Senda Tomasz - Schronienie
Szczegóły |
Tytuł |
Senda Tomasz - Schronienie |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Senda Tomasz - Schronienie PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Senda Tomasz - Schronienie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Senda Tomasz - Schronienie - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Senda
Schronienie
"Gdzieś tu powinny leżeć puszki. Gdzieś tu. Wczoraj przecież tu były."
Cicho brzęknął metal. Człowiek zesztywniał na chwilę, po czym ze zdwojoną energią zaczął poruszać rękoma. Po
chwili jego dłoń natrafiła na przyjemny chłód.
"Puszka?"
"Nareszcie! Gdzie ten otwieracz."
Postać gwałtownie obszukała kieszenie. Trzymając puszkę w prawej, otwieracz w lewej, uśmiechnęła się i zabrała do
dzieła. Tylko ciemność była świadkiem jego odkrycia.
"To jest pyszne."
-Prawda?- rozległ się głos.
"Kto to powiedział. Ach! To przecież ja."
Przez chwilę tylko ciche odgłosy spożywanego posiłku rozlegały się w nieoświetlonym pomieszczeniu. Po jakimś
czasie błogie mlaskania ustały, a postać ponownie rzuciła się do poszukiwania.
"Muszę przecież zanieść trochę Marcie. Niedomaga ostatnio. Nie obudziła się przypadkiem? Nie. Nic nie słychać.
Dobrze. Zrobię jej niespodziankę."
Postać wstała z podłogi, towarzyszył tej czynności tylko cichy szelest. Mężczyzna trzymając się jedną ręką ściany
przeszedł kilka kroków. Zwielokrotnione ich echo, dziwne jak na tak małe pomieszczenie, zatrzymało go na chwilę.
Zacisnął jednak zęby i ruszył w mrok. Poprawił chwyt na puszce. Stęknął cicho.
"Jeszcze tylko kilka kroków i będę w pokoju Marty. Na pewno się ucieszy."
Nagle zawadził o coś nogami i przewrócił się. Delikatny obłok kurzu wzbił się w górę, a po dotarciu do nozdrzy
postaci wywołał potężne kichnięcie. Odbity od metalowych ścian odgłos rozbrzmiał przeraźliwym echem.
"Co do diabła."
Ręka mężczyzny natrafiła na jakieś drewniane i metalowe sprzęty. Człowiek podniósł się i spróbował przejść nad
przeszkodą. Tam jednak również natrafił na niezbyt stabilną, ale wystarczająco szczelną barierę.
"Jestem pewien, że tego tu wczoraj nie było. Marta nie ustawiłaby przecież tego. Ona mnie kocha. Wiem to. Wiem."
Postać ponownie upadła, a właściwie osunęła się na ziemię. Rozległo się ciche łkanie.
"Marta. Jak mogłem o niej zapomnieć. Przecież ona nie..."
Płacz rozległ się już całkiem głośno, przecież i tak nikt nie usłyszy. Nikt nie będzie wiedział.
"Ona nie żyje. Dobrze o tym wiem, przecież sam stawiałem tę barykadę. Nie można jej było nigdzie pochować więc
przynajmniej pozostawił ją w jej pokoju i zablokował wejście. Tam gdzie jest teraz nic jej już nie powinno
przeszkadzać."
-Martaaa !- okrzyk stopniowo przeszedł w cichy szept. Twarz człowieka opadła w pył podłogi.
"Która to godzina?"
Postać podniosła się z twardego "łoża".
"Nie jestem głodny, czyli nie upłynął chyba nawet jeden dzień. Co ja tu robię? Ach. Pamiętam. Chyba zaczynam
wariować w tym zamknięciu. Zapomnieć. Tak po prostu zapomnieć o śmierci ukochanej osoby. Po tylu wspaniałych
chwilach. Po tym co mi dała. Gdyby nie ona już dawno bym to zakończył. Jak długo? Jak długo jeszcze mam czekać,
aż ktoś pofatyguje się o odwołanie alarmu? Ile to już dni, miesięcy, lat tkwię tutaj na dole. I jeszcze teraz to
wszystko..."
"Alarm rozległ się 21 kwietnia. Już od kilku miesięcy mieliśmy wybudowany pod piwnicą wspaniały schron. Co
prawda nie był największy, ale dla nas dwojga powinien wystarczyć w zupełności. Zresztą to było tylko tak. Na
wszelki wypadek. Lepiej zawsze jest się zabezpieczyć. Dlatego właśnie po kryjomu wybudowaliśmy w piwnicy nasz
prywatny schron, tylko dla nas. Po co mamy się tłoczyć w tych wielkich osiedlowych schronach. Wybudowała go nam
firma o takiej śmiesznej nazwie, nie pamiętam już, ale tanio to zrobili, a poza tym dyskretnie. Sąsiedzi wcale nie muszą
wiedzieć, że u siebie w domu możemy czuć się bezpiecznie. Jeszcze zechcieliby wprosić się do nas. A tak może sami o
tym pomyślą, a jeśli nie - niech mieszkają w zatłoczonych państwowych bunkrach. Wojna zresztą nie mogła
wybuchnąć. Wszyscy tak mówili. Niestety wszyscy się mylili. Kiedy rozbrzmiał alarm jeszcze smacznie spałem po
upojnej nocy, Marta robiła coś w kuchni. Gorączkowy bieg do bunkra. Nawet nie zdążyliśmy wziąć niczego z domu.
Zresztą podobno wszystko czego moglibyśmy potrzebować znajdowało się w schronie. Szybko okazało się jednak, że
brakowało naprawdę wielu rzeczy. Zdecydowanie zbyt wielu.
Po kilku godzinach od naszego zejścia do schronu zaczęła się wojna. Nasz schron ma dosyć grube ściany i wszelkie
dostępne środki ochrony czy to przed promieniowaniem czy przed substancjami chemicznymi i jest oczywiście
jednostką niemal całkowicie samowystarczalną. Wszystkie te cechy wpływały ujemnie na kontakt ze światem, fakt ten
pogłębiał ponadto brak radia. Było właśnie w naprawie gdy wybuchł alarm. Inne sposoby komunikacji nie wchodziły
praktycznie w grę, czy to ze względu na dużą ilość niezbędnej energii czy ze względu na bezpieczeństwo.
Przysiedliśmy więc na drabince prowadzącej do naszego jedynego wyjścia i wsłuchiwaliśmy się we wszelkie dźwięki
dochodzące z zewnątrz. Przytłumiony dźwięk syren przeciwlotniczych, później coś zaczęło się walić, podejrzewam, że
to był nasz dom. Trwało to jakąś godzinę później wszystko ucichło. Byliśmy uwięzieni na stałe, zdani tylko na siebie,
oczekując na kogoś kto wydostanie nas z tego niegościnnego miejsca i sytuacji.
Początek podziemnego życia był całkiem przyjemny. Nie trzeba było się niczym martwić. Praca poszła w zapomnienie.
Nareszcie byliśmy razem. Sami. Problem mieliśmy tylko z urządzeniem pokoju dla nas dwojga. Jakoś nikt zbytnio nie
myślał o małżeńskich potrzebach przy planowaniu wnętrz. Spanie w dwójkę na jednym łóżku z pewnością nie należy
do najprzyjemniejszych. Przynajmniej po jakimś czasie.
Tydzień po zejściu do naszego "bunkra", rozpoczęły się pierwsze kłopoty z elektrycznością. Przez kilka dni siadało co
jakiś czas zasilanie, później padło już na stałe. Generator, który mógł podobno nieprzerwanie pracować przez kilka lat.
Paliwa mieliśmy jednak tylko na dwa. Już po miesiącu okazało się, że paliwa mamy, aż nadto. Już po miesiącu życia w
schronie, skazani zostaliśmy na zupełne ciemności. Z nieznanych powodów filtry powietrza działały nadal. Musiały
mieć niezależne źródło zasilania, chociaż nie było nic na ten temat w instrukcji schronu. Widocznie ktoś uznał ten fakt
za nieistotny dla przetrwania. Niestety takich faktów było wiele.
Nikt nie zatroszczył się o odpowiedni sprzęt medyczny. Brak kąpieli źle wpływa na organizm. Po jakimś czasie Marta,
zawsze dosyć chorowita, złapała chyba coś poważnego i zaczęła słabnąć. W końcu doszło do tego, że nie mogła się
samodzielnie poruszać. Nie jestem lekarzem nie wiem co jej dolegało. Zresztą nawet gdybym był, w ciemności nie
mógłbym zorientować się co jej dolega, a leki w apteczce można było użyć przeciw bólowi głowy i zatwardzeniu.
Zaiste wspaniałe wyposażenie. Mogliśmy liczyć wyłącznie na pomoc z zewnątrz. Nikt się jednak nie pofatygował. A
może wszyscy są w podobnej lub jeszcze gorszej sytuacji.
Kiedy ona zmarła, myślałem o tym żeby rozkręcić system filtrów i w tak spektakularny sposób zakończyć ten
podziemny byt. Zabrakło mi nie tyle chęci co możliwości. Filtry to chyba najsolidniejszy element wyposażenia
schronu. Chociaż ich mieszkańcy dawno by umarli z głodu one pracowałyby dalej. Po co?
Nie jestem pewien ile czasu minęło od dnia zejścia do tego lochu, ale podejrzewam, że blisko pół roku. Sześć miesięcy
w podziemiu. Nie pamiętam już nawet jak wygląda słońce. Ba! Nie pamiętam nawet jak wygląda jasność. czasami
wydaje mi się, że generator ponownie zaczął pracować i światło żarówek rozjaśnia korytarze mojego schronienia.
Żywności zostało jeszcze sporo, podobnie jest z zaopatrzeniem w tlen, gorzej jest z wodą. Nie pozostała mi już ani
kropla z zapasów. Cała woda pochodzi teraz z mini oczyszczalni. Już po kilka razy piłem tę samą wodę. Ciągle jednak
jej ubywa i niedługo zmuszony będę coś z tym zrobić, albo wreszcie dołączę do Marty. Nie powiem żebym tego nie
pragnął, co jednak jeśli miejscowi duchowni mylili się i życie po śmierci nie istnieje. A poza tym ktoś powinien
pochować Martę.
O ironio! Znajduję się kilkanaście metrów pod ziemią i chcę żeby ktoś ją pochował i zakopał w ziemi. Nie chciałbym
też, żeby ten schron stał się moim grobowcem. Nienawidzę go tak strasznie."
"Minęło kilka kolejnych strasznych dni. Jeszcze kilka razy zdarzyło mi się zapomnieć o tym wszystkim. Jestem już
pewien, że każda godzina spędzona w tym miejscu odbija się negatywnie na mojej psychice. A może to skutek
odwodnienia, nie pije już prawie drugi dzień. no nic przyjdzie mi tu skończyć. Co gorsza, coś zaczyna się dziać z
filtrami, czasami wydaje mi się, że nie mam czym oddychać po chwili wszystko wraca do normy. Sam już nie wiem
czy to początek jakiejś choroby, czy też naprawdę koniec. Chyba tak. Spróbuję dzisiaj wyjść. Właśnie dziś. Nie ma na
co teraz czekać. Pomoc nie zdąży już przybyć. Może jednak zdołam jakoś przeżyć."
Cień człowieka ruszył wolno, na czworakach w kierunku wyjścia na górę. Jego ciało na poły bezwładne ledwo wlecze
się korytarzami. Wreszcie po ogromnym wysiłku dociera do szybu. Kilka pierwszych szczebli długiej drabiny pokonał
niemal bez wysiłku, z każdym następnym metrem jednak musiał robić przerwy na odpoczynek i otarcie tłustego potu.
Klapa wyjścia zamknięta przed tylu dniami, w dalszym ciągu znajduje się gdzieś nad nim.
Przemęczone ciało z trudem wspina się po szczeblach drabiny. Wysiłek ciągnie się w nieskończoność. W końcu jednak
człowiek dociera do celu wędrówki. Sięga dłonią do zamknięcia. Niestety wyczerpanie bierze górę, mężczyzna spada
w ciemną otchłań.
"Co się dzieje? Jakieś dziwne dźwięki. Ktoś chyba dobiera się do wejścia. Nareszcie. To pomoc albo ... To już nie
istotne. Marta już nie żyje, ja zaraz do niej dołączę. O mój boże światło. Iskry, jak spadające gwiazdy lecą w moim
kierunku. Nim jednak dotrą do mnie by spalić moje ciała gasną, jakby chłód i wilgoć tego miejsca nie pozwalała na
przyjęcie darów zewnętrznego, obcego świata. Gwiazdy lecą i lecą. Marcie by się to spodobało, wspaniała feeria barw.
Co to? Klapa odsuwa się. Światło. Mój Boże. Najprawdziwsze światło."
-Mówię ci, że to był jakiś dziwak. Wprowadzili się tu jakiś czas temu z żoną. Nie odwiedzali sąsiadów. W ogóle jakieś
takie odludki. Kiedy się sprowadzili robili chyba jakiś remont. Sporo ludzi się krzątało koło ich domu. Później to się
skończyło, pewnie wtedy wybudowali ten pożal się Boże schron.
-Podobno sam brud i smród. Zresztą ja się nie dziwię, że ta biedna kobieta umarła. Ten wariat zamknął ją tam pewnie i
nie wiadomo co wyczyniał. Kto to widział?
-Dobrze, że chociaż w porę wzięto się do tego odgruzowywania. Bo pewnie gdyby postało ze trzy tygodnie to
znaleźliby już tylko trupy. A tak przynajmniej on się uchował.
-A szkoda, szkoda. Słuszna kara Boża, na takiego wariata. Nie dość, że zbudował ten schron bez czyjejkolwiek zgody,
to jeszcze naprawdę myślał, że to go uchroni przed wojną. Jaką wojną? Jaką wojną ja się pytam?
-Racja. Pewnie sam wywołał ten wybuchu butli z gazem, żeby zatrzeć ślady, że ukrywa się w tej swojej piwniczce.
Dobrze, że nie było wtedy nikogo w pobliżu.
-A gdzie mieliby być, przecież ogłoszono próbny alarm. Dobrze, że już ich przynajmniej nie ogłaszają. Życie
spokojniejsze. Ale swoją drogą szkoda trochę tego wariata. A już tej biednej kobiety na pewno.