Straszny_smok_-_Miles_Cameron
Szczegóły |
Tytuł |
Straszny_smok_-_Miles_Cameron |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Straszny_smok_-_Miles_Cameron PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Straszny_smok_-_Miles_Cameron PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Straszny_smok_-_Miles_Cameron - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
PROLOG
Na północy Nova Terra i Antica Terra zawitała wiosna. Przybyła
też do Galii i Etrurii, i do Arelatu, gdzie ludzie znów zaczęli
poznawać, jak to jest bać się nocami, i do Iberii, gdzie zjawiła się
wcześnie. Ale najpierw przybyła do Oksytanii, w której gospodarze i
gospodynie zabrali się do poważnej pracy, nawożąc i obsiewając pola,
gdy tylko stajał lód w starych redlinach i ziemia zaczęła mięknąć. W
zależności od majątku rolnika, od zamożnego gospodarza z
kamiennym domem i dwoma zaprzęgami wołów albo rosłych koni,
po maleńkie chaty osadników na skraju spornych ziem, gdzie młoda
para zaprzęgała się do pługa swojej roboty prowadzonego przez
najstarsze dziecko, lemiesze odkładały skiby zimnej gleby. Każdego
dnia radliny przesuwały się coraz dalej na północ, od wcześniej
pojawiającego się oksytańskiego słońca ku granicom i przez
poczerniałe od ognia pola Jarsayu, później do Albiny i Brogatu, gdzie
było mniej chłopów małorolnych i więcej drobnych właścicieli
ziemskich, ale również więcej najmitów bez ziemi, i gdzie duże
żelazne pługi głębiej rozorywały ziemię, żeby ją przygotować na
późniejsze słońce.
Tak oto z południa na północ pługi odwracały glebę wszędzie tam,
dokąd sięgnęła ręka człowieka.
I to samo słońce, które ogrzewało pola, ogrzewało też place
ćwiczeń. Zamkowe dziedzińce, podwórza przy stajniach, równiny
pod zewnętrznymi murami albo stare zamkowe fosy przemieniały się
w Pola Marsowe, na których młodzi mężczyźni wraz z kilkoma
kobietami uczyli się żołnierskiego rzemiosła. Starsi ludzie
rozprostowywali bolące plecy i rozgrzewali zesztywniałe przez zimę
stawy, przeklinając umykającą młodość albo swój coraz dojrzalszy
wiek. Ci, którzy żyli z wojny, patrzyli na powiększone brzuchy i
podczas Wielkiego Postu mocniej się przykładali do pracy, a wojna i
pogłoski o wojnie przyśpieszały ich ciosy w słupy i w manekiny do
ćwiczeń. Wraz z wiosną na zachodnią Oksytanię, Jarsay i Brogate
rozpoczęły się napaści Dziczy. Głodni ludzie i gorsze od nich
stworzenia wykorzystywały kapryśną pogodę, żeby atakować
Strona 4
odludne farmy i leśne domy, i wielu rycerzy miało okazję nie tylko
ćwiczyć do pierwszej niedzieli Wielkiego Postu. Gdyby smok wzleciał
i spojrzał z wysoka na ziemię, zobaczyłby zarówno zajętych orką
wieśniaków, jak i dym wznoszący się z płonących zagród wzdłuż
całej zachodniej granicy Człowieka z Dziczą.
Rycerze z bezpieczniejszych stron, gdzie nie sięgało zagrożenie ze
strony irków i boglinów, zwiedzieli się o królewskim turnieju w
Harndonie i marzyli o tym, żeby wziąć w nim udział. Zamawiali
nowe zbroje albo dopasowywali stare, reperowali kolczugi,
polerowali, naprawiali i znów polerowali co starsze płyty, żeby
dołączyć do orszaków wielkich panów, którzy mieli się ścierać przed
samym królem Alby. Wieści o turnieju roznosili komedianci,
trubadurzy, śpiewacy i ladacznice, a także druciarze, najemnicy,
szeryfowie, mnisi i każdy, kto w czasie odwilży podróżował po
strasznie błotnistych drogach.
Z Oksytanii do Brogatu napłynęła plotka, że w Morei, zanim
rozmarzła, Czerwony Rycerz odniósł kolejne zaskakujące zwycięstwoi
stał się panem całego kraju. W Oksytanii trubadurzy śpiewali nową
pieśń o nim i o jego Czerwonej Kompanii. I tam, gdzie śpiewali, że
Czerwony werbuje, młodsi synowie ściskali matki, wkładali zbroje i
jechali na północ do dalekiego miejsca zwanego Gospodą Dormling.
Nastała wiosna i serca młodych ludzi rwały się do walki.
Strona 5
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gospoda Dormling - kompania
Pyskata stała na stole w czerwonej sukni zasznurowanej pod
lewym ramieniem - sznurowanie pozwalało zobaczyć, że pod spodem
nie ma bielizny. Śpiewała.
Panny się spotykają pod palmą w ogrodzie,
czasami raz w tygodniu, a niekiedy co dzień,
bawiąc się frywolnie, nie wstydząc nagości,
nieświadome oczu nieproszonych gości.
Ujrzawszy kukułcze gniazdko u pewnej ślicznotki,
kawaler postanowił użyć swej grzechotki.
Tak, kukułko, och, kukułko w kukułczym gnieździe.
Tak, kukułko, och, kukułko w kukułczym gnieździe.
Dam każdemu szylinga i po jednym ciastku,
jeśli zmierzwi piórka w mym kukułczym gniazdku.
Jeden pulchną panną wielce się zachwyca,
inni lubią dziewki o smukłych kibiciach,
ale w nocy, pod kocami, gdy zaświeci gwiazda,
każdy chce włożyć grzechotkę do mojego gniazda.
Spotkałam go rano, a potem w noc ciemną
nie wiedziałam, co robić, chciałam być uprzejmą,
on nie mógł znaleźć drogi i na próżno szukał,
więc mu pokazałam, gdzie kukułka kuka.
Wskazałam mu drogę przez wszystkie zaułki
do gniazda, gdzie się lęgną malutkie kukułki.
Gdy tylko je znalazł, chciał mi zmierzwić piórka,
a ja na to: uważaj, chyba nie ta dziurka.
Nieprawda, odpowiedział, mylisz się, dzieweczko,
I później mnie zostawił z małą kukułeczką.
Głos miała niepiękny, trochę skrzekliwy, bardziej papuzi niż
słowiczy, jak rzekł Rozmyślny Mord do swoich kamratów, ale na
pewno donośny, i wszyscy znali melodię i refren.
Strona 6
Wszystkimi w tym wypadku byli ci, którzy się znajdowali w izbie
wielkiej kamiennej gospody pod Łęgami Dormlingu, powszechnie
uważanej za największą gospodę na całym świecie. W dużej izbie były
łuki i wykusze jak w kościele i masywne kolumny osadzone na
kamiennych fundamentach, schodzące głęboko do piwnic również
owianych sławą. Na ścianach grubszych niż wzrost mężczyzny
wisiały gobeliny tak stare i do tego stopnia pokryte sadzą, popiołem i
dymem z sześciuset lat, że trudno było zobaczyć, co przedstawiają,
choć, jak się wydawało, wielki smok pysznił się za długim
szynkwasem, gdzie służący i kilku faworyzowanych klientów
znajdowali schronienie przed armią okupującą wszystkie inne
miejsca.
W tę najzimniejszą wiosenną noc marca śnieg osiadł na namiotach,
więc kompania Czerwonego Rycerza - to znaczy ta jej część, która nie
została w przytulnych koszarach w Liwiapolis - wypełniła po brzegi
gospodę i stodoły wraz z kilkuset Moreańczykami, kilkoma góralami
pędzącymi stada i zdumiewającą zbieraniną najemników, kupców,
dziwek, wagantów, głupich młodzieńców i naiwnych młodych kobiet
szukających czegoś, co, jak niewątpliwie wierzyli, okaże się
„przygodą”, łącznie z dwudziestoma w gorącej wodzie kąpanymi
oksytańskimi rycerzami, ich ulubionym trubadurem i giermkami,
wszystkimi uzbrojonymi po zęby i chętnymi poddać się próbie.
Tłum stojący na grubych na dwa cale dębowych deskach gospody
był tak zbity, że najmilsza i najbardziej atrakcyjna córka Gospodarza
miała kłopot, żeby się przebić do dalej leżących izb. Mężczyźni
próbowali ustępować jej z drogi, gdy szła z drewnianą tacą pełną
skórzanych kubków, ale niewiele to dawało.
Gospodarz kazał rozpalić cztery wielkie ogniska na podwórzu i
ustawić stoły na kozłach, a także serwować piwo w ogromnej
kamiennej stodole, lecz każdy chciał przebywać w samej gospodzie.
Trzaskający mróz, który zamrażał wodę w kałużach i sprawiał, ze
bydło zbijało się w stada w wielkich zagrodach i owczarniach w
łęgach nad gospodą, spowodował największy napływ klientów,
jakiego można się było kiedykolwiek spodziewać. Ludzie zapełnili
gospodę tak szczelnie, że Gospodarz się bał, że pomrą w ścisku albo,
Strona 7
co gorsza, nie zdołają kupić jego piwa.
Odwrócił się w stronę młodego człowieka, który stał z nim za
szynkwasem. Młodzieniec miał ciemne włosy, zielone oczy i
czerwony strój. Patrzył na zatłoczone wnętrze z zadowoleniem, jakie
anioł może okazywać na widok pobożnych uczynków.
- Twoja przeklęta kompania i poganiacze w tym samym czasie?
Nie mogłeś się zjawić tydzień wcześniej albo tydzień później? Nie
znajdziesz dość paszy na wzgórzach. - Głos Gospodarza brzmiał
przenikliwie nawet w jego własnych uszach.
Gabriel Murien, Czerwony Rycerz, kapitan, Megas Dukas, diuk
Tracji i posiadacz tuzina innych tytułów nadanych mu przez
wdzięcznego cesarza, pociągnął długi łyk czarnego, słodkiego
zimowego piwa, po czym błysnął promiennym uśmiechem.
- Będziemy mieli paszę - rzekł. - W Brogacie było cieplej. W
Albinie jest wiosna. - Uśmiechnął się. - I zauważ, to tylko dziesiąta
część mojej kompanii. - Uśmiech stał się cieplejszy, gdy spojrzał na
stół werbunkowy pod ścianą. Żądni przygód młodzieńcy z sześciu
krajów i trzech narodów zaciągali się do kompanii. - Ale rośnie -
dodał.
Czterdziestu ludzi Gospodarza, większość w jego barwach i w
większości jego krewni, stało jak żołnierze za długim szyn kwasem i
w zdumiewającym tempie wydawało piwo. Gabriel patrzył na nich z
przyjemnością, jaką zawodowiec czerpie z obserwowania, jak inni
ćwiczą swoje rzemiosło - podobała mu się sprawność, z jaką żona
Gospodarza prowadzi rachunki, prędkość, z jaką jedni służący
zbierają pieniądze albo robią karby na kijkach, i skwapliwość, z jaką
drudzy otwierają beczki, przelewają zawartość do dzbanów, a z nich
do budi, skórzanych kubków, powyszczerbianych garnczków i
cynowych kufli. Inni podchodzili do szynkwasu i do odszpun-
towanych beczek z miarową regularnością kompanijnych kuszników
wypuszczających bełty.
- Wygląda na to, że każdy ma pieniądze - przyznał z niechęcią
Gospodarz.
Jego najstarsza córka Sara, piękna rudowłosa dziewczyna, wdowa
z berbeciem, którego obecnie trzymała jej kuzynka - zajęła miejsce
Strona 8
Pyskatej i śpiewała starą pieśń, bardzo starą pieśń. Pieśń nie miała
refrenu i górale pomrukiwali, akompaniując jej. Kiedy jeden z
moreańskich muzyków zaczął wygrywać melodię na mandolinie,
szorstka ręka zamknęła się na jego ramieniu, zmuszając go do
zaprzestania.
Gospodarz patrzył na córkę na tyle długo, że jego żona przestała
zbierać pieniądze i zgromiła go wzrokiem. W odpowiedzi wzruszył
ramionami.
- Mają pieniądze, jak mówię. Podobno na wschodzie spotkało cię
kilka przygód?
Czerwony Rycerz wpasował ramię w kąt pomiędzy półką i
ciężkim dębowym kredensem za szynkwasem.
- W istocie - odparł.
Gospodarz pochwycił jego spojrzenie.
- Słyszałem wszystkie nowiny i w żadnej nie umiem doszukać się
sensu. Powiedz mi, jeśli łaska, co się wydarzyło.
Gabriel dopił piwo i spojrzał na dno srebrnego kubka. Obdarzył
Gospodarza cierpkim uśmiechem.
- Nie jest to krótka historia.
Gospodarz uniósł brew i powiódł spojrzeniem po morzu ludzi.
Tłum wywoływał ser Alkajosa i skandował jego imię.
- Nie mógłbym cię zostawić, nawet gdybym chciał - powiedział
Gospodarz. - Dokonaliby na mnie samosądu.
Gabriel wzruszył ramionami.
- No tak. Od czego mam zacząć?
Sara, zarumieniona po śpiewaniu, przeszła pod klapą szynkwasu i
wzięła dziecko z ramion kuzynki. Uśmiechnęła się do Czerwonego
Rycerza.
- Zamierzasz coś opowiedzieć? Chryste na krzyżu, tato! Wszyscy
chcą posłuchać!
Gabriel pokiwał głową. Piwo magicznym sposobem trafiło do jego
kubka. Magia została odprawiona przez jędrną młodą kobietę w
pięknym koronkowym czepku. Uśmiechnęła się do niego.
- Niełatwo zacząć taką opowieść, skarbie. - Odwzajemnił
uśmiech służebnej dziewki z wyniosłym zainteresowaniem.
Strona 9
Sara była za młoda, żeby się poznać na dwuznaczności.
- Zacznij od początku!
Gabriel dziwnie poruszył ustami, niemal jak królik nosem.
- Nie ma początku. Historia sięga daleko w przeszłość, jest
nieskończenie długą opowieścią o ruchu i bezruchu.
Gospodarz przewrócił oczami.
Gabriel zrozumiał, że za dużo wypił.
- Niech będzie. Pamiętasz bitwę pod Lissen Carak?
Tuż za Czerwonym Rycerzem Tom Lachlan ryknął swoim
groźnym śmiechem. Gabriel Murien obrócił głowę. Lachlan - obecnie
Poganiacz, prawie siedem stóp mięśni, odziany w tartan i szarość,
przepasany szerokim, nabijanym srebrem pasem, uzbrojony w miecz
długi jak kij pastuszy - podniósł klapę i wszedł za szynkwas.
- Chłopcze, wszyscy pamiętamy Lissen Carak. To dopiero była
bitwa!
Gabriel wzruszył ramionami.
- Magister, który przezwał się Głogiem... - Z ponurym
uśmiechem wskazał stojącą na kredensie świeczkę w szklanym
kloszu. Wokół niej trzepotało kilkanaście ciem różnej wielkości.
Po drugiej stronie izby Mag poczuła szarpnięcie ops. Spięła się.
Stał na jasnej nowej mozaikowej podłodze w swoim pałacu pamięci.
Prudencja znowu zajmowała miejsce na cokole i jej posąg wyglądał na
wyrzeźbiony z ciepłej kości słoniowej, nie na wykuty z zimnego marmuru.
Rysy miała bardziej ruchliwe niż w jego latach młodzieńczych i siwo-czame
włosy, jakie pamiętał z dzieciństwa.
W głębi serca wiedział, że jest podobizną, a nie ucieleśnionym duchem,
lecz była ostatnim darem, jaki zostawił mu magister Harmodiusz. Był rad, że
ją odzyskał.
- Immolate tinea consecutio aedificium - powiedział.
Prudencja zmarszczyła brwi,
- Czy to nie trochę... zbyt dramatyczne? - zapytała.
Wzruszył ramionami.
- Słynę z arogancji i talentu dramatycznego - odparł. - Będzie ślepy i
przy odrobinie szczęścia przypisze to rzeczonej arogancji. Uznaj, że stawiam
zasłonę dymną dla naszego gościa... O ile się zjawi.
Strona 10
Nie odpowiedziała wzruszeniem ramion, ale jakoś dała temu wyraz, może
przez prychnięcie dezaprobaty bez jednego ruchu kościanym mięśniem.
- Katarzyna! Tales! Iskander! - rzekł cicho i jego pałac pamięci zaczął
się obracać.
Główna komnata - komnata czarów-była skonstruowana, a raczej istniała
w jego pamięci jako kopuła wsparta tut trzech parach łuków. Pomiędzy nimi
znajdowały się nisze z posągami godnych: ubiegły rok powiększył i wzmocnił
jego magiczne umiejętności, co wzbogaciło komnatę o kolejny rząd.
Najniższy rząd zajmowały podstawy jego mocy, reprezentowane przez
trzynastu świętych Kościoła„ sześciu mężczyzn, sześć kobiet i stojącego
pomiędzy nimi androgynicznego Świętego Michała. Nad świętymi ciągnęło
się piętro filozofów, których pisma kształtowały jego młodość - starożytni
takiego czy innego wyznania, z różnych epok archaicznych. Nad nimi
znajdował się trzeci poziom z dwunastoma nowożytnymi postaciami: sześć
kobiet, sześciu mężczyzn i jedna osoba w kapturze. Harmodiusz je tu umieścił
i Gabriel z pewną rezerwą podchodził do tego, co mogą oznaczać, ale znał
Świętego Aecjusza, który wymordował rodzinę swojego cesarza; znał króla
Jeana le Preux, który udaremnił podbój Etrurii przez irków po katastrofalnym
upadku archaicznego świata; znał cesarzową Liwię i Argencję, wielką
wojenną królową Iberii.
Gdy wykrzyknął imiona, wybrane posągi poruszyły się wraz ze swoimi
piętrami, zajmując miejsca nad dużym talizmanem strzegącym zielonych
drzwi w odległym końcu komnaty Niedawno pojawiły się drugie drzwi,
dokładnie naprzeciwko zielonych - małe czerwone drzwiczki z kratą. Gabńel
wiedział, co się za nimi kryje. Minął je, zbytnio się do nich nie zbliżając. W
podłodze przy cokole Prudencji tkwiła osadzona brązowa tarcza ze srebrnymi
literami i małą dźwignią. Sam ją zaprojektował. Miał nadzieję, że nigdy nie
będzie zmuszony jej użyć.
- Ryby - powiedział.
Pod najniższym rzędem posągów biegł pas, który wyglądał na wykuty z
brązu, z wytłoczonymi, wyrytymi, zdobionymi złotem, srebrem i emalią
trzynastoma znakami zodiaku. Ten pas też się obróciły choć w kierunku
przeciwnym do obrotu posągów.
Czyste złote światło słoneczne wpadło przez rzeźbiony kryształ wielkiej
kopuły, uderzyło w zodiakalny znak ryb i zlało się w złoty promień.
Strona 11
Duże zielone drzwi się otworzyły. Za nimi znajdowała się roziskrzona
krata, jakby ktoś wykuł bronę z rozgrzanego do białości żelaza. Przenikająca
przez nią zielona promienność napełniła komnatę czarów, choć została ona
jakoś obrysowana przez złote światło z kopuły.
Gabriel z zadowoleniem wyszczerzył zęby w uśmiechu i pstryknął
palcami. Każda ćma w gospodzie spadła na podłogę, martwa.
Sara się roześmiała.
- Niezła sztuczka - skomentowała. - A co z myszami?
Jej synek, który miał ledwie cztery miesiące, spojrzał na nią z
bezwarunkową miłością i spróbował znaleźć jej sutek ustami.
Gabriel się roześmiał.
- Jak mówiłem, magister, który obecnie tytułuje się Głogiem,
niegdyś znany jako Richard Plangere, ruszył z armią Dziczy
przeciwko Lissen Carak. Ściągnął wszystkich zwykłych
sprzymierzeńców: zachodnie bogliny, kamienne trolle, kilka złotych
niedźwiedzi z górskich plemion i kilku zbuntowanych irków z Jezior,
wiwerny i opiekunów. Przywołał do siebie wszystkich tych, których
łatwo skusić. Udało mu się również przekonać Sossagów z Wielkiego
Domu, tych, którzy żyją w Kraju Kabaczka na północ od morza
wewnętrznego.
- Zabili Hectora! Bodaj Bóg ich przeklął. - Nienawiść Sary do
zabójców męża płonęła jak jej włosy.
Czerwony Rycerz spojrzał na młodą kobietę i pokręcił głową.
- Nie mogę podzielić tej klątwy, skarbie. Mają Głoga za gościa.
Odwrócili się do niego plecami, wiesz. I... - Spojrzał na Poganiacza. -
Dla Sossagów i Huranów to my jesteśmy brutalnymi dzikusami,
którzy ukradli ich ziemie.
- Tysiąc lat temu! - syknął Zły Tom.
Gabriel wzruszył ramionami. Za nim ser Alkajos grał na kitarze ze
starożytnego świata i śpiewał starożytną pieśń dziwnym,
niesamowitym głosem. Ponieważ każde słowo padało w
prawdziwym archaickim, powietrze migotało od ops i potentia.
Ser Michael prześliznął się pod klapą i znalazł miejsce, żeby się
oprzeć. Kaitlin, jego żona w tak zaawansowanej ciąży, że człapała, a
nie chodziła, już spała w jednym z lepszych łóżek gospody. Za nim
Strona 12
Pyskata - ser Alison - piorunowała wzrokiem jakiegoś górala, dopóki
nie naparł na swoich kamratów i nie zrobił miejsca dla jej szczupłej
osoby.
Góral podjął naturalną, ale nieprzemyślaną decyzję, żeby
przeciągać ręką po jej ciele, i nagle stwierdził, że świszczy
przyciśnięty do dębowych desek. Luby Pyskatej, hrabia Zak, wszedł
mu na plecy i przeskoczył nad szynkwasem.
Góral wstał z twarzą wykrzywioną z wściekłości i stanął nos w nos
ze Złym Tomem. Wzdrygnął się.
Tom podał mu jeden ze swoich dzbanów piwa.
- Idź się napić - mruknął.
Gospodarz gniewnie spojrzał na najazd Albanów, którzy zakłócali
sprawne wydawanie piwa.
- Nie wynająłem ci prywatnej izby? - zapytał kapitana.
- Chcesz posłuchać opowieści czy nie? - zapytał kapitan.
Gospodarz tylko chrząknął.
- Zatem Głóg...
Każdy w zasięgu słuchu zdawał sobie sprawę, że kapitan, diuk,
czy jaki tam głupawy tytuł ostatnio nosił, właśnie po raz trzeci
wypowiedział imię Głoga.
***
Trzysta albańskich lig na północny zachód od gospody Głóg stał w
śnieżycy późnej zimy na wschodnim cyplu wyspy, którą zawładnął i
uczynił swoim miejscem mocy. Wielkie grzywacze słodkiego morza
wewnętrznego biły w skały wybrzeża, wznosząc się na wysokość
dziesięciu ludzi w powietrze, gnane przez silny wschodni wiatr.
W zatoce pękał lód.
Głóg przyszedł tutaj, żeby przygotować dzieło magiczne - zestaw
dzieł, sieć dzieł - przeciwko swojemu celowi: Ghause, żonie Hrabiego
Zachodniego Muru. Poczuł swoje imię jak trzepot skrzydełek ćmy w
powietrzu blisko twarzy w gorącą letnią noc. Wielu wypowiadało
jego imię głośno i szeptem na tyle często, że nie zawsze zwracał na to
uwagę, lecz w tym wypadku imieniu towarzyszył wybuch mocy,
który czuł w eterealu nawet w kręgu stworzonego przez siebie świata.
Drugie zawołanie było łagodniejsze, ale takie rzeczy chodzą
Strona 13
trójkami. Żaden użytkownik sztuki nie byłby taki głupi, żeby
przyciągnąć jego uwagę i na tym poprzestać.
Gdy poczuł imię po raz trzeci, było rzucone od niechcenia,
pogardliwie. Głóg poruszył cienkimi jak kije kościstymi rękami.
Ciemne Słońce nie był pospolitym wrogiem i stał w miejscu mocy
otoczony przez przyjaciół. I jak zwykle go oślepił. Ostrożnie, z
wymuszonym spokojem - gdyby był zwyczajnym człowiekiem,
zgrzytałby zębami - Głóg załatał dziurkę wyrwaną w eterze przez
wypowiedzenie jego imienia i wrócił do pracy.
Ale stracił cierpliwość i wezbrał w nim gniew; pamiętał jak przez
mgłę, bo obecnie miał w pamięci czarną dziurę, że kiedyś był
przeciwny uleganiu gniewowi. Teraz część gniewu wlał w czary
przeciwko Ghause - czy jest lepsza zemsta? Jednakże wciąż czuł, że
Ciemne Słońce go upokorzył, ział więc do niego głęboką nienawiścią.
Dlatego bez jednej myśli zadziałał. Zmienił kierunek ataku. Zginął
wartownik. Opiekun - demon, jak nazwaliby go ludzie - został
przekabacony, a jego poczucie rzeczywistości uległo wypaczeniu.
Zmierz się z tym, śmiertelniku, pomyślał Głóg i wrócił do swych
czarów.
W trakcie, jak ptak zaniepokojony podczas wicia wiosennego
gniazda, upuścił gałązkę. Trawiony nienawiścią i gniewem nie
zwrócił na to uwagi.
***
- Zaatakował Lissen Carak i go pokonaliśmy. Popełnił tuzin
błędów na każdy nasz. Mam rację, Tom? - Gabriel się uśmiechnął.
Ogromny góral wzruszył ramionami.
- Nigdy nie słyszałem, żebyś się przyznawał, że popełniliśmy
jakieś błędy.
Ser Gawin oparł się o szynkwas po drugiej stronie.
- Wyobraźcie sobie, jak opowiedziałby to Jehan, gdyby tu był z
nami - powiedział.
- W takim razie to były wyłącznie moje błędy - oznajmił Gabriel,
uniósł kubek i się napił.
To samo zrobili wszyscy mężczyźni i kobiety w czerwieni.
- Tak czy siak, daliśmy mu w kość - rzekł Tom. - Ale to nie było
Strona 14
żadne Chaluns, prawda? Ani bitwa pod Chevinem. - Obie bitwy,
odległe w czasie o ponad tysiąc lat, były chwalebnymi i drogo
okupionymi zwycięstwami sił ludzi nad Dziczą.
Gabriel się skrzywił.
- Nie, bardziej to była potyczka. Wygraliśmy w lasach, a potem
drugie starcie pod fortecą, lecz zabiliśmy za mało boglinów, żeby
cokolwiek zmienić. - Wzruszył ramionami. - Nie zabiliśmy Plangere’a
ani nie spowodowaliśmy zmiany jego nastawienia. - Powiódł dokoła
wzrokiem. - A jednak... żyjemy. Runda pierwsza dla nas, prawda?
Zły Tom uniósł kubek i się napił.
- Latem pojechaliśmy na wschód do cesarstwa. Do Morei.
- To brzmi znacznie lepiej - zauważył Gospodarz.
- Wątek jest splątany. Cesarz chciał nas wynająć, ale nie znaliśmy
celu. Gdy poznaliśmy przyczynę, już został uprowadzony i na tronie
zasiadała jego córka Irena. A diuk Andronikus próbował zająć miasto.
- Przez które to miasto nasz diuk rozumie Liwiapolis -
powiedział Rozmyślny Mord do swojego nowego łucznika Diccona,
chłopaka tak chudego i jednocześnie muskularnego, że większość
kobiet w izbie zdążyła zwrócić na niego uwagę. - Największe,
psiamać, miasto na świecie. - Rozmyślny wiedział, co oznacza
zebranie oficerów, dlatego cierpliwie wkręcił się do kręgu słuchaczy.
Gospodarz uniósł brew. Jego córka się roześmiała.
- Z tego, co słyszałam, Irena zawładnęła nim tak, jakby miała
moc.
- Nie, to tylko plotka - zaprzeczył jej ojciec.
Towarzysze Czerwonego Rycerza milczeli jak zaklęci. Nawet nie
wymienili spojrzeń.
- Przybyliśmy - zaczął z ulgą kapitan - dosłownie w ostatniej
chwili. Rozgromiliśmy uzurpatora...
Tom parsknął. Michael odwrócił wzrok, a Pyskata zrobiła
niegrzeczny gest.
- Mało brakowało, a dostalibyśmy solidne lanie - mruknęła.
Kapitan uniósł brew.
- I po krótkiej zimowej kampanii...
- Jezu! - syknęła Pyskata. - Pomija wszystko, co najważniejsze!
Strona 15
- Na cycki Tar! - zaklął Zły Tom.
Natychmiast zapadła cisza, więc słowa jakby zawisły w powietrzu.
- Co właśnie powiedziałeś? - zapytał Gabriel. Jego brat Gawin
miał taką minę, jakby Tom rąbnął go wielką pięścią.
Zły Tom zmarszczył brwi.
- To góralskie przekleństwo - wyjaśnił.
Gabriel wlepiał w niego wzrok.
- Naprawdę? - zapytał i westchnął. - Tak czy owak, w trakcie
krótkiej, ale wielce dla nas pomyślnej zimowej kampanii
zniszczyliśmy tabor diuka i zostawiliśmy jego armię bezsilną w
śniegach, po czym forsownym marszem...
- W środku, kurwa, zimy! - wtrącił Zły Tom.
- Przez Zielone wzgórza dotarliśmy do Osawy, żeby uratować
cesarskie zyski z handlu futrami. - Kapitan się uśmiechnął. - Co nam
się opłaciło, że tak powiem.
- Niczego nie opowiadasz, jak trzeba - skrytykowała go Pyskata.
Gabriel zerknął na nią spode łba, a ona pomimo wielu lat
znajomości nie mogłaby powiedzieć, co wyrażało spojrzenie: złość czy
kpinę.
- Może w takim razie ty to opowiesz - zaproponował.
Uniosła i szybko opuściła brwi.
- Niech będzie. - Spojrzała na Gospodarza. - My... mieliśmy
wielkie szczęście i... - Pomyślała o względach bezpieczeństwa i
zrozumiała, że przecież nie może wspomnieć o Kronmirze, szpiegu,
który odwrócił się plecami do wroga i do nich dołączył, a obecnie
jechał do Harndonu z Gelfredem i zieloną gromadą. - I... my... eee...
Gabriel spojrzał jej w oczy i oboje się roześmieli.
- Jak mówiłem - podjął - ponad miesiąc temu dzięki zdradzie
osoby z dworu diuka w Lonice dowiedzieliśmy się, gdzie jest
przetrzymywany cesarz, i ruszyliśmy mu na ratunek. Starliśmy się z
wojskiem diuka, pokonaliśmy go i zabiliśmy jego syna Demetriusza.
- Który zdążył zamordować swojego ojca - mruknął ser Alkajos,
dołączając do kręgu słuchaczy.
- Tak oto oddaliśmy cesarza jego kochającej córce i wdzięcznemu
miastu, wzięliśmy nagrody i przybyliśmy prosto tutaj, żeby wydać
Strona 16
pieniądze -powiedział Czerwony Rycerz. - Zostawiając, czego chyba
nie zauważyłeś, połowę naszej kompanii na straży cesarza.
- Porusza ustami i mówi, a ja nie pojmuję ni słowa. - Zły Tom się
roześmiał. - Z wyjątkiem tego, że wciąż dostajemy zapłatę.
Ser Michael zawtórował wielkoludowi.
- Opowiedziałeś, co się stało, bez mówienia, jak do tego doszło.
- Na ogół tak to bywa - zgodził się Gabriel. - Zwiemy ten proces
„historią”. W każdym razie byliśmy zajęci, mamy srebro i jesteśmy w
drodze na południe. Pomożemy Tomowi przegnać bydło na jarmark,
a później większość z nas uda się do Harndonu na turniej królewski,
który ma się odbyć w Zielone Świątki.
- Ale najpierw wstąpimy do Albinkirku - nadmienił ser Michael.
Gabriel spiorunował wzrokiem protegowanego, który jednak nie
dał się zastraszyć i z wielką śmiałością dodał:
- Zobaczyć się z zakonnicą.
Kapitan nie stracił zimnej krwi i tylko wzruszył ramionami.
- Wziąć udział w radzie na północy kraju - poprawił. - Ser John
Crayford zaprosił wielu możnych. Rada odbywa się równocześnie z
jarmarkiem w Lissen Carak.
Gospodarz pokiwał głową.
- Tak, przybył do mnie herold. Wyślę jednego z moich synów ze
Złym Tomem. Zła pora, żebym sam pojechał. - Zmarszczył nos. - A
ty... wybacz. Może jesteście królewskimi najemnikami, ale co macie
wspólnego z północną krainą?
Gabriel Murien się uśmiechnął. Przez chwilę był podobny do
matki bardziej, niżby sobie tego życzył.
- Jestem Diukiem Tracji - odparł. - Moja władza sięga od
Wielkiego Morza po wybrzeża Ticondagi.
- Słodki Jezu i wszyscy święci... - mruknął Gospodarz. - Więc
teraz Murienowie trzymają cały Mur,
Gabriel pokiwał głową.
- Przeorysza ma trochę, zachodnią część. Ale tak, Gospodarzu.
Gospodarz pokręcił głową.
- Cesarz dał ci Mur?
Pyskata miała taką minę, jakby dopiero teraz ją olśniło, jakie mogą
Strona 17
być konsekwencje tego, że jej kapitan został Panem Muru. Zły Tom
wyglądał tak, jakby topór trafił go między oczy. Gawin patrzył na
brata z czymś, co mocno przypominało podejrzliwość.
Tylko ser Michael pozostał niewzruszony.
- Cesarz żyje z głową w chmurach - rzucił lekkim tonem.
Podrapał się po brodzie. - W przeciwieństwie do naszego szanownego
pana i władcy.
Reakcja, jaką mógł wywołać ten komentarz, nie nastąpiła, gdyż z
ręcznej windy, która służyła do przywożenia beczek z głębokich
piwnic, wyłonił się szczupły mężczyzna o czarnych jak smoła
włosach. Pracownicy Gospodarza czasami korzystali z tego
wynalazku, zwykle dla psoty albo kiedy na gwałt potrzebowano
piwa, ale większość tych, którzy stali za szynkwasem, nigdy dotąd nie
widziała czarnowłosego przybysza. Nosił dobrze skrojony, bardzo
krótki czarny wams i pasujące doń rajtuzy. Miał bladą, niemal
przejrzystą skórę, jak wyjątkowo ascetyczni święci na obrazach.
- Mistrzu Smith - powiedział Gabriel z ukłonem.
Gospodarz wydął policzki.
- Czy możemy - zaczął z rozwagą - przejść do innego pokoju?
Jeden po drugim przeszli pod klapą szynkwasu do głównej izby i
przepchnęli się do sieni, skąd udali się do prywatnej izby na
podstrzeszu. Było tam zimno; młoda kobieta, która uważnie
przyjrzała się kapitanowi, przyklękła z wdziękiem i jęła rozpalać w
kominku. Dygnęła, tym razem kierując spojrzenie jasnych oczu na
pana Smitha.
Pan Smith zaskoczył ich wszystkich, odprowadzając ją wzrokiem,
gdy szła po wino i piwo. Smużka dymu płynęła z jego nozdrzy.
- Ach, dzieci ludzi... - Spojrzał spod uniesionej brwi na Gabriela. -
Jesteście ciekawymi zwierzętami. Nie chcesz jej, ale masz mi za złe, że
chce mnie.
Gabriel poderwał głowę jak uderzony. Za jego plecami ojciec
Arnaud zakrztusił się piwem i zakrył usta ręką.
- Czy zawsze musisz mówić to, co myślą ludzie? - zapytał
Czerwony Rycerz. - Nie byłoby ci do śmiechu, gdyby ktoś czytał w
twoich myślach. Proszę, nie rób mi tego więcej.
Strona 18
Mistrz Smith patrzył na niego z uprzejmym uśmiechem.
- Ale dlaczego masz mi to za złe?
Gabriel zrobił tak długi wydech, że to nie mogło być westchnienie.
Było to fizyczne uwalnianie się od napięcia. Jego oczy się poruszyły...
Wzruszył ramionami.
- Brakuje mi w łóżku towarzystwa kobiet - wyznał z brutalną
szczerością. - I lubię się czuć upragniony.
Mistrz Smith pokiwał głową.
- Podobnie jak ja. Czy widzisz we mnie rywala?
Pyskata postanowiła się wtrącić.
- Jestem tego pewna, zważywszy, że w przeciwieństwie do nas
jesteś kimś w rodzaju boga. - Uśmiechnęła się do czarnowłosego
mężczyzny. -Ale da sobie z tym radę.
- Sam mogę toczyć moje bitwy - zaznaczył Czerwony Rycerz,
kładąc rękę na jej ramieniu. Z wdziękiem skinął głową do pana
Smitha. - Jesteśmy sprzymierzeńcami. Sprzymierzeńcy często są
potencjalnymi rywalami. Sądzę jednak, że zbyt wiele przypisujesz
moim powierzchownym myślom i moim zwierzęcym reakcjom. Lubię
dziewczyny i czasami... - uśmiechnął się - robię coś z
przyzwyczajenia.
Pan Smith pokiwał głową.
- Ja natomiast jestem opryskliwym towarzyszem, moi
sprzymierzeńcy. Czy wiecie, że przed tym drobnym zatargiem z
czarnoksiężnikiem na północy byłem całkiem szczęśliwy, leżąc na
mojej górze i rozmyślając? Odsunąłem się od świata nie bez
powodów. I gdy biorę udział w tej grze, te powody wydają się jeszcze
ważniejsze. - Rozejrzał się. - Przepełnia mnie nie ambicja czy chęć
sprostania wyzwaniu, tylko niejasne zmęczenie. Stawianie czoła
naszemu wspólnemu wrogowi... - Po chwili milczenia dodał: -
Naprawdę wolałbym, żeby po prostu zajął się jakimś innym spiskiem
w zupełnie innym świecie.
Służka wróciła. Miała szerokie ramiona - nadzwyczaj szerokie.
Cechowała się osobliwym wdziękiem, jakby życie w rosłym ciele
zmusiło ją do jakichś niezwykłych ćwiczeń.
Czerwony Rycerz pochylił się w jej stronę.
Strona 19
- Jesteś tancerką! - zawołał zachwycony.
Skinęła głową.
- Tak, panie.
- Góral!
Mistrz Smith się roześmiał.
- Z pewnością... z pewnością zwiemy takie jak ona góralkami.
Zarumieniła się i wbiła wzrok w ziemię. Po chwili uniosła głowę i
popatrzyła na pana Smitha.
Gabriel pociągnął łyk wina.
- Chyba przegrałem tę rundę - oznajmił.
Pyskata przewróciła oczami i oparła się o stół.
Z chrustu buchnęły niemal hermetyczne płomienie, ogień zahuczał
i w niewielkim pomieszczeniu natychmiast zrobiło się cieplej.
Ojciec Arnaud szepnął coś, gdy Zły Tom wcisnął się do izby, a
Pyskata ryknęła śmiechem.
- To jak obserwowanie dwóch lwów z króliczkiem! - zawołała.
Ojciec Arnaud wcale nie był rozbawiony.
Mistrz Smith wziął swoje piwo i usiadł na krześle przy końcu
stołu, a inni zajęli dwie ławy i różnorakie stołki przyniesione przez
trzech chłopców. Nie starczyło miejsca dla wszystkich. Ser Michael
rósł jak na drożdżach i wydawało się prawdopodobne, że niedługo
osiągnie rozmiary Złego Toma. Zły Tom wcisnął się w zakamarek
przy kominku, jakby chciał zgromadzić ciepło na przyszłe spanie ze
stadem na wrzosowiskach. Pyskata zdobyła stołek naprzeciwko
kapitana. Mag przyszła i usadowiła się na ławie obok niego, a Gawin
po drugiej stronie. Gospodarz zasiadł naprzeciwko mistrza Smitha.
Ser Alkajos stanął za kapitanem oparty plecami o dębową boazerię.
Rozmyślny Mord stał w drzwiach przez czas potrzebny zakonnicy na
zmówienie modlitwy, a potem zniknął, gdy kapitan dał znak ręką.
- Gdzie jest ten niezwykły młody człowiek? - zapytał mistrz
Smith.
- Mamy całą kompanię niezwykłych młodych ludzi. - Gabriel
pokiwał głową. - Chodzi ci o ser Morgana?
Mistrz Smith przytaknął i mrugnął.
- Spodziewałem się, że będzie tutaj. Został w Morei.
Strona 20
- Gdzie jego miejsce, w szkole. - Ser Gabriel pochylił się ku
niemu.
- Zostawiłeś w Morei połowę kompanii?
- Ser Milus zasłużył na samodzielne dowodzenie. W końcu je
objął. Ma prawie wszystkich łuczników i... - Czerwony Rycerz umilkł.
Ser Michael się roześmiał.
- I wszystkich naszych zaufanych rycerzy.
Mistrz Smith pokiwał głową.
- Stąd wasza eskorta trackich... panów.
Ser Gabriel przytaknął.
- Nie przypuszczam, żeby któryś z nich planował wbić mi nóż
między żebra, ale uznałem, że będzie lepiej dla wszystkich, jeśli przez
parę lat nie będzie ich w Tracji.
Wszedł hrabia Zak i na skinienie Pyskatej zamknął drzwi biodrem,
gdyż trzymał w rękach tacę pełną chleba i oliwy. Podszedł i
przycupnął obok niej na zydlu.
- Ponadto mamy hrabiego Zakuijaha, który nas wszystkich
pilnuje -powiedział ser Gabriel.
- I magistra, którego nosisz w głowie? - zapytał mistrz Smith.
Pytanie sprowokowało kilka ponurych spojrzeń. Pyskata zrobiła
minę, która świadczyła, że dokonała jakiegoś powiązania. Przygryzła
wargę i spojrzała na swojego kochanka. Zak wzruszył ramionami.
Większość obecnych nigdy nie widziała tak zakłopotanego,
niezdecydowanego kapitana. Ale zaraz wziął się w garść.
- Wszystkie moje sekrety wyszły na jaw. Cóż. Harmodiusz
odzyskał swoje miejsce w... hm... cielesnym świecie.
Mistrz Smith pokiwał głową. Jego wzrok zatrzymał się na hrabim
Zaku.
- A ty przypadkiem dołączyłeś do naszej małej kompanii? -
zapytał mistrz Smith.
- Chcę zobaczyć turniej - wyjaśnił wojownik. - Poza tym w Morei
nie będzie się działo nic ekscytującego.
Alkajos chrząknął.
- Oby Bóg cię wysłuchał - powiedział.
Hrabia Zak wzruszył ramionami.