14992
Szczegóły |
Tytuł |
14992 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14992 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14992 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14992 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aleksander Mazin
BUG
Przekład: Eugeniusz Dębski
Jeśli za pierwszym podejściem potrafiłeś napisać program, w którym translator nie wykrył
żadnego błędu, poinformuj o tym programistę systemowego.
Poprawi błędy w translatorze.
Folklor ubiegłego wieku.
12.06.18
Był to dzień, który zburzył moje życie, a na dodatek wylał je z zabytkowej szlifowanej
szklanki w gorącą gardziel rzeczywistości. Ale rano jeszcze tego nie wiedziałem. Rano spałem,
ponieważ przez całą noc debugowalim program Siowy. Kiedy i jak się zwaliłem do wyra – nie
pamiętam, ale już w południe przetarłem gały. Nie udało mi się poleżeć ani chwili: żaluzje
powędrowały do góry, w łazience rozległ się bulgot – wszytka uruchomiła jakuzzi. Przejrzysta
aluzja: pobudeczka, panie, przyciąłeś komara i dość.
Przekonała mnie, skubana na czipach.
Wstałem. Poszedłem. Zwaliłem się. W pytę!
– Smok! Newsy!
W łazience mam wejście akustyczne. A Smok to mój komp. Od zawsze, od dziecka,
uwielbiam personifikować maszyny.
„Wtorek. Dwunastego czerwca 2018 roku. Rok Psa”
O Psie to do mnie pije. Ja jestem Psem.
No to co tam mamy? Boeing walnął... Nie, to przedwczorajsze.
... Baksy spadły o dwa punkty, euro o jeden, jen się podniósł, rublik stoi. Tak trzymać...
Microsoft znowu fikcyjnie się podzielił-złączył. Też dobrze. Dupa powinna mieć dwie połowy.
Dalej... Ukraina powiadomiła o zamiarze wyjścia z NATO... Już to widzę, jak się rozpędza...
...Acha, o to fajne. Rząd USA ogłosił oficjalny protest: znowu Rosjanie włamali się do
Pentagonu. „Na przekór wszelkim etycznym tradycjom hakerów”...
Skoro o etyce paplają, to znaczy, że znowu ktoś im coś rąbnął. Na pewno coś skitrali i skopali.
„Proponuje się natychmiast odtworzyć... Wymuszają ostre przeciwśrodki”... Akurat wierzę!
„Rosyjski styl” – to jest argument dla bulwarowych serwisów. W międzynarodowym sądzie – wała
osiągną. Jakby wiedzieli Amerykanie, kto zhakował, to by się na noty nie wysilali. Może być, że to
ich bezpieczniki się włamują. Dlaczego nie? Przez pięćdziesiąt lat wysysali programistów z całego
świata. Teraz nie mają ani jednego sensownego kodera z prawdziwie amerykańskim
pochodzeniem. Nawet w drugim pokoleniu. Sami Hindusi, Rosjanie, Chińczycy i inne
narodowości – a co za tym idzie, zero szczerej wierności pasiasto-gwiezdnej poszwie... Miłości się
za szmal nie kupi. Miłość można za szmal tylko sprzedać.
Dobra, a co u nas w Pitrze?
Pogoda... Kurs... Prognozy transportowe...
Astrologia... „Szanowny panie (user name) Pawle!
Przypominamy, że okres aktywności pana blokreklamowej karty upływa”... Rozumiem, nie
jestem głupi. A właśnie – co z pieniążkami? O-o-o! Przelew.
Nie ma jak klient z rana!
Tak jest, klient! Miły pyszczek i odnośnik. No, co tam, co tam? Gdzie go mamy zobaczyć?...
Ta-a... Nastolatki dla każdego. Chłopcy-dziewczęta-dziewiczki-prawiczki. Typowy
zwyczajny sajt. A oto i moje słoneczko!
Uchwycona z trzech punktów. Kamera w drzwiach, kamera na suficie, a trzecia, jak mi się
wydaje, w bidecie. Wszystkie trzy ukryte, sądząc z luźnego zachowania bohaterów. Nieładnie, fe!
Dziewczyna nie ma, moim zdaniem, nawet trzynastu lat. Piersi dopiero się kształtują... Bardzo
nieładnie, panowie pornowie!
Witajcie w ten ciepły poranek! A – nie, tam u was pewnie już wieczór. No to niech będzie
dobry wieczór!
Będziecie mieli problemy... Nieco później. Najpierw – zajmiemy się pornosiołkiem.
Lokalizacja miejsca wypasu.
– Smok, szukanie!
* * *
To jest właśnie moja praca. Moje, że tak powiem, know-how. Mój nieco może niewłaściwy
z punktu widzenia prawa, ale bardzo społecznie pożyteczny biznes. Strzyżenie pornosiołków.
* * *
Śniadam skromnie. W końcu jestem programistą.
My, programiści, nie jesteśmy wybredni. Jajecznica z bekonem, tosty, kawa po wiedeńsku.
Jajecznicę przygotowałem sam, a kawę parzy Smok. Zrobiłem mu prog, on sam go doszlifował.
W porozumieniu z moją wszytką. W ciągu kilku tygodni doprowadził tuzin moich przepisów do
smakowego ideału. Zakazałem dalszych eksperymentów. Lepsze jest wrogiem dobrego.
Sam się najadłeś – nakarm przyjaciela. To moje credo. Mój przyjaciel pływa w akwarium.
W dużym akwarium, na jedną trzecią kuchni. Pochłania mielone.
Z jajkiem też. Przyjaciel mój to szczupak. Samiec.
Dlatego, że jestem patriotą. Siowka, kosmopolita, warana sobie sprowadził, Murat –
krokodajla i piranie.
A ja – naszą ojczystą istotę. Ale dałem mu na imię tak jak wszyscy. Gates. Uważam, że mój
szczupak jest najwłaściwszym Gatesem. Ponieważ jest bardzo, ale to bardzo mądry, a na żarcie
cięty!... Krokodyl mu nie podskoczy!
Kocham zwierzęta.
* * *
Kiedy śniadaliśmy z Billym, mój genialny prog ganiał po sieci wierzchem na paralelnych
AMD-ach.
Przy całym podobieństwie pornosiołków każdy jednak ma jakieś swoje cechy indywidualne.
Na przykład – próżność. Albo specyficzną stylistykę. Albo nieostrożny zwyczaj wykorzystywania
tego samego logotypu... Czasem takie poszukiwania trwały niejedną dobę. A już naprawdę rzadko,
kiedy nie dawały wyniku, musiałem iść z hołdem do Tiszki Szurkowa, mojego niewirtualnego
kolegi, człapa prywatnego z grona emerytowanych operacyjnych.
Ale nie tym razem.
Tym razem było łatwo, ponieważ głupi pornosiołek miał stronę domową o debilnym tytule
„Anus O Dwóch Twarzach” na kubańskim sajcie. I w tym swoim Anusie beztroski osiołek po
prostu w tytuł wpakował zdobniczek: interaktywne video z panienką, a to video wisiało na jego
pornosajcie. A na stronie, jak należy, był adres priva. Nawet nie musiałem walić mu posta, bo
cymbał, jak na prawdziwego lamera przystało, używał mustdie, naiwnie sądząc, że jeśli odkliknie
odpowiedni proporczyk w oknie interaktywnej obsługi użytkowników, to potężny progsupertrojan
(wykonany nie bez mojego udziału i wstawiony jeszcze w stadium opracowywania bezpośrednio
do Outlooka 2017), przestanie wykonywać swoje obrzydliwe działanie.
Krótko mówiąc – jeszcze kawkę ćwiczyłem, jak już dysponowałem wszystkimi potrzebnymi
mi danymi.
* * *
Osiołek zwał się Dmitrij Dmitrijewicz Korolow.
Miał dwadzieścia sześć lat, czyli o dwa więcej niż ja, a mieszkał na Wielkim Prospekcie
w dzielnicy Pietrogradzka Storona, czyli dosłownie o dziesięć minut spacerkiem. Sam sobie
mieszkał, co też jest przyjemne.
Porównanie ściągniętego z bazy Miejskiego Zarządu Zasobami Mieszkaniowymi planu
mieszkania osiołka z wystrojem na slajdach cymbalisty wykazało (z dużym
prawdopodobieństwem), że mógł je wykonywać właśnie w tym mieszkaniu. Ech, Dima, Dimat!
Przecież powiadają mądrzy ludzie: „Nie sraj tam, gdzie mieszkasz”.
Póki liniuch myślał o czymś, wystukałem numer swojego „resortu siłowego”.
– Tępy! Tu Paweł! Gdzie jesteś?
– W korku – ponuro poinformował mnie kumpel z klasy. – Na wylocie Zagorodnym.
– Wyczołgaj się, zaparkuj i wal do mnie. Potrzebuję cię. I rozłączyłem, nie dając mu szans na
opozycje.
Jestem dla Tępego kimś w rodzaju Starszego Brata, dobroczyńcą i jedyną szansą na uniknięcie
pracy portowego tragarza. Ponieważ Tępy – to Tępy. Taki będzie, bo taki był. Od piątego roku
życia.
Tępym nazywają go od pierwszej klasy. Wtedy nawet był z tej ksywki dumny, ponieważ
zamierzał zostać bandytą, a od Tępego do Ostrego – jeden krok.
Ale epoka zorganizowanej przestępczości skończyła się, zanim Tępy pozbył się
młodzieńczych pryszczy. A kult fizycznej siły-kunfu-ajki-udo upadł nieco później, wraz
z rozpowszechnieniem wszytek. Co za pożytek z węzłów mięśni, skoro malutka szpeja w udzie
przeciwnika może wygenerować impuls, zdolny do dziesięcio-, dwudziestokrotnego spowolnienia
możliwości ruchowych każdego, kto miał pecha i zbliżył się do niej bliżej niż na piętnaście metrów.
I to nie na poziomie świadomości, tylko rdzenia kręgowego. To znaczy – na poziomie
wytrenowanych odruchów karateki-mordobójcy. Oczywiście, wszytka niemało kosztuje,
a zawodów, w których potrzebna jest siła fizyczna, nadal jest wiele. Ale Tępego akurat te zawody
nie kusiły. Zachwycała go przede wszystkim własna postać, oparta niedbale o maskę długaśnej
czarnej fury.
Właśnie taką brykę kupił sobie za zarobione u mnie pieniążki. Idealny wóz, żeby na amen
zakorkować każde skrzyżowanie.
Tępy – to Tępy, do końca życia taki zostanie.
* * *
Jeszcze kilka słów o moim szlachetnym biznesie.
Zaczęło się to, kiedy jeszcze studiowałem. Pewien przesadnie pewny siebie fotograf opstrykał
w kilku pozach jedną taką, a „produkt” puścił w Sieć, na jakimś
gdzie-diabeł-mówi-dobranoc-sajcie. Polinezyjskim, jeśli mnie pamięć nie zawodzi. Niechby sobie
było, sajtów takich jest tyle, co błota na wiejskich drogach.
Ale modelka spodobała się komuś z tych ostrych, i pojawiła się na okładce popularnego
netperiodyku.
Pornolnego, oczywiście. I zaczęło się. W szkole dupki mają radochę, przodkowie – pełna
żałoba i gniewne:
„Kto?”. Sama dziewuszka milczy jak islamski terrorysta w kazamatach Mossadu.
Wszystko skończyłoby się tradycyjnie, czyli nijak.
Ale zbiegiem okoliczności maman tej dziewuszki i moja maman pracowały w jednej firmie.
Przy tym jej staruszka w tabeli rang o jakieś trzy stopnie ponad moją. Moja matuś, oczywiście, na
mnie wyskoczyła:
„Oto jaki u nas upadek moralności!”. A ja jej mówię’:
„Mamo, osłów wszędzie pełno. Według prawa wszystko jest w porząsiu. Niczego mu się nie
udowodni”. Ale w moim głosie zabrzmiało coś takiego, że maman się uczepiła: „Co można zrobić?
Cokolwiek, czy kompletnie nic?”.
Ja mówię: „Można zrobić. Ale potrzebuję lepszej maszyny. Mocniejszej”.
Tak palnąłem. Chociaż mocniejsza maszyna rzeczywiście – przydałaby się. Komu by się nie
przydała?
Następnego dnia budzi mnie telefon od maman:
„Jaka ma być ta maszyna? Za ile?”.
Ja, ze snu wyrwany, odpowiadam: „Piątka!”. Mając na uwadze skromny piąty pieniek.
Wieczorem przychodzi maman i w milczeniu kładzie na stole pięć tysięcy zdenominowanych
rubelków. Co to według kursu wyciągają osiem sztuk baksów.
Wymiękłem.
Ale słowo to nie wróbel. Słowo programisty – tym bardziej.
Krótko rzecz ujmując, z tym polinezyjskim sajtem uporałem się sam. Ta cała Polinezja
przeciwko rosyjskiej szkole kompletnie nie biega. Z periodykiem było gorzej, ale też sobie
poradziłem. Poprosiłem kolesi, a ci mi naszkodowali wormsa na sto sześć, a ten pociągnął
wiruskiego jeszcze lepszego. Teraz jestem już leniwy, nie chce mi się katować pracą, ale wtedy
wysiliłem się jak należy. Odczekałem tydzień, wyczaiłem stałych odwiedzających pornolarzy.
A trzynastego dnia każdy z nich na monitorze odnotował ładnym gotykiem w języku juzerą:
„Masz dwadzieścia pięć minut na skasowanie wszystkich plików z rozszerzeniami takimi a takimi.
W przeciwnym przypadku będzie wielkie <bum!>. Pozytywnego wariantu nie oczekuj, komputera
nie wyłączaj, bo jeszcze pogorszysz swoją sytuację”. I podpisałem się nazwą periodyku. Nie wiem,
co było potem: kto wykasował, kto co powiedział, kto zostawił. Ale ten, co zostawił – był
uprzedzony, prawda? Że jeszcze sobie nagrabi. Sajtu periodyku nie ruszałem. Po takim numerze
sam zniknął jako sen złoty. A właśnie, fotografa namierzyłem. Co prawda, to akurat było
najtrudniejsze. Wtedy miałem po prostu farta. Osiołek, frajer, pieniędzy od pieriodyku zażądał,
a ponieważ dostał, to – lamer jeden – przelał je na swoje konto.
Dwie godziny roboty i miałem i jego telefon, i adres domowy, i nawet zaświadczenie
z Centralnego Biura Adresowego. Przekazałem kochaneczka rozeźlonym rodzicom. Co się z nim
dalej działo – nie interesowało mnie. Wypchane osiołki mnie nie ruszają. Ale sam biznes mi się
spodobał. Słuszny jest.
* * *
Na dole pojawił się Tępy.
– Czekaj – powiedziałem do domofonu. – Już schodzę. Musiał poczekać dziesięć minut. Cały
trawnik wydeptał buciorami.
– Czółko, hucker! To taki jego żart.
– Cześć. Po coś szorty założył?
– No-o...
Tępy jest przekonany, że jego giry hipopotama, gęsto porośnięte rudą sierścią, są pociągające.
– Dobra. Trzymaj narządy! – podałem mu torbę z „wyposażeniem”.
– Gdzie fura? – pochylając się z szacunkiem (pewnie spłukał się do zera), zapytał Tępy. –
Przyprowadzę?
Łaski bez. Z mojej ślepej uliczki wyjechać to dopiero cud! Nawet na takim czymś jak moja
townmicro.
Kurczę, przyjdzie w tym roku kupić młynek.
Albo rower.
– Nie trzeba. Pieszo idziemy, to blisko.
Szedłem, nie śpiesząc się. Uśmiechałem się do słoneczka, bezdomnego kundelka pogłaskałem.
Jestem dobrym człowiekiem, zwierzątka lubię, ptaszki. Mój roboczy nickname: „Hedgehog”.
„Jeżyk” po naszemu.
Pracę też mam szlachetną. Nawet odrobinę niebezpieczną. Ale za to iluż niewinnym istotom
przywróciłem wiarę w sprawiedliwość! Są powody do dumy!
Póki tak sobie rozmyślałem o wzniosłych sprawach, Tępy tupał za mną. Sapał, hałaśliwie
czochrał się po wystrzyżonym czerepie. Wszy ma czy co?
Ludzie się na niego gapią. Wygląda bowiem... Jakby to opisać dokładnie... Weź goryla, ogol
go niedbale i długo prasuj pysk cegłą – wyjdzie coś podobnego.
Przyszliśmy. Wejście od podwórka. To dobrze.
Zamek cyfrowy, ale kod już miałem skopiowany z bazy ADM. Null problemo...
Weszliśmy na trzecie piętro piechotką – winda stara, hałaśliwa, jeszcze się pod Tępym urwie.
Ja przyglądałem się drzwiom, Tępy – chrap-chrap – drapał czerep. Wnerwiało mnie to. Nie
mogłem się skupić.
– Co ty tam, gnidy hodujesz?
– Nie! Jak odrasta zawsze swędzi! A kiedy...
Tępy jest przekonany, że jego fizys bardzo się otoczeniu podoba.
– Dobra, przymknij się!
Drzwi zaopatrzone w dwa zamki. Mechaniczne.
Drzwi żelazne, stare. Prymitywny judasz. Prostota i – jednakowoż – niezawodność. Może
pogonić Tępego, żeby z dachu wlazł? Nie, jeszcze walnie na glebę. Póki rozmyślałem, mój
pomocnik, o naiwna dusza, wyjął cęgi.
Dobra, idziemy va bank.
– Tępy, stań za futryną, nie pokazuj się – powiedziałem i zadryndałem.
Tępy, z cęgami w ręku, urządził się z boku. „Cęgi – twierdził – to jest to. I łańcuszek można
nimi przeciąć, i w dynię przyfasować”...
Drzwi otworzyły się na całą szerokość.
Otworzyła je ta sama młoda, której fotki oglądałem dziś rano. Nie zdążyłem się zdziwić. Tylko
się uśmiechnąć zdążyłem. Zanim ta małolata przyłoiła mi ładunkiem. I tak, uśmiechnięty,
odcumowałem.
Ocknąłem się, siedząc na krześle, goły i drżący, na środku pustego pokoju ze szczelnie
zasłoniętymi oknami. Krzesło, do którego zostałem przywiązany, było starannie przymocowane do
podłogi. Stało na płachcie rozłożonego na parkiecie plastyku. Cęgi Tępego, masywne, z długimi
uchwytami, leżały na parapecie. Na widoku.
Wszystko to bardzo mi się nie spodobało. Ale jeszcze bardziej nie spodobało mi się, że moje
prawe udo, to z wszytką, było owinięte pasmem metalizowanej tkaniny z wydrukiem
statgeneratora.
Ach, to tak... A gdzie ten byk, com go trzymał na takie właśnie okazje? Gdzie to głupie bydlę?
Oto jest! „Tępe bydlę” siedziało na takim samym krześle, smutno zwiesiwszy swoje owłosione
czereppo, śliniąc się na rzeźbiony podbródek. Goryle oczka bydlęcia były czerwone i łzawiły.
– No i coś zdziałał, jełopie żeliwny? – syknąłem wściekły. Tępy zasapał zawstydzony. Nie
było rozkazu.
I co tu gadać. Wykiwali go.
A ja też wyszedłem na palmusa! Przywykłem, że klienci moi cisi są i zdechlawi. Na wszytce
polegałem.
Zapomniałem, że ładunek ogłuszy ją tak samo jak i mnie. Ale dziewuszka – fest! Czyżby
podstawiona? Do licha! Kiedyś musiało się to stać. Iluż pornobiznesmenom maszyny i reputację
zniszczyłem przez te lata! Ciekawe, co teraz będzie... Nie będzie dobrze, to jasne.
Ta niemiła myśl wprawiła mnie w jeszcze silniejszy dygot.
Za plecami odezwały się otwierane drzwi, usłyszałem mlaskanie bosych stóp na podłodze
i folii.
Mocny zapach perfum wypełnił pomieszczenie.
– Ach-cha! – powiedział nad moją głową lekko ochrypły głos. – Ocknęli się, żeby was cholera!
Dziewczyny, chodźcie no tu! Panowie hakerzy (w de, w pe, i w mordę), poocykali się!
Tego nie oczekiwałem! To znaczy – oczekiwałem wszystkiego, tylko nie tego! Nie
wykluczałem służb specjalnych, swoich i obcych, prywatnych bezpieczników, właścicieli firmy,
nawet zwyczajnych bandytów. Ale nie tych!
Były cztery, i wszystkie cztery już widziałem. W najbardziej intymnych pozycjach. Dlatego,
że były moimi zleceniodawczyniami. Właściwie – nie, raczej obiektami. Dziewczynami, których
„fotki” wyszarpywałem z sieci przy akompaniamencie żałosnych szlochów antywirusowców
i skrzypienia uszkadzanych maszyn.
Najstarsza, gibka szprota ze sterczącymi na wszystkie strony piórami, miała pewnie jakieś
siedemnaście lat. Najmłodsza – otwierała mi drzwi.
Tylko ona nie była wypacykowana i nie ściskała w łapce butelki piwa. Ona trzymała puszkę –
porzeczkową wódkę z tonikiem.
Przez kilka minut małoletnie pornomodelki syciły wzrok widokiem naszego moralnego
i fizycznego upadku. Przez cały czas oczekiwałem, że w tle pojawią się ponurzy wujowie
z posępnymi obliczami.
Wujów nie było.
Tylko cztery bose smarkule w szortach. Kropka.
Usiłowałem wyobrazić sobie tę absurdalną scenę, kiedy te siusiumajtki wloką z klatki
schodowej i pakują na krzesło stupięciokilogramowego Tępego.
Nie udało mi się.
Gdzieś tu jest bug.
Dziewczyna z pierzem na głowie obeszła nas dookoła, gołe pięty plaskały o podłogę. Na jej
czarnym topie mieniło się trójwymiarowe foto modnej petersburskiej grupy „Hypertrypper”
– Ach, niedobre chłopaki! – melodyjnie potraktowała nas zwolenniczka „shitmusic”,
stanąwszy przede mną i machając przed nosem butelką piwa. – Co myśmy wam, parszywym
dupkom, zrobiły?
Właściwie wyraziła to innymi słowy. Ale z tych innych, tylko jedno: „myśmy” mieściło się
w kanonach mowy znormalizowanej.
Osłupiałem. Nie z powodu formy, ale treści.
Koleżaneczka pierzastej, stworzenie z okrągłą bunieczką i pulchnymi udkami – niewinny sen
między dwoma facetami (montaż), masturbacja pod prysznicem (video), jej fotografa nie udało mi
się wyczaić – objęła niebieskowłosą w pasie i oświadczyła, naiwnie kłapiąc rzęsami:
– Po co z nimi rozmawiasz, w de i w pe! Przecież to pierdoła niewyżyta! Zabić go to mało, za
te jego, w de i pe, sprawki!
I strzeliła oczkami w stronę parapetu, na którym cęgi leżą. Zmobilizowałem siły, zacisnąłem
siłę ducha w pięści. Potrafię to.
– Posłuchajcie, dziewczyny – powiedziałem spokojnie. – Jakie macie do mnie pretensje? Na
odwrót, powinnyście być mi wdzięczne! Ja...
Nie udało mi się dokończyć. Rozpiszczały się wszystkie trzy jednocześnie. To był taki pisk
i wizg, że od razu pojawiła się wata w uszach. Dziewczyny pluły i biły. Szarpały mnie i potrząsały,
aż ja też się rozdarłem, bo, po pierwsze, bolało, po drugie, bałem się, że oderwą mi coś ważnego.
Na szczęście, trzecia dziewucha (typ sportsmenki, fryzura „urwis”, najlepsze foto – pi-pi! –
obok rury wodociągowej) oblała piwem szorty niebieskowłosej.
Burdel ustał, cała czwórka udała się do łazienki.
– Tępy – powiedziałem, oblizawszy zakrwawioną wargę. – Co na to powiesz?
– Przeleciałbym je – drapieżnie oświadczył Tępy. I sprecyzował: – Wszystkie!
– Żeby one cię nie przeleciały – rzuciłem przez zęby.
– A niechby... Nie mam nic przeciw – radośnie zarechotał Tępy.
Czwórka wróciła po jakimś kwadransie.
Niebieskowłosą szpanowała teraz w srebrzystych szortach. Podeszła do mnie i protekcjonalnie
potarmosiła za włosy na tyle głowy. Że niby już się nie gniewa. Na jej długim opalonym udzie
zauważyłem milimetrowej długości niteczkę blizny. Pewnie wszytka.
Zerknąłem zezem na Tępego. Tępy niedwuznacznie demonstrował swoje seksualne
zainteresowanie.
Niebieskowłosą przemaszerowała przez pokój. Z tyłu na srebrnych spodenkach miała
niewielkie wycięcie w kształcie odwróconego serduszka. Akurat tam, gdzie trzeba.
Tępy poślinił się.
Małolaty świetnie się bawiły. Ale na mnie ich czar nie działał. Niemal nie działał. Nie jestem
Tępym.
Rozum mam ponad zwierzęce instynkty.
Pulchna wymieniła spojrzenie z niebieskowłosą i usiadła mi na kolanach. Kurde! Ta też ma
bliznę na udzie.
Nieźle, kurde. Najsłabsza wszytka kosztuje dobre trzy tysiące rosyjskich. Oczywiście, są warte
tego.
Dobrze dostrojony wszyty czip mało tego, że istotnie pomaga człowiekowi w życiu, reguluje
fizjologię, broni przed chuliganami i zawałem – przede wszystkim gwarantuje nieprzerwaną
komunikację właściciela ze światem zewnętrznym, nie przeciążając przy tym zbędnymi
komunikatami. Jak się człowiek przyzwyczai do wszytki, to bez niej czuje się goły i skrępowany.
Mniej więcej, jak ja w tej chwili.
– Coś tam gadał o wdzięczności, hakerze? – zainteresowała się pulchna, rysując pazurkami
pręgi na mojej bladej, choć owłosionej piersi.
– Przecież ja was, głupie, bronię – wymamrotałem. – Przed cwaniakami różnymi.
– A po co?
– No... płacą mi za to! – mruknąłem. – Ale nie o to chodzi.
– A o co, hakerze? – zaszczebiotał niebieskooki aniołek, trzycentymetrowym pazurkiem
wodząc po moim policzku, niebezpiecznie blisko oka.
– Wydaje mi się nieuczciwym pokazywanie was publicznie. Jesteście jeszcze niewinne...
Uświadomiłem sobie, że załadowałem coś kiepskiego, ale już było za późno.
Jakże one rechotały! Nie do opisania.
Potem „urwis” usiadł mi na drugim kolanie, uchwyciła w dłonie moją kłującą fizys, odwróciła
ku sobie.
– Rzeczywiście „jeżyk” z ciebie – powiedziała. – Czy ty, Jeżyk, nie rozumiesz?
W dwudziestym wieku się urodziłeś Jeżyk czy co? Nie rozumiesz takich prostych rzeczy?
– Może my lubimy, żeby nas pokazywano? – zaszczebiotała niebieskooka.
I cała czwórka znowu się roześmiała.
– Masza żartuje – wyjaśniła ślicznotka w srebrnych szortach. – Ty, Jeżyk, jesteś przecież
hakerem. Na pewno próbowałeś interaktywki.
– Jakiej interaktywki? – zapytałem ponuro.
– No przecież o tym właśnie mówimy! – powiedział „urwis” i szarpnął mnie za przedmiot
rozmowy.
– Próbowałem – przyznałem niechętnie. – I jak?
– W porządalu.
– A czy wiesz ty, Jeżyk, ile kosztuje taki klip, ale nie z otwartego dostępu i nawet nie
z płatnego sajta, a wykonany na indywidualne zamówienie?
– Nie.
– A chcesz wiedzieć? – intymnie szepnęła mi na ucho niebieskooka Masza.
– No, ile?
Powiedziała mi szeptem.
A ja się zawiesiłem, jak ostatnia wersja mazdaja na prezentacji. Wtedy właśnie mi wyjaśniły,
czym się zajmowałem przez wszystkie te lata. I okazało się, że wcale nie jest to to, o czym marzyła
moja szlachetna duszyczka.
* * *
Przeważającą większością moich zleceniodawców były wcale nie skompromitowane,
zesromane uczennice. I nawet nie ogarnięci słusznym gniewem rodzice. Praktycznie wszyscy moi
klienci byli konkurentami takich oto miłych stworzeń.
Dowiedziałem się nie tylko, jaka jest cena detaliczna takiego indywidualnie sprokurowanego
video.
Dowiedziałem się, jaki jest koszt własny. I jakie są zawodowe problemy z tym związane.
Dowiedziałem się, jak mało jest prawdziwie profesjonalnych reżyserów. Ile trzeba wyłożyć na
prawdziwy wysokiej jakości slajd, kuszący klientów... Domorosły paparazzi z okiem ukrytym nad
muszlą takiej forsy nie zarobi przez połowę życia.
A kiedy się tego wszystkiego dowiedziałem, otrzymałem propozycję nie do odrzucenia.
Zaraz, nie, najpierw jeszcze zdążyłem zapytać, dlaczego nikt mi tego wcześniej nie powiedział?
W końcu, nie tylko burzyłem sajty. Gruchotałem fotografów. Żywych fotografów, bardzo z tego
powodu zmartwionych. Dlaczego nikt mi nie otworzył oczu?
– A słuchałeś kogoś? – wrzasnął „urwis” (miała na imię Waluszka). – Ty tylko sprawiałeś
wrażenie, że słuchasz. Kiedy twój diplodok (w tym momencie Tępy zaliczył złośliwego kopa
w łydkę) tłukł mojego brata, to co, może słuchał wrzasków? Czy jego to interesowało?
„Gdzie kamera?”. „Gdzie dyski z nagraniami?”. Oto, co go interesowało!
Co fakt, to fakt. Moja wina. Sam instruowałem Tępego, żeby się nie interesował rzeczami
postronnymi.
Tylko konkretne pytania i konkretne odpowiedzi. A sam w przesłuchaniach nie
uczestniczyłem. Nie lubię tego jak nie wiem co. Serce mam miętkie, nie znoszę gwałtu.
Wtedy właśnie niebieskowłosa Ala złożyła mi propozycję, co się zowie: nie do odrzucenia.
Żebym przeszedł do nich jako wsparcie. Żebym trzymał dla nich konkretny kawałek siatki.
Czyli ja, naprawdę dobry programista, miałbym się stać wirtualnym sutenerem. I tak już kolesie
moi ryją na całego z powodu mojego „płatnego hobby”. Murat inaczej jak slidekillerem mnie nie
nazywa! Niech się tylko dowie (a dowie się, w naszych kręgach prędzej czy później wszyscy
wszystko wiedzą!), aż strach pomyśleć, jakiego nicka mi przyczepi!
Cztery czarujące panieny czuliły się do mnie i przekonywały. Że niby praca praktycznie taka
sama, jak ta, którą się zajmowałem. I pieniędzy dostanę więcej. I kochać mnie będą czule i mocno.
A jaka przestrzeń twórcza otworzy się przede mną – praca z interaktywnym video! Przecież to
netvideo, to przyszłość. A – jak na razie – majstrują przy nim dyletanci albo zwyczajni reżyserzy...
– Przypuśćmy, że się zgodzę – powiedziałem. – A co z nim? – Wskazałem głową Tępego,
który nie tyle słuchał, co ślepił na moje (no właśnie, już moje!) dziewczyny.
– Przyda się – padła odpowiedź. – Nie skrzywdzimy go. Dziewczyny wymieniły między sobą
serię mrugnięć.
Waluszka pobiegła do sąsiedniego pokoju i wróciła z „małym zestawem gentlemana”.
Brakowało tylko rękawiczek.
Włożyła kask na łeb Tępego, dopasowała nasadkę, dopięła, wsunęła dysk do czytnika... Muszę
przyznać, że widok był dość obrzydliwy. Ale, na szczęście, dysk był króciutki.
Tępy, w odróżnieniu ode mnie, nigdy interaktywki nie próbował. Kiedy dziewczyny zdjęły mu
oprzyrządowanie, zrozumiałem z jego pyska wszystko.
A mianowicie: od dziś całkowicie i bezgranicznie należy do tych małych kusicielek.
Dobra, Tępy to jedno, ja – co innego.
– Wysłuchałem was – powiedziałem do dziewczyn. – Propozycja jest, niewątpliwie, ciekawa.
Ale podejdźmy do tego jak ludzie interesu. Po pierwsze, muszę się zastanowić.
– Nic z tego – miękko oświadczyła Ala. – Albo tak, albo nie.
– A jeśli powiem – nie?
– Nasza Lara – powiedziała spokojnie Ala, czule głaszcząc mnie po głowie – nie ma jeszcze
czternastu lat. Prawda, Laro?
Małolata przytaknęła ruchem głowy.
– I właśnie niedawno odtwarzała swoje dziewictwo. Ile cię to kosztowało?
– Pięć setek – powiedziała Lara, otwierając nową puszkę wódki z tonikiem.
– Kawał grosza – zauważyła Ala. – Ale dla tej sprawy zrzucimy się z dziewczętami na nowy
zabieg dla tego dziecka. A dziecina weźmie i przeleci cię, Jeżyku, i twojego grubego koleżkę.
Trochę ją to zaboli, ale uwierz mi, kiedy przyjdzie na komisariat z oświadczeniem o gwałcie
z wynikami genetycznego badania nasienia – ciebie z kolesiem zaboli jeszcze bardziej.
– E tam, to może wam nie wystarczyć – mruknąłem.
– Zapewniam cię, Jeżyku, wystarczy aż nadto. Zapewniam cię jako przyszła prawniczka! –
Niebieskowłosa uśmiechnęła się promiennie.
Tak, przyszła prawniczka! Akurat... Chociaż, dlaczego nie! Co prawda jest dopiero na
pierwszym roku, ale to nie mój interes. Co się tyczy naszego wspólnego tematu – to ten
przestudiowała dogłębnie.
– Przypuśćmy – nie sprzeczałem się z nią. – Mogę zadać Larze dwa pytania?
– Oczywiście.
– Naprawdę to zrobisz?
– Ty jesteś tępy czy on? – zdziwił się okruszek. – Przecież Alka ci powiedziała jak
człowiekowi.
– I nie będzie ci szkoda? Mała zamyśliła się.
– Będzie – oświadczyła. – Będzie szkoda.
– Siebie czy nas?
– Pieniędzy – padła szybka odpowiedź.
Nie miałem więcej pytań. Był we mnie tylko wielki smutek.
Oczywiście, powiedziałem: tak. Ale musiałem, bo przedstawiona mi alternatywa...
Zapanowała wielka radość. Zostałem wycałowany i wyściskany. Tępego odwiązały od
krzesła.
– A ja? – oburzyłem się.
Znowu mnie całowano i ściskano. Odizolowany od świata zewnętrznego apetycznie
pachnącymi ciałkami dziewczyn, odłączyłem na jakiś czas peryferię... I ponownie usłyszałem
zespołowe:
– Oj!
Skończyły się uściski, ale nadal nic nie widziałem, ponieważ siedziałem plecami do drzwi.
A jeszcze się nie dorobiłem czujników optycznych na czubku głowy.
– Przecież zapłaciłyśmy! – pisnęła Lara.
– Ale, tego, oni, prawda... Więcej... – zaczął mamrotać za moimi plecami Tępy i zaraz odezwał
się głos jeszcze bardziej basowy.
– Ty, lalunia, nie miotaj się. Wasza gejma kaput, over!
Posiadacz basu pojawił się na moim monitorze.
Rodzony bliźniak Tępego. Plery, szyja, kark z czerwonym tatuażem. Natychmiast z drugiej
strony wyłonił się drugi i jeszcze jeden. A mój druh ze szkolnej ławy skromnie trzymał się za
plecami. Coś się zaczęło w tym obrazku wyjaśniać. Słusznie myślałem, że w tym programie jest
jakiś bug.
Moje dziewczynki przywarły do siebie.
Rozczulający widok. Wszystkie razem ważyły mniej niż którykolwiek z tych byków. Ale
masa to nie wszystko.
– Won mi stąd! – krzyknęła Ala, wyprostowawszy się i dumnie podnosząc niebieskowłosą
głowę.
Byki rozrechotały się. Bezmózgowcy. Aluni buźka na jakieś mgnienie oka przybrała
nieobecny wyraz jak u człowieka, wsłuchującego się w swoje wnętrze. Znam ten wyraz twarzy.
Organizm nie ma z tym nic wspólnego. Dziewczyna wydała polecenie wszytce.
„Urwisek” Waluszka zręcznym ruchem chwyciła z parapetu leżące na nim cęgi Tępego. Ona
zapewne też miała wszytkę i to pewnie sparowaną z czipem koleżanki.
Dobrze wam tak! – pomyślałem zadowolony do bysiów. – Mięcho to przestarzały produkt.
Dziś w cenie jest...
Główny byk zarechotał ogłuszająco. Zdziwiłem się.
Nie ja jeden. Dziewczyny też się zdziwiły, cofnęły.
Tylko Waluszka stała nieruchomo, trzymając ciężkie cęgi niczym pałę. Wszytka nie zadziałała!
Dlaczego?
Po sekundzie wszystko się wyjaśniło.
Główny bysio uniósł rękę. Na umięśnionym nadgarstku pojawił się szary pasek gliniarskiej
bransoletki. No to rzeczywiście – trafiły się nam ostre chłopaki! Taka bransoletka blokuje działanie
najnowocześniej wszytki. Co prawda – jak kogoś capną z taką szpeją, to zalicza z kilku paragrafów,
bez żadnych nawiasów. Obrazek przed moimi oczami zawiesił się. Dziewczyny rozważały
sytuację, kolesie Tępego rozkoszowali się krajobrazem po bitwie...
Ale Tępy... Co za menda! Żeby tak wziąć kasę od dziewuch, wystawić mnie, a potem
wystawić jeszcze i te aniołki... Nie, ten algorytm wykracza poza możliwości jego umysłu!
Obrazek ruszył. Jeden z byków skoczył przed siebie, Waluszka zamachnęła się, ale chwilę
później cęgi poleciały na podłogę, a sama dziewczyna – piersią na parapet. Główny bysiek ruszył
na pozostałe dziewczyny, zapędził je w kąt, pochylił się nad nimi i coś nawijał... Obok mnie
pojawił się Tępy.
– Ten, tego... Wybacz, Paszka, ale sam widzisz – gdzie tym szprotkom do prawdziwej
działalności!... A chłopaków znam dawno... Wiesz, bawimy się żelastwem w tej samej pakerni...
To fajni chłopcy, sam widzisz...
Widzę, żeby go w mordę i nożem!
Mamrocząc coś pod nosem, Tępy uwalniał mnie z pęt. Miał wolne ruchy, wszytka przejechała
się trochę po jego systemie nerwowym.
– Ruchy, kurza twarz! – syknąłem. – Przetnij, nie baw się w rozwiązywanie, masz w kieszeni
nóż.
Gdy tylko uwolnił mi ręce szarpnąłem za metalotkaninę, rzepy puściły z ogłuszającym
terkotem.
Dwaj kolesie Tępego od razu wytrzeszczyli na mnie gały. Trzeci nie marnował czasu:
przycisnąwszy do parapetu „Urwisa” Waluszkę, drugą zaczął pośpiesznie rozpinać pas. Rozpinał
tą łapą, na której wcześniej zobaczyłem gliniarski blokator.
No i miło! – pomyślałem, aktywizując swoją drogocenną wszytkę.
Raz!
Dwa!!
Trzy!!!
Ach, co za scena!
Wszystkie trzy byki zwaliły się na parkiet niczym pozbawione bateryjek Barbie. Co by o mnie
nie mówić, to programista ze mnie fest! Kto wpadł na pomysł, żeby zakodować we wszytce
gliniarskie dupersznity? Kto zaryzykuje stwierdzenie, że nie jestem geniuszem?
Moje dzieweczki, bladziutkie, wystraszone, ciągle jeszcze nic nie rozumiały. Ale zaraz
zrozumieją, to nie jest trudne. Oto poruszyła się Waluszka, jęknęła. Ten bydlak ją trochę przygniótł.
Ale leży aktualnie na podłodze z zadartym ku górze swoim symbolem męskości i bezradnie
wachluje powiekami. Żebyś wiedział, pacanie, co ci grozi za podnoszenie łap na moje dziewuszki!
Ale czas się ruszyć. Gdzieś tam w psiarni ryczy sygnalizacja i wyszkoleni chłopacy ze
specoddziału w biegu nakładają kamizelki. A może i nie śpieszą się tak, oni przecież dobrze
wiedzą, że jeśli bransoletką z blokatorem potraktować obce ciałko, to ono leży niczym mrożona
tusza, zachowując tylko bezwarunkowe funkcje fizjologiczne: oddychanie, patrzenie, rypanie. Ale
rączki i nóżki – wysiadka.
– Gdzie moje bambetle? – ryknąłem. – Szybko!
Poderwała się Ala i migiem przyniosła moje manele.
W biodrze odczuwałem kłucie. Wszytka adrenalizowała organizm, żeby ten szybciej się
ruszał.
Niczego więcej od niego nie wymagano. W końcu już wykonała swoje zadanie: odtworzyła na
wszystkich trzech bransoletach prog-identyfikator. Bransoletka działa w ten sposób, że blokuje
każdą zewnętrzną ingerencję. Ale w jej pancerzu pozostawiono malutką szczelinkę, przez którą
można przetestować procka. I usunąć bugi. Na przykład, odtworzyć prog, który odróżnia
właściciela od hakera. Sam prog jest prosty jak świński ogon. Wykrywszy, że bransoleta jest
używana bez uprawnień, wyłącza całkowicie zabaweczkę. A z tego, kto ją haknął robi kawał belki
z oczami.
Oczywiście, bransoletkę można zdjąć. Na przykład, przepiłować diamentowym frezem albo
przeciąć laserem. Zawsze też można siekierką odłączyć łapę.
Słyszałem o jednym takim, uważam, że to całkiem rozsądne wyjście dla kogoś, kto był tak
głupi, by kupić na giełdzie zhakowaną bransoletę gliniarza. Przyszycie łapy będzie i tak „tańsze”
niż przebycie całego turnusu rehabilitacji moralnej w słynnym pierdlu o nazwie Kriesty albo
Priażka. A po zakończeniu turnusu załapać w instalację uspokajającą torpedę i przez piętnaście lat
żyć w ciele uśmiechniętego głupola o „obniżonym poziomie agresji”.
Nawiasem mówiąc, jeśli ktoś nie załapał o co biegało – właśnie taką alternatywę „współpracy”
zaproponowały mi dziewuszki kwadrans temu. To co miałem robić?
A w tej chwili ja i miękki niczym ugotowany śledź Tępy byliśmy już w drzwiach.
– Same ładujcie gliniarzy – powiedziałem. – Łżyjcie co chcecie, ale nas nie wplątujcie.
Specjalnie się starać nie będą: sprawa czysta i zamknięta.
Dziewuszki zgodnie pokiwały głowami, a my z Tępym potruchtaliśmy po schodach.
– Jeżyk! Hej, Jeżyku! – Niebieskowłosa Ala wychyliła się przez poręcz. – A co z nami? Jak
nasza umowa, co?
Zatrzymałem się, popatrzyłem na nią z dołu i roześmiałem się.
– W porządalu, skarbie! Aktualna!
Co do jednego Tępy ma rację: ostre może one i są, ale – co tu dużo mówić – niemal dzieci.
Gdzieżby tam same dały sobie radę...