190
Szczegóły |
Tytuł |
190 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
190 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 190 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
190 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
"Afryka"
I. Afryka
1
Rzek� mi N'Goto:
- O, nie. Ja nie wierz� w czas. Czas nie istnieje. Tylko popatrz na
S�o�ce. Popatrz na S�o�ce.
A po wielokro� przeczy swej niewierze. M�wi: "kiedy by�em m�ody..."; m�wi:
"za chwil�"; m�wi: "zabij� go". W prostocie swego umys�u radzi sobie z
niezliczonymi sprzeczno�ciami czasu - starannie omijaj�c je my�l�;
ignoruj�c. Psychologia dziecka: nakryj� g�ow� ko�dr�, czego nie widz�,
tego nie ma. Lecz N'Goto jest z t� swoj� filozofi� szcz�liwy. C� go
obchodzi ilo�� wschod�w i zachod�w S�o�ca i Ksi�yca pomi�dzy posi�kami,
c� go w og�le obchodzi przysz�o�� i przesz�o��? Dzieje si�, co dzia� si�
musi; bogowie wiedz�, bogowie rz�dz�, bog�w prawo. A czas? Czas nie
istnieje.
Rzecz jednak w tym, �e owszem, istnieje. No�e, kt�rych nie ma, nie rani�.
Afryko, Afryko, uwodzisz mnie, by zniszczy�. Tw�j �miertelny urok
drapie�nika zniewoli� mnie. Konasz, ale mimo to - wci�� jeste� pi�kna.
Zadurzy�em si� w tobie od pierwszej nocy na pustyni, pierwszego �witu na
sawannie. I tak jak dostrze�ona u ukochanej raz i drugi jaka� skaza, wada,
skryty cie� przysz�ej szpetoty - jedynie podkre�la niesko�czone pi�kno
kobiety; tak i ta druga strona twego oblicza, mroczna, cuchn�ca �mierci� i
cierpieniem, tylko wzmaga moc paj�czego czaru, jakim mnie oplot�a�. Chora
mi�o�� do ciebie jest jedyn� przyczyn� mego wygnania. Kara mnie spotka�a w
nagrod�. A mo�e nagroda za kar�. Czy� nie �ni�em o przedwiecznej
samotno�ci w sercu twej dziczy? Czy� zmrocznie nie roi�em sobie rozpustnie
ascetycznego �ycia na twojej rozpalonej malaryczn� gor�czk� ziemi? Ty
znasz noc mego serca. Ach, okrutna, po stokro� okrutna.
Kopi� sobie gr�b. Ludzie z wioski N'Goto pal� swoich zmar�ych - natomiast
kobiety, dzieci i zha�bionych w walce wynosz� na po�arcie padlino�ercom;
odwiedzi�em ten ich cmentarz: suche, brudnopylne pole, poznaczone
bia�owapiennymi plamami czaszek i miednic, krzywymi kreskami ko�ci, �eber
i kr�gos�up�w, na niebie nad nim szerokie krzy�e s�p�w, a wszystko to w
dotykalnej zawiesinie �aru i o�lepiaj�cej jasno�ci wielkiego S�o�ca. Nie
chc� tak sko�czy�, kopi� sobie ko�cian� �opat� gr�b za kraalem. Podchodzi
Batanabe, pyta, co robi�; ju� rozumiem to narzecze na tyle, by m�c bez
�wiadomych stara� wychwytywa� sens niezbyt skomplikowanych w nim
wypowiedzi, a oni raczej nie buduj� zda� wielokorotnie z�o�onych.
Pomagaj�c sobie r�kami odpowiadam, i� przygotowuj� podziemny dom dla mego
cia�a. U�miecha si�: to dobrze, dobrze, kop dalej. Nie wiem, co on z tego
zrozumia�. Oddala si�, szczerz�c do siebie z�by. Ciekawym, jak� now� wie��
o mnie przyniesie wieczorem Ma�y Ptak. O czym�e by oni plotkowali, gdyby
nie ja?
Odk�d przesta�em nosi� ubranie - a w�a�ciwie odk�d przesta�y si� jego
n�dzne resztki nadawa� do noszenia - usta�y, do tej pory nieustanne,
zapalenia sk�ry, drobne owrzodzenia oraz parchy odpotne; i poc� si�
niepor�wnanie mniej. Zaczynam nabiera� jednolitego, rzemiennobr�zowego
koloru, jakiemu jeszcze nie tak dawno temu nie mog�em si� nadziwi� u van
der Broetela. (...Nie tak dawno? A ile� to dni min�o? Ile miesi�cy? Dni i
miesi�ce nie istniej�... Co si� sta�o... co si� stanie... co si� dzieje z
moim burskim przewodnikiem, z wszystkimi naganiaczami, nosicielami broni,
ca�ym safari, za kt�re tyle zap�aci�em? Te� wygnani? Gdzie? Kiedy? �yj�,
nie �yj�? ...Co za r�nica, kiedy� tam ich �ycie trwa.) Czy i
pomarszczy�em si� wietrznie wzorem van der Broetela? Nawet w stoj�cej
wodzie bardzo trudno si� przejrze�, i niewiele w niej wida� pr�cz cienia.
Ma�y Ptak m�wi, �e jestem stary i brzydki, ale to chyba kwestia rasy; nie
wiem, nikogo innego o barwie sk�ry r�nej od g��bokiego hebanu nie widzia�
tu nikt za wyj�tkiem N'Goto, a jego przecie� o tak� rzecz nie spytam, i
tak Batanabe rozpowiada, �e siedzi we mnie dziesi�� razy po dziesi�� i
jeszcze dziesi�� diab��w.
Nie mog� si� przyzwyczai� do tych dzieci. Wsz�dzie ich pe�no. Tyle si�
m�wi - b�dzie m�wi� - o �miertelno�ci afryka�skich niemowl�t. To ile�, do
cholery, przychodzi ich na �wiat, po siedem w miocie? Inna rzecz, �e nie
u�wiadczysz tu kobiety, kt�ra albo nie by�aby w ci��y, albo nie d�wiga�a
ju� niemowl�cia w nosidle na plecach. Rodz� jak maszyny. P�odne niczym
szczurzyce. Poj�cia nie mam, jak ci twardziele nad��aj� z zap�adnianiem,
taki M'Banu ma szesna�cie �on (co prawda trzy ju� cokolwiek
przeterminowane), a N'Goto trzyna�cie lub czterna�cie, najstarsza
dwadzie�cia osiem lat, wygl�da na pi��dziesi�t, najm�odsza lat jedena�cie,
wygl�da na szesna�cie, dziewi�� zachod�w S�o�ca temu j� kupi�, zreszt�
chyba od siebie samego. Musz� popyta� Ma�ego Ptaka, ona b�dzie wiedzie� -
je�li co� przebija mnie jako temat plotek, to chyba w�a�nie kwestia
potencji poszczeg�lnych wojownik�w; przy okazji wzbogac� s�ownictwo. Jak
to N'Goto zrobi�? Dra� jest kuty na cztery nogi. Uch, ale� ta ziemia
twarda...
Cholerne dzieciaki! B�dzie mi tu szcza� do grobu! Won! Czyj to szczeniak,
dlaczego �adna go nie pilnuje? Bo zdziel� �opat� po ty�ku!
Oho, co� si� dzieje. Byd�o czemu� niespokojne. Ogl�dam si� na wyrostk�w
wyznaczonych na pasterzy. Wstali z kuck�w, co� krzycz�, nie rozumiem, s�
na wzg�rzu za rzek�, za daleko, za daleko. Czy�by znowu trz�sienie ziemi?
Zwierz�ta to wyczuwaj�.
Aaaaahh...! O�lep�em! Bo�e, moje oczy! Co si�...
Gwiazdy. Gwiazdy, noc najprawdziwsza... Chryste, co ja bym pocz��, gdybym
rzeczywi�cie o�lep�...
Ludzie wychodz� z chat, krzycz�, �piewaj�, Batanabe wyje op�ta�czo, dzieci
p�acz�; wszyscy gapi� si� w niebo, ja te�. Noc, noc w u�amku sekundy.
Jasno, bo Ksi�yc w pe�ni. Jeszcze upa� zmale� nie zd��y�, ale zaraz
zmaleje; lekki wietrzyk na opotnia�ej sk�rze twarzy... Ocean jest
wystarczaj�co blisko. Cholera, nie znam si� na meteorologii - b�dzie
huragan? nie b�dzie? W Afryce i tak zawsze noc i dzie� nastaj� po sobie w
szale�czym tempie, wahania temperatur s� tu ogromne. Wi�c? N'Goto, zdaje
si�, m�wi�, �e ju� im si� zdarza�y nag�e ucieczki i ataki S�o�ca. Trzeba
by si� dowiedzie�. Noc. No noc, jak Boga kocham...
Podnosz� �opat�, schodz� ku wiosce. Oni te� wracaj� do siebie. Uch, znowu
wdepn��em w jakie� g�wno, i do tego musz� si� przyzwyczai�; wycieram stop�
w traw�. Kobieta z dzieckiem na r�ce przygl�da mi si� z otwarto�ci�, kt�r�
dawno przesta�em uwa�a� za bezczelno��.
Ma�y Ptak wo�a mnie sprzed chaty, macha r�k�. Spokojnie; przecie� ju� id�,
id�.
2
Smak wielom�cznych plack�w, sma�onych na rzecznym kamieniu, rozpalonym
�arem oszcz�dnego ognia z podpalonych bydl�cych odchod�w - smak ten �ni�
mi si� b�dzie do �mierci; w istocie przypuszczam, �e m�j j�zyk przeczuwa�
go na d�ugo zanim spr�bowa�em ich po raz pierwszy. Tak, w�a�nie tak
smakuje Afryka.
- Jedz, jedz. Dobre.
- Jem.
Coraz zimniej; ch��d nag�ej nocy przenika do wn�trza naszej chaty mimo jej
trzcinowo-b�otnej izolacji, pomimo tego ogniska na nawozie. Kiedy� w nocy
wyszed�em w pole - by�o to jeszcze za czas�w mej nieustaj�cej biegunki - i
zobaczy�em blady nalot szronu na falach ostrych �dziebe� trawy oraz na
asymetrycznych koronach pobliskich akacji. Na pustyni nie tak trudno
zamarzn��; tym bardziej teraz.
Mog�c wybiera� pomi�dzy imaas, zsiad�ym mlekiem samic tej nieznanej rasy
byd�a, a nieprawdopodobnie g�stym piwem z tutejszej odmiany prosa -
wybieram imaas, tym si� jeszcze nikt na moich oczach nie zatru�. Potem
Ma�y Ptak podsuwa mi suszone mi�so, ale mam do��. Czeka�em cierpliwie,
widz�c t� dzieci�c� rado�� w jej oczach, ale d�u�ej nie wytrzymam.
Najpierw wo�a mnie, jakby si� pali�o, a teraz nie chce m�wi�. Tej
�obuzerskiej przekory, mieszaj�cej powag� spraw wa�nych i humor w sprawach
b�ahych w schizofreniczny chaos reakcji - po prostu nie jestem w stanie
sobie przyswoi�; w takiej atmosferze trzeba si� wychowa�. Wzrok b��ka mi
si� wok� p�ku stalowych assegai i �wie�ych trzcin, w p�mroku chaty myl�
jedne z drugimi. Mo�e powinienem sprawi� jej porz�dne lanie, N'Goto
podczas ostatniego polowania czyni� jakiej� aluzje, Ma�y Ptak traci pono�
przeze mnie twarz. Szlag by go, nie b�d� bi� kobiety. (B�d�; wiem, �e
b�d�). Na mi�y B�g, o co chodzi tej dziewczynie??
- Wojownik nie kopie dziur w ziemi - odzywa si�, ale patrzy na swoje uda i
wiem, i� nie jest to to, co chcia�a rzec - �le widzie� wojownika przy
pracy kobiety.
- Kopa�em sobie gr�b. To ju� grobu wykopa� sobie nie mog�?
- Ah-ah, nie, nie, panie; tobie wszystko wolno; kop, kop. Jak�e bym mog�a
czegokolwiek ci zabroni�?
- Ciesz� si�.
- Oh-oh, Bia�y S�o� jest wielkim wojownikiem, robi co chce, wszyscy widz�,
�e robi co chce, nikt nie my�li inaczej, wszyscy widz�, kopie w ziemi,
Bia�y S�o� jest pot�nym wojownikiem, ale mo�e jaki� g�upiec, jaka�
g�upia, stara kobieta pomy�li sobie, dlaczego kopie, ma m�od�, siln� �on�,
czy ta �ona jest leniwa, czy ta �ona nie ma godno�ci, potem �ona s�yszy
jak powtarzaj� to wszystkie stare, g�upie kobiety w wiosce i s�yszy ich
�miech, kiedy idzie nad rzek�...
Rozmowa z Ma�ym Ptakiem przypomina walk� z cieniem. M�wi dalej, ale ju�
sobie nie t�umacz� jej szczebiotu; i tak zawsze postawi na swoim, nie mam
szans, ani razu nie zdo�a�em zmieni� jej postanowie�; mo�e i nazywa si� tu
m�czyzn wojownikami, lecz pozbawieni kobiet byliby jak niezaprogramowane
komputery.
Co? Co ona powiedzia�a?!
- Co� ty powiedzia�a?!
- Jest czas, dziewi�� ksi�yc�w, a po czasie jest dziecko, i to jest syn.
Nawet nie zwracam uwagi na jej mimowolne przyznanie istnienia czasu:
w�a�nie stwierdzi�a, �e jest w ci��y.
- Nieprawda. K�amstwo.
Wywija wargi. - By�am u Samabati. Samabati powiedzia�a.
Samabati, tutejsza akuszerka-czarownica. Pono� nigdy si� nie pomyli�a,
przepowiada p�e� dziecka w pierwszym miesi�cu.
Ale to niemo�liwe, niemo�liwe. Tym razem musia�a si� pomyli�, nie ma
innego wyt�umaczenia.
Opieram si� plecami o wkl�s�� �cian� chaty; siadam - mimo wszystko wol�
siedzie�, ni� kuca� na pi�tach, za stary jestem na nowe prostowanie sobie
ko�ci i trenowanie mi�ni. Mru�� oczy - Ma�y Ptak trwa w bezruchu, tylko
p�ynne �wiat�ocienie pe�gaj� na jej mi�kko czarnej sk�rze, ma piersi
pe�niejsze, twardsze i ci�sze, ni� u jakiejkolwiek bia�ej kobiety, ma
biodra szersze i w�sz� tali�, pod sk�r� t�uszczu nawet mniej, ani�eli u
innych �on w wiosce; ma pi�tna�cie lat. Mo�e i nie tyle; m�wi: "kiedy czas
si� sko�czy�, mia�am lat dwana�cie". Zak�adam, u�redniaj�c, up�yw w
chaosie trzydziestu miesi�cy. Jest c�rk� mego brata w �mierci, N'Goto.
Darem. Czasami budz� si� w nocy, widz� jej okr�g�e, i we �nie u�miechni�te
oblicze - i nie wiem, kim jestem.
Szepcz�:
- Dziewczyno, ja jestem bezp�odny. - M�wi� to jednak po serbochorwacku, i
ona rozumie tylko m�j smutek. Wyci�ga do mnie r�k�, ale ignoruj� j�.
A widz�, widz� przecie� logiczne wyja�nienie. Czy mam jednak czeka� te
dziewi�� ksi�yc�w, by przekona� si� o mej racji, a Ma�ego Ptaka skaza� na
ukamieniowanie? I jak�e mog� j� wini�? Swoj� drog� powinna by� jednak
bardziej przewiduj�ca, jestem tu wszak jedynym bia�ym... Czy mog�a po
prostu o tym nie pomy�le�, nie znaj�c w og�le poj�cia miesza�ca, Mulata?
Czy mog�a bez�wiadomie przyj��, i� ka�de dziecko zrodzone z czarnej matki
r�wnie� jest czarne? A je�li rzeczywi�cie wszyscy tu �yj� w takim
przekonaniu? Nie: N'Goto. N'Goto - on si� zorientuje. I c�e� ty
najlepszego uczyni�a? �mier� w m�czarniach ci� czeka.
...Lecz je�li mimo wszystko urodzi si� o sk�rze zaledwie jasnobr�zowej...?
Niemo�liwo��, niemo�liwo��.
A kt� jest ojcem? To oczywiste: Fanduga. To jemu by�a� przyrzeczona przed
powrotem N'Goto, to on nigdy mu tej decyzji nie wybaczy� i nigdy si� do
mnie s�owem nie odezwa�. Jak�e mog� ci� wini�? To m�ody b�g, demon wojny,
wojownik pos�gowy; s�ysza�em �wist ci�ni�tej przez niego assegai,
widzia�em go w ta�cu my�liwego. Masz racj�, jestem brzydki i stary.
...Lecz je�li tak - czemu zatem u�miechasz si� do mnie, sk�d ta rado�� w
twych oczach, �w entuzjazm wyznania matki pierwszego dziecka? Ty nie
potrafisz k�ama�. Nie potrafisz udawa�. Nie patrzy�aby� tak na mnie.
Po prawdzie - jakie to ma znaczenie? �adnego. Nied�ugo umr�; wiem. Musz�
si� pospieszy� z grobem. To ju�. Coraz bli�ej. Troch� wysi�ku i przypomn�
sobie swoj� �mier�. Zdaje si�, �e b�dzie nag�a; zdaje si�, �e nie b�d�
cierpia�. Dobre i to. Dzi�ki Ci, Panie, za nieliczne �aski Twe.
Gr�b. Gdzie �opata? Musz� si� pospieszy�. Nie ze�r� mnie hieny i s�py.
Wstaj�. Ona oczywi�cie r�wnie�.
- Ciesz� si� - m�wi�, bezbronny w swym sztucznym u�miechu. - Ciesz� si�.
�ona, kt�ra nie rodzi dzieci, nie jest �on�. Syn. Ciesz� si�. Na pewno
b�dzie wielkim wojownikiem. Wybierz dla niego dziecinne imi�.
- Oh-oh... - rozpromienia si�. - Ja...
Podnosz� �opat� i wychodz�. Gr�b czeka.
Noc mnie zrozumie.
3
Musia�o mu powiedzie� kt�re� z dzieci. Przyszed� ze sk�r� lamparta
narzucon� na plecy; �eb drapie�nika wystaje mu znad prawego barku, oczy
zwierza spogl�daj� na mnie z g�ry: N'Goto jest wy�szy o p� g�owy.
Zatrzymuje si� dwa kroki od do�u, potem kuca. Patrzy na mnie. Machinalnie
wywijam �opat�.
Trwa noc - o tak, trwa noc - i l�ni w �liskim �wietle Ksi�yca sk�ra
pierworodnego syna wodza, dziedzica w�adcy tego sp�achetka ziemi (N'Kosi
M'Banu! N'Kosi M'Banu!), okrutnego tyrana, humorzastego, pomarszczonego
niczym papier toaletowy starucha, kt�ry dla w�asnej rozrywki potrafi
skaza� niewinnego na tortury, a dla mojej - darzy mnie bowiem
niebezpieczn� sympati� - darowa� mu szybk� �mier�; tyrana, kt�ry
wymordowa� swych braci i ich rodziny do ostatniego pokolenia, a kt�rego
kochaj� szczerze ponad wszelkie wyobra�enie bia�ego cz�owieka wszyscy
cz�onkowie plemienia i gotowi s� odda� za� �ycie, co zreszt� czyni� do��
cz�sto - ot� l�ni�c mokro sk�ra syna owego despoty zdaje mi si� w tym
ch�odnym wielocieniu rytualnie pomazana �wie�� krwi�, tak bowiem l�ni�
potrafi tylko czer� ludzkiej posoki - i wiem, wiem, �e obj�wszy w�adz� po
M'Banu, m�j przyjaciel N'Goto, najodwa�niejszy m�czyzna, jakiego znam,
m�j wybawiciel, i przeze mnie od �mierci wybawiony, szlachetny ponad
wszelkie wyobra�enie bia�ego cz�owieka - �e b�dzie w�wczas wodzem jeszcze
okrutniejszym i wi�cej krwi sp�ynie za jego panowania, a ksi�ycowe
refleksy na opotnia�ych jego ramionach teraz mnie o tym ostrzegaj� wbrew
czasowi, poniewa� bliska jest ma �mier� i nie zagrozi mi ju� szale�stwo.
- To gr�b.
- Tak.
- Dla ciebie.
- Tak.
- Umrzesz?
- Tak.
- Nie mog� razem z tob� stan�� do walki?
- Nie b�dzie walki. - Wspieram si� na �opacie. - Czy walczysz z deszczem?
Czy walczysz z wiatrem?
- Gdy deszcz i wiatr chc� mnie zabi�.
- To moja �mier�, N'Goto.
Nie podoba mu si� to. Wojownik nie rezygnuje, wojownik si� nie poddaje,
nie ma takiego s�owa, a wi�c nawet pomy�le� o tym nie jest w stanie.
- Teraz nie istnieje r�wnie� przeznaczenie. Mo�esz oszuka� los. Je�li
chcesz.
Czy chc�? Nie mam si�y na analityczn� szczero��. Trzeba kopa�.
- �ycie jest dobre - akcentuje milczenie N'Goto.
To nie m�j aksjomat. On m�wi, �e �ycie jest dobre; bli�sze orygina�owi
by�oby inne t�umaczenie tego stwierdzenia: �ycie jest smaczne. Jemu
smakuje.
By� mo�e - ale tylko by� mo�e - N'Goto ma racj�: nie chce mi si� �y�.
- Pami�tasz - zaczyna, i po intonacji tego s�owa wprowadzaj�cego w
przesz�o�� (kt�ra nie istnieje) poznaj� g��boko�� zanurzenia N'Goto w
trans wspomnieniowy - pami�tasz, Shetozah, jak przez noce i noce szed�e�
sam przez piaski pustyni, ku wodzie, by nie umrze�? Pami�tasz, pami�tasz,
jak walczy�e� z �owcami i zabi�e� dw�ch, by zachowa� wolno��, nie zosta�
zakutym w �elazo, nie zgin��? Pami�tasz, pami�tasz, jak uciekali�my
rybom-ludojadom, p�yn�li�my szybciej od �odzi, szybciej od statku, pomimo
kajdan, pomimo sztormu? Pami�tasz, jak wyci�gn��e� mnie przez dziur� w
burcie z dolnego pok�adu, jak ja rozerwa�em tw�j �a�cuch? Pami�tasz, jak
ukr�ci�e� g�ow� tamtemu Arabowi?
Tak, on wie: duma i pycha potrafi� mi zast�pi� ka�d� motywacj� do �ycia;
on to rozumie. W gruncie rzeczy nie r�nimy si� a� tak bardzo.
Przerywam na moment kopanie; gr�b jest ju� dosy� g��boki, ale ma by�
jeszcze g��bszy, by padlino�ercy nie dogrzebali si� cia�a.
- Pos�uchaj, N'Goto. Przypomnia�em sobie swoj� �mier�. I spodoba�a mi si�.
Wol� umrze� tak. Niech si� dokona. Nie chc� niepewno�ci. Pozw�l mi. Tego
pragn�.
- Tylekro� sta�e� ju� naprzeciw niej. M�wi�e�: nie.
- Wystarczy.
- Ja wiem, dlaczego. To Batanabe, prawda? To przez dym jego krwi.
- A je�li tak?
- Chcesz wr�ci� do swojej rodziny. Chcesz wr�ci� na sw� ziemi�. W dymie
zobaczy�e� �ycie utracone. Batanabe jest z�y. Cieszy si� zasmucaj�c
innych. Zapomnij o tym. Id� do Samabati, poka�e ci zwierz�ta, kt�rych
nigdy nie upolujesz, kobiety, kt�rych nigdy nie posi�dziesz, krainy,
kt�rych nigdy nie zobaczysz, skarby, kt�rych nigdy nie zdob�dziesz; wr�ci
ci apetyt.
- Jeste� bardzo m�dry, N'Goto.
- Wiem.
Ale nie wie, �e tak naprawd� nie posiada�em �adnej rodziny, ani �adnej
ziemi; ostatni mego nazwiska zgin�li pod megatonowymi uderzeniami
ponadatmosferycznych rakiet w Trzeciej Wojnie Jugos�owia�skiej, a mymi
posiad�o�ciami by�y ci�gi cyfr w pami�ciach komputer�w bankowych Brukseli,
Z�richu, Amsterdamu i Kajman�w Wielkich. S�awa mych czyn�w by�a mroczn�
s�aw�: od moich s��w i dzia�a� ludzie gin�li tysi�cami. Och, gdyby�
wiedzia�, ilu zabi�em (zabij�) w rzeczywisto�ci! Nie potrafisz sobie
wyobrazi�, m�j drogi N'Goto, co to znaczy prawdziwe ludob�jstwo;
przekracza tw� imaginacj� ju� liczba niewolnik�w w jednym transporcie na
Zanzibar, nie by�e� w stanie obj�� umys�em ogromu tego systemu nawet jako
jego cz��, wt�oczony w ciemno��, smr�d, �mier� i b�l ciasnych podpok�ad�w
"Per�y", przepe�nionej �ywym �adunkiem, w sk�ad kt�rego wchodzi�em i ja.
Czy wiesz, co to znaczy "milion"? Czy wiesz, co to znaczy "eksterminacja"?
Czy znasz pot�g� s�owa? Najbardziej �mierciono�n� broni� wymy�lon� przez
cz�owieka jest telefon.
Ale w jednym ma racj�. T�skni�. T�skni� za utraconym... czym? Kt�ra ze
zmian by�a zmian� na gorsze? ...Afryka mnie zwyci�y�a. Przygniot�a.
Wypali�a ognistymi promieniami swego S�o�ca.
- Ty nawet nie umiesz wym�wi� mego imienia. Nazwiska.
Zrozumia�. Opuszcza g�ow�, spogl�da w mrok grobu.
- Ma�y Ptak... Ma�y Ptak nie daje ci rado�ci.
- Nie wi� jej.
- Ju� tego nie czyni�.
Skojarzy�em.
- To ona ci powiedzia�a.
- Tak. Przysz�a do mnie. B�dziesz mia� syna. To wa�ne.
Dziewczyno, dziewczyno, czy� nie widzisz, �e sama siebie pogr��asz? Co ty
najlepszego robisz?
- Na pewno urodzi du�ego i silnego.
- Na pewno. B�dzie cierpie� przez twoje odej�cie.
Mo�e. Nied�ugo w ka�dym b�d� razie. Fanduga j� pocieszy.
Zbieram si� w sobie, by poprosi� N'Goto o lito�� dla niej. Wtedy pada
strza�. Wa�na jest kolejno�� wydarze�. Najpierw trzask uderzenia pocisku w
drewniany trzonek �opaty, b�l odpry�ni�tych drzazg wbijaj�cych si� w
mi�nie mego przedramienia; potem, pozosta�y w tyle, d�wi�k przelotu kuli,
�w niesamowity �wist, kt�ry parali�uje �o�nierzy; za� sam grzmot wystrza�u
nie dobiega do nas w og�le. Nie czekam, ju� le�� w grobie. To okop sobie
wygrzeba�em. Tu jestem bezpieczny. �ci�gam we� zdezorientowanego N'Goto;
zgubi� gdzie� sw� lamparci� sk�r�.
Kto strzela do nas z nocy? Kto chce zabi�? I kt�rego z nas? Nie N'Goto
przecie�. Czy�by wi�c w�a�nie w tej chwili omin�a mnie �mier�? Czy na t�
kul� czeka�em? Mo�e zatem lepiej wsta� i spokojnie przyj�� nast�pn�?
Dlaczego si� przed ni� kryj�? Co si� dzieje?...
To choroba pyta�, dopust niepewno�ci. Ziemia. Ziemia, sypki py�
afryka�skiej gleby, szorstki piasek, twarda glina - ona istnieje. Czuj�
j�. Tak. Ju� dobrze, ju� dobrze.
- Widzia�e� p�omie�?
- Co?
- B�ysk jasno�ci, kreska S�o�ca. Widzia�e�?
Nie widzia�. Karabin snajpera wyposa�ony jest zapewne r�wnie� w t�umik
ognia. A dlaczeg�by nie, w tym osiemnastym-dziewi�tnastym wieku tak samo
to nieprawdopodobne. W efekcie nie mam poj�cia z kt�rej strony zamachowiec
do mnie mierzy. Nie pozostaje mi nic innego, jak czeka�, ewentualnie
spr�bowa� przeczo�ga� si� w d� zbocza, ku wiosce, ten kierunek wydaje si�
najbardziej bezpieczny; lub krzycze� o pomoc.
Obracam si� ku N'Goto, jego pr�dzej pos�uchaj� - ale N'Goto ju� tu nie ma.
Wyskoczy�, biegnie pod Ksi�ycem. Oszala�, nie inaczej. Zaraz go snajper
ustrzeli jak kaczk�.
Mimowolnie wychylam si� niebezpiecznie z do�u: g�owa i ramiona ponad
poziom gruntu. N'Goto niczym czarny gepard - on, czy jego cie�? Tam, tam i
tam, i nie ma go. Skry� si�! Jednak jeszcze szybki rzut oka: nigdzie
nikogo, snajper niewidoczny. Skry� si�, schowa�! Przecie� tak naprawd� -
nie chc� umrze�.
Wtem - op�ywa mnie gor�cy oddech, tchnienie rozpalonego wiatru. Fala
ciep�a uderza ze strony wioski. Dezorientuje mnie utrzymuj�ca si� nadal
cisza afryka�skiej nocy. Co� si� dzieje dooko�a mnie, jakie� niepoj�te,
niepojmowalne rzeczy. A ja kul� si� we w�asnym grobie.
Spojrzenie wstecz: w wiosce spok�j, bezruch, ciemno��. Wiatr z inferna
przewia�; powietrze zasypia ponownie. Snajper nie daje znaku �ycia,
podobnie jak wch�oni�ty przez mrok N'Goto: le�y gdzie� tam na ciep�ej
ziemi, z d�ugimi ko�czynami rozrzuconymi marionetkowato, i wys�cza mu si�
krew z roz�upanej niechybnym pociskiem g�owy; stygnie m�j N'Goto. Ile to
czasu min�o od strza�u w �opat�? Minuta? Dwie? M�g�bym liczy� w�asne
oddechy - lecz ledwo zacz��bym zwraca� na nie uwag�, zak��ci�bym tym ich
rytm. Czas nie istnieje.
Czy� ma zatem sens oczekiwanie? I na co mam czeka�, tu, w swej mogile?
- Ty! - krzycz�, odruchowo po angielsku. - Poka� si�! Czego chcesz?! -
Potem powtarzam to po francusku, niemiecku, arabsku i w farsi, a nawet po
serbochorwacku i w miejscowym narzeczu. Wrzeszcz� tak sobie w noc, niczym
muezzin meczetu wie�y Babel, a p�ki wrzeszcz�, on przecie� nie mo�e mnie
zabi�. W ko�cu jednak wyczerpuj� me lingwistyczne zdolno�ci i wydaj� z
siebie ci�kie milczenie.
Na to odpowiada ze �miertelnych g��bin nocy N'Goto.
- Ha-ah! - rozdziera strach jego tryumfalny ryk. - Po�ar�em!
Odetchn�wszy z ulg�, wychodz� z grobu skrytob�jczego snajpera.
4
- �lina S�o�ca - stwierdza Batanabe. - S�o�ce splun�o na ciebie.
- W �rodku nocy?
- Nie ma nocy, nie ma dnia.
- Noo, w ka�dym razie po ciemku nie trafi�o.
Sklnie mnie rozw�cieczony? Ale� sk�d, nie uczyni tego, czego si�
spodziewam, przesta�by wzbudza� strach zachowuj�c si� w spos�b
przewidywalny.
Wybucha �miechem.
Znajdujemy si� w centrum uwagi ca�ej wioski, nie mam wyj�cia, musz� si�
�mia� razem z nim. Zreszt� - to rzeczywi�cie jest �mieszne.
Po chwili �miej� si� ju� wszyscy wok�. Rechocze, �lini�c si� ohydnie, sam
M'Banu. Odsuwa przepask� i oddaje mocz na szklan� tarcz�: z wg��bienia
unosi si� z sykiem s�up pary. I znowu - nie mija pi�� oddech�w, a wszyscy
szczaj� w brudnobursztynowe ko�o pogorzeliska. Chichocz� g�upkowato,
niczym upo�ledzone umys�owo dzieci. Lekki wiatr porusza powietrze; przez
nikogo nie zatrzymywany, wycofuj� si� z amoniakalnych opar�w, poza kr�g
czarnych cia� popad�ych w nag�e szale�stwo m�czyzn, kobiet i dzieci. To
ma jaki� zwi�zek z owymi op�ta�czymi ta�cami plemiennymi, intuicyjnym
poczuciem wsp�lnoty - ta niesamowita podatno�� na nastr�j zbiorowo�ci; to
jest jedna z rzeczy, kt�rych nigdy nie zrozumiem, poniewa� jestem
Europejczykiem i poniewa� urodzi�em si� o kilka wiek�w za p�no.
Ma�y Ptak czeka przy obej�ciu N'Goto. �yje, bo posz�a si� poskar�y� na
swego m�a swemu ojcu. Inaczej by�aby cz�ci� popio�u wtopionego w szkliwo
ko�a spieczonej ziemi, na kt�rej sta�a nasza chata. Teraz nie wie, jak
zareaguj�.
W srebrnym �wietle Ksi�yca b�yszcz� �zawo jej oczy. Noc nie pasuje do
sytuacji: w wiosce gwar, ruch, p�on� ogniska, pl�cz� si� w mi�dzychatnych
wielocieniach nie do ko�ca rozbudzone, wielkog�owe dzieci. W oddali odzywa
si� w urywanych pytaniach b�ben.
- Ojciec ci� zaprasza.
- Tak.
- Mieli�my szcz�cie. Bogowie ci sprzyjaj�, Bia�y S�oniu.
- Tak.
- Twoja r�ka...
- Nic.
Wchodz� do chaty, kt�r� mi wskaza�a; to jedna z mniejszych nale��cych do
N'Goto. Zamo�niejszy ode� jest jedynie M'Banu. I tak by� powinno. Rosn�cy
w si�� wbrew woli wodza rych�o okazuj� si� zdrajcami.
Wewn�trz p�onie tylko ma�y ogienek z suszonych traw; wystarczy�yby
Ksi�yce, ale wej�cie musi pozosta� zas�oni�te. N'Goto kuca nad trupem.
Jego bezruch to s�owo. Teraz znaczy: czekaj. Kucam naprzeciwko. Cia�o
snajpera pomi�dzy nami. N'Goto jest jedynym cz�owiekiem, z kt�rym mog�
milcze� bez skr�powania.
W ko�cu dotyka czo�a nieboszczyka i podnosi na mnie wzrok.
- Tw�j.
Zostawia mnie samego. Musi si� jeszcze pokaza� u boku M'Banu, nikt nie
powinien bowiem zauwa�y� nieobecno�ci najstarszego syna wodza - poprosi�em
N'Goto o zachowanie sprawy nocnego strzelca w tajemnicy i spe�ni� m�
pro�b� bez s�owa, niepoj�te zniszczenie mej chaty tylko u�atwi�o mu
spraw�.
Jestem wi�c posiadaczem �wie�ych zw�ok. Tyle przynajmniej �e nie w�asnych.
Straci�em co prawda dom, ale nie ma nic darmo. Wi�cej takich nocy, a
Batanabe wyjdzie przy mnie na Pi�taszka. Tak nie mo�na �y�, to nie komiks.
Bo�e m�j, czy ja nie mog� si� wreszcie zezwyczajni�...? Wida� nie... Nie
ma cz�owieka, kt�ry wytrzyma�by nerwowo podobne szale�stwo. To niedawne
przeczucie �mierci (niemal s�uszne przecie�!) stanowi�o prawdopodobnie
sygna� ostrzegawczy; ot� ja naprawd� pragn��em umrze�. Ul�y�oby mi. Nic
nie robi�; podda� si�... Tymczasem wessany zosta�em w jeszcze wi�kszy
chaos. Co prawda min�y mi te samob�jcze ci�goty, ale i tak �yj� tylko
si�� inercji. Piek�o to brak nadziei.
...Jak N'Goto go zabi�? Chyba kark mu skr�ci�. C�, przyjrzyjmy si�, kog�
to zes�a� mi los na kata. Ubranie, jak na Afryk�, raczej dziwne. To
d�insy? Co� podobnego w ka�dym b�d� razie. Szpanerska kurtka. Co on tu
ma... Rozebra� go. No, poka� bu�k�, m�j ma�y. Albinos, nordyk, tylko �e
kurdupel; faktycznie, chyba nie mo�na by� bielszym, wygl�da jak wyprany we
wszystkich najbardziej �r�cych proszkach i wybielaczach. M�ody chyba...
No, teraz druga r�czka; taak. Kieszenie potem. Teraz spodnie. Buty.
Troch� to trwa�o, chocia� snajper nie zd��y� jeszcze zesztywnie�; nie mia�
prawa, wiem przecie�, po jakim czasie zaczyna przeszkadza� w tego typu
czynno�ciach rigor mortis. (O, wiem doskonale!) Ostatecznie przesun��em
trupa pod �cian�, a rzeczy - �up - roz�o�y�em przy ogniu. Badam je, sztuka
po sztuce - podr�wnikowy porucznik Columbo.
Zacz�� od drobnostek: papierosy, bilet, kwit, kolczyk, bilon, p�atnicze
karty, d�ugopis, zapalniczka, breloczek... �mieci pospolite. Wszystko
wa�ne; to s� niepodwa�alne �wiadectwa anachroniczno�ci albinosa w tym
czasie, w tej Afryce. A on dziecko mojego wieku, tak. B�d� si� modli� do
tych papieros�w. C� to za marka, swoj� drog�...? Dingtony. Pierwsze
s�ysz�. O, w kieszeni mia� n�. Jak to cudo si� otwiera? Mhm, sprytne;
zdaje si�, �e �w w�ski czarny pasek reaguje na ciep�o dotyku ludzkich
palc�w. A ten drugi, szerszy? Czy to od migotu p�omienia dr�y mi w
spojrzeniu skalpelowe ostrze no�a skrytob�jcy? Nie, ono naprawd� wibruje;
przy�o�ywszy kling� p�asko do sk�ry odczuwam lekkie sw�dzenie; przy�ozy�
inaczej si� nie odwa��, wypr�buj� jej ostro�� na pude�ku. O cholera;
przeci�te bez najmniejszego nacisku - zaiste, jak skalpel; dobrze, �e
wysypa�em papierosy, szkoda by by�o. No-no-no; sk�d to przyby� m�j
zab�jca? Skiedy?
Karty p�atnicze bij� w oczy wielokolorowymi holograficznymi logo
nieistniej�cych system�w bankowych. Breloczek reklamuje motel w
Niedelskraad. D�ugopis pisze na czarno. Kwit jest wystawiony na
przechowalni� baga�u w Nowym Madrycie, datowany dwudziestego pierwszego
marca dwa tysi�ce sto drugiego roku. Czyli jednak kilkadziesi�t lat do
przodu. Ten bia�as zatem nie urodzi� si� za mojego �ycia. Nie nale�a� do
mojego czasu. Nie istnia� w moim �wiecie. Pochodzi z przysz�o�ci mojej
przysz�ej przesz�o�ci.
Wiedzia�em. Gdy si� odrzuci wszystko, co prawdopodobne...
A jednak - szok. Podr�e w czasie to si� ogl�da w kinie, w telewizji, w
ksi��kach si� o nich czyta; ale tak naprawd� nikt przecie� w nie nie
wierzy, czas jest sta�� niewzruszon�; wczoraj by�o wczoraj i nigdy nie
b�dzie jutro, nie powr�cisz do dni minionych i nie spojrzysz w twarz sobie
samemu sprzed roku, ani nie zabijesz swojego dziadka i nie trafisz na dw�r
kr�la Artura; zegar tyka - tik, tak, tik, tak - a ka�da odmierzona sekunda
zapada w niezmienialn� przesz�o��, w histori�, po kres wszech�wiata taka
sama, jaka ci si� prze�y�a i nic nie naruszy baga�u tych lat, kt�re
zu�y�e�. Wszystko mo�e si� zdarzy�, ale nie �wit o zmierzchu.
�wit o zmierzchu ju� si� zdarzy�, nie raz jeden zreszt�; teraz si�
zdarzaj� wi�ksze niemo�liwo�ci. Nowomadrycki albinos z dwudziestego
drugiego wieku w dziewi�tnastowiecznej Afryce chce mnie zabi� za pomoc�
strzelby jak z komiksu. C� to za dziwo futurologiczne, elektroniczna
zabawka? Ujmuj� delikatnie w d�onie czarny, prostopad�o�cienny skrzep
metalowych, plastikowych i ceramicznych cz�ci; pozbawiony lufy, kolby,
spustu, celownika; ci�ki niesamowicie; wygl�daj�cy jak gruby, z�o�ony
laptop, z wystaj�cymi asymetrycznie naro�lami, wyp�cznia�y, rozci�gni�ty;
por�czny dzi�ki mi�kko wyprofilowanemu otworowi na d�o�. Wiem, �e to bro�,
bo rozpoznaj� wci�ni�ty we� magazynek (ale zaraz potem, obok - drugi, o
innym kszta�cie) oraz odczytuj� niemiecki grawer: Egzemplarz nr 0023097
wyprodukowany w zak�adach w Stroegen 12.02.2098. Patent Rieger
Korporation. TAC-1030 132+ Goerner. Kaliber .73 mm. Zasi�g absolutny 6,8
km. System-system. Jak to si� w��cza? �adnych cz�ci ruchomych,
prze��cznik�w czy owych pask�w sensorycznych. W ko�cu przypadek: potrz�sam
Goernerem za uchwyt i bro� rozkwita mi w d�oni czarnym kwiatem, w p�
drgni�cia powieki, bezd�wi�cznie. Wypycha si� wstecz kolba, wyskakuje
r�koje�� z wbudowanym p�askim, szerokim cynglem, odkrywa si� mikroskopijny
wr�cz otw�r lufy, ona sama wysuwa si� nie wi�cej jak na dziesi��
centymetr�w. Lufa nie ma muszki, strzelba nie ma celownika. Po lewej,
powy�ej magazynk�w, wyros�y co prawda trzy przyciski - szary, bia�y i
czerwony - ale po naci�ni�ciu �adnego z nich nic nowego si� nie dzieje, i
oto staj� bezradny wobec tej zagadki. Jak z tego celowa�? Obawiam si�
skutk�w oddania pr�bnego strza�u w zamkni�tej przestrzeni i ostatecznie
rezygnuj� z pomys�u. Unosz� Goernera do ramienia, le�y doskonale, kolba
przylega do barku jak �ywa (chyba faktycznie reaguje na zmiany uk�adu
ko�ci i mi�ni), tylko �e tam, gdzie powinna znajdowa� si� lunetka
celownicza, znajduje si� pustka. A wszak to or� snajpera. Przymykam lewe
oko, sk�adam si� do strza�u w �rodek czo�a zw�ok albinosa...
Albinos si� porusza.
Zamieram. Nagle pot wyst�puje mi na sk�r�. Wysycha mi w ustach. Przecie�
ja sprawdza�em: nie oddycha�, nie bi�o mu serce! Przecie� nie �y�! Martwy
by�! Trup! Trupy si� nie poruszaj�. Na mi�o�� bosk�.
Ju� mia�em palec na spu�cie i strzeli�bym do niego, bynajmniej nie
pr�bnie; strzeli�bym - gdyby nie to cierpienie na jego twarzy, j�ki
dziecinne.
- Och, Boooo�e... - j�czy po niemiecku. - Bo�eeee m�j, Boooo�eee...
Haaaahahh...
Tylko wsp�czu� takiego zmartwychwstania. Ale� on si� m�czy; c� znaczy�a
w por�wnaniu z tym jego szybka �mier� w ramionach N'Goto?
Wstaj�, podchodz� do niego, wci�� z Goernerem w r�ce. Stoj� nad
o�ywie�cem, ognisko mam z ty�u i po lewej, �wiat�o pada na obficie
wyperlon� potem twarz zombie. Krzywi� si� jego wargi, przygryza je do krwi
(kt�ra p�ynie, cho� p�yn�� nie powinna, zatrzymana w bezruchu jego serca),
marszczy brwi i czo�o, i - nadal j�cz�c - unosi wreszcie powieki.
Widzi mnie, niebieskooki.
Szept: - Bo�e, to on...
To ja. Przestraszy� si�? Raczej zdziwi�.
Przystawiam mu czarn� luf� Goernera do piersi.
- Kim jeste�? - i ja pos�uguj� si� pi�kn� mow� Hitlera. - Sk�d jeste�? I
dlaczego, dlaczego?
Ale on patrzy gdzie� poza mnie, w cie�. Intensywno�� jego spojrzenia
prowokuje mnie do zerkni�cia wstecz. Nic. Lecz to nie by�a pu�apka,
prostacki blef. Nadal si� tam gapi; widzi co�, czego ja dojrze� nie jestem
w stanie. W moim w�asnym cieniu.
- M�w!
Co robi�, zagrozi� mu �mierci�? Wszak raz ju� umar�.
- M�w, bo znowu b�dziesz musia� si� wskrzesi�.
Nareszcie oprzytomnia�, skupi� na mnie wzrok - to zmartwychwstania si�
boi.
- Svetozar Crnjenski.
- Ja.
- Umrzesz.
- Ka�dy umiera. Niekt�rzy wida� po wielokro�.
- Umrzesz wkr�tce, taka jest wola Boga.
Czy�by fanatyk? Czy tak wygl�daj� oczy szalonego fundamentalisty?
- Nie wierz� w Boga - stwierdzam i zaraz absurdalnie przecz� temu
stwierdzeniu: - Boga nie ma.
Podnosi si� na �okciach, u�miecha krzywo; od krwi z w�asnych warg wampirzy
to u�miech.
- B�g jest samo�wiadom� i samoorganizuj�c� si� form� sta�ego wypaczenia
czasoprzestrzeni, kszta�tem pustki - m�wi. - B�g jest inteligencj� skrzepu
cia�a wszech�wiata. B�g jest wiecznym nowotworem continuum. B�g jest
istot� �adu w �onie chaosu. B�g jest dzieckiem przypadku, zrodzonym ze
zmarszczenia i sfa�dowania wszechwymiarowej powierzchni uniwersum w echu
eksplozji praj�dra. Ja jestem s�ug� Boga. B�g chce twojej �mierci,
Svetozarze Crnjenski.
5
S� religie i s� kulty, a to jest szale�stwo. Jak rozmawia� z cz�owiekiem
dotkni�tym ob��dem? Nie znacz� dla� me s�owa to, co znacz� dla mnie, gdy
je wypowiadam. Wszystko przenicowane. Ja m�wi� "B�g", a on widzi jakie�
zwierz� kwantowe.
Jedno zrozumie: gro�b�. Strach przed cierpieniem jest uniwersalny.
- Wszystko mi powiesz, bo wiesz, co ci� czeka.
Ju� siedzi; masuje sobie kark, popatruj�c zmru�onymi oczyma na roz�o�one
po drugiej stronie ogniska przedmioty, nie do niego teraz nale��ce. Obaj
jeste�my nadzy, lecz w kontra�cie barw naszych sk�r ja zdaj� si� co
najmniej Mulatem. Jest ni�szy i mniejszy; on siedzi, ja stoj�; i to ja
posiadam bro�.
- M�w, m�w.
- Nie mam nic do powiedzenia. M�j B�g skaza� ci� na �mier�. Umrzesz. Ja i
ty nie posiadamy na to �adnego wp�ywu. Temporystom nie podskoczysz.
Umrzesz. Taka jest wola mojego Boga.
- Tw�j B�g? Tw�j??
- Jest pi�ciu Bog�w. M�j B�g jest Bogiem Zamkni�cia. S�u�� tylko Jemu i
�adnemu innemu.
Jest szale�cem niew�tpliwie. Lecz sam tkwi� w �rodku szale�stwa - do
jakiego zatem stopnia jego majaki stanowi� moj� rzeczywisto��? On z
pewno�ci� wie niepor�wnanie wi�cej ode mnie. Ale jak odr�ni� prawd� od
ob��du, kiedy wszystko wok� snem wariata si� zdaje? �redniowieczny
kmiotek przeniesiony w dwudziesty pierwszy wiek uwierzy i w
nie�miertelno��, bo i czemu� mia�by nie uwierzy�, jednaki to cud.
Zatem daleko bardziej nierozwa�n� postaw� by�aby negacja ka�dego jego
twierdzenia, ani�eli akceptacja ich wszystkich - przynajmniej dop�ki nie
sformu�uj� jakich� obiektywnych kryteri�w selekcji mo�liwego od
niemo�liwego.
- C� takiego uczyni�em twemu Bogowi, �e ��da mej �mierci?
Wzrusza ramionami.
- Co za znaczenie? Mo�e co�; mo�e nic; mo�e dopiero w przysz�o�ci m�g�by�
uczyni�. Niewa�ne. Jego wola jest jasna.
Z kt�rej strony to ugry��?
- Jak On wygl�da?
�mieje si�.
- Wygl�da? Jak wygl�da? A to dobre!
- Nie widzia�e� Go?
- A czy ty widzia�e� przypadek? Widzia�e� czas? Widzia�e� histori�? Jak
ona wygl�da? Jak wygl�da j�dro czarnej dziury?
Co za dialog. Za chwil� sam zaczn� gada� jak stukni�ty. A jego to bawi.
- W takim razie powiedz mi, sk�d si� tu wzi��e�. W jaki spos�b mnie
znalaz�e� i jak tu dotar�e�?
- B�g mnie pos�a�.
R�ce opadaj�. Mo�e rzeczywi�cie strzeli� mu w �eb, zrozumie, �e nie
�artuj�. A jak drugi raz nie zmartwychwstanie? Teraz przynajmniej co�
m�wi. Szlag by to.
- Zaczynasz mnie denerwowa�. Gadaj, o co w tym wszystkim chodzi! Jakim
cudem rzuci�o mnie setki lat w ty�? Ty wiesz. Co si� dzieje ze S�o�cem,
Ksi�ycem? Sk�d te trz�sienia ziemi? Kim jeste�? M�w, do jasnej cholery!
Znowu si� �mieje. Uderzam go luf� Goernera w twarz; potem kopi� w brzuch.
- Gadaj!
Od rozci�cia ust zwampirzy� si� ponownie; w blado�ci swej sk�ry zaiste
trupio wygl�da.
Jaszczurczo przygi�ty do ziemi, ze spojrzeniem w ogniu, syczy:
- Jest pi�ciu Bog�w i nie ma we wszechczasie pokoju pomi�dzy Nimi. S�
�wiaty i �wiaty i �wiaty. Nic niezmienne. Jedynie w r�wnowadze stagnacja.
Ka�dy dzie� jest teraz i ka�de miejsce jest tu. Poza niemo�liwo�ci� tylko
B�g. Jestem Mu pos�uszny. Jestem Mu pos�uszny. Jestem Mu pos�uszny. Jest
pi�ciu Bog�w i nie ma we wszechczasie pokoju pomi�dzy Nimi. S� �wiaty i
�wiaty i �wiaty. Nic niezmienne. Jedynie w r�wnowadze stagnacja. Ka�dy
dzie�...
To jaka� modlitwa; rodzaj wyznania wiary. Jego credo. To� to rzeczywi�cie
fanatyk.
Ponownym kopni�ciem wybijam go z transu. Odwraca wzrok od ognia.
- Wyt�umacz mi to. Nie wygaduj tu jakich� mistycznych bzdur; wyt�umacz.
Szkliste oczy. Jak na�pany. Niemo�liwie przekrzywia g�ow�, zwierz�co
spogl�da na mnie z do�u. W mimowolnym strachu post�puj� krok wstecz. Wcale
nie wybi�em go z transu - wpad� w inny, silniejszy. �lina cieknie mu z ust
wraz z krwi�. Nadal si� u�miecha. W obronnym ge�cie unosz� ku niemu
Goernera.
- Kim jeste�?
- S�ug� mego Boga.
- Jak si� nazywasz?
- Ivan Drachler.
- Sk�d pochodzisz?
- Od Boga.
- Gdzie mieszkasz?
- W Nowym Madrycie.
- Gdzie to jest?
- Na Ziemi.
- Tak, ale gdzie?
- Dla ciebie: w Po�udniowej Ameryce.
- Nie ma tam takiego miasta.
- Jest.
- Kiedy? W jakim czasie?
- Za�o�ono je w siedemnastym wieku.
- Nieprawda.
- ...
- Wyt�umacz to.
- S� �wiaty i �wiaty i �wiaty.
- Data twego urodzenia.
- Nie znam.
- Stulecie przynajmniej.
- Nie znam, nie znam.
- Potrafisz przenosi� si� w czasie?
- Nie jestem temporyst�.
- Tempory�ci. Kto to?
- Die Zeitgangern, timewalkers; oni chodz� przez wszechczas bez pomocy
Bog�w.
- A ty?
- Jestem s�ug� mego Boga.
- Gdzie i kiedy si� znajdowa�e� zanim przyby�e� tutaj?
- W domu.
- W Nowym Madrycie.
- Tak.
- Kiedy?
- Sz�sty maj tysi�c dziewi��set dziewi��dziesi�ty si�dmy, ranek.
- Twoja bro� pochodzi w p�niejszego okresu.
- Tak.
- Sk�d j� masz?
- Od Boga.
- Dlaczego chcia�e� mnie zabi�?
- Chc� nadal.
- Dlaczego?
- Taka jest wola...
- ...Boga; tak, wiem. Ale dlaczego?
- Taka jest Jego wola.
- A ty nie domy�lasz si�?
- Jestem tylko Jego s�ug�.
- Pi�knie. Wspaniale. On jest tylko s�ug�. A to uderzenie orbitalnego
lasera w moj� chat�? Te� dzie�o pos�usznego bo�ego s�ugi?
- Nie wiem, o czym m�wisz.
- A jak�e. I pewnie nie wiesz, jak to si� sta�o, �e rzuci�o mnie tu z
dwudziestego pierwszego wieku, i nie wiesz dlaczego S�o�ce pojawia si� na
niebie i znika w takich dzikich zrywach, sk�d trz�sienia ziemi i ca�e to
szale�stwo...
- To proste. B�g Zamkni�cia zwyci�a w walce z Bogami Straty i Pocz�tku.
- I co z tego?
- Zosta�a zachwiana r�wnowaga w tej �cie�ce prawdopodobie�stwa.
- Ale co to znaczy?
- Jedynie w r�wnowadze stagnacja.
- Co to znaczy?!!
- Tylko te �cie�ki pozostaj� zablokowane w pierwotnej swej postaci, kt�re
znajduj� si� na granicy wp�yw�w Bog�w; tam, gdzie te wp�ywy r�wnowa�� si�,
ingerencje s� trudne b�d� niemo�liwe. Ta �cie�ka - w��cznie ze �wiatem, w
kt�rym si� ty si� urodzi�e� - dopiero niedawno zosta�a odblokowana - ale
c� znaczy "niedawno"? M�j B�g zwyci�a i wkr�tce ca�kowicie zapanuje nad
tym fragmentem wszechczasu. Ale c� znaczy "wkr�tce"? Ka�dy dzie� jest
teraz. Tak m�wi B�g, a cz�owiek m�wi tak: zawsze by�o jak jest teraz. C�
my�la�by� o istocie ograniczonej do jednego wymiaru przestrzeni? A
przecie� my w�a�nie tylko jeden wymiar czasu postrzegamy. Sp�jrz w bok od
dzisiaj, sp�jrz w g�r� od jutro. Nie potrafisz. A Bogowie widz�. To jest
wszechczas.
- Ja tu nie umr�.
- Umrzesz.
- Ja musz� si� st�d wydosta�!
- Umrzesz.
- Ty mi powiesz... ty mi powiesz, jak...
- Chcesz zna� drog� do swej �mierci?
- M�w!
- Chcesz? Powiedz.
Dlaczego on si� �mieje?
- Tak, chc�; a teraz m�w.
- S�siednie �wiaty tej �cie�ki obj�a ludzka Wojna Czasowa, Timewar.
Spu�cili bomb� chronopatyczn� na uj�cie Kongo. By�a wielka metropolia
mi�dzy�wiatowa - gdzie twoje Matadi i Boma. Id�, je�li chcesz. Tamt�dy
mo�esz wyj��. Tam bije �r�d�o czasu.
- Ty mi nie k�amiesz.
- Nie.
- Pozna�bym.
- Umrzesz.
- Nie umr�.
- Ka�dy umiera.
- B�d� �y� wiecznie.
- On wie, co zrobisz, Svetozarze Crnjenski. Dla Niego istnieje tylko
tera�niejszo��, jedna, niesko�czona, obejmuj�ca wszystko tera�niejszo��.
On widzi twoje czyny, o kt�rych nawet jeszcze nie pomy�la�e�. By� mo�e co�
sobie planujesz jako bli�sz� i dalsz� przysz�o�� - ale dla Niego nie ma
przysz�o�ci, nie ma przesz�o�ci: jest tylko stan, w jakim znajduje si�
wszechczas.
- Jak to si� zatem sta�o, �e nie zdo�a�e� mnie zastrzeli�?
- Ta �cie�ka jeszcze nie w ca�o�ci nale�y do mojego Boga, jeszcze nie; to
nie ta wieczno��; musia�by� by� temporyst�, musia�by� by� w stanie stan��
ponad ni�, by to poj��.
- U uj�cia Kongo...
- Vanarish.
- Co?
- Vanarish. Imi� miasta, kt�re nigdy nie istnia�o. Tam uderzy�a bomba.
- U �r�d�a czasu... czy wr�c�...?
- A chcesz?
- Tak, oczywi�cie.
- Umrzesz.
Zabij� go. Spal� cia�o. Nie zmartwychwstanie. Dopilnuj�.
Czy on s�yszy moje my�li? Ten wzrok op�tanego. Odwr�ci� spojrzenie.
Unosi kolejno r�ce i nogi, odrywaj�c je rytmicznie od ziemi. Wci�� do niej
przyp�aszczony, wci�� chorobliwie przekr�ca g�ow�, patrzy na mnie. To
jaki� taniec. Nagle przy�piesza i obiega w ten spos�b ognisko; lapp, lapp,
lapp - jego stopy i d�onie. Zowadzia� zupe�nie. Ludzkie cia�o nie jest w
stanie porusza� si� w tej pozycji. Oszukuje biologi�. Min�� swoje rzeczy,
nawet nie zerkn��. Odsuwam si� pod �cian�. Obiega ognisko coraz szybciej i
szybciej. Lap-lap-lap-lap! L�ni mu cia�o od potu, pr꿹 si� �miertelnie
mi�nie pod bia�� sk�r�. Szczerzy z�by, �lina i krew i piana na nich. Oczy
wytrzeszczone: w ogie�. Pe�gaj� w b��kicie jego �renic p�omienie. Oszala�,
oszala� doszcz�tnie. Co� do siebie syczy i szepcze. Werbel nie ustaje:
stopy i d�onie - laplaplaplaplaplap. Wodz� za nim luf� Goernera. Chwilami
nie nad��am. On ju� i na mnie nie zwraca uwagi. Tylko ogie�.
Huk! Ciemno��! Wiatr!
Zgas�o ognisko, nic nie widz�, oczy chwilowo niemal �lepe. Co on zrobi�?
Cisza. Nie biega.
Ods�aniam wej�cie do chaty, Ksi�yc us�u�nie o�wietla wn�trze. Nikogo; nie
ma albinosa. Gdzie si� podzia�? �adnej dziury w �cianach; nie m�g� wyj��.
A jednak - nie ma go. Cud kolejny.
Co jest w tym najstraszniejsze: je�li takie absurdy si� zdarzaj�, to
w�a�ciwie co pozostaje niemo�liwe? Mo�e prawd� s� i owe chore majaki
wskrzesze�ca? Dlaczeg�by nie? Cud podwa�a wszystko.
6
Dla jakich� ciemnych powod�w, kt�rych nie jestem w stanie zrozumie�,
uwa�aj� to miejsce za �wi�te. Oczywi�cie to ich �wi�to�� i ja jej nie
dostrzegam. Wyschni�te koryto okresowej rzeki: suchy, g��boki w�w�z o
stromych, kamienistych zboczach, ci�gn�cy si� z p�nocy prosto jak
strzeli�, kilometrami i kilometrami, rozpo�owiony wzd�u� ostrym
terminatorem brzeszczotu kraw�dzi cienia - i tylko ten cie� b�ogos�awiony
w upale nieustaj�cego po�udnia. Tu: znak szczeg�lny: wklinowany pomi�dzy
ska�y pie� drzewa, przywleczonego niegdy� fal� potopu pory deszczowej - po
stronie S�o�ca. Gdybym wspi�� si� wzwy� na r�wnin�, dostrzeg�bym tylko
par� wzg�rz kopje, par� rachitycznych drzew - w dookolnej pohoryzontalnej
przestrzeni bezcienia. Ogrom. Afryka mno�y wszystko po wielokro� -
odleg�o�ci, temperatury, ludzi, ro�liny, zwierz�ta, uczucia i odczucia. Od
wioski M'Banu do w�wozu zaledwie szesna�cie tysi�cy krok�w, a ju� nie
mie�ci si� ona w �wiecie tego miejsca. Tam na g�rze tylko pustka. Niebo i
na nim S�o�ce. Szesna�cie tysi�cy krok�w pod jego promieniami. Dopiero w
Afryce uczysz si� chodzi�. Marsz to spos�b �ycia. Liczy�em st�pni�cia, bo
zegarka Ivan, rzecz jasna, nie posiada�. Czas nie istnieje. A to nie moja
wiara.
Jeszcze mog� wsta� i odej��. (Cho� tak dobrze w cieniu). Jeszcze nic nie
dokonane. Nie powinienem by� m�wi� Ma�emu Ptakowi, nie powinienem teraz
czeka� tu na N'Goto, to bez sensu. Nie przewidzia�em, �e ona tkwi� tam
b�dzie pomimo nocy, my�la�em, �e �pi w chacie ojca: zaskoczy�a mnie. -
Dok�d idziesz, m�u? - Wiedzia�a, �e to ucieczka: m�j ubi�r, moja bro�.
Wioska spa�a, ci�gn�a si� bezprawna noc o niekoniecznym �wicie; ch��d i
cisza. Krzykn�aby. Rozwrzeszcza�aby si� bez wahania: widzia�em to w jej
oczach. Mo�e dla mnie stanowi�a przygodny epizod, posta� trzecioplanow� w
nierealnej odysei - ale ja dla niej by�em pierwszym i jedynym m�em,
kamieniem milowym na �cie�ce �ycia, najwa�niejszym w nim wydarzeniem. -
Tak b�dzie lepiej. - Fanduga, my�la�em, Fanduga ci� pocieszy. Nie
wiedzia�a, jak si� sprzeciwi�. Wreszcie znalaz�a spos�b. - Czy N'Goto wie?
- Nie. - Odejdziesz bez s�owa? Opu�cisz swego brata? - Sz�o o m�j honor,
ale odchodz�c z tej wioski opuszcza�em i tamtejsz� reputacj� - czemu�
wi�c, czemu zgodzi�em si� na t� po�egnaln� rozmow�? Niepojmowalna
lekkomy�lno��. - Przy martwym drzewie w korycie �wi�tej rzeki. Powiesz mu
po wschodzie S�o�ca. - Co mog�o oznacza� dowoln� por�, ale liczy�em na
statystyk� w tym chaosie. Skin�a g�ow�. Ona z kolei liczy�a, �e N'Goto