Stephenson Robert - Dotyk Jedwabiu
Szczegóły |
Tytuł |
Stephenson Robert - Dotyk Jedwabiu |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Stephenson Robert - Dotyk Jedwabiu PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Stephenson Robert - Dotyk Jedwabiu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Stephenson Robert - Dotyk Jedwabiu - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT N. STEPHENSON
dotyk jedwabiu
Henry uskoczył w wąską uliczkę między budynkami i
westchnął głośno. Reksowie są dzisiaj mniej przyjaźni,
pomyślał, ciągnąc kanister ze swoimi rzeczami w głąb zaułka.
Halogeny Ścieżki i zawsze czujne oczy Systemu zostały z
tyłu. Musiał dźwigać kanister, ponieważ kilka dni wcześniej
wyjął z niego baterie, by zasilać własny organizm. Kanister nie
był ciężki, ale nieporęczny. Spod ziemi było słychać
przytłumione dudnienie - odgłosy podziemnego ruchu i
pracujących pełną parą maszyn. Zapach świeżych odpadków,
które zbierały się w zaułku, był całkiem przyjemny. Henry
skierował się ku swojemu legowisku.
- Uważaj! - zawołał głos z dołu.
Henry pochylił głowę, rozglądając się w mroku.
- Kto tam? - warknął osłaniając kanister przed intruzem.
- Nie twoja sprawa, włóczęgo!
Dostrzegł młodą kobietę, która przyglądała mu się z
dziwnym błyskiem w oku. Chwycił kanister i ruszył w głąb
uliczki starając się ją wyminąć.
- Lepiej nie zostawaj tutaj zbyt długo - syknął. - Obcy z
chęcią skosztują trochę świeżego ciała.
- Zaczekaj! - krzyknęła. - Masz jakąś kryjówkę na noc? -
W jej głosie pobrzmiewał lęk.
- Nie wyglądasz na kogoś bezradnego - odparł Henry
uważając, by kanister nie znalazł się pomiędzy nim a
dziewczyną. Cały jego majątek był w tej zespawanej metalowej
skrzynce. Wszystko, czego potrzebował do życia.
- Nie jestem bezradna, ale nie mam pieniędzy i nie mam
gdzie spać dziś w nocy. - Dziewczyna podniosła się. Stanęła
blisko niego i w półmroku dostrzegł błysk soczewek w
miejscu, gdzie powinny być oczy.
- Jesteś patrzycielką? - zapytał, wycofując się powoli.
- Byłam. Zwolniono mnie dzisiaj rano. Nie było mnie stać
na nowoczesne wyposażenie. - Odsunęła się od ściany i
stanęła w blasku ulicznej latarni.
Młoda, najwyżej sześćdziesiąt operacji, pomyślał Henry.
Ubrana typowo z odrobiną ekstrawagancji w postaci
metalowego naszyjnika. Zastanawiał się przez chwilę.
Musiałby mieć pewność, zanim zaproponowałby pomoc.
Chociaż właściwie nie obchodziło go, co dziewczyna tutaj
robi. Chciał tylko dostać się do swojego legowiska, zanim
zaczną schodzić się inni bezdomni i wybuchną cowieczorne
kłótnie o miejsce do spania.
Podeszła bliżej.
- Nic ci nie zrobię. - Wyciągnęła ręce. - Potrzebuję tylko
miejsca na noc. - Uśmiechnęła się, ale Henry widział, że
uśmiech był fałszywy. Ostatnimi czasy potrafił przejrzeć na
wylot wszystkie sztuczki Systemu. - Mogę nawet sprawić, że
ta noc będzie dla ciebie przyjemniejsza. - Pochyliła głowę.
Soczewki błysnęły w ciemnościach.
- Jestem za stary na korzystanie z ciała - warknął Henry -
i nie mam dla ciebie żadnego miejsca na noc. Nawet gdybym
miał, nie pozwoliłbym ci zostać ze mną. Obdarliby mnie
żywcem ze skóry za spanie z patrzycielką. Nawet jeśli właśnie
ją zdemobilizowano.
Odwrócił się, dźwignął ciężki kanister i ponownie ruszył w
głąb alejki szurając nogami. Był ciekaw, co obserwowała w
ramach swoich obowiązków. Czy wypatrywała Reksów, czy
też była tylko rejestratorką przyjemności cielesnych.
Cokolwiek robiła, teraz była niczym. Zwolnienie ze służby
było na całe życie, chyba że miało się autentyczne ciało.
Wtedy można było dostać się do przemysłu rozrywkowego.
- Proszę! - krzyknęła dziewczyna zabiegając mu drogę. -
Proszę - powtórzyła cicho. - Nie mam dokąd pójść.
- Nie - odparł stanowczo, wymijając ją. Pomyślał o
swoim legowisku na końcu alejki. Było tam miejsce tylko na
jedną osobę i kanister. Wcześniej na swoim zdezelowanym
sprzęcie złapał fragment wiadomości sieciowych; na noc
zapowiadano deszcze kryształów. Musiał się schować, i to
szybko. Nienawidził kryształowych deszczów.
Dziewczyna zaczęła płakać. Henry słyszał jej łkanie
odbijające się echem po pustym zaułku. Zwolnił kroku i
upuścił kanister na ziemię. Przypomniał sobie pierwszy raz,
kiedy musiał szukać noclegu, i trwające całą noc ataki
ulicznych rzezimieszków, próbujących obrabować go z
części. Obejrzał się za siebie; dziewczyna siedziała w kucki na
środku alejki, z głową między kolanami. Jaka ona drobna,
zdziwił się. Wsunął dłoń do kieszeni na piersi. Jego czas
dobiegał końca i czuł, że życie na ulicy odebrało mu
wrażliwość. Spojrzał na dziewczynę. Jej zachowanie
wydawało się szczere.
- W porządku, dziewczyno - huknął. - Tylko na tę jedną
noc, a potem poszukasz sobie innego miejsca. - Miał całą
noc na podjęcie decyzji. Była sługą Systemu, Anty czy
Jedwabiem?
Dziewczyna poderwała się.
- Dziękuję - zawołała podbiegając do Henry'ego. -
Sprawię, że noc będzie dla ciebie...
- Już ci mówiłem. Jestem na to za stary i po prostu się z
tego ciesz. - Odwrócił się i ruszył przed siebie, ale zatrzymał
się w pół kroku. - Możesz pomóc mi z tym.
Skinęła głową i chwyciła kanister z jednej strony, podczas
gdy Henry trzymał z drugiej. Ruszyli w półmrok, pod
uważnym spojrzeniem jasnego roju dominującego na nocnym
niebie. Henry znał legendę dotyczącą tego zjawiska, ale nie
potrafił powiedzieć, ile było w niej prawdy. Miał swoją własną
wersję. Poklepał się dla pewności po kieszeni na piersi i
zacisnął dłoń na uchwycie kanistra. Miał nadzieję, że
dziewczyna nie jest sługą Obcych. Już dawno nikomu nie
pomagał.
- Śpisz od ściany - powiedział, wsuwając kanister do
kryjówki znajdującej się w zagłębieniu w murze. Nad wejściem
wisiał połamany znak drogi ewakuacyjnej. Otworzył kanister i
wyciągnął podniszczony koc elektryczny. - Przykryj się tym
na wypadek, gdyby Obcy mieli skanować teren.
- Obcy... - powtórzyła, biorąc koc. - Kim są ci Obcy?
- Nikim, kogo chciałabyś spotkać. - Delikatnie wepchnął
ją do środka. - No już, siadaj. - Próbował usadowić się obok
niej, ale było to trudne ze względu na ciasnotę. - Pożarliby
taką młodę istotę jak ty, gdyby tylko poczuli twój zapach.
Dziewczyna milczała przez chwilę; Henry słyszał klikanie
jej oddechu.
- Dziękuję - wyszeptała.
- Nie dziękuj mi tak szybko, dziewczyno. - Wepchnął się
głębiej do ciasnej przestrzeni. - Dziś w nocy będzie zimno jak
diabli i inni bezdomni będą szukali miejsca na nocleg, gdy
tylko przyjdzie deszcz. - Zerknął na przykrytą kocem
dziewczynę. - Jeśli zacznie się walka, lepiej wracaj na Ścieżkę.
- Wskazał swoje oczy, kiedy podniosła wzrok. - I nie
odsłaniaj tych soczewek. Wystarczy jedno ukradkowe
spojrzenie i zostaną z ciebie tylko części, dziewczyno.
Rozumiesz? Części.
Dała znak, że rozumie, i zakopała się głębiej w koc. Widać
było tylko czubek jej głowy, a w mroku ciemne włosy nie
różniły się niczym od cienia. Henry przyciągnął kanister bliżej
siebie, żeby zrobić jej więcej miejsca.
- Jesteś z Systemu? - zapytał.
Dziewczyna nie odpowiedziała, ale wyczuł, że
zesztywniała lekko. Uśmiechnął się. To była cała odpowiedź,
jakiej potrzebował.
Deszcz kryształów runął z nieba. Trzask spadających
odłamków zagłuszył wszystkie inne odgłosy. Przez kilka minut
Henry siedział, próbując schować się przed opadem. Kilka
kryształów przebiło materiał pikowanego metalem płaszcza i
Henry poczuł, jak odłamki wbijają mu się w ciało pod gęstą,
zmierzwioną brodą. Ciężki deszcz, pomyślał. Spojrzał na
dziewczynę. Miał nadzieję, że tylko deszcz będzie ciężki tej
nocy. Potrząsnął głową na myśl o tym, że związał się z
patrzycielką, że naraził się na niebezpieczeństwo, ale taka była
jego rola w porządku rzeczy. Takie było jego powołanie.
Deszcz kryształów ustał równie szybko, jak się zaczął, i w
uliczce zapanowała cisza. Z oddali Henry słyszał odgłosy
kroków i chrzęst kryształów pod czyimiś stopami. Obcy?
Henry znieruchomiał. Odgłosy stęknięć wskazywały mu, że
byli to tylko powracający bezdomni.
- Hej! Henry! - Ktoś zatrzymał się przed wejściem do
kryjówki. - Widziałeś tu może młodą dziewczynę? W
dziewięćdziesięciu procentach składa się z ciała. - Mężczyzna
o wielkiej, pokrytej bliznami twarzy zajrzał do wnętrza
legowiska. Z boku głowy zwisały mu resztki okablowania
neuralnego, a w pustym oczodole straszyły obnażone tkanki.
- Jak to? - sapnął Henry, mając nadzieję, że włosy
dziewczyny nie są widoczne spod koca.
- Szef Systemu wyznaczył za nią nagrodę i ja i Sniffy
chcemy się załapać. Podobno całkowicie zrekonstruowana.
Więc jak, widziałeś ją, człowieku?
Henry zmienił pozycję, opierając się mocniej o
dziewczynę, żeby sprawiać wrażenie, że jest sam w kryjówce.
- Nikogo nie widziałem, a teraz spadaj - warknął.
- Przytyłeś, Henry? Czy też masz tam kogoś z sobą? -
Mężczyzna zrobił ruch, jakby chciał zerwać koc.
Henry złapał go za rękę.
- Mam tu łobuziaka - wyszeptał.
- Myślałem, że nie dajesz sobie rady z przeróbką. -
Włóczęga się zaśmiał. Był to szorstki, nieprzyjazny dźwięk. -
Te małe śmiecie nie wykrzesałyby z ciebie iskry.
- Wystarczy, w nocy będzie zimno - syknął Henry. - A
teraz idź i zostaw mnie w spokoju.
- Cóż, gdybyś zobaczył uciekającą dziewczynę, to lepiej
zejdź jej z drogi. - Mężczyzna znowu się zaśmiał i wycofał z
kryjówki. - Rozwaliła, zdaje się, dwóch Reksów i zniszczyła
multikryształ. - Z tymi słowami zniknął i Henry słyszał tylko
zgrzyt i chrzęst kryształów pod ciężkimi butami.
Przez kilka minut siedział nieruchomo, nasłuchując.
Słyszał oddech dziewczyny.
- W porządku, już ich nie ma - szturchnął ją łokciem.
- Dzięki. - Popatrzyła na niego zalękniona.
- To o tobie mówił Hammer?
Nie odsunął się, kiedy przeciągnęła się, żeby
rozprostować kości.
Spojrzała na niego, a jej soczewki zalśniły w słabym
świetle z ulicy.
- Chcesz sam zgarnąć nagrodę?
Henry poczuł, jak coś twardego wbija mu się w bok.
Minęła pełna napięcia chwila, zanim odpowiedział:
- Już ci mówiłem, dziewczyno, jestem za stary. Nikt nie
zrobi mi rekonstrukcji bez względu na to, ile będę miał
kredytów.
Ostrze odsunęło się od jego boku. Tylko tego
potrzebował, żeby załatwiła go w jego własnej kryjówce.
Pomyślał o szumie, jakiego narobiliby Obcy, gdyby
dowiedzieli się, co nosi w swoim kanistrze. Popatrzył na
dziewczynę i pomyślał o tym, komu przekaże całą swoją
wiedzę. Jego czas dobiegał końca.
Dziewczyna próbowała wydostać się z legowiska, ale
Henry przycisnął ją do ściany własnym ciężarem i mogła tylko
jęknąć na znak protestu.
- Wypuść mnie stąd! - wydusiła wciąż się z nim mocując.
- Czy to prawda, że załatwiłaś paru Reksów i rozwaliłaś
multikryształ? - Dla bezpieczeństwa odsunął się od niej
trochę.
Przestała się siłować i odetchnęła głęboko.
- Prawda. A teraz przesuniesz się, czy ciebie też mam
załatwić?
- Dlaczego? Dlaczego miałabyś zabijać Reksów?
Multikryształ, rozumiem, ale Reksowie? - Potrząsnął głową i
zagwizdał cicho. - To jak proszenie się o recykling.
Dziewczyna ponownie przycisnęła twardy przedmiot do
jego boku.
- Sam nie jesteś za stary na recykling, Henry - burknęła.
- Ukłujesz mnie i krzyknę na całą sieć, dziewczyno. -
Zachichotał. Wiedział, że jego połączenie sieciowe było w tak
kiepskim stanie, iż pewnie by nie zadziałało. - Zanim zdążysz
odepchnąć mnie na tyle, żeby się wydostać, Hammer i Sniffy
już tu będą. - Odsunął się jeszcze trochę od ostrza.
Spędził dwadzieścia lat walcząc z przeciwnikami Systemu.
Nieustannie rosnący w siłę ekstremiści, Jedwabie i
Antyjedwabie, przeciwstawiali się prawu, zaburzali porządek.
To uczyniło z niego twardego mężczyznę. Idealnie
przygotowało go do jego obecnej roli.
Nastąpiła długa cisza, gdy dziewczyna zastanawiała się, co
może zrobić. Według Henry'ego nie miała zbyt wiele
możliwości. Nie przyciskała już ostrza do jego boku i
przestała się wiercić.
- Masz jakieś imię, dziewczyno? - Henry przerwał ciszę.
- Nie mogę wciąż nazywać cię dziewczyną.
- Tasha - szepnęła.
- Nie zwolniono cię ze służby, prawda? - Dawny umysł
Henry'ego zaczynał składać fragmenty informacji, przeglądać
stare pliki danych.
- Nie. - Odwróciła głowę.
Henry przypomniał sobie swoje życie na Ścieżkach,
walkę, przesłuchania i bezsensowne decyzje o recyklingu.
- Niech zgadnę, dlaczego załatwiłaś tych Reksów -
powiedział cicho, mając nadzieję, że jego słowa nie zabrzmiały
groźnie.
- Załatwiłam ich, bo musiałam!
Była szybka, ale Henry nie był na tyle stary, by nie
zauważyć błysku ostrza, którym próbowała dźgnąć go w tył
głowy. Chwycił jej rękę i przytrzymał niczym Jedwabia na
ściernisku. Próbowała, ale nie była w stanie zerwać jego
uchwytu. Rozpoznał narzędzie, które trzymała. Była to długa
ostra igła do recyklingu.
- Jestem stary, dziewczyno, ale nie zawsze byłem taki. -
Henry drugą ręką odebrał jej igłę.
- Puść mnie! Nie rozumiesz, nie możesz...
- Jesteś Wierną albo Anty - powiedział spokojnie.
- Skąd...
- Byłem kiedyś Reksem. - Puścił jej rękę. Wcisnęła się
głębiej w kąt legowiska. - Naszyjnik zakrywa wywrotowy
procesor, nieprawdaż?
- Nie rób mi nic złego, proszę, nie rób mi nic złego -
zaczęła skamleć.
Henry schował igłę do kieszeni płaszcza. Zaśmiał się.
- Byłem Reksem, Tasha, ale teraz jestem tylko starym
włóczęgą. - Dotknął boku głowy. - Wypalili mi zwoje, kiedy
odszedłem ze służby. Interfejs sieciowy również, tylko
kryształ jeszcze czasem nadaje.
- Ale...
- Parę funkcji wciąż jest dostępnych, więc mogę się
obronić w razie potrzeby - przerwał Tashy, która masowała
obolały nadgarstek. - Dowiedzieli się, kim jesteś i namierzyli
do recyklingu, dlatego zlikwidowałaś tych Reksów.
- Multikryształ wykrył mnie podczas rutynowej kontroli,
musiał wychwycić sygnał wywrotowego procesora. -
Dotknęła naszyjnika. - To powiedziało Reksom, że jestem
Anty. - Spojrzała na Henry'ego. - Działałam też w obronie
własnej.
- Stąd właśnie masz tę igłę?
- Jeden z Reksów chciał mnie poddać recyklingowi od
razu na ulicy. - W jej głosie było napięcie. - Przechodnie po
prostu stanęli i się gapili. Nikt nie podszedł zapytać, co się
dzieje.
- Tak, niestety, wygląda dzisiejszy świat. - Henry pokiwał
głową. - Każdy woli się nie wtrącać, jeśli sprawa nie dotyczy
jego samego. Programowanie Systemu wywiera czasem taki
skutek.
Robiło się zimno i welon czarnych chmur przesłonił niebo,
rój zniknął i jego słaby blask przestał być widoczny. W zaułku
zapanowała całkowita ciemność.
- Powinnaś bezpiecznie przetrwać tutaj do rana. - Henry
szczelniej otulił się płaszczem. Znowu poczuł się gorzej. Musi
przekazać dane następcy. Niedługo, pomyślał. Niedługo.
- Nie doniesiesz na mnie? - zapytała Tasha.
- Nie doniosę, a jeśli będziesz miała szczęście, to
zastanowię się nad pokazaniem ci czegoś ważnego.
- Czego?
- Rano, dziewczyno, rano. Teraz czas spać, musimy
wstać z pierwszym brzaskiem, bo inaczej czyściciele zgarną
nas i przerobią na pulpę.
Henry zamknął oczy; Tasha wierciła się jeszcze przez
chwilę, ale potem znieruchomiała. Musiałby się przesunąć,
żeby umożliwić jej wyjście, ale dla jej bezpieczeństwa nie
zamierzał tego robić. Zanim zapadł się w otchłań snu, usłyszał
jeszcze głęboki oddech dziewczyny i cichy szum jej
procesorów.
Wczesne godziny poranka były ponure. Zamiatarki
posuwały się w głąb uliczki, usuwając zwały kryształów z
wieczornego deszczu. Za nimi szły maszyny czyszczące,
zgarniając śmieci i śpiących jeszcze włóczęgów. Usłyszał
cichy krzyk zagłuszony zaraz szumem zbliżających się
maszyn.
Henry pomyślał o swoim życiu na Ścieżkach. Stracił już
rachubę, ilu Wiernych poddał recyklingowi przez te lata, ale
widok ich twarzy wciąż zaśmiecał mu umysł. Szeroko otwarte
oczy, gdy igła wsuwała się do rdzenia pamięci z tyłu głowy.
Ciemny płyn kapiący z nosa i sztywność twarzy, gdy robota
dobiegała końca. Teraz był już zdemobilizowany,
wyczyszczony i znał z pierwszej ręki prawdę o Jedwabiach i
błędne poglądy Antyjedwabiów. Spojrzał na dziewczynę i
wiedział, że musi jej pomóc. Nie tylko pomóc uniknąć
recyklingu, lecz także wyrwać się z okowów błędnego
myślenia. Był stary. Dotknął swojej piersi. Już czas.
- Chodź, dziewczyno, musimy ruszać. - Obudził ją
szturchnięciem.
Tasha drgnęła, a czarne dyski jej soczewek zalśniły w
porannym świetle.
- Zauważą mnie Reksowie...
- Załóż to. - Henry podał jej osłonę ultrafioletową, którą
wyciągnął z kanistra. - Zakryje ci twarz i oczy. Załóż też to. -
Wyjął wytartą i brudną opończę. - Lepiej, żebyś wyglądała
jak jedna z nas, dopóki nie oddalimy się od patroli.
- Dokąd idziemy? - Owinęła się opończą i założyła
maskę. Naciągnęła kaptur na głowę i schowała pod nim
włosy.
Henry uśmiechnął się.
- Do Jedwabiów.
- Nigdy! Zabiją mnie!
- Będę musiał przekonać cię w drodze. - Zaśmiał się
cicho i podniósł dłoń, żeby powstrzymać dalsze protesty. -
Umówmy się tak, dziewczyno. Ja ochronię cię przed
Reksami, ale ty wysłuchasz tego, co mam do powiedzenia.
Tasha wyglądała na zaniepokojoną, ale po chwili
zastanowienia skinęła głową.
Wyszli na słońce dnia i pośród gęstniejących tłumów
ruszyli w podróż ku krańcom miasta. W oddali było widać -
wystające ponad kolorowe, pozbawione okien budynki - trzy
kamienne kolumny bramy, za którą rozciągała się dzicz i gdzie
nie sięgała władza zawsze czujnego Systemu. Chociaż brama
była niestrzeżona, Reksowie często przeprowadzali
wyrywkowe kontrole w poszukiwaniu wywrotowych chipów.
Te tak zwane wyrywkowe kontrole były zazwyczaj śmiertelnie
dokładne.
Mieszkańcy miasta mijali Henry'ego i Tashę, starając się
obchodzić ich szerokim łukiem. Ścieżka była szeroką aleją
wijącą się przez miasto, wypolerowana kamienna
powierzchnia odbijała kolory ubrań mieszkańców. Prowadziła
do bramy, ale przed dotarciem do celu Henry i Tasha musieli
jeszcze minąć wiele skrzyżowań.
Niektórzy przechodnie, widząc ich, mruczeli pod nosem
przekleństwa i wyzwiska. Henry ignorował to, z pochyloną
głową dźwigając swój kanister.
- Schyl głowę, dziewczyno - wysyczał, kiedy Tasha
chciała odpowiedzieć na czyjąś zaczepkę. - Nie zwracaj na
nich uwagi, a zostawią cię w spokoju.
Tasha posłusznie pochyliła głowę drepcząc obok
Henry'ego. Powietrze przepełniał intensywny zapach
najnowszych perfum i szmer rozmów.
- Hej, wy! - zawołał głos z pobliskiej bramy.
- Idź dalej. - Henry przyspieszył kroku.
- Zatrzymaj się, włóczęgo! - zawołał głos ponownie.
Kątem oka Henry spostrzegł, że był to samotny Reks, za
którym posuwał się niewielki multikryształ. W lustrzanych
oczkach multikryształu odbijały się twarze przechodniów i
ściany pobliskich budynków. Henry wiedział, że partner
Reksa stoi niedaleko z igłą w jednej ręce i blasterem w drugiej.
- Nie odzywaj się, bez względu na to, co zrobi - rzucił
zduszonym szeptem Henry i odwrócił się do Reksa. - O co
chodzi?! - krzyknął.
Reks podszedł bliżej i spojrzał na Tashę.
- Masz teraz lokaja, Henry? - zapytał.
Henry rozpoznał Reksa, jego głupkowaty uśmiech, cienki,
spiczasty nos i oczy zmęczone ciągłym analizowaniem
danych. Był przez niego wielokrotnie przesłuchiwany. Spędził
z nim wiele czasu. Lepiej nie okazywać, że go rozpoznałem,
pomyślał. W każdym razie jeszcze nie teraz.
Reks kopnął Tashę w kostkę. Jęknęła, ale nic nie
powiedziała.
- Masz jakieś imię, malutki? - Reks gestem przywołał
partnera z przeciwległej strony ścieżki.
- Usunięto mu syntezator mowy, nie może odpowiedzieć.
Spieszy się nam. Dlaczego nas zatrzymaliście?
- Szukamy terrorystki. - Reks próbował przyjrzeć się
twarzy Tashy pod maską. - Antyjedwabia.
- Dziewczyny. Patrzycielki zbudowanej z ciała - dodał
drugi oficer, dołączając do swojego towarzysza. Spojrzał na
kanister Henry'ego. - Otwórz to! - polecił ostrym tonem.
Henry nigdy wcześniej go nie widział. Musiał być nowy.
Pierwszy Reks uśmiechnął się.
- Nie ma sensu otwierać - powiedział. - Facet był kiedyś
Reksem, ma tam tylko stary mundur, album ze zdjęciami ze
służby i parę bezużytecznych baterii. - Spojrzał na
Henry'ego. - Czy nie tak, stary?
- Mam też trochę cennych rzeczy - obruszył się Henry. -
Rzeczy osobiste, trochę skarbów...
- Tak, oczywiście, Henry - zgodził się pierwszy Reks
zmęczonym głosem. - A twój przyjaciel ma coś?
Tasha potrząsnęła głową.
- Skąd go zdemobilizowano? - Rex patrzył na Tashę, ale
mówił do Henry'ego.
Henry zastanowił się szybko.
- Był chyba technikiem dźwiękowym, ale nie mówi i
trudno z nim dojść do ładu. Zabrali mu syntezator mowy.
Musiał być tłumaczem czy czymś takim... - dodał powoli,
niepewnie. - Czy możemy już iść?
- Zdejmij maskę - polecił drugi Reks Tashy.
Tasha odsunęła się.
- Nie może. - Henry westchnął. - Ma uszkodzoną twarz.
Nie wygląda to najlepiej.
- Powiedziałem, żebyś zdjął maskę - warknął drugi Reks,
chwytając Tashę za ramię. Dziewczyna upuściła kanister,
który uderzył o ziemię z głośnym hukiem. Wieko otworzyło
się i ze środka wysypały się ubrania, pogięte dyskietki i stare
baterie.
- Posprzątajcie to! - Pierwszy Reks odsunął się z
obrzydzeniem.
- Maska! - nakazał drugi Reks kolejny raz.
- Was, włóczęgów, powinno się recyklować - rzekł z
odrazą pierwszy Reks.
Henry wiedział, że wcale tak nie myśli.
- Tobie samemu niewiele brakuje do zwolnienia ze służby.
- Spojrzał Reksowi prosto w oczy. - Chcesz, żeby poddali
cię recyklingowi?
Ten nic nie odpowiedział, ale wyraźnie skurczył się na
myśl o własnej demobilizacji. Henry widział po zmarszczkach
wokół oczu, że ciągłe analizowanie tysięcy danych zdążyło go
postarzeć i z własnego doświadczenia wiedział, że oznaczało
to bliską demobilizację.
- Daj spokój, Illion - mruknął pierwszy Reks, kopiąc
którąś ze szmat Henry'ego, który pospiesznie pakował swój
dobytek z powrotem do kanistra.
- Ale mieliśmy...
- Powiedziałem, daj spokój - powtórzył głośniej. -
Dziewczyna nie będzie się ukrywała na ścieżkach. - Poza tym
Henry to stary Reks, zna zasady. Prawda, Henry?
Henry podniósł wzrok na mężczyznę, ale nic nie
powiedział. Chciał to już mieć za sobą. Gdyby się
dowiedzieli, kim w istocie jest Tasha, on również skończyłby
w recyklerze. Wciąż miał wiele do zrobienia. Nadal musiał
nawiązać kontakt ze swoim następcą.
Obaj Reksowie odsunęli się od Henry'ego i Tashy i
odbyli krótką ożywioną rozmowę, po czym pierwszy wrócił
do nich.
- Jeśli zobaczycie coś podejrzanego, dajcie mi znać, w
porządku?
Henry i Tasha skinęli głowami. Kończyli pakować
kanister.
- I zejdźcie ze ścieżki! - zawołał jeszcze za nimi drugi z
Reksów.
Kilku przechodniów mruknęło coś pod nosem z aprobatą.
- Co teraz? - zapytała Tasha, kiedy byli już bezpieczni.
- Idziemy dalej do bramy. Ci dwaj odfajkują naszą
obecność na ścieżkach, tak że nie powinniśmy już być
sprawdzani. - Henry chwycił kanister po swojej stronie. - No
już, dziewczyno, idziemy.
Maszerowali trzy kilometry, mijając budynki ze szkła i
kamienia i coraz bardziej gęstniejące tłumy przechodniów, aż
dotarli do wąskiej uliczki pomiędzy dwoma gigantycznymi
wieżowcami.
- Tędy - rzucił Henry popychając Tashę w stronę wąskiej
alejki.
Kiedy znaleźli się mniej więcej w połowie jej długości,
obok szerokiej, przestronnej wnęki, Henry zatrzymał się i
postawił kanister na ziemi.
- Odpoczniemy tutaj trochę - zaproponował.
- Ale mieliśmy...
- Odpoczniemy tutaj, przeczekamy noc i wyruszymy w
drogę rankiem. Oszczędzaj siły. - Spojrzał na Tashę. -
Reksowie byliby dzisiaj szczególnie czujni przy bramie.
Sprawdzaliby każdego przechodzącego. - Henry znał ich
metody. - Lepiej trochę się przyczaić. - Usiadł we wnęce i
rozpiął swój obszerny płaszcz. - A poza tym, jak ci już
mówiłem, dziewczyno, jestem stary!
Tasha przyciągnęła kanister do wnęki i przysiadła obok
Henry'ego.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego tak bardzo dla mnie
ryzykujesz? - Henry usłyszał podejrzliwość w jej głosie.
- Ze względu na to, kim byłem i czym ty jesteś -
powiedział świszczącym głosem; jego respirator z trudem
tłoczył powietrze. Spojrzał na nią, mając nadzieję, że
wzrokiem przekaże więcej, niż mógł powiedzieć słowami. -
Zabiłem setki takich jak ty i równie wielu Jedwabiów. -
Potrząsnął głową, gdyż nagle wróciły wspomnienia, błagania o
litość, płacz. - Chyba jestem coś winien światu.
Wystarczająco przysłużyłem się systemowi.
- Zabranie mnie do Jedwabiów niewiele da. - Tasha
zaśmiała się chrapliwie.
- Wręcz przeciwnie. - Henry sięgnął do wewnętrznej
kieszeni płaszcza i wyciągnął niewielką płaską kasetkę.
Wewnątrz znajdował się kawałek zielonego materiału. - Czas,
byś uwierzyła. - Podał jej kasetkę.
- Co to jest?
- Jesteś bystra, ty mi powiedz. - Uśmiechnął się.
Ostrożnie przyjrzała się materiałowi przez prześwitujące
pudełko.
- Rozpoznajesz, co to jest?
- Nie. - Zmarszczyła brwi.
- Masz soczewki makro, ale masz też mikro. Przyjrzyj się
dokładniej na większym zbliżeniu. - Znowu uśmiechnął się
mimo woli. Nigdy wcześniej nie musiał ratować patrzycielki.
- Drobniutkie włókna, ale nie widzę bitów zgodności. -
Chciała oddać mu kasetkę.
- Przeczytaj oznaczenie na metce w rogu. - Henry
przygotował się.
- Stuprocentowy czysty jedwab - powiedziała cicho. -
Niemożliwe! - Odrzuciła pudełko w jego stronę. - Jedwab nie
istnieje. Jest tylko teoretyczną konstrukcją mającą udowodnić
istnienie Ziemi. To kłamstwo! - Stanęła na wprost Henry'ego.
Dłonie zacisnęła w pięści, a jej twarz nabrzmiała gniewem. -
Co chcesz mi wmówić?! - Podniosła głos.
Henry zaśmiał się szyderczo.
- Słowa prawdziwego Antyjedwabia. - Podniósł kasetkę i
podsunął jej pod nos. - Zapewniam cię, że ten materiał to
naprawdę jedwab i że pochodzi z Ziemi. Mogę to udowodnić.
- Nie! - ucięła. - Kłamiesz. - Odsunęła się, splatając ręce
na piersiach w obronnym geście.
Ponownie podał jej kasetkę.
- Przeczytaj symbole na odwrocie metki. Są dziełem
obcych, to pewne, i nie pochodzą z tego świata.
Chwyciła pudełko i przyjrzała się symbolom. Potem
obróciła je dokoła, próbując w pełni zrozumieć ich znaczenie.
- Pierwszy symbol to symbol oczyszczenia -
podpowiedział Henry. - Przedstawia dłoń obmywaną w
naczyniu z rozpuszczalnikiem. - Stanął obok niej, by
wskazywać szczegóły. - Dłoń jest symbolem życia, naczynie i
rozpuszczalnik są przedstawieniami mycia. Wieloletnie
badania prowadzone przez Jedwabiów dowiodły, że oznacza
to opuszczenie pierwotnego świata przez naszych przodków.
Ostateczne oczyszczenie starego życia i przygotowanie do
nowego.
- Skąd wiesz, że to prawda? Skąd wiesz, że Jedwabie nie
kłamią?
- W tym momencie nie ma to znaczenia. - Henry wskazał
drugi symbol. Przedstawiał kwadrat z umieszczonym w górnej
części półokręgiem. - To ma symbolizować widok Nowego
Świata z okna okrętu kosmicznego. Być może symbol
nowego życia.
- Znam ten symbol. Widnieje na sztandarze Nowego
Świata. Naszego świata, Szmaragdu. Legendy opisują naszą
podróż z Gastierie na Louisios II i wreszcie na Szmaragd.
- Istnieją jednak sekretne opowieści sugerujące, że nawet
Gastierie została zasiedlona z kosmosu. Wiele ziaren prawdy
jest ukrytych w tych opowieściach, lecz powód ich ukrycia
został dawno zapomniany. Tak czy owak, mamy to. -
Wskazał trzeci symbol. - To, jak widzisz, wygląda zupełnie
jak statek kosmiczny. Zauważ prosty tył, obłą kopułę.
Przypomina niektóre z wczesnych maszyn używanych przez
Gastierie.
- Co oznacza kropka pośrodku? - Tasha nie sprawiała
wrażenia przekonanej.
- Uważamy, że symbolizuje ona pasażerów statku...
- Uważamy? - przerwała mu. - Należysz do Jedwabiów?
Henry westchnął.
- Ja jestem Jedwabiem.
- Nie! To niemożliwe! - Jej piękna twarz nagle wykrzywiła
się. - Jedwab ma być kimś w rodzaju Boga. Nie możesz...
- Nadano mi to i wiele innych imion - Henry mówił
spokojnym, cichym głosem - jestem pięćsetnym Jedwabiem
przemierzającym Miasto w poszukiwaniu kandydatów do
ocalenia, trzysta siedemdziesiątym drugim, który przechowuje
ten kawałek jedwabiu.
Tasha przyłożyła dłoń do czoła, a potem postanowiła
usiąść.
- Ja jestem Anty - wyszeptała. - Sprzeciwiam się, nie
wierzę ci.
- A jednak wiedziałaś coś o mnie?
- Trzeba znać swojego wroga... - Ton jej głosu
świadczył, że uznała swoją porażkę.
Henry ukucnął obok niej i podniósł jej rękę, która nadal
trzymała kasetkę z kawałkiem jedwabiu.
- Spójrz na ostatni symbol. Tasha, blada, zrobiła, jak
kazał. To pojedynczy okrąg. - To ziemskie słońce. Nie są to
ani bliźniacze słońca Gastierie, ani chłodna gwiazda...
- Skąd mam wiedzieć, że ten materiał nie jest fałszywy? -
przerwała mu. Chwyciła się ostatniej możliwości, która mogła
jeszcze podtrzymać jej wiarę.
- Jedwabiu nie da się sfałszować. - Henry westchnął. -
Wytwarzają go niewielkie owadzie larwy tkające go wokół
siebie jako kokon. Włókno jest delikatne, drobne. Nie ma
bitów zgodności ani pikoprocesora, który podtrzymywałby
jego strukturę. To nie jest sztucznie wytworzony materiał. Nie
znajdziesz go na żadnym z zamieszkałych światów.
Tasha spojrzała na metkę pod przezroczystym wieczkiem
i potrząsnęła głową.
- A zatem te symbole opowiadają historię naszych
początków.
- W pewien sposób tak. - Henry wziął kasetkę.
- Ale dlaczego ta historia została opowiedziana na tej
małej metce? - Spojrzała na niego czarnymi soczewkami. -
Dlaczego nie została zapisana na dyskach?
- Nie wiemy, dlaczego użyto symboli obrazkowych, ale
uważa się, że w celu zachowania naszej historii na wszystkich
ubraniach umieszczano taką metkę, byśmy nigdy nie
zapomnieli, skąd pochodzimy. Na Gastierie znaleźliśmy inne
materiały, wykonane sztucznie, które mają podobne metki, ale
opowieść jest zawsze niekompletna albo niezrozumiała. Tych
materiałów nie wytworzono na Gastierie i nikt nie wie, skąd się
wzięły. Uważam, że pełna historia znajduje się wyłącznie na
jedwabiu. - Otworzył kasetkę i wyciągnął kawałek zielonego
materiału. - Dotknij go. Ostrożnie. Przytknij do skóry.
Dotykałaś kiedykolwiek czegoś tak cudownego?
Tasha potarła jedwab palcami, a potem przytknęła go do
twarzy. Nie mogła opanować cichego okrzyku.
- Jest taki gładki, taki miękki.
Henry odebrał materiał, schował go do kasetki i wsunął ją
z powrotem do kieszeni płaszcza.
- Jedwabie pokażą ci wspanialsze fragmenty materiału niż
ten nędzny kawałek. - Ujął dziewczynę za podbródek. -W
archiwach mają wizerunki przedmiotów z Ziemi. Stare grafiki
przedstawiające rzeczy, które wydają się być bardzo stare,
których nie potrafiliśmy zidentyfikować.
- A więc Antyjedwabie mylili się...
- Cały świat Szamaragdu tkwi w błędzie. Reksy błądzą,
prześladując Jedwabiów i Antyjedwabiów. - Henry
poprowadził Tashę w głąb wnęki. - Cała nasza historia jest
nieprawdziwa. - Usiedli i okryli się jego płaszczem. - Jutro
opuścisz miasto, teraz śpimy i kryjemy się.
Poranny deszcz kryształów obudził Henry'ego;
podnosząc się poczuł znajomy ból w karku. Tasha wciąż
spała twardo. Wstał z trudem i wyszedł z półmroku zaułka na
Ścieżkę. Jasne słońce świeciło na przestronne trakty i na
pierwszych przechodniów. Popatrzył na nich z wylotu
wąskiego zaułka. Pomyślał o wszystkich kłamstwach, które
stały się prawdą w ich umysłach. Spojrzał na samotnego
Reksa siedzącego w ciasnej budce przy drodze. To był
gniewny Reks z wczoraj - ten, który żądał, by Tasha zdjęła
osłonę ultrafioletową. Wszystkie lata, które on, Henry, spędził
na ratowaniu ludzi, wydawały się nie mieć żadnego efektu.
Jaki był sens bycia Jedwabiem, kiedy całą twoją moc stanowił
kawałek materiału w kieszeni płaszcza? Henry był coraz
powolniejszy, siła opuszczała go, a śmierć rosła w nim coraz
szybciej.
- Czy Reksy będą pilnować bramy? - Poczuł dotyk małej
dłoni na plecach.
- Będą, ale pozwolą ci przejść. Nasze wczorajsze
spotkanie zostało zarejestrowane i nie będą nas więcej
niepokoić. - Odwrócił się i spojrzał na Tashę. - Ale tylko ty
przejdziesz przez bramę.
- A co z tobą?
- Mam robotę tutaj. - Wskazał na gęstniejący tłum
przechodniów. - Muszę wykształcić następcę.
Tasha zmarszczyła czoło.
- Mogłabym...
Henry przerwał jej gestem dłoni.
- Masz soczewki. Poza tym następca musi zawsze być
Reksem.
- Dlaczego? - Tasha była rozczarowana. - Dlaczego ja
nie mogę...
- Reksy zabijają zarówno Jedwabiów, jak i
Antyjedwabiów. Wcielają w życie prawo eliminacji
wierzących. Reks, tak jak ja kiedyś, musi ujrzeć kłamstwo i
pojednać się ze swoim udziałem w tym kłamstwie. To przez
to pojednanie pojawia się Jedwab i robi to, co do niego
należy. Z chęcią i miłością. - Odwrócił się. - Chodź,
pomożesz mi z kanistrem, musimy ruszać.
Szli ramię w ramię po ścieżce dźwigając kanister.
Ignorowali zwykłe szyderstwa i urągania i uważne spojrzenia
Reksów z ich lśniącymi multikryształami. Wreszcie ujrzeli
bramę, z kolumnami zdobionymi symbolami Szmaragdu.
Wielka misa z zawiniętą krawędzią i pojedyncza kropla,
oznaczające naczynie smarowidła zapewniającego gładkie
życie, i krzyż, którego ukrytej treści nikt nie znał. Lecz
Henry'emu wydawał się on prawidłowy, nawet bez znaczenia.
Być może to również był symbol Ziemi albo po prostu
kolejne kłamstwo, które stało się prawdą? Istniało wiele
symboli, których System nie rozumiał.
- Poczekaj tutaj. - Postawił kanister na ziemi.
Podszedł do bramy i powiedział coś do wysokiego Reksa
pełniącego dyżur. Skinął głową, kiedy mężczyzna kopnął go.
Wrócił do Tashy ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do
ust.
- Możesz po prostu przejść, nikt nie będzie cię o nic
pytał, i ty nie odezwiesz się do nikogo. Pójdziesz drogą przez
niskie wzgórza ku świątyniom Pierwszych Konstruktów. Tam
przystań i módl się do Obcych, aż ktoś do ciebie przyjdzie. -
Chwycił ją za ramię, spojrzał głęboko w jej soczewki i pchnął
w kierunku bramy.
- Czy zobaczę cię jeszcze? - zapytała bezgłośnie, kiedy
porywał ją nurt tłumu.
Henry potrząsnął przecząco głową. Wiedział, że jego
baterie są na wyczerpaniu i że za kilka dni zasoby pamięci
ulegną nieodwracalnemu zniszczeniu i będzie po prostu
siedział we wnęce, aż maszyna czyszcząca zabierze go do
recyklingu. Reks z bramy będzie jego następcą. Wszystko
było ustawione, musiał się tylko z nim spotkać...
Język ognia błysnął przez tłum, Henry chwycił się za pierś
i zaczął biec. Reks, z którym rozmawiał przy bramie, ruszył w
jego stronę.
Henry widział go, z miotaczem wciąż w pogotowiu.
- Ty zdrajco - wysyczał, kiedy widok setek nóg zasłonił
mu Reksa. - Miałeś mnie... zastąpić. - Jego głowa dotknęła
ziemi, kiedy próbował nabrać powietrza.
- Henry! Henry! - ktoś zawołał, gdy tłum zaczął gęstnieć
nad nim. - Henry! - Tasha próbowała wepchnąć coś do
dziury ziejącej w jego piersi. - Och, Jedwabiu! - krzyknęła
starając się unieść jego głowę.
- Biegnij... - wyszeptał. - Musisz... uciekać... - Poczuł,
że opuszczają go siły. Ujrzał przed oczami migające czerwone
światełko. Wszystkie systemy padały.
- Po prostu nie mogę cię zostawić...
Język ognia rozpalił ziemię obok Tashy. Odwróciła się i
ujrzała nadchodzącego Reksa.
- Odciągnę cię stąd. - Sapnęła próbując wstać.
- Nie. - Wsunął rękę za połę płaszcza i wyciągnął kasetkę
z jedwabiem i miniaturową dyskietkę. - Ty... - to było
wszystko, co mógł powiedzieć.
- Ale powiedziałeś, że...
- Nie... mam... wyboru... - Westchnął. - Nie pozwól... by
Obcy... dostali... Jedwab... - Zakaszlał. Jego ciałem
wstrząsnął dreszcz.
- Kim są Obcy? - Tasha prawie krzyknęła trzymając
Henry'ego za głowę. - Kim są, Henry? Powiedz mi, proszę.
Henry spojrzał na twarz patrzącą na niego i wyobraził
sobie łzy ściekające po soczewkach.
- To Stwórcy... - wyszeptał. Ogromniejący odgłos
kroków zagłuszył jego słowa. - Oni... znają... prawdę... -
wysapał, maleńkie igiełki przebiegły przez jego źrenice i ciało
starego człowieka zesztywniało. Henry znieruchomiał,
wypuszczając ostatni oddech niby długo wstrzymywane
westchnienie.
Tasha wepchnęła przedmioty głęboko do kieszeni i
otworzyła wieczko kasetki Henry'ego.
- Nie ruszaj się - ostrzegł Reks przyciskając do jej boku
lufę miotacza.
Tasha wyjęła już z kasetki to, czego potrzebowała.
Podniosła się powoli i odwróciła twarzą do Reksa.
- Dostanę awans i przepustki na sto rekonstrukcji dla
ciebie, śmierdzielko! - prychnął Reks. Spojrzał na martwego
mężczyznę. - Za zabicie mitycznego Jedwabia dostanę
posadę w Systemie. - Uśmiechnął się do Tashy. - Pokaż
ręce! - nakazał. - Powoli.
Tasha zaczęła wykonywać polecenie, ale nagle rzuciła
spojrzenie ponad ramieniem Reksa i krzyknęła:
- Nie!
Reks odwrócił się, a Tasha wbiła igłę w tył jego głowy.
Upadł z głośnym tąpnięciem. Niewielki tłum zebrał się wokół i
wszystkie oczy patrzyły na nią. Pochyliła się nad Reksem,
wyciągnęła jego baterie, zabrała kartę pamięci i kilka
kredytów, które miał przy sobie.
- Śmierdzielka! - wrzasnął ktoś w tłumie.
Mając wszystko, co potrzeba, Tasha ruszyła ku bramie.
Tłum rozstępował się przed nią, jakby była kimś w rodzaju
Boga. Jestem Jedwabiem, myślała biegnąc. I wrócę.
Przełożył Marcin Wawrzyńczak
25