3052

Szczegóły
Tytuł 3052
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3052 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3052 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3052 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Henry Kuttner Szcz�liwe zako�czenie Oto jak sko�czy�a si� ta historia: James Kevin skupi� swoje my�li na chemiku o rudych w�sach, kt�ry obieca� mu milion dolar�w. Polega�o to po prostu na dostrojeniu si� do fal m�zgowych tego cz�owieka, z�apaniu kontaktu. Robi� to ju� przedtem. Teraz by�o to wa�niejsze ni� kiedykolwiek, mia� to by� ju� ostatni raz. Wcisn�� guzik przyrz�du, kt�ry da� mu robot i skoncentrowa� si�. Daleko, w niesko�czenie wielkiej odleg�o�ci, znalaz� to po��czenie. Dostroi� si� ca�kowicie do strumienia my�li. Zacz�� posuwa� si� wzd�u� niego... Cz�owiek o czerwonych w�sach podni�s� g�ow�, otworzy� szeroko oczy i u�miechn�� si� z zadowoleniem. - Wreszcie jeste�! - powiedzia�. - Nie s�ysza�em jak wszed�e�. Do licha, od dw�ch tygodni usi�uje ci� znale��. - Powiedz mi pr�dko jak si� nazywasz - poprosi� Kevin. - George Bailey. A propos, jak ty si� nazywasz? Ale Kevin nie odpowiedzia�. Przypomnia� sobie nagle co jeszcze powiedzia� mu robot o przyrz�dzie, kt�ry ��czy� my�li za naci�ni�ciem guzika. Wcisn�� go teraz i nic si� nie sta�o. Przyrz�d przesta� dzia�a�. Jego zadanie by�o spe�nione, co musia�o oczywi�cie znaczy�, �e Kevin w ko�cu zdoby� s�aw�, zdrowie i maj�tek. Robot ostrzeg� go, naturalnie. Przedmiot by� przeznaczony do wykonania jednego, okre�lonego zadania. Tak wiec Kevin dosta� milion dolar�w. I od tej pory �y� sobie szcz�liwie... Oto �rodek ca�ej historii: Kiedy odsun�� kotar� co� - jaka� �le zaczepiona linia spad�a mu na twarz, str�caj�c okulary w rogowej oprawce. R�wnocze�nie jasne niebieskawe �wiat�o o�lepi�o jego nie os�oni�te oczy. Nagle ogarn�o go dziwne wra�enie zdezorientowania, mgnienie czego� co prawie natychmiast min�o. �wiat przesta� ta�czy� mu przed oczyma. Kotara opad�a i zn�w sta� si� widoczny namalowany na niej napis: HOROSKOPY- POZNAJ SWOJ� PRZYSZ�O�� - a on sta� patrz�c na znakomitego wr�bit�. To by�o - ech, niesamowite! G�os robota zabrzmia� monotonnie i stanowczo: - Jeste� James Kevin. Jeste� reporterem. Masz trzydzie�ci lat, nie jeste� �onaty i przyjecha�e� dzisiaj z Chicago do Los Angeles, tak jak poradzi� ci tw�j lekarz. Zgadza si�? Kevin a� si� prze�egna� z wra�enia: Potem w�o�y� okulary i stara� si� przypomnie� sobie przeczytany niegdy� artyku� o metodach u�ywanych przez szarlatan�w: Mieli jakie� proste sposoby, niezale�nie od tego jak niezwyk�e mog�o si� to wydawa�. Robot niewzruszenie patrzy� na niego szklanym okiem. - Na podstawie wiadomo�ci zawartych w twoim m�zgu - kontynuowa� swoim pedantycznym tonem - stwierdzam, �e jest to rok tysi�c dziewi��set czterdziesty dziewi�ty. B�d� musia� skorygowa� moje plany. Mia�em zamiar pojawi� si� w roku tysi�c dziewi��set siedemdziesi�tym. Poprosz� ci� o pomoc. Kevin wsadzi� r�ce do kieszeni i u�miechn�� si�. - Finansow�, oczywi�cie - powiedzia�. - Przed chwil� got�w by�em. ci uwierzy�. A swoj� drog�, jak ty to robisz. Co to za cyrkowa sztuczka? - Nie jestem ani maszyn�, w kt�rej siedzi karze�ek, ani z�udzeniem optycznym - zapewni� go robot. - Jestem sztucznie skonstruowanym �ywym organizmem, pochodz�cym z dalekiej przysz�o�ci. - A ja nie jestem naiwniakiem za jakiego mnie uwa�asz - uprzejmie zwr�ci� mu uwag� Kevin. -Przyszed�em tu, �eby... - Zgubi�e� kwit na baga� - przerwa� mu robot. - Zastanawiaj�c si� co zrobi�, wypi�e� kilka kieliszk�w, a potem wsiad�e� do autobusu Wilshire o dok�adnie - dok�adnie dwadzie�cia pi�� po dwunastej. - Sko�cz ju� z tym czytaniem my�li - powiedzia� Kevin. - I nie staraj si� wm�wi� mi; �e prowadzisz ten interes od dawna. Gliny ju� zd��y�yby si� tob� zaopiekowa�. Je�li jeste� prawdziwym robotem, ha, ha. - Zacz��em dopiero pi�� minut temu - poinformowa� go robot. M�j poprzednik le�y nieprzytomny za t� szafk� w rogu. Twoje przybycie tutaj akurat teraz to czysty przypadek. - Przerwa� i Kevin mia� dziwne wra�enie, �e robot obserwuje jak zosta�o przyj�te jego opowiadanie. To uczucie by�o dziwne, dlatego �e Kevin wcale nie mia� wra�enia, i� w tej stoj�cej przed nim wielkiej i kanciastej rzeczy siedzi cz�owiek. Gdyby istnienie takiego robota by�o mo�liwe, uwierzy�by, �e ma do czynienia z niezwyk�ym okazem. Ale poniewa� by�o to niemo�liwe, po prostu czeka� a� wyja�ni si� jaka to sztuczka. - Moje pojawienie si� tutaj te� by�o kwesti� przypadku - opowiada� dalej robot. - I dlatego b�d� musia� zmieni� troszeczk� swoje wyposa�enie. Potrzebne mi b�d� mechanizmy zast�pcze. W tym celu, jak wynika z analizy twojego umys�u, musz� przystosowa� si� do szczeg�lnych zasad wymiany stosowanych w waszym systemie ekonomicznym. Jednym s�owem, potrzebne b�d� monety lub z�oto albo srebro. A wi�c - na pewien czas - zaj��em si� przepowiadaniem przysz�o�ci. - No jasne - powiedzia� Kevin. - Tylko czemu si� nie we�miesz za zwyk�� kradzie�? Je�li jeste� robotem to dla ciebie by�aby to prosta sprawa. - To by zwr�ci�o uwag�. A tego najmniej bym sobie �yczy�. Prawd� m�wi�c, jestem - przerwa�, by poszuka� w umy�le Kevina w�a�ciwego zwrotu - jestem tu nielegalnie. W czasach, z kt�rych pochodz�, podr�e w czasie s� zabronione, nawet przypadkowe, chyba �e odbywaj� si� na zlecenie rz�du. "Co� tu si� nie zgadza" - my�la� Kevin, ale nie wiedzia� co. Spojrza� badawczo na robota. Nie wygl�da� przekonywaj�co. - Jakiego chcesz dowodu? - zapyta�a maszyna. - Odczyta�em wszystkie my�li zawarte w twoim umy�le w chwili, w kt�rej tutaj wszed�e�, nieprawda�? Czu�e� pustk�, kiedy wyci�gn��em t� wiedz� i czu�e� kiedy z powrotem j� tam ulokowa�em. - Wi�c to by�o to - powiedzia� Kevin. Ostro�nie cofn�� si� o krok. C�, chyba ju� p�jd�. - Czekaj - zatrzyma� go robot. - Widz�, �e mi nie ufasz. I wyra�nie �a�ujesz, �e podsun��e� mi pomys� rabunku. Boisz si�, �e mog� wykorzysta� ten pomys�. Pozw�l, �e co� ci wyt�umacz�. To prawda, �e m�g�bym zabra� ci pieni�dze i zamordowa� ci�, tak �eby to si� nie wyda�o. Ale nie wolno mi zabija� ludzi. O wiele lepszym wyj�ciem z sytuacji jest wymiana us�ug. Mog� zaproponowa� ci co� cennego w zamian za niewielk� ilo�� z�ota. Musz� si� zastanowi�. Szklane oko omiot�o spojrzeniem pok�j i na chwil� utkwi�o przenikliwy wzrok w Kevinie. - Horoskop - powiedzia� robot. - Ma pom�c ci w zdobyciu zdrowia, s�awy i fortuny. Ale astrologia nie jest moj� specjalno�ci�. Mog� zaoferowa� ci jedynie logiczna naukow� metod� osi�gni�cia tego samego: - Oho, ho - rzuci� sceptycznie Kevin. - Ile? I dlaczego sam nie pos�u�y�e� si� t� metod�? - Ja mam inne plany - odpar� tajemniczo robot. - We� to. - Co� brz�kn�o. Pulpit metalowej skrzynki rozsun�� si�. Robot wyci�gn�� ma�e, p�askie pude�ko i wr�czy� je Kevinowi, kt�ry automatycznie zacisn�� palce na ch�odnym metalu. - Ostro�nie. Nie wciskaj tego guzika, dop�ki... Ale Kevin ju� go wcisn��... Jecha� pojazdem, kt�rego nie potrafi� opanowa�. Kto� by� w jego g�owie. Gna�a schizofreniczna, dwutorowa kolej, a jego r�ka na przepustnicy nie by�a w stanie jej zatrzyma�. P�k�o ko�o kieruj�ce jego umys�em. Kto� inny my�la� za niego! Nie cz�owiek. Niezupe�nie normalny, jak si� wydawa�o Kevinowi. Ale zupe�nie normalny ze swojego punktu widzenia. Normalny na tyle, �eby opanowa� najbardziej zawi�e zasady nieeuklidesowej geometrii ju� w przedszkolu. Wszystkie odczucia zmys�owe po��czy�y si� w m�zgu w jeden wsp�lny j�zyk. Niekt�re rzeczy s�ysza�, niekt�re widzia�. Odczuwa� tak�e zapachy, smaki, wra�enie dotyku - niekt�re znane, niekt�re obce. I wszystko to by�o chaotyczne. - W tym sezonie wielkie jaszczurki bardzo si� rozmno�y�y - oswojone trevary maj� takie same oczy, ale nie na Calisto - wkr�tce wakacje - najlepiej w galaktyce - uk�ad s�oneczny powoduje klaustrofobi� - jutro koniec, je�li rutnica i �lizg... To tylko symbole s�owne. By�o to jeszcze bardziej skomplikowane i przera�aj�ce. Na szcz�cie Kevin odruchowo zdj�� palec z guzika i sta� teraz bez ruchu, lekko dr��c. Ba� si�. Odezwa� si� robot: - Nie powiniene� by� nawi�zywa� kontaktu zanim nie wys�ucha�e� moich instrukcji. B�dziesz w niebezpiecze�stwie. Zaczekaj. - Jego oko zmieni�o kolor. - Tak... Jest... Tharn. Uwa�aj na Tharna. - Nie chc� mie� z tym nic wsp�lnego - wtr�ci� szybko Kevin. Masz, zabierz to. - Je�li to wezm�, nic nie uchroni ci� przed Tharnem. Zatrzymaj to urz�dzenie. Jak obieca�em, pozwoli ci ono zdoby� zdrowie, s�aw� i fortun�, o wiele skuteczniej ni� horoskop. - O nie, dzi�ki. Nie wiem jak uda�a ci si� ta sztuczka - mo�e jaka� metoda podd�wi�kowa, ale ja nie... - Czekaj - powiedzia� robot. - Kiedy wcisn��e� guzik, kto� z dalekiej przysz�o�ci my�la� w�a�nie o tobie. To spowodowa�o chwilowy kontakt. Mo�esz wywo�a� takie po��czenie za ka�dym razem, kiedy wci�niesz guzik. - Niech r�ka boska broni - powiedzia� Kevin, nadal oblewaj�c si� zimnym potem. - Pomy�l jakie to daje mo�liwo�ci. Przypu��my, �e jaki� troglodyta z dalekiej przesz�o�ci mia�by dost�p do twojego m�zgu. M�g�by osi�gn�� wszystko, czego by zechcia�. Musia� znale�� jak�� logiczn� odpowied� na argumenty robota. Jak �wi�ty Antoni, a mo�e Luter spieraj�cy si� z szatanem - my�la� oszo�omiony Kevin. G�owa rozbola�a go jeszcze bardziej i s�dzi�, �e wypi� wi�cej ni� powinien. Ale powiedzia� tylko: - Jak m�g�by troglodyta zrozumie� to co mam w m�zgu? Nie m�g�by zastosowa� tej wiedzy nie maj�c mojego przygotowania. - Czy nigdy nie przychodzi�y ci do g�owy nag�e i zupe�nie nielogiczne pomys�y? Jakby co� zmusza�o ci� do my�lenia o pewnych sprawach, liczenia, rozwi�zywania jakiego� problemu? Wi�c; ten cz�owiek z przysz�o�ci, na kt�rego nastawiony jest m�j aparat, nie wie, �e ty si� z nim kontaktujesz. Ale ulega przymusowi. Jedyne co masz zrobi� to skoncentrowa� si� na jakim� problemie i wcisn�� guzik. Tw�j odbiorca b�dzie zmuszony - chocia� wyda mu si� to dziwne i bezsensowne - do rozwi�zanie tego problemu. A ty b�dziesz czyta� jego my�li. Przekonasz si� jak to dzia�a. Istniej� pewne ograniczenia, o tym tak�e si� przekonasz. I przyrz�d ten zapewni ci zdrowie, s�aw� i fortun�. - Gdyby naprawd� dzia�a�o w ten spos�b, mog�oby mi da� wszystko. Wszystko m�g�bym zrobi�. Dlatego odrzucam twoj� propozycj�! - Powiedzia�em, �e s� pewne ograniczenia. Z chwil�, kiedy ju� osi�gniesz zdrowie, s�aw� i pieni�dze, przyrz�d stanie si� bezu�yteczny. Postaram si� o to. Ale do tego czasu mo�esz go zastosowa� w celu rozwi�zania wszystkich swoich problem�w wykorzystuj�c m�zg rozumniejszej istoty w przysz�o�ci. Najwa�niejsze jest skoncentrowanie si� na problemie przed wci�ni�ciem guzika. Inaczej mo�esz napatoczy� si� na co� jeszcze gorszego ni� Tharn. - Tharn? Co... - Android - powiedzia� robot, nie patrz�c na niego. - Sztuczny cz�owiek... Ale, przejd�my do mojego problemu. Potrzebuj� niewielkiej ilo�ci z�ota. - A wi�c o to chodzi - powiedzia� Kevin z dziwnym uczuciem ulgi. - Nie mam z�ota. - Tw�j zegarek. Kevin odsun�� r�kaw i spojrza� na zegarek. - O nie. Taki zegarek du�o kosztuje. - Potrzebna mi jest tylko pokrywaj�ca go warstewka z�ota - powiedzia� robot, a jego oko wystrzeli�o czerwon� wi�zk� promieni. Dzi�kuj�. - Zegarek by� teraz z matowego szarego metalu. - Hej ! - krzykn�� Kevin. - Za pomoc� mojego przyrz�du zdob�dziesz zdrowie, s�aw� i pieni�dze - szybko powiedzia� robot. - B�dziesz najszcz�liwszym cz�owiekiem tej epoki. Rozwi��esz wszystkie swoje problemy - te z Tharnem te�. Zaczekaj chwil�. - Istota cofn�a si� o krok i znikn�a za wisz�cym perskim dywanem. . Cisza. Kevin spojrza� na sw�j odmieniony zegarek, a potem na p�aski, tajemniczy przedmiot, kt�ry trzyma� w r�ku. By� to kwadrat o boku 5 centymetr�w i nie by� grubszy ni� damska puderniczka. Z jednej strony mia� wg��bienie z guzikiem. Wsadzi� go do kieszeni i podszed� do pseudoperskiego dywanu. Zajrza� za niego i nie zobaczy� nic pr�cz pod�u�nej dziury wyci�tej w �cianie kabiny. Wygl�da�o na to, �e robot si� ulotni�. Kevin wyjrza� przez dziur�. Tylko �wiat�a i odg�osy teren�w rekreacyjnych Ocean Park. I srebrzysta, faluj�ca czer� Pacyfiku ci�gn�ca si� a� do �wiate� Malibu, daleko za ledwie widocznym zakr�tem nadbrze�nych ska�. Cofn�� si� wiec z powrotem do pokoju i si� rozejrza�. T�usty m�czyzna w kostiumie wr�bity le�a� nieprzytomny za rze�bion� szafk�, tak jak m�wi� robot. Z jego oddechu wynika�o, �e go�� musia� sporo wypi�. Nie wiedz�c co ze sob� zrobi�, Kevin zn�w si� prze�egna� wzywaj�c na pomoc Boga. Nagle zda� sobie spraw�, �e my�li o kim� lub o czym� co nazywa�o si� Tharn i co by�o androidem. Przepowiadanie przysz�o�ci... czas... kontakt z osob� z przysz�o�ci... nie! Instynkt samoobrony obudzi� w nim nieufno�� i niedowierzanie. Nie mo�na by�o zrobi� takiego robota. Wiedzia� o tym. S�ysza�by o tym - by� przecie� -dziennikarzem. Spragniony towarzystwa i gwaru poszed� do strzelnicy i str�ci� kilka kaczork�w. P�askie pude�eczko pali�o mu kiesze�. Matowy metal zegarka ca�y czas tkwi� w jego pami�ci. Wspomnienie pustki w g�owie i powrotu �wiadomo�ci pali�o jego umys�. A wypita whisky pali�a mu wn�trzno�ci. Wyjecha� z Chicago z powodu powtarzaj�cego si�, niezno�nego zapalenia zatok. Zwyk�ego zapalenia zatok. Nie schizofrenii, halucynacji czy g�os�w d�wi�cz�cych w jego g�owie. Nie dlatego, �e widzia� wsz�dzie nietoperze czy roboty. Ta rzecz nie by�a naprawd� robotem. Mo�na to by�o zupe�nie zwyczajnie wyja�ni�. Na pewno. Zdrowie, s�awa i pieni�dze. I je�li... Ta my�l przeszy�a mu g�ow� jak piorun. , I nast�pna my�l: wariuje! Cichy g�os zacz�� powtarza� uporczywie : - Tharn - Tharn - Tharn - Tharn... I inny g�os, g�os bezpieczny i normalny, odpowiedzia� i zag�uszy� to mruczenie. P�g�osem, Kevin m�wi� do siebie: - Jestem James Noel Kevin. Jestem dziennikarzem - wiadomo�ci specjalne, reporta�e, redagowanie. Mam trzydzie�ci lat, jestem kawalerem, przyjecha�em dzisiaj do Los Angeles i zgubi�em kwity na baga� - i wypije jeszcze szklaneczk� i poszukam hotelu. W ka�dym razie tutejszy klimat dobrze robi na moje zatoki. - Tharn - g�os jakby st�umionego wr�bla odezwa� si� prawie przekraczaj�c pr�g �wiadomo�ci. - Tharn, Tharn. - Tharn. Zam�wi� jeszcze jedn� kolejk� i si�gn�� do kieszeni po pieni�dze. Jego d�o� dotkn�a metalowego pude�ka. I r�wnocze�nie poczu�, �e co� lekko dotyka jego ramienia. Instynktownie spojrza� za siebie. Zaci�ni�te siedem palc�w paj�kowatej d�oni - bez w�os�w, bez paznokci - bia�ych i g�adkich jak ko�� s�oniowa. Ogarn�o Kevina jedno, nieodparte pragnienie, by jak najwi�ksza odleg�o�� oddzieli�a go od w�a�ciciela tej budz�cej odraz� r�ki. By�o to gor�ce i szczere �yczenie, ale trudne do spe�nienia, problem, przy kt�rym wszystkie inne przesta�y by� wa�ne. Niejasno zda� sobie spraw�, �e �ciska to p�askie pude�eczko w kieszeni, tak jakby mog�o go ocali�, ale jedyna my�l na jak� by�o go sta� to: - Musze st�d uciec. Potwornie obce my�li kogo� z przysz�o�ci zawirowa�y w jego g�owie. To musia�o trwa� zaledwie chwile, kiedy wprawny, wyszkolony umys�, wyposa�ony w wiedz� z przysz�o�ci, rozwi�za� problem, kt�ry nie wiadomo dlaczego przyszed� mu do g�owy i kt�ry koniecznie musia� by� rozwi�zany. Trzy sposoby przeniesienia si� w inne miejsce sta�y si� r�wnocze�nie jasne dla Kevina. Dwa odrzuci�: motokr�gi by�y wynalazkami kt�re jeszcze nie istnia�y, a zastosowanie wirler�w - bior�c pod uwago, �e potrzebny by�by sensorowy hoim zwojnikowy - nie le�a�o w granicach jego mo�liwo�ci. Ale trzeci spos�b... Ju� zacz�� zapomina� jak to by�o. A ta r�ka nadal trzyma�a jego rami�. Chwyci� ulotn� my�l i rozpaczliwie pchn�� sw�j umys� i mi�nie w nieprawdopodobnym kierunku, kt�ry objawi� mu cz�owiek przysz�o�ci. . I ju� by� gdzie� na powietrzu, smagany zimnym wieczornym wiatrem, nadal w pozycji siedz�cej, cho� zamiast krzes�a mia� tylko powietrze. Usiad� gwa�townie. Przechodnie na rogu Hollywood Boulevard i Cahuenga nie byli zbytnio zdziwieni na widok ciemnego, chudego m�czyzny siedz�cego na chodniku. Tylko jedna kobieta zauwa�y�a nag�e pojawienie si� Kevina, ale uda�a, �e tego nie widzi i szybko odesz�a. Kevin wybuch� histerycznym �miechem. - Telekomunikacja - powiedzia� do siebie. - Jak to by�o? Ju� nie pami�tam... Trudno sobie potem przypomnie�, no niej Musz� znowu zacz�� nosi� ze sob� notatnik. I potem: - Ale co z Tharnem? Rozejrza� si� przera�ony. Poczu� si� pewniej dopiero kiedy min�o p� godziny bez dalszych cud�w. Szed� ulic� bacznie wszystko obserwuj�c. Ale nigdzie nie by�o Tharna. Od czasu do czasu wk�ada� r�k� do kieszeni i dotyka� ch�odnego metalowego pude�ka. Zdrowie, s�awa i pieni�dze. No c�, m�g�... Ale nie wcisn�� guzika. Zbyt dobrze pami�ta� szokuj�ce, obce uczucie dezorientacji. Umys�, do�wiadczenia, spos�b zachowania w dalekiej przysz�o�ci by�y nieprzyjemnie silne. U�yje jeszcze tego przyrz�du - o, na pewno. Ale nie ma po co si� spieszy�. Najpierw musia� pewne rzeczy przemy�le�. Jego nieufno�� ju� znikn�a. Tharn pojawi� si� nast�pnego wieczoru, znowu rozpraszaj�c optymizm Kevina. Zanim to si� sta�o, dziennikarz bezskutecznie pr�bowa� odnale�� kwity na baga� i musia� si� pocieszy� jedynie dwustoma dolarami, kt�re mia� w portfelu. Wzi�� pok�j - zap�aciwszy z g�ry - w �redniej klasy hotelu i zacz�� zastanawia� si� co ze sob� zrobi�. Ca�kiem rozs�dnie postanowi� �y� jak do tej pory dop�ki co� si� nie wyja�ni. W ka�dym razie musia� nawi�za� pewne kontakty. Spr�bowa� w redakcji "Time� ", "Examiner ", "Netys" i paru innych. Ale to nie idzie tak �atwo jak w filmie. Wieczorem, kiedy by� w hotelu, pojawi� si� niemi�y go��. By� to oczywi�cie Tharn. Mia� ogromny bia�y turban, prawie dwa razy wi�kszy od jego g�owy. Ko�ce wytwornych czarnych w�s�w opada�y jak w�sy mandaryna albo suma. Z lustra w �azience patrzy� natarczywie na Kevina. Kevin w�a�nie zastanawia� si�, czy powinien si� ogoli� przed p�j�ciem na kolacj�. Pociera� w zamy�leniu brod�, kiedy ukaza� si� Tharn. W pierwszej chwili wyda�o si� Kevinowi, �e to jemu w jaku� niezwyk�y spos�b wyros�y d�ugie w�sy. Dotkn�� g�rnej wargi. By�a g�adka. Ale w lustrze czarne w�sy porusza�y si�, kiedy Tharn poruszy� g�ow�. By�o to tak zaskakuj�ce, �e Kevin nie by� w stanie my�le�. Cofn�� si� szybko o krok. Potkn�� si� o kraw�d� wanny, co na szcz�cie dla jego zdrowia psychicznego na chwil� odwr�ci�o jego uwag�. Kiedy zn�w podni�s� g�owo, tylko jego przera�ona twarz odbija�a si� w tafli nad umywalk�. Ale po jednej czy dw�ch sekundach nad twarz� zacz�a wyrasta� bia�a chmura turbanu i zn�w pojawi�y si� mandary�skie w�sy. Kevin zas�oni� d�oni� oczy i odwr�ci� si�. Po kilku sekundach rozchyli� palce, by zerkn�� w lustro. Jedn� d�oni� ca�y czas przyciska� g�rn� warg� w szalonej nadziei, �e zapobiegnie to wyro�ni�ciu w�s�w. Z lustra zerka�o na niego co� co wygl�da�o jak on sam. A przynajmniej nie mia�o turbanu tylko okulary w rogowych oprawkach. Nada� zakrywaj�c twarz, niepewnym krokiem powl�k� si� do sypialni i wyci�gn�� p�askie pude�ko z kieszeni palta. Ale nie wcisn�� guzika, kt�ry po��czy�by umys�y z dw�ch odr�bnych epok. Zda� sobie spraw�, �e nie chce tego znowu robi�. Straszniejsza od tego co si� dzia�o, by�a my�l o ponownym wej�ciu do obcego umys�u: Sta� ko�o biurka i z lustra jedno oko spojrza�o na niego poprzez rozchylone palce. B�yszcza�o dziko zza szk�a jego okular�w, ale chyba by�o to jego oko. Odj�� r�k� od twarzy, �eby zobaczy� co si� stanie... Lustro znowu ukaza�o Tharna. Kevin da�by wiele, �eby tak nie by�o. Tharn mia� na nogach d�ugie buty z jakiego� b�yszcz�cego plastyku. Opr�cz turbanu i tych but�w mia� na sobie tylko przepask� na biodrach, r�wnie� zrobion� z b�yszcz�cego plastyku. By� bardzo chudy, ale wygl�da� na �ywotn� osob�. �ywotn� na tyle, �e m�g� wskoczy� do pokoju. Jego sk�ra by�a jeszcze bielsza ni� turban, a d�onie mia�y po siedem palc�w. Kevin odwr�ci� si� raptownie, ale Tharn by� zaradny. Ciemna szyba okna wspaniale odbija�a szczup�� posta� w przepasce na biodrach. Na wypolerowanej mosi�nej lampie pojawi� si� ma�y zniekszta�cony obraz twarzy, kt�ra bynajmniej nie nale�a�a do Kevina. Zas�aniaj�c twarz d�o�mi, Kevin wcisn�� si� do k�ta, w kt�rym nie by�o rzeczy; kt�re mog�yby odbija� ten obraz. Ci�gle �ciska� p�askie pude�ko. "No, pieknie" - pomy�la� z gorycz�. "Ka�dy kij ma dwa ko�ce. Na co mi si� przyda ta zabawka, je�li Tharn b�dzie mnie odwiedza� codziennie? Mo�e tylko jestem stukni�ty? Mam nadziej�, �e tak". Co� trzeba by�o zrobi�, je�li nie mia� zamiaru przej�� przez �ycie z twarz� ukryt� w d�oniach. Najgorsze by�o to, �e Tharn wydawa� mu si� dziwnie znajomy. Kevin odrzuci� kilka mo�liwo�ci: reinkarnacji, z�udzenia, �e ju� co� kiedy� widzia�, ale... Zerkn�� przez palce, w sam� por�, by zobaczy� jak Tharn podnosi jaki� cylindryczny przedmiot i mierzy w niego jak z pistoletu. Ten gest zmusi� Kevina do podj�cia natychmiastowej decyzji. Skoncentrowa� si� na problemie. - Chc� si� st�d wydosta�!- wcisn�� guzik p�askiego pude�eczka. I natychmiast spos�b telekomunikacji, kt�rego przedtem nie m�g� sobie przypomnie�, sta� si� dla niego jasny. Wszystko poza tym by�o dziwne. Zapachy - kto� my�la� - kto� liczy� do... nie mo�na tego wyrazi� s�owami, to tylko s�uchowo-wizualne wra�enie, kt�re powodowa�o zawr�t g�owy. Kto� o nazwisku Trzy Miliony Dziewi��dziesi�t napisa� nowy bohomaz. Mia� te� fizyczne wra�enie lizania znaczka za dwadzie�cia cztery dolary i przyklejania go na poczt�wk�. Ale przede wszystkim, ten cz�owiek z przysz�o�ci nie m�g� przesta� my�le� o metodzie telekomunikacji i kiedy ta my�1 dotarta do czo�a i miejsca, w kt�rym by� Kevin, natychmiast j� zastosowa�... Spada�. Lodowata woda uderzy�a w niego. Cudem nie wypu�ci� z r�ki p�askiego pude�ka. Przed oczyma wirowa�y mu gwiazdy na granatowym niebie i fosforyzuj�cy po�ysk srebrzystej po�wiaty na ciemnym morzu. A potem s�ona woda zacz�ta szczypa� jego nozdrza. Kevin nie umia� p�ywa�. Opadaj�c w d� po raz ostatni ze st�umionym przez wod� okrzykiem, z�apa� dos�ownie ostatni� desk� ratunku. Zn�w wci�gn�� palcem guzik. Nawet nie musia� si� specjalnie koncentrowa� na problemie, nie by� w stanie my�le� o niczym innym. Chaos .my�li, fantastyczne wizje - i wreszcie odpowied�. Musia� si� skoncentrowa�, a nie mia� wiele czasu. B�belki powietrza �askota�y go w twarz unosz�c si� do g�ry. Ze wszystkich stron chciwie ogarnia� go przera�liwy ch��d s�onej wody... Ale teraz ju� zna� spos�b i wiedzia� jak go zastosowa�. My�li jego pod��y�y w kierunku wskazanym przez umys� przysz�o�ci. Co� si� sta�o. Promienie - to najbardziej zbli�one znane mu okre�lenie wys�ane przez jego m�zg zrobi�y co� dziwnego z jego placami. Kom�rki krwi przystosowa�y si�... Oddycha� wod� i ju� si� nie dusi�. Ale wiedzia� r�wnie�, �e ta nag�a adaptacja nie potrwa d�ugo. Jedynym rozwi�zaniem by�a telekomunikacja. I tym razem pami�ta� co ma zrobi�. Zaledwie kilka minut temu zrobi� to przecie�, �eby uciec przed Tharnem. A jednak nie m�g� sobie przypomnie�. Wszystko dok�adnie wylecia�o mu z pami�ci. No i zn�w jedyne co m�g� zrobi� to wcisn�� guzik. Ociekaj�c wody sta� na nieznanej ulicy. By� na tej ulicy po raz pierwszy, ale z pewno�ci� by�a to jego epoka i jego planeta. Na szcz�cie telekomunikacja dzia�a�a w ograniczony spos�b. Wia� zimny wiatr. Kevin sta� w ka�u�y, kt�ra szybko powi�ksza�a si�. Rozejrza� si� doko�a. Zauwa�y� szyld proponuj�cy �a�ni� Tureck� i skierowa� si� w t� stron�. My�li mia� niemal�e blu�niercze... Trudno uwierzy�, by� w Nowym Orleanie. Teraz by� pijany w Nowym Orleanie. My�li wirowa�y mu w g�owie, ale szkocka to �wietny �rodek na k�opoty, idealny hamulec dla nerw�w. Musia� znowu wzi�� si� w gar��. Mia� niemal�e cudown� moc i chcia� wykorzysta� j� we w�a�ciwy spos�b zanim jeszcze raz zdarzy si� co� nieoczekiwanego. Tharn... Siedzia� w hotelowym pokoju s�cz�c whisky. Trzeba logicznie pomy�le�! Kichn��. Trudno�� polega�a na tym, �e by�o tak niewiele punkt�w zbie�nych mi�dzy jego umys�em i umys�em tego cz�owieka z przysz�o�ci. Ponadto, kontaktowa� si� z nim tylko w momentach krytycznych. To tak jakby mia� dost�p do Biblioteki Aleksandryjskiej przez pi�� sekund dziennie. W ci�gu pi�ciu sekund nie mo�na nawet zacz�� t�umaczy�... Zdrowie, s�awa i pieni�dze. Znowu-kichn��. Robot sk�ama�. Zdrowie zdawa�o si� opuszcza� go w szybkim tempie. A jak to by�o z robotem? Sk�d si� w og�le wzi��? Powiedzia�, �e spad� do tej epoki z przysz�o�ci, ale roboty to notoryczni k�amcy. Trzeba my�le� logicznie. Najwidoczniej przysz�o�� zaludniona by�a stworzeniami nie r�ni�cymi si� wiele od Frankensteina. Androidy, roboty, ludzie o tak szokuj�co innej mentalno�ci... Kichni�cie. Jeszcze jedn� szklaneczk�. Robot powiedzia�, �e przyrz�d przestanie dzia�a� kiedy Kevin b�dzie ju� mia� zdrowie, s�aw� i pieni�dze. Ta my�1 troch� go niepokoi�a. Przypu��my, �e osi�gnie te godne pozazdroszczenia rzeczy, przekona si�, �e guzik straci� swe w�a�ciwo�ci i wtedy pojawi si� Tharn? O, nie. Musia� wychyli� jeszcze jedn� szklaneczk�. Na trze�wo nie nale�a�o si� zajmowa� problemem, kt�ry by� tak dziki jak delirium tremens, chocia� Kevin wiedzia�, �e osi�gni�cia nauki, na kt�re si� natkn�� by�y teoretycznie mo�liwe. Ale nie teraz i nie w tym wieku. Kichni�cie. Ca�a sztuka polega�a na postawieniu odpowiedniego pytania i u�yciu przyrz�du w chwili, kiedy nie b�dzie ton�� i nie b�dzie mu grozi� w�siasty android o siedmiopalczastej d�oni i ze z�owieszcz� broni� przypominaj�c� pa�k�. Znale�� w�a�ciwy problem. Ale ten umys� przysz�o�ci by� ohydny. I nagle, jasno jak to bywa po wypiciu wi�kszej ilo�ci alkoholu, Kevin zda� sobie spraw�, �e co� ci�gn�o go do tego niewyra�nego, mglistego �wiata przysz�o�ci. Nie widzia� go dok�adnie, ale w jaki� spos�b czu�. Wiedzia�, �e by� to dobry, o wiele lepszy ni� jego w�asny �wiat i czas. Gdyby on m�g� by� tym nieznajomym cz�owiekiem, wszystko by�oby dobrze. Cz�owiek musi d��y� do doskona�o�ci: No dobra. Potrz�sn�� butelk�. Ile ju� wypi�? Czu� si� �wietnie. Trzeba pomy�le� logicznie. Za oknem migota�y �wiat�a ulicy. Neony przemawia�y w ciemno�ciach fantastycznym j�zykiem. To by�o obce i dziwne, ale tak samo obce i dziwne wydawa�o si� Kevinowi jego w�asne cia�o. Zacz�� si� �mia�, ale kichni�cie zdusi�o ten �miech. "Wszystko czego chc� - my�la� - to zdrowie, s�awa i pieni�dze. Potem si� ustatkuj� i b�d� �y� szcz�liwie, bez zmartwie� i problem�w. Nie b�dzie mi potrzebne to czarodziejskie pude�ko. Szcz�liwe zako�czenie". Odruchowo wyci�gn�� pude�ko i przyjrza� mu si� uwa�nie. Spr�bowa� je otworzy�, ale mu si� to nie uda�o. Trzyma� palec nad guzikiem. "W jaki spos�b..." - pomy�la� i palec przesun�� si� o p� centymetra... , Teraz kiedy by� pijany nie wydawa�o mu si� to takie obce. Cz�owiek z przysz�o�ci nazywa� si� Quarra Vee. Dziwne, �e dowiedzia� si� o tym dopiero teraz, ale w ko�cu czy cz�owiek my�li o tym jak si� nazywa? Quarra Vee gra� w jak�� gr� troch� przypominaj�c� szachy, ale jego przeciwnik by� na odleg�ej planecie Syriusz, wszystkie figury by�y nieznane Kevinowi. Skomplikowane, niepoj�te gambity przelatywa�y w umy�le Quarra Vee. Potem problem Kevina przebi� si� przez nie i Quarra Vee musia�... To wszystko by�o takie popl�tane. W�a�ciwie to nie jeden, a dwa problemy. Jak leczy� przezi�bienie i katar. I jak zdoby� zdrowie, s�aw� i pieni�dze w niemal�e prehistorycznej - dla Quarra Vee erze. Ale dla Quarra Vee nie by� to trudny problem. Rozwi�za� go i wr�ci� do swojej gry. Kevin natomiast wr�ci� do pokoju w Nowym Orleanie. Musia� by� porz�dnie pijany, �eby podj�� to ryzyko. Metoda polega�a na dostrojeniu swojego m�zgu do innego m�zgu z tego samego dwudziestego wieku. Ten m�zg musia� mie� dok�adnie tak� d�ugo�� fali, jaka mu by�a potrzebna. Rozmaite czynniki decydowa�y o d�ugo�ci tej fali - do�wiadczenie, mo�liwo�ci, pozycja, wiedza, wyobra�nia, uczciwo�� - ale wreszcie odnalaz� to czego chcia�, wybrawszy z trzech prawie idealnych propozycji. Ci�gle pijany, Kevin dostroi� si� do strumienia my�li i za pomoc� telekomunikacji ruszy� wzd�u� niego przez Ameryk� do wspaniale wyposa�onego laboratorium, w kt�rym siedzia� czytaj�c jaki� m�czyzna. M�czyzna ten by� �ysy i mia� stercz�ce rude w�sy. Nagle podni�s� g�ow�. - Hej ! - powiedzia�. - Sk�d si� tu wzi��e�? - Zapytaj Quarra Vee - odpar� Kevin. - Kogo? Co takiego? - m�czyzna od�o�y� ksi��k�: Kevin zn�w musia� odwo�a� si� do swojej pami�ci, kt�ra troch� szwankowa�a. Po��czy� si� jeszcze na chwil�. Tym razem nie by�o to przykre. Zaczyna� ju� troch� rozumie� �wiat Quarra Vee. Spodoba�o mu si� to. Chocia� przypuszcza�, �e o tym r�wnie� zapomni. - Ulepszenie syntetycznego bia�ka Woodwarda - powiedzia� m�czy�nie o rudych w�sach. - Prosty proces syntezy to za�atwi. - Kim, u diab�a, jeste�? - M�w do mnie Jim - powiedzia� po prostu Kevin. - Sied� cicho i s�uchaj. - Zacz�� wyja�nia� mu jak ma�emu, niem�dremu dziecku. (Rozmawia� z jednym z najwybitniejszych chemik�w Ameryki). Proteiny zbudowane s� z aminokwas�w. Istnieje oko�o trzydziestu trzech aminokwas�w. - Nie ma tyle. - Jest. Cicho b�d�. Ich cz�steczki mog� by� u�o�one w r�ny spos�b. Otrzymujemy wi�c niesko�czon� r�norodno�� protein. A wszystkie �ywe istoty s� zbudowane z bia�ka. Najwa�niejszym problemem jest otrzymanie w�a�ciwej cz�steczki bia�ka. M�czyzna o rudych w�sach wygl�da� na zainteresowanego. - Fischerowi uda�o si� zbudowa� �a�cuch z osiemnastu aminokwas�w - powiedzia�. - Abderhalden doszed� do dziewi�tnastu, a Woodward zbudowa� �a�cuchy o d�ugo�ci dziesi�ciu tysi�cy jednostek. Ale je�li chodzi o zbadanie... - Kompletna moleku�a bia�ka sk�ada si� z ca�ych zestaw�w sekwencji. Ale je�li zbada si� tylko jeden czy dwa odcinki syntetyku, nie mo�na mie� pewno�ci co do pozosta�ych. Zaczekaj chwil�. Kevin znowu pos�u�y� si� przyrz�dem. - Ju� wiem. No c�, z syntetycznego bia�ka mo�na zrobi� prawie wszystko. Ale najwa�niejsze jest - powiedzia� kichaj�c - lekarstwo na katar. - Pos�uchaj - przerwa� mu rudow�sy m�czyzna. - Niekt�re wirusy s� �a�cuchami aminokwas�w, nieprawda�? Mo�esz zmodyfikowa� ich struktur�. Unieszkodliwi� je. To samo z bakteriami. I zr�b syntez� odpowiednich antybiotyk�w. - Chcia�bym m�c to zrobi�, panie... - M�w mi Jim. - Dobrze. Ale to nie jest nic nowego. - We� o��wek - powiedzia� Kevin. - Teraz b�dzie najwa�niejsza cz��. Spos�b przeprowadzenia syntezy i pr�by jest nast�puj�cy... Wyja�ni� wszystko szczeg�owo i dok�adnie. Tylko dwa razy musia� u�y� przyrz�du kontaktowego. A kiedy sko�czy�, m�czyzna z rudymi w�sami od�o�y� o��wek i wlepi� wzrok w zapisan� kartk�. - To niewiarygodne - powiedzia�. - Je�li si� uda... - Chc� mie� zdrowie, s�aw� i pieni�dze - uparcie powtarza� Kevin. - Uda si�. - Tak, ale... przyjacielu... Kevin nalega�. Na szcz�cie dla niego, przeprowadzona wcze�niej analiza umys�u rudow�sego dotyczy�a r�wnie� jego uczciwo�ci i mo�liwo�ci, wi�c wszystko sko�czy�o si� wyra�eniem przez chemika zgody na podpisanie umowy z Kevinem. Wynikaj�ce z tego mo�liwo�ci finansowe by�y nieograniczone. Niejedna znana firma ch�tnie kupi�aby pomys�. - Chc� mie� z tego mn�stwo pieni�dzy. Ca�� fortun�. - Zarobisz milion dolar�w - powiedzia� spokojnie m�czyzna o rudych w�sach. - W takim razie chc� dosta� pokwitowanie. Czarno na bia�ym. Chyba, �e wolisz da� mi ten milion teraz. Marszcz�c brwi chemik pokr�ci� g�ow�. - Nie mog� tego zrobi�. Musz� przeprowadzi� pr�by, porozmawia� z odpowiednimi osobami - ale nie przejmuj si� tym. Twoje odkrycie z pewno�ci� warte jest milion dolar�w. I s�aw� tak�e zdob�dziesz. - A zdrowie? - Po pewnym czasie b�dzie mo�na uleczy� ka�d� chorob� - powiedzia� cicho chemik. - To prawdziwy cud. - Napisz to - za��da� Kevin. - W porz�dku. Jutro mo�emy podpisa� oficjaln� umow�. Na razie to wystarczy. Zrozum, to w�a�ciwie tylko twoja zas�uga. - Trzeba to zapisa� d�ugopisem. O��wek nie wystarczy. - W takim razie zaczekaj - powiedzia� m�czyzna o rudych w�sach i poszed� po d�ugopis. Kevin rozejrza� si� po laboratorium, promieniej�c ze szcz�cia. Tharn zmaterializowa� si� trzy metry od niego. Trzyma� w r�ku swoj� pa�kowat� bro�. Podni�s� j�. Kevin natychmiast pos�u�y� si� przyrz�dem kontaktowym. Pokaza� Tharnowi fig� i przeni�s� si� daleko. Znalaz� si� na polu �yta, ale �yto nie w p�ynie nie interesowa�o go.. Spr�bowa� jeszcze raz. Tym razem dotar� do Seattle. Taki oto by� pocz�tek pami�tnych dw�ch tygodni picia i uciekania. Nie by� w najlepszym nastroju. Mia� potwornego kaca, dziesi�� cent�w w kieszeni i nie zap�acony rachunek hotelowy. Czterna�cie dni telekomunikacyjnego uskakiwania przed Tharnem zszarga�o jego nerwy tak, �e tylko alkohol pozwala� mu to wytrzyma�. Ale teraz zawi�d� nawet ten bodziec. Alkohol przesta� dzia�a� i Kevin czu� si� jak zdech�y pies. J�cza� i mruga� oczami. Zdj�� okulary i przetar� je, ale to nie pomog�o. Co za idiota. Nie zna� nawet nazwiska tego chemika! Zdrowie, s�awa i pieni�dze czeka�y na niego tu� za rogiem, ale za kt�rym rogiem? Kt�rego� dnia prawdopodobnie dowie si�, kiedy wie�� o nowej metodzie syntezy bia�ka zostanie opublikowana. Ale kiedy to b�dzie? I co zrobi w mi�dzyczasie z Tharnem?. A ponadto, chemik r�wnie� nie b�dzie m�g� go odnale��. Wie o Kevinie tylko tyle, �e ma na imi� Jim. Wtedy wydawa�o si� to zupe�nie w�a�ciwe, ale teraz ju� nie. Wyci�gn�� aparat i popatrzy� na niego zaczerwienionymi oczami. Quarra Vee? Polubi� Quarra Vee. Ca�y problem polega� na tym, �e p�l godziny po kontakcie nie pami�ta� ju� �adnych szczeg��w. Tym razem wcisn�� guzik niemal�e w tej samej chwili w kt�rej Tharn wyskoczy� z powietrza zaledwie kilka metr�w dalej. Znowu kaprysy telekomunikacji. Kevin siedzia� po�rodku pustyni. Wok� tylko kaktusy i juka. W oddali purpurowy �a�cuch g�r. Ale Tharna nie by�o. Kevinowi chcia�o si� pi�. A je�li ten aparat przestanie teraz dzia�a�? O, tak ju� d�u�ej nie mo�e by�. Decyzja od tygodnia wisz�ca w powietrzu nagle sta�a si� dla niego oczywista. Ca�kiem oczywista! Dlaczego od razu o tym nie pomy�la�? Skoncentrowa� swoje my�li na problemie: Jak pozby� si� Tharna? Wcisn�� guzik... W chwil� p�niej ju� zna� odpowied�. To naprawd� by�o proste. Niepok�j i zdenerwowanie min�o. Wszystko sta�o si� jasne:. Czeka� na Tharna. Nie musia� czeka� d�ugo. Zadr�a�o gor�ce powietrze i pojawi�a si� blada posta� w turbanie. Bro� by�a wymierzona w Kevina. Nie zwlekaj�c ani chwili, Kevin zn�w skoncentrowa� si� na problemie, wcisn�� guzik i upewni� si� co ma zrobi�. Po prostu musia� skupi� si� na jednej szczeg�lnej my�li w spos�b wskazany przez Quarra Vee. Tharna rzuci�o kilka metr�w do ty�u. - Nie r�b tego! - krzykn�� andr�id. - Pr�bowa�em... Kevin skoncentrowa� si� jeszcze bardziej. Czu� jak energia jego umys�u p�ynie w stron� androida. Tharn wyszepta� zachryp�ym g�osem: - Pr�bowa�em - nie da�e� mi szansy... I potem T�a� ju� bez ruchu na gor�cym piasku, twarz� do nieba. Siedmiopalczaste r�ce zadr�a�y raz jeszcze i znieruchomia�y. Sztuczne �ycie ulecia�o z niego. Kevin odwr�ci� si� i odetchn�� g��boko. By� bezpieczny. Jak odnale�� m�czyzn� o rudych w�sach? Wcisn�� guzik. Oto jak zacz�a si� ta historia. Quarra Vee siedzia� w maszynie czasu ze swoim androidem Tharnem. Sprawdzi� czy wszystko by�o w porz�dku. - Jak ja wygl�dam? - zapyta�. - Dobrze - odpowiedzia� Tharn. - Nie wzbudzi pan podejrze� w erze, do kt�rej si� pan udaje. Zsyntetyzowanie sprz�tu nie zaj�o wiele czasu. - Niewiele. Materia� wygl�da jak prawdziwa we�na i p��tno, tak mi si� wydaje. Zegarek, pieni�dze - wszystko takie jak trzeba. Zegarek - to dziwne, prawda? Trudno sobie wyobrazi� ludzi, kt�rzy potrzebuj� przyrz�du, �eby wiedzie�, kt�ra godzina! - Nie zapomnij o okularach - powiedzia� Tharn. Quarra Vee w�o�y� je. - Uff. Ale s�dz�... - Tak b�dzie bezpieczniej. Optyczne w�asno�ci tych szkie� zabezpieczaj� przed dzia�aniem psychopromieniowania. Mo�e to ci by� potrzebne. Nie zdejmuj ich, bo ten robot zdolny jest do robienia r�nych sztuczek. - Lepiej niech nie pr�buje tego robi� - odpart Quarra Vee. - Cholerny robot! Ciekawe co planuje? Zawsze by� malkontentem, ale przynajmniej zna� swoje miejsce. Szkoda �e w og�le kaza�em go zrobi�. Mo�e porz�dnie narozrabia� w tym na wp� barbarzy�skim �wiecie, je�li go nie z�apiemy i nie sprowadzimy do domu. - Jest w namiocie wr�bity - powiedzia� Tharn, spogl�daj�c w ekran czasu. - Dopiero co tam dotar�. Musisz go wzi�� przez zaskoczenie. Masz nie�atwe zadanie przed sob�. Spr�buj nie odgra�a� si� w tych dziwnych my�lach, kt�re ci� ostatnio nawiedzaj�. Mog� by� niebezpieczne. Robot wykorzysta swoje sztuczki, kiedy tylko b�dzie mia� szans�. Nie wiem czego zdo�a� si� nauczy�, ale wiem na pewno, �e jest ekspertem w hipnozie i zacieraniu pami�ci. Je�li nie b�dziesz ostro�ny, anuluje twoj� pami�� i podstawi fa�szywy zapis. Nie zdejmuj okular�w. Jak b�d� jakie� k�opoty, zaaplikuj� ci promienie rehabilitacyjne. - Podni�s� ma�y projektor przypominaj�cy pik�. Quarra Vee kiwn�� g�ow�. - Nie martw si�. Zaraz wr�c�. Um�wi�em si� z tym z Syriusza. Mamy dzi� wieczorem sko�czy� nasz� gr�: By�o to spotkanie, na kt�re nigdy nie przyby�. Quarra Vee wyszed� z maszyny czasu i skierowa� si� ku kabinie wr�bity. Ubranie, kt�re mia� na sobie, by�o ciasne, szorstkie i niewygodne. Stan�� przed napisem namalowanym na wej�ciu do kabiny. Odsun�� kotar� i co� - jaka� �le zaczepiona linia - spad�a mu na twarz, str�caj�c okulary w rogowej oprawce. R�wnocze�nie jasne niebieskie �wiat�o o�lepi�o jego nie os�oni�te oczy. Nagle ogarn�o go dziwne wra�enie zdezorientowania, mgnienie czego� co natychmiast min�o. Robot powiedzia�: - Jeste� James Kevin. przek�ad : Anna Mikli�ska <abc.htm> powr�t