15546

Szczegóły
Tytuł 15546
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15546 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15546 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15546 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wiera Iwanowna Krzyżanowska Pięcioksiąg ezotoryczny dziewięciotomowy ŚMIERĆ PLANETY Tom I wydane przez POWRÓT DO NATURY Katolickie publikacje 80-345 Gdańsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d tel/fax. (058) 556-33-32 Spis rozdziałów Rozdział I str 2 Rozdział II str 8 Rozdział III str 14 Rozdział VI str 21 Rozdział V str 28 Rozdział VIstr 35 Rozdział VIIstr 44 Rozdział VIII str 53 Rozdział IXstr 63 TOM I ROZDZIAŁ I Pod kamiennym olbrzymem starożytnej piramidy wtajemniczenia, ukrył się niewiadomy i nigdy nie- osiągalny dla zwykłych śmiertelników, podziemny świat. Żyją tam jeszcze resztki starożytnego Egiptu i przechowują się skarby jego wielkich nauk, osłonione jak dawniej tajemnicą i ukryte przed oczyma cie- kawych; jak i w czasach, kiedy narody krainy Kemi czciły jeszcze swoich kapłanów, a faraon prowadził zwycięskie wojny z sąsiadującymi krajami. Kapłani i faraoni kolejno spoczęli w swoich podziemnych gro- bowcach; wszechmocny czas niszczył i przekształcał starożytną cywilizację. Powoli inne narody i inne wierzenia zaczęły rozkwitać w Egipcie. I nikt nigdy nie podejrzewałby, że całe rzesze zagadkowych lu- dzi, którzy przeżyli już wiele setek lat, od czasów kiedy zaledwie zaczęły ukazywać się i wyrastać cu- downe gmachy, których ruiny wzbudzają dziś tyle podziwu - żyją w tym bajkowym schronisku, chroniąc ze czcią ubiór, obyczaje i wszystkie zewnętrzne obrządki wiary, w której się urodzili. Wzdłuż długiego podziemnego kanału, ciągnącego się między Sfinksem w Gizeh, a piramidą, cicho ślizgała się łódka ze złoconym dziobem ozdobionym kwiatem lotosu. Ciemnolicy Egipcjanin, który zdawało się, że zszedł z jakiegoś starożytnego fresku - powoli wiosło- wał, a dwaj mężczyźni w aureoli rycerzy Graala, stojąc w łódce, w zadumie oglądali położone po obu stronach kanału otwarte sale, gdzie widać było pochylonych nad stołami i zajętych pracą nieznanych, ta- jemniczych uczonych. Kiedy łódka przybiła do podnóża schodów, liczących zaledwie kilka stopni, przybyszów powitał po- ważny starzec w długiej, białej, płóciennej tunice i klaffie; złoty znak na piersiach i trzy oślepiającego bla- sku promienie nad czołem, wskazywały na wysoki stopień maga. Supramati! Dachirze! Drodzy bracia moi, witam was w naszym schronisku. Po przeżytych doświad- czeniach ziemskich, wzmocnicie swoje siły w nowej pracy i wzbogacicie się nowymi odkryciami w nie- skończonym obszarze absolutnej wiedzy. - Pozwólcie objąć was po bratersku i przedstawić niektórym z nowych przyjaciół - dodał po chwili serdecznie. Podeszło kilku hierofantów i ucałowało nowoprzybyłych. Po krótkiej pogawędce, sędziwy mag rzekł: Pójdźcie bracia, oczyście się i odpocznijcie, dopóki wam nie wskażą przygotowanego pomieszcze- nia. A kiedy na ziemi pierwszy promień RA oświeci, horyzont, będziemy oczekiwać was w domu służby Bożej, którą jak wam obu wiadomo, wypełniamy według obrządku naszych ojców. Na dany przez hierofanta znak, zbliżyli się dwaj młodzi adepci, skromnie trzymający się dotychczas 2 na uboczu, i poprowadzili przybyłych gości. Przeszli najpierw długi i ciasny korytarz, po czym zaczęli schodzić po krętych i wąskich schodach, prowadzących do drzwi ozdobionych głową sfinksa z niebieskimi lampami zamiast oczu. Drzwi te prowadziły do wielkiej okrągłej sali, w której znajdowały się naukowe i magiczne instrumen- ty oraz aparaty; w ogóle było tam wszystko, co powinno się znajdować w laboratorium wtajemniczone- go. Z trojga drzwi, widocznych w owej sali, jedne prowadziły do niewielkiego pokoju z kryształową wan- ną, napełnioną błękitnawo-przeźroczystą wodą, wyciekającą ze ściany. Obok na taboretach leżały płó- cienne ubrania i pasiaste klaffy. Dwoje pozostałych drzwi wiodło do zupełnie jednakowych komnat. W każdej z nich znajdowała się pościel z jedwabnymi poduszkami oraz rzeźbione meble; umeblowanie komnat, wyglądem swoim przypominało niewątpliwie zamierzchłą przeszłość. Okna zasłonięte były zasłoną z ciężkiej błękitnej materii, obszytej złotymi frendzlami; przy każdym z nich stał okrągły stół i dwa krzesła; wielki rzeźbiony kufer pod ścianą wskazywał, że przechowywano w nim odzież, a zaś na półkach, ustawionych wzdłuż ścian stosami leżały zwoje starożytnych papiru- sów. Supramati i Dachir przede wszystkim wzięli kąpiel; następnie, przy pomocy młodych adeptów, prze- brali się w nowe płócienne tuniki, ozdobione pasami z magicznych kamieni, na piersiach zawiesili złote znaki, a na głowy włożyli odpowiednie ich godności klaffy. Obecnie, w tych starożytnych szatach wyda- wali się współczesnymi tego przedziwnego otoczenia, w którym się znaleźli. - Przyjdziesz do mnie bracie, kiedy będzie potrzeba - powiedział Supramati do adepta, siadając na krześle koło okna. Dachir również odszedł do swego pokoju, jakby obaj czuli nieokreśloną potrzebę samotności i spo- koju. Dusze ich przygniatał jeszcze ciężar ostatnich lat życia w świecie i tęsknota za czymś, co chociaż już przezwyciężyli, lecz co jednakże, w niedający się określić sposób, ciągnęło ich ku sobie: - dziecko i żona. Wychodząc z pokoju adept odrzucił zakrywającą okno zasłonę, a Supramati, westchnąwszy ciężko, wsparł się łokciami na stole. Spojrzawszy w okno zerwał się, uderzony zadziwiającym i niezwykłej piękności widokiem; czegoś podobnego nie widział jeszcze nigdy. Przed nim rozpościerała się gładka jak lustro, powierzchnia śpiącego jeziora; nieruchoma i modra jak szafir woda była kryształowo-przeźroczysta; w oddali widniał biały portyk niewielkiej świątyni, otoczo- nej drzewami z ciemnym, prawie czarnym ulistnieniem, przy czym najmniejszy nawet powiew wiatru nie mącił ciszy. Przy wejściu do świątyni, na kamiennym ołtarzu gorzał wielki ogień, który daleko rozlewał swój blask, podobny do księżycowego, i pokrywał nieruchomo śpiącą przyrodę, zupełnie jakby srebrzystą krepą, cudownie łagodzącą wszystkie ostrości konturów. Lecz gdzież jest sklepienie niebieskie tego zadziwiającego i cudownego obrazu przyrody? Supra- mati podniósł oczy i ledwie dojrzał mieniącą się w szarawej mgle, daleko w górze rozpostartą fioletową kopułę. Zachwyt jego przerwał Dachir, który również zobaczył ze swego okna ten sam obraz i przyszedł podzielić się swoim odkryciem z przyjacielem, nie wiedząc jeszcze, że ten upaja się już tym czarującym widokiem. - Jakaż, doprawdy, wielka ulga dla duszy - ten spokój i milczenie, jakby śpiącej a nieruchomej przy- rody! Ileż nowych i niespodziewanych nawet tajemnic poznamy znów i zbadamy - rzekł Dachir, siadając. Supramati nie zdążył odpowiedzieć, gdy wtem nowe niezwykłe zjawisko wprawiło ich w takie zdu- mienie, że obaj równocześnie wydali okrzyk zachwytu. Od sklepienia błysnął i zaiskrzył się szeroki, złoty promień jaśniejącego światła, które wyraźnie oświetliło wszystko wokoło. - Słoneczne promienie bez słońca? Skąd wychodził, jak przenikał tu ten złocisty promień słońca - nie można się było domyśleć. W tej samej chwili dał się słyszeć oddalony, potężny i harmonijny śpiew. - To nie są pienia sfer, lecz ludzkie głosy - zauważył Dachir. - Popatrz, oto nasi przewodnicy jadą do nas łódką. A ty nie zauważyłeś, że z twego pokoju jest wyj- 3 ście na jezioro? - dodał, wstając; obaj przyjaciele skierowali się do wyjścia. Lekka łódź jak strzała sunęła po jeziorze i podpłynęła ku stopniom wiodącym do świątyni, zbudowa- nej na wzór egipskiego chramu w miniaturze. Był tam już zgromadzony zespół wtajemniczonych: mężczyźni w starożytnych szatach, surowi i sku- pieni i kobiety w bieli, ze złotymi przepaskami na głowach, śpiewali przy akompaniamencie harf. Dziwne, potężne melodie rozlegały się pod sklepieniem a powietrze było przesycone przyjemnym aromatem. Na Supramatim i jego przyjacielu wywołało to nie dające się opisać wrażenie. Zdawało się, że tutaj i czas cofnął się także o tysiące lat; był to żywy obraz przeszłości, w której, dzięki dziwnemu przypadkowi ich nieprawdopodobnego i dotychczasowego istnienia pozwolono im wziąć udział. Kiedy umilkł ostatni dźwięk ofiarnego hymnu, wszyscy obecni uformowali się w dwa rzędy i ze zwierzchnikiem na czele, sklepioną galerią przeszli do sali, w której przygotowano ranny posiłek. Posiłek ten był skromny, lecz wystarczająco pożywny dla osób wtajemniczonych; składał się z ciem- nych chlebków, lekko rozpływających się w ustach, owoców, miodu, wina i białego, gęstego, zawiesiste- go napoju, który zewnętrznym wyglądem przypominał śmietanę. Dachir i Supramati przegłodziwszy się w czasie podróży, zaczęli jeść z apetytem. Zobaczywszy, że Najwyższy Hierofanta, obok którego obaj siedzieli, spogląda na nich; nieco zmie- szany Dachir zauważył: - Nieprawdaż Mistrzu, to wstyd, aby magowie okazywali taki apetyt? Starzec uśmiechnął się. - Jedzcie, jedzcie, moje dzieci! Ciała wasze wyczerpały się i wycieńczyły w ciągłym stykaniu się z tłumem, który wyssał z was życiową siłę. Tu, w ciszy i samotności, wszystko to przejdzie. Pożywienie nasze, wydobyte z atmosfery, czyste jest i wzmacniające; wchodzące w jego skład części materialne przystosowane są do naszego sposobu życia, a jeść nie jest grzechem, ponieważ ciało, nawet i nie- śmiertelnego, potrzebuje pożywienia. Po skończonym śniadaniu Najwyższy Hierofanta zapoznał gości ze wszystkimi członkami zgroma- dzenia. - Przede wszystkim nieco odpocznijcie, moi przyjaciele - rzekł im na pożegnanie. - Dwa tygodnie poświęćcie sobie na zwiedzanie i oglądanie naszego schroniska, które obfituje w hi- storyczne i naukowe skarby; nadto znajdziecie i pośród nas wielu bardzo interesujących ludzi, z którymi przyjemnie będzie wam pogawędzić. Następnie obmyślimy wspólnie plan waszych zajęć, które będą do- tyczyły innych przedmiotów, niż u Ebramara, i z którymi jednak musicie się zaznajomić. Podziękowawszy Najwyższemu Hierofancie, Supramati i Dachir odeszli do swoich nowych przyja- ciół; w krótkim czasie zawiązała się między nimi dość ożywiona dyskusja. Po czym wszyscy członkowie zgromadzenia rozeszli się do swoich zajęć, które trwały aż do następnego posiłku. Pozostał tylko jeden z magów, który ofiarował się pokazać gościom położenie miejscowości i zazna- jomić ich z niektórymi kolekcjami starożytnych zbiorów, jakie tu przechowywano. To zwiedzanie i oglą- danie niezwykle zainteresowało Dachira i Supramatiego, a objaśnienia i opowiadania przewodnika o po- chodzeniu piramidy, Sfinksa i chramu, pogrzebanych pod ziemią jeszcze w czasach pierwszych dyna- stii, odkryło im dalekie horyzonty dotyczące pochodzenia, wędrówek i rozproszenia ludzkości. Ilekroć przewodnik ilustrował swoje opowiadanie, pokazując im drogocenne przedmioty, liczące ty- siące lat, jak np. pokrytą pismem metalową blaszkę, tylekroc obaj magowie doświadczali dziwnego uczucia pobożnego zachwytu, chociaż dawno byli już oswojeni z oglądaniem starożytności. Po wieczerzy Supramati i i Dachir rozeszli się do swoich pokojów, gdyż każdy z nich odczuwał po- trzebę samotności. Dusza ich cierpiała jeszcze szarpana cielesnymi więzami, które w ciągu kilku lat przykuwały ich do życia śmiertelnej ludzkości. Tego wieczoru Dachir był smutny i zadumany. Skłoniwszy głowę na rękach siedział nieruchomy. Odczuwał dochodzące do niego myśli Edyty i tęsknota przygniatała go. Dotychczas nie zdawał sobie dokładnie sprawy ze swego przywiązania do tych dwu istot, które podobnie jak ciepłe promienie ożyw- czego słońca, mignęły w jego długim, dziwnym, trudnym i samotnym życiu. A węzeł ten okazał się teraz mocnym i nie można go było zerwać z łatwością. Zacieśnił on i związał struny serca, które dźwięczały w obu kierunkach, podobne do elektrycznego przewodnika. To też wy- 4 miana myśli i uczuć nie ustawała. Jak fale pieniące się uderzają o brzegi, tak i wzajemne myśli ich ude- rzały o siebie. Dachir odczuwał cierpienia Edyty, a ona znów, nie bacząc na konieczność, nie mogła pokonać wła- snych uczuć, napełniających całą jej istotę i zagłuszyć piekącego bólu rozłąki z ukochanym człowie- kiem. Ebramar tak dobrze poznał serce człowieka - nawet serce maga, że żegnając się z Dachirem za- znaczył, iż dopóki czas i zajęcia nie uspokoją w końcu zbolałej tęsknotą duszy, pozwala mu widywać Edytę z dzieckiem w magicznym zwierciadle, a nawet z nią rozmawiać. W tej chwili przypomniały się Dachirowi słowa Ebramara, spiesznie więc przeszedł do laboratorium. Zbliżywszy się do wielkiego magicznego zwierciadła, wypowiedział formuły i nakreślił kabalistyczne znaki. Nastąpiło zwykłe zjawisko: powierzchnia instrumentu wzburzyła się i pokryła iskrami, a następnie mgła się rozproszyła i jak najdokładniej, poprzez wielkie okno ujrzał wnętrze jednej z sal himalajskiego pałacu, w którym mieszkały siostry bractwa. Był to obszerny, rozkosznie umeblowany pokój, w głębi którego, około łóżka z muślinowymi zasło- nami, widoczne były dwie kołyski przybrane jedwabiem i koronkami. Przed niszą, w której stał ocieniony krzyżem złoty kielich rycerzy Graala, klęczała Edyta. Miała na sobie długą białą tunikę, ubiór sióstr, a przecudnie rozpuszczone włosy owijały ją zupełnie jakby jedwab- nym płaszczem. Przepiękna twarzyczka Edyty lekko pobladła i zalana była łzami, a przed jej duchowym wzrokiem unosił się obraz Dachira. Lecz najwidoczniej walczyła z tą słabością, szukając w modlitwie wsparcia i pomocy, aby zapełnić pustkę powstałą po odjeździe ukochanego człowieka. Miłość przepełniała całą jej istotę, lecz uczucie to było czyste, równie jak jej dusza; nie było w nim ani cienia zmysłowości; pragnęła tylko chociażby rzadko, widywać ubóstwianego człowieka, słyszeć w ciszy nocnej głos jego i być pewną, że on myśli o niej i o dziecku. Głęboki poryw ciepła i współczucia opanował Dachira. - Edyto! - wyszeptał cicho. Pomimo, iż dźwięk szeptanych słów był bardzo słaby, jednak duchowy słuch młodej kobiety pod- chwycił go łatwo; drgnęła i wstała, odczuwszy obecność drogiej istoty. W tejże chwili zobaczyła światło, formujące postać przy pomocy znanego jej magicznego zwiercia- dła i w nim Dachira, uśmiechającego się i wyciągającego rękę na powitanie. Z okrzykiem radości podbiegła i również wyciągnęła do niego ręce, wtem jednak zatrzymała się zmieszana i gęsty rumieniec oblał jej twarz. - Moje myśli przyzwały cię Dachirze i być może, przerwały ci poważną pracę. - O! wybacz mi mój drogi, moją nieprzezwyciężoną słabość. W dzień pracuję i z uporem walczę z szarpiącą mnie tęsknotą; brakuje mi ciebie tak jak powietrza, którym oddycham: wydaje mi się, że jak gdyby z tobą pozostała część mego jestestwa i cierpię z powodu tej otwartej rany. Wszyscy są tu dla mnie bardzo dobrzy; studiuję obecnie nową naukę odkrywającą mi cuda! Lecz nic mnie nie cieszy. Wybacz mi moją słabość, która czyni mnie niegodną ciebie. - Nie mam ci nic do zarzucenia, dzielna moja bohaterko - skromna Edyto. Równie jak ty, cierpię wskutek naszej rozłąki; lecz musimy podporządkować się nieomylnemu prawu naszego przeznaczenia, które nakazuje nam iść ciągle naprzód i naprzód... Z czasem przeminie gwałtowność tej tęsknoty i wte- dy będziesz o mnie myślała ze spokojnym uczuciem, oczekując naszego ostatecznego połączenia się. A dzisiaj zjawiłem się w tym celu, aby cię pocieszyć wiadomością, że Ebramar pozwolił mi widywać się z tobą codziennie; będę więc odwiedzał ciebie i dziecko w takich jak teraz cichych, dobrych chwilach. Będziemy ze sobą gawędzili, a ja postaram się być twoim przewodnikiem i nauczycielem, uczyć cię i uspokajać; ty zaś wiedząc, że znajduję się blisko, będziesz mniej cierpiała wskutek rozłąki. W miarę jak mówił, czarująca twarzyszka Edyty zupełnie się przemieniała: lekko wychudłe policzki pokrywały się rumieńcem, duże jej oczy błyszczały szczęściem, a głos dźwięczał radością. - O! dobroć Ebramara naprawdę jest bezgraniczna! Jakże mam mu dziękować za taką łaskę, która powraca mi odwagę i szczęście. Będę żyła teraz nadzieją każdego nowego widzenia, a oglądanie ciebie będzie dla mnie nagrodą za całodzienną pracę. 5 Wszak wyjaśnisz mi to, czego nie będę mogła pojąć, a wpływem swoim i wiedzą uspokoisz moje buntujące się serce?... Nagle przerwała, pobiegła do jednej z kołysek, wzięła z niej dziewczynkę i pokazała ją Dachirowi: - Popatrz, jak ona staje się coraz piękniejsza i jak jest do ciebie podobna: twoje oczy, twój uśmiech. O, co ja bym poczęła bez tego skarbu! - dodała, jaśniejąc szczęściem i namiętnie przyciskając dziecię do piersi. Dziecko zbudziło się, lecz nie zapłakało, a poznawszy ojca z uśmiechem wyciągnęło do niego swo- je rączki. Dachir przesłał mu w powietrzu pocałunek. - Ta dziecina jest naprawdę czarująca - powiedział z uśmiechem. Mówisz, że jest podobna do mnie, a mnie się zdaje, że to twój najwierniejszy obraz. A kiedy Edyta ułożyła znowu dziecko, które zaraz usnęło, Dachir zapytał: - Jak się ma Ajravana? Myślę, że jutro Supramati także zechce odwiedzić syna. -1 dobrze uczyni, gdyż dziecko bardzo się smuci, a ożywia się tylko wtedy, kiedy widzi matkę; nazy- wa ją nawet po imieniu i wyciąga do niej rączki. Biedny maleńki mag! Pogawędziwszy prawie godzinę, Dachir rzekł: - Czas już położyć się i zasnąć, droga Edyto. Teraz, kiedy zobaczyłaś mnie i wiesz, że spotkamy się znów zaniedługo, mam nadzieję, że wzburzenie przejdzie, a sen uspokoi i pokrzepi cię. - Ach! Jak szybko minął czas z tobą - westchnęła Edyta. - Idę już spać - dodała posłusznie, udając się na spoczynek, a ty nie odchodź, dopóki nie zasnę. Dachir serdecznie się roześmiał i pozostał u swojego cudownego okna; gdy się już położyła do łóż- ka, podniósł rękę i z palców jego rozlał się błękitnawy blask, który otulił Edytę jakby promienistym płasz- czem. A kiedy światło zgasło i mgła się rozwiała, młoda kobieta spała już mocno zdrowym, pokrzepiają- cym snem. W tym czasie, w którym opisane wyżej zjawisko trwało w pokoju Dachira, Supramati leżąc na łóżku zadumał się o przeszłości. Dawno już tak nie przygniatał jego duszy nieubłagany wyrok przeznaczenia, który pozwolił mu pokochać coś, jakby właśnie dlatego, aby mu je zaraz odebrać. Wstał, usiadł przy stole i zabrał się do odczytywania i porządkowania starożytnych papirusów, jakie otrzymał rano od towarzysza podróży, a które miały być niezwykle interesującymi i ciekawymi dokumen- tami. Z przyzwyczajenia starał się odpędzić i zagłuszyć ciężkie myśli. Lecz zaledwie rozpoczął odczytywać pierwsze wyrazy, gdy nagle drgnął i wyprostował się; jego sub- telny słuch pochwycił lekki szum, podobny do szelestu skrzydeł, uderzających o coś niewiadomego, równocześnie w powietrzu dał się słyszeć drżący, pełen boleści, żałosny dźwięk, jakby tłumione ciche łkanie. - Olga?! Ona mnie szuka! - wyszeptał cicho Supramati, zrywając się z miejsca. - Biedna! Smutek ją oślepia i zniewala, a niedoskonałość staje murem między nami... Ujął swe magiczne berło, wirował nim przez chwilę w powietrzu, a później nakreślił na podłodze ko- ło, które się odznaczyło ognistym pasem i utworzyło linię ognia; następnie wykonał ruch, jakby przecina- jąc berłem atmosferę i nad kołem pojawiło się światło, a przeźroczysta, błękitnawa, widoczna w tej prze- strzeni zjawa, otoczona była jakby galaretowatym gazem, który drżał i potrzaskiwał. Na środku koła, ukazał się teraz błękitnawo-szarawy ludzki cień, który się szybko zgęszczał i ucie- leśniał, przyjmując określoną formę i barwę ludzkiego ciała. Była to Olga. Na jej pięknym obliczu zastygł wyraz tęsknoty i żalu; bojaźliwe, lecz jaśniejące bla- skiem szczęścia oczy wpatrzone były w tego, który był jej ziemskim bogiem. Przeźroczyste ciało zjawy pochłaniało wychodzące z Supramatiego obfite strumienie światła i ciepła i przybierało coraz bardziej żywy wygląd i jaskrawą piękność; jaśniejący nad czołem płomień oświecał rysy twarzy i pyszną złocistą masę włosów. Powoli zjawa przybrała postać i rysy żywej kobiety i Olga błagalnie wyciągnęła złożone ręce do Supramatiego, który patrzył na nią z miłością i zarazem z wymówką. Olgo! Olgo! Gdzie twoje przyrzeczenie, że będziesz mężną i silną, że będziesz pracowała i dosko- naliła się ziemskimi doświadczeniami. Pełna tęsknoty błąkasz się w przestworzach jak cierpiący duch, napełniając powietrze swoimi jękami. Ty, żona maga! Nie zapominaj, biedna moja Olgo, że oczekuje cię e wiele pracy w celu wzbogacenia swego rozumu, rozwinięcia wszystkich sił i zdolności duszy, abym mógł otrzymać prawo wprowadzenia cię w nowy świat, dokąd wiedzie mnie przeznaczenie moje. W głosie jego dźwięczała delikatna surowość i oblicze Olgi przyjęło wyraz wstydliwej bojaźni dziec- ka, które czuje się winnym. - Wybacz mi moją słabość, Supramati, lecz doprawdy, tak ciężko jest przebywać z dala od ciebie i uświadamiać sobie przeszkodę nie pozwalającą zbliżać się ku tobie. - W miarę, jak będziesz się doskonaliła, przeszkoda ta będzie się zmniejszać, a w końcu zupełnie zniknie. Lecz mówiłem ci już, że musisz się oczyszczać i pracować w przestworzach! W ziemskiej at- mosferze, przepełnionej cierpieniami i przestępstwami, jest wiele pracy dla ducha o czystych i szlachet- nych zamiarach. - O, ja jestem pełna dobrych chęci! Poślij mnie na ziemię w nowym ciele, choćby nawet na najcięż- sze doświadczenia, a pokornie i cierpliwie zniosę wszystkie cierpienia, wszelką walkę i opuszczenie, gdyż chcę uczynić się godną postępowania za tobą; a może wreszcie zapomnę, przynajmniej na pewien czas, o tym bezgranicznym szczęściu, którym się upajałam. Wargi jej drgały, a łzy ją dławiły. Supramati nachylił się nad zjawą i rzekł łagodnie: - Nie smuć się, moje droga! Przecież nie mam zamiaru czynić ci wyrzutów za twoją bezgraniczną miłość, gdyż jest mi nad wyraz drogą i ja ciebie też kocham. Lecz nie można pozwolić, aby uczucie cał- kowicie zawładnęło nami. Bądź pełna wiary i ufaj mi, że ani na chwilę nie tracę ciebie z oczu i będę cię również strzegł w cza- sie twoich doświadczeń; jednakże powinnaś wyćwiczyć, wydoskonalić i wykorzystać swoje umysłowe i duchowe siły, tym bardziej, że są one naprawdę potężne. Jesteś przecież moją uczennicą i otrzymaną ode mnie wiedzę i siłę zużytkuj na pomoc dla ludzi; wybierz z pośród nich takich, których możesz skiero- wać ku dobru, postaraj się dowieść im nieśmiertelności duszy i wpoić odpowiedzialność za popełnione czyny; nauczaj, poznawaj prawa niewidzialnych sił, które pozwolą ci chronić śmiertelnych braci twoich i pomagać im. Następnie Supramati otworzył małą skrzynkę, wyjął z niej odrobinę jakby fosforyzującej masy, z któ- rej utoczył kulkę i podał ją duchowi. - Teraz wpatrz się we mnie dobrze. Ja jestem tutaj; nie utraciłaś mnie wcale i jak widzisz, dusze na- sze znajdują się w ciągłym kontakcie, a przy pomocy tej kulki będziesz miała możność odwiedzania mnie, lecz dopiero wtedy, gdy godnie zużyjesz czas na pracę i doświadczenia, a nie jak dotychczas, na nierozumne jęki i żale. Z dziecięcą naiwnością wesoło schwyciła Olga podaną jej kuleczkę. A następnie podniosła na Su- pramatiego swoje duże, pełne blasku oczy i smętnie się uśmiechając wyszeptała lękliwie: - Spełnię wszystko co powiedziałeś; będę szukała pośrednika, ażeby pracować, a nie skarżyć się; ale pocałuj mnie, a wówczas będę pewną, że nie gniewasz się na mnie za to, iż żona maga jak żebracz- ka, błądzi wokół utraconego raju. - A teraz, moja niepoprawna grymaśnico, idź i wypełnij swoje obietnice. Błogosławię cię; jeżeli bę- dzie ci potrzebna moja pomoc, myślą przywołaj mnie, a odpowiedź moja dojdzie do ciebie w postaci cie- płego ożywczego prądu. Uczynił kilka passów i duch szybko zdematerializował się, stał się znów przeźroczystym i jak kłąb pary, zniknął w przestrzeni. Supramati usiadł z powrotem przy stole, odsunął na bok rozłożone na nim starożytne rękopisy, wsparł głowę na rękach i głęboko się zamyślił. Dopiero ręka dotykająca jego ramienia wyrwała go z za- dumy. Podniósłszy głowę, spotkał przyjacielskie spojrzenie Dachira. - Olga była u ciebie. Biedna! Rozłąka z tobą jest zbyt ciężka dla niej, ale myślę, że silna miłość wes- prze ją w doświadczeniach i wzniesie do twego poziomu - rzekł Dachir. Następnie opowiedział o widzeniu się z Edytą i dodał: - Przyjdź jutro, kiedy będę rozmawiał z Edytą, gdyż jak mi mówiła, Ajravana bardzo tęskni i z pewno- ścią się ucieszy, widząc cię. Biedne maleństwo, tak nagle pozbawione ojca i matki! I obaj westchnęli. Kto wie, czy w głębi duszy magów nie zbudziły się w tej chwili uczucia, które prze- nikają i wzruszają zwykłych śmiertelników?... 7 ROZDZIAŁ II Przeznaczony dla odpoczynku czas spędzali teraz na szczegółowym zwiedzaniu i oglądaniu nie- zwykłego miejsca swego pobytu oraz zaznajamianiu się z niezmiernie ciekawymi zbiorami. Nocą, kiedy w pokoju Dachira otwierało się tajemnicze okno do mieszkania Edyty, Supramati rów- nież przychodził pogawędzić z młodą kobietą i popatrzeć na syna. Radość dziecka wyciągającego nie- cierpliwie do niego rączyny i żal, że mógł dosięgnąć ojca - budziły w jego sercu szczęście i smutek zara- zem. Spośród nowych znajomych szczególnie dwóch przypadło im do serca. Pierwszy z nich - był to mag z jednym promieniem, piękny, młody człowiek, w kwiecie wieku, o zamyślonym obliczu, imieniem Kle- ofas. W czasie zwiedzania i oglądania starożytnych kolekcji, pośród których znajdowały się wzory i okazy pomników, tak znakomitych jak i zupełnie nieznanych, lecz wyróżniających się architekturą i ornamenta- cją, Supramati zwrócił uwagę na cudownej roboty model świątyni w greckim stylu. - To jest świątynia Sarapisa w Aleksandrii, a model mojej roboty - objaśnił z ciężkim westchnieniem Kleofas. - Byłem niegdyś kapłanem Sarapisa i - dodał po chwili - świadkiem dzikiego pogromu i zburzenia te- go dziwnego arcydzieła kunsztownej architektury, uświęconego modlitwami tysięcy ludzi. Dachir i Supramati ograniczyli się do tego, że z wielkim współczuciem uścisnęli mu rękę; a wieczo- rem, kiedy wszyscy trzej zebrali się w pokoju Kleofasa na pogawędkę, Supramati zapytał, czy nie ze- chciałby i czy nie ciężko mu będzie opowiedzieć im dzieje swej przeszłości. - Ależ przeciwnie! - odrzekł tenże z uśmiechem. - Będzie mi bardzo przyjemnie przeżyć znów z przyjaciółmi odległą przeszłość, która dziś nie napa- wa mnie już ostrym bólem. Pomyślawszy przez chwilę, rozpoczął: Urodziłem się w epoce upadku naszej starożytnej religii; no- wa wiara Wielkiego Proroka z Nazaretu podbijała świat. Lecz wieczna prawda miłości i światła głoszona przez Boga, była już skażona i oszpecona dzikim zabobonem żądnym krwi, którego objawy na pewno srogo i surowo potępiłby Syn Boży, pełen pokory, łaski i miłosierdzia. Lecz rzeczy tych nie rozumiałem jeszcze w tym burzliwym okresie walki. Byłem wówczas takim sa- mym namiętnym czcicielem Sarapisa, jak inni - a Chrystusa i chrześcijan nienawidziłem z taką zacięto- ścią, jak oni nas. Tak, moi przyjaciele, historia Ozyrysa, zabitego przez Tyfona, który rozrzucił po obliczu ziemi okrwawione szczątki boga światła, jest stara jak świat i przetrwa na pewno do końca dni jego. Ludzie nie walczą między sobą wzajemnie i nie profanują Niepojętego Stwórcy wszechświata i jedyną Jego praw- dę, którą naiwnie wyobrażają sobie, że mogą zamknąć Go wyłącznie w swoim wyznaniu z krzywdą dla wszystkich pozostałych religii? Ich bratobójcza nienawiść i religijne wojny, czyż nie jest to właśnie roz- rzucanie okrwawionych członków Bóstwa? Lecz powracam do swej historii. Jako syn Arcykapłana wychowywałem się przy świątyni i już od najmłodszych lat służyłem Bogu. Były to ciężkie czasy. My, "pogańscy kapłani", jak nas nazywano, byliśmy wzgardzeni, nienawidzeni i prześladowani; myśl, że zniszczenie, któremu ulegały nasze świątynie - dotknie kiedyś i świątynię Sa- rapisa - doprowadzała mnie do rozpaczliwej wściekłości. I straszny ten dzień nastał... Kleofas milczał przez chwilę, a potem wskazał ręką na umieszczoną przy łóżku kolumienkę, na któ- rej stała statuetka ze słoniowej kości. - Oto, moi przyjaciele, statua Boga w miniaturze; daje ona przybliżone pojęcie idealnej piękności i prawdziwie boskiego wyrazu, który genialny artysta potrafił nadać temu obliczu. Teraz, oczywiście, ła- two pojmiecie co przeżywałem, widząc jak szydercza ręka fanatyka podniosła topór, aby to niezrównane dzieło sztuki rozbić i zgruchotać, jak jakiś niepotrzebny kloc. Wielu z naszych kapłanów w dniu tym zabito, a mnie cudem tylko uratował przypadek, czy też prze- znaczenie. 8 Jako ciężko rannego, towarzysze przenieśli mnie do jednego z przyjaciół mego ojca - uczonego, który mieszkał samotnie na skraju miasta. Tam przyszedłem do siebie i wyzdrowiałem, lecz równocześnie z życiem powróciła straszna świa- domość okropnego zdarzenia; świątynia Sarapisa, zburzona i zniszczona aż do fundamentów, przestała w ogóle istnieć. Nie potrafię już dziś opisać, jaka rozpacz opanowała wówczas moją duszę. Początkowo poświęciłem się wyłącznie tworzeniu planów zemsty; a kiedy zrozumiałem niemożność ich urzeczywistnienia, wpadłem w czarną melancholię i postanowiłem skończyć samobójstwem. Pewne- go razu, wieczorem, poszedłem do swego opiekuna i błagałem, aby dał mi trucizny. - Nie mogę już służyć memu Bogu, a patrzeć jak hańbią i poniżają wszystko, co ubóstwiałem, jest ponad moje siły; chcę umrzeć. Starzec wysłuchał mnie w milczeniu, po czym wyjął z szafy kubek i wlał w niego kilka kropel jakiegoś płynu, podobnego do płynnego ognia. Następnie, podając mi ów kubek, rzekł z zagadkowym uśmie- chem: - Pij i umrzyj dla wszystkiego, co już zniszczone; a zmartwychwstań, żeby czcić i służyć Bóstwu, w które wierzysz i któremu oddajesz pokłony... Wypiłem i upadłem jak podcięty... Ocknąłem się już tutaj; pełen sił, otoczony ciszą, spokojem i no- wymi przyjaciółmi - poświęciłem się nauce, które jedynie rozwiązać może otaczające nas wielkie i straszne problemy. I żyję tu już długie wieki pochłonięty pracą i zapominam nawet, że gdzieś tam ist- nieje jeszcze drugi świat, w którym rodzą się i umierają całe pokolenia przemijającej ludzkości... Drugi adept, z którym Dachir i Supramati zaprzyjaźnili się, był także w kwiecie sił, nieznanej rasy, o miedziano-czerwonej barwie twarzy i dużych, ciemnych jak przepaść, oczach. Nazywano go Tlawatem. Historia jego życia uczyniła na słuchaczach głębokie wrażenie... Omal nie z zabobonnym uczuciem patrzyli na tę prawie legendarną istotę - żywego przedstawiciela wielkiej, czer- wonej rasy Atlantów, którego noga stąpała po ziemi pozostałej z resztki olbrzymiego kontynentu; pa- mięć, o którym zachowała się pod imieniem wyspy Posejdona. Umówiono się, że co wieczór, po dziennej pracy, będę kolejno schodzić się na pogawędkę w poko- ju jednego z przyjaciół. Rozmowa z Tlawatem była najciekawsza; w ustach żyjącego świadka tej bajkowej przeszłości histo- ria zaginionego kontynentu nabierała szczególnej żywotności. I ciemne oczy Atlanta jaśniały dziwnym blaskiem, kiedy opisywał okropne katastrofy, które rozbiły je- go kontynent; katastrof tych wprawdzie osobiście nie widział, lecz wspomnienie ich dochowało się żywe i jasne w pamięci jemu współczesnych. Z odcieniem szczególnej, rozbudzonej wspomnieniami narodowej dumy, opisywał Tlawat złoto- bramny gród - stolicę olbrzymiego państwa, zatopioną już w jego czasach; pozostały jednak po niej pla- ny, widoki i szczegółowe opisy w świątyni, w której Tlawat otrzymał wtajemniczenie, a następnie wraz z kilku innymi sługami tej świątyni wyemigrował do Egiptu, jeszcze przed przewidzianym przez adeptów geologicznym przewrotem, mającym zatopić wyspę Posejdona. Jest oczywiście jasne i zrozumiałe, że najbardziej interesowała i pobudzała ich ciekawość historia pierwotnego Egiptu i piramidy, w której obecnie mieszkali oraz Sfinksa i pogrzebanej pod piasakami świątyni. Tlawat obliczał, że te pomniki wzniesione przez wtajemniczonych, którzy wyemigrowali z Atlan- tydy - mają już około 20 tysięcy lat. Ci wysiedleńcy stworzyli także ten podziemny świat, w którym obec- nie mieszkają, oddawszy go wyłącznie sprawom wtajemniczenia i tu również przechowują potężne tali- zmany, chroniące od kataklizmów kosmicznych. Czas przeznaczony na odpoczynek szybko upływał i pewnego ranka, po odbytej modlitwie w świąty- ni, rycerze Graala zostali wezwani do Najwyższego Hierofanty. Czcigodny starzec przyjął ich siedząc za stołem zawalonym zwojami papirusów i poprosiwszy, aby usiedli, zwrócił się do nich przyjacielskim tonem: - Wezwałem was, moje dzieci, aby wspólnie ustalić program waszych zajęć. Nauczyliście się już bardzo wiele, lecz... na drodze, po której idziemy, mamy obszar zagadnień i nauk prawie nieskończony. Proponuje, byście zajęli się teraz poznaniem nieznanej wam wielkiej przestrzeni naszego systemu sło- necznego. Za konieczne także uważam, abyście zapoznali się z planetarnym łańcuchem, jak również z psy- 9 chicznymi i fizycznymi wpływami planet widzialnych i niewidzialnych, oddziaływujących na naszą zie- mię. Jednocześnie poznacie właściwości praw kosmicznych, rządzących naszym systemem słonecz- nym. Ta "geografia" dostępnej nam przestrzeni jest bardzo interesująca i otworzy przed wami nieoczeki- wane horyzonty - nowy obszar nieskończonej przemądrości Najwyższej Istoty. Dachir i Supramati oświadczyli, że we wszystkim podporządkowują się postanowieniom swego na- uczyciela i przewodnika, i otrzymawszy pierwsze wskazówki wraz z niezbędnym materiałem - jeszcze tego samego dnia, z właściwym sobie zapałem, wzięli się do pracy. Dla zwykłego śmiertelnika czas jest brzemieniem rozgoryczeń i braków w przeszłości, ciężkich trosk i kłopotów w teraźniejszości, niepewności i pragnień w przyszłości. Spokój i cisza, tak cenione przez uczonych, wydają się nudnymi dla istoty niedoskonałej i bezmyśl- nej, która uważa czas za wielkiego i okrutnego tyrana, jeżeli nie może go zapełnić niskimi rozrywkami, intrygami i nigdy niezaspokojonymi namiętnościami. A ta burza wzajemnej nienawiści, próżnej zazdrości i dzikich żądz, wstrząsa i miota mikrokosmo- sem, który się zwie ludzkim organizmem i niszczy go podobnie, jak trzęsienia ziemi niszczą fizyczny świat. W purpurowym oceanie krwi płynącym w żyłach naszych unoszą się tysiące maleńkich światów, na których odzwierciedlają się burze serca ludzkiego, przekazując im nasze instynkty, uczucia i cierpienia, zachcianki i żądze. Gdyby obdarzone jasnowidzeniem oko człowieka mogło widzieć spustoszenia jakie czyni każda mo- ralna burza w jego duszy w przystępie gniewu!... Tam, w tej burzącej się krwi dokonują się katastrofy podobne do kosmicznych; miliony komórek i ku- leczek - giną, zatopione, spalone, a pozostałe resztki zmarłych mikroskopijnych organizmów, wyrzucone przez ciało, unoszą się w powietrzu jako zarazki; zaś wyczerpany wewnętrznym wstrząsem człowiek od- czuwa wtedy ciężar, słabość i rozpacz. Człowiekowi zaś oczycszczonemu i pracującemu duchem, wschód i zachód słońca wskazują tylko, że zaczyna się i kończy dzień pracy. Świat ducha - kontemplacja, modlitewny zachwyt, stwarzające pełen błogosławieństwa spokój, dają- cy człowiekowi fizyczne i duchowe zdrowie; nic nie mąci rządzącego nim wewnętrznego świata i draż- niące powiewy otaczającego go ludzkiego mrowiska, nie wywierają na niego żadnego wpływu. W zadziwiająco czystej i harmonijnej atmosferze piramidy, Supramati z Dachirem szybko odzyskali naruszoną przez życie w świecie duchową równowagę i z właściwą sobie gorliwością wzięli się do cięż- kiej pracy. Kierownikiem w ich nowych pracach i nauce był hierofant Syddarta - z wyglądu młody człowiek, choć przeszłość jego gubiła się w mglistej głębi wieków; z właściwymi wyższej istocie: sztuką i cierpliwo- ścią, potrafił on powoli przekazywać swoją olbrzymią wiedzę dwóm młodszym braciom, ciesząc się, że darzy ich nowym światłem, a kiedy wyrażali mu swoją szczerą wdzięczność, nieodmiennie odpowiadał: - Nic mi nie zawdzięczacie, moi bracia, gdyż po prostu daję wam to, co sam niegdyś otrzymałem, a co z kolei i wy również oddacie innym braciom, którzy podobnie jak i my, podnoszą się po drabinie do- skonałości; wiedza moja, tak wielka zdaniem waszym - jest niczym w porównaniu z ogromem, jaki pozo- stał nam jeszcze do nauczenia się i poznania. Jednakże, pomimo gorliwości obu magów, niewyczerpanej energii, nadziei na przyszłość i wsparcia Ojca Niebieskiego - chwilami opanowywała ich, jeżeli już nie rozpacz, to słabość. Zdarzało się to szczególnie wtedy, kiedy jakaś nowa prawda na podobieństwo oślepiającej błyska- wicy, odsłaniała oszałamiającej wielkości horyzonty, arkany wszechświata, których istnienia dotąd na- wet nie podejrzewali. Z uczuciem mglistej tęsknoty, obaj magowie zapytywali siebie czy istnieje cel, a przede wszystkim kres całej tej wiedzy, nie mającej granic jak sama nieskończoność? Czy dojdą oni do tego, aby poznać wszystko, pojąć i w swoim nędznym mózgu pomieścić tak olbrzy- mią wiedzę? Pewnego razu Syddarta podchwycił u swoich uczniów chwilę podobnej słabości, a kiedy na jego za- pytanie, Dachir i Supramati w odpowiedzi wyrazili mu swoje wątpliwości i obawy, uczony z wymówką 40 pokręcił głową: - Dziwię się, moje dzieci, iż wy, magowie o dwóch promieniach, do tego czasu nie zrozumieliście, że w niezniszczalnej psychicznej iskrze, stworzonej przez Najwyższą Istotę, kryje się zaczątek Jego wiedzy i Jego mocy, a całe zadanie polega jedynie na tym, żeby rozwinąć i wydoskonalić te bogactwa. Na każdym wyższym stopniu osiągniętej wiedzy, w mózgu tworzy się nowy ośrodek ognia - ognisko świadomości i siły. I tenże sam mózg, który na niższych szczeblach drabiny rozwoju, przedstawiał po prostu masę bezwładnej materii, z nielicznymi, ledwie przenikającymi go elektrycznymi nićmi - staje się poniekąd oddzielnym światem, posiadającym siłę dynamicznego laboratorium, zdolnym kierować żywio- łami i stwarzać światy. Otóż władać taką potęgą i pozostawać równocześnie pokornym, z nabożeń- stwem oddając na usługi boskiej woli zdobytą świadomość i wiedzę - jest właśnie najwyższym zadaniem i obowiązkiem magów, jedyną dozwoloną im ambicją. Pewnego razu, skończywszy objaśnienia o skomplikowanym, trudnym i wielkim zagadnieniu formo- wania się światów, Syddarta zauważył z uśmiechem: - Sądzę, moje dzieci, że będzie wam przyjemnie ożywiać muzyką tę suchą, pomimo jej wielkich ce- lów, pracę? Sztuka, to jest gałąź magii, a jeżeli dotąd pomijaliście ją i zaniedbywaliście, ze względu na inne skomplikowane zajęcia, to teraz nadszedł czas zbadać i poznać tę wielką siłę, gdyż dźwięczy w niej bo- ska myśl... - Odgadłeś nasze pragnienia, nauczycielu - odpowiedział z ożywieniem Supramati. - My obaj z przyjacielem, po prostu uwielbiamy muzykę jako dar niebios, budzący zachwyt, podno- szący i radujący człowieka. Lecz rzeczywiście nie studiowaliśmy jej dotychczas jako nauki magicznej. - Poświęcicie i jej część czasu. Magowie waszego stopnia muszą znać chemiczny skład dźwięku i wibracji, a także rozmiary tej siły. Ludzie zwykli, o nierozwiniętych zmysłach, chociaż poddają się cza- rowi muzyki, nie mają żadnego pojęcia o różnorodności wywoływanych przez nią zjawisk. W arsenale maga, muzyka to - jeszcze jedna potężna broń. - Znam dotąd tylko powszechne prawo, które nas poucza, że harmonijne wibracje uspokajają, sku- piają i ożywiają, a chaotyczne i nieharmonijne działają rozstrajająco: wywołują burze, trzęsienia ziemi itd. Następnie, wiadomo mi również, że wibracje muzyczne mogą uspokoić lub rozbudzić ludzkie na- miętności i nawet oddziaływać na zwierzęta. Oto wszystko, co wiemy z tej dziedziny - zauważył Dachir. - Oczywiście. Lecz musicie nauczyć się także kierować świadomie tą wszechmocną dźwignią, umieć stosować i rozróżniać rytm, kompozycje i gradacje wibracyjnej siły harmonii, stosownie do tego, czy chcecie zahamować astralny prąd i wstrzymać chaotyczne żywioły lub odwrotnie - wywołać je i dać im swobodę działania. Nie próbowaliście jeszcze, za pośrednictwem wibracji tworzenia niebezpiecznych trucizn lub wywo- ływania uzdrowień, które profani nieodmiennie uznają za "cudowne", albo też zapładniać ziemię, lecz nie formułami, czy pierwotną esencją, a muzyką; albowiem wszystko porusza się przez wibracje i dzięki nim utrzymuje równowagę. Wokół profana cała przyroda dźwięczy, pachnie i mieni się tysiącami barw, a on nie zdaje sobie z te- go sprawy, ponieważ nie widzi i nie partycypuje w niewidzialnym świecie. - A teraz pójdźmy - rzekł Syddarta, wstając. - Dam wam możność usłyszenia magicznej muzyki i wprowadzę was w astralny świat, gdzie ujrzycie pracę harmonijnych wibracji. Podobnie jak magnes przyciąga żelazo, tak i dźwięki przyciągają odpo- wiednie dźwięki, a harmonijne fale skupiają się w coraz potężniejsze wibracje. Zadaniem waszym będzie nauczyć się: mierzyć, ważyć, stosować i regulować tę siłę. Hierofant powiódł swoich uczniów do sali muzycznego wtajemniczenia. Była to zupełnie ciemna, okrągła, lecz obszerna grota. Obdarzeni jasnowidzeniem magowie, rozsiedli się na niskich krzesłach, a Syddarta wziął kryształo- wą lirę i rzekł z uśmiechem: - Zamknijcie wasz wzrok duchowy i patrzcie, jakie to światło wywołuje muzyka. Po chwili rozległy się silnie wibrujące i dziwnie modulowane dźwięki; następnie mignął w mroku ognisty promień i momentalnie rozsypał się na miliony różnobarwnych iskier. W miarę tego, jak muzyka rozbrzmiewała głośniej, a dźwięki stawały się pełniejsze i potężniejsze, - // iskry sypały się i krzyżowały na kształt spadających gwiazd, tworząc fantastyczne i różnorodne rysunki geometryczne. Fajerwerk ten przeszedł po chwili w strumienie tęczowych blasków, które padając na ziemię, rozsy- pywały się na tysiące świetlistych kropel, szumiąc jak wzburzona woda. Nagle grota rozjaśniła się ośle- piającym blaskiem, a w powietrzu rozprzestrzenił się odurzająco silny, lecz przyjemny aromat. Hierofant przerwał na chwilę i opuścił lirę. Dachir i Supramati, jakby nagle przebudzeni, spojrzeli wokół i z trudem dostrzegli, że z jednej strony groty znajdowała się jak gdyby niewielka polana. Syddarta wskazał na nią ręką i zaczął grać na nowo. Płynęła teraz inna melodia; oślepiające światło pobladło przyjmując zielonkawy odcień, a ziemia sta- ła się tak przeźroczysta, że było w niej widać jasno i dokładnie nasiona i zarodki. Nagle te różnobarwne ogniki zaczęły jakby wciskać się w ziemię i wnikać w widoczne zarodki; i w miarę tego, jak się wzmaga- ła siła harmonijnych wibracji na powierzchnię gleby zaczęły coraz gęściej opadać zielone fale; równo- cześnie zarodki nabrzmiewały, pękały i wypuszczały pędy. Znów hierofant uczynił pauzę i zamilkł; wzrok jego był skierowany w przestrzeń i płonął zachwytem. Po krótkiej chwili ponownie rozległy się dźwięki liry i rozbrzmiewały boską pięknością. Światło teraz stawało się coraz słabsze, następnie przyjęło błękitnawy odcień i na tym aksamitno- niebieskawym ekranie, zaczęły powstawać rzeczywiście zachwycające obrazy. Jak w kalejdoskopie, przesuwały się kolejno zielone łąki, cieniste doliny, lasy z olbrzymią roślinno- ścią i fantastyczne skały, a w ich rozpadlinach pieniły się i szumiały różnobarwne wodospady. Istoty de- likatnej, a przecudnej piękności zjawiały się na okrytych kwiatem gałązkach, lub też przelatywały lekko z kwiatka na kwiatek. Były to nieskazitelne i wzniosłe emanacje mózgu maga, jego dążenia ku światłu... Stworzenia te obdarzone były pewną życiową siłą, istnienie ich stanowiło jedną z tajemnic nieznanej profanom siły twórczej. Supramati słuchał jak oczarowany, zapomniawszy o wszystkim; nie czuł niczego, oprócz niewysło- wionej błogości upajania się takimi wspaniałościami. I nagle nieoczekiwana myśl błysnęła w jego mózgu. - Przypuśćmy, że zdolny jestem zrozumieć i przejąć to wszystko przy pomocy mych wysubtelnio- nych zmysłów; lecz przecież w przyszłości znowu iść muszę pomiędzy zwykłych ludzi, aby objaśnić i przekazać te wszystkie tajemnice tłumowi... Jakim językiem mam z nimi mówić, jak zwracać się do nich i jak przekonywać, skoro pragną oni wi- dzieć i rozumieć tylko to, co mogą wyczuć, sprawdzić i skontrolować przy pomocy swoich grubych zmy- słów... Naśmieją się ze mnie i uznają za zbiega z domu wariatów, jeżeli na przykład wskazując na jakie- gokolwiek złoczyńcę, powiem im: - Spójrzcie na chmurę demonów, stworzonych przez jego występny mózg; popatrzcie, jak się uno- szą w przestrzeni te niebezpieczne larwy, szukające ofiar, aby się do nich wszczepić... Lub też pokażę im czyste i szlachetne myśli pustelnika i ascety, krzewiciela pokoju i harmonii... O, świętą prawdę powiedział Chrystus, mówiąc że: "Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest Królestwo Niebieskie". Nie, nie, wielcy nauczyciele prawdy mają najzupełniejszą słuszność; nie można wszystkiego odkry- wać tłumowi. Wtajemniczenie powinno się odbywać w ciszy i odosobnieniu, z dala od chaosu i ludzkich namiętno- ści. Udzielane nam oszałamiające i straszne wiadomości, powinny być ukryte, jak się ukrywa skarby, a niewzruszona przysięga milczenia powinna strzec ich świętej tajemnicy... Kiedy Syddarta przestał grać, Supramati zawołał w zachwycie: - Jakież to wspaniałe! Lecz czyż potrafię kiedykolwiek wywołać dźwięki o podobnej piękności i sile! Hierofant położył mu rękę na ramieniu i uśmiechnął się. - Czy przypuszczasz, że z wyjątkiem poważnej planowej pracy, gram zawsze według uprzednio wy- uczonego systemu i spacjalnych prawideł? Nie, dźwięki, które przed chwilą słyszałeś, wywołuję z głębi swej istoty; są one wyrazem harmonii mej duszy. Weź lirę i spróbuj... - Ależ ja nie umiem wcale grać na lirze i kakofonią rozedrę wasze uszy - odpowiedział, rumieniąc się 42 Supramati. - Nie obawiaj się. Wznieś swoją duszę ku boskiemu pięknu, oddaj się natchnieniu i módl się, a pory- wy twej duszy stworzą takie same cudowne wibracje, jakie przed chwilą wprowadziły cię w zachwyt. Posłuszny woli nauczyciela, Supramati wziął lirę i skupiwszy się w gorącej modlitwie, dotknął palca- mi strun. Cała jego istota napełniła się miłością, wiarą i nabożnym dążeniem ku wyższym światom. Bez żadnego wysiłku, jakby poruszane wyższą siłą, palce jego dotknęły strun i popłynęły delikatne i wspaniałe dźwięki, wywołując i