Straszny_smok_-_Miles_Cameron

Szczegóły
Tytuł Straszny_smok_-_Miles_Cameron
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Straszny_smok_-_Miles_Cameron PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Straszny_smok_-_Miles_Cameron PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Straszny_smok_-_Miles_Cameron - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 PROLOG Na północy Nova Terra i Antica Terra zawitała wiosna. Przybyła też do Galii i Etrurii, i do Arelatu, gdzie ludzie znów zaczęli poznawać, jak to jest bać się nocami, i do Iberii, gdzie zjawiła się wcześnie. Ale najpierw przybyła do Oksytanii, w której gospodarze i gospodynie zabrali się do poważnej pracy, nawożąc i obsiewając pola, gdy tylko stajał lód w starych redlinach i ziemia zaczęła mięknąć. W zależności od majątku rolnika, od zamożnego gospodarza z kamiennym domem i dwoma zaprzęgami wołów albo rosłych koni, po maleńkie chaty osadników na skraju spornych ziem, gdzie młoda para zaprzęgała się do pługa swojej roboty prowadzonego przez najstarsze dziecko, lemiesze odkładały skiby zimnej gleby. Każdego dnia radliny przesuwały się coraz dalej na północ, od wcześniej pojawiającego się oksytańskiego słońca ku granicom i przez poczerniałe od ognia pola Jarsayu, później do Albiny i Brogatu, gdzie było mniej chłopów małorolnych i więcej drobnych właścicieli ziemskich, ale również więcej najmitów bez ziemi, i gdzie duże żelazne pługi głębiej rozorywały ziemię, żeby ją przygotować na późniejsze słońce. Tak oto z południa na północ pługi odwracały glebę wszędzie tam, dokąd sięgnęła ręka człowieka. I to samo słońce, które ogrzewało pola, ogrzewało też place ćwiczeń. Zamkowe dziedzińce, podwórza przy stajniach, równiny pod zewnętrznymi murami albo stare zamkowe fosy przemieniały się w Pola Marsowe, na których młodzi mężczyźni wraz z kilkoma kobietami uczyli się żołnierskiego rzemiosła. Starsi ludzie rozprostowywali bolące plecy i rozgrzewali zesztywniałe przez zimę stawy, przeklinając umykającą młodość albo swój coraz dojrzalszy wiek. Ci, którzy żyli z wojny, patrzyli na powiększone brzuchy i podczas Wielkiego Postu mocniej się przykładali do pracy, a wojna i pogłoski o wojnie przyśpieszały ich ciosy w słupy i w manekiny do ćwiczeń. Wraz z wiosną na zachodnią Oksytanię, Jarsay i Brogate rozpoczęły się napaści Dziczy. Głodni ludzie i gorsze od nich stworzenia wykorzystywały kapryśną pogodę, żeby atakować Strona 4 odludne farmy i leśne domy, i wielu rycerzy miało okazję nie tylko ćwiczyć do pierwszej niedzieli Wielkiego Postu. Gdyby smok wzleciał i spojrzał z wysoka na ziemię, zobaczyłby zarówno zajętych orką wieśniaków, jak i dym wznoszący się z płonących zagród wzdłuż całej zachodniej granicy Człowieka z Dziczą. Rycerze z bezpieczniejszych stron, gdzie nie sięgało zagrożenie ze strony irków i boglinów, zwiedzieli się o królewskim turnieju w Harndonie i marzyli o tym, żeby wziąć w nim udział. Zamawiali nowe zbroje albo dopasowywali stare, reperowali kolczugi, polerowali, naprawiali i znów polerowali co starsze płyty, żeby dołączyć do orszaków wielkich panów, którzy mieli się ścierać przed samym królem Alby. Wieści o turnieju roznosili komedianci, trubadurzy, śpiewacy i ladacznice, a także druciarze, najemnicy, szeryfowie, mnisi i każdy, kto w czasie odwilży podróżował po strasznie błotnistych drogach. Z Oksytanii do Brogatu napłynęła plotka, że w Morei, zanim rozmarzła, Czerwony Rycerz odniósł kolejne zaskakujące zwycięstwoi stał się panem całego kraju. W Oksytanii trubadurzy śpiewali nową pieśń o nim i o jego Czerwonej Kompanii. I tam, gdzie śpiewali, że Czerwony werbuje, młodsi synowie ściskali matki, wkładali zbroje i jechali na północ do dalekiego miejsca zwanego Gospodą Dormling. Nastała wiosna i serca młodych ludzi rwały się do walki. Strona 5 ROZDZIAŁ PIERWSZY Gospoda Dormling - kompania Pyskata stała na stole w czerwonej sukni zasznurowanej pod lewym ramieniem - sznurowanie pozwalało zobaczyć, że pod spodem nie ma bielizny. Śpiewała. Panny się spotykają pod palmą w ogrodzie, czasami raz w tygodniu, a niekiedy co dzień, bawiąc się frywolnie, nie wstydząc nagości, nieświadome oczu nieproszonych gości. Ujrzawszy kukułcze gniazdko u pewnej ślicznotki, kawaler postanowił użyć swej grzechotki. Tak, kukułko, och, kukułko w kukułczym gnieździe. Tak, kukułko, och, kukułko w kukułczym gnieździe. Dam każdemu szylinga i po jednym ciastku, jeśli zmierzwi piórka w mym kukułczym gniazdku. Jeden pulchną panną wielce się zachwyca, inni lubią dziewki o smukłych kibiciach, ale w nocy, pod kocami, gdy zaświeci gwiazda, każdy chce włożyć grzechotkę do mojego gniazda. Spotkałam go rano, a potem w noc ciemną nie wiedziałam, co robić, chciałam być uprzejmą, on nie mógł znaleźć drogi i na próżno szukał, więc mu pokazałam, gdzie kukułka kuka. Wskazałam mu drogę przez wszystkie zaułki do gniazda, gdzie się lęgną malutkie kukułki. Gdy tylko je znalazł, chciał mi zmierzwić piórka, a ja na to: uważaj, chyba nie ta dziurka. Nieprawda, odpowiedział, mylisz się, dzieweczko, I później mnie zostawił z małą kukułeczką. Głos miała niepiękny, trochę skrzekliwy, bardziej papuzi niż słowiczy, jak rzekł Rozmyślny Mord do swoich kamratów, ale na pewno donośny, i wszyscy znali melodię i refren. Strona 6 Wszystkimi w tym wypadku byli ci, którzy się znajdowali w izbie wielkiej kamiennej gospody pod Łęgami Dormlingu, powszechnie uważanej za największą gospodę na całym świecie. W dużej izbie były łuki i wykusze jak w kościele i masywne kolumny osadzone na kamiennych fundamentach, schodzące głęboko do piwnic również owianych sławą. Na ścianach grubszych niż wzrost mężczyzny wisiały gobeliny tak stare i do tego stopnia pokryte sadzą, popiołem i dymem z sześciuset lat, że trudno było zobaczyć, co przedstawiają, choć, jak się wydawało, wielki smok pysznił się za długim szynkwasem, gdzie służący i kilku faworyzowanych klientów znajdowali schronienie przed armią okupującą wszystkie inne miejsca. W tę najzimniejszą wiosenną noc marca śnieg osiadł na namiotach, więc kompania Czerwonego Rycerza - to znaczy ta jej część, która nie została w przytulnych koszarach w Liwiapolis - wypełniła po brzegi gospodę i stodoły wraz z kilkuset Moreańczykami, kilkoma góralami pędzącymi stada i zdumiewającą zbieraniną najemników, kupców, dziwek, wagantów, głupich młodzieńców i naiwnych młodych kobiet szukających czegoś, co, jak niewątpliwie wierzyli, okaże się „przygodą”, łącznie z dwudziestoma w gorącej wodzie kąpanymi oksytańskimi rycerzami, ich ulubionym trubadurem i giermkami, wszystkimi uzbrojonymi po zęby i chętnymi poddać się próbie. Tłum stojący na grubych na dwa cale dębowych deskach gospody był tak zbity, że najmilsza i najbardziej atrakcyjna córka Gospodarza miała kłopot, żeby się przebić do dalej leżących izb. Mężczyźni próbowali ustępować jej z drogi, gdy szła z drewnianą tacą pełną skórzanych kubków, ale niewiele to dawało. Gospodarz kazał rozpalić cztery wielkie ogniska na podwórzu i ustawić stoły na kozłach, a także serwować piwo w ogromnej kamiennej stodole, lecz każdy chciał przebywać w samej gospodzie. Trzaskający mróz, który zamrażał wodę w kałużach i sprawiał, ze bydło zbijało się w stada w wielkich zagrodach i owczarniach w łęgach nad gospodą, spowodował największy napływ klientów, jakiego można się było kiedykolwiek spodziewać. Ludzie zapełnili gospodę tak szczelnie, że Gospodarz się bał, że pomrą w ścisku albo, Strona 7 co gorsza, nie zdołają kupić jego piwa. Odwrócił się w stronę młodego człowieka, który stał z nim za szynkwasem. Młodzieniec miał ciemne włosy, zielone oczy i czerwony strój. Patrzył na zatłoczone wnętrze z zadowoleniem, jakie anioł może okazywać na widok pobożnych uczynków. - Twoja przeklęta kompania i poganiacze w tym samym czasie? Nie mogłeś się zjawić tydzień wcześniej albo tydzień później? Nie znajdziesz dość paszy na wzgórzach. - Głos Gospodarza brzmiał przenikliwie nawet w jego własnych uszach. Gabriel Murien, Czerwony Rycerz, kapitan, Megas Dukas, diuk Tracji i posiadacz tuzina innych tytułów nadanych mu przez wdzięcznego cesarza, pociągnął długi łyk czarnego, słodkiego zimowego piwa, po czym błysnął promiennym uśmiechem. - Będziemy mieli paszę - rzekł. - W Brogacie było cieplej. W Albinie jest wiosna. - Uśmiechnął się. - I zauważ, to tylko dziesiąta część mojej kompanii. - Uśmiech stał się cieplejszy, gdy spojrzał na stół werbunkowy pod ścianą. Żądni przygód młodzieńcy z sześciu krajów i trzech narodów zaciągali się do kompanii. - Ale rośnie - dodał. Czterdziestu ludzi Gospodarza, większość w jego barwach i w większości jego krewni, stało jak żołnierze za długim szyn kwasem i w zdumiewającym tempie wydawało piwo. Gabriel patrzył na nich z przyjemnością, jaką zawodowiec czerpie z obserwowania, jak inni ćwiczą swoje rzemiosło - podobała mu się sprawność, z jaką żona Gospodarza prowadzi rachunki, prędkość, z jaką jedni służący zbierają pieniądze albo robią karby na kijkach, i skwapliwość, z jaką drudzy otwierają beczki, przelewają zawartość do dzbanów, a z nich do budi, skórzanych kubków, powyszczerbianych garnczków i cynowych kufli. Inni podchodzili do szynkwasu i do odszpun- towanych beczek z miarową regularnością kompanijnych kuszników wypuszczających bełty. - Wygląda na to, że każdy ma pieniądze - przyznał z niechęcią Gospodarz. Jego najstarsza córka Sara, piękna rudowłosa dziewczyna, wdowa z berbeciem, którego obecnie trzymała jej kuzynka - zajęła miejsce Strona 8 Pyskatej i śpiewała starą pieśń, bardzo starą pieśń. Pieśń nie miała refrenu i górale pomrukiwali, akompaniując jej. Kiedy jeden z moreańskich muzyków zaczął wygrywać melodię na mandolinie, szorstka ręka zamknęła się na jego ramieniu, zmuszając go do zaprzestania. Gospodarz patrzył na córkę na tyle długo, że jego żona przestała zbierać pieniądze i zgromiła go wzrokiem. W odpowiedzi wzruszył ramionami. - Mają pieniądze, jak mówię. Podobno na wschodzie spotkało cię kilka przygód? Czerwony Rycerz wpasował ramię w kąt pomiędzy półką i ciężkim dębowym kredensem za szynkwasem. - W istocie - odparł. Gospodarz pochwycił jego spojrzenie. - Słyszałem wszystkie nowiny i w żadnej nie umiem doszukać się sensu. Powiedz mi, jeśli łaska, co się wydarzyło. Gabriel dopił piwo i spojrzał na dno srebrnego kubka. Obdarzył Gospodarza cierpkim uśmiechem. - Nie jest to krótka historia. Gospodarz uniósł brew i powiódł spojrzeniem po morzu ludzi. Tłum wywoływał ser Alkajosa i skandował jego imię. - Nie mógłbym cię zostawić, nawet gdybym chciał - powiedział Gospodarz. - Dokonaliby na mnie samosądu. Gabriel wzruszył ramionami. - No tak. Od czego mam zacząć? Sara, zarumieniona po śpiewaniu, przeszła pod klapą szynkwasu i wzięła dziecko z ramion kuzynki. Uśmiechnęła się do Czerwonego Rycerza. - Zamierzasz coś opowiedzieć? Chryste na krzyżu, tato! Wszyscy chcą posłuchać! Gabriel pokiwał głową. Piwo magicznym sposobem trafiło do jego kubka. Magia została odprawiona przez jędrną młodą kobietę w pięknym koronkowym czepku. Uśmiechnęła się do niego. - Niełatwo zacząć taką opowieść, skarbie. - Odwzajemnił uśmiech służebnej dziewki z wyniosłym zainteresowaniem. Strona 9 Sara była za młoda, żeby się poznać na dwuznaczności. - Zacznij od początku! Gabriel dziwnie poruszył ustami, niemal jak królik nosem. - Nie ma początku. Historia sięga daleko w przeszłość, jest nieskończenie długą opowieścią o ruchu i bezruchu. Gospodarz przewrócił oczami. Gabriel zrozumiał, że za dużo wypił. - Niech będzie. Pamiętasz bitwę pod Lissen Carak? Tuż za Czerwonym Rycerzem Tom Lachlan ryknął swoim groźnym śmiechem. Gabriel Murien obrócił głowę. Lachlan - obecnie Poganiacz, prawie siedem stóp mięśni, odziany w tartan i szarość, przepasany szerokim, nabijanym srebrem pasem, uzbrojony w miecz długi jak kij pastuszy - podniósł klapę i wszedł za szynkwas. - Chłopcze, wszyscy pamiętamy Lissen Carak. To dopiero była bitwa! Gabriel wzruszył ramionami. - Magister, który przezwał się Głogiem... - Z ponurym uśmiechem wskazał stojącą na kredensie świeczkę w szklanym kloszu. Wokół niej trzepotało kilkanaście ciem różnej wielkości. Po drugiej stronie izby Mag poczuła szarpnięcie ops. Spięła się. Stał na jasnej nowej mozaikowej podłodze w swoim pałacu pamięci. Prudencja znowu zajmowała miejsce na cokole i jej posąg wyglądał na wyrzeźbiony z ciepłej kości słoniowej, nie na wykuty z zimnego marmuru. Rysy miała bardziej ruchliwe niż w jego latach młodzieńczych i siwo-czame włosy, jakie pamiętał z dzieciństwa. W głębi serca wiedział, że jest podobizną, a nie ucieleśnionym duchem, lecz była ostatnim darem, jaki zostawił mu magister Harmodiusz. Był rad, że ją odzyskał. - Immolate tinea consecutio aedificium - powiedział. Prudencja zmarszczyła brwi, - Czy to nie trochę... zbyt dramatyczne? - zapytała. Wzruszył ramionami. - Słynę z arogancji i talentu dramatycznego - odparł. - Będzie ślepy i przy odrobinie szczęścia przypisze to rzeczonej arogancji. Uznaj, że stawiam zasłonę dymną dla naszego gościa... O ile się zjawi. Strona 10 Nie odpowiedziała wzruszeniem ramion, ale jakoś dała temu wyraz, może przez prychnięcie dezaprobaty bez jednego ruchu kościanym mięśniem. - Katarzyna! Tales! Iskander! - rzekł cicho i jego pałac pamięci zaczął się obracać. Główna komnata - komnata czarów-była skonstruowana, a raczej istniała w jego pamięci jako kopuła wsparta tut trzech parach łuków. Pomiędzy nimi znajdowały się nisze z posągami godnych: ubiegły rok powiększył i wzmocnił jego magiczne umiejętności, co wzbogaciło komnatę o kolejny rząd. Najniższy rząd zajmowały podstawy jego mocy, reprezentowane przez trzynastu świętych Kościoła„ sześciu mężczyzn, sześć kobiet i stojącego pomiędzy nimi androgynicznego Świętego Michała. Nad świętymi ciągnęło się piętro filozofów, których pisma kształtowały jego młodość - starożytni takiego czy innego wyznania, z różnych epok archaicznych. Nad nimi znajdował się trzeci poziom z dwunastoma nowożytnymi postaciami: sześć kobiet, sześciu mężczyzn i jedna osoba w kapturze. Harmodiusz je tu umieścił i Gabriel z pewną rezerwą podchodził do tego, co mogą oznaczać, ale znał Świętego Aecjusza, który wymordował rodzinę swojego cesarza; znał króla Jeana le Preux, który udaremnił podbój Etrurii przez irków po katastrofalnym upadku archaicznego świata; znał cesarzową Liwię i Argencję, wielką wojenną królową Iberii. Gdy wykrzyknął imiona, wybrane posągi poruszyły się wraz ze swoimi piętrami, zajmując miejsca nad dużym talizmanem strzegącym zielonych drzwi w odległym końcu komnaty Niedawno pojawiły się drugie drzwi, dokładnie naprzeciwko zielonych - małe czerwone drzwiczki z kratą. Gabńel wiedział, co się za nimi kryje. Minął je, zbytnio się do nich nie zbliżając. W podłodze przy cokole Prudencji tkwiła osadzona brązowa tarcza ze srebrnymi literami i małą dźwignią. Sam ją zaprojektował. Miał nadzieję, że nigdy nie będzie zmuszony jej użyć. - Ryby - powiedział. Pod najniższym rzędem posągów biegł pas, który wyglądał na wykuty z brązu, z wytłoczonymi, wyrytymi, zdobionymi złotem, srebrem i emalią trzynastoma znakami zodiaku. Ten pas też się obróciły choć w kierunku przeciwnym do obrotu posągów. Czyste złote światło słoneczne wpadło przez rzeźbiony kryształ wielkiej kopuły, uderzyło w zodiakalny znak ryb i zlało się w złoty promień. Strona 11 Duże zielone drzwi się otworzyły. Za nimi znajdowała się roziskrzona krata, jakby ktoś wykuł bronę z rozgrzanego do białości żelaza. Przenikająca przez nią zielona promienność napełniła komnatę czarów, choć została ona jakoś obrysowana przez złote światło z kopuły. Gabriel z zadowoleniem wyszczerzył zęby w uśmiechu i pstryknął palcami. Każda ćma w gospodzie spadła na podłogę, martwa. Sara się roześmiała. - Niezła sztuczka - skomentowała. - A co z myszami? Jej synek, który miał ledwie cztery miesiące, spojrzał na nią z bezwarunkową miłością i spróbował znaleźć jej sutek ustami. Gabriel się roześmiał. - Jak mówiłem, magister, który obecnie tytułuje się Głogiem, niegdyś znany jako Richard Plangere, ruszył z armią Dziczy przeciwko Lissen Carak. Ściągnął wszystkich zwykłych sprzymierzeńców: zachodnie bogliny, kamienne trolle, kilka złotych niedźwiedzi z górskich plemion i kilku zbuntowanych irków z Jezior, wiwerny i opiekunów. Przywołał do siebie wszystkich tych, których łatwo skusić. Udało mu się również przekonać Sossagów z Wielkiego Domu, tych, którzy żyją w Kraju Kabaczka na północ od morza wewnętrznego. - Zabili Hectora! Bodaj Bóg ich przeklął. - Nienawiść Sary do zabójców męża płonęła jak jej włosy. Czerwony Rycerz spojrzał na młodą kobietę i pokręcił głową. - Nie mogę podzielić tej klątwy, skarbie. Mają Głoga za gościa. Odwrócili się do niego plecami, wiesz. I... - Spojrzał na Poganiacza. - Dla Sossagów i Huranów to my jesteśmy brutalnymi dzikusami, którzy ukradli ich ziemie. - Tysiąc lat temu! - syknął Zły Tom. Gabriel wzruszył ramionami. Za nim ser Alkajos grał na kitarze ze starożytnego świata i śpiewał starożytną pieśń dziwnym, niesamowitym głosem. Ponieważ każde słowo padało w prawdziwym archaickim, powietrze migotało od ops i potentia. Ser Michael prześliznął się pod klapą i znalazł miejsce, żeby się oprzeć. Kaitlin, jego żona w tak zaawansowanej ciąży, że człapała, a nie chodziła, już spała w jednym z lepszych łóżek gospody. Za nim Strona 12 Pyskata - ser Alison - piorunowała wzrokiem jakiegoś górala, dopóki nie naparł na swoich kamratów i nie zrobił miejsca dla jej szczupłej osoby. Góral podjął naturalną, ale nieprzemyślaną decyzję, żeby przeciągać ręką po jej ciele, i nagle stwierdził, że świszczy przyciśnięty do dębowych desek. Luby Pyskatej, hrabia Zak, wszedł mu na plecy i przeskoczył nad szynkwasem. Góral wstał z twarzą wykrzywioną z wściekłości i stanął nos w nos ze Złym Tomem. Wzdrygnął się. Tom podał mu jeden ze swoich dzbanów piwa. - Idź się napić - mruknął. Gospodarz gniewnie spojrzał na najazd Albanów, którzy zakłócali sprawne wydawanie piwa. - Nie wynająłem ci prywatnej izby? - zapytał kapitana. - Chcesz posłuchać opowieści czy nie? - zapytał kapitan. Gospodarz tylko chrząknął. - Zatem Głóg... Każdy w zasięgu słuchu zdawał sobie sprawę, że kapitan, diuk, czy jaki tam głupawy tytuł ostatnio nosił, właśnie po raz trzeci wypowiedział imię Głoga. *** Trzysta albańskich lig na północny zachód od gospody Głóg stał w śnieżycy późnej zimy na wschodnim cyplu wyspy, którą zawładnął i uczynił swoim miejscem mocy. Wielkie grzywacze słodkiego morza wewnętrznego biły w skały wybrzeża, wznosząc się na wysokość dziesięciu ludzi w powietrze, gnane przez silny wschodni wiatr. W zatoce pękał lód. Głóg przyszedł tutaj, żeby przygotować dzieło magiczne - zestaw dzieł, sieć dzieł - przeciwko swojemu celowi: Ghause, żonie Hrabiego Zachodniego Muru. Poczuł swoje imię jak trzepot skrzydełek ćmy w powietrzu blisko twarzy w gorącą letnią noc. Wielu wypowiadało jego imię głośno i szeptem na tyle często, że nie zawsze zwracał na to uwagę, lecz w tym wypadku imieniu towarzyszył wybuch mocy, który czuł w eterealu nawet w kręgu stworzonego przez siebie świata. Drugie zawołanie było łagodniejsze, ale takie rzeczy chodzą Strona 13 trójkami. Żaden użytkownik sztuki nie byłby taki głupi, żeby przyciągnąć jego uwagę i na tym poprzestać. Gdy poczuł imię po raz trzeci, było rzucone od niechcenia, pogardliwie. Głóg poruszył cienkimi jak kije kościstymi rękami. Ciemne Słońce nie był pospolitym wrogiem i stał w miejscu mocy otoczony przez przyjaciół. I jak zwykle go oślepił. Ostrożnie, z wymuszonym spokojem - gdyby był zwyczajnym człowiekiem, zgrzytałby zębami - Głóg załatał dziurkę wyrwaną w eterze przez wypowiedzenie jego imienia i wrócił do pracy. Ale stracił cierpliwość i wezbrał w nim gniew; pamiętał jak przez mgłę, bo obecnie miał w pamięci czarną dziurę, że kiedyś był przeciwny uleganiu gniewowi. Teraz część gniewu wlał w czary przeciwko Ghause - czy jest lepsza zemsta? Jednakże wciąż czuł, że Ciemne Słońce go upokorzył, ział więc do niego głęboką nienawiścią. Dlatego bez jednej myśli zadziałał. Zmienił kierunek ataku. Zginął wartownik. Opiekun - demon, jak nazwaliby go ludzie - został przekabacony, a jego poczucie rzeczywistości uległo wypaczeniu. Zmierz się z tym, śmiertelniku, pomyślał Głóg i wrócił do swych czarów. W trakcie, jak ptak zaniepokojony podczas wicia wiosennego gniazda, upuścił gałązkę. Trawiony nienawiścią i gniewem nie zwrócił na to uwagi. *** - Zaatakował Lissen Carak i go pokonaliśmy. Popełnił tuzin błędów na każdy nasz. Mam rację, Tom? - Gabriel się uśmiechnął. Ogromny góral wzruszył ramionami. - Nigdy nie słyszałem, żebyś się przyznawał, że popełniliśmy jakieś błędy. Ser Gawin oparł się o szynkwas po drugiej stronie. - Wyobraźcie sobie, jak opowiedziałby to Jehan, gdyby tu był z nami - powiedział. - W takim razie to były wyłącznie moje błędy - oznajmił Gabriel, uniósł kubek i się napił. To samo zrobili wszyscy mężczyźni i kobiety w czerwieni. - Tak czy siak, daliśmy mu w kość - rzekł Tom. - Ale to nie było Strona 14 żadne Chaluns, prawda? Ani bitwa pod Chevinem. - Obie bitwy, odległe w czasie o ponad tysiąc lat, były chwalebnymi i drogo okupionymi zwycięstwami sił ludzi nad Dziczą. Gabriel się skrzywił. - Nie, bardziej to była potyczka. Wygraliśmy w lasach, a potem drugie starcie pod fortecą, lecz zabiliśmy za mało boglinów, żeby cokolwiek zmienić. - Wzruszył ramionami. - Nie zabiliśmy Plangere’a ani nie spowodowaliśmy zmiany jego nastawienia. - Powiódł dokoła wzrokiem. - A jednak... żyjemy. Runda pierwsza dla nas, prawda? Zły Tom uniósł kubek i się napił. - Latem pojechaliśmy na wschód do cesarstwa. Do Morei. - To brzmi znacznie lepiej - zauważył Gospodarz. - Wątek jest splątany. Cesarz chciał nas wynająć, ale nie znaliśmy celu. Gdy poznaliśmy przyczynę, już został uprowadzony i na tronie zasiadała jego córka Irena. A diuk Andronikus próbował zająć miasto. - Przez które to miasto nasz diuk rozumie Liwiapolis - powiedział Rozmyślny Mord do swojego nowego łucznika Diccona, chłopaka tak chudego i jednocześnie muskularnego, że większość kobiet w izbie zdążyła zwrócić na niego uwagę. - Największe, psiamać, miasto na świecie. - Rozmyślny wiedział, co oznacza zebranie oficerów, dlatego cierpliwie wkręcił się do kręgu słuchaczy. Gospodarz uniósł brew. Jego córka się roześmiała. - Z tego, co słyszałam, Irena zawładnęła nim tak, jakby miała moc. - Nie, to tylko plotka - zaprzeczył jej ojciec. Towarzysze Czerwonego Rycerza milczeli jak zaklęci. Nawet nie wymienili spojrzeń. - Przybyliśmy - zaczął z ulgą kapitan - dosłownie w ostatniej chwili. Rozgromiliśmy uzurpatora... Tom parsknął. Michael odwrócił wzrok, a Pyskata zrobiła niegrzeczny gest. - Mało brakowało, a dostalibyśmy solidne lanie - mruknęła. Kapitan uniósł brew. - I po krótkiej zimowej kampanii... - Jezu! - syknęła Pyskata. - Pomija wszystko, co najważniejsze! Strona 15 - Na cycki Tar! - zaklął Zły Tom. Natychmiast zapadła cisza, więc słowa jakby zawisły w powietrzu. - Co właśnie powiedziałeś? - zapytał Gabriel. Jego brat Gawin miał taką minę, jakby Tom rąbnął go wielką pięścią. Zły Tom zmarszczył brwi. - To góralskie przekleństwo - wyjaśnił. Gabriel wlepiał w niego wzrok. - Naprawdę? - zapytał i westchnął. - Tak czy owak, w trakcie krótkiej, ale wielce dla nas pomyślnej zimowej kampanii zniszczyliśmy tabor diuka i zostawiliśmy jego armię bezsilną w śniegach, po czym forsownym marszem... - W środku, kurwa, zimy! - wtrącił Zły Tom. - Przez Zielone wzgórza dotarliśmy do Osawy, żeby uratować cesarskie zyski z handlu futrami. - Kapitan się uśmiechnął. - Co nam się opłaciło, że tak powiem. - Niczego nie opowiadasz, jak trzeba - skrytykowała go Pyskata. Gabriel zerknął na nią spode łba, a ona pomimo wielu lat znajomości nie mogłaby powiedzieć, co wyrażało spojrzenie: złość czy kpinę. - Może w takim razie ty to opowiesz - zaproponował. Uniosła i szybko opuściła brwi. - Niech będzie. - Spojrzała na Gospodarza. - My... mieliśmy wielkie szczęście i... - Pomyślała o względach bezpieczeństwa i zrozumiała, że przecież nie może wspomnieć o Kronmirze, szpiegu, który odwrócił się plecami do wroga i do nich dołączył, a obecnie jechał do Harndonu z Gelfredem i zieloną gromadą. - I... my... eee... Gabriel spojrzał jej w oczy i oboje się roześmieli. - Jak mówiłem - podjął - ponad miesiąc temu dzięki zdradzie osoby z dworu diuka w Lonice dowiedzieliśmy się, gdzie jest przetrzymywany cesarz, i ruszyliśmy mu na ratunek. Starliśmy się z wojskiem diuka, pokonaliśmy go i zabiliśmy jego syna Demetriusza. - Który zdążył zamordować swojego ojca - mruknął ser Alkajos, dołączając do kręgu słuchaczy. - Tak oto oddaliśmy cesarza jego kochającej córce i wdzięcznemu miastu, wzięliśmy nagrody i przybyliśmy prosto tutaj, żeby wydać Strona 16 pieniądze -powiedział Czerwony Rycerz. - Zostawiając, czego chyba nie zauważyłeś, połowę naszej kompanii na straży cesarza. - Porusza ustami i mówi, a ja nie pojmuję ni słowa. - Zły Tom się roześmiał. - Z wyjątkiem tego, że wciąż dostajemy zapłatę. Ser Michael zawtórował wielkoludowi. - Opowiedziałeś, co się stało, bez mówienia, jak do tego doszło. - Na ogół tak to bywa - zgodził się Gabriel. - Zwiemy ten proces „historią”. W każdym razie byliśmy zajęci, mamy srebro i jesteśmy w drodze na południe. Pomożemy Tomowi przegnać bydło na jarmark, a później większość z nas uda się do Harndonu na turniej królewski, który ma się odbyć w Zielone Świątki. - Ale najpierw wstąpimy do Albinkirku - nadmienił ser Michael. Gabriel spiorunował wzrokiem protegowanego, który jednak nie dał się zastraszyć i z wielką śmiałością dodał: - Zobaczyć się z zakonnicą. Kapitan nie stracił zimnej krwi i tylko wzruszył ramionami. - Wziąć udział w radzie na północy kraju - poprawił. - Ser John Crayford zaprosił wielu możnych. Rada odbywa się równocześnie z jarmarkiem w Lissen Carak. Gospodarz pokiwał głową. - Tak, przybył do mnie herold. Wyślę jednego z moich synów ze Złym Tomem. Zła pora, żebym sam pojechał. - Zmarszczył nos. - A ty... wybacz. Może jesteście królewskimi najemnikami, ale co macie wspólnego z północną krainą? Gabriel Murien się uśmiechnął. Przez chwilę był podobny do matki bardziej, niżby sobie tego życzył. - Jestem Diukiem Tracji - odparł. - Moja władza sięga od Wielkiego Morza po wybrzeża Ticondagi. - Słodki Jezu i wszyscy święci... - mruknął Gospodarz. - Więc teraz Murienowie trzymają cały Mur, Gabriel pokiwał głową. - Przeorysza ma trochę, zachodnią część. Ale tak, Gospodarzu. Gospodarz pokręcił głową. - Cesarz dał ci Mur? Pyskata miała taką minę, jakby dopiero teraz ją olśniło, jakie mogą Strona 17 być konsekwencje tego, że jej kapitan został Panem Muru. Zły Tom wyglądał tak, jakby topór trafił go między oczy. Gawin patrzył na brata z czymś, co mocno przypominało podejrzliwość. Tylko ser Michael pozostał niewzruszony. - Cesarz żyje z głową w chmurach - rzucił lekkim tonem. Podrapał się po brodzie. - W przeciwieństwie do naszego szanownego pana i władcy. Reakcja, jaką mógł wywołać ten komentarz, nie nastąpiła, gdyż z ręcznej windy, która służyła do przywożenia beczek z głębokich piwnic, wyłonił się szczupły mężczyzna o czarnych jak smoła włosach. Pracownicy Gospodarza czasami korzystali z tego wynalazku, zwykle dla psoty albo kiedy na gwałt potrzebowano piwa, ale większość tych, którzy stali za szynkwasem, nigdy dotąd nie widziała czarnowłosego przybysza. Nosił dobrze skrojony, bardzo krótki czarny wams i pasujące doń rajtuzy. Miał bladą, niemal przejrzystą skórę, jak wyjątkowo ascetyczni święci na obrazach. - Mistrzu Smith - powiedział Gabriel z ukłonem. Gospodarz wydął policzki. - Czy możemy - zaczął z rozwagą - przejść do innego pokoju? Jeden po drugim przeszli pod klapą szynkwasu do głównej izby i przepchnęli się do sieni, skąd udali się do prywatnej izby na podstrzeszu. Było tam zimno; młoda kobieta, która uważnie przyjrzała się kapitanowi, przyklękła z wdziękiem i jęła rozpalać w kominku. Dygnęła, tym razem kierując spojrzenie jasnych oczu na pana Smitha. Pan Smith zaskoczył ich wszystkich, odprowadzając ją wzrokiem, gdy szła po wino i piwo. Smużka dymu płynęła z jego nozdrzy. - Ach, dzieci ludzi... - Spojrzał spod uniesionej brwi na Gabriela. - Jesteście ciekawymi zwierzętami. Nie chcesz jej, ale masz mi za złe, że chce mnie. Gabriel poderwał głowę jak uderzony. Za jego plecami ojciec Arnaud zakrztusił się piwem i zakrył usta ręką. - Czy zawsze musisz mówić to, co myślą ludzie? - zapytał Czerwony Rycerz. - Nie byłoby ci do śmiechu, gdyby ktoś czytał w twoich myślach. Proszę, nie rób mi tego więcej. Strona 18 Mistrz Smith patrzył na niego z uprzejmym uśmiechem. - Ale dlaczego masz mi to za złe? Gabriel zrobił tak długi wydech, że to nie mogło być westchnienie. Było to fizyczne uwalnianie się od napięcia. Jego oczy się poruszyły... Wzruszył ramionami. - Brakuje mi w łóżku towarzystwa kobiet - wyznał z brutalną szczerością. - I lubię się czuć upragniony. Mistrz Smith pokiwał głową. - Podobnie jak ja. Czy widzisz we mnie rywala? Pyskata postanowiła się wtrącić. - Jestem tego pewna, zważywszy, że w przeciwieństwie do nas jesteś kimś w rodzaju boga. - Uśmiechnęła się do czarnowłosego mężczyzny. -Ale da sobie z tym radę. - Sam mogę toczyć moje bitwy - zaznaczył Czerwony Rycerz, kładąc rękę na jej ramieniu. Z wdziękiem skinął głową do pana Smitha. - Jesteśmy sprzymierzeńcami. Sprzymierzeńcy często są potencjalnymi rywalami. Sądzę jednak, że zbyt wiele przypisujesz moim powierzchownym myślom i moim zwierzęcym reakcjom. Lubię dziewczyny i czasami... - uśmiechnął się - robię coś z przyzwyczajenia. Pan Smith pokiwał głową. - Ja natomiast jestem opryskliwym towarzyszem, moi sprzymierzeńcy. Czy wiecie, że przed tym drobnym zatargiem z czarnoksiężnikiem na północy byłem całkiem szczęśliwy, leżąc na mojej górze i rozmyślając? Odsunąłem się od świata nie bez powodów. I gdy biorę udział w tej grze, te powody wydają się jeszcze ważniejsze. - Rozejrzał się. - Przepełnia mnie nie ambicja czy chęć sprostania wyzwaniu, tylko niejasne zmęczenie. Stawianie czoła naszemu wspólnemu wrogowi... - Po chwili milczenia dodał: - Naprawdę wolałbym, żeby po prostu zajął się jakimś innym spiskiem w zupełnie innym świecie. Służka wróciła. Miała szerokie ramiona - nadzwyczaj szerokie. Cechowała się osobliwym wdziękiem, jakby życie w rosłym ciele zmusiło ją do jakichś niezwykłych ćwiczeń. Czerwony Rycerz pochylił się w jej stronę. Strona 19 - Jesteś tancerką! - zawołał zachwycony. Skinęła głową. - Tak, panie. - Góral! Mistrz Smith się roześmiał. - Z pewnością... z pewnością zwiemy takie jak ona góralkami. Zarumieniła się i wbiła wzrok w ziemię. Po chwili uniosła głowę i popatrzyła na pana Smitha. Gabriel pociągnął łyk wina. - Chyba przegrałem tę rundę - oznajmił. Pyskata przewróciła oczami i oparła się o stół. Z chrustu buchnęły niemal hermetyczne płomienie, ogień zahuczał i w niewielkim pomieszczeniu natychmiast zrobiło się cieplej. Ojciec Arnaud szepnął coś, gdy Zły Tom wcisnął się do izby, a Pyskata ryknęła śmiechem. - To jak obserwowanie dwóch lwów z króliczkiem! - zawołała. Ojciec Arnaud wcale nie był rozbawiony. Mistrz Smith wziął swoje piwo i usiadł na krześle przy końcu stołu, a inni zajęli dwie ławy i różnorakie stołki przyniesione przez trzech chłopców. Nie starczyło miejsca dla wszystkich. Ser Michael rósł jak na drożdżach i wydawało się prawdopodobne, że niedługo osiągnie rozmiary Złego Toma. Zły Tom wcisnął się w zakamarek przy kominku, jakby chciał zgromadzić ciepło na przyszłe spanie ze stadem na wrzosowiskach. Pyskata zdobyła stołek naprzeciwko kapitana. Mag przyszła i usadowiła się na ławie obok niego, a Gawin po drugiej stronie. Gospodarz zasiadł naprzeciwko mistrza Smitha. Ser Alkajos stanął za kapitanem oparty plecami o dębową boazerię. Rozmyślny Mord stał w drzwiach przez czas potrzebny zakonnicy na zmówienie modlitwy, a potem zniknął, gdy kapitan dał znak ręką. - Gdzie jest ten niezwykły młody człowiek? - zapytał mistrz Smith. - Mamy całą kompanię niezwykłych młodych ludzi. - Gabriel pokiwał głową. - Chodzi ci o ser Morgana? Mistrz Smith przytaknął i mrugnął. - Spodziewałem się, że będzie tutaj. Został w Morei. Strona 20 - Gdzie jego miejsce, w szkole. - Ser Gabriel pochylił się ku niemu. - Zostawiłeś w Morei połowę kompanii? - Ser Milus zasłużył na samodzielne dowodzenie. W końcu je objął. Ma prawie wszystkich łuczników i... - Czerwony Rycerz umilkł. Ser Michael się roześmiał. - I wszystkich naszych zaufanych rycerzy. Mistrz Smith pokiwał głową. - Stąd wasza eskorta trackich... panów. Ser Gabriel przytaknął. - Nie przypuszczam, żeby któryś z nich planował wbić mi nóż między żebra, ale uznałem, że będzie lepiej dla wszystkich, jeśli przez parę lat nie będzie ich w Tracji. Wszedł hrabia Zak i na skinienie Pyskatej zamknął drzwi biodrem, gdyż trzymał w rękach tacę pełną chleba i oliwy. Podszedł i przycupnął obok niej na zydlu. - Ponadto mamy hrabiego Zakuijaha, który nas wszystkich pilnuje -powiedział ser Gabriel. - I magistra, którego nosisz w głowie? - zapytał mistrz Smith. Pytanie sprowokowało kilka ponurych spojrzeń. Pyskata zrobiła minę, która świadczyła, że dokonała jakiegoś powiązania. Przygryzła wargę i spojrzała na swojego kochanka. Zak wzruszył ramionami. Większość obecnych nigdy nie widziała tak zakłopotanego, niezdecydowanego kapitana. Ale zaraz wziął się w garść. - Wszystkie moje sekrety wyszły na jaw. Cóż. Harmodiusz odzyskał swoje miejsce w... hm... cielesnym świecie. Mistrz Smith pokiwał głową. Jego wzrok zatrzymał się na hrabim Zaku. - A ty przypadkiem dołączyłeś do naszej małej kompanii? - zapytał mistrz Smith. - Chcę zobaczyć turniej - wyjaśnił wojownik. - Poza tym w Morei nie będzie się działo nic ekscytującego. Alkajos chrząknął. - Oby Bóg cię wysłuchał - powiedział. Hrabia Zak wzruszył ramionami.