10030

Szczegóły
Tytuł 10030
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10030 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10030 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10030 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej Zimniak Ostatni gladiatorzy Martwa cisza trwa w�nieruchomym, zastyg�ym powietrzu. Ksi�yc osrebrza g�rne pi�tra li�ci rododendron�w? �opian�w?, sp�ywa strumykami b��kitnego blasku ni�ej, przenika pl�towiska �odyg a� w�ko�cu k�adzie mistern� sie� bladych prze�wit�w na, dywanie mchu. Suchy, mi�kki mech jest dobry na pos�anie. Sterta li�ci stanowi niez�� ko�dr�. I�ta dziewczyna obok ma zupe�nie dobre, bo ciep�e, cia�o. Tylko takie bezp�ciowe, odstr�czaj�ce... Dzwoni telefon. Ju� po raz drugi tej nocy. Do licha! Nie daj� spa�. Kobieta ko�o niego porusza si�, przeci�ga, siada. Li�cie mi�kk� strug� �ciekaj� jej z�ramion i�piersi, na jasnej plamie torsu Ksi�yc rysuje zjawiskow�, marmurkow� mozaik�. - Ty te� to s�yszysz? - pyta, lecz ona patrzy na niego bezmy�lnie pustymi oczami, z�k�cika ust p�ynie �wietlista nitka �luzu. M�czyzna, wstaje, otrzepuje li�cie, idzie w�kierunku zaro�li. D�ugo oddaje mocz, a�mierzwa mchu przyjmuje go g�adko i�cicho, tak jak kobieta powinna przyjmowa� m�czyzn�. Cisza jest ciep�a i�aksamitna, niemal namacalna, g��boka jak studzienna czer� pod parasolowatymi li��mi, gdzie - to a� dziwne - nie czai si�, nie mo�e si� czai� �adne niebezpiecze�stwo! I zn�w dzwonek, ostry, natarczywy. Ten kto� z�drugiej strony niecierpliwi si�, klnie pad nosem, �ciska s�uchawk� w�spotnia�ych palcach. - Dobrze, dobrze, ju� id� - mruczy M�czyzna. - Nie denerwuj si�, bracie, zrozum, �e tutaj jest druga w�nocy. Drapi�c si� a� do b�lu: w�ow�osion� pier� wraca, niezbyt delikatnie uk�ada Kobiet� na mchu i�zagrzebuje j� w�li�ciach. - Trzeba b�dzie kiedy� si� zmusi� - zn�w m�wi do siebie nagle nieruchomieje. W samym �rodku ksi�ycowej plamy, na pniu najbli�szego drzewa, na umocowanej do kory p�ce... M�czyzna unosi si� powoli, na spr�y�cie ugi�tych nogach okr��a legowisko, przyczajony, jakby boj�c si� sp�oszy� strachliwe zwierz�, zbli�a si� do drzewa, ani na chwil� nie spuszczaj�c wzroku z�wycieniowanego Ksi�ycem owalu, z�r�czki rze�bionej w�ko�ci s�oniowej, z�bielej�cej kratki p�ytek kontaktowych, ze �r�d�a ca�onocnych telefonicznych nawo�ywa�. Jednym skokiem jest przy chropawym pniu, wyci�ga rami�... lecz p�lka znajduje si� za wysoko, mo�e w�sam raz dla pi�ciometrowego olbrzyma, ale nie dla niego, karze�ka z�innej bajki. Chwyta szorstki pie� mi�dzy uda, sycz�c z�b�lu przyciska pier� do s�k�w, wspina si� niezdarnie, o�lepiany nieforemnym, obci�tym z�jednej strony Ksi�ycem. Szponiasto zakrzywione palce trafiaj� na pustk�, na wskro� przenikaj� mami�c� plam� po�wiaty - M�czyzna traci r�wnowag�, po�r�d trzasku ga��zi, z�g�o�nym przekle�stwem, wali si� w�d�, na kopce spr�ystego mchu. G�ra li�ci drga, porusza si�, rozst�puje, niebieskawa biel wynurza si� z�szarej piany listowia - Kobieta patrzy przez chwil� bezmy�lnie na zastyg�e w�konwulsji w�ciek�o�ci cia�o M�czyzny, potem odwraca. si� ruchem ze zwolnionego filmu i�zastyga w�pozycji wymagaj�cej najmniejszego wysi�ku mi�ni, ze zwieszon� g�ow�, w�pozie nies�usznie skarconego dziecka. - Czy to jest bezpieczne, doktorze? Kelvin spojrza� na niego ponad grubymi wypuk�o�ciami szkie�, w�kt�rych pe�za�y rozci�gni�te refleksy lamp. - Dla ciebie, dwukrotnego dezertera z�Si� Sprzymierzonych, z�pewno�ci� tak. - A�dla... innych? - Odpowiem w�ten spos�b: prze�ywalno�� ludzi po ca�kowitym odwodnieniu wynosi czterdzie�ci procent. Statystycznie, rzecz jasna. - Robiono do�wiadczenia? Nie odpowiedzia�, wzruszy� tylko ramionami. Podszed� do wizjera i�w��czy� reflektory, o�wietlaj�ce grawituj�c� w�pobli�u kapsu��. - Doktorze... - podszed� nie�mia�o, ogarni�ty nag�ym l�kiem. - Nie ma� si� jak baba - warkn�� Kelvin z�niespodziewan� z�o�ci�. Ch�tnie zamieni�bym si� z�tob�. Tam - wskaza� na rozd�ty, niebieski balon kuli ziemskiej - b�d� mia� mniej szans. - Nie zg�osi� pan nawet swojej kandydatury. - Ciekawe, jak ona b�dzie wygl�da�a po pi�ciu wiekach - cicho powiedzia� wpatrzony w�wizjer Kelvin, tr�c kciukiem soczewki grubych szkie��. Cisza. Przera�aj�ca, wszechw�adna cisza. M�czyzna unosi g�ow�, ca�ym napr�onym jak do skoku cia�em, ka�dym w��knem nerwowym oczekuje kolejnego dzwonka. Lecz cisza otula ciemnym szalem jego i�Kobiet�, polan� i�las, i�ca�y ten martwy �wiat, pe�en obcych, monstrualnych ro�lin. Blady �wit rozwiewa przywidzenia i�mary, nie zabiera jednak�e niepokoju. Bagno chlupocze wyduszanymi z�g�stej mazi b�blami i�M�czyzna, stoj�c po kostki w�szlamie, zastanawia si�, ile setek milion�w lat musi min��, zamim z�tego b�ota wyczo�ga si� pierwsze zwierz�. Nagle unosi g�ow� - z�ty�u dobiega go szelest. Szelest w�zastyg�ym, zdrewnia�ym �wiecie. To Kobieta. Idzie z�pochylon� g�ow�, str�ki zlepionych w�os�w opadaj� jej na ramiona i�piersi. Doskakuje i�w przyp�ywie gwa�townej z�o�ci popycha j�, natychmiast �a�uj�c swego czynu. Kobieta pada na wznak, nieporadnie i�ju� niepotrzebnie os�aniaj�c si� chudymi ramionami. - Dlaczego to zrobi�e�? M�czyzna odwraca si� do bagna, do owalnej niecki, kt�r� wtedy w�ci�gu kwadransa wype�ni�a skalna ropa, poch�aniaj�c ostatnie okruchy jego �wiata. Rajska kwietna dolinka, piekielna pu�apka. A�w�a�ciwie... na co by mu teraz by�y potrzebne te szcz�tki? Dysonans, zgrzyt, dziura w�harmonii barw, fa�szywy akord w�znanej melodii. To... ona! Tak, ona wreszcie przem�wi�a. Nie jest dzi�ki temu bardziej poci�gaj�ca: byle jak rozrzucone nogi, chuderlawe cia�o, ko�tun na g�owie. Samobie�ne urz�dzenie do rodzenia, wyposa�one w�r�ce do chwytania pokarmu i�g�ow� do w�szenia i�wypatrywania miejsca na gniazdo. Zreszt� on sam zbudowany jest podobnie. Kobieta znowu m�wi. Chce wiedzie�, jak to si� sta�o, bo niczego nie, pami�ta. Tak, rzeczywi�cie ma zmartwienie. On wie troch� wi�cej, no i�na co mu ta wiedza? Opowiada niech�tnie, wyrzucaj�c niedorobione zdania, jakby szkoda mu by�o wysi�ku na ich wyko�czenie. M�wi o�gorej�cym globie, nad kt�rym unosi�a si� martwa bry�a kapsu�y orbitalnej z�wysuszonym, zapadni�tymi jak zapomniane nasiona mumiami sze�ciu m�czyzn i�sze�ciu kobiet, o�pi�ciuset latach w�adania �mierci przyczajonej w�hermetycznych trumnach, o�izotopowym zegarze, kt�ry dawa� im szanse zmartwychwstania i�powrotu a� do �r�de�, do okresu rajskiej czysto�ci, aby zacz�� wszystko od nowa. Teraz pozosta�o ich dwoje - tamci s� ju� tylko skamienia�ymi, martwymi bry�ami, poch�oni�tymi wraz ze swoim pi��setletnim schronieniem przez bagno. Raj okaza� si� dla nich ostateczn� pu�apk�. - A�dla nas? - pyta Kobieta siadaj�c, skromnie przyciskaj�c do siebie sine, ma�e jak pi�ci kolana. Lecz M�czyzna ignoruje j�, wstaje i�patrzy ponad rdzawym bagniskiem na pobliskie wzniesienia, dziwnie bliskie w�zniekszta�canej perspektywie. Istotnie, wok� kot�a bagniska, jak okiem si�gn��, rozpo�ciera si�, raj: niskie, zielone wzg�rze, drzewa z�konarami obwis�ymi, ci�arem soczystych cia� owoc�w, cieniste baldachimy szerokolistnych krzew�w, kwietne dywany ��k. Martwy raj. w�kt�rym po wzg�rzach nie przekrzykuj� si� pawie, na konarach drzew nie odpoczywaj� �agodne lamparty, w�cieniu krzew�w nie le�� antylopy, a�w g�szczu ��k nie basuj� zast�py pszcz�. Otulony wodnistymi barankami niebosk�on s�czy delikatne �wiat�o, nie jest ani za ciep�o, ani za zimno. M�czyzna czuje, jak narasta w�nim - co? Ch�� czynu? Atawistyczny pop�d przodk�w? Niewy�yta energia? Bunt? Krzyk duszy? O jad�o nie musi si� martwi�. Ma jedn�, jedyn� Kobiet� we Wszech�wiecie, chocia� nie pragnie jej posi���. Nie musi zdobywa�, polowa�, walczy�. Zamyka oczy, bo c� mo�na zrobi� wi�cej? - To... nie b�dzie bola�o. Wierz mi, tak jest lepiej. By�e� skazany... a�tak, mo�e si� uda - jej g�os zadrga�, jak zawsze przy k�amstwie. M�wi�a szybko u�bez�adnie, naciskaj�c ma�� d�o� na jego przegubie. Patrza� na jej �niade, muskularne rami�, na pokrywaj�cy je delikatny, ciemny puch jak na niedost�pny eksponat, umieszczony za muzealn� szyb� i�my�la� o�tych wszystkich nocach, rankach i�popo�udniach, kt�rych nigdy nie b�dzie. Katty... - Cze��. Stary kr�taczu, jak zwykle wymiga�e� si�, usz�o ci na sucho pulchn� twarz Martina wykrzywia� taki sam grymas u�miechu, jaki widzia� kiedy� na buzi p�acz�cego dziecka, kt�remu przed nosem wywini�to m�y�ca kolorow� grzechotk�. - Matuzalemie naszych czas�w, nadziejo ludzko�ci, nie musz� ci chyba przypomina�, �e natychmiast po l�dowaniu masz wychyli� zdrowie mojej duszy pi�ciowiekowym burgundem! - Wci�� �ywi� nadziej�, �e do konfliktu nie dojdzie, lub �e b�dzie on mia� ograniczony charakter - twarz ojca by�a szara i�zmi�ta, a�g�os zniekszta�cony dzia�aniem nadmiernych dawek �rodk�w psychotropowych. - Lecz nawet, gdyby... to �ycie na Ziemi nie zginie, rasa ludzka przetrwa�a ju� nie takie kataklizmy. Sytuacja unormuje si� i��ci�gn� was z�tej orbity ju� za kilka lat, i�wtedy pogadamy; bo ja jeszcze d�ugo nie mam zamiaru szykowa� si� na. tamta stron�... Baranki ob�ok�w p�on� szkar�atem, garby wzg�rz nikn� pod szara warstwa mroku. Nadchodzi jeszcze jedna duszna noc, napompowana ksi�ycowa po�wiata, rozdzwoniona maniackim wo�aniem znik�d. Nag�y, straszny w�nieartyku�owanym rz�eniu krzyk, swoim wizualnym echem rozpruwaj�cy spokojna to� mrocznego powietrza, purpurowym ogniem kre�l�cy pot�ny �uk, zasnuwaj�cy przestrze� pa�aj�cymi k��bami mg�y, zanikaj�cy raptownie, wsi�kaj�cy w�g�stw� ciemno�ci, pozostawiaj�cy rozbiegane ognie we wn�trzu pora�onych - oczu. M�czyzna kuli si�, chowa g�ow� mi�dzy ramiona w�pierwotnym odruchu trwogi. Lecz cisza, roz�omotana pulsem krwi, jest nie do zniesienia. Nagarniaj�c pod siebie szorstki dywan traw, napinaj�c mi�nie rak i�n�g, odwa�a si� spojrze�. Wok� rozci�ga si� raj, przykryty ko�derk� wczesnego zmierzchu. Tylko dalej, za k�pa drzew, ta�cz� fauny, skacz� cienie... ludzkie cienie. To ani, to wszystko przez nich! Kimkolwiek s�, nie maj� dobrych zamiar�w. Pojawili si� r�wnocze�nie z�eksplozja, a�najpewniej oni sami j� spowodowali. Pierwsi u�yli broni, lecz, jak wida�, zupe�nie nie potrafi� si� ni� pos�ugiwa�. S� prymitywni - odprawiaj� rytualny taniec wojenny. Trzeba im pokaza�, kto tu jest g�r�, trzeba zdoby� t� bro� i�zrobi� z�niej w�a�ciwy u�ytek! Zrywa si�, chwyta ga���, w�piersiach p�cznieje agresywna z�o��. Z�wykrzywion� twarz�, nabrzmia�ymi �ci�gnami szyi, biegnie ile si�. W nag�ym wybuchu wy�adowuje rozdra�nienie, z�o�� i��al do wszystkiego i�wszystkich. Oni odpowiedz� za strach i�b�l, ani winni s� istnienia tego ponurego raju, nocnych psychoz, banicji jego i�Kobiety, rozstanie na zawsze, dezercji, konflikt�w, ludzkiej g�upoty! Jak demon wojny wypada na polan�, staje po kolana w�jedwabistej trawie, omiata zdumionym spojrzeniem pust� ��k�, kt�rej nigdy nie dotkn�a ludzka stopa. P�niej, ju� na pos�aniu z�li�ci, chce pocieszy� dr��c� ze strachu Kobiet�, lecz nie znajduje odpowiednich s��w, chce wyci�gn�� d�o�, lecz nie znajduje do�� si�, aby pokona� dziel�c� ich niewidzialn� przegrod�. Kaskady ksi�ycowego blasku wibruj� od bezustannego dzwonienia, srebrzyste nici pl�cz� si� i�wi��� w�w�z�y, g�sta sie� opada powoli, kr�puje, dusi. M�czyzna siada raptownie, ociera spotnia�a twarz. Wstaje i�zdecydowanym ruchem si�ga po s�uchawk�. - Hallo. - Ach, nareszcie. Ksi�ycowe strumienie gwa�townie m�tniej�, obraz szarzeje i�przybiera ziarnista struktur�, rozparta si� na czarne k�apcie opadaj�cej sadzy. M�czyzna obejmuje umykaj�cy pie�, potrz�sa g�owa. Wszystko stopniowo wraca na swoje miejsca. Wyt�a s�uch - nic, tylko pulsuj�cy w�uszach szum. �ciska s�uchawk� w�spotnia�ych palcach, klinie, pe�en niecierpliwego oczekiwania. Nic. Halucynacje, urojenia, katatonia, schizofrenia? A�mo�e... - budzi si� niedorzeczna nadzieja. - Katty...? - Jaki ty jeste� prymitywny - skrzeczy kobiecy g�os z�nieukrywana pogard�. Rzuca parz�c� s�uchawk� w�bok, daleko od siebie. Reszt� nocy wype�nia koszmar ciszy wyczekiwania, ci�kich, przerywanych krzykiem sn�w. Kobieta, odtr�cona, patrzy szeroko rozwartymi oczami, w�kt�rych ta noc zapali�a zimne ogniki l�ku. Rankiem przyjdzie Ona, kt�ra ka�e nazywa� si� imieniem Nemezis. M�czyzna o�szarym �wicie rozpoczyna przeszukiwanie lasu, przedziera si� przez g�szcz w�owych lian, �liskich pn�czy, zagl�da pod li�cie rododendron�w, przebiega aksamitne wzg�rki mch�w. Potem, wraz z�pod��aj�c� za nim o�par� krok�w Kobiet�, wst�puje na wzg�rza otaczaj�ce kotlin�. Na �agodnie opadaj�cym zboczu siedem bia�ych pionk�w stoi przyklejonych do zieleni murawy. Pod dotkni�ciem promieni s�onecznych ich sto�kowe wierzcho�ki p�kaj� i�rozchylaj� si� jak kielichy kwiat�w, obna�aj�c szkliste, b��kitne oczy. �rodkiem ��ki idzie ku nim Ona, odziana w�lu�na, czerwon� szat�. - Jestem Nemezis. Tak macie mnie nazywa�. Schylaj�c g�owy, oboje przyjmuj� t� informacj�-rozkaz do wiadomo�ci. Zaskoczenie obezw�adnia. - Opowiedzcie mi o�sobie. Nie rozumiej�. - O�tym, co by�o. O�waszych marzeniach. Nemezis jest pi�kna jak maska bogini, ale M�czyzna czuje jej obco��, jej oczy s� pi�kne lecz martwe jak szkatu�y brylant�w. Zaczynaj� razem; M�czyzna niecierpliwie ucisza Kobiet�. M�wi powoli, lecz bez�adnie. Wreszcie przerywa w�po�owie zdania, otrz�saj�c si� z�rzuconego na� uroku, Pogardliwy Wyraz ust Nemezis wywo�uje w�nim skurcz l�ku, kt�ry z�kolei wyzwala odruch agresji. - Kim jeste� ty, �e masz prawo wypytywa� nas, ludzi? Jej skrzekliwy �miech, swoj� brzydot� przedziwnie kontrastuj�cy z�wynios�� postaci� w�adczyni, ch�osta jak ostry piasek, bije po twarzy, rani. - Adam i�Ewa, pierwsi i�ostatni ludzie, skupiska prymitywnego bia�ka, bezm�zgi klej kazeinowy, obrzydliwo�� - szydzi i�l�y, oddalaj�c si�, odp�ywaj�c w��odzi swojej szkar�atnej sukni, brodz�c w�trawach, zanurzaj�c si� w�nich po uda, biodra, po pas, po szyj�... - I�ty �miesz nazywa� si� M�czyzn� - krzyczy gniewnie. Potem znika w�trawach, rozp�ywa si� po�r�d czystej zieleni, jak r�owa mg�a przesieka przez sitowie �odyg. D�ugo stoj� bez ruchu, dwa ludzkie pionki wyciosane z�bia�ej gliny, rzucone do nier�wnej gry na malachitow� plansz� oszukanego raju. M�czyzna czuje przygniataj�cy ci�ar obcego nieba na barkach, lecz g�ow� trzyma wysoko. Zw�aszcza teraz, kiedy wyboru, jak s�dzi, dokonano za niego, �atwo przychodzi mu akceptacja: ka�da walka b�dzie lepsza ni� trwanie w�beznadziejno�ci. �Rezerwat Cz�owieka, obszar chroniony przed wszelkimi zmianami: Zwiedzanie dopuszczalne tylko pod warunkiem nienaruszania ci�g�o�ci psychofizycznej eksponat�w. Obydwa okazy, w�kolejnych dniach tygodnia zamieszkuj�ce r�ne wybiegi, pochodz� prawdopodobnie z�pierwszego wieku przed narodzeniem Nemezis. Karmienie ludzi imaginacj� lub podawane cho�by okruch�w ekstatycznych psychozwid�w mo�e prowadzi� do ci�kich dewiacji i�jest surowo zabronione�. Przechodz� od jednego sto�ka do drugiego, w�druj� od domu do domu, zagl�daj� do wn�trz, urz�dzonych odpowiednio do zaplanowanego dla nich rozk�adu zaj�� w�kolejnych dniach tygodnia. Poniedzia�ek jest dniem pracy fizycznej, Wtorek dniem lektury, �roda - sportu, Czwartek - nauki, Pi�tek - przyrz�dzania strawy, Sobota higieny osobistej, za� Niedziela jest dniem odpoczynku i�mi�o�ci. Chwyta Kobiet� za r�k� i�wyci�ga spomi�dzy kusz�cych wygod� dom�w, spomi�dzy bia�ych wie�yc zwie�czonych energoch�onnymi kielichami rozchylanych kwiat�w, z�terenu specjalnie dla nich wybudowanej mena�erii, w�kt�rej nieznane moce, w�adaj�ce t� obc� planetA, zaplanowa�y hodowl� homo sapiens. Ma ciep�o jej d�oni w�swojej, muska wzrokiem jej drobne, dziewcz�ce kszta�ty zdaj�c sobie spraw�, �e kiedy� lubi� w�a�nie takie kobiety, ale teraz nie potrafi wykrzesa� z�siebie niczego ponad odruch niech�ci. Wydaje mu si�, �e jej nagie cia�o opryskane zosta�o nieczysto�ciami. W liliowym zmierzchu piekielnego raju miota si� bezsilnie wok� leja wype�nionego bagienn� mazi�, szukaj�c sposob�w na rozpoznanie przeciwnika. Pyta i�prosi o�rad� wszystkich: martwych towarzyszy pi��setletniego oczekiwania, Katty, Kevina, ojca. Wreszcie pojmuje, �e jest zupe�nie sam z�p�ob��kan� Kobiet�, sam na Ziemi i�sam w�realnej, otaczaj�cej go rzeczywisto�ci. I��e zupe�nie sam musi d�wiga� ci�ar wszystkich problem�w tej rzeczywisto�ci, Jak zg��bi� istot� Nemezis? Jak pokona� wroga? Na natr�tnie powracaj�ce pytania �jak?� ma dziesi�tki odpowiedzi dostrzega dziesi�tki dr�g, z�kt�rych ka�da prowadzi da nik�d. Ciemno�� odejmuje kszta�ty wzg�rzom i�drzewom, mrok na samej kraw�dzi nocy ka�e im przybra� postacie strzyg i�wampir�w, nurkuj�cych. w�szarym powietrzu w�poszukiwaniu krwawych pere�. Czekaj�c na wzej�cie Ksi�yca, M�czyzna przysuwa si� do Kobiety, jednak�e na tyle tylko, �eby czu� pulsuj�ce ciep�o jej cia�a. Tak jest lepej. I wtedy, le��c zagrzebany w�ko�dr� z�suchych li�ci, niespokojnie przygl�daj�c si� migotliwym gwiazdom, po raz pierwszy my�li nie o�tym, jak rotwi�za� zagadk�, tylko wprost - kim jest Nemezis. Zwyczajnie i�po prostu, me szukaj�c nie istniej�cych dr�g doj�cia pr�buje od razu przenie�� si� do wn�trza sanktuarium poznania. Ona jest pi�kna jak maska bogini, lecz obca, jej oczy s� pi�kne Lecz martwe jak szkatu�y brylant�w. Ona jest mask�. Ona krzyczy gniewnie: I�ty �miesz nazywa� si� M�czyzn�! Ona jest kobiet�. Ona znika w�trawach, rozp�ywa si� po�r�d czystej zieleni, jak r�owa mg�a przesi�ka przez sitowie �odyg. Jej posta� jest z�udzeniem. Ona, ta prawdziwa Nemezis, ukryta pod mask� purpurowej w�adczyni, jest daleka i�obca, lecz jednocze�nie bliska, albowiem powoduj� ni� wybuchy bezzasadnej, ludzkiej emocji, kt�rych bezpo�redni� przyczyna s� w�a�nie oni. ludzie. Ona, kt�ra od samego pocz�tku d��y do kontaktu, usi�uje porozumie� si� z�nimi, wywo�uj�c halucynacyjne zjawiska optyczne i�mami�ce wra�enia d�wi�kowe, na koniec, po dopi�ciu celu, nie ma dla nich nic ponad kilka sycz�cych pogard� s��w. Jej ojcem jest cz�owiek, a�matk�... M�czyzna budzi si� z�fantastycznoproroczych roje�. Ma obok siebie ciep�o cia�a Kobiety i�nagle pragnie j� przygarn��, lecz natychmiast odsuwa si� z�niesmakiem. Miesi�c zapuszcza w�eteryczn� g��bi� powietrza dr��c� sie� blasku, po kt�rej niesie si� crescendo natarczywego dzwonienia. Klnie cicho i�zanurza g�ow� w�g�stwinie zesch�ych, nigdy nie butwiej�cych li�ci. Jej ojcem jest cz�owiek, a�matk�... czysta my�l, ja��, wola istnienia przenikaj�ca ponad�wietlnym szlakiem g��bie Wszech�wiata, omijaj�ca zarzewia rodz�cych si� s�o�c i�ca�uny stygn�cych mg�awic, szukaj�ca w�ogromie pustki cho�by �ladu, iskry �ycia, aby zespoli� si� z�nim i�da� now� szans� rozumnym bytom, �wiatu walcz�cemu z�narastaj�cym chaosem... Nie, nie ma innego �ycia, a�je�li nawet jest, to zbyt daleko, zbyt odmienne, zbyt zaj�te sob� samym. Wszystko wydarzy�o si� tutaj, Nemezis powsta�a z�ziemskiej gliny. Kiedy srebrzyste, rozjarzane od wewn�trz krwawym blaskiem kule ospowatym nalotem pokry�y morza i�kontynenty, kiedy ci�ka, czerwona mg�a monstrualnym dywanem zawis�a w�troposferze, lepkimi j�zorami przylegaj�c do wszystkiego, co �ywe i�martwe, kiedy cia�o Ziemi uderzy� pot�ny strumie� zab�jczej energii termonuklearnego kataklizmu... wtedy, mo�e w�a�nie wtedy... Energia denaturowa�a bia�kowe koloidy, kazeinow� galaret�. Lecz wszelkie �ycie wymaga energii, nie mo�e bez niej istnie� - decyduj�ca jest jej dawka i�rodzaj. Ka�da forma �ycia potrzebuje swojego �r�d�a, z�kt�rego mog�aby czerpa�. Straszny krzyk rozdzieranych olbrzym�w miast, cicha �mier� przenikanych niewidzialnym promieniowaniem cia� ludzkich, �ar spopielaj�cy w�ci�gu sekundy le�ne ost�py, k��by pi�r ptak�w, i�konaj�cych powoli na zr�bach nadmorskich ska� - oto ponure epitafium odchodz�cego �ycia, ale... mo�e jednocze�nie pierwszy krzyk noworodka? Cia�o zabitej cywilizacji spoczywa�o na katafalku zranionego globu: jeszcze �ywi i�ju� martwi ludzie, maszyny i�komputery, pomniki i�dzie�a sztuki, zbi�r p� i��wier�prawd, i. zamieraj�ce uczucia. Wysoko zorganizowana materia. Je�li �ycie ma powsta�, natura nie marnuje takiej okazji - to rozwi�zanie absolutnie najprostsze i�najbardziej prawdopodobne. Na zaw�aszczeniu gotowych struktur opiera�a si� ca�a ziemska biologia, a�potem cywilizacja�. Rozsuwa pow�oki li�ci i�podnosi si�. Utysi�ckrotniony j�k dzwonk�w staje si� nie do zniesienia. - Jestem got�w - m�wi ku niebu. kt�re Ksi�yc zasnu� srebrnym oparem. - Nie - zmys�owy szept otacza go zewsz�d - nie trzeba. Nie docenia�am ci�. Dam wam wi�cej swobody. Pozwol� wam na... mi�o��. Zdejm� twoje odium z�Kobiety... - Nie musisz nam ma nic pozwala� - jego g�os jest twardy i�wyzywaj�cy - to, co jest moje, wezm� sobie sam. Cisza dudni gaucho pod czaszk�. M�czyzna wie, �e w�tej chwili wa�� si� ich losy, lecz jest przekonany, �e tylko walka uchroni jego i�Kobiet� przed losem zwierz�t hodowlanych, byd�a zarodowego, szczeg�u krajobrazu. - Mog� ci� zniszczy� - syczy Nemezis - jak n�dzn� kup� galarety, jak.. - Nie - przerywaj pospiesznie. Poniewa� wci�� boimy si� o�w�asn� egzystencj�. Nie usuniesz swoich protoplast�w, bo mog� ci by� jeszcze potrzebni. - Wi�c dam wam �y�, a�nawet mno�y� si�, �eby potem poukr�ca� wam g�owy - szydzi. - Ostrzegam ci�, Nemezis. Dysponuj� broni�, kt�rej nie znasz. Lecz u�yj� jej dopiero w�walce. - Wi�c walczmy!! M�czyzna wie, �e powoduje ni� w�r�wnym stopniu nieprzeparta ciekawo��, co w�ciek�a ��dza niszczenia. �Jest bardziej cz�owiekiem, ni� s�dzi�em� - m�wi do siebie. - Je�li zostaniesz pokonana, zastawisz nas w�spokoju. Na zawsze. I�opu�cisz t� planet�. - To b�dzie trudne, ale mo�liwe �mieje si� skrzekliwie. - Wybieraj bro�, kazeinowy wojowniku. - Nie masz innych propozycji? - Dobrze! Przesu� wi�c g�r�, wytw�rz jezioro, wprowad� planetoid� na orbit� wok�ziemska. Ja zawsze zrobi� to lepiej - jej g�os nas�czony jest pogard�. - To wymaga�aby d�ugiego czasu. Teraz mog� oferowa� ci tylko swoje my�li. - Wi�c oblicz odchylenie orbity Plutona pod wp�ywem pojawienia si� masy tysi�ca ton w�miejscu, w�kt�rym stoisz. Kt�re z�nas zrobi to dok�adniej, zostanie zwyci�zca. Albo - zawiesza g�os - odnajd� kra�ce Wszech�wiata, sens istnienia lub pozaziemskie �ycie. - �ycie? - Tak. Je�li wska�esz punkt na niebie, jestem w�stanie sprawdzi� wiarygodno�� hipotezy. Je�li ja go wska��, udost�pni� ci konieczne metody obserwacyjno-obliczeniowe w�celu weryfikacji. - Dobrze. Trzy dni wystarcz�... - Jeden dzie�, zach�anny zdobywco. Jutro, o�tej samej porze, znany b�dzie wynik. Je�li nie, uznam twa bro� za niegodn� mojej. Ju� teraz szykuj si� do swojej w�a�ciwej roli, �mieszny �o�nierzyku, namiastko M�czyzny. M�czyzna delikatnie g�adzi bia�y �uk ramienia Kobiety, potem ostro�nie, tak, �eby nie obudzi� �pi�cej, przyciska usta do jej puszystych w�os�w. Cicho wstaje i�odchodzi w�kierunku zamglonych szarym �wistem wzg�rz. Rosa jest ciep�a, powietrze parne i�aksamitne, trawa mi�kka spr�ysta. Raj, prowadz�cy do piek�a. Gdy staje na grani okalaj�cych dolin� wzg�rz, o�lepia go pow�d� promieni s�onecznych, zalewaj�cych rozleg�� aren�. I wtedy po raz pierwszy odczuwa zimne uk�ucie l�ku. On, jakim� cudem ocalony z�pogromu, wykl�ty z�ludzkiej spo�eczno�ci banita, cz�owiek �redni pod ka�dym wzgl�dem, staje naprzeciwko ponurych mocy, w�niezrozumia�y spos�b kszta�tuj�cych oblicze planety, dysponuj�cych pot�nym potencja�em poznawczym, wyzwalaj�cych u�niego dowolnie sterowane przywidzenia; i�halucynacje, nawi�zuj�cych kontakt bezpo�rednio z�jego psychik�. Nie ma przecie� �adnych szans, zostan� poni�ony i�zdruzgotany; a�by�a przecie� chwila, w�kt�rej m�g� uzyska� spore ust�pstwa. Z ci�kim sercem zst�puje po kamiennych schodach w�stron� �wiec�cego odbitym s�o�cem piasku areny. Po lewej stronie na trybunach t�ocz� si� ju� widzowie; mimo oddalenia ich twarze rysuj� si� z�niezwyk�� wyrazisto�ci�. S� tam wszyscy: u�miechni�ta Katty, rozgestykulowany Martin, spokojny ojciec, siwa matka, koledzy z�batalionu, z�uczelni, ze szko�y. Grube ciotki rozsiad�y si� wygodnie, pogryzaj�c kruche ciastka wprost z�celofanowych torebek, wujowie, dziadowie i�pradziadowie z�rozczesanymi na boki brodami popijaj� piwo z�glinianych dzban�w, dalekie krewne pod bia�ymi parasolkami, �ci�ni�te w�taliach do szeroko�ci pi�ci, knechci w�szerokich sukiennych p�aszczach, w�saci panowie przy szablach, smutne zakonnice, kt�re przysiad�y skromnie jak - m�ode wrony, rozwrzeszczany t�um w�obszarpanych tunikach - wszyscy przyszli i�s� tutaj, podnosz� r�ce i�krzycz� na znak, �eby zaczyna�. Po prawej stronie amfiteatru miejsca zajmuje Nemezis w�tysi�cu siostrzanych wciele� - boginie przysiad�y dumnie wyprostowane w�r�wnych odst�pach, usta maj� zaci�ni�te w�grymasie upartej zaci�to�ci, szeroko rozwarte, nieruchome oczy �wiec� brylantowym blaskiem w�obcych maskach ich pi�knych twarzy, a�szkar�atn� materi� sukni szarpi� gwa�towne porywy wiatru. W zrytym setkami st�p piasku areny le�� na wp� zagrzebane szkielety, sterty zdruzgotanych �eber i�piszczeli, wypolerowanych przez ostre drobiny kwarcu i�wiatr do b�yszcz�cej g�adzi. Bia�e kule czaszek patrz� pustymi oczodo�ami, wyszczerzaj�c poszczerbione klawiatury z�b�w w�zastyg�ym grymasie nienawi�ci. Zapl�tane w�wi�zanki powykr�canych kostek nadgarstk�w wy�aniaj� si� z�kopnego piasku sczernia�e bu�awy, po�amane dzidy, fragmenty �uk�w, kusz, proc i�tarcz. M�czyzna posuwa si� powoli i�ostro�nie, ciep�y piasek mi�kko obejmuje mu stopy i�kostki, z�ledwie wyczuwalnym oporem dopasowuje si� do ich kszta�t�w. Przykl�ka ko�o szkieletu, wygi�tego w��uk w�nag�ym paroksyzmie przedwiekowego b�lu. Spomi�dzy poczernianych ko�ci wyjmuje b�yszcz�cy z�otem miecz. Teraz czuje si� pewniej - jego kruche rami� ma sw�j pazur, swoje �elazne przed�u�enie. Zdaje sobie spraw�, jak �mieszne jest to zadufanie dla Nemesis, przyczajonej obok w�utysi�ckrotnionym odbiciu i�obmy�laj�cej �miertelny cios, lecz �ciskany w�d�oni kawa�ek metalu mimo wszystko dodaje mu otuchy. Na trybunach po lewej strony areny podnosi si� gard�owy wrzask zniecierpliwionego t�umu, g�odnego g�odem drapie�cy. W�atawistycznym odruchu d�o� M�czyzny sama zaciska si� na r�koje�ci miecza. Po prawej stronie wiatr �opocze tysi�cem szkar�atnych tren�w. M�czyzna mija szcz�tki rozbitych mur�w fortecznych i�odlane z�br�zu armaty, kt�rych kr�tkie i�szerokie lufy wype�nia piasek. Obchodzi leje po bombach, popl�tane g�sienice rozbitych czo�g�w i�coraz g�stsze lasy krzy�y. Wreszcie trafia na sczernia�y bunkier, kt�rego zewn�trzna pow�oka stopi�a si� na kamienne szkliwo i�przykry�a zwalist� bry�� b�yszcz�c� polew�, sp�ywaj�c� po��k�ymi sop�ami a� do poziomu gruntu, do ma�ych ka�u� zastyg�ej magmy. Dalej jest ju� tytko czysty, bia�y piasek, kt�rego powierzchni� wiatr naznaczy� misternym wachlarzem d�ugich smug, dziewiczy piasek, nigdy nie tkni�ty ludzk� stop�. Chwila wahania jest kr�tka - M�czyzna odciska w�nim swoje �lady. Krzyk gawiedzi cichnie, pewnie wszyscy wstrzymuj� oddechy w�napi�ciu oczekiwania. A�mo�e poszli, znikli, przestali istnie�, nigdy nie istnieli? To nie jest teraz wa�ne. Nagle w�pobli�u zatrzepota� szkar�atny ptak - Nemezis idzie obwie�ci� mu swoje zwyci�stwo! Nie, to z�udzenie, to tylko s�o�ce czerwonym pi�tnem naznaczy�o jego powieki. M�czyzna k�adzie si�, piaskowe �o�e mi�kko przyjmuje jego cia�o, formuje si� dla niego. My�li, w�jaki spos�b przywo�a� ICH obecno��, lecz zaraz �mieje si� sam z�siebie. Poprzez zamkni�te powieki kieruje wzrok wprost w�o�lepiaj�cy blask nieba, kt�remu chce wydrze� tajemnic�. S�o�ce razi go coraz mniej, dumne w�swojej rozjarzonej koronie usuwa si� na bok, daj�c miejsce przepastnej g��bi. P�aski na pocz�tku firmament zapada si�, zas�ona niebios umyka w�przestrze�, zostawiaj�c w�swojej ucieczce plejady gwiazd, zawieszaj�c roje ognik�w w�ciemnym przestworzu. Niewidz�cy wzrok, jak wyzwolony z�cia�a duch, b��ka si� w�imaginacyjnej w�dr�wce od gwiazdy do gwiazdy, obejmuje intuicyjnym wyobra�eniem b��kitne mg�awice i�nalane ci�k� czerwieni� s�o�ca, z�daleka szpieguje supernowe i�kolapsuj�ce giganty. Poszukuje planet i�widzi ca�e ich konstelacje: zielone, ��te i�wynurzaj�ce si� z�g��bokiego fioletu globy, zasnute mi�kkim woalem mgie� lub gniewnie pluj�ce wulkanicznym popio�em ze swoich ospowatych twarzy. Czasami s�yszy daleki kobiecy szept - matki? Katty? Nemezis?: to tutaj, to tutaj... Lecz w�druje dalej, niepewny i�nieufny, ucz�cy si� dopiero siebie i��wiata. Wreszcie przystaje - co� w�nim drgn�o, nagle ma pewno��, �e bo jest w�a�nie to jedyne miejsce... lecz natychmiast osacza go r�j w�tpliwo�ci, uczucie niemocy rozmazuje ostro�� widzenia - to obezw�adniaj�ce zm�czenie. Nie ma ju� si�, wyczerpa� je do cna w�nier�wnych zmaganiach, w�kompromituj�cej walce olbrzyma z�kar�em. Opuszcza z�ot� jak s�o�ce planet� w�podw�jnym uk�adzie starych, rozd�tych gwiazd, ucieka przed �cigaj�c� go stref� firmamentu, zagarniaj�c� cia�a niebieskie jak gigantyczna siatka chwyta zagubione motyle, i�ju� o�lepia go blask S�o�ca, odciskaj�cy si� czerwonym pi�tnem pod bol�cymi powiekami. Przegra�. Gorycz pora�ki ��czy si� z�pal�cym wstydem: musi teraz powr�ci� do swojej Kobiety i�poprowadzi� j� do rezerwatu, do klatki, do ludzkiej stajni. Krzyk pot�nieje, radosn� fal� podniecenia uderza. w�pogodne niebo. Ju� biegn� do niego: na czele Mattin, potem Katty, a�za nimi wszyscy ch�opcy z�batalionu. �ciskaj� go i�ca�uj�. - By�e� wspania�y. - Nigdy nie przypuszcza�am... - Nie zawiod�e� nas. - Zwyci�y�e�! Amfiteatralnie wzniesione trybuny pustoszej�. Postacie robi� si� przezroczyste, przez chwil� jeszcze ta�cz� wok� niego jak duchy, wreszcie znikaj�, pozostaje tylko rozfalowane upa�em powietrze. Jest gor�co! Czy�by zosta� wygnamy z�raju za to, �e wygra�? Zwyci�y�! Ziemia jest jego. Wszystkie zjawy i�upiory musz� j� opu�ci�. Opu�ci� na zawsze. Mo�e on sam jest upiorem? Mia�by skaza� si� na banicj�, tym razem w�asnym dekretem? W�a�ciwie czym duchem jest Nemezis? R�j niegodnych zwyci�scy w�tpliwo�ci osacza go bolesnym kr�giem. On, wieczny gladiador, jest ju� zm�czony. Powstaje, wa��c miecz w�d�oni, po czym odrzuca ostre �elazo daleko wstecz, a� za roztopiony w�atomowym ogniu bunkier. I�wtedy po raz pierwszy przenika go rado��, p�yn�ca z�g��bokiego spokoju. Wie, �e spe�ni� swoj� misj�. - Zwyci�y�e� - m�wi Nemezis. Stoi kilka krok�w za nim, jej kszta�tne stopy wch�ania piasek, gwa�towny wiatr szarpie szkar�atn� sukni�, kt�ra �opocze jak �agiel. - To nie jest ju� istotne. Nie ma zwyci�zc�w i�zwyci�onych. Wa�ne jest to, �e ja przed chwil�... unikn��em kl�ski. Kl�ski najgorszej z�mo�liwych. Wype�nia go wspania�y, radosny spok�j, pe�en ciekawo�ci dobrego jutra.. - Ty jeste� Nemezis, c�ra cz�owieka i�termonuklearnego huraganu energii. Lecz kimkolwiek by� by�a, zada�bym teraz to samo pytanie: czy na twojej drodze m�g�by ci� wspomaga� dar ludzkiej imaginacji? - Ty jeste� cz�owiekiem, jednym z�moich protoplast�w. - Diamentowe oczy Nemezis p�on� ciep�ym blaskiem. - Powiedz mi, czy na twojej drodze m�g�by ci� wspomaga� m�j dar obserwacji i�analizy? Powietrze nagle staje si� �agodne i�aksamitne, gor�ce kleszcze upa�u puszczaj�, wiatr cichnie, a�piasek zn�w delikatnie pie�ci stopy. Wskro� areny idzie ku nim Kobieta, M�czyzna wychodzi jej naprzeciw. I�chocia� posiad� j� ostatniej nocy, wie, �e przynajmniej na pocz�tku nowej drogi ustrzeg� si� grzechu pierworodnego.