3035

Szczegóły
Tytuł 3035
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3035 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3035 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3035 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRZEJ DRZEWI�SKI KU PӣNOCY "Przynajmniej si� stara�em..." Ken Kesey, Lot nad kuku�czym gniazdem Szesna�cie razy uderzy� w gong cz�owiek odziany w ci�kie, sk�rzane ubranie zdobione rz�dami klamer. Miedziana kaskada d�wi�k�w spad�a na domy, przetoczy�a si� pustymi ulicami i uderzy�a w wie�e z bia�ego marmuru zamykaj�ce kontur miasta. Odpowiedzia�y tym samym. Strzeg�cy �witu budzili teraz mieszka�c�w okolicznych wiosek le��cych wok� muru jak pos�uszne psy: �pi�ce, kiedy pan �pi, gotowe do pracy, kiedy ich pan wstaje. By�o gor�co. Powierzchnia oceanu, jedynie lekko sfa�dowana, nie przynosi�a och�ody. Patrz�c w niebo mo�na by�o dojrze� u�o�ony z chmur wierny duplikat linii brzegowej. Ciep�e powietrze nad l�dem roztapia�o pierzaste ob�oki wyczo�guj�ce si� pracowicie zza horyzontu. Zostawiaj�c �lad py�ku, o okno przebieralni uderzy� motyl. W �rodku z westchnieniem ulgi cz�owiek zdejmowa� str�j. Zgodnie z nawykiem policzy� klamry, jakie mia� prawo naszy� ka�dy nowy w�a�ciciel. By�o ich czterdzie�ci sze��. Starannie docisn�� ramieniem odstaj�ce drzwi drewnianej szafy. Rze�biona w popularny motyw gorej�cego s�o�ca, liczy�a sobie ponad sto lat i czeka�a na rych�y koniec. Sto lat - tyle wynosi� czas, po jakim wymieniano umeblowanie w instytucjach pa�stwowych. Ubrany w zwiewn� bia�� szat�, z du�� spink� na ramieniu, wyszed� na ulic�. W�a�nie nadje�d�a� pierwszy pow�z linii ok�lnej. Podni�s� r�k� i wo�nica zwolni�. Gorzej bywa�o wieczorami, kiedy zm�czone zwierz�ta, czuj�c blisk� stajni�, nie mia�y najmniejszej ch�ci na zmniejszanie tempa. Lecz i do tego mo�na by�o si� przyzwyczai�. Po prostu wskakiwa�o si� do wozu. Cz�owiek pokaza� konduktorowi znaczek, potem wszed� na pi�terko. Trz�s�o, lecz by�o za to ch�odniej. My�l�c ju� o �niadaniu i wygodnym ��ku z sapni�ciem opad� na �awk�. Obok siedzia�o trzech m�odzie�c�w zaciekle graj�cych w Telgoton. Ten przepasany ��t� chust� by� w najlepszej formie. Trzyma� na kolanach du�e pud�o z plansz�, a mimo to tempo, z jakim kr�ci� korbk�, manewruj�c jednocze�nie ryjkiem elektromagnesu, by�o godne pozazdroszczenia. Dwaj pozostali, mimo �e zjednoczyli wysi�ki, i tak przegrywali. Z trzaskiem dwie ostatnie kulki zosta�y wepchni�te do otworu, zabrz�cza� dzwonek. Klepn�li go po plecach na znak podziwu, a zaraz potem z dolnego pomostu dobieg� okrzyk konduktora. S�ysz�c go, ch�opak wsun�� pud�o do schowka pod siedzeniem i omijaj�c drzemi�cego cz�owieka w bia�ym zawoju zbieg� w d�. Przytrzymuj�c torb� wyskoczy� na chodnik, zatrzymuj�c si� dopiero przy okienku trafiki. - Zwyk�y zestaw, poprosz�. Cz�owieczek pachn�cy czosnkiem poda� mu dwa dzienniki i tygodnik. Przechylaj�c g�ow� obejrza� numer, potem wr�ci� do rozwi�zywania krzy��wki. Wygl�da�a na s�ynn� szarad�, jak� u�o�y� pi��dziesi�t lat temu Bilow Stok, niezapomniany mistrz rozrywek intelektu. W g�rze wy�a syrena fabryczna. Jakby dopiero teraz Otto zauwa�y�, jak wielu ludzi pod��a ku temu samemu celowi. ��te chusty, mocne spodnie i identyczne sk�rzane torby przewieszone przez rami�. Twarze powa�ne, �wiadome czekaj�cej pracy. Ulica, kt�r� szli, ko�czy�a si� szarym murem spi�tym masywn� bram�. By�o cicho, tak jak zwykle. Dla nich poranek nie by� czasem zabawy. Jak�e r�nili si� robotnicy wychodz�cy z poprzedniej zmiany. Mijaj�c bram� u�miechali si� zadowoleni, pokrzykiwali do siebie. Ci przyzwyczajeni do spania wieczorami zbierali si� w wi�ksze grupki. Umawiali si� na ryby albo wsp�lne popijanie wina. Otta min�� w�a�nie starszy cz�owiek w niebieskiej koszuli. Ju� to wskazywa�o, �e przepracowa� ponad trzydzie�ci lat. Szed� w kierunku g��wnej ulicy. Przy trafice dolatuj�cy z okienka zapach czosnku zaostrzy� mu apetyt. Pewnie dlatego wcisn�� gazety do torby i ruszy� dalej znacznie szybszym krokiem. Mieszka� dwie ulice dalej, w czteropi�trowej kamienicy o falistej elewacji na�laduj�cej ro�linny motyw. Powyginana balustrada na klatce schodowej b�yszcza�a wypolerowanym metalem. Id�c czu� lekkie dr�enie konstrukcji. Na ostatnim pode�cie drzwi z lewej prowadzi�y do jego mieszkania. U�miechn�� si� wiedz�c, �e Marta czeka przy nakrytym stole. - Dzie� dobry, kochanie - powiedzia� ca�uj�c j� w usta. Usiad� na podsuni�tym krze�le i zabra� si� do jedzenia. Marta siedzia�a za nim, z uwag� obserwuj�c ruchy m�a. Chrupi�ce w jego z�bach grzanki sprawia�y fizyczn� przyjemno��. Kocha�a mie� �wiadomo��, �e jest niezb�dna. Wiedzia�a dobrze, co znaczy na poz�r drobny gest, jakim pog�adzi� jej w�osy. Gdy by� za bardzo zm�czony, nie robi� tego, tylko od razu wali� si� na ��ko. Nads�uchuj�c d�wi�k�w, jakie dobiega�y z �azienki, si�gn�a palcami pod bluzk� i wyuczonym ruchem rozpi�a stanik. Fritz nie lubi� zb�dnych przeszk�d. Trzasn�y drzwi, potem rozleg�o si� plaskanie bosych st�p. Mog�aby do najdrobniejszych gest�w odtworzy� teraz jego ruchy. jak zwykle nie wszed� po ni�. Od razu poszed� do sypialni. Za chwil� zawo�a. - Marta! - dobieg�o zza d�bowych drzwi. Unios�a si� z krzes�a i dzwonek zaskoczy� j� w trakcie zdejmowania sukni. Zakry�a na powr�t piersi. - Poczekaj, kochanie! - krzykn�a. - Kto� dzwoni. �a�cucha nie zdj�a. Na pode�cie sta� listonosz. - List do pa�stwa. U�miechn�� si� �yczliwie, wyjmuj�c z przegr�dki plecaka tr�jk�tnie z�o�on� kartk� papieru. Kobieta wzi�a j� do r�ki. Zapisa� jej numer. Udawa�a, �e nie rozumie, dlaczego wci�� stoi i patrzy. - Czy co� jeszcze? Obliza� wargi, szepn�� cicho, wr�cz niedos�yszalnie. - Lubi� dojrza�e kobiety. Zamkn�a drzwi bez s�owa. Zamki szcz�kn�y dwukrotnie, zanim zapakowa� plecak. Wyszed� z bramy. Na jad�cym �rodkiem ulicy beczkowozie siedzia� okrakiem ubrany na bia�o cz�owiek. Czerpakiem na d�ugim kiju nabiera� wod� i polewa� ulic�. Czasami, widz�c �adniejsz� dziewczyn�, �wiadomie celowa� pod jej nogi zadowolony, gdy przy podskoku ods�ania�a �ydki. Raz dosta� za to nagan�, gdy� opryska� b�otem c�rk� Radcy. Przez miesi�c nie mia� prawa wst�pu do centralnych dzielnic. Czerpak zacz�� drapa� o dno; znak, �e nied�ugo b�dzie musia� zjecha� do portu po wod�. Ale najpierw posili si�. Starannie odmierzonymi porcjami zrosi� jezdni� tak, �e akurat starczy�o do ko�ca ulicy. Jedn� r�k� zatrzyma� konia, a drug� docisn�� denko beczki. Ju� tylko szeroko�� chodnika dzieli�a go od sklepu Toma. Wkr�tce i on sam pojawi� si� w drzwiach. By� przepasany fartuchem pami�taj�cym chyba ca�e stulecia. - Upa� dzisiaj, Tomie - powiedzia� woziwoda wchodz�c do mrocznego wn�trza. Sklepikarz ubieg� go w drodze do stolika, wprawnym strzepni�ciem serwery czyszcz�c blat. - To co zwykle? Skin�� g�ow� i roze�mia� si�. Pytanie by�o tak obrzydliwie zb�dne,'�e zawsze za�miewali si� do �ez, gdy pada�o. Kielich wina, kromka razowca, ser i �wie�e pomidory, wszystko to ju� po chwili znalaz�o si� na stole. Do sklepu wesz�a kobieta. Bia�a perkalowa sukienka i koszyk zdradza�y s�u��c� kt�rego� z dom�w mo�nych. Tom po�o�y� mu r�k� na ramieniu, jakby chcia� powiedzie�: poczekaj, obs�u�� j� szybko. Mia�a nie wi�cej ni� osiemna�cie lat. Czytaj�c niepewnie z kartki, dawa�a dyspozycje. Nie oszcz�dzi�a przy tym nawet najwy�szych p�ek, gdzie sta�y s�oiki z miodem i konfiturami rzadko spo�ywanymi o tej porze roku. Zgodnie ze zwyczajem, jak ka�dy nowy klient zap�aci�a got�wk�, odpowiadaj�c �miechem na dogaduszki. Koszyk by� ci�ki, wi�c po wyj�ciu ze sklepu musia�a nie�� go obur�cz. Na szcz�cie dom mo�nego Ronera le�a� niedaleko. Pozna�a na tyle zwyczaje, �e wiedzia�a, i� pa�stwo wstaj� dopiero teraz, trzy godziny po niej. Po�o�y�a koszyk w kuchni na taborecie i zesz�a do piwnicy napompowa� wody. Wola�a zrobi� to raz a ,dok�adnie, aby mie� zapas do samej kolacji. P�ywak wska�nika by� w po�owie rurki, gdy kto� przes�oni� okienko. Z r�koma na d�wigni odwr�ci�a g�ow�. Sta� tam m�ody Roner, pan Jan. - Daj, pomog� ci. Wypu�ci�a metal robi�c dwa kroki do ty�u. Plecy m�czyzny zacz�y si� porusza� rytmicznie w takt przep�ywaj�cej rurami wody. Ju� pierwszego dnia, jak tylko przyj�to j� na s�u�b�, zrozumia�a, �e chce nale�e� do niego. Da�a mu czerwon� r��, symbol przyzwolenia. Niestety, nie zabra� kwiatu do swojego pokoju ani nawet nie wyrzuci�. Wstawi� go do wazonu we wsp�lnej jadalni. Do dzisiaj nie wiedzia�a, jak ma to rozumie�. Mo�e uzna� kwiat za symbol ma��e�stwa i przestraszy� si�? Ale przecie� wtedy daje si� trzy r�e. Chlupot spadaj�cej wody �wiadczy�, �e zbiornik jest pe�ny. Wyprostowa� si� rozci�gaj�c mi�nie. Dojrza� wpatrzone w siebie zamglone oczy. Biedny g�uptas, pomy�la� i odezwa� si� dopiero po chwili, gdy wchodzi� po schodach. - Na drugi raz zawo�aj mnie, to ci pomog�. W pokoju na�o�y� kolorow� koszul�. Najwyra�niej odczuwa� potrzeb� nietypowego ubioru. Do akt�wki wsun�� par� kartek papieru i portfel. Kiedy wychodzi� na ganek, dobieg� go z kuchni g�os pod�piewuj�cej Ingi. Gdy J�zef �ci�gn�� lejce, stali ju� przed urz�dem geografii. Ca�� elewacj� ci�y rytmicznie pasy balkon�w. Jak wi�kszo�� budynk�w w mie�cie, tak i ten mia� cztery pi�tra. Obok wej�cia sta� w�zek sprzedawcy pra�onej kukurydzy. Miarowymi, precyzyjnie odmierzanymi okrzykami nawo�ywa� ludzi. Chyba dla reklamy wyjada� po ziarenku z pojemnika wyrazi�cie przewracaj�c przy tym oczami. Jan zatrzyma� si� w po�owie schod�w i wyt�y� s�uch. Mo�e mu si� zdawa�o, ale ju� po chwili wiedzia�, �e si� nie myli. Dono�ny d�wi�k dzwonu i trzask podkutych kopyt o bruk przybli�a�y si� zbyt jednoznacznie. Ludzi jakby wymiot�o. Uciekali z chodnik�w, wciskali si� do bram i sklep�w. Sprzedawca kukurydzy by� o tyle wygodny, �e skuli� si� za w�zkiem, nie fatyguj�c nawet do drzwi urz�du. Jan nie poruszy� si�. Robi� tak od paru miesi�cy. Za pierwszym razem ciekaw konsekwencji, chyba troch� si� rozczarowa�. Pow�z Radcy przejecha� wtedy ko�o niego i zd��y� jedynie dostrzec znudzon� twarz starego cz�owieka. Zapami�ta� dwie szczeg�lnie grube bruzdy ci�gn�ce si� po obu stronach ust. Przypomina�y �lady, jakie zostawia rylec. Dzisiaj nawet tego nie dane mu by�o dostrzec przez zas�ony powozu. Je�d�cy z gwardii ze znudzonymi minami pop�dzali rumaki. Jedynie cz�owiek z dzwonem by� zadowolony. Siedzia� z ty�u powozu i rytmicznie szarpa� za sznur. Dziwne, �e znajduj�cy si� w �rodku Radca nie zwariowa� od ha�asu. Przejechali. Jak pauza zaleg�a ulic� cisza, ale ju� wraca normalny ruch. Pierwszy okrzyk sprzedawcy, kto� zbiega po schodach, matka pcha chodnikiem w�zek z dzieckiem; zwyk�e odg�osy ulicy. Jan rozgl�da si� wok�, jednak nikt nie zwraca na niego uwagi. Nawet sprzedawca, kt�ry musia� widzie� niezgodne z norm� post�powanie. Podszed� do w�zka. - Jedn� porcj�? Dla pretekstu kupuje i d�ugo szuka numerka po kieszeniach. - Czy pan widzia�, co ja robi�em, kiedy Radca przeje�d�a�? Sprzedawca jest oburzony, �e podejrzewa si� go o niewiedz� w tak oczywistej sprawie. - Oczy mia�em otwarte, to i widzia�em, �e pan sta�. - Uwa�a pan to za normalne? - Oczywi�cie. - Przecie� wszyscy ludzie chowaj� si� po bramach lub, tak jak pan, pod w�zkiem, aby ich nie zauwa�ono. - Wszyscy tak, ale pan nie musi. Jan chwil� pomy�la�. - Dlaczego pan uwa�a, �e ja nie musz�? - Bo gdyby tak nie by�o, to pan by si� schowa�. - Aha - pog�adzi� podbr�dek. - A ja zapewniam, �e post�puj� tak z w�asnej nieprzymuszonej woli. Nie mam do tego �adnego prawa. Po prostu par� miesi�cy temu przysz�o mi do g�owy post�pi� inaczej ni� wszyscy. - Oczywi�cie, to zrozumia�e. - Co jest zrozumia�e? - To, �e post�puje pan inaczej ni� inni. Pokaza� numerek i poszed� do drzwi. Gdy wchodzi�, sprzedawca zn�w zaczyna� pokrzykiwa�. Na widok Jana uni�s� si� z fotela ma�y grubasek o u�miechu tak serdecznym, �e a� nienaturalnym. - Mi�o mi pana widzie�, panie Roner. M�wi�c to wali� silnie w siedzenie fotela i po k��bach kurzu Jan oceni�, �e rzadko go�ci interesant�w. Gdy usiad�, m�g� obserwowa� grubaska, jak toczy si� od jednej szafy do drugiej, gromadz�c na coraz wi�kszej .stercie mapy i rysunki. Na koniec roz�o�y� to wszystko przed nim i z u�miechem, maj�cym teraz odcie� satysfakcji, opar� si� o biurko. - Kiedy by� pan u mnie przed tygodniem, panie Roner, pyta� pan, czy wiem co� o terenach po�o�onych na p�noc od naszego miasta. - Nawet na p�noc ody kopal� w�gla. - Tak, nawet od kopal�. Klepn�� d�oni� w papiery. - Ma pan tu wszystkie kopie, jakie tylko istniej�. Jan niezdecydowanym ruchem si�gn�� po mapy, ale najwyra�niej nie wiedzia�, od czego zacz��. Cz�owieczek wybawi� go z k�opotu wyci�gaj�c na wierzch najwi�ksz� plansz�. Ju� pobie�na obserwacja wyr�nia�a ci�gn�c� si� do�em lini� brzegow�, gdzie u uj�cia b��kitnej pr�gi rzeki le�a�a plama miasta. Z daleka przypomina�a du�y kleks o regularnym narysie. Dopiero schyliwszy g�ow� dawa�o si� zauwa�y� g�st� a� do nieprawdopodobie�stwa siatk� ulic i plac�w odtworzonych z zadziwiaj�c� precyzj�. Wok� zaznaczone by�y pola uprawne swym kszta�tem przypominaj�ce zielon� kobr�. Jej kaptur okrywa� miasto, a cia�o wzd�u� �yciodajnej rzeki rozci�ga�o si� na p�noc. Dalej b��kitny zawijas skr�ca� ku wschodowi, aby po kilkudziesi�ciu kilometrach zawr�ci� na dawny kierunek. W zakolu rzeki le�a�o wiele czarnych punkcik�w z wypisanymi drobnym drukiem nazwami osiedli. - To kopalnie w�gla. - Grubasek przy�o�y� palec do mapy. - A to kopalnie rudy �elaza i innych minera��w. Wskazywa� na le��ce dalej w bok punkciki. - Je�li chce si� pan o nich wi�cej dowiedzie�, to musz� przynie�� legend�. Jan pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Dzi�kuj�. Chcia�bym jedynie, aby jako osoba obeznana wyt�umaczy� mi pan, co znajduje si� na p�noc od zakola. - Na p�noc? G�os grubaska brzmia� tak, jakby spytano go o wygl�d zakurzonego k�ta w bibliotece. - Przecie� m�wi�em tamtym razem - przechyli� si� w prz�d, niemal wchodz�c na st�. - Dalej rzeka biegnie prosto. Po oko�o pi��dziesi�ciu kilometrach na zachodnim brzegu zostawia za sob� pasmo niewysokich wzg�rz, potem mijaj�c szerok� r�wnin� wchodzi w obszar wysokopiennych las�w, kt�rych po�a� ci�gnie si� do w�a�ciwych g�r. Tam bieg rzeki staje si� szybszy i rozdziela si� ona na kilka mniejszych potok�w. Okolica jest wybitnie uboga, ziemie ja�owe, ma�o ro�linno�ci. Sko�czy� i zsun�� si� ze sto�u. - Co jest za g�rami? Tym razem zapytano o co� znacznie bardziej bezsensownego ni� zakurzony k�t biblioteki, gdy� grubasek wydusi� z siebie odpowied� niespodziewanie wysokim g�osem. - Nie wiadomo. - Dlaczego? Wyba�uszy� oczy. - To nie ma �adnego znaczenia. - Ale przecie� badano teren na p�noc od zakola. U�miech �wiadczy�, i� grubasek wraca na zrozumia�y dla siebie grunt. - Organizowano dwie wyprawy. Pierwsza wyruszy�a oko�o czterystu lat temu, kiedy wprowadzono stuk�osow� technik� agrarn�. Nie by�o pewno�ci, czy wy�ywi ona nas wszystkich, i na wszelki wypadek postanowiono poszuka� ziemi pod ewentualne rozszerzenie upraw. Okaza�o si�, �e tereny mi�dzy wzg�rzami a stref� las�w nadaj� si� do tego celu. Stwierdziwszy to, wyprawa powr�ci�a do miasta. Na szcz�cie dla nas, obawy co do upraw okaza�y si� p�onne. Mo�liwe, �e ju� nigdy nie ruszyliby�my w g�r� rzeki, gdyby nie zdarzenie, jakie zasz�o trzydzie�ci lat temu. Przerwa� i podszed� do szafy. Dr��cymi r�koma po�o�y� przed Janem brunatny przedmiot. Po minucie ogl�dzin przysz�o mu stwierdzi�, �e jest to kawa�ek drewna, i to tego samego, z jakiego wykonane s� meble u niego w domu. Uni�s� wzrok. - Widz�, �e odgad� pan. Tak, to drewno krybintowe. Prosz� sobie wyobrazi�, �e jeszcze przed trzydziestu laty by�o nieznane. Nie chce si� wierzy�, prawda? Jan przytakn��. - Dlatego te� kiedy rzek� pocz�y p�yn�� krybintowe pnie, wzbudzi�o to zrozumia�e zainteresowanie. Prawd� jest, �e z pr�dem p�yn� czasami r�ne rzeczy, ale jeszcze nie widziano tyle drewna na raz i to takiego gatunku. Mimo d�ugiego pobytu w wodzie, po obr�bce by�o twarde, nie�amliwe, o pi�knym po�ysku. Nic wi�c dziwnego, �e zorganizowano now� ekspedycj�, aby zbada�a spraw�. Przewodzi� jej pana ojciec, szanowny Roner. Zdziwienie na twarzy Jana zdradzi�o niewiedz�. - Dotarli dalej ni� wyprawa rolna. Min�li las i wp�yn�li mi�dzy g�ry. Tam musieli zostawi� ��d� i poszli pieszo wzd�u� g�rskiej rzeki, gdzie le�a�y pnie krybintu. Po kilkunastu kilometrach rzecz wyja�ni�a si�. W olbrzymiej kotlinie le�a�y powalone burz� setki, wr�cz tysi�ce drzew. Wygl�da�o to na dzie�o pot�nego huraganu albo tr�by powietrznej. Ci�kie pnie by�y w wi�kszo�ci przywalone mu�em i os�oni�te szeroko rozlanym potokiem, tak �e zrezygnowano z pierwotnego zamiaru spuszczenia ich na wod�. Jak pan s�dzi, co wtedy uczyni� szanowny ojciec? Jan wzruszy� ramionami. - Ojciec pana znalaz� nasiona, a tak�e wyszuka� kilka nie uszkodzonych m�odych drzewek, kt�re rosn�c na skraju doliny przetrwa�y kataklizm. One to, przywiezione do miasta, przyj�y si� wspaniale i dzisiaj mamy takie meble jak ten. - Postuka� w bok szafy. - To wszystko? Grubasek rozejrza� si� na boki. - Nie rozumiem. - Pytam, czy organizowano inne wyprawy. Zrozumia�. - Nie, nie by�o powodu. Tam ziemia jest uboga. - Ale przecie� za g�rami mo�e by� inaczej. - Wie pan, mo�e by�, mo�e nie by�. Gdyby�my odczuwali brak czego�, to mo�e wyruszono by na poszukiwania, a tak nie ma potrzeby. Jan podszed� do okna prze�uwaj�c jak�� my�l. - Niby prawda, ale niech pan popatrzy - odwr�ci� si� gwa�townie. Sto lat temu nie znali�my krybintu i budowali�my meble z gorszych materia��w. Gdyby nie przypadek, tak by�oby do dzisiaj. Podobnie mo�e by� z innymi rzeczami, potrzeby posiadania kt�rych nie mamy tylko dlatego, �e ich nie znamy. Nale�y szuka� nieznanych rzeczy, poniewa� skrywaj� nasze potencjalne potrzeby, a nie - zadowala� si� tymi, kt�re znamy. Szuka wzrokiem grubaska i napotyka wpatrzone w siebie dwa metalowe nity. Maska twarzy drga w u�miechu. - Wy, m�odzi, swoim gadaniem zawsze potraficie sprowadzi� cz�owieka na manowce. Cz�owiek zaczyna si� zastanawia� i macie go w saku. A przecie� wystarczy na to spojrze� realnie, ze zdrowym rozs�dkiem, i wida�, przepraszam za wyra�enie, i� to czyste fantasmagorie. �mia� si�, a jego brzuch zwini�ty w trzy fa�dy drga� jak pajac na sznurku. Jan b�bni�c palcami po parapecie przywo�a� go do porz�dku. - Przepraszam - powiedzia� grubasek ocieraj�c �zy. - Nie szkodzi. M�j ojciec reagowa� podobnie. - Oj, tak - za�ama� r�ce. - To by� wielki cz�owiek. Powietrze zamarz�o cisz�. Wydawa�o si�, �e szyby pokrywa gruby szron ociekaj�cy palcami sopli. Lecz trwa�o to tylko chwil� i bezruch p�k� bezg�o�nie. - Znalaz�em w notatkach ojca uwag�, �e kt�ra� z wypraw odkry�a nad brzegiem rzeki jakie� dziwne budowle. Grubasek skrzywi� si�, jakby us�ysza� co� niepowa�nego. - To w�a�nie wyprawa pana ojca znalaz�a zaraz za lasem le��ce na wzg�rzu ponad rzek� dziwnie uformowane skupisko kamieni. Pierwotnie uznali je za ruiny warowni, ale w drodze powrotnej, kiedy mieli wi�cej czasu, zbadali miejsce ponownie. Stwierdzono ponad wszelk� w�tpliwo��, �e jest to dzie�o przyrody. Co zreszt� by�o do przewidzenia, gdy� tych okolic nigdy przedtem nie odwiedzali mieszka�cy naszego miasta. By�o to zdanie, na kt�re Jan czeka�. Skupi� si�, aby zachowa� kamienn� twarz. - Co w takim razie powie mi pan o cz�owieku nazwiskiem Egon Trust? Usta grubaska rozszerzy�y si� w u�miechu jak nakr�cone korbk�. - Wi�c s�ysza� pan o tej legendzie. - Legendzie? - No, powiedzmy historii. Ciekaw jestem, kto panu o tym powiedzia�? - Nikt. Porz�dkowa�em notatki mego ojca i znalaz�em zapisek m�wi�cy, �e cz�owiek o tym nazwisku wyruszy� przed dwustu laty w g�r� rzeki, a p�niej wr�ci� m�wi�c, �e po drugiej stronie g�r znajduje si� miasto. Ma ono le�e� po�rodku olbrzymiej r�wniny, a ludzie tam �yj�cy podobno nie ust�powali nam w rozwoju. Stanowczo acz z szacunkiem cz�owieczek pokr�ci� g�ow�. - Niezupe�nie. Moim zdaniem jest to legenda, ale jako �e w ka�dej legendzie jest ziarenko prawdy, to i do nich nale�y si� odnosi� z rzeczowo�ci�. Tak wi�c pewne zapiski wskazuj�, i� rzeczywi�cie dwie�cie lat temu �y� w naszym mie�cie Egon Trust. By� mniej wi�cej w pa�skim wieku, kiedy jakoby wyruszy� w g�r� rzeki. Na kilka lat s�uch o nim zagin��. P�niej pojawi�y si� wie�ci, �e ludzie z kopal� wy�awiaj� przynoszone z pr�dem butelki. W ka�dej z nich mia�a znajdowa� si� identyczna informacja podpisana przez Trusta. G�osi�a, tak jak pan m�wi, �e po kilku tygodniach w�dr�wki przez g�ry i le��c� za nimi r�wnin� dotar� do obcego miasta. Pisa�, i� kultura jest tam podobna do naszej, i �e powinni�my dla obop�lnego dobra nawi�za� kontakt. Jan s�ucha� urzeczony. - Trust sugerowa�, i� taki kontakt kiedy� musia� istnie�, ale z niewiadomych powod�w zosta� zerwany. Rzekomo �wiadczy�a o tym warownia le��ca za lasem. Naturalnie mia� na my�li owo usypisko kamieni. Z listu wynika�o, �e w�a�nie tam wrzuca swoje butelki maj�c nadziej�, �e dotr� one do nas. Sam chcia� z powrotem przej�� g�ry i wr�ci� do miasta, aby wci�� �wiadczy� o naszym istnieniu. �liczna legenda, prawda? Skin�� g�ow�, zanim zrozumia� tre�� pytania. - Widzi pan... - Grubasek opar� si� o biurko. - Jeszcze mog� zrozumie�, dlaczego pan chce pop�yn�� w g�ry �ladami ojca. Ale zupe�nie nie rozumiem, po co szuka� jakiegokolwiek miasta. Nie rozumiem po co? Dlatego s� dwie mo�liwo�ci. To wszystko jest wymy�lone albo ten cz�owiek by� niespe�na rozumu, a wtedy jego listy nie maj� wi�kszego sensu ni� be�kot wariata. Jan odwr�ci� twarz ku oknu. Teraz ju� nie potrafi� nad ni� zapanowa�. - Rozumiem, czy m�g�bym dosta� od pana kopi� tej mapy? - Ciesz� si�, �e uprzedzi�em pa�sk� pro�b�. Zrobi�em ��cznie trzy kopie teren�w na p�noc od miasta. Mi�kka jak nadgni�y arbuz d�o� grubaska spocz�a na jego karku. - Ju� poprzednim razem zauwa�y�em, �e fest pan interesuj�cym m�odym cz�owiekiem i chcia�em zadowoli� par a jak najpe�niej. Szyba, o kt�r� Jan opiera� czo�o, pokry�a si� kropelkami pary. Z bolesnym grymasem twarzy przekr�ci� g�ow�. - Czy mog� dosta� kopi�? D�o� zamar�a i znikn�a. Cz�owieczek zamruga� oczyma. - Rozumiem... ju� daj�. S�ysz�c skrzypni�cie fotela Jan wyszed� na �rodek pokoju. Grubasek siedz�cy za biurkiem poda� mu zwini�ty rulon. - Ile p�ac�? - Ale� sk�d?! - oburzy� si�. - Mia�bym od Ronera bra� pieni�dze za taki drobiazg? Kiedy przekracza� pr�g, grubasek krzykn�� za nim. - Do rych�ego zobaczenia! Stara� si� u�miechn��, ale wysz�o mu co� takiego, �e szybko zamkn�� drzwi. ��d� by�a p�askodenna o �agodnie zakre�lonych burtach, rufie i dziobie. Przypomina�a troch� spodek. Gdy mijali falochron portu i wyp�ywali na szeroko rozlan� rzek�, w�a�ciciel odezwa� si� po raz pierwszy. - Nie ma pan poj�cia, jak si� ciesz�, �e nareszcie kto� wypr�buje moj� ��d�. Jan odpowiedzia� dopiero po chwili, gdy� z uwag� �ledzi� ruchy steru. - Przyjemnie mi to s�ysze�. Dawno j� pan zbudowa�? - Ho, ho... Stary powi�d� r�k� woko�o, jakby na oddalaj�cych si� od siebie z ka�d� minut� brzegach kry�a si� odpowied�. - Trzydzie�ci sze�� lat temu. Jan zmru�y� oczy. - Tak s�dzi�em. Swoj� drog�, gdy pyta�em na nadbrze�u o ��d� dla jednego cz�owieka, zdoln� przep�yn�� kilkaset kilometr�w, ka�dy wzrusza� ramionami. Cud, �e na pana trafi�em. Stary pokiwa� g�ow� do wt�ru. - Jasne. Teraz robi si� albo statki rybackie, albo du�e barki p�ywaj�ce do kopal�. Statki s� �aglowe i nie obs�u�y ich jeden cz�owiek, szczeg�lnie na rzece. Z barkami wi��e si� problem paliwa, gdy� kot�y sporo go z�eraj�. - Ale przecie� pan nie u�ywa kot�a. - Racja, lecz jest to ��d� eksperymentalna. Zastosowa�em nowy silnik poruszany pewn� ciecz� pochodz�c� z destylacji w�gla, nazywam j� gazolin�. Widzia� pan, jak go obs�ugiwa�? Skin�� g�ow� patrz�c, jak stary z czu�o�ci� klepie ster. - Po wlaniu porcji gazoliny do silnika zapala go si� korb� i ustawia przek�adni� na najni�szy bieg. Przek�adnia jest po��czona z bardzo ci�kim kr�giem metalowym, kt�ry w wyniku pracy silnika zaczyna si� obraca� wok� w�asnej osi. Przek�adnia automatycznie zmienia po�o�enia, tak �e po godzinie ko�o zamachowe wiruje z pr�dko�ci� wielu tysi�cy obrot�w na minut�. G�os starego zdradzi�, jak bliskie jest mu jego dzie�o. - Dziesi�� lat szuka�em odpowiednich stop�w na �o�yska, odla�em setki k� zamachowych, zanim trafi�em na idealne. Dzi�ki temu �ruba poruszaj�ca statek mo�e wykorzystywa� energi� zmagazynowan� w kole przez cztery godziny, a to wystarcza do przep�yni�cia prawie sze��dziesi�ciu kilometr�w. - Ale� parametry barek s� o wiele ni�sze?! - Niby tak. Ale ten okr�cik jest ma�y i nawet nie by� wypr�bowany na d�u�szym odcinku. Tutaj konieczna jest pewno��, �e wi�kszy model nie zawiedzie. Pytano ju� mnie o to. Odpowiedzia�em, �e trzeba pr�b. Uni�s� r�k� i wyliczy� na palcach. - Nale�y zbudowa� chocia� p�przemys�ow� lini� do otrzymywania gazoliny, gdy� technologi�, kt�r� si� pos�uguj�, sam uwa�am za cha�upnicz�. Trzeba te� skonstruowa� par� wi�kszych jednostek. Niestety, to ich zniech�ci�o. W orzeczeniu, jakie dosta�em od Komisji Rozwoju, by�a uwaga, �e barki parowe s� wystarczaj�co dobre, a m�j pomys� nie gwarantuje uzyskania lepszych wynik�w. Zgarbi� si�. Przed nimi le�a� ocean. Para mew ze skrzeczeniem zbli�y�a si� do �odzi, ale nie czuj�c zapachu ryb, zawiedziona polecia�a gdzie indziej szuka� szcz�cia. Stary mocniej �cisn�� ster. - Niech pan uwa�a, zaczynaj� si� fale. - B�dzie ko�ysa�? - spyta� Jan chwytaj�c si� por�czy. Stary pokr�ci� g�ow�. - Bynajmniej. Dzi�ki ko�u zamachowemu ��d� jest praktycznie niewywracalna, ale za to bardzo twardo chodzi na fali. Rzeczywi�cie. Dzi�b brutalnie wszed� w niewielki wa� wody, prawie nie unosz�c si� ku g�rze. ��d� zadr�a�a. Nast�pna fala i ponownie �o��dek skoczy� Janowi do gard�a. - Jest bardzo solidna - uspokajaj�co powiedzia� stary. - Niech pan si� nie martwi. Poza tym na rzece nie b�dzie fal. Jan na wszelki wypadek zamkn�� drzwi kabiny i zd��y� si� uchwyci� por�czy przed nast�pnym podrygiem. - Wszystko w porz�dku - zawo�a�. - Pozwoli pan, �e za par� minut spr�buj� posterowa�. Musz� si� przecie� nauczy�. Stary u�miechn�� si� pod nosem i jeszcze bardziej zwi�kszy� pr�dko��. Za oknem potrz�sa�y ga��ziami stare d�by. �wie�o wykrochmalone prze�cierad�o by�o troch� zbyt szorstkie, na szcz�cie m�g� spa� bez ko�dry. Skrzypn�y drzwi. - Pewnie Inga, pomy�la�. Matka trzyma�a w r�ku lamp� naftow�. ��te �wiat�o roz�wietla�o twarz od wewn�trz. Podci�gn�� nogi, aby mog�a usi���. - Jutro odp�ywasz. Pami�tam, jak trzydzie�ci lat temu tw�j ojciec wyrusza� na wypraw�. M�wi�a cichym, drewnianym g�osem sze��dziesi�cioletniej kobiety. - Odp�ywa� o tej samej porze roku co ty. Mia� pi�ciu przyjaci�. Wszyscy znali histori� Egona Trusta i przez par� lat dojrzewa�a w nich decyzja. Pnie, kt�re pewnego dnia sp�yn�y rzek�, przyspieszy�y wypraw�. Lecz ich by�o sze�ciu, a ty p�yniesz sam. Umilk�a. Cie� por�czy ��ka przecina� j� wzd�u� torsu i szyi sprawiaj�c wra�enie, �e siwa g�owa wyrasta z niczego, tak samo jak d�o�, kt�r� poprawia�a w�osy. - W urz�dzie geografii m�wiono mi co innego. Zawieszone w pr�ni usta u�miechn�y si� do tych s��w. - Oni nie maj� o niczym poj�cia. To ich przerasta. S�dzili, �e tw�j ojciec wyruszy� tylko i wy��cznie po nasiona krybintu. Lecz on wiedzia�, po co p�ynie. Dusi�a go nasza samowystarczalno�� i hermetyczno��. Chcia� si� upewni�. Dopiero po powrocie uwierzy�, �e p�yn�� tylko po krybint. - Dlaczego teraz mi o tym m�wisz? - Wcze�niej by� nie zrozumia�. Schyli�a si�, aby podkr�ci� p�omie� lampy. - Ludzie z naszego miasta s� tch�rzami. Boj� si� nowo�ci. Tw�j ojciec twierdzi�, �e to kwestia przyzwyczajenia. Pomy�l. Na wypraw� po drewno krybintowe mogli pop�yn�� tylko tacy jak on i jego przyjaciele. Nikt inny by si� nie odwa�y�. Ja do dzisiaj s�dz�, �e pnie dlatego przyp�yn�y, i� oni byli gotowi do dzia�ania. Je�liby tak si� nie sta�o, to z pewno�ci� znale�liby inny pow�d. Milczeli. - Mamo! Co si� sta�o ojcu tam, w g�rze rzeki? Za�mia�a si� jako� tak �a�o�nie. - Nie wiem. Ojciec nic nie m�wi�. Opowiada� tylko o tym, jak znale�li drzewa. Kiwn�� g�ow�, jakby takiej odpowiedzi oczekiwa�. - Powiedz, co ojciec m�wi� o naszym mie�cie, o naszym �yciu, jak on je widzia�? �achn�a si�. - Nie mog�. - Dlaczego? - Sama w to nie wierz�, jestem za s�aba. - Przecie� m�wi�a�?! - M�wi�am to, co pami�tam. Nic wi�cej. Ja tego nie czuj�, ja mam tylko w pami�ci. Zn�w musia�a podkr�ci� knot. - Chcia�abym, aby� spr�bowa� by� takim jak on. Zapami�taj! Mo�na �y� inaczej ni� my, ale sama nie wiem, jak to mo�liwe. Kr�g �wiat�a lampy uni�s� si� w g�r�. - �pij dobrze - powiedzia�a i cicho zamkn�a drzwi za sob�. Jeszcze par� razy skrzypn�y deski pod�ogi, lecz i to umilk�o. Obr�ci� si� na brzuch chowaj�c twarz w po�cieli. Po raz pierwszy poczu� zniech�cenie i strach przed tym, co go czeka. Strach czysty, nieukierunkowany, a przez to jeszcze bardziej bezlitosny. P�yn�� drugi dzie�. W�a�ciciel �odzi da� mu trzy beczki gazoliny, prawie ca�� ilo��, jak� wydestylowa� w ostatnich latach. �ywno�ci zakupi� na kilka miesi�cy. Wszystko w puszkach, takich jakie maj� w kopalniach, �atwe do przechowywania i niepsuj�ce si�. Razem z nim p�yn�o pi�� os�b. Byli to g�rnicy z po�o�onej najbardziej na p�noc kopalni. Chorowali w mie�cie i sp�nili si� na odp�ywaj�c� par� dni wcze�niej bark�. W zarz�dzie portu proszono, aby ich zabra�. Najciekawsze by�o to, i� za cel wyprawy wszyscy uznawali testowanie �odzi. Jan nie zaprzecza�, gdy� sam nie wiedzia�, co ma powiedzie�. Chyba po obiedzie g�rnicy nie wytrzymali i spytali o to samo. Siedzieli wtedy pod pok�adem, przycumowani grub� lin� do drzew na brzegu. Patrzy� na te pi�� twarzy i czu� si� im winny cho� par� s��w wyt�umaczenia. Odpowiedzia� wi�c, �e chce dop�yn�� jak najdalej rzek�, a potem p�j�� w g�ry. Powiedzia�, �e jest ciekaw, co znajduje si� po drugiej stronie. Byli zaskoczeni, ale nie zareagowali. Zabrali rzeczy i wyszli na pok�ad, tylko jeden z nich zada� pytanie, na kt�re nawet nie oczekiwa� odpowiedzi. - Czy zauwa�y� pan, �e takich rzeczy u nas si� nie robi? Mia� racj�. Miasto narzuci�o ludziom swoje prawa. �yj, jak ci dobrze, i nie szukaj nowo�ci. Nowo�� mo�e zburzy� to, co dot�d stworzy�e�. T�sknoty? Cz�owiek nie jest stworzony, by t�skni�, to bezcelowe. Cz�owiek musi si� cieszy�, �e �yje w tak doskona�ym �wiecie i powinien wiedzie�, �e ka�de naruszenie istniej�cego stanu rzeczy jest oczywist� g�upot�. Pe�en dziwnych my�li wyszed� na pok�ad. G�rnicy siedzieli na dziobie i grali na gitarach. Nie prosz�c nikogo o pomoc, przesun�� ci�k� beczk� z gazolin� i pocz�� wlewa� paliwo. Dlaczego tak si� sta�o? Co spowodowa�o, �e zamiast p�j�� drog� dynamicznego rozwoju wpadli w pu�apk� marazmu? Dlaczego w umys�ach ju� od najm�odszych lat koduje si� dogmat zaskorupia�ej powtarzalno�ci i l�ku przed zmian�? Przecie� nikt tym nie kieruje. Poczu�, jak na nogawki chlapie zimna ciecz. Zbiornik silnika by� pe�ny. Dygocz�cymi r�koma za�o�y� korb� i zakr�ci�. Silnik zaterkota�, pykn�� niebieskimi spalinami. Jan opar� si� o por�cz i �api�c powietrze patrzy�, jak przek�adnia powoli lecz systematycznie rozkr�ca ko�o zamachowe. G�rnicy wysiedli przed po�udniem. Zbita z grubych pali przysta�, gdzie ich zostawi�, by�a ostatnim materialnym �ladem miasta. S�dzi�, �e opuszcz� go bez s�owa, lecz myli� si�. Zapomnia�, �e w mie�cie nauczono ich kanon�w dobrego wychowania. Ka�dy poda� r�k� i �yczy� powodzenia w wypr�bowaniu �odzi. Nie zdziwi�o go to. Za�arty dogmatyk zawsze znajdzie wyt�umaczenie, kt�re nie zburzy jego �wiatopogl�du. W�a�ciwie to on zachowa� si� jak gbur. Bez s�owa �ci�gn�� cumy i pop�yn�� pod pr�d. Jeszcze tego samego dnia wieczorem osi�gn�� pasmo wzg�rz. Schodzi�y �agodnymi grzbietami, podczo�guj�c si� pod sam nurt rzeki. Obl�one ro�linno�ci� k�py drzew �piewa�y zgrajami ptak�w, a trawy terkota�y bezlikiem �wierszczy. Teraz za�, kiedy le�a� na os�oni�tym noc� pok�adzie, z nadbrze�nych ��k dochodzi�o go kumkanie �ab, kr�tkie i metaliczne. Nie chcia� zapala� �wiat�a. Ba� si�, �e �ci�gnie setki obrzydliwych, ma�ych stworzonek, kt�re jak na rozkaz zlec� si� do lampy i podlegaj�c nakazowi instynktu b�d� t�uk�y w�ochatymi cia�ami o szk�o. Wychyli� g�ow� za burt�, gdzie po smolistej wodzie pe�za�y zmarszczki wiatru. By� sam. Jak plama na jasnym tle wyr�nia� si� z kr�gu mieszka�c�w miasta. Odszczepieniec. Brzemi� odpowiedzialno�ci ci��y�o u karku. Tak, odpowiedzialno�ci, nie pomyli� si�. W chwili kiedy zdecydowa� si� post�powa� tak odmiennie, wzi�� na siebie wielk� odpowiedzialno��. Naruszy� tabu i od tego, co go czeka, b�dzie zale�a� los miasta. Niewa�ne jest, czy w razie powodzenia zdo�a przekona� innych. Wa�na jest pr�ba. Dopiero po tej my�li zauwa�y� ksi�yc wstaj�cy zza wzg�rza. Jego ��ty nadgryziony okr�g przypomina� sple�nia�y ser. Zawstydzi� si� tego por�wnania i podk�adaj�c r�ce pod g�ow� zatopi� wzrok w ciemnej plamie pobliskiego drzewa. Ba� si�. Ba� si� wyj�tkowo�ci. Jak w natchnieniu widzia� siebie oddalonego od wszystkich kilometrami przestrzeni. Jak�e bezpiecznie by�oby na powr�t zatopi� si� w t�umie ludzkich sylwetek, dobrze znanych, wykonuj�cych swojskie, oczywiste czynno�ci. Post�puj�c jak wszyscy, cz�owiek jest bezpieczny. Gdyby mia�o mu si� co� sta�, z innymi by�oby podobnie. Ilo��, t�um chroni go sam� mas�. Zrozumia� t� my�l, przejrza� jej przewrotno�� i siad�szy z nogami zwieszonymi nad wod� rozp�aka� si�. Szlocha� w otwarte d�onie i ju� sam nie wiedzia�, co ma pocz��. Zza nocy dolatywa� go urojony pomruk �pi�cego miasta. Chwyt d�oni, zastanowienie, gdzie postawi� nog�, i ju� jest par� metr�w wy�ej. Wystawiaj�c twarz do wiatru spojrza� w d�. W cieniu drzew wida� by�o niewielk� plam� jasnych desek pok�adowych. Na lewo wznosi�y si� szczyty skalistych g�r. Lekko pokryte szronem odleg�o�ci nabra�y konkretnych kszta�t�w. Na razie nie chcia� my�le� o drodze, kt�ra go tam czeka. To wzg�rze by�o niczym forpoczta. Wy�ania�o si� masywn� ska��, widoczne ju� od paru godzin drogi. Las tu si� ko�czy�. Wr�ci� wzrokiem ku wst��ce rzeki. To tutaj dwie�cie lat temu Egon Trust wrzuca� do wody butelki maj�c �a�osn� nadziej�, �e zbudzi i przyci�gnie za sob� ludzi z miasta. Potem wr�ci� do tamtego obcego grodu i z��k� ze staro�ci czekaj�c nadaremnie, gdy� nikogo nie zdo�a� poruszy�, ani swoich, ani obcych. Nadzieja matk� g�upich, pomy�la� Jan ruszaj�c dalej. Ju� nie mia� w�tpliwo�ci. To by�y ruiny. Wyra�nie odr�nia� biegn�cy grani� mur zako�czony po obu stronach zwalonymi i skruszonymi przez czas wie�ami. Du�e kamienie, jeszcze zlepione zapraw�, poniewiera�y si� u ich podn�a. Mimo zm�czenia doszed� do najwi�kszej wyrwy w murze ju� bez odpoczynku. Rozejrza� si� po okolicy, las, rzeka, a dalej g�ry chropowate i tajemnicze. Potem przyjrza� si� murom, p�ytom wewn�trznego dziedzi�ca i schodom prowadz�cym do centralnej wie�y. Nie spos�b uwierzy�, �e ktokolwiek uzna� to miejsce za dzie�o przyrody. Tu przecie� ka�dy kamie�, p�yta, stary wykusz i zdruzgotane �ciany tchn� ciep�em ludzkiej r�ki. Jak�e pi�kne musia�y by� komnaty, zanim si� zawali�y i pokry�y pierzem zielska. Stukaj�c butami podszed� do wie�y. Zajrza� w g��b. By�a ca�a, tylko w szczelinach gwizda� wiatr. Ostro�nie, przyzwyczajaj�c oczy do mroku, szed� w g�r�. Wij�ce si� schody wynosi�y go metr za metrem ku szczytowi warowni, najwa�niejszemu miejscu, jakie m�g� odwiedzi�. Oto i ono. Niewielki pokoik przykryty ocala�� kopu��, z czterema oknami skierowanymi ku czterem stronom �wiata. Podszed� ku po�udniowemu, wyt�y� wzrok i a� krzykn��. Na mgnienie oka wyda�o mu si�, �e widzi i ogarnia wzrokiem ca�y las, le��c� za nim r�wnin�, wzg�rza, kopalnie i b��kitn� smug� oceanu z czarnym b�blem miasta po�yskuj�cym przyzywaj�co. Przetar� oczy ju� tylko ziele� drzew bieg�a po horyzont, nic wi�cej... Dreszcz niepokoju przebieg� po plecach. Mia� wra�enie, �e pope�ni� �wi�tokradztwo p�yn�c tak daleko. Nieomal widzia� cie� wisz�cy nad tym miejscem i g�rami, tak jakby olbrzymi stw�r zagradza� drog� promieniom s�o�ca, milcz�cy i cierpliwy. Jak tylko wyp�yn�� z lasu, poczu� jego obecno��. Do b�lu wyt�a� s�uch oczekuj�c, �e lada moment co� zaskrzeczy, wbije mu pazury w kark i grubym, stalowym dziobem roz�upie czaszk� a� do m�zgu. Z r�koma na karku siedzia� na kamiennym stole cicho j�cz�c. Po co u licha? W imi� czego ma si� zadr�cza� i nara�a� �ycie. Przecie� im wszystkim jest to oboj�tne. W najlepszym wypadku podzieli los Trusta, starego zgorzknia�ego cz�owieka. Co mu przyjdzie z tego, �e si� upewni, i� po drugiej stronie g�r jest miasto? Nic, po prostu nic. Tylko b�dzie si� gryz� tym, �e wie. A tak mo�e wsi��� na ��d�, zawr�ci� z pr�dem i zanurzy� si� w s�odki spok�j nie�wiadomo�ci. B�dzie m�g� sobie zawsze odpowiedzie�, �e Trust si� myli�, a �wiat zaczyna si� ko�czy na mie�cie. Uni�s� cia�o z kamienia i z ca�ym spokojem spojrza� na jego powierzchni�. Przeczucie nie zawiod�o. Kamie� upstrzony by� liniami i seriami znaczk�w. Momentalnie przypomnia� sobie map� widzian� w urz�dzie geografii. Wodz�c palcami po gdzieniegdzie zatartych konturach, rozpoznawa� brzeg oceanu, miasto, jego miasto, rzek�, las i sam� warowni� oznaczon� grubym krzy�em m�wi�cym jakby: to tutaj. Wyryta sylwetka miasta r�ni�a si� troch� od tej, jak� zapami�ta� z kopii, lecz w�tpliwo�ci nie m�g� mie� �adnych. L.. na Boga! Mapa przedstawia�a r�wnie� obszar po drugiej stronie g�r. By�a tam r�wnina poci�ta drogami i rzekami. By�o tam miasto, du�e, nie mniejsze ni� jego miasto. Dalej, na samych kraw�dziach kamiennej mapy umie�ci� kto� dwa inne miasta i jakie� litery. Nie rozumia� tych s��w, chocia� z czym� mu si� kojarzy�y. Ju� wiedzia�! Przypomina�y jego j�zyk, ale jaki� udziwniony, wyko�lawiony. A mo�e... Mo�e to jego j�zyk jest tragiczn� karykatur� mowy, w kt�rej wykonano napisy; ukl�k� na pod�odze. Wiedzia�, ju� mia� pewno��. Chowaj�c g�ow� w ramiona dysza� nad kamieniem tak, jak to kiedy� czyni� jego ojciec, Trust, a mo�e inni. Zrozumia�, �e kiedy� ludzie nie zamykali si� w hermetycznych enklawach. �yli razem, porozumiewali si�, tworzyli olbrzymi� spo�eczno��. Tylko pewnego razu co� im si� popsu�o w g�owach i zapragn�li odr�bno�ci. Stworzyli sztuczne zapory, tym straszniejsze, �e nie kamienne, tylko my�lowe. Mo�e nie wszyscy tego chcieli, mo�e tylko cz��. Ale to wystarczy�o. Reszta by�a za s�aba, nauczy�a si� s�ucha� nowych tre�ci, a p�niej sama je przenosi�a w g��b pokole�. �wiat rozpad� si� na drobne klateczki z zamkni�tymi w nich szczurami. Pr�ty ju� dawno przegni�y, lecz szczury biegaj� wci�� wzd�u� dawnych �cian nie wierz�c, nie widz�c, �e s� wolne. Szczur. Wsta� g�adz�c powierzchni� sto�u i wyszed� z komnaty. T�uk�c ramionami o �ciany wybieg� na zewn�trz. Potem trzymaj�c si� wzrokiem p�yt dziedzi�ca dotar� do wyrwy w murze. Dopiero kiedy przep�yn�� rzek� i le��c na pok�adzie obserwowa� schn�c� sk�r�; zacz�� powoli dochodzi� do siebie. Zdawa� sobie spraw�, i� jest to ostatni etap, jaki pokonuje �odzi�. Szybki nurt i coraz p�ytsze dno uniemo�liwia�y dalsze wykorzystanie rzeki, a raczej jednego z jej dop�yw�w. Miejsce, do kt�rego dotar� jego ojciec, pozna� po na wp� przegni�ych pniach, kt�re zalega�y brzeg le��cej kilkana�cie kilometr�w ni�ej odnogi. On pop�yn�� dalej, najdalej ze wszystkich. �limaczym tempem posuwa� si� teraz pod pr�d i widz�c ko�cz�c� si� energi� ko�a zamachowego zacz�� wypatrywa� miejsca na brzegu. Modli� si�, aby nie uszkodzi� �ruby. Omsza�e kamienie i niskie krzewy wygl�da�y odstr�czaj�co w cieniu wysokich �cian w�wozu. Strugi piany strzyka�y na burty �odzi, jakby chcia�y j� oplu�. Wreszcie dojrza� odpowiedni punkt. Nurt zmieni� tu kiedy� bieg i zostawi� po sobie niedu�e, pokryte p�ytk� wod� zakole. Nie chc�c utraci� sterowni wszed� z rozp�du w g�ste b�oto. Zagrzechota�y mniejsze kamienie, lecz ��d� z wy��czonym silnikiem spokojnie zary�a w mule brzegu. Wskoczy� w czarn� ma� i dwoma cumami przywi�za� dzi�b i ruf� do najgrubszych drzew, jakie m�g� wybra�. Teraz mia� pewno��, �e �odzi nic si� nie stanie. Ko�o zamachowe spe�nia�o rol� wy�mienitego balastu. Wyj�� z magazynu �ywno��, nape�ni� wod� manierki i wszystko to umie�ci� w plecaku. Na wierzch po�o�y� dwa grube koce. Robi� to niemal automatycznie, na przek�r sobie i dopiero my�l, �e przecie� mo�e wej�� na wierzcho�ek g�ry, wyjrze� na drug� stron� i - je�li naprawd� zobaczy obce miasto - zawr�ci� do domu po posi�ki, ta my�l sprawi�a, �e odetchn�� z ulg�. W r�cz zdziwi� si�, �e wcze�niej nie przysz�o mu to do g�owy. Wystarczy �e sprawdzi, co jest po drugiej stronie. I tak ju� sporo zrobi�. Przyp�yn�� a� do g�r, odkry� warowni�. A co do Egona Trusta, to wcale nie by� pewien, czy ten cz�owiek dokona� wi�cej. Zarzuci� plecak i poszed� w g�r�. Tylko raz si� obejrza� i wtedy przysz�o mu na my�l, �e chce ju� wraca�. Przyspieszy� kroku. Le�y pod ulew� gwiazd owini�ty dwoma kocami i d�ugo nie mo�e zasn��. Gdzie� po drugiej stronie g�r nieme b�yskawice �lizgaj� si� po niebie zapalaj�c na krzakach i g�azach srebrzyste iskierki. Powietrze jest czyste, niewyczuwalne. Takich chwil nie mo�na opowiedzie�, trzeba je po prostu prze�y�. Ma wra�enie, �e jest mu dane ogl�da� co� niesko�czenie czystego,. nie ska�onego spojrzeniami milion�w oczu. W tych g�rach tak d�ugo nie by�o nikogo. Idzie wypr�onym ku s�o�cu �ebrem skalnym trzymaj�c si� ska�y stopami i d�o�mi. Wyryty palcem olbrzyma �leb po prawej stronie pokryty jest rumowiskiem pokruszonych g�az�w. Z drugiej strony wzrok napotyka szerokie pola kamieni. Przychodzi mu na my�l, �e pod nimi musi spoczywa� na ca�� szeroko�� zbocza olbrzymia kamienna tablica z wypisanym sensem �ycia. Z jak�� ch�ci� zepchn��by wszystkie g�azy w d� i z odkryt� g�ow� przeczyta�by te jedyne, niepowtarzalne s�owa. Na razie zgrzyta z�bami, �mieje si�, sapie, ale jak mr�wka wyszukuj�c drog�, pnie si� ku g�rze. Tam za� z niewiarygodn� pr�dko�ci� wiatr gna chmury za wierzcho�ek. Zostawia plecak. Nie chce, nie ma si� nie�� go dalej; on - wynaturzony produkt miasta. To kl�ska, to pora�ka, ale jakby nie�wiadom tego pnie si� dalej. Za nim, w dole, s�o�ce oblewa ziemi� z�otem; ten obraz wydaje si� tak odleg�y. �eby zrozumie� ludzi, �eby zrozumie� �wiat, trzeba od niego odej��, tylko decyduj�c si� na to, nale�y chocia�by w zarysie oczekiwa� odpowiedzi. Nie wolno da� si� zaskoczy�, bo wtedy... Wtedy wszystko p�jdzie na marne. Jeszcze nie mo�e uwierzy�, co to znaczy. Dlaczego idzie si� �atwiej i dlaczego za tym wzniesieniem nie wy�ania si� dalsza partia drogi. Ugi�te nogi z ulg� przyjmuj� p�aski teren wie�cz�cy szczyt. Zataczaj�c si�, pijany szcz�ciem, opiera r�ce o g�az. Nareszcie koniec mord�gi, koniec cierpie�, koniec wszystkiego. Tuli policzek do chropowatego kamienia, niemal li�e jego powierzchni�. Szczyt g�ry. Patrzy dalej przed siebie. Tam mo�na ju� tylko i�� w d�. Widzi olbrzymi�, zalan� s�o�cem r�wnin�, rzeki i cienkie pasemka dr�g. Na horyzoncie le�y ciemna plama chmury, a mo�e... Dopiero wtedy zauwa�a, �e nie jest sam. Po drugiej stronie wierzcho�ka stoi cz�owiek. Ubrany w dziwny ciemny kombinezon, patrzy nad ramieniem Jana. Patrzy na le��cy w dole las. Dopiero wtedy ich spojrzenia krzy�uj� si�. Maj� obydwaj zamglone szare oczy, zm�czone twarze i kurczowo �ciskaj�ce pr�ni� d�onie. Instynktem Jan odgaduje, �e w dole czeka na tamtego ukryta nad obc� rzek� ��d�, kt�r� przyby� ze swojego miasta. Stwierdza to, i nic wi�cej nie przychodzi mu go g�owy. W g�rze krzyczy samotny, przera�liwie samotny orze�. Jak w ol�nieniu Jan rozumie, co musi, co powinien zrobi�. Jak na komend� odwracaj� si� obaj i wracaj� swoimi drogami. Noga za nog� schodz� w d� do swoich �odzi, swoich rzek i swoich miast. Ptak wisi jaki� czas nad pustym wierzcho�kiem, aby z wrzaskiem rozpaczy zanurkowa� w nadp�ywaj�cej z pustki mgle. Jego krzyk daremnie obija si� o �ciany kamiennego wi�zienia. Droga powrotna min�a spokojnie, bez �adnych zak��ce�. ��d� spisywa�a si� dobrze i s�dzi�, �e opinia, jak� jej wystawi, zmieni decyzj� Komisji Rozwoju. Trzydzie�ci Sze�� lat to wystarczaj�co du�y okres czekania dla tak po�ytecznego wynalazku. Nie by� technikiem, lecz mia� wra�enie, �e barki zaopatrzone w nowy silnik szybko zdystansuj� klasyczne parowce. Mo�e nale�a�o zrobi� par� ulepsze�. Na przyk�ad, zaradzi� konieczno�ci stopowania przy rozkr�caniu ko�a. W sumie by� to drobiazg. Niemniej my�lenie o takich drobiazgach skraca�o podr�. Raz tylko wytr�ci�o go co� z r�wnowagi. Gdy wp�ywa� do lasu, wpad�o mu w oko wzg�rze, na kt�rym przedtem dopatrywa� si� ruin. Bzdura! Musia� by� chyba niespe�na rozumu, aby w tych ska�ach rozpozna� dzie�o r�k ludzkich, kamienie jak kamienie, nic ponadto. Gdyby si� rozejrza� po okolicy, z pewno�ci� znalaz�by jeszcze par� takich "warowni". Nast�pne dni min�y jak z bicza strzeli�. P�yn�c z pr�dem min�� r�wnin�, ostatnie pasmo wzg�rz i wp�yn�� na szerokie zakole rzeki. Jeszcze dzie� i dojrza� zbit� z omsza�ych pali przysta� kopalni. Z zadowoleniem spostrzeg�, �e czeka tam na niego ma�y komitet powitalny. Musieli ju� wcze�niej dostrzec go na rzece. W ko�cu nie od parady mieli obok przystani kilkunastometrow� wie�� obserwacyjn�. Z miejsca zasypali go pytaniami. Podr� wywo�a�a du�e zainteresowanie w mie�cie. Podobno robiono zak�ady, czy nowy silnik podo�a wymaganiom i czy m�ody Roner zniesie trudy podr�y. Jan uroczy�cie zapewni� wszystkich, �e ��d� zda�a egzamin, a on osobi�cie postara si� przeforsowa� budow� pierwszych statk�w. To o�wiadczenie przywitano gromkimi brawami. M�ody ch�opiec na brzegu, w typowej czapeczce telegrafisty, spyta�, czy ma wys�a� wiadomo�� do miasta. Jan naturalnie zgodzi� si�. Ch�opak przecisn�� si� przez t�um i p�dem ruszy� ku domowi z telegrafem. Tam, obgryzaj�c zaciekle obsadk� pi�ra, u�o�y� tre�� depeszy. Szybko wystuka� j� kluczem i poczeka� na potwierdzenie. Potem wyszed� na dw�r. Nie chcia�o mu si� wraca� na brzeg. Dlatego przeci�� drog� i traw� zszed� nad kana� ��cz�cy rzek� z kopalni�. Woda by�a tu m�tna i zaje�d�a�a zje�cza�ym t�uszczem. Mimo to zawsze znajdowali si� ch�tni do po�owu ryb. Chocia�by teraz p�ywa� tam ��dk� starszy m�czyzna i �apa� du�e sztuki starym sposobem. Co jaki� czas, opieraj�c podbierak o dno, wyciera� r�kawem czo�o i poci�ga� z owini�tej szmatami butelki. Dzi�ki nim herbata mia�a dobry smak i ci�gle by�a ch�odna. Potem zanurzy� siatk� w wodzie przeczesuj�c to�. Zawsze o tej porze �owi� bli�ej g��wnego nurtu, lecz dzisiaj panowa� tam za du�y ha�as. Ale i tutaj ryby bra�y, o w�a�nie! Srebrzyste cia�o zatrzepota�o w sieci. G�upia ryba. Gdyby zebra�a si�y i skoczy�a w g�r�, z �atwo�ci� wpad�aby do wody. Gwa�townym ruchem strz�sn�� zdobycz na dno ��dki, a potem zanurzy� podbierak ponownie. Ryby bra�y jak nigdy.