Pokoj do wynajecia - ANTOLOGIA
Szczegóły |
Tytuł |
Pokoj do wynajecia - ANTOLOGIA |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Pokoj do wynajecia - ANTOLOGIA PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Pokoj do wynajecia - ANTOLOGIA PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Pokoj do wynajecia - ANTOLOGIA - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zbior OPOWIADAN
Pokoj do wynajecia
Spis tresci:
Lukasz Orbitowski WSTEP... 3
Ewa Mroczek TYLKO CIALO... 7
Adrian Mistak WOREK... 36
Tomasz Golis POKOJ DO WYNAJECIA... 41
Sebastian Imielski KRAINA... 55
E. K. Jozpaz TESTAMENT CIOTKI STEFANII... 85
Pawel Dalek KROLOWA JEDNEGO WIECZORU... 98
Pawel Palinski KRAWATY KOLTAYA... 108
Agnieszka Majchrzak STARY LAS... 126
Marcin Dobrowolski POWROT DO DOMU... 151
Aleksandra Zielinska UWAZAJ! NADCHODZI BURZA... 164
Marcin Kryszczuk CENA SZTUKI... 170
Daniel Greps PAZDZIERNIKOWA OPOWIESC... 183
Tomasz Fenske 2:31... 198
Krzysztof Gonerski POTWOR... 227
Kyrcz & Radecki ZMYSLY... 233
Marek Sobolewski NIE OGLADAJ SIE ZA SIEBIE... 246
2
Lukasz Orbitowski WSTEP
3
oznimy sie od zwierzat tylko dwoma rzeczami: snujemy opowiesci i palimy papierosy.Niesamowitosc zniknela z naszego zycia. Pomyslcie tylko - sto lat temu lasy zamieszkiwaly zlowrogie duchy, na rozstajach czyhal diabel, czarownice psuly mleko, slowem, czlowiek mial pewnosc, ze w jego otoczeniu tkwi pewna demonicznosc. Jak cwiek i cien. Nie wyrwiesz. Dzis diabla z czarownica wygnano, nasze domy sa bezpieczne, na skrzyzowaniu jest co najwyzej czerwone swiatlo. I tyle.
Niesamowitosc zeszla wiec do opowiesci, siedzi tam mocno i nie pozwala sie wygnac. Kumpel opowiadal, ze siedzial sobie w domu i nagle garnki pospadaly z polek, bez widocznej przyczyny - okazalo sie potem, ze sto kilometrow dalej umarl jego wujek czy ktos. Moj wujek z kolei widzial cien sunacy przez korytarz, w dniu zgonu swojego ojca. I tak dalej. To pewno wszystko sa duby smalone albo zdarzenia wynikle z przypadku, ot, garnki spadly sobie akurat w tej szczegolnej chwili. Ale przeciez opowiadamy sobie te historie.
Przed Wami kilkanascie takich wlasnie opowiesci. Co cenniejsze, napisanych przez Polakow, ktorzy dotad w horrorze zdzialali niewiele, ale jesli juz brali sie za robote, wychodzily rzeczy wspaniale, zeby wymienic tylko proze Stefana Grabinskiego, Lema z jego Sledztwem, ballady romantykow. Nie wolno tez zapomniec, ze glownym bohaterem Dziadow Mickiewicza, najwazniejszego dramatu narodowego jest przeciez zombie. Mimo tego, horror w Polsce wlasciwie nie istnial.
Dlaczego tak sie stalo? Mozemy podziekowac architektom Polski Ludowej i ich nastepcom, dokladajac do dlugiej listy ich win i dziadostwa takze wyrugowanie tego, jakze sympatycznego gatunku literackiego. Fantastyka zachodnia przeciez sie ukazywala - byl Tolkien, Le Guin, pisarze iberoamerykanscy. Wydawano nawet opowiesci niesamowite autorow rosyjskich, Edgar Allan Poe wyszedl w dwoch tomach, lecz najbardziej nowoczesnym pisarzem przetlumaczonym na polski, pozostawal Lovecraft, bedacy juz klasykiem. Brakowalo Stephena Kinga, Jamesa
4
Herberta, Shirley Jackson i innych ludzi na czasie. Sama filozofia horroru, przyjmujaca organiczna niesamowitosc swiata, klocila sie z czerwona jak krew filozofia - bo jak tu uprawiac materializm dialektyczny, skoro duchy jednak istnieja?A potem wybuchla wolnosc i kilkadziesiat lat nowoczesnego horroru dotarlo do nas w dwa lata. Trudno to przecenic. Jesli poczytacie sobie notki biograficzne autorow tej antologii, wyjdzie na to, ze wiekszosc - podobnie jak ja - dojrzewala wlasnie ze Stephenem Kingiem i Grahamem Mastertonem. Pisze o tym, bo to prawie tak niesamowite jak opowiadania, ktore znajdziecie zaraz, na nastepnej stronie. Oto Polacy, pozbawieni tradycji horroru usiluja ja zrozumiec, ucza sie jezyka grozy, wreszcie, probuja wypowiedziec w nim pierwsze, wlasne, oryginalne zdania.
Autor zachodni ma latwiej, nie tylko dlatego, ze rynek wydawniczy hula tam jak ta lala - zyskal swiadomosc logicznego rozwoju gatunku, co juz zrobiono, jakie lady mozna odkryc. My sie szarpiemy, probujemy znalezc cos po omacku i w nerwach, bo przeciez tych piecdziesieciu lat nie nadrobimy w zaden sposob. Ale w tej szarpaninie, ufajac intuicji, mozemy zrobic cos nowego i swojskiego. Przynajmniej paru sprobowalo, jeszcze innym wyszlo, pozostali - ktorych za chwile spotkacie -zainteresowali sie tematami obiegowymi. Ale to tez dobrze, bo watki klasyczne -wampir Ewy Mroczek, nawiedzony pokoj Tomasza Golisa - powinny zostac zawlaszczone dla polszczyzny. Odrabiamy wiec lekcje, na ktore wczesniej nas nie wpuszczono.
Czasem obiegowy watek zyskuje nowe znaczenie, jak w wypadku Marka Sobolewskiego, ktory oryginalnie rozgrywa szacowna relacje pomiedzy gliniarzem i morderca, zanurza ich w sosie wschodniej demonicznosci, prowadzac do przewrotnego zakonczenia. Jego fabula doskonale podsumowuje cala ksiazke, bo w horrorze - jak nigdzie indziej - jest miejsce na niezwyklych ludzi i zakrecone wydarzenia.
Sa tu uklony dla klasycznej opowiesci niesamowitej, jak u Agnieszki Majchrzak - z zachowaniem nastroju niedopowiedzenia, dbaloscia o scenerie, kompozycje, wreszcie z bardzo prostym, lecz efektownym, prawdziwie gotyckim pomyslem. Sam mialem kiedys wrazenie, ze drzewa pochylaja sie nade mna, galezie zmieniaja sie w piesci, widzialem twarze na sekach, w korze migaly ostrza i kly.
Horror wydal z siebie menazerie okropnosci: zywe trupy, upiory, monstra z piekla, albo i drzewolaki. Te jednak przerazaja bardzo rzadko, a to z tego szczegolnego wzgledu, ze nie istnieja, za to ludzie owszem. To czlowiek wypija wsciekla krew, by
5
zmienic sie w zywego trupa, lamie zaklete pieczecie do grobowcow we wlasnej glowie i wypuszcza demony, wreszcie, zwraca sie przeciw swoim w sytuacji zagrozenia. Cala fantastyczna obudowa jest niczym wiecej, jak obudowa wlasnie. Prawdziwie przerazajacy sa jedynie ludzie.Wie o tym, na przyklad, Pawel Palinski, ktory poszedl na lekcje do Stephena Kinga i gdyby ten przeczytal Krawaty Koltaya moglby z czystym sumieniem wpisac szostke do wirtualnego dzienniczka dla adeptow prozy. Momentami, Palinski jest Kingowski po obled, ale jego tekst przeraza nieludzka zwyczajnoscia - potwornosc przyczajona w czlowieku czasem jest przeciez banalna. Jeszcze raz, bo tego nigdy dosyc, przerazajacy jest czlowiek, nikt inny: wie to Palinski, Kyrcz z Radeckim, E. K. Jozpas.
Cieszy mnie ta antologia i pisze wstep z autentyczna radocha. Widze w niej i w podobnych ksiazkach ekwiwalent tego, czego w Polsce zawsze brakowalo: gazet w rodzaju Weird Taks, na ktorych wyrosly, gdzie zaczynaly dzisiejsze tuzy grozy. Pisma o krwawych okladkach, pelne przerazajacych historii, ktore czytalo sie z wypiekami na twarzy. I pedzilo do kiosku po nastepny numer.
Jesli zestawimy Pokoj do wynajecia z poprzednim Trupojadem, wyjdzie, ze mamy ponad dwudziestu autorow zainteresowanych horrorem, znajacych jego podstawy, szukajacych drogi albo i tych, co droge znalezli. To fantastyczna sprawa. Czesc pewno odpusci, ale jestem spokojny, ze przynajmniej kilku spotkamy ponownie po to, by wpedzili nas w przerazenie.
Bo opowiadanie i palenie papierosow odroznia nas od zwierzat.
Widzieliscie kiedys, zeby psy mowily sobie historie? A zeby kot palil fajke?
Opowiesci to przeciez najzdrowszy, najbardziej ludzki nalog.
6
Ewa Mroczek TYLKO CIALO
7
Ewa MroczekUrodzona w 1974, roku tygrysa.
Od kilku lat pracuje jako psycholog i zglebia tajniki ludzkiej natury.
Pasjonuje ja astrologia, parapsychologia, filozofia Wschodu.
Obszary zainteresowan literackich: duchy, demony, wampiry, brama miedzy
ta rzeczywistoscia a innymi.
Jej zdaniem najwazniejsze w zyciu sa: wolnosc i poczucie humoru.
Mieszka w Warszawie z mezem Sebastianem i dwoma kotami.
Sztuki pisania uczyl ja Andrzej Pilipiuk.
Publikacje pod panienskim nazwiskiem SNIHUR: 2001 DEBIUT: "NOWA FANTASTYKA" - "Imie weza" 2003 "NOWA FANTASTYKA" - "Jeden usmiech wampira"
2003 "FANTASY" - "Zoya"
2004 WYDAWNICTWO "FABRYKA SLOW" -"Zoya" w zbiorku "Demony"
2005 "NOWA FANTASTYKA" - "Zgubiony aniol" Publikacje pod nazwiskiem MROCZEK:
2006 II miejsce w konkursie na opowiadanie grozy ogloszone przez "NOWA
FANTASTYKE", opowiadanie "W rybnym straszy"
2007"NOWA FANTASTYKA" - "Archetypy astrologiczne w utworach fantastycznych"
2007 "CZAS FANTASTYKI" - "Jakub Wedrowycz - analiza psychologiczna".
8
rup. Syn mojego klienta. Bogata rodzina. Natychmiast! - ponizej, w tymsamym esemesie Adamus podal adres.
Aliya nie lubila nieboszczykow, ale kochala pieniadze.
Podrozowala caly dzien, zeby dotrzec na miejsce przed zmierzchem. Okolo piatej po poludniu taksowka podjechala do posiadlosci rodziny Borneo. Kobieta zobaczyla z okna samochodu bialy dom, przystrzyzony trawnik i podwojna hustawke dla dzieci, na ktorej kolysaly sie pierwsze jesienne liscie, przyniesione przez wiatr z okolicznych lasow. Slonce stalo juz dosc nisko, pomaranczowe swiatlo nadawalo murom budynku cieply ton. Aliya poczula sie podniesiona na duchu tym widokiem. Wiedziala, ze pozory myla, najstraszniejsze rzeczy moga dziac sie w pieknym otoczeniu, ale starala sie myslec pozytywnie. To znaczy tylko o forsie.
Przejrzala sie w recznym lusterku. Z zadowoleniem zauwazyla, ze mimo kilkugodzinnej podrozy jej sniada cera wyglada swiezo, a czarne, lekko skosne oczy blyszcza energia. Przeczesala palcami brazowe wlosy. Zatrzymali sie przed domem, na zwirowym podjezdzie, tuz obok Iridiana Adamusa. Kobieta zauwazyla, ze prawnik jest jeszcze grubszy niz pol roku temu. Marynarka ledwo sie na nim zapinala. Mimo ze dzien byl chlodny, po czole mezczyzny splywaly krople potu.
Kierowca otworzyl z galanteria drzwi. Aliya wystawila z samochodu dlugie nogi w ciemnych ponczochach. Do pracy starala sie ubierac elegancko, wiedziala, ze to robi wrazenie i pozwala wytargowac lepsza cene. Slyszala oczywiscie wielokrotnie, ze w tenisowkach byloby jej wygodniej niz w butach na obcasie, ale traktowala to jak bzdure. Potrafila dobrze biegac w kazdym obuwiu, a sportowe nie pasowalo do zadnej pary kolczykow jakie miala.
-Na... nareszcie, A... Ali - wyjakal Adamus. Podal jej reke i pomogl wysiasc. -
Dlaczego tak dlugo?
-Dlugo?! - Warknela. A potem jakby nigdy nic cmoknela mezczyzne w
policzek. - Milo cie widziec, Ir - dodala miekko.
9
-Ciebie tez - odpowiedzial niepewnie, bo wolalby spotkanie w innychokolicznosciach, na przyklad na pieknej plazy. Nudystow, przyszlo mu do glowy,
kiedy zauwazyl gleboki dekolt w czerwonej bluzce. Chcial nawet zapytac, czy kobieta
sie nie przeziebi w tak skapym ubraniu, tylko po to, zeby powiedziec cokolwiek, co
usprawiedliwialoby wpatrywanie sie w jej biust.
Aliya, nie bedac swiadoma jego spojrzen, czekala niecierpliwie na swoj bagaz, ktory kierowca wlasnie wyciagal z samochodu. Kufer byl kanciasty i ciezki, sprawial tez wrazenie przybrudzonego, ale nigdy nie rozstawala sie z nim podczas pracy. Prawnik siegnal, zeby go wziac, nie pozwolila mu jednak.
Zerknela na okna. Podejrzewala, ze reszta towarzystwa gapi sie ciekawie zza zaciagnietych zaslon, ale nic nie dostrzegla. Przed drzwiami przystanela na ulamek sekundy, tak ze Adamus idacy przed nia nawet tego nie zauwazyl. Przestraszyla sie czegos. Nie byl to dreszcz emocji, ktory odczuwala zawsze przed robota z umarlakami, ale przykry, niezrozumialy lek. Aliya sama do siebie wzruszyla ramionami i chwile pozniej byla juz w srodku.
Prawnik poprowadzil ja w glab domu, do duzego pokoju, z ktorego dochodzil intensywny, duszacy zapach kwiatow.
-Dzien dobry! - przywitala sie Aliya, obejmujac szybkim spojrzeniem zarowno pomieszczenie, jak i zgromadzonych w nim ludzi. Duzy mezczyzna siedzacy u szczytu dlugiej lawy zgasil papierosa i wstal.
-Gozar Borneo - podal kobiecie dlon. Mial gruby glos pasujacy do postury i ciemne, wylupiaste oczy. - A to moja rodzina. Mamusia, Eduarda Borneo... - wskazal siedzaca na kanapie staruszke ubrana w czarna koronkowa suknie bedaca zapewne szczytem mody pogrzebowej w czasach jej mlodosci. - Moja corka Nil i syn Tony.
Chuda nastolatka o mysich wlosach tulila sie do babci na kanapie. Obok wysoki chlopak smetnie opieral glowe o dlonie (na widok dlugich nog goscia ledwie zakrytych spodniczka uniosl brwi). Aliya miala wrazenie, ze o ile slowo "mamusia" Gozar wypowiedzial niemal pieszczotliwie, pozytywne emocje w jego glosie stawaly sie slabsze przy imieniu kazdej nastepnej osoby. "Tony" brzmialo juz niemal obojetnie.
-No i oczywiscie blizniaki - rzucil Borneo, gwaltownie marszczac brwi, tonem,
jakim sie czlowiek wypowiada, wspominajac o pladze karaluchow.
Obszerny fotel po drugiej stronie lawy zajmowali dwaj chlopcy o identycznych tlustych buziach. Mieli ulizane wlosy i wredne minki. Jak tylko ojciec spuszczal z nich wzrok, kopali sie po lydkach. Oczy calej familii byly identyczne, ciemne, o okraglych
10
powiekach. W otoczeniu wazonow wypelnionych storczykami, gozdzikami i chryzantemami przywodzily na mysl zaby na lace.-Polsieroty, niestety - dodal Gozar.
Aliya ucieszyla sie, ze gospodarz jest wdowcem. Matki byly najgorsze.
Histeryzowaly ponad wszelka miare.
-Do rzeczy - Borneo wlozyl potezne dlonie do kieszeni marynarki i wypial
piers. - Podobno pani moze nam pomoc.
-Tak.
Powinna dodac "byc moze" lub "sprobuje", ale zostawila to sobie na potem, gdy
juz ustala kwestie finansowe.
-Ile to bedzie kosztowalo?
-Dwadziescia tysiecy - wypalila obojetnie. Gozara zatkalo.
-Dwadziescia tysiecy? Kiwnela glowa.
-Plus koszty podrozy. - Dodala szybko, wiedzac, ze po pierwszym ciosie latwiej
zadac nastepny.
Borneo wzial gleboki oddech.
-Musze zamienic slowo z moim prawnikiem. - Skinal na Iridiana.
Kiedy mezczyzni rozmawiali przyciszonymi glosami w kacie pokoju, Aliya
rozgladala sie po mieszkaniu. Jednoczesnie nadstawiala uszu jak nietoperz.
-Kogo ty mi tu przywozisz! - zasyczal gospodarz.
-A... ale - Ir otarl pot z czola.
-To ma byc wiedzma ze wschodu?! Spodziewalem sie kogos starszego,
doswiadczonego.
-W jej zawodzie niewielu dozywa podeszlego wieku - Indian bezradnie rozlozyl rece. - A ona jest na... naprawde dobra Gozo, wierz mi...
-Chyba jako modelka! Wyfiokowana sroka!
-To specjalistka w swoim fachu. Wiedzma od pokolen. Jest siodma corka
siodmej cor...
-Mam to gdzies! - Gospodarz podniosl glos. Aliya zerknela na nich z
przemilym usmiechem. - Mam gdzies jej rodzine - powtorzyl szeptem. - Jestes moim
prawnikiem i place ci za to, zebym nie musial placic innym! Powiedz jej, ze nie dam
wiecej niz pietnascie!
11
Prawnik podszedl do kobiety. Sluchala go ze zmarszczonymi brwiami, a potem szeptala mu cos dlugo do ucha. Kiedy Adamus wrocil, mial niepewny wyraz twarzy.-Uda... dalo mi sie wynegocjowac...
-Tak?
-Ze bez kosztow podrozy. Powiedziala, ze nikt w calej Europie poza nia nie zna sie na trupach i ze Kahuni nie przyjada nawet za piecdziesiat tysiecy.
Ostatnie dni doprowadzily Gozara Borneo do skraju wytrzymalosci. Teraz krew naplynela mu do twarzy, a potezne ramiona zadrzaly. Prawnik skulil sie. Wygladal jak przestraszony pluszowy mis.
-Za drogo dla pana? - dobiegl ich kpiacy glos wiedzmy. Powiodla wymownym
spojrzeniem po salonie. Kanapa i fotele byly obite skora. Na scianie wisial szereg
koszmarnych obrazow, ktore musialy byc bardzo drogie, skoro ktos je kupil. Okna
zdobily jedwabne zaslony. Aliya zatrzymala wzrok na dywanie z czystej welny.
-Prosze nie tracic mojego czasu i nie wzywac mnie wiecej - rzucila. Gospodarz drgnal. Kobieta najwyrazniej kierowala sie ku drzwiom.
-Tato! - jeknal Tony. Nastolatka i Eduarda otworzyly usta ze zgrozy. Nawet blizniaki przestaly sie
kopac.
-Osiemnascie tysiecy - wycharczal Borneo. - Ale po robocie.
Aliya z niezwykla wprawa zakrecila sie na obcasie z powrotem. Lypnela
czarnymi oczami po obecnych. Narzutke rzucila obok blizniakow na oparcie fotela. Cala rodzina obserwowala ja ciekawie. Wiedzma szykowala sie do wstepnej przemowy.
-Kto to? - rozleglo sie nagle za jej plecami. Podskoczyla przestraszona.
Ludziom zdawalo sie, ze w jej zawodzie nerwy robia sie z czasem silne jak pnie debow,
ale bylo wrecz przeciwnie. Po wielu makabrycznych przygodach wiedzma stala sie
wrazliwa na kazdy sygnal zagrozenia. To czasem pozwalalo jej przezyc, bo tam gdzie
inni nie zdazyli jeszcze pomyslec o ucieczce ona rozwijala juz pelna predkosc.
Osoba, ktora za nia stala musiala poruszac sie cicho jak duch, skoro Aliya nie uslyszala nawet szelestu. Przez chwile kobieta pomyslala zreszta, ze rzeczywiscie widzi zjawe lub rusalke, o jasnej, niemal perlowej karnacji i opadajacych na ramiona splotach zlotych wlosow. Kobieta ta jako jedyna w tym domu nie miala na sobie czarnego stroju, ale snieznobiala podomke, ledwo zakrywajaca kolana i podkreslajaca rozowosc ksztaltnych lydek. Zaczerwienione oczy przybylej nie byly, jak reszty
12
rodziny, zabie i ciemne, ale ladnie wykrojone i blekitne. Teraz wpatrywaly sie w wiedzme z taka intensywnoscia, jakby kobieta chciala ja zabic wzrokiem. Aliya odruchowo zerknela na kufer, w ktorym trzymala swoj ukochany sztylet.-Kto to? - powtorzyla blondynka.
-Ta pani, o ktorej ci mowilem - syknal Gozar ze zla mina, a potem zwrocil sie do goscia. - To moja synowa Geis. Nie czuje sie najlepiej.
Blondynka spojrzala na niego, jakby kpiaco, i powolnym krokiem zblizyla sie do kanapy. Chuda nastolatka i staruszka natychmiast zrobily jej miejsce. Eduarda pogladzila kobiete po ramieniu. Gozar czekal, az synowa usiadzie, z taka mina, jakby chcial przyspieszyc ten proces uderzeniem poteznego ramienia, ale krepowal sie przy gosciu. Wiedzma skonstatowala, ze pan domu w ogole wyglada bardziej na rozzloszczonego niz przygnebionego. Usta pod sumiastymi wasami wydawaly sie zacisniete. Oczy rzucaly gromy to na Geis, to na chichoczacych blizniakow.
Aliya zerknela szybko za siebie, zastanawiajac sie, skad wyszla synowa Gozara. Dostrzegla drzwi, ktorych nie zauwazyla wczesniej, bo kryly sie za wystepem sciany. Na futrynie wisial czerwony wieniec.
-Jest tam? - zapytala gospodarza.
-To jest... ten...? - zajaknal sie.
-Tak. Chcialabym go zobaczyc. To mialo byc tak zwane wstepne rozeznanie. Robila tak zawsze, tak jak radzila
babcia, choc wlasciwie nie wiedziala po co. Gozar otworzyl drzwi kluczem i zapalil swiatlo. W porownaniu z salonem pomieszczenie bylo niewielkie. Obok tapczanu staly mala szafka i stolik, oba z bukowego drewna. Drugi rog pokoju zajmowal bezowy fotel. Na stoliku stal wazon z kwiatami, amarantowe chryzantemy otaczaly biala kamelie. Kobieta zerknela na okna. Zaslonki byly rozsuniete, a okna zabite deskami.
-Madrze - stwierdzila z zadowoleniem. Przypomniala sobie, jak kiedys na
walijskiej wsi musiala biegac za rozweselonym nieboszczykiem po okolicznych
gospodarstwach. Utytlala sie w blocie, a swinie zezarly jej zakiet.
-Tak jak kazal Adamus. Grube drewno - objasnil mezczyzna.
Wiedzma skinela glowa i zwrocila sie w strone lozka. Bylo zakryte
przescieradlem. Pod nim rysowal sie ludzki ksztalt. Mogla rozpoznac twarz, tulow, stopy. Ocenila, ze cialo musi miec co najmniej dwa metry dlugosci. Zastanawiala sie przez chwile, czy nie obejrzec go sobie juz teraz, ale zrezygnowala. Wiedziala, ze napatrzy sie jeszcze na niego, mieli przed soba cala noc.
13
-To moj syn - Gozar skrzywil usta, jakby nagle cos go zabolalo.-To tylko cialo, panie Borneo - sprostowala wiedzma. - Pana syn odszedl. Cieszyla sie, ze nie zapytal gdzie. Nie miala pojecia. Moze lezal na lace wsrod
hurys, a moze biegal po Walhalli?
-Ma pan dla mnie klucz?
-Dam pani swoj. Wrocili do pokoju. Geis szeptala cos do corki pana domu, ale na ich widok
natychmiast umilkla i poczestowala Aliye kolejna porcja nienawistnego spojrzenia. Wiedzma nie przejela sie tym zbytnio. Zywi nigdy nie ulatwiali jej pracy ze zmarlymi.
Adamus przysunal dla niej krzeslo. Eduarda przyniosla z kuchni kawe dla wszystkich.
-Rozumiem, ze Ir przekazal wam podstawowe informacje? - zapytala wiedzma.
Gospodarz kiwnal glowa. Zgodnie z zaleceniami prawnika w domu pozostala
tylko najblizsza rodzina. Pogrzeb przelozyli. Ciotki zakwaterowali w motelu. Trupa przeniesli do pokoju na dole, jedynego zamykanego na klucz. Okna zabito deskami. Pamietali tez, ze nie moga wymawiac imienia zmarlego.
-Mowcie o nim "nieboszczyk" - zaproponowala Aliya. - Nie chce wiedziec, jak
sie nazywa, ale najwazniejsze jest to, zeby nikt z was nie zwrocil sie do niego po
imieniu. Nawet jesli ubieglej nocy to robiliscie. Pod zadnym pozorem! Grozi to
strasznymi konsekwencjami!
Powiodla po rodzinie groznym wzrokiem, ktory mial dawac wyobrazenie o mozliwych skutkach. Staruszka, ktora wlasnie napelniala filizanki rozlala kawe.
-I nie chce wiedziec, jak umarl - dodala wiedzma. Gozar, Adamus i Tony
popatrzyli na siebie z dziwnymi minami.
-Ale... - zaczal pan domu.
Powstrzymala go ruchem reki.
-Nie chce i koniec. To mi psuje koncentracje. To co sie dzialo przed smiercia nie ma zadnego znaczenia. Konsekwencje sa zawsze takie same. A teraz opowiedzcie, tylko w skrocie, co robil trup.
-No... - zaczal Borneo. - Zgon, jak pani wie, mial miejsce wczoraj. Byl lekarz. Przyjechaly ciotki. Mielismy sie cala noc modlic. Planowalismy szybki pogrzeb. Zaprosilismy wielu ludzi, zaplacilismy za stype w restauracji. Kupilismy wience, kwiaty, trumne, miejsce na cmentarzu... - wyliczal na poteznych palcach. - A tutaj cos takiego! Nawet po smierci musial mi wykrecic jakis numer! Sukinsyn!
14
-Tato! - jeknela Nil.-Niech Tony mowi, bo ja sie nie chce denerwowac - Gozar wyciagnal kolejnego papierosa z paczki lezacej na lawie.
-To ja go pierwszy zobaczylem - odezwal sie smetny chlopak. - Okolo polnocy wstalem, bo poczulem sie glodny i... zobaczylem go na korytarzu.
Pan domu glosno zaciagnal sie dymem.
-Szedl jakby mnie nie widzial - ciagnal Tony. - Troche sie chwial na boki.
-I co dalej?
-Dalej to nie pamietam, bo zemdlalem. Nie bedzie z niego wielkiego pozytku, pomyslala Aliya.
-Babcia spotkala go w kuchni na dole - odezwala sie Nil. - Prawda babciu?
-Biedaczek wydawal sie taki glodny - oczy Eduardy zaszklily sie. - Ulitowalam sie i zrobilam mu kanapke. Nie chcial. A wtedy wpadl moj syn i, ach... - zalamala dlonie.
-I co pan zrobil? - wiedzma zwrocila sie do gospodarza.
-No - Gozar zmieszal sie. - Zapytalem go, co on sobie wyobraza, bo przeciez umarl, ze... ze to jest bezczelne zachowanie.
-Ze to jest bezczelne zachowanie? - usmiechnela sie ironicznie.
-Tata go zwymyslal - zachichotal jeden z blizniakow. - "Do trumny, ty
durny...!"
-Cicho! - wrzasnal pan domu i wykonal taki ruch, jakby chcial dorwac chlopca ponad lawa, ale ostatkiem sil sie pohamowal.
-Potem juz wszyscy wylegli z pokojow - wlaczyla sie Nil. - Ciotki tez pomdlaly. A Le... nieboszczyk... napil sie soku i wrocil do pokoju.
-Pil cos? - zdziwila sie Aliya.
-Sok malinowy.
Trafil mi sie zombi ekscentryk, pomyslala wiedzma.
-Natychmiast zadzwonilem do mojego prawnika. - Gozar wskazal Adamusa. -
Nikt w naszej rodzinie tak... Wszyscy umierali zupelnie normalnie, prosze mi wierzyc.
Jestesmy porzadnymi ludzmi.
Drzacymi palcami utopil niedopalek w morzu innych.
-Wierze - uspokoila go wiedzma. - To moze sie zdarzyc nawet w porzadnym
domu. Mniej wiecej jeden na sto tysiecy trupow robi podobne rzeczy.
Przemilczala, ze zmarly musial byc niezlym psycholem, skoro tak skonczyl.
15
-Sprawa wyglada tak - przeszla do rzeczy. - Nieboszczyka, ktory nie chcedobrowolnie zejsc z tego swiata, nalezy do tego zmusic jak najszybciej, dopoki jest
jeszcze w fazie zombi. Inaczej przeksztalca sie w supertrupa i staje sie praktycznie
niesmiertelnym kawalkiem miesa. Teraz jest jeszcze niegrozny, mozna nad nim
zapanowac. Ale jako supertrup...
Pokiwala glowa, dajac do zrozumienia, ze ma cos potwornego na mysli. Spogladali na nia przerazeni. Adamusowi pot lecial ciurkiem po twarzy i znaczyl tluste plamy na koszuli.
-Co robi supertrup? - odwazyl sie zapytac Tony.
-No... nie chcielibyscie wiedziec. Ale, spokojnie, jestem tutaj po to, zeby temu zaradzic. Tylko ze... jesli nie uda sie tego zrobic w ciagu trzech nocy po jego smierci, to jest, w tej chwili juz tylko dwoch, to koniec, po sprawie. Niczym juz, ani ogniem, ani stala nie da sie zmusic ciala do smierci.
Zapadla cisza. Blizniaki w milczeniu przebieraly nogami. Aliya oczywiscie troche przesadzala. Nigdy w zyciu nie widziala supertrupa. Nawet najbardziej upierdliwy nieboszczyk w ciagu trzech nocy decydowal sie jednak odwalic kite. Chociaz teoretycznie zagrozenie istnialo. Ostatnie takie zdarzenie mialo miejsce ponad wiek temu. Eksplozja sadystycznych nieboszczykow w poludniowym Hill.
-Najprostsza metoda ukatrupienia zwlok, ale niestety nie najlatwiejsza -
podjela - polega na tym, ze kilka osob go trzyma, a ja przebijam jego serce osikowym
kolkiem - pogrzebala w kuferku i wyciagnela z niego zaostrzony kawalek drewna
dlugosci dloni.
Blizniaki, ktore wlasnie zajete byly szczypaniem sie w brzuchy nagle znieruchomialy i zapatrzyly sie w przedmiot autentycznie przestraszone.
-Przeciez to nie wampir - zauwazyl Tony.
-Oczywiscie, ze nie - rozesmiala sie wiedzma. - Badzmy powazni. Jednak
wlasciwosci drzewa osikowego przyspieszaja proces gnicia i pelnej mortyzacji. To
prosta reakcja chemiczna. Wykazaly to badania prowadzone w Skandynawii - dodala
madrze.
-Wystarczy zlapac go i wbic mu to w serce? - zdziwil sie Gozar.
-Tak, ale...
-A czy on jest jakos nadzwyczajnie silny?
-Tak jak zwykly czlowiek ogarniety szalem, ale...
16
-Wiec wlasciwie moglismy to zrobic sami - gospodarz zaakcentowal ostatnieslowo i znaczaco popatrzyl na Adamusa. - Nie trzeba by bylo pani wzywac.
-Nie sadze - mruknela wiedzma.
Nigdy jeszcze nie udalo jej sie wbic w zmarlego kolka. Gozar nie wygladal na
przekonanego. Wzruszyl ramionami.
-Plan jest taki. Pan, Tony i Adamus czekacie tutaj. Nie reagujecie na zadne
krzyki i wycia. Dopiero kiedy zawolam "Teraz" wbiegacie do srodka i rzucacie sie na
trupa. Musicie trzymac go za konczyny ze wszystkich sil. Bedzie kopal.
Dopila kawe. Wstala. Wszyscy, poza blondynka, odprowadzili ja az do czerwonego wienca. Blizniaki podskakiwaly podekscytowane.
-Jeszcze jedno - zatrzymala sie w progu. - Czy zmarly byl wierzacy?
-Eee... - wymamrotal Gozar.
-Gleboko wierzacy - stwierdzila z przekonaniem Eduarda.
-Hm... a w co? Na twarzach obecnych pojawila sie konsternacja.
-No... - powiedziala niepewnie staruszka. - W nasza wiare, katolicka.
-Dobrze - Aliya usmiechnela sie. - Cialo pamieta takie rzeczy. Zamknela za soba drzwi.
* * *
Z niepokojem zagladala pod przescieradlo. Zaczela je zdejmowac powolutku, od glowy, a w koncu cale zrzucila na podloge. Odetchnela z ulga. Cialo mlodego mezczyzny wygladalo normalnie, chociaz bylo blade, a kolor ust wpadal w siny. Zadnych dziur, opuchlizn i ubytkow. Jedynie rozlegly siniak biegnacy przez czolo, az na brode. Trup byl ludzaco podobny do Gozara Borneo, tylko znacznie chudszy. Ten sam wydatny nos, wylupiaste galki oczne, teraz osloniete powiekami. Ubrany byl w czarny garnitur. Z klapy wystawal czerwony gozdzik. Umarlak lezal sobie zupelnie spokojnie, z leciutkim usmiechem na miesistych wargach. Zdawalo sie, ze nie powinien wzbudzac niepokoju, ale zmysl zawodowy podpowiadal Aliyi, ze byl wyjatkowo wrednym truposzem. Zalowala, ze nie moze przebic go kolkiem juz teraz. Zombi musial byc ozywiony, zeby mozna go bylo zabic.
17
Nie lubila takiej roboty. Wolala milosc. Kobiety uzaleznione od sadystycznych kochankow, ktore po kuracji ziolami zmienialy sie w femme fatale i rozgniataly bylych ciemiezycieli jak pluskwy. Nawet odczynianie zlych urokow bylo lepsze od nieboszczykow, bo mozna bylo przynajmniej dokopac komus wrednemu. Jednak jesli chodzilo o pieniadze, to umarlaki byly istna kopalnia zlota. Ta refleksja podniosla ja na duchu.Przezegnala sie nad zmarlym.
-Swiec Panie nad jego dusza!
Pogrzebala w kuferku. Wyjela flakonik z poswiecona woda, medalik sw.
Benedykta i krucyfiks, ktory znalazla wcisniety miedzy ikone prawoslawna a czerwona wstazke kabalistow. Oparla go o wazon. Obok ulokowala reszte dewocjonaliow. "Mam nadzieje, ze rzeczywiscie byles wierzacy, dupku" pomyslala.
Zerknela na reczny zegarek. Na zewnatrz zapadal zmrok. Usiadla sobie w fotelu, wyciagnela z kuferka ulubiony poradnik zatytulowany "Konstruktywna rozmowa - jak mowic, zeby trup sluchal". Tak minela godzina. Za zabitym deskami oknem jesienne liscie ukladaly ziemie do snu. Wiedzma tez przymknela oczy.
Szelest poderwal Aliye na rowne nogi. Zwloki jednak lezaly spokojnie, z zamknietymi oczami. Dzwiek dobiegal zza drzwi.
-Kto tam? - zawolala zirytowana. Przysunela ucho do framugi i uslyszala chichot.
-Mozemy popatrzec? - zawolal jeden z blizniakow.
-Mozemy wejsc? - dodal drugi.
-Nie! Zmiatajcie stad! Chichot sie powtorzyl.
-Ale juz! Bo zawolam ojca. Male nogi zatupotaly. Aliya westchnela ciezko. Rodzina trupa zawsze byla
gorsza niz on sam.
* * *
Nieboszczyk obudzil sie kolo polnocy. Aliya rozmyslala wlasnie o tym, jak wyda pieniadze. Przed jej oczami przemykaly obrazy plaz kantabryjskich i drinkow malibu podawanych przez wesolych, sniadych mezczyzn.
18
Nieboszczyk podniosl dlon do czola i jednym ruchem otworzyl sobie oczy. Tego momentu nie lubila najbardziej. Przewracal wkolo slepiami, az bialka wylazily na wierzch. Mial wielkie galy i wygladalo to wyjatkowo potwornie. Az do tej pory wiedzma mogla miec jeszcze nadzieje, ze wczorajsze zachowanie trupa bylo tylko chwilowym szalenstwem, buntem ciala, ktore nie ma ochoty na powazne zmiany. Liczyla na to, ze umarlak wyhasal sie troche po zejsciu, a potem grzecznie odwalil kite. To sie podobno czesto zdarzalo. Szkoda, ze nie jej. Podeszla do krucyfiksu i uklekla przed nim, troche z boku, zeby byc dalej od zwlok. Zamknela w dloniach medalik Swietego Benedykta.-W imie Ojca i Syna, i Ducha Swietego, Amen. Duchu nieczysty, wroc tam,
skad przyszedles i zostaw to cialo przeznaczone do smierci na tym swiecie.
Siegnela po flakonik, nabrala wody w dlon i spryskala nieboszczyka. Prychnal.
-Rozkazuje ci Bog w Trojcy Swietej Jedyny: Ojciec, Syn i Duch Swiety. Niech
sie tak stanie! Amen.
Trup podniosl sie i usiadl na lozku. Byl jeszcze troche rozkojarzony. Dopiero teraz wiedzma dostrzegla, jaki jest wielki.
Nie ucieszylo jej to. Zabie oczy wpatrzyly sie w kobiete ze zdziwieniem, ale jednoczesnie chciwie, jakby nieboszczyk nagle, na bezludnej wyspie swoich przezyc pozagrobowych, spotkal czlowieka. Musiala przyznac, ze byl przystojny. Ciemne brwi, wydatny nos. Spojrzenie spod opuszczonej glowy intensywne i hipnotyzujace.
-Rozkazuje ci Ojciec, zrodlo wszelkiego bytu i dobra, ktory troskliwa
Opatrznoscia...
Zmarly wyciagnal reke i sprobowal dotknac Aliyi. Wstala blyskawicznie.
-No, dobra. To bez sensu - rzucila rozzloszczona.
Niestety, najwyrazniej trup nie tylko nie byl za zycia gleboko wierzacy, ale w ogole mial w dupie rodzima wiare. Wiedzme opuszczala nadzieja na szybkie zalatwienie sprawy. Na wszelki wypadek sprobowala jeszcze modlitw do Allacha i mantr buddyjskich oraz popularnych w tym rejonie sefirot kabalistycznych. Prosila nawet, zeby Wielki Duch nie pozwolil Kojotowi przeprowadzic zmarlego poza czerwona linie smierci. Wszystko na nic.
19
Cialo powoli podnosilo sie z lozka. Wydawalo sie slabe, nieporadne. Aliya przesunela sie w strone kufra. Siegnela po kolek.-Teraz! - krzyknela. - Teraz!
Za drzwiami zakotlowalo sie. Pierwszy wpadl Gozar, za nim Adamus i blady jak
sciana Tony. Na koniec wdarly sie podstepnie blizniaki.
-Trzymac go! - rozkazala wiedzma.
Mezczyzni staneli w miejscu z otwartymi ustami. Zwloki chwialy sie na wpol
oparte o lozko. Po sinym czole splywaly krople swieconej wody, przypominajac pot. Aliya skoczyla w ich kierunku, a wtedy trup wrzasnal wnieboglosy jak mordowany kruk.
-RAAAAA!!!
I przewrocil oczami. Na ten widok Tony padl jak kloda na ziemie. Blizniaki
pisnely i ukryly sie za fotelem. Gozar i Adamus probowali chwycic nieboszczyka.
Wiedzma mylila sie, sadzac, ze cialo jest slabe. Szarpnelo nimi tak, ze Adamus grzmotnal w szafke. Wazon spadl na podloge i stlukl sie. Gozar tymczasem dostal poteznego kopa w brzuch.
-Szybko! - krzyknela.
Zlapala trupa za jedno ramie, Gozar za drugie. Adamus usilowal wepchnac
nieboszczyka na lozko. Cialo skowyczalo i zgrzytalo zebami, trzymali je z trudem. Prawnik dygotal z przerazenia, szeptal cos do siebie, ale staral sie nie luzowac uchwytu. Aliya uwolnila jedna reke i przymierzala sie do zamachniecia drewnianym ostrzem.
-O Boze, Leonardzie! - uslyszeli nagle od strony drzwi. Prawnik dostal cios w szczeke i padl. Aliya poczula, ze ktos wyrywa jej kolek, a chwile potem lezala juz w drugim kacie pokoju. Poderwala sie blyskawicznie. Tony i Adamus tarasowali podloge. Na lozku szamotaly sie dwa ciala. Trup dusil Gozara, a ten nie pozostawal mu dluznym. Pan domu charczal. W wejsciu stala sprawczyni calej tragedii, Geis. Z wyrazem egzaltowanego przerazenia na twarzy opierala sie o framuge. Miala na sobie srebrny atlasowy szlafroczek, spod ktorego wyzieraly nagie uda. Wiedzma miala ochote strzelic ja w leb, ale najpierw zajela sie Gozarem.
-Panie Borneo, prosze go natychmiast puscic - rozkazala.
-Ale... on... mie... ohhau... du... usi.
-Nie, nie, on tylko mechanicznie powtarza pana ruchy. Prosze przestac!
-Przestan pan! - wrzasnela mu do ucha.
20
Mezczyzna poluzowal uchwyt. Aliya natychmiast wdarla sie miedzy nich i odepchnela pana domu. Trup zasyczal i usadzil sie wygodnie na lozku. Adamus, jeczac, podnosil sie z podlogi. Wiedzma rozejrzala sie za kolkiem. Nigdzie go nie bylo. Przeklela sie w mysli za chwile nieuwagi. Jej wzrok padl na slaniajaca sie w drzwiach zone zmarlego.-Uprzejmie dziekuje, ze nas pani odwiedzila - rzucila przez zacisniete zeby. - A szczegolnie za to, ze wymowila pani jego imie. To mi bardzo ulatwi prace.
-Nie ma za co - powiedziala blondynka ze zlosliwym usmiechem.
Aliya miala ochote wrzucic jej zaby do lozka i zamowic czyraki na cale cialo. Zadrzala, zaciskajac dlonie w piesci. Policzyla w myslach do osiemnastu, zeby sie uspokoic. Osiemnascie tysiecy, przypomniala sobie i poczula sie lepiej. Geis wyszla z pokoju.
-A teraz wynocha wszyscy. - Wiedzma szarpnela za ramie Adamusa. - Bierzcie
chlopaka i wychodzic stad.
Gozar jedna reka trzymal sie za szyje, a druga pomagal prawnikowi ciagnac Tony ego. Trup wykonal ruch jakby chcial isc za nimi, ale Aliya pchnela go lekko i oparl sie z powrotem o sciane.
-Jesli bylaby potrzebna pomoc... - zaczal slabo Gozar.
-Juz mi az nadto pomogliscie - wypchnela ich za drzwi.
Zza plecow dobiegl ja chichot. Obrocila sie. Blizniaki siedzialy po obu stronach nieboszczyka. Jeden dotykal czola zmarlego.
-Wy tez! - wrzasnela wiedzma. - Won!
* * *
Imie. Czy trup je slyszal? "Martwi nie wiedza, ze maja prawo istniec, dopoki niepoznaja swojego imienia" tlumaczyla jej kiedys babcia. Wciaz wygladal niewinnie
niczym dziecko. Lezal spokojnie, z zamknietymi oczami, bez ruchu. Obejrzala jego
paznokcie. Byly sine, nie odnalazla czerwieni charakterystycznej dla supertrupa. Nie
miala powodu do zdenerwowania. Nawet jesli slyszal imie i zacznie sie w nim budzic
swiadomosc, wiedzma miala jeszcze duzo czasu, zeby zastosowac szereg absolutnie
skutecznych technik przywracania zwlok ziemi. Prosty rachunek
prawdopodobienstwa wskazywal, ze co najmniej jedna z nich musi sie okazac
21
skuteczna. A jednak znowu odezwal sie w niej niejasny niepokoj. To wszystko przez te opowiesci o supertrupach, ktorymi usypiala mnie babcia, pomyslala. Staruszka potrafila bardzo obrazowo opisywac zwloki pozerajace zywych albo wciagajace kolejne ciala w makabryczny taniec smierci. Brrr, Aliya wzdrygnela sie, malym dziewczynkom, nawet jesli sa malymi wiedzmami, powinno sie oszczedzac takich historii.Rozejrzala sie za kolkiem. Nie bylo go ani pod lozkiem, ani za fotelem, ani nigdzie indziej. Delikatnie rozsuwala szklo, zeby poszukac wsrod kwiatow.
-Aj! - syknela i cofnela dlon.
Na palcu pojawila sie kropla krwi. Wiedzma podniosla sie i prawie rabnela nosem w nieboszczyka. Siedzial na rogu lozka i wpatrywal sie w jej rane. Jeszcze przed chwila nie dawal znaku zycia, a teraz oczy mu blyszczaly i wyciagal rece, zeby...
-Spadaj! - syknela wiedzma.
Ale to ona odskoczyla. Przylozyla usta do palca i wyssala krew. Nie odrywal od niej wzroku. Zdecydowanie zaburzony trup, ocenila, siadajac w fotelu. Krew mu sie podoba. Pije sok malinowy. I to, jak na nia chciwie patrzyl. Nie rozumiala tego. Nieboszczyki, jakie znala, nie koncentrowaly na nikim wzroku.
-Czas na mala pogawedke - zaczela. - A wlasciwie monolog, mam nadzieje.
Zadam ci wiele pytan. Nie oczekuje odpowiedzi. Po prostu przemysl to sobie.
Aliya miala jeden cel. Sklonic cialo, aby rozpoczelo proces rozpadu. Przekonac je, ze nie ma po co wiesc takiej nieokreslonej i bezcelowej egzystencji. Trzeba bylo uswiadomic zmarlemu, ze powrotu nie ma. Sprawa byla prosta.
-Czym jestes? - zaczela wiedzma.
Zadawala kolejne pytania majace pobudzic trupa do refleksji. Na jego twarzy miala sie pojawic dezorientacja. Martwe dlonie powinny zaczac sie trzasc. Wiedzma oczekiwala, ze najdalej po trzecim zdaniu nieboszczyk zacznie miec porzadnego pietra. Ale nic takiego sie nie stalo. Polozyl sie i zamknal oczy.
-Co sie stanie, kiedy cialo zgnije? - powiedziala juz zupelnie bez przekonania. -
Och! - warknela. - Zrob mi przyjemnosc i odwal kite sam z siebie!
Siegnela do kuferka, zeby wesprzec sie fachowa literatura. Szukala notatek z kursu na temat opornych zombi. Wtedy rozlegl sie chrobot przekrecanego klucza. Do pokoju weszla Geis.
22
Miala na sobie ten sam atlasowy szlafroczek co poprzednio. Zdazyla uczesac wlosy, ale ich nie spiela. Swobodnie wily sie wokol szyi i ramion. Przed soba trzymala wazon pelen roz.-Przynioslam mu kwiaty - ruszyla w strone szafki. Wiedzma otworzyla usta, bo blondynka kroczyla bosymi stopami prosto w szklo. Ale Geis zgrabnie wyminela kawalki wazonu. Przesunela krzyz i postawila bukiet.
-Piekny, prawda? - zapytala.
Aliya nie zrozumiala, czy kobieta mowi o trupie, czy o wazonie. Rozwazala, czy ja od razu walnac, czy zaczac od rozmowy.
-Przeszkadza mi pani - wybrala druga opcje. - Jesli nie moze pani spac, to
prosze napic sie cieplego mleka albo poogladac telewizje. - Wstala z fotela. - Poprosze
klucz.
Geis nie poruszyla sie.
-Wlasciwie to chcialabym z pania porozmawiac - powiedziala.
Wiedzma nie miala na to ochoty. Zerkala nerwowo na zwloki, ktore na szczescie pozostaly nieruchome.
-Taaak? - rzucila ostro.
-Chcialam prosic, zeby zostawila pani w spokoju mojego meza. Aliya westchnela ciezko. A myslala, ze najgorsze sa matki.
-To BYL pani maz. Teraz to tylko powloka po nim.
-Myli sie pani - Geis pokrecila glowa. - Nie ma pani pojecia! Wiedzma wymownie zerknela na zegarek.
-Wczoraj w nocy moj maz byl u mnie - ciagnela blondynka. - Byl... ze mna.
Kochalismy sie. Trupy sie chyba nie kochaja?
-Nie wiem, nigdy nie bylam tak zdesperowana zeby to sprawdzac.
-Bylo tak samo jak dawniej - Geis przymknela oczy. - Nie, bylo znacznie lepiej.
-No to pani maz musial byc za zycia swietnym kochankiem - stwierdzila Aliya z przekasem.
Blondynka nie zwrocila uwagi na ton jej glosu. Podeszla tak blisko wiedzmy, ze ta poczula zapach jej slodkich perfum. W zalobie czy nie, zona zmarlego najwyrazniej chciala byc ponetna.
-Nie moze go pani zabic - powiedziala, teatralnie potrzasajac wlosami. - Nie
rozumie pani...
23
-Przykro mi - wiedzma wzruszyla ramionami. - Ale on juz jest martwy. Zgon todroga w jedna strone.
-Myli sie pani. - Blondynka usmiechnela sie tajemniczo.
Aliya miala naprawde dosc. Zaczela sie zastanawiac, czy nie ma przed soba
jednej z tych nawiedzonych poganek, ktorym sie wydaje, ze jesli wykopia trupa i odprawia nad nim wydumany rytual, procesy rozkladu komorek cofna sie, a serce znowu zacznie pompowac krew. Geis miala oczy osoby szalonej, ktora nalezalo albo od razu ogluszyc poteznym uderzeniem, albo zamknac na czas trwania pracy w komorce. Wiedzma od dawna rozmyslala nad zatrudnieniem pomocnika, jakiegos bezmozgiego umiesnionego chlopaczka od brudnej roboty. Sama nie lubila znizac sie do tego rodzaju czynnosci, ale zycie nieustannie ja do tego zmuszalo. Obiecala sobie, ze poszuka kogos, jak tylko wroci do Arsten.
-Droga pani - rzucila ostro. - Prosze natychmiast isc do swojej sypialni!
Mina Geis spochmurniala.
-Mysli pani, ze wszystko jest takie czarno-biale? - zapytala. - Tylko zycie i
smierc, albo albo?
-Zyczylabym sobie, zeby tak wlasnie bylo - mruknela Aliya, wskazujac drzwi.
-Wydaje sie pani, ze cos, co istnieje wlasna wola, mozna po prostu rzucic do piachu? - Glos blondynki stawal sie coraz bardziej napastliwy.
Byly podobnego wzrostu. Podobnej budowy. Wiedzma zacisnela piesci. Nagle uslyszaly skrobanie do drzwi, a potem dzieciecy smiech. Klamka poruszyla sie. Blondynka natychmiast cofnela sie w glab pokoju z takim przerazeniem, jakby spodziewala sie ataku mordercy.
Aliya podskoczyla do drzwi i otworzyla je. Dwie blizniacze glowy probowaly wsunac sie do srodka, ale wypchnela je brutalnie na zewnatrz.
-Wynocha! - wrzasnela. - A teraz pani. - Zwrocila sie do Geis.
Blondynka niepewnie podeszla do drzwi, uchylila je i wyjrzala na zewnatrz.
Odetchnela, najwyrazniej uspokojona. W drzwiach odwrocila sie jeszcze do trupa.
-Dobranoc LEONARDZIE! - zawolala.
Wiedzmie zadrzala dlon. Dopadla drzwi, ale blondynka juz za nimi zniknela. Kretynki. Matki kretynki. Zony kretynki - myslala Aliya ze zloscia. Otarla pot z
czola, odwrocila sie w strone trupa i zamarla.
* * * 24
Leonard Borneo siedzial na tapczanie, tak jak robil to wczesniej, a jednak inaczej. Pochylal glowe, ramiona mial wyprostowane, a palce wpijal w brzeg lozka. Patrzyl na Aliye spode lba, zupelnie przytomny i skoncentrowany. Nie wygladal na chaotyczne cialo, zdawal sie wyjatkowo prezny i gotowy do dzialania. Aliya nie miala pojecia, co moze zrobic, ale przez kilka nastepnych sekund bala sie poruszyc. Wiedziala, ze z trupami trzeba postepowac ostroznie. Reakcji ciala nigdy nie dalo sie w pelni przewidziec. A to tu zachowywalo sie wyjatkowo ekscentrycznie. Wiedzma odegnala od siebie przykra mysl, ze nieboszczyk wyglada jakby byl zywy.Istnial jeszcze jeden sposob wykanczania zbuntowanych zombi. Tak samo efektywny jak przebicie kolkiem, choc bardziej ryzykowny i nieprzyjemny. Trzeba bylo obciac mu glowe. Babcia mawiala, ze bez czerepu ani martwe, ani zywe nie moze przetrwac. Badacze skandynawscy wiazali to z utajona aktywnoscia ukladu nerwowego.
-Denerwujesz mnie, umarlaku - wyszeptala Aliya bardziej do siebie niz do
ciala. - Najwyzszy czas z toba skonczyc.
Przesunela sie w strone kuferka. Pogrzebala w nim, odnalazla mala foliowa torebke i wyjela z niej krede. Trup obserwowal wiedzme, ale nie atakowal. Odsunela fotel. Pokoj byl maly, ale w srodku znalazla tyle miejsca, ile potrzebowala. Narysowala na podlodze duzy krag. Kiedy skonczyla, stanela w srodku i wyciagnela rece.
-Chodz - poprosila.
Podniosl sie, jakby mial wstac, a potem cofnal. Ponaglila go niecierpliwymi ruchami ramion. Podszedl. Nie tak chwiejnie jak przedtem, ale zupelnie sprawnie. Kiedy byl blisko, zlapala go i wciagnela do kregu.
-Nic co martwe nie przekroczy znaku! - powiedziala mocnym glosem.
Krag. Najprostsza i najskuteczniejsza magia. Kreda swiecona we wszystkich mozliwych miejscach, w kosciele, synagodze, sandze buddyjskiej, u sefirocistow i druidow. Nie bylo czarow, ktorych nie doswiadczyla. Nic co martwe nie moglo przekroczyc linii.
Trup objal szyje Aliyi. Przycisnal ja do siebie. Drgnela. Chciala sie wysunac z tego dotyku, ale nieboszczyk objal ja druga reka. Wtedy jeszcze sie nie bala. Zombi dazyly do kontaktu. To co mowila Geis moglo byc prawda, niewykluczone, ze potrafily sie kochac. Wiedzma przestraszyla sie dopiero wtedy, kiedy podniosla glowe.
25
Teczowki trupa rozciagnely sie, wypelniajac cale oczy. Zrenice natomiast wydluzyly w pionie. Usta nieboszczyka rozwarly sie na niemozliwa szerokosc, ukazujac zwierzece kly. Zblizal je do szyi wiedzmy...Wyrwala sie. W ulamku sekundy byla juz poza kregiem.
-Co do cholery?! - Nie poznala wlasnego glosu, taki byl piskliwy i chropowaty.
-Co to jest?!
Trup wyciagnal rece przed siebie. Postapil pare krokow. Zatrzymal sie przy brzegu kregu. Zawahal.
-Nic co martwe nie przekroczy znaku! - wrzasnela. Trup podniosl noge.
Dotknal butem kreski z kredy. Cofnal.
A potem raz jeszcze podniosl i przeszedl przez obrecz. Zaczal isc w jej strone, wiec blyskawicznie wsunela klucz w zamek, otworzyla drzwi, wybiegla na zewnatrz i zamknela pokoj.
* * *
Gozar wlasnie zaczynal snic o samotnej chatce na wsi. Byl wiesniakiem i pasal owieczki. Wtedy uslyszal krzyk. Wiedzma wpadla do salonu purpurowa na twarzy. Tony i Adamus podskoczyli na kanapie.-Co to jest? - krzyknela. - Co to jest?
-A... Ali - wydusil prawnik.
-Co z trupem? - Gozarowi wasy stanely deba. - Zle?
-Supertrup? - dodal przestraszony Tony.
-To nie jest zaden trup - zatrzesla sie. - To jest jakies cholera wie co! Umilkla. Nasluchiwala przez chwile, ale od strony drzwi z czerwonym wiencem
nie dobiegal zaden dzwiek. Opadla na fotel.
-Co tu sie dzieje?! - zapytala. - Co to ma byc?
Adamus i Gozar wymienili spojrzenia.
-Mysle, ze powinnas poznac okolicznosci jego smierci - powiedzial prawnik
powaznym glosem.
-Najwyzszy czas - westchnal Tony.
* * *
26
-Trzeba to opowiedziec po kolei - chlopak nerwowo skubal papierek z pudelka papierosow, ktory znalazl na lawie. - Bo to wszystko razem jest dziwne. Nieboszczyk... w wakacje pojechal w podroz zagraniczna. Wrocil z narzeczona. Od razu sie pobrali. Wielka milosc. Ojciec byl wsciekly.-Przywiozl ja nie wiadomo skad - Gozar skrzywil sie. - Natychmiast slub. Ta kobieta padla mu na mozg. Moje zdanie sie zupelnie nie liczylo.
-Zamieszkali z nami - ciagnal Tony. - Le... nieboszczyk mial budowac dom. Tymczasem nie robil nic. Zamiast chodzic do pracy, bral zwolnienia lekarskie. Rzucil studia. Non stop awanturowal sie o to z ojcem. Przedtem mozna sie bylo z nim dogadac, ale nagle zrobil sie beznadziejny - Tony pokrecil glowa. - Byl rozdrazniony. Caly czas gadal o smierci, o demonach, o diablach. Nie kontaktowal na zaden inny temat. Mielismy go juz wszyscy dosc.
-A ta jego Geis nie lepsza - powiedzial Gozar przyciszonym glosem. Zerknal w strone schodow. - Ponura, dominujaca baba. Moja matka zaczela sie jej sluchac. Nil nawet nie pierdnie, zanim jej nie spyta o zdanie. Wierza w te wszystkie bzdury, ktore opowiada. O diablach.
-Przez ostatnie dni przed smiercia Le... nieboszczyk byl bardzo slaby - ciagnal Tony. - Snul sie po domu. Nic nie jadl. Chcielismy wezwac lekarza, ale wpadal w szal, jak tylko ktos o tym wspominal. Nawrzeszczal na Nil, chociaz zawsze byl dla niej bardzo mily. Geis tez nie chciala slyszec o lekarzu. Mowila, ze przesadzamy. Dzien po dniu odwalalo mu zupelnie. No, a potem...
Tony urwal i zerknal na ojca, jakby szukal u niego pomocy.
-Powiedz - powiedzial Gozar. - Przeciez to nie nasza wina. Musielismy.
-Ale...
W tym momencie uslyszeli dzwiek. Delikatny stukot. Wszyscy poderwali sie ze swoich miejsc. Aliya odruchowo rozejrzala sie w poszukiwaniu kufra, ale niestety zostal w pokoju razem z jej srebrnym, bengalskim sztyletem. Powoli i w ciszy, jakby sie zmowili, zblizyli sie do drzwi. Byly uchylone.
-Niech to szlag! - zaklela wiedzma. - Geis.
-Miala klucz - potwierdzil Gozar. - To ona?
Wiedzma pierwsza zajrzala do srodka. Miala nadzieje, ze nieboszczyk nie wyskoczy na nia znienacka. Na szczescie nie bylo go na lozku, na fotelu, na scianie ani nawet na suficie. Obejrzala kazdy zakatek pokoju. Trup uciekl. Adamus, splywajac
27
potem, chowal sie za nia razem z Tonym. Gozar wygladal wzglednie spokojnie, ale zaczela mu drgac lewa powieka.-I co teraz? - wysapal. - Co teraz zrobimy?
Aliya zerknela na zegarek. Do switu zostalo kilka godzin. Mogla jeszcze zlapac
zombi, o ile to w ogole bylo zombi, sprobowac obciac mu leb i zainkasowac naleznosc. Patrzac na to z drugiej strony, umarlak tez mial mase czasu, zeby ja zlapac i zagryzc. Miala wiec ochote odpowiedziec "ja spadam".
-Spokojnie, panie Borneo - rzekla profesjonalnie. - Zaraz go znajdziemy. Na
pewno Geis zabrala go do siebie do lozka.
-Do lozka? - zdziwil sie.
Wiedzma nie odpowiedziala. Wyciagnela z kuferka srebrne ostrze w skorzanej
pochewce. Przesunela palcem po agatach zdobiacych rekojesc. Wsunela sztylet za pasek spodnicy. Poczula sie znacznie spokojniej. Pewien mnich tybetanski powiedzial jej kiedys, ze ten noz ma energie pieciu Dakin. Co prawda byl to bardzo dziwny i bardzo pijany mnich, ponadto nie wiedziala dokladnie co mial na mysli, ale od tej pory traktowala sztylet jak amulet.
-Wiec jak umarl Leonard? - zapytala.
-Dalsze tajenie jego imienia, nie ma sensu - dodala, widzac ich zdziwione
miny. - Pana durna synowa pewnie mu je wlasnie szepce do ucha.
-Jak umarl? - powtorzyl nerwowo Tony. - No wiec, zaczal fiksowac...
-Probowal zamordowac swoich braci - powiedzial ponuro Adamus. - Bliznieta. Morderca. Aliyi zrobilo sie jeszcze bardziej nieprzyjemnie, choc ciagle uwazala,
ze okolicznosci zgonu nie powinny miec znaczenia. Dlatego wlasnie wolala nie wiedziec. Zeby sie nie bac bardziej.
-Stal nad nimi z siekiera, kiedy ich znalezlismy - Tony potarl czolo. -
Wpadlismy doslownie w ostatniej chwili.
Kompletnie popieprzona rodzinka, pomyslala wiedzma. Nagle uslyszeli potworny wrzask dochodzacy z gory. Pierwszy pobiegl po schodach stary Borneo, za nim Aliya, Tony i na koncu, ciezko jak hipopotam, Adamus.
Pietro bylo oswietlone. Na podlodze lezal pomaranczowo-zolty dywan w sloneczka, ktory wygladal groteskowo w obecnej sytuacji. Aliya blyskawicznie policzyla drzwi do pokoi. Bylo ich az piec.
-Skad? - zasapal Gozar, a potem, nie czekajac n