Zelazne kamienie - DEBSKI RAFAL

Szczegóły
Tytuł Zelazne kamienie - DEBSKI RAFAL
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Zelazne kamienie - DEBSKI RAFAL PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Zelazne kamienie - DEBSKI RAFAL PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Zelazne kamienie - DEBSKI RAFAL - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Rafal Debski Zelazne kamienie WYDAWNICTWO DOLNOSLASKIE 1 Na urokliwy rynek Bolkowa niesmialo zagladaly pierwsze promienie slonca. W podcieniach, w przestrzeniach pod arkadami czail sie jeszcze poranny chlod, ale wieza ratuszowa juz pojasniala. Nieco dalej malowany zegar na kosciele lsnil tak mocno, ze w tej ulotnej chwili mogl sie wydawac malym bratem goracej gwiazdy. Bylo zupelnie pusto, jesli nie liczyc mezczyzny siedzacego na kamiennej podmurowce naprzeciw wejscia do magistratu. Byl ubrany w podarta, byle jak polatana bluze o wojskowym kroju z naszyta na rekawie trojkolorowa niemiecka flaga. Podobne bluzy byly modne w latach osiemdziesiatych i na poczatku dziewiecdziesiatych. Przywozili je z Niemiec gastarbeiterzy. Takie okrycia wydawano niegdys takze azylantom w obozach dla uchodzcow z krajow komunistycznych.Mezczyzna zdawal sie drzemac z pochylona glowa. Pod nogami postawil odkorkowana butelke taniego wina. Brakowalo w niej juz ponad polowy zawartosci. Trwal tak kilkanascie minut, wreszcie drgnal, chwycil butle brudna dlonia i przechylil zdecydowanym, wprawnym ruchem. Wczesny letni poranek, glosny spiew ptakow i uroda miejsca zdawaly sie nie robic na nim najmniejszego wrazenia. Rozejrzal sie obojetnie, czknal i znow zapadl w odretwienie. U wylotu rynku, od strony ulicy prowadzacej na zamkowe wzgorze, pojawilo sie dwoch policjantow. Mieli jednakowo szare, ziemiste twarze, zmeczone oczy omiataly przestrzen. Nizszy i tezszy odetchnal gleboko. Poranne powietrze wdarlo mu sie do pluc, wyganiajac czesc oparow papierosowego dymu. -Szlag by to trafil! Po co mysmy pili ten spiryt na sam koniec? Rzygac sie tylko chce. 5 -Psia sluzba - odparl wyzszy. - Cala sobotnia noc w plecy, a na koniec trzeba sie zrywac. Psia sluzba - powtorzyl, jakby smakowal te slowa.-Kazda jest psia. Bez wyjatku. I jeszcze ten telefon... Patrz tam. przy ratuszu. To chodzi pewnie o tego gostka. Sztajmes pieprzony! Spije sie, morde rozedrze, a ty czlowieku dygaj na zawolanie, bo komus dziecko obudzil. Chodz, zgarniemy typa, bedzie chociaz tyle rozrywki. -Czekaj - kolega chwycil go za rekaw. - Tam jest jeszcze ktos. Rzeczywiscie, zza rogu wytoczyl sie mezczyzna. Spojrzal spod zmruzonych powiek na siedzacego, po chwili wahania ruszyl w jego strone ostroznym krokiem. Bylo to zabawne, bo nie bardzo mu ta ostroznosc wychodzila. Potknal sie raz i drugi, zachwial niebezpiecznie, z trudem chwycil rownowage. Czujnie spogladal na drzemiacego. Jednak ten zdawal sie byc pograzony w glebokim pijackim snie, trwal bez ruchu, nieco przechylony na bok. -Patrz tylko - szepnal nizszy policjant - co on kombinuje? -Chce zakosic pryte, jak nic! Leb mnie zaczyna bolec, kiedy so bie pomysle, ze mozna sie tego gowna napic. Sen Soltysa czy inna cholera. Sam kwach i siara. Do ust bym nie wzial, a wybredny prze ciez nie jestem. Tymczasem przybysz zblizyl sie na dwa kroki do spiacego. Stanal, patrzac lakomie na butelke. Potem powoli, nieslychanie ostroznie przykucnal, podparl sie rekami i na czworakach, centymetr po centymetrze zaczal pelznac w kierunku przedmiotu pozadania. Lakoma dlon wyciagnela sie, delikatnie, prawie z nabozna czcia objela szyjke, uniosla naczynie, po czym zaczela sie cofac. Jednak drzemiacy pijaczyna albo nie spal w ogole, albo obudzil go jakis nieostrozny ruch, bo znienacka chwycil nadgarstek zlodzieja. -Ty skurwysynu - wycharczal przez zacisniete zeby. Sprawial wrazenie, jakby bal sie otworzyc szerzej usta, zeby nie zwymiotowac. -Zostaw, nie twoje! Drugi nie zamierzal latwo zrezygnowac z lupu. Szarpali sie wiec, usilujac przejac butelke. Po chwili w ruch poszly nogi. Odglosy solidnych kopniakow dotarly do uszu policjantow. 6 -Dobra, bierzemy ich, zanim narobia rabanu.W ciszy poranka kroki biegnacych ponioslo echo. -Psy! - padlo ostrzezenie. Ten, ktory probowal ukrasc wino, puscil butelke, rzucil sie do ucieczki. Drugi stal spokojnie. -Dziekuje panowie - rzucil belkotliwie do policjantow. - Co za zlodziejstwo w tym miescie. -Podziekujesz nam na komisariacie - powiedzial wyzszy z krzywym usmiechem. -Jestem aresztowany? - pijak podniosl dumnie glowe. - Za co? Prosze odczytac mi moje prawa. Funkcjonariusze spojrzeli na siebie, jednoczesnie parskneli smiechem. -To nie amerykanski film, glupku! Ale moge ci odczytac twoje prawa. Masz prawo nie zeszczac sie w gacie na komisariacie. Zadowolony? Nawet mi sie ladnie zrymowalo. -Ale za co jestem aresztowany? Chce wiedziec! - upieral sie ob-dartus. -Nie aresztowany, tylko zatrzymany. Za zaklocanie ciszy nocnej. Pijak spojrzal na ratuszowy zegar. Zachwial sie. -Jest prawie dziesiata - oznajmil. -Na nim zawsze jest prawie dziesiata, glupku - warknal nizszy. - A tobie o wpol do piatej dowcipy w glowie? Czekaj, pogadamy u nas. -Zadam adwokata! - wybelkotal pijany. - I przysluguje mi jeden telefon na miasto! -Idziemy - ujeli go pod rece. - I bez numerow, bo zarobisz pala pod kolanka za stawianie oporu wladzy i utrudnianie wykonywania czynnosci sluzbowych. Mezczyzna po czterdziestce siedzial z szeroko rozchylonymi nogami, jego przedramiona spoczywaly na poreczach krzesla. Nie byloby 7 w tej pozycji moze nic szczegolnego, gdyby nie fakt, iz kostki mial przywiazane do nog mebla, a rece do poreczy. I drugi fakt - czlowiek ten byl zupelnie nagi, a na jego ciele symetrycznie rozmieszczono elektrody - na glowie, sutkach i jadrach. Osobna elektroda, bedaca cienkim metalowym walcem, zostala wprowadzona do pracia. W oczy mezczyzny swiecila oslepiajacym blaskiem dwustuwatowa zarowka.-Pytam po raz ostatni - powiedzial glos zza lampy - kto cie tutaj wyslal i po co? -Nie wiem, o czym mowisz - wymamrotal mezczyzna. -Wiesz, gnoju. lezeli powiesz wszystko, czeka cie lekka smierc. Jesli nie... Przekrecil wlacznik. Poplynal prad, przesluchiwany wyprezyl sie, jakby chcial zerwac wiezy. -Mozemy sie tak bawic bardzo dlugo. -Spierdalaj. Wtedy z boku przyskoczyl zwalisty czlowiek. Z rozmachem uderzyl skrepowanego mezczyzne piescia w twarz. Glowa odskoczyla do tylu, z ust buchnela krew, a wraz z nia wyplynelo kilka wybitych zebow. Wszystko to splynelo w dol, na nagi tors, ktory przypominal po chwili fartuch rzeznika. -Kretyni - wyrzezil mezczyzna. - To ostatnia glupota tak robic. Osilek podniosl reke do nastepnego ciosu, ale powstrzymala go ostra komenda. -Stoj! Chce uslyszec, co nasz gosc mial na mysli, mowiac o de-bilizmie naszych metod. Mow. -Trzeba byc idiota, zeby masakrowac gebe komus, od kogo chce sie wyciagnac informacje - torturowany mowil niewyraznie, mocno sepleniac. -Nie boj sie. To byly moze zle metody, ale w czasach gdy ludzie bywali niepismienni i musieli zeznawac ustnie. Dzisiaj nie ma tego problemu. A my zostawimy ci paluszki zdrowe, zebys mogl napisac, co trzeba. -Oprawcy... -Dosc tego! Czapa - glos zza lampy zwrocil sie do zwalistego czlowieka. - Napchaj mu ryj szklem i przyloz porzadnie. Jemu sie chyba wydaje, ze to jakies zarty. 8 Rozlegl sie gardlowy, rzacy smiech. Brzeknela rozbita szklanka.-Otworz usta. Bo bede musial rozciac ci gebe nozem! -Walnij go w dolek, to sam morde otworzy - padla rada z tylu, z ciemnosci. Potezna piesc zatoczyla luk. Drobinki krwi z torsu i brzucha bry-znely na wszystkie strony. Po chwili zazgrzytalo szklo. Znow zamach piescia, tym razem w twarz, z boku. Trysnela posoka, a przesluchiwany stracil przytomnosc. -Kurwa - zaklal osilek. - Lape sobie rozcialem. -Szklo wylazlo przez policzek, durniu. Trzeba bylo rekawice wlozyc albo przywalic po ryju kijem. Trzeba miec nasrane, zeby walic gola piacha w gebe pelna tlucznia. -Takis madry? To chodz tu i popracuj. -A idz w cholere. Sam sie rwales do bicia. -Zamknac mordy! - warknal glos zza lampy. - Polac go woda, otrzezwic. I obaj do roboty! Stali na bacznosc przed komendantem. Wysoki, szeroki w ramionach oficer przechadzal sie przed nimi, lypiac groznie. Wreszcie przystanal. -Jestescie obaj... - zaczal, ale w tej chwili zadzwonil telefon. - Zaraz sie z wami policze - warknal. - Czekac za drzwiami. Wymiotlo ich w jednej chwili. Staneli pod przeciwlegla sciana waskiego korytarza. -Ale sie wsciekl - sapnal nizszy policjant. - O co mu chodzi? -Nowy jest, to ma pomysly - odparl nieco flegmatycznie wyz-szy. Pozorna niedbalosc skrywala wewnetrzne drzenie. Jak wszyscy odczuwal strach przed dowodca przyslanym niedawno nie wiadomo skad. - Nauczy sie, ze tutaj nie Wroclaw ani nawet Jelenia Gora. -Ale zanim sie nauczy, tylki nam spuchna. Odpowiedzialo mu wzruszenie ramion. Drzwi uchylily sie, komendant skinal na nich reka. Weszli pospiesznie, bez ociagania, zeby go mocniej nie rozdrazniac. 9 -O co prosilem na odprawie tydzien temu? - padlo pytanie zadane nieprzyjemnym, ostrym glosem. Spojrzeli po sobie bezradnie. -Oczywiscie, powinienem sie tego spodziewac - zrezygnowany opadl na fotel za biurkiem. - Byliscie glusi czy pijani kiedy mowilem, zeby zawiadamiac mnie o kazdym nietypowym incydencie, bez wzgledu na pore? -Ale szefie - zaprotestowal nizszy. - Co to niby za incydent? Jakis pijaczek, normalna awantura. -Codziennie trafia sie w Bolkowie przyjezdny sztajmes? - wpadl mu w slowo komendant. - Naprawde codziennie? Rozumiem, gdyby to byl Karolek albo Rudy, nasze zwyczajne, kochane mety. Ale ten gosc jest zupelnie obcy. Uwazacie, ze co? Przyjechal napic sie mo-zgojeba w pieknym otoczeniu? A poza tym nie zwrociliscie uwagi na pare istotnych szczegolow... - machnal reka zrezygnowany, dostrzegajac wyraz niezrozumienia i wrecz oslupienia na twarzach podwladnych. - Trepy jestescie, a nie wartosciowi funkcjonariusze. Wstal z ciezkim westchnieniem, podszedl do okna, zapatrzyl sie na drzemiacego w plamie slonca burego kota. -Powinienem wam poleciec po premiach - mruknal nie odwra cajac sie. - Ale to i tak by nic nie dalo. Sprowadzic mi zaraz tego gos cia. Macie szczescie, ze nie zostal jeszcze wypuszczony, bo wtedy... - zawiesil glos, odwrocil sie. - No, na co jeszcze czekacie?! Prawie zderzyli sie w drzwiach, usilujac wyjsc. -Butelka! - zatrzymal ich jeszcze glos przelozonego. -Jaka butelka? - spytal oslupialy wyzszy policjant. -Ta, z ktorej pil. Gdzie jest? -Wylalem to gowno i wywalilem do kontenera przy komisaria cie. -Szlag by was, kretyni! Nie przyszlo ci do zakutego lba, ze to material dowodowy? Patrzyli na niego jak na wariata. Dowodca westchnal ciezko, pokrecil glowa. -Jeszcze nie wywozili smieci. Macie mi dostarczyc te flaszke. Zanim jeszcze przyprowadzicie naszego goscia! 10 Szedl korytarzem, eskortowany przez wscieklych policjantow. Polajanka komendanta miala taki skutek, ze brutalnie zrzucili go z pryczy, wywlekli z celi, ustawili z rekami opartymi o sciane, rozstawionymi szeroko nogami i dokonali bezcelowego przeszukania, nie szczedzac szturchancow. Znosil wszystko ze stoickim spokojem, nie zaprotestowal nawet slowem.-Wlaz - zatrzymali sie przed drzwiami z tabliczka "Komisarz Je rzy Piwnicki". Jeden z policjantow otworzyl drzwi, wepchnal aresz- tanta do pokoju, wcisnal sie zaraz za nim. -To ten, szefie. To on... Dowodca nie pozwolil mu skonczyc. -Zostawcie nas samych. Dlugo przygladal sie zatrzymanemu. Ten stal nieruchomo, zapatrzony w zawalone papierami biurko. -Mikolaj Bernis - rzekl policjant. - Przynajmniej tak powiedziales i tak stoi w dowodzie. Zamieszkaly we Wroclawiu przy ulicy Obornickiej. Zgadza sie? -Zaraz tam zamieszkaly - usmiechnal sie krzywo aresztant nie odrywajac wzroku od zwalu teczek. - Adres jakis trzeba bylo podac, podalem taki. Moja matka tam mieszka, zameldowany jestem, i owszem, ale stalego miejsca na swiecie nie mam. -To sie jeszcze okaze - burknal komendant. - Wszystko sie jeszcze okaze... Czego szukasz w Bolkowie? -Niczego. -A mnie sie wydaje, ze cos ukrywasz. Po co tu przyjechales? -A nie moze pan przyjac do wiadomosci, ze jestem zwyklym turysta? -Turysta? - prychnal Piwnicki. - Podrozujesz zapewne szlakiem rozlewni taniego wina na Dolnym Slasku? A moze nawet w calym kraju? Taki rajd sztajmesa o nagrode plastikowego korka? -Byc moze - padla powazna odpowiedz. - To nie powinno nikogo obchodzic. Nie lamie prawa. Jestem porzadnym obywatelem, moze brudnym i obdartym, ale nie sprawiam klopotow. 11 -Zobaczymy jeszcze jak jest z ta niewinnoscia. Nie jestes zwyklym smakoszem mozgotrzepow. Nie ten jezyk, robaczku. Gadasz jak czlowiek wyksztalcony. Pijaczek wzruszyl ramionami, stlumil ziewniecie. -A co, panie komendancie, czy ktos po studiach nie moze zostac bezdomnym? -Moze, obywatelu bez skazy, moze. Tylko pytanie, czego ktos taki szuka wlasnie w Bolkowie. -Powinniscie mnie zwolnic dzisiaj rano, jesli nie postawiono mi zarzutow - mezczyzna spojrzal wreszcie prosto na oficera. - Nikogo nie wolno przetrzymywac za wloczegostwo. Komuna sie juz skonczyla, co oznajmiam z satysfakcja, jesli jeszcze do pana taka wiadomosc nie dotarla. -W dodatku jestes niemily i zlosliwy - komendant poczul gule wscieklosci podchodzaca do gardla, ale opanowal sie. - Inteligentny tez jestes. Zbyt inteligentny na zwyklego sztajfa. Trzeba ci sie blizej przyjrzec, panie Bernis. Bardzo blisko. -Byle nie za blisko - odpowiedzial lekkim tonem zatrzymany. - Od jakiegos czasu nie mialem okazji sie umyc. Nie chcialbym podraznic organu powonienia szanownego przedstawiciela organow scigania. Bo z organami trzeba uwazac... -Sluchaj, madralo - komendant wstal zza biurka, okrazyl je i znalazl sie naprzeciwko przesluchiwanego. Chwycil go za policzek, pociagnal mocno, az ukazaly sie biale, lsniace zeby. - Wyprowadzisz mnie wreszcie z rownowagi, zawolam chlopakow, a wtedy pojda w ruch palki. Z rozkosza dadza ci wycisk, bo przez ciebie maja problemy. Jeszcze raz scisnal policzek mezczyzny i wrocil na fotel. -To sie chyba nazywa grozba karalna - odpowiedzial spokojnie pijaczek. - To znaczy taka nazwe mozna zastosowac, jesli cos podobnego wyglosi zwykly obywatel. Ale, jak rozumiem, organa scigania moga nadwerezac organa obywatela najzupelniej bezkarnie. -Jeszcze slowo o organach - odpowiedzial rownie spokojnie Piwnicki - a wypuszcze z ciebie powietrze jak organista z miechow. Mow, czego szukasz w Bolkowie! 12 -Juz powiedzialem.-Jak sobie chcesz. Poczekamy az zmiekniesz. Wrocisz teraz na dolek. -Nie moze pan... -Na dolek! - powtorzyl glosniej komendant. - Gdy wyjdziesz na wolnosc, mozesz zlozyc zazalenie do moich przelozonych. A na razie zastanow sie, czy nie warto przypadkiem powiedziec prawde. Pomysl, dlaczego tak sie uparlem? Przejrzalem cie, Bernis. Nie jestes taki sprytny, jak ci sie zdaje. -Pan oszalal, panie organie - aresztant patrzyl na oficera szeroko otwartymi oczami. - Panu organowi cos sie ubzduralo. Jestem zwyczajnym wloczega. Przyjechalem do waszego miasteczka zobaczyc to i owo, zamek, myslalem moze, ze trafie na jakis turniej rycerski. Wtedy latwo naciagnac kogos na piwo albo i cos mocniejszego. A tu dupa blada, komendancie. Pusto i cicho jak na pogrzebie organisty, ze zacytuje slowa Pawlaka z "Samych swoich". Piwnicki skrzywil sie z niechecia, machnal reka. -Nie pieprz, czlowieku. Pogadamy jutro. Przed budynkiem, w ktorym miescila sie siedziba policji w Bolkowie stal wysoki, przystojny mezczyzna. Od czasu do czasu spogladal to na zegarek, to na drzwi. Wreszcie odwrocil sie, ruszyl w dol ulicy. Nastepnie skrecil, skierowal sie w strone rynku. W poniedzialkowe poludnie krecilo sie tam sporo ludzi, drzwi sklepow byly szeroko otwarte. Mezczyzna przeszedl zamyslony obok grupki dzieci zabawiajacych sie rzucaniem kamieniami do puszki po piwie. Zatrzymal sie, kiedy jakis odbity rykoszetem kawalek granitu przelecial mu pod nogami, a potem poszedl do budynku ratusza. Przystanal na chwile, jakby czytal urzedowe, czerwone tabliczki i zdecydowanym krokiem wszedl do srodka, zostawiajac za plecami rozgrzane powietrze letniego dnia. -Ktoredy do burmistrza? - spytal przechodzacego urzednika. 13 Tamten ruchem dloni wskazal kierunek. Mezczyzna ruszyl niespiesznie. Zatrzymal sie przed drzwiami sekretariatu.-Pan do kogo? - spytala ostrym tonem sekretarka. -Do szefa - odparl milym, niskim glosem. -Pan burmistrz jest teraz zajety. Interesantow przyjmuje jutro od godziny dziesiatej. Pan byl umowiony? -Nie. -W takim razie... -Prosze mnie zapowiedziec - przerwal mezczyzna. -Nie ma takiej mozliwosci. -Jest - odparl spokojnie. Wyjal z kieszeni legitymacje, otworzyl ja i polozyl przed sekretarka. Chwile trwalo, zanim dotarlo do niej, co znacza wypisane w dokumencie slowa i pieczecie. A potem poderwala sie i blyskawicznie znikla za drzwiami prowadzacymi do gabinetu przelozonego. 2 -Namysliles sie, panie Bernis?Aresztant wzruszyl ramionami. Komendanta zloscilo, ze wygladal, jakby niczym sie nie przejmowal, jakby niepewnosc polozenia byla dla niego malo wazna, wrecz obojetna. -Skonczmy te gierki. Mow, czego szukasz. Chyba sie juz zorientowales, ze nie masz do czynienia z jakims prowincjonalnym glina, ktorego latwo wyprowadzic w pole. -Tak, panie wyzszy organie - odparl z krzywym usmiechem Mikolaj. - To da sie zauwazyc. Podobnie jak nietrudno dostrzec niechybne objawy paranoi. Ale to chyba stalo sie modne ostatnimi czasy, aby wietrzyc wszedzie spiski i wrogow. Przyklad idzie z gory... -Nie politykuj czlowieku, tylko mow, czego tu szukasz? Nie jestes zwyczajnym wedrownym pijaczyna, grzebiacym po smietnikach. Jestes kims innym. Kims wiecej. -A moze raczej kims mniej? A na pewno nie tak wazna persona, jak sie panu wydaje. 14 -Nie probuj logicznych i semantycznych sztuczek. Chce od ciebie rzetelnej informacji. Lachmaniarz rozlozyl rece w bezradnym gescie. -Z czego wlasciwie pan wnosi, ze nie jestem tym, za kogo sie podaje? Takich jak ja sa w kraju tysiace. Na pewno nawet w swoim Bolkowie macie pare egzemplarzy. -Racja, lachmaniarzy podobnych do ciebie jest wielu. Ale tylko podobnych! Mnie nie zwiedziesz tak latwo jak tych tepakow, ktorzy cie zatrzymali. Oni po prostu nie zwracaja uwagi na drobiazgi. Nie potrafia wyjsc od ogolu do szczegolu i odwrotnie. Nie umieja heurystycznie wykorzystywac algorytmow. Obce jest im myslenie analityczne i syntetyczne zarazem. Co tam - dodal ciszej - podejrzewam, ze obce im jest myslenie w ogole. -A panu nie? - spytal kpiaco Bernis. Spojrzal na zegar scienny, a potem prosto w oczy oficerowi. - Slucham wiec, co chce mi pan udowodnic. O co jestem podejrzany? -Do poszlak i dowodow przejdziemy za chwile. Najpierw kilka stow, zebys zrozumial, jak bardzo nie na miejscu jest twoja ironia. Sluchaj uwaznie panie oberwancu. Pierwsze, co rzucilo mi sie w oczy, czy raczej w nos, to brak charakterystycznego smrodu, jaki otacza bezdomnych pijaczkow. Druga rzecz to rece. Owszem, masz uczciwie brudne i czarniawe, ale tylko do nadgarstkow, wyzej jest juz gorzej. To znaczy czysciej. Ciuchy polatane, oczywiscie. Ale w depozycie zostal twoj pasek i sznurowki. Obejrzalem je sobie. Pas jak pas, ale sznurowki zupelnie nowe. Nowe! Trzeba byc kretynem, zeby udawac degenerata nie dbajac o takie szczegoly. Wstal, podszedl do sztywno wyprostowanego aresztanta, obszedl go dwa razy, a potem naglym ruchem sciagnal mu z ramion bluze z demobilu Bundeswehry. -Powinna byc zawszona - warknal. - A tutaj popatrz: szwy czyste, nawet sladu insektow. -Zeby - chwycil warge Bernisa, zadarl do gory. - Zdrowe, zadbane, nawet ostatnich kilka dni bez mycia nie popsulo ich wygladu. Mezczyzna stal spokojnie, sluchajac tyrady policjanta z lekkim Usmiechem. Znow zerknal na zegar. 15 -Jeszcze to - Piwnicki podszedl do biurka, wyjal z szafki butelkepo tanim winie. - Pozwolilem sobie zbadac resztke, jaka sie uchowa la. To nie jabol. To, o ile mnie zmysly nie myla, dzin z tonikiem. I cytryna. Chcesz mi powiedziec, ze to ostatni krzyk mody wsrod sztaj- mesow? Drogie drinki w pojemnikach od mozgojebow? Pochwycil wzrok zatrzymanego, zmarszczyl brwi. -Dlaczego ciagle patrzysz na zegar? Spieszy ci sie dokads? -Mam swoje powody - padla odpowiedz. - Powody, ktore nie powinny pana obchodzic. Przynajmniej na razie. -Obchodzi mnie wszystko, co moze sie wydac podejrzane! A jesli idzie o ciebie, podejrzane wydaje sie wszystko! -Nie przesadza pan aby troche? -Przesadzam? A co powiesz o moich spostrzezeniach? Cos przeoczylem? -Pare szczegolow - usmiechnal sie Bernis. - Nie wspomnial pan o nazbyt czystych wlosach... -To sie wpisuje w calosc - wszedl mu w slowo komendant. -Nie sprawdzil pan czystosci moich gaci ani skarpetek - ciagnal zatrzymany. - Nie zajrzal pan w uszy, zeby zobaczyc, czy zalegaja tam poklady brudu i woskowiny. Mozna tak wyliczac dosc dlugo. A panscy durnowaci podwladni nie raczyli mnie sprawdzic alkomatem. Moze dlatego, ze sie bardzo domagalem. Wynik bylby zastanawiajacy nawet dla nich, bo kilka lykow rozcienczonego dzinu nie daje imponujacych promilowych rezultatow. Piwnicki uwaznie obserwowal rozmowce. Zmruzyl oczy tak mocno, ze ledwie bylo widac polyskujace przez szparki bialka. -Ciekawe, prawda? - wycedzil. - To wszystko jest bardzo zastanawiajace. Niby doskonaly kamuflaz, a ilez mozna znalezc luk. Moze zagramy wreszcie w otwarte karty i dowiem sie dla kogo pracujesz, panie Bernis? Wywiad rosyjski czy niemiecki? Nie... Oni by nie popelnili takich bledow. Moze placa ci Wlosi? Albo Francuzi? -Pan komendant raczy zartowac - aresztant parsknal smiechem. - Obce wywiady sie panu snia na takiej placowce w Bolkowie? Co jeszcze? Moze zobaczy pan we mnie zaraz Taliba z Klewek? Moze 16 przemycilem w dupie bombe plutonowa, zeby wysadzic w powietrze te bude i polowe miasteczka?-Bez kpin wreszcie - oficer poderwal sie z miejsca. - Obaj wiemy, o co chodzi. Czego szukasz? Ktory rejon Bolkowa i okolic najbardziej cie interesuje? -Bez kpin mowi pan? - teraz aresztant zmruzyl oczy. - Dobrze. Powiem panu, czego szukam i ktora czesc miasta mnie ciekawi. To nie bedzie skomplikowane, bo wlasnie znajduje sie we wlasciwym miejscu, z wlasciwa osoba - spojrzal na zegar - i we wlasciwym czasie. A to, co uslyszalem wystarczy, zebym wyrobil sobie wlasciwe zdanie. Komendant wydawal sie zbity z tropu. -Nie to spodziewal sie pan uslyszec, nieprawdaz? Pora powiedziec wszystko. Nie nazywam sie Mikolaj Bernis, co slusznie pan podejrzewal od samego poczatku. Moje nazwisko Michal Wronski, porucznik kontrwywiadu. -Niezla bajeczka - policjant parsknal pogardliwym smiechem. - Kontrwywiad? Moze na dodatek polski, co? -Nie inaczej. Wpadl pan, panie Piwnicki, czy jak tam sie pan naprawde nazywa. Moze Iwanow, a moze Meier? -W co ty grasz, gnojku? - policjant chwycil zatrzymanego za bluze na piersi. - Inaczej zaspiewasz, jak cie przejma i wymagluja w centrali. Zamilkl, wsluchujac sie w nagly tumult za drzwiami. Otworzyly sie nagle na cala szerokosc, stanal w nich wysoki, przystojny mez-czyzna. Komendant cofnal sie, zaskoczony. -Wszystko w porzadku, Michal? - zapytal przybyly. Za nim pojawily sie sylwetki posterunkowych. Prawie nie oddychajac z wrazenia, wielkimi oczami obserwowali cale zajscie. -Mniej wiecej - odpowiedzial aresztant. - Bywalo lepiej. I czysciej - dodal po chwili. - Z rozkosza zrzuce te lachy. Zaczalem juz smierdziec. Komendant rzucil sie w strone biurka, przechylil sie przez blat, siegnal do szuflady, wyprostowal sie i odwrocil. Blysnal nikiel. Zanim jednak zdolal odciagnac bezpiecznik, zamarl. Spogladal prosto 17 w czarny wylot lufy. Reka intruza nawet nie drgnela, kiedy odwiodl kurek.-Nie probuj zadnych sztuczek - zabrzmial spokojny glos. - Za strzele cie, jesli tylko zauwaze cos podejrzanego. A wy wynocha - rzucil do funkcjonariuszy. - Na mocy nadanych mi uprawnien zobo wiazuje was do zachowania tajemnicy pod grozba kar dyscyplinar nych, a nawet utraty zycia. Wycofali sie czym predzej. -Koniec gry, panie Piwnicki - powiedzial Wronski. - Teraz chcemy wysluchac dlugiej i wyczerpujacej spowiedzi. Przed drzwiami funkcjonariusze oddychali jak po szybkim biegu. -Ale jajca - powiedzial nizszy. - Jak w cholernym amerykanskim filmie! Co myslisz? -Czlowieku, nic, kurde, nie mysle. Zupelnie nic. I tobie tez radze! Slyszales, co mowil? Widziales jakie mial papiery? Tu nic sie nie zdarzylo, a mysmy wlasnie o tej porze wyszli na patrol. -Tyle dobrze, ze zabiora tego posranego sluzbiste. Na szczescie dlugo nam nie porzadzil. Moze na jego miejsce przyjdzie ktos normalny. Komendant z wsciekloscia przygladal sie grzebiacemu w jego biurku czlowiekowi. Intruz wyrzucal z szafek i szuflad doslownie wszystko. Papiery zalegaly podloge. Blat mebla pierwszy raz od dlugiego czasu byl uporzadkowany. To znaczy pusty, bo wszystkie dokumenty sfrunely na dywan, kazdy uwaznie zlustrowany przez tajemniczych gosci. Ten, ktory przedstawil sie jako Michal Wronski, uwaz-nie ogladal pod swiatlo znalezione w kasetce banknoty. -Prawdziwe, prawdziwe - powiedzial Piwnicki. -Widze. Nie ustalam autentycznosci. -Szuka pan notatek? Pieniadze to ostatnia rzecz, na jakiej bym ich dokonywal. -Wiem. Wlasnie dlatego sprawdzam. 18 Od chwili, kiedy komendant zobaczyl sluzbowa legitymacje majora Jacka Bzowskiego oklapl, przestal protestowac, nie podejmowal prob wyjasnienia sytuacji. Czekal, co bedzie dalej.-Wyglada, ze niczego tu nie znajdziemy - odezwal sie major, upuszczajac na ziemie ostatni papier. -Moze w mieszkaniu? -Juz sprawdzone. -Jak to sprawdzone? - szarpnal sie komendant. - Nie macie prawa... -Oczywiscie - major machnal niecierpliwie reka. - Nie mamy prawa. Dobrze, ze pan nas o tym zawiadomil. Inaczej umarlbym w nieswiadomosci. Wronski sciagnal wargi. Zamyslil sie, wpatrzony w kolejny banknot. -Gdzie to masz? - odwrocil nagle glowe ku Piwnickiemu. -Co? -To, czego szukamy. -A czego szukacie? -Nie udawaj durnia. Ksiazka kodow, notatki, kopie raportow. -Och, juz rozumiem. Takie rzeczy trzymam na trzeciej polce pod bielizna. -Wiesz co? - Wronski spojrzal na majora. - Ten facet zaczyna mnie irytowac. -Naprawde? - Bzowski rozesmial sie. - W takim razie spiesze cie poinformowac, ze mialem identyczne uczucia w stosunku do ciebie, kiedy sie poznalismy. Nasz pan Jurek Piwnicki ma taki sam irytujacy sposob bycia i udzielania odpowiedzi jak ty. Pogadaj z nim -rozsiadl sie w fotelu komendanta - a ja sie rozerwe, patrzac jak ci idzie rozmowa z bratnia dusza. Wronski syknal ze zloscia. -To pieprzony agenciak Ruskich albo Szwabow. Nie porownuj go do mnie. -Tak czy siak, przesluchaj naszego przyjaciela. -Jasne. Gdzie to masz? - zwrocil sie do policjanta. -Jesli uslysze o co chodzi, moze bede umial cos wyjasnic... Ale tak... 19 -Posluchaj no, madralo - Michal cisnal bluze Bundeswehryw kat. - Nie po to udawalem sztajmesa, nie po to dalem sie wsadzic do aresztu i wysluchiwalem twoich glupich uwag, zeby teraz ogladac jak strugasz z siebie wariata. -A o co bylo tle zachodu? -Dobrze wiesz! -Zaraz - wtracil sie Bzowski. - Moze jednak wyjasnimy panu z grubsza cel tej malej prowokacji. Otoz od pewnego czasu mielismy podejrzenie, a wlasciwie otrzymalismy wiarygodna informacje, ze szef policji w Bolkowie jest powiazany z obca agentura. -To bzdura... -Zaraz. Najpierw ja. Moj kolega, porucznik Wronski, przebral sie za pijaczka i urzadzil ten caly cyrk na rynku, zreszta przy mojej skromnej pomocy. Tak, to ja bylem tym drugim, ktory skradal sie po butelke. To ja zadzwonilem wczesniej na policje z zadaniem interwencji. A wszystkie niedociagniecia w rodzaju zawartosci flaszki czy zbytniej czystosci domniemanego lumpa, wszelkie podobne szczegoly zostaly niedopracowane tylko po to, zeby zbadac panska reakcje, komisarzu. Zwyczajny dowodca komisariatu czy posterunku moze by sie troche zdziwil, ale na pewno nie wietrzylby zaraz udzialu sluzb specjalnych. Pan zas stal sie bardzo nerwowy. -Wlasnie - wtracil Wronski. - Przetrzymywanie mnie ponad wymogi prawa i regulaminu, dziwne przesluchiwanie, nieufnosc... Umowilismy sie z majorem, ze jesli nie wypusci mnie pan do wtorku, on wkroczy tu w poludnie. -Stad te spojrzenia na zegar... -Stad. Ale dosc wyjasnien. Wpadles, panie komendancie. -Mylicie sie, posadzajac mnie o prace dla obcej agentury. -My sadzimy inaczej. Nasz informator... -Waszym informatorem jest... -To nasza sprawa. Prosze nie zadawac idiotycznych pytan. Komendant zacisnal zeby. -Ten czlowiek wrobil mnie na pewno z powodow osobistych. Widocznie jakis miejscowy zlodziejaszek, ktoremu zalazlem za sko re. Trafiliscie na slepy trop. 20 -To sie jeszcze okaze - Bzowski wstal. - Dla nas jest pan szpiegiem umocowanym w tym wlasnie miejscu ze wzgledu na pewne hm..., powiedzmy..., okolicznosci. Lepiej bedzie, jesli nam pan powie prawde, od poczatku do konca.-Nie powiem, bo nie wiem, co chcecie niby uslyszec. -Coz - major westchnal. - W sumie nie spodziewalem sie innej odpowiedzi. Milczal przez chwile, zbierajac mysli. -Dobrze. Trzeba to wszystko w miare mozliwosci zalatwic bez dalszych komplikacji. Na czternasta niech pan zwola odprawe. Udzieli pan podwladnym kilku wyjasnien. Otoz wlasnie dostal pan awans i przeniesienie ze skutkiem natychmiastowym do Lublina. To chyba dosc daleko, zeby nikomu nie chcialo sie sprawdzac albo odwiedzac bylego szefa. Niebawem zjawi sie nowy komendant. Wladze miasta juz sa powiadomione. Rozmawialem z burmistrzem. Bardzo mily i inteligentny czlowiek. Nie zadal ani jednego glupiego pytania, choc widac bylo, ze zzera go ciekawosc. Na razie niech pan wyznaczy na swoje miejsce kogos rozsadnego. I bez numerow - schylil sie, przykleil cos pod biurkiem. - Bedziemy mieli pana na podsluchu. Proby ucieczki na nic sie nie zdadza. Okolica zostala doskonale zabezpieczona. -I uwazacie, ze ci dwaj durnie, ktorzy widzieli, jak mierzy pan do mnie z pistoletu, nikomu nic nie powiedza? - usmiechnal sie krzywo policjant. -Odkad Fenicjanie wynalezli pieniadze, takie rzeczy przestaly byc problemem. A jesli sie okaze, ze nasi milusinscy maja za dlugie jezyki... -Zabijecie ich? Tak dziala kontrwywiad? -Sa lepsze sposoby. Jako szpieg, powinien pan wiedziec. -Nie jestem szpiegiem! -Oczywiscie. 21 Osypisko kamieni zdawalo sie tanczyc pod stopami, kiedy ciemna postac przedzierala sie w poprzek zbocza. Ciezki plecak nie ulatwial zadania. Mrok byl rozswietlony jedynie blaskiem ksiezyca. Czlowiek dziekowal naturze i za te laske, nie musial bowiem uzywac latarki, a przynajmniej nie bez przerwy, bo od czasu do czasu musial oswietlic droge przed soba. Znal doskonale te trase, nawet w zupelnych ciemnosciach byl w stanie wskazac bezblednie okoliczne szczyty i wzniesienia, ale z osuwiskami jest jak z korytem rzek - potrafia sprawic nieprzyjemna niespodzianke. W oddali majaczyly swiatla stacji przekaznikowej przy Snieznych Kotlach, z drugiej strony schronisko na Szrenicy. Z rozrzewnieniem pomyslal o kubku goracej herbaty z rumem. Wprawdzie schroniskowa herbata bywa zazwyczaj marnej jakosci, a i rum pozostawia wiele do zyczenia, ale w gorach wszystko smakuje lepiej. Kiedys mial zwyczaj nosic termos z ulubiona mieszanka, ale odkad zaostrzyly sie kontrole po obu stronach granicy, szkoda mu bylo kazdego grama ladunku. Nawet nie tyle jemu, ile mocodawcom, ktorzy zadali, aby bral ile tylko moze uniesc, a poza tym bezwzglednie zakazywali picia alkoholu.Usmiechnal sie smutno w duchu. Turystom lazacym po Karkonoszach wydaje sie, ze nie ma tu wlasciwie zadnych patroli. Moga miesiac przebywac w strefie przygranicznej i nie zobaczyc jednego wopisty. Unia Europejska rozluznila obyczaje pogranicznikow. Zreszta co tam unia. W tych gorach sluzby graniczne zawsze dosc luzno traktowaly przygraniczne migracje obywateli Polski i Czech, przynajmniej w strefie kilku kilometrow. Nawet za komuny turysci bez trudu docierali do czeskiego Odrodzenia, a mieszkancy Czechoslowacji na Sniezke. Jednak zawsze byla kategoria gorskich piechurow, na ktorych zolnierze WOP zwracali baczniejsza uwage. Mezczyzna potknal sie, zaklal cicho pod nosem. On wlasnie nalezal do tych, ktorzy musieli sie strzec czujnego oka sluzb granicznych. Tak bylo za poprzedniego ustroju, kiedy jako miody chlopak przemycal poszukiwane towary, tak jest i teraz, kiedy kontrabanda jest cos, o czym nie ma zielonego pojecia. Wiedzial jedno - plecak jest ciezki, 22 czasem nawet bardzo ciezki. Ledwie mozna z nim wstac, jesli sie gdzies przysiadzie odpoczac. Dawniej pracowal na wlasna reke. Raz przekraczal granice legalnie, kiedy szlo o alkohole i produkty spozywcze, innym razem szedl gorskim szlakiem, jesli trafilo sie zlecenie na trefny towar. Kilka razy, w stanie wojennym, przenosil konspiracyjna bibule i czesci maszyn drukarskich na prosbe dzialaczy antykomunistycznego podziemia. Z duma mogl teraz opowiadac, ze za tamta robote nie bral ani grosza. Nie bylo to zreszta specjalne poswiecenie, bo i tak zawsze zabieral w droge cos, na czym mogl zarobic. Z rozrzewnieniem wspominal swoj owczesny status majatkowy. Bylo go stac na rzeczy, o ktorych inni mogli tylko pomarzyc. Rozbijal sie po Walbrzychu motocyklami, najpierw simsonem, a potem cezetka. Takie maszyny byly marzeniem wielu mlodych chlopakow, ktorzy, marnowali czas, siedzac w szkolnych lawach. Jednak koniunktura na "mrowkowy" przemyt musiala sie kiedys skonczyc. Stracil wtedy wszystko. Na jakis czas wystarczylo oszczednosci. Ale i te zasoby musialy sie kiedys wyczerpac. Fachu w reku nie mial zadnego. Ukonczyl wprawdzie jakims cudem zawodowke gastronomiczna, ale na lokalnym rynku pracy nie bylo. Mieszkal przeciez w regionie totalnego bezrobocia. Znalazl sie na skraju nedzy. Kiedy juz przemysliwal zupelne zejscie ze sciezki prawa, a nawet zaczal planowac zwyczajny bandycki napad, pojawil sie ten czlowiek.Pierwsze zlecenie dotyczylo przetransportowania przez granice kilkunastu srebrnych sztab. Ledwie sie wtedy z niego wywiazal, bo -odzwyczajony od wysilku - dotarl na miejsce ostatkiem sil. Potem przenosil rozne wartosciowe przedmioty, takze dziela sztuki. Za kaz-dym razem wiedzial doskonale, co dzwiga. Wreszcie zaczely sie bardziej tajemnicze przesylki. Mial do dyspozycji dwa doskonale plecaki. Po dotarciu do celu zostawial pelny, a zabieral pusty. Bywalo tez, ze w obie strony przechodzil z ciezkim ladunkiem. Placono mu naprawde dobrze. Warunek byl jeden - nie mial prawa zajrzec do komory plecaka. Nie wolno bylo nawet odsunac zamka blyskawicznego, odpiac chocby jednej napy zewnetrznych kieszeni. Zreszta i tak by nie odpial, bo nie wolno mu bylo zdjac z plecow brzemienia, odpiac pasa biodrowego, ktory przy zaladunku zapinano dokladnie wedle jego 23 wskazowek. Potem lysy osilek zakladal plombe niby na licznik elektrycznosci, a zdejmowal ja sobowtor dresiarza po drugiej stronie granicy. Dopiero po jakims czasie do przemytnika dotarlo, ze poprzednia kontrabanda z kosztownosciami to byly tylko proby lojalnosci. Zapewne tamten towar byl cenny, ale nie na tyle, by mocodawcy nie mogli zaryzykowac ewentualnej zdrady pracownika.Znow sie potknal. Najwyzsza pora odetchnac. Przysiadl na kamieniu. Kiedy sie wreszcie skonczy to osuwisko? Za kazdym razem wydawalo sie coraz dluzsze. Wiek robi swoje. Nieraz chodzil po tych okolicach w dzien, ubrany jak zwykly turysta, wypatrujac innej, latwiejszej drogi. Na prozno. Wszystkie przechodzily zbyt blisko ukrytych posterunkow, osypisko zas pozostawalo poza zainteresowaniem WOP-u i Strazy Granicznej. Nikt nie przypuszczal, zeby ktos byl na tyle szalony, by odbywac kursy po tak niebezpiecznym terenie. Z jaka rozkosza zapalilby teraz papierosa! Jednak ognik moglby sciagnac zainteresowanie jakiegos zbyt gorliwego zolnierza. W przejrzystym powietrzu zar tytoniu widac nawet z odleglosci kilometra. Wstal ciezko, zatoczyl sie lekko do tylu, dla zlapania rownowagi musial wykonac kilka szybkich krokow w bok. Skalna drobnica ozyla pod nogami. Pojechal w dol, rozpaczliwie machajac rekami. Teraz mogl tylko sie modlic, zeby nie poszla z tego prawdziwa lawina. Wreszcie ruch ustal. Mezczyzna upadl na bok. Kiedy podnosil reke, zeby poprawic pasy plecaka, zawadzil dlonia o cos miekkiego i zimnego. To na pewno nie mogl byc kamien. Raczej korzen. Jednak skad korzen posrodku kamienistego zbocza? Zebral sie, wstal i, wiedziony ciekawoscia, wyjal malenka latarke, jakiej uzywaja w warunkach bojowych amerykanscy marines. Zalozyl czerwony filtr, przyslonil zrodlo swiatla dlonia. Kucnal, oswietlil skrawek terenu. Nagle cofnal sie, wciagnal glebiej powietrze. Z kamieniska sterczala ludzka reka. Czyzby ktos byl na tyle glupi i nieostrozny, zeby pojsc tym szlakiem? Co za idiotyczne pytanie, skarcil sie natychmiast. To musialby byc prawdziwy kretyn! Wlasciwie powinien teraz odejsc czym predzej, ale zwyciezyly wpajane od dziecinstwa zasady obowiazujace w gorach. Przemogl sie, wyciagnal reke, zeby dotknac palcami tajemniczej dloni. A nuz ten ktos jeszcze zyje? Nie wiedzial, co by wlasciwie 24 zrobil, gdyby tak bylo. Przeciez trudno zostawic czlowieka bez pomocy. Z drugiej strony dzwigal niebezpieczny ladunek, zaraz zaczelyby sie pytania, sprawdzanie zawartosc plecaka... Do glowy przyszlo mu jedno rozwiazanie - gdy tylko wyjdzie poza osuwisko, zadzwoni z komorki do WOP-u. Nic wiecej nie moze zrobic.Te wszystkie mysli przelecialy mu przez glowe, zanim dotknal wystajacej dloni. Zawahal sie jeszcze przez moment, przymknal oczy i zrobil to. Z pewna ulga stwierdzil, ze reka jest sztywna i zimna. Scisnal ja jeszcze mocno na wszelki wypadek, zeby sie upewnic, ale wszystko wskazywalo, ze nieszczesnik pod kamieniami jest trupem juz co najmniej od kilkunastu albo i kilkudziesieciu godzin. Poderwal sie na rowne nogi, nie czujac w tej chwili ciezaru ladunku. Szybko ruszyl w dol. Nie wiedzial nawet kiedy pokonal osuwisko. Poprzednia odwaga i determinacja, dzieki ktorym zbadal cialo, ulotnily sie. Pozostal tylko strach. A wlasciwie dwa jego rodzaje na raz - jeden spowodowany zetknieciem z grozna tajemnica, drugi -plynacy z wpisanego w nature ludzka zabobonnego leku przed smiercia i umarlymi. Samotnemu wedrowcowi noca w gorach ten drugi rodzaj strachu doskwieral szczegolnie. Zdawalo mu sie, ze ktos za nim idzie, ogladal sie przez ramie. Chcial jak najszybciej dotrzec do miejsca przeznaczenia, pragnal tego bardziej niz kiedykolwiek. 3 Wronski siedzial przy biurku, wpatrzony w ekran komputera. Mial przed soba zdjecie i dossier jednego z pracownikow firmy. Pracownika, ktorego znal, z ktorym przechodzil szkolenia, trenowal samoobrone, stal ramie w ramie na strzelnicy, ktory stal sie jego przyjacielem.-Daj juz spokoj - Bzowski stanal za nim. - Gapieniem sie nic nie zdzialasz. W ogole w tej sprawie trudno cos zrobic. Musimy czekac, az Mirek sie odezwie. 25 -Ty pewnie jestes juz przyzwyczajony do podobnych spraw -burknal Michal. - Po tylu latach sluzby...-Do tego trudno sie przyzwyczaic - odparl ostro major. - Mozna jedynie odrobine przywyknac do samego wyczekiwania, ale nigdy nie staje sie to obojetne! -Przepraszam - odparl cicho porucznik. - Wiesz, Jacek, to nielatwe. Tym bardziej ze nawet nie wiem, co mu zleciles. -Wiem. Dlatego nie gniewam sie ani cie nie opieprzam za bezczelnosc. Dowiesz sie o wszystkim w swoim czasie. Na razie obserwuj i wyciagaj wnioski. Miejmy nadzieje, ze milczenie Mirka oznacza tylko niewielkie trudnosci. W tej robocie podobne rzeczy zdarzaja sie, niestety, dosc czesto. Moze kontakt mu zaginal albo okazal sie spalony, moze szuka kolejnego. Albo spioch sie zbuntowal; tak tez bywa, gdy agent rusza starym szlakiem. Ale nawet jesli wpadl, dowiemy sie tego predzej czy pozniej. Wtedy zalatwimy rzecz przy najblizszej cichej wymianie aresztowanych. Uwierz mi, prawdopodobienstwo, ze zginal, naprawde jest niewielkie. To robota niebezpieczna, ale nie az tak. Inaczej zaden z nas nie dozylby czterdziestki. Milczeli przez chwile, obaj zapatrzeni w zdjecie mezczyzny o szczuplej, milej twarzy. -A co z naszym pieszczoszkiem, komendantem policji w Bolkowie? - przerwal cisze Michal. -Bylym komendantem - uscislil Bzowski. - Na razie idzie w zaparte. Twierdzi, jakoby to wszystko byla pomylka i wielka mistyfikacja. Odkad uwierzyl na sto procent, ze jestesmy z polskiego kontrwywiadu, a nie z rosyjskiej czy niemieckiej konkurencji, chyba sie troche uspokoil. -Myslisz, ze to dla niego jakas roznica, czy siedzi u nas, w Berlinie, czy w Moskwie? -Wyglada, ze tak. Przesluchiwalem go godzine temu. Utrzymuje uparcie, ze niebawem wszystko sie wyjasni. -Wolalbym, zeby juz sie wyjasnilo. To znaczy, zeby powiedzial, gdzie ukryl dokumenty. -Jesli je w ogole mial. -Myslisz, ze nie? 26 -Bolkow to tajemnicze miejsce. Tam jest to wzgorze, w ktorym Niemcy mieli jakies instalacje.-Tak, ale z tego, co wiem, Sowieci dokladnie spladrowali wszystkie pomieszczenia, wywiezli co sie nadawalo do wywiezienia, a reszte dokladnie zamurowali. Do srodka mozna dostac sie tylko uzywajac materialow wybuchowych albo ciezkiego sprzetu podczas robot inzynieryjnych. -To nie lezy w kregu naszych zainteresowan. -I bardzo dobrze - sapnal z ulga Michal. - Po tej aferze z podziemiami w Olesnicy mam dosc lazenia w ciasnych korytarzach. Ale dlaczego wspominasz o Wzgorzu Ryszarda? -Zeby uswiadomic i tobie, i sobie, ze to jest rejon, w ktorym jedna sprawa moze zazebiac sie z druga, chociaz pozornie do siebie nie pasuja. -Masz jakies konkretne podejrzenia? -Konkretnych nie. Ale moze Mirek zdola cos wyjasnic. W koncu po to go wyslalismy. Wronski kiwnal glowa. To typowe dla roboty kontrwywiadowczej i wywiadowczej. Pod wierzchnia warstwa pozornie oczywistych spraw mozna odnalezc drugie dno, a nierzadko takze trzecie i czwarte. Nauczyl sie juz nie ufac do konca logice. To znaczy nie tyle logice, bo wydarzenia zawsze maja przyczyne i skutek. Stal sie nieufny wobec pozornie oczywistych zjawisk. Komisarz Piwnicki jest pracownikiem obcego wywiadu. To rzecz niepodwazalna w swietle otrzymanych meldunkow. Jednak kim jest naprawde? Skad pochodzi? Przesledzil droge zyciowa tego policjanta. Urodzony w Brzegu pod Wroclawiem chodzil tam do szkoly podstawowej i technikum, a na poczatku lat dziewiecdziesiatych wstapil do reformowanej policji. Przebieg sluzby nienaganny. Zadnych dziur, zadnych niejasnosci. Tak wlasnie tworzy sie legende dla wywiadowcy, wykorzystuje sie jego zakorzenienie w srodowisku. Kiedy zostal zwerbowany? Kto go zdolal dopasc pierwszy? Tego wszystkiego, rzecz jasna, dowiedza sie predzej czy poznej. Ale dobrze ty bylo, gdyby zdolali zgromadzic informacje jak najszybciej. -Nie wiemy nawet, czy zdolal dotrzec do kogos, kto byl zamie szany -.w sprawe - powiedzial Bzowski. - Wszystko jest bardzo metne. 27 -Tak - rzucil Michal. - Jak wiekszosc naszej pracy. Odkad mnie zwerbowales, czuje sie jakbym plywal w bagnistej wodzie albo raczej poruszal sie po terenie najezonym ruchomymi piaskami.-Taka robota. Ale dzieki temu jest niezmiernie interesujaca. Stanowi ciagle wyzwanie. -Jednak przyjemnie byloby od czasu do czasu zaczerpnac powietrza, rozejrzec sie w krysztalowo czystym otoczeniu, ujrzec spraw} takimi, jakimi sa, bez udziwnien i kombinowania. -Widze, ze opanowal cie filozoficzny nastroj. Nie przejmuj sie, kazdego czasami nachodzi cos podobnego. Na szczescie dosc szybko mija. Mam cos na rozweselenie, poczekaj moment. Wyszedl. Michal skasowal strone, wylogowal sie, przerwal polaczenie z baza danych. Odchylil sie na krzesle, zalozyl rece za glowe. Mial mieszane uczucia w zwiazku z nowa praca. Nowa? Minely juz ponad dwa lata, odkad wylano go z policji. W rodzinnej Olesnicy nie byl od kilkunastu miesiecy. Zatesknil nagle za tamtym miejscem. Dopoki mieszkal w tej podwroclawskiej miescinie, wsciekal sie nieraz na jej duszna malomiasteczkowosc, denerwowaly go uklady i ukla-dziki, brzydzily sprawki lokalnych notabli. Ale teraz z rozrzewnieniem pomyslal o ich ciemnych interesach. Z bliska zdawalo sie, ze to przestepstwa powazne, wielkie niegodziwosci. Z perspektywy pozniejszych doswiadczen inaczej juz ocenial nieuczciwosc miejscowych kacykow i rekinow finansjery. Czy raczej rekinkow. Malutkich. A moze predzej okoni. Co najwyzej niewyrosnietych szczupakow. Praca w wydziale prowadzonym przez Bzowskiego rzucila go w odmety prawdziwych afer, wielowatkowych sledztw, nierzadko ciagnacych sie latami, czesto siegajacych czasow drugiej wojny swiatowej albo i wczesniejszych. Bez watpienia interesujace zajecie, ale brodzac w cuchnacym bagnie trudno sie nie pobrudzic. Najbardziej smieszylo go przekonanie roznych powiatowych i wojewodzkich oficjeli, radnych, szefow firm, ze ich uczynki sa doskonale ukryte, nie wie o nich nikt poza scislym gronem zainteresowanych. Gdyby byli swiadomi jak jest naprawde, mogloby im to odebrac spokojny sen. Kontrwywiadowcy mieli bowiem pelne dossier kazdego z nich, z kompletnym rejestrem manipulacji, oszustw i celowych zaniedban. Takiego materialu nie uzywa sie w codziennej operacyjnej 28 robocie, bo to by przypominalo strzelanie z armaty do komarow. Nie powiadamia sie lokalnych organow scigania o podobnych przestepstwach, bo w pracy agenturalnej nie wiadomo, kiedy podobne informacje moga sie przydac. Zawsze przeciez warto miec przygotowany widelec, na ktory mozna nabic tego czy owego urzednika, zmusic go do wspolpracy, uczynic zen tak zwane osobowe zrodlo informacji. A czasem naklonic nawet do operacyjnych dzialan w ramach pracy tego czy innego departamentu kontrwywiadu.Rozmyslania przerwal powrot majora. Przyniosl reklamowke, w ktorej cos pobrzekiwalo. Z usmiechem postawil torbe na biurku, zaszelescil wyjmujac zawartosc. Denko zielonej butelki stuknelo o blat. Po chwili obok stanela druga. -Ukrainskie pszeniczne - oznajmil Bzowski - chyba twoje ulubione. -Jedno z moich ulubionych - poprawil go Wronski. - Obolon. Rzeczywiscie pysznosci. Nieklarowane, ze wspanialym zapachem. Poczekaj - powstrzymal przelozonego widzac, ze siegnal po otwieracz. - Trzeba je wstrzasnac, zeby rozmieszac osad z dna. A potem musi odstac chwile, uspokoic sie. Major parsknal smiechem. -Lubie jak mowisz o piwie. Twoj wzrok wtedy lagodnieje, mam wrazenie, ze opowiadasz o ukochanej kobiecie, wytesknionej i pozadanej bez granic. -W niektorych piwach jest wlasnie to cos, dzieki czemu czlowiek nabiera ochoty do zycia. Obolon jest jednym z nich. -Prawde mowiac, nie bardzo to rozumiem. Ja tam wole... -Wiem, ty wolisz wodke. Ale ja swoje w zyciu juz wypilem. Stracilem smak do czystej. Wino owszem, ale od czasu do czasu. Za to piwo... Moge je pic codziennie, choc oczywiscie bez przesady, bo w pewnym momencie przestaje sie czuc smak. Nie moge tez przyswajac zwyklej lury z wielkich browarow - nie smakuje mi, wywoluje hol glowy. Warzenie piwa to cos wiecej niz tepa produkcja alkoholu. To prawdziwa magia. Zreszta dawniej, kiedy ludzie nie rozumieli do konca, jak dzialaja drozdze, wierzyli, ze proces fermentacji brzeczki jest wrecz alchemiczny. Przy produkcji wymawiano 29 odpowiednie modlitwy, wykonywano rytualne czynnosci. I, jak to bywa w podobnych przypadkach, spora czesc tych obrzedow ma swoje naukowe uzasadnienie. Jak chocby nakaz dokladnego wyparzania naczyn po zakonczeniu produkcji. Nasi przodkowie nie widzieli logicznego zwiazku miedzy sterylizacja kotla a jakoscia piwa, ale stosowali te metode, bo tego wymagal obyczaj.Wzial otwieracz, podwazyl kapsel. Lekka piana uniosla sie, zatanczyla na szczycie szyjki. Zdawalo sie, ze wyplynie na zewnatrz, jednak zatrzymala sie, wienczac butelke kuszacym obloczkiem. Michal otworzyl drugie piwo, podal Bzowskiemu. -No, Jacusiu, skoro lamiemy regulamin i ustawe o wychowaniu w trzezwosci, dobrze, ze robimy smakujac tak szlachetny napoj. Bzowski przechylil krotko naczynie, przelknal. -Strasznie sie zrobiles pompatyczny - zauwazyl. - Pompatyczny i nieslychanie powazny. -Piwo wymaga skupienia - odparl Wronski z kamienna twarza. - Tylko zupelny profan bierze pierwszy lyk, nie myslac o tym, co wlasnie robi. -Odbija ci? - major najwyrazniej nieco sie zirytowal. - Co innego lubic piwko, a inna rzecz czynic z niego bostwo. Powiedzialem przedtem, ze lubie twoje opowiesci? Odwoluje to! -Csss - Wronski polozyl palec na ustach. Wlal odrobine cieczy do szklanki, spojrzal pod swiatlo. - Co za barwa, widzisz, jakie drobniutkie babelki? To nie chamskie nasycanie dwutlenkiem wegla, to w osiemdziesieciu procentach naturalny gaz. Dlatego tak pachnie... -A niech cie! - Bzowski potrzasnal glowa. - Pieprzysz jak poparzony. Az mi odebralo ochote. Nigdy wiecej... Michal nie wytrzymal. Zaczal sie smiac na caly glos. -Latwo sie denerwujesz, szefie. Prowadzisz chyba zbyt nerwowy tryb zycia. Delektuj sie cudem, ktore przyniosles! Sam wypil plyn ze szklanki, po czym natychmiast przyssal sie do butelki. Oproznil ja do polowy, przymknal oczy czujac, jak kubki smakowe oswajaja sie z symfonia doznan. 30 -To piwo nie wszystkim smakuje - powiedzial. - Spotkalem sie nawet ze zdaniem, ze smierdzi stara szmata. Ale mnie zachwycilo od pierwszego wejrzenia... to znaczy lykniecia. Pilem rozne pszeniczne: niemieckie, czeskie, wegierskie, nawet chinskie. Ale zadne nie moze konkurowac z ukrainskim. Moze jedynie litewski Baltas, chociaz i w nim czegos brakuje, jesli porownac z Oboloniem.-Znow zaczynasz - jeknal major. - Daruj sobie, pozwol sie spokojnie napic bez tej calej piwnej filozofii. -Sam powiedziales, ze opanowal mnie filozoficzny nastroj, to czego sie teraz czepiasz? -Przytargalem to, zebys sie otrzasnal, a nie zapadal glebiej! Jeszcze troche, a zaczniesz tworzyc cos w rodzaju "Uczty" Platona. Glebokie rozwazania, tyle ze nie przy winie. Wronski sie skrzywil. -Zaraz tam Platon. Grecy pijali wino szesciokrotnie rozcienczane woda. I takie tez sa niektore ich rozwazania. Kiedys probowalem czytac dialogi Platona, ale mnie tylko znuzyly. Pewnie tak samo jak ciebie moje gadanie o piwie. -Gdybym wiedzial wczesniej, jakiego masz bzika na tym punkcie, w zyciu bym ci nie zaproponowal roboty u siebie. -Kiedy sie pozna