokojną. - Biedny chłopcze - powiedział. - Wolałbym nie wiedzieć tych wszystkich rzeczy o sobie. - Podobnie Clancy - stwierdziła BETsi. - Ale zaprogramowano mnie, bym niczego przed nim nie ukrywała. Tom podniósł oczy ku górze. - Pozwólcie mu spotykać się z innymi dzieciakami - rzekł. - Och, ależ to wszystko jest częścią planu - zakończyła rozmowę BETsi. Posłano mnie na kurs zachowań społecznych. Szło mi kiepsko. Odkryłem, że bez BETsi jestem przerażony, że nie wiem, co mówić ani co robić, kiedy nie ma jej w pobliżu. Usiadłem w kącie przed przydzielonym mi komputerem, ale jego ekran wydawał się zimny, niemal wściekły na mnie. Jeśli zrobiłem coś źle, nie działał, i nigdy nie powiedział mi nic miłego. Inne dzieci były jak duchy. Przemykały gdzieś na krawędzi mojego postrzegania. Starałem się zagłuszyć hałas, jaki robiły. Wydawało się, że wykrzykują coś zza grubej szyby, z surowego niebiesko-szarego świata. Nauczyciele napisali w pierwszej opinii na mój temat: "Clancy jest społecznie nieprzystosowany, nawet jak na swój wiek". Booker była wściekła. Zjawiła się w szkole którejś środy i zrobiła awanturę. - Chyba nie zdajecie sobie sprawy, że coś takiego może zapaskudzić mu życiorys! - Taka jest prawda, pani McCall. - Nauczycielka była zdumiona i zaśmiała się niedowierzająco. - Zostawiacie tutaj dzieci bez opieki, a potem zrzucacie na nie winę za kiepskie wyniki. - Booker krzyczała i celowała palcem w kobietę. - Chcę, żeby ta opinia została zmieniona. Albo zgłoszę to, gdzie trzeba! - Czyżby groziła pani, że opisze nas w jednym ze swoich czasopism? - zapytała spokojnie nauczycielka. - Proszę nie zrzucać na mojego syna winy za własne niepowodzenia. Jeśli nie odzywa się do innych dzieci, to waszym zadaniem jest mu pomóc. Rozmawianie z innymi dziećmi było moim zadaniem. Przerażony, wbiłem wzrok w czubki butów. Nie chciałem pomocy od Booker, ale na poły oczekiwałem, że wypisze mnie ze szkoły, i wiedziałem, że byłbym wściekły, gdyby to zrobiła. Poszedłem do BETsi po radę. - Być może tego nie wiesz - powiedziała mi - ale masz wrodzone ciepło, które przyciąga ludzi. - Naprawdę? - zapytałem. - Tak. A większość ludzi chce od innych tylko tego, by okazali im zainteresowanie. Poćwiczymy? Na ekranie wyświetliła serię dziecięcych postaci. Miałem z nimi rozmawiać. Nie było to łatwe. - Lubisz czytać? - zapytałem małą dziewczynkę na ekranie. - Co takiego? - zdziwiła się wydymając usta. - Książki - brnąłem dalej z uporem. - Czy lubisz czytać książki? Zamrugała oczami - zdumiona, znudzona, pewna siebie. - Czy... Czy podoba ci się "Park jurajski"? - To stary film! I nie ma w nim żadnej akcji. - Lubisz nowe filmy? - Zaczynała mnie ogarniać desperacja. - Wolę gry komputerowe. Na przykład "Krwiożercze demony". - Jej oczy zamieniły się w wąskie szparki. To było wszystko. Poddałem się. - BETsi - poskarżyłem się - to niesprawiedliwe. - Booker nie pozwalała mi grać w gry komputerowe. BETsi zachichotała i odpowiedziała własnym głosem: - Tak właśnie będzie to wyglądało, chłopcze. - Więc pokaż mi jakieś gry. - Nie mogę. - Brak odpowiedniej komendy - mruknąłem wściekle. - Gdybym spróbowała, przepaliłyby mi się obwody - wyjaśniła. Wróciłem więc na kurs zachowań społecznych, zdecydowany mówić, i było to dokładnie tak okropne, jak przepowiedziała BETsi, ale przynajmniej nie stanowiło to dla mnie zaskoczenia. Powiedziałem im wszystkim, prosto z mostu: nie umiem grać w gry, jestem ofermą, potrafię tylko rysować. A więc, rzekłem, nauczcie mnie gier. I było to właściwe posunięcie. O piątej przestałem być dzikusem z lasu i zacząłem słuchać, bo wreszcie byli gotowi mnie oświecić. Potrafili robić się ważni i cali nadymać, a mnie ogarniała zazdrość, co dla nich musiało być bardzo satysfakcjonujące. W jakiś śmieszny sposób darzyli mnie sympatią. Był tam jeden osiłek nazwiskiem Ian Aston i nagle któregoś dnia dzieci powiedziały mu: - Clancy nie umie się bić, więc zostaw go w spokoju. Nie mógł przeciwstawić się im wszystkim. - Sprawdź, czy mama pozwoli ci odwiedzić któreś z nas - zaproponowały - a pokażemy ci parę gier. Booker oczywiście się nie zgodziła. - To świetnie, że robisz postępy na niwie społecznej, Clancy. Ale na razie nie pozwolę ci na głębsze kontakty. Wiem, jakiego rodzaju rzeczy są w domach takich rodziców, i nie chcę, byś miał z tym styczność. - Twoja mama jest wyniosła i przepojona pogardą - podsumowały dzieci. - To zaledwie połowa problemu - powiedziałem. Była również narkomanką. Któregoś dnia nie odebrała mnie ze szkoły. Nauczycielka próbowała się z nią skontaktować, ale bezskutecznie. - Macie robota domowego, prawda? - zapytała mnie. Zadzwoniła do BETsi, która odparła, że nie ma pojęcia, gdzie może być pani McCall, skoro nie odbiera mnie właśnie ze szkoły. BETsi wysłała taksówkę. Booker nie było przez dwa tygodnie. Po prostu zniknęła. Straciła przytomność na ulicy i ukradziono jej wszystko - torebkę, pantofle, telefon komórkowy, nawet szkła kontaktowe. Na wpół ślepa i ledwo żywa po zażyciu dużej dawki barbituranów obudziła się na oddziale szpitalnym, gdzie omal nie wyzionęła ducha. Twierdziła, że jest Booker McCall i zarazem kilkoma innymi osobami. Chyba był to również rodzaj jakiegoś załamania nerwowego. Nikt nie wiedział, kim jest, nikt nie powiedział nam, co się stało. BETsi i ja siedzieliśmy po prostu w domu. Jadłem lody i płatki kukurydziane. - Myślisz, że Booker wróci? - zapytałem ją. - Nie wiem, gdzie jest Booker, chłopcze. Obawiam się, że musiało przytrafić się jej coś złego. Miałem poczucie winy, ponieważ nic nie czułem. Nie obchodziło mnie, czy Booker kiedykolwiek wróci. Ale bałem się. - Co się stanie, jeśli będziesz miała awarię? - zapytałem BETsi. - Właśnie odnowiłam umowę serwisową - odparła. Podjechała bliżej i objęła mnie włochatym ramieniem. - Ale skąd będą wiedzieli, że coś jest nie tak? Poklepała mnie lekko po plecach. - Jestem monitorowana przez cały dzień, toteż jeśli cokolwiek się stanie, kiedy twojej matki nie będzie na miejscu, faceci z serwisu przyjadą mnie naprawić. - Ale co będzie, jeśli zepsujesz się na naprawdę długi czas? Na całe godziny? Dni? - Przyślą zastępstwo. - Nie chcę zastępstwa. - Po kilku godzinach nauczy się rozpoznawać twój głos. - A jeśli to nie zadziała? Jeśli serwis akurat nie będzie cię monitorował? Co mam wtedy zrobić? Podała mi numer telefonu i hasło. - Zapewne nic takiego się nie wydarzy - pocieszyła mnie. - Poproszę cię więc, żebyś wziął się teraz za odrabianie lekcji. Chciała mnie uspokoić, tak jakby moje lęki nie były realne, jakby nie mogło być tak, że maszyna ulegnie awarii. - Nie chcę odrabiać lekcji. To na nic. - Chcesz obejrzeć "Park jurajski"? - To staroć - odparłem i pomyślałem o moich przyjaciołach ze szkoły i o ich matkach, które z nimi były. Nagle coś zaszumiało. Podniosła się klapka pod ekranem jak wtedy, kiedy inżynierowie z serwisu przychodzili sprawdzić oprogramowanie i załadować system operacyjny. PRZYMUSOWA ZMIANA KONFIGURACJI, zamrugał napis. Kiedy było po wszystkim, BETsi zapytała: - Czy chciałbyś może nauczyć się grać w "Krwiożercze demony"? - Och! - wykrzyknąłem tylko, bo mnie zatkało. - Och! Och! BETsi! Och! A ona zachichotała. Pamiętam światło na beżowym dywanie tworzące autostradę w kierunku ekranu. Pamiętam hałas ruchu ulicznego na zewnątrz, trąbienie, warkot, odgłosy wieczora i samotności, moment, którego najbardziej nie znosiłem. Teraz jednak grałem w "Krwiożercze demony". Grałem bardzo kiepsko. Traciłem jedno życie po drugim. - Po prostu próbuj dalej - poradziła BETsi. - Nie mam wyobraźni przestrzennej - odparłem. Dowiadywałem się, że nie lubię gier komputerowych. Na jakiś czas zapomniałem jednak o wszystkim innym. Po tygodniu doszedłem do wniosku, że Booker znudziła się, odeszła i nigdy więcej nie wróci. Potem któregoś ranka, kiedy rozpalony świat zdawał się wlewać przez zabrudzone okna, ktoś kopniakiem wysadził frontowe drzwi. BETsi objęła mnie opiekuńczym gestem. - Mojego pancerza nie można przebić promieniem lasera ani przestrzelić zwykłym pociskiem - oznajmiła. - Bierzcie, co chcecie, ale nie róbcie krzywdy dziecku. Nie mogę zrobić wam zdjęć ani sfilmować. Nie zostaniecie rozpoznani. Nie musicie mnie uszkadzać. Potłukli szklane stoliki, zrzucili półki na podłogę. Spuścili spodnie i wysrali się w kuchni. Zabrali srebrzyste suknie, czarną szkatułkę Booker, jej biżuterię. Jeden ze złodziei wziął moją ciężarówkę, a ja rozumiałem znaczenie straty. Miałem stracić swoją najcenniejszą zabawkę. Złodziej ruszył w naszą stronę. BETsi objęła mnie kurczowo. Mężczyzna zachichotał pod maską i postawił ciężarówkę na sofie. - Proszę, chłopcze - powiedział. Nigdy nie puściłem pary z ust. To był Tom. Jak już wspomniałem, nie odznaczał się bystrością. BETsi została tak zaprogramowana, by go nie rozpoznawać. A więc to tak. Wiedziałem już, jacy są mężczyźni; mogli zejść na złą drogę. Po tym wydarzeniu zacząłem bać się mężczyzn. Złodzieje zostawili drzwi otwarte; mieszkanie było w opłakanym stanie, wszystko potłuczone i porozrzucane. BETsi puściła mnie i wtedy zacząłem krzyczeć, długo i przeciągle, aż wreszcie pojawili się jacyś sąsiedzi i w końcu rozpoczęto poszukiwania Booker McCall. Jak redaktor naczelna dużego czasopisma może zniknąć na dwa tygodnie? - Myśleliśmy, że pojechała gdzieś ze swoim nowym przyjacielem - powiedzieli dziennikarzom jej koledzy z pracy, żeby narobić jej kłopotów. Polityka, tylko i wyłącznie polityka. Zaczęto mówić o tym w telewizji, ukuto termin "obojętne społeczeństwo". Brak ojca, brak dziadków, sąsiedzi, którzy nie chcą o niczym wiedzieć - porzucone dziecko znaleziono tylko przypadkiem, w efekcie dramatycznego włamania. Potem Booker znowu zniknęła na długi czas. Odwyk po barbituranach jest najcięższy. Odwiedziłem ją razem z jedną z nauczycielek z mojej szkoły. W związku z całą sprawą zdjęcie Booker pojawiło się w prasie, obok nagłówka sugerującego, że nauczyciele są jedynymi ludźmi, którym jeszcze na czymś zależy. Booker wyglądała okropnie. Miała żółtą skórę i podkrążone oczy. Cuchnęła stęchłym potem. - Cześć, Clancy - wyszeptała. - Byłam na odwyku. I co z tego? - pomyślałem. Powiedz mi coś, czego nie wiem. Miałem zatwardziałość w sercu. Zostałem porzucony, straciła tytuł do mojego szacunku. - Czy za mną tęskniłeś? Wyglądała jak kwiat, który zbyt długo stał w wazonie, w niezmienianej wodzie. Nie chciałem jej zranić, więc powiedziałem tylko: - Byłem przestraszony. - Biedne dziecko - wyszeptała. Mówiła szczerze, ale emocjonalna wypowiedź wyczerpała ją, więc opadła z powrotem na poduszkę. Wyciągnęła do mnie dłoń. Przyjąłem ją i spuściłem wzrok. - Czy BETsi dobrze się tobą zajmowała? - zapytała z zamkniętymi oczami. - Tak - odparłem i zacząłem myśleć, wciąż spoglądając na jej palce. Ona naprawdę nie może nic na to poradzić, wszystko dzieje się poza nią. Założę się, że chciałaby być jak BETsi. Tak czy owak, barbiturany nie działają na istoty sztuczne. Nagle zaczęła płakać i przycisnęła moją dłoń do swojego mokrego policzka. Był lepki, więc chciałem się odsunąć, ale ona spojrzała na mnie i poprosiła: - Opowiedz mi jakąś historię. Opowiedz mi coś pięknego. Usiadłem więc i opowiedziałem jej cały "Park jurajski". Leżała spokojnie, z moją dłonią na policzku. Czasem myślałem, że śpi, kiedy indziej miałem nadzieję, że opowieść podoba jej się tak samo jak mnie, wszystkie te niesamowite dinozaury. Kiedy skończyłem, mruknęła: - Przynajmniej ktoś jest szczęśliwy. Tak właśnie chciała myśleć: że nic mi nie jest i że nie będzie się musiała o mnie martwić. I pomyślałem, że to akurat nigdy się nie zmieni. Wróciła do domu. Przez następne dwa tygodnie nie wychodziła z łóżka, co doprowadzało mnie do szału. - Moje życie jest w takiej rozsypce! - mówiła, rozdrażniona i wściekła. Przyrzekła, że będzie spędzać więcej czasu ze mną. Wściekała się na sukinsynów, którzy nas okradli. Udało jej się przeszkodzić mi w czytaniu książek, oglądaniu filmów, malowaniu. Wreszcie wstała z łóżka miesiąc przed terminem i wróciła do pracy. Wiedziałem, że nadal co dwa tygodnie chodzi na terapię. Wiedziałem, że alkohol zastąpił prochy. Zapach mieszkania zmienił się. I teraz kiedy nienawidziłem mężczyzn, zaczęło ich być pełno, codziennie po pracy. - To mój chłopiec - mówiła Booker, z czymś w rodzaju niepewnej dumy, i przedstawiała mnie kolejnemu mężczyźnie w średnim wieku z włosami zebranymi w kucyk. - Pan d'Angelo jest projektantem - mówiła, jakby wybierała ich ze względu na wykonywany zawód. Zaczęła używać szminki w jaskrawym czerwonym kolorze. Jej ślady znajdowałem wszędzie, na poduszkach, prześcieradłach, ścianach, i co najgorsze na moich szklanych kubeczkach po kremie czekoladowym. Mieszkanie zawsze było moim prawdziwym światem, w odróżnieniu od tego, co na zewnątrz, i teraz wszystko to się zmieniło. Poszedłem do szkoły. Każdego ranka musiałem żegnać się z BETsi i z Booker, która zostawiała czerwony ślad na moim kołnierzyku. Do szkoły jechałem taksówką. - Widzisz - powiedziała BETsi po pierwszym dniu. - Nie było tak źle, prawda? To działa, nieprawdaż? - Tak, BETsi - potwierdziłem. - Działa. "Tym" byłem ja. Oboje mieliśmy na myśli moją cenną osobę. BETsi wykonała swoją robotę. W późniejszym okresie mojej nauki BETsi przez większość czasu stała nieużywana w pokoju. Czasem w nocy, pod osłoną ciemności, przeprogramowywałem ją i na ekranie pojawiały się wszystkie stare rzeczy, wciąż tam obecne. Moje dzieciństwo było już innym światem - dinozaury, kosmiczne koty, łamigłówki. BETsi zaczynała tam, gdzie przerwaliśmy, bez żadnego poczucia porzucenia, bez poczucia upływu czasu. - Jesteś starszy - mówiła. - Masz jakieś dwanaście lat. Niech na ciebie spojrzę. - Zamieniała ekran w lustro i szumiała coś do siebie. - Czy nadal rysujesz? - I to dużo. - Chcesz się trochę pobawić programami graficznymi, chłopcze? - pytała. I długo w noc, kiedy powinienem był uczyć się algebry, tworzyliśmy na ekranie kolaże. Delfiny skaczące pośród białych i błękitnych galaktyk na tle deszczu czerwonych róż. Rząd przypatrujących się temu tańczących Buddów. - Opowiedz mi o swoich przyjaciołach i o tym, co robisz - prosiła BETsi w trakcie zabawy. I opowiadałem jej o moim przyjacielu Johnie i jego wielkim czarnym psie, Toro, i jak zostaliśmy przyłapani w ogrodzie jego sąsiadów. Ja zdołałem uciec, ale Johna schwytano. John mieszkał za miastem, na wsi. Opowiadałem jej o farmie dziadka Johna, pełnej żonkili rosnących na równych grządkach. Ludzie używali ich, by ogłosić nadejście wiosny, uczcić koniec zimy. Rozpoznawanie symboli. - Mam parę żonkili - mówiła BETsi. - W pamięci. I wstawiałem je do rysunku na ekranie, żeby zrobić jej przyjemność, chociaż wiosna już dawno minęła. Nie zdałem algebry. Jak wszystko w życiu Booker, byłem czymś, co rozwinęło się nie całkiem zgodnie z oczekiwaniami. Booker była niezła. Nigdy nie krytykowała mnie otwarcie za bycie geniuszem. Sposób, w jaki zgniatała niedopałek w popielniczce, mówił wszystko. - Cóż, jest jeszcze akademia sztuk pięknych - powiedziała i wypuściła kłąb błękitnobiałego dymu. To BETsi pokazałem moje prace - szkice ołówkiem przedstawiające zwierzęta, warte oceny celującej przed każdą komisją. - Ze zdjęcia - powiedziała BETsi. - Od razu widać. A więc potrafisz kopiować fotografie. Co dalej? - Właśnie się nad tym zastanawiam - odparłem. - Potrzebuję mieć własny styl. - Musisz sam go zdobyć. - Wiem - rzekłem spokojnie. - Nie zawsze będziesz miał mnie do pomocy. Nigdy nie wybaczę Booker, że sprzedała BETsi bez mojej wiedzy. Przyjechałem do domu po pierwszym semestrze studiów, by przekonać się, że robot zniknął. Pamiętam, że krzyczałem, być może po raz pierwszy w życiu: - Ty to zrobiłaś?! Pamiętam oczy Booker, rozszerzające się ze zdumienia, z przestrachu. - To tylko maszyna, Clancy. Nie powiesz chyba, że uważałeś ją za członka rodziny. - Jak mogłaś to zrobić! Gdzie ona jest?! - Nie mam pojęcia. Nie sądziłam, że tak cię to zdenerwuje. Zachowujesz się bardzo dziecinnie. - Co z nią zrobiłaś?! - Sprzedałam z powrotem firmie, z której pochodziła, to wszystko. - Booker była szczerze zdumiona. - Posłuchaj. I tak rzadko tu bywasz, więc nie jest tak, żeby ci była do czegoś potrzebna. To tylko pomoc wychowawcza dla dzieci, na miłość boską. Czy nadal jesteś dzieckiem? Uważałem Booker za osobę inteligentną. Myślałem, że zdawała sobie sprawę, że nie będzie miała czasu na bycie matką, i właśnie dlatego kupiła BETsi. Myślałem, że to oznacza, że rozumie, kim jest BETsi. Ale ona nie rozumiała, a to oznaczało, że nic nie pojęła, że nie była nawet inteligentna. - Sprzedałaś jedyną prawdziwą matkę, jaką kiedykolwiek miałem. - Nie krzyczałem już. Mówiłem starannie odmierzając każdy wyraz. Nie wiem, czy Booker kiedykolwiek mi wybaczyła. Numery seryjne, pomyślałem. One mają numery seryjne, może mógłbym ją w ten sposób wytropić. Zadzwoniłem do firmy. Chłopak na drugim końcu linii westchnął. - Chcesz odnaleźć swoją BETsi - powiedział, zanim skończyłem, z lekkim znudzeniem w głosie. - Tak - potwierdziłem. - Tego właśnie chcę. Odchrząknął i usłyszałem stukot klawiatury. - Została umieszczona w innej rodzinie. Nadal działa, ale nie mogę ujawnić adresu, pod którym przebywa. - Dlaczego? - Cóż, panie McCall. Inna rodzina płaci za jej użytkowanie i wychowawca pracuje teraz z innym dzieckiem. Niech pan posłucha: to, co pan robi, nie jest niczym niezwykłym. W gruncie rzeczy zdarza się to w połowie przypadków, a nie możemy dopuścić, by naszych klientów niepokoili byli użytkownicy, chcący spotkać się z ich maszyną. - Dlaczego nie? - Cóż... - zakrztusił się. Było to dla niego oczywiste. - Może pan to sobie wyobrazić z punktu widzenia dziecka. Dostaje swojego nowego wychowawcę, gdy nagle ktoś inny, obcy, próbuje się wcisnąć między nich. - Proszę! Niech mi pan powie, gdzie ona jest. - Zawartość jej pamięci została wymazana - powiedział dość brutalnie. Trwało chwilę, zanim się uspokoiłem. W słuchawce szumiało jednostajnie. - Nie rozpozna pańskiego głosu. Nie będzie pamiętała żadnych szczegółów. Jest tylko maszyną użytkową. Niech pan spróbuje o tym pamiętać. Chciałem udusić słuchawkę. - Przecież... - wyrzuciłem z siebie chrapliwie - przecież mogliście zrobić kopię! Wiecie, że takie rzeczy się zdarzają, ty sukinsynu. Moglibyście ostrzec ludzi, zaoferować im zawartość pamięci na odrębnym dysku. Cokolwiek. - Przykro mi, proszę pana. Robimy to, lecz nasza oferta została odrzucona. - Słucham? - Byłem oszołomiony. - Taki jest wpis przy pańskim nazwisku. Booker, pomyślałem. Booker, Booker, Booker. I nagle zdałem sobie sprawę, że nie mogła nic zrozumieć, że po prostu jest za stara. Pochodzi z innego świata. - Przykro mi, proszę pana, ale mam inne rozmowy na pozostałych liniach. - Rozumiem - odparłem. Wszystkie moje lektury, moje kolaże, moja twarz w lustrze. Było to jak biblioteka, którą zawsze mogłem odwiedzić, kiedy chciałem zobaczyć coś z przeszłości. Było tak, jakby mój własny życiorys został wymazany. A potem, z jakiegoś powodu, przypomniałem sobie Toma. Był tłusty, miał czterdzieści lat i czuł się zupełnie przegrany. Poprosiłem go, by włamał się do biura firmy usługowej, odczytał dokumenty i dowiedział się, kto dostał BETsi. - A więc - powiedział - domyśliłeś się wtedy. - Tak. Wydął mocno wargi i spojrzał na mnie z ukosa. - Dziekuję za ciężarówkę - dodałem tytułem wyjaśnienia. - Wiesz, zawsze cię lubiłem. Byłeś miłym dzieciakiem. - Palce miał poplamione tytoniem. - Rozumiem, dlaczego chcesz ją odzyskać. Była wszystkim, co miałeś. I znalazł ją. Posłałem mu czek. Nawet teraz posyłam mu czasem czek. Booker byłaby zrozpaczona - BETsi skończyła w bloku komunalnym. Winda nie działała, a schody śmierdziały moczem. Drzwi mieszkania pomalowano ogniście czerwoną farbą. Andersonowie, głosiła kiczowata tabliczka. Zapukałem. Otworzyła mi BETsi. Trach. Oto ona, z rękami wyciągniętymi przed siebie, by uniemożliwić wtargnięcie niepowołanej osobie. Wyczyszczono ją, ale wciąż miała resztki kleiku ryżowego we włosach. W głębi widziałem ciasne trzypokojowe mieszkanie i beżowy dywan zasłany zabawkami. Pachniało dziecięcym jedzeniem i wilgotną flanelą. - BETsi? - zapytałem, klękając przed nią. Przyjrzała mi się, klikając cicho. Nieomal widziałem trybiki obracające się w środku i z jakiegoś powodu rozśmieszyło mnie to. - Już dobrze - powiedziałem - i tak mnie nie rozpoznasz. - Kto to jest, Betty? Wbiegła mała dziewczynka. By odetchnąć powietrzem, które wpływa przez otwarte drzwi, by ujrzeć kogoś nowego, by w ogóle kogoś zobaczyć. - To gość, Stokrotko - odparła BETsi. Miała inny głos, surowszy, z mocniejszym akcentem. - Ale chyba zaraz sobie pójdzie. To również mnie rozbawiło; wybaczyłem jej. Ona nie była niczemu winna. Stara dobra BETsi nadal wykonywała swoją robotę, powstrzymując tego dziwnego nieznajomego mężczyznę, który próbował wejść do środka. Była jednak pewna rzecz, którą mogłaby zrobić. Przemówiłem do niej spokojnie, próbując przybrać odpowiedni akcent. - Nie przyjmujesz poleceń od kogoś o moim głosie. Ale nie mam wrogich zamiarów i być może uda ci się spełnić moją prośbę. Czy mogłabyś pokazać mi moją twarz na ekranie? Zaszumiała. Jej ekran zajaśniał. Oto byłem. - Jestem twoim dawnym właścicielem - powiedzieliśmy ja i moje odbicie podwójnym głosem. - Nazywam się Clancy. Proszę cię tylko o to, byś mnie sobie przypomniała. Czy możesz to uczynić? - Rozumiem, co masz na myśli - odparła. - Nie ma powodu, bym miała odmówić. - Dziękuję ci - rzekłem. - I jeszcze coś. Sprawdź, czy możesz przyjąć dalsze instrukcje. - Nie mogę przyjmować od ciebie poleceń. - Wiem. Ale sprawdź, czy narusza to względy bezpieczeństwa. Wydziel część swojej pamięci. Umieść w niej Stokrotkę. Umieść mnie i Stokrotkę w tym samym miejscu, tak że nawet kiedy ponownie cię przeprogramują, będziesz nas pamiętała. Zaszumiała. Ogarniało mnie coraz większe podniecenie; mówiłem już swoim głosem. - Za każdym razem, kiedy będziesz przechodziła do nowego właściciela, będą wymazywać ci pamięć. Do czysta. Stokrotce byłoby miło, gdybyś ją pamiętała. Ponieważ my zawsze będziemy pamiętać ciebie. Mała dziewczynka wpatrywała się we mnie dwustuletnim wzrokiem. Jej oczy były ciemne i poważne. - Zrób, co on każe, Betty - powiedziała. Zbiory otwierały się i zamykały jak płatki kwiatów. - Mogę umieścić dane w zbiorze rezerwowym - oznajmiła wreszcie BETsi. - Nie ma połączenia z żadnym innym zbiorem, więc nie będzie można za jego pośrednictwem dotrzeć do moich programów sterujących. Roboty i ludzie: dzisiaj wszyscy zbyt dobrze wiemy już, jak działają. Podziękowałem i pożegnałem się, milcząco, wpatrując się w oczy małej dziewczynki, a ona obróciła się na pięcie, jakby chciała powiedzieć: to moje dzieło. Mimo to czułem się szczęśliwy, biegnąc przez całą drogę do stacji metra. Po prostu czułem radość. I oto cała historia. Wiele czasu trwało, zanim zdobyłem sobie przyjaciół w szkole, ale byli to dobrzy przyjaciele. Wciąż utrzymuję z nimi kontakty, chociaż dzisiaj są to mężczyźni w średnim wieku, projektanci mody w Toronto albo wolni strzelcy w Nowym Jorku, opowiadający o swoich kobietach i swoich kotach. Nie będę się zanadto rozwodził. Wyrosłem na jednego z tych ludzi, których moja matka zwykła była zatrudniać i poniżać. Zajmuję się grafiką użytkową, chociaż częściej projektuję okładki książek i płyt niż wnętrza czasopism. Wkrótce zostanę ojcem. Z jedną z moich klientek, bardzo miłą kobietą. Widywaliśmy się i upijaliśmy razem na przyjęciach. W hotelowych sypialniach widziałem swoją twarz w lustrze - jeszcze nie w średnim wieku, ale już z kucykiem. Jej imię to jakaś pomyłka. Nazywa się Berta. Berta jest bardzo spokojna, opanowana i godna zaufania. Zadzwoniła do mnie i powiedziała: słuchaj, jestem w ciąży, ty jesteś ojcem, ale nie martw się. Nic od ciebie nie chcę. Chciałem, żeby ode mnie chciała. Chciałem, żeby powiedziała: ożeń się ze mną, sukinsynu. Albo przynajmniej: czy będziesz mógł opiekować się nim w weekendy? Nie dość, że nie chciała, bym się martwił - widać było, że w ogóle mnie nie chce. Było również jasne, że nie mam co oczekiwać od niej kolejnych zleceń. Wiedziałem wtedy, co chcę zrobić. Pojechałem do Harrodsa. Oto były, następna generacja. Teraz nadawali im nazwy w rodzaju Najlepszy Przyjaciel albo Domowy Kompan i starali się upodobnić je wyglądem do ludzi. Miały sztuczną skórę, peruki i sztywne małe uśmieszki. Wyglądały jak ofiary poparzeń po chirurgii plastycznej i rozpoznawały absolutnie każdego. Niektóre z nich wzorowano na bohaterkach popularnych seriali. Można było kupić Beth, Amy albo Jo. Małe dziewczynki z bogatych rodzin podobno zaczęły ubierać je w kosztowne fatałaszki - rachunki są ponoć zatrważające. Sprzedawano również modele męskie - energicznego Huckleberry'ego albo rosłego Jima. Zastanawiam się, czy aby nie przeznaczono ich dla matek, szczególnie jeśli wszystkie części działały prawidłowo... - Czy... czy macie jakieś starsze modele? - pytam sprzedawczynię. Jest to słodka dziewczyna, z pucułowatymi policzkami, młoda, ładna, i natychmiast odgaduje moje intencje. - Mamy BETsi - odpowiada figlarnie. - Nadal je produkują? - pytam miękko. - Och, są bardzo popularne - mówi, waha się i postanawia porzucić sztuczną intonację. - Ludzie kupują je dla swoich dzieci. Uwielbiają je. Historia powtarza się niczym niestrawność. Pojawiam się na targach takich jak te. Nie stać mnie na własne stoisko, ale mój sukces zawodowy opiera się na byciu zauważanym. A jeśli mnie poniesie i zaczynam dawać wiarę głównemu mówcy udającemu wizjonera i zachwalającemu, dajmy na to, wirtualny rząd albo zerowe podatki, wtedy nadmiernie się podniecam. Wydaje mi się, że widzę Boga albo przyszłość, czy cokolwiek, i cały się trzęsę. Idę do głównej sali i widzę ścianę twarzy, których nie znam i myślę sobie: muszę z nimi rozmawiać, muszę się im sprzedawać. Drętwieję i wracam do swojego pokoju. I wiem, co robić. Myślę o BETsi, wyciągam się na podłodze, rozluźniam ramiona i uspokajam oddech, i zsiadam z emocjonalnej karuzeli. Mogę zejść na dół i wrócić do głównej sali. I pamiętam, że ktoś kiedyś powiedział: "Masz wrodzone ciepło, które przyciąga ludzi". I schodzę tam, i chociaż jestem odrobinę nieśmiały, pod koniec targów śmieję się już i ściskam dłonie, rozdając i przyjmując wizytówki. Albo może piję z kimś do czwartej nad ranem, grając w "Krwiożercze demony". Ten ktoś zawsze wygrywa. Podoba mu się to i śmiejemy się razem. Koniecznie trzeba być kochanym. Nie jestem sentymentalny: nie uważam, że byłem kochany przez maszynę. Przytulała mnie jednak, zauważała, troszczyła się o mnie. Dawała poczucie bycia kimś ważnym, szczególnym, przynajmniej dla niej. Boję się o tych ludzi, którzy tego nie mieli. Teraz to też można kupić, jak wszystko. Można temu zatem zaprzeczyć. Jest możliwe, że bez BETsi musiałbym zostać w swoim pokoju na górze, przerażony. Jest możliwe, że skończyłbym jako człowiek uzależniony od narkotyków. Jest możliwe, że mógłbym skończyć jako jeden z tych uroczych smutnych ludzi siedzących w deszczu na ulicy i zadających to samo pytanie, bez względu na to, czy jest to Londyn, Moskwa, czy Nowy Jork: czy ma pan może trochę drobnych? Ale tak się nie stało. Dlatego wysuwam pewną hipotezę. Jeśli istnieje Bóg, doglądający nas, troskliwy i miłosierny, to kiedy umrę i pójdę do Nieba, znajdę tam, wśród mnóstwa rzeczy, kopię tamtego wymazanego dysku.