dziesieclatkarc00kuba

Szczegóły
Tytuł dziesieclatkarc00kuba
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

dziesieclatkarc00kuba PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie dziesieclatkarc00kuba PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

dziesieclatkarc00kuba - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Author ***«> o Title s * **s m. Mi Imprint 16—47372-3 GPO Strona 2 Strona 3 PG 7399 &2 .K97 D9 Copy 1 1 ziesi Lat Karczmy. Dramat w piciu aktach, na tle ycia Polaków w Ameryce, > przez Ks. Jana Kubackiego. 1913 > GRAMZA i RUDYSKI, drukarze. South Bend. Indiana. 3 CopnisKA 1913. by Rev. John Kubacki »Vvv¥^»»vV»»y*k Strona 4 DEDYKACYA i pp Jego Ekselencyi, Najprzewielebniejszemu Ksidzu Biskupowi pierwszemu Polskiemu Biskupowi w Ameryce, oraz Pierwszemu prezesowi Honorowemu Pierwszego Zwizku Polskich Kapanów Wstrzemizliwców w Ameryce, w Dowód Dugoletniej Przyjani, Czci i Szacunku, tudzie uznania i wdzicznoci za nieocenion prac refor- macijno -narodow, pierwsze to dzieko, wydane w celu propagandy Wstrzemiliwoci wród Wychodtwa Polskiego, Pierwszy tego Zwizku Kapanów czynny Prezes, unienie i serdecznie powica. KS. JAN KUBACKI. ® CI,D 33264 i-^lcftHy Strona 5 ix V- «$' Strona 6 Strona 7 Dziesi Lat Karczmy. Osoby Dramatu. 1. SZYMON LADEK,— karczmarz. 2. ANNA, — ego ona. j 3. KASIA.— jego córka. 4. FRANEK, — j ego syn. 5. JÓZEF MORGAN, — pijak. 6. FRANIA, —jego ona. 7. — JADZIA, jego córka, (dziesicioletnia). 8. KS. LITASKI, — miejscowy proboszcz. 9. PAN MORGASKI, — podróny. 10. WALO HAMSKI, — syn dugoletniego majora miasta. 11. SAMPEL WITKA, — "Wesoek" — parobek u ma- jora Hamskiego. 12. MITABELA KOODZIEJÓWNA, — suca u pp. Hamskich. 13. HARWEK ZIELONKA, — szuler. 14. DWAJ POLICJANCI. 15. GAWIED, DZIECI z blaszankami i dzbankami sceny 2-ej, aktu I-go. (Dodatek: Do personau tej sztuki, mona doda djabeka, który wszystkich bdzie kusi do zego. Przewanie bdzie u boku ladka, od pocztku do a mierci; a bdzie okazywa rado z kadego zego uczynku. W obec ksidza bdzie si kry i okazywa boja. Wcignie Walosia i ladka do "pieka! 9 Za przy mierci Jadzi zdaa okazywa bdzie swoje nie- zadowolenie z obecnoci jej Anioa Stróa) Strona 8 Hymn abstynentów. Sowa ks. Józefa Janiszewskiego. Muzyka Feliksa Nowowiejskiego. fei^-rJ i J l -V-J-= Hej W gó-r ser - ca, w gó - r skro, ^ ±± ! Ro - da-cy Ab-sty ^ff^ - nen-ci Cho wra-a w ko-fo ^^ =3 ^-J-j- by-skabro, Nam si zwy-ci-stwowi-ci! ^m £ 33 JfiJ-sfeEJ: Cho gro-ny nas o-ta-cza wróg, Zna-mi jest mo-cny i Bóg! Zna-mi jest mo-cny ^^mBóg! 2 Idea nasza wit jest! Ona wiat zbawi moe! Wic bierzmy w walce znojnej chrzest A jasne bysn zorze! wiat pozna, gdzie prawdziwy raj I gdzie jest szczcia kraj! (bis) 3. Wic miao spieszmy w wity bój, wznoszc w gór, Sztandar nasz A zwalczym wrogów naszych rój, Rozpdzim zudze chmur, Soce zwycistwa bynie nam, Staniem u szczcia bram! (bis) Strona 9 Strona 10 PRZEDMOWA. Szanowni Czytelnicy Publiczno, z atwoci, spostrzeg, i niniejsza sztuka nie jest ory- e ginaln. Opart ycia Amerykaskiego, niby to, Polskiego, ale nie podobna byo jej jest na tle oderwa zupenie od oryginau, z którego jest wzita, mianowicie, "Ten Nighta in a Bar-Room," która, po za czynnikiem religijnym, najbardziej przyczynia si do zwalczania alkoholizmu wród spoeczestwa czysto amerykaskiego. Co zdziaaa ta sztuka wród Amerykan, niniej- sza przeróbka ma wywoa wród nas Polaków w Ameryce. Browarze, gorzelnicy i szynkarze wprost dr przed t sztuk angielsk czyni jej wszelkie moebne trudnoci gdziekolwiek ma i by przedstawiana, albowiem przedstawia ich niecny "business" w jaskrawym i naleytem wietle. U nas, Polaków w Ameryce, inaczej. W spoeczestwie polsko - amerykaskim panuje jeszcze, czyto obd, czy zalepienie, przynajmniej mylne pojcie, tak, e alkoholizm uchodzi u nas za rzecz zwyczajn, prawie konieczn, a szynkarstwo i browarstwo za interes uczciwy i poyteczny. Czemu tak jest, rzecz byaby duga opisa. Wymieni tylko jedne przyczyn. Spoeczestwo amerykaskie oparte jest na pewnej powoce etyki i lud sam obiera sobie czysto kierunki z wasnej inicjatywy;za nastrój spoeczestwa polskiego, opiera si na religii, w której kler jest wyran miarodajni. Lud te naladuje kler, prawie bezmylnie, zwaszcza w rzeczach ujemniejszych, w których zastawia si jego przykadem. "Jaki pasterz, taka owczarnia." To te, po zwaeniu wszelkich czynników, przyczyniajcych si do alkoholizmu w naszym narodzie, tak w Ameryce, jak w kochanej ojczynie, pod nieodpornym naciskiem prawdy, zmuszeni jes- temy przyzna, e, ostatecznie, na klerze naszym ciy odpowiedzialno za te opakane sto- sunki w narodzie naszym. To te susznem jest, abymy od kleru spodziewali si inicjatywy w reformie. Przeto do tej sztuki, która ma by pewnym czynnikiem w tej reformie, wprowadziem now, zupenie w spoeczestwie polskim konieczn, posta, w osobie "miejscowego ksidza probosz- cza." Nie jest to typ kapana zwykego, znanego, ale typ wyjtkowy, idealny, podany, (oby si tacy cho na kamieniu rodzili!) — który, sam bdc wolny od tych rónych saboci naszych, moe, sowem przykadem, miao zwalcza i to ródo wszelkiego wród nas zepsucia, jakim jest alkoholizm. "Szkoda, e nie wszyscy kapani pracuj w tym kierunku." Moe te sowa wydadz si zbyt otwarte i ostre; ale prawdy na dugo stumi nie mona i wnet kto bdzie musia te sowa wypowiedzie. Niech niniejsza okazja posuy do tego skoro obudzenie naszego spoeczestwa jest zadaniem tej sztuki. Zatem idcie wy apostoowie wstrzemiliwoci i na wszystkie strony gocie zasady zdro- wego rozumu: ochyd szynkarstwa i suszno wstrzemiliwoci. Id obywatelu, Romaski i oka naszym rodakom, jakto, przy kadej sposobnoci, trzeba gani zwyczaj uywania trunków upajajcych; id Józefie Morganie i go przykre twoje z wódk dowiadczenia a korzy wstrze- miliwoci; id Wesoku pomidzy modzie nasz i opowiadaj o gupocie modzieczej, aby nie czekaa na dowiadczenia, ale od samej modoci strzega si opakanych skutków alkoholu; id nawet i ty, pocha Mitko i wskazuj niedorzeczno rónych zwyczajów, twoim, równie po- chym siostrom, rówieniczkom; koniecznie id, spiesz ty, Pani Sladek i nauczaj matki, jak szyn- karzom i mom ostr ale suszn prawd mówi: "Mów ojców zatruwasz przeklinaj ci i i ony i dzieci; modzie psujesz przeklina ci bd przysze pokolenia." Obycie jaknajwi- i cej matek usuchao! Tak, id i ty, Kapanie Boy; mnie staw czoa caemu pieku niezli- i czonej hordzie jego najmitów na ziemi. "Nie bój si tych, którzy zabijaj ciao, a duszy zabi nie mog: ale raczej bój si tego, który dusz ciao moe zatraci do pieka." i i "Bóg z nami, któ przeciwko nam?" Idcie wy wszyscy, nawet wy odarte, gód ndz cierpice dziateczki i rodziców alkoholików; wypeniajcie swoje zadania, a moe kiedy, choby tylko w czci, zici si cel waszego i tej sztuki wysannictwa. Autor. Strona 11 Dziesi Lat Karczmy TRE DRAMATU. AKT I. Scena 1-sza: — ladek zaoy hotel. Ks. Litaski spotyka ladka, przed jego hotelem i wymawia mu, e — puci si na ten interes. ladek oburza si na ksidza. Odpdza go. Ksidz przeklina jego interes i ostrzega, e, moe kiedy, bdzie go da, ale na próno. Scena 2-ga: — Romaski, podróny, przyjeda do hotelu. Spotyka Sampla Witk, który dziwi si, e Romaski nie pije trunków. Niezdoa dowiedzie si kim jest Romaski. ladek przechwala si przed Ro- maskim, z swego sprytu, szczcia i rodziny, a szcze- gólnie, z swego "dobrego" syna, Franka: "Mógby w tern pywa, a do ust by nie wzi". Scena 3-cia: , — ycie w karczmie. Dalsze przechwa- kiladka. Lepszy interes na karczmie, ni na starym mynie. — Pani ladek, ona Szymona, wyraa swoj o- — baw o dzieci. Witka sprytem dostaje wypi za darmo. Zielonka, szuler, prorokuje ladkowi bogaty dorobek. Morgan, pijak, odpowiada: "Jeeli on bdzie bogatszy, to kto bdzie uboszy". Morgan wymawia ladkowi, e go zrujnowa. Jadzia szuka taty: "Mama mówi, tata ma e — przyj do domu". Walo i Zielonka bij si przy kartach. AKT II. (Upywa rok jeden.) Scena 1-sza: —Mitabela dostaje list od "H. Z." Bierze Witk na doradc Romaski Ks. Litaski rozmawiaj, i o skutkach karczmy, w jednym roku. Romaski spoty- ka Witk, który opiera si jego radom, aby przesta pi. piewa: "Trzeba Pi". Scena 2-ga: — ladek prywatnie narzeka, e interes licho idzie, a przed Romaskim przechwala si, e idzie jaknajJepiej. Pani ladek wypdza córk, Kasi, z kar- czmy do kuchni; "Tu nie miejsce na porzdn dziewic." ladek gniewa si, e nie moe jej uy, na wabika do Strona 12 karczmy. Morgan przepija ostatnie dziesi centów, po- czer ladek chce go wypdzi: "To ci wyniesie", Rzuca- jc w niego butelk, trafia Jadzi. Morgan bije ladka. AKT III. Scena— Witka szuka Walosia, znajduje 1-sza: Zie- lonk. Odgraa mu si, ale z strachem. Scena — W domu Morganów Jadzia 2-ga: prosi, aby tata nie wychodzi. Jadzia mówi w gorczce. Morgan dostaje napadu obkania pijackiego (delirium tremens). AKT IV. Scena 1-sza: — ladek wygaduje na ksidza: "Trze- ba go zniszczy, wypdzi". Franek odszczekuje si ojcu. Pani ladek ubolewa, nad smutnymi stosunkami. Witka znajduje Walosia. Wszyscy przycinaj ladkowi, e zrani Jadzi. Witka podchmielony, chce wszystkich bi. ladek mityguje wszystkich poczstunkiem. ladek i Witka wygaduj na temperenclerów: "Gdzie nasze prawa? Gdzie wolno?" Kótnia Zielonki z Walosiem, przy kartach. Walo, straciwszy wszystko, w desperacyi: "Tobie w eb, a sobie potem." Zielonk sztyletem zabija Walosia i ucieka. Scena 2-ga: —Witka "tropi" Zielonk: "Ja go mam!" Scena 3-cia: — Pani ladek czuwa nad chorymi. Sen Jadzi. Morgan rozczulony: "Za ask Boga, sen ten sta- nie si rzeczywistoci." Przyrzeka nie pi. Jadzia umiera. AKT V. (Upywa latdziesi). Scena 1-sza: — Romaski znowu odwiedza Cedrówk. Witka ju si odrzek trunków. Wspomnienia z dawnych lat. Witka owiadcza si Mitce. Id, da na zapowieclzie. Scena 2-ga: — W karczmie niead. Franek przepity, groziRomaskiemu. Chce go bi. — Witka obrania Ro- maskiego i zaprasza na uczt, do majora Morgaskiego: "Idmy std, to ju nie hotel, to chlew, gdzie, nie ludzie, ale dwa wieprze mieszkaj." "Franek, zabie ojca twego!" Scena 3-cia: — Uczta u majora Morgaskiego. Rady na przyszo. "Niepozwolimy na otwarcie karczmy w Cedrówce." Witka i Mitka prosz na wesele. "Dobranoc." Strona 13 Dziesi Lat Karczmy* AKT I. SCENA I. (Ulica przed karczm. W gbi na lewo karczma. W gbi na prawo, za kulisami—-wóz. Wida tylko drabink. Sladek stacza beczki z piwem i wódk z wozu do karczmy). GOS WONICY. {Za kulisami) Whoa! To wszystko! (Wciga drabink na wóz). LADEK. To dosy na dzisiaj. ( Wchodzi ksidz z 3go pr.) LADEK. (do ks.) Niech bdzie pochwalony! KSIDZ. Na wieki! No co, Szymonie, to jednak otwo- rzye karczm, cho mocno odradzaem? ci tak SLADEK. A juci Ksie Proboszczu, czemu nie? Miasta ju ma wszelkie skady i przedsibiorstwa a porzdnego hotelu jeszcze niema. A przecie to wszystko potrzebne do wygody obywateli i podrónych; a hotelu bez wyszyn- ku nie podobna prowadzi. Inne miasta maj karczmy, to i Cedrówka moe mie. A zreszt, có w tern zego? Pracowaem ciko do dugo, teraz chc troch atwiej na ycie zarabia. Dotychczas, jako mynarz, dawaem ludziom chleb, teraz dam im napój. KSIDZ. Nie podoba mi si to i mocno mnie dziwi, e po tern wszystkiem, co ci mówiem, jednak si na t stro- n przechylie. SLADEK. Có miaem robi? Ludzie namawiaj, narze- kaj, e do Lipkowa za daleko po napitek chodzi, czy to chrzciny, czy wesele, czy poczstunek przy pracy, albo cho na i lekarstwo. Strona 14 KSIDZ. Ej, Szymonie, znowu powtarzasz to, co przed- tem mówi, aby si usprawiedliwi; a ja ci powiadam, e chyba djabe ci skusi na ten interes. aszczysz si na lekki zarobek, a nie zwaasz na to, e Bóg nie moe ta- kiego zarobku bogosawi, który ludzi do grzechu prowa- dzi. LADEK. To ja nikogo zmusza nie bd. Ludzie przed nami pili, i po nas pi bd. A zreszt co Ksidzu do te- go? Niech Ksidz pilnuje swego kocioa, a ja poprowadz mój interes, jak mnie si podoba. KSIDZ. Tak to ju gadasz? Dawniej jako mynarz lepiej mówie, a przynajmniej udawae lepszego, ale teraz ju otwarcie pokazujesz czem jeste. Wida, e szatan wy- bra sobie trafnego agenta, aby dusze owi. LADEK. "Dobrego karczma nie zepsuje, a zego i Koció nie naprawi." KSIDZ. Widz, e nie opaci mi si tu z tob przeko- marza. Wzie si do tego haniebnego interesu i nic ci nie nawróci chyba cud aski Boej. Ale posuchaj, co ci tu przed twoj karczm powiem: Widz, eszatan wkra- da mi si do parafii i ciebie wzi za swego agenta. Na twojej duszy spoczn te wszystkie grzechy, ndza i zbrodnie, których ta karczma bdzie powodem. Jako pasterz tej parafii przeklinam ten interes, do którego si tu wzie. Czy prdzej czy póniej, poznasz swój bd. Czy bdziesz mia czas si poprawi — niewiem. LADEK. Ha, ha, ha. Ju ja sobie dam rad. Bdzie nas dwóch. Ksidz bdzie cign w jedn stron a ja w drug. Zobaczymy co mocniejsze, czy karczma czy Koció. — A ksidz nie powinien przeklina swoich owie- czek, ale modli si za nie. — Zreszt powtarzam "to moja rzecz." Czy tu nie wolny kraj? Prosz mi wicej nie za- czepia na ulicy, bo dam aresztowa. Precz mi ztd, ty poo przeklty! W kociele kazanie praw, a nie na ulicy. Precz mi ztd! KSIDZ. Za ciebie i za wszystkich, co tu wstpi, modli si bd, ale interes twój i ich naóg potpiam. A ty sam, jak teraz mnie odpdzasz, bdziesz kiedy mnie woa, ale Strona 15 . —9— moe—nadaremno. SLADEK. A, daj mi spokój. Ciebie i tak nigdy woa nie bd. Wchodzi do karczmy) ( KSIDZ. Boe, odpu mu, bo nie wie co czyni. ( Wy- chodzi w Usze lewo). SCENA II. ROMASKI. (Wchodzi z I-go pr. z walizkami jako podróny, stawia walizy, ociera czoo) Oto ostatecznie, po dugiej podróy, w kurzawym pocigu, jestem w Ce- dro wce. Jak przyjemny dla znuonego podrónego jest widok porzdnej gospody. I ta tu take nie le wyglda. Jeeli gospodarz okae si przyjemnym, to sobie tu kilka dni odpoczn. Jestem znuony. (Za kulisami sycha wesoe gwizdanie) A! Kogo tu mamy? Widocznie weso- y sobie chopak, jakich nie mao w niewielkich miastecz- kach, gdzie zepsucie jeszcze nie zatruo niewinnego serca, ani zachmurzyo modzieczego czoa. (Sampel Witka wchodzi z I-go lew. gwidc wesoo) Dzie dobry, chopaku! Czy znasz gospodarza tego hotelu? WITKA. Czy ja znam gospodarza tego hotelu? Czy JA go znam? Panie, zkde pan, e nie znasz Szymona lad- ka? Przecie, ju jako mynarz, by znany na cay po- wiat, a teraz jako gospodarz, który otwiera nowy hotel, bdzie znany jeszcze lepiej .Tak! Znam Szymona ladka, dobry wiarus i patryota. A jego ona to najrozumniej sza kobieta w calem miecie. Jego córka piewa na chórze i ma liczny gos, a syn jego Franek, to dawniej do suy mszy naszemu ksidzu przez kilka lat. Dotychczas po- maga ojcu w mynie i kady go lubi; teraz przyda si ojcu w hotelu. Bdzie teraz weselej w Cedrówce. Na zaczcie Szymon ladek zakupi ca fur piwa i wódki i dzi wieczorem bdzie "Grand Opening." Kadego po- czstuje za darmo. To dobry obywatel. ROMASKI. Na prawd? WITKA. Tak, na prawd; i pan sam to przyzna, gdy si pan z nim zapozna. Ale zkd pan jest? Wida, pan, e jest obcym w Cedrówce. Strona 16 —10— ROMASKI. Tak, poniekd. WITKA. Moe pan egzekutorem i podatki pobiera? ROMASKI. Nie, nie zupenie. WITKA. Moe inynierem i wymierza t now kolej, która ma i przez Cedrówk. ROMASKI. Znowu nie zgad. WITKA. To moe pan cyrulikiem i leczy nagniotki? ROMASKI. Znowu si mylisz. WITKA. Moe pan chce kupi loty i osiedli si w Cedrówce? ROMASKI. Jeszcze nie zgad. WITKA. A moe mnie nic do tego? ROMASKI. Tak! Teraz zgade. WITKA. Domyliem si. ROMASKI. Wida, e jeste niezym chopakiem, masz dobre serce, to ci mog powiedzie dla czego tu przyje- chaem. WITKA. Niezym chopakiem? dobre serce? Prosz no si zapyta kogobd w Cedrówce, a zwaszcza ksidza proboszcza Litaskiego, czym ja nie dosta nagrody za to, e byem najskromniejszym chopcem w caej szkole. Po- wiadaj, e gdy byem dzieckiem, to matka zawsze mi dawaa duo" Soothing Syropu" i zawszem spa a nigdy nie becza. Póniej, gdy byem ju chopcem, to ojciec mi czasem dawa wódki z malasem. He! to mi smako- wao i zawsze byem wesoy, tak, e mnie nazwali "We- sokiem,'* a potem to Szymon ladek, w mynie, nieraz da- wa mi pocign, bo on to tam mia, tak potajemnie, dla swoich znajomych i dobrze na tern zarabia. Ale tego niech pan nikomu nie powiada. ROMASKI. Nie bój si. Nie jestem adnym szpiegiem. Ale co dawniej mynarz czyni potajemnie, to teraz karcz- marz czyni bdzie otwarcie, a ty pewnie bdziesz jego dobrym kostumerem. Nieprawda? WITKA. Ma si rozumie. Mój ojciec i matka pili i yli a do mierci; czemu ja nie mam pi? ladek wie co ja Strona 17 —11— lubi, to te regularnie mi podawa, a teraz jeszcze regu- larniej stawia bdzie, bo teraz nie bdzie potrzebqwa si kry. Ale ja nigdy si nie upijam. Trzeba zna swoj miar; a ja znam moj. ROMASKI. Oby przynajmniej TAK byo. WITKA.I tak jest i tak bdzie; trzeba zna swoj miar, ileczowiek moe wytrzyma. Czyby moe pan nie chcia mnie wypróbowa? Pójdmy, zobaczy pan, tyle (pokazuje trzy palce) wypij i nic wicej. ROMASKI. Widzisz, dopiero ciekawie si, czem ja jes- tem i po co tu przybyem, a teraz, mówic o wódce, cieka- wo twoja zamienia si na pragnienie. WITKA. nie chc nosa wcibia do cu- Bo widzi pan, dzych spraw. tak ogólnie o wszystkiem i o kadym Lubi co wiedzie, to si moe czasem przyda; ale skoro mi kto nie chce powiedzie, to si wicej nie pytam. Widzi pan, su u majora Hamskiego, to duo rzeczy sysz i musz si trzewo trzyma, bo pracy nie mao; a nikt nie moe powiedzie, ebym ja moj prac zaniedba. Cza- sem, gdy od ladka wróc, to sobie musz na sianie wy- pocz, ale zawsze swoje zrobi. Gdy major zawoa: "Wesoek, zaprzgaj!" to choby i djaba to zaprzgn. O, major Hamski, to mdry czowiek. Kady go powaa. Jest najbogatszym w caem miecie. Ma syna Walosia, dobry chopak, a honoru broniby jak oka w gowie. "Od- waga zdobi modzieca." Ale, panie, {przechodzi na prawo) nie mam czasu tu sta i gada; musz i, bo, wi- dzi pan, ju czas, aby ten chopak wróci do domu, a mu- sz na niego uwaa. Ja jestem jego stróem i musz tak na niego uwaa, jak na t star nasz siw koby, a ta w ostatnich czasach jest tak niesforn, jak oczarowana; dabym ten kapelusz jakiej czarownicy, aby odczaro- j waa. Czy nie pomógby mi pan jej osioda, za kieliszek dobrej drapichy? ROMASKI. Nie, bracie, nie uywam trunków upajaj- cych. WITKA. Co? co pan mówi? Pan nie pije? No, panie, nie chc pana obrazi, ale niech mnie wróble podzióbi, Strona 18 —12— ebym ja mia panu postawi kufelek piwa, albo butelecz- k drapichy, a pan by sobie nie ykn,aby zastkn. To to gupstwo nie pi. (poufnie) Powiedz mi pan tak otwarcie: Czy pan tylko tak nie artuje? ROMASKI. Wcale nie v to TO jest wanie to najwiksze gupstwo na wiecie, PI t trucizn. WITKA. Pan akurat tak mówi jak nasz ks. proboszcz. Akurat! Dopiero tam szed i o mao, e mnie nie spotka, alem si skry za szop. Bo to czasem czowiekowi nogi zesabn, albo droga nie równa, a on tedy mówi, ja pi- e jany. Ale nigdy nie. Ja zawsze wiem co robi. On te tak mówi jak pan i gdyby od niego zaleao, toby wódki nie byo ani na krople na odek. Ach! Teraz si domy- lam, czem pan jest. Pewnie jednym z tych temperenc- lerów, coby to chcieli, eby wcale wódki na wiecie nie byo. Ho, ho, zapóno pan przychodzi. ladek ju ma ca fur. — Ale musz si spieszy i wróci wieczorem. Do widzenia panu! ROMASKI. Do widzenia! ( Witka odchodzi na prawo) Tak to jest. Id gdzie chcesz, wszdzie zobaczysz, jak ten nieszczsny naóg trapi nasze spoeczestwo i niezliczone ofiary w grzech i ndz wbija. O gupoto! Prawd mówi Pismo wite: "Niezliczona liczba gupich." ( Widzi jak doroli i nawet niewiasty i dzieci wchodz do wyszyn- ku z blaszankami i butelkami po piwo, wódk, itp. Dzieci czasem pocigaj sobie, wic mówi) Szkoa pi- jastwa, gdzie te dzieci pobieraj pierwsze nauki w tym haniebnym naogu. Czy to nie wstyd dla rodziców i ha- — ba dla spoeczestwa? Ale, oto tu jestem. Musz prze- cie gdzie zamieszka, a tu niema gdzie, jak tylko w tym jedynym hotelu, w którym znajduje si karczma. Ale có tu robi? Trzeba wej. e te to te nasze hotele nie mog si oby bez wyszynków. (Bierze walizki i chce wej do karczmy. Wchodzi Sladek z 3-go pr. niby to wracajc z z koszem wiktuaów na raku). targu SLADEK. Oto zdaje mi si, e mam ju wszystko w. po- rzdku. Mam wszystkiego dosy na cay tydzie. ona w kuchni, Kasia w jadalni a Franek za bar; jestemy go- Strona 19 —13— towi kademu usuy wedle gustu; czy kto wstpi na jed- nego, czy chce si stoowa cho cay rok. Ju "Sladek's Hotel" jest "Open for business." (Spostrzega Roma- skiego) A, go! Dzie dobry, panu! ROMASKI. Dzie dobry! Czy pan gospodarzem tego hotelu? LADEK. Tak, prosz pana. Mam to szczcie. Dopie- ro otworzyem miesic temu wszystko jeszcze nie jest i e w waciwym biegu, ale sdz, w krótkim czasie bdzie. Na to potrzeba troch czasu; ale co do wygody dla po- drónych, to ju kadego zadowolimy. Czy pan ju po obiedzie? ROMASKI. Jeszcze nie. Tak brzydko wszystko wygl- dao w restauracyi na dworcu, gdziemy stanli na obiad, e zabrako mi apetytu. Jak dugo zanim kolacya bdzie gotowa? SLADEK. Za godzink, panie. ROMASKI. To dobrze. Prosz mi przygotowa kawaek befsztyku z cebulk, a wnet zapomn o straconym obiedzie. LADEK. Dobrze, bdziesz mia pan porcj godn stou królewskiego. Moja ona jest najlepsz kuchark w Ce- drówce, a mój syn i córka to najmdrzejsze dzieci w caym — powiecie bez przechwaek. ROMASKI. To si chyba pan czujesz szczliwym. SLADEK. Tak, jestem szczliwym. I zawsze byem i zawsze spodziewam si by szczliwym. O, jakem Szy- mon ladek, zawsze zdrowo patrz na wiat i o nic si nie kopoc. Mam teraz wszystko w porzdku. Mog wyj kiedy chc i cae gospodarstwo zostawi w opiece syna. On si na wszystkiem zna i o wszystkiem pamita. A co do szynku, to on tak naleje, jak ja sam. To bystry chopak. ROMASKI. Ale czy pan nie boi si, naraa go na tak niebezpieczne pokusy? LADEK. O nie! Niebezpieczne pokusy? Nigdy Kasa ! w jego opiece tak bezpieczna, jak w mojej. Franek pocho- dzi z dobrych rodziców. Nikt nie moe powiedzie, eby Strona 20 —14— Szymon ladek kogo cho na cent skrzywdzi. ROMASKI. Ale pan mnie zupenie mylnie pojmuje. Wcale nie mówi o kasie, ale o butelce. SLADEK. Czy tylko tego si pan obawia? Niema o co. Franek nie pije, i mógby w tern pywa, a do ust by nie wzi. Przecie on by jednym z pierwszych, którzy si ks. proboszczowi od trunków i tytoniu odpisali, gdy do Bierzmowania przystpowali, a ja za niegom nawet rczy. Ks. Proboszcz chcia, aby i do Towarzystwa Wstrzemili- woci nalea, ale powiedziaem mu, to niepotrzebne.e Odznak by troch za drogi. Ale on i tak pi nie bdzie. ROMASKI. Lecz w towarzystwie, byby pewniejszy i lepszych miaby kolegów. LADEK. Franek si z byle kim nie wdaje. Jego nigdy koledzy nie zepsuj. To dobry chopak. Przecie ju — ma swój rozum. Ale, pocó tu stoimy na ulicy? Wejd- my, pan sobie odpocznie. (Wchodz do karczmy). KURTYNA SPADA. SCENA III. ( Wntrze karczmy. 1-sze lewo jest gówne wejcie do hotelu; 1-sze pr. drzwi do kuchni; 3-cie pr. drzwi do pokojów i jadalni. W gbi troch na lewo od rodka kantor, póki z butelkami, szklankami, pude- kami od cygar, itp. Na póce cztery cygara, pudeko z kostkami do rzucania, na kantorze gazeta i szklankL Troch na prawo stó do kart; na nim karty. Cztery stoki przy stole, jeden przy kantorze dla Józefa Mor- gana. Harwek Zielonka przy stole bawi si kartami Franek za kantorem ustawia szklanki itd) ( Wchodzi ladek i Romaski z I-go lew). SLADEK. Oto jestemy; i jak pan widzi, wewntrz, jak na zewntrz, wszystko jest w porzdku. Czy pan pozwo- li cygara i lampk wina, aby czas spdzi przed kolacj? ROMASKI. Nie! Dzikuj! Gazeta mi wystarczy. SLADEK. Franek!