Perry Steve Obcy 02 - Azyl

Szczegóły
Tytuł Perry Steve Obcy 02 - Azyl
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Perry Steve Obcy 02 - Azyl PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Perry Steve Obcy 02 - Azyl PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Perry Steve Obcy 02 - Azyl - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Steve Perry OBCY: AZYL umaczy Waldemar Pietraszek Wydawnictwo “ORION” Kielce 1994 Tytu orygina u ALIENS NIGHTMARE ASYLUM All rights reserved. Copyrights © 1993 by Twentieth Century Film Corporation. Aliens TM © Twentieth Century Film Corporation. Cover art copyrights © 1993 by Dave Dorman. Redaktor techniczny Artur Kmiecik Wszystkie prawa zastrze one For the Polish edition Copyrights © by Wydawnictwo „ORION” Kielce ISBN 83-86305-01-0 Dianie oczywi cie; I Johnowi Lockowi, który pewnie Napisa by to troszk inaczej... Sk adam podzi kowania: Mike’owi Richarsonowi za jego Prac i uwagi; Jannie Silverstein za uwagi i zielony o ówek; Verze Katz i Samowi Adamsowi za ich bezinteresown pomoc. Ludzie, bez was nie dokona bym tego. „Takie jest Prawo D ungli – prawdziwe i stare jak Niebo; Wilk, który si go trzyma prze yje, Kto go z amie, musi umrze .” Rudyard Kipling Strona 2 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k 1. Na zewn trz, w miertelnej pustce, nie by o d wi ków. Lecz w rodku statku kierowanego przez roboty zawibrowa y silniki grawitacyjne. Rozleg si niski odg os jakby ogromnego instrumentu muzycznego. Przenika przez tkanki, ko ci a do g bin duszy. Powoli otworzy y si pokrywy komór i uwolni y swych mieszka ców. Mechanizm, który ich usypia , teraz, przywo ich z powrotem do ycia. Billie siedzia a w kuchni i wpatrywa a si w co , co mia o by kaw . Kolor by prawid owy, ale to by o wszystko. Smaku nie by o prawie wcale - gor ca woda. Z jak dziwn zawiesin . Patrzy a jak p yn stygnie, cz ciowo jeszcze przebywaj c w letargu po ugim nie. Jej w asne ruchy by y mocno niepewne. Czu a si jak w czasie grypy - nie mo esz tego wyleczy i musisz przeczeka . Kawa wibrowa a. Na jej powierzchni tworzy y si ma e pier cienie, które bieg y od rodka i rozbija y si o cianki kubka. Za plecami Billie rozleg si g os Wilksa: - Smakuje jak gówno, co? - Nie mo na tego zmieni - sm tnie zauwa a dziewczyna. Nawet nie odwróci a si , by spojrze na Wilksa. Ten siad obok niej i przygl da si jej badawczo przez kilka sekund.Potem znowu przemówi . - Dobrze si czujesz? - Ja? Tak, w porz dku. Dlaczego mia abym si le czu . Siedz na bezza ogowym statku, który leci Bóg wie dok d, opu ci am Ziemi , któr opanowa y potwory, przebywam w towarzystwie po owy androida i komandosa, który prawdopodobnie nie jest do ko ca normalny. - Ej e, co to znaczy „nie do ko ca”? - achn si Wilks. Billie zerkn a na niego. Nie mog a powstrzyma bolesnego grymasu, który skrzywi jej twarz. - Jezus, Wilks. - Hej, dzieciaku, we si w gar . Sprawy nie stoj a tak le. Mamy siebie. Ty, ja i Bueller. Na chwil zapad o ci kie milczenie. Po minucie komandos odezwa si ponownie. -Id przejrze komunikaty. Chcesz i ze mn ? Billie podnios a si ze skrzyni, która zast powa a jej krzes o. Popatrzy a na Wilksa. Blizny na jego twarzy by y czym , czego dotychczas prawie nie zauwa a. Teraz jednak, w sk pym o wietleniu, wyda o jej si , e twarz komandosa, nacechowana jest wszelkimi znamionami w ciek ego okrucie stwa. Jakby jaki demon bawi si czarodziejskim lustrem: -Nie - powiedzia a w ko cu. - Twoja sprawa - odwróci si . Poci gn a yk obrzydliwego p ynu. Zmarszczy a nos z niesmakiem. -Poczekaj. Zmieni am zamiar. Id z tob . Wygl da o na to, e nie b dzie zbyt wiele zaj na tym, statku. Odk d zostali obudzeni, min tydzie i nic nie wskazywa o na to, e maj hamowa . Urz dzenia pok adowe by y prymitywne, ale i tak potrafi yby wykry obecno ludzkich osiedli, gdyby takie znajdowa y si w pobli u. Nap d grawitacyjny by o wiele wydajniejszy ni stare silniki reakcyjne, lecz nawet, je eli w pobli u znajdowa si jaki system planetarny, to, Wilks nie potrafi go wykry . By y lepsze sposoby na umieranie ni g odowa mier na statku p dz cym donik d. Billie powinna pój i dowiedzie si , czy Mitch nie chcia by i z nimi. Mitch. Ci gle j to dr czy o. Tak, kocha a go, ale czy kocha a t puszk z robakami, któr si okaza by ? No, mo e nie dok adnie z robakami, ale to, co androidy mia y zainstalowane wewn trz swych cia , mocno przypomina o d ugie d ownice. Kocha a go i jednocze nie nienawidzi a. Jak to Strona 3 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k mo liwe, e tak kra cowo ró ne uczucia mo na ywi do tej samej osoby? Mo e konowa y w szpitalu, którzy po wi cili jej przypadkowi tyle lat, mieli racj ? Mo e jest ob kana? Statek by ogromny, a wi kszo jego przestrzeni przeznaczono na magazyny. Tak naprawd to jeszcze nie zdo ali obej wszystkich zakamarków. Billie przypuszcza a, e zostan tu jeszcze d ugo. Mia a co do tego mocne podejrzenia, ale nie obchodzi o j to. Nie by a jeszcze wystarczaj co znudzona. Po co sobie zawraca g ow ? Kto dba o jakie gówno? Kabina sterownicza by a male ka, ledwo wystarcza a na dwie osoby. Projektanci zostawili miejsce dla technika, na wypadek jakiej naprawy. Od pocz tku swego istnienia statek sterowany by przez komputer i kilka robotów. Ekran monitora przekazuj cego komunikaty by pusty, z wyj tkiem biegn cych z góry na dó kolumn danych zapisanych w j zyku maszynowym. - Czas na pokazy - odezwa si Wilks. Nie u miecha si jednak. Cz owiek wygl daj cy jak Albert Einstein w wieku oko o sze dziesi ciu lat powiedzia : - Mamy sygna ? Mamy po czenie. W porz dku. S uchajcie wszyscy, je eli gdzie tam jeste cie. Tu Herman Koch z Charlotte. Nie marny ywno ci, prawie nie mamy te wody. Jeste my opanowani przez te przekl te potwory, które zabijaj albo porywaj wszystkich woko o! Zosta a nas tylko dwudziestka! M czyzna znikn i nagle pojawi o si inne miejsce. Na zewn trz panowa jasny, oneczny dzie . Wokó kwit y wiosenne kwiaty, jasnozielone li cie okrywa y drzewa. Jednak co niesamowicie okropnego niszczy o t sielankow sceneri : Jeden z obcych taszczy w swych apach kobiet . Niós j jak cz owiek d wigaj cy ma ego psiaka. Potwór by wysoki na oko o trzy metry. wiat o migota o na jego czarnym zewn trznym szkielecie. G ow mia w kszta cie jakiego dziwnie zmutowanego banana, a ca a posta przypomina a groteskow krzy ówk insekta z jaszczurk . Z pleców stercza y mu ko ciste wyrostki, jak zewn trzne ebra - po trzy pary z ka dej strony. Szed wyprostowany na dwóch nogach, co wydawa o si prawie niemo liwe przy jego budowie. Z ty u wi si ugi, umi niony ogon. Pocisk odbi si od g owy potwora, nie czyni c mu wi cej krzywdy ni uderzenie gumowej kulki o ulic z plastekretu. Obcy odwróci si i popatrzy w stron niewidocznych strzelców. - Celuj w kobi ! - kto krzykn . - Zastrzel Jann ! Zanim bestia zdo a uciec ze sw zdobycz , zabrzmia y jeszcze trzy strza y. Pierwszy chybi , drugi trafi w pier potwora i rozp aszczy si na naturalnej zbroi. Trzecia kula trafi a kobiet tu nad lewym okiem. - Dzi ki Bogu! - rozleg si g os niewidocznej osoby. Obcy wyczu , e wydarzy o si co niedobrego. Podniós kobiet i trzyma j w wyci gni tych przed siebie apach. Kr ci g ow na wszystkie strony, jakby bada sw ofiar . Potem popatrzy na strzelców. Cisn na ziemi martw lub umieraj kobiet , jakby by a niepotrzebnym ju mieciem. Zacz biec w kierunku zabójców jego zdobyczy. Wydawa przy tym g ny syk... Teraz by a to szkolna klasa. Rz dy ciemnych ekranów komputerowych terminali. Jedyne wiat o pada o od strony rozbitego okna. Na pod odze le o cz ciowo zjedzone ludzkie cia o. Reszta przypomina a krwaw miazg . Rozk adaj ce si tkanki przyci gn y mrówki i innych ma ych padlino erców. Resztki by y zbyt ma e, by okre li p ofiary. Nad nimi, na cianie, pó metrowe litery g osi y: DARWIN ESTIS KORECTO. Darwin mia racj . Czy to le ca na pod odze osoba napisa a te s owa jako ostatnie przes anie? Lub mo e kto by tu pó niej, zobaczy , co si wydarzy o, i poszuka wyja nienia, zanim nie przysz y stworzenia stoj ce teraz na szczycie cucha pokarmowego? S owa jak te, mia y sw wymow , ale w d ungli miecz, z by i pazury by y pot niejsze ni pióro. Zawsze... ody m czyzna, mo e dwudziestopi cioletni, siedzia w ko ciele we frontowej awce. Religia nie by a popularna w ci gu ostatnich dwudziestu lat, ale ci gle by y jeszcze miejsca Strona 4 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k do modlitwy. Delikatny blask spod krzy a zawieszonego nad o tarzem pada na m odego cz owieka. Ten siedzia w pierwszym rz dzie awek, w pustym ko ciele. Oczy mia przymkni te i modli si g no. - ...i nie wód nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode z ego mówi - Bo Twoje jest królestwo, pot ga i chwa a na wieki. Amen. Prawie bez chwili wytchnienia m odzieniec ponownie zacz monotonnym g osem: -Ojcze nasz, który jest w niebie... Mroczny cie pad nagle na cian przy ko cu rz du awek. - ...Przyjd królestwo Twoje, b wola Twoja... Cie rós . - ..jako w niebie, tak i na Ziemi... Rozleg o si g ne szuranie po posadzce. Lecz m czyzna nie poruszy si , jakby nie ysza . - ...Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpu nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom... Obcy stan nad modl cym si cz owiekiem. Przejrzysta lina cieka a z rozwartych szcz k. Wargi ods oni y ostre z by. Paszcza otworzy a si powoli i ukaza a drugi komplet mniejszych z bów, które przypomina y cienkie, ostre gwo dzie. - ...i nie wód nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode z ego... Wewn trzne z by zawieszone by y jakby na o liz ej, postrz pionej tyczce. Wystrzeli y nagle z paszczy z osza amiaj szybko ci i si . Wyrwa y dziur w szczycie g owy m czyzny, jakby jego czaszka nie by a grubsza i twardsza ni mokry papier. Mózg i krew trysn y w gór . Oczy modl cego si otworzy y si w ostatnim zdumieniu, a usta zdo y jeszcze wyszepta : - Bo e! Potwór wyci gn szponiaste apy i wyrwa sw ofiar z awki. Pazury rozerwa y tkanki i dotar y do serca, które nie wiedzia o, e ju jest martwe. Obcy i jego zdobycz znikn li z ekranu, na którym pozosta o tylko troch krwi i strz pki szarej substancji na awce. Wn trze ko cio a sta o puste i ciche. Bóg, jak si wydawa o, nie zbawi nas ode z ego. Wilks odchyli si do ty u w fotelu i patrzy ponuro na pusty ko ció . - Automatyczna kamera - odezwa si . - Prawdopodobnie zainstalowana z powodu odziei. Ciekawe, e jej sygna dotar tak daleko. Z oczu.stoj cej obok Billie ciek y zy. - Wilks! - j kn a. - Zadziwiaj ce, jak daleko ludzie potrafi przesy wiadomo ci. Rzeczywi cie potrzebuj pomocy. A mo e jest to ju tylko nagrobek? No wiesz, sygna y mog kr w przestrzeni przez wieczno . S nie miertelne. Mo e pomy leli, e kto o milion lat wietlnych od Ziemi, przechwyci je i zwróci przez chwil uwag . Rozumiesz, chrupi c pra on kukurydz przygl dasz si zag adzie ludzko ci. Billie wsta a. - Zamierzam zobaczy si z Mitchem - powiedzia a. . - Uca uj go ode mnie - rzuci Wilks. Billie zesztywnia a. Spostrzeg jej reakcj i pomy la o przeprosinach, ale nic nie powiedzia . Pieprzy to. Niewa ne. Dalej przeszukiwa komunikaty, oczekuj c czego innego, ale wszystko wygl da o podobnie. mier . Zniszczenia. Cia a porzucone na ulicach. Zwierz ta ywi ce si trupami. Zgraja psów walcz cych o ludzkie rami . Nie by o d wi ku. Obraz pochodzi pewnie z kamery nagrywaj cej uliczny ruch, ale atwo by o si domy le , e warcz i szczekaj na siebie. Rami by o napuchni te i sinobia e. Pewnie le o d ugo na cu. Ktokolwiek by jego w cicielem, nie musi si ju o nic martwi . Z pewno ci ju Strona 5 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k nie dba o to, e psy si o nie bij . Teraz by o tylko padlin . Wy czy w ko cu obrazy z Ziemi. To ju tylko historia, Wszystko, na co patrzy , ju si wydarzy o, sko czy o si . Ponownie zacz bawi si przegl daniem. Szuka informacji, dok d zmierza ich statek Sytuacja by a nie za ciekawa - transportowiec zosta zaprojektowany tak, e nie móg przewozi pasa erów. W ko cu uda o mu si uruchomi kilka programów i dowiedzie si z ekranu paru rzeczy. Statek zosta wys any z powodu obcych na Ziemi. By to stary trup po atany drutem i modlitw o utrzymacie si przez jaki czas w ca ci. Po tym, jak Wilks zobaczy tego faceta w ko ciele, nie czu szacunku do modlitw. Nie znaczy o to wcale, e od- czuwa go kiedykolwiek. Statek wiedzia , dok d leci, ale to niewiele pomog o komandosowi. Musia a to by planeta lub stacja kosmiczna gdzie tam w przestrzeni. Oko o dwustu milionów kilometrów przed nimi znajdowa o si jakie s ce klasy G, ale nie potrafi dostrzec adnych jego satelitów. Musia y tam by bo w przeciwnym razie komory hipersnu nie uwolni yby ich. „Mog o by jakie uszkodzenie, dupku - zabrz cza cichy g os w jego g owie. - Mo ecie wszyscy umrze .” „Pieprzy to - odpowiedzia Wilks g osowi. - Mam interesy do za atwienia przed mierci .” „My lisz, e Wszech wiat zwróci uwag na twoje interesy?” „Odpieprz si , kolego. Ty i ja jedziemy na tym samym wózku.” Odpowiedzia mu szyderczy miech. 2. Mitch spoczywa na wózku, który zmajstrowali dla niego, i wygl da o to; jakby normalnie siedzia . Bior c pod uwag , e poni ej talii nie pozosta o nic, prawdziwe siedzenie nie by o mo liwe. Ko czy si po rodku. Niemal dok adnie pó cz owieka, - pó androida zaklajstrowanego medyczn piank . Sam naprawi uszkodzenia uk adu kr enia. Utworzy nowe po czenia i jego krwiobieg znów by zamkni tym systemem. Druga jego po owa zosta a na planecie obcych oderwana przez rozw cieczonego potwora broni cego swego gniazda. Ten jeden obcy zosta zabity, a pozosta e prawdopodobnie wyparowa y w atomowych eksplozjach, które przygotowa im Wilks jako po egnalny podarunek. Cz owiek rozerwany jak Mitch zmar by na tej diabelskiej planecie od szoku i utraty krwi. Androidy by y lepiej skonstruowane. Siedzia w kabince stworzonej dla napraw komputera. By a mniejsza ni pokój, w którym siedzia Wilks. Us ysza Billie, gdy wchodzi a, i mia nadziej , e to nie ona. - Mitch? Potrz sn g ow . - Nie mog wej do systemu komputera - powiedzia . Kod dost pu do obszaru nawigacyjnego jest sze dziesi ciocyfrowy i na dodatek jeszcze zakodowany przy u yciu kolejnych czterdziestu cyfr. eby si tam wedrze , trzeba wieczno ci. Ale, ale. Gdzie s inne statki? Opuszczali my Ziemi wraz z ca armad . Powinni tu gdzie by , a nie ma ich. Jeste my sami. W tym nie ma adnego sensu. Stan a obok jego wózka. Z trudem powstrzyma a si od pog adzenia go po czuprynie. - Wszystko w porz dku... - Nie, nie wszystko w porz dku! Nie wiemy, gdzie jeste my, dok d lecimy, czy w ogóle prze yjemy! Musz , taka jest moja rola jako... - Odjecha w ty . Ponownie potrz sn g ow . Billie chcia o si krzycze . To, co zrobi a w ostatnim tygodniu znaczy o wi cej ni ca e ycie. Zakocha a si w androidzie. Co gorsze, on zakocha si w niej i mia z tym wi cej problemów ni ona. Kiedy wchodzili do komór hipersnu, zaakceptowa a to, co si wydarzy o. Wierzy a, e jako to b dzie. Lecz kiedy si obudzili, co si zmieni o. Co w nim. I co w Strona 6 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k niej samej. Nie uwa a, e jest jedn z tych osób, które obnosz sw nienawi jak w óczni i d gaj ka dego, kto si z nimi nie zgadza. Zawsze by a tolerancyjna. Cz owiek jest cz owiekiem, niewa ne, czy urodzi a go kobieta, czy wyszed ze sztucznej macicy, czy te zrobiono go w fabryce androidów. Niewa ne by o, sk d pochodzisz, ale dok d zmierzasz. Po wi canie czasu na spogl danie wstecz nie mia o dla niej sensu. Ci gle to powtarza a. A androidy by y lud mi. Oczywi cie, ale czy chcia aby, eby jej siostra po lubi a którego ? Albo eby kto taki zosta jej m em? Jezus! Nie powiedzia jej, kim jest, i to by o jego zbrodni . Dowiedzia a si tego, gdy ju zostali kochankami i gdy ju zapad jej g boko w serce. To bola o. Nigdy nie spodziewa a si , e mo e j spotka co takiego. Zadziwiaj ce, ale tak by o. A. teraz? Chocia z drugiej strony nadal znaczy dla niej bardzo du o. W sprzyjaj cych warunkach Mitch móg by znowu by ca y. Móg by jak nowy. Mie perfekcyjnie zaprojektowane mi nie, delikatn skór i wszystko inne na swoim miejscu... Dosy ! Co jeszcze tkwi o w tym wszystkim. Sama nie by a pewna co. M czyzna - sztuczny czy nie - by czym nowym w jej yciu. M czyzna, którego pokocha a zmieni j . Co zmieni o si w jej wn trzu. Chcia a to zrozumie , chcia a da mu wszystko, czego b dzie od niej potrzebowa , ale nagle sta si dla niej kim innym - zimnym, przestraszonym cz owiekiem, który nie pozwala jej si zbli . Kim , kto nie chce ucha o jej uczuciu, o gniewie i potrzebach. Kim , kto ukry si za murem i zakry r kami uszy. Ci gle jednak próbowa a. - Mitch, pos uchaj. Ja... - wyci gn a r i tym razem dotkn a jego w osów. By y tak naturalne jak jej w asne, takie, jakby wyros y ze skóry cz owieka. Tylko pod mikroskopem mo na by o zauwa ró nic . - Nic nie mów, Billie. Poczu a, jakby od tych s ów nadlecia mro ny podmuch. Tak zimny, e a zapar o jej dech w piersi. Jak móg to zrobi ? Nie chce z ni nawet rozmawia ? - Billie, prosz ... Spróbuj zrozumie . Nie... nie chcia em ci zrani . To... ja nie... nie mog em. Przykro mi... - Jestem zm czona - powiedzia a Billie. - Zamierzam troch odpocz . Wysz a tak szybko, jak tylko pozwala a na to sztuczna grawitacja. Problem polega na tym, e nikt nie uwa za konieczne w czania ci enia w statku kierowanym przez roboty. Jednak Wilks uruchomi ten system, jak wiele innych, gdy tylko weszli na pok ad. Teraz mog o si zdarzy , e statek rozleci si od silniejszego, kichni cia. Magazynek, którego u ywa a jako sypialni, by niewielkim pomieszczeniem o rozmiarach dwa na trzy metry. By o tu gor cej ni gdziekolwiek na statku, gdy w siedztwie znajdowa y si urz dzenia zasilaj ce system grzewczy transportowca. Rozebra a si prawie do naga, pozostaj c jedynie w majteczkach i staniku. Po a si . Pot cieka po jej nagim ciele i po chwili resztka ubrania, któr zostawi a na sobie, by a kompletnie przemoczona. Czu a, e ca a si lepi. Drzema a, gdy w drzwiach pojawi si Wilks. Nie zd a zaci gn zas ony. Jego nag e wtargni cie wr cz j zamurowa o. - Rób troch ha asu, kiedy wchodzisz, Wilks. Przestraszy mnie. Wszed do komórki. Jego stopy prawie dotkn y le cej na pod odze dziewczyny. Usiad a i podwin a nogi pod siebie. Widzia j nag i nie obchodzi o j to. Lecz sposób, w jaki si jej przygl da by denerwuj cy - Wszystkiego si boisz, Billie - odezwa si . Zamruga a oczami. - O czym ty mówisz? Podszed bli ej. Wyci gn r ce i chwyci j za ramiona. - Kiedy by dzieckiem, ba si mierci, pó niej ba si ycia. - Jezus, Wilks! Wyno si ... Zanim zd a zareagowa , jego d onie zacisn y si na jej piersiach. Strona 7 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - I zawsze ba si mnie - doko czy . Szarpn a si ze z ci . Potem chwyci a jego r ce i odepchn a od siebie. - Do diab a! Co ty sobie wyobra asz! Z apa j za nadgarstki i pochyli si nad ni . Jego twarz znalaz a si teraz o kilka zaledwie centymetrów od jej ust. Poczu a zapach jego potu i... pi ma. -Naprawd wolisz t rzecz z pokoju komputerów? Jedyny, który jest odpowiednio wyekwipowany, co? Poczu a co twardego na brzuchu. Chryste, czy by chcia j zgwa ci ? -Wilks! Przesta ! Dlaczego to robisz? Odsun si nieco do ty u, jego twarz na moment zamar a, oczy by y przymkni te. Potem powieki uchyli y si i dwa strumienie wewn trznego wiat a wytrysn y jej prosto w twarz. Komandos wyszczerzy z by w szerokim u miechu. - Dlaczego? Bo chc , eby popatrzy a na siebie. Na to, czego si obawiasz. Na mi . Na nami tno . Na ludzi. Billie popatrzy a w dó i dostrzeg a, e jej brzuch uciska nie to, o czym my la a. To jego brzuch... -Aaaaghhh! Wraz z tym krzykiem wytrysn a fontanna krwi i szcz tków wn trzno ci. Po chwili pojawi si doros y okaz obcego. Niemo liwe! To by o fizycznie niemo liwe! Potwór miechn si do niej , ukazuj c ostre z by drapie cy. Kapa a z nich lina i krew. Ruszy ku niej... - Wilks! Billie usiad a. By a sama w swej pakamerze. Ca a by a zlana potem, a w osy zlepi y jej si od wilgoci. Do licha, to by sen. Tylko sen! Jednak nie by to wy cznie koszmar. Wiedzia a o tym, to by a wizja... komunikat. Wszystko widzia a zbyt wyra nie i odczuwa a zbyt g boko. Byli tutaj. Na statku. Dziewczyna chwyci a swe ubranie i wybieg a. Wilks ci gle walczy z programem, który uruchamia zewn trzne kamery. Mia nadziej , e zdo a powi kszy obraz, kiedy zobaczy Billie. W a swój kombinezon do po owy. Ca a ocieka a potem. Na statku nie by o zbyt wiele wody i wszyscy prawdopodobnie ju cuchn li. Nawet Bueller, który mia tylko imitacj ludzkich gruczo ów potowych. - Wilks, oni s tutaj. Na statku. Z apa a go za koszul . - Spokojnie, spokojnie - zawo . - Widzia jakiego ? - ni a o nich - odezwa si Bueller. Billie odwróci a si i popatrzy a na niego, jakby zdradzi jak ich wspóln tajemnic . - To nie by zwyczajny koszmar, Wilks. Czu am ich. Pami tasz tego s oniowatego podró nika, który nas uratowa ? Czu am wtedy, e nas nienawidzi. - Tak, kolekcjoner gatunków. - Co w tym rodzaju. I teraz by o tak samo. Ci gle je czuj . To tak, jakby wietlny promie wpada do mojego mózgu. Nie potrafi tego dotkn , ale to jest we mnie! Wilks pokr ci g ow . Ten dzieciak zosta zbyt mocno okaleczony. Wszyscy zostali w jakim stopniu zranieni: Stres atakowa ich ze wszystkich stron. Ale b dzie próbowa na wszelkie sposoby wydosta ich z tego lataj cego grobu. -S uchaj, Billie, to nie ma sensu... - Gdzie jest karabin? Je eli nie chcesz mi pomóc ich znale , zrobi to sama! Wilks spojrza na Buellera. Android odwróci wzrok. Sprzeczanie si ze zdesperowan kobiet nie by o nigdy jego najmocniejsz stron . Wilks wiedzia o tym. Chryste, kobiety czasami zachowuj si , jakby nale y do innego gatunku. Nie rozumia ich. - Wi c? - Dobra. Chcesz bawi si w komandosa? To si pobawimy. Ale to ja wezm karabin. Mamy tylko jeden i to niepe ny magazynek. Wsta i podszed do szatki, gdzie trzymali kara- bin. Wyj go, a potem wyci gn jeszcze pistolet, który nosi , zanim nie u yli si do hipersnu. Powinien zabra wi cej amunicji, a mo e nawet kilka karabinów M-41 E. Dobry Strona 8 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k komandos zawsze gromadzi tyle broni, ile tylko zdo a, ale tym razem nie starczy o czasu. Kiedy pieszysz si na statek, który ma uratowa ci przed wybuchem j drowym albo spotka- niem z g odnym potworem, nie rozgl dasz si za amunicj . Mia jeszcze kilka granatów do wyrzutnika, ale by y one bezu yteczne na statku dz cym przez kosmiczn pustk . Dziura w pow oce oznacza a wtargni cie pró ni do wn trza. Zosta yby po nich tylko ma e liczne kryszta ki. Tylko szaleniec chcia by tak sko czy . Nawet pociski przeciwpancerne o kalibrze 10 mm by y problemem, chocia dziury, jakie mog y zrobi , by y niewielkie. Wstrzelenie specjalnego kleju w strumie uciekaj cego powietrza powinno zalepi takie uszkodzenie pow oki. Sprawdzi baterie, a potem stan magazynka na ciek okrystalicznym wy wietlaczu. Pozosta o pi adunków. Cholernie ma o. „Chwileczk . Wygl da na to, e nie b potrzebne. Dzieciak jest po prostu wystraszony. Obejdziemy statek i przekona si , e jeste my tu sami.” Odwróci si do Billie. - Chcesz wzi pistolet? Nie przebije pancerza, ale gdyby tak obcy otworzy paszcz , to mo e... - Daj mi go - przerwa a mu. Poda jej bro - standardow wersj wojskowego pistoletu automatycznego typu Smith. Zabra go genera owi na Ziemi, gdy tamten zastrzeli Blake. Genera wystrzeli trzy pociski, potem Wilks jeszcze pi . Razem osiem. Ten model nie mia do adowywacza. By a to tania wojskowa bro z magazynkiem na pi tna cie naboi. Zosta o, wi c siedem, mo e osiem, je eli genera zwyk trzyma nabój w komorze. -Masz siedem strza ów - powiedzia do Billie. Sprawdzi a bro . -Potrzebuj tylko dwóch - powiedzia a. Spojrza a na Buellera i poprawi a si : - Trzech. -No, idziemy znale te potwory - powiedzia Wilks. Bueller, idziesz pobawi si z nami? -Naprawd my lisz, e istnieje jakie niebezpiecze stwo? Wilks zerkn w stron dziewczyny, potem z powrotem na Buellera. -Szczerze? Nie. - Wi c zostan tutaj i b dalej pracowa z komputerem. Sier ant widzia , jak gniew wr cz kipi wewn trz Billie. Gdyby jednak powiedzia , e wierzy w obecno obcych na statku, to Mitch musia by pój z nimi, gdy jest androidem. Próbowa by chroni dwójk prawdziwych ludzi. -Ruszajmy Billie. Zacisn a z by i rzuci a st umionym g osem: -W porz dku. Idziemy. „Do diab a! - my la Wilks. - trzeba by o to zrobi . Jak dot d jest dok adnie tak, jak przewidywa em. Zero:’ Obszukali prawie ca y ogromny statek. By wystarczaj co du y, by przegapi ma ego psa czy kup insektów. Czasem mo na przemyci co na statek pomimo pól zabezpieczaj cych. Niektórzy maj na pok adzie swych ma ych ulubie ców. - No i w nie, Billie. Koniec. Nikogo nie ma. - Co z magazynami na rufie? Wilks opar karabin o cian i podrapa si w rami . - Nie wejdziemy tam. Zamek kodowy. Skoro my tam nie wejdziemy, nic stamt d nie wyjdzie. - Ej e, Wilks. Widzia am, co one potrafi . Ty te przy tym by . - Mo emy zerkn na drzwi. Skoro to ci uszcz liwi. - To nie mo e mnie uszcz liwi . Po prostu musz sprawdzi . - Wzruszy ramionami. Móg by w tym momencie da jej klapsa. To prawda, nie mia a lekkiego ycia. Oboje rodzice zgin li, zabici przez obcych. Mo e nawet spotka o ich najgorsze i zostali zamienieni na pokarm dla poczwarek. Lata, które dziewczyna sp dzi a w szpitalu psychiatrycznym na Ziemi, te pozostawi y lady. I ca e to gówno ci gle w niej siedzia o. Strona 9 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Korytarz prowadz cy do rufowych magazynów by w ski i s abo o wietlony. Wilks dostrzeg jednak, e w az prowadz cy do wn trza by zamkni ty, a czerwone wiate ko zamka informowa o, e wszystko dzia a. Jak wszystkie inne wewn trzne drzwi w az by hermetyczny i zabezpieczony na wypadek nag ej dekompresji - standardowa duralowa p yta, sze cio lub siedmiocentymetrowej grubo ci. Nawet obcy mia by k opoty z przedarciem si przez ni . - Puk, puk - odezwa si Wilks. - Czy jest kto w domu? Zatrzymali si na chwil przed wej ciem do magazynu. - Przykro mi, Billie, ale polowanie sko czone. - Co to za zapach? - spyta a nagle. Wilks poci gn nosem. Co si pali o. mierdzia o jakby... jak topi ca si izolacja przewodu. Krótkie spi cie? atwo mog o powsta , bior c pod uwag sposób, w jaki zbudowano ten statek. - Zapach jest tutaj silniejszy - odezwa a si Billie i wskaza a w stron , z której przed chwil przyszli. - Lepiej sprawdzi ... Leniwa smuga dymu pe a wzd korytarza jak gruby sun cy nad pod og . - Lepiej ap za ga nic - poradzi Wilks. Billie zdj a jedn z nich ze ciany. Nagle doszed ich d wi k metalicznego zgrzytu, a potem ryk alarmu. Piana z sufitowych przeciwpo arowych spryskiwaczy pojawi a si tu przed nimi. Szybko zbli a si w ich kierunku. - Cholera! - wykrzykn komandos. Bueller zobaczy na monitorze b ysk alarmu i napis: PO AR. Na pok adzie nie by o komunikatorów. Nie móg porozumie si z Wilksem i Billie. Przy pomocy r k wyczo ga si ze swego wózka i zacz „i ” tak szybko, jak tylko potrafi . Zadziwiaj ce, do czego jest zdolny cz owiek, kiedy pieszy si na umówione spotkanie i jednocze nie wie, e ju jest spó niony. Piana przesta a p yn , a w sekund pó niej umilk d wi k alarmu. Wilks odetchn . Oznacza o to, e ogie zosta ugaszony. Mo e by to fa szywy alarm, bo w korytarzu nie czu by o podwy szonej temperatury. -Zosta tutaj. Sprawdz to. - Odpieprz si . B os ania twoj dup . Musia si u miechn . - Dobra. Uwa aj, pod oga jest liska. Szli obok siebie w stron rufy. Ju po kilku metrach odnale li ród o dymu. Nadtopiony kabel, który jeszcze troch dymi , chocia by prawie ca kowicie pokryty pian . - Wilks. Odwróci si i zobaczy to, co chcia a mu pokaza Billie. W cianie pomi dzy korytarzem a magazynem zia a dziura. Mia a stopione, postrz pione brzegi i by a wystarczaj co du a by móg przez ni przej cz owiek. Otwór by wypalony kwasem. - O, kurwa - j kn Wilks. - No w nie - Billie skin a g ow . 3. Billie rzuci a na ziemi ga nic i wyci gn a z kieszeni pistolet. Zacisn a r koje w obu d oniach, które nagle sta y si mokre i spocone. Strach zamieni jej wn trzno ci w lodo- wat bry . Chcia a uciec i ukry si gdzie , ale nie by o gdzie. - Mia racj - odezwa si Wilks. - To ja si myli em. Mi kko jak kot podszed do dziury i zbada j , staraj c si nie dotyka brzegów. - Ostro nie - powiedzia do dziewczyny. Strona 10 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Przeszli przez otwór w cianie. Pomieszczenie by o ciemne, a lekka po wiata padaj ca z korytarza by a jedynym ród em wiat a. Nie, by y jeszcze male kie punkciki wiec cych diod... Sier ant odnalaz tablic kontroln i popatrzy na cyfry, które wy wietla a. Jezusie! Billie pokiwa a tylko g ow . Usta mia a zbyt wyschni te, eby przemówi . Na pod odze le obcy. Pod oga wokó niego by a cz ciowo prze arta jego krwi - kwasem tak mocnym, e trudno w to by o uwierzy . Jedna z teorii, któr us ysza a Billie z nagranych komunikatów, g osi a, e w nie z powodu swej krwi mi so potworów ma tak nieprzyjemny smak. To brzmia o naprawd okropnie. Jakie stworzenie mog o zjada takie monstra? Obok obcego sta y urz dzenia, które zdawa y si by g ównym adunkiem w tym magazynie: cztery komory do hipersnu. Ka da kry a jeszcze niedawno jednego cz owieka. Z tych resztek, które pozosta y, nie z oby si nawet pojedynczej osoby. Pokrywy komór by y potrzaskane i zbryzgane krwi , bez w tpienia ludzk krwi , która ju dawno zasch a. Billie chcia o si wymiotowa . Z trudem zdo a zapanowa nad sob . Wilks bada pulpit sterowniczy jednej z komór. Po chwili odwróci si do dziewczyny, która bez przerwy rozgl da a si woko o, oczekuj c nag ego ataku bestii. Ta czwórka tu podró owa a - powiedzia . - Byli g boko zamro eni, ale ywi. Prawdopodobnie wiedziano, e s zainfekowani, i kto pomy la , e w ten sposób mo na powstrzyma wzrost poczwarek. Wygl da na to, e si pomyli . Dlaczego? Dlaczego kto to zrobi ? Komandos pokr ci g ow . Nie mam poj cia - rozejrza si uwa nie dooko a. - Polityku. Mo e jaki zysk. Pó niej dziemy prowadzi takie akademickie dyskusje. Prawdopodobnie by a tu czwórka obcych. jeden zosta zabity, a jego krew u yta do wytopienia dziury, eby pozostali mogli st d wyj . Ta trójka najwyra niej sko czy a niadanie i teraz posz a szuka obiadu. Wilks wskaza luf karabinu na prawie ca kowicie zjedzone zw oki. - Mitch! - Nie bój si o Buellera. One nie znosz nawet zapachu androidów. Przekonali my si o tym na ich planecie. - Ale gdy go znajd , zabij go. Pewnie tak. I nas tak e. Musia y st d wyj krótko przed tym, jak nadeszli my. Kwas uruchomi system przeciwpo arowy. Idziemy. Musimy wróci do przedniej cz ci statku i zabarykadowa si tam. Co zaskroba o za ich plecami. - Wilks... - S ysza em. Odwróci si i podniós karabin. Uruchomi laser celownika. Male ka czerwona plamka zata czy a w odleg ym k cie. Co sykn o. - Biblie... Obcy pojawi si w kr gu md ego wiat a. By wysoki na trzy metry i b yszcz co czarny. Je eli monstrum mia o oczy, to by y one ukryte. Jakichkolwiek jednak u ywa o zmys ów, wiedzia o, e s tutaj ludzie. Zewn trzne szcz ki potwora rozwar y si i g sta ma zacz a czy si z ostrych jak ig y z bów o grubo ci palca. Spiczasto zako czony ogon porusza si na boki jak u kota na chwil przed skokiem. - Wilks! - Mam go. Strona 11 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Komandos podniós powoli karabin do ramienia. Billie zobaczy a, jak czerwona plamka laserowego promienia przesuwa si z piersi bestii w gór . Czerwona zorza zamigota a na wyszczerzonych z bach. Obcy jeszcze szerzej otworzy paszcz . Czerwone wiate ko znikn o. - egnaj, skurwysynu - powiedzia Wilks. Wystrza karabinu w pustej przestrzeni magazynu zabrzmia jak grzmot. D wi k odbi si od twardych cian i na chwil og uszy dziewczyn . Bestia upad a. Mo na by o dojrze , e czubek jej g owy, jakie dziesi centymetrów powy ej górnej szcz ki, jest otwarty jak puszka. Ma e kawa ki pancerza posypa y si na boki. Cienki strumie tawego p ynu s czy si na pod og . - Trafi go! - wykrzykn a. W az zacz dymi , gdy dotar a do niego krew potwora. Coraz wi cej cego p ynu wydostawa o si z roz upanej czaszki obcego. -Wychodzimy, Billie, pr dko! To jest ci nieniowy w az, który prowadzi do komory pomi dzy magazynem a pow ok zewn trzn ! Gdy to gówno prze re si przez zewn trzny... Nie musia mówi wi cej. Billie skoczy a ku dziurze w cianie i wypad a na zewn trz. Wilks dos ownie depta jej po pi tach. - Szybciej, szybciej! Alarm przeciwpo arowy ponownie wype ni ostrym d wi kiem korytarz. Piana zacz a lecie z sufitu tu za ich plecami. Biegli, lizgaj c si na resztkach pozosta ych z poprzedniego alarmu. Ruszajmy si . Musimy dotrze do tamtego w azu! Billie wyprzedza a Wilksa o jakie dwa metry, kiedy w czy si nast pny alarm. By o to ostrze enie przed dekompresj . Pi metrów przed nimi zacz y zamyka si awaryjne drzwi si gaj ce od sufitu do pod ogi. Czerwone wiat o miga o w szale czym tempie. Je eli co nie zatka dziury w pow oce statku, ca e powietrze po tej stronie drzwi zostanie wyssane przez pró ni . Nikt, kto tu pozostanie nie zdo a prze . Udusi si . Billie dopad a zamykaj cych si drzwi i po a si na pod odze. Czo ga a si pod drzwiami, czuj c, jak kaleczy sobie d onie i kolana. Ale przesz a! Odtoczy a si na bok. Zro- zumia a, e Wilks nie zdo a zrobi tego co ona. Jednak spróbowa . Rozci gn si na pod odze i wcisn pod drzwi, które opada y nieub aganie. Dziewczyna ujrza a, e wciskaj si w jego cia o. - Aaach! - zawy z bólu. - Cholera! - rykn a i podbieg a na czworakach do drzwi. Musia a co pod nie wetkn . Wsadzi co pod t przekl p yt ! Mo e ga nic , cokolwiek! Nie by o czasu si zastana- wia . Za sekund Wilks b dzie mia z amany kr gos up... Bro . Ci gle mia a pistolet. Wyci gn a go i spróbowa a wcisn pod drzwi. Prawie pasowa . - Wypu powietrze! - krzykn a. Wilks nie widzia , co ona robi, ale zrobi to, co mu kaza a. Wpycha a bro z ca ych si i w ko cu lufa wesz a pod doln kraw p yty. Kiedy Wilks wypu ci powietrze, da o jej to pó centymetra. Ty r koje ci opar si o pod og i nagle twardy metal broni zacz trzeszcze . Zaraz p knie! Billie z apa a Wilksa za nadgarstki i poci gn a. - Dalej, Wilks, pchaj. Cienki materia jego spodni rozdar si . Brzeg p yty zdziera cia o z po ladków, kaleczy mi nie, ale komandos powoli si przesuwa . Pistolet wyda d wi k jak gwó wbijany w mokre drewno. W tym momencie Wilks przesuwa pod drzwiami uda. Billie zapar a si pi tami o pod og , odchyli a do ty u, a sier ant czo ga si w jej stron i przepycha swe cia o w szale czym po piechu. Jego stopy Strona 12 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k wy lizn y si ze zmniejszaj cej si szpary dok adnie w momencie, gdy pistolet p jak drut z krystalicznej stali, a on sam pad wprost na Billie. Co ostrego uderzy o dziewczyn tu pod okiem. Wilks ci gle le na niej, kiedy drzwi zamkn y si ca kowicie. Billie czu a, jak napi te mi nie pleców le cego na niej m czyzny odpr aj si pod dotkni ciem jej d oni. Le eli tak przez nast pne kilka sekund. Potem Wilks wzi g boki oddech i stoczy si z dziewczyny. Po si na plecach obok niej. - Dzi kuj - odezwa si po chwili. Billie próbowa a uspokoi oddech. - Nie ma sprawy. Zwykle nie posuwam si tak daleko na pierwszej randce. Wilks pokr ci g ow . Na ustach pojawi mu si ni to u miech, ni to bolesny grymas. Kiedy rozleg si alarm, Bueller by w po owie drogi na ruf . Nie porusza si zbyt szybko przy pomocy r k, ale d wi k syren wyzwoli w nim dodatkowe si y. Billie i Wilks byli w niebezpiecze stwie! Musi ich uratowa . Szczególnie Billie. Wilks dostrzeg Mitcha wlek cego si w ich kierunku. Bueller by wr cz karykatur cz owieka uci tego w pasie. Z tego szczególnego k ta widzenia wygl da , jakby wynurza si z pod ogi. - Billie! Wilks! - Wszystko w porz dku - odezwa si Wilks. - Po prostu kolejny dzie wakacji na statku kosmicznym. Wyci gn r . Bueller przechyli si na jedn stron . Ca y swój ci ar opiera teraz na palcach lewej oni. Praw r wyci gn w gór i dwójka m czyzn z czy a si w mocnym u cisku. Po chwili sier ant wywindowa Mitcha na plecy. - Billie...? - Mieli my towarzystwo - powiedzia a dziewczyna. - Mo e nast pnym razem b dziecie mnie s ucha . Po powrocie do pokoju komputerów Wilks uruchomi wewn trzne kamery i zacz przeszukiwa statek. Sprz t nie by zbyt wyrafinowany, po prostu tanie urz dzenia produkowane w Kambod y. Ziemskie przepisy wymaga y instalowania kamer na wszystkich statkach, nawet tych kierowanych przez roboty, i w tym momencie Wilks by zadowolony z tych zarz dze . Kamery nie posiada y wykrywaczy ruchu ani czujników podczerwieni, ale zawsze lepsze to ni nic. To Bueller siedzia przymocowany do fotela operatora. Jego reakcje by y szybsze i lepiej zna system komputerowy. - S dzimy, e pozosta a jeszcze dwójka obcych - powiedzia a Billie. Opiera a si o ty fotela, na którym siedzia Wilks, i wpatrywa a w monitory. Sier ant uparcie przeszukiwa wszystkie pomieszczenia statku. Niczego nie zobaczyli w g ównym korytarzu. - Jak dostali si na pok ad? - Kto za adowa czwórk ludzi do komór hipersnu. Wszyscy byli nosicielami poczwarek - odpowiedzia Wilks.- rodkowe adownie równie by y czyste. - Dlaczego to zrobiono? - Niez e pytanie. Zabij mnie, je eli wiem. - O, do diab a - zawo nagle. - Dobrze si czujesz? - spyta a Billie. - Skurcz mi ni na karku. Nie zamierzam w ci gu najbli szych dni bra udzia u w adnych biegach - popatrzy na Buellera. - Gdyby Billie mi nie pomog a, sta bym si twoim bli niaczym bratem. W az przeci by mnie na pó . Nadal nie by o wida adnych potworów. Wilks przywo na ekran kolejny obraz. Tym razem by a to kuchnia. Nikogo. - No w nie - rozz ci si Wilks. - Te oszcz dne skurwysyny zainstalowa y tylko tyle kamer, ile wymagaj przepisy. Poza nimi jeste my lepi. Strona 13 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Nikt nie odzywa si przez kilka sekund. - Mog wam zapewni dodatkowe oczy - nagle odezwa si Bueller. Sier ant odwróci si raptownie. Ból wkr ci mu si w kr gos up i przenikn a do stóp. Wilks zagryz wargi. - O czym ty gadasz? Nigdzie nie pójdziesz. - Nie, w mojej sytuacji nie by oby to mo liwe. Ale jest tu kilka samobie nych robotów na baterie. Je eli przymocujemy kamer na jednym z nich, mo emy przeprowadzi dodat- kowe poszukiwania. Wilks zdoby si na u miech. - Wspaniale, Bueller. A ja my la em, e macie mózgi w dupach. No, to zabierajmy si do roboty. Przygotowanie urz dzenia zaj o Mitchowi kilka godzin, ale kiedy sko czy , mieli do dyspozycji ruchom kamer . Billie nie bardzo wiedzia a, co zrobi , gdy odnajd obcych, ale wyobra a sobie, e lepiej wiedzie , gdzie tamci s . Ci gle jeszcze mieli cztery naboje w karabinie. Robot razem kamer by tak du y jak redniej wielko ci pies. Ca porusza a si na sze ciu silikonowych kó kach i potrafi a wej wsz dzie tam, gdzie móg wej cz owiek. - Dobra, smyku - powiedzia Wilks - biegnij i odszukaj nam te brzydkie potwory. Min y prawie dwie godziny, zanim wytropili obcych. Byli na suficie w korytarzu, w rodkowej cz ci statku. Gdyby Wilks nie wiedzia , e potrafi to zrobi , nie zauwa by ich. Jednak by jednym z tych, którzy widzieli, jak bestie chodz po cianach we wn trzu swych kopców. Potwory nie porusza y si i dla niewprawnego oka mog y uchodzi za dziwn rze stworzon przez nowoczesnego artyst . - S tam - odezwa si sier ant. Billie pochyli a si do przodu, by lepiej widzie . - Co teraz? - spyta a. - Oczekuj propozycji. - Mog wzi karabin - zacz Mitch. - Je eli tylko zdo am zbli si do... . - Nie - przerwa a Billie. - Potrafisz tak zrobi , eby robot ha asowa ? Wilks i Mitch popatrzyli uwa nie na ni . - Zwabimy ich do luku - t umaczy a dziewczyna - a gdy si tam znajd ... - Tak - Wilks zrozumia , co mia a na my li. - Mo emy wyrzuci je w pró ni . Mo e si uda. - Macie lepszy pomys ? Mitch i Wilks spojrzeli po sobie. Pokr cili g owami. - Wi c zróbmy to. Bueller by dobry w kierowaniu robotem. Przesun go przez wewn trzny w az do luku wyj ciowego i zacz uderza robotem o cian . Nie s yszeli d wi ku, ale musia o by to ca - kiem niez e dudnienie. - Przesu go w pobli e zewn trznego w azu - zaproponowa a Billie. Bueller zrobi tak, jak powiedzia a. Skierowa kamer w stron otwartej klapy wiod cej do wn trza statku. Po nieca ej minucie dwójka obcych pojawi a si w polu widzenia. - Zach je do ataku - powiedzia Wilk . Robot zacz porusza si w przód i w ty tu przed klap wiod w pustk kosmosu. - Prawdopodobnie wiedz , e to jest niejadalne. - S wewn trz - zauwa a Billie. - Zamknij ten pieprzony w az - powiedzia Wilks. Strona 14 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Mitch przerwa zabaw z robotem i przycisn guzik zamykaj cy wewn trzny w az. Zanim obcy zd yli zareagowa , ponownie uruchomi robota i pchn go wprost na dwójk potworów. Ma a maszyna wbi a si w nog jednego z nich. Obraz zata czy dziko, gdy obcy kopn robota. - Chwytajcie si czegokolwiek. Wy czam grawitacj ! Wilks poczu znajomy ucisk w dku. Mózg powiedzia cia u, e spada w dó i mo e si roztrzaska . - Wysadzaj zewn trzn klap ! Bueller nacisn guzik. Statek zako ysa si . - Mamy tam jak kamer ? - zapyta a Billie. D Mitcha kontynuowa a swój taniec po klawiaturze, palce przebiega y klawisze jak szalone. Pojawi si obraz. - To kamera na zewn trz statku - oznajmi . - Przekr cam... Tam, tam jest jeden! Zatrzyma obraz. Jeden z obcych odlatywa w przestrze . Odlatywa ze swego sanktuarium i b dzie podró owa w pustce przez miliony, mo e miliardy kilometrów. Tak to sobie wyobra Wilks. - Gdzie jest drugi? - Nie widz go - odpowiedzia Bueller - ale mam podgl d do wn trza luku. Nacisn kilka klawiszy. Luk by pusty. - Wspaniale! - powiedzia Wilks. - Hasta la vista, skurwysyny! - odwróci si do Billie. - Jeszcze jeden punkt dla dobrych ch opców, dzieciaku. W zerowej grawitacji w osy dziewczyny p ywa y w powietrzu we wszystkich kierunkach. Zamkn a oczy i kiwn a g ow . Bueller w czy grawitacj i w osy opad y... Nagle co zacz o wali w pow ok statku. 4. Dudnienie wywo uj ce wibracj statku zmieni o si w odg os skrobania. Jakby pazury giganta drapa y o metal. - Brzmi to, jakby jaki kot chcia wej do rodka - powiedzia Wilks. - Dopadn go. Spróbowa wsta . Niewidzialny mistrz karate wbi stalow pi w krzy komandosa. Skurcz i przenikliwy ból zmusi y go do pozostania w bezruchu. Ka da zmiana po enia by a niewskazana. Po chwili opad ci ko na fotel. Ten ruch równie wiele go kosztowa . - A mo e i nie - wydusi przez zaci ni te z by. - Tamten pewnie zapomnia si wysika i teraz chce wróci . - Ja pójd - odezwa si Bueller. - Chwileczk - wtr ci a si Billie. - Dlaczego ktokolwiek ma co robi ? Obcy jest na zewn trz. Nie ma powietrza, zamarznie i zginie! Wilks pokr ci g ow . Zabola o go. - To nie jest cz owiek, Billie. Nie wiemy, w jaki sposób magazynuje tlen i energi . Jednak mo e prze w tamtych warunkach przez d ugi czas. Ka de z nas by oby ju tylko wspomnieniem. - Wi c co? Zostawmy go. Niech tam zdycha powoli. Bueller podniós g ow . - Billie, to nie jest statek wojskowy. Nie ma opancerzenia. Na zewn trz znajduj si elementy, które mog zosta uszkodzone. Przewody grzewcze albo hydrauliczne s zabezpie- czone przeciwko tarciu atmosfery i py u kosmicznego, a nie przeciw temu co, robi ta bestia. - O czym ty mówisz? - Wsadzi palec w nieodpowiednie miejsce, walnie w co wa nego, albo rozerwie jak instalacje i zniszczy statek – doda Wilks. Strona 15 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - Nie wierz . - Zaufaj moim s owom, dziecko. Cz owiek w pró niowym ubraniu z pó kilogramowym otkiem w r ce móg by to zrobi . I nawet by si nie spoci , wysy aj c nas do wieczno ci. Billie z zaambarasowaniem pokr ci a g ow . - Cudownie. Po prostu wspaniale. - Mamy par skafandrów pró niowych – odezwa si Buller. – Z p powin . Zobacz , czy uda mi si który za . Billie patrzy a na niego uwa nie, gdy mówi . Potem wzi a g boki wdech. Wilks wiedzia na co si zanosi. - Nie - powiedzia a dziewczyna. – Ja pójd . - Billie... – zacz Mitch. - Skafander jest wyposa ony w buty magnetyczne – mówi a patrz c Bullerowi prosto w oczy. – Nie myl si , prawda? - No tak, ale... - Wi c jak zamierzasz porusza si i jednocze nie nie karabin, Mitch? B dziesz trzyma go w z bach, a buty za ysz na r ce? Wilkis nie zdo a wyj na zewn trz, ty w aden sposób nie zdo asz tego zrobi . Pozostaj ja. Wilks i Buller wymienili spojrzenia. - Sam siebie nienawidz – powiedzia komandos – ale ona ma racj . Billie rozebra a si do krótkiej koszulki i majtek. Luk wyj ciowy by wych odzony, skafander za zakurzony i cuchn cy. Wesz a do dolnej jego cz ci i podci gn a nogawki. Mro ne dotkni cie skafandra wywo o dreszcze. Czu a si , jakby co usi owa o zamieni j w sopel lodu. Wilks t umaczy jej z tuzin razy, jak ma ubiera ten strój, jak sprawdzi szczelno i upewni si , e wszystko jest w porz dku. Gdyby móg si porusza , z pewno ci sam by wszystko sprawdzi . Z drugiej strony, gdyby móg chodzi , to w nie on wyszed by na zewn trz. Skafander mia komunikator i g os Wilksa rozleg si natychmiast, gdy tylko za a he m. - uchaj, dzieciaku. Nie b dziemy ci mogli zbyt wiele pomóc tam, na zewn trz. Wewn trzne kamery zamarz yby, a to gówno z tamtej strony nie nadaje si do niczego. Mo e uda si uruchomi sensory dalekiego zasi gu i skierowa je na ciebie, ale nawet wtedy musisz polega na sobie. - Chcesz zobaczy , jak mnie zjada ten potwór? - Billie... – w komunikatorze odezwa si g os Mitcha. - To tylko art, Mitch. Nie obawiaj si . Znajd t besti i zastrzel j . Mam jeszcze cztery adunki. Powinny wystarczy . Chcia aby czu si tak odwa , jak usi owa a im wmówi . Przewaga by a po jej stronie. Wiedzia a, co ma robi , mia a karabin, który potrafi zniszczy potwora. By a te inteligentniejsza, sprytniejsza ni on. Obcy byli jak wielkie mrówki czy pszczo y. Okrutne, miertelnie niebezpieczne, ale g upie. Wszyscy to potwierdzali. Niezmordowane – tak, sprytne – nie. Sztuczna grawitacja istnia a tylko wewn trz statku. Po tamtej stronie luku jej nie by o. Trzeba by bardzo ostro nym, eby nie odlecie w pustk kosmosu. Billie b dzie mog a chodzi po powierzchni statku, u ywaj c swych magnetycznych butów; obcy musi trzyma si czego . No i nie spodziewa si jej. - W porz dku, jestem ubrana. Powietrze jest dostarczane prawid owo, ciep o i inne zabezpieczenia dzia aj , je li wierzy zielonym wiate kom obok mojego policzka. Zamierzam zamkn wewn trzny w az i usun powietrze z luku. - Jeste pewna, e chcesz wyj ? – spyta Wilks. - Tak, Mamusiu. Strona 16 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - Billie. Uwa aj na siebie – to by g os Mitcha. W jego g osie us ysza a mi . Zastanowi o j to. Pokiwa a g ow , chocia wiedzia a, e jej nie widzi. - Nie obawiaj si . Mam zamiar by naprawd ostro na. Pompy zacz y pracowa . Ci ki skafander nad si od wewn trznego ci nienia, gdy tylko luk zosta opró niony z powietrza. Na Boga! Billie czu a si , jak gdyby siedzia a we wn trzu grubego balonu. Mog a porusza r kami i nogami, ale nie by o to atwe. Karabin mia specjalny uchwyt, dzi ki któremu mog a swobodnie naciska spust mimo grubych kawic. Upewni a si e prze cznik ognia jest ustawiony na pojedyncze strza y. Wy wietlacz stanu magazynka pokazywa cyfr 4, która jarzy a si czerwonym, jaskrawym wiat em. Cztery strza y powinny wystarczy . Inne czerwone wiat o zwróci o jej uwag . Oznacza o, e ci nienie wewn trz luku jest praktycznie równe zeru. Billie prze kn a lin . Gard o mia a wyschni te na wiór. - Jestem gotowa do otwarcia zewn trznej klapy – powiedzia a. - Przyj em. Ruszaj. az si otworzy . Gwiazdy by y jaskrawymi punkcikami na miertelnie czarnej kurtynie przestrzeni. Lokalne s ce wieci o po przeciwnej stronie statku. Billie ruszy a ku wyj ciu. Wychyli a si na zewn trz i rozejrza a si na wszystkie strony. wiat a zewn trzne wieci y si i w ich nik ym blasku natychmiast zobaczy a, e najbli sze otoczenie wyj cia jest puste. Powietrze, które uciek o ze statku, zamarz o i unosi o si teraz cieniutk mgie niedaleko od w azu. - Nikogo w polu widzenia. Wychodz ... - Nie zapomnij, e prze czniki butów masz na prawym biodrze. Podnie jedn nog i cz magnesy najpierw po tej samej stronie. - Pami tam. Billie wysun a na zewn trz praw nog , zdj a ochraniacz z guzika na biodrze i nacisn a go. But bezd wi cznie przylgn do powierzchni statku. - Magnesy s silniejsze pod ródstopiem, a s absze na pi tach i palcach – us ysza a g os Wilksa. – Id normalnie, tak jak chodzisz, a buty ci utrzymaj . B dziesz si czu a, jakby sz a po zwyk ym, twardym pod u. Stale trzymaj jeden but na pow oce statku. - Wilkis, ju to mówi i to ca kiem niedawno. Mój mózg jeszcze yje. Billie wysun a na zewn trz drug nog i nacisn a przycisk lewego buta. Poczu a nag e chybotanie cia a, gdy stawa a „pionowo”. - Poczujesz si prawdopodobnie jakby mia a upa – znów w czy si Wilks. – To nic, nie martw si . Szybko si przystosujesz. Billie rozejrza a si . Bo e, jakie to wielkie! Pomimo strachu, jaki ci gle czu a, zda a sobie spraw z pi kna scenerii, w której si znalaz a. By to rodzaj przenikliwego poczucia doskona ci Wszech wiata. Ogrzewanie skafandra w czy o si i czu a si ca kiem dobrze we wn trzu ci kiego ubioru. Jednak zimno pustki kosmicznej by o tak wielkie, e prawie ysza a jego d wi k. Niezwykle si czu a stoj c tak po rodku nico ci, o miliony kilometrów od czegokolwiek. Zda a sobie spraw , jak naprawd jest ma a w porównaniu do bezkresu kosmosu. - To jest naprawd niezwyk e. - My , e tak – us ysza a Wilksa. – Nigdy nie zapomnisz swojego pierwszego wyj cia w przestrze . - Je eli tylko je prze yj – stwierdzi a. Chodzenie, tak jak powiedzia sier ant, nie sprawia o jej trudno ci. Ma a niewygoda, do której mo na by o si szybko przyzwyczai . Na czubku he mu mia a ma lamp i teraz nie j w czy a. Znowu poczu a si , jakby by a jedyn osob w otaczaj cej j niesko czono ci. Strona 17 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k „Zbud si , Billie – powiedzia a do siebie. – Nie zapominaj po co tutaj jeste .” - Przechodz obok wielkiej tarczy – powiedzia a na g os. - ówna antena – odezwa si Wilks. – Widzisz co ? - Nic. Id w kierunku rufy. Pozostan na brzegu, eby widzie , co dzieje si pode mn . - Przyj em. Billie ruszy a dalej. Karabin trzyma a gotowy do strza u, palec na spu cie. Nie powinno si tego robi , ale nie chcia a ryzykowa maj c r ce w tych cholernych r kawicach, w których w ogóle nie mia a czucia. S ysza a, e naukowcy pracowali nad skafandrem, który potrafi by przewodzi impulsy w czasie rz du nanosekund. Mia y by te cienkie jak papier i mocniejsze ni paj czy jedwab. Inwazja Obcych z pewno ci przerwa a te badania. Min a paraboliczn anten i obejrza a j od ty u, eby upewni si , e nic nie skry o si w jej cieniu. P powina, która czy a j ze statkiem, p yn a za ni bez d wi ku. Sprawdzi a ty y anteny i zacz a si odwraca , gdy nagle k tem oka dostrzeg a jaki ruch. Obróci a si w miejscu. Jej lewy but oderwa si od pow oki statku. Obcy szybowa ku niej jak prehistoryczny gad lataj cy. Wyci gn ramiona, a szponiaste apy usi owa y j schwyta . „Musia rozp aszczy si na talerzu anteny” – pomy la a. Wiedzia a, e powinna by a popatrze w gór . Fatalny b d... Wrzasn a g no pierwotnym krzykiem rozpaczy i unios a karabin. Skupi a uwag na celu, my c jednocze nie, e jej okrzyk wywo reakcj Wilksa, który co mówi do niej przez komunikator. Po sekundzie znikn nawet jego g os. Teraz ca a uwaga dziewczyny zogniskowa a si na czarnej mierci, która bezg nie zbli a si do niej. Odleg e s ce rzuca o refleksy wiat a na pancerz potwora, którego cie dosi gn ju Billie. Nic dla niej nie istnia o w tym momencie oprócz bestii i jej naje onej z bami paszczy. Nie by o czasu na dok adne celowanie. Musia a po prostu wystrzeli ...! Odrzut karabinu oderwa od metalu drugi but dziewczyny. Nie potrafi a stwierdzi , czy trafi a obcego. Drugi strza odrzuci j w ty , a nogi zas oni y jej widok na potwora. P powina utrzyma a j przy statku, ale zamiast powstrzyma jej ruch rzuci a j z powrotem w kierunku pow oki. Obcy przelecia obok niej mo e o metr. Jeden z jej strza ów musia trafi , bo strumie ynu wydobywa si z czubka czaszki monstrum. Ciecz szybko zamarza a, tworz c fantastyczne kryszta y. Kula najwyra niej tylko lekko zrani a obcego, ale wewn trzne ci nienie wypycha o krew z ogromn si . W jej kierunku... Billie naciska a spust raz za razem. Nie s ysza a strza ów, ale poczu a przez r kawice elektroniczny sygna oznaczaj cy, e magazynek jest pusty. Wszystko odbywa o si w przera liwie miertelnej ciszy. Obydwa strza y chybi y, ale odrzuci y j z drogi nadlatuj cego monstrum. Tym razem bestia przelecia a znacznie bli ej. Niespe na o pó metra. Nie by o jej atwo zawróci . Skr ci a si ca a, ogon zatrzepota , a wewn trzne szcz ki wysun y si i k apn y jakby ze ci. Potwór obraca si powoli i ci gle lecia w stron czarnej pustki. Billie zdo a podci gn si na p powinie i utrzymywa a si twarz w kierunku obcego. Kiedy zmniejszy si do wielko ci mrówki, prawdziwej mrówki, spostrzeg a, e wiate ko komunikatora b yska bez przerwy. - Billie, do diab a, odezwij si ! - W porz dku. U mnie wszystko jak najlepiej. - Co si sta o? - Znalaz am naszego kotka. Nie dawa si przegoni . Widocznie polubi nasze towarzystwo. - Na Budd i Jezusa razem! - nie do nich leci. Strona 18 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - Z tob wszystko dobrze? - Tak. - Wracaj do rodka. - Id . Poci gn a za p powin i stan a na nogi. Buty przylgn y do pow oki statku. Nareszcie. Gdy sz a w kierunku w azu, spostrzeg a, e co po yskuje w s cu. K t widzenia by chyba w ciwy i dlatego mog a to zauwa . - Hej, Wilks? - Billie? - Co fruwa obok statku. - Obcy? - Nie, on odlecia ju daleko. Wygl da to jak smuga. Biegnie prosto ku ty owi statku, ale pod k tem. - Zamarzni ta para – powiedzia Wilks. – Z powietrza, które wypchn o potwory. Albo lad twojego wyj cia. - My , e to co innego. Widywa am ju lady zamro onego powietrza. To wygl da raczej jak lad odrzutowca na niebie. Jest cieniusie kie i wygl da jakby zatacza o p tl . Nie widz dok adnie z tego miejsca. - Jaka anomalia. Zapomnij o tym. Wchod do rodka. - Skoro ju tu jestem to musz to sprawdzi . - Powiedzia em, daj sobie z tym spokój. - Tak, wiem. Mówisz wiele rzeczy, Wilks. - Billie, mo e to obcy si wysika . Albo pu ci b ka. To niewa ne. - Mo e. A mo e obcy sikn tak mocno, eby zawróci do statku. - Przesta . One nie s takie sprytne. - A s ysza o jakim stworzeniu, które mo e w pró ni bez skafandra? Albo o takim, które stuka w pow ok statku nie maj c zapasu powietrza ani zabezpieczenia przeciwko temperaturze zera bezwzgl dnego? Mo e nie s zbyt b yskotliwe, ale maj twarde ycie, Wilks. Komunikator milcza . - Pójd zobaczy . Pewnie to nic takiego. - Ile strza ów ci zosta o? – w czy si Bueller. - Hmm, faktycznie to aden. - Cholera, Billie... - Bez znaczenia – powiedzia a. – Nie ma tu ju nic do zastrzelenia. Nie mia a ju nawet karabinu. Nie pami ta a te , jak go straci a. - Co zrobisz, je eli oka e si , e to nast pny obcy? – spyta Wilks. – Pójdziesz na skarg do jego mamy? - Tylko popatrz . Jeden potwór naraz wystarczy. Buller zacz gramoli si ze swego fotela. - Dok d si wybierasz? - Na zewn trz. - Porzu te marzenia kolego. Nic takiego si nie wydarzy. - Sier ancie, je eli tam jest jeszcze jedna bestia, to Billie nie ma adnych szans. Jest nieuzbrojona. - A ty? Ostatnim razem, jak star si z obcym, straci dup , Bueller. A by wietnie wyszkolonym komandosem i mia bro . - Wilks... Strona 19 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - Cywilizacji mo e zapada si w nico , ale ty ci gle jeste komandosem pod moimi rozkazami. Mam racje, Bueller? - Dobrze wiesz, e masz. - Wi c zosta tam, gdzie jeste . Nie wiemy, co si tam na zewn trz dzieje, a Billie nie jest na razie w prawdziwym niebezpiecze stwie. Bueller zdusi w sobie w ciek . Wilks widzia , jak walczy z sob i w asn niesubordynacj . Zaprogramowane pos usze stwo zwyci o. - W porz dku – powiedzia Mitch g uchym g osem. - Dobry ch opiec. Zobaczymy, co mo emy zrobi , gdyby Bnillie potrzebowa a pomocy. Billie posz a w kierunku rufy statku. Dotar a a do urz dze cumowniczych. Silniki grawitacyjne nie potrzebowa y ich; wytwarza y fale, przenikaj ce ca y statek, o ile to dobrze zrozumia a. Ale zarz dzenia by y wyra ne i statek posiada równie rakiety steruj ce. W czasie pracy g ównego nap du silniki rakietowe nie pracowa y. Tak jej powiedzia Wilks. ówny silnik hamuj cy by rur o rednicy oko o trzech metrów. Jego dalszy kraniec skry si w ca kowitej ciemno ci. Jedynym sposobem na jego zbadanie by o przechylenie si przez kraw i w czenie wiat a na he mie. Oznacza o to, e je eli w rodku siedzi cokolwiek, dojrzy j natychmiast. Powiedzia a Wilksowi i Mitchowi, co zamierza zrobi . Dysza a g no. Wizjer he mu wykonany ze specjalnego plastiku pokry y kropelki wody o perfekcyjnie sferycznym kszta cie. W nieobecno ci grawitacji wyra ny by efekt dzia ania napi cia powierzchniowego. - Dobra. Id . Billie przylgn a p asko do pow oki statku. Dotyka a powierzchni tylko czubkami butów. Pochyli a si i wyjrza a nad brzegiem dyszy silnika. Jej kraw powleka g adki ceramiczny materia . Trudno by o utrzyma go w d oniach. Wreszcie uda o jej si w lizgn do rodka. Niczego nie dostrzeg a. Przynajmniej z tego kata widzenia. Wychyli a si dalej, eby zobaczy ca e wn trze rury. Male ka plama wiat a wy owi a z mroku mniejsz dysz , która s a do kontrolowania kierunku strumienia g ównego. Nic. Odetchn a swobodniej. Nagle zobaczy a obcego. Przykucn za ma dysz , gotowy do skoku. Jakby wiedzia , e dziewczyna przyjdzie do niego. - Do cholery! Jest w dyszy silnika! Billie drapa a si jak szalona po cianie. D onie w r kawicach ze lizgiwa y si z adkiego brzegu. Prawy but odczepi si od statku. - Obró si ! – wrzasn a na siebie. – Skieruj te pieprzone buty w dó ! Monstrum podnios o g ow i zdawa o si u miecha do niej. Zamierza o skoczy . Je eli nie wyjdzie st d, atwo zostanie schwytana. - Billie, uciekaj z dyszy! – krzykn Mitch. – Odpal silnik! - Próbuj ! Czas zwolni swój bieg. Sekundy zamieni y si w dni, miesi ce, eony. Billie skr ca a si , usi uj c skierowa w dó buty, ale ci gle jej si nie udawa o. Bez pomocy nie poradzi sobie. - Billie! Obcy skoczy . Zdawa si by zbudowany wy cznie z z bów i szponów. - Billie!. Nagle dziewczyna zrozumia a, e w desperacji próbowa a robi rzecz zupe nie niepotrzebn . Na zewn trz nie by o przecie grawitacji. Nie musia a wraca na pow ok statku. Wystarczy o usun si z drogi lec cej bestii. Jej my lenie by o dwuwymiarowe, a przecie tutaj i ona mia a skrzyd a. Mog a odlecie . Strona 20 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - Jestem poza dysz ! Zahucza ogie . topomara czowy blask uderzy w wizjer he mu i polaryzatory natychmiast przyciemni y plastik. Wyda o jej si , e s yszy wrzask obcego, gdy odlatywa od statku spowity w p on cy gaz, który spala go ywcem. Cieszy a si na widok tej pieczeni. Stwierdzi a nagle, e u miecha si z dzik , wilcz satysfakcj . - Usma si , ty sukinsynu – mrukn a pod nosem. - Billie? - Fajny strza , Match. Nast pny punkt dla dobrych ch opców. A teraz ju naprawd wracam. 5. Dwa dni po tym, jak Billie pos a ostatniego obcego w pustk kosmosu, Bueller przechwyci sygna y radiowe. By y na wojskowej d ugo ci fal i na dodatek kodowane, wi c nie wiedzia , co zawiera transmisja. Jednak z mocy sygna ów wywnioskowa , e ich ród o musi by blisko. Niestety, statek nie mia aparatury nadawczej. Mia tylko odbiornik. Wilksowi nie zaj o zbyt wiele czasu ustalenie sk d zosta y wys ane dobiegaj ce ich sygna y. - Hej – odezwa si . – Popatrzcie tutaj. Billie przechyli a si nad jego ramieniem i patrzy a jak sier ant pracuje z komputerem. - Mamy tu planetoid . Jest niewiele wi ksza ni Ksi yc, ale okr a lokalne s ce po asnej orbicie. By a po przeciwnej stronie swojej gwiazdy ni my, gdy wyszli my z komór, wi c nic dziwnego, e jej nie widzieli my. Po ekranie monitora przesuwa y si kolejne liczby. Wilks co nacisn i pojawi si z grubsza sferyczny kszta t spowity w siatk linii. - Baza Komandosów Kolonialnych? – zdziwi si Bueller. - Tak. Mo na si by o domy le . Po cz kilka hermetycznych budynków, napompuj je powietrzem, wstaw kilka generatorów grawitacji i otrzymasz komfortowy dom. Zak adaj c , e wychowa si w slumsach. Wojsko ma setki takich baz w galaktyce, albo przynajmniej mia o. - To tam lecimy? – spyta a Billie. - Nie widz w okolicy innego celu wycieczki, dziecko. Je eli ten cholerny czujnik nie amie, to b dziemy na miejscu za kilka dni. Ca a trójka wpatrzy a si w monitor komputera. Billie zaciekawi o, czy Wilks i Mitch my o tej samej rzeczy co ona. Czy jest to przysta dla uciekinierów takich jak oni, czy te prosto z patelni wpadn w p omienie? Wygl da o na to, e szybko si o tym przekonaj . Nap d grawitacyjny by czym , co Wilks zawsze podziwia . Podró owali z szybko ci nawet w cz ci nieosi galn przez dawne silniki. Kiedy zbli yli si do planetoidy – by a niemal dok adnie wielko ci ziemskiego ksi yca – bezustanny pomruk generatorów umilk . Statek obróci si i zacz hamowa w odleg ci stu pi dziesi ciu milionów kilometrów od celu. Pojawi a si niewielka wibracja pochodz ca z silników rakietowych, ale w porównaniu z poprzednim stanem statek by w ciwie nieruchomy. - Mo emy zu ca pozosta wod na umycie si – powiedzia Wilks. – Chcemy przecie wygl da porz dnie na przyj ciu, prawda? - Pewnie. Szczególnie, e nie spodziewaj si go ci – stwierdzi a ironicznie Billie. Wzruszy ramionami.