Piskulak Andrzej - Dąb jak chłop
Szczegóły |
Tytuł |
Piskulak Andrzej - Dąb jak chłop |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Piskulak Andrzej - Dąb jak chłop PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Piskulak Andrzej - Dąb jak chłop PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Piskulak Andrzej - Dąb jak chłop - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Piskulak
Dąb jak chłop
Tomik wydany nakładem wydawnictwa „STON 2” – Kielce 2003
Spis treści
Drogi Poeto
Liturgia zmartwychwstania słów
Śmierć Bartka
Podparty wspornikiem
Zagnany przez wiatr
W pokłonie
Młody dębczak
Swój dąb
Bartek letni
Takie drzewko
Dąb doradca
Dotyk liścia
Bartek
Dwie pory dębu
Z dziada pradziada
Konserwatywny dąb
Świętokrzyskie podniesienie
Dąb i ja
Spowiednik
Znak Boży
Duchowy turysta
Krzyżowanie
Porównanie
Na rozdrożu zmysłów
Rozstaje
Sam z sobą
Dąb jak zmach
W koronie Bartka czasami
Drabina do nieba
Pod rozłożystym dębem
Tysiącletni egzegeta
W panteonie
Patron
To słowo jedno
Świetlisty koń
Zabawa w burzę
Znak zgody
Opadły z sił
Poranny drapieżca
Zapomniany przez drzewa
Posłowie
KONIEC ROZDZIAŁU
4
Słowo wstępne krytyka literackiego Jana Zdzisława Brudnickiego
Szanowny Poeto!
Twój Wydawca zwrócił się do mnie o napisanie krótkiego komentarza do poematu. I
wyobraź
sobie moje zdziwienie! Zbiegiem okoliczności zaproszono mnie kiedyś na wieś koło
Ciechanowa. Podczas wycieczki rowerowej trafiłem na skraju uroczej doliny Łydyni
na brata
„Bartka” . Nie przesadzam, to naprawdę najokazalszy dąb Mazowsza, a zwie się
„Uparty jak
Mazur”. Posiada równie potężny pień, prawie różnie rozłożyste konary i wygląda
majestatycznie, zwłaszcza z oddalenia.
Ale nie mogłem – nawet w czasie licznych kolejnych odwiedzin – pojąć, co mnie w
tym
drzewnym patriarchu tak fascynuje, pociąga, pobudza wyobraźnię. Dopiero Twój
poemat
pozwolił mi odczytać tajemne sensy. Przeróżne. Przede wszystkim historyczne. To
dąb
gospodarz, jak chłop na swojej ziemi. I jest to też królewski władca
społeczności drzewnej
wobec okolicznych pól, łąk, wsi, dróg, ognisk. Pamięta całą historię tego kraju.
Opowiada
może legendy grecko – pogańsko – chrześcijańskie? Lubili pod takimi baldachimami
zasiadać
królowie i wodzowie. Szumiał wszak siłą i wolnością.
Ale myliłby się ten, kto by domyślał się tu jednoznacznego uwznioślenia.
„Jesteśmy gośćmi
w naszej dębinie” To druh i towarzysz człowieka. Tego kruchego, krótko żyjącego,
zagrożonego cierpieniem, chorobą i śmiercią. Stają naprzeciw siebie drzewo i
człowiek, jako
dwie cielesności i dwie duchowości. Człowiek czeka, że go ktoś ukołysze do snu –
nocnego i
wiecznego; drzewo walczy o swoje ziemne posady, o życie, przebiera się porami
roku i ubiera
się z wiekami. Człowiek oczekuje od niego świątyni, świętego gaju i strumienia,
rozgrzeszenia. Szuka podniet dla wyobraźni już od dziecińst3wa, źródeł poezji,
legend,
opowieści. Taki dąb, taka żywa architektura pozwala mu ucieleśnić żywe sensy,
metafory,
mity. Czasem społeczność lub los skazuje jednostkę na ukrzyżowanie, krzyżując
równocześnie żywe drzewo i żywego człowieka. Jest to memento życia i losu.
Nawet coś więcej, przecież to symbol Kosmosu, łącznik między górą i dołem, co
symbolizuje
istoty korzenne, pełzające, biegające i lotne. A ponadto w sensie duchowym łączy
ziemię i
niebo. Nic, zatem dziwnego, że jest celem pielgrzymek i źródłem uwznioślenia
wewnętrznego. Toteż, drogi Poeto, zdaję sobie sprawę, że trzeba wiele
przecierpieć, pożegnać
i powitać na nowo nadzieję, być w sytuacji Hioba i Hamleta, głęboko wrosnąć w
glebę
rodową, zagubić się i odnaleźć – żeby porozmawiać sobie istotnie z takim dębem.
Jan Zdzisław Brudnicki
Ps.
Przy okazji proszę przekazać pozdrowienia Bartkowi od Upartego Jak Mazur. Czy
nie po to
jesteśmy, my, powsinogi świętokrzyskie, żeby przenosić przesłania?
KONIEC ROZDZIAŁU
6
Liturgia zmartwychwstałych słów
Łabędź majestatycznie wypłynął
Z herbu biskupiego
Żegluje dostojną procesją kwiatów
Spod rozłożystego ukrzyżowanego
Tysiącletniego drzewa
Z zawieszonym na piersi Chrystusem
Krwiobiegiem ulic
Na zachodnie zbocze Chełmu
Tam kościół skromnie umglony w sobie
Poranną wiosną
Kościelny rozpala zaranny trybularz
Wahadłuje słońcem zawieszonym
Na srebrzystych łańcuszkach rosy
Kuśtykając rozpala woń
Kadzidła kaczeńcy i mleczy
Dziczejących różnobarwnie róż i głogów
W tym rozpalonym poranku
Rozpoczyna się rezurekcja znaczeń
Smuklejących pod górę modrzewi i świerków
Konarzących szeptem dębów i buków
Bielejących komżami brzóz
Kolec za kolcem wijących się zielenią jeżyn
Pionierskich od zarania życia mchów i porostów
Zmurszających się do wysiłku
Po wilgotnych schodach i kamieniach
Skrzydlaków klonowych zakiełkowanych
Na zasapanych i roześmianych nosach
Palczaste liście poklepują przyjacielsko
Po zroszonym porannym wysiłkiem płaszczyku
W dębowe obite żelazem wrota kołacze serce
Krok po kroku rozlękają się echem myśli
Rozpoczęła się liturgia zmartwychwstałych słów
Śmierć Bartka
Zabetonowano mu dziuplę
Nawet nie może
Użołędzić się
Nad swoim losem
W ramach
Melioracji w podglebiu
Pozbawiono korzeni wody
I
Obniżono w mózgu
Poziom
Świadomości
Podparty wspornikiem
Gdy tak gapi się na wycieczkowiczów
Podparty wspornikiem
Pod konar
Nie pamięta
Wiatru który zaszumiał dębinie
W koronie
Wtedy on –
Mały żołądź
Ledwo przeczuwające istnienie
Upadł z kolan matki
Mały kłębuszek zieleni
Z zawiązanym troskliwie listkiem
W czapeczce z pomponikiem
Zerwał ostatnią łodyżkę zależności
Nareszcie wolny
Obijał się o kamienie
Zaorywał nosem o ziemię
Kluczył między ryjami dzikich świń
Uciekał
Aż zagnany
Do nieprzytomności
Zarył się głęboko
W dziejową szczelinę
W świadomości
Zagnańska
Nie przypuszczał nawet
Że przeżyje tysiąc najbliższych lat
Że przetrwa własną
Śmierć
Zagnany przez wiatr
Tak tak...
Przypadkowy jak wiele innych żołędzi
Zagnany przez wiatr
W miejsce
Gdzie teraz zwiedzany
Nie zapowiadał się dobrze
Kruchy i chorowity
Nie pojmował zbytnio
Co do niego mówiono
Targany przez pożary
Jednak rósł
Rósł
Ten dąb jak chłop
Na schwał
Aż wrósł korzeniami twardymi
Jak swój los.
W sutkę ziemi
W pokłonie
Ze swych siedzib
W Krakowie i Warszawie
Wyszli trzej królowie
(orzeł wskazywał im drogę)
Bolesław Chrobry
Władysław Jagiełło
Jan Sobieski
I każdy w darze
Przyniósł kawałek
Historii Polski
By złożyć
Na konary
Królowi puszczy
To tu narodził się
Ukrzyżowany Bóg
Młody dębczak
Korzonkami obłapił delikatnie
Czarną grudkę napęczniałej pokarmem
Ziemi
I wessał się
Aż do szpiku
Bolesnego sumienia
Jej mieszkańców
Swój dąb
Wrósł nam ten dąb na schwał
Jak świeca - chwat
Dąb uwłaszczony
W ogrodzonym – przed dziećmi -
placyku
Ot
Dąb małorolny
Setny jednak to dąb
Od tysiąca lat nie dzieciak
To dąb pod wąsem
Po przejściach
I z przeszłością
Na chłopa wysoki
Na chłopa
Wie swoje
Bartek letni
Dąb jak chwat
Latem
Żołędzi
Mu nie brak
Takie drzewko
No i co pani
Powie
Takie drzewko
Co z niego wyrośnie
Przecież to prowincja
A on też
Bóg wie z jakiej rodziny
A on rósł
Dzikie psy podlewały go
Znacząc teren gdzie trzymały wartę
Ptaki czule obłapywały go gniazdami
Podczas skwaru
Chłeptał liściami wiatr
I rósł
Rósł
Jakby chciał przerosnąć
Własne życie
Ludzkie gadanie
Historię narodową
No i co też
Pani
Powie
Kto by przypuszczał
Dąb doradca
Przegrałeś zawistny książę
To ty ukradłeś królestwo mojego podwórka
Z wyprawy do Kolchidy – krainy udręki
Wróciłem zwycięski
Złote runo poezji zdobyłem
Wiara ożywiła spiżowe byki niemocy
Gotowe do zaorania zachwaszczonego
Nienawistnymi zębami smoczymi
Pola słów
Nadzieja wytrzymała atak
Niewidzialnych wojowników
Twoich potwornych myśli
Przerażona bestia zawiści
Uciekła z twojego serca
Na widok mojej miłości
Do ciebie
Mój Argo
Kołysze się z burty na burtę
Wzburzona nienawiść twoja - książę
Rozbryzguje się na miliony kropel
Niemy tysiącletni dąb doradca
Z ukrzyżowanym Chrystusem w okolicy serca
Wskazuje kierunek
Wiatr dmie w rozpostarty maszt liści
Zanim skażę cię na wieczne zapomnienie
Mojej krzywdy
Najpierw daruję ci
Co mi ukradłeś
Dotyk liścia
Poczułem na ramieniu
Dotyk liścia palczastego
Obleczonego w pożółkłą skórę
Zacisnął palcami kurczowo
Odwróciłem twarz
Dąb
Jakby wyszczuplał
Z trudem pomyślałem
Że nie uschnięty
To niewypowiedziane
Gdy patrzę
Na potężną sękatą postać
Jak roni liście
Jeden po drugim
Nie może nawet podnieść
Konarów
By gałęziami
Obetrzeć zmurszałe powieki
Z rosy
Bartek
Dąb jak chłop
Na schwał
Tylko
Krzepy
Mu brak
Dwie pory dębu
W zimie spływa z niego
Sukmana z grubego ciemno – siwego sukna kory
Spięta na piersiach mosiężnym Chrystusem
Kołnierz stojący
A końce rękawów i klapy
Obszyte zwiewną śnieżką
Po prawej stronie
Od kołnierza do pasa
Biegnie oblamówka
Zimnej szaci
W lecie zielone zgrzebne płócienne liście
Ściągnięte jedynie
Wąskim pasem
Rzemiennym gałązki
Klapy i rękawy obszyte
Suknem ciemno – zielonym
Im starszy dąb
Tym długowieczny chłop
Z dziada pradziada
Rysy jego twarzy ostre
Oczy siwe
Lub bure
Zamglone
Pozornie nie zdradzają życia
Całe ciało ciężkie
Leniwe
Czupryna gęsta ciemnoliściasta
Ubiór włościanina
Nie przedstawia wdzięku i bogactwa barw
I różnorodności form
Łatwo domyśleć się jego nastroju duchowego
I charakteru
Może temu winna gleba płonna
Gustuje w barwach ciemnych
Poza tym brak porządku
Koło głowy
Razi
Odpycha
Zdradza brak poczucia estetycznego
Spływa z niego sukmana twardej kory
A korona ubrana w czapę
Z białego barana śniegu
Od wielkich dzwonów tylko strojoną
Sowicie w pęk piór zamieszkującego ptactwa
Łapcie ukręcone z czarnej kory
Okręcone rzemieniem na onucach gleby
Mimo podeszłego wieku
Zawsze trzyma się pewnie
Wrośnięty w dziada z pradziada
Konserwatywny dąb
Ten dąb jak mężczyzna
Uzdolniony i wszechstronnie utalentowany
Potrafi się poświęcić
Domowi
Rodzinie
Spełniać oczekiwane obowiązki
Bardzo szlachetny
Lecz
Konserwatywny
I dlatego tylko
Nie osiąga w życiu tego
Co naprawdę potrafi...
Świętokrzyskie podniesienie
Ta ziemia
U Krzyża
Przyjmuje komunię
Nawozu i potu
By przemienić
Wzburzoną
Do szaleństwa
Krew w wino
Strudzone ciało
W naszą pajdę powszednią
Dąb i ja
Konarzymy sobie tak
Dąb i ja
Ja – jeden z dwóch łotrów rozkrzyżowany
Na ławeczce
On gestykuluje do nieba
Niezgrabnie gałęziami
Ukrzyżowanymi na wspieraczach
Raz po raz
Wybucha
Ptactwem
Z rozwartej dziupli
Cieknie
Czerwony
Liść
„Zaprawdę powiadam ci
jeszcze dziś będziemy w raju”
Tak powiedział
Gdy nagle
Włócznia gwiazd
Przebiła
W okolicy napisu informacyjnego
Bok
Wypłynęła
Noc i woda
„Spełniło się”
Rozerwała się
Na dwoje
Zasłona w mojej świadomości
Spowiednik
Ukryty głęboko w puszczy świętokrzyskiej
Dawał przez setki lat
Rozgrzeszenie
Temu zagnanemu skrawkowi duszy
Nim nastał Chrystus
On był Bogiem
W swej koronie wykluwał ptaki
Ubożęta chmurników
Pozwalał dzikom ostrzyć szable
O swój pień
Wilczyce wyły do niego
Dziką miłość
Konarami błogosławił ludzi
Aby rodzili dzieci
Na jego obraz i podobieństwo -
Chłop jak dąb
A gdy nastał Chrystus
Podzielił się nim
Władzą
Jak dobry gospodarz
W sążnistych słojach
Zawiekował
Historię Polski
Na czarną godzinę
Znak Boży
Choć ten wiekowy dąb poraniony piorunem
Swym wierzchołkiem w niebiosach górnych nie kołysze
Długi zaś jego korzeń w głębię Tartaru samego siebie nie wysyła
(Gdzież mu do wergiliuszowych zapomnianych georgików)
Po szramie zadanej błyskawicą płynie
Bezgłośną skargą łza porannej rosy
To znak boży – mówią
Właśnie niebiosa gromowładnie ukarały niewinne drzewo
Potwierdziły gromkie napomnienia
Ojca Świętego
Świętokrzyskiej pychy i wyniosłości
To znak boży – mówią
Czy zawsze dąb będzie kozłem ofiarnym
Najważniejszych wydarzeń ?
To znak boży - mówią
Duchowy turysta
Duchowy turysta
Już nie szuka tylko
Samego siebie
Pod rozkrzyżowanym dębem
Z ukrzyżowanym Chrystusem
Modlitwy nie myli
Z magią
Religii ze sztuką czarnoksięską
Nie obraża swojego
Ducha
Zewnętrzne gesty nie są już
Ważniejsze od intencji
Nie modli się do drzewa
A jedynie do Chrystusa
Ukrzyżowanego na nim
Liczy na spotkanie z Bogiem
Krzyżowanie
Co roku
Na Bartku krzyżowany
Chrystus
Podczas procesji wielkotygodniowej
Codziennie przybijana modlitwą pierś na krzyżyku
Od świętej komunii
Niepokoję się
Spokojem wewnętrznym
Zgubioną tęsknotą za Bogiem
Pogubiłem się w rachunkach sumienia
Nie dostrzegam grzesznika
W sobie i
Zamykam się w samozadowoleniu
Z własnej modlitwy
Beztrosko taplam się
W głębi własnego życia duchowego
Spotykam jedynie siebie samego
Bezmyślny głaz narzutowy
Tylko
O dwa tysiące lat
Starszy
Chrystus
Na twardym pniu tysiącletniego drzewa
Szuka sposobności spotkania
Porównanie
Skąd imię aramejskie w sercu
Puszczy świętokrzyskiej
To tylko gra słów
Bartek – bartnik
A może z powodu losu świętego Bartłomieja
Który towarzyszył Jezusowi
Był świadkiem zadanych ran
Śmierci
I zmartwychwstania
Za to że
Przyjął wraz z innymi
Ducha Świętego
Głosił Ewangelię
I nie pokłonił się pogańskim bogom
Został obdarty żywcem ze skóry
I wreszcie ścięty
Ktoś pewnie powie
Daleko idące to porównanie
Gdzie Albanopol gdzie Zagnańsk
Ale ta obłupiona kora
Ale ta obłupiona kora
Jeszcze za życia...
Na rozdrożu zmysłów
Ten turysta duchowy
Nie rozumiał wiele
Z tego co się dzieje
Ale wiedział
Podarowano mu życie
Od niego zależy to
Co z nim zrobi
Na rozdrożu zmysłów
Wyrósł dąb z kapliczką
A w niej zmarznięty na amen Chrystus
Wystrugany z sękatych myśli
Roztrzęsionej duszy nie mogą pocieszyć
Liczne spowiedzi
Ani nikt na świecie
Liczy się tylko modlitwa bezgłośna
Którą usłyszeć może tylko Bóg...
Rozstaje
Co się z nim stało
W jednej chwili przestał rozumieć
Siebie samego
Tak samego
Jak ten dąb
Na rozstajach dróg
Brakowało słów
Nie rozumiał własnych myśli
Bał się ich
Zaczęły żyć własnym
Życiem zupełnie niezależnym od niego
Zrozumiał - pragnienia poszły
Własną drogą
Obok niego
Bez niego
Żył jednak dalej
Życiem nowym i nieznanym do tej pory
Jak ten dąb
Na rozstajach pragnień
Sam z sobą
Nawet tego nie zauważył
Przestał się modlić
Nawet tego nie zauważył
Przestał spotykać się z Bogiem
Wśród bezmyślnych rozmyślań
Spotykał jedynie samego siebie
Pod rozłożystą koroną wiekowego drzewa
Tylko ze sobą samym pił wódkę
Mówili o nim
Sam anioł stróż go odwiedza...
Sam diabeł go nawiedza...
Nawet tego nie zauważył
Wszyscy wkoło bali się go
Zauważył to gdy otrzeźwiał...
Zaczął się bać siebie samego
Zapragnął nagle modlitwy
A Bóg spotkania z nim...
Dąb jak zmach
To długowieczne drzewo
Nie rosło na początku świata
Gdy między Łyścem a Łysicą
Zamieszkiwały takie zmachy
Że jeden drugiemu
O wiorstę podawał siekierę
Takie były olbrzymy
Pluska się w łysogórskich wyobrażeniach wieloryb
Co dźwiga na ogromnym grzbiecie ziemię
I od pradziejów podkreśla kulistość
Jej byt – jak mówią - zawisł
Na łasce tego potwora
Bo niechby się rozgniewał
Wstrząsnął cielskiem
Zwiniętym w kabłąk ogonem uderzył
To ziemia rozpryśnięta na miliony pękczyn – kawałków
Jak grad spadać będzie w ogromne
Dunaje morskie wszechświata
Niech śpi
A do snu kołysze prawieczny szum dębiny
W koronie Bartka czasami
Bartek nie jest osią świata
Nie podtrzymuje sklepienia niebiańskiego
By nie runęło nam na głowy
Wystarczy że
Czyni to skutecznie
Skandynawski wiecznie zielony potężny jesion
Na jego koronie spoczywa wszechświat
To w takich drzewach zwykle mieszkają
Mityczne zwierzęta
Dusze zmarłych lub nie narodzonych
W postaci ptaków
W koronie Bartka legną się jedynie
Czasami w nocy dwie pary ciekawskich gwiazd
Czasami pobędzie tam zabłąkany księżyc
Drabina do nieba
Bartek nie jest miejscem sądów
Na jego gałęziach bogowie nie siedzą wraz z ptakami
Nie żądają ofiary z wybranych ludzi
Spośród przybyłych turystów
Po jego pniu nie wije się
Smok o kształcie węża
Jego liściaste gwiazdy nie oznaczają losu
Nie zawierają przepowiedni przyszłości
Nie opowiadają o przeszłości
Można jej się domyślać jedynie
Ale to nic pewnego
Nie jest potomkiem
Drzewa Wiadomości i Życia
Nie jest też świętą figą
Określającą całość wszechświata
I sytuację człowieka w świecie
Pliniusz sądził
Że drzewa były pierwszymi świątyniami człowieka
Mieszkaniem dobrych i złych duchów
Bartek wymyka się
Tym posądzeniom
W jego pniu nie zamieszkał
Nawet świętokrzyski eremita
Jest tylko moją drabiną
Do samego nieba
Gdzie nie ma już gwiazd księżyca i słońca
Zanim się wdrapię
Zupełnie mi
wystarczy
Pod rozłożystym drzewem
Bartek nie wyrósł
W świętym gaju dębowym
Daleko mu do
Granatowca – izraelickiego
Perskiego drzewa wiadomości dobrego i złego
Druidzkich dębów
Jemioł i ostrokrzewi zdobiących ołtarze
Budda urodził się
Pod drzewem radosnym – saraką indyjską
A pod figowcem doznał oświecenia
Pod nim urodził się Wisznu
Zaś Brahma hinduski zmienił się w figowca bengalskiego
Jesion czczony u Skandynawów
Lipa u Germanów
Bambus w Japonii
Modrzew i brzoza na Syberii
Wierzba w Chinach
Abraham w gaju tamaryszkowym
Zasadzonym przez siebie
Modlił się
Jakub zakopał figurki wszystkich bogów pod dębem koło Sychem
Pod Bartkiem jedynie
Wypoczywał Jagiełło przed swoim Grunwaldem
A Sobieski zostawił w jego pniu szablę i butelkę przedniego wina
Wracając spod Wiednia
Czapką – rogatywką miał się pokłonić po staropolsku Kościuszko
I to nie jest pewne
W jego dziupli znaleziono
Butelkę po tanim winie z końca dwudziestego wieku
Kroniki gminne jednak milczą wstydliwie
Na temat tej sprawy
Tysiącletni egzegeta
Ten niemy dąb - arbiter
Milczy swoją przepowiednię
Dla Odysa - turysty
Zagubionego po zwycięskiej walce
Nad sobą
Stoi tak i
Tułacze się w tysiącletnią korę
I czeka na odpowiedź
Rozpostarty niedbale na ogrodzeniu
Z szumu liści odczytuje wyrocznię
Swojej duchowej poniewierki
Jak augur
Odgaduje wolę losu
Z niebezpiecznych pęknięć kory
W panteonie
W świętych gajach
Bogowie, driady i nimfy leśne
Dęby skojarzone z Zeusem
Cedry i orzechy z Artemidą i Ozyrysem
Oliwki z Ateną
Wawrzyn z Apollinem
Platany z Dioniziosem
Topole z Heraklesem
Sosny z Attisem i Persefoną
A Bartek?
Na straży puszczy świętokrzyskiej
Puszczy jodłowej
Zastygłych w lawie wspomnień
Bóstw domowych
Strzyg i zmor
Kostusi i morzysk
Złego hasającego po bezdrożach
Na straży
Wiary wytrzebienionej
Głuchej
Ciemnonocnej
Leśnej
Swojej
Skrycie ciągnącej się wsiami
Patron
Ten tysiącletni patron bartników
Przedstawiany z gęstą czupryną liści
Gdy latem grzmotami głosi
Świętokrzyskie kazania
Grady i śniegi przynosi
A gdy koło niego liść opada
Podobno
Prędko zima bywa rada
Kto na świętego Bartka siał
Będzie chleb miał
Stanie przy dębie
Leczy zęby w gębie
Od świętego Bartka
Boi się zając chartka
Twierdzą miejscowi myśliwi
I bawią się w
Strzelanego
To słowo jedno
Dorzućmy słów
Zbyt łatwopalnych
Jak na tę chwilę
Pod rozłożystym dębem
Niemym świadkiem
Wtedy wyznam
Łąkę spływającą prosto z nieba
Krwawym mleczem rozwichrzonych traw
I rojem spojrzeń
Pozwól – Dorzucę to słowo jedno
Do ogniska na rozstajach nóg
Bo jesteś życiem i śmiercią
Czy możliwe by
Zabrano nam
To pożądanie
Którego nie można
Ani wyrazić ani znieść
Świetlisty koń
Gdy ukryty w stodole
Wyskakiwał na sianie wszystkie swoje
Dziesięcioletnie
Zmartwienia i problemy
Wtedy nieoczekiwanie przez szparę w dachu
Wskoczył świetlisty koń
Cały zakurzony jakby z dalekich światów
Zarżał zachęcająco
Do zabawy
Uginając złoto – szary kark
Nagle:
Co to za tabun zdziczałych koni !?
Babcia
Otwarła od ucha do ucha
Skrzypiące dębowe wrota
Zabawa w burzę
Nim lunie deszcz -
Niebo stary dziadyga
Pod płotem
Odarte z błękitu
Z wyłupionym słońcem
Przez największego chuligana we wsi -
Wlecze się od rowu do rowu
Od stacji do stacji
Podpierając się sękatym piorunem
Przepasane ognistą błyskawicą
Obok biegną spuszczone z łańcucha
Groźnie ujadające
Rozczapierzone chmury
Raz dwa trzy
Zapamiętale liczymy
W kogo huknie
W najstarszego Bartka
W niego bęc
Znak zgody
Oczy nasze rzucają bezwymownie
Błyskawice tnące odległość
Między nami
Dla złapania oddechu
Nie sposób zliczyć do trzech
Szybko
Jedno po drugim
Wyładowanie
Z pomrukiem przekleństw
Z przymglonych oczu leje się
Strumień słów niewypowiedzianych i niedopowiedzianych
Obficie
Nie można się skryć nawet
Pod parasolem tłumaczeń
Wreszcie gdy
Z oddali
Gdzieś z kuchni
Przestaną dobiegać ostatnie pomruki
Niewysłowionej burzy
Siądziemy przytuleni do siebie
Przy otwartym oknie
Wtedy dziecko
Wdrapie się
Aż po samo niebo
Po otwartych radośnie ramionach
Wygiętych w barwny łuk
Na znak zgody
Pożeglujemy dębinie
Jak łupinie
Aż za horyzont
Który podpiera zgarbione wzgórze
Opadły z sił
Czerwone wargi
Opadły już z sił
Jak żołędzie z drzewa długo trzęsionego
Zaschnięte gardło
Z trudem przełyka
Myśl
Która chyba nigdy nie pojmie
Siebie samej
Że jesteśmy tylko gośćmi
W naszej dębinie
I musimy uszanować gościnę
Niewidzialnego gospodarza
Poranny drapieżca
Co wie o mnie ten drapieżca
Który rozpostarł niebo krążące bezlitośnie
Nad głową
I zadziera wyżej
Niż wierzchołki dębów
Pierzaste chmury
To ugodzony jastrzębim dziobem w
Samo serce gołąb
Chciał swą delikatność przeciwstawić
Drapieżności wschodzącego słońca
Może chciał też swą kruchością
Podkreślić jego władczość
Zadarta głowa
Swym jastrzębim spojrzeniem
Przenika granice błękitu
Za którymi tylko skołatana tęsknota
Zapomniany przez drzewa
Strumyk wytryśnięty
Z brzucha ziemi
Ukrytego głęboko w zaroślach
W dębinie
Mknie
Nie zwraca uwagi
Na kłody rzucone pod falę
Szuka swego ujścia
Boi się
Jeśli nie dotrze
Na czas
Do wielkiej rzeki
To wyschnie
Zapomniany przez
Wiekowe drzewa
KONIEC ROZDZIAŁU
52
Posłowie
Dziś przed czytelnikiem następny tomik poezji Andrzeja Piskulaka, który zawiera
prócz
motywów biblijnych, historycznych, motywy tęsknoty za światem dzieciństwa,
zjednania się
z przyrodą.
Poeta poszukuje radości w naturze, umie narzucić sobie dystans do świata i
rzeczy
otaczających go. Twierdzi, że miejsce, w którym żyje jest warte tego, aby
zatrzymać się i
odkryć coś nowego w codzienności, w kręgu rzeczy znanych. Proza życia wcisnęła
go na
utarte przez innych z pozoru nieciekawe ścieżki, pozostawiając tylko niewielki
margines na
poetycki zachwyt.
Czwarty z kolei tomik Andrzeja Piskulaka jest świadectwem wewnętrznych dylematów
egzystencjalnych człowieka. Poeta przechodzi od rozważań dotyczących
poszukiwania
absolutu do gorzkiego zrozumienia, że w szarości dnia prędzej czy później musi
dojść do
rozpadu wielkich idei i każdy musi pogodzić się z obcowaniem w kręgu profanum a
nie
sacrum.
Poezja winna projektować jakiś model świata i człowieka. Staje się ona „życiem”,
jeżeli
potrafi zmusić do rozumnego czytania, wprowadza w krąg pytań, dotyczących
ludzkiej
egzystencji, jej celu, doświadczeń gromadzonych przez człowieka. Jest
świadectwem
dojrzewania jednostki w zaklętym kręgu tego samego świata, z którego trudno jej
się wyrwać.
Świat i egzystencja ludzka podlegająca refleksji rozszerzają się nie w sensie
geograficznym, a
w sensie dojrzałości twórcy.
Rozważania poety krążą w sferze pytań o sens istnienia, zajmuje go konstatacja
ludzkiej
niedoskonałości. Podmiot liryczny to człowiek zaniepokojony, że jego życie może
stać się
natchnieniem zniecierpliwionej ręki. Zwraca się więc do Boga, na poły z
pytaniem, na poły z
modlitwą, próbując uzyskać odpowiedź „dokąd?”
Poeta poszukuje radości w przyrodzie, dlatego tak chętnie siada w cieniu Dębu
Bartka
(czyżby dalekie reminiscencje do czarnoleskiej lipy?). Tysiącletnie drzewo
symbolizuje
tęsknotę za konkretem, za historią jako wartością dotykalną, znaną, dającą
poczucie
bezpieczeństwa. Z drugiej strony w przedstawionych utworach Dąb Bartek staje się
archetypem ludzkiego losu, niezmiennego bez względu na czas, okoliczności.
Zawsze
podległego tym samym prawom: dojrzewania, radości, rozpaczy, rozczarowania i
niezmiennie niespełnionej tęsknoty do nieśmiertelności.
Twórczość Andrzeja Piskulaka przetrwa próbę czasu. Mówi i mówić będzie o
rzeczywistości
polskiej więcej niż opasłe rozprawy socjologów, gdyż parafrazując klasyka
„...więcej znaczy
strofa niż wiele pracowitych prozy stronic...” Autor prezentuje rzeczywistość z
punktu
widzenia jednostki. Tylko takie widzenie może nieść prawdę, ponieważ prawda
nigdy nie
bywa obiektywna, a zawsze subiektywna. Poezja ta ukazuje nam możliwość
odkrywania
czegoś nowego w codzienności, w kręgu rzeczy znanych, które dają jednocześnie
świadomość ciągłości pokoleń. Andrzej Piskulak obdarza swoim artystycznym
komentarzem
współczesną rzeczywistość.
Halina Dolezińska
KONIEC ROZDZIAŁU
54
Nota o autorze na okładce:
Andrzej Piskulak – poeta i dziennikarz – urodził się 23 maja 1959 r. w Kielcach.
Mieszka w
Zagnńsku, skąd (do czasu przejścia na rentę w 2000 r.) często wyjeżdżał w
poszukiwaniu
tematów do reportaży czy felietonów dla gazet regionalnych („Echa Dnia”, „Słowa
Ludu”,
„Gazety Kieleckiej”, „Postscriptum”, „:Kieleckich Aktualności Tygodnia”,
„Kalejdoskopu
Tygodnia”), jak i ogólnopolskich („Kuriera Polskiego”, „Expressu Wieczornego”,
„Sztandaru
Młodych”, „Gazety Młodych”, „Inspiracji”). W latach 1997 – 2000 był kierownikiem
wydań
kieleckich „Kuriera Polskiego”, a ponadto redaktorem naczelnym m.in. „Gazety
Staropolskiej” o zasięgu wojewódzkim.
Debiutował kolumną wierszy w 1978 r. na łamach miesięcznika „Przemiany”.
Publikował w
czasopismach a także wydawnictwach zbiorowych(np. „Debiutach Poetyckich 1981
r.”,
Almanachu „Bazar 5”, „Wigiliach Polskich”). W latach 1986- 1990 współpracował z
„Gazetą
Młodych” (jako reportażysta), „Inspiracjami” (jako felietonista), „Nowymi
Książkami” (jako
recenzent), a także w latach 1989 – 1990 organizował w Kielcach warsztaty
literackie pod
patronatem „Okolic”.
Wydał następujące tomiki poetyckie: „Kluczem do baśni może wytrych” (1980), „Po
trzeciej
zmianie” (1985 – ogólnopolska nagroda literacka im. Ryszarda Milczewskiego –
Bruno), „Z
gwiazdozbioru oczu” (1989). W 1989 r. Został laureatem Nagrody im. Jana
Parandowskiego
za wiersze o tematyce olimpijskiej i sportowej opublikowane w „Okolicach”.
„Zagnański dąb „Bartek” stał się jego ulubionym tematem literackim. Zainspirował
wiersze
tego zbioru odznaczające się oryginalną stylistyką, ciekawym obrazowaniem i
skłaniającymi
do głębszego zastanowienia refleksjami. <<Tysiącletnie drzewo symbolizuje
tęsknotę za
konkretem, za historią jako wartością dotykalną, znaną, dającą poczucie
bezpieczeństwa. Z
drugiej strony, w przedstawionych utworach dąb „Bartek” staje się archetypem
ludzkiego
losu, niezmiennego bez względu na czas, okoliczności. Zawsze podległego tym
samym
prawom, dojrzewania, radości, rozpaczy, rozczarowania i niezmiennie
niespełnionej tęsknoty
do nieśmiertelności” (z Posłowia Haliny Dolezińskiej)>>”
KONIEC KSIĄŻKI