15577
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 15577 |
Rozszerzenie: |
15577 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 15577 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 15577 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
15577 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Skąd tytut tej książki? I do kogo jest adresowany? Do nas wszystkich. Kolejne POPIS-y, kolejne pokazy buty, kolejne akty bfazenady budzą w nas często radość, a pogarda dla polityków znajduje codzienną pożywkę. Jest tylko jeden maleńki problem. To nie reality show. To jest nasz kraj, który dostał największą szansę w historii. Jeśli jej teraz koncertowo nie marnujemy, to na pewno robimy bardzo wiele, by jej nie wykorzystać. Jest tak, jak chcieliśmy jeszcze całkiem niedawno? O czymś takim
POLSKA! GtUPCZE-
mówię do siebie, do nas, do władzy: „Polska, głupcze!". Clinton i jego ludzie, mówiąc: „Gospodarka, głupcze", nikogo nie obrażali. Przypominali sobie, wypisując . to hasło na ścianie, o tym, co najważniejsze, by w chaosie nie zgubił się cel. I drogowskaz. Lepiej o nim pamiętać, zanim na drodze pojawi się inny: „Ślepa ulica". r
)
p
1
TOMASZ LIS
POLSKA! GŁUPCZEJ
Świat Książki
Redaktor prowadzący Ewa Niepokólczycka
Redakcja techniczna Lidia Lamparska
Korekta
Elżbieta Jaroszuk
Maciej Korbasiński
Copyright O by Tomasz Lis, 2006 Copyright © by Bertelsmann Media Sp. z o.o., Warszawa 2006
Świat Książki
Warszawa 2006
Bertelsmann Media Sp. z o.o.
ul. Rosola 10, 02-786 Warszawa
Skład i łamanie Piotr Trzebiecki
Druk i oprawa GGP Media GmbH, Possneck
ISBN 978-83-247-0457-6
ISBN 83-247-045^-4
Nr 5744
WSTĘP
Gdy polityka - jak w Polsce - jest marnej jakości, a politycy są mierni, niedojrzali i nadpobudliwi, bardzo cierpią nie tylko ludzie. Cierpią także słowa. Bo niedostatek myśli kompensowany jest nadmiarem słów. Bo brak czynów jest zagadywany. Bo nieporadność w zmienianiu rzeczywistości wymaga jej zaklinania. Albo zakłamywania. A najczęściej jednego i drugiego.
Słowa dostają strasznie w kość za sprawą naszych polityków. Bo większość z nich ma potworne kompleksy, więc nie ma szacunku dla siebie. Ponieważ nie szanują siebie, nie szanują też wyborców. Ponieważ nie szanują wyborców, mówią, co im przyjdzie do głowy. A ponieważ zwykle nie przychodzi im nic nadzwyczajnego, mamy psucie polityki, któremu towarzyszy psucie języka.
Na pomysł napisania tej książki wpadłem, gdy nastała u nas nowa władza, czyli, jak chcą niektórzy, u zarania IV RP Dlaczego wtedy? Bo od 1989 roku w żadnym mo-l mencie nie zaprzęgnięto języka do realizacji celów czysto } politycznych. Bo w żadnym momencie w III RP nie posługiwano się nim tak cynicznie do redefiniowania znanych pojęć, do piętnowania wrogów, do odwracania kota ogo-
5
nem. W żadnym momencie też nie kłamano z taką energią i systematycznością. A wszystko zaczęło się, gdy politycy, z którymi większość Polaków wiązała duże nadzieje, nadali szyderczy wydźwięk słowu „popis" (PO-PiS, dokładniej). To było nieświadome i niezamierzone, spowodowane genetyczną niezdolnością do zawierania kompromisów. Ale potem doszło już do metodycznej akcji korumpowania języka. Pojawił się „układ", pojawiły się „łże-elity", pojawił się „imposybilizm", pojawiły się „cieniasy". Brutalizacja języka zaczęła się dużo wcześniej, a patronem akcji „mistrz niszczenia mowy polskiej" był późniejszy wicemarszałek sejmu i wicepremier. Ale w jego wykonaniu miało to charakter spontaniczny. Od roku natomiast ma charakter przemyślany. Język służy definiowaniu przeciwnika („łże-elity" właśnie). Służy też ukrywaniu prawdy o swych zamiarach („imposybilizm"). Czasem niszczeniu języka towarzyszy próba zawłaszczenia określonych słów - „patriotyzm" ma być związany z określonymi siłami politycznymi, które mają mieć monopol na jego jedynie słuszną interpretację. Epitetami stają się słowa, wcześniej mające zupełnie inny wydźwięk. Przykłady -„salon" czy „autorytety".
Słowa, jak w PRL-u, stały się więc narzędziem ideologii. I spoważniały. Kiedyś miały więcej wdzięku, nawet takie jak „oszołomy" czy „popaprańcy". Dziś są cięższe, siekierą ciosane - „łże", „tchórz", „zwarty ordynek", mamy bowiem czas „wzmożenia moralnego" i „rewolucyjnej czujności". Słowa poszły w kamasze.
Warto prześledzić, co się w ostatnich kilkunastu latach stało z naszym językiem politycznym, jak zmieniały się słowa, jak zmieniał się ich sens. Czasem, obserwując ten proces, można się uśmiechnąć, więcej jest jednak, niestety, powodów do smutku. Kolejna stracona szansa, kolejna grupa zbawicieli, uważających, że oni tu są na wieki wie-
6
ków amen. Znowu tracimy czas, drepcząc w miejscu i patrząc, jak władza, zamiast być narzędziem wielkiej modernizacji Polski, staje się lekiem na kompleksy i obsesje.
Skąd tytuł tej książki? I do kogo jest adresowany? Do nas wszystkich. Kolejne POPIS-y, kolejne pokazy buty, kolejne akty błazenady budzą w nas często radość, a pogarda dla polityków znajduje codzienną pożywkę. Jest tylko jeden, maleńki problem. To nie jest reality show. To jest nasz kraj, który dostał największą szansę w historii. Jeśli jej teraz koncertowo nie marnujemy, to na pewno robimy bardzo wiele, by jej nie wykorzystać. Jest tak, jak chcieliśmy jeszcze całkiem niedawno? O czymś takim marzyliśmy? O takiej władzy? Więc mówię do siebie, do nas, do władzy - „Polska, głupcze!". Clinton i jego ludzie, mówiąc: „Gospodarka, głupcze", nikogo nie obrażali. Przypominali sobie, wypisując to hasło na ścianie, o tym, co najważniejsze, by w chaosie nie zgubił się cel. I drogowskaz. Lepiej o nim pamiętać, zanim na drodze pojawi się inny: „Ślepa ulica".
ANAN KOFANIKURWIKI
„Andrzej Lepper słał dokumenty do sekretarza generalnego ONZ Anana Kofana", powiedziała w czasie dyskusji w Tygodniku Politycznym ]edynki posłanka Samoobrony Renata Beger. Jej myśli szybują zresztą nieustannie, a w czasie lotu następują zrzuty pereł dowcipu i intelektu. Kilka przykładów:
Fragment wywiadu dla „Super Expressu":
- Kolega twierdzi nawet, że mam kurwiki w oczach.
- Lubi pani seks?
- Jak koń owies.
A oto jak posłanka Beger broniła oskarżanego o zgwałcenie prostytutki eurodeputowanego Samoobrony Golika:
Towarem jest prostytutka. I ten towar jest określony, jak on ma wyglądać i czy to ma być miłość taka czy taka. Jeśli się chcą zabezpieczyć, to mówią o tym w chwili zamawiania, a nie w momencie, gdy mężczyzna ma już ją posiąść.
I jak tu się nie zaśmiać, jak nie zarżeć, jak pani poseł nie i lubić? Występy Renat}' Beger szybko zrobiły z niej sejmo-
1
! 9
wą maskotkę. Jest pani poseł, osoba zresztą miła i sympatyczna, źródłem radości milionów rodaków. Jedni oglądali transmisję z obrad komisji śledczej badającej sprawę Rywina, by zobaczyć, jak będą grillowali świadków posłowie Rokita i Ziobro. Inni czekali na kolejne występy i wygłupy posłanki Beger, której dzielnie wtórowała posłanka SLD Anita Błochowiak. Fragment przesłuchania Piotra Niem-czyckiego z Agory przez śledczą Błochowiak:
Anita Błochowiak: - Uhm, okej. Proszę mi powiedzieć: siedziba „Gazety Wyborczej" i biura zarządu są na trzecim piętrze, tak, siedziby?
Piotr Niemczycki: - Siedziba...
- Biura zarządu - są na trzecim piętrze siedziby?
- Tak.
- Uhm. Mamy ciągi komunikacyjne w postaci schodów i wind?
- I korytarzy.
- I korytarzy. Pionowe. A proszę mi powiedzieć teraz...
- Poziome, korytarze poziome.
- Tam na tym korytarzu znajduje się szczęsna czy nieszczęsna toaleta.
- Wychodzi się z gabinetów prezesów, przechodzi się przez wspólny sekretariat, to, co się nazywa coś w rodzaju open space, czyli to nie ma tutaj ścianek, ten nasz sekretariat nie jest zamknięty. Idzie się kawałkiem korytarza, dochodzi się do schodów i tu, gdzie są schody, jest następny korytarz i po lewej stronie znajduje się toaleta męska, po prawej stronie znajduje się toaleta damska.
- I z niej mogą wszyscy korzystać, pracownicy czy też osoby, które...
- Tak, z niej mogą korzystać wszyscy.
- Także zarząd z niej korzysta.
- Bo to jest najbliższa toaleta.
10
I jeszcze fragment, tym razem z przesłuchania Adama Michnika:
Adam Michnik: - Z mojego punktu widzenia, kiedy i w jaki sposób zaprosiłem Lwa Rywina na taras, czy zamówiłem kawę, czy wodę mineralną, jest kompletnie bez znaczenia...
- Wodę mineralną - sprecyzowała Błochowiak.
- Zapewnić mogę, że jutro pani nie będzie pamiętała, jaką pani dzisiaj piła wodę mineralną, bo to dla pani nie jest istotne.
- Ale gdyby dzisiaj przy tej wodzie mineralnej Lew Rywin poprosił mnie o siedemnaście milionów dolarów, na pewno bym pamiętała.
- I pamiętałaby pani, w jakich Lew Rywin był skarpetkach?
- Nie wiedziałam, że tak się tam panowie poznawaliście.
- Pani poseł, to już było naprawdę poniżej pasa.
- No bo skarpetki...
- Kolorowe skarpetki były symbolem walki ze stalinizmem. Wszyscy bikiniarze chodzili w kolorowych skarpetkach.
- Mówi się, że pedały też - spuentowała posłanka Błochowiak.
Pośmialiśmy się już, wesoło? Bo mnie nie jest wesoło. Oto pierwsza w wolnej Polsce komisja śledcza bada być może największą, a na pewno najgłośniejszą aferę III RP I w sporej części przesłuchania zamieniają się w kiepski kabaret. Wyobraźmy sobie, że taki cyrk ma miejsce w czasie jakichkolwiek przesłuchań w Kongresie. Na przykład w sprawie afery Watergate. I lecą skarpetki przez ciągi komunikacyjne i pionowe korytarze. Byłby to zapewne
11
dobry materiał dla satyryków, ale w mediach podniósłby się rwetes. To absolutna kompromitacja komisji, Izby Reprezentantów, Kongresu i amerykańskiej demokracji, sprawa wymaga, by zajmowali się nią ludzie kompetentni, odpowiedzialni i poważni, Amerykanie zasługują, by reprezentowali ich ludzie nieprzynoszący wstydu sobie i instytucji, w której funkcjonują. Tak by mówiono w mediach, tak mówiliby zwykli ludzie. U nas podnoszono problem podziałów politycznych w komisji, ale problem jakości ludzi, którzy w niej zasiadali, uznawano za drugorzędny. A oprócz pań B. było jeszcze kilku panów, których występy były absolutnie żenujące. Czy jest grubą przesadą, by domagać się, żeby oddzielić scenę polityczną od sceny kabaretowej? Czy Daniec, Drozda i kabaret Mumio nie zaspokajają naszej potrzeby kontaktu z satyrą? Rozumiem, że nasza demokracja jest młoda, ale czy ma to być usprawiedliwieniem, że już na starcie jest ona deprawowana? Weźmy pod uwagę, że gdy notowania Samoobrony rosły, a jej działacze oczami wyobraźni widzieli się w rządowych gabinetach, Renata Beger, zapyta- < na, czy widzi i gdzie ewentualnie widzi dla siebie miejsce w rządzie, tym razem z pełną powagą odpowiedziała: „Gdzieś w okolicach ministerstwa finansów". Przewodniczący jest już wicepremierem i wprawdzie nie zrobił z pani Beger ministra finansów (jak będzie premierem, to może zrobi), ale już wzmocnił tak dobrze nam znane standardy rządzenia. Gdy pani Beger została skazana na karę więzienia w zawieszeniu za oszustwo, stwierdził, że jego to nic nie obchodzi. No bo niby dlaczego miałoby mu przeszkadzać, że w jego partii są oszuści. Przecież nie może być partii bez członków.
W Polsce najbardziej kuriozalne pomysły stają się często rzeczywistością. Ponieważ mamy złe zdanie o politykach i o instytucjach politycznych, czerpiemy satysfakcję i
12
ze wszystkiego, co potwierdza naszą złą opinię o nich. A ponieważ to, co widzimy, i straszne jest, i śmieszne, nasze zdanie o politykach i instytucjach politycznych jest coraz gorsze. I rośnie w nas przekonanie, że wszystko to błazenada i hucpa, dlatego nie kandydujemy i nie idziemy głosować. A ponieważ nie kandydujemy i nie idziemy głosować, coraz mniej ludzi wybiera coraz gorszych kandydatów, pieniądz gorszy wypiera lepszy. Zamiast dialogów Niesiołowskiego i Oleksego mamy oratorskie popisy ze speluny. Przedstawiciele narodu naród zabawiają za narodu pieniądze. A że instytucjami państwa pogardzamy, to i państwem pogardzamy. Nie jest ono już może, jak kiedyś, wrogiem, ale jest niechciane, niekochane, niesza-nowane. Rzecz staje się bardzo pospolita. Aż do bólu.
BALCEROWICZ MUSI ODEJŚĆ
Najczęściej powtarzane i najgłupsze hasło w III RE Podłe, niesłuszne i nieeleganckie. Stanowiące dowód, jak niegodziwie potrafimy traktować w Polsce ludzi, którym zawdzięczamy najwięcej. Hasło „Balcerowicz musi odejść" pierwszy zgłosił KPN. Potem przejęła je Samoobrona i uczyniła osią swego programu, a właściwie jedynym tego programu wyróżnikiem. Mówisz posłowi Samoobrony: „Dzień dobry", a on ci na to: „Balcerowicz musi odejść". Czasem hasłu temu towarzyszyły takie inwektywy i oszczerstwa, że chyba tylko jakiemuś specyficznemu autyzmowi Leszka Balcerowicza zawdzięczamy to, że nie spakował walizek i nie został wykładowcą na jakimś amerykańskim uniwersytecie. Autyzmowi i pa-
13
triotyzmowi, bo zawsze zwyciężało w nim poczucie od- ; powiedzialności i powinności. Chociaż, jak on to znosił, ; trudno powiedzieć. Na przykład co myślał, gdy słyszał \ takie słowa, wypowiedziane przez Andrzeja Leppera \ z trybuny sejmowej 25 stycznia 2002 roku (data, jak się ; później wyjaśni, istotna). „Wniosek skierujemy do orga- 'i nizacji międzynarodowych o ściganie Balcerowicza jako i zbrodniarza, o ściganie jego jako winnego ludobójstwa ';> z przyczyn ekonomicznych. Z pełną odpowiedzialnością, l po 1989 roku 3 tysiące ludzi popełnia w Polsce samobój- y stwa. Milośević, Afganistan, Jugosławia cała, zbrodnia ludobójstwa (...). Dzisiaj widać, kto strzela do ludzi, ale ;; tego zbrodniarza, który zaciska pętlę ekonomiczną ludziom na szyi, nie widać. On to robi w białych rękawicz- y kach". Albo jeszcze mocniej - listopad 2001 (data też waż- y na): „Balcerowicz to kanalia, która musi odejść i przestać niszczyć ten kraj". Takich wycieczek pod adresem Balcerowicza było przez ostatnich kilkanaście lat setki. Opluwano go z wielu stron, pluto prosto w twarz, nikogo bardziej przez te lata w Polsce nie opluto. A obrońcy Balcerowicza albo milczeli, albo mówili cichutkim głosem, bo skoro upowszechniło się w narodzie, że przyczyną nieszczęść wszelakich jest Balcerowicz, to jak go wziąć w obronę, jak uniewinnić, zbrodnie unieważnić, zbrodniarza ułaskawić. A lud chce krwi.
Opluwanie Balcerowicza było aktem absolutnej głupoty, bo jeśli Polska jest dzisiaj w punkcie, w którym jest, to w bardzo dużym stopniu dzięki niemu, a jeśli nie jest w tym, w którym mogłaby być, to dlatego, że musiał się on zderzyć z falą populizmu, demagogii i ignorancji. Tak łatwo zapomniano o tym, jak wyglądała Polska w 1989 roku? Jak łatwo nie dostrzegać, ile w tym czasie nam się udało. Jak łatwo spoliczkować tego, któremu tyle zawdzięczamy.
14
Zróbmy to, co sugeruje przewodniczący Lepper, i sprawdźmy liczby.
1989 2005
Inflacja 639% 1%
PKB na głowę
mieszkańca 1800 USD 12 000 USD
Średnie zarobki 34 USD 797 USD
PKB Polski 68,3 miliarda USD 280 miliardów USD
I można by takich danych potwierdzających wielki skok, jakiego dokonała Polska, przytaczać bez liku. Tylko po co? Żeby udowodnić to, co oczywiste, a w co niektórzy i tak nie uwierzą, bo nie chcą? Ale, ale, czy swego poglądu w sprawie Balcerowicza nie zmienił właśnie jego największy krytyk? Oto ten sam, co zawsze, choć nie taki sam Andrzej Lepper w listopadzie 2005 roku. Fragment wywiadu dla Pulsu Biznesu:
- Ale Balcerowicz musi odejść?
- Panowie, to takie hasło. Wcale nie musi odchodzić, on dobrze wykonuje to, co mu każe ustawa. Na jego miejscu każdy ekonomista robiłby to samo.
- Święci pańscy! Lepper chwali Balcerowicza?
- Tak, wykonuje to, co mu nakazują przepisy. Ja go krytykuję za wszystko, co robił wcześniej.
No i jesteśmy w domu. To takie hasło. Zdobywałem na tym haśle punkty, to je głosiłem, a co tam. A że ludziom w głowach mieszałem, że opowiadając im brednie, traktowałem ich jak stado idiotów, to już drobiazg. Andrzej Lepper - jak to powiedzieć, by procesu nie było - niech będzie, że myli się, gdy mówi: „ja go krytykuję za wszystko, co robił wcześniej". Otóż w cytowanej wyżej wypo-
15
wiedzi Lepper mówi o popełnianych przez Balcerowicza zbrodniach w czasie teraźniejszym. A mówił to rok po objęciu przez Balcerowicza funkcji szefa banku centralnego, czyli w czasie, gdy ten robił to, co „na jego miejscu każdy ekonomista by robił". Jak wiele takich lekcji potrzebują Polacy, by przestać wierzyć ludziom, którzy prawdę mają za nic?
Leszek Balcerowicz, oprócz wielkich zasług, ponosi oczywiście pewną winę wynikającą z jego profesorstwa. Bredniom i kłamstwom za rzadko i za słabo dawał odpór. Uważał, że kłamstwo i demagogia pogrążają się same, więc nie trzeba z nimi polemizować, nie trzeba ich z powłoki oszukaństwa odzierać. Że zasady ekonomii są, jakie są, i trzeba pozwolić im funkcjonować, nie tracąc czasu na tłumaczenie ludziom, że 2 + 2 = 4. To błąd, wielki błąd, który można było wybaczyć ekonomiście, ale nie politykowi. Parafrazując Lenina, zadaniem polityka jest tłumaczyć, tłumaczyć i jeszcze raz tłumaczyć ludziom, dlaczego robimy to, co robimy, dlaczego to jest słuszne, dlaczego im samym się to opłaca i dlaczego powinni nas poprzeć. Polityk, który tego nie robi, traci poparcie, a tracąc poparcie, traci narzędzia, by robić to, co słuszne. I to był błąd Balcerowicza. Inna sprawa, czy Balcerowicz zrobiłby to, co udało mu się zrobić, gdyby zamiast robieniem zajął się głównie tłumaczeniem tego, co robił. W 2005 roku, już w kampanii prezydenckiej, Lech Kaczyński, robiąc ukłon w stronę Andrzeja Leppera i elektoratu Samoobrony, powiedział, że jeśli wygra wybory, to po upływie kadencji obecnego prezesa NBP nie wysunie go ponownie na to stanowisko. Czyli „Balcerowicz musi odejść", choć robi to, co zrobiłby każdy ekonomista. Głowa Balcerowicza za poparcie Leppera, a właściwie obietnica nieprzedłużania z Balcerowiczem kontraktu za głosy elektoratu Leppera? No i dobili targu. Potem wojenkę z Balcerowiczem zaczął
16
jeszcze PiS, bo nie ma w Polsce niezależnej instytucji i poważanego, niezależnego człowieka, którego w PiS-sie nie uznano by za wroga.
W pewnym momencie okazało się jednak, że PiS Balcerowicza docenia. W reklamówce, która pojawiła się w lipcu 2006 przed wyborami samorządowymi, PiS chwalił się najniższą w Europie inflacją. Skoro jest to sukces, to chociaż jest to sukces Balcerowicza, na pewno nie jest to sukces Balcerowicza. To wielkie osiągnięcie PiS-u.
BECIKOWE, SENIORALNE
Skądinąd rozsądny pomysł na pomoc matkom rodzącym dzieci, gdy trafił do sejmu, stał się, oczywiście, substytutem systemowej i systematycznej polityki demograficznej państwa, ilustracją trwającej w naszej polityce rywalizacji dobrych wujków, czyli kto da więcej z nie swoich pieniędzy, pretekstem do wyjątkowo tandetnej i żenującej debaty parlamentarnej, wreszcie okazją dla opozycji, by dołożyć PiS-owi. Na pomysł „becikowego" wpadł jesienią 2004 wójt Lelowa. Podchwyciła go (pomysł, nie wójta) Liga Polskich Rodzin. W wielu miastach becikowego jednak nie wypłacono, bo sprzeciwiły się temu Regionalne Izby Obrachunkowe (zgodnie z prawem gmina może wspierać najuboższych, ale nie wszystkich). Becikowe wróciło po wyborach do sejmu jako jeden z warunków poparcia LPR-u dla rządu Marcinkiewicza. Rząd chciał jednak przyznać becikowe jedynie rodzicom najuboższym, o dochodzie poniżej 504 złotych w rodzi-
17
nie, LPR zaś wszystkim. Przy okazji pojawił się spór o to, kto ma prawo do dodatku dla samotnych rodziców. Rząd, chcąc ograniczyć wyłudzanie zasiłków, uznał, że dodatek powinien przysługiwać samotnym matkom tylko wtedy, gdy ojciec dziecka jest nieznany albo nie żyje, a nieznany jest wyłącznie „ojciec dziecka, które zostało poczęte w wyniku czynu zabronionego i nie ma możliwości ustalenia ojcostwa". Tu nie można nie zacytować fragmentów jednego z najbardziej błyskotliwych sejmowych wystąpień ostatnich lat. Oto jak proponowane przez rząd rozwiązanie uzasadniał poseł Tadeusz Cy-mański z PiS-u: „Do tej pory przepisy pozwalały kierować pieniądze państwowe w formie świadczeń do kobiet, które doskonale znają ojca swego dziecka. Ten ojciec może mieć w dodatku całkiem dobre dochody. Co więcej, on może być posłem! (Dlaczego bycie posłem to «coś więcej» - pozostanie tajemnicą posła Cymańskie-go - T.L.). Wiadomo, że kobieta podaje wtedy «ojciec nieznanym bo dla takiego posła to polityczna śmierć. (Niestety, kilka innych, naprawdę poważnych przewin, które w normalnie funkcjonującej demokracji byłyby przyczyną «politycznej śmierci», u nas taką przyczyną nie jest -T.L.). Ale czy jej się należy zasiłek? Więc ten zaproponowany przez rząd przepis ma pewną myśl obyczajową: że za historie wakacyjnych miłości, które zaowocowały dzieckiem, państwo nie płaci. I na przykład na wczasach, zanim ta historia się zacznie, to dobrze o nazwisko zapytać, gdzie pracuje, albo nawet dowód osobisty zobaczyć". Abstrahując już od wakacyjnego romantyzmu a la Cymański, warto zwrócić uwagę, że w pierwszej części wypowiedzi posła szło o zapobieżenie wypłacaniu zasiłków samotnym matkom, które na to nie zasługują. W drugiej pan poseł dokonał subtelnego podziału na
18
dzieci lepsze i gorsze. Doprawdy, poseł Cymański poszedł przynajmniej o jeden most za daleko nawet jak na gust zachęcającego do rewolucji moralnej PiS-u. Prezes Kaczyński przyznał, że protest Izabeli Jarugi-Nowackiej w sprawie wypowiedzi Tadeusza Cymańskiego jest racjonalny i zaapelował, by nie głosować w sposób, który krzywdziłby dzieci. Posłowie definicję ojca nieznanego wykreślili.
29 grudnia sejm przegłosował becikowe w wersji proponowanej przez LPR, który poparła nawet Platforma Obywatelska. To, że na taki wydatek w budżecie pieniędzy nie było, nie miało znaczenia. Opozycja szalała ze szczęścia. PiS dostał pstryczka w nos, Kaczyński z Marcinkiewiczem potknęli się o becik. Tego dnia okazało się, co było oczywiste dla każdego poza sejmem, że bez większości skutecznie rządzić się nie da. Pojawiła się więc alternatywa - jakiś układ stabilizujący rząd lub wybory. W ramach debaty nad „paktem stabilizacyjnym" LPR zgłosił pomysł „senioralnego". Dwa miliony najuboższych emerytów i rencistów miały co roku w rocznicę śmierci Papieża dostawać 500 złotych. To dopiero kunszt polityczny - jedną propozycją pokłonić się emerytom, Kościołowi, ojcu Rydzykowi i Radiu Maryja. Czy w budżecie są na to pieniądze, nikt już nie pytał. Zresztą zgodnie ze złotą myślą premiera z jego expose „nie stać nas na to, by nas nie było stać". No jak nas na to nie stać, to stać nas na zgłoszenie każdej propozycji, która miałaby być sfinansowana z budżetu, czyli z niczego, bo dla każdej opozycji w Polsce budżet jest bytem wirtualnym, cała zaś polityczna działalność służy wyłącznie temu, by z nie swoich pieniędzy dać wyborcom więcej niż inni. W tym sensie, niestety tylko w tym, jest to opozycja bardzo obiecująca.
19
BORÓWKI
'»,.
&, Tak nazywano członków SdPl Marka Borowskiego, która to partia, odcinając się w marcu 2004 roku od post--PZPR-owskiego pnia, miała stworzyć nową, prawdziwą lewicę, po czym została wypluta przez historię i wyborców i, dla odmiany, przytuliła się do post-PZPR--owskiego pnia. Ciekawe, że już w nazwie „borówki" było pewne nawiązanie do poziomek, czyli do ludzi i struktur odrywających się w 1981 roku od PZPR--owskiego pnia. Borówki zgasły i zwiędły tak jak poziomki, wśród nich panowie Nałęcz i Siemiątkowski, którzy chcieli budować nowe, zanim się zorientowali, że nowe nie przeżyje bez opieki starego, i oparli się znowu o pień. Szczególnie kształcące jest tu prześledzenie drogi Tomasza Nałęcza. PZPR, poziomki, Unia Pracy, SLD, borówki, komitet wyborczy Włodzimierza Cimoszewicza, nicość. Nicość ma oczywiście swój kres, pod warunkiem wszelako powrotu do postkomunistycznego matecznika. Ale borówki, poziomki, rzodkiewki i inne owoce i warzywa poszły w końcu razem - lewą marsz -do wyborów samorządowych. Czy da się ekshumować zwłoki? W Polsce? Oczywiście.
}'%
BRUKSELA
T
Siedlisko zła, ucieleśnienie najkoszmarniejszych snów prawdziwych Polaków, kajdany nałożone Polsce, nowy kat, który zastąpił Moskwę. Wszystko to słyszeliśmy
20
przez lata od wrogów wejścia Polski do Unii. Wiedzieli, co mówią, a dokładniej, dlaczego mówią. Wiedzieli, że politycznie zginą, gdy tylko Polska przestanie być skansenem, gdy Polacy zobaczą świat, nauczą się języków, wyleczą się z kompleksów. Takich optymistycznie patrzących na świat Polaków nie będzie przecież można znowu ocyganić, okłamać, przestraszyć, ogłupić. Ze strachu przed taką perspektywą kłamali więc, straszyli i próbowali ogłupić, opowiadając o zdradzieckiej, biurokratycznej Unii, usiłującej pozbawić nas tożsamości. Gdy się wspomni kampanię przed unijnym referendum i brednie wypowiadane wtedy przez przeciwników członkostwa Polski w Unii Europejskiej, nie można się nie j uśmiechnąć. Bo ten podszyty strachem i kompleksami j antyunijny ferwor miał w sobie wiele elementów j komicznych. Wystarczy zajrzeć na stronę internetową LPR-u, by doznać iluminacji i zorientować się, ile zła jest w Unii oraz jak potwornym jego siedliskiem jest Bruksela. Ze strony tej wynika, że Bruksela to esencja zła wszelkiego, że w „zjednoczonej Europie" chrześcijaństwo to margines, w kościołach propaguje się homoseksualizm, w pozbawionych duszy wieżowcach kwitnie biurokracja. A jak tu zachować zmysły, gdy patrząc na antyunij-ne spoty LPR-u, przekonujemy się nagle, że przywódcy wiodą nas wprost do paszczy smoka, a tam spłoniemy, bo smok zionie złym ogniem. „Unijni urzędnicy naiwnie myślą, że jak polskiemu chłopu każą nie zabijać świń w domach, to on posłucha", mówił w spocie Maciej Giertych. On z Ligi Polskich Rodzin, więc na rodzinach się zna, i na chłopach w rodzinach też. W spocie były także zdjęcia panów Szmajdzińskiego i Kwaśniewskiego, a wybór Polski zilustrowano pytaniem „Moskwa czy Bruksela?". Odpowiedź wydaje się prosta, ale widać według LPR-u prosta nie była, bo jak podpowiadano nam
w LPR-owskiej piosence: „Jak ufać tym, co kiedyś w związek republik wierzyli, teraz ślepo na kolanach na Brukselę zamienili". Do antyunijnej propagandy dziarsko wzięli się walczący z Brukselą i z trądzikiem wszech-polacy, wznosząc na demonstracjach hasła: „Unia Europejska to banda złodziejska", „Nie dla mniejszości i innych naleciałości" oraz „Pedofile, pederaści to są eu-roentuzjaści". Jak kogoś uderzał symplicyzm tych hase-łek i przyśpiewek, mógł zaczerpnąć z krynicy intelektualnych przemyśleń przewodniczącego Leppera, który prawił tak: „Bruksela leży tak samo daleko od Warszawy jak Moskwa. I ci sami ludzie, potomkowie tych ludzi, którzy uwierzyli w Jałtę, ci sami ludzie dzisiaj próbują nas ciągnąć do Brukseli. Mówicie, że nie utracimy suwerenności, a Unia nam pozwoli na wszystko. Nie łudźcie się. My wiemy, że Unia nic nam nie da...". Przewodniczący mówił, że nie da, i zapewne na znak protestu przeciw temu, że dała za mało, nie pobiera dopłat bezpośrednich. A może je pobiera, by Unię osłabić. Naród oczywiście ogromną większością opowiedział się za wejściem Polski do Unii, bo wiele rzeczy można Polakom zarzucić, ale nie skłonności samobójcze. Naród ucieszył się też, że do 2013 roku Polska dostanie z Unii prawie 60 miliardów euro. Dzięki takiemu zastrzykowi pieniędzy będzie Polska innym krajem. W tym innym kraju, zamieszkanym przez bogatszych, bardziej zadowolonych z siebie obywateli, trudniej będzie skutecznie wciskać kit, jaki części ludzi wrogowie wejścia Polski do Unii jednak wcisnęli. W styczniu 2006 roku, prawie dwa lata od wejścia naszego kraju do Unii Europejskiej, przeprawa* dzono u nas sondaż - co myślimy o Polsce w Unii. Pozy* tywnie członkostwo Polski w Unii odbiera 62% pytanych. Negatywnie 9%. 62% euroentuzjastów? 625St pedofili i pederastów? Stało się. Finis Poloniae! fci
22
BULTERIER, RATLEREK, KUNDELKI, BURA SUKA
Najczęściej spotykane określenia polskich polityków przy użyciu nazw ras i typów psów. Określenia te występują w dwóch wariantach - jako autodefinicja i jako definicja politycznego wroga.
Bulterierem (autodefinicja) Kaczyńskiego sam siebie nazwał Jacek Kurski z PiS-u. Ani co do charakterystyki psa, ani co do odgrywanej przez niego roli nie miał chyba wątpliwości sam Lech Kaczyński, który miał powiedzieć, że woli mieć tego „s... z sobą niż przeciw sobie". Określenie „bulterier" nie było jednak całkowicie trafione. A właściwie było niemal zupełnie nietrafione. By to stwierdzić, wystarczy przeczytać charakterystykę tej rasy, powstałej w Anglii pod koniec XIX wieku. Bulterier wymaga doświadczonego i konsekwentnego hodowcy, który będzie umiał zaspokoić potrzebę dużej aktywności ruchowej pieska. Tu się zgadza. Ale dalej już nie. Okazuje się bowiem, że bulterier cieszy się dziś uznaniem jako pies obronny i stróżujący, a tylko początkowo był używany do walk psów. Jacek Kurski nawiązywał więc, nazywając się bulterierem, do funkcji, których ta rasa już nie pełni. A jeśli przeczyta się charakterystykę bulteriera, to widać jak na dłoni, jak bardzo kulą w płot było porównanie z bulterierem. Okazuje się, że jest to stworzenie zrównoważone, dające się podporządkować, żywe i bystre. Może i żywe, może i bystre, ale zrównoważone i dające i się podporządkować? Skąd!
j Ciekawe, że w pewnym momencie, gdy Kurski zarzu-
| cił Donaldowi Tuskowi przekręty billboardowe w czasie
kampanii prezydenckiej i lider Platformy stwierdził, że
Kaczyńscy znowu spuścili bulteriera ze smyczy, niektórzy
23
w okolicach PiS-u się obrazili, że to niedelikatnie. Czy jak bulterier by kogoś zagryzł, też by mówili, że to niedelikatne? Zależy, kogo by zagryzł.
O ile Jacek Kurski nazwał się bulterierem, o tyle inny poseł PiS-u, Ludwik Dorn, o dziennikarzu „Financial Times" powiedział, że ten łże jak bura suka, a posła Platformy Obywatelskiej Bronisława Komorowskiego nazwał ratlerkiem. Czy Bronisław Komorowski jest politycznym jastrzębiem Platformy, zapytali Dorna dziennikarze. „Jastrząb? Raczej ratlerek" - odpowiedział Dorn. Wiadomo, do czego pił i w co chciał ugryźć ratlerka poseł Dorn, ale i tutaj określenie, poza złośliwością odwołującą się do rzekomego psiego kalibru i odgłosów wydawanych przez posła Platformy, chybione. Ratler, miniaturę pinscher, bywa wprawdzie szczekliwy i duży nie jest - waga: 4-6 kilogramów. Ale jest to, jak się okazuje, pies o żywym temperamencie, odważny, bystry, spostrzegawczy, pojętny, do tego znakomity kompan dla dzieci i osób starszych. Jeśli więc zważyć niewielki całokształt ratlerka, poseł Dorn zafundował posłowi Komorowskiemu komplement.
Oprócz bulterierów i ratlerków są jeszcze w polskiej polityce kundelki. A ponieważ psy dzieli się na rodowodowe, rasowe bez rodowodu, mieszańce i kundelki, wiadomo, że kundelki to najniższa klasa rozgrywkowa, gorzej niż mieszańce. Kundel bywa oczywiście psem dobrym („Kundel bury, kundel bury, kundel bury fajny jest"), ale tylko w piosenkach dziecięcych. Kundelek to nawet gorzej niż kundel, a właśnie „ujadającymi podwórzowymi kundelkami" nazwał w 1991 roku prymas Glemp osoby krytykujące zaangażowanie hierarchii kościelnej w życie polityczne w Polsce. Poniekąd była to odpowiedź na słowa ówczesnego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, który o Józefie Glempie mówił per „pan prymas".
24
Nawiasem mówiąc, warto zauważyć, że postępującej brutalizacji naszego życia politycznego towarzyszy postępujące cywilizowanie się stosunków między politykami a Kościołem i hierarchami Kościoła. Jeszcze na początku lat 90. wielu polityków wręcz manifestowało swój antyklerykalizm (Aleksander Kwaśniewski mówił na przykład o księżach „trzecia płeć"). Księża i biskupi z kolei czasem bezceremonialnie ingerowali w politykę i manifestowali swe poparcie dla tej czy innej partii. Dziś politycy, inaczej niż w 1991 roku, na pewno nie powiedzieliby na przykład, że pielgrzymka papieska jest za droga, dziś żaden polityk nie wyraziłby się o prymasie „pan prymas", a żaden biskup nie mówiłby o krytykach Kościoła wśród polityków - „kundelki". A jeśli zdarza się już politykowi koszmarna wpadka, jak szefowi kancelarii prezydenckiej Andrzejowi Urbańskiemu, to larum jest na cały kraj. Urbański potknął się, gdy w reakcji na słowa kardynała Dzi wiszą, który dostrzegł kolizję między ewentualną pielgrzymką Benedykta XVI do Polski a kampanią wyborczą, powiedział, że nie można ulegać quasi-terrorowi i że jeden kardynał nie będzie dyktował Polsce polityki. Wygłupił się minister, zdarza się, ale było to raczej niegroźne odstępstwo od normy.
Niestety, w marszu w stronę cywilizowanych relacji między Kościołem a światem polityki, obie strony nie powiedziały zawczasu „stop" i wpadły sobie w ramiona. Po ominięciu przystanku „życzliwość" wielu polityków i wielu hierarchów doszło więc do punktu, w którym ci pierwsi starają się do Kościoła przytulić i w jego blasku się ogrzać, a wielu spośród tych drugich próbuje obstawiać polityków z kolejnej opcji politycznej. Prawie 20 lat po odzyskaniu przez Polskę wolności powraca więc pytanie, czy respektowany jest u nas rozdział Kościoła od państwa. Pytanie uzasadnione, skoro Watykan napomina
25
polski Kościół, a nuncjusz apostolski wydaje komunikat, w którym pisze, że duchowni i zakonnicy muszą mieć pi-> semną zgodę biskupów na angażowanie się w działalność publiczną. Komunikat dotyczył Radia Maryja, ale przecież nie tylko jego. Wróciliśmy więc niemal do punktu wyjścia, co wskazuje, że pewne lekcje nie zostały do końca odrobione, że pewnym pokusom wciąż nie można się oprzeć, że pewne błędy nadal się popełnia, choć na własnych błędach można już się było tego i owego nauczyć. ;
i CHOCHOLI TANIEC
Tak, zupełnie słusznie, nazwał rozmowy pseudokoalicyj-ne albo agonalno-okołokoalicyjne Jan Rokita. Spotkania> po których mówiono, że były udane, by kilka godzin później oświadczyć, że zakończyły się całkowitym fiaskiem. Ogłaszanie, że będą się toczyły rozmowy, choć żadne rozmowy toczyć się nie miały. Mówienie jednego dnia, że rozmowy się nie udają, bo przeszkadza Tusk, a pomaga Rokita, a drugiego, że chyba się nie uda, bo Tusk chce, ale Rokita przeszkadza. Spotykanie się przez PiS tego samego dnia z Platformą w jednej sali, a z Samoobroną, LPR-em i PSL-em w drugiej. Wypowiedzi polityków PiS-u, że bez większości będą wybory, i na tej samej fali, że z Platformą większości zbudować się nie da; a z Samoobroną nie warto. Mówienie ludziom (to Jarosław Kaczyński), że albo będzie koalicja z Platformą, al- = bo wybory, po czym podpisanie paktu z kimś innym, ca ; uznano za powód, by wyborów nie było. Spotkania, po
26
których obie strony mówiły o ich przebiegu coś zupełnie innego. Wydawanie przez Kancelarię Prezydenta (nie PiS-u, ale prezydenta) oświadczeń, że rozmowy nie przynoszą efektu, bo Rokita bruździ. Nagrywanie w Pałacu Prezydenckim rozmowy z Tuskiem. Wzajemne złośliwości i obelgi. Sugestie, że będzie koalicja parlamentarna z Samoobroną, by za chwilę powiedzieć, że koalicji nie będzie, a Lepper jest przestępcą i do rządu nie wejdzie. Deklaracje, że Giertych wchodzi, nie wchodzi, znowu wchodzi i znowu nie wchodzi, po czym jednocześnie wchodzi i nie wchodzi, czyli jest w koalicji, ale parlamentarnej, bo w każdej chwili może się od PiS-u odwrócić. Negocjacje, do jakich prowadzący je lider klubu parlamentarnego PiS-u przygotowuje się, zgarniając na korytarzu w drodze na rozmowy posłów, którzy mogliby w tych negocjacjach uczestniczyć. Zapewnienia, że Samoobrona z LPR-em na pasku Kaczyńskiego nie pójdą, po czym rezygnacja obu partii ze wszystkich istotnych postulatów. Mocne słowa Andrzeja Leppera, że „Kaczyński musi oprzytomnieć", i Giertycha, że „nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka", po czym za chwilę obaj bijący pokłony przed liderem Prawa i Sprawiedliwości. Wszystko to „bez krępacji", na oczach milionów Polaków, dzień po dniu, tydzień po tygodniu. I wszystko to w ramach budowy IV RP, w ramach „rewolucji moralnej" i „moralnego wzmożenia". W piaskownicy zwanej polską polityką tak żałośnie jeszcze nie było. Chocholi taniec? Jak najbardziej. Wesele było. Wesoło nie było.
27
CIEMNY LUD TO KUPI
Tak Jacek Kurski tłumaczył wciskanie ludziom „lipy z dziadkiem Tuska". Charakterystyczne jest, że obrońcy zwykłych ludzi przed knowaniami łże-elit całkowicie instrumentalnie traktują wypowiadane przez siebie słowa, wykazując tym nieskończoną pogardę dla swych poddanych. Mistrzami w okłamywaniu ludzi byli komuniści, a sztukę wciskania bredni „ciemnemu ludowi" sprawnie opanowali postkomuniści, ale nowy rozdział w dziedzinie „wciskania ludziom ciemnoty" zapisują teraz ci, którzy uważają, że dobry PR wystarczy, by biel stała się czernią, by 2 + 2 równało się 5, by zawładnąć emocjami i umysłami ludzi. Mówić swoje, powtarzać to bez końca, oczerniać polit)'czną konkurencję metodycznie i bez wytchnienia, szafować obietnicami i bezszelestnie się z nich wycofywać. Kto doprowadził do kryzysu parlamentarnego i walki o laskę marszałkowską? Platforma Obywatelska. Nic to, że kryzys wynikał z wniesienia przez rząd budżetowej autopoprawki, która kilka dni potem, gdy marszałek sejmu odblokował jego pracę, okazała się zupełnie niepotrzebna. Kto jest totalną opozycją, która nie poparła żadnego rządowego projektu? Platforma. Nic to, że już w pierwszych stu dniach rządu Marcinkiewicza poparła ona kilkadziesiąt rządowych projektów. Poparła? A, bo to są projekty rządu Belki. Kto nie wykorzystał szansy na wznowienie rozmów o koalicji PO-PiS? Tusk, bo nie zareagował na odpowiednią propozycję prezesa Kaczyńskiego. Nic to, że nie zareagował podobno w czasie rozmowy, po której szef PiS-u powiedział, że była bardzo udana. Kto mówił, że termin na przyjęcie przez parlament budżetu mija 19 lutego? Premier i marszałek sejmu. A właśnie, że nie, bo szef PiS-u i prezydent uznali, iż mija on 31 stycz-
28
nia. Dlaczego prezes PiS-u nie powiedział tego premierowi i marszałkowi? Bo nie chciał, by zmuszeni zostali do mówienia nieprawdy. Wszak wiadomo, że nawet gdyby wiedzieli, iż według braci termin mijał 31 stycznia, to i tak wprowadzaliby parlament w błąd, mówiąc, że 19 lutego. Co z tego, że mówiliśmy, iż w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji nie będzie posłów i członków partii? Są, ale to fachowcy, a w ogóle idzie o tanie państwo. Dlaczego, skoro idzie o tanie państwo, budżet Rady zwiększono o 10 milionów? Rada musi zbudować wolne media, a to wymaga pieniędzy. Zlikwidujemy podatek Belki od oszczędności. Nie zlikwidowaliśmy? Przecież obiecywaliśmy to przed wyborami, a teraz jesteśmy po wyborach. Zbudujemy trzy miliony nowych mieszkań. Cóż, to było przed wyborami. No to zbudujemy 300 tysięcy. Ten, kto będąc w Trybunale Konstytucyjnym, nie chciał uznać nielegalności instrukcji 0015, to tchórz. Cóż, że nie mógł tego uczynić, bo wcześniej została ona uchylona, a Trybunał nie może się zajmować przepisami, które nie obowiązują. Dlaczego dziennikarze nie zostali wpuszczeni na podpisywanie paktu stabilizacyjnego? Ależ drzwi były otwarte, po prostu nie chcieli wejść. A że próbowali, ale ich nie wpuszczono? Może źle próbowali. Zresztą to nie było podpisywanie, tylko parafowanie. A że jakimś cudem na zdjęciach widać, że nikt niczego nie parafował, bo wymaga to minipodpisów pod każdą stroną, a tych nie składano? Było parafowanie i już. Cóż z tego, że Jarosław Kaczyński nazywał Kazimierza Marcinkiewicza świetnym premierem? Skoro był świetny, to trzeba się go pozbyć. Cóż z tego, że kilka godzin przed swą dymisją premier mówił, że jego sytuacja w obozie rządzącym jest skomplikowana? Przecież nie kłamał, bo on nigdy nie kłamie. Tym bardziej że jego sytuacja w istocie przestała się komplikować i zaczęła być boleśnie prosta. „Naszym działaniom to-
29
warzyszy huragan kłamstw i pomówień", powiedział w słynnym sejmowym wystąpieniu w debacie na temat 100 dni rządu Marcinkiewicza Jarosław Kaczyński. Trudno by z nim polemizować. „Ludzie to lubią, ludzie to kupią, byle na chama, byle głośno, byle głupio", śpiewał kiedyś Wojciech Młynarski. Nie zgadzam się. Może dadzą się oszukać raz, dwa, a nawet sto razy. Ale w końcu powiedzą „dość".
CIENIASY, WALENTYNKO WA KONFERENCJA PRASOWA
„Cieniasy", tak członków gabinetu cieni Platformy Obywatelskiej zgrabnie nazwał Kazimierz Marcinkiewicz. Był to kolejny kroczek w stronę budowy pełnej krasy klasy politycznej, w stronę przywrócenia polskiej polityce dobrego stylu i smaku. Pierwsze milowe kroki zrobił w tę stronę Andrzej Lepper, mówiąc o złodziejach, mordercach, szubrawcach i padalcach. Ponieważ jednak Leppera uznawano za Jakuba Szelę polskiej demokracji, jego język nie do końca się przyjął. Ale jego językowe skłonności zaczęli nagle podzielać politycy szlachetni i prawi, ludzie mądrzy i patrioci, a nawet genetyczni patrioci. I tak to w naszym języku pojawiły się łże-elity (to chyba o inteligencji), ratlerki (o Bronisławie Komorowskim), tchórze (o Andrzeju Zollu) i cieniasy. Premier z właściwą sobie gracją, mówiąc o gabinecie cieni PO, powiedział: „Jak na» żywa ich mój syn, cieniasy, przepraszam, cienie". Powiel dział to mniej więcej tak spontanicznie i naturalnie, jalt kilka miesięcy wcześniej wykrzykiwał słynne „yes, yesj
30
yes", a potem w czasie wizyty w Hiszpanii „gracias, gra-cias, gracias". Czy ćwiczył przed lustrem, nie wiadomo. Wyglądało, jakby ćwiczył. Oczywiście Tony Blair nie nazwałby brytyjskich konserwatystów cieniasami, a Angela Merkel nie nazwałaby cieniasami socjaldemokratów, ale, jak wiadomo, różnica między stylem polskiej polityki a stylem polityki brytyjskiej czy niemieckiej jest mniej więcej taka jak między izbą wytrzeźwień a Izbą Lordów. Cieniasy oczywiście nie wszystkim się spodobały. Nie spodobały się nie tylko członkom Platformy, ale także innym przedstawicielom łże-elit, które mają to do siebie, że w obronie postkomunistów, agentów, esbeków, TW, liberałów, przestępców, złoczyńców, przekręciarzy i całej reszty mętnych typów opowiadają się za kulturą słowa. Gdy dzień po tej wypowiedzi zapytano Kazimierza Marcinkiewicza, czy użycie słowa „cieniasy" aby na pewno było na miejscu, szef rządu z przepraszającą miną powiedział, że „było to takie sympatyczne przejęzyczenie", a w ogóle to była taka „walentynkowa konferencja prasowa". Wielka szkoda, że przejęzyczenie nie było jeszcze bardziej sympatyczne, bo wtedy członków gabinetu cieni PO można by nazwać po prostu dupkami albo kretynami. Co zaś do „walentynkowatości" konferencji prasowej po obradach rządu, cóż - warto zapoznać się z listą tematów, o których mówił rząd, a na konferencji prasowej premier. Co my tu mamy? Informacja na temat programu pozyskiwania nowych miejsc zakwaterowania w jednostkach penitencjarnych. Informacja w sprawie ćwiczenia Zarządzania Kryzysowego Paktu Północnoatlantyckiego. Projekt Narodowych Strategicznych Ram wspierających wzrost gospodarczy i zatrudnienie. Współpraca Rady Ministrów z Sejmem i Senatem w sprawach związanych z członkostwem RP w Unii Europejskiej. Jak widać nierząd, o, przepraszam, rząd (takie walentynkowe sympatyczne
31
przejęzyczenie), zajmował się wyłącznie tematami lekkimi, sympatycznymi i typowo walentynkowymi. A propos cieniasów. Jak na ironię to właśnie spotkanie z liderem cieniasów było gwoździem do trumny Kazimierza Marcinkiewicza. Lider cieniasów bowiem po spotkaniu powiedział, że premier uskarżał się na swą trudną sytuację i dawał do zrozumienia, że w niektórych sprawach bliżej mu do Platformy niż do braci Kaczyńskich. Poglądy mógł sobie mieć inne, bo w końcu był od uśmiechania się, a nie od podejmowania decyzji. Ale żeby tak bez konsultacji spotkać się z wnukiem kogoś, „kto na ochotnika wstąpił do Wehrmachtu"? Nie, patriotyczni bracia tego wybaczyć nie mogli. Nikt tego nie wie, ale podobno gdy Marcinkiewicza usuwano, cieniasy szeptały „yes, yes, yes" i „gracias, gracias, gracias".
CONSENSUS _______^
I
Żadne inne słowo nie zrobiło tak wielkiej kariery w po-* czątkach III RP, żadne nie było wtedy tak często używane, żadne też nie okazało się w polskiej praktyce politycznej słowem tak bardzo non grata. Krótko mówiąc, był consensus w gębie, ale nie w polityce. A consensusu zwykle nie było, bo politycznego ususu jego zawierania też nie było., Consensus zrobił karierę w okolicach Okrągłego Stohti W kąt poszły wcześniej używane, a jakże banalne: „zgcM da", „porozumienie", „kompromis". Sam Okrągły Stół rzeczywiście stanowił consensus, czyli układ osiągnięty w drodze negocjacji. Potem consensus się jednak niemal całkowicie rozsypał. W praktyce politycznej przez lata
32 H
przetrwał właściwie wyłącznie w sprawie starań Polski o przyjęcie do NATO. Z przyjęciem do Unii Europejskiej już tak dobrze nie było.
Consensus szybko wyszedł z mody, bo można było przypominać, jak to w 1980 roku „rozmawialiśmy tak, jak rozmawia Polak z Polakiem", można było się chwalić tym, jak wrogowie dogadali się przy Okrągłym Stole, ale emocjonalna gotowość zawierania kompromisów miała jednak swoje granice. Standardem w polskiej polityce jest brak szacunku dla polityków inaczej myślących. Uważa się ich za durniów, demagogów, szaleńców albo frajerów. Ponieważ tak się ich też traktuje, trudno z nimi zawrzeć kompromis. Jeśli uważam kogoś za durnia, demagoga albo frajera, nie chcę z nim zawierać kompromisu, bo on by źle o mnie świadczył. Chcę oponenta podbić, zdominować, pognębić, załatwić, zniszczyć, upokorzyć, wykończyć. Jeśli jestem za słaby, by to zrobić, mogę się z nim dogadać, ale tylko na moment, bo gdy poczuję jego słabość, skoczę mu do gardła. Ciekawe, że polityka w demokratycznej Polsce tak bardzo poddaje się leninowskiemu dylematowi „kto kogo".
Consensus jest już więc poza ususem, a jeśli się pojawia, to w wersji „jestem gotowy na consensus, wystarczy, że przyjmiecie wszystkie moje warunki". Marian Krzaklewski mówił na przykład w 1996 roku, że on jest jak najbardziej za consensusem w sprawie konstytucji, pod warunkiem, iż wszyscy się zgodzą, że Polska musi opierać swój system prawny na wartościach chrześcijańskich. Nie mówię, że nie miał racji. Mówię tylko, że nie do końca rozumiał sens słowa „consensus".
Consensus pozostał więc w sferze życzeń, a najczęściej pojawia się w wersji „potrzebny jest consensus...". Owszem, potrzebny, ale ponieważ rozmawiamy jak Polak z Polakiem, na żaden consensus nie ma szans.
33
CZARNA TECZKA
Przed drugą turą wyborów prezydenckich w 1990 roku w telewizyjnym studiu doszło do debaty Wałęsa - Tymiński. W pewnej chwili kandydat zza oceanu oświadczył, że w stojącej obok niego czarnej teczce są materiały kompromitujące Wałęsę. Lider Solidarności zareagował natychmiast, domagając się, by Tymiński otworzył teczkę i pokazał, co w niej ma. Ten jednak jej nie otworzył i niczego nie pokazał, co czyniło wielce prawdopodobnym, że w środku nic nie było. Czarna teczka jest więc do dziś symbolem groźby, która nie jest spełniona, bo spełniona być nie może. Półtora roku po wyborach Tymiński napisał zresztą do już prezydenta Wałęsy list, w którym znowu groził. Tym razem padło ultimatum - jeśli Wałęsa nie poda się do dymisji, zawartość teczki zostanie ujawniona. I tu ciekawostka. Wałęsa do dymisji się nie podał. W marcu 1993 roku Stanisław Tymiński oznajmił, że w jego czarnej teczce są dokumenty potwierdzające, iż Lech Wałęsa był agentem SB. Jakoś nie zrobiło to na nikim wrażenia, tym bardziej że Bolka już rok wcześniej próbował z Wałęsy zrobić Antoni Macierewicz. Ciekawa była natomiast odpowiedź Stanisława Tymińskiego na pytanie, czy jego akcję należy łączyć z antyprezydencką kampanią Jarosława Kaczyńskiego. „To największe nieszczęście być połączonym z braćmi Kaczyńskimi", wyjaśnił Tymiński.
34
CZARNI
O c