1956

Szczegóły
Tytuł 1956
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1956 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1956 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1956 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Jedynym wyj�ciem jest �mier�" autor:alistair Maclean drobna korekta: [email protected] Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1996 Prze�o�y� Robert Ginalski T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zn, Warszawa, ul. Konwiktorska 9. Przedruk z wydawnictwa "Krajowa Agencja Wydawnicza", Szczecin 1988 Pisa�a K. Kruk Korekty dokonali: K. Markiewicz i St. Makowski * * * Rozdzia� 1 Harlow siedzia� na poboczu toru wy�cigowego. D�ugie w�osy, powiewaj�ce na lekkim wietrze o�ywiaj�cym ten upalny, bezchmurny dzie�, przes�ania�y mu twarz, a jego d�onie, �ciskaj�ce z�oty kask, jak gdyby pr�bowa�y go zmia�d�y�, dr�a�y nieopanowanie. Ca�ym cia�em kierowcy co chwila wstrz�sa�y gwa�towne dreszcze. Samoch�d, z kt�rego Harlow cudem jakim� wylecia� bez wi�kszych obra�e� tu� przed wywrotk�, przedziwnym zrz�dzeniem losu wyl�dowa� na dachu we w�asnym boksie Coronado. Ko�a wozu obraca�y si� jeszcze leniwie, a z silnika, spowitego w pian� z ga�nic, wydobywa�y si� smugi dymu - wida� by�o, �e niebezpiecze�stwo wybuchu zbiornik�w paliwa zosta�o za�egnane. Alexis Dunnet, kt�ry pierwszy dopad� Harlowa, stwierdzi�, �e ten nie patrzy na sw�j bolid, lecz niczym w transie wpatruje si� w oddalony o jakie� dwie�cie metr�w punkt na torze, gdzie martwy ju� cz�owiek nazwiskiem Isaac Jethou dopala� si� w bia�ych p�omieniach stosu pogrzebowego, b�d�cego niegdy� jego samochodem wy�cigowym Formu�y I. Z p�on�cego wraka ulatywa�o dziwnie ma�o dymu, prawdopodobnie na skutek olbrzymich ilo�ci ciep�a wydzielanego przez roz�arzone felgi ze stopu magnezu. Od czasu do czasu, kiedy porywy wiatru rozsuwa�y niebotyczn� zas�on� p�omieni, mo�na by�o dostrzec Jethou, siedz�cego sztywno w fotelu, kt�ry na pierwszy rzut oka by� jedyn� ocala�� cz�ci� pozosta�� ze zmia�d�onej, bezkszta�tnej masy pogi�tej stali. A �ci�lej m�wi�c, Dunnet zdawa� sobie spraw�, �e to Jethou, chocia� widzia� jedynie sczernia�e, straszliwie zw�glone szcz�tki czego�, co kiedy� by�o cz�owiekiem. Tysi�ce widz�w siedz�cych na trybunach i po obu stronach toru zamar�y, z niedowierzaniem i przera�eniem wpatruj�c si� w p�on�cy samoch�d. Dziewi�� pojazd�w zatrzyma�o si� ju� w pobli�u boks�w - niekt�rzy kierowcy wysiedli i stali obok swoich maszyn - a silniki pozosta�ych zgas�y, kiedy komisarze toru przerwali wy�cig, rozpaczliwie wymachuj�c flagami. Zamilk�y megafony, ucich� te� zawodz�cy j�k syreny karetki pogotowia, kt�ra z piskiem opon wyhamowa�a w bezpiecznej odleg�o�ci od samochodu Jethou. Migaj�ce �wiat�a karetki zapad�y si� w nico�� na tle o�lepiaj�cego blasku. Ratownicy w azbestowych kombinezonach ochronnych, obs�uguj�cy gigantyczne ga�nice na k�kach lub uzbrojeni w �omy i siekiery, z powod�w wymykaj�cych si� wszelkiej logice desperacko usi�owali przedosta� si� w pobli�e samochodu, by wydoby� zw�glone cia�o, lecz nies�abn�ca intensywno�� p�omieni kpi�a sobie z ich desperacji. Wysi�ki ratownik�w by�y r�wnie bezowocne, co obecno�� karetki zb�dna. Dla Jethou nie by�o ju� na tym �wiecie pomocy ni nadziei. Dunnet odwr�ci� wzrok i spojrza� w d�, na siedz�c� obok niego posta� w kombinezonie. R�ce �ciskaj�ce z�oty kask nadal dr�a�y, oczy za�, nadal wpatrzone w s�up p�omieni ca�kowicie zas�aniaj�cych ju� samoch�d Isaaka Jethou, przypomina�y oczy or�a, kt�ry straci� wzrok. Dunnet wyci�gn�� r�k� i �agodnie potrz�sn�� Harlowa za rami�, lecz ten nie zareagowa�. Dunnet spyta� go, czy nie jest ranny, poniewa� twarz i roztrz�sione r�ce kierowcy by�y zalane krwi�: katapultuj�c w ostatniej chwili, nim jego w�z stan�� na dachu i zatrzyma� si� we w�asnym boksie Coronado, przekozio�kowa� przynajmniej z sze�� razy. Harlow drgn�� i spojrza� na Dunneta, mrugaj�c niczym cz�owiek otrz�saj�cy si� z sennych majak�w, po czym potrz�sn�� g�ow�. Dwaj sanitariusze z noszami wyskoczyli z karetki i pu�cili si� biegiem w ich kierunku, lecz Harlow o w�asnych si�ach, je�li nie liczy� Dunneta, kt�ry trzyma� go pod rami�, wsta� chwiejnie i odprawi� ich ruchem r�ki. Nie protestowa� jednak przeciwko skromnej pomocy ze strony Dunneta i obaj ruszyli powoli ku boksom Coronado - wci�� oszo�omiony i ot�pia�y Harlow oraz Dunnet: wysoki i szczup�y, z ciemnymi w�osami z przedzia�kiem, cienkim jak kreska czarnym w�sem i w okularach bez oprawek; wygl�da� jak uosobienie ksi�gowego, cho� w paszporcie mia� wpisany zaw�d - dziennikarz. U wej�cia do boks�w powita� ich Macalpine. Ubrany w poplamiony garnitur z gabardyny, trzyma� w r�ku ga�nic�. James Macalpine, w�a�ciciel i menad�er stajni wy�cigowej Coronado, by� nieco po pi��dziesi�tce. Pot�nie zbudowany, o wydatnych szcz�kach, mia� pooran� g��bokimi zmarszczkami twarz pod imponuj�c� grzyw� szpakowatych w�os�w. Za jego plecami Jacobson - g��wny mechanik - wraz z dwoma pomocnikami - rudymi bli�niakami Rafferty, kt�rych wszyscy nie wiadomo czemu nazywali zawsze Tweedledum i Tweedledee - nadal krz�tali si� wok� dymi�cego coronado, a jeszcze dalej dwaj inni ludzie, odziani w bia�e fartuchy sanitariuszy, zajmowali si� wa�niejszymi sprawami: na ziemi, wci�� �ciskaj�c notes i o��wek do zapisywania mi�dzyczas�w, le�a�a Mary Macalpine - czarnow�osa, dwudziestodwuletnia c�rka w�a�ciciela zespo�u. Sanitariusze pochylali si� nad jej lew� nog� i rozcinali nogawk� czerwonych jak wino spodni, kt�re jeszcze przed chwil� by�y bia�e. Macalpine uj�� Harlowa pod rami�, specjalnie zas�aniaj�c mu swoj� c�rk�, i poprowadzi� go do niewielkiej budki w g��bi boks�w. Jak przysta�o na milionera, Macalpine by� nadzwyczaj zdolny, fachowy i twardy, a przy tym - co wychodzi�o na jaw w takich w�a�nie sytuacjach - w g��bi duszy wra�liwy i subtelny, cho� nikt by go o to nie podejrzewa�. W g��bi budki sta�a niedu�a drewniana skrzynia, s�u��ca za przeno�ny barek. Wi�ksz� jej cz�� zajmowa�a lod�wka, zawieraj�ca kilka butelek piwa i mas� napoj�w orze�wiaj�cych, przeznaczonych g��wnie dla mechanik�w, wiecznie spragnionych przy pracy pod tym pal�cym s�o�cem. Mrozi�y si� w niej tak�e dwie butelki szampana, gdy� - na zdrowy rozum - nale�a�o oczekiwa�, i� cz�owiek, kt�ry dokona� prawie niemo�liwej sztuki, zdobywaj�c pi�� kolejnych Grand Prix, wygra po raz sz�sty. Harlow uni�s� wieko skrzyni, zignorowa� lod�wk�, wyci�gn�� butelk� brandy i nala� sobie p� szklanki. Szyjka butelki uderza�a gwa�townie o szk�o - wi�cej trunku wyla�o si� na ziemi�, ni� trafi�o do naczynia. Harlow potrzebowa� dw�ch r�k, by podnie�� szklank� do ust, a jej brzeg, niczym kastaniety, wybija� o jego z�by jeszcze bardziej nier�wny rytm ni� przedtem butelka o szk�o. Uda�o mu si� prze�kn�� nieco alkoholu, jednak wi�ksza cz�� zawarto�ci szklanki wyciek�a mu k�cikami ust, sp�ywaj�c po zakrwawionych policzkach i plami�c jego bia�y kombinezon na dok�adnie ten sam kolor, co barwa spodni rannej dziewczyny na zewn�trz budki. Harlow spojrza� zamroczonym wzrokiem na pust� szklank�, opad� na �aw� i zn�w si�gn�� po butelk�. Macalpine zerkn�� na Dunneta z kamienn� twarz�. W swojej karierze Harlow mia� trzy powa�ne wypadki, przy czym w ostatnim, przed dwoma laty, omal nie zgin��. A jednak, pomimo nieopisanego b�lu, u�miecha� si�, gdy �adowano go na noszach do samolotu ratunkowego, kt�rym mia� wr�ci� do Londynu, podczas gdy jego lewa r�ka z zadartym w g�r� kciukiem - praw� mia� z�aman� w dw�ch miejscach - by�a nieruchoma niczym wyrze�biona z marmuru. Ale znacznie wi�kszy niepok�j budzi� fakt, �e poza tradycyjnym �ykiem szampana po zwyci�stwie Harlow nie bra� alkoholu do ust. Oni wszyscy tak ko�cz�, twierdzi� zawsze Macalpine, pr�dzej czy p�niej tak ko�cz� wszyscy. Rozs�dek, odwaga czy talent nie odgrywa�y tu �adnej roli - tak ko�czyli wszyscy, a ich lodowaty spok�j i opanowanie by�y tym bardziej kruche, im bardziej stalowe. Macalpine nie stroni� od pozornie paradoksalnych stwierdze�, mimo i� garstka - lecz tylko garstka - wybitnych kierowc�w Grand Prix wycofa�a si� u szczytu psychicznej i fizycznej formy, co w tym wypadku ca�kowicie wystarcza�o do obalenia jego tezy. Z drugiej strony by�o tajemnic� poliszynela, �e niekt�rzy czo�owi kierowcy na skutek wypadk�w lub kra�cowego wyczerpania nerwowego i psychicznego, s� jak puste skorupy, �e po�r�d obecnych dwudziestu czterech kierowc�w Formu�y I jest czterech czy pi�ciu, kt�rzy nigdy wi�cej nie wygraj� �adnego wy�cigu, poniewa� nie maj� nawet zamiaru pr�bowa�, kt�rzy �cigaj� si� wy��cznie po to, by podbudowa� fasad� swej pustej ju� dumy. Pewnych rzeczy nie praktykuje si� jednak w �wiatku Formu�y I, a zw�aszcza nie skre�la si� cz�owieka z listy kierowc�w tylko dlatego, �e wysiad�y mu nerwy. Tak czy inaczej, widok roztrz�sionej, zgarbionej postaci na �awie by� smutnym �wiadectwem tego, �e Macalpine zazwyczaj mia� racj�. Je�eli kiedykolwiek kto� wspi�� si� na sam szczyt kariery, osi�gn�� i przekroczy� granice ludzkiej wytrzyma�o�ci, nim stoczy� si� w otch�a� samozag�ady i przygn�biaj�cej �wiadomo�ci ostatecznej pora�ki, to w�a�nie Johnny Harlow, z�oty ch�opak tor�w wy�cigowych, jeszcze do tego popo�udnia bez w�tpienia najwybitniejszy kierowca swoich czas�w i - jak coraz cz�ciej sugerowano - wszechczas�w. Wygl�da�o jednak na to, �e po �atwym zdobyciu mistrzostwa w zesz�ym roku i maj�c, na dobr� spraw�, niemal zapewniony tytu� tegoroczny - chocia� sezon wy�cigowy by� dopiero na p�metku - wola i nerwy Harlowa rozpad�y si� na dobre. Macalpine i Dunnet nie mieli w�tpliwo�ci, �e zw�glona posta�, kt�ra niegdy� by�a Isaakiem Jethou, b�dzie go prze�ladowa� po kres jego dni. Cho� z drugiej strony, ju� wcze�niej zapowiada�y ten kryzys pewne oznaki, wyra�ne dla tych, kt�rzy mieli oczy wystarczaj�co otwarte - a wi�c dla wi�kszo�ci kierowc�w i mechanik�w Formu�y I. Pocz�wszy od drugiego w tym sezonie wy�cigu Grand Prix, kt�ry wygra� �atwo i przekonywaj�co, nie�wiadom faktu, �e jego utalentowany m�odszy brat wylecia� z toru i skr�ci� sw�j samoch�d do jednej trzeciej, uderzaj�c w pie� sosny z pr�dko�ci� oko�o dwustu pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�, te oznaki by�y wyra�ne. Harlow, zawsze niezbyt towarzyski, teraz sta� si� jeszcze bardziej zamkni�ty, jeszcze bardziej ma�om�wny, a je�li ju� si� u�miecha�, co zdarza�o si� rzadko, by� to pusty u�miech cz�owieka, kt�ry nie widzi w �yciu powod�w do rado�ci. Dotychczas to on wykazywa� najwi�ksz� rozwag�, wr�cz przesadn� dba�o�� o bezpiecze�stwo, lecz od tej pory znikn�� nieskazitelny styl jego jazdy, a w�a�ciwa mu obsesja na punkcie bezpiecze�stwa przera�aj�co zmala�a, jednocze�nie za�, powodowany chyba przekor�, konsekwentnie zacz�� bi� rekordy tor�w w ca�ej Europie. Tyle tylko, �e kontynuowa� to bicie rekord�w, zdobywaj�c jedno Grand Prix za drugim, coraz wi�kszym kosztem siebie i swoich rywali. Zacz�� je�dzi� brawurowo, coraz bardziej niebezpiecznie, a� wystraszy� pozosta�ych kierowc�w, kt�rzy - cho� r�wnie� twardzi i zahartowani w bojach - zamiast walczy� z nim, jak dot�d o ka�dy wira�, nabrali zwyczaju zje�d�ania na bok, widz�c we wstecznym lusterku, �e dogania ich jasnozielone coronado. Inna sprawa, �e zdarza�o si� to raczej rzadko, poniewa� Harlow mia� nadzwyczaj prost� formu�� na wygrywanie wy�cig�w: wyj�� na czo�o i tak trzyma�. Od pewnego czasu coraz cz�ciej s�ycha� by�o g�osy, �e jego samob�jcze zachowanie na torach to nie walka z rywalami, lecz ze samym sob�. Coraz bardziej oczywisty, ostatnio wr�cz tragicznie oczywisty, stawa� si� fakt, �e tej wojny Harlow nie wygra, �e ta walka na �mier� i �ycie z zawodz�cymi nerwami mo�e mie� tylko jeden koniec, �e pewnego dnia szcz�cie go opu�ci. I opu�ci�o go, tak jak opu�ci�o Isaaka Jethou, a Johnny Harlow, na oczach ca�ego �wiata, przegra� sw� ostatni� bitw� na torach wy�cigowych Europy i Ameryki. Nie mo�na by�o wykluczy�, �e stanie jeszcze na torach, �e zacznie jeszcze walczy�. Z pewno�ci� jednak on sam najlepiej zdawa� sobie spraw�, �e dni jego walki ju� min�y. Po raz trzeci Harlow si�gn�� po brandy, jeszcze bardziej roztrz�sionymi r�kami. Pe�na przed chwil� butelka by�a ju� w jednej trzeciej pusta, lecz tylko znikoma cz�� jej zawarto�ci trafi�a do gard�a Harlowa, tak niezborne by�y jego ruchy. Macalpine popatrzy� grobowo na Dunneta, wzruszy� barczystymi ramionami ni to w ge�cie rezygnacji, ni zrozumienia, i wyjrza� z boks�w. W�a�nie podjecha�a karetka po jego c�rk�. Macalpine po�pieszy� na zewn�trz, Dunnet za� wzi�� g�bk� i kubek z wod� i zacz�� obmywa� twarz Harlowa. Harlow sprawia� wra�enie, jakby mu to by�o oboj�tne. Bez wzgl�du na to, o czym my�la� - a w tych okoliczno�ciach jedynie idiota m�g�by mie� co do tego w�tpliwo�ci - wydawa�o si�, �e ca�� uwag� po�wi�ci� zawarto�ci butelki martella: typowy okaz m�czyzny, kt�ry na gwa�t szuka natychmiastowego zapomnienia. Dobrze si� chyba sta�o, �e ani Harlow, ani Macalpine nie zauwa�yli postaci stoj�cej tu� za drzwiami, kt�rej wyraz twarzy wskazywa� niedwuznacznie, �e z niema�� przyjemno�ci� pomog�aby Harlowowi przenie�� si� w stan wiecznego zapomnienia. Rory, syn Macalpine'a, m�odzieniec o ciemnych kr�conych w�osach i zazwyczaj mi�ym, pogodnym usposobieniu, spogl�da� na kierowc� z min� niczym chmura gradowa. By�a to reakcja nie do pomy�lenia u kogo�, kto przez lata, a nawet jeszcze przed kilkoma minutami, uwa�a� Harlowa za swego idola. Wszystko sta�o si� jednak jasne, gdy Rory �ypn�� spode �ba na karetk� pogotowia, w kt�rej le�a�a jego nieprzytomna, zakrwawiona siostra. Odwr�ci� si� i zn�w spojrza� na Harlowa, a tym razem uczucie wyzieraj�ce z jego oczu by�o tak zbli�one do jawnej nienawi�ci, jak to mo�liwe tylko u szesnastolatka. Komisja powo�ana do wyja�nienia przyczyny wypadku, kt�ra wszcz�a �ledztwo niemal natychmiast, nie oskar�y�a nikogo o spowodowanie katastrofy. Mo�na si� by�o tego spodziewa� - w takich wypadkach oficjalne werdykty prawie zawsze brzmia�y tak samo, nawet po os�awionym dochodzeniu w sprawie bezprecedensowej masakry w Le Mans, kiedy to �mier� ponios�o siedemdziesi�ciu trzech widz�w, a nie znaleziono winnego, mimo i� powszechnie by�o w�wczas wiadomo, �e to wy��cznie jeden, jedyny cz�owiek - dzi� ju� nie�yj�cy - ponosi� ca�� odpowiedzialno��. W tym konkretnym wypadku tak�e nie oskar�ono nikogo, mimo i� dwa lub trzy tysi�ce ludzi na g��wnej trybunie bez wahania obarczy�yby wy��czn� win� Johnny'ego Harlowa. Jednak du�o wi�ksz� wag� mia� niezbity dow�d, ujawniony w ma�ej sali, w kt�rej do �ledztwa wykorzystano zapis filmowy z utrwalonym momentem wypadku. Ekran by� ma�y i brudny, lecz obraz wystarczaj�co wyra�ny, a efekty d�wi�kowe a� nazbyt realne i �ywe. Na powt�rce filmu - trwa� on zaledwie dwadzie�cia sekund, lecz wy�wietlano go pi�� razy - wida� by�o zbli�aj�ce si� do boks�w trzy samochody, �ledzone od ty�u przez teleobiektyw. Harlow, w swoim coronado, dogania� prowadz�cy samoch�d - prywatnie zg�oszone ferrari koloru czerwonego wina, prowadz�ce tylko dlatego, �e straci�o ju� jedno okr��enie. Jeszcze szybciej od Harlowa, trzymaj�c si� drugiej strony toru, p�dzi�o fabrycznie wystawione, jaskrawoczerwone ferrari znakomitego kierowcy z Kalifornii, Isaaka Jethou. Na prostej dwana�cie cylindr�w bolidu Jethou mia�o znaczn� przewag� nad o�mioma w samochodzie Harlowa i by�o jasne, �e Amerykanin zamierza wyprzedza�. Wydawa�o si�, �e Harlow tak�e zdawa� sobie z tego spraw�, gdy� �wiat�a stopu jego wozu zapali�y si�, jak gdyby mia� zamiar lekko zwolni� i schowa� si� za wolniejszym samochodem, gdy Jethou b�dzie go wyprzedza�. O dziwo, ni st�d, ni zow�d �wiat�a stopu w wozie Harlowa zgas�y, a coronado odbi�o gwa�townie w bok, jak gdyby Harlow uzna�, �e zd��y wyprzedzi� jad�cy przed nim samoch�d, nim Jethou wyprzedzi ich obu. Je�eli faktycznie powzi�� tak zupe�nie niepoj�ty zamiar, to pope�ni� najwi�kszy, �yciowy b��d, poniewa� wprowadzi� sw�j samoch�d wprost na tor jazdy Jethou, kt�ry na tej prostej rozwija� pr�dko�� nie mniejsz� ni� trzysta kilometr�w na godzin� i kt�ry w tym u�amku sekundy nie mia� nawet cienia szansy na wyhamowanie czy skr�t. W momencie kolizji przednie ko�o wozu Jethou uderzy�o prostopadle w bok przedniego ko�a bolidu Harlowa. Trzeba przyzna�, �e dla Harlowa skutki tego zderzenia by�y dosy� powa�ne, jako �e jego samoch�d wpad� w niekontrolowany po�lizg, ale dla Jethou by�y katastrofalne. Nawet poprzez kakofoniczne wycie pracuj�cych na maksymalnych obrotach silnik�w i pisk zablokowanych k�, wybuch przedniej opony wozu Jethou da� si� s�ysze� niczym wystrza� z karabinu i praktycznie ju� w tym momencie by�o po kalifornijczyku. Jego ca�kowicie pozbawione kontroli ferrari, niczym bezmy�lne, mechaniczne monstrum p�dz�ce do samozag�ady, wyr�n�o w bli�sz� band� ochronn� i miotaj�c smugi czerwonych p�omieni i czarnego, oleistego dymu, odbi�o si� od niej i jak szalone przelecia�o przez tor, uderzaj�c ty�em w band� po drugiej stronie, wci�� jeszcze z pr�dko�ci� ponad stu sze��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�. Wiruj�c w�ciekle, ferrari przelecia�o po torze ze dwie�cie metr�w, przekozio�kowa�o dwukrotnie i zatrzyma�o si� na wszystkich czterech ko�ach, a Jethou wci�� siedzia� uwi�ziony w fotelu, chocia� z ca�� pewno�ci� ju� nie �y�. W tej samej chwili czerwone p�omienie zmieni�y si� w bia�e. Bezpo�rednia odpowiedzialno�� Harlowa za �mier� Jethou nie podlega�a dyskusji, lecz Harlow, kt�ry w ci�gu siedemnastu miesi�cy wygra� jedena�cie wy�cig�w, by� - z definicji i z wynik�w - najlepszym kierowc� na �wiecie, a najlepszych kierowc�w �wiata nie oskar�a si� o b��d w sztuce. To nie le�y w zwyczaju. Ca�e to tragiczne wydarzenie przypisano wi�c dzia�aniu si�y wy�szej i dyskretnie opuszczono zas�on�, daj�c znak, �e seans dobieg� ko�ca. * * * Rozdzia� 2 Skrywanie uczu� nie le�y w charakterze Francuz�w nawet w chwilach pe�nego relaksu i odpr�enia, nic wi�c dziwnego, �e zwarty t�um w Clermont-ferrand - tego dnia wyj�tkowo spi�ty i nad wyraz pobudliwy - daleki by� od �amania tej typowo roma�skiej tradycji. Kiedy Harlow nie tyle szed�, co wl�k� si� ze spuszczon� g�ow� ku boksom Coronado, widzowie w ca�ej pe�ni ujawnili swe zdolno�ci wokalne. Ich gwizdy, wycie, posykiwanie oraz zwyk�e okrzyki gniewu, kt�rym towarzyszy�o tak galijskie wygra�anie pi�ciami, brzmia�y r�wnie z�owieszczo, co przera�aj�co. By�a to nie tylko nieprzyjemna scena - wygl�da�o na to, �e najmniejsza iskierka mo�e wywo�a� zamieszki i przekszta�ci� m�ciwo�� t�umu w prawdziwy atak na Johnny'ego Harlowa. Tego przede wszystkim obawiali si� policjanci, co sta�o si� jasne, gdy przysun�li si� do Harlowa, by w razie potrzeby zapewni� mu nale�yt� ochron�. Ale wyraz ich twarzy r�wnie jasno dowodzi�, �e wype�niaj� obowi�zki bez przyjemno�ci, spos�b za�, w jaki odwracali g�owy od kierowcy, �e podzielaj� uczucia rodak�w. Kilka krok�w za Harlowem, w towarzystwie Dunneta i Macalpine'a, szed� nast�pny m�czyzna, kt�ry najwyra�niej podziela� zdanie widz�w i policjant�w. Gniewnie wywija� trzymanym za pasek kaskiem. Mia� na sobie identyczny kombinezon co Harlow - Nicolo Tracchia by� bowiem kierowc� numer dwa w zespole Coronado. Tracchcia by� nieprzyzwoicie przystojny - mia� ciemne kr�cone w�osy, l�ni�ce doskona�e z�by, kt�rych �aden fabrykant pasty do z�b�w nie o�mieli�by si� wykorzysta� do cel�w reklamowych, oraz opalenizn�, na widok kt�rej zzielenia�by ka�dy ratownik. W tym momencie nie wygl�da� jednak zbyt rado�nie, a to dlatego, �e krzywi� si� niemi�osiernie - s�awetne miny Tracchii by�y zjawiskiem pozostawiaj�cym niezatarte wspomnienie, stosowanym nieustannie i wzbudzaj�cym czasami szacunek, czasami obaw� lub zgo�a strach, lecz nigdy nie ignorowanym. Tracchia mia� nieszczeg�lne zdanie o bli�nich i wi�kszo�� ludzi, a zw�aszcza pozosta�ych kierowc�w Formu�y I, uwa�a� za op�nione w rozwoju dzieci. Zrozumia�e wi�c, �e obraca� si� w w�skim kr�gu towarzyskim. Jego samopoczucie pogarsza� fakt, i� doskonale zdawa� sobie spraw�, �e - pomimo wybitnego talentu do kierownicy - jest jednak minimalnie gorszy od Harlowa, a �wiadomo��, i� nawet najwi�ksze, najbardziej rozpaczliwe wysi�ki z jego strony nigdy nie zmniejsz� tej minimalnej r�nicy, dolewa�a tylko oliwy do ognia. Zwracaj�c si� teraz do Macalpine'a nie stara� si� nawet �ciszy� g�osu, co w tych warunkach i tak nie mia�o zreszt� znaczenia, jako �e Harlow nie m�g� go us�ysze� poprzez wycie t�umu, ale wida� by�o, �e Tracchia nie �ciszy�by g�osu bez wzgl�du na okoliczno�ci. - Si�a wy�sza! - Zaprawione gorycz� niedowierzanie w jego g�osie by�o jak najbardziej autentyczne. - Jezu Chryste! S�yszeli�cie, co orzekli ci kretyni? Si�a wy�sza! Wed�ug mnie to zwyczajne morderstwo! - O nie, ch�opcze, nie. - Macalpine po�o�y� d�o� na ramieniu Tracchii, kt�ry strz�sn�� j� gniewnie. Macalpine westchn��. - W najgorszym razie to zab�jstwo. A nawet i to nie. Sam wiesz, ilu kierowc�w zgin�o w ci�gu ostatnich czterech lat tylko z powodu defekt�w maszyn. - Z powodu defekt�w! Te� co�! - Tracchia, kt�remu na chwil� a� zabrak�o s��w, popatrzy� w g�r� z niemym wezwaniem. - Wielkie nieba, Mac, wszyscy�my to widzieli na ekranie. Widzieli�my to pi�� razy. Zdj�� nog� z hamulca i wyskoczy� wprost przed Jethou. Si�a wy�sza! Jasne, jasne. Jasne, �e to si�a wy�sza, bo wygra� jedena�cie Grand Prix w siedemna�cie miesi�cy, bo zdoby� mistrzostwo w zesz�ym roku i zanosi si� na to, �e w tym roku to powt�rzy! - Co chcesz przez to powiedzie�? - Wiesz doskonale, co chc� przez to powiedzie�. Jak go zdejmiecie z tor�w, to r�wnie dobrze mo�ecie zdj�� i nas wszystkich. To on jest mistrzem, nie? Jak on jest taki z�y, to co tu gada� o innych? My wiemy, �e tak nie jest, ale kibice? Co oni o tym wiedz�, do ci�kiej cholery? B�g �wiadkiem, �e ju� i tak za du�o ludzi, i to cholernie wp�ywowych, domaga si� zlikwidowania wy�cig�w Formu�y I i za du�o kraj�w czeka tylko na stosowny pretekst, �eby si� wycofa�. To by dopiero by� pretekst! Wreszcie by mieli swoj� �yciow� szans�. Potrzebujemy takich Harlow�w, prawda, Mac? Nawet je�eli od czasu do czasu kogo� zabij�. - Zdawa�o mi si�, �e jeste�cie przyjaci�mi, Nikki? - Jasne, Mac. Jasne, �e jeste�my przyjaci�mi. Ale Jethou te� by� moim przyjacielem. Macalpine nie znalaz� na to odpowiedzi, tote� nic nie odrzek�. Wygl�da�o na to, �e Tracchia powiedzia� ju�, co mia� do powiedzenia, gdy� zamilk� i zn�w zacz�� �ypa� spode �ba. W milczeniu, bezpiecznie - policyjna eskorta powi�ksza�a si� z ka�d� chwil� - czterej m�czy�ni dotarli do boks�w Coronado. Nie zaszczycaj�c nikogo spojrzeniem ani s�owem, Harlow ruszy� do ma�ej budki na ty�ach. Z ich strony nikt - a byli tam tak�e Jacobson i jego dwaj pomocnicy - nie spr�bowa� odezwa� si� do niego ani go zatrzyma�, nikt nawet nie bawi� si� w rzucanie znacz�cych spojrze� - fakt�w oczywistych nie trzeba dodatkowo podkre�la�. Jacobson zignorowa� go ca�kowicie i podszed� do Macalpine'a. G��wny mechanik - uchodz�cy powszechnie za geniusza - by� smuk�ym, wysokim, silnie zbudowanym m�czyzn�. Mia� ciemn�, pooran� g��bokimi zmarszczkami twarz, sprawiaj�c� wra�enie, jakby nie u�miecha�a si� ju� od d�u�szego czasu i jakby teraz te� nie zamierza�a zrobi� wyj�tku. - Harlow jest oczywi�cie czysty - powiedzia�. - Oczywi�cie? Nie rozumiem. - Czy�bym musia� to panu t�umaczy�? Oskar�y� Harlowa to cofn�� ten sport o dziesi�� lat. Za du�o milion�w w to wpakowano, �eby mo�na by�o do tego dopu�ci�. Nie mam racji, panie Macalpine? Macalpine spojrza� na niego z namys�em, nie odpowiedzia�, zerkn�� szybko na wci�� rozw�cieczonego Tracchi�, odwr�ci� si� i podszed� do zgruchotanego, osmalonego coronado Harlowa, kt�re postawiono ju� z powrotem na ko�ach. Przypatrzy� mu si� leniwie, niemal kontemplacyjnie, nachyli� nad fotelem, przekr�ci� nie stawiaj�c� oporu kierownic� i wyprostowa� si�. - Hmm - mrukn��. - Tak si� zastanawiam... Jacobson popatrzy� na niego zimno. Jego gniewne oczy budzi�y nie mniejsze onie�mielenie i l�k ni� miny Tracchii. - To ja przygotowa�em ten w�z, panie Macalpine - powiedzia� z naciskiem. Milioner wzruszy� ramionami i zamilk� na d�u�sz� chwil�. - Wiem, Jacobson, wiem. Wiem tak�e, �e jeste� najlepszy w bran�y. Ale wiem i to, �e siedzisz w tym fachu zbyt d�ugo, �eby gada� bzdury. Ka�dy samoch�d mo�e wysi���. Ile ci to zajmie? - Mam zacz�� zaraz? - Tak. - Cztery godziny - rzuci� kr�tko Jacobson. Wzi�� sobie ten afront do serca. - Co najwy�ej sze��. Macalpine skin�� g�ow�, wzi�� Dunneta pod r�k� i ruszy� do wyj�cia, lecz nagle zatrzyma� si�. Tracchia i Rory stali na uboczu, rozmawiaj�c szeptem. Macalpine nie s�ysza�, o czym m�wi�, ale nie musia� - jawna wrogo��, maluj�ca si� na ich twarzach, kiedy spogl�dali na Harlowa z butelk� brandy, by�a wystarczaj�co wymowna. Szef Coronado, wci�� trzymaj�c Dunneta pod r�k�, oddali� si� i zn�w westchn��. - Johnny nie ma dzi� jako� wielu przyjaci�, zauwa�y�e�? - Nie ma ich ju� od dawna. A oto, zdaje si�, nast�pny, z kt�rym si� dzi� nie zaprzyja�ni. - Jezu kochany! - Wzdychanie najwyra�niej wesz�o Macalpine'owi w krew. - Wygl�da na to, �e Neubauer mocno si� czym� gryzie. Rzeczywi�cie wygl�da�o na to, �e m�czyzna w b��kitnym kombinezonie, zmierzaj�cy ku boksom, mocno si� czym� gryzie. Neubauer by� wysoki, o bardzo jasnych w�osach i typowo nordyckiej aparycji, chocia� faktycznie by� Austriakiem. Jako kierowca numer jeden w zespole Cagliari - napis Cagliari mia� wypisany na kombinezonie - doskona�� postaw� na torach zdoby� sobie reputacj� ksi�cia wy�cig�w i nieuchronnego nast�pcy Harlowa. Tak jak Tracchia, by� on ch�odnym, nieprzyst�pnym cz�owiekiem, nie toleruj�cym g�upoty pod �adn� postaci�. Tak jak Tracchia, obraca� si� w bardzo w�skim kr�gu przyjaci� i bliskich znajomych; nie budzi� wi�c zdziwienia ani domys��w fakt, �e tych dw�ch m�czyzn - cho� na torach byli najbardziej za�artymi rywalami - w �yciu prywatnym ��czy�a bliska przyja��. Neubauer, z zaci�ni�tymi wargami i zimnym b�yskiem jasnoniebieskich oczu, by� najwyra�niej w�ciek�y, a jego humor nie poprawi� si�, gdy Macalpine zagrodzi� mu drog� swym masywnym cielskiem. Nie maj�c wyboru, Neubauer zatrzyma� si� - by� wprawdzie du�y, lecz Macalpine by� wi�kszy. - Zejd� mi z drogi! - sykn�� Austriak przez zaci�ni�te z�by. Macalpine popatrzy� na niego z �agodnym zdumieniem. - Co� ty powiedzia�? - Przepraszam, panie Macalpine. Gdzie ten sukinsyn Harlow? - Zostaw go. Nie czuje si� najlepiej. - Za to Jethou czuje si� doskonale, co? Nie wiem, kim i czym jest Harlow, i mam to gdzie�. Niby czemu ten maniak mia�by wyj�� z tego bezkarnie? To jest maniak. Pan o tym wie, wszyscy o tym wiemy. Dzisiaj dwa razy zepchn�� mnie z drogi, ma�o brakowa�o, a by�bym si� spali� tak jak Jethou. Ostrzegam pana, panie Macalpine. Mam zamiar zwo�a� posiedzenie Stowarzyszenia Kierowc�w Grand Prix, na kt�rym wywal� go z tor�w. - Jeste� ostatni� osob�, kt�ra mo�e sobie na to pozwoli�, Willi. - Macalpine po�o�y� obie r�ce na ramionach Neubauera. - Jeste� ostatni� osob�, kt�ra mo�e tkn�� Johnny'ego. Jak Harlowa zabraknie, to kto zostanie mistrzem? Neubauer gapi� si� na niego. Furia cz�ciowo znikn�a z jego twarzy. Oszo�omiony, spogl�da� na Macalpine'a z niedowierzaniem. Gdy wreszcie odzyska� g�os, zdoby� si� ledwie na cichy, niepewny szept. - Pan uwa�a, �e ja bym to zrobi� z takiego powodu, panie Macalpine? - Nie, Willi. Po prostu zwracam ci uwag�, �e tak w�a�nie my�la�aby wi�kszo�� ludzi. Nast�pi�a d�u�sza cisza, w trakcie kt�rej resztki gniewu opu�ci�y Neubauera. - To zab�jca - stwierdzi� Austriak spokojnie. - On zn�w kogo� zabije. - Delikatnie uwolni� si� od d�oni Macalpine'a i wyszed� z boks�w. Zamy�lony Dunnet obserwowa� go zatroskanym wzrokiem. - On mo�e mie� racj�, James. Fakt, �e Harlow wygra� pod rz�d pi�� ostatnich wy�cig�w, ale odk�d jego brat zgin�� podczas Grand Prix Hiszpanii... no, sam wiesz. - Ma pi�� kolejnych Grand Prix za pasem, a ty mi chcesz wm�wi�, �e go opu�ci�y nerwy? - Nie wiem, co go opu�ci�o. Po prostu nie wiem. Wiem tylko tyle, �e najbardziej ostro�ny z kierowc�w zacz�� je�dzi� tak ryzykownie i niebezpiecznie, czy - je�li wolisz - z tak samob�jcz� brawur�, �e inni kierowcy zwyczajnie si� go boj�. Daj� mu woln� drog�, bo wol� �y� ni� walczy� z nim o ka�dy metr. Tylko dlatego on wci�� wygrywa. Macalpine spojrza� na Dunneta uwa�nie i niespokojnie potrz�sn�� g�ow�. To on, Macalpine, by� uznanym ekspertem, a nie Dunnet, ale mia� jak najlepsze mniemanie o swoim przyjacielu i jego opiniach. Dunnet by� niebywale bystrym, zdolnym i inteligentnym dziennikarzem, naprawd� du�ej klasy, kt�ry z komentatora politycznego przerzuci� si� na sport, a to z tej prostej przyczyny, i� polityka jest najnudniejsz� rzecz� pod s�o�cem. Nikt nie podwa�a� s�uszno�ci jego rozumowania. Przenikliwo�� i godny podziwu dar spostrzegawczo�ci i analizowania, kt�re wcze�niej czyni�y z niego tak gro�n� posta� na scenie Westminsteru, Dunnet bez trudu i z du�ym sukcesem przeni�s� na tory wy�cigowe. Jako sta�y korespondent brytyjskiego dziennika o zasi�gu centralnym i dw�ch czasopism motoryzacyjnych, brytyjskiego i ameryka�skiego (cho� jako wolny strzelec zadziwiaj�co du�o dorabia� na boku), szybko wystawi� sobie mark� jednego z nielicznych, rzeczywi�cie najwybitniejszych dziennikarzy zajmuj�cych si� sportem samochodowym. Dokonanie tego w okresie nieco ponad dw�ch lat by�o, czego by nie m�wi�, wybitnym osi�gni�ciem. W rezultacie Dunnet wzbudzi� swoim sukcesem zazdro�� i niezadowolenie, �eby nie powiedzie� jawny gnieww, sporej gromadki swych mniej uzdolnionych koleg�w po pi�rze. Ich niepochlebnego zdania o nim nie poprawia� fakt, �e - jak to cierpko okre�lali - niczym pijawka przyssa� si� na sta�e do zespo�u Coronado. Wprawdzie �adne pisane czy niepisane prawa nie ogranicza�y mo�liwo�ci takiej wsp�pracy, jako �e dotychczas �aden niezale�ny dziennikarz niczego podobnego nie pr�bowa�, ale teraz, gdy sta�o si� to faktem, jego koledzy po pi�rze twierdzili, �e tak si� nie robi. Do jego obowi�zk�w, jak utrzymywali i narzekali, nale�a�o uczciwe i bezstronne pisanie o wszystkich firmach i wszystkich kierowcach Formu�y I, a ich oburzenie bynajmniej nie mala�o, kiedy wykazywa� im, rzeczowo i z niedo�cignion� celno�ci�, �e on w�a�nie to robi. W rzeczywisto�ci za� bola�o ich to, �e Dunnet mia� prywatne doj�cie do zespo�u Coronado - w�wczas najszybciej rozkwitaj�cej i okrytej najwi�ksz� chwa�� firmy zwi�zanej z Formu�� I. Nie da si� jednak ukry�, �e uboczne artyku�y, kt�re napisa� cz�ciowo o zespole, lecz przede wszystkim o Harlowie, z�o�y�yby si� na ca�kiem opas�e tomisko. W dodatku sprawy komplikowa�o wydanie ksi��ki, przy pisaniu kt�rej Dunnet wsp�pracowa� z Harlowem. - Obawiam si�, �e masz racj�, Alexis - przyzna� Macalpine. - W�a�ciwie to wiem, �e masz racj�, ale nawet przed samym sob� nie chc� si� do tego przyzna�. Wszyscy si� go boj�. Nawet ja. A teraz jeszcze to. Popatrzyli na drug� stron� boks�w, gdzie Harlow siedzia� na �awie. Nie zwa�aj�c na to, czy go kto� obserwuje, czy nie, Harlow nala� sobie p� szklanki brandy z szybko trac�cej zawarto�� butelki. Nawet z zamkni�tymi oczami mo�na by�o stwierdzi�, �e jego r�ce wci�� dr�� - wprawdzie zgie�k protest�w publiczno�ci stopniowo mala�, lecz nadal jeszcze utrudnia� normaln� rozmow�, a mimo to wyra�nie by�o s�ycha� przypominaj�cy kastaniety d�wi�k szk�a uderzaj�cego o szk�o. Harlow szybko poci�gn�� ze szklanki, opar� �okcie na kolanach i bez zmru�enia oka wpatrywa� si� pustym wzrokiem w szcz�tki swojego samochodu. - A zaledwie dwa miesi�ce temu nie wiedzia� jeszcze, co to alkohol - powiedzia� Dunnet. - Co masz zamiar zrobi�, James? - Teraz? - Macalpine u�miechn�� si� lekko. - Chc� odwiedzi� Mary. Mam nadziej�, �e ju� mnie do niej wpuszcz�. - Z kamienn� twarz� obrzuci� wzrokiem boksy, Harlowa podnosz�cego szklank� do ust, rudych bli�niak�w Rafferty, na oko r�wnie markotnych co Dunnet, oraz Jacobsona, Tracchi� i Rory'ego, rzucaj�cych te same spojrzenia w tym samym kierunku, po czym westchn�� po raz ostatni i odszed� ci�kim krokiem. Mary Macalpine mia�a dwadzie�cia dwa lata, blad� cer� pomimo cz�stego przebywania na s�o�cu, wielkie br�zowe oczy, b�yszcz�ce, zaczesane do ty�u w�osy, ciemne jak noc, oraz najbardziej czaruj�cy u�miech, jaki kiedykolwiek zaszczyca� tory wy�cigowe. Mary nie stara�a si�, �eby jej u�miech by� czaruj�cy - po prostu nie mia�a na to wp�ywu. Wszyscy w zespole, nawet ma�om�wny, choleryczny Jacobson, kochali si� w niej w ten czy inny spos�b, nie licz�c grona wielbicieli spoza zespo�u. Mary dostrzega�a to i przyjmowa�a z godn� uwagi pewno�ci� siebie, lecz bez rozbawienia czy protekcjonalno�ci - protekcjonalno�� by�a ca�kowicie obca jej naturze. W ka�dym razie uwa�a�a okazywane jej wzgl�dy za naturalne odwzajemnianie wzgl�d�w, jakie okazywa�a innym. Pomimo swego bystrego, trze�wego umys�u, Mary Macalpine by�a jeszcze bardzo m�oda. Le��c na ��ku szpitalnym w tym nieskazitelnie czystym, bezdusznie antyseptycznym pokoju, Mary Macalpine wygl�da�a tego dnia jeszcze m�odziej ni� zwykle. Wydawa�o si�, �e jest powa�nie chora - i bezsprzecznie by�a chora. Nienaturalna biel powleka�a jej zazwyczaj blad� cer�, a wielkie br�zowe oczy, kt�re otwiera�a tylko na kr�tko, a i to niech�tnie, by�y zamglone z b�lu. Ten sam b�l odbija� si� tak�e w oczach Macalpine'a, gdy spogl�da� na c�rk�, na jej unieruchomion� �ubkami i grubo zabanda�owan� lew� nog�, spoczywaj�c� na prze�cieradle. Macalpine nachyli� si� i poca�owa� c�rk� w czo�o. - �pij dobrze, kochanie - powiedzia�. - Dobranoc. Spr�bowa�a si� u�miechn��. - Po tych wszystkich pigu�kach, kt�re po�kn�am? Zasn� na pewno. Aha, tato... - Tak, kochanie? - To nie by�a wina Johnny'ego. Ja wiem, �e nie. To samoch�d, wiem o tym na pewno. - W�a�nie to sprawdzamy. Jacobson rozbiera w�z. - Przekonacie si�. Poprosisz Johnny'ego, �eby do mnie zajrza�? - Nie dzi�, skarbie. Obawiam si�, �e nie jest z nim najlepiej. - On... on nie... - Nie, nie. Szok. - Macalpine u�miechn�� si�. - Dosta� te same pigu�ki, co ty. - Johnny Harlow? W szoku? Nie wierz�. Mia� trzy wypadki, w kt�rych omal nie zgin��, i ani razu... - To na tw�j widok. - �cisn�� jej d�o�. - Wpadn� tu jeszcze wieczorem. Macalpine wyszed� z pokoju i ruszy� do izby przyj��. Jaki� lekarz rozmawia� tam z siedz�c� przy biurku piel�gniark�. Mia� szpakowate w�osy, zm�czone oczy i twarz arystokraty. - Czy to pan opiekuje si� moj� c�rk�? - zapyta� szef Coronado. - Pan Macalpine? Tak, ja. Jestem doktor Chollet. - Wygl�da na to, �e jest powa�nie chora. - Nie, panie Macalpine, niech pan si� nie obawia. To wp�yw �rodk�w znieczulaj�cych. Wie pan, na b�l. - Rozumiem. Jak d�ugo pozostanie... - Dwa tygodnie. Mo�e trzy. Nie wi�cej. - Jedno pytanie, doktorze Chollet. Dlaczego nie trzyma nogi na wyci�gu? - Odnosz� wra�enie, panie Macalpine, �e pan nie obawia si� prawdy? - Dlaczego nie trzyma nogi na wyci�gu? - Wyci�g stosuje si� przy z�amaniach ko�ci, panie Macalpine. Niestety, kostka lewej nogi pa�skiej c�rki nie jest po prostu z�amana, jest... jak wy to m�wicie po angielsku?... zdruzgotana, tak, to chyba w�a�ciwe s�owo, zdruzgotana, bez szans na wyleczenie. To, co zosta�o z ko�ci, trzeba b�dzie zlepi�. - Czyli �e nigdy wi�cej nie zegnie nogi w kostce? - powiedzia� milioner. Chollet pochyli� g�ow�. - Trwa�e kalectwo? Na ca�e �ycie? - Mo�e pan zasi�gn�� dodatkowej porady, panie Macalpine. U najlepszego specjalisty ortopedy w Pary�u. Ma pan prawo... - Nie. To niepotrzebne. Prawda jest oczywista, doktorze Chollet. Trzeba si� godzi� z faktami. - Jest mi naprawd� przykro, panie Macalpine. To urocze dziecko. Ale ja jestem tylko chirurgiem. Cuda? Nie, nie ma cud�w. - Dzi�kuj�, doktorze. Jest pan bardzo uprzejmy. Wr�c� za jakie�... powiedzmy dwie godziny? - Lepiej nie. B�dzie spa�a co najmniej przez dwana�cie godzin, mo�e nawet szesna�cie. Macalpine skin�� g�ow� i wyszed�. * * * Dunnet odsun�� talerz z nietkni�tym jedzeniem, spojrza� na r�wnie nietkni�ty talerz Macalpine'a, a potem na samego Macalpine'a, pogr��onego w zadumie. - Nie wydaje mi si�, �eby�my byli tacy twardzi, jak nam si� zdawa�o, James - zagai�. - Staro��, Alexis. To zaskakuje ka�dego. - Tak. I to, jak wida�, znienacka. - Dunnet przysun�� sobie talerz, przyjrza� mu si� z �alem i zn�w go odstawi�. - C�, s�dz�, �e w ka�dym razie lepsze to ni� amputacja. - W�a�nie. O to chodzi. - Macalpine odsun�� swoje krzes�o. - Chyba si� przejd�, Alexis. - Na apetyt? Nie poskutkuje. Przynajmniej w moim wypadku. - W moim te� nie. Ale pomy�la�em, �e warto sprawdzi�, czy Jacobson znalaz� co� ciekawego. * * * Gara� by� niezwykle d�ugi, niski, silnie o�wietlony zwisaj�cymi z sufitu reflektorami i - jak na gara� - nadzwyczaj czysty i schludny. Dach przebija�y liczne �wietliki. Kiedy drzwi gara�u otworzy�y si� ze zgrzytem, Jacobson sta� w drugim ko�cu pomieszczenia, pochylony nad zrujnowanym coronado Harlowa. Wyprostowa� si�, skwitowa� obecno�� Macalpine'a i Dunneta niedba�ym machni�ciem r�ki i wr�ci� do ogl�dzin samochodu. Dunnet zamkn�� drzwi. - Gdzie reszta mechanik�w? - zapyta� spokojnie. - Powiniene� ju� wiedzie�, �e Jacobson zawsze pracuje sam nad wozami po wypadkach - powiedzia� Macalpine. - Nasz Jacobson ma wyj�tkowo kiepskie zdanie o innych mechanikach. Twierdzi, �e albo przegapiaj� dowody, albo je zacieraj� przez nieudolno��. Dwaj m�czy�ni podeszli bli�ej i w milczeniu przygl�dali si�, jak Jacobson zaciska z��cze przewodu hamulc�w hydraulicznych. Ale nie byli oni jedynymi widzami. Dok�adnie nad nimi, w otwartym �wietliku, silne lampy gara�u odbija�y si� na czym� metalicznym. By�a to o�miomilimetrowa kamera, trzymana w nadzwyczaj pewnych r�kach. W r�kach Johnny'ego Harlowa. Twarz kierowcy by�a r�wnie kamienna jak jego r�ce, zawzi�ta i zastyg�a, lecz zarazem czujna. Harlow by� tak�e zupe�nie trze�wy. - I jak? - zapyta� Macalpine. Jacobson wyprostowa� si� i delikatnie pomasowa� obola�e plecy. - Nic. Kompletnie nic. Zawieszenie, hamulce, silnik, przek�adnia, opony, uk�ad kierowniczy... wszystko gra. - Ale uk�ad kierowniczy... - �ci�ty. W wyniku zderzenia, nic innego nie wchodzi w rachub�. Kiedy Harlow zajecha� drog� Jethou, uk�ad kierowniczy wci�� jeszcze by� sprawny. Nie powie mi pan chyba, panie Macalpine, �e wysiad� akurat w tej sekundzie. Przypadki przypadkami, ale to ju� by by�a przesada. - A wi�c wci�� b��dzimy po omacku? - spyta� Dunnet. - Ja nie. Dla mnie wszystko jest jasne jak s�o�ce. Najstarsza przyczyna w tym fachu. B��d kierowcy. - B��d kierowcy. - Dunnet potrz�sn�� g�ow�. - Johnny Harlow nigdy w �yciu nie pope�ni� b��du za kierownic�. Jacobson u�miechn�� si� z jadem w oczach. - Chcia�bym us�ysze�, co duch Jethou ma na ten temat do powiedzenia. - Tracimy tylko czas - przerwa� im Macalpine. - Chod�, Jacobson, wracamy do hotelu. Nawet jeszcze nie jad�e�. - Spojrza� na Dunneta. - Szklaneczka na sen w barze, a potem zajrzymy do Johnny'ego. - Szkoda zachodu - wtr�ci� Jacobson. - B�dzie sztywny. Macalpine popatrzy� na Jacobsona w zamy�leniu i po d�u�szej chwili stwierdzi� powoli: - On wci�� jest mistrzem �wiata. W Coronado wci�� jest kierowc� numer jeden. - Wi�c tak si� rzeczy maj�? - A chcia�by�, �eby by�o inaczej? Jacobson podszed� do zlewu i zacz�� my� r�ce. Nie odwracaj�c si�, rzuci�: - To pan jest szefem, panie Macalpine. Macalpine nie odpowiedzia�. Jacobson wytar� r�ce i trzej m�czy�ni w milczeniu wyszli z gara�u, zamykaj�c za sob� ci�kie metalowe drzwi. Tylko czubek g�owy Harlowa i grzbiet jego d�oni wystawa�y znad szczytowej belki spadzistego dachu, kiedy obserwowa� trzech m�czyzn, wychodz�cych na jasno o�wietlon� ulic�. Gdy tylko skr�cili za r�g i znikn�li z widoku, zsun�� si� ostro�nie w d�, opu�ci� przez �wietlik do �rodka gara�u i wisia� przez chwil� na r�kach, a� namaca� stopami metalow� poziom� belk�. Rozlu�ni� uchwyt na obramowaniu �wietlika, ryzykownie zabalansowa� na belce, z zewn�trznej kieszeni wyci�gn�� ma�� latark� - Jacobson zgasi� �wiat�a przed wyj�ciem - i skierowa� j� w d�. Betonowa pod�oga by�a trzy metry ni�ej. Harlow pochyli� si�, obj�� belk� r�kami, opu�ci� si� na wyci�gni�tych ramionach i rozlu�ni� uchwyt. Wyl�dowa� lekko i swobodnie, ruszy� do drzwi, zapali� wszystkie �wiat�a i podszed� wprost do coronado. Na ramieniu mia� zawieszone dwa aparaty: o�miomilimetrow� kamer� i miniaturowy aparat fotograficzny z wbudowanym fleszem. Znalaz� brudn� szmat� i wytar� ni� cz�� prawego zawieszenia, przew�d paliwa, dr��ki kierownicze i jeden z ga�nik�w w komorze silnika. Korzystaj�c z lampy b�yskowej, ka�d� z tych cz�ci sfotografowa� kilkakrotnie. Znowu wzi�� szmat�, umaza� j� w mieszaninie oleju i kurzu z pod�ogi, szybko zasmarowa� sfotografowane cz�ci i wrzuci� szmat� do metalowej puszki, przeznaczonej do tego celu. Podszed� do drzwi i szarpn�� za klamk�. Bezskutecznie. Drzwi by�y zamkni�te od zewn�trz, a masywna konstrukcja wyklucza�a mo�liwo�� sforsowania ich na si�� - tym bardziej �e pozostawienie �lad�w swojej wizyty by�o ostatni� rzecz�, o jakiej Harlow marzy�. Rozejrza� si� szybko po gara�u. Z lewej strony zobaczy� lekk� drewnian� drabin�, zawieszon� na dw�ch wystaj�cych ze �ciany podp�rkach - niew�tpliwie u�ywano jej do czyszczenia licznych szyb w �wietlikach. Pod drabin�, w k�cie gara�u, le�a� brudny zw�j liny holowniczej. Harlow zdj�� drabin� ze �ciany, przywi�za� lin� do jej g�rnego szczebla i opar� drabin� o metalow� belk�. Wr�ci� do drzwi i zgasi� �wiat�o, po czym z zapalon� latark� w r�ku wszed� na drabin� i usiad� okrakiem na belce. Trzymaj�c oba ko�ce liny, manewrowa� nimi z mozo�em, a� wreszcie - nie bez trudno�ci - uda�o mu si� zawiesi� drabin� na �cianie. Nast�pnie odczepi� lin�, zwin�� i rzuci� w k�t, tam gdzie przedtem le�a�a. Chwiej�c si� niebezpiecznie, stan�� wyprostowany na belce, wysun�� g�ow� i ramiona przez �wietlik, podci�gn�� si� i znikn�� w ciemno�ciach nocy. * * * Macalpine i Dunnet siedzieli samotnie przy stoliku w opustosza�ym barze. Milczeli, kiedy barman stawia� przed nimi dwie szkockie. Po odej�ciu barmana Macalpine uni�s� szklank� i u�miechn�� si� nieweso�o. - I tak oto dobiega ko�ca udany dzie�. Bo�e, jaki jestem zmordowany. - A wi�c podj��e� decyzj�, James. Harlow dalej startuje. - Dzi�ki Jacobsonowi. Nie zostawi� mi raczej wyboru, przyznasz? * * * Harlow bieg� jasno o�wietlon� ulic�, lecz nagle zatrzyma� si� gwa�townie. Ulica by�a ca�kiem wyludniona, je�li nie liczy� dw�ch wysokich m�czyzn, zmierzaj�cych w jego stron�. Zawaha� si�, rozejrza� szybko i wcisn�� w g��boko cofni�t� bram� sklepu. Sta� tam bez ruchu, kiedy obaj m�czy�ni go mijali. Byli to Nicolo Tracchia - jego kolega z zespo�u - oraz Willi Neubauer, pogr��eni w cichej, lecz burzliwej rozmowie. �aden z nich nie dostrzeg� Harlowa. Poszli dalej. Harlow wynurzy� si� z wn�ki, ostro�nie rozejrza� dooko�a, poczeka�, a� oddalaj�ce si� plecy Tracchii i Neubauera znikn� za rogiem i znowu pu�ci� si� biegiem. * * * Macalpine i Dunnet opr�nili szklanki. Szef Coronado zerkn�� na Dunneta pytaj�co. - Trudno - powiedzia� dziennikarz. - Kiedy� chyba musimy stawi� mu czo�a. - Pewnie tak - przyzna� Macalpine. Obaj m�czy�ni wstali, skin�li g�ow� barmanowi i wyszli. * * * Harlow szybkim krokiem przeszed� przez jezdni� i ruszy� w stron� jasnego neonu nad wej�ciem do hotelu. Zamiast skorzysta� z g��wnego wej�cia, wszed� w boczn� alejk�, skr�ci� na prawo i zacz�� si� wspina� po drabince przeciwpo�arowej. Wdrapywa� si� pewnie jak g�rska kozica, po dwa stopnie naraz, ani na moment nie trac�c r�wnowagi. Jego beznami�tna twarz nie wyra�a�a �adnych uczu� i tylko trze�we, spokojne oczy zdradza�y, �e my�li intensywnie. By�a to twarz zdeterminowanego cz�owieka, kt�ry doskonale wie, co robi. * * * Macalpine i Dunnet stali przed drzwiami pokoju numer czterysta dwana�cie. Na twarzy Macalpine'a malowa�a si� przedziwna mieszanina gniewu i zatroskania, za to Dunnet wydawa� si� cudownie beztroski. Mo�liwe zreszt�, �e by�a to pozorna beztroska, jako �e Dunnet zwykle skrywa� pod p�aszczykiem pozor�w swoje prawdziwe uczucia. Macalpine b�bni� g�o�no w drzwi. Bez skutku. Szef Coronado spojrza� z furi� na posiniaczone kostki, zerkn�� na Dunneta i ponowi� atak na drzwi. Dziennikarz sta� z kamienn� twarz�, powstrzymuj�c si� od komentarza. Harlow dotar� tymczasem do platformy drabinki przeciwpo�arowej na czwartym pi�trze. Przeszed� przez barierk�, skoczy� w stron� najbli�szego otwartego okna, zdr�w i ca�y przedosta� si� na parapet i wszed� do �rodka. Znalaz� si� w ma�ym pokoju. Na pod�odze le�a�a walizka, a jej zawarto�� wala�a si� bez�adnie dooko�a. Lampa na nocnym stoliku o�wietla�a swym mizernym �wiat�em pomieszczenie i na wp� pust� butelk� whisky. Harlow zamkn�� okno przy akompaniamencie gwa�townego b�bnienia i �omotania w drzwi. Gniewny g�os Macalpine'a dociera� g�o�no i wyra�nie. - Otwieraj! Johnny! Otwieraj, bo wywal� te cholerne drzwi! Harlow schowa� aparat fotograficzny i kamer� pod ��ko, �ci�gn�� czarn� sk�rzan� kurtk� i czarny golf i wrzuci� je w �lad za kamer�. Wypi� szybko �yk whisky, skropi� ni� d�onie i przetar� twarz. Drzwi otworzy�y si� z trzaskiem, ukazuj�c wyci�gni�t� nog� Macalpine'a, kt�rego pi�ta najwyra�niej wesz�a w kontakt z zamkiem. Macalpine i Dunnet wpadli do �rodka i stan�li jak wryci. Harlow, w koszuli, spodniach i butach, le�a� rozwalony na ��ku, niczym pogr��ony w �pi�czce. Jego prawa r�ka, zaci�ni�ta na szyjce butelki whisky, zwisa�a bezw�adnie. Z niedowierzaniem na pochmurnej twarzy Macalpine zbli�y� si� do ��ka, pochyli� nad Harlowem, z odraz� poci�gn�� nosem i wyj�� butelk� z bezw�adnej d�oni. Zerkn�� na Dunneta, kt�ry odwzajemni� jego beznami�tne spojrzenie. - Najwi�kszy kierowca �wiata - powiedzia� Macalpine. - Widzisz, James, sam to m�wi�e�. Oni wszyscy tak ko�cz�? Pami�tasz? Pr�dzej czy p�niej tak ko�cz� wszyscy. - Ale Johnny Harlow? - Nawet Johnny Harlow. Macalpine pokiwa� g�ow�. Obaj m�czy�ni odwr�cili si� i wyszli z pokoju, zamykaj�c za sob� wy�amane drzwi. Harlow otworzy� oczy, w zamy�leniu potar� brod� i pow�cha� grzbiet d�oni. Z niesmakiem zmarszczy� nos. * * * Rozdzia� 3 Mimo up�ywu pracowitych tygodni po wy�cigu w Clermont-ferrand Johnny Harlow na poz�r niewiele si� zmieni�. Zawsze skryty, zamkni�ty w sobie i samotny, dalej by� skryty i zamkni�ty, tyle �e jeszcze bardziej samotny. W swoich najlepszych dniach, u szczytu pot�gi i s�awy, by� cz�owiekiem opanowanym do granic absurdu, o �elaznej samokontroli. Teraz te� sprawia� takie wra�enie - jak zawsze pe�en rezerwy, oboj�tny i oderwany. Jego nadzwyczajne oczy (nadzwyczajne z powodu fenomenalnego wzroku, a nie urody) by�y jak zawsze spokojne i nieporuszone, a orla twarz jak zawsze beznami�tna. D�onie ju� mu teraz nie dr�a�y, zdradza�y cz�owieka, kt�ry osi�gn�� wewn�trzny spok�j. Najprawdopodobniej jednak d�onie te k�ama�y i nie �wiadczy�y o niczym, wygl�da�o bowiem na to, �e Harlow spokoju wewn�trznego nie osi�gn�� i nigdy ju� nie osi�gnie. Twierdz�c, �e od dnia, w kt�rym zabi� Jethou i okaleczy� Mary, szcz�cie zacz�o stopniowo opuszcza� Johnny'ego Harlowa, pope�niliby�my fatalny b��d j�zykowy. Nie opu�ci�o go... raczej leg�o w gruzach i Johnny - a tym bardziej liczne grono jego znajomych, przyjaci� i wielbicieli - musia�o zdawa� sobie spraw�, �e jest to ostatecznie, absolutnie nieodwracalne. Dwa tygodnie po �mierci Jethou - i to przed w�asn�, brytyjsk� publiczno�ci�, kt�ra stawi�a si� niemal w komplecie, by os�odzi� mu gorycz niewybrednych obelg i oskar�e�, jakich nie szcz�dzi�a mu francuska prasa, oraz by na w�asnym terenie zagrzewa� swego idola do zwyci�stwa - Johnny Harlow pozna� smak zniewagi, czy wr�cz poni�enia, wypadaj�c z toru ju� na pierwszym okr��eniu. Nie wyrz�dzi� krzywdy ani sobie, ani nikomu z widz�w, ale jego coronado trzeba by�o bez reszty spisa� na straty. Wybuch�y obie przednie opony, tote� przyj�to, �e przynajmniej jedna z nich posz�a, zanim samoch�d wylecia� z toru; zgodnie uznano, �e nie ma innego wyt�umaczenia dla jego niespodziewanej wycieczki w plener. Nie wszyscy jednak zgadzali si� z tak� opini� - jak mo�na si� by�o spodziewa�, Jacobson prywatnie wyrazi� swoje zdanie, twierdz�c, i� przyj�te wyja�nienie by�o nad wyraz mi�osierne. G��wnemu mechanikowi coraz bardziej podoba� si� zwrot: "b��d kierowcy". Dwa tygodnie p�niej, podczas wy�cigu o Grand Prix Niemiec - rozgrywanego na przypuszczalnie najtrudniejszym torze w Europie, kt�rego jednak Harlow by� uznanym mistrzem - atmosfera zw�tpienia i przygn�bienia, wisz�ca nad boksami Coronado niczym chmura gradowa, by�a tak widoczna, tak namacalna, �e zdawa�o si�, i� mo�na j� dotkn�� i odepchn��... i pewnie mo�na by, gdyby nie fakt, �e ta akurat chmura nie zamierza�a da� si� odsun��. Wy�cig dobieg� ko�ca i ostatnie samochody znikn�y z widoku, wykonuj�c po�egnalne okr��enie przed powrotem do boks�w. Przybity i rozgoryczony, Macalpine zerkn�� na Dunneta, kt�ry spu�ci� oczy, zagryz� doln� warg� i potrz�sn�� g�ow�. Macalpine odwr�ci� wzrok i zatopi� si� we w�asnych, prywatnych my�lach. Tu� za nim, na p��ciennym krzese�ku, z dwiema kulami pod r�k� i lew� nog� wci�� unieruchomion� w grubym gipsie, siedzia�a Mary. W jednej d�oni trzyma�a notes do zapisywania mi�dzyczas�w, w drugiej za� stoper i o��wek, kt�ry gryz�a nerwowo. Wyraz jej bladej twarzy wskazywa� niedwuznacznie, �e jest bliska �ez. Za ni� sta� Jacobson, jego dwaj mechanicy i Rory. Twarz Jacobsona, pomijaj�c zwyk�e zas�pienie, by�a bez wyrazu. Twarze jego mechanik�w, rudych bli�niak�w Rafferty, jak zwykle wyra�a�y to samo, w tym wypadku mieszanin� rezygnacji i rozpaczy. Na twarzy Rory'ego malowa�a si� wy��cznie zimna pogarda. - Jedenasty z dwunastu, kt�rzy dojechali do mety! - parskn�� Rory. - To ci dopiero kierowca! Nasz mistrz �wiata wykonuje teraz pewnie rund� honorow�. Jacobson przyjrza� mu si� z namys�em. - Zaledwie miesi�c temu by� twoim idolem, Rory. Ch�opiec zerkn�� na siostr�. Siedzia�a skulona, wci�� ogryzaj�c o��wek. W jej oczach pojawi�y si� �zy. Rory spojrza� na Jacobsona i odrzek�: - To by�o miesi�c temu. Jasnozielone coronado w�lizn�o si� do boks�w, wyhamowa�o i stan�o. Nicolo Tracchia zdj�� he�m, wyci�gn�� wielk� jedwabn� chustk�, przetar� przystojn� twarz i zacz�� �ci�ga� r�kawice. Sprawia� wra�enie nadzwyczaj zadowolonego z siebie, ale te� mia� do tego pe�ne prawo - na mecie zameldowa� si� drugi, i to tylko o d�ugo�� wozu za zwyci�zc�. Macalpine podszed� do samochodu i poklepa� siedz�cego Tracchi� po plecach. - Jecha�e� wspaniale, Nikki. Jak nigdy dot�d... i to na tak fatalnym torze. Po raz trzeci w ostatnich pi�ciu wy�cigach zaj��e� drugie miejsce. - U�miechn�� si�. - Wiesz, zaczynam my�le�, �e b�dzie jeszcze z ciebie k