ELIZABETH PETERS JAK GROM Z NIEBA (Przełożyła: Ewa Penksyk-Kluczkowska) ALBATROS 2003 Wtedy Re-Harakhte rzekł: Ja zabiorę Seta, niech mieszka ze mną niech zostanie przy mnie jako mój syn - niechaj grzmi w niebiosach i niech będzie postrachem. Papirus Chester Beatty Sąd Horusa i Seta (T. Andrzejewski Opowiadania Egipskie PWN 1958) Podziękowania George’owi W. Johnsonowi, który łaskawie dostarczył mi trudnych do zdobycia informacji o uzbrojeniu, mundurach i innych militariach z czasów I wojny światowej. Jeśli włożyłam niewłaściwą kulę do niewłaściwej broni, to wyłącznie moja wina. I jak zawsze dziękuję Kristen, mojej nieocenionej asystentce, która, oprócz posiadania niezliczonych innych darów, zawsze cierpliwie wysłuchuje moich narzekań i dodaje mi odwagi, abym wytrwała. Przedmowa Wydawca z radością przedstawia efekt wielomiesięcznych żmudnych starań. Przetrząśnięcie zbieraniny, jaką stanowią dokumenty Emersonów, nie było łatwym zadaniem. Podobnie jak wcześniej, współczesne pamiętniki pani Emerson posłużyły za podstawę narracji, wraz z wstawionymi w odpowiednie miejsca listami i fragmentami manuskryptu H (usunięciu ustępów, które nie wnosiły żadnych nowych informacji) oraz osobistymi spostrzeżeniami pani Emerson. Było to niełatwe przedsięwzięcie i Wydawca, bardzo utrudzony i emocjonalnie wyczerpany, ufa, że zostanie ono właściwie docenione. Informacje dotyczące działań wojennych na Środkowym Wschodzie w okresie I wojny światowej sprzed Galipoli są skąpe. Historycy wojskowości skupili się przede wszystkim, co jest zupełnie zrozumiałe, na krwawych kampaniach na froncie zachodnim. Znając doskonale uprzedzenia i wybiórczą pamięć pani Emerson, Wydawca ze zdumieniem odkrył, że jej relacja zgadza się we wszystkich ważnych szczegółach ze znanymi faktami. Natomiast fakty do tej pory nieznane dodają - taką ma przynajmniej nadzieję Wydawca - nowy i zadziwiający rozdział do historii Wielkiej Wojny. Nie ma powodu, by je trzymać w ukryciu, skoro wyjaśniają między innymi powody, dla których Emersonowie przerwali w tych latach prace archeologiczne. Mieli inne sprawy na głowie, jak wkrótce Czytelnik sam się przekona. Prolog Wiatr miotnął śniegiem w okna powozu, na których utworzyła się lodowa zasłona. Oddech chłopca tworzył blade obłoczki w ciemnym wnętrzu. Nie dostał żadnego ocieplacza na stopy ani pledu a jego wytarty, zbyt mały płaszcz nie chronił dostatecznie przed zimnem. Było mu żal koni, które ślizgając się, brnęły przez zaspy. Żałowałby także woźnicy, skulonego na koźle, gdyby ten nie był taką wredną świnią. To był jeden z jej paskudnych służących, podobny do innych, równie bezwzględny i samolubny jak ich pani. Mroźna noc nie była zimniejsza niż przyjęcie, którego się spodziewał. Gdyby jego ojciec nie umarł... Wiele rzeczy zmieniło się przez ostatnie pół roku. Powóz zatrzymał się z szarpnięciem. Chłopiec otworzył okno i wyjrzał. Przez wirujący śnieg zobaczył oświetlone okna stróżówki. Stary Jenkins najwyraźniej nie spieszył się z otwarciem bramy, nie powinien jednak zwlekać zbyt długo, bo jego pani z pewnością by się o tym dowiedziała. Gdy w końcu drzwi stróżówki otwarto i ukazała się w nich jakaś postać, chłopiec stwierdził, że to wcale nie Jenkins. Musiała go odprawić, czym często już wcześniej groziła. Obaj mężczyźni wymienili obelgi, kiedy dozorca odryglowywał bramę i rozsuwał ją na oścież, walcząc z oporem śniegu. Woźnica strzelił z bata i zmęczone konie ruszyły. Chłopiec już miał zamknąć okno, gdy zobaczył w ciemnościach jakieś cienie, które stopniowo przybrały ludzkie kształty. Jednym z nich była kobieta, z twarzą ukrytą pod czepkiem, plącząca się w obszernych spódnicach. Opierała się ciężko na swoim towarzyszu. Nie był od niej dużo wyższy, ale stąpał pewnym, męskim krokiem, wspierając jej wiotką postać. Gdy powóz podjechał, nie zwalniając ani nie zbaczając z toru, sprowadził ją z drogi. Lampy powozu oświetliły mu twarz. Trudno było określić jego wiek, śnieg zamazał blade rysy, wykrzywione w grymasie gniewu. Kiedy jego wzrok napotkał wzrok pasażera powozu, ściągnął usta i splunął. - Zaczekaj! - zawołał chłopiec, wystawiając głowę przez okno i strząsając mruganiem płatki śniegu z rzęs. - Niech to diabli, Thomas, stój! Hej, ty tam, wracaj! Pojazd szarpnął, rzucając go na podłogę. Chłopiec podniósł się na nogi i z wściekłością walnął w zamkniętą przegrodę. Ale Thomas albo go nie usłyszał, albo - co bardziej prawdopodobne - zignorował jego krzyki. Kilka minut później pojazd zatrzymał się przed domem. Chłopiec wyskoczył i wbiegł po schodach niemal bez tchu. Drzwi były zamknięte. Musiał uderzyć kilka razy ciężką kołatką, zanim je otwarto. Twarz kamerdynera była obca. Musiała też wyrzucić biednego starego Williama, pomyślał. Staruszek był w rodzinie od pięćdziesięciu lat... Hol wejściowy był półokrągły, w klasycznym stylu - marmurowe kolumny i marmurowa posadzka, w łukowatych ścianach nisze rzeźbione w muszle. Za życia ojca chłopca o tej porze roku alabastrowe wazy w niszach wypełniały gałęzie sosny i ostrokrzewu. Teraz były puste; czyste białe ściany i jednolita podłoga. W drzwiach salonu czekała jego matka. Dobrze wyglądała we wdowim welonie. Czerń pasowała do jej pięknych włosów i lodowato niebieskich oczu. Delikatny ciemny materiał opadał w zgrabnych fałdach na stopy. Stojąc bez ruchu, z dłońmi kurczowo zaciśniętymi na wysokości talii, patrzyła na niego z nieskrywanym wstrętem. - Zdejmij natychmiast te mokre rzeczy - powiedziała ostro. - Jesteś cały w śniegu. Jak się dostałeś... Tym razem ośmielił się jej przerwać. - Powiedz Thomasowi, że ma mnie słuchać! Nie zatrzymał się, kiedy chciałem porozmawiać z tą kobietą i z chłopcem... - Znowu zabrakło mu tchu. Wyraz jej twarzy zmienił się lekko, on jednak, jak wszystkie ścigane młode zwierzęta, nauczył się rozpoznawać język ciała wroga. - Oni tu byli, prawda? Widziałaś ich. Skinęła głową. - I odesłałaś ich... w taką noc? Ona była bardzo słaba, może chora... - Zawsze miała skłonności do suchot. Wbił w nią zdumione spojrzenie. - Znasz ją? - Była moją najbliższą przyjaciółką, bliską jak siostra. Dopóki nie została kochanką twojego ojca. Te słowa były brutalne i rozmyślne jak cios. Krew odpłynęła z twarzy chłopca. - Wolałabym oszczędzić ci tego wstydu - dodała, patrząc na niego. - Wstydu? - wykrztusił, gdy odzyskał głos. - Mówisz mi o wstydzie, a sama wygnałaś ją w tę śnieżycę? Musiała być zdesperowana, inaczej by tu nie przyszła. - Tak. - Cienki uśmiech wykrzywił jej usta. - On wysyłał im pieniądze. Oczywiście dopóki nie umarł. Nie wiem, skąd je brał. - Ja też nie. - Próbował naśladować jej spokój, nie potrafił jednak. Miał zaledwie czternaście lat i ich temperamenty różniły się jak ogień i lód. - Ale ty przecież przez cały czas trzymałaś rękę na sznurkach sakiewki. - Roztrwonił mój posag w ciągu roku. Reszta, dzięki zapobiegliwości mojego ojca, ocalała. Podbiegł do drzwi, otworzył je na oścież i wybiegł. Kamerdyner, który ich obserwował, zakasłał. - Pani sobie życzy...? - Wyślij za nim dwóch lokai. Niech go zabiorą do jego pokoju i zamkną tam, a klucz przyniosą mnie. 1 Znalazłam je na podłodze w korytarzu, który prowadził do naszych sypialni. Stałam, trzymając je w palcach, gdy Ramzes wyszedł ze swojego pokoju. Kiedy zobaczył, co mam w dłoni, jego gęste ciemne brwi uniosły się, ale czekał, aż przemówię pierwsza. - Jeszcze jedno białe piórko - powiedziałam. - Twoje, jak sądzę? - Tak, dziękuję. - Wyrwał je z moich palców. - Musiało wypaść mi z kieszeni, gdy wyjmowałem chusteczkę. Dołożę je do pozostałych. Gdyby nie jego nienaganna angielszczyzna i pewna nonszalancja w jego postawie (zawsze powtarzam, że nikt nie porusza się tak, jak Anglicy), można by go uznać za jednego z Egipcjan, wśród których spędził większość swojego życia. Miał takie same faliste czarne włosy i gęste rzęsy, taką samą śniadą cerę. Pod innymi względami był bardzo podobny do ojca, który wychynął ze swego pokoju akurat w odpowiednim momencie, żeby usłyszeć naszą rozmowę. Podobnie jak Ramzes, był przebrany w swój strój roboczy, pomięte flanelowe spodnie i koszulę bez kołnierzyka, a kiedy stali obok siebie, wyglądali raczej jak różniący się wiekiem bracia niż jak ojciec i syn. Wysoki, szeroki w ramionach Emerson był podobnej budowy co Ramzes, a siwiejące pasma na jego głowie podkreślały lśnienie kruczoczarnych włosów. W tej chwili jednak podobieństwo między nimi skrywały różnice w wyrazie twarzy. Szafirowe tęczówki Emersona błyszczały; oczy jego syna były na pół ukryte pod opuszczonymi powiekami. Brwi ojca były ściągnięte razem, Ramzesa podniesione; jego usta były zaciśnięte, podczas gdy Emersona rozchylone i odsłaniały duże, białe zęby. - Niech to diabli! - krzyknął. - Kto miał czelność zarzucić ci tchórzostwo? Mam nadzieję, że walniesz go w szczękę! - Ciężko byłoby mi to zrobić, jako że ofiarodawcą tego piórka jest dama - odparł Ramzes, wsuwając ostrożnie puszysty kłaczek do kieszeni koszuli. - Kto? - dopytywałam się. - A jakie to ma znaczenie? To nie pierwsze, które dostałem, ani też ostatnie. Od chwili wybuchu wojny w sierpniu wiele sztuk drobiu zostało oskubanych z piór przez patriotki, ofiarowujące ten symbol tchórzostwa mężczyznom, którzy nie przywdziali mundurów. Patriotyzm nie jest wartością, którą gardzę, ale w mojej skromnej opinii to podłe zawstydzać kogoś, kto nie staje wobec niebezpieczeństwa, jeśli może być z tego zwolniony z powodu płci, wieku albo niezdolności fizycznej. Dwaj moi bratankowie i synowie wielu moich przyjaciół byli w drodze do Francji. Nie zatrzymywałabym ich, ale nie przyszłoby mi też do głowy, aby ich popędzać. Nie musiałam stawać przed tym bolesnym wyborem w przypadku mojego syna. Przypłynęliśmy do Egiptu w październiku, jako że mój drogi Emerson (największy egiptolog tego i każdego innego wieku) nie pozwoliłby nikomu, a już na pewno nie kajzerowi, przerwać sobie corocznych wykopalisk. To nie była ucieczka przed niebezpieczeństwem; w gruncie rzeczy mogliśmy wkrótce znaleźć się w większym niebezpieczeństwie niż to, które groziło Anglii. Nikt z wywiadu nie wątpił, że Imperium Otomańskie w końcu przystąpi do wojny po stronie Niemiec i Austro-Węgier. Kajzer przez całe lata zabiegał o poparcie sułtana, pożyczając mu ogromne sumy pieniędzy i budując tory kolejowe i mosty w Syrii i Palestynie. Nawet finansowane przez Niemcy ekspedycje archeologiczne w tym rejonie miały podobno ukryty motyw. Archeologia może być doskonałą przykrywką do szpiegowania i wszelkiej działalności wywrotowej i moraliści lubili zaznaczać, że flaga cesarstwa niemieckiego trzepotała również nad Megiddo, biblijnym Armagedonem. Przystąpienie Turcji do wojny nastąpiło 5 listopada, a potem Wielka Brytania dokonała formalnej aneksji Egiptu. Zawoalowany protektorat stał się protektoratem realnym. Turcy kontrolowali Palestynę, a pomiędzy Palestyną i Egiptem leżał Synaj i Kanał Sueski, brytyjska „linia życia” na wschód. Zajęcie kanału byłoby dla Brytyjczyków śmiertelnym ciosem. Bez wątpienia potem nastąpiłaby inwazja na Egipt, jako że Imperium Otomańskie nigdy nie wybaczyło ani nie zapomniało utraty swojej niegdysiejszej prowincji. Na zachodzie natomiast coraz większe zagrożenie dla okupowanego przez Brytyjczyków Egiptu stanowili wojowniczy sunnici, uzbrojeni i wyszkoleni przez Turcję. W grudniu w Kairze obowiązywało już prawo wojenne, prasa była cenzurowana, zgromadzenia publiczne (Egipcjan) zakazane, kedyw zdetronizowany na rzecz swojego bardziej uległego wujka, ruchy nacjonalistyczne zduszone w zarodku, a ich przywódcy wygnani albo osadzeni w więzieniu. Te ubolewania godne środki były usprawiedliwione, przynajmniej w oczach tych, którzy je wprowadzili, atakiem na kanał. Mogłam zrozumieć, dlaczego w Kairze panowała tak nerwowa atmosfera, ale to nie usprawiedliwiało, moim zdaniem, brutalnych zachowań wobec mojego syna. - To nie w porządku! - wykrzyknęłam. - Nie widziałam młodych angielskich urzędników spieszących na ochotnika do wojska. Dlaczego opinia publiczna skoncentrowała się właśnie na tobie? Ramzes wzruszył ramionami. Jego przybrana siostra kiedyś porównała jego twarz do oblicza posągu faraona - z racji regularności rysów i nieprzeniknionego wyrazu twarzy. W tej chwili sprawiała wrażenie nawet bardziej kamiennej niż zwykle. - Nazbyt ochoczo wyrażałem publicznie poglądy na temat tej bezsensownej wojny. Prawdopodobnie dlatego, że nie zostałem właściwie wychowany... - oświadczył. - Nigdy nie nauczyliście mnie, że młodzi powinni zdawać się na swoich rodziców. - Próbowałam - zapewniłam go. Emerson dotknął palcem dołeczka (albo wgłębienia, jak wolał go nazywać) w swojej brodzie, jak to miał w zwyczaju, kiedy zastanawiał się nad czymś albo się martwił. - Rozumiem twoją niechęć do walki z nieszczęśnikami, których jedyną zbrodnią jest to, że zostali powołani do wojska, ale... hmm... czy to prawda, że odmówiłeś dołączenia do sztabu nowego Departamentu Wywiadu Wojskowego? - No cóż... - mruknął Ramzes w zamyśleniu. - A więc ta informacja jest już własnością publiczną? Nie dziwota, że tyle czarujących dam powiększyło ostatnio moją kolekcję piórek. Tak, sir, odmówiłem. Chciałbyś, abym wytłumaczył moją decyzją? - Nie - odparł Emerson. - Mamo? - E... nie, to nie jest konieczne. - Jestem wam wielce zobowiązany - odparł Ramzes. - Pozostało nam jeszcze kilka godzin dziennego światła, więc zamierzam pojechać na stanowisko. Jedziesz ze mną, ojcze? - Jedź sam - odparł Emerson. - Ja zaczekam na twoją matkę. - A ty? - Ramzes spojrzał w dół na wielkiego cętkowanego kota, który wyszedł za nim z pokoju. Podobnie jak inne nasze koty, Seszat otrzymała imię egipskiej bogini, tym razem (jakże odpowiednio) patronki sztuki pisania, i tak jak większość z nich, była bardzo podobna do swojej przodkini Bastet i płowych kotów o wielkich uszach z malowideł starożytnych Egipcjan. Poza kilkoma wyjątkami nasze zwierzaki miały skłonność do koncentrowania swoich uczuć na jednej osobie. Seszat faworyzowała Ramzesa i pilnowała wszystkich jego wyjść i powrotów. Spojrzała na swojego pana i odwróciła wzrok. - W porządku - stwierdził Ramzes. - Zobaczymy się więc później. Powiedział to do mnie albo do kotki, albo do nas obydwu. Odsunęłam się, a on ruszył swoją drogą. Emerson podążył za mną do naszego pokoju i kopnięciem zamknął drzwi. Po uroczystym lunchu w Shepheardzie wróciliśmy do domu, żeby się przebrać, ale gdy mój mąż i syn wykonali już tę czynność, mnie zatrzymała nużąca rozmowa z kucharzem, który przechodził kolejny ze swoich crises des nerves. (Przynajmniej tak by to pewnie nazwał, gdyby był francuskim kucharzem, a nie Egipcjaninem). Odwróciłam się i Emerson zaczął rozpinać guziki mojej sukni. Nigdy nie zabierałam do Egiptu pokojówek, bo stanowiły większy problem, niż były warte, zawsze narzekały i chorowały, a ja musiałam się nimi opiekować. Mój zwyczajny kostium do pracy jest równie wygodny i łatwy do włożenia jak męski, który zresztą przypomina, jako że dawno temu zrezygnowałam ze spódnic na korzyść spodni i mocnych butów. Potrzebowałam pomocy jedynie wtedy, gdy przywdziewałam tradycyjny damski strój, a Emerson zawsze był bardziej niż szczęśliwy, że może wyświadczyć mi przysługę. Oboje milczeliśmy, dopóki nie zakończyliśmy zadania. Po jego niespiesznych ruchach poznałam, że nie ma nastroju do rozrywek, które zwykle następowały po owym zadaniu. Powiesiłam więc suknię na wieszaku i powiedziałam: - No dobrze, Emersonie, kończmy z tym. Jaki masz problem? - Jak możesz pytać? Ta przeklęta wojna wszystko zrujnuje. Pamiętasz, jak było kiedyś? Abdullah nadzorował wykopaliska, w czym nikt mu nie dorównywał, wszystkie dzieci pracowały pod naszym kierunkiem szczęśliwe i posłuszne, Walter i Evelyn dołączali do nas co kilka lat... Teraz Abdullaha nie ma, mój brat i jego żona są w Anglii, dwóch ich synów przebywa we Francji, a nasze dzieci... Cóż, hmm... nigdy już nie będzie tak samo. Nigdy nie jest tak samo. Czas mija; śmierć zabiera zarówno wartościowych, jak i bezwartościowych, a dzieci dorastają. (Nie powiedziałam tego jednak Emersonowi, jako że jego stan umysłu raczej nie sprzyjał refleksjom filozoficznym). Dwoje z naszych dzieci, o których Emerson mówił, chociaż nie łączyły ich z nami więzy krwi, stało się nam drogich jak własne. Ich pochodzenie było dość niezwykłe. David, teraz w pełni wykwalifikowany egiptolog, był wnukiem naszego drogiego świętej pamięci Abdullaha. Kilka lat temu poślubił bratanicę Emersona, Lię, szokując tym snobów, którzy uważali Egipcjan za niższy rodzaj ludzki. Lia oczekiwała właśnie narodzin pierwszego dziecka, ale ojciec tego dziecka nie był z nią w Anglii ani z nami; z powodu swoich powiązań z egipskim ruchem niepodległościowym został internowany w Indiach, gdzie musiał pozostawać, aż do zakończenia wojny. Jego nieobecność wszyscy dotkliwie odczuwaliśmy, zwłaszcza Ramzes, którego był najbliższym i najbardziej zaufanym przyjacielem. Musiałam wciąż przypominać sobie, że Davidowi przynajmniej nie dzieje się nic złego, a my nie ustajemy w wysiłkach, by uzyskać jego uwolnienie. Historia naszej przybranej córki Nefret była jeszcze dziwniejsza. Osierocona córka nieustraszonego, ale lekkomyślnego angielskiego podróżnika, pierwsze trzynaście lat swojego życia spędziła w małej oazie na Pustyni Libijskiej. Wierzenia i zwyczaje starożytnego Egiptu wciąż trwały w tym odizolowanym od świata miejscu, gdzie Nefret była Najwyższą Kapłanką Izydy. Kiedy przywieźliśmy ją do Anglii, miała pewne trudności w przystosowaniu się do zwyczajów współczesnego świata. Udało jej się to jednak, jako że była równie inteligentna jak piękna i - mogę to śmiało powiedzieć - równie oddana nam, jak my jej. Była także bardzo wartościową młodą kobietą i dziedziczką wielkiej fortuny po swoim dziadku ze strony ojca. Od początku ona, David i Ramzes stali się przyjaciółmi i byli współkonspiratorami w wielu różnych szelmostwach. Małżeństwo Davida jedynie umocniło te więzi, ponieważ Lia i Nefret były sobie bliskie jak siostry. Potem jednak nagłe, nierozważne małżeństwo Nefret zniszczyło tę sielankę. Tragedia, która zakończyła to małżeństwo, doprowadziła dziewczynę do kompletnego załamania, z którego dopiero niedawno się podniosła. Ale przecież się podniosła, skończyła przerwane studia medyczne i znowu była z nami. Zawsze i we wszystkim trzeba doszukiwać się dobrych stron, mówiłam sobie, i próbowałam przekonać mojego ukochanego męża, aby robił to samo. - Emersonie, teraz przesadzasz! - krzyknęłam. - Tęsknię za Abdullahem równie mocno jak ty, ale wojna nie ma z tym nic wspólnego, a Selim doskonale wykonuje swoją pracę. A jeśli chodzi o dzieci... zawsze były w kłopotach albo w niebezpieczeństwie, i dziwne, że moje włosy nie są jeszcze śnieżnobiałe od ciągłego zamartwiania się o nie. - To prawda - mruknął Emerson. - Jeśli dopraszasz się komplementów, moja droga, przyznaję, że znosisz stresy jak mało która kobieta. Ani zmarszczki, ani cienia siwizny w twoich kruczoczarnych włosach... - Przytulił mnie do siebie i przez chwilę myślałam, że uczucie zatriumfuje nad jego depresyjnym nastrojem, ale nagle wyraz twarzy mojego męża się zmienił i powiedział z namysłem: - Właśnie chciałem cię o to zapytać... Rozumiem, że są jakieś materiały koloryzujące... - Nie zmieniajmy tematu, Emersonie. - Spoglądając na swoją toaletkę, upewniłam się, że nie ma w zasięgu wzroku małej buteleczki, i dopiero wtedy powiedziałam: - Spójrz na jasne strony! David jest bezpieczny i dołączy do nas po... po wszystkim. I Nefret znowu jest z nami, dzięki Bogu. - Ona już nie jest taka sama - westchnął Emerson. - Co się dzieje z tą dziewczyną? - Ona nie jest dziewczyną, ale dorosłą kobietą - odparłam. - Przecież to właśnie ty, jako jej prawny opiekun, upierałeś się, że ma prawo kontrolować swoją fortunę i podejmować własne decyzje. - Do diabła z tym - burknął Emerson. - Jestem jej ojcem, Amelio... może nie w sensie biologicznym, ale w każdy inny sposób. Podeszłam do niego i otoczyłam go ramionami. - Ona cię bardzo kocha, Emersonie. - Więc dlaczego nie może nazywać mnie... Nigdy tego nie zrobiła, wiesz. - Uparłeś się być nieszczęśliwy, prawda? - Oczywiście, że nie - warknął Emerson. - Ale Ramzes też nie jest sobą. Wy, kobiety, nie rozumiecie takich rzeczy. Żadnemu mężczyźnie nie jest miło, kiedy oskarża się go o tchórzostwo. - Nikt, kto zna Ramzesa, nie uwierzyłby w coś takiego - oświadczyłam. - Nie sugerujesz chyba, mam nadzieję, iż powinien się zaciągnąć, aby udowodnić, że ta krytyka jest niesłuszna? Takie właśnie rzeczy robią mężczyźni, ale on ma więcej rozumu, i myślałam, że ty... - Nie gadaj głupstw! - krzyknął Emerson. Mój drogi małżonek nigdy nie bywa tak przystojny jak w chwilach, kiedy wpada w gniew. Jego niebieskie oczy lśniły szafirowym ogniem, gładkie brązowe policzki pokryły się rumieńcem, a przyspieszony oddech spowodował interesującą grę mięśni na szerokiej klatce piersiowej. Patrzyłam na niego z uwielbieniem. Po chwili nieco się odprężył i na jego pięknie ukształtowanych ustach zagościł łagodny uśmiech. - Próbujesz mnie wyprowadzić z równowagi, prawda, moja droga? Cóż, udało ci się. Wiesz przecież równie dobrze jak ja, że nawet żaden durny oficer nie marnowałby talentów Ramzesa w okopach. Wygląda jak Egipcjanin, mówi po arabsku jak Egipcjanin, a nawet myśli jak Egipcjanin! Włada biegle sześcioma językami, w tym niemieckim i tureckim, jest niedościgniony w sztuce przebierania, zna Środkowy Wschód jak mało kto... - Tak przerwałam mu z westchnieniem. - Jest doskonałym kandydatem do wywiadu wojskowego. Dlaczego więc nie przyjął oferty Newcombe’a? - Powinnaś była go o to zapytać. - Nie śmiałam. Przezwisko, które mu nadałeś przed laty, doskonale do niego pasuje. Wątpię, czy rodzina Ramzesa Wielkiego też miała śmiałość pytać go o cokolwiek. - Ja na pewno nie mam - przyznał Emerson. - Ale mam za to pewne wątpliwości co do nowego składu departamentu. Newcombe, Lawrence i Leonard Woolley przeprowadzali parę lat temu badania na Synaju i było tajemnicą poliszynela, że cel ich badań miał więcej wspólnego z wojskiem niż z archeologią. Mapy, które wykonali, na pewno będą użyteczne, ale tym, czego departament naprawdę potrzebuje, jest arabskie powstanie przeciwko Turkom w Palestynie. Jedna z frakcji uważa, że najlepszym sposobem obrony kanału jest atak na tureckie linie zaopatrzeniowe, dokonany z pomocą arabskich partyzantów. - Skąd to wiesz? Oczy Emersona zmieniły wyraz. - Chciałabyś, żebym zasznurował ci buty, Amelio? - Nie, dziękuję, chciałabym, żebyś odpowiedział na moje pytanie. A niech to, Emersonie, widziałam, jak dyskutowałeś o czymś z generałem Maxwellem na przyjęciu. Jeśli on prosił cię, żebyś został szpiegiem... - Nie, nie prosił! - krzyknął Emerson. Uświadomiłam sobie, że całkiem nieumyślnie musiałam trafić w czuły punkt. Pomimo donośnego głosu, który - razem z biegłością we władaniu inwektywami - dał mu przydomek Ojca Przekleństw, mój mąż miał niewątpliwie minę winowajcy. Wzięłam go za rękę. - O co chodzi, mój drogi? Szerokie ramiona Emersona się przygarbiły. - Poprosił mnie, żebym objął stanowisko doradcy do spraw krajowców. Słowo „krajowców” wypowiedział ze szczególnie sarkastycznym zabarwieniem. Wiedząc, jak bardzo pogardza protekcjonalizmem brytyjskich urzędników wobec egipskich obywateli, nie skomentowałam tego, zaczęłam natomiast rozumieć jego zły nastrój. - To bardzo pochlebne, mój drogi. - Do diabła z pochlebnością! On myśli, że nadaję się tylko do siedzenia w biurze i dawania rad napuszonym młodym głupcom, którzy i tak nie będą ich słuchać. Myśli, że jestem za stary, by wziąć aktywny udział w tej wojnie. - Och, mój drogi, ależ to nieprawda! - Objęłam go i ucałowałam w policzek. Musiałam stanąć na czubkach palców, by do niego sięgnąć; Emerson ma ponad sześć stóp wzrostu, a ja jestem znacznie niższa. - Jesteś najsilniejszy, najdzielniejszy, najmądrzejszy... - Nie przesadzaj, Peabody - burknął Emerson. Użycie przez niego mojego panieńskiego nazwiska, które stało się synonimem protekcjonalności i aprobaty, upewniło mnie, że jest w lepszym humorze. Trochę pochlebstwa nigdy nie zaszkodzi, zwłaszcza gdy - tak jak w tym wypadku - jest to po prostu prawda. Oparłam głowę na jego ramieniu. - Możesz myśleć, że jestem samolubnym tchórzem, Emersonie, ale wolałabym, żebyś był bezpieczny w jakimś nudnym biurze, nie podejmując desperackich wyzwań... które oczywiście jesteś w stanie podejmować. Przyjąłeś tę propozycję? - Cóż, do diabła, musiałem. To przeszkodzi moim wykopaliskom, ale każdy musi robić wszystko, co w jego mocy, prawda? - Tak, mój kochany. Emerson uścisnął mnie tak serdecznie, że moje żebra zatrzeszczały. - Idę teraz do pracy. Ty też? - Nie, chyba nie. Poczekam na Nefret i może trochę z nią pogawędzę. Kiedy wyszedł, przebrałam się w coś wygodnego i wyszłam na dach, gdzie ustawiłam stoły i krzesła, rośliny w doniczkach i odpowiednie ekrany, próbując w ten sposób stworzyć salon na wolnym powietrzu. Z dachu w pogodny dzień roztaczał się widok na całe mile we wszystkich kierunkach: na wschód na rzekę i rozległe przedmieścia Kairu, otoczone przez blade wapienne wzgórza Mokattam; na zachód, za uprawnymi polami, na bezkresne połacie pustyni, a wieczorem na niebo płomieniejące nieustannie zmieniającymi się, ale zawsze imponującymi zachodami słońca. Mój ulubiony widok to południowy. Nieopodal wyrastały trójkątne sylwetki piramid w Gizie, gdzie mieliśmy pracować tego roku. Dom znajdował się w bardzo dogodnym dla nas punkcie, na zachodnim brzegu, zaledwie kilka mil od naszych wykopalisk, a od Kairu dzieliła nas tylko szerokość rzeki. Nie był tak przestronny ani tak dobrze zaprojektowany jak nasze poprzednie mieszkanie pod Gizą, nikt z nas nie chciał jednak wracać do tamtego domu. Wiązało się z nim zbyt wiele nieszczęśliwych wspomnień. Próbowałam, jak to mam w zwyczaju, nie wracać do nich zbyt często, ale Emersonowi często wymykały się posępne uwagi, które dotykały mnie bardziej, niż chciałam się przed nim przyznać. Wojna rzuciła cień na nasze życie, jednak niektóre kłopoty dotyczyły dalszej przeszłości - tamtej potwornej wiosny sprzed dwóch lat. Minęły dopiero dwa lata... Wydawało się, że upłynęło ich znacznie więcej; wydawało się, że ciemna, głęboka otchłań oddzielała nas od cudownych dni, które poprzedzały katastrofę. Co prawda nawet w tym okresie nie brakowało kryminalnych antraktów, które przeszkadzały naszym pracom archeologicznym, ale przyzwyczailiśmy się już do tego rodzaju rzeczy, a pod każdym innym względem mieliśmy powody do radości. David i Lia właśnie się pobrali, Ramzes był wreszcie z nami po kilku miesiącach nieobecności, a Nefret dzieliła swój czas pomiędzy wykopaliska i klinikę dla upadłych kobiet z Kairu, którą sama założyła. Tamtego roku bił od niej blask... I wtedy to się stało, spadło na nas jak grom z jasnego nieba. Emerson i ja wróciliśmy do domu pewnego ranka i zastaliśmy tam starca z kobietą i małym dzieckiem. Kobieta, sama żałośnie młoda, była prostytutką, a starzec okazał się jednym z najbardziej niesławnych stręczycieli w mieście. Już twarz dziecka, tak bardzo podobna do mojej, była wystarczającym szokiem; jeszcze większy szok nastąpił potem, kiedy mała istotka pobiegła do Ramzesa, wyciągając rączki i wołając „tato”. Ale Nefret odebrała to znacznie gorzej. W klinice widywała na co dzień krzywdy, których doświadczały kobiety z dzielnicy czerwonych latarń, a jej próby niesienia pomocy nieszczęsnym ofiarom tej obmierzłej branży przybrały niemal rozmiary krucjaty. Zawsze bardzo porywcza, natychmiast doszła do wniosków, które same się nasuwały, i wybiegła z domu przepełniona odrazą do przybranego brata. Wiedziałam oczywiście, że te wnioski są niewłaściwe. Nie żeby Ramzes nigdy nie zbaczał ze ścieżek moralnej prawości. Wplątywał się w kłopoty, odkąd tylko nauczył się chodzić, a lista jego występków wydłużała się w miarę dorastania. Nie miałam wątpliwości, że jego relacje z niewiastami różnego rodzaju nie zawsze wyglądały tak, jak bym chciała. Wszystko świadczyło przeciwko niemu, ale ja znałam mojego syna od ponad dwudziestu lat i wiedziałam, że jest niezdolny do popełnienia tej szczególnej zbrodni - jako że była to zbrodnia, jeśli nie w prawnym, to moralnym znaczeniu tego słowa. Nie zajęło nam wiele czasu odkrycie tożsamości prawdziwego ojca dziecka - był to mój bratanek Percy. Nigdy nie miałam najlepszej opinii o moich braciach i ich potomstwie, a to odkrycie i godna pogardy próba zrzucenia przez kuzyna winy na Ramzesa przyniosły całkowity rozdźwięk. Niestety, nie mogliśmy całkowicie unikać Percy’ego, ponieważ wstąpił do Armii Egipskiej i stacjonował w Kairze, okazywałam mu jednak pogardę przy każdej okazji. Nie dbał ani trochę o swoją malutką córeczkę, ale my nie mogliśmy się od niej odwrócić. Sennia stała się częścią naszej rodziny. Teraz miała pięć lat i była „chodzącą radością i słodyczą”, jak nazywał ja Ramzes. Tego roku zostawiliśmy ją w Anglii z młodszymi Emersonami, jako że Lia, pogrążona w smutku z powodu nieobecności męża i braci, jeszcze bardziej potrzebowała radości niż my. Emerson bardzo tęsknił za małą. Jedynym pozytywnym aspektem tego stanu rzeczy (jak już mówiłam, zawsze próbuję we wszystkim dostrzec dobre strony) był fakt, że straszliwie rozpaskudzony kot Nefret, Horus, został razem z Sennią. Nie mogę z ręką na sercu powiedzieć, że ktokolwiek z nas, może poza jego panią, za nim tęsknił. Zanim Nefret poznała prawdę o ojcu Senni, wyszła za mąż. Dla mnie było to niemałą niespodzianką; wiedziałam wprawdzie o afekcie, jakim darzył ją Geoffrey, nie przypuszczałam jednak, że Nefret odwzajemnia te uczucia. Była to katastrofa pod każdym względem, bo wkrótce, w ciągu kilku tygodni, Nefret straciła nie tylko męża, ale również małe nasionko życia, które pewnego dnia miało stać się ich dzieckiem. Ramzes przyjął jej przeprosiny ze zwykłym spokojem i pozornie pozostawali znowu w nienagannych stosunkach, ale wciąż czułam panujące między nimi napięcie. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek całkowicie jej wybaczył, że w niego zwątpiła. Mój syn zawsze był dla mnie pewną zagadką i chociaż jego przywiązanie do małej Senni i jej do niego odsłaniało stronę jego natury, której istnienia wcześniej nie podejrzewałam, nadal skrywał swoje uczucia. Nie po raz pierwszy on i Nefret spotykali się od tamtego czasu; byliśmy kochającą się rodziną i staraliśmy się spotykać każdego lata, w rocznice i przy specjalnych okazjach. Ostatnią taką okazją były zaręczyny bratanka Emersona, Johnny’ego, z Alice Curtin. Ramzes przyjechał specjalnie z Niemiec, gdzie studiował filologię egipską u profesora Ermana. Ze wszystkich swoich kuzynów najbardziej czuł się związany z Johnnym, co było w pewien sposób zadziwiające, jeśli zważyć, jak różne mieli temperamenty: Ramzes był poważny i zamknięty w sobie, a Johnny zawsze robił wszystkim psikusy. Na ogół nie najlepszej jakości, ale jego śmiech był tak zaraźliwy, że każdy po prostu musiał się do niego przyłączyć. Czy teraz też, w błotnistych okopach Francji, były mu w głowie żarty? - zastanawiałam się. On i jego bliźniaczy brat Willy byli tam razem; może stanowiło to pewne pocieszenie dla samych chłopców, ale z pewnością było dodatkowym źródłem bólu dla ich rodziców. Słysząc stukot obcasów, odwróciłam się i zobaczyłam zbliżającą się Nefret. Była piękna jak zawsze, chociaż minione lata przydały dojrzałości jej twarzy, która kiedyś była promieniejąca i beztroska jak buzia dziecka. Przebrała się w swój strój roboczy, spodnie i buty; koszulę miała rozpiętą pod szyją, a rude włosy związane w węzeł na karku. - Fatima powiedziała mi, że tu jesteś - wyjaśniła, sięgając po krzesło. - Dlaczego nie pojechałaś do Gizy z profesorem i Ramzesem? - Dzisiaj jakoś nie byłam w nastroju. - Ależ moja droga ciociu Amelio! Czekałaś całe życie, żeby dobrać się do tych piramid. Coś nie tak? - To wina Emersona - odparłam. - On wciąż mówi o wojnie i o tym, jak zmieniło się nasze życie. Kiedy już udało mi się go rozweselić, poczułam, że oddałam mu cały swój optymizm i dla mnie nic nie zostało. - Wiem, co masz na myśli. Ale nie możesz być smutna. Jeszcze nie jest tak źle. - Ludzie tak mówią, kiedy jest już naprawdę okropnie - stwierdziłam. - Wyglądasz, jakbyś sama potrzebowała dawki optymizmu. Czy ty masz kroplę zaschniętej krwi na szyi? - Gdzie? - Jej ręka powędrowała do gardła. - Tuż pod uchem. Byłaś w szpitalu? Usiadła z westchnieniem. - Ciebie nie można oszukać, prawda? Myślałam, że wyszorowałam się do czysta. Tak, zatrzymałam się tam po przyjęciu, bo przywieźli kobietę, która miała krwotok. Próbowała sama sobie zrobić skrobankę. - Uratowałaś ją? - Chyba tak. Nefret miała wielki majątek i jeszcze większe serce; mała klinika, którą stworzyła, zamieniła się w szpital dla kobiet. Największym problemem było znalezienie lekarek, ponieważ żadna muzułmańska kobieta, przyzwoita czy nie, nie pozwoliłaby, żeby zbadał ją mężczyzna. - Gdzie była doktor Sophia? - zapytałam. - Na miejscu, jak zwykle. Ale ja jestem jedynym chirurgiem z personelu, ciociu Amelio, jedyną kobietą chirurgiem w Egipcie, o ile wiem. Wolę jednak o tym nie rozmawiać, jeśli pozwolisz. Nic szczególnego się nie stało, prawda? Są jakieś wiadomości od cioci Evelyn? - Nie. Ale możemy się domyślać, że oni wszyscy też są bardzo przygnębieni. - Nefret uścisnęła moją rękę, a ja dodałam: - Ramzes dostał dzisiaj kolejne białe piórko. - Niedługo będzie mógł sobie zrobić poduszkę - stwierdziła ze śmiechem. - Ale nie to cię martwi. To musi być coś innego, ciociu Amelio. Powiedz mi. Jej oczy, niebieskie jak niezapominajki, patrzyły prosto na mnie. Wzdrygnęłam się w myślach. - Nic więcej, moja droga, naprawdę. Dosyć tego! Może poprosimy Fatimę, żeby nam przyniosła herbaty? - Najpierw się umyję - powiedziała Nefret. - Możemy równie dobrze poczekać na profesora i Ramzesa. Myślisz, że długo tam będą? - Mam nadzieję, że nie. Idziemy dzisiaj na kolację. Powinnam była przypomnieć o tym Emersonowi, ale zapomniałam, podobnie jak o paru innych rzeczach. - Dwa spotkania towarzyskie jednego dnia? - Nefret uśmiechnęła się szeroko. - Będzie się wściekać. - To była jego sugestia. - Profesor zasugerował, żebyście poszli na kolację? Z kim jest to spotkanie, jeśli mogę spytać? - Z panem Thomasem Russellem, asystentem komisarza policji. - Ach... - Oczy Nefret się zwęziły. - A więc to nie jest po prostu spotkanie towarzyskie. Profesor znowu wpadł na trop jakiegoś przestępstwa. Co to jest tym razem, kradzież antyków, fałszerstwa, nielegalny handel antykami? Albo... och, nie mów mi, że to Mistrz Występku! - Z twojego tonu odnoszę wrażenie, iż masz nadzieję, że to on. Z przyjemnością spotkałabym Sethosa - powiedziała Nefret rozmarzonym głosem. - Wiem, ciociu Amelio, on jest złodziejem, oszustem i łotrem, ale musisz przyznać, że jest bardzo romantyczny. I to jego beznadziejne uwielbienie dla ciebie... - To bardzo głupie - odparłam. - Nie spodziewam się, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczę. - Mówisz tak za każdym razem, tuż przed jego pojawieniem się znikąd w samą porę, żeby cię uratować z jakiegoś niebezpieczeństwa. Najwyraźniej naśmiewała się ze mnie, wolałam więc nie zagłębiać się zbytnio w ten temat. Każda wzmianka o Sethosie zawsze wzbudzała niezdrowe emocje. Rzeczywiście pojawił się u mojego boku przy kilku okazjach i rzeczywiście wykazywał głębokie przywiązanie do mojej skromnej osoby, choć nigdy nie naciskał... Cóż, prawie nigdy. Od wielu lat był naszym najpotężniejszym przeciwnikiem, kontrolującym rynek nielegalnych antyków i okradającym muzea, kolekcjonerów i archeologów. Chociaż czasami psuliśmy mu szyki, musiałam przyznać, że częściej nam się to nie udawało. Spotkałam się z nim parę razy w okolicznościach, które można by delikatnie określić mianem szczególnych, ale nawet ja nie mogłabym opisać jego prawdziwego wyglądu. Jego oczy miały niejednoznaczny odcień między szarym a brązowym, a jego biegłość w sztuce przebierania się pozwalała mu zmieniać ich kolor i niemal każdą inną cechę fizyczną. - Na miły Bóg, nie wspominaj o nim Emersonowi! - wykrzyknęłam. - Wiesz, co on myśli o Sethosie. Zresztą na pewno nie ma go teraz w Egipcie. - Kair jest pełen szpiegów - powiedziała Nefret i pochyliła się do przodu, łącząc dłonie. Była teraz bardzo poważna. - Władze twierdzą, że wszyscy nieprzyjaźnie nastawieni cudzoziemcy zostali deportowani albo internowani, ale najbardziej niebezpieczni z nich, zagraniczni agenci, unikną aresztowania, ponieważ nie podejrzewa się ich, że są cudzoziemcami. Sethos jest mistrzem przebierania się i spędził wiele lat w Egipcie. Czy człowiek taki jak on, z takimi talentami, nie byłby szczególnie łakomym kąskiem dla wywiadu? - Nie - zaprotestowałam. - Sethos jest Anglikiem. On by nie... - Nie wiesz na pewno, czy jest Anglikiem. A nawet jeśli jest, nie byłby ani pierwszym, ani ostatnim, który zdradziłby swój kraj. - Doprawdy, Nefret, odmawiam kontynuowania tej śmiesznej dyskusji! - Przepraszam. Nie chciałam cię rozzłościć. - Nie jestem zła! Dlaczego miałabym być... - Przerwałam, bo weszła Fatima z tacą i herbatą. Skinęłam, żeby postawiła ją na stole. - Nie ma co udawać, że to zwyczajne czasy, ciociu Amelio - oświadczyła spokojnie Nefret. - Przecież trwa wojna, a kanał jest niespełna sto mil od Kairu. Czasami przyłapuję się na tym, że patrzę na ludzi, których znam od lat, i zastanawiam się, czy nie noszą masek, czy nie grają jakichś ról. - Nonsens, moja droga - powiedziałam. - Poddajesz się wojennej histerii. Jeśli chodzi o Emersona, zapewniam cię, że jest dokładnie tym, kim jest. Nie potrafiłby ukryć tego przede mną. - Hmm... - mruknęła Nefret. - Tak czy inaczej, myślę, że dołączę do was dzisiejszego wieczoru, jeśli pozwolicie. Kiedy przedstawiła później swój plan, Emerson przystał na niego tak ochoczo, że wyraźnie zrzedła jej mina - zapewne sądziła, że nie pozwoliłby jej iść, gdyby miał coś do ukrycia. Mimo to postanowiła jednak pójść. Ramzes odmówił. Powiedział, że ma inne plany, ale że może dołączy do nas później, jeśli będziemy jedli kolację w Shepheardzie. Z manuskryptu H Ramzes starał się wcześnie przyjeżdżać do klubu, by nie odmówiono mu stolika. Komitet z pewnością wykorzystałby każdy pretekst, umożliwiający zabronienie mu wstępu, ale on starannie unikał wszystkiego, co mogłoby do tego doprowadzić. Ze swego punktu obserwacyjnego w mrocznym kącie patrzył, jak jadalnia się wypełnia. Połowa mężczyzn była w mundurach - nad burym kolorem khaki Armii Brytyjskiej górowało jarmarczne połączenie czerwieni i złota podlegającej Brytyjczykom Armii Egipskiej. Wszyscy byli oficerami; szeregowcy nie mieli wstępu do Klubu Torfowego. Ani też Egipcjanie niższej rangi czy pozycji. Gdy Ramzes niemal skończył swój posiłek, przy stoliku obok zasiadło czteroosobowe towarzystwo - dwóch urzędników w średnim wieku w towarzystwie dwóch dam. Jedną z dam była pani Pettigrew, która ofiarowała mu ostatnie białe piórko. Ona i jej mąż zawsze przypominali mu Tweedleduma i Tweedledee; jak wiele par małżeńskich, upodobnili się do siebie w bardzo dużym stopniu. Oboje byli niscy i tędzy i mieli czerwone twarze. Ramzes wstał w grzecznym ukłonie i ani trochę się nie zdziwił, kiedy pani Pettigrew go zignorowała. Kiedy tylko usiedli, połączyli głowy i zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami, od czasu do czasu popatrując w jego stronę. Ramzes nie wątpił, że właśnie on jest tematem tej rozmowy. Pettigrew był jednym z najbardziej pompatycznych dupków w Ministerstwie Robót Publicznych i jednym z najgorętszych brytyjskich patriotów w Kairze. Drugim mężczyzną był Ewan Hamilton, inżynier, który przyjechał do Egiptu jako doradca w kwestiach obrony kanału. Był to spokojny, nieszkodliwy człowiek, którego jedyną ekstrawagancją był często noszony przez niego kilt (tartan Hamiltonów). Tego wieczoru olśniewał uroczystym szkockim strojem: oprócz kiltu miał na sobie aksamitną marynarkę w kolorze zieleni butelkowej ze srebrnymi guzikami oraz koronkami pod brodą i przy mankietach. Ramzes był niemal pewien, że nosi w skarpecie skean dhu*.[Dosł. czarny skean, sztylet noszony przez szkockich górali (przyp. tłum.).] Siwizna pokrywała niegdyś lśniącą czerwień jego włosów i wąsów, a jego zezujące spojrzenie sugerowało, że powinien nosić okulary. Może zdjął je, by wywrzeć lepsze wrażenie na przystojnej kobiecie, która mu towarzyszyła. Pani Fortescue była w Kairze zaledwie od miesiąca, ale zyskała już sławę piękności, jeśli wypada tak mówić o wdowie. Wśród anglo-egipskiej śmietanki towarzyskiej plotki rozprzestrzeniały się jak ogień; mówiono, że jej mąż zginął w czasie jednej z krwawych sierpniowych kampanii, które usłały pola Francji poległymi. Napotkawszy szacujące, bezwstydnie ciekawskie spojrzenie Ramzesa, pani Fortescue pozwoliła, by jej dyskretnie ukarminowane usta ułożyły się w delikatny uśmiech. Jakby dla podkreślenia swojej dezaprobaty dla Ramzesa, państwo Pettigrew okazywali przesadną uprzejmość innej grupie biesiadników, w której skład wchodzili trzej mężczyźni. Wszyscy ci mężczyźni byli w mundurach; dwaj w mundurach armii egipskiej, trzeci był młodszym urzędnikiem Ministerstwa Finansów i członkiem pospiesznie zorganizowanej miejscowej milicji zwanej szyderczo Stopą Faraona. Spotykali się codziennie, by paradować po terenach klubu z miotełkami do odganiania much i kijami, ponieważ nie wystarczyło dla nich broni palnej. Sytuacja wyglądała obiecująco. Ramzes usiadł wygodniej i podsłuchiwał bezwstydnie. Kiedy państwo Pettigrew zakończyli omawianie jego przeszłości i charakteru, ich głosy powróciły do normalnego brzmienia - nieco piskliwego w wypadku pani Pettigrew. Paplała o wszystkim i o niczym, w tym także o prywatnych grzeszkach członków społeczności obcokrajowców. Wkrótce w sposób nieunikniony rozmowa zeszła na temat wojny. Młodsza z kobiet wyraziła zaniepokojenie możliwością tureckiego ataku, a wtedy pani Pettigrew wykrzyknęła: - Nonsens, moja droga! Nie ma na to szansy! Wszyscy wiedzą, jak nędznymi tchórzami są Arabowie, jeśli nie dowodzą nimi biali oficerowie... - Na przykład tacy jak generał von Kressenstein - wtrącił Ramzes, podnosząc głos na tyle, by wybić się ponad ostre głosy. - To jeden z najlepszych niemieckich strategów wojskowych. O ile wiem, jest doradcą Armii Syryjskiej. Pani Pettigrew prychnęła, a Hamilton przyjrzał mu się uważnie, ale nikt nic nie powiedział. Odpowiedź nadeszła od sąsiedniego stolika. Simmons, połykacz ognia Ministerstwa Finansów, pokraśniał ze złości i oświadczył z szyderczym uśmiechem: - Nie uda im się przeprowadzić armii przez Synaj. Dookoła jest pustynia, rozumie pan? Nie ma tam nigdzie wody. Jego uśmieszek zniknął, kiedy Ramzes oświadczył spokojnie: - Poza starymi rzymskimi studniami i cysternami. Podczas ostatniej pory deszczowej wyjątkowo dużo padało. Studnie są przepełnione. Myśli pan, że Turcy o tym nie wiedzą? - Jeśli nie wiedzą, powiedzą im tacy ludzie jak pan - warknął Simmons, po czym wstał i wysunął podbródek (czy to, co miał w tym miejscu). - Dlaczego wpuszcza się do klubu zgniłych zdrajców... - Starałem się tylko pomóc - powiedział Ramzes. - Pani pytała o Turków. Jeden z przyjaciół chwycił za ramię wzburzonego członka Stopy Faraona. - Nie musimy zanudzać pań wojskowymi rozmowami, Simmons. Może byśmy poszli do baru? Simmons miał już za sobą kilka kolejek brandy. Gniewnie patrzył na Ramzesa, kiedy przyjaciele prowadzili go do baru. Ramzes odczekał kilka minut, zanim sam odszedł. Skłonił się grzecznie każdej z czterech osób przy sąsiednim stole, lecz został całkowicie zignorowany przez troje z nich. Odpowiedziała mu jedynie pani Fortescue - błyskiem ciemnych oczu i dyskretnym, leciutkim uśmiechem. Hol był zatłoczony. Ramzes zamówił whisky, usiadł w kącie w pobliżu palmy w donicy i zlokalizował swoją zwierzynę. Simmons był tak łatwym łupem, że aż wstyd mu było wykorzystywać przewagę nad nim. Ministerialny urzędnik wydawał się naprawdę mocno poirytowany; gestykulował i rozprawiał, stojąc przed małą grupą, która składała się z jego przyjaciół i trzeciego oficera, najlepiej znanego Ramzesowi. Gdy tylko Ramzes zobaczył swojego kuzyna, przypomniała mu się czytana kiedyś historia o mężczyźnie, który zawarł piekielny pakt, pozwalający mu zachować młody wygląd pomimo życia w występku i zbrodni. Jego grzechy - zamiast na własnej twarzy - uwidaczniały się na portrecie, który ukrywał w bibliotece. Percy był średni pod każdym względem - średniego wzrostu i budowy, włosy i wąsy miał lekko brązowe, rysy miłe, ale mało wyraziste. Niezbyt przychylnie nastawiony obserwator powiedziałby, że jego oczy są osadzone trochę za blisko siebie, a usta zbyt wąskie, dziewczęco różowe, kontrastujące z ciężką oprawą szczęk. Ramzes pierwszy by przyznał, że nie jest bezstronny. Na całym świecie nie było człowieka, którego nienawidziłby bardziej niż Percy’ego. Przygotował już sobie wcześniej kilka prowokujących introdukcji, ale nie musiał wykorzystywać żadnej z nich. Jego szklanka była dopiero w połowie opróżniona, gdy Simmons zostawił swoich przyjaciół i wielkimi krokami ruszył do niego, prostując swoje wątłe ramiona. - Na słówko - warknął. Ramzes wyjął zegarek. - Jestem umówiony w Shepheardzie o wpół do jedenastej. - To nie potrwa długo - powiedział Simmons, uśmiechając się szyderczo. - Wyjdźmy na zewnątrz. - Och, rozumiem. Proszę bardzo, skoro pan nalega - odparł Ramzes. Nie planował, że sprawy zajdą tak daleko, ale teraz już nie miał się jak wycofać. W odróżnieniu od Klubu Sportowego Gezira, z terenami do gry w polo i golfa oraz angielskimi ogrodami, Klub Torfowy był usytuowany w mało atrakcyjnym miejscu przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic w Kairze, ze szkołą koptyjską po jednej stronie i synagogą po drugiej. W poszukiwaniu odosobnienia Ramzes podążył na tyły klubu. Nocne powietrze było zimne i rześkie, a księżyc niemal w pełni, ale w niektórych miejscach krzewy rzucały głęboki cień. Ramzes skierował się w jeden z tych mrocznych zakątków. Nie oglądał się, ale kiedy w końcu się odwrócił, zobaczył, że Simmonsowi towarzyszą dwaj przyjaciele. - To niesportowo - powiedział z dezaprobatą. - A może wy dwaj macie zagrzewać Simmonsa? - To wcale nie niesportowe obić tchórzliwego łajdaka - odparł Simmons. - Wszyscy wiedzą, że nie walczysz jak dżentelmen. - Można by to nazwać oksymoronem - stwierdził Ramzes. - Och, przepraszam... Chyba wybrałem zły moment na użycie trudnego słowa. Sprawdź je sobie po powrocie do domu. Simmons zupełnie nie wiedział, jak ma walczyć: jak dżentelmen czy uliczny zabijaka. Podszedł do Ramzesa, młócąc rękami i wyzywająco wysuwając podbródek. Ramzes powalił go i odwrócił się do pozostałych. Walnął jednego z nich łokciem w żebra, a drugiego kopnął w kolano, tuż powyżej elegancko wypolerowanych botów - a potem przeklął samego siebie za głupotę, bo Simmons, pozbierawszy się nieporadnie z ziemi, porzucił resztki pozorów dobrego wychowania i wymierzył potężny cios, który złożył Ramzesa wpół. Zanim zdołał odzyskać oddech, dwaj pozostali mężczyźni byli już przy nim. Jeden utykał, a drugi kaszlał, ale nie wyrządził im tak wielkich szkód, jak mógł. Pożałował tego, gdy wykręcili mu ramiona do tyłu i odwrócili go twarzą do Simmonsa. - Moglibyście mi przynajmniej pozwolić zdjąć płaszcz - wysapał. - Jeśli go podrę, matka będzie mi to wypominać do końca życia. Przed nim stał ciemny, dyszący wściekle kształt. Ramzes odzyskał równowagę i czekał, aż Simmons się zbliży, ale tamten nie miał zamiaru popełniać po raz drugi tego samego błędu. Podniósł ramię. Ramzes odchylił głowę i przymknął oczy. Nie był jednak na tyle szybki, by uniknąć ciosu, który trafił go w policzek i szczękę. - Dość tego! - usłyszał nagle. Ręce, które go trzymały, rozluźniły chwyt. Próbując wymacać jakieś oparcie, chwycił limbę i otworzył oczy. Między nim i jego przeciwnikiem stał Percy, trzymając Simmonsa za ramię. Dziwne, pomyślał Ramzes; bardziej pasowałoby do Percy’ego, gdyby do nich dołączył. Jego kuzyn lubił takie proporcje: trzech czy czterech na jednego. Potem zobaczył jeszcze jednego mężczyznę, którego czarno-biały strój wieczorowy był ledwie widoczny w panujących wokół ciemnościach, i rozpoznał lorda Edwarda Cecila, doradcę finansowego i szefa Simmonsa. Arystokratyczne oblicze Cecila było wykrzywione obrzydzeniem. Obrzucił swego podwładnego pogardliwym spojrzeniem, po czym zwrócił się do Percy’ego: - Dziękuję, że mnie pan ostrzegł, kapitanie. Nie wątpię, że pański kuzyn to docenia. - Mój kuzyn ma prawo do swojego zdania, lordzie Edwardzie. - Percy się wyprostował. - Nie zgadzam się z nim, ale je szanuję. I jego również. - Doprawdy? - wycedził lord Cecil, przeciągając samogłoski. - Pańska postawa przynosi panu zaszczyt, kapitanie. Simmons, proszę zameldować się u mnie jutro z samego rana. Panowie zaś - jego zmrużone oczy prześlizgnęły się po młodych ludziach w mundurach, w tej chwili nieco przywiędłych - podacie mi swoje nazwiska i nazwiska swoich dowódców, zanim opuścicie klub. Proszę za mną. - Potrzebujesz pomocy medycznej, Ramzesie? - zapytał z troską Percy. - Nie. Kiedy Percy podążył za Cecilem i pozostałymi mężczyznami, Ramzes zrozumiał, że przegrał z nim kolejną rundę. Nie miał wątpliwości, że to jego kuzyn namówił Simmonsa i jego przyjaciół do tego niedżentelmeńskiego działania. Zawsze był dobry w podsuwaniu ludziom podobnych pomysłów; biedni głupcy najpewniej wcale nie zdawali sobie sprawy, że zostali wmanewrowani w jego osobiste porachunki - mieli ukarać kogoś, kogo Percy nienawidził, ale sam bał się stawić czoło. Ramzes obszedł klub i zatrzymał się przed frontem, zastanawiając się, czy wejść do środka. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że zbliża się wpół do jedenastej. Uznał, że zrobił już z siebie wystarczające widowisko. Pozwolił, żeby portier wezwał mu powóz. Rozpoznawszy Ramzesa, woźnica powitał go entuzjastycznie i odłożył bat. Nikt z Emersonów nie pozwalał batożyć koni, ale wysokość napiwków wynagradzała tę niedogodność. - Co ci się stało, Bracie Demonów? - zapytał, używając arabskiego przydomka Ramzesa. Ramzes zbył go wyjaśnieniem, które było całkowicie fałszywe, i wsiadł do powozu. Wciąż myślał o Percym. Pogardzali sobą nawzajem od czasów dzieciństwa, ale Ramzes nie zdawał sobie sprawy, jak niebezpieczny jest Percy, dopóki nie spróbował oddać kuzynowi przysługi. Dowiodło to jedynie słuszności cynicznego twierdzenia ojca, że żaden dobry uczynek nie pozostaje bez kary. Wałęsając się bez celu po Palestynie, Percy dostał się do niewoli i Zaal, jeden z bandytów, grasujących w tym rejonie, zatrzymał go dla okupu. Kiedy Ramzes zakradł się do obozu, by uwolnić kuzyna, znalazł go wygodnie ulokowanego w najlepszym pokoju gościnnym, zaopatrzonego w brandy i inne luksusowe artykuły i w spokoju oczekującego chwili, gdy zapłacą za niego okup. Percy nie rozpoznał kuzyna w jego beduińskim przebraniu, i kiedy zaczął chlipać i odmawiać ucieczki z histerią godną dziewicy broniącej swojej cnoty, Ramzes uświadomił sobie, że lepiej będzie nie oświecać go co do tożsamości ratującego. Percy odkrył ją jednak. Ramzes oczywiście podejrzewał, że urażony kuzyn go znienawidzi, ale nie przewidział złowrogiej płodności wyobraźni Percy’ego. Oskarżenie Ramzesa o to, że jest ojcem jego bezmyślnie spłodzonego i bezdusznie porzuconego dziecka, było mistrzowskim posunięciem. A jednak tego wieczoru Percy stanął w jego obronie... Szlachetne sentymenty ujawnione przed obliczem lorda Edwarda Cecila z pewnością miały wpłynąć na jego opinię o kapitanie Percivalu Peabodym, ale musiało kryć się za tym coś jeszcze - coś bardzo niemiłego, o ile znał Percy’ego. Co u diabła ten człowiek planował? Wypatrywałam naszego spotkania z panem Russellem z pewną ciekawością. Znałam go od kilku lat i dość wysoko oceniałam, pomimo jego pokrętnych prób uczynienia z Ramzesa policjanta. Nie, żebym miała coś przeciwko policjantom, ale nie uważałam tego za karierę odpowiednią dla mojego syna. Emerson też nie miał nic przeciwko policjantom, ale spotkania towarzyskie nie były jego ulubioną rozrywką, więc podobnie jak Nefret podejrzewałam, że proponując mi kolację z Russellem, ma jakiś ukryty motyw. Kiedy przyjechaliśmy, Russell czekał już na nas w Holu Mauretańskim. Jego piaskowe brwi uniosły się na widok Nefret, a kiedy Emerson powiedział bezceremonialnie: „Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że przyprowadziliśmy pannę Forth” - zrozumiałam, że zaproszenie wyszło do Russella, nie od Emersona. Nefret również zdała sobie z tego sprawę i podając Russellowi dłoń w rękawiczce, posłała mi porozumiewawczy uśmiech. Emerson nigdy nie przykładał najmniejszej uwagi do konwenansów, ale Russell nie miał wyboru - musiał udawać, że jest zadowolony. - Ależ skąd, ach, profesorze, oczywiście jestem zaszczycony, widząc, hmm... pannę.... Forth. Rozumiałam jego zakłopotanie. Nefret po śmierci męża wróciła do panieńskiego nazwiska i kairskiej socjecie niełatwo było to przyjąć do wiadomości. Wiele poczynań Nefret było dla ludzi tego pokroju trudnych do przyjęcia. Poszliśmy od razu do jadalni i zasiedliśmy przy stoliku zarezerwowanym przez pana Russella. Pomyślałam, że wydaje się odrobinę skrępowany, i moje podejrzenia co do powodów, dla których zaprosił nas na kolację, się umocniły. Chciał czegoś od nas. Może pomocy przy obławie na jakichś niebezpiecznych obcych agentów w Kairze? Rozglądając się po sali, zaczęłam się zastanawiać, czy ja również nie zaczynam poddawać się wojennej histerii. Oficerowie i urzędnicy, matrony i panny - wszyscy ludzie, których znałam od lat - nagle zaczęli wyglądać podejrzanie. Czy ktoś z nich nie był na usługach wroga? W każdym razie, powiedziałam sobie, żadne z nich nie było Sethosem. Emerson nie zasypiał gruszek w popiele. Zaczekał tylko, aż złożymy zamówienie, i zagaił: - Cóż, Russell, o co panu chodzi, hę? Jeśli chce mnie pan przekonywać, że Ramzes powinien wstąpić do CID, traci pan czas. Jego matka nie chce o tym słyszeć. - On też nie - odparł Russell z cierpkim uśmiechem. - Nie ma sensu próbować pana oszukiwać, profesorze, jeśli więc damy wybaczą nam rozmowę o interesach... - Wolę rozmawiać o interesach niż o bzdurach, panie Russell - powiedziałam szorstko. - Ma pani słuszność, madam. Powinienem to wiedzieć. Skosztował wina, którego odrobinę kelner nalał do jego kieliszka, i skinął głową z aprobatą. Kiedy napełniane były nasze kieliszki, skupił wzrok na Nefret, a na jego czole pojawiła się zmarszczka. Nefret była przykładem dobrze wychowanej młodej damy - śliczna, niewinna i wrażliwa. Głęboki dekolt jej sukni odsłaniał białą pierś, klejnoty mieniły się na biuście i w rudych włosach, które otaczały koroną jej kształtną główkę. Nikt by nie przypuszczał, że te smukłe dłonie bardziej są przyzwyczajone do trzymania skalpela niż wachlarza i że potrafiłaby odeprzeć napastnika nie mniej skutecznie niż niejeden mężczyzna. Wiedziała, o czym myśli nasz gospodarz, i spojrzała prosto w jego pełne zwątpienia oczy. - Wielu ludzi w Kairze powie panu, że nie jestem damą, panie Russell. Z mojego powodu nie musi pan niczego owijać w bawełnę. Chodzi o Ramzesa, tak? Co zrobił tym razem? - Nic złego, o czym bym wiedział, poza tym, że stał się bardzo nielubiany - odpowiedział Russell. - Och, do diabła, z tym... przepraszam, panno Forth. - Nefret roześmiała się, a powaga na jego obliczu ustąpiła skrępowanemu uśmiechowi. - Jak zamierzałem powiedzieć... mogę być równie szczery wobec wszystkich państwa. Tak, składałem ofertę Ramzesowi. Wiem, że każda organizacja wywiadowcza, wojskowa czy cywilna w Egipcie chciałaby go pozyskać! Miałem nie więcej pecha niż pozostali. Ale dla mnie szczególną wartość przedstawiałaby jego pomoc w poszukiwaniach Wardaniego. Na pewno państwo wiecie, kim on jest. Emerson skinął głową. - Przywódcą Partii Młodych Egipcjan i jedynym nacjonalistą, który wciąż ma wpływy. Wszystkich pozostałych zdołał pan zgarnąć, w tym także mojego siostrzeńca, Davida Todrosa. - Nie winię pana, że żywi pan do mnie za to urazę - powiedział spokojnie Russell. - Ale trzeba było to zrobić. Nie możemy dać szans tej bandzie, profesorze. Oni wierzą, że ich nadzieją na niepodległość jest klęska Brytyjczyków, i będą kolaborować z naszymi wrogami, aby ją osiągnąć. - Ale co oni mogą zrobić? - zapytała Nefret. - Są rozbici i uwięzieni. - Dopóki Wardani jest na wolności, mogą wyrządzić wiele szkód. - Russell pochylił się do przodu. - Jest ich przywódcą, inteligentnym, charyzmatycznym i fanatycznym. Już zebrał nowych przybocznych w miejsce tych, których aresztowaliśmy. Wiecie, że sułtan ogłosił dżihad, świętą wojnę przeciwko niewiernym. Fellachowie są obojętni albo przerażeni, ale jeśli Wardani zdoła porwać studentów i intelektualistów, możemy mieć w Kairze wojnę partyzancką, kiedy Turcy zaatakują kanał. Wardani jest najważniejszy. Bez niego ruch się rozpadnie. Chcę go dopaść. I myślę, że możecie mi w tym pomóc. Emerson spokojnie jadł zupę. - Wspaniała - zauważył. - W Shepheardzie zawsze podają znakomitą potage a la duchesse. - Próbuje mnie pan rozdrażnić, profesorze? - zapytał Russell. - Ależ skąd - odparł Emerson. - Nie zamierzam też jednak pomagać panu w szukaniu Wardaniego. Russella niełatwo było rozgniewać. Przez chwilę przyglądał się Emersonowi z namysłem. - Uważa pan jego dążenia za słuszne? Cóż, to mnie nie dziwi. Ale nawet pan musi przyznać, profesorze, że to nie jest właściwa pora. Po wojnie... Mojego męża z kolei bardzo łatwo rozgniewać. Jego niebieskie oczy błyszczały. - Czy to ma być pańskie stanowisko? - przerwał Russellowi. - Bądźcie cierpliwi, bądźcie grzecznymi dziećmi, a jeśli będziecie się należycie zachowywać do końca wojny, damy wam wolność? I chce pan, żebym to właśnie ja złożył tę obietnicę, ponieważ cieszę się pewną reputacją w tym kraju? Nie będę składał obietnic, których nie mogę dotrzymać, panie Russell, a wiem na pewno, że ani pan, ani obecny rząd nie dotrzyma tej obietnicy. - Odprężony tym wybuchem, podniósł widelec i wbił go w rybę, która pojawiła się w miejsce talerza po zupie. - Zresztą i tak nie wiem, gdzie on jest - dodał. - Ale pan wie, prawda, panie Russell? - powiedziała nagle Nefret. - To dlatego poprosił pan profesora, by towarzyszył panu dzisiejszego wieczoru. Namierzył pan kryjówkę. Wardaniego i chce pan zamknąć go dziś w nocy, ale boi się pan, że jak zwykle ucieknie, i dlatego chce pan... Czego pan od nas chce, u diabła? - Od pani niczego, panno Forth. - Russell wyjął chusteczkę i otarł zroszone potem czoło. - Poza tym, żeby pozostała pani tutaj, spokojnie jadła kolację i trzymała z dala od tej sprawy! - Ona nie może jeść sama, to byłoby niewłaściwe - oświadczyłam, wypijając resztę wina ze swojego kieliszka. - Możemy już iść? Emerson jadł bardzo szybko i niemal skończył już rybę. Włożył do ust ostatni kęs i wymamrotał coś w odpowiedzi. - Nie mów z pełnymi ustami, Emersonie. Nie sugeruję, żebyś przyjął propozycję pana Russella, ale nie można przepuścić sposobności rozmowy z panem Wardanim. Może zdołamy z nim negocjować. Wszystko, co pomoże uniknąć masakry, w tym także jego własnej śmierci, jest warte wysiłku. Emerson przełknął rybę. - Właśnie to miałem powiedzieć, Peabody. Wstał i przytrzymał moje krzesło. Strzepnęłam parę okruchów ze stanika i również wstałam. Russell sprawiał wrażenie nieco oszołomionego, ale spokojnym, konwersacyjnym tonem zauważył: - Zupełnie nie wiem, jak to się stało, że straciłem kontrolę nad tą sytuacją. Na miłość boską, profesorze i pani Emerson, rozkazuję, proszę... niech panna Forth tu zostanie! - Nefret jako jedyna z nas zna pana Wardaniego - odparłam. - I jest bardziej prawdopodobne, że prędzej wysłucha on atrakcyjnej młodej damy niż nas. Nefret, znowu upuściłaś rękawiczki. Russell, reagując jak automat, sięgnął pod stół i podniósł rękawiczki Nefret. - Upewnijmy się, że dobrze zrozumieliśmy się nawzajem, Russell - powiedział Emerson. - Zgadzam się pomóc panu, mogę porozmawiać z panem Wardanim i spróbować przekonać go, że dla własnego dobra powinien zrezygnować z realizacji swoich planów. Nie złożę jednak żadnych obietnic i nie będę tolerować żadnego wtrącania się z pańskiej strony. Czy to jasne? Russell spojrzał mu prosto w oczy. - Tak, sir. Nie przewidywałam takiego właśnie rozwoju wypadków, ale pomyślałam, że z tego spotkania może wyniknąć coś interesującego, więc przyszłam przygotowana. Kiedy patrzyłam, jak zdeprymowany asystent komisarza policji pomaga Nefret włożyć płaszcz, uświadomiłam sobie, że i ona zrobiła to samo. Podobnie jak moje wierzchnie okrycie, jej również było ciemne i proste, bez żadnych błyszczących kamyczków czy paciorków, za to z głębokim kapturem skrywającym włosy. Wątpiłam jednak, czy jest uzbrojona, jako że długi nóż, który najchętniej ze sobą zabierała, trudno byłoby jej ukryć. Miała na sobie prostą i raczej wąską suknię, a liczne halki wyszły już z mody. Mój własny „arsenał”, jak to określał Emerson, był ograniczony z tych samych powodów. Ale mały pistolet doskonale się mieścił w mojej torebce, a parasolka (karmazynowa, pasująca do sukni) miała solidny stalowy czubek. Niewiele dam przychodziło na wieczorne przyjęcia z parasolkami, ale ludzie byli przyzwyczajeni, że ja zawsze mam jakąś przy sobie; przypuszczam, że traktowano to jako zabawne dziwactwo. - Zawiozę nas na miejsce - oznajmił Emerson, kiedy wyszliśmy z hotelu. - Na szczęście wziąłem automobil. Westchnęłam ciężko. Mój mąż prowadził jak szaleniec i nie pozwalał nikomu innemu się w tym wyręczyć. Nie wyraziłam swoich złych przeczuć, bo byłam pewna, iż pan Russell wyrazi swoje. Zmierzył długim spojrzeniem pojazd, który był bardzo duży i bardzo żółty, po czym pokręcił głową. - Każdy w Kairze zna ten samochód, profesorze. Nie możemy rzucać się w oczy. Czeka na nas zamknięty pojazd. Ale wolałbym, żeby damy... Nefret wskoczyła już do taksówki. Russell westchnął i zajął miejsce obok kierowcy, a Emerson usłużnie pomógł mi usiąść z tyłu. Kiedy objechaliśmy Ogrody Ezbekieh, taksówka minęła Operę i skręciła w Muski. Była wczesna godzina; ulice Kairu były jasno oświetlone i zatłoczone najróżniejszymi środkami komunikacji, od wielbłądów po automobile. Podniecenie, które ogarnęło mnie wcześniej, teraz przygasło. Ta część miasta była nużąco nowoczesna. Równie dobrze moglibyśmy znajdować się na Bond Street albo na Ghamps Elysee. - Kierujemy się do Chan el Chalili - zameldowałam, wyglądając przez okno. Nie dojechaliśmy tam jednak. Taksówka skręciła na południe, w węższą ulicę, minęła Hotel du Nil i dopiero wtedy się zatrzymała. Russell wyskoczył z kabiny i podszedł do drzwi. - Stąd lepiej będzie pójść piechotą - powiedział cicho. - To nie jest daleko. Sprawdziłam ulicę, którą wskazał. Wydawała się małym zaułkiem o długości zaledwie kilkuset metrów, ale w niczym nie przypominała kusząco cuchnących rejonów starego Kairu, w które często się zapuszczałam w poszukiwaniu kryminalistów. Okna kilku większych domów świeciły w ciemności. - Pański uciekinier wydaje się nazbyt pewny siebie - stwierdziłam z dezaprobatą. - Gdybym ja chciała uniknąć policji, ukryłabym się w mniej przyzwoitym sąsiedztwie. - Ale z drugiej strony - zauważył Emerson, ujmując mnie pod ramię - najmniej prawdopodobne mogłoby się wydawać, że będą go szukać właśnie w takim sąsiedztwie... Russell, jesteś pewien, że pański informator się nie myli? - Nie - odparł szorstko asystent komisarza policji. - Dlatego właśnie poprosiłem, żeby przyjechał pan tu ze mną. To trzeci dom, o, tamten. Poproście portiera, żeby was zaanonsował. - A potem co? - spytał Emerson. - Sądzi pan, że po usłyszeniu naszych nazwisk Wardani powita nas z otwartymi ramionami? - Jestem pewien, że pan coś wymyśli, profesorze. A jeśli nie pan, to pani Emerson. - Hmm... - mruknął Emerson. Russell zapalił zapałkę i sprawdził zegarek. - Jest kwadrans po dziesiątej. Daję wam pół godziny. Emerson zmarszczył brwi. - Nefret, weź mnie pod ramię - powiedział. Russell wycofał się w cień, a my podeszliśmy do drzwi, które nam wskazał. Domy stały tu bardzo blisko siebie, otoczone drzewami i kwitnącymi roślinami. - Co on zamierza zrobić, jeśli nie wyjdziemy po półgodzinie? - spytała Nefret przyciszonym głosem. - Cóż, moja droga, nie sugerowałby, że pospieszy nam na ratunek, jeśli jego ludzie nie znajdowaliby się już na pozycjach - odpowiedział spokojnie Emerson. - Są bardzo dobrze wyszkoleni, prawda? Ale zauważyłem tylko dwóch. Nefret zatrzymałaby się, gdyby Emerson nie pociągnął jej za sobą. - To pułapka - stwierdziła. - Wykorzystał nas... - Owszem, do odciągnięcia uwagi Wardaniego, kiedy do akcji wkroczy policja. A czego się spodziewałaś? Podniósł ciężki żelazny pierścień, który służył za kołatkę, i uderzył nim w drzwi. - Okłamał nas - syknęła Nefret. - Drań! - Nie wyrażaj się, Nefret - przywołałam ją do porządku. - Wybacz, ciociu Amelio. Ale to prawda! - To po prostu dobry policjant, moja droga - oświadczył Emerson i ponownie zastukał. - Co zrobimy, profesorze? - Wymyślę coś. A jeśli nie ja, to ciocia Amelia. Drzwi się otworzyły. - Salem alejkum - powiedział Emerson, odwracając się do służącego, który stanął w progu. - Proszę nas zaanonsować. Profesor Emerson, pani Emerson i panna Forth. Białka oczu mężczyzny świeciły, kiedy przenosił wzrok z Emersona na mnie, a potem na Nefret. Był młody, miał skąpą bródkę i nosił grube okulary. Wydawał się nieco ogłuszony naszym pojawieniem się i stał bez ruchu. Korzystając z jego zaskoczenia, Emerson podniósł go i wniósł do holu. - Zamknij drzwi, Peabody - rozkazał. - Pospiesz się. Nie mamy zbyt dużo czasu. Oczywiście posłuchałam go. Małe pomieszczenie oświetlały wiszące lampy. Wszystkie były z miedzi, dziurkowane w misterny wzór, i dawały niewiele światła. Rzeźbiona skrzynia pod jedną ze ścian i piękny wschodni chodnik stanowiły jedyne umeblowanie. Na dalekim końcu wąskiego korytarza drewniane schody prowadziły na podest zablokowany drewnianym parawanem. Emerson posadził służącego na skrzyni i podszedł do schodów. - Wardani! - wrzasnął. - Tu Emerson! Wyłaź ze swojej dziury, musimy porozmawiać. Jeśli uciekinier był gdziekolwiek w promieniu pięćdziesięciu jardów, musiał nas słyszeć. Nie nastąpiła żadna natychmiastowa reakcja z jego strony, ale młody służący zeskoczył ze skrzyni, wyciągnął spod szaty nóż i rzucił się na Emersona. Nefret podniosła suknię jak prawdziwa dama i kopnięciem usunęła nóż z jego dłoni. Młodzian był jednak uparty i musiałam grzmotnąć go parasolką w piszczele, zanim upadł na podłogę. - Dziękuję wam, moje drogie - powiedział Emerson, nawet się nie oglądając. - To wszystko wyjaśnia, on tu jest. W porządku. Idziemy na górę? Właśnie stawiał stopę na pierwszym stopniu, kiedy wydarzyły się dwie rzeczy. Rozległy się policyjne gwizdki, na tyle głośne, że przenikały przez zamknięte drzwi, a zza parawanu u szczytu schodów wyłonił się mężczyzna. Miał na sobie europejski strój i egipskie pantofle bez obcasów. Na czarnych włosach nie miał nakrycia, ale nie widziałam dokładnie rysów jego twarzy, bo światło było kiepskie, a ciemna plama brody skrywała jej dolną część. Gdybym jednak miała jakieś wątpliwości co do jego tożsamości, natychmiast by się rozwiały, bo mężczyzna zniknął równie nagle, jak się pojawił. W drzwi zaczęły walić pięści. Wśród głosów atakujących rozpoznałam głos Thomasa Russella, domagający się natychmiastowego otwarcia drzwi. - Do wszystkich diabłów! - krzyknął Emerson i popędził w górę po schodach, biorąc je po trzy naraz. Nefret, z suknią podniesioną do kolan, pobiegła za nim. Ja podążyłam za nią, powstrzymywana w pewnym stopniu przez parasolkę, która nie pozwalała mi pochwycić sukni pełną garścią. Kiedy dotarłam do szczytu schodów, usłyszałam, że drzwi się otwierają. Odwróciłam się, wywinęłam parasolką i krzyknęłam: - Stać, nie ruszać się! Ku mojemu zdumieniu, posłuchali. Russell był na przodzie. Małe pomieszczenie wypełniło się mundurami, zauważyłam też, że młody człowiek, który nas wpuścił, gdzieś zniknął. - Co pani ma na myśli, pani Emerson? - dopytywał się Russell. Nie odpowiedziałam, jako że odpowiedź była oczywista. Spojrzałam przez ramię. Prosty korytarz z drzwiami po obu stronach prowadził na tyły willi. Na jego dalekim końcu było otwarte okno; przed nim stał mężczyzna, za którym podążaliśmy, twarzą do Nefret i Emersona, którzy zatrzymali się w połowie przejścia. - On to? - zapytał niezbyt gramatycznie Emerson. Nefret milczała, więc sam sobie odpowiedział: - To musi być on... Przepraszamy, Wardani. Miałem nadzieję z panem porozmawiać, ale Russell zdecydował inaczej. Innym razem, dobrze? Zatrzymamy ich na chwilę, kiedy pan będzie uciekał. Proszę uważać, w ogrodzie też mogą być. Wardani stał spokojnie przez chwilę, jego postać wydawała się nadnaturalnie wysoka i smukła w księżycowej poświacie. Potem wszedł na parapet i wyskoczył w noc. Emerson pospieszył do okna i wystawiając głowę, krzyknął: - Tam! Uciekł tędy! Po chwili usłyszeliśmy krzyki, odgłosy kotłowaniny w krzakach i kilka strzałów. Jeden musiał trafić w ścianę w pobliżu okna, bo Emerson szybko cofnął głowę, przeklinając. W ogólnym zamieszaniu policjanci zamienili się pozycjami - ci, którzy byli w domu, wypadli na zewnątrz, z Russellem na czele. Zeszłam na dół i podeszłam do drzwi, które były otwarte na oścież. Wydawało się, że na tyłach willi wiele się dzieje, ale ulica była ciemna i spokojna. Kairczycy nie lubili mieszać się w sprawy innych ludzi, zwłaszcza teraz, kiedy miasto było pod wojskową okupacją. Po krótkiej chwili dołączyłam do Emersona i Nefret. - Dokąd on uciekł? - zapytałam. Emerson strzepnął placek kurzu z rękawa. - Na dach. Zwinny drań. Możemy chyba wrócić do taksówki. Idę o zakład, że jest już bardzo daleko. Russell musiał szybko dojść do podobnych wniosków. Nie czekaliśmy na niego długo. - Uciekł, tak? - zapytał Emerson. - Ajajaj... - Dzięki wam. - Byłem mniej pomocny, niż miałem nadzieję. Ale gdyby dał mi pan pięć minut więcej, może zdobyłbym jego zaufanie. - Pięć minut? - powtórzył Russell z powątpiewaniem. - Pani Emerson zabrałoby to jeszcze mniej. Och, ale cóż z tego? Jeśli jedzie pan z nami, proszę wsiadać. Zamierzam jechać do domu. W drodze do hotelu niewiele rozmawialiśmy. Zawładnęły unią dziwne myśli. Rzuciłam tylko jedno spojrzenie na spowitą mrokiem postać, ale przez chwilę miałam dziwne wrażenie deja vu, zupełnie jakby nieuformowane jeszcze rysy dziecka i nagle ujawniły ulotne podobieństwo do rodzica lub dziadka. To Nefret podsunęła mi tę myśl. Mówiłam sobie, że to absurd, a jednak... Czyż nie zaklinałam się, że poznałabym Sethosa w każdym czasie, w każdym przebraniu? Pojazd zajechał pod Shephearda. Russell wysiadł i otworzył nam drzwi. - Jest jeszcze wcześnie - powiedział. - Może wyświadczą| mi państwo zaszczyt i dołączą do mnie nad kieliszkiem likieru albo szklaneczką brandy... na dowód, że nie żywimy do siebie urazy? - Hmm... - mruknął Emerson. Nie powiedział nic więcej. Ruszyliśmy przez chmarę sprzedawców kwiatów i żebraków, dragomanów i handlarzy, tłoczących się na stopniach; kiedy wchodziliśmy na górę, ujrzałam zbliżającą się do nas znajomą postać. - Dobry wieczór, mamo - powiedział Ramzes. - Dobry wieczór, Nefret. Dobry wieczór... - Coś ty zrobił? - krzyknęłam. Bardziej właściwe byłoby zapytać, co mu się stało. Próbował doprowadzić się do porządku, ale rana na jego policzku krwawiła, a otaczający ją siniak był ciemny i opuchnięty. Russell się cofnął. - Muszę prosić o wybaczenie. Dobranoc, pani Emerson, panno Forth, profesorze. - Znowu wzgardzony - mruknął Ramzes. - Nefret? - Podał jej ramię. - Masz rozdarty płaszcz! - zawołałam. Ramzes spojrzał na swoje ramię. Spod czarnego materiału wyzierała biała podszewka. - Do diabła. Przepraszam, mamo. To tylko rozdarty szew, jak sądzę. Możemy usiąść, zanim zaczniecie kazanie? Nefret nie powiedziała ani słowa. Położyła dłoń na jego ramieniu i pozwoliła, żeby ją doprowadził do stolika. W jasnych światłach tarasu mogłam się dobrze przyjrzeć moim towarzyszom. Emerson miał dziko przekrzywiony krawat - zawsze go szarpał w chwilach rozdrażnienia - i nie pozbył się jeszcze wszystkich plastrów kurzu z ubrania. Fryzura Nefret była w nieładzie, a na mojej sukience widniało długie rozdarcie. Ułożyłam skromnie fałdy na kolanach. - Moi drodzy - powiedział Ramzes, kiedy się nam przyjrzał. - Czy wyście znowu walczyli? - Moglibyśmy równie dobrze zapytać o to ciebie - stwierdził jego ojciec. - Mały wypadek. Czekałem na was pół godziny albo i więcej - oświadczył Ramzes oskarżycielskim tonem. - Portier poinformował mnie, że wyszliście z hotelu, ale że automobil wciąż tu stał, doszedłem do wniosku, że wcześniej czy później wrócicie. Można zapytać... - Nie, jeszcze nie - odparł Emerson. - Czy to tu, w Shepheardzie, miałeś ten swój, hmm... wypadek? - Nie, ojcze. To zdarzyło się w klubie. Jadłem tam kolację, zanim przyszedłem na spotkanie z wami - odparł niechętnie i zamilkł, ale Emerson wbił w niego spojrzenie swoich zimnych niebieskich oczu i po chwili Ramzes powiedział z ociąganiem: Wdałem się w małą sprzeczkę. - Z kim? - zapytał Emerson. - Ojcze... - Z kim? - Z draniem o nazwisku Simmons. Nie sądzę, żebyś go znał. I... cóż... z Cartwrightem i Jenkinsem. Z Armii Egipskiej. - Tylko z trzema? Dobry Boże, Ramzesie, miałem o tobie lepsze zdanie. - Nie walczyli jak dżentelmeni - wyjaśnił Ramzes. Kąciki jego ust wygięły się lekko. Poczucie humoru Ramzesa jest zdecydowanie dziwne; nigdy nie jest mi łatwo się zorientować, czy aby nie próbuje być dowcipny. - Próbujesz być dowcipny? - zapytałam. - Tak, próbuje - potwierdziła Nefret, zanim Ramzes zdołał udzielić odpowiedzi. - Ale mu się nie udaje. Ramzes przywołał spojrzeniem kelnera, który pospieszył ku niemu, ignorując niecierpliwe żądania innych klientów. Opinia człowieka wzgardzonego przez anglo-egipską społeczność sprawiła tylko, że Ramzes stał się jeszcze bardziej podziwiany przez kairczyków, z których większość uwielbiała go, podobnie jak jego ojca. - Napijesz się whisky z wodą sodową, mamo? - zapytał. - Nie, dziękuję. - Nefret? Ojcze? Ja zamówię jedną, jeśli nie macie nic przeciwko. Ja miałam, ponieważ podejrzewałam, że wypił już więcej, niż powinien. Kiedy jednak napotkałam spojrzenie Emersona, zmilczałam. Ale Nefret nie miała tego rodzaju oporów. - Piłeś już dzisiaj? - dopytywała się. - Niewiele. Dokąd pojechaliście z Russellem? Gdy Emerson opowiedział mu wszystko szczegółowo, Ramzes mruknął: - Aha... A więc tego chciał. Tak podejrzewałem. - Powiedział, że odmówiłeś mu pomocy w odnalezieniu Wardaniego - wyjaśnił Emerson. - Ramzesie, wiem, że raczej lubisz tego człowieka... - Moje osobiste uczucia są nieistotne. - Ramzes dokończył swoją whisky. - Nic mnie nie obchodzi, co robi Wardani, jeśli nie ma to nic wspólnego z Davidem, ale nie użyję wpływu, jaki być może mam na Wardaniego, żeby wydać go Russellowi. - Profesor czuje to samo - powiedziała spokojnie Nefret. - Chciał tylko z nim porozmawiać. Próbowaliśmy go ostrzec... - Jak miło. Ciekawe, czy on o tym wie. - Ramzes okręcił się na krześle, rozglądając się za kelnerem. - Czas, żebyśmy poszli do domu - stwierdziłam. - Jestem już zmęczona. Ramzesie? Proszę... - Tak, mamo, oczywiście. Puściłam Emersona przodem z Nefret i poprosiłam Ramzesa, żeby podał mi ramię. - W domu dam ci maść Kadii do posmarowania twarzy - powiedziałam. - Bardzo cię boli? - Nie. Jak często mawiasz, uzdrawiające zdolności dobrej whisky... - Ramzesie, co się stało? To wygląda jak ślad po szpicrucie albo bacie. - To była chyba jedna z takich modnych laseczek - odparł Ramzes, po czym otworzył drzwi i pomógł mi wsiąść do pojazdu. - Trzech na jednego... - mruknęłam. Teraz miałam już niezłe wyobrażenie o tym, co się wydarzyło. - Jakie to niegodziwe! Z pewnością nie wspomnieli nikomu o tym incydencie. - Myślę, że wiedział o nim każdy, kto był wtedy w klubie - odparł Ramzes. Westchnęłam. - I każdy w Kairze będzie wiedział o nim jutro. - Bez wątpienia - zgodził się ze mną Ramzes. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że powiedział to z pewną przyjemnością. Nigdy nie widziałam, żeby Ramzes pił więcej, niż powinien, albo żeby pozwolił sobie na wciągnięcie się w brutalną awanturę. Coś się za tym kryło, ale jeśli sam nie zdecyduje mi się tego wyznać, nie będę mogła mu w żaden sposób pomóc. 2 Można by sądzić, że skoro trwa wojna, ludzie mają lepsze zajęcia niż powtarzanie sobie jałowych plotek, a jednak już po kilku dniach cały Kair wiedział o ostatnim wydarzeniu. O impertynenckim zainteresowaniu ogółu naszymi sprawami zostałam poinformowana przez madame Villiers, której złożenie wyrazów zaniepokojenia posłużyło za przykrywkę prawdziwego motywu (czyli złośliwej ciekawości) nagłej wizyty. Jako matka nieładnej, niezamężnej córki, madame nie mogła sobie pozwolić na zrażenie do siebie matki pełnowartościowego nieżonatego syna, chociaż szanse jej Celestyny u Ramzesa były jak jeden do miliona. Tego jej oczywiście nie powiedziałam ani też nie skorygowałam jej wersji opowieści, która była absurdalnie nieprawdziwa. Nie aż tak jednak nieprawdziwa, jak pomyślałam w pierwszej chwili. Jeden z zasłyszanych szczegółów sprawił, że moja ciekawość urosła do takich rozmiarów, iż zdecydowałam się zapytać o niego Ramzesa. Siedzieliśmy wszyscy na naszym tarasie na dachu, popijając herbatę i zajmując się rozmaitymi rzeczami: Emerson mruczał coś nad swoim notatnikiem, Nefret czytała „Gazetę Egipską”, a Ramzes nie robił absolutnie nic poza głaskaniem kota leżącego obok niego na sofie. Był sobą; małomówny i na pozór opanowany, chociaż od jakiegoś czasu jego twarz miała mało atrakcyjny, łaciaty wygląd - jeden policzek był gładki i brązowy, a drugi tłusty, zielony i szczeciniasty. Jak miłości lub niechęci, użycia cudownej maści Kadii nie można było ukryć. Po swoich nubijskich przodkiniach odziedziczyła recepturę, co do której skuteczności wszyscy zostaliśmy przekonani, chociaż nawet Nefret nie potrafiła określić, jakie składniki medykamentu są tak skuteczne. Maść wywarła swój zwykły efekt: opuchlizna i siniak zniknęły i teraz jedynie cienka czerwona linia znaczyła szczupły policzek mojego syna. - Czy to prawda, że Percy był przy tym, jak zostałeś zaatakowany tamtego wieczoru w klubie? - zapytałam. Nefret opuściła gazetę, Emerson podniósł wzrok, a Seszat wydała syk protestu. - Przepraszam - powiedział Ramzes, zwracając się do kota. - Mogę zapytać, mamo, kto ci o tym powiedział? - Madame Villiers. Zazwyczaj przeinacza fakty, ale tym razem chyba nie miałaby powodu powtarzać takich rzeczy, jeśli nie byłoby w tym ziarenka prawdy. - Był obecny - odparł krótko Ramzes i zamilkł. - Na litość boską, Ramzesie, czy musimy uciec się do tortur? - domagał się odpowiedzi jego ojciec. - Dlaczego nam nie powiedziałeś? Dobry Boże, tym razem posunął się za daleko. Dopilnuję... - Nie, sir, nie dopilnujesz. Percy nie był moim adwersarzem. Wręcz przeciwnie, to on doprowadził na miejsce lorda Edwarda Cecila na czas i hmm... mnie uratował. - Hmm... - mruknął Emerson. - Jak sądzisz, o co mu chodzi tym razem? - Próbuje utorować sobie drogę powrotną do naszych łask, jak sądzę - stwierdziłam, prychając. - Madame mówiła, że przy kilku okazjach stawał w obronie Ramzesa, kiedy ktoś oskarżał go o tchórzostwo... że oświadczył, iż jego kuzyn jest jednym z najdzielniejszych ludzi, jakich zna. Ramzes milczał przez chwilę, a potem powiedział: - Zastanawiam się, jaką drogą to nadzwyczajne spostrzeżenie zawędrowało do jego głowy. - Nadzwyczajne jest w tym wypadku źródło - oświadczył szorstko Emerson. - Samo stwierdzenie jest prawdziwe. Czasami więcej odwagi wymaga zajęcie niepopularnego stanowiska niż angażowanie się. Ramzes zamrugał. Była to jedyna oznaka emocji, na którą sobie pozwolił. - Mniejsza o Percy’ego, ale nie mogę zrozumieć, dlaczego kogokolwiek z nas obchodzi, co on o mnie myśli lub mówi. Jest coś interesującego w „Gazecie”, Nefret? Nefret patrzyła na swoje złożone dłonie, jakby nagle odkryła skazę albo złamany paznokieć. - Co? Ach, „Gazeta”... Szukałam relacji z nieudanej akcji pana Russella, ale jest tylko krótka wzmianka, że Wardani wciąż przebywa na wolności i oferuje się nagrodę za informacje prowadzące do schwytania go. - Ile? - zapytał Ramzes. - Pięćdziesiąt funtów angielskich. Za mało, żeby cię skusić, prawda? Ramzes posłał jej długie, spokojne spojrzenie. - Wardani uznałby ją za obraźliwie niską. - Dla Egipcjanina to wysoka suma. - Nie na tyle wysoka, żeby ryzykować wplątanie w te sprawy - odparł Ramzes. - Ludzie Wardaniego to fanatycy; niektórzy z nich poderżnęliby gardło zdrajcy równie ochoczo, jak zabiliby muchę. Nie powinnaś oczekiwać, że cenzura puści jakiś raport z tego zdarzenia. Wardaniemu udała się kolejna zuchwała ucieczka, co Russella czyni niekompetentnym dupkiem. Nie wątpię jednak, że wszyscy w Kairze o tym wiedzą. Nefret popatrzyła na kota, który rozłożył się na plecach, pozwalając, by długie place Ramzesa delikatnie drapały go po brzuchu. - Czy cenzura prasy rzeczywiście jest tak surowa? - zapytała. - Mamy wojnę, moja droga - odpowiedział Ramzes z przesadnym przeciąganiem samogłosek, charakterystycznym dla wychowanków szkół prywatnych. - Nie możemy pozwolić sobie, żeby wydrukowano cokolwiek, co pomogłoby nieprzyjacielowi - dodał już normalnym tonem. - Lepiej nie pozwalaj sobie na żadne osobiste wyznania w listach do Lii. Poczta również jest czytana i cenzurowana... całkiem możliwe, że przez oficera, którego znasz. Nefret zmarszczyła brwi. - Przez kogo? - Nie mam pojęcia. Ale znasz większość z nich, prawda? - To byłoby niedopuszczalne pogwałcenie podstawowych praw wolnego obywatela imperium brytyjskiego! - wykrzyknęłam. - Prawa, o które walczymy, podstawowe... - Tak, mamo. Ale będzie to robione. - Nefret nie wie o niczym, co mogłoby pomóc nieprzyjacielowi - oświadczyłam. - Niemniej jednak... Nefret, nie opowiadałaś Lii o naszym spotkaniu z Wardanim, prawda? - Nie wspominam jej o niczym, co mogłoby ją zmartwić - odparła Nefret. - Co oznacza, że w zasadzie nie mam o czym pisać! Głównym tematem konwersacji w Kairze jest możliwość ataku na kanał, ale na pewno nie zamierzam jej o tym wspominać. - Przeklęta wojna - burknął Emerson. - Nie wiem, dlaczego upieracie się o niej rozmawiać. - Ja nie rozmawiałam o wojnie, tylko o Wardanim - przypomniałam mu. - Gdyby tylko był jakiś sposób, żebyśmy mogli z nim zamienić kilka słów! Jestem pewna, że przekonałabym go, iż dla swojego dobra i dla dobra Egiptu powinien zmienić swoją strategię. Byłoby zbrodnią poświęcić jego życie za coś, co w tej chwili jest sprawą beznadziejną; on naprawdę mógłby zostać wielkim przywódcą, Simonem Bolivarem albo Abrahamem Lincolnem Egiptu! Nefret zmarszczyła brwi i zaśmiała się melodyjne. - Przepraszam... - powiedziała - ale nagle wyobraziłam sobie, jak ciocia Amelia podcina Wardaniemu nogi swoją parasolką i trzyma go jako więźnia w jednym z naszych gościnnych pokoi, gdzie może mu codziennie organizować pogadanki. Z herbatą i kanapkami z ogórkiem, oczywiście. - Śmiej się, śmiej, Nefret - burknęłam. - Ja chcę tylko z nim porozmawiać. Jestem postrzegana jako osoba o ogromnej sile perswazji, jak wiesz. Nic nie możesz zrobić, Ramzesie? Masz swoje własne szczególne metody odnajdywania ludzi... już kiedyś wytropiłeś Wardaniego, jeśli dobrze pamiętam. Ramzes rozparł się wygodnie na sofie i zapalił papierosa. - To było zupełnie co innego, mamo. On wiedział, że nie zrobię nic, żeby go zdradzić, dopóki David jest w to zamieszany. Teraz nie ma powodu, żeby mi ufać, a ścigany uciekinier ma skłonność najpierw strzelać, a potem przepraszać. - Słusznie - oświadczył Emerson. - Nie mam pojęcia, co ty sobie myślisz, Peabody, sugerując coś takiego. Ramzesie, stanowczo zakazuję, hmm... gorąco żądam, żebyś nie czynił żadnych prób znalezienia Wardaniego. Jeśli on nie poderżnie ci gardła, zrobi to jeden z jego fanatycznych zwolenników. - Tak jest - odparł Ramzes. Z manuskryptu H Spotkali się tuż po zmroku, w kafejce w Tumbakii, rejonie magazynów tytoniu. Potężne, nabijane gwoździami drzwi o żelaznych zawiasach zamykały budynki, w których składowany był tytoń, ale większość tej dzielnicy popadała w ruinę, rozległe pałace były porzucone, a domy dawnych potentatów handlu zamieniono na czynszówki. Było ich czterech, siedzieli po turecku przy niskim stole na zapleczu, oddzielonym od sklepu zamkniętymi drzwiami i ciężką zasłoną. Jedyna lampa naftowa na stole oświetlała prostokątną planszę, na której grano w popularną grę o nazwie mankaleh, ale gracze nie zwracali zbytniej uwagi na rozdawanie kamyków. Rozmowa toczyła się niespiesznie, a przypadkowego słuchacza uderzyłoby zapewne, że nie używano w niej imion. W końcu potężny mężczyzna z siwą brodą, ubrany jak Beduin, powiedział: - To głupie miejsce na spotkania i niebezpieczna pora. Jest za wcześnie. Ulice są pełne ludzi, sklepy są oświetlone... - Anglicy piją w swoich klubach i hotelach, a pozostali jedzą kolację - stwierdził drugi. Był dwudziestokilkuletnim mężczyzną dobrze zbudowanym, i mrużył oczy w sposób, który demaskował go jako krótkowidza. - Jesteś nowy w naszej grupie, przyjacielu, więc nie podważaj mądrości naszego przywódcy. Lepiej można się ukryć w tłumie o zachodzie słońca niż na wyludnionej ulicy w środku nocy. Starszy mężczyzna burknął: - On się spóźnia. Dwaj inni, którzy jeszcze się nie odezwali, wymienili spojrzenia. Obaj byli ubrani jak członkowie niższej klasy, w pojedyncze zewnętrzne szaty z niebieskiego jedwabiu i turbany z szorstkiej białej bawełny, ale obaj mieli w sobie coś ze studentów. Para grubych okularów powiększała oczy jednego z nich; wciąż szturchał nerwowo zwoje swojego turbanu, jakby nie był przyzwyczajony do noszenia tej części stroju. Drugi młodzieniec był wysoki i zgrabny, z gładkimi okrągłymi policzkami i oczyma w oprawie gęstych ciemnych rzęs. Jego żabot był rozpięty niemal do pasa; na gładkiej brązowej skórze klatki piersiowej błyszczała ozdoba częściej noszona przez kobiety - mała srebrna skrzyneczka zawierająca fragmenty z Koranu. To on odpowiedział Beduinowi: - On przychodzi, kiedy uzna za stosowne. Twój ruch. Kilka minut później zasłona w drzwiach rozsunęła się i wszedł mężczyzna ubrany jak Europejczyk - w tweedowy płaszcz i spodnie, giemzowe rękawiczki i kapelusz z szerokim rondem, który skrywał w cieniu górną część jego twarzy, ale odsłaniał rzucający się w oczy, wyrazisty nos i gładko ogolone policzki. Mężczyzna z siwą brodą zerwał się, sięgając po nóż. Pozostali stali i patrzyli, a przystojny młodzieniec położył dłoń na piersi. - A więc doceniliście mój mały żart... Przekonujące, co? Głos należał do Wardaniego, podobnie jak dumny krok, którym nowo przybyły podszedł do stołu, oraz wilczy uśmiech. Zrzucił kapelusz i ukłonił się ironicznie Beduinowi. - Salem alejkum. Nie sięgaj tak szybko po nóż. W tym małym zebraniu nie ma nic nielegalnego. Jest nas tylko pięciu. Student w okularach wyrzucił z siebie litanię pobożnych przekleństw i wytarł spocone dłonie o szatę. - Zgoliłeś brodę! - Jesteś bardzo spostrzegawczy. - Nadal mu się przyglądali, aż w końcu zniecierpliwiony Wardani powiedział: - Fałszywą brodę łatwo sobie doprawić. To zwielokrotnia moje możliwości przebierania się, mogę mieć nie tylko gładko ogolone policzki, lecz także różne „ozdoby” na twarzy. Nauczyłem się mnóstwa takich sztuczek od Davida, który z kolei nauczył się ich od swojego przyjaciela. - Ale... ale ty wyglądasz dokładnie jak on! - Nie - odparł Wardani. - Przyjrzyj się z bliska. - Stanął tak, by lampa oświetlała jego twarz. - Z bliska jestem podobny do niesławnego Brata Demonów na tyle, żeby nie zaczepiała mnie policja, ale wy nie powinniście tak łatwo dać się oszukać ani zastraszyć. - Teraz widzę różnicę - przyznał jeden z mężczyzn. Temu oświadczeniu wtórował chór pomruków. - Przestraszyłby mnie, gdyby wszedł do tego pokoju - przyznał student w okularach. - Mówią, że ma przyjaciół na każdej ulicy w Kairze, że rozmawia z afrytami i duchami zmarłych... To oczywiście tylko nędzne zabobony - dodał pospiesznie. - Oczywiście - mruknął Wardani, patrząc z góry na pozostałych. Przystojny młodzieniec odchrząknął. - Zabobony, bez wątpienia, ale on jest wrogiem, i to bardzo niebezpiecznym. Dotyczy to także jego rodziny. Efendi Emerson i Sitt Hakim byli z Russellem tamtej nocy. Może powinniśmy podjąć kroki, by pozbawić ich nietykalności. - Kroki? - Wardani nagłym ruchem zmiótł grę ze stołu. Stare drewno tablicy rozpadło się po uderzeniu o podłogę, a kamyki rozprysły się na wszystkie strony. Wardani oparł się o stół. - Myślę, że wykorzystujesz swoją pozycję. Jesteście w tej chwili wybranymi przeze mnie adiutantami, ale nie wydajecie rozkazów. Dostajecie je ode mnie. - Nie miałem na myśli... - Masz mózg jak wesz. Zostaw ich po prostu w spokoju, rozumiesz? Wszystkich! Jest jedna prawdziwa rzecz w tych kłamstwach, które mówią o Ojcu Przekleństw. Kiedy narasta w nim gniew, jest bardziej niebezpieczny niż zraniony lew. Nie jest naszym przyjacielem, ale nie jest też pionkiem Thomasa Russella. Tknij tylko jego żonę albo córkę, a będzie cię ścigał bezlitośnie. I jeszcze jedno... - Wardani ściszył głos do złowróżbnego szeptu: - Oni są przyjaciółmi mojego przyjaciela. Nie mógłbym spojrzeć mu w twarz, gdybym pozwolił, żeby któremukolwiek z nich stała się krzywda. Zapadła absolutna cisza. Nie zaskrzypiało nawet krzesło, nikt nie odetchnął głośno. Wardani przez chwilę przyglądał się twarzom swoich sprzymierzeńców, po czym się uśmiechnął. - Mamy to więc ustalone. A teraz do rzeczy, dobrze? Tylko dwóch z nich wzięło udział w rozmowie. W końcu siwowłosy mężczyzna powiedział: - Dwieście na początek, l po sto sztuk amunicji do każdego. Później więcej, jeśli znajdziesz ludzi, którzy będą mogli się nimi posłużyć. - Hmm... - Wardani podrapał się w policzek. - Ilu innym jeszcze przedstawiłeś tę kuszącą ofertę? - Nikomu. - Kłamiesz. Mężczyzna wstał i sięgnął po nóż. - Śmiesz nazywać mnie kłamcą? - Siadaj - powiedział Wardani pogardliwie. - Taką samą ofertę złożyłeś Nuri al-Saidowi i temu śmierdzącemu sodomicie el-Gharbiemu. Said sprzeda broń wyżej licytującym, a el-Gharbi uśmieje się tylko i wyśle broń sunnitom. Myślisz, że jego kobiety i śliczni chłopcy będą strzelać do brytyjskich żołnierzy, którzy są ich najlepszymi klientami? Nie! - Uderzył pięścią w stół i wbił gniewne spojrzenie w Beduina. - Siedź cicho i słuchaj mnie. Jestem najlepszą i jedyną nadzieją dla twoich panów, i chcę z nimi omówić te sprawy. Z nimi, nie z pośrednikiem i podwładnym! Powiadom swoich niemieckich przyjaciół, że mają czterdzieści osiem godzin, żeby umówić spotkanie, l nie mów mi, że to za mało czasu... myślisz, że nie wiem, iż mają w mieście swoich agentów? Jeśli zrobisz to, o co proszę, nie powiem im o innych. Rób dalej te swoje śmierdzące małe interesy i zbieraj brudny mały bakszysz. Jasne? Siwobrody aż drżał z gniewu i zdenerwowania. Nazwał Wardaniego plugawym imieniem i rzucił się do drzwi. - Tylnym wyjściem, synu Anglika! - krzyknął Wardani. Wąskie przejście na tyłach pomieszczenia wyglądało jak drzwi dla zwierząt, nie dla ludzi; Beduin musiał przykucnąć i pochylić głowę, by się w nich zmieścić, co nie poprawiło mu nastroju. - Zabiję cię pewnego dnia - obiecał. - Próbowali już tego lepsi od ciebie - odparł Wardani. - A tymczasem pamiętaj: Chan el Chalili, sklep Aslimiego Aziza, pojutrze o tej samej godzinie. Ktoś tam będzie. - Ty? - Nie wiadomo. Jedynym, który ośmielił się przemówić, był mężczyzna o zmrużonych oczach. Poczekał, aż za Arabem zamknęły się drzwi, i zapytał: - Czy to było mądre, Kamilu? On już nie wróci. - Ależ wróci, przyjacielu. - Wardani mówił teraz po francusku. - Musi wrócić, ponieważ będą na to nalegać jego niemieccy panowie. To sprytni ludzie, ci Niemcy... wiedzą, że mam większą władzę w Kairze niż jakikolwiek inny człowiek i że nienawidzę Brytyjczyków równie mocno jak oni. Pozwoliłem mu ukryć swoją hańbę i wyciągnąć zysk. - Ciemne oczy otworzyły się szeroko. - On jest Arabem i naszym bratem. Wardani obdarzył swojego młodego przyjaciela dobrotliwym spojrzeniem i pokręcił głową. - Musisz postudiować trochę języki, mój drogi. Akcent był wyraźny. No dobrze, jesteśmy tutaj już wystarczająco długo. Spotkamy się znowu za dwa dni. - Ale ty, panie... - ośmielił się wtrącić wysoki młodzieniec - ...czy znalazłeś bezpieczną kryjówkę? Jak cię znajdziemy, jeśli będziemy cię potrzebować? - Nie znajdziecie. Merde alors, jeśli nie jesteście w stanie unikać kłopotów przez dwa dni, potrzebujecie niańki, a nie przywódcy. Wcisnął kapelusz na głowę i podszedł do zasłoniętego wejścia. Zanim opuścił zasłonę, odwrócił się i uśmiechnął do pozostałych. - Efendi Ramzes Emerson nie przekrada się jak złodziej, ale wy musicie, przyjaciele. Pojedynczo albo parami. Wyszedł przez frontowe pomieszczenie na ulicę i ruszył przed siebie długimi krokami, ale bez pośpiechu. Kiedy minął meczet Uajbars, skręcił z Gamalii w wąską uliczkę i puścił się biegiem. Wiele starych domów przylegających do uliczki popadło w ruinę, jednak kilka wciąż było zamieszkanych; latarnia nad drzwiami jednego z nich rzucała blade światło. Zatrzymawszy się przed wejściem, Wardani przykucnął, podskoczył, chwycił się nadproża i podciągnął do rzeźbionego występu osiem stóp nad ziemią. Może była to niepotrzebna ostrożność, ale dawno by już nie żył, gdyby jej zaniechał. Nie musiał długo czekać. Bez trudu rozpoznał postać, która skradała się zaśmieconą aleją. Faruk był znacznie wyższy od pozostałych i próżny jak paw; szal, którym owinął sobie głowę i twarz, był z przedniego muślinu, a na piersi nosił srebrną ozdobę, od której teraz odbijało się światło. Skulony na występie Wardani czekał, aż jego prześladowca zniknie za zakrętem krętej uliczki. Odczekał jeszcze chwilę, po czym zdarł z siebie płaszcz, kamizelkę i sztywny kołnierzyk i zwinął je wraz z kapeluszem w niekształtny tobołek. Po chwili z uliczki wyłonił się przygarbiony, odziany w łachmany starzec i ruszył przez Gamaliję. Zatrzymał się przy straganie sprzedawcy bobiku i odliczył monety za miskę fuul medemes. Oparł się o mur i jadł szybko, myśląc intensywnie. Obawiał się, że Faruk będzie sprawiał kłopoty. Pomimo swojej ślicznej buzi, był kilka lat starszy od pozostałych i był nowym rekrutem, a on nie zapomniał błysku gniewu w jego czarnych oczach, kiedy zakazał akcji przeciwko Emersonom. Faruk mógł iść za nim tylko z jednego powodu - i nie miało to nic wspólnego z zapewnieniem mu bezpieczeństwa. Ale to było właśnie to, czego potrzebował, ambitny rywal. Zastanawiał się, jak długo to jeszcze wytrzyma. Na tyle długo, inszallah... na tyle długo, by położyć łapę na tej broni... Oddał pustą miskę handlarzowi, mamrocząc podziękowania, i powlókł się dalej. Z kolekcji listów B Najdroższa Lio, rada jestem słyszeć, że „najgorsze już minęło” i że znowu właściwie się odżywiasz. Przepraszam za ten eufemizm, wiem, że pogardzasz nimi równie mocno jak ja, ale nie chcę szokować cenzora! Jestem pewna, że Sennia kusi cię dżemem i ciasteczkami i innymi smakołykami, i mam nadzieję, że się nimi objadasz! Ona jest dla ciebie pociechą, wiem, i bardzo się z tego cieszę. Ogromnie za nią tęsknimy, ale z tobą jest jej o wiele lepiej. Wszyscy tęsknimy też za Tobą. To bardzo ubogie określenie, nie oddające w pełni naszych uczuć, kochanie. Nikomu nie mogę zwierzać się tak, jak Tobie, a listy nie są odpowiednie dla pewnego rodzaju wiadomości. W końcu nie chcemy szokować cenzora. To wspaniale, że nareszcie masz wieści od Davida, nawet jeśli list był krótki i oschły. Jego listy na pewno są czytane przez wojskowych, więc nie możesz oczekiwać, że będzie wylewny. Przynajmniej jest bezpieczny; to najważniejsze. Profesor nie ustaje w staraniach o jego uwolnienie - jeżeli nie natychmiastowe, to przynajmniej po narodzinach dziecka. Wierci dziurę w brzuchu wszystkim Najważniejszym Personom w Kairze, od generała Maxwella począwszy. To, że zajmuje się tą sprawą, zamiast poświęcać cały swój czas swoim ukochanym wykopaliskom, dowodzi - jeśli w ogóle potrzebne są jakieś dowody - jak bardzo troszczy się o Davida. Nie weszliśmy jeszcze do grobowca. Znasz profesora - najpierw trzeba przesiać każdy cal kwadratowy piasku. Wejście... (Wydawca ominął następujący w tym miejscu opis, jako że został on powtórzony przez panią Emerson). Wykopaliska to tak naprawdę akt destrukcji. Oczyszczenie stanowiska, grobowca, kaplicy albo kopca kryjącego ruiny do najniższego poziomu oznacza, że wszystkie górne warstwy znikną na zawsze. Z tego powodu tak ważne jest prowadzenie szczegółowych opisów tego, co jest usuwane. Mój wybitny małżonek jest jednym z pierwszych, którzy ustalili zasady nowoczesnych wykopalisk: precyzyjne pomiary, doskonałe kopie wszystkich inskrypcji i płaskorzeźb, niezliczone fotografie i gruntowne przesiewanie gruzu. Nie mogłam polemizować z wysokimi standardami Emersona, ale muszę przyznać, że czasami wolałabym, żeby przestał robić zamieszanie i pracował dalej. Kiedy zaczęliśmy kopać w tym sezonie, popełniłam błąd i powiedziałam właśnie coś w tym guście. Emerson rzucił się na mnie z wyszczerzonymi zębami. - Ty ze wszystkich ludzi powinnaś wiedzieć to najlepiej! Kiedy tylko monument zostanie odsłonięty, zaczyna niszczeć. Pamiętaj, co się stało z mastabami Lepsiusa znalezionymi sześćdziesiąt lat temu. Wiele z reliefów, które wtedy skopiowano, dzisiaj już nie istnieje, zniszczonych przez pogodę albo przez złodziei, a kopie nie są tak dokładne, jak można by sobie życzyć. Nie odkryją ścian grobowca, dopóki nie podejmę wszelkich możliwych środków, żeby go chronić, ani nie zabiorę się za następną mastabę, dopóki Ramzes nie odnajdzie każdej cholernej rysy na każdej cholernej ścianie! A co więcej... Przypomniałam mu, że już mi przedstawił swój punkt widzenia. Pewnego ranka kilka dni po rozmowie na dachu pozwoliłam wszystkim się wyprzedzić, ponieważ musiałam porozmawiać z Fatimą o różnych sprawach domowych. Kiedy odrobiłam już tę pańszczyznę i byłam w swoim pokoju, sprawdzając kieszenie i pas, by upewnić się, że mam przy sobie wszystkie użyteczne przybory, które zawsze noszę, rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę - powiedziałam, kontynuując inwentaryzację. Pistolet i nóż, manierka, butelka brandy, świeca i zapałki w wodoodpornym pudełku. - Och, to ty, Kadijo... - Mogę porozmawiać z tobą, Sitt Hakim? - Oczywiście. Tylko chwileczkę, niech się upewnię, że wszystko mam. Notatnik i ołówek, igła i nitka, kompas, scyzoryk, zestaw pierwszej pomocy... Jej wielka ciemna twarz rozjaśniła się w uśmiechu, kiedy mnie obserwowała. Z jakichś powodów mój ekwipunek, jak go nazywałam, był źródłem nieustannego rozbawienia moich znajomych. Był też źródłem irytacji Emersona, pomimo faktu (a może właśnie z tego powodu), że przy licznych okazjach taka czy inna jego część ratowała nas z opresji. - Już - powiedziałam, przytaczając do pasa zwój mocnego sznura (przydatnego do związywania schwytanych przeciwników). - Czym mogę ci służyć, Kadijo? Członkowie licznej rodziny naszego drogiego Abdullaha byli naszymi przyjaciółmi, a także lojalnymi pracownikami, niektórzy przy wykopaliskach, inni w domu. Jako że wnuk Abdullaha poślubił naszą bratanicę, można powiedzieć, że byli też z nami skoligaceni w jakimś stopniu, chociaż dokładne określenie pokrewieństwa było czasami bardzo trudne. Abdullah był żonaty co najmniej czterokrotnie, a kilku innych mężczyzn miało więcej niż jedną żonę; siostrzenice, bratankowie i kuzyni różnego stopnia tworzyli wielki i blisko związany klan. Kadija, żona bratanka Abdullaha, Dauda, była ogromną kobietą, małomówną, skromną i silną jak mężczyzna. Skrupulatnie zaczęła wypytywać mnie po kolei o każdego członka rodziny, łącznie z tymi, których widziała w ciągu ostatnich kilku godzin, i trochę potrwało, zanim doszła do Ramzesa. - Wynikła pewna różnica zdań pomiędzy nim a pewną osobą - wyjaśniłam. - Różnica zdań... - powtórzyła powoli Kadija. - Wydaje mi się, Sitt Hakim, że wymieniono nie tylko zdania. Czy on ma jakieś kłopoty? Jak możemy mu pomóc? - Nie mam pojęcia, Kadijo. Wiesz, jaki on jest: skrywa swoje problemy i nie zwierza się nawet ojcu. Gdyby David tu był... - dodałam z westchnieniem. - Gdyby tylko tu był - powtórzyła Kadija i również westchnęła. - Tak. - Z trudem powstrzymałam się przed kolejnym westchnięciem. Doprawdy, moje własne myśli były wystarczająco ponure i bez pomocy Kadii! Wzruszyłam jednak tylko ramionami i powiedziałam dziarsko: - Nie ma co żałować, że nie jest tak, jak nie jest, Kadijo. Głowa do góry! - Tak, Sitt Hakim - odparła, nie skończyła jednak jeszcze. Odchrząknęła. - Chodzi o Nur Misur, Sitt. - Nefret? - A niech to, mogłam się domyślić. Ona i Nefret były sobie bardzo bliskie i cała reszta prowadziła właśnie do tego. - O co dokładnie chodzi? - Byłaby zła, gdyby wiedziała, że powiedziałam to pani. Teraz już całkiem zdenerwowana i zaniepokojona - ponieważ w naturze Kadii nie leżało powtarzanie jałowych opowiastek - oświadczyłam: - A ja będę zła, jeśli z Nefret dzieje się coś złego, a ty mi o tym nie powiesz. Jest chora? A może, o mój Boże, może związała się z jakimś nieodpowiednim mężczyzną? Z jej szerokiej, uczciwej twarzy odgadłam, że moje ostatnie przypuszczenie było właściwe. Ludzie zawsze są zdumieni, kiedy trafiam w sedno; nie jest to żadna magia, jak wierzyli niektórzy Egipcjanie, ale moje głębokie zrozumienie ludzkiej natury. Musiałam siłą wyciągać z Kadii informacje, ale w tym byłam dobra. Kiedy w końcu wydusiła z siebie imię, ogłuszyło mnie. - Mój bratanek Percy? Niemożliwe! Ona nim gardzi. Skąd wiesz? - Mogę się mylić - mruknęła Kadija. - Mam nadzieję, Sitt, że się mylę. Po drugiej stronie ulicy czekał zamknięty powóz... Kiedy Nur Misur szła do tramwaju, w oknie powozu pojawiła się męska twarz, i ten człowiek zawołał ją, a ona przeszła przez ulicę i stała, rozmawiając z nim. Och, Sitt, wstyd mi... nie szpieguję, ale tak się zdarzyło, że podeszłam do drzwi... - Cieszę się, że tak się zdarzyło, Kadijo. Pewnie nie słyszałaś, o czym mówią? - Nie. Nie rozmawiali długo. Potem ona odwróciła się i odeszła, a powóz odjechał. - Nie jesteś pewna, że to był kapitan Peabody? - Nie mogę przysiąc. Ale wyglądał jak on. Musiałam ci o tym powiedzieć, Sitt, on jest złym człowiekiem, ale gdyby ona się dowiedziała, że ją zdradziłam... - Nie powiem jej. Ani cię nie poproszę, żebyś ją śledziła. Sama o to zadbam. Nie piśnij nikomu o tym ani słówka, Kadijo. Dobrze postąpiłaś. Teraz możesz zostawić to mnie. - Tak, Sitt. - Twarz Kadii odprężyła się. - Ty na pewno będziesz wiedziała, co robić. Nie wiedziałam jednak. Kiedy Kadija odeszła, spróbowałam zebrać myśli. Ani przez chwilę nie wątpiłam w jej słowa czy też w jej ocenę Percy’ego. Kiedyś był chytrym, pozbawionym skrupułów dzieckiem, a teraz stał się przebiegłym, pozbawionym skrupułów mężczyzną. W przeszłości kilka razy proponował Nefret małżeństwo. Może nie porzucił nadziei jej zdobycia - a raczej jej fortuny, jako że moim zdaniem był niezdolny do wyższych uczuć. Musiała spotykać się z nim ukradkiem, bo nie ośmieliłby się przyjść jawnie do domu... Och nie, pomyślałam, moja wyobraźnia wymyka się spod kontroli. To niemożliwe. Nefret była żarliwa, porywcza i w pewien sposób wciąż bardzo niewinna; nie byłby to pierwszy raz, że zakochała się w niewłaściwym mężczyźnie, ale bez wątpienia znała charakter Percy’ego zbyt dobrze, żeby ulec jego zalotom. Bezduszne porzucenie własnego dziecka było zaledwie jednym z jego podłych wyczynów. Nefret o nich wiedziała. Wiedziała, że Percy próbował rzucić fałszywe oskarżenie na Ramzesa. Kadija musiała się pomylić. Może ten mężczyzna po prostu był turystą pytającym o drogę. Nie mogłam zapytać o to Nefret, ale wiedziałam, że dopóki się nie upewnię, nie zaznam spokoju. Będę musiała obserwować ją i dowiedzieć się wszystkiego sama. Będziesz szpiegować ją, skorygowała mnie moja świadomość. Wzdrygnęłam się na to słowo, ale nie mogłam uchylać się od obowiązków. Jeśli szpiegowanie okaże się konieczne, będę szpiegować. Najgorsze z tego było to, że nie mogłam liczyć na niczyją pomoc, nawet na pomoc mojego drogiego męża. Emerson radził sobie z takimi sprawami w sposób zbyt bezpośredni i gwałtowny, a spoliczkowanie Percy’ego i wrzucenie go do Nilu nie poprawiłoby sytuacji. Jeśli zaś chodzi o Ramzesa... Zadrżałam na myśl, że mógłby się o tym dowiedzieć. Żaden z nich nie może nic na ten temat wiedzieć. Znowu wszystko było na mojej głowie, jak zwykle. Kiedy prowadziłam swojego wierzchowca drogą do piramid, nawiedziło mnie dziwne przeczucie. Właściwie wcale nie było dziwne, bo miewałam przeczucia tak często, że już się do nich przyzwyczaiłam. Wiedziałam, co je tym razem wywołało. Myślałam o tym od tej nocy, kiedy zobaczyłam Wardaniego. Czy Sethos był w Kairze i robił swoje stare sztuczki? Nie wierzyłam - nie mogłam wierzyć - że okazałby się zdrajcą, ale sytuacja bardzo sprzyjała machlojkom, w których tak się wyspecjalizował. Wykopaliska odwołano, wiele stanowisk archeologicznych było strzeżonych nieodpowiednio albo wcale, egipskie służby konserwatorskie nie funkcjonowały, od kiedy i odszedł Maspero, jego następca przebywał we Francji, zaangażowany w prace wojenne, a policję zajmowały niepokoje społeczne. Wspaniała okazja dla złodzieja! Przy swoich umiejętnościach Sethos mógł przybrać dowolną tożsamość. Przez moją głowę przebiegła seria dzikich domysłów: Wardani? Generał Maxwell? A może Percy? Jak powiedziałby Emerson, ten pomysł był zbyt dziwny nawet jak na moją wybujałą wyobraźnię. Roześmiałam się i zwróciłam moje myśli ku pogodniejszym sprawom. Zawsze kiedy zbliżałam się do piramid, przechodził mnie dreszcz. Wykopaliska na cmentarzysku w Gizie to była kulminacja marzeń mojego życia, ale moją radość przyćmił cień, ponieważ nie dostalibyśmy na nie pozwolenia, gdyby jedno pociągnięcie pióra nie zmieniło przyjaciół we wrogów, a naszych dawnych kolegów nie wygnało z kraju, w którym pracowali tak długo i owocnie. Pan Reisner, posiadający firman na większą część nekropolii w Gizie, był Amerykaninem i wkrótce miał zacząć sezon zimowy, ale niemiecka grupa profesora Junkera nie wróci, dopóki nie skończy się wojna. To właśnie Junker osobiście poprosił Emersona, by go zastąpił. Podobno wojna ma potrwać tylko do Bożego Narodzenia - pisał. - Ale to nieprawda. Bóg jeden wie, kiedy ten koszmar się skończy i jak się skończy. Niektórzy potępiają mnie za to, że skupiam się na antykach, kiedy tak wiele istnień ludzkich jest zagrożonych, ale wy, starzy przyjaciele, zrozumiecie mnie; jesteście jednymi z nielicznych osób, którym ufam, że będą chronić zabytki i kontynuować prace tak, jak ja sam bym to czynił. Modlę się z całego serca, aby pomimo konfliktu pomiędzy naszymi narodami nasza przyjaźń przetrwała i aby każdy przedstawiciel naszej dziedziny nauki kierował się starą maksymą: in omnibus caritas. Ten wzruszający list sprawił, że łzy napłynęły mi do oczu. Jakież to smutne, że animozje jakichś ludzi mogą zniszczyć osiągnięcia naukowe! Emerson sam był głęboko wzruszony listem Junkera, chociaż ukrył swoje emocje, miotając przekleństwa na każdego, kto przyszedł mu na myśl, poczynając od kajzera, a kończąc na niektórych członkach brytyjskiej społeczności w Kairze, w których umysłach życzliwość zajmowała niewiele miejsca. Za pozwoleniem Departamentu Starożytności podjął wyzwanie rzucone mu przez Junkera i muszę przyznać, że przyjemność zmierzenia się w końcu ze stanowiskiem, na którym zawsze pragnęłam kopać, złagodziła moje żale. Turyści, którzy dziś odwiedzają Gizę, nie są w stanie sobie wyobrazić, jaki wspaniały widok przedstawiała cztery tysiące lat temu: boki piramid pokryte gładkimi wapiennymi płytami okładzinowymi, szczyty ukoronowane złotem, świątynie jaśniejące od malowanych kolumn, potężny Sfinks z nietkniętym nosem i brodą, z głową przybraną czerwienią i złotem, a dookoła każdej piramidy rzędy niskich budowli, również pokrytych wapiennymi płytami. Były to grobowce książąt i urzędników domu królewskiego, wypełnione kaplicami z posągami i wyposażeniem grobowym, mającym zaspokoić wszelkie potrzeby duszy mężczyzny lub kobiety, których ciało leżało w komorze grobowej, na dnie głębokiego szybu wyciętego w nadbudowie. Można mieć jedynie nadzieję, że nieśmiertelność nie zależy od przetrwania przedmiotów, które wypełniały te grobowce, albo od szczątków ciał ich właścicieli. Wszystko to zniknęło przed wiekami - ozdoby, garnki oliwy i skrzynie pięknych tkanin zostały zrabowane, a zabalsamowane zwłoki rozszarpano w poszukiwaniu kosztowności. Przez tysiąclecia dookoła wyrastały kolejne grobowce, czasem jedne na drugich, a potem wszystko pogrzebały lotne piaski. Uporządkowanie całego tego bezładu nie było łatwe, nawet dla doświadczonego archeologa, ale najpierw trzeba było usunąć nagromadzone przez stulecia warstwy gruzu, niektóre sięgające kilka metrów w głąb. Junker rok wcześniej zlokalizował ściany grobowca, ale piasek na powrót je zasypał. Dzięki Emersonowi ziemia została usunięta do szczytu murów i ludzie zaczęli czyścić wnętrze grobowca. Niektórzy archeolodzy po prostu wyrzucają wypełniający groby rumosz, nie sprawdzając go, ale mój mąż działał inaczej. Kiedy odkrył, że wewnętrzne ściany są pokryte doskonale zachowanymi malowanymi płaskorzeźbami, uparł się, by wznieść nad komorą prowizoryczny dach. Ulewne deszcze nie były w Kairze rzadkim zjawiskiem, a nawet suchy piasek mógł uszkodzić delikatne malowidła. Przeprowadziłam swojego wierzchowca pomiędzy powozami i wielbłądami, taksówkami i chmarami turystów w stronę stanowiska, na którym pracowaliśmy. Nie mogłam się jednak oprzeć pokusie rzucenia kilku spojrzeń na wznoszące się nieopodal ściany Wielkiej Piramidy. Te monumentalne grobowce szczególnie mnie fascynują. Rozkoszą było pracować w takiej bliskości najpotężniejszego z nich i wiedzieć, że w tym momencie i w pewnym szczególnym znaczeniu jest mój! Nie miałam jednak wielkiej nadziei na badanie tej piramidy w najbliższej przyszłości, bo Emerson zamierzał skupić się na prywatnych grobach. Tak czy owak, Wielka Piramida była ogromną atrakcją turystyczną i trudno byłoby przy niej pracować w spokoju. Nasze wykopaliska były na tyle blisko jej południowej strony, że wciąż musieliśmy przeganiać zabłąkanych turystów. Z manuskryptu H Kiedy Ramzes wchodził do grobowca, za każdym razem współczuł niemieckiemu archeologowi, który musiał go opuścić. Usuwanie rumoszu i wznoszenie dachu zajęło dużo czasu, ale teraz pierwsza komnata wielkiego grobowca była już opróżniona i Ramzes rozpoczął kopiowanie reliefów. Malowane płaskorzeźby na zachodniej ścianie przedstawiały księcia Sechemanchora i jego żonę Hatnub siedzących przed stołem ofiarnym, zastawionym jedzeniem i ozdobionym kwiatami. Inskrypcje określały tożsamość tej pary, ale na razie nie było żadnych wzmianek o królu, którego synem Sechemanchor rzekomo był. Tego popołudnia Ramzes pracował sam - badał ścianę, by upewnić się, ile reliefów zostało zniszczonych i czy możliwe jest ich odtworzenie. Jego myśli nie należały ostatnio do najprzyjemniejszych, więc kiedy Selim przyszedł po niego, nie został powitany zbyt uprzejmie. - No? Czego chcesz? - To nadzwyczajna sytuacja - powiedział Selim. Często rozmawiał z Ramzesem po angielsku, żeby poprawić swoje umiejętności, i delektował się długimi słowami. - Myślę, że lepiej będzie, jeśli pan przyjdzie. Ramzes się wyprostował. - Dlaczego ja? Ty sobie nie poradzisz? - To nie taka sytuacja - odparł Selim. Światło było słabe; używali zwierciadeł, bo zaopatrzenie w baterie elektryczne było skąpe, a ojciec nie pozwalał używać świec i pochodni. Ramzes dostrzegł jednak błysk zębów Araba w czarnej gęstwinie jego brody. Selim był najwyraźniej czymś ubawiony i zdecydowany podzielić się tym z przyjacielem. Wyszli z grobowca na przyćmione światło późnego popołudnia i wtedy Ramzes usłyszał głosy. Basowe i barytonowe porykiwania mężczyzn mieszały się z podnieconymi krzykami dzieci, a ponad nimi rozbrzmiewały dźwięki przypominające gwizd lokomotywy, Egipcjanie radowali się okazją do robienia hałasu i wykorzystywali całą siłę swoich płuc, ale najbardziej donośny głos należał do kobiety. Ramzes przyspieszył kroku. Przed nimi wznosiła się wschodnia ściana najpotężniejszej Egipskiej piramidy. U jej stóp zgromadził się tłum ludzi. Niemal w całości składał się z Egipcjan, oprócz kilku cudzoziemców, najwyraźniej turystów. Jedna z cudzoziemskich kobiet wykrzykiwała coś głośno. Ramzes stanowczym tonem zażądał ciszy i informacji. Ludzie pospieszyli do niego, wszyscy krzycząc i gestykulując. Selim, stojąc tuż za nim, podniósł ramię i wskazał coś na górze: - Tam, Ramzesie. Widzisz? Ramzes osłonił oczy przed słońcem i spojrzał w górę. Słońce wlało nisko, jego ukośne promienie złociły ścianę piramidy. Na lśniącym kamieniu stało kilka ciemnych postaci. Wspinanie się na Wielkie Piramidy było popularnym sportem wśród turystów. Warstwy kamieni tworzyły coś w rodzaju stopni, ale jako że większość z nich miała niemal trzy stopy wysokości, wspinanie się było dla zwiedzających zbyt uciążliwe bez pomocy Egipcjan, którzy wciągali wspinaczy w górę albo popychali ich od dołu. Od czasu do czasu jakiś bojaźliwy poszukiwacz przygód zapierał się w połowie drogi i asysta musiała go transportować z powrotem na dół. Wyglądało na to, że znowu ma miejsce taka sytuacja, ale Ramzes nie mógł zrozumieć, dlaczego Selim odciągnął go z tego powodu od pracy. Czyżby chciał go rozbawić konsternacją jakiegoś nieszczęśnika? Nie, nie nieszczęśnika... Mrużąc oczy, dostrzegł, że znieruchomiały na górze kształt jest rodzaju żeńskiego. Była niemal w połowie drogi na górę, dwieście stóp nad ziemią, i siedziała sztywno wyprostowana na jednym z kamieni, wyciągnąwszy przed siebie nogi. Z tej odległości Ramzes nie mógł dostrzec szczegółów - widział tylko odsłoniętą ciemną głowę i smukłą sylwetkę odzianą w jasną sukienkę o europejskim kroju. Niezbyt daleko od niej, ale też niezbyt blisko, stało dwóch mężczyzn w długich egipskich szatach. Odwrócił się do szejka Hassana, szefa przewodników, którzy obsługiwali Gizę. - Co się dzieje? - zapytał. - Dlaczego nie sprowadzają jej na dół? - Ona im nie pozwala - odparł Hassan, wykrzywiając swoją szeroką twarz w uśmiechu. - Nazywa ich złymi imionami, Bracie Demonów, i uderzyła ich dłonią, kiedy próbowali ją chwycić. - Spoliczkowała ich? - Ramzes o mało się nie roześmiał. Sytuacja była jednak zbyt poważna. Biedaczka musiała być bliska histerii, a gdyby przewodnicy zaczęli ją sprowadzać z piramidy wbrew jej woli i wdaliby się w szamotaninę, mogliby zostać oskarżeni o zranienie jej albo o napaść, jeśli nie o coś gorszego. Nie trzeba byłoby żadnych dowodów świadczących o ich złych zamiarach, wystarczyłoby jej słowo. Ramzes zaklął po arabsku i zapytał zirytowany: - Czy ktoś może uciszyć tę niewiastę w tłumie? Kim ona jest? W tym momencie kobieta odepchnęła ramiona, które ją trzymały, i ruszyła w stronę Ramzesa. - Dlaczego pan nic nie robi?! - wybuchnęła. - Jest pan Anglikiem, prawda? Proszę tam iść i ściągnąć ją. Niech pan ratuje to dziecko! - Proszę się uspokoić, madam - powiedział Ramzes. - Jest pani jej matką? Od razu wiedział jednak, że nie. Mogła być guwernantką - miała to wypisane na czole. Guwernantki dzieliły się na dwie kategorie: bojaźliwe chucherka i głośne despotki. Ta kobieta należała do drugiego typu. Popatrzyła na niego spod gęstych brwi i potarła swój wydatny nos dłonią odzianą w rękawiczkę. - Cóż, sir... Jako angielski dżentelmen... - Co do angielskiego dżentelmena całkowicie się zgadzam - odparł Ramzes. Kusiło go, żeby oświadczyć, że narodowość nie kwalifikuje go do zabierania się za robotę, którą lepiej wykonałby każdy Egipcjanin, ale wiedział, że nie ma sensu kłócić się z rozhisteryzowaną kobietą. Oderwał dłoń, która trzymała w uścisku jego ramię, i wepchnął ją w niechętny uścisk Selima. - Dobrze, madam, pójdę po nią. A jeśli spróbuje mnie spoliczkować, oddam jej, pomyślał. To uniwersalne lekarstwo na histerię, tak przynajmniej zawsze twierdziła jego matka. Co, u licha, jest nie tak z tymi przeklętymi głupimi guwernantkami, skoro pozwalają dziecku na tak niebezpieczne wyczyny? Albo ta kobieta była niekompetentna, albo dziecko nieokiełznane. Jak pewien nieokiełznany chłopiec, którego kompetentna matka nie była w stanie uchronić od podejmowania równie niebezpiecznych wyczynów, pomyślał. Kiedy ruszył na górę, przypomniał sobie, jak po raz pierwszy sam wspiął się na piramidę. Miał dziesięć lat i kilka razy omal nie złamał nogi. Jego matka rzadko stosowała kary cielesne, ale po tej eskapadzie dała mu solidnego klapsa. Może nie miał prawa krytykować tego zuchwałego dziecka... Wspinając się ze stopnia na stopień, podnosił od czasu do czasu wzrok, by zorientować się w terenie. Wiele razy wspinał się na wszystkie cztery ściany Wielkiej Piramidy, ale nie był na tyle głupi, żeby podejmować niepotrzebne ryzyko. Niektóre kamienie były wyszczerbione na krawędziach, niektóre wykruszone, i były różnej wysokości. Właśnie podnosił wzrok, kiedy z góry zawołano: - Och, Bracie Demonów! Przyszliśmy z nią, robiliśmy, co mówiła. Potem usiadła i nie ruszała się, i biła nas, kiedy próbowaliśmy jej pomóc. Ujmiesz się za nami? Powiesz im, że robiliśmy wszystko, co mogliśmy? Upe.. - ...upewnię się, czy dostaniecie zapłatę? - Ramzes wszedł na poziom, na którym stał jego rozmówca. Był to niewysoki, żylasty mężczyzna, którego podkasana długa suknia odsłaniała kościste golenie i bose stopy. On i jego żona zamieszkiwali chatę we wsi Giza wraz z kilkoma kozami, paroma kurczakami i dwójką dzieci. Dwoje ich wcześniej urodzonych dzieci umarło, zanim skończyły rok. Ramzes sięgnął do kieszeni i wyciągnął garść monet. - Masz. Zejdźcie na dół, sam sobie z nią poradzę. Dwaj przewodnicy ruszyli na dół, obsypując go błogosławieństwami. Upewnił się, że ma poważny wyraz twarzy, i odwrócił się do siedzącej na kamieniu postaci. W myśli już ją sobie wyobraził. Pewnie ma jedenaście albo dwanaście lat, poobijane kolana i łokcie, piegi na nosie i zadziornie wystający podbródek. Miał słuszność co do podbródka. Znalazło się też kilka piegów. Jego domysły co do wieku pozostały niezweryfikowane z przyczyny szkaradnego i niepraktycznego ubioru. Sukienka wyglądała jak damska wersja marynarskiego mundurka, który matka kazała mu nosić, kiedy był zbyt młody, żeby zaprotestować, a niestarannie zawiązany krawat zwisał pod szyją jak zmięta niebieska ścierka. Spódnica sięgała tuż za kolana, a sterczące spod niej nogi były obleczone grubymi czarnymi podkolanówkami. Mógł jedynie zgadywać, co nosiła pod spodem - jeśli jego wyobrażenie o mentalności guwernantki było słuszne, musiało to być kilka warstw wełnianej bielizny. Rozwichrzone mysie włosy zwisały na plecach, a okrągłe policzki błyszczały od potu. Oczy o tęczówkach w delikatnym orzechowym odcieniu były najbardziej atrakcyjną cechą dziewczynki. Kiedy zobaczył, że wpatrują się z przerażeniem w dół, uznał, że mała bardziej potrzebuje poczucia bezpieczeństwa niż bury. Usiadł obok niej. - Co się stało z twoim kapeluszem? - zapytał ostrożnie. Nadal patrzyła w dół, więc spróbował z innej beczki: - Nazywam się Emerson. - Nieprawda. - To dziwne - powiedział, kręcąc głową. - I pomyśleć, że przez ponad dwadzieścia lat byłem przekonany, że to moje nazwisko. Muszę chyba zamienić słówko ze swoją matką. Ale ona albo nie miała poczucia humoru, albo nie była w nastroju do żartów. - To nazwisko twojego ojca. Ludzie tak go nazywają. Słyszałam o nim. Ciebie nazywają Ramzesem. - Między innymi - odparł. To wywołało blady uśmiech. On też uśmiechnął się do niej i mówił dalej: - Nie możesz wierzyć we wszystko, co słyszysz. Kiedy mnie poznasz, zobaczysz, że nie jestem taki zły. - Nie wiedziałam, że tak wyglądasz - powiedziała cicho. Jej spojrzenie zaczęło go niepokoić. - Czy mój nos zsiniał? - zapytał. - Albo... rogi? Rosną mi rogi? - Och... - Zaczerwieniła się. - Byłam niegrzeczna. Przepraszam. - Nie ma potrzeby. Ale może moglibyśmy kontynuować tę konwersację w wygodniejszym otoczeniu? Jesteś gotowa zejść na dół? - Wstał i podał jej rękę. Przywarła plecami do kamieni. - Mój kapelusz - powiedziała zduszonym głosem. - Co z nim? - Spadł. - Z trudem przełknęła ślinę. - Rzemyk musiał się zerwać. On spadł... odbijał się... Spojrzał w dół. Nie można jej było winić, że straciła głowę. Kąt nachylenia ściany piramidy wynosił niemal pięćdziesiąt stopni, a ona znajdowała się dwieście stóp nad ziemią. Kiedy zobaczyła kapelusz odbijający się po kolejnych stopniach, musiała wyobrazić sobie, że tak samo odbija się jej ciało, a to musiało być przerażające. - Sztuka polega na tym, żeby nie patrzeć w dół - oświadczył. - Może odbędziesz tę drogę odwrócona tyłem? Ja pójdę pierwszy i będę cię przenosił z jednego poziomu na drugi. Myślisz, że zdołasz mi na tyle zaufać? Obejrzała go od stóp do głów, a potem skinęła głową. - Jesteś bardzo silny, prawda? - Wystarczająco silny, żeby poradzić sobie z taką drobinką jak ty. Chodźmy. Nie, nie zamykaj oczu, od tego zakręci ci się w głowie. Patrz tylko prosto przed siebie. Podała mu rękę i pozwoliła, żeby postawił ją na nogi. Ruszył powolutku. Po chwili jej napięte mięśnie odprężyły się i uległa mu ufnie, gdy objął ją w talii. Kiedy wciąż byli w pewnej odległości od stóp piramidy, nagle roześmiała się i spojrzała na niego przez ramię. - To jak latanie - powiedziała. - Już się nie boję. - Doskonale. Trzymaj się, już prawie jesteśmy na miejscu. - Szkoda, że to już. Panna Nordstrom będzie się na mnie okropnie gniewać. - I słusznie. To była głupota. - A ja się cieszę, że to zrobiłam. U stóp budowli zebrał się spory tłum. Twarze zwrócone w górę miały kolor kawy, umbry i czerwieni, a jedna z nich miała szczególnie imponujący odcień mahoniu. Matka musiała przysłać ojca, by przyprowadził mnie do domu, pomyślał Ramzes; jak zwykle straciłem poczucie czasu. Zeskoczył z ostatniego stopnia i ściągnął dziewczynkę na ziemię. Kiedy już miał postawić ją na nogach, upadła na niego i mocno chwyciła go za ramię. - Moja kostka! Och, boli! Ramzes podniósł ją i się odwrócił. Anglicy i Amerykanie wiwatowali, Egipcjanie krzyczeli, a jego ojciec przepychał się między nimi. Twarz Emersona wyrażała życzliwą aprobatę, która przeszła w szeroki uśmiech na widok dziewczynki. - Wszystko w porządku, moja droga? - dopytywał się. - Dobra robota, Ramzesie. Przedstaw mnie tej młodej damie, jeśli łaska. - Obawiam się, że zaniedbałem zapytać ją o imię - odparł Ramzes. Teraz, kiedy już dziewczynka była bezpieczna, poczuł złość na „młodą damę”. Jej nodze nic nie było; próbowała wyglądać bezradnie i wzruszająco w nadziei, że uniknie spodziewanej i zasłużonej bury. Ale na twarzy guwernantki malowała się raczej ulga niż złość. - To moja wina, sir - powiedziała dziewczynka. - Byłam tak przerażona, a on był taki wspaniały... Nazywam się Melinda Hamilton. - Miło mi. - Emerson ukłonił się. - Ja nazywam się... - Och, wiem, kim pan jest. Wszyscy znają profesora Emersona. I jego syna. - Jestem zaszczycony - odparł Emerson. - Postawisz ją, Ramzesie? - Obawiam się, że skręciłam nogę, proszę pana - oznajmiła młoda dama. - Skręciłaś nogę? Wobec tego powinnaś chyba pójść do naszego domu i pozwolić, żeby obejrzała cię pani Emerson. Wezmę ją, Ramzesie, a ty możesz przywieźć jej opiekunkę na Riszy. Raczej śmierć, pomyślał Ramzes, kiedy jego podopieczna prześliznęła się wdzięcznie z jego ramion w ramiona jego ojca. Jego wspaniały arabski ogier wprawdzie nie przejąłby się dodatkowym ciężarem, ale panna Nordstrom niechybnie oskarżyłaby go o napastowanie, gdyby wsadził ją na siodło i powiózł w zachód słońca albo w jakimkolwiek innym kierunku. Emerson oddalił się, niosąc dziewczynkę bez wysiłku, jakby była lalką, i zabawiając ją rozmową. Mówił jej o herbacie i ciasteczkach, które na nich czekają, o Sitt Hakim, swojej żonie, mającej wspaniałe antidotum na skręcone kostki, o ich domu i zwierzętach. Czy lubi koty? Ach, a więc musi poznać Seszat. Ramzes stał i patrzył na niego, dręczony absurdalnym poczuciem winy, które zawsze go przepełniało, kiedy widział ojca i jakimś dzieckiem. Żadne z jego rodziców nigdy nie wyrzucało mu, że nie obdarzył ich wnukami, i wierzył, że nie ma to dla nich większego znaczenia - dopóki w ich życiu nie pojawiła się Sennia. Wciąż nie był pewien, co czuła jego matka, ale przywiązanie ojca do małej było głębokie i wzruszające. Ramzes również za nią tęsknił, cieszył się jednak, że Sennia jest bezpieczna w Anglii. Znalazł pojazd, który wynajęła panna Nordstrom, i powiedział kierowcy, gdzie ma ją zawieźć. Potem wsiadł na Riszę i skierował się do domu, zastanawiając się, co jego matka pocznie z najnowszą maskotką ojca. Już się właściwie przyzwyczaiłam, że członkowie mojej rodziny przynoszą do domu zbłąkane stworzenia wszelkich gatunków. Nefret była pod tym względem najgorsza, jako że nieustannie przygarniała ranne lub osierocone zwierzęta, ale te były mniejszym problemem niż ranne lub osierocone istoty ludzkie. Kiedy Emerson wszedł do saloniku, niosąc dziecko płci żeńskiej, ogarnęło mnie dobrze znane złe przeczucie. Mężczyźni mają sporo irytujących cech, ale przez lata to właśnie kobiety - zwłaszcza młode kobiety - sprawiały mi kłopoty, bo większość z nich zakochiwała się w moim mężu albo w moim synu, albo w nich obu. Emerson usadowił młodą osobę na krześle. - To panna Melinda Hamilton, Peabody. Uszkodziła sobie nogę, wspinając się na Wielką Piramidę, więc przyniosłem ją do ciebie. Miss Hamilton bynajmniej nie wyglądała na cierpiącą. Moje spojrzenie odwzajemniła szerokim uśmiechem. Przerwa między dwoma przednimi zębami i mnóstwo piegów nadawały jej twarzy wyraz dziecięcej niewinności, ale ja uznałam, że musi być nastolatką. Nie nosiła jeszcze długiej spódnicy ani nie upinała włosów. Jej czupryna była splątana wiatrem, a spódnica zakurzona i podarta. Nie miała kapelusza. - Nie jesteś sierotą, prawda? - zapytałam. - Peabody! - krzyknął Emerson. - Prawdę mówiąc, jestem - odparła spokojnie młoda osoba. - Wybacz mi, moja kochana - powiedziałam, przywołując się do porządku. - Po prostu chciałam się upewnić, czy nikt się nie niepokoi, szukając cię po całej Gizie. Na pewno nie dotarłaś do Wielkiej Piramidy sama. - Nie, oczywiście. Była ze mną guwernantka. A profesor po prostu wziął mnie i przyniósł tutaj. Jest taki miły... - Obdarzyła Emersona spojrzeniem pełnym uwielbienia. - Tak - przyznałam. - A także bezmyślny. Emerson, co zrobiłeś z guwernantką? - Ramzes ją tu przyprowadzi. Herbata jest już gotowa? Myślę, że nasz gość jest zmęczony i spragniony. Przypominał mi o dobrych manierach - a rzadko miał szansę to czynić - więc zadzwoniłam po Fatimę i poprosiłam, żeby przyniosła herbatę. Potem uklękłam przed dziewczynką i zdjęłam jej but i pończochę. Zaprotestowała, ale oczywiście zignorowałam to. - Nie ma opuchlizny - oznajmiłam, badając zakurzoną nagą kostkę. - Och, przykro mi, Melindo! Sprawiłam ci ból? Jej mimowolny ruch nie był jednak spowodowany bólem. Odwróciła się do drzwi. - Przyjaciele nazywają mnie Molly - powiedziała. - Ach, jesteś, Ramzesie! - zawołał Emerson. - Co zrobiłeś z guwernantką? - I co zrobiłeś ze swoim kapeluszem? - zapytałam. Podobnie jak jego ojciec, Ramzes zawsze gubił nakrycia głowy. Przesunął dłonią po swoich splątanych włosach, próbując je na powrót uładzić. Zignorował moje pytanie, pewnie dlatego, że nie znał na nie odpowiedzi, i oświadczył: - Zaraz tu będzie. Minąłem powóz kilka minut temu. - Pospiesz się i doprowadź do porządku - zarządziłam. - Wyglądasz na jeszcze bardziej rozczochranego niż zwykle. Coś ty wyprawiał? - Ratował mnie - wyjaśniła panna Molly. - Proszę na mego nie krzyczeć. Był wspaniały! Ramzes zniknął w ten swój bezszelestny sposób, a ja powiedziałam: - Myślałam, że to profesor cię uratował. - Nie, nie - zaprzeczył Emerson. - To Ramzes sprowadził ją z piramidy. Ona się zraniła w nogę, rozumiesz, i... - I straciłam głowę. - Dziewczynka uśmiechnęła z zakłopotaniem. - Bałam się pójść i w górę, i w dół. Zrobiłam z siebie głupka. Pani Emerson, jest pani taka miła, czy mogę prosić o przysługę? Czy mogłabym umyć sobie trochę twarz. I nieco doprowadzić się do porządku? Było to rozsądne pytanie i powinnam je była przewidzieć, zanim jednak zdołałam odpowiedzieć, do salonu wtargnęła wielka niewiasta odziana w czerń. Podbiegła do dziewczynki i zarzuciła ją gderliwymi pytaniami. Nie miałam wątpliwości, że to guwernantka. Uciszyłam ją i skierowałam obie damy do jednej z toalet. Oferta mojego męża, że zaniesie tam pannę Molly, została bezwarunkowo odrzucona przez pannę Nordstrom, która spojrzała na niego tak, jakby podejrzewała go o złe zamiary wobec dziewczynki. Kiedy wróciły, siedzieliśmy już przy stoliku do herbaty razem z Nefret, która spędziła popołudnie w szpitalu. - Oto i one - powiedziałam. - Właśnie opowiadałam pannie Forth o twojej przygodzie, Molly. Nefret, oto panna Nordstrom i panna Melinda Hamilton. Guwernantka posadziła swoją podopieczną na krześle. Wygląd dziewczynki znacznie się poprawił. Włosy miała związane do tyłu białą wstążką, jej twarz lśniła po solidnym szorowaniu, a but i skarpetka wróciły na swoje miejsce. No tak, pomyślałam, dla niewiasty pokroju panny Nordstrom niestosowne musiało być obnażenie jakiejkolwiek dolnej części anatomii w obecności mężczyzny. - Czy to mądre? - zapytałam, wskazując obutą stopę Molly. - Ciasny but będzie ci sprawiał ból, jeśli stopa obrzęknie. Może pozwolisz pannie Forth spojrzeć na to. Jest lekarzem. - Nie ma takiej potrzeby - oświadczyła panna Nordstrom, patrząc na Nefret ze zdumieniem. Nefret się uśmiechnęła. Była przyzwyczajona, że ludzie reagują na oznajmienie o jej profesji niedowierzaniem i dezaprobatą. - Z przyjemnością to zrobię - powiedziała. Kiedy jednak jej oferta została ponownie odrzucona, nie nalegała. Filiżanka herbaty złagodziła zły humor guwernantki. Zaczęła przepraszać za sprawienie nam kłopotu. - Ależ proszę tak nie mówić - zaprotestowałam. - Chyba niedawno przybyły panie do Kairu? Jak wam się podoba miasto? - Wcale - odparła panna Nordstrom. - Nigdy nie widziałam tylu żebraków i tyle brudu. Przewodnicy są impertynenccy i żaden z nich nie mówi po angielsku! Byłam przeciwna naszemu przyjazdowi do Egiptu, ale major Hamilton koniecznie chciał mieć siostrzenicę przy sobie, a obowiązki przywiodły go tutaj. Czy państwo go znają? - Słyszałem już to nazwisko - powiedział Emerson. - Z Korpusu Inżynieryjnego, prawda? - Został wezwany do konsultacji dotyczącej obrony kanału i podlega bezpośrednio generałowi Maxwellowi - wyjaśniła panna Nordstrom. Najwyraźniej była bardzo dumna ze swego pracodawcy i z wyraźną satysfakcją opowiadała nam o jego sukcesach oraz powadze obecnego stanowiska. Panna Molly sprawiała wrażenie mocno znudzonej. Rozjaśniła się jednak, kiedy do pokoju, kołysząc ogonem, wszedł leniwym krokiem kolejny członek naszej rodziny - Seszat. Kotka podeszła prosto do Ramzesa, który wysunął do niej rękę. - A więc w końcu się obudziłaś? - zapytał. - Miło, że zamierzasz do nas dołączyć. - Och, jaki on jest piękny! - zawołała panna Molly. - To twój kot, Ramzesie? - Molly! - wykrzyknęła panna Nordstrom. - Nie możesz się tak spoufalać! - Wszystko w porządku - powiedział Ramzes, dodając dziewczynce otuchy uśmiechem. - To Seszat, Molly. Ona, nie on, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Seszat raczyła być przedstawiona i nawet dała się raz pogłaskać, a potem wróciła do Ramzesa. Widząc, że Molly posmutniała, Nefret zapytała: - Lubisz zwierzęta? Może chciałabyś odwiedzić moją menażerię? Panna Nordstrom odmówiła swojego udziału w tym spektaklu, a że uznałam ją za nużącą kobietę, odeszłam razem z Nefret i panną Molly. Mała ożywiła się, kiedy tylko wyszłyśmy z pokoju. - Panna Nordstrom jest raczej surowa - zauważyłam współczująco. - Och, Nordie chce dobrze, ale nie pozwala mi robić nic interesującego. To najwspanialszy dzień, jaki miałam od chwili, kiedy tu przyjechałyśmy. - Co zazwyczaj robicie? - spytała Nefret. - Mamy lekcje i jeździmy po mieście, a Nordie przegląda bedeker - odparła Molly. - Czasami przyjmujemy kogoś na herbacie. Ale tylko dzieci. Ja jeszcze u nikogo nie byłam, ponieważ nie zostałam jeszcze przyjęta do towarzystwa młodych dam. A dzieci, które do nas przychodzą, są takie małe! Nefret się roześmiała. - Ile masz lat? - Siedemnaście - odparła Molly, ale kiedy popatrzyła na mnie i na Nefret, zdała sobie sprawę, że to małe zmyślenie jest niezbyt wiarygodne. - No... za kilka miesięcy będę miała -szesnaście. - To znaczy, że teraz masz piętnaście? - zapytała Nefret, unosząc wysoko brwi; kącik jej ust drżał lekko. - Jesteś pewna, że nie czternaście... albo trzynaście... albo... - Prawie trzynaście - poddała się wreszcie Molly z nachmurzoną miną. Zapomniała jednak natychmiast o urazie, kiedy Nefret pokazała jej swoją menażerię. Narmer, Brzydki żółty kundel, którego Nefret upierała się nazywać psem podwórzowym, powitał nas swoim zwykłym szczekaniem. Trzeba było go zamknąć w szopie, żeby nas nie obskakiwał. Panna Molly nie zainteresowała się nim zbytnio (podobnie jak ja), ale zachwyciła się szczeniakami, a kiedy małe stworzenia podpełzły do niej, podniosła twarz jaśniejącą radością. - Są takie słodkie. Chciałabym mieć jednego... - Zapytamy twojego wujka, dobrze? - zaproponowała Nefret. - Zawsze szukam dobrych domów dla swoich przybłąkanych psów. - On powie, że Nordie ma zdecydować, a ona powie „nie”. Uważa, że zwierzęta są brudne i sprawiają za dużo kłopotu - odparła Molly. Wciąż pieściła szczeniaki, kiedy dołączył do nas Ramzes. - Dobrze się bawicie? - zapytał, uśmiechając się do dziewczynki. - Przykro mi przerywać, ale panna Nordstrom przysłała mnie po ciebie. Niepokoi się i chce cię zawieźć do domu. - Ten ponury hotel to nie jest dom - mruknęła Molly, zdjęła jednak szczeniaki ze swoich kolan i wyciągnęła ramiona do Ramzesa. - Ciągle jeszcze mnie boli. Zaniesiesz mnie? - Nie ma opuchlizny - stwierdziła Nefret, przebiegając doświadczonymi palcami po jej małej stopie i kostce. - Myślę, że lepiej będzie, jeśli ją rozchodzisz. Chodź, pomogę ci. Nie pozostawiła Molly wyboru, podnosząc ją na nogi i obejmując ramieniem. - Naprawdę jesteś lekarzem? - zapytała dziewczynka. - Tak. - To bardzo trudne być lekarzem? - Bardzo - odparła Nefret z powagą. Panna Nordstrom przechadzała się niecierpliwie po pokoju, więc odprowadziliśmy je do oczekującej taksówki i pożegnaliśmy, wymieniając uprzejmości. - Dlaczego zostawiliście mnie sam na sam z tą okropną kobietą? - zapytał Emerson. - Ćśśś... Może zaczekasz, aż się oddalą, zanim zaczniesz jej ubliżać - zmitygowałam go. - Nie obchodzi mnie, czy ona to słyszy. Jest strasznie surowa dla tego dziecka. Sama przyznała, że nigdy nigdzie jej nie zabiera. Wyobrażasz sobie, Peabody, że to była ich pierwsza wizyta w Gizie? A nie były jeszcze w Sakkarze i Abu Roasz! - Rzeczywiście, to naprawdę okrutna strata! - odparłam, śmiejąc się. - Nie każdy interesuje się starożytnymi miejscami, mój drogi. - Ona by się interesowała, gdyby miała na to szansę - zapewnił mnie Emerson. - Zadawała mi mnóstwo pytań wszelkiego rodzaju, kiedy ją tu niosłem. Dlaczego nie napiszesz do jej wuja, Peabody, i nie zapytasz, czy Molly może nas od czasu do czasu odwiedzać? - Będziesz musiał też gościć pannę Nordstrom. - Niech to szlag. Też tak przypuszczam - zmartwił się Emerson. - Cóż, możemy chyba zaprosić ją i jej wujka na obiad bożonarodzeniowy, prawda? Ona jest żywym, wdzięcznym maleństwem i najwyraźniej cieszy się naszym towarzystwem, nie sądzicie? - O, tak - odparła Nefret. - Co do tego nie ma wątpliwości. Z kolekcji listów B Najdroższa Lio, masz najświętszą rację, wyrzucając mi, że rzadko piszę. Ale życie tutaj jest tak nudne i spokojne, że nie ma za bardzo o czym pisać. Choć oczywiście gdybyś tu była, gadałabym z Tobą godzinami! My zawsze mamy o czym rozmawiać, prawda? Nieważne, wojna nie może długo trwać, a potem znowu będziemy razem, z małym nowo przybyłym adeptem archeologii! Myślę, że profesor bardzo tęskni za Sennią, ale oczywiście nie przyznałby się do tego, ponieważ nienawidzi, gdy uważa się go za sentymentalnego. Wiesz sama, jak kocha dzieci. Wczoraj zdarzyło się coś zabawnego: przyszedł do domu z wykopalisk z nową maskotką - małą angielską dziewczynką, która utknęła w połowie Wielkiej Piramidy. Spanikowała, jak to się czasem zdarza, i nie pozwalała, żeby przewodnicy jej pomogli, więc ktoś posłał po Ramzesa. Sprowadził ją bezpiecznie na dół, ale ona twierdziła, że skręciła sobie nogę, więc profesor uparł się zabrać ją do domu, żeby się o tę kostkę zatroszczyć. Towarzyszyła jej okropna guwernantka, która zabrała ją od nas, kiedy to tylko okazało się możliwe. Obawiam się jednak, że jeszcze kiedyś ją zobaczymy. Dlaczego napisałam „obawiam się”? Cóż, moja droga, wiesz, jakie wrażenie Ramzes robi na istotach żeńskich wszelkich grup wiekowych, zwłaszcza kiedy się zapomni, a przy dzieciach mu się to zdarza, i obdarza je prawdziwym uśmiechem zamiast tego wykrzywienia ust, które jest jego zwykłym sposobem wyrażania radości albo przyjemności. On ma naprawdę zabójczy uśmiech - tak przynajmniej mówiło mi wiele zauroczonych nim kobiet. Ta mała Angielka wprawdzie nie jest jeszcze kobietą bo ma dopiero dwanaście lat, ale jakaż istota płci żeńskiej oprze się ratującemu ją przystojnemu, opalonemu na brąz, atletycznemu młodemu mężczyźnie? Jej kostce nic nie było. Mam nadzieję, że ta dziewczynka nie sprawi nam kłopotów. 3 - Muzyka jest jednym z najbardziej skutecznych narzędzi podżegaczy wojennych - zauważył Ramzes. Tę moralizatorską uwagę usłyszeli wszyscy przy balustradzie tarasu Shephearda, gdzie staliśmy, obserwując orkiestrę wojskową maszerującą do swojego miejsca stacjonowania w Ogrodach Ezbekieh. Dzisiaj muzycy zatrzymali się przed hotelem, próbując (jak można przypuszczać) złapać oddech przed rozpoczęciem następnego utworu. Lśniące karmazynowo-białe mundury mieniły się jarmarcznie, a promienie słoneczne odbijały się od wypolerowanych trąbek, puzonów i tub. Wymieniłam spojrzenie z Nefret, która stała po drugiej stronie Ramzesa. Jej usta rozchyliły się, ale podobnie jak ja nie była na tyle szybka, by powstrzymać go od rozwinięcia tematu. Przechylając się nad poręczą, Ramzes kontynuował tym samym donośnym głosem: - Takie patriotyczne marsze wprowadzają zamieszanie w racjonalne myśli, odwołując się bezpośrednio do emocji. Platon miał słuszność, zakazując pewnego typu muzyki w swoim idealnym społeczeństwie. Lidyjski akord... Zagłuszył go łoskot werbli, gdy orkiestra zaczęła grać Rządź, Brytanio. Obserwatorzy przyłączyli się do śpiewu, choć nie wypadło to najlepiej (jak może czytelnik wie, hymn składa się z serii szybkich arpedżiów, które bardzo trudno czysto wykonać). Niedostatki talentu śpiewacy nadrabiali entuzjazmem; ich twarze promieniowały patriotycznym zapałem, oczy lśniły, a kiedy sopran tremolo i baryton zmieszały się w patetycznych słowach chóru „Brytyjczycy nigdy, przenigdy nie będą niewolnikami!” - ja również poczułam, że mój puls przyspiesza. Wśród gapiów przy balustradzie tarasu przeważali przedstawiciele anglo-egipskiej socjety: damy w zwiewnych popołudniowych sukniach i ogromnych kapeluszach, panowie w mundurach lub nienagannie skrojonych garniturach. Nieco dalej, wzdłuż ulicy, czekając, aż opustoszeje i będzie można wrócić do swoich spraw, stała publiczność całkiem innego rodzaju. Niektórzy nosili fezy i europejskie garnitury, inni długie suknie i turbany; ale ich twarze miały podobny wyraz - były ponure, rozdrażnione, czujne. Wyjątek stanowił jeden osobnik; jego rasowe, opalone oblicze miało kolor brązu i był o pół głowy wyższy niż wszyscy dookoła. Nie miał na sobie fezu, turbanu ani kapelusza. Pokiwałam mu, ale on prowadził ożywioną rozmowę z człowiekiem, który stał tuż obok niego, i nie widział mnie. - Jest w końcu twój ojciec - powiedziałam do Ramzesa. - Z kim on rozmawia? Orkiestra poszła dalej i teraz można było usłyszeć się bez krzyczenia. Ramzes odwrócił się z łokciem na poręczy. - Gdzie? A, to Philippides, szef politycznej sekcji policji kryminalnej. Przyjrzałam się pulchnej, uśmiechniętej twarzy z żywym zainteresowaniem. Nie znałam tego człowieka, ale słyszałam o nim mnóstwo niemiłych historii. Jego zwierzchnik, Harvey Pasza, powierzył mu wyłapanie sprzymierzeńców wroga i mówiono, że Philippides zbił fortunkę na ludziach, którym groził deportacją. Winni płacili mu za to, żeby patrzył przez palce na ich poczynania, a niewinni za to, żeby zostawił ich w spokoju. Terroryzował znaczną część Kairu, a jędzowata żona terroryzowała jego. - Dlaczego, na Boga, twój ojciec marnuje czas z takim typem? - zapytałam. - Nie mam pojęcia - odparł Ramzes. - Może ma nadzieję, że Philippides użyje swoich wpływów w sprawie Davida. Czy nie powinniśmy wrócić do stołu? Ojciec dołączy do nas, kiedy zechce, jak sądzę. Prawdę powiedziawszy, byłam zdumiona, że Emerson w ogóle raczył do nas dołączyć. Nie lubił pijać herbaty w Shepheardzie, twierdząc, że przychodzą tu jedynie niepoważni ludzie z towarzystwa i nudni turyści. Oczywiście miał co do tego słuszność. Żeby jednak samej sobie oddać sprawiedliwość, muszę wyjaśnić, że powody odbycia przeze mnie tej szczególnej wycieczki bynajmniej nie były niepoważne. Szpiegowanie Nefret w taki sposób, żeby się nie zorientowała, zmusiło mnie do sięgnięcia po sposoby, które były ogromnie trudne do zaaranżowania, że tak to ujmę. Nie mogłam nalegać, by pozwoliła mi towarzyszyć sobie wszędzie, dokąd szła, albo domagać się informacji o jej poczynaniach. Raz próbowałam ją śledzić, przebrana w suknię i welon, które pożyczyłam od Fatimy, ale niecodzienny strój utrudniał mi ruchy do tego stopnia, że kiedy Nefret dotarła do przystanku i wskoczyła do odjeżdżającego tramwaju, ja wciąż bezskutecznie próbowałam odczepić welon z ciernistego krzewu. Rozważając różne możliwości, doszłam do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie wypełnienie naszego terminarza spotkaniami, które angażowałyby całą rodzinę. Nadejście Bożego Narodzenia wraz z towarzyszącymi mu fetami uczyniło mój plan realnym, a dzisiejsza eskapada była właśnie częścią tego planu. Powodowało mną coś jeszcze, ale do tego motywu nie chciałam się przyznać nawet sama przed sobą. Nie mieliśmy nic wspólnego ze szpiegami, wyłapanie tych szubrawców było zadaniem policji i wojska. A jednak nasionko podejrzenia, które Nefret zasiała w moim umyśle, znalazło tam pożywkę; ilekroć próbowałam wydłubać je solidną porcją rozsądku, wypuszczało kolejny pęd. Jeśli Sethos był w Kairze, tylko my mieliśmy szansę go wyśledzić - tylko my znaliśmy jego metody, tylko my spotkaliśmy się z nim twarzą w twarz... a może raczej z kilkoma z jego licznych twarzy. Zastanawiałam się, czy to samo nie przyszło do głowy Emersonowi. Paliła go zazdrość, nieuzasadniona, ale głęboka, powodowała nim również zawodowa niechęć i nic nie dałoby mu większej satysfakcji, niż doprowadzenie Mistrza Występku przed oblicze sprawiedliwości. Może teraz właśnie był na tropie Sethosa? Z jakiego innego powodu zatrzymałby się na pogawędkę z takim człowiekiem jak Philippides? Zamierzałam go o to zapytać, ale nie spodziewałam się, że powie prawdę. Dobry Boże, pomyślałam, jeśli będę zmuszona szpiegować również Emersona, dopiero będę zajęta. Kiedy dołączył do nas kilka minut później, jego szlachetne czoło było zmarszczone, a białe zęby wyszczerzone w grymasie, który prawdopodobnie nie był uśmiechem. Zamiast przywitać nas jak należy, padł na krzesło i zapytał: - Co tym razem zrobiłeś, Ramzesie? - Zrobiłem? - powtórzył Ramzes, unosząc brwi. - Ja? - Właśnie się dowiedziałem od tego skończonego dupka Pettigrew, że rzucałeś podżegające uwagi, kiedy orkiestra grała pieśni patriotyczne - oświadczył Emerson, przywołując kelnera. - Mówiłem o Platonie - wyjaśnił Ramzes. - Dobry Boże! - zawołał jego ojciec z konsternacją. - Dlaczego? Ramzes wyjaśnił to - dłuższymi słowy, moim zdaniem, niż było to konieczne, jako że temat ten żywo go interesował. - Wkrótce będziemy świadkami odradzania się sentymentalnych ballad, które lansują romantyczną wersję śmierci i bitwy. Młodziutki żołnierz śniący o swojej drogiej starej matce, dziewczyna uśmiechająca się dzielnie, kiedy jej ukochany idzie na wojnę... - Przestań! - ucięła Nefret. - Przepraszam, jeśli uważacie moje uwagi za obraźliwe - mruknął Ramzes. - Raczej nieco prowokacyjne. Ludzie słuchają. - Jeśli czują się urażeni filozoficzną dysputą... - Przestańcie oboje! - krzyknęłam. Na gładkich policzkach Nefret pojawiły się różowe plamy, a usta mojego syna zacisnęły się mocno. Byłam zmuszona zgodzić się z Nefret. Ramzes niemal porzucił już swój stary zwyczaj długiego rozprawiania na tematy mające na celu rozzłoszczenie słuchacza (zazwyczaj jego matki) i ten powrót z pewnością był rozmyślny. Taras w Shepheardzie od dziesięcioleci był popularnym miejscem spotkań. Tego popołudnia tłoczyło się na nim jeszcze więcej ludzi niż zwykle. Wszystkie hotele pierwszej klasy były wypełnione po brzegi. Ministerstwo Wojny zajęło część Savoya; hinduscy i brytyjscy żołnierze wypełniali całe miasto. Ale poza większą liczbą mundurów Shepheard wyglądał tak samo jak zawsze - białe obrusy i porcelanowa zastawa na stołach, kelnerzy biegający tam i z powrotem z tacami jedzenia i napojów, elegancko ubrane damy i tędzy panowie w śnieżnobiałych lnianych garniturach. Wojna niewiele zmieniła zwyczaje anglo-egipskiej społeczności; jej członkowie bawili się niemal w ten sam sposób, jak robili to w Anglii: kobiety składały sobie wizyty towarzyskie i plotkowały, mężczyźni chadzali do swoich klubów - i również plotkowali. Inna forma uciech, pomiędzy osobami przeciwnych płci, była być może konsekwencją nudy i ograniczonych kontaktów towarzyskich. Spojrzałam na zegarek. - Jest spóźniona. Na tę niewinną uwagę Emerson przerwał w pół zdania i zwrócił ku mnie twarz z groźnie zmarszczonymi brwiami. - Ona? Kto? Do diabła, Peabody, zaprosiłaś do nas jakąś trajkoczącą babę? W życiu bym się nie zgodził przyjść tutaj, gdybym podejrzewał... - Ach, oto i ona! - zawołałam. Była bardzo przystojną, dojrzałą kobietą o wyglądzie Latynoski, miała mocno ukarminowane usta i bardzo ciemne włosy, i chociaż była odziana we wdowią czerń, była to bardzo modna żałoba. W wycięciu stanika piętrzył się szyfon i nakrapiana koronka point d’esprit, a kapelusz ozdobiony był czarnymi satynowymi kokardami i dżetami. Mężczyzna, którego trzymała pod ramię, również był w Kairze od niedawna. Wyglądał znajomo; przyglądałam mu się przez chwilę intensywnie, ale zaraz zdałam sobie sprawę, że jego wąski czarny wąsik i okulary przypominały mi ponurego Rosjanina, którego kiedyś znałam. Nie był jedynym mężczyzną dotrzymującym tej damie towarzystwa; otaczali ją liczni wielbiciele cywilni i wojskowi, do których uśmiechała się z wyćwiczoną obojętnością. - Czy to ona? - dopytywał się Emerson. - Mam nadzieję, że nie zaprosiłaś też tych wszystkich mężczyzn. - Nie. - Podniosłam parasolkę i pomachałam nią. To przyciągnęło wzrok damy; z przepraszającym gestem odsunęła się od swoich wielbicieli. - To pani Fortescue, wdowa po dżentelmenie, który niedawno poległ we Francji - wyjaśniłam. - Dostałam od niej list z rekomendacjami od naszych wspólnych przyjaciół. Pamiętasz Witherspoonów, Emersonie? Mina Emersona wyraźnie mówiła, że pamięta ich doskonale, miała też wyrażać jego opinię o nich. Ramzes, który przyglądał się pani Fortescue z zainteresowaniem, zapytał: - Dlaczego do ciebie napisała, mamo? Czy ona interesuje się archeologią? - Tak twierdzi. Uznałam, że nie zaszkodzi podanie przyjaznej ręki komuś, kto poniósł tak bolesną stratę. - W tej chwili nie wydaje się cierpiąca - zauważyła Nefret. Ramzes posłał jej ironiczne spojrzenie, a ja powiedziałam: - Cicho, idzie. Pani Fortescue pozbyła się wszystkich wielbicieli oprócz jednego - czerwonolicego oficera, który wyglądał najwyżej na osiemnastolatka. Dokonałam prezentacji, a ponieważ młodzian, porucznik Pinckney, nadal ociągał się z odejściem, wpatrzony w damę z psim oddaniem, poczułam się zobligowana poprosić go, by do nas dołączył. Emerson i Ramzes przysunęli z powrotem swoje krzesła, a pani Fortescue zaczęła przepraszać za spóźnienie. - Wszyscy są tacy mili - zaświergotała. - Nie sposób odprawić kogoś, kto jest taki życzliwy, rozumieją państwo. Mam nadzieję, że nie kazałam państwu zbyt długo czekać. Bardzo cieszyłam się na to spotkanie. - Hmm... - mruknął Emerson, który łatwo się nudził i nie wierzył w takie dyrdymały. - Żona mówi, że interesuje się pani egiptologią. Ze sposobu, w jaki jej ciemne oczy obejrzały wyraziste rysy i kształtne usta mojego męża, wywnioskowałam, że egiptologią nie jest jej jedynym zainteresowaniem. Odpowiedź wskazywała jednak, że nasz gość ma przynajmniej powierzchowną wiedzę na ten temat, więc Emerson od razu przeszedł do opisu mastab w Gizie. Wiedząc, że może całkowicie zdominować konwersację, o ile jego rozmówczyni mu na to pozwoli, zwróciłam się do młodego oficera, który wydawał się nieco przygnębiony. Moje pytania szybko polepszyły jego nastrój; był szczęśliwy, że może mi opowiedzieć o swojej rodzinie w Nottingham. Do Egiptu przyjechał zaledwie przed tygodniem i chociaż wolałby być we Francji, miał nadzieję wkrótce wziąć udział w jakiejś akcji. - Johnny Turek nie jest co prawda wielkim wyzwaniem - dodał z chłopięcym śmiechem i posłał Nefret spojrzenie, które miało dodać jej otuchy. Dziewczyna przyglądała mu się uważnie, z podbródkiem wspartym na dłoni. - Wy, panie, nie macie się czego obawiać. Oni nigdy nie przekroczą kanału. - My się wcale nie boimy - odparła Nefret z uśmiechem, który przyprawił młodzieńca o rumieniec. - I nie powinnyście. Są tu wspaniali mężczyźni, naprawdę pierwsza klasa. Rozmawiałem z jednym pewnego wieczoru w klubie... wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że on nie jest z tych, którzy pchaliby się na pierwszą linię, ale kilku chłopaków powiedziało mi później, że jest ekspertem od spraw arabskich. Spędził kilka miesięcy w Palestynie przed wojną, a teraz pozwolił się uwięzić jakiemuś zbuntowanemu Arabowi i jego bandzie brutali, żeby wyśledzić ich pozycje. Potem uciekł stamtąd, zabijając i raniąc wielu z tych bandytów. Ale państwo zapewne znają tę historię, prawda? Mówił z takim zapałem, że zabrakło mu oddechu. Kiedy przerwał, nikt się nie odezwał. Nefret opuściła wzrok i już się nie uśmiechała. Ramzes miał tak kamienny wyraz twarzy, że przeszedł mnie dreszcz. - Zdaje się - powiedział po chwili powoli - że większość ludzi ją zna. Czy to ten gość przy schodach jest bohaterem, o którym pan mówi? Nefret odwróciła się, jakby miała głowę na sprężynie. Nie udało mi się zobaczyć Percy’ego, ale najwyraźniej Ramzes go widział. Niewiele rzeczy mu umykało. - A tak, to ten gość. - Prostoduszne oblicze Pinckneya pojaśniało. - Znają go państwo? - Troszkę. Percy stał do nas bokiem, rozmawiając z drugim oficerem. Nie miałam jednak wątpliwości, że jest świadom naszej obecności. Położyłam dłoń na ramieniu Ramzesa. Uśmiechnął się blado. - W porządku, mamo, wiesz przecież. Poczułam się trochę głupio i zdjęłam rękę z jego ramienia. - Co on robi w mundurze khaki, chyba powinien być w tym takim krzykliwym... jest przecież w Armii Egipskiej? Widzę też czerwone naszywki. Czyżby został przeniesiony? - zapytałam. - Czerwone naszywki oznaczają sztab, prawda? - upewniła się Nefret. - Zgadza się - odparł Pinckney. - On jest w sztabie generalnym. To bardzo miłe z jego strony, że chciał rozmawiać z takim zwykłym żołnierzem jak ja - dodał. Na Percy’ego patrzyło tyle oczu, że musiał się odwrócić. Przez chwilę się wahał, a potem się ukłonił - był to ukłon skierowany do nas wszystkich, w tym także do uradowanego porucznika Pickneya - i powoli zszedł ze schodów. Stwierdziłam, że nie zniosę kolejnego panegiryku na cześć Percy’ego, i próbowałam dołączyć do rozmowy Emersona z panią Fortescue. Ona jednak nie była zainteresowana konwersacją ze mną. - Nie miałam pojęcia, że jest tak późno! - krzyknęła, wstając. - Muszę już pędzić. Czy mogę liczyć na jeszcze jakieś spotkanie z panem... z państwem? Obiecał pan, przypominam, że pokaże mi swój grobowiec. Podała dłoń Emersonowi, który wstał wraz z nią, mrugając powiekami. - Doprawdy? Ach, tak. Z przyjemnością, oczywiście. Proszę się umówić z panią Emerson. Znalazła miłe słowo dla każdego z nas i - zauważyłam to mimowolnie - szczególnie ciepłym uśmiechem obdarzyła Ramzesa. Dla niektórych kobiet każdy osobnik płci męskiej jest pożądaną zdobyczą. Kiedy jednak pan Pinckney chciał jej towarzyszyć, odprawiła go stanowczo, choć grzecznie, a gdy pożeglowała w stronę drzwi, zobaczyłam, że czeka na nią kolejny wielbiciel. Popatrzył na nią pożądliwie przez monokl, po czym ujął jej ramię gestem posiadacza i poprowadził do hotelu. - Co to za człowiek? - zapytałam. Pinckney się skrzywił. - Jakiś sakramencki Francuz. Hrabia czy coś w tym rodzaju. Nie rozumiem, co pani Fortescue w nim widzi. - Może tytuł - zasugerowała Nefret. - Tak pani sądzi? - Młodzieniec wbił w nią spojrzenie, a potem powiedział ze światową miną: - Cóż, niektóre damy rzeczywiście uważają, że to najważniejsze. Ale nie mogę już się państwu dłużej narzucać. To miło z państwa strony, że pozwoliliście sobie towarzyszyć. Ee... jeśli któregoś dnia trafię w okolice piramid, to może... hmm... Nie miał odwagi skończyć tego zdania, Nefret jednak skinęła głową zachęcająco i Pinckney odszedł, wyglądając na całkiem szczęśliwego. - Wstydziłabyś się - powiedziałam do Nefret. - Jest młody i samotny - odparła spokojnie. - Pani Fortescue jest zdecydowanie zbyt doświadczona dla takiego chłopca. Znajdę mu wspaniałą dziewczynę w jego wieku. - Cóż on, u diabła, mówił o Percym? - dopytywał się Emerson. Nie miał cierpliwości słuchać opowieści o młodzieńczych miłościach. - Ta sama stara historia - odpowiedział Ramzes. - Szczególnie zabawne jest to, że wszyscy wierzą, iż Percy jest zbyt skromny, by o tym mówić, chociaż opublikował książkę, w której opisał swoją śmiałą ucieczkę. - Ale to przecież wierutne kłamstwo, od początku do końca - zaprotestował Emerson. - I nieustannie ulepszane - mruknął Ramzes. - Teraz Percy twierdzi, że dał się złapać i musiał walczyć, by stamtąd uciec. Dużo czasu minęło, o wiele za dużo, zanim poznaliśmy treść tego szczególnego rozdziału żałosnej książeczki Percy’ego. Ramzes nigdy o tym nie mówił, a ja nigdy nie zadałam sobie trudu przejrzenia woluminu; kilka fragmentów, które przeczytała mi Nefret, w zupełności mi wystarczyło. Tylko Emerson zmusił się do przebrnięcia przez napuszoną pisaninę Percy’ego - a kierowało nim, jak sam mówił, rosnące niedowierzanie i oburzenie. Kiedy dotarł do części, opisującej odważną ucieczkę Percy’ego i uratowanie młodego arabskiego księcia, który był ponoć jego towarzyszem niedoli, jego podejrzenia wzrosły i w charakterystyczny dla siebie bezpośredni sposób skonfrontował z nimi Ramzesa. - To byłeś ty, prawda? To nie mógł być książę Fajsal, on nie byłby na tyle głupi, żeby podejmować takie ryzyko. I nie próbuj mi wmówić, że Percy okazał się bohaterem, bo nie uwierzę, nawet jeśli usłyszę to od samego Boga i wszystkich jego proroków! On nie zdołałby uciec z puszki na herbatniki, a tym bardziej kogoś jeszcze uratować. Takie wyzwanie Ramzes musiał podjąć, skorygował więc wersję Percy’ego. Przyznał też, pod sporym naciskiem, że David, Lia i Nefret znali prawdę. - Prosiłem, żeby nic wam nie mówili - dodał, podnosząc głos, żeby przebić gderanie Emersona. - I wolałbym, żebyś nigdy o tym nie wspominał, nawet im. Powiedział to tak zdecydowanie, że nie mieliśmy wyboru i musieliśmy dostosować się do jego życzenia. Emerson odchrząknął. - Ramzesie, to oczywiście twoja sprawa, ale czy nie sądzisz, że ludzie powinni dowiedzieć się, jak to wyglądało naprawdę? - A w jakim celu? I tak nikt by mi nie uwierzył. Nie teraz. Emerson pochylił się na krześle i przez chwilę z namysłem przyglądał się niewzruszonemu obliczu syna. - Rozumiem, dlaczego zdecydowałeś się nie rozpowszechniać tych faktów. To przynosi ci zaszczyt, chociaż moim zdaniem czasami zasada noblesse oblige może zaprowadzić o wiele za daleko. Niemniej jednak, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że kariera wojskowa Percy’ego jest oparta na steku kłamstw, niektóre osoby powinny się czuć zobowiązane do zdemaskowania go. Może poczynić wielkie szkody, jeśli zostaną mu powierzone obowiązki, którym nie jest w stanie sprostać. - On z pewnością postara się uniknąć takich obowiązków - odparł Ramzes. - Jest w tym bardzo dobry. Ale chciałbym wiedzieć, ojcze, o czym rozmawiałeś z Philippidesem. Gwałtowność zmiany tematu miała uczynić oczywistym, że Ramzes nie zamierza kontynuować rozmowy o kuzynie. Spojrzałam na Nefret, której odstąpienie od wyrażenia swojego zdania było zdecydowanie niecodzienne. Utkwiła wzrok w filiżance i odniosłam wrażenie, że na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec. - Z kim? - Emerson spojrzał na syna rozbieganym wzrokiem. - Ach, z tym draniem. Tak się złożyło, że stanąłem obok niego, więc wykorzystałem okazję, żeby powiedzieć słowo za Davidem. Philippides ma niezły układ ze swoim szefem i może mógłby sprawić, żeby twojego brata zwolniono... - To nie jest teraz w jego mocy - oświadczył Ramzes. - Powiązania Davida z Wardanim są dobrze znane i trzeba by było bezpośredniego rozkazu z Ministerstwa Wojny, żeby go wypuszczono. - Nigdy nie zaszkodzi spróbować - stwierdził Emerson. - Wmieszałem się w tłum, badając nastroje społeczeństwa... - Co za bzdura! - wykrzyknęłam. - Wcale nie, mamo - zaprotestował Ramzes. - Jakie są nastroje społeczne, ojcze? - Społeczeństwo jest zgorzkniałe, pełne urazy... - Naturalnie - mruknęłam. - Nie pozwoliłaś mi dokończyć, Peabody. W powietrzu wisi coś gorszego niż uraza. Zaostrzenie prawa wojennego nie położyło kresu antybrytyjskim nastrojom, zepchnęło je jedynie pod powierzchnię. Ci ślepi idioci z rządu nie przyjmują tego do wiadomości, ale zapamiętaj moje słowa, to miasto jest beczką prochu, czekającą tylko... Dalszy ciąg przemowy Emersona został zagłuszony głośną eksplozją, zupełnie jakby niewidzialny wspólnik chciał potwierdzić jego słowa dramatycznym akcentem. Na ulicy niedaleko nas zobaczyłam rosnący tuman kurzu i dymu, któremu towarzyszyły krzyki, strzały, grzechot spadających odłamków i ryki przerażonego osła. Ramzes przeskoczył barierkę i lekko wylądował na chodniku dziesięć stóp niżej. Emerson zerwał się ułamki sekund po nim, ale że był nieco cięższy, wylądował prosto na portierze z Czarnogóry i chwilę potrwało, zanim w ślad za Ramzesem podążył na miejsce wybuchu. Kilku oficerów ruszyło za nimi po schodach. Pozostali ludzie zebrali się na tarasie, tworząc falującą, przepychającą się, rozwrzeszczaną barykadę ciał. - Nie postępujmy zbyt pochopnie - powiedziałam do Nefret, zgrabnie blokując jej próbę obejścia stołu i minięcia mnie. - Ktoś może być ranny! - Jeśli wpadniesz w ten zamęt, sama możesz zostać ranna. Lepiej zostań ze mną. Chwytając jej ramię jedną ręką, a parasolkę drugą, przepchnęłam nas obie między wzburzonymi damami, tłoczącymi się u szczytu schodów. Na ulicy panował całkowity chaos. Ruch samochodowy i konny ustał; niektóre pojazdy próbowały zawrócić i odjechać, inne usiłowały przepychać się do przodu. Ludzie biegali we wszystkich kierunkach, uciekając z miejsca wybuchu lub pędząc w jego stronę. Umykającymi byli przeważnie Egipcjanie; celnym pchnięciem parasolki odparłam sprzedawczynię kwiatów o oszalałym wzroku i zepchnęłam Nefret z toru tęgiej postaci w turbanie, która wpadała na nas tyłem. Zanim dotarłyśmy na miejsce zdarzenia, tłum się przerzedził. Pozostali jedynie Ramzes, Emerson i kilku oficerów, między innymi Percy. Egipcjanie zniknęli, jeśli nie liczyć dwóch więźniów, miotających się w uchwycie tych, którzy ich złapali, i trzeciego mężczyzny, skulonego na ziemi. Nad nim stał wysoki, smukły młodzieniec odziany w mundur regimentu australijskiego. - Przepraszam - powiedziała Nefret. Australijczyk odruchowo usunął się jej z drogi, ale kiedy uklękła obok leżącego, wyciągnął rękę, krzycząc: - Proszę pani, panienko, hej, panienko, nie może pani! Ramzes wykonał jakiś ruch i ramię młodego człowieka poszybowało w powietrze. - Proszę nie dotykać tej damy - warknął Percy. - Ona jest dyplomowanym lekarzem i członkiem jednej z najszacowniejszych rodzin w mieście. - Och... - Młody człowiek potarł ramię. Kolonialnych żołnierzy nie tak łatwo jednak było zastraszyć. Popatrzył najpierw na Ramzesa, a potem na Percy’ego i powiedział: - Jeśli ta panienka jest przyjaciółką panów, zabierzcie ją stąd. To nie jest miejsce dla damy. - Przeniósł krytyczne spojrzenie na mnie i dodał: - Dla żadnej damy. Czy ta druga też jest panów przyjaciółką? Percy skrzyżował ramiona. - Chciałbym mieć ten zaszczyt, gdybym miał tyle śmiałości. Może pan odejść, sierżancie, nie jest pan potrzebny. Napomniany w ten sposób o różnicy rangi między nimi, młody człowiek wykonał krótki salut i się wycofał. - Jakie obrażenia, Nefret? - zapytał Emerson, ignorując Percy’ego. - Złamane ramię, żebra, możliwe, że ma także wstrząśnienie mózgu. - Podniosła wzrok. Rondo jej obramowanego kwiatami kapelusza okalało zarumienioną twarz. Rumieniec musiał być wywołany gniewem. - Ilu z was, dżentelmeni, skopało go, zanim upadł? - Trzeba było poskromić tego gościa - oświadczył Percy. - Zamierzał rzucić drugi granat na taras Shephearda. - Ojej! - zawołałam. - I co się z tym granatem stało? Za późno przypomniałam sobie, że przysięgłam już nigdy nie odezwać się do Percy’ego. Z uśmiechem, który uprzytomnił mi, że on nie zapomniał o tej mojej obietnicy, powoli wyjął rękę z kieszeni. - Jest tutaj. Nie martw się, ciociu Amelio, zabrałem mu go, zanim wyciągnął zawleczkę. Nefret nie zgodziła się opuścić swojego pacjenta, dopóki nie przyjechał ambulans. Kiedy wkładali pobitego mężczyznę do środka, wciąż był nieprzytomny. Do tego czasu na miejsce przybyła policja, a żołnierze się rozeszli. Percy odszedł jako pierwszy, nie odezwawszy się już do żadnego z nas. Emerson pomógł Nefret wstać. Jej piękna suknia była w stanie godnym pożałowania; ulice Kairu były pokryte różnymi obrzydliwymi substancjami, z których kurz był najmniej obrzydliwy. Ramzes przyjrzał się jej krytycznie i stwierdził, że należałoby zabrać ją prosto do domu. - Może teraz ja poprowadzę, ojcze? - zaproponował. Emerson oczywiście odmówił, więc Ramzes usiadł na tylnym siedzeniu, a ja zajęłam miejsce u boku męża. Na moje życzenie jechał wolniej niż zwykle, tak że mogliśmy rozmawiać. - Percy naprawdę wyrwał granat z ręki terrorysty? - zapytałam. - Nie wiem - odparł Emerson, przyciskając klakson. Rowerzysta przed nami zachybotał się szaleńczo, uciekając nam z drogi, a mój mąż mówił dalej: - Kiedy dotarłem na miejsce, toczyła się już tam regularna bitwa. Ramzes, który zjawił się trochę przede mną, i Percy odpierali domniemanego anarchistę i zgraję jego wspólników z kijami i cegłami. Większość z nich rzuciła broń i uciekła, kiedy przybyło nasze wsparcie, ale... - Emerson odchrząknął skromnie. - Ucieczka rozpoczęła się, kiedy rozpoznali ciebie - dokończyłam. - No cóż, mój drogi, nic w tym dziwnego. Dziwne natomiast jest to, że przywódca miał granaty, podczas gdy reszta jedynie kije i kamienie. - Nie wierzę, że ci pozostali mieli z tym związek - oświadczył Emerson. - Dołączyli, kiedy zobaczyli Egipcjanina atakowanego przez żołnierzy. To był wyjątkowo amatorski zamach... pierwszy granat zrobił jedynie dziurę w chodniku i ranił osła. - Odwrócił głowę i zapytał: - Rozpoznałeś tego gościa, Ramzesie? - Nie, ojcze. Ale ta taksówka... Emerson szarpnął hamulcem. - Ja też nie. Wyglądał jak bezbronny sprzedawca. Ważniejsze jednak jest pytanie, gdzie zdobył nowoczesną broń. - Policja niewątpliwie uzyska od niego odpowiedź na to pytanie - mruknęłam ponuro. - Nie bądź melodramatyczna, Peabody - przywołał mnie do porządku Emerson. - To już nie jest ten Egipt, który kiedyś znaliśmy. Również na prowincji zakazane są baty i tortury. Skręcił gwałtownie, omijając wielbłąda. Wielbłądy nie uznawały niczyjego pierwszeństwa, nawet jego. Chwyciłam swój kapelusz i zaprotestowałam. - To była wina wielbłąda - stwierdził Emerson. - Z tyłu wszystko w porządku, Nefret? - Tak, profesorze. Było to jedyne zdanie wypowiedziane przez nasze dzieci, żadne z nich nie odezwało się już do końca jazdy. Emerson powiedział tylko jeszcze: - Tak czy owak, Peabody, ktoś powinien się dowiedzieć, jak te granaty dostały się w ręce tego gościa. Skoro on miał dwa, może ich być więcej. Z manuskryptu H Ani chybi starzeję się, pomyślał Ramzes. Coraz trudniej jest mi pamiętać między jednym spotkaniem a drugim, kim dokładnie mam być. Rzut oka w długie lustro obok sofy, na której siedział, upewnił go: siwe włosy, pomarszczona twarz, fez, krzykliwa szpilka do krawata i ręce z mnóstwem pierścieni. W pokoju było mnóstwo luster, nie wspominając o obwieszonych paciorkami zasłonach, miękkich poduszkach i meblach tak obficie pozłacanych, że świeciły nawet w przyćmionym świetle. Gdzieś w oddali słyszał stłumione ciężkimi aksamitnymi zasłonami na oknach i drzwiach kobiece roześmiane głosy i dźwięki muzyki. Powietrze było gęste, gorące i ciężkie od zapachu piżma. Niewidzialne ręce rozsunęły zasłony i ktoś wszedł. Był odziany w przejrzystą białą tkaninę, która szeleściła, kiedy drobnymi krokami zbliżał się do Ramzesa, który nadal siedział spokojnie na sofie. Zakwalifikowanie el-Gharbiego nastręczało nieco trudności, ale kimkolwiek był, z pewnością nie był kobietą. Kontrolował wszystkie burdele w el Was’a. Ogromny kairczyk usadowił się na sofie obok Ramzesa, który odruchowo zmarszczył nos, kiedy spowił go zapach paczuli. Uwadze el-Gharbiego niewiele umykało. Jego okrągła ciemna twarz wykrzywiła się w uśmiechu. - Moje perfumy pana rażą? Są bardzo rzadkie i drogie. - Gusta są różne - odparł Ramzes swoim normalnym głosem. EI-Gharbi i tak wiedział, kim jest. Jego przebranie było jedynie środkiem ostrożności, na wypadek gdyby ktoś widział go, jak tu wchodzi. Z cierpliwością, której nabył podczas długich lat spędzonych w Egipcie, przeczekał długą litanię powitań. „Niech Bóg obdarzy cię wspaniałym wieczorem”. „Jak pańskie zdrowie?”. „Niech pana Bóg błogosławi” - i w końcu konwencjonalne: „Mój dom jest twoim domem”. - Beiti beitak, Bracie Demonów. Nigdy nie sądziłem, że będę miał zaszczyt gościć cię tutaj. - Wiesz, że nie przyszedłem tu dla rozrywki - powiedział Ramzes. - Gdybym mógł to uczynić, zamknąłbym twój interes. Sofą wstrząsnął gargantuiczny śmiech. - Uwielbiam szczerych ludzi. Pańskie uczucia i uczucia pozostałych członków pańskiej rodziny są mi dobrze znane. Ale zamknięcie mojego interesu pogorszyłoby jedynie warunki życia tych ludzi, mój drogi młody przyjacielu. Nie jestem złym pracodawcą. Temu Ramzes nie mógł zaprzeczyć. Dlaczego zagadnienia moralne są tak często mgliste, nie dają się po prostu podzielić na dobre i złe? - pomyślał. Jedyną właściwą rzeczą byłoby całkowite wyeliminowanie tego brudnego handlu, ale skoro już istniał i prawdopodobnie zawsze będzie istniał, nieszczęśnicy, mężczyźni i kobiety, którzy się tym fachem trudnili, mieli lepiej u el-Gharbiego niż u niektórych z jego perwersyjnych poprzedników. - Lepszym niż niektórzy - przyznał Ramzes niechętnie. - Tacy jak na przykład mój niegdysiejszy rywal Kalaan... - EI-Gharbi wydął ukarminowane usta i potrząsnął głową. - Ohydny sadysta. Jestem panu winien wdzięczność za usunięcie go i uznaję ten dług. To dlatego pan przyszedł, prawda? Żeby prosić o przysługę? Domyślam się, że dotyczy to pańskiego kuzyna. Ostatnio nie widujemy go tak często, chociaż wpada od czasu do czasu. - Jego zwyczaje mnie nie obchodzą - odparł Ramzes. - Przyszedłem w innej sprawie. Słyszał pan, jak sądzę, o incydencie pod Shepheardem dzisiejszego popołudnia? - Incydencie? Delikatnie mówiąc! Cały Kair o tym już wie. Chyba nie sugeruje pan, że miałem z tym jakiś związek? Mój interes to miłość, a nie wojna. - Kolejne delikatne określenie nieetycznego biznesu. Skąd ten człowiek wziął granaty? Kim byli jego sprzymierzeńcy? - Ponieważ umarł, zanim zdołał coś powiedzieć, nigdy nie poznamy odpowiedzi. Pozostali mężczyźni wypierają się współudziału i zapewne niedługo zostaną uwolnieni. - Żył, kiedy zabierano go do szpitala. Kiedy umarł? - Niecałą godzinę temu. Czy powiedziałem panu coś, czego pan nie wiedział? - Nie powiedział mi pan tego, co chcę wiedzieć. EI-Gharbi siedział z przymkniętymi oczyma jak groteskowy posąg. - Nie dostał tej broni ode mnie. Tego rodzaju... towar przechodzi czasami przez moje ręce, ale sprzedaję go na innych rynkach. Nie rozrzuca się trucizny we własnym ogrodzie. Mówię panu tak dużo, ponieważ, szczerze mówiąc, mój drogi, nie chcę, żeby pan robił problemy. Nie żeby nie było przyjemnie popatrzeć na pana - dodał kokieteryjnie. Ramzes się roześmiał. - Miło mi. Gdzie więc je zdobył? - Cóż, drogi chłopcze, wszyscy wiemy, że w Kairze są agenci niemieccy i tureccy. Ja jednak nie wierzę, że użyliby kogoś takiego. Pozostaje więc jedyne prawdopodobne źródło... nie ma chyba potrzeby wymieniać imienia tego człowieka. Nie znam jego miejsca pobytu. On mnie nie aprobuje. - El-Gharbi splótł swoje tłuste, upierścienione dłonie i westchnął z żalem. - Na pewno nie. Mogę panu wierzyć? - W kwestii jego obecnego miejsca pobytu tak. Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że go pan złapie. Patriotyzm jest uciążliwy... przynosi kłopoty. Ja nie chcę kłopotów. To przeszkadza w interesach. - W to też wierzę. Cóż... - Ramzes rozprostował nogi, zamierzając wstać. - Proszę zaczekać. Nie chce pan nic wiedzieć o swoim kuzynie? - Dlaczego pan przypuszcza, że chciałbym o niego zapytać? - Z dwóch powodów. Albo chce się pan zemścić na nim za jego udział w tym... nieszczęsnym wydarzeniu sprzed kilku lat, albo wybaczył mu pan to i ma nadzieję wyzwolić go spod mojego plugawego wpływu. - Z wazeliniarskim chichotem podsunął Ramzesowi pudełko papierosów. - W mieście mówi się, że on próbuje odzyskać łaski pańskie i pańskiej rodziny. Ramzes wziął papierosa i zajął się przypalaniem go, rozważając te słowa. Czuł się tak, jakby wdał się w słowną grę z kimś, czyje umiejętności daleko przewyższały jego własne. Ile el-Gharbi wiedział o tym „nieszczęsnym wydarzeniu”? Dziewczyna, którą Percy wykorzystał i obdarzył dzieckiem, nie należała do jego personelu, ale tożsamość ojca Senni była zapewne znana każdej prostytutce i alfonsowi w Dzielnicy Czerwonych Latarni. Reszta historii i udział w niej Percy’ego nie były powszechnie znane. A jednak stręczyciel mówił o zemście... Ramzes podniósł wzrok i napotkał dwoje brązowych oczu o przyciemnionych rzęsach i powiekach obwiedzionych antymonowym proszkiem. - Nie daj się zwieść - powiedział el-Gharbi, ledwie poruszając ustami. - Kiedy upija się brandy, przechwala się tym, co zrobił. Czy pan wie, że pierwsze pańskie spotkanie z dzieckiem nie było przypadkiem? Że to on nauczył ją mówić do pana „tato”, to on zapłacił Kalaanowi, żeby ją i jej matkę przyprowadził do pańskiego domu, aby pohańbić pana przed pańskimi rodzicami i kobietą, którą pan kocha? Ach... Widzę, że jest pan tego świadom. Ale czy wie pan, że zdradził on swoje plany pewnemu szlachetnemu dżentelmenowi, który także kochał tę damę? To dzięki pańskiemu kuzynowi ten dżentelmen czekał na nią, kiedy wybiegła z domu tamtego dnia; pocieszył ją potwierdził kłamstwa, które o panu powiedziano, i przekonał ją, żeby go poślubiła, obiecując, że nie będzie od niej niczego wymagał i zwróci jej wolność, jeśli kiedykolwiek będzie sobie tego życzyła. Przekonał ją, że jest chory i nie pozostało mu wiele miesięcy życia. Nieprzekonująca historia, ale mówiono mi, że ona jest bardzo impulsywna i jednocześnie naiwna... - Nie będziemy o niej rozmawiać. El-Gharbi przyłożył swoje upierścienione dłonie do umalowanych ust, jak dziecko, które odezwało się nieproszone. Jego oczy błyszczały złośliwym rozbawieniem. - A więc w końcu powiedziałem panu coś, czego pan nie wiedział. Dlaczego on pana tak bardzo nienawidzi? Ramzes potrząsnął głową. Ostatnia informacja ogłuszyła go; bał się odezwać, żeby nie powiedzieć więcej, niż powinien. - W porządku - powiedział stręczyciel. - Ale stąpa pan pomiędzy nagimi sztyletami, Bracie Demonów. Strzeż się. Pański kuzyn ma jeszcze mniej skrupułów niż ja. Klasnął w dłonie. Służący rozsunął kotary zasłaniające drzwi. Rozmowa dobiegła końca. Ramzes wstał. - Dziękuję za ostrzeżenie. Zastanawiam się... - Dlaczego zadałem sobie trud ostrzeżenia pana? Ponieważ mam nadzieję, że oszczędzi mi pan kłopotów. I ponieważ jest pan szczery, młody i bardzo piękny. Ramzes uniósł krzaczaste siwe brwi, a groteskową postacią wstrząsnął cichy śmiech. - Moje oczy widzą pod powierzchnią, Bracie Demonów. Proszę pójść z Musą. Pokaże panu wyjście mniej uczęszczane niż to, którym pan wszedł. Wierzę w pańską dyskrecję, bo pan musi również ufać mnie. Allah yisallimak. Myślę, że będzie pan potrzebował jego ochrony. Ramzes podążył za milczącym służącym przez słabo oświetlone przejście, starając się przyswoić sobie informacje, którymi el-Gharbi zarzucił go jak serią pocisków. Przez lata cierpiał udręki na myśl o pospiesznym małżeństwie Nefret; podejrzewał, że Percy maczał w tym palce, ale uważał, że te podejrzenia to tylko jego pobożne życzenia i zraniona próżność. I nawet gorzej niż próżność - strach, że oddała mu się tamtej nocy z litości, kiedy w końcu wyznał, że ją kocha i jej pragnie. Nefret robiła wszystko do końca, a jej serdeczność i wspaniałomyślność mogły wytworzyć przekonującą imitację żarliwości, przekonującą nawet dla mężczyzny, który pragnąłby jej mniej rozpaczliwie niż on. Ale informacja el-Gharbiego musiała być prawdą, bo przecież pochodziła od samego Percy’ego. O ile stręczyciel nie kłamał z jakichś swoich tajemnych powodów... Bez względu jednak na to, czy ta historia była prawdziwa, czy nie, opowiedziano mu ją w jakimś celu - wątpił, czy pobudki al-Gharbiego są altruistyczne. Czy to mogła być prawda? Znał Nefret za dobrze, by wątpić, że stało się to właśnie w taki sposób. Pięć minut przed tym, jak zeszli na dół tamtego ranka, ona leżała w jego ramionach, oddawała jego pocałunki. A potem stanęła wobec aż nazbyt oczywistych dowodów, czyniących go winnym zbrodni, która dla niej była gorsza niż morderstwo... Dobrze pamiętał mdlące, duszące odczucie, które to oskarżenie wywołało w nim samym, chociaż wiedział, że jest niewinny. Pozwolił jej jednak odejść. Musiał się zająć innymi sprawami - swoimi rodzicami, dzieckiem i stanem zdrowia jego matki - ale zareagował równie irracjonalnie jak Nefret, z tych samych dziecinnych i bardzo ludzkich powodów: bólu, gniewu i poczucia zdrady. Oboje zachowali się jak odurzeni miłością nastolatkowie, ale pewnie wszystko by się dobrze skończyło, gdyby nie wmieszał się w to Percy. Co el-Gharbi próbował mu powiedzieć o Percym? Wręczył służącemu kilka monet i wyśliznął się w uliczkę za burdelem. Stopniowo zwalniał kroku, aż w końcu zatrzymał się jak skamieniały. Jego myśli wypełniło jedno zdanie: „Że nie będzie od niej niczego wymagał...”. Jak to niczego? Czy to było możliwe? Ale to wyjaśniałoby tyle rzeczy. Utrata dziecka była ciosem, który ostatecznie złamał jej duszę. Jeśli to krótkie, nieszczęsne małżeństwo nie zostało skonsumowane - jeśli ona odkryła zbyt późno, że nosi jego dziecko - jeśli wciąż go kochała i sądziła, że to, iż w niego zwątpiła, zniszczyło jego miłość do niej... Zalała go fala żalu, czułości i wyrzutów sumienia. Wyjaśnię to jej, pomyślał. Jeśli to prawda. Jeśli mi na to pozwoli. Jeśli nie jest za późno. Najpierw jednak musiał załatwić inne sprawy. Zbliżało się Boże Narodzenie, ale nie potrafiłam rozbudzić w sobie świątecznego ducha. Nie było w tym nic dziwnego: nasza rodzina była rozdzielona, zewsząd docierały do nas pogłoski, że wojska tureckie zbliżają się do Synaju, a listy ofiar z frontu zachodniego były przerażająco długie. Kiedy pomyślałam o tych dwóch przystojnych, wrażliwych chłopcach, których kochałam tak bardzo, kiedy wyobraziłam ich sobie w błocie okopów, codziennie stających w obliczu śmierci, moja dusza wyła. Oczywiście było to jeszcze cięższe dla ich rodziców i dla dziewczyny, z którą zaręczył się Johnny. Jakież ona musiała cierpieć męki! Nie jestem jednak osobą, która kiedykolwiek uchylałaby się od swoich obowiązków, a moim zdaniem w ogólnym przygnębieniu tym bardziej należało celebrować święta i cieszyć się obecnością tych przyjaciół, którzy wciąż byli z nami. Było ich niestety mniej niż w innych latach. Pan Maspero odszedł ze stanowiska w Departamencie Starożytności; przez jakiś czas bardzo to przeżywał, a potem doznał jeszcze cięższego ciosu, kiedy jego syn Jean został ranny na początku jesieni. Teraz ten młody człowiek, zresztą świetny badacz, był z powrotem w okopach. Howard Carter został na zimę w Luksorze, a jego patron, lord Carnavon, zdobył firman na Dolinę Królów po tym, jak Theodore Davis zrezygnował. Howard nie zgadzał się z Davisem, że nie ma tam już królewskich grobów, i bardzo pragnął je znaleźć. Nasi najbliżsi przyjaciele, Katherine i Cyrus Vandergeltowie, pracowali w pobliżu, w Abusir. Katherine też będzie potrzebować pocieszenia, bo jej syn Bertie zaciągnął się jako jeden z pierwszych. Został lekko ranny pod Mons, ale teraz wrócił już na front. Wysłałam więc zaproszenia i wybrałam niektóre z tych, które nadeszły do nas. Emerson narzekał na odciąganie go od pracy, jak zawsze zresztą, a kiedy zapytałam, czy zechce uczestniczyć w balu kostiumowym w Shepheardzie, jego oburzenie osiągnęło taki poziom, że musiałam zamknąć drzwi mojego gabinetu, w którym odbywaliśmy konwersację. - Dobry Boże, Peabody, zapomniałaś już, co się stało, kiedy ostatni raz uczestniczyłem w balu maskowym? Gdybym nie przybył w ostatniej chwili, porwałby cię jakiś szczególnie odrażający typ, którego wzięłaś za mnie! Nikt nie wie, kto się przebrał w to przebranie - warczał Emerson, nie zważając na stylistykę. Wyglądał bardzo przystojnie, jego szafirowe oczy błyszczały, odsłonięte zęby lśniły, a mięśnie żuchwy drgały, i nie mogłam powstrzymać się od dokuczenia mu trochę. - Słuchaj, Emersonie, sam wiesz, że bawią cię przebieranki. Zwłaszcza noszenie brody! Mało prawdopodobne, że znowu wydarzy się taka pomyłka. Tak czy owak, wymyśliłam dla ciebie wspaniały kostium. Masz tak dobrze ukształtowane golenie, że pomyślałam o rzymskim centurionie albo o Szkocie w kilcie, a może o faraonie... - Mam się ubrać tylko w krótką spódniczkę i kołnierz obszyty koralikami? - Emerson spojrzał na mnie gniewnie. - A ty w taką przezroczystą plisowaną spódniczkę jak Nefretete? Słuchaj, Peabody... Och, ty żartujesz, prawda? - Tak, kochanie - odparłam, śmiejąc się. - Nie musimy iść, jeśli nie chcesz, zresztą ten bal jest dopiero za kilka tygodni. Teraz lepiej już jedź... ja tylko skończę te notatki i dołączę do ciebie. Sądząc, że nasza dyskusja dobiegła końca, wróciłam do biurka i podniosłam pióro. - Chciałbym jednak zobaczyć cię jako Nefretete - powiedział Emerson, po czym podszedł bliżej, stanął za mną i położył mi rękę na ramieniu. - Wiesz przecież, mój drogi, że ani trochę nie przypominam tej eleganckiej damy. Jestem także... Emersonie, co ty robisz? W rzeczywistości wiedziałam doskonale, co robi. Podniósł mnie z krzesła i przytulił mocno. - Wolę ciebie od Nefretete, Kleopatry i Heleny Trojańskiej - wymruczał z nosem przy moim policzku. - Teraz? - wykrzyknęłam. - A czemu nie? - No bo, po pierwsze, jest ósma rano, a po drugie, czekają na ciebie w Gizie i... - Niech poczekają - burknął Emerson. Było jak za dawnych czasów, kiedy żarliwe uczucia mojego męża ujawniały się w miejscach i okolicznościach, które można by uznać za niezbyt odpowiednie. Wtedy nigdy nie byłam w stanie mu odmówić; teraz zresztą też nie. Kiedy w końcu wyszedł, byłam w o wiele lepszym nastroju. Nucąc pod nosem, wróciłam do gabinetu, by skończyć pisanie listów. Nie opadła jeszcze moja euforia po tym naszym miłym tete-a-tete, kiedy zrodziły się we mnie pewne podejrzenia. Demonstracje uczuć Emersona są zwykle spontaniczne i żywiołowe. Wiedział doskonale, jak je lubię, i potrafił wykorzystywać je, aby rozproszyć moją uwagę. Odłożywszy pióro, raz jeszcze przemyślałam naszą rozmowę. Czy to nie dziwne, że Emerson chciał się spóźnić? Zawsze z niecierpliwością wyczekiwał momentu, kiedy będzie mógł pojechać na stanowisko, i ponaglał całą resztę. Rozmawialiśmy o kostiumach i przebraniach... przypomniałam sobie nagle jakiś podejrzany błysk w jego oku, kiedy wspomniałam o brodach... A niech to, pomyślałam, on coś knuje! Mimo jego zaprzeczeń wiedziałam dobrze, że pragnie wziąć udział w wojnie. Rozumiał pacyfistyczne uczucia Ramzesa, ale nie do końca je podzielał, i podejrzewałam, że w gruncie rzeczy chętnie krążyłby po ulicach Kairu w przebraniu, szukając szpiegów i demaskując zagranicznych agentów. Nie byłabym temu bardzo przeciwna, gdyby nie próbował powstrzymać przed tym mnie. Spełniając życzenie mojego męża, napisałam do majora Hamiltona, zapraszając go wraz z siostrzenicą na herbatę. Następnego popołudnia otrzymałam od niego krótką notkę. Nefret czytała właśnie swoją pocztę i zdaje się znalazła wśród niej jakąś szczególnie interesującą wiadomość. Czekałyśmy na tarasie na powrót reszty towarzystwa z wykopalisk. Przez kilka ostatnich dni to ja segregowałam pocztę, która przychodziła pod naszą nieobecność. Oczywiście nigdy bym nie otworzyła listu zaadresowanego do Nefret, chciałam jednak wiedzieć, czy Percy miałby czelność z nią korespondować. Do tej pory nie otrzymywała żadnych wiadomości, które wzbudziłyby moje podejrzenia, ale tego dnia dopadła koszyka z pocztą na stole w holu przede mną. - Żadnych złych wiadomości, mam nadzieję? - zapytałam, widząc, jak zmarszczka przecina gładką powierzchnię jej czoła. - Słucham? - Podniosła gwałtownie wzrok. - Och. Nie, nic z tych rzeczy. To tylko zaproszenie, którego nie przyjmę. A w twojej poczcie jest coś interesującego? - Dostałam wiadomość od majora Hamiltona, wiesz, wuja tej młodej damy, która była tu któregoś dnia. To dosyć dziwna wiadomość. Chciałabym wiedzieć, co o niej sądzisz. Wyciągnęłam w jej stronę kartkę, mając nadzieję, że może podsunę jej tym samym pomysł, by ona z kolei pokazała mi swoją. Ale tak się nie stało. Złożyła swój list i wsunęła go do kieszeni spódnicy, zanim wzięła ode mnie notkę majora. Kiedy czytała, z jej ust dobył się cichy gwizd. - Dziwna? Raczej niegrzeczna. Ze sposobu, w jaki odmawia przyjęcia twojego zaproszenia, wynika jasno, że nie zamierza zawierać z nami znajomości i nie ma zamiaru pozwalać swojej siostrzenicy, żeby nas odwiedzała. W dodatku nawet nie pisze dlaczego. - Myślę, że mogę odważyć się zgadywać. Nefret spojrzała na mnie zdumiona. - Nie sądziłam, że wiesz. - O czym? Wyglądała, jakby żałowała swoich słów, ale moje milczenie i niewzruszone spojrzenie domagało się odpowiedzi. - Że Ramzes wyeliminował majora z zawodów o panią Fortescue. - Jakie to wulgarne określenie... Chcesz powiedzieć, że Ramzesa i tę kobietę... hmm... coś łączy? Ona mogłaby być jego matką. A co z jej innym wielbicielem - tym francuskim hrabią? Delikatne usta Nefret wykrzywiły się pogardliwie. - Nie cierpię plotek tego rodzaju, ale wolę, żebyś porozmawiała o tym z Ramzesem. Major prawdopodobnie go zlekceważy, ale hrabia mógłby go wyzwać. - Chcesz powiedzieć, że wyzwie go na pojedynek? Ależ to absurd. - Nie dla hrabiego. Jest bardzo europejski w stylu.... Całowanie w rękę, trzaskanie obcasami i tak dalej. - Znasz go? - Troszeczkę. Och, no dobrze, pewnie nic z tego nie będzie. Jest jednak jeszcze inny powód, dla którego major może nie chcieć zawrzeć z nami znajomości... Jaki odpowiedzialny opiekun pozwoliłby dziewczynce spotykać się z mężczyzną, który jest nie tylko pacyfistą i tchórzem, ale także notorycznym uwodzicielem? - Nefret! - Przykro mi, ciociu Amelio, jednak tak właśnie o nim mówią. Wiedzą, że te wszystkie historie są kłamliwe, ale nadal je powtarzają i nic nie możemy na to poradzić. - W końcu o nich zapomną - mruknęłam, sama pragnąc w to uwierzyć. Rumieniec gniewu przybladł na jej policzkach, uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. - W pewien sposób Ramzes sam sobie to ściąga na głowę. Nie można winić dziecka, że zawrócono mu w głowie. - Moja droga Nefret, on wcale się tam nie pchał - oświadczyłam. - Skoro go jednak o to poproszono, musiał uratować dziecko. - Nie chodzi o to, co zrobił, tylko jak to zrobił. Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. - Wiem, co masz na myśli. Cóż, moja droga, drugi raz już tego nie zrobi, na pewno nie z panną Hamilton. List majora, chociaż nieuprzejmy, uwalnia mnie od powinności, z której z radością rezygnuję. Emerson jednak będzie rozczarowany. Kiedy mój mąż wrócił, towarzyszyli mu Cyrus i Katherine Vandergeltowie, którzy mieli z nami zjeść kolację i pójść do opery. Domyśliłam się, że przyjechali swoim samochodem, ponieważ oboje mieli już na sobie odpowiednie stroje. Cyrus lubił się dobrze ubierać; jego zakurzony płaszcz miał delikatną białą podszewkę, a do czapki były dołączone gogle, teraz zdjęte. Po gorącym powitaniu Katherine zaczęła odwijać welon, którym była spowita, a jej mąż wyjaśnił: - Zatrzymaliśmy się w Gizie, żeby zabrać Emersona. - I bardzo dobrze, bo inaczej wciąż by tam siedział - odparłam. - Gdzie jest Anna? Mam nadzieję, że nie zostawiliście jej samej w domu. Myślę, że ona ma zbytnią skłonność do rozmyślań. To niezdrowe. Może powinna więcej czasu spędzać z nami. Znaleźlibyśmy jej jakieś zajęcie i zadbalibyśmy o pogodę ducha. - Jesteś nieuleczalną intrygantką, Amelio - stwierdził mój mąż, sadowiąc się wygodnie na krześle i biorąc do ręki mały stosik listów. - Skąd przypuszczenie, że Katherine potrzebuje twojej porady co do tego, jak wychowywać córkę? - Rady Amelii są zawsze mile widziane - powiedziała Katherine z serdecznym uśmiechem. Wyglądała, jakby też potrzebowała lekkiej zmiany nastroju. Jej pulchne policzki zeszczuplały, a siwych włosów miała znacznie więcej niż zaledwie rok temu. - Zostawiliśmy Annę z Ramzesem - wyjaśniła. - On jeszcze nie skończył, a ona postanowiła, że zostanie i dotrzyma mu towarzystwa. - Nie będziemy więc czekać na nich z herbatą - zdecydowałam. - Emersonie, zawołasz Fatimę i powiesz jej, że jesteśmy gotowi? Mój mąż nie udzielił żadnej odpowiedzi. Zrzucił większość listów na podłogę, ale jeden z nich zwrócił jego uwagę, bo wpatrywał się w niego w napięciu. Musiałam dość głośno go zawołać, żeby na mnie spojrzał. - Dlaczego na mnie krzyczysz? - zapytał. - Nieważne, profesorze, ja jej powiem - zaofiarowała się Nefret, wstając. - Powiesz co i komu? - dopytywał się Emerson. - Oba te pytania są teraz nieistotne - oświadczyłam. - Doprawdy, mój drogi, to niegrzeczne z twojej strony czytać pocztę w obecności naszych gości. Cóż to za list tak cię poruszył? Emerson wręczył mi go w milczeniu. - Ach, to ta wiadomość od majora Hamiltona - powiedziałam. - Nie zamierzasz chyba psuć sobie nim humoru, mam nadzieję. - Nie grozi mi, że popsuję sobie humor - odparł mój mąż, przenosząc swoje przeszywające spojrzenie na mnie. - Znasz jakiś powód, dla którego miałoby się to stać? - No cóż, to raczej opryskliwa odpowiedź, a ja wiem, że czekałeś... - Hmm - mruknął Emerson. - Nie chcę teraz o tym dyskutować, Peabody. Gdzie jest... ach, jesteś, Fatimo. Bardzo dobrze. Chcę się napić herbaty. Kiedy Fatima i jej młody pomocnik rozstawili przybory do herbaty, na parapecie wylądowała nagle sprężysta cętkowana postać. Cyrus aż podskoczył. - Święty Jozafacie! - wybuchnął. - Jak ona się tu dostała? Na pewno nie przyszła schodami, bobym ją zobaczył. Seszat popatrzyła na niego i zaczęła myć sobie pyszczek. - Ona się wspina jak jaszczurka i lata w powietrzu jak ptak - powiedziałam ze śmiechem. - Powinniście zobaczyć jej skok z jednego balkonu na drugi na odległość ośmiu stóp. Nasze koty zawsze były sprytnymi stworzeniami, ale nigdy nie mieliśmy tak zwinnego jak ten. Pojawienie się Seszat wyprzedziło o niespełna minutę przybycie Ramzesa; albo zobaczyła go z jakiegoś punktu obserwacyjnego na szczycie domu, albo niesamowity koci instynkt powiadomił ją o jego nadejściu. Była z nim Anna. Córka Katherine z jej pierwszego, nieszczęśliwego małżeństwa miała teraz niewiele ponad dwadzieścia lat. Była, muszę to wyznać, raczej zwyczajną młodą kobietą. Zupełnie nie przypominała matki, która była mile zaokrąglona tam, gdzie Anna w ogóle nie, i której zielone oczy i lekko posiwiałe ciemne włosy sprawiały, że przypominała zadowolonego pręgowanego kota. Oczy Anny były bladobrązowe, a jej policzki chude i ziemiste; pogardzała kosmetykami i preferowała surowe, dopasowane suknie, które nie wpływały korzystnie na jej wygląd. Nigdy nie interesowała się zbytnio przedstawicielami płci przeciwnej, poza jednym szalenie kłopotliwym okresem, kiedy wpadł jej w oko Ramzes. Ona jemu w oko nie wpadła, więc ulżyło nam, kiedy jej przeszło. Wydawało mi się, że sposób, w jaki traktowała go tego wieczoru, był cokolwiek chłodny. Przywitała się z nami, po czym usiadła na kanapie obok Nefret i zaczęła wypytywać ją o szpital. - Zdecydowałam, że chcę być pielęgniarką i zamierzam kształcić się w tym kierunku - wyjaśniła. - Będziesz u nas mile widziana w każdej chwili - odparła Nefret. - Ale my nie mamy zaplecza do nauczania. Jeśli mówisz poważnie... - Poważnie. Trzeba robić wszystko, co można, prawda? - Lepiej by było, gdybyś uczyła się w Anglii - stwierdziła Nefret. - Mogę dać ci kilka listów polecających. - To musi być coś, co mogłabym robić tutaj! - Niektóre panie tworzą komitety - zauważyłam. - Spotykają się, żeby pić herbatę i zwijać bandaże. - To lepsze niż nie robić nic - oświadczyła Anna, spoglądając z ukosa na Ramzesa, który zdawał się tego nie zauważać. Ach, pomyślałam, więc w tym problem. Jej brat, któremu była bardzo oddana, walczył we Francji. Miałam nadzieję, że nie zamierza powiększyć Ramzesowej kolekcji piórek. Otwarcie okazywana pogarda byłaby bardziej krępująca niż niechciany afekt. Zdołaliśmy zdobyć lożę w operze na ten sezon, ponieważ wielu cudzoziemskich gości opuściło kraj - dobrowolnie albo zostali wygnani jako sprzymierzeńcy wroga. Tego wieczoru wystawiano Aidę, jedną z ulubionych oper Emersona, jako że muzyka w niej była bardzo głośna, a egipskie kostiumy i sceneria dawały mu okazję do krytykowania. W jednym samochodzie nie było dla nas wszystkich miejsca, więc Nefret pojechała z nami, a Ramzes towarzyszył Vandergeltom. Przekonałam mojego męża, po wielkich jego oporach, żeby pozwolił zawieźć nas do opery Selimowi. Czytelnik nie ma pojęcia, jak niecierpliwie wyczekiwałam chwili, kiedy będzie mnie wiózł ktoś inny niż Emerson. Mój drogi mąż wyglądał szczególnie przystojnie w białym krawacie, zgodnym z wymaganiami etykiety dotyczącymi osób zasiadających w loży. - Chciałabym, żeby Ramzes informował nas o swoich planach z wyprzedzeniem - powiedziałam, biorąc od Emersona kapelusz, żeby na nim nie usiadł ani nie pozwolił mu wylecieć przez okno. - Bardzo się cieszyłam, że chce nam towarzyszyć, dopóki nie przebrał się w swój zwyczajny wieczorny rynsztunek. - A cóż to za różnica? - spytał Emerson. - Dokąd on idzie? - Nie miałem śmiałości się dopytywać, moja droga. Jest dorosłym mężczyzną i nie musi nam zdawać relacji ze swoich poczynań. - Hmm - mruknęłam. - Nefret, a może ty... - Nie - odparła Nefret. - Chyba powinnam was uprzedzić, że nie wrócę z wami do domu. - Czy ty i Ramzes coś razem planujecie? - Jak już wam powiedziałam, nie mam pojęcia, jakie są jego plany, ale na pewno nie mają nic wspólnego ze mną. - Gdzie ty... auu! Emerson wyjął swój łokieć z moich żeber i zaczął bardzo głośno rozprawiać o Wagnerze. Kiedy Vandergeltowie dołączyli do nas w loży, Katherine poinformowała mnie - w odpowiedzi na moje pytanie - że zostawili Ramzesa przed Savoyem. Nie było to jedno z jego ulubionych miejsc; musiał planować spotkanie z kimś albo zamierzał odwiedzić kogoś, kto się tam zatrzymał. Spekulacje te nie mogły mnie donikąd zaprowadzić, chwilowo porzuciłam więc tę zagadkę. Opera została zbudowana przez wicekróla Ismaila przed wizytą cesarzowej Eugenii, która miała przybyć do Kairu na otwarcie Kanału Sueskiego w 1869 roku. Plotka głosiła, że Ismail był szaleńczo zakochany we francuskiej cesarzowej; zbudował dla niej nie tylko wspaniały pałac, lecz także most, po którym mogła się do niego dostać, i drogę do Gizy, żeby mogła wygodnie zwiedzić piramidy. Opera była obficie złocona i obwieszona karmazynowymi aksamitnymi zasłonami i złotym brokatem. Ismail zamówił Aidę na wielkie otwarcie, ale Verdi nie zdołał jej skończyć przez kolejne dwa lata, tak więc wicekról i cesarzowa musieli się zadowolić Rigolettem. Kilka lóż, ukrytych za parawanami przed spojrzeniami audytorium było przeznaczonych dla dam z haremu Ismaila; teraz służyły damom muzułmańskich dostojników. Katherine i ja natychmiast wyjęłyśmy swoje lornetki teatralne, by zobaczyć, kto jest, z kim przyszedł i co ma na sobie. Nie widzę nic niewłaściwego w tych obserwacjach, choć Emerson bezlitośnie je wyśmiewał. W najgorszym wypadku były nieszkodliwe, w najlepszym dostarczały informacji. Obszerna loża kedywa była tego wieczoru zajęta przez generała Maxwella. Od czasu wypowiedzenia wojny i wprowadzenia prawa wojennego był on najwyższą władzą w Egipcie, a jego lożę wypełniali oficerowie i urzędnicy, którzy przyszli prawić komplementy wielkiemu człowiekowi w nadziei zdobycia jego przychylności. Nie byłam zdziwiona, że widzę wśród nich Percy’ego. Nam także się przyglądano. Generał, widząc mój wzrok skupiony na jego loży, powitał mnie grzecznym salutem. Skinęłam głową i uśmiechnęłam się - prosto w twarz Percy’ego, który miał czelność uznać to powitanie za skierowane do niego. Ukazując zęby w zadowolonym z siebie uśmiechu, ukłonił się. Zignorowałam go tak ostentacyjnie, jak tylko mogłam, ale nagle z zaniepokojeniem dostrzegłam, że Anna pozdrawia go gestem dłoni. Poznała go, przypomniałam sobie, przy wcześniejszej okazji, kiedy nasze stosunki były jeszcze w miarę poprawne. Ulokowałam się tak, by zasłaniać jej Percy’ego, i przyjrzałam się widowni poniżej. Była tu pani Fortescue, a jej eskortę tego wieczoru stanowił oficer sztabowy, z którym nie zostałam zaznajomiona. Poprosiłam Katherine, żeby wskazała mi majora Hamiltona. - Nie widzę go - powiedziała. - Czemu interesuje cię ten dżentelmen? - Mówiłam ci o przygodzie jego małej bratanicy na piramidzie - przypomniałam jej. - Ach tak, oczywiście. Nie przyszedł złożyć wam podziękowań? - Wręcz przeciwnie. Powiadomił mnie, że nie pozwoli dziecku spotykać się z nami. - O mój Boże! Dlaczego? - Nie próbuj być taktowna, Katherine, wobec mnie nie musisz. Mogę się jedynie domyślać, że słyszał jakieś nikczemne plotki o Ramzesie. Anna, która się nam przysłuchiwała, zauważyła swoim szorstkim, chłopięcym głosem: - Ma pani na myśli jego pacyfistyczne sentymenty czy reputację wśród kobiet, pani Emerson? - Nie widzę powodu, abyśmy rozmawiały o którymkolwiek z tych oszczerstw - oświadczyła ostro Katherine. Ziemiste policzki Anny poczerwieniały. - Przecież on jest pacyfistą i nazywanie go tak wcale nie jest oszczerstwem. Ta wymiana zdań przyciągnęła uwagę Nefret. - Nie nazwałabym Ramzesa pacyfistą - powiedziała. - Walczyłby bardzo chętnie, gdyby wierzył, że to konieczne. W tym też jest cholernie dobry. - Nefret... - jęknęłam. - Przepraszam - odparła Nefret. - Chciałam tylko być dobrze zrozumiana. Przyłączyłaś się do jednego z komitetów zwijających bandaże, Anno? Jej pogardliwy ton sprawił, że Anna zesztywniała ze złości. - Chcę robić coś... coś trudniejszego, bardziej pożytecznego. - Doprawdy? - Nefret podparła podbródek dłonią i uśmiechnęła się do niej słodko. - Wobec tego wpadnij jutro do szpitala. Potrzebujemy każdej pary rąk. - Nie będę pielęgnować żołnierzy. - Nie, oczywiście. Tylko kobiety, które zostały wykorzystane w wojnie innego rodzaju, najdłuższej wojnie w historii. Wojnie, która nie zostanie wygrana ani szybko, ani łatwo. - Przykro mi z ich powodu - wymamrotała Anna. - Ale... - ...ale ty widzisz siebie delikatnie ocierającą pot z czoła przystojnych młodych oficerów, którzy odnieśli wytworne rany w ramię albo w rękę. Myślę - powiedziała Nefret - że dobrze by ci zrobiło spotkanie z kobietami, które do nas przychodzą. Powinnaś usłyszeć ich historie i zobaczyć ich rany. To dałoby ci wyobrażenie, czym naprawdę jest wojna. No więc jak? Anna zagryzła wargi, jednak żadna młoda kobieta z charakterem nie mogłaby odrzucić takiego wyzwania. - Tak - odparła w końcu. - Pokażę ci, że nie jestem taka niepoważna, jak myślisz. Przyjdę jutro rano i podejmę każdą pracę, którą mi zlecisz, i będę ją wykonywać, dopóki mnie nie odprawisz. - Wspaniale. Wymieniłam spojrzenia z Katherine. Spodziewałam się jej sprzeciwu, ale ona tylko uśmiechnęła się lekko i podniosła lornetkę. - Ach, jest major Hamilton, Amelio. Trzeci rząd na środku, rudawe siwe włosy, zielony aksamitny żakiet. - Ojej, jak kolorowo! - zawołałam, bez trudu rozpoznając osobę, o której była mowa. - Czy on ma na sobie kilt? - Prawdopodobnie. Pasuje do tego żakietu. Jako że moi Czytelnicy są oczywiście zaznajomieni z Aidą, nie będę szczegółowo opisywać przedstawienia. Kiedy kurtyna opadła przy akompaniamencie ogłuszających trzasków, które żywcem pogrzebały nieszczęsnych kochanków w ich wspólnym grobowcu, wszyscy połączyliśmy się w owacjach - wszyscy oprócz Emersona, który zaczął się niecierpliwie wiercić. Gdyby mógł, rzuciłby się do drzwi w chwili, gdy przebrzmiała ostatnia nuta muzyki. Uważałam takie zachowanie za niegrzeczne i niepatriotyczne, więc zawsze zmuszałam go, żeby siedział na miejscu przez wszystkie wywołania i kiedy śpiewano Boże, chroń królową. Cyrus zaproponował, żebyśmy zatrzymali się gdzieś na kolacyjkę, ale pora była późna, a ja wiedziałam, że Emerson zamierza wstać przed świtem, więc pożegnaliśmy się z Vandergeltami i wsiedliśmy do samochodu. - Możesz mnie wysadzić przy Semiramidzie, Selimie - powiedziała Nefret. - Z kim masz kolację, Nefret? - zapytałam. Spodziewałam się sójki w bok od Emersona, on jednak odchrząknął tylko głośno i wymamrotał: - Nie musisz odpowiadać, Nefret. Jeśli nie chcesz... oczywiście. - To nie jest tajemnica - odparła Nefret. - Z lordem Edwardem Cecilem, panią Fitz i jeszcze z kimś z ich kręgu. Znacie panią Canleyową Tupper, mam nadzieję? Ja znałam. Podobnie jak inni z tego „kręgu”, nie wyłączając lorda Edwarda, była niepoważna i głupia, ale nieszkodliwa. - I może dołączy do nas major Ewan Hamilton - dodała Nefret. Uznałam, że tej nocy nie uda mi się zasnąć, chociaż Emerson spał słodko i donośnie u mojego boku. Nefret nie wróciła do chwili, kiedy udaliśmy się na spoczynek, nie wrócił też Ramzes. Gdzie byli i co robili - i z kim? Przewracałam się z boku na bok, ale to zmartwienia, a nie fizyczne niewygody zaprzątały moje myśli. Pod pewnym względem małe dzieci stanowiły mniejszy kłopot. Przynajmniej miałam prawo kontrolować ich poczynania i pytać je o plany. Co prawda nie zawsze były mi posłuszne ani też nie zawsze odpowiadały zgodnie z prawdą... Bezgłośne wejście intruza nie zwróciło mojej uwagi, ale kiedy wszedł na łóżko i posuwał się powoli w stronę mojej głowy, po chwili zdałam sobie sprawę z jego obecności. Na mojej piersi usadowił się wielki ciężar, a coś zimnego i wilgotnego dotknęło mojego policzka. - O co chodzi? - wyszeptałam. - Jak się tu dostałaś? W odpowiedzi nacisk na moją twarz jeszcze się zwiększył. Kiedy się poruszyłam, ciężar podniósł się i niewyraźny kształt zniknął. Wyskoczyłam z łóżka, nie budząc - jak sądziłam - Emersona. Narzuciłam na siebie podomkę i włożyłam papucie, po czym podeszłam do drzwi. Kotka już tam była. Kiedy otworzyłam drzwi, wyśliznęła się na korytarz. Na stole w holu stała zapalona lampa. Chwyciłam ją. Seszat poprowadziła mnie przez hol, oglądając się od czasu do czasu, żeby upewnić się, że za nią idę. Do naszego pokoju mogła wejść tylko przez okno. Jedna z jej ulubionych tras prowadziła przez balkony, które biegły pod oknami pierwszego piętra. Zgodnie z moim oczekiwaniami, zatrzymała się przed drzwiami pokoju Ramzesa i podniosła na mnie wzrok. Zapukałam delikatnie do drzwi. Nie było odpowiedzi. Spróbowałam otworzyć drzwi. Były zamknięte. Cóż, tego się spodziewałam. Ramzes zawsze kładł nacisk na przestrzeganie swojej prywatności i oczywiście jak najbardziej miał do tego prawo. Kilka dni wcześniej zadałam sobie trud znalezienia zapasowego klucza do jego drzwi. Miałam też klucz do pokoju Nefret. Nie uznałam za konieczne wspominać o tych środkach ostrożności osobom bezpośrednio zainteresowanym, ponieważ bez wątpienia zastosowałyby inne środki ostrożności, które nie byłyby tak łatwe do obejścia. Naturalnie nigdy nie przyszłoby mi do głowy użycie tych kluczy poza naprawdę niebezpieczną sytuacją. A to bez wątpienia był taki właśnie przypadek. Przekręciłam klucz i otworzyłam z rozmachem drzwi. To moje rutynowe postępowanie, kiedy spodziewam się nieproszonego intruza, ale przyznaję, że często uderzenie drzwi o ścianę zaskakuje kogoś innego niż ów domniemany intruz. Tym razem wywołało stłumiony okrzyk Emersona, którego nadejścia nie byłam świadoma. Jednym krokiem stanął przy mnie i położył mi rękę na ramieniu. - Peabody, co ty, na Boga... Nie dokończył zdania. Z balkonu do pokoju wpadało wystarczająco dużo światła, żeby oświetlić kształt leżący na łóżku, przykryty po szyję kołdrą i kocem, i ciemną głowę na poduszce. Drugi kształt leżał twarzą do dołu na podłodze pomiędzy łóżkiem a oknem. Wydawało się, że jest to wieśniak, ponieważ miał bose stopy, a jego ciemnoniebieski gibeh był spłowiały i podarty. Oddałam Emersonowi lampę i padłam na kolana przy leżącym mężczyźnie. - Ramzesie! Co się stało? Jesteś ranny? Nie było odpowiedzi, co w jakiś sposób też stanowiło odpowiedź. Kiedy ja szarpałam mojego syna za ramię, Emerson postawił lampę na pobliskim stoliku. - Przyprowadzę lekarza. - Nie - powiedziałam ostro. Po chwili zdołałam odwrócić Ramzesa na plecy. Stanowczym ruchem rozdarłam jego szatę, obnażając pierś i przesiąknięty krwią pas materiału niezdarnie opatrujący ranę na ramieniu i barku. Musiał być oddarty z jego koszuli, jako że odzież miał w stanie szczątkowym. Jego jedynym całym elementem ubrania, oprócz pasa, który przytrzymywał nóż, była para bawełnianych spodni do kolan, dopełniających kostium ubogiego Egipcjanina. - Nie - powtórzył jak echo Ramzes. Otworzył oczy i próbował usiąść. Podtrzymałam go i oparłam sobie jego głowę na podołku. Ramzes wymamrotał coś pod nosem, a Seszat prychnęła. - Nie? - Emerson zmarszczył brwi. - Rozumiem. Twój zestaw medyczny, Peabody... - Zamknij za sobą drzwi - powiedziałam. - I na miłość boską, nie obudź służby! Wyciągnęłam nóż Ramzesa z pochwy i zaczęłam przecinać prowizoryczny bandaż. Mój syn leżał spokojnie, obserwując mnie z pewną obawą. Nóż był bardzo duży i bardzo ostry. - Na Boga, w co ty się znowu wplątałeś? - spytałam. - To wina zbytniego pośpiechu. Przerwałam na chwilę delikatną operację i przyjrzałam się z bliska jego twarzy. Gdy przesunęłam palcami po jego szczęce, wymacałam kilka lepkich punktów. - Co się stało z brodą, turbanem i innymi elementami twojego przebrania? - Nie pamiętam. W którymś momencie znalazłem się w wodzie... - Ramzes zesztywniał, kiedy przesuwałam czubek noża pod następną warstwą szarpi, a potem zapytał: - Skąd wiedziałaś? - Że zostałeś zaangażowany w jakieś prace tajnego wywiadu? Ty sam się niczym nie zdradziłeś, jeśli to cię martwi. Wiedziałam, że nie uchyliłbyś się od spełnienia swojego obowiązku, niezależnie od tego, jak bardzo byłoby to niebezpieczne. Ramzes zacisnął usta. Odwrócił głowę. - Przepraszam - powiedziałam. - Staram się nie sprawiać ci bólu. - Nie sprawiłaś. Ale będziesz musiała, wiesz o tym. Nie podejmę ryzyka spotkania z lekarzem, żeby opatrzyć ranę, która bez wątpienia jest raną od kuli. - Tych ran nie zrobiła kula - stwierdziłam, wzdrygając się, kiedy udało mi się oddzielić kolejną warstwę odzieży, odsłaniając rząd nierównych nacięć powyżej obojczyka. Ramzes zezował, próbując spojrzeć w dół, wzdłuż swojego nosa i podbródka. - Nie chodzi o te - stęknął. - A niech to... - wymamrotałam, odcinając resztę odzieży. Znalazłam pod nią krwawą dziurę w ramieniu, niewątpliwie pochodzącą od kuli. - Gdzie byłeś dzisiaj wieczorem? - Powinienem być w barze Shephearda. Bywalcy tego lokalu wprawdzie okazują pogardę ludziom, których nie lubią, ale nie strzelają do nich. - Mógł cię w drodze do domu zaatakować jakiś złodziej. - Wiesz lepiej niż... - Wstrzymał oddech z bólu, a Seszat stanowczym gestem położyła łapę na mojej dłoni. Jej pazury były wystarczająco wystawione, żeby zahaczyć skórę. - Przepraszam - powiedziałam (do kota). - W porządku - powiedział Ramzes (też do kota). - Ta historia nie przejdzie, mamo. - Nie - przyznałam. - Kairscy złodzieje nie noszą broni palnej. Noszą ją jedynie... Chcesz mi powiedzieć, że postrzelił cię policjant albo żołnierz? Dlaczego, na miłość boską?! Zanim uzyskałam odpowiedzi na swoje pytania, wrócił Emerson z moją walizeczką i - co zauważyłam z radością - odziany w spodnie. Razem wyłuskaliśmy Ramzesa z obrzydliwych ciuchów i położyliśmy go do łóżka, usunąwszy stamtąd przedtem spiętrzone poduszki i czarną perukę. Emerson napełnił miednicę wodą z dzbanka i zaczęłam obmywać rany. - Mogło być gorzej - stwierdził Emerson, chociaż jego ponure spojrzenie przeczyło tym optymistycznym słowom. - Z jakiej odległości padł strzał? - Z bardzo bliskiej - odparł Ramzes, uśmiechając się słabo. - To był naprawdę pech, że... Przerwał, zagryzając dolną wargę, kiedy nasączona spirytusem szmatka dotknęła jego poszarpanych ran, a ja powiedziałam ostro: - Daj spokój z tym chojrakowaniem, Ramzesie. Nie podoba mi się to. Kula przeszła prosto przez mięśnie ramienia, ale wydaje mi się, że uderzyło cię kilka odprysków kamienia. Jeden utkwił dość głęboko. Jeśli Nefret nie wróciła jeszcze do domu, możemy po nią posłać. Wolałabym zostawić to jej. - Nie, mamo! Nefret nie może o tym wiedzieć! - zaprotestował gwałtownie. - Nie sądzisz chyba, że ona zdradzi twoją tajemnicę! - wykrzyknęłam z równą gwałtownością. - Mamo, może spróbujesz przyjąć do wiadomości... Przepraszam, to nie jest jedno z naszych zwyczajnych rodzinnych spotkań z kryminalistami. Myślisz, że nie ufam tobie i ojcu? Ale nawet wam nic nie mogę powiedzieć. Nie pozwolono mi. To wszystko jest częścią większej gry. Wielkiej Gry, jak mówią niektórzy... Cóż za ironiczne określenie sprawy, która wymaga oszukiwania, mordowania i sprzeniewierzenia się niemal wszystkim zasadom, które uważaliśmy za słuszne! Cóż, ja nie będę zabijał, chyba że w samoobronie, bez względu na to, co o mnie mówią. Przysiągłem przestrzegać innych reguł tej gry... a przede wszystkim najważniejszej z nich: że bez pozwolenia moich przełożonych nie wplączę w to nikogo postronnego! Im więcej wiecie, w tym większym jesteście niebezpieczeństwie. Nie powinienem był wracać dzisiaj do domu, powinienem zniknąć... Przerwał z ciężkim westchnieniem, a Emerson, który obserwował go ze zmarszczonymi brwiami, położył dłoń na jego zroszonym potem czole. - W porządku, synku, nic już nie mów. Rozumiem. - Dziękuję, ojcze. To pewnie Seszat mnie wydała? - Tak - odparłam. - I dzięki Bogu, że to zrobiła! Ale jak zamierzasz wyjaśnić Nefret, że jutro zostaniesz w łóżku? Ramzes zacisnął usta. - Jutro jak zwykle będę przy wykopaliskach. Nie, mamo, nie przekonuj mnie, proszę, nie mam siły ci nic wyjaśniać. Nie możesz po prostu przyjąć do wiadomości, że to konieczne, i przejść nad tym do porządku dziennego? Był tak wyczerpany, że w końcu stracił przytomność, ale nie tak szybko, jak bym chciała. 4 Kiedy wyciągnęłam z rany ostatni kawałek kamienia, podałam go Emersonowi, który wytarł go kawałkiem gazy i sprawdził dokładnie. - To po prostu kawałek zwykłego kamienia wapiennego. Gdzie on dzisiaj był? - Na pewno nam nie powie. - Będziemy musieli jakoś to z niego wyciągnąć - stwierdził Emerson. - Ale nie teraz. Mam ci pomóc, kochanie? - Nie, sama dam radę. Podnieś jego ramię... delikatnie, jeśli mogę prosić. Zanim skończyłam bandażować rany, Ramzes odzyskał przytomność. - Nowokaina nie będzie długo działała - ostrzegłam go. - Masz może laudanum albo trochę morfiny od Nefret? Myślę, że potrafię wbić igłę w żyłę. - Nie, dziękuję - powiedział Ramzes nieco bełkotliwie, ale zdecydowanie. - Musisz wziąć coś przeciwbólowego. - Wystarczy brandy. Mocno w to wątpiłam, ale nie mogłam zatkać mu nosa i wlać laudanum do gardła. Przygotowałam brandy, a Emerson pomógł mu usiąść. Właśnie wziął szklankę w dłoń, kiedy usłyszałam kroki w holu. - Do diabła! - jęknęłam, ponieważ od razu rozpoznałam te lekkie, szybkie kroki. - Emersonie, czy zamknąłeś drzwi na... Pośpiech, z jakim skoczył do drzwi, dowodził niezbicie, że zapomniał o tym środku ostrożności. Emerson potrafi poruszać się jak pantera, jeśli zachodzi taka konieczność, ale tym razem okazał się zbyt powolny. Udało mu się jednak stanąć za drzwiami, kiedy się otworzyły. W wejściu stała Nefret. W świetle padającym z korytarza jej postać mieniła się jak sylwetki elfów, klejnoty w jej włosach i na ramionach lśniły, a szyfonowa spódnica otaczała ją jak mgiełka. Zachowałam na tyle przytomności umysłu, żeby kopnąć pod łóżko brzydkie dowody naszej działalności. Zapach krwi i środków dezynfekujących został stłumiony przez ostrą woń brandy. Ramzes zsunął się tak, że koc zakrył go aż po szyję, na wierzchu pozostała jedynie ręka, w której trzymał szklankę. Połowa jej zawartości rozlała się na łóżko. - Jak miło, że wpadłaś - mruknął, wykrzywiając wargi. - Przegapiłaś nauki mamy na temat szkodliwości picia, ale przyszłaś w samą porę, żeby potrzymać miednicę, kiedy będę rzygał. Znieruchomiała. Po chwili odwróciła się i zniknęła. Póki nie usłyszeliśmy, jak zamykają się drzwi jej pokoju, nie odważyliśmy się poruszyć. Emerson zamknął drzwi sypialni naszego syna i przekręcił klucz. Ramzes wlał sobie do gardła resztę brandy i ciężko oparł głowę na poduszce. - Dziękuję, mamo - wystękał. - Nie ma potrzeby, żebyście tu siedzieli. Idźcie do łóżka. Zignorowałam tę sugestię, co na pewno zresztą przewidział. Wskazując miednicę i poplamione krwią ubrania, powiedziałam: - Pozbądź się tego, Emersonie, a potem wróć i... - Tak, kochanie, nie musisz mi tego mówić - odparł i poczochrał mi ręką włosy. Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, Ramzes otworzył oczy. - Nadal nienawidzę tej cholernej wojny, wiesz - powiedział niewyraźnie. - Więc dlaczego to robisz? Jego głowa poruszyła się na poduszce. - Nie zawsze łatwo odróżnić dobre od złego, prawda? Częściej wybór sprowadza się do kwestii: lepsze czy gorsze... i czasem... czasem granica pomiędzy nimi jest cienka jak włos. Trzeba jednak podejmować wybory. Nie można umywać rąk i pozwalać, żeby inni podejmowali niewłaściwe wybory... Zawsze jest lepiej... i gorzej... Chyba trochę bredzę, prawda? - Doskonale wszystko rozumiem - odparłam niepewnie. - Ale teraz musisz odpocząć. Nie możesz spać? - Spróbuję. - Przez chwilę milczał, a potem powiedział: - Kiedy byłem mały, śpiewałaś mi do snu. Pamiętasz? - Pamiętam. - Musiałam odchrząknąć, zanim mogłam mówić dalej. - Zawsze podejrzewałam, że udajesz, iż śpisz, by nie słuchać, jak śpiewam. To nie jest jeden z moich największych talentów. - Podobało mi się. Jego ręka leżała na łóżku, dłonią do góry, jak ręka żebraka proszącego o jałmużnę. Gdy wzięłam ją w swoją dłoń, zacisnął ją. Gardło miałam tak ściśnięte, że myślałam, iż nie zdołam zaśpiewać, ale kontrola nad sobą, którą ćwiczyłam przez lata, przyszła mi z pomocą. Kiedy zaczęłam, mój głos, jeśli nawet niezbyt melodyjny, był spokojny. Na drzewie siedziały trzy kruki, W dół spadały ich piórka, hej, w dół... Ballada miała dziesięć zwrotek i wcale nie była, jak mógłby ktoś przypuszczać, prostą rymowanką o ptaszkach. Gdy Ramzes był na tyle duży, by wyrazić swoje zdanie na ten temat, powiadomił mnie, że wszystkie kołysanki są nudne i chciałby posłuchać czegoś naprawdę interesującego. Takie nastawienie było może niezbyt normalne u dziecka, które wychowywały mamki, ale ja sama pierwsza przyznałabym, że Ramzes nie jest normalnym dzieckiem. Jego usta wykrzywiły się lekko, kiedy słuchał, a oczy zamknęły; gdy dotarłam do wersu, w którym zmarły rycerz „podnosi swą zakrwawioną głowę”, oddech mojego syna uspokoił się i pogłębił. Pochyliłam się nad nim i odsunęłam z jego czoła kosmyk włosów. To był błąd, bo Ramzes jeszcze nie zasnął. Jego ciężkie powieki się uniosły. - Byłem krwiożerczą bestią, prawda? - Nie - odparłam ostrożnie. - Nie! Nigdy nie skrzywdziłeś nawet myszy czy żuczka. Zawsze pilnowałeś, żeby żadnego małego zwierzęcia nie spotkała krzywda ze strony kota albo okrutnego właściciela. To samo robisz teraz, prawda? Podejmujesz ryzyko, żeby bronić ludzi... - Nie mogłam mówić dalej. Ramzes uścisnął moją dłoń i uśmiechnął się do mnie. - Nie martw się, mamo. Wszystko będzie dobrze, wiesz przecież. Z moich oczu popłynęły wstrzymywane do tej pory łzy; nie zdarzyło mi się to od śmierci naszego starego przyjaciela Abdullaha. Padłam na kolana i wtuliłam twarz w narzutę, próbując stłumić szloch. Ramzes głaskał mnie niezdarnie po pochylonej głowie, a ja płakałam jeszcze bardziej. Kiedy się uspokoiłam, podniosłam głowę i zobaczyłam, że Ramzes w końcu zasnął. Cienie złagodziły jego wyraziste rysy i silny zarys szczęki i podbródka; z kotem skulonym obok niego na poduszce wyglądał znowu jak chłopiec, którym był jeszcze tak niedawno. Po jakimś czasie w zamku poruszył się klucz i do środka wsunął się Emerson. - Wszędzie cisza - wyszeptał. - Nie widać, żeby ktoś się tu kręcił. - To dobrze. Przeciął pokój i stanął obok mnie, kładąc dłonie na moich ramionach. - Płakałaś? - Troszeczkę. A właściwie bardzo. Nie wiem, czy zdołam to znieść, Emersonie. Pewnie powinnam być przyzwyczajona po tych wszystkich latach, ale jemu grozi większe niebezpieczeństwo, niż kiedykolwiek groziło tobie. Dlaczego musi tak ryzykować? - Chciałabyś, żeby postępował inaczej? - Tak! Chciałabym, żeby zachowywał się rozsądnie, dbał... unikał niebezpieczeństwa... - Czyli żeby był kimś innym, niż jest. Nie możemy zmienić jego natury, moja droga, nawet gdybyśmy chcieli, może więc zamiast tego pomyślmy, jak mu pomóc. Co mu wrzuciłaś do brandy? - Weronal. Emersonie, on nie powinien jutro wstawać z łóżka, a tym bardziej pracować w grobowcu. - Wiem. Zamierzam znaleźć Davida. - David... - Potarłam bolące oczy. - Tak, oczywiście. David jest tutaj, prawda? To dlatego Ramzes próbował być wieczorem w dwóch różnych miejscach. David był w Shepheardzie, a Ramzes... Przepraszam, mój drogi, trochę wolno myślę. Jaką rolę on w tym wszystkim odgrywa? - Pomyśl nad tym, kochanie. - Emerson uścisnął moje ramiona. - Byłaś w silnym stresie, ale nie wątpię, że twój bystry umysł wkrótce dojdzie do tych samych wniosków, co i mój. Nie mogę. tu teraz zostać, jeśli mam przyprowadzić Davida przed świtem. - Wiesz, gdzie on jest? - Tak myślę. Postaram się wrócić najszybciej, jak tylko się da. Spróbuj trochę odpocząć. Odchylił moją głowę i pocałował mnie. Kiedy szedł do drzwi, w jego krokach była sprężystość, której nie widziałam od tygodni, a gdy odwrócił się i uśmiechnął do mnie, znów ujrzałam Emersona, którego tak bardzo kochałam, z błyszczącymi oczyma i wyprostowanymi ramionami. Mój drogi Emerson znowu był sobą, odurzony niebezpieczeństwem, pobudzony potrzebą działania! Noc ciągnęła się w nieskończoność. Siedziałam spokojnie, odchyliwszy głowę na oparcie krzesła, ale nie mogłam spać. To było podobne do Emersona: rzucił mi wyzwanie, żebym zaprzęgła mózg do wysiłku, zamiast się przejmować. I, oczywiście, skoro już zmusiłam umysł do pracy, odpowiedź okazała się oczywista. Sprawa, w którą był teraz zaangażowany Ramzes, została już dawno rozpracowana przy udziale kogoś wysoko postawionego w rządzie. Wymagała współdziałania człowieka co najmniej na stanowisku Kitchenera, który zatwierdzał wszystkie plany i poczynania tego rodzaju. Trzeba było wysłać do Indii kogoś innego zamiast Davida. Zastanawiałam się często, dlaczego został uwięziony tutaj, a nie na Malcie, gdzie byli internowani inni nacjonaliści, i teraz to zrozumiałam. Nikt, kto znał Davida, nie mógł się spotkać z podstawioną osobą. Nawet w najlepiej strzeżonych więzieniach ludzie tajemniczymi sposobami komunikowali się ze światem zewnętrznym i gdyby kiedykolwiek do Kairu dotarła wiadomość, że Davida nie ma tam, gdzie powinien być, zainteresowane strony mogłyby zacząć się zastanawiać, gdzie naprawdę jest. Zainteresowane strony, których było niestety zbyt wiele, mogły się także zastanawiać, czy zdecydowany sprzeciw Ramzesa wobec wojny nie jest przykrywką dla pewnego rodzaju potajemnych działań, do których był szczególnie predestynowany. Jedynym sposobem rozwiania podejrzeń, że Ramzes gra podwójną rolę, było podstawienie zamiast niego Davida. Znając Ramzesa, nie miałam wątpliwości, że jego niechęć do wojny jest całkowicie szczera, ale to także było częścią planu. Uczynił siebie tak całkowicie niepopularnym, że niewielu ludzi chciało dotrzymywać towarzystwa jemu albo czasem także Davidowi. Emerson miał słuszność; odpowiedź była oczywista. Skoro jednego mężczyznę można było w tajemnicy sprowadzić z powrotem z wygnania, innego można tam potajemnie wysłać. Nacjonalistycznym bojownikiem, którego poszukiwały władze brytyjskie, nie był Kamil el-Wardani, lecz mój syn - i to właśnie dlatego Thomas Russell zdecydował się poprosić nas, byśmy mu towarzyszyli w jego daremnym nalocie, i dlatego Wardani z taką łatwością uciekł. Nalot miał się nie udać. Jego prawdziwym celem było dostarczenie wiarygodnych świadków, którzy mogliby potwierdzić, że Wardani jest gdzie indziej, podczas gdy Ramzes robił z siebie widowisko w klubie, a powodem tej zamiany musiało być coś, co Russell powiedział tamtej nocy. Coś o wojnie partyzanckiej w Kairze, w czasie, gdy Turcy atakowaliby kanał... „Wardani jest najważniejszy... bez niego ruch przestałby istnieć”. Kiedy dotarłam do tego punktu w moich rozmyślaniach, postawił mnie na nogi słaby szelest. Szybkie spojrzenie na Ramzesa upewniło mnie, że dźwięk nie mógł dochodzić z posłania. To było... to musiało być... Zrywając się na nogi, wymacałam pod materacem nóż Ramzesa, tam, gdzie go odłożyłam na jego prośbę. Popędziłam do okna i prześliznęłam się przez zasłony, w samą porę, by zobaczyć ciemną postać przeskakującą przez kamienną balustradę małego balkonu. Kiedy postać mnie zobaczyła, zawołała cicho: - Ciociu Amelio, nie! To ja! W pierwszej chwili chciałam zarzucić mu ramiona na szyję, ale miałam tyle rozsądku, by wciągnąć go do pokoju, zanim to zrobiłam. Dobrze, że coś do mnie wcześniej powiedział, bo nawet w świetle nie rozpoznałabym go w brodatym zbirze, którego oszpecona szramą twarz wciąż była szyderczo uśmiechnięta. Szrama przebiegała pod przepaską, która zakrywała jedno oko, ale drugie należało do Davida i błyszczało od łez wzruszenia. Oddał mój uścisk z tak serdeczną życzliwością, że jego broda podrapała boleśnie mój policzek. - Och, Davidzie, mój drogi chłopcze, tak się cieszę, że cię widzę! Gdzie jest Emerson? - Wchodzi do domu zwyczajną drogą. Uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli ja nie podejmę takiego ryzyka. - Nie powinieneś w ogóle ryzykować przychodzenia tutaj - wymamrotał Ramzes. W zamku obrócił się klucz i do pokoju wśliznął się Emerson. - Uff... - sapnął. - Drzwi były zamknięte. Wkrótce Fatima zacznie się krzątać po domu. Peabody, odłóż ten nóż. Co ty, u licha, wyczyniasz, jak ci się zdaje? - Broni swoich młodych - odparł David ze straszliwym, zniekształconym uśmiechem. - Miała właśnie rzucić się na mnie, kiedy się ujawniłem. - Nie powinieneś tu być - odezwał się znowu Ramzes. Oczywiście nie dałam mu wystarczającej ilości środków usypiających. Oczy miał na wpół zamknięte, ale jego irytacja sprawiła, że zdołał wypowiedzieć to zdanie. - Nie ma czasu na kłótnie - oświadczył Emerson. - Davidzie, pospiesz się i przebierz, zgol brodę i... rób, co tam musisz robić. - Nie martw się - odparł David, ściągając brodę i odwracając się do umywalki w rogu pokoju. - Ostatnio grałem Ramzesa tak często, że jestem w stanie ogłupić większość ludzi. Ale Nefret będziecie musieli trzymać z dala ode mnie. Zna nas obu na tyle dobrze, że nie da się oszukać. Potrzebuję więcej światła, ciociu Amelio. Podniosłam lampę i podeszłam do niego. David pogmerał w komodzie, wyjął kilka butelek i pudełek i przyjrzał się swojej twarzy w małym lusterku do golenia. - Czy mogę o coś zapytać? - burknął Ramzes, wciąż poirytowany. - Nie - odpowiedział mu ojciec. - David i ja poradziliśmy sobie. Peabody, powiesz Fatimie, że Ramzes przeprowadza jakiś eksperyment i nie pozwala nikomu wchodzić do jego pokoju. To nie pierwszy raz. Dopilnuj też, żeby dostał wszystko, czego potrzebuje, zanim rano opuścimy dom. A teraz wyjdź stąd, żeby David mógł się przebrać. Odstawiłam lampę na stół. David starł bliznę i usunął niewidzialną taśmę, która ściągała jego usta. Zobaczył, że wpatruję się w niego, i posłał mi lekki uśmiech. - Podobieństwo nie musi być tak dokładne, ciociu Amelio. Wiedzą, że Ramzes tu jest, i wiedzą, że mnie tu nie ma, więc widzą jego, nie mnie. Wszystko będzie dobrze, jeśli wydostanę się z domu, nie napotykając Nefret. - Później, na wykopaliskach... - zaczęłam. - No właśnie - włączył się Ramzes. - David prawdopodobnie nie poradzi sobie z tym. Gdybyśmy pracowali na większym stanowisku, takim jak Zawijat, miałby możność trzymania się z dala od wszystkich, ale oczyściliśmy dopiero jedną komnatę grobowca, a ja byłem... - Będziemy musieli powiększyć rejon naszych operacji, i tyle - powiedział uspokajająco Emerson. - Zostaw to mnie. - Ale, ojcze... - Zostaw to mnie - powtórzył Emerson i dotknął palcem rowka w brodzie. - Jeśli właściwie oceniam sytuację, ważne jest to, że dzisiaj musisz być widziany w normalnym stanie, bez śladu obrażeń. Ramzes wbił wzrok w ojca: - Ile wiesz? - Wyjaśnienia będą musiały poczekać. Teraz nie ma czasu. Mam rację? - Tak, masz. Ślady napięcia, które znaczyły twarz Ramzesa, złagodniały. Emerson wywierał na ludziach takie właśnie wrażenie: spojrzenie jego spokojnych niebieskich, oczu i niezłomna gotowość do akcji dodałyby pewności nawet komuś, kto nie znałby go równie dobrze jak jego syn. - Oczywiście bardzo pomogłoby - dodał po chwili Ramzes - gdyby David urządził jakąś małą publiczną demonstrację siły i sprawności. - Jakieś sugestie? - zapytał David, przyklejając kilka milimetrów sztucznych włosów do swoich brwi. - Możesz mnie uratować - zaproponowałam. - Przekonam mojego konia, żeby mnie poniósł, albo wpadnę do szybu w grobowcu. Albo może... - Panuj nad sobą, Peabody - przywołał mnie do porządku mój mąż. David ze śmiechem odwrócił się od lustra i uścisnął mnie serdecznie. Przedstawienie, jakie daliśmy przy śniadaniu, przypominało jakąś żywiołową dziecięcą grę - połączenie komórek do wynajęcia i zabawy w chowanego. Na szczęście Nefret nie było jeszcze na dole; nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co byśmy zrobili, gdyby siedziała już przy stole, kiedy ja biegałam w górę i w dół z koszami jedzenia i dzbankami wody, podczas gdy David i Emerson udawali, że jedzą dwa razy więcej niż zwykle. David siedział zgarbiony nad swoim talerzem i odzywał się tylko monosylabami, a Emerson odwracał uwagę Fatimy, rozbijając rozmaite części zastawy (co nie było okolicznością niecodzienną, należy dodać). Moje nieustanne wyjścia i wejścia sprawiły, że Ramzes zaniemówił (co było okolicznością raczej niecodzienną). Kiedy upewniłam się, że ma wszystko, czego potrzebuje, kazałam mu zasnąć, zostawiłam Seszat na straży i zamknęłam drzwi na klucz, zanim zeszłam na dół. Chwilę po tym, jak zajęłam swoje miejsce przy stole, weszła Nefret. - Gdzie są wszyscy? - zapytała. Odłożyłam łyżkę i przyjrzałam się jej baczniej. Miała blade policzki, a pod oczyma sine cienie. - Moja droga, jesteś chora? A może miałaś jeden ze swoich złych snów? Myślałam, że masz już to za sobą. - Złe sny - powtórzyła Nefret. - Nie, ciociu Amelio, mam już to za sobą. - Jeśli zrozumiałaś, co jest ich przyczyną... - Wiem, co jest ich przyczyną, i nie jest to coś, na co mogłabym w jakiś sposób poradzić. Nie wierć mi dziury w brzuchu, ciociu. Czuję się doskonale. Gdzie jest... gdzie jest profesor i Ramzes? - W drodze na wykopaliska. - Jak on się dzisiaj czuje? - Ramzes? Dokładnie tak, jak zwykle. Może odrobinę gorzej. - Dokładnie tak, jak zwykle... - wymruczała Nefret. - Obiecaj mi, że nie będziesz go pouczać, moja droga. Sama z nim rozmawiałam i wszelka dalsza krytyka, zwłaszcza z twojej strony... - Nie mam zamiaru go pouczać - odparła Nefret i odsunęła swoją nietknięta porcję. - Jedziemy? - Jeszcze nie skończyłam. Ty też powinnaś coś zjeść. - Emerson najwyraźniej wymyślił jakiś sposób usunięcia Davida z naszego stanowiska, a ponieważ nie znałam jego planów, chciałam mu dać więcej czasu. - Miałaś miły wieczór? - zapytałam, sięgając po marmoladę. Pomiędzy brwiami Nefret pojawiły się zmarszczki znamionujące zaniepokojenie, ale zaczęła spokojnie skubać jajko. - Było raczej nudno. - Więc wcześnie wróciłaś do domu. - Nie było bardzo wcześnie, prawda? - Zawahała się chwilę, a potem powiedziała: - Dlaczego nie zapytasz mnie wprost, ciociu Amelio? Zobaczyłam światło pod drzwiami Ramzesa i poczułam potrzebę inteligentnej konwersacji po nużącym wieczorze z elitą. - Tak przypuszczałam - odparłam. - Nie musisz niczego wyjaśniać. - Przepraszam. - Odsunęła pasmo włosów z czoła. - Ostatniej nocy nie spałam zbyt długo. Nie tylko ty, pomyślałam, i dalej jadłam tost. Nefret zadrżała lekko. - Właściwie to nawet spotkałam kogoś interesującego - powiedziała nieco bardziej ożywionym głosem i spojrzała na mnie nieco pogodniej. - Majora Hamiltona, który napisał do ciebie ten niegrzeczny list. - Czy on jest kimś z elity? - zapytałam ironicznie. - Niezupełnie. Jest starszy niż reszta i mniej podatny na głupie żarty - bo tak właśnie oni wszyscy spędzają wolny czas, podkpiwając jeden z drugiego i ze wszystkich innych. Może to dlatego mówił przeważnie do mnie. On jest naprawdę interesujący. - Och, moja droga - westchnęłam. - Ty chyba nie... - Nie flirtowałam? Oczywiście, że tak - przyznała Nefret z uśmiechem. - Ale nie posunęłam się za daleko. Major zachowywał się zresztą raczej jak pobłażliwy wujek. Spodziewałam się, że lada moment pogłaszcze mnie po głowie i oświadczy, że mam już dość szampana. Większość czasu spędziliśmy, rozmawiając o pannie Hamilton. Nie mogło być lepiej! - Co o niej mówił? - Och, że jest znudzona i on zupełnie nie wie, co z nią robić. Sam nie ma dzieci, jego żona zmarła wiele lat temu, a on pozostał wierny jej pamięci. Zapytałam go wobec tego, dlaczego nie pozwala Molly przychodzić do nas. - Zapytałaś go o to?! - krzyknęłam. - Tak, a czemu nie? Jąkał się i mamrotał, że nie chciał robić nam kłopotu, więc zapewniłam go, że nie byłby to dla nas żaden kłopot, i zaprosiłam ich do nas na Boże Narodzenie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. - Cóż... - bąknęłam, nieco oszołomiona tą nieoczekiwaną informacją. - Cóż, nie. Ale... - Przyjął zaproszenie z przyjemnością. Ja naprawdę nie jestem głodna, ciociu Amelio. Możemy już jechać? Nie mogłam dłużej grać na zwłokę, ale przyznaję, że moje serce biło nieco mocniej niż zwykle, gdy zbliżałyśmy się do Wielkiej Piramidy. Zgromadziło się tam już sporo turystów. Większość zebrała się przy północnej ścianie, gdzie było wejście, ale reszta rozproszyła się po całym terenie. Kiedy przyjechałyśmy od południowej strony, usłyszałam Emersona, wrzeszczącego na małą grupkę, która nieopatrznie zbliżyła się do naszego grobowca. Część zwiedzających miała chyba wrażenie, że stanowimy część atrakcji turystycznych Gizy. - Bezczelni idioci - burknął mój mąż, gdy odchodzili, mamrocząc coś z oburzeniem. Zsiadłam i podałam lejce Selimowi. Czy wśród tych wszystkich beznadziejnych turystów był też człowiek, którego się spodziewałam? - Gdzie jest Ramzes? - spytała Nefret. - W środku? - Nie - odparł Emerson. - Dzisiaj rano otrzymałem niepokojące wieści, moja droga. - Zanim zdołała zapytać, jak je otrzymał, dodał szybko: - Zdaje się, że ktoś kopie nielegalnie w Zawijat el’Arjan. Wysłałem tam Ramzesa, żeby zobaczył, jakie wyrządzono szkody. Zatrzymał się tutaj tylko po to, by wziąć trochę zapasów. Zawijat było stanowiskiem położonym parę mil na południe, gdzie pracowaliśmy przez kilka lat - powiedziałabym, że było to jedno z najbardziej nudnych miejsc w Egipcie, gdybyśmy nie odkryli tam królewskiego cmentarzyska z czasów trzeciej dynastii. Mówiąc dokładnie, odkryliśmy jedynie przedmioty ocalałe ze starożytnego rabunku grobów, ale odkrycie było unikatowe, a niektóre z tych przedmiotów bardzo rzadkie i piękne. A także delikatne; cały sezon zajęło nam zabezpieczanie ich i przenoszenie. Wiele prywatnych grobów otaczających królewską piramidę nie zostało jeszcze odkopanych i chociaż nasz firman tego nie obejmował, Emerson poczuwał się do odpowiedzialności za to miejsce. - Dobry Boże, to okropne! - wykrzyknęłam. - Może powinnam pojechać za nim i zobaczyć, czy się mu na coś nie przydam? - Możesz, oczywiście - powiedział Emerson ostrożnie. - Selim może pomóc Nefret przy fotografiach. Hmm... postaraj się, żeby nikt do ciebie nie strzelał ani nie uprowadził cię siłą, Peabody. - Ależ z ciebie żartowniś - odparłam, śmiejąc się beztrosko. Kiedy jechałam po dobrze mi znanej drodze prowadzącej na południe przez równinę, przepełniała mnie ulga i podziw dla sprytu Emersona. Wymówka była sensowna, wyjaśnienie wystarczające. Sporo ludzi, w tym jego własnych, widziało „Ramzesa” siedzącego na Riszy i wyglądającego zupełnie normalnie; większość dnia mógł spędzić daleko, nie wzbudzając podejrzeń, a kiedy wróci... Może Emerson ustalił już to z Davidem. Jeśli nie, miałam kilka własnych pomysłów. Ponieważ się nie spieszyłam, pozwalałam, żeby koń szedł, jak chce. Nadal było wcześnie, powietrze było chłodne i świeże. Nad wzgórzami Makattam wstało słońce i mieniło się w wodzie rzeki, która płynęła poniżej pustynnego płaskowyżu, po lewej stronie. Ziemia granicząca z wodą zieleniła się od nowych upraw. Ze swojego punktu widokowego ponad polami widziałam ruch na drodze poniżej - podążali nią fellachowie spieszący do pracy na swoich polach i w sklepach, oraz turyści udający się do Sakkary i innych miejsc na południe od Gizy. Miałam ochotę zawrócić tą drogą do domu, ale nie ośmieliłam się podjąć tego ryzyka; nie mogłabym dostać się do Ramzesa tak, żeby nie zobaczyła mnie Fatima albo któryś z pozostałych domowników. Zawijat leży w niewielkiej odległości od Gizy; wkrótce zobaczyłam zawalony kopiec, który kiedyś był piramidą (chociaż niezbyt zasobną). David już mnie wyglądał. Wybiegł mi na spotkanie, a ja zwolniłam na tyle, byśmy mogli zamienić kilka słów, nie dając się słyszeć grupie Egipcjan czekających pod piramidą. Musieli być miejscowymi wieśniakami, którzy przyszli tu z nadzieją na zarobek. Kiedy David się zbliżał, zastanawiałam się, jak dwaj mężczyźni mogą być do siebie tak bardzo podobni jak on i Ramzes, a jednocześnie tak różni! Miał na sobie ubranie Ramzesa, jego kapelusz ocieniał mu twarz, a ich sylwetki były niemal identyczne - długie nogi, wąskie talie i szerokie ramiona - ale ja potrafiłam odróżnić jednego od drugiego choćby po sposobie poruszania. - Pojawiło się wielu miejscowych - powiedział David. - Myślę, że można było się tego spodziewać. Oni zawsze są spragnieni pracy i strasznie ciekawi. - To nawet lepiej dla nas. Więcej mało spostrzegawczych i bezkrytycznych świadków. - Co zamierzasz z nimi zrobić? David uśmiechnął się szeroko. - Zacznę razem z nimi odgarniać piasek. Jest tu go mnóstwo. Może spróbujesz przesłuchać ich na temat nielegalnych wykopalisk, gdy ja tymczasem pochodzę po całym terenie, udając Ramzesa i robiąc notatki. - A chociaż były te nielegalne wykopaliska? - Zawsze są. Zawsze były. W ogniu moich pytań jeden z wieśniaków załamał się i przyznał, że minionego lata wraz z kilkoma przyjaciółmi znalazł i oczyścił małą mastabę. Domagałam się, żeby pokazał mi to miejsce, i wywołałam tym niemałe zamieszanie, chociaż nawet jeśli mnie nie okłamywał (co było całkiem możliwe), grób raczej nie zawierał nic wartościowego, bo należał do tych mniejszych i biedniejszych. My sami niewiele znajdowaliśmy nawet w większych grobowcach. Byłam zmuszona czekać do południa, kiedy nasi pracownicy wyszli, by się posilić i odpocząć, zanim mogłam porozmawiać z Davidem na osobności. Nie było tu żadnej kryjówki, nawet kawałka cienia, więc otworzyłam swój nieodłączny parasol i usiedliśmy wygodnie, oparci o piramidę. Wyjęliśmy kanapki i termos, który przywiózł ze sobą David. - Teraz opowiedz mi wszystko - poprosiłam. - To raczej ciężka sprawa, ciociu Amelio. - Przedstaw to tak, jak chcesz. - Ile Ramzes ci powiedział? - Nic. Był zbyt słaby. Posłuchaj, Davidzie, mam szczery i zdecydowany zamiar wyciągnąć wszystko z ciebie, a jeśli Ramzesowi się to nie podoba, to, do diabła, z... chciałam powiedzieć... to trudno. Zakrztusił się herbatą, którą pił. Poklepałam go po plecach. - Miło mi cię widzieć, nawet w tych okolicznościach - powiedziałam ciepło. - Przypuszczam, że Ramzes przekazuje ci wiadomości o naszych bliskich w Anglii. Lia radzi sobie wspaniale. - Nieprawda. - Pochylił głowę i dostrzegłam na jego twarzy bruzdy, których wcześniej nie było. - Jest samotna, martwi się i jest przerażona, a ja także boję się o nią. Powinienem być razem z nią. - Wiem, mój drogi. Może niedługo będziesz. - Mam nadzieję. Będzie następne kilka tygodni do opowiedzenia. Do tego czasu zwyciężymy albo przegramy. - To byłaby dla nas wszystkich ogromna ulga - powiedziałam, starając się nie myśleć o tej drugiej możliwości. - No, Davidzie, zacznijmy od początku. Zawahał się, spojrzał na mnie i westchnął. - Och, no dobrze, nigdy nie potrafiłem ukryć niczego przed tobą, prawda? Ramzes odgrywał rolę pewnej osoby... - Kamila el-Wardaniego? Ach, coś mi się zdaje, że mam rację. Ale dlaczego? - Niemcy i Turcy mają nadzieję wywołać w Kairze powstanie, które zbiegłoby się w czasie z ich atakiem na kanał. Jedynym człowiekiem, który mógłby to przeprowadzić, jest właśnie Wardani. Skontaktowali się z nim już w kwietniu tego roku. Och, tak, wiedzieli, że wojna wisi w powietrzu, i wiedzieli, że Turcja do niej przystąpi. Na początku sierpnia podpisano tajny traktat. Byli bardzo przewidujący, ci Niemcy. Znałem cały plan od samego Wardaniego, więc oczywiście powiedziałem o nim Ramzesowi. - To musiało być trudne, zdradzić zaufanie przyjaciela... - zauważyłam i dodałam szybko: - Miałeś absolutną słuszność, postępując w ten sposób, oczywiście. - Ramzes jest kimś więcej niż moim przyjacielem. Jest moim bratem. I były też inne powody. Kiedy przyłączyłem się do ruchu, Wardani nie był zwolennikiem rewolucji ani przemocy. Bardzo się potem zmienił. Wciąż mówił o krwi, która jest niezbędna do napojenia drzewa wolności... Nie mogłem tego słuchać. Rewolta mogła nie zakończyć się sukcesem, lecz zanimby upadła, zginęłyby setki, może tysiące zwiedzionych patriotów i niewinnych biernych obserwatorów. Chcę niepodległości dla mojego kraju, ciociu Amelio, ale nie za tę cenę. Od dawna podziwiałam siłę charakteru Davida; kiedy teraz przyglądałam się jego wymizerowanej, ciemnej twarzy i wrażliwym, ale stanowczym ustom, byłam tak poruszona, że ujęłam jego dłoń i uścisnęłam ją lekko. - Mój drogi... kiedy dowiedziałeś się, że we wrześniu Lia spodziewa się dziecka, tak gorąco upragnionego przez was oboje, mogłeś się wycofać z tego projektu. Nikt by cię nie obwiniał. - Ramzes również nalegał, żebym tak zrobił. Rzeczywiście miałem dobry powód do tego. Nie poddał się, dopóki nie zagroziłem, że powiem wszystko Lii i poproszę ją, żeby to ona podjęła decyzję. Wiedział, że nalegałaby, abym z nim został. On stąpa po cienkim lodzie; pod nim jest rzeka pełna krokodyli, nad nim krążą sępy, a teraz jeszcze wygląda na to, że ktoś podcina sznur. - Poetyckie, ale mało konkretne, mój drogi - stwierdziłam niespokojnie. - Kto go ściga? - Każdy. Poza kilkoma osobami, które są wtajemniczone, każdy oficer policji w Kairze próbuje zaaresztować Wardaniego. Niemcom i Turkom jest na razie potrzebny, ale zlikwidują go, kiedy tylko się dowiedzą, że gra na dwa fronty. No i w samym ruchu jest wiele gorących głów. Wardani musi ich trzymać w ryzach, nie wzbudzając podejrzeń. Jeśli uznają, że skłania się ku Brytyjczykom... poszukają innego przywódcy. - Chcesz powiedzieć, że go zabiją. - Oczywiście nazwą to egzekucją. Gdyby kiedykolwiek dowiedzieli się, kim naprawdę jest, tak właśnie by skończył. - Ty również, Davidzie! - krzyknęłam. - To szaleństwo, że ty i Ramzes podejmujecie takie ryzyko! Sam powiedziałeś, ze Wardani jest jedynym człowiekiem, który może doprowadzić do wybuchu powstania. Powiedzcie wszystkim, że został schwytany. Jego zwolennicy zostaną bez przywódcy, Ramzes będzie bezpieczny, a ty od razu mógłbyś popłynąć do Anglii, do Lii. Zorganizowalibyśmy jakąś amnestię albo ułaskawienie... - Na pewno tak się w końcu stanie. Ale jeszcze nie w tej chwili. - Dlaczego? - Wróg zaczął zaopatrywać Wardaniego w strzelby, pistolety, granaty... prawdopodobnie także w karabiny maszynowe. Musimy wytrwać, dopóki mamy tę broń w swoich rękach, i dowiedzieć się, jak i przez kogo została dostarczona do Kairu. - Oczywiście! Powinnam była się domyślić! - No tak, owszem, powinnaś - przyznał David z uśmiechem. - Bez broni nie może być rewolucji, pozostanie jednak kilku fanatycznych studentów, którzy zaprzysięgli dżihad, i Ramzes stara się jak może, żeby zapobiec nawet temu. On nie lubi patrzeć, jak ludzie niepotrzebnie cierpią, wie ciocia. - Wiem. - Jeśli zaczniemy działać zbyt wcześnie, Turcy poszukają innych szlaków dostaw i innych odbiorców. Ramzes uważa, że jeden z jego własnych przybocznych próbuje zająć jego miejsce, a Faruk nie jest jedynym ambitnym rewolucjonistą w Kairze. Pierwsza dostawa - dwieście strzelb i amunicja do nich - miała się odbyć ostatniej nocy. - I Ramzes tam był? - Tak. Przynajmniej domyślam się, że był. Widzisz, ostatniego wieczoru Ramzes wziął panią Fortescue na kolację do Shephearda. Zamiar był taki... mówiłem mu, że to się nie uda, ale on... - David posłał mi spojrzenie z ukosa. - Lepiej chyba, żebym ci nie opowiadał tej części. - Myślę, że lepiej, żebyś mi opowiedział. - No cóż, musiał wyjść o jedenastej, żeby być przy przekazywaniu broni. Oczywiście nie mogłem go zastąpić przy pani Fortescue. Tak bliska odległość... Więc pomysł był taki, że on obrazi damę, czyniąc jej... hmm... niegrzeczne awanse, tak żeby wypadła jak burza i zostawiła go samego przy barze. Niestety, ona... - Nie obraziła się? Davidzie, jak możesz się śmiać, kiedy sytuacja jest tak niebezpieczna? A niech to diabli! Widzę, że ty i Ramzes nieźle się bawicie tymi machinacjami! David przywołał się do porządku. - Przepraszam, ciociu Amelio. Myślę, że w pewnym sensie rzeczywiście tak jest. Sytuacja jest tak cholernie... przepraszam... tak diablo koszmarna, że musimy znaleźć w niej cokolwiek, z czego można się pośmiać. Kiedyś musisz z niego wyciągnąć, jak to któregoś razu poszedł na spotkanie przebrany za samego siebie. - Z tą bandą rzezimieszków? Nie zrobił tego! - Owszem, zrobił. Przy okazji dał im wykład o sztuce przebierania. - Nie mam pojęcia, co się dzieje z tym chłopakiem! Więc jak od niej uciekł? Nie musisz się skupiać na szczegółach - dodałam szybko. - Będziesz musiała go o to sama zapytać. Spotkał się ze mną spóźniony, bardzo się spieszył i nie był w nastroju do odpowiadania na pytania. - Błysk w ciemnych oczach przypomniał mi, że przy wielu swoich godnych uwielbienia cechach David jest przede wszystkim mężczyzną. - Hmm... - mruknęłam. - Prawdopodobnie więc przybył na spotkanie bez szwanku. A niech to, jakie to pogmatwane! Czy to indywiduum, które do niego strzelało, myślało, że strzela do Wardaniego czy do Ramzesa? David zsunął kapelusz na tył głowy i wierzchem dłoni otarł spocone czoło - dobrze to zagrał, pomyślałam z aprobatą. Ramzes nigdy nie nosił przy sobie chusteczki. - Oto jest pytanie, prawda? Najwyraźniej Ramzes obawia się, że w grę może wchodzić ta ostatnia możliwość, albo raczej, że ten człowiek podejrzewa, iż Wardani... jakby to powiedzieć... nie jest sobą. Miejsce pobytu Wardaniego jest ściśle strzeżonym sekretem, ale żaden sekret nie jest stuprocentowo bezpieczny. Gdyby poszła plotka, że Wardani jest internowany w Indiach, ludzie natychmiast domyśliliby się, kto zajął jego miejsce. Talenty Ramzesa są zbyt dobrze znane. To dlatego pojawiam się w miejscach publicznych jako Ramzes, podczas gdy Wardani zwraca na siebie uwagę gdzie indziej. - I przynajmniej w jednym wypadku pokazałeś się jako Wardani, kiedy Ramzes zwracał na siebie uwagę gdzie indziej. Doprawdy - powiedziałam z pewnym rozgoryczeniem - jak mogłam dać się tak łatwo ogłupić! - Nigdy nie spotkałaś prawdziwego Wardaniego - powiedział pocieszająco David. - To prawda. Czułam wtedy coś dziwnego, coś znajomego. Moja intuicja działała prawidłowo, jak zwykle, ale zostałam zwiedziona przez... hmm... no dobrze, teraz to nie ma znaczenia. Któregoś dnia z przyjemnością utnę sobie małą pogawędkę z Thomasem Russellem. Przez cały czas musiał się śmiać w kułak! - Zapewniam cię, ciociu Amelio, że teraz już się nie śmieje. Miałem mu się zameldować dzisiaj rano, po tym, jak usłyszałem, co się stało z Ramzesem. Musi się bardzo martwić. - Ty też musiałeś się martwić, kiedy Ramzes nie stawił się na spotkanie. - Właśnie zaczynałem, ale wtedy pojawił się profesor i śmiertelnie mnie przestraszył. Ramzes i ja zawsze próbujemy się spotkać po tych zamianach, choćby tylko po to, żeby „uaktualnić się” nawzajem. Pewnego razu musiałem udawać pijanego niemal do nieprzytomności, żeby uniknąć rozmowy z panem Woolleyem. Był z nim wtedy Lawrence i bałem się, że któryś z nich może domagać się wyjaśnień, gdy spotkają Ramzesa następnym razem. - Zanim to się skończy, żadna szanująca się osoba w Kairze nie będzie rozmawiała z moim synem - westchnęłam. - Nie zrozum mnie źle, Davidzie... jeśli nic gorszego się nie zdarzy, będę naprawdę szczęśliwa. Więc ostatniej nocy Ramzes miał prawdopodobnie pójść do ciebie, zanim wrócił do domu? David skinął głową. Oparł dłonie na podniesionych kolanach. Jego oczy zasłaniały rzęsy, długie i gęste jak rzęsy mojego syna. - Nie sądzę, żeby był w stanie jasno myśleć. Musiał kierować się ślepo w stronę domu. - Chyba tak. - Wyjęłam chusteczkę i otarłam oczy. - Boże jedyny, dzisiaj nieźle wieje piaskiem. No cóż, Davidzie, wygląda na to, że jutro znowu musimy grać w tę grę. Następnego dnia jest wigilia Bożego Narodzenia... do tego czasu Ramzes powinien powrócić do zdrowia i możemy spędzić kilka spokojnych dni w domu. Wszyscy oprócz ciebie, mój drogi. Och, tak bym chciała... - Ja także. - Nie całuj mnie, Ramzes nigdy tego nie robi - wymamrotałam, pociągając nosem. Ale i tak mnie pocałował. - Masz jakiś pomysł, jak mam się dzisiejszego popołudnia wystawić na widok publiczny i nie dopuścić do tego, żeby Nefret zobaczyła mnie z bliska? - zapytał. - To będzie bardzo trudne, ale to nie jedyny powód, dla którego chciałabym o tym wszystkim powiedzieć Nefret. Ramzes nie chce, żeby wezwać doktora, a ja zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, nie mam jednak doświadczenia w leczeniu takich ran jak te, a ona ma i ona by nigdy... - Ciociu Amelio... - David ujął moją dłoń. - Wiedziałem, że do tego dojdzie. Właściwie sam miałem podjąć ten temat, gdybyś ty tego nie zrobiła. Ramzes powiedział mi, że obawia się, iż nie uda mu się ciebie przekonać, że Nefret nie może o niczym wiedzieć. Są ku temu dwa wystarczające powody. Jednym jest prosta kwestia arytmetyczna: im więcej ludzi zna sekret, tym większa szansa, że ktoś nieumyślnie go wyda. Drugi powód jest nieco bardziej skomplikowany. Nie wiem, czy zdołam ci go objaśnić, ale muszę spróbować... Widzisz, w tym całym działaniu obowiązuje pewien dziwny rodzaj kodeksu dżentelmeńskiego. Oczywiście stosuje się go tylko do dżentelmenów - dodał, zaciskając usta. - Wobec biednych szaleńców, którzy podejmują największe ryzyko, nie stosuje się żadnych reguł. Ale ludzie, którzy kierują tą grą, trzymają się z dala od rodzin i przyjaciół swoich przeciwników. Muszą tak robić, inaczej mogliby się spodziewać odwetu. Gdyby któryś z nas był podejrzany, nie wykorzystaliby was w walce przeciwko nam, ale gdyby wiadomo było, że ty albo profesor, albo Nefret, albo ktokolwiek inny z naszej rodziny bierze udział w tej sprawie, groziłoby wam niebezpieczeństwo. To dlatego Ramzes nie chciał, żebyście się dowiedzieli, i to dlatego Nefret nie może się dowiedzieć. Dobry Boże, ciociu Amelio, wiesz przecież, jaka ona jest! Myślisz, że by się nie wtrąciła, gdyby myślała, że coś nam grozi? - Oczywiście że tak by się stało - mruknęłam. - Wiem, że się o niego martwisz - powiedział David. - Ja również. Ale on także martwi się o was. Nigdy by was w to nie wciągnął, gdyby miał wybór, i ma straszliwe poczucie winy, że naraził na niebezpieczeństwo ciebie i profesora. Nie utrudniaj mu tego. Zawsze powtarzałam, że w takich sprawach najważniejsze jest wyczucie czasu. Kiedy wróciliśmy do Gizy, słońce było na tyle nisko, że dawało przyjemne cienie; turyści już się rozchodzili, ale wokół wciąż kręciło się sporo gapiów. Proszę bardzo! Ułożona dramatycznie na siodle i wsparta na piersi Davida, z rozpuszczonymi włosami unoszącymi się na wietrze, oparłam głowę na jego ramieniu i wymamrotałam pod nosem: - To piekielnie niewygodna pozycja, Davidzie. Nie przeciągajmy tego ani chwili dłużej, niż trzeba. - Ćśśśś... - syknął, starając się nie roześmiać. Otoczony tłumem Risza przebrnął przez hałdę piasku i gruzu i podjechaliśmy do grobowca. David ściągnął lejce, a Emerson natychmiast podbiegł do nas. - Co się stało?! - wykrzyknął. - Peabody, moja droga... - Czuję się absolutnie doskonale! - odkrzyknęłam. - Mały upadek i tyle, ale wiesz, jaki jest Ramzes... uparł się, żeby mnie odwieźć. Pozwól mi zsiąść, Ramzesie. Było mi niewygodnie, więc trochę się wierciłam. Risza odwrócił swój arystokratyczny łeb i posłał mi krytyczne spojrzenie, a David chwycił mnie mocniej. Niestety, jego ruch spowodował, że mój parasol, przytroczony do siodła, obrócił się, dźgając mnie boleśnie. Wrzasnęłam. - Zabierz ją prosto do domu! - krzyknął Emerson. - Pojedziemy za wami. - Czas najwyższy - mruknęłam, kiedy wycofywaliśmy się tak szybko, jak na to pozwalały warunki. - Nefret właśnie wyszła z grobowca, rzuciła tylko na nas okiem, ale czy zauważyłeś tę kobietę, z którą Emerson rozmawiał, kiedy przyjechaliśmy? David usadowił mnie w nieco wygodniejszej pozycji. - To pani Fortescue - powiedział. - Czy zaproszono ją na zwiedzanie wykopalisk? - Rozmawialiśmy o tym, ale nie sformułowałam konkretnego zaproszenia. Dziwny zbieg okoliczności, że wpadła właśnie dzisiaj, prawda? Kiedy tylko weszłam do domu, poprosiłam Fatimę, żeby przygotowała dużo herbaty, co usunęło ją nam z drogi. David i ja pospieszyliśmy do pokoju Ramzesa. Gdy zobaczyłam, że w łóżku nikogo nie ma, serce podeszło mi do gardła. W tym momencie Ramzes wyszedł zza drzwi. Był całkowicie ubrany, wyprostowany jak lanca i o kilka odcieni bledszy niż zwykle. - Na Boga, ależ napędziłeś mi stracha! - krzyknęłam. - Wracaj natychmiast do łóżka. I ściągnij koszulę, chcę ci zmienić opatrunki. Nie masz nic... - Chciałem się upewnić, że to wy. Jak poszło? - Chyba dobrze - odparł David i przyjrzał mu się krytycznie. - Jesteś odrobinę bezbarwny. - Naprawdę? - Ramzes podszedł do lustra. Patrzyłam, jak otwiera butelkę i nakłada na twarz cienką warstwę płynu. Musiał wstawać z łóżka kilka razy, bo był nie tylko starannie ogolony, ale zdążył też rozstawić na komodzie rozmaite tuby, słoiki i szklanki. Dochodziła z nich straszliwa woń. - Gdzie jest Seszat? - zapytałam. - Mówiłam jej, że ma cię nie wypuszczać z łóżka. Ramzes odstawił buteleczkę na komodę i zamknął drzwi. - A co twoim zdaniem miała zrobić? Powalić mnie i usiąść mi na piersi? Wyszła przez okno, kiedy usłyszała, że idziecie. Była tu przez cały dzień. - Co się stało w nocy? - zapytał David. - Później. - Ramzes usiadł ciężko na skraju łóżka. - Gdzie reszta? - W drodze - odparłam. - Ramzesie, nalegam, żebyś pozwolił mi... - Proszę bardzo, zmieniaj, a tymczasem David opowie mi, co dzisiaj robiłem. Przystąpiłam więc do zmieniania opatrunków, a David podsumował wydarzenia dnia. Ta relacja miała odciągnąć uwagę Ramzesa od nieprzyjemnych rzeczy, które mu robiłam, zanim skończyłam, wokół ust był sinobiały, ale śmiał się, kiedy David opisywał nasze przybycie do Gizy. - Szkoda, że was nie widziałem. To twój pomysł, mamo? - Tak. Wolałabym zrobić coś bardziej wyrazistego, ale bałam się ryzykować. Jestem pewna, że Nefret pierwsza zgłosiłaby się do opiekowania mną, a potem przyjrzałaby się z bliska Davidowi. Ramzes skinął głową na znak aprobaty. - Słuszne rozumowanie. I mówisz, że pani Fortescue tam była? - Podejrzewasz ją? - zapytałam. - Przyszło mi do głowy - powiedział mój syn, spoglądając na Davida - że jej... hmm... przychylność tego wieczoru, kiedy jedliśmy razem kolację, mogła być spowodowana przez coś innego niż... - A więc była przychylna, tak? - upewniłam się. - David ci o tym powiedział, prawda? - zauważył Ramzes tym samym tonem. - Tak myślałem. Nie wiem, jak to robisz, ale on paple jak najęty, kiedy go tylko dopadniesz. Nie wspominałbym o tym, gdybym nie uważał za konieczne wyjaśnienie pewnego nieporozumienia, które zdaje się oboje was nurtuje. Nie podejrzewam tej damy bardziej niż innych, którzy tu ostatnio przybyli, pozostaje jednak faktem, że robiła wszystko, by mnie zatrzymać, kiedy spieszyłem się na ważne spotkanie. Może tobie i Davidowi trudno w to uwierzyć, ale nie sądzę, żeby... hmm... - Nie podniecaj się - powiedziałam uspokajająco. - Nie chciałabym w żaden sposób podważać twojej oceny atrakcyjności własnej osoby... myślę, że jest całkowicie możliwe, iż powody jej wizyty u nas nie mają nic wspólnego z tobą. Może chodzi jej o twojego ojca. David i Ramzes wymienili spojrzenia. - Jeśli pozwolisz, mamo - powiedział mój syn - wolałbym nie kontynuować tych przypuszczeń. Davidzie, pewnie jutro też będziesz musiał zająć moje miejsce, więc lepiej zostań tu na noc. Zamknij drzwi, kiedy wyjdziemy. David pokręcił głową. - Musimy porozmawiać. - Potem. - Ramzesie, ty przecież... - próbowałam zaprotestować. - Proszę, mamo, nie spieraj się! Nie ma teraz na to czasu. David nie może mnie zastąpić przy kolacji, skoro będzie tam Nefret i Fatima. Porozmawiamy później. Narada wojenna, jak to się mówi. Powiedziałam Fatimie, że tego wieczoru wypijemy herbatę w salonie. Zazwyczaj nie używaliśmy go do rodzinnych zebrań informacyjnych, ponieważ był zbyt duży i przez to mało przytulny, był też za bardzo mroczny z powodu małych, wysoko umieszczonych okien. Oszczędzało to jednak Ramzesowi wspinaczki na dach; była to niewielka pomoc, ale nic innego nie mogłam zrobić. Mimo że spieszyłam się przy myciu i przebieraniu, inni byli już gotowi, kiedy weszłam do salonu. - Gdzie jest pani Fortescue? - zapytałam. - Nie zaprosiłeś jej na herbatę? - Jeśli to pytanie jest skierowane do mnie - powiedział Emerson z emfazą - odpowiedź brzmi „nie”. Dlaczego, u diabła, miałbym to robić? Pojawiła się po południu bez uprzedzenia i bez zaproszenia, i spodziewała się, że rzucę swoje zajęcia i pokażę jej każdą przeklętą piramidę w Gizie. Właśnie próbowałem obmyślić sposób, jak się od niej uwolnić, kiedy wybawiłaś mnie z kłopotu. - Pytała, gdzie jest Ramzes - wtrąciła Nefret. Ramzes zajął krzesło w pewnej odległości od sofy, na której siedziała. Miał na sobie lekką tweedową marynarkę, która powinna ukryć bandaże. - Jak miło - wycedził. - Który z jej wielbicieli był z nią tym razem, hrabia czy major? - Żaden z nich - odparł Emerson. - To był młody Pinkerton. - Pinckney - poprawiła go Nefret. - Tak? - zdziwił się Ramzes. - Nie widziałem go. - Był wewnątrz grobowca, razem ze mną. Pokazywałam mu płaskorzeźby. - Hmm... - mruknął Ramzes. Nefret zmroziła go wzrokiem, a przynajmniej próbowała to zrobić, ale jej pięknie wykrojone łuki brwiowe nigdy nie wyglądały groźnie. - Jeśli sugerujesz... - Ja nic nie sugeruję - odparł Ramzes. Oczywiście, że sugerował. Ja zresztą pomyślałam to samo. Pan Pinckney mógł przyprowadzić ze sobą tę damę jako kamuflaż swoich romantycznych zamiarów wobec Nefret. Albo ona mogła go przyprowadzić jako kamuflaż swoich zamiarów wobec Emersona. Albo... Dobry Boże, pomyślałam, to jeszcze bardziej skomplikowane niż nasze zwykłe przygody z przestępcami. Jedyną rzeczą, której byłam pewna, było to, że ani Pinckney, ani pani Fortescue nie jest Sethosem. Nefret skierowała na Ramzesa kolejne groźne spojrzenie, po czym odwróciła się do mnie. - Profesor zapewnił mnie, że nie jesteś poważnie ranna, ciociu Amelio, ale chciałabym cię zbadać. Co się stało? - Wiele hałasu o nic, moja droga - odpowiedziałam, siadając obok niej na sofie. - Po prostu wpadłam do grobowca i wykręciłam sobie ramię. - To ramię? - Zanim zdołałam ją powstrzymać, chwyciła moją rękę i podwinęła rękaw. - Nic nie widzę. Boli, kiedy tu dotykam? - Nie - odparłam zgodnie z prawdą. - A tutaj? Hmm... Wygląda na to, że nie ma złamania ani skręcenia. - Najbardziej ucierpiała zupełnie inna część jej ciała - mruknął Ramzes. - Wylądowała na... hmm... w pozycji siedzącej. Tak jak się bez wątpienia - spodziewał, moja urażona mina natychmiast położyła kres dalszym pytaniom Nefret. - Nieważne - powiedziałam, odkaszlnąwszy. - Prosiłaś Fatimę, żeby podała herbatę? - Tak, niedługo powinna ją przynieść. Chciałam, żebyśmy wcześnie zaczęli, bo jem dziś kolację poza domem. - Jesz poza domem... - powtórzyłam. - Powiedziałaś o tym Fatimie? - Tak. - Wyglądasz bardzo ładnie. To nowa suknia? - Jeszcze jej nie nosiłam. Podoba ci się? - Niezbyt - wtrącił się Ramzes, zanim zdążyłam otworzyć usta. - Czy to ostatni krzyk mody w sukniach wieczorowych? Wyglądasz jak abażur. I rzeczywiście tak wyglądała. Długa zewnętrzna tunika była usztywniona u dołu, tak że tworzyła wokół wąskiej czarnej spódniczki doskonały okrąg. Z wyrazu twarzy Emersona wywnioskowałam, że jego wrażenia są podobne, ale był na tyle rozsądny, że zmilczał. - To Poiret - powiedziała Nefret. - Doprawdy, mężczyźni w ogóle nie mają wyczucia mody, prawda, ciociu Amelio? - Bardzo ładny abażur - mruknął Ramzes. - Odmawiam uczestnictwa w dyskusjach o modzie - uświadczył Emerson. - Peabody, jak oceniasz sytuację w Zawijat? Ramzes właśnie poinformował mnie, że miejscowi bandyci zdewastowali to miejsce. - Ja bym się tak daleko nie posunęła w oskarżeniach - stwierdziłam. - Ja też nie - zgodził się ze mną Ramzes. - Myślę jednak, że powinienem spędzić tam przynajmniej kilka dni, choćby po to, by sprawić wrażenie, że pilnujemy tego miejsca. Trzeba też oczyścić wykop, który ludzie dzisiaj odsłonili. Wątpię, czy tam coś jest, ale chcę się upewnić, że niczego nie przeoczyliśmy. Weszła Fatima z tacą i musiałam przygotować herbatę z cytryną dla Nefret oraz z mlekiem i trzema łyżeczkami cukru dla Emersona. Ramzes zrezygnował z herbaty na rzecz whisky, którą sam sobie zmieszał z wodą. Oznajmienie Nefret przyniosło nam sporą ulgę. Skoro wychodziła z domu, mogliśmy wcześniej wrócić do pokoju Ramzesa. Chciałam wpakować go z powrotem do łóżka i byłam zdecydowana wymusić tę obiecaną przez niego naradę wojenną. W mojej głowie kipiało od tylu pytań bez odpowiedzi, że miałam wrażenie, iż zaraz wybuchnie. Zamierzałam przepytać nie tylko Ramzesa i Davida. Mój własny mąż, mój oddany małżonek również trzymał przede mną w tajemnicy niektóre swoje poczynania. Jeśli chodzi o Nefret, miałam jedynie nadzieję, że nie je kolacji z Percym albo z jakimś innym osobnikiem, którego bym nie zaakceptowała. Niewiele jednak mogłam na to poradzić, a bezpośrednie pytanie mogło sprowokować ją do udzielenia mi niezbyt szczerej odpowiedzi. Nefret włączyła się z zainteresowaniem do rozmowy o Zawijat el’Arjan. - Nie będziecie potrzebować mnie do robienia zdjęć? - zapytała. - Nie widzę powodu, by ci zajmować czas - odparł Emerson. - Prawdę mówiąc, mam nadzieję, że Ramzes skończy w Zawijat jutro albo pojutrze. Mimo wszystko nie jesteśmy odpowiedzialni za to przeklęte miejsce, to wciąż jest część firmami Reisnera. - Może powinienem go zawiadomić, co się tam dzieje? - zasugerował Ramzes. - On jest w Sudanie - powiedział Emerson. - A to może poczekać. - Doskonale. - Ramzes wstał i podszedł do stołu, by nalać sobie następną whisky. Nefret podążała za nim wzrokiem, ale milczała. - Domyślam się, Peabody, że będziesz się upierała, żebyśmy nie pracowali w Boże Narodzenie i w drugi dzień świąt - powiedział mój mąż. - Mój drogi, wiesz przecież, że ja się nigdy nie upieram. Niemniej jednak szacunek dla tradycji, która jest naszym wspólnym dziedzictwem... - Przeklęta tradycja - burknął Emerson, jak można się było spodziewać. - Nie mamy nawet skąd wziąć choinki - zauważyła Nefret. - Może nie będziesz sobie robiła kłopotu w tym roku, ciociu Amelio? - Rzeczywiście trudno wprawić się we właściwy nastrój - przyznałam. - Ale właśnie dlatego jest tym ważniejsze, żebyśmy podjęli ten wysiłek. - Jak sobie życzysz. - Nefret odstawiła filiżankę na spodeczek i wstała. - Pomogę ci z dekorowaniem. Gałęzie palmy i poinsencje, prawda? - I jemioła - wtrącił nieśmiało Ramzes. Nefret, która już ruszyła do drzwi, zatrzymała się, ale się nie odwróciła. - W tym roku nie. W powietrzu było jakieś napięcie, chociaż nie mogłam zrozumieć, co mogło być tego powodem - chyba że chodziło o to, że jej pierwsza i ostatnia próba udekorowania domu tą nieciekawą rośliną odbyła się w święta tuż przed jej niefortunnym małżeństwem. - Jemioła nie trzyma się dobrze w tym klimacie - powiedziałam. - Kiedy ją mieliśmy ostatnim razem, jagody poczerniały i pospadały nam na głowy. - Muszę już iść - oświadczyła Nefret. - Nie chcę się spóźnić. - Z kim jesteś... Przyspieszyła kroku i dopadła drzwi, zanim zdołałam skończyć pytanie. Żadne z nas nie oddało sprawiedliwości wspaniałej kolacji przyrządzonej przez Mahmuda. Widziałam, że Ramzes zmusza się do przełknięcia każdego kęsa, a i mój apetyt nie był w szczytowej formie. Kiedy skończyliśmy, Emerson powiedział Fatimie, że wypijemy kawę w jego gabinecie, bo zamierzamy pracować tego wieczoru. Wyjąwszy ciężką tacę z jej rąk - była to uprzejmość, którą często prezentował - powiedział jej, że może już się położyć. Mieliśmy z Davidem umówiony sygnał - dwa ciche stuknięcia, jedno głośniejsze i znowu trzy ciche. Oczywiście mogłam otworzyć drzwi swoim kluczem, ale nie widziałam powodu ujawniania jego istnienia. Kiedy jednak weszliśmy do pokoju Ramzesa, jego pierwsze pytanie brzmiało: - Jak wczoraj w nocy dostałaś się do mojego pokoju, mamo? Przed wyjściem z domu zamknąłem drzwi na klucz. - Ona ma zapasowy klucz - wyjaśnił Emerson, kiedy ja obmyślałam jakąś wymijającą odpowiedź. - Powinieneś wiedzieć, że ma. A teraz, mój chłopcze, kładź się i odpoczywaj. Postawił tacę na stoliku, a David podał Ramzesowi ramię. Ramzes odsunął je. - Nic mi nie jest, mój drogi. Przyniesiemy ci coś do jedzenia, kiedy Fatima pójdzie spać. Gdzie... - Och, na miłość boską! - wykrzyknęłam zirytowana. - Przynajmniej usiądź, jeśli nie chcesz się położyć, i przestań mnie rozpraszać. Mam do was wszystkich wyjątkowo dużo pytań. - Nie wątpię - mruknął Ramzes i ostrożnie usiadł w fotelu. - Gdzie jest... ach, tu jesteś. Jego uwaga była skierowana do kota, który wszedł do pokoju przez okno. Dokładnie sprawdziwszy buty swojego pana, Seszat wskoczyła na poręcz fotela i usiadła na niej z łapkami skulonymi pod brzuchem. - Wciąż obserwowała balkon - powiedział David. - I chyba musiała uznać, że jestem głodny, bo jakąś godzinę temu przyniosła mi pięknego, tłustego szczura. Mimowolnie rozejrzałam się po pokoju, a David wybuchnął śmiechem. - Nie martw się, ciociu Amelio, wyrzuciłem go. Gdzie jest Nefret? - Miała umówione spotkanie. Żebym tylko wiedziała z kim. - Chłopcy wymienili spojrzenia, więc zapytałam: - Wiecie? - Nie - odparł Ramzes. - Zostawmy to teraz - zarządził mój mąż. Nalał nam kawy; David podał filiżanki mnie i Ramzesowi, a Emerson mówił dalej: - David powiedział mi - i tobie też, Peabody, jak się domyślam - o zaopatrywaniu w broń rewolucjonistów Wardaniego. Nie ma potrzeby podkreślać powagi sytuacji. Wasz plan, by temu zapobiec, się nie powiódł. Oto, co chcę wiedzieć: po pierwsze, ile dostaw jest zaplanowanych, po drugie, czy udało wam się dowiedzieć, jaką drogą broń dostaje się do Kairu - i po trzecie, co się nie powiodło ostatniej nocy. - Dobrze przemyślane pytania - zauważyłam z aprobatą. - Chciałabym tylko dodać... - Przepraszam, mamo, ale myślę, że to wystarczy na początek - oświadczył Ramzes. - Odpowiem na nie po kolei: ustalone są dwie następne dostawy, nie poinformowano mnie jednak jeszcze o datach. Do końca stycznia mamy mieć ponad tysiąc strzelb i sto pistoletów Luger, z odpowiednią amunicją. Lugery model zero osiem, z ośmiostrzałowym magazynkiem. - Dobry Boże... - wymamrotał Emerson. - A ilu twoich... hmm... znaczy Wardaniego... bojowników w ogóle wie, jak posługiwać się bronią palną? - Nie trzeba mieć doświadczenia, żeby rzucić granat w tłum - stwierdził David. - Poza tym niektórzy szeregowi członkowie jego organizacji byli kiedyś w armii. - Jeśli chodzi o twoje drugie pytanie - kontynuował Ramzes - niestety, odpowiedź brzmi: niezbyt wiele. Punkt dostawczy ostatniej nocy znajdował się na wschód od śródmieścia, w opuszczonej willi na peryferiach Kubbeh. Odpowiedzialny za tę dostawę był Turek, który prawdopodobnie jest równie wart zaufania jak pies pariasa, więc chciałem sprawdzić towar. To mu się nie spodobało, ale niewiele mógł zrobić poza nawymyślaniem mi. - To on do ciebie strzelał? - zapytał Emerson. - Nie wiem. Możliwe. Ale możliwe też, że był to Faruk, jeden z moich przybocznych. Jest małym, ambitnym draniem. To się stało tuż po tym, jak się z nimi pożegnałem. Mieli zabrać broń do Kairu... - Ramzes podniósł swoją filiżankę. Kawa się przelała, więc szybko odstawił naczynie na spodeczek. Emerson wyjął fajkę z ust. - Nie możesz chwilę odpocząć? To może poczekać. - Nie, nie mogę. - Ramzes przetarł oczy. - David musi to wiedzieć, i wy też. Na wypadek, gdyby... - Davidzie, w tej szufladzie jest butelka brandy - powiedziałam. - Mów dalej, Ramzesie. - Tak, oczywiście. Na czym to ja... Po głosie sądząc, był senny i oszołomiony, jak zagubione dziecko. Nie mogłam tego dłużej znieść. - Nieważne - przerwałam mu. - Idź do łóżka. - Ale nie powiedziałem wam jeszcze... - To może poczekać. - Wzięłam szklankę z rąk Davida i przytrzymałam ją Ramzesowi przy ustach. - Wypij trochę. Ożył na tyle, by przyjrzeć mi się podejrzliwie spod oka. - Co tam wrzuciłaś? - Nic. Ale jeśli nie zaśniesz w ciągu dziesięciu minut, podejmę stosowne kroki. Davidzie, zabrałeś mu buty? Zaczęłam rozpinać mu koszulę. Odchylił się zawstydzony i próbował odepchnąć moją rękę, daremnie jednak. Miałam wiele lat doświadczenia z opornymi osobnikami płci męskiej. - Dobrze, mamo, już dobrze! Zrobię wszystko, jak każesz, jeśli natychmiast przestaniesz. - Nie wyjdę z tego pokoju, dopóki nie zobaczę cię w łóżku. Zrobił gniewną minę. Cieszyłam się, że nabrał już więcej sił, więc powiedziałam dobrodusznie: - Odwrócę się. Co ty na to? - Pewnie nie zdołam nic więcej wynegocjować - burknął pod nosem. - Aha, jeszcze jedno... Broń jest ukryta w jednym z opuszczonych magazynów tytoniowych. Tam przynajmniej miała być. David wie, w którym. Ktoś powinien się tam przejść, żeby się upewnić. Ktoś musi powiedzieć Russellowi, że... - Oczywiście, mój chłopcze. - Emerson wystukał fajkę. - Pozwól, że ci pomogę. - Nie potrzebuję żadnej... - O, jak ładnie! - zawołał wesoło mój mąż. - Dobrze cię opatuliłem, prawda? Odwróciłam się. Ramzes szarpał prześcieradło, które Emerson próbował wcisnąć pod materac. W każdym razie udało im się zdjąć z niego ubranie. Zdecydowałam się już o nic nie pytać. - Ty też lepiej odpocznij, Davidzie - powiedziałam. - Jutro przeprowadzimy tę samą procedurę. Będę tu o... Och, mój drogi, niemal zapomniałam. Nie dostałeś nic do jedzenia. Przemknę się na dół... - Ja to zrobię - zaofiarował się Emerson. - Wracam za minutę, chłopcy. Peabody, zmykaj do łóżka. - Ostatnie pytanie... - Zdawało mi się, że chciałaś, żeby Ramzes odpoczął. - Tak. Ale... - Ani słowa więcej! - Emerson podniósł mnie i ruszył do drzwi. Jeszcze zanim się za nami zamknęły, usłyszałam stłumiony śmiech Davida i jakiś komentarz Ramzesa, którego nie mogłam rozszyfrować. Zaczekałam, aż dotarliśmy do naszego pokoju, i dopiero wtedy wycedziłam: - Doskonale, Emersonie, postawiłeś na swoim. - Niezupełnie - odparł Emerson. - Ale zanim to sobie wyjaśnimy, najpierw zaniosę Davidowi trochę jedzenia. Nie ruszaj się stąd, Peabody. Położył mnie na łóżku i wyśliznął za drzwi, zanim zdołałam zaprotestować. Wrócił po niedługim czasie, ale zdążyłam rozważyć, co chcę powiedzieć, i byłam już przygotowana: - Nie łudź się, mój drogi Emersonie, że znowu mnie rozproszysz. Do tej pory udawało ci się unikać moich pytań, ale... - Moja droga dziewczynko, to nie jest chwila na... - Nie pora teraz na czułości! - krzyknęłam, odpychając jego rękę. - A dlaczegóż by nie, u diabła? - Emerson zamrugał swoimi niebieskimi oczyma. - Do licha, Peabody... - Przestań mi przerywać! - Do jasnej cholery! - Ciszej! Ktoś cię usłyszy. Emerson usiadł na skraju łóżka i objął mnie. Jego twarz, teraz odległa o sześć cali, wykrzywiła się w wyrazie ogromnego niezadowolenia. Oddychał ciężko i muszę wyznać, że jego rosnący gniew spowodował też przyspieszenie mojego oddechu. Po chwili jego czoło rozchmurzyło się, a szafirowe oczy znów spojrzały na mnie z miłością. - Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że czasem krzyczymy na siebie - zauważył. - Może ci pomóc przy guzikach i sznurówkach, moja droga? - Jeśli nadal będziesz ze mną rozmawiać. - To układ do zaakceptowania. Jakie jest twoje pierwsze pytanie? - Skąd wiedziałeś, jak znaleźć Davida? Wziął moją stopę w dłoń. Małe wybuchy zawsze przynosiły mu ulgę; uśmiechał się, kiedy rozwiązywał mi buty, dotykając ich z delikatnością, którą okazywał tylko swoim antykom i mnie. - Pamiętasz ten dom w Maadi? - zapytał. - Jaki dom? Och, ten, w którym Ramzes ukrył małą Sennie i jej matkę po tym, jak zabrał je od tego podłego sutenera? - Potem ten łajdak ich wyśledził - mruknął Emerson ponuro, zabierając się za drugi but. - Poszedłem tam pewnego dnia z Ramzesem. Mieliśmy nadzieję, że Raszida wróci do tego jedynego znanego jej bezpiecznego miejsca - ale jak wiesz, była to daremna nadzieja. Ramzes wyznał mi, że razem z Davidem używali tego miejsca już wcześniej, kiedy wałęsali się po Kairze w różnych przebraniach. Pomyślałem, że mogli użyć tego miejsca znowu, bo to rzeczywiście wspaniała kryjówka. Stara Mahira, właścicielka tego domu, jest półślepa i nieco zdziecinniała... Mówiąc to, mój mąż dalej mnie rozbierał, a ja poczułam, jak moje członki ogarnia miły bezwład. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale ku własnemu zdumieniu tylko ziewnęłam. - Zamknij oczy - powiedział łagodnie Emerson. Jego palce zsunęły się z moich powiek na policzki. - Ostatniej nocy nie zmrużyłaś oka, a jutro będzie kolejny pracowity dzień. Tak, właśnie tak. Dobrej nocy, kochana. Przez zasłony snu, które zaciągnęły delikatne dłonie Emersona, docierało do mnie niejasne poczucie irytacji. Jego wyjaśnienia były rozsądne, jeśli chodziło o... Byłam jednak zbyt zmęczona, by kontynuować rozmowę. Ze wszystkich pytań, które wciąż mnie dręczyły, przez sen ścigało mnie najmniej istotne. Jak, u licha, Ramzes wymknął się pani Fortescue? 5 Z manuskryptu H Był niegrzeczny i o wiele bardziej szorstki, niż lubił. Większość kobiet wycofałaby się już dawno, widząc, jak często spogląda na zegarek w czasie kolacji, ale ona zdawała się tego nie zauważać. Kiedy już zjedli, zaprowadził ją prosto do najbardziej ustronnej alkowy w Holu Mauretańskim. Spodziewał się przynajmniej symbolicznych protestów, ona jednak od razu padła w jego ramiona, a kiedy ją pocałował, odwzajemniła pocałunek z siłą, która przyprawiła go o ból zębów. Dalsze poufałości wywołały jeszcze bardziej żarliwą odpowiedź i zaczął się zastanawiać, jak daleko będzie musiał się posunąć, zanim jego towarzyszka przypomni sobie, gdzie się znajdują i jakiego rodzaju kobiety zwykły tam bywać. Nefret złamałaby mu rękę, gdyby potraktował ją tak nonszalancko. Nefret... Wspomnienie tamtej nocy, jedynej nocy, którą spędzili razem, było odciśnięte w każdej komórce jego ciała, tak silnie wrosło w jego świadomość, że nie mógł dotknąć innej kobiety, nie myśląc o niej. Jego karesy stały się jeszcze bardziej mechaniczne, ale przyniosły efekt, którego nie przewidział: kobieta przywarła ustami do jego ucha i zasugerowała, żeby udali się do jej pokoju w Savoyu. Wyjął zegarek. Było później, niż myślał, a złość, na samego siebie i na nią, sprowokowała go do jeszcze większej dezynwoltury. - A niech to! Przepraszam, moja droga, ale mam jeszcze spotkanie z inną damą i jestem już mocno spóźniony. Dam pani znać, kiedy będę wolny. Uciekł, w biegu odbierając swój kapelusz i płaszcz od szatniarza, i wyśliznął się przez boczne drzwi. Domyślał się, że wśród towarzystwa natychmiast zacznie krążyć kolejna plotka, bo jego towarzyszka nie będzie potrafiła zatrzymać tego wydarzenia dla siebie, ale oczywiście przedstawi je tak, by uczynić go prostakiem. Próba gwałtu w Holu Mauretańskim? W Kairze wielu ludzi dałoby temu wiarę. David czekał na niego w tej części terenów hotelowych, których większość gości nigdy nie widziała, pomiędzy śmierdzącą stertą odpadków a stosem cegieł przeznaczonych do jakichś nigdy nierozpoczętych prac naprawczych. Podwórze ocieniało schorowane drzewo akacjowe, na którego gałęziach wieszano rozmaite przedmioty. - Spóźniłeś się - wyszeptał. - Co się stało? Mówiłem ci... - Ćśśśś... Przez stos cegieł przebiegł szczur. - Opuściła hotel? - Nie wiem. Mam nadzieję. Uważaj na nią. W trakcie rozmowy zamienili się ubraniem. Ramzes uprościł swój wieczorowy strój jak tylko mógł; koszula miała doczepiany kołnierzyk, a przy mankietach były guziki zamiast spinek. Pod tym nosił luźną koszulę i chłopskie spodnie. David przekazał mu swoją szatę, pas z nożem i sandały. Wciskając nogi w buty Ramzesa, narzekał: - Nie mógłbyś kupić o numer większych? Robią mi się pęcherze. - Powinieneś był wcześniej o tym wspomnieć. Weź jeszcze mój płaszcz i kapelusz. Zobaczymy się później. - Ramzes wyciągnął wełniany szalik z kieszeni płaszcza i owinął nim twarz i szyję. - Powodzenia. - Nawzajem. Uważaj na siebie. - Wymienili krótki, ale mocny uścisk dłoni i Ramzes zniknął w ciemności. Jego żądanie umożliwienia mu skontaktowania się z człowiekiem prowadzącym operacje w Kairze zostało odrzucone. Uważał, że warto spróbować, ale prawdę mówiąc, nie spodziewał się ich zgody. Nie ufali Wardaniemu tak samo, jak Wardani nie ufał im. To Turek pojawił się u Aslimiego z informacją o czasie i miejscu pierwszej dostawy. Ponieważ był już spóźniony, zaryzykował i wziął taksówkę, by przebyć szybciej chociaż część drogi. Kiedy kierowca wysadził go przy stacji w Demerdasz, ruszył dalej na piechotę, podbiegając, kiedy miał szansę nie zwracać na siebie uwagi. Przebycie dwóch mil zajęło mu niespełna pół godziny, a kolejne pięć minut uzupełnienie przebrania. Robił to już tyle razy, że nie potrzebował nawet lustra: broda i wąsy, starannie zawiązany turban i ciemne plamy dookoła oczu. Wieś leżała na uboczu i od lat nikt w niej nie mieszkał. Podobnie jak wiele wiosek w Egipcie, zbudowano ją z kamienia zrabowanego ze starożytnych ruin. Fragmenty murów sterczały jak wyszczerzone zęby dookoła pozbawionego dachu domu, który wyznaczono na miejsce spotkania. Pozostali już tam byli. Słyszał przyciszone głosy i szelest ubrań. Miał nadzieję, że przybędzie na czas, żeby zobaczyć wóz z dostawą i jakimś sposobem odgadnąć jego pochodzenie. Teraz już pewnie za późno. Cholerna pani Fortescue... Jego ludzie powitali go z nieskrywaną ulgą. Faruk był szczególnie wylewny, uścisnął go mocno i troskliwie dopytywał się o jego zdrowie. Ramzes odsunął go i odwrócił się, by wymienić krótkie, nieszczere powitanie z Turkiem. Potężny mężczyzna najwyraźniej bardzo się spieszył. Ponaglani jego cichymi przekleństwami, ludzie Wardaniego niemal skończyli przeładunek z furgonu na małe wozy zaprzężone w osły. Ramzes wspiął się na furgon i zaczął odwijać jedną z paczek. - Hej! Co robisz? Nie ma czasu na... - Jest czas. Czemu mamy się spieszyć? Czyżbyś miał problemy z wielbłądzim patrolem? - Nie miałem żadnych problemów. Wiem, jak ich unikać. Ramzes miał nadzieję uzyskać więcej informacji, ale nie drążył tematu. Paczka zawierała karabiny. Wyjął jeden i sprawdził go. Był to jeden z tureckich modeli, używanych w wojnie 1912 roku, i wyglądało na to, że jest w całkiem dobrym stanie. Ramzes przekazał go w chętne ręce Baszira. Jakże ci biedni głupcy lubili bawić się w żołnierzy! Baszir nie wiedział chyba nawet, który koniec do czego służy. - Dziesięć w każdej paczce. W sumie dwieście. Gdzie jest amunicja? Turek nadal przeklinał, kiedy Ramzes sprawdzał inne paczki i szukał skrzynek z amunicją i granatami. Znalazł jeszcze jedną, większą skrzynkę. - Pistolety? - zdziwił się, kiedy podważył dekiel ostrzem swego noża. - Premia - wyjaśnił Turek i splunął. - Jesteś teraz usatysfakcjonowany? - Nie chciałem cię zatrzymywać - oświadczył Ramzes. - Kiedy się znowu spotkamy i gdzie? - Dostaniesz wiadomość. - Turek wspiął się na siedzenie wozu i podniósł lejce. Zaprzęg mułów ruszył w drogę. Odwróciwszy się, Ramzes ze złością popatrzył na swoich sprzymierzeńców. Przekazywali sobie pistolety i próbowali wsadzić do nich magazynki. - Jak to chwycić? - zapytał Asad. - Za uchwyt. O, właśnie tak. To pewnie Faruk, pomyślał Ramzes. Inni poszli za jego przykładem, choć o wiele bardziej niezdarnie. - Odłóżcie to z powrotem i zamknijcie skrzynkę - polecił Ramzes. - Na brodę Proroka, lepiej dałbym sobie radę z dziewczynami el-Gharbiego! Czy mogę wam wierzyć, że będziecie chronić ładunek i natychmiast ruszycie w drogę? Przed wami długa podróż i wiele do zrobienia przed świtem. - Nie jedziesz z nami? - zapytał Asad. Kiedy odwrócił się do swojego przywódcy, zbłąkany promień księżyca zabłysnął w szkłach jego okularów. - Jadę sam, jak zwykle. Ale będę wiedział, czy posłuchacie rozkazów. Maas salameh. Ruszył w drogę, słuchając poskrzypywania wozów. On sam także miał mnóstwo do zrobienia przed świtem. Uszedł niespełna pięćdziesiąt jardów, kiedy usłyszał okrzyk: „Kto tam?”. Zatrzymał się i rozejrzał. Ani żywego ducha. Czyżby ci cholerni głupcy nabrali się na jakiegoś zbłąkanego psa albo szakala? Zawrócił, by ich przywołać do porządku, zanim postawią na nogi całe sąsiedztwo. Kiedy usłyszał pierwszy strzał, nawet nie starał się ukryć, ale drugi i trzeci padły już na tyle blisko, by przypomnieć mu, że w okolicy jest kilka osób, które niezbyt go lubią. Jako że ostrożność jest lepszą częścią waleczności, pomyślał, iż lepiej będzie, jeśli poszuka jakiejś kryjówki. Zwlekał jednak zbyt długo. Kolejna kula dosięgła celu i upadł na ziemię. Zdołał się zwinąć w jakimś zagłębieniu przy ścianie jednego z opuszczonych domów i leżał tam, nie mogąc się ruszyć i czekając na moment, kiedy zobaczy cień wyglądającej zza rogu postaci i błysk światła na lufie pistoletu. Ból w ramieniu i barku mijał. Ramzes wyciągnął nóż i nagle zamarł, usłyszawszy zbliżające się kroki i wzburzony głos. Nie potrafił powiedzieć, do kogo należy, ale był wysoki, jakby należał do kobiety. Drugi głos, równie podniecony, zawołał w odpowiedzi: - Faruk! Wracaj, musimy się spieszyć. - W tej kępie drzew ktoś jest... ktoś z pistoletem. Wystrzeliłem... - A więc chybiłeś. Nikogo już tam nie ma. - Mówię ci, widziałem go. Widziałem, jak padał. Jeśli jest martwy albo ranny... - On chciał, żebyśmy jechali - powiedział ktoś jeszcze. Był to Asad, dzięki Bogu na tyle rozsądny, żeby podporządkować się rozkazom. - Pospiesz się. Ktoś mógł usłyszeć strzały. Ktoś na pewno je usłyszał, pomyślał Ramzes, walcząc z przypływami słabości. Musiał powstrzymać krwawienie i zabierać się stąd w cholerę, ale nie miał odwagi się ruszyć, dopóki w pobliżu był Faruk. Ten łajdak mógł kłamać, kiedy twierdził, że najpierw strzelił ktoś inny, obcy, ale nie musiał; tak czy owak, Ramzes nie mógł poprosić o pomoc zwolenników Wardaniego. Pod badawczym spojrzeniem mógł się zdradzić na tysiąc sposobów. W końcu kroki się oddaliły. Ramzes oddarł skrawek koszuli i zawiązał prowizoryczny bandaż wokół ramienia. Ból się nasilał, ale Ramzesowi udało się stanąć na nogi. Droga do domu nie zapisała się w jego pamięci, była pustką, przerywaną krótkimi okresami świadomości; na pewno wciąż szedł, bo kiedy uprzytamniał sobie, gdzie się znajduje, za każdym razem był dalej - na peronie kolejowym w Kurreh, w wagonie trzeciej klasy i wreszcie w rowie irygacyjnym, z twarzą w wodzie. To go obudziło, wyczołgał się więc na błotnisty brzeg i sprawdził, gdzie jest. Przeszedł przez most - nie pamiętał jak - i znalazł się na zachodnim brzegu, niespełna milę od domu. Wciąż na czworakach, starł błoto z twarzy i spróbował pomyśleć. Zamierzał dotrzeć do Maadi, gdzie czekał na niego David. Teraz nie miał szans się tam dostać, będzie miał szczęście, jeśli dotrze do domu. Zimna woda nieco go ożywiła i zdołał znowu stanąć na nogach. Ostatnie kilka jardów pokonał biegiem, zataczając się, i w końcu oparł się o ścianę, zastanawiając się, jak dostać się do swojego pokoju. Treliaż z pnącą winoroślą był dobrą drabiną, kiedy wspinający się był w odpowiednim stanie, ale w tej chwili wydawał się Ramzesowi równie długi i stromy jak Wielka Galeria w Wielkiej Piramidzie. Nagle cichy szelest nad głową przyciągnął jego wzrok. Zobaczył siedzącą na skraju balkonu Seszat. Przez chwilę patrzyła na niego, a potem skoczyła na masę splecionych łodyg i zeszła po nich pewnym krokiem, jakby stąpała po twardym gruncie. Nie wiedział, że koty tak potrafią; były wprawdzie pierwszorzędnymi wspinaczami, ale kiedy już weszły gdzieś wysoko, wydawało się, że nie wiedzą, jak zejść. Nawet jego ukochana Bastet... Kiedy zęby i pazury kotki zatopiły się w jego kostce, ból przywrócił mu pełną świadomość. Przyciągnąwszy jego uwagę, Seszat oparła swój wielki łeb o jego stopę i pchnęła ją mocno. Jedna stopa, potem druga... - pomyślał otumaniony. Niech będzie. Kotka wspinała się razem z nim, mrucząc z niezadowoleniem i popychając go, kiedy się zatrzymywał. W końcu podciągnął się do krawędzi balkonu, przerzucił nogi przez balustradę i padł na czworaki. Kolejne pchnięcie Seszat zmusiło go do wstania; przewiesił się przez framugę okna i zajrzał do pokoju. Był ciemny i cichy, w każdym razie dokładnie taki, jakim go zostawił; dzięki Bogu chociaż za to. Łóżko wydawało się odległe o całe mile. Myślał tylko o tym, żeby do niego dotrzeć i położyć się. Zrobił trzy niepewne kroki i upadł. Kiedy odzyskał przytomność, zobaczył pochyloną nad sobą matkę i ojca stojącego obok niej. Kotki już nie było albo jeszcze nie wróciła. Nie wiedział, czy się z tego cieszyć, czy ma mu być przykro. Następnego dnia byłam w o wiele lepszym nastroju. David pojechał już sam do Zawijat, a Emerson zabrał Nefret do Gizy, mogłam więc spędzić trochę czasu z Ramzesem. Kiedy odwinęłam bandaże, zobaczyłam posmarowaną zieloną maścią ranę. Cokolwiek jednak to sprawiło, maść Kadii czy może pasta z rtęcią, cynkiem i cyjankiem, którą sama zaaplikowałam, a może siły rekonwalescencyjne mojego syna, nie wdała się infekcja, a tego najbardziej się obawiałam. Ramzes wciąż martwił się Thomasem Russellem, więc powiedziałam mu, żeby przestał się tym przejmować, że poradzę sobie z tą sprawą. Sprawiał wrażenie, jakby ta perspektywa mocno go zaniepokoiła. - Nie zrugam go - obiecałam. - Ale gdybyś mi podał kilka szczegółów więcej... Musiał to zrobić, nie miał wyboru. Zanim od niego wyszłam, uzyskałam odpowiedzi na większość z pytań, a jadąc do Gizy, uporządkowałam sobie wszystkie informacje. Kiedy usłyszałam jego relację z tego, co zaszło na spotkaniu i później, zrozumiałam, dlaczego tak nalegał, abyśmy mu pozwolili kontynuować jego codzienną pracę. Niedoszłym zabójcą mógł być Turek albo ambitny przyboczny Wardaniego, albo nieznany ktoś trzeci; kimkolwiek jednak był i jakiekolwiek były jego motywy, zapewne wiedział, że „Wardani” został zraniony. Ramzes przyznał też w trakcie mojego przesłuchania, że miał powód przypuszczać, iż jego maskarada wydała się komuś podejrzana. Odmówił jednak rozwinięcia tego tematu, twierdząc, że jest to raczej jakiś nieokreślony niepokój, a nie konkretny fakt - „tak jak jedno z tych twoich słynnych przeczuć, mamo” - dodał. Nie zamierzałam się z tym spierać, ponieważ wiedziałam, jakie znaczenie mogą mieć takie odczucia. Prawda o miejscu pobytu Wardaniego mogła wyjść na jaw wieloma drogami. Anglo-egipska biurokracja stała się jeszcze bardziej skomplikowana po formalnej aneksji kraju. Kitchenera zastąpił sir Henry MacMahon, z nowym tytułem wysokiego komisarza; generał sir John Maxwell był dowódcą armii; cała policja kairska wciąż była pod komendą Harveya Paszy, z Russellem jako jego asystentem i Philippidesem, nieprzyjemnym Lewantyńczykiem, szefem wydziału politycznego tajnej policji; nowym departamentem wywiadu kierował Gilbert Clayton, który był też przedstawicielem Kairu w Sirdarze Sudanu; Claytonowi podlegał pan Newcombe i jego mała grupa oksfordzkich intelektualistów, między innymi Leonard Woolley i pan Lawrence. Na początku Ramzes spotykał się tylko z Russellem, którego inteligencji i prawości najbardziej ufał, ale trzeba było zaangażować wyższe władze, by przeprowadziły „deportację” Davida i potajemne uwięzienie Wardaniego. O zamianie mieli ponoć wiedzieć tylko sam Kitchener, MacMahon, generał Maxwell i Thomas Russell, nie wierzyłam w to jednak. Musiały być o tym także poinformowane nieznane nam z nazwiska osoby w Ministerstwie Wojny w Londynie; generał Maxwell mógł się też zwierzyć niektórym członkom swego sztabu i Claytonowi. Mężczyźni byli przekonani, że to kobiety są beznadziejnymi plotkarkami, ale kobiety wiedziały, że tak naprawdę plotkarzami są mężczyźni. Te biedne stworzenia są w znacznie gorszej sytuacji od kobiet, ponieważ nawet nie mogą się przyznać, że plotkują, ani nie mogą wątpić w dyskrecję innych osobników płci męskiej, którym się zwierzają. „W wielkim zaufaniu, mój stary, tylko między nami...”. Tak, ta wiadomość mogła się rozejść w prywatnych gabinetach i w klubach, a także, jeśli mogę sobie pozwolić na pewną ordynarność, również w buduarach. Nie miałam wątpliwości, że w Kairze są agenci państw trójprzymierza; niektórzy mogli penetrować departamenty policji i wywiadu. Im dłużej chłopcy byli zaangażowani w swoją niebezpieczną działalność, tym większe było zagrożenie, że prawda dotrze do uszu wroga. Może nawet już się to stało. Te przygnębiające wnioski powinny zmusić mnie do jeszcze większej determinacji, pomyślałam. Kiedy dotarłam do Gizy, stwierdziłam, że pozostali już ciężko pracują. Zatrzymałam się na chwilę w naszym grobowcu, by nacieszyć się malowanymi płaskorzeźbami - były naprawdę piękne. Najbardziej jednak interesowały mnie komory grobowe połączone mastabą; zlokalizowaliśmy dwa szyby, które do nich prowadziły, Emerson jednak nie zamierzał ich odkopywać, dopóki nie skończy z mastabą. Zewnętrzna komora albo kaplica była już oczyszczona, ale drzwi prowadzące do drugiego pomieszczenia wciąż były zablokowane. Przy ścianie komory Nefret z latarką w dłoni porównywała z oryginałami szkice, które Ramzes zrobił na podstawie jej fotografii, i poprawiała błędy, jeśli je znalazła. Mogło to w każdej chwili doprowadzić do sprzeczki, jako że Ramzes nie przyjmował poprawek z wdzięcznością, a i Nefret nie była najbardziej taktownym krytykiem. Z moich ust wydobyło się mimowolne westchnienie na wspomnienie dni, kiedy David był naszym kopistą; nikt nie miał takiego wyczucia jak on i nawet Ramzes mu ustępował, kiedy pojawiła się jakaś kontrowersja. Jakże jestem głupia, że żałuję takich drobiazgów, pomyślałam, i odmówiłam cichą, krótką modlitwę. Żeby tylko skończyli tę swoją niebezpieczną działalność żywi i cali, a nie będę prosić o nic więcej, Panie. W każdym razie aż do następnego sezonu. - Gdzie jest Emerson? - zapytałam. Selim, trzymając reflektor, który dawał dodatkowe światło, potrząsnął tylko głową. Nefret rozejrzała się dookoła. - Powiedział, że chce skonsultować swoje zapiski w obozie Harvardu. - Po co? - Nie raczył mnie poinformować - odparła Nefret. - A Ramzes pojechał do Zawijat. Daud poszedł z profesorem. Ciociu Amelio, czy będę mogła opuścić cię na kilka godzin dzisiaj po południu? Chcę pojechać do Kairu i zrobić trochę zakupów. - Lepiej zapytaj o to Emersona. - Powiedział, że mam zapytać ciebie. Sprawiała wrażenie nieco przygnębionej. Szybko rozważyłam wszystkie za i przeciw. Jeśli będzie nieobecna, kiedy wróci David, podmiana chłopców będzie o wiele łatwiejsza, ale nie do końca wierzyłam, że Nefret naprawdę chce iść na zakupy. Czy udałoby mi się pójść za nią tak, żeby mnie nie zauważyła? Czy mogę nalegać, by pozwoliła mi sobie towarzyszyć? Ale pragnęłam także być z moim synem, by mieć pewność, że robi dokładnie to, co chcę, a czego nigdy nie robił, jeśli go do tego nie zmuszałam. A co z Emersonem? To do niego niepodobne, żeby nie było go w pracy. Czy naprawdę konsultował rysunki z panem Reisnerem, czy też może pojechał sam załatwiać jakąś absurdalną sprawę? Ramzes powiedział, że trzeba poinformować Russella... Te sprzeczne i nieskładne myśli przebiegały przez mój umysł z ogromną prędkością. Miałam nadzieję, że zanim odpowiedziałam, nie nastąpiła jakaś znacząca przerwa. - Ja też mam parę sprawunków do załatwienia. Pójdę z tobą - zaproponowałam. - Jeśli chcesz... Pomyślałam, że zawsze mogę zmienić zdanie po naradzie z Emersonem. Nie wrócił przez najbliższą godzinę. Porzuciłam wszelkie nadzieje na ukończenie jakiejkolwiek użytecznej pracy i wyszłam na zewnątrz, wyglądając go. - Co tu, u diabła, robisz, Peabody? - wykrzyknął. - Znowu gapisz się na piramidy? Powinnaś przesiewać piach w grobowcu. Grymas niezadowolenia, który towarzyszył jego gderaniu, nie zmylił mnie nawet na chwilę. Mój mąż znowu próbował mnie zwieść. - Nie pozwolę, żebyś mnie odwiódł od tematu, Emersonie - oświadczyłam. - Gdzie byłeś? - Chciałem skonsultować... - Nie, nie chciałeś. Z wejścia do grobowca wyłonił się jeden z naszych pracowników z koszem rumoszu. Odciągnęłam Emersona na bok. - Gdzie byłeś? - Wróciłem do domu. Chciałem zatelefonować. - Zatelefonować do Russ... Zamknął mi dłonią usta - albo, żeby być bardziej precyzyjnym, zasłonił mi całą dolną część twarzy. Mój mąż ma bardzo duże dłonie. Odsunęłam jego palce. - Czy to było mądre? Zamierzałam porozmawiać z nim dyskretnie dzisiaj po południu. - Tak myślałem. - Emerson zdjął kapelusz, rzucił go na ziemię i przeczochrał sobie włosy. - Dlatego właśnie zdecydowałem się uprzedzić cię. Nic się nie martw, nic mi nie umknęło. - Musiałeś przebrnąć przez różnych sekretarzy i sekretarki... - Zmieniłem głos - powiedział z satysfakcją. - Nie miałeś chyba rosyjskiego akcentu, Emersonie! Objął mnie w pasie muskularnym ramieniem i uścisnął. - Nieważne, Peabody. Najważniejsze, że dotarłem do niego i zdołałem uzgodnić pewne kwestie, więc nie musisz iść dzisiaj do jego biura. Miałaś zamiar jechać do Kairu z Nefret czy sama? - Z nią. Jeszcze mogę. Tylko... - Tylko co? - Zajrzałeś może do Ramzesa, kiedy byłeś w domu? Twarz Emersona przybrała wyraz wystudiowanej obojętności. - Pomyślałem o tym, kiedy tam byłem. I mogłem sobie myśleć. Spał. - Och, jesteś pewien, że... - Tak - Emerson znowu ścisnął moje żebra. - Peabody, nawet ty nie dasz rady być w dwóch miejscach jednocześnie. Wracaj na swoją stertę śmieci. - W dwóch miejscach! Raczej trzech albo czterech. W Zawijat, tu w grobowcu, w domu... - ...na suku z Nefret. Jedź z nią, moja droga, i trzymaj ją z dala, żebyśmy nie musieli powtarzać tych wszystkich męczących manewrów. - David będzie, kiedy wrócimy? Chciałabym go jeszcze zobaczyć. - Nie mów tak, jakbyś miała pożegnać się z nim na zawsze - zganił mnie Emerson. - Wkrótce skończymy z tą sprawą, obiecuję ci. Jeśli chodzi o dzisiejszą noc, powiedziałem mu, żeby z Zawijat wracał prosto do domu. Wyruszy dopiero po zmroku, więc zobaczysz się z nim jeszcze. A teraz jedź. W rumoszu, który wydobyto z drugiej komory, znaleziono kilka dość interesujących przedmiotów. A także kawałki kości i bandaży mumijnych oraz drewniane fragmenty wskazujące na to, że nad mastabą odbył się jeszcze następny, późniejszy pochówek. Od czasów dwudziestej drugiej dynastii - a temu okresowi byłam skłonna przypisać ten drugi pochówek - mastaby w Gizie nie były używane i piasek zalegał głęboko w ich ruinach. Niewiele pozostało tu z wyposażenia grobowego, a nawet i to nosiło oznaki rabunku. Emerson odprawił Nefret i mnie tuż po drugiej po południu i wróciłyśmy do domu, żeby się przebrać. Kiedy szłyśmy korytarzem do naszych sypialń, rozprawiałam głośno. Zza zamkniętych drzwi pokoju Ramzesa nie dobiegał żaden dźwięk. - Na czym polega ten jego eksperyment? - zapytała Nefret. - Chyba ma nadzieję wynaleźć środek konserwujący, który będzie chronił malowidła ścienne. Okropnie śmierdzi, ale podobnie cuchnące są wszystkie jego doświadczenia. Miałam nadzieję, że uda mi się rzucić na niego okiem, zanim wyjdziemy, ale nie zdążyłam się jeszcze przebrać, kiedy Nefret dołączyła do mnie, pytając, czy nie zapnę jej z tyłu guzików. Kilka młodszych kobiet z rodziny Abdullaha z zachwytem przyjęłoby pozycję panny służącej, Nefret jednak, podobnie jak i ja, pogardzała takimi bezsensownymi względami. Wyświadczyłam jej więc tę przysługę, ona mi się zrewanżowała i ruszyłyśmy razem do powozu, przy którym czekał na nas Daud. - Ojciec Przekleństw powiedział, że powinienem z paniami pójść - wyjaśnił, zwracając ku nam swoją wielką, szczerą twarz. - By strzec je przed niebezpieczeństwami. Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej ochrony. Daud był jeszcze wyższy od mojego męża i równie barczysty. Nie był już młodzieńcem, ale był bardzo sprawny i wspaniale umięśniony. W naszej obronie chętnie walczyłby nawet z tuzinem mężczyzn. Nefret z uśmiechem wzięła go pod ramię. - Jedziemy tylko na Chan el Chalili, Daudzie. Obawiam się, że nie zdarzy się tam nic interesującego. Na co dzień wstydliwy i bojaźliwy, w naszym towarzystwie Daud był całkiem rozmowny. Spragniony był wiadomości o swoich nieobecnych przyjaciołach, szczególnie o Lii, której był bardzo oddany. - Powinna tu być - stwierdził, marszcząc brwi. - Tutaj mogłaby o nią dbać i Kadija, i Fatima, i ty, Sitt Hakim. Zdobyłam ten przydomek (Sitt Hakim to po arabsku pani doktor) na początku naszych wypraw do Egiptu, kiedy lekarze trafiali się tu rzadko; niektórzy z naszych pracowników do dzisiaj woleli moją opiekę niż Nefret, która była po studiach medycznych. Teraz jednak powiedziałam, że nie znam się na położnictwie, i dodałam: - Nie czuła się na tyle dobrze, by ryzykować podróż morską, Daudzie... Podróżowanie w tej chwili byłoby nierozsądne. Będzie miała tam najlepszą możliwą opiekę, możesz być pewien. Kiedy dotarliśmy do Chan el Chalili, wysiedliśmy z powozu i ruszyliśmy krętymi uliczkami, a Daud deptał nam po piętach, tak że czułam się, jakby śledziła nas ruchoma góra. Nefret była w wesołym nastroju, śmiała się i paplała; zatrzymała się w kilku miejscach - u złotnika, u sprzedawcy delikatnych tkanin - i kazała mi iść dalej z Daudem. Domyśliłam się, że chce mi kupić jakiś prezent, więc się zgodziłam. - Z profesorem zawsze jest problem - orzekła, kiedy zrobiła już część sprawunków. - Wiem! Pójdźmy do Aslimiego, zobaczymy, czy ma jakieś interesujące antyki. - Co takiego?! - zawołał Daud. - Kradzione antyki! Aslimi handluje ze złodziejami i rabusiami grobów. - To jeszcze jeden powód, by wydrzeć z jego rąk te przedmioty - stwierdziła Nefret. Słońce załamywało się na złotych elementach mat, ocieniających wąskie uliczki. Przeszłyśmy przez rejon farbiarzy i foluszników i w końcu dotarłyśmy do sklepu Aslimiego. Był większy od innych, składających się najczęściej tylko z maleńkiego pomieszczenia z ławą, na której siadał klient, kiedy właściciel pokazywał mu towary. Kiedy weszliśmy do salonu wystawowego, wydawał się pusty. Nefret podeszła do półki, na której wyłożono rząd malowanych garnków, i zaczęła je oglądać. - Tutaj znajdziesz tylko podróbki - ostrzegłam ją. - Aslimi lepsze przedmioty trzyma w ukryciu. Ale gdzie on jest? Zasłona na zapleczu pomieszczenia uchyliła się, jednak nie wyszedł zza niej Aslimi, ale wysoki, bardzo przystojny młody człowiek, który przemówił do nas doskonałą angielszczyzną: - Wyświadczacie zaszczyt mojemu skromnemu sklepowi, szanowne panie. Cóż mogę wam pokazać? - Nie słyszałam, żeby Aslimi sprzedał swój sklep - powiedziałam, przyglądając mu się z zaciekawieniem. Zęby młodzieńca błysnęły w uśmiechu. - Popełniłem omyłkę, szanowna pani, biorąc cię za obcą. Mój kuzyn Aslimi jest chory. Prowadzę interes w jego zastępstwie, póki nie wróci do zdrowia. Byłam niemal pewna, że doskonale wie, kim jestem. Zanim do nas wyszedł, musiał obserwować nas przez zasłonę, a każdy w Kairze znał naszą rodzinę. Ja, Nefret i Daud z pewnością stanowiliśmy grupę, którą trudno było z kimkolwiek pomylić. - Przykro mi słyszeć o jego chorobie - powiedziałam. - Cóż mu dolega? Młodzieniec położył swoje dłonie - smukłe, o długich placach ozdobionych kilkoma pierścieniami - na płaskim brzuchu. - Bardzo go tu boli, kiedy je. Sitt Hakim... teraz poznaję. Na pewno mi pani powie, jakie lekarstwa mu pomogą. - Najpierw musiałabym go zbadać - odparłam sucho. - Nefret...? Odwróciła się z garnkiem w dłoni. - Jak znam Aslimiego, mogą to być wrzody. Jego nerwy są w złym stanie. - Ach - młody człowiek wyprostował się i posłał jej uwodzicielski uśmiech. Nefret zawsze robiła na mężczyznach wrażenie, a ten najwyraźniej miał o sobie bardzo wysokie mniemanie. - Cóż więc możemy dla niego zrobić? - Lekkostrawna dieta - oświadczyła Nefret. - Żadnych ostrych potraw ani mocnych napojów. Nie powinno go jednak tak bardzo boleć - dodała, spoglądając na mnie. - Chyba dobrze by było, gdyby go zbadał lekarz o odpowiedniej specjalności, panie... jak pan się nazywa? - Said el-Beitum, do usług. Jest pani bardzo łaskawa. A teraz... co mogę paniom pokazać? Ten dzban to falsyfikat, jak pani zapewne wie. - I to niezbyt dobry. - Nefret odstawiła naczynie na półkę. - Ma pan coś, co mogłoby zadowolić wysokie wymagania Ojca Przekleństw? - Albo Brata Demonów? - Said uśmiechnął się szeroko. - Jakie niezwykłe imiona i jakie odpowiednie. Podobnie jak pani, Nur Misur. - Poznał nas pan - stwierdziłam. - A kto by pań nie poznał? To wasze święta, prawda? Szukają panie podarków dla ukochanych osób. Proszę usiąść, podam paniom herbatę i pokażę najlepsze moje rzeczy. Kolejny zdecydowanie dzierżawczy zaimek, pomyślałam, sadowiąc się na wskazanym przez niego stołku. Czyżby Aslimi wyznaczył tego młodego człowieka swoim następcą? Nigdy wcześniej go nie widziałam. Musiał znać się nieco na antykach, ponieważ przedmioty, które przyniósł z zaplecza, były dobrej jakości - i prawdopodobnie zostały zdobyte nielegalnie. W końcu Nefret kupiła kilka rzeczy - sznur paciorków z krwawnika, skarabeusza z serpentynu oprawionego w złoto i fragment malowanego refliefu, przedstawiającego biegnącą gazelę. Słuchając, jak Said targuje się z nią bez większego zainteresowania, pomyślałam, że Aslimi nie utrzyma się długo w interesie, jeśli jego kuzyn dalej będzie prowadził sklep. Zanim wyszliśmy, po europejsku uścisnął nam dłonie i stał w drzwiach, patrząc, jak odchodzimy. - Cóż... - mruknęłam. - Właśnie - powiedziała Nefret. - Masz jeszcze jakieś sprawunki do zrobienia? - Nie. Wracajmy do domu. Zaczekałam, aż wsiądziemy do powozu, i dopiero wtedy zapytałam: - Co myślisz o tym zastępcy Aslimiego? - Ładny chłopaczek, prawda? Daud wymamrotał coś z oburzeniem, a Nefret wybuchnęła śmiechem. - Zapewniam cię, Daudzie, że nie podobał mi się ani trochę. - Podobał...? - powtórzył Daud. - Nieważne. A co ty o nim myślisz? Widziałeś go już kiedyś? - Nie - odpowiedział Daud. - Ale nie znam rodziny Aslimiego. On ma na pewno wielu kuzynów. - Ten jest z pewnością dobrze wykształcony - zauważyłam. Nefret skinęła głową. - I chyba nadmiernie optymistyczny. Aslimi jeszcze żyje. A teraz, ciociu Amelio, i ty, Daudzie, przysięgnijcie, że nie powiecie nikomu, co kupiłam. Chcę im zrobić niespodziankę. Narada wojenna tego wieczoru nie spóźniła się tak bardzo, jak się obawiałam. Nefret wcześnie udała się na spoczynek do swego pokoju, mówiąc, że musi napisać listy i zapakować prezenty. Kiedy dołączyliśmy do Davida, zastaliśmy go przy poprawianiu makijażu przed lustrem. Miał inne przebranie niż to, w którym widziałam go wcześniej, przylepił sobie długą siwą brodę i był przyodziany w szmaty żebraka; wyglądał jeszcze paskudniej, ale już nie tak przerażająco, jak poprzednio. Ramzes przyglądał mu się krytycznie. - Masz za czyste ręce. - Pobrudzę je, kiedy wyjdę na zewnątrz. Nie będą przecież widoczne, poza momentem, kiedy upomnę się o bakszysz od Russella. On bardzo dobrze potrafi ukrywać raporty w dłoni. Wyciągnął rękę. Na wpół ukryta pod kciukiem mała rolka papieru była nie większa od papierosa. - Tak właśnie to robisz? - zapytałam. - Szalenie interesujące. Będę musiała sama to poćwiczyć. Ale czy musisz już iść, Davidzie? Ledwie cię widziałam, a Ramzes powinien zostać w łóżku przynajmniej jeszcze jeden dzień. Czy to nie może poczekać do jutrzejszej nocy? Czarne kędziory obu chłopców zakołysały się w energicznym zaprzeczeniu. - Nasz meldunek dla Russella już i tak jest bardzo spóźniony - stwierdził Ramzes. - Powinienem pójść sam. - Nawet nie ma mowy - zaprotestował David. Podniósł kawał brudnej szmaty i przymocował go sobie sprawnie do turbana. - Jeśli nie odpoczniesz choć kilka dni, wykończysz się. Mogę tu wrócić po spotkaniu z Russellem i zastąpić cię jutro... Ramzes znowu pokręcił głową. - Już i tak nadużywamy szczęścia. To cud, że Fatima nie uznała, że ten pokój wymaga sprzątania, i że Nefret cię nie dostrzegła. Chodził tam i z powrotem jak nerwowy kot, a kiedy odrzucił włosy z czoła, zobaczyłam, że jest spocony. - Usiądź - rozkazałam. Emerson wyjął fajkę z ust. - Właśnie, usiądź. A ty, Peabody, przestań robić zamieszanie. David musi iść, nie ma dwóch zdań, a ty go zatrzymujesz. Sprawdzę jutro, czy Ramzes za bardzo nie ryzykuje. - Muszę około północy być przed klubem, ciociu Amelio - powiedział David. - Wtedy właśnie Russell wychodzi i nie może zbyt długo na mnie czekać. - A potem będziesz obserwował magazyn? - Nie - włączył się Ramzes. - Uzgodniliśmy, że David musi się trzymać z dala od starych miejsc spotkań Wardaniego i jego ludzi. Russell powinien obserwować ten magazyn. I mam nadzieję, że obserwuje! Podczas mojej nieobecności jeden z chłopaków mógłby upomnieć się o władzę i zawlec ten cholerny towar nie wiadomo gdzie. - Oni przecież nie wiedzą, że ciebie nie ma - zauważył Emerson. - Wiedzą? - Nie - przyznał Ramzes. - Na pewno. Jeszcze nie. - Więc przestań się martwić. Davidzie, lepiej już idź. Hmm... uważaj na siebie, mój chłopcze. Uścisnął dłoń Davidowi z takim zapałem, że chłopak skrzywił się z bólu, mimo że się przy tym uśmiechał. - Tak, sir, będę uważał. Do widzenia, ciociu Amelio. - A bientót - powiedziałam. Kiedy uścisnęliśmy się, Ramzes oświadczył: - Zobaczę się z tobą za trzy dni, Davidzie. - Albo cztery - wtrąciłam. - Trzy - rzekł Ramzes. - Będę na miejscu - rzucił David pospiesznie. - Przez oba wieczory. Seszat podążyła za nim na balkon. Usłyszałam cichy, słabnący szelest listowia i po kilku chwilach kot wrócił. - A teraz do łóżka - zarządziłam, wstając. Ramzes wzniósł oczy do nieba. Z kolekcji listów B Droga Lio, przykro mi, że zasmucił cię list Sylvii Gorst. Ta wredna plotkara ma pstro w głowie, a ty powinnaś wiedzieć swoje, zamiast wierzyć we wszystkie jej słowa. Gdybym wiedziała, że ona do ciebie pisze, powiedziałabym jej, co o tym myślę, i kiedy ją zobaczę następnym razem, naprawdę to zrobię. Jak w ogóle mogłaś dać wiarę historyjce, że Ramzes pojedynkował się z panem Simmonsem? Przyznaję, że w tej chwili nie cieszy się nadmierną popularnością wśród kairskiej śmietanki towarzyskiej. Społeczność anglo-egipska oszalała na punkcie wojny, a znasz poglądy Ramzesa na ten temat. Zebrał nawet kolekcję białych piórek od kilku dam. Ale pojedynek? To prawdziwy „Więzień Zendy”, moja droga. Jeśli zaś chodzi o moich nowych wielbicieli, jak nazywa moich znajomych Sylvia, nie mogę zrozumieć, dlaczego uznała, że należy do nich hrabia de Sevigny i major Hamilton; uśmiałabyś się, gdybyś ich znała, ponieważ żaden z nich nie jest podobny do Twojego (i mojego) wyobrażenia romantycznego zalotnika. Awanse hrabiego odbieram jako całkiem zabawne; nosi się jak teatralny łotr, wywijając czarną peleryną i pożerając kobiety wzrokiem przez monokl. Tak, Lio moja droga, mnie także. Wpadłam na niego na wieczornym przyjęciu kilka dni temu i zaszczycił mnie wyłącznością uwagi; opowiadał mi o swoim domu w Prowansji, o swoich winnicach i oddanej rodzinie służbie. Był żonaty trzy razy, ale teraz, jak mnie zapewnił (pożerając mnie oczywiście przy tym wzrokiem), jest samotnym, zdrowym wdowcem. Zapytałam o jego żony, w nadziei, że go zniechęcę, ale on wykorzystał to do odwzajemnienia mi się wyszukanymi komplementami. „Wszystkie były piękne i wysokiego rodu, aczkolwiek żadna, mademoiselle, nie była tak piękna jak pani. - Był tak poruszony, że monokl wypadł mu z oka. Złapał go całkiem sprawnie i dodał w zamyśleniu: - Nigdy nie poślubiłem kobiety o takim kolorycie jak pani. Celestyna była brunetką Alina miała włosy czarne - Jej matka, rozumie pani, była hiszpańską arystokratką, a Maria była blondynką - srebrzystą blondynką o niebieskich oczach, ale... ach! - ma chere mademoiselle, pani oczy są większe, głębsze, bardziej niebieskie i...”. Zaczął żonglować epitetami, więc mu przerwałam: „I wszystkie trzy umarły? Jakaż to dla pana tragedia, monsieur”. „Dobry Bóg mi je odebrał - odparł i pochylił głowę, umożliwiając mi obejrzenie swojej podejrzanie błyszczącej czarnej czupryny. - Celestynę zrzucił koń, Alina padła ofiarą wyniszczającej gorączki, a biedna Maria... ale nie mogę o niej mówić, to zbyt bolesne”. Mam nadzieję, że da Ci to pewne wyobrażenie o tym człowieku. Nie wierzę ani w jego żony, ani w jego dom w Prowansji, ani w jego zapewnienia o uwielbieniu, ale jest bardzo zabawny i wie co nieco o egiptologii. Major nie jest zabawny, jest jednak za to niezłym starym kumplem. Starym, moja droga, bo ma co najmniej pięćdziesiąt lat! Wyraźnie upodobał mnie sobie, ale jego zainteresowanie jest czysto ojcowskie. Jest wujem dziewczynki, o której Ci pisałam, i bardzo chciałam go poznać. Pozostałe „rewelacje” Sylvi to szczyt wszystkiego. Nie spotykam się z Percym, jak to określiła. Och, oczywiście, widuję go; trudno byłoby tego uniknąć, bo on jest teraz w sztabie generalnym i jest bardzo popularny wśród oficerów i dam. Raz czy dwa nawet z nim rozmawiałam. Byłabym wdzięczna, gdybyś nie powtarzała tych plotek rodzinie. To by tylko narobiło kłopotów, i nie pouczaj mnie, proszę. Wiem, co mam robić. Nasze świętowanie było weselsze, niż się spodziewałam, być może dlatego, że nie oczekiwałam zbyt wiele. Mieliśmy jednak powód do wspólnej radości: nie odkryto naszego małego oszustwa, a Ramzes wyzdrowiał. Mogę chyba ośmielić się powiedzieć, że przynajmniej częściowo stało się to dzięki moim umiejętnościom medycznym, choć z pewnością pomogła też w tym jego odporność organizmu. Na prośbę Emersona większość czasu przed Bożym Narodzeniem nasz syn spędził na pisaniu raportu o Zawijat. Był on oparty na notatkach Davida i moich i w pewnej mierze na swoistej logicznej ekstrapolacji. Reszta nas połowę tego dnia poświęciła mastabie; gdybyśmy postąpili inaczej, wzbudziłoby to podejrzenia. Kiedy zebraliśmy się wokół choinki, jedynie czujne rodzicielskie oko dostrzegłoby różnicę w wyglądzie Ramzesa: jego sylwetka była nieco szczuplejsza, a ruchy lewego ramienia ostrożnie kontrolowane, ale policzki miały zdrowy kolor, a przy kolacji dopisywał mu apetyt. Pewne braki małej akacji w roli choinki skryły się pod dekoracjami Nefret; świece lśniły łagodnie, a w całym pokoju stały urocze ozdoby z gliny i cynowej blaszki. Wykonał je David i przez całe lata były częścią naszej świątecznej tradycji. Na ich widok posmutniałam; nie lubiłam myśleć o tym, że nasz przybrany syn spędza święta sam w nędznej ruderze w Maadi, ledwie kilka mil stąd. Ale przynajmniej udało mi się wcisnąć mu paczkę z jedzeniem i ładny ciepły szalik, który własnoręcznie zrobiłam na drutach. Moja przyjaciółka Helen McIntosh pokazała mi, jak to robić, a ja odkryłam, że czynność ta ułatwia koncentrację, jako że szybko zaczęłam wykonywać ją mechanicznie i nie musiałam na niej skupiać uwagi. Szalik zrobiłam dla Ramzesa, ale on zapewnił mnie, że absolutnie nie ma nic przeciwko temu, bym dała go Davidowi. Kiedy wszystkie prezenty zostały rozpakowane i włożyłam elegancką popołudniową suknię, prezent od Nefret, a Ramzes udawał, że jest uradowany tuzinem białych chustek do nosa, które mu podarowałam, Emerson wstał z krzesła. - Jeszcze chwileczkę - powiedział, pochylając się nade mną. - Zamknij oczy, Peabody, i trzymaj ręce z daleka. Nie próbował zapakować prezentu, bo stanowiłby dość nieporęczny pakunek. Kiedy tylko dotknęłam go czubkami palców, wiedziałam, co to jest. - Och, Emersonie, jak cudownie! - wykrzyknęłam. - Jeszcze jedna parasolka! Zawsze będę miała jakąś na zapas, a ta... - Jest czymś więcej, niż się wydaje - powiedział mój mąż. - Obejrzyj ją dokładnie. Chwyciwszy rączkę, przekręcił ją i pociągnął. Tym razem mój okrzyk zachwytu był jeszcze głośniejszy i bardziej entuzjastyczny. - Parasolka z ostrzem! Och, Emersonie, zawsze taką chciałam! Jak to działa? Znowu mi to zademonstrował. Wstałam, odkopując eleganckie koronki zdobiące skraj mojej sukni. - En garde! - zawołałam, wymachując moją nową bronią. Nefret wybuchnęła śmiechem. - Profesorze, to był wspaniały pomysł. - Hmm... - mruknął Ramzes. - Mamo, uważaj na świeczki! - Chyba potrzebuję kilku lekcji - przyznałam. - Ramzesie, pokażesz mi... - Co, teraz? - Jego brwi powędrowały w górę. - Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę! - krzyknęłam, padając na kolana i zadając pchnięcie. Emerson szybko usunął się na bok - była to niepotrzebna ostrożność, bo ostrze minęło go o ponad stopę. - Cieszę się, że ci się podoba, Peabody, ale naucz się lepiej, jak tego używać, zanim się na kogoś rzucisz. Ramzes z trudem powstrzymywał śmiech. - Wybacz, mamo - wykrztusił w końcu. - Ja po prostu jeszcze nigdy nie fechtowałem się z przeciwnikiem uzbrojonym w parasolkę i w dodatku głową ledwie sięgającym mi do policzka. - Nie widzę powodu, dla którego miałoby to być trudne. A ty, Nefret? Przez chwilę przyglądała się Ramzesowi, który padł na fotel wyczerpany atakiem śmiechu. Na moje pytanie odpowiedziała: - Co? Cóż, ciociu Amelio, jestem pewna, że zdołasz go przekonać. Ale chyba nie parasolką. Ona sprawia wrażenie zatrważająco ostrej. - Otóż to - mruknął Emerson, który wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. - Będziecie potrzebowali odpowiednich floretów, ze stępionymi końcami. A także masek, plastronów i... To znowu ubawiło Ramzesa. Nie mogłam zrozumieć, co go tak cieszy, ale było mi miło, że się śmieje. Jak powiedział David, trzeba znajdować radość, gdzie się da, nawet w niewesołych sytuacjach. Kiedy Ramzes się uspokoił, pokazał mi, jak salutować przeciwnikowi oraz ustawić stopy i ramiona. Trzymał się w pewnej odległości ode mnie, mimo że miałam oczywiście schowane ostrze, a potem powiedział: - Mamo, obiecaj mi, że jeśli spotkasz kogoś uzbrojonego w szpadę lub miecz, nie wyciągniesz tej broni i nie popędzisz na niego. - Właśnie - zawtórował mu Emerson. - Przyszpiliłby cię jak motyla, zanimbyś go dosięgła. To jest właśnie problem z groźną bronią: sprawia, że ludzie - niektórzy ludzie! - czują się nadmiernie pewni siebie. - Co więc powinnam zrobić? - spytałam, robiąc błyskawiczny wypad do przodu. - Uciekać - odparł Ramzes, pomagając mi podnieść się z podłogi. Kiedy już pożegnaliśmy się na noc i Emerson i ja zostaliśmy sami w swoim pokoju, podziękowałam mu raz jeszcze, i to zarówno w słowach, jak i w czynach. - Nie znam żadnego innego męża, który zrobiłby swojej żonie taki piękny prezent, Emersonie. - Nie znam żadnej kobiety, która byłaby tak podekscytowana szpadą - stwierdził Emerson. Potem niemal natychmiast zapadł w sen. Ja nie zdołałam pójść w jego ślady. Wspominałam twarz mojego syna, rozświetloną śmiechem, i żałowałam, że nie oglądam tego widoku częściej. Znowu pomyślałam o Davidzie i o niebezpieczeństwie, któremu musi stawić czoło w imię miłości i lojalności. Posyłałam Thomasa Russella w otchłanie Hadesu za to, że naraża moich chłopców na takie niebezpieczeństwo - i po chwili, jako że był to okres wybaczania i okazywania dobrej woli, wybaczałam draniowi. On tylko wykonywał swoją pracę. Wspominałam też Abdullaha. Śnił mi się od czasu do czasu; były to dziwne sny, inne niż zwyczajne majaki nieświadomego umysłu, ponieważ były wyraźne i spójne. Widziałam w nich mojego starego przyjaciela jako mężczyznę w kwiecie wieku, z niepomarszczoną twarzą oraz włosami i brodą nietkniętymi siwizną. Zawsze działo się to w tym samym miejscu: na wierzchołku klifu za Deir el Bahri w Luksorze, gdzie tak często zatrzymywaliśmy się na krótki odpoczynek po wspinaczce stromą ścieżką na szczyt płaskowyżu. W jednej z tych wizji Abdullah przestrzegł mnie, że nadciągają burze, i oświadczył, ze będę potrzebowała całej swojej odwagi, by je przetrwać, ale w końcu „chmury się rozwieją i sokół przeleci przez bramę świtu”. Często powtarzał takie irytujące przysłowia i odmawiał ich objaśnienia, nawet kiedy naciskałam. Nie było wątpliwości, o jakich chmurach burzowych mówił; wisiały nisko nad połową świata. Reszta przepowiedni staruszka wyglądała obiecująco, kiedy jednak ogarniało mnie zniechęcenie, potrzebowałam silniejszej pociechy niż zgrabne literackie metafory. Teraz przydałyby mi się jego zapewnienia. Ale tej nocy nie śnił mi się Abdullah. Kiedy się obudziłam, było już jasno. Mieliśmy mnóstwo pracy, jako że na kolacji oczekiwaliśmy Vandergeltów, a poza tym prowadziliśmy dom otwarty. Chciałam także wypróbować moją nową parasolkę i z zapałem robiłam wypady i zasłony (w końcu widziałam przecież Jamesa O’Neilla w filmie „Hrabia Monte Christo”), kiedy jakaś uwaga Emersona sprawiła, że się potknęłam i omal nie straciłam równowagi. Po krótkiej dyskusji i dłuższej dygresji dotyczącej zupełnie innego tematu, zgodził się udzielić mi kilku lekcji, jeśli Ramzes nie będzie chciał tego zrobić. Uczył się fechtunku kilka lat temu, ale przerwał te lekcje, stwierdziwszy, że jego gołe dłonie są niemal równie skuteczne przy unieszkodliwianiu przeciwnika. - Nie jestem pewien, czy Ramzes potrafi sobie z tym poradzić - zauważył. - Dla dżentelmena atakowanie damy nie jest łatwe, zwłaszcza jeśli tą damą jest jego matka. On cię bardzo szanuje, moja droga. - Ostatniej nocy zdecydowanie nie sprawiał wrażenia, że mnie szanuje - stwierdziłam, zapinając guziki. Wciąż w pozycji leżącej, z rękoma pod głową, Emerson obserwował mnie z sennym rozleniwieniem. - Dobrze było popatrzeć, jak się tak śmieje. - Tak. Emersonie... - Wiem, o czym myślisz, moja droga, ale zapomnij o tych zmartwieniach przynajmniej dzisiaj. - Wstał z łóżka i podszedł do umywalki. - Fatima znowu wrzuciła do wody płatki róż - burknął, próbując wyłowić je palcami. - Jak mówiłem, chwilowo sytuacja jest pod kontrolą. Russell został poinformowany o tym, co się wydarzyło, i będzie obserwował magazyn. - Nadal uważam, że powinniśmy go zaprosić. Może znaleźlibyśmy okazję do małej pogawędki. Emerson położył garść wyłowionych płatków na stole i sięgnął po przybory do golenia. - Nie, moja droga. Im mniej ma okazji do kontaktów z Ramzesem, tym lepiej. W tym roku gościliśmy na świątecznej kolacji tylko rodzinę oraz Cyrusa i Katherine, którzy byli nam równie bliscy jak prawdziwa rodzina. Przynieśli prezenty, więc odbyliśmy kolejną rundę rozpakowywania paczek i paczuszek. Trudno było znaleźć dla nich odpowiednie podarki, ponieważ byli od nas znacznie bogatsi i niczego im nie brakowało, ale wyszukałyśmy z Nefret kilka ozdóbek, które miały szansę im się spodobać. Cyrus aż krzyknął z radości, gdy zobaczył mały wizerunek gazeli, który podarowała mu Nefret. - To osiemnasta dynastia - oświadczył. - Gdzie to znalazłaś, jeśli mogę zapytać? - Na pewno u jednego z tych przeklętych handlarzy antykami - wymamrotał Emerson. - Jak ten cholerny skarabeusz, którego mi dała. Nie, żebym nie doceniał intencji - dodał szybko. Nefret się zaśmiała. Poglądy Emersona na temat kupowania od handlarzy znała zbyt dobrze, by się nimi przejmować (zbyt często je słyszała). - To od Aslimiego - wyjaśniła. - Miał kilka ładnych rzeczy. - Nie sądzę, żebyś zadała sobie trud zapytania tego łotra, gdzie je zdobył - mruknął Emerson. - Zrobiłabym to, gdyby tam był, chociaż wątpię, czyby mi powiedział. Ramzes, który z zachwytem przyglądał się malowanemu reliefowi, podniósł wzrok: - Nie było go? - Jest chory. Profesor zapewne powiedziałby, że dobrze mu to służy - zachichotała Nefret. - Nowy sprzedawca jest o wiele przystojniejszy od Aslimiego, ale zupełnie nie umie się targować. Kiedy szczegółowo zrelacjonowała naszą wizytę, Cyrus oznajmił, że chciałby jak najszybciej odwiedzić nieudolnego sprzedawcę, a Katherine domagała się dokładnego opisania pięknego młodzieńca. Jedynie Ramzes nie wziął udziału w rozmowie. Stół prezentował się wspaniale - mieniące się kryształy, migoczące świece - kiedy jednak patrzyłam na naszą nieliczną grupkę, wydawało mi się, że widzę duchy tych, którzy byli z nami w poprzednich latach: surowe rysy Junkera, którego twardy sposób bycia skrywał najwspanialsze serce na świecie; pochyloną twarz Karla von Borka ze szczeciniastym wąsem; Rexa Engelbacha i Guya Bruntona, którzy zamienili swoje kielnie na strzelby - i tych, którzy byli mi najdrożsi ze wszystkich: Evelyn i Waltera, Davida i Lii. Na szczęście Cyrus przyniósł kilka butelek swojego ulubionego szampana i kiedy wznieśliśmy toast za nieobecnych przyjaciół i za rychłe zakończenie działań wojennych oraz za wszystko, o czym tylko zdołał pomyśleć Cyrus, nasz nastrój się poprawił. Nawet Anna uśmiechała się do wszystkich. Tego dnia wyglądała całkiem atrakcyjnie; miała na sobie różową muślinową suknię, której koronki poprawiały jej chłopięcą sylwetkę, i zobaczyłam ze zdumieniem, że pokolorowała usta i policzki. Od czasu kiedy Nefret rzuciła jej wyzwanie tamtego wieczoru w operze, bywała w szpitalu codziennie i według naszej przybranej córki pracowała o wiele lepiej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. - Niczego jej nie ułatwiałam - mówiła Nefret. - Nie ma żadnego doświadczenia jako pielęgniarka, więc oczywiście wykonuje najgorsze roboty: opróżnia baseny, zmienia prześcieradła i wyciąga robaki z ran. Pierwszego dnia zwymiotowała trzy razy i nie spodziewałam się, że ją jeszcze zobaczę, ale następnego ranka znowu była w szpitalu, świeża i chętna do pracy. Zaczynam naprawdę lubić tę dziewczynę, ciociu Amelio. Dałam jej kilka małych wskazówek na temat wyglądu, a ona przyjęła je bardziej ochoczo, niż oczekiwałam. Pomiędzy posiłkiem a przybyciem gości mieliśmy tylko krótką przerwę. Jako jeden z pierwszych przybył porucznik Pinckney, który ruszył prosto do Nefret i odciągnął ją na bok. Pani Fortescue próbowała zrobić to samo z moim mężem, ale zdołałam ją ubiec i trzymałam Emersona przy sobie, kiedy witałam następnych gości. Musieli ją opuścić wszyscy wielbiciele, ponieważ przyszła sama. Nie miałam wątpliwości, że jej policzki i usta zawdzięczały swój olśniewający kolor raczej sztuce niż naturze, ale wyglądała bardzo ładnie w czarnych koronkach i czymś w rodzaju mantylki na głowie. Wielu mężczyzn - zbyt wielu, niestety - było w mundurach. Między innymi pan Lawrence i Leonard Woolley. Pamiętając, co David powiedział mi o swoim „pijackim” spotkaniu z nimi, poczułam pewien niepokój, kiedy zaczęli rozmowę z Ramzesem, ale z kilku słów, które mnie dobiegły, wywnioskowałam, że dyskutują o kwestiach archeologicznych. Z rozbawieniem zauważyłam, że pan Lawrence odruchowo staje na czubkach palców, kiedy zwraca się do Ramzesa; jego niewielki wzrost i faliste miękkie włosy sprawiały, że wyglądał jak dziecko zwracające się do nauczyciela. Z niecierpliwością oczekiwałam zapoznania się z majorem Hamiltonem, ale jego siostrzenica przybyła jedynie w towarzystwie swojej straszliwej guwernantki. - Major powiedział, żebym ogromnie przeprosiła państwa w jego imieniu - wyjaśniła panna Nordstrom. - Nagłe obowiązki wezwały go w nocy nad kanał. - Bardzo mi przykro - odparłam. - To smutne, że świętowanie narodzin Księcia Pokoju może być przerwane przez przygotowania do wojny. Emerson posłał mi spojrzenie dobitnie wyrażające jego zdanie o takich frazesach, które rzeczywiście były nieco wyświechtane. Pannie Nordstrom jednak chyba się to podobało. Molly nawet nas nie słyszała. Odziana w biały muślin, najbardziej odpowiedni dla dziewczynki w jej wieku, z wielką białą kokardą na czubku głowy, pozostała przy nas na tyle długo, by podziękować za zaproszenie, i zaraz potem uciekła. Przyszły jako jedne z ostatnich gości, a kiedy przedstawiłam pannę Nordstrom Katherine i Annie, poczułam, że potrzebuję chwili wytchnienia. Jak przystało na akuratną gospodynię, rozejrzałam się po salonie, by się upewnić, że nikt nie jest sam i nikomu niczego nie brakuje. Wszyscy zdawali się dobrze bawić; Molly odciągnęła Ramzesa od Woolleya i Lawrence’a, a pani Fortescue rozmawiała z Cyrusem, który z wyraźną przyjemnością odwzajemniał jej uśmiechy i kokieteryjne spojrzenia. Zawsze był „wielbicielem kobiecej urody, oczywiście w jak najbardziej pełen szacunku sposób”, ale ja wiedziałam, że jego zainteresowanie ma czysto estetyczne podłoże. Był absolutnie oddany swojej żonie, a gdyby cokolwiek wskazywało na to, że zapomina o swoim oddaniu, Katherine na pewno by mu o tym przypomniała. Odwróciłam się do swojego męża i stwierdziłam, że pustym wzrokiem wpatruje się w przestrzeń. Musiałam przemówić do niego dwukrotnie, zanim zareagował. - Tak, Peabody? - Zapraszałam cię, żebyś mi towarzyszył przy filiżance herbaty, mój drogi. Co cię wprawiło w taką zadumę? - Nic ważnego. Gdzie jest Nefret? Nie widzę ani jej, ani tego młodego oficera. Wyszli do ogrodu? - Ona nie potrzebuje przyzwoitki, mój drogi. Jeśli ten młody człowiek się zapomni, co uważam za nieprawdopodobne, Nefret na pewno przywoła go do porządku. - Masz rację - zgodził się ze mną Emerson. - Nie będę pił herbaty; chcę porozmawiać z Woolleyem o tym, co znalazł w Carchemisz. Po chwili ktoś - a był to pan Pinckney - zapytał, czy nie moglibyśmy zatańczyć, ale jego prostoduszna twarz spochmurniała, kiedy Nefret podeszła do fortepianu. - Nie mamy gramofonu - wyjaśniłam. - Emerson nienawidzi tych urządzeń, a i ja muszę przyznać, że te skrzypiące nagrania wydają mi się kiepską namiastką prawdziwej muzyki. - Och... - zmartwił się pan Pinckney. - Nie proponowałbym tego, gdybym wiedział, że panna Forth nie będzie mogła tańczyć. Usłyszała to panna Nordstrom, która musiała wypić trochę Cyrusowego szampana, bo uśmiechnęła się ciepło do młodzieńca i zaofiarowała się, że zastąpi Nefret. Pan Pinckney chwycił jej rękę i uścisnął ją. - A niech to! - wykrzyknął. - A niech to, jak to miło z pani strony, panno... hmm... I tak pan Pinckney dostał swój taniec. Jak zazwyczaj na moich przyjęciach, więcej było dżentelmenów niż dam, musiał więc podzielić się Nefret z innymi. Panna Nordstrom grała z rozmachem, którego się nie spodziewałam po takiej akuratnej niewieście, jej repertuar był jednak cokolwiek ograniczony - polki, mazurki i walce. Nawet pan Pinckney nie ośmielił się zapytać, czy nie mogłaby zagrać ragtime’u, ale po kolejnym kieliszku szampana, namawiana przez Cyrusa, zagrała wyjątkowo szaloną polkę. Młody człowiek (który także się uraczył pomiędzy tańcami) żywiołowo wywijał Nefret po całym pokoju i zakończył występ, podnosząc ją i obracając w kółeczko. Emerson patrzył na to spode łba jak ojczulek z melodramatu, ale Nefret się śmiała, a wszyscy inni klaskali. Nagle panna Molly zawołała: - Zagraj to jeszcze raz, Nordie! - Podbiegła do Ramzesa i podniosła ręce. - Też mnie tak obróć! Wiem, że potrafisz, niosłeś mnie całą drogę z piramidy. Proszę! Panna Nordstrom zaczęła już bis. Usłyszałam, jak Katherine mówi: - Nie, Cyrusie, nie próbuj tego ze mną! Poczułam lekki niepokój i ruszyłam w stronę Ramzesa z zamiarem przerwania im, ale on spojrzał na mnie i pokręcił głową. Niestety, znajdowali się w centrum uwagi. Ona była taka malutka, a on taki wysoki - stanowili komiczny i zarazem wzruszający obrazek; Molly odchyliła głowę do tyłu, a jej okrągła, piegowata twarz jaśniała radosnym uśmiechem, kiedy Ramzes ją prowadził. Obejmował ją w talii prawym ramieniem i właśnie wykonał obrót. Trochę się zdenerwowałam, kiedy zobaczyłam, jak mocno dziewczynka trzyma jego drugą rękę. Taniec dobiegł końca; Ramzes zacisnął zęby, podrzucając ją do góry i obracając kilka razy. Kiedy postawił ją z powrotem, chwyciła go za rękaw. - To było wspaniałe - wydyszała. - Zrób to jeszcze raz! - Musisz dać szansę profesorowi - oświadczyła Nefret, odciągając małą od Ramzesa. - On cudownie tańczy walca. - Tak, właśnie - mruknął Emerson. - Poprosimy o walca, panno Nordstrom. Podeszłam do Ramzesa, który oparł się o sofę. - Chodź na górę - powiedziałam przyciszonym głosem. - Podtrzymaj mi tylko rękę - poprosił Ramzes i dodał z cichym śmiechem: - Niewiele kobiet mógłbym o to poprosić, za chwilę dojdę do siebie. Objął mnie drugim ramieniem w pasie i ponieważ nie miałam wyboru, wsparłam jego ramię i dałam mu się prowadzić. - Krwawi? - Wszystko w porządku, zapewniam cię. - Musisz to robić? - Tak sądzę. Ty uważasz inaczej? - A niech to... - wymamrotałam. - Nie musisz prowadzić, mamo. Zarządziłam koniec tańców. Nefret zajęła miejsce panny Nordstrom za pianinem i zamknęliśmy wieczór, jak zawsze, rodzinnymi kolędami. Pan Pinckney uparł się, że będzie przewracać strony, i pochylał się tak nisko nad Nefret, że jego oddech poruszał loki przy jej policzkach. Pani Fortescue okazała się niespodzianką wieczoru. Jej głęboki kontralt był wyraźnie szkolony, a ja zauważyłam, że nieświadomie przyjmuje pozę śpiewaczki koncertowej, delikatnie składając dłonie w talii i odchylając do tyłu ramiona. Kiedy jednak pochwaliłam jej śpiew i poprosiłam, żeby wystąpiła solo, pokręciła głową. - W młodości wzięłam kilka lekcji - powiedziała cicho - ale teraz wolałabym dołączyć do reszty państwa, tak jest bardziej rodzinnie, bardziej świątecznie. Kilka lekcji, rzeczywiście, pomyślałam, chociaż nie naciskałam na nią. Kiedyś na pewno śpiewała zawodowo. Nie było w tym nic złego, nie było też powodu, dla którego ten fakt miałby podawać w wątpliwość jej tożsamość, ja jednak uznałam, że muszą dowiedzieć się czegoś więcej o pani Fortescue. Jeszcze nigdy nie powitałam końca przyjęcia z taką ulgą. Katherine i Cyrus zawsze zostawali dłużej niż wszyscy, ale dziś po raz pierwszy pożałowałam drogim starym przyjaciołom czasu spędzonego z nami. Mogliśmy jednak wreszcie swobodnie usiąść i wyciągnąć nogi oraz przyznać, że jesteśmy zmęczeni. Emerson zdjął marynarkę i rzucił ją na krzesło, zanim drzwi zamknęły się za ostatnim gościem. Krawat i kamizelka szybko podzieliły jej los, zniknął także górny guzik koszuli - jako że energiczny sposób, w jaki Emerson pozbywał się ubrania, był zabójczy dla guzików. Podniosłam ten jeden z podłogi. - Whisky, moja droga? - zapytał Emerson. - Chyba się napiję - odparłam i usadowiłam się w fotelu. Tylko Emerson, ja i Ramzes uraczyliśmy się mocniejszym alkoholem. Cyrus oznajmił, że on i pozostali dokończą szampana, którego już niewiele zostało. Efekt był interesujący, bo wcześniej rozwiązało się sporo języków, a kilka osób zapomniało o przywdzianiu swoich masek. - To było wspaniałe przyjęcie - wyszeptała Anna. Na nią szampan też podziałał; wyglądała bardzo ładnie, surowość jej rysów złagodniała w uśmiechu. - Cieszę się, że się dobrze bawiliście - powiedziałam, myśląc o czymś innym. - Och, rzeczywiście bawiłam się znakomicie. Mam jednak mieszane uczucia, kiedy pomyślę o tych wszystkich wspaniałych mężczyznach w mundurach, którzy niedługo będą musieli stanąć w obliczu... - Daj spokój, Anno - upomniała ją ostro Katherine. - Jeśli myślisz o panu Pinckneyu, to on w tej chwili nigdzie się nie wybiera - oświadczyła Nefret, kładąc dziewczynie po przyjacielsku dłoń na dłoni. - Powiedział mi dzisiaj, że został przydzielony do sztabu jako kurier. Jest bardzo podekscytowany, bo to oznacza, że będzie jeździć na jednym z tych motocykli. Anna zarumieniła się i zaprzeczyła. - Ale z rozkoszą poprowadziłabym taki pojazd - przyznała. - Nie ma powodu, dla którego kobiety nie mogłyby robić tego równie dobrze jak mężczyźni, prawda? Podparła podbródek i spojrzała wyzywająco na Ramzesa, który odpowiedział: - To wcale nie jest bardziej skomplikowane niż prowadzenie roweru. - Dziwię się, że ty nie masz czegoś takiego. - Robią za dużo hałasu i ohydnie smrodzą. - Ramzes wyprostował się, odchylił na krześle i skrzyżował ręce na piersi. - Może poprosisz Pinckneya, żeby cię przewiózł? Nie spodoba ci się to jednak. Porzuciłam swoje rozmyślania i wróciłam do rzeczywistości. Katherine wyglądała na zmęczoną i wyrzucałam sobie, że nie spędziłam z nią więcej czasu. Potrzebowała rozrywki, ale w tym burzliwym okresie trudno nam było wieść normalne życie. Cyrus również zauważył zmęczenie swojej żony i szybko oznajmił, że muszą iść. Przed wyjściem ponownie zaprosił Emersona na swoje wykopaliska w Abusir. - Natknąłem się na coś, co powinno cię zainteresować - powiedział, skubiąc swoją kozią bródkę. Zamyślona twarz Emersona drgnęła. Archeologia może odciągnąć go niemal od wszystkiego. - Co? - zapytał. - Będziesz musiał sam zobaczyć - uśmiechnął się Cyrus. - A może przyjedziecie wszyscy razem któregoś dnia? Zostaniecie na kolację... Zapewniliśmy ich, że tak zrobimy, chociaż nie umówiliśmy się na jakiś konkretny dzień, i nasi goście wyszli. Nefret od razu oznajmiła, że chce udać się na spoczynek, a ja powiedziałam, że zrobimy to samo, więc Fatima i jej pomocnicy mogą się zabrać za sprzątanie. Mocno mnie świerzbiło, żeby omówić z Emersonem wydarzenia wieczoru, a jeszcze bardziej, żeby dowiedzieć się, jakie szkody wyrządził Ramzesowi jego wieczorny występ. Bo że jakieś obrażenia odniósł, tego byłam pewna; kiedy wchodził na górę, jego krok był nieco chwiejny. Nefret też to zauważyła; rzuciła na niego szybkie, zachmurzone spojrzenie, nie powiedziała jednak nic na ten temat - być może uznała to za upojenie alkoholowe. Ramzes miał na koncie wiele kieliszków szampana, ale większość z nich zniknęła w jednej z moich roślin doniczkowych. Zauważyłam, że biedaczka zaczyna zdradzać wyraźne objawy choroby. Zanim poszliśmy do pokoju naszego syna, odczekaliśmy, aż Nefret na dobre ulokuje się w swoim. Ramzes siedział na skraju łóżka. Jak podejrzewałam, rana znowu się otworzyła. Przestała już krwawić, ale bandaż był cały przesiąknięty, a i rękaw koszuli w niewiele lepszym stanie. - Kolejna koszula zniszczona - mruknął Emerson, wyjmując fajkę. - To musi być cecha dziedziczna - stwierdziłam ponuro. - Dlaczego nie powiedziałaś mi o wizycie w sklepie Aslimiego? - spytał Ramzes. - A dlaczego miałam ci mówić? - odparowałam. - Pochyl się do przodu, jeśli możesz, bo zakrwawisz poszewkę. - Na miłość boską, mamo, to ważne! Ja... - Przerwał, zacisnął usta i kontynuował już nieco spokojniejszym głosem: - Przepraszam. Nie wiedziałaś. Aslimi jest jednym z naszych ludzi. Ludzi Wardaniego, chciałem powiedzieć. Jest cholernie kiepskim konspiratorem, ale brał w tym udział od początku, a jego sklep doskonale nadawał się na skrzynkę kontaktową. Zostawialiśmy wiadomości ukryte w przedmiotach, które potem były kupowane przez fałszywych klientów. - I to działało? Ramzes skinął głową. Nie chciał przeklinać ani jęczeć, więc zaczekał, aż skończę czyścić ranę, zanim odważył się znowu otworzyć usta. - Kupujący oglądał różne rzeczy, zanim cokolwiek wybrał, mógł też niczego nie kupić. Podczas takich oględzin można bez trudu odkręcić podstawę figurki i włożyć coś do niej, nie będąc widzianym przez nikogo oprócz właściciela sklepu. Potem Aslimi odkładał wybrany przedmiot na bok i czekał, aż zgłosi się po niego właściwa osoba. - To nie są dobre wieści - mruknął Emerson. - Jak myślisz, co się stało z tym łajdakiem? - Istotne jest nie to, co się stało z Aslimim, ale co Faruk robił w sklepie. - Powiedział, że ma na imię... - zaczęłam. - Kłamał - przerwał mi Ramzes. - To musiał być Faruk, opis pasuje, a Aslimi nie ma kuzyna o imieniu Said. Cholera! - Nic na to nie poradzisz - stwierdziłam. - Może jest jakieś niewinne wyjaśnienie. Jeśli Aslimi rzeczywiście zachorował, twoi ludzie... to znaczy ludzie Wardaniego... nie mogli pozwolić, żeby ktoś obcy przejął sklep. Miejmy nadzieję, że tak było, bo wszystko i tak jest już wystarczająco skomplikowane. No, skończyłam; możesz już nie zaciskać zębów. Nie wierzę, że cię nie boli, ale czy to na pewno był przypadek? - To musiał być przypadek - odparł Ramzes. - Molly zrobiła to nieświadomie. - Z kim rozmawiała, zanim do ciebie podeszła? - zapytałam. - Nie zwróciłem na to uwagi. Może z panią Fortescue. Ona jest bardzo podejrzaną postacią. Ciekaw jestem, czy ktoś pomyślał o tym, żeby ją sprawdzić. - Była zawodową śpiewaczką - powiedziałam. Żaden z nich nie zakwestionował tej informacji; najwidoczniej nie ja jedna wyciągnęłam takie wnioski z zachowania tej damy. Emerson się uśmiechnął. - A wszyscy wiemy, że śpiewaczki to osoby wątpliwej konduity - zauważył. Jego uśmiech przeszedł w grymas niezadowolenia. - Pinckney jest teraz przydzielony do sztabu. Woolley i Lawrence są członkami departamentu wywiadu. Kilku innych ma kontakty z wojskiem. Tam był przeciek informacji, prawda? Ktoś z nich na pewno jest na usługach wroga. Ramzes wymamrotał pod nosem jakieś przekleństwo, przeprosił i spojrzał na niego krytycznie. - Czy twoje domysły opierają się na jakichś faktach, ojcze? - To po prostu logiczna dedukcja - odparł Emerson. - Nie zadawałbyś sobie takiego trudu z tą maskaradą, gdybyś nie podejrzewał, że w naszym otoczeniu jest szpieg. - Musimy zakładać, że kilku agentów trójprzymierza wciąż jest na wolności - powiedział Ramzes. - Przynajmniej jeden z nich ma dojście do informacji, które są znane bardzo niewielu osobom. Jest mnóstwo przecieków, niektóre dotyczą obrony kanału. - Nie podejrzewasz, kto to może być? - spytał Emerson. - Russell podejrzewa Philippidesa. Wie wszystko, co wie Harvey Pasza, i dlatego ja nie... Mamo, co ty wyrabiasz? - Nie zwracaj na mnie uwagi - odparłam, zdejmując mu but i zabierając się do drugiego. - Skąd szef policji kryminalnej wie o obronie kanału? - dopytywał się Emerson. Ramzes westchnął. - Problem w tym, że wszystkie te departamenty są połączone ze sobą w taki czy inny sposób. Muszą być, bo ich działania się pokrywają, ale to sprawia, że cholernie trudno wyśledzić źródło przecieku. Philippides znajduje się w szczególnie dogodnej sytuacji, bo to on odpowiada za identyfikowanie i usuwanie niepożądanych cudzoziemców. Jeśli jest tak przekupny, jak mówią o nim plotki, osoba, o której mowa, powinna mu zapłacić za milczenie. - Myślisz, że to tylko jedna osoba? - spytał Emerson, utkwiwszy wzrok w twarzy Ramzesa. - Gdyby chodziło o naszą działalność, powiedziałbym, że nie. Jesteśmy absurdalnie dumni z naszego słynnego brytyjskiego bałaganu. Muszę jednak oddać Niemcom, że mają lepszą organizację. Planowali to przez lata, kiedy my kręciliśmy się w kółko, aresztując nieszkodliwych radykałów i zastanawiając się, czy formalizować nasz dziwny status w Egipcie. Ich agent prawdopodobnie przebywa tu od lat, prowadzi normalne życie, ale jest gotów do działania w każdej chwili. Mała rewolucja Wardaniego to tylko impreza towarzysząca - nieistotna część całości, zaledwie jedna z kilku operacji, polegających przede wszystkim na zbieraniu informacji. - Hmm... - mruknął Emerson. - Gdybyśmy mogli zidentyfikować tego człowieka.... - Tak, to by się chyba przydało. - Na chwilę w ciemnych oczach Ramzesa pojawiło się rozbawienie, zaraz jednak zawołał: - Nie, ojcze! Nawet o tym nie myśl. Możemy go odnaleźć i wskazać, ale śledzenie go to nie nasza robota. Zostawcie to Maxwellowi i Claytonowi. - Na pewno, mój chłopcze, na pewno. Teraz jednak lepiej odpocznij. Chodźmy, Peabody. - Mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić, Ramzesie? - spytałam. - Whisky z wodą sodową? Kilka kropli laudanum, żeby łatwiej było ci zasnąć? Miła wilgotna szmatka do... - Nie, dziękuję, mamo. Nie potrzebuję niczego do zaśnięcia, nie chcę żadnej whisky i jestem w stanie sam sobie umyć twarz i zdjąć ubranie. - W porządku, zostawię to tobie, ale pod jednym warunkiem. - Jakim tym razem? - zapytał nieufnie. - Obiecaj mi, że dzisiaj w nocy nie będziesz nigdzie wychodził. Chcę, żebyś dał mi słowo. Ramzes zastanowił się nad tym. - Uwierzysz, jeśli dam ci słowo? W porządku, mamo, nie złość się, żartowałem. Nie wyjdę z domu dziś w nocy. Trochę ryzykuję, ale myślę, że mogę bezpiecznie poczekać jeszcze dzień albo dwa. - Co ryzykujesz? - spytałam, patrząc na niego podejrzliwie. - To, że mój przyjaciel Faruk przekona pozostałych, iż Wardani nie żyje i że to on powinien zostać jego następcą. Nawet jeśli to nie on próbował mnie zabić, byłby szczęśliwy, gdyby mi się powinęła noga, i natychmiast by to wykorzystał. - Usta Ramzesa wykrzywiły się w nieprzyjemnym uśmiechu. - Spodziewam się, że nie powita mnie z radością, kiedy się pokażę, cierpiący, ale niezłomny. Może powinienem pokazać swoje rany, żeby wzbudzić podziw. To byłby gest w stylu Wardaniego. 6 Emerson, delikatnie mówiąc, nie był całkiem szczery, kiedy powiedział, że nie spodziewa się, iż będziemy pracować w drugi dzień Bożego Narodzenia. Nie pojechaliśmy do Gizy, jednak większość dnia spędziliśmy nad robotą papierkową. Niewielu laików zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest to potrzebne, ale jak zawsze podkreśla Emerson, sporządzanie odpowiednich zapisków jest równie ważne jak same wykopaliska. Nie protestowałam, bo dzięki temu można było powstrzymać Ramzesa od nadmiernego wysiłku. Zdołałam też powstrzymać go od wyjścia z domu poprzedniej nocy. Wysuwał rozmaite argumenty, ale oczywiście ja zwyciężyłam, dodając tylko odrobinkę weronalu do jego poobiedniej kawy, aby upewnić się, że kiedy już go położę do łóżka, to tam zostanie. Następnego ranka po śniadaniu odciągnęłam Emersona na bok. - Możesz wymyślić jakieś obowiązki dla Ramzesa, żeby je wykonywał w domu? Nie wierzę, że musi pójść dzisiaj do tego gorącego, zakurzonego grobowca. Emerson przyglądał mi się z ciekawością. - Co się z tobą dzieje, Peabody? - Nie wiem, o czym mówisz. - Zamieniłaś się w okropną kwokę. Nigdy wcześniej nie cackałaś się z nim tak jak teraz, nawet kiedy był dzieckiem i wpadał z jednych makabrycznych tarapatów w drugie. Nie zaprzeczaj, wciąż starasz się kłaść go do łóżka, każesz mu odpoczywać i podajesz lekarstwa. Kiedy dzisiaj rano odmówił dokładki owsianki, myślałem, że weźmiesz łyżkę i sama go nakarmisz. - Hmm... - mruknęłam. - Naprawdę tak robię? To dziwne. Ciekawe dlaczego? - On jest niesamowicie podobny do ciebie, wiesz? - Podobny do mnie? Pod jakim względem, na miły Bóg? - Odważny jak lew, przebiegły jak kot, uparty jak wielbłąd... - Ależ Emersonie! - Ukrywa serdeczną i wrażliwą stronę swej natury pod skorupą twardą jak u żółwia - powiedział Emerson poetycko. - Podobnie jak ty, moja droga, wobec wszystkich oprócz mnie. Rozumiem to, Peabody, ale, na miłość boską, panuj nad sobą. Wszystko, co nasz syn musi dzisiaj zrobić, to siedzieć spokojnie na rozkładanym stołku i kopiować teksty. To powinno być bardzo odprężające po jego ostatnich wyczynach. Nie sposób było temu zaprzeczyć. Niemniej jednak nawet najlepiej przemyślane plany myszy i ludzi mogą się nie powieść (to szkockie przysłowie). Kiedy przyjechaliśmy do Gizy, Selim już na nas czekał. Nasz młody majster miał otwartą, szczerą twarz i nawet jego wspaniała broda, którą zapuścił, żeby wzbudzić większy respekt u swoich ludzi, nie zdołała ukryć jego zdenerwowania. Emersonowi wystarczyło jedno spojrzenie na niego. - Co się stało? - spytał. - Ściana się zawaliła? Ktoś jest ranny? - Nie, Ojcze Przekleństw. - Selim załamał ręce. - To coś gorszego! Ktoś próbował obrabować grób. Emerson natychmiast rzucił się do wejścia. W pośpiechu nie pochylił wystarczająco głowy pod kamiennym nadprożem i zanim zniknął w środku, usłyszałam głuche uderzenie i przekleństwo. Podążyliśmy wszyscy za nim. Selim paplał gorączkowo, jak zawsze, kiedy coś go wyprowadziło z równowagi. - To moja wina. Powinienem był postawić strażnika. Ale kto mógł przypuszczać, że rabuś będzie taki śmiały? Tutaj, u samego podnóża Wielkiej Piramidy, gdzie są turyści, strażnicy i... Taka śmiałość była zdumiewająca, ale nie niemożliwa. Potajemni kopacze, okradający stanowiska archeologiczne, byli bardzo przebiegli. Groby takie jak nasz były stosunkowo łatwe do obrabowania, bo już zostały odkryte; malowane płaskorzeźby były bardzo poszukiwane przez kolekcjonerów, a ściana składała się z osobnych bloków, które można było usunąć jeden po drugim. Podczas ich wydłubywania tynki ulegały całkowitemu zniszczeniu, ale rabusie nie dbali o to i na pewno nie dbali też o to kolekcjonerzy. Gorączka archeologiczna czasami tłumiła inne moje niepokoje, i kiedy weszłam do słabo oświetlonej komory, myślałam tylko o tym, co tam zastanę. Kiedy jednak pospiesznie rozejrzałam się po pomieszczeniu, najpierw zobaczyłam Emersona stojącego nieruchomo na środku, a potem nietknięte ściany. Książę Sekhemankhor i jego małżonka, patrzący z pogodną satysfakcją na znajdujący się przed nimi stół ofiarny; długie szeregi sług niosących naczynia i kwiaty; pasterze prowadzący bydło i chłopi żnący zboże - wszystko było nienaruszone. Z mojej piersi wydobyło się westchnienie ulgi, a z piersi Emersona potężny wrzask wściekłości. - Co ty, do cholery, sobie myślisz, Selimie?! Nic się nie stało. Przyśniło ci się, miewasz widzenia czy... - Jego oczy się zwęziły. Chwycił młodzieńca za kołnierz i przyciągnął go do siebie. - Nie palisz chyba haszyszu, co? - Nie, Ojcze Przekleństw. - Selim wyglądał na urażonego, ale niespecjalnie przestraszonego. Wszyscy nasi pracownicy byli przyzwyczajeni do wybuchów Emersona. Bali się tylko jego przyciszonego głosu. - Jest pan zbyt szybki - mówił dalej Selim. - Nie pozwolił mi pan nic wyjaśnić. To nie do tej części grobu weszli. Do komory grobowej. - Och... - Emerson zwolnił chwyt. - Przepraszam. Pokaż mi. Jak już wyjaśniałam, groby z tego okresu składały się z jednej albo więcej komnat naziemnych, które służyły kultowi zmarłych. Mumia i wyposażenie grobowe leżały na dnie głębokiego szybu wyciętego w skale. Ponieważ nie było wtedy muzeów ani turystów, którzy pragnęliby kupić dzieła sztuki, starożytni złodzieje kradli tylko to, co im samym mogło się przydać albo co mogli sprzedać swoim współczesnym - tkaniny, oliwę, klejnoty i tym podobne. W związku z tym (jak już Czytelnik bez wątpienia sam wydedukował) szli prosto do komory grobowej. Ze wszystkich grobów do tej pory odkrytych tylko jeden nie był splądrowany. Czyżby ten miał być kolejny? Ta nadzieja była obecna w myślach wszystkich archeologów. Ja również gorąco pragnęłam - przede wszystkim ze względu na mojego drogiego Emersona - nietkniętego grobu, z nietkniętym wyposażeniem grobowym - kołnierzami ze złota i fajansu, bransoletami i amuletami, grawerowaną trumną, naczyniami z miedzi i kamienia - grobu nawet świetniejszego niż ten, który pan Reisner odkrył dwa lata temu. Mieliśmy powody do optymizmu, skoro złodzieje grobów w Gizie uznali ten szyb za godzien odwiedzenia. Był całkowicie wypełniony piaskiem. Emerson, zamierzał zostawić go na koniec, ponieważ, jak już wyjaśniałam, na dole rzadko znajduje się coś cennego. Szyb został jednak zlokalizowany przez nas i oznaczony. Na pewno ktoś tu coś robił. Tam, gdzie wcześniej w ziemi były tylko dołki, teraz ziały dziury głębokie na trzy stopy. Wejście ze wszystkich czterech stron okalały kamienie, a wokół rozrzucony był piasek, nieomylny znak pospiesznych wykopów. Z rękoma na biodrach, ze zmarszczonymi brwiami, Emerson popatrzył na to i wymamrotał: - A niech to jasna cholera! - Dlaczego tak mówisz? - zapytałam. - To bez wątpienia dobry znak. Złodzieje grobów w Gizie... - Może już znaleźli to, czego szukali - przerwał mi Emerson. - Tak blisko powierzchni? - zdziwił się Ramzes. Wyciągnął rękę, by przytrzymać Nefret, która zachwiała się na skraju otworu. Emerson rozpogodził się nieco. - Cóż, może i nie. Może zostali spłoszeni przez strażnika. Ułatwiłem jednak to tym łajdakom, stawiając dach, który ich ukrył przez przechodniami. Myślę, że musimy sprawdzić ten szyb, zanim rabusie powrócą. - Ktoś z nas powinien zostać, tu na noc - stwierdził Selim. - Hrnm... - Emerson przytknął palec do dołka w brodzie. - Nie sądzę, żeby to było konieczne. Zamienię po prostu kilka słów z głównym gafirem. - Powiesz mu pewnie także: „Wyrwę ci wątrobę”? - zapytała Nefret. Jej niebieskie oczy błyszczały, a opalone policzki zarumieniły się mocno. No tak, pomyślałam, gorączka archeologiczna ogarnęła już nas wszystkich. Ale może powstrzyma to choć na chwilę nasze dzieci od robienia głupstw. Emerson posłał jej czuły uśmiech. - Mogę powiedzieć coś w tym rodzaju - przyznał. - Chcę, żebyście ty i Ramzes wrócili do grobowca. Im szybciej skończycie fotografowanie i kopiowanie reliefów, tym będę szczęśliwszy. A ty, Selimie, weź ludzi i zacznijcie opróżniać ten szyb. Zatrzymaj ich natychmiast, jeśli natkną się na jakikolwiek przedmiot, i upewnij się... Przez jakiś czas dawał Selimowi niepotrzebne instrukcje; młody człowiek był doskonale wyszkolony przez swojego ojca, naszego najwspanialszego współpracownika, a także przez samego Emersona. Broda Selima drżała, ale nie potrafiłam powiedzieć, czy było to spowodowane powstrzymywanym rozbawieniem, czy irytacją. Wiedział, że Emersonowi lepiej nie przerywać, kiedy jednak on sam to zrobił dla nabrania oddechu, powiedział: - Tak, Ojcze Przekleństw, wszystko będzie zrobione, jak pan sobie życzy. Tego ranka cieszyłam się, że tkwią we mnie trzy osobowości: archeologa, namiętnie wypatrującego artefaktów, detektywa (mam nadzieję, że mogę przyznać sobie ten tytuł), który wolałby mieć baczenie na podejrzanych gości - i wreszcie matki, pragnącej czuwać nad swoją latoroślą i chronić ją przed zrobieniem jakiegoś głupstwa. Kiedy spełzałam z kupy piasku w stronę wejścia do grobowca, usłyszałam podniesione głosy. Były to głosy Ramzesa i Nefret, a kłócili się z taką samą zapalczywością jak za starych, dobrych czasów. - Co tym razem się dzieje? - zapytałam, wchodząc do komory. Stali obok siebie pod ścianą. Nefret wymachiwała kawałkiem papieru kopiowego. W pomieszczeniu panował półmrok, ale widziałam na jej twarzy oznaki silnego wzburzenia. - Mówiłam mu właśnie, że nie ma absolutnie żadnej potrzeby analizowania moich poprawek. - Wszystkie są błędne - burknął Ramzes jak nadąsane dziecko. - Nie, nie są. Ciociu Amelio, tylko popatrz. - Mamo, powiedz jej... - Boże drogi! - zirytowałam się. - Myślałam, że wyrośliście już z tych dziecięcych sprzeczek. Daj mi tę kopię, Nefret, sama to sprawdzę, a wy wracajcie do fotografowania. Daud, który stał obok z jednym z luster, których używaliśmy do oświetlania wnętrza, poruszył się na swoim stanowisku. Kierowany jego umiejętnymi dłońmi snop odbitego światła skupił się i ustabilizował na fragmencie ściany, na którym widniał kunsztownie rzeźbiony malowany kształt. Były to ślepe drzwi, przez które miała wchodzić dusza zmarłego, by spożyć złożone mu w ofierze jadło. W nadprożach i ościeżnicach było wykute imię księcia i tytuły, a cylindryczny kształt nad drzwiami przedstawiał zrolowaną matę, która w prawdziwym wejściu była opuszczana i podnoszona. Znów dałam się ponieść gorączce archeologicznej i zapomniałam o wszystkich innych sprawach. - To jedne z najświetniejszych ślepych drzwi, jakie kiedykolwiek widziałam. I zachowało się na nich zdumiewająco dużo malowideł. Szkoda, że nie możemy ich ocalić. - A co z tym nowym środkiem konserwującym, nad którym pracujesz? - zapytała Nefret Ramzesa. - Jeśli jego skuteczność jest wprost proporcjonalna do intensywności zapachu, powinien być doskonały. Kiedy przechodzę pod twoimi drzwiami, za każdym razem wstrzymuję oddech. Twarz Ramzesa złagodniała. - Przepraszam za to. Wiążę z tym eksperymentem duże nadzieje, ale nie chcę wypróbowywać mojej mikstury na czymś tak pięknym jak to. Najlepszym testem będzie sprawdzenie, jak to działa w czasie, czy nie przyciemnia i nie niszczy malowidła. Odpowiedziała mu uśmiechem, a ja, uradowana, że doprowadziłam do tymczasowego rozejmu, oświadczyłam energicznie: - Wracamy do pracy, moi drodzy - i z kopią sceny ofiarnej podeszłam do ściany. Zanim zdążyłam cokolwiek sprawdzić, usłyszałam krzyk Emersona, który wcale nie zostawił odkopywania szybu Selimowi. Ogarnięta strachem, że szyb zapadł się na mojego męża, i jednocześnie mając nadzieję, że Emerson dokonał jakiegoś interesującego odkrycia - wypadłam z grobowca. Strach zwyciężył, kiedy wśród ludzi stłoczonych dookoła otworu nie zauważyłam imponującej postaci mojego męża. - Co się stało? - wydyszałam. - Gdzie Emerson? Jak mogłam się spodziewać, był w szybie, opróżnionym już na głębokość niemal sześciu stóp. Ludzie zrobili mi miejsce, a Daud chwycił mnie za ramię, żeby mnie przytrzymać, kiedy zaglądałam do otworu. - Co ty tam robisz na dole, Emersonie? - zapytałam. Spojrzał w górę. - Będę ci głęboko wdzięczny, jeśli powstrzymasz się od skopywania piasku w moje oczy, Peabody. Lepiej tu zejdź i sama zobacz. Opuść ją, Daudzie. Daud chwycił mnie mocno w talii i opuścił mnie w silne ręce, które uniosły się, żeby mnie odebrać. Emerson postawił mnie tuż przy sobie i polecił: - Nie ruszaj się, tylko patrz. Tam. Nie widziałam tego z góry, ponieważ kolorem niewiele się różniło od bladego piasku. - Dobry Boże! - krzyknęłam. - To głowa posągu... posągu króla! Reszta też tam jest? - Co najmniej ramiona. - Emerson zmarszczył brwi. - Jeśli chodzi o korpus, będziemy musieli cierpliwie poczekać. Trochę potrwa, zanim usuniemy piasek i umieścimy pod spodem jakąś podporę. No dobra, Peabody, na górę. Daud wyciągnął mnie na powierzchnię. Ramzes i Nefret już tam byli; powiedziałam im o odkryciu, a tymczasem Selim dołączył do Emersona w szybie. Wiedziałam, że mój mąż nie zaufa nikomu innemu, jeśli chodzi o wydobywanie posągu. Trzeba było się z nim obchodzić bardzo ostrożnie, żeby uniknąć uszkodzenia. Nawet kamień - a to był wapień, stosunkowo delikatny materiał - mógł pęknąć pod naporem wielu warstw piasku. Nefret tańczyła z radości wokół wejścia, musiałam ją więc poprosić, żeby odsunęła się trochę. - Który to król? - zapytała. - Potrafisz powiedzieć? - W tej chwili nie, moja droga. Jeśli są tam napisy z imieniem monarchy, będą z tyłu albo na podstawie. Ale sądząc ze stylu i jakości wykonania, wydaje się, że to okres Starego Państwa. - Jesteś pewna, że to posąg królewski? - spytał Ramzes. - Tak, tego jestem pewna. Ma koronę Nemes, a na czole ureus. - Hmm... - mruknął mój syn. - Nienawidzę, kiedy wydajesz takie enigmatyczne dźwięki! - krzyknęła Nefret. - Co to miało znaczyć? Ramzes w odpowiedzi uniósł brwi - równie enigmatyczny i doprowadzający do rozpaczy rodzaj komentarza. Zanim Nefret zdołała coś powiedzieć, w otworze pojawiła się głowa Emersona. - Ramzesie! - zawołał. - Tak, ojcze? - Ramzes pospieszył do niego i podał mu dłoń. Zarumieniona twarz i błyszczące oczy Emersona świadczyły, że w tej chwili nie istnieje dla niego nic poza jego odkryciem. Zaczął wykrzykiwać polecenia i ludzie rozpierzchli się we wszystkich kierunkach. Kiedy zrobiliśmy przerwę na lunch, wiedzieliśmy już, że znalezisko jest jeszcze bardziej znaczące, niż oczekiwaliśmy. Był to siedzący posąg niemal naturalnej wielkości, w doskonałym stanie. - To Khafre - oświadczyła Nefret, która uparła się, żeby ją opuścić w dół, by mogła sama spojrzeć na znalezisko. - Dlaczego tak myślisz? - spytałam. - Wygląda jak Ramzes. Jej przybrany brat, chwilowo unieszkodliwiony chlebem i serem, który wypełniał mu usta, wzniósł oczy do nieba w cichym, ale wymownym wyrazie szyderstwa. - Jest pewne podobieństwo do diorytowego posągu Khafre odkrytego przez Mariette’a - przyznałam. - Emersonie, usiądź i przestań się wiercić! Masz jeszcze jedną kanapkę z ogórkiem. Próbowałam go przytrzymać, ale mój mąż zrobił unik, skoczył na równe nogi i obrzucił gradem inwektyw grupę ludzi, którzy właśnie zbliżali się do szybu. Było ich czworo, wyglądali na turystów - byli zaopatrzeni w niebieskie gogle i zielone parasole; mężczyźni mieli słoneczne topee, a kobiety welony - i próbowali ominąć Selima i Dauda, którzy stali na straży. Apoplektyczne oblicze Emersona i jego niedwuznaczne uwagi skłoniły ich do szybkiego odwrotu. - To przekleństwo wszystkich archeologów - stwierdził mój mąż, siadając z powrotem przy nas. - Ciekawe, ilu jeszcze takich idiotów się tu zapędzi. - Wiadomości o takich odkryciach natychmiast się rozchodzą - powiedziałam, wyciągając kolejną kanapkę. - I każdy chce je zobaczyć pierwszy. Ciekawość to jedna z głównych cech ludzkiej natury, mój drogi... Chcesz jeszcze jedną kanapkę z ogórkiem? - Zjadłaś wszystkie - burknął Emerson, sprawdzając wnętrza pozostałych kanapek. Moje domysły były słuszne; wiadomości o naszym odkryciu rozniosły się błyskawicznie i byliśmy zmuszeni ustawić kilku ludzi w pewnej odległości od grobowca, żeby nie dopuszczali do niego natrętów. Późnym popołudniem nawet Emerson musiał przyznać, że tego dnia nie zdołamy wydobyć posągu. Światło dnia coraz bardziej bladło i trudno byłoby kontynuować prace. Kiedy Selim zaofiarował się, że stanie na straży, mój mąż się nie sprzeciwiał. - Ty, Daud i sześciu innych - zakomenderował. - Myślisz, że to wystarczy? - zapytałam. - Razem ze mną wystarczy w zupełności. - Tak, tak - powiedział Daud, kiwając energicznie głową. - Żaden rabuś nie ośmieli się obrabować Ojca Przekleństw. - Ani Dauda, który słynie ze swej siły i którego słusznie lękają się złoczyńcy - dodał Ramzes swoim najbardziej kwiecistym arabskim. - Niemniej jednak dołączę do was na noc, jeśli pozwolicie. - I ja! - z zapałem zawołała Nefret. - Na pewno nie - zaprotestował Emerson. - Profesorze kochany... - zaczęła Nefret, patrząc na niego swoimi bławatkowymi oczami. - Powiedziałem: „nie”! Chcę, żeby te płyty były dzisiaj wywołane. Ty jej pomożesz, Peabody, i doprowadzisz do ładu wszystkie nasze zapiski. - Dobrze - odparłam. - To absolutnie konieczne, żeby... - Emerson urwał. - Co powiedziałaś? - Powiedziałam: „dobrze”. A ty pójdziesz teraz ze mną do domu po swój obozowy sprzęt. Selimie, przyślę wam jedzenie z profesorem i Ramzesem. Zostawiliśmy konie w Mena House, a kiedy szliśmy razem do domu, wzięłam Emersona pod ramię i pozwoliłam, żeby dzieci trochę nas wyprzedziły. - Wiem, że to ekscytujące odkrycie, mój drogi, ale nie chciałabym, żeby przesłoniło ci inne istotne kwestie. - Ekscytujące... - powtórzył Emerson. - Hmm, tak... Co masz na myśli? - Emersonie, na miłość boską! Zapomniałeś, że Ramzes zamierza iść dzisiaj w nocy na spotkanie z bandą morderców? Chcę, żebyś go pilnował. - Nie zapomniałem. - Emerson położył rękę na mojej dłoni, która spoczywała na jego rękawie. - Ale nie mogę, cholera, nic zrobić, żeby go przed tym powstrzymać. David będzie na niego czekał, a on też ryzykuje. Sprawy zaszły zbyt daleko, żeby mogli się z tego wycofać. Później zwolnię go z warty. Selim i inni będą myśleli, że wrócił do domu. Z manuskryptu H Ojciec ułatwił mu oddalenie się bez wzbudzania podejrzeń. Spodziewał się utarczek z matką; okazywana przez nią ostatnio opiekuńczość zdumiała go mocno, ale i uradowała. Poddała się jednak po uczynieniu kilku niedorzecznych sugestii, którym ojciec zdecydowanie się przeciwstawił. Dopiero później Ramzes doszedł do wniosku, że nie mówiła poważnie. Na pewno nawet ona nie wierzyła, że może o tej porze chodzić po ulicach Kairu w czarnej szacie albo spacerować po alejach w fezie i galabii. Spotkanie było umówione na poprzednią noc, w tej samej kafejce, w której spotkali się z Turkiem, wiedział jednak, że i tej nocy będą na niego czekać. Tym razem wszedł tylnym wejściem i Faruk byłby poderżnął mu gardło, gdyby nie przewidział takiej możliwości. Patrząc w dół na chłopaka, rozciągniętego na podłodze i pocierającego goleń, wycedził: - Rozumiem, że się mnie nie spodziewałeś? Z pozostałych ruszył się tylko Asad, który ukrył się pod stołem. Rozległ się chór westchnień i szeptanych podziękowań skierowanych do Allacha, a Asad zmieszany wylazł spod stołu. - Nie wiedzieliśmy, co myśleć! Gdzie byłeś? Faruk powiedział, że zostałeś postrzelony, i baliśmy się... - Faruk miał rację. Z ich twarzy zniknął wyraz ulgi, a pojawił się wyraz zaskoczenia. Ramzes żartował, kiedy mówił, że ma zamiar pokazać im swoją ranę, teraz jednak nagle poczuł ochotę na jeden z tych melodramatycznych gestów, tak charakterystycznych dla jego rodziny. Powoli wysunął rękę z rękawa czarnej szaty, rozwiązał sznur u szyi i ściągnął koszulę z ramienia. Sine ciało i ranę pokrywała zielona maść Kadii. Asad zakrył dłonią usta. - Który z was strzelał? - spytał Ramzes. Faruk usiadł ciężko i podniósł ręce. - Dlaczego patrzysz na mnie? To nie ja! Ja strzelałem do człowieka, który próbował cię zabić! Był ukryty. Miał strzelbę. On... - Zamilcz - syknął Ramzes z irytacją. Zawiązał koszulę i z powrotem wsunął rękę w okrycie. - Wspaniały z ciebie rewolucjonista! Pewnie próbowałeś zakraść się do wartownika, ale on usłyszał cię z odległości dziesięciu jardów, a potem prawdopodobnie zabiłeś niewłaściwego człowieka. Czemu milczycie? Czy któryś z was widział, kim był ten rzekomy zabójca? - Nie - odparł Asad, załamując swoje chude, poplamione atramentem ręce. - Myśleliśmy, że... Turek? Nie złość się. Szukaliśmy go. I ciebie też. I przywieźliśmy broń. Jest... - Wiem. Słyszeliście coś o następnej dostawie? - Tak - potwierdził Asad z zapałem. - Faruk był w sklepie Aslimiego... - Wiem. Czyj to był pomysł? Asad wyglądał na winnego, ale tak wyglądał zawsze. Pseudonim, który sobie wybrał, brzmiał „Lew”. Trudno sobie wyobrazić bardziej nieodpowiedni. - Ktoś musiał - wydukał. - Aslimi leżał w łóżku. Ma chory żołądek. Jego... - Boli go po jedzeniu - przerwał mu Ramzes. - To też wiem. Ktoś musiał zająć jego miejsce, przyznaję. Ale dlaczego Faruk? - A dlaczego nie? - zdziwił się Faruk. - Znam się na interesie i... - Zamknij się. Kiedy jest dostawa? - Za tydzień od jutra, o tej samej porze, w zrujnowanym meczecie na południe od cmentarza, na którym jest grób Burckhardta. - Będę tam. Faruk... - Tak? - Samodzielność jest cechą godną podziwu, ale niech nie zaprowadzi cię za daleko. - Co masz na myśli? - Myślę, że doskonale wiesz, co mam na myśli. Nie próbuj sam się umawiać z naszymi tymczasowymi sojusznikami. Oni nas wykorzystują do własnych celów, a ich cele nie są naszymi celami. Myślisz, że Imperium Otomańskie będzie tolerować niepodległy Egipt? - Ale przecież obiecali nam... - zaczął Baszir. - Kłamali - uciął Ramzes. - Oni zawsze kłamią. Jeśli Turcy zwyciężą, zmienimy tylko jednych władców na drugich. Jeśli wygrają Brytyjczycy, zduszą rewoltę i większość z nas zginie. Naszą jedyną i najlepszą nadzieją na osiągnięcie celu jest użycie jednej strony przeciwko drugiej. Wiem, jak grać w taką grę. Wy nie wiecie. Czy jasno się wyraziłem? Kiwanie głowami i szepty zgody wskazywały, że ich przekonał. Nawet Faruk nie miał odwagi poprosić go o szczegółowe wyjaśnienia. Ramzes uznał, że lepiej będzie, jeśli odejdzie, zanim ktoś jednak zada jakieś pytanie; nie miał zielonego pojęcia, o czym mówił. - Zostawiasz nas? - Faruk się podniósł. - Pozwól, że pójdziemy z tobą, żeby się upewnić, że jesteś bezpieczny. Jesteś naszym przywódcą, musimy cię chronić. - Przed kim? - Ramzes uśmiechnął się do pięknej twarzy, która patrzyła na niego ponuro. Okolone ciemnymi rzęsami oczy uciekły spojrzeniem w dół, a Ramzes powiedział: - Nie idź za mną, Faruk. W tym też nie jesteś najlepszy. Tej nocy wolał uniknąć szarpaniny, miał więc nadzieję, że ta mało subtelna aluzja wywrze pożądany efekt. Wszyscy będą teraz podejrzliwi wobec Faruka - i dobrze, niech ma za swoje, mała świnia - upewnił się jednak, czy nikt go nie śledzi, zanim dotarł do przystanku. Pociągi rzadko jeździły o tej porze, ale i tak nie miał ochoty na dziesięciomilową przechadzkę. Przycupnąwszy na twardej ławce w cuchnącym wagonie trzeciej klasy, znowu rozważył alternatywne sposoby transportu i po raz kolejny je odrzucił. Motocykl robiłby za dużo hałasu, a Risza zbyt rzucałby się w oczy. Dotarcie do Maadi zajęło mu niemal godzinę. Podszedł do domu od tyłu. Był nieoświetlony, podobnie jak pozostałe budynki w tej bezładnej masie mieszkań niższej klasy - pozostałości starych willi, teraz otoczone i po części wyparte przez nowe domy. Ale nawet w nowej części było niewiele latarni, a ten rejon był czarny jak smoła. Nie zobaczyłby nieruchomej postaci, niewiele ciemniejszej niż ściana, gdyby jej nie szukał. David chwycił jego wyciągniętą rękę i wskazał na otwarte okno. - Jak poszło? - Bez problemu. Mam nadzieję, że nie czekałeś na mnie ostatniej nocy. Mówili przyciszonymi głosami, bo szept niósł się znacznie dalej. Kiedy znaleźli się w pokoju, David powiedział: - Wypatrywałem cię, ale tak naprawdę nie przypuszczałem, że zdołasz się wyrwać ciotce Amelii. Był tam dzisiaj Faruk? - Był. Niewinny jak aniołek i trzyma się swojej wersji. Następna dostawa we wtorek, w starym meczecie w pobliżu grobu Burckhardta. Davidzie, przyszło mi do głowy, że chyba powinieneś znaleźć sobie drugą kwaterę. Jeśli ojciec zna to miejsce, może być też znane innym. - Wczoraj przyszedł tu jakiś człowiek. Obcy. - Jak wyglądał? - Nie było mnie tu wtedy. Mahira nie bardzo potrafiła mi go opisać; biedna kobieta jest ślepa jak kret i z dnia na dzień coraz bardziej niedołężna. - To załatwia sprawę. Wyjeżdżamy natychmiast, dzisiaj w nocy. Powinieneś był zwolnić kwaterę od razu, kiedy tylko się o tym dowiedziałeś. - Nie miałbyś pojęcia, gdzie jestem. - A ty chciałeś się upewnić, że nikt tu na mnie nie czeka? Davidzie, proszę, wyświadcz mi przysługę i nie próbuj zginąć zamiast mnie. I tak mam dużo na sumieniu. - Robię, co mogę. - David położył mu rękę na ramieniu. - Gdzie teraz mam iść? - Zostawiam to tobie. Może do jakiejś bezpiecznej, zapchlonej nory w Starym Kairze albo Bulak. Boże, nienawidzę ci tego robić... - Równie mocno jak ja nienawidzę robić tego tobie. - David zebrał swój skąpy dobytek i zawiązał go w węzełek. - Wiesz, za czym najbardziej tęsknię? Za dobrą kąpielą. Marzę o tym, żeby położyć się w wannie ciotki Amelii z gorącą wodą po samą brodę. - Nie za jedzeniem? Matka chciała, żebym ci przyniósł trochę indyka i pudding śliwkowy. - Pudding śliwkowy Fatimy? - David westchnął tęsknie. - Nie schowałeś przypadkiem małego kawałka pod koszulą? - Tak, pewnie. Bez trudu bym wyjaśnił, skąd się wziął, gdyby mi wypadł, kiedy szarpałem się z Farukiem. David zatrzymał się w połowie drogi do okna, odwrócił się i spojrzał na przyjaciela. - Zdawało mi się, że powiedziałeś, że nic się nie stało. - Nic ważnego. Idźmy już, robię się nerwowy. David zabrał go na drugi brzeg rzeki małą łódką, którą wcześniej kupili. Po drodze Ramzes wyjaśnił, co się wydarzyło. - Nie mogłeś inaczej postąpić - przyznał David, wiosłując. - Musieli się o ciebie martwić. - Tak. Ale tylko Faruk ma jakiś instynkt walki - odparł Ramzes. - Biedny stary Asad mało nie umarł ze strachu. Mam nadzieję, że przemówiłem mu do rozumu. Mimo wszystko jest jednak odważniejszy niż Faruk. Boi się przez cały czas, ale trwa na posterunku. Ty też jesteś dzielniejszy ode mnie, pomyślał, patrząc na przyjaciela pochylonego przy wiosłach. Gdybym miał żonę, która by mnie uwielbiała, i dziecko w drodze, nie ryzykowałbym takich wyczynów. Przez kilka sekund plusk wody był jedynym dźwiękiem zakłócającym ciszę. Potem Ramzes powiedział w zamyśleniu: - Faruk popełnił dziś w nocy jeden błąd. Twierdził, że mężczyzna, który wystrzelił jako pierwszy, użył strzelby. Ale pierwszy strzał nie był ze strzelby, padł z pistoletu, tak jak następny, a jeśli Faruk mierzył w kogoś innego niż ja, to cholernie kiepsko strzela. To są tylko moje przypuszczenia, myślę jednak, że lepiej będzie, jeśli oddamy Faruka w czułe ramiona policji. Spróbuję zorganizować spotkanie z Russellem. Wiem, że nie powinniśmy być widziani razem, ale będziemy musieli zaryzykować. - Dlaczego? - zapytał David. - Nie możesz mi powiedzieć, co masz na myśli, i pozwolić, żebym ja to przekazał? - Spotkanie z nim jest dla ciebie równie ryzykowne jak dla mnie - oświadczył Ramzes. - Powiem ci jednak, na wypadek gdybym nie zdołał znaleźć Russella albo... To doskonała okazja, by usunąć Faruka z drogi, nie wplątując w to mnie. Jeśli policja zrobi nalot na sklep Aslimiego, bez trudu przekonam wszystkich, że handlarz w końcu pękł i zeznawał. - A więc Aslimiego też lepiej będzie prewencyjnie aresztować. - Być może, ale muszę się jeszcze nad tym zastanowić. - Ramzes zaśmiał się cicho. - Prawdopodobnie szybko zostałby zwolniony. Kiedy we wtorek spotkam się z Turkiem, umówimy alternatywną dostawę. Prąd niósł ich w dół rzeki, więc kiedy wylądowali, Ramzes miał niedaleko do Gizy. Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu, z cieniutkim półksiężycem nad głowami, wiszącym w sieci gwiazd. Pożegnanie nie było łatwe, bo zawsze istniało niebezpieczeństwo, że już się więcej nie spotkają. „Na wszelki wypadek” - obaj znienawidzili ten zwrot. - Czy coś jeszcze powinieneś mi powiedzieć? - spytał David. - Nie sądzę - odparł Ramzes, ale po chwili mruknął niechętnie: - No dobra... Możliwe, że Faruk został nam podrzucony przez drugą stronę. Sam bym to zrobił, gdybym nie ufał całkowicie swojemu tymczasowemu sprzymierzeńcowi. Gdyby to okazało się prawdą i gdyby udało się skłonić go do mówienia, mógłby nas zaprowadzić do człowieka, który dowodzi operacjami w Kairze. Wiesz, co by to oznaczało, prawda? W ciągu paru dni zakończylibyśmy całą tę sprawę. David wstrzymał oddech. - To za wiele, by o tym marzyć. Ból i tęsknota w głosie przyjaciela sprawiły, że Ramzesa znowu ogarnęło poczucie winy. - Nie mam pewności, tylko coś, co matka nazwałaby przeczuciem - powiedział. - W każdym razie Faruk jest niebezpieczny i im wcześniej go usuniemy, tym dla nas lepiej. Pójdę już, bo zaraz zasnę. Dasz mi znać, jak cię znaleźć? Wiesz, jaki jest nasz kontakt awaryjny - użyj hieroglifów, podpisz imieniem Carter i wynajmij posłańca, żeby mi to dostarczył. David trzymał łódkę, kiedy Ramzes wysiadał. - Powiem ci we wtorek. Ramzes pośliznął się na mulistym brzegu, ale złapał równowagę i odwrócił się twarzą do przyjaciela. - Oszczędzaj oddech - poradził mu David. - Myślisz, że pozwolę pójść ci samemu po tym, co się ostatnio stało? Znajdę nową kryjówkę przed wschodem słońca. Nikt nie będzie wiedział, że tam jestem. I może uda mi się zdobyć jakieś informacje o twoim przyjacielu Turku. - Nie mogę cię powstrzymać, prawda? - Nie teraz, kiedy jesteś w takim stanie. - W głosie Davida słychać było rozbawienie. - Skontaktuję się jakoś z tobą w drodze do domu. Wypatruj dziewczyny tańczącej w gazowych pantalonach. Gdy razem z Nefret wywołałyśmy fotografie, wysłałam ją do łóżka i sama również poszłam odpocząć do swojego pokoju. Rzecz jasna leżałam nie śpiąc w ciemności, przy uchylonych drzwiach, i w końcu usłyszałam dźwięk, na który czekałam - nie kroków, bo Ramzes stąpał lekko jak kot, ale cichego trzasku zasuwy, gdy otwierał drzwi do swego pokoju. Miałam na sobie nocną koszulę, ale byłam boso. Nie wierzę, żebym zrobiła jakikolwiek hałas. Kiedy jednak podeszłam do drzwi Ramzesa, on już na mnie czekał. Położył dłoń na moich ustach, wciągnął mnie do pokoju i zamknął drzwi. - Stój spokojnie, a ja zapalę lampę - wyszeptał. - Skąd wiedziałeś... - Cśśśś... Rzucił na łóżko czarną szatę i turban, które miał tej nocy na sobie. Seszat ciekawie pociągnęła nosem. Zapach był na pewno interesujący. - Spodziewałem się, że będziesz na mnie czekać - wyjaśnił Ramzes spokojnie. - Chociaż miałem nadzieję, że nie będziesz. Wracaj do łóżka, mamo. Wszystko w porządku. - Co z Davidem? - Robił mi wyrzuty, że nie przyniosłem mu twojego ciasta ze śliwkami. Lepiej idź się trochę przespać. Ojciec wyrwie nas z łóżek o świcie. - Myślałam o tym domu w Maadi. Skoro twój ojciec zna jego położenie... - David opuścił to miejsce dzisiaj w nocy. - Czy ten przystojny młody człowiek, Faruk, był na spotkaniu? - Tak - odparł i zaczął rozpinać koszulę. Była to kolejna wskazówka, którą zignorowałam. - Moim zdaniem powinniście zrewidować ten sklep i wsadzić Faruka do aresztu na jakiś czas. Ramzes wbił we mnie wzrok. Jego oczy były szeroko otwarte i bardzo ciemne. - Czasami mnie przerażasz, mamo - powiedział cicho. - Kto ci podsunął taki pomysł? - Logiczne wnioskowanie - odparłam, uradowana, że przyciągnęłam jego uwagę. - Wrogowie nie mają powodu ufać Wardaniemu. Gdyby mieli odpowiednich ludzi, umieściliby szpiega w organizacji. Zachowanie Faruka jest bardzo podejrzane. W najgorszym wypadku aresztowanie go usunie największe zagrożenie, w najlepszym może da się go skłonić, by zdradził swojego pracodawcę, którym niemal na pewno... - Tak, mamo. - Ramzes usiadł ciężko na skraju łóżka. - Możesz mi nie wierzyć, ale doszedłem do tych samych wniosków. - To dobrze. Więc wszystko, co musimy zrobić, to przedstawić ten plan panu Russellowi i nalegać, żeby go wprowadził w życie. - Nalegać? - Ramzes potarł swój nieogolony policzek. - Domyślam się, że obmyśliłaś także sposób skomunikowania się z Russellem? - Tak, oczywiście. Umówię dla nas spotkanie z nim jutro w Gizie. Zostaw to mnie. Ramzes wstał powoli, podszedł do mnie i ujął mnie za ramiona. - Dobrze, zostawię. Dziękuję. Proszę, bądź ostrożna. - Oczywiście. Widziałeś kiedyś, żebym postępowała nieodpowiedzialnie? Jego usta rozciągnęły się w jednym z tych rzadkich, mimowolnych uśmiechów. Przez chwilę myślałam, że pocałuje mnie w policzek, ale nie zrobił tego. Uścisnął lekko moje ramię i obrócił mnie do drzwi. - Dobrej nocy, mamo. Moim myślom ulżyło, przynajmniej na jakiś czas, mogłam więc spokojnie zasnąć. Wydawało mi się, że ledwie zamknęłam oczy, a już je otworzyłam i zobaczyłam pochyloną nade mną znajomą twarz. - Obudziłaś się wreszcie - powiedział mój mąż z satysfakcją. Pocałował mnie, ale kiedy zaczęłam wydawać nieartykułowane pomruki, wskazujące na uznanie i aprobatę, zostawił mnie i poszedł się umyć. - Wstawaj, moja kochana. Czuję, że będziemy dziś napastowani przez ciekawskich i jesteś mi potrzebna, żebyś ich odganiała swoją ostrą parasolką. - Ramzes jest w domu, cały i zdrowy - poinformowałam go. - Wiem. Zajrzałem do niego, zanim tu przyszedłem. - Nie obudziłeś go, prawda? - Już nie spał. - Emerson przestał rozchlapywać wodę po całej podłodze, toaletce i po sobie i sięgnął po ręcznik. - Ubieraj się szybko. Chcę przed zmrokiem wydobyć posąg i umieścić go w bezpiecznym miejscu. Zastosowałam się do tego polecenia, bo nie miałam nic przeciwko pełnieniu roli strażnika. Dałoby mi to możliwość dokładnego sprawdzenia każdego turysty, który by się do nas zbliżył. Była to sytuacja, która powinna przyciągnąć uwagę Mistrza Występku - nowe arcydzieło sztuki egipskiej, jeszcze nie pod kluczem. Jeśli Sethos jest w Kairze, na pewno nie będzie potrafił oprzeć się pokusie rzucenia na nie okiem. A kiedy tylko go ujrzę, rozpoznam go, niezależnie od tego, w jakim będzie przebraniu. Zabrałam się do kompletowania swojej broni. Kiedy wkroczyłam do jadalni z parasolką w dłoni, spoczęły na mnie cztery pary oczu. - Słyszałem, jak brzęczałaś przez całą drogę po schodach - zauważył Emerson, wstając, by odsunąć mi krzesło. Ramzes, który także już wstał, obejrzał mnie uważnie. - Sam widok twojej osoby najeżonej bronią powinien odstraszyć każdego złodzieja - powiedział. - Domyślam się, że masz tego więcej w kieszeniach? - Tylko parę kajdanków, pończochę wypełnioną piaskiem i pistolet - wyjaśniłam. - A właśnie, Emersonie, zaciął się zamek w mojej parasolce. - Och, Sitt... - Fatima załamała ręce. - Co takiego ma się wydarzyć? Grozi nam jakieś niebezpieczeństwo? - Nic nie ma się wydarzyć - odparła Nefret. - Pewnie nie, ale zawsze lepiej być przygotowanym. - Uderzyłam łyżeczką w jajko i odcięłam jego wierzch. - Masz nóż? Z uśmiechem odchyliła połę płaszcza. Broń miała przytroczoną do pasa. - Ramzesie...? Wrócił na swoje miejsce. - Nie. Jestem przekonany, że ja i ojciec możemy liczyć na was. Fatimo, jest jeszcze chleb? Egipcjanka wybiegła truchcikiem, kręcąc głową i mrucząc coś pod nosem. Emerson wcale się nie ucieszył, kiedy go poinformowałam, że poprosiłam pana Quibella, żeby przyszedł do nas rano. Poprzedniego wieczoru wysłałam posłańca, bo wiedziałam, że Emerson tego nie zrobi, a naszym obowiązkiem było zawiadamianie Departamentu Starożytności o każdym większym znalezisku. Ponieważ nowy dyrektor wciąż przebywał we Francji, Quibell był najwyższym rangą egiptologiem obecnym w Kairze - i był też oczywiście naszym starym przyjacielem. - Kogo jeszcze zaprosiłaś? - warknął. - Tylko generała Maxwella. Nefret zakrztusiła się kawą, a Emerson wyglądał, jakby miał za chwilę wybuchnąć. - On nie przyjdzie - powiedziałam szybko. - Ma na głowie zdecydowanie za dużo innych spraw. To był tylko grzecznościowy gest. - Dobry Boże! - jęknął mój mąż. - I pana Woolleya... - Przestań! Nie chcę już nic więcej słyszeć. Cały cholerny Kair zbiegnie się do grobowca. Byłam pewna, że mi przerwie, zanim skończę wymieniać zaproszone przeze mnie osoby. Napotkawszy wzrok Ramzesa, uśmiechnęłam się do niego i mrugnęłam okiem. - Jedziemy więc? - zapytałam. Kiedy dosiadaliśmy swoich koni, nad wzgórzami Pustyni Wschodniej wstało już słońce. Jak zwykle Emerson zasugerował, żebyśmy wzięli samochód. Jak zwykle odrzuciłam tę propozycję. Ta poranna jazda była tak cudownym sposobem rozpoczęcia dnia, ze świeżą bryzą pieszczącą nasze twarze i słońcem delikatnie rozświetlającym pola. Mój inteligentny rumak, jeden z potomków Riszy, znał drogę równie dobrze jak ja, więc poluzowałam lejce i zajęłam się podziwianiem widoków - co na pewno nie byłoby możliwe, gdybym siedziała obok Emersona w samochodzie. Chociaż przybyliśmy na nasze stanowisko bardzo wcześnie, przy grobowcu czekał już na nas pierwszy gość. A właściwie goście, bo Quibell przyprowadził swoją żonę, Annie. Była utalentowaną artystką, która kiedyś pracowała dla Petriego w Sakkarze. To właśnie wtedy poznała swojego przyszłego męża, a ja dobrze pamiętałam dzień, kiedy biedny James przyszedł, zataczając się, do naszego obozu i prosił o lekarstwa dla siebie i „młodych dam”. Ludzie pana Petriego zawsze mieli kłopoty żołądkowe, ponieważ nigdy nie kłopotał się tym, że żywność, którą kazał im jeść, jest na pół zepsuta. Emerson powitał Quibella niechętnym warczeniem, ale James, który był już do tego przyzwyczajony, odpowiedział uśmiechem i serdecznymi gratulacjami. Selim i Daud opuścili go na dół do szybu, podczas gdy Emerson wisiał nad otworem jak gargulec. - Myślisz, że to Khafre? - rzucił w górę James. - Nie widzę żadnych napisów. - Mogą być na podstawie - odpowiedział Emerson. - Jak widzisz, jeszcze jej nie odsłoniliśmy. Jeśli wyleziesz stamtąd, Quibell, będziemy mogli pracować dalej. Annie odmówiła pójścia za przykładem męża; jej krótka spódniczka i mocne buty były odpowiednie na wycieczkę przez pustynię, ale nie na wędrowanie po szybach. Zabraliśmy ją więc do naszego kącika wypoczynkowego, który zorganizowałam na oczyszczonym terenie przed grobowcem, ustawiając obozowe stołki i kilka skrzyń, i pozwoliliśmy mężczyznom zająć się ich sprawami. Annie była pod wrażeniem jakości płaskorzeźb i uznała, że kopia ślepych drzwi nadawałaby się na wspaniałą akwarelę. - Niestety, nie mamy nikogo, kto mógłby to zrobić - stwierdził Ramzes. - Musicie tęsknić za Davidem. Jaka szkoda... - nie dokończyła zdania. - To efekt szaleństwa, które ogarnęło cały świat - oświadczyłam. - Ale cóż, wszyscy musimy robić, co do nas należy, prawda? Chwileczkę, chyba widzę jakichś zabłąkanych turystów... Przepraszam, Annie, ale pełnię dzisiaj obowiązki strażnika i nie mogę wymigiwać się od nich. Do przedpołudnia, kiedy zrobiliśmy przerwę na herbatę, odpędziłam dobre dwa tuziny ludzi, ale żadnego z nich nie znałam. Annie i James odjechali po omówieniu dalszych losów posągu z Emersonem. Sugestia Jamesa, żeby go zabrać od razu do muzeum, została odrzucona przez mojego męża ze wzgardą, na którą zasługiwała. - Upomnicie się o niego w końcu, bez wątpienia, ale dopóki nie skończyliśmy poszukiwań, bezpieczniejszy będzie pod moją opieką. Środki bezpieczeństwa w muzeum są żałosne. Gdy tylko wróciliśmy do pracy, zaczęli się schodzić inni ciekawscy, których nie można było odpędzić. Clarence Fisher, który miał zacząć prace na stanowisku Cmentarzyska Zachodniego, wpadł, by rzucić okiem na nasze znalezisko; wysoki komisarz, sir Henry MacMahon, przybył w eskorcie kilku utytułowanych gości, którzy marzyli, by „zobaczyć coś wykopanego”. Szybko znudzili się powolną, nużącą procedurą, ale wkrótce zastąpili ich Woolley i Lawrence oraz kilku oficerów o archeologicznych zapędach. Emerson wysłał Ramzesa, by ich zabawiał (czytaj: trzymał ich z dala od niego), kiedy on będzie pracował. Jak wymagała grzeczność, zaproponowałam im odpoczynek, na co przystali z radością. Podstawa grobowca była kilka metrów poniżej nie ruszanej do tej pory części cmentarzyska, więc mój mały kącik wypoczynkowy był z dwóch stron otoczony ścianami piasku. Kiedy wszyscy (oprócz Emersona) usiedli, nalałam herbaty. - Mam nadzieję, że nasze znalezisko nie odciągnęło was od codziennych ważnych obowiązków - powiedziałam. - Liczymy na was, panowie, że obronicie nas i kanał przed Turkami, pamiętajcie. Nuta sarkazmu w moim głosie nie umknęła Woolleyowi, który roześmiał się serdecznie. - Na szczęście, pani Emerson, pani bezpieczeństwo nie zależy od takich jak my. My jedynie siedzimy i studiujemy mapy. Dobrze jest wyrwać się na chwilę z biura. Tęsknię za otwartą przestrzenią. Lawrence rozmawiał w arabskim dialekcie z Ramzesem, który - o dziwo - milczał i pozwalał mu mówić. Zapał młodego człowieka był godny podziwu, ale jego wygląd już mniej; nie nosił pasa, a jego mundur sprawiał wrażenie, jakby właściciel w nim spał. Pomyślałam, że Ramzes sprawia wrażenie znudzonego. Nefret pierwsza zauważyła nowo przybyłych. Szturchnęła Ramzesa. - Zbieraj się - powiedziała. - Po co? - Spojrzał w kierunku, który wskazywała, i zerwał się w samą porę, by chwycić kłębuszek fruwających wokół włosów i spódniczek, który sturlał się po zboczu obok niego. Panna Molly otrzepała się i uśmiechnęła szeroko. - Halo! - Dzień dobry - przywitał się Ramzes. - A gdzie panna Nordstrom? - Chora - odparła młoda osoba z pewną satysfakcją w głosie. - Na żołądek. - Ale przecież na pewno nie przyjechałaś sama! - zawołałam. - Nie, z nimi - wskazała w dół, skąd patrzyły na nas dwie twarze, jedna przystrojona przeciwsłonecznym topee, druga w wielkim kapeluszu i woalce. - To pan i panna Poynter. Słyszałam, jak mówili Nordie, że jadą zobaczyć posąg, więc zaproponowałam, żebyśmy wybrały się razem z nimi, ale Nordie pochorowała się na żołądek, więc przyjechałam bez niej. Starając się nie uśmiechnąć, pokazałam Poynterom łatwiejsze zejście i powitałam ich znacznie uprzejmiej, niż uczyniłabym to, gdyby nie towarzyszyli Molly. Kiedy panna Poynter zdjęła woalkę, odsłaniając oblicze, które składało się głównie z podbródka i zębów, wyglądała na tak zadowoloną z siebie, że uświadomiłam sobie, iż musiała użyć dziecka, by uzyskać wprowadzenie. Byliśmy znani z tego, że nie witamy obcych z otwartymi ramionami. Nasi nowi goście rozsiedli się z wyraźnym zamiarem pozostania nieskończenie długo, a panna Poynter zaczęła opowiadać mi o swoich rodzinnych koneksjach i sukcesach wśród śmietanki towarzyskiej Kairu. Znudzona tą paplaniną, usłyszałam, jak panna Molly domaga się od Ramzesa, żeby zabrał ją do posągu, i jego szorstką odpowiedź: - Jak widzisz, mamy także innych gości. Będziesz musiała poczekać. Jakim sposobem mała zniknęła niezauważona, nie mam pojęcia. Jej nieobecność zauważyłam kilka minut później, kiedy oderwałam zafascynowane spojrzenie od zębów panny Poynter, aby pożegnać się z panem Woolleyem. - Już za długo jesteśmy na wagarach - powiedział. - Dziękujemy, pani Emerson, za... - Gdzie ona jest?! - krzyknęłam, zrywając się z miejsca. - Dokąd poszła? Wszyscy poza Poynterami rzuciliśmy się na poszukiwania dziewczynki. Znając lekkomyślne poczynania młodych osób w pewnym wieku, byłam pełna obaw, bo wszędzie dookoła były doły i szyby. Szukaliśmy przez kilka minut i w końcu naszą uwagę przyciągnęło piskliwe wołanie, dochodzące gdzieś z zachodu. Nasze stanowisko nie było jedynym w okolicy i zebrały się tam stosy piasku i rumoszu; hałda miała niemal dwadzieścia stóp wysokości. Stojąca na jej szczycie mała postać triumfująco machała do nas ręką. - To ona! - zaśmiał się Lawrence, osłaniając oczy. - Mały, psotny diabeł. Nefret wyglądała na zaniepokojoną. - Może sobie zrobić krzywdę. Lepiej niech ktoś po nią pójdzie. - Sama doskonale sobie poradzi ze schodzeniem - oświadczył Ramzes. Ale Nefret już zdjęła płaszcz. Chłopięco szczupła w spodniach i flanelowej koszuli, zaczęła się wspinać na hałdę. Dotarła na górę i wyciągnęła rękę do małej, dziewczynka jednak odskoczyła w bok, śmiejąc się piskliwie. - Przestań, Molly! - krzyknęłam. - Masz natychmiast zejść na dół, słyszysz? Usłyszała i spojrzała w dół. Nefret podbiegła do niej i wtedy... Nie widziałam, co się stało; zobaczyłam tylko, jak nasza ukochana córka traci równowagę i spada. Spychana przez zwały piasku i kamieni, stoczyła się w dół. Śmiech Molly przeszedł w krzyk. Popędziłam od razu do Nefret, leżącej na boku w kłębowisku rozrzuconych złotych włosów, ale nie dobiegłam do niej pierwsza. Kiedy dotarłam na miejsce, Ramzes już strząsał piasek z jej twarzy. Jego palce były poplamione krwią. - Daj mi swoją manierkę - poprosił. - Nie ruszaj jej - przestrzegłam go. - Nie. Nefret...? - Zaczął lać wodę na jej twarz, zmywając piasek z oczu i ust. Kiedy poruszyła się, powiedział: - Leż spokojnie. Spadłaś. Złamałaś sobie coś? Dobiegli do nas Woolley i Lawrence. - Może pójdę poszukać lekarza - zaofiarował się Lawrence. - Na pewno znajdzie się jakiś w tym stadzie turystów. - Ja jestem lekarzem - wymamrotała Nefret, nie otwierając oczu. - Molly nic się nie stało? - Schodzi na dół sama, całkiem sprawnie - odparłam, obejrzawszy się. Niesforna pannica wybrała łagodne zbocze i zjeżdżała nim w pozycji siedzącej, bardzo dobrze się przy tym - sądząc po wyrazie jej twarzy - bawiąc. Kiedy jednak tylko dotarła na dół i zobaczyła Nefret, znowu zaczęła krzyczeć. - Zabiłam ją! To moja wina! Och, tak mi przykro, tak mi przykro! Podbiegła do nas i padłaby na Nefret, gdyby Ramzes jej nie przytrzymał. Przywarła do niego, płacząc gorzko. - Ja nie chciałam! Czy ona nie żyje? Tak mi przykro! - I powinno ci być przykro jak diabli - warknął Ramzes i odepchnął ją. - Woolley, zabierz ją do Poynterów. - Nie bądź niemiły dla dziecka... - Nefret ostrożnie wyprostowała kończyny, jedną po drugiej, i usiadła. Karmazynowy strumyczek przecinał jej policzek. - Nic mi nie jest, Molly. Nic sobie nie złamałam, nie mam też wstrząsu mózgu - dodała, posyłając mi niewyraźny, ale pewny siebie uśmiech. Ramzes schylił się i podniósł ją, a ona oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła oczy. Ruszył do grobowca, ale nawet nie przeszedł jeszcze kilku kroków, gdy natknął się na Emersona, któremu o incydencie musiał powiedzieć jeden z gapiów. Mój mąż natychmiast wyrwał Nefret z ramion naszego syna i przycisnął ją do swojej szerokiej piersi. - Dobry Boże! Nie powinieneś jej podnosić! - krzyknął. - Ona krwawi... jest nieprzytomna... - Nie, sir, nie jestem nieprzytomna - odparła Nefret. - Ale ty jesteś cały pokryty piaskiem, który dostaje mi się do oczu. - Zabierz ją stąd - zarządziłam. - To tylko niegroźne urazy. - Ona krwawi, mówię ci! - krzyknął Emerson, przygarniając Nefret jeszcze mocniej. Teraz oba kąciki jej ust były przyciśnięte do jego koszuli, ale usłyszałam stłumiony chichot i uspokajający pomruk. - Rany głowy zawsze obficie krwawią - powiedziałam. - Nie stój tak, Emersonie, idź. Kiedy poszedł, popatrzyłam na Molly. Wyglądała tak żałośnie i była tak pełna poczucia winy, że moja złość gdzieś się rozwiała. Mimo wszystko nie miała złych zamiarów i właściwie nic strasznego się nie stało. Wzięłam ją za rękę i poprowadziłam do naszego wypoczynkowego kącika. Szła bezwolnie, z pochyloną głową i przymkniętymi oczyma. - To był wypadek - wyszeptała. - Ja nie chciałam... - Zaczynasz się powtarzać - oświadczyłam. - Jeśli żałujesz tego, co zrobiłaś, najlepszym sposobem okazania tego będzie twój natychmiastowy powrót do Kairu z Poynterami. Poynterowie ociągali się, ale nie pozwoliłam im na zwłokę. Kiedy tylko odjechali, a Woolley i Lawrence podążyli za nimi, umyłam Nefret twarz. Zamierzałam przemyć jej ranę jodyną, ale kazała mi zamiast niej użyć alkoholu. - Ten rdzawoczerwony kolor straszliwie gryzie się z moimi włosami - wyjaśniła. - Dziękuję, ciociu Amelio, to poskutkuje. Możemy teraz wrócić wszyscy do pracy? - Powinnaś pojechać do domu i odpocząć - oświadczył Emerson. - Co się właściwie stało? - Wpadłam w pułapkę - odparła Nefret. - Ona bawiła się w berka, uskakiwała przede mną i śmiała się, i nasze nogi jakoś się splątały. Ale teraz czuję się już doskonale... i wiem, profesorze, że nie możesz się doczekać, by powrócić do swojego posągu. Ujęła go za ramię i uśmiechnęła się do niego. Zaczekałam, aż odejdą nieco dalej, i zapytałam mojego syna: - Nic ci nie jest? - Słucham...? - Nic ci się nie stało? Nie powinieneś jej nosić. - Nic mi się nie stało. - Boli cię ramię? - Tak. I myślę, że jeszcze przez chwilę będzie boleć. Ale działa, i to chyba najważniejsze. A on jeszcze się nie pojawił. Jesteś pewna, że przyjdzie? Wiedziałam, o kim mówi. - Nie rozumiem, jak mógł nie odpowiedzieć na moje zaproszenie - odparłam cicho. - Wysłałam je do wielu osób, ale on musi wiedzieć, że mam szczególny powód, by go wezwać. Może jest jeszcze za wcześnie. Na pewno przyjdzie. Nie dziwię się już, jak można było zbudować piramidy przy użyciu najprostszych narzędzi. Sposób, w jaki nasi ludzie podnosili posąg, dowodził umiejętności, których musieli nabyć od swoich przodków. Kiedy pogłębiali szyb, a posąg stopniowo wyłaniał się z piasku, który pokrywał go przez te wszystkie lata, niebezpieczeństwo jego przewrócenia się wzrosło. Gdyby uderzył o kamienną ścianę, wyszczerbiłby się albo nawet złamał. Emerson twierdził jednak, że nic takiego mu nie grozi. Górna połowa posągu była teraz opatulona pledami, dywanikami i innymi materiałami, a kilku naszych najsilniejszych pracowników trzymało sznury, które miały zapobiec jego przewróceniu. Było to fascynujące widowisko, ale wiedziałam, że nie mogę pozwolić, żeby gorączka archeologiczna odciągnęła mnie od innych obowiązków. Wczesnym popołudniem tłum obserwatorów wzrósł jeszcze. Niektórzy z nich mieli aparaty i wciąż próbowali robić zdjęcia, pomimo tego, iż dzięki moim wysiłkom znajdowali się w zbyt dużej odległości, by uchwycić cokolwiek oprócz grupy egipskich pracowników. Musiałam uwijać się jak w ukropie, bo żaden z naszych ludzi nie mógł mi asystować, i powoli zaczynałam czuć się jak nauczyciel, próbujący opanować grupę bardzo aktywnych i bardzo niegrzecznych dzieci. W końcu wspięłam się na przewrócony kamienny blok, zebrałam wokół siebie większość turystów i wygłosiłam do nich przemowę, podkreślając delikatność operacji i obiecując im, że będą mogli zrobić tyle zdjęć, ile im się spodoba, kiedy tylko posąg zostanie wydobyty na powierzchnię. Właściwie nie było to kłamstwo, ponieważ nie sprecyzowałam, co będą mogli sfotografować. Zawsze staram się unikać mijania się z prawdą, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. Kiedy mówiłam - czy może raczej krzyczałam - uważnie przyglądałam się twarzom moich słuchaczy. Było wśród nich wielu ludzi, których zaprosiłam, ale pojawiło się również wielu innych, których nie zaprosiłam. Wydawało mi się, że w grupie wojskowych, którzy przybyli z obozu pod Mena House, dostrzegłam Percy’ego, nie miałam jednak co do tego pewności; bo osoba, o której mowa, była otoczona wysokimi Australijczykami. Zaczynałam się trochę niepokoić o Russella, w końcu jednak go ujrzałam. Podobnie jak wielu turystów, siedział na grzbiecie wielbłąda, ale jego swobodna postawa i fachowe prowadzenie zwierzęcia wcale nie przypominały nieskutecznego amatorskiego przedstawienia. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Ramzesa i znalazłam go tuż za sobą. - Ojciec uznał, że możesz potrzebować pomocy w poskramianiu tego tłumu - wyjaśnił. - Oczywiście, że potrzebuję - odparłam, chwytając mocniej parasol i patrząc na tęgą amerykańską osobistość, która próbowała przepchnąć się za mną. Wycofała się jednak, cokolwiek przestraszona widokiem wielbłąda Russella. Te ogromne stworzenia miały paskudne charaktery i wielkie obnażone zęby. Wielbłąd przykląkł, pomrukując, a Russell zsiadł i zdjął kapelusz. - Wszyscy w Kairze mówią o waszym odkryciu. Nie mogłem sobie odmówić obejrzenia go - powiedział i rzucił Ramzesowi lejce, jakby mój syn był stajennym. - Proszę spojrzeć z bliska. - Wzięłam go za ramię i poprowadziłam do szybu. - Wolę nie podchodzić zbyt blisko. Znam temperament profesora. - Ściszył głos: - Domyślam się, że to Ramzes zasugerował pani zaproszenie mnie. Jak mogę zamienić z nim słowo sam na sam? - To byłoby raczej niemądre - odpowiedziałam. - Ja mogę panu powiedzieć, co trzeba zrobić. Zatrzymaliśmy się w pewnej odległości od ludzi trzymających sznury i w jeszcze większej od przyglądających się wydobywaniu posągu turystów. Przystąpiłam do wyjaśniania panu Russellowi sytuacji. Raz czy dwa próbował mi przerwać, ale na to nigdy nikomu nie pozwalam, i w końcu gwizdnął cicho. - Dlaczego Ramzes myśli, że Faruk jest szpiegiem? - Na litość boską - powiedziałam niecierpliwie. - Przecież przedstawiłam panu nasze rozumowanie. Nie marnujmy czasu, panie Russell. Chcę, żeby ten człowiek był pod kluczem. Już kiedyś próbował zabić mojego syna i nie zamierzam dawać mu drugiej szansy. Jeśli pan sobie z nim nie poradzi, sama to zrobię. - Nie wątpię - wymamrotał Russell. - W porządku, pani Emerson, pani... hmm... rozumowanie przekonało mnie. Na pewno to nie zaszkodzi, a może przyniesie jakiś efekt. - Jak szybko przystąpi pan do działania? Russell wyjął chusteczkę i otarł pot z twarzy. - Dokonanie pewnych ustaleń zajmie mi trochę czasu. Może jutro. - To musi stać się szybciej. Komisarz popatrzył na mnie z wyrzutem. - Pani Emerson, nie rozumie pani trudności. Już raz zostałem wezwany na dywanik za to, że nie informuję przełożonego o niektórych moich poczynaniach. Muszę pomyśleć, jak spełnić pani życzenie, jednocześnie nie informując go o tym. - A więc pan Philippides... - Właśnie. - Russell zacisnął usta. - Mam na niego oko i pewnego dnia przyłapię tego człowieka na gorącym uczynku, ale do tego czasu im mniej będzie wiedział, tym lepiej. - Czy to dlatego nie obserwuje pan sklepu Aslimiego? Wydawało mi się... - Mnie także, zapewniam panią. Brakuje mi jednak ludzi, którym mógłbym zaufać, nie jestem pewien, czy będą trzymać gębę na kłódkę, a dałem Ramzesowi słowo, że nie zaangażuję żadnych innych służb. - Generał wie o tym wszystkim? - Wie, oczywiście... musiałem go powiadomić. Niepokoi mnie jednak ta zgraja od Claytona. On sam jest porządnym człowiekiem, ale próbuje sklecić jednostkę roboczą ze swoich dawnych podwładnych i całej tej kolekcji intelektualistów. - Nie wątpi pan chyba w lojalność ludzi pokroju Woolleya i Lawrence’a?! - wykrzyknęłam. - Żaden z nich nie ma doświadczenia w śledztwie kryminalnym. Dlatego właśnie chciałem skutecznego kontrwywiadu, a wszystko to jest teraz w takim nieładzie... - Cóż, panie Russell, bardzo mi przykro, ale naprawdę nie mam czasu słuchać o pańskich kłopotach. Nalot na sklep musi się odbyć dziś w nocy. Odkładanie go mogłoby mieć fatalne skutki. A teraz proszę jechać. Im szybciej zabierze się pan do pracy, tym szybciej zacznie pan działać. Russell bezwolnie pozwolił odprowadzić się do wielbłąda. Wyglądał na trochę oszołomionego, ale może tylko po prostu wolno myślał. Po chwili zapytał: - Profesor wie o tym? - Jeszcze nie. Nie lubię go absorbować, kiedy jest zaangażowany w ważne prace archeologiczne. Jestem jednak pewna, że będzie chciał pójść z nami. Komisarz zatrzymał się jak wryty. - Do jasnej cholery, pani Emerson! Przepraszam za swój język, ale pani jest naprawdę najbardziej... - Nie pan pierwszy mi to mówi - odparłam z uśmiechem. - Ach, oto i pański piękny wielbłąd gotów do drogi. Russell wziął lejce od Ramzesa i po raz pierwszy spotkał się z nim wzrokiem. Ramzes skinął głową. Było to wystarczające potwierdzenie tego, co mu wcześniej powiedziałam. Moim zdaniem komisarz nie powinien ryzykować dalszej rozmowy, ale sprawiał wrażenie nieco rozkojarzonego. Musiało robić się naprawdę gorąco. - Ona się tam wybiera - powiedział zduszonym szeptem. - Może pan... - Mogę spróbować. Kiedy? Russell spojrzał na mnie i otarł czoło. - Dziś w nocy. - Wspaniale - powiedziałam głośno. - A teraz proszę jechać, panie Russell, bo muszę wracać do pracy. Kiedy zniknął z pola widzenia, Ramzes skrzyżował ramiona, odchrząknął i zaczął: - Mamo... - Z tobą też nie zamierzam się kłócić - oznajmiłam. - Później omówimy szczegóły logistyczne. Chcę zobaczyć, co robi twój ojciec. Wszyscy poszliśmy zobaczyć. W końcu nadszedł moment, kiedy odsłonięte cały posąg oprócz podstawy. Emerson, który wcześniej nieustannie mruczał pod nosem jakieś przekleństwa i wyzwiska, uspokoił się wreszcie. Wziął głęboki oddech i odwracając się do Dauda, który trzymał jeden ze sznurów, klepnął go po plecach. - Wiesz, co robić, Daudzie. Olbrzym posłał mu szeroki uśmiech i skinął głową. Emerson zszedł po drabinie opartej o ścianę szybu i ruszył za Ibrahimem, naszym cieślą. Na dole było tylko tyle miejsca, że mogło tam pracować zaledwie dwóch ludzi, i byłam pewna, że Emerson będzie jednym z nich. Zapomniałam o swoich strażniczych obowiązkach. Mgliście uświadamiałam sobie, że dookoła zbiera się tłum gapiów, cała moja uwaga była jednak skupiona na moim małżonku, który klęcząc wybierał piasek spod podstawy posągu. Gdy go usunął, Ibrahim wepchnął w pustą przestrzeń grubą deskę. Posąg zakołysał się, ale natychmiast się ustabilizował, kiedy Daud krzyknął do ludzi trzymających sznury, że mają zacząć ciągnąć. W końcu Emerson wyprostował się i spojrzał w górę. - Na razie jest dobrze - mruknął. Przednia część posągu spoczywała teraz na solidnej drewnianej platformie. Emerson i Ibrahim powtórzyli całą operację z tylną częścią. Liny naprężały się i poluzowywały, gdy ludzie wykonywali polecenia Dauda. Potem opuszczono na dół jeszcze więcej desek, przyciętych na miarę, a Ibrahim zręcznie przywiązał je pod właściwym kątem do desek, na których spoczywał posąg. Takie duże ciężary podnosi się, przechylając je w przód i w tył, i podkładając kliny z podniesionej strony. Na to było jednak za mało miejsca. Posąg wraz z jego drewnianą podstawą trzeba było wyciągnąć, utrzymując go w pionie sznurami. Emerson własnoręcznie przywiązał liny do desek i rzucił końce w górę. Dwudziestu ludzi napięło każdą linę i zaczęło ciągnąć. Selim, który ze zdenerwowania podskakiwał wcześniej jak konik polny, teraz stał spokojnie, ze wzrokiem utkwionym w wuja. Szeroka twarz Dauda była spokojna. To nie upał ani wysiłek fizyczny, ale poczucie odpowiedzialności spowodowało, że pot spływał po jego obliczu. Niepokoiłam się o Emersona, który odesłał Ibrahima na szczyt drabiny, a sam został na dole. - Wyłaź stamtąd! - krzyknęłam, kiedy potężny obiekt zaczął się podnosić. - Tak, tak - odpowiedział Emerson. - Chcę tylko... - Emersonie! Pewnie jednak nie moje nawoływania, ale świadomość, że z góry wygodniej mu będzie kierować całą akcją, skłoniła go w końcu do wyjścia. Kiedy u wylotu szybu pojawiła się rozczochrana głowa mojego małżonka, rozległo się pstrykanie aparatów fotograficznych, a gdy z otworu wyłonił się posąg, nasiliło się jeszcze bardziej. Kiedy jego podstawa była już na poziomie gruntu, nasi pracownicy podłożyli pod nią długie deski, tworząc nad szybem platformę, na której posąg spoczął delikatnie jak ptaszek siadający dla wytchnienia na gałęzi. Emerson odetchnął głęboko i rękawem otarł pot z czoła. - Dobra robota, Daudzie. Dziękuję wam wszystkim - powiedział. Ramzes schylił się i sprawdził podstawę posągu. - Nefret miała rację - oświadczył. - To Khafre. „Dobry Bóg, Złoty Horus”. Nefret nie powiedziała „a nie mówiłam”, ale wyglądała na zadowoloną z siebie. Twarz i postać faraona rzeczywiście nieco przypominały Ramzesa w jednym z jego bardziej kamiennych nastrojów. Teraz jednak mój syn wyglądał całkiem przystępnie; uśmiechy zdobiły twarze nas wszystkich, kiedy wymienialiśmy gratulacje. Ale gorączka archeologiczna nie pochłonęła całej mojej uwagi. Czy Russell dotrzyma słowa? Czy najazd na sklep Aslimiego się uda? Byłam zdecydowana dołożyć wszelkich starań, żeby tak właśnie się stało. 7 Nasz powrót do domu przypominał procesję triumfalną. Daud nie chciał słyszeć o posłużeniu się transportem mechanicznym i kiedy tylko platforma z posągiem została bezpiecznie przymocowana do długich belek, czterdziestu ludzi dźwignęło całą konstrukcję na ramiona i ruszyło przez płaskowyż. Skręcili na Drogę Piramid i zaczęli śpiewać jedną z tradycyjnych pieśni - Daud wykrzykiwał jej wersy, a ludzie odpowiadali mu chórem. Większa część drogi wiodła w dół, więc Emerson musiał zarządzać częste przystanki, by tragarze mogli odpocząć i poprawić ochraniacze na ramionach. Jeśli któryś z mężczyzn osłabł, inny zajmował jego miejsce. Kiedy na to patrzyłam, odnosiłam wrażenie, że tysiące lat historii cofają się, umożliwiając mi ujrzenie obrazu z przeszłości. Tak musieli pracować robotnicy faraona, gdy transportowali ciało swojego boga-króla do jego grobowca. Ale w żadnej z płaskorzeźb grobowych nie odkryto malowideł, które by to potwierdzały. Był to jednak przejmujący widok, którego nigdy nie zapomnę ani ja, ani - mam nadzieję - ci wszyscy, którzy stali przy drodze, patrząc i wiwatując, kiedy przechodziliśmy. Turyści oczywiście uzupełniali swoje zbiory fotografii. Zanim dotarliśmy do domu, oprócz Dauda wszyscy ludzie, którzy zmieniali się przy noszeniu, byli na skraju wyczerpania. Emerson poprowadził ich przez podwórko do najbliższego pomieszczenia, którym akurat był salon. Byłam zbyt podekscytowana, by protestować, ale gdy okazało się, że platforma nie przejdzie przez drzwi, mój mąż skierował tragarzy między dwa filary na podwórku. Kiedy posąg spoczął tam bezpiecznie, musiałam zająć się pięćdziesięcioma wyczerpanymi mężczyznami, którzy padli na posadzkę. Właściwie było ich czterdziestu dziewięciu, bo Daud, spocony, ale wciąż niestrudzony, pomagał i służył im pomocą, spryskując pozostałych wodą i podając im napoje. Słońce już zachodziło, kiedy wreszcie odesłaliśmy wszystkich do domów, z podziękowaniami, sowitym wynagrodzeniem i obietnicami urządzenia wspaniałej uroczystości w najbliższej przyszłości. - Myślę, że my też powinniśmy świętować - oznajmiłam. - Zjedzmy obiad w Kairze. Powiedziałam Fatimie, żeby nic nie przygotowywała, ponieważ nie byłam pewna, jak długo będziemy pracować. To twój triumf, mój drogi Emersonie, więc pozwolę ci wybrać restaurację. Zazwyczaj moim mężem bardzo łatwo jest manipulować. Nienawidził jeść w hotelach. Wiedziałam, jakiego rodzaju miejsce zasugeruje: raczej niehigieniczny mały lokal, w którym menu będzie się składało z jego ulubionych egipskich smakołyków, a właściciel na skinienie mojego męża będzie przygotowywał i podawał ostrygi. Garnitury i krawaty, a tym bardziej stroje wieczorowe, są w tego typu restauracyjkach nie na miejscu - był to kolejny mocny punkt takiego lokalu, przynajmniej według mojego męża. Emerson wahał się tylko przez chwilę - ta krótka zwłoka spowodowana była jego niechęcią opuszczenia cennego posągu - zanim odpowiedział dokładnie tak, jak zaplanowałam. Spojrzałam na Ramzesa, który wyglądał jeszcze bardziej enigmatycznie niż zwykle. Mój syn otworzył usta i zamknął je bez słowa. Odwróciwszy się do Nefret, odsunęłam jej włosy z czoła. - Może wolałabyś zostać w domu i odpocząć? - zapytałam. - Masz paskudnego guza i ranę. - Nonsens, ciociu Amelio. Czuję się świetnie i nie opuściłabym obiadu u Bassama za nic w świecie. Uciekła, zanim zdołałam cokolwiek odpowiedzieć. Napotkawszy mroczne spojrzenie Ramzesa, które wydało mi się nieco krytyczne, wzruszyłam lekko ramionami. - Pospiesz się z kąpielą i przebieraniem - ponagliłam go. - Nie możemy się spóźnić. - Oczywiście, mamo - odparł Ramzes. Wyraźnie miał ochotę powiedzieć coś więcej, ale po chwili wahania ruszył schodami na górę. - No dobrze, Peabody - wycedził mój mąż. - Co tym razem kombinujesz? I tak zamierzałam mu powiedzieć. Przyjął moje informacje spokojniej, niż się spodziewałam, chociaż był to zapewne skutek pośpiechu. Wszedł i wyszedł z pokoju kąpielowego w zadziwiająco krótkim czasie. - Hmm... - mruknął, rzucając na podłogę ręcznik, wokół którego zaczęła tworzyć się kałuża. - Więc tobie też przyszło do głowy, że Faruk mógł być wyznaczony do infiltracji organizacji Wardaniego? - Słuchaj, mój drogi, jeśli chcesz mi teraz powiedzieć, że pomyślałeś o tym pierwszy... - Nie twierdzę, że byłem pierwszy. Ale pomyślałem. - Zawsze tak mówisz! - Ty też. Domyślam się, że ten plan jest wykonamy, wolałbym jednak, żebyś zostawiła to mnie. Urażona krytyką, zapytałam ostro: - A co ty zrobisz? Emerson włożył spodnie. - Pojadę do Aslimiego i sam zwinę tego drania. Zaplanowałem to na jutro. Zaczął buszować po szufladach w poszukiwaniu koszuli. Są zawsze w tej samej szufladzie, ale Emerson, który z łatwością zapamiętuje najbardziej zawiłe szczegóły stratyfikacji i typologii ceramiki, nigdy nie mógł zapamiętać, która to szuflada. Patrząc na jego szerokie plecy i ramiona, pożałowałam, że rozmawiałam z Russellem. Byłoby niezmiernie satysfakcjonujące zobaczyć, jak Emerson sam „zgarnia” Faruka; zrobiłby to bez najmniejszego wysiłku, a potem razem (bo oczywiście towarzyszyłabym mu) przetrząsnęlibyśmy sklep w poszukiwaniu obciążających dowodów i zaprowadzilibyśmy naszego jeńca do domu, aby go przesłuchać. Czułam jednak, że Ramzesowi to by się nie spodobało. Najwyraźniej nie podobało mu się również to, co robiłam w tej chwili, ale ktoś inny drażniłby go jeszcze bardziej. Uznałam, że muszę powiedzieć o tym mojemu mężowi. - Nie możemy osobiście uczestniczyć w ataku na Faruka czy na sklep, Emersonie. Nasz aktywny udział umocniłby tylko podejrzenia przeciwnika Ramzesa. - Więc po co tam dzisiaj idziemy? - Chcę tylko tam być - odparłam, składając z powrotem koszule, które Emerson stłamsił w jeden kłąb. - A raczej być w pobliżu. Przypadkowo. Tak na wszelki wypadek... Odwróciłam się i wybrałam ze swojej garderoby lekką, ale stosowną bawełnianą suknię. Emerson podszedł do mnie z tyłu i objął mnie w talii. - To dla ciebie ważne, prawda? Rzuciłam suknię na podłogę i odwróciłam się w jego ramionach. - Och, Emersonie, jeśli mamy słuszność, to będzie koniec całej tej straszliwej sprawy! Nie zniosę już więcej. Przy każdym jego wyjściu boję się, że nie wróci. A David... mógłby po prostu zniknąć. Mogliby wrzucić jego ciało do rzeki albo zakopać na pustyni, a my nigdy byśmy się nie dowiedzieli, co się z nim stało. - Dobry Boże, kochana moja, ta twoja przesadna wyobraźnia wymyka się spod kontroli! Ramzes bywał w gorszych tarapatach niż te, a David na ogół mu towarzyszył. Chciałabym móc zaprzeczyć jego słowom, ale nie mogłam. Przez mój umysł przebiegły serie okropnych obrazów: Ramzes w starciu z Mistrzem Występku, domagający się, żeby ten budzący grozę dżentelmen zwrócił zrabowany skarb; Ramzes zaciągnięty do kryjówki Riccettiego, którego ścigał tylko w towarzystwie Davida i kotki Bastet; Ramzes przechadzający się po bandyckim obozowisku, sam i nieuzbrojony... Nie wątpiłam, że były też inne incydenty, których, chwała Bogu, nie byłam świadoma. O tak, bywał w gorszych tarapatach i wychodził z nich cało, ale jego szczęście któregoś dnia może się skończyć. Nie zamierzałam jednak mówić tego mojemu mężowi. Nie należałam do lamentujących kobiet, które potrzebują nieustannych zapewnień i pieszczot. Rozpacz odbiera siłę nie tylko temu, kto jej doświadcza, lecz także temu, z kim się nią dzielisz. - Przepraszam, Emersonie - powiedziałam, odzyskując równowagę. - Nie załamię się już. Ale musimy się pospieszyć. Suknia, którą miałam zamiar włożyć, była teraz zmięta i pokryta dużymi wilgotnymi śladami stóp. Wybrałam drugą, podczas gdy Emerson osuszył jeszcze raz stopy i na moje żądanie wytarł kałużę wody z podłogi. - A co z Nefret? - zapytał. - Wolałabym, żeby z nami nie szła, ale nie powstrzymamy jej. Może to nawet lepiej, bo jej obecność uczyni tę wyprawę bardziej podobną do jednego z naszych zwykłych rodzinnych wyjść. Zachowuj się normalnie i zostaw wszystko mnie. Bałam się, że będę musiała przechodzić przez to wszystko również z Ramzesem, który czekał już na mnie, kiedy zeszłam na dół. - Urwał ci się guzik od płaszcza - powiedziałam w nadziei, że odwrócę jego uwagę. - Wezmę swój zestaw do szycia i... - Ukłuj się w kciuk - burknął Ramzes, ale jego twarz o groźnie zmarszczonych brwiach rozjaśniła się w półuśmiechu. - Nienawidzisz szyć, mamo, i z całym szacunkiem, robisz to bardzo źle. Zresztą zgubiłem ten guzik. Co ty u diabła... - Ćśśśś... Zachowuj się normalnie i idź za mną. Ach, jesteś, Nefret, moja droga. Ślicznie wyglądasz. Podobnie jak my wszyscy, była ubrana zwyczajnie, w zgrabną tweedową spódnicę i takiż płaszcz. Dodało to powagi jej słonecznej twarzy. Swoje jasne włosy związała w prosty węzeł na karku. - Odpadł ci guzik od płaszcza - zauważyła, oglądając Ramzesa. - I masz kocią sierść na ramionach. Stój spokojnie, zeszczotkuję je. - Jak możesz krytykować mój wygląd, skoro sama masz ten paskudny guz na czole? - zapytał z wyrzutem. - Do diabła, myślałam, że udało mi się go zasłonić włosami. - Jej palce przeczesały loki okalające czoło. - Nie do końca. - Przyglądał się jej przez chwilę, a potem wyciągnął rękę. - Pozwól... Stała zwrócona twarzą do niego jak posłuszne dziecko, podczas gdy jego szczupłe, zręczne palce ostrożnie rozpuściły jej złotorude sploty i opuściły je w dół. Jeden długi lok okręcił się wokół jego dłoni. Musiał go odwinąć, zanim odsunął dłoń od jej twarzy. - Popsułem tylko wszystko - stwierdził. - Przepraszam. Daj mi minutę. - Idź i powiedz profesorowi, że jesteśmy już gotowi - poprosiłam Nefret i zaczekałam, aż ruszy na górę, po czym poszłam za Ramzesem, który zniknął za posągiem. Znalazłam go opartego o ścianę i wpatrującego się uważnie w coś, czego ja nie zdołałam dostrzec. - Jesteś blady jak płótno - powiedziałam. - Co się stało? Usiądź. Może... - Nic złego się nie dzieje. To tylko lekki zawrót głowy, ot i wszystko. - Jego oczy odzyskały przytomny wygląd, a na twarz powoli powracały kolory. - Jestem głodny - oświadczył z pełnym zdumienia oburzeniem. - Nic dziwnego - odparłam z ulgą. - Zjadłeś zaledwie parę kanapek na lunch, a masz za sobą ciężki dzień. Weź mnie pod ramię. - Wydawało mi się, że chciałaś, abyśmy zachowywali się normalnie. Mamo, dlaczego ty... Doceniam twoją troskę, ale nie rozumiem... Wiedziałam, co ma na myśli i dlaczego nie może tego powiedzieć. Może jesteśmy do siebie podobni bardziej, niż sądziłam. - Doprowadzenie cię do obecnego wieku kosztowało mnie wiele wysiłku umysłowego i fizycznego - oświadczyłam. - Bardzo bym nie chciała, żeby cały ten wysiłek poszedł na marne. - Tak, rozumiem... Przerwał nam ryk Emersona: - Peabody! Gdzieś ty się podziała? Czekamy, do cholery! - Patrzyłam sobie na posąg - powiedziałam, wychodząc przed Ramzesem. Czekało ich na nas troje - Emerson, Nefret i kot. Ustawieni w rzędzie, wyglądali cokolwiek komicznie, bo Seszat czekała na nas tak samo jak reszta. Siedziała sztywno z ogonem ułożonym starannie wokół przednich łapek. - Ona chyba chce iść z nami - zauważyła Nefret. Seszat potwierdziła jej przypuszczenie, podchodząc do Ramzesa. Patrząc na niego, miauknęła ponaglająco. - Będziesz musiała założyć obrożę - poinformował ją. Odpowiedziała mu wygięciem grzbietu, co było odpowiednikiem wzruszenia ramionami. - Ja ją przyniosę - zaproponowała Nefret. - Gdzie jest? Ramzes spojrzał na nią wzrokiem bez wyrazu. - Nie wiem. - U Fatimy - przypomniałam im. - Dałam jej obrożę na przechowanie, bo wy ciągle ją gubiliście. Nefret zniknęła. W rzeczywistości obroża była rzadko używana, ponieważ Seszat nie przepadała za podróżami. Jeśli nie polowała w ogrodzie na nieszczęsne gryzonie albo nie wspinała się po zewnętrznej stronie domu, większość czasu spędzała w pokoju Ramzesa. Wydaje się, że uważała za swój obowiązek pilnowanie jego stanu posiadania albo też (i to jest bardziej prawdopodobnie) uważała ten pokój za swój, a Ramzesa postrzegała jako dość niezaradnego współlokatora, który wymaga opieki. Nigdy nie zdołałam zrozumieć, czym się kierowała, biorąc udział w niektórych naszych wypadach, ale to, że uparła nam się towarzyszyć właśnie tego wieczoru, podsyciło moje złe przeczucia. Czyżby wiedziała coś, czego my nie wiedzieliśmy? Nefret wróciła z obrożą i podała ją Ramzesowi, który przykląkł, by zapiąć ją na szyi Seszat. Emerson przysunął się do mnie. - Jeśli wypowiesz to słowo na głos, Peabody... - syknął - ...wtedy... Nie dokończył swojej groźby, ponieważ nie mógł wymyślić żadnej, jaką zdołałby spełnić. - Które słowo: „przeczucie” czy „intuicja”? - zapytałam spokojnie. - Żadne z nich, do cholery! - Też na pewno to czułeś albo może... - Nie miewam takich odczuć. Wolałbym, żebyś o nich zapomniała. - O co się teraz kłócicie? - spytała Nefret. - Możemy się przyłączyć? - Emerson po prostu się czepia - wyjaśniłam. - Zawsze tak się zachowuje, kiedy chce obiad albo herbatę, albo śniadanie, albo... - Hmm... - mruknął Emerson, nie ruszając się z miejsca. Ramzes podniósł kotkę prawą ręką, a lewe ramię zaoferował mnie. - Idź, idź, mój drogi - powiedziałam. - Pilnowanie tego kota jest wystarczająco kłopotliwe. Nefret i ja pójdziemy za tobą, jak posłuszne niewolnice. Ale tym razem spróbuj powstrzymać ojca od kierowania samochodem! - Nie mamy szans - stwierdziła Nefret, kiedy Ramzes ruszył do drzwi z kotem uczepionym do ramienia. - Ciociu Amelio, czy przyszło ci kiedyś do głowy, że nasza rodzina jest odrobinę ekscentryczna? - Dlatego, że zabieramy koty na kolację? Możliwe, że można uznać to za nieco ekscentryczne, ale zawsze tak robiliśmy. Bastet też wszędzie chodziła z Ramzesem. - I też zawsze na jego ramieniu - dodała Nefret. - Wtedy potrzebował obu ramion - poprawiłam ją z uśmiechem. - Tak. Bardzo się zmienił od tamtych czasów. - Ty też, moja droga. - Tak. W jej głosie zabrzmiał ton, który kazał mi stanąć i spojrzeć na nią pytająco. - Nefret, czy masz jakieś kłopoty? Może chcesz mi się z czegoś zwierzyć? Nefret się obejrzała. Kiedy się odezwała, jej głos był tak cichy, że ledwie słyszałam słowa: - Co ci jest, ciociu Amelio? Jeśli coś cię martwi, może mogłabym ci jakoś pomóc, jeśli mi pozwolisz. Ani trochę nie podobał mi się kierunek, w jakim zaczęła zmierzać ta rozmowa. Najwyraźniej Nefret zauważyła mój niepokój. Czyżby zawiódł mój słynny system samokontroli? - To bardzo miłe z twojej strony, moja droga - odparłam ostrożnie. - Jeśli rzeczywiście będę tego potrzebowała, poproszę cię o pomoc. Nie odpowiedziała, ale przyspieszyła kroku. Usłyszałam, jak Emerson kłóci się z Ramzesem o to, kto ma być szoferem. Nefret włączyła się do ich burzliwej dyskusji z całym swoim dawnym entuzjazmem; na jej rozbawionej twarzy nie było widać ani śladu zmartwienia i zaczęłam się zastanawiać, czy aby nie przywidział mi się ten wyraz bólu i przejęcia. Nefret miała swoje sposoby na Emersona; tym razem oznajmiła po prostu, że to ona chciałaby prowadzić. Ale chociaż mój mąż szczerze wierzy w równość płci, ma swoje tajne zastrzeżenia, a jedno z nich dotyczy samochodu. (Jest w tych maszynach coś takiego, co sprawia, że mężczyźni mają ochotę prężyć muskuły i ryczeć jak goryle). W końcu, w ramach kompromisu, sam zaproponował, żeby prowadził Ramzes. Nefret zgodziła się i spojrzała z triumfem na brata, który podniósł dłoń do czoła w ukradkowym salucie. Ta wymiana zdań wprawiła wszystkich w wesoły nastrój. Emerson myślał, że wygrał, my jednak wiedzieliśmy swoje. Kiedy przecięliśmy Muski i jej przedłużenie, Sikkeh el-Gedideh, musieliśmy zwolnić, ponieważ główne arterie komunikacyjne (noszące różne nazwy, którymi nie będę obarczać Czytelnika), były wąskie i zatłoczone. Słońce już zachodziło i bardzo się niepokoiłam, czy dotrzemy na czas do naszego miejsca przeznaczenia, ale nie popędzałam Ramzesa. I tak jechaliśmy szybciej niż inni, ponieważ wszyscy zwykle czmychali na boki, kiedy rozpoznawali nasz samochód. Kłaniając się na prawo i lewo, Emerson przyjmował powitania mijanych osób. Zastanawiałam się, czy w Kairze jest ktoś, kogo mój mąż nie zna. W każdym razie większość z nich znała jego. - Może powinniśmy pójść piechotą - wyszeptałam mu do ucha. - Nasza obecność na pewno zostanie zauważona. - I tak zostałaby zauważona - odparł. - Myślisz, że zdołalibyśmy ujść dziesięć jardów, żeby ktoś nas nie obserwował? Spójrz tylko. Ramzes zwolnił tak bardzo, że niemal się zatrzymał, aby właściciel szczególnie opornego wielbłąda zdążył ściągnąć go z naszej drogi. Sfora obdartych urwisów uwiesiła się na drzwiczkach naszego auta po obu jego stronach, zagadując Ramzesa i prawiąc komplementy Nefret. Muszę przyznać, że zawierały one pewien merkantylny element: „O piękna damo, o oczach jak błękit nieba, miej litość nad głodującym biedakiem...”. Ramzes rzucił jakąś uwagę po arabsku, której starałam się nie usłyszeć, i napastnicy rozpierzchli się, szczerząc z uznaniem zęby. Musieliśmy zostawić samochód na Beit el Kadi, ponieważ nie mógł wjechać w kręte uliczki, otaczające malownicze zabudowania Chan el Chalili. Emerson pomógł mi wysiąść i odszedł, nie oglądając się za siebie. Przypuszczał, prawdopodobnie słusznie, że żaden z miejscowym włóczęgów nie ośmieli się tknąć jego własności. Ramzes zatrzymał się na chwilę, by porozmawiać z człowiekiem, który wyszedł spod otwartej werandy po wschodniej stronie placu. Coś przeszło z ręki do ręki i mężczyzna skinął głową z uśmiechem. - Zaczekaj chwilę! - zawołałam, doganiając Emersona. - Powinniśmy trzymać się razem. - Co? Ach tak, oczywiście. - Odwrócił się. - Weź Nefret, Ramzesie, i się pospiesz. - Tak jest. Sklepione przejście po wschodniej stronie placu wiodło do wąskich zaułków dzielnicy Hoszaszejn i do jednego z wejść na Chan el Chalili. Emerson prowadził nas przez ten labirynt, nie zatrzymując się ani nie myląc ani razu, pomimo gęstniejących ciemności. Na wyższych piętrach starych domów były balkony, które tworzyły coś w rodzaju mostu nad wąską ulicą. Sprawiało to, że zaułki były mile chłodne w ciągu dnia i ciemne jak diabli w nocy. Na niższych piętrach było niewiele okien, a jedyne oświetlenie pochodziło z nielicznych latarń wiszących nad wejściami domów należących do nieco bogatszych właścicieli. Pośliznęłam się. - Wziąłeś latarkę? - zapytałam mojego męża, gratulując sobie, że włożyłam solidne buty, a nie pantofelki. - Naprawdę chcesz wiedzieć, w co wdepnęłaś? - burknął w odpowiedzi. - Trzymaj się mnie, moja droga, już prawie jesteśmy na miejscu. Restauracja znajdowała się w pobliżu meczetu Husajna, naprzeciwko wschodniego wejścia do Chan el Chalili. Pan Bassam, właściciel lokalu, pospieszył nas uściskać i zasypać wyrzutami. Od tylu tygodni byliśmy w Kairze i jeszcze go nie odwiedziliśmy! Każdego wieczoru miał nadzieję nas ujrzeć, każdego wieczoru przygotowywał nasze ulubione dania! Zaczął je wyliczać. - To brzmi doskonale - oświadczył Emerson, przerywając mu. - Już jesteśmy, Bassamie, więc podaj nam jedzenie. Wszyscy jesteśmy głodni. Ale jak się okazało, był to ten jedyny wieczór, kiedy pan Bassam nie przygotował dla nas jedzenia, bo uznał, że nigdy go już nie odwiedzimy. - A więc podaj nam cokolwiek, co masz - powiedział Emerson. - Im szybciej, tym lepiej. Zajęliśmy stół na samym froncie restauracji, w pobliżu drzwi. To doskonale mi odpowiadało. Pasowało też panu Bassamowi, który chciał, żeby tak szacowni goście byli na widoku. Odkurzył nawet krzesła ręcznikiem. Miałam nadzieję, że nie jest to ten sam ręcznik, którym wycierał naczynia, ale uznałam, że będę szczęśliwsza, jeśli o to nie zapytam. - A co jej podać? - zapytał, kiedy Ramzes posadził Seszat na krześle. - Ona jest wszystkożerna - odparła z powagą Nefret po angielsku. - Ach? Ach! Tak, przygotuję... hmm... natychmiast. - Nie dokuczaj mu, Nefret - zbeształam ją. Seszat wstała i sprawdziła blat stołu. Nie znalazłszy nic interesującego poza kilkoma okruchami, zeskoczyła na podłogę. - Weź ją na smycz, Ramzesie, i powiedz jej, że musi zostać na krześle - pouczyłam go. - Nie chcę, żeby chodziła po ulicy i jadła robaki. - Ona je myszy - powiedział Emerson. Ramzes posadził kota z powrotem na krześle i zaczął przeszukiwać kieszenie - co było symbolicznym pokazem, ponieważ nie przypomniałam mu o smyczy, a on sam nigdy o niej nie pamiętał. Obroża służyła przede wszystkim celom identyfikacyjnym; było tam nasze nazwisko i imię kota. - W naszych myszach są nasze robaki - mruknęłam. - Weź to. - Nefret odwiązała szal z szyi i podała go bratu. Seszat bez sprzeciwu przyjęła to upokorzenie, kiedy Ramzes wyjaśnił jej sytuację. Pozostali goście, od początku przyglądający się nam z pełnym podziwu zainteresowaniem, które zawsze wywoływała nasza obecność, patrzyli teraz na to z otwartymi ustami. Pan Bassam zaczął podawać jedzenie, postawił także na stole półmisek pikantnego kurczaka. Seszat nie była tak do końca wszystkożerna, ale jej upodobania były bardziej wyrafinowane niż upodobania większości kotów; polizała spieczoną skórkę kurczaka, zanim go pożarła, po czym dołączyła do nas przy deserze złożonym z melona i sorbetu. Kiedy skończyliśmy, było już całkiem ciemno. Przejście pod bramą, prowadzącą z Chan, było ukryte w cieniu, ale za nią widać było światła licznych małych sklepów i straganów. Kupujący i oglądający przechadzali się w tę i z powrotem; było wśród nich wiele osób w europejskich strojach i kilku ludzi w mundurach. - Jeszcze nic się nie działo - wyszeptałam do Emersona, kiedy Ramzes i Nefret spierali się, ile melona można dać Seszat. - To nie jest tak daleko. Usłyszelibyśmy zamieszanie, prawda? - Prawdopodobnie. Możliwe. Do diabła, nie mam pojęcia. - Z szorstkiej i sprzecznej odpowiedzi Emersona wywnioskowałam, że targa nim niepokój, który i mnie zaczął ogarniać. Pozostawanie na uboczu nie jest najbardziej przez mojego męża ulubioną czynnością. - Chodźmy tam. - Dokąd? - spytała Nefret. - Na targowisko - odpowiedziałam zamiast Emersona. - Dobrze by było, żebyśmy się trochę przeszli, zanim wrócimy do domu. Skończyliście wszyscy? Niegdyś bramy Chan były zamykane przed wieczornymi modlitwami. Teraz jednak wśród klientów coraz więcej było „niewiernych” - Greków, Lewantyńczyków czy też Egipcjan chrześcijan - toteż coraz więcej pragmatycznie nastawionych muzułmańskich kairczyków ośmielało się handlować dłużej, zwłaszcza kiedy miasto wypełniali żołnierze, poszukujący egzotycznych upominków i pamiątek. (Niektórzy z nich wydawali swój żołd w całkiem innej dzielnicy miasta i zabierali do domu pamiątki, które nie były tak niewinne. Ale nie jest to temat, w który chciałabym się zagłębiać). Chan el Chalili to nie pojedynczy suk, lecz rozrzucony na dużej przestrzeni zbiór walących się sklepów oraz zrujnowanych bram i budynków. W starszej części znajdowały się dawne magazyny potentatów handlu średniowiecznego Kairu, które były niegdyś perłami architektury - i może byłyby nimi nadal, gdyby je odpowiednio utrzymywano. Kilka budynków odrestaurowano, większość jednak była w ruinie; firmy handlowe zajmowały niższe piętra i skupiały się w pobliżu łuszczących się murów, ale niekiedy można było za nimi dostrzec okno o delikatnym łuku albo obłożone kafelkami ościeżnice. Unoszące się wokół zapachy były jedyne w swoim rodzaju. Paleniska na węgiel drzewny, odchody osłów i wielbłądów, niemyte ludzkie ciała, przyprawy i pachnidła, pieczony chleb i opiekane mięso tworzyły niesamowity konglomerat. Można byłoby wymienić poszczególne składniki, ale to nie oddawałoby całej kompozycji aromatu. Wbrew pozorom były to o wiele przyjemniejsze wonie niż te, które można spotkać w wielu starych europejskich miastach. Czasami, nawet gdy świeża bryza wiała przez łąki Kentu, niosąc aromat róż i kapryfolium, czułam, że chętnie zamieniłabym je na zapachy starego Kairu. Kiedy przechadzaliśmy się krętymi zaułkami obok małych straganów, w których były wystawione jedwabie, kapcie, miedziane naczynia i srebrne ozdoby, że Russell jeszcze nie wkroczył do akcji. Gdyby policja zrobiła nalot na jakikolwiek sklep w Chan, cała okolica buzowałaby od plotek. Wiele z nich zamykano już, zatrzaskiwano okiennice i gaszono lampy, bo pora była coraz późniejsza, a kupujący wracali do swoich hoteli i koszar. Nie mogłam dłużej powstrzymywać swojego niepokoju i wysforowałam się przed resztę, obierając kurs prosto na sklep Aslimiego. Czyżby Russell nie był w stanie dokonać niezbędnych ustaleń? A może mnie oszukał? Do diabla, pomyślałam, nie powinnam była mu ufać. Nie powinnam była wypuszczać z rąk tej sprawy - z niewielką pomocą Emersona. Nagle przyszło mi do głowy, że może Russell czeka, aż tłum się przerzedzi. Strategicznie rzecz biorąc, byłaby to słuszna decyzja. Im mniej ludzi było w okolicy, tym mniejsza szansa, że zostanie ranna jakaś postronna osoba albo że inni kupcy ośmielą się przyjść Aslimiemu z pomocą. Przyspieszyłam, zdecydowana być świadkiem zajścia. Emerson dopadł mnie i zwolniłam kroku. Właściwie to Emerson mi go zwolnił, chwytając mnie za ramię i trzymając mocno. - Idź powoli, bo wszystko zepsujesz - wysyczał jak sufler. - Dlaczego tak się spieszysz, ciociu Amelio? - spytała Nefret. Odwróciłam się. Byliśmy już nieopodal sklepu Aslimiego, który znajdował się za następnym zakrętem uliczki. Zastrzygłam uszami. Jak zauważyłam, zrobiła to też Seszat, siedząca na ramieniu Ramzesa. Jej oczy, w których odbijały się światła lamp, wyglądały jak wielkie złote topazy. Zmusiłam się do uśmiechu. - Dlaczego myślisz, że się spieszę, moja droga? To mój normalny spacerowy krok. Seszat zaczęła wywijać ogonem i wysunęła łeb do przodu. Zgasła lampa za moimi plecami, okiennica sklepu zatrzasnęła się z hukiem, opadła stalowa krata. Na całej ulicy gaszono światła i zamykano drzwi. - Co się dzieje? - zdziwiła się Nefret. Przysunęła się do Ramzesa i chwyciła go za rękaw. Odsunął jej dłoń delikatnie, ale szybko, i chwycił Seszat w samą porę, zanim wywinęła salto, zamierzając zeskoczyć z jego ramienia. Opuściwszy ją na ziemię, podał Nefret szal. - Uważaj na nią. - Niech to szlag - wymamrotał Emerson pod nosem. - Oni już wiedzą. Skąd to wiedzą? To niesamowite rozpoznanie niebezpieczeństwa, które przebiegało jak zapalony lont przez grupę ludzi, żyjących na co dzień w niepewności i strachu przed prawem, sprawiało wrażenie czarów. Widok munduru lub nawet zbyt znajoma twarz wystarczały, by zaalarmować całą tę społeczność. - Wiedzą? - powtórzyła Nefret. Było tak ciemno, że ledwie widziałam rysy jej twarzy. - Co wiedzą? - Że szykują się kłopoty - wyjaśnił spokojnie Emerson. Nagły hałas, któremu towarzyszył wystrzał z pistoletu, zmusił go do dodania: - A raczej, że już są. Za mną! Ktoś inny może kazałby nam zostać tam, gdzie staliśmy, mój mąż wiedział jednak, że i tak nikt z nas nie podporządkuje się takiemu rozkazowi, i dopóki nie upewnimy się, jak wygląda sytuacja, będziemy trzymać się razem. Włączył latarkę i poprowadził nas przez uliczkę. Jedyne otwarte drzwi prowadziły do sklepu Aslimiego. Kiedy Emerson pospieszył w ich stronę, jeden z ludzi stojących na zewnątrz odwrócił się, zaklął i podniósł broń. Mój mąż wytrącił mu ją z ręki. - Nie bądź głupcem. Co się dzieje? - To ty, Ojcze Przekleństw? - wykrzyknął tamten. - Przyparliśmy go do muru, to Wardani albo jeden z jego ludzi. Wyznaczono pięćdziesiąt funtów nagrody.. Usłyszałam, jak Nefret chwyta gwałtownie powietrze, a Ramzes zapytał: - Gdzie on jest? - Ukrył się na zapleczu. Drzwi są zaryglowane, ale zaraz je wyważymy! Oczywiście, że wyważą, i przy okazji zniszczą każdy przedmiot w tym sklepie. Mała strata, pomyślałam, kiedy mężczyzna z toporem zmiótł z półki rząd podrabianych garnków. Ale... - Do jasnej cholery! - zawołał Emerson, wycofując się w takim pośpiechu, że musiałam biec, by dotrzymać mu kroku. W Chan el Chalili nie ma pasaży ani zwyczajnych tylnych wyjść. Większość sklepów to kanciapy, otwarte tylko od frontu. Niewielu Europejczyków oprócz nas wiedziało, że sklep Aslimiego ma tylne wejście czy też - w tym wypadku - wyjście. Otwierało się ono na przestrzeń między dwoma budynkami, tak wąską, że przypadkowy obserwator w ogóle nie uznałby jej za przejście. Nawet my, znając jej przybliżoną lokalizację, przegapilibyśmy ją w ciemnościach, gdyby nie latarka Emersona. - Musisz zgasić latarkę - oświadczył Ramzes. W odpowiedzi Emerson jednym ruchem ramienia przycisnął Ramzesa i Nefret do ściany. Stojąc na widoku, skierował na chwilę promień latarki na swoją twarz, a potem na przejście. Wyglądając spod jego ramienia, rzuciłam przelotne spojrzenie na postać, która zatrzymała się na chwilę, zanim zniknęła. - Myślę, że mnie zobaczył - stwierdził Emerson z satysfakcją w głosie. - Za mną, Peabody. Ochraniaj tyły, Ramzesie, z łaski swojej. - Może powinniśmy wezwać policję? - zapytałam. - Teraz to bezużyteczne, nigdy go w tym labiryncie nie znajdą. - Ale my możemy to zrobić! - krzyknęła podekscytowana Nefret. - Może nie musimy - odparł Emerson. Był pewnie przekonany, że jest bardzo tajemniczy, ale ja oczywiście wiedziałam, co ma na myśli. Zawsze wiedziałam, co mój mąż ma na myśli. Uczynił z siebie cel, żeby uciekinier go zobaczył i zechciał się z nim układać. Uczciwość i prawość, jak zawsze mawiałam, dają praktyczne korzyści. Każdy w Kairze wiedział, że kiedy Ojciec Przekleństw daje słowo, to go dotrzymuje. Jak się okazało, nadzieje mojego męża były uzasadnione. Kiedy przecisnęliśmy się przez przejście, które Emerson i Ramzes musieli pokonać bokiem, wydostaliśmy się na szerszą ulicę i zobaczyliśmy cień znikający w jakiejś szczelinie, która okazała się kolejną wąską uliczką. Dzielnica Hoszaszejn była reliktem średniowiecznego Kairu i chyba większość średniowiecznych miast musiała tak właśnie wyglądać: ciemne, śmierdzące, przypominające labirynt uliczki. Nasza zwierzyna prowadziła nas, trzymając się na tyle blisko, by być widzianym, ale nierozpoznanym. Popędzała nas Seszat, która plątała się nam pod nogami, póki Ramzes nie podniósł jej i nie posadził z powrotem na swoim ramieniu, trzymając jedną ręką obrożę. Emerson używał swojej latarki tylko w absolutnie koniecznych chwilach. W końcu wyszliśmy na mały plac. W ciemności szemrała fontanna. - Tam! - zawołałam, wskazując uchylone drzwi. W szparze widać było światło. - Hmm... - mruknął Emerson, pocierając podbródek. - To wygląda jak pułapka. - Bo to jest pułapka - odparł Ramzes. - On tam jest. Czeka za drzwiami. I ma broń. Faruk wyszedł do nas. Rzeczywiście miał broń. - A więc to prawda, co mówią o Bracie Demonów, że widzi w ciemnościach. Czekałem na was. - Dlaczego? - zapytał Emerson. - Chcę ustalić warunki. - Wspaniale! - zawołałam. - Chodź więc z nami, a my... - Nie, nie, Sitt Hakim, nie jestem aż takim głupcem. - Przeszedł na angielski, jakby chciał nam zademonstrować możliwości swojego intelektu. Wejdźcie. Zamknijcie drzwi i zaryglujcie je. - Co o tym myślisz? - spytał Emerson, spoglądając na Ramzesa. - Moim zdaniem... - zaczęłam. - Nie ciebie pytałem o zdanie, Peabody. Faruk zaczął się niecierpliwić. - Przestańcie gadać i róbcie, co mówię! Chcecie informacji, których mogę wam udzielić, czy nie? - Tak - odparła Nefret i zanim ktokolwiek z nas zdołał ją zatrzymać, weszła do pomieszczenia. Faruk się cofnął. Trzymał pistolet wymierzony w jej pierś. Oczywiście wszyscy podążyliśmy za Nefret. Pomieszczenie było małe, niskie i bardzo brudne. Jedyna lampa dawała przydymione światło. Emerson, zaniknął drzwi i założył zasuwę. - Mów, o co ci chodzi - powiedział spokojnie. - Szybko tracę cierpliwość, kiedy ktoś grozi mojej córce. - Myślisz, że o tym nie wiem? - Światło było przyćmione, ale zauważyłam, że twarz Faruka błyszczy od potu. - Nie zamierzam zranić ani jej, ani nikogo z was, póki mnie do tego nie zmusicie, nie jestem też taki głupi, by dalej grać w grę, która staje się dla mnie niebezpieczna. Teraz słuchajcie. W zamian za to, co mogę wam powiedzieć, chcę dwóch rzeczy: nietykalności i pieniędzy. Przyniesiecie pieniądze, gdy się spotkamy następnym razem. Tysiąc angielskich funtów, w złocie. - To duża suma - stwierdził Emerson. - Uznacie, że jest niska, kiedy usłyszycie, co mam do powiedzenia. Ona ją ma. Zapłacisz, Nur Misur? - Tak - odparła szybko. - Chwileczkę, Nefret - wtrącił Emerson. - Zanim zgodzisz się na tę transakcję, lepiej się upewnij, za co masz zapłacić. Informacja o miejscu pobytu Kamila el-Wardaniego nie jest warta tysiąca funtów ani dla nas, ani dla policji. - Mam dla was większą rybę. Wardani to płotka, ale ja dam wam rekina. - Elokwentny gość, prawda? - mruknął Emerson, zwracając się do mnie. - Zgadzacie się czy nie? - niecierpliwił się Faruk. - Jeśli próbujecie przetrzymać mnie tu do przybycia policji... - To ostatnia rzecz, jaka by mi przyszła do głowy - oświadczył Emerson. - Zgadzamy się - powiedziała Nefret. - Gdzie i kiedy mamy dostarczyć pieniądze? - Jutro w nocy... Nie, pojutrze. Godzinę przed północą. Jest taki dom w Maadi... Seszat wydała zduszone miauknięcie i odwróciła głowę, rzucając Ramzesowi oskarżycielskie spojrzenie. Postawił ją na podłodze i odwrócił się do Faruka. Młody łotr się uśmiechnął. - Znasz to miejsce, prawda? - Znam - odparł zamiast Ramzesa Emerson. Uśmiech Faruka stał się jeszcze szerszy. - Przyjdziesz sam, Ojcze Przekleństw. - Nie sądzę - wtrącił się Ramzes. - Nie pójdziesz sam, ojcze. - Jaką miałbym korzyść z zabicia go? - zapytał Faruk. - Będę miał pieniądze i jego obietnicę, że nic nie powie policji przez trzy dni. Zaufam jego słowu. Jest znany jako człowiek honoru. - W porządku, będę tam - odparł Emerson. - Dobrze. Nefret była bliżej Faruka niż nas. Musiał tylko wyciągnąć ramię. Objął ją i przyciągnął do siebie. Chwyciłam mocno Emersona. ale zapomniałam o Ramzesie. Tym razem gniew wziął górę nad jego zwykłym wyczuciem. Przeciwnik był jednak przygotowany na jego atak. Lufa pisloletu uderzyła mojego syna w skroń i zwaliła go z nóg. - Przestań! - krzyknęła Nefret. - Pójdę z nim. Proszę, profesorze! Ramzesie, nic ci nie jest? Ramzes wstał. Ciemny strumyczek krwi spływał po jego policzku. - Nie. Ale zasłużyłem sobie na to. To była cholerna głupota. Jeśli jednak coś jej się stanie... - Jeśli zostanie ranna, będzie to twoja wina - warknął Faruk. - Chcę tylko, żeby była moim zakładnikiem, na wypadek gdyby osaczyła mnie policja. Módl się, aby tak się nie stało. - Poradzimy sobie z nimi - zapewnił go Emerson. Ramię, które trzymałam, było twarde jak kamień, ale głos mojego męża brzmiał spokojnie. - Jeśli jednak nasza córka nie wróci w ciągu godziny... - W życiu nie znałem ludzi, którzy by tyle gadali! - krzyknął histerycznie Faruk. - Zamknijcie się! Idźcie do zachodniej bramy Chan el Chalili i czekajcie. Ona tam przyjdzie. W ciągu godziny! I nie mówcie już nic więcej! Cofnął się za zasłonę po drugiej stronie pokoju, ciągnąc za sobą Nefret. - Nawet nie myśl o tym, żeby iść za tym łajdakiem - ostrzegłam mojego syna, kiedy podniósł się z podłogi. - Nie pójdzie za nim - uspokoił mnie Emerson. - Ten człowiek jest na skraju histerii. Ramzesie, to rzeczywiście było cholernie głupie. Nie, żebym cię obwiniał. Może zrobiłbym to samo, gdyby twoja matka nie trzymała mnie tak mocno. - Nie, nie zrobiłbyś - zaprzeczył Ramzes. Wierzchem dłoni starł krew z ust. Podałam mu moją chusteczkę, którą wziął machinalnie. - Masz lepsze wyczucie. - Gdzie jest Seszat? - zapytałam, rozglądając się po pokoju. - Myślisz, że poszła za nimi? - spytał Emerson. - Nie wiem - odparł Ramzes. - I w tej chwili nie bardzo mnie to obchodzi. Chodźmy. Przedostanie się do zachodniej bramy Chan zajęło nam trochę czasu, ale stwierdziliśmy, że jest już zamknięta. Uliczki były wyludnione, co nawet o tej porze było dość dziwne. Najwyraźniej policja odeszła albo zrezygnowała z polowania. Po przeciwnej stronie wejścia pod wyłożonym kafelkami łukiem była kafejka; usiedliśmy na drewnianej ławce na zewnątrz, a ci, którzy ją zajmowali, na nasz widok się ulotnili. Emerson zapytał, czego bym się napiła. - Whisky - odparłam ponuro. - Ale zadowolę się herbatą. - Nic jej nie będzie - wymamrotał po chwili Ramzes. Ślad zaschniętej krwi na jego policzku wyglądał jak blizna. Wyłuskałam swoją chusteczkę z jego palców i zanurzyłam ją w szklance wody, przyniesionej przez kelnera. - Ten człowiek nie wygląda mi na zabójcę - zauważyłam. - Ale jest zabójcą - odparł Ramzes. - Nie skrzywdzi jednak kogoś, kto mu obiecał tysiąc funtów. Emerson wyjął zegarek. Od chwili, kiedy usiedliśmy, zrobił to już po raz trzeci, poinformowałam go więc, że rozbiję mu go, jeśli zrobi to jeszcze raz. Ramzes siedział jak kamienny blok, gdy czyściłam mu twarz. Potem powiedział: - Możemy teraz swobodnie porozmawiać. Myślicie, że ona podejrzewa, iż nasza obecność u Aslimiego nie była przypadkiem? - Możliwe - odparł Emerson, sięgając do kieszeni, kiedy jednak dostrzegł mój wzrok, wyciągnął z niej fajkę zamiast zegarka. - Ona jest bardzo bystra. Ale wie tylko, że policja szukała Wardaniego, nic więcej. Gdy Faruk zaproponował nam grubszą rybę... Dobry Boże! Nie sądzicie, że to zakamuflowana próba szantażu? To z pewnością byłoby warte tysiąc funtów, jeśli wiedziałby, że jesteś... - Nie mów tego! - krzyknęłam. - Nie zamierzałem - burknął Emerson, posyłając mi urażone spojrzenie. - Nie wiem, skąd mógłby to wiedzieć - stwierdził Ramzes. Jedyne światło pochodziło z lampy, która wisiała za nami obok okratowanego łuku. Nie widziałam jego twarzy, ale widziałam dłonie. Wziął ode mnie chusteczkę i metodycznie darł ją na strzępki. - Załóżmy najgorszy wariant - zaczęłam. - Że Faruk podejrzewa... hmm... że domyśla się prawdy o tobie i... o tym drugim. To nie może być nic więcej niż podejrzenie i nie może go przekazać swojemu... hmm... pracodawcy, bo nie... - Do cholery, Peabody, nie jąkaj się! - nie wytrzymał Emerson. - I nie zakładaj najgorszego! Jak możesz tu siedzieć i spokojnie robić takie założenia, kiedy ona... Kiedy ona może... Która godzina? - Ojcze, proszę, nie patrz znowu na zegarek - syknął Ramzes. - Minęło niecałe pół godziny. Nie sądzę, żebyśmy musieli cokolwiek zakładać. Wszystko jest oczywiste. Propozycja była prosta i Nefret najwyraźniej też zrozumiała, co on ma na myśli. Była z wami, kiedy Russell powiedział, że jego zdaniem Wardani współpracuje z wrogiem. Kwestia mojej tożsamości jest zupełnie inną sprawą. Nie ma powodu przypuszczać, że Faruk o tym wie, a Nefret nie wie na pewno. - Powinniśmy jej to powiedzieć - stwierdziłam. - Wiesz, dlaczego nie możemy. - Jego oczy ani na chwilę nie opuszczały bramy po drugiej stronie ulicy. - Mamo, ona szła prosto do tej obrzydliwej nory, kiedy ten łotr w nią mierzył. Nie zawahała się, nie zatrzymała się, żeby pomyśleć, zanim zaczęła działać. Nią zawsze kieruje serce, nigdy głowa; i tak będzie zawsze. Jeśli straci tę swoją odrobinkę zimnej krwi, może powiedzieć niewłaściwe rzeczy niewłaściwej osobie i... - urwał i głos mu się załamał. Położyłam swoją dłoń na jego ręce. - Jest coś jeszcze, prawda? Jakiś szczególny powód, dla którego nie wierzysz, że trzymałaby język za zębami. Nigdy nam nie powiedziałeś, jak Percy dowiedział się, że to ty wydostałeś go z obozu bandytów. To Nefret cię wydała? Jego dłoń pod moją zacisnęła się w pięść. - Mamo, na miłość boską! Nie teraz! - Lepiej teraz niż później albo wcale. Mówiłeś, że tylko trzy osoby znały prawdę: David, Lia i Nefret. To nie był David ani Lia, oni przyjechali do Egiptu dopiero po tym, jak Percy wprowadził w życie swój podły plan i oskarżył cię, że jesteś ojcem jego dziecka. Percy ścigał Nefret... - Ona nie chciała - wyszeptał ze wzrokiem wciąż utkwionym na wejście do Chan. - Nie mogła wiedzieć, co on zrobi. - Oczywiście, że nie. Mój drogi chłopcze... - W porządku. - Panował już nad głosem. - Nie obwiniam jej, jakżebym mógł? To był jeden z tych cholernych splotów wydarzeń, których nikt nie jest w stanie przewidzieć. Ja tylko mówię, że ona nie musi wiedzieć więcej, niż wiedziała do tej pory. Tylko by się zamartwiała i próbowałaby pomóc. A wtedy ja martwiłbym się o nią. - Jesteś niesprawiedliwy wobec siebie - stwierdziłam. - I może trochę nadopiekuńczy... - Gdybym był trochę bardziej opiekuńczy albo trochę szybszy, nie byłaby teraz z tym człowiekiem, który prawdopodobnie jest równie niebezpieczny jak skorpion - odparł i zapalił kolejnego papierosa. - Za dużo palisz - oświadczyłam. - Bez wątpienia. - Daj mi jednego. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale spełnił moją prośbę; podał mi też ogień. Gryzący smak dymu był jak pokuta. - To była moja wina - powiedziałam. - Nie twoja. Nie chciałeś, by dzisiaj z nami poszła. Myślałam, że jestem sprytniejsza. - Nie zniosę tego dłużej - jęknął Emerson. - Idę jej poszukać. - Już wszystko w porządku - mruknął Ramzes, biorąc głęboki oddech. - Oto i ona. Wyszła powoli z ciemności, z odwróconą w bok głową. Krzesło Emersona upadło z trzaskiem. Kiedy zobaczyła go biegnącego ku niej, rzuciła się w jego otwarte ramiona, a on przycisnął ją do piersi. - Dzięki Bogu - wyszeptałam. - Na Boga, jest i ten przeklęty kot! - zawołał Ramzes. - Jak ona, do diabła... - Nie przeklinaj - skarciłam go. Nefret nie pozwoliła Emersonowi się nieść i odmówiła natychmiastowego powrotu do domu. - Najpierw się czegoś napiję - oznajmiła, siadając na krześle, które podsunął jej Ramzes. - W gardle mam pustynię. - To z nerwów - stwierdził jej brat, strzelając palcami, by przywołać kelnera. - Nie bądź takim mądralą. Chcesz mi powiedzieć, że nie martwiłeś się o mnie? - Martwiłem się o to, co możesz temu łotrzykowi zrobić - odparł Ramzes. Nefret spojrzała znacząco na warstwę niedopałków pokrywającą ziemię wokół jego krzesła. Jej twarz była umazana brudem i pokryta pajęczynami, a rozpuszczone włosy związała zmiętym kawałkiem tkaniny, w którym rozpoznałam szal, przeznaczony na smycz Seszat. Kot usiadł przy jej krześle i zaczął się czyścić. - Co on... - zaczął Emerson. - Dajcie mi trochę odsapnąć - przerwała mu Nefret. Wypiła łapczywie szklankę herbaty, którą przyniósł kelner. Byliśmy już jedynymi klientami; dawno minął czas zamknięcia lokalu, ale nikt nie miał śmiałości zwrócić nam uwagi. - Nie skrzywdził mnie - powiedziała po chwili, posyłając Emersonowi pokrzepiający uśmiech. - Kiedy go przekonałam, te nie mam zamiaru uciekać, tylko trzymał mnie za ramię, by mnie prowadzić. Próbowałam go wypytać, ale za każdym razem, kiedy otwierałam usta, syczał na mnie. Żebym była cicho, ma się rozumieć. Próbowałam też zapamiętać, którędy mnie prowadzi, ale to było beznadziejne... wiecie, jak te uliczki kluczą i zakręcają. Kiedy się w końcu zatrzymaliśmy, wiedziałam, że znaleźliśmy się poza zagrożonym rejonem, bo sprawiał wrażenie spokojniejszego. Więc zapytałam go, kto jest tą grubszą rybą... - Na miłość boską, Nefret, nie powinnaś tak ryzykować! - krzyknął Emerson. - Hmm... i powiedział ci? - Roześmiał się i rzucił jakąś paskudną uwagę o kobietach. Że są dobre tylko do dwóch rzeczy i spodziewał się, że do jednej mu posłużę. Miał na myśli pieniądze, profesorze - dodała szybko. Twarz Emersona posiniała. - Powiedziałam, że wezmę je jutro i spotkamy się z nim tak, jak obiecaliśmy. Potem oświadczył, że mogę już pójść, jeśli chcę... Wtedy właśnie Seszat go ugryzła. Ramzes sięgnął na dół i podrapał kota po głowie. - Szła za wami cały czas? - Musiała iść. Słyszałam jakieś szelesty, ale myślałam, że to szczury. Zamierzałam zapytać tego człowieka, gdzie, u diabła, jestem, ale uciekł w pośpiechu, więc próbowałam sama to ustalić. W końcu uznałam, że lepiej zrobię, idąc za Seszat, która na mnie napierała, no i zaprowadziła mnie do was. Emerson nie był już siny, jego twarz przybrała dziwny, szarolawendowy odcień. - Zapytał cię, czybyś chciała... - Zapytał - przyznała Nefret. - Był w tej kwestii bezceremonialny, ale nie nalegał. Zwłaszcza po tym, jak Seszat go ugryzła. Profesorze, obiecaj mi, że nie stracisz panowania nad sobą, kiedy się z nim spotkasz. Najważniejsze, żebyśmy doszli do porozumienia. A niech to, nie powinnam była ci o tym mówić! - Stracę panowanie nad sobą? - powtórzył z oburzeniem Emerson. - Ja nigdy nie tracę panowania nad sobą. - Dostarczysz pieniądze? - Oczywiście. - I dotrzymasz obietnicy, że dasz mu czas na ucieczkę? - Bez wątpienia. ... Ramzes, który przez cały czas milczał zamyślony, zaproponował: - Może pójdę po auto i przyprowadzę je tutaj? - Równie dobrze możemy pójść wszyscy - oświadczyła Nefret. - Jestem w doskonałej formie i z pewnością pokonam tę niewielką odległość. Profesorze...? - Hmm... - wymamrotał Emerson. - Co? Ach, tak. Zapłaciliśmy szczodrze sennemu właścicielowi kawiarni, a kiedy tylko ruszyliśmy ulicą, zobaczyliśmy, jak gasi światła. Emerson objął Nefret, która oparła się o niego. Ramzes i ja szliśmy za nimi; znowu posadził sobie kota na ramieniu. Pogłaskałam lśniące futro Seszat, a ona zamruczała cicho. - Będziemy musieli wymyślić jakąś odpowiednią nagrodę dla niej - powiedziałam. - Nagradzanie kotów to strata czasu. One uważają, że zasługują na wszystko, cokolwiek się dla nich robi. - Ale zachowała się naprawdę wspaniale. - Jak każdy z potomków Bastet. Przyznaję jednak, że Seszat jest wyjątkowa. - Tak. Jestem trochę zdumiona, że Faruk nie umówił się na jutrzejszą noc. - Jutro w nocy ma inne spotkanie - odparł Ramzes. - To samo co ja. 8 Po trudach poprzedniego dnia nawet Emersonowi niespieszne było wracać do pracy. Pozwolił nam spokojnie zjeść śniadanie, jedynie dwukrotnie wspominając przy tym, że się przez nas spóźni. Włosy Nefret błyszczały i fruwały dookoła, jak zawsze po umyciu. Ubiegłej nocy spędziła w łazience sporo czasu, usuwając nie tylko kurz i pot, lecz także inne, niewidoczne ślady. Kobiecie o jej wrażliwości nawet zwykły dotyk takiego mężczyzny wydawałby się brudny, a miałam wrażenie, że z oczywistych względów nie powiedziała nam wszystkiego. Nie wyglądała jednak ani trochę gorzej niż po swojej ostatniej przygodzie, a kiedy tylko Fatima wyszła z pokoju, powróciła do tematu, który poprzedniej nocy zostawiliśmy nierozstrzygnięty. - Obiecałam Sophii, że popołudnie spędzę w klinice. Jest kilka przypadków wymagających interwencji chirurga. Wcześniej pojadę do banku i... - Nie, nie pojedziesz - przerwał jej Emerson, rozsmarowując dżem agrestowy na kromce chleba. - Ja pojadę do banku po południu. - Ale... - To mój obowiązek - oświadczył Emerson. Tym razem Nefret nie kontynuowała sprzeczki. Oparła podbródek na splecionych dłoniach, z łokciami na stole, i przez chwilę przyglądała się Emersonowi z uwagą. - Za co dokładnie zapłacisz? To spora suma, jak sam powiedziałeś. Emerson był przygotowany na to pytanie i mógł udzielić szczerej, choć niezupełnie wyczerpującej odpowiedzi. - Pamiętasz, co powiedział nam Russell tego wieczoru, kiedy jedliśmy z nim kolację? Zdaje się, że miał rację. Wardani współpracuje z wrogiem. Said, czy jak tam on ma na imię, musi być jednym z jego przybocznych. Mam nadzieję, że za swoje pieniądze dostanę nazwisko niemieckiego albo tureckiego agenta, z którym współpracują. Nefret skinęła głową. - Tak właśnie myślałam. To on byłby tą grubą rybą, prawda? - Albo ona - wtrącił Ramzes. - Jestem zdumiony, Nefret, że jesteś tak skora do stawiania swojej własnej płci poza podejrzeniami. Nefret złożyła usta w ciup. - Kobieta nie zajmowałaby tak wysokiej pozycji. Turcy i Niemcy i cała reszta męskiej populacji świata myślą, że kobiety nadają się tylko do wyciągania informacji od ludzi, których uwiodły. - Po chwili dodała: - Oczywiście oprócz tu obecnych. - Hmm... - mruknął Emerson. - Znam kilka kobiet, które nadają się do czegoś więcej. Nie ma sensu bawić się w domysły. Dowiemy się tego jutro. Chodź ze mną, Ramzesie, chcę z bliska spojrzeć na posąg, zanim zawieziemy go do Gizy. Posąg stał tam, gdzie zostawili go nasi pracownicy, wciąż w opakowaniu. Kiedy je usunęliśmy, przez chwilę staliśmy, podziwiając go w milczeniu. Był wyidealizowanym wyobrażeniem mężczyzny-boga i emanował dostojeństwem. Mocne obrysy oczu i ust oraz doskonałe proporcje torsu i ramion prezentowały najlepsze tradycje rzeźby Starego Królestwa. Niektórzy naukowcy uważali, że sztuka egipska w tym okresie osiągnęła najwyższy poziom doskonałości. W tej chwili byłam gotowa się z nimi zgodzić. - Jest piękny - wyszeptała Nefret. - Domyślam się, że trafi do muzeum? - Niewątpliwie - odparł Ramzes. - Chyba że znajdziemy coś jeszcze wspanialszego, co Quibell mógłby zabrać zamiast tego. - Nie ma na to szansy - burknął Emerson. - Gdybyśmy mieli pół tuzina takich, może zostawiłby nam jeden. Ale nie znajdziemy już żadnego. - Nie chcesz, żebym zrobiła fotografie? - spytała Nefret. - Później. Zbierz swój rynsztunek, Peabody, i chodźmy. Musiałam odebrać mój parasol od Dżamala, ogrodnika, który wykonywał też wszystkie drobne naprawy w domu. Był kuzynem Selima w trzeciej czy czwartej linii, szczupłym młokosem równie przystojnym jak Selim, ale pozbawionym jego ambicji i energii. Wyjaśniłam mu, że w moim parasolu zacina się przycisk zwalniający ostrze, a on zapewnił mnie, że naprawienie tego to dziecinna igraszka dla takiego, eksperta jak on. Gdy po odebraniu od niego mojej nowej broni sprawdziłam mechanizm, z miłym zaskoczeniem stwierdziłam, że teraz działa właściwie. Kiedy przybyliśmy, Selim i reszta ekipy byli już na miejscu. Nefret opuściła nas tuż po południu, a do tego czasu nasi pracownicy dokopali się do macierzystej skały. Kończyły się tam cięte bloki wyściełające szyb, ale szyb szedł dalej w dół, w skałę podkładową płaskowyżu. - Chyba nie ciągnie się zbyt daleko - zauważył Selim z nadzieją w głosie. Podobnie jak ja, był już trochę zmęczony przesiewaniem niezliczonych koszy piasku i rumoszu, zawierających jedynie skorupy dzbanów. - Ba... - mruknął mój mąż. - To mogą być kolejne dwa metry. Albo trzy, albo cztery, albo... Selim jęknął. - Będziesz musiał postawić strażnika na noc i każdej następnej nocy, póki nie skończymy z komorą grobową - dodał Emerson. - Po naszym wczorajszym znalezisku każdy ambitny złodziej w tym rejonie będzie chciał tu przyjść. - Ale przecież nie znaleźliśmy nic więcej - mruknął Selim. - Tylko posąg. - Na razie - odparł Emerson. Pracowaliśmy jeszcze przez kilka godzin, ale nie dotarliśmy do dna szybu. W końcu mój mąż, spoglądając na słońce, z którego pozycji potrafił odczytać czas równie precyzyjnie jak z tarczy zegarka, ogłosił koniec pracy. Kiedy wyraziłam zdumienie - jako że bez wątpienia nie mogliśmy być już daleko od komory grobowej - oświadczył cierpko: - Przypominam ci, że mamy sprawy do załatwienia w mieście. Byłoby przyjemną odmianą, gdyby choć jeden sezon minął bez tych przeklętych dodatkowych rozrywek. Zignorowałam te narzekania, które tak często słyszałam. - A kiedy już załatwimy nasze sprawy? - zapytałam, posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie. - Nie mam pojęcia, co, u licha, masz na myśli - burknął zrzędliwie. - Ale ja mam pojęcie - oznajmił Ramzes, który właśnie do nas dołączył. - I odpowiedź brzmi „nie”, mamo. Powiedziałem już Fatimie, że dzisiaj jem obiad na mieście. Sam. - Ach... więc to masz na myśli? - Emerson spojrzał na mnie z marsową miną.- Odpowiedź brzmi „nie”, Peabody. Naturalnie nie zamierzałam pozwalać im na wywieranie na mnie nacisku. Postanowiłam jednak powrócić do tego tematu dopiero wtedy, gdy się wykąpiemy i przebierzemy. Nefret jeszcze nie wróciła. Kiedy po serii standardowych skrzeków i pisków w końcu dodzwoniłam się do szpitala, dowiedziałam się, że wciąż jest na sali operacyjnej, w której spędziła całe popołudnie. To właśnie miałam nadzieję usłyszeć. Wróci do domu, kiedy skończy, i było mało prawdopodobne, żeby znowu wyszła. Bardzo wyczerpywało ją to fizycznie i czasami również emocjonalnie. Gdy dołączyłam do Emersona i Ramzesa, odkryłam, że doszli do kompromisu, jak to odkreślił mój mąż. Wszyscy razem mieliśmy zjeść obiad na mieście, a potem Ramzes pójdzie tam, gdzie ma iść. - To ma sens - mruknął Emerson. - Gdzie on ma pójść? - zapytałam. Udając, że nie usłyszał, Emerson pospieszył na miejsce kierowcy. Kazałam Ramzesowi usiąść obok mnie i poddałam go gruntownej inspekcji. Wyglądał bardzo ładnie, jeśli pominąć to, że miał zbyt obszerny i workowaty płaszcz. To nie mogły być bandaże, bo na jego stanowcze żądanie (i ponieważ proces ozdrowieńczy przebiegał znakomicie) zredukowałam je znacznie. - Masz ze sobą broń palną? - zapytałam. - Dobry Boże, nie. Ostatnia rzecz, jaką bym chciał zrobić, to zastrzelić kogoś. - Więc weź moją - zaproponowałam i sięgnęłam do torebki. - Nie, dziękuję. - Chwycił mnie za nadgarstek. - Ta twoja mała Lady Smith jest jedną z najmniej skutecznych broni, jakie kiedykolwiek wymyślono. Nie pojmuję, jak w ogóle udało ci się trafić z tego w cokolwiek. - Zazwyczaj nie trafiam - przyznałam. - Ale jeśli ktoś trzyma cię w śmiertelnym uścisku... - Nóż jest bardziej skuteczny. Tak czy owak, chodzi o to, żeby unieszkodliwić przeciwnika, zanim on cię dopadnie. Mamo, co jeszcze masz w tym tornistrze? Jest cztery razy większy niż twoja normalna wieczorowa torebka. Zanim zdołałam go powstrzymać, wsadził do mojej torby rękę. - Tak podejrzewałem - mruknął, wyciągając kłąb rdzawo-czarnych tkanin. - Nie idziesz ze mną dzisiaj, więc wybij sobie z głowy ten pomysł. Jak by to wyglądało, gdyby Wardani przyprowadził ze sobą kobietę? - Więc powiedz mi, dokąd idziesz i co ma się tam wydarzyć. - Dobrze - odparł. Ze zdumienia przy wdechu wciągnęłam do ust kawałek woalki i musiałam ją wydobyć, zanim zdołałam zapytać: - Mój Boże... naprawdę mi to powiesz? - Skoro i tak już wiesz więcej niż powinnaś, rozsądniej będzie powiedzieć ci resztę. Będziemy jeść obiad w hotelowej restauracji i razem z niej wyjdziemy, a potem ty i ojciec pojedziecie prosto do domu. Spotkanie jest w ruinach meczetu przy grobie Burckhardta. Ojciec zna to miejsce. Ale nie musicie iść ze mną, żeby mnie chronić. Będzie tam David, oczywiście dobrze ukryty. Nie pozwolił mi iść samemu. - Niech go Bóg błogosławi - szepnęłam. - Miejmy nadzieję, że tak właśnie zrobi - mruknął Ramzes. Najpierw pojechaliśmy do banku, który znajdował się na Sharia Qasr el-Nil. Operacja nie trwała długo. Kiedy wychodziliśmy, Emerson niósł „tornister”, jak moją wielką czarną torbę określił Ramzes. Tysiąc funtów w złocie sporo ważyło. Z banku do Savoya było niedaleko, a tam - jak mnie właśnie raczył poinformować mój mąż - mieliśmy jeść obiad. Nie zapytałam dlaczego właśnie tam, ponieważ nie powiedziałby mi prawdy, a nie miałam wątpliwości, że prawdziwy motyw we właściwym czasie i tak wyjdzie na jaw. Savoy był ulubionym miejscem biesiad „śmietanki” biurokratycznej Kairu i brytyjskich oficerów. Myślę, że żadna z obecnych tam osób nigdy nie zapomni widoku Emersona wkraczającego do Savoya z czarną damską torbą ozdobioną błyszczącymi dżetami. Niewielu mężczyzn oprócz niego by się na to zdobyło. I żaden nie mógłby tego zrobić z takim opanowaniem. Kiedy wskazano nam stolik, postawił torbę na podłodze i mocno ścisnął ją nogami. - Chcesz, żeby ktoś nas obrabował? - zapytałam. - Równie dobrze mógłbyś nieść plakat oznajmiający, że masz w tej torbie pieniądze. - Niekoniecznie - odparł Emerson, otwierając kartę z menu. - Mało prawdopodobne, żeby tak się stało - uspokoił mnie Ramzes. - Żaden złodziej nie okradłby Ojca Przekleństw. - Hmm... - mruknął Emerson, spoglądając na niego sponad menu. - To jeszcze jedno powiedzenie Dauda? Nie należy do jego najlepszych. Władczo skinął na kelnera. Kiedy już złożyliśmy zamówienia, oparł łokcie na stole i rozejrzał się ciekawie po sali restauracyjnej. Nie wszystkie stoliki były zajęte. Na „śmietankę” było jeszcze za wcześnie. Rozpoznałam jedynie lorda Edwarda Cecila i kilka osób z jego towarzystwa. Napotkawszy wzrok sir Edwarda, skinęłam mu głową, a on pospiesznie zgasił uśmiech na swej twarzy. - Kim są ci ludzie siedzący z Cecilem? - zapytał Emerson. Podałam mu ich nazwiska. - A ten gość, który uśmiecha się z taką wyższością do Cecila? - Nazywa się Aubrey Herbert - wyjaśnił Ramzes. - To jeden z towarzyszy Woolleya i Lawrence’a. Kiedyś był attache honorowym w Konstantynopolu. - Znasz go? - dopytywał się Emerson. - Przedstawiono nas sobie. - W oczach Ramzesa błysnęła iskierka rozbawienia. - Zdaje się, że on uważa mnie za okropnie źle wychowanego. - Nie powinieneś się przejmować opiniami takich osób - oświadczyłam z oburzeniem. - Zapewniam cię, mamo, że wcale się nie przejmuję. Czy mogę zapytać, ojcze, co wywołało twoje zainteresowanie tym człowiekiem? - Po prostu szukam kogoś - burknął Emerson. - Kogo? - Tego Hamiltona. Znasz go, prawda, Ramzesie? Możesz mi go wskazać? - Nie widzę go - odparł Ramzes. - Dlaczego sądzisz, że powinien tu być? - Mieszka w Savoyu, prawda? Wiem! - Emerson odepchnął krzesło. - Poślę mu na górę moją wizytówkę - zakomunikował i odszedł od stolika, wyszarpując coś z kieszeni. - Skąd to nagłe zainteresowanie majorem Hamiltonem? - zapytałam Ramzesa, dając kelnerowi znak, że może podać zupę. Nie było sensu czekać na Emersona; wróci, kiedy będzie chciał. - Nie wiem. - Mam nadzieję, że nie zamierza kłócić się z majorem. - A dlaczego miałby się z nim kłócić? - Major był wcześniej trochę niegrzeczny, ale Nefret powiedziała, że dla niej był czarujący. Och, mój drogi, nie sądzisz chyba, że twój ojciec zamierza ostrzec majora, żeby trzymał się z dala od niej albo... - Nie, nie sądzę. - A może chodzi o tę dziewczynkę. Może on... - Mamo, takie spekulacje to tylko strata czasu. Dlaczego nie jesz zupy, zanim ostygnie? - Spekulacje nigdy nie są stratą czasu - odparowałam. - To wycinanie uschniętych gałęzi w gąszczu przypuszczeń. Ramzes schował się za serwetką. - Coś ci wpadło do gardła? - zapytał jego ojciec, który właśnie wrócił i sadowił się na swoim miejscu. - Nie, ojcze. Zastałeś majora? - Ramzes był nieco zarumieniony. Miałam nadzieję, że nie ogarnia go gorączka. - Nie - odparł Emersonr zabierając się do zupy. Jadł bardzo szybko i kiedy tylko skończył, oznajmił: - Zostawiłem mu wiadomość, że jestem tutaj i chcę się z nim spotkać. Odpowiedź na tę wiadomość przybrała formę, której się nie spodziewaliśmy. Ramzes zobaczył ją pierwszy; wymamrotał coś i wskazał drzwi do jadami. - To tylko panna Molly - stwierdziłam. - Co tam burczałeś pod nosem? - Zaczynam o niej myśleć jak o Jonaszu - odparł Ramzes. - Nonsens - burknął Emerson i uśmiechnął się do filigranowej postaci. W tym samym momencie dziewczynka zobaczyła nas i podeszła do stolika afektowanym krokiem. Z tego kroku i z jej uradowanej twarzy wywnioskowałam, iż uważa, że wygląda na bardzo dorosłą. Jej różowa satynowa suknia wyglądała tak świeżo, że musiała ją dopiero co włożyć, a loki okalające jej buzię przytrzymywał wianuszek sztucznych różanych pączków. Ubiór czyni kobietę, jak zawsze mawiam; w tym odzieniu, które było bardziej odpowiednie dla młodej panny niż dla dziecka, wydawała się znacznie starsza. Panna Nordstrom podążała tuż za swoją podopieczną. Jej twarz była jeszcze bardziej posępna niż przy naszym pierwszym spotkaniu, i pomyślałam, że wygląda na bardzo zmęczoną. - Mam nadzieję, że jest już pani zdrowa - powiedziałam współczująco. - Dziękuję, pani Emerson. To była tylko lekka... hmm... niedyspozycja. Proszę wybaczyć, że przerwałyśmy państwu obiad. - Podeszła bliżej. - Chodź, Molly, nie każ panom stać. - Możemy usiąść z wami? - spytała dziewczynka. - Jak widzisz, niemal skończyliśmy obiad - odparłam. - Och, ja też... Nordie powiedziała, że mogę zejść na dół na coś słodkiego, jeśli wypiję całe mleko. A tutaj mleko jest naprawdę okropne. - Uśmiechnęła się do Emersona, który skłonił się przed nią z powagą. - Oczywiście, przyłącz się do nas, moja droga. I pani także, panno... Czy major będzie nam towarzyszył? Kelner przyniósł kolejne dwa krzesła i usiedliśmy wszyscy, pod każdym względem niezgodnie z zasadami. Panna Molly z zadowoleniem usadowiła się pomiędzy mną a Ramzesem. - Wuj nie może przyjść - zakomunikowała. - Mam nadzieję, że nie cierpi na niedyspozycję pokarmową - powiedział Ramzes. Molly zachichotała. - Masz na myśli chory żołądek? Nie, to... - Major właśnie miał zejść na umówiony obiad, kiedy dotarła do niego pańska wiadomość - wyjaśniła panna Nordstrom, rumieniąc się. - Wysłał przeprosiny i ma nadzieję, że spotkają się panowie następnym razem. - Ach - mruknął Emerson. Jeśli był rozczarowany, ukrył to bardzo dobrze. Gdybym nie znała sprawy, pomyślałabym nawet, że się ucieszył. Panna Molly zajęła się zamawianiem słodkości, pytając o zdanie wszystkich po kolei. Dzieliła swoją uwagę pomiędzy Emersona a Ramzesa - co sprawiło, że ja musiałam zająć się jej opiekunką. Była to żmudna robota, ponieważ panna Nordstrom potrafiła mówić jedynie o tym, jak bardzo nie podoba jej się Kair i jak bardzo chciałaby wrócić do domu. - Tutejsze jedzenie zupełnie mi nie odpowiada, pani Emerson, no i nie sposób utrzymać dziecka w ryzach. W domu, wie pani, ma się całkowitą kontrolę... właściwy porządek lekcji, ćwiczenia dla zdrowia i wizyty. Ale tutaj godziny pracy majora są tak nieregularne, że nigdy nie wiem, kiedy będzie w domu, a jak już jest, chce przez cały czas być z Molly. - To całkiem naturalne - zauważyłam. - Och tak, niewątpliwie, ale nie służy utrzymaniu właściwej dyscypliny. - Panna Nordstrom ściszyła głos i dodała: - Zapewniam panią, że nie pozwoliłabym jej przeszkadzać państwu, gdyby on nie uległ jej prośbom. To zbyt późne godziny dla dzieci i za obfite jedzenie... Gateau au rhum, które właśnie pochłaniała panna Molly, z pewnością należało do tej kategorii. Jej radość była tak oczywista, że nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. - Nieco pobłażania okazanego dziecku od czasu do czasu nie robi mu krzywdy - stwierdziłam. Dziewczynka na szczęście nie usłyszała tego, ale mój syn z pewnością tak, bo spojrzał na mnie krytycznie. Panna Molly szczebiotała uroczo, a mnie zaczął trochę niepokoić upływ czasu. Panna Nordstrom odmówiła słodyczy, skusiła się jednak na kawę. Jadalnia była teraz pełna ludzi i wielu znajomych zatrzymywało się przy naszym stoliku, by powiedzieć nam dobry wieczór. Jedną z tych osób był lord Edward. Był to syn lorda Salisbury, pod względem urodzenia i rodowodu najbardziej wyróżniający się z młodych ludzi, których Kitchener powołał do służby cywilnej w Egipcie. Brakowało mu doświadczenia do piastowania stanowiska w Ministerstwie Finansów, ale działał bardzo energicznie i był w bliskiej konfidencji z rządem. Miał też opinię najbardziej dowcipnego mężczyzny w Kairze, a najprostszą drogą do zdobycia takiej opinii było ośmieszanie innych ludzi. Co on i jego towarzystwo mówili na nasz temat za naszymi plecami, mogę sobie tylko wyobrażać. Nigdy nie mieliby śmiałości powiedzieć nam tego w twarz. Pogratulował Emersonowi odkrycia posągu, powiedział mi, że wspaniale wyglądam, uszczypnął pannę Molly w policzek i zapytał o Nefret. Panna Nordstrom dostała łaskawy ukłon. Na samym końcu zwrócił się do Ramzesa: - Myślę, że chciałbyś wiedzieć, iż Simmons dostał reprymendę i ostrzeżenie, że ma się, tak nie zachowywać w przyszłości. - To nie była do końca jego wina - odparł Ramzes. - Nie? - Lord Edward uniósł brwi. - Przekażę mu, że tak powiedziałeś. Dobranoc. - My też musimy się już pożegnać - oświadczyła panna Nordstrom, kiedy nasz arystokratyczny znajomy oddalił się spacerowym krokiem. - Jest bardzo późno. Panna Molly spojrzała na nią buntowniczo. - Jeszcze nie skończyłam gateau - zaprotestowała. - Zjadłaś dokładnie tyle, ile powinnaś - powiedziałam stanowczo. - A teraz idź z panną Nordstrom. Dobrej nocy. - I proszę przekazać ukłony majorowi - dorzucił Emerson. - Ona staje się okropnym utrapieniem - zauważyłam, patrząc, jak Molly oddala się, holowana przez guwernantkę. - Która to godzina? Ramzes wyjął zegarek. - Wpół do jedenastej. Emerson przywołał kelnera, machając serwetką jak flagą pokoju. - Mój drogi, proszę cię, nie rób tego. - Powiedziałaś, że nie powinienem krzyczeć na kelnerów, więc jak inaczej mam zwracać ich uwagę? Kończ kawę i nie pouczaj mnie. Upiłam łyk. - Muszę stwierdzić, że kuchnia Savoya nie umywa się do Shephearda. Ta kawa ma jakiś dziwny smak. Emerson, zajęty rachunkiem, zignorował moje narzekania, ale Ramzes powiedział: - Mojej nic nie brakowało. Jesteś pewna, że nie nasypałaś soli zamiast cukru? - Nie słodzę kawy, powinieneś to wiedzieć. - Mogę? - Wziął moją filiżankę i spróbował. - Rzeczywiście niesmaczna - stwierdził, ocierając usta serwetką. - Chcesz drugą filiżankę? - Nie ma na to czasu - oświadczył Emerson, który właśnie skończył regulowanie należności. Wyszliśmy z hotelu i wsiedliśmy do samochodu. Kiedy objeżdżaliśmy Ogrody Ezbekieh, Emerson skręcił na pomoc, na bulwar Clos Bey, a Ramzes wyciągnął spod siedzenia tłumoczek z ubraniem i zaczął ściągać swoje wierzchnie odzienie. Nic dziwnego, że wyglądał trochę osobliwie; pod wieczorowym strojem miał tradycyjną luźną egipską koszulę i spodnie. Kiedy skończył się przebierać, obejrzałam się, wypatrując pościgu. Ale nic oprócz innego samochodu nie mogło dorównać prędkością Emersonowi i zanim dotarliśmy do suku el-Chaszir, poczułam pewność, że nikt nas nie śledzi. Odwracając się do Ramzesa, ujrzałam ciemną postać ukrytą w obszernej szacie o nieprzyjemnym zapachu. Zatykając nos, zapytałam: - Dlaczego przebierasz się tak odpychająco? - Nefret też chciała to wiedzieć - mruknął i założył perukę, która wyglądała jak niestrzyżony żywopłot. Była siwa albo biała i śmierdziała równie okropnie jak jego ubranie. - Wyjaśniłem jej, że brud trzyma z daleka niektóre osoby. Domyślam się, że ty i ona wolałybyście, żebym wyruszał w drogę w białej jedwabnej szacie i kufii spiętej złotym agalem. - Nie rozumiem, jakiemu celowi miałoby to służyć, ale kufia znakomicie by ci pasowała, przy twoich ciemnych oczach i ostrych rysach... - Wybacz, że ci przerwę, ale na mnie już czas - oznajmił Ramzes głosem stłumionym śmiechem. - Dobrej nocy, mamo. Zanim zdołałam coś odpowiedzieć, wyskoczył z samochodu, kiedy Emerson zwolnił. Zaraz potem mój mąż przyspieszył. Gdy złożyłam wieczorowe ubranie Ramzesa w zgrabny tłumoczek, przechyliłam się do przodu. - Ile musi przejść? - zapytałam Emersona. - Nieco ponad trzy mile. Powinien być na miejscu punktualnie. Z manuskryptu H Turek się spóźnił. Ramzes długo leżał na ziemi obok jednego z pomników, zanim usłyszał skrzypienie kół wozu. Zaczekał, aż furgon przejedzie, i dopiero wtedy wstał. Kiedy zbliżał się do niego, stąpając ostrożnie pomiędzy przewróconymi nagrobkami, czuł rosnącą niechęć i lęk. Faruk i inni już przybyli, pojedynczo lub po dwóch, tak jak ich uczył. Obserwował ich przez chwilę przez wyrwę w murze. Turek spieszył się tak bardzo, że tym razem sam wziął udział w wyładunku. Drgnął i zaklął, kiedy zobaczył Ramzesa. - Nie kłopocz się sprawdzaniem towaru - warknął. - Wszystko tu jest. - To ty tak mówisz. - Nie ma czasu. - Rzucił Ramzesowi tłumok owinięty tkaniną, a on przekazał go Farukowi. - Mam to otworzyć? - spytał młody rzezimieszek. - Nie - odparł Ramzes. - Weź ze sobą. Podszedł do Turka. - Są kłopoty. Faruk ci powiedział? - Pomyślałem, że powinienem zostawić to tobie, panie - odparł Faruk głosem ociekającym słodyczą. Ramzes cofnął się o krok. - Nie możemy już korzystać ze sklepu Aslimiego. Ostatniej nocy wpadła tam policja. Każdy kupiec w Chan el Chalili o tym mówi. Turek wyrzucił z siebie potok przekleństw w mieszance różnych języków. - Kto nas zdradził? - A któż by, jak nie Aslimi? On od tygodni był na skraju załamania. Jak im uciekłeś, Faruk? - Byłeś zdziwiony, że mnie widzisz? - Nie. Każdy kupiec w Chan wie, że policja odeszła bez więźnia. Zostałeś ostrzeżony? - Nie, byłem po prostu bardzo sprytny - odparł Faruk i stęknął, kiedy Turek przekazał mu ciężką skrzynkę. - Znam ulice Hoszaszejn jak kochanek zna ciało swojej nałożnicy. Przebiegli obok mnie. - Oni? - zdziwił się Ramzes. - Policja. A o kim innym mógłbym mówić? No to wszystko jasne, pomyślał Ramzes. Gdyby Faruk był lojalny wobec Wardaniego, wspomniałby o spotkaniu z Emersonami i pochwaliłby się, że naciągnął sławnego Ojca Przekleństw na tysiąc funtów w złocie. Był na tyle pewny siebie, że mógł myśleć, iż dostanie te pieniądze, nie dając nic w zamian. - Dobra robota - oświadczył głośno. - Aslimi nie może powiedzieć za dużo policji, ponieważ my nie mówiliśmy mu za dużo, ale musimy umówić inny punkt. Znasz meczet Qasr el-Ain? Nie jest zbyt uczęszczany oprócz piątków, kiedy kręcą się tam derwisze. Obok jednej z marmurowych płyt po lewej stronie od wejścia jest niewielka nisza. To ta pod tekstem Ayet el-Kursee. Znasz Koran, prawda? - Znajdę to miejsce. Jeszcze jedna dostawa. Ta będzie ostatnia. - Więc czas już bliski? - Wystarczająco bliski. - Wóz był już pusty. Turek usiadł na koźle i wziął lejce. - Dowiesz się, kiedy uderzyć. Tym razem Ramzes nie próbował go śledzić. Stał i patrzył, kiedy ludzie pokrywali ładunek wiązkami trzciny - byłoby poniżej godności Wardaniego uczestniczyć w pracy fizycznej. Asad przepchnął się do niego. - Wyzdrowiałeś już, Kamilu? Dobrze się czujesz? - zapytał. - Jak widzisz - odparł Ramzes i przyjacielskim gestem położył dłoń na jego ramieniu. - Kiedy się znowu spotkamy? - Znajdę was. Maas salameh. Czekał oparty o ścianę, słuchając skrzypienia kół wozu. Nagle usłyszał inny dźwięk, toczenie się kamyczka potrąconego przez nieuważną stopę. Ale kiedy już prawie wyciągnął nóż, rozpoznał ciemną postać: Asad. Stał na otwartej przestrzeni,, niepewnie rozglądając się na boki; jego słaby wzrok nie mógł przeniknąć ciemności. - Tutaj - odezwał się cicho Ramzes. - Kamil! - Asad potknął się i zaczął młócić rękoma w powietrzu. - Musiałem wrócić. Musiałem ci powiedzieć... - Powoli, powoli. - Ramzes złapał go za ramię i pomógł mu odzyskać równowagę. Co z niego za konspirator, pomyślał z lekką drwiną. Nieporadny, półślepy, bojaźliwy... i lojalny. - Co mi musisz powiedzieć? - To, co mówią Muchtar i Raszad. Nie będą mieli odwagi zwrócić się z tym do ciebie. Tłumaczyłem im, że są głupcami, ale oni... - Co mówią? Asad przełknął głośno ślinę. - Że powinieneś już teraz rozdać karabiny naszym ludziom. Że to niebezpieczne trzymać je wszystkie w jednym miejscu. Że nasi ludzie powinni się nauczyć, jak ich używać, ćwiczyć strzelanie... - Nie ściągając uwagi policji? To byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne i w dodatku marnowalibyśmy amunicję - oświadczył Ramzes. Diabli nadali, pomyślał. Mimo że udało mu się uspokoić swojego przybocznego, obawiał się, że wymyśliła to jakaś bystrzejsza głowa. Pomyślał też, że chyba wie, do kogo ta bystra głowa należy. - Co na to Faruk? - spytał. - Faruk jest lojalny! Powiedział, że ty jesteś dowódcą, że wiesz najlepiej. Zgadza się, pomyślał Ramzes, a potem powiedział: - Cieszę się, że mi to mówisz. Ale teraz idź już, mój przyjacielu, i upewnij się, że broń trafi do magazynu. Liczę na ciebie. Asad znowu potknął się, odchodząc. Ramzes odczekał jeszcze pięć minut. Kiedy opuścił meczet, zrobił to na czworakach i w najgłębszym cieniu jaki zdołał znaleźć. Cmentarz nie był jednym z grupy średniowiecznych książęcych grobów wymienianych w przewodnikach; wciąż był czynny, a nagrobki były przeważnie niewielkie i ubogie. Skuliwszy się za jednym z większych, Ramzes zamienił stary, postrzępiony dilk fakira i rozczochrane siwe włosy na turban i szatę, po czym zawinął cuchnący strój w kilka ciasnych warstw odzieży, co trochę stłumiło smród. Kusiło go, żeby wyrzucić ubranie i perukę, ale skompletowanie tego przebrania zabrało mu zbyt dużo czasu. Przewiesił torbę przez ramię, aby mieć wolne ręce, zapiął pas z nożem na szacie i ruszył w drogę. Chociaż spodziewał się Davida, pojawienie się przyjaciela sprawiło, że jego ręka mimowolnie powędrowała do noża. - Trochę jesteśmy nerwowi, co? - spytał David z uśmiechem. - Co się stało z gazowymi pantalonami? - Nie znalazłem pary, która byłaby wystarczająco długa. Przez jakiś czas szli w milczeniu, a potem Ramzes powiedział: - Myślałem, że będziesz śledził Turka. - Uznałem, że to strata czasu. Musimy wiedzieć, skąd on wyrusza, a nie dokąd jedzie, kiedy już dowiezie swój obciążający ładunek na miejsce. Prawdopodobnie wynajmuje różne zaprzęgi i powozy na każdą dostawę i wątpię, czy pozostaje cały czas w tym samym miejscu. - Trudno to będzie ustalić - stwierdził Ramzes ze słabym uśmiechem. - Ale dzięki ci za to, że stałeś na straży. Faruk doprowadza mnie do rozstroju nerwowego. - Na mnie też działa w podobny sposób. Zwłaszcza po tym, co stało się u Aslimiego. - Słyszałeś już? - Tak. Ta historia krąży po wszystkich bazarach. - Głos Davida był spokojny, ale Ramzes zdawał sobie sprawę, jak bardzo jego przyjaciel jest rozczarowany. - To jeszcze nie koniec - oświadczył. - Zawarliśmy z Farukiem umowę. Chce tysiąc funtów w złocie w zamian za coś, co nazywa grubszą rybą niż Wardani. Ojciec ma się z nim spotkać jutro w nocy. - To może być podstęp - mruknął David. Starał się za bardzo nie podsycać swoich nadziei. - Może. Ale Faruk jest zarozumiałym dupkiem, jeśli myśli, że może przechytrzyć takiego starego gracza jak ojciec. On dotrzyma słowa, da mu pieniądze i zagwarantuje trzy dni nietykalności przed pościgiem... najpierw jednak ten łotrzyk spędzi trochę czasu pod naszą kuratelą, kiedy będziemy sprawdzać informację. - Profesor nie może iść sam - stwierdził David, myśląc przede wszystkim o bezpieczeństwie drogich mu osób. - Ten człowiek może mu wbić nóż w plecy albo strzelić do niego. Gdzie się spotykają i kiedy? Ja też chcę tam być. - Nie wolno ci - zaprotestował Ramzes. - Wybrał na spotkanie nieprzypadkowe miejsce. Nie wiem, ile on wie ani ile powiedział innym, ale jeśli jutro w nocy cokolwiek się nie uda, nie mogą znaleźć ciebie w pobliżu tego domu. Ja pójdę z ojcem. We dwóch powinniśmy sobie poradzić z Farukiem. Ta mała świnia nie zastrzeli nikogo, dopóki się nie upewni, że przynieśliśmy pieniądze. Droga od murów cmentarza do bramy miasta wiodła przez otwartą przestrzeń, używaną w czasie świąt religijnych, ale teraz całkowicie pustą. Kiedy szli pod sierpowatym księżycem przez kępy chwastów i po wysuszonej ziemi, ich stopy wzbijały blade obłoczki kurzu. Nie było widać śladu życia, słyszeli jednak ostre poszczekiwanie psów i popiskiwania szczurów. Nad ich głowami przeleciał wielki skrzydlaty kształt i po chwili rozpaczliwy pisk oznajmił zgon myszy albo ryjówki. Ramzes dorastał między tymi odgłosami i różnorodnymi zapachami - odchodów osłów, gnijących warzyw - i wiele razy szedł z Davidem ścieżkami takimi jak ta. Nie chciał przerywać ciszy, ale coraz wyraźniej widzieli światła miejsc Kairu, które nigdy nie spały - nocnych lokali i domów rozkoszy - a przed rozstaniem musieli jeszcze omówić wiele rzeczy. Krótko zrelacjonował przyjacielowi to, co się wydarzyło na spotkaniu, a David opowiedział mu o swojej nowej kryjówce w slumsach Bulak. - Są tam największe karaluchy, jakie w życiu widziałem - dodał. - Zastanawiam się, czy nie założyć kolekcji. - Po chwili zapytał: - O co chodzi z tym posągiem z litego złota? Ramzes się roześmiał. - Wiesz przecież, jak ludzie przesadzają. Ale to jednak skarb - stwierdził, po czym opisał posąg i odpowiedział na wszystkie pytania przyjaciela. Kiedy początkowe podniecenie Davida minęło, zauważył: - W dziwnym miejscu go znaleźliście... - Spodziewałem się, że to ci przyjdzie do głowy. - Ale musiało przyjść do głowy również profesorowi. Królewski posąg z czwartej dynastii w komorze prywatnego grobu? Nawet najbardziej faworyzowany urzędnik nie mógłby posiadać takiej rzeźby... musiała być przeznaczona do świątyni. - Z pewnością. - Przeszli między potężnymi wieżami Bab el-Nasr, pozostałością bram fortyfikacji z jedenastego wieku, i nagle znaleźli się w mieście. - Nie mógł być tam wrzucony - mówił dalej Ramzes. - Stał pionowo, blisko powierzchni, i był w niemal idealnym stanie. Piasek wokół niego był luźny, a rzekomi złodzieje pozostawili rzucający się w oczy otwór, który dokładnie wskazywał jego pozycję. David się zatrzymał. - Sugerujesz, że umieszczono go tam niedawno? Że ci, co go zakopali, chcieli, żebyście go znaleźli? Dlaczego? To przecież unikatowe dzieło sztuki, warte mnóstwo pieniędzy. Taka dobroczynność ze strony złodzieja... Och, dobry Boże! Nie myślisz, że to mógłby być... - Myślę, że tak właśnie myśli ojciec. On we wszystkim widzi rękę Sethosa, jak mówi matka, ale w tym wypadku może mieć rację. Niemal spodziewałem się, że ten człowiek się pojawi; tacy ludzie zbiegają się jak szakale w czasach wojny i niepokojów społecznych. Sethos od lat skupuje nielegalnie zdobyte dzieła sztuki i zgodnie z tym, co mówi matka, najlepsze okazy zatrzymuje dla siebie. - Ale dlaczego miałby umieścić jeden ze swoich skarbów w waszym grobowcu? - zdziwił się David. - Prezent dla ciotki Amelii? - Raczej dla rozrywki - sprostował Ramzes. - Może miał nadzieję, że takie znakomite znalezisko sprawi, że matka skoncentruje się na wykopaliskach, zamiast na szukaniu wrogich agentów. - A ona to robi? - Cóż, myślę, że być może szuka właśnie jego. Między nimi są jakieś dziwne więzi, Davidzie. Nie wątpię, że jest bardzo oddana ojcu, ale zawsze miała słabość do tego łajdaka. - Kilka razy wyciągnął ją z opałów - przypomniał mu David. - Och tak, i doskonale wie, jak nią manipulować. Jeśli matka mówi prawdę o ich spotkaniach, nigdy nie zrobił fałszywego ruchu. A ona jest taka beznadziejnie romantyczna! - Może on naprawdę się o nią troszczy. - Następny cholerny romantyk - stwierdził kwaśno Ramzes. - Zresztą mniejsza o to, co powodowało Sethosem... Domyślam się jego pobudek, chociaż mam nadzieję, że się mylę, bo nienawidzę myśli, że mój mózg pracuje w taki sam sposób jak jego. - W takim razie mógłby być jednym ze szpiegów w naszym otoczeniu, może nawet jakimś szefem. To niezbyt szczęśliwa perspektywa - zmartwił się David. - On ma kontakty na całym Środkowym Wschodzie, zwłaszcza w kryminalnym podziemiu Kairu, a jeśli jest takim specem od przebieranek jak ty.... - Jest lepszy ode mnie. Mógłby być niemal każdym - odparł Ramzes bezbarwnym głosem. - Oczywiście oprócz pani Fortescue. - Mogłaby być jego wspólniczką. Miał już kilka kobiet w swojej organizacji. Ramzes wiedział, że David myśli w tej chwili o zbrodniczej kreaturze, odpowiedzialnej za śmierć jego dziadka. Ona jednak nie wchodziła już w grę - została zakłuta przez tuzin mściwych rąk. - Możliwe - mruknął. - A co z tym dziwnym Francuzem, który jej asystuje? Czy to może być Sethos? Ramzes potrząsnął głową. - To byłoby zbyt oczywiste. Widziałeś kiedyś kogoś, kto by wyglądał na łajdaka bardziej niż on? Już raczej przybrałby tożsamość jakiejś znanej wszystkim osoby - Claytona albo Woolleya... Lawrence’a chyba nie, on nie jest taki wysoki. Obeszli dzielnicę czerwonych latarń. Dwóch mężczyzn w mundurach szło chwiejnie w ich kierunku, obejmując się i głośno śpiewając, Było już dawno po capstrzyku i żołnierze powinni byli wrócić do koszar, ale niektórzy z nich woleli karę w zamian za rozkosze burdeli i sklepów z grogiem. Ramzes i David ustąpili im z drogi, a kiedy tamci ich mijali, usłyszeli rzewne wspomnienia o czyjejś starej matce. David przeszedł na arabski. - Dlaczego nie zapytasz profesora, kogo podejrzewa? - Mógłbym to zrobić - przyznał Ramzes. - Czas już, żebyś zaczął traktować swoich rodziców jak odpowiedzialnych dorosłych - powiedział David. Ramzes się uśmiechnął. - Jak zawsze masz rację, bracie. Tu musimy się rozdzielić. Przed nami most. - Daj mi znać... - Aywa. Oczywiście. Uważaj na siebie. Maas salameh. Kiedy dotarliśmy do domu, dowiedzieliśmy się od Fatimy, która na nas czekała, że Nefret wróciła godzinę wcześniej. Odmówiła posiłku, który Fatima chciała jej podać, mówiąc, że jest zbyt zmęczona, by jeść, i poszła prosto do swojego pokoju. Moje serce wyrywało się do niej, wiedziałam bowiem, że martwi się o którąś ze swoich pacjentek. Zatrzymałam się pod jej drzwiami, ale przez dziurkę od klucza nie zobaczyłam światła ani nie usłyszałam żadnego dźwięku, więc poszłam do siebie. Ja sama cierpiałam z powodu jakiejś dolegliwości pokarmowej. Złożyłam ją na nerwy, zbyt ciężkie jedzenie i wyboje na drodze, więc przed pójściem spać wypiłam filiżankę herbaty. Rzecz oczywista nie zasnęłam, dopóki nie usłyszałam cichego stuknięcia drzwi - był to sygnał, który Ramzes niechętnie zgodził się dać po swoim powrocie. Obiecałam, że go nie będę niepokoić, więc powściągnęłam swój naturalny odruch. Odwróciłam się na bok i napotkałam parę wielkich, ciepłych dłoni. Emerson również się obudził. W milczeniu przyciągnął mnie do siebie i trzymał w uścisku, dopóki nie usnęłam. Kiedy następnego dnia zeszłam na dół, ku swemu zdumieniu, jako że Nefret raczej nie była rannym ptaszkiem, zastałam ją już przy śniadaniu. Jedno spojrzenie na jej twarz powiedziało mi, że moje przypuszczenia były słuszne. Na jej policzkach nie było zwykłych ślicznych kolorów, a pod oczami widniały głębokie cienie. Znałam ją na tyle, że nie oferowałam jej współczucia ani pociechy. Kiedy zapytałam o przyczynę jej pośpiechu, poinformowała mnie krótko, że wraca do szpitala, bo jedna z jej pacjentek jest w ciężkim stanie i ona musi tam być. Tylko jedna rzecz mogła odciągnąć moje myśli od tego, co wydarzyło się ostatniej nocy, ale okazało się, że komora grobowa na dnie głębokiego szybu jest ograbiona ze starożytności. Znaleźliśmy jedynie kilka kości i potłuczone skorupy pozostałości wyposażenia grobowego. Zostawiliśmy Ramzesa, by skatalogował i zebrał te rozczarowujące resztki, i ruszyliśmy po drabinie na powierzchnię. - Jest jeszcze jeden szyb pogrzebowy - powiedziałam do Emersona, który szedł za inną. - Może znajdziemy w nim coś bardziej interesującego. Mój mąż burknął coś w odpowiedzi. - Chcesz zacząć go dzisiaj oczyszczać? - Nie. Zatrzymałam się i spojrzałam w dół na niego. - Rozumiem, mój drogi - powiedziałam współczująco. - Trudno skoncentrować się na wykopaliskach, kiedy tyle zależy od naszego spotkania o północy. Emerson odpowiedział mi serią wymyślnych epitetów, dodając, że tylko ja mogłabym się zatrzymać na pogawędkę w połowie drogi po chybotliwej drabinie, i popchnął mnie lekko do góry. Kiedy wydostaliśmy się z szybu, oświadczył: - Nie podoba mi się jedno z użytych przed chwilą przez ciebie słów, Peabody... - Północ nie jest może całkowicie dokładnym określeniem - przyznałam. - Ale brzmi bardziej romantycznie niż dwudziesta trzecia, co? - Uśmiech Emersona przeistoczył się w grymas, który nie był ani trochę przyjazny. - Nie o to słowo mi chodzi. Powiedziałaś „naszego”. Wydawało mi się, że dosyć dokładnie ci wyjaśniłem, że pierwsza osoba liczby mnogiej nie ma tu zastosowania. Czy muszę to powtarzać? - Teraz, kiedy Selim czeka na instrukcje? - Wskazałam naszego młodego majstra, który kucał na ziemi, paląc i udając, że nie próbuje nas podsłuchiwać. - A niech to... - wymamrotał Emerson. Daud zebrał ludzi i wrócił do pracy, a Selim zszedł po drabinie, żeby zastąpić Ramzesa w komorze grobowej (zakładając, że Ramzes zgodzi się na to, by go zastąpiono). Po zapewnieniu mnie, że David jest nadal bezpieczny i poza podejrzeniami i że dostawa broni odbyła się bez niefortunnych wypadków, i że nikt nie próbował go zamordować, mój syn raczej mnie unikał. Wiedziałam oczywiście, dlaczego. Wcześniej był zbyt osłabiony i musiał zdać się na pomoc moją i ojca, teraz jednak żałował, że nas w to wszystko wciągnął. Emerson był dokładnie taki sam: zawsze miałam problem z przekonaniem go, że potrzebuje mojej pomocy. Naprawdę trudno było sobie poradzić z takimi dwoma wybujałymi męskimi ego. Zabrałam Emersona do naszego kącika wypoczynkowego, gdzie natychmiast zaczął mnie pouczać. Popijałam herbatę i pozwoliłam mu kontynuować, póki nie zabrakło mu oddechu i cierpliwości. - Więc co chciałaś powiedzieć? - zapytał w końcu. - Och! Dostałam pozwolenie na zabranie głosu? Więc cóż, przyznaję, że jeśli ten człowiek będzie sam, ty i Ramzes prawdopodobnie sobie z nim poradzicie, oczywiście zakładając, że nie zabije jednego z was albo obu, kiedy będziecie się zbliżać. Niemniej jednak... - Prawdopodobnie? - powtórzył z urazą Emerson. - Niemniej jednak - kontynuowałam - możliwe jest, że będzie mu towarzyszyć banda takich samych zbójów jak on, którzy nie puszczą cię żywego, bo będą wiedzieli, że... - Przestań! - krzyknął Emerson. - To tylko twoje spekulacje... - ...to wycinanie uschniętych gałęzi z gąszczu przypuszczeń - dokończył Ramzes, wyłaniając się zza skały jak afryt, do którego często go porównywano. Emerson popatrzył na niego z zaskoczeniem, a on mówił dalej: - Ojcze, dlaczego nie powiesz jej, co dokładnie planujemy? Może to wpłynie jakoś na jej umysł... - Co? - zapytał Emerson. - Powiedziałem... - Słyszałem, co mówiłeś. Słyszałem też, jak wygłaszasz aforyzm jeszcze bardziej niedorzeczny niż aforyzmy twojej matki. Nie zaczynaj, Ramzesie. Nie mogę wziąć was obojga. - Gwoli ścisłości, to był aforyzm matki - oświadczył Ramzes, siadając na skrzyni. - Tak, ojcze? - Powiedz jej więc - burknął Emerson. - Ale to nie zatrzyma jej na długo - dodał posępnie. - Wszystko będzie dobrze, mamo - powiedział Ramzes i uśmiechnął się do mnie; złagodzenie jego rysów i znajome zapewnienie rozbroiło mnie - zresztą na to zapewne było obliczone. - Faruk nie współpracuje z Niemcami z powodów ideologicznych. Robi to dla pieniędzy. My oferujemy mu więcej, niż miał nadzieję uzyskać od drugiej strony, więc przyjdzie na spotkanie. Nie będzie chciał się dzielić, toteż przyjdzie sam. Nie zastrzeli ojca z ukrycia, ponieważ nie będzie miał pewności, że ojciec ma pieniądze przy sobie. Spłoszymy go, jeśli kogoś jeszcze weźmiemy ze sobą, więc nie możemy ryzykować. Chciałam coś wtrącić, ale Ramzes podniósł głos i mówił dalej: - Przyjdę dwie godziny przed ojcem i będę czuwał. Jeśli zobaczę cokolwiek podejrzanego, odwołam ojca. Czy potrafisz zaakceptować takie rozwiązanie? - Wciąż wydaje mi się... - Aha, jeszcze jedno. - Ramzes wbił we mnie skupiony wzrok swoich czarnych oczu. Jego twarz była bardzo poważna. - Mamy nadzieję, że będziesz trzymać Nefret z dala od tego miejsca. Ona będzie chciała pójść z nami, a nie może. Gdyby tam była, ojciec martwiłby się o nią, zamiast dbać o własne bezpieczeństwo. - Ty też - stwierdziłam. Emerson słuchał nas, nie próbując przerwać, ale teraz spojrzał na swojego syna i powiedział: - Ramzes ma słuszność. Działa jednak równie impulsywnie jak Nefret i miał szczęście, że udało mu się wyjść z tego zaledwie z guzem. Policzki Ramzesa pociemniały. - Macie rację, to było głupie. Ale gdyby ona pozwoliła mi wejść tam pierwszemu, możecie być pewni, że Faruk nigdy nie dostałby jej w swoje łapy. Pewnie zrobiłbym coś równie głupiego, gdyby znowu spróbował to zrobić, i ty także, ojcze. A jeśliby doszło do jakiejś bijatyki - czy myślisz, że ona nie włączyłaby się do niej, próbując nam pomóc, i ty nie stanąłbyś na głowie, by ją powstrzymać? - Mogłoby się tak zdarzyć - mruknął mój mąż i spojrzał na mnie. - Zapewne zarzucisz nam, że jesteśmy nadopiekuńczy i protekcjonalni... - Owszem. Jesteście. Zawsze byliście. Ale... Emerson usłyszał w moim głosie nutę wahania, tym razem jednak miał tyle wyczucia, by zmilczeć. Jego niebieskie oczy były spokojne, a twarz stanowcza. Patrzyłam to na niego, to na Ramzesa, którego niesforne czarne loki wiły się wokół głowy i którego rysy tak bardzo były podobne do ojcowskich. Bardzo ich obu kochałam. Czy naraziłabym ich na większe ryzyko, upierając się przy wzięciu udziału w nocnej przygodzie? Musiałam przyznać, że tak. Byłam też zmuszona przyznać, że analiza charakteru Nefret, którą usłyszałam od Ramzesa, nie była całkowicie niesłuszna. Początkowo uderzyła mnie jako niesprawiedliwa i pełna uprzedzeń, ale kiedy ją przemyślałam, przypomniał mi się pewien incydent po konfirmacji. Niektóre z jej wcześniejszych wyczynów mogła tłumaczyć zbytnia młodzieńcza pewność siebie, tak jak wtedy, gdy pozwoliła się złapać jednemu z naszych najbardziej mściwych przeciwników w nadziei, że uratuje w ten sposób swojego przybranego brata; osiągnięcie dojrzałości nie zmieniło jej jednak za bardzo. Była już dorosłą kobietą, kiedy weszła do burdelu w Luksorze i próbowała nakłonić tamtejsze dziewczęta do ucieczki. Potem zmusiła Ramzesa, by pozwolił jej pójść ze sobą i z Davidem do jednej z najobrzydliwszych dzielnic Kairu, aby odszukać skradzione dzieła sztuki - i sama jedna zaatakowała złodzieja uzbrojonego w nóż... Lista ciągnęła się bez końca. Charakterystyka Emersona dotycząca Ramzesa równie dobrze mogłaby być zastosowana do Nefret: była odważna jak lew, przebiegła jak kot i uparta jak wielbłąd - a kiedy jej wściekłość dochodziła do zenitu, uderzała szybko jak wąż. Nawet to jej pospieszne, nierozważne małżeństwo... - W porządku - powiedziałam. - Ale nadal uważam, że jesteście niesprawiedliwi wobec Nefret, bo przecież nieraz wydostawała ciebie i Davida z niezłych opałów... - Wiem, co jej zawdzięczam - odparł spokojnie Ramzes. - Niemniej jednak zgadzam się z wami - oświadczyłam. - Nie dlatego, że uważam, iż nie wiadomo, czy Nefret zachowa się rozsądnie, ale ponieważ wiem, że ty i ojciec na pewno tego nie zrobicie. Zaciśnięte usta Ramzesa nieco się rozluźniły. - Wystarczy. - Hmm... - mruknął Emerson. Po chwili wróciliśmy do swoich zajęć. Było już popołudnie, kiedy pojawiła się Nefret. Przesiewałam jałowe stosy rumoszu od kilku godzin i nie miałam nic przeciwko temu, że mi w tym przeszkodziła. Wstałam i wyprostowałam się. Przebrała się, a po jej ożywionym kroku poznałam, że jest w znacznie pogodniejszym nastroju niż rano. Przytaszczyła kosz z przykrywką, który postawiła na ziemi obok mnie. - To chyba nie jest kolejna porcja jedzenia? - zapytałam. - Zabraliśmy ze sobą kosz z lunchem. - Znasz Fatimę - odparła Nefret. - Ona uważa, że wszyscy za mało jemy. Kiedy się kąpałam i przebierałam, zrobiła specjalnie dla Ramzesa kunafę, bo stwierdziła, że została z niego sama skóra i kości i trzeba go podkarmić. Gdzie on jest? Jeśli będzie protestował, wsadzimy mu rurę do gardła, jak gęsi. - Tak się robiło nawet w czasach starożytnych - zauważyłam z uśmiechem. - Idź go zawołać na lunch. I Emersona też. Są w kaplicy. Fatima przysłała również półmisek duszonych brzoskwiń i plasterki chłodnego arbuza. Wszyscy mieliśmy dobry apetyt, nawet Ramzes. Kunafa - vermicelli z pszennej mąki, smażone na sklarowanym maśle i słodzone miodem - była jednym z jego ulubionych dań. Nefret drażniła się z nim, powtarzając słowa Fatimy, a on odpowiedział jej nieco wulgarnym arabskim cytatem o niewieściej nadobności, który w żaden sposób jej nie dotyczył. Emerson uśmiechnął się czule do nich obojga. - Dzisiaj wszystko poszło dobrze? - zapytał. Nefret skinęła głową. - Ostatniej nocy myślałam, że stracę tę dziewczynę, ale dzisiaj rano czuła się o wiele lepiej. - Wypluła pestkę arbuza na dłoń i mówiła dalej: - Nigdy nie zgadniecie, kto mnie dzisiaj odwiedził. - Skoro nie zgadniemy, możesz nam powiedzieć - rzekł Ramzes. Następna pestka o milimetry minęła jego ucho. Jego czarne oczy zwęziły się i sięgnął po plaster arbuza. - Absolutnie zabraniam ci to robić, Ramzesie! - krzyknęłam. - Jesteście już za starzy na takie zabawy. - Niech się pobawią, Peabody - mruknął Emerson pobłażliwie. - No więc, Nefret, kim był ten gość? Jej odpowiedź starła uśmiech z twarzy mojego męża. - Ten zwyrodniały, oślizgły, godzien pogardy, obrzydliwy, zdeprawowany, obmierzły... - Był bardzo miły - przerwała mu Nefret. - A może powinnam powiedzieć „ona”? - To, że el-Gharbi woli nosić ubrania kobiece, nie zmienia jego płci - powiedział Ramzes. Jego twarz była równie nieodgadniona jak zwykle, zauważyłam jednak, że jest zaskoczony. - Ale co on robił w szpitalu? - Pytał o jedną ze „swoich” dziewcząt. - wyjaśniła Nefret. - Tę, którą operowałam ostatniej nocy. Powiedział, że wysłał ją do nas i że człowiek, który ją zranił... został z tego rozliczony. Emerson w końcu odzyskał oddech. - Ten oślizgły handlarz... ten plugawy... - Tak, profesorze kochany, ja też znam te słowa. A jego gust, jeśli chodzi o biżuterię i perfumy, jest absolutnie okropny! - zawołała Nefret, ale na widok apoplektycznej czerwieni oblewającej twarz mojego męża doszła de wniosku, że Emerson nie ma nastroju do żartów, więc zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała go w policzek. - Uwielbiam, kiedy się gniewasz, kochany profesorze, jednak od kiedy otworzyłam klinikę, widziałam gorsze rzeczy i z gorszymi rzeczami musiałam sobie radzić. Dobra wola el-Gharbiego może mi się przydać w niesieniu pomocy tym kobietom. A to jest najważniejsze. - Masz rację, kochanie - stwierdziłam z aprobatą. - Hmm... - mruknął Emerson. - Dobra robota, Nefret - powiedział Ramzes. Kolejna pestka arbuza uderzyła go prosto w policzek. Tego popołudnia mój umysł krążył nie tylko dokoła wykopalisk. Zastanawiałam się, jak mogłabym zapobiec temu, by Nefret towarzyszyła Emersonowi i Ramzesowi. Przychodziły mi do głowy rozmaite projekty, ale wszystkie odrzucałam jako niepraktyczne. Rozwiązanie, które mi się po chwili nasunęło, było tak oczywiste, że dziwiłam się, dlaczego nie nadeszło wcześniej. Jedliśmy kolację wcześniej niż zwykle, ponieważ chciałam zapewnić Ramzesowi solidny posiłek przed wyjściem. Dotarcie do Maadi drogą, którą wybrał, by znaleźć się na miejscu w sposób nie wzbudzający podejrzeń, miało mu zająć godzinę. Kiedy reszta naszej rodziny udała się do salonu na kawę, wymknął się, ale oczywiście Nefret zauważyła jego nieobecność niemal natychmiast i zapytała, gdzie się podział. - Wyszedł - odparłam, ponieważ uznałam, że lepiej powiedzieć jej prawdę niż wymyślać historię, w którą i tak nie uwierzy. Nefret podskoczyła na krześle. - Wyszedł? Już? A niech to wszyscy diabli! Obiecaliście... - Moja droga, zrzucisz tacę ze stołu. Bądź tak dobra i usiądź. I nalej nam herbaty. Dziękuję, Fatimo, niczego już nie potrzebujemy. Nefret nie usiadła, ale zaczekała, aż Fatima wyjdzie z pokoju, i dopiero wtedy wybuchnęła: - Jak mogłaś, ciociu Amelio? Profesorze, dlaczego pozwoliłeś mu iść samemu? Najdzielniejszy z mężczyzn - mówię oczywiście o moim małżonku - zadrżał pod wściekłym spojrzeniem jej niebieskich oczu. - Eee... - stęknął. - Hmm... Powiedz jej, Amelio. Ale zanim zdążyłam otworzyć usta, Nefret rzuciła się do drzwi. Nie wiem, dokąd chciała pójść; może wydawało jej się, że dogoni Ramzesa, albo może (i to jest bardziej prawdopodobne) w ogóle nic nie myślała. Nie uszła daleko, bo Emerson ruszył za nią z godną pantery prędkością, która zrodziła jedno z najbardziej popularnych powiedzonek Dauda: „Ojciec Przekleństw ryczy jak lew, stąpa jak kot i atakuje jak sokół”. Podniósł Nefret, jakby nic nie ważyła, i posadził ją na krześle. - Dziękuję, Emersonie - powiedziałam. - Nefret, to w zupełności wystarczy. Rozumiem twoje zdenerwowanie, moja droga, ale nie dałaś mi szansy nic wyjaśnić. Naprawdę, musisz zwalczyć w sobie ten zwyczaj rzucania się do akcji, zanim rozważysz konsekwencje. Spodziewałam się kolejnego płomiennego potępienia, zamiast tego jednak spuściła wzrok, a rumieniec gniewu zniknął z jej policzków. - Dobrze, ciociu Amelio. - Tak już lepiej - stwierdziłam z aprobatą. - Pij kawę, a ja ci przedstawię nasz plan. Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Nefret słuchała w milczeniu, z dłońmi splecionymi na podołku. Nie umknęło jej jednak, że Emerson próbował wymknąć się z pokoju. Trzeba przyznać, że mój drogi mąż nie jest dobry w wymykaniu się skądkolwiek. - Dokąd idziesz, profesorze? - zapytała natychmiast. - Musi się przygotować - wyjaśniłam. Nie byłam specjalnie przeciwna jego wyjściu, jako że to umożliwiłoby mi mówienie z większą szczerością. - Na miłość boską, Nefret, nie sądzisz chyba, że zamierzam im towarzyszyć? Zgodziłam się zostać i pilnować ciebie, ponieważ uważam, że to najlepsze rozwiązanie. Jej buntownicze spojrzenie upewniło mnie, że nie zdołałam jej przekonać. Miałam jednak jeszcze jeden argument. Nie miałam ochoty go użyć, ale musiałam. - Posłuchaj, moja droga... parę razy w przeszłości moja obecność odciągnęła Emersona od walki, w którą był zaangażowany, i w rezultacie naraziłam go na niebezpieczeństwo. - Dlaczego, ciociu Amelio? - To się zdarzyło tylko raz czy dwa. - Rozumiem. - Jej czoło się rozpogodziło. - Zechcesz mi o tym opowiedzieć? - Było to bardzo dawno temu. Teraz jestem mądrzejsza. I daję ci w prezencie moje doświadczenie - oświadczyłam, zanim zdołała podjąć temat, który najwyraźniej ją frapował, a który ja z niechęcią przywoływałam. - Ich plan jest dobry, Nefret. Dali mi słowo, że wycofają się, jeśli coś pójdzie nie po ich myśli. Jej szczupłe ramiona opadły. - Jak długo musimy czekać? Wiedziałam już, że zwyciężyłam. - Jestem pewna, że wrócą prosto do domu. Emerson wie, że jeśli nie wróci dostatecznie szybko, pójdę go szukać. Tego nie zdoła w żaden sposób uniknąć! Z kolekcji listów B Najdroższa Lio, czy trzymasz jeszcze moje listy? Podejrzewam, że tak, chociaż prosiłam, żebyś je zniszczyła, nie tylko te ostatnie, ale również te, które pisałam kilka lat temu. Pisałaś, że lubisz je czytać po raz kolejny, kiedy jesteśmy daleko od siebie, bo jest to jak słuchanie mojego głosu. A ja stwierdziłam... przepraszam za to, co wtedy odpowiedziałam, Lio, moja droga. Byłam dla Ciebie wstrętna. Byłam wstrętna dla wszystkich! Masz moje pozwolenie - oficjalne, pisemne pozwolenie - żeby zatrzymać te listy, jeśli tego pragniesz. Będę się cieszyć, jeśli to zrobisz. Któregoś dnia może będę chciała - mam nadzieję, że pozwolisz mi na to - sama przeczytać je wszystkie raz jeszcze. Jeden z nich jest szczególny... Chyba wiesz, który. Jestem dziś w dość dziwnym nastroju, co zapewne sama już zauważyłaś. Zasiadłam do pisania do Ciebie, bo tak wiele chciałabym powiedzieć, a nie potrafię. Myśl, że jakiś obcy - albo co gorsza osoba, którą znam - może czytać te listy, prześladuje mnie nieustannie; to tak, jakby ktoś czaił się pod drzwiami, żeby podsłuchiwać nasze myśli i sekrety. Tak więc tym razem ograniczę się do faktów. Ciotka Amelia i ja jesteśmy same dzisiejszego wieczoru; profesor i Ramzes wyszli. Z zapalonymi lampami i zaciągniętymi zasłonami ten przepastny salon wygląda niemal przytulnie, zwłaszcza że ciotka Amelia zabrała się do cerowania skarpet. Tak, właśnie ceruje skarpety! Od czasu do czasu zachciewa jej się odgrywać rolę przykładnej gospodyni i Bóg raczy wiedzieć, kiedy ten moment nastąpi. A ponieważ traktuje cerowanie równie skrupulatnie, jak robi inne rzeczy, skarpety mają potem wielkie bryły na palcach i piętach, a ich nieszczęsny właściciel nabawia się pęcherzy. Myślę, że Ramzes swoje cichcem wyrzuci, ale profesor, który nigdy nie zwraca uwagi na to, co przywdziewa, będzie w nich chodził, kulejąc i klnąc. Ten pokój nie jest jednak przytulny. Nie może być. Jakieś puszyste zwierzątko może by na to coś zaradziło, ale nie mogę trzymać tu zwierząt, bo obgryzają nogi mebli i źle traktują orientalne dywany. Tęsknię nawet za tym paskudnikiem Horusem! Nie mogłabym go odzyskać, bo odmówiłby opuszczenia Senni, ale chciałabym mieć swojego własnego kota. Seszat, choć jest do mnie przywiązana, większość czasu spędza w pokoju Ramzesa. Mam nadzieję, że któregoś dnia znajdziemy lepszy dom albo zbudujemy nowy. Będzie wielki i przestronny, z dziedzińcami, fontannami, ogrodami i mnóstwem pokoi - tak, żebyśmy wszyscy mogli mieszkać razem, choć jednocześnie nie za blisko. Albo wyciągniemy dobrą starą „Amelię” z suchego doku dla Ciebie, Davida i dziecka. Tak kiedyś będzie. Musi być. Boże drogi, piszę jak staruszka, międląca wspomnienia z młodości. Niech no pomyślę, o czym jeszcze mogłabym Ci napisać... Pytałaś o szpital. Trzeba być cierpliwym; przekonanie „szanowanych” kobiet - z ich konserwatywnych mężów - że nie obrazimy ich skromności ani zasad religijnych, musi trochę potrwać. Wydarzyło się jednak coś, co daje pewną nadzieję. Dzisiaj rano miałam gościa - był to sam el-Gharbi, który kontroluje nie tylko wszystkie burdele w el Was’a, ale także każdą inną nielegalną działalność w tym rejonie. Widziałam go raz czy dwa, kiedy szłam do starej kliniki - a jest to postać, której nie sposób przeoczyć - siedział na ławie przed, jednym ze swoich „domów”, odziany w damską suknię i obwieszony złotem. Gdy pojawił się dzisiaj w szpitalu, w lektyce i otoczony strażą - młodymi i przystojnymi, elegancko odzianymi i dobrze uzbrojonymi mężczyznami - nasz biedny stary portier omal nie zemdlał. Pobiegł czym prędzej do mnie, bo el-Gharbi pytał o mnie. Kiedy wyszłam, siedział po turecku w lektyce jak jakiś groteskowy posąg z hebanu i kości słoniowej, skryty za welonem i obwieszony klejnotami. Zapach paczuli wyczuwałam z odległości dziesięciu jardów. Kiedy później powiedziałam o tym rodzinie, myślałam, że profesor eksploduje. Gdy zaczął przeklinać, zrelacjonowałam naszą rozmowę. Dziewczyna, którą operowałam poprzedniej nocy, należała do jego „personelu” i to on ją do mnie przysłał. Przyszedł osobiście, ponieważ słyszał wiele o mnie i chciał sam zobaczyć, jaka jestem. Dziwne, prawda? Nie mam pojęcia, czemu był tak zainteresowany moją osobą. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego nie obrzuciłam go wyzwiskami (znam wiele arabskich określeń ludzi takich jak on) albo nie powiedziałam mu, żeby już nigdy „nie rzucił cienia na moje drzwi”. Nie, Lio, nie zrobiłam tego. Kiedyś może bym tak zrobiła, ale teraz już nie. Nie ma sensu narzekać, że świat nie jest taki, jak powinien być. Zresztą mimo wszystko on jest bardziej w porządku niż inni. Powiedziałam mu, że doceniam jego zainteresowanie i jestem szczęśliwa, mogąc leczyć każdą kobietę, która potrzebuje mojej pomocy. Profesor nie był taki tolerancyjny. „Co za cholerny tupet!”- to najmniej bulwersująca z jego uwag. Kiedy się uspokoił, do naszej dyskusji włączył się Ramzes. Ktoś, kto nie zna go dobrze, pomyślałby, że był znudzony naszą rozmową. Siedział na ziemi oparty o skrzynię, z podniesionymi kolanami i pochyloną głową, zajęty jedzeniem. Jak sama dobrze wiesz, nigdy nie był wzorem elegancji. Przejechał palcami po splątanych nad czołem włosach, by odgarnąć je do tyłu, a potem podniósł głowę i otworzył usta. - Potrzebne ci strzyżenie - stwierdziłam, uprzedzając go. - I nie pouczaj mnie. - Wiem, co mam robić. I wcale nie miałem zamiaru cię pouczać. Miałem zamiar powiedzieć „dobra robota”. Wyobrażasz to sobie, Lio - Ramzes prawiący mi komplementy? Wiesz, jak niepochlebne ma zdanie o moim dobrym wyczuciu i samokontroli. Żałuję tylko... Nie mogę dalej pisać. Jest bardzo późno i ręka mi zdrętwiała od trzymania pióra. Wybacz, proszę, te okropne gryzmoły. Ciotka Amelia zwija już swoje cerowanie. Kocham Cię, moja droga. 9 Kiedy Nefret zapytała, jak długo mam zamiar czekać, nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Faruk mógł się spóźnić (chociaż osobnicy, którzy spodziewają się otrzymać dużą sumę pieniędzy, na ogół się nie spóźniają) i na pewno odbyła się gorąca dyskusja, gdy Emerson nalegał na zweryfikowanie informacji przed uiszczeniem zapłaty. Nie wątpiłam w zdolności mojego męża do przekonywania, nawet w przypadku tak zdradzieckiego człowieka jak Faruk, ale Emerson i Ramzes mogli stanąć wobec konieczności związania i zakneblowania młodego złoczyńcy, a także przetransportowania go przez rzekę do domu. Taka podróż mogła zająć od godziny do dwóch, zależnie od tego, jakim dysponowali transportem, a przyspieszenie akcji przeze mnie i Nefret potwierdziłoby jedynie niesprawiedliwą (w większości wypadków) opinię Emersona o kobietach. Aby utrzymać nerwy na wodzy, zajęłam się szczególnie nielubianą czynnością - cerowaniem. Nefret czytała przez chwilę albo udawała, że czyta; w końcu oznajmiła, że ma zamiar napisać list do Lii. Powinnam pójść za jej przykładem, bo w mojej cotygodniowej korespondencji z Evelyn powstały spore zaległości, ale naprawdę trudno było mi pisać beztroskie, plotkarskie listy, kiedy wcale nie czułam się beztrosko, i nie mogłam pisać o rzeczach, które najbardziej mnie nurtowały. Obie maskowałyśmy swoje prawdziwe uczucia; kiedy Evelyn pisała do mnie, nie wspominała, jak bardzo martwi się o swoich dwóch synów tkwiących w okopach i innego chłopca, bliskiego jej jak syn, przebywającego na wygnaniu gdzieś daleko. Ja też musiałam lawirować i wyrażać się dwuznacznie; gdyby Evelyn dowiedziała się, że David i Ramzes również ryzykują życie, jej niepokój by jeszcze bardziej wzrósł. Nie zapomniałam też tego, co Ramzes mówił Nefret: że poczta jest niemal na pewno czytana przez władze wojskowe i konieczna jest dyskrecja. Zastanawiałam się, jaki temat znalazła sobie Nefret do pisania. Może jej listy do Lii nie były tak wymuszone jak moje do Evelyn. Do wpół do drugiej nad ranem zacerowałam osiem par skarpet. Później musiałam wyrzucić wszystkie oprócz pierwszej pary, bo poprzyszywałam palce do pięt i góry do spodów, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co robię. Kiedy po raz dziesiąty wbiłam igłę głęboko w swój palec, odgryzłam nitkę i odepchnęłam koszyk z cerowaniem. Nefret spojrzała na mnie znad listu. - Skończyłam - powiedziała. - Już czas? - Poczekajmy jeszcze pół godziny. Nefret pochyliła głowę w milczącej zgodzie. Światło lampy odbijało się w jej włosach i padało na dłonie bez ozdób, spoczywające na podołku. Zdjęła obrączkę ślubną następnego dnia po śmierci Geoffreya. Nigdy nie zapytałam, co z nią zrobiła. Kiedy próbowałam obmyślić jakieś pocieszające słowa, podniosła wzrok. - Są bezpieczni - powiedziała łagodnie. - Jestem pewna, że nic im się nie stało. - Oczywiście - mruknęłam. Jeszcze dwadzieścia siedem minut. Zaczęłam zastanawiać się nad naszymi dalszymi działaniami. Na moje nalegania Emerson podał mi lokalizację domu, którego nigdy nie widziałam. Czy powinnyśmy pojechać tam automobilem, rezygnując z dyskrecji, czy też znaleźć lodź, która zawiozłaby nas prosto na drugą stronę rzeki? Dwadzieścia pięć minut. Jak wolno płynie czas! Uznałam, że automobil będzie szybszy. Wyślę Alego po Dauda i Selima... Dwadzieścia minut przed drugą stuknęły okiennice. Skoczyłam na równe nogi. Nefret podbiegła do okna i odepchnęła oba skrzydła. Dostrzegłam jakiś ruch, ale to była Seszat, siedząca na parapecie. - Do licha! - krzyknęłam. - To tylko kot. - Nie. - Nefret wyjrzała do ciemnego ogrodu. - Idą. Jak kamerdyner anonsujący gości w salonie, Seszat czekała, aż mężczyźni dotrą do okna, zanim zeskoczyła na podłogę. Emerson wszedł pierwszy, a Ramzes za nim i zamknął za sobą okiennice. - No?! - zawołałam. - Gdzie on jest? Gdzie go schowaliście? - Nie przyszedł - odparł Emerson. - Czekaliśmy ponad godzinę. Mieli już czas oswoić się z porażką, chociaż widziałam, że ciężko im to znieść. Odwróciłam się, nie chcąc, by Nefret zobaczyła, jak wielkim ciosem były dla mnie te wiadomości. Jej pełna wyrazu twarz odbijała jej własne rozczarowanie, ale ona nie wiedziała, nie mogła wiedzieć, jak wysoka była stawka. - Więc to jednak był bleff? - wyszeptałam. Emerson rozpiął ciężki pas z pieniędzmi i cisnął go na stół. - Sam chciałbym to wiedzieć. Mógł nas zgubić tamtej nocy... dlaczego zaoferował wymianę, a potem zrezygnował? Chodź i usiądź, moja droga, wiem, że bardzo się denerwowałaś. Chcesz whisky z wodą? - Nie. Cóż... Ramzes podszedł do kredensu. - Podać ci coś, Nefret? - Nie, dziękuję - odparła, po czym usiadła i posadziła sobie Seszat na kolanach. - Powiedział, że Emerson ma przyjść sam - przypomniałam im, biorąc szklankę, którą wręczył mi Ramzes. - Jeśli cię zobaczył... - Nie widział mnie. - Ramzes rzadko ośmielał się mi przerywać. Wybaczyłam mu, gdy zobaczyłam przymknięte oczy i zmarszczki, które obwiodły jego usta. Miał na sobie ciemnobrązowy strój, który kupił ostatnio w Kairze; kiedy natknęłam się na niego w jego garderobie (zbierając rzeczy do prania lub czyszczenia), zastanowiło mnie, dlaczego wybrał taki nietwarzowy odcień, niemal ten sam, co kolor jego opalonej twarzy. Powinnam była się domyślić. Gdy zapinał marynarkę po szyję i podnosił kołnierz, w nocy stawał się niemal niewidzialny. - Przepraszam - powiedziałam. - Usiądź, proszę. - Dziękuję, wolę postać. Zdjął marynarkę. Wydałam mimowolny okrzyk zdumienia. - Nosisz broń! Myślałam, że nigdy... - Myślisz, że w imię swoich zasad poświęciłbym bezpieczeństwo ojca? - Odpiął paski, które trzymały kaburę pod jego lewym ramieniem, i ostrożnie położył wszystko na stole. - Zapewniam cię, że Faruk nie mógł mnie widzieć. Zanim dotarłem do Maadi, panowały już kompletne ciemności, a następne trzy godziny spędziłem ukryty na drzewie. Był zwyczajny nocny ruch - właściciele nowych willi przyjeżdżali i odjeżdżali swoimi powozami, rezydenci poruszali się piechotą. Zanim ojciec tam dotarł, nikt nie przechodził koło domu przez ponad godzinę. Mahira idzie do łóżka o zachodzie słońca. Słyszałem jej chrapanie. Kiedy zamilkł, opowieść podjął Emerson. - Wiedząc, że Ramzes ostrzegłby mnie, gdyby Faruk grał znaczonymi kartami, stałem pod tym cholernym drzewem, oparty o ścianę domu. Ponieważ nie mogłem zapalić światła, żeby spojrzeć na zegarek, nie miałem pojęcia, jak długo czekam. Wydawało mi się, że minął rok, zanim Ramzes ześliznął się na ziemię i odezwał się do mnie. - Skąd wiedziałeś, ile czasu upłynęło? - zapytałam Ramzesa, który niestrudzenie przechadzał się po pokoju. - Z radowych oznaczeń na wskazówkach i cyfrach mojego zegarka. Świecą w ciemności. Nefret pogłaskała kota, który łaskawie pozwolił na tę poufałość, po czym powiedziała: - Może ten wieczór był sprawdzianem, może chciał się upewnić, czy spełnicie jego żądania. - To możliwe - przyznał Ramzes. - A w takim wypadku skontaktuje się z nami ponownie. Zachwiał się lekko i przytrzymał oparcia krzesła. Nefret zdjęła kota z podołka. - Idę do łóżka. Wy też lepiej to zróbcie. Zaczekałam, póki drzwi się nie zamknęły, zanim podeszłam do Ramzesa. - A teraz powiedz mi prawdę. Jesteś ranny? Ojciec też? - Powiedziałem prawdę - odparł Ramzes z tak szczerym oburzeniem, że nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. - Zdarzyło się dokładnie to, co powiedzieliśmy, mamo. Jestem tylko trochę zmęczony. - I rozczarowany - dodał Emerson, który tymczasem zapalił fajkę i pykał ją z wielkim upodobaniem. - Ach! Te wszystkie godziny wyczekiwania bez kojącej dawki nikotyny były okropne. Diabli nadali, Peabody, to był cios. - To będzie też cios dla Davida - stwierdził Ramzes. - Nie wiem, jak zdołam mu o tym powiedzieć... mamo, odłóż to! W komorze jest pocisk. - Nie trzymam palca na spuście - zaprotestowałam. Wyjął broń z mojej dłoni, a Emerson, który zerwał się na nogi, usiadł z potężnym westchnieniem. - Nawet nie myśl o pożyczaniu tego pistoletu, Peabody. Jest dla ciebie o wiele za ciężki. - Jaki sprytny mechanizm! - zawołałam, sprawdzając kaburę. - Tam w środku jest sprężynka? Auć! - Jak widzisz - mruknął Ramzes. - To twój wynalazek? - Moje udoskonalenie czyjegoś wynalazku. - Mógłbyś... - Nie! - krzyknął głośno Emerson. - Skąd wiedziałeś, o co chcę zapytać? - Po prostu za dobrze cię znam, Peabody - odparł mój mąż z nachmurzoną miną. - Chciałaś go poprosić, żeby wyposażył twój mały pistolecik w podobną sprężynkę. Stanowczo tego zakazuję. Jesteś już uzbrojona i niebezpieczna. - Skoro o tym mowa, Emersonie, mam problemy z moją parasolką. Dżamal twierdzi, że ją naprawił, ale zamek nadal się zacina. - Jutro rzucę na to okiem, mamo - obiecał Ramzes. Jego chwilowe ożywienie przygasło, teraz był już tylko śmiertelnie zmęczony. - Nie kłopocz się, mój drogi. Dam Dżamalowi jeszcze jedną szansę. Idź do łóżka. Jeśli zaś chodzi o Davida, pozwólmy mu mieć nadzieję odrobinę dłużej. Nie wszystko stracone, jeszcze możemy dostać wiadomość. Starałam się mówić z pewnością siebie i pokrzepiającym tonem, ale wiedziałam, że w nas wszystkich rośnie poczucie zniechęcenia, które zakłóciło mój sen i przyćmiło myśli na cały następny dzień. Utraconą nadzieję ciężej znieść niż brak nadziei. Przy śniadaniu następnego ranka Emerson poprosił Nefret, żeby zrobiła zdjęcia posągu. Zostałam, by pomóc jej przy oświetleniu. Użyłyśmy tych samych reflektorów lustrzanych, których zwykle używaliśmy w grobowcach; dawały delikatniejsze i bardziej kontrolowane światło niż proszek albo pręt magnezjowy. Zabierało nam to jednak sporo czasu, ponieważ konieczne było długie naświetlanie. Kiedy skończyłyśmy i ruszyłyśmy w drogę, by dołączyć do pozostałych w Gizie, Nefret zauważyła: - Dziwię się, że profesor nie obstawił posągu uzbrojoną strażą. - Moja droga, jak można by ukraść coś tak ciężkiego? Do podniesienia tego posągu potrzebnych było czterdziestu naszych najmocniejszych robotników! Nefret zachichotała. - To trochę śmieszny obrazek, przyznaję: czterdziestu złodziei, zupełnie jak w Ali Babie, zataczających się pod ciężarem posągu na drodze i starających się nie rzucać w oczy. - Rzeczywiście - odparłam, również chichocząc. Echo jakoś pusto odbiło nasz śmiech. W tym momencie posąg był moim najmniejszym zmartwieniem. Zanim poszliśmy spać tej nocy, omówiliśmy działania, jakie mieliśmy podjąć następnego dnia. Ramzes, który nadal miał skłonność do przekazywania informacji po kropelce, wyjaśnił, że on i David uzgodnili kilka sposobów komunikowania się. Pewnego razu przekazał Davidowi wiadomość w mojej obecności, jako że jedną z ról Davida było udawanie kwiaciarza pod hotelem Shepheard. Doskonale pamiętałam, jak to się odbyło; przy tej okazji dostałam cokolwiek przywiędłe kwiaty. Jeśli do popołudnia nie dostaniemy wiadomości od Faruka, pójdziemy do Shephearda na herbatę, a Ramzes spotka się z Davidem i spróbuje namierzyć Faruka. Odmówił uronienia choćby krztyny informacji, jak zamierza się do tego zabrać, ale pomyślałam, że konspiratorzy muszą mieć jakieś swoje sposoby kontaktowania się ze sobą w nagłych wypadkach. Żadną z tych informacji nie można było podzielić się z Nefret. Gdyby poszła z nami do Shephearda, - miałam znaleźć jakiś sposób, żeby odwrócić jej uwagę, kiedy Ramzes podejdzie do kwiaciarza; przebranie Davida mogło zwieść mnie, ale mogło nie wystarczyć wobec jej bystrych oczu. Wszystko to jednak okazało się zbędne. Tuż po południu dostaliśmy wiadomość, która, zmieniła wszystkie nasze plany. Zamiast użyć nosicieli koszy, jak to robiliśmy w przeszłości, Emerson zarządził, żeby pomiędzy grobowcem a wysypiskiem odpadków ułożono tory, po których mogły jechać wagoniki. Kiedy stałam, obserwując pchanie załadowanego wagonika w stronę wysypiska, zbliżył się jakiś człowiek na koniu. Miałam do niego krzyknąć, żeby zszedł z drogi, ale nagle zdałam sobie sprawę, że człowiek ten ma na sobie mundur kairskiej policji. Pospieszyłam mu na spotkanie. Na moje nalegania wręczył mi list, który przywiózł, adresowany do Emersona. Nie powstrzymałoby mnie to od otwarcia koperty, gdyby mój mąż nie dołączył do nas we własnej osobie. On także rozpoznał mundur i zdał sobie sprawę, że musiało się coś stać. Thomas Russell równie dobrze mógł wysłać herolda, który obwieściłby stentorowym głosem, że przywiózł wiadomość właśnie od niego. Mundury policyjne były dobrze znane wszystkim kairczykom. - Powiedziano mi, że mam czekać na odpowiedź, sir - oznajmił mężczyzna, salutując. - To pilne. - Och? Hmm... Tak. Emerson z nieznośnym namaszczeniem wyciągnął z koperty kawałek papieru. Stanęłam na palcach, żeby zajrzeć mu przez ramię. Profesorze Emerson, mam nadzieję, że zechce Pan stawić się na policji bez eskorty w sprawie, która zwróciła moją uwagę dzisiejszego ranka. Pożądane są także zeznania Pańskiego syna. Proszę przyjść do mojego biura przy najbliższej okazji. Z wyrazami szacunku Thomas Russell. PS Proszę nie przyprowadzać panny Forth. - Będę za dwie godziny - powiedział Emerson do oficera. - Och nie, Emersonie, musimy tam iść od razu! Jak zniesiesz niepewność? On nie... - Dwie godziny! - ryknął Emerson, zagłuszając mnie. Policjant drgnął gwałtownie i zasalutował, uderzając boleśnie ręką o sztywne obramowanie hełmu, po czym oddalił się galopem. - Przykro mi, Emersonie - wymamrotałam. - Hmm... tak, czasami jesteś porywcza jak... Nefret, skończyłaś fotografowanie? - Nie, sir, niezupełnie. - Miała gołą głowę i policzki zaróżowione od gorąca, a na ustach szeroki, radosny uśmiech. - Selim wpadł do grobowca i powiedział, że pyta o ciebie policjant. Jesteś aresztowany? Albo ciocia Amelia? Stojąc za nią, tak blisko, że włosy z korony jej złotej głowy ocierały się o jego policzek, Ramzes powiedział cicho: - Stawiam na matkę. - Diabła tam, jeśli wiem, czego on chce - burknął Emerson. - Mógł być na tyle grzeczny, żeby to powiedzieć. Eskorta policji, rzeczywiście! Pewnie lepiej jednak, żebyśmy poszli. - My? - zdziwił się Ramzes. - Ty i ja. - Ale to musi dotyczyć wydarzeń w Chan tamtej nocy! - krzyknęła Nefret. - Zastanawiałam się, dlaczego policja już wcześniej nas nie przesłuchała. Wszyscy musimy iść. Naszym obowiązkiem jako dobrych obywateli jest pomaganie policji! Emerson spojrzał z nadzieją na syna. Ramzes wzruszył ramionami, potrząsnął głową i zapytał: - Co dokładnie twoim zdaniem powinniśmy im powiedzieć? - Ach... - Nefret podrapała się po brodzie, nieświadomie - a może właśnie świadomie - naśladując Emersona. - To dobre pytanie, mój chłopcze. Jestem przeciwna mówieniu policji o naszym spotkaniu z Farukiem. Oni są tacy niezdarni... - Na razie nie mieliśmy żadnego spotkania z Farukiem, o którym moglibyśmy mówić lub nie mówić - przerwał jej Emerson. - I to nie jest, moja droga, spotkanie dyskusyjne. Ja podejmę decyzję, kiedy usłyszę, co Russell ma do powiedzenia. Selim! Niech ludzie oczyszczają grobowiec jeszcze przez dwie godziny. Wiesz, na co uważać. Przestańcie natychmiast, jeśli... - Mój drogi, on wie, na co uważać - wtrąciłam. - Dlaczego ciągle mu to powtarzasz? - Do diabła! - krzyknął Emerson; i oddalił się, z gołą głową i bez marynarki. Przeszedł pewną odległość, zanim dotarło do mnie, że kieruje się do Mena House, gdzie zostawiliśmy konie. Nefret zaklęła głośno i pobiegła za nim. - Zapomniałaś o aparatach! - zawołał Ramzes. - Tyje przynieś. Do licha, on nie może mi uciec! Ramzes z zaciśniętymi ustami wszedł do komory grobowej i zaczął pakować aparaty. Wszechobecny żwir i pył były szkodliwe dla delikatnych mechanizmów; nie można było ich zostawiać bez przykrycia na dłużej, niż to było absolutnie konieczne. Zawahałam się tylko na chwilę i pobiegłam za nim. - Ona nie może pójść z nami - powiedział cicho, nie podnosząc wzroku. - Pan Russell specjalnie podkreślał, że mamy jej nie zabierać; ale wy obaj jesteście tak samo głupi. Przecież ona jest chirurgiem. Widuje straszliwe rany i przeprowadza operacje. - Widzę, że rozumujemy w podobny sposób... - Ramzes mocno naciągnął paski i zarzucił skrzynię z aparatami na ramię. - Jest jedno możliwe wyjaśnienie tego, że nie udało mu się z wami spotkać, ale nie zakładajmy najgorszego. - Jeśli spojrzeć na to, jak nam się wiodło do tej pory, trudno tego nie robić - rzucił Ramzes przez ramię, ruszając do wyjścia. Dogoniłam go truchtem. - Nie ma pośpiechu. Ojciec nie pojedzie bez nas. - Przepraszam - mruknął i zwolnił kroku. Po chwili zastanowienia zapytał: - Czy ty też jesteś zaproszona? - Nie wprost, ale... - Ale i tak idziesz. - Naturalnie. - Naturalnie... Wyruszyliśmy do Kairu, kiedy tylko się przebraliśmy. Russell czekał na nas w pobliżu recepcji budynku administracji - o ile pusty, zakurzony pokój wyposażony w dwa połamane krzesła i drewniany stół można określić mianem recepcji. Jego twarz wyrażała dezaprobatę, a na widok Nefret poczerwieniała. - Nie! - zaprotestował głośno. - Profesorze, powiedziałem panu... - Nie mógł mnie zatrzymać - odparła Nefret. Posłała mu urzekający uśmiech i podała małą, szczupłą dłoń w rękawiczce. - Nie będzie pan tak brutalny, żeby mnie wyprosić, prawda, sir? Tym razem jednak trafiła na równego sobie. Russell ujął jej dłoń, trzymał ją przez dwie sekundy, po czym się cofnął. - Będę, panno Forth. To, co profesor uzna za właściwe powtórzyć później pani i pani Emerson, to jego sprawa. Ale kwestie policyjne należą do mnie. Proszę usiąść. Jeden z pracowników przyniesie pani herbatę. Proszę do mojego biura, panowie. Z manuskryptu H - Poprosiłem tu panów - powiedział Russell głosem równie chłodnym i oficjalnym jak jego sposób bycia - ponieważ jeden z moich ludzi poinformował mnie, że poprzedniej nocy byliście obecni przy naszym nalocie na sklep Aslimiego. Widzieliście człowieka, którego ścigaliśmy? - Tak - przyznał Emerson. - Poszliście za nim, prawda? - Tak. I złapaliśmy go - dodał Emerson. - Do diabła, profesorze! I ma pan czelność stać tak sobie i mówić mi, że pozwoliliście mu odejść? - Kiedy po raz pierwszy omawialiśmy ten temat, powiedziałem, że nie pomogę panu złapać Wardaniego, ale spróbuję porozmawiać z nim i przekonać go, by odstąpił od swoich planów. Głos Emersona był równie donośny jak głos Russella. Ramzes nie miał wątpliwości, że każdy policjant w rym budynku stoi na korytarzu i nasłuchuje. - To nie był Wardani! - Cóż, tego nie wiedziałem, prawda? - wycedził Emerson. - Dopóki nie zapędziłem tego człowieka w kozi róg. Jak się okazało, był to jeden z przybocznych Wardaniego. Doszliśmy... hmm... do porozumienia. - Zechce mi pan powiedzieć, na czym ono polegało? - Nie, mogę to zrobić dopiero po rozmowie z nim. - Na to jest już za późno - oświadczył Russell. - Proszę pójść ze mną. Ruszyli długim korytarzem i zeszli kilka pięter w dół. W podziemiu było kilka stopni chłodniej niż na górze, ale niewystarczająco zimno. Smród uderzył ich, jeszcze zanim Russell otworzył drzwi. Jedynymi meblami w tym pomieszczeniu było kilka drewnianych stołów. Wszystkie oprócz dwóch były zajęte. Russell wskazał jeden z okrytych całunem kształtów. - Karygodna opieszałość - wymamrotał. - Ten tutaj powinien być pogrzebany dzisiaj rano, nie trzyma się najlepiej. A tu jest wasz człowiek... - Ściągnął prześcieradło z drugiego ciała. Twarz Faruka była bez skazy, oprócz siniaka dookoła ust i na policzku. Jeśli cierpiał, umierając, a tak było na pewno, nie widać było tego w jego rysach, które zastygły w przerażającym, śmiertelnym spokoju. Na jego nagim ciele nie było żadnych ran, ale przeguby były w okropnym stanie. Więzy wpiły się głęboko - musiał zawzięcie walczyć, próbując się uwolnić. Na znak Russella dwóch mężczyzn obróciło ciało. Od ramion do pasa skóra była czarna od krwi, zaschniętej na pociętej i obrzmiałej skórze. - Korbacz - stwierdził Emerson po chwili milczenia. - Skąd pan wie? Emerson uniósł brwi. - A pan nie wie? To stary turecki sposób torturowania. Ślady pozostawione przez korbacz zrobiony ze skóry hipopotama są zupełnie inne niż te pozostawione przez dyscyplinę albo bambusowy pręt. Widziałem je już kiedyś. Ramzes też je widział. Tamten mężczyzna został zatłuczony na śmierć podobnie jak Faruk, nie zakneblowano go jednak. Krzyczał, póki nie stracił głosu, a nawet później, kiedy już był nieprzytomny, jego ciałem wstrząsały konwulsje po każdym uderzeniu bicza. Stary turecki sposób torturowania... - Ramzes sam by go doświadczył, gdyby ojciec nie wkroczył na scenę, zanim się do niego zabrali. Wciąż miał w pamięci zimny pot przerażenia, jaki go wtedy oblał, i był to jeden z powodów, dla których zgodził się zająć miejsce Wardaniego. Zrobiłby wszystko, by utrzymać Imperium Otomańskie z dala od Egiptu. Pocierając brodę, Emerson mruknął: - Sprawowanie rządów za pomocą korbacza. Jak widać, zaczyna być popularne również w Egipcie. - Zakazaliśmy stosowania korbacza wiele lat temu - oświadczył Russell. Emerson zasypał go pytaniami: - Są jakieś inne znaki na ciele? Od kiedy nie żyje? Gdzie go znaleziono? - Proszę najpierw odpowiedzieć na moje pytanie, profesorze. - Jakie pytanie? Ach, to pytanie... - skrzywił się Emerson. - Jeśli mamy prowadzić dłuższą rozmowę, wolałbym to uczynić w jakimś innym miejscu. Ruszył w drogę powrotną do biura Russella, gdzie rozsiadł się na najwygodniejszym krześle, które zbiegiem okoliczności znajdowało się za biurkiem gospodarza. Russell znowu zostawił otwarte drzwi. Ich dialog - Ramzes nie zdołałby zabrać głosu, nawet gdyby chciał - był coraz głośniejszy i bardziej zjadliwy. Emerson wyciągnął z Russella potrzebne mu informacje i zdał niechętną starannie wyważoną relację ze swoich działań w Chan el Chalili. - Dlaczego nie powiedział pan moim ludziom o tylnym wyjściu?! - wrzasnął Russell. Emerson spojrzał na niego. - Dlaczego nie zrobili wcześniej rozpoznania? - A niech to diabli, profesorze! - Russell uderzył pięścią w biurko. - Gdyby pan nie przeszkodził... - Gdybym nie przeszkodził, facet z pewnością by uciekł. Zgodził się spotkać ze mną, ponieważ ufał mojemu słowu. - I ponieważ zaproponował mu pan łapówkę. - Och, tak - powiedział Emerson, niezbyt zaskoczony. - Jak mawia moja droga małżonka, łatwiej złapać muchę na miód niż na ocet. Niestety wydaje się, że druga strona zorientowała się w jego zamiarach. Nie moja wina, jeśli był nieostrożny. Cóż, to wszystko, jak sądzę. Chodźmy, Ramzesie, straciliśmy już mnóstwo czasu, pomagając policji. A właściwie próbując wyręczyć ją w robocie. Wstał i ruszył do drzwi. - Do cholery, jeszcze jedną chwilę, profesorze. - Russell zerwał się i ruszył za Emersonem. - Muszę pana ostrzec... - Ostrzec? Mnie? - zagrzmiał Emerson, odwracając się do niego. Ramzes uznał, że najwyższy czas się wtrącić. Ojciec doskonale się bawił i mógł przesadzić. - Proszę, ojcze! - zawołał. - Pan Russell wykonuje tylko swoje obowiązki. Mówiłem ci, że nie powinniśmy się w to angażować. - Właściwie spodziewałem się, że pan tak powie - wycedził Russell. - Dziękuję, że mimo wszystko pan przyszedł, profesorze. Jest pan jedną z najbardziej irytujących osób, jakie w życiu spotkałem, ale podziwiam pańską odwagę i pański patriotyzm. - Hmm... - mruknął Emerson i otworzył drzwi na oścież. Tuzin par butów załomotał w spiesznym odwrocie. Ramzes został chwilę dłużej, by szepnąć Russellowi kilka słów. Komisarz kiwnął potwierdzająco głową. Wciąż trzymając się roli, Emerson wkroczył do poczekalni, zgarnął swoje kobiety i wymiótł całe towarzystwo z budynku administracji. - No i? - zapytała Nefret. - To był on - odparł Emerson. - Znaleziono go wczesnym rankiem w rowie irygacyjnym w pobliżu mostu. Nie żył prawdopodobnie od dwunastu godzin. - Jak umarł? Emerson powiedział jej. Nie wdawał się w szczegóły, ale Nefret ma doskonale rozwiniętą wyobraźnię i spore doświadczenie. Urocze kolory na jej twarzy przybladły nieco. - To straszne. Musieli się dowiedzieć, że zamierza ich zdradzić, ale jak? - Prawdopodobnie sam im o tym powiedział, domagając się więcej, niż zaoferował ojciec - powiedział Ramzes. - Och tak, wiem, to nie byłby rozsądny ruch, ale Faruk był na tyle pewny siebie, że mógł myśleć, iż mu się uda. A że oni okazali się mądrzejsi od niego, pozbyli się po prostu niegodnego zaufania wspólnika, i to w sposób, który miał ostrzec innych. - Stary turecki sposób... - powtórzył Emerson. - Bardzo paskudny sposób postępowania z wrogami i zdrajcami. Mamrocząc pod nosem jakieś przekleństwa, odpędził od auta pół tuzina obdartych urwisów i otworzył drzwi przed Nefret. Kiedy Ramzes otwierał drugie przed matką, zobaczył, że nie spuszcza z niego wzroku. Była niezwykle milcząca. Nie potrzebowała komentarza ojca, by zrozumieć w pełni implikacje śmierci Faruka. Gdy napotkał jej niewzruszone spojrzenie, przypomniał sobie jeden z bardziej obrazowych opisów Nefret: „Kiedy ciotka Amelia jest zła, jej oczy przypominają polerowane stalowe kulki”. No właśnie, pomyślał. Zastanawia się teraz pewnie, jak wyciągnąć z tego wszystkiego Davida i mnie... i zrobi to, nawet jeśli musiałaby zabrać się za każdego niemieckiego i tureckiego agenta na Środkowym Wschodzie. W ludzkim sercu nigdy nie umiera nadzieja, szczególnie w moim, jako że z natury jestem osobą optymistyczną. Kiedy wjechaliśmy do Kairu, powiedziałam sobie, że wezwanie Emersona i Ramzesa przez Russella wcale nie musi oznaczać bankructwa naszych nadziei; Faruk mógł zostać złapany i koniec zabójczej maskarady Ramzesa jest tuż-tuż. Próbowałam przygotować się na najgorsze, mając jednocześnie nadzieję na najlepsze (to niełatwe zadanie, nawet dla mnie). Mimo to potworna prawda uderzyła mnie w stopniu, którego nie przewidziałam. Równie trudne było ukrycie mojego gniewu i rozpaczy przed Nefret, która wiedziała tylko, że możemy wyświadczyć kraj owi przysługę, rozrywając pierścień szpiegów; nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo byliśmy w to wszystko zaangażowani. Musiałam zagryźć wargi, by powściągnąć gniew - na Faruka, że był na tyle głupi, iż pozwolił się zabić, zanim zdołaliśmy go przesłuchać, i na nieznanych zwyrodnialców, którzy zamordowali go w tak straszliwy sposób. Ile im powiedział, zanim umarł? Najgorsza możliwa odpowiedź na to pytanie brzmiała, że Faruk przejrzał maskaradę Ramzesa i przekazał tę informację ludziom, którzy nie zawahają się go pozbyć w taki sam sposób, w jaki pozbyli się jego samego. Najbardziej optymistyczna - że powiedział im tylko o zawarciu z nami umowy. Z pewnością jednak mogliśmy zakładać, że wróg wie, iż jesteśmy na jego tropie. Musimy przejść do ofensywy! Nie brałam udziału w rozmowie, rozważając różne możliwości. Tak mnie to zaabsorbowało, że nie zwracałam uwagi na szoferowanie mojego męża. - Idziemy na herbatę do Shephearda? - zapytała Nefret zdziwiona. - Myślałam, że będziecie chcieli wrócić do domu, żeby omówić to, co się stało. - Nie ma czego omawiać - odparł Emerson, zatrzymując się gwałtownie przed hotelem. - Ale profesorze... - Ten temat jest zamknięty - uciął Emerson. - Próbowaliśmy, nie udało nam się, ale nie z naszej winy... nie możemy zrobić nic więcej. Do diabła, ten cholerny taras jest jeszcze bardziej zatłoczony niż zwykle. Czy ci idioci nie mają nic lepszego do roboty niż przywdziewanie modnych ciuchów i popijanie herbaty? Ruszył schodami w górę, ciągnąc za sobą Nefret. Nigdy nie mieliśmy problemów ze zdobyciem stolika w Shepheardzie, bez względu na to, jak wielu było gości. Przybycie naszego samochodu zostało zauważone przez głównego kelnera i zanim dotarliśmy do tarasu, zdezorientowana grupa amerykańskich turystów została odpędzona od poręczy, a kelner sprzątał stolik. Odchyliłam się na krześle i rozejrzałam od niechcenia po twarzach handlarzy stłoczonych przy schodach. Nie mieli wstępu na taras ani do hotelu - zasadę tę wprowadził portier Czarnogórzec - ale podchodzili tak blisko, jak się tylko dało, pokrzykując i wymachując pojedynczymi egzemplarzami swoich towarów. Było tam dwóch kwiaciarzy, żaden z nich jednak nie był Davidem. Biedny David. Bardzo żałowałam, że musimy mu powiedzieć o załamaniu się naszych nadziei. Ale nie było innego wyjścia, zresztą do tej pory mógł usłyszeć o tym z innych źródeł. Takie wieści szybko się rozchodzą; nic nie interesuje świata tak bardzo jak makabryczne morderstwo. Jedną z ujemnych stron przebywania w miejscu publicznym jest konieczność okazywania uprzejmości znajomym. Przypuszczam, że nachmurzona mina Emersona odstraszyła niektórych z nich, ale pacyfistyczne zapatrywania Ramzesa wcale nie zraziły do niego młodych kobiet. Jak to kiedyś ujęła Nefret (nieco niegrzecznie, moim zdaniem): „To jak polowanie na lisa, ciociu Amelio; panny na wydaniu gonią za nim jak sfora psów, a ich mamusie temu kibicują”. Nie zdołaliśmy spokojnie porozmawiać, bo po chwili, otoczyło nas stadko szczebioczących panienek. Niektóre ruszyły prosto na Ramzesa, a dziewczyny preferujące mniej bezpośrednie metody przywitały się afektowanymi okrzykami radości z Nefret. - Kochanie, cóż porabiałaś? Nie widziałyśmy cię od wieków. - Byłam zajęta - odparła Nefret. - Ale cieszę się, że cię widzę, Sylvio, miałam zamiar uciąć sobie z tobą małą pogawędkę. Do cholery, co ty sobie myślałaś, wypisując Lii te kłamstwa? - Och, doprawdy?! - wykrzyknęła jedna z młodych kobiet. Sylvia Gorst poczerwieniała z zakłopotania i zaraz potem pobladła. Stalowy błysk niebieskich oczu Nefret mógłby przerazić nawet bardzo pewną siebie i odważną kobietę. - Wiesz, w jakim stanie jest Lia - powiedziała Nefret. - Dobra przyjaciółka unikałaby martwienia jej czy straszenia. Ty natomiast wysłałaś jej list pełen plotkarskich wiadomości, z których większość była nieprawdziwa, a wszystkie złośliwe. Jeśli jeszcze raz usłyszę, że zrobiłaś coś takiego, spoliczkuję cię publicznie i... i... - ...rozgłoszę wszystkim twoją perfidię - podsunął Ramzes. Kąciki jego ust drżały. - Nie tak to chciałam wyrazić, ale o to właśnie mi chodziło - przyznała Nefret. Sylvia rozpłakała się i została uprowadzona przez swoje trajkoczące towarzyszki. - Dobry Boże... - wymamrotał Emerson. - O co poszło? - Byłaś bardzo, bardzo niegrzeczna, Nefret - stwierdziłam, starając się sprawiać wrażenie poważnej, ale niezupełnie mi się to udało. - Co ona takiego napisała Lii? - Coś o mnie, jak sądzę - rzekł Ramzes. - Dobrze ci to wyszło, moja droga, ale ten twój temperament... Nefret drgnęła, a Ramzes urwał w pół słowa. Ona jednak odepchnęła krzesło i wstała. - Przepraszam. Wybaczcie mi. - Nie powinieneś był robić jej wyrzutów, Ramzesie - powiedziałam, patrząc, jak Nefret spieszy do wejścia z pochyloną głową. - Ona już zaczynała żałować swojej pochopnej przemowy, zawsze tak jest, kiedy się trochę uspokoi. - Wcale nie miałem na myśli tego, co ona myśli, że miałem - wymamrotał. Sprawiał wrażenie równie dotkniętego jak Nefret. - Do diabła, dlaczego zawsze mówię niewłaściwe rzeczy? - Nie... to kobiety zawsze wywracają wszystko na niewłaściwą stronę - burknął Emerson. Kiedy Nefret wróciła, była uśmiechnięta i opanowana - i już nie sama. Był z nią porucznik Pinckney, wyglądający na wielce zadowolonego z siebie. Naturalnie w obecności osoby postronnej żadne z nas nie wspomniało o wcześniejszym zajściu. Emersona z pewnością nie odstraszyłaby obecność młodego człowieka, ale wciąż nie miał pojęcia, czego dotyczyło całe zamieszanie. Przywitałam się z porucznikiem Pinckneyem i pozwoliłam mu prowadzić konwersację. Kiedy błądziłam wzrokiem po pozostałych gościach, przypomniałam sobie, co kiedyś powiedziała Nefret: „Czuję się, jakby każdy, kogo widzę, wkładał maskę i grał jakąś rolę”. Ja miałam to samo odczucie. Te wszystkie bezmyślne, pewne siebie twarze... czy któraś z nich była maską, ukrywającą rysy śmiertelnego wroga? Była tu pani Fortescue, jak zwykle odziana w czerń i jak zwykle otoczona wielbicielami. Wielu z nich było oficerami lub osobami wysoko postawionymi. Jak można sądzić po jej spotkaniu z Ramzesem, dama ta (nawet orzekając wątpliwości na jej korzyść) z pewnością nie była ideałem. Philippides, skorumpowany szef policji, też tu był. Czy był również zdrajcą, a nie tylko łajdakiem? Pani Pettigrew patrzyła właśnie na mnie, jej mąż także; ich okrągłe czerwone twarze wyrażały wyniosłą dezaprobatę. Nie, oni na pewno nie; żadnemu z nich nie starczyłoby inteligencji, by być szpiegiem. Zauważyłam mignięcie czarnej peleryny - był to hrabia de Sevigny, zdążający w stronę wyjścia jak sceniczny łajdak. Był uderzająco podobny do innego łajdaka, którego kiedyś znałam, ale Kalenischeff od dawna nie żył, zabity przez człowieka, którego próbował zdradzić. Ramzes przeprosił i wstał. Patrzyłam, jak schodzi ze schodów i wkracza w tłum handlarzy, którzy natychmiast go otoczyli. Ponieważ był o głowę wyższy od większości z nich, nietrudno było śledzić, dokąd idzie. Obejrzał towar kilku kwiaciarzy, zanim podszedł do pochylonego i drżącego ze starości handlarza. Kiedy tylko zrobił zakup, staruszek ukłonił się i zniknął. Maleńkie bukieciki były nieco przywiędłe. Ramzes jeden ofiarował mnie, a drugi Nefret. Spojrzała na niego ze szczególnie miłym wyrazem twarzy; widać było, że uznała te kwiatki za milczące przeprosiny i wszystko zostało wybaczone. Ponieważ była pochłonięta rozmową z panem Pinckneyem, doszłam do wniosku, że nic nie zauważyła. Emerson wiercił się niecierpliwie. Zgodził się na przyjście do Shephearda jedynie po to, by umożliwić Ramzesowi skontaktowanie się z Davidem, i teraz, kiedy już zostało to zrobione, pozwalał sobie na okazywanie znużenia. - Czas do domu - oznajmił, przerywając Pinckneyowi w pół komplementu. Nie zgłaszałam sprzeciwu. Znalazłam inspirację, której szukałam. Nie sposób oddawać się intensywnym rozmyślaniom podczas jazdy z Emersonem. Całkowitą uwagę trzeba poświęcić napinaniu mięśni przy nagłych wstrząsach i ostrzeganiu go o wielbłądach i innych przeszkodach, a także chronieniu go przed atakami innych kierowców. Musiałam zaczekać, póki nie dojechaliśmy do domu. Dopiero wtedy zaprzęgłam umysł do pracy nad ideą, która zrodziła się w mojej głowie na tarasie Shephearda. Długa kojąca kąpiel, wprawiła mnie w stosowny nastrój. Sethos był w Kairze. Zaczęłam od tego założenia, ponieważ nie miałam co do tego wątpliwości. Nie posiadałam formalnego egiptologicznego wykształcenia, ale zajmowałam się tym przez wiele lat i nie umknęły mi szczególne okoliczności towarzyszące odkryciu posągu. Jestem pewna, że nie muszę wyjaśniać mojego rozumowania zaznajomionemu z tą materią Czytelnikowi (a do takich należy większość moich Czytelników), który musiał dojść do tych samych wniosków. Posąg został umieszczony w szybie w ciągu ostatnich kilku dni i tylko jeden człowiek mógł to zrobić. Motywy działania Sethosa były dla mnie oczywiste. Drwił ze mnie, oznajmiając swoją obecność i zachęcając mnie, bym spróbowała go powstrzymać - powinien jednak wybrać raczej obrabowanie muzeum albo magazynów, albo samego stanowiska. Zdawałam sobie sprawę, że zamieszanie panujące w Departamencie Starożytności w Egipcie będzie nieodpartą pokusą dla ludzi jego profesji. Można by się oczywiście zastanawiać, dlaczego anonsował się, poświęcając jeden ze swoich najbardziej wartościowych eksponatów. Byłam przekonana, że to jeden z jego małych żartów. Miało nam być głupio, gdyby zdołał ukraść ten posąg ponownie. Jakiż by to był policzek dla Emersona! Odchyliłam głowę, wpatrując się w drgające refleksy wody na wyłożonym kafelkami suficie pokoju kąpielowego. Nie miałam wątpliwości, że Emerson doszedł do tych samych wniosków. Niewiele rzeczy związanych z egiptologią umykało jego uwagi. Oczywiście mój drogi mąż nawet nie przypuszczał, że się wszystkiego domyślę, a nie powiedział mi o swoich podejrzeniach z tego samego powodu, dla którego i ja zmilczałam. Temat Sethosa był nieco drażliwy. Emerson wiedział, że nigdy nie dałam mu powodów do zazdrości, ale zazdrość, drogi Czytelniku, nie podlega intelektowi. Czyż ja sama nie poczułam jej trujących kłów w swoim sercu? Jeśli chodzi o Sethosa, nigdy nie krył swoich uczuć. Na początku naszej znajomości przy kilku okazjach próbował pozbyć się rywala, za którego uważał Emersona (kiedyś nawet na moich oczach), później jednak przyrzekł mi, że nigdy nie skrzywdzi nikogo z moich bliskich. Oczywiście Emerson zaliczał się do nich i miałam nadzieję, że Sethos jest tego samego zdania. Jednak dla bezpieczeństwa uznałam, że lepiej będzie, jeśli sama go znajdę, zanim to zrobi Emerson. Byłam pewna, że mi się uda. Mój mąż nie miał tak gruntownej wiedzy o tym człowieku jak ja. Mógł go nie rozpoznać, a ja bym poznała go w każdym przebraniu... jak zawsze... mam nadzieję... Muszę spojrzeć z bliska na człowieka, którego podejrzewałam. Czytelnik może zapytać dlaczego - skoro uważam, że Sethos jest winien jedynie kradzieży antyków - chciałam znaleźć jego, zamiast koncentrować się na wrogim agencie, który mógł być też zdrajcą naszego kraju. Z chęcią odpowiem na to pytanie. Kiedyś Sethos kontrolował całe podziemie kryminalne Egiptu. Znał każdego zabójcę, każdego złodzieja, każdego dostawcę narkotyków i sutenera w Kairze. Mógłby to wykorzystać do zidentyfikowania człowieka, którego szukałam - i, na Boga, wykorzysta, bo ja go do tego zmuszę! Podniosłam zaciśniętą pięść do wyłożonego kafelkami sufitu, by zaakcentować tę przysięgę, o milimetry mijając nos Emersona, który podkradł się do mnie niezauważony, wykorzystując intensywność mojej koncentracji. - Na miłość boską, Peabody! - zawołał, robiąc unik. - Jeśli potrzebujesz odosobnienia, wystarczy powiedzieć. - Przepraszam, mój drogi - odparłam. - Nie wiedziałam, że tu jesteś. Czego chcesz? - Ciebie, oczywiście. Jesteś tu już ponad godzinę. I - dodał, przyglądając się moim palcom - jesteś już pomarszczona jak rodzynek. Nad czym tak dumasz? - Po prostu rozkoszuję się zimną wodą i błogim lenistwem. Pomożesz mi wyjść? Wiedziałam, że mi pomoże, i miałam nadzieję, że to, co po tym nastąpi, powstrzyma go od zadawania dalszych pytań. Miałam słuszność. Zanim się ubraliśmy i byliśmy gotowi zejść na dół, zrobiło się dość późno. Domyślałam się, że pozostali już są w salonie, ale zatrzymałam się, nasłuchując, pod drzwiami pokoju Ramzesa. Drzwi otworzyły się tak nagle, że zostałam przyłapana z przechyloną głową i nastawionym uchem. - Podsłuchiwałaś, mamo? - zapytał Ramzes. - To haniebny zwyczaj, ale bardzo użyteczny - stwierdziłam, cytując słowa, których sam kiedyś użył, i dostałam w nagrodę jeden z jego rzadkich uśmiechów. - Jesteś gotów zejść na kolację? Ramzes skinął głową. - Czekałem na was. Chciałem z wami porozmawiać. - A ja z tobą - oświadczył Emerson. - Nie miałeś możliwości napisać żadnej notki. Co powiedziałeś Davidowi? - Żeby spotkał się ze mną wieczorem. Musimy omówić ostatnie wydarzenia. - Przyprowadź go tutaj - poprosiłam. - Chcę go zobaczyć. - To nie jest dobry pomysł - zaprotestował Emerson. - Nie jest - przyznał Ramzes i gestem wskazał nam, żebyśmy poszli przed nim. - W Gizie jest kawiarnia, w której bywam od czasu do czasu. Są przyzwyczajeni do mojego widoku i nie będą zdziwieni, że wdaję się w rozmowę z nieznajomym. Ten plan był na pewno mniej niebezpieczny. Rozmyślając nad możliwymi sposobami zmniejszenia zagrożenia jeszcze hardziej, poszłam do salonu. Nefret pisała listy. - Ależ się dzisiaj wszyscy guzdracie! - zawołała, odkładając pióro. - Fatima już dwa razy mówiła, że kolacja jest gotowa. - Lepiej więc chodźmy już - powiedziałam. - Mahmud zawsze przypala jedzenie, kiedy się spóźniamy. Zasiedliśmy do stołu i zabraliśmy się do zupy. Wydawało mi się, że wyczuwam leciutki smak spalenizny, ale wyglądało na to, że nikt z pozostałych osób nie ma takich odczuć. - Wspaniale jest mieć wreszcie spokojny wieczór - westchnął z zadowoleniem Emerson. - Nie idziesz do szpitala, Nefret? - Zadzwoniłam do Sophii, powiedziała jednak, że nie jestem na razie potrzebna. - Nefret przebrała się, ale nie w wieczorowy strój; miała na sobie starą suknię z niebieskiego muślinu we wzór z gałązek zielono-białych kwiatów. Musiała ją zatrzymać ze względów sentymentalnych; Emerson natychmiast oświadczył, że wspaniale w niej wygląda. - Zamierzam wywołać dzisiaj kilka płyt - poinformowała nas. - Mam zaległości. Pomożesz mi, Ramzesie? - Przykro mi. Wychodzę - odpowiedział cokolwiek szorstko. - Na cały wieczór? - zapytała zdziwiona, podnosząc na niego szczere niebieskie oczy o tym samym odcieniu co jej suknia. Znałam twarz mojego syna na tyle dobrze, by zauważyć ledwie dostrzegalne zaciśnięcie ust. - Idę tylko rozejrzeć się trochę. Chcę posłuchać, co miejscowi mówią o posągu. - Myślisz, że zamierzają go ukraść? - spytała Nefret ze śmiechem. - Jestem pewien, że niektórzy tak - odparł Ramzes. - Nie wrócę późno. Jeśli zechcesz poczekać kilka godzin, z przyjemnością ci pomogę. Zaoferowałam swoje usługi w zastępstwie Ramzesa i Nefret przyjęła moją ofertę. Prowadziliśmy dość dziwną rozmowę; omawialiśmy jak zwykle postępy w naszej pracy i dalsze plany, widziałam jednak, że nawet Emerson nie może się zmusić do okazania zainteresowania. Ale pewnie nie było w tym nic dziwnego, skoro troje z naszej czwórki ukrywało coś przed czwartą osobą. Po kolacji poszliśmy do salonu na kawę. Pod naszą nieobecność dostarczono kilka listów; mimo że miejscowa poczta działała dość sprawnie, wielu naszych znajomych trzymało się starego zwyczaju dostarczania wiadomości przez posłańców, jedna była od Katherine Vandergelt; gdy ją czytałam, znowu ogarnęło mnie poczucie winy. - Tak mało czasu spędziliśmy z Vandergeltami - zauważyłam. - Katherine przypomina mi, że obiecaliśmy odwiedzić ich w Abusir. Emerson podskoczył nagle, jakby go ktoś dźgnął. - Do cholery! - Co się stało, Emersonie? - zapytałam przestraszona. - Coś w twoim liście? - Nie. Hmm... tak - Emerson zmiął pismo i schował je do kieszeni. - Częściowo. To od Maxwella, prosi mnie o spotkanie jutro. Jeszcze jedno zakłócenie więcej... to prawdziwa plaga w tym sezonie! Miałem zamiar jechać do Abusir już kilka dni temu. - Wojna jest w ogóle jednym wielkim zakłóceniem - stwierdziła Nefret. - Ale wyświadczasz Egiptowi wielką przysługę, profesorze. - Hmm... - mruknął Emerson. Nefret dodała: - To nie może trwać wiecznie. Któregoś dnia... - Oczywiście - powiedziałam. - Wykonuj swoje obowiązki, Emersonie, i my wszyscy będziemy wykonywać swoje, a pewnego dnia... Nefret i ja spędziłyśmy kilka godzin w ciemni. Kiedy skończyłyśmy wywoływanie płyt, nie było ani Emersona, ani Ramzesa. Z manuskryptu H Ramzes pamiętał czasy, gdy wozy, wielbłądy i osły transportowały turystów do piramid po zakurzonej drodze obrzeżonej zielonymi polami. Teraz taksówki i prywatne samochody sprawiły, że poruszanie się po niej pieszo stało się niebezpieczne, a leżąca niegdyś na uboczu Giza została niemal całkowicie wchłonięta przez nowe domy i wille. Bedeker pomijał ją jako nieinteresującą, ale wszyscy odwiedzający piramidy przejeżdżali przez nią - samochodem lub koleją - a mieszkańcy polowali na nich, by sprzedać im fałszywe starożytności lub wynająć osły. Po zmroku miasto na powrót ogarniała senność. Jego atrakcje były mocno ograniczone: kilka sklepów, kilka kawiarni, kilka burdeli. Ulubiona kawiarnia Ramzesa mieściła się kilkaset jardów na zachód od stacji. Nie była tak pretensjonalna jak jej kairskie odpowiedniczki: płytki albo cegły zastępowało ubite klepisko, a frontowe wejście okalały drewniane belki. Kiedy Ramzes podszedł bliżej, usłyszał podnoszący się i opadający w wytrenowanych kadencjach głos, któremu towarzyszył pełen uznania śmiech albo okrzyki. Recytacja musiała trwać od jakiegoś czasu, bo bajarz doszedł już dość daleko w przedstawianiu zawiłości tasiemcowego romansu pod tytułem Życie Abu-Zayda. Siedzącego na stołku umieszczonym na ławie przed kawiarnią Sha’era oświetlało kilka lamp, zwisających z drewnianych belek. Był to mężczyzna w średnim wieku, ze starannie splecioną czarną brodą; w dłoniach trzymał smyczek i jednostrunową wiolę, na której sobie akompaniował. Słuchacze porozsiadali się dookoła niego na ławach i stołach, paląc fajki i słuchając go z uwagą. Opowieść, częściowo prozą, częściowo wierszem, opisywała przygody Abu-Zayda, bardziej znanego jako Barakat, syna emira, który odtrącił go, ponieważ bardzo ciemny kolor jego skóry rzucał cień na honor jego matki. Emir wyrządził swojej żonie i synowi krzywdę, bo kolor skóry Barakata został mu nadany przez Boga, w odpowiedzi na modlitwę matki: Kiedy ze sklepienia niebios zstępując, ogromny czarno upierzony ptak rzucił się na inne ptaki i zabił je wszystkie, do Boga zapłakałam: „Litości! Daj mi syna jak ten szlachetny ptak”. Stojąc w cieniu, Ramzes z przyjemnością słuchał melodyjnego głosu. Cała opowieść, pełna niesamowitych zwrotów akcji i opisów krwawych wydarzeń, przypominała zachodni epos i była podzielona na zwrotki i rozdziały, z których każdy kończył się modlitwą. Kiedy narrator dotarł do końca kolejnej zwrotki, Ramzes wystąpił kilka kroków i dołączył do słuchaczy, recytujących zamykającą ją modlitwę. On i jego ojciec byli nielicznymi Europejczykami, których miejscowi traktowali tak, jakby byli muzułmanami - być może dlatego, że wyznanie religijne Emersona (czy raczej jego brak) czyniło go trudnym do sklasyfikowania. „Przynajmniej - jak zauważył kiedyś pewien Egipcjanin - nie jest chrześcijańskim psem”. Emerson uznał to za bardzo zabawne. Ramzes wymienił powitania z wszystkimi obecnymi i grzecznie skłonił się bajarzowi, z którym spotkał się już wcześniej. Sha’er, odświeżywszy się kawą, którą go poczęstowano, skinął głową w podziękowaniu. Ramzes powoli wycofał się z tłumku i przeszedł do osobnego pokoju. Oprócz niego jeszcze tylko dwa stworzenia nie słuchały bajarza: pies, który skulił się pod ławą, i rozciągnięty na niej człowiek. Ramzes bezceremonialnie zrzucił jego stopy z ławy i usiadł. - Nie masz w duszy poezji? - zapytał. - Nie w tej chwili - mruknął David i podciągnął się do pozycji siedzącej. - Wiem już. - Tego właśnie się obawiałem. - Ramzes opowiedział Davidowi dokładnie, co się stało poprzedniej nocy. - Jak oni zorientowali się w jego zamiarach, nie mam pojęcia, ale może próbował ich szantażować. David skinął głową. - A więc to koniec. Co teraz zrobimy? - Wracamy do pierwotnych planów. Co innego możemy zrobić? David nic nie odpowiedział, pochylił się tylko i zwiesił głowę. - Przykro mi - mruknął Ramzes. Uznał, że mogą prowadzić rozmowę po angielsku; głos bajarza był donośny i nikt nie zwracał na nich uwagi. - Ale jednego jeszcze nie próbowaliśmy... - Śledzić Turka? - Tak. Kiedy spotkałem się z nim po raz pierwszy, hmm... uniemożliwiono mi to. Za drugim razem ciebie z kolei zatrzymała troska o mnie. Będzie co najmniej jeszcze jedna okazja i tym razem musimy zrobić coś więcej. Jak sam stwierdziłeś, musimy się dowiedzieć nie tego, dokąd idzie, ale skąd przychodzi. Jest tylko wynajętym woźnicą i moglibyśmy spróbować go przekupić. To oznacza jednak, że będziemy musieli wziąć go żywcem, co nie będzie łatwe. - Profesor z radością by nam pomógł - wyszeptał David. - Pozwolisz mu wziąć w tym udział? - Nie, jeśli zdołam temu zapobiec. Ty i ja możemy sobie poradzić sami. - Będzie jeszcze tylko jedna dostawa. - Tak właśnie mi powiedziano. To musi być szybko, wiesz. Ale przynajmniej nie mamy już kłopotów z Farukiem. Jeśli będą próbowali go kimś zastąpić, będziemy wiedzieli, kto jest szpiegiem. - Próbujesz mnie podnieść na duchu? - Najwyraźniej mi się to nie udaje. - Nie sposób się nie zastanawiać - powiedział powoli David - co on im powiedział. Korbacz jest przekonującym argumentem. - Co mógł im powiedzieć oprócz tego, że wielki i potężny Ojciec Przekleństw próbował go przekupić? Nie wiedział o tobie ani o reszcie. - Wiedział o domu w Maadi. Ramzes zaklął pod nosem. Miał rozpaczliwą nadzieję, że David nie zwróci uwagi na ten fakt - fakt, którego znaczenie najwyraźniej umknęło jego ojcu. Co prawda w wypadku Emersona nie można było mieć pewności. - Posłuchaj... - zaczął niecierpliwie. - Prywatna umowa ojca z Farukiem to tylko urozmaicenie, które nie ma nic wspólnego z naszą sprawą. Nie zgłaszaliśmy się do rozbijania aparatu szpiegowskiego, próbujemy jedynie zapobiec brzydkiej małej rewolucji. Jeśli zdołamy to zrobić i jeszcze wyjść z tego cało, będziemy mieli cholerne szczęście. Odmawiam angażowania się w cokolwiek innego. Nie mogą tego od nas oczekiwać. - Lepiej mów ciszej. Ramzes wziął głęboki, uspokajający oddech. - A ty lepiej już idź. Powiedziałem wszystko, co miałem do powiedzenia, Davidzie. - Oczywiście. David wstał i bezgłośnie ruszył do drzwi. Nagle zatrzymał się gwałtownie ze stłumionym okrzykiem. Ramzes natychmiast dołączył do niego. Potężnej postaci zajmującej honorowe miejsce wśród słuchaczy nie można było pomylić z nikim innym. Emerson palił fajkę i słuchał z uwagą. - Co on tu robi? - wyszeptał David. - Odgrywa niańkę - mruknął Ramzes. - Wolałbym, żeby mnie tak nie traktował... - Ostatniej nocy zrobiłeś mu to samo. - Och! David zaśmiał się cicho. - Oszczędził mi kłopotu odprowadzania ciebie do domu. Do jutra. Pochylając głowę, by ukryć swój wzrost, zaczął przedzierać się przez tłumek stojących w pobliżu mężczyzn. Ramzes przesunął się do przodu i oparł o drewnianą ościeżnicę, jakby stał tam przez cały czas. Wiedział, że ojciec go spostrzegł. Prawdopodobnie zauważył też Davida, ale nie próbował go zatrzymać. Czekał spokojnie, póki zawodzenie wioli nie wskazało końca kolejnego rozdziału, i dopiero wtedy wstał i podszedł do Ramzesa. Pożegnali się z innymi gośćmi i ruszyli w drogę do domu. - Coś nowego? - spytał Emerson. - Nie. Ojcze, nie ma potrzeby, żebyś za mną chodził. Emerson zignorował tę uwagę, ale zmienił temat: - Martwię się o twoją matkę. - Dlaczego? Coś się stało? - Nie, nie. Ale po prostu znam ją dobrze i rozpoznałem ten błysk determinacji w jej oku dzisiaj po południu. Ona nie ma mojej cierpliwości... Mówiłeś coś? - Nie, sir. - Ramzes stłumił śmiech. - A co do mamy... - Ach, tak. Myślę, że ona wchodzi na wojenną ścieżkę. - Mam to samo wrażenie. Mówiła ci, co jej chodzi po głowie? Miejmy nadzieję, że nie wybiera się do generała Maxwella, by powiedzieć mu, że musi wszystko odwołać. - Nie, ale pewnie ja to zrobię. - Co? Nie możesz! - Owszem, mogę. - Emerson zatrzymał się, żeby nabić fajkę. - Uspokój się, mój chłopcze, stajesz się równie porywczy jak twoja siostra. Czasami myślę, że jestem jedynym opanowanym osobnikiem w całej tej rodzinie. - Zapalił zapałkę i Ramzes ledwo zdołał powstrzymać się od zwrócenia mu uwagi, że postępuje niemądrze. Gdyby ktokolwiek ich śledził... Najwyraźniej jednak nikt tego nie robił. Emerson possał cybuch, po czym oświadczył: - Jutro nie ma żadnego spotkania komitetu; to była tylko moja mała wymówka, żeby do niego wpaść. Do diabła, w tej sprawie jest za dużo cholernych pośredników. Chcę wiedzieć, co wie Maxwell, i powiedzieć mu to, co moim zdaniem powinien usłyszeć. Nie martw się, będę bardzo dyskretny. - Tak - odparł Ramzes. Sprzeczanie się z ojcem byłoby stratą czasu; równie dobrze można by stanąć na drodze lawinie i powiedzieć jej, żeby przestała się toczyć. Emerson zachichotał. - Nie wierzysz, że potrafię być dyskretny, prawda? Zaufaj mi. Jeśli zaś chodzi o twoją matkę, to chyba wiem, co jej chodzi po głowie. Myśli, że rozpoznała Sethosa. Zamierzam pozwolić jej prowadzić to niewinne dochodzenie, ponieważ jest na niewłaściwym tropie. - Skąd wiesz? - Stąd, że... hmm... stąd, iż wiem, że facet, którego podejrzewa, nie jest Sethosem. - A kogo ona podejrzewa? - Hrabiego - zachichotał Emerson. - Och! Zgadzam się z tobą. On byłby zbyt oczywisty. - Właśnie. Byli już w pobliżu domu. - Zamierzam pojechać jeszcze do Kairu - oświadczył Ramzes. - Będę ci towarzyszył. Spodziewał się tego i zebrał siły do kolejnej sprzeczki. - Nie, to nie jest jeden z moich wypadów, ojcze. Muszę się z kimś spotkać. To nie potrwa długo. Wezmę konia - nie Riszę, on jest zbyt dobrze znany - i wrócę mniej więcej za godzinę. Emerson zatrzymał się gwałtownie. - Przynajmniej powiedz mi, dokąd idziesz. Na wszelki wypadek, oczywiście. Wiedział jednak, że nie powinien tego mówić. I miał słuszność. - Do el-Gharbiego. Ojciec zaczął sapać gniewnie, więc Ramzes dodał szybko: - Wiem, on jest parszywym, wszawym potworem w ludzkim ciele i tak dalej, ale ma kontakty w całym kairskim półświatku. Widziałem się z nim już wcześniej, kiedy próbowałem się dowiedzieć, skąd ten nieszczęśnik, który został zabity pod Shepheardem, wziął granaty. Powiedział mi wtedy... kilka interesujących rzeczy. Teraz znowu chce się ze mną spotkać. Nie zatrzymał się wtedy tylko dlatego, że martwił się o tamtą dziewczynę. Emerson potarł policzek. - Hmm... Może masz rację. To jest warte zachodu, jak sądzę. Jesteś pewien, że nie chcesz... - Jestem pewien. Wszystko będzie dobrze. - Zawsze tak mówisz. - Nie zawsze. Tak czy owak, co powiedziałaby matka, gdyby się dowiedziała, że byłeś w el Was’a? Zostawił konia, spokojnego wałacha, którego Emerson wynajął na ten sezon, pod Shepheardem, i stamtąd ruszył na piechotę, brnąc w cuchnącej brei do tylnego wejścia, które mu pokazano. Na jego pukanie odpowiedziano od razu, ale el-Gharbi kazał mu czekać dobry kwadrans, zanim dopuścił go przed swoje oblicze. Opatulony w swoje ulubione śnieżnobiałe szaty, rozparty na stosie brokatowych poduszek, jedną ręką wrzucał do ust smażone w cukrze migdały, a drugą podawał do ucałowania petentom i pochlebcom, kłębiącym się w pokoju audiencyjnym. Udał zaskoczenie na widok Ramzesa, który tym razem nie zadał sobie trudu większej odmiany tożsamości oprócz dodania sobie wąsów i okularów. Jak doskonale wiedział, najskuteczniejsze przebranie to zmiana postawy i zachowania. Klasnąwszy w dłonie, el-Gharbi od prawił wszystkich i wskazał Ramzesowi siedzenie obok. - Ona jest perłą - stwierdził. - Klejnotem rzadkiej urody, gazelą o oczach gołębicy... Och, mój drogi, nie patrz na mnie wilkiem. Nie lubisz, jak chwalę urodę kobiet? - Nie. - Tyle oddania ze strony tylu wielbicieli! Teraz, kiedy już ją widziałem, rozumiem. Ma zarówno siłę, jak i odwagę. Takie przymioty w kobiecie.... - W jakiej sprawie chciałeś mnie widzieć? - Ja? - Czarne linie, którymi obwiedzione były powieki gospodarza, załamały się, kiedy otworzył szeroko oczy. - To ty do mnie przyszedłeś. Kiedy Ramzes opuścił to miejsce kwadrans później, nie był pewien, co el-Gharbi chciał mu dać do zrozumienia. Odławianie faktów w mętnej wodzie insynuacji i aluzji sutenera było żmudną robotą. Po raz kolejny głównym tematem rozmowy był Percy - jego związki z różnymi „przyzwoitymi kobietami”, tajemnicze (dla wszystkich poza el-Gharbim) kryjówki, do których je zabierał, jego brutalne traktowanie dziewcząt z dzielnicy czerwonych latarń. Ramzes pomyślał, że prawdopodobnie nigdy nie dowie się na pewno, co Percy zrobił albo co robi, że jego osoba tak denerwuje sutenera - choć niszczenie „towaru” mogło być dostatecznym powodem - ale jedno nie ulegało wątpliwości: El-Gharbi życzył sobie, by Percy zginął albo został pohańbiony, i chciał, żeby Ramzes wykonał dla niego tę robotę. 10 Zdecydowałam się dopuścić Nefret do mojego sekretu - ale tylko do pewnego stopnia. Kiedy kończyłyśmy wywoływać ostatnie płyty fotograficzne, wyłożyłam jej swoje zamiary i przez chwilę bałam się, że powiedziałam to za szybko. Mimo zaskoczenia Nefret zdążyła jednak złapać płytę, zanim ta roztrzaskała się o podłogę. - Sethos?! - krzyknęła. - Hrabia? Ciociu Amelio! - Na to wygląda. Zostawmy tę robotę i chodźmy do mojego pokoju, to ci wyjaśnię moje rozumowanie. Nie zdziwiło mnie, że Emerson gdzieś przepadł. Wiedziałam, że pójdzie za Ramzesem, by go pilnować, ponieważ gdyby on tego nie zrobił, ja bym to zrobiła. Nefret nie skomentowała jego nieobecności; prawdopodobnie doszła do wniosku, że także wybrał się do kawiarni. Posadziłam Nefret na krześle i przedstawiłam jej swoje dedukcje na temat posągu. Widziałam, że moje wnioski wydają jej się sensowne i chyba nawet próbowała mi powiedzieć, że myślała o tym samym. Emerson i Ramzes ciągle to robią, przerywając mój wywód, więc po prostu podniosłam głos i przeszłam do następnego etapu moich dedukcji. - Kiedy przy kilku okazjach spojrzałam na hrabiego, uderzyło mnie jego podobieństwo do obwiesia o nazwisku Kalenisheff. Ten człowiek był członkiem gangu Sethosa i łajdakiem do szpiku kości. Gdy próbował zdradzić swojego szefa, Mistrz Występku go zabił. - Tak, ciociu Amelio, wiem. - Och! Mówiłam ci o nim? - Mówiłaś nam o wielu swoich przygodach, a Ramzes i David opowiadali mi o pozostałych. - Jej twarz złagodniała w uśmiechu. - Zbieraliśmy się w pokoju Ramzesa albo moim, paląc papierosy i czując się. jak małe diabełki, i omawialiśmy twoje wyczyny. To było o wiele bardziej ekscytujące niż romanse, które czytałam. Ucieszyło mnie to, ale uznałam, że muszę dodać: - Z tą dodatkową zaletą, że moje przygody były prawdziwe. - Och, tak. - Sethos czasami przebiera się za osoby znane mi z widzenia - kontynuowałam. - Myślę, że to wydaje mu się zabawne. Fakt, że hrabia nieustannie mnie unika, też jest podejrzany. Nie przechwalając się, mogę śmiało powiedzieć, że wielu nowo przybyłych do Kairu próbuje zawrzeć znajomość ze mną albo z Emersonem. - Mnie nie unika - mruknęła Nefret. Popatrzyłam na nią badawczo. Owijała pasmo włosów wokół palca; mieniło się jak żywe złoto. - Hmm... cóż, to znacznie ułatwi realizację mojego planu. Chciałabym, żebyś zaprosiła jutro hrabiego na kolację - w jednym z hoteli naturalnie, nie możesz pod żadnym pozorem pójść z nim nigdzie sama. Obmyślisz jakąś wiarygodną wymówkę, na przykład że... hmm... - Poradzę sobie - zapewniła mnie Nefret. - Mówisz poważnie, prawda? - Moja droga, chyba nie przypuszczasz, że prosiłabym cię o coś takiego, gdybym nie mówiła poważnie. Nic dziwnego, że nie podejrzewałaś hrabiego... nigdy nie spotkałaś Sethosa. Nefret się uśmiechnęła. - Zawsze chciałam go poznać. Ten uśmiech obudził we mnie pewne podejrzenia, które poczułam się w obowiązku wyjawić: - Musisz porzucić swoje dziewczęce, romantyczne wyobrażenia o tym człowieku. Nie próbuj go przechytrzyć. Po prostu zabierz go gdzieś - sugeruję Shephearda - żebym mogła mu się dobrze przyjrzeć. Oczywiście będę przebrana. - Ach! - wykrzyknęła Nefret. - Przebrana? Jak? - Zostaw to mnie. Słyszę, że pies szczeka. To muszą być Emerson i Ramzes. Jesteśmy umówione? - Zrobię wszystko, o co mnie poprosisz, ciociu Amelio. Wszystko. Jeśli to pomoże... - nie dokończyła zdania. - Wiem, na co liczysz. Obiecaj, że nie wspomnisz nikomu o naszym małym planie. - Nie zamierasz powiedzieć o tym przynajmniej profesorowi? - To będzie zależało od... Ach, jesteście, moi drodzy. Przyjemnie spędziliście wieczór na mieście? Wykonałyśmy mnóstwo pracy, kiedy wy się bawiliście. Wyrzuciwszy nas z łóżek o świcie, Emerson zdołał spędzić kilka godzin na stanowisku, zanim pojechał na spotkanie z generałem Maxwellem. Powtórzył mi relację Ramzesa z rozmowy z Davidem; niczego nowego się nie dowiedziałam, ale przynajmniej wiedziałam, iż dziesiątej wieczorem David był cały i zdrowy. To było jednak za mało. Z każdym kolejnym dniem niebezpieczeństwo rosło, a ja byłam tym bardziej zdecydowana zakończyć tę paskudną sprawę. Obmyślając dalsze działania, które miały nas wreszcie doprowadzić do celu, próbowałam mniej lub bardziej skutecznie skoncentrować się na naszych pracach archeologicznych. Pod nieobecność Emersona ja dowodziłam. Objaśniłam swoje zamiary Nefret, Ramzesowi i Selimowi. Nigdy nie musiałam nic wyjaśniać Daudowi, ponieważ zawsze robił dokładnie to, co chciałam. - Nikt nie ceni metod badawczych Emersona bardziej niż ja, ale moim zdaniem guzdramy się w tej mastabie dłużej, niż powinniśmy. Selimie, chcę, żebyśmy całkowicie oczyścili dzisiaj drugą komorę. - Mamo... - zaczął Ramzes. - Ależ Sitt Hakim... - zaprotestował Selim. Nefret uśmiechnęła się szeroko, jej uśmiech zniknął jednak, kiedy zaczęłam mówić dalej, nieco podnosząc głos, by zagłuszyć Ramzesa i Selima. - Nefret i ja sprawdzimy rumosz. Ty, Ramzesie, pomożesz Selimowi etykietować wypełnione kosze. Upewnij się, że dokładnie określasz sektor i poziom, z którego są zabierane. W ten sposób... - Myślą, mamo, że zarówno Selim, jak i ja jesteśmy wystarczająco zaznajomieni z techniką prac - burknął Ramzes. Jego brwi zbiegły się gniewnie. Usta Selima rozchyliły się w jakimś dziwnym grymasie, ale odparł: - Tak, Sitt Hakim. Uśmiechnęłam się do Dauda, którego szeroka twarz wyrażała przyjazny spokój. - Więc zabierajmy się do roboty! Moje słowa były dla nich zachętą do wyzwolenia jeszcze większej energii. Daud przeciągał wózki, a Nefret i ja przesiewałyśmy kosz po koszu, niewiele jednak znajdowałyśmy. Ponieważ chciałam zrobić na Emersonie wrażenie naszą wydajnością, zatrzymałam wszystkich przy pracy długo po godzinie, o której zwykle robiliśmy przerwę na lunch. Dopiero kiedy przyszedł do nas Ramzes, przypomniałam sobie o innych obowiązkach. Oczywiście nie miał kapelusza. Chociaż znosił upał o wiele lepiej niż większość z nas, jego bujne czarne loki splątały się, a wilgotna koszula przylgnęła do ciała. Mięśnie klatki piersiowej, które oblepiała, były cokolwiek asymetryczne, pomimo moich wysiłków, by zredukować objętość opatrunku. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że Nefret nie ma tak bystrego spojrzenia jak ja. W każdym razie nie skomentowała zmiany zachowania Ramzesa, który przestał zdejmować koszulę przy kopaniu. - Natrafiliśmy na coś bardzo interesującego - oznajmił. - Musisz zrobić zdjęcia, Nefret. Podskoczyła podekscytowana, a jej twarz rozjaśniła radość. Ramzes wyciągnął do mnie dłoń, by pomóc mi wstać. Nie przyjęłabym jej, ale musiałam przyznać, że trochę zesztywniałam. Siedzenie w tej samej pozycji przez kilka godzin dałoby się we znaki nawet bardzo wysportowanej kobiecie. Komora była opróżniona niemal do poziomu podłogi. Było tu kilka pięknych reliefów i kolejne ślepe wrota, ale nie to przykuło mój wzrok. Za południową ścianą ludzie odsłonili ściany następnej, mniejszej komory, której istnienia żadne z nas nie podejrzewało. Uświadomiłam sobie, że musi to być serdab, pomieszczenie zawierające posąg zmarłego. W ścianie między serdabem a kaplicą była wąska szpara, przez którą dusza zmarłego mogła komunikować się ze światem zewnętrznym i przyjmować ofiary. - Jak to znaleźliście? - zapytałam, kręcąc się w postukiwaniu punktu, z którego mogłabym spojrzeć w dół do komnaty. Usunięto tyle wypełnienia, że można było zbadać wewnętrzną stronę ścian. Pozostał tylko jeden z oryginalnych kamieni dachowych. Rozrzucone na powierzchni tłucznia wewnątrz pomieszczenia odłamki sugerowały, że pozostałe spadły i się rozbiły. - Pomyślałem, że to, co wydawało się tylko pęknięciem w ścianie, jest podejrzanie regularnych kształtów, więc odsłoniłem to i natrafiłem na wspaniały okaz kamieniarskiej roboty. - Ramzes przeczesał włosy palcami i mówił dalej: - Konstrukcja tej mastaby jest bardziej złożona, niż sądziliśmy... na południe rozszerza się, choć na razie nie wiadomo, jak bardzo. Jeśli chodzi o serdab, rozumiesz chyba, dlaczego chcę zrobić fotografie, zanim przystąpimy do jego dalszego opróżniania. - Myślisz, że tam na dole jest posąg? - Mam taką nadzieję. - To byłoby wspaniałe - powiedziałam. - Pospiesz się, Nefret, bierz aparat! Rozłożyliśmy łaty miernicze wzdłuż ścian i pod nimi, a Nefret zrobiła kilka ujęć. Chciałam kontynuować prace, ale wszyscy zaczęli protestować. - Powinniśmy zaczekać na ojca - stwierdził Ramzes. Nefret, doskonale imitując głos panny Molly, zawołała: - Chce mi się jeść! Opinię Selima wyraziło potężne westchnienie, poddałam się więc. Ledwie zaczęliśmy wypakowywać kosze piknikowe, zaważyłam nadchodzącego Emersona. W jego wyglądzie było coś dziwnego. Nadal miał na sobie tweedową marynarkę i spodnie, w które kazałam mu się ubrać, a widok Emersona w marynarce w ciągu dnia, na wykopaliskach, wskazywał na stan skrajnego umysłowego napięcia. Świadczył też o tym jego nieobecny wzrok i potykanie się. Wyglądał jak lunatyk, i pomyślałam, że zaraz wpadnie do grobu. Kiedy go zawołałam, jego oczy spojrzały nieco przytomniej. - Ach, tu jesteście - wymamrotał. - Lunch? Dobrze. - Znaleźliśmy serdab, Emersonie - oznajmiłam. - Co? Ach... - Emerson wziął kanapkę. - Bardzo dobrze. Wyraźnie zaniepokojona Nefret chwyciła go za rękaw. Ten gest przyciągnął wreszcie jego uwagę. - Profesorze, nie słyszałeś? Serdab! Posągi! Przynajmniej taką mamy nadzieję. Coś się stało? Generał miał dla ciebie złe wieści? - Nie mam pojęcia, czemu sądzisz, że nie słucham, albo dlaczego przypuszczasz, że są jakieś złe wieści - odparł sztywno Emerson. - Serdab... Wspaniale. Jeśli zaś chodzi o generała, nie był bardziej denerwujący niż zwykle. - Włożył resztę kanapki do ust i zaczął przeżuwać. Odniosłam wrażenie, że chce w ten sposób zyskać na czasie, by zdążyć wymyślić jakąś historię. Po chwili inspiracja najwyraźniej nadeszła, bo przełknął głośno i mówił dalej: - Ci cholerni głupcy rozprawiali o kontrybucjach... o batalionach pracy przymusowej. Ramzes, który nie odrywał wzroku od ojca, jęknął: - To byłoby katastrofalne, zwłaszcza w tej chwili. - I byłoby to naruszeniem zapewnienia Maxwella, że Wielka Brytania nie będzie się domagała pomocy od Egipcjan w czasie wojny - stwierdził Emerson. - Mam nadzieję jednak, że uda mi się go przekonać, iż powinien zrezygnować z tego pomysłu. - To wszystko? - zdziwiła się Nefret. - Chyba wystarczy, prawda? Zmarnowałem cały ranek na tego napuszonego biurokratę. - Emerson ściągnął marynarkę, krawat, kamizelkę i koszulę. Podniosłam je z ziemi i pozbierałam oberwane guziki. - Wracajcie do pracy - powiedział Emerson. - Zrobiliście zdjęcia? Ramzes, pokaż mi notatki. Peabody, wracaj do swojego rumoszu! Gdy mu powiedzieliśmy, że pomylił się w ocenie kształtu mastaby, jego rozdrażnienie jeszcze się wzmogło i przez jakiś czas nie byłam w stanie zamienić z nim ani słowa. Dopiero gdy odsłoniliśmy głowę posągu i Nefret zaczęła robić fotografie, zdołałam odciągnąć mojego męża na niewielką odległość. - Co się stało, do diabła? - zapytałam. - Co się stało gdzie? - odburknął Emerson, próbując uwolnić się z mojego uchwytu. - Jak to gdzie? - wysyczałam (albo zrobiłabym to, gdyby wypowiedziane przeze mnie zdanie zawierało jakieś spółgłoski syczące). - Coś z Ramzesem? Powiedz mi, Emersonie, zniosę wszystko oprócz niewiedzy! - Och... - Ciężkie brwi Emersona rozsunęły się, a oczy złagodniały. - Jesteś na niewłaściwym tropie, moja droga. Sytuacja nie jest gorsza, niż była; w gruncie rzeczy jest nawet lepsza po usunięciu tego nieszczęsnego człowieka. Maxwell zapewnił mnie, że policja zacznie działać w ciągu dwóch tygodni, kiedy tylko zostanie dostarczona ostatnia partia broni. - Dwa tygodnie! Jeszcze dwa tygodnie? - Może zdołamy to skrócić. Czekałam, aż powie coś więcej, on jednak objął mnie ramieniem i przycisnął usta do mojej głowy, końca nosa i do moich ust. Tak, kochany profesorze, pomyślałam - może zdołamy. Ale jeśli myślisz, że możesz mnie wyprowadzić w pole, jesteś w wielkim błędzie. Nie jestem jednak na tyle dziecinna, by odwzajemniać się tym samym, kiedy ktoś próbuje mnie oszukać. Musiałam poczekać na właściwy moment po skończeniu naszych prac. Serdab zawierał nie jeden, lecz cztery posagi. Przedstawiały one osoby prywatne - właściciela grobowca i członków jego rodziny - nie były więc tak kunsztownie wykonane jak posąg Khafre, który znaleźliśmy w szybie, ale miały swój naiwny urok i wszystkie były w doskonałym stanie. Zostawiliśmy je na pół odkopane i ruszyliśmy do domu, a kilku naszych najbardziej zaufanych pracowników stanęło na straży. Przy stanowisku został też Ramzes, rzekomo po to, żeby omówić z naszymi ludźmi dodatkowe środki bezpieczeństwa. Miał pójść stamtąd na swoje spotkanie. Nie było sposobu, by utrzymać Emersona w całkowitej nieświadomości co do moich planów na wieczór. Gdyby wcześniej nie zauważył nieobecności mojej i Nefret, na pewno by to odkrył przy kolacji. Kiedy więc zostaliśmy sami, zdecydowałam się przedstawić mu ich odrobinę zmodyfikowaną wersję. Gdy własna pozycja jest nieco trudna do obrony, najlepiej jest przejść do ataku, zaczęłam więc od zapytania go, co miał na myśli, sugerując, że może udałoby się wcześniej zakończyć maskaradę Ramzesa. Emerson brał właśnie kąpiel, zapewniam jednak, że mój wybór miejsca tej rozmowy nie był próbą podkopania jego pewności siebie. Większość osobników płci męskiej czuje się skrępowana w takich sytuacjach, ale nie dotyczyło to mojego męża. Można by nawet twierdzić, że... Chyba jednak odbiegam od tematu. Zebrawszy bieliznę i ubrania wierzchnie, weszłam do pokoju kąpielowego urządzonego w tureckim stylu. Przy wannie były porozkładane poduszki, więc usiadłam na jednej z nich, zanim zwróciłam się do swego małżonka. Miły uśmiech, z którym powitał moje pojawienie się, zniknął. - Mogłem się domyślić, że nie porzucisz tak łatwo tego tematu - burknął. - Owszem, mogłeś. No i...? Emerson sięgnął po mydło. - Jak bez wątpienia wiesz, znajomość linii zaopatrzeniowych może ułatwić nam znalezienie i złapanie ludzi, którzy dostarczają broń do Kairu. Znam doskonale Pustynię Arabską i sądzę, że wiem, jaką trasę mogli wybrać. Pomyślałem, że mogę się nią przejechać i się rozejrzeć. Nie przewidziałam takiego obrotu spraw. - Kiedy? - zapytałam. - Jutro. - No tak... - powiedziałam powoli. - Ale nie przejedziesz całej drogi do Suezu i z powrotem w ciągu jednego dnia. - Wcale nie zamierzam przejechać całej drogi. Muszę jednak bardzo wcześnie wyruszyć. - Nie pojedziesz sam? - Oczywiście, że nie, moja droga. Wezmę Ramzesa, jeśli zdecyduje się ze mną jechać. - Mój drogi, czy zamierzasz zużyć całą tę kostkę mydła? Poza głową jego ciało powyżej linii wody było pokryte białymi mydlanymi bańkami. Emerson uśmiechnął się szeroko. - Czystość jest następna po pobożności, Peabody. Łap. Kostka mydła prześliznęła się przez moje dłonie, a zanim ją odnalazłam i umieściłam w odpowiednim pojemniku, Emerson zdążył się opłukać i już wstawał z wanny. - Cóż - mruknął, sięgając po ręcznik - ja ci się zwierzyłem. Teraz twoja kolej. Coś ci chodzi po głowie, zawsze to zauważam. Co to takiego? Wyłożyłam swój plan. Spodziewałam się sprzeciwu, ale Emerson wybuchnął śmiechem.. - Myślisz, że hrabia jest Sethosem? - Tego nie powiedziałam. Powiedziałam tylko... - Że jest bardzo podejrzaną postacią. Większość ludzi robi na tobie takie wrażenie, ale nieważne. I Nefret naprawdę zgadza się na tę niedorzeczność... hmm... na ten interesujący plan? Nie odwzajemniłam jego uśmiechu. - Ona się bardzo martwi, Emersonie. Znam ją i wiem, do czego jest zdolna. Nie możemy całkowicie wprowadzić jej w nasz sekret, ale możemy spróbować dać bezpieczne ujście tej niestrudzonej energii. - Cóż, moja droga, może masz słuszność. - Szeroka pierś Emersona uniosła się w głębokim oddechu. - To cholernie nieprzyjemne, ukrywanie czegokolwiek przed Nefret. Kiedy to się skończy, wszystko jej opowiemy. - Oczywiście, mój drogi. Więc zgadzasz się na mój plan? - Przyjmuję go. Nic więcej nie mogę zrobić. Z manuskryptu H Gdy Ramzes wrócił do domu, zastał ojca samego w salonie. Emerson podniósł wzrok znad papieru, który trzymał w dłoni. - I cóż? Ramzes odpowiedział na to pytanie innym pytaniem: - Gdzie jest matka i Nefret? - Wyszły. Możesz mówić swobodnie. Jak poszło? - Nikt nie próbował mnie zabić, co skłonny jestem uważać za pozytywny znak. - Ramzes poluzował krawat i opadł na krzesło. - Ale chłopcy nie są zbyt zadowoleni. Asad rzucił mi się w ramiona, szlochając z ulgą, pozostali jednak domagali się działania. Uspokojenie ich zajęło mi mnóstwo czasu. - Słyszeli o Faruku? - Każdy człowiek w Kairze słyszał o Faruku i o jego spotkaniu z nami. - No tak... - mruknął Emerson. - Można było się spodziewać, że tego rodzaju wiadomości szybko się rozejdą. - Zwłaszcza po twojej wymianie krzyków z Russellem. - Ramzes potarł czoło. - Raszad sugerował, że powinniśmy ciebie zabić. Zgłosił się nawet na ochotnika. Emerson zachichotał. - Mam nadzieję, że go odwiodłeś od tego pomysłu. - Ja również mam taką nadzieję. Ale to jest właśnie największy problem z tymi młodymi awanturnikami. Rozpiera ich energia, chcą biegać po ulicach i atakować ludzi. Zmusiłem ich tym razem do zastosowania się do moich rozkazów, ale nie wiem, jak długo jeszcze zdołam ich kontrolować. - A ostatnia dostawa? - To kolejny kłopot. Asad odebrał wczoraj wiadomość. Nie wiedział, co ona oznacza dopóki ja jej nie rozszyfrowałem... szyfr był bardzo prymitywny, ale tylko ja znam klucz do niego. Towar zostanie dostarczony prosto do nas, tak jak wcześniej. Ukryją go i powiedzą nam, skąd mamy go zabrać. - Do jasnej cholery - skrzywił się Emerson. - Nie masz więc żadnego pomysłu? - Nie. Miałem krótką rozmowę z... - Ciche skrzypnięcie drzwi przestrzegło go, że musi przestać mówić. Była to Fatima, która zaproponowała im kawę i jedzenie. Musiał zjeść kawałek ciasta śliwkowego, zanim wyszła. - Z Davidem? - spytał Emerson. Ramzes skinął głową. - Spotkaliśmy się na peronie, on szedł jedną stroną, a ja drugą. Niewiele było do powiedzenia - dodał, po czym dokończył ciasto. - A dokąd poszła matka? - Za Nefret - odparł Emerson i zachichotał: - W przebraniu. - Co?! - Chcesz może whisky? - Nie, dziękuję. Przez ostatnie kilka tygodni piłem wystarczająco dużo, żeby teraz stać się abstynentem, nawet jeśli większość tych napitków poszła za okno albo do doniczki. - Zamroczenie alkoholowe jest dobrą wymówką w wielu sytuacjach - przyznał Emerson. Wysączył własną whisky i wyjaśnił: - Jeśli chodzi o twoją matkę, wbiła sobie do głowy polowanie na szpiega. Przekonała Nefret, żeby zjadła kolację z jednym z podejrzanych. - Z hrabią? - Skąd wiedziałeś? - To do matki podobne, skupić się na takiej teatralnie wyglądającej postaci. Nie wierzę, żeby ten człowiek był wrogim agentem, ale nie powierzyłbym jego opiece kobiety, na której mi zależy. - Nie będą sami - oświadczył Emerson. - Nie sądzisz chyba, że matka pozwoliłaby zniknąć im z pola widzenia, prawda? - Za kogo się przebrała? - zapytał zaintrygowany Ramzes. Przez jego umysł przemknęła seria dziwnych obrazów. - No cóż, pożyczyła sobie od ciebie tę żółtą perukę, którą nosiłeś, kiedy nie byłeś taki wysoki i mogłeś jeszcze udawać kobietę. Okulary i sporo malowidła do twarzy... - Emerson uśmiechnął się szeroko. - Nie martw się, jest z nią Selim. Muszę powiedzieć, że tarbusz wyglądał na nim jeszcze bardziej absurdalnie niż na większości ludzi, ale on sam bardzo się sobie podobał. - Och, dobry Boże! A za kogo on się przebrał, za jednego i tych obślizgłych tarasowiczów, polujących na cudzoziemki? - No właśnie, oto jest pytanie: kto tu na kogo poluje - mruknął Emerson refleksyjnie? - W każdym razie wszyscy będą się doskonale bawić, a Nefret nie przeszkodzi nam w rozmowie na osobności. Weź krzesło. Rozpostarł na stole arkusz papieru. Była to mapa Synaju i Pustyni Arabskiej. - Jeśli dowiesz się, którędy jest przywożona broń, i złapiesz ludzi, którzy ją dostarczają, będzie to koniec twoich spraw, prawda? - Możliwe. Na pewno wkrótce znajdą nowe szlaki, ale... - Nie będą mieli na to czasu. - Emerson wyjął fajkę. - Atak na kanał nastąpi w ciągu kilku tygodni. Raporty donoszą o ruchach wojsk w Syrii, w stronę Ajua i Kossejma na granicy egipskiej. Ci zadowoleni z siebie idioci w Kairze uznali umocnienie granic za zbędne... myślą, że Turcy nie zdołają przejść Synaju. Uważam, że są w błędzie. Ci sami zadowoleni z siebie idioci skoncentrowali nasze wojska na zachodnim brzegu kanału, a tymczasem nieliczne posterunki na wschodnim brzegu są tak słabo obsadzone, że mogą być zdobyte nawet przez zdesperowanych pasterzy kóz. Spójrz tutaj... - Trzonek jego fajki wskazał długą przerywaną linię, wielkie osiągnięcie de Lessepsa. - Nasi ludzie rozkopali brzeg kanału i zalali pustynię na północy na przestrzeni niemal dwudziestu mil. Nadal jednak pozostaje do obrony ponad sześćdziesiąt mil. Łodzie patrolują Gorzkie Jeziora, ale reszty granic strzeże tylko kilka okopów i garstka farmerów bawełnianych z Lancashire. - Jest jeszcze artyleria egipska i dwie indyjskie dywizje piechoty. - Oni wszyscy są muzułmanami. A jeśli odpowiedzą na wezwanie do powstania? - Nie przepadają za Turkami. - Nawet jeśli się do nich nie przyłączą, jest ich za mało. W pobliżu Beerszeby stacjonuje ponad sto tysięcy żołnierzy wroga. - Jak się tego dowiedziałeś? - Wszyscy to wiedzą. Założyłbym się, że tureckie dowództwo wie tyle samo o naszej obronie, ile my wiemy o ich planach ataku. Jeśli zaś chodzi o twój mały problem, to transport broni przez Synaj i kanał albo Zatokę Sueską nie byłby specjalnie trudny. Najważniejsze pytanie brzmi: jak przenoszą broń do Kairu? Znasz Pustynię Arabską. Jak dobrze? - Na tyle, by wiedzieć, że między Kairem a kanałem jest właściwie tylko kilka szlaków. - Ramzes pochylił się nad mapą. - Najczęściej używane są północne trasy i panuje na nich duży ruch drogowy i kolejowy. Gorzkie Jeziora, patrolowane przez łodzie, są raczej nie do przebycia, a teren na południe od Ismailii jest trudny nie tylko dla wozów, ale i dla wielbłądów. To nie jest piaskowa pustynia, cały jej obszar jest pagórkowaty i skalisty, poprzecinany vadi. Niektóre wzniesienia mają sześć tysięcy stóp. - Więc? - spytał Emerson, jak cierpliwy nauczyciel dodający odwagi powolnemu dziecku. Takie przynajmniej zrobił wrażenie na swoim synu. - Najbardziej prawdopodobna droga to ta. - Ramzes wskazał przerywaną linię, biegnącą prosto z Kairu do Suezu. - Stary szlak karawan i pielgrzymek do Mekki. To także najprostsza droga. - Zgadzam się z tobą. Może pojedziemy tam jutro i rozejrzymy się? - Mówisz poważnie? - Jak najbardziej. - Emerson wysunął podbródek do przodu. - Wcześniej czy później będą musieli poinformować cię o dokładnej dacie ataku, żebyś miał czas zgrać w czasie tę swoją małą rewolucję, ale jeśli są mądrzy, będą czekali z tym do ostatniej chwili. Chcę wyłączyć z tego ciebie i Davida, Ramzesie. To... hmm... bardzo martwi twoją matkę. - Ja też nie jestem tym specjalnie uszczęśliwiony - odparł Ramzes. - Sądzę, że twój pomysł jest wart wypróbowania. Czuł jednak jeszcze mniej entuzjazmu, niż przyznał; wydawało mu się nieprawdopodobne, że cokolwiek znajdą. Ale rozumiał obawy ojca. Banda Wardaniego nie była jedyną, która nie chciała czekać. Kiedy ustalili szczegóły, Emerson wziął do ręki książkę, a on podszedł do okna. Oświetlony blaskiem gwiazd ogród stanowił piękny widok - albo raczej stanowiłby, dla kogoś, kto nie widział podejrzanych indywiduów w każdym cieniu ani nie słyszał wszędzie ukradkowych kroków. Ramzes zastanawiał się ponuro, czy kiedykolwiek będzie potrafił cieszyć się pięknym widokiem, nie myśląc o takich rzeczach. Znając swoją rodzinę, musiał uznać, że raczej nie. Nawet gdy wojna już się skończy, matka i ojciec dalej będą przyciągać łotrów najróżniejszego autoramentu, którzy zawsze krążyli wokół nich jak osy wokół butelki słodkiej wody. Pomyślał, że powinien zrobić jeszcze parę rzeczy - przejrzeć kopie inskrypcji grobowych i porównać je z fotografiami Nefret - ojciec natomiast powinien popracować nad ich dziennikiem. Doskonale wiedział jednak, dlaczego Emerson siedzi i udaje, że czyta; wiedział, ile kosztowało go pozwolenie żonie, by wyszła sama szukać kłopotów... i może je znajdując? On sam również czuł ogarniający go niepokój - był jak tępy ból głowy, który powoli zaczynał obejmować całe ciało. Kiedy jego matka i Nefret wróciły, była prawie północ. Emerson zerwał się z krzesła, zanim Ramzes usłyszał silnik samochodu. Weszli razem, matka i Selim, a Ramzes opadł z powrotem na swoje miejsce, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Jego matka zawsze miała zwariowane pomysły, ale Selim... - Skąd wziąłeś to ubranie? - zapytał. Selim ściągnął tarbusz i się wyprostował. Brodę i włosy miał nasmarowane oliwą i był ubrany w czarny płaszcz, za ciasny dla niego i za długi, ale za to z wyłogami ze złotego brokatu. Ramzes popatrzył na matkę. Okulary zjechały jej na czubek nosa, blond peruka opadła do przodu na czoło. I co ona, na miłość boską, zrobiła ze swoimi brwiami? Spojrzawszy mu w oczy, przesunęła perukę do tyłu, na czubek głowy. - Selim jechał za szybko - wyjaśniła. - Usiądź i opowiedz nam o wszystkim - zażądał Emerson, który czuł zbyt dużą ulgę, by się złościć. - Ty też, Selimie. Chcę i usłyszeć także twoją wersję. Selim z galanterią przytrzymał krzesło swojej damie (rzeczywiście w tym przebraniu pasuje do niego, pomyślał Ramzes). - Poszło bardzo dobrze - powiedział z szerokim uśmiechem. - Nikt nas nie poznał, prawda, Sitt? - Na pewno nie - przytaknęła matka. - Mieliśmy cichą kolację, a Nefret jadła z hrabią. - Bardzo często całował ją w rękę - dodał Selim. - A co ona robiła? - spytał Emerson. - Po prostu się śmiała. Emerson mimowolnie spojrzał na zegarek, a matka powiedziała: - Uważam, że nie musimy tam jechać. Kiedy wychodziliśmy, siedzieli nad kawą, więc Nefret powinna niebawem wrócić do domu. - A jeśli nie wróci? - Wtedy zamienię z nią kilka słów. - Ja natomiast zamienię kilka słów z hrabią - burknął Emerson. - Nie będzie takiej potrzeby. Oto i ona. Weszła Nefret. Twarz miała zarumienioną jej oczy błyszczały. Ramzes poczuł, że ogarnia go zazdrość. Jeśli ona pozwoliła pocałować się tej świni w monoklu... - Czy ta świnia ośmieliła się obejmować cię w taksówce? - zapytał Emerson. Nefret wybuchnęła śmiechem. - Próbował, ale mu się nie udało. On jest naprawdę zabawny. Ciociu Amelio, i co myślisz? - Byłam w błędzie. Te słowa zatrzymały Emersona w połowie przekleństwa. Przez chwilę z otwartymi ustami wpatrywał się w swoją żonę. - Coś ty powiedziała? - Powiedziałam, że byłam w błędzie. Ale miło z twojej strony, Nefret, że podjęłaś ten trud. Było jeszcze ciemno, kiedy następnego ranka opuścili dom, Ramzes na Riszy, a Emerson na wielkim wynajętym wałachu. Przecięli rzekę mostem, który spinał wyspę Roda z lądem. Roztopiona obwódka słońca pojawiła się właśnie nad wzgórzami, gdy dojechali do dzielnicy Abbasija, na skraju pustyni. Było tu tylko kilka szpitali, przytułek dla obłąkanych, Szkoła Wojskowa Armii Egipskiej i koszary. Emerson skierował konia ku koszarom. - Droga jest tam - powiedział Ramzes. - Tak, mój chłopcze, wiem - odparł Emerson i po chwili dodał: - Maxwell przypomniał mi, że wojsko obserwuje wszystkich ludzi udających się na Pustynię Arabską. Zameldujemy się i oficerowi dyżurnemu i zastosujemy do przepisów. Było to rozsądne wyjaśnienie, ale Ramzes wątpił w jego prawdziwość, bo ojciec rzadko respektował jakiekolwiek przepisy. Pomimo wczesnej pory oficerowie siedzieli już w mesie, Emerson posłał wartownika, by oznajmił ich przybycie. Wałach był wielkim zwierzęciem, a Emerson też nie był ułomkiem; kiedy z budynku wyszło kilka osób, nie zsiadł, lecz patrzył na nich z góry. Niektórzy z nich byli znani Ramzesowi, w tym także wysoki mężczyzna w kilcie, który ukłonił mu się sztywno, a potem spojrzał na Emersona. - Hamilton! - szczeknął. - Emerson. - Słyszałem o panu. - A ja o panu. Hamilton wyprostował się i podkręcił błyszczący rudy wąs. Znajdował się w niekorzystnym położeniu - był niżej, na ziemi - i zareagował jak kogut na widok większego koguta. - Nie spodziewałem się zobaczyć pana tutaj. - A dlaczegóż miałby się pan spodziewać? Jesteśmy tu tylko w związku z pańskimi przepisami, sir. Mam dzisiaj małą ekspedycję archeologiczną. Kilka mil na południowy zachód od studni Sitt Miryam jest zrujnowana budowla. Od lat chciałem jej się bliżej przyjrzeć. Zmrużone oczy majora zmierzyły Emersona od jego uśmiechniętej twarzy do odsłoniętych przedramion, muskularnych i brązowych jak u Araba. Chyba zaaprobował to, co obejrzał, bo jego surowa twarz nieco się odprężyła. - To prawdopodobnie rzymska budowla - powiedział szorstko. - Ach... - Emerson wyjął fajkę i zaczął ją nabijać. - Zna pan to miejsce? - Polowałem sporo w tym rejonie. Wszędzie dookoła są resztki starożytnych ruin. To w większości stacje drogowe i obozy. Dla pana mało interesujące. - W większości - zgodził się Emerson. - Niemniej jednak nigdy nie wiadomo, prawda? Cóż, panowie, musimy już jechać. - Chwileczkę, sir - zatrzymał go Hamilton. - Jest pan uzbrojony, prawda? Emerson posłał mu zdziwione spojrzenie. - Uzbrojony? A po co? - Nigdy nie wiadomo, prawda? - Hamilton uśmiechnął się. - Proszę pozwolić, że pożyczę to panu... oczywiście tylko na ten dzień. Sięgnął pod marynarkę, wyciągnął rewolwer i podał go Emersonowi. Ku zdumieniu Ramzesa ojciec przyjął broń. - To miło z pańskiej strony. Postaram się go nie uszkodzić. Próbował wsadzić rewolwer do kieszeni spodni, upuścił go, złapał w locie i w końcu zdołał wepchnąć kieszeni marynarki. Obserwując to, jeden z młodszych oficerów zapytał głosem pełnym wątpliwości: - Wie pan, jak tego używać, sir? - Celuje się i pociąga za spust, prawda? Ramzes, który wiedział, że jego ojciec doskonale strzela z pistoletu i strzelby, zdusił śmiech, a twarz młodego człowieka wydłużyła się. - Tak, sir, hmm... mniej więcej. - To bardzo miło z pańskiej strony - powtórzył Emerson, zwracając się do Hamiltona. - Życzę miłego dnia, panowie. Kiedy odjechali na pewną odległość, wyciągnął rewolwer z kieszeni i obejrzał go dokładnie. - Załadowany i sprawny - stwierdził. - Myślałeś, że nie będzie? - Już mi się to kiedyś zdarzyło - mruknął Emerson. - Mam podejrzliwy umysł. Szczególnie w sytuacji, gdy ludzie, których ledwie poznałem, chcą mi wyświadczać przysługi. - Starał się po prostu być miły - powiedział Ramzes. - Nawet dla mnie. - To bardzo podejrzane - odparł ojciec, śmiejąc się. - No cóż, może podbiłem go moim nadzwyczajnym wdziękiem i sposobem bycia. Jeśli czyjkolwiek wdzięk miał wpływ na zachowanie majora, to nie twój ani mój, pomyślał Ramzes. Mógł tylko mieć nadzieję, że Nefret nie napchała głowy poczciwca mrzonkami. Nie byłby pierwszym, który dał się omotać. - Nie sądzę, żeby ten webley na coś się nam przydał - dodał Emerson, wsuwając rewolwer za pas. - Te zabawki są cholernie niedokładne. A co ty masz? Bez sensu było pytać, skąd ojciec wie. Może zauważył wybrzuszenie pod jego ramieniem. Półautomatyczny mauzer był wielki i ciężki, ale pod względem dokładności i szybkości nie miał sobie równych. Ramzes pokazał go i oświadczył: - Jeśli już trzeba nosić broń, niech to będzie najlepsza. Emerson sprawdził pistolet i zwrócił mu go. - Domyślam się, że to z dostawy od Turków? Doskonale. Kiedy dotarli na szczyt płaskowyżu, skalisty grunt wyrównał się nieco. Stary szlak znaczyły liczne ślady, świadczące o tym, że nadal go używano: odchody wielbłądzie i ośle, wypalone do białości kości zwierząt odarte z mięsa przez różne drapieżniki, trochę niedopałków, skorupy glinianych naczyń, które mogły liczyć zarówno trzy tysiące lat, jak i trzy godziny. Ale ani śladu, że przeszedł tędy człowiek, którego szukali. Kiedy słońce wzeszło wyżej, bladobrązowy piasek i skały zrobiły się białe od odbitego światła i Emerson na prośbę syna założył kapelusz. Do południa przejechali niewiele, ponad trzydzieści mil. W pewnym momencie Ramzes przez drżącą mgiełkę dostrzegł małą kępą drzew. - W samą porę - mruknął jego ojciec, który też je zobaczył. Podobnie jak należący do Ramzesa Risza, jego koń również był wychowany na pustyni, ale zasługiwał na odpoczynek i wodę. Wciąż jeszcze byli kilkaset jardów od miniaturowej oazy, kiedy usłyszeli jakieś głosy i na wzniesieniu na północ od szlaku pojawiła się grupa mężczyzn na wielbłądach. Jechali prosto na Emersonów, więc obaj zatrzymali się, by na nich zaczekać. - Beduini? - zapytał Emerson, mrużąc oczy przed blaskiem słońca. - Patrol, jak sądzę - odparł Ramzes. Kimkolwiek byli, mieli strzelby. Umundurowani mężczyźni wykonali zgrabny zwrot, odcinając im drogę. Ich ciemne, zarośnięte twarze najlepiej świadczyły o ich tożsamości. Byli to Pendżabowie, wchodzący w skład indyjskich oddziałów. - Kim jesteście i co tu robicie? - spytał ich przywódca, dżamadar. - Pokażcie dokumenty. - Jakie dokumenty? - zdziwił się Emerson. - Do cholery, nie widzicie, że jesteśmy Anglikami? - Niektórzy Niemcy mówią po angielsku. W tej części pustyni są szpiedzy. Musicie pojechać z nami. Ramzes zdjął kask i zwrócił się do jednego z żołnierzy, wysokiego, brodatego mężczyzny: - Pamiętasz mnie, Dalip Singh? - zapytał w swoim najlepszym hindu. - W zeszłym miesiącu spotkaliśmy się w Kairze. Nie był to dobry hindu, ale zmrużone oczy mężczyzny otworzyły się szeroko, a imponująca broda rozdzieliła się, robiąc miejsce na uśmiech. - Ach! Ty jesteś tym, którego zwą Bratem Demonów. Wybacz. Nie widziałem dokładnie twojej twarzy. Ramzes przedstawił swojego ojca i po wymianie uprzejmości i komplementów, w której uczestniczyli wszyscy oprócz wielbłądów, ruszyli w stronę oazy, eskortowani przez nowych przyjaciół. Krąg pokruszonego ceglanego muru otaczał zbiornik, znany tu jako Studnia Sitt Miryam. Niemal każde miejsce postojowe wzdłuż szlaków pustynnych nosiło jakieś biblijne imię i wiązała się z nim jakaś biblijna historia: znaczyły trasę ucieczki do Egiptu, wędrówek Józefa albo exodusu. Nie było tu zbyt dużo cienia, ale wykorzystali go maksymalnie. Wielbłądy położyły się, parskając, a Ramzes napoił konie, napełniając raz po raz swój kask. Emerson i dżamadar usiedli obok siebie, rozmawiając w dziwnej mieszaninie angielskiego i arabskiego. Wiedząc, że może zostawić wypytywanie ojcu, Ramzes dołączył do żołnierzy na krótką lekcję języka. Z początku wszyscy oprócz Dalipa Singha byli wobec niego cokolwiek oficjalni, ale jego próby rozmawiania ich językiem i chętne przyjmowanie poprawek szybko sprawiły, że poczuli się swobodniej. Trzeba mu było wyjaśniać dowcipy. Niektóre z nich dotyczyły jego samego. Kiedy śmiech stał się zbyt głośny, dżamadar przywołał swoich ludzi do porządku i przypomniał im o ich obowiązkach. Gdy w końcu odjechali w chmurze piasku, Emerson odchylił się w siodle, wyjął fajkę i zapytał: - Kiedy nauczyłeś się hindu? - Ostatniego lata. Nie posługuję się nim płynnie. - Dlaczego ten facet uśmiechał się do ciebie jak znajomy? - Cóż, myślę, że trochę się poznaliśmy. Można powiedzieć, że walczyliśmy ramię w ramię... - Ojciec posłał mu pytające spojrzenie, więc Ramzes wyjaśnił: - Przechwalał się, że może położyć każdego mężczyznę na plecy, więc przyjąłem wyzwanie. Nauczył mnie paru sztuczek, a ja też nauczyłem go jednej. Co powiedział dżamadar? Emerson possał cybuch fajki. - Zaczynam myśleć, że... zdążamy niewłaściwą drogą. - Dlaczego? - zdziwił się Ramzes. Jego ojciec w końcu rozpalił fajkę i odparł: - Ci żołnierze i inni patrolują teren stąd do kanału dniem i nocą. Dżamadar twierdzi, że żaden wóz nie mógłby ich niezauważenie minąć na szlaku. Zresztą sam wiesz, jak dobrze słychać wozy w nocy. - Mogą na tym odcinku używać wielbłądów. - Wielbłądy też robią hałas, a najczęściej wtedy, kiedy ci zależy, żeby zachowywały się cicho - oświadczył Emerson. - Perfidne bydlaki - dodał. - Chyba wiem, co masz na myśli. - Ramzes zapalił papierosa. - To staje się za bardzo skomplikowane, prawda? Musieliby wyładować wszystko na granicy syryjskiej, przenieść na tratwy albo łodzie, a potem jeszcze raz przeładować do transportu przez pustynię, przez cały ten inwigilowany obszar. - Są inne trasy. Dłuższe, ale bezpieczniejsze. - Z wybrzeża na zachód od delty? - Albo z Libii. Turcy od lat zbroją i szkolą sunnitów, a oni nienawidzą Brytyjczyków, którzy wspierają włoską ekspansję w tym rejonie. Byliby szczęśliwi, pomagając przekazywać broń naszym wrogom, w dodatku mają zwolenników wzdłuż wszystkich tras karawan, od Siwy na zachód. Palili przez chwilę, milcząc. - Chyba możemy już wracać - stwierdził Ramzes. - Skoro dotarliśmy tak daleko... - zaczął Emerson. - O nie! Tylko nie te twoje cholerne ruiny, ojcze! - To nie jest daleko. Tylko kilka mil stąd. - Jeśli nie wrócimy do domu przed zmrokiem, matka pojedzie nas szukać. - Ona nie wie, gdzie jesteśmy - oświadczył Emerson ze złośliwą satysfakcją. - To nie potrwa długo. W drodze powrotnej znowu napoimy konie w tej oazie. Wystukał fajkę i wstał. Ramzes nie miał ochoty się spierać, chociaż nie był uszczęśliwiony decyzją ojca. Słońce minęło już zenit i zaczęło zdążać ku zachodowi. Powietrze wciąż było gorące, a muchy zdawały się krążyć tysiącami. Tak jak się tego obawiał, kilka mil wydłużyło się znacznie. Przed nimi i po prawej na tle nieba pojawił się potężny masyw gór Araka. Kolejny, jeszcze potężniejszy łańcuch był widoczny na północ od szlaku. Emerson skręcił na południe. - Tam - powiedział, wskazując coś ręką. Na pierwszy rzut oka stos kamieni wyglądał jak kolejne naturalne rumowisko skalne. Potem jednak Ramzes zobaczył formy tak regularne, że musiały być dziełem człowieka: niskie ściany i stertę gruzu, która kiedyś mogła być wieżą albo pylonem. Leżał tu też długi cylindryczny kształt, częściowo przysypany piaskiem - który mógł być przewróconą kolumną. Ojciec z pewnością się nie mylił: to nie był przystanek. Ramzes podążył za ojcem, który przyspieszył swój zwykły krok. Był dziesięć stóp za nim, kiedy nagle usłyszał ostry trzask karabinu. Koń Emersona zarżał, stanął dęba i przewrócił się. Ramzes ścisnął lejce Riszy i zsiadł z konia. Nie uświadamiał sobie, że wyciągnął pistolet, póki nie zobaczył, że trzyma go w dłoni. Umykając spod wierzgających kopyt rannego zwierzęcia, dobił je i wystrzelił kilka razy w kierunku, z którego padł strzał, a potem ukląkł obok ojca. Emerson albo zeskoczył ze swojego wierzchowca, albo spadł. Prawdopodobnie to drugie, zdołał jednak wyturlać się spod cielska konia i leżał teraz bez ruchu z zamkniętymi oczyma. Ramzes ostrożnie obmacał jego kończyny, szukając połamanych kości. Zmiana rytmu oddechu ojca sprawiła, że podniósł wzrok. Oczy Emersona były otwarte. - Dostałeś tego drania? - Wątpię - odparł Ramzes. - Ale mam nadzieję, że ostrzegłem go, żeby nie wychylał głowy. Jesteś postrzelony? - Nie. - Jakieś złamania? - Nie. Lepiej zabierzmy Riszę i schowajmy się za mur. Usiadł, ale pobladł i upadł z powrotem. Ramzes złapał go, zanim jego głowa uderzyła o ziemię. Poczuł, że ogarnia go wściekłość. - Do diabła ciężkiego, ojcze, kiedy wreszcie przestaniesz zachowywać się jak wszechmocny i wszechwiedzący? Wiem, że musimy się ukryć! Zadbam o to, gdy tylko zobaczę, jak poważnie jesteś ranny! Emerson posłał synowi spojrzenie pełne wyrzutu. - Nie musisz krzyczeć, mój chłopcze. Po prostu znowu zwichnąłem ramię, i tyle. - I tyle, tak? - Obaj pochylili głowy, kiedy kolejny pocisk przeleciał koło nich ze świstem. - W porządku, idziemy. Oprzyj się o mnie. Po wysiłku, który obu im odebrał oddech, dotarli do kryjówki za zrujnowanym murem, razem z depczącym im po piętach Riszą. Ramzes położył ojca na ziemi i wytarł spocone dłonie o spodnie. - Lepiej ostrzeż go jeszcze kilka razy, żeby nie wychylał głowy - zasugerował Emerson. - Ojcze... - Ramzes mimo woli podniósł głos, choć starał się nie krzyczeć - jeśli zrobisz jeszcze jedną niepotrzebną, niemądrą sugestię... - Hmm... tak, przepraszam - mruknął Emerson. - Nie chcę marnować amunicji. Nie mamy jej zbyt wiele. Za kilka godzin będzie ciemno, ale jeśli on nie zmieni pozycji, tutaj nic nam się nie stanie. Jeśli się ruszy, usłyszę go. Zanim zrobię cokolwiek innego, nastawię ci ramię. - Twoje ramię też nie jest... - Emerson spojrzał na Ramzesa. - No cóż... rób, jak uważasz, mój chłopcze. Ramzes słyszał historię o tym, jak ojciec po raz pierwszy zwichnął ramię. Wersja matki była bardzo romantyczna i bardzo niedokładna - według niej Emerson został uderzony przez odłamek skalny, kiedy wyciągał ją spod lawiny kamieni. Ramzes mógł dać wiarę tej wersji, nie mógł jednak uwierzyć, że matka sama wprowadziła kość z powrotem w panewkę. Taki zabieg wymaga ogromnej siły, zwłaszcza jeśli pacjent jest tak potężnie umięśniony jak Emerson. Nefret kiedyś zademonstrowała im technikę nastawiania, używając Ramzesa jako obiektu, i robiła to z takim zapałem, że mógłby przysiąc, iż jej stopa pozostawiła stały odcisk pod jego ramieniem. Przez kilka chwil myślał, że nie będzie w stanie tego zrobić. Ale jego prawe ramię było całkowicie sprawne, a i lewe też było pomocne. Gwałtowne pchnięcie i obrót, którym towarzyszył jęk Emersona - pierwszy, jaki padł z jego ust - załatwiły sprawę. Ramzes, osłabiony i drżący, odczepił manierkę od siodła Riszy. Operacja była bardziej bolesna dla ojca niż dla niego i Emerson stracił przytomność. Ramzes polał wodą jego twarz, a potem napełnił nią dłoń i zwilżył ojcu usta. Woda miała tę samą temperaturę co powietrze, ale pomagała. Twarz Emersona była już sucha i ciepła w dotyku. - Ojcze? - wyszeptał Ramzes. Teraz, po udzieleniu pierwszej pomocy, mógł zastanowić się nad tym, co powiedział ojcu. Pomyślał, że w innych okolicznościach nigdy by się na to nie odważył. - Dobra robota - wymamrotał Emerson. - W każdy razie wykonana. Napij się. Przykro mi, że to nie brandy. Emerson zachichotał. - Mnie też przykro. Matka wytknie nam, jak zwykle, że powinniśmy wziąć z niej przykład i nosić przy sobie różne użyteczne rzeczy. - Upił łyk i odsunął manierkę. - Oszczędzaj wodę. Moja jest przy ciele tego nieszczęsnego zwierzęcia i nie jest warta ryzyka... Hmm... mogę zapalić? - Myślę, że tak. Lepiej teraz niż po zmroku. - Nie chcesz tu chyba zostać do nocy? - A cóż innego możemy zrobić? - spytał Ramzes. Wziął fajkę od ojca. Kiedy ją nabił, oddał mu ją i zapalił zapałkę. - Risza nie zabierze nas obu, poza tym nie możemy wystawiać się na cel takiego dobrego strzelca. Trafił twojego konia pierwszym strzałem, a inne padły bardzo blisko. Karabin znowu się odezwał. Obok zabitego konia wzbił się piasek. Następna kula uderzyła głucho w jego ciało. - On jest gdzieś na tej skalistej ostrodze na południowym zachodzie - powiedział Ramzes. Emerson otworzył usta, nie Ramzes go uprzedził. - Zapomnij o lornetce, ojcze. Błysk odbitego na jej szkłach światła wskazałby mu cel. Strzeliłem trzy... nie, cztery razy. Mam więc jeszcze tylko sześć pocisków, a... - ...a karabin ma większy zasięg niż pistolet - dokończył za niego Emerson. - Nie musisz tłumaczyć mi oczywistości, mój chłopcze. Wygląda na to, że trochę tu posiedzimy. Ramzes rozejrzał się dookoła. Kilka jardów po prawej grunt opadał w dół, tworząc spore zagłębienie, otoczone z dwóch stron przez pozostałości muru. Wskazał to miejsce ojcu, który łaskawie przyznał, że będą tam bezpieczniejsi. Przyjął nawet ramię Ramzesa. Wciągnięcie Riszy do dziury w ziemi było trudniejszym przedsięwzięciem, ale w końcu wszyscy troje znaleźli się w nowej kryjówce. Uświęcili to kolejnym łykiem ciepłej wody i kolejnym dymkiem. Ukośne promienie słońca zrobiły się złote. - Rano na pewno zaczną nas szukać - powiedział Ramzes. - Bez wątpienia - mruknął Emerson. Wydawało się, że zaakceptował pomysł czekania na ratunek. To nie było do niego podobne. Ramzes miał kilka innych pomysłów, ale nie zamierzał ich zdradzać ojcu. Nie mógłby powstrzymać go przed próbą pomocy, a on nie chciał pomocy, nie ze strony rannego mężczyzny, którego tak bardzo kochał. Emerson zasnął z głową opartą na złożonej marynarce syna. Ramzes obserwował, jak pogłębiają się cienie na jego twarzy, i zastanawiał się, dlaczego dla nich wszystkich świat jest taki trudny. Kochał oboje rodziców, ale nigdy im tego nie powiedział; wątpił, czy potrafiłby to zrobić. Oni też mu nigdy nie mówili, że go kochają. Ale czy słowa były takie ważne? Nigdy nie widział matki płaczącej, oprócz tamtej nocy, i wiedział, że to on był przyczyną tych łez - łez zmartwienia i ulgi, a może po trosze dumy. To dawało mu lepsze pojęcie o jej uczuciach niż uściski, pocałunki i puste słowa. Emerson otworzył oczy, a Ramzes drgnął, zakłopotany, jakby ojciec mógł odczytać jego myśli. - Czyżby nasze dedukcje na temat trasy były jednak błędne? - zapytał Emerson. - Nie sądzę - odparł Ramzes. - Jeśli zamierzano nas zabić, żebyśmy nie powiedzieli władzom, co znaleźliśmy, nie miałoby to sensu, bo przecież nic, do cholery, nie znaleźliśmy! Bardziej prawdopodobne, że ktoś wykorzystał naszą wycieczkę, by pozbyć się... Ojcze, to o mnie mu chodzi. Przepraszam, że cię w to wciągnąłem. - Nie bądź takim cholernym głupcem - warknął ojciec. - Dobrze... Emerson przymknął oczy. Ramzesowi zajęło kilka minut właściwe zinterpretowanie jego zachowania i słów. Opuszczony wzrok, zaciśnięte usta, pochylona głowa - to było poczucie winy. Po chwili zrozumiał, o co chodzi. - Nie - odezwał się znowu. - To nie ja cię w to wciągnąłem, prawda? Zboczyłeś dzisiaj rano z drogi, żeby odszukać Hamiltona. Powiedziałeś mu, dokąd jedziemy. Ty... Ojciec zakasłał. - Nazwij mnie, jakkolwiek chcesz - mruknął. - To była cholerna głupota; wiedziałem, że my dwaj poradzimy sobie z kilkoma zabójcami albo z zasadzką, ale nie liczyłem się z tym, że stracę konia. Jeśli z powodu mojej niezdarności stanie ci się krzywda, nigdy sobie tego nie wybaczę. I twoja matka też mi nie wybaczy... - dodał ponuro. - W porządku, wszystko pędzie dobrze - powiedział Ramzes, czując absurdalny przypływ radości. „My dwaj...”. Czyżby ojciec naprawdę oceniał go tak wysoko? - Prawdę mówiąc, z nikim innym... hmm... no wiesz, co mam na myśli. Jest zbyt angielski, powiedziałby David. Obaj byli zbyt angielscy. Emerson podniósł głowę. - Hmm... tak. Ja czuję to samo. Dokonawszy tego nadzwyczajnego, wylewnego pokazu emocji, przyjął papierosa z pudełka podsuniętego mu przez Ramzesa i pozwolił, żeby syn go przypalił. - Co sprawiło, że powziąłeś, podejrzenia wobec Hamiltona? - spytał Ramzes. - Hamiltona? - Emerson wyglądał na zaskoczonego. - Nie, nie, mój chłopcze, źle mnie zrozumiałeś. Nie podejrzewam go o nic więcej poza tym, że jest wstrząsająco nudny. - Ale ostatniej nocy sugerowałeś, że zidentyfikowałeś Sethosa. Nie zaprzeczaj, ojcze, nie byłbyś taki pewien, że matka jest na niewłaściwym tropie, gdybyś nie podejrzewał kogoś innego. Myślałem... - No cóż, do licha, unikanie nas przez Hamiltona było podejrzane, prawda? Myliłem się jednak. Kiedy tylko go zobaczyłem, wiedziałem, że to nie on. Wspomniałem mu o celu naszej podróży dla zabezpieczenia, żeby ktoś wiedział, dokąd jechaliśmy, gdybyśmy wpadli w jakieś kłopoty. - Och... - Wielu oficerów słyszało moją rozmowę z Hamiltonem. Jeden z nich mógł wspomnieć o naszych zamiarach komuś innemu. Rozumiesz, co to oznacza, prawda? Rozmawiamy o zamkniętym kręgu ludzi: wszyscy są Anglikami, oficerami i dżentelmenami, ale jeden z nich pracuje dla wroga. Miał wystarczająco dużo czasu, by dotrzeć tutaj przed nami. - Albo wysłać kogoś, żeby tu na nas czekał. - Albo zawiadomić kogoś przez radio. - Emerson podniósł się z wysiłkiem. Widać było wyraźnie, że cierpi, chociaż raczej by umarł, niż się do tego przyznał. Ramzes odpiął kaburę, zdjął koszulę i zaczął drzeć ją na pasy. - Zabandażuję ci ramię. Nefret pokazywała mi, jak to robić. - Nie możesz zrobić tego gorzej niż twoja matka - stwierdził Emerson, uśmiechając się do jakiegoś wspomnienia. - Podarła swoją halkę. Kobiety noszą tego całe tuziny. Doskonale nadają się na bandaże, ale są cholernie niewygodne w innych sytuacjach. Zdumienie sprawiło, że Ramzes upuścił jeden koniec koszuli. Czy to nie była trochę nieprzyzwoita dwuznaczność? Nie chodziło zresztą o dwuznaczność, ale o to, że słyszy, jak ojciec mówi takie rzeczy o jego matce... Zebrawszy odwagę, powiedział: - Spodziewam się jednak, że jakoś dajesz sobie radę. Emerson zachichotał. - Hmm... tak. Dziękuję ci, mój chłopcze. Teraz jest dużo lepiej. - Może spróbowałbyś zasnąć? l tak nie mamy nic lepszego do roboty. - Obudź mnie za cztery godziny - mruknął Emerson. - Będziemy pełnić wartę na zmianę. - Dobrze, ojcze. Za cztery godziny będzie ciemno i wzejdzie księżyc. Co prawda w nowiu, ale sporo światła będą dawały gwiazdy. Ramzes nie był pewien, co ma robić, ale coś musiał zrobić. Noce na pustyni były straszliwie zimne, a oni nie mieli koców i tylko resztkę wody. Emerson zostawił swoją marynarkę, manierkę i broń - wszystko oprócz cennej fajki - przy siodle zastrzelonego konia. Risza stał spokojnie, opuściwszy dumną głowę. On też przez noc zgłodnieje i będzie spragniony. Ramzes dałby mu resztkę wody, gdyby nie chciał jej zachować dla ojca. No cóż, jakoś przeżyją, jeśli najgorsze, czemu muszą sprostać, to niewygoda. Czy zabójca zrezygnuje, gdy zapadną ciemności? Mało prawdopodobne, pomyślał. Gdyby to on go wysłał, chciałby mieć pewność, że wykonał swoją robotę. Przed jego oczami pojawił się makabryczny obraz: egipscy żołnierze zbierają swoje trofea po bitwie. Czasami są to ręce martwych wrogów. Czasami inne części ciała. Zaczął rozwiązywać buty. Kiedy słońce zaszło i zmierzch zaczął zamazywać kształty, usłyszał dźwięk, którego się spodziewał. Był to tylko leciuteńki grzechot toczącego się kamienia, ale w niesamowitej ciszy pustyni był doskonale słyszalny. Ramzes wytężył słuch, nie usłyszał jednak nic więcej. Nie było to więc zwierzę. Tylko człowiek, który coś knuł, mógł poruszać się tak ostrożnie. Wyprostował się i przesunął wzdłuż muru. Bose stopy wyczuwały najlżejszą nierówność powierzchni gruntu. Ten łajdak oczywiście wiedział, gdzie się ukryli, ale potknięcie się czy pośliźnięcie przestrzegłoby go, że nie śpią i że są czujni. Nagle ze zdumieniem usłyszał wołanie: - Halo! Jest tam kto? Mówiącego oświetlił błysk latarki - był to brytyjski oficer w kurtce khaki i krótkich spodniach, czapce i owijaczach. Podniósł ramię, by osłonić oczy. - Widzę, że tam jesteś - powiedział. - Lepiej to wyłącz, stary. Człowiek, który do ciebie strzelał, prawdopodobnie wziął nogi za pas, ale nie należy kusić losu. Emerson już stał. Nawet ranny, chory albo półprzytomny potrafił poruszać się bezgłośnie jak wąż i najwyraźniej nie spał. - Szuka pan nas, prawda? - zapytał. - Tak, sir. Pan jest profesorem Emersonem? Ludzie z jednego z Korpusów Wielbłądzich usłyszeli wcześniej strzały, a ponieważ nie wrócił pan, kilku z nas pojechało was szukać. - Nie jest pan sam? - Trzech moich kolegów czeka przy wejściu do wąwozu, gdzie zostawiłem konia. Syn jest z panem? Ramzes stał cicho, przyciśnięty do muru. Widział teraz dwie gwiazdki porucznika na mundurze mężczyzny i opaskę z napisem 42 Lancashire na rękawie. Oficer miał puste ręce, a kabura u pasa była zapięta. Tożsamość niemal doskonała - ale było raczej nieprawdopodobne, że wojsko wysłało o tej porze patrol w poszukiwaniu zawieruszonych turystów, i chociaż akcent porucznika był nienaganny, intonacja niezupełnie się zgadzała. Ramzes mimowolnie poczuł podziw dla opanowania mężczyzny. Zasadzka się nie udała, zamierzał więc uporządkować sprawę, zanim o brzasku ktoś wyruszy ich szukać. Emerson mówił bezładu i składu, zadając pytania i sam na nie odpowiadając, jak człowiek, którego myśli plączą się z ulgi. Trzymał jednak latarkę wymierzoną prosto w oczy przybyłego i nie odpowiedział na pytanie, gdzie jest Ramzes. - Obawiam się, że będę musiał pożyczyć od was konia - powiedział przepraszająco. - Mój został zastrzelony, jak pan widzi. Jeśli poda mi pan ramię... Przez sekundę lub dwie Ramzes myślał, że to się uda. Oficer skinął przyjaźnie głową i zrobił krok do przodu. Nie miał pistoletu w kaburze, bo zatknął go za pas na plecach. Kiedy Ramzes zobaczył lufę kierującą się w jego stronę, błyskawicznie wyciągnął swoją broń, ale zanim zdążył wystrzelić, Emerson upuścił latarkę i rzucił się na Niemca. Upadli u stóp Ramzesa. Jakimś cudem latarka nie zgasła i Ramzes zobaczył, że choć ojciec przyszpilił przeciwnika do ziemi, Niemiec ma wolne ręce i próbuje użyć ich obu naraz. Jego pięść zetknęła się ze szczęką Emersona w chwili, gdy Ramzes kopnięciem wytrącił broń z jego drugiej dłoni. Emerson ryknął wściekle i jedną ręką sięgnął przeciwnikowi do gardła. Ramzes znowu machnął nogą i ciało Niemca opadło bezwładnie. Emerson usiadł i potarł szczękę. - Przepraszam, że byłem taki powolny, ojcze - powiedział Ramzes. Emerson uśmiechnął się szeroko i podniósł wzrok. - Dwoje sprawnych ramion na nas dwóch. Nie jest tak źle, prawda? - Znowu ocaliłeś mi życie. - Mamy więc wyrównane rachunki. Próbowałem go oślepić, ale on widzi w nocy niemal równie dobrze jak ty. Najpierw wymierzył w ciebie, bo uznał mnie za mniej groźnego. Co z nim zrobimy? Ramzes usiadł na kamieniu, zastanawiając się, czy kiedykolwiek dorówna swojemu ojcu. - Zwiążemy go, jak sądzę. Ale niech mnie diabli, jeśli wiem, czym to zrobić. - W tych jego owijaczach są całe jardy bardzo dobrego płótna. O, chyba drań się budzi. Przystaw mu ten swój pistolet do ucha. To chłopak z charakterem, nie chciałbym znowu się z nim szarpać. Ramzes zastosował się do polecenia ojca, a Emerson wziął latarkę i umieścił ją tak, żeby dawała więcej światła, po czym zaczął odwijać pasy płótna z nóg więźnia. Ramzes przyglądał nie ciekawie twarzy mężczyzny. Była to twarda twarz, o wąskim czole, mocnych szczękach i wystającym podbródku, ale usta, rozluźnione w omdleniu, miały delikatny, niemal kobiecy wykrój. Był młodszy, niż początkowo myśleli. Jego włosy, rzadkie wąsy i brwi były bardzo jasne, wypłowiałe od słońca. Po chwili Niemiec poruszył ustami i otworzył oczy. Były niebieskie. - Sind Sie ruhig - powiedział Ramzes. - Ruhren Sie sich i und ich schiesse. Verstehen Sie? - Rozumiem. - Wolisz mówić po angielsku? - zapytał Emerson, obwijając pasami płótna jego kostki. - Nie jest dobrze, wiesz? Ujawniłeś się, wyciągając broń. - Wiem. - Jesteś sam? Bladoniebieskie oczy powędrowały do Ramzesa, a potem w dół. Emerson zdołał zrobić supeł, trzymając jeden koniec owijaczy w zębach. Wyglądał w tym momencie jak wilk przeżuwający podartą odzież ofiary. Niemiec nerwowo przełknął ślinę. - Co ze mną zrobicie? - Zabierzemy cię do Kairu - odparł Ramzes, ponieważ ojciec milczał. - Najpierw zadamy ci kilka pytań. Szczerze radzę, żebyś odpowiadał na nie zgodnie z prawdą. Mój ojciec nie należy do cierpliwych, a już jest na ciebie mocno zły. - Torturujecie więźniów? - próbował drwić chłopak. Miał najwyżej dwadzieścia lat. Właściwy wiek na taką robotę, pomyślał Ramzes -wszyscy młodzi palą się, by oddać życie za ojczyznę albo dla jakiejś innej równie amorficznej sprawy, ale w gruncie rzeczy nie wierzą, że śmierć ich dosięgnie. Musiał chodzić do szkoły w Anglii. - Dobry Boże, nie! - oburzył się Emerson. - Ale nie mogę ci zagwarantować, że w Kairze obejdą się z tobą łagodnie. Jesteś w mundurze wroga, mój chłopcze, a wiesz, co to znaczy. Jeśli będziesz z nami współpracował, może nie staniesz przed plutonem egzekucyjnym. Najpierw jednak chcę wiedzieć, jak się nazywasz i jak się nazywa człowiek, który cię tu przysłał. - Nazywam się... - Niemiec się zawahał - ...Heinrich Fechter. Mój ojciec jest bankierem w Berlinie. - Bardzo dobrze - mruknął Emerson zachęcająco. - Mam szczerą nadzieję, że przeżyjesz tę wojnę i zobaczysz go jeszcze któregoś dnia. Kto cię tu przysłał? - Ja... - Chłopak oblizał usta. - Cóż, widzę, że muszę ustąpić... Wygraliście. Podniósł lewą rękę. Ułamek sekundy trwało, zanim Ramzes zrozumiał prawdziwe zamiary Niemca. Ułamek sekundy za długo. Mięśnie jego ręki i ramienia napięły się, zapobiegając próbie odebrania broni, zanim jednak zdołał odsunąć pistolet, kciuk chłopaka znalazł jego palec na spuście i nacisnął go. Kula mauzera oderwała górę czaszki w potwornej chmurze krwi i mózgu, rozłupanych kości i włosów. - Chryste! - Ramzes zerwał się i odwrócił, odrzucając pistolet. Noc była bardzo zimna, ale nie tak zimna jak lodowate przerażenie, które wprawiło w drżenie całe jego ciało. Ojciec okrył marynarką nagie ramiona Ramzesa i przez długą chwilę trzymał go w uspokajającym uścisku. - Już dobrze? - Tak, ojcze. Przepraszam. - Nigdy nie przepraszaj za płacz i żal. Nie mnie. Ale teraz musimy zrobić z tym porządek. Było to makabryczne zadanie. W kieszeniach ubrania martwego Niemca znaleźli zestaw doskonale podrobionych dokumentów oraz postrzępioną fotografię siwej kobiety o słodkiej twarzy, która raczej nie była matką chłopaka. Emerson schował to wszystko do swojej kieszeni. - Spróbujemy znaleźć jego konia? - Nie możemy go tu zostawić, żeby padł z pragnienia. - Nie, ale przeszukiwanie tego terenu w ciemności oznacza ryzyko złamania nogi. Wyślemy kogoś rano, żeby go poszukał. Było jeszcze coś do zrobienia. Żaden z nich nie musiał tego mówić; zabrali się do pracy w milczącej jednomyślności, pogłębiając płytkie zagłębienie w rogu muru. Ramzes owinął swoją kurtką roztrzaskaną głowę, zanim przenieśli ciało. Potem mocnym pchnięciem zrzucił resztki muru do prowizorycznego grobu. - Pamiętasz, jak on się nazywał? - spytał ojciec. - Tak - odparł Ramzes. Mało prawdopodobne, żeby kiedykolwiek zapomniał to nazwisko albo zaniedbał spełnienia niewypowiedzianej prośby zawartej w prostej odpowiedzi na ich pytanie. Któregoś dnia bankier w Berlinie dowie się, że jego syn zginął śmiercią bohatera - bez względu na to, czy będzie to stanowić dla niego jakieś pocieszenie. Jeszcze jedna śmierć, jeszcze jeden trup, pomyślał. Wyglądało na to, że cała ta sprawa nie zakończy się tak łatwo. Odczepił manierkę od ciała konia Emersona i napoił Riszę, zanim zwrócił się do ojca: - Może chcesz pojechać sam? Będziesz miał lepszy czas. Mnie tu się nic nie stanie. - Dobry Boże, nie! A jeśli znowu spadnę? Ty jedź. Ja zaczekam. Wiedział doskonale, jakie zamiary ma ojciec. Nie mógł na to pozwolić. - Chcesz zbadać te swoje cholerne ruiny, prawda? Jeśli myślisz, że zostawię cię tu w ciemnościach, bez jedzenia, picia i transportu, to grubo się mylisz. Jedziemy razem. Ty na Riszy, ja piechotą. Zgasili latarkę, by zachować na później resztkę energii w wyczerpujących się bateriach. Ramzes nie widział twarzy Emersona, ale po chwili usłyszał delikatne odkaszlnięcie. - Jesteś uparty jak wielbłąd. No dobrze, mój chłopcze. Daj mi rękę. Im szybciej ruszymy z powrotem, tym lepiej. Bóg raczy wiedzieć, co tam wymyśliła twoja matka. 11 Mieszkanie znajdowało się w modnej dzielnicy Ismailiaja. Czekając w wynajętej taksówce, widziałam, jak wchodzi do budynku kilka minut po trzeciej. Nie kłamię, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. W tym wypadku jednak było to absolutnie konieczne. Gdyby Emerson wiedział, co zamierzam, nie spuściłby mnie z oczu. Gdybym powiedziała prawdę Nefret, uparłaby się, żeby mi towarzyszyć. Obie te perspektywy były nie do przyjęcia. Dałam mojej zwierzynie pół godziny, żeby się wygodnie usadowiła, a potem sprawdziłam w podręcznym lusterku, jak wyglądam. Przebranie było doskonałe. Nigdy nie widziałam nikogo, kto bardziej by wyglądał jak dama zdecydowana na niedozwolone spotkanie. Jedyną niedogodnością był mój kapelusz, który uparcie zjeżdżał mi z głowy, ponieważ szpilki nie sięgały przez perukę do moich własnych włosów. Wepchnęłam go z powrotem na miejsce, poprawiłam woalkę i przeszłam przez ulicę. Portier spał. (Portierzy na ogół śpią). Wjechałam windą na pierwsze piętro i zadzwoniłam. Otworzył służący; ciemna karnacja i tarbusz były egipskie, ale miał na sobie strój europejskiego kamerdynera. Kiedy zapytał mnie o nazwisko, położyłam palec na ustach i uśmiechnęłam się porozumiewawczo. - Nie musi mnie pan anonsować. Jestem oczekiwana. Najwyraźniej hrabia był przyzwyczajony do przyjmowania wizyt dam, które nie przykładały wagi do podawania nazwiska, bo służący skłonił się bez słowa i poprowadził mnie przez korytarz. Otworzywszy drzwi, gestem zaprosił mnie do środka. Pokój był salonem, niewielkim, ale elegancko umeblowanym. Przy sekretarzyku pod oknem, plecami do mnie, siedział mężczyzna. Najwyraźniej podobnie jak Emerson uważał, że ciasne ubranie nie sprzyja intelektualnym wysiłkom, bo zdjął marynarkę i kamizelkę i podwinął rękawy do łokci. Chwyciłam mocniej parasolkę, poprawiłam kapelusz i weszłam. Służący zamknął za mną drzwi - i nagle usłyszałam dźwięk, który sprawił, że zamarłam. Rzuciłam się do drzwi. Za późno! Były już zamknięte na klucz. Powoli odwróciłam się twarzą do mężczyzny, który wstał, lekko opierając dłonie na oparciu krzesła. Czarne włosy i wąsy oraz okulary należały do hrabiego de Sevigny. Sprężysta postawa, szczupła sylwetka i oczy, o odcieniu pośrednim pomiędzy szarym a brązowym, należały do kogoś innego. - Nareszcie! - zawołał. - Czekałem na ciebie z herbatą, moja droga. Będziesz tak dobra i nalejesz? Elegancki srebrny serwis do herbaty stał na wskazanym przez niego stole, razem z tacą pełną kanapek i lukrowanych ciasteczek. - Proszę, usiądź, żebym i ja mógł to zrobić - powiedział Sethos. - Zdaje się, że lubisz kanapki z ogórkiem? - Kanapki z ogórkiem w tej chwili do mnie nie przemawiają - oświadczyłam, próbując odzyskać panowanie nad sobą. - Ale błagam, nie stójmy jak na jakieś ceremonii. Siadaj i trzymaj ręce tak, żebym je widziała. Jednym długim krokiem znalazł się przy mnie. - Ten kolor włosów do ciebie nie pasuje - stwierdził, zręcznie ściągając mi z głowy perukę i przymocowany do niej (trochę niepewnie) kapelusz. - A ta parasolka nie pasuje do sukni - dodał. Ręka, która spoczywała na moim ramieniu, zawisła w powietrzu, kiedy odskoczyłam. Nie próbował mnie zatrzymać. Splótł ramiona i obserwował z irytującym rozbawieniem, jak na próżno szarpię za rączkę parasolki. Przycisk zwalniający nadal się zacinał. Muszę zamienić kilka słów z tym leniwym obwiesiem Dżamalem, kiedy wrócę do domu! Jeśli wrócę do domu. - Mogę ci pomóc? - zapytał Sethos, wyciągając rękę. Jego kpiący uśmiech i poufały gest dodały mi siły, której potrzebowałam. Przycisk uległ i ostrze wydostało się ze świstem. Machnęłam nim w powietrzu. - Ha! - krzyknęłam. - Teraz zobaczymy, kto tu rozkazuje! Siadaj na tym krześle. Jak na człowieka, który ma stalowe ostrze o cal od tętnicy szyjnej, wydawał się całkiem spokojny, ale posłuchał mojego polecenia. - Sprytne urządzenie - zauważył. - Odłóż to, moja droga. Nie użyjesz tego, nie jesteś w stanie poderżnąć człowiekowi gardła z zimną krwią, a ja nie mam zamiaru cię do tego zagrzewać. W każdym razie nie teraz. Jego szarobrązowe oczy błyszczały szelmowsko. Jakiego one były koloru? Pochyliłam się nad nim. Sethos wydał cichy okrzyk. - Proszę, Amelio - powiedział błagalnie. Maleńka kropla krwi spłynęła po jego nagiej szyi. - To był wypadek... - wymamrotałam z zakłopotaniem. - Wiem. Wybaczam ci. Usiądź i podaj mi filiżankę herbaty. Nie musisz tak nerwowo do tego podchodzić. Wygrałaś. Poddaję się. - Wygrałam? Poddajesz się? Sethos odchylił się na krześle, z rękoma na poręczach. - Domyślam się, że jak zwykle zostawiłaś wiadomość, która ma być otwarta, jeśli nie wrócisz do domu, więc nie mogę trzymać cię tu w nieskończoność. Twój mąż i syn nie wrócą tak szybko, ale są inni, którzy mogą próbować cię szukać, w tym również ta czarująca mała tygrysica, którą nazywasz swoją córką, choć nie jest z twojego ciała i twojej krwi. Czasami bardzo mnie zadziwiasz, Amelio... potrafisz być tak sprytna i przewidująca w wielu kwestiach, a jednocześnie nie zauważasz tego, co masz pod samym nosem. - A niech to diabli! - krzyknęłam. - Skąd wiesz... Co rozumiesz przez... Próbujesz odwieść mnie od tematu. Rozmawialiśmy o... - ...o mojej kapitulacji - dokończył z uśmiechem Sethos. - Przepraszam. Konwersacja z tobą sprawia mi taką przyjemność, że zawsze próbuję ją przedłużyć. - Przyjmuję twoją kapitulację. A teraz chodź ze mną. Mam na dole taksówkę. Zajęłam pozycję do ataku, z wysuniętą stopą i ostrzem w gotowości. Ale Sethos, zamiast wstać, pochylił się do przodu i złączył ręce. Miał ładne, dobrze utrzymane dłonie o długich palcach, a jego odsłonięte przedramiona prezentowały muskulaturę, której wielu młodszych mężczyzn mogłoby mu pozazdrościć. - Nie zrozumiałaś mnie, Amelio. Już dawne posiadłaś moje serce, a i reszta mojej osoby jest do twojej dyspozycji, pod warunkiem jednak, że nie zechcesz zdeponować mnie w więziennej celi. Miałem na myśli tylko to, że zniszczyłaś użyteczność tej tożsamości. Nikt już nie zobaczy hrabiego w Kairze. A teraz usiądź, wypij herbatę i porozmawiajmy jak starzy przyjaciele, którymi wszak jesteśmy. Kto wie, może nawet skłonisz mnie do wyjawienia informacji, które umożliwią ci pozbycie się mnie na zawsze. Jego usta drgnęły. Do diabła, on się ze mnie naśmiewał! Tym lepiej, pomyślałam; w swej arogancji był przekonany, że jestem niezdolna go zaskoczyć. Jeszcze zobaczymy! Usiadłam na sofie przy stoliku do herbaty. Parasolkę, wciąż z ostrzem na wierzchu, oparłam o poduszki, a torbę postawiłam u swych stóp. Moja pozycja była więc solidnie umocniona, jako że obie ręce miałam wolne. Nie mogłabym wyciągnąć z torby kajdanków, pistoletu albo długiego sznura, trzymając jednocześnie parasolkę. Jeszcze go pokonam! Ale zanim go zaatakuję, muszę wyjaśnić kilka rzeczy. - Skąd wiesz, że Ramzes i Emerson tak prędko nie wrócą? - zapytałam, nalewając mu herbaty. - Mleko czy cytryna? Cukier? - Cytryna, proszę. Bez cukru. Pochylił się, by wziąć filiżankę z mojej ręki, i spojrzał mi w oczy, a ja spojrzałam w jego oczy. Chyba były brązowe... - Poza tym jak śmiesz mówić tak swobodnie o Nefret? - mówiłam dalej, nalewając herbaty do swojej filiżanki. Podniecenie sprawiło, że bardzo chciało mi się pić, a wiedziałam, że herbata nie może być zatruta, ponieważ pochodziła z tego samego dzbanka. - I co sugerujesz, kiedy informujesz mnie o faktach, które doskonale znam, a mianowicie, że ona nie jest... - Zaczekaj! - Sethos podniósł rękę. - Trochę porządku i metody, moja droga, jeśli łaska. Pozwól, że odpowiem na twoje pytania po kolei. - Proszę bardzo. Wskazał talerz z kanapkami. Pokręciłam głową. Jego uśmiech siał się jeszcze szerszy. - Nie zostały zatrute - powiedział, po czym wziął jedną, najwyraźniej na chybił trafił, i wgryzł się w nią. - Ale spodziewałeś się mnie. Skąd wiedziałeś, że dzisiaj przyjdę? Sethos się roześmiał. - Następne pytanie! Kanapki są wspaniałe, moja droga. Jesteś pewna, że nie chcesz spróbować? No dobrze. Spodziewałem się ciebie dzisiaj, ponieważ wiem, że rozpoznałaś mnie wczoraj wieczorem. - Mówiłam ci, że rozpoznam cię wszędzie, w każdym przebraniu. - Tak... Wierzę ci i dlatego staram się trzymać z dala od ciebie, chociaż nie potrafię powstrzymać się od okazywania ci swojego afektu. Tkliwe spojrzenie, którym mnie obdarzył, byłoby bardziej przekonujące, gdybym nie wiedziała, że się ze mnie śmieje. - To było głupie - stwierdziłam. - Tak, domyślam się, że tak. Każdy student psychologii tak jak ty uznałby, że zrobiłem to, ponieważ podświadomie chciałem, żebyś mnie rozpoznała. Nie przewidziałem jednak, że pójdziesz za tą młodą kobietą - a może było to wasze wspólne przedsięwzięcie? - ale poznałem cię natychmiast, pomimo tej peruki. To działa w obie strony, moja droga. Oczy miłości... - Dość tego! - Przepraszam cię. No cóż, znając twój niepoprawny zwyczaj ruszania do akcji bez chwili zastanowienia nad ewentualnymi konsekwencjami, doszedłem do wniosku, że przyjdziesz tu dzisiaj. Utwierdziłem się w tym przekonaniu, kiedy dowiedziałem się, że twój mąż wyrusza na Pustynię Arabską oglądać ruiny. A przynajmniej tak twierdził. Po co tak naprawdę tam pojechał? Pozwoliłam sobie na ironiczny uśmiech. - Nie sądzisz chyba, że podstępem wydusisz ze mnie jakieś tajne informacje? Emerson nie ma nic do ukrycia. Jest archeologiem, nie szpiegiem. - A twój syn? Wyraz jego kameleonowych oczu sprawił, że przebiegł mnie dreszcz. Zamaskowałam swoją panikę krótkim chichotem. - Cóż za absurd! Poglądy Ramzesa na temat wojny są doskonale znane. Muszą być znane również tobie. - Wiem wiele o tym młodym mężczyźnie. Inni też. Ale niektórzy ludzie mają pewne wątpliwości co do szczerości jego poglądów. - Mówisz o sobie, prawda? - wycedziłam. - Mężczyzna twojej obmierzłej profesji podejrzewa każdego o podwójną grę. Jego twarz znieruchomiała, a całe ciało zesztywniało. - Służę jak umiem moim obecnym pracodawcom - odparł po chwili. - Możesz nie pochwalać metod, jakimi się posługuję, ale ty akurat nie powinnaś ich krytykować. - Co masz na myśli?! - krzyknęłam. - Och... tylko tyle, że gdybyś miała moje kwalifikacje, robiłabyś to samo. Na szczęście nie masz. Gdybyś jednak miała, nie zawahałabyś się zaryzykować nie tylko życie, lecz także honor. - Nie rozumiem... Oczywiście rozumiałam doskonale i poczułam, że ogarnia mnie strach. Sethos pracował dla wroga i przestrzegał mnie, że jego „pracodawcy”, jak raczył ich nazwać, podejrzewają Ramzesa. Te szydercze uwagi na temat życia i honoru z pewnością dotyczyły mojego syna, nie mnie. Sethos obiecał mi kiedyś, że żadna z bliskich mi osób nie zostanie przez niego skrzywdzona, i to zawoalowane ostrzeżenie mogło być jego przewrotnym sposobem dotrzymania owej obietnicy. Sięgnęłam do torby i zobaczyłam, że Sethos nieruchomieje, podążając wzrokiem za moją dłonią, z ciałem naprężonym jak do skoku. Uświadomiłam sobie, że popełniłam straszliwy błąd. Wierzyłam, że jest winny jedynie nielegalnego handlu antykami, i liczyłam na... Poczułam, że moje policzki płoną ze wstydu. Tak, bardzo liczyłam na tę czułość, którą deklarował wobec umie, i zamierzałam ją wykorzystać dla swoich celów. Jakże byłam głupia! Ten człowiek był gorszy niż złodziej, był szpiegiem i zdrajcą, i nie wolno mi było pozwolić mu uciec, bo od tego, ile wiedział, mogło zależeć życie mojego syna. Nie zdołałabym go jednak obezwładnić. Nie potrafiłabym związać go ani zakuć w kajdanki, chyba że najpierw udałoby mi się pozbawić go przytomności, a wątpiłam, czy zechce odwrócić się do mnie tyłem, tak żebym mogła go odpowiednio mocno uderzyć. Doszłam do wniosku, że powinnam skorzystać z pistoletu. Ale jeśli chybię albo tylko go zranię? Znałam jego siłę i sprawność; przewidując mój atak - a na pewno go przewidywał - mógł znaleźć się przy mnie, zanim wyciągnę broń i wymierzę ją w niego. Tak, byłam głupia, mogłam go jednak jeszcze przechytrzyć. Podniosłam torbę i wstałam. Napięte ciało Sethosa rozluźniło się. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. - Już wychodzisz? Bez odpowiedzi na wszystkie swoje pytania? - Och, tak. - Wzięłam parasol i obeszłam stół. - Zdaje się, że znaleźliśmy się w impasie. Nie mogę cię zmusić, byś mi towarzyszył, ale obiecaj mi przynajmniej, że natychmiast opuścisz Kair. Do widzenia i... hmm... dziękuję za herbatę. - Twoje maniery są nienaganne - zauważył Sethos i się roześmiał. - Obawiam się jednak, że nie możesz jeszcze wyjść. Podszedł do mnie lekkim, sprężystym krokiem, który tak dobrze znałam. Cofnęłam się. - Powiedziałeś, że mnie tu nie zatrzymasz. - Nie w nieskończoność... tak właśnie powiedziałem. Ale, moja droga, nie sądzisz chyba, że pozwolę ci pobiec na policję? Przygotowania do wyjazdu zajmą mi kilka godzin. Uzbrój się w cierpliwość i poczekaj trochę. Obiecuję, że będzie ci tu wygodnie, a ja zadbam o to, by cię uwolniono, kiedy tylko będę bezpieczny. Podniosłam parasol, Sethos jednak nagłym ruchem ramienia wytrącił go z mojej dłoni. - Zatrułeś herbatę... - wykrztusiłam. - Nie. Jeśli twoje ręce są niepewne, to z innych powodów. - Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, a drugą dłoń położył na moim policzku. - Pamiętasz, co mówiłem ci kiedyś o pewnym nerwie tuż za uchem? - Tak. A więc zrób to! Pozbaw mnie przytomności, tak jak grozisz, ty... ty niegodziwcze! Zaśmiał się. - Och, moja najdroższa Amelio, ja jeszcze nawet nie zacząłem być niegodziwcem. Mam zacząć? Jego długie, silne palce przesunęły się po moich włosach i odchyliły mi głowę. Jego twarz była zaledwie parę cali od mojej. Przyglądałam się intensywnie temu enigmatycznemu obliczu. Oczy były szarozielone. Wydawało mi się, że widzę ledwie widoczną linię u nasady nosa; prawdopodobnie dodano tu trochę jakiejś substancji mającej zmienić kształt tej części twarzy. Wargi Sethosa nigdy nie były takie wąskie... Teraz jednak przypominały cienką linię, a ramię, które mnie trzymało, ścisnęło mnie boleśnie. - Na miłość boską, Amelio, mogłabyś przynajmniej skupić się, kiedy próbuję podjąć decyzję, czy cię wykorzystać! Bo w końcu dlaczego nie miałbym tego zrobić? Wiele razy byłaś w mojej mocy, ale zawsze starczało mi śmiałości tylko na tyle, by pocałować twoją dłoń! Nigdy nie kochałem innej kobiety. Czasy są niebezpieczne, może już cię nie zobaczę. Dlaczego mam się powstrzymywać przed zrobieniem tego, co zawsze pragnąłem zrobić? - Hmm... a twój honor? - zapytałam. - Jeśli wierzyć twoim słowom, nie posiadam czegoś takiego - oświadczył Sethos gorzko. - I nie myśl, że twoje łzy powstrzymają mnie przed osiągnięciem celu! - Nie mam zamiaru płakać. - Nie, nie masz. To jeden z powodów, dla których tak bardzo cię kocham. - Jego usta dotknęły delikatnie mojej twarzy. Czułam, jak drży; po chwili przycisnął mnie do siebie i zamknął mi usta mocnym, gorącym pocałunkiem. Walczyłam z nim oczywiście. Wymagała tego moja godność i lojalność wobec ukochanego małżonka. Był to jednak daremny wysiłek. Silne ramiona trzymały mnie, jakbym była dzieckiem. Sethos przesunął ustami po moim policzku, a kiedy zaczerpnęłam tchu, wyszeptał: - Nie walcz ze mną, Amelio, bo tylko zrobisz sobie krzywdę, a opór budzi najgorsze strony mojej złej natury. Nie odpowiadam za swoje zachowanie, jeśli nie przestaniesz... Właśnie. Tak jest dużo lepiej... Jego usta znowu zamknęły moje. Nie potrafię powiedzieć, jak długo trwał ten żarliwy pocałunek. Nie poczułam dotyku, który pozbawił mnie przytomności. Kiedy ją odzyskałam, czułam się, jakbym obudziła się z odświeżającego snu - cudownie odprężona i spokojna. Dopiero po dłuższej chwili wszystko sobie przypomniałam. Usiadłam ze stłumionym okrzykiem i rozejrzałam się dookoła. Byłam sama. W pokoju panowały niemal zupełne ciemności, świeciła się tylko jedna lampka. Leżałam na miękkim łożu, wymoszczonym poduszkami i obwieszonym jedwabnymi, lazurowo-srebrnymi zasłonami. Typowe dla hrabiego, a także dla Sethosa - zawsze miał skłonność do luksusu. Na stoliku przy łóżku stała kryształowa karafka z wodą, srebrna filiżanka i... talerz kanapek z ogórkiem! Stwierdziłam, że nieco wyschły na krawędziach. Służący mógł je przynajmniej przykryć wilgotną serwetką, pomyślałam. Ale zapewne miał pilniejsze obowiązki. Po zastanowieniu się i przeprowadzeniu małego dochodzenia (w którego szczegóły, jak mniemam, nie muszę się wdawać) doszłam do wniosku, że awanse Sethosa nie wykroczyły poza te długie, płomienne pocałunki. I tego jednak wystarczy, jak pewnie uzna Emerson, kiedy mu o tym powiem... Jeśli mu powiem. Moim natychmiastowym postanowieniem była ucieczka. Drzwi były oczywiście zamknięte, ale spodziewałam się tego. Okna zasłaniały okiennice, które można było prawdopodobnie otworzyć jakimś mechanizmem ukrytym w nieznanym mi miejscu. Zegarek poinformował mnie, że od mojego przyjścia do tego mieszkania minęło kilka godzin. Teraz była prawie siódma. Po sprawdzeniu torby, którą postawiono przy kanapie, odkryłam brak kajdanek, sznura, scyzoryka i pistoletu. Toaletka została wyczyszczona, wszystkie jej szuflady opróżniono. W pokoju nie było niczego, co mogłoby mi posłużyć za broń albo wytrych. Wyjęłam spinkę z mojej zburzonej fryzury i uklękłam przy zamku. Jak już odkryłam przy wcześniejszych okazjach, spinki do włosów nie nadają się do otwierania zamków. Kiedy jednak przysunęłam ucho blisko drzwi, dobiegły mnie dźwięki ze znajdującego się za nimi pokoju - pospieszne kroki, przesuwanie czegoś ciężkiego po podłodze, czasem szorstki rozkaz wypowiedziany znajomym głosem. Najwyraźniej Sethos kończył przygotowania do wyjazdu. Jego ostatnie polecenie rozproszyło moje wątpliwości: - Sprowadź powóz i zacznij znosić bagaże. Kroki zbliżyły się do drzwi, za którymi klęczałam. Otworzą się? Czy zechce pożegnać się ze mną raz jeszcze, ostatecznie - albo dokończyć nikczemnego dzieła? Serce biło mi mocno, kiedy podnosiłam się na nogi, gotowa bronić się ze wszystkich sił. Usłyszałam jednak tylko długi, przypominający westchnienie oddech, po czym kroki się oddaliły. Wciąż stałam przy drzwiach z rękoma przyciśniętymi do piersi, kiedy czyjś krzyk sprawił, że podskoczyłam. Trzasnęły drzwi i usłyszałam śmiech Sethosa. - Ugryzła cię, naprawdę? Daj mi ją tutaj. Posłuchaj, moja droga, to nie ma sensu. Ona jest cała i zdrowa, a jeśli będziesz się należycie zachowywać, pozwolę, byście dotrzymały sobie wzajemnie towarzystwa, kiedy ja będę kontynuować tak brutalnie przez ciebie przerwane przygotowania. Jeśli nie, zamknę cię w ciemnej komórce z miotłami, szmatami i karaluchami. Dobrze. Widzę, że jesteś rozsądna. Hamza, otwórz drzwi. Amelio, cofnij się... wiem, że przyciskasz ucho do framugi, a ja mam mało czasu. Posłuchałam go. Drzwi otworzyły się na oścież i zobaczyłam - jak mogłam się zresztą spodziewać - swoją córkę i Sethosa. Jedną ręką przyciskał mocno ramiona Nefret do boków, a drugą przykrywał jej usta. Włosy dziewczyny były w nieładzie, a oczy błyszczały z wściekłości, ale miała tyle rozsądku, by zaprzestać walki. - Krzyki i przekleństwa byłyby marnowaniem oddechu, panno Forth - oświadczył Sethos, wpychając Nefret do pokoju. - Może pani krzyczeć, jeśli to pani ulży, ale najpierw proszę oddać mi nóż, który niewątpliwie ma pani przy sobie, jeśli pani tego nie zrobi, będę musiał panią przeszukać... z pewnością Amelii by się to nie spodobało. Zdjął rękę z jej ust, pozostawiając na policzku odciski palców. Przełknęła ślinę, a ja powiedziałam szybko: - Daj mu ten nóż, Nefret. To nieodpowiedni moment na heroiczne pokazy. Popatrzyła na mnie, na Sethosa, który cofnął się o krok, i na służącego. Rozważyła wszystkie okoliczności i uznała, że nie sprzyjają nam. Sięgnęła do bocznej kieszeni spódnicy. Umieszczona na szwie, miała wlot od tyłu, dając jej dostęp do noża przypiętego do nogi. Nefret wyciągnęła go powoli, z wahaniem, i włożyła do opanowanej, oczekującej ręki Sethosa. - Skąd wiedziałaś, gdzie jestem? - zapytałam. - I dlaczego byłaś taka głupia, żeby przychodzić tu zupełnie sama... - Wybacz, Amelio - przerwał mi Sethos. - Możecie sobie pogawędzić, kiedy już wyjdę. Spieszę się trochę, ale skoro tu jeszcze zajrzałem... Ruszył w moją stronę, zatrzymał się jednak i spojrzał na Nefret. - Proszę się odwrócić, panno Forth. Nefret otworzyła szeroko oczy. - Zrób to - powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Odwróciła się. Mogłam umykać mu przez chwilę, ale jak poniżająca byłaby taka daremna ucieczka, gdy Sethos deptałby mi po piętach i wyciągał ramiona, by mnie schwytać! Prawdopodobnie ubawił by się tylko i skończyłoby się to tym samym, cokolwiek bym zrobiła. Zdecydowanie lepiej było poddać się i mieć to już za sobą. Znowu więc poczułam jego ramiona obejmujące mnie ciasno i jego usta na moich. Jak na człowieka, który twierdził, że się śpieszy, poświęcił na to sporo czasu. Kiedy mnie puścił, upadłabym - gdyby nie posadził mnie delikatnie na kanapie. - Do widzenia, Amelio - powiedział. - I do widzenia pani, panno Forth... Ujął ją za ramiona i odwrócił ku sobie jej twarz. Była zarumieniona, miała rozchylone usta. Roześmiał się i pocałował ją lekko w czoło. - Powodzenia, słodka dziewczynko. I zobaczymy, kto będzie sprytniejszy. Amelio, pamiętaj o tym, co ci powiedziałem. Drzwi się zamknęły, w zamku obrócił się klucz. Nefret po omacku sięgnęła do krzesła i usiadła na nim ostrożnie. - Co on miał na myśli? - W którym momencie? Ten szubrawiec specjalizuje się w enigmatyczności. Moja droga, czy on zrobił ci krzywdę? - Nie. - Nefret potarła ramię. - Upokorzył mnie jednak, co jest jeszcze gorsze. Gdy stałam na podeście, nie mogąc się zdecydować, czy dzwonić, czy nie, wyszedł nagle i mnie złapał. Och, ciociu Amelio, przepraszam, ale nie wiedziałam, co robić. Kiedy wróciłam ze szpitala, was nie było, wszystkich trojga, i robiło się coraz ciemniej i coraz później, i nie było żadnej wiadomości od profesora i Ramzesa, a ja nie wiedziałam, gdzie zacząć ich szukać, ale domyślałam się, gdzie ty możesz być, ponieważ podejrzewałam, że okłamałaś mnie na temat hrabiego, nie mogłam już tak dłużej czekać, więc... przepraszam. - Oni nie wrócili do chwili twojego wyjścia? - Nie. Coś się chyba stało. - Nonsens - odparłam. - Może istnieć przynajmniej tuzin niewinnych powodów ich spóźnienia. Emersona mogły na przykład zająć ruiny. Ale teraz to nieważne, nie damy rady nic z tym zrobić, dopóki się stąd nie wydostaniemy. Masz przy sobie jakiś przedmiot, którego mogłybyśmy użyć do otwarcia drzwi albo wyłamania okiennic? Wstałam i zaczęłam chodzić w kółko. - Rozważmy spokojnie naszą sytuację. W końcu i tak zostaniemy uwolnione, bo zostawiłam Emersonowi wiadomość, dokąd idę, i... - Ja też zostawiłam kartkę Ramzesowi. Ale jeśli oni nie... - Wrócą. Może już wrócili i są w drodze tutaj. A jeśli są... jeśli się spóźnili, koniec końców i tak nas ktoś uwolni. Podeszłam do drzwi i przyłożyłam do nich ucho. - Nic nie słyszę. Myślę, ze Sethos już wyszedł. Będzie potrzebował kilku godzin, żeby uciec z Kairu. Do północy... - Do północy?! - Nefret aż podskoczyła. - Dobry Boże, ciociu Amelio, nie możemy czekać tak długo! Dlaczego przypuszczasz, że Sethos zada sobie trud poinformowania kogokolwiek o miejscu naszego pobytu? - Na pewną zada - odparłam z przekonaniem, którego wcale nie czułam. Musiałam jednak uspokoić Nefret, która z rozpuszczonymi włosami i dzikością w oczach wyglądała jak Meduza. - Ale zgadzam się z tobą, że nie powinnyśmy czekać na ratunek. Wrócę do pracy nad zamkiem, mam przecież mnóstwo spinek, a ty zobacz, co się da zrobić z okiennicami. Najpierw jednak... Nefret! Moja droga, to nie pora na omdlenia. Przycisnęła dłonie do twarzy i się zachwiała. Złapałam ją wpół i posadziłam na krześle. - Wcale nie zamierzam mdleć - powiedziała tak cicho, że z trudem usłyszałam jej słowa. Powoli opuściła dłonie. - Już dobrze. - Zjedz kanapkę z ogórkiem - zaproponowałam i podałam jej talerz. - Nie, dziękuję. - Jej twarz błyszczała od potu, ale była spokojna. Odetchnęła głęboko i się uśmiechnęła. - Kanapki z ogórkiem, ciociu Amelio? - Musimy mieć siły. - Tak, oczywiście. Ale najbardziej chce mi się pić. Jak myślisz, możemy napić się tej wody? Zaszła w niej zdumiewająca zmiana. Pod moim wpływem zmobilizowała się i teraz była sprzymierzeńcem, na którym mogłam polegać. - Myślę, że tak. Jak widzisz, zostawił krótką notkę. Były to dwa zdania: „Pewnie mi nie uwierzysz, droga Amelio, ale woda nie jest zatruta. Podobnie jak kanapki z ogórkiem”. Podałam liścik Nefret, która po przeczytaniu go wybuchnęła śmiechem. - Ten człowiek jest zadziwiającym osobnikiem. Czy on... Jeśli mogę zapytać... - Możesz. Odpowiedź brzmi: „nie”. - Och... Ale pocałował cię, kiedy kazał mi się odwrócić? Nie odpowiedziałam. Nefret wzięła kanapkę. - Pocałował mnie w czoło - mruknęła. - Jakbym była dzieckiem! On jest bardzo silny, prawda? I wysoki, i... - Jest szpiegiem i zdrajcą - przerwałam jej. - Musimy go zatrzymać, zanim opuści Kair. Jeśli już całkiem doszłaś do siebie, zabierajmy się do pracy. Zjadłyśmy parę kanapek (bardzo nam smakowały, chociaż chleb był nie pierwszej świeżości) i wypiłyśmy po łyku wody, zanim dokładnie sprawdziłyśmy pokój - znacznie dokładniej, niż to zrobiłam wcześniej. Nefret przewróciła wszystko do góry nogami, ściągając materac i poduszki na podłogę i odwracając krzesła. Na koniec uderzyła o ścianę małym mosiężnym stoliczkiem, a gdy rozpadł się na kawałki, wybrała jeden z nich, podeszła do okiennic i zaczęła je dziabać. Jej działania były intensywne, ale kontrolowane; wydawała się spokojniejsza niż wcześniej - spokojniejsza nawet ode mnie. Jej informacja, że Ramzes i Emerson nie wrócili do chwili jej wyjścia z domu, zmartwiła mnie bardziej, niż ośmieliłam się przyznać sama przed sobą. Emersona mogły zaabsorbować ruiny, ale stwierdzenie Sethosa, iż zna cel ich wyprawy, podsyciło najstraszniejsze z moich przeczuć. Wysiłki Nefret w końcu przyniosły rezultat. Wydała okrzyk triumfu, gdy jedna z okiennic się rozpadła. Podbiegłam do niej i wychyliłam się przez okno. Nie wychodziło na Sharia Sulejman Pasza, ale na węższą ulicę, na której nie było zbyt dużego ruchu. Nasze krzyki przyciągnęły jednak w końcu uwagę garncarza w turbanie. Kiedy podniósł głowę znad swoich garnków i patelni, zwróciłam się do niego po arabsku stanowczym tonem. Powiedziałam mu, czego chcemy, ale on domagał się zapłaty, zanim cokolwiek zrobi, w końcu jednak udało mi się go przekonać, że po wykonaniu polecenia dostanie wyższą zapłatę. Zniknął na jakiś czas, a gdy wrócił w towarzystwie umundurowanego konstabla, Nefret wiązała satynowe prześcieradła w sznur. Zła sława ma swoje zalety. Gdy tylko podałam policjantowi swoje nazwisko, był gotów wykonać wszystkie moje polecenia, zanim jednak ratownicy dotarli do drzwi mieszkania, byłam niemal zdecydowana skorzystać z liny Nefret. Moje niecierpliwe okrzyki skierowały ich do sypialni. Kiedy tylko otworzyli drzwi, wypadłam z nich pędem, obrzucając spojrzeniem twarze ludzi, którzy weszli do salonu. Jedna z nich była znajoma, ale - niestety - nie była to twarz, którą miałam nadzieję ujrzeć. Pan komisarz Thomas Russell był w stroju wieczorowym, co okropnie mnie rozzłościło. Chwyciłam go za klapy. - Rozrywkowy wieczór, co?! - zawołałam z oburzeniem. - Kiedy inni ryzykują życie, a pojawienie się... Do cholery, Russell, Mistrz Występku uciekł! I gdzie jest mój mąż? Komisarz nie stracił głowy, co było z jego strony - przyznaję - godne pochwały w tych okolicznościach. Wepchnął mnie z powrotem do sypialni i zamknął drzwi. - Na miłość boską, pani Emerson, czy o pani sprawach musi wiedzieć każdy policjant w Kairze?! O co chodzi z tym mistrzem występków? - On jest hrabią de Sevigny. Sethos to hrabia. Mistrz Występku to Sethos. - Pozwoli pani podać sobie brandy, pani Emerson? - Nie chcę brandy, chcę, żeby ścigał pan Sethosa! On w tej chwili prawdopodobnie jest już w Aleksandrii albo w Trypolisie, albo w Damaszku, albo w Chartumie, nie zdziwiłoby mnie nawet, gdybym się dowiedziała, że poleciał jednym z tych aeroplanów. Musi go pan zestrzelić, zanim przekroczy linie wroga. Nefret objęła mnie i mruczała uspokajająco, ale to pełne niedowierzania pytanie Russella sprawiło, że zdałam sobie sprawę, iż być może zabrałam się do tego w niewłaściwy sposób. - Chce mi pani powiedzieć, pani Emerson, że pani i panna Forth przyszłyście same do mieszkania mężczyzny, o którym wie pani, że jest szpiegiem i... hmm... Mistrzem Występku? - Nie przyszłyśmy tu razem - wyjaśniłam. - Kiedy nie wróciłam do domu, panna Forth przyszła mnie uratować. - Uratowała panią jak diabli! - Nie uratowałam jak diabli - odparła Nefret z lekką drwiną - ale po prostu uratowałam, i tyle. Przyznaję, że żadna z nas nie zachowała się rozsądnie, panie Russell. Zamiast jednak nas besztać, niech pan lepiej zbierze swoich ludzi i ściga tego człowieka. Uwięzienie nas i jego ucieczka są bez wątpienia dowodem, że jest winny. Russell niechętnie skinął głową. - Być może. A teraz proszę, żeby panie wróciły do domu i od... Właśnie tak, do domu. Wyślę z paniami paru moich ludzi. - Ale co z Emersonem? - spytałam. - On i Ramzes powinni byli wrócić kilka godzin temu. - Ramzes pojechał z profesorem? - Zimne spojrzenie Russella stało się lodowate. - Dokąd? - Na Pustynię Arabską. Szukają... Teraz z kolei Russellowi groziło, że się zapomni. Ucięłam jego nieskładne klątwy, mówiąc: - Zabiorę pannę Forth do domu, jak pan radził. A pan da nam natychmiast znać, jeśli... kiedy pan czegoś się dowie. - Oczywiście. A panie przyślą mi wiadomość, jeśli... kiedy oni wrócą. Nie mają... W porządku. Dobrej nocy, moje panie. Gdy przechodziłyśmy przez salon, jeden z konstabli powiedział: - Proszę spojrzeć, sir. Ten człowiek naprawdę musi być kryminalistą. W pośpiechu zapomniał swojego bandyckiego wyposażenia. Położył na stole kajdanki, zwój sznura, mały pistolet i długi nóż. - To moje rzeczy - oświadczyłam i wyciągnęłam rękę. - Oprócz noża. Nóż należy do panny Forth. Z jakichś powodów to niewinne oświadczenie sprawiło, że Russell stracił cierpliwość. Wypchnął nas przez drzwi i posłał konstabla, żeby przywołał dla nas taksówkę. Przez całą drogę wypatrywałam żółtego samochodu pędzącego na złamanie karku w stronę mieszkania hrabiego. Nie zauważyłam jednak niczego takiego. Kiedy dotarłyśmy do domu, zastałyśmy tam nie Emersona i Ramzesa, lecz Fatimę, Selima, Dauda i Kadiję. Wszyscy, oprócz zawsze spokojnej Kadii, byli bardzo poruszeni. Obejmowali po kolei mnie i Nefret i zasypywali nas pytaniami, a Fatima wyciągała jeden półmisek z jedzeniem za drugim. Sporo czasu zajęło nam przekonanie ich, że nic nam się nie stało, musiałyśmy też przepraszać, że nie powiedziałyśmy, iż wychodzimy z domu. - Nie wróciła pani na kolację - powiedziała Fatima, patrząc na mnie z wyrzutem. - Ramzes i Ojciec Przekleństw też nie wrócili. A potem Nur Misur wyszła z domu. Co miałam robić? Posłałam po Dauda i Selima, i... - Tak, rozumiem. Doceniam twoją troskę, ale nie było powodu do zmartwienia. Jest bardzo późno... dobrej nocy i wszystkim wam dziękujemy. Selim i Daud wymienili spojrzenia. - Tak, Sitt Hakim - powiedzieli po chwili. Kiedy wyszli z pokoju, Nefret stwierdziła: - Oni nie pójdą, dopóki Ramzes i profesor nie Wrócą. Idź do łóżka, ciociu Amelio. Tak, wiem, że nie zmrużysz oka, ale przynajmniej połóż się i odpocznij. Jeśli się zgubili, pewnie zdecydują się zaczekać do rana, zanim ruszą w powrotną drogę. Mając nadzieję, że Nefret również trochę odpocznie, przystałam na jej propozycję i poszłyśmy każda do swojego pokoju. Kiedy ściągałam pomiętą suknię, zapukała do drzwi. - Zobacz, kogo znalazłam śpiącego na moim łóżku... Pomyślałam, że może przydałoby ci się jej towarzystwo na dzisiejszą noc. Przyniosła Seszat. Kotka zaglądała do pokoju mojego albo Nefret tylko kiedy czegoś szukała albo przy innych szczególnych okazjach. Tym razem jednak nie miałyśmy chyba do czynienia z żadnym z tych wypadków. Gdy Nefret położyła ją w nogach łóżka, zwinęła się w zgrabny kłębek i zamknęła oczy. Czując pewną ulgę, wyciągnęłam się przy kocie, chociaż wiedziałam, że nie zmrużę oka. Gdy zbliżyłam się do krawędzi zbocza i podniosłam wzrok, na tle bladoniebieskiego porannego nieba zobaczyłam znajomą wysoką sylwetkę. Znowu byłam w Luksorze i wspinałam się stromą ścieżką, która prowadziła na szczyt płaskowyżu za Deir el Bahri, a Abdullah czekał na mnie. Wyciągnął ręką, by pomóc mi przy kilku ostatnich krokach, a potem usiadł przy mnie, kiedy zdyszana spoczęłam na tym samym głazie co zwykle. Wyglądał tak samo, jak we wszystkich moich snach - był mężczyzną w kwiecie wieku, jego przystojną twarz o jastrzębich rysach okalała starannie ostrzyżona broda. Nie okazywał emocji, ale jego oczy błyszczały radością. - Nareszcie! - krzyknęłam, kiedy odzyskałam oddech. - Abdullahu, tak bardzo chciałam cię zobaczyć. To trwało za długo. - Może długo dla ciebie, Sitt. Tutaj, z drugiej strony Wrót, czas nie istnieje. - Nie mam dzisiaj cierpliwości do twoich filozoficznych ogólników, Abdullahu. Twierdzisz, że wiesz o wszystkim, co się ze mną dzieje, musisz też więc wiedzieć, jak bardzo się boję i jak bardzo potrzebuję pocieszenia. Wyciągnęłam do niego ręce, a on zamknął je w swoich. - Nic im nie jest, Sitt Hakim, tym twoim najukochańszym mężczyznom. Wkrótce po przebudzeniu ich zobaczysz. Wiedziałam, że śnię, zapewnienie Abdullaha było jednak tak przekonujące, jak dowód, który zobaczyłabym na własne oczy. - Dziękuję - powiedziałam z głęboką ulgą. - Przynosisz mi dobre wieści, ale to tylko część tego, co chcę usłyszeć. Jak to się skończy, Abdullahu? Czy chłopcy przeżyją i będą szczęśliwi? - Nie mogę zdradzać ci zakończenia, Sitt. - Wcześniej to robiłeś. Powiedziałeś, że sokół przeleci przez wrota o świcie. Które wrota, Abdullahu? Jest wiele przejść, a niektóre z nich prowadzą na drugą stronę, do śmierci. - Z powrotem też. Można przechodzić przez wrota w każdą stronę, Sitt. - Abdullahu! Próbowałam uwolnić dłonie, ale on trzymał je mocno i śmiał się cicho. - Nie mogę zdradzać ci zakończeń, ponieważ sam ich nie znam. Możesz zmienić przyszłość swoimi czynami, Sitt, a ty nie jesteś ostrożna. Robisz głupie rzeczy. - Nie znasz zakończeń? - powtórzyłam. - Nie wiesz nic nawet o Davidzie? On jest twoim wnukiem, nie obchodzi cię jego przyszłość? - Obchodzicie mnie wszyscy. Bardzo też chciałbym, żeby mój wnuk żył, by móc zobaczyć swojego syna. - Jego poważna twarz rozjaśniła się i dodał zadowolony: - Dadzą mu imię po mnie. - Och, a więc to będzie chłopiec? - To jest już zdecydowane. A jeśli chodzi o resztę... - Popatrzył na mnie uważnie. - Nie powinienem mówić ci nawet tego, ale dobrze zapamiętaj moje słowa. Przyjdzie taka chwila, że będziesz musiała uwierzyć w ostrzeżenie, które będzie nie bardziej rzeczywiste niż twoje sny. Kiedy ten czas nadejdzie, działaj bez wahania i bez zwątpienia. Wstał, przysunął się do mnie i podniósł moje dłonie do swoich ust. - Możesz powiedzieć Emersonowi o tym pocałunku - oświadczył. - Ale na twoim miejscu nie mówiłbym mu o tych innych. Zamiast zniknąć w otchłaniach mojego snu, tak jak to się działo wcześniej, odwrócił się i odszedł. Nie zatrzymał się ani nie odwrócił, kiedy zdążał długą ścieżką prowadzącą do Doliny Królów, w której spoczywali władcy Egiptu. Gdy otworzyłam oczy, pokój był wypełniony perłowym światłem wczesnego poranka. Seszat siedziała obok mnie, trzymając w pysku tłustą mysz. Ociężała jeszcze i niezbyt przytomna, nie zdołałam zapobiec złożeniu myszy dokładnie na mojej piersi. Zerwałam się z łóżka, a Seszat odnalazła mysz w kącie, do którego ją odrzuciłam, posłała mi zgorszone spojrzenie i podeszła ze swoją zdobyczą do okna. Mój nieumyślny okrzyk - jako że nawet kobietę o mocnych nerwach może zaskoczyć widok martwej myszy sześć cali od jej nosa - sprawił, że do mojego pokoju wpadła Nefret. Gdy skończyłam wyjaśniać, co się stało, a Nefret przestała się śmiać, chwyciła mnie za miniona. - Wyglądasz o wiele lepiej, ciociu Amelio. Spałaś, prawda? - Śniłam. - O Abdullahu? - Nefret była jedyną osobą, której powiedziałam o tych snach i mojej trochę wstydliwej wierze w przepowiednie naszego starego przyjaciela. - Co powiedział? - Dziecko Lii będzie chłopcem. Nefret uśmiechnęła się nieco sceptycznie. - Ma pięćdziesiąt procent szans, że się nie pomyli. - Powiedział też, że Emerson i Ramzes są bezpieczni i zobaczę ich niedługo po przebudzeniu. Tylko mi nie mów, że to samo odnosi się także do tego zapewnienia! - Nie. Jestem pewna, że w tym punkcie ma rację. - Nie musisz mnie uspokajać, Nefret. Wiem, że te wizje są nieprawdziwe, ale... - Ale dają ci ulgę. Cieszę się. Też bym chciała śnić o drogim starym przyjacielu. - Uściskała mnie. - Fatima robi już śniadanie. Daud, Selim i Kadija wciąż tu są - i pojawili się też inni. Zanim jednak dotarłyśmy do jadalni, usłyszałyśmy jakiś straszliwy warkot, który coraz bardziej się nasilał. Był coraz głośniejszy. Miałam właśnie zatkać uszy dłońmi, kiedy hałas nagle ustał i w ciszy usłyszałam inny dźwięk - brzmiący dla mnie słodko jak muzyka -głos wzywającego mnie Emersona. Nefret musiała od razu rozpoznać przyczynę hałasu, bo natychmiast pobiegła do drzwi. Kiedy Ali je otworzył, stanął osłupiały. Nie dziwię mu się wcale. Ojciec Przekleństw nigdy dotąd jeszcze nie pojawił się w takim dziwnym pojeździe. Motocykle zawsze przypominały mi wielkie mechaniczne insekty. Ten, dosiadany przez młodego mężczyznę w khaki, miał z jednej strony baniastą narośl. Przyczepę, bo tak to się chyba nazywa, zajmował mój mąż. Jego szeroki uśmiech wskazywał, że jest podekscytowany i rozbawiony. Wszyscy troje, w tym i Ali, zabraliśmy się do wyciągania Emersona z przyczepy. Jego potężne ciało z trudem się w niej zmieściło i - jak natychmiast zauważyłam - nie używał lewego ramienia. W końcu go wydostaliśmy, a ja podziękowałam młodemu człowiekowi, który wciąż siedział na pojeździe. Popatrzył na mnie niezbyt przytomnym wzrokiem. - Jesteśmy na miejscu? - zapytał głupio. - Jesteście - odparłam. - Proszę zsiąść z tej machiny i zjeść z nami śniadanie. - Nie, dziękuję, madam. Kazano mi natychmiast wracać. - Pokręcił głową. - On wciąż krzyczał na mnie, że mam jechać szybciej, madam. Nigdy nie słyszałem takiego... takiego... - ...języka - podpowiedziałam mu. - Nie wątpię. Jest pan pewien, że nie chce... Motor zaryczał i popędził w chmurze pyłu. - Wspaniała maszyna - stwierdził Emerson, patrząc tęsknie na odjeżdżający motocykl. - Chciałem ją prowadzić, ale ten człowiek mi nie pozwolił. Musimy taką mieć, Peabody. zabiorę cię na przejażdżkę w przyczepie. - Po moim trupie - oświadczyłam. - Och, Emersonie, do diabła, jak mogłeś tak mnie zmartwić? Co się stało? Nefret do tej pory milczała. Teraz bardzo cichutkim głosem powiedziała tylko jedno słowo: - Ramzes? - Jedzie - odparł Emerson. - Uparł się, że sam przyprowadzi Riszę. Trzeba będzie trochę porozpieszczać to dzielne stworzenie przez dzień albo dwa... ma za sobą ciężkie doświadczenia. - Ty też, jak widzę - zauważyłam, przyglądając mu się z bliska. Nie miał na sobie marynarki, a jego lewe ramię było przywiązane do ciała paskami płótna. Jego koszula była podarta i brudna, twarz posiniaczona, ręce podrapane. - Przepraszam za mój wygląd - powiedział, uśmiechając się radośnie. - Proponowano nam kąpiel, bandaże i jedzenie i tak dalej, ale chciałem jak najszybciej wracać, by cię uspokoić. - To bardzo ładnie z twojej strony - odparłam. - Chodź na górę. - Do diabła z górą. Ostatni posiłek jadłem wczoraj rano. Umyjesz mnie po śniadaniu. Mam nadzieję, że jest dużo jedzenia. Było dużo, więc nie musiał sobie żałować. Nefret wisiała nad nim wyczekująco, próbując go zbadać, ale niewiele mogła zrobić, bo odmówił położenia się i nie przestawał gestykulować. Wciąż jadł, kiedy przyjechał Ramzes. Pożyczył innego wierzchowca, a Risza szedł obok. Przekazał ogiera Selimowi, który odprowadził szlachetne zwierzę do stajni, nucąc mu coś po drodze. - Nie wyglądasz dużo lepiej niż twój ojciec - stwierdziłam. - Co się stało z twoją koszulą? I twoją piękną nową tweedową marynarką? Ta, którą masz na sobie, nie pasuje na ciebie. - Pozwól mu najpierw zjeść, ciociu Amelio - powiedziała Nefret nieco napastliwym tonem. - Dziękuję - mruknął Ramzes. - Włożę tylko czystą koszulę przed śniadaniem, mamo. To marynarka ojca... masz w zupełności słuszność, nie pasuje. Ukrywała jednak bandaże i blizny jego ostatnich ran. Uznałam, że lepiej będzie, jeśli z nim pójdę i upewnię się, czy nie potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej, ponieważ było mało prawdopodobne, że powiedziałby mi o tym sam. Na dziedzińcu został zatrzymany przez naszych domowników i przyjaciół. Daud uściskał go, a potem powiedział: - Pójdę do domu. Teraz już wszystko jest w porządku, skoro wróciłeś. - Hmm... - chrząknął znacząco Emerson, który również wyszedł z domu. - A co ze mną? Ramzes spojrzał na ojca i uśmiechnął się szeroko, po czym wyśliznął się i wszedł na schody. Ruszyłam za nim. Mój mąż chwycił mnie za ramię i wyszeptał mi do ucha: - Nie pytaj go o marynarkę. Szept Emersona był słyszalny z odległości dziesięciu stóp, Słyszeli go wszyscy obecni na podwórku, w tym także Nefret. - Dlaczego? - zapytała natychmiast. - Widzisz... on ją zgubił - plątał się Emerson. - Zapomniał o niej. Nowa marynarka. Tylko zamieszanie z tym chłopakiem... Zostawiłam go i podążyłam za moim synem. Drzwi jego pokoju były otwarte. Ze zdumieniem usłyszałam, jak Ramzes mówi: - Jesteś bardzo miła, ale właśnie mam zamiar zjeść śniadanie. Może odłożylibyśmy to na później? Stał przy łóżku, trzymając za ogon martwą mysz. - A więc tu ją przyniosła! - zaśmiałam się. - Ja byłam pierwszym odbiorcą, ale obawiam się, że nie przyjęłam tego podarunku z taką wdzięcznością jak ty. Wolałabym jednak, żebyś nie rozmawiał z kotem jak z człowiekiem, to trochę niepokojące. Zdejmij tę marynarkę i pokaż mi się. Ramzes odłożył mysz na biurko. Seszat usiadła i zaczęła myć sobie pyszczek. - Nic mi nie jest, mamo. - Zdjął marynarkę i rzucił ją na łóżko. Poza na poły wygojoną raną jego opalona pierś i plecy były nietknięte.- Jestem głodny jak pies. Ojciec potrzebuje twojej opieki bardziej niż ja. Dziwię się, że jeszcze u niego nie byłaś. - Był za bardzo głodny. - Patrzyłam, jak wyciąga z komody świeżą koszulę i wślizguje się w nią. - Powiedział, że spadł z konia, kiedy biedne stworzenie wpadło w dziurę i złamało nogę. Co się naprawdę stało? - Spadł, owszem. A wałacha musiałem zastrzelić. - Ramzes skończył zapinanie koszuli. - Możesz zaczekać na resztę opowieści? Nie, pewnie nie... Wpadliśmy w zasadzkę, u ponieważ ojciec zwichnął rękę, postanowiliśmy zostać tam do zmroku. Człowiek, który zastawił na nas pułapkę, był niemieckim szpiegiem. Kiedy wyszedł z ukrycia, mieliśmy małą utarczkę. Wolał się zabić niż trafić do więzienia. Potem ruszyliśmy z powrotem. Gdy dotarliśmy do drogi karawan, wystrzeliłem kilka razy, co w końcu przyciągnęło uwagę ludzi z Korpusu Wielbłądziego. Odprowadzili nas do koszar w Abbasii. Opowiadanie było rzeczowe i pozbawione emocji jak raport. Wiedziałam, że nie powiedział mi wszystkiego, i wiedziałam też, że to wszystko, co z niego wyciągnę. Ramzes wsunął koszulę do spodni. - Możemy teraz zejść na dół? Wszyscy zjedli drugie śniadanie, ku uciesze Fatimy, która niczego tak nie uwielbiała, jak karmienia ludzi. Kiedy tylko zobaczyła Ramzesa, skoncentrowała się na nim i przez jakiś czas w ogóle nie był w stanie rozmawiać, bo faszerowała go jajkami, owsianką, chlebem i marmoladą. Emerson rozmawiał z Selimem i Daudem - którzy wbrew zapowiedzi wcale nie poszli do domu - o ruinach na pustyni. - To świątynia - stwierdził autorytatywnie. - Dziewiętnasta dynastia. Widziałem kartusz Ramzesa Drugiego. Spędzimy tam kilka dni po zakończeniu normalnego sezonu, Selimie. Och tak, oczywiście, pomyślałam. Kilka spokojnych dni na pustyni z niemieckimi szpiegami czającymi się dookoła, Turkami atakującymi kanał i Korpusami Wiebłądzimi strzelającymi do wszystkiego, co się rusza. Co oni zrobili z ciałem tego szpiega? To dopiero byłoby, gdybyśmy natknęli się na nie w trakcie wykopalisk. W końcu położyłam kres tej gadaninie, nalegając na kąpiel i odpoczynek Emersona. Selim powiedział, że wróci do Atiyah i zaczeka na polecenia. - Jutro... - zaczął. - Jutro? - krzyknął mój mąż. - Dołączę do was w Gizie najpóźniej za dwie godziny, Selimie. Dobry Boże, straciliśmy pół poranka. Wzięłam Emersona na bok. Mieliśmy dużo do omówienia. - Kolejne dwie koszule do wyrzucenia - zauważyłam, oglądając pozostałości odzieży. - Chcę, żeby Nefret obejrzała twoje ramię, Emersonie. Jestem pewna, że Ramzes zrobił wszystko jak najlepiej, ale... - Nikt nie zrobiłby tego lepiej. Powiedział ci, co się stało? - Streścił mi tylko przebieg wydarzeń. Wydaje mi się, że coś go bardzo przygnębiło... Emerson przedstawił mi nieco dłuższe streszczenie. - Ten chłopak nie był starszy od naszego syna, a może nawet młodszy. Nie udało się go powstrzymać, a palec Ramzesa był na spuście, kiedy pistolet wypalił. - Nic dziwnego, że jest nie w sosie. - Nie w sosie? Masz szczególny sposób określania pewnych rzeczy, moja droga. To był straszliwy widok. Mam nadzieję, że łajdacy, którzy wypełniają głowy tych chłopców pustymi frazesami, a potem wysyłają ich na śmierć, będą się smażyć w ogniu piekielnym przez całą wieczność. - Amen. Emersonie... Przerwało mi stukanie drzwi. - To na pewno Nefret - powiedziałam. - Chyba musimy ją wpuścić - mruknął Emerson. - Ona jest jak byk... jest równie zdecydowana jak ty. Badanie Nefret trwało krótko. - Cieszę się, że Ramzes tak pilnie uważał na moim wykładzie. Będzie bolało przez kilka godzin, profesorze. Prawdopodobnie nie ma sensu ci mówić, żebyś uważał na to ramię, zabandażuję je tylko porządnie. - Nie, nie zrobisz tego - odparł Emerson. - Chcę się wykąpać, więc zabieraj się stąd, młoda damo. Dlaczego wciąż jesteś w sukni? Przebierz się, jedziemy kopać, jak tylko będę gotów. Byłam zadowolona z jej odejścia, ponieważ wciąż miałam mnóstwo pytań do Emersona. Na niektóre z nich mógł odpowiedzieć jedynie domysłami, ale było oczywiste, że zasadzka została zorganizowana przez kogoś wysoko postawionego w kręgach wojskowych albo urzędniczych i że człowiek ten musiał kontaktować się z wrogiem przez radio albo innym sposobem. - Wiedzieliśmy o tym przecież - oświadczyłam, przechadzając się po łazience, kiedy Emerson pluskał się w wannie - ale nie jesteśmy ani trochę bliżej od odkrycia jego tożsamości. Mówisz, że waszą rozmowę słyszało wielu oficerów? - Tak. Maxwell też znał nasze zamiary. Mógł coś powiedzieć któremuś z członków swojego sztabu. - A niech to! - Właśnie - zgodził się Emerson. - Zbyt wielu cholernych ludzi wie o zbyt wielu cholernych rzeczach. Nie miałaś, jak sądzę, wieści od Russella? - Hmm... Emerson wynurzył się z wanny jak Kolos Rodyjski po burzy; po jego brązowym, muskularnym ciele spływała woda. - No dalej, Peabody. Wiem, że masz coś na sumieniu... widać to po twoim spojrzeniu. - Miałam zamiar powiedzieć ci o wszystkim, Emersonie. - Ha - mruknął mój mąż. - Wobec tego podaj mi ręcznik i zacznij mówić. Już wcześniej zdecydowałam, że nic nie będę ukrywać przed moim bohaterskim małżonkiem, opowiedziałam mu więc całą historię od początku do końca. Jestem dość dumna ze swojego stylu opowiadania. Emerson słuchał, nie przerywając mi, prawdopodobnie dlatego, że był zbyt oszołomiony, by sformułować jakąkolwiek spójną uwagę. Jedyną oznaką emocji było spurpurowienie jego twarzy, kiedy opisywałam zaloty Sethosa. - Pocałował cię, prawda? - Ale to było wszystko, Emersonie. - Więcej niż raz? - Hmm... tak. - Ile razy? - To zależy od określenia granic... - I trzymał cię w ramionach? - Z wielkim szacunkiem, mój drogi. - Nie można trzymać z szacunkiem w ramionach kobiety, która jest żoną innego mężczyzny - wycedził Emerson. Pomyślałam, że powinnam była zastosować się do rady Abdullaha. - Zapomnij o tym, Emersonie - poprosiłam. - To już skończone. Ale niedobrze, że Sethosowi udało się uciec. Jestem niemal pewna, że wie o Ramzesie. - Tak myślisz? - Powiedziałam ci, co mówił. - Hmm... tak. Uparłam się, że pomogę mu się ubrać, ponieważ trudno wciągnąć spodnie i buty, mając tylko jedną sprawną rękę. Marszcząc brwi w sposób, który sugerował raczej głęboką introspekcję niż zły nastrój, wsunął ramię w koszulę, którą trzymałam, i nie sprzeciwił się, kiedy zaczęłam ją zapinać. - Co zamierzasz zrobić? - zapytałam. - Z Sethosem? Zostawię to Russellowi, Auu... - jęknął. - Przepraszam, mój drogi. Podnieś rękę, proszę. Stał bez ruchu, wpatrując się przed siebie w zamyśleniu, gdy go kończyłam ubierać i wiązać bandaże na jego ramieniu i piersi. Potem powiedziałam: - Emersonie... - Hmm? Tak, Peabody, o co chodzi? - Chciałabym, żebyś mnie przytulił, jeśli to nie jest dla ciebie zbyt kłopotliwe. Emerson jednym ramieniem potrafił zdziałać więcej niż większość mężczyzn dwoma. Miałam nadzieję, że poddając się jego mocnemu uściskowi i odwzajemniając pocałunki, zdołam go przekonać, iż żaden mężczyzna nie mógłby zająć jego miejsca w moim sercu. W serdabie były cztery posągi. Dwa z nich przedstawiały księcia i jego żonę: oboje stali blisko siebie, ona obejmowała go w talii. Kobieta była kilka cali niższa, tak jak zapewne było w rzeczywistości. Miała na sobie prostą luźną suknię, a jej mąż spódniczkę splisowaną na jednym boku. Na ich twarzach malował się niewysłowiony spokój, z jakim stawali wobec wieczności. Zachowały się niektóre z oryginalnych kolorów: biel strojów, czerń peruk, żółtawy kolor skóry kobiety i ciemniejszy brąz mężczyzny. Egipcjanki, które przedstawiały posągi i malowidła, zawsze miały jaśniejszą karnację - prawdopodobnie dlatego, że spędzały na słońcu mniej czasu niż ich mężowie. Był jeszcze jeden, nieco mniejszy posąg księcia i figura przedstawiająca kogoś młodego, kogo uznaliśmy za jego syna. Nim minęło popołudnie, wydostaliśmy je na powierzchnię. Nawet największy z nich nie mógł się równać z posągiem przedstawiającym króla. - Zabierz je do domu, Selimie - polecił Emerson, przesuwając rękawem po spoconym czole. Nefret oznajmiła, że musi udać się na kilka godzin do szpitala, i ruszyła w stronę Mena House, gdzie zostawiliśmy konie. Gdy tylko odeszła na taką odległość, że nie mogła nas słyszeć, Ramzes powiedział: - Ja też jadę. - Gdzie? - zapytałam. - Mam kilka spraw do załatwienia. Przepraszam, mamo, muszę się spieszyć. Wrócę do domu na kolację. - Włóż kapelusz! - krzyknęłam za nim. Odwrócił się, pomachał mi i odszedł. Bez kapelusza. Gdy Emerson i ja dotarliśmy do Mena House, znaleźliśmy w stajni Asfur, na której Ramzes przyjechał tego dnia. - Pojechał pociągiem - szepnęłam. - A to oznacza... - Wiem, co to oznacza. Wsiadaj na Asfur, Peabody, sam poprowadzę inne konie. I bądź cicho! Powinnam była przewidzieć, że Ramzes będzie chciał się skomunikować z którymś ze „swoich” ludzi albo może nawet ze wszystkimi. Nie podobało mi się to. Moje nerwy nie doszły jeszcze w pełni do normy po napięciu poprzedniego dnia i nocy. Emerson i ja wpadaliśmy na siebie, każde pochłonięte własnymi sprawami; po wyrazie twarzy mojego męża poznałam, że jego myśli wcale nie były przyjemniejsze od moich. Przesądy nie są jedną z moich słabości, ale powoli zaczynałam wierzyć, że ciąży nad nami jakieś straszliwe przekleństwo. Każdy wątek, który zaczynaliśmy rozwijać, pękał, kiedy próbowaliśmy nim podążać. Dwa tropy, z którymi wiązaliśmy największe nadzieje, urwały się w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin: moje zdekonspirowanie Sethosa na nic się nie przydało, a schwytany przez Emersona niemiecki szpieg popełnił samobójstwo. Było nawet gorzej: Sethos był na wolności ze swoją śmiertelnie groźną wiedzą o Ramzesie, a niepowodzenie zasadzki wkrótce będzie znane człowiekowi, który zlecił jej zastawienie. Co dalej? Co powinniśmy zrobić? Emerson i ja omawialiśmy tę kwestię, kiedy piliśmy herbatę i przeglądaliśmy pocztę. Nie zrobiłam tego poprzedniego dnia, więc uzbierało się sporo listów i wiadomości. - Od Russella nic nie ma - zameldowałam. - Gdyby złapał Sethosa, na pewno znalazłby jakiś sposób poinformowania nas o tym. - Hmm... - mruknął Emerson, biorąc ode mnie kopertę. - To list do ciebie od Waltera. - Zobaczmy. - Emerson rozerwał kopertę. - Mieli następną wiadomość od Davida - oznajmił, przejrzawszy pismo. - Szkoda, że my nie możemy tego powiedzieć. Myślisz, że Ramzes spotka się z nim dzisiaj? - Nie wiem. - Emerson skubał z irytacją bandaże podtrzymujące jego ramię. - Do diabła, jak mam otworzyć kopertę jedną ręką? - Ja będę ci otwierać, mój drogi. - Nie, nie będziesz, bo zawsze czytasz je pierwsza - Emerson rozerwał kolejną kopertę. - Proszę, proszę, coś takiego! Uprzejma notka od majora Hamiltona. Gratuluje mi, że po raz kolejny uszedłem cało, jak to ujął, i przypomina, że pożyczył mi webleya. Ciekaw jestem, co mam z tym zrobić. - Nie wspomina o swojej siostrzenicy? - Nie, a dlaczego miałby wspominać? Co pisze Evelyn? Oczywiście rozpoznał jej równe, delikatne pismo. Wiedziałam, co najbardziej chciałby usłyszeć, więc przeczytałam akapity, które donosiły o tym, że mała Sennia jest w dobrym zdrowiu i wspaniale się rozwija. „Dostarcza nam nieustannej radości i podtrzymuje nas na duchu. Ostatnio zaczęła ubierać Horusa w ubranka swojej lalki i wozić go w wózeczku. Uśmielibyście się, widząc te szczeciniaste wąsy i wyszczerzone zębiska otoczone czepkiem z falbankami. Horus nienawidzi tych zabaw, ale w jej małych rączkach mięknie jak wosk. Dziękujemy Bogu, że jest jeszcze taka mała i możemy trzymać ją z dala od tych wszystkich strasznych rzeczy, które dzieją się na świecie. Każdego wieczoru całuje wasze zdjęcia; są już mocno zużyte, zwłaszcza zdjęcie Ramzesa. Emerson byłby wzruszony, widząc, jak klęczy przy swoim łóżeczku i prosi Boga, żeby nad wami czuwał. Ten list to też z głębi serca płynąca modlitwa Waszej kochającej siostry”. - A to - dodałam, wyciągając z koperty pomięty, wielokrotnie złożony kawałek papieru - załącznik dla ciebie od Senni. Oczy Emersona podejrzanie błyszczały. Kiedy przeczytał kilka słów pisanych drukowanymi literami, zjeżdżającymi do stołu kartki, złożył ją znowu i ostrożnie wsunął do kieszeni na piersi. Dla Ramzesa nie było żadnych wiadomości ani tego dnia, ani następnego, ani jeszcze kolejnego. Dni rozciągały się w tygodnie. Niemal codziennie Ramzes wychodził do Kairu. Nie musiałam go pytać, czy otrzymał wiadomość, na którą czekał. Starał się kontrolować swoją twarz, ale stan jego nerwów widać było w niemal niezauważalnych bruzdach wokół oczu i ust i w coraz bardziej zgryźliwych odpowiedziach na nasze uprzejme pytania. Niektóre ze swoich wizyt składał przybocznym Wardaniego; podobnie jak my wszyscy, byli mocno zniecierpliwieni i Ramzes przyznawał, że ma trudności z utrzymaniem ich w ryzach. Pogłoski o trudnej sytuacji wojskowej również nie poprawiały nam nastrojów. Moim zdaniem władze postąpiłyby mądrzej, gdyby podały do wiadomości publicznej fakty; na pewno byłyby mniej zatrważające niż krążące po mieście historie. Według nich sto tysięcy żołnierzy tureckich stało pod Beerszebą, a kolejne dwieście tysięcy przekroczyło granicę i maszerowało w stronę kanału, zbierając po drodze rekrutów spośród Beduinów. Dżemal Pasza przechwalał się: „Nie wrócę, dopóki nie zajmę Kairu”. Szef jego sztabu, von Kressenstein, miał ze sobą całą brygadę niemieckich żołnierzy. Do szeregów egipskiej artylerii przeniknęli tureccy agenci; kiedy nastąpi atak, zwrócą się przeciwko Brytyjczykom. Niektóre z tych historii były prawdziwe, niektóre nie. Ich celem miało być wzbudzenie paniki w Kairze. Mnóstwo ludzi rezerwowało miejsca na odpływających parowcach. Inni z patriotycznym zapałem omawiali strategię w swoich wygodnych klubach i dyskutowali nad sposobami tropienia szpiegów. Jedynym pozytywnym efektem tego wszystkiego było zniknięcie pani Fortescue. Jej znajomi doszli do wniosku, że stchórzyła i popłynęła do domu, ale my jako jedni z nielicznych wiedzieliśmy, że została aresztowana. To znowu obudziło we mnie nadzieję, ale i ten trop - podobnie jak wszystkie nasze pozostałe tropy - wkrótce się rozpłynął, bo w czasie przesłuchań pani Fortescue upierała się, że nie zna nazwiska człowieka, któremu składała meldunki. - Prawdopodobnie tym razem nie kłamie - stwierdził Emerson, od którego usłyszałam tę poufną informację. - Jest mnóstwo sposobów przekazywania i otrzymywania instrukcji. Rozumiem, że to ten mężczyzna, którego widzieliśmy w Savoyu - jeden z grupy Claytona... jak on się nazywa? - zdemaskował tę damę. - Herbert - podpowiedział Ramzes, wydymając lekko usta. - Ten człowiek zajmuje się dekonspirowaniem spisków. Twierdzi, że nie musi nawet szukać konspiratorów... niektórzy sami przychodzą do niego, paląc się do zdradzania swoich towarzyszy za pieniądze. - Ale jeden z nich jakoś się nie pali - mruknął Emerson. - Do diaska! Samozadowolenie takich Herbertów będzie nas kiedyś drogo kosztowało. Dowiedziałam się też od mojego męża, że Russell zgodził się z jego i Ramzesa dedukcjami co do trasy, którą podążali przemytnicy broni. Sekcję Korpusów Wielbłądzich Straży Granicznej postawiono w stan najwyższej gotowości, a jako że ich mizerny żołd zasilono nagrodami za każdego aresztanta, można było przypuszczać, że ta gotowość naprawdę okaże się skuteczna. Niemniej jednak, jak przyznał Russell, przekupność niektórych oficerów mogła sprawić, że możliwe było wyładowanie dostaw na wybrzeżu egipskim i przewiezienie ich na wielbłądach do jakiejś kryjówki w pobliżu miasta, gdzie przejmował je Turek. Do tej pory Russell nie mógł ich wyśledzić. W przedostatnim tygodniu stycznia Ramzes wrócił pewnego popołudnia z Kairu z wiadomościami, na które czekaliśmy tak niecierpliwie. Jedno spojrzenie na niego powiedziało mi wszystko, co chciałam wiedzieć. Pobiegłam mu na spotkanie i zarzuciłam ramiona na szyję. Uniósł brwi i oświadczył: - Dziękuję, mamo, ale nie wróciłem z zaświatów, tylko z Kairu. Fatimo, poproszę o świeżą herbatę. Czekałam, drżąc z niecierpliwości. Fatima przyniosła herbatę i kolejny półmisek kanapek, po czym wyszła. - Mów szybko - rozkazałam. - Nefret pojechała do szpitala, ale wkrótce wróci. - Ona nie poszła prosto do szpitala - mruknął Ramzes, przyglądając się kanapce. - Śledziłeś ją? - Było to głupie pytanie; oczywiście, że ją śledził. - Dokąd poszła? - pytałam dalej. - Do Continentalu. Domyślam się, że na jakieś spotkanie, ale nie mogłem wejść do hotelu. - Czy dała ci jakiś powód do przypuszczeń, że robi coś, czego robić nie powinna? - zapytał Emerson, patrząc na niego twardym wzrokiem. - Dobry Boże, ojcze, oczywiście, że dała! Daje nieustannie! Ona... - Ramzes przerwał. Jego niezwykle ostry słuch musiał go ostrzec, że ktoś się zbliża, bp ściszył głos i powiedział szybko: - Muszę jutro być na tym przeklętym balu kostiumowym. - Jakim przeklętym balu kostiumowym? - zdziwił się Emerson. - Mówiłam ci o nim kilka tygodni temu, mój drogi - przypomniałam mu. - Nie protestowałeś, więc... - ...wymyśliłaś dla mnie jakieś krępujące, nieodpowiednie przebranie? Do diabła, Peabody... - Nie musisz iść, jeśli nie chcesz, ojcze - powiedział Ramzes cokolwiek niecierpliwie. - Pójdziemy, oczywiście - odparł Emerson - Skoro nas potrzebujesz... Co mamy zrobić? - Zamaskować moją nieobecność, kiedy wyskoczę uzupełnić kolekcję broni. Dostałem wiadomość dzisiaj po południu. - Drzwi salonu otworzyły się i Ramzes wstał z uśmiechem. - Ach, Nefret. Ile kończyn dzisiaj odcięłaś? Witaj, Anno, nadal grasz anioła miłosierdzia? 12 Przyzwyczailiśmy się traktować piątek jako dzień odpoczynku, aby dostosować się do naszych muzułmańskich pracowników, niedziela była więc dla nas kolejnym dniem pracy, Emerson, który nie skłaniał się ku żadnemu wyznaniu, odmawiał nawet uczestniczenia w nabożeństwach. Często powtarzał mi, że mogę sama w nich uczestniczyć, jeśli mam ochotę - choć doskonale wiedział, że gdybym chciała, nie czułabym potrzeby proszenia go o pozwolenie. Za dużo było jednak utrapienia z ubieraniem się i jeżdżeniem do Kairu na ceremonię, która dla kogoś takiego jak ja, kogoś niezbyt pobożnego, niewiele znaczyła. Mogę się wprawić w odpowiedni nastrój, gdziekolwiek się znajduję, wstaję więc w niedzielę wczesnym rankiem, czytam kilka rozdziałów Biblii oraz odmawiam kilka modlitw. W nadziei, że Emerson podąży za moim przykładem, najczęściej mówię je na głos. Jak dotąd jednak nie tylko nie brał ze mnie przykładu, ale czasami pozwalał sobie nawet na krytyczne uwagi. - Nie twierdzę, że jestem autorytetem, Peabody, wydaje mi się jednak, że modlitwa powinna mieć formę pokornej prośby, a nie żądania. Być może moje modlitwy tej niedzieli przybrały taką formę. Kiedy wstałam z klęczek, Emerson ubierał się właśnie. - Skończyłaś? - zapytał. - Myślę, że poruszyłam wszystkie najważniejsze zagadnienia. - To była rzeczywiście dość długa przemowa - przyznał Emerson. Skończył wiązanie butów i wstał. - Bardzo dobrze, że wierzysz, iż Bóg pomaga tym, którzy sami sobie pomagają. - Robię wszystko, co w mojej mocy. Mój głos był nieco stłumiony przez fałdy koszuli nocnej, którą zaczęłam zdejmować. Emerson objął mnie i przytulił mocno. - Miła moja, wiem o tym. Nie płacz, kochana, wszystko będzie dobrze. - Nie płaczę. Mam kilka warstw odzieży na nosie i ustach. - Ach, z tym łatwo sobie poradzić. Po chwili zapytał: - Podrapałem cię? - Trochę. Nie mam nic przeciwko temu, co robisz, ale może mógłbyś to robić mniej żywiołowo. Wszystkie guziki i sprzączki... - Z tym też łatwo można sobie poradzić. - Domyślam się, że masz dla mnie jakiś głupawy kostium na dzisiejszy wieczór - powiedział Emerson, kiedy ponownie skończył wiązanie butów i wstał. - Mam kostiumy dla nas obojga, i owszem, ale nie pokażę ci ich, dopóki nie nadejdzie czas, żeby je włożyć. Zawsze narzekasz, protestujesz, wrzeszczysz i... - Nie będę protestował ani narzekał. Peabody, czy jest jakiś sposób ukrycia nie tylko nieobecności Ramzesa, ale także i mojej? Tym razem nie dostarczą broni bezpośrednio, ale zostawiają w jakiejś kryjówce. Chcę być przy jej odbiorze. - Myślisz, że to... zasadzka? - Nie - odparł Emerson trochę za szybko. - Tylko... hmm... ja... - Chcesz tam być. Zamierzasz spytać Ramzesa, czy możesz z nim pójść? - Zapytać go, czy mogę... - Oburzenie Emersona ustępowało równie szybko, jak się pojawiało. - Nie zrobię tego. On jest nieco przewrażliwiony na punkcie przyjmowania mojej pomocy, chociaż nie rozumiem dlaczego. - Nie rozumiesz? - Nie. Mam najwyższy szacunek dla jego umiejętności. - I oczywiście powiedziałeś mu o tym? Emerson popatrzył na mnie niepewnie. - Nie wyraziłem tego dokładnie w ten sposób... Och, do diaska, Peabody, nie ćwicz na mnie tej swojej cholernej psychologii. Podrzuć mi lepiej jakąś praktyczną sugestię. - Doskonale, mój drogi. Ale muszę to sobie przemyśleć. Zrobiłam to w ciągu dnia. Oczyściliśmy już drugą kaplicę do poziomu podłogi; wszystkie jej ściany były pokryte malowidłami, były tu też wspaniałe ślepe wrota, z wyciętym w skale popiersiem właściciela grobowca, który wyglądał, jakby wynurzał się z zaświatów z rękoma wyciągniętymi do zapasów żywności umieszczonych na stole ofiarnym. Ramzes chodził po pomieszczeniu, czytając fragmenty inskrypcji i komentując je: - „Ofiara, którą daje Król, z chleba i piwa, wołów i drobiu, alabastru i strojów... tysięcy wszelkich dóbr i innych rzeczy...”. Mieli praktyczne umysły, prawda? Wszędzie pojawia się słowo ,,wszelkich”... na wypadek, gdyby przeoczyli coś niezbędnego. ,,Uhonorowany przed Ozyrysem, Panem Busiris...”. Nic nowego, zwyczajne formułki. - Więc przestań się nimi zajmować i pomóż Nefret przy zdjęciach - polecił mu Emerson. Był to proces bardziej złożony, niż mogło się wydawać, jako ze fotografie były pierwszym krokiem nowej metody, którą Ramzes opracował dla kopiowania reliefów i inskrypcji. Musiały być wykonane ze starannie odmierzonej odległości, żeby zachodziły na siebie, nie zniekształcając całego obrazu. Potem kalkowało się je i porównywało ze ścianą. Ostateczna wersja zawierała nie tylko reliefy, lecz także każdą rysę i otarcie powierzchni. W kwestii swoich talentów lingwistycznych Ramzes nie cierpiał na fałszywą skromność, ale pierwszy przyznałby, że w przyszłości jakiś uczony może odkryć coś, co on sam przeoczył. Była to metoda bardzo dokładna, ale też i bardzo czasochłonna. Ramzes zaczął rozstawiać swoje łaty miernicze. Wyszłam popatrzeć na Emersona, kierującego ludźmi oczyszczającymi południową część mastaby. Przestrzeń pomiędzy naszą a następną wypełniały późniejsze groby. Wszędzie były kawałki ścian, przypominające źle zaprojektowany labirynt. Nachmurzona mina mojego męża uświadomiła mi, że ma przed sobą ciężkie zadanie ich posortowania. - Chodź tutaj! - krzyknął, machając do mnie. Podeszłam więc bliżej i zaczęłam robić notatki, a on czołgał się pomiędzy mierzonymi przestrzeniami i wykrzykiwał do mnie liczby i krótkie opisy. Kiedy zrobiliśmy małą przerwę, udało mi się odciągnąć Ramzesa na bok i wydusić z niego trochę informacji. Nie chciał mi powiedzieć, dokąd musi iść dzisiaj wieczorem, ale przynajmniej mogłam się zorientować się, ile czasu potrzebuje. Co najmniej dwie godziny, prawdopodobnie nie więcej niż trzy. - Prawdopodobnie - powtórzyłam. - Dla bezpieczeństwa lepiej umówmy się na trzy. Proponuję... Proponował, żebym udała zmęczenie albo niedyspozycję i poprosiła Emersona, by zabrał mnie do domu w czasie przerwy na kolację. Cyrus i Katherine będą szczęśliwi, mogąc zaopiekować się Nefret, a kiedy Ramzesowi nie uda się wrócić, z pewnością dojdą do wniosku, że poszedł z nami. Biorąc pod uwagę tłumy ludzi na balu zamieszanie i pewną ilość alkoholu, ten plan miał pewne szanse realizacji. Pozostawał jedynie problem, jak ukryć przed Ramzesem fakt, że ojciec ma zamiar podążyć za nim tej nocy - a trzeba było to zrobić, jeśli Emerson chciał uniknąć sprzeczki albo kategorycznej odmowy ze strony syna. Mój mąż mógł sobie szydzić z psychologii, ale ja nie miałam problemu ze zrozumieniem, dlaczego Ramzes wzdragał się przed przyjęciem jego pomocy. Wszyscy chłopcy przechodzą takie stadium, kiedy zbliżają się do wieku męskiego, a próby dorównania takiemu ojcu jak Emerson nadwerężyłyby każde ego. Trudno mi było się skoncentrować, bo mój mąż domagał się, żebym powtarzała liczby, które wykrzykiwał, więc porzuciłam moje rozważania na jakiś czas. Bez wątpienia coś mi przyjdzie do głowy, pomyślałam; zazwyczaj tak się dzieje. Przerwaliśmy prace trochę wcześniej niż zwykle, bo Katherine i Cyrus mieli jeść z nami kolację. Coś mi rzeczywiście przyszło do głowy, ale wiedziałam, że Emersonowi to się nie spodoba. Sama również miałam pewne zastrzeżenia, ale odłożyłam je na bok. Sprzeciwy Emersona także musiałabym odłożyć na bok, ponieważ nie zamierzałam dawać mu okazji do kłótni. Kiedy Vandergeltowie odpakowali się z opatulających ich ciepłych ubrań, których wymagała jazda samochodem, wyszłam z kobietami na taras, zostawiając Cyrusa z moim mężem w salonie. Emerson opowiadał mu o naszych ostatnich odkryciach, a Ramzes pałętał się przy nich, próbując wtrącić choć słowo. Nefret chętnie by z nimi została, jak sądzę, ale córka Katherine nie zadała sobie trudu ukrycia całkowitego braku zainteresowania tematem, a moja córka była zbyt dobrze wychowana (przeze mnie), by zaniedbać gościa. Anna była szczęśliwa, mogąc porozmawiać o swoich pielęgniarskich zajęciach. Jedno moje uprzejme pytanie wywołało lawinę informacji; bez większości z nich doskonale bym się obeszła. Przerwała jej w końcu własna matka. - Nie mów ciągle o ranach i... infekcjach! - krzyknęła. - zwłaszcza przy herbacie. Anna zamilkła. Jej wygląd znacznie się poprawił przez ostatnie tygodnie, bo Nefret udzielała jej delikatnych wskazówek co do ubrań i fryzur, ale największa zmiana zaszła w wyrazie jej twarzy. Nawet nieładna kobieta może wyglądać atrakcyjnie, kiedy jest szczęśliwa i dumna z siebie. Widząc, jak dawny ponury cień pojawia się znowu na twarzy dziewczyny, pomyślałam, że powinnam zwrócić Katherine uwagę, iż nie powinna być taka surowa dla córki. Jej ulubieńcem był zawsze Mertie, a w obecnej sytuacji bardzo się o niego martwiła. Kiedy zapytałam, czy miała od niego wiadomości, przytaknęła. - List był pełen dziur, bo cenzor wyciął różne zdania. To takie głupie i niesprawiedliwe! Cóż on mógłby mi napisać takiego, co miałoby znaczenie dla kogokolwiek oprócz mnie? - Niektórzy cenzorzy są nadmiernie gorliwi - przyznałam. - Evelyn mówi to samo o listach od Johnny’ego. Listy Willy’ego chyba przychodzą nietknięte, ale on zawsze był bardziej dyskretny niż jego brat. - To poczucie humoru Johnny’ego sprawia, że jest niedyskretny - zauważyła z uśmiechem Nefret. - Mogę sobie bez trudu wyobrazić jego uwagi na temat niektórych oficerów albo opisy jedzenia, jakie dostają. - Ale to może destrukcyjnie działać na morale cywilów - stwierdziła Anna, której poczucie humoru pozostawiało wiele do życzenia. W końcu dołączyli do nas mężczyźni, podążając za Seszat, która, jak stwierdziłam z radością, zdecydowała się nie brać udziału w kolacji i zasiadła przy Ramzesie. Cyrus wciąż mówił o posągu królewskim, który oczywiście wcześniej obejrzał. - To nie w porządku... - mruknął, potrząsając głową. - Nie, żebym wam zazdrościł, ale też chciałbym znaleźć jakiś mały skarb. - Taki jak nienaruszony królewski grób albo skład mumii udekorowanych klejnotami? - zapytała Nefret. Ona i Cyrus byli dobrymi przyjaciółmi i nie miał jej za złe, gdy sobie z niego żartowała. Jego surowa twarz rozjaśniła się w uśmiechu. - Coś w tym rodzaju. Nie wydaje się wam, że należy mi się mały łut szczęścia? Tyle lat w Luksorze i ani jednego znaleziska! - Przepraszam, sir, ale to już lekka przesada - zaprotestował Ramzes. - Grób, który pan znalazł w Dra Abu’l Naga był unikatowy. Jego konstrukcja rzuciła nowe światło na naszą wiedzę o architekturze Drugiego Okresu Przejściowego. - Ale w środku poza kilkoma dzbanami i zniszczoną mumią nic nie było - oświadczył Cyrus. - A jak ci się pracuje w Abusir? - zapytał Emerson, wyciągając fajkę. - No cóż, to całkiem inna sprawa. Byłem pewien, że obok nędznej namiastki piramidy są tam jedynie prywatne grobowce, ale to, na co się natknęliśmy, wygląda na świątynię. - Co?! - wrzasnął Emerson. - Świątynia grobowa nie dokończonej piramidy w Abusir? - Na miłość boską, Emersonie, można by pomyśleć, że mówisz o odnalezieniu Atlantydy! - zawołałam. - Jest dużo nie dokończonych piramid, za dużo, jak na mój gust. A ta nie mu nawet części podziemnej. - To jedyna część piramidy, jaka cię interesuje - burknął Emerson. - Ciemne, zakurzone, ciasne podziemne przejścia! Istnienie świątyni grobowej sugeruje, że mimo wszystko odbył się tam pochówek. Najważniejszy jest sam plan świątyni. Wykopano tylko kilka i... - Oszczędź nam tego wykładu, Emersonie - powiedziałam z uśmiechem. - Wszyscy wiemy, że wolisz świątynie niż piramidy i inne grobowce. - Mówiłem ci o tym w Boże Narodzenie - przypomniał mu Cyrus. - Spodziewałem się, że wpadniesz. - Hmm... - Emerson dotknął palcem dołka w brodzie. - Byłem zajęty, Vandergelt. - Pewnie, że byłeś. Tym czy tamtym... - Bystre oczy Cyrusa popatrzyły na Emersona, a potem na mnie. Po chwili dodał pozornie bez związku: - Któregoś dnia wpadłem do MacMahona. Uważa mnie za neutralnego w tej wojnie, bo mam przyjaciół i synów przyjaciół w obu armiach: Ale myślę, ze każdy powinien zająć jakieś stanowisko, więc wyłożyłem mu, po czyjej jestem stronie. Oświadczyłem, że jestem do usług, tak samo jak oni. Był też do naszych usług. Nie musiał tego mówić; jeśli chodzi o Cyrusa, którego znaliśmy tak dobrze, aluzja była wystarczająco czytelna. Gdyby to ode mnie zależało, opowiedziałabym o wszystkim naszym lojalnym przyjaciołom, na których pomoc i radę tak często się zdawałam. Ale nie ja tu decydowałam. Ja również wykonywałam tylko rozkazy. Zjedliśmy wczesną kolację, a potem rozdzieliliśmy się, żeby przebrać się w kostiumy. Vandergeltowie przywieźli kilka sztuk bagażu, ponieważ zaprosiłam ich, by spędzili z nami ten wieczór i następny. Mój mąż był na tyle łaskaw, że zaaprobował przebranie, które dla niego wybrałam - strój krzyżowca. Ja byłam jego damą, w powiewnych szatach i ze szpiczastym przybraniem głowy. Emersonowi bardzo pasował miecz i broda, ale protestował przeciwko mojemu spiczastemu kapeluszowi, twierdząc, że trochę się trzęsie i mógłby wyłupić komuś oko. Ignorując te narzekania, wzięłam go pod ramię i ruszyliśmy do salonu, gdzie czekali już na nas Katherine i Cyrus w upudrowanych perukach, przebrani za damę i kawalera z dworu Ludwika XIV. Długo czekaliśmy na Ramzesa. Odetchnęłam z ulgą, że nie - wybrał jednego z tych swoich ohydnych przebrań - zawszonego żebraka albo cuchnącego poganiacza wielbłądów. Miał oczywiście świadomość, że byłoby niedorzecznością reklamowanie swoich talentów do odgrywania podobnych ról, Nie zadał sobie jednak zbyt wiele trudu: kapelusz kowbojski, z szerokim rondem pożyczony od Cyrusa, chustka zawiązana wokół odsłoniętej szyi i para sześciostrzałowców przytroczonych do pasa uczyniły z niego fantazyjny i dość nieprzekonujący model amerykańskiego kowboja. Mocno wątpiłam, czy amerykańscy kowboje nosili białe koszule i bryczesy. - Na miłość boską, Ramzesie! - krzyknęłam, kiedy zdjął i kapelusz i się pochylił. - Zamierzasz wnieść tę broń do Shephearda? - Nie są naładowane, mamo. - A co zrobiłeś z ostrogami? - zapytał Cyrus. - Obawiałem się, że mogą być mocno ryzykowne na parkiecie. - Chyba masz słuszność - przyznałam. Nefret zabrała Annę do swojego pokoju i po chwili wróciły razem. Anna wyglądała Całkiem ładnie w kostiumie Cyganki, w długiej jasnej spódnicy i wielkich złotych kolczykach, ale widok mojej córki w szarawarach i krótkiej koszulce Egipcjanki wydarł z moich ust okrzyk rozpaczy. Koszulka była z bardzo cienkiej tkaniny i kończyła się tuż poniżej talii. - Nefret! Mam nadzieję, że nie zamierzasz wystąpić w tym publicznie? - Dlaczego nie? - Obróciła się i nogawki jej obszernych spodni rozpostarły się szeroko. Przynajmniej nie były przezroczyste, lecz z ciężkiego prążkowanego jedwabiu. - Ten strój zakrywa mnie bardziej niż zwyczajna suknia wieczorowa. - Ale twoja... hmm... twoja koszula jest... Masz coś pod spodem? Moja droga dziewczynko, kiedy dżentelmen obejmie cię w tańcu... - Będzie miał dużo radości - oświadczyła Nefret. - Może jednak będę musiał kogoś zastrzelić - powiedział Ramzes, przeciągając samogłoski. Nefret posłała mu szelmowski uśmiech. - Profesor ma przy sobie miecz, może więc rzucić wyrwanie szubrawcy. To byłoby dużo bardziej romantyczne. Ciociu Amelio, nie ma o co kruszyć kopii; to tylko spodnia część. Na tym będę miała jeszcze jelek i gorset. Chichocząc z uciechy, że tak daliśmy się nabrać, pojawiła się Fatima ze wspomnianymi elementami stroju i pomogła Nefret je przywdziać. Jelek był z przezroczystego jedwabiu w delikatnym perłowym kolorze, ale coś tam zakrywał. Emerson zamknął usta, które pozostawały otwarte od chwili, kiedy Nefret weszła do salonu, wydał potężne westchnienie ulgi i podał mi ramię, by poprowadzić mnie do samochodu. Nie będę opisywać balu; nie odbiegał od innych, w których uczestniczyłam, jeśli nie liczyć mundurów. Plamy khaki były jak ślady błota na tle migoczących i błyszczących kostiumów. Straciłam Ramzesa z oczu, kiedy wypełnił już swój obowiązek i zatańczył ze mną oraz z Katherine; być może unikał Percy’ego, który krążył wokół naszej gromadki, nie mając odwagi zwrócić się do nas bezpośrednio. Gdy tylko pojawiał się w pobliżu, Emerson zaczynał burczeć pod nosem i kładł dłoń na głowicy miecza. Musiałam mu przypomnieć, że po pierwsze - pojedynkowanie się jest niezgodne z prawem; po drugie - jego broń jest jedynie atrapą, a po trzecie - że Percy nie zrobił nic, by sprowokować wyzwanie. - Jeszcze nie - odparł na to mój mąż z nadzieją w głosie. - Grają walca, Peabody. Zatańczysz? - Obiecałeś mi, że jeśli pozwolę ci zdjąć bandaże, nie będziesz używał tego ramienia. - Och, sama zobacz! - oświadczył Emerson i natychmiast zademonstrował swoją sprawność, zamiatając mną podłogę. Jego talenty choreograficzne ograniczone są do walca, który prezentuje z takim entuzjazmem, że moje stopy tylko czasem dotykają podłogi. Po jednym ze szczególnie energicznych obrotów rozejrzałam się i zobaczyłam, że Percy tańczy z Anną. Jej policzki były zarumienione i z zachwytem wpatrywała się w jego uśmiechniętą twarz. - Spójrz tam - powiedziałam do Emersona, ale zaraz pożałowałam, że nie zmilczałam, ponieważ Emerson zatrzymał się gwałtownie na środku parkietu. Musiałam użyć mocnych argumentów, żeby znowu się ruszył. - Czy ona nie zna tego łajdaka? - zapytał. - Może nie. Katherine i Cyrus wiedzą o jego machinacjach dotyczących Senni, ale Katherine nie przekazałaby tych informacji Annie bez mojego pozwolenia. Moim zdaniem nadszedł czas, by jej wszystko powiedzieć... on nie może smalić do niej cholewek i udawać, że ją uwielbia. - To niezbyt dobrze świadczy o tej dziewczynie, że mu na to pozwala - mrukną Emerson. - Cóż... Ona nie jest na tyle przystojna ani bogata, ani... hmm... na tyle sympatyczna, by go interesować. On jej używa, by wcisnąć się między nas. Musimy jej powiedzieć o jego prawdziwej naturze. - Zostawiam to tobie - powiedział Emerson. - Nie bardzo rozumiem, dlaczego tak się tym przejmujesz. - Inaczej byś mówił, gdyby chodziło o Nefret. - Masz rację, do cholery. Kiedy muzyka dobiegła końca, Percy sprowadził Annę z parkietu i zostawił ją. Potem straciłam go z oczu, a jakiś czas później zdałam sobie sprawę, że straciłam też z oczu Nefret. Uznałam, że muszę jej poszukać. Hol Mauretański był pierwszym miejscem, do którego zajrzałam. Przeszkodziłam kilku parom, które cieszyły się intymnością zacienionych nisz, ale Nefret wśród nich nie było. Kiedy skończyłam przeszukiwać inne miejsca, poszłam do Długiego Baru. Kobiety nie powinny tu przebywać poza wyjątkowymi wypadkami, Nefret jednak często chodziła również tam, gdzie nie powinna była chodzić. Zobaczyłam ją niemal od razu, siedziała przy stoliku plecami do sali. Kiedy rozpoznałam jej towarzysza, moje serce na moment przestało bić. Kadija miała jednak rację. Jak Nefret zdołała ukryć to przede mną, nie wiedziałam, ale było jasne, że nie jest to jej pierwsze spotkanie z Percym. Głowy mieli pochylone blisko siebie, dziewczyna się uśmiechała. - Mamo? - usłyszałam nagle głos Ramzesa. Wychylałam się właśnie do przodu, zaglądając za framugę. Przestraszył mnie tak bardzo, że straciłam równowagę i wpadłabym do pomieszczenia, gdyby nie chwycił mnie za ramię. - Co ty tu robisz? - zapytałam. - To samo co ty - odparł mój syn. - Szpieguję Nefret. Mam nadzieję, że bawisz się równie dobrze jak ja. Jego spokojny, kontrolowany głos sprawił, że przebiegł mnie dreszcz. - Nie podejdziesz do Percy’ego. Przysięgnij. - Myślisz, że się go boję? - Nie, nie myślę! - A jednak. - Stłukłbyś go do nieprzytomności jedną ręką. Ramzes wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk, który mógł być stłumionym śmiechem. - Twoje zaufanie mi pochlebia, mamo, choć jest nieco przesadzone. Musiałbym użyć obu rak. Ale nie mam zamiaru tego robić. - On już nigdy nas nie oszuka, Ramzesie. Za dobrze znamy jego prawdziwą naturę. Przecież chyba nie wierzysz, że Nefret ulega jego pochlebstwom i awansom? - Nie - odparł, powiedział to jednak zbyt szybko i gwałtownie. - Nie, na pewno nie - mruknęłam. - On jest uosobieniem wszystkiego, czym Nefret pogardza i czego nienawidzi. Może... Tak, prawdopodobnie chodzi o to, że ona sądzi, iż Percy domyśla jakieś nowe łajdactwo, i chce cię chronić. - Tego właśnie się obawiam - zgodził się ze mną Ramzes. - Musimy się wycofać, mamo, ona wstaje. Wróciliśmy do sali balowej. Nefret szła w pewnej odległości za nami. Czy nas widziała? Miałam nadzieję, że nie; obraziłaby się na mnie, gdyby wiedziała, że ją śledziłam. Mój mąż krążył po całym pomieszczeniu, szukając mnie. - Przejmuję ją, Ramzesie - oświadczył, kiedy nas zobaczył. - Wszystkie walce są moje. - Tak, ojcze. Emerson wziął mnie pod ramię, a kiedy odwróciłam się, zobaczyłam obok nas Nefret. Poza tym, że była trochę zarumieniona, nie okazywała żadnych oznak skrępowania. Położyła dłoń na rękawie Ramzesa. - Zatańczysz ze mną? - Nie jesteś umówiona na ten taniec? - Sama się umawiam. Proszę... Nie mógł odmówić, więc z oficjalnym ukłonem podał jej ramię. Grali walca, utwór, którego nie znałam, słodki i powolny. Ale Emerson, zamiast poprowadzić mnie na parkiet, stał i patrzył na swego syna i córkę. - Pierwszy raz od bardzo długiego czasu tańczą ze sobą - mruknął. - Tak. - Wspaniale razem wyglądają. - Tak. Zawsze dobrze razem wyglądali, ale tego wieczoru w ich tańcu była jakaś magia, każdy ich ruch był doskonale zharmonizowany, jakby prowadził ich jeden mózg. Ona poruszała się lekko jak ptak w locie, ich dłonie ledwie się dotykały. Nie spoglądali na siebie; twarz Nefret była odwrócona, a jego miała codzienny beznamiętny wyraz. Kiedy na nich patrzyłam, postacie innych tancerzy zdawały się blednąc i w końcu widziałam tylko tych dwoje, jak posągi uwięzione na wieki w szklanej kuli. Z pewnym wysiłkiem otrząsnęłam się z tej osobliwej fantazji. Gdy rozejrzałam się dokoła, zobaczyłam, że nie tylko Emerson i ja obserwowaliśmy tę parę. Wzrok Percy’ego śledził każdy ich ruch. Skrzyżował ramiona, a na jego twarzy pojawił się uśmiech samozadowolenia. Kiedy taniec się skończył, Percy odwrócił się i wycofał. Nefret go nie zobaczyła; jej ręka wciąż spoczywała na ramieniu Ramzesa; podniosła wzrok na jego twarz i powiedziała coś. Opanowany i obojętny, potrząsnął głową. W tym momencie do Nefret podszedł jakiś dżentelmen; odmówiłaby mu, jak sądzę, gdyby nie to, że Ramzes skłonił się i odszedł. Emerson objął mnie. Patrząc na oddalającą się sylwetkę naszego syna, powiedziałam nieobecnym głosem: - To nie jest walc, Emersonie, to szkocki. - Och... - wymamrotał Emerson. Przedarłszy się między wirującymi postaciami, Ramzes doszedł do drzwi sali balowej. Dopiero gdy odstąpił na bok, by pozwolić wejść jakimś ludziom, mogłam zobaczyć jego twarz. - Przepraszam, Emersonie - powiedziałam szybko i opuściłam go. Ramzesa nie było ani w Długim Barze, ani w Holu Mauretańskim, ani na tarasie. Jeśli nie opuścił hotelu, mógł ukryć się tylko w jeszcze jednym miejscu. Obeszłam budynek, by dostać się do ogrodu. Zanim ich zobaczyłam, usłyszałam ich głosy. Nefret musiała zostawić swojego partnera i podążyć za Ramzesem tak jak ja, ale instynkt pewniejszy niż mój zaprowadził m we właściwe miejsce, między drzewa, gdzie stała rzeźbiona kamienna ławka, otoczona krzakami białych róż. W świetle księżyca kwiaty mieniły się jak macica perłowa, a ich woń wisiała ciężko w nieruchomym powietrzu. Musieli rozmawiać już od jakiegoś czasu, ponieważ pierwsze słowa Nefret, jakie usłyszałam, były najwyraźniej odpowiedzią na coś, co przed chwilą powiedział mój syn. - Nie bądź taki cholernie uprzejmy! - Wolałabyś, żebym ci nawymyślał albo powalił cię na ziemię? Jak słyszałem, właśnie w ten sposób demonstruje się gorące uczucia w pewnych kręgach. - Tak! Wszystko, tylko nie to... to... - Nie mów tak głośno - mruknął Ramzes. Posuwałam się powoli i ostrożnie po żwirowej ścieżce, póki nie dotarłam do miejsca, z którego mogłam ich wiedzieć. Stali twarzami do siebie, ale widziałam jedynie gors Ramzesa. Nefret stała tyłem do mnie; jej suknia błyszczała tym samym perłowym blaskiem co róże, tworząc wokół niej delikatną poświatę. Klejnoty na jej dłoniach zamigotały, kiedy podniosła dłoń w rękawiczce i położyła ją na jego ramieniu, lej dotyk nie mógł być ciężki, ale on wzdrygnął się i ręka Nefret opadła. - Przepraszam. - Za co? - Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Zanim... - I wciąż jesteśmy, mam nadzieją. Ale czy musisz robić sceny? To trochę męczące. Nie słyszałam, co odpowiedziała, najwyraźniej jednak jej słowa przedarły się przez jego irytującą samokontrolę, bo chwycił ją za ramię. Uwolniła się błyskawicznie i stała z falującą piersią, wpatrując się w niego. - Ty mnie tego nauczyłeś - przypomniała mu. - Owszem. A teraz zobaczysz coś, czego cię nie nauczyłem... Jego ruch był tak szybki, że zobaczyłam tylko rezultat: jednym ramieniem przyciskał ją do swego boku, jej ciało wygięło się w łuk w jego twardym chwycie. Po chwili, podłożywszy dłoń pod jej brodę, odchylił jej głowę do tyłu i przylgnął ustami do jej ust. Całował ją bardzo długo. Kiedy w końcu ją puścił, obojgu brakowało oddechu. Ramzes pierwszy doszedł do siebie. Puścił ją i odsunął się do tyłu. - Teraz moja kolej na przeprosiny, jak sądzę, nie powinnaś jednak ufać nikomu, kto zachowuje się jak dżentelmen, kiedy jesteś z nim sam na sam. Percy ma z pewnością lepsze maniery. Nefret zaczęła coś mówić, ale głos jej uwiązł w gardle. - Niemniej jednak nie jest chyba prawdziwym dżentelmenem, skoro czai się w krzakach, podglądając damę, całowaną wbrew swej woli. A może po prostu jest trochę powolny. Damy mu jeszcze jedną szansę? Trudno było mi winić ją za to, że chciała go uderzyć. Nie miał to być afektowany damski policzek, ale potężny zamach zaciśniętą pięścią (nie wątpię, że nauczyła się tego od niego), który z pewnością by nim wstrząsnął, gdyby dotarł do celu. Nie dotarł jednak. Jego przedramię zablokowało cios, a druga dłoń mocnym chwytem objęła jej zaciśnięte palce. Przez długą chwilę stali jak posągi, a potem Nefret odwróciła się i uciekła. Ramzes usiadł na ławce i schował twarz w dłoniach. Gdyby to dotyczyło kogokolwiek innego, wycofałabym się dyskretnie, nie ujawniając swojej obecności. Ale w tych okolicznościach nie zawahałam się przed wtargnięciem. Dla usprawiedliwienia dodam, że stan mojego umysłu nie sprzyjał chłodnym przemyśleniom. Jakże mogłam nie zauważyć, na co się zanosi - ja, która tak szczyciłam się znajomością ludzkiego serca? Mój syn musiał wcześniej usłyszeć szelest mojej sukni i miał czas doprowadzić się do ładu. Kiedy wynurzyłam się z krzaków, wstał i wyrzucił dopiero co zapalonego papierosa. - Pal sobie dalej, jeśli cię to uspokaja - powiedziałam, siadając na ławce. - Ty też? - mruknął z goryczą Ramzes. - Mogłem się domyślić. Może za następne dziesięć albo dwadzieścia lat uznasz, że jestem na tyle dorosły, że nie potrzebuję przyzwoitki. - Och, mój drogi, nie udawaj - powiedziałam. Zimny, drwiący ton jego głosu drażnił mnie jak nigdy dotąd. - Tak mi przykro, Ramzesie. Od jak dawna... - Od chwili, kiedy ją zobaczyłem. Wygląda na to, że wierność - wycedził tym samym zimnym głosem - to raczej słaby punkt naszej rodziny. - Daj spokój - odparłam, przyjmując zaproponowanego papierosa i pozwalając Ramzesowi przypalić go sobie. - Chcesz mi powiedzieć, że ty sam nigdy... eee... - Nie, droga mamo... tego ci nie mówię. Już kilka lat temu odkryłem, że okłamywanie ciebie to próżne wysiłki. Jak ty to robisz, u diabła? Spójrz tylko na siebie: eleganckie mankiety, nieskazitelne rękawiczki, a palisz papierosa jak nałogowiec i wścibiasz nos w najbardziej intymne sekrety życia mężczyzny. Oszczędź mi wykładu, proszę. Owszem, zdarzało mi się... i to nawet wiele razy, ale były to tylko próby zerwania zaklęcia. Nie powiodły się jednak. - Przecież byłeś jeszcze dzieckiem, kiedy ją po raz pierwszy zobaczyłeś. - To brzmi jak jakiś szalony romans, prawda? Reinkarnacja i przeznaczone sobie przed wiekami dusze... Cóż, to nie było takie proste ani takie tragiczne. Skłonność do dramatyzowania i o kolejna nasza rodzinna przypadłość. - Opowiedz mi o tym - zachęciłam go. - To niezdrowe tłumić uczucia. Jakże często musiałeś chcieć zwierzyć się współczującemu słuchaczowi! - Hmm... dosyć często - przyznał Ramzes. - David wie? - Niewiele. - Popatrzył na mnie i dodał: - To nie to samo, co zwierzanie się matce. - Naturalnie. Nic już nie powiedziałam. Czułam, że mój syn nie chce się zwierzać; miałam wystarczające doświadczenie w tych kwestiach, by wiedzieć, iż współczujące milczenie jest najlepszym sposobem wywołania zwierzeń. I rzeczywiście Ramzes po kilku minutach zaczął: - Z początku było to tylko dziecięce zadurzenie, bo jakże mogło być inaczej? Ale potem nadeszło tamto lato, które spędziłem z szejkiem Mohammedem. Myślałem, że z dala od niej, przy dostarczanych przez szejka interesujących rozrywkach... - Zreflektował się i dodał pospiesznie: - Mam na myśli jazdę konną i forsowne ćwiczenia fizyczne... - Wstydziłby się staruch! - burknęłam. - Nie powinnam była pozwolić ci jechać. - Nieważne, mamo. Przeprosiłbym za takie wzmianki, nieodpowiednie dla damskich uszu, gdybym nie był pewien, że jesteś z podobnymi sprawami gruntownie zaznajomiona. Kiedy David i ja wróciliśmy do Kairu, myślałem, że mam to już za sobą. Ale gdy ją zobaczyłem na tarasie Shephearda tamtego popołudnia, a ona podbiegła do mnie roześmiana i zarzuciła mi ramiona na szyję... - Zaczął oskubywać zerwaną różę. Obracając łodyżkę między palcami, mówił dalej: - Tego dnia uświadomiłem sobie, że ją kocham i zawsze będę kochał, ale nie mogłem nikomu powiedzieć, co czuję... deklaracja miłości po grób ze strony szesnastolatka wywołałaby śmiech, a ja nie zniósłbym tego. Więc czekałem, pracowałem i miałem nadzieję... i utraciłem ją na rzecz człowieka, którego śmierć niemal ją zniszczyła. Chyba już powoli zaczynała wybaczać mi mój udział w tym... - Wybaczać ci?! - krzyknęłam. - Co ona miała ci do wybaczenia? Zachowałeś się wtedy bardzo szlachetnie. To ona powinna prosić cię o wybaczenie. Powinna była w ciebie wierzyć. - A ja powinienem był pójść za nią i wbić jej trochę rozumu do głowy. Teraz rozumiem, że tego właśnie ode mnie oczekiwała i może miała rację, zwłaszcza że przez... - urwał. - ...tyle lat byliście takimi dobrymi przyjaciółmi - dokończyłam za niego. - Tak zawsze postępował twój ojciec. - Wobec ciebie. Ale ty na pewno nie dawałaś nigdy ojcu powodów do... - Wbijania mi rozumu do głowy? - Zaśmiałam się niewesoło. - Ze wstydem muszę przyznać, że owszem, i to nie raz, nie dwa. Była jedna okazja, jedna kobieta... Nie muszę mówić, że moje podejrzenia były całkowicie bezpodstawne, ale o ile miłość wywiera niekorzystny wpływ na rozsądek, to zazdrość całkowicie go niszczy. Oczywiście te dwa przypadki nie są równoważne. - Nie, oczywiście że nie są. - Byłam pewna, że próbuje wyobrazić sobie Emersona, jak potrząsa mną, kiedy ja wielkim głosem oskarżam go o niewierność. Najwyraźniej miał kłopoty z wyobraźnią, bo pokręcił głową. - Niestety, ja nie jestem taki jak ojciec. Zawsze miałem trudności z wyrażaniem uczuć. Kiedy jestem zły albo... obrażony, wycofuję się do swojej skorupy. To moja słabość, mamo, tak jak impulsywność jest słabością Nefret. Wiem, że takie zachowanie jest głupie, irytujące i samolubne... należy przynajmniej dać drugiej osobie satysfakcję z utraty panowania nad sobą. - Widziałam kilka razy, jak tracisz panowanie nad sobą. - Ćwiczę - odparł Ramzes z lekko drwiącym uśmiechem. - Zeszłego roku myślałem, że zaczyna jej trochę na mnie zależeć, ale potem dostałem tę ofertę współpracy, a nie ośmieliłem się jej powiedzieć, co czuję. Miałem nadzieję, że pewnego dnia, kiedy to się skończy, wyjaśnię jej wszystko i zaczniemy od nowa, ale to, co zrobiłem dzisiaj, jest największym błędem, jaki mogłem popełnić. Nie można narzucać się takiej kobiecie jak Nefret. - Moim zdaniem zdecydowanie był to krok do przodu - stwierdziłam. - Mężczyzna o tchórzliwym sercu nigdy nie zdobędzie wybranej kobiety, mój drogi. A jeśli chodzi o siłę fizyczną, to o ile użycie jej w innych wypadkach jest nie do zaakceptowania, czasami kobieta skrycie chciałaby... Hmm... niech no się zastanowię, jak ci to wytłumaczyć... Ona może mieć nadzieję, że siła afektu dżentelmena do niej spowoduje, że zapomni o manierach. Ramzes otworzył usta i znowu je zamknął. Miło było stwierdzić, że rozmowa ze mną przyniosła mu ulgę; gdy się w końcu odezwał, jego głos brzmiał całkiem normalnie: - Mamo... nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać. Ty naprawdę sugerujesz, że powinienem... - Ależ Ramzesie, wiesz, że nigdy nie ośmieliłabym się ponaglać innej osoby do działania, szczególnie w sprawach serca. - Ramzes zapalił kolejnego papierosa, ale musiał się źle zaciągnąć, bo zaczął kaszleć. Poklepałam go po plecach. - Niemniej jednak demonstracja przywiązania tak silnego, że wymyka się spod kontroli, zwłaszcza ze strony dżentelmena, który do tej pory kontrolował swoje uczucia aż za dobrze, przyciągnęłaby większość kobiet, jak sądzę. Mam nadzieję, że nadążasz za mną? - Myślę, że tak - odparł Ramzes zdławionym głosem. Wstając, podał mi rękę. - Wrócisz teraz na bal? Wkrótce podadzą kolację, a... - Wiem. Możesz na mnie polegać. Ale posiedzę tu jeszcze parę minut. A ty idź, mój drogi. Wahał się przez chwilę, po czym powiedział cicho: - Kocham cię, mamo. Wziął moją dłoń, pocałował ją i zamknął moje palce na łodyżce róży. Obrał ją z kolców. Byłam zbyt wzruszona, żeby mówić. Ale kiedy patrzyłam, jak odchodzi, z wysoko podniesioną głową, pewnym krokiem, poczułam, że ogarnia mnie gniew. Wiedziałam, że muszę się opanować, zanim znowu zobaczę Nefret, bo inaczej chwycę ją za ramiona, potrząsnę nią i zażądam, żeby kochała mojego syna! To byłoby zarówno nieuczciwe, jak i bardzo śmieszne. Wiedziałam o tym, ale z trudem powstrzymywałam się od zgrzytania zębami z gniewu i wściekłości. Ona powinna go kochać. Był jedynym mężczyzną, który dorównywał jej inteligencją i prawością, zdolnością kochania i... Cicha woda brzegi rwie, jak mówią. Ja, jego matka, wiedziałam najlepiej, że pod przywdziewaną na co dzień maską obojętności kryje się dusza równie niepokorna i gorąca jak jej. Mój gniew opadł, a zastąpił go zimny dreszcz złego przeczucia. Ramzes stąpał po ścieżce obfitującej w niebezpieczeństwa, a człowiek, który myśli, że utracił to, co było dla niego najcenniejsze w życiu, często podejmuje lekkomyślnie ryzyko. Młodzi ludzie są szczególnie podatni na tego rodzaju romantyczny pesymizm. Wstałam, poprawiłam spódnice i skrzyżowałam ramiona. To dla mnie kolejne wyzwanie, ale sprostam mu! Zobaczę tych dwoje na ślubnym kobiercu, choćbym miała trzymać Nefret w zamknięciu o chlebie i wodzie, póki się nie zgodzi. Przedtem miałam jednak jeszcze coś do załatwienia - musiałam zadbać o to, by Ramzes pożył na tyle długo, żeby ją poślubić. Kiedy wchodziłam do sali balowej, zaczynał się ostatni taniec przed kolacją. Emerson czekał na mnie. - Gdzieś ty była? - zapytał. - Już prawie czas. Czy coś się stało? Zgrzytasz zębami. - Doprawdy? - Uświadomiłam sobie, że rzeczywiście zgrzytam, więc pospiesznie przywołałam się do porządku. - Nieważne. Nadeszła decydująca chwila! Powiedz, żeby podstawili samochód, a ja powiem Katherine, że wychodzimy. Znalazłam ją siedzącą z jakimiś damami. Byłam pewna, że te plotkary słuchają, wolałam więc nie wdawać się w szczegółowe wyjaśnienia. Katherine odpowiedziała zgodnie z moimi oczekiwaniami i nadziejami, a nawet wyprzedziła moją prośbę, proponując mi, że zaopiekuje się Nefret i zabierze ją do domu. Nie zapytała o Ramzesa. Och tak, pomyślałam, gdy szłam do szatni, ona i Cyrus z pewnością podejrzewali, że coś się święci. W końcu nie pierwszy raz wplątywaliśmy się w jakąś śmiertelną i tajemniczą grę. Zdarzało nam się to niemal co roku. Emerson miał już moje okrycie. Narzucił mi je na ramiona, burknął: „Zdejmij ten cholerną spiczastą czapkę” - i przeprowadził mnie przez drzwi. Samochód czekał na nas, czekał też Ramzes, z kapeluszem w dłoni. Usiadł z tyłu. Zajęłam miejsce przy Emersonie i obserwowałam go uważnie, kiedy przechodził przez wszystkie procedury niezbędne przy uruchamianiu samochodu. Rozległ się zgrzyt - jak zawsze, gdy mój mąż ruszał - i pojechaliśmy. Kilka mil na południe od miasta, na drodze do Helwanu, Ramzes stuknął ojca w ramie.. - Zatrzymaj się. Emerson zastosował się do polecenia. Nawet po ciemku, a było bardzo ciemno, doskonale orientował się w terenie. - Kamieniołomy Tura? - zapytał. - Nieopodal. - Ramzes otworzył drzwiczki i wysiadł. Nie śmierdział już tak bardzo jak wcześniej, ale jego kostium zakrywała teraz galabija, a włosy schował pod turbanem. - Dobrej nocy - powiedział i bezgłośnie zniknął w ciemnościach. Emerson również wysiadł z samochodu, nie wyłączył jednak silnika. - A teraz, Peabody - zaczął, usuwając brzęczące fragmenty swego rynsztunku - może zechcesz mi wyjaśnić olśniewający plan, o którym wspomniałaś? Umówiłaś się gdzieś z Selimem, żeby zawiózł cię do domu, zamierzasz na mnie czekać czy też... - Nic z tych rzeczy - odparłam, po czym wsunęłam się na opuszczone przez niego miejsce i mocno chwyciłam kierownicę. - Pokaż mi, jak to się prowadzi. Żartowałam sobie oczywiście. Wiedziałam, jak posługiwać się tą przeklętą maszyną; na moją prośbę Nefret zabrała mnie parę razy ze sobą i pokazała, jak to robić. Z jakichś powodów nie mogła kontynuować tych lekcji, ale skoro poznałam podstawy, reszta była kwestią wprawy. Odbyłam małą sprzeczkę z Emersonem. Trwałaby może dłużej, gdybym mu nie przypomniała, że nie może się spóźnić. - On już jest kawał drogi przed tobą, mój drogi, a to bardzo ważne, żebyś go dzisiaj pilnował. - Podałam mu starannie złożoną szatę, którą przyniosłam w torebce wieczorowej. - Dlaczego akurat dzisiaj? Do licha, Peabody... - Po prostu mnie posłuchaj, Emersonie. Pospiesz się! Rozdarty pomiędzy niepokojem o syna a troskę o mnie (i samochód), Emerson dokonał wyboru zgodnego z moim nadziejami. Przeklinając w miarę delikatnie, pobiegł ścieżką, którą wcześniej wybrał Ramzes. Poczułam, że ogarnia mnie duma. Żaden mąż nie dałby takiego dowodu zaufania do żony. Jak powiedział mi później, doszedł do wniosku, że wtoczę się do rowu albo wpakuję na drzewo, zanim ujadę sto stóp. Na tym dystansie nie mogłam rozwinąć dużej prędkości i po powrocie znalazłby mnie czekającą na niego, posiniaczoną i zakłopotaną, lecz całą. Oczywiście nic takiego się nie stało. Owszem, uderzyłam w drzewo, może nawet w dwa, ale niezbyt mocno. Ponieważ nie w pełni ufałam moim możliwościom w zakresie zawracania, musiałam przejechać całą drogę do Helwanu, zanim znalazłam na tyle dużo przestrzeni, by zakręcić sporym łukiem i skierować się z powrotem na drogę, którą przybyłam. Wtedy właśnie uderzyłam w drzewo drugi raz, ale to było tylko boczne uderzenie. Z Kairu do Helwanu jest jakieś, siedemnaście mil. Jechałam tam niemal godzinę, ponieważ kierowanie okazało się czynnością bardziej skomplikowaną, niż myślałam, a sprzęgło, bo tak to się chyba nazywa, z początku sprawiało mi trochę kłopotu. Na szczęście o tej porze na drodze nie było innych pojazdów. Zanim ruszyłam z powrotem, zorientowałam się, o co chodzi, i zaczynałam rozumieć, dlaczego Emerson nigdy nie pozwalał mi prowadzić. Z mężczyznami tak zawsze! Zawsze wymyślają jakieś wymówki, żeby nie dać kobietom się pobawić. Dojechałam do mostu w niespełna kwadrans. Nie było czasu do stracenia. Musiałam dotrzeć do domu, zanim pozostali wrócą z balu. Zwolniłam trochę, kiedy mijałam punkt, w którym zostawiłam Emersona, ale nie było tam nikogo widać, więc nie zatrzymałam się. Samochód rzucał się w oczy jak drogowskaz. Z manuskryptu H Od miejsca, w którym Ramzes wysiadł z samochodu, miał do celu niecałe dwie mile. Prowadziły tam ścieżki, ponieważ kamieniołomy wciąż były czynne, a nieustraszeni turyści czasami je odwiedzali, zazwyczaj na osłach. Doskonały biały wapień z Tury od tysięcy lat dostarczał lśniącej okładziny piramidom, świątyniom i mastabom. Niektóre ze starożytnych wyrobisk głęboko przeorały górę. Ramzes zastanawiał się, dlaczego właśnie ten punkt wybrano na kryjówkę. Po pierwsze, było to miejsce najbardziej niebezpieczne, a po drugie - najłatwiejsze do przypadkowego odkrycia. Zmiana ustaleń też była niepokojąca. Pomiędzy tą dostawą a poprzednią była długa przerwa i tym razem Turek unikał bezpośredniego kontaktu. Mogły to być tylko dodatkowe środki ostrożności z jego strony, ale czas się zbliżał i jeśli człowiek odpowiedzialny za tę akcję wątpił w lojalność Wardaniego, byłby to dobry sposób, żeby go sprawdzić... albo się go pozbyć. Jaszczurki, od których zawsze się tu roiło, były teraz senne, temperatura ich ciała obniżyła się w chłodnym powietrzu. Nocne zwierzęta polowały i same były celem polowań; z oddali dobiegło szczekanie szakala i grzechot skalnych odłamków pod racicami antylopy albo kozła. Te dźwięki pomagały ukryć hałasy, które Ramzes sam wywoływał. Zmienił wprawdzie buty na sandały, ale nie miał szans poruszać się całkowicie bezgłośnie; pod jego stopami zgrzytały kawałki zbielałych od słońca kości i kamyki. Po jakimś czasie zszedł ze ścieżki i ostrożnie pokonał kilka małych wąwozów, nie udało mu się jednak uniknąć strącenia kilkunastu kamyków. Kiedy wyszedł z ostatniego zagłębienia, był już tylko kilkaset stóp na wschód od wyznaczonego miejsca. Błyszczące pustynne gwiazdy rzucały delikatne żółtawe światło na białe skały. Czarne jak pociągnięcia atramentem cienie obramowywały ich nierówne kontury i tworzyły czarne dziury w wejściach do starożytnych wykopalisk. Ramzes stał spokojnie, wiedząc, że bezruch również jest swoistym kamuflażem, ale czuł mrowienie w plecach - był zupełnie odsłonięty i wystawiony na cel - i nie odprężył się, dopóki z jednej z plam cienia nie wyszedł mężczyzna i nie pomachał do niego. Był to David. - Nic się nie dzieje - powiedział, kiedy Ramzes podszedł bliżej. - Całkowity spokój. Znalazłem towar. Przyszedł jedną ze ścieżek, których używano do transportu kamienia nad rzekę. W pobliżu stał wóz, zaprzężony w parę osłów. - Wszystko tu jest? - spytał Ramzes. - Nie wiem. Nie chciałem przeszukiwać skrzyń, dopóki nie przyjdziesz. Daj mi rękę. - Zaczekaj chwilę. - Gdzieś na południu jakiś chory z miłości pies zawył w przejmującym wezwaniu, a zanim umilkł, Ramzes wypowiedział trzy słowa: - Ojcze... Podejdź tutaj. David zaklął cicho. - Nie powiedziałeś mi... - To on nie powiedział mnie. Potężną postać trud no było spostrzec, dopóki się nie poruszyła; szata w biało-czarne pasy wtapiała się w oświetlone księżycem skały i ciemnie cienie. Emerson podszedł do nich lekkim szybkim krokiem, niezwykłym u tak ciężkiego mężczyzny. - A niech to - mruknął. - Myślałem, że nie robię hałasu. - Nie sposób nie robić żadnego hałasu. Czułem, że za mną idziesz. Gdzie zostawiłeś... Błagam, tylko nie mów, że wziąłeś ją tu ze sobą! - Nie, nie. - W brodzie Emersona zajaśniał szeroki uśmiech. Była to niewiarygodna broda, skrywająca połowę jego twarzy i całą szyję. - Nie przejmuj się swoją matką. Bierzmy się do roboty. Z jego pomocą robota została wykonana o połowę szybciej, niż Ramzes zakładał. Ciarki go przeszły, kiedy zobaczył, jak niestarannie ukryto ładunek. Nienaturalne pochodzenie kopca kamieni zakrywającego dziurę było aż nadto oczywiste. Leżąc płasko na brzuchu i podnosząc jedną ręką owinięte szmatami pakunki, Emerson stwierdził: - Niezbyt profesjonalna robota. - Niezbyt - przyznał Ramzes. Przekazywał pakunki Davidowi, który umieszczał je na wozie. - To wszystko? Emerson wymamrotał coś i sięgnął na dół. Musiał użyć obu rąk, żeby wydobyć pudło z surowego drewna. - Granaty i amunicja - mruknął Ramzes przez zaciśnięte zęby. - A to co? Kolejna skrzynka była znacznie większa i cięższa. Emerson wyciągnął ją na powierzchnię. - Myślę, że mógłbym zgadnąć, ale lepiej ją otwórz. Podważone wieko odskoczyło z paskudnym zgrzytem. Ramzes uniósł je na tyle, by móc zajrzeć do środka. - Boże święty! To karabin maszynowy. Chyba maxim. - A to, jak sądzę, podstawa - oświadczył Emerson, wyciągając następne pudło. - To już ostatnie. Ciekawe, ile jeszcze ich tu było... i gdzie są teraz? - Też jestem ciekaw - powiedział Ramzes ponuro. Dźwignął pudło i umieścił je na wozie. - Był tu ktoś przed nami. - Na to wygląda. - Emerson wstał. - Ja będę powoził. Wy, chłopcy, idźcie już. - Ale, ojcze... - Jeśli zatrzyma mnie patrol, mam większe szansę wyłgać się z tego niż którykolwiek z was. Ramzes musiał przyznać mu rację. W takiej sytuacji wystarczyłoby jedynie, żeby ojciec się przedstawił. Nikt nie ośmieliłby się pytać go, co robi ani co wiezie. - Zamierzałem zabrać to do Fort Tura - poinformował go Ramzes. Emerson skinął z aprobatą głową. - To miejsce jest w ruinie i nikt tam nie chodzi. Kiedy rozładuję wóz, będę wracał spokojnie główną drogą... biedny, ciężko pracujący chłop z pustym wozem. Gdzie mam zostawić twój ekwipaż, Davidzie? - Och... Emerson wspiął się na kozioł i podniósł lejce. Najwyraźniej chciał jak najszybciej odjechać. - Gdzie go wynająłeś? - Ukradłem go - wyznał David cichym głosem. - Jego właściciel ma niewielkie gospodarstwo w pobliżu Kaszlakatu. Bardzo mocno śpi. Emerson chrząknął z uznaniem. - A więc nie zauważy do rana braku wozu. Zostawię go w pobliżu wioski. Na pewno go znajdzie. Odezwał się do osłów po arabsku, a one stęknęły i ruszyły. Ramzes i David stali i patrzyli, jak wóz podskakuje na ścieżce. - Nic mu nie będzie, prawda? - spytał niespokojnie David. - Ojcu Przekleństw? Nie ujedzie daleko, wkrótce będzie musiał holować te osły. Możemy iść przez chwilę tą samą ścieżką. Oczywiście w pewnej odległości. Skrzypienie wozu słychać było jeszcze długo. Nagle ustało. David zdrętwiał, ale Ramzes tylko się roześmiał. - Mówiłem, że zsiądzie i będzie je ciągnął. O, znowu jedzie dalej. Teraz już nic nie mogło się wydarzyć. Gdyby planowano jakiś atak, już by nastąpił, a Ramzes miał pewność, że nikt nie pojechał za ojcem. Ulga sprawiła, że poczuł ogarniający go bezwład. Ziewnął. - Przed tobą długi spacer - przypomniał mu David. - Przed tobą jeszcze dłuższy. - Spałem przez większość dnia. Jak tam bal? - Świetnie. - Bez wątpienia. Hej, uważaj! - zawołał David, chwytając przyjaciela za ramię. - Walnąłem się w palec - wymamrotał Ramzes, podskakując. - Niech diabli wezmą te sandały. - Wróćmy na drogę, łatwiej będzie nam iść. Kiedy do niej dotarli, nie było ani śladu wozu. Pylista droga wiła się przed nimi w świetle księżyca jak blada wstążka. - Jak tam między tobą a Nefret? - zapytał David. - Dlaczego pytasz? - Coś się stało - odparł spokojnie David. - Zawsze to czuję. - Tak, wiem. - Ramzes był zmęczony, a towarzystwo przyjaciela rozwiązało mu język. - Prawda jest taka, że ja... To trudniejsze, niż się spodziewałem, trzymać się w bezpiecznej odległości i nigdy nie zostawać z nią sam na sam. Kilka razy udało mi się jej wyśliznąć. Ale dzisiaj, kiedy poprosiła mnie do tańca, nie mogłem odmówić, a ja chciałem... Boże, jak bardzo chciałem! Uciekłem jej, kiedy tylko mogłem, ale ona poszła za mną do ogrodu i... nie mogłem się powstrzymać. - Przed czym? - A jak myślisz? W tym otoczeniu możliwości były ograniczone. Pocałowałem ją, i tyle. - Nareszcie! - krzyknął David. - I co się stało? - A niech to... - mruknął Ramzes, jednocześnie rozbawiony i trochę zły. - Jesteś taki jak matka. Udzieliła mi mnóstwa porad. Nie potrzebuję ich już więcej. - Na temat Nefret i ciebie? - zapytał zdumiony David. - Myślałem, że nie chcesz, by wiedziała. - Nie chciałem, bo obawiałem się, że zrobi dokładnie to, co zrobiła dzisiaj, kiedy zobaczyła nas razem: pouczy, powspółczuje, poradzi... Właściwie była bardzo kochana. I powiedziała mi kilka rzeczy o sobie i o ojcu, które wprawiły mnie w spory szok! - Powiedziałeś jej, że ty i Nefret.... - David zawiesił głos. - Czy powiedziałem matce, że byliśmy kochankami? Davidzie, chyba dobry Bóg odebrał ci rozum! - Profesor też nie wie, jak sądzę. - Ode mnie nie - odparł ponuro Ramzes. - On jest wiktoriańskim dżentelmenem, a wiesz, jakie uczucia żywi wobec Nefret. Gdybym komukolwiek się zwierzył, byłbyś to ty, ale nie sądziłem, że mam do tego prawo. Lia też nie powinna ci o tym mówić. - Cieszę się, że to zrobiła. To mi pomogło zrozumieć, dlaczego Nefret zachowała się tak, a nie inaczej. - Nigdy nie pokazałeś mi listu, który napisała do Lii. - Lia też nigdy mi go nie pokazała, i nawet nie powinna, bo był przeznaczony tylko dla niej. Powiedziała mi jednak wystarczająco dużo. Ramzesie, jesteś cholernym głupcem, Nefret była zakochana w tobie po uszy i myślę, że nadal jest. Dlaczego nie powiesz jej, co czujesz? Nie wybaczyłeś jej, że w ciebie zwątpiła? - Wybaczyłem jej to już dawno temu i powierzyłbym jej swoje życie. Ale nie powierzyłbym jej twojego życia, Davidzie. Ona widuje się z Percym potajemnie. David zatrzymał się gwałtownie. - Jesteś pewien? - Tak, jestem pewien. Spotkała się z nim kilka razy, a on ukrywał się w krzakach, kiedy... hmm... rozmawialiśmy. Zauważyłem go, zanim całkowicie straciłem kontrolę nad sobą, ale jedynym sposobem powstrzymania dalszego rozwoju wydarzeń było powiedzenie Nefret czegoś absolutnie niewybaczalnego. - Ach... - mruknął David. - A więc ona wcale nie była przeciwna? Posłuchaj, Ramzesie, kiedy przestaniesz robić z siebie męczennika? - Kiedy tylko to się skończy. Gdy już będziemy wolni, wytłumaczę jej wszystko, pokajam się albo chwycę ją za włosy... zrobię wszystko, cokolwiek będzie trzeba. Ale teraz nie ośmielę się ryzykować. Percy ma mnie na oku, wiesz przecież. Och, nie chodzi o sprawę Wardaniego, przynajmniej mam nadzieję, że nie. Ale podejrzewa, że jestem w coś wplątany, i próbuje się dowiedzieć, co to takiego. Dlatego prawi mi publicznie te wszystkie przesadne komplementy. Dlatego też próbuje podejść Nefret... by ją wybadać. Ona jest słabym punktem w naszym kręgu... albo tak przynajmniej myśli Percy. Ten zarozumiały łajdak jest przekonany, iż żadna kobieta mu się nie oprze. - A ona z kolei ma nadzieję dowiedzieć się czegoś od niego? To by mi pasowało do Nefret. Ale nie rozumiem, dlaczego Percy’ego miałoby obchodzić, co robisz? - Nie przychodzi ci do głowy żaden powód? - Poza tym, że cię nienawidzi i nie ustanie, dopóki cię nie zrani? Nie ma na to szans. Nawet gdyby się dowiedział, co robisz, oby Bóg do tego nie dopuścił, nie mógłby wykorzystać tego przeciwko tobie. - Nic nie rozumiesz - burknął Ramzes ze złością. - Nawet po tym wszystkim, co ten drań zrobił, nie zdajesz sobie sprawy, do czego jest zdolny. Jak myślisz, dlaczego chciałem, żeby Sennia została tej zimy w Anglii? Wiedziałem, że będę zajęty innymi sprawami i nie będę mógł pilnować jej tak starannie jak wcześniej. Percy nienawidzi całej naszej rodziny i wie, że najdotkliwiej mógłby w nas uderzyć właśnie przez to dziecko. Wyobrażasz sobie, jak by zareagował ojciec, gdyby coś jej się stało? - Dla nas wszystkich byłoby to straszne. - Tak. Na razie Senni nic nie grozi z jego strony, ale Nefret to osobna kwestia. Możesz sobie myśleć, że robię z siebie męczennika bez wystarczającego powodu, dzisiaj jednak musiałem zrobić to, co zrobiłem. Zapomniałeś już, co się stało, kiedy ostatnio zobaczył nas oboje w sytuacji, którą uznał za uścisk kochanków? Jego próżność jest rozdęta jak balon i tak samo delikatna. Bóg raczy wiedzieć, co mógłby zrobić, gdyby pomyślał, że Nefret tylko udaje zainteresowanie nim, żeby go przechytrzyć. Ona jest zbyt śmiała i nieostrożna, żeby zauważyć niebezpieczeństwo, i zbyt porywcza, by pilnować języka, a on zawsze jej pragnął i... - Przestań. - David położył rękę na ramieniu przyjaciela. - Nie rób sobie tego. Nawet Percy nie zraniłby Nefret, żeby się na tobie zemścić. Ramzes czuł się jak Kasandra, której przestrogom nikt nie dawał wiary. Zmusił się, by mówić powoli i spokojnie: - On zgwałcił trzynastoletnią dziewczynkę i zostawił jej córeczkę - swoje własne dziecko! - żeby wyrastała na prostytutkę. Jeśli nawet nie zabił Raszidy własnymi rękoma, z pewnością wynajął kogoś, żeby to zrobił za niego. Nie ma takiej rzeczy, do której by się nie posunął, gdyby poczuł, że coś zagraża jego bezpieczeństwu i reputacji. - Nie ośmieliłby się jednak zrobić krzywdy Nefret - upierał się David. - Ona nie jest biedną małą prostytutką, ale ukochaną córką Ojca Przekleństw. Twój ojciec rozszarpałby go na kawałki, gdyby ją tknął. Ramzes zrozumiał, że nie uda mu się sprawić, żeby David zrozumiał. Jego przyjaciel był zbyt prawy i zbyt honorowy, żeby rozpoznać zło. Albo może - Ramzes potarł swoje bolące czoło - to on sam nie potrafił rozpoznać prawdziwego stanu rzeczy? Czyżby jego odraza do Percy’ego zamieniła się w obsesję? Maszerowali w milczeniu, póki nie doszli do stacji kolejowej w Babilonie. Ramzes się zatrzymał. - Jestem zmęczony - powiedział głucho. - Tam stoi taksówka. Wezmę ją, jeśli ty nie chcesz. - Weź. Ja mogę spać do późna, jeśli będę miał ochotę. Jesteś zły? - Nie, tylko trochę rozstrojony. Przez ostatnie kilka dni za dużo się działo. Muszę móc znaleźć cię niezwłocznie, jeśli zajdzie taka potrzeba. Masz jakieś pomysły? - Codziennie handluję zwiędłymi kwiatkami przed Shepheardem, tak jak się umówiliśmy. - To dobre, ale nie zawsze mogę się wyrwać w ciągu dnia. Daj mi jakąś alternatywę. David zastanawiał się przez chwilę. - Pozostaje nam jeszcze ta kawiarnia przy Sharia Abu’l Ela, w pobliżu kościoła prezbiteriańskiego. Będę tam siedział co wieczór od teraz, od dziewiątej do północy. - W porządku. David położył rękę na ramieniu Ramzesa. - Odpocznij trochę, potrzebujesz tego. Ramzes obudził śpiącego kierowcę i wsiadł do taksówki. Był zmęczony, ale w jego głowie wciąż międliły się myśli. Czy ojciec bezpiecznie dotarł do domu? l co u licha robi matka? Dlaczego Emerson odmówił odpowiedzi na pytanie na jej temat? Wszystko utwierdzało go w jego podejrzeniach, wątpił jednak, czy zdoła przekonać kogokolwiek innego, zwłaszcza że jego informatorem był nubijski alfons transwestyta. Wyobrażał sobie minę Russella, kiedy to usłyszy! Kiedy pojechał do el-Gharbiego, by dowiedzieć się, gdzie terrorysta spod Shephearda zdobył swoje granaty, sutener wciąż powracał w rozmowie do Percy’ego. Wiedział wszystko o ciemnym świecie nierządu, narkotyków i zbrodni - ale wciąż mówił tylko o Percym, ukrywając swoje prawdziwe motywy za zasłoną przesadnych komplementów i udawanej sympatii. EI-Gharbi był równie romantyczny jak kobra i informacja o roli Percy’ego we wplątaniu Nefret w małżeństwo miała dać Ramzesowi jakieś wskazówki. Powiązania między Percym a mężem Nefret były bardziej ścisłe, niż ktokolwiek mógł podejrzewać. Ale czy na tyle bliskie, by był wspólnikiem Geoffreya w jego nielegalnych interesach - handlu narkotykami i podrabianiu antyków? Percy spędził kilka miesięcy w Aleksandrii z Russellem, który próbował zlikwidować import haszyszu do Kairu z wybrzeża na zachód od delty. Tak czy inaczej, znał szlaki i znał ludzi, którzy przewozili narkotyki. Ramzes przypuszczał, że tych samych tras używano teraz do transportu broni. Doskonale wiedział, że granaty nie pochodziły od ludzi Wardaniego. Kto więc je zostawił? Brytyjski oficer, który miał dostęp do arsenału wojskowego i nie wahałby się zabić niewinnego przechodnia, by zagrać bohatera i zrobić wrażenie na rodzinie Emersonów? Nie dawał mu też spokoju fakt, że Faruk wiedział o domu w Maadi. To był ściśle strzeżony sekret jego i Davida, póki nie zabrał tam Senni i jej młodej matki, by je ukryć przed Kalaanem. Nigdy się nie dowiedział, jak alfons wpadł na jej ślad; być może zawiniła tu sama Raszida, wymykając się do el Was’a, by odwiedzać przyjaciół i chwalić się swoim nowym protektorem, który - nie do wiary! - zaoferował jej bezpieczeństwo, nie prosząc o nic w zamian. Teraz Raszida nie żyła, a Kalaan od tamtego czasu nie pokazał się w Kairze, ale jeszcze jedna osoba uczestniczyła w tej cuchnącej sprawie. Był to Percy - który teraz prawił Ramzesowi wymyślne, nieszczere komplementy i próbował wybielić swoją zszarganą reputację. Jeśli to on był zdrajcą i szpiegiem, a tak Ramzes podejrzewał, jego zainteresowanie działaniami kuzyna na pewno nie wynikało z bezmyślnej ciekawości. Było to przekonujące rozumowanie, ale jakie miał szansę przekonać o tym innych, skoro nawet David myśli, że jego nienawiść do Percy’ego urosła do rozmiarów obsesji? Czy jakikolwiek Brytyjczyk uwierzy, że członek ich własnej wyższej kasty, oficer i dżentelmen, sprzedałby się wrogowi? Wiedział jednak, że nie może zatrzymać dla siebie tej wiedzy, że będzie musiał komuś o tym powiedzieć. Ale jeszcze nie teraz, pomyślał. Dopóki siedzi w tym David i nie może pojechać do domu do Lii, a ja nie mogę przemówić Nefret do rozsądku i zadbać o jej bezpieczeństwo, nie mogę tego zrobić. Gdybym ją znowu stracił, nie zniósłbym tego. 13 Kiedy zobaczyłam, że Nefret, Vandergeltowie i Fatima, która uparła się czekać na Ramzesa i Emersona, nie leżą jeszcze w łóżkach, włożyłam z powrotem sukienkę i przekradłam się na dół. Okna w salonie wychodziły na drogę; otworzyłam okiennice i zajęłam pozycję na wyłożonym poduszkami siedzeniu. Było bardzo późno albo bardzo wcześnie, zależnie od punktu widzenia; były to te martwe, ciche godziny, kiedy człowiek czuje się jak jedyna żywa istota na świecie. Księżyc zaszedł; poza ograniczonymi kręgami światła rzucanymi przez lampy, które paliliśmy przy drzwiach wejściowych, drogę oświetlały jedynie gwiazdy. Nie zauważyłam, że Ramzes wrócił, dopóki drzwi salonu się nie otworzyły i nie wsunęła się przez nie ciemna postać. Dwie ciemnie postacie, żeby być dokładnym, bo Seszat szła tuż za moim synem. - Bawi cię wspinanie się po treliażu? - zapytałam trochę zgryźliwie. Poczucie ulgi często daje taki efekt. Usiadł obok mnie. - Musiałem się zameldować Seszat. - Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - Wiedziałem, że nie ma cię w pokoju. Zajrzałem tam. Myślę, że przymkniesz oczy na ten brak dobrych manier. Trochę niepokoiłem się o ojca. - Więc go zobaczyłeś - mruknęłam. - Raczej usłyszałem - odparł i zdał mi krótką relację z wydarzeń. - Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, iż pozwoliłem mu jechać samemu. - Na Boga, nie. Jeśli nie związałbyś mu rąk i nóg, to i tak byś go nie zatrzymał. A jak to poszło z twojej strony? - Bez trudności. Oświetlony krąg przed domem sprawiał wrażenie niewielkiego na tle otaczających ciemności. - Ojciec ma przed sobą długą drogę - powiedziałam niespokojnie. - Może powinnam znowu wziąć samochód i wyjechać mu na spotkanie? Siedzieliśmy obok siebie, blisko głowami, więc mogliśmy rozmawiać cicho. Poczułam, że jego ramię drgnęło lekko. - Znowu? - powtórzył zdziwiony. - Ojciec ci nie powiedział? - Nie. - Wciągnął gwałtownie powietrze. - Ciekaw jestem, dlaczego... Ty przyprowadziłaś samochód do domu? Ale chyba nie całą drogę z Tury! Gdzie on jest? - W garażu, oczywiście. Weź sobie szklankę wody, mój drogi. - Ojciec powiedziałby, że ta sytuacja wymaga whisky - stwierdził Ramzes. - Nieważne, powiedz mi tylko, co się stało. Wolałbym nie zdawać się na domysły. Zastosowałam się do jego życzenia i na koniec opowieści zauważyłam nieco zgryźliwie: - Nie rozumiem, dlaczego ty i ojciec uważacie, że nie jestem w stanie poradzić sobie z tak prostymi czynnościami. - Ja wierzę, że jesteś w stanie poradzić sobie ze wszystkim - mruknął Ramzes. Kiedy rozważałam to wyznanie, Seszat minęła mnie majestatycznie i wyszła przez okno. Miękkie uderzenie łap o ziemię i delikatny szelest zarośli były jedynym dźwiękiem, który towarzyszył jej przejściu przez ogród. - Twój ojciec! - krzyknęłam. - Mysz - poprawił mnie Ramzes. - Nie przypisuj jej większych mocy, niż ma. - Och! Mam nadzieję, że zje ją na miejscu i nie będzie jej tu przynosić. A jeśli chodzi o samochód... - Ćśśś... - Ramzes podniósł rękę. Jak mawia Daud, mój syn słyszy szept na drugim brzegu Nilu. Mój słuch był wyostrzony przez zmartwienie, ale dopiero po paru chwilach rozpoznałam dźwięk, który zaalarmował Ramzesa. To nie był dźwięk obutych nóg. - To wielbłąd - stwierdziłam, nie kryjąc rozczarowania. - Jakiś poranny chłop. Poranny chłop spieszył się nie bardziej niż zazwyczaj wszyscy inni chłopi. Wielbłąd biegł truchtem. Kiedy znalazł się w kręgu światła, ujrzałam Emersona, z gołą głową i nogami skrzyżowanymi na szyi wielbłąda, palącego fajkę. Pociągnął sznur, żeby przyhamować zwierzę, a potem klepnął je w szyję, by skręciło pod okno. Skrzywiłam się, kiedy moje pieczołowicie hodowane róże skruszyły się pod czterema wielkimi kopytami. Na polecenie Emersona wielbłąd usiadł ciężko, miażdżąc setki nagietków i petunii, a mój mąż zsiadł. - Ach - powiedział, zaglądając w okno. - Tu jesteś, Peabody. Odsuń się, wchodzę. Odzyskałam głos. - Emersonie, zabieraj tego cholernego wielbłąda z mojego ogrodu! - Obawiam się, że zniszczenia już się dokonały - zauważył Ramzes. - Ojcze, skąd go wziąłeś? - Ukradłem - odparł Emerson i wspiął się na parapet. - Wziąłem przykład z Davida. - Nie możesz go tam zostawić! - krzyknęłam. - Jak zamierzasz wyjaśnić jego obecność innym? A właściciel... - Nie martw się, wymyślę coś. Co zrobiłaś z samochodem? - Stoi w garażu. - W jakim stanie? - Nie marnujmy czasu na błahostki, Emersonie. Najważniejsze, że już jesteś. Ramzes też jest. I ja jestem. Sugeruję, żebyśmy wszyscy udali się do łóżek i... - Nie ma na to szans, za godzinę lub dwie będzie jasno - oświadczył mój niestrudzony małżonek. - Co ze śniadaniem, Peabody? - Byłoby nieuprzejmie budzić Fatimę o tej porze, skoro tak późno poszła spać. - Na Boga, oczywiście. Ugotuję po prostu kilka jajek, zrobię kawę i... - Nie, nie ugotujesz, zawsze przypalasz garnki. - Ja bym się poświęcił - powiedział Ramzes - ale... - Ale ty też je przypalasz - odparłam. Doszłam do wniosku, że pomysł ze śniadaniem ma pewną zaletę. Chciałam usłyszeć, jak Emerson wypełnił swoje zadanie, a wiedziałam, że będzie w dużo lepszym humorze, kiedy zostanie nakarmiony. Wgniecenia w karoserii samochodu mogły sprowokować jakieś nieprzyjemne uwagi, ale zgubiona lampa... - Och, no dobrze, zobaczę, co jest w spiżarni. W spiżarni było mnóstwo jedzenia. Emerson rzucił się na pieczone kurze skrzydełko z ogromnym apetytem. Pomiędzy kęsami opisywał nam swoje przygody. - Dojechałem bez komplikacji. A czego się spodziewaliście? Kiedy rozładowałem towar, pojechałem wozem do Kaszlakatu i zostawiłem go pod meczetem. - Odszedłeś i zostawiłeś go? - Osły nigdzie się nie wybierały. A jeśli chodzi o mnie, to doszedłem do wniosku, że wędrowanie na piechotę wcale mi się nie uśmiecha. - Przestał żuć i posłał mi pełne wyrzutu spojrzenie. - Bardzo się o ciebie niepokoiłem, moja droga. Spodziewałem się, że znajdę cię niedaleko od miejsca, w którym cię zostawiłem. Zainteresowanie opowieścią Emersona nie pochłonęło mnie na tyle, żebym nie zauważyła, że Ramzes bardzo mało nałożył sobie na talerz, a zjadł jeszcze mniej. Dokończył swoją kawę i wstał. - Nie - zaprotestowałam. - Proszę, Ramzesie, nie wychodź znowu. - Mamo, muszę. Powinienem już dawno iść, ale chciałem się upewnić, że ojciec wróci do domu bez szwanku. Postaram się wrócić przed świtem. - Wszyscy będą spali do późna - stwierdził Emerson. - Ale... hm... nie siedź tam dłużej niż trzeba, mój chłopcze. Wiesz, kto to jest? - Co... - zaczęłam. Emerson uciszył mnie gestem, a Ramzes powiedział: - Nie na pewno, ale najbardziej prawdopodobnym kandydatem jest Raszad. Jeśli obudzi się i zobaczy mnie przy swoim łóżku, będzie bardziej skłonny do zeznań. - Co... - zaczęłam znowu. - Powiedz jej, ojcze - przerwał mi Ramzes. - Ja się spieszę. - Mam nadzieję, że nie wybierasz się na piechotę - mruknął Emerson. Ramzes się uśmiechnął. - Wezmę wielbłąda. Gdy wyszedł, oparłam łokcie na stole i schowałam twarz w dłoniach. - No, no, Peabody - wymruczał Emerson i poklepał mnie po ramieniu. - Ile to jeszcze będzie trwało? - Nie może już długo trwać. Skoro dokonano ostatniej dostawy, der Tag musi być bliski. Nie sądzisz, że on tak samo jak ty nie może się doczekać, kiedy to się skończy? - Wiem, że tak jest. To właśnie mnie przeraża. Desperacja sprawia, że człowiek staje się nieostrożny. Domyślam się, że Raszad jest jednym z przybocznych Wardaniego... Ale nie tego rodzaju co Faruk, mam nadzieję. - Raczej nie - odparł Emerson z irytującym spokojem. - Część ładunku zaginęła. Ktoś tam dotarł przed nami. A to oznacza, że setka strzelb i prawdopodobnie karabin maszynowy albo nawet dwa są w nieznanych rękach i w nieznanym miejscu. To nie wystarczy, żeby wygrać wojnę, ale wystarczy, by zabić sporą liczbę ludzi. Najbardziej prawdopodobnym podejrzanym jest właśnie ten Raszad, który od dawna okazywał nieposłuszeństwo, niewątpliwie podjudzany przez Faruka. To był jeden z poważniejszych problemów Ramzesa - trzymanie pod kontrolą tych młodych radykałów. Znam te typy, dobry Boże, kiedyś sam byłem jednym z nich! Są naiwni i idealistyczni i palą się do udowadniania swojej odwagi w rozruchach na ulicach. Pięści, kamienie i pałki nie mogą wyrządzić większej szkody, ale karabin to co innego. Sprawia, że słaby człowiek czuje się jak bohater, a silny człowiek zaczyna myśleć, że jest nieśmiertelny. Taka broń usuwa wszelkie zahamowania, jakie może czuć zabójca. Nie trzeba być blisko człowieka, żeby mu wpakować kulkę. Nie trzeba widzieć jego twarzy. - Ty byłeś radykałem, Emersonie? - Nadal jestem, moja droga. Zapytaj, kogo chcesz. - Uśmiech Emersona przybladł. - Peabody, Ramzes podjął się tego zadania z jednego, jedynego powodu: żeby nie dopuścić do rozlewu krwi, chce ocalić nawet tych młodych, głupich rewolucjonistów. Nie spocznie, póki nie odzyska tych karabinów. A kiedy to zrobi, ta cholerna sprawa wreszcie się zakończy, nawet jeśli sam będę musiał znaleźć tę przeklętą broń i wyłapać tych przeklętych głupców. Czy ty powstrzymujesz się od płaczu? Płacz, moja kochana, płacz... wyglądasz okropnie z taką zmiętą twarzą. - Próbuję nie kichnąć - odparłam, pocierając nos. - Ale twoje słowa poruszyły mnie do głębi. Emersonie, dałeś mi nową nadzieję. Jestem gotowa działać u twojego boku! - Najpierw dajmy czas Ramzesowi. Nie za dużo jednak, do licha. Coś ma się wydarzyć w ciągu dwóch, trzech dni. W niektórych miejscach Turcy są w odległości pięciu mil od kanału. Zaczęli okopywać się na wschód od Kantary, i Kubri i el-Ferdan. Tymczasem ludzie Claytona rysują mapy i „rozważają szersze kwestie strategiczne”! A nam potrzeba szczegółowych informacji: gdzie i kiedy nastąpi atak, ilu ludzi weźmie w nim udział, jakiego rodzaju mają uzbrojenie i tak dalej. Nasze siły obronne są niedostateczne, ale gdybyśmy to wszystko wiedzieli, moglibyśmy ich powstrzymać. - Moglibyśmy? Doprawdy, Emersonie, to nie brzmi zbyt zachęcająco. - Nie powinnaś się tym martwić, moja droga. - Niebieskie oczy Emersona spojrzały gdzieś w dal. - Jeśli wróg zdobędzie Kair, wycofamy się do wąwozów i tam się utrzymamy, póki, nie nadejdzie wsparcie z Anglii. Broń, którą ukryłem w Fort Tura... - To by ci się podobało, prawda? - Mnie? - Rozmarzony uśmiech Emersona ustąpił wyrazowi dezaprobaty. - Ja chcę tylko prowadzić swoje wykopaliska, Peabody. Za kogo ty mnie uważasz? Podeszłam do niego i objęłam go. - Za najdzielniejszego człowieka, jakiego znam. Jednego... Auu! Emersonie, nie waż się mnie całować, kiedy masz przyprawioną brodę! Z manuskryptu H Ramzes wiedział, gdzie mieszka Raszad i pozostali; przez cały czas śledził zmiany adresów, które następowały dość często. Nie byłby to pierwszy raz, że wpada bez uprzedzenia do jednego z nich. Wolał działać w ten sposób nie tylko ze względu na bezpieczeństwo, ale też dlatego, że umacniało to jego autorytet. Wardani wiedział wszystko! Raszad, którego ojciec był bogatym właścicielem ziemskim w Assjut, miał własne mieszkanie w budynku nieopodal el-Azhar, gdzie, przynajmniej teoretycznie, studiował. Czy to z lenistwa, czy z zamiłowania do wygody, nie zmieniał mieszkania. Ramzes uznał, że najlepiej będzie wejść przez okno, wychodzące na wąską ulicę prowadzącą do Sharia el-Tableta. Okno było na pierwszym piętrze, a pod nim naga ściana, ale pomyślał, że wielbłąd pomoże mu rozwiązać ten mały problem, jeśli zmusi upartą bestię do pozostania w miejscu. Jak mógł się spodziewać, wielbłąd usunął mu się spod stóp, kiedy tylko chwycił parapet, i kosztowało go trochę wysiłku, zanim dostał się do środka. Na szczęście Raszad miał mocny sen i chrapał donośnie, kiedy Ramzes zajął pozycję w nogach jego łóżka. Z nadejściem świtu zaczęło się rozjaśniać i Ramzes uznał z irytacją, że nie może czekać, aż ten leniwy prostak się wyśpi. Musiał stąd wyjść, zanim rozwidni się na tyle, by Raszad mógł mu się dobrze przyjrzeć. Miał na sobie tweedową marynarkę i spodnie, a jego twarz ocieniał kapelusz, ale nie miał czasu zmienić rysów twarzy makijażem. Obniżył głos, czego nauczył się od Hakima Jasnowidza (alias Alfreda Jenkinsa), który dawał pokazy czytania w myślach w londyńskich musicalach. - Raszad! Reakcja byłaby zabawna, gdyby Ramzes był w nastroju do żartów. Raszad podskoczył i podciągnął kolana pod brodę, kuląc się przy ścianie z prześcieradłem skotłowanym na nagim ciele. - Kamil! Ty! Jak... - Gdzie - wpadł mu w słowo Ramzes. - Gdzie je zabrałeś? Raszad nie próbował zaprzeczać, ale gdy zaczął się tłumaczyć, Ramzes przerwał mu: - Zrujnowany meczet? Zwariowałeś chyba. Trzeba je przenieść. Sam to zrobię. Tym razem wybaczę ci twoje nieposłuszeństwo, Raszadzie, ale jeśli zdarzy się to jeszcze raz... Pozostawił tę groźbę niedopowiedzianą, wiedząc, że Raszad potrafi sobie wyobrazić, co się może za nią kryć, i podszedł do drzwi. Nie były zaryglowane, tylko zastawione krzesłem. Kiedy usuwał tę przeszkodę, Raszad przepraszał go piskliwym głosem. Ramzes wyszedł bez słowa. Nie podejrzewał, żeby tamten miał na tyle odwagi, by pójść za nim, zwłaszcza że „pożyczył” sobie jego galabiję, przygotowaną na rano. Po wielbłądzie nie było ani śladu. Nie tracił czasu na szukanie go; nie będzie długo sam, a jego pierwotny właściciel zostanie anonimowo hojnie nagrodzony. Ramzes pomyślał, że właściwie miał szczęście, pozbywając się tego bydlęcia. Chodził jak trójnogi muł i próbował ugryźć go w nogę. Przyspieszył kroku i dotarł do meczetu, kiedy muezin skończył swoje zawodzenie. Zdjął buty i kapelusz, wszedł do środka, zatrzymał się przy fontannie, żeby obmyć twarz, dłonie i ramiona. Było tu niewielu wyznawców, bo większość ludzi wolała modlić się w domu; kiedy Ramzes klęknął w końcu pod lewą ścianą, miał nadzieję, że to, co robi, nie zostanie uznane za profanację. Wsunął dłoń w szczelinę w ścianie, pod jego palcami zaszeleścił papier. Wysiadł z pociągu na stacji w Gizie. Ponieważ była już pełnia dnia, wspinając się po treliażu miał równe szansę ukrycia, co wchodząc głównym wejściem, skorzystał więc z tego ostatniego. Gdy zapach smażonego bekonu połechtał jego nozdrza, podążył za nim do jadalni. Vandergeltowie jeszcze nie zeszli na dół, ale Nefret siedziała już z rodzicami przy stole. Kiedy wkroczył do salonu, wszyscy zwrócili na niego wzrok. - Przechadzka się udała? - zapytał ojciec, dając mu w ten sposób wskazówkę, co ma mówić. Nefret ziewnęła dyskretnie, zasłaniając usta dłonią. - Najwyraźniej rozpiera cię energia. Wczesne chodzenie do łóżka i wczesne wstawanie... Mam nadzieję, że przynajmniej czujesz się zdrowy, bo nie wyglądasz szczególnie zdrowo. - Miło mi, że tak mówisz. - Masz pod oczami ciemne worki - dodała Nefret. - Wyglądają bardzo romantycznie, ale wskazują po prostu na to, że za mało spałeś. Myślałam, że wczoraj wcześnie wróciłeś do domu. - Wcześnie też się obudziłem. Nie mogłem z powrotem zasnąć, więc poszedłem na długi spacer. Fatima postawiła przed nim talerz z jajkami. Podziękował jej, a sobie przykazał, że ma się zamknąć. Za dużo mówił. - Powinieneś zebrać siły - oświadczył ojciec z drapieżnym uśmiechem. - Chcę, żebyśmy ostro pracowali przez cały dzień, więc pospiesz się i kończ śniadanie. Ramzes posłusznie skinął głową. Matka nie powiedziała ani słowa, ale nie uszły jego uwagi oznaki milczącej ulgi, kiedy wszedł do pokoju. Zawsze trzymała się prosto jak żołnierz, nawet jeśli siedziała; poczuł się jak ostatni łajdak, gdy zobaczył, że jej ramiona opadły, a twarz przybladła. To, co robił, było nie w porządku nie tylko wobec Davida i Nefret, ale także wobec rodziców. Może wiadomości, które przyniósł, poprawią im trochę humor. Musiał zaczekać, aż znajdą się na drodze do Gizy, bo dopiero wtedy miał szansę porozmawiać sam na sam z matką. Kiedy ojciec ruszył przodem z Nefret, Ramzes ściągnął wodze Riszy, żeby dostosować jego krok do powolnej klaczy matki. - Wiem, gdzie ukrył broń - powiedział bez wstępów. - To ten człowiek, którego podejrzewałeś? - Tak. Oświadczył, że tylko próbował mi pomóc! Kiepska wymówka, nie był jednak w stanie jasno myśleć. Ale matka tak, pomyślał. Choć w niektórych sprawach była ślepa jak kret, zawsze trafiała w sedno sprawy. - Turcy musieli kontaktować się bezpośrednio z nim, inaczej nie wiedziałby, gdzie jest złożona dostawa. Ty mu nie powiedziałeś, prawda? - Nie. Masz słuszność, oczywiście. Wiedzą też, gdzie mieszka. Wiadomość o dostawie wepchnięto mu pod drzwi. - Wątpią w ciebie... w Wardaniego. - Zawsze wątpili. Teraz, kiedy stracili swojego agenta, próbują mnie kontrolować w inny sposób. Ale nie sądzę, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Czas ich goni. Dzisiaj rano odebrałem kolejne pismo. Wyciągnęła rękę. Ramzes mimowolnie się uśmiechnął. - Zniszczyłem je. Tam było napisane: „Bądź gotów. Za dwa dni”. - Możesz więc skonfiskować broń i skończyć to. Teraz, dzisiaj. Ramzes zatrzymał Riszę i sięgnął po dłoń matki, odchylając jej zaciśnięte palce. W takim nastroju była w stanie pogalopować prosto do biura Russella i wykrzyczeć mu wszystko prosto w twarz. - Zostaw to mnie - oświadczył. - Russell czeka na wiadomość. Kiedy tylko ją dostanie, będzie działał. Wszystko jest zaplanowane. Najgorsze już za nami, więc nie trać głowy. - Obiecujesz? - Tak. - No dobrze.... Ruszyli w dalszą drogę. Po chwili usłyszał głośne smarknięcie i stłumione „przepraszam”. - W porządku, mamo. Och, do diabła, ty płaczesz? Co ja takiego powiedziałem? To były jednak tylko dwie łzy. Otarła je szybko palcami i się wyprostowała. - Pospieszmy się, twój ojciec będzie się niecierpliwił. Ramzes przekazał ojcu tę samą informację w skrócie, kiedy mierzyli drugi szyb grobowy. Tym razem nie poszło mu tak łatwo. Emerson chciał wiedzieć, gdzie Raszad złożył broń i jak Ramzes zamierza powiadomić o tym Russella, i mnóstwo innych rzeczy, które prawdopodobnie miał prawo wiedzieć. Na wszelki wypadek. W końcu, łaskawie zatwierdziwszy zamierzenia syna, skupił się na wykopaliskach. Ramzes nie wątpił, że jego ojciec ma zamiar osobiście złapać kilku rewolucjonistów i z pewnością już o tym przemyśliwał, ale na razie skoncentrował się na bieżącym zadaniu. - Równie dobrze możemy najpierw zobaczyć, co tu jest - oznajmił, wskazując wejście do szybu. - Wracaj do pracy nad swoimi ścianami, mój chłopcze, a ja wezmę ludzi i zajmę się oczyszczaniem. - Selim jest na dole i pomaga Nefret przy fotografiach. Nie potrzebują mnie. Emerson posłał mu dziwne spojrzenie. - Jak uważasz. Ramzes nie chciał być blisko Nefret. Byłoby to jak pokazywanie głodnemu dziecku stołu zastawionego słodyczami i mówienie, że musi zaczekać na kolację. Za kilka dni, może za kilka godzin, będzie mógł jej wszystko wyznać, błagać o wybaczenie i poprosić ją o rękę. A jeśli powie „nie”, zastosuje się do rady matki. Pomysł był tak kuszący, że niemal przyprawił go o zawrót głowy. Mimo wszystko nie pracowali jednak przez cały dzień. Matka zaciągnęła ich do domu na wczesny lunch, przypominając, że niegrzecznie byłoby ignorować gości. Emerson musiał przyznać jej rację, chociaż nienawidził odrywania się od pracy; kiedy szyb został pogłębiony, znaleźli skorupy potłuczonych garnków i kolekcję małych naczyń ofiarnych. Vandergeltowie planowali spędzić z nimi cały dzień i wieczór, oddając się „zbyt długo odkładanym przyjemnościom płynącym z kontaktów towarzyskich z najbliższymi przyjaciółmi”, jak mawiała jego matka. W każdym razie będzie to dla niej miłe wytchnienie, a Bóg jeden wie, jak bardzo zasłużyła sobie na odpoczynek. Katherine Vandergelt też była jakaś nieswoja. Wojna to piekło nie tylko dla mężczyzn, którzy walczą, lecz także dla kobiet, które zostają w domach i z udręką czekają na wiadomości. Ramzes wiedział, że ojciec ma zamiar pracować tego popołudnia bez względu na to, czy ktokolwiek inny też ma taki zamiar. Emerson przedstawił swoje poranne znaleziska o wiele bardziej interesująco niż na to zasługiwały i zachęcony tym Cyrus oświadczył, że będzie mu towarzyszył. - Wątpię, żeby komora grobowa okazała się nietknięta - ostrzegł go Ramzes. - Te kawałki garnków wyglądają jak fragmenty wyposażenia grobowego. - Może jednak zostało coś ciekawego - powiedział Cyrus z nadzieją. - Katherine? - Myślę, że ja też mogę pójść - stwierdziła jego żona z rezygnacją. - Nie, Amelio, wiem, że nie możesz się doczekać, by zobaczyć, co jest na dole, a jeśli zostanę tutaj, będziesz się czuła w obowiązku dotrzymać mi towarzystwa. A ty, Anno? - Ja pójdę do szpitala - odparła dziewczyna i spojrzała wyzywająco na Nefret. - Nie musisz przesadzać, Anno. Dzwoniłam już do Sophii, jest całkiem spokojnie. Obiecała mnie zawiadomić, gdyby działo się coś, co wymagałoby mojej obecności... albo twojej. - Nie idziesz tam dzisiaj? - Nie. Mam inne plany. Puścisz mnie na kilka godzin, profesorze? - Dokąd? - zapytał Emerson i spojrzał na żonę. - Wrócisz na kolację? - zapytała. - Tak, chyba tak. - Baw się dobrze - powiedziała Anna. - Ja pójdę do szpitala. Tam zawsze jest coś do zrobienia. Nefret wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju. Ona i Anna musiały się pokłócić, świadczyły o tym ich sztywne uśmiechy i podniesione głosy - w wypadku mężczyzn podobna wymiana zdań prawdopodobnie skończyłaby się bijatyką. - Wróć na herbatę - poleciła jej Katherine. - Zostanę tam tak długo, jak będę potrzebna - rzuciła ostro Anna, po czym wstała od stołu i odeszła. - Co się z nią dzieje? - zdziwiła się Katherine. - Ostatnio była w o wiele lepszym nastroju. - Kiedy ma się do czynienia z młodzieżą, trzeba się liczyć z okazjonalnymi nawrotami złego humoru - stwierdziła matka Ramzesa. Już po półgodzinie dotarli do komory grobowej. Ramzes cieszył się, że trafiła im się jakaś rozrywka; wiedział, że szanse znalezienia czegoś interesującego były niewielkie, ale zawsze czuł podniecenie, badając komorę, do której od tysiącleci nikt nie wchodził. Ta otwierała się na południową stronę szybu i była niemal w całości wypełniona wielką kamienną trumną, ale jej wieko było podniesione, a kości leżały rozrzucone obok niej. Złodzieje wyciągnęli ciało i ograbili je z ozdób. Przeoczyli tylko maleńkiego skarabeusza, którego jeden z nich musiał upuścić. - Dokładnie wszystko wysprzątali, niech ich diabli - burknął Emerson, kiedy wyszedł na powierzchnię. Tylko on, Ramzes i Selim schodzili na dół. Cyrus zlekceważyłby sprzeciwy swojej żony, gdyby było tam co oglądać, nie zamierzał jednak ryzykować schodzenia po chybotliwej drabinie dla kilku suchych kości. - Chcesz fotografie? - spytał Ramzes ojca. - Mogą poczekać do jutra - stwierdziła jego matka. - Żaden złodziej nie pofatyguje się do tych skorup. Na dzisiaj zrobiliśmy już dość. A nawet więcej niż dość. Spojrzenie, które posłała Ramzesowi, było pełne wyrzutu. Gdyby miała na to jakikolwiek wpływ, byłby w tej chwili w Kairze u komisarza, zgodnie z obietnicą. Nie było to jednak takie proste, jak zresztą próbował jej powiedzieć. Dzwonił do Russella przed lunchem, ale dowiedział się tylko, że nie ma go w biurze i na pewno nie będzie aż do wieczora. Mieli umówiony wcześniej sygnał: „Proszę mu przekazać, że Tewfik Bey ma dla niego wielbłąda”. Zostawił tę wiadomość i jeśli komisarz ją odbierze, powinien być wieczorem w Klubie Torfowym. Reszta pojechała do domu. Ramzes został jeszcze trochę, by pomóc Selimowi uprzątnąć gruz i zakryć szyb. Kiedy wrócił do domu i wszedł na podwórko, z salonu wypadła Fatima. - Ktoś tu jest, przyszedł do pana - szepnęła. Zastanawiając się, dlaczego Fatima zachowuje się jak teatralny konspirator, rozejrzał się dookoła. - Gdzie? - zapytał. - W pańskim pokoju. - W moim pokoju? - powtórzył zdumiony. Fatima zacisnęła dłonie. - Prosiła mnie, żebym nie mówiła nikomu innemu. Powiedziała, że pan ją zaprosił. Źle zrobiłam? - Nie, wszystko w porządku - odparł i uśmiechnął się do niej. - Dziękuję, Fatimo. Przeskakiwał po dwa stopnie, nie mogąc się doczekać rozwiązania tej małej zagadki. Kim mogła być ta kobieta? Anna? A może to jedna z wiejskich kobiet, szukająca ochrony przed brutalnym mężem albo ojcem? Wszyscy wiedzieli, że Emerson nie tolerował takich rzeczy, ale niektóre młodsze kobiety czuły zbyt wielki respekt dla jego matki i ojca, by iść prosto do nich. Najwyraźniej jednak nie czuły tego respektu dla niego. Uśmiech na jego ustach przybladł, kiedy zobaczył małą postać siedzącą na jego łóżku. Natychmiast zatrzasnął drzwi. - Co u... co ty tu robisz? Twarz dziewczynki była doskonale niewinna. W kurzu na jej policzkach wyżłobione były strużki - od potu lub łez. Miała na sobie strój wizytowy, ale teraz jej różowa, krótka sukienka była zmięta, a włosy rozpuszczone. Zachowywała się jednak z chłodną pewnością siebie zaproszonego gościa; jej kapelusz, torba i para odrażających białych rękawiczek leżały obok niej na łóżku. - Chciałam się pobawić z kotem - oświadczyła. - Ale on podrapał mnie i uciekł. Od strony Seszat, skulonej na garderobie, poza zasięgiem małych rączek, dobiegł niski, nieprzyjazny pomruk. - Nie bądź dzieckiem, Melindo - powiedział surowo Ramzes. - Natychmiast zejdź ze mną na dół. Zanim zdążył otworzyć drzwi, podbiegła do niego i uwiesiła się na nim jak przerażony kociak. - Nie! Nie możesz nikomu powiedzieć, że tu jestem, jeszcze nie. Obiecaj, że mi pomożesz. Obiecaj, że mnie nie odeślesz! Chwycił jej dłonie i próbował je od siebie odsunąć, ale były zaciśnięte mocno jak szczypce, a nie chciał jej zrobić krzywdy. Opuścił ramiona. - Twój wuj? - Tak. Chce mnie odesłać do Anglii. Ale ja nie chcę jechać! Chcę tu zostać! - Jeśli on uznał, że musisz jechać, nie mogę nic zrobić, żeby temu zapobiec, nawet gdybym chciał. Melindo, czy zdajesz sobie sprawę, w jak niezręcznej stawiasz mnie sytuacji? Jeśli twój wuj dowie się, że byłaś tu ze mną, sama w moim pokoju - gdyby ktokolwiek zobaczył nas w tej chwili - oskarżaliby mnie, nie ciebie. Czy tego chcesz? - Nie... - Więc chodź. Mocne małe palce powoli puściły jego ramię. Patrzyła na niego z bliska i przez chwilę w jej oczach zobaczył zimne, dorosłe wyrachowanie. Zaraz jednak zniknęło, a z oczu dziewczynki trysnęły strumienie łez, pomyślał więc, że musiało mu się przywidzieć. - On mnie krzywdzi - wyszlochała, nagłym ruchem ściągając sukienkę z jednego ramienia i odsłaniając je niemal do łokcia. Jej kości były dziecięce, kruche i delikatne, ale okrągłe ramię i małe, ledwie wyklute piersi dziecięce nie. Na ramieniu widniały czerwone plamy podobne do śladów palców. - Nie odsyłaj mnie - wyszeptała. - On mnie bije. Jest dla mnie okrutny. Chcę być z tobą. Kocham cię! - O Chryste - wymamrotał Ramzes pod nosem. Nie miał już gdzie się wycofać, plecami opierał się o drzwi i czuł się jak cholerny głupiec. Nagle usłyszał czyjeś kroki. Kawaleria nadchodzi., i jak zwykle na czas, pomyślał. - Wciągnij sukienkę - rzucił. Nie poruszyła się. Ramzes chwycił klamkę i otworzył drzwi. - Mamo? Możesz tu przyjść? Dziewczynka już nie płakała. Jeszcze nie widział, żeby tak młoda twarz wyglądała tak bardzo nieprzejednanie. Piekło bez wściekłości... Odwrócił się z ulgą do matki, która stała w drzwiach i patrzyła na małą. - Mamy tu uciekiniera - oświadczył. - Właśnie widzę. - Przeszła przez pokój, stukając energicznie obcasami, i jednym szarpnięciem umieściła sukienkę dziewczynki na właściwym miejscu. - Przed czym uciekasz, Melindo? - Przed moim wujkiem. On mnie bije. Widziałaś siniaki, prawda? - Przypuszczam, że po prostu chwycił cię za ramiona i potrząsnął tobą. Trudno mu się dziwić. Chodź ze mną. Wzdrygnęła się. - Co pani chce ze mną zrobić? - Dać ci filiżankę herbaty i odesłać cię do domu. - Nie chcę herbaty. Chcę... - Wiem, czego chcesz. - Matka popatrzyła na Ramzesa, który czuł, jak płoną mu policzki. - Ale nie możesz tego mieć. Idziemy na dół do salonu. Natychmiast. Widział już, jak ten głos przywołuje do porządku całą załogę egipskich robotników. Podobne wrażenie wywarł na dziewczynce. Chwyciła kapelusz, rękawiczki i torbę, a Ramzes pospiesznie usunął się z jej drogi, kiedy minęła go i pobiegła do drzwi. Matka odwróciła się i obejrzała go od stóp do głów. Potrząsnęła głową i zacisnęła usta. - Nie. Nic nie można z tym zrobić - powiedziała zagadkowo. - Lepiej zostań tutaj, łatwiej sobie z nią poradzę, jeśli ciebie przy tym nie będzie. Wykąpał się i włożył czyste ubranie, a potem przyczaił się w swoim pokoju na jeszcze jeden kwadrans, zbierając siły, by zejść na dół. Płaczące kobiety wytrącały go z równowagi, a ta nie była nawet kobietą, tylko małą dziewczynką (ale nadzwyczaj dorosłą jak na swój wiek, ironizował mały brzydki głos w jego umyśle). Muszę być okrutny i twardy, bo inaczej nie dam sobie z nią rady, pomyślał. Co można powiedzieć komuś, czyje serce pękło na dwoje? Hamlet zawsze wydawał mu się zarozumialcem. Sprawa kłopotliwej młodej osoby rozwiązała się sama. Kiedy zeszłam na dół, zobaczyłam, że drzwi wejściowe stoją otworem, a Katherine i Ali wyglądają przez nie na drogę. Katherine odwróciła się, kiedy podeszłam. - Co to było? - zapytała. - Nie wiem, co masz na myśli. - Ten szaleńczy bieg panny Hamilton... Przechodziłam przez dziedziniec, kiedy ta młoda dama pędem zbiegła po schodach... omal mnie nie zadeptała po drodze do drzwi. Nie wiedziałam, że ona tu jest. Może powinniśmy za nią pójść? Z miejsca, w którym stałam, widziałam całą drogę, na której panował normalny ruch. Nigdzie jednak nie było widać biegnącej różowej postaci. Rozważyłam pytanie Katherine. Dziewczyna przyszła tu sama i równie dobrze mogła stąd odejść w taki sam sposób. Nie była to decyzja miłej chrześcijańskiej kobiety, ale w tej chwili nie czułam nic miłego do panny Molly. - Myślę, że nie - odparłam. - Już jej nie widać, a nie wiemy przecież, czy poszła na stację, czy wynajęła powóz. - Wybiegła na ulicę i zatrzymała powóz, Sitt Hakim - poinformował mnie Ali. - Miała pieniądze, pokazała je stangretowi. Te wiadomości ulżyły mojemu sumieniu, zmagającemu się z moją słuszną złością. Obiecałam sobie, że zadzwonię później do jej wuja pod jakimś pretekstem, by upewnić się, że panna Molly bezpiecznie dotarła do domu. Katherine była nieco zachmurzona. Kiedy wróciłyśmy na dziedziniec, powiedziała: - Coś musiało się zdarzyć, że była taka zdenerwowana. Co ona tu robiła? Wszyscy pozostali musieli już zejść na herbatę, bo usłyszałam głosy w salonie i głęboki kaszel Cyrusa. Nie widziałam potrzeby omawiania tej sprawy z mężczyznami, więc zatrzymałam się i wyjaśniłam Katherine: - Wuj odsyła ją do domu, a ona nie chce jechać. Wiesz, jak nierozsądne potrafią być dzieci... doszła do wniosku, że może zostać z nami. - Jest na tyle duża, że też powinna mieć coś do powiedzenia w tej sprawie - zauważyła Katherine. - Ale jest bardzo zepsuta. Nie ma potrzeby mówić o tym innym. - Jak sobie życzysz, droga Amelio. Ramzes długo się nie pojawiał. Kiedy w końcu zszedł, popatrzył na mnie pytająco, a ja odpowiedziałam mu skinieniem głowy i uśmiechem, potem jednak unikał mojego wzroku. Mam nadzieję, że nie zostanę posądzona o matczyną stronniczość, jeśli powiem, że nie dziwiłam się temu dziecku... ani żadnej kobiecie, która z jego powodu sprawiała kłopot swoją osobą. Był wspaniałym młodym mężczyzną o przystojnej twarzy i swobodnym wdzięku atlety, ale było w nim coś jeszcze: piękno szlachetnego charakteru, uprzejmość, skromność i odwaga... - Do czego tak się uśmiechasz, mamo? - zapytał. Zauważył, jak czule na niego spoglądam, i bardzo go to zdenerwowało. Poprawił krawat i przejechał dłonią po włosach, próbując przygładzić niesforne loki. - Do pewnej miłej osobistej myśli, mój drogi - odparłam. I osobista musiała pozostać; byłby straszliwie skrępowany, gdybym podzieliła się na głos swoimi myślami. Kiedy rozchodziliśmy się, by przebrać się do kolacji, żadnej z dziewcząt jeszcze nie było. Nie niepokoiłam się o Annę, bo domyślałam się, że jej spóźnienie ma jedynie zdenerwować matkę, ale zaczęłam się trochę bać o Nefret. Fatima powiedziała mi, że widziała ją wychodzącą z domu ubraną w strój do konnej jazdy, więc udałam się do stajni. Spotkałam tam Ramzesa, który właśnie z niej wychodził. - Jeszcze nie wróciła - poinformował mnie. - Spodziewałam się tego. Była sama? - Tak. Dżamal zaproponował, że ją odprowadzi, ale ona odparła, że ma się z kimś spotkać. - Mogła tak powiedzieć Dżamalowi, żeby jej nie towarzyszył - stwierdziłam. - On jest do niej bardzo przywiązany. - Mogła. - Wkrótce tu będzie, jestem tego pewna. Razem wróciliśmy do domu. Kiedy Ramzes poszedł na górę, zakradłam się do pokoju z telefonem i zadzwoniłam do Savoya. Gdy zapytałam o majora Hamiltona, służący oświadczył, że wyszedł. Panna Nordstrom jednak była i po kilku chwilach już z nią rozmawiałam. Jestem, jeśli mogę tak Dowiedzieć, dość wprawna w wyciąganiu informacji, w zamian udzielając ich niewiele. Tym razem nie musiałam być specjalnie przebiegła. Biedna panna Nordstrom była tak wzburzona, że już pierwsze wypowiedziane przeze mnie zdanie rozwiązało jej język. - Słyszałam, że pani i jej podopieczna macie wkrótce wyjechać do Anglii. Nie zapytała nawet, kto mi o tym powiedział. Podziękowała mi wylewnie za życzenie szczęśliwej podróży, przepraszała za nagłość wyjazdu, która nie zostawiła jej czasu na odbycie wizyt pożegnalnych, ponarzekała na dyskomfort morskiej podróży zimą i powiedziała, jak bardzo się cieszy, że wraca do cywilizacji. Dopiero na koniec rozmowy wspomniała, że Molly uciekła jej po południu i dopiero teraz wróciła. - Może pani sobie wyobrazić stan moich nerwów, pani Emerson! Miałam już wezwać policję, gdy wróciła, spokojna, jak gdyby nigdy nic... jakby nie przestraszyła mnie niemal na śmierć! I oczywiście odmówiła mi odpowiedzi na pytanie, gdzie była. Dzięki Bogu, pomyślałam. Mogłam wymyślić jakieś wiarygodne wyjaśnienie, dlaczego Molly przyszła do nas, albo mogłam powiedzieć część prawdy, która nie dotyczyła Ramzesa, ale teraz nie musiałam. - Możemy więc - ciągnęła panna Nordstrom - wypłynąć już jutro, Molly jest bardzo upartą młodą osobą i tutaj nie mogę jej należycie kontrolować. Cała dygocę na myśl o tym, co mogło jej się stać w tym szalonym mieście! Nie takim szalonym jak Londyn, pomyślałam, ale zatrzymałam to spostrzeżenie dla siebie, ponieważ nie chciałam przeciągać konwersacji. Mojemu sumieniu ulżyło, mogłam więc skoncentrować się na swoim niepokoju o Nefret. Nie było nic niecodziennego w tym, że pojechała na przejażdżkę konną, sama albo z przyjaciółmi, ale to, że nie wymieniła ich nazwisk, rodził najgorsze podejrzenia. Zamiast pójść do swego pokoju, przechadzałam się po holu, przestawiając wazony z kwiatami, poprawiając obrazy i nasłuchując. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo się martwię, dopóki nie usłyszałam przeciągłego wycia naszego psa. Ulga niemal odebrała mi siły. Nefret była jedyną osobą, którą witał w ten sposób. Po chwili drzwi się otworzyły i weszła do środka. Na mój widok się zatrzymała. - Myślałam, że się przebierasz - powiedziała. Brzmiało to jak oskarżenie. Popatrzyłam na nią skonsternowana. Jej rozpuszczone włosy spływały na ramiona, na rękach nie miała rękawiczek, a zapięcie szytego na miarę żakietu było przesunięte o jeden guzik. Wzięłam ją za ramiona i zaciągnęłam do światła. - Płakałaś? - zapytałam. - Co się stało? - Nic. Ciociu Amelio, proszę, nie zadawaj mi pytań, tylko pozwól mi... - urwała. Odwróciłam się i zobaczyłam, na co patrzy. - Więc wróciłaś - powiedział Ramzes. - Coś się stało? Nie przebrał się, nawet nie uczesał włosów, które wyglądały, jakby je tarmosił. Kiedy jego wzrok przesunął się po sylwetce Nefret, po jej stroju w nieładzie i zakurzonej twarzy, po szyi dziewczyny aż do linii włosów rozpełzła się fala rumieńca. - Przepraszam za spóźnienie. Pospieszę się - wymamrotała, po czym odwróciła się i wbiegła na schody. Chociaż nie przepadam za bezkonfliktową i nijaką towarzyską pogawędką, pierwsza bym przyznała, że pewne argumenty za nią przemawiają - na przykład unikanie kontrowersyjnych tematów i gorących sprzeczek przy stole sprzyja trawieniu. Jednak pomimo moich najlepszych wysiłków tego wieczoru nie byłam w stanie podtrzymywać tego rodzaju konwersacji. Anna przyszła tak spóźniona, że nie miała czasu się przebrać, zanim Fatima zawołała nas na kolację. Byłam pewna, że zrobiła to specjalnie, żeby zaniepokoić Katherine i może sprawić, żebyśmy wszyscy poczuli się jak obiboki. Sukienka, którą miała na sobie, była prosta i praktyczna jak fartuch pielęgniarki. Spojrzałam Katherine w oczy, zanim zdołała coś powiedzieć, i pokręciłam głową. - Musimy zaczynać - powiedziałam - albo Mahmud przypali zupę. Usiłując wywołać awanturę, Anna wciąż próbowała nas prowokować. Wiele z przytyków, które wcisnęła do rozmowy, było wymierzonych w Nefret. Doskonale wiedziałam, co ją tak wyprowadziło z równowagi, bo przypadkiem podsłuchałam część rozmowy obydwu dziewcząt po lunchu. Pierwsze usłyszane przeze mnie w całości zdanie wypowiedziała Nefret. - Ten człowiek nosi mundur, nie widzisz tego? Chcesz się zakochać w żołnierzu, w jakimkolwiek żołnierzu. Nie obchodzi mnie, za iloma się oglądasz, ale od tego trzymaj się z daleka. On... - Mówisz tak tylko dlatego, że jesteś zazdrosna! Widziałam, jak wracałaś z nim z ogrodu. Zwabiłaś go tam. Chcesz go dla siebie! - Zwabiłam? - Nefret się zaśmiała. - Może i tak. Ale co do reszty mylisz się. Posłuchaj mnie, Anno... - Nie! Zostaw mnie w spokoju! - krzyknęła dziewczyna i wybiegła. Nie potrzebowałam długo się zastanawiać, by odgadnąć, o kim mówiły. Sama chciałam przestrzec Annę przed Percym, ale skoro nie zważała nawet na to, co mówi Nefret, małe były szanse, że posłucha właśnie mnie, przynajmniej nie w kwestii Percy’ego. Cyrus zrobił wprawdzie zapisy testamentowe dla swoich pasierbów, Anna nie była jednak bogatą dziedziczką. Być może to ona zaraziła nas swoim ponurym nastrojem. Ale tego wieczoru coś wisiało w powietrzu; wolałam nie wspominać o przeczuciach, choć w owych czasach było mnóstwo powodów do obaw. To Cyrus pierwszy wspomniał o wojnie. Byłam jedynie zdumiona, że tak długo udało nam się o niej nie rozmawiać. - Słyszałeś coś o ataku na kanał? - zapytał. Skierował to pytanie do Emersona, on jednak tylko pokręcił głową i odparł wymijająco: - Wiele się na ten temat mówi, ale większość z tego to plotki. Nefret podniosła wzrok. - Ludzie wyjeżdżają z Kairu. Mówią, że parowce są całkowicie zapchane. - To właśnie oni rozsiewają plotki - mruknął Emerson. - Ale będzie atak - odezwała się nagle Anna. - Prawda? - Nie podsycaj swoich nadziei - odparła Nefret. - Ranni będą wysyłani do szpitali wojskowych. Poza tym większość żołnierzy na straży kanału to Hindusi z Pendżabu i Gurkhowie. A to przecież nieromantyczni pacjenci... Jad w jej głosie był jak uderzenie w twarz i policzki Anny poczerwieniały. - Jest tam też czterdziesty drugi pułk Lancashire - oświadczył Cyrus. - I żołnierze z Australii i Nowej Zelandii. - I artyleria egipska - dodał Ramzes. - Są dobrze wyszkoleni, a zawodowi hinduscy żołnierze są doświadczonymi bojownikami. Czyżby próbował dodać pewności Katherine i mnie? Z rozmów z Emersonem wiedziałam, że sytuacja wcale nie jest tak zadowalająca, jak sugerował Ramzes. Brytyjska armia okupacyjna została wysłana do Francji, a ich zastępcy byli słabo wyszkoleni. Bezpieczeństwo kanału zależało od lojalności „krajowych” żołnierzy, z których większość była muzułmanami. Czy nie zawahaliby się, gdyby sułtan ogłosił dżihad! - To wspaniałe chłopaki - stwierdziła Nefret. - Widziałam niektórych z nich w Kairze, na przepustce. Ale nie są wpuszczani do hoteli ani do klubów, prawda? I nie sądzę, żeby któraś z patriotycznych dam Kairu zadała sobie trud zajęcia się nimi, żeby ulżyć im w służbie. - Ja też nie sądzę - przyznałam. - Nie ma wystarczającej liczby przyzwoitych miejsc rozrywek dla wszystkich poborowych. Nic dziwnego, że ci biedni chłopcy szukają chwili wytchnienia w sklepach z grogiem, kafejkach i... innych mniej szacownych miejscach... hmm... uciech! Ale podejmę stosowne kroki, żeby to naprawić. Przepraszam, Ramzesie, mówiłeś coś? - Nie, mamo. - Spojrzał w dół na swój talerz, nie na tyle szybko jednak, żebym nie zdążyła dostrzec błysku rozbawienia w jego czarnych oczach. Wymamrotał coś pod nosem, co brzmiało jak „herbata i kanapki z ogórkiem”. Dalej wszystko toczyło się bez większych zmian. Cyrus domagał się od Emersona szczegółowych wyjaśnień na temat sytuacji w Egipcie i widziałam, że poważnie rozważa odesłanie Katherine do domu. Anna i Nefret nadal sobie dogryzały, a Ramzes nie wnosił do rozmowy nic użytecznego. Po kolacji udaliśmy się do salonu. - Jeśli ktoś jeszcze raz wspomni o wojnie, zacznę krzyczeć - oznajmiła Katherine, sadowiąc się wygodniej na krześle. - Nefret, czy mogłabyś dla nas zagrać? Muzyka podobno łagodzi obyczaje, a moje stają się w tej chwili bardzo dzikie. Nefret wyglądała na nieco zmieszaną. Bez wątpienia i ona przyczyniła się do tego, że atmosfera stała się niemiła. - Oczywiście. Co chcielibyście usłyszeć? - Coś słodkiego i śmiesznego - zasugerował Cyrus. - W tym stosie nut, który przywiozłem, jest kilka śmiesznych piosenek. - Coś spokojnego i słodkiego - poprawiła go Katherine. - Coś, co wszyscy potrafimy zaśpiewać - dodał Emerson. Nefret, która siedziała już przy fortepianie, roześmiała się i spojrzała na Ramzesa. - A ty masz jakieś życzenia? - Tylko takie, żeby nie była to jedna z tych sentymentalnych, cukierkowych ballad, które lubisz. Albo warczący marsz. Jej uśmiech zbladł. - Żadnych marszów. Nie dzisiaj. Zagrała ulubione piosenki Emersona. Na jej prośbę Ramzes stał i przewracał kartki z nutami, a jeśli nawet uznał te piosenki za zbyt sentymentalne, nie powiedział tego. Zdołałam powstrzymać Emersona od śpiewania, prosząc Nefret, by sama to zrobiła. Jej głos był nieszkolony, ale słodki i wdzięczny, a Emerson uwielbiał go słuchać. Katherine odchyliła głowę i zamknęła oczy. - To było urocze, moja droga - powiedziała cicho, kiedy Nefret skończyła. - Zagraj coś jeszcze, jeśli nie jesteś zbyt zmęczona. Nefret przeglądała zeszyt z nutami. - Oto jedna z nowych piosenek Cyrusa. Ramzesie, zaśpiewaj ją ze mną. Przez cały czas patrzył na nią, ale musiał myśleć o czymś innym, bo drgnął, kiedy się do niego zwróciła. Wiedziałam, że jest równie świadom upływu czasu jak ja. Musiał niebawem wyjść, żeby spotkać się z Thomasem Russellem. Z uśmiechem wyciągnął rękę. - Pokaż mi nuty. - Jeśli zamierzasz być... - Chcę tylko to zobaczyć. - Nauczył się czytać nuty, chociaż sam nie grał. Kiedyś się zastanawiałam, dlaczego zawraca sobie tym głowę. Gdy je przerzucił, wydął usta. - To gorsze niż cukierki, to jest dokładnie ten rodzaj romantycznej propagandy, o której kiedyś mówiłem. - Proszę, Ramzesie! - zawołała Katherine. - To jest takie miłe, a ja od tak dawna nie słyszałam, jak śpiewacie razem z Nefret. Cyniczny uśmiech Ramzesa zniknął. - Dobrze, pani Vandergelt. Jeśli sprawi to pani przyjemność.... Wtedy po raz pierwszy usłyszałam piosenkę, która niebawem miała stać się bardzo popularna. Nie wspominała o wojnie, ale tęskne odniesienie do „długiej, długiej nocy oczekiwania”, zanim kochankowie znowu będą mogli wyruszyć razem do krainy swoich marzeń, sprawiało, że jej przesłanie było szczególnie przejmujące w tych dniach. Muzyka może być narzędziem podżegaczy wojennych, ale może też dać pocieszenie zbolałym sercom. Zaśpiewali ją dwukrotnie, a drugi chór był niemal przy końcowych nutach, kiedy gładki głos Ramzesa nagle się załamał. - Do diabła, Nefret! Po co to zrobiłaś? - Przepraszam, nie chciałam kopnąć cię tak - mocno - odparła, śmiejąc się. - Nie chciałam tylko, żebyś to zepsuł, przechodząc w falset. - Lepszy jest okrzyk bólu? - zapytał, pocierając kostkę. - Powiedziałam przepraszam. Pax? Wyciągnęła rękę. Jego usta zadrżały, a potem też się roześmiał, chwytając ją za ręce. Drzwi się otwarły. Stała w nich Fatima. Zapomniała o zakryciu twarzy welonem, a w dłoni trzymała niewielki kawałek zmiętego papieru. - To od pana Waltera. - powiedziała, trzymając papier, jakby palił jej palce. Skąd wiedziała? Skąd my wszyscy wiedzieliśmy? Natychmiast zerwaliśmy się ze swoich miejsc. Telegramy i telegrafy były używane przede wszystkim do przekazywania wieści o wielkiej radości albo o wielkim smutku i po kilku miesiącach wojny angielskie rodziny nauczyły się strachu przed tymi niewielkimi kawałkami papieru. To jednak nie była radosna wiadomość. Katherine opadła na krzesło z nieskrywaną ulgą - i poczuciem winy z powodu tej ulgi. Wiadomości o jej synu nie dotarłyby do niej przez Waltera. Bertie był bezpieczny. Ale dziecko innej kobiety nie. Emerson podszedł do Fatimy i wziął od niej telegram. Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się, kiedy go czytał. - Który z nich? - zapytałam martwym głosem. - Młody John. - Emerson znowu spojrzał na papier. - Zastrzelił go snajper. Zginął natychmiast i bez bólu. Nefret odwróciła się do Ramzesa i schowała twarz w jego ramieniu, a on objął ją delikatnym, ale niemal niedbałym uściskiem. Jego twarz była zimna i nieprzystępna jak oblicze alabastrowego posągu Khafre. - Evelyn dobrze to zniosła - mruknął Emerson. Wciąż patrzył na telegram, jakby nie pamiętał, co tam jest napisane. - Oczywiście, że dobrze - odparł Ramzes. - To część naszego kodeksu, prawda? Część sztuki, w której gramy, jak marsz, piosenka czy epigram. Zginął natychmiast i bez bólu. Dulce et decorum est pro patria mori*.[Słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę - Horacy, Pieśni 3, 2, 13 (przyp. tłum.)] - Upuścił na podłogę kartkę z nutami, wziął Nefret za ręce i doprowadził ją do krzesła, a potem wyszedł z pokoju, nic już nie mówiąc. Z manuskryptu H Sam osiodłał Riszę, odrzucając propozycję pomocy wysuniętą przez sennego stajennego. Wielki ogier był bardzo wyczulony na nastroje swego pana, więc kiedy tylko wyjechali ze stajni, Ramzes puścił go wolno, a on pomknął jak wiatr, omijając nieliczne osły i wielbłądy i nie zwalniając tempa. Na moście i ulicach miasta był większy ruch, ale do tego czasu Ramzes już się trochę opanował, ściągnął cugle. Gdy dotarł do klubu, było wpół do dwunastej. Za wcześnie na spotkanie, ale Russell powinien już tu być. Zostawiając Riszę jednemu z portierów, Ramzes wbiegł po schodach i wszedł do środka. Komisarz siedział w holu. Był sam i czytał albo udawał, je czyta gazetę. Patrzył jednak na zegarek, a kiedy zobaczył Ramzesa, rzucił gazetę i wstał. Ramzes dał mu znak, żeby usiadł z powrotem, i sam zajął miejsce obok. - Co się dzieje? - spytał Russell ochrypłym szeptem. - Dostałem wiadomość. Coś poszło źle? - Nic, co miałoby wpływ na nasze sprawy. Nastąpiła jednak mała zmiana planów. Kolejny ładunek jest ukryty w zrujnowanym meczecie przy grobie Burckhardta. Może pan opróżnić arsenał, kiedy się panu podoba, ale trzeba to zrobić w absolutnej tajemnicy i nie może pan nikogo aresztować. Oczy Russella zwęziły się. Był przyzwyczajony do wydawania rozkazów, a nie do ich przyjmowania. - Dlaczego? - Chce pan dostać człowieka, który za tym stoi? - Wie pan, kto to jest? - Tak. Przedstawił swoje spostrzeżenia z zimną precyzją, punkt po punkcie, ignorując sceptycyzm, który pojawił się na twarzy Russella. Ale komisarz nie odzywał się, dopóki Ramzes nie skończył. - Kiedy ten człowiek był w Aleksandrii, przeoczyliśmy dwie dostawy - przyznał. - Więc wierzy mi pan. l może pan przekonać generała Maxwella... Russell powoli pokręcił głową. - To mogła być zwykła niekompetencja, więc go po prostu odesłałem do Kairu. On jest jednym z jasnowłosych chłopców Maxwella, a generał poczułby się urażony moimi insynuacjami. Ramzes wiedział, że tak właśnie by było. Rywalizacja pomiędzy poszczególnymi służbami była cholernym utrudnieniem. - Wywiad wojskowy niczego się o nim nie dowiedział - oświadczył. - Proszę przynajmniej dać mi szansę znalezienia dowodu. - Jak? Niezależnie od tego, czy ma pan rację, czy nie, ten człowiek nie zrobił żadnego fałszywego ruchu. Ktoś tu prowadzi to przedstawienie, nawet Maxwell to przyznaje, nigdy jednak nie uwierzy, że robi to jeden z jego podopiecznych. Przesłuchaliśmy kilkoro podwładnych tego człowieka, takich jak ta Fortescue, ale żadne z nich nie rozmawiało z nim osobiście. - Musiał się jednak kontaktować bezpośrednio z tymi, którzy mu płacą. Możliwe, że przez radio. Na pewno nie może trzymać go w swojej kwaterze, a to oznacza, że musi mieć jakąś kryjówkę. Myślę, że wiem, gdzie ona jest. Zabiera tam czasami kobiety. Russell zacisnął usta. - Skąd pan się o tym dowiedział? Od swojego przyjaciela pedała? - Mój przyjaciel pedał jest bardziej znany niż Maxwell albo pan. A wasz młody oficer jest doskonale znany w el Was’a, ale w to Maxwell też pewnie by nie uwierzył. Proszę mi jednak pozwolić wrócić do sedna. Nie ma sensu rewidować tego miejsca, bo z pewnością nie trzyma tam niczego, co mogłoby go obciążać. Będę musiał złapać go w trakcie działania. Nie, proszę mi nie przerywać... Powstanie jest planowane na jutro albo pojutrze. On jest zbyt ostrożny, by zostać w Kairze w czasie rozruchów, więc na pewno uda się w jakieś bezpieczne miejsce - może do kryjówki, o której wspomniałem. Pojadę za nim. - Russell znowu próbował zabrać głos, ale Ramzes przerwał mu nie znoszącym sprzeciwu gestem i - dodał: - Dlatego nie może pan zrobić niczego, co by go zaalarmowało. Nie może pan aresztować bandy Wardaniego tak, żeby on się o tym nie dowiedział, bo wtedy mógłby coś zrobić... Bóg raczy wiedzieć co, bo nigdy nie jestem w stanie przewidzieć, do czego ten drań jest zdolny. Może zdecydować, że lepiej będzie siedzieć cicho. Może się gdzieś zaszyć. Albo spróbować chronić siebie, usuwając potencjalnych świadków. - Pan nienawidzi tego łajdaka, prawda? - zapytał Russell. - Moje uczucia nie mają tu znaczenia. Proszę pana o przysługę, bo wierzę, że mam rację. Russell niechętnie skinął głową. - Nie musi pan tego robić, wie pan o tym. Wykonał pan swoje zadanie. Ale Ramzes zignorował jego słowa i mówił dalej: - Będę szukał kontaktu z panem jutro rano. Jeśli okaże się, że trafiłem na właściwe miejsce, zadzwonię do pana i zostawię wiadomość o wielbłądzie. Jeśli jutro nie usłyszy pan nic ode mnie, będzie pan wiedział, że zgłoszę się pojutrze. - Wstał. - Za długo już rozmawiamy. A teraz może zechce pan wyzwać mnie kilkoma obelżywymi słowami albo spoliczkować? Ludzie na nas patrzą. Russell uśmiechnął się krzywo. - Wątpię, czy ktokolwiek, patrząc na nasze twarze, uwierzyłby, że to przyjazna rozmowa. Gdzie jest ta kryjówka? Ramzes się zawahał. - Nie wejdę tam, dopóki nie dostanę wiadomości od pana - zapewnił go komisarz. - Albo dopóki nie dostanę wiadomości o panu. W tym ostatnim wypadku powinienem wiedzieć, gdzie szukać. - Mojego ciała? Ma pan słuszność - mruknął Ramzes. Opisał kryjówkę i najbliższą okolicę. Russell skinął głową. - Proszę mi wyświadczyć przysługę. Nie, dwie... - Słucham. - Niech pan nie zgrywa bohatera. Jeśli to nasz człowiek, dopadniemy go wcześniejszy później. - A ta druga przysługa? Russell zwilżył usta językiem. - Proszę nic nie mówić pańskiej matce! Ramzes omal nie wybuchnął śmiechem na widok przerażonej miny Russella. Kiedy wsiadł na konia, skierował Riszę nie do domu, ale w stronę stacji kolejowej i wąskiego zaułka w Bulak. Musiał odbyć jeszcze jedno spotkanie. Bał się go jeszcze bardziej niż tamtego. Kafejka była ulubionym miejscem spotkań różnych ciemnych typów, w tym także pomniejszych handlarzy antykami i złodziei, od których pozyskiwali swój nielegalny towar. Był to dobry wybór, bo nawet gdyby ktoś Ramzesa rozpoznał - co było bardziej niż prawdopodobne, jeśli wziąć pod uwagę szeroki krąg jego znajomych - uznałby, że przyszedł tu w interesach. David był tam, tak jak obiecał; miał na sobie tarbusz i tani, źle dopasowany tweedowy garnitur i siedział samotnie przy stoliku. Nie potrafił ukryć zdumienia na widok Ramzesa, a kiedy jego przyjaciel usiadł, powiedział szybko: - Muchtan jest tutaj. Widzi cię. - To nie ma znaczenia - odparł Ramzes. - Wyglądasz dzisiaj bardzo schludnie i przyzwoicie - dodał. - Powiedz mi o wszystkim - rzekł David spokojnie. Nie było sensu tego odkładać; David wiedział, że nie ryzykowałby przyjścia tutaj bez przebrania, gdyby nie miał do tego ważnego powodu. Przedstawił smutne wieści w paru krótkich zdaniach, zanim przyjaciel wyobraził sobie coś jeszcze gorszego. Przez jakiś czas David siedział bez ruchu, ze spuszczonym wzrokiem. Johnny był jego przybranym bratem, zanim został szwagrem, ale to o Lii teraz myślał. - Za tydzień wsadzimy cię na statek - oświadczył Ramzes, nie mogąc dłużej znieść jego milczenia. - Jakoś to zrobimy. Obiecuję. David podniósł głowę. Jego oczy były suche, a twarz przerażająco spokojna. - Dopiero gdy to się skończy, a ty będziesz wolny. - Już się skończyło. Widziałem się z Russellem, zanim przyszedłem tutaj, i powiedziałem, że ma zaczynać. Nie będzie powstania. - A co z kanałem? - To nie nasza sprawa. Ja skończyłem, i ty też. - Więc chcesz pozwolić Percy’emu się wymknąć? Ramzes zawsze szczycił się, że potrafi nie dać nic poznać po sobie, ale David czytał w nim jak w otwartej księdze. Kiedy zaczął mówić, David go ubiegł. - Myślałem o tym, co mówiłeś ostatniej nocy, i o tym, czego nie mówiłeś, ponieważ nie dałem ci na to szansy. Złożyłem w całość te kawałki. Ten dom w Maadi, zainteresowanie Percy’ego twoimi działaniami... on się boi, że jesteś na jego tropie, prawda? - Davidzie... - Nie okłamuj mnie, Ramzesie. Nie mnie. Kiedy pomyślę o nim, że zadowolony z siebie i bezpieczny siedzi w Kairze, a umierają ludzie tacy jak Johnny, robi mi się niedobrze. Nie pozwolisz mu się wymknąć. Jeśli nie powiesz mi, co planujesz, sam zabiję tego drania. - Myślisz, że Lia podziękowałaby ci za to, że tak bardzo ryzykujesz, by pomścić Johnny’ego? Zabicie Percy’ego nie przywróci życia jej bratu. - Ale znacznie poprawi moje samopoczucie. - David uśmiechnął się w taki sposób, że Ramzesa przeszedł dreszcz. Jeszcze nigdy nie widział, żeby ta delikatna twarz była taka zacięta. - Mam kilka pomysłów - powiedział niechętnie. - Tak właśnie myślałem - mruknął David z tym samym mrożącym krew w żyłach uśmiechem. Ramzes szybko wyjaśnił swój plan. Kiedy David słuchał, jego zaciśnięte pięści rozwarły się, a oczy zwilgotniały. Teraz mógł płakać po Johnnym. Dziwne, ale kiedy Ramzes mówił o śmierci Johnny’ego, nie jego twarz miał przed oczyma. Była to twarz młodego Niemca. Z kolekcji listów B Najdroższa Lio, minął przynajmniej tydzień, odkąd dostałaś wiadomość. Jaką wartość ma list? Niewielką, ale jest wszystkim, co mogę zrobić. Gdybym była z Tobą, objęłabym Cię i zapłakała razem z Tobą. Nie ma sensu mówić, że ból będzie coraz mniejszy i z czasem stanie się do zniesienia. Jaka to pociecha dla kogoś, kto cierpi tu i teraz? Byłaś tutaj, by mnie pocieszyć, kiedy tego potrzebowałam - ja, samolubny, niewdzięczny robak, jakim wtedy byłam - a teraz nie mogę być z Tobą, kiedy mnie potrzebujesz. Musisz wierzyć w jedno, Lio - trzymaj się tego i nie trać ducha. Któregoś dnia, bliskiego dnia, nadejdą wieści pełne radości. Nie mogę więcej powiedzieć w liście. Nie powinnam mówić nawet tyle. Pamiętaj tylko, że zrobię wszystko, żebyśmy znowu były razem. 14 Vandergeltowie wyjechali od nas nagle następnego ranka po śniadaniu. Zostaliby, gdybym ich o to poprosiła, ale myślę, że Katherine zrozumiała, że wolimy zostać sami ze swoją żałobą. Najgorsze było to, że nie mogliśmy nic zrobić dla ukochanych osób, które cierpiały najbardziej. Ja napisałam list, Nefret zrobiła to samo; Emerson wysłał wiadomość telegraficzną, a Ramzes zabrał wszystkie wiadomości na główną pocztę w Kairze, żeby przybyły do nich jak najszybciej. Ale to było bardzo niewiele. Ramzes wrócił tak szybko, że zdążył pożegnać się z Vandergeltami. Wyszedł z domu przed świtem; wiedziałam, że przed nadaniem listów oczekiwał wiadomości, która oznajmiłaby ostateczny koniec jego misji. Napotkawszy mój zaniepokojony wzrok, potrząsnął głową. A więc nie dzisiaj. Może jutro. Wiedząc, że przed wyjściem prawie nic nie jadł, zasugerowałam, żebyśmy wrócili do jadalni i dali Fatimie przyjemność nakarmienia nas raz jeszcze. Jej twarz pojaśniała, kiedy poprosiłam o kolejne tosty i kawę. - Tak, Sitt Hakim, tak! Musicie zachować siły. Jedziecie dzisiaj do Gizy? Powiedziałam Selimowi, że może nie będziecie chcieli. - Moglibyśmy dzisiaj zrobić przerwę - stwierdził Emerson. - To byłoby najbardziej właściwe. - Wątpię, czy Johnny’ego obchodziłyby nasze właściwe zachowania - mruknął ponuro Ramzes. - Ale możemy zorganizować jakąś ceremonię. Daudowi i Selimowi by się to podobało, a inni też będą chcieli okazać swoje przywiązanie i szacunek. - Och, tak, Sitt! - zawołała Fatima. - Oni wszyscy będą chcieli przyjść. Ci, którzy go nie znali, słyszeli o nim, wiedzieli, jaki był wesoły i uprzejmy. - To doskonały pomysł - stwierdziłam. - Ale nie dzisiaj. Może za dzień, dwa... Myślałam o Davidzie. Tak bardzo pragnęłam, by znowu był z nami. Jak ta część sprawy miała być rozwiązana, Ramzes mi nie powiedział, ale jeśli władze nie wiedziały o jego odwadze i poświęceniu, będę musiała odbyć krótką rozmowę z generałem Maxwellem. - Możemy więc równie dobrze pojechać na chwilę do Gizy - oświadczył Emerson. - Przynajmniej czymś się zajmiemy. Skończymy w południe. Mam inne plany na resztę dnia. Ramzes uniósł brwi. - Ojcze, mogę zamienić z tobą słowo? - Oczywiście, że możesz - odpowiedział. - Nefret, ta suknia jest bardzo twarzowa, ale czy nie lepiej, żebyś się przebrała? Jeśli oczywiście idziesz z nami. Nie była to suknia, ale jeden z jej pomiętych negliży. Nie robiłam jej wyrzutów, że zeszła na śniadanie w dezabilu, bo nie wyglądała najlepiej - miała cienie pod oczyma i była bledsza niż zwykle. Natychmiast jednak wyraziła chęć towarzyszenia nam i pobiegła się przebrać. Emerson zaprowadził nas do ogrodu. - Jestem cholernie zmęczony tym szeptaniem i konspirowaniem - mruknął. - Co jest tym razem, Ramzesie? Jeśli powiesz mi, że ta sprawa została odłożona, nie ręczę za siebie. - Nie, ojcze, nie została odłożona, ale nastąpiła drobna zmiana planów - odparł Ramzes. - Russell chce zaczekać jeszcze dzień lub dwa, zanim zgarnie ludzi Wardaniego. Jeśli to właśnie planujesz na dzisiejsze popołudnie, będziesz musiał się wstrzymać. Mój mąż zmarszczył czoło. - Dlaczego? - Cóż, oni są w gruncie rzeczy nieszkodliwi, prawda? Czekają na hasło, którego nie dostaną, ponieważ ja go im nie podam, a bez broni niewiele są w stanie zrobić. Emersona jednak nie przekonała ta logika. Najwyraźniej miał ochotę kogoś uderzyć - albo najlepiej kilka osób. - Nie ostrzegłeś ich przypadkiem? - zapytał podejrzliwie. - Wydaje mi się, że masz słabość do tego Asada. - A mnie się wydaje - powiedział Ramzes, którego zmrużone oczy i zarumienione policzki wskazywały na to, że traci cierpliwość - że powinieneś zostawić to mnie. Ku mojemu zdumieniu Emerson wyglądał na zmieszanego. - Eee... Skora tak mówisz, mój chłopcze... - Jest Nefret. Chodźmy. Kiedy wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy w drogę, Ramzes objął prowadzenie, a tuż za nim jechała Nefret. Był szary, mglisty poranek; zaciągnięte chmurami niebo odzwierciedlało mój ponury nastrój. - Puść ich przodem - powiedziałam do Emersona. - Chcę z tobą porozmawiać. - A ja z tobą. - Byłam zdumiona, widząc, jaki potulny jesteś wobec Ramzesa. Naprawdę zamierzasz wypełniać jego rozkazy? - Tak. I ty też to zrobisz. Zasłużył sobie na prawo do ich wydawania. Mam wiele... hmm... szacunku dla tego chłopca. - Powiedziałeś mu to? Powiedziałeś mu, że go kochasz i jesteś dumny, że jesteś jego ojcem? Emerson wyglądał na zszokowanego. - Dobry Boże, Peabody, mężczyźni nie mówią takich rzeczy innym mężczyznom. On wie, co ja czuję. Do czego, u diabła, miałoby to prowadzić? - Myślałam o Johnnym - powiedziałam z westchnieniem. - Kiedy jest już za późno, zawsze chciałoby się powiedzieć coś więcej, wyrazić uczucia bardziej otwarcie. - Do cholery, Peabody, co za makabryczne myśli! Będziesz miała aż nadto okazji do wyrażania uczuć Ramzesowi i Davidowi. Jedyne, co im pozostało, to przekazać ostatnią wiadomość Russellowi, tak żeby wiedział, kiedy ma ruszyć do akcji. - Dzisiaj rano nie było żadnej wiadomości, więc musi być jutro. Czy atak na kanał nastąpi w tym samym czasie? - Nie wiem. - Emerson w zamyśleniu podrapał się po policzku. - Nie możemy zakładać, że zbiegnie się to w czasie z powstaniem. Może oni chcą, żeby rozruchy już się zaczęły, kiedy uderzą na kanał. To związałoby jednostki stacjonujące w Kairze i może oznaczałoby też konieczność wysłania wsparcia z sił obronnych kanału. Och, do diabła z tym, Peabody! Nie będzie powstania, a jeśli ci idioci ze sztabu nie wiedzą, że atak jest bliski, to znaczy, że nie są zbyt przewidujący. - Skoro tak mówisz, mój drogi. - Hmm... - Teraz twoja kolej. Co chciałeś mi powiedzieć? Odpowiedział pytaniem: - Kiedy dziecko Lii ma przyjść na świat? - W marcu. Jeśli żal i zmartwienia nie wywołają przedwczesnego porodu. - Chciałabyś być z nią, prawda? I z Evelyn. - Oczywiście. - Mówią, że parowce są zupełnie zablokowane, ale mam trochę znajomości. Wypłyniemy w przyszłym tygodniu. - Emersonie! Chcesz powiedzieć... - A niech to, Peabody, ja też chcę z nimi być! Chcę wyrwać Ramzesa z Egiptu. I chcę zobaczyć wyraz twarzy Lii, kiedy David przejdzie przez drzwi. - Zawiesisz wykopaliska? - Hmm... hmm... Myślałem, żeby wrócić na krótko pod koniec marca. Nie ma potrzeby, żebyś ze mną przyjeżdżała, jeśli nie chcesz. - Zatrzymaj się na chwilę, Emersonie. Uścisk dwóch osób siedzących na koniach nie jest tak romantyczny, jak mogłoby się wydawać. Jakoś sobie z tym jednak poradziliśmy. Kiedy Emerson posadził mnie z powrotem na moim siodle, powiedziałam: - Czyli David miałby pojechać z nami w przyszłym tygodniu? Czy to możliwe, Emersonie? - To musi być możliwe. - Szczęki Emersona zacisnęły się. - Ponieważ nie wolno mi aresztować rewolucjonistów, wpadnę dzisiaj do Maxwella i każę mu... hmm... poproszę go, by podjął legalne działania. David będzie potrzebował oficjalnej zgody i dokumentów. - Ale czy jest jakiś powód, że nie może być tu z nami już teraz? Ramzes widział się z nim w nocy i powiedział mu o Johnnym. Będzie bardzo przygnębiony. Moglibyśmy go ukrywać, karmić i pocieszać. Fatima nikomu by nie powiedziała. - Podobałoby ci się to, prawda? - Emerson uśmiechnął się szeroko. - Zobaczmy, co Maxwell ma do powiedzenia na ten temat. Jeśli nie będzie współpracował, przeszmuglujemy Davida do Anglii w skrzyni z nalepką „Fragmenty cennych naczyń”. - Albo przebranego za Selima, z dokumentami Selima - podsunęłam. - Skrzynia byłaby bardzo niewygodna. Selim mógłby się ukrywać, aż... - Powściągnij swoją rozszalałą wyobraźnię, Peabody - powiedział czule Emerson. - Przynajmniej na razie. W taki czy inny sposób, ale na pewno to zrobimy. Promień słońca padł na jego zdecydowaną, uśmiechniętą twarz. Niebo się przejaśniało. Miałam nadzieję, że możemy to uważać za kolejny dobry omen. Nasze wysiłki, by zająć myśli pracą, spełzły na niczym. Nawet Emerson nie mógł się skoncentrować, a Nefret i Ramzes wdali się w gwałtowną sprzeczkę na temat jednej z fotografii ślepych wrót, którą zrobiła. - Oświetlenie jest do niczego - burczał Ramzes. - O czym ty myślałaś? Potrzebuję więcej cienia. Dolna część lewej strony inskrypcji... - Więc rób te zdjęcia sam! - Zrobię! - Nie, nie zrobisz. Daj mi aparat! Już miałam interweniować, ale Nefret oddała aparat Ramzesowi i przejechała drżącą ręką po oczach. - Przepraszam - mruknęła. - Chyba nie nadaję się dzisiaj do niczego. - To zupełnie zrozumiałe, moja droga - powiedziałam uspokajająco. - Zasugeruję Emersonowi, że powinniśmy skończyć pracę. W domu Fatima przygotowała obfity lunch, którego żadne z nas nie mogło jeść. Wciąż jeszcze siedzieliśmy przy stole, kiedy przyniosła pocztę. Wręczyła ją Emersonowi, który posegregował wiadomości. Jak zwykle większość była do Nefret. Przejrzała je szybko i przeprosiła nas. Jej pragnienie odosobnienia było podejrzane. Poszłam za nią. Fatima też. Kiedy się zbliżyłam, usłyszałam, jak mówi: - Wie pani już, czy będzie na kolacji, Nur Missur? - Tak - odparła Nefret z roztargnieniem. - Tak, wygląda na to, że jednak będę. Trzymała w dłoni wyjęty z jednej z kopert kawałek papieru. Kiedy mnie zobaczyła, drgnęła zmieszana. - Masz spotkanie dzisiaj wieczorem? - zapytałam. - Nie wspominałaś mi o nim. Nefret wcisnęła kartkę do kieszeni spódnicy. - Niemal o nim zapomniałam. To było już dawno ustalone. Zadzwoniłam wcześniej, żeby je odwołać. Nie pasowało to do zwyczajnych wykrętów Nefret. Odwołanie nie nastąpiło przez telefon, ale przyszło w korespondencji. Percy? Był jedyną osobą, o spotkaniu z którą prawdopodobnie by nam nie powiedziała. No cóż, przynajmniej nie będę musiała martwić się jej nieobecnością dzisiaj wieczorem. Kiedy wróciłam, Ramzes i Emerson nadal siedzieli przy stole. - O co chodzi? - zapytał mój mąż. - Popędziła jak pies za zwierzyną. Nefret oznajmiła mi, że ma zamiar udać się do pokoju na mały odpoczynek, mogłam więc mówić spokojnie. Przedstawiłam im swoje podejrzenia. - Zawsze robicie jakieś tajemnice - burknął Emerson. - Czy nie mamy dość problemów na głowie? Pozbawione wyrazu oblicze Ramzesa stało się jeszcze bardziej nieodgadnione. - Przepraszam - powiedział i gwałtownie odsunął krzesło. - Dokąd idziesz? - zapytałam. - Skończyłem już jeść. Czy muszę was prosić o pozwolenie odejścia od stołu? Będę w swoim pokoju, jeśli będziecie mnie do czegoś potrzebowali. Nie przejęłam się jego szorstkim tonem. Uśmiechnęłam się do niego. - Odpocznij sobie. Ja też chciałam sobie odpocząć, ale nie mogłam usiedzieć w jednym miejscu. Zmącony umysł nie sprzyja drzemce. Kiedy nie myślałam o Johnnym i jego pogrążonych w żałobie rodzicach, martwiłam się o Lię i o to, jaki wpływ ten szok mógł mieć na jej nienarodzone dziecko, o Davida, siedzącego samotnie w jakiejś nędznej szopie, myślałam z obawą o zbliżających się Turkach i niepokoiłam się o Ramzesa, robiącego coś, co by mi się z pewnością nie podobało. Nie ufałam mu. Nigdy. Po jakimś czasie poddałam się i wyszłam popracować do ogrodu. Uprawianie ogródka może przynieść ulgę choremu umysłowi, jak mówił Szekspir (chociaż, odnosił to do czegoś innego), ale kiedy zobaczyłam, co wielbłąd zrobił z moimi kwiatami, do reszty straciłam humor. To, czego ta przeklęta bestia nie zmiażdżyła - zeżarła, w tym kilka krzaków róż. Dla wielbłąda kolce są pikantną przyprawą. Poszłam poszukać ogrodnika, obudziłam go i przyprowadziłam go z narzędziami ogrodniczymi do splądrowanej grządki. Trzeba było ją całą skopać i obsadzić od nowa. Nadal czując potrzebę rozładowania się, wzięłam grabie i sama rzuciłam się do pracy. Kiedy zajmowałam się grządką, nadeszła Nefret. Miała na sobie wyjściowe ubranie, kapelusz i rękawiczki. - Tutaj jesteś! - krzyknęła. - Na miły Bóg, dlaczego kopiesz ogródek? Odstawiłam grabie i otarłam pot z czoła. - Znudziły mi się nasturcje. Dokąd idziesz? Wydawało mi się, że masz zamiar być w domu na kolacji. - Zadzwoniła Sophia, przywieźli właśnie kobietę, która może potrzebować chirurga. Muszę natychmiast tam iść. Nie wiem, kiedy wrócę. - Oby jej nic nie było. Powodzenia, moja droga. - Dziękuję. Będziesz w domu wieczorem? Wszyscy będziecie? - Tak, raczej tak. Wyglądała, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale kiwnęła tylko głową i pobiegła. Patrzyłam na nią, póki nie zniknęła mi z oczu. Potem zostawiłam Dżamala z kopaniem i poszłam do domu. Kiedy dodzwoniłam się do Sophii, była bardzo zdziwiona, że zadałam sobie trud powiadomienia jej, że Nefret jest już w drodze, podziękowała mi jednak grzecznie. Przynajmniej wiedziałam, że tym razem Nefret mnie nie okłamała. Gdzie ona, u diabła, była wczoraj po południu, a co ważniejsze - z kim? Cokolwiek jednak robiła i z jakichkolwiek powodów, musiałam położyć temu kres. Nie zajęłam się tym do tej pory z powodu zaabsorbowania innymi kwestiami, ale teraz ta wymówka była już nieaktualna. Dzisiaj wieczorem, pomyślałam. Kiedy tylko wróci do domu. Po energicznych ćwiczeniach w ogrodzie porządna kąpiel w wannie nie była luksusem, lecz koniecznością. Przez całe popołudnie nie widziałam Emersona; poszedł do swego gabinetu, żeby pracować albo żeby się martwić w samotności. Postanowiłam sprawić mu niespodziankę, zakładając jedną z pięknych popołudniowych sukien, które Nefret podarowała mi na Boże Narodzenie. Wyraził wtedy swoje szczególne uznanie dla cienkiej, żółtej jedwabnej kreacji, dogodnie zapinającej się z przodu. (Dogodnie do zakładania, oczywiście). Słoneczny żółty kolor zawsze jest radosny. Nigdy nie byłam zwolenniczką noszenia czerni na znak żałoby; to kiepskie świadectwo wiary, która obiecuje nieśmiertelność dobrym ludziom. Gdy Emerson wszedł do salonu, wyraz jego twarzy upewnił mnie, że mój wybór dotyczący ubrania był trafny. Już miałam nalewać herbatę, kiedy wszedł Ramzes. - Nie będę na kolacji w domu. Powiedziałem już o tym Fatimie. Natychmiast ogarnęły mnie złowieszcze przeczucia. Miał na sobie bryczesy i buty do konnej jazdy, tweedową marynarkę i koszulę khaki bez kołnierzyka i kamizelki - mógł to być strój umożliwiający szybkie przebranie. - Nie jesteś odpowiednio ubrany do kolacji w lokalu - zauważyłam. - Mam spotkanie z jednym z hinudskich podoficerów. Nie wpuszczają ich do hoteli, jak wiecie, spotykamy się więc w kafejce w Bulak. - Po co? - zapytałam podejrzliwie. - Lekcje języka i może przyjacielskie zapasy. Teraz są w modzie takie popisy. Prawdopodobnie złamie mi obie nogi. - I takim ludziom pozwalają wychodzić na przepustkę, kiedy Turcy mają zaatakować kanał? - zapytał Emerson, - To szaleństwo, absolutne szaleństwo! - Maxwell nadal nie wierzy, że atak jest nieuchronny albo że Turcy się do nas przedostaną. Mam nadzieję, że ma rację. Nie czekajcie na mnie, wrócę późno - oświadczył Ramzes i ruszył do drzwi. - Spotkasz się dzisiaj z Davidem? Zatrzymał się. - Sugerujecie, że powinienem? Nie odpowiadając wprost, unikał kłamstwa, ale było to dość irytujące. - Sugeruję, że jeśli się z nim spotkasz, powinieneś przyprowadzić go do domu. Nie musimy już być ostrożni, jeżeli jednak uznasz to za konieczne, będziemy go trzymać w odosobnieniu przez dzień lub dwa. - To nie będzie konieczne - odparł, odwracając się do mnie. - Masz rację, czas przyprowadzić Davida do domu. Dobrej nocy. Z manuskryptu H Dotarł na miejsce o zmierzchu, kiedy było jeszcze na tyle jasno, że widział, dokąd idzie, ale i na tyle ciemno, że mógł się ukrywać. David nie chciał, by szedł sam, Ramzes chciał jednak najpierw zrobić rekonesans. - Percy nie pojawi się przed nocą, o ile w ogóle przyjdzie - stwierdził. - Przedstawienie nie zacznie się przed północą. Wszystko jest ustalone. O dziewiątej Russell wpadnie ze swoimi ludźmi do magazynu i do meczetu, a kiedy już zabierze broń, wróci do biura i będzie czekał na wiadomość ode mnie. Myślisz, że nie poradzę sobie sam z Percym? Ale chciałbym, żebyś był moim obserwatorem. Nie denerwuj się, Davidzie. Do rana wszystko się skończy i zjesz z nami śniadanie. A on będzie tłumaczył swoim rozzłoszczonym rodzicom, dlaczego nie powiedział im prawdy. Ale gdyby wiedzieli, co ma się tej nocy wydarzyć, nie wypuściliby go dzisiaj z domu albo uparliby się, że muszą mu towarzyszyć, co byłoby jeszcze gorsze. O zmroku stary pałac wyglądał ponuro i złowieszczo; nic dziwnego, iż miejscowi go unikali. Został zbudowany pod koniec XVIII wieku przez jednego z mameluckich bejów, który słynął z okrucieństwa; okoliczni mieszkańcy byli przekonani, że duchy jego ofiar wciąż błąkają się po ruinach razem z dżinami i afrytami, wyjąc i bełkocząc. W zniszczonych murach z pewnością było wiele gniazd założonych przez sowy. Ramzes, omijając zrujnowane fontanny i przewrócone kolumny, przedarł się przez rozszalałą dżunglę chwastów i zdziczałych krzaków na dziedzińcu i dotarł w końcu do małego budynku, który wciąż był w dobrym stanie. Wyjął latarkę kieszonkową i zasłonił ją tak, żeby widać było tylko wąską strużkę światła, po czym obszedł dookoła budynek. Łukowate okna osłaniały prymitywne, ale mocne drewniane okiennice, a drzwi wyposażono w nowe zamki. Było jeszcze jedno wejście u podnóża niewysokich schodów, które musiały prowadzić do pomieszczeń piwnicznych. Obie pary drzwi były wyposażono w zamki yale. Otwarcie ich potrwałoby trochę i mogło zostawić ślady, pozostawała więc tylko któraś z okiennic. Były również zamknięte albo zaryglowane od wewnątrz, ale łom, który Ramzes przyniósł, poradził sobie z nimi. Kiedy już znalazł się w środku, musiał zapalić latarkę, a gdy przesunął wąskim promieniem światła po pokoju, gwizdnął cicho. Pomieszczenie wyglądało jak skrzyżowanie burdelu z buduarem: wszędzie wisiały jedwabne zasłony i leżały miękkie pledy. Łóżko, które zajmowało większość miejsca, przypominało ptasie gniazdo, zarzucone splątanymi tkaninami i poduszkami. Pobieżnie przeszukał pokój; nawet Percy nie byłby tak szalony, żeby trzymać obciążające dokumenty w miejscu, w którym przyjmował wizyty kobiet Jedynym godnym zainteresowania przedmiotem była długa wąska jedwabna wstążka, najwyraźniej pochodząca z jakiejś części damskiej garderoby. Ramzes trzymał ją przez chwilę, a potem odrzucił na bok i wyszedł z pokoju. Drzwi po drugiej stronie wąskiego korytarza prowadziły do bardziej obiecującego pomieszczenia. Percy najwyraźniej lubił wygody; wschodnie dywany pokrywały podłogi i wisiały na ścianach, a umeblowanie składało się z wygodnych krzeseł i dobrze wyposażonego barku oraz kilku lamp oliwnych i wielkiego miedzianego naczynia, które służyło za palenisko. Do niszczenia dokumentów? Jeśli tak, były dokładnie zniszczone. Nic w tym pokoju nie zdradzało tożsamości mężczyzny, który czasem z niego korzystał. Świadom upływu czasu, Ramzes przeszukał resztę niewielkiego budynku. Drzwi na końcu holu pomiędzy sypialnią a gabinetem wychodziły na schody prowadzące w dół. Piwnica była bardziej obszerna niż parter domu. Nie było tu nic oprócz szczurów, kupki stęchłego siana i kilku kawałków drewna, ale podejrzewał, że kiedyś znajdowała się tu broń wysłana Wardaniemu - i może komuś jeszcze. Jedna część piwnicy była podzielona na kilka mniejszych, podobnych do cel pomieszczeń. Wszystkie oprócz jednego były puste. Masywne drewniane drzwi skrzypnęły, gdy Ramzes je pchnął. Wąski promień światła odsłonił klepisko i ściany z surowego kamienia. Pomieszczenie miało jakieś pięć stóp na piętnaście i były tu jedynie dwa meble - krzesło i surowy drewniany stół. Na stole postawiono ogromny ceramiczny dzbanek; po powierzchni stęchłej wody pływały martwe muchy. Ale w ścianę naprzeciwko wbite były haki, a na jednym z nich, naprzeciwko drzwi do pokoju, wisiał tylko jeszcze jeden przedmiot... zwinięty i lśniący jak wąż. Był oczyszczony i nasmarowany oliwą, ale kiedy Ramzes mu się przyjrzał, dostrzegł ciemne plamy na nim i na klepisku pod hakiem, i poczuł mdlącą pewność, że tu właśnie umarł Faruk. Hak znajdował się na właściwej wysokości nad ziemią. Wszedł po schodach, ciesząc się, że David nie przyszedł tu razem z nim. Pocił się i trząsł jak bojaźliwa staruszka. Złość na siebie samego i na oprawcę, który użył korbacza, odbierała mu siłę, kiedy szedł do prowizorycznego biura. Do cholery, gdzieś tutaj musiało coś być! Zanim zaczął bardziej intensywne poszukiwania, odryglował okiennice i otworzył jedną z nich na kilka cali. Zawsze dobrze było mieć jakieś wyjście awaryjne, a przy otwartym oknie miał również większe szanse usłyszeć zbliżającego się jeźdźca. Nie miał pewności, czy Percy przyjedzie tej nocy; ale jeśli ten list do Nefret był od niego, oznaczało to, że odwołał spotkanie, które zatrzymałoby go w Kairze tego wieczoru. To niczego nie dowodzi, lepiej jednak się zabezpieczyć. David czekał na skrzyżowaniu pod Mit Ukbeh i Percy musiałby go minąć, niezależnie od tego, czy jechałby z północy drogą do Gizy, czy przez rzekę od Bulak - a jeśli dojechałby tak daleko, wiadomo byłoby, dokąd się udaje. Dosiadłszy Asfura, którego mu wcześniej przyprowadził Ramzes, David mógł bez trudu prześcignąć Percy’ego i ostrzec Ramzesa, że zbliża się jego kuzyn. Kryjówkę nietrudno było znaleźć. Za jedną z draperii była spora nisza z łuszczącym się tynkiem. Było tam radio, a na półce pod nim teczka z mnóstwem dokumentów. Ramzes wyjął jeden z nich na chybił trafił i przejrzał go w świetle latarki. Z początku nie mógł uwierzyć własnym oczom. Był to szkic terenu w rejonie kanału, od Ismailii do Gorzkich Jezior. Rysunek był prymitywny, ale zaznaczono wszystkie punkty orientacyjne, drogi i linie kolejowe, a nawet większe łańcuchy górskie. Z rosnącym niedowierzaniem przeglądał pozostałe papiery. Tylko Percy mógł być na tyle głupi, żeby przechowywać takie dokumenty: kopie wszystkich wiadomości, które wysyłał i dostawał, otwartym tekstem i zakodowane, memoranda... była tu nawet lista nazwisk, z adnotacjami przy każdym z nich. Żadne z tych nazwisk nic Ramzesowi nie mówiło, ale nie byłby zdziwiony, gdyby niektóre z nich odnosiły się do osób, które zna albo znał. Trzy były przekreślone. Czemu, u licha, Percy trzymał takie obciążające dowody? Nie mógł zapamiętać nawet nazwisk swoich własnych agentów? Może zamierzał napisać pamiętniki, kiedy już będzie stary i zniedołężniały. Musiał mu jednak oddać sprawiedliwość, bo w papierach nie było niczego, co obciążałoby go osobiście. Pismo odręczne było nieporadnie zmienione, ale eksperci mieliby spory kłopot, żeby tym dowodem przekonać sąd wojskowy. Już miał zamknąć teczkę, gdy nagle coś go tknęło. Wyciągnął jeden z dokumentów i przeczytał go raz jeszcze. Były to jednak zwykłe notatki, w większości zawierające cyfry, bez wyjaśnienia ani rozwinięcia, ale jeśli ta liczba była datą, a ta godziną, a litery wskazywały miejsca, które oznaczały... Dźwięk, który doszedł zza zasłony, sprawił, że serce przestało mu bić. Było to skrzypienie zawiasów. Po chwili drzwi pokoju stanęły otworem. Jego palce znalazły włącznik latarki i ogarnęły go ciemności. Przeklął samego siebie za nieostrożność i nadmierną pewność siebie, a potem usłyszał czyjś głos i uświadomił sobie, że to nie Percy. Głos był głębszy i powolniejszy i mówił po turecku. - Nikogo tu nie ma. Spóźnia się. Odpowiedź padła w tym samym języku, ale po akcencie Ramzes poznał, że nie był to ojczysty język mówiącego: - Nie lubię tego miejsca. Mógł się z nami spotkać w Kairze. - Nasz bohaterski przywódca nie podejmuje takiego ryzyka. Drugi mężczyzna splunął. - On nie jest moim przywódcą. - Mamy tych samych panów, ty, ja i on. On tylko przekazuje rozkazy. Dzisiaj będą dla nas nowe polecenia. Siadaj. Ramzes zamknął teczkę, odłożył ją na miejsce i wsunął latarkę do kieszeni. Gdy zapadła cisza, stał bez ruchu, mając nadzieję, że jego oddech nie jest tak głośny, jak mu się wydaje. To było spotkanie, a może świętowanie; konspiratorzy byli przekonani, że ich zadanie zostało wykonane. Wydawało mu się, że wie, kim jest jeden z nich: Turek. On też grał jakąś rolę. Nie był niepiśmiennym wynajętym kierowcą, jego turecki był zbyt elegancki. Ale kim był drugi mężczyzna? Czy powinien ryzykować i uchylić zasłonę? Blask światła przy krawędziach kotary powiedział mu, że nie powinien. Mógł zrobić tylko dwie rzeczy: pozostać w ukryciu i modlić się, żeby nikt nie chciał użyć radia ani sprawdzić niczego w papierach - albo rzucić się do ucieczki, mając nadzieję, że element zaskoczenia zadziała na jego korzyść. Nie miał przy sobie broni palnej, ale i tak na niewiele by mu się teraz przydała; dostał o wiele więcej, niż się spodziewał, teraz jednak jego szansę gwałtownie malały. Pozostanie w ukryciu prawdopodobnie było lepszą alternatywą, przynajmniej na jakiś czas. Poprawił pas, za który zatknął nóż, żeby mieć do niego łatwiejszy dostęp - i wtedy drzwi znowu się otworzyły. Przez chwilę nikt nic nie mówił. Potem nowo przybyły powiedział po angielsku: - Nie ma go tu jeszcze, co? No, no, przyjaciele, nie mierzcie do mnie. Nie na mnie czekacie, ale jestem jednym z was. - Jaki masz dowód? - A ty nosisz przy sobie dokumenty, że jesteś tureckim agentem? Fakt, że znam to miejsce, jest wystarczającym dowodem. To właśnie największy problem - dodał z lekkim rozdrażnieniem. - Pomiędzy nami nie ma wystarczającego zaufania, choć jesteśmy sprzymierzeńcami. Jak sądzę, nie pijecie alkoholu, ale chyba nie macie nic przeciwko temu, żebym ja się uraczył? Powolne i rozważne kroki przeszły przez pokój, a po nich nastąpił brzęk szkła o szkło. Ramzes stał bez ruchu. Teraz było ich trzech, a jednego z nich znał. Szkocki akcent zniknął, ale głos był ten sam. Ojciec był jednak na właściwym tropie. Hamilton może nie był Sethosem, ale pozostawał na usługach wroga. Słowa majora dały Ramzesowi kolejną użyteczną informację: przedzieranie się przez pokój nie było dobrym pomysłem, bo Turek miał strzelbę. Hamilton nie zadał sobie trudu zamykania drzwi. Ramzes znowu usłyszał głuchy odgłos kroków. Kiedy zatrzymały się nagle, major powiedział: - Nareszcie. Co się stało? - A co ty tu, do cholery robisz? - zapytał Percy. - Dostarczam ci nowe rozkazy z Berlina - odparł Hamilton. - Nie sądzisz chyba, że dowództwo dopuści cię do swoich wszystkich małych sekretów, prawda? - Ale myślałem, że jestem... - ...najważniejszy w Kairze? Wzruszająca naiwność. Ale do tej pory nieźle się spisywałeś; von Uberwald jest z ciebie zadowolony. Ramzesowi to nazwisko nic nie mówiło, Percy jednak najwyraźniej je znał. - Ty... ty meldujesz się jemu? - Bezpośrednio jemu. Napijesz się ze mną brandy? - Dość tego - odezwał się nagle Turek. - Zakończmy nasze sprawy. - Nie ma pośpiechu - powiedział Percy. - Za parę godzin ulice Kairu spłyną krwią. Boże, to już naprawdę blisko. Jeden z was otworzył okiennice... Ramzes wiedział, że tylko minuty dzielą go od zdemaskowania. Otwarta okiennica powie im, że był tu jakiś intruz, a nisza będzie pierwszym miejscem, które sprawdzą. Już miał się ruszyć, kiedy Turek krzyknął: - Były otwarte. Kto... Tam na zewnątrz ktoś jest! David miał zamiar skierować się prosto do drzwi, ale ten okrzyk go powstrzymał. Uwięziony za ciężką zasłoną Ramzes nie mógł usłyszeć, jak jego przyjaciel naśladuje pohukiwanie sowy, ale pomyślał, że David musiał przybyć tu przed Percym. Być może był na posterunku na tyle wcześnie, by zobaczyć, jak przybywają wszyscy trzej. Z pewnością doszedł do wniosku, że Ramzes jest nadal w środku i być może jest pojmany. Nie będzie czekał, aż go zaczną przesłuchiwać, nie David... Turek stanął przy oknie, z bronią na ramieniu i, palcem na spuście. Nie było czasu na nic innego, Ramzes mógł tylko skoczyć przez pokój i rzucić się na strzelbę. Kiedy już jej dotykał, nagle wystrzeliła. Eksplozja niemal go ogłuszyła, a odrzut osłabił jego niezdarny chwyt. Potknął się i padł do przodu, uderzając czołem w jakiś twardy przedmiot. Gdy doszedł do siebie, leżał na podłodze z rękoma związanymi na plecach. Przeszukali go, zdjęli mu marynarkę i zabrali nóż. Użyteczne przedmioty ukryte w obcasach butów były nietknięte, nie mógł jednak do nich sięgnąć, bo z pewnością był obserwowany. W zasięgu jego wzroku były cztery stopy; jedna para należała chyba do Turka. Druga para była obuta w eleganckie skórzane pantofle. Prawdopodobnie wśród obecnych byli też Percy i Hamilton, ale żeby ich zobaczyć, musiałby odwrócić głowę - a nie mógł tego zrobić między innymi dlatego, że miał wrażenie, iż jego głowa eksploduje, jeśli nią ruszy. Ktoś coś mówił. Percy. - ...robić szumu bez powodu. Nawet jeśli wiedzą, dzisiaj w nocy nie będą mieli czasu się nami zająć. - Ty głupcze! - To był Hamilton, ton jego głosu był uszczypliwy i szorstki. - Nie rozpoznałeś człowieka, który uciekł? - Nie ucieknie daleko. Jest ranny. Ledwie się trzymał na nogach. Ramzes nie dopuścił, by jego oddech gwałtownie przyspieszył, lecz przyszło mu to z ogromnym trudem. - To był David Todros - mruknął Hamilton. - Kto? Niemożliwe. On jest w... - Nie jest. Przyjrzałem mu się dobrze. A teraz pomyśl, jeśli to nie jest dla ciebie zbyt wielki wysiłek... Jeśli jest tu Todros, to dlatego, że przysłali go Brytyjczycy. Jest na tyle podobny do swego kuzyna, że może go zastępować. Odstawiali już wcześniej takie numery. Dlaczego jednak mieliby to robić teraz i dlaczego obecność Todrosa tutaj nie mogła wyjść na jaw? l co z pogłoskami o człowieku w Indiach? Percy nie odpowiadał. - Na miłość boską - zniecierpliwił się Hamilton. - Czy to nie jest oczywiste? Powiedziałeś temu nieszczęsnemu młodemu łotrzykowi, że chcemy pozbyć się Wardaniego. To nie był zły pomysł, ja również nigdy mu nie ufałem, a gdybyśmy zrobili z niego męczennika, jego ludzie oszaleliby z wściekłości i ruszyli na Brytyjczyków. - To była tylko część planu. Zadziałałby również wtedy, gdyby Faruk nie był takim kiepskim strzelcem. Ranił tylko tego człowieka. - Jak mocno? - Cóż... Chyba dość mocno, sądząc z relacji Faruka. Nie widzieli go przez trzy dni. - Gdzie był w tym czasie? l gdzie był potem? Wiedziałeś, gdzie mieszkają wszyscy pozostali, ale nigdy nie znalazłeś kryjówki Wardaniego, prawda? Nie znalazła jej też policja, a bardzo się starali. - Do diabła, nie pouczaj mnie! - krzyknął Percy. - Wiem, do czego zmierzasz, ale jesteś w błędzie. Tak, słyszałem te wszystkie pogłoski i wiedziałem, że tylko jeden człowiek mógłby zająć miejsce Wardaniego. Ale to nie był Ramzes. Wysłałem Fortescue do Gizy, żeby zobaczyła, czy on tam jest... Czy on... O mój Boże! - Wreszcie zaskoczyłeś? Nie liczyłbym na to, że twoja mała rewolucja wybuchnie tej nocy. Stawiam dziesięć do jednego, że broń jest już w rękach policji. Percy wyrzucił z siebie potok przekleństw. Czubek jego buta uderzył w żebra Ramzesa, który skręcił się i przetoczył na plecy. - Podnieście go - warknął Percy. - Na nogi. Ręce, które dźwignęły Ramzesa do góry, należały do Turka. Jego drugie ramię chwycił mężczyzna w białym wełnianym haiku owiniętym wokół ciała i przerzuconym przez głowę. Senussi* [Bractwo religijne z północnej Afryki (przyp. red.).] byli reformatorami religijnymi, lecz nie ascetami; jedwabny żółty kaftan tego człowieka był obszyty czerwonymi galonami, a jego podkoszulek mienił się złotem. Percy zwracał się do nich jak pan do służących, tym samym tonem, jakiego używał wobec wszystkich nie-Europejczyków, ale chociaż mężczyźni posłuchali jego rozkazu, na ich twarzach malowało się niezadowolenie. Hamilton, rozparty nonszalancko na krześle, ze szklanką w dłoni, napotkał spojrzenie Ramzesa i uśmiechnął się z satysfakcją. Tego wieczoru zrezygnował z kiltu na rzecz zwykłego cywilnego ubrania, ale to nie była jedyna różnica w jego wyglądzie. Ta twarz nalegała do innego człowieka, twardego i wyrachowanego. - Ile słyszałeś? - zapytał Percy. - Całkiem sporo - odparł Ramzes. - Wiem, że podsłuchiwanie jest niegrzeczne, ale... Percy przerwał mu mocnym uderzeniem w twarz otwartą dłonią. - To byłeś ty? Nie byłeś, prawda? To nie mogłeś być ty! Chwycił Ramzesa za koszulę. Ramzes popatrzył na niego. Nie miał nic przeciwko kontynuowaniu tej rozmowy, ale nie bardzo wiedział, czego kuzyn od niego oczekuje. Dlaczego nie zwracał uwagi na oczywiste dowody, potwierdzające teorię Hamiltona? Oczywiście znał odpowiedź. Percy nie mógł przyznać, że został przechytrzony, że wszystkie jego plany rozsypały się w proch. Nie przyjmie do wiadomości prawdy, dopóki ktoś nie wsadzi mu w nią do nosa. Percy podniósł rękę do kolejnego ciosu, ale zanim uderzył, podszedł do niego z tyłu Hamilton i zablokował jego ramię. Potem rozpiął koszulę Ramzesa i ściągnął ją z jego lewego ramienia. - Czy ten dowód ci wystarczy? - zapytał ironicznie. Turek wydał stłumiony okrzyk. Ramzes zastanawiał się, jak szczegółowy był opis Faruka. Nie miało to jednak teraz znaczenia. Blizny były doskonale widoczne. Policzki Percy’ego spurpurowiały, a usta się wykrzywiły. Ramzes spodziewał się uderzenia, powstrzymał się więc od krzyku, gdy pięść kuzyna walnęła go w ramię. Kiedy minęły zawroty głowy, stwierdził, że nadal jest na nogach. Rozpętała się wściekła awantura. Najgłośniej krzyczał Turek: - Zostań tutaj, idioto, i czekaj na policję! Myślisz, że on tu przyszedł bez ich wiedzy? Tę potyczkę przegraliśmy. Czas wycofać się i przegrupować. Percy zaczął bełkotać: - Nie możecie odejść potrzebuję was, żebyście pomogli mi z nim skończyć. Ramzes podniósł głowę i napotkał zimne spojrzenie Hamiltona, który oświadczył: - Nasz turecki przyjaciel ma słuszność. Nie możemy marnować już więcej czasu. Nie ma sensu go o nic pytać, bo odpowiedzi są oczywiste. Zwiążmy mu ręce i nogi i zabierajmy się stąd. - Chcecie pozostawić go przy życiu?! - wrzasnął Percy. - Oszaleliście? Przecież on mnie widział! - Więc go zabij - odparł Turek. - Chyba że więzy krwi cię powstrzymują. Mam za ciebie poderżnąć mu gardło? - Nie musisz się mną kłopotać - powiedział Ramzes spokojnie. Turek zaśmiał się z uznaniem. - To było dobrze zagrane, młodzieńcze. Żałuję, że nie będziemy mieli okazji zmierzyć się inteligencją. Mów dalej, pomyślał Ramzes. Niech się kłócą, debatują i zwlekają. Nie zatrzymałoby to Turka na długo, wciąż jednak była jeszcze szansa, jeśli David żył - a przecież musi żyć. Jak na ironię, jego jedyną nadzieją na doczekanie odsieczy był kuzyn. - O, nie! - zawołał Percy. - Od lat marzyłem o tym, żeby go zabić. A teraz marzę nawet o czymś więcej. Zabierzcie go na dół. - Sam go zabierz. Nie wydawaj mi rozkazów. - Turek zwolnił chwyt i Ramzes upadł na kolana. Dobry, stary Percy, pomyślał. Zawsze przewidywalny. - Więc idźcie, niech was diabli! - krzyknął Percy. - Obaj. Wszyscy. Sam sobie z nim poradzę. - Wątpię w to - mruknął szyderczo Turek. - Raczej skorzystaj z szansy i pozwól mi się upewnić, że jest solidnie związany, zanim odejdę. Bo przecież chcesz go związanego i bezbronnego, prawda? Pogarda w jego głosie nie poruszyła Percy’ego. - Tak - odparł niecierpliwie. - Nie musicie go znosić, tylko... - Sam pójdzie na śmierć - oświadczył Turek. - Jak przystało na człowieka honoru. Pomóż mi go podnieść, Sajidzie Ahmadzie. Ramzes docenił komplement, ale kiedy wstał na nogi, pożałował, że poczucie honoru Turka jest takie bolesne. Chwiejąc się, powiedział: - Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby mnie zaniesiono. Droga może być męcząca. Turek wybuchnął śmiechem, a Percy poczerwieniał. - Nie byłbyś taki chojrak, gdybyś wiedział, co czeka na ciebie na dole. - Potrafię to sobie doskonale wyobrazić. Co by na to powiedział lord Edward? „Tortury to łajdactwo”. Musieli go jednak nieść, bo Percy uderzył go mocno jeszcze dwa razy w twarz, zanim Turek zdołał go powstrzymać. Ramzes był tylko w połowie świadom tego, że ktoś go podnosi za nogi i ramiona i że po jakimś czasie opuszczają go na twardą powierzchnię. Kiedy przecięli sznury, które krępowały jego ręce, zareagował odruchowo, rzucając się do ucieczki, choć nadal miał związane nogi, a mięśnie ramion zesztywniałe. Dało mu to kilka cennych sekund, ale ich było czterech i nie zajęło im dużo czasu pozbawienie go przytomności. Gdy odzyskał zmysły, po jego twarzy sączyła się woda. Przesunął wyschniętym językiem po wilgotnych strużkach na wargach i próbował skupić na czymś wzrok. Znajdował się tam, gdzie spodziewał się znaleźć, we wstrętnym małym pomieszczeniu w piwnicy, rozebrany do pasa, z rękoma przywiązanymi do wbitego wysoko w ścianę haka. Oświetlała go latarnia. Naturalnie, Percy będzie chciał patrzeć na niego. Kuzyn postawił dzbanek z wodą na stole, chwycił Ramzesa za szczękę i szarpnięciem obrócił jego głowę w swoją stronę. Ich twarze dzieliło teraz zaledwie kilka cali. - Jak się dowiedziałeś o tym miejscu? - zapytał. - Co? - Ona ci powiedziała? To dlatego, że ona... Odpowiedz mi! Z początku zupełnie nie wiedział, co Percy ma na myśli. Mógł mówić „ona” o el-Gharbim, byłaby to jednak obelga zbyt subtelna jak na niego. Gdy w końcu zrozumiał, poczuł tak silny napływ emocji, że niemal zapomniał o swoim obolałym ciele. Mówił sobie, że Percy już nigdy nie zdoła go oszukać; wierzył w to - ale zawsze pozostawała mała, brzydka wątpliwość, zrodzona z zazdrości i frustracji. Zniknęła jednak bez śladu, kiedy uświadomił sobie, jak bardzo dla niego ryzykowała. Oparł się na stopach, co ulżyło jego napiętym ramionom i nadgarstkom, i spojrzał Percy’emu w oczy. - Nie wiem, o czym mówisz. Moim informatorem był mężczyzna. - Kłamiesz, żeby ją chronić. Przeklęta mała dziwka! Ale ją też dopadnę i... Wyrzucił z siebie potok wstrętnych epitetów i gróźb, Ramzes jednak wysłuchał ich z obojętnością, która zdumiała nawet jego samego. Rycerskość wymagała, żeby bronił swojej damy przynajmniej słownie, skoro nie mógł inaczej - ale ona tego nie potrzebowała, była ponad to, ponad pochwały i ponad winy. Gdy Percy przestał wrzeszczeć, nie miał wprawdzie piany na ustach, wyglądał jednak, jakby miał. - No? Powiedz coś! - syknął. - Powiedziałbym, gdybym potrafił wymyślić coś stosownego do sytuacji - odparł Ramzes. Nie zamierzał drwić z kuzyna, ale nie potrafił się powstrzymać. - Teraz ty masz szansę powiedzieć coś mądrego - dodał. - Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni... Kiedy Percy zwolnił swój chwyt, bokiem głowy uderzył o ścianę. Kuzyn zdjął marynarkę i powiesił ją starannie na oparciu krzesła, a potem odpiął spinki od mankietów i podwinął rękawy. Obserwując te przygotowania, Ramzes przypomniał sobie scenę z dzieciństwa: zakrwawione, obdarte ze skóry ciałko szczura, którego Percy torturował - Ramzes wszedł do pokoju za późno, by temu zapobiec - i wyraz twarzy kuzyna w tamtym momencie: wilgotne, lekko rozchylone wargi, błyszczące oczy. Teraz jego twarz miała ten sam wyraz. Kiedyś Ramzes bał się korbacza najbardziej na świecie, bardziej niż samej śmierci. Teraz także bał się straszliwie - czuł suchość w ustach, pocił się, serce mu łomotało, a żołądek ściskał ból - ale nie chciał umrzeć i wciąż była szansa, że jeśli wytrzyma wystarczająco długo... Percy chwycił rączkę korbacza, zdjął go z haka i rozwinął. Ramzes odwrócił twarz do ściany i zamknął oczy. Emerson i ja zjedliśmy samotnie kolację, a potem odpoczywaliśmy w salonie. Czekał nas długi wieczór; nigdy nie mieliśmy problemów ze znajdowaniem tematów, teraz jednak mój mąż nie był bardziej skłonny do rozmowy niż ja. Perspektywa zobaczenia Davida była radosną myślą, ale im bliższa była ta chwila, tym bardziej niecierpliwie jej wyglądałam. Emerson próbował czytać gazetę, zabrałam się więc za cerowanie. Ledwie skończyłam jedną pończochę, Narmer zaczął wyć. Po chwili drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju wpadła Nefret. Zrzuciła z ramion pelerynę, która zsunęła się na podłogę, tworząc kłębek błękitu. - Nie ma ich tu! - zawołała, przeszukując wzrokiem spokojny, oświetlony lampą pokój. - Dokąd poszli? - Kto? - zapytałam, zlizując kroplę krwi z palca. Złożyła ręce. Jej oczy były tak rozszerzone, że wyglądały jak czarne, a twarz miała śmiertelnie bladą. - Wiesz, kto. Nie okłamuj mnie, ciociu Amelio, nie teraz. Coś się stało Ramzesowi i może Davidowi też. Emerson odłożył fajkę i podszedł do niej. - Moja droga, uspokój się. Dlaczego uważasz, że... do licha! Skąd wiesz, że David jest... - ...tu, w Kairze? - Odsunęła się od niego i zaczęła chodzić tam i z powrotem, wykręcając ręce. - Gdy tylko zobaczyłam tego człowieka, do którego zaprowadził nas Russell, wiedziałam, że to nie Wardani. Wydawało mi się, że to Ramzes, chociaż inaczej się poruszał, a potem Ramzes załatwił sobie alibi i wtedy wszystko zrozumiałam. Nie mam do niego pretensji, że mi nie powiedział... jakżeby mógł mi jeszcze kiedykolwiek zaufać po tym, co zrobiłam? Ale wy musicie mi teraz zaufać, musicie! Myślicie, że zrobiłabym cokolwiek, co mogłoby go skrzywdzić? Musicie mi powiedzieć, dokąd dzisiaj poszedł! - Padła przed Emersonem na kolana i chwyciła jego rękę. - Proszą! Błagam was! Na twarzy Emersona malowało się zdenerwowanie i żal. Podniósł Nefret z podłogi. - Moja droga, weź się w garść i spróbuj powiedzieć mi, o co chodzi. Dlaczego myślisz, że Ramzes jest w niebezpieczeństwie? Była już trochę spokojniejsza. Trzymając mocniej brązową dłoń mojego męża, podniosła na niego wzrok i powiedziała po prostu: - Zawsze wiedziałam. Nawet wtedy, gdy byliśmy dziećmi. Przeczucie, strach... albo koszmar senny, jeśli spałam, kiedy to się działo. - Te twoje sny! - krzyknęłam. - Czy one... - Zawsze były o nim. Jak myślicie, dlaczego wróciłam do domu tamtej nocy kilka tygodni temu? Poszłam do jego pokoju, chciałam mu pomóc i... - Jej głos przeszedł w szloch. - To był jeden z najtrudniejszych momentów, jakie kiedykolwiek przeżyłam, chodziłam tam i z powrotem, próbując uwierzyć, że on nie jest ranny, że nic złego się nie stało, ale przynajmniej wiedziałam, że wy z nim jesteście... - Złożyła ręce i spojrzała na mnie. - A teraz... to jedno z najgorszych przeczuć, gorsze nawet niż wtedy, gdy był w rękach Riccettiego, albo wtedy... Ja sobie wcale tego nie wyobrażam. Nie jestem histeryczką, nie jestem zabobonna. Ja po prostu wiem. Przypomniały mi się słowa Abdullaha: „Przyjdzie taka chwila, że będziesz musiała uwierzyć w ostrzeżenie, które będzie nie bardziej rzeczywiste niż twoje sny”. - Emersonie! - krzyknęłam. - On nas okłamał... musiał to zrobić. To miało być dzisiaj w nocy. Coś się nie udało. Co możemy zrobić? - Hmm... - Emerson dotknął palcem brody. - Tylko jedna osoba może znać jego plany na tę noc. Idę do Russella. - Zadzwoń do niego - podsunęłam. - To strata czasu. Nic mi nie powie, jeśli nie stanę przed nim i nie zażądam prawdy. Zaczekajcie tutaj, moje drogie. Dam wam znać, gdy tylko zdobędę jakieś informacje. Wypadł z pokoju i kilka minut później usłyszałam ryk silnika samochodu. Tym razem nie martwiłam się, że Emerson sam prowadzi. Jeśli nie wjedzie na wielbłąda, dotrze do celu w rekordowym czasie. Nefret zerwała się z krzesła. Myślałam, że chce popędzić za Emersonem, i już miałam zaprotestować, ale ona zaczęła ściągać z siebie sukienkę. - Pomóż mi - szepnęła. - Proszę, ciociu Amelio. - Co ty robisz? - Chcę się przebrać. Żeby być gotowa. Nie zapytałam na co, ale podeszłam jej pomóc. W głowie wciąż mi się kręciło od zdumiewających rewelacji, którymi nas zarzuciła. Wytężając całą siłę woli, próbowałam się skoncentrować i rozważyć wnioski z tych rewelacji. - Więc przez cały czas wiedziałaś, co robią Ramzes i David? I nic nie powiedziałaś? - To wy mi nic nie powiedzieliście. - Ja nie mogłam. Przysięgłam, że dotrzymam tajemnicy, tak jak on i każdy żołnierz. - To nie był jedyny powód. On się bał, że znowu go zdradzę, tak jak wcześniej. Ale, Bóg mi świadkiem, drogo za to zapłaciłam! Straciłam i jego, i nasze dziecko, i wiedziałam, że tylko siebie mogę za to winić! Myślałam, że nic mnie już nie zdziwi, ale ta ostatnia rewelacja sprawiła, że nogi się pode mną ugięły. Padłam na najbliższe krzesło. - Dobry Boże! Chcesz mi powiedzieć, że kiedy poroniłaś, dwa lata temu, to było... to było... - ...jego dziecko. Nasze. - Łzy na jej policzkach błyszczały jak małe kryształki. - Może teraz zrozumiesz, dlaczego później kompletnie się załamałam. Tak bardzo chciałam i jego, i tego dziecka, i to wszystko była moja wina, od początku do końca! Gdybym nie straciła panowania nad sobą i nie zdradziła tajemnicy Ramzesa Percy’emu, gdybym wtedy nie wybiegła z domu, nie dając mu nawet szansy obrony, gdybym nie poślubiła Geoffreya, żeby mu zrobić na złość, gdybym miała tyle rozumu, żeby zrozumieć, że Geoffrey kłamał, mówiąc mi, że jest śmiertelnie chory... Nie wiedziałam, że jestem w ciąży, ciociu Amelio. Myślisz, że wyszłabym za Geoffreya albo została z nim, gdybym wiedziała, że noszę dziecko Ramzesa? Myślisz, że nie wykorzystałabym tego, by go odzyskać? Zrobiłabym to natychmiast - bez wstydu czy skrupułów. Nie zapytałam, skąd miała pewność. Zapewne miała do niej powody. Niewłaściwie odebrała moje milczenie, bo znów padła na kolana, wzięła moją rękę i spojrzała mi prosto w oczy: - Nie możesz myśleć, że my... że coś knuliśmy aa twoimi plecami, ciociu Amelio. To się stało tylko raz... - Delikatny rumieniec pokrył jej bladą twarz. - Jedna noc. Szliśmy do ciebie następnego ranka, żeby ci wszystko powiedzieć i prosić cię o błogosławieństwo, i wtedy właśnie.... - Zastaliście nas z Kalaanem, dzieckiem i jego matką. Dobry Boże... - Możesz sobie wyobrazić, co czułam! Byłam taka szczęśliwa, szczęśliwsza, niż mogłam sobie wyobrazić kiedykolwiek w życiu. I zaraz potem poczułam się jak Lucyfer, jednym ruchem strącony z wysokości niebios w najgłębszą otchłań. Ale nie ma usprawiedliwienia dla tego, co zrobiłam. Powinnam mu wierzyć, ufać mu. On nigdy mi tego nie wybaczy! Pogłaskałam jej złotą głowę, leżącą na moich kolanach. - On ci już dawno wybaczył, uwierz mi. Jestem jednak trochę zdezorientowana, moja droga. Rozumiem część z tego, co mi powiedziałaś, ale o co chodzi z tym zdradzeniem Ramzesa przed Percym? Podniosła głowę i wierzchem dłoni otarła łzy z twarzy. - Próbujesz odwrócić moją uwagę, prawda? Nie chcesz, żebym zaczęła działać bez zastanowienia. Postępowałam tak wcześniej aż za często. Właśnie ode mnie Percy dowiedział się, że to Ramzes uratował go z obozu Zaala. Powiedzieli mi o tym David i Lia. Przysięgłam zachować to w tajemnicy, dałam słowo, a potem pewnego dnia Percy zaczął krążyć wokół mnie, próbując namówić mnie, żebym się z nim spotkała, i tak mnie rozzłościł, prawiąc mi obrzydliwe komplementy i robiąc obraźliwe uwagi na temat Ramzesa, że w końcu... Nie próbowałam jej powstrzymać; dopiero gdy musiała zaczerpnąć oddechu, oświadczyłam: - Rozumiem, moja droga, ale nie musisz się obwiniać. Skąd mogłaś wiedzieć, jak Percy zareaguje na tę wiadomość? - Ramzes wiedział. Właśnie dlatego nie chciał, żeby Percy się dowiedział. To okropne, ciociu Amelio! Straciłam panowanie nad sobą i zdradziłam tajemnicę i od tego wszystko się zaczęło. Gdyby mi nie zaufano, że dotrzymam słowa... - Dość tego! - krzyknęłam, przerywając ten potok samooskarżeń. - Nie chciałaś zrobić nic złego, a Percy pewnie i tak wykorzystałby Sennie przeciw Ramzesowi. On go nienawidzi od dzieciństwa. Doprawdy, Nefret, myślałam, że jesteś mądrzejsza! Byłam przekonana, że współczucie by ją załamało. Mój surowy, ale życzliwy ton był dokładnie tym, czego potrzebowała. Wyprostowała ramiona i uśmiechnęła się niepewnie. - Spróbuję zmądrzeć - powiedziała pokornie. - Wiesz, jest jedno miejsce, do którego mogli pójść, ale nie jestem pewna, czy Ramzes je zna, a poza tym... Wstała, a ja zrobiłam to samo, obejmując ją mocno, bo bałam się, że znowu straci panowanie nad sobą. - Nie możemy działać, opierając się na tak kruchych podstawach, Nefret. Jeśli się mylisz, stracimy cenny czas i nie będzie nas tutaj, kiedy Emerson zadzwoni. - Wiem. Nie sugerowałam... - Nagle zesztywniała i odsunęła się ode mnie. - Posłuchaj! Jej słuch był lepszy od mojego; była w połowie drogi do drzwi, kiedy ja dopiero usłyszałam stukot kopyt, a potem krzyk Alego. Podążyłam za Nefret i wyszłam przez drzwi frontowe dokładnie w chwili, gdy Ali próbował zdjąć kogoś z konia. Było to ciało mężczyzny, martwego albo nieprzytomnego. Nefret rzuciła się Alemu na pomoc. - Weź go za ramiona, Ali - powiedziała rzeczowo. - I zabierz go do salonu. Ciociu Amelio... Pomogłam jej podnieść mężczyznę i w trójkę, uginając się pod jego bezwładnym ciężarem, przenieśliśmy go przez hol do oświetlonego pokoju, gdzie położyliśmy go na dywanie. Był to David, śmiertelnie blady, nieprzytomny i krwawiący, ale żył, dzięki Bogu. Wszędzie była krew - na moich rękach, na rękach Nefret i na jej spódnicy. Prawa noga Davida była zakrwawiona od biodra po stopę. Klęknąwszy przy nim, Nefret wyciągnęła nóż z pochwy i zaczęła rozcinać nogawkę. Nie przerywając, wydawała polecenia. - Zadzwoń po Fatimę i po resztę, ciociu Amelio. Potrzebuję miski z wodą, ręczników, mojej torby lekarskiej i koców. W ciągu kilku chwil cały dom był na nogach. Biedna Fatima na widok swego ukochanego Davida, poważnie rannego, przeżyła okropny szok, ale natychmiast wzięła się w garść - co mnie zresztą wcale nie zdziwiło - i ruszyła do akcji. - Rana od kuli - stwierdziła Nefret, zaciskając na nodze Davida pasek materiału odcięty od koszuli. - Stracił dużo krwi. Gdzie, do diabła, jest moja torba? Potrzebuję odpowiednich bandaży. Ali, weź Asfur do stajni i obejrzyj ją. Kula przeszła przez udo Davida, więc mogła ją zranić. Potem osiodłaj dwa konie. Fatimo, trzymaj to... Ciociu Amelio, zadzwoń do szpitala. Poproś Sophię, żeby natychmiast tu przyjechała. Zrobiłam, co kazała, mówiąc lekarce, żeby się pospieszyła. Kiedy wróciłam do Nefret, nawiązywała ostatnie bandaże. - Sophie będzie za dwadzieścia minut - zameldowałam. - Nefret... - Nie mów teraz nic do mnie, ciociu Amelio. Zatrzymałam krwotok; wytrzyma do jej przyjazdu. Fatimo, słuchaj wszystkich poleceń doktor Sophii. Davidzie... - Pochyliła się nad nim i ujęła jego twarz w swoje zakrwawione dłonie. - Davidzie, słyszysz mnie? - Nefret, nie. On nie może... - Może. Musi. Davidzie! Jego powieki się uniosły. Ból, słabość i zastrzyk, który mu dała, przytępiły jego spojrzenie - ale nie na długo. Jego wzrok skupił się na jej twarzy. - Nefret, idź po niego. Oni... - Wiem. Gdzie? - Pałac. - Jego głos był tak słaby, że ledwie rozpoznawałam słowa. - Ruiny. Na drodze do... - Tak, już dobrze, wiem, gdzie to jest. Nic już nie mów. - Pospiesz się. Za długo... mi zajęło... - Nie martw się, mój drogi. Przyprowadzę go. Ale on już jej nie słyszał. Jego oczy zamknęły się, a głowa ciężko spoczęła na jej dłoniach. Nefret pocałowała jego blade usta i wstała. Wyglądała, jakby była w rzeźni, z jej spódnicy kapała woda, dłonie miała wilgotne, a twarz poplamioną krwią. Jej turkusowe oczy były suche, a spojrzenie twarde. - Jadę z tobą - oświadczyłam. Obrzuciła mnie wzrokiem od stóp do głów, jakby sprawdzała broń, chcąc mieć pewność, że będzie działać bez zarzutu. - Dobrze. Przebierz się w strój do jazdy. Zostawiwszy Fatimę z Davidem, wbiegłyśmy po schodach. - Będzie żył? - zapytałam. - David? Myślę, że tak - odparła i poszła do swojego pokoju. Zmieniłam sukienkę na spodnie i koszulę i wzięłam swój pas z narzędziami. Wyglądało na to, że Nefret wie, dokąd mamy jechać. Zastanawiałam się, skąd. David nie dał nam dokładnych wskazówek. Czułam się rozdarta, zostawiając go, mimo że był w dobrych rękach. O ileż cięższe musiało to być dla Nefret, która kochała go jak brata i jako lekarz lepiej zdawała sobie sprawę, w jak ciężkim jest stanie. Teraz jednak myślała tylko o jednym; nie wątpiłam, że gdybym była ranna, a ona musiałaby wybierać, obdarzyłaby mnie jedynie przelotnym spojrzeniem. Kiedy zajrzałam do jej pokoju, wiązała już buty. - Nie możesz brać swojego pasa, ciociu Amelio - powiedziała, nie podnosząc na mnie wzroku. - Robi za dużo hałasu. - Dobrze - odparłam posłusznie i rozmieściłam kilka użytecznych przedmiotów w kieszeniach i różnych zakamarkach mojej garderoby. - Nie powinnyśmy najpierw spróbować znaleźć Emersona? - zapytałam. - Zostaw mu liścik. Napisz, dokąd pojechałyśmy. - Ale ja nie wiem... - Ja to zrobię. - Wstała i chwyciła skrawek papieru z biurka. - Wyślij za nim Alego albo Yussufa. Najpierw do kwatery głównej Russella. Jeśli tam go nie będzie, muszą go jakoś znaleźć. Zrobię kopię i zostawię Fatimie na wypadek, gdyby profesor minął się z nimi i wrócił do domu. Pomyślała o wszystkim. Widziałam ją już kiedyś w podobnej sytuacji i byłam pewna, że nie spocznie, dopóki nie osiągnie swojego celu... albo dopóki się nie podda. Przebiegł mnie dreszcz. Na miły Bóg, co się z nią stanie, jeśli nie zdoła go ocalić? Co się stanie ze mną i z jego ojcem? Zatrzymałyśmy się w salonie, by przekazać Fatimie ostatnie instrukcje. David leżał tam, gdzie go położyliśmy, przykryty kocami, i w ogóle się nie poruszał. Moje serce podskoczyło. Nefret pochyliła się nad nim i zbadała mu puls. - Miarowy - stwierdzała po chwili. - Posłałam po Dauda i Kadiję - wyszeptała Fatima. - Mam nadzieję, że dobrze zrobiłam. - Doskonale. Ona ma uzdrawiające ręce, a Daud zawsze jest opoką. Nie zapomnij, Fatimo, jeśli profesor zadzwoni, zamiast wrócić, przeczytaj mu wiadomość. - Tak. - Uśmiechnęła się lekko. - Jak to dobrze, że nauczyłam się czytać, Nur Misur. Nefret uścisnęła ją. - Dbaj o niego. Chodź, ciociu Amelio. Konie były gotowe - klacz Nefret o imieniu Moonlight i jeden z arabów. Kiedy Nefret wskoczyła na siodło, zapytałam: - Może powinnyśmy wziąć jakichś ludzi? Niedługo będzie tu Daud. Jest też Ali... - Nie - odparła i wzięła wodze w dłonie. Drżała z niecierpliwości jak pies na tropie, ale zatrzymała się jeszcze i wyjaśniła: - On jeszcze żyje... jeszcze... wiedziałabym, gdyby nie żył, ale jeśli to miejsce zostanie zaatakowane, zabiją go. Musimy dostać się niepostrzeżenie do tego domu i znaleźć go, zanim przybędzie pomoc... jeśli przybędzie. - A jeśli nie, poradzimy sobie same - oświadczyłam. Słyszałam o tym miejscu, nigdy jednak nie mogłam go znaleźć bez przewodnika, ale prawdę mówiąc, nie miałam powodu, by go szukać, ponieważ nie było tam nic interesującego dla archeologa ani nie był to żaden interesujący zabytek. Skąd Nefret znała jego położenie, nie miałam czasu pytać. Najważniejsze, że znała. Kiedy minęłyśmy skrzyżowanie pod Mit Ukbeh, na drodze spotykałyśmy niewielu ludzi, więc puściła Moonlight wolno. Nie zatrzymała jej ani nie zwolniła nawet wtedy, gdy skręcała z drogi na ledwie dostrzegania ścieżkę. Szybko minęłyśmy pola uprawne i ścieżka zrobiła się bardziej stroma. Księżyc nie dawał zbyt dużo światła, ale musiało nam to wystarczyć. Niewiele tu było punktów orientacyjnych - kilka zrujnowanych budynków i kępa drzew. Gdy Nefret przyhamowała Moonlight do truchtu, zobaczyłam przed nami ciemną masę, która mogła być czymkolwiek, tak niewyraźne były jej kontury. Podjechałyśmy bliżej i zaczęłam rozpoznawać szczegóły - rozrzucone kamienie, jakieś krzewy i światło. Regularność kształtów wskazywała na to, że padało z okna jakiegoś budynku, znajdującego się za drzewami. Nefret zatrzymała się, zsiadła i gestem nakazała mi zrobić to samo. Kiedy chciałam coś powiedzieć, położyła mi dłoń na ustach, a potem gwizdnęła cicho. W ten sposób Ramzes zwykle przywoływał Riszę. Po chwili ogier wyłonił się z ciemności. Podszedł do nas, stąpając niemal bezszelestnie, a Nefret złapała jego uzdę i szepnęła mu coś do ucha. Gdyby to szlachetne stworzenie mogło mówić! Jego obecność dowodziła, że gdzieś w tych ciemnych ruinach był także Ramzes. Nie musiałyśmy się naradzać; oświetlone okno było naszym drogowskazem i celem. Zostawiłyśmy konie i ostrożnie ruszyłyśmy do przodu. W którymś momencie, kiedy potknęłam się boleśnie o niewidoczny kamień, wyjęłam latarkę, ale Nefret pokręciła głową i wzięła mnie za rękę. Okno znajdowało się na parterze małej budowli daleko od zewnętrznych murów. Kiedyś musiał tu być jakiś pawilon. Przykucnięte, powolutku podkradłyśmy się do okna, a potem ostrożnie podniosłyśmy głowy, by zajrzeć do środka. Dziwne to było miejsce - żałosna imitacja garsoniery ze skórzanymi krzesłami, perskimi dywanami i kilkoma meblami. Na środku podłogi stało wielkie miedziane palenisko; musiano go całkiem niedawno używać, bo było wypełnione popiołem i nadpalonym papierem, a zapach spalenizny wciąż unosił się w powietrzu. Ale jeszcze bardziej interesujący był fakt, że w pokoju byli ludzie. Dwóch z nich nie znałam. Jeden był wysoki i mocno zbudowany, miał siwą brodę i ciemną skórę, jak opalony Europejczyk. Drugi nosił tradycyjny strój senussich. Trzeci natomiast... Jego jasnobrązowe włosy poprzetykane siwizną były peruką, a głowę miał odwróconą tak, że nie widziałam jego twarzy, ale wszędzie rozpoznałabym tę wysoką, gibką sylwetkę. Poczułam ukłucie żalu, bo chociaż niemal otwarcie przyznał się do zdrady, wciąż żywiłam nadzieję, że może go źle zrozumiałam. Teraz nie było już co do tego wątpliwości, a jeśli mój syn został uwięziony przez tych ludzi, Sethos był jednym z jego oprawców. - To już wszystko - powiedział Siwobrody z ciężkim akcentem, ale płynnym angielskim. - Ten człowiek jest bardzo nieudolny. Przechowywanie takich dokumentów świadczy o głupocie, a zostawienie nas tutaj z nimi, żebyśmy je zniszczyli, kiedy on się zabawia z jeńcem, jest niewytłumaczalne. Kusi mnie, żeby pozwolić po trzykroć przeklętym Brytyjczykom złapać tego po trzykroć przeklętego imbecyla. Nefret nie wydała żadnego dźwięku, przestała nawet oddychać. Nie potrzebowałam bolesnego zaciśnięcia jej palców, które miało mnie przestrzec, że mam być równie cicho. - To na pewno kuszące - zgodził się fałszywy Szkot. Powinnam była pamiętać, że Sethos ma niejedną tożsamość i mógł z łatwością zrezygnować z roli hrabiego! W tej drugiej roli zadawał sobie jeszcze więcej trudu, żeby mnie unikać. Hamilton, bo to on musiał być, mówił dalej, leniwie przeciągając głoski: - Nie możemy pozwolić, żeby wpadł w ręce policji. Za dużo o nas wie, a oni nie będą musieli go bić, żeby wyciągnąć z niego informacje, bo to tchórz. Senussi wydął wargi. - Masz rację, jest tchórzem. Więc zabieramy go ze sobą? - Siłą, jeśli będzie trzeba - powiedział Sethos. - A wy lepiej już idźcie, ale zostawcie tylne wejście otwarte. Ja przejdę się jeszcze po domu, żeby upewnić się, czy ten głupiec nie zostawił niczego obciążającego. - A co z jeńcem? - spytał Siwobrody. - Zadbam o niego, jeśli coś z niego zostało. Siwobrody skinął głową. - Lepiej, jeśli ty to zrobisz, a nie ja. - Takiś wrażliwy? - zaśmiał się Sethos. - To wojna. Zabijam, kiedy muszę. Ale on jest dzielnym mężczyzną i zasługuje na szybką śmierć. - Dostanie ją. - Sethos rozpiął swoją elegancko skrojoną marynarkę i zobaczyłam nóż przytroczony do jego pasa. Nie było żadnych pożegnań i instrukcji. Siwobrody i senussi po prostu wyszli z pokoju, zostawiając Sethosa przy dymiącym palenisku. Nasłuchiwał przez chwilę, po czym rozejrzał się, odwrócił, ukląkł i zaczął grzebać w na pół spalonych skrawkach, rzucając je bezładnie na podłogę po sprawdzeniu. Czegokolwiek szukał, nie znalazł tego, bo usłyszałam ciche: „A niech to” - po czym wstał. Nefret cała się trzęsła, ale nadal trwała w bezruchu, a jej opanowanie pomagało mi kontrolować własną wściekłość i niepokój. Nie mogłyśmy jeszcze zacząć działać, nie teraz. Miałam swój pistolet, a Nefret nóż, ale Sethos z łatwością by sobie z nami poradził, zanim zdołałybyśmy dostać się do środka. Musiałyśmy czekać, aż opuści pokój, i dopiero potem mogłyśmy podążyć za nim, by uniemożliwić mu spełnienie jego makabrycznej obietnicy. Sethos zrobił zamach nogą i kopnął palenisko tak mocno, że popiół rozsypał się po całym dywanie. Miły charakterek... Tym gorzej dla nas albo dla kogokolwiek innego, kto stanąłby mu na drodze. Potem wziął ze stołu jedną z lamp i wyszedł z pokoju. Nefret podciągnęła się i przeszła przez parapet szybko i zgrabnie jak chłopak, po czym wychyliła się i podała mi rękę. Przez otwarte drzwi zobaczyłam coś, co wydawało się wąskim korytarzem, a naprzeciwko widniały kolejne drzwi. Pokazałam je Nefret, unosząc pytająco brwi, ale ona pokręciła głową. - Tędy - szepnęła i poprowadziła mnie wzdłuż korytarza do wąskich kamiennych schodów. Światło padające z otwartych drzwi za nami i z latarni znajdującej się gdzieś poniżej pozwoliło nam zejść po nich szybko i bezgłośnie. Kiedy dotarłyśmy na dół, nigdzie nie było widać śladu Sethosa. Musiał wejść do pomieszczenia, w którym była latarnia. Nefret rzuciła się do przodu, a ja tuż za nią. Wpadła do środka jak kamień wystrzelony z katapulty, zderzając się z człowiekiem, za którym podążyłyśmy. Odepchnęła go z taką siłą, że upuścił nóż, który trzymał, i zatoczył się do tyłu. Nie sądzę, by postrzegała go jako osobę, raczej jako przeszkodę między sobą a swoim celem. Stanęła na palcach, wyciągnęła nóż i przecięła sznury, którymi nadgarstki Ramzesa były przymocowane do haka w ścianie. Jego nagie plecy, pokryte krwią i obrzęknięte, były w straszliwym stanie. Sprawiał wrażenie nieprzytomnego, bo jego ręce opadły i osunął się na podłogę w ramionach Nefret. Wymierzyłam pistolet w człowieka, który stał pod ścianą. - Nie ruszaj się! Mogłam przewidzieć, że cię tu znajdę! - A ja powinienem był przewidzieć, że się tu pojawisz - odparł i uśmiechnął się do mnie. - Zawsze spotykamy się w jakichś nadzwyczajnych okolicznościach. Może któregoś dnia... - Zamilcz! - krzyknęłam i przesunęłam się nieco; teraz mogłam trzymać go na muszce i jednocześnie spojrzeć na to, co się działo za mną. Ramzes leżał na łonie Nefret, która przytulała go do siebie, jego głowa spoczywała na jej ramieniu. Twarz miał posiniaczoną i zakrwawioną, a oczy zamknięte - ale zobaczyłam, że jego wargi się poruszają, w westchnieniu albo jęku, i wiedziałam, że żyje. - Postaraj się doprowadzić go do przytomności, Nefret - powiedziałam. - Musimy się spieszyć, a wątpię, czy zdołamy go unieść. Może spróbujesz... Och. - Nie byłby mężczyzną, za jakiego go mam, gdyby to go nie obudziło - zauważył Sethos. - Zapewniam cię, Amelio, że twoje pocałunki sprawiłyby, iż natychmiast bym zmartwychwstał. Pochylona głowa Nefret zasłaniała twarz Ramzesa, ale zauważyłam, że mój syn podnosi rękę i kładzie ją na jej ramieniu. Dzięki Bogu, odzyskał przytomność, pomyślałam. Ale ich rozmowa była całkowicie niespójna - jak zresztą większość rozmów tej natury. Nie sądzę, żeby Ramzes był w pełni świadom, gdzie jest, albo dlaczego tu jest, ale muszę przyznać, że od razu przeszedł do konkretów. - Kocham cię. Byłem głupcem. Wybacz mi. - Nie, to była moja wina. Tylko moja! Powiedz mi, że mnie kochasz. - Już powiedziałem. Kocham cię. Ja... - Wyszedłeś bez słowa, mimo że wiedziałeś, iż możesz nie wrócić? - To nie było tak... Ja nie zamierzałem... Do cholery, zostawiłem ci list! - I co w nim napisałeś? Że kochałeś mnie i jest ci przykro, że nie żyjesz? - Tak, właśnie. Co jest z tobą? Przychodzisz tutaj i... - Przestańcie natychmiast! - rozkazałam. - Później będziecie mieli mnóstwo czasu na tego rodzaju rzeczy. Przynajmniej taką mam nadzieję. Nefret, słyszałaś, co mówię? Och, do diabła! Ramzesie! - Tak, mamo - wymamrotał Ramzes i rozejrzał się, mrugając. - Dobry Boże... Co się dzieje? Czy David... - Nic mu nie będzie - powiedziała Nefret i przez chwilę obawiałam się, że znowu będę musiała na nich krzyczeć. Ramzes jednak wstał, powoli, opierając się na Nefret. - Potrzebuję cię do związania i zakneblowania tego łajdaka, kiedy będę trzymać go na muszce - oznajmiłam. Uśmiech Sethosa zniknął. - Amelio, możesz popełnić katastrofalną pomyłkę. Przyszedłem tu... - Żeby zamordować mojego syna, ty łajdaku! - krzyknęłam. - Zdradziłeś swój kraj i złamałeś dane mi słowo. - Jak zwykle, mylisz się, moja kochana. Ale czy naprawdę myślisz, że to odpowiednia chwila na omawianie mojego charakteru? - Możliwe, że nie - przyznałam. - Zdecydowanie nie - stwierdził Ramzes. - Chociaż nie jestem w tej chwili całkowicie przytomny, mam wrażenie, że mojego miłego kuzynka wyciągnęło stąd dwóch wielkich, wściekłych ludzi. Niemniej jednak... - ...niemniej jednak - powiedział jakiś głos od drzwi - uciekł im. Nie sądziłeś chyba, że zostawię komuś innemu przyjemność wykończenia cię, prawda? 15 Przyjaciele Percy’ego z dobrego towarzystwa mieliby spore trudności z rozpoznaniem go. Miał podarty płaszcz, jego koszula była pochlapana kropelkami krwi, twarz, która kiedyś wydawała mi się podobna do mojej własnej, była wykrzywiona wściekłością, a usta rozciągnięte w szyderczym grymasie. - Odłóż swój pistolecik, ciociu Amelio. Chociaż raz bądź szczera: nie podejrzewałaś mnie, prawda? Szybko oszacowałam sytuację. Nie wyglądała obiecująco. Percy miał jeden z tych wielkich, brzydkich niemieckich pistoletów, a z takiej bliskiej odległości musiał trafić w każdy cel, który by sobie wybrał. W tej chwili wyglądało na to, że wybrał mnie. Gdybym do niego strzeliła, Sethos mógłby mnie obezwładnić, zanim zdążyłabym strzelić po raz drugi, nawet zakładając, że Percy nie zabiłby mnie pierwszy. - Nie - przyznałam. - Nie wierzyłam, że nawet ty potrafisz upaść tak nisko. Ramzes wyprostował się z wysiłkiem. - Poddaj się, Percy. Gra skończona. Przegrałeś. - Z tobą? - Jego usta wykrzywiły się jeszcze bardziej. - Nie. Nie z tobą, do cholery! Wykręcę się z tego. Nikt nie uwierzy... - Russell wie o wszystkim - oświadczył Ramzes. - Wie o tym miejscu. Jeśli nie wrócę, żeby mu się zameldować, potwierdzi to moje oskarżenia. Te słowa padły cicho i nieodwołalnie, jak kamienie na wieko trumny. Mężczyzna innego gatunku może by je rozważył, ale nie Percy. Jego twarz drgała, a oczy zwęził wyraz przebiegłości. - Zameldować się... - powtórzył. - Przez jakiś czas nie będziesz mógł tego zrobić. Ciocia Amelia i droga mała Nefret to cała twoja kawaleria? Wspaniale. Mam mnóstwo czasu, żeby dostać się do granicy. Jeszcze im się na coś przydam, a nagroda, którą mi obiecali, czeka już na mnie - piękna willa w Konstantynopolu, ze wszystkim, czego zawsze pragnąłem. - Po chwili dodał: - No dobrze, przyjrzyjmy się sytuacji... Zastanówmy się, jak rozwiązać ten problem. Jedna kula dla cioci Amelii i jedna dla kochanków? A może najpierw powinienem odstrzelić broń z dłoni cioteczki? To będzie dla niej niezwykle bolesne, chociaż jeszcze bardziej będzie bolało, gdy zobaczy, jak posyłam pół tuzina kul w jej syna. A teraz Nefret. Żywię do niej urazę, bo mnie oszukała. Odpowiedniejszą karą będzie pozostawienie jej przy życiu... tak, myślę, że zabiorę ją ze sobą, kiedy będę opuszczać Kair. - Po moim trupie! - krzyknęłam. - Oczywiście, droga cioteczko - odparł Percy. Postanowiłam wykorzystać ostatni argument. - Twój wspólnik jest nieuzbrojony. Zastrzelę go, jeśli nie rzucisz broni. Sethos, który do tej pory stał nieruchomo, pokręcił głową i westchnął. Percy wybuchnął śmiechem. - Śmiało! Prawdopodobnie chybisz, ale nasze powiązania i tak już są sprawą zamkniętą. No dobra, Ramzesie, stary druhu, masz szansę umrzeć, jak na bohatera przystało. Odsuń dziewczynę na bok, żebym miał czysty strzał, albo wsadzę kulkę w was oboje. Jego pistolet skierował się na nich, a mój na niego. Zanim jednak zdołałam wystrzelić, broń została wyszarpnięta z mojej dłoni i mocne pchnięcie posłało mnie do tyłu. Nie mogąc złapać równowagi, usiadłam na ziemi z taką siłą, że na chwilę mnie sparaliżowało, a moje uszy ogłuszyła seria wystrzałów tak szybkich, że brzmiały jak seria z karabinu maszynowego. Za wiele rzeczy wydarzyło się naraz. Nie mogłam na niczym skupić wzroku. Gdzie jest Nefret? Gdzie Sethos? Percy chwycił się za klatkę piersiową i zaczął krzyczeć, ale wciąż stał, z pistoletem w dłoni. Mój syn skoczył na niego i obaj upadli na podłogę. Przetoczyli się, a gdy poranione plecy Ramzesa uderzyły o podłogę, krzyknął i znieruchomiał. Percy ukląkł przy nim, macając w poszukiwaniu broni, która mu wypadła. Czołgając się i potykając, ruszyłam w ich stronę, i w tym samym momencie Nefret rzuciła się na Percy’ego z nożem w ręku. Wyraz jej twarzy zatrzymał mnie jak strzał. Był szalony i bezlitosny jak oblicze bogini, której kapłanką kiedyś była. Uniósłszy nóż oburącz, pchnęła go w dół z całą swoją siłą, wbijając go aż po rękojeść w bok Percy’ego. Przez chwilę trwała w bezruchu, a potem jej usta wykrzywiły się jak u przerażonego dziecka i z płaczem padła w ramiona... ...mojego męża? Emerson! Nie był sam. Do pomieszczenia wpadli ludzie w mundurach. Na korytarzu byli następni. Wciąż na czworakach; odwróciłam głowę. Oparty o ścianę, zbryzgany krwią Sethos rzucił mój pistolet i uśmiechnął się do mnie niewyraźnie. - Jak zwykle, pozostałem w tle. Nie marnuj na mnie kuli. Radcliffe... nie zostało mi zbyt wiele czasu. - To ty strzeliłeś do Percy’ego - wykrztusiłam. - A on strzelił... - Ja trafiłem go pierwszy - oświadczył Sethos, z nutką dawnej arogancji w głosie. - I to dwukrotnie. Nie chciałbym być krytyczny, Amelio, ale mogłabyś rozważyć noszenie większego... Zachwiał się i upadłby na podłogę, gdybym nie pospieszyła go podtrzymać. Niemal natychmiast moje ręce zostały odepchnięte i zastąpione silnymi ramionami Emersona. Ostrożnie położył na ziemi swojego dawnego przeciwnika. - Sethosie, musisz szybko powiedzieć, co wiesz. Turcy już nadchodzą i od ciebie może zależeć życie tysięcy ludzi. Gdzie nastąpi atak i kiedy? Kantara? - O czym ty mówisz, na miłość boską, Emersonie? - krzyknęłam. - Ten człowiek umiera. Oddał życie za... - Za ciebie? Niewątpliwie, niewątpliwie, ale w tej chwili najbardziej obchodzi mnie to, że jest agentem brytyjskiego wywiadu i został tu przysłany, żeby zdobyć te informacje. Nie stój tak, gapiąc się na mnie, Peabody, podnieś mu głowę, bo zakrztusi się własną krwią. Oszołomiona, usiadłam i położyłam głowę Sethosa na swoim łonie. Emerson rozpiął jego marynarkę i zdarł z niego zakrwawioną koszulę. - Do diabła! - zaklął. - Nefret, chodź tutaj i zobacz, co możesz zrobić. Podeszła, a Ramzes razem z nią; byli spleceni jak bliźnięta syjamskie i oboje wyglądali na równie zdumionych jak ja. Kiedy Nefret zbadała ranę Sethosa, potrząsnęła głową. - Kula przeszła przez, płuco. Musimy natychmiast zabrać go do szpitala, ale nie sądzę... - Może mówić? - Nie znałam człowieka, który zadał to pytanie; sądząc po mundurze, był chyba jednym z adiutantów generała Maxwella. - Ambulans jest w drodze, ale gdyby mógł powiedzieć nam, gdzie... Sethos otworzył oczy. - Nie wiem. Spalili papiery. Nie mogłem znaleźć.... - Iskra dawnej przewrotnej radości błysnęła w jego szarych... brązowych... zielonych oczach. - Ale możecie zapytać o to... mojego bratanka. Myślę... że, on na nie spojrzał, zanim je spalili. - Kogo? - zdumiał się Emerson. - Kogo? - zawtórowałam mu, rozglądając się dziko po pokoju. - Mnie, jak sądzę - powiedział Ramzes. - Doszedłem do tego metodą eliminacji. Zacząłem się zastanawiać... - Nie próbuj mówić, Ramzesie! - krzyknęłam. Opierał się ciężko o Nefret, a pod siniakami i strużkami krwi jego twarz była szara jak popiół. - Myślę, że jednak powinienem - stwierdził, oddychając z trudem. - Kantara to tylko kamuflaż. Główny atak nastąpi między Tusum a Serapeum, o wpół do czwartej. Mają stalowe pontony, z których zamierzają postawić most przez kanał. Dwie mile na północny wschód od Serapeum stoją dwie brygady piechoty z sześcioma karabinami maszynowymi... - Wpół do czwartej... dzisiaj? - przerwał mu adiutant generała. - Jest już po północy. Do diabła, człowieku, jesteś pewien? Kwatera główna spodziewa się, że atak nastąpi na wysokości Ismailii. Przegrupowanie rezerw stamtąd do Serapeum potrwa przynajmniej osiem godzin. - Więc lepiej niech je pan, ruszy - oświadczył Ramzes. - Do jasnej cholery! - krzyknął Emerson. - Jedyne oddziały w pobliżu Tusum to piechota hinduska, a większość żołnierzy to muzułmanie. Jeśli nie wytrzymają... - Wytrzymają. - Ramzes spojrzał na człowieka, którego głowa spoczywała na moim łonie. - Jak mówiłem, już wcześniej zacząłem się zastanawiać nad majorem Hamiltonem. Jego sugestia, by pozostawić mnie przy życiu, była trochę za bardzo nieszczera. Pomyślałem, że jest podwójnym agentem, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że on jest... - głos mu zadrżał - ...wujem Sethosem. Emerson pobladł. - To ty byłeś chłopcem w śniegu. Mój ojciec... - Tak, jestem bastardem twojego ojca - przerwał mu Sethos. - Nigdy cię nie zastanowiło, dlaczego tak bardzo cię nienawidzę? Kiedy cię zobaczyłem tamtej nocy, młodego dziedzica i pana, w tym szykownym powozie, gdy ja starałem się pomóc mojej chorej matce przebrnąć przez zaspy... Umarła tydzień później, w przytułku w Truro, i została pochowana w mogile dla biedaków. - Kochała cię - powiedział Emerson. - Miałeś przynajmniej tyle. To więcej, niż ja miałem. - I jestem na tyle podły, by się z tego cieszyć - odparł Sethos nieco silniejszym głosem. - Miałeś wszystko inne. Jesteśmy bardziej do siebie podobni, niż myślisz, bracie. Ty skierowałeś swoje talenty w stronę nauki, ja w stronę występku. Stałem się twoim przeciwnikiem, twoim rywalem... Próbowałem ci zabrać twoją ukochaną żonę, Radcliffe, ale nie udało mi się to, podobnie jak cała reszta... - Posłuchaj... - Emerson pochylił się nad nim. - Chcę, żebyś to wiedział. Kiedy moja matka powiedziała mi, co zrobiła, poszedłem was szukać. Ale ona wysłała dwóch służących, którzy zaciągnęli mnie z powrotem do domu, a potem zamknęła mnie w pokoju. Jeśli jest coś, co mogę zrobić, żeby się z tobą pogodzić... - Już za późno, ale to może dobrze, bo wszystkim nam byłoby chyba trochę trudno przystosować się do tych nowych relacji. Emerson zapytał szorstko: - Podasz mi rękę? - Na znak wybaczenia? Zdaje się, że ja mam mniej do wybaczania niż ty. - Jego ręka poruszyła się słabo i Emerson chwycił ją. Spojrzenie Sethosa przesunęło się powoli po twarzach pozostałych, a potem wróciło do mnie, jakby przyciągnięte magnesem. - Jakie to sentymentalne - mruknął. - Nigdy nie sądziłem, że na koniec zobaczę moją rodzinkę zebraną wokół mnie... Daj bliżej światło, Radcliffe. Oczy mi słabną, a chcę wyraźnie widzieć jej twarz. Amelio, zechcesz spełnić moje ostatnie życzenie? Chciałbym umrzeć z twoim pocałunkiem na ustach. To jedyna nagroda, jaką chciałbym otrzymać za pomoc w uratowaniu życia twojego syna, że nie wspomnę o Kanale Sueskim. Podniosłam jego głowę w ramionach i pocałowałam go. Jego usta spotkały się z moimi z desperacką siłą, a potem przebiegł go dreszcz i jego głowa opadła. Delikatnie opuściłam go na ziemię i złożyłam jego zakrwawione dłonie na piersi. - Niech zagrzmią działa - szepnęłam. - I niech poniosą go jak żołnierza na barkach na podwyższenie. Gdyby los podobnie na tron go wyniósł, byłby zapewne... *. [Na podstawie przekładu Hamleta Stanisława Barańczaka. Por. W. Shakespeare, Hamlet, książę Danii, Poznań 1990, s. 205-206 (przyp. tłum.). - Amelio, błagam cię, odpuść sobie to przekręcanie Hamleta - wycedził mój mąż przez zęby. Wybaczyłam mu ostry ton, bo wiem, że to jego sposób skrywania emocji. Ta scena przypominała ostatni akt dramatu: wszędzie leżały ciała i tłoczyli się żołnierze. Sethos i Percy zostali wyniesieni na noszach do ambulansu zamówionego przez Emersona „na wszelki wypadek”, jak wyjaśnił. Ramzes upierał się, że może jechać konno, a Nefret powtarzała mu, że nie może, i miała niewątpliwie słuszność. Nawet równy chód Riszy mógł urażać boleśnie jego plecy, a sznury wcięły się głęboko w jego nadgarstki. Wciąż był na nogach i wciąż się spierał, kiedy Emerson i ja ich opuściliśmy, ale dwóch żołnierzy wzięło go między siebie, a Nefret zapewniła mnie, że wsadzą go do jednego z samochodów, z jego zgodą lub bez. Zabraliśmy konie, prowadząc tego, na którym przyjechałam. Jechaliśmy powoli, jako że mieliśmy wiele rzeczy do omówienia. Kiedy dojechaliśmy do domu, pozostali już tam byli. Ramzes koniecznie chciał zobaczyć Davida, który wciąż był pogrążony w głębokim narkotycznym śnie, ale, jak zapewniła nas Nefret, nic mu już nie groziło. Gdy Emerson pojechał do Kairu, poszłam wraz z nią popracować nad Ramzesem, a była to nieprzyjemna robota. Żadna, z jego ran nie okazała się groźna, było ich jednak mnóstwo, od siniaków i nacięć, po krwawe ślady bicza. Gdy skończyłyśmy, Nefret poprosiła, żebym opuściła pokój. Była przy tym bardzo miła, ale wiedziałam, co ma na myśli, a spojrzenie Ramzesa wskazywało, że jest tego samego zdania. Poszłam, więc do siebie i siedziałam tam przez jakiś czas, czując się bardzo dziwnie. Domyślam się, że powinnam się do tego przyzwyczaić. W życiu każdej matki przychodzi taki moment... Ramzes przespał większość dnia, a ja ucięłam sobie krótką drzemkę. Czułam się dziwnie, leżąc z beztroskim umysłem, nękana wciąż powracającymi pytaniami bez odpowiedzi, ale wreszcie wolna od niepokoju, który trapił mnie przedtem na jawie i we śnie. Nie wierzę, że Nefret w ogóle spała. Zdołałam ją przekonać, żeby się wykapała i zmieniła pogniecione, brudne, przesiąknięte krwią ubranie. Zanim wróciła, zdążyłam poprawić poduszki, które podpierały Ramzesa z boku, i sprawdzić jego plecy (były, jak się spodziewałam, zielone), a także spełnić się w kilku pokazach matczynej troski (które ani trochę mu nie przeszkadzały, ponieważ jego oczy przez cały czas pozostawały zamknięte). Nefret rozpuściła włosy i włożyła bladoniebieską muślinową suknię w gałązki, która - dopiero teraz to sobie uświadomiłam - podobała się nie tylko Emersonowi. Poszłam więc sobie znowu, już bez ponaglania, ale kiedy tylko miałam szansę, zaglądałam do pokoju mojego syna - Nefret przez cały czas siedziała na krześle przy łóżku, ze splecionymi dłońmi i wzrokiem utkwionym w twarzy śpiącego Ramzesa. Ponieważ było oczywiste, że jestem persona non grata, poszłam posiedzieć przy Davidzie, zmieniając Fatimę. Wcale się z tego nie ucieszyła, ale gdy poprosiłam, żeby przygotowała coś do jedzenia dla Nefret, poszła do kuchni. David obudził się, uśmiechnął i wyciągnął do mnie rękę. - Dziękuję, że mnie uratowałaś, ciociu Amelio. Kiedy tylko otwierałem usta, Fatima za każdym razem próbowała wsadzić w nie łyżkę. Miał mnóstwo pytań. Odpowiedziałam na najważniejsze, wiedząc, że nic mu bardziej nie pomoże w dochodzeniu do zdrowia, niż wiadomość, że ci, których kocha, są już bezpieczni. - A więc to Nefret i ty uratowałyście wszystko - szepnął. Potrząsnęłam głową. - To raczej wspólny sukces nas wszystkich. Gdybyś nie podjął tego heroicznego wysiłku, by do nas dotrzeć, gdyby Nefret nie wiedziała, dokąd mamy jechać, gdyby Emerson nie przekonał Russella, że nie może zwlekać... - I gdyby Sethos nie zachował się w ten sposób! Nie rozumiem tylko, kto... - Później, mój drogi. Musisz teraz odpocząć. Kiedy Emerson wrócił, było już późno. Na moją propozycję kolacji pokręcił odmownie głową. - Przegryzłem coś z Maxwellem. Zobaczmy, czy Ramzes się obudził i może rozmawiać. On i Nefret też będą chcieli usłyszeć najświeższe wiadomości, a nie ma sensu się powtarzać. Drzwi do pokoju Ramzesa stały otworem, tak jak je zostawiłam. Zapukałam lekko, zanim zajrzałam. Nie spał, a czy mógł rozmawiać, to była osobna kwestia. Nefret klęczała przy jego łóżku. Trzymał jej dłonie w swoich i patrzyli sobie w oczy, i nie sądzę, żeby ich obchodziło, czy Turcy ostrzeliwują miasto. Byłam jednak przekonana, że chcieliby usłyszeć informacje Emersona. Zakasłałam. Musiałam jeszcze zakasłać kilka razy, zanim Nefret oderwała wzrok od twarzy Ramzesa. Póki tego nie zobaczyłam, myślałam, że to tylko taka wydumana metafora. - Masz katar, mamo? - zapytał Ramzes. - Bardzo śmieszne, mój drogi. Miło cię znowu widzieć w formie. - Oczywiście, że jestem w formie, ale Nefret nie pozwala mi wstać. - I ma rację. - Usiadłam wygodnie na krześle opuszczonym przez Nefret, ponieważ nie wyglądało na to, że zamierza na nie wrócić. - Chcę zobaczyć Davida - nalegał Ramzes. - Może rano. On teraz potrzebuje odpoczynku. Ty też, ale twój ojciec pomyślał, że może będziesz chciał wiedzieć, co się dzieje - dodałam znacząco. - Mnie samej nie chciał nic powiedzieć. - Jakie to nieludzkie - zaśmiał się cicho Ramzes. - Proszę usiąść, sir. Domyślam się, że kanał jest bezpieczny... - Przeszli przez niego - odparł Emerson. - Pod Serapeum i pod Tusum. Nasze posiłki przybyły dopiero kilka godzin temu, ale kontratak zepchnął większość sił wroga na wschodni brzeg. To brygady piechoty indyjskiej uratowały kanał. Wiedziałeś, że to zrobią, prawda? - Miałem nadzieję, że to zrobią. Cóż, to dobre wieści. A czy odnaleźli Turka i jego przyjaciela? Emerson pokręcił głową. - Nie, uciekli. Prawdopodobnie Percy sprawiał im tyle kłopotu, że porzucili go i uciekli do Libii. Po drodze nie zwracali się do nikogo o pomoc. Miałeś rację co do tego faceta w żółtej szacie, to był szerif el senussi. - Domyśliłem się tego - mruknął ponuro Ramzes. - Prawdopodobnie znają już też prawdziwą tożsamość Turka - dodał Emerson. - Pasuje do opisu Sabina Beya, który ostatnio przestał pojawiać się w miejscach, w których pojawiał się wcześniej. - Dobry Boże... - Oczy Ramzesa otworzyły się szeroko. A przynajmniej jedno z nich, bo drugie niemal całkowicie zamykał fioletowy obrzęk. - On staje się czymś w rodzaju legendy w Syrii. To jeden z ich najważniejszych ludzi, zaufany człowiek Envera. Nie mogę uwierzyć, że zechciał wziąć udział w naszych małych sprawach. - Małych? - Emerson zmarszczył brwi. - Cała turecka strategia była oparta na spodziewanym powstaniu w Kairze. Bez tego nie mieli szansy przekroczyć kanału. Ty i David... Czemu się uśmiechasz? - Przypomniało mi się coś, co powiedział Sahin Bey. Nieważne. Więc będziemy przyjmowali parady, wiwaty pospólstwa i osobiste podziękowania monarchów? David zasługuje na to wszystko. - Ha - podsumował elokwentnie Emerson. - David wyruszy do Anglii, zrehabilitowany i przeproszony, kiedy tylko będzie mógł podróżować. Miałem wielką ochotę zatelegrafować do Lii dzisiaj wieczorem, ale nie chciałem podsycać jej nadziei, póki nie... Chłopcu nic nie będzie, prawda? - Perspektywa zobaczenia żony i obecności przy narodzinach syna jest najlepszym lekarstwem - oświadczyłam. Przez chwilę wszyscy milczeli. Emerson wyjął fajkę i zaczął ją z zapamiętaniem nabijać. Nefret usiadła na podłodze przy łóżku. Wciąż trzymała Ramzesa za rękę, a on najwyraźniej nie miał nic przeciwko temu. Żadne z nas nie chciało już rozmawiać o pozostałych sprawach. Wielkie bitwy są odległe, niemal bezosobowe, ale inne pytania były zbyt bolesne. Nefret pierwsza przerwała milczenie. - A co z Percym? - Zmarł w drodze do szpitala - odparł Emerson. - To nie ty go zabiłaś, Nefret. - Nie. Ale chciałam, wiesz. - Cień tamtego obcego, nieludzkiego wyrazu znów przebiegł po jej twarzy, ale jej niebieskie oczy były spokojne. Poczucie winy z powodu śmierci Percy’ego nie będzie jej prześladować. Powstrzymała go w jedyny sposób, jaki był jej dostępny, a jeśli kiedykolwiek ktokolwiek zasługiwał na śmierć, to właśnie on. Kobiety są w takich kwestiach bardziej praktyczne niż mężczyźni. - Och... - westchnął Emerson. - Cóż, został dwukrotnie trafiony w klatkę piersiową. Kula większego kalibru zabiłaby go od razu. Jedna z tych dwudziestekdwójek musiała drasnąć go w arterię. Wykrwawił się na śmierć. - A Sethos na koniec się wykupił, zgodnie z moimi nadziejami - stwierdziłam. - Śmierć bohatera... - I to już po raz drugi! - warknął Emerson. - Jakie to monotonne. - Ależ mój drogi! - krzyknęłam. - To do ciebie niepodobne, zachowywać się jak pies ogrodnika. - Owszem, podobne! - Emerson opanował się. - Peabody, proszę, nie prowokuj mnie. Chcę mu oddać sprawiedliwość. Staram się jak jasna cholera oddać mu sprawiedliwość. Odkryłem prawdę dopiero trzy dni temu, ale wtedy jeszcze to do mnie nie dotarło. - Musiałeś jednak wiedzieć wcześniej, że Sethos jest majorem Hamiltonem - zauważył Ramzes. Wydawało mi się, że usłyszałam w jego głosie nutkę krytycyzmu. Emerson popatrzył na niego z ukosa. - Nie wiedziałem na pewno, ale moje podejrzenia co do Hamiltona wzrosły, kiedy napisał do nas list. - A niech to! - krzyknęłam. - Nie mów mi, że rozpoznałeś jego charakter pisma. Po tych wszystkich latach? Emerson uśmiechnął się szeroko. - Jeśli to ci poprawi samopoczucie, Peabody, a myślę, że tak, była pewna wskazówka... Jako jedyny widziałem pożegnalny list Sethosa do ciebie. - Tak, i podarłeś go na kawałki, kiedy go przeczytałeś. Mówiłam ci wtedy, że nie powinieneś tego robić. - To była bardzo irytująca epistoła - oświadczył Emerson. - Miałaś jednak rację. Nie mogłem mieć pewności co do pisma, ponieważ minęło zbyt dużo czasu, ale kiedy sobie przypomniałem, jak gorliwie Hamilton nas unikał, moje podejrzenia wzrosły. Mając więcej rozumu niż niektórzy członkowie tej rodziny, podzieliłem się moimi podejrzeniami z Maxwellem, zamiast zacząć działać samemu, jak może uczyniłbym kiedyś. Możecie sobie wyobrazić moje zdumienie, kiedy się dowiedziałem, że Sethos od kilku lat był najbardziej zaufanym tajnym agentem Ministerstwa Wojny. Został wysłany do Kairu przez samego Kitchenera. Wiedział o twojej małej maskaradzie, Ramzesie, ale jego nadrzędnym celem było powstrzymanie przecieków informacji i wyśledzenie człowieka, który był za nie odpowiedzialny. To on zdemaskował panią Fortescue, o której względy zabiegał w swój charakterystyczny, ekstrawagancki sposób. Maxwell powiedział mi to wszystko - musiał, żeby mnie powstrzymać przed ściganiem Sethosa - poinformował mnie przy tym także, że Sethos jest dla niego o wiele więcej wart niż ja i że postawi mnie pod ścianą i rozstrzela, jeśli pisnę komukolwiek słówko na ten temat. Znałem prawdę, kiedy zatrzymaliśmy się w koszarach w drodze na pustynię. Maxwell powiedział mi, że Sethos tam będzie, i kazał mi trzymać się od niego z daleka, ale... hmm... cóż, byłem po prostu ciekaw. Był rzeczywiście mistrzem kamuflażu - przyznał Emerson niechętnie. - Nigdy bym go nie rozpoznał. Oczywiście nie miałem pojęcia, że niektóre osoby... - Nil nisi bene - przerwałam mu. - Ha - mruknął Emerson. - Szkoda, że nie było czasu, żebyśmy zaspokoili swoją ciekawość także w innych kwestiach - powiedział Ramzes, uważnie przyglądając się ojcu. - Jak on się dowiedział o Percym? - Nie wiedział o nim. - Emerson popatrzył na niego z dumą. - To było twoje odkrycie, mój chłopcze, tylko twoje. Russell z początku nie był całkowicie przekonany twoim rozumowaniem, ale kiedy sobie wszystko przemyślał, doszedł do wniosku, że masz słuszność. Uznał, że nie powinien ponosić wyłącznej odpowiedzialności, więc poszedł prosto do Maxwella. Domyślam się, że nie była to miła rozmowa! Russell wytoczył jednak ciężkie działa i w końcu generał zgodził się współpracować, jeśli sprawa nie zostanie wyjaśniona w inny sposób. Maxwell poinformował o wszystkim Sethosa, który postanowił sam udać się w to miejsce. - Na szczęście dla mnie - stwierdził Ramzes. - Tak - przyznał Emerson. - Hmm... jestem mu za to bardzo wdzięczny. I za inne rzeczy też. - Jeśli wolisz o nich nie mówić... - zaczęła Nefret. - Wolę nie mówić, ale muszę. Wierzyłem, że tę część mojego życia mam już za sobą, że jest zapomniana, wymazana. Myliłem się. Nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się jakiś duch z przeszłości, by nas prześladować. Przez chwilę siedział w milczeniu z pochyloną głową i ponurym, choć spokojnym wyrazem twarzy. Nie był taki spokojny i opanowany, opowiadając mi część tej historii rano, kiedy wracaliśmy konno do domu. Moja matka była córką earla Radcliffe. Dlaczego poślubiła mojego ojca, który był zwyczajnym wiejskim szlachcicem bez tytułu ani majątku, nigdy się nie dowiedziałem. To było... można przypuszczać, że to było zauroczenie. Ale musiało szybko wygasnąć w tym małżeństwie. Moje najwcześniejsze wspomnienia to pogardliwe słowa i gorzkie wyrzuty matki pod adresem ojca, że nie spełnił jej oczekiwań. Jak miałem się później dowiedzieć, było to niemożliwe. Jej wymagania były zbyt wielkie, ambicje wygórowane. A on, jak sądzę, nie pragnął poprawiać swojej pozycji w świecie. Był jak Walter, uprzejmy i spokojny, ale był też stanowczy. Dopóki żył, nasze życie było znośne. Umarł, kiedy miałem czternaście lat, a wtedy ona... Już wcześniej zdecydowała, że mam być mężczyzną, jakim nie chciał być mój ojciec. Kiedy się opierałem, próbowała różnych sposobów, żeby mnie do tego zmusić. Najgorsze było to, co robiła Walterowi. Na początku byliśmy w tej samej szkole. Wiecie, jakie były te szkoły, nawet najlepsze z nich: ostra dyscyplina i zastraszanie miały zmieniać chłopców w mężczyzn. Byłem duży jak na swój wiek i potrafiłem walczyć, Walter jednak miałby kłopoty, gdyby mnie przy nim nie było. Ale ona rozdzieliła nas. Powiedziała, że mój brat staje się maminsynkiem i tchórzem, i nadszedł czas, żeby stanął na własnych nogach. Kiedy przyjechałem do domu na Boże Narodzenie rok po śmierci ojca, nie widziałem Waltera od kilku miesięcy, nie pozwolono mu nawet pisać do mnie. Tamtej nocy mocno padał śnieg i w tym śniegu zobaczyłem kobietę i chłopca, brnących przez zaspy. Rzuciłem tylko jedno spojrzenie na jego twarz, tak wykrzywioną od wysiłku i złości, że była nierozpoznawalna. Kiedy dotarłem do domu, powiedziałem jej, mojej matce, że musimy ich odnaleźć i dać im schronienie... I wtedy dowiedziałem się, że ta kobieta była kiedyś przyjaciółką mojej matki, ale potem została kochanką mojego ojca, że przyszła prosić o pomoc i została odprawiona. Słyszeliście, co się potem stało. Trzymano mnie pod kluczem w pokoju aż do następnego dnia. Żeby skrócić tę historię, dodam tylko, że nie potrafiłem ich znaleźć - nie miałem pieniędzy ani władzy. Po tej nocy wszystko zrobiło się jeszcze gorsze. Miałem iść do Oksfordu, ale dowiedziałem się, że matka zaplanowała dla mnie małżeństwo z nudną córką miejscowego arystokratycznego kretyna... I wtedy, jakby Bóg wysłuchał moich modlitw, odziedziczyłem małą sumę pieniędzy po jednym z kuzynów ojca. Przynosiła mi wystarczający dochód, mogłem więc rozpocząć studia i zabrać Waltera z tamtej piekielnej szkoły. Przez cały czas żył pod presją dwóch przeciwstawnych uczuć - z jednej strony strach i niechęć do matki, a z drugiej coś, co uważał za synowską powinność. Ale ona postawiła sprawę jasno, miał wybrać między nami: jeśli pójdzie do mnie, ona nigdy już się z nim nie zobaczy ani nie odezwie się do niego. No i tak to wygląda. Po latach podjąłem próbę naprawienia tych spraw. - Uśmiechnął się do mnie, jego niebieskie oczy złagodniały. - Zrobiłem to ze względu na ciebie i Ramzesa, Peabody... bardzo was kochałem i pomyślałem, że może ona zechce nawiązać kontakt z synami i puści wszystko w niepamięć. Myliłem się. Nie zobaczyła się ze mną. Nie posłała po mnie nawet wtedy, gdy zachorowała, chociaż wiedziała, jak mnie znaleźć. O jej śmierci dowiedziałem się od jej prawników. Powiedzieli mi, że w ostatniej chwili próbowała mnie wydziedziczyć, ale miała jedynie dochody z pieniędzy po swoim ojcu i zgodnie z tradycją kapitał przeszedł na jej najstarszego syna. Nie tknąłem go. Jest twój, Ramzesie, podobnie jak dom, który jest w rodzinie mojego ojca od dwustu lat. Więc jeśli miałbyś zamiar... hmm... osiąść gdzieś i... hmm... Cóż, teraz już możesz utrzymać rodzinę. Popatrzył na Ramzesa i Nefret. Kiedy mój drogi Emerson się zorientował, jak się naprawdę sprawy mają, nie jestem pewna, musiałby jednak być ślepy, głuchy i pozbawiony zdrowych zmysłów, żeby w tej chwili nie zdawać sobie sprawy z ich uczuć. Oczywiście będzie twierdził, jak zawsze, że wiedział o tym przez cały czas. Ale był jeden aspekt tego związku, o którym na pewno nie wiedział. Ramzes nigdy nie wspomniał o tym ojcu, a Emersona nie było, kiedy Nefret załamała się i wyznała go mnie - znajdując, mam nadzieję, większe zrozumienie, niż mogła oczekiwać. Było mało prawdopodobne, że Emerson również okazałby takie zrozumienie. Ramzesa, podobnie jak i nas wszystkich, oszołomiły te rewelacje. - Dziękuję, ojcze. Ale dzieci stryja Waltera muszą dostać takie same udziały. I... inni moi kuzyni. Nie musiał nic wyjaśniać. Skoro Sethos i Hamilton byli jedną i tą samą osobą, zdawałam sobie sprawę, kim może być Molly. - Nie mamy pewności - mruknęłam w zamyśleniu. - Bertha była kochanką Sethosa, ale dziecko, które nosiła w łonie czternaście lat temu, mogło nie być jego. - Czternaście lat temu? - powtórzył Emerson - Dobry Boże, to już tak dawno? Więc to nie może być to samo dziecko. Tu dziewczynka ma... tak mi przynajmniej mówiliście... dwanaście lat. - Wiedzieliśmy tyle, ile sama nam powiedziała. Ale zawsze wydawało mi się, że jest bardzo dojrzała jak na ten wiek. - Co masz na myśli? - zapytał Emerson, patrząc na mnie. Starałam się unikać wzroku Ramzesa, który również starał się, nie patrzeć na mnie, chciałam oszczędzić mu publicznego zakłopotania. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin i tak dużo przeszedł. - Zwiodły cię te jej okropne stroje przy waszym pierwszym spotkaniu - wyjaśniłam. - Nawet jak na dziecko dwunastoletnie ubrana była bardzo niemodnie, ale panna Nordstrom również. Wtedy się nad tym nie zastanawiałam, później jednak była ubrana bardziej odpowiednio do swojego wieku i mimowolnie zauważyłam... Kobiety zauważają takie rzeczy. Niektórzy mężczyźni też, ale miło mi, że nie jesteś jednym z nich. - To wszystko tylko przypuszczenia - oświadczył Emerson. - Sethos prawdopodobnie miał tuzin... Och, Peabody, przepraszam. Kimkolwiek są jej rodzice, nie jesteśmy odpowiedzialni za to dziecko. Sethos poczynił wszelkie niezbędne kroki już kilka lat temu, kiedy wstąpił do służby, i Maxwell zapewnił mnie, że mała będzie doskonale zabezpieczona. - Pytałeś go o nią? - Twarz Ramzesa była jeszcze bardziej nieodgadniona niż zwykle. - Oczywiście - burknął Emerson. - Przecież musiałem, prawda? Nie można zostawić dziecka samego na świecie. Przyznaję, że ulżyło mi, kiedy Maxwell powiedział, że Sethos był... kiedy powiedział mi, że te kwestie są ustalone. On nie wie o... hmm... moich rodzinnych powiązaniach, i jeśli żadne z was nie poda mi przekonującego powodu, dla którego powinienem to zrobić, nie zamierzam mu o nich mówić. Ja widziałam taki powód, nie mówiłam jednak o nim. Może pewnego dnia, kiedy Emerson będzie w pogodniejszym nastroju, przekonam go, że powinien sprowadzić swojego nieszczęsnego i odważnego brata z powrotem do domu przodków, by mógł leżeć wraz z nimi w rodzinnym grobie. W jakim nieznanym miejscu zostanie teraz złożony? - zastanawiałam się. Jaki będzie miał nagrobek i jakie epitafium? Myślałam już o odpowiednim napisie na pomniku, który - byłam tego pewna - Emerson wzniesie któregoś dnia. Był to cytat z egipskiego tekstu: „Wtedy Re-Harakhte rzekł: »Ja zabiorę Seta, niech mieszka ze mną niech zostanie przy mnie jako mój syn - niechaj grzmi w niebiosach i niech będzie postrachem.«”. Jak jego starożytny imiennik, Sethos zrehabilitował się i stał się jednym z Boskich Władców kosmosu. Ale nie był to raczej odpowiedni czas na takie sugestie. - Nie mogłeś temu zapobiec, mój drogi - oświadczyłam. - Zapobiec czemu? Och! - Emerson przerwał zapalanie fajki. - Nie. Russell trzymał swoich ludzi w gotowości, ale przekonanie go, że nie możemy zwlekać, zajęło mi mnóstwo czasu. Nie mogłem mu powiedzieć, że mój pośpiech jest oparty na... hmm... - ...kobiecej intuicji - podpowiedziała Nefret, odwracając się do niego z uśmiechem. - Wyobrażam sobie, jak pan Russell by na to zareagował! Zwłaszcza że to o moją intuicję chodziło. W jaki sposób go przekonałeś? - Zadzwoniłem do domu, jak obiecałem... Kiedy Fatima powiedziała mi o Davidzie i o tym, że wy pojechałyście tam same, nieco się zdenerwowałem, musiałem jednak czekać, aż Russell zbierze swoją karawanę i powiadomi Maxwella o naszych planach. Gdy dotarliśmy na miejsce, dom był śmiertelnie cichy, poza tym jednym oświetlonym oknem nie było znaku życia. Znaleźliśmy Riszę i pozostałe konie, ale nie wiedziałem, gdzie jesteście ani co robicie, a bałem się ryzykować otwarty atak. Kiedy jednak usłyszeliśmy wystrzały, musieliśmy wejść. Spodziewałem się znaleźć was... obie... wszystkich was... martwych albo ciężko rannych, albo... - Uspokój się, mój drogi - powiedziałam łagodnym głosem. - W końcu wszystko się dobrze skończyło. - Nie dzięki tobie - burknął Emerson. - Przepraszam, ale nie zgadzam się z tobą, ojcze - oświadczył Ramzes. - Sprawy trochę wymknęły się spod kontroli, najczęściej jednak tak się dzieje, kiedy wszyscy jesteśmy w coś wplątani. Nie zawsze radzimy sobie w najbardziej skuteczny sposób, ale wykonujemy swoją robotę. Nefret odwróciła się do niego. - Zapamiętasz to, mam nadzieję? Jeśli kiedykolwiek znowu mi to zrobisz... - Albo ty mnie. Co ty, na Boga, sobie myślałaś, dając mu się zabrać w takie miejsce, pozwalając mu... - Nie pozwoliłam mu na zbyt wiele. - A na ile? Policzki Nefret spurpurowiały. - Przestań gadać jak jakiś cholerny starożytny Rzymianin! Sugerujesz, że moja tak zwana cnota jest więcej warta niż twoje życie? Zrobiłabym wszystko - wszystko! - żeby go przyłapać. - Doprawdy? - A co byś zrobił, gdybym powiedziała „tak”? - Ale nie powiedziałaś - stwierdził Ramzes. - Nie wiem, czy mógłbym to zaakceptować. Musiałbym przez resztę życia starać ci się to wynagrodzić, czołgając się na kolanach i po roku czy dwóch miałabyś mnie serdecznie dość. Jak dobrze było znowu słuchać ich sprzeczek! Chciałam jednak wiedzieć o wiele więcej. - Jak się dowiedziałaś, że to Percy? Nefret posłała mi zagadkowe spojrzenie i się zaśmiała. - Nie wiedziałam, czym był albo próbował być; ale wiedziałam, że jego przesadne komplementy pod adresem Ramzesa nie wróżą niczego dobrego, a kiedy zaczął uśmiechać się z wyższością i nadskakiwać mi - jakbym była na tyle naiwna, by znowu mu zaufać! - wtedy naprawdę się rozgniewałam. I przestraszyłam. Wiedziałam, że Ramzes udaje Wardaniego i że David go kryje, że pan Russell bierze w tym udział i że to straszliwie niebezpieczne; ale nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo niebezpieczne, aż do tej nocy po operze... - Przerwała i zagryzła wargi. Wciąż trzymała Ramzesa za rękę, a on podniósł drugą rękę i delikatnie pogłaskał ją opuszkami palców po policzku. Nic więcej, to jednak wystarczyło, by upewnić mnie, że poradzili sobie z nieporozumieniami i wszystkim innym. - Musiałam udawać, że nie wiem, jak ciężko jest ranny - mówiła dalej Nefret. - Ale ja sobie zdawałam z tego sprawę. Zorganizowaliście to bardzo sprytnie, kiedy jednak profesor wyskoczył z tym prostodusznym kłamstwem o wysłaniu Ramzesa do Zawijat, zrozumiałam, co robicie, i oczywiście rozpoznałam Davida tego wieczoru, mimo że ciocia Amelia stawała na głowie, by odwrócić moją uwagę. Starałam się schodzić wam z drogi, żeby wam to ułatwić. - Moja droga dziewczynka - powiedziałam wzruszona, przypominając sobie kilka drobnych incydentów, które wtedy nie miały dla mnie znaczenia. - Twoja rozmyślna i, jeśli mogę tak powiedzieć, niecodzienna tępota bardzo nam wszystko ułatwiła, ale dla ciebie ta sytuacja musiała być straszliwie trudna. - Tak - odparła Nefret. Posłała swojemu kochankowi - bo tak go muszę teraz nazywać - czułe spojrzenie, a on uśmiechnął się do niej. Nawet zniekształcenie jego klasycznych rysów nie mogło skazić tego uśmiechu. - Nie rozumiałam w pełni, dlaczego chcieliście to przede mną ukryć - ciągnęła Nefret - ale co mogłam zrobić, skoro tak postanowiliście? - Jestem pełna podziwu dla twojej wyrozumiałości i hartu ducha - oświadczyłam. - Była najwyższa pora, żebym udowodniła wam i sobie, iż zrozumiałam nauczkę, ale przez cały czas szalałam z niepokoju. Zachęcałam Percy’ego, ponieważ była to jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy, jednak dopiero po naszym spotkaniu z Farukiem zaświtało mi, że to Percy może być zdrajcą, którego ten młody rzezimieszek chciał nam sprzedać. Bo od kogo innego mógł dowiedzieć się o domu w Maadi? Nie miałam jednak na to dowodu. - Więc postanowiłaś go zdobyć... - mruknęłam. - Boże, moja droga, byłaś bardzo dzielna. Sporo ryzykowałaś. - Nie tak bardzo, jak myślisz - odparła Nefret. - Wiedziałam, że on jest całkowicie pozbawiony skrupułów, ale dopóki wierzył, że jestem nim zainteresowana, nic mi nie groziło. Nie musiałam nawet bardzo się starać, by w to uwierzył! Oczywiście najważniejsze były dla niego moje pieniądze, a ponieważ mógł się do nich dobrać jedynie przez małżeństwo, nie przypuszczałam, że... - Owszem, przypuszczałaś - powtórzył Ramzes. Jego głos był lodowaty. Nefret popatrzyła na niego, a potem na Emersona, ale żaden z nich nie przyszedł jej z pomocą. Podbródek mojego męża wysunął się do przodu, a twarz poczerwieniała. - Ty to rozumiesz, ciociu Amelio! - zawołała. - Ty byś zrobiła to samo. Emerson nie potrafił już dłużej nad sobą panować. - Zrobiłabyś? Ona zrobiła to samo! Poszła prosto do jaskini lwa, uzbrojona tylko w parasolkę i tę cholerną pewność siebie... Ty też myślałaś, że on by cię nie wykorzystał, Peabody? - To wcale nie było to samo! - wykrzyknęłam. - Oczywiście, że nie - wtrącił Ramzes dziwnie stłumionym głosem. - On nie chciał cię poślubić. - Śmiejesz się z własnej matki, Ramzesie? - zapytałam. - Próbuję tego nie robić. Kiedy się śmieję, bardzo mnie boli... Ale się śmiał. Kiwnęłam z aprobatą głową, patrząc na Emersona. Jego niegroźny wybuch wspaniale oczyścił atmosferę.. - No dobrze - powiedziałam, kiedy Ramzes przestał się śmiać, a Nefret ostrożnie zaczęła wycierać krew z jego pękniętej wargi. - Jak się dowiedziałaś o tym starym pałacu? - Od Sylvii Gorst. To, droga ciociu Amelio, była jeszcze jedna moja pokuta... Byłabyś ze mnie dumna, gdybyś widziała, jak ją błagałam i jak jej nadskakiwałam. Ona jest najgorszą plotkarą w Kairze, i byłam pewna, że gdyby wiedziała o czymkolwiek, co mogłoby zdyskredytować Percy’ego, wyciągnęłabym to z niej. Nigdy jej nie zabrał do swojego miłosnego gniazdka. Zabierał tam tylko mężatki. Był pewien, że nie będą o tym rozpowiadały z obawy o swoją reputację, ale one oczywiście zwierzały się w największym zaufaniu swoim najbliższym przyjaciółkom. Sylvia zapewniała, że zachowa dyskrecję, ale to był taki soczysty skandal, że nie mogła tego zatrzymać dla siebie. Kiedy rzuciłam Percy’emu w twarz te informacje, najpierw wszystkiemu zaprzeczył. Spodziewałam się tego i byłam na to przygotowana; powiedziałam mu, że rozumiem, iż mężczyźni mają swoje specjalne potrzeby i... Ramzesie, przestań zgrzytać zębami, twoja warga znowu krwawi! - Może powinnaś oględniej... hmm... formułować pewne fragmenty swojej opowieści, Nefret - zasugerowałam. - Rozumiem, że go przekonałaś, żeby cię tam zabrał. To było tego popołudnia, kiedy spóźniłaś się na kolację? Widziałam, że miałaś... niemiłe doświadczenia. - Czerwieniłam się jak jakaś głupia uczennica - mruknęła Nefret. - Czułam, że cała twarz mi płonie. Owszem, były niemiłe momenty, ale nie pozwoliłam mu... - W porządku - powiedział spokojnie Ramzes. - Przepraszam. Nieświadomie pochyliła swoją jasną głowę i pocałowała dłoń, którą trzymała. - Naprawdę nic mi nie groziło. Wiem, jak się bronić, poza tym miałam nóż. Było to jednak zmarnowane popołudnie. Ani na chwilę nie zostawił mnie samej. Nie widziałam nawet reszty budynku, tylko sypialnię... - Nie musisz już nic więcej mówić - przerwałam jej szybko. - Twoje poświęcenie, bo to było poświęcenie, moja droga, cokolwiek się zdarzyło czy nie zdarzyło, nie poszło na marne. Wątpię, czy udałoby nam się uzyskać jakieś wskazówki od Davida, bo nie był w stanie długo mówić. Jak zauważył Ramzes, jako zespół wcale nie działamy najgorzej. Może wszyscy nauczyliśmy się czegoś pożytecznego tym razem. Wyraz twarzy Emersona dowodził, że raczej w to wątpi. Zanim zdążył zepsuć nastrój wyrażeniem swoich wątpliwości, oświadczyłam: - Ramzes powinien teraz odpocząć. Dobrej nocy, mój drogi chłopcze. Jeśli zaniedbałam o tym wcześniej wspomnieć, kocham cię i jestem z ciebie bardzo dumna. - Pochyliłam się nad nim, znalazłam na jego twarzy nienaruszony punkt i pocałowałam go w to miejsce. - Właśnie - powiedział z naciskiem Emerson. - Dziękuję - odparł Ramzes z zarumienioną twarzą. Nefret wstała jednym zgrabnym ruchem, po czym podeszła do mnie, położyła mi ręce na ramionach i pocałowała mnie w policzek. Odwróciwszy się do Emersona, wspięła się na czubki palców i również go pocałowała, tak jak to robiła, kiedy była dziewczynką. - Dobrej nocy, mamo - szepnęła. - Dobrej nocy, tato. Mój drogi Emerson był tak wzruszony, że musiałam wyprowadzić go z pokoju. Drzwi zamknęły się za nami i usłyszałam, jak w zamku przekręca się klucz. Emerson też musiał to usłyszeć, ale był w takim stanie emocjonalnym, że zareagował niemal dopiero pod drzwiami naszego pokoju. - Hej! - krzyknął, zatrzymując się nagle. - Co ona... Co oni... - Słyszałeś, co powiedziała. Myślę, że powinieneś się cieszyć. - Cieszyć? Pół życia czekałem, żeby nazwała mnie ojcem. Domyślam się, że czuła, iż nie może, póki nie nabędzie do tego prawa przez... Dobry Boże, Peabody, ona zamknęła drzwi! On nie może... - Mój drogi, nie sądzę, żebyś był upoważniony do decydowania o tym. - Wciągnęłam go do naszego pokoju i popchnęłam na krzesło. Po chwili namysłu cofnęłam się do drzwi i również zamknęłam je na klucz. - Oni zamierzają się pobrać, prawda? - zapytał niespokojnie Emerson. - Kiedy wrócimy do Anglii, tak? - Och, Emersonie, nie gadaj bzdur. Pobiorą się, gdy tylko wszystko ustalę. Nie sądzę, żeby Nefret chciała włożyć konwencjonalną suknię ślubną. - Zaczęłam rozpinać ubranie. - Może ubierze się w którąś z tych swoich pięknych szat - kontynuowałam. - Fatima upiecze ciasta. Kwiaty będą z naszego ogrodu, jeśli wielbłąd jakieś zostawił, a potem zrobimy tu małe przyjęcie, dla naszych najbliższych przyjaciół. Ceremonia odbędzie się w pokoju Davida, jeśli jeszcze nie będzie mógł wstać z łóżka. Oboje z pewnością chcieliby, żeby David był na niej obecny, a żadne z nich nie jest zwolennikiem formalnych uroczystości. Emerson jednak sprawiał wrażenie, jakby nie słuchał mnie zbyt uważnie. Wstał z krzesła. - Oni jeszcze nie wzięli ślubu! - krzyknął. - Na Boga, Amelio, jak możesz pozwolić, żeby twoja córka... - Och, Emersonie... - Zarzuciłam mu ramiona na szyję i wtuliłam twarz w jego pierś. - Oni tak bardzo się kochają i byli tak bardzo nieszczęśliwi. - Hmm - mruknął Emerson. - No cóż, jeśli to jest kwestia tylko kilku dni... - Pamiętasz noc na drogim starym „Philae”, tę noc, kiedy zapytałeś mnie, czy wyjdę za ciebie? - Oczywiście, że pamiętam. Aczkolwiek - powiedział Emerson w zadumie - wciąż mam pewnie wątpliwości co do tego, kto kogo zapytał. - Czy naprawdę nigdy nie przestanę tego wysłuchiwać? - Prawdopodobnie nie - mruknął Emerson, trzymając mnie w mocnym uścisku. - Pamiętasz, co się stało później tej nocy? - Jakże mógłbym zapomnieć? Tej nocy uczyniłaś mnie najszczęśliwszym z ludzi, moja kochana. Ja nie miałbym odwagi przyjść do ciebie. - Więc ja przyszłam do ciebie. Czy miałeś przez to gorsze zdanie o mnie? - Rumienisz się, Peabody? - Ujął mój podbródek i uniósł mi głowę. - Nie, oczywiście, że nie. Tamtej nocy kochałem cię całym swoim sercem, a potem kochałem cię coraz bardziej z każdym dniem naszego wspólnego życia i dalej będę cię kochać... Hmm... Zamknęłaś drzwi na klucz? - Tak. - To dobrze - odparł Emerson. Z manuskryptu H Nefret wypchnęła Seszat na balkon. Przez chwilę stała w oknie posrebrzona światłem księżyca, a potem zamknęła okiennice i wróciła do Ramzesa. - Pierwsza rzecz, jaką zrobię jutro rano, to porozmawiam z raisem Hassanem. Powiem mu, żeby przygotował „Amelię” na nasz powrót w kwietniu - oznajmiła. - Chcesz umknąć matce czy Seszat? - Obu. Wszystkim! - Roześmiała się cicho i wtuliła twarz w jego ramiona. - Obawiam się, że profesor i ciocia Amelia byli zszokowani, kiedy ich wyprosiłam... ludzie z ich pokolenia nigdy nie pogwałciliby konwenansów w taki sposób. Ramzes wymruczał coś niezrozumiałego głosem stłumionym jej włosami. Nauczył się już nie wygłaszać dogmatycznych stwierdzeń na temat żadnego ze swoich rodziców. - Ale nie obchodzi mnie to - szepnęła Nefret. - Nic mnie nie obchodzi oprócz bycia z tobą zawsze, na zawsze. Straciliśmy tak wiele czasu! Gdybym tylko miała... - Nefret, kochanie... - Ujął jej twarz w dłonie. Było zbyt ciemno, żeby widział jej rysy, ale czuł wilgoć policzków. - Nigdy więcej tego nie mów. Nigdy o tym nie myśl. Może musieliśmy przejść przez te złe czasy, żeby zdobyć... - Dobry Boże, mówisz jak ciocia Amelia! - Pocałowała go namiętnie w usta. Smakowały krwią, i to chyba z jej powodu. Podniosła głowę. - Przepraszam! Zraniłam cię... - Owszem, i w dodatku zalewasz mi łzami całą twarz. Przestań natychmiast. Matka powiedziałaby też, że tajemnica szczęścia polega na tym, żeby cieszyć się teraźniejszością, bez wracania do przeszłości lub martwienia się o przyszłość. - Wiem, że tak właśnie by powiedziała. Słyszałam co najmniej tuzin razy, jak to mówi. Ale czy myślisz, że to właściwa chwila na rozmowę o twojej matce? - Jesteś jedyną osobą, która... - Wiem i żałuję. Kocham ją całym sercem, nie pozwolę jednak ani jej, ani komukolwiek innemu, żeby wszedł teraz między nas. - Moja najukochańsza dziewczynko, ona zaciągnie nas do kościoła, kiedy tylko poczyni przygotowania, najpóźniej za dwa dni, jak ją znam. - Och... cóż, może wobec tego wolałbyś, żebym wyszła i nie wracała, dopóki... - Tylko spróbuj. Ja też się czegoś nauczyłem. - Któregoś dnia spróbuję, więc chwyć mnie mocno i obezwładnij - szepnęła Nefret sennie. - Myślę, że to by mi się podobało. - Mnie też. Ale musisz dać mi jeszcze kilka dni. Wydała cichy okrzyk i się odsunęła. - Wciąż zapominam. Twoja biedna twarz, twoje biedne plecy i twoje biedne ręce... - Ja też wciąż zapominam. Chodź tu. - Wsunęła się lekko w jego ramiona, a on odsunął jedwabiste włosy z jej twarzy i pocałował ją w głowę, w czoło, w zamknięte oczy. - Zamknęłaś drzwi na klucz, prawda? - Tak, kochany. - To dobrze - mruknął Ramzes. Z kolekcji listów B Najdroższa Lio, Będziemy z Tobą niedługo po tym, jak otrzymasz ten list. Wypływamy z Aleksandrii za dwa dni. Mam Ci tyle do powiedzenia, że mało nie wybuchnę, ale nie mogę przekazać Ci tego w liście. Dlaczego więc piszę? A mianowicie dlatego, że chcę, abyś była pierwszą osobą, której podpiszę się moim nowym nazwiskiem. Z wyrazami najczulszej miłości Nefret Emerson