10014

Szczegóły
Tytuł 10014
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10014 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10014 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10014 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Poul Anderson Wojna skrzydlatych Prze�o�y� Wiktor Bukato I Wielki Admira� Syranax hyr Urnan. Dziedziczny W�d? Naczelny Floty Drakho�skiej. Rybak M�rz Zachodnich. Pierwszy Ofiarnik i�Wyrocznia Gwiazdy Przewodniej rozpostar� skrzyd�a i�zwar� je na powr�t z �oskotem wyra�aj�cym najwy�sze zdumienie. Lawina papier�w zmiecionych podmuchem ze sto�u opada�a przez chwil� na ziemi�. - Nie! - zawo�a�. - Niemo�liwe! To jaka� pomy�ka. - Jak sobie admira� �yczy - G��wny Komandor Delp hyr Orikan sk�oni� si� ironicznie. - Zwiadowcy niczego nie widzieli. Gniew przebieg� przez twarz kapitana Theonaxa hyr Urnana, syna Wielkiego Admira�a, a�tym samym jego prawowitego nast�pcy. Wyszczerzy� k�y, kt�re b�ysn�y bia�o na tle ciemnej paszczy. - Nie ma do�� czasu, by go traci� na twe zuchwalstwo, komandorze Delp - powiedzia� zimno. - Dobrze by by�o, gdyby moi ojciec pozby� si� �o�nierza nie maj�cego dla� szacunku. Wielka posta� Delpa spr�y�a si� pod skrzy�owanym i haftowanymi pasami - oznakami jego stanowiska. Kapitan Theonax posun�� si� o�krok ku niemu. Ogony ich rozwin�y si�, a�skrzyd�a rozpostar�y w�impulsie instynktownej gotowo�ci do walki, a� ca�a komnata pe�na by�a ich ci, nienawi�ci. Niby przypadkiem r�ka Theonaxa opad�a na obsydianowy tr�jz�b u�jego boku. ��te oczy Delpa zab�ys�y, a�palce - zacisn�y si� na r�koje�ci toporka. Admira� Syranax uderzy� ogonem o�ziemi�, co zabrzmia�o jak huk wybuchu. Obaj przeciwnicy wzdrygn�li si�, przypomnieli sobie, gdzie si� znajduj� i�powoli, uk�adaj�c mi�sie� za mi�niem do spoczynku pod l�ni�c� brunatn� sier�ci�, odpr�yli si�. - Dosy�! - warkn�� Syranax. - Delp, tw�j nieokie�znany j�zyk jeszcze ci� zgubi. Theonax, dojad�y mi ju� twoje animozje. B�dziesz mia� okazj� zaj�� si� swymi wrogami, gdy mnie ju� nie stanie. Tymczasem za� oszcz�d� tych niewielu zdolnych oficer�w, kt�rzy mi jeszcze pozostali! Ju� od dawna nikt nie s�ysza� od niego r�wnie stanowczych s��w. Jego syn i�podw�adny u�wiadomili sobie, �e ten posiwia�y, zreumatyzowany osobnik o�zm�tnia�ych oczach to niegdysiejszy pogromca Floty Majo�skiej; tysi�c obci�tych skrzyde� nieprzyjacielskich wodz�w zawis�o w�wczas na masztach Drakhon�w. By� to wci�� jeszcze ich przyw�dca w�wojnie ze Stadem Lannach�w. Przyj�li wi�c postaw� szacunku na czterech �apach i�czekali, a� znowu przem�wi. - Poj��e� mnie zbyt dos�ownie. Delp - m�wi� admira� �agodniejszym tonem. Si�gn�wszy na p�k� umieszczon� nad sto�em zdj�� d�ug� fajk� i�zacz�� nape�nia� j� p�atkami wysuszonego drysu, kt�re wydoby� z�kapciucha zawieszonego u�pasa. Jednocze�nie u�o�y� wygodniej swe sztywne stare cia�o w�krze�le z�drewna i�sk�ry. - Zdziwi�em si� oczywi�cie, lecz zak�adam, �e nasi zwiadowcy potrafi� jeszcze u�ywa� lunet. Opisz mi jeszcze raz dok�adnie, co si� wydarzy�o. - Patrol nasz wyruszy� na zwyk�y rekonesans do miejsca o�oko�o trzydzie�ci obdisai st�d na p�nocny-p�nocny-zach�d - Delp ostro�nie dobiera� s��w. - Jest to w�okolicy wyspy zwanej... Nie potrafi� wym�wi� barbarzy�skiej nazwy nadanej jej przez tamtejszych mieszka�c�w, ale znaczy ona �opot Sztandar�w. - Tak, tak - przytakn�� Syranax - wiesz, czasem jeszcze zdarza mi si� popatrze� na map�. Theonax u�miechn�� si�. Delp nie potrafi� by� pochlebc�, i�to by� jego k�opot. Jego dziadek by� zwyk�ym �aglomistrzem, za� ojciec zosta� tylko kapitanem tratwy. By�o to ju� oczywi�cie po tym, jak ich r�d otrzyma� szlachectwo za bohatersk� s�u�b� w�bitwie o�Xaryde - ale by�a to nadal drobna szlachta, niewiele wy�sza ponad zwyk�ych �eglarzy, a�na ich r�kach zna� jeszcze by�o �lady ci�kiej pracy. Syranax - wcielona odpowied� Floty na owe dni g�odu i�spustoszenia - wybiera� oficer�w na podstawie ich zdolno�ci i�niczego poza tym. W�ten w�a�nie spos�b prosty Delp hyr Orikan wystrzeli� w�ci�gu paru lat na drugie co do wa�no�ci stanowisko w�r�d Drakhon�w. To jednak nie zatar�o szorstko�ci jego wychowania, ani nie nauczy�o go, jak post�powa� z�prawdziwie szlachetnie urodzonymi. O ile Delp cieszy� si� popularno�ci� w�r�d prostych �eglarzy, o�tyle wi�kszo�� arystokrat�w nienawidzi�a go - parweniusza, prostaka, kt�ry �mia� po�lubi� c�rk� rodu Axollon! Niech tylko chroni�ce go skrzyd�a starego admira�a zewr� si� w��miertelnym u�cisku... Theonax ju� teraz smakowa� rozkosz tego, co stanie si� z�Delpem hyr Orikanem. �atwo b�dzie znale�� jaki� pretekst do oskar�enia... Komandor prze�kn�� �lin�. - Wybacz, panie - mrukn��. - Nie chcia�em... w�ko�cu jeste�my na tym morzu od niedawna... Zwiadowcy zobaczyli ten p�yn�cy przedmiot, nie przypominaj�cy niczego nam znanego. Dwaj z�nich przylecieli, by donie�� o�tym i�czeka� na rozkazy. Polecia�em sam, aby to sprawdzi�. Panie, to prawda! - Obiekt p�ywaj�cy, sze�� razy d�u�szy od naszych najwi�kszych �odzi, podobny do lodu, ale nie z�lodu - admira� potrz�sn�� siw� d�ug� grzyw�. Powoli umie�ci� such� hubk� na dnie krzesiwa. Uderzy� w�nie z�przesadn� gwa�towno�ci�, wytrz�sn�� tl�c� si� hubk� do fajki i�zaci�gn�� si� g��boko. - Dobrze wypolerowany kryszta� g�rski podobny jest troch� do tej substancji - stwierdzi� Delp. - Ale nie jest tak jasny. Nie ma takiego blasku. - I�powiadasz, �e biegaj� po nich zwierz�ta? - Trzy, panie. Mniej wi�cej tego wzrostu, co my, lub troch� wi�ksze, lecz bez skrzyde� i�ogon�w. Ale nie s� to zwierz�ta... My�l�. Wydaje mi si�, �e nosz� ubrania i�- moim zdaniem to, na czym si� znajduj�, nie mia�o s�u�y� jako ��d�. Trudno si� na tym utrzyma�, a�poza tym tonie. - Je�li to nie ��d�, ani nie kawa� drewna sp�ukany z�brzegu - rzek� Theonax - powiedz wi�c - sk�d si� wzi�o? Z�Dalekich M�rz? - Raczej nie, kapitanie - powiedzia� Delp z�irytacj�. - Gdyby tak by�o, istoty znajduj�ce si� na tym przedmiocie by�yby rybami lub ssakami morskimi albo... w�ka�dym razie by�yby przystosowane do �ycia w�wodzie. A�one nie s�. Wygl�daj� na typowe nielotne l�dowe formy �ycia, cho� maj� tylko cztery ko�czyny. - Wi�c zapewne spad�y z�nieba - zakpi� Theonax. - Nie by�bym wcale zdziwiony - rzek� bardzo cicho Delp. - �aden inny kierunek nie wchodzi w�rachub�. Theonax przysiad� na zadzie, rozwar�szy paszcz� ze zdziwienia. Jego ojciec tylko skin�� g�ow�. - Bardzo dobrze - mrukn��. - Mi�o mi, �e kto� ma jeszcze troch� wyobra�ni. - Ale sk�d one przylecia�y? - wybuchn�� Theonax. - By� mo�e nasi wrogowie, Lannachowie b�d� co� wiedzie� na ten temat - rzek� admira�. - Ka�dego roku oblatuj� wi�ksze przestrzenie, ni� my ogl�damy przez ca�e pokolenia. Napotykaj� na barbarzy�skie stada na obszarach tropikalnych i�wymieniaj� wiadomo�ci. - Oraz samice - powiedzia� Theonax. W�jego g�osie zabrzmia�a najwy�sza dezaprobata zabarwiona jednak lubie�no�ci�, co by�o charakterystyczne dla stosunku ca�ej Floty do obyczaj�w ras przelotnych. - Niewa�ne - warkn�� Delp. Theonax zje�y� si�. - Ty pomiocie pomywacza pok�ad�w, jak �miesz... - Zamilcz! - rykn�� Syranax. - Zarz�dz� przes�uchania naszych je�c�w - m�wi� po chwili dalej. - Tymczasem trzeba b�dzie pos�a� szybk� ��d� by zabra�a te istoty, dop�ki nie zatonie obiekt, na kt�rym si� znajduj�. - Mog� by� niebezpieczne - ostrzeg� Theonax. - W�a�nie - powiedzia� jego ojciec. - O�ile tak jest, lepiej je�li znajd� si� w�naszych r�kach ni� gdyby mieli ich uratowa� Lannachowie i�zawrze� z�nimi przymierze. Delp we� �Nemnis� z�pewn� za�og� i�- rozwi� �agle. Zabierz ze sob� Lannacha, kt�rego pojmali�my: jak�e on si� zwie, ten, co jest bieg�y w�j�zykach... - Tolk? - komandor mia� k�opoty z obc� wymow�. - W�a�nie. Mo�e on potrafi z�nimi m�wi�. Wy�lij z powrotem zwiadowc�w, by zdali mi sprawozdanie, ale trzymaj si� z�dala od g��wnych si� Floty, p�ki nie b�dziesz mia� pewno�ci, �e te istoty nie s� dla nas niebezpieczne. A�tak�e, p�ki nie uda mi si� uciszy� zabobonnych obaw klas ni�szych przed diab�ami morskimi. B�d� uprzejmy, je�li to mo�liwe, lecz i�ostry, je�li to konieczne. Zawsze mo�emy p�niej prosi� o�wybaczenie lub... wyrzuci� cia�a za burt�, teraz le�! Delp polecia�. II Przyt�acza�a go pustka. Nawet z tak ma�ej wysoko�ci z ko�ysz�cego si� i�chyboc�cego kad�uba zniszczonego planetolotu Eryk Wace dostrzega� bezmiar horyzontu. Zdawa�o mu si�, �e sam ogrom tego pier�cienia, na kt�rym spotyka�y si� mro�na blado�� nieba i�szaro�� chmur, burzy i�tal posuwaj�cych si� przed siebie starczy, by przerazi� cz�owieka, jego przodkowie stawali w�obliczu �mierci na Ziemi, ale ziemski horyzont nie by� tak bezkresny. Niewa�ne, �e dzieli�o go ponad sto lat �wietlnych od S�o�ca. Owe odleg�o�ci by�y zbyt wielkie, by mo�na je by�o sobie uprzytomni�; stawa�y si� wy��cznie liczbami i�nie przera�a�y kogo�, kto mierzy� w�parsekach na tydzie� szybko�� statku kosmicznego z�nap�dem drugiej klasy. Nawet te dziesi�� tysi�cy kilometr�w otwartego oceanu dziel�ce go od osady handlowej - jedynej ludzkiej kolonii na tym �wiecie - stanowi�o zaledwie jeszcze jedn� liczb�. P�niej, gdyby prze�y�. Eryk zadr�cza�by si� my�leniem, w�jaki spos�b przez t� pustk� przes�a� wiadomo�� o�sobie. Na razie jednak by� zbyt zaj�ty utrzymywaniem, si� przy �yciu. M�g� wszak�e oceni� wielko�� planety. Poprzednio, w�czasie p�torarocznej s�u�by, nie uderzy�a go tak bardzo - lecz w�wczas by� izolowany, zar�wno psychologicznie jak i�fizycznie za pomoc�, niepokonanej techniki mechanicznej. Teraz za� by� sam na ton�cym wehikule - i�m�g� spogl�da� ponad zimnymi falami ku kra�cowi �wiata dwa razy odleglejszemu ni� na Ziemi. Planetolot zatrz�s� si� pod gwa�townym uderzeniem. Wace straci� r�wnowag� i�ze�lizn�� si� po zakrzywionych p�ytach pancerz, gor�czkowo stara� si� pochwyci� lekk� link�, kt�r� skrzynie z��ywno�ci� przywi�zano do wie�yczki nawigacyjnej. Je�li wpadnie do wody. Buty i�zmoczona odzie� wci�gn� go jak kamie� w�g��bin�. Jednak na czas pochwyci� link� i�z wysi�kiem powstrzyma� staczanie si�. Rozczarowana fala smagn�a go w�twarz niczym wilgotna, s�ona r�ka. Trz�s�c si� z zimna Eryk Wace umocowa� na miejscu, ostatni� skrzyni� i�pope�z� ku klapie. By� to zaledwie n�dzny luk awaryjny, lecz fale zala�y ju� luksusowy pok�ad spacerowy, po kt�rym przechadzali si� pasa�erowie, gdy grawitatory pojazdu nios�y go po niebie. Ozdobne, spi�owe wej�cie na �w pok�ad znalaz�o si� ju� ca�kowicie pod wod�. Gdy wpadli do morza, woda ca�kowicie wype�ni�a zniszczony przedzia� silnikowy. Od tamtej pory przes�cza�a si� przez pogi�te grodzie i�trzaskaj�ce p�yty pancerza, a� ca�y wehiku� got�w by� ju� prawie do swej ostatniej podr�y, na dno morza. Wiatr przebiera� mu chudymi palcami w�przemoczonych w�osach i�stara� si� przeszkodzi� w zamkni�ciu w�azu. Eryk walczy� z�huraganem... Huraganem? Nie, do diab�a! Wiatr wia� ledwie z�szybko�ci� oci�a�ej bryzy, ale przy ci�nieniu atmosferycznym sze�ciokrotnie wy�szym ni� na Ziemi owa bryza uderza�a z�si�� ziemskiego sztormu. Niech piek�o poch�onie Planetolot Ligi Polezotechnicznej numer 2987165! Niech szlag trafi sam� Lig�. Nicholasa van Rijna, a�w szczeg�lno�ci Eryka Wace, skoro by� takim durniem, �e zdecydowa� si� na prac� w�Sp�ce. Gdy tak walczy� z�lukiem, spojrza� przelotnie ponad kraw�dzi�, jakby spodziewa� si� nadej�cia ratunku. Ujrza� tylko czerwonawe s�o�ce i�olbrzymie masy chmur czerniej�ce burz� na p�nocy, a�na ich tle kilka punkcik�w - zapewne mieszka�c�w planety. Oby diabe� piek� ich na wolnym ogniu za to, �e nie przyszli z�pomoc�! Lub te� niech raczej oddal� si� dyskretnie, gdy ludzie b�d� szli na dno; niech nie wisz� tu nad nami napawaj�c si� widokiem! - Wszystko w�porz�dku? Wace zamkn�� luk, szybko go zaryglowa� i�zszed� po drabince. U�jej st�p musia� przytrzyma� si�, by nie upa�� po silnym wstrz�sie. S�ysza� jeszcze bicie fal o�kad�ub i�wycie wichru. - Tak, pani - odrzek�. - O�ile to mo�liwe. - A�niewiele jest mo�liwe, prawda? - Ksi�na Sandra Tamarin o�wietli�a go latark�. Poza snopem �wiat�a by�a jeszcze jednym cieniem w�ciemno�ciach martwego pojazdu. - Wygl�dasz jak zmok�y szczur, przyjacielu. Chod�, przynajmniej jest dla ciebie suche ubranie. Eryk skin�� g�ow�; zdj�� mokr� kurtk� i�kopni�ciem zrzuci� buty, w�kt�rych chlupota�a woda. Bez nich przemarz�by tam w�g�rze, gdzie nie mog�o by� wi�cej ni� pi�� stopni powy�ej zera, ale wydawa�o mu si�, �e zabra� w�nich po�ow� wody z�oceanu. Gdy szed� w�g��b korytarza, z�by mu szcz�ka�y. Eryk Wace by� m�odym cz�owiekiem urodzonym w�Ameryce P�nocnej. Mia� rude w�osy i�niebieskie oczy oraz nieco kwadratowa twarz widniej�c� ponad dobrze umi�nion� sylwetk�. Prac� zacz�� w wieku lat dwunastu jako praktykant w�ziemskich magazynach, a�teraz by� przedstawicielem Solarnej Sp�ki Przypraw i�Alkoholi na ca�� planet� Diomedes. Nie by�a to ol�niewaj�ca kariera - van Rijn by� bowiem zwolennikiem awansowania wed�ug zas�ug, co oznacza�o, �e najwi�ksze szans� mia� lotny umys�, pewnie strzelaj�cy miotacz oraz wzrok skupiony na wykorzystaniu najlepszych okazji. Lecz kariera Eryka toczy�a si� spokojnie i�stale naprz�d, w�perspektywie za� mia� plac�wki na planetach mniej odleg�ych i�nieprzyjemnych, a�w ko�cu stanowisko kierownicze z�powrotem na Ziemi i... po co w�a�ciwie o�tym my�la�, skoro obce wody mia�y go poch�on�� za kilka godzin? Na ko�cu korytarza wystawa�a ponad kad�ub wie�yczka nawigacyjna; dostawa�o si� przez ni� gniewne miedziane �wiat�o miejscowego s�o�ca stoj�cego nisko na bladym niebie zasnutym chmurami, na po�udniowym zachodzie, bo dzie� mia� si� ku ko�cowi. Ksi�na Sandra wy��czy�a latark� i�pokaza�a le��cy na stole kombinezon. Obok znajdowa�a si� watowana, wyposa�ona w�kaptur i�r�kawice kurtka, kt�ra b�dzie mu zn�w potrzebna, gdy wyjdzie na zewn�trz na przedwiosenne powietrze. - W�� wszystko - powiedzia�a. - Gdy statek zacznie i�� na dno, trzeba si� b�dzie szybko st�d wynosi�. - Gdzie jest van Rijn? - zapyta� Wace. - Ko�czy ostatnie prace przy tratwie. Van Rijn wie, jak si� obchodzi� z�narz�dziami, prawda? No, ale przecie� by� kiedy� prostym cz�onkiem za�ogi statku kosmicznego. Wace wzruszy� ramionami i�czeka�, a� Sandra wyjdzie. - Przebieraj si�, m�wi�am ci ju� - powiedzia�a. - Ale... - Ach - przez twarz jej przemkn�� s�aby u�miech. - My�la�am, �e na Ziemi nie wstydz� si� nago�ci. - No, w�zasadzie nie, pani... ale w�ko�cu jeste� ksi�no szlachetnie urodzona, a�ja jestem tylko kupcem... - Najwi�ksze snoby pochodz� z�planet republika�skich jak Ziemia - powiedzia�a. - Tu jeste�my wszyscy sobie r�wni. Szybko, przebieraj si�. Odwr�c� si�, je�li chcesz. Wace wcisn�� si� w�kombinezon jak tylko umia� najszybciej. Jej weso�o�� przynios�a mu niespodziewan� pociech�. �e te� ten stary, gruby, oble�ny kozio� van Rijn ma zawsze takie szcz�cie! To niesprawiedliwe! Osadnicy na planecie Hermes pochodzili w�wi�kszo�ci ze szlacheckich rod�w, a�ich potomkowie przestrzegali czysto�ci krwi, za� w�szczeg�lno�ci arystokraci po tym, jak Hermes obwo�a� si� autonomicznym Wielkim Ksi�stwem. Ksi�na Sandra Tamarin by�a prawie tego samego wzrostu, co Eryk, a�obszerny ubi�r polarny nie m�g� ukry� jej zgrabnych kobiecych kszta�t�w. Nie by�a pi�kna - twarz jej mia�a zbyt wyraziste rysy - szerokie czo�o, szerokie usta, zadarty nos, wydatne ko�ci policzkowe. Lecz jej wielkie zielone oczy oprawione w�ciemne rz�sy i�ci�kie czarne brwi by�y tak pi�kne, �e pi�kniejszych w �yciu nie widzia�. Mia�a w�osy proste, d�ugie, barwy popielatej, teraz zebrane w�w�ze�, lecz Eryk widzia� je kiedy� w��wietle �wiecy opadaj�ce spod przepaski lu�no na ramiona. - Czy ju� sko�czy�e�, Eryku Wace? - Och... wybacz, pani. Zamy�li�em si�. Jeszcze chwil�. - Naci�gn�� watowany kubrak, nie zapinaj�c go jednak. We wn�trzu kad�uba pozosta�y jeszcze resztki ciep�a. - Ju�. Prosz� o�wybaczenie. - To nic. - Odwr�ci�a si�, ocieraj�c si� o�niego w�ciasnocie. Skierowa�a wzrok ku g�rze. - Ci tubylcy... s� tam jeszcze? - S�dz�, �e tak, pani. S� zbyt wysoko, aby mo�na mie� pewno��, ale potrafi� przecie� bez trudno�ci wznie�� si� na wysoko�� kilku kilometr�w. - My�la�am o�czym�, Eryku, ale nie by�o okazji do zadania pytania. Wydawa�o mi si�, �e niemo�liwe jest istnienie lataj�cego stworzenia o�wielko�ci cz�owieka - a�ci Diomeda�czycy maj� jednak nietoperzowe skrzyd�a o�rozpi�to�ci sze�ciu metr�w. Dlaczego? - Pani, zadajesz takie pytania teraz? U�miechn�a si�. - Teraz czekamy tylko na Nicholasa van Rijna. C� innego mo�emy robi� ni� rozmawia� o�osobliwo�ciach? - Mo�emy... mu pom�c doko�czy� t� tratw�, bo inaczej utoniemy wszyscy! - Van Rijn powiedzia� mi, �e jego akumulatory wystarcz� tylko dla jednej spawarki, wi�c ka�da pomoc b�dzie mu tylko zawad�. Prosz�, m�w dalej. Wysoko urodzeni mieszka�cy Hermesa, maj� swe obyczaje i�nakazy, r�wnie� co do zachowania si� w�obliczu �mierci. Z�czego wszak sk�ada si� cz�owiek, je�li nie z�obyczaj�w i�nakaz�w? - M�wi�a swobodnym, matowym g�osem u�miechaj�c si� lekko, lecz Eryk zastanawia� si�, ile z�tej swobody by�o tylko udawaniem. Chcia� jej powiedzie�: Znajdujemy si� na wodach oceanu na planecie, kt�rej �ycie przynosi nam �mier�. O�kilkadziesi�t kilometr�w st�d znajduje si� wyspa, ale w�kt�r� stron� - dok�adnie nie wiadomo. Mo�e uda si� nam, a�mo�e nie uda uko�czy� na czas tratw� budowan� z�pustych beczek po paliwie; uda si� nam albo nie uda za�adowa� na ni� �ywno�� odpowiedni� dla ludzi; za� sztorm budz�cy si� na p�nocy te� si� uspokoi, albo nie. Tubylcy przelatywali nad nami jeszcze kilka godzin temu, ale od tego czasu nie zwracaj� na nas uwagi, lub ignoruj� nas... w�ka�dym razie nie udzielili nam pomocy. Kto� nienawidzi ciebie lub van Rijna, m�wi�by dalej. Nie mnie. Ja jestem zbyt ma�ym pionkiem, by mnie nienawidzie�. Ale van Rijn w�ada Solarn� Sp�k� Przypraw i�Alkoholi, kt�ra z�kolei jest najwi�ksz� pot�g� w�zbadanej cz�ci Galaktyki. A�ty� jest ksi�n� Sandr� Tamaryn, dziedziczk� tronu w�adaj�cego ca�� planet� - oczywi�cie je�li prze�yjesz obecne wydarzenia. Odrzuci�a� wiele propozycji zam��p�j�cia sk�adanych przez przedstawicieli podupadaj�cej, chorej arystokracji z�twej planety, i�publicznie og�osi�a�, �e gdzie indziej poszukasz ojca twych dzieci, �e kolejny Wielki Ksi��� Hermesa b�dzie m�czyzn�, a�nie chichocz�cym manekinem; tote� wielu dworzan obawia si� twego wej�cia na tron. O tak, chcia� jeszcze i�to powiedzie�, jest wielu takich, kt�rzy skorzystaj� na tym, �e Nicholas van Rijn albo Sandra Tamarin nie powr�c� z�tej podr�y. By�a to z�jego strony galanteria pe�na wyrachowania, �e zaproponowa� ci podr� w�asnym statkiem kosmicznym z�Antaresa, gdzie poznali�cie si�, na Ziemi�, z�przystankami w�co ciekawszych miejscach na ca�ej drodze. Najmniejsze, na co m�g� liczy�, to przywileje handlowe na obszarze Wielkiego Ksi�stwa. Najwi�ksze - nie, nie m�g� liczy� na oficjalny zwi�zek, ma na to w�sobie zbyt wiele przewrotno�ci, i�nawet ty, silna, pi�kna i�niewinna nie dopu�ci�aby� go do wysokiego tronu twych przodk�w. Ale zbaczam z�tematu, moja droga, m�wi�by dalej, a�tematem jest to, �e kogo� z�za�ogi przekupiono. Spisek zosta� zr�cznie przygotowany, a�ten kto� czeka� tylko okazji. Nadarzy�a si� ona po wyl�dowaniu na Diomedesie, gdy chcieli�cie ujrze�, jak wygl�da prawdziwa dziewicza planeta, kt�rej nawet g��wnych kontynent�w nie zdo�ano dok�adnie nanie�� na map� w�ci�gu tych zaledwie pi�ciu lat, od kiedy wyl�dowa�a tu garstka ludzi. Okazja nadarzy�a si�, gdy kazano mi zawie�� ciebie i�mojego starego piekielnego szefa ku owym stromym g�rom po drugiej stronie planety, kt�re s�awiono za ich cudowny widok. Bomba w�g��wnym generatorze... za�oga zgin�a, technicy i�stewardzi zabici wybuchem, kopilot rozbi� czaszk�, gdy rzuci�o nas do wody... radio strzaskane... a�planetolot zatonie du�o wcze�niej ni� personel bazy zaniepokoi si� i�uda na poszukiwania. A�gdyby�my nawet prze�yli - czy jest najmniejsza szansa, �e kilka platform powietrznych kr���cych nad prawie ca�kowicie niezbadanym �wiatem dwa razy wi�kszym od Ziemi potrafi dostrzec trzy ma�e ludzkie punkciki? Dlatego, chcia� jeszcze powiedzie�, �e wszystkie plany i�dzia�ania doprowadzi�y nas tylko do tego, dobrze b�dzie je�li zapomnisz o�tym na ten kr�tki czas, jaki nam pozosta� i�zamiast tego - poca�ujesz mnie. Ale g�os uwi�z� mu w�gardle i�nic z�tego nie powiedzia�. - Wi�c? - w�jej g�osie zabrzmia�a nuta niecierpliwo�ci. - Milczysz, Eryku Wace. - Wybacz, pani - mrukn��. - Boj� si�, �e nie potrafi� wie�� swobodnej rozmowy... w�tych warunkach. - �a�uj�, ale nie posiadam dostatecznych kwalifikacji, by da� ci religijn� pociech� duchow� - powiedzia�a z�rani�cym szyderstwem. Wielki siwy grzywacz uni�s� si� nad pok�ad zewn�trzny i�si�gn�� wie�yczki. Poczuli, jak konstrukcja ze stali i�plastyku zatrz�s�a si� pod uderzeniem wody. Nim woda sp�yn�a, stali przez chwil� w�nieprzeniknionych ciemno�ciach. Gdy si� przeja�ni�o i�Wace ujrza�, jak g��boko wrak si� ju� zanurzy�, zastanowi� si�, czy zdo�aj� w�og�le przej�� na tratw� van Rijna przez zalany luk �adowni. Nagle daleki b�ysk bieli przyci�gn�� jego wzrok. Zrazu nie wierzy� w�asnym oczom, potem nie �mia� uwierzy�, lecz w�ko�cu nie m�g� zaprzecza� temu, co zobaczy�. - Ksi�no Sandro - powiedzia� niezwykle ostro�nie, bo nie m�g� sobie pozwoli� na okrzyki, kt�re przystoj� tylko nisko urodzonym Ziemianom. - Tak? - nie odwr�ci�a oczu poch�oni�ta jeszcze kontemplacj� horyzontu na p�nocy, wype�nionego tylko chmurami i�b�yskawicami. - Tam, pani. Mniej wi�cej na po�udniowy wsch�d... �agle id�ce pod wiatr. - Co?! - z�jej ust wyrwa� si� okrzyk. Ni stad, ni zow�d Eryk roze�mia� si� g�o�no. - Jaka� ��d� - wskaza�. - Kieruje si� w�t� stron�. - Nie wiedzia�am, �e tubylcy s� �eglarzami - rzek�a cicho. - Ci w�pobli�u naszej plac�wki nie s� - odpar�. - Ale to jest ogromna planeta. Powierzchnia jej l�d�w przewy�sza mniej wi�cej czterokrotnie powierzchni� l�d�w Ziemi - a�my poznali�my dotychczas ma�y skrawek jednego kontynentu. - Wi�c nie wiesz, kim s� ci �eglarze? - Nie mam poj�cia, pani. III Zwabiony okrzykami Nicholas van Rijn sapi�c nadchodzi� korytarzem. - Piek�o i�szatani! - zarycza�. - Wi�c powiadasz, �e to ��d�, ja? Je�li si� mylisz, lepiej dla ciebie b�dzie, �eby to by� rekin. Do diab�a! - Wgramoli� si� do wie�yczki i�wyjrza� na zewn�trz przez iluminator pokryty zaskorupia�� sol�. Robi�o si� coraz ciemniej, gdy� s�o�ce ju� zachodzi�o, a�zbli�aj�ce si� chmury burzowe przep�ywa�y przez jego czerwon� tarcz�. - No! Gdzie jest ta parszywa ��d�? - Tam, prosz� pana - powiedzia� Wace. - Tamten szkuner... - Szkuner? Ba�wan! Do stu tysi�cy beczek prochu. Ty zakuty �bie, to� to przecie� �agle jolki! Nie, zaczekaj, na grotmaszcie jest zwini�ty kwadratowy �agiel i... tak, jest r�wnie� przeciwwaga. Ja, zachowuje si� tak, �e ma na pewno porz�dny ster i... Wszyscy �wi�ci pa�scy, miejcie mnie nas w�swej opiece! To� to cholerna, przekl�ta d�ubanka! - Czego si� pan spodziewa� na planecie bez metali? - zapyta� Eryk. Nerwy mia� tak napi�te, �e zapomnia� o�szacunku nale�nemu arystokracie kupieckiej profesji. - Hm, mo�e sk�adaki, mo�e tratwy, katamarany... Szybko, sucha odzie�! Za zimno na takie zabawy! Wace zda� sobie spraw�, �e van Rijn stoi w�ka�u�y s�onej morskiej wody, kt�ra �cieka mu po nogach. �adownia, w�kt�rej pracowa�, by�a zapewne zalana od wielu godzin! - Wiem gdzie jest, Nicholasie - Sandra pobieg�a w�d� korytarzem rozbryzguj�c wod�. Korytarz przechyla� si� stale, w�miar� jak coraz wi�cej wody dostawa�o si� przez rozbit� rut�. Eryk pom�g� swemu szefowi zdj�� ociekaj�cy kombinezon. Nagi, van Rijn przypomina�... jak�e si� zwa�a ta wymar�a ma�pa?... dwumetrowego goryla, ow�osionego i�brzuchatego, o�ramionach jak kamienica. Van Rijn g�o�no wyra�a� swe niezadowolenie z�zimna, wilgoci i�powolno�ci ruch�w pomocnik�w. Na grubych palcach b�yszcza�y pier�cienie, na przegubach - bransolety, za� na szyi wisia� medalik z�podobizn� �wi�tego Dyzmy. Wace zawsze uwa�a�, �e kr�tkie w�osy i�dobrze wygolona twarz s� praktyczniejsze; van Rijn za� swe czarne w�osy trefi� i�pomadowa� wed�ug archaicznej mody, na twarzy hodowa� kozi� br�dk� oraz przera�liwie wywoskowane w�sy pod wielkim zakrzywionym nosem. Sapi�c szpera� w�szafce nawigacyjnej, a� znalaz� butelk� rumu. - Aha! Wiedzia�em, �e gdzie� schowa�em t� przekl�t� flaszk�. - Przy�o�y� j� do �abich ust i�jednym haustem prze�kn�� porcj� r�wn� kilku kieliszkom. - Dobrze! Pi�knie! Mo�e teraz zaczniemy na powr�t �y� jak szanuj�cy si� ludzie, nie! Gdy us�ysza�, jak wraca Sandra, odwr�ci� si�, majestatyczny i�okr�g�y jak ksi�yc. Jedyne pasuj�ce na niego ubranie, jakie znalaz�a, by�o jego w�asnym: pyszny str�j sk�adaj�cy si� z�koszuli obszytej koronk�, haftowanej kamizelki, szarawar�w i�po�czoch z�b�yszcz�cego jedwabiu, z�ocistych pantofli, kapelusza z�pi�rem i�miotacza w�kaburze. - Dzi�kuj� - rzek� kr�tko. - Teraz Eryku, gdy b�d� si� ubiera�, zechciej zej�� do hallu i�przynie�� mi stamt�d pude�ko Perfectos�w i�buteleczk� calvadosu. Potem udamy si� na zewn�trz by powita� gospodarzy planety. - �wi�ty Piotrze! - wykrzykn�� Wace. - Hall jest pod wod�! - Ach - westchn�� van Rijn bole�ciwie - wi�c przynie� mi tylko calvados. Szybko! - strzeli� palcami. - Nie ma czasu, prosz� pana - po�piesznie powiedzia� Wace. - Musz� jeszcze zgromadzi� reszt� amunicji. Tubylcy mog� by� wrogo usposobieni. - To mo�liwe, je�li ju� o�nas s�yszeli - zgodzi� si� van Rijn. Zacz�� wk�ada� jedwabn� bielizn�. - Brrr! Postawi� pi�� tysi�cy �wiec, je�li nagle znajd� si� z powrotem w�moim biurze w�D�akarcie! - Kt�remu� to �wi�temu sk�adacz tak szczodr� ofiar�? - zapyta�a Sandra. - Oczywi�cie �wi�temu Miko�ajowi, mojemu imiennikowi, patronowi podr�nych - �wi�ty Miko�aj lepiej zrobi, je�li we�mie zobowi�zanie na pi�mie - za�mia�a si�. Van Rijn spurpurowia�, ale nie m�g� odpowiednio odgry�� si� prawowitej nast�pczyni tronu planety, kt�ra mia�a do zaoferowania korzystne transakcje handlowe. Ul�y� sobie za to wywrzaskuj�c obelgi za oddalaj�cym si� Erykiem. Up�yn�o troch� czasu, nim wydostali si� na zewn�trz. Van Rijn utkn�� w�luku awaryjnym i�trzeba go by�o pcha�, a�przekle�stwa wykrzykiwane rozgniewanym basem zag�uszy�y grzmoty nadchodz�cej burzy. Czas obrotu Diomedesa wok� osi wynosi� zaledwie dwana�cie godzin, a�na tej szeroko�ci geograficznej, trzydzie�ci stopni na p�noc, by�a jeszcze pora zimowa, tote� s�o�ce opada�o ku morzu z�wielk� szybko�ci�. Trzymali si� lin, nie opieraj�c si� smaganiom wiatru i�falom, kt�re si� przez nich przelewa�y. - Nic wi�cej nie mogli zrobi�. - To nie miejsce dla biednego starego grubasa - zaj�cza� van Rijn. Wicher wydar� mu s�owa z ust i�cisn�� ich strz�py na wod�. D�ugie do ramion loki van Rijna trzepota�y jak postrz�piona chor�giew. - Trzeba mi by�o zosta� w�domu na Jawie, gdzie jest ciep�o, a�nie traci� tu moich n�dznych ostatnich lat �ycia! Wace wytrzeszcza� oczy w�ciemno�ciach. D�ubanka podp�ywa�a coraz bli�ej. Nawet taki szczur l�dowy jak on potrafi� doceni� zr�czno�� za�ogi, za� van Rijn swe pochwa�y wyra�a� na ca�y g�os. - Do diab�a, zapisz� go do Sundajskiego Jachtklubu, a�potem zg�osz� do najbli�szych regat i�postawi� na niego! By�a to du�a - ��d� o�d�ugo�ci ponad trzydziestu metr�w, z�wymy�ln� dziobnic�, lecz przy �mia�ej rozpi�to�ci �agli zdawa�a si� niedu�a. Mimo przeciwwagi, Eryk oczekiwa� w�ka�dej chwili wywrotki. Oczywi�cie, istotom lataj�cym grozi�o w�takim przypadku mniej, ni�... - Ci Dionieda�czycy - g�os Sandry ledwie go doszed� na tle gwizdu wiatru i�huku morza - jacy oni s�? Przebywa�e� w�r�d nich przez p�tora roku, prawda? Czego mo�emy si� po nich spodziewa�? Wace wzruszy� ramionami. - A�czego mo�na si� by�o spodziewa� po dowolnym plemieniu ludzi z�epoki kamiennej? Mogli to by� arty�ci lub ludo�ercy, b�d� jedno i�drugie. Znam tylko Stado Tyrla�skie, w�kt�rym s� - przelotni �owcy, je�li tak mo�na powiedzie�. Zawsze - trzymaj� si� litery swych praw, cho� nie s� zbyt drobiazgowi, je�li chodzi o�ich ducha. W�sumie jednak to porz�dne plemi�. - M�wisz ich j�zykiem? - Na tyle, na ile pozwala mi na to budowa narz�d�w g�osowych i�wychowanie w�ziemskiej kulturze technicznej. Nie twierdz�, �e zrozumia�em wszystkie ich poj�cia, ale uda�o mi si� porozumie�... - P�kni�ty kad�ub zachybota� si�. Eryk us�ysza�, jak rozpada si� jaka� nadwyr�ona grod�, a�do �rodka wlewa si� kolejna porcja wody morskiej. Stopami si�ga� ju� wody. Sandra opar�a si� o�niego; dostrzeg�, jak bryzgi wody zamarzaj� jej na brwiach. - Nie znaczy to, �e b�d� rozumia� miejscowy j�zyk - sko�czy� poprzedni� my�l. - Jeste�my dalej od Tyrlanu ni� Chiny od Europy. ��d� by�a ju� prawie przy nich i�to w�sam� por�: wrak m�g� zaton�� w�ka�dej chwili. �agle opad�y, rzucono kotwic�, a�mocne ramiona �eglarzy zanurzy�y wios�a w�wod�. Wkr�tce jeden z�Diomeda�czyk�w wskoczy� na wrak trzymaj�c w�r�ku lin�. Dwaj inni znajdowali si� w�pobli�u, niew�tpliwie jako stra�. Ten pierwszy zbli�y� si� i�przyjrza� si� ludziom. Tyrlan znajdowa� si� bardziej na p�noc i�tamtejsi mieszka�cy nie wr�cili jeszcze z�tropik�w, tote� by� to pierwszy Diomeda�czyk, kt�rego Sandra ujrza�a na w�asne oczy. By�a zbyt przemoczona, zzi�bni�ta i�zm�czona, by napawa� oczy nieziemskim wdzi�kiem jego ruch�w - ale przyjrza�a mu si� dobrze. Mia�a zapewne przebywa� z�przedstawicielami tej rasy przez d�u�szy czas - o�ile zechc� zostawi� j� przy �yciu. Je�li przyj�� ludzkie kryteria, Diomeda�czyk by� niskiego wzrostu, a�ponadto mia� gruby ogon metrowej d�ugo�ci, olbrzymie nietoperzowe skrzyd�a z�o�one teraz na plecach. Ramiona osadzone by�y poni�ej skrzyde�, blisko po�owy l�ni�cego foczego cia�a; przypomina� bardzo cz�owieka wraz z�umi�nionymi r�kami o�pi�ciu palcach. Nogi by�y nieco odmienne, bo zgina�y si� do ty�u nad stopami o�czterech szponach, przypominaj�cych stopy ziemskich ptak�w drapie�nych. G�owa, osadzona na szczycie szyi dwukrotnie d�u�szej ni� u�cz�owieka, by�a okr�g�a, o�wysokim czole, ��tych oczach z�mrugaj�cymi b�onami. Nad oczami znajdowa�y si� ci�kie �uki brwiowe. Twarz, zako�czona t�pym pyskiem, pod czarnym nosem mia�a r�wnie� kr�tkie, jakby kocie w�siki, wielkie usta i�nied�wiedzie k�y zdradzaj�ce zwierz� mi�so�erne niedawno przemienione we wszystko�erne. Ma��owin usznych nie by�o, za� mi�sisty grzebie� umieszczony po�rodku g�owy pomaga� sterowa� w�locie. Diomeda�czyk pokryty by� kr�tkim, mi�kkim br�zowym futrem i�by� to niew�tpliwie ssak rodzaju m�skiego. Na ramionach krzy�owa�y mu si� dwa pasy, w�po�owie tu�owia obejmowa� go trzeci, do kt�rego przytroczone by�y dwie p�kate sk�rzane torby. Wida� by�o wyra�nie jego uzbrojenie: n� z�obsydianu, smuk�y toporek z�krzemiennym ostrzem oraz bolasy. W�zapadaj�cych ciemno�ciach trudno by�o dojrze�, jak uzbrojeni byli jego towarzysze kr���cy w�g�rze; mieli jak�� d�ug� i�cienk� bro�, lecz na pewno nie by�y to strzelby - nie na tej planecie pozbawionej miedzi i��elaza. Eryk Wace pochyli� si� i�zacz�� �ama� j�zyk charkotliwymi zg�oskami j�zyka tyrla�skiego. - Jeste�my przyjaci�mi. Czy mnie rozumiesz? Przyt�oczy� go grad ca�kowicie nieznanych s��w. Sm�tnie wzruszy� ramionami i�roz�o�y� r�ce. Diomeda�czyk ruszy� wzd�u� kad�uba - na dw�ch nogach, pochylaj�c si� nieco w�prz�d, aby zr�wnowa�y� ci�ar ogona i�skrzyde� - i�odnalaz� wyst�p, do kt�rego Ziemianie przytroczyli swe linki ubezpieczaj�ce. Szybko przywi�za� w�asn� lin� w�tym samym miejscu. - Lina okr�towa - cicho zauwa�y� van Rijn. - Prawie taka, jak na Ziemi... Lina pos�u�y�a do podholowania �odzi bli�ej. Diomeda�czyk obr�ci� si� ku Erykowi i�pokaza� na ni�. Eryk skin�� g�ow�, zda� sobie spraw�, �e ten gest znaczy tu zapewne zupe�nie co� innego, o�ile w�og�le co� znaczy, i�zrobi� ostro�ny krok we wskazanym kierunku. Diomeda�czyk chwyci� rzucon� mu nast�pn� lin�. Pokaza� na ni�, na ludzi i�zacz�� gestykulowa�. - Rozumiem - powiedzia� van Rijn. - Obawiaj� si� bli�ej podp�yn��. Mog� �atwo rozbi� ��d� o�kad�ub. Mamy si� obwi�za� lin�, a�oni nas przeci�gn�. �wi�ty Krzysztofie, �eby tak traktowa� sparcia�e ko�ci biednego starca! - Jeszcze nasza �ywno�� - powiedzia� Wace. Planetolot drgn�� i�zanurzy� si� g��biej. Diomeda�czyk poruszy� si� nerwowo. - Nie, nie! - krzykn�� van Rijn. Zdawa�o mu si� chyba, �e je�li b�dzie dar� si� do�� g�o�no, uda mu si� pokona� barier� j�zykow�. Zatrzepota� r�kami. - Nie! Nigdy! Czy nie rozumiecie wy kapu�ciane g�owy? Lepiej nam uton�� w�waszym zapaskudzonym oceanie, ni� pr�bowa� waszego jedzenia! �mier�! Zaraza! Samob�jstwo! - Dotkn�� r�k� ust, poklepa� si� po brzuchu, a�potem machn�� r�k� w�kierunku zapas�w �ywno�ci. Wace pomy�la� ponuro, �e ewolucja jest zanadto elastyczna. Oto planeta, posiadaj�ca tlen, azot, wod�r, w�giel, siark�... Biochemia, oparta na bia�ku tworzy geny, chromosomy, kom�rki, tkanki... miejscowa protoplazma odpowiada wszelkim ziemskim definicjom... a�ka�dego cz�owieka, kt�ry spr�buje zje�� diomeda�ski owoc lub befsztyk, spotka pewna �mier� spowodowana oko�o pi��dziesi�cioma reakcjami alergicznymi. Po prostu nie by�y to odpowiednie bia�ka. W�og�le tylko zabiegi uodparniaj�ce chroni�y ludzi przed chronicznym katarem siennym, astm� czy pokrzywk�, spowodowan� powietrzem, kt�rym oddychali, lub wod�, kt�r� pili. Eryk sp�dzi� tego dnia wiele godzin na przenoszeniu zapas�w �ywno�ci planetolotu w�celu p�niejszego przetransportowania ich na tratw�. Ten luksusowy pojazd przeznaczony do podr�y w�zasi�gu atmosfery zosta� przywieziony w�statku kosmicznym van Rijna, kt�ry kaza� obficie go zaopatrzy� na damsko-m�skie pikniki, gdyby mia� na nie ochot�. By�o tam do�� �ytniego chleba, mas�a, ser�w, w�dzonego �ososia, w�dzonego indyka, kapar�w, kompot�w w�puszkach, czekolady, placka ze �liwkami, piwa, wina i�B�g wie jeszcze czego dla trzech os�b na kilka miesi�cy. Diomeda�czyk rozpostar� skrzyd�a, manewruj�c nimi, by utrzyma� r�wnowag�. W��wietle przy�mionym burz� zdawa�o si�, �e szpony na g�rnej kraw�dzi skrzyd�a, przemkn�y blisko s�piej twarzy van Rijna niczym kosiarka prowadzona przez jakiego� modernistycznego anio�a �mierci. Kupiec czeka� nieruchomo, co chwila wskazuj�c palcem na stosy skrzynek. W�ko�cu Diomeda�czyk albo zrozumia� o�co chodzi, albo po prostu ust�pi�. Zosta�o ju� niewiele czasu. Zagwizda� w�kierunku �odzi, sk�d nadci�gn�a chmara jego towarzyszy, kt�rzy rozwi�zali liny mocuj�ce skrzynki i�zacz�li przenosi� je na ��d�. Eryk pom�g� Sandrze obwi�za� si� sznurem. - Obawiam si�, �e b�dzie to mokra podr�, pani - pr�bowa� si� u�miechn��. - Wi�c to s� te bohaterskie przygody pionier�w mi�dzygwiezdnych - zakpi�a. - B�d� musia�a zamieni� par� s��w z�mymi poetami dworskimi, gdy wr�c�... je�li wr�c�. Gdy Sandra by�a ju� po drugiej stronie, a�lin� odrzucono z�powrotem, van Rijn skin�� na Eryka. Sam wyk��ca� si� o�co� z wodzem Diomeda�czyk�w. Jak mu si� to udawa�o bez znajomo�ci j�zyka. Wace nie wiedzia�, ale obaj rozm�wcy osi�gn�li ju� stadium wykrzykiwania obelg na siebie nawzajem. W�momencie, gdy Eryk zacisn�� z�by i�wskoczy� do wody, van Rijn zbuntowa� si� i�usiad�. Gdy m�ody cz�owiek, zmok�y jak szczur, dotar� wreszcie do �odzi, kupiec najwyra�niej wygra� ten s�owny pojedynek. Jeden Diomeda�czyk mo�e wzbi� si� w�powietrze z��adunkiem oko�o pi��dziesi�ciu kilogram�w i�przenie�� go niewielk� odleg�o��. Trzej tubylcy zwi�zali z lin prymitywn� uprz��, i�przenosili van Rijna nad wod�. Nim dotarli do �odzi, planetolot zaton��. IV W d�ubance siedzia�a ponad setka tubylc�w, wszyscy uzbrojeni, niekt�rzy w�he�mach i�napier�nikach z�kilku warstw twardej sk�ry. Na dziobie sta�a katapulta, ledwo widoczna w�ciemno�ci, za� na rufie znajdowa�a si� kabina zbudowana z�pni m�odych drzew, powi�zanych wodorostami. G�rowa�a nad �odzi� niczym rufa �redniowiecznej karaweli. Na jej dachu dwaj sternicy mocowali si� z�pot�nym rumplem. - Jak wida�, znale�li�my si� na okr�cie wojennym - mrukn�� van Rijn. - To nie za dobrze. Z�kapitanem statku handlowego mog� jeszcze pogada�. Je�li za� chodzi o�jakiego� parszywego oficerka, kt�remu tylko naszywki w�g�owie - na takiego mog� si� tylko drze�. - Uni�s� ma�e, blisko siebie osadzone oczka ku nocnemu niebu, po kt�rym przemkn�a b�yskawica. - Jam n�dzny grzesznik - krzykn�� - ale na to nie zas�u�y�em! Czy mnie s�yszysz? Po chwili popchni�to Ziemian mi�dzy gibkimi cia�ami Diomeda�czyk�w w�kierunku kabiny. D�ubanka pocz�a umyka� przed sztormem na �aglach cz�ciowo zrefowanych poza kliwrem. Ko�ysanie i�chybot, ha�as fal, wiatru i�grzmot�w odesz�y powoli na dno �wiadomo�ci Eryka. Chcia� tylko znale�� jakie� suche miejsce, zdj�� ubranie, w�lizn�� si� do ��ka i�spa� sto lat. Kabina by�a ma�a. Gdy troje ludzi i�dwaj Diomeda�czycy w�niej si� znale�li, ledwie mogli usi���. Lecz by�o w�niej ciep�o, a�kamienna lampa zwieszaj�ca si� z�sufitu rzuca�a przyt�umione �wiat�o wywo�uj�c groteskowo poruszaj�ce si� cienie. Jednym z�dw�ch Diomeda�czyk�w w�kabinie by� tubylec, kt�ry pierwszy skoczy� na kad�ub planetolotu. W�jednej r�ce trzyma� sw�j sztylet ze szk�a pochodzenia wulkanicznego; nie usiad�, przysiad� tylko ostro�nie, a�jego uwaga cz�ciowo skupi�a si� na drugim, kt�ry by� starszy i�chudszy, a�w jego sier�ci prze�witywa�y k�pki siwych w�os�w. Sta� przywi�zany rzemieniem do s�upka w�k�cie kabiny. Oczy Sandry zw�zi�y si�. Miotacz, kt�ry po�yczy� jej van Rijn, niby przypadkiem znalaz� si� na jej kolanach, gdy usiad�a. Diomeda�czyk z�no�em rzuci� okiem na miotacz, a�van Rijn zakl��. - Ty g�upia smarkulo, po choler� wskaza�a� mu, �e to bro�? Pierwszy krajowiec powiedzia� co� do wi�nia. Ten mu odburkn��, a�nast�pnie zwr�ci� si� do ludzi. Gdy przem�wi�, zabrzmia�o to jak inny j�zyk. - Aha! T�umacz! - zawo�a� van Rijn. - Ty m�wi� ziemski, nie? Moja, twoja... - Klepn�� si� po biodrze. - Nie, prosz� poczeka�. Warto spr�bowa�. - Wace przeszed� na j�zyk Tyrlanian. - Czy mnie rozumiesz? Tylko w�tym j�zyku mo�emy pr�bowa� si� porozumie�. Wi�zie� nastroszy� sw�j grzebie� i�przysiad� na czterech �apach. To, co odpowiedzia�, by�o prawie znajome. - M�w troch� wolniej, dobrze - rzek� Wace i�poczu� jak senno�� mija. Z trudno�ci� rozumia�, co m�wi tamten: - U�ywasz odmiany j�zyka Karnoj�w, kt�rej nigdy nie s�ysza�em. - Karnojowie... Zaraz, owszem, jeden z�Tyrlanian wspomina� o�grupie plemion daleko na po�udniu, kt�rzy si� tak nazywali. - M�wi� w�j�zyku Tyrlanian. - Nie znam tej rasy(?). Nie zimuj� na naszych terenach. Karnojowie te� nie robi� tego regularnie (?), ale od czasu do czasu, gdy bywamy w�tropikach (?) spotykamy jednego czy dw�ch, wi�c... - Wace przesta� rozumie�. Diomeda�czyk z�no�em powiedzia� co� niecierpliwie, a�t�umacz warkn�� do niego w�odpowiedzi. Nast�pnie zwr�ci� si� do Eryka. - Jestem Tolk, mochra Lannach�w... - Co i�kogo? - zapyta� Wace. Nawet dwaj ludzie maj� trudno�ci z�porozumieniem si�, gdy u�ywaj� r�nych dialekt�w j�zyka, kt�ry dla �adnego nich nie jest j�zykiem ojczystym. Trudno�ci te zwi�ksza�a dodatkowo specyfika ludzkiej wymowy, przesuni�ta w�d� skala s�uchu Diomeda�czyk�w oraz odmienna krzywa reakcji w�sytuacji - stresowej. Przez ca�� godzin� Wace uzyska� tyle tylko informacji, �e mo�na je by�o zawrze� w�kilku kr�tkich zdaniach. Tolk by� specjalist� od j�zyk�w Wielkiego Stada Lannach�w; do jego zada� nale�a�o nauczenie si� wszystkich j�zyk�w, a�by�o ich wiele, z�jakimi zetkn�o si� jego plemi�. Zapewne jego tytu� mo�na by przet�umaczy� jako Herold, bowiem jego obowi�zki obejmowa�y cz�sto oficjalne anonsowanie, za� pod komend� mia� oddzia� pos�a�c�w. Stado znajdowa�o si� w�stanie wojny z�Drakhonami, a�Tolka pojmano w�niedawnej potyczce. Drugi z obecnych Diomeda�czyk�w zwa� si� Delp i�by� wysokim oficerem Drakhon�w. Wace zwleka� jak m�g� z�m�wieniem o�sobie, mniej z�ch�ci zachowania tajemnicy, ile ze �wiadomo�ci, jak trudne to b�dzie zadanie. Nie zapomnia� jednak poprosi� Tolka, aby ostrzeg� Delpa, �e �ywno�� zabrana z�planetolotu, jadalna dla Ziemian, by�a �mierciono�na dla Diomeda�czyk�w. - A�dlaczego mam mu to powiedzie�? - zapyta� Tolk niezbyt przyjemnym u�miechem. - Je�li tego nie zrobisz - rzek� Eryk - nie wyjdzie ci na zdrowie, gdy dowie si�, �e wiedzia�e�, ale nie ostrzeg�e�. - Prawda. - Tolk przem�wi� do Delpa. Oficer szybko co� odpowiedzia�. - M�wi, �e nic wam si� nie stanie, je�li sami czego� nie sprowokujecie - wyja�ni� Tolk. - M�wi, �e macie si� nauczy� jego j�zyka, by sam m�g� z�wami rozmawia�. - Czego chcia�? - przerwa� van Rijn. Wace wyja�ni� mu. Van Rijn eksplodowa�. - Co?! Co on pieprzy? Mamy tu siedzie� dop�ki... A�niech to jasny piorun strzeli! Powiedz tej zdech�ej �abie... - Uni�s� si� z�ziemi. Drzwi kabiny rozwar�y si� i�do �rodka wpad�o dw�ch stra�nik�w. Jeden z�nich trzyma� w�r�ku toporek, drugi za� drewniany tr�jz�b zako�czony krzemiennymi ostrzami. Van Rijn chwyci� za miotacz. Zaskrzecza� g�os Delpa. - M�wi, �eby�cie zachowali spok�j - przet�umaczy� Tolk. Po d�u�szej chwili rozmowy, z�wielkim wysi�kiem i�odgaduj�c co drugie s�owo Eryk zrozumia� co� nieco�. - Delp nie chce wam zrobi� nic z�ego, ale musi dba� o�swych ludzi. Jeste�cie dla niego czym� nowym. Mo�e potraficie mu pom�c, a�mo�e zaszkodzi�, tote� nie mo�e was ot tak po prostu zwolni�. Musi mie� czas, by podj�� decyzj�. Macie zdj�� ca�� odzie� i�inne przedmioty, i�zostawi� u�niego. Otrzymacie inne ubrania, poniewa�, jak wida�, nie macie sier�ci. Gdy Eryk przet�umaczy� to wszystko van Rijnowi, kupiec zareagowa� z�niezwyk�ym spokojem. - Chyba nie mamy w�tej chwili wyboru. Ja, mo�emy wielu zabi�, nawet zdoby� ca�� ��d�. Ale przecie� nie damy rady sami dop�yn�� do bazy. Nawet je�li nic by si� nam nie przydarzy�o, zabraknie nam �ywno�ci, nie? Gdybym by� m�odszy, dobry �wi�ty Jerzy mi �wiadkiem, �e walczy�bym uczciwie, zgodnie z�zasadami. Jedn� r�k� bym go rozdar� na p� i�zagra�bym mu na �ebrach jak na cymba�ach. Ca�y jego lud zmusi�bym, aby mi pom�g�. Ale teraz jestem ju� za stary, za gruby i�zm�czony. Trudno jest by� starym, m�j ch�opcze... Zmarszczy� pochy�e czo�o i�skin�� g�ow� z�m�dr� min�. - Ale tu, gdzie s� dwie wrogie strony, kt�re mo�na wygra� przeciwko sobie, tu w�a�nie uczciwy kupiec ma szans� zarobi� co� nieco�! V - Najpierw - powiedzia� Wace - musisz przyj��, �e �wiat jest kulisty. - Nasi filozofowie wiedz� o�tym ju� od dawna - rzek� Delp zadowolony z�siebie. - Nawet barbarzy�cy, tacy jak Lannachowie maj� o�tym poj�cie. W�ko�cu podczas przelot�w pokonuj� co roku tysi�ce obdisai. My si� tak daleko nie przemieszczamy, ale nim podj�li�my dalek� �eglug�, musieli�my opanowa� astronomi�. Wace mia� w�tpliwo�ci, czy Drakhonowie potrafi� si� precyzyjnie orientowa� w�miejscu po�o�enia. Ze zdumieniem ogl�da� osi�gni�cia ich neolitycznej cywilizacji, nie tylko w�zakresie obr�bki kamienia, ale r�wnie� szk�a i�ceramiki. Wytwarzali nawet niekt�re �ywice syntetyczne. Wynale�li teleskop, rodzaj astrolabium, oraz tablice nawigacyjne oparte na ruchach s�o�ca, gwiazd i�dw�ch ma�ych ksi�yc�w. Jednak�e wynalezienie kompasu i�chronometru jest niemo�liwe bez �elaza - a��elazo na Diomedesie istnia�o tylko w�ilo�ciach �ladowych. Machinalnie odnotowa� istnienie ch�onnego rynku zbytu. Mieszka�cy Tyrlanu dos�ownie rzucali si� na proste narz�dzia i�bro� z�metalu p�ac�c bajo�skie sumy w�futrach, drogich kamieniach i�farmakologicznie u�ytecznych sokach ro�lin, kt�re spowodowa�y zainteresowanie planet� ze strony Ligi Polezotechnicznej. Drakhonowie potrzebowali bardziej wyszukanych urz�dze� - od zegar�w i�suwak�w logarytmicznych do silnik�w wysokopr�nych - i�byli w�stanie zap�aci� odpowiednio wy�sze ceny. Uprzytomni� sobie ponownie, gdzie si� teraz znajduje: na tratwie �Gerunis�, stanowi�cej kwater� G��wnego Komandora Floty, a�ta mi�a istota, kt�ra siedzi na pok�adzie i�gaw�dzi z�nim, to przecie� stra�nik jego wi�zienia. Ile czasu up�yn�o od katastrofy - pi�tna�cie dni diomeda�skich? Wed�ug ziemskiej rachuby czasu, ponad tydzie�. Ziemianie ju� zjedli pewn� cz�� odpowiedniej dla nich �ywno�ci. Eryk przez ten czas uczy� si� pilnie j�zyka Drakhon�w od wsp�wi�nia, Tolka. Szcz�ciem dawno ju� Liga z�konieczno�ci opracowa�a system przyswajania jak najwi�kszej ilo�ci wiedzy w�jak najkr�tszym czasie. Przy odpowiedniej koncentracji wyszkolony umys� zapami�tywa� ka�d� informacj� po jej zaledwie jednokrotnym przekazaniu. Tolk sam u�ywa� podobnego systemu; mo�e i�nigdy w��yciu nie widzia� metalu, lecz w�sprawach j�zykowych by� specjalist�. - No wi�c - powiedzia� Wace ci�gle jeszcze niezbyt pewnie z�powodu luk w�swym ubogim s�ownictwie, kt�re jednak w�zasadzie mu wystarcza�o - czy wiesz, �e ta kula, ten �wiat kr��y wok� s�o�ca? - Wielu naszych filozof�w w�to wierzy - rzek� Delp - ale ja sam jestem praktykiem (?) i�zawsze by�o mi raczej oboj�tne, jak jest naprawd�. - Ruch waszej planety jest niecodzienny. W�a�ciwie z�wielu punkt�w widzenia jest to wybryk natury. Wasze s�o�ce jest zimniejsze i�czerwie�sze ni� nasze, wi�c na planecie jest zimniej ni� u�nas. S�o�ce posiada mas� (jak to po waszemu powiedzie�?) niewiele mniejsz� od masy Sol i�znajduje si� w�podobnej odleg�o�ci. Dlatego te� rok na Diomedesie, bo tak nazywamy wasz� planet�, jest tylko troch� d�u�szy ni� na Ziemi; zdaje si�, �e wynosi siedemset osiemdziesi�t dwa dni diomeda�skie, prawda? Wasza planeta ma dwukrotnie wi�ksz� �rednic� ni� Ziemia, ale brak jej ci�kich pierwiastk�w znajduj�cych si� na innych planetach. Dlatego te� grawitacja... a, cholera, znowu nieznany termin� dlatego wa�� tu tylko o�jedn� dziesi�t� wi�cej ni� na Ziemi. - Nic nie rozumiem - powiedzia� Delp. - A, niewa�ne - rzek� ponuro Eryk Wace. Planetografom Diomedes nie dawa� spokoju. Nie mo�na go by�o zakwalifikowa� do �adnego z�podstawowych typ�w planet: nie by� stosunkowo ma�� kul� twardej materii, jak Ziemia czy Mars; nie by� tak�e olbrzymem gazowym ze skolapsowanym j�drem, jak Jowisz, czy 61C��ab�dzia. Stanowi� cia�o po�rednie, kt�rego masa wynosi�a 4,75 masy Ziemi, ale g�sto�� ca�kowita by�a du�o ni�sza. By�o to spowodowane prawie ca�kowitym brakiem wszystkich pierwiastk�w ci�szych od wapnia. W uk�adzie planetarnym, do kt�rego nale�a� Diomedes, by�a jeszcze jedna podobna mu dziwaczna planeta, nie nadaj�ca si� do zamieszkania; pozosta�e by�y to mniej lub bardziej normalne olbrzymy gazowe okr��aj�ce s�o�ce, kar�a typu G8 nie r�ni�cego si� zasadniczo od innych gwiazd o�tej wielko�ci i�temperaturze. Dowodzono, �e jakie� nieprawdopodobne zak��cenie kosmiczne lub te� mo�e osobliwe zjawisko magnetyczne, niczym przypadkowo utworzony spektrograf masowy na skal� kosmiczn�, spowodowa�o, �e �adne ci�kie pierwiastki nie znalaz�y si� w�tej cz�ci pierwotnej chmury gazowej... Dlaczego jednak we wn�trzu Diomedesa nie nast�pi� kolaps molekularny zwi�kszaj�cy g�sto��? Sam nap�r masy winien spowodowa� degeneracj� materii. Najbardziej prawdopodobna odpowied� na to pytanie zak�ada�a, �e minera�y tworz�ce mas� planety nie by�y typowe, poniewa� powsta�y pod nieobecno�� takich pierwiastk�w, jak chrom, mangan, �elazo i�nikiel. Ich struktura krystaliczna by�a najwyra�niej stabilniejsza ni� na przyk�ad struktura oliwinu, najwa�niejszej spo�r�d ziemskich substancji utworzonych przez kondensacj� w�wyniku ci�nienia... Niech to diabli wezm�! - Zostawmy w�spokoju ten ci�ar - powiedzia� Delp. - C� jest niezwyk�ego w�ruchu Ikthanis? - Tak brzmia�a miejscowa nazwa planety, kt�ra nie odpowiada�a nazwie �Ziemia�, lecz �Oceania�. Wace potrzebowa� czasu do namys�u - szczeg�y techniczne przekracza�y jeszcze jego niewielki zas�b s��w. Chodzi�o g��wnie o�to, �e nachylenie osi Diomedesa wynosi�o prawie dziewi��dziesi�t stopni, tote� oba bieguny znajdowa�y si� w�zasadzie w�p�aszczy�nie ekliptyki. Ten fakt, w�po��czeniu ze �wiat�em zimnego s�o�ca, ubogim w�ultrafiolet, mia� decyduj�cy wp�yw na kszta�t �ycia na planecie. Na biegunach przez prawie p� roku panowa�a noc, kt�rej warunk�w nie kompensowa� dzie� trwaj�cy pozosta�e p� roku. Istnia�y gatunki zwierz�t �yj�ce w�strefie polarnej, by�y to jednak nieciekawe osobniki przesypiaj�ce zim�. Nawet na szeroko�ci geograficznej 45 stopni d�uga noc trwa�a trzy miesi�ce, a�zima by�a ostrzejsza ni� jakakolwiek zima na Ziemi. Diomeda�czycy obdarzeni rozumem zamieszkiwali obszar ograniczony w�a�nie 45 stopniem szeroko�ci p�nocnej i�po�udniowej; bli�ej biegun�w przebywa� nie mogli. Coroczne przeloty do stref cieplejszych i�z powrotem zabiera�y zbyt wiele czasu i�energii, i�mieszka�cy planety trwali w�sta�ej walce o�byt na poziomie paleolitycznym. Tu, na trzydziestym stopniu szeroko�ci p�nocnej Zima Absolutna trwa�a jedn� sz�st� roku, czyli nieco ponad dwa ziemskie miesi�ce, a�lot do r�wnikowych teren�w rozrodczych i�i powrotem zabiera� kilka tygodni. St�d te� Lannachowie byli ludem w�znacznym stopniu cywilizowanym. Drakhonowie za� przybyli tu z�teren�w po�o�onych jeszcze bardziej na po�udnie... Ale bez metali niewiele mo�na osi�gn��. Oczywi�cie magnezu, berylu i�aluminium na planecie by�o do��, ale co z�nich by� za po�ytek bez rozwini�tej technol